Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    15.12.2000 – Bistro „1887” – F. Ahlström, F. Bergman & S. Vänskä

    3 posters
    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    15.12.2000

    Śnieżnobiały puch czule otulił ulice Midgardu. Przekorny urok zimy kąsał zajadle w przypadkowo odkrywające się nadgarstki, przecierając swoje znamiona również na skrzących się rumianą czerwienią policzkach. Opatulona ciepłem długiego płaszcza i aksamitnych rękawiczek nie czuła się zbyt narażona na kapryśne działanie pogody. Celem sprawdzenia stanu Sohvi zerknęła na nią kątem oka. Miała nadzieję, że radzi sobie z zimnem lepiej niż galdrowie nieprzygotowani do tak niskich temperatur. Ilekroć mijały kogokolwiek, komu nie przyszło do głowy ubrać się stosowniej wobec grudniowej aury, nie mogła powstrzymać drwiącego uśmieszku wypełzającego na usta. Zamiast jednak rozwodzić się nad ich lekkomyślnością skupiła się na twardym stąpaniu po ziemi. Nie miała najmniejszej ochoty zapoznać się bliżej z oblodzoną kostką brukową, o czym świadczył zdeterminowany wyraz twarzy, który złagodniał dopiero po ujrzeniu szyldu znajomej restauracji.
    Obiad w tym miejscu miał być rekompensatą za godziny spędzone w sklepie. Chęć zaprezentowania się z jak najlepszej strony wymusiła wzburzenie wewnętrznej batalii, która w lwiej części skupiła się na wrażeniach estetycznych. Obawiała się, że nieustanne dążenie do perfekcjonizmu wzburzy spokój malujący się na twarzy siostry, w efekcie czego domniemane rozgoryczenie doprowadzi do przedwczesnego zakończenia wspólnego wyjścia. Na szczęście żaden z ponurych scenariuszy nie został wdrożony w życie i mogła z dumą dzierżyć torbę z tajemniczym pakunkiem.
    Wymowne westchnięcie ulgi opuściło jej usta tuż po przekroczeniu progu lokalu. Na rzecz roztaczającego się zewsząd ciepła była gotowa zdzierżyć równie intensywne rozmowy pozostałych gości. Kelner, być może dostrzegając desperację błyszczącą w błękicie tęczówek, niemal natychmiast zaprowadził je do stolika znajdującego się przy panoramicznym oknie wychodzącym na znajdujący się nieopodal plac. Tuż po względnym doprowadzeniu się do porządku zajęła miejsce naprzeciw wybranego przez Sohvi, prezent układając ostrożnie tuż przy nodze stołu.
    Niech spróbuje powiedzieć, że nie przypadnie mu to do gustu... Tylko Odyn raczy wiedzieć, co jestem w stanie mu za to zgotować — powiedziała z przesadną do bólu powagą, pozwalając rozbawieniu niepostrzeżenie wpleść się w brzmienie głosu. Nie miała powodów podejrzewać, by przygotowane przez nią zagranie nie przypadło mężczyźnie do gustu. Co prawda nigdy wcześniej nie stosowała podobnych wybiegów, lecz ostatecznie uznała to za dobry powód wprowadzenia drobnych poprawek. Zamiast skupić się na drewnianych detalach wypełniających wnętrze lokalu, wolała ułożyć swe spojrzenie na licu siostry, po raz kolejny nie mogąc przestać cieszyć się samą sposobnością przebywania w jej towarzystwie. Nawet dzień spędzony w odosobnieniu urastał do miary boleści rozpuszczającej truciznę, a co dopiero tygodnie, miesiące? Być może z przesadną uwagą studiowała każdy, nawet najdrobniejszy rys spowodowany mrugnięciem powieki czy drgnięciem kącika ust. Trwało to zaledwie moment, delikatne muśnięcie na powłoce chwili, a pozwoliło wykorzenić lęki gnieżdżące się w głębi duszy. Wyrażenie aprobaty wobec jej obecności zostało zduszone w zarodku przez nagłe pojawienie się kelnera wraz z elegancko oprawionymi kartami dań. Odwaga zniknęła, zawiązując język na rzecz innej składni.
    Na co masz ochotę? — zapytała ostrożnie, cedząc słowa z należytą starannością, tak, by nabrały stonowanego kolorytu. Nie powinna pilnować się ograniczaniem swej wrażliwości, ale zdecydowanie swobodniej czuła się z tym w domowym zaciszu.
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Wspólna przeprawa przez szereg sklepów była wprawdzie męcząca, mimo to przede wszystkim jednak przyjemna – wszelką związaną z tym niedogodność skutecznie wynagradzała jej ciepła obecność siostry, jej uśmiech, pytające spojrzenie, którym poszukiwała jej aprobaty lub krytyki; świadomość, że Freja tak bardzo liczyła się z jej zdaniem i powierzała jej tak poufałe zadanie towarzyszenia jej podczas dzisiejszej zakupowej ekspedycji, rozlewała się w piersi rozkosznym ciepłem cichej wdzięczności. Nie zwracała uwagi na przepływ czasu, nieubłaganie sunącego swoim niezahamowanym rytmem wybijanych minut, zbyt przejęta tym, by nie zawieść przyjaciółki i wywiązać się z powierzonej jej misji ofiarnej asysty przy podejmowaniu ważkiego wyboru. Do rzeczy przy tym przykładała się z zaangażowaną sumiennością, zauważając nie bez pewnego rozczulenia, jak przejęta była wszystkim sama Freja – to, co przyjaciółka wypowiedziała na głos jakiś czas później, przy wybranym stoliku w komforcie ciepłego wnętrza eleganckiego bistro, prześlizgiwało jej się przez myśl wielokrotnie przez większość dnia: gdyby mężczyzna miał nie docenić jej starań, oddałaby chyba stery samej Hel, by właściwie mu się odpłacić.
    Musiałby być doprawdy okrutnym przypadkiem niewdzięcznego bezguścia – odpowiedziała zamiast tego, spoglądając na nią ciepło ponad blatem stolika, przekładając nogę przez nogę i wygładzając odruchowo ciepłą spódnicę na udzie. Dopiero teraz zdawała sobie sprawę z własnego zmęczenia, choć nie pozwalała mu wyrazić się inaczej niż przez wdzięczne nachylanie się naprzód i wsparcie o lakierowaną powierzchnię, ułożenie w końcu brody na splecionych ze sobą palcach bladych dłoni. Zmęczenie, jakie odczuwała, było zmęczeniem przyjemnym: zmęczeniem, które nachodziło człowieka po dobrze spędzonym czasie, którego przemknięcia w zapomnieniu się nie dostrzegło, zmęczeniem kładącym się na ramionach wyczekanym rozprężeniem, ciepłym i łagodnie sennym. Dawno już nie czuła się w podobny sposób – tak błogo uspokojona pieszczotą przyjemnej produktywności w doskonałym towarzystwie, tak daleka od przygnębiających fragmentów swojego życia, które zdawały się ostatnio nieprzebłaganie zajmować zepsuciem coraz większe spłachcie jej rzeczywistości. Przy Freji czuła się przynajmniej od tego bezpieczna: od wszystkich tych drobnych i większych nieszczęść, niepowodzeń, problemów i obaw, szczególnie jednak od siebie, od tego jak niewybaczająca i krytyczna potrafiła być wobec siebie w ostatnim czasie. Przy niej nie potrafiła sobie na podobną słabość pozwolić – nie, kiedy widziała ją tak szczęśliwą, przejętą i pocieszoną jej odzyskaną obecnością. Chciała być dla niej oparciem i chciała być przy niej silna; pokrzepiona zaś wspólnością chwili, potrafiła na ponów uwierzyć, choć na urywek momentu, że w istocie wciąż taka była – wciąż solidna i niezłomna, jeszcze niezwyciężona, pomimo wszystko. Wciąż godna jej siostrzanej miłości.
    Nie śmiałabym jednak go o to podejrzewać, skoro oddał serce tobie – dodała zaraz pojednawczo, uśmiechając się do niej łagodnie z zauważalną afektacją w ciemnych talarach tęczówek. – Tym bardziej dlatego, że ty oddałaś swoje jemu. Jak lubię powtarzać, zawsze potrafiłaś z niezwykłą intuicją oceniać ludzi – pociągnęła, przekrzywiając delikatnie głowę, nie opuszczając brody ze splecionych dłoni; ciepłe powietrze wewnątrz lokalu poczynało przyjemnie rozpieszczać pokąsaną chłodem skórę przypudrowanych policzków. – Być może dlatego tak długo nie miałam śmiałości zabiegać odważniej o twoją przyjaźń.
    Fakt, że mogła tu dzisiaj przed nią siedzieć, cieszyć się tą zażyłością, był wprawdzie jednym z najwspanialszych komplementów. Nie mogła nie dostrzec, jak ekspresja Freji zmienia się, kiedy do ich stolika podszedł kelner; dostrzegła natychmiast, jak powraca do swej zwykłej powściągliwej dystynkcji, czując się tym bardziej doceniona, kiedy zdawała sobie sprawę, że sama mogła cieszyć się znajomością jej skrywanego ciepła. Bezwiednie naśladując jej zachowanie, wyprostowała się, opuszczając łokcie ze stolika, by podnieść schłodzone spojrzenie kelnerowi, zajrzeć następnie do podanego im menu, nie potrzebując dłuższej chwili, by zdecydować.
    Na lohikeitto – odpowiedziała, decydując się na klasyczną opcję ze swoich stron, zwracając się z symetrycznym wyważeniem do Freji, później dopiero upewniając się, że kelner również podchwycił odpowiedź. – I na czerwone wino, zdecydowanie – dodała, zerkając ku niej z niemym pytaniem o jej aprobatę.
    Ślepcy
    Isak Bergman
    Isak Bergman
    https://midgard.forumpolish.com/t963-farbauti-bergman#5376https://midgard.forumpolish.com/t966-farbauti-bergmanhttps://midgard.forumpolish.com/t967-pelle#5429https://midgard.forumpolish.com/f105-pracownia-szkutnicza-njorr


    Połowa grudnia rzadko kiedy oszczędzała kogokolwiek. Surowy obraz zimy łagodniał jednak pod wpływem coraz gęściej rozwieszanych przy ulicach ozdób, świateł lampek iskrzących się w oknach i zapachów ciężkich przypraw unoszących się przy licznych straganach ze świątecznymi specjałami. Był to właśnie ten moment, w którym podróże po Midgardzie zdawały się bardziej znośne, przyjemne i na pewien sposób satysfakcjonujące. Jak na człowieka mającego już za sobą wiele trudnych dekad życia, całkiem dobrze pielęgnował stare sentymenty i wspomnienia zakorzenione w głowie jeszcze w czasach dziecięcych. Być może dlatego właśnie chętniej opuszczał pracownię i ruszał przed siebie, wtapiając się w tłum przechodniów. Nie należał do gatunku, który zgorzkniały w swym wnętrzu i wiecznie pełen pretensji, spluwał pod nogi atmosferze Jul i traktował ją z pogardą. Czasami cały ten zachwyt niby wydawał mu się ogromnie naiwny i sztampowy, lecz w natłoku surowości i powściągliwości nie potrafił odmówić sobie tych drobnych gestów beztroski, choć przecież nie każdy rok pozwalał mu cieszyć się w pełni tym, co niosło zimowe przesilenie.
    Niegdyś spędzane bardzo skromnie święta niosły za sobą powidok tego, o co za każdym razem starała się matka: dobrze doprawione mięso, słodkie ciastka i podarek zapakowany w kolorową bibułę przewiązaną wstążką. Samotność kolejnych lat zacierała się pod warstwą misternie nakładanych plam farby wspomnień z czasu zamieszkiwania Rejkiawiku. Znów samotność. Midgard. Ostatecznie, uważał i tak, że cały obraz przedstawiał się naprawdę okazale i przepysznie, budując w życiu namiastkę normalności. Teraz jednak miał wrażenie, że ponownie zimowe szaleństwo Jul zaczyna wchodzić na kolejny poziom z obietnicą, że w tym roku będzie naprawdę wyjątkowe i takie, jakie chciałby, aby było już za każdym razem.
    Ktoś stojący z boku mógłby zarzucić mu nadmiar entuzjazmu i dziecięcej radości, gdy wyszedł z samego rana i zamknął dokładnie pracownię, by utonąć w niosących się wrzawą arteriach ulic kuszących przyrzeczeniem znalezienia podarków doskonałych. Po kilku godzinach musiał przyznać, że był to proces niezmiernie mozolny i wyczerpujący. Zwłaszcza, że niósł już kilka papierowych torebeczek, a wciąż nie był nawet bliski temu, by stwierdzić, że z czystym sumieniem może już wrócić do domu i oddać się błogiemu odpoczynkowi przed rozpalonym kominkiem. Kierowało nim odczucie, które nieczęsto doświadczał – przejmował się chyba nieco nad wyrost tym, czy jego wybory przypadną w gusta osób obdarowywanych.
    Odgrodzony od zimowej aury szczelnie zawiązanym pod szyją szalikiem, brnął więc dalej wytrwale ku jednemu ze sklepów jubilerskich, w głowie malując już to, czego powinien szukać. Dzielnica portowa okazała się nawet o tej porze niezwykle zatłoczona, przez co lawirował między grupkami ludzi, co jakiś czas zwracając twarz ku witrynom sklepów i restauracji. Nieszczególnie przywiązywał większą uwagę do mijanych postaci, raczej pobieżnie muskając włosy skryte pod obszernymi czapkami i oczy zwykle wbite gdzieś przed siebie. Nie zamierzał zatrzymywać się wcześniej, niż w wyznaczonym sobie celu, od którego dzieliły go jeszcze dwie przecznice. Mróz począł wżynać się w spąsowiałe policzki dziesiątkami igiełek. Nie oszczędzał żadnego skrawka odsłoniętej skóry, stąd przez moment w Bergmanie zatliła się pokusa, by jednak zmodyfikować swój pierwotny plan. Wiedziony instynktem przybliżył się jeszcze mocniej do fasady mijanego budynku i rzucił spłowiałym błękitem w kierunku wielkich okien ukazujących wnętrze dobrze znanego mu bistro. Choć nie bywał w nim często, to wystarczająco wiele razy spotykał je na swojej drodze, by dojść do wniosku, że jest jednym z przyjemniejszych miejsc w okolicy. Wyobrażenie parującego kubka kawy działało dzisiaj na niego bardzo mocno, lecz nim zdążył w myślach wybrać odpowiedni kawałek ciasta, którym najchętniej by się uraczył, pochwycił coś, co wywołało w nim mimowolny dreszcz ekscytacji wzbierający na powierzchni pleców. Nie potrzebował nawet pół sekundy, by rozpoznać znajome rysy i rozchmurzyć się na ich widok. Odnalazłby ją nawet w najgęstszym tłumie. Po początkowym uniesieniu pojawiła się w nim iskra niepewności, gdyż w palcach wciąż ściskał malutki pakunek z częścią prezentu, który skrupulatnie szykował dla Frei. wsunął go do obszernej kieszeni niemalże instynktownie, dziękując w duchu, że była to drobnostka. Nie sądził jednak, by kobieta zdołała go zobaczyć tak szybko i odkryć w jakim celu pojawił się w mieście. Była wyraźnie zajęta rozmową, a on nieświadomie przystanął i wpatrywał się w fale nienagannie ułożonych złocistych pukli zupełnie zapominając, że jego nagłe zatrzymanie mogło być odebrane przez przechodniów jako coś dziwnego. W innych okolicznościach podjąłby działanie bez zastanowienia, jednak mając na względzie, że kobieta nie była sama, a jej towarzyszka (pamiętał ją dobrze, pomimo raczej sporadycznego i bardzo skąpego kontaktu) niekoniecznie musiała cieszyć się z faktu, że nagle wtargnie bez zapowiedzi i wydrze im chwilę prywatności. Nie sądził też jednak, by ucieczka i udawanie, że niczego nie zauważył, okazały się dobrym wyjściem, dlatego dyplomatycznie zbliżył się do szybki i stuknął knykciami w jej zimną powierzchnię, uśmiechając się przy tym łagodnie, z subtelnym skinieniem głowy witając się z kobietami. Był gotów w razie wychwycenia nieprzychylnego spojrzenia, machnąć ręką i  wskazać, że tak właściwie wyjątkowo mu się spieszy i nie może dołączyć, choć nie przeczył, że wolałby pogrążyć się w cieple lokalu.


    There's a shadow just behind me

    Shrouding every step I take
    Making every promise empty

    Pointing every finger at me

    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    Łaknienie ciepła sączącego się z samego spojrzenia, jak i obecności siostry, było wręcz wygłodniałe i lgnęło ku niej w potrzebie zaspokojenia pierwotnych zmysłów. Pieszczotliwy aksamit tęsknoty łagodził te porywcze zapędy, studząc je na tyle skutecznie, że dopominała się częstszych spotkań w poszanowaniu ciążących na nich obowiązków. Musiała zadowolić się mglistym obrazem wspomnień i sycić się, gdy przychodziła na to pora. Zabranie jej na przedświąteczne zakupy było podyktowane zarówno potrzebą spędzenia wspólnego dnia, jak i wierze w szczerość porad odnoszących się do wyboru poszczególnych prezentów. Była pewna, że z dzieciecią łatwością zdoła unieść brzemię dociekliwości pytań, które w miarę rosnącej ilości odwiedzionych miejsc stawały się naznaczone rozpaczliwym błaganiem o pomoc.
    Spoglądając na Sohvi z perspektywą godzin spędzonych na poszukiwaniach warkot wyrzutów sumienia rozbrzmiał echem w przestrzeni smug myśli. Tylko przez zawartość torebki spoczywającej tuż przy boku nie przeprosiła za niezdecydowanie, teatralnie piękne przewracanie błękitem oczu oraz śmiech przebrzmiały od rezygnacji, niemniej musiała stosownie zrewanżować się za poniesione koszta, a musiały wybrać się jeszcze do jednego miejsca. Spojrzenie pełne skrytej w otchłani serca czułości przesuwało się wzdłuż kącika ust i sięgało aż po wierzch kości policzkowych, aby w międzyczasie zsunąć się również na ostrą linię żuchwy i miękkość powiek skrywających piękno tęczówek o barwie gorzkiej czekolady. Stłumione światło lamp lokalu rzucało na jej lico oszałamiający światłocień, załamywany przeszywającą bielą puszystego śniegu prószącego za szybą. Z niekłamanym zachwytem obserwowała pełny obraz porcelanowej duszy tkwiącej w kunszcie filigranowej delikatności. Ciepło rozchodzące się rytmicznie wzdłuż ciała tylko w drobnej cząstce odpowiadało za uśmiech widoczny na twarzy, bowiem to widok zadowolenia oraz błogości na twarzy siostry mógł sprawić przypływ tak dobrego nastroju. Sama jej obecność była jedną z niewielu stałych punktów na bezkresnej połaci życia, jej oparciem, gdy kolana skruszały od upadku. Chciała wierzyć w odzyskanie utraconego filaru i na powrót uznać ją wyznacznik spokoju, iskrę rozpalającą wieczny płomień.
    Cichutkie westchnięcie wychyliło się zza ust pociągniętych karminową szminką.
    Pewna część mojego serca zawsze będzie należała do Ciebie — rzekła z przekorną słodyczą, podarowując Sohvi kolejną z prawd możliwych do ujrzenia tylko przez najbliższych. Nie tylko Fárbauti zaprzątał srebrzyste wici myśli kotłujące się na kołowrotku oddechu. — Zawsze byłaś i będziesz mi kimś więcej niż tylko przyjaciółką. Wystarczyło twoje przelotne spojrzenie... Wiedziałam, że jesteś u mojego boku. Rozpaczliwie pragnęłam, żebyś nigdy nie zwątpiła w moje uczucia — mruknęła cicho, szeptem, bojąc się strachów i nocnych demonów czekających w ciemności samotnego wieczoru. Poczucie adoracji kogoś takiego jak ona sprawiało, że zapominała o bólu czekającym w chłodzie melodii nokturnu. Sen nie wydawał się aż tak straszny jak niegdyś.
    Nadejście kelnera przerwało wstęgę ciepła rzuconą ku siostrze. Nie umiała okazywać swojej sympatii galdrom, którzy byli nie tyle co przypadkowi, ale i niegodni choćby cienia aprobaty. Zachowanie chłodnego dystansu należało do powszechnie stosowanej praktyki. Dopiero po złożeniu przez Sohvi zamówienia uśmiechnęła się delikatnie w aprobacie względem podjętego wyboru, po rzuceniu zdawkowego spojrzenia na kartę prosząc o to samo. Z zabraniem głosu odczekała do odejścia mężczyzny od stolika.
    Zdaję się na twoją intuicję. Nie wątpię, że twój wybór będzie smakował również mi — rzekła z uśmiechem, w próbie zapomnienia o wątpliwościach targających umysł zaledwie przed chwilą. Niegdyś podobnie polegała na odczuciach siostry i w tym przypadku nie miało być inaczej, skoro już wcześniej nie wychodziła na tym źle. Zanurzona w doznaniach rezonujących od niej i ciepła rozchodzącego się po lokalu niemal nie zwróciła uwagi na ciche stukanie dochodzące zza szyby. Zaciekawiona pojawieniem się nieznanego źródła dźwięku uniosła wzrok i ku swojemu zdumieniu ujrzała Fárbautiego, którego pojawienie się w tym miejscu było szczęśliwym zrządzeniem losu. Serce w nagłym przypływie żaru niemal rozerwało się na dwie części - nie wiedziało jak powinno zachować się w bliskiej obecności tych dwóch osób. Bezsilnie zaczęło miotać się pomiędzy jednym a drugim, w rozpaczy próbując uchronić się przed rychłym bólem. Skóra, naznaczona wspomnieniami jedwabiu ust, zaczęła mrowić i domagać się kolejnych pocałunków. Bezgłośnie zapraszając go do środka nie omieszkała nie spoglądać kątem oka na siostrę, bowiem żyła w nadziei, że nie będzie miała nic przeciwko towarzystwu niespodziewanego gościa.
    Nie wiedziałam, że będzie tędy przechodził — powiedziała zakłopotana po części samym pojawieniem się mężczyzny, ale również pąsowym rumieńcem rozchodzącym się po policzkach. Zaśmiała się cicho ze względu na kolejną zdradę swojego ciała, które nie potrafiło pohamować się przed okazaniem głębi skrywanych uczuć. Za każdym razem działo się tak samo. Ucieszyła się jedynie, że pakunek skryty pod stołem nie powinien przykuć jego uwagi na tyle, żeby dopytywać się o zawartość. Inaczej była gotowa przysiąc, że spali się w płomieniach Hel i nie zostanie z niej nic prócz popiołu. Nerwowo zerkając na drzwi lokalu rozmyślała o pierwszej konfrontacji siostry z Fárbautim - chciała inaczej zorganizować ich pierwsze spotkanie, ale skoro zauważyli się już teraz nie mogła im tego odmówić. Zależało jej, by w miarę możliwości czuli się dobrze w swoim towarzystwie. W tym aspekcie zdanie wyrażone przez Sohvi miało taką samą wagę jak miałoby zdanie rodziców w normalnych warunkach, gdyby tylko nie zostali wypaczeni podążaniem za tradycją.
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Dyskretna refleksja podążała wiernie za słodyczą pocieszającego zapewnienia przyjaciółki – czy zdradziła się, w jakiś sposób nadto, z subtelnym zębem zazdrości zanurzonym w niepokornej tkance swoich uczuć? Słowa Freji zdawały się przyłapywać ją na tym mimowiednym cierniu goryczki, rozpływającej się na języku za każdym razem, kiedy wspominała tego mężczyznę, zdającego jej się tak nieznośnie nieznanym i nieprzeniknionym; wyrzucała sobie, cicho, że nie przyjrzała mu się bliżej, kiedy miała ku temu w przeszłości okazję, że przeoczyła sygnał wskazujący na zawiązującą się między nimi nić tak trudnego przecież do ukrycia porozumienia. Wiedziała, oczywiście, że przyjdzie jej go spotkać ponownie – i obiecywała sobie szczególną wobec niego czujność, usprawiedliwiając ją przede wszystkim troską, w głębi duszy wiedząc jednocześnie, że równorzędnym źródłem tej potrzeby poznania była właśnie nieznośnie naturalna jej, odruchowa zazdrość. Freja ugłaskiwała jej zjeżony grzbiet pieszczotą swoich słów, jakby doskonale rozumiejąc jej słabości, choć niewypowiedziane na głos; chociaż więc miała skłonność trwać w swoim zacietrzewieniu dla zwykłej przyjemności czerpanej z zawiści, nie potrafiła się wobec czaru jej głosu wybronić, pozwalając wygładzić ich brzmieniem zmarszczenia niespokojności zbierające się na powierzchni chętnej do wzburzeń, rudymentarnie zepsutej, krwi. Bergman czynił ją szczęśliwą i to, ostatecznie, musiało być najważniejsze, powściągając wszelką ochoczą niechęć wobec podstępnego złodzieja kobiecego afektu; jej szczęście – szczęście siostry – musiało zostać prymarnym edyktem, kiełznającym wszelkie pochopne impulsy niechętnych uczuć.
    Dawała jej się wobec tego uładzić z korną uległością; wierząc, że Freja istotnie o niej nie zapomni, zajęta nowym gościem okupującym połówkę ciepłego, choć schowanego w kokonie ostrożnego chłodu, serca. Ufając zaklęciu rozkosznych słów obiecujących jej trwałość fragmentu darowanej jej niegdyś miłości – miękkość słów, tak niepowściągliwych, poruszała w niej nieostrożnie strunę zagrzebanej głęboko wrażliwości, spragnionej podobnego afektu: czystego i ofiarnego, pozbawionego wymagań. Nie wątp we mnie, zaledwie tyle – nic więcej nie miało tak pilnego znaczenia. Słuchając jej, przyglądając się stanowczym rysom jej twarzy, zmiękczanych łagodną czułością rezerwowaną dla wybranych, nie odnajdywała w sobie, spolegliwie względem jej prośby, cienia najmniejszej wątpliwości.
    Jak mogłabym wątpić? – spytała miękko, rozciągając karmin ust w czułym uśmiechu; miała ochotę sięgnąć przez blat stołu, by odnaleźć jej dłoń, pohamowana jednak świadomością, że podobny gest czyniony przez nią mógłby pociągnąć za sobą konsekwencję niefortunnych domysłów. Mogła więc przechylić jedynie lekko głowę, zadowalając się ograniczoną tkliwością tego pytania, choć przekornego poniekąd przez usposobienie. Była dojmująco świadoma, w tej chwili, że Freja mogłaby ją nakarmić najgorszym kłamstwem, a ona podążyłaby jego tropem bez zastanowienia, nie domyślając się w nim nieszczerości, nawet gdyby ją przed nią wyłuszczono. Podążyłaby tylko dlatego, że nie chciałaby nigdy kalać tej przyjaźni choćby najwątlejszym cieniem zwątpienia – i nie chciałaby nigdy mierzyć się z myślą, że mogło być inaczej niż przysięgały ukochane usta przyjaciółki.
    Chciała powiedzieć więcej, ale wtargnięcie kelnera wstrzymało dalszą wylewność w słowach, nakazując obu kobietom przybrać instynktownie gorset powściągliwego chłodu, wiedząc jedynie przed sobą nawzajem, jak w istocie dalekie były od ułudy gleczeru skuwającego głosy i maniery. Ta ciepła czułość była ich sekretem, zaborczo i zgodnie strzeżonym – rozkosznie satysfakcjonującym; jak gdyby trzymała w swojej dłoni artefakt dotkliwie pożądany przez wielu, bezpiecznie tymczasem otulony objęciem jej palców, kiedy w cichym porozumieniu odprawiała ich triumfalnym zimnem zaprzeczenia, jakoby wiedziała o nim cokolwiek.
    Moja matka nakazywała podawać lohikeitto co drugą niedzielę, wprost za nim przepadała. Choć wydaje mi się, że było w tym więcej umiłowania do zmyślonej tradycji – mruknęła, nie wiedząc sama, dlaczego o tym teraz pomyślała i dlaczego jej o tym mówi; dlaczego wspomina matkę w czasie przeszłym, jak gdyby była już nieżyjąca i, tym bardziej, dlaczego lohikeitto przechodziło jej dzisiaj jeszcze przez gardło. (Kiedy byłam w ciąży, sam zapach przyprawiał mnie o okropne mdłości, ale nie wolno było mi odejść od stołu, jeśli nie zjadłam pełnej porcji). – Posmakuje ci – zapewniła zaraz później, jak gdyby chciała subtelnie zakryć przypadek upuszczonych incydentalną nieostrożnością słów, choć bez nerwowego pośpiechu; jak gdyby łagodnie odwodziła własną uwagę od poczynionego skojarzenia, nie chcąc o tym wprawdzie myśleć.
    Nie zwróciłaby zapewne uwagi na głuchy odgłos uderzania kłykci o szybę witryny, gdyby przyjaciółka nie zareagowała nań pierwsza, zwracając spojrzenie instynktownie ku źródłu nowego, intrygującego dźwięku i sprawiając natychmiast wrażenie czymś poruszonej – rumieniec wychynął nieśmiało na jej policzki, kiedy pierwsze zauważalne zaskoczenie ustępowało zakłopotanej czułości, onieśmielonej okolicznościami. Sohvi, zaciekawiona, powiodła wzrokiem za nią, odnajdując za oknem sylwetkę nachylonego mężczyzny, łagodnie uśmiechniętego, w podobny sposób, w jaki uśmiechał się kiedyś – choć dzisiaj, być może przez podszept podświadomości, łagodność ta zdawała jej się bardziej, nieomal nieprzyjemnie w pierwszej chwili, intymna. Skinęła głową odruchowo w odpowiedzi na jego gest, unosząc kąciki ust w słabym grymasie ciepłej uprzejmości, wyraźnie nie chcąc jednak skupiać na sobie większej uwagi; zerknęła, ukradkiem, jeszcze raz na przyjaciółkę, obserwując dyskretną zmianę jej aury, subtelne rozjaśnienie zwróconego ku niemu lica, nowy błysk wynurzający się z błękitu wejrzenia. Kiedy Freja zaprosiła go gestem do środka i obróciła się ponownie ku niej, miała wrażenie, że modre obręcze tęczówek zwęziły się znacznie, a czerń rozszerzonych źrenic rozpala się miriadą pochwyconych na ich taflę refleksów.
    Zdaje się, że nieintencjonalnie ponagliłam Norny swoją niecierpliwością – odpowiedziała jej, czując jak poczucie lekkiego zakłopotania zsuwa się z jej ramion i ustępuje miejsca zaintrygowaniu, przywodzącemu nieomal czarne spojrzenie do wyraźnego wyostrzenia uwagi, choć przypominała sobie przy tym cicho w myślach: Bergman czynił ją szczęśliwą. Ten mężczyzna o łagodnym uśmiechu, nieznacznie zmieniony przez upływ czasu, rozpoznawany, choć nieszczególnie znany, poruszający dzwonkiem zawieszonym przy górnej framudze, kiedy otwierał drzwi, czynił ją szczęśliwą – i to musiało być najważniejsze.
    Uśmiechnęła się, pod naglącą perswazją tej myśli, z większym przekonaniem.
    Ślepcy
    Isak Bergman
    Isak Bergman
    https://midgard.forumpolish.com/t963-farbauti-bergman#5376https://midgard.forumpolish.com/t966-farbauti-bergmanhttps://midgard.forumpolish.com/t967-pelle#5429https://midgard.forumpolish.com/f105-pracownia-szkutnicza-njorr


    Tkwił jeszcze przy witrynie z pewną dozą niepewności; niemalże przyklejając do niej nos obserwował jak wydychane powietrze osiada smugą na szkle. Nim jeszcze Freja pochwyciła jego spojrzenie odkrył w sobie niekomfortowe poczucie, że wciąż, choć już całkowicie rozmościł się w wygodnych ramach związku i wystawił się na ogląd publiki z własnymi uczuciami, czuł niepewność towarzyszącą nowym interakcjom społecznym. Owszem, bankiet, w którym wspólnie brali udział, roił się od twarzy znamienitych i zapewne niezwykle ważnych z punktu widzenia zawodowego dla pani mecenas, lecz był przekonany, że o wiele łatwiej grało się na nosie tym, z którymi nie wiązały żadne zażyłości i łączył tylko czysty interes, niż takim co do których żywiło się głębsze emocje. A o tym, że Frei zależało na przyjaciółce mógł wywnioskować już wiele lat temu, choć po prawdzie był jedynie biernym obserwatorem i nieszczególnie próbował wnikać w to, co działo się pomiędzy nimi. Czynił to z szacunku i poczucia, że sam przecież nie chciałby, aby ktokolwiek próbował ustawiać jego życie prywatne. Dodatkowo, miał przez ten czas wiele własnych zmartwień i rozterek targających sercem, gdy nie potrafił do końca zrozumieć, dlaczego wciąż łaknie więcej: więcej spotkań, więcej rozmów, więcej pozostawianych przypadkiem drobiazgów, które odkrywał po jej wyjściu w przestrzeni warsztatu. Sohvi Vanhanen stanowiła więc dla niego zagadkę, skutecznie ignorowaną do tej pory i traktowaną jedynie wymijającymi, acz uprzejmymi uśmiechami, bez cienia naturalnego ludziom zainteresowania. Mógł teraz jedynie mieć pretensje do samego siebie, że wcześniej nie zadbał o odpowiednie wprowadzenie swej osoby i ustalenie choćby pozoru powierzchownego zawiązania relacji. Zapewne jego działaniem kierowała pewna potrzeba zachowania dystansu, zwłaszcza gdy szło o ludzi z klanów, bo choć z Freją udało mu się nieco oswoić wizję siebie pośród tłumu znanych i szanowanych w społeczeństwie, to wciąż instynktownie unikał większych zażyłości jak przystało na prostego, niczym szczególnym nie wyróżniającego się, rzemieślnika. Bo nim właśnie był, choć gdy zastanawiał się nad swym zachowaniem, kością w gardle stawała mu niedawna rozmowa z Mortensenem; wytykająca wprost, że ma tę paskudną manierę zachowywania się ponad innych, zadzierania nosa i bycia wyjątkowo formalnym, żeby nie powiedzieć oziębłym i sztywnym w stosunku do ludzi. Kwestia wychowania? Wieku, niewspółmiernego do wyglądu powłoki zewnętrznej? W odczuciu wielu mógł być jakimś dziwnym reliktem przeszłości w tweedowej marynarce i wysłużonych półbrogsach, z głową ugrzęzłą w czasach, których nie powinien z racjonalnego punktu widzenia pamiętać. Jak na kogoś słabo przejmującego się cudzymi opiniami, dość mocno poczuł ukłucie tego przytyku i kwasił się nawet teraz, na samą tylko myśl o zdaniu przemytnika. Dla niepoznaki zacisnął mocniej zęby, rozchylając wyraźniej kąciki ust, by kobiety mogły dostrzec jedynie zakłopotany uśmiech wywołany ciągłą niepewnością i wahaniem, czy powinien odpowiedzieć na zaproszenie i wejść do wnętrza ciepłego lokalu. Serce wyraźnie przyspieszyło swój rytm, wcale nie z wysiłku jaki włożył w przemierzanie uliczek portowych skąpanych w miękkim puchu grudniowego śniegu. Nie mógł teraz się wycofać. Kiwnął głową ugodowo decydując, że nie odrzuci gestu kobiety i nie wymiga się nieelegancko od wspólnej rozmowy; jednocześnie wyraźnie ważył każdy z kroków i z pewną dozą powściągliwości nacisnął na klamkę bistro.
    Przyjemna atmosfera owładnęła jego ciałem, wykwitając na zmrożonych policzkach falą gorąca. Zmierzwione od wilgoci włosy zwinęły się w niesforne fale opadające na czoło. Te szybko ułożył wprawnym ruchem dłoni i rozluźnił uścisk wełnianego szalika pod brodą. Nie zdecydował się zdjąć płaszcza, jedynie rozpiął jego guziki i podążył przez labirynt stolików ku ogromnemu przeszkleniu, przy którym zasiadały Freja wraz z Sohvi. Wcale nie ociągał się specjalnie, układając w głowie hipotetyczne scenariusze nieplanowanego spotkania. Wytrwale przytwierdzony do twarzy uśmiech nie zbladł jednak ani na chwilę, a oczy mimo wszystko błyskały mu z młodzieńczą werwą, gdyż nawet jeśli musiał przełamać pierwsze lody w relacjach z Sohvi, to cieszył się niezmiernie, że natrafił tego dnia na Freję. Zawsze wnosiła radość do jego życia i nie potrafiłby sprawić jej zawodu nadmiernym wymigiwaniem się oraz kapryszeniem (przecież nie miał żadnego powodu, by ukazywać takie emocje, nic się nie stało).
    Ostatecznie podchodząc do stolika, rozsupłał już całkowicie węzeł szala, który opadał teraz swobodnie wzdłuż poł płaszcza, wilgotnego od topniejących w mgnieniu oka płatków śniegu. Drobne krople spływały po krzywiźnie ubioru, rosząc posadzkę bistro na co zupełnie nie zwrócił uwagi, przyglądając się czujnie, lecz z należytym szacunkiem i sympatią, licu kruczowłosej kobiety zasiadającej naprzeciwko pani mecenas.
    Pani Vanhanen. — Skłonił się lekko, oddając jej przywilej pierwszego powitania, nim skierował się ku Frei, nieco bardziej odważnie wychylając się po to, by bez szczególnego zastanowienia, czy wypadało, czy też nie, objąć ją ramieniem i ułożyć zmarznięte wargi na samym czubku złotej głowy w czułym geście. — Moja droga — szepnął, dopiero wtedy zdając sobie sprawę, że być może stawiał ją w bardzo niekomfortowej sytuacji przed tłumem obcych osób i przyjaciółki. Zreflektował się bardzo szybko, czując dziwne speszenie i napięcie wędrujące po strunie kręgosłupa. Zacisnął palce na rąbku szalika i na powrót badawczo utkwił surowość szarych tęczówek w twarzy Sohvi. — Nie chciałbym wam przeszkadzać, proszę, nie czujcie się zobowiązane tym, że akurat przechodziłem — wyrzekł usprawiedliwiając swe niefortunne wtargnięcie do intymnej przestrzeni ich przyjaźni.


    There's a shadow just behind me

    Shrouding every step I take
    Making every promise empty

    Pointing every finger at me

    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    Żar uczuć wypełniał pękate serce aż po brzegi. Harmonijna symfonia uderzeń układała się wedle rytmu oddechu zawiązanego w klatce piersiowej siostry, w pierwotnej iskrze wskrzeszającej umysł do życia. Nazbyt świadoma istniejącej pomiędzy nimi zależności traktowała każdą chwilę z nabożną czcią ubliżającą bogom. Niemal czuła na karku palące spojrzenie ojca wszechrzeczy, Odyna, gdy nie zwróciła się ku niemu z trapiącymi ją wątpliwościami. Wolała być bezbożnicą, byle trzymać w garści obietnicę rychłego spotkania pod batutą czułej słodyczy. Złociste, oblepione miodnym cudem słowa koiły szorstką fakturę niepokoju wyrzynającego się ponad rozleniwione rozmowy o troskach przewijających się w szarudze dnia. Wstając w czułym uścisku brzasku wznosiła swój umysł w prośbie o litość, by zdołała nie ugiąć kolan i wciąż była godna siostrzanej miłości, bowiem ceniła ją ponad wszystko inne. Pomiędzy spojrzeniami ostrożnie splatała skruszałe ze starości więzy, opuszkami palców kreśląc czułe wzory na powierzchni jedwabnej skóry pełnej niedoskonałości. Ostała się ideałem, jedną z niewielu naturalnych wartości przestrzeganych przez nagięte ramiona moralności. Obraz jej oblicza wyrytego w litym marmurze pamięci pragnęła zachować aż po dzień zatracenia, gdy zostanie zmuszona do zapłaty za popełnione krzywdy. Być może nie byłoby ich zbyt wiele. Jedną popełniła choćby teraz, gdy powstrzymała się przed odgarnięciem aksamitu kruczych kosmyków zza ucha. Nie chciała ujmować ducha uczuciom żywionym wobec siostry.
    Ciemną nocą nawiedzają mnie wątpliwości. Chciałabym je wymazać, zmienić ich pierwotny kształt, lecz wciąż nie dają mi spokoju. Boję się, że nie będę w stanie pokochać Cię dość mocno, na tyle, na ile zasługuje twoje serce.
    Niepotrzebnie wywołała koszmar wyzierający z chłodu pościeli. Nie powinna brukać magii śnieżnobiałego puchu swymi rozterkami, nakładając na jej myśli całun niepokoju. Przecież nie o tym miały rozmawiać. W rwącym potoku nadmiaru skłaniała się ku ciepłu siostrzanej czułości, odnajdując wyciszenie w świadomości jej towarzystwa, w przekornej tkliwości delikatnie pochylonej głowy. Oddałaby wszystko, byle słabości wzburzające błękit tęczówek nie przysparzały Sohvi powodów do zmartwień. Była jej heroldem, przedłużeniem woli, sztandarem godnym nieść brzemię zrodzone we wspólnym cierpieniu. Podążyłaby za nią aż na granice Helheimu. Będzie trzymać się na powierzchni życia tak długo, jak każda drobnostka, wyszeptane słowo i cisza należące do wspólnoty serc będzie przynosić im szczęście.
    Wraz z podejściem kelnera powróciła do dystyngowanej elegancji. Poza wyuczona latami spędzonymi na odgradzaniu się od prawdziwych uczuć przynosiła efekty nawet teraz, gdy musiała pielęgnować ochronę wiążącego je ciepła. Nić plącząca się od serca do serca naprężała się w zależności od bliskości i melodii wgrywającej się w rytm oddechów. Mężczyzna, zobojętniały pracą od ranka, nie mógł dostrzec srebrnej wstęgi powleczonej szkarłatem krwi. Zwykłe oczy nie dostrzegały piękna, poniewierając pierwotną urodę lica jej siostry. Nigdy nie zamierzała się do tego przyznać, ale czuła się nadzwyczaj pocieszona dostrzeganiem więcej niż przeciętny galdr. Ponadprzeciętną wrażliwość w zależności od okoliczności rozróżniała w formie nagrody bądź kary - widmo rodzinnych niesnasek przesunęło się po okręgu czekoladowych tęczówek zaledwie przez ułamek chwili, lecz i tak nie miało szans naprzeciw tak wytrawnego przeciwnika. Bolesny ciężar doświadczeń wyniesiony z dawno minionej przeszłości czasami przypominał o swym istnieniu. Nie była nieomylna, zawsze mogła ponieść porażkę i dać za wygraną nadmiernej trosce, jednakże poczuła się w obowiązku nad ustaleniem cichutkiego niezadowolenia plączącego się na skraju zmysłów.
    Wspomnienie pokornej, a przez to nieszczęśliwej młodości, zniknęło wraz z pojawieniem się Fárbautiego. Duchota lat spędzonych w nieznośnym zawieszeniu zrodziła zmorę gnieżdżącą się w bezdennej głębi podświadomości. Upiorzyca ukorzyła się w bezsilności przed żarliwym płomieniem buchającym z osnowy istnienia. Rumiany pąs zdobił już nie tylko lico rozświetlone czułością uśmiechu, lecz również krzywiznę łabędziej szyi, szykując się do sięgnięcia po obojczyki i gwałtownego przywłaszczenia pozostałych połaci skóry. Impresja zakłopotania wzmogła się na równi z rosnącym zaintrygowaniem siostry, która zapewne nie oczekiwała jakiejkolwiek niespodzianki, zwłaszcza w takiej formie. Była gotowa przysiąc, że słyszy dochodzący zza pleców figlarny śmiech Norn zarówno ze względu na komiczność zaistniałych okoliczności, jak i przemożnej chęci rozerwania się na dwoje. Podobnego rozedrgania doświadczała wyłącznie podczas spotkań z niesfornymi latoroślami Oldenburgów - nie była w stanie zdecydować, na którym z nich powinna spocząć jej uwaga. Jednocześnie chciała mieć oko na mimikę siostry i ruchy zbliżającego się mężczyzny, przez którego zachowaniem zaczęła przypominać o wiele młodszą wersję siebie. Wstydliwie odurzona, z nerwową czułością oczekiwała na zetknięcie się z powodem całego zamieszania wokół dzisiejszych zakupów.
    W kulminacyjnym momencie z trudem powstrzymała się przed pieszczotliwym zagarnięciem jego wilgotnych kosmyków między palce, chcąc ułożyć je z większą starannością tak, aby zgodnie współgrały z resztą włosów. Po chwili okazało się, że ma w sobie większe pokłady silnej woli niż Fárbauti, choć ani nie pomyślała o okazaniu niezadowolenia z ciepła łagodnego pocałunku, wręcz przeciwnie - rozpromieniła się jeszcze bardziej, o czym najlepiej świadczył różany pąs malujący się na skórze. Żałowała, że powitanie odbyło się w zdawkowej formule. Nie mogła zaprzeczyć wspomnieniom wygrywającym radosny marsz westchnień tuż pod jedwabiem skóry. Zza delikatnie uchylonych warg wydobyło się ciche, niepozorne westchnienie balansującego na granicy zdrowego rozsądku. Tylko towarzystwo siostry utrzymywało ją w stanie orzeźwiającej trzeźwości, opierając się zakusom rzucanym przez rozszalałe ze zgryzoty serce. Jeśli dalej będzie tak delikatna na jego gesty, gotowa była zapaść się pod ziemię w obawie przed przybraniem szkarłatnego koloru.
    Najwyraźniej ktoś poprowadził twoje kroki, żebyś mógł w końcu spotkać się z Sohvi. Nie tak planowałam wasze pierwsze spotkanie, ale chyba nie możemy narzekać. Mniemam, że któregoś wieczoru usiądziemy w spokojniejszym otoczeniu — rzekła, lekko znacząc swe słowa nieopanowaną nerwowością, poniekąd wyjawiając im plany względem czasu spędzonego we trójkę. Chciała rozegrać to w inny sposób, w atmosferze pozbawionej gwaru rozmów wypełniających bistro, szczęku talerzu i uwag rzucanych z ust obsługi. Jednak na razie to musiało im wystarczyć, poza tym, skupienie się na sobie powinno częściowo zniwelować powstały problem. — Proszę, usiądź z nami. Kelner powinien zaraz podejść i podać Ci menu. Poza tym widzę, że i Ciebie dopadła zimowa aura Midgardu — zaśmiała się wdzięcznie, cicho, ruchem głowy wskazując na krzesło stojące przy wolnym stoliku. Błagała, żeby Sohvi nie miała nic przeciwko tak daleko idącej śmiałości, jednak nie potrafiła zignorować oznak zimna bijącego z ciała Fárbautiego. Żadnemu z nich nie byłaby w stanie odmówić troski.
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Hebanowe obręcze tęczówek, scalające się nieomal w jednorodnie ciemne siedlisko obserwującej duszy, błysnęły troskliwą czujnością wobec nieoczekiwanej konfesji podawanej jej ukradkiem pomiędzy szmerem obcych rozmów i jazgoczącym w tle szczękiem eleganckiej zastawy; odruch protekcyjnej czułości przesunął jej dłonią po szorstkiej fakturze obrusu, w zatrzymanym tuż przed samym dokonaniem geście cichego wsparcia. Nie mogła pozwolić sobie na ujęcie jej dłoni, próbowała zadowolić się więc tylko tak nikłą manifestacją najszczerszych chęci zapewnienia o asekuracyjnej gotowości rozwiania dręczących ją nocami wątpliwości; nie zniosłaby nigdy świadomości, że pogłos konsekwencji jej własnych błędów w jakiś sposób mógłby dosięgnąć również Freję. Obiecywała sobie przezorną powściągliwość, dbałość o to, by nigdy nie poważono się podejrzewać przyjaciółki o poufałość z nią, by nie ośmielono się nigdy spojrzeć ku niej w sposób, jaki patrzono na nią, otoczoną nimbem straconej estymy, skalanej napastliwym dotykiem sięgających skrywanej prawdy plotek. Wiedziała, że Freji podobny chłód przed publicznością przychodził łatwiej – był jak druga skóra, którą przywdziewała bez namysłu wobec spojrzeń niedarzonych sentymentem, jak druga natura przejmująca ster ekspresji z odruchową łatwością, jaką Sohvi mogła w niej jedynie podziwiać, sama musząc ustawicznie miarkować rozwagą impulsy swoich uczuć domagających się otwartej, ostentacyjnej nieraz, demonstracji. Choć spędzała w ten sposób nieomal całe swoje świadome własnych słabości życie – od pierwszego, niewinnego pocałunku skradzionego z dziewczęcych ust w akademii – nie potrafiła nigdy uczynić podobnego opanowania instynktownym; była zmuszona obserwować się z bystrą uważnością, powściągać w zarodku kaprysy mogące zdradzić przed obcym wzrokiem zbyt wiele, rozważać swoje gesty, słowa i działania, skrupulatnie, w nieprzerwanej, wyuczonej kalkulacji. Mogła przesunąć więc dłoń ku niej dyskretnie, ale nie mogła jej dotknąć; zatrzymywała świadomie palce w przeliczonym czujnie bezpiecznym dystansie, choć miała ochotę, zamiast tego, wziąć ją w objęcie zażegnującego zwątpienie pocieszenia.
    Choć znała doskonale tkliwą wrażliwość przyjaciółki, wydawało jej się dotąd niemożliwym, by mogła obawiać się podobnej rzeczy – niemożliwym, że ona sama mogła być dla kogoś nieumyślnym zarzewiem tej obawy. Strzygła poruszoną uwagą, nurzając spojrzenie w bliźniaczej czerni jej źrenic, poszukując w nich miejsca, do którego mogłaby przyłożyć swoją czułość, by zatamować rozkrwawienie tak irracjonalnych wątpliwości; wydawały jej się absurdalne, choć nie zamierzała tym wrażeniem umniejszać uczuciom siostry – była, zwyczajnie, zaskoczona. Przez krótką chwilę niepewna, jak powinna rozumieć jej słowa, choć tej niepewności nie dopuszczała ostatecznie do głosu, zaduszając ją natychmiast niezachwianą ufnością w siostrzaną miłość.
    Najdroższa... – odezwała się z łagodną miękkością, przywodząc do brzmienia tytuł, jakim zwykła zwracać się do niej w wymienianej w przeszłości korespondencji, zanim nie przerwała jej z troskliwej konieczności, sądząc, że tylko tym sposobem mogła uchronić ją przed konsekwencją bliskiego z nią powiązania w świadomości szepczących między sobą ludzi. – W prostej czułości jednego słowa dajesz mi dalece więcej niż śmiałabym sobie wyobrażać i dalece więcej niż to, na co zasługuję. Nie musisz obawiać się podobnych rzeczy; nie mogłabyś nigdy mi uchybić. Jeśli twoje zaledwie przychylne spojrzenie przerasta już wszystko, czego mogłabym oczekiwać, jak twoja przyjaźń mogłaby być mi niewystarczająca? – mówiła o uczuciach w sposób surowo rzeczowy, choć tonem zacierającym się u zwieńczenia głosek przemycaną subtelnością niezachwianego, poruszonego oddania. Jak o czymś, co podlegało zasadom transakcji, choć wiedziała przecież doskonale, że podobnej przyjaźnie nie można było żadnym sposobem mierzyć czy rozliczać.
    Roztrząsanie wyjątkowego przypadku swojej więzi musiały przełożyć tymczasem na czas bardziej sprzyjający; wiedziała, że będzie o tym jeszcze myśleć, później, kiedy wróci do domu, przysiądzie w zamroczonym salonie, wsuwając nagie stopy w miękkość dywanu, palce dłoni w szorstką sierść wiernego psa, siebie samą w melancholijne odwlekanie chwili, w której zaskrzypią oskarżycielsko drzwi małżeńskiej sypialni. Ale nie teraz – teraz prymarną pilność zyskiwał incydent nieoczekiwanego spotkania, enigmatyczna postać mężczyzny kierującego się ku nim ze stonowaną niespiesznością, z pewnym krokiem i jasnym spojrzeniem człowieka znającego się na rozważnym rachunku rzeczywistości; przynajmniej sprawiał wrażenie obiecująco inteligentnego, choć może sądziła tak przez wiarę w doskonały zmysł serca przyjaciółki. Mimo upływu czasu, zdawał się nie zmienić zbyt mocno – wiek odciskał się być może wyraźniej pośród jego rysów, w postawnej, wyprostowanej sylwetce dostrzegała jednak rześką lekkość ruchu, wdzięczną energiczność, jakby trzymaną pod mocną restrykcją doświadczonego opanowania i elegancji, która zdawała się w jakiś dyskretny sposób go odmładzać. Nie ukrywała się wcale z sumiennością swoich obserwacji; zdradzała przy tym uprzejme zaciekawienie, ale wyraźnie nie obawiała się sprawiać wrażenia dociekliwie czujnej. Spodziewała się zresztą, że dociekliwość ta była w jakimś stopniu odwzajemniana – zdawał się mieć przy tym w każdym razie więcej stosownego wyważenia. Wyprostowała się machinalnie, kiedy przystanął wreszcie przy ich stoliku; pochwyciła wreszcie w spojrzenie ich dwójkę, razem, wyraźnie pocieszonych swoim towarzystwem, choć dostrzegalnie jeszcze niepewnych należytych granic swobodności. Miała wrażenie, że przestrzeń zamknięta w powściągliwie nieprzełamanym między nimi dystansie gęstnieje od wzajemnej, chwilowo odpieranej na jej rzecz, grawitacji.
    Sohvi – poprawiła go z uprzejmym uśmiechem podciągającym kąciki karminowych warg, sięgającym wprawdzie oczu, ale zaledwie nieznacznie łagodzącym ich naturalną spoważniałą, poniekąd zmęczoną, surowość.  – Proszę mówić mi po imieniu, Fárbauti – dopełniła niespiesznie, pozbywając się prędko uwierającej sztywności formalności; sąsiadom przedzielonym zaledwie przegrodą serca nie wypadało popadać w zbędną oficjalność. Zamilkła zaraz, pozwalając im na chwilę wymienianej czułości, zdającej się przyjemnie naturalnym odruchem. Jej uśmiech nabrał zauważalnej miękkości, kiedy objęła wzrokiem zarumienione oblicze przyjaciółki, tak wytrąconej z rezonu przez jego obecność. Znów: szarpnięcie mimowiednej zazdrości – o nią samą i o pocałunek, pełen wyraźnego afektu, złożony na jasnych włosach tak otwarcie w lokalu pełnym obcych ludzi, bez obawy. Nerwowość wkradająca się w głos Freji ponownie ją zaskakiwała, ale też rozczulała; zdawała się przy ukochanym młodnieć, przez pąs rumieńca i niespokojne, rozświetlone spojrzenie.
    Oczywiście – przytaknęła łagodnie ujawnianym im planom wspólnego wieczoru, przechwytując krótko modre spojrzenie przyjaciółki, zaraz podnosząc własne ku twarzy mężczyzny, gdzieś po drodze dostrzegalnie nabierając w naczynie tęczówek ostrzejszego błysku. – Ośmielę się co więcej podnieść tę groźbę do miary zupełnej konieczności – podchwyciła dalej, śmiało kładąc cień zobowiązującej jednostronnej decyzji na barkach mężczyzny, z taktem kończąc słowa tonem sugestii, choć świadoma, że nie mógłby odmówić. Uśmiechnęła się zachęcająco, kiedy Freja zaprosiła go, by usiadł z nimi przy stoliku; nie była niepocieszona tym wtargnięciem, choć w pierwszej chwili niezdecydowana, jak powinna się z jego obecnością obchodzić. – Minęło trochę czasu – zauważyła swobodnie, półświadomie nasuwając opuszkę kciuka na chłód obrączki. – Spytałabym, jak ci się układa, ale w obecnej sytuacji byłoby to chyba jedynie oświadczeniem własnej ślepoty. Lub zastawianiem na ciebie zbyt przejrzystej pułapki, a nie chciałabym, byś pomyślał, że cię nie doceniam – zażartowała łagodnie, przenosząc rozbawione spojrzenie na chwilę ku Freji, jakby szukając jej przyzwolenia na ten ton. – Więc jak się mają interesy?
    Ślepcy
    Isak Bergman
    Isak Bergman
    https://midgard.forumpolish.com/t963-farbauti-bergman#5376https://midgard.forumpolish.com/t966-farbauti-bergmanhttps://midgard.forumpolish.com/t967-pelle#5429https://midgard.forumpolish.com/f105-pracownia-szkutnicza-njorr


    Była równie zmieszana, co on. Wyczuł to bezbłędnie, jeszcze nim na alabastrowe policzki spłynął subtelny rumieniec, który przyprawiał go o dodatkowe drżenie serca. Zachwiał się w ocenie własnej decyzji, powątpiewając w jej słuszność, choć w rzeczywistości niewiele mógł poradzić na mimowolny odruch przełamania bariery, którą uporczywie i bezwstydnie kruszyli wszak od tygodni, na nowo odkrywając, że samotność nie jest stanem dla nich właściwym. Nie chciał jednak w żadnym wypadku wprowadzać brutalnie nowych doznań, szarpiących za kruchą strukturę budowanej latami reputacji, nawet jeśli przestali być już dawno jedynie przyjaciółmi i pokazali się światu w trakcie wspólnej celebracji bankietu świątecznego organizowanego przez Muzeum Sztuki Europejskiej. Musiał przyznać, że czasami decyzje łatwiej przychodziły, gdy działali pod wpływem namiętności, na przekór zadufanym gościom, niż w codzienności niekoniecznie skrytej pod woalem półmroku i nęcących akordów walca granego przez orkiestrę. Prawdopodobnie teraz nikt nie zwrócił na nich uwagi – jak szeptał zdrowy rozsądek – lecz nie wyzbył się uczucia ciężaru setek zawieszonych na jego plecach spojrzeń. A może była to kwestia tej jednej, jedynej pary onyksów rozlokowanych w oprawach kształtu migdałów? Te śledziły ich poczynania od momentu, gdy ułożył usta na puklach włosów.
    Sohvi — poprawił się za prośbą kobiety bez pragnienia obstawania przy sztucznej manierze jakiej nabierał mimowolnie wraz z upływem lat. Nawet jeśli miało to być jedynie pozorne skrócenie dystansu, zdawało mu się raczej wygodnym zabiegiem. — Cieszę się, nawet jeśli to zupełnie przypadkowe spotkanie, moja droga — zwrócił się zaraz do Frei. Sądził, że zaplanowanie pierwszego tak niezwykle krępującego zapoznania mogłoby zakończyć się fiaskiem, lub poczuciem, że mają teraz w obowiązku sprawić, by przypadkiem nic z misternego planu nie zostało zniszczone, choćby przez krzywe spojrzenie. Obecnie nie miał już raczej wyjścia, dlatego przestał wypatrywać, czy ma blisko siebie drzwi, aby przez nie jak najszybciej uciec. Pomyślał, że jeśli coś zepsuje się właśnie tutaj, tak ochoczo proponowane przez Freję i Sohvi przyszłe spokojniejsze spotkanie odwlecze się w czasie przynajmniej o kilka miesięcy, bądź… bądź zostanie przypieczętowane obietnicą bez pokrycia. Przytaknął zobowiązując się do ponownego spędzenia kilku wspólnych chwil w zaciszu domowym.
    Dobrze więc, zostanę.  — Początkowa niepewność roztopiła się pod wpływem wyraźnego nacisku, by jednak zagościł i teraz na dłużej. — Niestety, dłuższe spacery bez odpowiedniego przygotowania grożą poważnym uszczerbkiem na zdrowiu — odpowiedział na uwagę tyczącą się grudniowej aury, rozmasowując instynktownie poczerwieniałe opuszki palców. Zdecydował się wreszcie, by zdjąć noszący w sobie chłód ulicy płaszcz i powiesił go na haczyku znajdującym się ledwie pół kroku od zajmowanego przez kobiety miejsca. Z namaszczeniem odsunął krzesło tak, by nie uraziło nóżkami posadzki i przypadkiem nie wydało dźwięku niemiłego dla uszu. Choć umysł powoli oswajał się z nową sytuacją, ciało wciąż zdradzało pewnego rodzaju napięcie i sprawiało, że każdy z wykonywanych ruchów zdawał się nieco przerysowany w swej dokładności. Kelner pojawił się jeszcze nim Freja zdołała dokończyć zapewnienie, że wkrótce ktoś z obsługi zaopiekuje się także i jego skromną osobą. Sztywna karta menu bieliła się teraz tuż przed jego nosem, lecz nie był to jeszcze odpowiedni moment, by zająć się sprawą pustego żołądka i ciała domagającego się ciepła imbirowej herbaty. Podziękował więc skinieniem głowy z obietnicą, że za kilka minut będzie gotowy do złożenia zamówienia. Mężczyzna z taktem oddalił się ku stolikom rozlokowanym w centralnej części bistro. Isak nawet w tym drobnym zamieszaniu nie uronił ani jednego ze słów wyartykułowanych przez przyjaciółkę pani mecenas. Doceniając szczerość pobrzmiewającą w jej wypowiedzi uśmiechnął się nikle samymi tylko oczami, w których na moment zagościł jasny znak uznania przygaszony dopiero po czasie, kiedy pochylił się lekko i opadł spojrzeniem na dłonie ułożone na brzegu stolika i menu wykonane z dbałością o każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Przerwał kontemplowanie reakcji Sohvi, by skupić dla niepoznaki uwagę przy rozpisce dań, wszystko czynił jak zwykle z pewnym rozmysłem, pozostawiając przestrzeń na dobranie właściwej wypowiedzi, na tyle jednak spontanicznej, by nie zmącić spokoju niezobowiązującej rozmowy. Wiedział, że często osoby wtłoczone w ramy klanowych przyzwyczajeń dalece bardziej miłowały lawirowanie po grząskim gruncie wyrafinowanych zabiegów mających na celu sprawdzanie rozmówcy, bądź wypuszczanie go w jeszcze bardziej niebezpieczne rewiry podstępnie wymuszonej szczerości. Pomimo jedynie powierzchownej relacji z panią Vanhanen, nie mógł obwiniać jej o chęć popełniania podobnych występków; jawiła mu się raczej jako osoba obdarzona mocnym charakterem, nie zaś kruchością, którą musiałaby chronić przez odgrywanie zupełnie nieprzystojącej roli kobiety dalece pochłoniętej li tylko niesionym przez nazwisko splendorem, a także z miejsca chcącej na siłę zgnieść oponenta bacząc jedynie na status społeczny, dla kaprysu wykuwając odpowiedni dystans pomiędzy sobą, a rozmówcą. Sądził więc niemal ze stuprocentową pewnością, że każda jej reakcja dyktowana była faktycznie szczerością. Szczerość ta nie niosła jednak za sobą pokusy utraty czujności, tym bardziej wiedział, że musi być ostrożny, gdyż żywe uczucia, którymi zdawała się obdarzać Freję zwiastowały, iż w razie jakiegokolwiek uchybienia wypływającego z jego strony, bez szczególnego sentymentu wypunktuje mu swoje obiekcje i będzie walczyć do końca, byle jej bratnia dusza nigdy nie musiała zaznać goryczy rozczarowania. Oderwał wreszcie szare talary tęczówek od wytłuszczonego napisu, muskając mimowolnie kątem oka smukły nadgarstek Frei i zaśmiał się krótko, by następnie rozchylić usta z zamiarem udzielenia oczekiwanej odpowiedzi.
    Nie narzekam, okres zimowy ma to do siebie, że często bywa nieco martwy jeśli chodzi o nowe zlecenia, jednak cenię sobie dokładne planowanie, dlatego nie brak mi pracy nawet teraz. Freja z resztą wie, że mam naturę paskudnego pracoholika — lekkość wyznania zaskoczyła w pierwszej chwili nawet jego, lecz nie umiał się powstrzymać przed drobną kąśliwością, nawet jeśli była wymierzona wprost we własną osobę. Mimowolnie obraz październikowego wieczoru zamigotał przed oczyma: przyszła do niego, bo od tygodni był tak zaabsorbowany obowiązkami, iż niemal zapominał nawet o jedzeniu. Wtedy jeszcze nie sądził, że jego dalsze życie zmieni się aż tak bardzo pod wpływem ryby i chrupkich migdałów. — Poproszę pinnekjøtt — przerwał nagle wcześniejszy wywód, czując nad ramieniem obecność kelnera. — I herbatę imbirową — dokończył, czekając aż zamówienie zostanie przyjęte, potem powrócił do rozmowy. — Mimo wszystko, to raczej spokojne, monotonne zajęcie. Za to zapewne Storting nawet teraz, przed Jul, przypomina ul? — zagadnął mozolnie pełznąc meandrami kurtuazyjnej rozmowy.


    There's a shadow just behind me

    Shrouding every step I take
    Making every promise empty

    Pointing every finger at me

    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    Z rozkoszą wysłuchiwałaby aksamitnej miękkości głosu przyjaciółki godzinami. Mogłaby opowiadać o wszystkim, co zdążyła zrobić przed ich spotkaniem, nie oszczędzając przy tym najmniejszych szczegółów. Interesowało ją wszystko to, co miało styczność z jej ciałem, zwłaszcza takie drobiazgi jak kolor kubka wybranego do porannej kawy, ilość preferowanego miodu bądź cukru, liczba uderzeń łyżeczki o porcelanową powłokę czy też ilość wdechów wtłoczonych do piersi pomiędzy jednym a drugim łykiem. Powszedniość dnia była równie cenna co frazesy jątrzące się od gorączkowych uczuć, przetykane w słowach ujmujących delikatność łączących je więzi. Często przybierały one materialną formę w najbardziej niefortunnych, niekorzystnych ku temu miejscach, niezarezerwowanych do nieskrępowanego czerpania z tkliwego porozumienia. Rzadko, przez niemal nieustanne zanurzenie w fascynacji jej osobą, pozwalała sobie na bezpośrednie wyrażanie wątpliwości i próby ich konfrontacji u źródła. Obarczenie siostry bolączką zazwyczaj nie miało bytu, pozostawione w meandrach umysłu obumierało i oddawało spokój na długie tygodnie, lecz tym razem zmęczenie i zimno wciskające się w pory skóry zburzyło mentalną fortecę opanowania. Źródło tych cierpiętniczych myśli znajdowało pokarm w tęsknocie, która wciąż odciskała na nich swe piętno, sprawiając, że przejawiała chęć podporządkowania czasu wolnego rytmowi życia Sohvi. Ku jej rozpaczy nie mogły widzieć się na tyle często, na ile przewidywała, a zatem okazywanie swojej miłości musiało zostać rozgraniczone.
    Nadejście Fárbautiego odmieniło dynamikę spotkania. Energia zgromadzona przy stole rozbiła się na trzy osoby, przy czym sama została przez nią poniekąd pominięta, nie zostając choćby muśniętą odnogą głównego strumienia. Eskalacja tego zjawiska mogła być niezwykle intrygująca pod wieloma zmiennymi, zwłaszcza, że pierwszy raz od czasu ich ostatniego, przelotnego spotkania układ sił uległ diametralnej zmianie. Relacja z mężczyzną nabrała nowego charakteru i temperamentu, w międzyczasie odnalazła odwagę na zawalczenie o uwagę ukochanej siostry na nowo. Nietypowość całokształtu sytuacji mogła pozwolić na poczynienie ciekawych obserwacji, do czego niewątpliwie chciała dążyć nie tyle co w konieczności zorientowania się w aktualnym rozkładzie napięcia pomiędzy nimi, co żywej ciekawości względem dalszego zachowania obojga.
    Takie spotkania często bywają ciekawsze niż te, które planowalibyśmy z wyprzedzeniem — rzekła, w prosty sposób nawiązując do ich aktualnego położenia. Wolała podchodzić do tego ostrożnie, przy czym wciąż mogli cieszyć się komfortem dobrej atmosfery i wolałaby, żeby pozostało tak aż do samego końca rozmowy. Niemniej nie zakładała z góry, że z powodu nieświadomie wypowiedzianej uwagi starannie pielęgnowany nastrój runie w przepaść, bez nadziei na odnalezienie przebaczenia i stworzenie nici porozumienia. Zapewne w warunkach domowego zacisza mieliby możliwość stworzenia spokojniejszego nastroju, sprzyjającego budowaniu nowych relacji bardziej niż to, z czym musieli mierzyć się w bistro wypełnionym gośćmi niemal po brzegi. Próbowała ostrożnie przenosić spojrzenie z Sohvi na Fárbautiego, nosząc pragnienie rozpoznania poziomu napięcia panującego między nimi. Pojawienie się towarzyszących mu odczuć było niemal naturalne, przy czym wolała o nich wiedzieć wcześniej, niż gdyby miała zmierzyć się z nimi dopiero podczas żywej konfrontacji. Wtedy gest pokoju równie dobrze mógłby mieć miarę pustego pudełka prezentowego. Z czułością i pewnym rozrzewnieniem spoglądała na próby odnalezienia ciepła czynione przez mężczyznę, kiedy to pragnął zetrzeć wspomnienie nieprzyjaznego zimna panującego na zewnątrz. Grudniowa aura nie oszczędziła nikogo, choć przez krótki czas spędzony we wnętrzu lokalu zdołały nieco pozbyć się mało efektownych efektów wystawiania ciała na rzecz ujemnych temperatur.
    Czujnie przysłuchiwała się ostrożnej wymiany zdań. Zachowanie neutralności już od samego początku stanowiło karkołomny wyczyn, bowiem żart padający z ust siostry rozbawił ją na tyle mocno, że ledwo zdołała ukryć śmiech pod podejrzanie brzmiącym kaszlnięciem. Nie miała nic przeciwko takim zabiegom, dlatego w mimice nie pojawił się żaden ślad świadczący o ewentualnym sprzeciwie. Wbrew przeciwnie, wydawała się nawet o wiele bardziej zaciekawiona takim obrotem spraw i pozwoliła nadać ich działaniom bardziej naturalny bieg, nie odzywając się, dopóki nie została pośrednio przywołana w rozmowie.
    Pozwalając sobie na wtrącenie nie śmiem zaprzeczyć temu, co powiedział Fárbauti. Praca potrafi zdecydowanie zawrócić mu w głowie i już nie raz widziałam, że mało co jest w stanie go od niej oderwać. Jestem pewna, że gdyby nie moje namowy, zapewne zrezygnowałby również ze snu i nie kładłby się aż do zakończenia projektu — nie mogła powstrzymać się przed rozwinięciem definicji paskudnego pracoholizmu, choć nie zrobiła tego złośliwie, lecz z poczucia konieczności rozwinięcia tej kwestii. Nie odrywając od nich spojrzenia, jednocześnie pozwalając im na kontynuowanie rozpoczętej konwersacji, nieśmiało sięgnęła pod stołem po dłoń mężczyzny i pozwoliła spleść się im w wyrazie niemego pocieszenia.
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Właściwie nie czuła się, ku swojemu zaskoczeniu, tak niezręcznie w zaistniałej sytuacji, jak mogłaby przewidywać, gdyby wiedziała o szykowanych im przez Norny planach – być może niespodziewany charakter tego spotkania był istotnie w pewien sposób szczodrą łaskawością losu, oszczędzając im nerwów związanych ze snuciem mimowolnych oczekiwań, wyobrażeń i obaw, podjudzanych tylko niecierpliwością czasu przed. Choć domyślała się zarazem, że przyjaciółka wolałaby istotnie mieć wszelkie okoliczności tego zapoznania pod własną, sumienną kontrolą; czy też niezupełnie zapoznania, ale podobała jej się myśl, że w jakiś sposób rzeczywiście spotykali się po raz pierwszy, z faktyczną intencją zawarcia znajomości na gruncie innym niż profesjonalny czy właściwie zwyczajnie przypadkowy, bo sama nigdy nie była nawet jego klientką, dotrzymując jedynie towarzystwa Freji, kiedy jego obecność po raz pierwszy zaznaczyła się na fakturze jej percepcji krótkimi urywkami neutralnych grzeczności. Choć uważna, poznaczona prostoduszną ciekawością, czujność nie opuszczała jej spojrzenia wodzącego niespiesznie pomiędzy nimi, rejestrując z cichą przyjemnością wrażenie wzajemnego, oczywistego przyciągania gęstniejącego w dystansie, jaki sobie narzucili powściągliwie dla niej, pozostawała przyjemnie swobodna – nie zamierzała (wbrew uszczypliwym żartom) zamieniać stołu rozciągniętego pomiędzy nimi w szachownicę, na której mieliby rozgrywać niebezpośrednią grę, ona przeciwko nim, przeciwko niemu i przez to nieuchronnie przeciwko niej, czego nie ośmieliłaby się uczynić. Musiała wiedzieć wprawdzie, że wrogów tej romantycznej unii, jaka rysowała się subtelnie w ich spojrzeniach wymykających się ku sobie jakby ukradkiem wobec jej uważności, znaleźliby bez problemu na pęczki, nie rozglądając się nawet za nimi szczególnie ani daleko. Bergman był niewątpliwie doskonałym artystą w swoim fachu, człowiekiem szanowanym przez swój zawód i szanowanym, jak podejrzewała, również przez swoje usposobienie, przyjemnie eleganckie, ale nie pyszne – dla wielu miał zawsze być jednak tylko przede wszystkim prostym rzemieślnikiem niemającym córce jarla nic do zaoferowania poza swoją oddaną miłością, a tej przeważnie nie wyceniano wysoko, kiedy w grę wchodził kapitał bardziej dosłowny. Jej Nikolaiowi mogliby to jeszcze wybaczyć, to kontrowersyjne małżeństwo ze śniącą córką zbankrutowanej rodziny, w dodatku wydziedziczoną i ekscentryczną, ten związek dla miłości; Nikolai był jednak zaledwie młodszym synem brata jarla Vanhanen, psychologiem pośród architektów na domiar złego – zdawało się, że od zawsze spodziewano się, że nie będzie w tej kwestii rozsądny. Oczy zwracane ku pani Ahlström nie były tymczasem tak skłonne do pobłażliwości i wybaczenia rzeczy tak nieinteresownej jak międzyklasowa miłość; a ona nie mogła jej przed tym uchronić. Musiała ufać, że ten mężczyzna, który przysuwał czule usta do jej jasnych loków, który siedział teraz u jej boku i kochał ją we wstrzemięźliwym chwilowo milczeniu, uczyni dla niej to wszystko wartym poświęcenia.
    Podobnie do Freji, nie lubiła tymczasem oddawać ważnych kwestii losowi – lub, tym bardziej, komuś innemu; szczególnie kwestii szczęścia bliskich sobie osób, własną miłość zawsze obarczając pewnym warunkiem pilnej troskliwości, niekiedy, jak wiedziała, uciążliwej. Oddanie tego obowiązku w cudze ręce nieodmiennie wiązało się z pewnym żalem, jakiemu nie udzielała nigdy głosu, bo byłoby to egoistyczne, dozą niepewnej nieufności, którą należało przemóc z szacunku do wyborów przyjaciółki, przyjaciela czy jednej z protegowanych dziewcząt. Nieuchronnie wszystkich musiała oddać komuś innemu, wszystkich bez wyjątku – zdawało się, że taka była przydzielona jej przez Norny rola, hołubiona z przyjemnością, jednocześnie, coraz częściej, podobna do przykrego fatum.
    Przeniosła spokojne spojrzenie z mężczyzny ku Freji, kiedy podjęła jego słowa, dopełniając go o własny komentarz, uszczypliwie wypominając mu jego ewidentny, przyznany zresztą otwarcie, pracoholizm, wobec czego kąciki ust Sohvi drgnęły wyżej, zdradzając pełne sympatii rozbawienie. Milczała cierpliwie przez krótką chwilę, kiedy Bergman składał zamówienie, poświęcając tę chwilę, by wymienić z Freją uspokajające spojrzenie; nie będzie dziś rozlewu krwi przesuwało jej się z przekorną wesołością w myśli, subtelnym, zadowolonym błyskiem w oku, mając wrażenie, że Freja jest w stanie odczytać to z niej jak z otwartej książki, pomimo całego czasu rozłąki, jaki miały jeszcze do nadrobienia.
    Oh, w Stortingu nigdy nie ma chwili spokoju – odpowiedziała, kiedy kelner oddalił się od ich stolika z zebranym zamówieniem, jak gdyby miała ochotę machnąć na to ręką, nieprzywiązana zbyt do tematu, choć z uprzejmości wdzięcznie przyjmując zainteresowane. – W grudniu wielu galdrów wyjeżdża za prezentami poza Midgard, między śniących, szczególnie ostatnio, zdaje się, że zwłaszcza młodzi lubią podarowywać sobie ciekawostki z ich świata. Kończy się to zazwyczaj niestety nawałem pracy dla komisji i czyścicieli, i dalej nieuchronnie nawałem pracy w naszym departamencie, żeby utrzymać wszystko w ryzach, ale to w gruncie rzeczy mało ciekawe. – Mogła być może poopowiadać im o wszystkich dziwacznych i zwyczajnie śmiesznych przypadkach nieostrożności i skrajnej nierozważności młodych galdrów, absurdalność niektórych incydentów, wyraźnie jednak jej myśl zaprzątało już coś innego.
    Wydaje mi się, że potrafię to chyba zrozumieć – zauważyła zaraz, zwracając się do nich obojga; wskazujący palec dłoni odłożonej luźno na obrus śledził odruchowo ledwo wyczuwalny pod opuszką wzór szorstkawej tkaniny – mam na myśli to doszczętne oddanie pracy – sprostowała, naprowadzając ich z powrotem na poprzedni wątek rozmowy. – Obecnie nie mam wprawdzie na to czasu, ale potrafiłam kiedyś spędzać całe dnie przy rzeźbie. Gdyby nie Safír, mój przyjaciel i swego czasu współlokator, kiedy jeszcze studiowałam w Sztokholmie – zwróciła się do Bergmana przy tych wtrąconych pospiesznie słowach wyjaśnienia – i gdyby później nie mój mąż, nie pamiętałabym chyba w ogóle o jedzeniu. Człowiek zawsze po prostu dostrzega wszystko, co należy jeszcze poprawić, kiedy szykuje się już do odłożenia dłuta, a potem nie może zasnąć, myśląc dalej o tym, jak dosięgnąć formy możliwie doskonałej, odwiecznej zmory artystów. A to, co robisz, jest w końcu również sztuką, prawda? – zabrzmiała przy tym trochę refleksyjnie, choć nieodmiennie zachowując typową surową rzeczowość głosu i bystrość skupionego spojrzenia. Nie pamiętała wprawdzie, kiedy ostatni raz mówiła z kimkolwiek o swojej twórczości; od długiego już czasu nie przyznawała się ludziom do tego hobby (jakże umniejszająco to brzmiało) zbyt chętnie, czując się poniekąd, jakby przyznawała się tym samym do swojej porażki jako artystka. Wydawało się jednak właściwe, żeby pozwolić Bergmanowi znać siebie od tej strony; był to, na swój sposób, swoisty akt życzliwej poufałości. – Freja, oczywiście i na twoje szczęście, artystów tymczasem rozumie doskonale, ale rozumie też, że nie można nam pobłażać, czyż nie? – spytała żartobliwie, unosząc oba łokcie na stół, nachylając się naprzód, być może trochę nieelegancko, ale swobodnie, składając ze sobą dłonie pod brodą i wymierzając tym razem skupione spojrzenie w przyjaciółkę. – Przyznaj, moja droga, co najpierw zwróciło twoją uwagę: artysta czy jego sztuka?
    Ślepcy
    Isak Bergman
    Isak Bergman
    https://midgard.forumpolish.com/t963-farbauti-bergman#5376https://midgard.forumpolish.com/t966-farbauti-bergmanhttps://midgard.forumpolish.com/t967-pelle#5429https://midgard.forumpolish.com/f105-pracownia-szkutnicza-njorr


    Cierpliwie wysłuchał wyjaśnień na zadane pytanie, które miało go choć w pewnym stopniu osadzić w rozmowie, do której wtargnął zupełnie bez zapowiedzi. Praca zawsze zdawała się bezpieczną opcją, przynajmniej na sam początek, i oczywiście, jeśli nie istniały wyraźne przesłanki, aby podobnego tematu unikać. Nie słynął z mistrzostwa, gdy przychodziło do lawirowania w zawiłościach ludzkich charakterów w trakcie spotkań towarzyskich, jednak robił co mógł, by nie odstawać wyjątkowo od swobodnie konwersujacych kobiet. W podobnych momentach czuł jeszcze większą wdzięczność względem swojej najdroższej Frei – ta z łagodnością i cierpliwością wprowadzała go sztukę stosownego dobierania słów, co stanowiło swoisty sukces, zwłaszcza, gdy przypominał sobie z jak wielkim mozołem w okresie dziecięcym przychodziła mu nauka czytania, pisania, czy zwyczajnego wysławiania się.
    Naprawdę? To jednak pokaźna i imponująca machina, wszystko musi sprawnie działać, choć wierzę, że od wewnątrz może być to faktycznie nużące zadanie — przyznał, ciągnąc nieco bardziej wątek Stortingu i urzędników dbających o to, aby równowaga pomiędzy światem magicznym i tym należącym do śniących została zachowana. — Wiem, jak wiele kłopotów może to nastręczać, zwłaszcza, kiedy w świat ruszają osoby nie do końca rozumiejące w jaki sposób funkcjonuje się w miejscach, gdzie magia nie jest normalnością — wyznał ostrożnie. Rozumiał ciekawość młodzieży, nie winił nikogo za poszukiwanie nowości i wyjątkowości, choć faktycznie taka swoboda rodziła wiele problemów związanych z nieuważnym wykorzystywaniem zaklęć, czy przedmiotów nieznanych śniącym. Pozostawienie zwykłej wszechwalizki na ławce mogło okazać się prawdziwą katastrofą. Sam nigdy nie miał w tym zakresie większego problemu, gdyż niemal całe życie spędził z dala od magicznej społeczności, a będąc naznaczonym piętnem zakazanej magii nauczył się powściągliwie korzystać z udogodnień galdrów. Tak było bezpieczniej i czasami, czego nie bał się powiedzieć, przyjemniej. Był gotów stwierdzić, że o wiele lepiej rozumiał właśnie tę część istot ludzkich, stąd niewypowiedziana sympatia względem Sohvi; nawet, jeśli zupełnie nie dawał tego odczuć w pierwszym kontakcie.
    Zaśmiał się ugodowo. Nie zamierzał wdawać się w polemikę na temat własnych przyzwyczajeń, gdyż był świadom, jak bardzo destrukcyjne bywały i faktycznie, zdarzały się takie miesiące, gdy uciekał nawet od snu, choć w tym przypadku ciężko było dociec, co było powodem takiego stanu rzeczy. Bo jednym była natrętna potrzeba szybkiej pracy, by nie naginać cierpliwości klientów, a drugim schorzenie, co do którego jednak nigdy się nie przyznał zbyt przerażony wizją, w której możliwe było zdemaskowanie jego osoby. Być może, gdyby była to inna choroba, nie tak śliska w swej naturze i obdarzona niechęcią społeczeństwa, próbowałby się jakoś tłumaczyć. Jak jednak wykpić się z klątwy sięgającej jedynie po członków klanów? Lepiej było więc milczeć, a cały proceder faktycznie zrzucać na karb pracoholizmu, co nie rozmijało się przecież wyjątkowo z prawdą.
    Stara nauka i kwestia wychowania — wyjaśnił dość oględnie, jednak po chwili pozwolił sobie na jeszcze kilka słów uzupełniających, a zdolnych zaspokoić podstawową ciekawość rozmówcy. — Niewiele w tym względzie różnię się od mojego ojca — paradoksalnie, z niezwykłą lekkością wypowiadał się o Ismaelu, jakby faktycznie zawsze wiedział, iż stary ślepiec był jego krewniakiem i jakby żyli w zupełnej zgodzie, bez bolesnych wydarzeń i bez tajemnic, które zawsze miał. Nie czuł choćby odrobiny dyskomfortu odnosząc się do podobnych fragmentów tyczących się życia sprzed przybycia do Midgardu. Były to jednak fragmenty starannie wyselekcjonowane, układające się w obraz przedstawiający przeszłość zwykłego rzemieślnika wychowanego w portowej wiosce jakich wiele na postrzępionej linii brzegowej Islandii. — Zawsze przedkładał pracę ponad życie rodzinne, co oczywiście miało swoje plusy i minusy. Lubił mówić, że mam więcej finezji i wyczucia niż on, dlatego podsunął mi snycerkę, przybliżając tym samym mnie do roli artysty, a moje prace do sztuki, chociaż… — zawahał się, spoglądając badawczo na Sohvi. — Ja zwykle unikam podobnego określenia, czując się bardziej rzemieślnikiem, to zaś Freja próbuje mi powoli wyperswadować, ale jestem dość uparty — wyznał. Może było to coś na kształt pokory, choć wynikało głównie z poczucia, że brakowało mu cech typowego artysty: zarówno w sposobie bycia, jak i w wyznawanych wartościach. Zapewne osądzał się zbyt surowo, lecz nigdy nie miał potrzeby, a tym bardziej odwagi, aby usytuować się między malarzami, rzeźbiarzami, czy poetami. Lubił o sobie mówić, że jest niezwykle prostym człowiekiem tworzącym przedmioty w głównej mierze solidne i użyteczne w codzienności galdrów. — Rzeźbiarstwo, to już zupełnie inny poziom — Spełniało przecież odmienną rolę i niosło przekaz zaszyty gdzieś przez zamysł twórcy. Owszem, on sam uzewnętrzniał się w misternej ornamentyce, czy w tworzeniu fantastycznych dziobnic, lecz był to jedynie dodatek, nie zaś cel sam w sobie. — Chyba nie mam w sobie aż tyle śmiałości, żeby mówić w ten sposób o swojej pracy — spieszne i wyraźnie speszone stwierdzenie umknęło w momencie, gdy przeniósł ciężar spojrzenia na Freję, zaszywając się z resztkami niepewności w przystani jej oczu. Poniekąd też zastanowiła go odpowiedź, jakiej kobieta udzieli na przekorne pytanie przyjaciółki. Usta zadrżały mu w cichym napięciu, wykrzywiając się lekko i zdradzając dziecięcą ciekawość, gdyż sam przecież nigdy nie próbował przyciskać Frei do czynienia podobnych wyznań. Zamierzał jedynie, zupełnie niewinnie, skorzystać z nadarzającej się okazji. Poszerzył grymas w wyraźny, szelmowski uśmiech i podziękował za herbatę, gdy kelner zaczął powoli przynosić pierwsze zamówione dania oraz napoje.


    There's a shadow just behind me

    Shrouding every step I take
    Making every promise empty

    Pointing every finger at me

    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    Rozkoszna pojednawczość postawy Sohvi dodawała otuchy. Była pewna, że zapowiedź krwawej zemsty za wyrządzenie krzywd jest zapowiedzą naturalną, na wskroś autentyczną, lecz na szczęście moment poznania nie stał się przyczyną do wcielenia jej w życie. Kąciki ust zadrżały leciutko w trudzie utrzymania powagi, bowiem na samą myśl o pasji, z jaką siostra wymierzyłaby karę, odczuwała przemożne rozbawienie i nie mogła przestać myśleć o zatrwożonej minie mężczyzny, gdyby ten był świadom treści niemego porozumienia.
    Błękit roziskrzonego spojrzenia owinął się troskliwie wokół konwersacji pomiędzy przyjaciółką a Fárbautim. Oddała im należną przestrzeń, tak potrzebną wobec ukojenia ciekawości zrodzonej zarówno w duchu niespodziewanego spotkania, jak również w konieczności utkania nowej definicji łączących ich więzi. Przyjmując rolę pośrednika pozwalała im lokować głębię swych uczuć w przepastnej czeluści serca, gdzie zazdrośnie strzegąc drogocennych przymiotów miłości, nie dopuszczała choćby dotkliwie gorących promieni popołudniowego słońca w obawie przed wzrokiem innych, istot niegodnych spoglądania na doskonałe piękno. Nieświadomie zagarniała oba jestestwa dla siebie. Poliki muśnięte różanym pąsem przyoblekł cień żarłocznej animozji wobec tych, którzy ośmieliliby unieść parszywy wzrok ku licu siostry czy Fárbautiego, brudząc ich kryształowe powłoki mglistym pojęciem o prawdziwej wartości burzliwych i odważnych serc. Pierwotna zaborczość uśpiona melodią słów ułożyła się w ciemności. Wierzyła jednak, że zaledwie drobna wątpliwość żywiona wobec gości lokalu obudziłaby bestię i nakazała wzmożoną czujność. Uśmiech tlący się na ustach przeczył gwałtowności myśli, pozostawiał je dla niej samej, pozwalając niczego nieświadomym spokojnie toczyć rozmowę. Leniwa uległość została porwana wartkim strumieniem artyzmu. Wspomnienia Sohvi trzymającej w dłoni narzędzie do kształtowania boskich form zbladły, natomiast te związane z krzewieniem przez Fárbautiego piękna w drewnie emanowały jasnym płomieniem.
    Zapomniała o latach rozłąki, o tym, że podziwianie jej przy pracy bywało stałym elementem spotkań, podobnie jak godziny czułych i beztroskich rozmów.
    Niejednokrotnie emanowałam bezbrzeżnym zachwytem nad twoimi pracami i choć może wcześniej nie powiedziałam tego na głos, tak zawsze uważałam je za część sztuki. Nigdy nie miałam ku temu żadnych wątpliwości — ciepły blask otuchy zakotwiczył na jego licu. Szkutnictwo przywodziło na myśl szlachetną delikatność wobec materiału przy jednoczesnym uporze i wytrwałości w dążeniu do otrzymania zamierzonej formy. Warsztat pełen dostojnych statków stanowił najlepszy dowód. — Snycerka jest jedną z gałęzi rzeźby. Zapomniano o tym, podobnie jak o jej pięknie. Niewielu jest w stanie wydobyć z drewna pierwotne, dzikie piękno, ukształtować je wedle zamysłu, nie ustępując pod gwałtownością jego upartej natury. Niestety nawet takie argumenty nie bywają przekonujące wobec utartych przekonań — na szczęście w dyskusjach dotyczących pracy Fárbautiego miała o wiele więcej śmiałości niż on sam. Nie była w stanie zliczyć rozmów, w których starała się ugruntować w nim fakt bycia artystą o rzemieślniczych korzeniach. Widziała w nim oddanie do pracy, umiłowanie względem każdego ruchu sunącego wzdłuż drewna, dbałość o najdrobniejszy szczegół i potrzebę doprowadzenia każdego detalu do stanu ocierającego się o perfekcję. Podchwytliwe pytanie rzucone przez siostrę wzburzyło gładką taflę myśli. Odurzona zaskoczeniem musiała w cierpliwości dotrzeć do początków istnienia znajomości z Fárbautim oraz ostrożnie przybrać odpowiedź w sens słów, zwłaszcza, że oboje z napięciem oczekiwali na zabranie przez nią głosu, podszyci ciekawością skręcającą trzewia. Niezdolna oderwać wzroku od Sohvi niemal nie zwróciła uwagi na kelnera. Aromatyczna zupa drażniła delikatnie rozchylone nozdrza, lecz w finalnym akcie równie dobrze mogła nie pojawić się wcale lub wylądować na innym stoliku, przybierając nieprzyjemnie obłą, niestabilną formę w materii rzeczywistości.
    Pamiętała zapach trocin przeszywający ubranie nieznajomego wówczas mężczyzny. Letni, ogrzany lipcowym słońcem wieczór zapowiadał przecudowne tygodnie gorąca, przystrojonych licznymi koncertami i wernisażami jej podopiecznych na wolnym powietrzu. Wbrew romantycznym wyobrażeniom z kart powieści uczucie nie rozkwitło w chwili ujrzenia go po raz pierwszy, lecz stroniła też od niedoceniania tych szczególnych okoliczności. W morderczym zmęczeniu po nerwowym tygodniu odczuła ukojenie wdzierające się z pomrukiem w czeluść serca.
    Pamiętam dłoń naznaczoną szlakiem bruzd, która z niebywałą pewnością ścisnęła moją. Przez ułamek sekundy podążałam mapą wytwornej pracy i tuż po pożegnaniu uświadomiłam sobie, że zapragnęłam poznać więcej ścieżek i tajemnic skrywanych za lodowym błękitem tęczówek — szepcząc w roztargnieniu niemalże nie zauważyła czułego uśmiechu wyginającego usta. Nikomu nie wyjawiła prawdy, strzegąc zazdrośnie swych sekretów nawet przed samą sobą, podobnie jak uczucia rozrastającego się w miarę upływu lat, zakrywającego coraz większą połać ciała. Nieświadomie zagarnął ją dla siebie, pozwalając przywiązaniu rosnąć w zastraszającym tempie, tak, aby tygodnie spędzone w samotności poświęcała myślom odnoszących się do jego samopoczucia. — Mam poczucie, że jednocześnie zauważyłam artystę i sztukę. Nigdy nie miałabym przyjemności go poznać, gdyby nie snycerka, przez co wydaje mi się nieodłączną częścią jego tożsamości i nie mogą rozdzielić tych dwóch aspektów. Są jednością — grzechem byłoby wyznaczenie jednej z nich jako ważniejszej. Na usta cisnęło się jeszcze wiele określeń, lecz gwarne otoczenie było zbyt opieszałe i onieśmielające, by pozwolić im na dotknięcie rzeczywistości.
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Zauważalnie zastrzygła nastroszoną zaciekawieniem uwagą, kiedy konwersacja wyniosła się z zatłoczonych korytarzy buczącego ulu, jakim był Storting, w okolice bezprzecznie bliższe jej faktycznej sympatii – w zakamarki rzeczywistości śniących, w której długo ukrywała się przed rozczarowaniem własnym i rodziny, przed popełnionymi zbyt młodo błędami i przed apodyktycznym usposobieniem ojca, który stawiał sprawę nieznośnie konserwatywnie i jasno: mogła pozostawać jego córką jedynie tak długo, jak uznawała te pokrewieństwo  za synonim więzi, jaka łączyła wymagającą dłoń z posłuszną jej woli własnością. Wolała więc pozostać córą niczyją, sierotą wyrzuconą na brzeg obcego świata, młodą kobietą niezdarnie próbującą chwycić własny los za uzdę i ściągnąć mu stanowczo cugle, nie mając dłużej asekuracji matczynej dłoni czy wygodnej poduszki ojcowskiego upadającego majątku; miała wyłącznie siebie i paskudną szramę przecinającą w poprzek ledwo zszyte podbrzusze. Rzeczywistość pogrążona we śnie – Sztokholm tętniący ambitnym, pełnym pasji i smutku życiem – była dla niej zawsze uwierająca jak przyciasna wylinka, ale lata spędzone w jej zagmatwanych uliczkach, w tanim mieszkaniu i pośród ludzi denerwująco nieświadomych prawdziwej magii (jak łatwo było wprawić ich w podziw idiotycznymi, nieporadnymi iluzjami i czarującym słowem) zakorzeniły w niej szczególne przywiązanie do tego miejsca; do gruntu, w którym pogrzebała swoje młodzieńcze marzenia i naiwność, dłutem chwyconym z zapałem i pewnością ciosając z bezkształtnej dysharmonii swojej tożsamości coś nowego, z czego mogła być dumna, kiedy zwracała czarne spojrzenie ku lśniącej tafli lustra. Wspomnienie sugerujące, że świat ten nie był mu również obcy, przykuwało więc jej zaintrygowanie, muszące wszak poczekać lepszego czasu, by zadać pytania być może zakrawające o zbyt osobiste – przed czym się tam chowałeś? przesunęło się w jej myśli naiwnym, odruchowym przeświadczeniem, że człowiek wywodzący się z Midgardu mógł do świata niemagicznego uciekać wyłącznie pod przymusem, podobnie do niej; strąciła ją ze świadomości jak kurz z ramion, nieświadoma, jak blisko ociera się tym biezwiednym kierunkiem refleksji jego tajemnic. Żałowała zaledwie przez chwilę niesprzyjających okoliczności; mieli rzeczy o wiele ważniejsze, nad którymi należało z właściwą uwagą się pochylić – szczęście przyjaciółki dzierżyło wciąż prym wśród jej myśli i uczuć, odciągając od osobistych kaprysów podszeptujących dociekliwą ciekawość i skłonność udręczania drugiego człowieka pytaniami nieobawiającymi się swojego osobliwego brzmienia.
    Szczęśliwie zajmowanie się przypadkami podobnie nierozważnych, łagodnie mówiąc, jednostek nie jest właściwie moim obowiązkiem. Przewracam głównie papiery, odnotowuję wszystkie te absurdy, rozmawiam czasem z kimś po drugiej stronie, kiedy trzeba przypomnieć im zasady naszej współpracy oraz pewne granice przyzwoitości w tym, z czym się do nas czasem zwracają – pociągnęła, zachowując rozmowę na neutralnym gruncie, choć przyglądała mu się przez chwilę nieco inaczej, jak gdyby rozważała go w pejzażu tego drugiego świata, jego tamtejsze miejsce, zajęcia, powiązania; było to nowe odkrycie otwierające przed nią nowe intrygujące ścieżki wyplatające strukturę jego osoby.– Przypuszczam, że wiesz również, jak łapczywy jest świat śniących wobec najmniejszych okruchów magii, jak chciwie do nich lgną, do drobnostek, które na nas nie robią już nawet wrażenia – zauważyła z uśmiechem, w którym przebłysnęła pewna subtelna zarozumiałość, arogancja wymierzana przeciw śniącym, jak gdyby nie należała do ich rodzaju. – Zachowanie równowagi bywa kłopotliwe, kiedy zaczynają stawiać niewygodne żądania mogące naruszyć spuszczoną między nami zasłonę. Przypominanie im o tym, kto ostatecznie rozdaje przy tym stole karty, nie będę ukrywać, jest przyjemnym przełamaniem tych nużących obowiązków.
    Tkwiło w jej słowach pewne poczucie wyższości; wyraźne odgraniczenie się od ludzi niemagicznych, ale też cicha sugestia własnej siły, jak gdyby przy okazji darowała mu cichą przestrogę – potrafiła radzić sobie z mężczyznami, którzy żądali więcej niż to, na co w istocie zasługiwali, z ludźmi, którzy wyciągali niezdarne ręce dalej, niż dopuszczało darowane przyzwolenie. Nie próbowała brzmieć przy tym złowrogo, nie miała wprawdzie powodu zabawiać się w dziecinne międzywyrazowe groźby, widziała jednak, że był bystry i był, co więcej, mężczyzną właśnie i – jakkolwiek nie podejrzewałaby Freji o popełnienie tak wielkiej pomyłki w ocenie charakteru ukochanego – posiadała mimowiedną potrzebę zaznaczenia swojej nieustępliwości. Liczył się z nią; widziała to już teraz, zadowolona, ale podejrzewała, że liczył się z nią głównie ze względu na Freję, a to nie wystarczało jej, póki jeszcze go właściwie nie poznała. Nie miało być jednak rozlewu krwi, a z łagodnego uśmiechu zalegającego na jej ustach nie wysuwały się ostrzegawczo zęby. Wygladała na zupełnie swobodną i przychylną, szczególnie gdy Freja zabierała głos, oponując przeciwko jego eleganckiej skromności, w której separował się od artystów. Sohvi błyszczącym spojrzeniem wyraźnie składała swoją apobratę u wybrzmienia jej słów, pełnych uznania, szacunku i zrozumiałej adoracji – miękki głos przyjaciółki wybrzmiewał pomiędzy nimi jak pomost kojący wszelkie niezdarności i nieporęczności pierwszych prób poznania; wybrzmiewał również słodką elokwencją, która zawsze wzbudzała w niej tkliwy podziw i poruszenie. Ile razy, zanim dane było im się poznać, marzyła o tym, by Freja mówiła w ten sposób o jej sztuce? A potem – rzeczywiście – mówiła, obserwując ją uważnie przy pracy, doskonaląc jej rzeźby wskazówką swoich nieocenionych rad; nigdy wcześniej nie była tak pewna piękna swojej twórczości jak wtedy, kiedy powstawały pod jej czujnym wzrokiem.
    Dwa głosy przeciw jednemu – podsumowała z zadowoleniem, chwilę jeszcze spoglądając na Freję z solidarną przeciągłością, nim nie zwróciła źrenic ku niemu. – Obawiam się, że musisz nam ulec. Przydomek artysty nie jest ci chyba uwłaczający? – Złośliwść brzmiała przyjaźnie, jak delikatny kuksaniec zadawany mu dla rozluźnienia napiętych wciąż strun pierwszej bliższej konwersacji. Mogli opuścić gardę uprzejmości, pod opieką Freji nie zdołaliby rzucić się sobie do gardeł, choćby istotnie tego pragnęli; jak mogliby brać jej serce w zęby i rozdzielać je między sobą? Wiązało ich oboje szczere przywiązanie do jednej kobiety, troskliwość o jej uczucia – nie musieli się siebie obawiać, dopóki nad nimi czuwała, ze swoim miękkim głosem i czułą miłością, której dała wkrótce słodki wyraz, odpowiadając na przekorną śmiałość zadanego jej pytania. Sohvi, znosząc cichość jej spojrzenia, poprzedzającego brzmienie odpowiedzi, nie miała wyrzutów sumienia ani żalu do siebie, że stawiała ją w podobnym punkcie: powiedz mi, że go kochasz zdawała się prosić przewrotnie, nurzając uwagę w błękicie jej oczu zachodzącym ruchliwym wzburzeniem wspomnień przesuwających się w myśli, żadne jego własne słowo nie zaważy równie silnie na jego wartości. Freja tymczasem nie wahała się, choć potrzebowała chwili, by sięgnąć do tych uczuć, tak zaborczo strzeżonych; jej słowa zapadały się w świadomość jak wyrok, słodki i cierpki zarazem, jak dłoń zacieśniająca węzeł sympatii do tego obcego człowieka.
    Złapała w palce czaszę przyniesionego kieliszka z winem, darując im obojgu zadowolone, aprobujące spojrzenie, z grymasem uśmiechu jakby ustępliwego.
    Wobec tego – uniosła szkło wymownie – za sztukę, artystów i tych, którzy ich szaleństwo rozumiejąza wasze szczęście.
    Ślepcy
    Isak Bergman
    Isak Bergman
    https://midgard.forumpolish.com/t963-farbauti-bergman#5376https://midgard.forumpolish.com/t966-farbauti-bergmanhttps://midgard.forumpolish.com/t967-pelle#5429https://midgard.forumpolish.com/f105-pracownia-szkutnicza-njorr


    Czasami tęsknił za Islandią i za niespiesznym życiem pośród społeczności przetykanej obecnością śniących. Choć jego żona pozostawała dość ściśle związana z magią w związku z zawodem nauczyciela i wykładaniem alchemii, nigdy nie stroniła od niemagicznych, wykazując się niezwykłą łagodnością i zrozumieniem. Miał wrażenie, że w Reykjaviku wszystko płynęło nieco inaczej, a społeczeństwo, w związku z wyspiarskim trybem życia i maleńką gęstością zaludnienia, musiało wypracować własne sposoby radzenia sobie z codziennością. Sądził, że w głównej mierze to właśnie ta wyspa go ukształtowała, dlatego bardzo często czuł się gościem na półwyspie, pomimo swych szwedzkich korzeni. Z Göteborgiem łączyło go niewiele, podobnie jak z miastami, w których pomieszkiwał i wiódł żywot wygnańca wraz ze swoją matką. Już bliżej było mu do Trondheim, lecz wspomnienia o nim paliły, bo rana wciąż zdawała się niezupełnie zasklepiona, nawet jeśli od śmierci Nenne Lundqvist minęło kila dobrych dekad.
    Chwycił chętnie nić porozumienia, upatrując w niej okazji do zbliżenia się choć pozornie do Sohvi, której postać odgrywała niemałe znaczenie w świecie Frei. Mógł protestować, mógł się wymawiać i uciekać od rozmów, niczym dziecko jawnie wyrażające swoją niechęć, lecz to tylko i wyłącznie zraniłoby panią mecenas, a takiej odwagi w sobie nie miał. Cenił jej przyjaciółkę, musiał się dzielić tym skrawkiem przestrzeni w najdroższym sercu, by zapewnić sobie pomyślność na przyszłe lata. Zdawał sobie sprawę, z jak ważną materią obcuje, zwłaszcza, że wiedział, iż na aprobatę klanu nigdy nie będzie mógł liczyć. Nauczył się tak żyć, oddzielony od rodziny współmałżonki, przedkładając własny, mały świat ponad wszystko inne. Był gotów do podobnych poświęceń i brał je za pewnik, czasami tylko zastanawiał się nad emocjami Frei i jej podejściem – miała wiele powodów, by z chłodem traktować rodziców, ale on nie chciał wyrywać jej na siłę i oddzielać od korzeni. Chciał, by podjęła tę decyzję sama i nie zamierzał również w żaden sposób wchodzić pomiędzy nią a jej przyjaciółkę. Nie czuł się uprawniony do stawiania podobnych wymagań, potrafił okazać pokorę, jeśli tylko ktoś jawnie nie traktował go z góry czy na podobieństwo zawadzającego mebla, którego należało się bardzo szybko pozbyć.
    Przekrzywił lekko głowę, wsłuchując się w słowa Sohvi z nieudawanym zaciekawieniem, chwilowo wciąż pozostając uwagą bardziej przy niej niż przy Frei. Czuł się w obowiązku do podobnych gestów i wierzył, że kobieta poczyta mu to jako prawdziwe zaangażowanie w budowanie wspólnej relacji.
    Tak, rozumiem doskonale, co masz na myśli — wyjawił zgodnie z oczekiwaniami. Faktycznie, pomimo unikatowych osiągnięć, świat niemagiczny pozostawał łapczywy jak gąbka chłonąca wodę, chętnie przyswajał rzeczy, które wydawały się przydatne lub w jakikolwiek sposób interesujące. Zachowanie równowagi było niełatwym zadaniem. Sohvi tym bardziej jawiła mu się jako postać wysoce zdeterminowana i sumienna, nieskora do ustępstw i jasno określająca swe oczekiwania. Sądził, że niewiele odbiega w owych cechach, gdy szło o życie prywatne. A może to jedynie maska przeznaczona dla poszczególnych osób? Nie wiedział dokładnie, ale też nie zamierzał jej testować czy lekceważyć. Na bogów, miał przecież zdrowy rozsądek!
    Dalszy bieg rozmowy krępował go już nieco bardziej i wiązał swobodne ręce powrozem konieczności przyznania im racji, bo nie zamierzał się kłócić. Zwyczajnie nie przywykł do świata artystów i obracania się w bardziej światłym towarzystwie, stąd utrata rezonu i uprzejme opuszczanie wzroku.  
    Poddaję się. Nie, nie, zdecydowanie mi nie uwłacza — wyjaśnił, nie chcąc się jednak spowiadać z własnych kompleksów. Po prawdzie miał ich wiele, gdy patrzył na marne wykształcenie zawoalowane w piękne słowa i przypudrowane zdolnościami snycerskimi oraz szkutniczymi. Pierwszy stopień ukończył z wielkim trudem, skacząc z akademii do akademii, by ostatecznie zostać skazanym na przyuczenie przez ojca bez możliwości kontynuowania kształcenia formalnego. Stary Bergman odebrał mu nawet to. Wreszcie przeniósł ciężar spojrzenia na Freję i uśmiechnął się do niej łagodnie, wyraźnie onieśmielony jej słowami. Czasami nie potrafił zrozumieć, co tak naprawdę szarpie struny jego emocji – znaczenie słów czy ton, w który je ubierała, muskając ciepłem zalegającego w sercu afektu. Nie wierzył, że wszystkie te dobrodziejstwa spotykają właśnie jego.
    Jesteś zbyt łaskawa, moja droga… — zaśmiał się cicho, muskając jej dłoń i w jej namacalnej obecności lokując swoją pewność. Chciał wyrzec jeszcze więcej, zatopić się w kolejnych wyznaniach, oddających ile emocji budziła w nim od samego początku. Spojrzał w błękitne oczy, dziękując za wszystko, co mu ofiarowała i za pragnienie poznania, które ich połączyło w wieloletniej przyjaźni. — Spotkanie ciebie, to najlepsze, co ofiarowała mi snycerka — półszeptem wyrzucił jedynie tyle obiecując, że to nie koniec, następnie trącił subtelnie nóżkę kieliszka, słysząc propozycję Sohvi. Wpierw oszołomiony, musiał zrzucić z siebie zamroczenie, nim zrozumiał, co powinien dalej uczynić. Kiwnął głową i zachęcił również Freję, by sięgnęła po swoje szkło. Rzadko wznosił toasty alkoholem, lecz dzisiaj musiał uczynić wyjątek.
    Ofiarował Sohvi szczery gest i również podniósł lampkę wypełnioną karminem przyłączając się do jej słów.

    Fárbauti, Freja i Sohvi z tematu


    There's a shadow just behind me

    Shrouding every step I take
    Making every promise empty

    Pointing every finger at me



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.