Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    06.01.2001 – Kawiarnia „Kanel” – G. Molander & M. Guldbrandsen

    2 posters
    Widzący
    Gerda Molander
    Gerda Molander
    https://midgard.forumpolish.com/t1120-gerda-molander#8014https://midgard.forumpolish.com/t1429-gerda-molander#12456https://midgard.forumpolish.com/t1436-fintifluszka#12555https://midgard.forumpolish.com/f167-gerda-molander


    06.01.2001

    Schowana pod wąskiem zadaszeniem osłaniającym częściowo przed nabierającym werwy opadem śniegu obserwowała z przyjemnym entuzjazmem, jak wszystko wokół znika pod jaskrawą, gęściejącą przed oczami z minuty na minutę bielą, jak siarczysty styczeń rozkłada na wszelkich powierzchniach czysty,  nieskazitelny obrus i zakrywa pozostawione na chodniku ślady, wypełniając zagłębienia ich odcisków miękkim puchem – przez krótką chwilę zdawało się możliwym, że nowy rok istotnie zmazywał z Midgardu wszystkie błędy i niepokoje poprzednich miesięcy i przez krótką chwilę pozwoliła sobie cieszyć się tą niepoprawną myślą, choć wiedziała, że było to naiwnym zaprzeczaniem rzeczywistości. Rok dwutysięczny pierwszy, pomimo wszelkich żywionych prostodusznie nadziei, od pierwszego dnia nie pozostawiał wprawdzie miejsca na podobne złudzenia i po krótkim, pokrzepiającym oddechu złapanym w Tärnaby należało wrócić do rosnących wciąż liczb, sterty teczek czekających zamknięcia kurzących się w tekturze spraw i gazet kupowanych codziennie po drodze do pracy, wertowanych niecierpliwie pod osłoną przystanku, by wyłowić z druku najnowsze podane prasie informacje, bo dociekliwa ciekawość nie pozwalała jej dotrzeć najpierw do ciepłego biura. Któregoś dnia jeszcze na początku września starszy mężczyzna, czekający zawsze o tej porze na przyjazd porannego magibusu, poprosił ją, by powtórzyła mu najciekawsze rzeczy i przeczytała na głos jedną ze stałych kolumn w dziale celebrytów – autorką była jego wnuczka, jak przypominał jej później za każdym razem; widział jedynie niewyraźnie na jego oko, nie mógł więc sam czytać jej publikacji, starała się więc przychodzić od tamtej pory wcześniej, by móc chwilę z nim porozmawiać przed ostatnią prostą do Walkirii i stażowych obowiązków. Od swojego powrotu nie widziała go jednak, choć punktualnie stawiała się w miejscu ich porannych, gazetowych schadzek; pocieszała się, że został być może u swojej wnuczki, u której miał spędzić święta, poranki tymczasem, pozbawione jego spokojnej, uprzejmej wdzięczności, zdawał się cichsze, a gazeta mniej zajmująca, ona sama zaś wciąż jeszcze, po pobieżnym przejrzeniu pilnych aktualności, zahaczała spojrzeniem o jego ulubioną kolumnę, choć jej treść nieszczególnie ją zajmowała. Zapomniała mu powiedzieć, żeby przekazał wnuczce, że ma wspaniałe, przyjemne pióro.
    Czuła na plecach rezonujący przez warstwę zimowego płaszcza chłód muru kamienicy, do którego przysunęła plecy, przystanąwszy obok wejścia do wybranej kawiarni – przyszła, jak zwykle, za wcześnie, a nie dojrzawszy znajomej męskiej fizjonomii przez witrynę, postanowiła poczekać na niego jeszcze chwilę na zewnątrz, wsuwając dłonie głęboko w gawry kieszeni i podnosząc spojrzenie ku jasnemu niebu, z którego prószył coraz silniej śnieg, lekki i kłaczkowaty jakby niewidzialna ręka obrywała z miękkich chmur drobne strzępy czy rościerała je między palcami, zsypując na ziemię migotliwe okruchy. Lubiła marudzić na Midgard, na jego tłoczność i zgiełk, musiała jednak przyznać, że przez cały pobyt w Tärnaby czegoś jej ustawcznie brakowało – było zbyt spokojnie, nieznośnie spokojnie, a wolne dni, odciążone z obowiązków i spraw, w których mogłaby zanurzyć niespokojne dłonie, zdawały się męczyć ją swoją pustą rozwlekłością, choć pomagała wszędzie, gdzie zdołała znaleźć zajęcie; Sibylla kategorycznie przepędzała ją jednak od swoich ziół i alchemicznych zapasów, wyganiała z kuchni i upierała się, że powinna wyłącznie odpoczywać, kiedy odpoczynek zdawał się tylko bardziej męczący – nie mogła skupić się na książce, nie miała apetytu, nie potrafiła spać, a znajome ścieżki za domem, wydające się w dzieciństwie nieskończone, urywały się lub zawracały zbyt prędko i zbyt przewidywalnie. Pisząc list do Mikkela Guldbrandsen, nie rozpakowawszy jeszcze nawet swojej walizki w małym, ciasnym mieszkaniu, czuła wreszcie ukłucie ożywionego entuzjazmu, choć umówione spotkanie wciąż wprawiało ją w mimowiedną nerwowość, witała to  uczucie prawie z ulgą. Rozpaczliwie potrzebowała czegokolwiek pobudzającego; choćby krótkiej genezy blizny na jego policzku, choćby małego odstępstwa od spokoju, który w  ostatnich dniach zgęstniał jej w życiu do tego stopnia, że wszystko zdawało się apatycznie stawać w miejscu.
    Widzący
    Mikkel Guldbrandsen
    Mikkel Guldbrandsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1222-mikkel-guldbrandsenhttps://midgard.forumpolish.com/t1260-mikkel-guldbrandsen#10014https://midgard.forumpolish.com/t1261-tyr#10020https://midgard.forumpolish.com/f125-mikkel-guldbrandsen


    Szelmowski uśmiech wychynął na wąskie usta, kiedy odczytał słowa skreślone starannym, ładnym pismem, podpisane przez Gerdę, wyrażające jednocześnie ponowną zgodę na spotkanie; obiecała mu tę kawę już wtedy, kiedy wspólnie oddali się tak fascynującemu zajęciu jak przeszukiwanie archiwum w dusznej atmosferze kurzu i wilgoci. Przeczucie podpowiadało Guldbrandsenowi, że to wciąż za mało, że może jeszcze się wycofać; wydawała się płocha jak łania, skłonna uciec przez jeden nieodpowiedni, zbyt gwałtowny ruch. Dotrzymała słowa i on także zamierzał to uczynić; obiecał opowiedzieć jej jak zyskał głębokie blizny na policzku, które od niespełna dwóch lat szpeciły fizys, liczył jednocześnie, że nie czmychnie zaraz po tym. Przez większość grudnia wypatrywał jej ryżej czupryny na korytarzach siedziby Kruczej Straży, lecz jak na złość mijali się ciągle; ona nie miała zbyt wielu powodów, aby zachodzić na piętro Wysłanników Forsetiego, on zaś z premedytacją unikał pojawienia się w dziale administracji z powodu, który wyjawił jej już w liście. Spojrzenie starszej pracownicy trwożyło większość oficerów, lękających się jej jak surowej matki cedzącej przez zaciśnięte zęby: porozmawiamy w domu. Później Jul, odwiedziny matki i babki w Tromso, dni świąteczne spędzone z siostrą i praca pochłaniały jego czas i uwagę bezlitośnie. Wreszcie po niespełna miesiącu udało im się ustalić odpowiedni dzień i godzinę; zdążył już o poranku odwiedzić biuro, ale nie mógł się skupić na pracy. Wyszedł wcześniej, nie zwykł się spóźniać, nigdy i nigdzie, nie pojawił się jednak pod kawiarnią jako pierwszy - i nieco to Mikkela skonfundowało.
    - Gerda! - zawołał szybciej, niż pomyślał, rozpoznając w drobnej sylwetce opierającej się o ścianę kawiarni rudowłosą stażystkę. - Dlaczego stoisz na tym mrozie zamiast wejść do środka? - spytał po części zdziwionym, po części zmartwionym tonem; skandynawska zima wkraczała w swoją najsurowszą fazę, a Midgard leżał wystarczająco blisko koła podbiegunowego, aby dała się jego mieszkańcom we znaki. Podwinął lekko rękaw zimowego płaszcza, zerkając na srebrny zegarek, pełen niepokoju, że się pomylił, że jednak się spóźnił - wskazówki jednak nie kłamały, on także pojawił się chwilę przed umówioną godziną spotkania, wciąż jednak za późno. W ukształtowanym na starą modłę umyśle wciąż tkwiło przekonanie, że kobieta nie powinna czekać na mężczyznę. Otworzył przed nią drzwi do kawiarni, zachęcając gestem aby weszła do środka jak najprędzej, nie tkwiła na tym mrozie. Wszedł zaraz za nią i zasugerował, by wybrała stolik wedle własnego uznania; kawiarnia nie miała o tej porze wielu gości. Pod jednym z okien siedziała młoda para, żadne z nich nie liczyło sobie więcej niż kilkanaście, trzymając się za ręce, a bliżej baru w obitym szmaragdowym perkalem fotelu siedział elegancki jegomość pochłonięty najnowszym wydaniem gazety Orakel. Spojrzenie Guldbrandsena mimowolnie przesunęło się po nagłówku, którego i tak nie zdołał z tej odległości rozczytać; nie zdążył rano zatrzymać się w saloniku po drodze, by przejrzeć prasę. O czymkolwiek by jednak nie pisali, mogło poczekać.
    Zaproponował pannie Molander, aby oddała mu płaszcz i odsunął przed nią lekko fotel przy wybranym stoliku w kącie kawiarni, zanim sam zajął miejsce naprzeciwko rudowłosej i powiódł spojrzeniem po butelkowo-zielonych ścianach, hebanowych meblach i licznych, cynamonowych bułeczkach i ciastkach w szklanej gablocie, zanim zawiesił je na twarzy Gerdy, uśmiechnąwszy się do niej szerzej.
    - Cieszę się, że znalazłaś dla mnie czas - powiedział od razu, tonem pełnym wdzięczności, jakby stażystka miała w dziale administracyjnym urwanie głowy od bladego świtu aż do późnych godzin wieczornych. - Jak spędziłaś święta i nowy rok, jeśli mogę zapytać? - spytał z ciekawością, zerkając przelotnie na kartę leżącą na stoliku; nie musiał przeglądać menu, wiedział czego potrzebuje - kawy czarnej i mocnej, bez mleka i cukru, tak jak zawsze. Za cynamonem nieszczególnie przypadał, lecz to on zaoferował, aby panna Molander wybrała miejsce zgodnie ze swoimi preferencjami. Pytał tonem lekkim i wyrażającym szczere zainteresowanie; poniekąd miał nadzieję, że uda mu się poprowadzić rozmowę tak, by ominąć wątek, dzięki któremu Gerda w ogóle zgodziła się na to spotkanie. Chciała wiedzieć więcej o bliźnie na policzku, on zaś zapragnął dowiedzieć się więcej o niej. Tak po prostu.


    when I say innocent
    I should say naive
    Widzący
    Gerda Molander
    Gerda Molander
    https://midgard.forumpolish.com/t1120-gerda-molander#8014https://midgard.forumpolish.com/t1429-gerda-molander#12456https://midgard.forumpolish.com/t1436-fintifluszka#12555https://midgard.forumpolish.com/f167-gerda-molander


    Nie spieszyła się do ciepłego wnętrza lokalu, zwracając piegowatą twarz do świata z cichym entuzjazmem unoszącym łagodnie kąciki ust do mimowiednego uśmiechu; rozkoszowała się chwilą pozornego spokoju, pod którego lekkim, białym puchem przeciągało się przyjemne uczucie nerwowego oczekiwania i odruchowej niepewności kąsającej kark ciepłym dreszczem, kiedy zdawała sobie sprawę, że od kłopotliwego spotkania dzieliły ją minuty topniejące wraz ze skrawkami śniegu złapanymi na wysuniętą poza osłonę zadaszenia dłoń. Jeszcze parę dni po rozmowie odbytej między regałami wielkiego archiwum uwierało ją cierpkie, niekomfortowe zawstydzenie, ilekroć przypominała sobie własną zuchwałą śmiałość i przekorne słowa, których wobec Mikkela używała; wzdychała cicho, przewracała dokumenty z jeszcze większą determinacją, chowała twarz w dłoniach, siedząc na niskiej komodzie w holu cichego mieszkania, ze stopami sięgającymi palcami chłodnej podłogi, obok butów niedbale porzuconych w kałuży topniejącego śniegu – musiały poczekać, zamek eleganckiej spódnicy uwierający w dołek pleców musiał poczekać, kolacja musiała poczekać, póki fala wymierzanych sobie pretensji nie minęła: dlaczego nie ugryzła się w język? Kto pytał w pierwszej rozmowie o podobne rzeczy albo narzekał na oficerów wysłannikowi, co jej odbiło, żeby się z nim droczyć w ten sposób? Nazwał jej pytanie przewidywalnym, jakby sam fakt, że je w ogóle wypowiedziała, nie był wystarczająco niewygodny. Czy faktycznie była – czy była tak przewidywalna?
    Podniesiony głos Mikkela, sięgający jej z odległości jeszcze paru pewnych, męskich kroków, zaskoczył ją, odwracając kasztanowe spojrzenie od jasnego nieba ku jego postawnej sylwetce, z zauważalnym przejęciem na smagłej twarzy, przywołującym na policzki ciepło znajomego onieśmielenia. Uśmiechnęła się do niego, do łagodnej pretensji w jego głosie pobrzmiewającej zmartwieniem, odrywając plecy od chłodnego muru i cofając dłoń, strząsając z rękawiczki resztki śniegu o bok płaszcza – spuściła przy tym na moment wzrok, a kiedy podniosła go znowu, zdawała się roztargniona, jakby stawał przy niej po raz pierwszy i po raz pierwszy musiała unosić brodę, by odnaleźć ciemny błysk jego oczu.
    Jest dzisiaj– jest ładnie, więc pomyślałam– – zaczęła, odruchem zdając sobie nagle sprawę, jak naiwnie musiało to brzmieć, jak zawstydzająco prosto. Ładnie, gdzie? Na środku miejskiej ulicy? – Pomyślałam, że poczekam na ciebie te parę minut – dokończyła pospiesznie, zbierając zaraz usta szwem zmieszania, odchrząkując łagodnie, jakby chciała oczyścić głos z tego nerwowego, usprawiedliwiającego się brzmienia, uciekając spojrzeniem, nim cień bladego, rozbawionego sobą uśmiechu nie rozjaśnił znów piegowatego lica, sięgając oczu pogłosem odruchowej, defensywnej przekorności. – Jesteś za wcześnie. Nie zdążyłam się rozmyślić – zauważyła z zaczepną wesołością, przedzierającą się spod pierwszej nieśmiałości; nie wyglądała tymczasem wcale, jakby istotnie rozważała podobny zamiar, wprawdzie zdążyła przekonać się, że nawet gdyby zrobiła z siebie głupca, najgorszym, co mogłoby się wydarzyć, było powrócenie do statusu quo ante.
    Zachęcona jego zapraszającym gestem wsunęła się więc do kawiarni, przelotnie lustrując jej wnętrze i nielicznych gości, pospiesznie odwracając wzrok od młodej pary, jak gdyby nie chcąc zakłócać ich prywatności swoją najlżejszą uwagą. Zsunęła z dłoni rękawiczki, odrobinę zakłopotana, kiedy Mikkel zaoferował się, by pomóc jej z płaszczem i odsunąć jej krzesło – obserwowała go przy tym z ukradkowym zajęciem, po raz kolejny zaskoczona dysonansem między tym, co o nim w pierwszej chwili pomyślała, a jego uważnym, uprzejmym usposobieniem. Nie była przyzwyczajona do podobnego zachowania, nie oczekiwała nawet podobnej życzliwości; nie była przyzwyczajona do manier i tonu, jakim się do niej zwracał, kiedy już usiedli i przez chwilę nie była pewna, czy żartuje sobie z niej tą szarmanckością – ostatecznie nie wydawało się to tak nieprawdopodobne.
    Dobrze, dziękuję – równie grzecznie, prawie równie swobodnie, zanim nie urwała na moment, jakby wpół zdania, na krótką pauzę, wymianę uważniejszego spojrzenia. – Musiałam czytać Orakel pod kocem w łóżku, jakbym miała znów dziesięć lat. Matka zagroziła, że przestanie się do mnie odzywać, jeśli zobaczy gazetę w domu, to oczywiście zrozumiałe, jest przestraszona jak wszyscy, prawie wszyscy – poprawiła, łagodnie sugerując, że stanowił wyjątek. – Zastanawiałam się, do czego wrócę po świętach. Chciałam wrócić, jak najszybciej, prawdę mówiąc – w kasztanowej tęczówce przebłysnęła iskra ponownego nieporęcznego rozbawienia, kiedy zdawała sobie sprawę, jak musiała zabrzmieć. – To trochę niegrzeczne, nie powinnam tego mówić, jestem trochę...zdenerwowana, ale nie skończyła myśli, zamiast tego przełykając rozpędzony potok słów i sięgając do leżącej na stoliku karty, choć nawet na nią nie spojrzała. – A ty? Udało ci się odpocząć?
    Dlaczego ją zaprosił? Dlaczego nie zastanowiła się nad tym wcześniej? Czy to żart?
    Widzący
    Mikkel Guldbrandsen
    Mikkel Guldbrandsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1222-mikkel-guldbrandsenhttps://midgard.forumpolish.com/t1260-mikkel-guldbrandsen#10014https://midgard.forumpolish.com/t1261-tyr#10020https://midgard.forumpolish.com/f125-mikkel-guldbrandsen


    Myśli Guldbrandsena krążyły wokół kruchej postaci rudowłosej stażystki działu administracyjnego jeszcze dobre kilka, jeśli nie i kilkanaście dni od ich - niewątpliwie fascynującej - przygody w zakurzonym archiwum Kolegium Sprawiedliwości. Kilka kąśliwych uwag wygłoszonym nieśmiałym, wciąż nieśmiałym w jego mniemaniu, tonem pod adresem ogółu wysłanników Forsetiego, właściwie wszystkich oficerów wyższego szczebla, dało mu do myślenia, skłoniło do pochylenia się nad własnym zachowaniem, analizy swoich słów i gestów jak mało co. Może rzeczywiście był wyniosłym arogantem, choć dotychczas uważał się za jego przeciwieństwo; sądził, że nienaganne maniery wyniesione z domu i szacunek z jakim odnosił się do innych, niezależnie od zajmowanego stanowiska, kreują go na człowieka dobrze wychowanego i przynajmniej znośnego w obyciu. Co jeśli się mylił? Czy rzeczywiście mniemanie miał o sobie samym zbyt wysokie, przez co nieświadomie wychodził na wyniosłego aroganta, uważającego się za lepszego od innych przez sam fakt awansu do elitarnej jednostki w Kruczej Straży? Kilkukrotnie złapał się nawet na tym, że spogląda w lustro zastanawiając się nad tym, czy wyraz jego twarzy nie wydaje się zbyt wyniosły, niemiły, zupełnie nieświadomie. Nie miał pannie Molander za złe tych słów, gorzkich, lecz szczerych, co naprawdę doceniał; jeśli się nad tym zastanowić to w istocie niewielu pracowników, a co dopiero stażystów, miałoby odwagę w podobnie niepochlebny sposób wyrażać się o wysłannikach, dowództwie, właściwie o kimkolwiek, kto zajmował wyższe stanowisko; nie w instytucji tak silnie zhierarchiwizowanej, gdzie rozkaz był świętością i nie podważało się decyzji przełożonego. Im dłużej o tym myślał, tym częściej zauważał źródła tej opinii - oficerów, którzy nawet nie spojrzeli na pracownika administracyjnego przynoszącego im dokumenty, nie przerywający nawet własnej rozmowy; wysłanników traktujących innych jak powietrze i święcie przekonanych, że ich praca, misja jest ważniejsza od każdej innej, dlatego każdy powinien traktować ich sprawy, prośby, wnioski w sposób więcej niż priorytetowy. Nie zwracał im uwagi, nie odpowiadał przecież za nich, jedynie za siebie i obiecywał sobie w duchu, że zwróci na to większą uwagę; niejednokrotnie tak pochłaniała go praca, myśli o własnych obowiązkach, że i on mógł wydawać się oderwany od teraźniejszości, duchem był gdzieś daleko, niekiedy śpieszył się i brakowało mu czasu, by zjeść porządne śniadanie i dopić kawę póki jest gorąca. Tłumaczył to tak sobie, usprawiedliwiał sie przed sobą, mając jednocześnie nadzieję, że i Gerda pomyśli o tym w ten sposób. Ilu aktów pogardy ze strony oficerów musiała doświadczyć, ile razy czuła się przy nich niewidzialna i nieistotna, mniejsza i gorsza, że zdecydowała się o tym powiedzieć podczas ich pierwszej bliższej interakcji, właściwie go nie znając? Nie miał pojęcia, a jednocześnie chciał jej to jakoś wynagrodzić, ale to nie poczucie winy determinowało wystosowane zaproszenie na wspólną kawę, które dzisiaj miało się ziścić.
    Była uroczą dziewczyną. Nieprzewidywalną jak się okazało, bo nie spodziewał się po niej takiej szczerości, nie tak szybko; droczyła się z nim i żartowała jakby znali się dłużej, co go zaintrygowało, bo w pierwszej chwili sprawiała wrażenie istoty płochej i nieśmiałej, takiej, której rumieńce jedynie dodawały uroku. Mikkela zaś zawsze pociągały tajemnice i zagadki, Gerda Molander wydawała się teraz jedną z nich i zapragnął ją rozwiązać, chociaż uchylić rąbka tajemnicy.
    - Rzeczywiście, miła odmiana po ostatnich śnieżycach, rok zaczyna się przyjemnie, przynajmniej z tej perspektywy - przyznał z łagodnym uśmiechem, unosząc spojrzenie na błękitne niebo, wyjątkowo niezasnute chmurami, na którym jednocześnie brakowało słońca; mimo to nieprawdziwe światło dnia igrało z ognistą rudością włosów, przyciągając spojrzenie Guldbrandsena. - A zaczęłaś myśleć o ucieczce? Przed oficerem kruczej straży? - spytał nie mnie zaczepnie, sugerując jednocześnie, że każda próba byłaby skazana na porażkę. Zawiódłby się, czekając na nią i nie doczekując się nawet krótkiego listu z nieprawdziwą wymówką; byłoby to nieeleganckie, ale nie spodziewał się tego po niej, o czym świadczyła podobna wesołość iskrząca w ciemnych tęczówkach, gdy przepuszczał ją w drzwiach kawiarni, by wreszcie ogrzali się w środku. Niebo było bezchmurne, mroźne powietrze wciąż jednak szczypało w policzki, czerwieniąc je lekko nawet i jemu.
    Przez myśl Mikkela nawet nie przeszło, że jego zachowanie mogło wprawiać Gerdę w zakłopotanie. Tego nauczono go w domu, to wbił mu do głowy jeszcze ojciec; nieco szowinistyczne przeświadczenie, że kobietami należy się zaopiekować, że każda tej opieki potrzebuje. Podobnie twierdziła też matka, wychowująca jego i młodszą córkę w sposób staromodny; Mikkel poddał się temu mocniej, Frida jak zawsze wybierała jedynie to, co jej odpowiadało - lub co wskazały wszechwiedzące Norny. Wydawało mu to zupełną normalnością, jakby każdy tak się wciąż zachowywał, o ile nie wywodził się z rynsztoka. Tym bardziej - nigdy nie pomyślałby, że mogłaby wziąć to za żart. Poczułby się wręcz oburzony. Musiałby wtedy też przyznać, że niekiedy brakowało mu poczucia humoru i bywał sztywny jak gałąź, którą znalazł pod choinką kilkanaście lat wcześniej z okazji Jul.
    - Powiedziałaś jej gdzie pracujesz? - spytał rozbawionym tonem, choć absolutnie nie bawiła go powaga sytuacji i uzasadnione obawy pani Molander, która musiała szalenie martwić się o córkę mieszkającą w Midgardzie - epicentrum tego chaosu o jakim słyszała już cała Skandynawia. Jeśli tylko Skandynawia. Musiała mieć jednak świadomość, że Gerda miała dostęp do informacji i akt, o których redaktorzy Orakel nie mieli zielonego pojęcia. Z premedytacją użył też słowa pracujesz, zamiast odbywasz staż. - Nic dziwnego, że się martwi. Mam nadzieję, że nie dajesz jej powodów do obaw i uważasz na siebie - westchnął Guldbrandsen, poważniejąc przy tym, gdy spojrzał dziewczynie prosto w oczy, przenikliwie, jakby doszukiwał się prób oszustwa. - Dlaczego nie powinnaś? Nie ma niczego, czego nie powinnaś mówić, Gerdo, naprawdę. Chciałbym, byś mówiła co naprawdę myślisz. Chyba, że nie chcesz dzielić się tym ze mną, zrozumiem. - Między brwiami pojawiła się mała zmarszczka nadająca mu jakby pytającego wyrazu. Nie ciągnął jej za język, dopytując jaka jest, domyślając się co chciała powiedzieć. - To nie przesłuchanie. Tylko kawa - przypomniał, uśmiechając się znów zaraz łagodnie; tylko tyle i aż tyle. Nie chciał, by pomyślała przypadkiem, że zaprosił ją aby dalej rozprawiać o arogancji wysłanników lub - co gorsza - zdyscyplinować ją w jakiś sposób. Może dla dobra tego spotkania powinni w ogóle trzymać się z dala od tematów związanych z Kruczą Strażą, choć to przecież praca do niego doprowadziła. Przypomniawszy o kawie wywołał kelnerkę jakby magicznym zaklęciem. Zanim odpowiedział na pytanie poprosił o czarną kawę i kawałek szarlotki (przypuszczał, że będzie pełna cynamonu); nie czuł się głodny i nie przepadał nawet szczególnie za słodkościami, lecz miał wrażenie, że wówczas i ona nic nie zamówi, nawet jeśli miała ochotę. - Właściwie tak. Rodzinę w Tromsø odwiedziłem parę dni wcześniej, a Jul spędziliśmy z siostrą w Midgardzie. Żadnych rodzinnych spędów, uroczystych obiadów i kolacji, żadnych ciotek męczących człowieka pytaniami o ustatkowanie, tylko kilka filmów i butelka naszego akvavitu - podjął znów temat, gdy kelnerka oddaliła się przyjąwszy zamówienie; jego filiżanka czarnej kawy zmaterializowała się przed nim chwilę później. Na samo wspomnienie wyjątkowych, jak na nich, świąt uśmiechnął się i rozluźnił, opierając wygodniej o krzesło; teraz mógł cieszyć się filmem bez wychodzenia z domu. - Musisz go spróbować, jest naprawdę dobry. Mówiąc nasz, mam na myśli dosłownie nasz; mój stryj przejął po dziadku destylarnię - uściślił, choć nie pytała.


    when I say innocent
    I should say naive
    Widzący
    Gerda Molander
    Gerda Molander
    https://midgard.forumpolish.com/t1120-gerda-molander#8014https://midgard.forumpolish.com/t1429-gerda-molander#12456https://midgard.forumpolish.com/t1436-fintifluszka#12555https://midgard.forumpolish.com/f167-gerda-molander


    Nie śmiałaby podejrzewać, że marudne oskarżenia prawione wysłannikowi w przypływie animuszu między regałami archiwum mogłyby istotnie pozostać mu w pamięci tak wyraziście; przeciwnie – żywiła zawstydzoną nadzieję, że jej słowa pozostały zatknięte między zakurzone akta, porzucone na pastwę poręczniejszego zapomnienia. Wydawało jej się, że wszystko to było zupełnie zasadne, te niedelikatne insynuacje prawione mu pod otoczką kąśliwej reprymendy, nie przypuszczała wtedy jednak, że będą się jeszcze widzieć: nie przypuszczała, że będzie pisać do niego list w pierwszych dniach po powrocie do miasta, przygryzając w nerwowym roztargnieniu końcówkę pióra, śledząc nakreślone słowa po raz jedenasty przed złożeniem podpisu, że będzie czekać na niego przed wybraną kawiarnią i że, wbrew wszystkim stawianym przez rozsądek argumentom oraz własnej nieufności, pomyśli mimowolnie, w przypływie ożywionego pocieszenia na jego widok, że może nie czyni tego po raz ostatni, choć za tą myślą szło deprymujące widmo obawy, że oddawanie komuś regularnej cząstki swojego czasu oznaczało, nierozłącznie, narażanie się na powstanie w tym samym miejscu kolejnego uszczerbku, którego nie będzie potrafiła zasklepić. Było to zresztą pochopnie naiwne czy naiwnie pochopne, ten entuzjazm otwierający się pod mostkiem drobnym kwiatem sympatii – łatwowiernej i niewymagającej zachęty, bo zdawała się w tym nigdy nie dorosnąć: mimo nieśmiałości, od zawsze wprawdzie lgnęła do ludzi, w sposób subtelny i ukradkowy, w ciepłym spojrzeniu i lekkim uśmiechu, w instynktownym doszukiwaniu się w ludziach rzeczy dobrych i przyciągających. Może dlatego nie mogłaby istotnie – jak sobie mówiła, podcinając skrzydła niewypowiadanych ambicji – nosić kruczego munduru; wydawało się, że zadaniem oficera jest postrzegać wszystko zupełnie przeciwnie: nosić na źrenicy pryzmat wiecznej czujności.
    Żałowała teraz tego, co mu wtedy powiedziała – choć niezmiennie nosiła w sobie podobne przekonania; wydawało się jednak niewdzięcznym wyłuszczać je w ten sposób przed nim, jakby składała mu w ręce zażalenie, z którym nie mógł nic w rzeczywistości zrobić. Nie oczekiwała wszak, że będzie strofował młodszych oficerów czy pilnował się w każdym geście w okolicy wydziału administracyjnego, ostatecznie nie chciała nawet, by z tego powodu specjalnie zachowywał się inaczej względem niej: był wszak rzeczywiście przeciwnym skrajem łańcucha pokarmowego, nie dało się tego faktu zanegować, choć nie pozwalał jej tego odczuwać – nie wtedy i nie teraz, kiedy dostosowywał natychmiast ton do jej tonu, uśmiechając się w sposób ujmująco łagodny, podnosząc zgodnie z nią spojrzenie ku błękitowi nieba, tak nieoczekiwanemu o tej porze roku. Nerwowa nieporęczność pierzchała pod tym wyrazem solidarnej pociechy z dzisiejszej aury; była mu cicho wdzięczna, że nie dawał jej czuć się przy sobie nieadekwatnie. Nie pozostawał jej również dłużny w swobodnej przekorności, wobec czego mogła uśmiechnąć się tylko jaśniej, zwracając ku niemu rozbawiony kasztan oczu – nie, oczywiście, że nie rozważała ucieczki; wciąż jeszcze był jej winien obiecaną odpowiedź, wobec własnej ciekawości zaś była beznadziejnie bezsilna; i wciąż jeszcze intrygował ją dysonans, z jakim zmierzyła ją rzeczywistość weryfikująca dotychczasowe wyobrażenie mijanego dotychczas tylko mężczyzny – pochodzenie blizny zdawało się zaledwie zaczątkiem lawiny pytań, jakich nie wypadało mu zadawać.
    Oczywiście. Kto wie, co mógłbyś znaleźć w moim sumieniu, tymi swoimi oficerskimi sposobami? – mruknęła, odwracając się nieznacznie, kiedy przechodzili już między stolikami, podrzucając mu nieoczekiwanie poważne w prowokacji spojrzenie; bawiła ją myśl, że mogłaby faktycznie zgubić go z łatwością, bawiła ją niesforna myśl, że również nie wiedział o niej wszystkiego – że mogłaby zniknąć mu za rogiem ulicy, ptasim okiem obserwować, jak wpada na powietrze. – A może sądzisz, że nie dałabym rady ci uciec? – spytała, zadzierając łagodnie brodę przy tym pytaniu, nie powstrzymując go przez opuszczeniem krtani, mimo przedświtu świadomości, że później pokutować będzie znów poczuciem, że nie powinna była czuć się tak swobodnie.
    Spuściła spojrzenie na podniesioną kartę, umykając na moment przed ciemnym wzrokiem Guldbrandsena, wodząc po oferowanych rodzajach kawy, choć znała to miejsce dobrze, włącznie z jego asortymentem; siedzenie naprzeciwko niego przy kawiarnianym stole wydawało się, ponownie, nieoczekiwanie onieśmielające, jak gdyby płyta blatu między nimi czyniła wreszcie spotkanie faktycznym. Uśmiechała się jednak wciąż, słuchając jego odpowiedzi, zerkając na niego krótko, przechwytując jego rozbawienie między cynamonowym latte a niezachęcającą pozycją espresso.
    Uważa, że tracę dystans – odpowiedziała zauważalnie ciszej, jakby z zawstydzeniem, tkwiąc spojrzeniem w czerni wytłuszczonych literek, czując rumieniec wzbierający silniej na policzkach pod wpływem tej szczerości. Wydawało jej się jednak, że mógłby ją zrozumieć; był w końcu wysłannikiem, był bliżej wszystkiego niż jej wolno było być – mierzył się ze sprawami zaginięć bezpośrednio. Wydawało jej się, że mógłby to zrozumieć, w przeciwieństwie do jej matki, w przeciwieństwie do kogokolwiek: nieprzespane noce i uporczywość, z jaką nie potrafiła pozbyć się rzeczy Josefa, dopóki wciąż nie znali odpowiedzi, potrzebę odwiedzania Helligsted, przynoszenia kwiatów ludziom, których nie znała. Chcę, żebyś powiedział mi wszystko, pomyślała, z nieoczekiwaną determinacją przezierającą przez zawstydzenie, wszystko, co wiesz. Nie mogła jednak zapytać, zebrała więc usta na krótko, nerwowo. To za mało, nie chciała jedynie uważać na siebie.
    Proszę mnie nie zachęcać, oficerze – skrzyżowała z nim w końcu spojrzenie, z powracającym błyskiem wcześniejszego rozbawienia, wybijając lekko rytmiczny stukot krawędzią trzymanego menu o blat stołu, nieświadomie dając upust swoim nieustępliwym nerwom. Czym właściwie było to spotkanie? – Jest wiele rzeczy, których nie powinniśmy. Ośmieliłabym się sądzić, że każdy posiada coś, czego chce, a czego nie powinien – zauważyła, mając ochotę wymienić mu chociażby rzeczy, które powiedziała mu wtedy: swoje oskarżenia i swoje niewybredne żarty o podkomendancie, swoje prowokacje, które znów wyrywały jej się, bo nie umiała w porę powściągnąć języka przed nadaniem myśli brzmienia. Pomyślała również o tym spotkaniu, o słowach Vivian nakreślających temu spotkaniu charakteru, który wprawiał ją w podenerwowanie, Mikkel wydawał się jednak doskonale wyczuwać moment; to tylko kawa. Uśmiechnęła się lekko. – To jest przesłuchanie, panie Guldbrandsen. Obiecał mi pan odpowiedzi – przypomniała mu, nie krępując się tym razem wcale, skoro sam przystał na podobny układ; uciekała, niesubtelnym sposobem, od przyzwolenia otwartej szczerości, które jej darował.
    Kelnerka pojawiła się przy stoliku niezwłocznie, jakby nieświadomie wyczuwając stanowisko Mikkela – albo zwyczajnie nie będąc ślepą; Gerda obserwowała przez chwilę jej spojrzenie, chętniej zwracane ku przeciwnemu końcu stolika, wyczekujące zamówienia i, jak jej się zdawało, odwzajemnienia uwagi. Poprosiła o kawę doprawioną przyprawami korzennymi oraz solidarnie również o szarlotkę, notując na marginesie myśli wybór towarzysza: teraz pijam każdą, powiedział jej wymownie, gdy przyniosła mu kawę ostatnim razem, teraz zdawała sobie sprawę, jak nietrafioną i, po raz kolejny, jak uprzejmym był człowiekiem, zupełnie w tej uprzejmości zręcznym.
    Brzmi przyjemnie odprężająco – oceniła z zadowoleniem, jakby pocieszona jego odpowiedzią, faktem, że faktycznie odpoczął. Odłożyła wreszcie kartę, którą do tej pory wciąż zajmowała dłonie; nie musiała czekać długo, aż śródręcza wypełniło jej ciepło kubka pełnego aromatycznej kawy, obejmowanego drżącymi lekko palcami. Rozgrzewający, korzenny zapach przyprawił ją o uniesienie kącików ust bardziej. Łagodne brwi drgnęły w zaskoczeniu wobec składanej jej propozycji, a ona zdawała sobie sprawę, że mogła, w istocie, nie pytać jeszcze o bliznę, nie przechodzić zbyt pospiesznie do sedna. – Jeśli będzie okazja, bardzo chętnie. Powinnam cię może zawczasu ostrzec, że nigdy nie radziłam sobie zbyt dobrze z alkoholem, więc istotnie tylko dla spróbowania. Oprócz bezużytecznej wiedzy, ze studiów wyniosłam po prawdzie wystarczająco już rzeczy na sumieniu, których nie powinnam – przyznając to kąśliwie, zmarszczyła łagodnie piegowaty nos, nachylając się nieznacznie nad trzymanym kubkiem, czując przyjemne ciepło pary muskające zmarznięty policzek. – Brzmi, jakbyście byli ze sobą blisko, ty i siostra – pociągnęła zachęcająco.
    Widzący
    Mikkel Guldbrandsen
    Mikkel Guldbrandsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1222-mikkel-guldbrandsenhttps://midgard.forumpolish.com/t1260-mikkel-guldbrandsen#10014https://midgard.forumpolish.com/t1261-tyr#10020https://midgard.forumpolish.com/f125-mikkel-guldbrandsen


    - Masz na sumieniu coś, co chciałabyś przede mną ukryć? - pytał dalej zaczepnie, uśmiechając się, mimo poważności spojrzenia, które mu rzuciła. Zdążył się już nauczyć, aby nie oceniać książki po okładce, że za niewinnym i słodkim licem mogło kryć się przegniłe wnętrze, ale w swej oficerskiej nieskromności uważał, że ma nosa do ludzi, że się na nich zna. Inaczej nie awansowaliby go przecież tak wcześnie na członka najbardziej elitarnej jednostki w Kruczej Straży. Sądził zatem, że zna kobiety takie jak Gerda, mimo że nie wiedział o niej wszystkiego. W mniemaniu Guldbrandsena, przynajmniej chwilowo, największą przewiną rudowłosej mogło być spóźnienie ze zwróceniem książki do biblioteki na czas, za co przepraszałaby bibliotekarkę bardzo wylewnie. - Gdybym sądził inaczej, kiepski byłby ze mnie oficer, nie uważasz? - pytaniem odpowiedział na pytanie, powagą na powagę; zaraz jednak unosząc kącik ust, zdradzając prawdziwość odczuć. - Chyba to znów moja arogancja, wybacz. Mam gorącą nadzieję, że potrafiłabyś. Przede mną i każdym innym. - Z niemałym rozbawieniem nawiązał do ich pierwszej rozmowy. Pierwszej, która wykroczyła poza sztywne ramy zawodowych obowiązków, była czymś więcej niż parę lakonicznych zdań i uprzejmych przywitań, pożegnań. Z premedytacją o tym żartował, pragnąc dać jej do zrozumienia, że nie czuł się urażony. Nie mógł jednak tracić pewności siebie. Musiał ją mieć. Tak jak nadzieję, że w tych trudnych czasach, które Gerda sama przywołała po chwili w rozmowie, będzie potrafiła uciec z potrzasku, gdyby zaszła taka konieczność - łudził się, że do niej nie dojdzie. Zdecydowanie lepiej byłoby, jeśli nigdy się o tym nie przekonają.
    - W jakim sensie tracisz dystans?
    Odpowiedź Guldbrandsena właściwie zdziwiła. Znów zmarszczył brwi i zawiesił na niej pytające spojrzenie, odrywając je od karty, która interesowała go znacznie mniej od stażystki. Krucza Straż może i nie była wymarzonym miejscem pracy dla młodej dziewczyny, pani Molander mogła mieć obiekcje, czy nie odbije się to na psychice córki - a niewątpliwie tak będzie, choć w biurze pozostanie bezpieczna. Dostęp do informacji, które docierały do niej znacznie szybciej i w większej ilości niż do reszty społeczeństwa, mógł jednak utwierdzić ją w przekonaniu, że niebezpieczeństwo jest poważne, że jest się czym martwić. Łudził się, że to mogło ją motywować jedynie do większej rozwagi. Niewłóczenia się samotnie po mieście, zwłaszcza późną porą, ostrożność w zawieraniu nowych znajomości, stałą czujność. To mogło jej wyjść na dobre, dopóki nie rozwiążą zagadki morderstw, póki morderca - lub mordercy - nie zostaną skazani przez wymiar sprawiedliwości.
    - Tego nie mogę obiecać, droga pani. Wprost przeciwnie. Zamierzam cię do tego wciąż zachęcać i liczę, że pod wpływem mojej arogancji mi ulegniesz - odrzekł, pozornie nie zwracając uwagi na nerwowe stukanie kartą o blat, mimo że odnotował to w myślach. Ostatnie zdanie wypowiedział ciszej, pochylając się ku Gerdzie lekko, jakby wymieniali poufne informacje. - Czego byś chciała, czego nie powinnaś? - pytał więc, umiejętnie obracając kota ogonem, niezmiennie ciekaw tego, czego wstydziła się powiedzieć. Ośmieliła się w archiwum, wytykając oficerom arogancję, więc nie powinna mieć oporów. Pytał niemal niewinnie, nienachalnie, nie zamierzając jednak zmuszać rudowłosej do wyjścia poza swoją strefę komfortu. Pragnął ją jedynie do tego zachęcić, jak wspominał, tak by uczyniła to sama - decyzja należała jedynie do niej. - Pamiętliwa jak oficer. Obiecałem, więc obietnicy dotrzymam, proszę się nie obawiać - odpowiedział z udawanym westchnieniem. Miał nadzieję, że uda mu się utrzymać rozmowę na innym torze, że spędzą ten czas zdecydowanie przyjemniej niż wspominając okoliczności powstania blizny, lecz zdołała go jak lisica przechytrzyć. Nic w jego oczach i uśmiechu nie sugerowało, że ma to za złe.
    - Nie przeczę. Było przyjemnie odprężająco. Rzadko się to zdarza. - Jeszcze rzadziej żałował wypowiedzianych słów, bo ważył je z dużą ostrożnością, uchodząc w oczach własnych i cudzych za człowieka nie dość, że taktownego, to raczej skrytego; ostatnie zdanie nie powinno paść, nie zdążył ugryźć się w język. Zakłopotanie przemknęło cieniem po twarzy, zanim nie zamaskował go kolejnym uśmiechem, skupiając się na tym, co mówiła. - Na pewno nie była taka bezużyteczna - zaprotestował. Nawet na staż do Kruczej Straży nie przyjmowali wszystkich absolwentów administracji. - Studia to ten czas, aby eksperymentować. Nie powinnaś mieć ciężkiego sumienia. Będziesz mieć co wspominać. - Mówił to człowiek, który nie opuszczał nawet wykładów, siadał w pierwszym rzędzie i skrzętnie wszystko notował, walcząc o jak najwyższe stopnie; student, który szaleństwa imprez i eksperymentów znał głównie z cudzych opowieści. Skłamałby jednak mówiąc, że nie zdarzyło mu się zrobić czegoś, czego później by żałował. Włączając w to nawet nielegalne substancje, o czym opowiadać nie zamierzał, nie chcąc robić złego wrażenia na Gerdzie. Przynajmniej nie teraz. - Jesteśmy. Frida jest... moją siostrą i najlepszą przyjaciółką - przyznał, znów poddając się przypływowi szczerości, lecz tego nie było sensu przecież zatajać. Nigdy nie ukrywał, że młodsza siostra była mu bardzo bliska, o nikogo nie martwił się i nie troszczył tak jak o nią. - Może o tym słyszałaś. O grudniowych zamieszkach Wyzwolonych na placu kupieckim. Udaremniła ucieczkę jednego z zamachowców - powiedział z dumą. Nie cieszył się, że Frida znalazła się w centrum tych wydarzeń, lecz niewątpliwie czuł dumę z jej bohaterskiego wyczynu. W pracy opowiedział o tym wszystkim, chociaż zapewne sami czytali gazety i kilkoro wysłanników miało okazję być gościem wernisażu w Besettelse. Wbił widelczyk w kawałek ciepłej jeszcze szarlotki, zanim uniósł znów spojrzenie na piegowatą twarz. - Wiedziała, że to się stanie. - Wskazał palcem na dwie blizny szpecące lewy policzek. - Ma trzecie oko, naprawdę. - Dość długo powątpiewał w dar jasnowidzenia własnej siostry, choć opowiadała o swoich wizjach odkąd tylko nauczyła się mówić. Teraz wierzył w każde słowo o tym, co widziała. Płynnie powrócił do opowieści, którą ją obiecał; sądził, że może zabraknąć jej śmiałości, aby ponownie się o nią dopomnieć, a zamierzał się wywiązać z obietnicy. Był słownym człowiekiem. Czynił to, wyjątkowo, dość niechętnie, mówił jednak tonem raczej pogodnym, niepasującym do ciężaru opowieści. - Jedno z moich pierwszych śledztw. Od pewnego... zaufanego człowieka dostaliśmy informację gdzie znaleźć przemytnika zakazanych artefaktów. Drugi oficer przez jakiś czas udawał potencjalnego klienta. W końcu chcieliśmy przeszukać kryjówkę razem, ale na nas czekał. Chyba i jemu ktoś dał cynk, do dziś nie wiem. Unieruchomił mnie palącymi łańcuchami i okaleczył. Chyba chciał pozbawić mnie oka. - Cichy ton głosu nie sugerował zawstydzenia. Nie chciał jedynie, aby opowieść ta trafiła do niepożądanych uszu. Nie dlatego, że zawstydzała go własna ówczesna nieudolność i porażka. Był świeżo upieczonym wysłannikiem, znów żółtodziobem, poniekąd. Nie sądził jedynie, aby inni mieli ochotę słuchać tak makabrycznych szczegółów, których Gerdzie nie oszczędził. Chciała szczerej opowieści, więc ją dostała. Zgodnie z życzeniem. - Gdyby nie mój partner, zapewne skończyłoby się gorzej niż na bliźnie. Po takich czarach - zakazanych czarach - pozostają ślady, których nie da się zmazać. - Galdrowie mieli szczęście mogąc wyleczyć tak wiele ran i chorób w mgnieniu oka. Ograniczyć do minimum ból fizyczny, skrócić rekonwalescencję, dokonywać rzeczy, o których śniącym nawet się nie śniło, dla galdrów były zaś codziennością. - Zapewne nie ostatnia. Złożę jednak petycję do ślepców, by następnym razem oszczędzili mi chociaż twarz - zaśmiał się pogodnie, tonem zupełnie nie pasującym do powagi wypowiadanych słów.
    Uniósł filiżankę do ust, rozpierając się wygodniej na fotelu, ciekaw jej reakcji - i tego, czy odpłaci szczerością za szczerość.



    when I say innocent
    I should say naive
    Widzący
    Gerda Molander
    Gerda Molander
    https://midgard.forumpolish.com/t1120-gerda-molander#8014https://midgard.forumpolish.com/t1429-gerda-molander#12456https://midgard.forumpolish.com/t1436-fintifluszka#12555https://midgard.forumpolish.com/f167-gerda-molander


    To zależy – odpierała z winną swobodą, unikając nielicznych spojrzeń, jakie zwróciły się odruchem zainteresowania ku ich dwójce, kiedy weszli pomiędzy stoliki, jakby mogła w ten sposób schować przed nimi zadowolenie skrzące się w opuszczanej źrenicy, nakrywanej cieniem rzęs, nie mogła jednak powściągnąć kwitnącego na ustach uśmiechu. – Nie mam nic do ukrycia przed kruczą strażą, jeśli pytasz jako oficer – sprostowała wykrętnie, nakładając na usta grymas niewinności. Przed prawem istotnie nie miała wprawdzie żadnych poważnych przewinień, poza pojedynczymi wykroczeniami popełnionymi za zachętą śmielszych osobowości, którym pozwalała sprowadzać się na pokuszenie, bo odmowa przychodziła jej z trudem, szczególnie w przeszłych latach, w których nie potrafiła siebie zdefiniować jeszcze bardziej niż dzisiaj i pragnęła to uczynić jeszcze silniej: pierwszy łyk alkoholu wypiła więcej zbyt wcześnie, krztusząc się jego cierpkim smakiem również każdym kolejnym razem, składała pijaną głowę na niewłaściwych ramionach, któregoś razu pozwoliła wsunąć sobie na język cienki papierek rozpuszczający się w uderzającą do głowy słodycz, zdarzyło jej się podczas studenckich porywów trzymać w dłoni substancje skrajnie nieodpowiedzialne, udawać, że niczego nie widzi. Nie miała na sumieniu jednak niczego, co musiałaby ukrywać przed strażą; ale przed Mikkelem, przysiadającym naprzeciw niej bez munduru, byłoby jej zwyczajnie wstyd.
    Potrafiłabym. Nie musi to chyba oznaczać, że jesteś kiepskim oficerem, może to ja jestem dobrą kryminalistką, potencjalnie – uniosła kąciki ust w subtelnym wyzwaniu, trzymając się uporczywie wyłącznie żartu: nie chciała myśleć o scenariuszu, w którym musiałaby uciekać przed rzeczywistym niebezpieczeństwem, uparcie nie myślała o tym nawet wtedy, kiedy przemierzała wieczorem pustoszejące ulice miasta i kiedy odgłos kroków wybijanych na chodniku za jej plecami podnosił jej serce do gardła. Nie myślała o tym, bo nie chciała się bać; rozpaczliwie pragnęła być odważniejsza, odporniejsza na niespokojność tak łatwo podrywającą się w płochliwym sercu. – Co by mi pasowało? Kradzież? Może fałszerstwo? – Serce człowieka jest wielkości jego pięści, a jej była drobna i drżąca; zawsze drżąca; również teraz, kiedy ośmielona odnajdowała uważność jego ciemnych oczu.
    Zawahała się nieznacznie przed zadawanym jej pytaniem; nie mogła go winić, sama poruszyła ten temat, sama doprowadziła się przed granicę szczerości, która przestawała być jedynie nurtem swobodnej rozmowy. Czasami mam wrażenie, że wszystkie te zaginione nazwiska żyją we mnie jak czerwie, w moim sumieniu, bo nie umiem im pomóc, zamiast tego poruszyła się lekko, opierając łokcie o stół, nachylając ramiona, kuląc się nieświadomie pod tą myślą.
    Nie sypiam najlepiej – odpowiedziała możliwie lekko, podkasując kąciki ust w bladym uśmiechu, poszukującym u niego podobnego przygnębienia, jakby chciała zapytać: ty też? Nie umiała powiedzieć mu więcej, nie chciała właściwie, nie teraz, w lokalu pachniało słodkim cynamonem i ciepłym lukrem, a on uśmiechał się do niej ciepło i chciała przy tym pozostać, przy przyjemnej prostocie dzielonego momentu, przy ciepłym uczuciu adresowanej mu entuzjastycznej ciekawości. Ze zręczną łatwością przemianował kierunek jej myśli, podjudzając grymas ust do ponownej, posłusznej wesołości, odrobinę onieśmielonej powziętym przez niego zdecydowaniem – przyjmowała jednak wyzwanie wdzięcznie, zarumieniona przesuwając bezwiednie stojak z serwetkami na bok; jedna przeszkoda pomiędzy mniej. Trzymała jeszcze palce wsparte o krawędź złożonych chusteczek, kiedy nachylił się lekko ku niej, w konspiracji podając jej pytanie, które zatrzymało na moment jej spojrzenie na ciemnych źrenicach odrobinę zbyt blisko, odrobinę zbyt chętnie, by istotnie odpowiedzieć; prawda przystawała jej w krtani zaskakująco odruchowa i pewna, jakby czekała jedynie, by wyłowić ją właściwą zachętą.
    Będziesz musiał spróbować na mnie innego sposobu – nie rozumiała, skąd czerpała tę śmiałość, animusz układający jej usta do podobnie nieprzemyślanych słów; podobnie jak on nie lubiła jednak pozostawać dłużna, nawet jeśli czuła równocześnie, jak rumieniec ujmuje jej policzki, a puls sprzeciwia się odwadze słów niespokojnym przeskokiem. – Arogancja tylko mnie podjudza – uciekające znów spojrzenie zdawało się przeczyć dyskretnie tym słowom, kiedy prostowała się, odsuwając się, z przezierającym przez ten odruch zakłopotaniem, od ciemnej, orzechowej barwy jego oczu.
    Podobne zmieszanie zaskakiwało ją, przemykając krótko przez grymas jego ust; udała, że nie dostrzegła słów prowokujących podobne uczucie, ale wbrew sprawianym dla jego komfortu pozorom myślała przede wszystkim o tym, co kryło się pod tym nieostrożnym wyznaniem. Czy sypiał też źle? Czy czasem miał wrażenie, że lepiej znał tych martwych, nieobecnych ludzi niż tych, którzy go otaczali? Czy równowaga między sobą a nimi przechylała się w nim, nieuchronnie, w złym kierunku? Tymczasem był przecież jeszcze bliżej – był przejmująco blisko wszystkiego, o czym pozostali ludzie ośmielali się zaledwie między sobą szeptać. Choć nie chciała dawać mu odczuć, że spostrzegła tę szczerość, mogła zaledwie uśmiechnąć się do jego kolejnego pocieszającego protestu, badając wciąż rysy jego twarzy z niedyskretną uważnością, jakby próbowała doszukać się w nich tego zmęczenia, które przezierało przez popełnione niepowściągliwie słowa.
    Niektórych eksperymentów lepiej może nie wspominać, chyba że na własną udrękę – zauważyła, próbując znów rozbawionej swobody, choć wyraźnie dla uprzejmego pozoru, zanim nie zwrócił tematu ku swojej siostrze, a ona podążyła za nim posłusznie, rozpoznając dopiero teraz nazwisko, które napotkała przecież na stronach gazety, a którego nie połączyła  z nim wcześniej. Rozpoznawała w jego głosie podobny ton, jakiego używała, kiedy wspominała swojego brata; mieszankę troskliwości i wdzięczności, zdradzającą przyznawaną bez nieśmiałości bliskość ich relacji. – Czytałam o tym w gazecie, o całym tym okrutnym nieporozumieniu. Twoja siostra bardzo mi zaimponowała, mieli szczęście, że tam wtedy była. Słyszałam, że byłoby jeszcze gorzej, gdyby nie stanęła w ich obronie – przyznawała, sięgając pamięcią do tamtego dnia, do gazety drżącej jej w dłoniach, kiedy uzmysławiała sobie, że ruch wyzwolonych nabierał niebezpiecznego rozpędu; zgadzała się z nimi w nieufności do niektórych genetyk, ale nie w podejmowanych przez nich metodach, z pewnością nie takich. Obawiała się, że coraz bardziej rozkiełznana nienawiść dosięgnie też Gerta, obawiała się, że uwierzy im w te wszystkie podłe hasła. – Jest wyrocznią – podążyła za jego wymowną sugestią, odruchem wypowiadając wniosek na głos, łagodnie tym zaskoczona. Zawiesiła wzrok na wskazywanych przez niego bliznach rozciągających się dwiema krzywiznami na jego policzku; poczuła w koniuszkach palców impulsywną ochotę, żeby ich dotknąć, poprawiła więc uścisk na ciepłym kubku, nieświadomie nachylając się znów naprzód, wysłuchując nareszcie udzielanej jej odpowiedzi z cichym przejęciem. Wydawał się przy tym tak spokojny, jakby wspomnienie o tym nie było dłużej dla niego tak przykre – tymczasem opowiadana przez niego historia musiała przecież wciąż żyć w jego pamięci; ja mógł być tak spokojny, tak pogodny? Przejmowało ją to niemal na równi z samym wyobrażeniem tego, co się wydarzyło; jak mógł być tym tak niewzruszony? Zdawało jej się, że pozostałe rozmowy toczone w kawiarni przy stolikach obok ucichły – albo ona przestała je słyszeć, z roztargnieniem przyglądając się pręgom przeciągniętym mu po smagłym policzku, kiedy układał usta do śmiechu.
    Zamierzałam powiedzieć, że chciałabym kolczyk w pępku, ale teraz to brzmi idiotycznie – zauważyła ze słabym rozbawieniem, prostując nerwowo plecy, kiedy odchylił się na krześle, podnosząc filiżankę do ust, czekając wyraźnie na jej odpowiedź, na sprawiedliwą wymianę. Wygrała wprawdzie tę historię w wyzwaniu, ale podobna szczerość zdawała się słusznie kosztować więcej. – Chciałabym robić więcej. Pomagać bardziej, chciałabym... – podniosła ogrzaną dłoń od kubka, odgarniając nerwowo kosmyk rdzawych włosów z jasnej skroni. – Chciałabym być odważniejsza, może zmienić wydział, nie wiem jeszcze, to wydaje się trochę głupie, nie jestem... Chciałabym być odważniejsza, tak w ogóle, właściwie. Nie przepuszczać więcej dobrych rzeczy, przez strach. Chciałabym zapytać, dlaczego mnie zaprosiłeś – w zmieszaniu nie upilnowała słów, choć właściwie nie chciała ich w obecnej chwili pilnować; oferowała mu przecież sprawiedliwą wymianę. Szarlotka stała wciąż nietknięta, chciałabym chyba, żebyś zaprosił mnie jeszcze, uniosła w końcu filiżankę do ust, przełykając zdradliwą myśl z łykiem słodkiej kawy. – Przemyśl jeszcze tę petycję. Wyglądasz właściwie całkiem dobrze.
    Widzący
    Mikkel Guldbrandsen
    Mikkel Guldbrandsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1222-mikkel-guldbrandsenhttps://midgard.forumpolish.com/t1260-mikkel-guldbrandsen#10014https://midgard.forumpolish.com/t1261-tyr#10020https://midgard.forumpolish.com/f125-mikkel-guldbrandsen


    - Od czego? - odbijał wciąż pałeczkę, starając się zachować przy tym ton swobodny, nienatarczywy, aby rudowłosa nie poczuła się niczym podejrzany podczas przesłuchani; za język ciągnął ją uparcie, lecz z wyczuciem - jak mu się wydawało. - Nie pytam jako oficer - zaśmiał się lekko, uśmiechając pod wpływem niewinnego grymasu dziewczęcych ust. - Pytam jako Mikkel. Umówmy się, że poza pracą jesteśmy tylko Mikkelem i Gerdą. - Skłamałby mówiąc, że w jego życie prywatne i sposób bycia wówczas wolne były od zawodowych naleciałości, nie mógł od tego uciec, zwłaszcza kiedy praca - na własne życzenie - wypełniała zdecydowaną większość doby. W towarzystwie Gerdy pragnął się jednak od tego uwolnić, choć będzie to po stokroć trudniejsze, skoro to właśnie Krucza Straż ich łączyła. Wykorzystywanie własnej pozycji, aby coś ugrać i z niej wyciągnąć mijało się z celem. Bawiła go wizja Gerdy mającej coś do ukrycia przed Kruczą Strażą. Rudowłosej w roli kryminalistki, jak sama to określiła, zdusił jednak śmiech, nie chcąc jej urazić. - W takim razie pozostaje mi się cieszyć, że pracujesz z nami, nie przeciwko nam - wyrzekł ugodowym tonem, skinąwszy dziewczynie z uznaniem głową, jakby chylił czoła przed niewątpliwymi talentami przestępcy, które skrzęcie ukrywała. Zastanowił się więc nad jej pytaniem, przechylając przy tym lekko głowę, kiedy przyglądał się uważnie uroczej twarzy z licznymi piegami układającymi się w konstelacje złotych gwiazd. - Okradanie staruszek. Udawałabyś ich wnuczkę. Kto by uwierzył, że mogłabyś ich oszukać? - zawyrokował w końcu tonem nagle poważnym, prostując się na krześle i znów unosząc do ust filiżankę czarnej, mocnej kawy. Powagę ponownie rozbił uniesiony kącik ust w wyrazie rozbawienia własnymi myślami.
    Nie powinna była się winić za krzywdy, które zadawali inni. Łatwo jednak mówić, trudniej przekuć to w czyn. Guldbrandsen był ostatnim, kto mógłby Gerdę pouczać, że nie powinna myśleć w ten sposób - skoro sam miał ciężkie sumienie od podobnych myśli. Ile już razy wyrzucał sobie, że rozwiązanie sprawy tajemniczych morderstw jego obowiązkiem, który dawno powinien był wypełnić? Powinność, słowo to dominowało w słowniku Mikkela. Obowiązki, narzucone sobie przez samego siebie, determinowały niemal wszystkie decyzje i wybory. Czuł się winny. Winny wobec wszystkich, z Gerdą włącznie. Poczucie to uderzyło go niczym zaklęcie ślepca, kiedy przyznała, że nie śpi najlepiej. Czy mógł się temu dziwić? Absolutnie nie. Nikt nie mógł czuć się dziś w Midgardzie bezpiecznie. Ani bogaty, ani biedny, ani stażysta, ani sędzia w sądzie najwyższym. Uśmiech pobladł, ale nie pozwolił sobie na grymas, poważny wyraz.  - To niedobrze. Zdrowy sen jest ważny - powiedział jedynie, opuszczając wzrok na filiżankę; wyjątkowo zabrakło mu odpowiednich słów. Byłby hipokrytą, gdyby zaczął udzielać rad, których sam nie potrafił i nie chciał słuchać. Kiedy ostatnio przespał pełne osiem godzin, snem spokojnym i głębokim? Nie miał pojęcia.
    - Mam jeszcze kilka sposobów w rękawie. Nie mogę zdradzać od razu wszystkich swoich sztuczek - pełen sekretu uśmieszek na nowo wychynął na wargi, a prawa ręka sięgnęła do serwetek, które przed chwilą przesunęła. Chwycił jedną w dwa palce, lecz ich nie wyciągnął. Trwał tak, trzymając blisko jej dłoni własną dłoń. - Mieszasz mi w głowie, Gerdo - zarzucił jej z udawanym oburzeniem. - Sam już nie wiem, czy mam powściągać swoją arogancję, czy wprost przeciwnie - westchnął, kręcąc przy tym głową w sposób nieco teatralny, przesadzony. Kilka tygodni wcześniej odniósł wrażenie, że arogancja oficerów niezwykle rudowłosą irytuje. Jeśli jednak w tej irytacji prowokowała ją do śmiałości, może powinien był jednak zmienić strategię.
    - Przyznam szczerze, że niektóre studenckie eksperymenty wolałbym wymazać z pamięci. - Wstyd palił go od środka, kiedy o tym myślał. Uchodził za studenta w pełni skupionego na nauce i zdobyciu wyniku pozwalającego na włożenie munduru oficera, ale i jemu zdarzały się pewne... wpadki. Nierzadko pod wpływem namów młodszej siostry, której obiecał matce pilnować w dużym mieście. Przeprowadziła się do niego w okolicach swoich osiemnastych urodzin i już wtedy zaczęła naginać sztywną moralność brata, zachęcając do niepoprawnych zabaw. - Niesamowite, że u progu nowego millenium ludzie są wciąż tak pełni uprzedzeń i niezrozumienia dla innych, którzy urodzili się inni. - Irytacja, a raczej złość na Wyzwolonych, przemknęła cieniem po twarzy, pogłębiając ostrość rysów. Wykrzywił usta w grymasie, zmartwiony wizją, w której Fridzie dzieje się krzywda. - Pewnie tak. Jako starszy brat jestem zarówno dumny, jak i wściekły, że się tak naraziła - przyznał się szczerze, kręcąc głową z dezaprobatą wobec własnych, mieszanych uczuć. Po opowieści siostry czuł chęć, aby zamknąć ją w domu w Tromsø i napisać do burmistrza, by przyznał jej nagrodę za tak szlachetną postawę. Pokiwał głową z powagą, potwierdzając raz jeszcze dar swojej siostry, który dziś mu imponował. Dawniej, o czym myślał ze wstydem i skruchą, uważał wizje Fridy za dziecięce bajki. Może gdyby nie zbagatelizował jej słów o ojcu rozszarpywanego przez wrony, wszystko ułożyłoby się inaczej. Wciąż się za to winił. Za to i za wiele innych rzeczy.
    Spojrzał na Gerdę z lekką przyganą. Nie opowiadał jej o okolicznościach blizny po to, by teraz krępowała się mówić o bardziej błahych przygodach i pragnieniach. Tego zawsze się obawiał i dlatego często wzbraniał się przed mówieniem o swojej pracy, przynajmniej o jej szczegółach. Ciężar tych opowieści przytłaczał. Podczas gdy inni zaśmiewali się do łez nad wylaną na ważne dokumenty kawą i wykiwaniu szefa, on i jego koledzy wyśmiewali ślepców, którzy omal ich nie zamordowali. Zawsze czuł, że rozmówca nabiera niepotrzebnej powagi i czuje opór przed własną opowieścią, jakby była mniej ważna, bo brakowało w niej elementu przemocy, realnego zagrożenia życia - właściwie każdego dnia. Wolał im tego oszczędzić.  W chwilach takich jak ta pragnął czuć się swobodnie.
    Otwierał już usta, aby powiedzieć jej czym w jego mniemaniu jest prawdziwa odwaga, zapewnić, że to co robi się liczy, lecz ostatnie słowa zasznurowały je.
    Dlaczego mnie zaprosiłeś? Znów zdusił śmiech, szczery i rozczulony jej niewinnością. Naprawdę zdawała się nad tym zastanawiać, nie znać odpowiedzi, nie domyślać. Nie dlatego, że była głupiutką gąską. Młodość i najpewniej niedoświadczenie ukrywały prawdę. Powinien był ją obnażyć teraz, nagle i bez krygowania się? Rozczuliła go tym pytaniem
    - Zaprosiłem cię, bo... - wciąż się wahał, przez obawę, że prawda ją spłoszy, ale nie zasługiwała na to, aby mydlić jej oczy. - Nie chciałbym ci się narzucać, po prostu... Polubiłem cię. Często wracałem do naszej rozmowy w archiwum. Z przyjemnością, nie martw się, nie chowam urazy. Spodobała mi się twoja szczerość. I ty. Po prostu. Jesteś piękna. Myślę, że bardzo urocza. Nie mam żadnych ukrytych intencji, Gerdo. - Żaden to żart, żadna intryga.  Przesunął na stole dłoń i splótł palce z jej, ostrożnie i nienachalnie, pozwolił pannie Molander zdecydować, czy pragnie tego gestu, czy zechce podać mu rękę. - To wcale nie jest głupie. Kolczyk w pępku za to... hmm, nie wiem, chyba jestem tradycjonalistą, ale niewątpliwie wyglądałabyś z nim ciekawie - zaczął cicho, skupiając spojrzenie na jej ciemnych oczach, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, co działo się wokół. Nieszczególnie Mikkela w tamtym momencie obchodziło, czy ktoś im się przygląda, czy ktoś podsłuchiwał tę opowieść. Liczyło się to, co ona o nim pomyśli, co uczyni. - Niewiele jest osób, które zarzucą wysłannikowi arogancję prosto w twarz przy pierwszym spotkaniu - przekornie znów do tego powrócił, zachęcony wyznaniem, że arogancja ją podjudza. Uśmiechał się niezmiennie, ciepło, z rozczuleniem; nosiła w sobie dokładnie takie obawy, o które mógłby ją podejrzewać. Pragnienie zmiany świata na lepsze i lęk przed tym jednocześnie. - Jesteś bystrą dziewczyną. Wiesz na pewno, że odważnym jest nie ten, kto nie czuje strachu, a ten, kto stara się go przezwyciężyć.
    Tylko głupcy nie czuli lęku. Tylko głupcy upierali się, że nie boją się niczego. Postawę taką uważał za bezmyślność, właściwą zarozumialstwu, częstego wśród młodszych oficerów, przechwalających się, że na nich nie ma mocnych. Jedynie sparzenie się mogło zweryfikować ten pogląd, dostanie po dupie było nauczką, którą pamiętali przez całe życie. Mikkel sam był jednym z nich. Dziś potrafił się przyznać, że czuł lęk. Czuł go nierzadko, gdy musiał się mierzyć z najbardziej obrzydliwymi zbrodniami i ludzkim okrucieństwem. Potrafił jedynie nad nim panować, zachować zimną krew. Tylko tyle.
    - Zacznij od małych rzeczy. Drobnostki potrafią naprawdę wiele zmienić - wyrzekł ostrożnie, nie bardzo wiedząc co dokładnie miała na myśli mówiąc o zmianie wydziału, w którym dostrzegał wciąż więcej zalet, niż wad. Może Gerda, patrząca z boku, widziała coś, czego on nie dostrzegał? - Czego się boisz? - spytał, bo zrozumienie tego lęku, wydawało mu się kluczowe.


    when I say innocent
    I should say naive
    Widzący
    Gerda Molander
    Gerda Molander
    https://midgard.forumpolish.com/t1120-gerda-molander#8014https://midgard.forumpolish.com/t1429-gerda-molander#12456https://midgard.forumpolish.com/t1436-fintifluszka#12555https://midgard.forumpolish.com/f167-gerda-molander


    Sprawiło jej to cichą przyjemność – ten swobodny sposób, w jaki wyznaczał granicę pomiędzy ich powiązaniem zawodowym, a dzisiejszą rozmową, choć kłopotliwie wytrącało to z jej dłoni wygodną argumentacją, którą próbowała usprawiedliwić sobie podobne zaproszenie, zbyt onieśmielona i niepewna, by rozważać powody wyłącznie osobiste. Więc nie stażystka i nie wysłannik, ale Gerda i Mikkel; i wstydliwa świadomość, że nie znała go właściwie w ogóle, że pozbawiony munduru  był dla niej człowiekiem jeszcze bardziej zagadkowym.
    Dobrze. Podoba mi się taki układ – zgodziła się więc ugodowo, odwzajemniając śmielej spojrzenie; przyglądała mu się tak samo i przyglądała mu się trochę inaczej, temu zaskakująco zwyczajnemu człowiekowi. Wyłącznie spomiędzy nich dystansu stopni hierarchii nagle skracało odległość jeszcze bardziej, mogła więc przyjrzeć mu się bliżej i myśl, że on mógł bliżej przyjrzeć się jej sprawiał, że coś otarło się o wyściółkę serca, bezgłośny trzepot uwięzionej w nim obawy przed podobną otwartością. – Zależy właśnie od tego. Jeśli pytasz jako Mikkel, być może zachowam milczenie i odmówię zeznań. Być może mam coś na sumieniu, o czym ci nie powiem – przyznawała bez skruchy, na moment jedynie opuszczając wzrok na stojący przed nią talerzyk z szarlotką. Nie miała właściwie żadnych poważnych przewinień; posiadała wprawdzie właściwie zupełnie spokojne życie i temperament niesprzyjający rzeczom, które musiałaby przed nim ukrywać z powodów gorszych niż wstyd, ale o niektórych mówić nie chciała, niektóre przystawały jej jeszcze w gardle niemym imieniem, niektóre wydawały się zbyt świeże lub zbyt żałosne, by o nich mówić.
    Rozbawienie rozjaśniło jej twarz, parsknęła lekko wobec przestępstwa, jakie według niego miało do niej pasować, nie mogąc mu zresztą odmówić – była to wyborna sugestia, jedynie bardziej komiczna przez spoważniałość jego głosu, przełamywaną w końcu cieniem uśmiechu unoszącym zaledwie zdradliwy kącik ust.
    Powinnam to sobie może zapisać, na wszelki wypadek, gdybym potrzebowała podreperować budżet, to niegłupie – stwierdziła, próbując naśladować jego poważność, jednak z zauważalnie gorszym talentem aktorskim; wesołość wyraźnie jaśniała w złotawych punktach rozsianych po miedzianych talarach uniesionych ku niemu tęczówek. Nie mogła, zrozumiale, myśleć o tym z większym przekonaniem; nie wykluczała, że dałaby się prędzej ograbić tym samym babciom, ze swojego czasu i oszczędności, gdyby tylko nie posiadały wobec niej skrupułów, te szczęśliwie były jednak wśród ich grupy demograficznej raczej popularne.
    Musiała zauważyć, że jego uśmiech przygasł przy następnych słowach, choć wyraźnie nie chciał pozwolić, by ciężkość tematu zaległa pomiędzy nimi przygnębiającym cieniem ostatnich wydarzeń i niepokojów. Była mu za to wdzięczna, jednocześnie przyłapując się na bezwiednej myśli, że był człowiekiem być może nie tyle spokojnym, co opanowanym i to wydawało się stanowić znaczącą różnicę. Trochę mu tego zazdrościła: pewnego spojrzenia, braku wahania i wątpliwości, pewności dłoni, zimnej krwi tłoczonej spokojnie przez serce, nawet kiedy okoliczności nadwyrężały jego granice; tego opanowania, które nie pozwalało mu ugiąć się pod echem zbrodni zawisłych w powietrzu, choć żadne z nich nie poruszało ich bezpośrednio. Było to zrozumiałe, przeżył w końcu tak wiele, nosił na policzku widoczny na to dowód, a jednak, mimo to, wciąż się uśmiechał. Mieli być Gerdą i Mikkelem, wyłącznie; ale Gerda nie mogła spać i Gerda pół roku temu całe swoje życie obwiązała ciasną nicią lęku, wpuściła do swojego domu duchy, nie była tak odważna, uśmiechała się blado razem z nim, ale przez dostrzegalne, milczące zmartwienie.
    To prawda – pozwoliła więc tematowi zagasnąć w tych słowach. Wyobrażała sobie, że Mikkel miał zapewne go dość, niekończących się wiadomości, niekończących się pytań bez odpowiedzi i niekończącego się niepokoju, nie powinna wyciągać tego jeszcze tutaj, zapraszać tego wszystkiego do ich stolika, by przysiadło między nimi, złowrogie i milczące. Chciała go przeprosić, ale byłoby to chyba jeszcze gorsze, dlatego uniosła ciepły napój do ust, pozwalając słodyczy nakryć goryczkę chwili.
    Ciepło rumieńca kąsało wyraźniej podjudzone wspomnieniem dalszych, niepoznanych jeszcze sposobów, jakimi zamierzał również, wzajemnie, mieszać jej w głowie. Spoglądała onieśmielona na własną dłoń, blade palce skubiące brzeg serwetki bezwiednie w nerwowym odruchu, kiedy przysunął też swoją, łapiąc swobodnie papierowy brzeg i nie cofając jej później. Jej ręka wydawała się przy jego strasznie blada, mała i niepewna – znieruchomiała wbrew sobie, starając się zachować rezon, choć łączenie podobnej ofensywy ze śmiałością jego słów skutecznie pozbawiało ją dotychczasowej przekornej równowagi. Przesunęła opuszką wskazującego palca po krawędzi złożonych chusteczek, nie sięgając jednak jego skóry. Nie potrafiła teraz na niego spojrzeć, choć czuła na sobie cierpliwość jego uwagi, słyszała uśmiech w jego głosie i ciche dudnienie własnego serca.
    Zaczynam myśleć, że byłabym doprawdy bezkarną kryminalistką, skoro tak dobrze mącę – po krótkiej ciszy dopiero znalazła słowa, tak różne od tego co przesuwało jej się przez myśli, tak butne i niedostępne, przekornie zgryźliwie, choć chciała powiedzieć mu, że też nie wiem, nigdy nie wiedziałam, czego chcę. Czy powinna cofnąć rękę? Igrać w ten sposób dalej? Poczekać aż cofnie się pierwszy? Róg serwetki łaskotał opuszek jej palca, uśmiechała się lekko pod nosem, próbując zachować wcześniejszą przekorność, ale wciąż niezdolna na niego spojrzeć, jeszcze przez chwilę, kiedy mówił o studenckich eksperymentach i kiedy mówił o ruchu Wyzwolonych, stanowczo się z nim nie zgadzając. Mikkel nie był więc człowiekiem uprzedzonym, mimo że dobierane przezeń słowa rzucały łagodny cień na tę otwartość; wydawał się przynajmniej rozsądny i być może nie byłby złośliwy, gdyby dowiedział się o jej bracie, jak złośliwi bywali wyłącznie chłopcy i później mężczyźni. Czuła się w tym temacie bezpieczniej i w końcu spojrzała na niego, odsuwając dłoń z powrotem ku swojemu kubkowi, choć bez pośpiechu, jakby nie chcąc sprawić wrażenia spłoszonej, przez chwilę niepewnie odwzajemniając ciemne spojrzenie.
    Nigdy nie sądziłam, że zmiana postrzegania osób obdarzonych będzie szybka i prosta, to nigdy nie było łatwe, obserwowałam to od dziecka. Nie łudziłam się, że nowe millenium nagle wywróci wszystko do góry nogami, te przekonania tkwią tak głęboko w galdrach, cała ta niechęć i zamknięcie na naturalną różnorodność – podjęła, zachęcona cieniem jego gniewu, przeskakującą iskrą podobnych poglądów, choć zachowując wciąż pewien dystans w wygłaszaniu opinii. Z pewnością znalazłaby mocniejsze słowa na to, co się działo; miała ich wiele, schowanych pod podszewką serca wraz z milczącą złością. – Mimo wszystko, ciężko nie być rozczarowanym. – Wyzwoleni nie byli jedynie przeciwni, byli w tym poglądzie agresywni, nieustępliwi i głośni, stawali się coraz bardziej niebezpieczni, a służby zdawały się nie dawać sobie z tym rady lub nie chcieć sobie z tym radzić. Bała się, że coś złego spotka Gerta – wiele osób branych przez Wyzwolonych za cel mogło ukrywać się pośród innych, ale nie sposób było ukryć wśród nich półolbrzyma, nie szprycując go do tego zaklęciami lub eliksirami. Upiła łyk, wzięła w dłoń maleńki widelczyk dołączony do ciasta, odkroiła jego kawałek, ale nie uniosła go nawet do ust, choć zapach ciepłych jeszcze owoców kusił.
    Nic dziwnego – zauważyła, odkładając znów widelczyk na talerz z cichym brzękiem. – Ma szczęście, że ma tak troskliwego brata – dodała z łagodnym, ciepłym uśmiechem, wyobrażając sobie, że Gert mógłby na jego miejscu powiedzieć to samo, zapewne martwiłby się bez końca, pisywał jeszcze więcej listów, suszyłby jej głowę, opętany zmartwieniem; i miała szczęście, że miała takiego brata, była mu wdzięczna za ogrom troski, jaką zawsze ją otaczał; i dla niego zapewne zachowywałaby się tak samo. Cieszyła się, choć z goryczą, że spędzał większość czasu w siedzibie łowców: mimo że nigdy nie lubiła wizji jego łagodnej osoby w tym miejscu, było to dla niego bezpieczniejsze niż miasto pełne Wyzwolonych.
    Struchlała podskórnie pod pociemniałym, chmurniejącym spojrzeniem ciemnych oczu, odruchowo niepewna wobec tej subtelnej zmiany; nie wyglądał na zadowolonego, przeciwnie. Ale potem, po tym jak uchylił usta i nie dopuściła go jeszcze do tej tkwiącej mu w źrenicach przygany, uśmiechnął się znowu, zmieniając zdanie pod wpływem nieuważnego pytania i poczuła ciepły dreszcz spływający po ramionach gęsią skórką. Pomyślała nagle, że nie powinna pytać, że teraz dopiero się ośmieszyła, że może nie chciała wiedzieć, że uśmiechał się tak przyjemnie, rozbawiony jej wątpliwością. Miała czas, żeby jeszcze się wycofać, zakryć to pytanie innym słowami, uciec, ale nie potrafiła przerwać znów tej chwilowej ciszy, w dławionym przejęciu czekając na odpowiedź, jasną, prostą, zrozumiałą. Zrozumiałą. To, co mówił, w pierwszym momencie nie było zrozumiałe w ogóle, plątało się w przestrzeni między nimi, dźwięczało, ale odległe, choć nie próbował nawet znajdować pośrednich słów, mówił zupełnie wprost, zupełnie rzeczowo, tego przecież od niego chciała, a teraz wyczuwała pod skórą coś chłodnego, coś podobnego do strachu, choć łagodniejszego, może niepewność, może nieśmiałość, może odruchową potrzebę ucieczki, bo przecież wydawało jej się to tak nieoczekiwane, przecież minęło tak mało czasu i przecież–  
    Poczuła na dłoni jego dotyk i opuściła spojrzenie lśniące niepewnością; miał zaskakująco delikatne palce, zaskakująco cierpliwie, ostrożne pomimo swobodnej śmiałości tego gestu i wyznania. Nie cofnęła ręki, przyzwalając mu na to w lekkim, zarumienionym zakłopotaniu, choć kiedy splotła z nim drżące znów palce nie było w tym niezręczności, jedynie bezgłośna ciekawość. Miał ciepłą skórę, nie tak szorstką, jak się spodziewała. Mówił jeszcze, słuchała go uważnie, nie oponując, wdzięczna za to, że wypełniał ciszę, że próbował ją rozbawić tym głupim kolczykiem w pępku, przy którym kącik ust drgnął jej lekko, że nie próbował zbywać jej trwożliwej konfesji, dodając jej zamiast tego otuchy i że dał jej moment, by przełamać onieśmielone, nieufne zaskoczenie. Więc mieszał jej w głowie nawzajem, jeszcze bardziej, a ona nie wiedziała, jak pozbierać teraz te rozsypane, rozpłoszone myśli; starała się pozostać, przynajmniej, opanowana.
    Ja chyba... – odezwała się w końcu, znalazłszy odpowiednią pauzę, przycichły głos przygasł jej na ustach jednak w zawahaniu. Rozplotła ostrożnie ich palce, zamiast jednak cofnąć rękę, przesunęła niespiesznie opuszkami po kostkach jego dłoni, nie patrząc jeszcze na niego, szukając odpowiedzi, spójności myśli i własnych uczuć; wyniesienie kostki, łagodna dolina, znów muśnięta kostka, przypominała sobie, zupełnie bezwiednie, że uczono ją tak liczyć miesiące i było to absurdalnie trochę uspokajające. – Przepraszam. To dość nagłe, a ja... mam kogoś– to znaczy miałam, to dość… Potrzebuję czasupotrzebuję, żebyś mnie poznał, chciała mu powiedzieć, ale zabrakło jej znowu odwagi; cofnęła wreszcie palce, zbierając dłonie na swoich kolanach, zanim odważyła się wreszcie na niego spojrzeć.  – Przepraszam – powtórzyła jeszcze, spłoszona spoglądając na niego ponad stolikiem, ponad rozmową dogasłą pomiędzy nimi i głuchym trzepotem serca; podniosła się w końcu, by wziąć swoje ubranie, przeprosić jeszcze raz, jeszcze bardziej nerwowo, bo kiedy się poruszyła popłoch szarpnął jeszcze silniej za struny nerwów i kiedy w końcu wyszła na zewnątrz, była tak zawstydzona, że miała ochotę się rozpłakać i wciąż słyszała jeszcze to pytanie, czego się boisz?, wciąż czuła na języku odpowiedź, której mu nie dała, cierpki posmak zawodu.

    Gerda z tematu
    Widzący
    Mikkel Guldbrandsen
    Mikkel Guldbrandsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1222-mikkel-guldbrandsenhttps://midgard.forumpolish.com/t1260-mikkel-guldbrandsen#10014https://midgard.forumpolish.com/t1261-tyr#10020https://midgard.forumpolish.com/f125-mikkel-guldbrandsen


    - Zawsze masz prawo do zachowania milczenia - zgodził się z nią, lecz nie miał zamiaru przytakiwać potulnie, bo i ciekawość zżerała go od środka. Mógłby próbować ciągnąć ją za język, wiedział jak to zrobić, ale to nie wchodziło w grę. Zgodziła się na układ, gdzie nie jest oficerem, a ona stażystką, więc nie chciał wykorzystywać technik przesłuchiwania przeciwko niej - miał zamiar rozpracować ją inaczej, sprawić, aby sama w końcu zechciała mu zdradzić co ma na sumieniu. Musiał trzymać ciekawość na wodzy - Sądzisz, że mógłbym wszystko, co powiesz wykorzystać przeciwko tobie? - zażartował Mikkel. Nie mógł się powstrzymać, mimo wszystko, od zawodowych naleciałości, miał jednak przeczucie, że podobne żarty przypadną jej do gustu. Przynajmniej taką żywił nadzieję. - Jeśli nie chcesz, nie mów - dodał zaraz, dla pewności, że nie zostanie źle zrozumiany, że żartami nie przeciągnie struny. Nie znała go przecież, tak jak i on jej, oboje nie wiedzieli gdzie leżała granica. Guldbrandsen wciąż badał grunt. Następne kilkanaście minut miało pokazać, że i on wciąż się mylił.
    - Do usług. Mógłbym właściwie zrobić całą listę propozycji, które nie wzbudziłyby podejrzeń Kruczej Straży - wyrzekł cicho, puszczając Gerdzie perskie oczko, jakby zdradzał jej jakąś tajemnicę. Niezmiernie bawiła go ta wizja - rudowłosej oszustki o niewinnej buzi, próbującej nieuczciwie się wzbogacić. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że już przy pierwszej próbie Gerda poddałaby się i oddała naiwnej staruszce wszystko z nawiązką, po czym zaproponowałaby koszenie trawnika i przesadzanie pelargonii. Niewątpliwie jednak mógłby sporządzić listę wskazówek jak popełnić zbrodnię doskonałą, jak się zamaskować i ukryć przed oficerami Kruczej Straży. Może nie tak szczegółową, jak chociażby Nystrom, on wciąż się uczył, mimo że miał na karku parę lat doświadczenia. To wciąż za mało. - Zaczynam myśleć jakie mamy szczęście, że zdecydowałaś się stanąć po stronie sprawiedliwości, skoro masz zadatki na tak dobrą kryminalistkę  - odparł w niezmiennie żartobliwym tonie, podtrzymując atmosferę wesołości i niepowagi, jakby naprawdę panna Molander mogłaby stać po drugiej stronie barykady. Mógłby się zdziwić, oczywiście, niejednokrotnie już widział niewinne buzie, które nagle pokrywały się czarnymi liniami, a uroku odbierała biel gałek ocznych. Gdyby tylko ktoś taki jak Gerda naprawdę parał się magią zakazana, chyba całkiem straciłby wiarę w ludzkość.
    - Nie miałem na myśli samej zmiany daty, dobrze wiesz... - śpieszył z wyjaśnieniem, bo może źle się wyraził. - Raczej... miałem nadzieję, że zmiany nie będą zachodzić tak... powoli. Nie sądziłem, że będę obserwował ruch ludzi tak pełnych nienawiści do drugiego człowieka. To niepokojące i jedynie podsyca strach w mieście - mówił z kwaśną miną, kiwając też głową, aby zgodzić się w z jej słowami. Akceptacja galdrów obdarzonych specjalnymi zdolnościami z racji urodzenia nie wydarzy się nagle.
    Skłamałby mówiąc, że poniekąd sam nie jest winny. Dziś potępiał Wyzwolonych, lecz sam, stając z wargiem twarzą w twarz, czuł jakąś niechęć. Z demonami nie chciał mieć do czynienia z obawy, że będą mącić mu w głowie. Starał się jednak z tym walczyć i odnosić do nich przynajmniej z szacunkiem.
    - A ty? Masz rodzeństwo? - zagadnął z ciekawością.
    Miał nadzieję, że nie brzmiał nachalnie, a jego wzrok nie był natarczywy. Już i tak uczynił w jej stronę gest odważny, kładąc dłoń na stolik zbyt blisko jej własnej, aby uznać to za przypadek. Cierpliwie czekał na reakcję i uznał, że cicha obserwacja to dobry znak. Nie odsunęła się, nie wzdrygnęła. Pomyślał, że wszystko jest dobrze. Poczuł się swobodnie, pozwolił sobie na rozluźnienie, mimo że właśnie opowiedział jej jedną z tych bardziej nieciekawych historii swojego życia. Chciał jedynie dowiedzieć się czegoś więcej od niej - też miała brata, który mógłby o nią tak dbać jak on o Fridę? Byłoby dobrze. A może młodszą siostrę, dla której mogłaby być przykładem? Skąd pochodziła? Wolała pić rano kawę, tak jak on, czy może herbatę? Mnóstwo pytań cisnęło mu się na usta, musiała mu wybaczyć tę manierę zadowową.
    Nie zdążył zadać kolejnego.
    Obserwował ją uważnie, z lekkim wręcz zdenerwowaniem kotłującym się w piersi, gotów w każdej chwili cofnąć dłoń, gdyby tylko po piegowatej twarzy przemknął cień niezadowolenia, jeśli dałaby sygnał, że sobie tego nie życzy. Całkowicie rozluźnił dłoń, aby mogła wyplątać palce, ale... Przelotny dotyk jej skóry na knykciach był tak miły, że uśmiechnął się jeszcze śmielej i być może popełnił błąd. Właściwie podejrzewał, że podobny gest mógłby Gerdę onieśmielić, nie spodziewał się jednak słów, które zaraz po tym padły. Kąciki ust opadły natychmiast, Guldbrandsen wydawał się zbity z pantałyku jak rzadko kiedy.
    - Masz kogoś - powtórzył za nią cicho, cofając wtedy dłoń i zaciskając ją pod stołem, boleśnie wbijając paznokcie w skórę. Poczuł się jak ostatni kretyn. Miałam, poprawiła się i na nowo nabrał nadziei, że może nie wszystko stracone.
    - Rozumiem, Gerdo, ja... To ja przepraszam... ja... - nie chcę cię do niczego zmuszać. - Nie zdążył jednak dokończyć. Nie pozwoliła mu wytłumaczyć, gdy w takim pośpiechu ubierała płaszcz i uciekła z kawiarni, pozostawiając go oniemiałego. Później żałował, że gryzł się w język, nie chcąc pogorszyć sytuacji. - Kretyn. Idiota. Cholera jasna - mruczał do siebie jeszcze, rozcierając palcami skronie, poniekąd mając ochotę uderzyć dłonią w stół.
    Co go podkusiło? Dlaczego tak się pośpieszył? Poczuł się jak ostatni kretyn. Przeczuwał przecież, że ma do czynienia z dziewczyną płochą i nieśmiałą, powinien być ostrożniejszy. Zabrakło mu taktu, zdecydowanie, a uchodził dotąd za dżentelmena, tymczasem poczuł się jak ostatni prostak, który nie potrafił uszanować cudzej przestrzeni.
    A może zgodziła się pójść z nim na kawę tylko z obawy, że mógłby zaszkodzić jej w pracy. Guldbrandsen nie mógł oprzeć się wrażeniu, że kelnerka, gdy przyniosła rachunek, uśmiechała się do niego na poły współczująco, po części kpiąco i jedynie go do zirytowało. Kawę dopił na raz, czując, że jej gorzki smak i tak jest słodyczy od smaku porażki pod językiem, ciasto pozostawił nie dokończone. Kelnerce nie zostawił napiwku.

    Mikkel z tematu


    when I say innocent
    I should say naive


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.