:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
28.12.2000 – Restauracja „Flora” – A. Stjernen & E. Soelberg
2 posters
Amalia Stjernen
Re: 28.12.2000 – Restauracja „Flora” – A. Stjernen & E. Soelberg Czw 26 Maj - 12:18
Amalia StjernenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 27 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : prezenterka radiowa/cukiernik amator (po godzinach)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : krytyk (I), złotousty (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
28.12.2000
Amalię ucieszyła wiadomość od Eitriego. Chciała się z nim spotkać i nie tylko po to, by znów mu podziękować; po prostu miała potrzebę rozmowy. Często myślała o tej znajomości. Nie chodziło wyłącznie o ich wspólną misję, którą niedawno wypełnili. Amalia naprawdę uważała go za wyjątkowego człowieka. Być może i ona, i on nie widzieli w sobie tego, co dostrzegali wobec siebie nawzajem. Chyba byli dość uparci i trzymali przy swoim. Nadszedł czas, by to zmienić.
Od czasu ich wyprawy do Trondheim minęło już trochę czasu. Norweżka z każdym dniem czuła się pewniej i radziła sobie z emocjami coraz lepiej. Wróciła jej chęć do życia i nie miewała koszmarów. Uspokoiła się, a chociaż często myślała o zmarłym bracie, nie prześladowało ją już poczucie winy.
Największa zmiana dokonała się w jej wizerunku. Stonowane kolory, które były najczęściej u niej widywane, zastąpiła żywymi barwami. Wyglądała dużo bardziej optymistycznie. Nie krzykliwie, a skąd, ale pozytywnie. Uśmiechała się dużo częściej i zniknęło widoczne zmęczenie z jej twarzy. Wysypiała się, miała lepszy humor i jej entuzjazm udzielał się innym. Nikomu nie zdradzała, co się za tym kryło. Niektórzy uważali, że się zakochała i tak uskrzydlona miłością zaczęła dostrzegać świat w innych barwach. Nie tłumaczyła się z tego, niech sobie myślą, co chcą. Może coś w tym było prawdziwego? Nigdy nie zwracała uwagi na mężczyzn, bo ci tylko komentowali jej dziwną naturę i zwyczajną nieobecność duchem. Nigdy nie uważała się za dobry materiał na partnerkę, nie zależało jej na tym, by się komuś podobać. A teraz? Niby nic się nie zmieniło, a jednak przyłapała się na tym, że tego dnia nie tylko jak zwykle skropiła się ulubionymi perfumami o kwiatowym zapachu, ale wyciągnęła z szafy ubranie, którego nie nosiła już dawno. Miała ochotę ubrać sukienkę, ale zmarzłaby w niej, dlatego wyciągnęła chabrowy sweter, który idealnie pasował do czarnych spodni.
Kiedy zobaczyli ją w siedzibie radia, od razu przyszło im na myśl, że coś jest na rzeczy. Oczy jej błyszczały, wydawała się zadowolona z życia i niecierpliwie spoglądała na zegar. Widocznie na coś czekała. I tak było. Czas płynął jej wyjątkowo wolno. Chociaż lubiła swoją pracę, tego dnia wyczekiwała pory wyjścia. Trochę się denerwowała, co dało do myślenia innym. Skupiała się na pracy, jak zawsze, ale postukiwała długopisem w blat stołu częściej niż to było normalne.
Jej kolega, współprowadzący poranny program, zaczął się dopytywać, co też się stało, że jest wyjątkowo niecierpliwa. Odpowiedziała, że ma ważne spotkanie. Nic więcej.
Kiedy w końcu mogła wyjść z pracy, odetchnęła z ulgą. Miała jeszcze czas na spacer. Błądziła w okolicach lokalu, w którym mieli się spotkać.
Do restauracji trafiła nieco wcześniej, niż Eitri. Zdjęła z siebie okrycie wierzchnie i usiadła przy stoliku. Miała możliwość rozejrzenia się po pomieszczeniu. Kwiatowe dekoracje były wszędzie, aczkolwiek dobrane z gustem. Widok rozpościerający się z okna także był miły dla oka. Właśnie taką zastał ją Eitri, gdy z łagodnym uśmiechem wyrażającym szczęście patrzyła gdzieś w dal.
Eitri Soelberg
Re: 28.12.2000 – Restauracja „Flora” – A. Stjernen & E. Soelberg Pią 27 Maj - 15:52
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Jeszcze niezupełnie zdołał zapomnieć o wyjeździe do rodzinnego miasta. Długo bił się z myślami, czy powinien w ogóle odwiedzać rodziców. Od czasu wypadku przepaść pomiędzy nimi powoli się rozrastała. W pewnym momencie nie potrafił już nawet wysyłać listów, czy stawiać się przy okazji mniejszych rocznic w gronie rodzinnym. Wciąż miał poczucie winy, że tak bardzo ich rani, a jednak nie miał odwagi do podjęcia jakiegokolwiek działania. Przełom nastąpił dopiero kilka tygodni wstecz – bardzo długo zastanawiał się nad słusznością własnych wyborów i był gotów stwierdzić, że pomylił się i powinien wrócić, przeprosić, dać znać, że żyje i sobie radzi. Zapewne wiedzieli o tym, gdyż Ivar pozostawał w stałym kontakcie z matką, lecz czym innym były osobiste odwiedziny. Gdy nadszedł jednak dzień wyjazdu, wciąż miał w sobie wiele wątpliwości. Prawie stchórzył i powrócił do mieszkania, stojąc bardzo długo przy bramie portalu. Kiedy zrobił krok do przodu, wszystko stało się jednak łatwiejsze. Nie mógł trwać dłużej w takim zawieszeniu.
Spotkanie z matką nie należało do łatwych, kolejny raz musiał zmierzyć się z jej emocjami, które odbijał w sobie niczym lustro. Przypomniała mu, czego tak bardzo się obawiał – byli do siebie niezwykle podobni, nosząc ładunek bardzo wyraźnych afektów. Wspólnie zaś tonęli, zatracali zdrowy rozsądek, pogrążając się w zmartwieniach i lękach. Starał się jednak panować nad sytuacją, wiedząc, czym do tej pory kończyły się podobne konfrontacje. Chyba poradził sobie całkiem dobrze, zarówno z rozchwianą matką, jak i z wiecznie nieobecnym ojcem. A może to i oni nauczyli się czegoś przez rok samotności? Zastanawiał się nad tym, gdy powrócił do Midgardu, jednak musiał przyznać, że ostatecznie cieszył się z podróży. Otrzymał nową dawkę sił i zamknął pewien etap, który przeciągał niemiłosiernie od wielu miesięcy. Nie sądził wprawdzie, aby nagle zaczął częściej odwiedzać rodzinę, lecz zniknął dystans i kategoryczne odcinanie się.
Wychodząc z domu, przygotował się na popołudnie w kruczej siedzibie. Zwykle bywało wtedy dość spokojnie, choć nigdy nie mógł mieć pewności, co przyniesie konkretny dzień. Sama jednak gotowość bywała dość wyczerpująca i wymagająca podniesionej uważności. To, że nie miał wyjść w teren nie oznaczało, iż mógł spocząć na laurach zakopany wśród papierów i raportów. Dzisiaj w drogę wybrał się wcześniej; chciał zdążyć na umówiony obiad i mieć jeszcze trochę czasu na rozmowę z Amalią. Nie widzieli się od pamiętnego wyjazdu do Trondheim, więc był ciekawy, jak sobie radziła. Od tamtego czasu często o niej myślał, gdyż nie wiedział, jak poukładała sobie wszystko to, co wydarzyło się na cmentarzu. Spotkanie z martwym bratem nie było łatwe, lecz dawało i jej szansę na domknięcie spraw z przeszłości. Był pełen nadziei na to, że jego dar pomógł na tyle, aby czuła się teraz lepiej.
Wydawało mu się, że był przed czasem, dlatego, gdy wchodził do pomieszczenia i dostrzegł siedzącą przy stoliku kobietę, przestraszył się nieco i odruchowo zerknął na zegarek. Wszystko jednak zdawało się być w jak najlepszym porządku. Wciąż pozostawało kilka minut do umówionej godziny. Płaszcz zdjął jeszcze w biegu, zbyt zaaferowany późniejszym przyjściem, ściskając go pod pachą, wraz z torbą, przeszedł slalomem pomiędzy stolikami. W restauracji nie było jeszcze zbyt wielu gości, gdyż zwykle stawała się bardziej zatłoczona w godzinach popołudniowych. Nie narzekał jednak, gdyż zwykle wolał spotkania bardzo kameralne, prowadzone w spokojnej atmosferze. Wreszcie znalazł się przy stoliku, odgarniając z oczu zawilgotniałe kosmyki włosów. Uśmiechnął się szczerze, łapiąc haust powietrza.
— Amalio, cześć — zwrócił na siebie uwagę, gdyż młoda kobieta była zaabsorbowana widokiem za oknem. Zdawała się jednak pozostawać w dobrym nastroju, gdyż oblicze miała łagodne, a kąciki ust wygięte ku górze. — Mam nadzieję, że nie czekałaś długo. Jest wprawdzie przed czasem, ale… — zawiesił się, wciąż przyglądając przyjaciółce, gdyż i reszta jej wyglądu zewnętrznego nieco się zmieniła. Chyba ubierała się zwykle nieco inaczej? Zmarszczył lekko brwi, konstatując, że przygląda się temu zjawisku zbyt długo, może nieco natarczywie, co mogło wywołać dyskomfort. — Przepraszam, inaczej wyglądasz — zauważył nagle, wyjaśniając skąd zastanowienie, jednak znów zrobił coś, co było zbyt bezpośrednie. — Znaczy się, ładnie. Ładnie wyglądasz, złe słowo — poprawił i odchrząknął, siadając naprzeciwko. Odłożył płaszcz i torbę na oparcie krzesła i ułożył dłonie na blacie stolika. — Ty już pewnie po pracy? Dzisiaj niestety nie słuchałem rano radia, bo padłem jak zabity wieczorem i spałem dość długo — wyjaśnił. Lubił słuchać jej porannych audycji, zwykle pomagały przyjemnie wkręcić się w dzień.
Spotkanie z matką nie należało do łatwych, kolejny raz musiał zmierzyć się z jej emocjami, które odbijał w sobie niczym lustro. Przypomniała mu, czego tak bardzo się obawiał – byli do siebie niezwykle podobni, nosząc ładunek bardzo wyraźnych afektów. Wspólnie zaś tonęli, zatracali zdrowy rozsądek, pogrążając się w zmartwieniach i lękach. Starał się jednak panować nad sytuacją, wiedząc, czym do tej pory kończyły się podobne konfrontacje. Chyba poradził sobie całkiem dobrze, zarówno z rozchwianą matką, jak i z wiecznie nieobecnym ojcem. A może to i oni nauczyli się czegoś przez rok samotności? Zastanawiał się nad tym, gdy powrócił do Midgardu, jednak musiał przyznać, że ostatecznie cieszył się z podróży. Otrzymał nową dawkę sił i zamknął pewien etap, który przeciągał niemiłosiernie od wielu miesięcy. Nie sądził wprawdzie, aby nagle zaczął częściej odwiedzać rodzinę, lecz zniknął dystans i kategoryczne odcinanie się.
Wychodząc z domu, przygotował się na popołudnie w kruczej siedzibie. Zwykle bywało wtedy dość spokojnie, choć nigdy nie mógł mieć pewności, co przyniesie konkretny dzień. Sama jednak gotowość bywała dość wyczerpująca i wymagająca podniesionej uważności. To, że nie miał wyjść w teren nie oznaczało, iż mógł spocząć na laurach zakopany wśród papierów i raportów. Dzisiaj w drogę wybrał się wcześniej; chciał zdążyć na umówiony obiad i mieć jeszcze trochę czasu na rozmowę z Amalią. Nie widzieli się od pamiętnego wyjazdu do Trondheim, więc był ciekawy, jak sobie radziła. Od tamtego czasu często o niej myślał, gdyż nie wiedział, jak poukładała sobie wszystko to, co wydarzyło się na cmentarzu. Spotkanie z martwym bratem nie było łatwe, lecz dawało i jej szansę na domknięcie spraw z przeszłości. Był pełen nadziei na to, że jego dar pomógł na tyle, aby czuła się teraz lepiej.
Wydawało mu się, że był przed czasem, dlatego, gdy wchodził do pomieszczenia i dostrzegł siedzącą przy stoliku kobietę, przestraszył się nieco i odruchowo zerknął na zegarek. Wszystko jednak zdawało się być w jak najlepszym porządku. Wciąż pozostawało kilka minut do umówionej godziny. Płaszcz zdjął jeszcze w biegu, zbyt zaaferowany późniejszym przyjściem, ściskając go pod pachą, wraz z torbą, przeszedł slalomem pomiędzy stolikami. W restauracji nie było jeszcze zbyt wielu gości, gdyż zwykle stawała się bardziej zatłoczona w godzinach popołudniowych. Nie narzekał jednak, gdyż zwykle wolał spotkania bardzo kameralne, prowadzone w spokojnej atmosferze. Wreszcie znalazł się przy stoliku, odgarniając z oczu zawilgotniałe kosmyki włosów. Uśmiechnął się szczerze, łapiąc haust powietrza.
— Amalio, cześć — zwrócił na siebie uwagę, gdyż młoda kobieta była zaabsorbowana widokiem za oknem. Zdawała się jednak pozostawać w dobrym nastroju, gdyż oblicze miała łagodne, a kąciki ust wygięte ku górze. — Mam nadzieję, że nie czekałaś długo. Jest wprawdzie przed czasem, ale… — zawiesił się, wciąż przyglądając przyjaciółce, gdyż i reszta jej wyglądu zewnętrznego nieco się zmieniła. Chyba ubierała się zwykle nieco inaczej? Zmarszczył lekko brwi, konstatując, że przygląda się temu zjawisku zbyt długo, może nieco natarczywie, co mogło wywołać dyskomfort. — Przepraszam, inaczej wyglądasz — zauważył nagle, wyjaśniając skąd zastanowienie, jednak znów zrobił coś, co było zbyt bezpośrednie. — Znaczy się, ładnie. Ładnie wyglądasz, złe słowo — poprawił i odchrząknął, siadając naprzeciwko. Odłożył płaszcz i torbę na oparcie krzesła i ułożył dłonie na blacie stolika. — Ty już pewnie po pracy? Dzisiaj niestety nie słuchałem rano radia, bo padłem jak zabity wieczorem i spałem dość długo — wyjaśnił. Lubił słuchać jej porannych audycji, zwykle pomagały przyjemnie wkręcić się w dzień.
Amalia Stjernen
Re: 28.12.2000 – Restauracja „Flora” – A. Stjernen & E. Soelberg Pią 27 Maj - 18:22
Amalia StjernenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 27 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : prezenterka radiowa/cukiernik amator (po godzinach)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : krytyk (I), złotousty (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Lubiła patrzeć przed siebie i zatracić się w swoich myślach. Widoki były ładne i kojące. Nie mogła się nie uśmiechać. Cieszyła się, bo dzień był dobry, bo mile spędziła czas w radiu i co najważniejsze, bo miał przyjść Eitri. I to właśnie do myśli o nim uśmiechała się tak ładnie. Przypomniała sobie o tym, jak trwali w swoich objęciach, gdy jej brat opuścił jego ciało, a mężczyzna musiał się na niej oprzeć. To była najbardziej intymna z chwil, jakie ze sobą dzielili.
Kiedy usłyszała swoje imię, natychmiast wróciła do rzeczywistości. Do rzeczywistości, która nie była wcale gorsza od jej wspomnień.
- Witaj, Eitri – powiedziała z uśmiechem, który mówił bardzo wiele o jej stanie emocjonalnym.
Jego słowa ją zaskoczyły. Zauważył różnicę? To już coś.
- Dziękuję. Powiedzmy, że wzięłam się w garść także w innych dziedzinach życia – tak właśnie było.
Chciała wstać i objąć go na powitanie, ale zanim zareagowała, on już siedział naprzeciwko niej.
- Yhm – pokiwała głową. - Już jestem po swoim dyżurze. Później jak zawsze będę zbierać nowinki na następny dzień. Zawsze trzeba być na bieżąco ze wszystkim – oznajmiła.
Zainteresowało ją to jego zmęczenie z poprzedniego dnia.
- Praca? Czy sprawa prywatna? - zapytała. - Tak sobie pytam… - dodała szybko. Nie chciała być wścibska czy coś. Miała nadzieję, że Soelberg posiada jakieś życie towarzyskie i spędza trochę czasu z przyjaciółmi, a nie tylko goni innych jako Kruczy…
- Wyjeżdżasz znowu, tak? - przypomniała sobie treść listu, który od niego otrzymała. Nieco posmutniała, bo w razie problemów nie będzie mogła liczyć na jego pomoc, no i sama nie mogła się pochwalić tym samym. Nie miała dokąd się udać, ani z kim. Miała wrażenie, że przyjaciele nie chcą już z nią przebywać. Został jej ostatnio tylko Eitri. Na niego nie musiała wpadać przypadkiem i zachęcać do rozmowy.
- Mam nadzieję, że wyjdzie ci to na dobre – powiedziała szczerze. - Opowiedz mi proszę, jak tam kontakt z rodziną? Pisałeś, że udałeś się do Göteborga. I to, że dobrze zrobiłeś – jej zainteresowanie było szczere. Chciała posłuchać czegoś podnoszącego na duchu. Wyglądał dobrze, jakby nie przytłaczało go tak wiele spraw.
Patrzyła mu w oczy i zatraciła się w nich na chwilę tak bardzo, że nie zauważyła jak ląduje przed nią karta menu. Kiedy się ocknęła z zamyślenia, po prostu wzięła do ręki ów spis i ukryła się za nim. Przy okazji udało jej się ukryć lekkie zmieszanie. Na szczęście nie musiała się wstydzić rumieńców, bo nie czuła ciepła na policzkach. Karciła się za to, że zdarzało jej się patrzeć na niego inaczej, niż w przyjacielski sposób. Z czym do ludzi, prawda? Nie dla psa kiełbasa – jak to mówią.
Głupia jesteś! - usłyszała głosik w swoich myślach. - To twój przyjaciel, pamiętaj!
No właśnie, przyjaciel, w którym się chyba zadurzyła, ale nie chciała tego okazywać, bo utrata przyjaciela byłaby najgorsza ze wszystkiego. Nigdy nie wierzyła w to, że przyjaźń damsko – męska nie może istnieć naprawdę. Była pewna, że jej to nie będzie dotyczyć. A tu masz babo placek! Ani się nie obejrzała, a tu wpadła. Bo jak inaczej wytłumaczyć sobie jej myśli, które tak często krążyły wokół jego osoby? O chęć zmiany wizerunku na pogodniejszy? O tym, że mało nie popełniła gafy na antenie radia, bo się zawiesiła i myślała o spotkaniu? Już sama nie wiedziała, co ma na to poradzić. Czy pozostawić to swojemu losowi? Może tak będzie najlepiej.
Kiedy odkryła, że już kolejną minutę patrzy na tę samą stronę karty dań, szybko ją zmieniła i skupiła się na tym, co dobrego można tam dostać. Menu było treściwe i chyba już wiedziała, co wybrać, toteż zamknęła je i wróciła spojrzeniem do Eitriego.
- Przyznaję, że umieram z głodu – uśmiechnęła się. - Ale zanim się doczekamy jedzenia, mamy trochę czasu na opowieści. Dawno się nie widzieliśmy.
Tęskniłam.
Kiedy usłyszała swoje imię, natychmiast wróciła do rzeczywistości. Do rzeczywistości, która nie była wcale gorsza od jej wspomnień.
- Witaj, Eitri – powiedziała z uśmiechem, który mówił bardzo wiele o jej stanie emocjonalnym.
Jego słowa ją zaskoczyły. Zauważył różnicę? To już coś.
- Dziękuję. Powiedzmy, że wzięłam się w garść także w innych dziedzinach życia – tak właśnie było.
Chciała wstać i objąć go na powitanie, ale zanim zareagowała, on już siedział naprzeciwko niej.
- Yhm – pokiwała głową. - Już jestem po swoim dyżurze. Później jak zawsze będę zbierać nowinki na następny dzień. Zawsze trzeba być na bieżąco ze wszystkim – oznajmiła.
Zainteresowało ją to jego zmęczenie z poprzedniego dnia.
- Praca? Czy sprawa prywatna? - zapytała. - Tak sobie pytam… - dodała szybko. Nie chciała być wścibska czy coś. Miała nadzieję, że Soelberg posiada jakieś życie towarzyskie i spędza trochę czasu z przyjaciółmi, a nie tylko goni innych jako Kruczy…
- Wyjeżdżasz znowu, tak? - przypomniała sobie treść listu, który od niego otrzymała. Nieco posmutniała, bo w razie problemów nie będzie mogła liczyć na jego pomoc, no i sama nie mogła się pochwalić tym samym. Nie miała dokąd się udać, ani z kim. Miała wrażenie, że przyjaciele nie chcą już z nią przebywać. Został jej ostatnio tylko Eitri. Na niego nie musiała wpadać przypadkiem i zachęcać do rozmowy.
- Mam nadzieję, że wyjdzie ci to na dobre – powiedziała szczerze. - Opowiedz mi proszę, jak tam kontakt z rodziną? Pisałeś, że udałeś się do Göteborga. I to, że dobrze zrobiłeś – jej zainteresowanie było szczere. Chciała posłuchać czegoś podnoszącego na duchu. Wyglądał dobrze, jakby nie przytłaczało go tak wiele spraw.
Patrzyła mu w oczy i zatraciła się w nich na chwilę tak bardzo, że nie zauważyła jak ląduje przed nią karta menu. Kiedy się ocknęła z zamyślenia, po prostu wzięła do ręki ów spis i ukryła się za nim. Przy okazji udało jej się ukryć lekkie zmieszanie. Na szczęście nie musiała się wstydzić rumieńców, bo nie czuła ciepła na policzkach. Karciła się za to, że zdarzało jej się patrzeć na niego inaczej, niż w przyjacielski sposób. Z czym do ludzi, prawda? Nie dla psa kiełbasa – jak to mówią.
Głupia jesteś! - usłyszała głosik w swoich myślach. - To twój przyjaciel, pamiętaj!
No właśnie, przyjaciel, w którym się chyba zadurzyła, ale nie chciała tego okazywać, bo utrata przyjaciela byłaby najgorsza ze wszystkiego. Nigdy nie wierzyła w to, że przyjaźń damsko – męska nie może istnieć naprawdę. Była pewna, że jej to nie będzie dotyczyć. A tu masz babo placek! Ani się nie obejrzała, a tu wpadła. Bo jak inaczej wytłumaczyć sobie jej myśli, które tak często krążyły wokół jego osoby? O chęć zmiany wizerunku na pogodniejszy? O tym, że mało nie popełniła gafy na antenie radia, bo się zawiesiła i myślała o spotkaniu? Już sama nie wiedziała, co ma na to poradzić. Czy pozostawić to swojemu losowi? Może tak będzie najlepiej.
Kiedy odkryła, że już kolejną minutę patrzy na tę samą stronę karty dań, szybko ją zmieniła i skupiła się na tym, co dobrego można tam dostać. Menu było treściwe i chyba już wiedziała, co wybrać, toteż zamknęła je i wróciła spojrzeniem do Eitriego.
- Przyznaję, że umieram z głodu – uśmiechnęła się. - Ale zanim się doczekamy jedzenia, mamy trochę czasu na opowieści. Dawno się nie widzieliśmy.
Tęskniłam.
Eitri Soelberg
Re: 28.12.2000 – Restauracja „Flora” – A. Stjernen & E. Soelberg Sob 28 Maj - 21:47
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Siadając tuż przed kobietą, wciąż przyglądał się jej z uwagą. Owszem, zauważał wszystkie zmiany, które nastąpiły zarówno w wizerunku, jak i w sposobie mówienia. Musiała poczuć prawdziwą ulgę, co w pewnym sensie pozwoliło i jemu odetchnąć ze spokojem. Niemal do ostatniej chwili bił się wtedy z myślami, czy powinien aż tak bardzo ingerować w cudze życie. Przywykł do tego, że zwykle występował w roli obserwatora – wiedział, iż coś jest nie tak, lecz nie podejmował działania. Tym razem przełamał schemat i ostatecznie musiał przyznać, że nie żałował. Uśmiechnął się pogodnie, co nie było trudne, kiedy spotykał się z przyjaciółmi. Czuł się swobodnie, czego nie doświadczał zbyt często, dlatego każda taka okazja wzbudzała w nim wdzięczność. Podparł brodę na grzbiecie dłoni i przekrzywił lekko głowę, układając się wygodnie.
— Ja wolę pracować rano, potem moja efektywność z każdą godziną pikuje na łeb na szyję. Wieczorem robię się już zupełnie rozdrażniony — stwierdził, jednak zaraz doszedł do wniosku, że powinien wyjaśnić dokładniej. — Wiesz, nadmiar bodźców, dużo ludzi. Mój układ nerwowy jest słabym zawodnikiem, niestety — wzruszył ramionami, gdyż przywykł i mówił to z zupełną obojętnością. Chociaż przez lata zdołał się nieco uodpornić, czasami zdarzały się momenty, gdy niedomagał i robił się zwyczajnie nieznośny wraz z nastaniem popołudnia. Było to dość zabawne, lecz najczęściej wywoływało jedynie grymas niezadowolenia na twarzach współpracowników. Jakoś nauczyli się z nim funkcjonować, ale zazwyczaj po godzinie siedemnastej omijali Soelberga szerokim łukiem.
— Prywatna — odpowiedział na zadane pytanie, chociaż nie w pierwszej chwili zrozumiał jego sens. — Mój brat zorganizował wyjazd sylwestrowy — przez chwilę wahał się, czy powinien mówić w jakim celu. Nie chciał, aby odebrała to jako próbę zwrócenia uwagi na zbliżający się termin. Zwykle nie dzielił się podobnymi kwestiami, uznał jednak, że powinien, skoro ich relacja w ostatnim czasie uległa sporemu przeobrażeniu. Wciąż miał problemy z mocniejszym angażowaniem się we wszelakie kontakty. — Znaczy, tak się składa, że mam pierwszego stycznia urodziny, a on się uparł na wyjazd z moim przyjacielem. Więc jedziemy do Flåm. Czeka mnie ostatni rok z dwójką na przodzie — kończąc wypowiedź, szybko przeniósł spojrzenie na kelnera i na menu, które im przyniósł. Studiował je przez chwilę, choć wciąż kątem oka chwytał twarz Amalii oraz sposób w jaki się zachowywała. Wyraźnie wciąż się mu przyglądała, na co nie zareagował, choć zrobiło mu się gorąco, jak za każdym razem, gdy ktoś zbytnio zwracał na niego uwagę. Zamrugał mocno oczami. Chyba nie powinien był w ogóle otwierać ust, jednak nie potrafił powstrzymać się przed upewnieniem co do zaistniałej sytuacji. — Cz-czy wszystko dobrze? — zapytał wyraźnie zmieszany. Zapomniał o prośbie, by opowiedzieć o wyjeździe do Göteborga intensywnie skupiając się na towarzyszce. Mógł trwać tak dość długo, zawieszony w zastanowieniu, czy wszystko z nim dobrze, czy może nie dostrzegła czegoś niepokojącego, lecz nie chciała mu powiedzieć.
— Umierasz z głodu? A, tak, wybierzmy coś. — Dopiero po czasie zdał sobie sprawę, że zgubił kilka chwil zbytnio rozwodząc się nad sygnałem, którego nie potrafił zinterpretować. Szybki przegląd rozpiski pozwolił mu wybrać przystawkę i danie główne, deseru jeszcze nie chciał zamawiać, gdyż sądził, że kelner zwyczajowo zapyta o to po obiedzie. — Racja, minęło sporo czasu. A wracając do mojego wyjazdu, to było lepiej, niż sądziłem. Wiesz, zawsze moje relacje z mamą były dość napięte. To typ bardzo zamartwiającej się osoby, co nigdy nam nie ułatwiało dialogu. Ale przyznam, że była całkiem spokojna i udało się nam sensownie porozmawiać. Ivar odetchnął z ulgą, że wreszcie się na to zdecydowałem. — westchnął zupełnie tak, jakby było mu to obojętne, choć w rzeczywistości bardzo przejmował się opinią i odczuciami brata. — A ty? Rozmawiałaś… rozmawiałaś z rodzicami? — Długo zastanawiał się, czy powinien raz jeszcze wracać do tematu. — No wiesz. O tym, co się wydarzyło. O Trondheim…
— Ja wolę pracować rano, potem moja efektywność z każdą godziną pikuje na łeb na szyję. Wieczorem robię się już zupełnie rozdrażniony — stwierdził, jednak zaraz doszedł do wniosku, że powinien wyjaśnić dokładniej. — Wiesz, nadmiar bodźców, dużo ludzi. Mój układ nerwowy jest słabym zawodnikiem, niestety — wzruszył ramionami, gdyż przywykł i mówił to z zupełną obojętnością. Chociaż przez lata zdołał się nieco uodpornić, czasami zdarzały się momenty, gdy niedomagał i robił się zwyczajnie nieznośny wraz z nastaniem popołudnia. Było to dość zabawne, lecz najczęściej wywoływało jedynie grymas niezadowolenia na twarzach współpracowników. Jakoś nauczyli się z nim funkcjonować, ale zazwyczaj po godzinie siedemnastej omijali Soelberga szerokim łukiem.
— Prywatna — odpowiedział na zadane pytanie, chociaż nie w pierwszej chwili zrozumiał jego sens. — Mój brat zorganizował wyjazd sylwestrowy — przez chwilę wahał się, czy powinien mówić w jakim celu. Nie chciał, aby odebrała to jako próbę zwrócenia uwagi na zbliżający się termin. Zwykle nie dzielił się podobnymi kwestiami, uznał jednak, że powinien, skoro ich relacja w ostatnim czasie uległa sporemu przeobrażeniu. Wciąż miał problemy z mocniejszym angażowaniem się we wszelakie kontakty. — Znaczy, tak się składa, że mam pierwszego stycznia urodziny, a on się uparł na wyjazd z moim przyjacielem. Więc jedziemy do Flåm. Czeka mnie ostatni rok z dwójką na przodzie — kończąc wypowiedź, szybko przeniósł spojrzenie na kelnera i na menu, które im przyniósł. Studiował je przez chwilę, choć wciąż kątem oka chwytał twarz Amalii oraz sposób w jaki się zachowywała. Wyraźnie wciąż się mu przyglądała, na co nie zareagował, choć zrobiło mu się gorąco, jak za każdym razem, gdy ktoś zbytnio zwracał na niego uwagę. Zamrugał mocno oczami. Chyba nie powinien był w ogóle otwierać ust, jednak nie potrafił powstrzymać się przed upewnieniem co do zaistniałej sytuacji. — Cz-czy wszystko dobrze? — zapytał wyraźnie zmieszany. Zapomniał o prośbie, by opowiedzieć o wyjeździe do Göteborga intensywnie skupiając się na towarzyszce. Mógł trwać tak dość długo, zawieszony w zastanowieniu, czy wszystko z nim dobrze, czy może nie dostrzegła czegoś niepokojącego, lecz nie chciała mu powiedzieć.
— Umierasz z głodu? A, tak, wybierzmy coś. — Dopiero po czasie zdał sobie sprawę, że zgubił kilka chwil zbytnio rozwodząc się nad sygnałem, którego nie potrafił zinterpretować. Szybki przegląd rozpiski pozwolił mu wybrać przystawkę i danie główne, deseru jeszcze nie chciał zamawiać, gdyż sądził, że kelner zwyczajowo zapyta o to po obiedzie. — Racja, minęło sporo czasu. A wracając do mojego wyjazdu, to było lepiej, niż sądziłem. Wiesz, zawsze moje relacje z mamą były dość napięte. To typ bardzo zamartwiającej się osoby, co nigdy nam nie ułatwiało dialogu. Ale przyznam, że była całkiem spokojna i udało się nam sensownie porozmawiać. Ivar odetchnął z ulgą, że wreszcie się na to zdecydowałem. — westchnął zupełnie tak, jakby było mu to obojętne, choć w rzeczywistości bardzo przejmował się opinią i odczuciami brata. — A ty? Rozmawiałaś… rozmawiałaś z rodzicami? — Długo zastanawiał się, czy powinien raz jeszcze wracać do tematu. — No wiesz. O tym, co się wydarzyło. O Trondheim…
Amalia Stjernen
Re: 28.12.2000 – Restauracja „Flora” – A. Stjernen & E. Soelberg Nie 29 Maj - 17:48
Amalia StjernenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 27 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : prezenterka radiowa/cukiernik amator (po godzinach)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : krytyk (I), złotousty (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Amalia doskonale rozumiała to, o czym mówił Eitri. Tak się nauczyła pracować od samego rana, że nie wyobrażała sobie teraz tego w późniejszych godzinach. Wstawała wcześnie, ale jej to odpowiadało. Lubiła być częścią poranka tak wielu słuchaczy. Dobrze było wraz z nimi witać dzień i przekazywać najważniejsze wiadomości i ciekawostki.
- To tak jak ja. Obecnie nie wyobrażam sobie zmiany. Mogłabym zmienić pracę, tak, ale nie dałabym chyba rady siedzieć gdzieś do wieczora. Przyzwyczajenie robi swoje. A zresztą to wiesz, najlepsze godziny dla organizmu są właśnie rano. Kiedy człowiek odeśpi poprzedni dzień i wstaje z nową energią – uśmiechnęła się, chociaż u niej było różnie. Kiedy źle spała, nawet jej praca nie dawała wytchnienia. Czasem była zmęczona, ale starała się, by jej głos brzmiał dobrze, radośnie, ciepło i bez znaków, że coś jest nie tak. Obecnie było inaczej, wychodziła z dołka i każdy nowy dzień rozpoczynała inaczej, jakby po prostu to było nowe życie, nowe wyzwanie.
- Masz stresującą pracę. Nigdy nie wiesz jak zakończy się twój dzień – powiedziała z troską.
- Mam nadzieję, że i na twoje rozdrażnienie znajdzie się jakieś lekarstwo – dodała. - Szkoda nerwów, można się nieźle pochorować od tego. Po prostu… dbaj o siebie, dobrze? - miała ochotę wyciągnąć ku niemu rękę, by móc go dosięgnąć, ująć dłoń i po prostu powiedzieć, że nie jest sam.
Nie zrobiła tego, bo nie chciała wyjść na głupią i zbyt bezpośrednią. Jej sposoby na facetów były na poziomie zerowym. Przecież wstyd się przyznać, że nigdy nie miała chłopaka, ba, jej serce nie zabiło mocniej do żadnego faceta. I zjawił się taki Eitri i przewrócił jej świat do góry nogami. Zrobił to w dobry sposób, wyciągnął rękę, gdy ona tonęła i pozwolił jej żyć dalej, odetchnąć powietrzem zmian i cieszyć się młodością.
Kiedy powiedział jej o co chodziło z wyjazdem, do tego zdradził co nieco odnośnie swoich urodzin, Amalia się uśmiechnęła.
- Ach! Jakie to miłe – odparła z entuzjazmem. - Masz wspaniałych ludzi przy sobie. Myślą o tobie i im na tobie zależy – jej spojrzenie przeniosło się z mężczyzny na serwetkę.
- Szkoda, że nie będę mogła złożyć ci życzeń w tym dniu – jej żal był szczery, ale postanowiła sobie, że kiedy tylko wróci, zrobi mu jakąś niespodziankę. - Gdyby tak o mnie ktoś dbał… - westchnęła. Ostatnio stało się tak, że nie mogła liczyć na nikogo poza Eitrim. Jakby on jeden został na świecie. Nie pamiętała już kiedy ostatnio zrobiła coś dla siebie, poszła z kimś na zakupy, czy wędrowała gdzieś z przyjazną osobą. Została sama. Nawet nie miała z kim pogadać. Niby wychodziła z kryzysu emocjonalnego, ale gdzieś tam jakiś niepokój ciągle trzymał ją mocno w swoich objęciach. Obchodziła już niewiele osób. Nie wiedziała tylko, co robiła źle. Bo jej zależało? Bo za bardzo chciała się komuś wygadać, wypłakać, albo po prostu obyć gdzieś i odpocząć psychicznie?
- Masz szczęście, że posiadasz bliskie osoby. To już dobrze świadczy o tobie. Jesteś dla nich bardzo ważny – dla mnie jesteś bardzo ważny… ale nie powiedziała tego na głos.
Zauważył jej zmieszanie? Albo to, że być może dziwnie się zachowywała? Trzeba było jakoś naprawić sytuację.
- Bardzo dobrze – odpowiedziała. - Naprawdę, po prostu… to nic takiego – posłała mu przepraszający uśmiech. Miała nadzieję, że ją zignoruje i po prostu zaufa jej zapewnieniom.
- Tak, jestem głodna bo specjalnie nie jadłam dzisiaj zbyt wiele, chciałam sobie odbić właśnie tutaj. Słyszałam, że tu smacznie gotują – to prawda. Nie bardzo jej było po drodze z tym lokalem. Niespecjalnie miała z kim się tu udać, a karta dań była dość bogata. Chciało się skosztować i tego i tamtego… Wybrała jakieś dobrze zapowiadające się danie, a potem zostało tylko czekać i rozmawiać.
Wysłuchała Eitriego z uwagą i uśmiechnęła się, gdy skończył mówić. Ulga była widoczna na jego twarzy. Jego spojrzenie także nie było tak zatroskane, jak często u niego widziała.
- Cieszę się, że porozmawialiście. Trzeba to robić, wyjaśniać sobie wszystko, by lepiej się zrozumieć. Wiem, że to nie było łatwe, ale zrobiłeś krok do przodu, gratuluję. Mam nadzieję, że będzie tylko lepiej – rzekła z uśmiechem, który nie zniknął nawet wtedy, gdy zapytał o jej rodziców.
- Zdałam im krótką relację z naszej wyprawy. Oczywiście byli źli, że nie przyszłam do nich i nie przedstawiłam im ciebie – tak to wyglądało. Oto jednak im chodziło, by nie było rozgłosu.
- Potem powiedziałam o tym, co czułam i co usłyszałam od brata. Nie wiedzieli, co robić, jak zareagować. Potem mnie przytulili – na samo wspomnienie pojawiły się w jej oczach łzy.
- I trzymali w objęciach tak mocno, jak nie robili tego od lat. Na końcu wszyscy się popłakaliśmy – przyznała. Tego szło się domyślić. - Odwiedziliśmy też cmentarz, ale było inaczej niż zwykle. Nie czułam dystansu od nich, a oni nie czuli go ode mnie. Po prostu byliśmy tam jako rodzina, a nie jako osoby, które jak rodzina tylko wyglądają – zakończyła swoją opowieść.
Wzięła do ręki serwetkę i zaczęła się nią bawić. Przez jakiś czas nie patrzyła na towarzysza. Dała mu czas na zebranie myśli. Cieszyła się, że dali radę zmierzyć się ze swoimi bliskimi. I wyszli z tego obronną ręką. Amalia mogła stanąć przed Stjernenami dzięki przyjacielowi. Odkąd pojawił się w jej życiu, było naprawdę lepiej. I nie chodziło już nawet o zmianę w wyglądzie, chciała mieć siłę do walki z przeciwnościami losu, nie chciała też walczyć sama. Może i nie była typem wojowniczki, ale chciała wygrać walkę z własnymi słabościami.
Bogowie wiedzieli, jak bardzo była wdzięczna Soelbergowi za to, co dla niej robił. Nie chodziło o ten jeden epizod, ale o wszystko – nawet te najdrobniejsze gesty. W ten sposób zaprosił ją do swojego życia, a ona nie chciała już z niego wychodzić. Zależało jej na nim. Taka była prawda. Miał piękne wnętrze, które dostrzegła wtedy, gdy inni patrzyli na powierzchowne cechy. Był już nie tylko przyjacielem. Chciała, by pewnego dnia poczuł do niej to samo. Czy to było w ogóle możliwe? Czy mogła liczyć na wzajemność? Nie wiedziała. Kto wie, może w jego sercu było miejsce dla innej, a ona zostanie na zawsze w jego przedsionku i jej pukanie do tych drzwi zostanie zagłuszone przez głos kogoś innego. Potrafiła cierpieć w milczeniu i udawać, że wszystko gra. Bogowie, sprawcie, bym nie musiała znów przez to przechodzić, błagam was…
- To tak jak ja. Obecnie nie wyobrażam sobie zmiany. Mogłabym zmienić pracę, tak, ale nie dałabym chyba rady siedzieć gdzieś do wieczora. Przyzwyczajenie robi swoje. A zresztą to wiesz, najlepsze godziny dla organizmu są właśnie rano. Kiedy człowiek odeśpi poprzedni dzień i wstaje z nową energią – uśmiechnęła się, chociaż u niej było różnie. Kiedy źle spała, nawet jej praca nie dawała wytchnienia. Czasem była zmęczona, ale starała się, by jej głos brzmiał dobrze, radośnie, ciepło i bez znaków, że coś jest nie tak. Obecnie było inaczej, wychodziła z dołka i każdy nowy dzień rozpoczynała inaczej, jakby po prostu to było nowe życie, nowe wyzwanie.
- Masz stresującą pracę. Nigdy nie wiesz jak zakończy się twój dzień – powiedziała z troską.
- Mam nadzieję, że i na twoje rozdrażnienie znajdzie się jakieś lekarstwo – dodała. - Szkoda nerwów, można się nieźle pochorować od tego. Po prostu… dbaj o siebie, dobrze? - miała ochotę wyciągnąć ku niemu rękę, by móc go dosięgnąć, ująć dłoń i po prostu powiedzieć, że nie jest sam.
Nie zrobiła tego, bo nie chciała wyjść na głupią i zbyt bezpośrednią. Jej sposoby na facetów były na poziomie zerowym. Przecież wstyd się przyznać, że nigdy nie miała chłopaka, ba, jej serce nie zabiło mocniej do żadnego faceta. I zjawił się taki Eitri i przewrócił jej świat do góry nogami. Zrobił to w dobry sposób, wyciągnął rękę, gdy ona tonęła i pozwolił jej żyć dalej, odetchnąć powietrzem zmian i cieszyć się młodością.
Kiedy powiedział jej o co chodziło z wyjazdem, do tego zdradził co nieco odnośnie swoich urodzin, Amalia się uśmiechnęła.
- Ach! Jakie to miłe – odparła z entuzjazmem. - Masz wspaniałych ludzi przy sobie. Myślą o tobie i im na tobie zależy – jej spojrzenie przeniosło się z mężczyzny na serwetkę.
- Szkoda, że nie będę mogła złożyć ci życzeń w tym dniu – jej żal był szczery, ale postanowiła sobie, że kiedy tylko wróci, zrobi mu jakąś niespodziankę. - Gdyby tak o mnie ktoś dbał… - westchnęła. Ostatnio stało się tak, że nie mogła liczyć na nikogo poza Eitrim. Jakby on jeden został na świecie. Nie pamiętała już kiedy ostatnio zrobiła coś dla siebie, poszła z kimś na zakupy, czy wędrowała gdzieś z przyjazną osobą. Została sama. Nawet nie miała z kim pogadać. Niby wychodziła z kryzysu emocjonalnego, ale gdzieś tam jakiś niepokój ciągle trzymał ją mocno w swoich objęciach. Obchodziła już niewiele osób. Nie wiedziała tylko, co robiła źle. Bo jej zależało? Bo za bardzo chciała się komuś wygadać, wypłakać, albo po prostu obyć gdzieś i odpocząć psychicznie?
- Masz szczęście, że posiadasz bliskie osoby. To już dobrze świadczy o tobie. Jesteś dla nich bardzo ważny – dla mnie jesteś bardzo ważny… ale nie powiedziała tego na głos.
Zauważył jej zmieszanie? Albo to, że być może dziwnie się zachowywała? Trzeba było jakoś naprawić sytuację.
- Bardzo dobrze – odpowiedziała. - Naprawdę, po prostu… to nic takiego – posłała mu przepraszający uśmiech. Miała nadzieję, że ją zignoruje i po prostu zaufa jej zapewnieniom.
- Tak, jestem głodna bo specjalnie nie jadłam dzisiaj zbyt wiele, chciałam sobie odbić właśnie tutaj. Słyszałam, że tu smacznie gotują – to prawda. Nie bardzo jej było po drodze z tym lokalem. Niespecjalnie miała z kim się tu udać, a karta dań była dość bogata. Chciało się skosztować i tego i tamtego… Wybrała jakieś dobrze zapowiadające się danie, a potem zostało tylko czekać i rozmawiać.
Wysłuchała Eitriego z uwagą i uśmiechnęła się, gdy skończył mówić. Ulga była widoczna na jego twarzy. Jego spojrzenie także nie było tak zatroskane, jak często u niego widziała.
- Cieszę się, że porozmawialiście. Trzeba to robić, wyjaśniać sobie wszystko, by lepiej się zrozumieć. Wiem, że to nie było łatwe, ale zrobiłeś krok do przodu, gratuluję. Mam nadzieję, że będzie tylko lepiej – rzekła z uśmiechem, który nie zniknął nawet wtedy, gdy zapytał o jej rodziców.
- Zdałam im krótką relację z naszej wyprawy. Oczywiście byli źli, że nie przyszłam do nich i nie przedstawiłam im ciebie – tak to wyglądało. Oto jednak im chodziło, by nie było rozgłosu.
- Potem powiedziałam o tym, co czułam i co usłyszałam od brata. Nie wiedzieli, co robić, jak zareagować. Potem mnie przytulili – na samo wspomnienie pojawiły się w jej oczach łzy.
- I trzymali w objęciach tak mocno, jak nie robili tego od lat. Na końcu wszyscy się popłakaliśmy – przyznała. Tego szło się domyślić. - Odwiedziliśmy też cmentarz, ale było inaczej niż zwykle. Nie czułam dystansu od nich, a oni nie czuli go ode mnie. Po prostu byliśmy tam jako rodzina, a nie jako osoby, które jak rodzina tylko wyglądają – zakończyła swoją opowieść.
Wzięła do ręki serwetkę i zaczęła się nią bawić. Przez jakiś czas nie patrzyła na towarzysza. Dała mu czas na zebranie myśli. Cieszyła się, że dali radę zmierzyć się ze swoimi bliskimi. I wyszli z tego obronną ręką. Amalia mogła stanąć przed Stjernenami dzięki przyjacielowi. Odkąd pojawił się w jej życiu, było naprawdę lepiej. I nie chodziło już nawet o zmianę w wyglądzie, chciała mieć siłę do walki z przeciwnościami losu, nie chciała też walczyć sama. Może i nie była typem wojowniczki, ale chciała wygrać walkę z własnymi słabościami.
Bogowie wiedzieli, jak bardzo była wdzięczna Soelbergowi za to, co dla niej robił. Nie chodziło o ten jeden epizod, ale o wszystko – nawet te najdrobniejsze gesty. W ten sposób zaprosił ją do swojego życia, a ona nie chciała już z niego wychodzić. Zależało jej na nim. Taka była prawda. Miał piękne wnętrze, które dostrzegła wtedy, gdy inni patrzyli na powierzchowne cechy. Był już nie tylko przyjacielem. Chciała, by pewnego dnia poczuł do niej to samo. Czy to było w ogóle możliwe? Czy mogła liczyć na wzajemność? Nie wiedziała. Kto wie, może w jego sercu było miejsce dla innej, a ona zostanie na zawsze w jego przedsionku i jej pukanie do tych drzwi zostanie zagłuszone przez głos kogoś innego. Potrafiła cierpieć w milczeniu i udawać, że wszystko gra. Bogowie, sprawcie, bym nie musiała znów przez to przechodzić, błagam was…
Eitri Soelberg
Re: 28.12.2000 – Restauracja „Flora” – A. Stjernen & E. Soelberg Wto 31 Maj - 15:48
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Słuchał jej uważnie. Rzadko zdarzało się, że czerpał faktyczną przyjemność z przebywania w otoczeniu innych ludzi. Zwykle dawkował sobie spotkania dość ostrożnie, niechętnie wychodząc z bezpiecznej przestrzeni samotności. Coraz częściej jednak czuł, że jest bardziej oswojony z ludźmi, z ich odmiennością i niepowtarzalnością charakterów. Było mu chyba nieco lepiej w porównaniu do tego, co czuł jeszcze miesiąc temu. Uśmiechnął się więc pogodnie i kiwnął głową. Nigdy nie należał do osób przepadających za wieczorami przy pracy – w tym względzie Ivar zawsze dawał sobie lepiej radę, co wynikało także z konieczności pełnionego przez niego stanowiska. Wysłannicy często musieli działać pod osłoną nocy i wtedy, gdy niemal całe miasto pogrążyło się we śnie. Z nim było nieco inaczej, choć nigdy nie wykręcał się od obowiązków.
Troska, która zawisła w powietrzu, kiedy Amalia wypowiedziała kolejne słowa, zatrzymała go w zastanowieniu. Często zapominał o tym, że jego praca faktycznie bywała niebezpieczna i choć przekonał się o tym na własnej skórze, z czasem wyparł te myśli powracając do normalności. Traumatyczne wspomnienia wprawdzie często nawiedzały go w snach, czy w momentach, gdy czuł się gorzej, jednak już dawno nie żył nimi każdego dnia.
— Dziękuję. Wiesz, to chyba nie kwestia rozdrażnienia. Ja po prostu taki jestem — wyznał, przecierając czoło dłonią. — Do pracy przywykłem. Wiedziałem dobrze, na co się piszę od samego początku. Taka nasza natura rodzinna. — Dość często ryzykowali. Nie ułatwiało to prowadzenia życia rodzinnego, gdyż męska część rodu Soelbergów była dość często nieobecna, zajęta zawsze czymś, co nie mogło czekać, było ważniejsze od spokojnego popołudnia przy rodzinnym stole. Kiedy żyło się samotnie podobne niedogodności nie dawały się tak bardzo we znaki, jednak kiedy zaczynało się z kimś wspólne życie cóż, bywało już zupełnie inaczej. Sam przez wiele lat doświadczał nieobecności ojca i zawsze powtarzał sobie, że z nim będzie inaczej, jednak czas zweryfikował pragnienia. Pierwsza poważniejsza akcja rozłupała całkiem jego świat i zniszczyła wszystko to, co skrzętnie budował, pozostawiając na umyśle niezatarty ślad i obawy, że prędzej, czy później, historia znowu się powtórzy. Poczuł, że napełnia go melancholia, lecz ta szybko wyparowała, gdy usłyszał entuzjazm w głosie przyjaciółki.
— No, tak. Chociaż czasami o tym zapominam. Ivar i Saf są mi chyba najbliżsi. Choć wiesz, sporo się różnimy z Safírem — mimowolnie uśmiechnął się na samą myśl o Fenrissonie, opuszczając spojrzenie na kartę przed sobą. Jeszcze zupełnie nie okrzepły w nim wspomnienia wyjazdu do Karelii, rozmowy, na którą się odważył. Wężyk szmaragdowej bransoletki wciąż okalał jego nadgarstek: był przyjemnie ciepły i swój jakby stanowił integralną część jego osoby, bo chyba w taki sposób zaczął myśleć o przyjacielu. Nie potrafiłby wyobrazić sobie przyszłości, w której brakowałoby jego równie szmaragdowych oczu. Uniósł twarz i przyjrzał się Amalii. Powoli zaczynał odkrywać, że i ona była ważnym elementem w jego codzienności, że dzięki niej sam przeszedł kolejny kawałek drogi ku pełni zdrowia i ku akceptacji swojej natury. — Daj spokój, naprawdę, kiedykolwiek złożysz mi życzenia, będzie dobrze i będę się cieszył, nigdy szczególnie nie przywiązywałem uwagi do tej daty — wzruszył ramionami z nadmierną obojętnością. Pamiętał, że lata temu szczerze nienawidził imprez organizowanych przez matkę i przymusu zapraszania na nie kolegów, z którymi nigdy nie miał zbyt wiele wspólnego. Dziecięca trauma towarzyszyła mu po dziś dzień.
— Hej, Amalio — nagle z jego ust wyrwał się protest. — Przecież masz wokół siebie sporo ludzi, naprawdę dobrych ludzi. Sama jesteś wspaniałą osobą, do której każdy lgnie. Nie to co ja, ja odstręczam głównie każdego na swojej drodze — przyznał zupełnie poważnie, lecz zaraz urwał, wciąż patrząc na nią z pełnią zatroskania. — Przecież wiesz, że możesz liczyć choćby, choćby na mnie — zastanawiał się, czy wystarczająco mocno się postarał, bo być może wciąż nie dał jej tego, czego naprawdę oczekiwała. — Może to marne pocieszenie, ale serio, zawsze jestem i zawsze możesz do mnie napisać, czy po prostu przyjść. Posiedzieć choćby, pogadać, wypić kawę, czy wyjść na spacer — wyliczał dość gorączkowo panicznie szukając kolejnych zapewnień, byle nie poczuła się znowu gorzej. Jej wymówka wcale nie uspokoiła go wyjątkowo, wciąż się jej przypatrywał, nie rozumiejąc, dlaczego ewidentnie unikała tematu, jednak nie zamierzał jej męczyć. Nie lubił wtykać nosa w sprawy, które, jak mu się wydawało, go zupełnie nie dotyczyły.
— Mmm… myślę, że po obiedzie powinniśmy zamówić sernik z malinami. Słyszałem, że jest tu wspaniały — zasugerował, zerkając na swoją towarzyszkę z rozbawieniem. On sam nigdy szczególnie się nie pilnował, jeśli chodziło o sprawy jedzenia – wyglądał dość mizernie, co wcale nie sugerowało tak ogromnego apetytu, zwłaszcza na rzeczy słodkie.
— Dzięki, wiesz, wciąż nie wierzę, że chciałem tam pojechać. Stoi za tym dość długa i zawiła historia naszego życia rodzinnego, może kiedyś ci opowiem — wyznał niepewnie, nieszczególnie przekonany do słuszności podobnej decyzji, lecz gdzieś w głębi duszy wierzył, że może jej mówić nawet o takich rzeczach. — Mnie? — niemal zachłysnął się własną śliną. — Znaczy rozumiem, rozumiem dlaczego, ale… — grymas na twarzy wyrażał realne zawstydzenie związane z niezręcznością. — O bogwie, głupia sytuacja. Ale chyba by to nie pomogło — uśmiechnął się krzywo. — W każdym razie, mam nadzieję, że nie mają mi za złe takiego wciskania się bez słowa w rodzinne sprawy — spojrzał na Amalię, dokładnie śledząc jej reakcje, choć zaraz uspokoił się nieco. — Cieszę się, że to pomogło i że rozmawialiście. Mam nadzieję, że teraz będzie tylko lepiej. — Chciał, aby przyjaciółka wreszcie mogła oderwać się od przeszłości i aby życie, które przed nią wciąż było okazało się naprawdę dobre i pełne szczęścia. Wiedział, że czasami nie było to łatwe do osiągnięcia, lecz małymi krokami wierzył, że dotrze do momentu, w którym będzie mogła powiedzieć, iż jest prawdziwie szczęśliwa. — Ach, właśnie… chciałem ci jeszcze raz, osobiście, podziękować za prezent świąteczny. Broszka jest naprawdę piękna. — Sugestywnie odsłonił połę marynarki i ukazał ozdobę spoczywającą na piersi.
Troska, która zawisła w powietrzu, kiedy Amalia wypowiedziała kolejne słowa, zatrzymała go w zastanowieniu. Często zapominał o tym, że jego praca faktycznie bywała niebezpieczna i choć przekonał się o tym na własnej skórze, z czasem wyparł te myśli powracając do normalności. Traumatyczne wspomnienia wprawdzie często nawiedzały go w snach, czy w momentach, gdy czuł się gorzej, jednak już dawno nie żył nimi każdego dnia.
— Dziękuję. Wiesz, to chyba nie kwestia rozdrażnienia. Ja po prostu taki jestem — wyznał, przecierając czoło dłonią. — Do pracy przywykłem. Wiedziałem dobrze, na co się piszę od samego początku. Taka nasza natura rodzinna. — Dość często ryzykowali. Nie ułatwiało to prowadzenia życia rodzinnego, gdyż męska część rodu Soelbergów była dość często nieobecna, zajęta zawsze czymś, co nie mogło czekać, było ważniejsze od spokojnego popołudnia przy rodzinnym stole. Kiedy żyło się samotnie podobne niedogodności nie dawały się tak bardzo we znaki, jednak kiedy zaczynało się z kimś wspólne życie cóż, bywało już zupełnie inaczej. Sam przez wiele lat doświadczał nieobecności ojca i zawsze powtarzał sobie, że z nim będzie inaczej, jednak czas zweryfikował pragnienia. Pierwsza poważniejsza akcja rozłupała całkiem jego świat i zniszczyła wszystko to, co skrzętnie budował, pozostawiając na umyśle niezatarty ślad i obawy, że prędzej, czy później, historia znowu się powtórzy. Poczuł, że napełnia go melancholia, lecz ta szybko wyparowała, gdy usłyszał entuzjazm w głosie przyjaciółki.
— No, tak. Chociaż czasami o tym zapominam. Ivar i Saf są mi chyba najbliżsi. Choć wiesz, sporo się różnimy z Safírem — mimowolnie uśmiechnął się na samą myśl o Fenrissonie, opuszczając spojrzenie na kartę przed sobą. Jeszcze zupełnie nie okrzepły w nim wspomnienia wyjazdu do Karelii, rozmowy, na którą się odważył. Wężyk szmaragdowej bransoletki wciąż okalał jego nadgarstek: był przyjemnie ciepły i swój jakby stanowił integralną część jego osoby, bo chyba w taki sposób zaczął myśleć o przyjacielu. Nie potrafiłby wyobrazić sobie przyszłości, w której brakowałoby jego równie szmaragdowych oczu. Uniósł twarz i przyjrzał się Amalii. Powoli zaczynał odkrywać, że i ona była ważnym elementem w jego codzienności, że dzięki niej sam przeszedł kolejny kawałek drogi ku pełni zdrowia i ku akceptacji swojej natury. — Daj spokój, naprawdę, kiedykolwiek złożysz mi życzenia, będzie dobrze i będę się cieszył, nigdy szczególnie nie przywiązywałem uwagi do tej daty — wzruszył ramionami z nadmierną obojętnością. Pamiętał, że lata temu szczerze nienawidził imprez organizowanych przez matkę i przymusu zapraszania na nie kolegów, z którymi nigdy nie miał zbyt wiele wspólnego. Dziecięca trauma towarzyszyła mu po dziś dzień.
— Hej, Amalio — nagle z jego ust wyrwał się protest. — Przecież masz wokół siebie sporo ludzi, naprawdę dobrych ludzi. Sama jesteś wspaniałą osobą, do której każdy lgnie. Nie to co ja, ja odstręczam głównie każdego na swojej drodze — przyznał zupełnie poważnie, lecz zaraz urwał, wciąż patrząc na nią z pełnią zatroskania. — Przecież wiesz, że możesz liczyć choćby, choćby na mnie — zastanawiał się, czy wystarczająco mocno się postarał, bo być może wciąż nie dał jej tego, czego naprawdę oczekiwała. — Może to marne pocieszenie, ale serio, zawsze jestem i zawsze możesz do mnie napisać, czy po prostu przyjść. Posiedzieć choćby, pogadać, wypić kawę, czy wyjść na spacer — wyliczał dość gorączkowo panicznie szukając kolejnych zapewnień, byle nie poczuła się znowu gorzej. Jej wymówka wcale nie uspokoiła go wyjątkowo, wciąż się jej przypatrywał, nie rozumiejąc, dlaczego ewidentnie unikała tematu, jednak nie zamierzał jej męczyć. Nie lubił wtykać nosa w sprawy, które, jak mu się wydawało, go zupełnie nie dotyczyły.
— Mmm… myślę, że po obiedzie powinniśmy zamówić sernik z malinami. Słyszałem, że jest tu wspaniały — zasugerował, zerkając na swoją towarzyszkę z rozbawieniem. On sam nigdy szczególnie się nie pilnował, jeśli chodziło o sprawy jedzenia – wyglądał dość mizernie, co wcale nie sugerowało tak ogromnego apetytu, zwłaszcza na rzeczy słodkie.
— Dzięki, wiesz, wciąż nie wierzę, że chciałem tam pojechać. Stoi za tym dość długa i zawiła historia naszego życia rodzinnego, może kiedyś ci opowiem — wyznał niepewnie, nieszczególnie przekonany do słuszności podobnej decyzji, lecz gdzieś w głębi duszy wierzył, że może jej mówić nawet o takich rzeczach. — Mnie? — niemal zachłysnął się własną śliną. — Znaczy rozumiem, rozumiem dlaczego, ale… — grymas na twarzy wyrażał realne zawstydzenie związane z niezręcznością. — O bogwie, głupia sytuacja. Ale chyba by to nie pomogło — uśmiechnął się krzywo. — W każdym razie, mam nadzieję, że nie mają mi za złe takiego wciskania się bez słowa w rodzinne sprawy — spojrzał na Amalię, dokładnie śledząc jej reakcje, choć zaraz uspokoił się nieco. — Cieszę się, że to pomogło i że rozmawialiście. Mam nadzieję, że teraz będzie tylko lepiej. — Chciał, aby przyjaciółka wreszcie mogła oderwać się od przeszłości i aby życie, które przed nią wciąż było okazało się naprawdę dobre i pełne szczęścia. Wiedział, że czasami nie było to łatwe do osiągnięcia, lecz małymi krokami wierzył, że dotrze do momentu, w którym będzie mogła powiedzieć, iż jest prawdziwie szczęśliwa. — Ach, właśnie… chciałem ci jeszcze raz, osobiście, podziękować za prezent świąteczny. Broszka jest naprawdę piękna. — Sugestywnie odsłonił połę marynarki i ukazał ozdobę spoczywającą na piersi.
Amalia Stjernen
Re: 28.12.2000 – Restauracja „Flora” – A. Stjernen & E. Soelberg Wto 7 Cze - 13:48
Amalia StjernenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 27 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : prezenterka radiowa/cukiernik amator (po godzinach)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : krytyk (I), złotousty (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Amalia słuchała uważnie słów przyjaciela i kiwała głową, dając znać, że rozumie go. Tak było, lecz wydawało jej się, że on jest tak bardzo ambitny i wciągnięty w pracę, że nie dba o siebie odpowiednio. Miała nawet coś żartem powiedzieć, że przydałaby mu się partnerka, która pilnowałaby, żeby odpoczywał i się nie zapracowywał. W ostatniej chwili ugryzła się w język. Nie chciała go tym rozdrażnić, nie jej sprawa w końcu. Mogła tylko martwić się z oddali, myśląc, czy nie stało się coś złego. Gdyby tylko chciał, byłaby bliżej. Nie śmiała jednak nic rzec, tylko myślami błądziła ku rzeczywistości, która miała nigdy nie nadejść. Głupie serce biło jej mocno w piersi.
Zdrajca! - mruknęła w myślach, zwracając się do niego właśnie. Bała się, że zdradzi ją szybszy oddech lub naznaczone czerwienią policzki. Na szczęście w środku było na tyle ciepło, że mogła to wytłumaczyć w ten sposób, gdyby oczywiście to zostało zauważone.
Nieświadomy wewnętrznej bitwy Amalii z podszeptami serca, mówił dalej, a ona starała się poukładać wszystko w swoim umyśle.
- Dobrze, że możesz liczyć na brata. To dobrze mieć rodzeństwo – chociaż sama doświadczyła to zaledwie przez kilka lat swojego życia, wiedziała, że to bardzo ważne. Ale było, minęło. Nie mogła w kółko się tym zadręczać. Wiedziała w końcu, że z bratem wszystko dobrze i jego dusza jest spokojna.
- Czasami przeciwieństwa przyciągają się najmocniej – zauważyła, podsumowując jego przyjaźń z Safirem. Chciałaby mieć taką bliską osobę. Kogoś, kto by się nią zaopiekował, był zawsze obecny w najtrudniejszych momentach i do tego mógł świętować z nią ważne daty. W domu nie miała nawet spokojnych urodzin, w końcu to był też dzień narodzin zmarłego Roara.
- Wiem, ale… taki szczególny dzień jest tylko jeden w roku. Trzeba go świętować – w końcu nie wiadomo było, czy dożyje się go w następnym roku. Życie było przecież nieprzewidywalne. Amalia wiedziała już, że nie przyjdzie z pustymi rękami. Zrobi mu niespodziankę, przynosząc coś słodkiego własnej roboty. I może da mu coś, jakiś drobiazg.
Słowa Eitriego miały sens, mimo to nie chciała mu się narzucać. Miał trudną pracę, nie mogła go nachodzić z własnymi problemami. Dzielenie ich z kimś bliskim jest ważne, ale nie chciała nimi zajmować głowy mężczyzny. Przecież to było głupie, może dziecinne. A jednak miała wrażenie, że została sama, gdy jej przyjaciele po prostu przestali się odzywać. Jako osoba wrażliwa, przejmowała się tym, zastanawiając się, jaki błąd popełniła.
- Chcę tego, naprawdę – odparła cicho. - Ale moje towarzystwo by cię w końcu znudziło. Nie przesadzam. Naprawdę jestem sama. Wiesz, nasze spotkanie traktuję jakbym wygrała na loterii – starała się uśmiechnąć. - Chcę się cieszyć życiem, ale… - nie mam z kim… - dokończyła w myślach.
- Ech, jeszcze zepsuję ci teraz humor marudzeniem – odetchnęła głęboko. - Dziękuję ci, że jesteś przy mnie. To bardzo wiele dla mnie znaczy – więcej niż jestem w stanie powiedzieć i wyrazić.
- Sernik… - jęknęła. - Nie mów nawet, ja bym spróbowała tu wszystkiego po trochu – uśmiechnęła się tym razem naturalnie, kierowana odruchem.
- Jestem strasznym łasuchem – przyznała. Za dziecka była nawet trochę okrąglutka, jak to dzieci, ale z czasem to zgubiła i nie musiała się już przejmować swoją sylwetką. Miała dobrą przemianę materii i dzięki temu jadła, co chciała.
- Nie wiem na co się zdecyduję – chyba będzie musiała wyliczać, może tak szybciej coś wybierze.
- No to chyba możemy uczcić rodzinny sukces – powiedziała raźno. - Przeżyliśmy chyba całkiem nieźle to, co nas męczyło. Oby było już z górki – zrobili krok ku czemuś, co miało być chyba bardzo ważne w życiu i dalszej relacji z rodziną.
- Wiesz, oni są wdzięczni za pomoc, jakiej mi udzieliłeś. Po prostu chcieli podziękować za to, co zrobiłeś – na pewno zauważyli jej zmieszanie, gdy opowiadała o Eitrim, znali swoją córkę. Nigdy wcześniej nie mówiła z takim zaangażowaniem o mężczyznach. Wyczuli chyba, że to coś poważnego z jej strony. No, ale cóż poradzić. Nie pytali o nic więcej, dlatego nie było tematu.
- Jest lepiej i wierzę, że najgorsze za nami – tak się miały sprawy.
Gdy Eitri podziękował za prezent, spuściła na chwilę wzrok.
- To nic takiego, ale właściwości mogą być użyteczne. Twój prezent też się nie marnuje – dodała.
- Dziękuję ci za niego. Mam nadzieję, że pozwoli mi inaczej spojrzeć na siebie. Powinno dodać mi wiary w siebie, bo ja naprawdę sięgam dna jeśli chodzi o samoocenę. Zawsze tak było – zaczęła wspominać.
- Tak to już jest, gdy się przez większość życia jest odludkiem. Trudno spojrzeć na siebie przychylnie, gdy mało kto tak patrzy i mówi o tym, że nie jest tak źle, jak się zdaje. Z pewnych rzeczy się nie wyrasta, nawet jeśli by się chciało – byłoby jej o wiele łatwiej w życiu, gdyby w pełni akceptowała to, jaka była. Może po prostu w życiu prywatnym była zbyt nieśmiała? Zawodowo nie można jej było tego zarzucić, ale poza nią? To było trudne. Nie przyciągała osób do siebie, nie miała czaru i urody wielu kobiet, które potrafią uwodzić i przyciągać do siebie innych. Amalia była po prostu skromną kobietą, która chciała być akceptowana i kochana.
Zdrajca! - mruknęła w myślach, zwracając się do niego właśnie. Bała się, że zdradzi ją szybszy oddech lub naznaczone czerwienią policzki. Na szczęście w środku było na tyle ciepło, że mogła to wytłumaczyć w ten sposób, gdyby oczywiście to zostało zauważone.
Nieświadomy wewnętrznej bitwy Amalii z podszeptami serca, mówił dalej, a ona starała się poukładać wszystko w swoim umyśle.
- Dobrze, że możesz liczyć na brata. To dobrze mieć rodzeństwo – chociaż sama doświadczyła to zaledwie przez kilka lat swojego życia, wiedziała, że to bardzo ważne. Ale było, minęło. Nie mogła w kółko się tym zadręczać. Wiedziała w końcu, że z bratem wszystko dobrze i jego dusza jest spokojna.
- Czasami przeciwieństwa przyciągają się najmocniej – zauważyła, podsumowując jego przyjaźń z Safirem. Chciałaby mieć taką bliską osobę. Kogoś, kto by się nią zaopiekował, był zawsze obecny w najtrudniejszych momentach i do tego mógł świętować z nią ważne daty. W domu nie miała nawet spokojnych urodzin, w końcu to był też dzień narodzin zmarłego Roara.
- Wiem, ale… taki szczególny dzień jest tylko jeden w roku. Trzeba go świętować – w końcu nie wiadomo było, czy dożyje się go w następnym roku. Życie było przecież nieprzewidywalne. Amalia wiedziała już, że nie przyjdzie z pustymi rękami. Zrobi mu niespodziankę, przynosząc coś słodkiego własnej roboty. I może da mu coś, jakiś drobiazg.
Słowa Eitriego miały sens, mimo to nie chciała mu się narzucać. Miał trudną pracę, nie mogła go nachodzić z własnymi problemami. Dzielenie ich z kimś bliskim jest ważne, ale nie chciała nimi zajmować głowy mężczyzny. Przecież to było głupie, może dziecinne. A jednak miała wrażenie, że została sama, gdy jej przyjaciele po prostu przestali się odzywać. Jako osoba wrażliwa, przejmowała się tym, zastanawiając się, jaki błąd popełniła.
- Chcę tego, naprawdę – odparła cicho. - Ale moje towarzystwo by cię w końcu znudziło. Nie przesadzam. Naprawdę jestem sama. Wiesz, nasze spotkanie traktuję jakbym wygrała na loterii – starała się uśmiechnąć. - Chcę się cieszyć życiem, ale… - nie mam z kim… - dokończyła w myślach.
- Ech, jeszcze zepsuję ci teraz humor marudzeniem – odetchnęła głęboko. - Dziękuję ci, że jesteś przy mnie. To bardzo wiele dla mnie znaczy – więcej niż jestem w stanie powiedzieć i wyrazić.
- Sernik… - jęknęła. - Nie mów nawet, ja bym spróbowała tu wszystkiego po trochu – uśmiechnęła się tym razem naturalnie, kierowana odruchem.
- Jestem strasznym łasuchem – przyznała. Za dziecka była nawet trochę okrąglutka, jak to dzieci, ale z czasem to zgubiła i nie musiała się już przejmować swoją sylwetką. Miała dobrą przemianę materii i dzięki temu jadła, co chciała.
- Nie wiem na co się zdecyduję – chyba będzie musiała wyliczać, może tak szybciej coś wybierze.
- No to chyba możemy uczcić rodzinny sukces – powiedziała raźno. - Przeżyliśmy chyba całkiem nieźle to, co nas męczyło. Oby było już z górki – zrobili krok ku czemuś, co miało być chyba bardzo ważne w życiu i dalszej relacji z rodziną.
- Wiesz, oni są wdzięczni za pomoc, jakiej mi udzieliłeś. Po prostu chcieli podziękować za to, co zrobiłeś – na pewno zauważyli jej zmieszanie, gdy opowiadała o Eitrim, znali swoją córkę. Nigdy wcześniej nie mówiła z takim zaangażowaniem o mężczyznach. Wyczuli chyba, że to coś poważnego z jej strony. No, ale cóż poradzić. Nie pytali o nic więcej, dlatego nie było tematu.
- Jest lepiej i wierzę, że najgorsze za nami – tak się miały sprawy.
Gdy Eitri podziękował za prezent, spuściła na chwilę wzrok.
- To nic takiego, ale właściwości mogą być użyteczne. Twój prezent też się nie marnuje – dodała.
- Dziękuję ci za niego. Mam nadzieję, że pozwoli mi inaczej spojrzeć na siebie. Powinno dodać mi wiary w siebie, bo ja naprawdę sięgam dna jeśli chodzi o samoocenę. Zawsze tak było – zaczęła wspominać.
- Tak to już jest, gdy się przez większość życia jest odludkiem. Trudno spojrzeć na siebie przychylnie, gdy mało kto tak patrzy i mówi o tym, że nie jest tak źle, jak się zdaje. Z pewnych rzeczy się nie wyrasta, nawet jeśli by się chciało – byłoby jej o wiele łatwiej w życiu, gdyby w pełni akceptowała to, jaka była. Może po prostu w życiu prywatnym była zbyt nieśmiała? Zawodowo nie można jej było tego zarzucić, ale poza nią? To było trudne. Nie przyciągała osób do siebie, nie miała czaru i urody wielu kobiet, które potrafią uwodzić i przyciągać do siebie innych. Amalia była po prostu skromną kobietą, która chciała być akceptowana i kochana.
Eitri Soelberg
Re: 28.12.2000 – Restauracja „Flora” – A. Stjernen & E. Soelberg Sro 8 Cze - 11:51
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Rozmawiali sporo o Ivarze, a właściwie, to on zdobył się na odwagę, aby mówić o bracie i o tym, jak ważną personą był. otwierał się na uczucia, których nigdy nie chciał ujawniać, również w bezpośrednim kontakcie ze starszym Soelbergiem. Rzadko był dla niego tak czuły i realnie wdzięczny za pomoc. Zwykle zapominał o podobnych gestach, czuł się głupio, gdy musiał pokazać mu, że łączy ich naprawdę wiele. Teraz jednak pozwalał sobie na więcej, odnajdywał nowe sposoby na zacieśnianie więzi rodzinnych. Wydawało mu się, że i starszak czuje się nieco inaczej w obliczu zachodzących zmian. Nigdy wcześniej bowiem Eitri nie był tak otwarty i chętny, aby mówić o tym, co siedziało mu w głowie. Dużo wyciągnął ze spotkania z Amalią, z jej historii i tęsknoty za Roarem. Uświadomił sobie, że życie było bardzo kruchą konstrukcją i nie mieli wpływu na pewne wydarzenia, które mogły na zawsze zmienić przyszłość. Nie chciał bardzo, by kiedykolwiek zabrakło Ivara, lecz przecież nie mógł zmienić decyzji Norn, jedyne, co było w jego mocy to starać się o to, aby każda wspólna chwila obfitowała w dobro i zrozumienie, choć przecież nie zawsze było kolorowo. Może Amalia nie zdawała sobie z tego sprawy, lecz mężczyzna naprawdę wiele jej zawdzięczał.
— Tak. Był zawsze. Zawsze, kiedy go potrzebowałem, choć zwykle bardzo mnie to drażniło i nie potrafiłem przyjąć jego pomocy. —Pokiwał lekko głową, zgadzając się z jej słowami, choć musiał jeszcze wyjaśnić, że był kiepski w okazywaniu wdzięczności, zaraz jednak zdawał się być bardziej entuzjastycznym, choć lekki rumieniec opadł na wydatne kości policzkowe. Zwykle bał się podobnego przywiązania, zwłaszcza zerkając w mało przychylną przeszłość i to, w jaki sposób został potraktowany przez Heddę, której zaufał zupełnie, a która okazała się nigdy nie być szczerą względem niego. Też zdawali się być przeciwieństwami i stanowili niezwykłą parę, zgraną i dającą mu niemal zupełną pewność, że spędzą razem resztę życia. Może oczekiwał zbyt wiele? — Chyba tak. Może kiedyś uda ci się go poznać — stwierdził, zaproponował? Sam nie wiedział. Wydawało mu się, że trzymanie blisko wszystkich ważnych osób stanowiło istotny element, choć wiedział również, że nie bywała to łatwa sprawa. Ivar i Saf mieli ciężkie relacje, tolerowali się, owszem, lecz dalecy byli od ideału. Nigdy sprawy nie ułatwiała zaborczość brata i poczucie, że nie chce wypuścić Eitriego dalej, niż było to bezpieczne – oczywiście według jego własnych standardów.
Wychwycił moment zawahania, może jakąś część smutku znajdującego odbicie w błękitnych oczach kobiety. Z tego, co zdołał dowiedzieć się o Amalii, mógł wywnioskować, że relacje z ludźmi były dla niej bardzo ważne i cierpiała na niedobór osób, z którymi mogłaby dzielić swoje troski. Chyba zbyt pochopnie przystąpił do pocieszania. Zrobiło mu się trochę głupio, dlatego opuścił wzrok, skupiając się teraz na oglądaniu własnych palców, drgających delikatnie. Chciał powiedzieć, aby przestała, by nie mówiła tak okrutnie o swojej rzeczywistości, lecz nie miałoby to najmniejszego sensu. Czułaby, że umniejsza jej emocjom, zrobiłoby się jeszcze gorzej; przecież zwykle wszystko psuł.
— Przepraszam, może brak mi tu zrozumienia, ale nie chcę, abyś to tak odebrała Amalio — zaczął ostrożnie. Życie w samotności było jego domeną i choć czasami łaknął towarzystwa, chyba nie odczuwał braków aż tak dotkliwie jak ona, a jednak starał się postawić w jej sytuacji. — Nie psujesz mi wcale humoru swoim towarzystwem — zaprzeczył, choć wciąż wciskał spojrzenie w skórki okalające paznokcie. Dopiero po kilku chwilach odważył się posłać jej dłuższe spojrzenie. — Mówię, może to niewiele, może potrzebowałabyś lepszych kompanów, ale mimo to, jestem. Zawsze. Po prostu nie uciekaj przed tym. Nie odgradzaj się, jak ja zwykle to robię — dodał, siłując się z kącikami ust, by te poddały się i wygięły w anemiczny uśmiech. Nie powinna mieć sobie za złe upominania się o uwagę. Jej towarzystwo było przyjemną odmianą, czuł swobodę i akceptację, dlatego nie chciał, by nagle stwierdziła, iż jest mu jedynie osobą, która przeszkadza.
— Ja kiedyś wyjadałem wszystkie ciastka ze słoika w kuchni, podkradałem też słodycze Ivarowi — zaśmiał się, przykładając palce do czubka nosa. Nawet teraz było mu za to głupio. — Może po mnie nie widać, lecz jestem drogi w utrzymaniu — przyznał. Obecnie wprawdzie był w o wiele lepszej formie i sporo trenował, dlatego przybrał na masie mięśniowej, wciąż nie był to jednak widok godny podziwu. Ogólnie zwykle uchodził za patyczakowatego ludzika. Po jej wyznaniu odnośnie rodziców, poczuł się nieco uspokojony, dlatego mruknął z aprobatą. Nie chciał sprawiać kłopotów, lecz wieść o tym, że byli mu wdzięczni, połechtała go przyjemnie otulając dość przyjemnym ciepłem skrępowania, tego wyjątkowego, podyktowanego poczuciem, że zrobiło się coś naprawdę dobrego, choć słowa uznania przyjmowało się z trudem.
— Rozumiem. Może to był nieco odważny gest z mojej strony. — Po czasie spoglądając na prezent, który wybrał stwierdził, że mogła go odebrać dość opacznie, tyle, że naprawdę uważał ją za wartościową i pełną dobra osobę, której potrzebna była szczypta wiary w siebie. — A myślałaś kiedyś, no wiesz — zaczął niepewnie — bo to tylko lusterko i czasami trzeba czegoś więcej. Czasami nawet słowa osób dookoła i ich zapewnienia nie pomagają, bo jak mówisz, problem jest głębiej, zakorzeniony w dzieciństwie. Ja sam kiedyś korzystałem ze wsparcia, z marnym skutkiem, bo byłem zbyt zafiksowany na pewnych rzeczach, lecz czasami myślę o powrocie do jakichś regularnych sesji — wyznał, zrobiło mu się trochę lżej, że z kimś się tym podzielił. Sądził, że być może wciąż była to rzecz, która i Amalii pomogłaby poukładać pewne rzeczy w życiu i w głowie.
— Tak. Był zawsze. Zawsze, kiedy go potrzebowałem, choć zwykle bardzo mnie to drażniło i nie potrafiłem przyjąć jego pomocy. —Pokiwał lekko głową, zgadzając się z jej słowami, choć musiał jeszcze wyjaśnić, że był kiepski w okazywaniu wdzięczności, zaraz jednak zdawał się być bardziej entuzjastycznym, choć lekki rumieniec opadł na wydatne kości policzkowe. Zwykle bał się podobnego przywiązania, zwłaszcza zerkając w mało przychylną przeszłość i to, w jaki sposób został potraktowany przez Heddę, której zaufał zupełnie, a która okazała się nigdy nie być szczerą względem niego. Też zdawali się być przeciwieństwami i stanowili niezwykłą parę, zgraną i dającą mu niemal zupełną pewność, że spędzą razem resztę życia. Może oczekiwał zbyt wiele? — Chyba tak. Może kiedyś uda ci się go poznać — stwierdził, zaproponował? Sam nie wiedział. Wydawało mu się, że trzymanie blisko wszystkich ważnych osób stanowiło istotny element, choć wiedział również, że nie bywała to łatwa sprawa. Ivar i Saf mieli ciężkie relacje, tolerowali się, owszem, lecz dalecy byli od ideału. Nigdy sprawy nie ułatwiała zaborczość brata i poczucie, że nie chce wypuścić Eitriego dalej, niż było to bezpieczne – oczywiście według jego własnych standardów.
Wychwycił moment zawahania, może jakąś część smutku znajdującego odbicie w błękitnych oczach kobiety. Z tego, co zdołał dowiedzieć się o Amalii, mógł wywnioskować, że relacje z ludźmi były dla niej bardzo ważne i cierpiała na niedobór osób, z którymi mogłaby dzielić swoje troski. Chyba zbyt pochopnie przystąpił do pocieszania. Zrobiło mu się trochę głupio, dlatego opuścił wzrok, skupiając się teraz na oglądaniu własnych palców, drgających delikatnie. Chciał powiedzieć, aby przestała, by nie mówiła tak okrutnie o swojej rzeczywistości, lecz nie miałoby to najmniejszego sensu. Czułaby, że umniejsza jej emocjom, zrobiłoby się jeszcze gorzej; przecież zwykle wszystko psuł.
— Przepraszam, może brak mi tu zrozumienia, ale nie chcę, abyś to tak odebrała Amalio — zaczął ostrożnie. Życie w samotności było jego domeną i choć czasami łaknął towarzystwa, chyba nie odczuwał braków aż tak dotkliwie jak ona, a jednak starał się postawić w jej sytuacji. — Nie psujesz mi wcale humoru swoim towarzystwem — zaprzeczył, choć wciąż wciskał spojrzenie w skórki okalające paznokcie. Dopiero po kilku chwilach odważył się posłać jej dłuższe spojrzenie. — Mówię, może to niewiele, może potrzebowałabyś lepszych kompanów, ale mimo to, jestem. Zawsze. Po prostu nie uciekaj przed tym. Nie odgradzaj się, jak ja zwykle to robię — dodał, siłując się z kącikami ust, by te poddały się i wygięły w anemiczny uśmiech. Nie powinna mieć sobie za złe upominania się o uwagę. Jej towarzystwo było przyjemną odmianą, czuł swobodę i akceptację, dlatego nie chciał, by nagle stwierdziła, iż jest mu jedynie osobą, która przeszkadza.
— Ja kiedyś wyjadałem wszystkie ciastka ze słoika w kuchni, podkradałem też słodycze Ivarowi — zaśmiał się, przykładając palce do czubka nosa. Nawet teraz było mu za to głupio. — Może po mnie nie widać, lecz jestem drogi w utrzymaniu — przyznał. Obecnie wprawdzie był w o wiele lepszej formie i sporo trenował, dlatego przybrał na masie mięśniowej, wciąż nie był to jednak widok godny podziwu. Ogólnie zwykle uchodził za patyczakowatego ludzika. Po jej wyznaniu odnośnie rodziców, poczuł się nieco uspokojony, dlatego mruknął z aprobatą. Nie chciał sprawiać kłopotów, lecz wieść o tym, że byli mu wdzięczni, połechtała go przyjemnie otulając dość przyjemnym ciepłem skrępowania, tego wyjątkowego, podyktowanego poczuciem, że zrobiło się coś naprawdę dobrego, choć słowa uznania przyjmowało się z trudem.
— Rozumiem. Może to był nieco odważny gest z mojej strony. — Po czasie spoglądając na prezent, który wybrał stwierdził, że mogła go odebrać dość opacznie, tyle, że naprawdę uważał ją za wartościową i pełną dobra osobę, której potrzebna była szczypta wiary w siebie. — A myślałaś kiedyś, no wiesz — zaczął niepewnie — bo to tylko lusterko i czasami trzeba czegoś więcej. Czasami nawet słowa osób dookoła i ich zapewnienia nie pomagają, bo jak mówisz, problem jest głębiej, zakorzeniony w dzieciństwie. Ja sam kiedyś korzystałem ze wsparcia, z marnym skutkiem, bo byłem zbyt zafiksowany na pewnych rzeczach, lecz czasami myślę o powrocie do jakichś regularnych sesji — wyznał, zrobiło mu się trochę lżej, że z kimś się tym podzielił. Sądził, że być może wciąż była to rzecz, która i Amalii pomogłaby poukładać pewne rzeczy w życiu i w głowie.
Amalia Stjernen
Re: 28.12.2000 – Restauracja „Flora” – A. Stjernen & E. Soelberg Pią 10 Cze - 14:00
Amalia StjernenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 27 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : prezenterka radiowa/cukiernik amator (po godzinach)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : krytyk (I), złotousty (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Amalia miała nadzieję, że pozna człowieka, który pomagał jej przyjacielowi i był wtedy, gdy potrzebował kogoś obok. Musiał być dobrym człowiekiem, pełnym zrozumienia i pozytywnych emocji. Tak odbierała go ze słów Eitriego. Był stałym i ważnym elementem jego życia – to było wspaniałe i ważne. Bliskość drugiego człowieka zawsze jest bardzo istotne. Samemu daleko się nie zajdzie. Ona też miała takie osoby, które jej pomagały, ale… było ich coraz mniej. Czasem drogi się rozchodziły i było przykro, gdy traciło się kontakt z kimś, kto kiedyś był tak bardzo obecny w życiu.
- Chciałabym – odpowiedziała na uwagę mężczyzny. - Większość ludzi jest uprzedzona, gdy słyszy, że jestem dziennikarką. Jakoś nie każdego przekonuje fakt, że pracuję w radiu i nie zajmuję się plotkami czy sensacyjnymi wieściami – łatwo było wrzucić ją do jednego worka z takimi ludźmi. Kiedyś musiała biegać za nowościami, ale to było wtedy, gdy zaczynała pracę. Zanim została głosem w radiu, który po prostu dbał o rozrywkę i doby humor, musiała to robić. Taki wymóg. Inaczej nie dostałaby się wyżej. To było za nią i nie chciała do tego wracać. Inni przypominali jej, że zaczynała jak każdy. Amalia nie należała do tych „krwiopijców” od gazet czy wiadomości.
Amalia posłała pełen wdzięczności uśmiech swemu przyjacielowi.
- Dziękuję, że tak sądzisz. Dla wielu osób jestem po prostu nudną, zwyczajną, przyziemną osobą. Staram się nie żyć wyłącznie pracą, nie mówić o niej, tylko o tym, co nas otacza, czego doświadczam i co widzę wokół. Ludzie mają różne oczekiwania wobec innych. A ja po prostu żyję dniem dzisiejszym. Wiemy, że nasze istnienie jest kruche – wiedzieli o tym bardzo dobrze. Nie trzeba było dodawać niczego więcej.
- Jak wiesz, najczęściej po prostu gdzieś siedzę i czytam – wymieniali się przecież książkami, czy polecali sobie autorów i tytuły. Dokształcali się wzajemnie z literatury i to było bardzo miłe. Eitri dowiedział się też różnych rzeczy o tym, co czuje i jak patrzy na świat. Chciała też wiedzieć jak najwięcej o nim. Dlatego chłonęła każde słowo i zapamiętywała fakty.
- I zgoda, kiedy mnie najdą złe myśli i nie tylko takie, napiszę, a jeśli nie będziesz w stanie zapewnić mi spotkania, wystarczy kilka motywujących słów na papierze – mogło tak być. Skoro uparcie twierdził, że nie jest z nią tak źle, jak sama sądziła, to pozostało tylko potaknąć.
Nie chciała tylko jednego: by krążyły jakieś dziwne plotki. Ani myślała mu zwalić na głowę dodatkowych problemów. W spotkaniach przyjaciół nie było nic złego, ale czasem ludzie lubią nad interpretować pewne fakty. I bała się, że to ktoś obcy pierwszy odgadnie, co też kryje się naprawdę w jej sercu i pełnym ufności spojrzeniu.
- Dobrze, że masz swoje przyjemności – zauważyła. - Osobiście nie uważam takich czynów za złe. Ba, jestem uzależniona od domowych wypieków, które przeważnie i tak zjadam sama, ale nie potrafię sobie odmówić słodkości – czym byłoby życie bez sernika lub czekoladowych babeczek…
- Życie jest zbyt krótkie, by sobie odmawiać pewnych rzeczy – nie mówiła wyłącznie o jedzeniu. Myślała także o byciu z kimś, kto jest ważny, ale nie powiedziała tego na głos. Kolejna sprawa miała zostać zatajona, ale jak długo wytrzyma?
Wysłuchała słów Eitriego i oparła głowę na ręce.
- Próbowałam, ale ponoć byłam tak uparta, że spotkania nie przynosiły efektów – przyznała.
- Może źle trafiłam, nie wiem. W każdym razie moje obecne problemy skupiają się wokół jednego hasła: samotności. Wiesz, większość osób radzi sobie jakoś w życiu, a ja… zawsze musiałam sama walczyć o swoje. Zmieniło się to dopiero niedawno i dzięki tobie. Podzieliłam się z kimś emocjami po raz pierwszy. Nie było to łatwe, ale… chciałam się komuś wygadać. Komuś, komu ufam – tak to wyglądało. Amalia bardzo mu ufała.
- Myślałam, by wrócić do spotkań, bo moja samoocena jest bardzo niska. Wszystko przez to, że nikt się mną nigdy nie zainteresował w pełni – i znowu nie patrzyła mu w oczy. Jeśli był domyślny na tyle, na ile uważała, to pojął w mig, że chodzi jej o to, iż uważa się za mało atrakcyjną dla innych, pod każdym względem. Nie chciała być sama, a wszystko wskazywało na to, że to ją czeka. Wstydziła się tego, że nigdy nie spotykała się z żadnym chłopakiem i wmawiała sobie, że nie zasługuje na nikogo i nie jest godna spojrzenia innych osób. Nieważne, że się starała, że była uprzejma i otwarta na kontakty, że zmieniła nieco fryzurę i sposób ubioru – nikt nie patrzył na nią jak na kobietę. Czuła się z tym fatalnie, bo każdy, nawet nieświadomie, pragnie miłości. Nie było inaczej i w tym przypadku.
- Może warto znowu gdzieś pójść. Tylko, że ja nie wierzę w powodzenie żadnej terapii – no właśnie. Rzeczywistość i oczekiwania bardzo się od siebie różniły.
- Chciałabym – odpowiedziała na uwagę mężczyzny. - Większość ludzi jest uprzedzona, gdy słyszy, że jestem dziennikarką. Jakoś nie każdego przekonuje fakt, że pracuję w radiu i nie zajmuję się plotkami czy sensacyjnymi wieściami – łatwo było wrzucić ją do jednego worka z takimi ludźmi. Kiedyś musiała biegać za nowościami, ale to było wtedy, gdy zaczynała pracę. Zanim została głosem w radiu, który po prostu dbał o rozrywkę i doby humor, musiała to robić. Taki wymóg. Inaczej nie dostałaby się wyżej. To było za nią i nie chciała do tego wracać. Inni przypominali jej, że zaczynała jak każdy. Amalia nie należała do tych „krwiopijców” od gazet czy wiadomości.
Amalia posłała pełen wdzięczności uśmiech swemu przyjacielowi.
- Dziękuję, że tak sądzisz. Dla wielu osób jestem po prostu nudną, zwyczajną, przyziemną osobą. Staram się nie żyć wyłącznie pracą, nie mówić o niej, tylko o tym, co nas otacza, czego doświadczam i co widzę wokół. Ludzie mają różne oczekiwania wobec innych. A ja po prostu żyję dniem dzisiejszym. Wiemy, że nasze istnienie jest kruche – wiedzieli o tym bardzo dobrze. Nie trzeba było dodawać niczego więcej.
- Jak wiesz, najczęściej po prostu gdzieś siedzę i czytam – wymieniali się przecież książkami, czy polecali sobie autorów i tytuły. Dokształcali się wzajemnie z literatury i to było bardzo miłe. Eitri dowiedział się też różnych rzeczy o tym, co czuje i jak patrzy na świat. Chciała też wiedzieć jak najwięcej o nim. Dlatego chłonęła każde słowo i zapamiętywała fakty.
- I zgoda, kiedy mnie najdą złe myśli i nie tylko takie, napiszę, a jeśli nie będziesz w stanie zapewnić mi spotkania, wystarczy kilka motywujących słów na papierze – mogło tak być. Skoro uparcie twierdził, że nie jest z nią tak źle, jak sama sądziła, to pozostało tylko potaknąć.
Nie chciała tylko jednego: by krążyły jakieś dziwne plotki. Ani myślała mu zwalić na głowę dodatkowych problemów. W spotkaniach przyjaciół nie było nic złego, ale czasem ludzie lubią nad interpretować pewne fakty. I bała się, że to ktoś obcy pierwszy odgadnie, co też kryje się naprawdę w jej sercu i pełnym ufności spojrzeniu.
- Dobrze, że masz swoje przyjemności – zauważyła. - Osobiście nie uważam takich czynów za złe. Ba, jestem uzależniona od domowych wypieków, które przeważnie i tak zjadam sama, ale nie potrafię sobie odmówić słodkości – czym byłoby życie bez sernika lub czekoladowych babeczek…
- Życie jest zbyt krótkie, by sobie odmawiać pewnych rzeczy – nie mówiła wyłącznie o jedzeniu. Myślała także o byciu z kimś, kto jest ważny, ale nie powiedziała tego na głos. Kolejna sprawa miała zostać zatajona, ale jak długo wytrzyma?
Wysłuchała słów Eitriego i oparła głowę na ręce.
- Próbowałam, ale ponoć byłam tak uparta, że spotkania nie przynosiły efektów – przyznała.
- Może źle trafiłam, nie wiem. W każdym razie moje obecne problemy skupiają się wokół jednego hasła: samotności. Wiesz, większość osób radzi sobie jakoś w życiu, a ja… zawsze musiałam sama walczyć o swoje. Zmieniło się to dopiero niedawno i dzięki tobie. Podzieliłam się z kimś emocjami po raz pierwszy. Nie było to łatwe, ale… chciałam się komuś wygadać. Komuś, komu ufam – tak to wyglądało. Amalia bardzo mu ufała.
- Myślałam, by wrócić do spotkań, bo moja samoocena jest bardzo niska. Wszystko przez to, że nikt się mną nigdy nie zainteresował w pełni – i znowu nie patrzyła mu w oczy. Jeśli był domyślny na tyle, na ile uważała, to pojął w mig, że chodzi jej o to, iż uważa się za mało atrakcyjną dla innych, pod każdym względem. Nie chciała być sama, a wszystko wskazywało na to, że to ją czeka. Wstydziła się tego, że nigdy nie spotykała się z żadnym chłopakiem i wmawiała sobie, że nie zasługuje na nikogo i nie jest godna spojrzenia innych osób. Nieważne, że się starała, że była uprzejma i otwarta na kontakty, że zmieniła nieco fryzurę i sposób ubioru – nikt nie patrzył na nią jak na kobietę. Czuła się z tym fatalnie, bo każdy, nawet nieświadomie, pragnie miłości. Nie było inaczej i w tym przypadku.
- Może warto znowu gdzieś pójść. Tylko, że ja nie wierzę w powodzenie żadnej terapii – no właśnie. Rzeczywistość i oczekiwania bardzo się od siebie różniły.
Eitri Soelberg
Re: 28.12.2000 – Restauracja „Flora” – A. Stjernen & E. Soelberg Pon 13 Cze - 17:17
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Chyba w tym względzie nie odbiegał od ogółu, co zawstydziło go mocno. Czerwień wystąpiła na policzki, kiedy przypomniał sobie, że w istocie i on początkowo żywił względem Amalii pewien dystans wynikający z faktu, że para się dziennikarstwem. Był wyczulony na takie rzeczy, zwłaszcza, gdy w Midgardzie zaczęło się dziać tyle potworności, a często winę za nieszczęścia zrzucano na opieszałość i niedokładność Kruczych Strażników. Nic więc dziwnego, że doszukiwał się w jej zachowaniu tego, co wskazywałoby, że kierują nią nieczyste intencje. Przez podążenie za schematem skazał kobietę na sporą dawkę oschłości i nieprzyjemności, kiedy zdarzało im się rozmawiać. Teraz było mu strasznie głupio, lecz czasu cofnąć nie potrafił. Mógł cieszyć się tylko, że obecnie jego podejście zmieniło się diametralnie i dał Stjernen szansę. Pokiwał lekko głową ze zrozumieniem, choć nie skomentował jej wywodu, wciąż zbyt speszony i niepewny, czy jakiekolwiek słowa oddałyby to, co w tym momencie czuł i sądził o podobnym zachowaniu.
— Jesteś naprawdę surowa względem siebie — przyznał poważnie, choć doskonale znał ten mechanizm z autopsji. Kiedy podbijały go jeszcze wymagania otoczenia i rodziny, poczucie, że jest się jednostką nieciekawą towarzyszyło niemal na co dzień. Tymczasem każdy miał w sobie coś niepowtarzalnego, tylko trzeba było czasami poszukać nieco głębiej, dokładniej. — Ja też nie jestem najbardziej zajmującym człowiekiem na świecie. Znam ludzi z większym polotem, ale chyba nic z tym nie zrobię. Nie trap się tak. Jesteś niepowtarzalną, niezwykłą osobą. Masz w sobie wiele empatii i potrafisz dostrzegać wiele dobra w drugim człowieku — wyliczał spokojnie, dzieląc się tym samym przemyśleniami, które sam miał na temat jej osoby. Nigdy wcześniej nie zbierał ich w całość, nie wypowiadał na głos, dlatego zdziwił się nieco, że tak wiele przez kilka miesięcy znajomości się zmieniło, że przestała być dla niego zupełnie obcą osobą, którą potrafił określić kilkoma słowami. Perspektywa zmieniła się między innymi dzięki wspólnej podróży i historii jej brata – Roar połączył ich ze sobą, pozwolił odnaleźć braterstwo dusz, utkał most przyjaźni. Był mu za to wdzięczny, choć nie przyznał się Amalii.
— No to mamy umowę — stwierdził usatysfakcjonowany, że jednak udało się mu przekonać przyjaciółkę, by czuła więcej swobody w kontakcie. Zależało mu na tym, aby dać jej prawdziwe oparcie, nawet jeśli nie zawsze miał czas. Może nie był idealnym kompanem, lecz mógł próbować.
— Może to się wydać głupie, ale czasami sam coś też piekę. W ogóle, w domu głównie to ja się zajmuję kuchnią. Nie lubię wpuszczać tam Ivara. Dostaję białej gorączki, kiedy widzę, że zaczyna robić sajgon na blatach — wyznał szczerze, wywracając przy tym oczami. Był pewien, że opowiadał o tym już wcześniej, jednak nie mógł się powstrzymać przed wyrzuceniem odrobiny frustracji. Wprawdzie przywykł już do wspólnego życia, choć bywały takie momenty, gdy brakowało mu własnego mieszkania i możliwości robienia wszystkiego po swojemu. Życie w rodzinie wymagało bardzo często ogromnej pokory, której uczył się niemal codziennie.
W tym czasie pojawił się przy nich kelner z zamówionymi napojami, jakiś czas później przyniósł dania, które wybrali z karty. Eitri zamilkł na dłużej pozwalając, by mężczyzna ułożył wszystko przed nimi. Nie przepadał za uzewnętrznianiem się w obecności obcych, stąd na pozór dziwne zachowanie.
Chciał powiedzieć Amalii, że z nim było zupełnie podobnie. Nigdy szczególnie nie wierzył w umiejętności terapeutów. Nie potrafił się otworzyć i dopuścić kogokolwiek do pomocy. Wizyty kończyły się po dwóch-trzech sesjach. Czasami już na pierwszej wychodził wściekły trzaskając drzwiami. Nie lubił rozmawiać o przeszłości, nie chciał, aby ktokolwiek widział jego porażkę (bo w jego odczuciu taką poniósł, zarówno w sferze uczuciowej, jak i zawodowej). Tymczasem z rytmu wybiło go jej stwierdzenie, kiedy mówiła, że był pierwszą osobą, z którą potrafiła rozmawiać o własnych przeżyciach, gubił się i mieszał. Nigdy, jak mu się zdawało, nie pełnił podobnej roli w niczyim życiu stąd niepewność i zawstydzenie. Chyba nie był gotów na tak wiele wdzięczności, choć było to coś niezwykle przyjemnego.
Zaufanie… Ktoś, komu ufam…
— Amalio, ja… naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Cieszę się, że tak na to patrzysz. To wiele dla mnie znaczy — był wyraźnie pogubiony i czuł, że może w pewnym momencie nie sprostać. Że zawiedzie ją, jeśli ta jednak nie zdecyduje się na fachową pomoc. Nie był specjalistą, choć potrafił słuchać, lecz sam grzązł we własnych problemach. Postanowił, że sam powie jeszcze coś od siebie, by być może jakoś ją zachęcić i pokazać, że nie jest sama. — Wiesz. Ja nie jestem święty w tym względzie. Też nigdy nie chciałem pomocy. Uciekałem przed fachowcami. Zacząłem sam sobie radzić, ale widzę, że czasami mam w sobie sporo zamierzchłych lęków. I że być może, jeśli nie zwrócę się z tym do kogoś, to będę tak tkwił w beznadziei. — Ułożył dłonie przy talerzu, lecz nie sięgnął jeszcze po sztućce. Nie potrafił zmusić się do jedzenia, przed zakończeniem wątku. — Wciąż zostają w pamięci obrazy z mojego wypadku. Trauma daje o sobie znać w różnych sytuacjach. Zdarza się, że tracę kontrolę i zwyczajnie wpadam w szał, kiedy coś wysmykuje mi się z palców. No i… ciągle pozostaje kwestia nieprzeżytej zupełnie straty. Może nieco innej, niż w przypadku ciebie i Roara. Ale z mojego życia zniknęła również bardzo bliska osoba. To już rok, ale nadal potrafi boleć, kiedy sobie o tym przypominam — Wyznanie gorzkiej prawdy nie było łatwe. Sądził, że Amalia w jakimś stopniu może wiedzieć o co chodziło. Hedda była znana w Midgardzie, ponadto, wielokrotnie przyznawała się do ich związku. — Ja też nigdy nie wierzyłem, ale może czas to zmienić. — przełamał ciszę i przejechał palcem po widelcu, nie podnosił spojrzenia. Nie potrafił w chwilach odsłaniania się patrzyć w oczy.
— Jesteś naprawdę surowa względem siebie — przyznał poważnie, choć doskonale znał ten mechanizm z autopsji. Kiedy podbijały go jeszcze wymagania otoczenia i rodziny, poczucie, że jest się jednostką nieciekawą towarzyszyło niemal na co dzień. Tymczasem każdy miał w sobie coś niepowtarzalnego, tylko trzeba było czasami poszukać nieco głębiej, dokładniej. — Ja też nie jestem najbardziej zajmującym człowiekiem na świecie. Znam ludzi z większym polotem, ale chyba nic z tym nie zrobię. Nie trap się tak. Jesteś niepowtarzalną, niezwykłą osobą. Masz w sobie wiele empatii i potrafisz dostrzegać wiele dobra w drugim człowieku — wyliczał spokojnie, dzieląc się tym samym przemyśleniami, które sam miał na temat jej osoby. Nigdy wcześniej nie zbierał ich w całość, nie wypowiadał na głos, dlatego zdziwił się nieco, że tak wiele przez kilka miesięcy znajomości się zmieniło, że przestała być dla niego zupełnie obcą osobą, którą potrafił określić kilkoma słowami. Perspektywa zmieniła się między innymi dzięki wspólnej podróży i historii jej brata – Roar połączył ich ze sobą, pozwolił odnaleźć braterstwo dusz, utkał most przyjaźni. Był mu za to wdzięczny, choć nie przyznał się Amalii.
— No to mamy umowę — stwierdził usatysfakcjonowany, że jednak udało się mu przekonać przyjaciółkę, by czuła więcej swobody w kontakcie. Zależało mu na tym, aby dać jej prawdziwe oparcie, nawet jeśli nie zawsze miał czas. Może nie był idealnym kompanem, lecz mógł próbować.
— Może to się wydać głupie, ale czasami sam coś też piekę. W ogóle, w domu głównie to ja się zajmuję kuchnią. Nie lubię wpuszczać tam Ivara. Dostaję białej gorączki, kiedy widzę, że zaczyna robić sajgon na blatach — wyznał szczerze, wywracając przy tym oczami. Był pewien, że opowiadał o tym już wcześniej, jednak nie mógł się powstrzymać przed wyrzuceniem odrobiny frustracji. Wprawdzie przywykł już do wspólnego życia, choć bywały takie momenty, gdy brakowało mu własnego mieszkania i możliwości robienia wszystkiego po swojemu. Życie w rodzinie wymagało bardzo często ogromnej pokory, której uczył się niemal codziennie.
W tym czasie pojawił się przy nich kelner z zamówionymi napojami, jakiś czas później przyniósł dania, które wybrali z karty. Eitri zamilkł na dłużej pozwalając, by mężczyzna ułożył wszystko przed nimi. Nie przepadał za uzewnętrznianiem się w obecności obcych, stąd na pozór dziwne zachowanie.
Chciał powiedzieć Amalii, że z nim było zupełnie podobnie. Nigdy szczególnie nie wierzył w umiejętności terapeutów. Nie potrafił się otworzyć i dopuścić kogokolwiek do pomocy. Wizyty kończyły się po dwóch-trzech sesjach. Czasami już na pierwszej wychodził wściekły trzaskając drzwiami. Nie lubił rozmawiać o przeszłości, nie chciał, aby ktokolwiek widział jego porażkę (bo w jego odczuciu taką poniósł, zarówno w sferze uczuciowej, jak i zawodowej). Tymczasem z rytmu wybiło go jej stwierdzenie, kiedy mówiła, że był pierwszą osobą, z którą potrafiła rozmawiać o własnych przeżyciach, gubił się i mieszał. Nigdy, jak mu się zdawało, nie pełnił podobnej roli w niczyim życiu stąd niepewność i zawstydzenie. Chyba nie był gotów na tak wiele wdzięczności, choć było to coś niezwykle przyjemnego.
Zaufanie… Ktoś, komu ufam…
— Amalio, ja… naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Cieszę się, że tak na to patrzysz. To wiele dla mnie znaczy — był wyraźnie pogubiony i czuł, że może w pewnym momencie nie sprostać. Że zawiedzie ją, jeśli ta jednak nie zdecyduje się na fachową pomoc. Nie był specjalistą, choć potrafił słuchać, lecz sam grzązł we własnych problemach. Postanowił, że sam powie jeszcze coś od siebie, by być może jakoś ją zachęcić i pokazać, że nie jest sama. — Wiesz. Ja nie jestem święty w tym względzie. Też nigdy nie chciałem pomocy. Uciekałem przed fachowcami. Zacząłem sam sobie radzić, ale widzę, że czasami mam w sobie sporo zamierzchłych lęków. I że być może, jeśli nie zwrócę się z tym do kogoś, to będę tak tkwił w beznadziei. — Ułożył dłonie przy talerzu, lecz nie sięgnął jeszcze po sztućce. Nie potrafił zmusić się do jedzenia, przed zakończeniem wątku. — Wciąż zostają w pamięci obrazy z mojego wypadku. Trauma daje o sobie znać w różnych sytuacjach. Zdarza się, że tracę kontrolę i zwyczajnie wpadam w szał, kiedy coś wysmykuje mi się z palców. No i… ciągle pozostaje kwestia nieprzeżytej zupełnie straty. Może nieco innej, niż w przypadku ciebie i Roara. Ale z mojego życia zniknęła również bardzo bliska osoba. To już rok, ale nadal potrafi boleć, kiedy sobie o tym przypominam — Wyznanie gorzkiej prawdy nie było łatwe. Sądził, że Amalia w jakimś stopniu może wiedzieć o co chodziło. Hedda była znana w Midgardzie, ponadto, wielokrotnie przyznawała się do ich związku. — Ja też nigdy nie wierzyłem, ale może czas to zmienić. — przełamał ciszę i przejechał palcem po widelcu, nie podnosił spojrzenia. Nie potrafił w chwilach odsłaniania się patrzyć w oczy.
Amalia Stjernen
Re: 28.12.2000 – Restauracja „Flora” – A. Stjernen & E. Soelberg Sob 18 Cze - 12:31
Amalia StjernenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 27 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : prezenterka radiowa/cukiernik amator (po godzinach)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : krytyk (I), złotousty (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Wiedziała, że Eitri ma rację, co do tego, jak sama siebie ocenia. Mogła pokiwać głową i powiedzieć, że tak właśnie jest, ale zamiast tego rzekła krótkie:
- Potrzebuję w tej kwestii pomocy - chciała dodać „twojej”, ale nie zdobyła się na to. I tak przysparzała mu wiele trosk, a miał własne problemy i zmartwienia. Dodatkowo jego praca również nie była lekka i miała na niego wpływ.
Wysłuchała go w spokoju, gdy mówił o jej charakterze i poczuła lekkie zmieszanie. To dobrze, że widział coś takiego, jednak usłyszeć z jego ust te wszystkie słowa, było to dla niej naprawdę wielką nagrodą. Bardzo ceniła sobie jego uwagi i szczerość, bo wiedziała, że nie chciał jej tylko pocieszyć.
W zamian mogła powiedzieć mu to, jak ona go widzi.
- Ty też jesteś dobrym człowiekiem, Eitri. Widzę, że masz w sobie więcej, niż można to dostrzec na pierwszy rzut oka, ja tego doświadczyłam. Jesteś inteligentny, bystry i potrafisz rozmawiać z takimi uparciuchami jak ja – uśmiechnęła się. - Wydaje mi się, że ty też oceniasz się zbyt surowo. Powinniśmy chyba podjąć jakieś wyzwanie, dzięki któremu będziemy ćwiczyć własną samoocenę. Nie zaszkodziłoby nam to. Powiem ci, że jesteś chyba najwierniejszym przyjacielem, bo nigdy nie muszę liczyć na przypadek, by się z tobą zobaczyć. To już bardzo wiele. Skoro nie jesteś sam i masz wierne grono bliskich osób, to znaczy, że ty też nie jesteś wcale taki zły – podsumowała. Ona akceptowała go takim, jakim był. To chyba najważniejsze. Nie musiał się zmieniać, bo polubiła go za to, że nie udawał kogoś innego. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie wie o nim wielu rzeczy, ale krok po kroku dowiadywała się czegoś nowego, co pomagało jej lepiej go określić. Z problemami i nostalgią w oczach, zdawał jej się człowiekiem z krwi i kości, a nie jakimś sztucznym tworem. Był sobą, co ceniła najbardziej. Takim go poznała i takim… pokochała?
Nadal się uśmiechała, kiedy ustalili, co zrobią. Umowa była umową, więc nie wykręci się z tego. Przynajmniej w taki sposób utrzymają kontakt, bo ze spotkaniami mogło być przecież różnie.
Usłyszawszy jak opowiada o swoim małym królestwie w kuchni, kolejne słowa same się wyrwały z jej ust.
- Odwiedzę cię kiedyś i wproszę się na ciasto – postanowiła. Da mu znać oczywiście, by go zastać i by się przygotował odpowiednio. Nie mieszkał sam, więc nie chciała przeszkadzać. Nie zrobi mu nagle najścia, no chyba, że z okazji tych urodzin, które będzie świętować gdzieś z najbliższymi. Przyjdzie po powrocie z niespodzianką.
Nie spodziewała się, że jej słowa tak na niego wpłyną. Dostrzegła, że mocno go poruszyła, mówiąc o zaufaniu. Tak było, nie kłamała i nie częstowała go wyuczonymi słówkami, mówiła wprost z serca, a powiedziałaby i więcej, gdyby tylko była w stanie. Może kiedyś to powie, ale gdy będą sami i okoliczności będą sprzyjać poważnej rozmowie. Druga sprawa była taka, że jej uczucia mogły sprawić, że się od niej odwróci. Być może chciała niemożliwego. Zawsze jej się wydawało, że można mieć bliskiego przyjaciela – mężczyznę. A tymczasem… serce podpowiadało jej, że to było coś więcej. Nie chciała zepsuć tego, co miała. Bo bez tego chyba już nie mogłaby żyć.
- Eitri... – zaczęła miękko. - Każdy ma swoje lęki, przeżycia, momenty, które są trudne i ciągną się za nami latami. Trzeba je albo zaakceptować, a także walczyć o to, by pokonać to, co nas męczy – rzekła cicho, spokojnie.
- To, co nas spotyka, określa często kim jesteśmy i jak się zachowujemy. Nie da się zapomnieć całkowicie o pewnych sprawach, trzeba nauczyć się z nimi żyć, a także starać się iść naprzód – dodała. Nie miała pojęcia, o co może mu chodzić, bo tak niewiele o sobie mówił, a jednak chciała, by ufał jej tak, jak ona zaufała jemu.
- Wiesz, kto mnie tego nauczył? - zapytała. - Ty sam. Dzięki tobie chciałam uwierzyć, że w moim życiu może być coś więcej, niż tylko pustka i żałoba. Zaczęłam dostrzegać kolory tego świata, a nie jego szarość i monotonię – nie spuszczała teraz z niego oczu. Musiała wyznać, jak to wszystko widziała i rozumiała.
- Nie wiem, co się wydarzyło w twoim życiu, ani kogo straciłeś, ale rozumiem ten ból. Jeśli ktoś, kto był nam bliski nagle znika w ten, czy inny sposób, to bardzo boli. Nie wiem jakiego rodzaju to strata, ale jestem pewna, że chociaż pewne rany się nie goją, można je próbować załagodzić tak, by cierpieć mniej. Ludzie w końcu przychodzą i odchodzą, w ten czy inny sposób, a my zostajemy sami z uczuciami, które często nie dają nam oddychać. Wtedy trzeba ująć dłoń osoby, która podaje nam swoją, by spróbować pomóc i wydostać się z tych ciemnych odmętów beznadziei. To, co przeżywamy nas określa, ale nigdy nie jesteśmy skazani na wieczną beznadzieję. Po to jest drugi człowiek, by nas wydobyć na powierzchnię i nauczyć się znów oddychać. Nie zapominamy, ale żyjemy dalej, trzymając się tego, co jest najbliżej – dokładnie to zrobiła sama. Nigdy nie zniknie w pełni to, co czuła w sprawie swojego brata, ale każdy kolejny dzień uczył ją czegoś nowego. Czuła się trochę jak małe dziecko, uczące się chodzić i mówić. Wydawało jej się, że to wszystko jest dla niej nieznane i odkrywa kolejne rzeczy. To było ciekawe doświadczenie. Musiała jakoś żyć z tym, co miała w sercu i umyśle, lecz otworzyć się na innych, na pomoc, na ludzi i na szanse, jaką dostała. Bardzo chciała, by Eitri także znalazł dla siebie balsam, który zacznie leczyć jego rany. Blizny zostaną na zawsze, bo tak to działało, lecz jakoś się żyło. Musiał trzymać się innych, by odnieść sukces.
- "Do zobaczenia gdzieś znowu, z dala od szaleństwa. Nie możemy pokonać niesprawiedliwości teraz i na zawsze" – zacytowała jedną z ulubionych ballad pewnego zespołu, którego słuchała od dawna i który pomagał jej swoimi tekstami w ciężkich chwilach.
Na usta cisnęły jej się kolejne słowa tej piosenki: „Jesteś wciąż w moim sercu, to więź którą dzielimy. Mogę cię poczuć wszędzie.”
Tych jednak nie odważyła się powiedzieć. Piosenka ta była do odsłuchania w radiu, tyle, że późniejszą porą. Czasami sama Amalia prosiła o to, by ją puścić. Pracując w radiu miała znajomości, więc nie robiono jej problemów. Może Eitri ją znał, a może nie. Nieistotne.
- Ja wierzę, że w jakiś sposób sobie poradzimy – nawet jeśli specjaliści sobie nie poradzą, to nauczą się sobie radzić z tym wszystkim inaczej. Może czyniąc to właśnie przez zaufanie do siebie? Lekarstwo często jest bliżej, niż się wydaje. Nawet na wyciągnięcie ręki. Jeśli miała patrzeć na świat i siebie łaskawiej, musiała mieć dobre powody do życia. Jednym z nich był Eitri, jego uśmiech, dobre słowa, po prostu spotkania z nim. Dla jego spojrzenia pełnego dobroci i łaskawości było warto zmierzyć się z największymi wyzwaniami. Rozumiała to coraz lepiej. Naprawdę czuła do niego więcej, niż do przyjaciela. I nawet jeśli tego nie odwzajemni, nic nie zmieni tego faktu. I choćby dlatego chciała żyć dalej, dostrzegać piękno świata i wierzyć, że nie zostanie odrzucona.
W myślach zaśpiewała sobie jeszcze kolejny kawałek >>piosenki<<, a dokładnie jej początek:
„Przytul mnie kiedy nadejdzie czas, bo nie chcę być sama…”
- Potrzebuję w tej kwestii pomocy - chciała dodać „twojej”, ale nie zdobyła się na to. I tak przysparzała mu wiele trosk, a miał własne problemy i zmartwienia. Dodatkowo jego praca również nie była lekka i miała na niego wpływ.
Wysłuchała go w spokoju, gdy mówił o jej charakterze i poczuła lekkie zmieszanie. To dobrze, że widział coś takiego, jednak usłyszeć z jego ust te wszystkie słowa, było to dla niej naprawdę wielką nagrodą. Bardzo ceniła sobie jego uwagi i szczerość, bo wiedziała, że nie chciał jej tylko pocieszyć.
W zamian mogła powiedzieć mu to, jak ona go widzi.
- Ty też jesteś dobrym człowiekiem, Eitri. Widzę, że masz w sobie więcej, niż można to dostrzec na pierwszy rzut oka, ja tego doświadczyłam. Jesteś inteligentny, bystry i potrafisz rozmawiać z takimi uparciuchami jak ja – uśmiechnęła się. - Wydaje mi się, że ty też oceniasz się zbyt surowo. Powinniśmy chyba podjąć jakieś wyzwanie, dzięki któremu będziemy ćwiczyć własną samoocenę. Nie zaszkodziłoby nam to. Powiem ci, że jesteś chyba najwierniejszym przyjacielem, bo nigdy nie muszę liczyć na przypadek, by się z tobą zobaczyć. To już bardzo wiele. Skoro nie jesteś sam i masz wierne grono bliskich osób, to znaczy, że ty też nie jesteś wcale taki zły – podsumowała. Ona akceptowała go takim, jakim był. To chyba najważniejsze. Nie musiał się zmieniać, bo polubiła go za to, że nie udawał kogoś innego. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie wie o nim wielu rzeczy, ale krok po kroku dowiadywała się czegoś nowego, co pomagało jej lepiej go określić. Z problemami i nostalgią w oczach, zdawał jej się człowiekiem z krwi i kości, a nie jakimś sztucznym tworem. Był sobą, co ceniła najbardziej. Takim go poznała i takim… pokochała?
Nadal się uśmiechała, kiedy ustalili, co zrobią. Umowa była umową, więc nie wykręci się z tego. Przynajmniej w taki sposób utrzymają kontakt, bo ze spotkaniami mogło być przecież różnie.
Usłyszawszy jak opowiada o swoim małym królestwie w kuchni, kolejne słowa same się wyrwały z jej ust.
- Odwiedzę cię kiedyś i wproszę się na ciasto – postanowiła. Da mu znać oczywiście, by go zastać i by się przygotował odpowiednio. Nie mieszkał sam, więc nie chciała przeszkadzać. Nie zrobi mu nagle najścia, no chyba, że z okazji tych urodzin, które będzie świętować gdzieś z najbliższymi. Przyjdzie po powrocie z niespodzianką.
Nie spodziewała się, że jej słowa tak na niego wpłyną. Dostrzegła, że mocno go poruszyła, mówiąc o zaufaniu. Tak było, nie kłamała i nie częstowała go wyuczonymi słówkami, mówiła wprost z serca, a powiedziałaby i więcej, gdyby tylko była w stanie. Może kiedyś to powie, ale gdy będą sami i okoliczności będą sprzyjać poważnej rozmowie. Druga sprawa była taka, że jej uczucia mogły sprawić, że się od niej odwróci. Być może chciała niemożliwego. Zawsze jej się wydawało, że można mieć bliskiego przyjaciela – mężczyznę. A tymczasem… serce podpowiadało jej, że to było coś więcej. Nie chciała zepsuć tego, co miała. Bo bez tego chyba już nie mogłaby żyć.
- Eitri... – zaczęła miękko. - Każdy ma swoje lęki, przeżycia, momenty, które są trudne i ciągną się za nami latami. Trzeba je albo zaakceptować, a także walczyć o to, by pokonać to, co nas męczy – rzekła cicho, spokojnie.
- To, co nas spotyka, określa często kim jesteśmy i jak się zachowujemy. Nie da się zapomnieć całkowicie o pewnych sprawach, trzeba nauczyć się z nimi żyć, a także starać się iść naprzód – dodała. Nie miała pojęcia, o co może mu chodzić, bo tak niewiele o sobie mówił, a jednak chciała, by ufał jej tak, jak ona zaufała jemu.
- Wiesz, kto mnie tego nauczył? - zapytała. - Ty sam. Dzięki tobie chciałam uwierzyć, że w moim życiu może być coś więcej, niż tylko pustka i żałoba. Zaczęłam dostrzegać kolory tego świata, a nie jego szarość i monotonię – nie spuszczała teraz z niego oczu. Musiała wyznać, jak to wszystko widziała i rozumiała.
- Nie wiem, co się wydarzyło w twoim życiu, ani kogo straciłeś, ale rozumiem ten ból. Jeśli ktoś, kto był nam bliski nagle znika w ten, czy inny sposób, to bardzo boli. Nie wiem jakiego rodzaju to strata, ale jestem pewna, że chociaż pewne rany się nie goją, można je próbować załagodzić tak, by cierpieć mniej. Ludzie w końcu przychodzą i odchodzą, w ten czy inny sposób, a my zostajemy sami z uczuciami, które często nie dają nam oddychać. Wtedy trzeba ująć dłoń osoby, która podaje nam swoją, by spróbować pomóc i wydostać się z tych ciemnych odmętów beznadziei. To, co przeżywamy nas określa, ale nigdy nie jesteśmy skazani na wieczną beznadzieję. Po to jest drugi człowiek, by nas wydobyć na powierzchnię i nauczyć się znów oddychać. Nie zapominamy, ale żyjemy dalej, trzymając się tego, co jest najbliżej – dokładnie to zrobiła sama. Nigdy nie zniknie w pełni to, co czuła w sprawie swojego brata, ale każdy kolejny dzień uczył ją czegoś nowego. Czuła się trochę jak małe dziecko, uczące się chodzić i mówić. Wydawało jej się, że to wszystko jest dla niej nieznane i odkrywa kolejne rzeczy. To było ciekawe doświadczenie. Musiała jakoś żyć z tym, co miała w sercu i umyśle, lecz otworzyć się na innych, na pomoc, na ludzi i na szanse, jaką dostała. Bardzo chciała, by Eitri także znalazł dla siebie balsam, który zacznie leczyć jego rany. Blizny zostaną na zawsze, bo tak to działało, lecz jakoś się żyło. Musiał trzymać się innych, by odnieść sukces.
- "Do zobaczenia gdzieś znowu, z dala od szaleństwa. Nie możemy pokonać niesprawiedliwości teraz i na zawsze" – zacytowała jedną z ulubionych ballad pewnego zespołu, którego słuchała od dawna i który pomagał jej swoimi tekstami w ciężkich chwilach.
Na usta cisnęły jej się kolejne słowa tej piosenki: „Jesteś wciąż w moim sercu, to więź którą dzielimy. Mogę cię poczuć wszędzie.”
Tych jednak nie odważyła się powiedzieć. Piosenka ta była do odsłuchania w radiu, tyle, że późniejszą porą. Czasami sama Amalia prosiła o to, by ją puścić. Pracując w radiu miała znajomości, więc nie robiono jej problemów. Może Eitri ją znał, a może nie. Nieistotne.
- Ja wierzę, że w jakiś sposób sobie poradzimy – nawet jeśli specjaliści sobie nie poradzą, to nauczą się sobie radzić z tym wszystkim inaczej. Może czyniąc to właśnie przez zaufanie do siebie? Lekarstwo często jest bliżej, niż się wydaje. Nawet na wyciągnięcie ręki. Jeśli miała patrzeć na świat i siebie łaskawiej, musiała mieć dobre powody do życia. Jednym z nich był Eitri, jego uśmiech, dobre słowa, po prostu spotkania z nim. Dla jego spojrzenia pełnego dobroci i łaskawości było warto zmierzyć się z największymi wyzwaniami. Rozumiała to coraz lepiej. Naprawdę czuła do niego więcej, niż do przyjaciela. I nawet jeśli tego nie odwzajemni, nic nie zmieni tego faktu. I choćby dlatego chciała żyć dalej, dostrzegać piękno świata i wierzyć, że nie zostanie odrzucona.
W myślach zaśpiewała sobie jeszcze kolejny kawałek >>piosenki<<, a dokładnie jej początek:
„Przytul mnie kiedy nadejdzie czas, bo nie chcę być sama…”
Eitri Soelberg
Re: 28.12.2000 – Restauracja „Flora” – A. Stjernen & E. Soelberg Pon 20 Cze - 16:26
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Przywykł do słuchania na swój tema mało pochlebnych rzeczy. Już od czasów szkolnych uważany za dziwaka, zwykle był oceniany wyjątkowo surowo przez rówieśników. Nigdy nie miał wielu przyjaciół, ale też nie zabiegał o nich przesadnie – zmęczony gadaniną. hałasem i problemami innych chłopców. Uciekając w swoje ulubione zajęcia, tym bardziej zaczynał odstawać, żeby nie mówić o odstraszaniu. Nie przepadał za grami zespołowymi, dopiero z czasem nauczył się grać w hokeja i bardziej polubił tę dyscyplinę, jednak zanim do tego doszło, prowadził zupełnie samotniczy tryb życia. Jeśli dzieci nie uważały go za dziwaka i nie śmiały się, reagowały skrajnym przestrachem, gdy mówił sam do siebie i opędzał się od dusz krążących w przypadkowych miejscach. Zapewne rodzice tłumaczyli swym pociechom, o co chodzi, to nie przynosiło jednak zamierzonych efektów. Dalej wołali, że jest dziwadłem, że nie lubią się z nim bawić, bo bywa okropnie nudny. W szkole średniej, a potem na studiach ten stan rzeczy nieco się zmienił, tyle że Eitri nauczył się funkcjonować w warunkach, które zesłał mu los. Być może mógł rozwinąć się bardziej towarzysko, mógł mieć zaufane grono znajomych, rezygnował jednak z nich z zupełną premedytacją zamykając się we własnym świecie. Wszystkie sytuacje, w których coś innego zaczynało się dziać za sprawą osób życzliwych traktował ze szczerym zdumieniem i wbrew pozorom zapamiętywał każdą postać, przez którą doświadczył choć odrobiny dobroci. Słowa Amalii należały do takich, które wywoływały w nim wdzięczność, choć nie potrafił przyjmować komplementów, mieszając się na każdą próbę większego, emocjonalnego kontaktu. Musiała mieć sporo racji, patrzyła na jego osobę z zupełnie odmiennej perspektywy i dostrzegała rzeczy, które jemu samemu umykały. Po to byli przecież przyjaciele – właśnie tak to sobie wyobrażał. Uśmiechnął się łagodnie i czuł, że policzki mu różowieją od skrępowania: tego dobrego, zdradzającego, że komplement spełnił swoje zadanie. Zaczął miętosić brzeg koszuli, skupiając się teraz na błyszczącym guziku.
— Dzięki — mruknął niewyraźnie, nie wiedział, czy powinien coś jeszcze dodać, więc urwał na wydechu i już więcej nie wyrzucił ani pół słowa. To była dobra rozmowa i to nie tak, że Amalia powiedziała coś złego – wręcz przeciwnie. Po prostu nie wiedział, jak dalej brnąć przez kolejne wyznania, by nie powiedzieć za dużo. Zawsze martwił się tym jednym – że pomimo szczerych chęci z czymś przesadzi i zrazi do siebie drugą osobę. Choć naprawdę czuł się przy niej swobodnie, części starych nawyków nie potrafił się pozbyć z dnia na dzień, nawet przy najszczerszych chęciach.
— Przyjdź, koniecznie — potaknął wyrażając otwartość dla jej pomysłu. Sądził, że to całkiem dobry pomysł, tym bardziej, że on sam korzystał już z jej gościnności i czuł, że powinien się czymś odwdzięczyć, choćby miało to być proste spotkanie przy kawie we wnętrzu Soelbergowego mieszkania. — Postaram się zrobić coś specjalnego. Mam nadzieję tylko, że się uda, bo czasami, kiedy się chwalę, nic nie idzie tak, jakbym tego chciał — stwierdził żartobliwie, śmiejąc się pod nosem. Za każdym razem, kiedy ktoś patrzył mu bowiem na ręce, lub oczekiwał wspaniałego efektu, on zaczynał się gubić i zapominał niemal, jak wykonywać najprostsze czynności.
Mierzenie się z przeszłością nie było łatwe, nawet po czasie, nawet po niezliczonej ilości rozmów odbytych z bratem i Fenrissonem. Zawsze w zderzeniu oko w oko nie potrafił tak gładko o tym wszystkim opowiadać, jak miałoby to miejsce, gdyby napisał odczucia na skrawku papieru. Przekonał się o tym już wcześniej, że kształtowanie słów atramentem przychodziło mu z łatwością w porównaniu do nadwyrężania strun głosowych. A jednak nie poprzestawał w trudach. Z resztą, wyczytał raz w jednej z książek, że bez odsłaniania się nie można budować wartościowych relacji, że bez mówienia o sobie trudno się czasami dogadać, a skrywane sekrety pożerają całą energię organizmu. Było w tym wiele mądrości, dlatego za każdym razem walczył ze sobą i wyrzucał kolejne słowa, nawet jeśli raniły jego podniebienie i wykręcały boleśnie język.
— Czasami łatwiej przychodzi nam pouczanie innych, wskazywanie im na to, co powinni robić, niż samodzielne próby uporania się z własnymi trudnościami — wyznał, kiedy opowiedziała o tym, że przecież to on nauczył ją tego, aby pomimo przeszłości z nadzieją patrzeć w przyszłość. Sam rzadko stosował się do tej zasady. Zdziwił się nieco, gdy dała mu do zrozumienia, że faktycznie nie wie do końca, o co mu chodziło. Z jednej jednak strony dostrzegł coś dziwnego – jeszcze głębiej utwierdził się w przekonaniu, że Amalia kierowała się zawsze dobrem drugiego człowieka i nigdy nie szukała choćby odrobiny sensacji. Zapewne natrafiając na inne osoby plotki niosłyby się bardzo szybko. Czuł pewnego rodzaju spokój, lecz i poruszenie wywołane wyznaniem.
— To naprawdę cenne, co mówisz. — Zamyślił się wyraźnie, trawiąc kolejne słowa. — Przepraszam, że opowiadam tak o wszystkim półsłówkami. Chociaż się przyjaźnimy — wyznał, że faktycznie czuł pewnego rodzaju wyrzuty sumienia. Kolejny raz próbował rozmawiać o czymś tak, aby nie zdradzić prawdy. Brnął w błędne koło tajemnic. — Nie chcę po prostu zarzucać cię moimi opowieściami i tym, co mnie spotkało, ale może powinienem. Prędzej, czy później pewnie i tak byś się dowiedziała. Nie chcę ukrywać nawet tych niewygodnych spraw — wyznał i odetchnął, dłubiąc w potrawie widelcem. — Chodzi o to, że kilka miesięcy po wypadku, gdy zaostrzyła się u mnie depresja, zostawiła mnie moja dziewczyna. Hedda — ledwo wymówił jej imię i znów poczuł jak ogarnia go słabość. — Zrobiła to praktycznie bez słowa. Byliśmy ze sobą trzy lata, dwa ostatnie mieszkaliśmy razem. Ja naprawdę… — wsadził sztuciec w mięso, nabijając kawałek na ostrza. — Bardzo chciałem, aby to wyglądało inaczej. Chyba miałem jakieś plany. Sądziłem, że spędzimy razem resztę życia. Może w tych wszystkich problemach, które mnie spotykały nie dostrzegłem momentu, gdy zaczęliśmy się oddalać od siebie. Stąd ten szok. Potem… po czasie rozmawiałem z nią, tak naprawdę nigdy nie mówiła mi do końca prawdy. Ukrywała wiele, poczułem się wtedy jak skończony idiota, bo wierzyłem w coś, co było ułudą. Chciałem budować przyszłość z kimś, kogo nigdy w rzeczywistości nie miałem wystarczająco blisko. — Gorzkie wyznanie lądowało twardo, tworząc przed jego oczami wstydliwy stos spraw o których chciałby zapomnieć. Zawsze czuł się okropnym głupcem, gdy tylko myślał o swoich marzeniach, o potrzebie budowania czegoś stałego z ukochaną osobą. Ivar nie miał chyba podobnych rozterek, zbyt pochłaniała go praca. Sprawy ważniejsze. Wetknął w usta porcję obiadu, schylając się znacznie nad talerzem. Żuł dokładnie, choć słuchał dalej jej słów.
— Ładne… to jakaś piosenka? — zagadnął, odrywając wreszcie spojrzenie od porcji warzyw.
— Dzięki — mruknął niewyraźnie, nie wiedział, czy powinien coś jeszcze dodać, więc urwał na wydechu i już więcej nie wyrzucił ani pół słowa. To była dobra rozmowa i to nie tak, że Amalia powiedziała coś złego – wręcz przeciwnie. Po prostu nie wiedział, jak dalej brnąć przez kolejne wyznania, by nie powiedzieć za dużo. Zawsze martwił się tym jednym – że pomimo szczerych chęci z czymś przesadzi i zrazi do siebie drugą osobę. Choć naprawdę czuł się przy niej swobodnie, części starych nawyków nie potrafił się pozbyć z dnia na dzień, nawet przy najszczerszych chęciach.
— Przyjdź, koniecznie — potaknął wyrażając otwartość dla jej pomysłu. Sądził, że to całkiem dobry pomysł, tym bardziej, że on sam korzystał już z jej gościnności i czuł, że powinien się czymś odwdzięczyć, choćby miało to być proste spotkanie przy kawie we wnętrzu Soelbergowego mieszkania. — Postaram się zrobić coś specjalnego. Mam nadzieję tylko, że się uda, bo czasami, kiedy się chwalę, nic nie idzie tak, jakbym tego chciał — stwierdził żartobliwie, śmiejąc się pod nosem. Za każdym razem, kiedy ktoś patrzył mu bowiem na ręce, lub oczekiwał wspaniałego efektu, on zaczynał się gubić i zapominał niemal, jak wykonywać najprostsze czynności.
Mierzenie się z przeszłością nie było łatwe, nawet po czasie, nawet po niezliczonej ilości rozmów odbytych z bratem i Fenrissonem. Zawsze w zderzeniu oko w oko nie potrafił tak gładko o tym wszystkim opowiadać, jak miałoby to miejsce, gdyby napisał odczucia na skrawku papieru. Przekonał się o tym już wcześniej, że kształtowanie słów atramentem przychodziło mu z łatwością w porównaniu do nadwyrężania strun głosowych. A jednak nie poprzestawał w trudach. Z resztą, wyczytał raz w jednej z książek, że bez odsłaniania się nie można budować wartościowych relacji, że bez mówienia o sobie trudno się czasami dogadać, a skrywane sekrety pożerają całą energię organizmu. Było w tym wiele mądrości, dlatego za każdym razem walczył ze sobą i wyrzucał kolejne słowa, nawet jeśli raniły jego podniebienie i wykręcały boleśnie język.
— Czasami łatwiej przychodzi nam pouczanie innych, wskazywanie im na to, co powinni robić, niż samodzielne próby uporania się z własnymi trudnościami — wyznał, kiedy opowiedziała o tym, że przecież to on nauczył ją tego, aby pomimo przeszłości z nadzieją patrzeć w przyszłość. Sam rzadko stosował się do tej zasady. Zdziwił się nieco, gdy dała mu do zrozumienia, że faktycznie nie wie do końca, o co mu chodziło. Z jednej jednak strony dostrzegł coś dziwnego – jeszcze głębiej utwierdził się w przekonaniu, że Amalia kierowała się zawsze dobrem drugiego człowieka i nigdy nie szukała choćby odrobiny sensacji. Zapewne natrafiając na inne osoby plotki niosłyby się bardzo szybko. Czuł pewnego rodzaju spokój, lecz i poruszenie wywołane wyznaniem.
— To naprawdę cenne, co mówisz. — Zamyślił się wyraźnie, trawiąc kolejne słowa. — Przepraszam, że opowiadam tak o wszystkim półsłówkami. Chociaż się przyjaźnimy — wyznał, że faktycznie czuł pewnego rodzaju wyrzuty sumienia. Kolejny raz próbował rozmawiać o czymś tak, aby nie zdradzić prawdy. Brnął w błędne koło tajemnic. — Nie chcę po prostu zarzucać cię moimi opowieściami i tym, co mnie spotkało, ale może powinienem. Prędzej, czy później pewnie i tak byś się dowiedziała. Nie chcę ukrywać nawet tych niewygodnych spraw — wyznał i odetchnął, dłubiąc w potrawie widelcem. — Chodzi o to, że kilka miesięcy po wypadku, gdy zaostrzyła się u mnie depresja, zostawiła mnie moja dziewczyna. Hedda — ledwo wymówił jej imię i znów poczuł jak ogarnia go słabość. — Zrobiła to praktycznie bez słowa. Byliśmy ze sobą trzy lata, dwa ostatnie mieszkaliśmy razem. Ja naprawdę… — wsadził sztuciec w mięso, nabijając kawałek na ostrza. — Bardzo chciałem, aby to wyglądało inaczej. Chyba miałem jakieś plany. Sądziłem, że spędzimy razem resztę życia. Może w tych wszystkich problemach, które mnie spotykały nie dostrzegłem momentu, gdy zaczęliśmy się oddalać od siebie. Stąd ten szok. Potem… po czasie rozmawiałem z nią, tak naprawdę nigdy nie mówiła mi do końca prawdy. Ukrywała wiele, poczułem się wtedy jak skończony idiota, bo wierzyłem w coś, co było ułudą. Chciałem budować przyszłość z kimś, kogo nigdy w rzeczywistości nie miałem wystarczająco blisko. — Gorzkie wyznanie lądowało twardo, tworząc przed jego oczami wstydliwy stos spraw o których chciałby zapomnieć. Zawsze czuł się okropnym głupcem, gdy tylko myślał o swoich marzeniach, o potrzebie budowania czegoś stałego z ukochaną osobą. Ivar nie miał chyba podobnych rozterek, zbyt pochłaniała go praca. Sprawy ważniejsze. Wetknął w usta porcję obiadu, schylając się znacznie nad talerzem. Żuł dokładnie, choć słuchał dalej jej słów.
— Ładne… to jakaś piosenka? — zagadnął, odrywając wreszcie spojrzenie od porcji warzyw.
Amalia Stjernen
Re: 28.12.2000 – Restauracja „Flora” – A. Stjernen & E. Soelberg Sro 22 Cze - 13:30
Amalia StjernenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 27 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : prezenterka radiowa/cukiernik amator (po godzinach)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : krytyk (I), złotousty (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Naprawdę miała chęć uczynienia czegoś, co sprawi, że Eitri się uśmiechnie, chociaż słabo, przelotnie. To byłby już jakiś sukces. Amalia naprawdę bardzo chciała by czuł się dobrze i swobodnie w jej towarzystwie. Mimo iż nie rozmawiali o lekkich sprawach, jakby się miało wydawać, czuła ulgę, gdy poruszali ważne tematy. Przecież od tego miało się przyjaciół, by dzielić z nimi dobre i złe chwile. Panna Stjernen bardzo dbała o kontakty. Starała się być jak najbliżej człowieka, nie odtrącała go, to ją najczęściej odprawiano z niczym. Może za bardzo chciała być lubiana i kochana… Nie pasując do wielu grup, została sama. Ona zawsze wierzyła, że są gdzieś ludzie, którzy ją zrozumieją i pomogą jakoś przejść przez życie. Szukała ich blisko, ale okazało się, że byli gdzieś daleko. A jednak skrzyżowały się ich ścieżki i można było mówić o szczęściu. Ją cieszyły proste rzeczy, jak dobre słowo, uśmiech, czy zwykła wymiana spojrzeń ufających sobie ludzi. Nie potrzebowała niczego wielkiego, żadnego bogactwa czy sukcesów – potrzebowała drugiego człowieka, po prostu. Łatwo było ją zadowolić, prosiła tylko o tyle.
Zawsze odstawała od innych osób, lecz nie mówiła, że to coś złego. Po prostu jej nie rozumiano. To wszystko. Ona chciała zostać zauważona w tłumie, choćby przez jedną osobę. Dla niej ona była cenniejsza od całego grona sztucznych kontaktów, które najczęściej zauważają człowieka, gdy czegoś potrzebują. Tu było inaczej, ktoś zauważył ją wtedy, gdy chciała być niewidzialna. A teraz? Pragnęła wyjść na słońce i cieszyć się jego promieniami, ale nie sama… już nie!
Na słowa podziękowania odpowiedziała uśmiechem. Musieli się dowartościować, zdecydowanie.
Nie rzucała słów na wiatr, nie mówiła tego, co chciano usłyszeć – była szczera. Mówiła o tym, co zdążyła zauważyć i to, co podpowiadało jej serce.
- Przyjdę – zrobi mu niespodziankę, ale wcześniej upewni się, że będzie w domu. Nie chciała robić niczego bezmyślnie. Zrobi coś dobrego, może kupi jakiś drobiazg i będzie chciała świętować z nim jego urodziny. Nawet jeśli czas płynął nieubłaganie, Amalia zawsze lubiła obchodzić urodziny, nie swoje, innych, ale jednak. Chciała widzieć zadowolenie na twarzy tej drugiej osoby, bo to bardzo podnosiło ją na duchu. Chciała i tym razem ujrzeć radość.
- I nie przejmuj się, możemy się podzielić zadaniami. Ja z pewnością bym nie eksperymentowała. Jeszcze się pokpię – to by dopiero było. Ale jak chce się dobrze, to naprawdę wtedy nie wychodzi. Presja nie jest najlepsza. Lepiej było się trzymać tego, co się znało. W niektórych przypadkach, no.
Wkraczanie na trudniejsze tematy nie było łatwe, nigdy. Jeśli wychodzi się poza strefę komfortu, czuje się wtedy niepewnie, obco, a jeśli ma się przy tym problemy z własną psychiką, wtedy mamy gotową katastrofę. Amalia tak miała zawsze, gdy z czymś się mierzyła. Nie bez powodu jej życie było puste i samotne, wszystko, co ją męczyło zachowywała dla siebie, co niszczyło ją od środka. Dopiero w ostatnich miesiącach zaczęła jakoś inaczej patrzeć na świat i swoje smutne życie. Niekiedy naprawdę czuła, że nie jest w tym wszystkim sama. I chciała o tym mówić. Jeden człowiek nie zniesie ogromu ciężaru problemów. Kiedy się tym dzieli z drugą osobą, robi się lżej na sercu. Ona poczuła ulgę, gdy podzieliła się wszystkim z Eitrim. Już nawet pomińmy kwestię pomocy. Podzielenie się stanowiło wielki krok do przodu, także w zrozumieniu siebie. Myśli, zaczęły się klarować i zmieniać, zaczynała dostrzegać pewne fakty. Jak teraz.
- Eitri… - powiedziała łagodnie. - Nie musisz się obawiać. Twoje troski będą u mnie bezpieczne – zapewniła.
- Chciałabym ci jakoś pomóc, ale skoro nie mogę, po prostu zawsze jestem gotowa cię wysłuchać. Opowiedzenie o sobie bywa lepsze od milczenia. Są rany, które lepiej nosi się wspólnie – bardzo chciała teraz złapać jego dłoń i mocno uścisnąć. Powiedzieć tym gestem: hej, nie jesteś sam, spójrz na mnie! Jestem tutaj!
- Milczenie w towarzystwie też jest czymś dobrym, ale mimo wszystko lepiej wyrzucić na wierzch to, co nam zalega głęboko. Gdybym ja nie powiedziała na głos o swoich troskach, nie mógłbyś mnie wesprzeć, a potem pomóc zmierzyć się z tym wszystkim. Uszanuję twoje milczenie, ale gdybyś naprawdę chciał o czymś powiedzieć, to jestem – mogła mu posłać jedynie głębokie spojrzenie. Takie, które mówi więcej niż słowa. Chciała, by dostrzegł tę głębię i ją zaakceptował.
- Nigdy nie mów przy mnie, że to zarzucanie opowieściami – odparła. - Proszę – czy nie widział, że była gotowa zrobić wszystko, by poczuć bliskość jego duszy? Ona mu zaufała, czas, by on zaufał jej. Nic więcej nie powiedziała, czekała nie mącąc ciszy, jaka na chwilę między nimi zaległa. Później podjął swoją opowieść.
Starała się panować nad emocjami, a jednak słysząc jego historię, nie potrafiła powstrzymać drżenia rąk i westchnięcia, które wymknęło jej się nagle. Nie rozumiała tego. Nie rozumiała jej. Heddy. Miała kogoś tak wspaniałego, a jednak go odrzuciła. Dobrego, zakochanego i z pewnością wiernego człowieka. Dlaczego? Amalia nie potrafiła tego ogarnąć. Nie pytała o więcej, czuła jak ogarnia ją palące od środka ciepło. On kochał i był głęboko zraniony. Czy ktoś mógłby się przebić ponadto wszystko? Pomóc mu i pokazać, że może jeszcze być szczęśliwy?
Spojrzała gdzieś w bok, mrugając zawzięcie, by się opanować. Powstrzymywała łzy, które nagle zapragnęły znaleźć ujście i zaczynały płynąć po policzkach. Pociągnęła nosem i otarła słone krople.
- Przepraszam cię – wyjąkała. - To co cię spotkało… Brzmi jak historia wielu ludzi, z tym, że to facet najczęściej jest tym, który kręci. A tymczasem… - pokręciła głową.
- Wybacz, trudno jest mi się opanować. Jesteś tak dobrym człowiekiem i ktoś zrobił ci takie świństwo… Jak ona mogła? Jak sobie wyobrażała bycie z kimś, kto oddaje jej serce i okłamywanie go? - Amalia nie mogła tego zrozumieć. Z jednej strony cieszyła się, że poznał smak miłości, a z drugiej była zła, że tak go potraktowano.
- Kochałeś ją – to było stwierdzenie, nie pytanie. Jak było teraz? Czy zostało coś z tych emocji w jego sercu, czy po prostu zebrał się już w sobie i mógł jakoś żyć z tym wszystkim? Pomyślała, że ona musiała być wyjątkowa, ale równocześnie wyrachowana, że zrobiła coś takiego zakochanemu w niej mężczyźnie. Chciał z nią spędzić życie. Bardzo ją kochał.
Jej oczy powędrowały do drżących lekko dłoni, które teraz trzymała przed sobą na kolanach. Nie chciała, by ujrzał jak reaguje na to wszystko. Jak się napomina, że nie powinna tego robić. Kto tak się zachowuje? No kto? Chyba tylko osoba, której dano mocno w twarz i sprowadzono na ziemię. Eitri miał złamane serce. Zapewne nie potrafił już otworzyć się na inną osobę, ona by nie potrafiła na jego miejscu. Jak miałby jej zaufać? Jak mógłby dać szansę? To musiało ogromnie boleć. Kilka lat, które okazały się nic nie warte. Planował z nią przyszłość, a ona… podeptała jego marzenia.
Nie mogła powiedzieć, że jej przykro. To było zbyt banalne. Na usta cisnął jej się po prostu cytat z piosenki, która nagle przyszła jej do głowy. Co jak co, ale tego miała pod dostatkiem w umyśle.
- Kiedy myślisz, że nie ma żadnego wyjścia i nikt cię nie rozumie, nadzieja sprawi, że znów się uśmiechniesz – powiedziała. - Kiedy myślisz, że nie ma żadnego wyjścia, zostaw wszystko za sobą. Możesz żyć swoim życiem na nowo – dodała, powołując się na kolejny fragment tej samej >>piosenki<<.
- Przez lata prowadziłam zapiski cytatów, czy to sławnych osób, czy teksty piosenek i… dzisiaj przydają mi się tu i tam. Chociaż te ostatnie słowa są ze współczesnych czasów. Na moje prośby czasem te piosenki lecą w nocnej audycji – wyjaśniła.
- Może się nie wydaje, ale lubię mocniejszą muzykę. Słucham różnych gatunków, ale zauważyłam, że jedne z najpiękniejszych i najmądrzejszych cytatów, pochodzą z działalności zespołów rockowych i metalowych. Zależy które, oczywiście, ale… wbijają mi się w pamięć – powiedziała spokojnie. Jakoś odechciało jej się nawet jeść, mimo iż była głodna. Opowieść przyjaciela tak bardzo ją poruszyła, że nie potrafiła się w sobie zebrać i tak po prostu zmienić temat czy nie myśleć o tym, co go spotkało. Jej nigdy nikt tak nie kochał i zapewne już nie pokocha.
- Wiem, że wciąż we mnie jest miejsce, które zaspokaja mnie świętością, którą nazywam domem, do niej uciekam, gdy zapada zima. Czy jeżeli spróbuję uda mi się odnaleźć stały ląd? Czy po prostu marnuję czas? - powiedziała na głos coś, co właśnie podpowiedziało jej serce. To kolejna >>piosenka<<. Może nie powinna tego robić, ale samo jej się wyrwało. Nie patrzyła na przyjaciela, nie potrafiła. Musiało minąć kilka sekund, nim powróciła do siebie. Uśmiechnęła się, chociaż nie bez widocznego smutku i skupiła się na tym, co działo się w tej chwili. Po prostu zaczęła jeść.
Starała się panować nad emocjami, ale była w tym kiepska. Nigdy wcześniej nikogo nie pokochała tak, jak to było z nim. I nie radziła sobie z tym zupełnie. Musiała, ale to było potwornie trudne; kiedy chcesz kogoś objąć, powiedzieć coś kojącego, ująć jego dłoń i nie puszczać, choćby nie wiem co się działo. Amalia nie mogła sobie na to pozwolić. I bolało to tak bardzo, że brakowało jej tchu. Nagle zaczęła się dusić, oczywiście każdy w pomieszczeniu powiedziałby to samo: ot źle wleciało, czy zakrztusiła się. I tak miało być. Tylko ona wiedziała, że to było coś zupełnie innego. Łzy znów popłynęły, ale tym razem ich nie powstrzymywała. Pomoc przyszła po chwili. Tylko czy chciała żyć? Może lepiej było się udusić i nie cierpieć więcej. Jak bardzo nienawidziła swoich słabości. I tych podstępnych, czarnych myśli… W końcu udało się opanować. Kryzys minął.
- Ja… przepraszam na chwilę. Ty jedz, zaraz wrócę – powiedziała do Eitriego. Wstała i skierowała pospiesznie swoje kroki do łazienki. Musiała obmyć twarz i się opanować. Nie spodziewała się, że tak bardzo przejmie się historią związku przyjaciela. W połączeniu tego z jej własnymi uczuciami powstała mieszanka wybuchowa. I nie wiedziała, co robić. Najlepiej byłoby uciec, ale nie należała do takich osób. Przemyła oczy, a potem stojąc przed lustrem, wzięła głęboki oddech.
- Już dobrze – szepnęła do siebie. Wróciła do Eitriego pewniejszym krokiem. I nawet postarała się uśmiechnąć.
- Już dobrze – powtórzyła, tym razem mówiąc do niego i przy okazji przekonując siebie samą.
Jaaasne…
Zawsze odstawała od innych osób, lecz nie mówiła, że to coś złego. Po prostu jej nie rozumiano. To wszystko. Ona chciała zostać zauważona w tłumie, choćby przez jedną osobę. Dla niej ona była cenniejsza od całego grona sztucznych kontaktów, które najczęściej zauważają człowieka, gdy czegoś potrzebują. Tu było inaczej, ktoś zauważył ją wtedy, gdy chciała być niewidzialna. A teraz? Pragnęła wyjść na słońce i cieszyć się jego promieniami, ale nie sama… już nie!
Na słowa podziękowania odpowiedziała uśmiechem. Musieli się dowartościować, zdecydowanie.
Nie rzucała słów na wiatr, nie mówiła tego, co chciano usłyszeć – była szczera. Mówiła o tym, co zdążyła zauważyć i to, co podpowiadało jej serce.
- Przyjdę – zrobi mu niespodziankę, ale wcześniej upewni się, że będzie w domu. Nie chciała robić niczego bezmyślnie. Zrobi coś dobrego, może kupi jakiś drobiazg i będzie chciała świętować z nim jego urodziny. Nawet jeśli czas płynął nieubłaganie, Amalia zawsze lubiła obchodzić urodziny, nie swoje, innych, ale jednak. Chciała widzieć zadowolenie na twarzy tej drugiej osoby, bo to bardzo podnosiło ją na duchu. Chciała i tym razem ujrzeć radość.
- I nie przejmuj się, możemy się podzielić zadaniami. Ja z pewnością bym nie eksperymentowała. Jeszcze się pokpię – to by dopiero było. Ale jak chce się dobrze, to naprawdę wtedy nie wychodzi. Presja nie jest najlepsza. Lepiej było się trzymać tego, co się znało. W niektórych przypadkach, no.
Wkraczanie na trudniejsze tematy nie było łatwe, nigdy. Jeśli wychodzi się poza strefę komfortu, czuje się wtedy niepewnie, obco, a jeśli ma się przy tym problemy z własną psychiką, wtedy mamy gotową katastrofę. Amalia tak miała zawsze, gdy z czymś się mierzyła. Nie bez powodu jej życie było puste i samotne, wszystko, co ją męczyło zachowywała dla siebie, co niszczyło ją od środka. Dopiero w ostatnich miesiącach zaczęła jakoś inaczej patrzeć na świat i swoje smutne życie. Niekiedy naprawdę czuła, że nie jest w tym wszystkim sama. I chciała o tym mówić. Jeden człowiek nie zniesie ogromu ciężaru problemów. Kiedy się tym dzieli z drugą osobą, robi się lżej na sercu. Ona poczuła ulgę, gdy podzieliła się wszystkim z Eitrim. Już nawet pomińmy kwestię pomocy. Podzielenie się stanowiło wielki krok do przodu, także w zrozumieniu siebie. Myśli, zaczęły się klarować i zmieniać, zaczynała dostrzegać pewne fakty. Jak teraz.
- Eitri… - powiedziała łagodnie. - Nie musisz się obawiać. Twoje troski będą u mnie bezpieczne – zapewniła.
- Chciałabym ci jakoś pomóc, ale skoro nie mogę, po prostu zawsze jestem gotowa cię wysłuchać. Opowiedzenie o sobie bywa lepsze od milczenia. Są rany, które lepiej nosi się wspólnie – bardzo chciała teraz złapać jego dłoń i mocno uścisnąć. Powiedzieć tym gestem: hej, nie jesteś sam, spójrz na mnie! Jestem tutaj!
- Milczenie w towarzystwie też jest czymś dobrym, ale mimo wszystko lepiej wyrzucić na wierzch to, co nam zalega głęboko. Gdybym ja nie powiedziała na głos o swoich troskach, nie mógłbyś mnie wesprzeć, a potem pomóc zmierzyć się z tym wszystkim. Uszanuję twoje milczenie, ale gdybyś naprawdę chciał o czymś powiedzieć, to jestem – mogła mu posłać jedynie głębokie spojrzenie. Takie, które mówi więcej niż słowa. Chciała, by dostrzegł tę głębię i ją zaakceptował.
- Nigdy nie mów przy mnie, że to zarzucanie opowieściami – odparła. - Proszę – czy nie widział, że była gotowa zrobić wszystko, by poczuć bliskość jego duszy? Ona mu zaufała, czas, by on zaufał jej. Nic więcej nie powiedziała, czekała nie mącąc ciszy, jaka na chwilę między nimi zaległa. Później podjął swoją opowieść.
Starała się panować nad emocjami, a jednak słysząc jego historię, nie potrafiła powstrzymać drżenia rąk i westchnięcia, które wymknęło jej się nagle. Nie rozumiała tego. Nie rozumiała jej. Heddy. Miała kogoś tak wspaniałego, a jednak go odrzuciła. Dobrego, zakochanego i z pewnością wiernego człowieka. Dlaczego? Amalia nie potrafiła tego ogarnąć. Nie pytała o więcej, czuła jak ogarnia ją palące od środka ciepło. On kochał i był głęboko zraniony. Czy ktoś mógłby się przebić ponadto wszystko? Pomóc mu i pokazać, że może jeszcze być szczęśliwy?
Spojrzała gdzieś w bok, mrugając zawzięcie, by się opanować. Powstrzymywała łzy, które nagle zapragnęły znaleźć ujście i zaczynały płynąć po policzkach. Pociągnęła nosem i otarła słone krople.
- Przepraszam cię – wyjąkała. - To co cię spotkało… Brzmi jak historia wielu ludzi, z tym, że to facet najczęściej jest tym, który kręci. A tymczasem… - pokręciła głową.
- Wybacz, trudno jest mi się opanować. Jesteś tak dobrym człowiekiem i ktoś zrobił ci takie świństwo… Jak ona mogła? Jak sobie wyobrażała bycie z kimś, kto oddaje jej serce i okłamywanie go? - Amalia nie mogła tego zrozumieć. Z jednej strony cieszyła się, że poznał smak miłości, a z drugiej była zła, że tak go potraktowano.
- Kochałeś ją – to było stwierdzenie, nie pytanie. Jak było teraz? Czy zostało coś z tych emocji w jego sercu, czy po prostu zebrał się już w sobie i mógł jakoś żyć z tym wszystkim? Pomyślała, że ona musiała być wyjątkowa, ale równocześnie wyrachowana, że zrobiła coś takiego zakochanemu w niej mężczyźnie. Chciał z nią spędzić życie. Bardzo ją kochał.
Jej oczy powędrowały do drżących lekko dłoni, które teraz trzymała przed sobą na kolanach. Nie chciała, by ujrzał jak reaguje na to wszystko. Jak się napomina, że nie powinna tego robić. Kto tak się zachowuje? No kto? Chyba tylko osoba, której dano mocno w twarz i sprowadzono na ziemię. Eitri miał złamane serce. Zapewne nie potrafił już otworzyć się na inną osobę, ona by nie potrafiła na jego miejscu. Jak miałby jej zaufać? Jak mógłby dać szansę? To musiało ogromnie boleć. Kilka lat, które okazały się nic nie warte. Planował z nią przyszłość, a ona… podeptała jego marzenia.
Nie mogła powiedzieć, że jej przykro. To było zbyt banalne. Na usta cisnął jej się po prostu cytat z piosenki, która nagle przyszła jej do głowy. Co jak co, ale tego miała pod dostatkiem w umyśle.
- Kiedy myślisz, że nie ma żadnego wyjścia i nikt cię nie rozumie, nadzieja sprawi, że znów się uśmiechniesz – powiedziała. - Kiedy myślisz, że nie ma żadnego wyjścia, zostaw wszystko za sobą. Możesz żyć swoim życiem na nowo – dodała, powołując się na kolejny fragment tej samej >>piosenki<<.
- Przez lata prowadziłam zapiski cytatów, czy to sławnych osób, czy teksty piosenek i… dzisiaj przydają mi się tu i tam. Chociaż te ostatnie słowa są ze współczesnych czasów. Na moje prośby czasem te piosenki lecą w nocnej audycji – wyjaśniła.
- Może się nie wydaje, ale lubię mocniejszą muzykę. Słucham różnych gatunków, ale zauważyłam, że jedne z najpiękniejszych i najmądrzejszych cytatów, pochodzą z działalności zespołów rockowych i metalowych. Zależy które, oczywiście, ale… wbijają mi się w pamięć – powiedziała spokojnie. Jakoś odechciało jej się nawet jeść, mimo iż była głodna. Opowieść przyjaciela tak bardzo ją poruszyła, że nie potrafiła się w sobie zebrać i tak po prostu zmienić temat czy nie myśleć o tym, co go spotkało. Jej nigdy nikt tak nie kochał i zapewne już nie pokocha.
- Wiem, że wciąż we mnie jest miejsce, które zaspokaja mnie świętością, którą nazywam domem, do niej uciekam, gdy zapada zima. Czy jeżeli spróbuję uda mi się odnaleźć stały ląd? Czy po prostu marnuję czas? - powiedziała na głos coś, co właśnie podpowiedziało jej serce. To kolejna >>piosenka<<. Może nie powinna tego robić, ale samo jej się wyrwało. Nie patrzyła na przyjaciela, nie potrafiła. Musiało minąć kilka sekund, nim powróciła do siebie. Uśmiechnęła się, chociaż nie bez widocznego smutku i skupiła się na tym, co działo się w tej chwili. Po prostu zaczęła jeść.
Starała się panować nad emocjami, ale była w tym kiepska. Nigdy wcześniej nikogo nie pokochała tak, jak to było z nim. I nie radziła sobie z tym zupełnie. Musiała, ale to było potwornie trudne; kiedy chcesz kogoś objąć, powiedzieć coś kojącego, ująć jego dłoń i nie puszczać, choćby nie wiem co się działo. Amalia nie mogła sobie na to pozwolić. I bolało to tak bardzo, że brakowało jej tchu. Nagle zaczęła się dusić, oczywiście każdy w pomieszczeniu powiedziałby to samo: ot źle wleciało, czy zakrztusiła się. I tak miało być. Tylko ona wiedziała, że to było coś zupełnie innego. Łzy znów popłynęły, ale tym razem ich nie powstrzymywała. Pomoc przyszła po chwili. Tylko czy chciała żyć? Może lepiej było się udusić i nie cierpieć więcej. Jak bardzo nienawidziła swoich słabości. I tych podstępnych, czarnych myśli… W końcu udało się opanować. Kryzys minął.
- Ja… przepraszam na chwilę. Ty jedz, zaraz wrócę – powiedziała do Eitriego. Wstała i skierowała pospiesznie swoje kroki do łazienki. Musiała obmyć twarz i się opanować. Nie spodziewała się, że tak bardzo przejmie się historią związku przyjaciela. W połączeniu tego z jej własnymi uczuciami powstała mieszanka wybuchowa. I nie wiedziała, co robić. Najlepiej byłoby uciec, ale nie należała do takich osób. Przemyła oczy, a potem stojąc przed lustrem, wzięła głęboki oddech.
- Już dobrze – szepnęła do siebie. Wróciła do Eitriego pewniejszym krokiem. I nawet postarała się uśmiechnąć.
- Już dobrze – powtórzyła, tym razem mówiąc do niego i przy okazji przekonując siebie samą.
Jaaasne…
Eitri Soelberg
Re: 28.12.2000 – Restauracja „Flora” – A. Stjernen & E. Soelberg Pią 24 Cze - 18:54
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Przychodził wreszcie taki czas, gdy zaczynał czuć, jak bardzo jego plany były naiwne. Bo właśnie takimi je obecnie określał. Nie potrafił myśleć o sobie dobrze w kontekście podejmowanych decyzji i emocji, którymi się kierował. Nigdy nie był szczególnie popularny, nigdy też nie miał okazji, by być w dłuższych związkach. Te trwały po kilka miesięcy i zwykle były okupione mozolnym staraniem o to, by druga osoba chciała z nim być. Nigdy jednak nie zniechęcało go to w wyjątkowy sposób, natura romantyka przebijała się gdzieś przez sztywność niedostosowania i pchała go w kolejne ramiona, w poszukiwaniu tego jedynego uczucia. Nigdy szczególnie się z tym nie obnosił, choć jego brat doskonale wiedział i zdawał sobie sprawę, że Eitri potrafi być niepoprawnie wręcz romantyczny. Było to dość dziwne stwierdzenie, zwłaszcza patrząc na codzienność młodszego Soelberga i zamknięcie na świat zewnętrzny. Celebrował jednak piękno skrywanych emocji, rozwodząc się nad nimi i zatapiając w niuansach poprzez czytanie niezliczonych książek wzmagających jedynie głód serca. Robił to z pasją, może trochę dla własnej zguby, lecz właśnie tak było mu dobrze. I kiedy wreszcie sądził, że ideał jakimś cudem zmaterializował się przed jego oczami, a bogowie okazali wyjątkową łaskę, musiał zacisnąć zęby, przegryźć skórę niemal do krwi w bólu ponownej samotności. Nie wiedział, czy byłoby mu łatwiej rozstać się w innych okolicznościach, mógł tylko snuć domysły. Może w rzeczywistości tak było lepiej?
Do tej pory zwierzał się ze swych trosk jedynie przed Ivarem. Nie lubił mówić o Heddzie nawet przy Fenrissonie, bo samo przyznanie się do głupstwa nietrafionego wyboru sprawiało, że czuł się okropnie nieudolny i zawstydzony. Teraz miał zupełnie podobnie, może nawet jeszcze gorzej? Sądził, że Amalia go zrozumie, lecz po czasie złapał się, że musiało to brzmieć naprawdę źle. Nie chciał wylewać żali na byłą miłość, w jakimś stopniu pogodził się przecież z jej wyborem, nie reagował już tak histerycznie i znalazł balans w obecnym życiu. Nie wiedział tylko, czy powinien ponownie wystawiać się na podobne sytuacje. Było mu ciężko, tęsknił za obecnością drugiej osoby, chciał mieć kogoś obok siebie, a jednak miał tak wiele obaw. Co jeśli historia znów zatoczy koło? Dlatego sądził, że potrzebuje może jednak powrócić do regularnych spotkań z fachowcem. Nie chciał żyć w ciągłym lęku, który uniemożliwiłby mu normalne funkcjonowanie. Stracił zbyt wiele czasu na żal toczący serce. Przełknął ślinę z wysiłkiem.
— Jasne, nie będę — mówił jednak wyraźnie nieprzekonany, wciąż sądząc, że pozwala sobie na zbyt wiele. Poruszał kwestie najbardziej osobiste, prowokujące największe obawy. Tak właściwie, to przedstawiał się w dość kiepskim świetle. Mimo wszystko dla jej spokoju zgodził się i przemógł, aby jeszcze na chwilę zatrzymać się przy odważnym wyznaniu. Nie chciał, by ktoś się nad nim użalał. Widział też, że Amalia dość długo rozmyślała nad jego słowami i chyba sama nie była pewna, jak ma zareagować. Wcale się jej nie dziwił i nie miał za złe początkowej powściągliwości. Po czasie jednak cisza ta i niepewność przeszły w wyraźne zdenerwowanie i smutek roszący policzki Amalii łzami, a tego nie spodziewał się już zupełnie. Zamrugał oczami nerwowo, otwierając usta i chyba sam zaczynał nieco się gubić. Przez myśl przeszło mu, że bardzo źle wybrał moment na podobne zwierzenia
— Bogowie, brońcie mnie przed tym, abym brzmiał jakbym chciał zrzucić na nią całą odpowiedzialność — wyrzucił, dość nerwowo. Nie wiedział, co powinien dalej zrobić. Historia wyraźnie ją poruszyła, a nie było to jego intencją. — Amalio, ja… — sztućce ułożył na brzegu talerza, wciąż wpatrując się w jej twarz. — To nie tak, nie zrozum mnie źle. Ja mam swój żal, mam swoje cierpienie, ale nie chcę jej osądzać. Mimo wszystko, mimo że odeszła. — Usta zacisnął w wąziutką linię. Nie chciał nienawiści i nie chciał dalszych wyrzutów. Marnował na nie wiele czasu. Marnował na nie chwile rozmów z Ivarem, wyrzucił je również prosto w twarz pannie Nilsen – jego Heddzie, jego Signe, jak zwykł ją nazywać. Pokiwał lekko głową, gdy stwierdziła, że ją kochał. Nie potrafiłby się wyprzeć uczucia, które dla niej miał. Musiałby zaprzeć się prawdy, musiałby udawać, że wszystko było kłamstwem.
Ofiarowałem jej serce i kochałem ją. Myślę… myślę, że jeszcze jakiś czas temu nadal to czułem. Słowa te jednak zachował dla siebie, zbyt zawstydzony własną słabością i tym, że naraził przyjaciółkę na kolejną dawkę smutku. Zacisnął dłonie w pięści i opuścił twarz, przyglądając się teraz wzorom z sosu i warzyw. Nie miał odwagi, by szukać spojrzenia przyjaciółki. Piekły go oczy. Ziarenka podstępnego piasku smutku drażniły spojówki, które w moment poczerwieniały. Nie mógł jednak płakać; nie tutaj i nie przy niej. Rzucił spojrzenie spod rzęs, kiedy zaczęła mówić na nowo. W pierwszym momencie nie rozumiał, o co jej chodzi, lecz chciał słuchać, by pogrzebać złe myśli.
— Kolejne ładne słowa — przyznał, bo brakowało mu innych stwierdzeń. Wciąż siedział wyraźnie przybity. Sam słuchał wiele muzyki, choć nigdy nie był chyba aż tak bardzo zaangażowany jak Amalia, możliwość poznania kolejnych faktów z jej życia była bezcenna. Uśmiechnął się niewyraźnie, z trudem dźwigając kąciki ust. — Musisz mi kiedyś opowiedzieć o ulubionych zespołach, dobrze? — zagadnął. Bardzo chciał rozluźnić atmosferę, lecz ta, jak na złość, stawała się coraz mocniej przytłaczająca. Miał wrażenie, że jego wyznanie przeistoczyło się w najgorszą z możliwych gaf, w coś, co odebrało im całą przyjemność ze wspólnego posiłku.
— Amalio, ja prze… — nie dokończył jednak, gdyż zacytowała kolejną piosenkę. Chyba sama do końca nie była gotowa na taki zryw spontaniczności, ponieważ zawstydziła się wyraźnie. A on? Siedział z wbitym wzrokiem w czubek jej głowy, nadal rozumiejąc tak niewiele. Nie miał odwagi, by cokolwiek dokładać, by dopytywać. Kiedy zaczęła się wyraźnie krztusić, podskoczył nerwowo, wyciągając ramiona, by jakoś jej pomóc. — Bogowie — wpadł w rozgorączkowanie; popołudnie stawało się coraz gorsze. Czy to jego wina? Czy przesadził? Czy to zwykły zbieg okoliczności. Kiedy sytuacja została opanowana, wcale się nie uspokoił. Niechętnie patrzył, gdy wychodziła z sali. Chciał zapytać, czy na pewno wszystko z nią dobrze, lecz wyraźnie chciała na chwilę zostać sama.
Minuty dłużyły się niemiłosiernie, gdy na nią czekał. Nie potrafił przełknąć choćby kawałka obiadu. Kiedy podszedł kelner, by zapytać, czy coś może jeszcze podać, odruchowo powiedział, że nie. Odetchnął, kiedy dziewczyna pojawiła się przy stoliku.
— To moja wina — stwierdził. — Zawsze robię jakieś głupoty w najmniej odpowiednim momencie. Nie powinienem tu o tym wszystkim mówić, popsułem jedynie atmosferę i widzę, że się przejęłaś. — Nie powiedział, że stracił apetyt. — Na pewno masz mi to za złe — wyjaśnił i odsunął od siebie talerz. — Może powinienem odprowadzić cię do domu? Nie pogniewam się, jeśli jest ci niezręcznie i chciałabyś wrócić — westchnął i uniósł twarz, by spojrzeć jej w oczy.
Do tej pory zwierzał się ze swych trosk jedynie przed Ivarem. Nie lubił mówić o Heddzie nawet przy Fenrissonie, bo samo przyznanie się do głupstwa nietrafionego wyboru sprawiało, że czuł się okropnie nieudolny i zawstydzony. Teraz miał zupełnie podobnie, może nawet jeszcze gorzej? Sądził, że Amalia go zrozumie, lecz po czasie złapał się, że musiało to brzmieć naprawdę źle. Nie chciał wylewać żali na byłą miłość, w jakimś stopniu pogodził się przecież z jej wyborem, nie reagował już tak histerycznie i znalazł balans w obecnym życiu. Nie wiedział tylko, czy powinien ponownie wystawiać się na podobne sytuacje. Było mu ciężko, tęsknił za obecnością drugiej osoby, chciał mieć kogoś obok siebie, a jednak miał tak wiele obaw. Co jeśli historia znów zatoczy koło? Dlatego sądził, że potrzebuje może jednak powrócić do regularnych spotkań z fachowcem. Nie chciał żyć w ciągłym lęku, który uniemożliwiłby mu normalne funkcjonowanie. Stracił zbyt wiele czasu na żal toczący serce. Przełknął ślinę z wysiłkiem.
— Jasne, nie będę — mówił jednak wyraźnie nieprzekonany, wciąż sądząc, że pozwala sobie na zbyt wiele. Poruszał kwestie najbardziej osobiste, prowokujące największe obawy. Tak właściwie, to przedstawiał się w dość kiepskim świetle. Mimo wszystko dla jej spokoju zgodził się i przemógł, aby jeszcze na chwilę zatrzymać się przy odważnym wyznaniu. Nie chciał, by ktoś się nad nim użalał. Widział też, że Amalia dość długo rozmyślała nad jego słowami i chyba sama nie była pewna, jak ma zareagować. Wcale się jej nie dziwił i nie miał za złe początkowej powściągliwości. Po czasie jednak cisza ta i niepewność przeszły w wyraźne zdenerwowanie i smutek roszący policzki Amalii łzami, a tego nie spodziewał się już zupełnie. Zamrugał oczami nerwowo, otwierając usta i chyba sam zaczynał nieco się gubić. Przez myśl przeszło mu, że bardzo źle wybrał moment na podobne zwierzenia
— Bogowie, brońcie mnie przed tym, abym brzmiał jakbym chciał zrzucić na nią całą odpowiedzialność — wyrzucił, dość nerwowo. Nie wiedział, co powinien dalej zrobić. Historia wyraźnie ją poruszyła, a nie było to jego intencją. — Amalio, ja… — sztućce ułożył na brzegu talerza, wciąż wpatrując się w jej twarz. — To nie tak, nie zrozum mnie źle. Ja mam swój żal, mam swoje cierpienie, ale nie chcę jej osądzać. Mimo wszystko, mimo że odeszła. — Usta zacisnął w wąziutką linię. Nie chciał nienawiści i nie chciał dalszych wyrzutów. Marnował na nie wiele czasu. Marnował na nie chwile rozmów z Ivarem, wyrzucił je również prosto w twarz pannie Nilsen – jego Heddzie, jego Signe, jak zwykł ją nazywać. Pokiwał lekko głową, gdy stwierdziła, że ją kochał. Nie potrafiłby się wyprzeć uczucia, które dla niej miał. Musiałby zaprzeć się prawdy, musiałby udawać, że wszystko było kłamstwem.
Ofiarowałem jej serce i kochałem ją. Myślę… myślę, że jeszcze jakiś czas temu nadal to czułem. Słowa te jednak zachował dla siebie, zbyt zawstydzony własną słabością i tym, że naraził przyjaciółkę na kolejną dawkę smutku. Zacisnął dłonie w pięści i opuścił twarz, przyglądając się teraz wzorom z sosu i warzyw. Nie miał odwagi, by szukać spojrzenia przyjaciółki. Piekły go oczy. Ziarenka podstępnego piasku smutku drażniły spojówki, które w moment poczerwieniały. Nie mógł jednak płakać; nie tutaj i nie przy niej. Rzucił spojrzenie spod rzęs, kiedy zaczęła mówić na nowo. W pierwszym momencie nie rozumiał, o co jej chodzi, lecz chciał słuchać, by pogrzebać złe myśli.
— Kolejne ładne słowa — przyznał, bo brakowało mu innych stwierdzeń. Wciąż siedział wyraźnie przybity. Sam słuchał wiele muzyki, choć nigdy nie był chyba aż tak bardzo zaangażowany jak Amalia, możliwość poznania kolejnych faktów z jej życia była bezcenna. Uśmiechnął się niewyraźnie, z trudem dźwigając kąciki ust. — Musisz mi kiedyś opowiedzieć o ulubionych zespołach, dobrze? — zagadnął. Bardzo chciał rozluźnić atmosferę, lecz ta, jak na złość, stawała się coraz mocniej przytłaczająca. Miał wrażenie, że jego wyznanie przeistoczyło się w najgorszą z możliwych gaf, w coś, co odebrało im całą przyjemność ze wspólnego posiłku.
— Amalio, ja prze… — nie dokończył jednak, gdyż zacytowała kolejną piosenkę. Chyba sama do końca nie była gotowa na taki zryw spontaniczności, ponieważ zawstydziła się wyraźnie. A on? Siedział z wbitym wzrokiem w czubek jej głowy, nadal rozumiejąc tak niewiele. Nie miał odwagi, by cokolwiek dokładać, by dopytywać. Kiedy zaczęła się wyraźnie krztusić, podskoczył nerwowo, wyciągając ramiona, by jakoś jej pomóc. — Bogowie — wpadł w rozgorączkowanie; popołudnie stawało się coraz gorsze. Czy to jego wina? Czy przesadził? Czy to zwykły zbieg okoliczności. Kiedy sytuacja została opanowana, wcale się nie uspokoił. Niechętnie patrzył, gdy wychodziła z sali. Chciał zapytać, czy na pewno wszystko z nią dobrze, lecz wyraźnie chciała na chwilę zostać sama.
Minuty dłużyły się niemiłosiernie, gdy na nią czekał. Nie potrafił przełknąć choćby kawałka obiadu. Kiedy podszedł kelner, by zapytać, czy coś może jeszcze podać, odruchowo powiedział, że nie. Odetchnął, kiedy dziewczyna pojawiła się przy stoliku.
— To moja wina — stwierdził. — Zawsze robię jakieś głupoty w najmniej odpowiednim momencie. Nie powinienem tu o tym wszystkim mówić, popsułem jedynie atmosferę i widzę, że się przejęłaś. — Nie powiedział, że stracił apetyt. — Na pewno masz mi to za złe — wyjaśnił i odsunął od siebie talerz. — Może powinienem odprowadzić cię do domu? Nie pogniewam się, jeśli jest ci niezręcznie i chciałabyś wrócić — westchnął i uniósł twarz, by spojrzeć jej w oczy.
Amalia Stjernen
28.12.2000 – Restauracja „Flora” – A. Stjernen & E. Soelberg Sob 25 Cze - 11:40
Amalia StjernenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 27 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : prezenterka radiowa/cukiernik amator (po godzinach)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : krytyk (I), złotousty (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Różnie to w życiu bywało. Czasami lepiej było być chyba singlem, mimo iż to bardzo trudna rola. Amalia nigdy nie poznała smaku miłości, nikt nie trzymał jej za rękę, nie przytulał i z uczuciem nie mówił czegoś sekretnego do ucha. Zawsze zastanawiała się, co z nią było nie tak. Dlaczego nikt się nią nie interesuje. Widok zakochanych par wielokrotnie sprawiał jej ból. Ona nie wiedziała jak to jest się z kimś spotykać i dzielić myśli i słowa z tą drugą osobą. Zostawała sama z własnymi przemyśleniami i to by było na tyle. Tyle razy chciała, by ktoś był obok i jej pomógł, nawet milcząc, bo czasami to jest cenniejsze od słów, jeśli tylko z kimś się dzieli takie momenty.
Mogła się jedynie domyślać, jak to jest być w związku.
- Wybacz, ja… - zaczęła. - Ja nie wiem jak to jest mieć kogoś i żyć z drugą osobą. Nigdy nikogo nie obchodziłam – powiedziała zawstydzona. Nikt nawet jej nie pocałował, co było dość krępującym faktem. Źle się z tym czuła. Ominęło ją tak wiele. Nie powiedziała tego na głos, ale trochę zazdrościła Eitriemu tego, że miał kogoś tak ważnego w swoim życiu. Nawet jeśli oburzyła się faktem, iż go pozostawiono i związek się rozpadł, jednak wiedział jak to jest kochać i być kochanym. Bo jak można nie pokochać tego człowieka? Był dobry i nawet jeśli nie potrafił czasem wyjaśnić wszystkiego i mówił krótko i zwięźle, nie przeszkadzało to jej. Musiał zostać bardzo zraniony, co niesamowicie ją zabolało. Jak można było odwrócić się plecami od kogoś takiego? Nie znała go długo, a jednak wystarczająco, by wiedzieć, że on też ma trochę problemów z samooceną. Dla Amalii było jasne, że zbyt surowo się oceniał. Ona przecież robiła to samo.
- To udowadnia, że naprawdę ją kochałeś – odparła cicho, niezręcznie. Było jej dziwnie mówić z nim o uczuciach. Wyznał jej tak wiele, a ona mogła jedynie przyznać, że nie miała takich problemów, bo uważano ją za dziwaczkę i samotniczkę. To nie tak, że nie chciała być blisko innych, po prostu nikt jej nie rozumiał, a ona jakoś nie była w stanie wyznać tego, co ją dręczyło. Nigdy nie zaufała w pełni nikomu, nie odsłaniała swojej duszy przed nikim, bo tego nie potrzebowała. Nie było osoby, która sprawiłaby, że się otworzy. Do czasu. Nie potrafiła kłamać i udawać przed Soelbergiem. Nie chciała tego. Wolała milczeć, niż wypowiedzieć kłamstwo.
Być może stąd jej dziwna reakcja, nie potrafiła być nieczułą i słuchać jego wyznania bez emocji. Zależało jej na nim, zdawała sobie sprawę z tego od jakiegoś czasu.
- Tak, o tym też porozmawiamy – zgodziła się. Słowami piosenek często mówiła to, co czuje. Inni łatwiej mówili, albo raczej śpiewali, swoje wyznania. - Muzyka w moim życiu jest ważniejsza od wielu dziedzin. Już nawet nie chodzi o to, że muszę wiedzieć, co przygotować do audycji, którą prowadzę. Kiedy wieczorami siedziałam po ciemku w pokoju, tylko dźwięki piosenek sprawiały, że jakoś się trzymałam. Często piosenki współgrają z uczuciami, wiesz? - czasem gościła w studiu artystów, którzy dzielili się z nią swoimi przeżyciami i mówili o tym, jak zaczynają pisać piosenki. Jakie bodźce nimi kierują. Dla Amalii to było fascynujące. Sama nigdy nie pisała wierszy czy piosenek, nie była taka zdolna. Ale lubiła spisywać cytaty, które mogą się przydać. Robiła tak samo z książkami. Jej własne miały wiele zakładek, a z pożyczonych wypisywała w zeszycie, co ciekawsze i mądrzejsze wypowiedzi.
Kiedy emocje wzięły nad nią górę, a później musiała wyjść, poczuła jak bardzo źle się z nią dzieje. Reagowała zbyt mocno, za bardzo się przejmowała wszystkim. Co miała powiedzieć, po powrocie: Eitri wybacz, ale tak się składa, że się w tobie zakochałam i serce mnie boli, słysząc o twoim własnym cierpieniu? Tak, chyba to by wiele wyjaśniało, ale nie chciała, by od niej uciekł i unikał jej w następnych dniach, a może tygodniach i miesiącach. Dlatego się ogarnęła, a chociaż nie bardzo czuła się lepiej, postanowiła być dzielna.
Słysząc to, co powiedział po jej powrocie, pokręciła głową.
- Nie, to nie twoja wina – zapewniała. - Naprawdę, Eitri. To tylko ja… - spuściła wzrok i znów zaczęła się bawić serwetką.
- Jestem rozstrojona emocjonalnie, a poza tym… no powiedzmy, że coś się stało, ale nie mogę o tym mówić – chociaż bardzo chciała wyznać mu prawdę, nie mogła. Jeszcze nie teraz.
- Dobrze, że mi powiedziałeś – tym razem udało jej się spojrzeć mu w oczy, ale po chwili znów wróciła do swojego zajęcia.
- Nie rób sobie wyrzutów, proszę – powiedziała błagalnym tonem. - To ja, nie ty – dodała z przekonaniem. Tak wyglądała prawda. Nie było w tym jego winy, bo nie prosił się o to, by ktoś reagował na jego osobę w te sposób. Amalia widziała w nim mnóstwo dobrych cech, a nawet jeśli były też jakieś negatywne, nie przejmowała się tym, nie było osób doskonałych. Ona sama uważała siebie za niegodną kogokolwiek. Nie z jej huśtawkami nastrojów, czy niezbyt pociągającą aparycją. Dbała o siebie, oczywiście, ale nikt nie powiedział jej, że jest ładna. Taka prosta rzecz, a nigdy nie słyszała czegoś takiego od nikogo. Może dlatego uważała się za mało atrakcyjną. Wiedziała i sama wyznawała to, że liczy się wnętrze, nie powierzchowność, ale niedowartościowana kobieta po prostu nie potrafiła się do końca zaakceptować. Amalia tak właśnie miała.
- Eitri, proszę. Nie zadręczaj się – rzekła poważnie. - Są takie sprawy, których nie da się wyleczyć za pomocą rytuałów i pogodzenia się z przeszłością – odparła.
- I najpierw zjedzmy. Ja wciąż jestem bardzo głodna, a do tego mam ochotę na ten deser – starała się uśmiechnąć. Mówiła prawdę. Nie chciała rezygnować już ze spędzenia tam jeszcze kolejnych minut. I posiedzieli tam jeszcze, bo kobieta uparła się, że nic jej nie jest. Kiedy w końcu zjadła tyle, że poczuła się usatysfakcjonowana, mogli wyjść. Rachunek zapłacono, Norweżce bardzo podobało się miejsce i starała się odpędzić dręczące ją myśli.
Eitri odprowadził ją do domu, bo miał jeszcze chwilę czasu. Amalia życzyła mu miłego wyjazdu i zapewniła (po raz enty), że nic jej nie jest i nie był winien niczemu. Później się pożegnali, a uśmiech, który miała na ustach, zniknął. Kiedy zamknęła się w swoim mieszkaniu, usiadła i zaczęła płakać. Czuła się jak skończona kretynka. Czasami naprawdę nienawidziła swojej wrażliwości, jednak teraz było coś jeszcze: pustka i tęsknota. Z tymi uczuciami oparła głowę na stole i pozwalała słonym kroplom płynąć po policzkach.
Amalia i Eitri z tematu
Mogła się jedynie domyślać, jak to jest być w związku.
- Wybacz, ja… - zaczęła. - Ja nie wiem jak to jest mieć kogoś i żyć z drugą osobą. Nigdy nikogo nie obchodziłam – powiedziała zawstydzona. Nikt nawet jej nie pocałował, co było dość krępującym faktem. Źle się z tym czuła. Ominęło ją tak wiele. Nie powiedziała tego na głos, ale trochę zazdrościła Eitriemu tego, że miał kogoś tak ważnego w swoim życiu. Nawet jeśli oburzyła się faktem, iż go pozostawiono i związek się rozpadł, jednak wiedział jak to jest kochać i być kochanym. Bo jak można nie pokochać tego człowieka? Był dobry i nawet jeśli nie potrafił czasem wyjaśnić wszystkiego i mówił krótko i zwięźle, nie przeszkadzało to jej. Musiał zostać bardzo zraniony, co niesamowicie ją zabolało. Jak można było odwrócić się plecami od kogoś takiego? Nie znała go długo, a jednak wystarczająco, by wiedzieć, że on też ma trochę problemów z samooceną. Dla Amalii było jasne, że zbyt surowo się oceniał. Ona przecież robiła to samo.
- To udowadnia, że naprawdę ją kochałeś – odparła cicho, niezręcznie. Było jej dziwnie mówić z nim o uczuciach. Wyznał jej tak wiele, a ona mogła jedynie przyznać, że nie miała takich problemów, bo uważano ją za dziwaczkę i samotniczkę. To nie tak, że nie chciała być blisko innych, po prostu nikt jej nie rozumiał, a ona jakoś nie była w stanie wyznać tego, co ją dręczyło. Nigdy nie zaufała w pełni nikomu, nie odsłaniała swojej duszy przed nikim, bo tego nie potrzebowała. Nie było osoby, która sprawiłaby, że się otworzy. Do czasu. Nie potrafiła kłamać i udawać przed Soelbergiem. Nie chciała tego. Wolała milczeć, niż wypowiedzieć kłamstwo.
Być może stąd jej dziwna reakcja, nie potrafiła być nieczułą i słuchać jego wyznania bez emocji. Zależało jej na nim, zdawała sobie sprawę z tego od jakiegoś czasu.
- Tak, o tym też porozmawiamy – zgodziła się. Słowami piosenek często mówiła to, co czuje. Inni łatwiej mówili, albo raczej śpiewali, swoje wyznania. - Muzyka w moim życiu jest ważniejsza od wielu dziedzin. Już nawet nie chodzi o to, że muszę wiedzieć, co przygotować do audycji, którą prowadzę. Kiedy wieczorami siedziałam po ciemku w pokoju, tylko dźwięki piosenek sprawiały, że jakoś się trzymałam. Często piosenki współgrają z uczuciami, wiesz? - czasem gościła w studiu artystów, którzy dzielili się z nią swoimi przeżyciami i mówili o tym, jak zaczynają pisać piosenki. Jakie bodźce nimi kierują. Dla Amalii to było fascynujące. Sama nigdy nie pisała wierszy czy piosenek, nie była taka zdolna. Ale lubiła spisywać cytaty, które mogą się przydać. Robiła tak samo z książkami. Jej własne miały wiele zakładek, a z pożyczonych wypisywała w zeszycie, co ciekawsze i mądrzejsze wypowiedzi.
Kiedy emocje wzięły nad nią górę, a później musiała wyjść, poczuła jak bardzo źle się z nią dzieje. Reagowała zbyt mocno, za bardzo się przejmowała wszystkim. Co miała powiedzieć, po powrocie: Eitri wybacz, ale tak się składa, że się w tobie zakochałam i serce mnie boli, słysząc o twoim własnym cierpieniu? Tak, chyba to by wiele wyjaśniało, ale nie chciała, by od niej uciekł i unikał jej w następnych dniach, a może tygodniach i miesiącach. Dlatego się ogarnęła, a chociaż nie bardzo czuła się lepiej, postanowiła być dzielna.
Słysząc to, co powiedział po jej powrocie, pokręciła głową.
- Nie, to nie twoja wina – zapewniała. - Naprawdę, Eitri. To tylko ja… - spuściła wzrok i znów zaczęła się bawić serwetką.
- Jestem rozstrojona emocjonalnie, a poza tym… no powiedzmy, że coś się stało, ale nie mogę o tym mówić – chociaż bardzo chciała wyznać mu prawdę, nie mogła. Jeszcze nie teraz.
- Dobrze, że mi powiedziałeś – tym razem udało jej się spojrzeć mu w oczy, ale po chwili znów wróciła do swojego zajęcia.
- Nie rób sobie wyrzutów, proszę – powiedziała błagalnym tonem. - To ja, nie ty – dodała z przekonaniem. Tak wyglądała prawda. Nie było w tym jego winy, bo nie prosił się o to, by ktoś reagował na jego osobę w te sposób. Amalia widziała w nim mnóstwo dobrych cech, a nawet jeśli były też jakieś negatywne, nie przejmowała się tym, nie było osób doskonałych. Ona sama uważała siebie za niegodną kogokolwiek. Nie z jej huśtawkami nastrojów, czy niezbyt pociągającą aparycją. Dbała o siebie, oczywiście, ale nikt nie powiedział jej, że jest ładna. Taka prosta rzecz, a nigdy nie słyszała czegoś takiego od nikogo. Może dlatego uważała się za mało atrakcyjną. Wiedziała i sama wyznawała to, że liczy się wnętrze, nie powierzchowność, ale niedowartościowana kobieta po prostu nie potrafiła się do końca zaakceptować. Amalia tak właśnie miała.
- Eitri, proszę. Nie zadręczaj się – rzekła poważnie. - Są takie sprawy, których nie da się wyleczyć za pomocą rytuałów i pogodzenia się z przeszłością – odparła.
- I najpierw zjedzmy. Ja wciąż jestem bardzo głodna, a do tego mam ochotę na ten deser – starała się uśmiechnąć. Mówiła prawdę. Nie chciała rezygnować już ze spędzenia tam jeszcze kolejnych minut. I posiedzieli tam jeszcze, bo kobieta uparła się, że nic jej nie jest. Kiedy w końcu zjadła tyle, że poczuła się usatysfakcjonowana, mogli wyjść. Rachunek zapłacono, Norweżce bardzo podobało się miejsce i starała się odpędzić dręczące ją myśli.
Eitri odprowadził ją do domu, bo miał jeszcze chwilę czasu. Amalia życzyła mu miłego wyjazdu i zapewniła (po raz enty), że nic jej nie jest i nie był winien niczemu. Później się pożegnali, a uśmiech, który miała na ustach, zniknął. Kiedy zamknęła się w swoim mieszkaniu, usiadła i zaczęła płakać. Czuła się jak skończona kretynka. Czasami naprawdę nienawidziła swojej wrażliwości, jednak teraz było coś jeszcze: pustka i tęsknota. Z tymi uczuciami oparła głowę na stole i pozwalała słonym kroplom płynąć po policzkach.
Amalia i Eitri z tematu