:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
11.12.2000 – Atelier Frue Johansen – D. Tordenskiold & L. Nørgaard
2 posters
Dahlia Tordenskiold
Re: 11.12.2000 – Atelier Frue Johansen – D. Tordenskiold & L. Nørgaard Sob 29 Sty - 20:38
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
11.12.2000
Śnieg akurat przestał prószyć z ciężkich, ołowianych chmur, wiszących nad Midgardem od wielu dni, dni mroźnych i chłodnych, zwiastujących nadchodzącą, kalendarzową zimę, gdy wraz z Lasse opuszczała jedną z przytulnych, kameralnych kawiarni w dzielnicy Ostatniej Walkirii, gdzie przez ostatnie kilkadziesiąt minut raczyli się filiżanką gorącej czekolady oraz drobnymi słodkościami; znacznie więcej uwagi Dahlia poświęcała jednak drogiemu sercu przyjacielowi, szczerze zainteresowana opowieściami z akademickich korytarzy, które sama opuściła już przed kilkoma laty. Tęskniła za nimi - odrobinę, bo tak właściwie nigdy nie zdążyła rozsmakować się w studenckim życiu w pełni. Ledwie zaczęła swoją przygodę w Midgardzie jako panna, a drugi rok studiów zaczynała już z obrączką na palcu i bliźniętami pod sercem. Więcej słuchała o cudzych szaleństwach, zakrapianych imprezach i wyciąganych od rodziców talarach, niż sama tego doświadczyła przez rolę żony, którą przyjęła wraz z pierścionkiem zaręczynowym jaki Halvard wsunął jej na palec nim jeszcze skończyła dwadzieścia jeden lat.
Propozycję wcześniejszej godziny spotkania determinowała nie chęć uniknięcia tłumów na ulicy Handlowej, a obowiązujący plan dnia w domu Tordenskioldów; od rana do popołudnia Vigdis i Ragnvald byli na zajęciach akademickich bądź w szkole, Halvard poświęcał się pracy w rodzinnej kopalni w Oslo, Lovise zaś pod opieką swojej guwernantki, która czuwała nad bezpieczeństwem i edukacją. Właśnie wtedy Dahlia miała więc najwięcej czasu dla samej siebie; dzieliła go pomiędzy dbaniem o perfumerię, samą siebie i przez ostatnie dni - przygotowania do zbliżającego się Jul. Przyjemną niespodzianką okazało się również zaproszenie na wernisaż w galerii sztuki, należącej do Olafa Wahlberga, przyniesione przed dwoma dniami. Oznaczało to jedno: potrzebowała jeszcze jednej kreacji. Nie mogła wszak ubrać sukienki, w której zaprezentowała się tam podczas minionych wernisaży, każda inna wydawała się pani Tordenskiold nieodpowiednia, bądź już niemodna. Enigmatyczne zaproszenie obiecywało coś nowego, świeżego, intrygującego. Miał to być debiut niejakiej Jeske Hedvig, wymagało to więc czegoś równie świeżego.
Wybór musiał zatem paść na Atelier Frue Johansen, młodej, lecz obiecującej projektantki, która podbiła serce wielbicielek mody w przeciągu kilku lat. Mało kto o niej nie słyszał (chyba, że pozostawał kompletnym ignorantem lub nie czytał gazet), Dahlia zaś darzyła jej projekty wyjątkową sympatią, choć nie eksperymentowała zbyt często, pozostając wierną klasycznej elegancji, którą ceniła najbardziej (twierdziła ponadto, że matce i żonie, kobiecie o jej pozycji, nie wypada ubierać się zbyt awangardowo...). Wyjątkowa okazja wymagała jednak wyjątkowej oprawy.
Pojawiła się zatem z Lasse w progu atelier w godzinach około południowych, pracownica sklepu zaś poprowadziła ich natychmiast do bardziej prywatnego pomieszczenia na piętrze, które zarezerwowano specjalnie dla nich. Oboje mogli liczyć na specjalne traktowanie, nosili wszak szanowane, stare nazwiska; Dahlia, ciesząca się bogactwem Hallstromów od najmłodszych lat, później zaś skarbami jeszcze bogatszej rodziny męża, była do tego przyzwyczajona i właściwie wymagała, by tak ich potraktowano. Nie lubiła, kiedy wokół niej kręcili się zwyczajni galdrowie, dotykając tych samych ubrań, flakonów kosmetyków i książek.
- Domyślasz się co przygotował dla nas Olaf i jego debiutantka? - spytała lekkim, pogodnym tonem Dahlia, jasno sugerując, że w tym atelier miała zamiar odnaleźć kreację na wernisaż, który miał odbyć się za dwa dni. To wyjątkowo niewiele czasu. - Chciałabym znaleźć coś równie wyjątkowego... - westchnęła z niecierpliwością, zsuwając z ramion płaszcz, który usłużnie odebrała od niej pracownica atelier. - Na zaproszeniach widniały fotografie lasu, ale zieleń byłaby zbyt banalna, nie sądzisz, Lasse? - spytała Norgaarda, podchodząc do pierwszego z wieszaków, na których wisiało kilka koktajlowych sukienek.
FAMILY, DUTY, HONOR
Lasse Nørgaard
Re: 11.12.2000 – Atelier Frue Johansen – D. Tordenskiold & L. Nørgaard Pią 4 Lut - 20:29
Lasse NørgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aalborg, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : student klątwołamactwa, wnuk swojej babki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : uczony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 /magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 26
Trudność w nawiązywaniu szczerych przyjaźni była podobno brzydką skazą jego charakteru – długą, głęboką szramą na miękkiej powierzchni jego skóry, irytującą plamą naznaczającą każdy drogi materiał jego równo skrojonych koszul jak resztki rdzawej krwi lub wylana w pośpiechu, czarna herbata. Przywykł do tego, iż relacje nawiązywane w ciągu jego życia przybierały tragiczne kształty, gdy tylko stawały się głębsze, szczersze i istotniejsze – wraz ze wzrastającą wagą, wzrastało bowiem również niebezpieczeństwo, a on jak głupie dziecko bał się upadania i unikał ostrego bólu odrzucenia, tak jak unikać zwykł wysokości i krańców stromych wąwozów. Każda przyjaźń i każda miłość więc kończyła się, rozpadała lub nabierała koszmarnych cech, obrastając w kłótnie, gdy tylko Lasse poczuł, ze jej ciężar zbyt długo opiera się na jego karku. I tak – był to ciężar przyjemny, ale przyjemność ta właśnie denerwowała go najbardziej, bo wtem uświadamiał sobie, jak bolesnym byłoby ją stracić, jak okrutnie boleć będzie zdrada, nagła niezrozumiała obojętność. Bał się swojej skłonności do oddawania się ludziom za bardzo, więc nauczył się uciekać w przestrachu, iż nie oni nie będą chcieli go przyjąć.
Ale Dahlia była inna.
Dahlia była rodziną – zawsze tak uważał. Starszą siostrą, której nie miał i pachnącym kwiatami powiewem świeżości, który raz za razem okazywał się potrzebny. Była rodziną i była nią od zawsze, a Lasse nie bał się, że odejdzie. Znał ją tak długo, od dziecka jeszcze – pukle jej ciemnych włosów i oczy zbyt jasne, żeby były prawdziwe, rumiane policzki porcelanowej lalki wydęte w rozkapryszonym grymasie, gdy jego starszy brat znów zachodził jej za skórę; skomplikowane falbany jej uroczych sukienek i czułość, z jaką zawsze go traktowała, choć przecież wszyscy w rodzinie zwykli uważać go za mrukliwego i zamkniętego w sobie, smutne dziecko o smutnych oczach. Przywarł do niej wręcz, do ciepłego uczucia, które dawała jej przyjaźń, do jej świergoczącego głosu zasypującego go kolejnymi seriami plotek z salonów. Uwielbiał słuchać ich w granicach ich małych spotkań – czekolady podawanej w zdobionych filiżankach i ciastek, które były tak ładne, iż żal było patrzeć na ich okruchy. Wszystko wokół niej było idealne, tak jak idealna była ona sama – każdy element i szczegół jej istnienia dopięty na ostatni, kryształowy guzik, gładki w swojej elegancji jak jej chód i malownicze linie jej profilu.
Uwielbiał tę perfekcję i wierzył w nią nawet wtedy, gdy wydawała się być wręcz nierealna – teraz na przykład, kiedy wchodzili do atelier, a ona, choć potraktowana mrozem i śniegiem, nadal przypominała modelkę z żurnala, nietknięty wiatrem manekin z wystawy. Jej głos odbijał się przyjemnie od wysokich ścian, wzlatywał ponad kobiece sylwetki poubierane w zwoje misternie szytych sukni – kilometry migoczących atłasów i miękkich w dotyku, jedwabnych tiuli. Lasse swoje zamiłowanie do dbania o swój wygląd i wydawania pieniędzy na stroje zawsze przypisywał jej.
- Prawdopodobnie żaden z moich domysłów nie będzie nawet bliski prawdzie – odpowiedział, podając pracownicy swój płaszcz z cieniem grzecznego uśmiechu. Dahlia skrupulatnie dbała o to, by wszędzie tam, gdzie poszli traktowano ich z należytym szacunkiem. Podziwiał to, jak po jednym jej kroku i kilku spojrzeniach ludzie rozsuwali się, by utorować jej przejście, jak odbierali zrzucane z ramion płaszcze i bez słowa podsuwali jej krzesła. Często nie umiał wyobrazić sobie siebie w podobnych sytuacjach, bo choć lubił respekt i skinienia głów, które wywoływało jego nazwisko, nigdy nie mógłby być nią. Z chęcią jednak przystawał na rolę towarzysza, kiedy tylko miała na to ochotę. – Pięknie ci w zielonym, ale nie chcesz chyba wtopić się w tło. – Błysnął ku niej szerokim uśmiechem, po chwili wzrokiem badając oglądaną przez nią właśnie kreację. Piegowata twarz skrzywiła się w zabawnym, zdegustowanym grymasie. – To nie, chyba że chcesz wyglądać jak tort bezowy z urodzin twojej córki.
Ale Dahlia była inna.
Dahlia była rodziną – zawsze tak uważał. Starszą siostrą, której nie miał i pachnącym kwiatami powiewem świeżości, który raz za razem okazywał się potrzebny. Była rodziną i była nią od zawsze, a Lasse nie bał się, że odejdzie. Znał ją tak długo, od dziecka jeszcze – pukle jej ciemnych włosów i oczy zbyt jasne, żeby były prawdziwe, rumiane policzki porcelanowej lalki wydęte w rozkapryszonym grymasie, gdy jego starszy brat znów zachodził jej za skórę; skomplikowane falbany jej uroczych sukienek i czułość, z jaką zawsze go traktowała, choć przecież wszyscy w rodzinie zwykli uważać go za mrukliwego i zamkniętego w sobie, smutne dziecko o smutnych oczach. Przywarł do niej wręcz, do ciepłego uczucia, które dawała jej przyjaźń, do jej świergoczącego głosu zasypującego go kolejnymi seriami plotek z salonów. Uwielbiał słuchać ich w granicach ich małych spotkań – czekolady podawanej w zdobionych filiżankach i ciastek, które były tak ładne, iż żal było patrzeć na ich okruchy. Wszystko wokół niej było idealne, tak jak idealna była ona sama – każdy element i szczegół jej istnienia dopięty na ostatni, kryształowy guzik, gładki w swojej elegancji jak jej chód i malownicze linie jej profilu.
Uwielbiał tę perfekcję i wierzył w nią nawet wtedy, gdy wydawała się być wręcz nierealna – teraz na przykład, kiedy wchodzili do atelier, a ona, choć potraktowana mrozem i śniegiem, nadal przypominała modelkę z żurnala, nietknięty wiatrem manekin z wystawy. Jej głos odbijał się przyjemnie od wysokich ścian, wzlatywał ponad kobiece sylwetki poubierane w zwoje misternie szytych sukni – kilometry migoczących atłasów i miękkich w dotyku, jedwabnych tiuli. Lasse swoje zamiłowanie do dbania o swój wygląd i wydawania pieniędzy na stroje zawsze przypisywał jej.
- Prawdopodobnie żaden z moich domysłów nie będzie nawet bliski prawdzie – odpowiedział, podając pracownicy swój płaszcz z cieniem grzecznego uśmiechu. Dahlia skrupulatnie dbała o to, by wszędzie tam, gdzie poszli traktowano ich z należytym szacunkiem. Podziwiał to, jak po jednym jej kroku i kilku spojrzeniach ludzie rozsuwali się, by utorować jej przejście, jak odbierali zrzucane z ramion płaszcze i bez słowa podsuwali jej krzesła. Często nie umiał wyobrazić sobie siebie w podobnych sytuacjach, bo choć lubił respekt i skinienia głów, które wywoływało jego nazwisko, nigdy nie mógłby być nią. Z chęcią jednak przystawał na rolę towarzysza, kiedy tylko miała na to ochotę. – Pięknie ci w zielonym, ale nie chcesz chyba wtopić się w tło. – Błysnął ku niej szerokim uśmiechem, po chwili wzrokiem badając oglądaną przez nią właśnie kreację. Piegowata twarz skrzywiła się w zabawnym, zdegustowanym grymasie. – To nie, chyba że chcesz wyglądać jak tort bezowy z urodzin twojej córki.
As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round
Dahlia Tordenskiold
Re: 11.12.2000 – Atelier Frue Johansen – D. Tordenskiold & L. Nørgaard Czw 17 Lut - 22:55
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
Odkąd tylko się znali Halvard kręcił nosem na każdego mężczyznę, czy nawet chłopca w otoczeniu Dahlii, który nie był jej bratem; najchętniej pewnie pozbyłby się każdego, na to jednak w życiu by się nie zgodziła i wpadłaby w głęboką rozpacz, gdyby to na niej wymusił. Nie chciała rezygnować z przyjaźni, jaką darzyła Lasse, nigdy nie uczyniłaby tego z własnej woli. Traktowała go niczym młodszego brata, choć łączyły ich niezwykle odległe więzy krwi, Hallströmowie i Nørgaardowie przyjaźnili się od dziesiątek lat, sojusz ten wzmacniając niekiedy małżeństwami. Miała młodsze rodzeństwo, lecz jedynie siostry, nie brata, co było interesującą odmianą. August roztaczał opiekę nad Dahlią, Dahlia zaś nad Ingrid, Liselotte, a także bliźniętami Nørgaard, poznanymi jeszcze w latach dziecięcych. Niemalże pokochała ich oboje i lubiła spędzać z nimi czas, chętnie zapraszała ich do Sztokholmu, do nich zabierała zaś młodsze siostry. Chyba od zawsze miała w sobie gen opiekuńczy, może wręcz instynkt macierzyński. Gdy oboje wkroczyli w wiek nastoletni, później dorosłość nie traktowała go już jak dziecko, a po prostu jak przyjaciela - mało kto rozumiał ją tak dobrze i wciąż niekiedy dziwiła się, że podobną wrażliwość, poczucie estetyki i piękna może mieć w sobie mężczyzna. Nie odmówiłaby dobrego gustu własnemu małżonkowi, lecz z nim nie mogła rozmawiać godzinami o najnowszych trendach w modzie, krojach koszul, nutach zapachowych w perfumach i paletach kolorów; to znaczy - ona mogła mówić, a Halvard albo w końcu wpadłby w złość, choć bardziej prawdopodobnym było, że po prostu zasnąłby w fotelu słuchając wywodów żony. Na Lasse zawsze mogła liczyć w tej kwestii, wielu innych także; rozkładanie uczuć, cudzych słów i zachowań, spojrzeń, min i gestów na czynniki pierwsze nie było dla niego niczym dziwnym, czy męczącym. Uwielbiała jego wrażliwość i inteligencję emocjonalną, której tak bardzo brakowało innym galdrom. Wielu powiedziałoby, że w przypadku mężczyzn to słabość - zaprzeczyłaby temu stanowczo, bzdura, zapewniałaby. On przywarł do niej, złakniony ciepły i zrozumienia, ona zaś chętnie przygarniała go do siebie, powtarzając Halvardowi, że Lasse jest niczym jej młodszy brat. Niekiedy miała wrażenie, że mąż zaczął postrzegać Nørgaarda w kategoriach kolejnej jej przyjaciółki od chodzenia na zakupy, salonów piękności i plotek przy kawie. Niektórzy powiedzieliby, że była po prostu wiecznie złakniona cudzej uwagi i uwielbiała być adorowana, podczas gdy chodziło o coś znacznie więcej - przynajmniej lubiła tak myśleć. Po tylu latach naturalnym było dla niej, że dzieliła się z Lasse wszystkimi przywilejami i specjalnym traktowaniem, jakimi darzono panią Tordenskiold wszędzie, gdzie się pojawiła. Wszelkie koszty i rachunki także brała na swoje barki (właściwie to spychała je na Halvarda, jak zawsze, trudno powiedzieć, aby to były jej pieniądze...) i w tym szczególnym przypadku nie widziała w tym nic zdrożnego, nic dziwnego - w końcu byli niczym rodzina, czyż nie?
- Studium wizualizacji metafizycznej odnowy... - mruknęła cicho Dahlia, przytaczając słowa wykaligrafowane na zaproszeniu, przypominając je zarówno sobie, jak i Lasse. - Jedyne co przychodzi mi do głowy to intelektualne SPA - zaśmiała się perliscie, próbując wyobrazić sobie co mogłoby znaleźć się na tych obrazach, by przeżyła prawdziwe duchowe katharsis związane z naturą. Wątpiła, że debiutująca dopiero, mogła wspiąć się na podobne wyżyny malarskiego kunsztu w tak młodym wieku, lecz ufała w gust i ocenę Olafa. - Właśnie. Dawno w nim nie byłam - jęknęła marudnie, a dłonie nieśpiesznie przesuwały kolejne wieszaki po stelażu. Dawno zabrzmiało jakby ostatnia wizyta Dahlii w salonie piękności miała miejsce co najmniej rok temu, podczas gdy w rzeczywistości odwiedziła ulubione takie miejsce zaledwie tydzień wcześniej. Egzystencja pani Tordenskiold toczyła się jednak zupełnie innym tempem i rytmem niż żywot przeciętnego galdra, miała swoje własne definicje i terminy. Postronny obserwator mógłby określić ją niechlubnym mianem oderwanej od rzeczywistości. Na komplement i uśmiech odpowiedziała nie mniej szerokim uśmiechem, tak jak zawsze łasa na komplementy; nigdy im nie zaprzeczała, zawsze przyjmowała chętnie i wdzięcznie. - Masz rację. Nie spodziewam się, aby Besettelse zmieniono w las, możemy jednak przypuszczać, że zieleń odegra tam dużą rolę. Odpada. - Zgodziła się z nim, robiąc przy tym taką skupioną minę, jakby właśnie badała recepturę kamienia filozoficznego. Mało kto rozumiał jak ważny jest wybór kreacji. Mawiali, że nie szata zdobi człowieka, lecz zarazem jak cię widzą, tak cię piszą. Uznawała to za element własnego wizerunku, traktowała więc dzisiejszą wizytę w atelier Frue Johansen z dużą powagą; cieszyła się, że Lasse znalazł dla niej czas, na tym polu zawsze odnajdywali porozumienie, niekiedy nawet i bez słów, wystarczyło samo spojrzenie, by wiedzieć, że to odpada. - Zdecydowanie nie chcę. - Zamaszystym ruchem przesunęła wieszak z sukienką z rozkloszowaną, tiulową spódnicą w barwie pudrowego różu w bok, przyglądając się kolejnym kreacjom. - Ta jest zbyt balowa... - jęknęła marudnie, przyglądając się dłuższą chwilę długiej, granatowej sukni o błyszczącym materiale, przywodzącym na myśl nocne niebo; piękna, lecz nie na tę okazję. Na wieczór wernisażu potrzebowała czegoś bardziej... koktajlowego. - A ty wiesz już co założysz? - zagadnęła przyjaciela, przenosząc na niego pytające spojrzenie; pozornie mężczyźni nie mieli dużego pola do wyboru, większość z nich zdecyduje się na ciemny, elegancki garnitur, bądź jedynie koszulę, lecz nie Lasse. On z pewnością wyróżni się z tłumu - chociażby tkaniną i barwą tego garnituru. Jak zawsze będzie elegancki i szykowny, lecz nie pstrokaty i przaśny, nieprzesadzony. Dobry gust, to w nim lubiła.
Odwróciła się, kiedy rozmowę przerwało im pojawienie się pracownicy atelier, pytającej czy może zaproponować im filiżankę kawy, herbaty, lampkę wina; Dahlia krótko skinęła głowa, decydując się jedynie na capuccino, było jeszcze za wcześnie. Nie czuła ani zaskoczenia, ani speszenia podobną propozycją - jakby nie było - w butiku z ubraniami, wydawała się wręcz przyzwyczajona do takiego traktowania i prawdę mówiąc: tego właśnie oczekiwała. W ciągu całego życia ze względu na nazwisko panieńskie, później nazwisko męża i status społeczny mogła liczyć na specjalne względy, wyjątkowe traktowanie, z czego bez krępacji i żadnych wyrzutów sumienia korzystała.
- Ostatnio wydajesz się rozkojarzony, czy mi się wydaje? Poznałeś kogoś? - zagadnęła z szelmowskim uśmiechem, gdy pracownica butiku znów zostawiła ich samych, zapewniając, że w razie potrzeby wystarczy ją zawołać, a służyć będzie pomocą i radą.
- Studium wizualizacji metafizycznej odnowy... - mruknęła cicho Dahlia, przytaczając słowa wykaligrafowane na zaproszeniu, przypominając je zarówno sobie, jak i Lasse. - Jedyne co przychodzi mi do głowy to intelektualne SPA - zaśmiała się perliscie, próbując wyobrazić sobie co mogłoby znaleźć się na tych obrazach, by przeżyła prawdziwe duchowe katharsis związane z naturą. Wątpiła, że debiutująca dopiero, mogła wspiąć się na podobne wyżyny malarskiego kunsztu w tak młodym wieku, lecz ufała w gust i ocenę Olafa. - Właśnie. Dawno w nim nie byłam - jęknęła marudnie, a dłonie nieśpiesznie przesuwały kolejne wieszaki po stelażu. Dawno zabrzmiało jakby ostatnia wizyta Dahlii w salonie piękności miała miejsce co najmniej rok temu, podczas gdy w rzeczywistości odwiedziła ulubione takie miejsce zaledwie tydzień wcześniej. Egzystencja pani Tordenskiold toczyła się jednak zupełnie innym tempem i rytmem niż żywot przeciętnego galdra, miała swoje własne definicje i terminy. Postronny obserwator mógłby określić ją niechlubnym mianem oderwanej od rzeczywistości. Na komplement i uśmiech odpowiedziała nie mniej szerokim uśmiechem, tak jak zawsze łasa na komplementy; nigdy im nie zaprzeczała, zawsze przyjmowała chętnie i wdzięcznie. - Masz rację. Nie spodziewam się, aby Besettelse zmieniono w las, możemy jednak przypuszczać, że zieleń odegra tam dużą rolę. Odpada. - Zgodziła się z nim, robiąc przy tym taką skupioną minę, jakby właśnie badała recepturę kamienia filozoficznego. Mało kto rozumiał jak ważny jest wybór kreacji. Mawiali, że nie szata zdobi człowieka, lecz zarazem jak cię widzą, tak cię piszą. Uznawała to za element własnego wizerunku, traktowała więc dzisiejszą wizytę w atelier Frue Johansen z dużą powagą; cieszyła się, że Lasse znalazł dla niej czas, na tym polu zawsze odnajdywali porozumienie, niekiedy nawet i bez słów, wystarczyło samo spojrzenie, by wiedzieć, że to odpada. - Zdecydowanie nie chcę. - Zamaszystym ruchem przesunęła wieszak z sukienką z rozkloszowaną, tiulową spódnicą w barwie pudrowego różu w bok, przyglądając się kolejnym kreacjom. - Ta jest zbyt balowa... - jęknęła marudnie, przyglądając się dłuższą chwilę długiej, granatowej sukni o błyszczącym materiale, przywodzącym na myśl nocne niebo; piękna, lecz nie na tę okazję. Na wieczór wernisażu potrzebowała czegoś bardziej... koktajlowego. - A ty wiesz już co założysz? - zagadnęła przyjaciela, przenosząc na niego pytające spojrzenie; pozornie mężczyźni nie mieli dużego pola do wyboru, większość z nich zdecyduje się na ciemny, elegancki garnitur, bądź jedynie koszulę, lecz nie Lasse. On z pewnością wyróżni się z tłumu - chociażby tkaniną i barwą tego garnituru. Jak zawsze będzie elegancki i szykowny, lecz nie pstrokaty i przaśny, nieprzesadzony. Dobry gust, to w nim lubiła.
Odwróciła się, kiedy rozmowę przerwało im pojawienie się pracownicy atelier, pytającej czy może zaproponować im filiżankę kawy, herbaty, lampkę wina; Dahlia krótko skinęła głowa, decydując się jedynie na capuccino, było jeszcze za wcześnie. Nie czuła ani zaskoczenia, ani speszenia podobną propozycją - jakby nie było - w butiku z ubraniami, wydawała się wręcz przyzwyczajona do takiego traktowania i prawdę mówiąc: tego właśnie oczekiwała. W ciągu całego życia ze względu na nazwisko panieńskie, później nazwisko męża i status społeczny mogła liczyć na specjalne względy, wyjątkowe traktowanie, z czego bez krępacji i żadnych wyrzutów sumienia korzystała.
- Ostatnio wydajesz się rozkojarzony, czy mi się wydaje? Poznałeś kogoś? - zagadnęła z szelmowskim uśmiechem, gdy pracownica butiku znów zostawiła ich samych, zapewniając, że w razie potrzeby wystarczy ją zawołać, a służyć będzie pomocą i radą.
FAMILY, DUTY, HONOR
Lasse Nørgaard
Lasse NørgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aalborg, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : student klątwołamactwa, wnuk swojej babki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : uczony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 /magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 26
Lasse zawsze przekonany był, iż są na świecie ludzie, którzy samym swoim istnieniem potrafią wgryzać się w ciąg cudzych myśli, zostawiać ślady swoich palców na pofalowanych powierzchniach ich umysłów, gotować w ich sercach słodko-gorzką truciznę płytkiej, acz ostrej zawiści podchodzącej do gardła kwasem niczym zgaga, której nie gasiły ani szklanki pełne mleka, ani uparte tłumaczenie sobie, iż nie wszystko jest takie pięknie jakim się wydaje. Podobne racjonalizacje były w tym przypadku smutnie naiwną mantrą powtarzaną głosem ludzi, którzy nie byli tacy – nie byli kremową, złocistą perfekcją szytą na miarę igłami o perłowych główkach; nie byli snami o życiu w luksusie, budzeniu się na chmurach poduszek, wśród zapachu tonki i gardenii, w cieple domu, którego liczne pokoje projektowały dłonie wychwalanych projektantów; nie byli Dahlią. Czasem, kiedy przesiadywali w jednej z tych małych, eleganckich kawiarni, rozglądał się po okrągłych stolikach i miękkich kanapach, poszukując błysków cudzych spojrzeń - widział cienie zazdrości w oczach nienachalnie zerkających na nią znad filiżanek pełnych kawy i wiedział, że przez cały ten czas miał rację. Zarozumiała siksa bąknął kiedyś Malthe za jej plecami, rzucając mu jedno z tych szybkich, porozumiewawczych spojrzeń – siedzieli razem w ogrodzie, resztki lata padały na młode policzki, jego starszy brat kolejny raz został odrzucony, a bezowocne zaloty odbijały się frustracją w twardych rysach jego przystojnej twarzy, w poddenerwowanym uśmiechu i uniesionych brwiach, gdy Dahlia pojawiała się w zasięgu wzroku. Lasse był pewien, że Malthe nie umiał pogodzić się z tą porażką do dziś, że jego zauroczenie nigdy nie przeminęło, że kiedy uśmiechał się kpiąco na wspomnienie jej męża, kpina ta była kolejną zawiścią - tą samą barwą gniewu, którą dostrzegał w jego oczach, kiedy Hallströmowie ogłosili zaręczyny swojej córki. Dalej chodzisz do niej na herbatki? – pytał czasem przy ich wspólnych wypadach na obiad, a gdy Lasse przytakiwał, jego starszy brat rzucał złośliwą uwagą o łowczyniach majątków lub martwych żonach znad swojego kieliszka wina.
Teraz – spacerując z nią między długonogimi manekinami i drewnianymi wieszakami pełnymi koktajlowych sukni – przeszło mu przez myśl, że to dobrze, nad wyraz dobrze, iż Dahlia nie odwzajemniła uczuć jego brata. Nie umiał wyobrazić jej sobie w świecie swojej rodziny – w ciemnych bibliotekach Nørgaardów, przy jednym stole z jego dumną matką, słuchając jak Malthe opowiada o odłamku jakiegoś statku, który wyłowili przy okazji wykopalisk niedaleko nadbrzeża. Wizja ta bawiła go w zasadzie niezmiernie, wydawała się Lasse równie abstrakcyjna co jakakolwiek zazdrość Halvarda o zażyłość z jego żoną. Był młodszym bratem – równie uroczym co irytujących, czepiającym się czasem rąbka jej spódnicy lub rękawa jej płaszcza jak dziecko, które nie chciało zgubić się w tłumie. Podążał za nią również teraz, rozkoszując się miękkim powietrzem w atelier, szelestem tafty i zapachem pozostałości perfum poprzednich klientek, które osiąść zdążyły na warstwach tiulu.
- Dla mnie brzmi to raczej jak pretensjonalny bełkot – odparł z przeciągłym, zrezygnowanym westchnięciem, wywracając przy tym oczami w ostentacyjnej przesadzie. W kącikach jego ust widać było jednak tłumione rozbawienie, jak ironicznie bowiem brzmiały te słowa w jego ustach. Lubił sztukę na swój własny, intymny sposób – lubił się jej przyglądać, lubił się nią otaczać, lubił kiedy pachniała kurzem i starością, kiedy milczała i nie nosiła nazw. Powinien się nią interesować, tak wypadało człowiekowi światłemu, ale niejednokrotnie wydawało mu się, że jego analityczny umysł perfekcjonisty za bardzo skupiał się na detalach, by pokochać symbole i abstrakcje. – Jeżeli Besettelse zamieni się w las, przyda ci się coś z długim rękawem i golfem… Wiesz, kleszcze – rzucił jeszcze, uśmiechając się do niej szeroko i wdzięcznie, z niemal łobuzerskim błyskiem w oku. Odetchnął z ulgą, kiedy pudrowy róż zniknął z pola ich widzenia, spoglądając na nią z kolejnym lekkim skrzywieniem pełnym przedramatyzowanej odrazy. – Zbyt balowa? Skąd ta nagła skromność, kochana? – zaśmiał się ciszej, przyglądając się ruchowi granatowego materiału, którego połyskujące cekiny odbiły na krótką chwilę światło pomieszczenia, nim zniknęły w rzędzie odrzuconych kreacji. Na dźwięk jej pytania, zwrócił ku niej wzrok, ściągając w namyśle brwi. Dziwne, był w pełni świadom wystawy i tego co oznacza, zwykle był do przesady przejęty swoją prezencją, a tym razem zupełnie wypadło mu to z głowy, jakby w świetle ostatnich tygodni fakt ten wydał mu się błahy i nijaki. – Ja? Szczerze powiedziawszy, nie myślałem o tym. Postaram się jednak nie przyćmić ani obrazów, ani ciebie, obiecuję.
Czuł się zaskakująco rozluźniony, słuchając jej słów, odcięty od świata na kilka godzin, bezpieczny za drzwiami atelier, którego jasne ściany zamknęły się nad nim wysokim sklepieniem, nie wpuszczając do środka hałasów ulicy. Zmysły odpoczywały, myśli wydawały się jasne i klarowne, na tyle niezmącone zmęczeniem, że gdy pracownica zaproponowała mu kawę, on odmówił z cieniem grzecznego uśmiechu. Dopiero gdy z ust jego towarzyszki padły kolejne słowa, opanowanie syknęło niczym pękający lód. Wydawał się rozkojarzony? W zakłopotaniu przeczesał palcami włosy, odgarniając kilka ciemnych kosmyków z czoła. Wydawał się rozkojarzony, ponieważ był rozkojarzony. Na kilka uderzeń rytm serca stał się gwałtowny i nieregularny. Poznałeś kogoś?
- W zasadzie to nie – wypalił, odwracając głowę w sfałszowanym naprędce zamiarze obejrzenia stojącego obok manekina. Musiał ukryć przed nią blady róż rozlany na piegowatych policzkach. – Nikogo nowego. Jestem bardzo… bardzo zajęty i nie mam czasu na wszystkie te ckliwe bzdety – w przeciągu następnych słów jego głos powrócił do rozluźnionej, nonszalanckiej normalności, a on mógł znów na nią spojrzeć, odwzajemniając jej szelmowski uśmiech. Wiedział, że była romantyczką, wielką romantyczką z wielkich powieści i lubił czasem droczyć się z nią, nakładając maskę surowego naukowca. – Może powinienem po prostu poprosić rodziców o zaaranżowanie mi małżeństwa, co ty na to? Ktoś wyda za mnie swoją trzecią córkę i będziemy do końca życia nudzić się wzajemnie i zdradzać – mówiąc to, prychnął z kwaśnym rozbawieniem i sięgnął po jeden z wieszaków, który następnie podał Dahlii. Wisząca na nim koktajlowa sukienka w swojej tkaninie przypominała mu płynne srebro. – Przy odrobinie szczęścia przynajmniej będziemy mieć psa.
Teraz – spacerując z nią między długonogimi manekinami i drewnianymi wieszakami pełnymi koktajlowych sukni – przeszło mu przez myśl, że to dobrze, nad wyraz dobrze, iż Dahlia nie odwzajemniła uczuć jego brata. Nie umiał wyobrazić jej sobie w świecie swojej rodziny – w ciemnych bibliotekach Nørgaardów, przy jednym stole z jego dumną matką, słuchając jak Malthe opowiada o odłamku jakiegoś statku, który wyłowili przy okazji wykopalisk niedaleko nadbrzeża. Wizja ta bawiła go w zasadzie niezmiernie, wydawała się Lasse równie abstrakcyjna co jakakolwiek zazdrość Halvarda o zażyłość z jego żoną. Był młodszym bratem – równie uroczym co irytujących, czepiającym się czasem rąbka jej spódnicy lub rękawa jej płaszcza jak dziecko, które nie chciało zgubić się w tłumie. Podążał za nią również teraz, rozkoszując się miękkim powietrzem w atelier, szelestem tafty i zapachem pozostałości perfum poprzednich klientek, które osiąść zdążyły na warstwach tiulu.
- Dla mnie brzmi to raczej jak pretensjonalny bełkot – odparł z przeciągłym, zrezygnowanym westchnięciem, wywracając przy tym oczami w ostentacyjnej przesadzie. W kącikach jego ust widać było jednak tłumione rozbawienie, jak ironicznie bowiem brzmiały te słowa w jego ustach. Lubił sztukę na swój własny, intymny sposób – lubił się jej przyglądać, lubił się nią otaczać, lubił kiedy pachniała kurzem i starością, kiedy milczała i nie nosiła nazw. Powinien się nią interesować, tak wypadało człowiekowi światłemu, ale niejednokrotnie wydawało mu się, że jego analityczny umysł perfekcjonisty za bardzo skupiał się na detalach, by pokochać symbole i abstrakcje. – Jeżeli Besettelse zamieni się w las, przyda ci się coś z długim rękawem i golfem… Wiesz, kleszcze – rzucił jeszcze, uśmiechając się do niej szeroko i wdzięcznie, z niemal łobuzerskim błyskiem w oku. Odetchnął z ulgą, kiedy pudrowy róż zniknął z pola ich widzenia, spoglądając na nią z kolejnym lekkim skrzywieniem pełnym przedramatyzowanej odrazy. – Zbyt balowa? Skąd ta nagła skromność, kochana? – zaśmiał się ciszej, przyglądając się ruchowi granatowego materiału, którego połyskujące cekiny odbiły na krótką chwilę światło pomieszczenia, nim zniknęły w rzędzie odrzuconych kreacji. Na dźwięk jej pytania, zwrócił ku niej wzrok, ściągając w namyśle brwi. Dziwne, był w pełni świadom wystawy i tego co oznacza, zwykle był do przesady przejęty swoją prezencją, a tym razem zupełnie wypadło mu to z głowy, jakby w świetle ostatnich tygodni fakt ten wydał mu się błahy i nijaki. – Ja? Szczerze powiedziawszy, nie myślałem o tym. Postaram się jednak nie przyćmić ani obrazów, ani ciebie, obiecuję.
Czuł się zaskakująco rozluźniony, słuchając jej słów, odcięty od świata na kilka godzin, bezpieczny za drzwiami atelier, którego jasne ściany zamknęły się nad nim wysokim sklepieniem, nie wpuszczając do środka hałasów ulicy. Zmysły odpoczywały, myśli wydawały się jasne i klarowne, na tyle niezmącone zmęczeniem, że gdy pracownica zaproponowała mu kawę, on odmówił z cieniem grzecznego uśmiechu. Dopiero gdy z ust jego towarzyszki padły kolejne słowa, opanowanie syknęło niczym pękający lód. Wydawał się rozkojarzony? W zakłopotaniu przeczesał palcami włosy, odgarniając kilka ciemnych kosmyków z czoła. Wydawał się rozkojarzony, ponieważ był rozkojarzony. Na kilka uderzeń rytm serca stał się gwałtowny i nieregularny. Poznałeś kogoś?
- W zasadzie to nie – wypalił, odwracając głowę w sfałszowanym naprędce zamiarze obejrzenia stojącego obok manekina. Musiał ukryć przed nią blady róż rozlany na piegowatych policzkach. – Nikogo nowego. Jestem bardzo… bardzo zajęty i nie mam czasu na wszystkie te ckliwe bzdety – w przeciągu następnych słów jego głos powrócił do rozluźnionej, nonszalanckiej normalności, a on mógł znów na nią spojrzeć, odwzajemniając jej szelmowski uśmiech. Wiedział, że była romantyczką, wielką romantyczką z wielkich powieści i lubił czasem droczyć się z nią, nakładając maskę surowego naukowca. – Może powinienem po prostu poprosić rodziców o zaaranżowanie mi małżeństwa, co ty na to? Ktoś wyda za mnie swoją trzecią córkę i będziemy do końca życia nudzić się wzajemnie i zdradzać – mówiąc to, prychnął z kwaśnym rozbawieniem i sięgnął po jeden z wieszaków, który następnie podał Dahlii. Wisząca na nim koktajlowa sukienka w swojej tkaninie przypominała mu płynne srebro. – Przy odrobinie szczęścia przynajmniej będziemy mieć psa.
As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round
Dahlia Tordenskiold
Re: 11.12.2000 – Atelier Frue Johansen – D. Tordenskiold & L. Nørgaard Pią 18 Mar - 23:44
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
W przeciwieństwie do Lasse szczerze żałowała, że nie są prawdziwą rodziną. Bliską, rzecz jasna, oczywistym było, że łączyło ich odległe pokrewieństwo, skoro ich rodziny nierzadko aranżowały małżeństwa między sobą, by wzmocnić dobre relacje i sojusz. Nie chodziło, naturalnie, o Malthe, nie wyobrażała sobie ani wtedy, ani teraz być jego żoną. Wciąż dziwiła się jak bardzo różni mogli być bracia; niekiedy Dahlia zastanawiała się wręcz jak to możliwe, aby powiła ich ta sama kobieta, by byli owocem tych samych lędźwi. Nieświadoma łączącego pokrewieństwa nigdy nie powiedziałaby, że są braćmi. Lasse był bystrym intelektualistą, estetą i człowiekiem o niesłychanej, wyjątkowej wrażliwości, która nie czyniła go przy tym jednak zniewieściałym, podczas gdy starszy z Nørgaardów przypominał Dahlii czasem jaskiniowca, do czego nie przyznawała się zbyt często, nie chcąc nikogo urazić. Czuła się załamana, kiedy, przed laty, zaczął się do niej zalecać - dokładnie tak jak mogła się tego po nim spodziewać. Nieszczególnie elegancko i mało wyrafinowanie. Dała mu wówczas do zrozumienia najłagodniej i najbardziej taktownie jak tylko potrafiła, że nic z tego nie będzie, oburzenie Malthe okazało się jednak duże i miała wrażenie, że wciąż ma to za złe, bo unikał jej jak ognia.
Nie wyobrażała sobie siebie jako pani Nørgaard, lecz Lasse jako męża swojej młodszej siostry, Ingrid, już owszem. Przed laty snuła wizje ich dwójki przy ślubnym kobiercu. Podpytywała nawet Ingrid, czy nie lubi Nørgaarda bardziej niż kuzyna, czy przyjaciela. Zanim jednak wdrożyła w życie plany na zeswatanie tej dwójki, Norny przecięły nić życia młodszej Hallstromówny, zadając Dahlii ranę jaka miała nie zagoić się nigdy.
Mieli więc pozostać jedynie przyjaciółmi, przynajmniej oficjalnie, bo bez względu na to co mówił i myślał o nim Halvard, to Dahlia traktowała go jak członka rodziny.
Kąciki ust Dahlii zadrżały przez komentarz o pretensjonalnym bełkocie. Nie powinna się śmiać. Czuła, że nie powinna była się śmiać, bo Wahlberg z pewnością traktował sprawę nad wyraz poważnie i mógłby poczuć się takimi słowami urażony; pretensjonalność nigdy dotąd nie była wszak łączona z galerią sztuki jaką otrzymał w spadku po ojcu i nie życzyłby sobie, aby tak się stało. Przestała jednak walczyć z rozbawieniem i zaśmiała się perliście, bo Lasse w istocie miał rację. Tytuł brzmiał nieco pretensjonalnie.
- Może odrobinę - przyznała. - Wiesz, to debiutantka, wciąż zapominam jak ma na nazwisko. Pewnie jest młoda, niedoświadczona - tłumaczyła to zarówno sobie, jak i Lasse, szukając wyjaśnienia tytułu zbliżającego się wernisażu. Przypuszczała, że słowa te wyszły faktycznie spod ręki młodej malarki, to brzmiało zdecydowanie bardziej prawdopodobnie. Na kilka chwil ciepły uśmiech ustąpił miejsca odrazie, gdy przyjaciel wspomniał o kleszczach. - Ugh... Na pewno nie. Nawet tak nie mów. Okropne. - Wzdrygnęła się na samą myśl, wyraźnie obrzydzona wizją kleszcza, który mógłby się wgryźć w jej bladą, pielęgnowaną z maniackim uporem skórę. Nie miała w zwyczaju spacerować po lasach, przedzierać się przez gęstwinę, bo szczerze nienawidziła robactwa, brudu i błota. Szczerze wątpiła, aby Besettelse zaskoczyło ich aż tak realnymi dekoracjami - choć magia zapewne sprawi, że poczują się jak na łonie natury. Takie miała przypuszczenia. - Skromność jest mi obca, Lasse, ale przychodząc w balowej sukni na wernisaż naraziłabym się na śmieszność - westchnęła Dahlia, przewracając przy tym oczyma, jakby jej towarzysz naprawdę nie rozumiał, że chciała jedynie dostosować kreację do okazji. Nigdy nie ubierała się skromnie. Nawet, gdy miała na sobie minimalistyczny zestaw, to wart był fortunę i zachwycał. - Myślisz, że w to uwierzę? - spytała, nie ukrywając przy tym zaskoczenia i może nawet lekkiego oburzenia podobną odpowiedzią. Znała go. Znała go na tyle, by wiedzieć, że do kwestii prezencji podchodził podobnie - to element wizerunku, nie mniej istotny niż zachowanie i maniery, tworzący spójną całość. W dodatku dający ogromną przyjemność. Sama nie potrafiłaby powiedzieć, czy bardziej sam proces wyboru i komponowania całości kreacji, czy może prezentowania jej innym. Nie wierzyła więc w to, że Nørgaard nie poświęcił temu ani chwili. Mylił się też sądząc, że komplementem zamydli oczy pani Tordenskiold.
Nawet gdyby nie przyjaźnili się od niepamiętnych czasów, jeśli nie byliby niczym rodzeństwo i nie znała Lasse prawie tak dobrze jak własnego brata i siostrę, to wyczułaby zmiany w jego zachowaniu. Lubiła myśleć, że ma dar do wyczuwania takich rzeczy, jakby miała w głowie coś na kształt radaru. Czasami po prostu jednak to jej zbyt bujna wyobraźnia i dusza romantyczki podpowiadała Dahlii wyolbrzymione scenariusze. Dziś jednak miała silne przeczucie, że się nie myli, a Lasse, choć ciałem był przy niej, to myślami i duchem przy kimś zupełnie innym.
- Nikogo nowego, czyli to ktoś kogo znasz? - drążyła temat, próbując pociągnąć go za język; niczym kot, który wyczuł ofiarę, nie zamierzała mu odpuścić. Zauważyła jak nagle się od niej odwrócił i zaczął tłumaczyć nadmiarem zajęć, a po chwili próbował pokierować rozmowę na inne tory, sprowadzając wizję małżeństwa do absurdu. Znów przewróciła jasnymi oczami, popijając capuccino z filiżanki. - Ckliwe bzdety? - powtórzyła za nim, a ciemna brew uniosła się lekko; może i planował karierę naukową, to jednak nie wykluczało wiary w prawdziwą miłość i pomimo tych wszystkich przekomarzanek i prób zamydlenia jej oczu, to była pewna, że Lasse tę wiarę podziela. Może nie w takim stopniu jak ona, bo zamiast kolejnych powieści romantycznych czytał traktaty o magii runicznej, ale zawsze. - Dlaczego mielibyście się od razu zdradzać? - oburzyła się. Aranżowane małżeństwa nie zawsze oznaczały porażkę i katastrofę. Lubiła jednak myśleć, że jej własne nie do końca było zaaranżowane, bo przecież to ona powiedziała tak, nieświadoma, że Halvard najpierw rozmówił się z jej ojcem i jarlem, a dopiero zapytał Dahlii - a odpowiedź mogła być każda, skończyłoby się i tak podobnie. - Może zamiast czekać aż matka straci do ciebie cierpliwość, to sam weźmiesz sprawy s woje ręce i poza psem sprowadzisz na świat kilka owoców miłości - zasugerowała. Nie pierwszy i nie ostatni raz mu to mówiła. Przypuszczała, że Dagmar Nørgaard w istocie w końcu powie dość kawalerstwu swojego młodszego syna, a wtedy rzeczywiście nie skończy się to dobrze. Wielokrotnie próbowała go popchnąć do wzięcia przykładu z Halvarda i wybrania narzeczonej wedle własnego pragnienia, zamiast czekać, aż zrobi to za niego ojciec albo jarl. - Z tym nikim nowym? - dodała niewinnym tonem.
Nie wyobrażała sobie siebie jako pani Nørgaard, lecz Lasse jako męża swojej młodszej siostry, Ingrid, już owszem. Przed laty snuła wizje ich dwójki przy ślubnym kobiercu. Podpytywała nawet Ingrid, czy nie lubi Nørgaarda bardziej niż kuzyna, czy przyjaciela. Zanim jednak wdrożyła w życie plany na zeswatanie tej dwójki, Norny przecięły nić życia młodszej Hallstromówny, zadając Dahlii ranę jaka miała nie zagoić się nigdy.
Mieli więc pozostać jedynie przyjaciółmi, przynajmniej oficjalnie, bo bez względu na to co mówił i myślał o nim Halvard, to Dahlia traktowała go jak członka rodziny.
Kąciki ust Dahlii zadrżały przez komentarz o pretensjonalnym bełkocie. Nie powinna się śmiać. Czuła, że nie powinna była się śmiać, bo Wahlberg z pewnością traktował sprawę nad wyraz poważnie i mógłby poczuć się takimi słowami urażony; pretensjonalność nigdy dotąd nie była wszak łączona z galerią sztuki jaką otrzymał w spadku po ojcu i nie życzyłby sobie, aby tak się stało. Przestała jednak walczyć z rozbawieniem i zaśmiała się perliście, bo Lasse w istocie miał rację. Tytuł brzmiał nieco pretensjonalnie.
- Może odrobinę - przyznała. - Wiesz, to debiutantka, wciąż zapominam jak ma na nazwisko. Pewnie jest młoda, niedoświadczona - tłumaczyła to zarówno sobie, jak i Lasse, szukając wyjaśnienia tytułu zbliżającego się wernisażu. Przypuszczała, że słowa te wyszły faktycznie spod ręki młodej malarki, to brzmiało zdecydowanie bardziej prawdopodobnie. Na kilka chwil ciepły uśmiech ustąpił miejsca odrazie, gdy przyjaciel wspomniał o kleszczach. - Ugh... Na pewno nie. Nawet tak nie mów. Okropne. - Wzdrygnęła się na samą myśl, wyraźnie obrzydzona wizją kleszcza, który mógłby się wgryźć w jej bladą, pielęgnowaną z maniackim uporem skórę. Nie miała w zwyczaju spacerować po lasach, przedzierać się przez gęstwinę, bo szczerze nienawidziła robactwa, brudu i błota. Szczerze wątpiła, aby Besettelse zaskoczyło ich aż tak realnymi dekoracjami - choć magia zapewne sprawi, że poczują się jak na łonie natury. Takie miała przypuszczenia. - Skromność jest mi obca, Lasse, ale przychodząc w balowej sukni na wernisaż naraziłabym się na śmieszność - westchnęła Dahlia, przewracając przy tym oczyma, jakby jej towarzysz naprawdę nie rozumiał, że chciała jedynie dostosować kreację do okazji. Nigdy nie ubierała się skromnie. Nawet, gdy miała na sobie minimalistyczny zestaw, to wart był fortunę i zachwycał. - Myślisz, że w to uwierzę? - spytała, nie ukrywając przy tym zaskoczenia i może nawet lekkiego oburzenia podobną odpowiedzią. Znała go. Znała go na tyle, by wiedzieć, że do kwestii prezencji podchodził podobnie - to element wizerunku, nie mniej istotny niż zachowanie i maniery, tworzący spójną całość. W dodatku dający ogromną przyjemność. Sama nie potrafiłaby powiedzieć, czy bardziej sam proces wyboru i komponowania całości kreacji, czy może prezentowania jej innym. Nie wierzyła więc w to, że Nørgaard nie poświęcił temu ani chwili. Mylił się też sądząc, że komplementem zamydli oczy pani Tordenskiold.
Nawet gdyby nie przyjaźnili się od niepamiętnych czasów, jeśli nie byliby niczym rodzeństwo i nie znała Lasse prawie tak dobrze jak własnego brata i siostrę, to wyczułaby zmiany w jego zachowaniu. Lubiła myśleć, że ma dar do wyczuwania takich rzeczy, jakby miała w głowie coś na kształt radaru. Czasami po prostu jednak to jej zbyt bujna wyobraźnia i dusza romantyczki podpowiadała Dahlii wyolbrzymione scenariusze. Dziś jednak miała silne przeczucie, że się nie myli, a Lasse, choć ciałem był przy niej, to myślami i duchem przy kimś zupełnie innym.
- Nikogo nowego, czyli to ktoś kogo znasz? - drążyła temat, próbując pociągnąć go za język; niczym kot, który wyczuł ofiarę, nie zamierzała mu odpuścić. Zauważyła jak nagle się od niej odwrócił i zaczął tłumaczyć nadmiarem zajęć, a po chwili próbował pokierować rozmowę na inne tory, sprowadzając wizję małżeństwa do absurdu. Znów przewróciła jasnymi oczami, popijając capuccino z filiżanki. - Ckliwe bzdety? - powtórzyła za nim, a ciemna brew uniosła się lekko; może i planował karierę naukową, to jednak nie wykluczało wiary w prawdziwą miłość i pomimo tych wszystkich przekomarzanek i prób zamydlenia jej oczu, to była pewna, że Lasse tę wiarę podziela. Może nie w takim stopniu jak ona, bo zamiast kolejnych powieści romantycznych czytał traktaty o magii runicznej, ale zawsze. - Dlaczego mielibyście się od razu zdradzać? - oburzyła się. Aranżowane małżeństwa nie zawsze oznaczały porażkę i katastrofę. Lubiła jednak myśleć, że jej własne nie do końca było zaaranżowane, bo przecież to ona powiedziała tak, nieświadoma, że Halvard najpierw rozmówił się z jej ojcem i jarlem, a dopiero zapytał Dahlii - a odpowiedź mogła być każda, skończyłoby się i tak podobnie. - Może zamiast czekać aż matka straci do ciebie cierpliwość, to sam weźmiesz sprawy s woje ręce i poza psem sprowadzisz na świat kilka owoców miłości - zasugerowała. Nie pierwszy i nie ostatni raz mu to mówiła. Przypuszczała, że Dagmar Nørgaard w istocie w końcu powie dość kawalerstwu swojego młodszego syna, a wtedy rzeczywiście nie skończy się to dobrze. Wielokrotnie próbowała go popchnąć do wzięcia przykładu z Halvarda i wybrania narzeczonej wedle własnego pragnienia, zamiast czekać, aż zrobi to za niego ojciec albo jarl. - Z tym nikim nowym? - dodała niewinnym tonem.
FAMILY, DUTY, HONOR
Lasse Nørgaard
Lasse NørgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aalborg, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : student klątwołamactwa, wnuk swojej babki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : uczony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 /magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 26
Czasem bał się, że jest oszustem, że niewiele różni się w zasadzie od tych krzywych mord z Przesmyku Lokiego, od najemników i złodziei, żyjących z kłamstw wypluwanych na ulicę między kałuże i podeptany, błotnisty śnieg. Jego kłamstwo było gładkie i słodkie — wersy artykułowane z elegancką życzliwością, najpiękniejszym z uśmiechów wymalowanych na młodej twarzy cienkim pędzlem zamoczonym w importowanej akwareli. Udawał, że jest kimś lepszym niż był w rzeczywistości i diabelnie obawiał się dnia, w którym ludzie odkryją prawdę — Dahlia, ona w szczególności. Ona była bowiem jasna jak płatki białych róż, które przynosił jej czasem, otoczone łyszczcem i obwiązane satynowymi wstążkami. Pomyślałem o tobie — rzucał wtedy od niechcenia, wkładając bukiet do jednego z tych drogich, kryształowych wazonów odbijających wiosenne światło w jej oranżerii. Miał nierozsądne, naiwne szczęście, że Dahlia zjawiła się w jego życiu tak wcześnie i ciągnęła za rękę po pokojach rodzinnej posiadłości; miał nierozsądne, naiwne szczęście, że uznała go za rodzinę i pokochała jak brata, oplątując smukłymi ramionami z najprawdziwszą, ujmującą troską, którą otaczało się ludzi wartościowych. Jaj uściski zawsze pachniały tonką, wiśnią i mleczną wanilią, bez względu na to, jakie perfumy nosiła tego dnia, a Lasse schylał się i przyciskał policzek do ciepłej skroni. Jej włosy były miękkie i łaskotały go w nos, przypominały mu o tamtym wieczorze, który spędzili razem na plaży — jego palce przeczesujące ciemnobrązowe fale w pocieszającym geście, Ida śpiąca na kocu, z książką otwartą na opalonej twarzy. Nie pamiętał już, dlaczego tamtego dnia było jej smutno, ale za każdym razem, gdy w jej jasnych, dużych oczach błyskał żal, Lasse czuł ten sam rodzaj ukłucia w trzewiach, który pojawiał się, gdy płakała któraś z jego sióstr. I dlatego właśnie — bez względu na to jak trudne było to zadanie — nie mógł pozwolić Dahlii zobaczyć wszystkich tych pęknięć, brzydkich wad charaktery, które zostawiały blizny na jego ramionach. Czasem wydawało mu się, że i tak widziała za dużo.
- Cóż, wierzę w doby gust Pana Wahlberga – odparł z cichym westchnięciem, przesuwając palcami po aksamitnej spódnicy, która oplatała nogi manekina liniami marszczeń upodabniających go do wyłowionej z morza syreny. Słuchał śmiechu swojej przyjaciółki, ostrożnych zdań wypowiadanych z uroczym przekąsem i odwzajemniał uśmiechy, które wplątywały się w kilometry zdobionych materiałów i osiadały na nich niczym kunsztowne wzory z pereł i koralików. Zachichotał krótko kiedy zaprzeczyła swojej skromności i pokręcił głową w szczerym rozbawieniu, jakby faktycznie nie mógł uwierzyć w swoją nierozwagę. To ona przecież uczyła go różnic między skromnością a klasą. – Naturalnie, jak mógłbym w ciebie zwątpić… Czyli ta odpada? – rzucił, mrugając ku niej porozumiewawczo i gestem ręki wskazując mieniącą się kryształkami suknię z rozłożystej tafty, której spódnica układała się falami sztywnych falban jedna na drugiej, jak łuski gigantycznej złotej rybki. – Chyba zbyt awangardowa – ocenił, stukając kostką wskazującego palca w sztywny, półprzezroczysty gorset. – Halvardowi na pewno przypadłaby do gustu – mówiąc to, uśmiechnął się do niej szerzej, szelmowsko, przyglądając się jej ślicznej, jasnej twarzy ze sztubackim wyzwaniem w dużych, atramentowych oczach. Rozradowany grymas szybko jednak zbladł, gdy głos przyjaciółki wybrzmiał niedowierzaniem. On sam wydawał się być nie do końca przekonany do własnej wersji zdarzeń, jakby brak odpowiedniego przygotowania, wybranego garnituru i wyprasowanej koszuli był dla niego na tyle nienaturalny, że niemal niewiarygodny. Zwykł spinki do francuskich mankietów wybierać dwie godziny. – Miałem dużo pracy – przyznał, spoglądając na przyjaciółkę ze skruchą i zdając sobie sprawę z tego, iż kłamie jedynie częściowo. Miał dużo pracy, ale to nie ona sprawiała, że organizacja jego dni rozpadała się na setki fragmentów, walających się teraz żałośnie po drewnianej podłodze jego mieszkania.
Miał nadzieję, że Dahlia nie zauważy – roztrzepania, ciężkich powiek, rozedrgania dłoni, tej małej plamy z kawy na kołnierzu błękitnej koszuli. Był rozkojarzony, bo jego myśli nabierały nagle jaskrawszych barw i wyraźniejszych dźwięków; mniej sypiał, bo sen okazywał się coraz mniej potrzebny. Nie powinien był być może wątpić w jej umiejętności – była bystra, zawsze niezwykle spostrzegawcza, zdolna migdałami swoich jasnych oczu prześwietlać ludzi jak cienkie serwetki. Jego cynizm również nie pomógł, Dahlia zdawała się wiedzieć wszystko i wszystko zauważać, i chociaż wyraz jej twarzy sprawiał, iż Lasse na moment poczuł się jak zawstydzony uczeń, słowa podniosły kąciki ust w subtelnym, smutnym nieco uśmiechu.
- Można tak powiedzieć, długa historia – odparł więc, ale głos miał ściszony, a wzrok pognał gdzieś w bok. – Nie o to chodzi, ja po prostu… To skomplikowane. – Odchrząknął, czując jak wbrew jego woli, policzki zachodzą woalem rumieńca, co próbował zakryć udając, że zaczesuje kosmyk włosów za ucho. Bał się pytań. Wiedział też, że była romantyczką i czasem zazdrościł jej tej niewinnej, słodkiej pasji, która wierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia i w ciężary wielkich poświeceń w jej imię. – Dahlia, rozumiem, że żyjesz w bajce i uwierz mi, wszyscy ci zazdroszczą, ale większość małżeństw w naszych rodzinach opiera się na rozsądku, chłodzie i okolicznych burdelach – odezwał się po chwili wymownego milczenia, ton jego głosu był jednak miękki, a oczy wróciły ufnie do oburzonej twarzy przyjaciółki. – Matka straciła do mnie cierpliwość już dawno, ale wmawianie jej, że chcę najpierw skończyć doktorat działa. Potem zacznę profesurę, to zawsze kilka dodatkowych lat.
W rzeczywistości matka rzadko o tym mówiła, dawno też przestałą dopytywać się o wybranki. Miała w sobie jednak na tyle kontroli, by przedstawiać mu odpowiednie w jej mniemaniu kandydatki, ciągnąc biedne dziewczęta za ich wąskie nadgarstki przy okazji każdego towarzyskiego spotkania. Dagny, to mój syn, pewnie o nim słyszałaś, powinniście się poznać – mówiła, zaciskając szczupłą dłoń na jego ramieniu – Dagny studiuje historię i śpiewa w filharmonii, prawda moja droga? Przespali się ze sobą raz, dziewczyna miała cichy głos, jasne włosy sięgające linii szczęki i uwielbiała długie powieści pełne opisów europejskich miast. Dahlii powiedział, że się nie dogadali. Nie polubiła mnie – wytłumaczył wtedy naprędce, chociaż studentka wysłała mu pięć listów i podobno pytała o niego ludzi w Instytucie. Robił to zbyt często by nadal mieć wyrzuty sumienia.
– Na razie wystarczy mi bycie honorowym wujkiem twoich owoców miłości, czy jak to ty tam... I nie uśmiechaj się tak! – syknął, trącając ją lekko ramieniem i tłumiąc śmiech, którego widmo odbijało się w przymkniętych oczach. – Chciałem cię poprosić, żebyś to ty wybrała mi strój na wernisaż, ale zaczynam się obawiać, że przykleisz mi wielki napis „na wydaniu” do klapy marynarki.
- Cóż, wierzę w doby gust Pana Wahlberga – odparł z cichym westchnięciem, przesuwając palcami po aksamitnej spódnicy, która oplatała nogi manekina liniami marszczeń upodabniających go do wyłowionej z morza syreny. Słuchał śmiechu swojej przyjaciółki, ostrożnych zdań wypowiadanych z uroczym przekąsem i odwzajemniał uśmiechy, które wplątywały się w kilometry zdobionych materiałów i osiadały na nich niczym kunsztowne wzory z pereł i koralików. Zachichotał krótko kiedy zaprzeczyła swojej skromności i pokręcił głową w szczerym rozbawieniu, jakby faktycznie nie mógł uwierzyć w swoją nierozwagę. To ona przecież uczyła go różnic między skromnością a klasą. – Naturalnie, jak mógłbym w ciebie zwątpić… Czyli ta odpada? – rzucił, mrugając ku niej porozumiewawczo i gestem ręki wskazując mieniącą się kryształkami suknię z rozłożystej tafty, której spódnica układała się falami sztywnych falban jedna na drugiej, jak łuski gigantycznej złotej rybki. – Chyba zbyt awangardowa – ocenił, stukając kostką wskazującego palca w sztywny, półprzezroczysty gorset. – Halvardowi na pewno przypadłaby do gustu – mówiąc to, uśmiechnął się do niej szerzej, szelmowsko, przyglądając się jej ślicznej, jasnej twarzy ze sztubackim wyzwaniem w dużych, atramentowych oczach. Rozradowany grymas szybko jednak zbladł, gdy głos przyjaciółki wybrzmiał niedowierzaniem. On sam wydawał się być nie do końca przekonany do własnej wersji zdarzeń, jakby brak odpowiedniego przygotowania, wybranego garnituru i wyprasowanej koszuli był dla niego na tyle nienaturalny, że niemal niewiarygodny. Zwykł spinki do francuskich mankietów wybierać dwie godziny. – Miałem dużo pracy – przyznał, spoglądając na przyjaciółkę ze skruchą i zdając sobie sprawę z tego, iż kłamie jedynie częściowo. Miał dużo pracy, ale to nie ona sprawiała, że organizacja jego dni rozpadała się na setki fragmentów, walających się teraz żałośnie po drewnianej podłodze jego mieszkania.
Miał nadzieję, że Dahlia nie zauważy – roztrzepania, ciężkich powiek, rozedrgania dłoni, tej małej plamy z kawy na kołnierzu błękitnej koszuli. Był rozkojarzony, bo jego myśli nabierały nagle jaskrawszych barw i wyraźniejszych dźwięków; mniej sypiał, bo sen okazywał się coraz mniej potrzebny. Nie powinien był być może wątpić w jej umiejętności – była bystra, zawsze niezwykle spostrzegawcza, zdolna migdałami swoich jasnych oczu prześwietlać ludzi jak cienkie serwetki. Jego cynizm również nie pomógł, Dahlia zdawała się wiedzieć wszystko i wszystko zauważać, i chociaż wyraz jej twarzy sprawiał, iż Lasse na moment poczuł się jak zawstydzony uczeń, słowa podniosły kąciki ust w subtelnym, smutnym nieco uśmiechu.
- Można tak powiedzieć, długa historia – odparł więc, ale głos miał ściszony, a wzrok pognał gdzieś w bok. – Nie o to chodzi, ja po prostu… To skomplikowane. – Odchrząknął, czując jak wbrew jego woli, policzki zachodzą woalem rumieńca, co próbował zakryć udając, że zaczesuje kosmyk włosów za ucho. Bał się pytań. Wiedział też, że była romantyczką i czasem zazdrościł jej tej niewinnej, słodkiej pasji, która wierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia i w ciężary wielkich poświeceń w jej imię. – Dahlia, rozumiem, że żyjesz w bajce i uwierz mi, wszyscy ci zazdroszczą, ale większość małżeństw w naszych rodzinach opiera się na rozsądku, chłodzie i okolicznych burdelach – odezwał się po chwili wymownego milczenia, ton jego głosu był jednak miękki, a oczy wróciły ufnie do oburzonej twarzy przyjaciółki. – Matka straciła do mnie cierpliwość już dawno, ale wmawianie jej, że chcę najpierw skończyć doktorat działa. Potem zacznę profesurę, to zawsze kilka dodatkowych lat.
W rzeczywistości matka rzadko o tym mówiła, dawno też przestałą dopytywać się o wybranki. Miała w sobie jednak na tyle kontroli, by przedstawiać mu odpowiednie w jej mniemaniu kandydatki, ciągnąc biedne dziewczęta za ich wąskie nadgarstki przy okazji każdego towarzyskiego spotkania. Dagny, to mój syn, pewnie o nim słyszałaś, powinniście się poznać – mówiła, zaciskając szczupłą dłoń na jego ramieniu – Dagny studiuje historię i śpiewa w filharmonii, prawda moja droga? Przespali się ze sobą raz, dziewczyna miała cichy głos, jasne włosy sięgające linii szczęki i uwielbiała długie powieści pełne opisów europejskich miast. Dahlii powiedział, że się nie dogadali. Nie polubiła mnie – wytłumaczył wtedy naprędce, chociaż studentka wysłała mu pięć listów i podobno pytała o niego ludzi w Instytucie. Robił to zbyt często by nadal mieć wyrzuty sumienia.
– Na razie wystarczy mi bycie honorowym wujkiem twoich owoców miłości, czy jak to ty tam... I nie uśmiechaj się tak! – syknął, trącając ją lekko ramieniem i tłumiąc śmiech, którego widmo odbijało się w przymkniętych oczach. – Chciałem cię poprosić, żebyś to ty wybrała mi strój na wernisaż, ale zaczynam się obawiać, że przykleisz mi wielki napis „na wydaniu” do klapy marynarki.
As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round
Dahlia Tordenskiold
Re: 11.12.2000 – Atelier Frue Johansen – D. Tordenskiold & L. Nørgaard Sro 4 Maj - 18:38
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
Zbliżającemu się wernisażowi poświęciła przez ostatnie dni sporo myśli, zastanawiając się nad tym jak będzie wyglądał i jakie niespodzianki szykował dla nich Olaf - nie pozostawało jej jednak nic innego jak cierpliwość, znów cierpliwość i ekscytacja. Jedyne czego była pewna to to, że się nie zawiedzie, bo i ona wierzyła w dobry gust Wahlberga i jego poczucie estetyki. Tajemnica jaką owiany był jutrzejszy wieczór stwarzał jednak problemy natury estetycznej dla niej - wciąż nie wiedziała jaką kreację powinna wybrać. Z pewnością jednak nie tę, którą właśnie podsunął jej Lasse, zapewne w ramach żartu.
- W tym momencie tak... Jeśli jednak zdecyduję się wyprawić prawdziwy bal jak za dawnych lat zamiast zabawy sylwestrowej, będę ją miała na uwadze - odpowiedziała z rozbawieniem, przyglądając się sztywnym falbanom spódnicy, których materiał lśnił w dziennym świetle nie mniej niż diamenty wydobywane w kopalniach należących do rodziny męża. Powiodła spojrzeniem po półprzezroczystym gorsecie, który ciasno przylegałby do ciała, podkreślając wąską kibić. Przez uwagę Lasse o tym komu przypadłaby do gustu przygryzła lekko wargę, udając, że przygląda się innej sukience. Może rzeczywiście spodobałaby się Halvardowi - pod warunkiem, że wystąpiłaby w niej wyłącznie w ich prywatnych pokojach podczas przyjęcia dla dwojga. - Nie sądzę - oceniła ostatecznie, uśmiechnąwszy się do przyjaciela znacząco i puszczając mu perskie oczko; nie musiała mówić więcej, przez minione lata zapewne sam zdążył zauważyć jak ewoluował jej styl odkąd na palcu pojawiła się złota obrączka - głębokie dekolty, krótkie spódniczki i przeźroczyste materiały odeszły w zapomnienie, ustępując miejsca klasycznej elegancji.
- Och, kogo chcesz oszukać, Lasse? Mnie? Naprawdę? - żachnęła się Dahlia, znów przewracając przy tym oczyma i kręcąc głową, jakby chciała westchnąć nad tą nieudolną próbą wprowadzenia jej w maliny. Znali się już tak długo, że sama nie pamiętała momentu pierwszego spotkania. Pamiętała go jako brzdąca i mogłaby śmiało powiedzieć, że spędzała z nim i Idą niemalże tyle czasu, co z własnym, młodszym rodzeństwem. Wiedziała doskonale kiedy kłamała Ingrid i Lottie i wydawało jej się, że to samo może powiedzieć o Lasse, nieświadoma tego w jak wielkim była błędzie. Z pewnością potrafiła jednak dostrzec nawet subtelne zmiany w jego zachowaniu, nawet jeśli sądził, że są niezauważalne, bądź ona jest zbyt zajęta własnym życiem i rodziną, aby je widzieć - był jednak w błędzie. Odkąd zaczęła dzielić życie z Halvardem zdecydowanie większą uwagę przywiązywała do drobnych zmian w cudzym zachowaniu, nauczyła się dostrzegać subtelne sygnały zwiastujące nadchodzącą burzę w przypadku męża, w cudzych zazwyczaj zmiany w życiu, ukrywane troski i lęki.
Jeśli chciał oszukać oszusta, kogoś, kto od lat kreował obraz idealnej kobiety, żony i matki, starannie ukrywając głębokie rysy i pęknięcia na tym obrazku, to musiał postarać się bardziej.
- Mam dziś czas - powiedziała pogodnie, niezrażona sugestią, że nie chce o tym mówić. Ona zawsze tkwiła w słowach to długa historia. Dahlia wydawała się jednak zdeterminowana, aby pociągnąć Norgaarda za język. - Uczucia zawsze są skomplikowane - ton jej głosu stał się poważny, wciąż jednak wyjątkowo cierpliwy; nabrała ogromnych pokładów cierpliwości odkąd została matką i trwała przy mężczyźnie o trudnym charakterze. Cały ten czas, gdy rozmawiali, przeglądała kolejne kreacje. Dłonie przesuwały wieszaki i dotykały drogich materiałów, spojrzenie badało krój; niektóre z nich odkładała na bok, aby później je przymierzyć, na inne reagowała uniesionymi brwiami lub kręceniem głową pełnym dezaprobaty. Na sugestię, że żyje w bajce znieruchomiała na moment i spojrzała na niego ostrzej niż dotychczas, choć wiedziała, że Lasse niczego złego nie miał na myśli. - To, że jestem szczęśliwa nie oznacza, że oderwana od rzeczywistości - wyrzekła Dahlia tonem wciąż poważnym i lekko upominającym, wybrzmiała w nim też lekka nuta irytacji, którą starała się ukryć. Nie chciała, żeby traktował ją jak kogoś, kto nie ma pojęcia o prawdziwym życiu i szarej rzeczywistości - poniekąd trochę tak było, czego się wypierała, lecz nie do końca. Miała wiele szczęścia, to prawda, czuła się szczęśliwa i kochana, z każdym rokiem czuła, że uczucie do męża jest coraz silniejsze i głębsze, nie oznaczało to jednak wcale, że ich wspólna droga była usłana różami. Miewali wzloty i upadki, a z racji silnych charakterów i intensywnych emocji były one dużo bardziej dotkliwe. Sama miłość, zauroczenie, pożądanie nigdy nie wystarczały. Musieli nauczyć się siebie, dotrzeć i zgrać, a to nie jest proste. Z czasem zaczęła postrzegać małżeństwo jak wyjątkowo kapryśny kwiat, który należy z troską pielęgnować i obserwować. - Każde małżeństwo wymaga sporo pracy i wysiłku obu stron. Moje także - ściszyła głos, jakby obawiała się, że pracownica atelier może podsłuchiwać pod drzwiami. Rzadko kiedy zdobywała się na szczere wyznania o prawdziwych problemach w ich małżeństwie z Halvardem, nawet przed najbliższymi; starannie pielęgnowała obraz rodziny doskonałej, miała więc duże obawy przed plotkami, które mogłyby go roztrzaskać. To, co się działo między nimi, tam powinno pozostać. Z domu rodzinnego wyniosła przekonanie, że nikt obcy nie powinien wiedzieć o tym, co ma miejsce za zamkniętymi drzwiami. - Na całe szczęście ja mam do ciebie o wiele więcej cierpliwości niż twoja szanowna matka - stwierdziła pogodnie Dahlia, na powrót uśmiechając się do przyjaciela i kładąc mu dłoń na ramieniu, zanim powróciła do kapryśnego przeglądania kreacji. Jedną z nich przyłożyła do siebie, obracając ku Lasse, aby ocenił koktajlową sukienkę ciemnoniebieskiej barwy z delikatnie lśniącego materiału, posyłając mu pytające spojrzenie, zamiast przerywać rozmowę. - Wiesz, że studia nie są przeszkodą w założeniu rodziny? Ja podchodziłam do egzaminów semestralnych w ósmym miesiącu ciąży. Matce możesz wmawiać, że jesteś niesłychanie zajęty, ze mną nie będzie tak łatwo - przypomniała mu. Mógł już o tym nie pamiętać, zwłaszcza, że nie widywali się wówczas zbyt często; dla nastolatka ciąża i nowonarodzone bliźnięta nie były zbyt interesującym tematem do rozmów, rozumiała to. - Po prostu chcę dla ciebie dobrze, Lasse. Chcę, żebyś był szczęśliwy. - Ton głosu Dahlii znów stał się łagodny, miękki i ciepły. Złapała sama siebie na tym, że może naciskała zbyt mocno - znów. Robiła to jednak tylko dlatego, że była święcie przekonana, że wie lepiej co dla niego dobre, a on jest pogubiony. Wciąż miała w pamięci to, co mówił parę lat wcześniej o Wahlbergu. Zastanawiała się czasem, czy wciąż dręczą go podobnie perwersyjne pragnienia, a winę zrzucała na szumną młodość i nieodpowiednie towarzystwo. Czy to dlatego wzbraniał się przed potencjalnym małżeństwem jak tylko mógł? Przypominał jej w tym Ragnvalda, który jeszcze trzy lata temu uparł się, że nie będzie się kąpał przed snem i walczył ze wszystkich sił z opiekunką i matką, gdy wspólnymi siłami zaciągały go do wanny.
- Moim owocom miłości przydałoby się towarzystwo małych kuzynów - weszła mu w słowo, a kącik ust uniósł się wyżej. Prawda była taka, że mali Tordenskioldowie nie narzekali na samotność, mając liczne kuzynostwo, zarówno ze strony ojca, jak i matki, liczyła także, że bogowie pobłogosławią ich jeszcze nie jednym dzieckiem, to jednak nie przeszkadzało Dahlii w sugerowaniu Lasse, że powinien pomyśleć o własnym potomstwie. - Jak? - zaśmiała się, chociaż doskonale wiedziała co miał na myśli. - Nasze dzieci cię uwielbiają i po prostu wiem, że byłbyś dobrym ojcem, to wszystko - dodała wzruszając ramieniem.
Nie tylko ona znała go na tyle dobrze, żeby wiedzieć doskonale co i kiedy powiedzieć. Sugestia, aby wybrała dla niego strój na jutrzejszy wernisaż sprawił, że jasne oczy rozjaśniały jeszcze mocniej, a na ustach pojawił się chytry uśmiech.
- Och, przestań, zadbam o to, by ta informacja dotarła do odpowiednich uszu bez tak oczywistych znaków - westchnęła, znów przewracając przy tym oczyma; miał ją za tak banalną? Przez chwilę udawała urażoną. Skłamałaby mówiąc, że nie starała się wyswatać Lasse z odpowiednią panna z nie mniejszą determinacją niż jego matka, czyniła to jednak dużo bardziej dyskretnie i zakulisowo; na tyle subtelnie, że często nawet o tym nie wiedział. - Oczywiście możesz liczyć na moją pomoc. Jak zawsze - zgodziła się ostatecznie, odkładając niebieską sukienkę do innych, które zamierzała dziś przymierzyć, po czym podeszła do stojaków z męskimi ubraniami. - Chcesz zrobić wrażenie? - spytała. - Głupie pytanie -zreflektowała się po chwili, nie oczekując od Lasse odpowiedzi, bo tak naprawdę doskonale ją znała - oboje zawsze chcieli robić wrażenie. Ściągnęła więc z wieszaka dobrze skrojony garnitur z materiału o tak ciemnej, fioletowej barwie, że niemalże czarnej; poły marynarki uszyto zaś z nieco jaśniejszego atłasu. - Co o tym sądzisz?
- W tym momencie tak... Jeśli jednak zdecyduję się wyprawić prawdziwy bal jak za dawnych lat zamiast zabawy sylwestrowej, będę ją miała na uwadze - odpowiedziała z rozbawieniem, przyglądając się sztywnym falbanom spódnicy, których materiał lśnił w dziennym świetle nie mniej niż diamenty wydobywane w kopalniach należących do rodziny męża. Powiodła spojrzeniem po półprzezroczystym gorsecie, który ciasno przylegałby do ciała, podkreślając wąską kibić. Przez uwagę Lasse o tym komu przypadłaby do gustu przygryzła lekko wargę, udając, że przygląda się innej sukience. Może rzeczywiście spodobałaby się Halvardowi - pod warunkiem, że wystąpiłaby w niej wyłącznie w ich prywatnych pokojach podczas przyjęcia dla dwojga. - Nie sądzę - oceniła ostatecznie, uśmiechnąwszy się do przyjaciela znacząco i puszczając mu perskie oczko; nie musiała mówić więcej, przez minione lata zapewne sam zdążył zauważyć jak ewoluował jej styl odkąd na palcu pojawiła się złota obrączka - głębokie dekolty, krótkie spódniczki i przeźroczyste materiały odeszły w zapomnienie, ustępując miejsca klasycznej elegancji.
- Och, kogo chcesz oszukać, Lasse? Mnie? Naprawdę? - żachnęła się Dahlia, znów przewracając przy tym oczyma i kręcąc głową, jakby chciała westchnąć nad tą nieudolną próbą wprowadzenia jej w maliny. Znali się już tak długo, że sama nie pamiętała momentu pierwszego spotkania. Pamiętała go jako brzdąca i mogłaby śmiało powiedzieć, że spędzała z nim i Idą niemalże tyle czasu, co z własnym, młodszym rodzeństwem. Wiedziała doskonale kiedy kłamała Ingrid i Lottie i wydawało jej się, że to samo może powiedzieć o Lasse, nieświadoma tego w jak wielkim była błędzie. Z pewnością potrafiła jednak dostrzec nawet subtelne zmiany w jego zachowaniu, nawet jeśli sądził, że są niezauważalne, bądź ona jest zbyt zajęta własnym życiem i rodziną, aby je widzieć - był jednak w błędzie. Odkąd zaczęła dzielić życie z Halvardem zdecydowanie większą uwagę przywiązywała do drobnych zmian w cudzym zachowaniu, nauczyła się dostrzegać subtelne sygnały zwiastujące nadchodzącą burzę w przypadku męża, w cudzych zazwyczaj zmiany w życiu, ukrywane troski i lęki.
Jeśli chciał oszukać oszusta, kogoś, kto od lat kreował obraz idealnej kobiety, żony i matki, starannie ukrywając głębokie rysy i pęknięcia na tym obrazku, to musiał postarać się bardziej.
- Mam dziś czas - powiedziała pogodnie, niezrażona sugestią, że nie chce o tym mówić. Ona zawsze tkwiła w słowach to długa historia. Dahlia wydawała się jednak zdeterminowana, aby pociągnąć Norgaarda za język. - Uczucia zawsze są skomplikowane - ton jej głosu stał się poważny, wciąż jednak wyjątkowo cierpliwy; nabrała ogromnych pokładów cierpliwości odkąd została matką i trwała przy mężczyźnie o trudnym charakterze. Cały ten czas, gdy rozmawiali, przeglądała kolejne kreacje. Dłonie przesuwały wieszaki i dotykały drogich materiałów, spojrzenie badało krój; niektóre z nich odkładała na bok, aby później je przymierzyć, na inne reagowała uniesionymi brwiami lub kręceniem głową pełnym dezaprobaty. Na sugestię, że żyje w bajce znieruchomiała na moment i spojrzała na niego ostrzej niż dotychczas, choć wiedziała, że Lasse niczego złego nie miał na myśli. - To, że jestem szczęśliwa nie oznacza, że oderwana od rzeczywistości - wyrzekła Dahlia tonem wciąż poważnym i lekko upominającym, wybrzmiała w nim też lekka nuta irytacji, którą starała się ukryć. Nie chciała, żeby traktował ją jak kogoś, kto nie ma pojęcia o prawdziwym życiu i szarej rzeczywistości - poniekąd trochę tak było, czego się wypierała, lecz nie do końca. Miała wiele szczęścia, to prawda, czuła się szczęśliwa i kochana, z każdym rokiem czuła, że uczucie do męża jest coraz silniejsze i głębsze, nie oznaczało to jednak wcale, że ich wspólna droga była usłana różami. Miewali wzloty i upadki, a z racji silnych charakterów i intensywnych emocji były one dużo bardziej dotkliwe. Sama miłość, zauroczenie, pożądanie nigdy nie wystarczały. Musieli nauczyć się siebie, dotrzeć i zgrać, a to nie jest proste. Z czasem zaczęła postrzegać małżeństwo jak wyjątkowo kapryśny kwiat, który należy z troską pielęgnować i obserwować. - Każde małżeństwo wymaga sporo pracy i wysiłku obu stron. Moje także - ściszyła głos, jakby obawiała się, że pracownica atelier może podsłuchiwać pod drzwiami. Rzadko kiedy zdobywała się na szczere wyznania o prawdziwych problemach w ich małżeństwie z Halvardem, nawet przed najbliższymi; starannie pielęgnowała obraz rodziny doskonałej, miała więc duże obawy przed plotkami, które mogłyby go roztrzaskać. To, co się działo między nimi, tam powinno pozostać. Z domu rodzinnego wyniosła przekonanie, że nikt obcy nie powinien wiedzieć o tym, co ma miejsce za zamkniętymi drzwiami. - Na całe szczęście ja mam do ciebie o wiele więcej cierpliwości niż twoja szanowna matka - stwierdziła pogodnie Dahlia, na powrót uśmiechając się do przyjaciela i kładąc mu dłoń na ramieniu, zanim powróciła do kapryśnego przeglądania kreacji. Jedną z nich przyłożyła do siebie, obracając ku Lasse, aby ocenił koktajlową sukienkę ciemnoniebieskiej barwy z delikatnie lśniącego materiału, posyłając mu pytające spojrzenie, zamiast przerywać rozmowę. - Wiesz, że studia nie są przeszkodą w założeniu rodziny? Ja podchodziłam do egzaminów semestralnych w ósmym miesiącu ciąży. Matce możesz wmawiać, że jesteś niesłychanie zajęty, ze mną nie będzie tak łatwo - przypomniała mu. Mógł już o tym nie pamiętać, zwłaszcza, że nie widywali się wówczas zbyt często; dla nastolatka ciąża i nowonarodzone bliźnięta nie były zbyt interesującym tematem do rozmów, rozumiała to. - Po prostu chcę dla ciebie dobrze, Lasse. Chcę, żebyś był szczęśliwy. - Ton głosu Dahlii znów stał się łagodny, miękki i ciepły. Złapała sama siebie na tym, że może naciskała zbyt mocno - znów. Robiła to jednak tylko dlatego, że była święcie przekonana, że wie lepiej co dla niego dobre, a on jest pogubiony. Wciąż miała w pamięci to, co mówił parę lat wcześniej o Wahlbergu. Zastanawiała się czasem, czy wciąż dręczą go podobnie perwersyjne pragnienia, a winę zrzucała na szumną młodość i nieodpowiednie towarzystwo. Czy to dlatego wzbraniał się przed potencjalnym małżeństwem jak tylko mógł? Przypominał jej w tym Ragnvalda, który jeszcze trzy lata temu uparł się, że nie będzie się kąpał przed snem i walczył ze wszystkich sił z opiekunką i matką, gdy wspólnymi siłami zaciągały go do wanny.
- Moim owocom miłości przydałoby się towarzystwo małych kuzynów - weszła mu w słowo, a kącik ust uniósł się wyżej. Prawda była taka, że mali Tordenskioldowie nie narzekali na samotność, mając liczne kuzynostwo, zarówno ze strony ojca, jak i matki, liczyła także, że bogowie pobłogosławią ich jeszcze nie jednym dzieckiem, to jednak nie przeszkadzało Dahlii w sugerowaniu Lasse, że powinien pomyśleć o własnym potomstwie. - Jak? - zaśmiała się, chociaż doskonale wiedziała co miał na myśli. - Nasze dzieci cię uwielbiają i po prostu wiem, że byłbyś dobrym ojcem, to wszystko - dodała wzruszając ramieniem.
Nie tylko ona znała go na tyle dobrze, żeby wiedzieć doskonale co i kiedy powiedzieć. Sugestia, aby wybrała dla niego strój na jutrzejszy wernisaż sprawił, że jasne oczy rozjaśniały jeszcze mocniej, a na ustach pojawił się chytry uśmiech.
- Och, przestań, zadbam o to, by ta informacja dotarła do odpowiednich uszu bez tak oczywistych znaków - westchnęła, znów przewracając przy tym oczyma; miał ją za tak banalną? Przez chwilę udawała urażoną. Skłamałaby mówiąc, że nie starała się wyswatać Lasse z odpowiednią panna z nie mniejszą determinacją niż jego matka, czyniła to jednak dużo bardziej dyskretnie i zakulisowo; na tyle subtelnie, że często nawet o tym nie wiedział. - Oczywiście możesz liczyć na moją pomoc. Jak zawsze - zgodziła się ostatecznie, odkładając niebieską sukienkę do innych, które zamierzała dziś przymierzyć, po czym podeszła do stojaków z męskimi ubraniami. - Chcesz zrobić wrażenie? - spytała. - Głupie pytanie -zreflektowała się po chwili, nie oczekując od Lasse odpowiedzi, bo tak naprawdę doskonale ją znała - oboje zawsze chcieli robić wrażenie. Ściągnęła więc z wieszaka dobrze skrojony garnitur z materiału o tak ciemnej, fioletowej barwie, że niemalże czarnej; poły marynarki uszyto zaś z nieco jaśniejszego atłasu. - Co o tym sądzisz?
FAMILY, DUTY, HONOR
Lasse Nørgaard
Re: 11.12.2000 – Atelier Frue Johansen – D. Tordenskiold & L. Nørgaard Sro 1 Cze - 17:31
Lasse NørgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aalborg, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : student klątwołamactwa, wnuk swojej babki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : uczony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 /magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 26
Niegdyś pragnął być złotym chłopcem własnej rodziny - odziedziczyć arystokratyczny profil ojca i surową powagę matki, sposób w jaki wchodzili do pomieszczeń, trzymali papierosy, mówili rzeczy nawet najbardziej okrutne z elegancją tak naturalną, iż nikt nie miał w sobie odwagi, by skrzywić się lub zaprzeczyć; niegdyś pragnął być wszystkim tym, o czym oni marzyli - człowiekiem równie uczonym co charyzmatycznym, równie twardym w obejściu co szanowanym, dumnym przedstawicielem swojego dumnego nazwiska, wyrośniętym w pokojach Ostatniego Przylądka jak magnolie hodowane w oranżerii. Jego plany przekreślono wraz z pierwszymi seriami wizji, kciukiem babki kładącym się troskliwym gestem na jego rozgrzanym czole. Nie mógł być złotym synem uwięzionym w grubych ścianach świątyni, ale nie mógł być nim też, gdy uciekał nocą z domu, ale jego duch nadal żył wśród opuszczonych mebli jego dziecięcego pokoju - kruchy i wygłodniały chłopak w mundurku, o twarzy zbyt poważnej jak na kilkunastolatka. Próbował ciągnąć go za nadgarstek, zmuszać do wychodzenia za próg sypialni i pomagania mu przy rodzinnych kolacjach. Ten syn, którym Lasse był coraz mniej, ale którym chciał być zawsze, umiał uśmiechać się na zawołanie i opowiadać o swoim życiu w sposób, który wywoływał nietrwałe grymasy zadowolenia na twarzach Dagmar i Isaka. Ten syn nie czułby potrzeby, by okłamywać Dahlię, którą kochał przecież jak rodzoną siostrę - nie miałby w końcu powodu, by nie mówić jej prawdy. Byłby równie złoty i idealny co ona.
Teraz, gdy przyglądał się jej na tle długonogich, bielonych manekinów, był pewien iż każda kreacja w tym Atelier została stworzona specjalnie dla niej. Przesunął palcami po żorżecie lejącej się, białej spódnicy - była szorstka i zimna, przypominała w dotyku świeży śnieg. Suknia wydała mu się piękna w swoim kwadratowym dekolcie, tiulowych rękawach i odkrytych plecach. Był pewien, że podobną miała kiedyś jego matka i że wyglądała w niej jak długa, zwiewna zjawa sunąca korytarzami domu. Lubił obserwować, jak przygotowywała się do wyjść, do kolacji i bankietów. Gdy był dzieckiem - wtedy, kiedy nadal miał szanse być jej złotym ideałem - siadał często na welurowej kanapie jej garderoby, podciągał kolana pod brodę i patrzył. Dagmar układała mysie włosy w równe pasma zawijające się zgrabnie pod podbródkiem, spryskiwała nadgarstki orientalnymi perfumami i zapinała sznury słodkowodnych pereł na długiej szyi. Zawsze był do niej podobny - ta sama smukła sylwetka, duże oczy, ostre kości policzkowe. Wpatrywał się więc w jej profil, gdy malowała usta śliwkową szminką z podobnym spokojnym zachwytem, z którym przyglądał się Dahlii przekładającej kolejne wieszaki. Był wdzięczny za to, że nadal kochała jego i siostry tak bardzo - pokręcił wiec głową, gdy spytała czy próbuje ją oszukać i wymusił uśmiech, gdy nacisnęła mocniej na poruszony temat.
– Wiem, wiem. Nie to miałem na myśli – przerwał i sięgnął po wieszak z aksamitną suknią o barwie niezapominajki, którą następnie położył obok reszty wybranych przez Dahlię kreacji. Potrzebował kilku sekund, by znaleźć w sobie odpowiednie słowa, nigdy nie był wszak szczególnie dobry w mówieniu. – Chodzi o to, że nie wszyscy są tacy piękni i łagodni w miłości jak ty, rozumiesz? To znaczy, nie w każdym ludzie chcą się zakochiwać – jego głos zabrzmiał ciszej i mniej pewnie. Zdawać by się mogło, że gdzieś pod powierzchownym rozbawieniem zadrżał żal. – Dobrze więc, załóżmy, że miałbym... do kogoś słabość. Co miałbym z tym zrobić? – Prychnął krótko, posyłając jej kolejny słaby uśmiech. – Sama wiesz doskonale - i wiem, że wiesz, bo wciąż mi to wypominasz – że nigdy nie byłem w żadnym poważnym związku. Nie rozumiem jak... nie rozumiem, jak to działa. Umiem być albo złośliwy, albo niewygodnie nudny; Malthe zawsze powtarza, że nie wiem kiedy się zamknąć i ma rację. Nie umiem rozmawiać z – odchrząknął, nerwowym gestem poprawiając mankiet koszuli – kobietami. Za każdym razem, gdy poczuję, że ktoś podoba mi się za bardzo, zaczynam robić się nerwowy, gadam bez sensu o rzeczach, o których nikt nie chce słuchać i męczę każdego, kto spróbuje. – Poczuł, jak róż pali policzki, a zażenowanie wkrada się pod skórę krótkim dreszczem. Nigdy nie bał się jej zwierzać, nie robił tego jednak od dawna i nie mógł oprzeć się wrażeniu, iż brzmi jak głupi, naiwny podrostek, na którego przyjaciółka patrzyła z pobłażliwym współczuciem. – Pamiętam. Wtedy myślałem, że niepotrzebnie to sobie robisz, ale teraz cieszę się, że jesteś szczęśliwa. Zasługujesz na życie, o którym marzyłaś. Bo takie jest, prawda? – Ostatnie pytanie wypadło z niego po kilku sekundach milczenia, nieplanowane i ściszone. Nigdy nie był pewien, nie wiedział przecież jak duża część tego obrazu była prawdziwa. Często przyglądał się Halvardowi i zastanawiał się, czy Dahlia naprawdę kocha go tak, jak twierdzi. Była taka młoda, gdy za niego wychodziła - nadal rumiane policzki i ufne oczy. Czasem opowiadała o nim tak, jakby był księciem z bajki, ich dom kryształowym pałacem, który wybudował specjalnie dla niej. I choć mąż Dahlii bez dwóch zdań już wtedy przypominał królewicza w swoich równych rysach i eleganckim głosie, Lasse nosił w sobie pewną drobną iskrę lęku przed tym ideałem, jakby mógł rozłamać się pewnego dnia w pół i pozwolić jakiemuś demonowi wypełznąć na powierzchnię. – Pamiętaj, ze gdybyś chciała kiedyś uciec, możemy schować cię u siebie w mieszkaniu – zażartował, choć wiedział, że moment ten nigdy nie nastąpi. Nie znał nikogo równie poświęconego własnej rodzinie co ona.
Przez kilka chwil sam sobie wydał się całkowicie zagubiony. Wokół świat mienił się kilometrami tafty i atłasu, drobnymi kryształkami kwiecistych haftów, ale on czuł się tak, jakby tona wełnianych płaszczy opadła na jego ramiona. Otulający ich zapach perfum zagęścił się w chmury mlecznej mgły, a Lasse pomyślał, że mógłby w nim teraz utonąć byle tylko uwolnić się od ciągu własnych wątpliwości.
– Ja? Dobrym ojcem?- powtórzył za nią z głośnym, zgrzytliwym niedowierzaniem. Zawsze dziwiła go jego własna drażliwość, gdy ktoś poruszał ten temat, tak jakby jakiekolwiek wspomnienie o rodzinie – w jego głowie wizji nie tyle odległej, ile zwyczajnie nierealnej – przyprawiało go o pobudzoną nerwowość i rwało sercem w gwałtownych spazmach. Bał się swojego własnego pragnienia, bał się uczucia, które mogłoby podpowiedzieć mu, że w rzeczywistości zawsze chciał być ojcem i że pustka, którą poczuje za kilka lat, będzie bolała bardziej niż pokruszona noga. Długie lata widział swoją przyszłość przez pryzmat stabilnych samotni i wielkich tytułów naukowych, ale był też świadom tego, jak kiepski bywał w przewidywaniu. – Nie wiem, czy byłbym w stanie zająć się nawet kotem. – Westchnął przeciągle, krzywiąc się przy tym z manierą znudzonego dziecka, [pozwalając sobie na uśmiech dopiero przy następnych słowach przyjaciółki. Nie miał zamiaru ani ochoty nawiązywać znajomości na wernisażu, pragnął w zasadzie jedynie wypić kilka drinków i przyjrzeć się obrazom debiutantki, nie buntował się jednak i pozwolił Dahlii sięgnąć po jeden z garniturów. – Och, to jedna z tych spraw, w których ufam ci bezgranicznie. – oznajmił, posyłając jej uśmiech, tym razem szczery i radosny, sięgający śmiało do dużych, ciemnych oczu. – Poza tym, obiecałem, że będę wyglądać gorzej od ciebie…
Teraz, gdy przyglądał się jej na tle długonogich, bielonych manekinów, był pewien iż każda kreacja w tym Atelier została stworzona specjalnie dla niej. Przesunął palcami po żorżecie lejącej się, białej spódnicy - była szorstka i zimna, przypominała w dotyku świeży śnieg. Suknia wydała mu się piękna w swoim kwadratowym dekolcie, tiulowych rękawach i odkrytych plecach. Był pewien, że podobną miała kiedyś jego matka i że wyglądała w niej jak długa, zwiewna zjawa sunąca korytarzami domu. Lubił obserwować, jak przygotowywała się do wyjść, do kolacji i bankietów. Gdy był dzieckiem - wtedy, kiedy nadal miał szanse być jej złotym ideałem - siadał często na welurowej kanapie jej garderoby, podciągał kolana pod brodę i patrzył. Dagmar układała mysie włosy w równe pasma zawijające się zgrabnie pod podbródkiem, spryskiwała nadgarstki orientalnymi perfumami i zapinała sznury słodkowodnych pereł na długiej szyi. Zawsze był do niej podobny - ta sama smukła sylwetka, duże oczy, ostre kości policzkowe. Wpatrywał się więc w jej profil, gdy malowała usta śliwkową szminką z podobnym spokojnym zachwytem, z którym przyglądał się Dahlii przekładającej kolejne wieszaki. Był wdzięczny za to, że nadal kochała jego i siostry tak bardzo - pokręcił wiec głową, gdy spytała czy próbuje ją oszukać i wymusił uśmiech, gdy nacisnęła mocniej na poruszony temat.
– Wiem, wiem. Nie to miałem na myśli – przerwał i sięgnął po wieszak z aksamitną suknią o barwie niezapominajki, którą następnie położył obok reszty wybranych przez Dahlię kreacji. Potrzebował kilku sekund, by znaleźć w sobie odpowiednie słowa, nigdy nie był wszak szczególnie dobry w mówieniu. – Chodzi o to, że nie wszyscy są tacy piękni i łagodni w miłości jak ty, rozumiesz? To znaczy, nie w każdym ludzie chcą się zakochiwać – jego głos zabrzmiał ciszej i mniej pewnie. Zdawać by się mogło, że gdzieś pod powierzchownym rozbawieniem zadrżał żal. – Dobrze więc, załóżmy, że miałbym... do kogoś słabość. Co miałbym z tym zrobić? – Prychnął krótko, posyłając jej kolejny słaby uśmiech. – Sama wiesz doskonale - i wiem, że wiesz, bo wciąż mi to wypominasz – że nigdy nie byłem w żadnym poważnym związku. Nie rozumiem jak... nie rozumiem, jak to działa. Umiem być albo złośliwy, albo niewygodnie nudny; Malthe zawsze powtarza, że nie wiem kiedy się zamknąć i ma rację. Nie umiem rozmawiać z – odchrząknął, nerwowym gestem poprawiając mankiet koszuli – kobietami. Za każdym razem, gdy poczuję, że ktoś podoba mi się za bardzo, zaczynam robić się nerwowy, gadam bez sensu o rzeczach, o których nikt nie chce słuchać i męczę każdego, kto spróbuje. – Poczuł, jak róż pali policzki, a zażenowanie wkrada się pod skórę krótkim dreszczem. Nigdy nie bał się jej zwierzać, nie robił tego jednak od dawna i nie mógł oprzeć się wrażeniu, iż brzmi jak głupi, naiwny podrostek, na którego przyjaciółka patrzyła z pobłażliwym współczuciem. – Pamiętam. Wtedy myślałem, że niepotrzebnie to sobie robisz, ale teraz cieszę się, że jesteś szczęśliwa. Zasługujesz na życie, o którym marzyłaś. Bo takie jest, prawda? – Ostatnie pytanie wypadło z niego po kilku sekundach milczenia, nieplanowane i ściszone. Nigdy nie był pewien, nie wiedział przecież jak duża część tego obrazu była prawdziwa. Często przyglądał się Halvardowi i zastanawiał się, czy Dahlia naprawdę kocha go tak, jak twierdzi. Była taka młoda, gdy za niego wychodziła - nadal rumiane policzki i ufne oczy. Czasem opowiadała o nim tak, jakby był księciem z bajki, ich dom kryształowym pałacem, który wybudował specjalnie dla niej. I choć mąż Dahlii bez dwóch zdań już wtedy przypominał królewicza w swoich równych rysach i eleganckim głosie, Lasse nosił w sobie pewną drobną iskrę lęku przed tym ideałem, jakby mógł rozłamać się pewnego dnia w pół i pozwolić jakiemuś demonowi wypełznąć na powierzchnię. – Pamiętaj, ze gdybyś chciała kiedyś uciec, możemy schować cię u siebie w mieszkaniu – zażartował, choć wiedział, że moment ten nigdy nie nastąpi. Nie znał nikogo równie poświęconego własnej rodzinie co ona.
Przez kilka chwil sam sobie wydał się całkowicie zagubiony. Wokół świat mienił się kilometrami tafty i atłasu, drobnymi kryształkami kwiecistych haftów, ale on czuł się tak, jakby tona wełnianych płaszczy opadła na jego ramiona. Otulający ich zapach perfum zagęścił się w chmury mlecznej mgły, a Lasse pomyślał, że mógłby w nim teraz utonąć byle tylko uwolnić się od ciągu własnych wątpliwości.
– Ja? Dobrym ojcem?- powtórzył za nią z głośnym, zgrzytliwym niedowierzaniem. Zawsze dziwiła go jego własna drażliwość, gdy ktoś poruszał ten temat, tak jakby jakiekolwiek wspomnienie o rodzinie – w jego głowie wizji nie tyle odległej, ile zwyczajnie nierealnej – przyprawiało go o pobudzoną nerwowość i rwało sercem w gwałtownych spazmach. Bał się swojego własnego pragnienia, bał się uczucia, które mogłoby podpowiedzieć mu, że w rzeczywistości zawsze chciał być ojcem i że pustka, którą poczuje za kilka lat, będzie bolała bardziej niż pokruszona noga. Długie lata widział swoją przyszłość przez pryzmat stabilnych samotni i wielkich tytułów naukowych, ale był też świadom tego, jak kiepski bywał w przewidywaniu. – Nie wiem, czy byłbym w stanie zająć się nawet kotem. – Westchnął przeciągle, krzywiąc się przy tym z manierą znudzonego dziecka, [pozwalając sobie na uśmiech dopiero przy następnych słowach przyjaciółki. Nie miał zamiaru ani ochoty nawiązywać znajomości na wernisażu, pragnął w zasadzie jedynie wypić kilka drinków i przyjrzeć się obrazom debiutantki, nie buntował się jednak i pozwolił Dahlii sięgnąć po jeden z garniturów. – Och, to jedna z tych spraw, w których ufam ci bezgranicznie. – oznajmił, posyłając jej uśmiech, tym razem szczery i radosny, sięgający śmiało do dużych, ciemnych oczu. – Poza tym, obiecałem, że będę wyglądać gorzej od ciebie…
As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round
Dahlia Tordenskiold
Re: 11.12.2000 – Atelier Frue Johansen – D. Tordenskiold & L. Nørgaard Nie 19 Cze - 22:52
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
Oczekiwania własnych rodziców potrafią zadać ranę głębszą niż najokrutniejsze zaklęcie ślepca; ranę, która nie zagoi się nigdy, nie zabliźni, nie będzie swędzieć jedynie czasami, przypominając o sobie, a drażnić każdego dnia, jątrzyć się i krwawić. Oczekiwania okazywane zbyt wcześnie, by móc spokojnie nacieszyć się dzieciństwem; nakładające na człowieka ramy zbyt ciasne, nie pozostawiające przestrzeni na własne ja. Spojrzenia stawały się surowe i niechętne, kiedy dziecko nie potrafiło ich spełnić, często nawet nie z własnej winy. Państwo Hallström, pomimo całej miłości jaką darzyli najstarszą córkę, nie potrafili odpuścić - nigdy. Odkąd tylko Dahlia sięgała pamięcią ojciec zawsze pytał co jeszcze wiesz? czego się nauczyłaś?, matka poprawiała ją nieustannie, powtarzała nie garb się, stań prosto, złącz kolana, nie trzymaj łokci na stole. Dawała z siebie tak wiele, próbowała sprostać tym oczekiwaniom ze wszystkich sił, zawsze jednak okazywało się, że to za mało, że powinna zrobić więcej - wtedy myślała, że wciąż starała się za mało, by zasłużyć na ich miłość i mimo wylanych w poduszkę łez rano wstała wcześnie i brała się do pracy. Ciągłe oczekiwania sprawiły, że wyrobiła w sobie chorobliwy wręcz perfekcjonizm; czuła się źle, jeśli czegoś nie dokończyła, czułą się paskudnie, gdy praca domowa, rysunek, figura na lodowisku nie odpowiadały jej wyobrażeniom, nie były doskonałe. Patrzyła w lustro i powtarzała sobie, że musi starać się jeszcze bardziej. Stała się ich złotym dzieckiem, dumą, którą prezentowali krewnym i znajomym niczym trofeum łowieckie. Wciąż czuła, że spoczywa na niej ogromna presja. Paradoksalnie kwitła w blasku cudzej uwagi i czuła, że wciąż musi zrobić więcej, lepiej, piękniej. Oczy wszystkich zwrócone były ku przyszłemu jarlowi klanu i jego żonie, ku nim, obserwowali każdy ich krok. Szczególnie poddenerwowani wydawali się szczęściem, jakie im prezentowali, obrazek doskonałej rodziny wydawał się niektórych drażnić; przyglądali im się uważnie, badawczo, doszukując dziur tam, gdzie ich nie było, plotkowali i wymyślali dziwne teorie na temat małżeństwa Halva i Dahlii, odnajdując przy tym ujście własnej zawiści i zazdrości. Potrafiła grać doskonale, nosić maskę uśmiechu, pokazywać innym jedynie to, co pokazać chciała, wiedziała kiedy zasłonić kurtynę swojego życia i co zachować za zamkniętymi drzwiami własnego domu; bywały jednak chwile, kiedy ta presja i plotki zaczynały ją drażnić, miewała wrażenie, że ucieszyłby ich upadek, że poczuliby się lepiej, gdyby mit jej doskonałości wreszcie upadł, skruszył się jak szkło. Uderzali w nie nieustannie, próbując rozbić, ona zaś wtedy unosiła podbródek z dumą jeszcze wyżej, uśmiechała się promienniej - a w duchu zazdrościła Lasse, że tak wielu przestało mieć wobec niego oczekiwania w dniu, kiedy otworzyło się u niego trzecie oko. Była kobietą wierzącą i wierną tradycji, nigdy jednak nie rozumiała dlaczego tak wiele szykan spadało na mężczyzn z tym darem - bogowie wszak nie pobłogosławiliby nim byle kogo, Norny musiały mieć w tym swój cel, jeśli zaś taka była ich wola, to dlaczego oni, śmiertelnicy ją podważali? Lasse w niczym nie ustępował wyroczniom ze swej rodziny. Był mężczyzną, mógł nawet odważniej spojrzeć w przyszłość, niż wiele z nich - Dahlia zawsze uważała własną płeć za tę bardziej emocjonalną, kruchą psychicznie i nie widziała w tym nic złego, nic złego w tym, że mężczyzna miał być oparciem i fundamentem rodziny.
- Bardzo mi schlebiasz, Lasse, lecz nie chodzi przecież o to, aby każdy chciał się w tobie zakochać - wyrzekła łagodnym tonem ciemnowłosa, przecząc samej sobie sprzed lat; dwudziestoletnia Dahlia Hallström próbowała rozkochać sobie wszystkich, stać się obiektem ich pożądania i myśli, powodem braku snu w nocy i apetytu za dnia. Minęło kilka lat, zdążyła napatrzeć się na miłości jakie się rodziły i umierały, związki, które miały trwać wieczność, a rozpadały się mimo wszystko, zdążyła doświadczyć miłości i zrozumieć, że nigdy nie była łatwa. Spojrzała na Lasse z troską i zmartwieniem. Zawsze wydawał jej się tak pewny siebie jak ona przed laty, mimo trzeciego oka i laski, z którą się nie rozstawał. Teraz stał przed nią bezbronny, zarumieniony i onieśmielony, obnażając swoje lęki i nerwy, ona zaś zaczęła wyrzucać sobie - dlaczego nie dostrzegła tego wcześniej? - Jeśli kogoś pragniesz, masz do niego słabość, spróbuj ją zdobyć - powiedziała to z taką lekkością, jakby dziwiła się, że to może być problem, że może mieć przed tym jakieś opory. Może za bardzo przywykła do pewności siebie prezentowanej przez Halvarda, przekonania, że zawsze dostanie to, czego pragnie i przez jego pryzmat patrzyła na innych, przekonana, że powinni postępować podobnie. Starała się teraz jednak zrozumieć, zrozumieć więcej, niż miało to miejsce dotychczas. Słuchała Lasse uważnie, zapominając na kilka chwil o sukienkach, butach i kapeluszach, zastanawiając się jak mogła mu pomóc. - Któż ci takich bzdur nagadał, że nie umiesz rozmawiać z kobietami? - obruszyła się, odstawiając filiżankę i podchodząc bliżej niego. Uniosła dłonie, kładąc je na zarumienionych policzkach, choć uważała, że mężczyźnie nie przystoi się rumienić, to w jego przypadku na więcej przymykała oko. Lasse zawsze miał prawo na więcej w jej obecności. - Nie gadasz bez sensu. Nie jesteś ani nudny, ani niewygodny. Jesteś bystrym i niesłychanie inteligentnym galdrem, Lasse. To twoja największa zaleta. Masz poczucie humoru i cięty język, czy to źle? Czy to źle, że mówisz o tym, co cię interesuje? Wolałabym, aby mężczyzna mówił i mówił, niż zrzucał na mnie ciężar całej konwersacji. Dobrze jest czasami pomilczeć w swojej obecności, ale to cudowne, kiedy drugi człowiek ma pasję i chce się nią podzielić - mówiła z przekonaniem Dahlia, z rozczuleniem wspominając chwilę, kiedy słuchała długich monologów Halvarda o prawie handlowym, budowie i jakości wydobytych kamieni szlachetnych, nowych złożach, warunkach umów... Mówił i mówił, a ona nie rozumiała wszystkiego, wiele słów z prawniczej nomenklatury wciąż było dla niej obcych, słuchała go jednak z przyjemnością, uważnie, chłonąc każde słowo; lubiła wszystkie te emocje, prawdziwe emocje, jakie wówczas malowały się na jego twarzy - skupienie, determinacja, zaciekawienie, zastanowienie, czasami złość. Czasami nie wiedziała co odpowiedzieć, nie była odpowiednią partnerką do dyskusji, lecz nie musiała robić wiele więcej, niż naprawdę słuchać. - Może niektórzy są ślepi i nie dostrzegają twoich zalet, lecz coś, co lubią wszyscy nie jest wcale wyjątkowe, nieprawdaż? - spytała retorycznie, palcem dając Lasse prztyczka w długi nos, który nadawał jego twarzy charakteru. - Pomyśl o tym w ten sposób - czy ty nie chciałbyś wysłuchać tej dziewczyny, nawet jeśli jej pasją byłaby hodowla mrówek? - żartobliwy ton wkradł się do tonu jej głosu. Wciąż mówiła o dziewczynie, jakby to było oczywiste, że obiektem wspomnianej słabości nie mógł być nikt inny, to przecież nienaturalne. - Kiedy nam zależy, człowiek robi się nerwowy. Najważniejsze, aby pamiętać o własnej wartości - kluczem jest pewność siebie - stwierdziła z niezachwianą pewnością. Wiedziała to z własnego doświadczenia. Ludzie myśleli, że jest perfekcyjna - bo z ogromną pewnością im to prezentowała i wmawiała. Nie wyprowadzała ich z błędu. Wierzyła też, że to także ujęło Halvarda; była przekonana, że zasługuje na to, co najlepsze i nie zgadzała się na inne scenariusze. Pokazywała ludziom jak mają ją traktować, pokochawszy samą siebie pokazywała jak należy ją kochać - i to dostawała. Gorąco pragnęła, aby Lasse to zrozumiał i spróbował przełożyć na siebie.
- Czy wtedy o tym marzyłam? O miłości i dobrym małżeństwie tak, o dzieciach tak wcześnie niekoniecznie - zaśmiała się, opuszczając ręce, uśmiechnęła się znów z rozczuleniem. - Jest. Nawet nie marzyłam o takiej miłości, bo człowiek nie potrafi sobie jej wyobrazić, dopóki nie spojrzy na własne dziecko - odpowiedziała ze wzruszeniem. Odkąd tylko Halvard wyjawił przed nią swoje poważne zamiary wobec niej, wolę pojęcia ją za żonę, uczynienia ją swoją panią Tordenskiold wiedziała, że jednym z zobowiązań małżeńskich jest założenie rodziny, posiadanie dzieci; miała jednak wówczas dopiero dwadzieścia lat i nie wyobrażała sobie, że to stanie się tak szybko. Niespełna rok po ślubie przyszły na świat dzieci, nie jedno, bliźnięta. Czuła się pełna obaw i bała, czy sprosta takiemu wyzwaniu. Przez cały okres ciąży lekko drżała na myśl, że dziecko nie będzie wymarzonym przez Halvarda synem - kiedy jednak spojrzała na ich buzie, jedynie dla niej piękne, dla wszystkich innych czerwone, pomarszczone i zapłakane, wiedziała, że pokochałaby ich bez względu na wszystko, nawet gdyby obaj byli córkami. Miłość, jaką poczuła do własnych dzieci, zmieniła wszystko i jej postrzeganie świata - i dawała Dahlii tyle radości i ciepła, że mogła z całym przekonaniem stwierdzić, że była czymś znacznie więcej, niż marzyła. - Dlaczego miałabym uciekać? - spytała kwaśno, obruszona podobną sugestią, że miałaby powody, aby uciekać od męża. Nie wyobrażała sobie tego. Ani teraz, kiedy nauczyli się żyć ze sobą, nie obok siebie, ani wtedy, gdy wodziła za nim maślanym spojrzeniem, ufnym i pełnym podziwu. To się nie zmieniło, choć dopiero po ślubie poznała go naprawdę, gdy zdjął przed nią maskę, prezentując prawdziwe oblicze w pełnej okazałości - czasami czarujące i słodkie, kołyszące do snu jak szum fal, niekiedy burzowe i destrukcyjne jak jesienny sztorm. Wtedy jednak zrozumiała, że nie kocha go za coś, a pomimo. Pomimo wszystkich burz i goryczy, o których nie pamiętała, starała się odegnać w niepamięć jak wszystkie ponure dni; pielęgnowała w myślach wszystkie te chwile, gdy sprawiał, że czuła się najważniejszą i najpiękniejszą kobietą jaka stąpała po tej ziemi. Pokręciła więc głową z dezaprobatą, sugerując, że nie życzy sobie podobnych żartów, szczególnie w towarzystwie Halvarda. Czasami myślała, że ludzie postrzegają go w krzywym zwierciadle, zaraz jednak uzmysławiała sobie, że może tak być powinno, bo mieli w zwyczaju wykorzystywać cudze słabości - a miłość i przywiązanie powszechnie za takie uznawano.
- Dlaczego nie? Jesteś czuły, ciepły, umiesz słuchać. Silje na pewno potwierdziłaby, że wspaniały z ciebie starszy brat - stwierdziła Dahlia. Niekiedy myślała, że brakuje mu stanowczości, może męskiego towarzystwa i typowych dla nich rozrywek, dlatego z taką upartością pchała go ku własnemu mężowi, chcąc, by wziął z niego przykład, lecz z pewnością niczego nie brakowało mu jako bratu - był troskliwy i opiekuńczy. Nie wątpiła, że byłby taki wobec własnych dzieci. - Wiesz, dzieci każdemu wydają się przerażające, dopóki się nie pojawią - i nawet wtedy takie są. Zresztą, pewnie zajęłaby się nimi głównie twoja żona, jeśli masz na myśli przykre pielęgnacyjne obowiązki - mówiła dalej, oderwana od rzeczywistości, mimo zaprzeczenia, że taka nie jest. Mimo trójki wychowywanych pociech nie znała jednak prawdziwego trudu macierzyństwa - nieprzespanych nocy, niemożliwego do ukojenia płaczu z powodu wyżynających się ząbków, brudnych pieluch. Nie wyobrażała sobie jednak, aby i Lasse musiał się z tym mierzyć, mogąc pozwolić sobie na opiekunkę. Chyba z jakiegoś powodu robił ten doktorat, czyż nie? Miał mu dać odpowiedni status i pieniądze.
- Każdy musi wyglądać gorzej ode mnie, Lasse, to nic osobistego. Bierz to i idź do przymierzalni - stwierdziła żartobliwym tonem, ściągając garnitur z wieszaka i władczym tonem przekazując go Norgaardowi; nie zamierzała przyjmować odmowy.
- Bardzo mi schlebiasz, Lasse, lecz nie chodzi przecież o to, aby każdy chciał się w tobie zakochać - wyrzekła łagodnym tonem ciemnowłosa, przecząc samej sobie sprzed lat; dwudziestoletnia Dahlia Hallström próbowała rozkochać sobie wszystkich, stać się obiektem ich pożądania i myśli, powodem braku snu w nocy i apetytu za dnia. Minęło kilka lat, zdążyła napatrzeć się na miłości jakie się rodziły i umierały, związki, które miały trwać wieczność, a rozpadały się mimo wszystko, zdążyła doświadczyć miłości i zrozumieć, że nigdy nie była łatwa. Spojrzała na Lasse z troską i zmartwieniem. Zawsze wydawał jej się tak pewny siebie jak ona przed laty, mimo trzeciego oka i laski, z którą się nie rozstawał. Teraz stał przed nią bezbronny, zarumieniony i onieśmielony, obnażając swoje lęki i nerwy, ona zaś zaczęła wyrzucać sobie - dlaczego nie dostrzegła tego wcześniej? - Jeśli kogoś pragniesz, masz do niego słabość, spróbuj ją zdobyć - powiedziała to z taką lekkością, jakby dziwiła się, że to może być problem, że może mieć przed tym jakieś opory. Może za bardzo przywykła do pewności siebie prezentowanej przez Halvarda, przekonania, że zawsze dostanie to, czego pragnie i przez jego pryzmat patrzyła na innych, przekonana, że powinni postępować podobnie. Starała się teraz jednak zrozumieć, zrozumieć więcej, niż miało to miejsce dotychczas. Słuchała Lasse uważnie, zapominając na kilka chwil o sukienkach, butach i kapeluszach, zastanawiając się jak mogła mu pomóc. - Któż ci takich bzdur nagadał, że nie umiesz rozmawiać z kobietami? - obruszyła się, odstawiając filiżankę i podchodząc bliżej niego. Uniosła dłonie, kładąc je na zarumienionych policzkach, choć uważała, że mężczyźnie nie przystoi się rumienić, to w jego przypadku na więcej przymykała oko. Lasse zawsze miał prawo na więcej w jej obecności. - Nie gadasz bez sensu. Nie jesteś ani nudny, ani niewygodny. Jesteś bystrym i niesłychanie inteligentnym galdrem, Lasse. To twoja największa zaleta. Masz poczucie humoru i cięty język, czy to źle? Czy to źle, że mówisz o tym, co cię interesuje? Wolałabym, aby mężczyzna mówił i mówił, niż zrzucał na mnie ciężar całej konwersacji. Dobrze jest czasami pomilczeć w swojej obecności, ale to cudowne, kiedy drugi człowiek ma pasję i chce się nią podzielić - mówiła z przekonaniem Dahlia, z rozczuleniem wspominając chwilę, kiedy słuchała długich monologów Halvarda o prawie handlowym, budowie i jakości wydobytych kamieni szlachetnych, nowych złożach, warunkach umów... Mówił i mówił, a ona nie rozumiała wszystkiego, wiele słów z prawniczej nomenklatury wciąż było dla niej obcych, słuchała go jednak z przyjemnością, uważnie, chłonąc każde słowo; lubiła wszystkie te emocje, prawdziwe emocje, jakie wówczas malowały się na jego twarzy - skupienie, determinacja, zaciekawienie, zastanowienie, czasami złość. Czasami nie wiedziała co odpowiedzieć, nie była odpowiednią partnerką do dyskusji, lecz nie musiała robić wiele więcej, niż naprawdę słuchać. - Może niektórzy są ślepi i nie dostrzegają twoich zalet, lecz coś, co lubią wszyscy nie jest wcale wyjątkowe, nieprawdaż? - spytała retorycznie, palcem dając Lasse prztyczka w długi nos, który nadawał jego twarzy charakteru. - Pomyśl o tym w ten sposób - czy ty nie chciałbyś wysłuchać tej dziewczyny, nawet jeśli jej pasją byłaby hodowla mrówek? - żartobliwy ton wkradł się do tonu jej głosu. Wciąż mówiła o dziewczynie, jakby to było oczywiste, że obiektem wspomnianej słabości nie mógł być nikt inny, to przecież nienaturalne. - Kiedy nam zależy, człowiek robi się nerwowy. Najważniejsze, aby pamiętać o własnej wartości - kluczem jest pewność siebie - stwierdziła z niezachwianą pewnością. Wiedziała to z własnego doświadczenia. Ludzie myśleli, że jest perfekcyjna - bo z ogromną pewnością im to prezentowała i wmawiała. Nie wyprowadzała ich z błędu. Wierzyła też, że to także ujęło Halvarda; była przekonana, że zasługuje na to, co najlepsze i nie zgadzała się na inne scenariusze. Pokazywała ludziom jak mają ją traktować, pokochawszy samą siebie pokazywała jak należy ją kochać - i to dostawała. Gorąco pragnęła, aby Lasse to zrozumiał i spróbował przełożyć na siebie.
- Czy wtedy o tym marzyłam? O miłości i dobrym małżeństwie tak, o dzieciach tak wcześnie niekoniecznie - zaśmiała się, opuszczając ręce, uśmiechnęła się znów z rozczuleniem. - Jest. Nawet nie marzyłam o takiej miłości, bo człowiek nie potrafi sobie jej wyobrazić, dopóki nie spojrzy na własne dziecko - odpowiedziała ze wzruszeniem. Odkąd tylko Halvard wyjawił przed nią swoje poważne zamiary wobec niej, wolę pojęcia ją za żonę, uczynienia ją swoją panią Tordenskiold wiedziała, że jednym z zobowiązań małżeńskich jest założenie rodziny, posiadanie dzieci; miała jednak wówczas dopiero dwadzieścia lat i nie wyobrażała sobie, że to stanie się tak szybko. Niespełna rok po ślubie przyszły na świat dzieci, nie jedno, bliźnięta. Czuła się pełna obaw i bała, czy sprosta takiemu wyzwaniu. Przez cały okres ciąży lekko drżała na myśl, że dziecko nie będzie wymarzonym przez Halvarda synem - kiedy jednak spojrzała na ich buzie, jedynie dla niej piękne, dla wszystkich innych czerwone, pomarszczone i zapłakane, wiedziała, że pokochałaby ich bez względu na wszystko, nawet gdyby obaj byli córkami. Miłość, jaką poczuła do własnych dzieci, zmieniła wszystko i jej postrzeganie świata - i dawała Dahlii tyle radości i ciepła, że mogła z całym przekonaniem stwierdzić, że była czymś znacznie więcej, niż marzyła. - Dlaczego miałabym uciekać? - spytała kwaśno, obruszona podobną sugestią, że miałaby powody, aby uciekać od męża. Nie wyobrażała sobie tego. Ani teraz, kiedy nauczyli się żyć ze sobą, nie obok siebie, ani wtedy, gdy wodziła za nim maślanym spojrzeniem, ufnym i pełnym podziwu. To się nie zmieniło, choć dopiero po ślubie poznała go naprawdę, gdy zdjął przed nią maskę, prezentując prawdziwe oblicze w pełnej okazałości - czasami czarujące i słodkie, kołyszące do snu jak szum fal, niekiedy burzowe i destrukcyjne jak jesienny sztorm. Wtedy jednak zrozumiała, że nie kocha go za coś, a pomimo. Pomimo wszystkich burz i goryczy, o których nie pamiętała, starała się odegnać w niepamięć jak wszystkie ponure dni; pielęgnowała w myślach wszystkie te chwile, gdy sprawiał, że czuła się najważniejszą i najpiękniejszą kobietą jaka stąpała po tej ziemi. Pokręciła więc głową z dezaprobatą, sugerując, że nie życzy sobie podobnych żartów, szczególnie w towarzystwie Halvarda. Czasami myślała, że ludzie postrzegają go w krzywym zwierciadle, zaraz jednak uzmysławiała sobie, że może tak być powinno, bo mieli w zwyczaju wykorzystywać cudze słabości - a miłość i przywiązanie powszechnie za takie uznawano.
- Dlaczego nie? Jesteś czuły, ciepły, umiesz słuchać. Silje na pewno potwierdziłaby, że wspaniały z ciebie starszy brat - stwierdziła Dahlia. Niekiedy myślała, że brakuje mu stanowczości, może męskiego towarzystwa i typowych dla nich rozrywek, dlatego z taką upartością pchała go ku własnemu mężowi, chcąc, by wziął z niego przykład, lecz z pewnością niczego nie brakowało mu jako bratu - był troskliwy i opiekuńczy. Nie wątpiła, że byłby taki wobec własnych dzieci. - Wiesz, dzieci każdemu wydają się przerażające, dopóki się nie pojawią - i nawet wtedy takie są. Zresztą, pewnie zajęłaby się nimi głównie twoja żona, jeśli masz na myśli przykre pielęgnacyjne obowiązki - mówiła dalej, oderwana od rzeczywistości, mimo zaprzeczenia, że taka nie jest. Mimo trójki wychowywanych pociech nie znała jednak prawdziwego trudu macierzyństwa - nieprzespanych nocy, niemożliwego do ukojenia płaczu z powodu wyżynających się ząbków, brudnych pieluch. Nie wyobrażała sobie jednak, aby i Lasse musiał się z tym mierzyć, mogąc pozwolić sobie na opiekunkę. Chyba z jakiegoś powodu robił ten doktorat, czyż nie? Miał mu dać odpowiedni status i pieniądze.
- Każdy musi wyglądać gorzej ode mnie, Lasse, to nic osobistego. Bierz to i idź do przymierzalni - stwierdziła żartobliwym tonem, ściągając garnitur z wieszaka i władczym tonem przekazując go Norgaardowi; nie zamierzała przyjmować odmowy.
FAMILY, DUTY, HONOR
Lasse Nørgaard
Lasse NørgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aalborg, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : student klątwołamactwa, wnuk swojej babki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : uczony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 /magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 26
Ideał był krwawym słowem; słowem pełnym długich zębów i zaostrzonych kantów, poszarpanym i nierównym jak rozległa blizna dziecięcej nierozwagi. Tym był być może — blizną, śladem czegoś, co parzyło i kuło, wspomnieniem ugryzienia, które wsiąkło fantomowym bólem w narządy. Ideał nie był bytem sierocym, zawsze bowiem miał źródło; miał ojca i matkę o równych rysach i dymnych głosach, o dłoniach kładących się ramionach równie ciężko, co sploty wymagań, ambicji i planów na przyszłość spisanych w kalendarzu jeszcze przed narodzinami. Ideał za każdym razem wyglądał inaczej, ale nigdy nie przestawał być okrutny i nieosiągalny, a Lasse nigdy nie przestał się go bać. Gdy był dzieckiem, drżał przy rodzinnym stole, choć wszystkie okna były zamknięte i trzęsły mu się ręce, choć przecież uczono go kaligrafii; lękał się własnej niewystarczalności, tak jak zwykł bać wysokich wzniesień i ciemnych zwieńczeń długich korytarzy. Starał się latami, ale wyrwane z głowy włosy i poorane paznokciami ramiona na niewiele się zdały, bo nadal trząsł się, gdy ojciec pytał co dalej?. Nie było niczego dalej, nie było ideału, niewiele było też w tym jego głowy — chciał powiedzieć Dahlii, że wszytko jest dobrze, że nadal jest tym, kogo chciała w nim widzieć, ale kłamstwa bolały, a on trzymał łzy za zaciśniętymi zębami. Była dla niego dobra jak siostra, kiedy z takim ciepłem próbowała go pocieszać. Chciał być tym mężczyzna, którego ona zdawała się znać tak dobrze, tymczasem był tylko złośliwym chłopcem trzęsącym się ze stresu przy rodzinnym stole.
— Po co ta skromność, Dahlio? Oboje doskonale wiemy, że w twoim przypadku to każdy, z małymi wyjątkami na ludzi bez oczu, słuchu i gustu — odezwał się w końcu, siląc się na beztroskie rozbawienie. Jeszcze niedawno sam tego pragnął; chciał tej płytkiej, chwilowej miłości, która rozlewała się na jego języku jak pitny miód. Myślał, że mógłby odnaleźć choćby skrawek swojej wartości w męskich ramionach i dziewczęcych ustach, że mógłby pozwalać chwytać się za podbródek i dociskać policzek do poduszki, a potem czuć ciepło wąskich dłoni wsuwających się pod jego koszulę i słuchać obietnic składanych na jego ustach z namiętnością krwawych ofiar. Przyglądał się swojej twarzy odbitej niewyraźnie w tafli zacienionego lustra któregoś z barów i uśmiechał się nieznacznie na jej widok, probujać dobrać do jej fragmentów brzmienie komplementów, które zdążył usłyszeć. Nie było niczego pięknego w takiej miłości, bo taka miłość nie miała prawa naprawdę istnieć — kończyła się za progami cudzych mieszkań i w kilku nieotwartych listach, odwracała twarz od znajomej twarzy na korytarzu; karmiła się jego wstydem i jego okrucieństwem niczym pasożyt, ale nigdy nie przeżywała poranka. Był pewien, że Dahlia znienawidziłaby go za to, kim był i za to, z kim sypiał; za tych mężczyzn, do których nie powinien był się zbliżać, o ich domów, w których mogli prowadzić inne życia z rodzinami przy boku.
Teraz mówiła o nim tak, jakby wart był czegoś wiecej — dumy, uznania, szczerej miłości. Mimowolnie podniósł ręce, gdy ułożyła dłonie na jego policzkach i na kilka chwil chwycił jej nadgarstki, jak gdyby chciał przytrzymać ją przy sobie na dłużej. Uśmiech, który jej wysłał był blady i smutny, ale oczy sprawiały wrażenie zaskakująco radosnych, niemal wzruszonych.
— Powinnaś częściej to powtarzać, przydałaby mi się taka reklama w towarzystwie — odezwał się w końcu, słabym, ściszonym głosem, jakby kilometry satyny i tiulu tłumiły jego zwykle ochrypły, pewny siebie dźwięk. Kłamał, nie potrzebował reklamy, wolałby w zasadzie, by wszyscy o nim zapomnieli, przestali patrzeć, przestali pytać. Zaśmiał się krótko, cichym gardłowym śmiechem, gdy pstryknęła go w nos. Gest był słodki i niewinny, przywodził na myśl lata, które spędzili wspólnie jako dzieci. — Pewność siebie, jasne — powtórzył za nią, choć jego słowom brakowało stanowczości. Mimo to odchrząknął szybko i uniósł podbródek, tak jakby chciał zaprezentować Dahlii nową wersję siebie, utkaną desperacko w pragnieniu pokazania przyjaciółce, iż wszystko jest w jak najlepszym porządku. Pod skórą palił go wstyd i przeczucie własnej porażki, ale musiało być dobrze — musiał się starać.
Nie umiał wyobrazić jej sobie w innym życiu, bo do tego, które tak wychwalała, przywarła ciasno niczym ozdobny haft. Była idealną żoną, idealną matką, idealnym diamentem towarzystwa i reprezentacją swojej rodziny — była tak perfekcyjna, że wszystko wokół niej zdawało się jaśnieć, a ludzie blednąć z zachwytu. Była w tym nadzwyczaj szczera, jakby cała ta praca przychodziła jej naturalnie, wszystkie te bankiety i przyjęcia, te uszyte na miarę rozmowy i fale spływające z zaokrąglonych ramion, dzieci przypominające rumiane lalki siedzące wokół jadalnianego stołu. Dlaczego miałaby uciekać? Uśmiechnął się do niej przepraszająco. Byli nietykalni — ona i jej mąż — a jednak Lasse wciąż się bał; bał się, iż pewnego dnia coś pęknie, ktoś stłucze porcelanę, a piękne życie Dahlii rozsypie się po marmurowych podłogach. Stale żył w nim ciemny lęk przed tragedią, która mogłaby dotknąć jego przyjaciółki swoją brudną ręką, zostawić czarny ślad na jej radosnej twarzy. Był być może cyniczny — nie wszystkie baśnie stawały się krwawe, niektóre były po prostu długie i szczęśliwe.
— Wybacz, nie o to mi chodziło — odparł wiec łagodnie, na kilka chwil w zakłopotaniu uciekając wzorkiem od jej oczu. — Wiem, że nie masz przed czym uciekać, to głupie. Nie słuchaj mnie, moja droga. Cieszę się… — przerwał, bo w zdenerwowaniu słowa zdawały się od niego uciekać. Gdy wrócił wzorkiem do jej twarzy, ta wydała mu się młodsza, jej oczy wielkie i jasne jak dwa błękitne księżyce. — Dahlio, nigdy nie chciałem dla ciebie niczego poza tym szczęściem, w porządku? Uwierz mi. Nawet jeżeli powiedziałem Idze, że Halvard wydaje się być strasznym bucem, kiedy pierwszy raz go nam przedstawiłaś. — Roześmiał się znów, tym razem szczerze i niemal dziecięco, posyłając jej szybkie, porozumiewawcze mrugniecie. Ona go kochała, to zawsze wystarczyło.
Wspomnienie o rodzinie i dzieciach kolejny raz wbiło się igłą w brzeg jego serca. Wzdrygnął się poddenerwowany i przystanął w miejscu, jakby z całej siły próbował odwrócić swoją uwagę od tematu. Myśli jednak już zdążyły wyhodować zęby i wgryźć się w słowa Dahlii z łowiecką pasją. Mógłby być ojcem — kiedyś, jakiegoś dnia, lepszym niż ten, który go wychował; mógłby mieć rodzinę, którą kochałby przynajmniej częściowo, dzieci o złośliwych umysłach i wielkich, ciemnych oczach. Nie umiał jednak wyobrazić sobie siebie w samym środku tego życia — swojej żony z ładnym nazwiskiem i jasnymi włosami sczesanymi za uszy, wełnianych garniturów, długich kolacji, tego nieopisanego przeczucia, że nigdy nie będzie w pełni szczęśliwy. Przez kilka sekund pewien był, że zwymiotuje.
— Cóż, może kiedyś — wyrzucił z siebie, a słowa zaszumiały jak wyrzucana z łuku strzała. Nie powiedział jednak niczego więcej; milczał uparcie, wpatrując się w garnitur, który przed nim trzymała, w równe szwy na ciemnym materiale i gładki materiał kamizelki. Byłaby zadowolona, gdyby chociaż raz powiedział jej, że ma racje, że to jego powołanie; gdyby chociaż raz przedstawił jej jedną z tych dziewcząt, które uważała za idealne dla niego, a które miały go dość po pierwszej wspólnej kolacji. To nie miało znaczenia i na wspomnienie tych prób zachciało mu się śmiać, jak dziecku, któremu ktoś nagle przypomniał wyjątkowo głupi żart. — Skoro muszę przymierzać, móglbym chociaż tamten ciemnozielony?
— Po co ta skromność, Dahlio? Oboje doskonale wiemy, że w twoim przypadku to każdy, z małymi wyjątkami na ludzi bez oczu, słuchu i gustu — odezwał się w końcu, siląc się na beztroskie rozbawienie. Jeszcze niedawno sam tego pragnął; chciał tej płytkiej, chwilowej miłości, która rozlewała się na jego języku jak pitny miód. Myślał, że mógłby odnaleźć choćby skrawek swojej wartości w męskich ramionach i dziewczęcych ustach, że mógłby pozwalać chwytać się za podbródek i dociskać policzek do poduszki, a potem czuć ciepło wąskich dłoni wsuwających się pod jego koszulę i słuchać obietnic składanych na jego ustach z namiętnością krwawych ofiar. Przyglądał się swojej twarzy odbitej niewyraźnie w tafli zacienionego lustra któregoś z barów i uśmiechał się nieznacznie na jej widok, probujać dobrać do jej fragmentów brzmienie komplementów, które zdążył usłyszeć. Nie było niczego pięknego w takiej miłości, bo taka miłość nie miała prawa naprawdę istnieć — kończyła się za progami cudzych mieszkań i w kilku nieotwartych listach, odwracała twarz od znajomej twarzy na korytarzu; karmiła się jego wstydem i jego okrucieństwem niczym pasożyt, ale nigdy nie przeżywała poranka. Był pewien, że Dahlia znienawidziłaby go za to, kim był i za to, z kim sypiał; za tych mężczyzn, do których nie powinien był się zbliżać, o ich domów, w których mogli prowadzić inne życia z rodzinami przy boku.
Teraz mówiła o nim tak, jakby wart był czegoś wiecej — dumy, uznania, szczerej miłości. Mimowolnie podniósł ręce, gdy ułożyła dłonie na jego policzkach i na kilka chwil chwycił jej nadgarstki, jak gdyby chciał przytrzymać ją przy sobie na dłużej. Uśmiech, który jej wysłał był blady i smutny, ale oczy sprawiały wrażenie zaskakująco radosnych, niemal wzruszonych.
— Powinnaś częściej to powtarzać, przydałaby mi się taka reklama w towarzystwie — odezwał się w końcu, słabym, ściszonym głosem, jakby kilometry satyny i tiulu tłumiły jego zwykle ochrypły, pewny siebie dźwięk. Kłamał, nie potrzebował reklamy, wolałby w zasadzie, by wszyscy o nim zapomnieli, przestali patrzeć, przestali pytać. Zaśmiał się krótko, cichym gardłowym śmiechem, gdy pstryknęła go w nos. Gest był słodki i niewinny, przywodził na myśl lata, które spędzili wspólnie jako dzieci. — Pewność siebie, jasne — powtórzył za nią, choć jego słowom brakowało stanowczości. Mimo to odchrząknął szybko i uniósł podbródek, tak jakby chciał zaprezentować Dahlii nową wersję siebie, utkaną desperacko w pragnieniu pokazania przyjaciółce, iż wszystko jest w jak najlepszym porządku. Pod skórą palił go wstyd i przeczucie własnej porażki, ale musiało być dobrze — musiał się starać.
Nie umiał wyobrazić jej sobie w innym życiu, bo do tego, które tak wychwalała, przywarła ciasno niczym ozdobny haft. Była idealną żoną, idealną matką, idealnym diamentem towarzystwa i reprezentacją swojej rodziny — była tak perfekcyjna, że wszystko wokół niej zdawało się jaśnieć, a ludzie blednąć z zachwytu. Była w tym nadzwyczaj szczera, jakby cała ta praca przychodziła jej naturalnie, wszystkie te bankiety i przyjęcia, te uszyte na miarę rozmowy i fale spływające z zaokrąglonych ramion, dzieci przypominające rumiane lalki siedzące wokół jadalnianego stołu. Dlaczego miałaby uciekać? Uśmiechnął się do niej przepraszająco. Byli nietykalni — ona i jej mąż — a jednak Lasse wciąż się bał; bał się, iż pewnego dnia coś pęknie, ktoś stłucze porcelanę, a piękne życie Dahlii rozsypie się po marmurowych podłogach. Stale żył w nim ciemny lęk przed tragedią, która mogłaby dotknąć jego przyjaciółki swoją brudną ręką, zostawić czarny ślad na jej radosnej twarzy. Był być może cyniczny — nie wszystkie baśnie stawały się krwawe, niektóre były po prostu długie i szczęśliwe.
— Wybacz, nie o to mi chodziło — odparł wiec łagodnie, na kilka chwil w zakłopotaniu uciekając wzorkiem od jej oczu. — Wiem, że nie masz przed czym uciekać, to głupie. Nie słuchaj mnie, moja droga. Cieszę się… — przerwał, bo w zdenerwowaniu słowa zdawały się od niego uciekać. Gdy wrócił wzorkiem do jej twarzy, ta wydała mu się młodsza, jej oczy wielkie i jasne jak dwa błękitne księżyce. — Dahlio, nigdy nie chciałem dla ciebie niczego poza tym szczęściem, w porządku? Uwierz mi. Nawet jeżeli powiedziałem Idze, że Halvard wydaje się być strasznym bucem, kiedy pierwszy raz go nam przedstawiłaś. — Roześmiał się znów, tym razem szczerze i niemal dziecięco, posyłając jej szybkie, porozumiewawcze mrugniecie. Ona go kochała, to zawsze wystarczyło.
Wspomnienie o rodzinie i dzieciach kolejny raz wbiło się igłą w brzeg jego serca. Wzdrygnął się poddenerwowany i przystanął w miejscu, jakby z całej siły próbował odwrócić swoją uwagę od tematu. Myśli jednak już zdążyły wyhodować zęby i wgryźć się w słowa Dahlii z łowiecką pasją. Mógłby być ojcem — kiedyś, jakiegoś dnia, lepszym niż ten, który go wychował; mógłby mieć rodzinę, którą kochałby przynajmniej częściowo, dzieci o złośliwych umysłach i wielkich, ciemnych oczach. Nie umiał jednak wyobrazić sobie siebie w samym środku tego życia — swojej żony z ładnym nazwiskiem i jasnymi włosami sczesanymi za uszy, wełnianych garniturów, długich kolacji, tego nieopisanego przeczucia, że nigdy nie będzie w pełni szczęśliwy. Przez kilka sekund pewien był, że zwymiotuje.
— Cóż, może kiedyś — wyrzucił z siebie, a słowa zaszumiały jak wyrzucana z łuku strzała. Nie powiedział jednak niczego więcej; milczał uparcie, wpatrując się w garnitur, który przed nim trzymała, w równe szwy na ciemnym materiale i gładki materiał kamizelki. Byłaby zadowolona, gdyby chociaż raz powiedział jej, że ma racje, że to jego powołanie; gdyby chociaż raz przedstawił jej jedną z tych dziewcząt, które uważała za idealne dla niego, a które miały go dość po pierwszej wspólnej kolacji. To nie miało znaczenia i na wspomnienie tych prób zachciało mu się śmiać, jak dziecku, któremu ktoś nagle przypomniał wyjątkowo głupi żart. — Skoro muszę przymierzać, móglbym chociaż tamten ciemnozielony?
As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round
Dahlia Tordenskiold
11.12.2000 – Atelier Frue Johansen – D. Tordenskiold & L. Nørgaard Czw 23 Lut - 22:36
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
Lubiła, gdy tak myśleli.
Nieważne, czy był to Lasse, jej rodzice, przyjaciółki czy ktokolwiek inny. Lubiła sprawiać wrażenie, że wszystko naprawdę przychodzi jej z niebywałą lekkością. Niewielu wiedziało ile naprawdę wkładała w to wszystko trudu. Ile godzin spędziła na lodowisku, aby opanować wymagające figury i układy; ile samozaparcia musiała mieć, by nigdy nie odpuszczać dodatkowych zajęć, nauki, czy nawet rytuałów pielęgnacyjnych, by niespełna trzydziestoletniej twarzy nie skalała najdrobniejsza zmarszczka czy przebarwienie. Nocami ślęczała nad księgami alchemicznymi, listą słówek z języka włoskiego, a o świcie wstawała do bliźniąt, by wraz z nią przywitały dzień. Pozorna doskonałość miała swoją cenę. Lekkość z jaką ją prezentowała wymagała od niej nie mniejszego wysiłku. Bywała tym wszystkim przemęczona, niekiedy uginały jej się nogi pod ciężarem presji otoczenia, które zaczęło odeń doskonałości tej wymagać; zaciskała jednak zęby i mimo bolących mięśni, ołowianych powiek brnęła dalej. Wiedziała o plotkach, według których jako żona dziedzica największej fortuny w całej magicznej Skandynawii jedynie leży i pachnie; odpowiadała na nie uśmiechem, choć pod skórą płonęła złość.
- Och, przestań już, bo się zarumienię… - zaśmiała się, gestem chcąc uciąć rozmowę o niej, bo dziś wyjątkowo nie chciała mówić o sobie - znacznie bardziej ciekawił ją Lasse i jego ostatnie perypetie. Była przekonana, że chodzi o kogoś, kogo zaczął darzyć uczuciem, czymś więcej niż fizyczne pożądanie. Jak mała, naiwna dziewczynka wierzyła, że tym razem swoje uczucia ulokował dobrze.
Bywała tak wielką hipokrytką i nigdy tego nie dostrzegała. Mówiła o prawdziwej miłości, cieszyła się własną, prawdziwą miłością do Halvarda, lecz nigdy nie przestały jej cieszyć pożądliwe spojrzenia, które czuła na sobie. Zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Zanim poznała Halvarda uchodziła za dziewczynę lubiącą flirt, uwielbiającą wzbudzać zainteresowanie; nie przyznawała się do tego głośno, lecz niekiedy z pełną premedytacją dawała innym nadzieję, tylko po to, aby zaraz ją odebrać. Cieszyła Dahlię ich uwaga i uwielbienie, prezenty i miłosne listy. Po ślubie, gdy tylko na jaw wyszła zaborcza natura męża, pragnącego mieć ją wyłącznie dla siebie, wolała ich nie otrzymywać - spojrzenia wystarczyły, świadomość, że wodzą za nią maślanymi spojrzeniami mile łechtały ego i nie chciała, aby to się skończyło. Pragnęła być ich marzeniem i wzbudzać zazdrość w innych kobietach - lubiła, kiedy zazdrościły jej sukienki, urody i przede wszystkim męża. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego ile z nich miało go na celowniku od dnia pogrzebu Astrid.
- Możesz mi wierzyć, że nie brakuje ci reklamy w towarzystwie, czy tego chcesz, czy nie - po prostu musisz przestać się opierać - tłumaczyła cierpliwie. Ile razy już wystawiała laurkę Lasse przed dziewczętami z dobrych domów, własnymi kuzynkami i krewnymi Halvarda? Niezliczenie wiele. Problem w tym, że to Lasse odtrącał wszystkie panny, które wyrażały zainteresowanie i chęć poznania go. - Może to wydać ci się głupie, lecz jeśli ty w siebie nie uwierzysz, to nikt tego nie zrobi.
Wystarczy pewność siebie, powtarzała wielokrotnie, nieświadoma, że nie wszystkim wpajano od maleńkości ich wyższość nad innymi galdrami.
- Nie wydaje się… - żachnęła się od razu, skwaszona obraźliwym słowem, którym określił Halvarda. Buc, to niemal parzyło jej myśli. Zacisnęła usta w wąską kreskę, starając się spojrzeć na to z innej perspektywy; zawsze tłumaczyła dystans Lasse do Tordenskiolda jego brakiem pewności siebie, z której Halvard wydawal się utkany. Wiedział czego chce, co może i był pewien, że zdobędzie wszystko, czego pragnie. Jej zawsze to imponowało. Pomyślała, że innych mogło to onieśmielać, skoro i ją niejednokrotnie wprawiło w zmieszanie i sprawiało, że traciła własną pewność. - Myślę, że źle go oceniasz. Dla mnie, dla dzieci... jest innym człowiekiem niż dla wszystkich innych - wyrzekła cicho, zdobywając się na prawdziwą szczerość. Nie chciała wchodzić w szczegóły, mimo wszystko usposobienie męża uważała za rzecz intymną. Zwłaszcza tutaj. Zostali sami, lecz ściany miały oczy i uszy, a Dahlia Tordenskiold była nieufna i ostrożna.
Powiodła wzrokiem za jego dłonią, biorącą do ręki wieszak z ciemnozielonym garniturem i uśmiechnęła się szeroko. Ekstrawagancki, wciąż jednak elegancki, pasował do niego. Skinęła głową z radością i rozsiadła się w jednym z miękkich foteli, czekając na pokaz mody w wykonaniu jednego, ulubionego modela.
Dahlia i Lasse z tematu
Nieważne, czy był to Lasse, jej rodzice, przyjaciółki czy ktokolwiek inny. Lubiła sprawiać wrażenie, że wszystko naprawdę przychodzi jej z niebywałą lekkością. Niewielu wiedziało ile naprawdę wkładała w to wszystko trudu. Ile godzin spędziła na lodowisku, aby opanować wymagające figury i układy; ile samozaparcia musiała mieć, by nigdy nie odpuszczać dodatkowych zajęć, nauki, czy nawet rytuałów pielęgnacyjnych, by niespełna trzydziestoletniej twarzy nie skalała najdrobniejsza zmarszczka czy przebarwienie. Nocami ślęczała nad księgami alchemicznymi, listą słówek z języka włoskiego, a o świcie wstawała do bliźniąt, by wraz z nią przywitały dzień. Pozorna doskonałość miała swoją cenę. Lekkość z jaką ją prezentowała wymagała od niej nie mniejszego wysiłku. Bywała tym wszystkim przemęczona, niekiedy uginały jej się nogi pod ciężarem presji otoczenia, które zaczęło odeń doskonałości tej wymagać; zaciskała jednak zęby i mimo bolących mięśni, ołowianych powiek brnęła dalej. Wiedziała o plotkach, według których jako żona dziedzica największej fortuny w całej magicznej Skandynawii jedynie leży i pachnie; odpowiadała na nie uśmiechem, choć pod skórą płonęła złość.
- Och, przestań już, bo się zarumienię… - zaśmiała się, gestem chcąc uciąć rozmowę o niej, bo dziś wyjątkowo nie chciała mówić o sobie - znacznie bardziej ciekawił ją Lasse i jego ostatnie perypetie. Była przekonana, że chodzi o kogoś, kogo zaczął darzyć uczuciem, czymś więcej niż fizyczne pożądanie. Jak mała, naiwna dziewczynka wierzyła, że tym razem swoje uczucia ulokował dobrze.
Bywała tak wielką hipokrytką i nigdy tego nie dostrzegała. Mówiła o prawdziwej miłości, cieszyła się własną, prawdziwą miłością do Halvarda, lecz nigdy nie przestały jej cieszyć pożądliwe spojrzenia, które czuła na sobie. Zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Zanim poznała Halvarda uchodziła za dziewczynę lubiącą flirt, uwielbiającą wzbudzać zainteresowanie; nie przyznawała się do tego głośno, lecz niekiedy z pełną premedytacją dawała innym nadzieję, tylko po to, aby zaraz ją odebrać. Cieszyła Dahlię ich uwaga i uwielbienie, prezenty i miłosne listy. Po ślubie, gdy tylko na jaw wyszła zaborcza natura męża, pragnącego mieć ją wyłącznie dla siebie, wolała ich nie otrzymywać - spojrzenia wystarczyły, świadomość, że wodzą za nią maślanymi spojrzeniami mile łechtały ego i nie chciała, aby to się skończyło. Pragnęła być ich marzeniem i wzbudzać zazdrość w innych kobietach - lubiła, kiedy zazdrościły jej sukienki, urody i przede wszystkim męża. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego ile z nich miało go na celowniku od dnia pogrzebu Astrid.
- Możesz mi wierzyć, że nie brakuje ci reklamy w towarzystwie, czy tego chcesz, czy nie - po prostu musisz przestać się opierać - tłumaczyła cierpliwie. Ile razy już wystawiała laurkę Lasse przed dziewczętami z dobrych domów, własnymi kuzynkami i krewnymi Halvarda? Niezliczenie wiele. Problem w tym, że to Lasse odtrącał wszystkie panny, które wyrażały zainteresowanie i chęć poznania go. - Może to wydać ci się głupie, lecz jeśli ty w siebie nie uwierzysz, to nikt tego nie zrobi.
Wystarczy pewność siebie, powtarzała wielokrotnie, nieświadoma, że nie wszystkim wpajano od maleńkości ich wyższość nad innymi galdrami.
- Nie wydaje się… - żachnęła się od razu, skwaszona obraźliwym słowem, którym określił Halvarda. Buc, to niemal parzyło jej myśli. Zacisnęła usta w wąską kreskę, starając się spojrzeć na to z innej perspektywy; zawsze tłumaczyła dystans Lasse do Tordenskiolda jego brakiem pewności siebie, z której Halvard wydawal się utkany. Wiedział czego chce, co może i był pewien, że zdobędzie wszystko, czego pragnie. Jej zawsze to imponowało. Pomyślała, że innych mogło to onieśmielać, skoro i ją niejednokrotnie wprawiło w zmieszanie i sprawiało, że traciła własną pewność. - Myślę, że źle go oceniasz. Dla mnie, dla dzieci... jest innym człowiekiem niż dla wszystkich innych - wyrzekła cicho, zdobywając się na prawdziwą szczerość. Nie chciała wchodzić w szczegóły, mimo wszystko usposobienie męża uważała za rzecz intymną. Zwłaszcza tutaj. Zostali sami, lecz ściany miały oczy i uszy, a Dahlia Tordenskiold była nieufna i ostrożna.
Powiodła wzrokiem za jego dłonią, biorącą do ręki wieszak z ciemnozielonym garniturem i uśmiechnęła się szeroko. Ekstrawagancki, wciąż jednak elegancki, pasował do niego. Skinęła głową z radością i rozsiadła się w jednym z miękkich foteli, czekając na pokaz mody w wykonaniu jednego, ulubionego modela.
Dahlia i Lasse z tematu
FAMILY, DUTY, HONOR