Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Jadalnia

    4 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Jadalnia
    Sporej wielkości jadalnia to pokój, do którego można trafić przechodząc z głównego salonu na parterze przez podwójne drzwi, po zachodniej stronie domu, dzięki czemu wieczorami przez wysokie okna podziwiać można malownicze zachody słońca. Wystawnie i elegancko urządzona jest jednym z głównych miejsc przyjmowania gości. Długi, wykonany na zamówienie stół z ciemnego, lakierowanego drewna o rzeźbionych nogach pomieści kilkunastu gości, dzięki czarom zaś może się jeszcze wydłużyć. Tutaj także nie brakuje dekoracji w postaci dzieł sztuki; jadalnia utrzymana jest w podobnej beżowo-niebieskiej tonacji kolorystycznej, do niej zaś przylega spora kuchnia, w której urzęduje gosposia Tordenskioldów.
    Widzący
    Dahlia Tordenskiold
    Dahlia Tordenskiold
    https://midgard.forumpolish.com/t1392-dahlia-tordenskioldhttps://midgard.forumpolish.com/t1416-dahlia-tordenskiold#12228https://midgard.forumpolish.com/t1415-ljuv#12226https://midgard.forumpolish.com/f134-halvard-i-dahlia-tordenskiold


    25.12.2000

    Zawsze w czasie Jul czuła się trochę jak we śnie. Wszyscy pozostawiali obowiązki i zmartwienia za drzwiami, nie pozwalając im zmącić radosnej atmosfery, skupiali się na świętowaniu i rodzinie. Z czasów dzieciństwa pamiętała, że nawet ojciec odkładał wówczas wszystkie dokumenty na biurko i poświęcał im swój cenny czas. Nie inaczej było teraz, gdy świat wydawał się zatrzymać na tych kilka dni, dając im odetchnąć. Na kolejne Jul Dahlia cieszyła się ogromnie i wyczekiwała go z niecierpliwością niemal równą Lovise, choć zgoła nieco innych powodów niż liczne prezenty. Całe trzy dni miała starannie zaplanowane, a przygotowania do nich trwały dłużej niż można było przypuszczać - dzięki temu jednak dom na przedmieściach Midgardu zaczął przypominać fotografię ze świątecznych kartek. W oknach zawisły białe światełka, wszędzie stały wazony z gwiazdami betlejemskimi, amarylisami i azaliami, nie brakowało zdobionych lukrem domków z piernika i kilku choinek chwiejących się niemal od ciężaru ozdób - największa z nich stanęła w głównym salonie, dzięki czarom tak wysoka, że złotą gwiazdę Dahlia musiała wieszać nań przy pomocy czarów. Na tych kilka dni ich dom pachniał jemiołą, ostrokrzewiem i korzennymi ciasteczkami, które Ragnvald i Lovise próbowali wykradać z kuchni, kiedy Petronella zajmowała się porządkami. Wieczór dwudziestego czwartego grudnia spędzili w Oslo; najważniejsza, wigilijna kolacja musiała odbyć się w siedzibie klanu, w towarzystwie licznej rodziny i najstarszego wnuka jarla nie mogło na niej zabraknąć. Do Midgardu powrócili o poranku, by zgodnie ze szwedzką tradycją zjeść uroczyste śniadanie; Dahlia zabrała później Lovise na spacer, aby dziewczynka mogła podarować fjøsnisse miseczkę tradycyjnego risgrøt, ryżu na mleku z cynamonem i masłem, co miało zapewnić całej rodzinie pomyślność na nadchodzący rok. Popołudniu wyczekiwała pierwszych gości zaś z niecierpliwością, wystrojona z czerwoną sukienkę z dekoltem w kształcie serca, z delikatnie błyszczącego materiału. Wigilia była wieczorem dla najbliższej rodziny, lecz na spotkanie z dalszymi krewnymi i przyjaciółmi cieszyła się nie mniej. Jeszcze zanim Halvard zszedł do jadalni. nim zawołała dzieci, kilkukrotnie sprawdzała, czy Petronella zdążyła ze wszystkim, a ozdoby stołu stoją dokładnie tam gdzie powinny.
    - Bądź grzeczna, Lovise, nie dokuczaj nikomu i nie przerywaj, kiedy mówią, dobrze? - pouczała dziewczynkę, dla której wybrała bordową sukienkę ze spódniczką w kratę, z kokardą pod szyją. - Nie mów nic do dziadka Alberta, dopóki sam się do ciebie nie odezwie - te słowa wypowiedziała niemal szeptem, oglądając się przez ramię, czy Halvard stoi odpowiednio daleko, zajęty czymś innym. Prędzej wybuchnie słońce, niż Albert zagadnie czteroletnią wnuczkę, ale Lovise nie zdawała sobie jeszcze sprawy z jego natury, Dahlia zaś wolała ograniczyć ryzyko dziecięcej histerii do minimum. - Bądź grzeczna, to dostaniesz nagrodę - obiecała szeptem, całując córkę w czoło, zanim wstała i podeszła do Halvarda, słysząc, że Petronella wprowadza pierwszych gości. - Przyznam szczerze, że Lasse mnie zaskoczył, naprawdę. Ledwie dwa tygodnie temu się z nim widziałam i nie chciał nic mówić o nowej miłości, a teraz zaprasza ją na święta - wyrzekła cicho do męża, nie mogąc się powstrzymać, by nie sięgnąć dłońmi do jego krawata i lekko go poprawić. - Wiesz coś na ten temat? - upewniła się, spoglądając w niebieskie oczy, bo choć wątpiła w to, że Lasse zwierzał się jemu, nie jej, to może jednak znów czekała ją niespodzianka. Nawet nie przypuszczała jak wielka.
    Jadalnia na parterze prędko zaczęła zapełniać się gośćmi. Długi stół, uroczyście nakryty, niemal uginał się od ciężaru licznych potraw: talerzy z pieczonymi ribbe i pinnekjøtt, półmisków z rådkøl i pieczonymi z rozmarynem ziemniakami w mundurkach; nie mogło zabraknąć na nim szwedzkich śledzi w różnych sosach, peklowanego, surowego łososia w soli, cukrze i koperku i pieczonego indyka. W całej Skandynawii mawiano, że dobra gospodyni przygotuje na Jul siedem różnych ciast - na paterach kusiły więc między innymi sockerkaka i mandelkaka, a także cały stos korzennych ciasteczek, pierniczków i maleńkich marcepanów ozdobionych lukrem. Dahlia witając kolejnych gości zapraszała ich do zajęcia miejsca przy stole tak serdecznie, jakby sama spędziła kilka ostatnich dni w kuchni, przygotowując wszystko własnymi rękami - na całe szczęście mieli Petronellę i mogli rozkoszować się cudowną kuchnią, łączącą tradycje norweskie i szwedzkie, bo pani Tordenskiold w życiu nie ugotowała nawet jajka na twardo.
    - Dziadku, jakże miło cię znów widzieć, sir. Jak zdrowie? - odezwała się uprzejmym tonem, uśmiechając szeroko (choć w tamtej chwili kąciki ust niemal bolały od tego uśmiechu), kiedy już staruszek zamienił pierwszych parę słów z Halvardem; w ciągu tych kilku lat zdążyła się nauczyć, by nie odzywać się do niego pierwsza (najlepiej - w ogóle się do niego nie odzywać) i choć wyjątkowo działało jej to na nerwy, to zamierzała zrobić wszystko, by podtrzymać dobrą atmosferę przy stole. Jak na złość zdrowie cudownie, czyż nie, Albercie? Złego diabli nie biorą, pomyślała za to, mając nadzieję, że starzec zdecyduje się zająć miejsce jak najdalej od nich. - A ty jesteś... - urwała w pół słowa, przenosząc wzrok na kobietę, która towarzyszyła Albertowi. Właściwie kobieta nie było dobrym określeniem biorąc pod uwagę jej młody wiek. - Widzę, że nie tylko Lasse przedstawi nam dziś nową miłość - skomentowała to z fałszywym entuzjazmem, nie mogąc uwierzyć, że dziewczyna tak młoda zgodziła się wyjść za kogoś, kto mógłby być jej pradziadkiem. Uniosła wzrok na Halvarda, kiedy starzec odszedł w stronę stołu z nową narzeczoną. Którą? Przestała liczyć. - Nie wiedziałam, że twój dziadek nowych żon szuka wśród koleżanek Vigdis - wyszeptała z przekąsem, spoglądając na Alberta i dziewczynę, która nawet nie podała swojego imienia. Córka z pierwszego małżeństwa Halvarda miała dziewiętnaście lat, a narzeczona dziadka wydawała się jeszcze młodsza.
    - Lasse! - zawołała zaraz, widząc jak gosposia przyprowadza Nørgaardów w towarzystwie urodziwej blondynki. Najpierw wyściskała bliźniaki i Silje, by po chwili stanąć przed towarzyszką Lasse, przyglądając się jej badawczo. - Ty musisz być Irene, nieprawdaż? Cudownie cię gościć - wyrzekła, po czym i ją objęła serdecznie, dzięki czemu zauważyła drobny mankament. - Ojej, skarbie, zapomniałaś oderwać metki - wyszeptała jej do ucha Dahlia i sądząc, że to wypadek oderwała skrawek papieru tak, żeby nikt nie zauważył. - Nie martw się. Ja też się denerwowałam przed spotkaniem z rodziną Halvarda - zdradziła jej konspiracyjnym szeptem, zaśmiawszy się przy tym dźwięcznie. Teraz z sentymentem wspominała pierwsze spotkanie z jego rodzicami, wtedy jednak była szczerze przerażona - zwłaszcza przyszła teściowa budziła w niej lęk. Chyba miała to po dziadku Albercie.
    Nieświadoma wpadki zaprosiła ich do stołu, po czym sama zajęła miejsce obok Halvarda, siedzącego u jego szczytu. Małą Lovise posadziła obok siebie, aby móc nad nią zapanować w razie potrzeby i powiodła spojrzeniem po zebranych, ciesząc się, że i Anselm zdecydował się ich odwiedzić.
    - Cudownie, że kolejne Jul możemy spędzić wspólnie - odezwała się, kiedy Halvard wzniósł już pierwszy toast i świąteczne pyszności trafiły na talerze. - Lasse, może przedstawisz nam swoją towarzyszkę? - zasugerowała niewinnym tonem, wbijając widelec w kawałek łososia.


    FAMILY, DUTY, HONOR


    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Ubrany w garnitur czarny jak smoliste włosy, jakie przyszło mu nosić w młodości, gdyby nie fakt, że teraz oprószone zostały siwizną. Oparty o laskę, tę samą co przed czterdziestu laty, gdy niedźwiedź bestyja pazurami rozszarpał mu bok. Z miną posępną i oczami, które oprócz głębokiego poirytowania nie wyrażały zupełnie nic. Za to z jasnowłosą narzeczoną przy pasku, młodą i jędrną, co mu ją po znajomości dali, gdy poprzednie pięć żon przedwcześnie zmarło (to z samobójstwa, to z wypadku). Krokiem żwawym, choć krzywym, roztaczając wokół siebie woń cygara i brandy, do posiadłości Tordenskioldów wszedł on.
    Dziadek Albert.
    Chowamy daleko na brytyjskich wyspach, choć pochodzący z krainy wikingów, o czym nie tylko jego szkolnictwo, ale i często wspominane dzieje rodzinne nakazywały pamiętać. W Brytanii nie mieszkał już wiele lat. Dwadzieścia? Trzydzieści? Wszystko zlewało się w jedną całość. Inwestycje dokonywane w lasach norweskich, gdzie zwierza było tak wiele, jak nad estuariami rzek Mersey i Dee, przyniosło mu w końcu spokój, choć nie wstrzymało w żądzy pieniądza i władzy. Posiadłość daleko nad jeziorem, gdzie w samotności mógł z kuszy polować na wszystko, co biegało na czterech nogach, bez baczenia na wymyślne śniące prawo, została dziś pusta, głuchym wiatrem po parapetach smagając i odrywając lodowe sople. Osiemnaście córek, bo tyle przyszło mu posiadać, nie zastąpiły syna, którego nigdy nie dostał (choć w swych trudach był nieustępliwy, jak zdążyła już dowiedzieć się młoda narzeczona, co swe życie zmarnowała przy starcu). Wszyscy ci umierali przedwcześnie trawieni kobiecą słabością i jedyna nadzieja pozostawała w Halvardzie, który, choć nie był jego dziedzicem, tak bliski mu był jako wnuk nie w pierwszej linii. Nieco widział w nim siebie, młodszego i znacznie bardziej spokojnego. Ten miał dwóch synów, którym pisane było królestwo i żonę, gospodynię spotkania, jak na dobrą żonę przystało.

    Tradycją człowiek żył, bo kto nie szanował historii swojej, gotów był przeżyć ją jeszcze raz, jak głosiło porzekadło, to też zjawienie się na  kolacji u wnuka z okazji świąt stanowiło podstawę bytu rodowego.
    Halvardzie, witaj — niskim tonem rozedrgał przestrzeń, prawe ramię (na którym lśnił złoty sygnet), wyciągając ku młodemu, aby uścisnąć mu dłoń, a następnie poklepać go po barku. — Jak interesy z końcem roku? Dobrze, że znalazłes czas na Jul, rodzina jest najważniejsza — choć prawdopodobnie Alberta wizja rodziny znacznie odbiegała od tej standardowej i przyjętej choćby przez jego małżonkę, swoją drogą dostatecznie cieszącą oko pomimo starego jak na kobietę wieku.
    Zawsze powtarzam, że szklanka brandy do śniadania zapewni mi dodatkowe trzydzieści lat życia — zaśmiał się, choć wcale nie spojrzał na Dahlię, a na jej męża, bo gdzie indziej niż w mężczyźnie szukać zrozumienia. Jeszcze się na tamten świat nie wybierał. — A to nie kochanica, tylko narzeczona. Z dobrego rodu, z tradycjami. Katarina — blond dziewczę dygnęło miękko, wyraźnie przestraszone sytuacji, w jakiej się znalazło.
    Kamilla — wyszeptała w stronę gospodyni, tak, aby szanowny narzeczony nie usłyszał jej, choć problemy z tym mogła mieć sama Dahlia. Kamilla na sobie miała butelkową sukienkę, niezbyt odkrytą, do ziemi samej, co opinała się na młodych dobrach biodrach, stworzonych do rodzenia synów. Jej rodzina od lat borykała się z problemami finansowymi i szansa na uszczknięcie spadku po Albercie miała być nadzieją na rozsądny byt.
    Przechodząc dalej do jadalnianych pokoi, po głowie poklepał tylko Rangvalda, chwilę później witając się jeszcze z Maghnusem i Ylvą, jako że stanowili mu rodzinę. Na te dwie pozostałe córki (których imienia ni w ząb nie pamiętał) nie zwrócił uwagi innej niż komentarz wypowiedziany dostatecznie głośno:
    Astrid, poślij służbę do powozu po podarki dla dziatwy — powiedział do Dahlii. Kusze, łuki, księgi o magicznych stworzeniach stąpających po Skandynawii oraz sposoby, w jaki należy oprawiać ich skóry, zdawały się idealnym prezentem dla kilkulatków. Dla dojrzalszych zamierzał je wręczyć osobiście potem. — Dzieci przy stole? Progresywnie, Halvardzie — wyraźna ocena przebiła się z głosu dziadka, który ciężko zasiadł na jednym z krzeseł, opierając laskę o bok stołu i niemal instynktownie pstrykając na krzątającą się niedaleko kobietę z poleceniem nalania sobie brandy.
    Widzący
    Lasse Nørgaard
    Lasse Nørgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1236-lasse-idar-nrgaard#9818https://midgard.forumpolish.com/t1264-lasse-nrgaardhttps://midgard.forumpolish.com/t1266-tyv#10151https://midgard.forumpolish.com/f120-lasse-i-ida-nrgaard


    Zdążył wziąć jedynie trzy łyki koniaku z butelki stojącej na ojcowskim biurku, nim ściany gabinetu zaczęły łamać się i przestawiać jak w jakiś piekielnym kalejdoskopie. Nie był pijany, nie do końca - był po prostu śmiertelnie zestresowany i mdliło go od zapachu rodzinnego domu, w czasie Jul zawsze ciężkiego od przypraw i jodły. Zapomniał już, jak nieznośne potrafi być przebywanie w nim, jak wykańczające były przygotowania i grzeczne rozmowy, jak okrutnie duszącej wody kolońskiej używał go starszy brat. Było mu niedobrze przy dzisiejszym śniadaniu - jedynymi rzeczami powstrzymującymi go od zwymiotowania pod stół były resztki dumy i ten cholerny dywan, który matka sprowadziła z Włoch. Ciotka Lidia nazwała go nieco ponurym i szczerze powiedziawszy, Lasse nie miał pojęcia czy mówiła o dywanie, czy o nim, bo większość słow słanych pod jego adres gubiła się w połowie drogi i topiła w filiżankach z kawą. Nie musiał słuchać, żeby znać przebieg rozmów z każdym najmniejszym nawet szczegółem, każdym westchnięciem i chichotem - ojciec uda zmartwionego stanem midgardzkiej edukacji, babka nazwie go Larsem, a Malthe swoją narzeczoną ptaszyną na co Caja przewróci oczami i schowa twarz za serwetką, udając że się krztusi, matka każe im zachowywać się odpowiednio w trakcie wizyty u Tordenskioldów i spyta o nową wybrankę, którą Lasse postanowił wziąć ze sobą, dlaczego nie ma jej tu teraz? będzie na tyle twarde, że Ida kopnie go pod stołem, a on wymówi się jakąś historią o odwiedzinach u rodziny w Norwegii. Po trzydziestu minutach będzie musiał wyjść zapalić, zwątpi w swój głupi plan i zapragnie wrócić do Midgardu, stać znów pod drzwiami, za którymi czul się bezpieczniej i mniej jak jeden z tych nudnych, beznadziejnych synów swoich wymagających ojców.
    Ostatnie dni były koszmarem, ale Jul - Jul jakimś cudem było gorsze.
    - Tylko nie Albert, na bogów, tylko nie Albert - syknął ponad głowami sióstr, łapiąc Irene pod rękę i przyciągając bliżej, gdy stali juz w przestronnym foyer ich gospodarzy. Wysoka, mocna sylwetka dziadka Halvarda przyprawiła go o zawroty głowy i ułożyła warz w szybki przebłysk zdegustowanego grymasu. - Myślałem, ze piernik przyjdzie spóźniony i zdążę się upić - szeptał dalej, przyglądając się z łukiem wymuszonego uśmiechu, jak znudzona gosposia odbiera ich płaszcze. Jego odbicie, które udało mu się wychwycić w ściennym lustrze, wydało mu się nagle dłuższe i chudsze niż zazwyczaj, niemal starsze w szytym na miarę, antracytowym garniturze. - To miłe, że przyprowadził wnuczkę - prychnął jeszcze, całkowicie świadom tego, iż młoda dziewczyna przy boku Alberta jest jego kolejną żoną. Mógłby pogratulować jej sprytu w tym zręcznym, jak jej się pewnie wydawało, ustawieniu się na resztę życia, gdyby nie fakt, iż jej przyszłości bliżej było do załamania nerwowego i upadku z dachu. Był pewien, ze podobny koniec czekał i jego, ale on nie musiał przynajmniej sypiać z Albertem.
    Głos Dahlii boleśnie sprawdził go na ziemię, a on poczuł, jak świat wokół wyostrza się w przypływie kilku sekund. Wyprostował się jak struna, szybkim ruchem poprawił zaczesane do tyłu włosy i rzucił Irene ostatnie, przerażone spojrzenie. To tylko raz, potem to odkręcę - tłumaczył jej, gdy pomagał jej zapiąć sukienkę w ciemnym korytarzu. Tylko raz, muszę chociaż na chwilę odwrócić ich uwagę. Poczuł, jak kołnierz białej koszuli zaciska się morderczo wokół jego szyi, dusząc go wnet, gdy gospodyni nachylała się serdecznie nad jego towarzyszką. Działał niemal w transie - podał dłoń mężczyznom, szybko spytał Halvarda o interesy tak jakby wiedział o nich cokolwiek, pozdrowił Maghnusa i Ylvę od babki oraz rodziców, w końcu pozwolił Lovise uwiesić się sobie na szyi i zaśmiał się zaskakująco radośnie na wspomnienie o obiecanym prezencie.
    Przy stole było lepiej, choć Lasse dość szybko zrozumiał, ze nie ma apetytu. Miejsce, w którym przyszło mu utknąć również nie było idealne - delikatne słowa w tej uroczej sytuacji. Przez moment pewien był, iż tak bliska obecność Alberta, którego jeszcze kilkanaście minut temu nazywał piernikiem, była nie przypadkiem, a jakąś okrutną, skomplikowaną zemstą norn.
    - Astrid? - powtorzył widocznie skonsternowany, podnosząc wzrok na swojego sąsiada. Był to odważny ruch (śmiertelny w zasadzie) i Lasse był niemal wdzięczny Dahlii za odwrócenie uwagi od podarków dla dziatwy i zwrócenia jej w kierunku o wiele gorszym. W jego kierunku. - Ach, no tak - zaczął w końcu, chwytając dłoń Irene i unosząc ją szybkim, spoufalonym gestem do swoich ust. Gra ta wydała mu się nagle tak abstrakcyjna i niebezpieczna, że musiał ukryć rozbawienie pod wdzięcznym, eleganckim uśmiechem. - To Irene Ohnstad. Musicie mi wybaczyć, że nie zdołałem przedstawić wam jej wcześniej, moja droga Irene była zajęta swoją tezą doktorską, a ja za nic w świecie nie chciałbym przeszkadzać jej w pracy, sami rozumiecie... Powinniście kiedyś posłuchać jak opowiada o klątwach, jest genialna, naprawdę.


    As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round

     
    Gość
    Anonymous


    Metka szafirowej sukienki schowana w przypływie - jak jej się ówcześnie wydawało - genialnej myśli ekonomicznej uwierała ją w plecy, zapięcie pantofli na niewielkim obcasie wżynało się w kostkę, ciężkie perfumy ukradzione od Idy przyprawiały o migrenę, a prowodyr całego tego zamieszania, zamiast stanowić jakiekolwiek oparcie, wspinał się na wyżyny gburostwa. To był jeden z tych dni, w które całkowicie poważnie rozważała morderstwo Lasse Nørgaarda. Kochała go szczerze, ale okres świąteczny wyzwalał w nim człowieka, dla którego była zdolna złamać swój kodeks moralny ślepca (prawie) pacyfisty, narazić się na wieczne prześladowanie zza membrany zaświatów i ukrócić jego, a przede wszystkim swoje cierpienia. Sama nie pamiętała, kiedy ostatnio było jej dane celebrować Jul. Ojciec nigdy nie miał na to głowy, Magndís ograniczała się do zaszczycenia jej butelką sahti i przydługawą opowieścią o tym, że grudzień nie był już tak urokliwy, jak kiedyś, a zima z sześćdziesiątego piątego nadal nie miała sobie równych. Gdzieś głęboko zazdrościła Nørgaardom oczywistości posiadania rodziny, świątecznych obiadów, na które zawsze tak narzekali, troski jawiącej się w ich oczach jako natrętna skaza. I choć każda szara komórka, jaka jeszcze Irene pozostała wrzeszczała głośno, że ta farsa to tragiczny pomysł, znacznie gorszy od tamtej próby złamania klątwy zgnilizny o piątej nad ranem po trzech butelek wina, po długich i burzliwych pertraktacjach, uległa. Nadal nie rozumiała udręczonych lamentów wydobywających się z ust rodzeństwa, wciąż nie pojmowała jak wprowadzenie ślepca w środek spotkania największych midgardzkich konserw miało cokolwiek rozwiązać, ale poddała się, pozwalając postawić Lasse na swoim.
    - Ani mi się waż - wycedziła, przygładzając welurowy materiał śmiesznie drogiej sukienki, skromnie kończącej się przy łydce. Co chwila wracała wzrokiem do prawej dłoni, delikatnej skóry, wyraźnych linii życia nieskalanych czernią Pieczęci. Na to jedno popołudnie znów miała być wolna, pozbawiona piętna winy, nawet jeśli było jedynie złudzeniem, fatamorganą przywołaną siłą zaklęcia. - Jeśli zostawisz mnie z tym samą, przysięgam, wykastruję cię tym śmiesznym nożem do ryby na oczach twojej własnej rodziny. - Dostrzegłszy gospodarzy,  porzuciła dalsze próby doprowadzenia ukochanego do pionu, przybrała promienny uśmiech wchodząc w buty fikcyjnej postaci wykreowanej na potrzeby tego kuriozalnego przedstawienia. Uprzednio wypite złote usta zaczęły działać, wymieszane ze szklaneczką ginu sprawiły, że wszelki stres zdawał się z niej ulatywać. Co mogło pójść nie tak?
    - Dahlio - odpowiedziała z nieudawanym zachwytem, gdy jej oczom ukazała się piękna twarz kobiety, niewątpliwie będącej drogą kuzynką Nørgaardów. - Lasse miał rację, żadne słowa nie są zdolne dostatecznie oddać twojej urody. - Odwzajemniła uścisk, nieświadoma nadchodzących konsekwencji tego prozaicznego gestu. Metka. Ta cholerna, pieprzona metka. Usłyszawszy słowa Dahlii, otworzyła szerzej oczy, czując zaciskające się na niej macki paniki. Nie minęło nawet kilka minut, a już zdążyła zaliczyć pierwszą wpadkę. - Dziękuję - wyszeptała, żegnając się z równowartością kilkumiesięcznego czynszu, sprawnym ruchem wyrwanego z powietrzni jej ubrania. - Tak, okropnie się stresuję - zawtórowała jej śmiechem w nadziei, że niefortunny incydent zostanie zbagatelizowany, sprowadzony do formy nieistotnego faux pas. Na całe szczęście dość szybko zmuszona była przejść do reszty niezbędnych grzeczności, stojąc u boku Lasse jak porcelanowa lalka, której rola ograniczała się do szerokiego uśmiechu i przyzwoitej prezencji.
    Żałosne.
    Gdy zasiedli przy stole rozumiała już dlaczego dziadek Albert zasługiwał na miano starego piernika, zdążyła dojść też do wniosku, że Halvard szczerze ją przerażał, a nóż do ryby zdecydowanie nie nadawał się do kastracji.
    - Owszem, czas nie był ostatnio moim sprzymierzeńcem. Mam nadzieję, że nie mają mi tego państwo za złe - zaświergotała, ledwo zduszając parsknięcie, gdy idiota uniósł jej dłoń. Doza czysto platonicznej intymności nie była im obca, przychodziła dość naturalnie, jak nierozerwalna część języka, które się posługiwali. Mimo wszystko teraz, na oczach rodziny, z Idą i Ansemlem lada chwila mającymi zakrztusić tym wybitnie doprawionym łososiem, wzbudzała w niej natarczywy dyskomfort.  - Schlebiasz mi, mój drogi. Moja wiedza w najmniejszym stopniu nie dorównuje twojej. Zresztą klątwy to nieprzyjemny temat, szczególnie przy stole i w towarzystwie dzieci. - Ścisnęła jego przedramię najmocniej i najboleśniej jak potrafiła, w szybciej demonstracji katuszy, jakie niosły jej wszystkie te pochlebstwa, po czym zerknęła na twarzyczki pociech Tordenskioldów, mając nadzieję, że w ten sposób skutecznie rozwieje temat.

    Przed przyjściem rzuciłam na pieczęć fela sektinę oraz bachnęłam całą buteleczkę złotych ust.
    Gość
    Anonymous


    Ostatnie dni tego roku były jakimś istnym koszmarem.
    I nie chodziło o to, że miała coś przeciwko ludziom, którymi się otaczała. Ależ skąd! Lubiła praktycznie wszystkich, a przynajmniej znaczną większość z nich. W jakimś stopniu im ufała i cieszyła się, że teraz pewnie będzie mogła spędzać z nimi więcej czasu.
    Ale chodziło o to, że to były zmiany. Bardzo dużo zmian w bardzo małym czasie. Przeprowadzka z rodzinnego Aalborga do Midgardu, zmiana środowiska, brak znanych miejsc, przymus poznawania nowych, a przy tym narażania się na całą masę obcych bodźców, które sprawiały, że wieczorami przychodziła do nowego pokoju skrajnie zmęczona i jedynie szukała ucieczki ku wyciszeniu. Gorzej było, gdy jej nie znajdowała i usiłując zmrużyć oczy, zmagała się z okrutnymi migrenami, w czego konsekwencji wstawała jeszcze bardziej zmęczona niż się kładła.
    Jul miało być tą drobną chwilą wytchnienia, w której ponownie może zatopić się w starych kątach, starych miejscach, zaszyć się przy starym, ukochanym przez siebie dębie, a przede wszystkim – wypocząć. Dawno nie spała tak dobrze jak w swoim starym łóżku, mimo iż w domu hałas był nie do zniesienia, włącznie z nerwową atmosferą przygotowań, od której nie zawsze udawało jej się uciec.
    Przeważnie lubiła święta w domu. Oczywiście, na każdym spotkaniu musiała wydarzyć się jakaś tragedia, ale ta mała skaza na szlifowanym idealnym obrazie rodzinnym zdawała się nie przeszkadzać, a jedynie dopełniać, tworząc portret bardziej realistyczny.
    Może kiedyś powinna o tym napisać. O wiecznej pogoni za perfekcją, której osiągnięcie jest niemożliwe, ale przecież to jest właśnie w tym najpiękniejsze. Każde potknięcie zacieśnia więzy. Każda tragedia nas czegoś uczy. To przecież naturalne.
    Bardzo szybko zmieniła zdanie, kiedy ciche syknięcie wydobywające się z ust brata dotarło do stojących najbliżej niego towarzyszek, w tym i jej samej.
    Choć jeszcze przed chwilą jej myśli znajdowały się w zupełnie innym miejscu, podniosła nagle uważny jak nigdy wzrok i z nadzieją w oczach, że jednak nie dostrzeże sylwetki, której na własne szczęście nie widziała już kilka lat, rozejrzała się po przybyłych gościach.
    I oczywiście, że był tam on.
    Przygryzając wargę, wzrokiem skontrolowała, czy jej biała sukienka ozdobiona koronkami zakrywa wystarczająco, a potem jeszcze ściągnęła ją w dół, jakby odsłonięte kostki miały być wyrazem bezwstydnego kusicielstwa, szczególnie łącząc je z białymi bucikami na leciutkim obcasie.
    Choć do tej pory była nastawiona optymistycznie, w tym momencie stwierdziła, że chce wracać do domu.
    Czego uczynić, oczywiście, nie mogła, bo właśnie przekraczali próg salonu, a za moment witała ich rozradowana Dahlia, którą Silje uścisnęła na powitanie z radością. I było to chyba najcieplejsze powitanie wśród wszystkich pozostałych gości, na jakie się odważyła. Nie licząc małej Lovise, za którą szczerze przepadała, nawet jeśli czasem zdawała się męcząca. Ale była urocza.
    Wyglądasz ślicznie – szepnęła jej Silje z ciepłym uśmiechem, jeszcze przez chwilę nie wypuszczając jej z ramion. – Jak myślisz, co koziołek przyniesie ci w tym roku? – mrugnęła jeszcze do niej porozumiewawczo.
    Pamiętając o powitaniu również i samego gospodarza, przemknęła gdzieś pod wzrokiem Alberta (a przynajmniej taką miała nadzieję), swoje spojrzenie zatrzymując na towarzyszącej mu młodej dziewczynie. Na Odyna. Przecież mogła mieć niewiele więcej lat niż sama Silje. Nie znała jej, jej imię usłyszała jedynie przypadkiem, dosłownie przed chwilą, ale już jej współczuła. I dokładnie to samo współczucie przesłała jej w lekkim, ciepłym uśmiechu, kiedy siadała tuż obok niej przy stole (w jej opinii było to chwilowo najbezpieczniejsze miejsce z dostępnych. Oczywiście lepiej czułaby się po drugiej stronie stołu, ale tam rozsiadała się właśnie Lovise, musiała więc się zdobyć na szczyt odwagi) i taktycznie spojrzała w bok. Obok niej było jeszcze tylko jedno krzesło, więc było to dość dobre miejsce, z którego szybko mogłaby się ewakuować, gdyby nadeszła taka potrzeba.
    A wiedziała, że to jedynie kwestia czasu, aż zacznie czuć się źle. Już teraz czuła się dość niekomfortowo przy takim tabunie ludzi.
    Gość
    Anonymous


    Grudzień, jak co roku, ciążył Halvardowi koniecznością wprawnego lawirowania pomiędzy nawałem obowiązków służbowych i tych prywatnych, gdy kolejne wiewiórki niosące zaproszenia przemykały przez uchylone okno rezydencji na przedmieściach Midgardu, a kalendarz towarzyski zapełniał się szybciej niż jego skrytka bankowa w szczytowych momentach sprzedaży ekskluzywnych dobrodziejstw wydobywanych z głębin ziemi zmęczonymi rękami skazańców stąpających po krętej ścieżce resocjalizacji. Najgorętszy - w kontrze do pogody panującej za oknem - miesiąc w roku chylił się z wolna ku końcowi, obfitując w celebracje Jul i ostatnie ustalenia co do planowanego przyjęcia, w trakcie którego śmietanka towarzyska magicznej Skandynawii witać będzie nie tylko nowy rok, lecz i nowe millenium. W oczekiwaniu na ostatnich gości, oddalił się od Vigdis pogrążonej w rozmowie z jego matką, Ylvą, wierząc w to, że pierworodna, której w okresie świątecznym dopisywał wyjątkowo udany humor, nie postanowi w trakcie biegu kolacji dołożyć swojej nieskromnej cegiełki do tragedii, jaką potencjalnie mógł się zakończyć ten wieczór. Nim najmłodsze z dzieci znalazły się w jadalni, Tordenskiold ujął pod ramię wiekową, owdowiałą przed laty ciotkę Hedvig, która tego dnia przybyła z Oslo wraz z jego rodzicami i powolnym krokiem zaprowadził ją do krzesła w pobliżu drugiej części stołu, skąd wydawało jej się, że będzie słyszeć wszystkie rozmowy wokół, choć w rzeczywistości niewiele już brakowało, by uznać ją za głuchą jak pień - sędziwy wiek jej nie oszczędzał w żaden sposób, a wspomnienia przeplatały się z teraźniejszością, zaburzając czasoprzestrzeń i nierzadko wypuszczając z ust starowinki najprawdziwsze banialuki.
    - Więc nie wiesz niczego o tej dziewczynie? - zapytał Dahlię deliberującą nad osobą towarzyszącą jej przyjaciela, ignorując kiełkującą irytację na myśl, że zaledwie za parę chwil w progach ich domu zawita ktoś kompletnie obcy. - Obawiam się, że Lasse nie zwierza mi się ze swojego życia uczuciowego - pokręcił głową przecząco w odpowiedzi, nie dodając przemilczanego dyplomatycznie całe szczęście. Ścisnął dłoń żony delikatnie w pokrzepiającym (a może upominającym?) geście, nie komentując konspiracyjnego szeptu, jakim komentowała wątłą blondynkę chowającą się w cieniu przybyłego Alberta.
    - Dziadku Albercie, cieszę się, że możemy cię gościć - powitał seniora, z miejsca kierując się w jego stronę, gdy tylko charakterystyczny odgłos laski uderzającej o parkiet rozbrzmiał wewnątrz domu. - Rok zamykamy z najlepszym wynikiem dotychczas, lecz wierzę, że i kolejny mile nas zaskoczy - uścisnął dłoń Bergdahla, uśmiechając się serdecznie i nie podzielając niezadowolenia Dahlii obecnością krewnego; w młodości Halvarda rosła figura Alberta stanowiła autorytet nieomal dorównujący ojcu lub nestorowi, choć teraz, witając kolejną jego zahukaną narzeczoną, faktycznie zmuszony był przyznać, że jego dalsza pogoń za męskim dziedzicem była dość niefortunna.
    Odczekał chwilę, pozwalając Gustafowi i Petroneli uzupełnić kryształowe czarki trunkami zgodnie z indywidualnymi preferencjami, a gdy wszyscy zaproszeni zasiedli przy suto zastawionym stole kuszącym aromatycznymi potrawami, Tordenskiold stanął u szczytu, by unieść nieznacznie kieliszek w geście toastu, który zgodnie z kultywowaną przez nich tradycją powinien mieć miejsce przed rozpoczęciem wieczerzy. - Moi drodzy, jak co Jul dziękuję bogom za kolejny dobry rok i za to, że dane nam było spotykać się we wspólnym gronie, by celebrować. Wszystkim razem i każdemu z osobna życzę spokojnych i zdrowych świąt oraz tego, by nadchodzący rok okazał się być jeszcze lepszy niż ten przemijający. Mam nadzieję, że już niebawem spotkamy się ponownie, by hucznie świętować wejście w nowe millenium, a tymczasem, nie przedłużając, wraz z Dahlią dziękujemy wam za przybycie. Zdrowie gości i zdrowie gospodyni! - wyrzekł niezbyt donośnym, lecz doskonale słyszalnym głosem, po kolei nawiązując kontakt wzrokowy z obecnymi przy stole, by na sam koniec położyć dłoń na ramieniu żony i unieść kieliszek wyżej, a następnie upić łyk wina. Chwilę później zajął swe miejsce, a jadalnię wypełniły metaliczne odgłosy sztućców i głuche brzdęknięcia kieliszków zagłuszane gwarem rozmów, które jednak, zgodnie z przewrotnością losu, nie mogły iść po jego myśli. Zastygł w połowie ruchu, słysząc słowa dziadka; odłożył widelec ponownie na talerz i wypuścił głośniej powietrze z płuc.
    - To Dahlia, dziadku. Astrid, niestety, nie ma już wśród nas, pamiętasz? - skontrował miękkim barytonem, momentalnie wyczuwając napięcie pojawiające się po stronie Dahlii oraz Vigdis, dla której każde takie przypadkowe wspomnienie zmarłej tragicznie matki było ciosem prosto w serce. - Gustafie, pójdź do powozu po podarki. Niech Tristan zabierze konie do stajni, oporządzi je, nakarmi i napoi - zwrócił się do kamerdynera o sumiastym wąsie, starając się odwrócić uwagę od pechowej pomyłki, choć nie ułatwiał tego powtarzający błędne imię Lasse, którego Halvard momentalnie obdarzył upominającym spojrzeniem. - Progresywnie, dziadku? Sam mówiłeś, że rodzina jest najważniejsza, niech więc najmłodsi spędzą z nami świąteczne dni i uczą się wartości, które wyznajemy - wyrzekł w odpowiedzi, nie czując przesadnej potrzeby tłumaczenia się z obecności latorośli przy stole, pewny tego, że Albert powracający do czasów młodości w Anglii sprzed pół wieku po prostu przeoczył zmiany, jakie na przestrzeni dekad zaszły w kulturze skandynawskiej oraz w ich rodzinie. Dzieci nie były już po prostu dziećmi - były przyszłymi dorosłymi i tak zamierzał je traktować Tordenskiold. Szczęśliwie chwilę później uwaga wszystkich, w tym i Tordenskiolda, pomknęła w stronę nowej twarzy, a mężczyzna przyswoił jej nazwisko w myślach, szybko przywołując grabarskie konotacje i z zaskoczeniem łącząc je z informacją o karierze naukowej panny Ohnstad. - Tezę doktorską? Na jaki temat, jeśli zechcesz nam wyjawić, Irene? - powtórzył z zainteresowaniem, po czym obdarzył jej sylwetkę uprzejmym spojrzeniem, maskując wyzierającą z naznaczonych heterochromią tęczówek krytykę odnośnie tego, że kobiecie nie przystoi tytuł akademicki, jeśli pozostaje niezamężna i bezdzietna. Zresztą jakich badań naukowych mogłaby dokonywać, badań w nowoczesnych technik pochówku zmarłych? - Żałuję, Lasse, że ukrywałeś przed nami swoją towarzyszkę. Dlaczego nie zabrałeś jej na wernisaż do Besettelse? Wymienialiśmy tam uprzejmości z Bernhardem Ohnstadem, czy to twój bliski krewny, Irene? - kontynuował temat płynnie, nieświadom podstępu, na jaki porwał się młody Nørgaard. Sunąc wzrokiem po zasiadających przy stole sylwetkach, z zadowoleniem stwierdził, że zagadywana przez Ylvę ciotka Hedvig jest na razie zbyt pochłonięta rozkładaniem kawałka łososia na czynniki pierwsze, by płynnie włączyć się do rozmowy, mieszając wszystkie fakty, skierował się więc ku Silje, która nie uczestniczyła zbyt aktywnie w konwersacjach. - Jak podobają ci się twoje studia, Silje? Historia i literatura powszechna, czy się nie mylę? Świat poezji nie zdołał cię jeszcze rozczarować? - zwrócił się do dziewczęcia o jasnych włosach wyjątkowo łagodnym głosem, nim zwilżył usta ciemnorubinowym, wytrawnym winem.

    Punkty tolerancji emocjonalnej Halvarda:
    10 + 5 + 1 + 5 + 5 - 5 - 5 = 16
    podsumowanie po pierwszej turze: 16/100

    kostka na humorki Vigdis:
    parzyste - wolałaby być z koleżankami
    nieparzyste - bierze jul na klatę
    krytyczne 1 - ultimate foch
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Halvard Tordenskiold' has done the following action : kości


    'k100' : 5
    Widzący
    Dahlia Tordenskiold
    Dahlia Tordenskiold
    https://midgard.forumpolish.com/t1392-dahlia-tordenskioldhttps://midgard.forumpolish.com/t1416-dahlia-tordenskiold#12228https://midgard.forumpolish.com/t1415-ljuv#12226https://midgard.forumpolish.com/f134-halvard-i-dahlia-tordenskiold


    Teściów przywitała z należnym im szacunkiem, szczerze ciesząc się z ich wizyty, choć wciąż zdarzało się, że czuła lęk przed ich surowym spojrzeniem, jakim obdarzali ją przed laty, głównie przed narodzinami dzieci. Towarzystwo ciotki Hedvig (nie potrafiłaby określić jakie łączyło ich pokrewieństwo, tak było odległe) lekko dziwiło, z łagodnym uśmiechem śledziła jednak jak Halvard odprowadza staruszkę do stołu, oczekując na pojawienie się dzieci.
    Znieruchomiala na moment, spojrzenie jasnych oczu uciekło w bok, kiedy uświadomiła sobie, że popełniła błąd nie podejmując choć próby dowiedzenia się więcej o towarzyszce Lasse, zanim zaprosiła ją w ich prywatne progi. - Właściwie nie. Był bardzo... tajemniczy - przyznała, tuszując zakłopotanie kolejnym uśmiechem; na odpowiedź Halvarda skinęła jedynie głową, choć kusiło, by spytać z czego zatem Lasse mu się zwierzał. Z ulgą przyjęła pojawienie się kolejnych gości, rada, że uniknie pytań dlaczego nie wie więcej; sama Irene miała rozwiać wszystkie wątpliwości.
    Może nie wszystkich gości.
    Bywały takie chwile, kiedy kąciki ust Dahlii unosiły się ciut za wysoko, by uśmiech był szczery, gdy trwała u boku Halvarda naprzeciw kogoś, kogo obecność wyjątkowo działała jej na nerwy. Miała anielską wręcz cierpliwość i mimo prawdziwych odczuć grała swoją rolę, lecz kiedy przed oczyma stawał Albert, cierpliwości tej zaczynało ciemnowłosej brakować. Nawet na nią nie spojrzał, nie odpowiedział bezpośrednio; nie skomentowała tego ani słowem, ani teraz, ani nigdy przedtem, uśmiechając się niezmiennie i powtarzając sobie w myślach: spadek, spadek, spadek..... Nie potrafiła jednak powstrzymać uniesienia brwi, kiedy zdecydował się jednak przedstawić im swoją towarzyszkę i nie zdziwiło jej wcale, że nie potrafił zapamiętac imienia własnej narzeczonej. Nigdy nie zawracał sobie głowy kobiecymi imionami, jakby nie miały żadnego znaczenia - w jego świecie zapewne nie miały w ogóle. Wzięła głębszy oddech, odprowadzając tę biedną młódkę wzrokiem, obiecując sobie, że wspomni Halvardowi, by zainteresował się tym, czy Albert zamierz uwzględnić Katarinę... czy tam Kamillę w swoim testamencie. Dziewczyna musiała mieć powody, aby podjąć tak dramatyczną decyzję o ślubie ze starcem i powody te brzęczały jak runiczne talary w myślach Dahlii. Czując silne palce ściskające jej dłoń nie miała wątpliwości jak Halvard potraktował kąśliwą uwagę, uśmiechnęła się więc do niego szerzej, chcą męża lekko udobruchać; niekiedy nie potrafiła się powstrzymać, aby nie wyrazić swojego niezadowolenia z powodu zachowania Alberta. Nie zdawał sobie nawet sprawy, że lwią większość prawdziwych myśli zachowywała dla siebie, świadoma jak dużym szacunkiem Halvard darzył dziadka, w jego przypadku spadek nie miał związku z zaproszeniem.
    Wiele runicznych talarów musiała kosztować także kreacja, o miłej dla oka barwie, przywodzącej na myśl lśniące szafiry, jaką miała na sobie towarzyszka Lasse, która obdarzyła ciemnowłosą nie mniej przyjemnym komplementem, zaskarbiając sobie swą uprzejmością i uśmiechem zalążek sympatii. - Wszystko będzie dobrze - szepnęła jeszcze Irene do ucha, ściskając lekko jej dłoń w pokrzepiającym geście, zanim zajęła miejsce przy stole, tuż obok krzesła jakie przeznaczono Lovise. Zanim jednak dziewczynka uczyniła to samo, wyciągnęła drobne ramiona ku Silje, uśmiechając się rozkosznie.
    - Mama wybrała mi sukienkę. Mam kokardę, widzisz? - zaszczebiotała, obracając się, aby zaprezentować studentce ozdobę. Zamyśliła się lekko nad odpowiedzią. - Zamek - powiedziała ze śmiertelną powagą, jakby naprawdę wierzyła, że to możliwe i w prezencie otrzyma pałac godny prawdziwej królewny. Dahlia podejrzewała, że mała podsłuchała ich rozmowę z Halvardem dotyczącą dziadka Alberta. Zanim Lovise zdążyła rozwinąć wypowiedź i nieświadomie pogrążyć rodzicow, matka pchnęla ją lekko w stronę stołu, gdzie większość miejsc była już zajęta. Dahlia przycisnęła na moment też palec do ust, kiedy Halvard stanął u szczytu stołu wznosząc pierwszy toast, aby uciszyć dziewczynkę, po czym obie skierowały ku niemu spojrzenia jasnych oczu, tak do siebie podobnych; uniosła lampkę wina razem z innymi i uśmiechnęła się promiennie, szepcząc dziękuję, kiedy położył dłoń na wątłym ramieniu. Musnęła jej wierzch opuszkami palców i kiwnęła głową, potwierdzając jedynie wszystkie słowa męża, zanim skosztowała karminowego trunku.
    Miała potrzebować go zdecydowanie więcej, aby dotrwać z tym samym uśmiechem do wieczora, bo rozmowy zaczęły toczyć się w niepożądanym tonie.
    Imienia Astrid mogła właściwie się spodziewać. To nie był pierwszy i zapewne nie ostatni raz, choć minęło już grubo ponad osiem lat od ich ślubu; przez pierwsze miesiące, nawet lata, zrzucała to na przyzwyczajenie starca, który nawet w roku 2000 zajeżdżał do nich niemal zabytkowym powozem, zaprzężonym w konie, wzbudzając niemałe zainteresowanie pozostałych mieszkańców Forsteder. Teraz myślała, że to czysta złośliwość. Musiała to jednak wciąż tolerować w milczeniu. Spojrzała na Vigdis, która, z racji wieku i silnych genów ojca, miała w sobie o wiele mniej opanowania, obawiając się wybuchu ze strony nastolatki przez nazwanie macochy imieniem matki, lecz - na całe szczęście - do tego nie doszło. Spiorunowała za to spojrzeniem Lasse, który powtórzył Astrid, jakby nie miał pojęcia kim była. Może był zdenerwowany przedstawieniem rodzinie swojej partnerki, tak to sobie tłumaczyła.
    Halvard sprostował tę pomyłkę, na co zareagowała jedynie pełnym wdzięczności spojrzeniem, chcąc jak najszybciej sprawić, aby wszyscy o tym zapomnieli. Postać zmarłej, pierwszej żony nie była Dahlii solą w oku, lecz zarazem wspominanie jej przy świątecznym stole to nieodpowiedni pomysł. Szczerze obawiała się co Albert przygotował dla ich dzieci. Zwłaszcza, kiedy znów zdecydował się skomentować metody wychowawcze, pozwolenie, aby zasiedli z nimi przy stole. Lovise spojrzała na nią pytająco, nie rozumiejąc o co chodzi, Ranvald też zdawał się nie do końca rozumieć znaczenie słowa progresywnie, a Dahlia potrząsnęła lekko głową, niewerbalnie mówiąc mu: nie teraz. Nie obawiała się, że nie będzie ich z nimi przy kolacji; mimo całego szacunku jakim mąż darzył dziadka, niezmiennie stawiał na swoim, zawsze - i teraz była z tego powodu wyjątkowo rada. Wciąż musieli mu przypominać, że to już nie pierwsza połowa XX wieku, lada dzień mieli wkroczyć w nowe millenium. Dbali o tradycje i dawne wartości jak mało kto w Midgardzie, lecz kto trwa w miejscu, ten tak naprawdę się cofa.
    - Dzieci są zachwycone, że mogą spędzić z wami czas - dodała, nie patrząc na Alberta, a pozostałych gości, modląc się w duchu, aby Lovise nie podchwyciła tematu. Dziewczynka była jednak zajęta cichą obserwacją siedzącej obok blondynki - i nie tylko ona była ciekawa osoby Irene. - Mhm... - odpowiedziała na słowa Lasse, obserwując go uważnie i mrużąc przy tym oczy, jakby próbowała wychwycić co jest nie tak. Interesujące, że wspominał o tym wszystkim dopiero teraz, kiedy miał okazję w Atelier Rue Johnson. Wypowiadał się o nowej miłości tak tajemniczo, jakby miał coś do ukrycia, tymczasem panna Ohnstadt? Robiąca doktorat z magii runicznej? Nie musiał przedstawiać jej osobiście, by wyjawić tożsamość kobiety, dobrze jednak, że w ogóle do tego doszło... Zaczynała się już o niego martwić. Teraz myśl o tym jak Halvard zareaguje na potencjalny tytuł doktorski u kobiety wydawała się lekka i nieszkodliwa. - Poznaliście się na uczelni? - spytała uprzejmie, kiedy mąż dopytywał o temat pracy doktorskiej, czego sama była ciekawa. - Nie musisz wchodzić w szczegóły, Irene - zapewniła dziewczynę. Lovise z ostrożnością nabijała na widelec zielony groszek i przestała słuchać po kilku chwilach, gotowa, aby włączyć się do rozmowy w losowym momencie. - Twoja rodzina mieszka w Norwegii? - pytała dalej, bo wydawało jej się, że słyszy inny akcent w głosie Irene, bardziej znajomy. Nazwisko Ohnstadt było im dobrze znane, bo kto nie słyszał o potentatach branży grabarskiej? Właściwie Dahlii nie dziwiło zainteresowanie blondynki klątwami... Nie tylko gospodarze patrzyli na nią z ciekawością, wyczekując odpowiedzi; ku Irene kierowało się spojrzenie kilkorga innych gości. Miała jedynie nadzieję, że Albert powściągnie język i nie skomentuje tytułu doktorskiego u kobiety, choć pewnie w tym temacie byli z Halvardem zaskakująco zgodni... Aby do tego nie dopuścić podchwyciła temat, kiedy mąż zwrócił się do Silje.
    - Świat poezji rozczarowujący? - pytała. - Właściwie nawet trochę ci zazdroszczę, kochana, studia nad literaturą muszą być fascynujące, podobnie jak historia sztuki - stwierdziła Dahlia, odkładając własne sztućce, aby pokroić kawałek ryby na talerzu Lovise i uniknąć plam na ich ubraniach, gdyby dziewczynka zdecydowała się zrobic to sama. Może popełniła błąd, odwracając jej uwagę od posiłku, bo uniosła wówczas spojrzenie na wchodzącego z podarkami Gustafa.
    - PREZENTY! - zawołała radośnie, podekscytowana, zapewne myśląc, że w pakunku czeka na nią porcelanowa lalka.
    Nic bardziej mylnego...

    Dla Silje:

    Hedvig Tordenskiold była w wyśmienitym humorze. Rzadko opuszczała rezydencję w Oslo, będącą siedzibę klanu mężczyzny, którego poślubiła przed tak wieloma laty, że właściwie nie pamiętała jakie nosiła nazwisko przed zamążpójściem. Rodziną byli jej wszyscy Tordenskioldowie i spowinowaceni, czuła się więc zachwycona, że mogła towarzyszyć bratankowi (a może bratankowi kuzyna szwagra... to właściwie nieistotne...) i jego żonie w podróży do Midgardu, by wziąć udział w uroczystości świątecznej z dziedzicem klanu. Przywitała się ze wszystkimi słabym głosem, przy pomocy Halvarda, którego z wdzięcznością poklepała po ramieniu mówiąc:  - Dziękuję, kochanieńki, to już nie te lata - usiadła przy stole i na kilka minut odpłynęła, kiedy wzniesiono pierwszy toast i na złotych talerzach pojawiło się jedzenie. Drżącymi dłońmi trzymała nóż i widelec, mrużyła oczy wpatrując się w doskonałego, norweskiego łososia jak sroka w kość, krojąc go na kawałki jeszcze mniejsze niż te na talerzu Lovise, pozornie głucha na toczące się rozmowy.
    Ożywiła się dopiero, kiedy rozległ się trzask pękającej figurki, lecz nie skomentowała tego ani słowem. Powiodła zamglonym spojrzeniem po gościach i zatrzymała je na sylwetce Silje, uśmiechając się szeroko.
    - OCH, MOJA SŁODZIUTKA, GDZIE SIĘ PODZIEWAŁAŚ? Sto lat cię nie widziałam. Czemu nie odwiedzasz starej matki, Galaretko, hmm? Czemu robisz taką minę? Nie pamiętasz, słodzinko? - zaświergotała dziwnie głośno. - Tak, tak. Właśnie tak było. Taka byłaś pulchniutka, okrąglutka, ha! Olinek okrąglinek taki. Pulchniutka jak świeża drożdżówka, ale tak żeś się cała trzęsła... Pupa ci się trzęsła jak galaretka, kiedy się śmiałaś, ha-ha! Dobrze to pamiętam!

    Zapraszam do rzucania kością k6 na zdarzenie losowe. Rzut jest dowolny, może być wykonany przez każdego z gości.

    1. Twój prezent na święta zupełnie nie przypadł Lovise do gustu. Wydawała się nadąsana i wreszcie wybuchnęła rzewnym płaczem w Twoje ramię pytając dlaczego nie wybrałeś porcelanowej lalki.
    2. Znajdujesz w swojej potrawie ukryty migdał, co oznacza, że by tradycji stało się zadość musisz zaimprowizować krótki wierszyk - w zamian otrzymujesz maleńką świnkę z marcepanu
    3. Cioteczka Hedvig, mająca już prawie sto lat, znów się zapomniała i myśli, że jesteś jej synem/córką. Zaczyna z sentymentem wspominać czasy, kiedy nosiłeś pieluchy i wszyscy nazywali cię Galaretką, bo byłeś taki pulchniutki i trząsłeś się podczas śmiechu.
    4. Nie dzieje się nic szczególnego. kolacja przebiega spokojnie.
    5. Pity przez ciebie trunek okazał się mocniejszy niż sądziłeś. Alkohol lekko uderza ci do głowy i na usta cisną się słowa, które wolałbyś zachować w tym gronie dla siebie.
    6. Dedykowany najmniejszym gościom zaczarowany gnom myli się i zamiast bawić się z dziećmi, zaczyna zaczepiać ciebie zachęcając do wspólnego śpiewania świątecznych piosenek.


    FAMILY, DUTY, HONOR


    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Zaproszenie zdawało się swoistym obowiązkiem, choć i Albert nie zjawiał się na kolacji u Tordenskioldów, tylko po to, aby odhaczyć daną wizytę. Bliskość wobec Halvarda, jaką nabrał od dzieciństwa malca, od kiedy brał go na polowania i pokazywał świat poza miastem, w głębokim ciemnym pełnym zwierzyny lesie. Zobaczenie, jak chłopak dorasta i w końcu zakłada własną rodzinę, a i, co ważne, pnie się po szczeblach kariery w rodzinnym biznesie. Dziadkowi Albertowi Halvard przypominał samego siebie, z tym że 40 lat temu.
    Ależ oczywiście. Dahlia. Daruj mi, umysł już nie ten — dodał szybko, marszcząc brwi, gdy tylko uprzejmie gospodarz upomniał go w sprawie pomylonego imienia, choć w głosie mężczyzna próżno było szukać jakiejkolwiek skruchy. Wypowiedziane słowa były wręcz pospieszne. Ta informacja była dla niego równie istotna, co wykaz herbat, jakie znaleźć można było w regałach w tym domu. Choć nie był przyjemniaczkiem, bawidamkiem, czy komplemenciarzem, tak nie był skończonym wioskowym chamem. Nie bez powodu przed własnym imieniem w każdym podpisie stawiał "sir". Lata spędzone daleko od kraju przodków, gdzieś na brytyjskich wyspach, guwernantki i nauczyciele przygotowywali go z etykiety i korzystał z niej. Problemem była kwestia poglądów. Nawet w młodości, kilkadziesiąt lat temu, opinie Alberta uchodziły za wyjątkowo tradycjonalistyczne i skrajnie konserwatywne, a fakt, że nie zauważał on postępu i upływu czasu, sprawiał, że dziś całkowicie nie potrafił odnaleźć się między nowymi wartościami, negując ich istnienie i traktując, jako coś absurdalnego. — Odchowałem osiemnaście córek i wszystkie dobrze wyszły za mąż, ale niesforna dziatwa w latach mojej młodości siadała przy osobnym stole, aby nie psuć krwi dorosłym — wyjaśnił bardziej do męskiego ogółu, tłumacząc własne przekonania. — Nie neguję twojego podejścia, Halvardzie. Ragnvald rośnie na silnego mężczyznę, niechaj uczy się życia, rację prawisz. Może wybierzecie się ze mną na polowanie po nowym roku? — skomentował, przyglądając się synowi Halavarda. Dzieci powinny być odsunięte od matki, aby nie stały się miękkie. Czy już nikt nie pamiętał starych prawd?
    Kamilla srebrnym widelcem ledwo co ruszyła rybę, ewidentnie próbując przemilczeć i możliwie jak najszybciej uciec z tego miejsca, wyraźnie zestresowana. Obudziła się, dopiero gdy wspomniany został doktorat partnerki Lasse, na co jej narzeczony (niezbyt młody ciałem, ani duchem) wyraźnie zmarszczył brwi w swoistym niedowierzaniu. Jej oczy wypełniły się pewną nadzieją, jakby sama kiedyś marzyła o podobnej karierze, choć dziś nie mogła już na nią liczyć. Pisany jej był inny żywot.
    Lasse, synu. Pamiętaj dobrą radę starego człowieka. Im kobieta więcej usiłuje sobie wepchnąć do głowy, tym mniej miejsca znajdzie tam na obowiązki — pokręcił z niedowierzaniem i rozbawieniem głową. — Młoda panno, czy wiesz, że zbyt długie studiowanie u kobiet potrafi prowadzić do nieużyteczności? To kwestia naczyń krwionośnych, krew odpływa z brzuchów do głowy. Straszne przekleństwo, powinnaś uważać — pouczył Irenę.
    Dzieci mogły rozpakować prezenty, schowane tam kusze i łuki miały służyć im w okresie polowa, lecz nim to się stało, bardzo szybko uwagę dziadka Alberta odwróciło małe butne coś, które rozpoczęło żywe zaczepianie jego nogi. Istnie świąteczny i elegancki klimat rzecz jasna nie mógł odbyć się bez typowych dla Brytanii tradycji, tutaj ewidentnie w odświeżonej i nieco zmodernizowanej, ale przy tym ciekawszej formie. Roześmiał się pod nosem, łapiąc skrzeczącego gnoma za kaftan, aby wkrótce wręczyć go siedzącemu obok mężczyźnie.
    Chwyć go za głowę — polecił twardym, acz rozbawionym tonem, a gdy tylko chłopaczyna wykonał powierzone mu zadanie, wtedy też Albert szarpnął za nogi gnoma z całej siły (bo choć był już starcem, tak siły po młodzieńczych zapędach pozostało mu nader wiele), pozwalając by zaczarowana figurka, ku uciesze chyba jedynie pomysłodawcy tej zabawy, rozerwała się w pół. — W Anglii nazywaliśmy je christmas cracker — wyraźnie dało się usłyszeć brytyjski akcent, gdy wypowiadał nazwę. — Wylatywały z nich cukierki dla bajtli i czasem wierszyki — rozejrzał się jeszcze dookoła, aby zobaczyć, co takiego wyleciało z tego konkretnego crackera.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Bezimienny' has done the following action : kości


    'k6' : 6
    Widzący
    Lasse Nørgaard
    Lasse Nørgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1236-lasse-idar-nrgaard#9818https://midgard.forumpolish.com/t1264-lasse-nrgaardhttps://midgard.forumpolish.com/t1266-tyv#10151https://midgard.forumpolish.com/f120-lasse-i-ida-nrgaard


    Przez głowę przeszło mu, iż w istocie wolałby umrzeć niż pozwolić, by teatrzyk, który odgrywali właśnie z Irene, kiedykolwiek stał się prawdą. Było coś bezlitosnego w tej szopce - coś zapachem przypominającego zbyt duszące, mydlane perfumy. Lasse czuł, jak ciężkie powietrze zebrane szczelnie w ścianach eleganckiej jadalni podchodzi mu do gardła, jak wzbiera na języku, jak zasnuwa oczy mgłą, na tyle gęstą i zawiesistą, by zniekształcić obraz, rozmyć krawędzie ich idealnego świata jak nadal mokrą akwarelę. Ścisnął nieco mocniej dłoń Irene i ciemna, wyniosła powaga jego młodej twarzy stopniała w przeciągu fragmentu sekundy - oczy stały się duże i ufne, policzki blade ze stresu, usta drgnęły pojedynczym łukiem nerwowego uśmiechu. Nigdy nie był dobrym kłamcą, nigdy w zasadzie nie był wybitny w słowa. Zamarł na kilka długich chwil, słuchając swojej towarzyszki, której zawsze bliżej było do siostry niż do partnerki i wiedział, że robi źle, wiedział, że czyni paskudnie, ale wiedział również, iż to jedyny sposób, by dać sobie choćby chwilę z dala od czujnych spojrzeń rodziny. Wystarczy być z nią choćby jedne święta, jeden miesiąc, potem udać złamane serce, mówić z markotnym rozczarowaniem, iż od czasu Irene nie ma siły na randki; oczywiście, nikt nie byłby zachwycony, ale o wiele łatwiej było być w ich oczach kimś, kto jest samotny przez pechową miłość do kobiety niż mężczyzny. Nie umiał przestać wyobrażać sobie bólu w oczach Dahlii, kpiny w twarzy Halvarda, jego rodziców kolejny raz oskarżających go o to, że próbuje zrobić im na złość, że niszczy sobie życie i przynosi im wstyd. Nie mógł przełknąć nawet kęsa, nie mógł puścić dłoni przyjaciółki, nie umiał dodać nic poza wymuszonym, suchym uśmiechem, gdy ta wymieniała uprzejmości z gospodarzami. Dopiero gdy wyczekujące pytanie Dahlii rozniosło się wdzięczna fala wzdłuż zastawionego stołu, Lasse uniósł na nią spojrzenie, przytakując delikatnie. Z zewnątrz mógłby wydać się niemal rozmarzony.
    - Tak, na uczelni, właściwie w bibliotece. To całkiem zabawne, większość miłości w moim życiu znajdowałem w bibliotece - odezwał się łagodnie, wracając spojrzeniem do znajomej twarzy Irene. Wydawała mu się teraz bezpieczną bezą, do której musiał wracać raz po raz, by nie stracić spokoju. Większość poza jedną, większość poza tą, która teraz sprawiała, że było mu niedobrze i słabo, że jedzenie smakowało jak tektura i mdła nienawiść do siebie samego. Sięgnął po kieliszek wina, ale i ono wywoływało mdłości, a gdy Albert odezwał się nad jego uchem, Lasse przeszło przez myśl, iż nie ma w zasadzie niczego złego w morderstwach na osobach starszych. Nie wypadało żyć tak długo.
    Obrócił twarz w jego kierunku. Był nadal przystojny i dobrze zbudowany, złożony z ostrych krawędzi i mocnych zarysów mężczyzny, który nigdy nie musiał walczyć o szacunek i kłamać, by uciec przed wstydem. Przypominał w tym Halvarda i Nørgaard nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jest w przekonaniu tym jakaś brutalna niesprawiedliwość, jakiś wyrachowany podstęp, który miałby zapędzić go prosto pod lufę jak jednego z tych biednych, płochliwych jeleni. Uniósł na moment wzrok i ponad ramieniem Alberta dostrzegł filigranową twarz jego narzeczonej - wydała mu się smutniejsza niż on sam.
    - Z całym szacunkiem, Sir, ale nie jestem w stanie się z tym zgodzić. Moja matka jest kobietą wybitnie wykształconą, jedną z najlepszych tłumaczek run w Skandynawii. Mnie i moje rodzeństwo wychowały kobiety uczone, z tytułami i osiągnięciami, a jednocześnie w pełni oddane rodzinie - odparł więc i choć silił się na ton grzeczny i potulny, pojedyncza nuta zdenerwowania przebiła się przez jego słowa jak długa i ostra końcówka igły. - Nauka zawsze była nad wyraz ważna dla naszego klanu, bez względu na płeć. Ale cóż... jestem pewien, że każdy ma prawo do własnego poglądu w tej sprawie, choćby niepopartego żadnymi badaniami. - Uśmiechnął się blado, sięgając kolejny raz po kieliszek, starając się nie patrzeć na niemal nietknięty talerz.
    Bolała go głowa, a krótka fala chaosu w jadalni nie pomogła. Zdążył nachylić się kolejny raz w stronę Irene, by pokrzepiająco dotknąć jej dłoni, zaśmiać się szczerze i niespodziewanie na brzmienie monologu starej ciotki, która widocznie brała jego młodsza siostrę za kogoś zupełnie innego. Ponad stołem mrugnął do Silje porozumiewawczo, choć w spojrzeniu tym nie brakowało pewnej złośliwej, braterskiej kpiny - nieco okrutnej, ale słodkiej i ciepłej w swojej istocie. Był pewien, że coś dotknęło go w ramię, ale gdy Albert wydał mu rozkaz, Lasse westchnął jedynie i zrobił, co mu kazano, zbyt słaby i zbyt zestresowany, by kolejny raz oponować. Nie wzdrygnął się nawet, gdy figurka rozerwała się w pół, sytuacja wydala mu się bowiem na tyle abstrakcyjne, że niemal zabawna.
    - Może powinienem wybrać się do Londynu na kolejne wakacje...


    As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round

     
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Lasse Nørgaard' has done the following action : kości


    'k6' : 6
    Gość
    Anonymous


    Jeszcze przed przekroczeniem progu rezydencji, łudziła się, że da radę wykrzesać z tej szopki jakąś zabawną nutę, że będzie niemal prześmiewczo podrygiwała do melodii wygrywanej przez rodzinę Lasse, nienaturalnością własnego zachowania kpiąc im prosto w oczy. Nie umiała odnaleźć w sobie krztyny szacunku do Tordenskioldów, nieważne jak szerokie były ich uśmiechy wzbudzali w niej zwykłe obrzydzenie. Jak można było dać zawładnąć się uprzedzeniom na tyle mocno, by ich własny krewniak, człowiek, w którym płynęła ta sama krew, musiał posuwać się do urządzania tak irracjonalnego przedstawienia, byle tylko zaspokoić oderwane od rzeczywistości oczekiwania? Powinien móc przyprowadzić tu jego, powinien z uśmiechem opowiadać o nim, powinien mieć pieprzone prawo tak oczywiste, jak każdy nabierany oddech - kochać kogo tylko mu się żywnie podobało.
    Na udzieloną Dahlii odpowiedź, instynktownie zacisnęła mocniej palce na dłoni Lasse, a jej wzrok w krótkim ułamku sekundy zawisł na portrecie Idy po drugiej stronie stołu. Poczuła gorzki posmak na podniebieniu, usiłowała zmyć go łykiem wina, choć ten uparcie nie dał się stłamsić, rozprzestrzenił się dalej i głębiej, zupełnie odbierając jej apetyt.
    - Moje badania koncentrują się na metodach wczesnego wykrywania klątwy żywego srebra - skłamała płynnie, odnajdując w brzmieniu tych słów niezwykle dojmującą nutę, którą ponownie utopiła w odrobinie alkoholu. Oddałaby wiele, żeby doktorat leżał w zasięgu jej możliwości, żeby wydostać się z martwego punktu, pochwycić się czegoś, co miało znaczenie. Uderzyło w nią to jeszcze mocniej, gdy pochwyciła spojrzenie Kamilli, wydającej się współdzielić to samo marzenie. - To niezwykle… odkrywcza uwaga. - Kopnęła przyjaciela pod stołem, bo zakrawał o przegrany przypadek w loterii zdrowego rozsądku i najwyraźniej żaden argument nie mógł mieć wystarczającej mocy, by przebić się przez skorupę takich gabarytów głupoty. Nie było sensu na wdawanie się w niepotrzebne dyskusje, nawet ona powściągnęła język ograniczając się do krótkiego: - Po powrocie przyjemnością poczytam o badaniach ten temat… Sir - w ślad za Dahlią i Lasse powtórzyła dziwaczny tytuł, licząc, że zamaskuje osad powoli wdzierającej się w jej głos ironii. W tamtej chwili Lauge Nørgaard wydawał się figurą niemal świętą. Może i mieli z Albertem kilka wspólnych zainteresowań oscylujących gdzieś pomiędzy snuciem wyssanych z palca teorii a byciem kompletnie oderwanymi od rzeczywistości, ale przynajmniej Lauge próbował wyperswadować na niej jedynie masowy mord, nie macierzyństwo.
    - Z Bernhardem? - powtórzyła powoli, zmęczona pleceniem kolejnych warkoczy kłamstw. Miała wrażenie, że Halvard umyślnie podsuwa kolejne pytania na stół, tylko po to, by wreszcie któraś z wymyślonych naprędce odpowiedzi okazała się zatruta, ujawniła przed nimi składniki całej tej bujdy. - Może moja nieobecność wyszła więc na lepsze. Wolałabym nie zagłębiać się w podłoża rodzinnych waśni pozwolę sobie jedynie powiedzieć, że nie jesteśmy ze sobą w zażyłych stosunkach - wyjaśniła z cichą nadzieją, że nie przerodzi się to w plotkę, która namiesza Ohnstadowi w życiu. Była natomiast święcie przekonana, że Halvard stanie się głównym bohaterem koszmarów, jakie będą spędzać jej sen z powiek w najbliższych miesiącach.
    - Tak, choć przez sporą część mojego życia mieszkałam również w Uppsali i Midgardzie - odpowiedziała Dahlii, rzucając w swoje łgarstwa ziarenko prawdy. Nie miała wątpliwości, że gdyby wypaliła z jakimkolwiek norweskim miastem, Halvard za moment zapytałby o nieistotny szczegół, niby błahy, a jednak zakończony ostrym szpicem w razie wykrytych nieścisłości - gwóźdź do trumny, mający dobić całą tę maskaradę pozorów. Zmuszona do improwizacji, wymyśliła więc naprędce szaleńcze wyjaśnienie, ale nie uchyliła rąbka tajemnicy, dopóki nikt nie dopytał o powód.
    Grad pytań zdawał się ustać, światła reflektorów skierowały się na biedną Silje zaatakowanej przez ciotkę, a Irene natychmiast wbiła widelec w zawartość swojego talerza, by nie parsknąć śmiechem. Choć odrobinę jej współczuła, cieszyła się z tej chwili oddechu, wolna od badawczych spojrzeń rodziny odnalazła w sobie na nowo zdolność przeżuwania jedzenia. Jak się wkrótce okazało, nie na długo.
    - Chyba trafiłam na migdał - zignorowała tortury gnoma, nachylając się w stronę Lovise, by choć trochę uziemić nadciągający okręt upokorzenia. Szczerze żałowała, że nie udławiła się orzeszkiem, przynajmniej oszczędziłaby sobie żenujących wspomnień. - Lovise, może mi pomożesz? Był taki wierszyk o bałwanku, niech go sobie tylko przypomnę. - Uśmiechnęła się do dziewczynki, ogniskując na niej całą swoją uwagę. - Stoi bałwan w kapeluszu, nic nie słyszy, nie ma uszu, ślepki z węgla patrzą krzywo, Lars ulepił takie dziwo - wyrecytowała, licząc na pomoc młodszej towarzyszki. - Lepiłaś tej zimy bałwanka? Twój z pewnością był o wiele piękniejszy niż ten Larsa.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Irene Engberg' has done the following action : kości


    'k6' : 2
    Gość
    Anonymous


    Jeszcze odrobinę przykucając, obserwowała, jak Lovise radośnie obraca się, aby zaprezentować widoczną z tyłu sukieneczki kokardę. Silje uśmiechnęła się do niej i pokiwała głową z uznaniem, jakby nigdy wcześniej nie widziała takiej wspaniałej ozdoby.
    Śliczna – odpowiedziała z uśmiechem, który bardzo szybko przerodził się w wyraz szczerego zdumienia. Lovise miała wspaniałą wyobraźnię, ale za każdym razem potrafiła ją zaskoczyć. – Zamek? – powtórzyła za nią, zerkając kontrolnie na Dahlię, jakby chociaż jej mina miała naprowadzić ją na właściwy trop, ale wyglądało na to, że nie. Blondynka została pozostawiana sama własnemu zdumieniu, kiedy matka pchnęła kilkuletnią córeczkę w stronę stołu, zanim jeszcze zdołała rozwinąć swoją wypowiedź.
    Silje nie pozostało nic innego jak dołączyć do innych, zająć miejsce, odczekać, aż Halvard skończy wznosić toast (strasznie nie lubiła tej części spotkania, nie przepadała za trunkami i miała nadzieję ich nie tykać więcej do końca wieczora) i upiła nie za wielki łyk trunku, podczas gdy jej myśli powędrowały w zupełnie inną stronę.
    Nie tak dawno temu odwiedziła Dahlię z głową pełną wątpliwości. Dzisiaj, patrząc na nią, stojącą u boku męża, chciała bardzo wierzyć, że gdyby była na jej miejscu, byłaby szczęśliwa. Ale im dłużej się starała, im bardziej chciała wyobrazić sobie siebie u boku zaproponowanego jej przez rodzinę mężczyzny, tym bardziej tonęła w przeświadczeniu, że bardzo szybko straciłaby oddech, że zgasłaby, pogrążona w nieszczęściu i niemożliwości wyrażenia swoich prawdziwych uczuciach.
    Nadal nie mogła ich okazywać zawsze… lecz przynajmniej miała rodzeństwo, które znosiło ją i w najlepszych, i najgorszych chwilach.
    Zasiadając do stołu obok dziewczyny, która zdawała jej się dziwnie znajoma, choć nie potrafiła sobie przypomnieć, skąd mogła ją znać – a przy tym tragicznie smutna, mogła choć przez chwilę odetchnąć. Nakładając sobie dość małą porcję jednej z potraw, mogła przynajmniej na chwilę odpłynąć myślami w inną stronę, gdy cały ostrzał pytań koncentrował się na Irene. I pewnie nie zwróciłaby na temat rozmowy, gdyby nie usłyszała tonu Lasse. Tonu, który zwiastował rychłą katastrofę. Wtedy, jeszcze wsuwając do ust porcję jedzonego łososia, nachyliła się nieco nad stołem, aby spojrzeć to na niego, to na dziadka Alberta, do którego najwidoczniej pił.
    Całą otoczkę zdołała dopowiedzieć sobie sama. Sir Albert zapewne zdążył obrazić wszystkie kobiety w jednym zdaniu, na co oburzył się Lasse. A zważywszy na to, że temat zaczął dotyczyć pracy doktorskiej Irene, chodziło o jakiś niekorzystny wpływ edukacji na funkcjonowanie kobiety czy coś takiego. Teoretycznie ją drażniło, praktycznie – nawet było jej go trochę szkoda. To było straszne, żyć z przeświadczeniem, że istota tak silna jak kobieta w istocie służy tylko do jednego.
    Jej wzrok dosłownie przypadkiem prześlizgnął się przez twarz Katariny (o ile tak miała właśnie na imię), lecz po chwili zatrzymał się na niej na dłużej. Jej mina mówiła wiele i nie tylko ona zdołała to zauważyć. I nawet poczuła lekkie uczucie zdenerwowania. To takie niesprawiedliwe – młoda dziewczyna, wydana za kogoś takiego jak ten mężczyzna, zapewne tylko dlatego, że w jej rodzinie się nie przelewało. To prawie jak sprzedaż  własnej córki.
    Gorszym było jednak to, iż widziała w niej siebie – w skrajnej sytuacji, w małżeństwie z przymusu, bo tak wypada.
    Może właśnie to natchnęło ją, aby się przełamała i nachyliła do Kamilli, aby szepnąć jej:
    Co chciałaś studiować? – Z nadzieją, że choć przez chwilę poczuje się lepiej w tym towarzystwie.
    Albo może obie się poczują.
    Nie dane jej było zbyt długo porozmawiać z dziewczyną siedzącą obok, kiedy słowa Halvarda widocznie skierowane były do Silje. O nie. Nie, nie, nie. Wcale nie chciała rozmawiać – a tym bardziej nie o swoich studiach. Nie o poezji, nie o własnych myślach, własnych wrażeniach, nie w kontekście tematu, który jeszcze zaledwie przed chwilą wisiał w powietrzu…
    Kiedy spoglądała to na Halvarda, to na Dahlię, chwila milczenia dość ponuro zawisła nad stołem, a Silje nie przychodziły żadne konkretne myśli do głowy.
    Tak… tak do końca, to nie zajmuję się tylko poezją – odparła zgodnie z prawdą, choć bardziej entuzjastycznie niż czuła to w rzeczywistości. – Badam literaturę powszechną, ale najczęściej nie są to nawet powieści. Reportaże, księgi historyczne, wszystko, co przydatne jest lub będzie młodym pokoleniom galdrów. – Nie lubiła koloryzować prawdy i udawać, że wszystko było w porządku. Tym razem jednak musiała, bo czuła, że Midgard zaczyna przekształcać się powoli w Muspelheim. – Tata zajmuje się bardzo podobnymi zagadnieniami – miała nadzieję, że w ten sposób szybko zakończy temat i ściągnie całe niewyjaśnione zainteresowanie z siebie na, być może, kogoś innego.
    Może nawet się to udało, bo za moment usłyszała głośne pyknięcie, na które praktycznie podskoczyła na krześle, a nim zdołała zorientować się, co konkretnie się stało, siedząca prawie naprzeciwko ciotka Hedvig tym razem ją pomyliła z którąś ze swoich latorośli. I może by nawet to wytrzymała, gdyby nie fakt, że poziom stresu właśnie sięgał zenitu – a mina Lasse, dostrzeżona kątem oka, wcale jej nie pomagała. Niekontrolowanie jedynie zaczerwieniła się, zapadła w sobie, nieco bardziej wsunęła pod stół, mając ochotę w tym momencie zapaść się pod ziemię, nawet do samego Hellheim (była pewna, że nawet upiorna Hel nie była tak straszna jak sir Albert i Halvard razem wzięci), i uciekła spojrzeniem gdzieś w bok.
    Odynie, niech to się szybko skończy, modliła się w duchu, tym samym wyłączając się z rozmowy. I miała nadzieję, że nikt jej do niej z powrotem za szybko nie włączy.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Silje Nørgaard' has done the following action : kości


    'k6' : 3
    Gość
    Anonymous


    ciotka Hedvig strikes again:
    1. Dahlia
    2. Halvard
    3. Lasse
    4. Irene
    5. Albert
    6. Vigdis
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Halvard Tordenskiold' has done the following action : kości


    'k6' : 4



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.