Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Dust In The Wind (E. Soelberg & I. Soelberg, listopad 1999)

    2 posters
    Widzący
    Ivar Soelberg
    Ivar Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t595-ivar-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t3612-ivar-soelberg#36393https://midgard.forumpolish.com/t632-gnahttps://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Świat spowiła kurtyna karmazynu tańcząca migotliwie na tafli spokojnego jeziora, delikatny wietrzyk poruszył liśćmi w koronach drzew, a te niby spłoszone ptaszki zawirowały w jego czułych objęciach, mamiąc swymi ciepłymi jesiennymi kolorami wpatrzonego weń ciemnowłosego mężczyznę. W westchnieniu poranka wyczuwało się, zapowiedź zimy, która nadchodziła wielkimi krokami, nikogo nie dziwiły kałuże spowite kryształem lodu, czy szron na szybach, a i pierwszy śnieg zalegający w ocienionych miejscach, był normą, to samo odczuwało się i teraz gdy promienie zachodzącego słońca znikały, za zasłoną świerków i sosen, a mroźne powietrze nadciągało od lasu, znacząc swą drogę mglistym całunem, gęstym i nieprzeniknionym, jeno wokół jeziora magia ta jeszcze nie oddziaływała, z taką mocą, aby otulić i je w swych szponach schować, lecz wiedział, że gdy słońca promienie znikną za horyzontem, a świat pogrąży się w mroku i ono zostanie spowite mglistą zasłoną. Dźwięk westchnięcia wkomponowany w ptasi śpiew, niemal utonął w muzyce natury, bo tylko ona, była tu dyrygentem dźwięków. Ona malowała obraz, który podziwiał i również ona dawała dary, z których przygotowywał kolację. Był wdzięczny, doceniał. Jedność z przyrodą, była dla ludzi zamieszkujących ten kraj istotna, by nie powiedzieć najważniejsza. Dlatego uwielbiał tu przyjeżdżać, tak za dziecięcych lat, jak i terazteraz gdy troski dorosłego życia odciskają swój ciężar nie tylko na barkach, lecz i na twarzy znacząc ją powagą zakrapiającą, często o obojętność.
    Poranek w swej ślicznej, wręcz czarującej otoczce, był również niezwykle hojny w dary, gdyż polowanie, na które się wybrał, zostało zakończone sukcesem. Lata praktyki i nauki dziadka nigdy nie szły na marne, a jego dobre rady zachował w pamięci, jako nienamacalny skarb. Patroszenie w myśl szybkiego pozbycia się niepotrzebnych wnętrzności przebiegało sprawnie, jakby od zawsze to robił, naturalny talent? A może, ta gracja i zwinność w płynięciu nożem po skórze renifera, były częścią jego osoby, ot przejaw osobowości, przez pryzmat nacinania i wywlekania flaków, bo tym właśnie się zajmował w swym życiu, czyż nie? Wchodził w najgorsze gówno, aby społeczeństwo spało spokojnie, to była jego misja, ot powołanie rzecz, dla której mógł zginąć, aby osiągnąć zamierzony cel. Jednakże na dzisiejszą kolację zapatrywał się mniej altruistycznie, a nieco przyziemniej, chcąc rozpieścić nie tylko swoje, ale i brata podniebienie doskonałym mięsem przygotowanym wedle rodzinnej tradycji. I chociaż z natury unikał gotowania, tak ukochane myślistwo szło w parze ze znajomością podstawowych receptur, które chcąc nie chcąc musiał przyswoić i wypraktykować, aby przetrwać w letniskowym domku. Gdy tusza stygła, a krew uchodziła karmazynowymi kropelkami Ivar ostrzył nóż, którym posługiwał się przy patroszeniu. Ot, zwykły myśliwski z drewnianą rączką, z niezawodnej stali. Ostrzył i myślał. Zmartwienie, które spędzało sen z powiek, było aż nadto dobijające, sprawiające, że pragnął z całej siły zabrać ten ból, tę żałość i zrezygnowanie z barków i duszy młodszego braciszka. To ono było powodem, dla którego się tu znaleźli. W kraju bezkresnych lasów i jezior. To zrozumiałe, że Ei cierpiał, jednakże ileż można? Nerwowość myśli zdradziły gwałtowniejsze ruchy, a ostrze ocierające się o kamienną ostrzałkę wskrzesiło tuzin iskier. Gdyby tylko mógł uporać się z demonami, które go nawiedzały, nie wahałby się, ani chwili. Wskakując w czeluście piekielne, czy pustkę nieznaną, chcąc jedynie, aby ten zaznał spokoju. Jego dusza już nazbyt wiele ran i blizn nosiła, by i złamane serce musiała znosić. Zawody miłosne kształtują, ale i odbierają cząstkę niewinności, a tej w Eitrim niewiele pozostało.
    Zapach przypraw i ziół unosił się w powietrzu wkomponowane wyczuwalną nutkę drewnianego domu, który, chociaż zdradzał oznaki starości, to w dalszym ciągu pachniał lasem. Dym z paleniska dodawał swych trzech groszy w tej grze aromatów, a że palili drewnem brzozowym to tym słodsza, była to nuta. Otwarta na salon kuchnia zdradzająca pragmatyzm i jednocześnie minimalizm wyposażona, w to co niezbędne do przetrwania, była zdecydowanie mniejsza, niżeli ta w ich mieszkaniu, acz równie klimatyczna, zwłaszcza że widok z okien roztaczał się na jezioro otulone mglistą perzyną i las zabarwiony w kolorach późnej jesienni.
    Odwrócił się na pięcie i spojrzeniem szarych oczu otaksował salon równie, co i kuchnia oszczędnie wyposażony, lecz kamienny kominek, skórzana sofa i dwa fotele w tym jeden bujany były wystarczającymi meblami na kilkudniowy pobyt. Oczywiście i  skromna biblioteczka znalazła swe miejsce, acz książki w głównej mierze, zdawać by się mogło podzielone po równo, znajdowały się w sypialniach na piętrze. Skromna łazienka z widokiem na las mieściła się na parterze, a wejście do piwniczki, było nieopodal drzwi wejściowych. Kluczowym jednak, jak się Ivarowi zdawało miejscem, była równie co domek drewniana sauna mieszcząca się tuż przy granicy z jeziorem, a drewniany pomost wychodził wprost w brudno-zieloną głębinę.
    Napijesz się do kolacji? – nie musiał precyzować, bo naturalnym było, że pytał o alkohol.
    Widzący
    Eitri Soelberg
    Eitri Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t534-eitri-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t547-eitri-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t579-angerboda#1582https://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Drewniane okiennice wpuszczały odrobinę światła wąskim, regularnym strumieniem, rozpraszając się nieco dopiero wtedy, gdy padały na łóżko. Postrzępione krawędzie odsłaniały szarą pościel, widocznie noszącą ślady minionych lat. Materiał choć solidny, zdawał się wysłużony, pamiętający jeszcze dziecięcy wiek braci i kij od szczotki, który służył za stelaż dla budowania schronów przed demonami. Dziś, żadna konstrukcja zdawała się nie mieć mocy, aby ochronić go przed tym, co rodziło się w jego głowie – rzucając cień na każdy niemal element życia. Przymknięte oczy dawkowały ostrożnie blask dnia. Obawiał się go, podobnie, jak obawiał się postawić stopę na szorstkiej, drewnianej podłodze niewielkiego domku umiejscowionego pośród drzew. Niedowład ciała był dziwny – wytworzony przez umysł, gdyż każdy mięsień był sprawny, rany ciała zaleczone, a siniaki dawno wyblakły, pozostawiając skórę niezmiennie bladą. Niemoc trwała długo –pozwoliła ulecieć porze dziennej, która za zwykłym porządkiem przeobraziła się w półmrok wieczora. Prawie tego nie zauważył. Zmienił pozycję około dwa razy od momentu, w którym pogrążył się pośród pościeli. Najpierw leżał ciasno zwinięty w kłębek; pozycja embrionalna dawała namiastkę bezpieczeństwa i przywodziła na myśl te elementy życia, o których dawno zapomniał, których nie potrafił zmaterializować. Spokój uleciał wraz ze słowami brata, które nakazały mu wyjść z pokoju, jednak powrócił tam tak szybko, jak tylko było to możliwe. Ostatnią rzeczą, o jakiej marzył, był rozmowy. Ledwo zgodził się na ten wyjazd, postawiony bardziej w sytuacji bez wyjścia, niż posiadając jakikolwiek wybór.
    Ucieczka do swojej samotni była natychmiastowa, a pogrążenie się na nowo w letargu stanowiło jedyne i słuszne rozwiązanie. Czuł, że zmęczenie wylewa się z każdej komórki jego ciała – niechęć i nicość otaczała go zewsząd potęgowała się z każdą upływającą godziną. Zwykle, w ciągu całego dnia, znajdował kilka godzin, w których działał w miarę sprawnie, zajmując się drobnymi zadaniami wyznaczanymi przez brata, gdyż o własnej inicjatywnie mógł jedynie pomarzyć. Leżał na plecach, z oczami wbitymi w sufit, podążając leniwie ku smudze światła, rysującej się w szczelinie. Nocna łuna okalała pokój chłodnym blaskiem, gdy podniósł dłoń przed siebie, przecinając strumień własnym ciałem. Rozłożone szeroko palce zgiął kilkukrotnie, jakby sprawdzał, czy wciąż należą do niego i czy ma nad nimi władzę. Obrócił dłoń, przyglądając się wpierw wnętrzu, naznaczonemu misterną siateczką żłobień, po czym dokładnie przestudiował jej grzbiet. Gra światła, odbijała się na twarzy młodszego Soelberga, gdy przysłaniał gestami blask nieba. Czy wciąż był tym samym? Czuł oderwanie pewnych elementów własnego jestestwa, przez co, nie potrafił jednoznacznie określić najprostszych rzeczy dotyczących jego własnej osoby.
    Było lepiej, całkiem dobrze;  gdy wyszedł ze szpitala czuł pozorny powiew świeżości i jasność umysłu. Siła, którą otrzymał stopniała jednak niemal całkiem, z dnia na dzień uciekając w przestrzeń. Nie pomagało zainteresowanie, nie pomagały dobre słowa. Był obcy, nie dla otoczenia, a dla samego siebie. Pogrążony w braku akceptacji, nie potrafił funkcjonować normalnie. Westchnienie zrezygnowania dobyło się z głębi jego klatki piersiowej. Powinien ruszyć się chociaż odrobinę, po to tutaj był. Miał pokazać, że nie potrzebuje niczyjej pomocy, a tym czasem, prezentował się jako zupełnie nieporadny ludzki strzęp. Dojmująca pustka rozszerzała się z nagłością mroźnych podmuchów wiatru. Zacisnął mocno dłoń, wbijając paznokcie w miękką tkankę, znacząc ją dodatkowymi rysami, powoli nabiegającymi czerwienią. Ucisk zelżał, nie chciał przerwać ciągłości warstwy ochronnej, jego zamiarem nie było upuszczenie krwi, a jedynie poczucie czegokolwiek.
    Może to pomoże?
    Przesunął się na łóżku, niepewnie zrzucając obie nogi na twardą powierzchnię podłogi. Drewno nie zaskrzypiało jeszcze, obwieszczając, że postanowił się podnieść. Trwał tak kilka dobrych minut, nim zdecydował się na mocne podparcie palców o sękate deski. Ciężar ciała stopniowo spoczął na bezpiecznym podłożu. Wstał, opierając całe dłonie o bawełnianą pościel; przygarbiony, niemrawy, zupełnie pozbawiony chęci do czegokolwiek. Nie zastanawiał się nad tym, co powinien na siebie włożyć, nieprzekonany wziął wysłużone spodnie i stary sweter, w którym chodził od kilku dni; naciągnął go na wychudłą klatkę piersiową. Moher drapał niemiłosiernie, jednak nie miał siły, aby szukać podkoszulka. Uchylenie drzwi sprawiło, że skrzywił się nieco.
    Zbyt jasno…
    Jego obecność zaznaczyła się poprzez zgrzyt na stopniach schodów. Rozeschłe drewno wydawało przedziwne odgłosy, gdy ktoś przemieszczał się pomiędzy piętrami. Dłoń sunęła gładko po wytartej barierce, wyraźnie potrzebującej ponownego polakierowania. Kątem oka obserwował krzątaninę brata, przemykając do salonu. Opadł bezwładnie, rozlewając się niczym surowe ciasto w kształcie fotela. Wyglądało to tak, jakby podróż po niewielkim domku wykończyła go zupełnie. Nie odpowiedział nic na słowa Ivara. Dopiero po dokładnym przestudiowaniu każdej z głosek, otworzył usta i westchnął.
    Mhm… Może być.


    Deep into that darkness peering — long I stood there, wondering, fearing, doubting, dreaming dreams no mortal ever dared to dream before.
    Widzący
    Ivar Soelberg
    Ivar Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t595-ivar-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t3612-ivar-soelberg#36393https://midgard.forumpolish.com/t632-gnahttps://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Zapach suszonych ziół oraz grzybów unosił się w powietrzu, mieszając się z aromatem wydobywającym się znad kuchenki. Nóż w ręku Ivara poruszał się pewnie, lecz brakowało mu zdecydowanie gracji brata. Być może i lepiej polował oraz patroszył, jednakże to Eitri potrafił robić w kuchni cuda. On jedynie trzymał się sztywnych ram przepisu, czasem pozwalając sobie na niewielką odskocznię od nich, jednak nigdy nie łamał w zupełności procedury. Nie miał bowiem tej pewności, czy danie, które przyrządzi, będzie wówczas zjadliwe. Brakowało mu zdecydowanie wyobraźni w kuchni, a stawiając raczej na prostotę i technikę godną drwala, gdzie w porównaniu do niego młodszy brat, był prawdziwym kompozytorem smaku, wirtuozem i magikiem zastępującym, nieraz produkty i bawiącym się smakiem z całkowitą pewnością, tego, co zamierza stworzyć. Noże w jego rękach płynęły jak po sznurku, wręcz wydawało się, że samą tylko siłą woli; sieka, kroi i nacina. Nie zazdrościł mu tego, ale podziwiał go za ten talent, za to wyrwanie się z ram przepisu. Żałował jedynie, iż tylko w kuchni odczuwał taką swobodę, gdyby bowiem odblokować w nim tę wajchę, która go blokuje, byłby jeszcze lepszym funkcjonariuszem, a to wyszłoby wszystkim na dobre.
    Najpierw go usłyszał, a po chwili zobaczył. Kątem oka obserwował, jak przemierza salon, jak siada w fotelu, niby bezkształtna masa, co rozlewa się w jego ramach, a i tak nie wypełniła ich w pełni – zmarniał. Przez twarz starszego z braci przeleciał wyraz stłumionej w głębi duszy irytacji, gniewu, który objawiał się właśnie w takich momentach, gdy widział, co wypadek, choroba, oraz miłość zrobiła z osoby, którą miał się opiekować. Obiecywał to matce po stokroć, za każdym razem będąc, z wizytą porywała go na stronę, tuż przed wyjazdem, a w jej bławatkowych, szczerych oczach tliła się niema prośba, troska, której Ei nie zrozumie, lecz Ivar doskonale ją pojmował. Otarł się o śmierć – mówili – a jednak wrócił. Czy to siła organizmu, a może psychiki? Tego nie wiedział, jednakże wydarzenie to zmieniło i starszego z braci. Emocjonalność ta zawsze tłumiona i skrywana za murem obojętności i powagi nagle wybuchła zrozumiałym, pierwotnym gniewem, a szukanie winnych odbyło się trybie ekspresowym. Wystarczyło jedno słowo wyszeptane z trudem, nim ponownie umysł Ei pogrążył się w słodkiej nicości. Obudzona bestia w piersi Ivara, była niczym Fenrir, co zwietrzywszy ofiarę i przez pół-świata, będzie gonił za nią, z pianą na ustach, powarkując wściekle. Nie wstydził się tego wybuchu, ale też nie sądził, że przesadził. Owszem zaskoczył i to dość boleśnie, jednakże mur szybko został odbudowany, a emocje wróciły do kojca, niby posłuszny psiak, co zerwał się z łańcucha, ale posmakowawszy wolności, powrócił do bezpiecznej przystani. To jednak nie było teraz istotne. Nie miał pojęcia, czy brat wiedział, o tym niewielkim zajściu między wysłannikami, ale nie było sensu tego wywlekać.
    Mruknięcie, było swego rodzaju znakiem i przyjął go za dobrą monetę, bowiem szykował idealny trunek, pod ich kolację i dalsze przygody. Oczywiście, gdyby odmówił i tak zmusiłby go do wypicia, bo nie po to stał przy garach i rozszyfrowywał recepturę dziadka, aby teraz samemu wszystko wypić. Polał do dwóch solidnych szklanych kufli burgundowego trunku jeszcze lekko parującego zaprawionego po fińsku, wedle przepisu. I poszedł z nimi do salonu.
    Trzymaj – cierpliwie czekał, aż blade palce brata chwycą, niczym krogulcze szpony za uchwyt jeden z kufli i przez chwilę asekurował go, upewniając się, że zawartości wyląduje w brzuchu, a nie na spodniach. Gest ten, był niemal niezauważalny, ot subtelny wyraz troski. Bowiem Eitri wyglądał okropnie, nie przymierzając; jakby go tabun trolli stratował, wrzucił do zupy, wygotował, przydusił i wypluł.
    Glögg trzymałem się dziadkowych sugestii, przy jego robieniu – zapewnił, z lekkim uśmieszkiem. Zrobiony napój przyrządził na bazie czerwonego wina (najlepsze, jest porto), dodając miód oraz przyprawy korzenne, takie jak: cynamon, goździki, imbir. Dodatkowo, aby nadać aromatu, poleca się dodanie skórki pomarańczy. Na sam koniec zaleca się wrzucić do wywaru garść bakalii, a najczęściej są to migdały, tudzież rodzynki. Trunek wzmocnił oczywiście mocnym alkoholem, w tym przypadku został postawiony przed trudnym wyborem, bowiem akvavit i koniak świetnie się z całością komponują, lecz uznał, że ten drugi będzie bardziej adekwatny, naturalnie nie żałował i wlał konkretną porcję, czyniąc wywar naprawdę mocnym. Ogólnie rzecz ujmując, wyszło mu tego jakieś pięć litrów, całe szczęście dziadek w piwnicy ma sporo butelek tak porto jak i innych trunków.
    Z degustacją czekał na brata, jego opinia miała zaważyć w ostateczności, gdyby był zbyt mocny, mógł dodać nieco wina, lub posłodzić miodem, aby złagodzić kwaśność.
    Widzący
    Eitri Soelberg
    Eitri Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t534-eitri-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t547-eitri-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t579-angerboda#1582https://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Domek dziadka oferował możliwość skrycia się przed światem, co w ostatnich miesiącach stawało się dlań najbardziej istotną cechą. Kolejny z powodów, dla których w końcu ugiął się pod namowami brata.
    Skulony w fotelu, przyglądał się ze spokojem ścianom – salon był dokładnie taki, jak zapamiętał z lat dziecięcych, chociaż zdawało się, że brakowało w nim charakterystycznej jaskrawości barw. Prawdopodobnie jednak wszystko w oczach Soelberga traciło swój pierwotny koloryt – oglądał każdą rzecz przez przedziwne szkło. Zamazywało ono wszystko, co uważał kiedyś za piękne, odbierało dźwięczność otaczających go głosów, tłumiąc je za każdym razem, gdy próbowały się przebić przez gruby pancerz niedostępności. Przytępione zmysły nakładały się na posępną aparycję młodszego z braci czyniąc go jeszcze bardziej nieprzyjemnym dla otoczenia, niż zwykł być. Zupełnie milczący, nie silący się choćby na to, aby prostym słowem odpowiedzieć na zadawane pytania.
    Grzązł w nicości, nie miał ochoty aby łapać rozsypujące się dookoła fragmenty własnego żywota. Pozwalał im na stopniową degradację, przemianę w marny pył, który nawet za swej świetności nic nie znaczył. Żałosna ludzka poczwara, pusta niczym skorupa starego naczynia, w którym wino dawno zdążyło wyparować. Tym właśnie się stał – odratowaną wydmuszką bez większego celu w swym życiu.
    Nie pamiętał już niemal rozmowy z Signe, zupełnie uleciały chwile, w których towarzyszył mu Terje. Twarz ojca i matki powracała jedynie dlatego, że Ivar wspominał o nich co jakiś czas.  Sam Ivar zaś był jedyną postacią noszącą wciąż znamiona ludzkiej sylwetki, mocno osadzonej w rzeczywistości i wyrażającej się niezwykle przytomnie. Był zdrowym rozsądkiem i działał w miejsce mechanizmów samozachowawczych, których już dawno jego młodszy brat nie miał. Eitri nie był jednak w stanie okazać mu choć odrobiny wdzięczności, gdyż to wykraczało ponad jego perspektywę. Uwięziony we własnych lękach nie umiał jasno rozpoznawać tego, co działo się dookoła.
    Prawie umknął mu moment, w którym brat skierował się w jego stronę, zbyt mocno pogrążył się w studiowaniu klepek sufitu, sękatych i wyblakłych w miejscach, gdzie zbyt mocno trawiło je słońce. Oderwał od nich oczy dopiero wtedy, gdy poczuł ostry zapach alkoholu podetkniętego pod nos. Zamknął powieki i zmarszczył czoło. Bodźce były wyjątkowo intensywne i już sam opar gorącego napoju potrafił przyprawić o zawrót głowy. Minęło kilka chwil, nim uniósł zmęczone spojrzenie na Ivara, wzdychając ciężko. Ponownie w sposób, który zdradzał ogromne wycieńczenie, nieludzki wysiłek towarzyszący każdemu z jego ruchów.
    Dzięki…- wymamrotał, chwytając naczynie nieco niepewnie. Rozdygotana dłoń potrzebowała momentu, aby ustabilizować się i nie rozlać zawartości na fotel oraz na spodnie. Szybko opuścił kubek na udo, chcąc dać podparcie niepewnej ręce. Uniósł w końcu Glögg do ust, parząc wargi upił nieco. Przyjemne ciepło rozlało się w przełyku, następnie ogarniając subtelnie brzuch. Zupełnie zapomniał, że kiedyś bardzo przepadał za tym napojem, który zdawał się nieodzowną częścią spotkań z dziadkiem, zwłaszcza gdy za oknem szalał żywioł.
    Zacne… – słowa uznania dla brata padły niespodziewanie. Być może włożył w nie całe swe pokłady dobrej woli i energii jakie tliły się wątłym płomieniem w głębi jego duszy. Przyssał się do naczynia ponownie, nie zważając na wysoką temperaturę, której ostrość potęgowała szczodra zawartość wina i koniaku. Ciało młodszego Soelberga rozpłaszczyło się jeszcze bardziej w fotelu. Bezkształtna ludzka masa wyglądała żałośnie, jednak teraz nabrała nieco rumieńca i stała się bardziej pocieszna. Wciąż się nie odzywał więcej, niż wymagała tego sytuacja. Miał przeczucie, że w końcu nastąpi ten moment, w którym Ivar zacznie wywlekać niewygodne prawdy o swym młodszym bracie. Zapewne z czystej troski, zupełnie dla jego dobra, jednak na przekór temu, czego chciał obecnie Eitri. Ten nie zamierzał jednak uprzedzać faktów, więc skulił się jeszcze bardziej w fotelu, chowając szyję w moherowym swetrze.
    Co jemy? – zapytał dla niepoznaki, choć po węchu potrafił doskonale określić jakie danie zaserwuje w ramach dzisiejszej kolacji Ivar. Miał cichą nadzieję, że to w jakiś sposób zawiąże krótką wymianę zdań, nim potrawa będzie gotowa, a on z czystym sumieniem odda się przeżuwaniu kolejnych jej porcji. Następnie liczył na możliwość szybkiej ucieczki do opuszczonego niedawno pokoju.


    Deep into that darkness peering — long I stood there, wondering, fearing, doubting, dreaming dreams no mortal ever dared to dream before.
    Widzący
    Ivar Soelberg
    Ivar Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t595-ivar-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t3612-ivar-soelberg#36393https://midgard.forumpolish.com/t632-gnahttps://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Smutek i żałość gościły w sercu młodszego z braci stanowczo za długo Ivar, to wiedział, a świadomość, do czego te doprowadziły, sprawiała, że budził się w nim gniew i poczucie bezradności, a to drugie nawet bardziej przygniatało swą obecnością. Zawsze starał się mieć „asa” w rękawie coś, co pozwoli mu na wyjście nawet z najgorszego gówna, lecz w tym przypadku sytuacja była beznadziejna. I mógł sobie tłumaczyć, że on sam otrząsnąłby się zdecydowanie szybciej, że pozbierałby się do kupy nawet po najgorszym możliwym świństwie, ale Eitri był inny. Zbyt wrażliwy, zbyt delikatny, a jednak miał w sobie siłę, by pójść w ślady ojca i dziadka. Zdobył się na poświęcenie, którego niejeden z jego zdolnościami unikałby, jak rozgrzanego żelaza. Duma matki i czająca się w spojrzeniu troska, jaką dostrzegał, bo była tam od zawsze. Czuł ją niemal namacalnie i podzielał jej obawy możliwe, że nie w takiej samej części, lecz jednak istniały i zasiały ziarno niepewności w sercu Soelberga.
    Zgrzyt, cichy i niewyraźny, był przerwaniem ciszy, jaka narastała między nimi. To słowa Ei, a raczej szept pozbawiony jakiejkolwiek nadziei i siły w głosie pustym i dołującym. Serce się krajało, gdy widział go w takim stanie. Jak ranne i zrezygnowane zwierze, był zdany na okrutny los. Nadzieja uleciała dawno, a pewność siebie została rozdarta przez dłonie tej, którą kochał. Złapał się na myśli, aby objąć go, lekceważąc gorące naczynia trzymane w rękach, objąć i przytulić. Jednak była to jedynie ulotna myśl, jaka przemknęła przez umysł prędko, znikając w obłokach innych podobnych. Bezradność dobijała. Skinął głową i uśmiechnął się na pochwałę brata. Wyraz pozytywnej emocji tak im potrzebny, w tym depresyjnym bagnie.
    Wiedział, że jedzenie powoli dochodzi i mieli czas na krótką pogawędkę dlatego, usiadł na kanapie i upił nieco gorącego alkoholu. Wolał się, chociaż w niewielkim stopniu znieczulić i liczył, że brat zrozumie aluzje i ilość trunku, który przygotował. Terapia miała swe wymagania i żaden psycholog, czy psychiatra nie podyktowaliby tego typu kuracji, lecz Soelberg miał swoje zdanie w tej kwestii i liczyło się dla niego tylko dobro młodszego braciszka.
    Steki z renifera – odparł głucho, spoglądając na języki ognia tańczące w kominku. Sięgnął po kufel z glöggiem i pił długo, mimo iż napój lekko parzył język, chciał rozgrzać się przed słowami, które czaiły się w sercu gotowe wyjść na światło dzienne.
    Z westchnięciem ulgi odstawił naczynie na stolik i wpatrzony w płomienie czekał, aż Ei się nieco znieczuli, by chociaż ta odrobina ciepła rozgrzała jego duszę.
    Czasem, żeby zobaczyć przyszłość, należy spojrzeć wstecz. Każda lekcja od losu, każdy sukces i porażka, kształtują nas, stajemy się silniejsi i mądrzejsi, o doświadczenie, które jest bezcenne. Gdy byliśmy dziećmi, chroniłem cię, zawsze i przed każdym, kto chciał cię skrzywdzić, niezależnie od tego z kim zadarłeś, ja czuwałem nad twoim bezpieczeństwem. Niestety nie mogłem uchronić cię przed tobą samym i serca podszeptami, które przysporzyły ci tyle cierpienia. Żałuje, że nie mogłem nic zrobić, niczemu zaradzić, chcąc twego szczęścia, ignorowałem oczywiste fakty. Wiem, że cierpisz, czujesz się, jakby ktoś wyrwał ci rozgrzanymi do białości kleszczami serce, rozdarł je na kawałki i wrzucił tę papkę z powrotem do piersi. – Uniósł głowę i skierował wzrok na brata. – Nie analizuj, nie doszukuj się wad, skup się tylko na sobie. Zadbaj o swój komfort, o swoje szczęście, każda relacja ma swoje rysy i nikt nie jest bez winy. Uwierz mi. Z czasem pamiętamy, tylko te dobre chwile. – Odparł i wstał z kanapy. Po chwili namysłu podszedł do brata i kucnął przy nim, aby zajrzeć w toń jego błękitno-szarych oczu. – Lecz nie pozwolę, abyś przez tę sukę zjebał sobie tak życie, jak i karierę, rozumiesz? – Cała troska i czułość uleciały, została tylko powaga i przeszywające na wylot spojrzenie szarych zimnych oczu.
    Widzący
    Eitri Soelberg
    Eitri Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t534-eitri-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t547-eitri-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t579-angerboda#1582https://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Tysiąc niewypowiedzianych słów osiadających na skraju duszy – słabej i niczym nie przytwierdzonej do ciała rozlewającego się w ramie fotela. Być może jednak coś go trzymało? Chociaż z każdą chwilą potęgowało się uczucie, że nie jest sobą, że patrzy na niekształtne palce trzymające kubek i wcale nie czuje, aby należały do niego. Odrealnienie towarzyszyło mu coraz częściej – zwłaszcza od czasu, gdy mieszkanie dzielone z Signe poczęło ziać pustką – zbyt wielkie aby zapełnić się jedynie jego obecnością. Złoty sen przerwał się tak szybko jak rozpoczął; tak samo nieoczekiwany, sprowadzony cudem na Ziemię. Wpił paznokcie w powierzchnię kufla przytykając go do twarzy – rozgrzany zapach alkoholu ponownie podrażnił nos, jednak wciąż był to bodziec na tyle odległy, aby nie móc wybić go z pierwotnego poczucia osłupienia.
    Nagle cała ta sytuacja – dziadkowy domek, brat, zapach w kuchni – przybrały postać zupełnie nierealnego wydarzenia. Własne zachowanie uznał za zupełnie głupie i będące poza jakąkolwiek kontrolą. Być może właśnie w ten sposób próbował się usprawiedliwić, odciąć od przykrych skutków własnego rozkładu i podejmowanych decyzji, które wcale nie zmierzały ku temu, aby odzyskać dawną sprawność. Prawdopodobnie poddał się całkiem – nie był pewien, czy chce w ogóle wracać, czy chce robić cokolwiek, co przybliży go do dawnego życia. Nie chciał litości – nie chciał, aby ktokolwiek się starał i próbował wtłoczyć mu do głowy, że nie jest to czas, aby się poddać. Że ma przed sobą całkiem sporo życia i może jeszcze wiele zmienić.
    Po co?
    Bezruch był wygodny; osiadał na obolałych mięśniach i okrywał je błogim poczuciem niemocy. Prawdopodobnie wszystkie odczucia, które się w nim kłębiły stały w opozycji do siebie. Nie było logicznego wyjaśnienia dla tego, co właściwie się z nim działo. Chciał być sam, choć w samotności cierpiał. Chciał zniknąć, stąd jeszcze mocniejsze zwarcie się w sobie – otoczenie klatki piersiowej dłońmi i podkurczenie nóg. Setka wymagań, którym miał sprostać jako mężczyzna ulatywała i pokazywała jedynie, że jest człowiekiem niezdolnym obecnie do czegokolwiek. Nie było uporu kruczego, odwagi ani męstwa – w obliczu szerzącej się choroby był jednaki wobec innych ludzi. Słabość duszy objawiająca się od dziecka nie predestynowała go do mocy, która miałaby okazać się zbawienna w przyszłości. Zamyślony i pogrążony w sobie samym chłopiec – niewiele się zmieniło.
    Wstrzymał oddech, gdy jego oczy powędrowały w stronę brata. Podskórnie czuł, że to ten moment – że właśnie teraz zacznie się wszystko to, czego chciał uniknąć. Odkleił rękę z kuflem od reszty ciała i ponownie zatopił wargi w napoju. Z całą pewnością Ivar zrobił to celowo – nie szczędząc tłumiącego świadomość napoju. Bo czy tak samo działał na emocje? Bynajmniej. Młodszy Soelberg poczuł, że na jego twarz występuje ciepło, które oddawało ciało wyraźnie obudzone Glöggiem. Nawet informacja o tym, co mieli dzisiaj jeść umknęła mu całkowicie w miejsce szczodrej wypowiedzi brata.
    Odpuszczanie nie było jego dobrą stroną – być może Eitri łatwo przestawał dążyć ku czemuś, co nie miało przyszłości, jednak rozpamiętywanie… Cóż… tu sprawa miała się zupełnie inaczej. Rozumiał, że Ivar chce wywołać jakąkolwiek zmianę, próbuje pchnąć go dalej, ku przyszłości, bez nadmiernego obarczania się winą za to, co wydarzyło się kilka tygodni temu. Nic jednak nie potrafiło odwieść Eitriego od ciągle towarzyszącego mu poczucia, że jak zwykle to on coś zepsuł, przeoczył, dał za wygraną, co sprowadziło kolejne nieszczęścia. Pomimo goryczy słów, które płynęły z ust brata, przysłuchiwał się im, bez wyraźnie malujących się na twarzy emocji. Nie odpowiedział. Odstawił kubek na ziemię, wykonując pierwszy raz tak gwałtowny gest. Bardzo szybko powrócił jednak do pierwotnej pozycji. Nagłą zmianę na twarzy wywołał dopiero gest brata, który wyraźnie poruszony zbliżył się ku niemu.
    Eitri zaśmiał się gardłowo, nieprzyjemnie, z chrypą wybrzmiewającą na końcu dźwięku. Ivar był wściekły, zdecydowanie poddał osądowi to, co zadziało się w życiu młodszego brata, a wyrobione zdanie dyktowało jego pełne zajadłości stwierdzenie.
    Życie… karierę… – wycedził przez zaciśnięte zęby zupełnie tak, jakby jego brat opowiadał o rzeczach najbardziej abstrakcyjnych. – Jeśli nie potrafię sobie z tym poradzić sam, to wszystko to jest gówno warte – był zdecydowany w swych słowach i pewien nieomylności. Życie nad którym nie miało się kontroli było dlań przekleństwem – nie chciał polegać na kimkolwiek i chyba to właśnie uniemożliwiało mu pozbieranie się do kupy. Odtrącanie każdej wyciągniętej dłoni, raz za razem – trwając tym samym po uszy w rynsztoku. – Może ja nie chcę, po prostu, nie przez nią, a przez siebie. Pomyślałeś o tym? – zagadnął, odsuwając się na tyle na ile umożliwiał mu to fotel.  Odwrócił twarz, pierwszy raz tego dnia ściągając czoło w geście złości, nie zaś naturalnej dlań obojętności. Poruszenie pojawiające się w duszy było tak nagłe jak reakcja Ivara. Jeśli jego zamiarem było wzbudzenie w bracie jakichkolwiek emocji – doskonale wykonał swe zadanie.


    Deep into that darkness peering — long I stood there, wondering, fearing, doubting, dreaming dreams no mortal ever dared to dream before.
    Widzący
    Ivar Soelberg
    Ivar Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t595-ivar-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t3612-ivar-soelberg#36393https://midgard.forumpolish.com/t632-gnahttps://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Rezygnacja, którą widział w jego postawie i mająca swe odzwierciedlenie w błękitno-szarych oczach pustka budziły w Ivarze głęboko ukryte pokłady gniewu. Nie na brata, paradoksalnie nawet nie na kobietę, która wbiła mu nóż w plecy i zostawiła konającego. Złość ta była skierowana na bogów, na okrutny los i próby, jakie spadały na młodszego z rodzeństwa. Dostatecznie już wycierpiał w swym życiu, aby jeszcze teraz przeżywał to piekło. Uwięziony w klatce własnych słabości trwał i marniał w oczach. Ta bezsilność kąsała starszego Soelberga, jak żmija, trująca ciało jadem.
    Bracie, czasem trzeba zdać się na innych. Przyjąć pomocną dłoń, gdy bagno pochłania cię po pas, po szyję. Twoje potknięcia nie skreślają cię, to ludzkie popełniać błędy sęk w tym, jakie wnioski z tych lekcji wyciągniesz? – Poważny, lekko zatroskany ton przemowy został zaakcentowany lekkim dotknięciem w bark. Palce Ivara subtelnie zaciskały się na wychudłym ciele, niczym krogulcze szpony na karku ofiary.
    Słowa, jak ostrza przecięły powietrze między braćmi. W szarych tęczówkach zapłonęły nagle iskierki gniewu, lecz grymas ten nie rozlał się na całe oblicze, szybko ustępując miejsca powadze, tak wszakże lubianej przez Wysłannika i wpisanej niemal w codzienny obraz jego osoby. Rozmowa z bratem przywodziła na myśl pole obsiane wilczymi dołami zamaskowanymi, tak że każdy krok, mógł zakończyć się wpadnięciem do głębokiego naszpikowanego zaostrzonymi palikami dołu. Nadzianie się na taką pułapkę praktycznie gwarantowało umieranie w męczarniach. Nie mógł niestety ominąć tego obszaru w labiryncie ich rozmowy. Przeskoczyć o kilka pól do przodu i zobaczyć, co kryje się za zasłoną myśli młodszego brata. Musiał przedrzeć się cierpliwie i pomału, przez ten obszar w nadziei, że jego słowa dotrą do upartej i zamkniętej na argumenty łepetyny Ei.
    Biadolisz jak stary troll. Doskonale znasz swoje słabości, a w chwilach takich, jak ta masz ich całą gamę do wyboru. Muszę jednak uczciwie przyznać, że w kwestii upartości bijesz na łeb nawet starego zgrzybiałego trolla, bo takiemu wystarczy kamieniem, a co cięższym przydzwonić po czerepie i nagle przestaje marudzić. Tobie podaruję podobnych przeżyć, miast tego pomyśl o swoim powołaniu, o talentach, które masz we krwi. Świadectwo tego, że jesteś jednym z najbardziej obiecujących kruków, pozostawiam do weryfikacji lepszym ode siebie. Ja jednak znam cię od urodzenia i wiem, jakim jesteś człowiekiem. Uczciwie przyznam, że przerastało mnie twe cierpienie, ta samotność, której tylko ty zakosztowałeś. Chłód i szepty czające się w mroku, to musiało przerażać, a jednak uparcie, być może naiwnie zawsze starałem być ci wsparciem i opoką. Niezachwianym punktem, na którego barkach mogłeś położyć ciężar swych trosk. I tak teraz będzie. Nie pozwolę ci na to, abyś marnował się, abyś zwątpił w siebie. – Każde słowo było wypowiedziane spokojnie, bez emocjonalnych wybuchów raczej chłodno i rzeczowo. Palce prawej dłoni, były prowokatorem, który miał sprawić, aby brat zwrócił na niego swą uwagę, by nie przerywał czasem i nie zachowywał się jak dziecko. W monologu tym kryła się sama prawda i bardzo możliwe, że ktoś inny, bardziej emocjonalny potrafiłby ująć te uczucia w trafniejsze, bardziej precyzyjne słowa, jednak Ivar tego nie potrafił i był zdany tylko na siebie i swój rozum.
    Nagły alarm ze staromodnego czerwonego zegarka przerwał narastającą ciszę. – Obiad gotowy. I jak nie wiesz co robić ze swoim życiem, to ja cię poprowadzę, jak dziecko za rączkę. – Spojrzał wyzywająco na brata, mając nadzieje, że ten ruszy się z własnej inicjatywy.
    Stół niewielki i pamiętający lepsze czasy został nakryty przed wyjściem do salonu. A kielichy z gorącym alkoholem ponownie zostały uzupełnione jego bogatą treścią i jeszcze mocniejszym aromatem. Danie przedstawiające się na ich talerzach, było zaskakująco proste i nosiło znamiona tradycyjnego posiłku. Chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że przyrządzone przez dziadka lub Ei, byłoby zdecydowanie lepsze, ale i tak nie mogli narzekać. Powolne jedzenie przerywane na popicie gorącym alkoholem znaczyło się rosnącą, niby śnieżna kula atmosferą. Nie przerywał jednak posiłku świadom, że powiedział to co musiał i braciszek musi przetrawić te informacje.
    Widzący
    Eitri Soelberg
    Eitri Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t534-eitri-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t547-eitri-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t579-angerboda#1582https://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Zdawało się mu, że rozpoczął posiłek przed rzeczywistym ustawieniem talerzy na stole. Miast obiadu mielił jednak słowa brata, które wywracały czuły żołądek na drugą stronę. Bezruch był wygodny i nie wymagał żadnego wysiłku. Tak jak zaburzenie, w którym człowiek upatruje bezpiecznych ram życia i w rzeczywistości nie chce nic zmienić. Sztywny system wiążący w swym organizmie nie tylko samego chorego ale i całą jego rodzinę, w której każdy ma nadaną wartość i rolę. Być może Ivar zrobił to, na co nie było stać żadnej innej postaci – wyłamał się poza schemat i obojętność pozostałych elementów familii i nakładał bratu do głowy informacji o tym, co czynić powinien, a przed czym uciekał stale i nie zamierzał się z tym kryć. Bezsensowność zaszyta w życiu, którego nie potrafił uporządkować przerastała go jedynie pozornie. Taki chciał być dla najbliższych, a przed resztą świata zamierzał wytrwale umykać i kryć się za zasłoną choroby. Nie widział żadnej kariery ani perspektywy, a sięganie po pomoc było dziecinne i zupełnie nie na miejscu. Tym niechętniej spoglądał w szare oczy brata i przyswajał słowo za słowem układające się w coś na kształt mowy, która miała wydobyć go z krainy beznadziejności. Eitri w rzeczywistości poległ o wiele wcześniej nim Signe, nim Hedda umknęła z jego życia. Bo czy był sobą jeszcze w szpitalu? Nie potrafił tego określić i wyłowić momentu, w którym złamała się w nim ostatnia nadzieja  napędzająca do tej pory jego życie. Zbyt wiele ciasno splecionych czynników składało się na obraz ostatecznej klęski, którą przytłoczony leżał na samym dnie bezradności i niechęci.
    Niechęć wypełzła na jego twarz wraz z porównaniem, którego użył Ivar. Błysk dziecięcej złości zagościł w jego oczach, zupełnie tak jak działo się to lata temu, gdy kłócili się o rzeczy zupełnie błahe i w obecnych czasach nic nie znaczące. Początkowo miał nadzieję na to, że uda mu się wpuścić informacje jednym uchem, a wypuścić drugim. Przyjmując jak zwykle postać kaczki, po której wszystko spływa i nie pozostawia nawet śladu po swej obecności. Mimo szczerych chęci, tym razem jednak każde ze słów przesypywało się przez jego ciało niczym ziarnka pisaku raniące czułe małże zaszyte w muszlach ochronnych. Machnął dłonią, przecinając powietrze z całą złością jaką potrafił obecnie włożyć w ten gest. Nie chciał, aby ktokolwiek brał na siebie tyle odpowiedzialności za jego życie, którego w obecnym momencie nie cenił zbyt wysoko. Być może była to główna przyczyna jego wściekłości. Chciał być odpowiedzialny sam przed sobą za to co robił, a myśli o tym, że ktoś inny może być tak samo pogrążony w jego problemach, nie dawała mu spokojnie siedzieć. Seria prychnięć zmąciła nadszarpnięty już i tak całkiem poważnie spokój. Mamrotanie zupełnie niezrozumiałych słów nie miało na celu uspokojenia starszego brata – zamiast tego pokazało bezradność małego dziecka i to, że zaczynało ono wierzgać nogami z niezadowoleniem, gdyż odbierano mu ostatni bastion bezpieczeństwa.
    Nie masz własnych problemów? – Wyrzucił w końcu i niespiesznie wpił paznokcie w oparcia fotela. Zmierzał się podnieść, jednak nie wiedział jeszcze, czy zechce usiąść z Ivarem przy stole. Miał zamiar wyjść i zostawić wszystko na takim etapie na jakim znajdował się od ostatnich miesięcy. Zero zmian. Zero niebezpieczeństwa płynącego ze zburzenia dotychczasowego porządku. Wygodnie i prosto. Tchórzliwie. – Wciąż się zastanawiam, po co ta cała szopka. – Kolejne słowa wypowiadał klucząc po pomieszczeniu, jednak wciąż unikając jakiegokolwiek kontaktu z bratem. Nieprzyzwyczajone do zbytniego wysiłku nogi odmawiały mu posłuszeństwa, choć chwilowe wzburzenie zdawało się zatrzeć w nim obecną niemoc.
    Nagle postanowił, że jednak usiądzie, odsuwając krzesło ze skrzypnięciem opadł na nie i spojrzał na talerz przed sobą. Bardzo rzadko widział, aby Ivar gotował, tym mocniej przyglądał się temu, co miał za chwilę zjeść. Gdyż stwierdził, że zje. Być może nieco na złość, być może faktycznie próbując przezwyciężyć w sobie chęć wycofania się. Zamknął palce na sztućcach, po czym wbił ząbki widelca w mięso, nacinając je z siłą, której z całą pewnością czynność ta nie wymagała. Zwarte w cieniutką linię wargi na drobną chwilę ustąpiły i pochłonęły porcję kolacji. Poczuł, że gula która rosła w jego żołądku ustąpiła, a na jej miejsce wstąpił niespodziewany głód. Milczał i jadł, próbując zatrzymać się w tym miejscu pomimo wciąż rosnącej potrzeby ucieczki. Odezwał się dopiero wtedy, gdy pochłonął połowę porcji.
    Nie jestem dzieckiem. – Bezgłośne chyba uleciało w nicość. Sam nie był pewien, czy potrafi w tym momencie zupełnie racjonalnie myśleć o własnym życiu.


    Deep into that darkness peering — long I stood there, wondering, fearing, doubting, dreaming dreams no mortal ever dared to dream before.
    Widzący
    Ivar Soelberg
    Ivar Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t595-ivar-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t3612-ivar-soelberg#36393https://midgard.forumpolish.com/t632-gnahttps://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Gadanina – słowa; być może trywialne, śmieszne, żałosne, lecz w tej chwili jedyne, jakie podpowiadał rozum jedyne, jakie podszept serca wykładał na srebrnej tacy. Chciał jego dobra, to było widoczne, czyż nie? Nie był erudytą, nie był psychologiem, nie mu błąkać się po meandrach ludzkiej psychiki w poszukiwaniu prawdy, bo chociaż służył dobrej sprawie, rozwiązując często skomplikowane śledztwa, to nijak doświadczenie z pracy potrafił przenieść na przykład tej rozmowy, ten nieszczęsny wątek, który kruszy marmurowy fundament osobowości jego brata. Sama chęć pomocy nie zawsze jest dobra i działa, pomimo najszczerszych chęci. Sądził, że będąc jego bratem, ma prawo do tego, by prawić mu kazania i moralizować, naprawiać. Być w efekcie najbliższą mu osobą, tym który wiedział jakie koszmary prześladują go wieczorną porą, jakie myśli nie dają spokoju, co kryje w zakamarkach duszy, tak umęczonej życiem, że jeno patrzeć jak przeniesie się w świat duchów.
    Żałosne. Ta bezsilność, będąca jego największą zgubą ponownie go dosięgała, a irytacja narastała z każdą minutą bez efektownego działania. Westchnięcie – ulgi, jak się można spodziewać. Wypłynęło z ust mężczyzny mimowolnie, widocznie emocje nawarstwiające się wewnątrz, były już nie do powstrzymania. Uśmiech, smutny wyraz odbiegający znacząco od pewności siebie, jaką emanował jeszcze, przed momentem zwiastował klęskę?
    Moim największym problemem jesteś TY – zaakcentował ostatnie słowo, mocniej niż to planował. A iskierki w oczach zdradzające zniecierpliwienie ostrzegały, przed drugim obliczem starszego z braci. Zajął się jednak jedzeniem, aby odetchnąć i dać przetrawić Ei, wypowiedziane słowa. Nie podobał mu się jego ton, nie podobało nastawienie przywodzące raczej kaprysy nieznośnego bachora, niż dorosłego faceta, a przede wszystkim nie podobało mu się to, jak zaniedbuje rodzinę. Obawa na twarzy matki, jej lęk wymalowany w błękitnych tęczówkach. Wiedział, co ją gryzło i obiecał, że pomoże bratu. Nawet ojciec wydawał się poruszony, ten gruboskórny, twardo stąpający po ziemi człowiek, którego za dziecka zbyt często widzieli, jak się gorączkuje, a jego twarz wówczas przybiera barwy soczystego buraka. Stał się jakiś taki smętny i zadumany. Musiał przywrócić brata do dawnej światłości, bo bez niego nic nie będzie już takie samo.
    Westchnięcie.
    Pytasz, po co ta szopka? Nie zgrywaj durnia. – Burknął i polał do kufli gorącego alkoholu. Bardziej od jedzenia Ivar skupiał się na piciu, co ewidentnie nie służyło rozmowie, a jednak miało swoje plusy w postaci, chociażby takiej, że słowa Ei, nie denerwowały aż tak bardzo. Pozostawał wierny jednak swojemu wysiłkowi, jaki włożył w powalenie i przygotowanie renifera, którego teraz jedli. Musiał zjeść, bo miał ochotę pod wieczór udać się do łaźni. Nie wspomniał jednak o swoich planach bratu, bowiem wiedział, że w obecnym stanie trudno o jakąkolwiek rozmowę z nim. Co było niezwykle drażniące. Niestety, ten nie kończył swych docinek.
    Nie jesteś, to prawda, lecz zachowujesz się jak dziecko, więc jak dziecko będziesz traktowany. Mam nadzieję, że zrozumiałeś. Ach, masz zjeść wszystko, ziemniaczki też. – Odparł, a ostatnie słowa powiedział, uśmiechając się złośliwie. Przesłodzony ton był prowokacyjny, ale słowa już zostały rzucone. Rozejrzał się jedynie po kuchni, niby to od niechcenia przeciągając się, aby upewnić w przekonaniu, że wszystkie ostre przedmioty znajdowały się poza zasięgiem rąk. Pomijając sztućce, ale tu mógł iść na wymianę uprzejmości, bowiem i on je posiadał.
    Spojrzał lekceważąco na brata i uśmiechnął się lekko.
    Widzący
    Eitri Soelberg
    Eitri Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t534-eitri-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t547-eitri-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t579-angerboda#1582https://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Ivar był kiepskim psychologiem, ale starał się być jak najlepszym bratem. I być może tu leżał pies pogrzebany. Być może nie trzeba było się starać o to, aby wciskać młodszemu bratu ciągłe zapewnienia o tym, że każdy go wspiera i każdy wyczekuje jego powrotu do zdrowia? Być może potrzebował on terapii o wiele bardziej brutalnej i porównywalnej do tej, którą w skrajnych przypadkach przechodzić musieli uzależnieni. Terapii wskazującej jasno, że za kilka chwil, im bardziej będzie trwał przy swych mechanizmach obronnych, tym bardziej oddali się od rodziny i pozostanie zupełnie sam. Wpływając zupełnie destrukcyjnie i na siebie i na własne otoczenie. Unikał poszukiwania pomocy, unikał leczenia i przyjmowania jakichkolwiek środków, które sprawiłyby, że każdy dzień w ostatecznym rozrachunku okazywał się o wiele bardziej znośny. Ostatkiem sił wierzył wciąż w samo uzdrowienie i w to, że przeczeka, a potem będzie już tylko lepiej. Nic podobnego – tak nie miało się stać. Zdecydowanie, sięgnięcie po czyjąś dłoń stanowiło ostatnią deskę ratunku, tak jak i otworzenie uszu na to, co próbowali przekazać mu ludzie. Zamknięcie się w pozornie bezpiecznej skorupie sprowadzało jedynie zagładę i groziło uduszeniem się we własnej niepewności.
    Nie mógł mieć mu za złe, że pewne wypowiadanie przez niego kwestie uderzały w niezwykle czułe punkty, powodując nagłe skurcze mięśni i falę frustracji. Moralizatorstwo wychodziło mu bokiem, a złość wypływała na jego oblicze coraz bardziej, z każdym pomysłem rodzącym się w głowie Ivara i wyłażącym na światło dzienne w postaci zgryźliwości. Z jakiegoś powodu go tu zabrał i wcale nie chodziło o to, aby Eitri mógł całymi dniami leżeć w łóżku oddychając jedynie nieco innym powietrzem. Starszy Soelberg miał wciąż nadzieję, że trafi doń w jakikolwiek sposób – nawet brutalny.
    Widelec i nóż ponownie zarysował talerz, wywołując spazm obrzydzenia. Oczami wyobraźni widział jak wytrąca mu z dłoni dzbanek z alkoholem i zdobi całe pomieszczenie krwawą smugą. Upartość młodego Soelberga nie miała sobie równych, a obecnie wzbijał się na jej wyżyny. Dodatkowo podsycany lekceważącym tonem Ivara. Miał dość; serdecznie dość – dość tego, że w ogóle się zgodził, że wyszedł z pokoju, że chciał z nim rozmawiać, że sobie zupełnie nie radził, że nie umiał powiedzieć teraz nic sensownego. Miał zwyczajnie dość siebie. Napięte do granic możliwości mięśnie twarzy zadygotały, najpierw nieznacznie, jednak obejmując coraz większy jej obszar. Zaciśnięte zęby nie pozwalały mu wydusić ani jednego słowa. Przestał być głodny, zwłaszcza gdy kąśliwa uwaga opuściła usta jego brata. Rzucił nożem – dokładnie tak, aby uleciał w talerz przed Ivarem i rozchlapał sos na jego ubranie. Sam zgarnął swój talerz, który z łomotem upadł na ziemię, zmieniając się w marny pył.
    Pierdole to. – W końcu pierwsze słowa wylazły z jego ust i roztrzaskały się na wzór naczynia. Wstał gwałtownie, ślizgając się prawie na ziemniakach rozmazanych po podłodze. Chciał wyjść, najlepiej z domku, nie do pokoju, bo tam i tak by go przydybał. Potrzebował chwili aby ochłonąć i zrozumieć, co tak właściwie się stało. Przyznać się, że zupełnie sobie nie radzi i potrzebuje pomocy. Że bezruch wcale nie był dla niego dobry, a ból który przeżywał nie zwiastował mu świetlanej przyszłości. Zatrzymał się wpół kroku, zaciskając mocno palce. Zupełnie tak, jak w czasach gdy był mały chłopcem i jedyne co potrafił, aby dać upust emocjom, to uderzyć kogoś mocno; bardzo mocno, do odczucia własnego bólu.  
    Nie chciał doświadczać szczypania w kącikach oczu. To, co się z nim obecnie działo, nie powinno nigdy wyjść na światło dzienne. Przetoczył się do wcześniej zajmowanego fotela, kryjąc tym samym twarz przed wzrokiem brata.
    Wybacz… – jęknął z charakterystycznym drżeniem w głosie. Próbował powstrzymać pociągnięcie nosem i złapał w mechaty rękaw swetra wilgoć zbierającą się pod okiem. – Masz rację, przerasta mnie to. Zupełnie. Nie umiem… – Zapadł się w sobie całkiem. – Pomóż mi. – Ostatnie dwa słowa były chyba najtrudniejszymi, raniącymi podniebienie niczym kawałek szkła z rozgryzionej literatki. – Postaram się współpracować. – Obietnica. Jedna, jedyna. Jasno wyznaczająca dalszą drogę.


    Deep into that darkness peering — long I stood there, wondering, fearing, doubting, dreaming dreams no mortal ever dared to dream before.
    Widzący
    Ivar Soelberg
    Ivar Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t595-ivar-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t3612-ivar-soelberg#36393https://midgard.forumpolish.com/t632-gnahttps://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Rysa – pozornie niegroźna, a nawet czasem niewidoczna, lecz osłabia tworzywo, niszczy powłokę i obniża wartości tak materialną, jak i użytkową. Porcelanowa zastawa dziadków doznała w dniu dzisiejszym nie jednej, a kilku takowych. Wprawdzie jedynie na jednym egzemplarzu, lecz bystre oko Wysłannika zarejestrowało, iż uszczerbek ten pozostanie widoczny na śnieżno-białej teksturze. Odcinając się tym samym tak kolorem, jak i nieznacznym ubytkiem w tafli talerza.
    Czuły na dźwięki nie musiał widzieć, by wyobrażać sobie, jak metal noża szoruje po gładkiej porcelanie – skrzywił się. Grymas gniewu i zniecierpliwienia przemknął przez twarz starszego z braci. Bo i owszem chronił go, roztaczał nad nim pieczę, o której ten nawet nie miał pojęcia ileż, razy go uratowała i wyciągnęła z tarapatów tak w szkole, jak i w domu, a jednak nawet dla ukochanego braciszka cierpliwość miała swój limit.
    Plusk, nieprzyjemny, wręcz odpychający, a mimo to nawet nie drgnął. Pozwalając, aby gęsty sos, na którego powierzchni unosiły się oczka tłuszczu, udekorował kilkoma siarczystymi kroplami starą koszulę. Wypuszczone przez nozdrza powietrze zaświszczało śmiesznie, burząc powagę sytuacji, lecz nikt się nie zaśmiał.
    Trzask, tak oto pęka zastawa, która była starsza od rzucającego. Jej głuchy jęk, w którym słychać było żal, dźwięczał echem w uszach ciemnowłosego. Szare tęczówki obojętnie obserwowały wybuch nawarstwiającej się od kilkunastu minut frustracji. Gęsta i lepka maź pokryła podłogę, a resztki jedzenia, co bardziej treściwe spoczywały niby wyspy w morzu papki i białej skruszonej kry. Malowniczy obrazek.
    Mógłby wstać, ot doskoczyć, bez żadnych problemów pokonać marną zasłonę obrony i góra trzema ciosami powalić. Łamiąc nos, rozcinając łuk brwiowy i w przypływie zemsty za talerz i brak szacunku do jedzenia wybijając jeden z tych bielutkich małych ząbków, którymi czasem zaszczyci w uśmiechu. Sprać jak smarka, bez litości, ale i bez większego przejawu gniewu. Spokojnie i wyrafinowanie zadając ciosy z precyzją chirurga i mocą berserkera.
    Głuche chrupnięcie w karku, gdy przekrzywił głowę w prawo, w lewo. Wydech zaakcentowany delikatnym brzękiem metalowych sztućców o talerz i szuranie krzesełka o chropowatą pokrytą deskami podłogę. Wstał – wolno. Zaraz po wyjściu młodszego z braci. Obserwował miejsce zbrodni z naturalną sobie miną, oglądając dokładnie rozprysk mazi, będącej wynikiem zmieszania sosu z zawartością mięsa i ziemniaków. Przed oczami odtworzył, całą scenę nie siląc się na cenzurę słów. Klatka po klatce, słowo po słowie. To była jego praca. Szukał dziury w całym, chwytając cieniutką nitkę poszlak, która zaprowadzi go do kłębka. Precyzyjnie i cierpliwie poznając przeciwnika, jego słabe i mocne strony. Aż wreszcie znając go tak dobrze, że potrafiło się przewidzieć następne posunięcie na szachownicy wydarzeń.
    Traktował Ei, jak brata i nie uważał, że to był błąd. Nigdy nie przestanie go w ten sposób postrzegać. Świadomość jego mocnych i słabych stron pozwalała w momentach chwiejnej równowagi zmanipulować zachowaniem i czynami. Gdyby na jego miejscu przebywał ktoś inny, nie siliłby się na taką uczuciowość i empatię. Odsłaniając się tym samym na ciosy.
    Poszedł za nim, ostrożnie omijając miejsce zbrodni. Widząc go, w takim stanie poczuł, jak żołądek nagle ściska mu żelazna rękawica współczucia wymieszanego ze szczyptą wyrzutów sumienia.  
    To nie mnie proś o wybaczenie – chłód rzuconych słów przeciął niby lodowe ostrze ciszę, jaka zapadła między nimi. Zrobił krok ku postaci w fotelu. – Nauczysz się – stwierdził rzeczowo i całkiem logicznie, lecz już nieco czulszym głosem. W oczach barwy żelaza pojawiło się coś na podobieństwo troski i oddania. – Wiem o tym – a słowa zaakcentował skrzyżowaniem dłoni na piersi. Czekała ich długa przeprawa przez to grząskie i zdradzieckie bagno, lecz umysły mieli otwarte, a więź nierozerwalną. Musieli przebrnąć przez to razem, jak bracia.

    Ivar i Eitri z tematu



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.