Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Zacisze fylgii

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Zacisze fylgii
    Miejsce, choć nieobecne wśród świadomości dużej części obywateli magicznej Skandynawii, pełni rolę świątyni poświęconej opiekuńczym duchom – ze względu na to, że każdy posiada fylgię, jego energia nie odstrasza potomków huldr i huldrekalli, a nawet objawia się w przypadku śniących. Wokół źródełka panuje niezmienny spokój, a atmosfera pozwala uporządkować myśli i odnaleźć odpowiedzi na każde z rozległych pytań. Zgodnie z podaniami to właśnie tutaj najłatwiej nawiązać kontakt ze swoim opiekuńczym duchem, który staje się wyjątkowo bliski dzięki osobliwej naturze roztaczanej przez miejsce. Co więcej, na wodnej tafli ukazuje się zamiast własnego odbicia kształt własnej fylgii, pozwalając poznać jej wygląd – podobne zjawisko występuje w przypadku cienia rzucanego przez każdą, znajdującą się nieopodal sylwetkę.
    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    13-16.06.2001

    Plecak leżał dokładnie tam, gdzie go zostawiła, idąc najpierw w las, nad jezioro, by uspokoić szalejącą wewnątrz burzę i przygotować magię dokładnie na to, co miało się wydarzyć potem. Gdyby ktoś zadał jej pytanie, czy jest pewna tego, co właśnie miała zrobić, nawet nie wiedziałaby, co odpowiedzieć. Ale była sama, schodząc do czegoś w rodzaju skandynawskiej świątyni i jedyne, co jej towarzyszyło, to kocie sylwetki widoczne w każdym jednym cieniu. Jej totemowe zwierzę, które nie było tylko duchem, nie dla niej. Było częścią niej. Częścią duszy, która zagubiła się wśród dni, uciekła zbyt głęboko, gdy człowiek postanowił ją tam zepchnąć. Stojąc nad jeziorem, patrząc w model „Amarantine”, zaczęła rozumieć, że jej problemy zaczęły się w chwili, gdy popełniła największy błąd w życiu, próbując udawać kogoś, kim nie jest, ukryć to, co dla większości było obce. Nachyliła się nad sadzawką, przesuwając palcem po wodzie, a zamiast własnego odbicia dostrzegła czarne jaguarundi, patrzące na nią złocistymi oczami, pełnymi nieodgadnionych emocji.
    Jednak aby dotrzeć do własnego wnętrza, by zanurzyć się w świat niedostępny zwykłym ludziom ani brujos, musiała zanurzyć się w magii tak, jak robili to brazylijscy kapłani. Wiara nie miała tu najmniejszego znaczenia, gdy widziało się efekty. Widziało się trans. I widziało się to, co potrafili dalej zrobić. Pamiętała, jak dawno, dawno temu, podglądali abuelę Esmeraldę, gdy wchodziła w trans, zanurzając się w świat wnętrza własnej duszy. Pamiętała, jak patrzyła przez szparę w oknie, przepychając się z Costą, który był za młody, by asystować babce. I pamiętała, jak wtedy jeszcze nie taka staruszka poprowadziła w ten świat młodego wartownika z innego miasta, który zagubił swego ducha po jednej z brutalniejszych akcji. A potem Costa, zabrał ją na plażę, gdzie szczegółowo opisał jej ten rytuał i gdyby abuela im nie przeszkodziła, oboje weszliby do świata wewnętrznego i z niego nie wrócili. Ależ awanturę im wtedy urządziła… Vaia uśmiechnęła się w duchu, tworząc na podłodze półkole z koców, by nie robić sobie głowy, jeśli upadnie w trakcie. Poza tym potem koce się przydadzą.
    Kurtka wylądowała na ziemi kawałek dalej, a sama Wysłanniczka została ubrana jedynie w górę od bikini i krótkie szorty ledwo zakrywające tyłek. Kolczyki, bransoletki, nawet jej kocie oko wylądowały na kurtce, obok butów. Im mniej materii zasłaniało ciało, tym lepiej było dla rytuału, tym lepiej dla magii, której zamierzała użyć. Przypomniała sobie, jak abuela wrzeszczała na Costę, w języku dalekiej Afryki. A potem, kilka lat później, gdy ona sama próbowała nauczyć się magii przemiany, jednak nie potrafiąc przemóc się do swego totemu, Esmeralda opowiedziała jej o tym rytuale. I opowiedziała, dlaczego nie wolno było robić tego samemu, bez przewodnika, a raczej bez kogoś, kto będzie w stanie wyciągnąć „ofiary” do świata żywych. Wejść do środka było łatwo, jeśli pominąć wszelkie zaklęcia. Ale wyjść? Kto raz zanurzył się w swoje wnętrze niekoniecznie chciał wtedy wychodzić. Przechodząc wtedy rytuał Vaia zrozumiała, dlaczego. Jej własny totem wtedy ją wypchnął, bo nie chciała wrócić. Tam było dobrze. Inaczej. Czas wewnątrz płynął inaczej, nijak nieskorelowany z tym faktycznym. Wewnątrz mogły minąć miesiące, gdy na zewnątrz płynęły ledwo minuty. Albo i odwrotnie – minuta wewnątrz była dniem na zewnątrz. Bezpieczną granicą były 3 realne dni, po którym z trudem, ale wciąż można było wrócić, bez szkody dla zdrowia. Po trzech dniach magia zaczynała się zapadać, nie mając ducha, który by ją podtrzymał. Wtedy… śmierć była wybawieniem, gdy świadomość umierała, zamknięta w klatce wnętrza, z której nie było powrotu.
    Jednak dłoń jej nawet nie drgnęła, gdy wyciągała najpierw moździerz, pachnący rozgrzaną żywicą, podobno pochodzący z Kolumbii. Vaia wątpiła w ten fakt. Ale już dawno pozwoliła sobie pogrzebać sekrety ojca, uznając, że lepiej będzie, gdy odejdą razem z nim. Wystarczyło to, co już wiedziała. Następna była misa z brązu, skradziona przez Hernando Cortésa Aztekom – a może sami mu ją dali? Stary przedmiot, ozdobiony rytami, których nie umiała odczytać, ale zawsze pachniał dla niej krwią. Teraz nie dziwiła się, dlaczego. I moździerz i misę zabrała z domu, gdy wyprowadzała się do Midgardu i o dziwo nigdy, nawet po rozwodzie, nie kusiło jej, by użyć innych zaklęć. Tych bardziej krwawych. Nie była taka. Kolejne były opisane pudełka i pęki roślin, których miała użyć do rytuału.
    Przygotowanie było proste. Spora grudka żywicy drzewa kauczukowego. Zetrzeć w moździerzu. Przesypać do misy. Przetrzeć moździerz. 3 sztuki lamentu niksy. Zetrzeć w moździerzu. Przesypać. Przetrzeć. I tak za każdym nowym składnikiem. 5 sztuk nasion lulka czarnego. 2 owoce poziomki pospolitej. 4 liście żarliwodrzewa. 9 kolców kaktusa. 3 kwiaty białoszeptu. 1 kwiat tojadu i 3 jego liście. 10gram ambry (jedyna rzecz, której nie rozcieramy, a dajemy od razu do misy). Jeden duży kapelusz muchomora białego. 3 liście płucnicy islandzkiej. I na końcu kwiat opuncji. Mieszanka podobno śmiertelna, ale nie dla kogoś, kto wiedział, w co się pakuje. I brakowało najważniejszych rzeczy.
    Usiadła na piętach, biorąc głębokie wdechy, jeden po drugim. Medytacja uczyła, jak spowalniać bieg serca, jak usunąć drżenie rąk. Do misy ze sproszkowanymi roślinami dodała kłębek sierści własnej formy zwierzęcej, zgarnięty jeszcze w lesie, gdy specjalnie otarła się o drzewo. Potem polała to spirytusem, zostawiając buteleczkę obok moździerza, tak samo jak szmatkę do przetarcia. Rytualny nóż, przehandlowany dawno temu za przysługę u kapłana voodoo, wykonany z kości… czegoś, był idealny do odprawienia dalszej części rytuału. Nie pytała, czyje kości miała w ręku, mając nadzieję, że były zwierzęce. Kolejny argument, dla którego tak mocno czepiano się magii vaudun, choć w tym rytuale przenikała się z magią szamanów. Misę położyła przed sobą, dotykając lewą dłonią najpierw czoła, potem ust, aż w końcu miejsca pomiędzy piersiami. Zawsze ręka bliższa sercu, zawsze.
    - Otwórz się przede mną, ścieżko dla ducha. Zielenią ziemi zaklinam cię, ukaż się przede mną. Czerwienią krwi proszę o przejście. – nóż naciął przedramię, a Vaia pozwoliła stróżce krwi spłynąć do misy, wymieszać się z pyłami i spirytusem. Odłożyła nóż na bok, nie chcąc, by się złamał. – Dymem powietrza otwieram twoje drzwi. – pstryknęła zapalniczka, podpalając alkohol. Przedmiot wylądowało obok buteleczki ze spirytusem, choć Brazylijka naprawdę miała nadzieję, że pomoc Einara nie będzie jej do niczego potrzebna. – Popiołem wypuszczam ducha, by tobą podążył. – skrzyżowała dłonie na piersi, prawą układając na lewym ramieniu, a lewą na prawym. – Duchem i sercem wchodzę w głąb, by odnaleźć to, co zagubiłam. – zamknęła oczy, wdychając dym z płomienia, oddychając powoli i głęboko, w oddali słysząc bębny djenge, grające zawsze na plaży…
    ~~~
    Nie była świadoma, że jej ciało osunęło się, na przygotowane koce, pogrążone w transie, nieruchome niczym posąg. Nie widziała, jak wypalił się płomień, otulając dymem drobne ciało. Nie była świadoma, że na całym jej ciele pojawiły się krople krwi, zwane krwawym potem, skutkiem ubocznym rytuału, który technicznie powinni wykonywać jedynie specjaliści. I za żadne skarby nie była świadoma, że powoli mijały godziny, zbliżał się kres zapisanych trzech dni, a świadomość nie miała najmniejszej ochoty wrócić do ciała. Pogrążona gdzieś we wnętrzu siebie odnajdywała na nowo swoje jestestwo, strasząc jednak na śmierć każdego, kto mógłby tu przyjść. Jej serce wciąż biło, bardzo wolno, a skora była zimniejsza niż powinna.


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Nienawidził nadesłanego przez nią listu - każdego, najmniejszego pociągnięcia złożonego na gruncie kartki wetkniętej w kieszeń koperty, atramentu, który wił się słowami jak sieć zaplecionych kapilar pod futerałem skóry. Nienawidził podjętej przez nią lekkomyślnie decyzji, tego, że spośród wszystkich znanych jej dobrze osób wybrała akurat jego. Bał się iść bezpośrednio do jej mieszkania, bał się, że wspomniany Esteban uzna pokazaną mu cząstkę korespondencji za pospolite kłamstwo, próbę oszustwa i zaszkodzenia bliskiej mu osobie. Nienawidził każdego kroku postawionego  wśród hałaśliwych i pstrokatych straganów, każdej wizyty w przesiąkniętym zapachem ziół sklepie alchemicznym, kiedy sączył talary na wymienioną przez kobietę listę wymaganych składników, tych, które mógł zakupić lokalnie, na wszelki wypadek, jakby ich ilość posiadana przy Vai była niewystarczająca. Nienawidził tego, że obarczyła go czymś, co najzwyczajniej w świecie go przerastało, tego, że nie mógł uciec, tak jak uciekał przed większością czyhających na niego konsekwencji. Wreszcie - nienawidził krajobrazu gór Bardal, malujących się przed spojrzeniem posępnym, postrzępionym diademem usiłującym sięgnąć błękitu pozornie beztroskiego nieba.
    Serce tłukło się w jego wnętrzu jak pasożyt, kołatało o sopel mostka, szumiało w skroniach nieprzyjemnie przyspieszonym tętnem. Znał bardzo dobrze drogę, drogę  do miejsca, stanowiącego jedyne sanktuarium, przed którym nie łkał ze strachem, próbując rozpaczliwie zachować możliwie największy dystans. Szedł niespokojnie, a całość pokonywanej ścieżki dłużyła się nieprzychylnie przyprawiając go o   wewnętrzny, rozdzierający krzyk frustracji. Dlaczego on? Dlaczego akurat on? Zacisnął dłoń w bryłę pięści. Cień podłużnej sylwetki zaczynał się nagle kurczyć, przybierać formę kocura, będącego postacią jego fylgii. Wiedział, że dokładnie tak wyglądała - widywał ją sporadycznie pod pergaminem snu.
    - Kurwa mać.
    Pierwszy upust emocji. Pierwsze, wprost rozpaczliwe przybliżenie się do niej, sprawdzenie, czy oddychała, praktycznie - zważając na panującą srogość temperatur - naga i wyziębiona. Nie miał słów, które mogły opisać obecną wściekłość. Fakt, że obciążyła go identyczną odpowiedzialnością okazał się być silniejszy nawet od naturalnej troski i chęci, aby jej pomóc. Czuł się jak zahukane i przerażone zwierzę, ścigane przez sforę psów, jak najzwyklejsza zwierzyna mająca być poświęcona w nieznającym litości rytuale. Dotknął jej skóry, wilgotnej i zroszonej szkarłatem. Ręce mu dygotały jak potrząsane nagłą wichurą liście. Krew. Jaśniejsza, bledsza, wydawała się wymieszana z potem. Krew - mimo wszystko, mdła, metaliczna i doskonale znana, gdy zabrudzała chłód kafelków łazienki, ściekając po jego udach. Dzisiaj, wyjątkowo, nie należała do niego. Ból nie należał do niego, wydawał się brzmieć w całkowicie odległym, przytłumionym pomieszczeniu.
    - Vaia - wychrypiał. - Obudź się, do cholery - potrząsnął nią, nie osiągając żadnego rezultatu. Nie myślał przez chwilę trzeźwo, jedynie łudząc się, że kobieta najzwyczajniej się obudzi. Niestety, ślad żałosnej nadziei rozpłynął się niczym mgła. Drżąc, wyciągnął pomiętą stronę wysłanego mu listu. Rozpiął płaszcz, okrywając nim ciało kobiety. Rzucił półszeptem rozgrzewającą inkantację.
    - Żałuję, że pokazałem ci to miejsce! - krzyknął, pozwalając, by wzbierająca w nim wściekłość odbijała się echem dookoła źródełka. Nie zważał na naruszenie świętości miejsca, nie zważał na gniew mogący się udzielić sprawującym nad nimi władzę bogom - odrzucili go już ze względu na samo pochodzenie. Mnąc w ustach dalsze przekleństwa, rozpoczął przygotowania, później podtykając pod nozdrza Vai mieszankę, jaka miała rzekomo ją wybudzić. Oby tak właśnie było.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Bębny grają wokół niej, drga przyjemnie gorące powietrze, słuch wyłapuje brzęczące obok uszu owady. Otwiera oczy i nagle, zamiast w zimnej, kamiennej jaskini, znajduje się w dżungli. Bardzo znajomej, gorącej i wilgotnej od pary. Siedzi na płaskim dachu, obok jest kilka innych. Pną się do góry niczym wielkie schody świątyni. Z grubsza wszystko się zgadza, ostatnim razem tylko nie było wodospadu w oddali. Nie ma śladu po nacięciu na przedramieniu - jakby nie dość było znaków, że jej się udało. Na wargach pojawia jej się uśmiech, gdy z rozbiegu wskakuje na dach wyżej. I kolejny i następny, aż w końcu znajduje się na samym szczycie tej wymyślnej, skrytej wśród dżungli piramidki. Wodospad szumi nieco głośniej, więc kieruje się tam, wprost do niego, przez ścieżkę wyraźnie widoczną w zaroślach, by w końcu stanąć na miękkiej plaży, obok szumiącego falami morza. Mimowolnie potrząsa głową, bo spodziewała się jednak wodospadu, ale powinna przecież pamiętać, gdzie jest. I z kim. Kocia, humanoidalna istota patrzy na nią, na poły z rozbawieniem, na poły z naganą w tak znajomych złocistych oczach i Vaia nagle czuje się nieswojo. Nie wie, co powiedzieć pod badawczym spojrzeniem, co powinna właściwie zrobić. Kocia istota w końcu jednak wybucha śmiechem.
    - Wyglądasz jak mokry, sponiewierany kot, dziecko. - odzywa się rozbawiona. - Nie zamierzam na ciebie krzyczeć, jeśli tego się spodziewasz. Sama wiesz, co zrobiłaś źle. Chodź, siadaj. - poklepuje dłonią miejsce na piasku obok siebie w zachęcający sposób, a Vaia posłusznie podchodzi i siada, z ulgą rozluźniając mięśnie. Chyba faktycznie spodziewała się połajanki, a jej brak pozwala na chociaż chwilę pozbierania myśli.
    - Chyba wszystko. - mówi w końcu, z cichym westchnięciem przesypując w palcach miękki i ciepły piasek, nagrzany słońcem. Kocie stworzenie przewraca oczami i uderza ogonem w piasek.
    - Przesadzasz. Nie jest tak źle. - prycha wymownie, jednak nie pozwala sobie przerwać. - Zwyczajnie się pogubiłaś. Wy ludzie okropnie komplikujecie pewne sprawy. I po co ci to było, co? - ewidentnie w głosie fylgii słychać dezaprobatę. Jak na kota przystało układa się wygodnie na piasku, w plamie słońca i poprawia sukienkę, choć nawet przekręcony materiał nie może odebrać jej gracji i pewnego rodzaju dystyngowanej pozy. Vaia lekko się krzywi na to pytanie, bo uderza w samo sedno.
    - Chyba tak trochę zaczęłam się obawiać, że tracę połączenie? Grunt pod nogami? - waha się przy odpowiedzi, skwitowanej jednak prychnięciem ducha. - No dobrze, masz rację. To nie o to chodzi. - zamyka na chwilę oczy, a zaraz potem czuje przyjemny dotyk ciepłej dłoni swojego wewnętrznego kota.
    - Wystraszyłaś się, tamtego dnia, wiem o tym. Ja sama tam zawiniłam, w swojej złości pozwalając sobie - i tobie - się zatracić. Wystraszyłaś się, ale nie tego, co pomyślą inni, ale samej siebie. Tak, dziecko. Jesteś do tego zdolna. Doprowadzone na skraj zwierzę jest zdolne do wszystkiego. - mruczy łagodnie fylgia, podnosząc się do siadu obejmując ją ramieniem. Vaia bez wahania za to wtula się w jej bok, przekręcając głowę tak, by na nią patrzyć.
    - Wtedy... Nie potrafiłam odnaleźć gdzie kończę się ja i zaczynasz ty, gdzie jest moja granica, gdzie...
    - Shhhhhh. - łagodny pomruk jej przerywa. - Jestem tobą, ale ty także jesteś mną. Wtedy było za szybko. Mocno za szybko. Jak na kogoś z twoimi wspomnieniami i tak bardzo szybko mnie zaakceptowałaś. Ale od tamtego momentu się wstrzymujesz - po co, Vaia? - przekrzywiła koci łeb, patrząc w zaskoczoną podopieczną. - Przyjazd do tego zimnego zadupia też był głupotą. - marudzi cicho, wywołując cichy śmiech człowieka. - Nie mogłaś znaleźć cieplejszego miejsca? Przynajmniej dom masz ciepły. Ale to już mniejsza, ja mam chociaż futro. - marudny ton fylgii łagodnieje, zwłaszcza, gdy osiągnęła swój cel.
    - Odpowiadając. Wstrzymuję się dlatego, że nie chcę być uznana za coś dziwnego, za coś strasznego. Nie chcę wylecieć za margines, gdzie będą się mnie bać bliskie mi osoby. Próbuję być normalna, na tyle, na ile jestem w stanie i...
    - I lądujesz tutaj. Przez brazylijski rytuał voodoo, którego nawet nie powinnaś umieć odtworzyć. Tak, dokładnie w tym tkwi twój problem, mała. - najpierw przerywa wypowiedź, a potem parska śmiechem. - W końcu powiedziałaś to, co ci siedzi w głowie i co jest faktycznym problemem. Przestań. Się. Przejmować. - wymownie szturcha ją w mostek, dźgając pazurzastą dłonią. - Nie jesteś herbatą, żeby cię wszyscy mieli lubić, Vi. Jeżeli ktoś będzie miał z tobą problem, to to będzie tylko i wyłącznie JEGO problem.
    - Ale...
    - Nie ma ale. Nie udawaj kogoś, kim nie jesteś. Nie wstydź się popełnianych z niewiedzy błędów albo głupich tekstów. Zdarza się. Każdemu. Don't worry be happy, dzieciaku. Jesteś całkowicie normalna. Jak na kota. Bo czy chcesz czy nie byłaś, jesteś i będziesz kotem i to się już nie zmieni - ej, sama chciałaś się uczyć magii przemiany. - nie da się nie przewrócić oczami na taki komentarz, ale znów, kocie stworzenie ma rację. - Przywiązujesz się do innych? No przywiązujesz. Trudno, musisz iść dalej. Jesteś terytorialna? Broń swojego. Nadal nie rozumiem, czemu sama nie dałaś tamtej suce w mordę z pazurów, ale niech ci będzie. W sumie chyba oboje nie byli tego warci, nieważne. Wbij sobie do tego czarnego łebka, że jest sporo osób, które cię akceptują taką, jaką jesteś i nie wymagają od ciebie zmian. Chcesz się zmienić? Chcesz być inna? - pytanie jest nagłe. Tak po prostu. Vaię aż zatyka, bo nie spodziewała się takich słów. W zasadzie sama nie wie, czego się spodziewała.
    - Ja... Nie wiem. Chyba nie. Nie? - zagryza wargę, patrząc spod rzęs, ale totem milczy. Jej duchowa przewodniczka daje jej czas na przemyślenie sobie tego. Czy chce być inna? To trudne pytanie. Zawsze było jej dobrze w takiej wersji. 60% człowieka, 40% kota. Coś pomiędzy jednym i drugim, ale z przewagą wiedźmy i złego gliny z aguardente w ręku i papierosem w drugiej. Śmiechy i żarty na dachach faweli. Złośliwe wygłupy na komendzie, z których wszyscy mieli ubaw. Satysfakcja z przyprowadzanych przestępców. Duma z dołączenia do wysłanników. Radość z wycieczek po mieście. Wizyty w porcie. Towarzystwo pewnego zrzędliwego jaszczura... Perfumy od ciotki Juliany. Domowe brigadeiro i inne rzeczy. Mimowolnie uśmiecha się do siebie. - Nie chcę. Zawsze było mi dobrze ze sobą i dziwnym trafem zawsze były osoby, które akceptowały mnie i moje dziwactwa. - rzuca, z delikatnym wahaniem w głosie, na co kocica przewraca oczami.
    - No właśnie! Więc co ci nagle padło na ten głupi łeb, żeby się tak wydurniać? Jak komuś nie będzie odpowiadać twoje jestestwo, to go wyślij na drzewo! I przestań się ograniczać. Jak ktoś cię nie zaakceptuje, to trudno. Najwyraźniej nie było ci pisane takie towarzystwo. - fylgia jest ewidentnie usatysfakcjonowana kierunkiem dyskusji. Vaia, o dziwo, też. Czuje się spokojniej. Bardziej kompletna. - A wracając do tego twojego rytuału, za który przynajmniej trzy osoby urwałyby ci głowę. Co właściwie przecięłaś? - interesuje się żywo, wlepiając wzrok w podopieczną.
    - Erm... Przedramię? Tak gdzieś tu mniej więcej?
    - Przynajmniej tyle. Po tobie spodziewałabym się nawet nadgarstków. Czasem się zastanawiam, czy tobie jest życie niemiłe czy w czym tkwi problem. Przestaniesz się kiedyś podstawiać za swoich kumpli? Ja wiem, że ty zawsze zasłaniasz sobą i się wystawiasz na ciosy, ale już bez przesady, mała... - prycha, ale bardziej z rozbawieniem niż wyrzutem, dlatego i sama Vaia jedynie robi bardzo niewinną minkę.
    - Z nadgarstków leci najwięcej krwi i najszybciej, podobnie jak z tętnicy, ale próby samobójcze mnie jakoś nie kręcą, a wliczając to, że przy tym się traci przytomność, to mogłoby się to bardzo źle skończyć, taką kałużą krwi na przykład... I tego no, nie? Sama mi kazałaś być sobą, spuszczanie wpierdolu różnym takim - i zasłanianie najpierw dzieciaków a teraz kumpli z oddziału - to jestem bardzo mocno ja. - mówi z nieukrywaną satysfakcją człowiek. Tak zresztą jest, ale... kocica jej nie potępia. Atmosfera się zmienia, a szum rzeki łagodnieje. Wszystko jest dobrze, jest lepiej. Inaczej i lepiej. Ale nie jest gotowa wrócić. Jeszcze nie.
    - To zrób mi chociaż tę przyjemność i przestań się wydurniać z tym twoim nie nadaję się do związków. To, że się z kimś nie dogadałaś nie oznacza, że się nie nadajesz.
    - Ejejejejej! A to co ma znaczyć!? - oburza się, jednak nie daje rady doczekać odpowiedzi. Coś gwałtownie wyciąga ją z przyjemnego świata wewnętrznego, wraz ze ścigającym ją chichotem fylgii.

    ~~~

    Ja wcale nie chcę wracać…!
    Dosyć gwałtownie otworzyła oczy, gdy adrenalina uderzyła w jej układ krwionośny. Przez chwilę błądziła wzrokiem po suficie jaskini, a potem wszystko uderzyło w nią niczym młotem. Ból, zimno pod plecami, sztywność mięśni. Obolały od braku posiłku żołądek zaprotestował z pełną mocą. Powroty z wewnętrznego świata nigdy nie były przyjemne, a te gwałtowne to już w ogóle. Z wysiłkiem przewróciła się na bok, gwałtownie kaszląc od drażniącego nos zapachu mieszanki i rozkaszlała się, kuląc pod przyjemnie ciepłym płaszczem, nakrywającym jej ciało. Kocie zmysły od razu rozpoznają zapach.
    - Cześć Einar. - wychrypiała wysuszonym gardłem, uśmiechając się krzywo do mężczyzny. - Już minęły moje dwa dni? - zaciekawiła się, chociaż kręciło jej się w głowie. Mocno. Dlatego też wolała nie ruszać się z miejsca, póki zawroty nie ustaną. Jeśli dobrze zauważyła wyraz twarzy malarza, chyba był wkurzony. Na nią. No dobra, nie dziwiła mu się tak do końca.
    - Dzięki za pomoc. I płaszcz. - jej głos był nieco słabszy niż chwilę wcześniej, ale to wszystko dlatego, że była zmęczona. I chciała zasnąć, ale do tego musiała przecież wrócić do domu albo coś. Może Einar ją przechowa na chwilę…? Tłumaczenie Estebanowi takiej ilości krwi mogło być nieco trudne, jeśli wolała pominąć sam rytuał per se. - Serio dzięki. Bez tego jeszcze bym tam została... - rzuciła, bardziej mrukliwym głosem.


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Strach był zwierzęciem szamoczącym się w wiklinowym koszu jego żeber, strach był melodią tętna przyćmiewającą swoim szumem odmienne, sklecone ze sobą dźwięki, zapadające w przestrzeni z niewyraźnym i mdlącym posmakiem powtórzeń echa. Strach stał się ciasną obręczą, która ściskała skarłowaciały świat surowości jaskini. Strach o siebie, strach o nią, strach o nich. Strach przede wszystkim o siebie. Co mógłby zrobić, gdyby obecnie zawiódł? Był nieuchronnym wspólnikiem postawionym bezczelnie przed dokonanym faktem. Mógł stać się podejrzany o morderstwo, o uprawianie zakazanej magii, której pragnęli, podobno, wszyscy podobni jemu. Nie powstrzymywał już nawet trzęsących się żywo rąk, z trudem nie rozsypując składników, z trudem, wyraźnym i odczuwalnym postępując według litanii załączonego przepisu na rzekome, mające ocalić ją antidotum. Chciał krzyczeć, chciał tylko krzyczeć, aż miałby rozerwać usta krwawiące jak wielka rana. Chciał krzyczeć, choć był skazany na los kwaśnego milczenia. Dym wspinał się, obejmując swoim bezkształtem fizjonomię kobiety.
    Zadziałał.
    Ocknęła się.
    Odetchnął natychmiast z ulgą. Ciężar spadł z jego serca, osunął się niczym głaz, który dotąd tamował każdy z czerpanych wraz z dyskomfortem oddechów. Martwił się o nią, ponieważ wiedział, jak nie nadawał się do powierzonej mu roli, do zaufania - gdyby poznała tylko jego naturę, mogłaby postępować w zupełnie odmienny sposób. Był w zupełności świadomy, że jest bezużyteczny - wiedza, jaką posiadał na temat rytuałów czy alchemii była zaledwie płytką kałużą zapamiętanych z trudem fraz, które wpoił sobie, aby przeczołgać się po kolejnych stopniach podstawowej, wymaganej od niego edukacji. Vaia ryzykowała tak wiele, że był jej zachowaniem okrutnie oburzony. Sam nigdy nie postępował racjonalnie, pomimo tego, w przypadku zatroszczenia się o swoje życie wykazywał się znacznie większą roztropnością.
    - Oszalałaś - warknął z początku, wciskając w przestrzeń pomiędzy nimi ułamek posiadanej przez siebie goryczy spęczniałej złości. Nie uśmiechał się jak zazwyczaj, wzrok miał matowy, grzęznący w niej nieprzyjemnie, linię warg zaciśniętą z wąską surowością. Cieszył się podświadomie z tego, że teraz się obudziła, jednak nie umiał tego odpowiednio wyrazić, przytłoczony zupełnie całą, panującą sytuacją. Odsunął się, stopniowo składając jej rozstawione koce i ubrania. Nie odpowiedział jej nawet, czy minęły dwa dni, czując, że każde wytłumaczenie sprowadziłoby się do stosu wypuszczonych w jej kierunku przekleństw.
    Podjął określoną decyzję.
    - Zabiorę cię do szpitala - obwieścił sucho, tak, jakby nie miał zamiaru liczyć się z ewentualnym protestem mogącym zapaść z jej strony. Wydawała mu się bezsprzecznie osłabiona, ponadto pokryta krwią. Nie byłby w stanie, w istocie, pomagać jej w inny sposób. Cień fylgii, który rzucała niezmiennie jego sylwetka, kołysał niespokojnie swoim kocim ogonem. Nie mógł się nią właściwie zaopiekować, nie wiedział, czy używana magia nie zostawiła w niej innych, rozleglejszych obrażeń, z początku zupełnie niewidocznych dla rzuconego spojrzenia.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Mieszanka, choć odrobinę słabsza od tej krwawej, też mogłaby niejednego zabić. O ile nie wiedziało się, co konkretnie się robi, a Vaia mimo wszystko wiedziała. Einar już nie musiał, instrukcje były wystarczająco jasne, a przynajmniej tak starała się je opisać. Pożałowała w pierwszej chwili, że nie poprosiła go o przyniesienie jakichś eliksirów przeciwbólowych, a zaraz potem przypomniała sobie naoczny widok, co powstaje ze zmieszania tych dwóch rzeczy i westchnęła wewnętrznie. No dobra, jednak faktycznie miała łeb nie wspominając o tego typu niuansach. Zresztą w ogóle nie przypuszczała, że całość potrwa tyle czasu. Że tak długo zajmie jej rozmowa z totemem, ale prawdę mówiąc była zbyt zmęczona, by roztrząsać to w jakikolwiek sposób. Mruknęła z delikatną urazą, słysząc jego zarzut.
    - Wcale nie... - chrypnęła z wyrzutem. - Chyba, że uważasz, że zawsze byłam szalona. To całkiem bezpieczne, tylko z powrotami bywa drobny problem. - zaoponowała, z wysiłkiem podnosząc się do siadu. Od razu też owinęła się płaszczem mężczyzny, łapiąc całe ciepło, które mogła dostać od materiału. A to, że zapewne cała krew, która nie zaschła, właśnie wsiąkała w przyjemnie ciepły płaszcz? Cóż, później się tym zajmie. Postawiła kołnierz płaszcza do góry, chowając za nim twarz, aż tylko czarne oczy były zza niego widoczne.
    Przygryzła lekko wargę, kiedy Einar nawet się nie odezwał, a zaczął składać jej koce. Sięgnęła po butelkę z resztką wody i dopiła ją, pozwalając mężczyźnie odreagować. Najprawdopodobniej musiał przeżyć szok znajdując ją w transie i chyba wypadało dać mu odreagować. I przy okazji może uciąć sobie drobną drzemkę? A wtedy Einar się odezwał i Vaia aż pobladła pod całą tą warstwą krwi, którą miała na sobie.
    - Nie! - krzyknęła z paniką w głosie. I nie było to udawane. Nienawidziła szpitali, irracjonalnie, od momentu porwania. Jeśli miała być pacjentką jakiegokolwiek robiło jej się słabo, dlatego kiedyś, gdy mogła, delikatnie wyzyskiwała Sarnai przy mocniejszych obrażeniach, a przy słabszych leczyła się sama.
    - Einarrrrr, nie, prrroszę, nie, tylko nie szpital. Nienawidzę szpitali, boję się ich, zresztą jestem tylko trrrrrochę zmęczona. - kot wyszedł na powierzchnię, oczy Vaiany pojaśniały do kociego złota, a sama kobieta po prostu prosiła. - Naprrrrrawdę, nic mi nie jest. Krrrrrwawy pot to skutek uboczny tego rrrrytuału, to częste przy voodoo, a to mieszanka z szamanizmem, takie nasze lokalne i całkowita legalne, prrrroszę, wszystko, byle nie szpital, potrzebuję tylko trrrrrrrochę snu... - paplała w zdenerwowaniu, ewidentnie przerażona samym pomysłem skończenia w placówce medycznej. To jeszcze nie był poziom paniki, ale nie było jej daleko ku temu. No i te błagalne spojrzenie kobiety...
    - Potrzebuję się tylko wyspać. Jestem wyczerrrrrpana fizycznie i jest mi cholerrrrrrrnie zimno. Jak tylko odpocznę, to wszystko wyjaśnię. Prrrrrrrroszę. Zaufaj mi, ostatni rrrrraz... - poprosiła błagalnie, miękkim i mrukliwym, kocim głosem.


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Za dużo. Za dużo śladów emocji, za dużo pręg irytacji sunących po skórze świadomości, za duża odpowiedzialność, za duży kredyt zaufania, którego nie mógłby spłacić. Gniew przypomina brzytwę, nacina i momentalnie wyostrza kontury twarzy, obrys ust ściska w wąską i nieprzychylną linię. Spojrzenie dzisiaj jest szare jak ciemne, burzowe niebo. Źrenice są lufą strzelby, mierzy z nich ze skupieniem. Zdecydowanie chętniej pozbyłby się tej chwili - nacisnął spust, wycelował, a później rozorał skórę. Nadal czuł fantomowe rozdygotanie rąk, strach, że Vaia nie zdoła się obudzić. Co ona narobiła. Co ona najlepszego narobiła.
    - Wybrałaś niewłaściwą osobę - nie wstydzi się nawet przyznać, potwory podobne jemu nie mają choć cienia wstydu. Ona o tym wciąż nie wie, lecz powinna przeczuwać, że nie jest dobrym kompanem do kryzysów. Miał miły dotyk i ciepłe, łagodne dłonie. Kilka przyjemnych chwil nie było w stanie niczego zrekompensować i o niczym poświadczyć. A może było? Przyszedł tu - jak idiota. Przyszedł i wciąż się martwił.
    - Wiesz, że nie będę w stanie ci odpowiednio pomóc - dodaje. Nie zna magii leczniczej, nie wie, w jakim jest stanie i nie potrafi tego obiektywnie ocenić. To, co mówi Vaia - jest jednym, stan rzeczy będzie tym drugim, o wiele bardziej istotnym, surowym oraz - możliwie - przeciwnym do jej oświadczeń. Nie ufa jej i nie wierzy, że poza samym zmęczeniem nie stało się jej nic złego. Mogła przecież jedynie bagatelizować swoje objawy, mogła przed nim zawężać całą sytuację. Nie chce postępować zupełnie wbrew jej żądaniom, sam podobnie obawiał się podejrzliwości medyków oraz adresowanych w jego stronę pytań. Vaia go teraz prosi, a on nie ugnie się łatwo, nawet, jeśli obawy pełzają mu wściekle w myślach.
    - To nie jest miejsce na wasze rytuały. Ktoś inny mógłby oskarżyć cię o zbezczeszczenie świątyni - mówi gorzko. Jest nadal niepocieszony, zbulwersowany całą, zastaną sytuacją. Nie obchodziło go nawet, czy jej rytuał był absolutnie zgodny z prawem czy wręcz przeciwnie. Nie znajdowała się na terenach ojczyzny, udała się całkowicie sama do odległego, niedostępnego miejsca. Większość galdrów nie rozumiała brazylijskich zwyczajów, a ona mogłaby nie mieć czasu im ich skutecznie wytłumaczyć - czasu i możliwości. Sam nie dbał o kwestie religijne z zupełnie innych powodów, do jakich nie mógł się przyznać. Zacisze Fylgii było jednym z niewielu świętych miejsc, do jakich może się udawać, nie dławiąc się wśród przestrachu - w przypadku wielu innych punktów kultu nie był w stanie przekroczyć nawet granicy wyznaczanej przez ich progi.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Nie rozumiała emocji Einara, nie rozumiała, z czym ma problem, a zmęczony i zaspany mózg miał solidne problemy, by przetwarzać treści, które do niego docierały. Byłaby w stanie zasnąć nawet tu i teraz, gdyby nie to, że po prostu nie mogła i byłoby to trochę niebezpieczne. Po tylu latach niestety znała swój organizm i świrował na temperaturach zawsze, gdy była tak zmęczona, jak w tej chwili. Potrzebowała rozgrzania i czegoś miękkiego do spania, jak przystało na kota. W innym wypadku przejęłaby się spojrzeniem Einara, przejęłaby się tym, jak miał ochotę zastrzelić ją wzrokiem, ale teraz zdecydowanie nie potrzebowała tego gówna. Dlatego poprosiła jego, bo myślała, że do wszystkich diabłów zrozumie.
    Myliła się najwyraźniej.
    - Bo? - we wciąż kocim głosie pojawia się delikatne rozdrażnienie. - Wydawało mi się, że wrrrrręcz przeciwnie, bardzo właściwą. - prócz rozdrażnienia słychać delikatne burczenie pierwszych nutek złości, kot zaczyna się irytować, a człowiek mu na to pozwala, bo przecież są jednym i tym samym, emocje, choć u człowieka bardziej złożone, zaczynają pokrywać się ze sobą, jak dawno tego nie robiły. Dawno nie wypuszczała kota aż tak, by oprócz oczu odbijał się jeszcze w głosie, mrucząco warkotliwym tonie, nabrzmiałym od rozdrażnienia. Gdyby była teraz w jego formie, uderzałaby gniewni ogonem w podłoże, ale bezpieczniej zachować ludzki kształt.
    - Einarrrrrrrrrr! Nic mi nie jest. To zmęczenie. Rrrrrrrozumiesz? Wystarrrrrrczy, że pomożesz mi się stąd wydostać. - denerwowała się coraz bardziej, irytowała się, że Einar nie rozumiał, że nie chciał rozumieć, że czynił jej jakieś dziwne zarzuty, że sądziła, że zrozumie to, co mu napisała, że pojmie jej powody, że po prostu będzie inaczej. Owszem, gdzieś po drodze wpadło jej do głowy, że w jakimś stopniu sama była sobie winna, bo mimo wszystko nie do końca przewidziała, że tej pomocy będzie potrzebowała. To było zabezpieczenie, którego nie miała zamiaru nawet użyć!
    Nie jest miejsce na wasze rytuały.
    Nacisk postawiony na to jedno słowo sprawił, że złość i irytacja wybuchnęły z mocą bomby. To zabolało, jak cholera. Ze strony Einara, który jeszcze kilka dni temu był zupełnie inny, nie spodziewała się czegoś takiego. W jednej chwili sprawił, że poczuła się jak zawsze. Jak obca bez domu. Adrenalina napędzana złością sprawiła, że zerwała się z ziemi, zrzucając z ramion przyjemnie ciepły płaszcz. Chłód uderzył w półnagie ciało, ale nawet wtedy nie zrezygnowała ze swojej złości, swojej irytacji. Zachwiała się, zesztywniała, zmęczona i obolała, ale utrzymała się na nogach.
    - Dzięki za pobudkę. Dalej już sobie poradzę. - warknęła do niego. Zła, wściekła, zraniona. Zirytowana. Zmęczona. Jednym ruchem zgarnęła pudełka po ziołach do torby. Za nimi poszła misa i moździerz, choć mimo emocji była delikatna, by ich nie zniszczyć. Szarpnęła swoją kurtkę, wyziębioną i drażniącą zmysły w ten negatywny sposób i narzuciła na siebie. Nie chciała używać magii, bojąc się powtórki z łazienki Sarnai, że zemdleje jak wtedy. Szarpnęła koce i na chwilę przyklękła, walcząc ze słabością. Była do cholery Wysłanniczką. Była w stanie dać sobie radę.
    Nie mogła się teleportować, bo była zbyt słaba i zmęczona. Z podobnych powodów nie wchodziła w grę przemiana, więc musiała dotrzeć do siebie na pieszo. Ewentualnie do Forsteder, do Agnara, bo tak było chyba najbliżej? Zapach krwi na własnym ciele i włosach drażnił jej nozdrza, tylko wzbudzając irytację.
    - No co tu jeszcze robisz? - warknęła w stronę Halvorsena. - Nie będę cię już zaprzątać naszymi rzeczami. Niczym nie będę cię już zaprzątać, nie musisz się martwić. - burza włosów, pozlepianych krwią, zasłaniała jej twarz i złociste oczy. Tak bardzo chciała zwinąć się w kłębek i iść spać… Potarła przez kurtkę przedramiona, denerwując się dotykiem materiału na ramionach. Czuła się jak zamknięta w klatce, a zmysły jej szalały. Nie potrafiła się uspokoić, nie chciała się uspokoić, bo tylko ten chaos utrzymywał ją przytomną.


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Jest całkowicie bezsilny. Gniew warczy pod jego skórą jak pies, który nieprzerwanie ujada za siatką ogrodzenia, młócąc kłami powietrze. Oddech stał się tak gęsty, że mógłby być materialny, wysunąć się z jego ust niczym cząstka miękkiego, rozprężonego płuca. Spójrz; to są moje emocje, organy uczuć o połyskliwych tkankach i ciemnej, skrzepniętej krwi. Wysuwam je razem z rytmem wdechu i wydechu. Zrobiło mu się niedobrze, tak, jakby miał zwymiotować czymś więcej niż tylko żółcią wałęsającą się po bańce pustego wnętrza żołądka.
    Jest całkowicie bezsilny - jak dziecko, pozostawione przed decyzjami, jakich nie powinno obecnie podejmować. Wybrała do pomocy złą osobę, a co najgorzej, ta zła osoba nie jest wystarczająco, doszczętnie zła i zepsuta, aby nie odpowiedzieć na nadesłany list. Odpowiada na niego swoją obecnością, przygotowanym zgodnie z jej instrukcją wywarem oraz kilkoma przekleństwami, które prasuje pomiędzy zaciśnięciem ust (część z nich wypowiada na głos).  
    Jest całkowicie bezsilny, w momencie, kiedy wsłuchuje się w uderzenia słów, w podsumowanie całej, zachodzącej sytuacji. Jedno, drugie, kolejne wymierzone z rozżaleniem i pulsujące oparzeniem bólu.
    - Vaia, do cholery - zrywa się wręcz natychmiast. - Dlaczego nie chcesz zrozumieć? - Ujął jej twarz w dłonie. Widział, dokładnie widział, że była wprost wycieńczona. Nie pojmowała prawdy. Nie była przekonana, jeszcze nie, jak bardzo byli podobni. Sam nosił ślad odmienności, jego ściemniały i wypalony stygmat. Był  odmieńcem o wymieszanym pochodzeniu. Był ostatnim, któremu mogły przeszkadzać w podobny sposób kwestie religijne. Sam drżał, kiedy tylko widział kontury gmachu świątyni. Strach pęczniał w jego źrenicach, rozpychał ich głodną czerń.
    - Nie przeszkadza mi cokolwiek w tej materii - podkreślił. Nawet, gdy się wyswobodziła, spoglądał na nią w podobny i wyostrzony sposób, przyglądał się najzupełniej czujnie, próbując zareagować w przypadku najgorszego. O ile lepiej byłoby stać się tylko samolubnym demonem, który kolekcjonował pragnienia jak rekwizyty za oszklonymi gablotami pamięci. O ile lepiej byłoby, gdyby nie chciał jej pomóc, gdyby się najzwyczajniej nie martwił.
    - …ale nie każdy może spoglądać na to w ten sposób. Dobrze wiesz, jak ludzie potrafią być przewrażliwieni na punkcie swoich wartości, słusznych lub niekoniecznie - szept miał napięty jak struna. Wiedziała. Doskonale wiedziała, mijała się z podobnymi zdarzeniami, była w stanie spoglądać w przeciągu swojej pracy na różne tragedie ludzi, na Wyzwolonych, na radykalnych, konserwatywnych przedstawicieli klanów oraz ich zwolenników. Na ludzi, którzy mieli obsesję na punkcie swojej religii, tradycji, którymi przewiązywali się w pasie i którymi tłumaczyli każde swoje nienawistne zachowania.
    - Byłaś praktycznie nieprzytomna. Ktoś mógł zrobić ci krzywdę - odsunął się  nieznacznie, próbując znów dać im dystans. Nie bał się, co ciekawe, wagi mówionych słów. Nie bał się aktualnie odsłonić, czując, że postępował słusznie i skoro zaczął, nie zamierza uciekać. Wplątała go w podobne wydarzenie, uwikłała bluszczem swoich zawiłości.
    - Nigdzie się nie wybieram.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Upór pozwala jej istnieć, pozwala jej żyć i przeć do przodu. Kot i człowiek mieszają się wzajemnie, pierwszy raz od dawna wyrównują proporcje między sobą, gotowi by trwać dalej, sami lub z pomocą. Vaia nie czeka na pomoc, nigdy tego nie robi, może teraz pierwszy raz zaczyna się poważnie zastanawiać, czy dobrze zrobiła, prosząc jego. Czy gdyby na miejscu Einara stał ktoś inny, czy byłoby tak samo? Emocjonalny chaos miesza się z zawrotami głowy, ale nadal wykorzystuje upór, by stać, mimo wycieńczenia. Chce jej się pić, ale nie została już jakakolwiek woda i zaczyna być coraz bliższa załamania się. On tak bardzo nie rozumie, tak okrutnie się pomyliła i dlatego to tak mocno teraz boli, czyżby kolejna bolesna nauczka, którą miała wyciągnąć ze swojego życia?
    Złote oczy wbijają się w twarz Einara, lekko rozszerzają w zaskoczeniu, a wraz z nimi spierzchnięte wargi, niegdyś tak miękkie i pełne.
    - A dlaczego ty nie chcesz? – odbija natychmiast piłeczkę, bez najmniejszego wahania, bo chyba jasno napisała w liście, dlaczego. Że tak bardzo chciała wrócić do punktu wyjścia, chciała znowu być sobą i nie niszczyć niczego, a zamiast tego dostawała w głowę obcością, złością, odtrąceniem, do którego była przyzwyczajona, ale jednak nadal bolało. Wszystko, co przychodziło znienacka, bolało mocniej i bardziej. Zacisnęła usta, wyswobadzając się z dotyku, by nie sięgnąć po to, czego potrzebowała najbardziej.
    By nie wtulić się w Einara, chłonąc jego ciepło i zwyczajnie nie odpocząć w ten sposób. Potrzebowała snu, który pozwoliłby jej odespać to, co zrobiła, bez strachu, obaw i zastanawiania się. W innej sytuacji pewnie zrozumiałaby podejście mężczyzny, że go wystraszyła, ale teraz irytowała się, jego obecnością i jego zachowaniem.
    - Ta jasne. – prychnęła pogardliwie w odpowiedzi, nie wierząc mu ani na chwilę. Miejsce, świątynia, jak nazwał je Einar, było posprzątane, nie nosząc najmniejszego nawet śladu po bytności strażniczki, po uzdrowieniu, które się tu odbyło jeszcze chwilę wcześniej. Kolejne słowa Halvorsena wybuchają gniewną irytacją pod skórą, gdy zrywa się do pionu, przerzucając torbę przez ramię. Kolejne zachwianie się, tym razem nie daje rady utrzymać się na nogach, ale to nie znaczy, że zaraz nie próbuje kolejny raz.
    - Dlatego nie poprosiłam o sprawdzenie każdego, nie uważasz? – głos Vai ewidentnie zadrżał, zmęczeniem, zdenerwowaniem i… żalem. Miała dosyć wszystkiego, nawet jeśli wiedziała, o czym mówił, a nawet wiedziała jeszcze więcej. Tygiel kulturowy, w którym się wychowała, miewał granice jeszcze cieńsze niż tu, w Midgardzie. Ale przecież tutaj mało kto przychodził, dlatego wybrała niewielką jaskinię w głębi lasu. Bo nie było ryzyka, by ktoś ja znalazł, nie bez instrukcji.
    - Tu nikt nie chodzi, sam mi to mówiłeś. – burknęła w końcu, wkładając buty i podnosząc się z ziemi. Była gotowa, żeby iść, żeby wrócić gdziekolwiek, z Einarem albo i bez niego, bo nie zamierzała, naprawdę nie zamierzała, prosić go o nic więcej. – Wiesz co Einar? Idź do tego waszego Helheimu. Poradzę sobie. Jak kurwa zawsze sobie radzę. – burknęła w końcu, z rezygnacją w tonie. Może jednak trzeba było poprosić Estebana. Pewnie by się na nią wydarł, jasne, że by się wydarł, bo to był Es. Ale przynajmniej dałby jej się najpierw ogarnąć, zanim by zaczął. A jeżeli miała pytać lokalsa, to czy Alex nie znał tego miejsca? Pewnie umiałaby mu opisać drogę. Była pewna, że by ją stąd zabrał, nawet jeśli potem musiałaby sobie radzić z konsekwencjami i wyjaśnieniami – chociaż to przecież i tak ją czekało.
    Z zaciętym wyrazem twarzy ruszyła w stronę wyjścia z zacisza, mając tylko nadzieję, że jej durny organizm czegoś nie odwali po drodze, jak pęknięcie naczynek w nosie. To ostatnie, czego potrzebowała w tej chwili.


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Słowo przeciwko słowu, spojrzenie w stronę spojrzenia, jad złości, który rozpuszcza nawet najtwardszą skórę. Ty-ja, konfrontacja, trzask urażonej dumy. Dumy odmieńca, demona.
    Spogląda na nią, początkowo nie wierząc - jeszcze nie - że sytuacja przemienia się w taki sposób, że przeistacza się w konglomerat niepotrzebnego rozżalenia. Spoliczkowała go, właśnie teraz, spoliczkowała każdą, zapadającą odpowiedzią, sprawiła, że stracił grunt pod nogami, upadał, a pod powierzchnią bolącej, spuchniętej twarzy wyczuwał cuchnące błoto. Dawno nie pozwolił sobie na identyczną (idiotyczną) troskę i dużą słabość, dawno nie został też podobnie spektakularnie odrzucony. Przyszedł tu dla niej, jedynie dla niej, nie dla słodkiego, roznieconego pożądania, nie dla pejzaży przyjemności których przymglone wizje mogłyby mrowić w lędźwiach i staczać się po podbrzuszu. Przyszedł tu tylko dla niej, zupełnie bezinteresownie, inaczej, niż zwykle czynił. Przyszedł - i pożałował.
    - Spierdalaj.
    Warknął bez pomyślunku w momencie, kiedy usłyszał Helheim. (Moi przodkowie wyszli stamtąd, wiesz o tym? Uciekli, dlatego noszę w sobie krew dezerterów, krew zdrajców. Bogowie mnie nienawidzą i pozwalają przychodzić jedynie do tej świątyni. Dlaczego miałbym chcieć wracać tam, skąd wypełzły obrzydliwe kreatury dające początek mojej rasie? Krew elfów wygładziła im rysy, pozostał jedynie ogon).
    Dyskusje nie mają sensu. Dyskusje nie mają sensu, dlatego nie trwoni czasu na tłumaczenia, które powinna znać. To, że miejsce nie cieszyło się szczególną popularnością pośród galdrów, nie oznaczało, że nikt się w nim nie pojawiał. Wręcz przeciwnie - skoro sam wiedział wcześniej na temat jego istnienia, było prawdopodobne, że tkwiło ono pośród świadomości też innych, zainteresowanych odwiedzeniem go ludzi.
    - Nie mam zamiaru znosić twojego zachowania. Potrafisz być znacznie gorsza niż rozwydrzony bachor - nie chciał więcej jej prosić. Nie miał zamiaru błagać, biec za nią i ciągle prosić, by został przez nią łaskawie wysłuchany. Nie był psem, który miał zamiar posłusznie za nią podążać i znosić każdą obelgę. Chciał dla niej dobrze, był w stanie nawet wysłuchać jej kolejnych argumentów, był w stanie wziąć ją do siebie. Żałował w tym momencie, że odpowiedział na nadesłany list swoją obecnością. Powinien o nim zapomnieć, powinien go nie przeczytać, tak samo jak nie przeglądał większości swojej korespondencji, listów pełnych uznania i propozycji upojonych od trunku jego aury.
    - Zawsze tak postępujesz z ludźmi, którym nie jesteś obojętna? - zapytał ciszej, łagodniej, nawet nie kryjąc bolesności wychylającej się aktualnie z jego krtani. Nie podszedł do niej, nie dbając, czy się w tej chwili przewróci, czy zdoła ruszyć przed siebie. On też zazwyczaj był sam. Musiał sam sobie radzić, ale nigdy, przenigdy, nie prosił początkowo o pomoc po to, by ją odrzucić. Podniósł swój płaszcz, trzymając go, przewieszonego przez przedramię.
    - Wzywam teraz medyków. Użeraj się z nimi sama, rób to na swój rachunek.
    Wyprzedził ją, unosząc dłoń, aby rzucić zaklęcie tak szybko, jak zdoła wychylić się przez progi jaskini.
    - Ja wychodzę do domu.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Koty też są dumne, może nawet zbyt dumne, zwłaszcza ten konkretny, wciąż zagubiony, wciąż oszołomiony po wyjściu do zimnego, paskudnego świata. Normalnie przyjmowała, że było 60% człowieka i 40% kota, ale tak naprawdę te proporcje były płynne, czasem wymieniając się, a czasem jedna ze stron przeważała jeszcze bardziej. Teraz przeważał kot, chcąc jedynie ciepła, spokoju i ewentualnie obecności kogoś, komu ufał. Einarowi mimo wszystko ufała, oczekiwała od niego zrozumienia, a nie dostawała go, słyszała pretensje, których być może tam nie było, ale dla niej były.
    Lawina nieporozumień leciała jednymi za drugimi, niszcząc całe porozumienie, które udało się osiągnąć. Dla kota wszystko było proste, skoro przyszedł, to chyba miał pomóc, ale wyglądało na to, jakby Einar nie chciał pomóc, a to wprowadzało niezrozumienie, błędna interpretacja jego słów tylko dopowiadała sobie, zaogniając konflikt, który tak łatwo było zażegnać.
    Nie była przecież świadoma pochodzenia Einara, jego genów i tego, co o sobie myślał. Gdyby wiedziała, może byłoby zupełnie inaczej. Nie użyłaby takich słów, a innych. W ogóle zachowałaby się inaczej. I przede wszystkim, gdyby to człowiek przeważał, bardziej skupiając się na analizie wypowiadanych słów, czego kot nie robił, skupiony nieco egoistycznie na tym, czego sam chciał i czego potrzebował. Jednak z każdą chwilą wszystko zaczęło iść tak bardzo źle, że kot odpuścił w końcu, wycofał się, bo wbrew uporowi i złości wcale nie chciał być sam, ale nie potrafił zrozumieć, czemu miał zostać. Nie łączył rzucanych słów z reakcjami Halvorsena, dopiero, gdy człowiek doszedł do głosu, zaczął naprawdę słuchać.
    Ludźmi, którym nie jesteś obojętna.
    To zaskakuje, może nawet zbyt mocno. Czasem, przyzwyczajona do tego, żeby radzić sobie samej, gdy własny brat ignoruje ją od trzech miesięcy, Vaia nie do końca łapie, że przecież inni czasem też mogą się o nią troszczyć. Martwić. Do troski Barrosa się zdążyła przyzwyczaić przez tyle lat, zaakceptowała jej istnienie, ale przy innych ma większy problem… Łagodny ton Einara, pełen bólu, wbija się nożem w jej serce, gdy się zatrzymuje. Nawarzyła zbyt dużo piwa i wszystko idzie nie tak.
    Rusza się z miejsca dopiero w momencie, gdy mówi o medykach, gdy chce rzucić zaklęcie. Reaguje instynktownie, po prostu łapie go za dłoń, splatając ich palce, uniemożliwiając wykonanie charakterystycznego gestu. Zaraz potem, nie zabierając ręki wtula się w Halvorsena, zamykając na chwilę oczy.
    - Przeprrrraszam, Einarrr. – jej głos jest mrukliwy, ale trochę mniej, jakby kot nie odszedł do końca, ale są niebezpiecznie blisko wyrównania połówek, z minimalną przewagą kota. – Przeprrrraszam. Wiem, że jestem okrrrropna. – przyznaje uczciwie, nieśmiało unosząc wzrok. – Nie chcę medyków. Zawsze panikuję w szpitalach, nie lubię ich. Złe wspomnienia… Nie chciałam cię urrrrazić. – dodaje cicho, z westchnięciem i nutami rezygnacji. – Poprrrrosiłam ciebie, bo ci ufam, tak po prrrrrostu. Bo nie znalazłam innego sposobu, żeby załatać dziurrrry w sobie. Czasem zapominam, że nie zawsze muszę sobie rrrrradzić sama. Że nie jestem sama. Przeprrrraszam Einarrr. Zabierzesz mnie chociaż do miasta? Nie mogę użyć magii, bo jestem wykończona. Kot nie do końca rrrrozpoznaje znaczenie słów. Myślałam, że masz prrrretensje. I nie potrrrrafiłam ich zrrrrrozumieć. – delikatnie puściła dłoń mężczyzny, patrząc proszącym wzrokiem. – Obiecuję nic nie mówić, cokolwiek postanowisz… - wcisnęła się w niego odrobinę mocniej, chłonąc jego ciepło i walcząc ze sobą, żeby nie zrzucić z ramion drażniącej zimnem i materiałem podszewki kurtki.


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Emocje kiedyś ich zgubią. Emocje kiedyś go zgubią. Wybuch rozdzierający horyzonty świadomości jest najzupełniej gwałtowny, przebiega bez zapowiedzi, bez ostrzeżenia, bez krótkich komunikatów uważaj - nie lubię, gdy mówisz do mnie w ten sposób. Był odrzucony, a odrzucenie budziło w nim silną wściekłość, paliło pożarem umysł. Był odrzucony, dlatego zaczął się bronić, rozsypał żyletki stwierdzeń.
    Zadrżał. W chwilowych zrywach afektu nie myślał o jej przyszłości, nie myślał zupełnie o tym, czy ostatecznie osunie się na podłoże, czy ostatecznie upadnie z wycieńczenia. Nie myślał o tym, czy chwilę później odnajdzie ją ktoś inny, czy będzie w stosunku do niej miał czysto dobre intencje. Zdradzone szybko oddanie staje się nienawiścią - nie obumiera, przepoczwarza się, zmienia postać. W przyrodzie nic wszak nie ginie.
    Nie rozwikłał jak dotąd jej zamiarów, możliwe, że nie miał ich już przenigdy poprawnie rozszyfrować. Obruszyła się przede wszystkim dlatego, że nazwał jej rytuały obcymi? Wszystko, co było obce, musiało pozostać obce, tak samo jak on był obcy, wybrakowany, fałszywy. Nie był w pełni człowiekiem i nie był w pełni demonem. Nie był dostatecznie zły, nie był też odpowiednio dobry, nie pasował, zwyczajnie nie pasował i nie bał się tego przyznać. Nie można tuszować prawdy, nie, kiedy staje się szczerze ze samym sobą.
    Zacisnął z początku zęby, gdy przytrzymała mu dłoń. Porzucił myśli, by instynktownie ją wyrwać, widząc, w jaki sposób jej palce splatają się z jego ręką. Było w tym coś innego, coś ponad jedynie próbę powstrzymania go przed rzuceniem inkantacją, coś znacznie bardziej czułego, kruchego, delikatnego pomimo samej stanowczości uścisku. Zatrzymał się. Zamarł.
    Wysłuchał, co miała właśnie do powiedzenia. Jej głos ponownie się zmienił, miękki, przepełniony pomrukiem. Westchnął, wypuszczając cicho powietrze spomiędzy krawędzi ust. Odczucia się przytępiły, złość jedynie pełgała, leniwie i niepozornie, by wkrótce wreszcie przygasnąć. Miał w sobie popiół, rozgrzany, sypki, choć już zupełnie nieszkodliwy.
    - Jaki kot? - dopytał, odrobinę zdezorientowany. Domyślał się, że mogło chodzić o fylgię, chociaż w jej wypowiedzi brzmiało to jak coś znacznie więcej niż tylko opiekuńczy, kapryśny duch pojawiający się zazwyczaj według własnego uznania. Sam widywał swoje totemiczne zwierzę rzadko, podobne sny stanowiły dla niego dowód, że musiał posiadać duszę, nawet, jeśli była szczątkowa, kaleka, nieodpowiednia. Odwzajemnił jej objęcie, zastygając tak w zrozpaczonej bliskości, rozgoryczonej wcześniejszym potrząśnięciem konfliktu. Przylgnął do niej, do jej osłabionego, wyziębionego ciała, potrzebującego bezwzględnie odpoczynku. Niech będzie, stwierdził przed sobą. Niech będzie. Nie miał innego wyjścia - jeśli zobaczy jakiekolwiek, niepokojące objawy, wówczas się nie zawaha i natychmiast powiadomi szpital.
    - Dobrze - powiedział cicho. - Zabiorę cię do siebie - obiecał, a miała być to jedna ze stosunkowo niewielu obietnic, jaką zamierzał dotrzymać. Nie puszczał dalej jej dłoni, koncentrując momentalnie swoje myśli na samej teleportacji.

    Einar i Vaia z tematu


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?




    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.