Ulica Handlowa
5 posters
Mistrz Gry
Ulica Handlowa Nie 28 Mar - 19:48
Ulica Handlowa
Droga do niej prowadzi przez skwer z pomnikiem Ostatniej Walkirii, znajdujący się tuż za murami Starego Miasta. Jest główną i jednocześnie najdłuższą ulicą w całym Midgardzie, która ciągnie się niemal przez całą dzielnicę, rozwidlając się na coraz mniejsze i bardziej kręte alejki – należy jednak uważać, by się w nich zgubić. Wzdłuż głównej ulicy mieści się wiele sklepów z rozmaitym asortymentem, rodzinnych przedsiębiorstw, przytulnych kawiarni czy restauracji. Zazwyczaj jest tu tłoczno, dlatego ważne jest, aby być czujnym i uważać na kieszonkowców, którzy tylko czekają na okazję.
Nik Holt
Re: Ulica Handlowa Pią 29 Gru - 16:34
Nik HoltWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kohtla-Järve, Estonia
Wiek : 24 lata (udaje, że ma 29)
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : fossegrim
Zawód : łowca roślin i właściciel sklepu z roślinami
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : Miłośnik pojedynków (I), Znawca natury (II), Duch wodospadu
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 8 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 11 / sprawność fizyczna: 7 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
17.05.2001
Czasem zakupy są potrzebne każdemu, nawet komuś takiemu jak Nik. Jego docelowym sklepem był zoologiczny, gdzie chciał zaopatrzyć się w kilka przysmaków dla Sansy. I jak to bywało tu czy tam, oczywiście spędził w sklepie o wiele więcej czasu, niż właściwie zamierzał. Ale jakby się tak zastanowić, kogo właściwie powinien rozpieszczać? Czasem przy okazji plątania się po sklepie przypominał sobie o bracie, jednak za każdym razem tłumił te myśli, bo tak. Brat był jedynym, co łączyło go z dawnym życiem, co łączyło go z Eirikiem, którym był dawno dawno temu. O ile 5 lat temu można nazwać „dawno”. Dla Nika i tak to było jak w innym życiu, którego z jednej strony chciał a z drugiej wcale nie chciał pamiętać.
Z takimi też myślami na przysmaki dla wiewiórki przewalił całkiem pokaźną część przygotowanych pieniędzy, ale jakoś specjalnie nie zamierzał narzekać na ten fakt. O zwierzątka zawsze należało dbać, bez względu na to czy swoje czy te niczyje. Dlatego też szczerze pogardzał każdym, kto nie miał serca do zwierzaków, nawet jeśli część z nich czasem trzeba było pozbawić życia, by uzyskać składniki alchemiczne. Chyba dlatego został łowcą roślin, przy roślinach nie miał aż takich wyrzutów sumienia. Pieniądze schował do wewnętrznej kieszeni kurtki, przysmaki do zewnętrznej i w zasadzie to miał nawet kierować się do domu, kiedy ktoś na bezczela na niego wpadł. Holt z trudem utrzymał równowagę, jednak nie przewrócił się, za to takie bezczelne wpadanie na innych kompletnie mu się nie spodobało.
- Na mordę Ymira, jak łazisz! – oburzył się, jednak wydawało mu się, że usłyszał upadającą torebkę na ziemię. Oczywiście natychmiast pomyślał o przysmakach dla Sansy, dlatego też zamiast sprawdzić, kto na niego wleciał, najpierw upewnił się, co zgubił. Woreczek na ziemi jasno wskazywał, że to nie były przysmaki Sansewierii, tylko ktoś coś upuścił. Od razu spróbował znaleźć osobnika, który na niego wpadł, jednak ten zdążył zniknąć w tłumie, zostawiając zamyślonego galdra samego. W takim momencie decyzja była jasna – bo to pierwszy raz Niklas przytulał do siebie coś, co oficjalnie nie należało do niego? Teraz jednak sytuacja była jeszcze prostsza, zgubione = niekradzione, także woreczek bardzo szybko znalazł się w rękach Nika. Cofnął się nieco na bok, by znowu ktoś go nie potrącił i zaczął obracać woreczek w dłoniach. Otworzyć czy nie otworzyć? Zajrzeć tutaj czy zajrzeć dopiero w domu? Kusiło zrobić to już teraz i natychmiast, ale jego wzrok przykuł znajomy, rozczochrany łepek pewnego kurdupla przemieszczający się gdzieś po ulicy. Reakcja mogła więc być tylko jedna. Woreczek natychmiast powędrował do kieszeni, a blondyn zanurzył się wśród tłumu, by swoją ofiarę zajść od tyłu.
Kiedy już znalazł się za zamyśloną Blancą, bez najmniejszego zawahania złapał ją w pasie, by natychmiast przycisnąć do siebie. Czy ryzykował? Oczywiście, że tak. Czy był tego świadomy? Do odważnych świat należy, jak mówiło przysłowie.
- Więcej uwagi, bo Cię ukradną, mała. – powiedział całkiem beztrosko, nachylając się do ucha Meksykanki. Jasne, że ulice nie były już aż tak niebezpieczne, co kilka miesięcy temu, nie byli też w Przesmyku Lokiego, ale nie byłby przecież sobą, gdyby nie zaskoczył kobiety. I nie odciągnął jej na bok, by nie porwały ich tłumy. Dopiero tam ją puścił, rozczochrał jej włosy i zademonstrował komplet uzębienia. – Cześć Blania. = dopiero teraz się przywitał w sensowny sposób, całkiem nieprzejęty faktem, że to on był tu młodszy i to wcale nie o rok, jak usilnie próbował twierdzić.
Dance with the waves
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.
Blanca Vargas
Re: Ulica Handlowa Sob 30 Gru - 16:41
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Powiedzieć, że była tego dnia nieznośna, to jak nic nie powiedzieć. Od mniej więcej tygodnia Blanca była zwyczajnie wściekła. Na Yami, jej uszczypliwości wobec Esa i surowość jako kierownika projektu wobec pozostałych. Na sam projekt, że nie szedł tak, jak początkowo zakładali, i że jego kontynuacja wcale nie była pewna. Na Nitę i Sala, za ich niemożliwy wręcz optymizm i naiwną wiarę, że wszystko na pewno się ułoży. Na siebie, że jej własna praca nie dawała efektów, i na ostatnie zdjęcia i obrazy, które stworzyła, a które nie spełniały jej wyśrubowanych wymagań. I na Esa. Na jego nadopiekuńczość, nadmierną troskę i potrzebę kontroli. I na ślady na jego plecach, których wcale nie zostawiła ona sama.
To nie tak, że podobna złość była dla Blanki czymś nowym. Meksykanka miała krótki lont i wściekała się często, często też trzymała się tej złości kurczowo, z całych sił, jakby nie umiejąc – lub nie chcąc – sobie z nią poradzić. To, co teraz było inaczej, to Barros. On i parę rzeczy, które wiązały się z nim bardzo ściśle.
Tego dnia opuściła mieszkanie, wiedząc, że więcej nie zdzierży. Pracy, towarzystwa pozostałych badaczy, nawet towarzystwa Esa. Niczego. Potrzebowała chwili oddechu i choć była boleśnie świadoma, że nie może nabrać go tak, jak robiła to jeszcze przed kilku miesiącami – definicja relaksu Blanki ani trochę nie współgrała z obiecaną Barrosowi lojalnością – musiała zrobić cokolwiek.
Odstawiła się jak szczur na otwarcie kanału w wersji letniej. Szerokie szorty o głębokich kieszeniach, ciasny top satysfakcjonująco eksponujący jej dekolt i wytatuowane plecy, wszystkie nowe kolczyki na swoich miejscach, wyraźnie znoszone trampki, iskrzycowe okluary na nosie, prawie pusty plecak-worek przerzucony przez jedno ramię. Po chwili wahania zrobiła nawet makijaż – tylko po to, by poczuć się dobrze. Lepiej.
Blanca była próżna i łaknęła ludzkiej uwagi, aprobaty, głodu w spojrzeniach, jakimi ją obrzucano.
Tak wyszykowana poszła na zakupy – bez listy, bez planów, i, w dużym stopniu, także bez nie wiadomo jakich pieniędzy, które mogłaby przepuścić. Uzupełniła trochę zapasów artystycznych – nowa paleta pastelowych farb z daleka krzyczała, by zabrać ją do domu – i obkupiła się w lizaki, wypychając słodyczami papierową torbę. Pakując rzeczy do plecaka zastanawiała się właśnie, czy pójść najpierw do księgarni czy, być może, zajść do krawca tuż obok, obejrzeć fantastycznie kuse, kolorowe sukienki – gdy ktoś złapał ją w pasie, obejmując mocno.
Wciągnęła powietrze z głośnym sykiem.
- Nik, kurwa – warknęła z oburzeniem. Rozpoznając głos, dołożyła wszelkich starań, by nie okazać, jak bardzo ją przestraszył – choć i tak zdradzało ją galopujące teraz jak szalone serce.
Dała się odciągnąć na bok – i sapnęła z niezadowoleniem, gdy rozczochrał jej włosy.
- Upierdolę ci kiedyś te ręce przy samej dupie, serio – ostrzegła z przekonaniem, zupełnie nie przejmując się nielogicznością swojej groźby.
Przez dłuższą chwilę układając z powrotem rozwichrzone włosy – komicznie zmarszczony nos i brwi tylko podkreślały, jak bardzo poirytowana była – poświęciła moment na uświadomienie sobie paru rzeczy. Tego, jak wulgarna zrobila się w ciągu ostatnich dni – meksykański ogień i niewybredne słownictwo wylewały się z niej falami. Tego, jak bardzo drażniły ją najbardziej pierdołowate sprawy. I tego, jak dziwnie było spotkać Nika poza tętniącą muzyką, rozświetloną milionem barw klubową salą.
Upewniając się, że żaden z kosmyków nie sterczy jej już komicznie, bezczelnie obrzuciła Nika spojrzeniem od góry do dołu – co nie było niczym nowym, bo Blania zazwyczaj patrzyła na niego właśnie tak.
To między innymi z tego powodu Vargas unikała ponownych spotkań ze swoimi jednorazowymi przygodami. Całe to rozbieranie się wzrokiem przy każdym spotkaniu, zastanawianie się, czy kolejny raz byłby już jakąś deklaracją czy jeszcze nie – nie chciała tego. To tylko z Nikiem było inaczej. Z Nikiem, z którym – jak się okazało – bardzo wiele ją łączyło. Zwykle uciekając zaraz po orgazmie, u Nika akurat została – i rozmawiali. Długo, przeplatając różnorakie obserwacje mniej lub bardziej wysublimowanymi żartami. Została u niego na noc, wyspała się w jego łóżku, a gdy wychodziła nad ranem – po jeszcze jednym szybkim numerku, którego nie potrafiła sobie odmówić – byli już umówieni na kolejne wspólne wyjście. Nie po to, by znów skończyć je razem, ale po to, by razem się bawić, znaleźć kogoś sobie nawzajem. Potem powtarzali to jeszcze parę razy, w efekcie czyniąc aklimatyzację Blanki w Midgardzie dużo przjemniejszą niż zakladała.
Przez jedną, krótką chwilę, pomyślała, że może to dzisiejsze spotkanie było akurat całkiem dobre. Że może mogłaby swoją złość przekuć z Nikiem w coś fajnego. Ostatnio, te parę miesięcy temu, było przecież miło.
Ostatnio jednak nie miała Esa, a teraz już tak.
Odetchnęła głęboko, nagle dodatkowo sfrustrowana i zmusiła się by zamiast na opinające ciasno tyłek Nika spodnie spojrzeć chłopakowi w oczy.
I przypomnieć sobie, co ostatnio wyznał jej Barros.
- Ej - zaczęła i już jasnym było, że nie zamierzała pytać o to, co kupił i co kupić zamierzał. - Ty mi wyrywasz dupę – stwierdziła raczej niż zapytała z typową dla siebie bezpośredniością. Żadnego krążenia wokół tematu, żadnej gry wstępnej. - Esteban? Goły tyłek w lesie? – rzuciła, znacząco unosząc brwi i czekając tylko na iskrę zrozumienia na twarzy Nika.
To nie tak, że podobna złość była dla Blanki czymś nowym. Meksykanka miała krótki lont i wściekała się często, często też trzymała się tej złości kurczowo, z całych sił, jakby nie umiejąc – lub nie chcąc – sobie z nią poradzić. To, co teraz było inaczej, to Barros. On i parę rzeczy, które wiązały się z nim bardzo ściśle.
Tego dnia opuściła mieszkanie, wiedząc, że więcej nie zdzierży. Pracy, towarzystwa pozostałych badaczy, nawet towarzystwa Esa. Niczego. Potrzebowała chwili oddechu i choć była boleśnie świadoma, że nie może nabrać go tak, jak robiła to jeszcze przed kilku miesiącami – definicja relaksu Blanki ani trochę nie współgrała z obiecaną Barrosowi lojalnością – musiała zrobić cokolwiek.
Odstawiła się jak szczur na otwarcie kanału w wersji letniej. Szerokie szorty o głębokich kieszeniach, ciasny top satysfakcjonująco eksponujący jej dekolt i wytatuowane plecy, wszystkie nowe kolczyki na swoich miejscach, wyraźnie znoszone trampki, iskrzycowe okluary na nosie, prawie pusty plecak-worek przerzucony przez jedno ramię. Po chwili wahania zrobiła nawet makijaż – tylko po to, by poczuć się dobrze. Lepiej.
Blanca była próżna i łaknęła ludzkiej uwagi, aprobaty, głodu w spojrzeniach, jakimi ją obrzucano.
Tak wyszykowana poszła na zakupy – bez listy, bez planów, i, w dużym stopniu, także bez nie wiadomo jakich pieniędzy, które mogłaby przepuścić. Uzupełniła trochę zapasów artystycznych – nowa paleta pastelowych farb z daleka krzyczała, by zabrać ją do domu – i obkupiła się w lizaki, wypychając słodyczami papierową torbę. Pakując rzeczy do plecaka zastanawiała się właśnie, czy pójść najpierw do księgarni czy, być może, zajść do krawca tuż obok, obejrzeć fantastycznie kuse, kolorowe sukienki – gdy ktoś złapał ją w pasie, obejmując mocno.
Wciągnęła powietrze z głośnym sykiem.
- Nik, kurwa – warknęła z oburzeniem. Rozpoznając głos, dołożyła wszelkich starań, by nie okazać, jak bardzo ją przestraszył – choć i tak zdradzało ją galopujące teraz jak szalone serce.
Dała się odciągnąć na bok – i sapnęła z niezadowoleniem, gdy rozczochrał jej włosy.
- Upierdolę ci kiedyś te ręce przy samej dupie, serio – ostrzegła z przekonaniem, zupełnie nie przejmując się nielogicznością swojej groźby.
Przez dłuższą chwilę układając z powrotem rozwichrzone włosy – komicznie zmarszczony nos i brwi tylko podkreślały, jak bardzo poirytowana była – poświęciła moment na uświadomienie sobie paru rzeczy. Tego, jak wulgarna zrobila się w ciągu ostatnich dni – meksykański ogień i niewybredne słownictwo wylewały się z niej falami. Tego, jak bardzo drażniły ją najbardziej pierdołowate sprawy. I tego, jak dziwnie było spotkać Nika poza tętniącą muzyką, rozświetloną milionem barw klubową salą.
Upewniając się, że żaden z kosmyków nie sterczy jej już komicznie, bezczelnie obrzuciła Nika spojrzeniem od góry do dołu – co nie było niczym nowym, bo Blania zazwyczaj patrzyła na niego właśnie tak.
To między innymi z tego powodu Vargas unikała ponownych spotkań ze swoimi jednorazowymi przygodami. Całe to rozbieranie się wzrokiem przy każdym spotkaniu, zastanawianie się, czy kolejny raz byłby już jakąś deklaracją czy jeszcze nie – nie chciała tego. To tylko z Nikiem było inaczej. Z Nikiem, z którym – jak się okazało – bardzo wiele ją łączyło. Zwykle uciekając zaraz po orgazmie, u Nika akurat została – i rozmawiali. Długo, przeplatając różnorakie obserwacje mniej lub bardziej wysublimowanymi żartami. Została u niego na noc, wyspała się w jego łóżku, a gdy wychodziła nad ranem – po jeszcze jednym szybkim numerku, którego nie potrafiła sobie odmówić – byli już umówieni na kolejne wspólne wyjście. Nie po to, by znów skończyć je razem, ale po to, by razem się bawić, znaleźć kogoś sobie nawzajem. Potem powtarzali to jeszcze parę razy, w efekcie czyniąc aklimatyzację Blanki w Midgardzie dużo przjemniejszą niż zakladała.
Przez jedną, krótką chwilę, pomyślała, że może to dzisiejsze spotkanie było akurat całkiem dobre. Że może mogłaby swoją złość przekuć z Nikiem w coś fajnego. Ostatnio, te parę miesięcy temu, było przecież miło.
Ostatnio jednak nie miała Esa, a teraz już tak.
Odetchnęła głęboko, nagle dodatkowo sfrustrowana i zmusiła się by zamiast na opinające ciasno tyłek Nika spodnie spojrzeć chłopakowi w oczy.
I przypomnieć sobie, co ostatnio wyznał jej Barros.
- Ej - zaczęła i już jasnym było, że nie zamierzała pytać o to, co kupił i co kupić zamierzał. - Ty mi wyrywasz dupę – stwierdziła raczej niż zapytała z typową dla siebie bezpośredniością. Żadnego krążenia wokół tematu, żadnej gry wstępnej. - Esteban? Goły tyłek w lesie? – rzuciła, znacząco unosząc brwi i czekając tylko na iskrę zrozumienia na twarzy Nika.
Nik Holt
Re: Ulica Handlowa Wto 2 Sty - 16:50
Nik HoltWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kohtla-Järve, Estonia
Wiek : 24 lata (udaje, że ma 29)
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : fossegrim
Zawód : łowca roślin i właściciel sklepu z roślinami
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : Miłośnik pojedynków (I), Znawca natury (II), Duch wodospadu
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 8 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 11 / sprawność fizyczna: 7 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Obserwowanie reakcji Blanki było jednym z ciekawszych zajęć. O jej krótkim loncie już dawno zdołał się przekonać, ale tak po prawdzie nie do końca robiło mu to jakikolwiek problem. Bądź co bądź nie on musiał się z nią użerać na stałe, a poza tym zaskakująco prosto było ją uciszyć, jak na małego wyszczekańca. Ale tacy znajomi też się przydawali, zwłaszcza, gdy mógł bez większych problemów zrobić jej małego psikusa, dokładnie tak, jak zrobił go teraz. Szeroki wyszczerz na twarzy blondyna jasno wskazywał, że w ogóle nic nie robił sobie z tego, że ją wystraszył, a nawet więcej – ten fakt serdecznie go ubawił. No, przynajmniej póki Blanca nie zaczęła na niego wyklinać, bo wtedy położył ręce na biodrach, patrząc na nią z wyrzutem.
- Kurwa, moja droga, to kobieta. I też rachunki płaci, ino alternatywnie. A cycków jeszcze sobie nie wyhodowałem, więc sobie wypraszam. – powiedział z pełnią oburzenia. A jakby ktoś tak pytał o męską wersję słowa „kurwa”, na sto procent odpowiedziałby „kurwiarz”. Jednak brak faktycznego oburzenia zwiastował lekko drgający kącik ust i jakże radosny błysk w oczach.
- A jak mi upierdolisz ręce, to Ci będzie przykro. – wygiął usta w jakże udawanym smutku. – W końcu jeszcze nie tak dawno mówiłaś, że są magiczne. Nie szkoda by Ci było? – czy był bezczelny? Zawsze i wszędzie. I wcale a wcale nie przejmował się groźbami kobiety, a nawet pomachał wspomnianymi „magicznymi” rękami. A żeby chociaż trochę się rozchmurzyła, zrobił jedyną możliwą w danym momencie rzecz – pochylił się nad dziewczyną (w końcu była dla niego kurduplem) i cmoknął ją w ten naburmuszony nosek.
- No już, już, nie burmusz się tak. Ty mi lepiej powiedz, czy ja mam to otwierać czy nie. – zaśmiał się krótko, wyciągając z kieszeni zdobyczny woreczek. Sam nie do końca był pewien, czy otwierać woreczek już teraz, czy poczekać aż wróci do siebie do mieszkania. Bo że nie zamierzał szukać właściciela, to było oczywiste, jego strata, skoro gubił swoje rzeczy. I czysty zysk dla Nika, o ile nie było tam czegoś, co faktycznie upierdoli mu łapki przy samym tyłku. To by mu się jednak niezbyt spodobało.
Obrzucony jakże znajomym spojrzeniem jedynie oparł się o ścianę budynku, nie przeszkadzając jej w jakichkolwiek oględzinach. Nik nie był kimś, kogo dało się unikać. Był zbyt bezczelny, zbyt kuszący i po prostu... zbyt. Poza tym mimo tylu spotkań nadal nie żądał żadnych deklaracji, sam ich nie składał, a próby ewentualnego skierowania tematu kwitował bezczelnym klapsem i bardzo uczuciowym "pojebało cię, mała, co? Za dużo wódy?" Na tym właśnie polegały najskuteczniejsze rozmowy z Nikiem, choć to wcale nie znaczyło, że nie dało się z nim pogadać na rzeczy poważne. Po prostu nie dla powagi się spotykali, nawet jeśli tu i teraz nie był aż tak kuszący, jak potrafił być w zaciszu swojego lub jej domu. Po prostu odpalenie aury fossegrima na pełnej ulicy było prawie że próbą samobójczą – i tak, kiedyś tego spróbował. Z dosyć kiepskim skutkiem warto dodać. Za to stwierdzenie Blanki można było skomentować tylko w jeden sposób.
- Twoją zawsze wyrywam, kochanie, jest jedną z ładniejszych, na jakie trafiłem. Aczkolwiek teraz mam ręce przy sobie. – stwierdził bez wahania, lekko podnosząc ręce w górę, by zademonstrować, że przecież absolutnie jej nie macał. Nie do końca też pojmował zarzuty Blanki. Przecież nawet jej wcześniej nie zmacał, o aktualnych próbach wyrwania jej nie wspominając. Przecież rozmawiali całkiem normalnie, nawet jeśli z podtekstami, jak to oni. Dopiero następne zdania wywołały lekką iskrę zrozumienia, jednak zamiast się zawstydzić, czego być może spodziewała się Meksykanka, on jedynie wyszczerzył się bezczelnie i jakże radośnie.
- Ahhhhh. Miłośnik zimnych kąpieli w rzece! Es Goły Tyłek – bardzo seksowny warto dodać, z przodu też. Aczkolwiek podpisanej tej dupy nie miał, pretensjonuj się do samej siebie. - puścił jej oczko, wcale nie zażenowany tym, co działo się w strudze. Zresztą to właśnie mieli w sobie podobne. No i przede wszystkim Nik rozumował bardzo prosto. To nie on miał zobowiązania wobec kogokolwiek, to ta druga zobowiązana strona powinna się pilnować. Swoją drogą nie spodziewał się, że mała maruda kogoś ma. – Tak po prawdzie to się nawet w pierwszej chwili zastanawiałem, czy się znacie, ale doszedłem do wniosku, że takie pytanie byłoby po prostu kretyńskie. To tak jak zakładać, że wszyscy Midgardczycy się znają ze sobą, bo są z Midgardu. – w głosie Nika brzmiało jawne rozbawienie, acz z ciekawością patrzył na dziewczynę.
- Kurwa, moja droga, to kobieta. I też rachunki płaci, ino alternatywnie. A cycków jeszcze sobie nie wyhodowałem, więc sobie wypraszam. – powiedział z pełnią oburzenia. A jakby ktoś tak pytał o męską wersję słowa „kurwa”, na sto procent odpowiedziałby „kurwiarz”. Jednak brak faktycznego oburzenia zwiastował lekko drgający kącik ust i jakże radosny błysk w oczach.
- A jak mi upierdolisz ręce, to Ci będzie przykro. – wygiął usta w jakże udawanym smutku. – W końcu jeszcze nie tak dawno mówiłaś, że są magiczne. Nie szkoda by Ci było? – czy był bezczelny? Zawsze i wszędzie. I wcale a wcale nie przejmował się groźbami kobiety, a nawet pomachał wspomnianymi „magicznymi” rękami. A żeby chociaż trochę się rozchmurzyła, zrobił jedyną możliwą w danym momencie rzecz – pochylił się nad dziewczyną (w końcu była dla niego kurduplem) i cmoknął ją w ten naburmuszony nosek.
- No już, już, nie burmusz się tak. Ty mi lepiej powiedz, czy ja mam to otwierać czy nie. – zaśmiał się krótko, wyciągając z kieszeni zdobyczny woreczek. Sam nie do końca był pewien, czy otwierać woreczek już teraz, czy poczekać aż wróci do siebie do mieszkania. Bo że nie zamierzał szukać właściciela, to było oczywiste, jego strata, skoro gubił swoje rzeczy. I czysty zysk dla Nika, o ile nie było tam czegoś, co faktycznie upierdoli mu łapki przy samym tyłku. To by mu się jednak niezbyt spodobało.
Obrzucony jakże znajomym spojrzeniem jedynie oparł się o ścianę budynku, nie przeszkadzając jej w jakichkolwiek oględzinach. Nik nie był kimś, kogo dało się unikać. Był zbyt bezczelny, zbyt kuszący i po prostu... zbyt. Poza tym mimo tylu spotkań nadal nie żądał żadnych deklaracji, sam ich nie składał, a próby ewentualnego skierowania tematu kwitował bezczelnym klapsem i bardzo uczuciowym "pojebało cię, mała, co? Za dużo wódy?" Na tym właśnie polegały najskuteczniejsze rozmowy z Nikiem, choć to wcale nie znaczyło, że nie dało się z nim pogadać na rzeczy poważne. Po prostu nie dla powagi się spotykali, nawet jeśli tu i teraz nie był aż tak kuszący, jak potrafił być w zaciszu swojego lub jej domu. Po prostu odpalenie aury fossegrima na pełnej ulicy było prawie że próbą samobójczą – i tak, kiedyś tego spróbował. Z dosyć kiepskim skutkiem warto dodać. Za to stwierdzenie Blanki można było skomentować tylko w jeden sposób.
- Twoją zawsze wyrywam, kochanie, jest jedną z ładniejszych, na jakie trafiłem. Aczkolwiek teraz mam ręce przy sobie. – stwierdził bez wahania, lekko podnosząc ręce w górę, by zademonstrować, że przecież absolutnie jej nie macał. Nie do końca też pojmował zarzuty Blanki. Przecież nawet jej wcześniej nie zmacał, o aktualnych próbach wyrwania jej nie wspominając. Przecież rozmawiali całkiem normalnie, nawet jeśli z podtekstami, jak to oni. Dopiero następne zdania wywołały lekką iskrę zrozumienia, jednak zamiast się zawstydzić, czego być może spodziewała się Meksykanka, on jedynie wyszczerzył się bezczelnie i jakże radośnie.
- Ahhhhh. Miłośnik zimnych kąpieli w rzece! Es Goły Tyłek – bardzo seksowny warto dodać, z przodu też. Aczkolwiek podpisanej tej dupy nie miał, pretensjonuj się do samej siebie. - puścił jej oczko, wcale nie zażenowany tym, co działo się w strudze. Zresztą to właśnie mieli w sobie podobne. No i przede wszystkim Nik rozumował bardzo prosto. To nie on miał zobowiązania wobec kogokolwiek, to ta druga zobowiązana strona powinna się pilnować. Swoją drogą nie spodziewał się, że mała maruda kogoś ma. – Tak po prawdzie to się nawet w pierwszej chwili zastanawiałem, czy się znacie, ale doszedłem do wniosku, że takie pytanie byłoby po prostu kretyńskie. To tak jak zakładać, że wszyscy Midgardczycy się znają ze sobą, bo są z Midgardu. – w głosie Nika brzmiało jawne rozbawienie, acz z ciekawością patrzył na dziewczynę.
Dance with the waves
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.
Blanca Vargas
Re: Ulica Handlowa Wto 2 Sty - 18:56
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Nie była głupia, wiedziała, że Nik świetnie się z nią bawił – i wtedy, w styczniu, i teraz. Wtedy jej to nie przeszkadzało, wiadomo, ale teraz... Z zaskoczeniem stwierdziła, że też nie. Złość nie odparowywała z niej szybko, a durne żarty – oczywiście, że Nikowe wygłupy były durne – wcale nie pomagały się opanować. Tak sądziła. Bo nagle okazało się, że teatralne oburzenie Holta, jego bezczelność i cmoknięcie w czubek nosa upuściły z niej trochę pary. Niezbyt dużo, dość jednak, by parsknęła z rozbawieniem na wzmiankę o magicznych rękach – całkiem możliwe, że faktycznie tak je określiła; z tego, co pamiętała, Nik rzeczywiście był satysfakcjonująco zdolny i nie tylko jego rąk byłoby jej szkoda.
- Nie szkoda – odparowała jednak bez wahania, poprawiając torbę na ramieniu. – Nie prowadzam się już z takimi jak ty, więc... – Wzruszyła ramionami z teatralną obojętnością. Nie kałamała jednak przecież, prawda? Rzeczywiście się nie prowadzała, więc czego miałoby być jej żal, gdyby stracił te swoje zręczne paluszki?
...W porządku, próbowała się nie prowadzać.
I może już przez samo to próbowanie było jej trochę żal.
Z tym większą ulgą powitała zmianę tematu. Chwilową bo chwilową – wystarczającą jednak, by powstrzymała galopujące w zupełnie niepożądanym kierunku myśli. Nie miała złudzeń, wiedziała, że jest łatwa – i że Nik też to wie. Nawet bez swojej aury – której zresztą Vargas nie była świadoma – mógł zaciągnąć ją do łóżka szybciej, niż przemaszerowałyby przez jej głowę wszystkie myśli, dlaczego nie powinna. Był zabawny. Cwaniak, a Blanca przecież takich lubiła. No i atrakcyjny. Egzotyczny tak, jak mógł być Skandynaw dla Meksykanki – tak, jak egzotyczny był Jo. Blanca nie była już tą samą, naiwną panną, która potrzebowała raptem tygodnia by zadurzyć się w swoim byłym mężu – ale, pod pewnymi względami, była w zasadzie gorsza. Gorsza, bo świadoma, że lubi seks – i że wcale nie potrzebuje większych pretekstów, by spotkać się z kimś na jedną noc.
Tak, zdecydowanie wiedziała, że jest łatwa – w żaden sposób nie ułatwiało jej to jednak zmiany. Opanowania się. Niewyobrażania sobie zbyt wiele – i trzymania się tego, że w domu czeka na nią Es. Chyba. Raczej czeka.
Lepiej powiedz, czy ja mam to otwierać czy nie.
Poświęciła woreczkowi znacznie więcej uwagi niż zasługiwał – tylko dlatego, by zająć głowę czymś bardziej przyzwoitym.
- Ukradłeś? – palnęła bez skrępowania, przyglądając się paczuszce. Nie miała pojęcia, co Nik robi w wolnym czasie – poza tym, że dużą jego część spędza w podobnie wyzwolony sposób jak ona. Wcale nietrudno było jej sobie jednak wyobrazić, że Holt zwyczajnie odciął woreczek od czyjegoś paska, a nie, na przykład, znalazł na ulicy.
Marszcząc brwi w skupieniu – jakby naprawdę mogła coś dojrzeć w tym niepozornym pakunku – wreszcie wzruszyła ramionami.
- Otwórz – rzuciła bez wahania. – Teraz też jestem ciekawa, co jest w środku.
Umówmy się, żadne z nich nie było szczególnie rozsądne.
Potem westchnęła bezgłośnie, gdy Nik nie tylko nie skomentował jej wzroku, ale wręcz nadstawił się, by mogła ocenić go jak chciała – i pokręciła głową rozczarowana tyleż samo jego postawą, co też samą sobą. Chciała być z Esem, nie miała co do tego żadnych wątpliwości – koncept związanego z tym ustatkowania się w ogóle jednak do niej nie przemawiał. Starała się, bo jej zależało, ale, bogowie, ile to ją kosztowało wiedziała tylko ona.
Trzymam ręce przy sobie.
- No i błąd – odparowała nim zdążyła się zastanowić. Myśl by stanąć na palce i pocałować Nika zachłannie tak, jak zrobiła to wtedy w klubie, była aż nadto kusząca.
Ale oni przecież teraz nie o tym. W ogóle nie o tym.
- Ten właśnie – przytaknęła na obrazowy opis Esa, jaki przedstawił jej Holt i... Parsknęła cicho.
Nie była zła. Dlaczego miałaby być? Dała Barrosowi wolną rękę. Dopóki wracał do niej, nie przeszkadzało jej, że... Wróć. Ślady na plecach, zapach innej kobiety na jego skórze. To jej przeszkadzało. Chyba. Nie była pewna. Ale mężczyźni? Wyobrażając sobie Esa z Nikiem Blanca nie czuła nic poza... Cóż, ciekawością. Pożądaniem.
Nie znała szczegółów spotkania Barrosa z Nikiem – nic poza ogólnikami, które Es wyraźnie potrzebował jej powiedzieć, by być z nią szczerym – ale nawet bez nich jej wyobraźnia całkiem dobrze sobie radziła. I wciąż nie była zła. Ani trochę.
- Mam dobry gust, co? – spytała więc teraz na wzmiankę o seksowności jej partnera i parsknęła cicho. – Wyluzuj, Nik, byłam po prostu ciekawa. Róbcie sobie co chcecie. – Wzruszyła lekko ramionami. – Dopóki nie będziesz go trzymał u siebie przez tydzień, bawcie się. – Uśmiechnęła się łobuzersko i lekko przekrzywiła głowę.
Nie drążąc już tematu zgadywanek, czy Es z Blancą się znając, Vargas odetchnęła cicho i czując na policzkach zdradliwe rumieńce, znów spojrzała na woreczek.
- No, otwieraj – ponagliła Nika i, jako że zapowiadało się, że zostaną tu jeszcze chwilę, zdjęła torbę z ramienia i odstawiła ją pod ścianą. Nagle wolna od ciężaru, wyprostowała się z cichym sapnięciem.
Trzydzieste urodziny coś w niej przełączyły i teraz wszystko ją bolało. No, może nie dosłownie wszystko – ale dużo, w tym części ciała, których istnienia nie była dotąd świadoma. I to zupełnie bez powodu!
Dorosłość jest beznadziejna.
- Nie szkoda – odparowała jednak bez wahania, poprawiając torbę na ramieniu. – Nie prowadzam się już z takimi jak ty, więc... – Wzruszyła ramionami z teatralną obojętnością. Nie kałamała jednak przecież, prawda? Rzeczywiście się nie prowadzała, więc czego miałoby być jej żal, gdyby stracił te swoje zręczne paluszki?
...W porządku, próbowała się nie prowadzać.
I może już przez samo to próbowanie było jej trochę żal.
Z tym większą ulgą powitała zmianę tematu. Chwilową bo chwilową – wystarczającą jednak, by powstrzymała galopujące w zupełnie niepożądanym kierunku myśli. Nie miała złudzeń, wiedziała, że jest łatwa – i że Nik też to wie. Nawet bez swojej aury – której zresztą Vargas nie była świadoma – mógł zaciągnąć ją do łóżka szybciej, niż przemaszerowałyby przez jej głowę wszystkie myśli, dlaczego nie powinna. Był zabawny. Cwaniak, a Blanca przecież takich lubiła. No i atrakcyjny. Egzotyczny tak, jak mógł być Skandynaw dla Meksykanki – tak, jak egzotyczny był Jo. Blanca nie była już tą samą, naiwną panną, która potrzebowała raptem tygodnia by zadurzyć się w swoim byłym mężu – ale, pod pewnymi względami, była w zasadzie gorsza. Gorsza, bo świadoma, że lubi seks – i że wcale nie potrzebuje większych pretekstów, by spotkać się z kimś na jedną noc.
Tak, zdecydowanie wiedziała, że jest łatwa – w żaden sposób nie ułatwiało jej to jednak zmiany. Opanowania się. Niewyobrażania sobie zbyt wiele – i trzymania się tego, że w domu czeka na nią Es. Chyba. Raczej czeka.
Lepiej powiedz, czy ja mam to otwierać czy nie.
Poświęciła woreczkowi znacznie więcej uwagi niż zasługiwał – tylko dlatego, by zająć głowę czymś bardziej przyzwoitym.
- Ukradłeś? – palnęła bez skrępowania, przyglądając się paczuszce. Nie miała pojęcia, co Nik robi w wolnym czasie – poza tym, że dużą jego część spędza w podobnie wyzwolony sposób jak ona. Wcale nietrudno było jej sobie jednak wyobrazić, że Holt zwyczajnie odciął woreczek od czyjegoś paska, a nie, na przykład, znalazł na ulicy.
Marszcząc brwi w skupieniu – jakby naprawdę mogła coś dojrzeć w tym niepozornym pakunku – wreszcie wzruszyła ramionami.
- Otwórz – rzuciła bez wahania. – Teraz też jestem ciekawa, co jest w środku.
Umówmy się, żadne z nich nie było szczególnie rozsądne.
Potem westchnęła bezgłośnie, gdy Nik nie tylko nie skomentował jej wzroku, ale wręcz nadstawił się, by mogła ocenić go jak chciała – i pokręciła głową rozczarowana tyleż samo jego postawą, co też samą sobą. Chciała być z Esem, nie miała co do tego żadnych wątpliwości – koncept związanego z tym ustatkowania się w ogóle jednak do niej nie przemawiał. Starała się, bo jej zależało, ale, bogowie, ile to ją kosztowało wiedziała tylko ona.
Trzymam ręce przy sobie.
- No i błąd – odparowała nim zdążyła się zastanowić. Myśl by stanąć na palce i pocałować Nika zachłannie tak, jak zrobiła to wtedy w klubie, była aż nadto kusząca.
Ale oni przecież teraz nie o tym. W ogóle nie o tym.
- Ten właśnie – przytaknęła na obrazowy opis Esa, jaki przedstawił jej Holt i... Parsknęła cicho.
Nie była zła. Dlaczego miałaby być? Dała Barrosowi wolną rękę. Dopóki wracał do niej, nie przeszkadzało jej, że... Wróć. Ślady na plecach, zapach innej kobiety na jego skórze. To jej przeszkadzało. Chyba. Nie była pewna. Ale mężczyźni? Wyobrażając sobie Esa z Nikiem Blanca nie czuła nic poza... Cóż, ciekawością. Pożądaniem.
Nie znała szczegółów spotkania Barrosa z Nikiem – nic poza ogólnikami, które Es wyraźnie potrzebował jej powiedzieć, by być z nią szczerym – ale nawet bez nich jej wyobraźnia całkiem dobrze sobie radziła. I wciąż nie była zła. Ani trochę.
- Mam dobry gust, co? – spytała więc teraz na wzmiankę o seksowności jej partnera i parsknęła cicho. – Wyluzuj, Nik, byłam po prostu ciekawa. Róbcie sobie co chcecie. – Wzruszyła lekko ramionami. – Dopóki nie będziesz go trzymał u siebie przez tydzień, bawcie się. – Uśmiechnęła się łobuzersko i lekko przekrzywiła głowę.
Nie drążąc już tematu zgadywanek, czy Es z Blancą się znając, Vargas odetchnęła cicho i czując na policzkach zdradliwe rumieńce, znów spojrzała na woreczek.
- No, otwieraj – ponagliła Nika i, jako że zapowiadało się, że zostaną tu jeszcze chwilę, zdjęła torbę z ramienia i odstawiła ją pod ścianą. Nagle wolna od ciężaru, wyprostowała się z cichym sapnięciem.
Trzydzieste urodziny coś w niej przełączyły i teraz wszystko ją bolało. No, może nie dosłownie wszystko – ale dużo, w tym części ciała, których istnienia nie była dotąd świadoma. I to zupełnie bez powodu!
Dorosłość jest beznadziejna.
Nik Holt
Re: Ulica Handlowa Pon 8 Sty - 16:25
Nik HoltWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kohtla-Järve, Estonia
Wiek : 24 lata (udaje, że ma 29)
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : fossegrim
Zawód : łowca roślin i właściciel sklepu z roślinami
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : Miłośnik pojedynków (I), Znawca natury (II), Duch wodospadu
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 8 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 11 / sprawność fizyczna: 7 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
I z nią i nią bawił się świetnie, co jasno zachęcało, by spotykać się częściej. A że Blanca jednak nie miała czasu? No proszę Cię, to był zdecydowanie jej problem, nie jego. Z rozbawieniem za to obserwował, jak poprawiał jej ten wystraszony, sfochany nastrój i już przestała się tak oburzać. I można rzec, że byłoby świetnie, gdyby nie dorzuciła następnego zdania. Twarz Nika wyglądała jak zawsze, ale w oczach pojawiło się coś innego, coś chłodniejszego. Teraz to dopiero jego oczy zaczęły przypominać kawałki lodu, jak to wcześniej określił pewien mężczyzna.
- Takimi jak ja… - powtórzył leniwym, teatralnie zamyślonym tonem, wygodnie wsparty o ścianę. Jeszcze brakowało, żeby miał w rękach nóż, którym mógłby się bawić. Teraz niestety miał tylko tajemniczy woreczek, więc to właśnie nim zaczął się bawić. – No to mi powiedz, jacyż to są tacy jak ja? – przymrużył oczy.
Tak, w ustach kobiety to wcale nie brzmiało dobrze. Może i tego nie pokazał, ale w jakiś sposób te słowa po prostu zabolały. Wiedział, że brunetka się zgrywa, ale „tacy jak ty” zabolało. I to mocno. Prychnął na nią, w całkiem teatralny sposób udając jakże skutecznego, fossegrimowego focha. Ale to przecież nie tak, że już tych słów nie słyszał, w zupełnie innej sytuacji. Wtedy to dopiero bolało, nie ma co.
Zadurzać się w Blance zdecydowanie nie planował. I to nie dlatego, że czegoś jej brakowało – chociaż zależy, jak na to spojrzeć, bo w innych miejscach miała czegoś za dużo – tylko z prostego powodu: nie nadawał się do tego. To wymagałoby dopuszczenia kogoś do siebie, a tego robić nie zamierzał. Na co dzień ukrywanie fossegrimowej aury byłoby za trudne, a on był za wielkim leniem. Wystarczyło, że i tak to robił krążąc po ulicach. Nie dało się jednak ukryć, że trochę stracił na humorze, przechodząc w jego o wiele bardziej wisielczą wersję. Która przejawiła się w gniewnym spojrzeniu na hasło o kradzieży.
- Kradnę to najwyżej cnotę, o ile ktoś ją ma. – prychnął, mierząc w bardzo sugestywny sposób krótkie szorty i odsłonięte plecy panny Vargas. – Ty mnie jednak zdecydowanie nie lubisz. Zdajesz sobie sprawę, że tylko tępak próbowałby to robić na pełnej ulicy, mając naprzeciwko siebie dwóch pa…nów z Kruczej Straży? – machnął ręką, pokazując dwóch funkcjonariuszy oglądających coś w witrynce. Tak w praktyce nie uważał siebie za tępaka, wystarczyłby jakiś większy tłum, może mini dywersja, ale na pewno kaptur na łbie i mniej charakterystyczny strój. No i skórka warta ryzyka, bo chwilowo wątpił, żeby ktokolwiek miał w mieszkach kwotę zaspokajającą ewentualne koszty takiego ryzyka.
- Jakiś zjeb na mnie wpadł i upuścił. – i patrzcie państwo, czysta, niczym niewymuszona, niklasowa prawda o wydarzeniach i to jeszcze na dodatek pokrywająca się w zupełności z rzeczywistością! Podrzucił woreczek w górę i zręcznie go złapał i tak kilka razy, posyłając Blani spojrzenie z cyklu „a jeśli nie otworzę, to co?”. Kurdupel jeden! Oczywiście ani myślał wypierać się przed samym sobą, że niekiedy pozbawiał innych ich własności, ale teraz przecież całkiem uczciwie znalazł dziwny woreczek! Tylko teraz jego sfoszon wersja wcale nie była pewna, czy aby na pewno chce pokazywać Blani zawartość za taką podłość z jej strony.
- Wiesz, takie błędy można bardzo łatwo naprawić. – stwierdził z nieukrywanym rozbawieniem głosie, bo zdecydowanie go rozbawiła. To nie znaczyło, że zapomniał, ale najwyraźniej Vargas miała ten sam kryzys poznawczy, co Esteban. A to bawiło go dokładnie tak samo. A skoro coś go bawiło, to czemu w zasadzie nie mógł zabawić się tym jeszcze bardziej? – Ale musiałbym się zastanowić, czy warto… W końcu się nie prowadzasz z takimi jak ja. – no przecież nie byłby sobą, gdyby nie wbił jej tej szpileczki. W zasadzie bardzo zastanawiał się, co w zasadzie Blance w nim nie pasowało. Krzywdy jej nie robił, scen tym bardziej, nawet jej nie okradł. I wpuścił do swojego mieszkania, choć tego za chętnie nie robił akurat. Po cholerę mają wiedzieć tacy różni, gdzie mieszkał? A ta mu się tak odwdzięczała…
- I tak po prawdzie to nie przypominam sobie, żebym to ja go wyrywał… To wszystko to był po prostu szczęśliwy przypadek. – zrobił najniewinniejszą minkę pod słońcem. W ogóle nie żałował, nie miał wyrzutów sumienia, a tak po prawdzie to nie pogardziłby następną taką schadzką. Esteban całkiem nieźle wpasowywał się w jego gust. – Ależ słoneczko, ja jestem całkiem wyluzowany. – i zdecydowanie był. Prędzej rozbawiony, ale żeby przejęty? Całym sobą to pokazywał. Choć nie dało się ukryć, że brew podjechała mu bardzo do góry na przyzwolenie zabawy. A gdzie wierność w związku czy coś…? Chyba, że w związku nie byli. Ale tak po prawdzie, co go to właściwie obchodziło?
- Ale że tydzień tak pod rząd? Trochę długo, karmić takiego trzeba, zakupy zrobić, jeszcze coś przyszykować… Eeeee tam, niewarte zachodu. Ale tak z dwa, trzy dni… To byłoby do rozważenia. – stwierdził półżartem pół serio, kładąc palec na dolnej wardze. Naprawdę wyglądał przy tym, jakby zastanawiał się, czy faktycznie nie „przetrzymać” Estebana trochę u siebie. Choć rzecz jasna to było żartobliwe, w końcu Blanka wiedziała, gdzie mieszka, a raczej nie chciał przerywników w ewentualnych łóżkowych aktywnościach. I to był główny argument za tym, by ewentualnie Meksykanina zaciągnąć do jakiegoś hotelu. Tak, to dało się zrobić. I nawet by przeciwko temu nie narzekał.
- A jak nie? To co mi zrobisz? – uniósł wysoko do góry woreczek, wiedząc, że Blania na pewno tam nie sięgnie. Trochę się nad nią poznęcał, nie jakoś specjalnie dużo, po czym jednak zlitował się i otworzył sakiewkę. Szeroki uśmiech na twarzy Nika wskazywał jasno, że zawartością był usatysfakcjonowany. Podsunął zawartość kobiecie, jednak pilnując, by mu czasem niczego nie popsuła.
- Takimi jak ja… - powtórzył leniwym, teatralnie zamyślonym tonem, wygodnie wsparty o ścianę. Jeszcze brakowało, żeby miał w rękach nóż, którym mógłby się bawić. Teraz niestety miał tylko tajemniczy woreczek, więc to właśnie nim zaczął się bawić. – No to mi powiedz, jacyż to są tacy jak ja? – przymrużył oczy.
Tak, w ustach kobiety to wcale nie brzmiało dobrze. Może i tego nie pokazał, ale w jakiś sposób te słowa po prostu zabolały. Wiedział, że brunetka się zgrywa, ale „tacy jak ty” zabolało. I to mocno. Prychnął na nią, w całkiem teatralny sposób udając jakże skutecznego, fossegrimowego focha. Ale to przecież nie tak, że już tych słów nie słyszał, w zupełnie innej sytuacji. Wtedy to dopiero bolało, nie ma co.
Zadurzać się w Blance zdecydowanie nie planował. I to nie dlatego, że czegoś jej brakowało – chociaż zależy, jak na to spojrzeć, bo w innych miejscach miała czegoś za dużo – tylko z prostego powodu: nie nadawał się do tego. To wymagałoby dopuszczenia kogoś do siebie, a tego robić nie zamierzał. Na co dzień ukrywanie fossegrimowej aury byłoby za trudne, a on był za wielkim leniem. Wystarczyło, że i tak to robił krążąc po ulicach. Nie dało się jednak ukryć, że trochę stracił na humorze, przechodząc w jego o wiele bardziej wisielczą wersję. Która przejawiła się w gniewnym spojrzeniu na hasło o kradzieży.
- Kradnę to najwyżej cnotę, o ile ktoś ją ma. – prychnął, mierząc w bardzo sugestywny sposób krótkie szorty i odsłonięte plecy panny Vargas. – Ty mnie jednak zdecydowanie nie lubisz. Zdajesz sobie sprawę, że tylko tępak próbowałby to robić na pełnej ulicy, mając naprzeciwko siebie dwóch pa…nów z Kruczej Straży? – machnął ręką, pokazując dwóch funkcjonariuszy oglądających coś w witrynce. Tak w praktyce nie uważał siebie za tępaka, wystarczyłby jakiś większy tłum, może mini dywersja, ale na pewno kaptur na łbie i mniej charakterystyczny strój. No i skórka warta ryzyka, bo chwilowo wątpił, żeby ktokolwiek miał w mieszkach kwotę zaspokajającą ewentualne koszty takiego ryzyka.
- Jakiś zjeb na mnie wpadł i upuścił. – i patrzcie państwo, czysta, niczym niewymuszona, niklasowa prawda o wydarzeniach i to jeszcze na dodatek pokrywająca się w zupełności z rzeczywistością! Podrzucił woreczek w górę i zręcznie go złapał i tak kilka razy, posyłając Blani spojrzenie z cyklu „a jeśli nie otworzę, to co?”. Kurdupel jeden! Oczywiście ani myślał wypierać się przed samym sobą, że niekiedy pozbawiał innych ich własności, ale teraz przecież całkiem uczciwie znalazł dziwny woreczek! Tylko teraz jego sfoszon wersja wcale nie była pewna, czy aby na pewno chce pokazywać Blani zawartość za taką podłość z jej strony.
- Wiesz, takie błędy można bardzo łatwo naprawić. – stwierdził z nieukrywanym rozbawieniem głosie, bo zdecydowanie go rozbawiła. To nie znaczyło, że zapomniał, ale najwyraźniej Vargas miała ten sam kryzys poznawczy, co Esteban. A to bawiło go dokładnie tak samo. A skoro coś go bawiło, to czemu w zasadzie nie mógł zabawić się tym jeszcze bardziej? – Ale musiałbym się zastanowić, czy warto… W końcu się nie prowadzasz z takimi jak ja. – no przecież nie byłby sobą, gdyby nie wbił jej tej szpileczki. W zasadzie bardzo zastanawiał się, co w zasadzie Blance w nim nie pasowało. Krzywdy jej nie robił, scen tym bardziej, nawet jej nie okradł. I wpuścił do swojego mieszkania, choć tego za chętnie nie robił akurat. Po cholerę mają wiedzieć tacy różni, gdzie mieszkał? A ta mu się tak odwdzięczała…
- I tak po prawdzie to nie przypominam sobie, żebym to ja go wyrywał… To wszystko to był po prostu szczęśliwy przypadek. – zrobił najniewinniejszą minkę pod słońcem. W ogóle nie żałował, nie miał wyrzutów sumienia, a tak po prawdzie to nie pogardziłby następną taką schadzką. Esteban całkiem nieźle wpasowywał się w jego gust. – Ależ słoneczko, ja jestem całkiem wyluzowany. – i zdecydowanie był. Prędzej rozbawiony, ale żeby przejęty? Całym sobą to pokazywał. Choć nie dało się ukryć, że brew podjechała mu bardzo do góry na przyzwolenie zabawy. A gdzie wierność w związku czy coś…? Chyba, że w związku nie byli. Ale tak po prawdzie, co go to właściwie obchodziło?
- Ale że tydzień tak pod rząd? Trochę długo, karmić takiego trzeba, zakupy zrobić, jeszcze coś przyszykować… Eeeee tam, niewarte zachodu. Ale tak z dwa, trzy dni… To byłoby do rozważenia. – stwierdził półżartem pół serio, kładąc palec na dolnej wardze. Naprawdę wyglądał przy tym, jakby zastanawiał się, czy faktycznie nie „przetrzymać” Estebana trochę u siebie. Choć rzecz jasna to było żartobliwe, w końcu Blanka wiedziała, gdzie mieszka, a raczej nie chciał przerywników w ewentualnych łóżkowych aktywnościach. I to był główny argument za tym, by ewentualnie Meksykanina zaciągnąć do jakiegoś hotelu. Tak, to dało się zrobić. I nawet by przeciwko temu nie narzekał.
- A jak nie? To co mi zrobisz? – uniósł wysoko do góry woreczek, wiedząc, że Blania na pewno tam nie sięgnie. Trochę się nad nią poznęcał, nie jakoś specjalnie dużo, po czym jednak zlitował się i otworzył sakiewkę. Szeroki uśmiech na twarzy Nika wskazywał jasno, że zawartością był usatysfakcjonowany. Podsunął zawartość kobiecie, jednak pilnując, by mu czasem niczego nie popsuła.
Dance with the waves
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.
Blanca Vargas
Re: Ulica Handlowa Pon 8 Sty - 17:45
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Otworzyłal buzię. Zamknęła. Znowu otworzyła i znów zamknęła. Jak niespecjalnie rozgarnięty życiowo karp. Wiedziała, że powinna coś powiedzieć. Nie była głupia, wystarczyła delikatna zmiana mimiki Nika, by wiedziała, że spierdoliła – coś, co miało być żartem, z jakiegoś powodu wbiło się pod skórę chłopaka niczym bolesna drzazga. Wypadałoby przeprosić. Pokajać się trochę. Zapewnić, że przecież wcale tak nie myśli – bo naprawdę tak nie myślała.
Tylko, że Nik, przy całym swoim rozdrażnieniu, wciąż się nią bawił. Szczuł. Wbijał szpilę. I choćby nie wiem jak chciała, Blanca nie potrafiła... Cóż, zachować się jak dorosła, rozsądna, dojrzała kobieta. No nie.
Byli siebie warci, cholera.
- Właśnie tacy – brnęła więc, lustrując Nika spod zmrużonych powiek. – Bezczelni. Zbyt śmiali. Zbyt przekonani, że im się należy. Właśnie z takimi już się nie prowadzam.
Nie mogłaby skłamać bardziej i miała solidne podstawy przypuszczać, że Nik doskonale o tym wie.
Na kradzież cnoty i tak bardzo bezczelne zlustrowanie wzrokiem przez Holta, że bardziej się nie dało, parsknęła cicho. Na retoryczne pytanie odnośnie kradzieży pod nosem Straży – też. A najbardziej wzruszyła ją kwestia naprawiania.
- Naprawić – powtórzyła powoli i, nim zdążyła się powstrzymać, przysunęła się do Nika bliżej. Pewne nawyki naprawdę trudno było zmienić.
Zadzierając głowę, jak gdyby nigdy nic wsparła dłoń na jego piersi i pogłaskała lekko.
– Naprawić. Serio? – roześmiała się i drapiąc lekko materiał jego koszulki, w kolejnej chwili już zabierała dłoń i kręciła głową z rozbawieniem.
- To się zastanawiaj – palnęła i założyła ręce na piersi. – Śmiało.
Wizja problemów roztaczana przez Nika, problemów związanych z przetrzymywaniem Esa na, nie miała wątpliwości, zupełnie nieprzyzwoite aktywności – ta wizja niezmiernie ją ubawiła, wzbudzając zupełnie szczery chichot.
- Tym się przejmujesz? – spytała. W którymś momencie dała się zdekoncentrować, wzrokiem mimowolnie podążając za podrzucanym przez Nika woreczkiem. – A nie tym, że mu na przykład siły nie wystarczy, żeby zaspokoić twoje przerośnięte żądze? – Uniosła znacząco brwi, bez skrępowania wchodząc z butami w strefę społecznie uznawaną za tabu.
Tylko czy, tak szczerze, dla Blanki istniało jakiekolwiek tabu? I dla Nika?
Chyba nie. Chyba zupełnie nie.
Nie zmieniało to jednak w żaden sposób faktu, że na samą myśl o dwóch, trzech dniach Blanca zmarszczyła brwi i spięła się nieco.
- Nie – rzuciła krótko, zaskakująco jak na siebie poważniejąc. – Nie, Holt. Es jest mój. I wraca do mnie.
Czy uwierało ją chwilowe uprzedmiatawianie Barrosa? Nie. Czy uwierałoby Esa, gdyby słyszał? Nie była pewna.
Prychając jak rozdrażniona kotka, gdy Nik uniósł woreczek wysoko, znów wysunęła kolce – i złagodniała dopiero, gdy finalnie otworzył sakiewkę i, wyraźnie zadowolony, za chwilę podsunął ją jej pod nos. Mrużąc oczy, zajrzała do środka.
- Co to jest? – spytała po chwili, niemal nurkując nosem w środku - i brudząc sobie okulary o materiał woreczka. – Nie widzę – burknęła. Nik, skupiony na pilnowaniu swojego skarbu, nie ułatwiał zaglądania do sakiewki i dostrzeżenia, co jest w środku.
Tylko, że Nik, przy całym swoim rozdrażnieniu, wciąż się nią bawił. Szczuł. Wbijał szpilę. I choćby nie wiem jak chciała, Blanca nie potrafiła... Cóż, zachować się jak dorosła, rozsądna, dojrzała kobieta. No nie.
Byli siebie warci, cholera.
- Właśnie tacy – brnęła więc, lustrując Nika spod zmrużonych powiek. – Bezczelni. Zbyt śmiali. Zbyt przekonani, że im się należy. Właśnie z takimi już się nie prowadzam.
Nie mogłaby skłamać bardziej i miała solidne podstawy przypuszczać, że Nik doskonale o tym wie.
Na kradzież cnoty i tak bardzo bezczelne zlustrowanie wzrokiem przez Holta, że bardziej się nie dało, parsknęła cicho. Na retoryczne pytanie odnośnie kradzieży pod nosem Straży – też. A najbardziej wzruszyła ją kwestia naprawiania.
- Naprawić – powtórzyła powoli i, nim zdążyła się powstrzymać, przysunęła się do Nika bliżej. Pewne nawyki naprawdę trudno było zmienić.
Zadzierając głowę, jak gdyby nigdy nic wsparła dłoń na jego piersi i pogłaskała lekko.
– Naprawić. Serio? – roześmiała się i drapiąc lekko materiał jego koszulki, w kolejnej chwili już zabierała dłoń i kręciła głową z rozbawieniem.
- To się zastanawiaj – palnęła i założyła ręce na piersi. – Śmiało.
Wizja problemów roztaczana przez Nika, problemów związanych z przetrzymywaniem Esa na, nie miała wątpliwości, zupełnie nieprzyzwoite aktywności – ta wizja niezmiernie ją ubawiła, wzbudzając zupełnie szczery chichot.
- Tym się przejmujesz? – spytała. W którymś momencie dała się zdekoncentrować, wzrokiem mimowolnie podążając za podrzucanym przez Nika woreczkiem. – A nie tym, że mu na przykład siły nie wystarczy, żeby zaspokoić twoje przerośnięte żądze? – Uniosła znacząco brwi, bez skrępowania wchodząc z butami w strefę społecznie uznawaną za tabu.
Tylko czy, tak szczerze, dla Blanki istniało jakiekolwiek tabu? I dla Nika?
Chyba nie. Chyba zupełnie nie.
Nie zmieniało to jednak w żaden sposób faktu, że na samą myśl o dwóch, trzech dniach Blanca zmarszczyła brwi i spięła się nieco.
- Nie – rzuciła krótko, zaskakująco jak na siebie poważniejąc. – Nie, Holt. Es jest mój. I wraca do mnie.
Czy uwierało ją chwilowe uprzedmiatawianie Barrosa? Nie. Czy uwierałoby Esa, gdyby słyszał? Nie była pewna.
Prychając jak rozdrażniona kotka, gdy Nik uniósł woreczek wysoko, znów wysunęła kolce – i złagodniała dopiero, gdy finalnie otworzył sakiewkę i, wyraźnie zadowolony, za chwilę podsunął ją jej pod nos. Mrużąc oczy, zajrzała do środka.
- Co to jest? – spytała po chwili, niemal nurkując nosem w środku - i brudząc sobie okulary o materiał woreczka. – Nie widzę – burknęła. Nik, skupiony na pilnowaniu swojego skarbu, nie ułatwiał zaglądania do sakiewki i dostrzeżenia, co jest w środku.
Nik Holt
Re: Ulica Handlowa Pon 8 Sty - 23:23
Nik HoltWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kohtla-Järve, Estonia
Wiek : 24 lata (udaje, że ma 29)
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : fossegrim
Zawód : łowca roślin i właściciel sklepu z roślinami
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : Miłośnik pojedynków (I), Znawca natury (II), Duch wodospadu
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 8 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 11 / sprawność fizyczna: 7 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Blanca chyba nie sądziła, że Nik kiedykolwiek przyzna się do tego, że ktoś go zranił. I to niekoniecznie słowami, do kosy pod żebro też się nie przyznał, dopóki nie musiał. Wszystkie rany bagatelizował, niektóre ignorował, przypominając sobie o nich, gdy naprawdę nie dało się dłużej udawać, że nie istnieją. Dlaczego teraz miałoby być inaczej? Odbił więc jak zawsze, zachował się jak on, bez chwili refleksji udając, że nic się nie stało, choć drzazga wylądowała w jakimś dziwnym miejscu, uwierając i drażniąc. Wbita szpila, której się po prostu nie spodziewał. Głupiec.
- To masz całkiem niezłe rozdwojenie jaźni, Vargas. Bo idealnie opisałaś siebie samą. – odpalił bez najmniejszego wahania, odbijając jej słowa niczym ściana odbijała kauczukową piłeczkę, prosto w tego, kto nią rzucił, zostając niewzruszoną, jakby nic jej nie dotykało. Taki też był Nik. Nic go nie dotykało, wszystko umiał odbić, wszystkim się zasłonić. Rozsądek? Podobno nigdy go nie miał. Ta, byli cholernie podobni do siebie, chyba dlatego jeszcze nie kopnął Blanki w tyłek.
Pytanie kobiety skwitował jedynie uniesieniem kącika ust, jednak, o dziwo, nie dotknął ją i nie zmacał. Nawet on miał jakieś zasady, a może po prostu tak odreagowywał wcześniejszą szpilę? Tyle tylko, że pogłaskany po piersi objął ją swobodnie ramieniem, z coraz bardziej bezczelnym wyrazem patrząc na nią z góry.
- Takie to małe, a takie pyskate. – pokręcił z politowaniem głową, sprzedając jej pstryczka w nos. Taki drobiażdżek, żeby jej pokazać, że jest małym kurduplem, co skacze do wyższego. Bo chciał. Bo mógł. Bo to była Blanca. I po prostu bawiły go jej reakcje. A zastanawiał się tylko chwilę, co nie przeszkodziło mu w przetrzymywaniu jej.
- Oczywiście. Duży jest, pewnie dużo je. – to było bezczelne i poniżej pasa, był o tym święcie przekonany, ale od kiedy przejmował się takimi rzeczami? – A tu jestem pewny, że nie będzie miał problemu. A jeśli nawet, to nie szkodzi, z tym też sobie poradzę. – ktoś z boku mógłby kompletnie nie dowierzać, że prowadzili taką dyskusję. Ale prawdą było, że dla nich tabu nie istniało, a wymowny uśmieszek na twarzy wskazywał na to, że miał swoje sposoby, jak przywrócić biednemu mężczyźnie siły. I uśmieszek ten nie zniknął nawet wtedy, gdy kobieta postanowiła pokazać pazurki zazdrości.
- Nie może być. Blanca jest zazdrosna. – niezmiernie go ten fakt bawił. Jakby na to jednak nie spojrzeć, sam nigdy nie był zakochany, dla niego pomysł bycia zazdrosnym o kogoś był po prostu absurdalny. A że przy okazji robili z Estebana rzecz, do której ktoś mógł mieć prawa własności? Iiii tam, czego oczy nie widzą i takie tam. – Pamiętaj słońce. Ja się nie narzucam. Ja ewentualnie proponuję. A jak ktoś propozycję przyjmie, to już jego broszka. – w domyśle on był wolny, a Esteban był zdecydowanie chętny, jeśli wnioskować po wydarzeniach w lesie. – Ale trzech wolnych dni i tak bym nie wyciągnął. Maj jest. Wszystko rośnie. – rozciągnął się, z lekko rozmarzonym uśmieszkiem. Botanik pierwsza klasa. Choć po prawdzie powiedział to tylko po to, żeby uspokoić nastroszoną kocicę. Bo to Es był jeden na świecie? Nie on jeden będzie miał ochotę na jednonocny numerek.
Obserwował za to z wyraźną satysfakcją, jak Blanka zagląda do sakiewki, chociaż co zabawne, ewidentnie nie była w stanie nic zobaczyć. Co ona, ślepa była czy coś…? Nie zadał jednak tego pytania, bardziej zainteresowany swoją zdobyczą.
- Purpurowa Mgła. – oznajmił zadowolony. Znaczy gość zostawił mu narkotyki, co bardzo cieszyło Holta. A to, że mógł dziwnie brzmieć jak na kogoś, kto cieszy się z prochów? E tam, brunetka nie takie rzeczy widziała.
- To masz całkiem niezłe rozdwojenie jaźni, Vargas. Bo idealnie opisałaś siebie samą. – odpalił bez najmniejszego wahania, odbijając jej słowa niczym ściana odbijała kauczukową piłeczkę, prosto w tego, kto nią rzucił, zostając niewzruszoną, jakby nic jej nie dotykało. Taki też był Nik. Nic go nie dotykało, wszystko umiał odbić, wszystkim się zasłonić. Rozsądek? Podobno nigdy go nie miał. Ta, byli cholernie podobni do siebie, chyba dlatego jeszcze nie kopnął Blanki w tyłek.
Pytanie kobiety skwitował jedynie uniesieniem kącika ust, jednak, o dziwo, nie dotknął ją i nie zmacał. Nawet on miał jakieś zasady, a może po prostu tak odreagowywał wcześniejszą szpilę? Tyle tylko, że pogłaskany po piersi objął ją swobodnie ramieniem, z coraz bardziej bezczelnym wyrazem patrząc na nią z góry.
- Takie to małe, a takie pyskate. – pokręcił z politowaniem głową, sprzedając jej pstryczka w nos. Taki drobiażdżek, żeby jej pokazać, że jest małym kurduplem, co skacze do wyższego. Bo chciał. Bo mógł. Bo to była Blanca. I po prostu bawiły go jej reakcje. A zastanawiał się tylko chwilę, co nie przeszkodziło mu w przetrzymywaniu jej.
- Oczywiście. Duży jest, pewnie dużo je. – to było bezczelne i poniżej pasa, był o tym święcie przekonany, ale od kiedy przejmował się takimi rzeczami? – A tu jestem pewny, że nie będzie miał problemu. A jeśli nawet, to nie szkodzi, z tym też sobie poradzę. – ktoś z boku mógłby kompletnie nie dowierzać, że prowadzili taką dyskusję. Ale prawdą było, że dla nich tabu nie istniało, a wymowny uśmieszek na twarzy wskazywał na to, że miał swoje sposoby, jak przywrócić biednemu mężczyźnie siły. I uśmieszek ten nie zniknął nawet wtedy, gdy kobieta postanowiła pokazać pazurki zazdrości.
- Nie może być. Blanca jest zazdrosna. – niezmiernie go ten fakt bawił. Jakby na to jednak nie spojrzeć, sam nigdy nie był zakochany, dla niego pomysł bycia zazdrosnym o kogoś był po prostu absurdalny. A że przy okazji robili z Estebana rzecz, do której ktoś mógł mieć prawa własności? Iiii tam, czego oczy nie widzą i takie tam. – Pamiętaj słońce. Ja się nie narzucam. Ja ewentualnie proponuję. A jak ktoś propozycję przyjmie, to już jego broszka. – w domyśle on był wolny, a Esteban był zdecydowanie chętny, jeśli wnioskować po wydarzeniach w lesie. – Ale trzech wolnych dni i tak bym nie wyciągnął. Maj jest. Wszystko rośnie. – rozciągnął się, z lekko rozmarzonym uśmieszkiem. Botanik pierwsza klasa. Choć po prawdzie powiedział to tylko po to, żeby uspokoić nastroszoną kocicę. Bo to Es był jeden na świecie? Nie on jeden będzie miał ochotę na jednonocny numerek.
Obserwował za to z wyraźną satysfakcją, jak Blanka zagląda do sakiewki, chociaż co zabawne, ewidentnie nie była w stanie nic zobaczyć. Co ona, ślepa była czy coś…? Nie zadał jednak tego pytania, bardziej zainteresowany swoją zdobyczą.
- Purpurowa Mgła. – oznajmił zadowolony. Znaczy gość zostawił mu narkotyki, co bardzo cieszyło Holta. A to, że mógł dziwnie brzmieć jak na kogoś, kto cieszy się z prochów? E tam, brunetka nie takie rzeczy widziała.
Dance with the waves
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.
Blanca Vargas
Re: Ulica Handlowa Wto 9 Sty - 17:44
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Była rozdrażniona, wściekła do granic możliwości, a jednak... Jednak. Nie odtrąciła Nika, gdy ją objął. Nie próbowała się uwolnić, gdy obejmowanie trwało, i trwało, i trwało. Jeden za drugim, kolejne komentarze uchodziły Nikowi na sucho – Blanca co najwyżej prychnęła na rozdzwojenie jaźni, zmarszczyła brwi lekko na bardzo wyraźne spojrzenie z góry, skrzywiła się przelotnie na pstryczka w nos, zaczerwieniła lekko na wizję Holta radzącego sobie z Esem. I nie odeszła. Ani na krok.
Bogowie, była naprawdę tragicznie łatwa.
I zazdrosna, jak się okazuje. Zazdrosna jak cholera.
- Już ja znam te twoje propozycje – burknęła i założyła ręce na piersi. Rzeczywiście znała – znacznie lepiej wiedziała jednak, że, cóż, Barros mógł te propozycje przyjąć. Miał do tego pełne prawo. Pozwoliła mu. Prosiła wprawdzie, by wracał do niej, żeby był obok niej, gdy będzie zasypiała i... Ale czy faktycznie by to zrobił. Nik potrafił być zajmujący, a Blanca, jak się okazuje, wcale nie była taka pewna, czy Barros w absolutnie każdej sytuacji stawiałby ją ponad kogokolwiek innego. Nika. Sarnai. Kogokolwiek.
Mierzenie ludzi własną miarą nie wychodziło jej na dobre.
Przez cały ten czas Blanca wciąż była blisko, wciąż doskonale wpasowywała się w obejmujące ją ramię Nika – gdy więc ni z tego ni z owego przypomniał, jaką mieli porę i co wyrabiał na co dzień, Vargas nie miała problemu, by bez uprzedzenia stanąć na palcach i obniuchać Holta. Zapomniała o tym wcześniej, ale teraz prędko przypomniał jej, co powiedziała mu jako jeden z pierwszych... Komplementów? Nie była pewna. Może bardziej – po prostu obserwacji?
Pachniesz jak herbata miętowa, rzuciła wtedy w barze, po tym jak zamienili ze sobą może dwa czy trzy zdania. Wciąż była wtedy zupełnie trzeźwa, wciąż w pełni władz umysłowych – a Nik naprawdę tak pachniał. Przynajmniej dla niej – przynajmniej Blance tak kojarzył się jego zapach.
Był styczeń i sroga północna zima, więc ponad miętę wybijał się jeszcze zapach goździków i czegoś, czego nie znała – pewnie innych zimolubnych roślin – ale to właśnie tę pierwszą nutę zapamiętała najlepiej. Ostrą, świeżą i, od tamtego czasu, bezsprzecznie kojarzącą jej się właśnie z Nikiem.
Teraz pachniał inaczej, nie potrafiłaby powiedzieć, czym dokładnie – ale to wciąż był ten zapach, który wtedy wyniosła na własnych ciuchach, wracając o poranku do domu. Ziemia, żywica, jakieś zioła i kwiaty. Jak łąka, powiedziałaby teraz. Nik pachniał dla niej jak łąka.
Tym razem zatrzymała tę obserwację dla siebie – po chwili po prostu znów odsunęła się nieco, jak gdyby nigdy nic udając, że przed momentem wcale nie stawała na palcach, wciskając nos w nasadę szyi mężczyzny. Uśmiechnęła się tylko niewinnie, znów opadła na całe stopy i, nie próbując już nawet ukrywać, że jest złakniona bliskości – nie była pewna, czy konkretnie Nika, czy po prostu jakiejkolwiek atencji, jakiegokolwiek dotyku, czegokolwiek miłego – przysunęła się jeszcze o krok, rozkoszując się ciężarem ręki Holta na swoim biodrze.
Myśl, na jak cienkiej linie teraz balansowała, z pełną premedytacją zepchnęła w cień, zdecydowana się nie przejmować. Nie dzisiaj. Nie tym.
Potem, zaglądając do sakiewki, uniosła głowę dopiero, gdy Nik raczył się wreszcie zlitować i powiedział, co kryje się w woreczku. Nie znała się na ziołach, ale znała się na... Cóż, narkotykach. Nazwijmy rzeczy po imieniu. Pochłaniacz Magii był narkotykiem – ostatnio zdecydowanie zbyt słabym, by wciąż trzymać na uwięzi jej wszystkie lęki i niepewności – i było nim jeszcze kilka różnych mieszanek ziół, po które nie sięgnęła. Jeszcze. Bo niewykluczone przecież, że za którąś kolejną wizytą u Björna, sprawdzi już wszystko.
- A działa to chociaż? Robi coś fajnego? – spytała teraz, nie dość, że niewzruszona entuzjazmem Nika, to sama wyraźnie zainteresowana tematem. Zerknęła tylko kontrolnie przez ramię – wszak Holt wspominał o kręcących się w pobliżu Strażnikach – i znów uniosła wzrok na Nika.
Nigdy nie brała niczego rekreacyjnie, ale potrafiła sobie wyobrazić, że tak można. I że pewnie jest całkiem miło. Dla niej jednak nałóg – nie była głupia, zdawała sobie sprawę że dawno już wykroczyła poza ramy przyzwyczajenia – miał mimo wszystko inne źródło. Wyrósł z koszmarów i bezsenności, całego zestawu mniej lub bardziej racjonalnych lęków i kompletu wątpliwości, które wracały do niej na wzór upierdliwego bumeranga.
Jej nałóg wyrósł z tego wszystkiego, o czym na pewno, za żadne skarby, nie chciała opowiadać Nikowi.
Gdy jednak spoglądała na Purpurową Mgłę, trudno było jej udawać niezainteresowaną. Trudno było jej nie zastanawiać się, czy pomogłaby jej bardziej niż Pochłaniacz, i czy może nie ten narkotyk był podstawą ostatniej mieszanki, którą dostała – w formie niezbyt dużych, rozpuszczalnych tabletek – od Guildensterna.
Próbowanie jakichkolwiek używek w towarzystwie Nika nie byłoby rozsądne, wiedziała o tym, ale bogowie, była rozsądna już tak cholernie długo. Mogła coś Esowi obiecać – mogła mu tak naprawdę obiecać bardzo dużo – ale nie potrafiła się zmienić od tak.
I z pewnością nie potrafiła od tak przestać patrzeć na świat z perspektywy własnego nosa. Własnego komfortu i własnych zachcianek.
Zależało jej na Barrosie, oczywiście, że tak. Może jednak – tylko może – pojęcie przynależności do kogoś rozumieli zupełnie inaczej. I ich oczekiwania, one też przecież mogły być zupełnie różne.
Bogowie, była naprawdę tragicznie łatwa.
I zazdrosna, jak się okazuje. Zazdrosna jak cholera.
- Już ja znam te twoje propozycje – burknęła i założyła ręce na piersi. Rzeczywiście znała – znacznie lepiej wiedziała jednak, że, cóż, Barros mógł te propozycje przyjąć. Miał do tego pełne prawo. Pozwoliła mu. Prosiła wprawdzie, by wracał do niej, żeby był obok niej, gdy będzie zasypiała i... Ale czy faktycznie by to zrobił. Nik potrafił być zajmujący, a Blanca, jak się okazuje, wcale nie była taka pewna, czy Barros w absolutnie każdej sytuacji stawiałby ją ponad kogokolwiek innego. Nika. Sarnai. Kogokolwiek.
Mierzenie ludzi własną miarą nie wychodziło jej na dobre.
Przez cały ten czas Blanca wciąż była blisko, wciąż doskonale wpasowywała się w obejmujące ją ramię Nika – gdy więc ni z tego ni z owego przypomniał, jaką mieli porę i co wyrabiał na co dzień, Vargas nie miała problemu, by bez uprzedzenia stanąć na palcach i obniuchać Holta. Zapomniała o tym wcześniej, ale teraz prędko przypomniał jej, co powiedziała mu jako jeden z pierwszych... Komplementów? Nie była pewna. Może bardziej – po prostu obserwacji?
Pachniesz jak herbata miętowa, rzuciła wtedy w barze, po tym jak zamienili ze sobą może dwa czy trzy zdania. Wciąż była wtedy zupełnie trzeźwa, wciąż w pełni władz umysłowych – a Nik naprawdę tak pachniał. Przynajmniej dla niej – przynajmniej Blance tak kojarzył się jego zapach.
Był styczeń i sroga północna zima, więc ponad miętę wybijał się jeszcze zapach goździków i czegoś, czego nie znała – pewnie innych zimolubnych roślin – ale to właśnie tę pierwszą nutę zapamiętała najlepiej. Ostrą, świeżą i, od tamtego czasu, bezsprzecznie kojarzącą jej się właśnie z Nikiem.
Teraz pachniał inaczej, nie potrafiłaby powiedzieć, czym dokładnie – ale to wciąż był ten zapach, który wtedy wyniosła na własnych ciuchach, wracając o poranku do domu. Ziemia, żywica, jakieś zioła i kwiaty. Jak łąka, powiedziałaby teraz. Nik pachniał dla niej jak łąka.
Tym razem zatrzymała tę obserwację dla siebie – po chwili po prostu znów odsunęła się nieco, jak gdyby nigdy nic udając, że przed momentem wcale nie stawała na palcach, wciskając nos w nasadę szyi mężczyzny. Uśmiechnęła się tylko niewinnie, znów opadła na całe stopy i, nie próbując już nawet ukrywać, że jest złakniona bliskości – nie była pewna, czy konkretnie Nika, czy po prostu jakiejkolwiek atencji, jakiegokolwiek dotyku, czegokolwiek miłego – przysunęła się jeszcze o krok, rozkoszując się ciężarem ręki Holta na swoim biodrze.
Myśl, na jak cienkiej linie teraz balansowała, z pełną premedytacją zepchnęła w cień, zdecydowana się nie przejmować. Nie dzisiaj. Nie tym.
Potem, zaglądając do sakiewki, uniosła głowę dopiero, gdy Nik raczył się wreszcie zlitować i powiedział, co kryje się w woreczku. Nie znała się na ziołach, ale znała się na... Cóż, narkotykach. Nazwijmy rzeczy po imieniu. Pochłaniacz Magii był narkotykiem – ostatnio zdecydowanie zbyt słabym, by wciąż trzymać na uwięzi jej wszystkie lęki i niepewności – i było nim jeszcze kilka różnych mieszanek ziół, po które nie sięgnęła. Jeszcze. Bo niewykluczone przecież, że za którąś kolejną wizytą u Björna, sprawdzi już wszystko.
- A działa to chociaż? Robi coś fajnego? – spytała teraz, nie dość, że niewzruszona entuzjazmem Nika, to sama wyraźnie zainteresowana tematem. Zerknęła tylko kontrolnie przez ramię – wszak Holt wspominał o kręcących się w pobliżu Strażnikach – i znów uniosła wzrok na Nika.
Nigdy nie brała niczego rekreacyjnie, ale potrafiła sobie wyobrazić, że tak można. I że pewnie jest całkiem miło. Dla niej jednak nałóg – nie była głupia, zdawała sobie sprawę że dawno już wykroczyła poza ramy przyzwyczajenia – miał mimo wszystko inne źródło. Wyrósł z koszmarów i bezsenności, całego zestawu mniej lub bardziej racjonalnych lęków i kompletu wątpliwości, które wracały do niej na wzór upierdliwego bumeranga.
Jej nałóg wyrósł z tego wszystkiego, o czym na pewno, za żadne skarby, nie chciała opowiadać Nikowi.
Gdy jednak spoglądała na Purpurową Mgłę, trudno było jej udawać niezainteresowaną. Trudno było jej nie zastanawiać się, czy pomogłaby jej bardziej niż Pochłaniacz, i czy może nie ten narkotyk był podstawą ostatniej mieszanki, którą dostała – w formie niezbyt dużych, rozpuszczalnych tabletek – od Guildensterna.
Próbowanie jakichkolwiek używek w towarzystwie Nika nie byłoby rozsądne, wiedziała o tym, ale bogowie, była rozsądna już tak cholernie długo. Mogła coś Esowi obiecać – mogła mu tak naprawdę obiecać bardzo dużo – ale nie potrafiła się zmienić od tak.
I z pewnością nie potrafiła od tak przestać patrzeć na świat z perspektywy własnego nosa. Własnego komfortu i własnych zachcianek.
Zależało jej na Barrosie, oczywiście, że tak. Może jednak – tylko może – pojęcie przynależności do kogoś rozumieli zupełnie inaczej. I ich oczekiwania, one też przecież mogły być zupełnie różne.
Nik Holt
Re: Ulica Handlowa Sob 13 Sty - 16:53
Nik HoltWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kohtla-Järve, Estonia
Wiek : 24 lata (udaje, że ma 29)
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : fossegrim
Zawód : łowca roślin i właściciel sklepu z roślinami
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : Miłośnik pojedynków (I), Znawca natury (II), Duch wodospadu
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 8 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 11 / sprawność fizyczna: 7 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Sam nie wiedział, po co właściwie ją objął. Chyba dlatego, że to był odruch, skoro się przysunęła, to przecież nie będzie trzymał rąk przy sobie. Zwłaszcza, że wcześniejsze głaskanie brzmiało tak bardzo, bardzo prowokująco. Brawo Nik, nie dałeś się sprowokować… jeszcze. I dlatego ta nieszczęsna ręka dalej tam była, owinięta wokół Meksykanki, nonszalancko i bardzo wygodnie ułożona na jej biodrze. Bo mógł. Bo chciał.
Bo nadal uwierały go jej słowa.
I nadal nie zamierzał się do tego przyznawać, woląc o wiele bardziej denerwować kobietę.
Przekrzywił z rozbawieniem głowę, gdy wypomniała mu propozycje, składane gdzieś kiedyś w tętniącym muzyką barze. Wtedy zaszalał, to fakt. Nie pamiętał, co grali, ale to było tak bardzo w jego guście, że aż się prosiło o pozwolenie sobie na więcej luzu. Wprawdzie niespecjalnie umiał tańczyć, ale wtedy to nie miało najmniejszego znaczenia. Z tymi kawałkami aury, którym pozwolił poszaleć, mógł wybierać wśród kobiet, a przy dobrych wiatrach i mężczyzn… Czemu skierował uwagę na Blanię? Sam nie wiedział. Chyba to podobieństwo poszukiwania czegoś dla rozrywki, bez deklaracji.
- W styczniu nie narzekałaś. I składałaś jeszcze lepsze. – odpowiedział rozbawiony, lustrując z góry jej sylwetkę. Czy zdawała sobie sprawę, w jaki kuszący sposób wyglądały jej piersi, kiedy w ten sposób zakładała ręce…? Wątpił w to, ale nie zamierzał być tym, który jej o tym powie. Lepiej pewnie byłoby pokazać, ale no, mieli na razie temat woreczka, o którym musiał sobie sam przypomnieć, choć to na szczęście zrobiła Blanca, nagle wspinając się na palce i wpychając nos w jego szyję, na której prawie całkiem wyblakły ślady po zębach Esa.
- Heeeej. Teraz też pachnę miętą? – zainteresował, się, obejmując ją mocniej w pasie, by czasem się nie przewróciła, a przy tym przyciskając też do swojego ciała. Bycie obniuchanym było specyficznym uczuciem, ale kim on był, by przeszkadzać w takich rozrywkach? Póki nie próbowała gryźć, mógł grzecznie stać w miejscu i czekać, aż skończy. Nie, żeby zamierzał jakoś specjalnie zabierać z niej ręce, wygodnie mu tak było, a przynajmniej nie ryzykował, że Vargas zaliczy glebę i wydrze się na niego.
- Wiesz, że jak chcesz się poprzytulać, to wystarczy powiedzieć? – upewnił się, widząc jej niewinną minę – w którą nie uwierzył – i kroczek poczyniony w swoją stronę. Eh te baby. Zamiast wprost powiedzieć, to robią jakieś kretyńskie podchody. Niech jej już będzie, że wybaczy te paskudne słowa – nawet jeśli nie zapomni – a w ramach wybaczenia po prostu złapał za tył jej szortów i zwyczajnie przycisnął do siebie, przy okazji beztrosko sprawdzając jej ramiona, czy aby nie zmarzła. – Baby. Same z wami problemy. – wymamrotał pod nosem we włosy Blanki, bo po prostu mógł. Nie, że jakoś miał przytulaśne potrzeby, ale w końcu był bardzo miłym stworzeniem i nie miał problemu, by zaspokoić je u kobiety. Zresztą dzięki temu mogli swobodnie rozmawiać.
- Działa i to jak. – uśmiechnął się kątem ust. Nie zamierzał ukrywać, że testował ten czy tamten narkotyk, w końcu musiał wiedzieć, co sprzedaje i w jakiej ilości. Ostatnio testował opium, klasyczne prochy ze świata śniących, ale z tym było ciężej. A magiczne? Znał chyba wszystkie, a w razie potrzeb takie czy inne mógł bez problemu sprowadzić. W razie potrzeb. – Jest z tych relaksacyjnych. Uspokaja. Wprowadza w dobry nastrój. Tyle, że wali po koncentracji i trochę rozwala przepływ czasu. Całkiem spoko na wieczór. Jak palisz za dużo i za często, to możesz dostać omamów. Albo się świat rozjeżdża. – w końcu kto inny miałby nie próbować prochów, jak Nik, szlajający się po klubach? Nikt jednak nie musiał wiedzieć, że sprzedawał tego typu rzeczy. Zresztą nie do końca był pewny, po której ze stron stoi Blanca i czy ewentualnie nie sprzedałaby go Kruczej, gdyby wiedziała, czym się zajmował tak pomiędzy.
Dlatego nie zadał pytania, które nurtowało go najbardziej. Jak bardzo czysta była Mgła i tym samym za ile mógł ją zepchnąć chętnym. Będzie musiał oddzielić sobie trochę i sprawdzić, jakie są jej efekty, po tym powinno się udać ocenić jej wartość. Ale tego nie mógł już powiedzieć Blance, nie wspominając o tym, że właśnie miał sporą ochotę zniknąć z ulicy, żeby wypróbować towar. Ale nie, to byłoby cholernie podejrzane.
- Ty wiesz, że to są prochy? Nielegalne? – upewnił się, widząc jej zainteresowanie. Nadal jednak nie miał pewności, czy go nie sprzeda, więc milczał w temacie. Mógł pożartować, mógł być protekcjonalny, ale Kruczej na głowie mieć nie chciał. Wystarczył mu error, który załatwił mu Esteban. Strażnik, cholera jasna. I co z tego, że były. Prychnął w duchu na samą myśl o tamtej sytuacji.
Bo nadal uwierały go jej słowa.
I nadal nie zamierzał się do tego przyznawać, woląc o wiele bardziej denerwować kobietę.
Przekrzywił z rozbawieniem głowę, gdy wypomniała mu propozycje, składane gdzieś kiedyś w tętniącym muzyką barze. Wtedy zaszalał, to fakt. Nie pamiętał, co grali, ale to było tak bardzo w jego guście, że aż się prosiło o pozwolenie sobie na więcej luzu. Wprawdzie niespecjalnie umiał tańczyć, ale wtedy to nie miało najmniejszego znaczenia. Z tymi kawałkami aury, którym pozwolił poszaleć, mógł wybierać wśród kobiet, a przy dobrych wiatrach i mężczyzn… Czemu skierował uwagę na Blanię? Sam nie wiedział. Chyba to podobieństwo poszukiwania czegoś dla rozrywki, bez deklaracji.
- W styczniu nie narzekałaś. I składałaś jeszcze lepsze. – odpowiedział rozbawiony, lustrując z góry jej sylwetkę. Czy zdawała sobie sprawę, w jaki kuszący sposób wyglądały jej piersi, kiedy w ten sposób zakładała ręce…? Wątpił w to, ale nie zamierzał być tym, który jej o tym powie. Lepiej pewnie byłoby pokazać, ale no, mieli na razie temat woreczka, o którym musiał sobie sam przypomnieć, choć to na szczęście zrobiła Blanca, nagle wspinając się na palce i wpychając nos w jego szyję, na której prawie całkiem wyblakły ślady po zębach Esa.
- Heeeej. Teraz też pachnę miętą? – zainteresował, się, obejmując ją mocniej w pasie, by czasem się nie przewróciła, a przy tym przyciskając też do swojego ciała. Bycie obniuchanym było specyficznym uczuciem, ale kim on był, by przeszkadzać w takich rozrywkach? Póki nie próbowała gryźć, mógł grzecznie stać w miejscu i czekać, aż skończy. Nie, żeby zamierzał jakoś specjalnie zabierać z niej ręce, wygodnie mu tak było, a przynajmniej nie ryzykował, że Vargas zaliczy glebę i wydrze się na niego.
- Wiesz, że jak chcesz się poprzytulać, to wystarczy powiedzieć? – upewnił się, widząc jej niewinną minę – w którą nie uwierzył – i kroczek poczyniony w swoją stronę. Eh te baby. Zamiast wprost powiedzieć, to robią jakieś kretyńskie podchody. Niech jej już będzie, że wybaczy te paskudne słowa – nawet jeśli nie zapomni – a w ramach wybaczenia po prostu złapał za tył jej szortów i zwyczajnie przycisnął do siebie, przy okazji beztrosko sprawdzając jej ramiona, czy aby nie zmarzła. – Baby. Same z wami problemy. – wymamrotał pod nosem we włosy Blanki, bo po prostu mógł. Nie, że jakoś miał przytulaśne potrzeby, ale w końcu był bardzo miłym stworzeniem i nie miał problemu, by zaspokoić je u kobiety. Zresztą dzięki temu mogli swobodnie rozmawiać.
- Działa i to jak. – uśmiechnął się kątem ust. Nie zamierzał ukrywać, że testował ten czy tamten narkotyk, w końcu musiał wiedzieć, co sprzedaje i w jakiej ilości. Ostatnio testował opium, klasyczne prochy ze świata śniących, ale z tym było ciężej. A magiczne? Znał chyba wszystkie, a w razie potrzeb takie czy inne mógł bez problemu sprowadzić. W razie potrzeb. – Jest z tych relaksacyjnych. Uspokaja. Wprowadza w dobry nastrój. Tyle, że wali po koncentracji i trochę rozwala przepływ czasu. Całkiem spoko na wieczór. Jak palisz za dużo i za często, to możesz dostać omamów. Albo się świat rozjeżdża. – w końcu kto inny miałby nie próbować prochów, jak Nik, szlajający się po klubach? Nikt jednak nie musiał wiedzieć, że sprzedawał tego typu rzeczy. Zresztą nie do końca był pewny, po której ze stron stoi Blanca i czy ewentualnie nie sprzedałaby go Kruczej, gdyby wiedziała, czym się zajmował tak pomiędzy.
Dlatego nie zadał pytania, które nurtowało go najbardziej. Jak bardzo czysta była Mgła i tym samym za ile mógł ją zepchnąć chętnym. Będzie musiał oddzielić sobie trochę i sprawdzić, jakie są jej efekty, po tym powinno się udać ocenić jej wartość. Ale tego nie mógł już powiedzieć Blance, nie wspominając o tym, że właśnie miał sporą ochotę zniknąć z ulicy, żeby wypróbować towar. Ale nie, to byłoby cholernie podejrzane.
- Ty wiesz, że to są prochy? Nielegalne? – upewnił się, widząc jej zainteresowanie. Nadal jednak nie miał pewności, czy go nie sprzeda, więc milczał w temacie. Mógł pożartować, mógł być protekcjonalny, ale Kruczej na głowie mieć nie chciał. Wystarczył mu error, który załatwił mu Esteban. Strażnik, cholera jasna. I co z tego, że były. Prychnął w duchu na samą myśl o tamtej sytuacji.
Dance with the waves
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.
Blanca Vargas
Re: Ulica Handlowa Sob 13 Sty - 18:42
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Bo mogła, bo chciała. Właśnie to jeszcze do niedawna dzieliła z Nikiem – i naprawdę bardzo ciężko było jej się przestawić, że wciąż chciała, ale już nie mogła. Szczególnie teraz, kiedy natężenie problemów w ciągu ostatnich dni zaczęło przekraczać wszelkie możliwe normy – nadmiar emocji kipiał pod rozczochraną, czarną grzywą Blanki, grożąc eksplozją, jeśli nie opanuje ich choć trochę. A przecież wiedziała, jak opanować. Z grubsza, na chwilę.
Przez kilka ostatnich lat miała jeden, niezawodny sposób i naprawdę ciężko było jej nie sięgać po niego także teraz. Tak, obiecała. Tak, naprawdę jej na Esie zależało. Ale, cholera, była ostatnio zbyt rozdrażniona, zbyt niewyspana, wszystko zbyt, by zachować dość siły woli i nie ulegać pokusie.
Szczególnie, że tą pokusą był teraz Nik.
Dlatego nie udawała wstydliwej, gdy błądził wzrokiem tu i tam i nie próbowała go za to ganić. Nie, żeby upominanie Holta cokolwiek jej dało – tym niemniej, nie próbowała.
Blade ślady na szyi mężczyzny nie zainteresowały jej ani trochę – mogła domyślać się, skąd pochodziły, ale nie miało to dla niej większego znaczenia. Żadnego, właściwie. Może poza tym, że nie miałaby nic przeciwko, gdyby Holt chciał zostawić na niej podobne i... Wróć. Miałaby coś przeciwko. Musiałaby mieć coś przeciwko.
Bo jak niby wytłumaczyłaby podobne ślady Barrosowi?
- Nie, raczej jak... – zawahała się. – Jak łąka. Albo las – przyznała i uśmiechnęła się miękko, doskonale świadoma ciężaru ramienia Nika na swojej talii, a chwilę potem – na pośladku.
- Żebyś mógł mi wytykać jakąś babską ckliwość? – odparowała z teatralnym niedowierzaniem na wzmiankę po przytulaniu. – Żartujesz chyba.
Na wspomnienie problemów wymamrotanych wprost w jej włosy roześmiała się miękko, ale, wbrew wcześniejszemu zapieraniu się przed ckliwością, śmiało przytuliła policzek do piersi Nika i objęła mężczyznę w talii, gładząc lekko jego plecy.
- W styczniu te problemy ci się podobały – wymruczała bezczelnie.
Nie zdziwiła się potem, gdy Holt pośrednio przyznał się do testowania narkotyku. Szczerze mówiąc, zdziwiłaby się chyba, gdyby tego nie robił. Był typem człowieka, który totalnie kojarzył jej się ze wszystkim, co społecznie źle widziane. I, w tym przypadku, to wcale nie była obraza – Blanca była zbyt wyzwolona i wychowana przez zbyt wyzwolonych rodziców, by uważać, że próbowanie różnych rzeczy jest tak jednoznacznie złe. I choć wprawdzie ani jej matka, ani ojciec nie pochwaliliby jej przedłużającego się przywiązania do prochów uspokajających, wiedziała też, że nie zganiliby jej za to tylko dlatego, że je brała. Zatroskaliby się raczej, dostrzegając bardziej jej problemy niż to, jak sobie z nimi radziła – i spytali, czy nie potrzebuje pomocy.
Potrzebowała, bez dwóch zdań. Tylko nie od nich. A na inną pomoc chyba zwyczajnie nie była gotowa.
Opis przedstawiony przez Nika brzmiał teraz bardziej niż zachęcająco. Gdy Pochłaniacz przestawał działać, a ona wciąż próbowała różnych nowości od Björna, szukając czegoś, co na nowo poradzi sobie z jej lękami – trudno, żeby się nie zainteresowała. I żeby nie chciała spróbować.
Na pytanie o nielegalność parsknęła cicho. To znaczy, to było rozsądne pytanie, naprawdę. Tak rozsądne, że była niemal zaskoczona, że Nik je zadał. A jednak...
- Od lat mieszam Pochłaniacz do porannej herbaty – rzuciła po prostu, nie wdając się w szczegóły. Nie chciała kolejnej pogadanki, ta z Björnem jej wystarczyła. Nie szukała teraz terapeuty.
Szukała chwili odpoczynku od wszystkiego, co czekało na nią w mieszkaniu.
Jeszcze raz pochyliła się, powąchała zioła w woreczku. Wzmianka o tym, że trzeba było je palić nie brzmiała za dobrze – w tym akurat Blanca nie miała doświadczenia – ale obietnica poprawy humoru? Chyba była warta, by spróbować.
- Zabierz mnie w jakieś miłe miejsce i daj spróbować – rzuciła spontanicznie.
Uniosła pytające spojrzenie na Nika.
- Zapłacę ci – rzuciła krótko, uprzedzając ewentualne zastrzeżenia Holta. Nie kłamała – nie miałaby problemu, by sypnąć groszem, żeby poczuć się dzisiaj lepiej.
Musiała poczuć się lepiej, jeśli nie planowała oszaleć w ciągu najbliższego miesiąca.
Przez kilka ostatnich lat miała jeden, niezawodny sposób i naprawdę ciężko było jej nie sięgać po niego także teraz. Tak, obiecała. Tak, naprawdę jej na Esie zależało. Ale, cholera, była ostatnio zbyt rozdrażniona, zbyt niewyspana, wszystko zbyt, by zachować dość siły woli i nie ulegać pokusie.
Szczególnie, że tą pokusą był teraz Nik.
Dlatego nie udawała wstydliwej, gdy błądził wzrokiem tu i tam i nie próbowała go za to ganić. Nie, żeby upominanie Holta cokolwiek jej dało – tym niemniej, nie próbowała.
Blade ślady na szyi mężczyzny nie zainteresowały jej ani trochę – mogła domyślać się, skąd pochodziły, ale nie miało to dla niej większego znaczenia. Żadnego, właściwie. Może poza tym, że nie miałaby nic przeciwko, gdyby Holt chciał zostawić na niej podobne i... Wróć. Miałaby coś przeciwko. Musiałaby mieć coś przeciwko.
Bo jak niby wytłumaczyłaby podobne ślady Barrosowi?
- Nie, raczej jak... – zawahała się. – Jak łąka. Albo las – przyznała i uśmiechnęła się miękko, doskonale świadoma ciężaru ramienia Nika na swojej talii, a chwilę potem – na pośladku.
- Żebyś mógł mi wytykać jakąś babską ckliwość? – odparowała z teatralnym niedowierzaniem na wzmiankę po przytulaniu. – Żartujesz chyba.
Na wspomnienie problemów wymamrotanych wprost w jej włosy roześmiała się miękko, ale, wbrew wcześniejszemu zapieraniu się przed ckliwością, śmiało przytuliła policzek do piersi Nika i objęła mężczyznę w talii, gładząc lekko jego plecy.
- W styczniu te problemy ci się podobały – wymruczała bezczelnie.
Nie zdziwiła się potem, gdy Holt pośrednio przyznał się do testowania narkotyku. Szczerze mówiąc, zdziwiłaby się chyba, gdyby tego nie robił. Był typem człowieka, który totalnie kojarzył jej się ze wszystkim, co społecznie źle widziane. I, w tym przypadku, to wcale nie była obraza – Blanca była zbyt wyzwolona i wychowana przez zbyt wyzwolonych rodziców, by uważać, że próbowanie różnych rzeczy jest tak jednoznacznie złe. I choć wprawdzie ani jej matka, ani ojciec nie pochwaliliby jej przedłużającego się przywiązania do prochów uspokajających, wiedziała też, że nie zganiliby jej za to tylko dlatego, że je brała. Zatroskaliby się raczej, dostrzegając bardziej jej problemy niż to, jak sobie z nimi radziła – i spytali, czy nie potrzebuje pomocy.
Potrzebowała, bez dwóch zdań. Tylko nie od nich. A na inną pomoc chyba zwyczajnie nie była gotowa.
Opis przedstawiony przez Nika brzmiał teraz bardziej niż zachęcająco. Gdy Pochłaniacz przestawał działać, a ona wciąż próbowała różnych nowości od Björna, szukając czegoś, co na nowo poradzi sobie z jej lękami – trudno, żeby się nie zainteresowała. I żeby nie chciała spróbować.
Na pytanie o nielegalność parsknęła cicho. To znaczy, to było rozsądne pytanie, naprawdę. Tak rozsądne, że była niemal zaskoczona, że Nik je zadał. A jednak...
- Od lat mieszam Pochłaniacz do porannej herbaty – rzuciła po prostu, nie wdając się w szczegóły. Nie chciała kolejnej pogadanki, ta z Björnem jej wystarczyła. Nie szukała teraz terapeuty.
Szukała chwili odpoczynku od wszystkiego, co czekało na nią w mieszkaniu.
Jeszcze raz pochyliła się, powąchała zioła w woreczku. Wzmianka o tym, że trzeba było je palić nie brzmiała za dobrze – w tym akurat Blanca nie miała doświadczenia – ale obietnica poprawy humoru? Chyba była warta, by spróbować.
- Zabierz mnie w jakieś miłe miejsce i daj spróbować – rzuciła spontanicznie.
Uniosła pytające spojrzenie na Nika.
- Zapłacę ci – rzuciła krótko, uprzedzając ewentualne zastrzeżenia Holta. Nie kłamała – nie miałaby problemu, by sypnąć groszem, żeby poczuć się dzisiaj lepiej.
Musiała poczuć się lepiej, jeśli nie planowała oszaleć w ciągu najbliższego miesiąca.
Nik Holt
Re: Ulica Handlowa Nie 14 Sty - 18:54
Nik HoltWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kohtla-Järve, Estonia
Wiek : 24 lata (udaje, że ma 29)
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : fossegrim
Zawód : łowca roślin i właściciel sklepu z roślinami
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : Miłośnik pojedynków (I), Znawca natury (II), Duch wodospadu
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 8 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 11 / sprawność fizyczna: 7 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Zaraz tam pokusą… Coś panna Vargas uparcie próbowała zrzucić wszystko na biednego botanika, gdy całkiem wyjątkowo i szczerze Holt nie robił po prostu nic. Owszem, patrzył się, ale nie sposób było nie patrzeć, kiedy była tak ubrana, do tego tak podkreślała swoje ciało i jeszcze na dodatek zwyczajnie się do niego kleiła i to sama z siebie. Dotyk? Jak wyżej, kleiła się, do tego wręcz domagając się tego, żeby ją objąć. A nawet wtedy był bardzo grzeczny i poza ułożeniem ręki w górnej części jej tyłka nie zrobił nic więcej. A mógł. Nawet miał sporo opcji do wykorzystania, a po prostu tak stał i gadał.
Faktem jednak było, że żadne upomnienia na niego nie działały. Od dawien dawna zresztą, wysłuchiwał takich rzeczy jednym uchem, a wypuszczał drugim. Nie zawsze wychodził na tym źle, ale w takim momencie nie posłuchałby na pewno. Przynajmniej Blania oszczędziła sobie niewybrednego komentarza.
- Nie brzmi źle. - skwitował beztrosko, bo łąka i las brzmiały trochę jak on. A przynajmniej jak jego natura, ciągnąca go właśnie w takie miejsce. W zasadzie to najchętniej by tam poszedł. Może nie teraz, ale słowa o lesie sprawiły, że miał ochotę zgarnąć swoją harmonijkę i tam pójść, spuścić aurę ze smyczy i po prostu zagrać coś, cokolwiek zresztą.
- Nie muszę… Kleisz się. - stwierdził złośliwie, jednak nie zrobił nic, by odsunąć ją od siebie. Jedynie nie udało mu się ukryć lekkiego spięcia mięśni, gdy przypadkiem dotknęła jednego z większych siniaków na ciele, choć rzecz jasna na wyjaśnienie swojej reakcji miał tysiąc różnych opcji, wliczając w to fakt, że kleiła się biodrami trochę za bardzo! W końcu był tylko mężczyzną, do którego kleiła się zdecydowanie seksowna laska, która jeszcze chwilę wcześniej rzucała mu całkiem jednoznaczne propozycje. Miał na to nie reagować?
- W styczniu nie robiłaś problemów, tylko brałaś, co chciałaś. - wytknął jej. - I byłaś w tym całkiem stanowcza. - przypomniał jej, robiąc udawanie urażoną minę, chociaż oboje akurat wtedy byli siebie warci. Ile wtedy potrzebowali, by teleportować się wprost do łóżka? 15 minut? I to tylko dlatego, że pozahaczali się w przyciasnym klubowym kibelku, który ewidentnie nie był stworzony dla chcących się zabawić par. O większych ilościach nawet nie wspominając. Dlatego teleport nastąpił dopiero po uwolnieniu się z okowów klamki i haczyków. Wolał nie przypominać sobie stanu szeroko pojętej odzieży.
Oho.
Pomysł z mieszaniem Pochłaniacza z herbatą wywołał uniesienie brwi. Czy to już nie podpadało pod uzależnienie? I to kilkuletnie? Spojrzał na Blankę zupełnie innym wzrokiem, ale o dziwo wcale nie chodziło tu o jej uzależnienie, bo w końcu była dorosła. Bardziej tropnęło go to, że właściwie nic o Vargas nie wiedział. Plus minus tylko czym się zajmowała. Że teraz rościła sobie prawa do Estebana. Że lubiła się zabawić. Że zdecydowanie nie była z Midgardu. Zmrużył oczy, gdy zgłosiła się, by dał jej spróbować Mgły. I co jeszcze? Kasa nie była warta ewentualnych problemów z Kruczą, a te mogły nastąpić choć nie musiały.
- Ta, zapłacisz, a potem mnie nakablujesz do kruczej? W końcu bujasz się ze strażnikiem. Byłym, ale to i tak zostaje w człowieku. - stwierdził prześmiewczo, tak po swojemu, przeciągając się nonszalancko, ale tak naprawdę badał grunt. Oczywiście bezczelnie i po chamsku, jak to on, ale i tak musiał się upewnić. Upewnić, czy musi natychmiast szukać innej mety na roślinki i prochy, czy jego interes jest bezpieczny, czy Blanka go nie wyda, czy może powiedzieć cokolwiek odnośnie tej drugiej części swojego biznesu. Swoich znajomych dzielił na tych normalnych i tych z półświatka i w żadnym możliwym momencie nie mieszał tego ze sobą. Za duże ryzyko, za duże problemy. Blanka byłaby pierwsza i cholernie nie podobało mu się to, ile rzeczy mogłoby pójść nie tak. I do tego zostawał Barros. Kolejna cholerna niewiadoma, a dobry seks z kimkolwiek nie był warty późniejszego pierdla. Jego przynależność do Straży, czy jak ich tam zwał, była niepokojąca i bezapelacyjnie zmieniała wszystko. Jaką miał gwarancję, że go nie podkablują?
Don't take it personally, sweetheart. Business is business.
Wpatrzył się w Blankę, ciekaw jej odpowiedzi i jej reakcji. Te obiekcje nie były wymierzone w nią, do każdego podchodził tak samo. W końcu jego ojciec chciał go zabić. Facet, który wychowywał go 19 lat, o ile można to zwać wychowaniem. Blankę znał pół roku, niecałe. Estebana znał tydzień.
Faktem jednak było, że żadne upomnienia na niego nie działały. Od dawien dawna zresztą, wysłuchiwał takich rzeczy jednym uchem, a wypuszczał drugim. Nie zawsze wychodził na tym źle, ale w takim momencie nie posłuchałby na pewno. Przynajmniej Blania oszczędziła sobie niewybrednego komentarza.
- Nie brzmi źle. - skwitował beztrosko, bo łąka i las brzmiały trochę jak on. A przynajmniej jak jego natura, ciągnąca go właśnie w takie miejsce. W zasadzie to najchętniej by tam poszedł. Może nie teraz, ale słowa o lesie sprawiły, że miał ochotę zgarnąć swoją harmonijkę i tam pójść, spuścić aurę ze smyczy i po prostu zagrać coś, cokolwiek zresztą.
- Nie muszę… Kleisz się. - stwierdził złośliwie, jednak nie zrobił nic, by odsunąć ją od siebie. Jedynie nie udało mu się ukryć lekkiego spięcia mięśni, gdy przypadkiem dotknęła jednego z większych siniaków na ciele, choć rzecz jasna na wyjaśnienie swojej reakcji miał tysiąc różnych opcji, wliczając w to fakt, że kleiła się biodrami trochę za bardzo! W końcu był tylko mężczyzną, do którego kleiła się zdecydowanie seksowna laska, która jeszcze chwilę wcześniej rzucała mu całkiem jednoznaczne propozycje. Miał na to nie reagować?
- W styczniu nie robiłaś problemów, tylko brałaś, co chciałaś. - wytknął jej. - I byłaś w tym całkiem stanowcza. - przypomniał jej, robiąc udawanie urażoną minę, chociaż oboje akurat wtedy byli siebie warci. Ile wtedy potrzebowali, by teleportować się wprost do łóżka? 15 minut? I to tylko dlatego, że pozahaczali się w przyciasnym klubowym kibelku, który ewidentnie nie był stworzony dla chcących się zabawić par. O większych ilościach nawet nie wspominając. Dlatego teleport nastąpił dopiero po uwolnieniu się z okowów klamki i haczyków. Wolał nie przypominać sobie stanu szeroko pojętej odzieży.
Oho.
Pomysł z mieszaniem Pochłaniacza z herbatą wywołał uniesienie brwi. Czy to już nie podpadało pod uzależnienie? I to kilkuletnie? Spojrzał na Blankę zupełnie innym wzrokiem, ale o dziwo wcale nie chodziło tu o jej uzależnienie, bo w końcu była dorosła. Bardziej tropnęło go to, że właściwie nic o Vargas nie wiedział. Plus minus tylko czym się zajmowała. Że teraz rościła sobie prawa do Estebana. Że lubiła się zabawić. Że zdecydowanie nie była z Midgardu. Zmrużył oczy, gdy zgłosiła się, by dał jej spróbować Mgły. I co jeszcze? Kasa nie była warta ewentualnych problemów z Kruczą, a te mogły nastąpić choć nie musiały.
- Ta, zapłacisz, a potem mnie nakablujesz do kruczej? W końcu bujasz się ze strażnikiem. Byłym, ale to i tak zostaje w człowieku. - stwierdził prześmiewczo, tak po swojemu, przeciągając się nonszalancko, ale tak naprawdę badał grunt. Oczywiście bezczelnie i po chamsku, jak to on, ale i tak musiał się upewnić. Upewnić, czy musi natychmiast szukać innej mety na roślinki i prochy, czy jego interes jest bezpieczny, czy Blanka go nie wyda, czy może powiedzieć cokolwiek odnośnie tej drugiej części swojego biznesu. Swoich znajomych dzielił na tych normalnych i tych z półświatka i w żadnym możliwym momencie nie mieszał tego ze sobą. Za duże ryzyko, za duże problemy. Blanka byłaby pierwsza i cholernie nie podobało mu się to, ile rzeczy mogłoby pójść nie tak. I do tego zostawał Barros. Kolejna cholerna niewiadoma, a dobry seks z kimkolwiek nie był warty późniejszego pierdla. Jego przynależność do Straży, czy jak ich tam zwał, była niepokojąca i bezapelacyjnie zmieniała wszystko. Jaką miał gwarancję, że go nie podkablują?
Don't take it personally, sweetheart. Business is business.
Wpatrzył się w Blankę, ciekaw jej odpowiedzi i jej reakcji. Te obiekcje nie były wymierzone w nią, do każdego podchodził tak samo. W końcu jego ojciec chciał go zabić. Facet, który wychowywał go 19 lat, o ile można to zwać wychowaniem. Blankę znał pół roku, niecałe. Estebana znał tydzień.
Dance with the waves
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.
Blanca Vargas
Re: Ulica Handlowa Nie 14 Sty - 21:36
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Blanca rzeczywiście się domagała. Wbrew wcześniejszym zapewnieniom, że nie prowadza się z takimi jak on, dokładnie to robiła – i ta zmiana frontu nastąpiła bardzo szybko. Permanentnie ostatnio rozdrażnionej Vargas naprawdę niewiele było trzeba, by zmieniła podejście. By przeliczyła jeszcze raz ten cały rachunek zysków i strat, otrzymując zupełnie inny wynik niż na początku,
Faktycznie więc kleiła się, domagała, chciała – i nie próbowała być w tym ani trochę subtelna. Bo na co jej subtelności, skoro jak dotąd porozumiewali się z Nikiem językiem raczej prostym, pełnym podtekstów, ale generalnie mocno jednotorowym? Bo tacy byli. Jednotorowi.
Tyle przynajmniej wiedziała. Bo tak naprawdę nie znała przecież Holta ani trochę lepiej niż on znał ją.
Teraz więc, na przykład, dowiadywała się, że mężczyzna miał pod tą blond czupryną trochę rozsądku – jakiegoś instynktu samozachowawczego, o istnienie którego, szczerze mówiąc, jak dotąd go nie posądzała.
- To wy mieliście czas rozmawiać? – odparła najpierw bezczelnie, czepiając się wzmianki o bujaniu się z byłym strażnikiem. - Z opowieści Esa brzmiało to raczej, jakbyście byli całkiem satysfakcjonująco zajęci. – Barros tak naprawdę wcale jej tak dużo nie opowiadał, Blance jednak jakoś nie chciało się wierzyć, że tak po prostu siedzieli sobie najpierw przy kawce i dyskutowali o swojej przeszłości. Ani Es nie należał do tych, co by się odsłaniali przed obcymi, ani Nik niespecjalnie interesował się tym, z kim ma do czynienia. Z nią też przecież blondyn aż tak długo nie rozmawiał – nie na początku. To potem, z czasem, wymienili się jakimiś szczątkami informacji na swój temat, a i to głównie dlatego, że ciężko było spotykać się regularnie nie rozmawiając zupełnie o niczym.
- Nik – westchnęła ciężko, tony narastającej frustracji nietrudno było wychwycić. - Jakbym chciała na ciebie donieść, mogłam to zrobić już przynajmniej trzy razy. Ci tam? – Ruchem głowy wskazała mniej więcej kierunek, gdzie jeszcze do niedawna kręcili się niespecjalnie przejęci swoim patrolem strażnicy. - Na ładne oczy uwierzyliby mi we wszystko. – Wzruszyła lekko ramionami. To nie tak, że nie miała szacunku do munduru – wręcz przeciwnie. Po prostu zdążyła nauczyć się już, że będąc w Midgardzie atrakcyjną turystką, naprawdę łatwo było jej uzyskać pomoc. Nawet, jeśli wcale jej nie potrzebowała.
Mimowolnie podrapała lekko plecy Nika tam, gdzie sięgała, obejmując go w talii – na wysokości krzyża, może nieco wyżej. W końcu westchnęła ciężko. Humor psuł jej się tak szybko jak szybko się poprawiał. Wariacka sinusoida wahań nastroju trwała już od dobrych kilku dni i najwyraźniej nie miała planów tak szybko odchodzić.
- Dobra, może ciężko w to uwierzyć, ale cię lubię, okej? – rzuciła wreszcie z rezygnacją. - Na tyle, że nie widzę powodu, dla którego miałabym na ciebie kablować. Sprzedajesz prochy? Świetnie. Prowadzisz jakiś nielegalny fight club? Fantastycznie. Handlujesz ludźmi, albo może przerabiasz niewinnych na organy? No, tego akurat wolałabym nie wiedzieć – i serio wolałabym, żebyś akurat tym się nie zajmował – ale... Lubię cię. Gdybyś trafił do aresztu? Nie miałabym z ciebie żadnego pożytku – podsumowała kąśliwie.
Za Barrosa się nie wypowiadała, bo, szczerze mówiąc, nie była wcale taka pewna, co by zrobił, gdyby dowiedział się, co porabia Nik w wolnym czasie. Sama Blanca ufała Esowi, ale nie dałaby sobie ręki uciąć, że gdyby przyszło co do czego, dawne instynkty nie wzięłyby nad nim góry. Finalnie po prostu przemilczała więc temat Barrosa, coraz bardziej pogrążając się we własnych frustracjach.
- Słuchaj – rzuciła wreszcie, uzmysławiając sobie, że chyba zwyczajnie nie ma cierpliwości na dalsze krążenie wokół siebie, słowne przepychanki które do niczego nie prowadzą. - Nie uwzględniałam cię w swoich dzisiejszych planach, ale skoro już tu jesteś – skoro oboje już tu jesteśmy – to chyba zmieniłam zdanie, okej? Nie musisz się dzielić tym, trudno. – Ruchem głowy wskazała sakiewkę z narkotykiem. - Ale ja naprawdę mam ostatnio beznadziejne dni i chciałabym, dla odmiany, zrobić dzisiaj coś miłego. Zakupy? – Znacząco zerknęła na własne torby. - Są w porządku, ale nie tak odpoczywam najlepiej. – Zaśmiała się krótko. - A muszę odpocząć, muszę się zrelaksować, bo jak tak dalej pójdzie, ochujeję w ciągu tygodnia – podsumowała prosto.
Z sapnięciem cofnęła ręce z pleców Nika, odsunęła się nieco – na tyle, ile blondyn jej pozwolił – i przez chwilę świdrowała go uważnym spojrzeniem.
- Więc albo powiedz mi jasno, żebym spierdalała – kontynuowała wreszcie, wykładając wszystko boleśnie wprost. - Albo zabierz mnie w jakieś cholernie miłe miejsce i... – Wzruszyła ramionami. - Może po prostu przypomnij mi, dlaczego w styczniu było nam tak fajnie. Z prochami albo bez – podsumowała krótko.
Obietnica złożona Esowi wciąż tam była, czaiła się na granicy rozsądku Blanki. A jednak...
Vargas była świetna w udawaniu, że tak naprawdę wcale nie robi nic złego, i że wszystkie jej zachcianki są zupełnie w porządku.
Faktycznie więc kleiła się, domagała, chciała – i nie próbowała być w tym ani trochę subtelna. Bo na co jej subtelności, skoro jak dotąd porozumiewali się z Nikiem językiem raczej prostym, pełnym podtekstów, ale generalnie mocno jednotorowym? Bo tacy byli. Jednotorowi.
Tyle przynajmniej wiedziała. Bo tak naprawdę nie znała przecież Holta ani trochę lepiej niż on znał ją.
Teraz więc, na przykład, dowiadywała się, że mężczyzna miał pod tą blond czupryną trochę rozsądku – jakiegoś instynktu samozachowawczego, o istnienie którego, szczerze mówiąc, jak dotąd go nie posądzała.
- To wy mieliście czas rozmawiać? – odparła najpierw bezczelnie, czepiając się wzmianki o bujaniu się z byłym strażnikiem. - Z opowieści Esa brzmiało to raczej, jakbyście byli całkiem satysfakcjonująco zajęci. – Barros tak naprawdę wcale jej tak dużo nie opowiadał, Blance jednak jakoś nie chciało się wierzyć, że tak po prostu siedzieli sobie najpierw przy kawce i dyskutowali o swojej przeszłości. Ani Es nie należał do tych, co by się odsłaniali przed obcymi, ani Nik niespecjalnie interesował się tym, z kim ma do czynienia. Z nią też przecież blondyn aż tak długo nie rozmawiał – nie na początku. To potem, z czasem, wymienili się jakimiś szczątkami informacji na swój temat, a i to głównie dlatego, że ciężko było spotykać się regularnie nie rozmawiając zupełnie o niczym.
- Nik – westchnęła ciężko, tony narastającej frustracji nietrudno było wychwycić. - Jakbym chciała na ciebie donieść, mogłam to zrobić już przynajmniej trzy razy. Ci tam? – Ruchem głowy wskazała mniej więcej kierunek, gdzie jeszcze do niedawna kręcili się niespecjalnie przejęci swoim patrolem strażnicy. - Na ładne oczy uwierzyliby mi we wszystko. – Wzruszyła lekko ramionami. To nie tak, że nie miała szacunku do munduru – wręcz przeciwnie. Po prostu zdążyła nauczyć się już, że będąc w Midgardzie atrakcyjną turystką, naprawdę łatwo było jej uzyskać pomoc. Nawet, jeśli wcale jej nie potrzebowała.
Mimowolnie podrapała lekko plecy Nika tam, gdzie sięgała, obejmując go w talii – na wysokości krzyża, może nieco wyżej. W końcu westchnęła ciężko. Humor psuł jej się tak szybko jak szybko się poprawiał. Wariacka sinusoida wahań nastroju trwała już od dobrych kilku dni i najwyraźniej nie miała planów tak szybko odchodzić.
- Dobra, może ciężko w to uwierzyć, ale cię lubię, okej? – rzuciła wreszcie z rezygnacją. - Na tyle, że nie widzę powodu, dla którego miałabym na ciebie kablować. Sprzedajesz prochy? Świetnie. Prowadzisz jakiś nielegalny fight club? Fantastycznie. Handlujesz ludźmi, albo może przerabiasz niewinnych na organy? No, tego akurat wolałabym nie wiedzieć – i serio wolałabym, żebyś akurat tym się nie zajmował – ale... Lubię cię. Gdybyś trafił do aresztu? Nie miałabym z ciebie żadnego pożytku – podsumowała kąśliwie.
Za Barrosa się nie wypowiadała, bo, szczerze mówiąc, nie była wcale taka pewna, co by zrobił, gdyby dowiedział się, co porabia Nik w wolnym czasie. Sama Blanca ufała Esowi, ale nie dałaby sobie ręki uciąć, że gdyby przyszło co do czego, dawne instynkty nie wzięłyby nad nim góry. Finalnie po prostu przemilczała więc temat Barrosa, coraz bardziej pogrążając się we własnych frustracjach.
- Słuchaj – rzuciła wreszcie, uzmysławiając sobie, że chyba zwyczajnie nie ma cierpliwości na dalsze krążenie wokół siebie, słowne przepychanki które do niczego nie prowadzą. - Nie uwzględniałam cię w swoich dzisiejszych planach, ale skoro już tu jesteś – skoro oboje już tu jesteśmy – to chyba zmieniłam zdanie, okej? Nie musisz się dzielić tym, trudno. – Ruchem głowy wskazała sakiewkę z narkotykiem. - Ale ja naprawdę mam ostatnio beznadziejne dni i chciałabym, dla odmiany, zrobić dzisiaj coś miłego. Zakupy? – Znacząco zerknęła na własne torby. - Są w porządku, ale nie tak odpoczywam najlepiej. – Zaśmiała się krótko. - A muszę odpocząć, muszę się zrelaksować, bo jak tak dalej pójdzie, ochujeję w ciągu tygodnia – podsumowała prosto.
Z sapnięciem cofnęła ręce z pleców Nika, odsunęła się nieco – na tyle, ile blondyn jej pozwolił – i przez chwilę świdrowała go uważnym spojrzeniem.
- Więc albo powiedz mi jasno, żebym spierdalała – kontynuowała wreszcie, wykładając wszystko boleśnie wprost. - Albo zabierz mnie w jakieś cholernie miłe miejsce i... – Wzruszyła ramionami. - Może po prostu przypomnij mi, dlaczego w styczniu było nam tak fajnie. Z prochami albo bez – podsumowała krótko.
Obietnica złożona Esowi wciąż tam była, czaiła się na granicy rozsądku Blanki. A jednak...
Vargas była świetna w udawaniu, że tak naprawdę wcale nie robi nic złego, i że wszystkie jej zachcianki są zupełnie w porządku.
Nik Holt
Re: Ulica Handlowa Czw 18 Sty - 19:34
Nik HoltWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kohtla-Järve, Estonia
Wiek : 24 lata (udaje, że ma 29)
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : fossegrim
Zawód : łowca roślin i właściciel sklepu z roślinami
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : Miłośnik pojedynków (I), Znawca natury (II), Duch wodospadu
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 8 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 11 / sprawność fizyczna: 7 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Znajomość drugiej osoby nie była wcale potrzebna do tego, by wylądować na miłej powierzchni płaskiej, oddając się po prostu szeroko pojętym i bardzo przyjemnym aktywnościom fizycznym. Zresztą przecież Blanca wiedziała o tym tak samo, tę samą filozofię wyznawała. Przynajmniej tak myślał, przynajmniej tak było kiedyś.
Czy to było rozsądne? Nie. Czy mu to przeszkadzało? Też nie. Ale w chwili, w której przyjemność zamieniała się w dłuższą znajomość, rozsądek zaczynał delikatnie wybijać się na prowadzenie, a w jego wypadku oznaczało to po prostu ochronę własnego tyłka – a bardziej tyłka osób, które mu pomagały. Teraz, czy wcześniej… Holt za bardzo obawiał się, że jego trafienie do pierdla mogłoby spowodować nieprzyjemności dla Vila, a to było ostatnim, czego chciał. Mógł na niego fuczeć, mógł się czepiać, ale prawdą było, że bez Kütta byłby nieźle w dupie i to od momentu, w którym wylądował na ulicach Midgardu, kradzieżami próbując utrzymać się przy życiu. To był ten jego instynkt samozachowawczy, ta świadomość narobienia problemów innym trzymała go w ryzach, nie dając ryzykować tak, jak czasem by mógł.
To i wygodne życie, które naprawdę lubił. Nie chciał uciekać z Midgardu. Za dobrze mu było. Był anonimowy i przyzwyczaił się do nowego imienia. Nauczył się być Niklasem Holtem, który miał z niego prawie wszystko, poza tragiczną historią zmarłej przez chorobę matki i ojca alkoholika-hazardzisty. Holt miał dobre dzieciństwo. Spokojne.
- Zależy kiedy. – wykrzywił w rozbawieniu wargi, bo co jak co Blanca miała sporo racji – Spytałem po prostu o blizny. Tak pomiędzy. – wyjaśnił krótko, domyślając się, że teraz ta kwestia nie da dziewczynie spokoju. Zresztą przecież to była prawda, spytał o ich pochodzenie, a odpowiedź była bardzo daleka od wszelkiego typu wyobrażeń. Tego już jednak Meksykanka wiedzieć nie potrzebowała, a raczej Esteban nie opowiadał jej wszystkiego ze szczegółami? A może i opowiadał. Nik nie miał sobie niczego do zarzucenia.
- Widzisz, problem w tym, że wcześniej nie miałaś nawet powodów albo podejrzeń. Bo co miałabyś im powiedzieć? – odbił jej słowa, wypowiedziane tak mocno sfrustrowanym tonem. Raz na jakiś czas zdarzało mu się czuć niepewnie, ale chyba pierwszy raz poczuł się niepewnie w towarzystwie Vargas. Jednak przecież nie mógł zostawić jej ostatniego zdania. Dopiero wtedy jednak ponownie zesztywniał i na dodatek syknął, raz że z jej słów, dwa z podrapania pleców, które odezwały się parszywym bólem po wczorajszej bitce. I nie tylko o niej. Trochę trudniej niż zwykle było mu udawać, że nic mu nie jest.
- Kurrrw, Blanca! Coś Ty zrobiła z tymi pazurami, że tak bolą? – udał oburzenie, bo przecież nie powie, o co chodziło tak naprawdę. Nigdy nie mówił o ranach. Nawet o wbitym nożu pod żebra nie powiedział nikomu, poza medykiem, który go potem łatał. – Żeby do nich pójść, musiałabyś mieć powody. Ale nie chce mi się dyskutować o hipotetycznych zachowaniach. – dorzucił zaraz, choć być może jakieś nutki nieufności pobrzmiewały w jego tonie. Wahał się, solidnie, wykrywacza kłamstw nie miał, a może i z Vargas było mu dobrze i lubił się z nią pętać po klubach, ale… no właśnie, zawsze było ale.
- Nie handluję ludźmi ani ich organami. I nawet nie znam nikogo, kto to robi. – mruknął, krzywiąc się lekko. Noooo jeszcze w Estonii chyba miał okazję na takich trafić, ale zdaje się, że jego fossegrimowe organy nie były dla nich użyteczne. A przynajmniej tak sobie wmawiał, bo na szczęście nikt z niego dawcy organów zrobić nie chciał. Na całe szczęście. Kwestię pożytku pominął tak naprawdę, miało to jakiś sens, fakt, ale czy on jeden był tu chętny na jednonocne spotkania? Prochy też nie on jeden sprzedawał, nie łudźmy się.
Kąśliwy ton Blanki go rozbawił, może odrobinkę rozwiewając jego niepewność. Puścił ją, pozwolił się odsunąć i skrzyżował ręce na piersi. Co śmieszne, nadal nawet nie bał się o siebie, a o tych, którzy byli z nim powiązani w jakikolwiek sposób. Trawił jej słowa, w taki sposób, jak wąż trawił swoją ofiarę, wpatrywał się w Blankę, szukając jakiegokolwiek kłamstwa z jej strony. W sumie zawsze mógł ją po prostu przetestować. Tak jak testowało się nowego współpracownika. Przenieść trefne rzeczy z dala od mieszkania i sklepu. Usunąć ich ślady. I czekać, czy cokolwiek z tego wypłynie. Wydawała się być szczera, a przypomnienie stycznia obudziło te przyjemne wspomnienia. Westchnął, przewrócił oczami, postawił wszystko na tę jedną kartę, która mogła być równie trefna, jak wszystkie w talii, ale nie miał wyboru, jeżeli nie chciał faktycznie kazać jej spierdalać.
- Tego Ci i tak nie dam, Vargas. – powiedział w końcu, gestem głowy wskazując na woreczek. – Sprzedaję tylko to, czego jestem pewny. To jest loteria, a ja gówna nie rozprowadzam. – powiedział uczciwie, w pełni świadom, że przyznaje się do dilowania prochami. I to przy kimś, kto mógł go podkablować. Albo mogła powiedzieć Barrosowi i ten by go sprzedał. Chuj wie tak po prawdzie. Ale że miał jednak tendencję myślenia tą częścią ciała przy ładnych dupach…
- No już, już. Nie gorączkuj się tak, mała. – przeciągnął drwiąco słowa, obejmując ją mocnym ruchem w pasie. – Zbieraj graty. Coś się znajdzie u mnie. – rzucił, bo jeśli miało do czegokolwiek dojść, to potrzebował się znieczulić. Bolące żebra nie były mu do niczego potrzebne, a do tego solidnie przeszkadzałyby w tym spotkaniu. Zapuścił bezczelnego żurawia w biust Blanki i dopiero, gdy zabrała swój plecak teleportował się do siebie.
Blanca i Nik z tematu
Czy to było rozsądne? Nie. Czy mu to przeszkadzało? Też nie. Ale w chwili, w której przyjemność zamieniała się w dłuższą znajomość, rozsądek zaczynał delikatnie wybijać się na prowadzenie, a w jego wypadku oznaczało to po prostu ochronę własnego tyłka – a bardziej tyłka osób, które mu pomagały. Teraz, czy wcześniej… Holt za bardzo obawiał się, że jego trafienie do pierdla mogłoby spowodować nieprzyjemności dla Vila, a to było ostatnim, czego chciał. Mógł na niego fuczeć, mógł się czepiać, ale prawdą było, że bez Kütta byłby nieźle w dupie i to od momentu, w którym wylądował na ulicach Midgardu, kradzieżami próbując utrzymać się przy życiu. To był ten jego instynkt samozachowawczy, ta świadomość narobienia problemów innym trzymała go w ryzach, nie dając ryzykować tak, jak czasem by mógł.
To i wygodne życie, które naprawdę lubił. Nie chciał uciekać z Midgardu. Za dobrze mu było. Był anonimowy i przyzwyczaił się do nowego imienia. Nauczył się być Niklasem Holtem, który miał z niego prawie wszystko, poza tragiczną historią zmarłej przez chorobę matki i ojca alkoholika-hazardzisty. Holt miał dobre dzieciństwo. Spokojne.
- Zależy kiedy. – wykrzywił w rozbawieniu wargi, bo co jak co Blanca miała sporo racji – Spytałem po prostu o blizny. Tak pomiędzy. – wyjaśnił krótko, domyślając się, że teraz ta kwestia nie da dziewczynie spokoju. Zresztą przecież to była prawda, spytał o ich pochodzenie, a odpowiedź była bardzo daleka od wszelkiego typu wyobrażeń. Tego już jednak Meksykanka wiedzieć nie potrzebowała, a raczej Esteban nie opowiadał jej wszystkiego ze szczegółami? A może i opowiadał. Nik nie miał sobie niczego do zarzucenia.
- Widzisz, problem w tym, że wcześniej nie miałaś nawet powodów albo podejrzeń. Bo co miałabyś im powiedzieć? – odbił jej słowa, wypowiedziane tak mocno sfrustrowanym tonem. Raz na jakiś czas zdarzało mu się czuć niepewnie, ale chyba pierwszy raz poczuł się niepewnie w towarzystwie Vargas. Jednak przecież nie mógł zostawić jej ostatniego zdania. Dopiero wtedy jednak ponownie zesztywniał i na dodatek syknął, raz że z jej słów, dwa z podrapania pleców, które odezwały się parszywym bólem po wczorajszej bitce. I nie tylko o niej. Trochę trudniej niż zwykle było mu udawać, że nic mu nie jest.
- Kurrrw, Blanca! Coś Ty zrobiła z tymi pazurami, że tak bolą? – udał oburzenie, bo przecież nie powie, o co chodziło tak naprawdę. Nigdy nie mówił o ranach. Nawet o wbitym nożu pod żebra nie powiedział nikomu, poza medykiem, który go potem łatał. – Żeby do nich pójść, musiałabyś mieć powody. Ale nie chce mi się dyskutować o hipotetycznych zachowaniach. – dorzucił zaraz, choć być może jakieś nutki nieufności pobrzmiewały w jego tonie. Wahał się, solidnie, wykrywacza kłamstw nie miał, a może i z Vargas było mu dobrze i lubił się z nią pętać po klubach, ale… no właśnie, zawsze było ale.
- Nie handluję ludźmi ani ich organami. I nawet nie znam nikogo, kto to robi. – mruknął, krzywiąc się lekko. Noooo jeszcze w Estonii chyba miał okazję na takich trafić, ale zdaje się, że jego fossegrimowe organy nie były dla nich użyteczne. A przynajmniej tak sobie wmawiał, bo na szczęście nikt z niego dawcy organów zrobić nie chciał. Na całe szczęście. Kwestię pożytku pominął tak naprawdę, miało to jakiś sens, fakt, ale czy on jeden był tu chętny na jednonocne spotkania? Prochy też nie on jeden sprzedawał, nie łudźmy się.
Kąśliwy ton Blanki go rozbawił, może odrobinkę rozwiewając jego niepewność. Puścił ją, pozwolił się odsunąć i skrzyżował ręce na piersi. Co śmieszne, nadal nawet nie bał się o siebie, a o tych, którzy byli z nim powiązani w jakikolwiek sposób. Trawił jej słowa, w taki sposób, jak wąż trawił swoją ofiarę, wpatrywał się w Blankę, szukając jakiegokolwiek kłamstwa z jej strony. W sumie zawsze mógł ją po prostu przetestować. Tak jak testowało się nowego współpracownika. Przenieść trefne rzeczy z dala od mieszkania i sklepu. Usunąć ich ślady. I czekać, czy cokolwiek z tego wypłynie. Wydawała się być szczera, a przypomnienie stycznia obudziło te przyjemne wspomnienia. Westchnął, przewrócił oczami, postawił wszystko na tę jedną kartę, która mogła być równie trefna, jak wszystkie w talii, ale nie miał wyboru, jeżeli nie chciał faktycznie kazać jej spierdalać.
- Tego Ci i tak nie dam, Vargas. – powiedział w końcu, gestem głowy wskazując na woreczek. – Sprzedaję tylko to, czego jestem pewny. To jest loteria, a ja gówna nie rozprowadzam. – powiedział uczciwie, w pełni świadom, że przyznaje się do dilowania prochami. I to przy kimś, kto mógł go podkablować. Albo mogła powiedzieć Barrosowi i ten by go sprzedał. Chuj wie tak po prawdzie. Ale że miał jednak tendencję myślenia tą częścią ciała przy ładnych dupach…
- No już, już. Nie gorączkuj się tak, mała. – przeciągnął drwiąco słowa, obejmując ją mocnym ruchem w pasie. – Zbieraj graty. Coś się znajdzie u mnie. – rzucił, bo jeśli miało do czegokolwiek dojść, to potrzebował się znieczulić. Bolące żebra nie były mu do niczego potrzebne, a do tego solidnie przeszkadzałyby w tym spotkaniu. Zapuścił bezczelnego żurawia w biust Blanki i dopiero, gdy zabrała swój plecak teleportował się do siebie.
Blanca i Nik z tematu
Dance with the waves
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.
Harpa Tveter
Re: Ulica Handlowa Wto 27 Sie - 23:56
Harpa TveterWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Uppsala, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : Młoda oficer w Wysłannikach Forsetiego. Uciekinierka. Zaginiona żona. Rozczarowanie matki. Gorzki zawód ojca.
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : Kruk
Atuty : akrobata (I), miłośnik pojedynków (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 14 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
24.07.2001
Wepchnięty pomiędzy usta papieros.
Wymięta koszula o żyłkach zagnieceń na kołnierzu.
Wyraźne obwoluty zacienionych kleksów uwypuklające modry bezkres spojrzenia.
Wielowątkowość wpleciona w wydarzenia minionej nocy intensywnie odciskająca zmęczenie w nieobecnym wzroku, gdzie bruzdy załamujące światło niczym wyrzezane rzeźbiarskim dłutem płytkie labirynty chłoną cienkie wiązki pochmurnego dnia, wciąż jeszcze pulsuje w skroniach nieprzyjemnym drżeniem. Jedno uderzenie po drugim przecinane ostrym staccato, od którego powoli robi się kobiecie niedobrze i niewiele potrzebuje, by przyłożyć złudnie rozpalone migreną czoło do chłodnej powierzchni chropowatego chodnika, kiedy krzywi się przy kolejnym łyku kawy — jeszcze ciepławej, ale powoli przekraczającej barierę nieprzyjemnej oziębłości. Jest przeciążona pracą po godzinach, wdychaniem zastoju osiadłego na prowadzonym śledztwie, zmęczona inercją powiek opadających na przydługie sekundy
Nadwyrężona psychicznie zawartością archiwalnych akt potrzebowała nabrania głębokiego oddechu przed ponownym zanurkowaniem w niewyjaśnione zbrodnie, w których przełożony dopatrywał się powiązań ze współczesnością, trochę tak jakby wcale nie zostały przepołowione widoczną dychotomią pogłębiającą się dzień za dniem. Przeszłość należało grzebać wystarczająco głęboko, by nigdy nie wydostała się na powierzchnię, tak sobie powtarzała, zakopawszy własne korzenie gdzieś w rozmiękłej ziemi, na której niegdyś
Cisnęła papierosa o chodnik, odrywając rozluźnione łopatki od ściany wymalowanej jaskrawymi kolorami i delikatnym skinieniem pożegnała właścicielkę kawiarni, której twarz pamiętała jeszcze z własnej młodości zachłystującej wolnością, smakującej nieustannym poszukiwaniem nowych rozwiązań na siebie, zatrzymującej we włosach woń wypalanych pospiesznie szlugów czy tanich perfum wylewanych na skórę przed wieczornymi wyjściami. Cień uśmiechu wpełznął na jej twarz, kiedy tylko we wspomnieniach odszukała przyjazne spojrzenia nasiąkłe nieposkromieniem, które niebezpiecznie buzowało w arteriach żył w czasach gubienia szwedzkiego ogona pierwotnej tożsamości. Niekiedy przyrównywała tamtą dziewczyną o rozwichrzonych włosach i błyszczących oczach do księżycowej tarczy — jedna strona zawsze pozostawała ukryta przed ludźmi, trochę jak Sigyn żyjąca w głębinach pamięci, skąd wypływała jedynie podczas samotnych nocy spędzanych w chłodnych potokach czy wyludnionych, górskich jeziorach; tego jednego nie mogła dożywotnio pogrzebać, natury tuszowanej skrupulatnie, z zaciekłością przewyższającą nawet tę prezentowaną podczas służby. Prawdopodobnie te ulotne chwile, w których istniała tylko ona, były jedynymi momentami cofającymi do przeszłości, do świadomie porzuconej rodziny, do opuszczonych ścian zimnego więzienia służącego za drugi dom, do osieroconego chłopca podobnego do niej już nie tylko wyglądem, ale również charakterem.
N i e k i e d y
{ przypominając sobie o istnieniu jeszcze kogoś — L o k e
wychwytując w reminiscencji głos opowiadający historie, czasem bajki
wodząc wzrokiem przez rysowane jego palcami
myślała, jak potoczyło się jego życie podobno przepowiedziane przez wyrocznię czernią smolistej ścieżki, czy rzeczywiście podążył za przepowiednią, czy spróbował oszukać przeznaczenie, chociaż to podobno pozostawało niezmienne. Gdzie właściwie był i czy kiedykolwiek pomyślał o młodszej siostrze, której po własnym powrocie do domu — o ile przekroczył próg rodzinnego domu — nie zastał w niewielkim pokoju na końcu korytarza. Przez ostatnią dekadę usiłowała wywęszyć znajomą woń, jednak każda próba kończyła się bolesnym niepowodzeniem i chociaż tamtego dnia dostrzegła braterską twarz pośród midgardzkich uliczek, sekundy później wszystko rozwiało się wraz z wiatrem szarpiących blond włosy, kiedy zgodnie z rozkazem ruszyła do starej kamienicy położonej gdzieś na drugim piętrze; czterdzieści minut później gwałtowna eksplozja wykroiła przypadkowość spotkania spod sklepienia czaszki, gdy zakrztusiła się krwią.
Tą, która przepływała i w żyłach Loke.
Parła do przodu przez tłum, przez nieznajome ciała przechodniów i delikatnie unosząc głowę, dalej pulsującym drażniącym bólem karmiącym irytację, niespodziewanie wciągnęła oddech w płuca z niebywała frenetycznością, czując wściekłe użądlenie rzeczywistości w rejonie serca.
Oczy zbyt bliskie, otchłanne w ciemności rozlewanej dookoła źrenic zimnym brązem, wpatrzone — ze zdumieniem, rozczarowaniem, może ze strachem ze spotkania, jakie nie powinno się wydarzyć — w rozpalone porywczym gniewem i niejakim żalem, trudnym do zdefiniowania, do wytłumaczenia, nieco bezkształtnym, jednak zarysowanym opiłkami w chłodzie niebieskich tafli, w których najchętniej utopiłaby go właśnie teraz, bez cienia sentymentów, gdyby nie sparaliżowane mięśnie nóg, dlatego stała po przeciwnej stronie ulicy z niedowierzaniem malującym twarz wyraźną wstęgą emocji.
— T y — wyszeptała.
Niemalże bezgłośnie i do samej siebie, nie potrafiąc chwycić swego brata imieniem.
. Silence isn't empty.