:: Midgard :: Okolice :: Lasy Północne
Ścieżka dydaktyczna
3 posters
Mistrz Gry
Ścieżka dydaktyczna Pon 21 Gru - 18:56
Ścieżka dydaktyczna
Ciągnie się niemal przez cały las, zahaczając o najważniejsze jego miejsca, rozwidlając się, by w niektórych rejonach wyprowadzić wędrowców w pole, czyli najczęściej na łąkę czy jedno z wielu niewielkich jeziorek, które występują tu w olbrzymiej ilości. Jest niezwykle zadbana: wysypana drobnym, jasnym żwirkiem na całej długości niemal dziesięciu kilometrów i obłożona kamieniami, by przypomnieć nierozważnym wędrowcom, że nie powinni zbaczać ze szlaku. Przy ścieżce dydaktycznej w wielu miejscach ustawione są drewniane tablice z informacjami o znajdujących się w dany rejonie gatunkach zwierząt czy też z opisem historii konkretnego rejonu lasu.
W tym temacie możesz znaleźć ingrediencje. Aby je zdobyć, wystarczy napisać posta, wykonać rzut kością zgodny z mechaniką zbierania składników i rozliczyć się w aktualizacji rozwoju.
●Ingrediencje roślinne: czosnek syberyjski (I), borówka czarna (I), mak lekarski (I), muchomor czerwony (I), cis pospolity (II), metamorflora (II), mierznica czarna (II), ręka diabła (III);
● Ingrediencje zwierzęce: skvader (I) – róg, pióro, sierść.
Ingrediencje
W tym temacie możesz znaleźć ingrediencje. Aby je zdobyć, wystarczy napisać posta, wykonać rzut kością zgodny z mechaniką zbierania składników i rozliczyć się w aktualizacji rozwoju.
●Ingrediencje roślinne: czosnek syberyjski (I), borówka czarna (I), mak lekarski (I), muchomor czerwony (I), cis pospolity (II), metamorflora (II), mierznica czarna (II), ręka diabła (III);
● Ingrediencje zwierzęce: skvader (I) – róg, pióro, sierść.
Verner Forsberg
Re: Ścieżka dydaktyczna Pią 5 Kwi - 14:55
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
08.06.2001
Dzisiaj, wyjątkowo, czuł się wyspany i nawet obudził się przy pierwszym (chyba...) dźwięku budzika.
Pewnie dlatego, że poprzedniego dnia poszedł spać o siedemnastej, ale skoro już udało mu się namówić Asterin na wyprawę do lasu to postanowił pozwolić sobie na sen i wypoczynek. Nie mógł się spóźnić i musiał… być w formie. Nie przyznał się przed samym sobą, że (wymyślona przez samego siebie...) wycieczka go stresuje, ale nawet on nie potrafił okłamywać samego siebie bez końca. Asterin poznała go, gdy był zdolny skakać po stromym rumowisku niczym zwinna kozica i
Choć liczył, że zdoła uwieść ponownie Asterin w ciągu dwóch tygodni, to nawet Einar Halvorsen w to nie wierzył i minął już trzeci tydzień zawieszenia pomiędzy jej wrogością i jego uporem, wśród trucizn i czarnej magii, wśród kłamstwa, bo zgodnie z umową o braku seksu obydwoje udawali (no, Eggen chyba nie udawała i strasznie go to męczyło), że łączy ich kontekst tylko profesjonalny.
Randkę wśród zieleni przedstawił więc nie jako spacer, a jako zawodową konieczność.
- Nauczę cię, jak zminimalizować błędy w warzeniu Incognito - obiecał Eggen, reklamując świeże i wciąż trudne (nawet dla niego) odkrycie alchemików - ale potrzebujemy muchomorów i rąk diabła, w dużej ilości. - jeśli nie wydawała się zachwycona, to dodał chytrze, że może znajdą też coś dla jej narkotyków i oto byli umówieni.
Rano wziął lodowaty prysznic, z pięć razy poprawił Naszyjnik Eir, trzy razy zmienił koszulę—dlaczego traperski ubiór rzadko bywał elegancki?—a potem, w przypływie (durnego, jak się okaże) impulsu, zmienił zdarte, traperskie buty sięgające do połowy łydki na równie wygodne choć nieco elegantsze buty do kostki. Jego zdaniem lepiej prezentowały się z kolorem jego oliwkowych spodni.
- Tyle tabliczek, a żadna nie wspomina o muchomorach. - zakpił, gdy spotkał się z Asterin na dydaktycznej ścieżce. Chwilę spacerowali wzdłuż wytyczonego szlaku, a potem Verner nonszalancko z niego zboczył, tuż przy tabliczce "nie zbaczać ze szlaku". Uśmiechnął się łobuzersko do Asterin i poszedł przodem, znał te tereny lepiej. Muchomory nigdy nie rosły przy głównej ścieżce.
- Ha, a nie mówiłem? - pochwalił się (choć nic nie mówił, rozprawiał po drodze głównie o pogodzie i o alchemii), gdy znalazł sporą grupę pod jednym z drzew. Klęknął i wyjął nożyk, by prędko i precyzyjnie wyciąć grzyby ze ściółki i pozbierać znaleziska do torby. Wstał i od niechcenia nachylił się jeszcze nad krzewem z borówkami—a przynajmniej tak mu się wydawało, bo choć we własnej głowie nazbierał ich kilkanaście, to do torby zdążył wrzucić zaledwie dwie. Resztę urwał jedynie w krótkim przebłysku snu, w którym rozglądał się też po wydeptanej ziemi, by sprawdzić czy jest bezpiecznie. W oddali zobaczył też czerwień maków, ulubionych kwiatów Asterin, wykorzystywanych do jej narkotyków. Postanowił natychmiast ruszyć w ich stronę i—zbudziwszy się—w istocie postąpił krok do przodu, choć maki nagle zniknęły mu z oczu. Zanim zdążyło go to zaalarmować, do brutalnej rzeczywistości przywróciło go co innego—szczęk pułapki i palący ból wokół niechronionej dobrze kostki, tak intensywny, że w pierwszej chwili odebrał mu głos i oddech.
8x muchomor czerwony, 2x borówka czarna
Mistrz Gry
Re: Ścieżka dydaktyczna Pią 5 Kwi - 14:55
The member 'Verner Forsberg' has done the following action : kości
'Ingrediencje (I)' :
'Ingrediencje (I)' :
Asterin Eggen
Re: Ścieżka dydaktyczna Sob 6 Kwi - 19:36
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Minęło wiele lat, odkąd ostatnim razem fantazjowała o anonimowości, twarzy niezdolnej do zapamiętania przez obce oko. Wyszarpana kłami niesława wypaliła w przesmykowej tkaninie zwęglony ślad jej imienia i Asterin stała się z tego dumna, gloryfikowała swoją renomę, upojona wszystkim, czego dokonała - choć dla wielu byłoby to makabryczne, nieludzkie i odpychające. Nic, co wymarzyłaby dla niej jej matka, i nic, co powinno było rozpocząć w niej przemianę od tak młodego wieku. Widziała jednak multum walorów w eliksirze, o jakim opowiadał jej Verner, szczególnie gdy piętnowanie ślepców po śmierci Nørgaarda stało się łatwiejsze. Kruczy już znali jej tożsamość, dopisali jej imię do obarczonego rzekomym grzechem rejestru, gdzie spychano wszystkich, których umysły przestały być żałośnie zamknięte i zaryglowane za ramami narzuconymi przez społeczeństwo, a znali ją przez niego. Czy w ten sposób próbował jej to niejako zrekompensować, podsunąć alternatywę, coś, co mogłoby zagwarantować jej bezpieczeństwo podczas umieszczonych na świeczniku akcji?
Swobodnie i szczerze przyznała, że dotychczas nigdy nie miała okazji uwarzyć Incognito, kiedy zapraszał ją w na okoloną leśnymi gęstwinami ścieżkę dydaktyczną, gdzie mogliby wyposażyć się w potrzebne komponenty. Znowu jakiś pierdolony las, przemknęło jej przez myśl z niezadowoleniem, ale… właściwie nie miała zamiaru mu odmawiać. Doświadczenie w zakresie alchemii dopisane do wyżłobionego złotymi literami życiorysu Vernera postawiło go w roli skarbnicy wiedzy, z której nie skorzystałby jedynie głupiec - tym też sposobem wywiązywał się z własnej części umowy, otwierał jej myśli na nowe zagadnienia, pokazywał, gdzie w miksturach innych niż narkotyki dotychczas popełniała błędy, uczył jak je korygować. Jak dawniej. Jak gdyby nie zmieniło się nic, choć zmieniło się wszystko.
Bywał irytujący, pyszny, bzyczący wokół jej uszu jak mucha, od której nie mogła się opędzić, lecz zaczynał przestawać jej przeszkadzać, rozdrapując ranę drażniącej dawnej sympatii, o której myślała, że pogrzebała ją gdzieś głęboko na dnie swojego istnienia - i lubiła, znów lubiła, kiedy spod blichtru kanapowego chłopca wyłaniał się pogrążony w ambicji ślepiec, hołdujący zniszczeniu, sile i determinacji. Lubiła, kiedy z jego ust spełzał zadowolony uśmieszek, czoło przecinały zmarszczki koncentracji, a dłonie usiłowały wykrzesać perfekcję z nowo poznawanej inkantacji, przeciskając się przez granice, forsując je i budując go na nowo. Lubiła, kiedy po jego skroniach spływał pot zmęczenia, bo zgłębianie nowych, tak bezwzględnie wymagających arkan odciskało piętno nie tylko na umyśle, ale też na ciele. Lubiła czerń jego żył i biel oczu, zęby obnażone w gniewnym grymasie, gdy zaklęcie po raz kolejny nie przynosiło satysfakcjonujących rezultatów. Lubiła dzikość jego oszołomionego i podekscytowanego spojrzenia, gdy wreszcie osiągał sukces, wytrenowany w absolutnym poświęceniu. Lubiła go w chwilach, kiedy Verner przestawał być Vernerem, którego znał cały świat, a stawał się Vernerem, którego znała tylko ona. I lubiła go szczególnie, gdy zamiast chłopcu, pozwalał przemawiać mężczyźnie.
Tu i ówdzie poszarpane spodnie, niegdyś czarne, a dziś w najlepszym wypadku uplasowane gdzieś na poziomie ciemnej szarości, nieco wyższe buty, do tego zwykła bluzka o długich rękawach w kolorze wiśni i włosy ściśnięte w rozchwierutany, wysoko zapleciony kucyk - takim właśnie była obrazem obok osnutego klanową renomą galdra, którego ubranie na wyprawy wciąż zdawało się eleganckie, świeże i drogie.
- O metamorflorze też nie - zauważyła z lekkim wzruszeniem ramion, już wspinając się na wzniesienie, bo pod pniem zakrzywionym jak plecy pochylonego starca zauważyła sporych rozmiarów kępę tej rzadkiej rośliny. Fioletowa barwa płatków zaczynała przybierać znamiona żółci zwiastującej nadchodzącą zmianę, wyraźniejszą im czerwiec szerzej otworzy przed nimi swoje ramiona, a wiosna przerodzi się w prawdziwe lato. Zerwała wszystkie pączki, umieszczając je w szklanych flakonach, wetkniętych później w trzewia ciemnej lnianej torby, a gdy obróciła się, by zejść ze skarpy, był to moment, kiedy Verner z szelmowskim uśmiechem zbuntował się przeciw tabliczce przestrzegającej tutejszych wędrowców. Samej niewiele robiąc sobie z ostrzeżeń, niespiesznie ruszyła za nim, ale później… Kłapnięcie żelazistych paszcz posłało dreszcz w dół kręgosłupa całego lasu, spłoszyło pochowane w gałęziach ptactwo, wręcz poniosło się echem po jej myślach, wtłaczając stal do zaalarmowanych mięśni. W pierwszej chwili nie wiedziała, co się wydarzyło, więc. natychmiast przyspieszyła kroku, żeby zrównać się z Vernerem, i dopiero to dostrzegła: mechanizm wgryzający się w jego kończynę, krew, która zaczynała wsiąkać w materiał spodni, zakleszczoną w potrzasku kostkę, zdumiony wyraz jego twarzy.
Jak mógł tego nie zauważyć? Jak mógł w to wejść? Przecież pułapka wcale nie była niewidoczna, pochwyciłaby co najwyżej średnio rozgarniętą sarnę.
- Na Hel, Verner, kiedy patrzenie pod nogi wyszło z mody? A gdyby postawili ci tu misę ze żrącym kwasem, też byś w nią wdepnął? - zagrzmiała skonsternowana, choć on, akurat on, znał ją na tyle, by z samego spojrzenia mógł rozszyfrować, że nagana dźwięcząca w jej głosie nie była pełną historią. Przykrywała coś, czego Asterin nie chciała do siebie dopuszczać - liźnięcie troski, delikatne ukłucie lęku, zupełnie niezależne od zahartowanego na ulicy rozumu. Odrzuciwszy torbę na ciasno zapleciony koc mchu, kucnęła przy nim, z niedowierzaniem patrząc na metalowe zębiska wczepione w jego skórę. Jak bardzo on, klanowy syn, przywykł do bólu? Oswoił go, traktował jak dawnego przyjaciela, czy ten wciąż był dla niego nieznany, zaskakujący i niesprawiedliwy? - Jak to się otwiera? - spytała, błądząc wzrokiem po dwóch szczękach sideł, które dziś upolowały prawdziwego Forsberga. - Znam kilka podstawowych zaklęć, żeby to opatrzyć na szybko tu na miejscu, ale to cholerstwo musi być zardzewiałe, brudne i skundlone Norny wiedzą jakie jeszcze - wymamrotała. Sama udałaby się do jednego z ymirowskich felczerów, może nawet do starego, skrzekliwego Jorana przyjmującego większość ludzi Wujka, ale Verner dostałby zakażenia od samej myśli o tamtejszych warunkach, w porównaniu do prywatnych uzdrowicieli albo klimatyzowanych salek dla szpitalnych koneserów o pokaźnych sakiewkach i dobrym nazwisku.
metamorflora 10
Swobodnie i szczerze przyznała, że dotychczas nigdy nie miała okazji uwarzyć Incognito, kiedy zapraszał ją w na okoloną leśnymi gęstwinami ścieżkę dydaktyczną, gdzie mogliby wyposażyć się w potrzebne komponenty. Znowu jakiś pierdolony las, przemknęło jej przez myśl z niezadowoleniem, ale… właściwie nie miała zamiaru mu odmawiać. Doświadczenie w zakresie alchemii dopisane do wyżłobionego złotymi literami życiorysu Vernera postawiło go w roli skarbnicy wiedzy, z której nie skorzystałby jedynie głupiec - tym też sposobem wywiązywał się z własnej części umowy, otwierał jej myśli na nowe zagadnienia, pokazywał, gdzie w miksturach innych niż narkotyki dotychczas popełniała błędy, uczył jak je korygować. Jak dawniej. Jak gdyby nie zmieniło się nic, choć zmieniło się wszystko.
Bywał irytujący, pyszny, bzyczący wokół jej uszu jak mucha, od której nie mogła się opędzić, lecz zaczynał przestawać jej przeszkadzać, rozdrapując ranę drażniącej dawnej sympatii, o której myślała, że pogrzebała ją gdzieś głęboko na dnie swojego istnienia - i lubiła, znów lubiła, kiedy spod blichtru kanapowego chłopca wyłaniał się pogrążony w ambicji ślepiec, hołdujący zniszczeniu, sile i determinacji. Lubiła, kiedy z jego ust spełzał zadowolony uśmieszek, czoło przecinały zmarszczki koncentracji, a dłonie usiłowały wykrzesać perfekcję z nowo poznawanej inkantacji, przeciskając się przez granice, forsując je i budując go na nowo. Lubiła, kiedy po jego skroniach spływał pot zmęczenia, bo zgłębianie nowych, tak bezwzględnie wymagających arkan odciskało piętno nie tylko na umyśle, ale też na ciele. Lubiła czerń jego żył i biel oczu, zęby obnażone w gniewnym grymasie, gdy zaklęcie po raz kolejny nie przynosiło satysfakcjonujących rezultatów. Lubiła dzikość jego oszołomionego i podekscytowanego spojrzenia, gdy wreszcie osiągał sukces, wytrenowany w absolutnym poświęceniu. Lubiła go w chwilach, kiedy Verner przestawał być Vernerem, którego znał cały świat, a stawał się Vernerem, którego znała tylko ona. I lubiła go szczególnie, gdy zamiast chłopcu, pozwalał przemawiać mężczyźnie.
Tu i ówdzie poszarpane spodnie, niegdyś czarne, a dziś w najlepszym wypadku uplasowane gdzieś na poziomie ciemnej szarości, nieco wyższe buty, do tego zwykła bluzka o długich rękawach w kolorze wiśni i włosy ściśnięte w rozchwierutany, wysoko zapleciony kucyk - takim właśnie była obrazem obok osnutego klanową renomą galdra, którego ubranie na wyprawy wciąż zdawało się eleganckie, świeże i drogie.
- O metamorflorze też nie - zauważyła z lekkim wzruszeniem ramion, już wspinając się na wzniesienie, bo pod pniem zakrzywionym jak plecy pochylonego starca zauważyła sporych rozmiarów kępę tej rzadkiej rośliny. Fioletowa barwa płatków zaczynała przybierać znamiona żółci zwiastującej nadchodzącą zmianę, wyraźniejszą im czerwiec szerzej otworzy przed nimi swoje ramiona, a wiosna przerodzi się w prawdziwe lato. Zerwała wszystkie pączki, umieszczając je w szklanych flakonach, wetkniętych później w trzewia ciemnej lnianej torby, a gdy obróciła się, by zejść ze skarpy, był to moment, kiedy Verner z szelmowskim uśmiechem zbuntował się przeciw tabliczce przestrzegającej tutejszych wędrowców. Samej niewiele robiąc sobie z ostrzeżeń, niespiesznie ruszyła za nim, ale później… Kłapnięcie żelazistych paszcz posłało dreszcz w dół kręgosłupa całego lasu, spłoszyło pochowane w gałęziach ptactwo, wręcz poniosło się echem po jej myślach, wtłaczając stal do zaalarmowanych mięśni. W pierwszej chwili nie wiedziała, co się wydarzyło, więc. natychmiast przyspieszyła kroku, żeby zrównać się z Vernerem, i dopiero to dostrzegła: mechanizm wgryzający się w jego kończynę, krew, która zaczynała wsiąkać w materiał spodni, zakleszczoną w potrzasku kostkę, zdumiony wyraz jego twarzy.
Jak mógł tego nie zauważyć? Jak mógł w to wejść? Przecież pułapka wcale nie była niewidoczna, pochwyciłaby co najwyżej średnio rozgarniętą sarnę.
- Na Hel, Verner, kiedy patrzenie pod nogi wyszło z mody? A gdyby postawili ci tu misę ze żrącym kwasem, też byś w nią wdepnął? - zagrzmiała skonsternowana, choć on, akurat on, znał ją na tyle, by z samego spojrzenia mógł rozszyfrować, że nagana dźwięcząca w jej głosie nie była pełną historią. Przykrywała coś, czego Asterin nie chciała do siebie dopuszczać - liźnięcie troski, delikatne ukłucie lęku, zupełnie niezależne od zahartowanego na ulicy rozumu. Odrzuciwszy torbę na ciasno zapleciony koc mchu, kucnęła przy nim, z niedowierzaniem patrząc na metalowe zębiska wczepione w jego skórę. Jak bardzo on, klanowy syn, przywykł do bólu? Oswoił go, traktował jak dawnego przyjaciela, czy ten wciąż był dla niego nieznany, zaskakujący i niesprawiedliwy? - Jak to się otwiera? - spytała, błądząc wzrokiem po dwóch szczękach sideł, które dziś upolowały prawdziwego Forsberga. - Znam kilka podstawowych zaklęć, żeby to opatrzyć na szybko tu na miejscu, ale to cholerstwo musi być zardzewiałe, brudne i skundlone Norny wiedzą jakie jeszcze - wymamrotała. Sama udałaby się do jednego z ymirowskich felczerów, może nawet do starego, skrzekliwego Jorana przyjmującego większość ludzi Wujka, ale Verner dostałby zakażenia od samej myśli o tamtejszych warunkach, w porównaniu do prywatnych uzdrowicieli albo klimatyzowanych salek dla szpitalnych koneserów o pokaźnych sakiewkach i dobrym nazwisku.
metamorflora 10
Mistrz Gry
Re: Ścieżka dydaktyczna Sob 6 Kwi - 19:36
The member 'Asterin Eggen' has done the following action : kości
'Ingrediencje (II)' :
'Ingrediencje (II)' :
Verner Forsberg
Re: Ścieżka dydaktyczna Sro 10 Kwi - 19:20
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Zareagował na jej głos z sekundowym opóźnieniem, które—miał nadzieję—można było przypisać oszołomieniu. Wcześniej z niedowierzaniem patrzył pod nogi, a na Asterin spojrzał z mieszanką zdziwienia i podejrzliwości; bo w głębi duszy zwątpił przez chwilę, że jest realniejsza od fantomowych maków. Rwący ból w nodze wcale nie stłumił ukłucia paniki, bo ataki kilkusekundowej senności bywały tak podstępne, że już od dawna widywał Asterin gdy bolało. Śnił o niej najczęściej głównie podczas miesiąca zatrucia magicznego, ale jak przez mgłę (wspomnienia z tamtych dni były mgłą, musiał wziąć sporo eliksirów żeby trzymać się w pionie) pamiętał, że mignęła mu nawet na pogrzebie księż… na tamtym pogrzebie. Potem, zwalniając się z pracy, skorzystał z okazji żeby ostatni raz sprawdzić rejestr ślepców i nazwiska wpisane tam wyblakłym atramentem przed laty i nekrologi; obawiając się, że Norny splotły ich los. Wtedy jeszcze ufał trochę snom, teraz już ani trochę. Jej słowa brzmiały jak prawdziwa Asterin, ale dziwny lęk, który widział w jej spojrzeniu widywał dotychczas tylko w snach. Na jawie nie spodziewał się troski, nigdy. Nie po tym, jak wypalił jej pieczęć na dłoni. A wcześniej... wcześniej tej troski ani nie potrzebował ani nie chciał.
Zamrugał kilka razy i zacisnął mocno pięści, aż zabolało. Ból w nodze promieniował coraz wyżej, a adrenalina opadała, więc bolało coraz bardziej.
Zasnął, więc wdepnął w pułapkę, ale przynajmniej nie śnił znowu, wykrwawiając się w pułapce gdy Asterin zbierała trujące zioła na drugim końcu lasu. Była tu, tuż obok, przy nim — i ta świadomość najpierw odrobinę go pokrzepiła, rozmywając palące upokorzenie w łagodniejszym rodzaju ciepła; ale potem ta sama świadomość rozlała się w jego umyśle jak lodowata woda. Zmrażając iskrami strachu wszystko na swojej drodze. Asterin nie powinna tu być, nie powinna tego widzieć, nie mogła niczego się domyślać, a jak miał jej wytłumaczyć, że z dnia na dzień (no, z roku na rok) stał się niezdarą?
- Była ukryta. - skłamał odruchowo, bo kłamstwa zawsze przychodziły mu naturalnie, choć to akurat było wyjątkowo beznadziejne — może nie w przekazie, a w treści. Zacisnął mocno zęby i syknął cicho, mimowolnie, trochę jak wtedy gdy wyczerpywała go magia zakazana. Starał się ukrywać przed Asterin, jak bardzo wyczerpywało go sięganie po tą trującą moc; ale łatwiej ukryć przeżywane w samotności konsekwencje (sam, nocami zawsze był sam, i nie chciał tego zmieniać, patrząc z otępieniem na lekarzy gdy sugerowali mu obecność kogoś bliskiego) od pierdolonych sideł wokół własnej nogi i spodni przesiąkających szkarłatną krwią.
Nienawidził, gdy widziała jego słabość; nienawidził siebie za dzień, w którym zerwali — za to, że stracił kontrolę, za to, że ciskał jej pieniądze po nogi, za to, że zdemolował salon choć nigdy nie robił takich rzeczy i przede wszystkim za to, że błagał żeby wybrała jego — a choć próbował zmyć tamto upokorzenie wlokąc ją do aresztu, to gaszenie pożaru ogniem wcale nie pomogło. A teraz ogień wił się w jego łydce i to chyba było jeszcze gorsze, bo widziała przebłysk prawdziwie bezradnego Vernera. Pułapka jedynie to uwypukliła, jakoś by się z niej uwolnił — stokroć gorsze było to, co go w nią pchnęło.
- Z boku jest zahaczka. Tylko ostrożnie, bo złamiesz mi nogę. - wydusił przez zaciśnięte zęby, usiłując zezłościć się na nią za to, że nie wiedziała jak się to otwiera (cóż, nikt w dzieciństwie nie brał jej pewnie na polowania); ale złość wcale nie przychodziła. Wciąż było zimno, zimno, lodowato zimno, tak zimno, że nawet obrzydliwe opisy rdzy we własnych żyłach spłynęły po nim z niepodobną dla gorszącego się zarazkami Klanowicza obojętnością. - Nie martw się teraz rdzą, myślisz, że nie wyleczę zatrucia krwi? A Norny gówno wiedzą. - warknął. Nie oślepłby, gdyby szanował wyroki Norn. Księżniczka by żyła, gdyby z Nornami dało się negocjować. Jego trująca konwalia nigdy nie musiałaby się kurwić, gdyby Norny miały w sobie choć odrobinę sprawiedliwości. Najwyraźniej zostawiły tą sprawiedliwość dla niego, karząc go tą upokarzającą sytuacją za grzechy, których wcale nie żałował. - Pośpiesz się i nie rób takiej miny, nic się nie stało. - próbował zabrzmieć stanowczo i tchnąć w te słowa przekonanie, ale nie był w stanie. Stało się, a Verner, którego znała Asterin nigdy nie mówił, że nic się nie stało.
Zamrugał kilka razy i zacisnął mocno pięści, aż zabolało. Ból w nodze promieniował coraz wyżej, a adrenalina opadała, więc bolało coraz bardziej.
Zasnął, więc wdepnął w pułapkę, ale przynajmniej nie śnił znowu, wykrwawiając się w pułapce gdy Asterin zbierała trujące zioła na drugim końcu lasu. Była tu, tuż obok, przy nim — i ta świadomość najpierw odrobinę go pokrzepiła, rozmywając palące upokorzenie w łagodniejszym rodzaju ciepła; ale potem ta sama świadomość rozlała się w jego umyśle jak lodowata woda. Zmrażając iskrami strachu wszystko na swojej drodze. Asterin nie powinna tu być, nie powinna tego widzieć, nie mogła niczego się domyślać, a jak miał jej wytłumaczyć, że z dnia na dzień (no, z roku na rok) stał się niezdarą?
- Była ukryta. - skłamał odruchowo, bo kłamstwa zawsze przychodziły mu naturalnie, choć to akurat było wyjątkowo beznadziejne — może nie w przekazie, a w treści. Zacisnął mocno zęby i syknął cicho, mimowolnie, trochę jak wtedy gdy wyczerpywała go magia zakazana. Starał się ukrywać przed Asterin, jak bardzo wyczerpywało go sięganie po tą trującą moc; ale łatwiej ukryć przeżywane w samotności konsekwencje (sam, nocami zawsze był sam, i nie chciał tego zmieniać, patrząc z otępieniem na lekarzy gdy sugerowali mu obecność kogoś bliskiego) od pierdolonych sideł wokół własnej nogi i spodni przesiąkających szkarłatną krwią.
Nienawidził, gdy widziała jego słabość; nienawidził siebie za dzień, w którym zerwali — za to, że stracił kontrolę, za to, że ciskał jej pieniądze po nogi, za to, że zdemolował salon choć nigdy nie robił takich rzeczy i przede wszystkim za to, że błagał żeby wybrała jego — a choć próbował zmyć tamto upokorzenie wlokąc ją do aresztu, to gaszenie pożaru ogniem wcale nie pomogło. A teraz ogień wił się w jego łydce i to chyba było jeszcze gorsze, bo widziała przebłysk prawdziwie bezradnego Vernera. Pułapka jedynie to uwypukliła, jakoś by się z niej uwolnił — stokroć gorsze było to, co go w nią pchnęło.
- Z boku jest zahaczka. Tylko ostrożnie, bo złamiesz mi nogę. - wydusił przez zaciśnięte zęby, usiłując zezłościć się na nią za to, że nie wiedziała jak się to otwiera (cóż, nikt w dzieciństwie nie brał jej pewnie na polowania); ale złość wcale nie przychodziła. Wciąż było zimno, zimno, lodowato zimno, tak zimno, że nawet obrzydliwe opisy rdzy we własnych żyłach spłynęły po nim z niepodobną dla gorszącego się zarazkami Klanowicza obojętnością. - Nie martw się teraz rdzą, myślisz, że nie wyleczę zatrucia krwi? A Norny gówno wiedzą. - warknął. Nie oślepłby, gdyby szanował wyroki Norn. Księżniczka by żyła, gdyby z Nornami dało się negocjować. Jego trująca konwalia nigdy nie musiałaby się kurwić, gdyby Norny miały w sobie choć odrobinę sprawiedliwości. Najwyraźniej zostawiły tą sprawiedliwość dla niego, karząc go tą upokarzającą sytuacją za grzechy, których wcale nie żałował. - Pośpiesz się i nie rób takiej miny, nic się nie stało. - próbował zabrzmieć stanowczo i tchnąć w te słowa przekonanie, ale nie był w stanie. Stało się, a Verner, którego znała Asterin nigdy nie mówił, że nic się nie stało.
Asterin Eggen
Re: Ścieżka dydaktyczna Czw 11 Kwi - 0:11
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Była ukryta, powiedział, ale jeśli nie odsłonił sideł podczas gwałtowniejszego ruchu, może zatoczenia się w przypływie bólu rozsadzającego kończynę, nie rozumiała w jaki sposób pułapka miałaby być zakamuflowana. Witki otaczających ją traw przypominały raczej sięgające ku firmanentowi chude rączki i nawet mech nie wspinał się na żelastwo z ochotą, jakby jego obecność raniła duszę przyrody, która próbowała się od niego odsunąć. Zmierzywszy Vernera podejrzliwym spojrzeniem, usprawiedliwiła jego słowa urażonym ego i buntem przeciwko idei przyznania się do błędu, rozkojarzeniem, jakie często przydarzało się ludziom - chyba wszystkim poza Asterin -, gdy płuca wypełniały się rześkim powietrzem, drzewa szumiały, a pochowane w gałęziach ptactwo prowadziło arie własnych oper.
Verner lubił przecież takie wędrówki, doceniał te elementy, i chociaż nie umiała sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widziała go w ich trakcie zamyślonego, nie byłoby to niemożliwe. Pokąsany podejrzliwością rozum tkał własne wymówki, podczas gdy prawda miała okazać się znacznie trudniejsza, wyżłobiona z permanentnej materii. Diagnoza, wyrok, ostateczność. Wróg, który miał go odnaleźć niezależnie od miejsca, w którym Forsberg próbowałby się skryć. Gdyby kiedykolwiek pozwolił się jej poznać jako człowiek chorowity, ba, gdyby widziała go chociaż w okowach przeziębienia, być może szybciej rozwikłałaby zagadkę, dotarła do prawdy, którą z determinacją przed nią ukrywał. W swoim mniemaniu nie potrafiła głaskać po głowie, wspierać, nie umiała trwonić łez nad przeznaczeniem, nie otrzymałby od niej tego, ale może… Może zrozumiałaby w końcu, dlaczego, ryzykując własnym życiem i rozdrażnioną nienawiścią, ją odnalazł. A potem wygryzłaby remedium z gardła samego Odyna.
- Będziesz mnie teraz pouczał o ostrożności? - upewniła się warkliwie, cisnąwszy gromem przez baldachim długich rzęs. Kucając przy paszczach sideł pożerających jego nogę musiała zadrzeć głowę jeszcze dalej, by móc na niego spojrzeć, ale jednocześnie czuła się tak, jakby patrzyła na niego z góry, niczym na krnąbrne dziecko, albo raczej: jak na mężczyznę prezentującego typowo samczą postawę. - Trzeba było w to nie włazić, to nie łamalibyśmy żadnych nóg. Co najwyżej później w ramach nauki, na altruistycznym ochotniku - burknęła, czując buzującą w jej żyłach krew, czerwień wślizgującą się na policzki, napięcie zapętlające żołądek w supeł. Skoro był zdolny nakazywać, syczeć i pouczać, oznaczało to, że nic poważnego mu się nie stało, dlaczego więc nie potrafiła wytłumaczyć tego tej jednej wadliwej myśli, cichej, ale natrętnej, prześlizgującej się po kopulastej wyściółce czaszki? Dlaczego nie mogła opędzić się od wewnętrznego szeptu, że to go boli, podczas gdy sama z radością zadawała mu ból poleceniami podczas jego treningów magii zakazanej i doprowadzała go do wycieńczenia, do potu perlącego się na skroniach i spływającego po plecach? Dlaczego jej organizm reagował tak, jakby pomiędzy oboma rodzajami bólu tkwiła rażąca przepaść różnicy - czy dlatego, że ten nie był od niej zależny?
- Jeszcze jeden tekst o mojej minie, a cię tu zostawię. Może zjedzą cię wiewiórki albo inne dziki - mlasnęła z niesmakiem, podświadomie przeciągnąwszy moment uporania się z mechanizmem, ponieważ nie wiedziała, co stanie się potem. W jakiej kondycji okaże się jego noga, czy naprawdę nie nabawi się zakażenia, czy będzie musiała zawlec go do portalu, a później przez aorty miasta do jakiegoś szpitala. Im dłużej jednak zwlekała, tym trudniej będzie oderwać ten plaster, aby ocenić skalę strat. - Na trzy - oznajmiła na długim wydechu. Pięć lat temu doliczyłaby do dwóch, by przed trójką dramatycznie zwolnić instrument, ale dziś nie zadała sobie trudu, by dobrnąć nawet do jednego. Zaraz po wypowiedzeniu ostrzeżenia zmusiła mechanizm do uległości, a żelazne zęby wypluły kostkę Vernera, powróciwszy do rozpłaszczonej pozycji na ułożonym na ziemi łęczysku. Działanie - proces znajomy i bezpieczny, bliższy niż dyskusje czy rozumienie emocji - zdawało się teraz bardziej potrzebne niż nazwanie kolejnej rozbieżności między teraźniejszością a przeszłością sprzed pięciu lat, tego, że dawniej ochoczo podkreślał każdą krzywdę, nawet wyimaginowaną.
Jedno z ramion uniosła do góry, by mógł się na niej oprzeć i nie stracić równowagi, jeśli potrzebował, aczkolwiek nie była pewna, czy galdr skorzysta z wystosowanej niemo propozycji, skoro nic się nie stało, czy może raczej beztrosko ruszy dalej, ignorując ból, niewygodę i uwrażliwienie kończyny. - Siadaj. Brawura w środku lasu nikomu nie imponuje, chyba że liczysz na uznanie komarów - nie zabrzmiała, mimo wszystko, tak kąśliwie, jak zamierzała. Ukryło się w tym kilka nut ulgi, którą próbowała w sobie przytrzymać, bo każdy przejaw zażyłości żywionej wobec niego był niczym policzek we własną twarz. On cię naznaczył, powinnaś była go tu zostawić. On cię naznaczył, powinnaś się cieszyć, że wpadł w kłusowniczą pułapkę. On cię naznaczył, nie martw się o niego. Niczego nie nauczyłaś się po Leifie? Nie wiesz, dokąd prowadzi współczucie i przywiązanie, nie wiesz, że na końcu tej ścieżki zawsze chowa się nowa blizna? Jedną już ci podarował, naznaczył cię, naznaczył, naznaczył, niczego się nie nauczyłaś?
Nie chcąc czekać, aż zrobi to sam, podwinęła nogawkę jego eleganckich wędrownych spodni, sprawdzając jak głęboko wgryzły się w niego kolce sideł i jak wiele trójkątnych punktów płaczących krwią po sobie pozostawiły. - Sótthreinsa - zainkantowała potem bez wahania, bo to, że twierdził, że nic mu nie dolegało, nie oznaczało, że Asterin miała ochotę mu w to uwierzyć. Należało zdezynfekować i prowizorycznie opatrzyć ranę, zanim ruszą w drogę powrotną, pożegnawszy się zarazem z perspektywą poszukiwania roślin w leśnym poszyciu - co paradoksalnie przypadło jej do gustu, wnyki bowiem jedynie uwypukliły to, jak piekielna, krwiożercza i dwulicowa potrafiła być przyroda.
Sótthreinsa (Purus) – odkaża przedmioty, rany.
Próg: 15.
Verner lubił przecież takie wędrówki, doceniał te elementy, i chociaż nie umiała sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widziała go w ich trakcie zamyślonego, nie byłoby to niemożliwe. Pokąsany podejrzliwością rozum tkał własne wymówki, podczas gdy prawda miała okazać się znacznie trudniejsza, wyżłobiona z permanentnej materii. Diagnoza, wyrok, ostateczność. Wróg, który miał go odnaleźć niezależnie od miejsca, w którym Forsberg próbowałby się skryć. Gdyby kiedykolwiek pozwolił się jej poznać jako człowiek chorowity, ba, gdyby widziała go chociaż w okowach przeziębienia, być może szybciej rozwikłałaby zagadkę, dotarła do prawdy, którą z determinacją przed nią ukrywał. W swoim mniemaniu nie potrafiła głaskać po głowie, wspierać, nie umiała trwonić łez nad przeznaczeniem, nie otrzymałby od niej tego, ale może… Może zrozumiałaby w końcu, dlaczego, ryzykując własnym życiem i rozdrażnioną nienawiścią, ją odnalazł. A potem wygryzłaby remedium z gardła samego Odyna.
- Będziesz mnie teraz pouczał o ostrożności? - upewniła się warkliwie, cisnąwszy gromem przez baldachim długich rzęs. Kucając przy paszczach sideł pożerających jego nogę musiała zadrzeć głowę jeszcze dalej, by móc na niego spojrzeć, ale jednocześnie czuła się tak, jakby patrzyła na niego z góry, niczym na krnąbrne dziecko, albo raczej: jak na mężczyznę prezentującego typowo samczą postawę. - Trzeba było w to nie włazić, to nie łamalibyśmy żadnych nóg. Co najwyżej później w ramach nauki, na altruistycznym ochotniku - burknęła, czując buzującą w jej żyłach krew, czerwień wślizgującą się na policzki, napięcie zapętlające żołądek w supeł. Skoro był zdolny nakazywać, syczeć i pouczać, oznaczało to, że nic poważnego mu się nie stało, dlaczego więc nie potrafiła wytłumaczyć tego tej jednej wadliwej myśli, cichej, ale natrętnej, prześlizgującej się po kopulastej wyściółce czaszki? Dlaczego nie mogła opędzić się od wewnętrznego szeptu, że to go boli, podczas gdy sama z radością zadawała mu ból poleceniami podczas jego treningów magii zakazanej i doprowadzała go do wycieńczenia, do potu perlącego się na skroniach i spływającego po plecach? Dlaczego jej organizm reagował tak, jakby pomiędzy oboma rodzajami bólu tkwiła rażąca przepaść różnicy - czy dlatego, że ten nie był od niej zależny?
- Jeszcze jeden tekst o mojej minie, a cię tu zostawię. Może zjedzą cię wiewiórki albo inne dziki - mlasnęła z niesmakiem, podświadomie przeciągnąwszy moment uporania się z mechanizmem, ponieważ nie wiedziała, co stanie się potem. W jakiej kondycji okaże się jego noga, czy naprawdę nie nabawi się zakażenia, czy będzie musiała zawlec go do portalu, a później przez aorty miasta do jakiegoś szpitala. Im dłużej jednak zwlekała, tym trudniej będzie oderwać ten plaster, aby ocenić skalę strat. - Na trzy - oznajmiła na długim wydechu. Pięć lat temu doliczyłaby do dwóch, by przed trójką dramatycznie zwolnić instrument, ale dziś nie zadała sobie trudu, by dobrnąć nawet do jednego. Zaraz po wypowiedzeniu ostrzeżenia zmusiła mechanizm do uległości, a żelazne zęby wypluły kostkę Vernera, powróciwszy do rozpłaszczonej pozycji na ułożonym na ziemi łęczysku. Działanie - proces znajomy i bezpieczny, bliższy niż dyskusje czy rozumienie emocji - zdawało się teraz bardziej potrzebne niż nazwanie kolejnej rozbieżności między teraźniejszością a przeszłością sprzed pięciu lat, tego, że dawniej ochoczo podkreślał każdą krzywdę, nawet wyimaginowaną.
Jedno z ramion uniosła do góry, by mógł się na niej oprzeć i nie stracić równowagi, jeśli potrzebował, aczkolwiek nie była pewna, czy galdr skorzysta z wystosowanej niemo propozycji, skoro nic się nie stało, czy może raczej beztrosko ruszy dalej, ignorując ból, niewygodę i uwrażliwienie kończyny. - Siadaj. Brawura w środku lasu nikomu nie imponuje, chyba że liczysz na uznanie komarów - nie zabrzmiała, mimo wszystko, tak kąśliwie, jak zamierzała. Ukryło się w tym kilka nut ulgi, którą próbowała w sobie przytrzymać, bo każdy przejaw zażyłości żywionej wobec niego był niczym policzek we własną twarz. On cię naznaczył, powinnaś była go tu zostawić. On cię naznaczył, powinnaś się cieszyć, że wpadł w kłusowniczą pułapkę. On cię naznaczył, nie martw się o niego. Niczego nie nauczyłaś się po Leifie? Nie wiesz, dokąd prowadzi współczucie i przywiązanie, nie wiesz, że na końcu tej ścieżki zawsze chowa się nowa blizna? Jedną już ci podarował, naznaczył cię, naznaczył, naznaczył, niczego się nie nauczyłaś?
Nie chcąc czekać, aż zrobi to sam, podwinęła nogawkę jego eleganckich wędrownych spodni, sprawdzając jak głęboko wgryzły się w niego kolce sideł i jak wiele trójkątnych punktów płaczących krwią po sobie pozostawiły. - Sótthreinsa - zainkantowała potem bez wahania, bo to, że twierdził, że nic mu nie dolegało, nie oznaczało, że Asterin miała ochotę mu w to uwierzyć. Należało zdezynfekować i prowizorycznie opatrzyć ranę, zanim ruszą w drogę powrotną, pożegnawszy się zarazem z perspektywą poszukiwania roślin w leśnym poszyciu - co paradoksalnie przypadło jej do gustu, wnyki bowiem jedynie uwypukliły to, jak piekielna, krwiożercza i dwulicowa potrafiła być przyroda.
Sótthreinsa (Purus) – odkaża przedmioty, rany.
Próg: 15.
Mistrz Gry
Re: Ścieżka dydaktyczna Czw 11 Kwi - 0:11
The member 'Asterin Eggen' has done the following action : kości
'k100' : 82
'k100' : 82
Verner Forsberg
Re: Ścieżka dydaktyczna Czw 11 Kwi - 23:20
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
- Lepiej teraz, niż zanim uruchomisz mechanizm. - odparował, bezzasadnie chwytając ją za słówka. To on był dzisiaj nieostrożny i nie miał jak tego zamaskować. Żadne kłamstwo nie spowije tej nagiej stali miłosiernym korcem listowia. Wślizgnął się wprost w sidła, nie jak wąż, a jak... żałosny leming. Był wściekły, na siebie, na menadę, na myśliwych i na cały świat. - Złamiemy niedługo komuś nogę? - bąknął nieśmiało jak dziecko, które rozważało, czy przestać się obrażać. To chyba poprawiłoby mu humor.
- Dziki nie są mięsożerne. - wytknął cicho Asterin, ale z roztargnieniem, skupiony na coraz trudniejszej próbie nieokazywania bólu. Skinął wreszcie głową, zaciskając mocno usta i zaczął w myślach liczyć do trzech, ale Asterin prawie wydarła z jego ust krzyk zaskoczenia. Zdusił go w połowie formowanej zgłoski, ze wściekłością spuszczając wzrok na plamę krwi na własnej nogawce. Spróbował demonstracyjnie potrząsnąć nogą, jakby gest mógł strząsnąć z niego samą ranę, ale mimowolnie skrzywił się z bólu i — niezadowolony — usiadł. Jego spojrzenie na moment ześlizgnęło się na ramię Asterin, ale odzyskał równowagę sam, tylko do siadania rwał się podejrzanie szybko. (A noga rwała tępym bólem).
- Kiedyś… - wydyszał, oddychając nieco ciężej nieświadom, że co jakiś czas zagryza mimowolnie wargę i urywa słowa -...brawura w górach...imponowała... tobie. - miał nie wracać do tamtych chwil, miał gryźć się w język i zostawić jej przestrzeń i zastosować się do pieprzonych rad Einara, ale najwyraźniej potrafił tłumić tylko jeden rodzaj bólu na raz. Przymknął na moment oczy, mimowolnie wyginając usta w cieniu smutnego, sentymentalnego uśmiechu. Wtedy mógł jeszcze skakać po rumowisku skalnym z brawurą godną kozicy, bez obaw, że chwilowa utrata kontaktu z rzeczywistością zepchnie go w przepaść. (Czasami zastanawiał się, czy umrze we śnie, czy jednak w wyniku jakiegoś równie idiotycznego wypadku jak nieprzytomne wdepnięcie w sidła. Nie zdecydował, co jest bardziej upokarzające). Wtedy nie widział jeszcze cieni w spojrzeniu Asterin, a ona przez krótką chwilę zdawała się być obietnicą od Norn dla niego, być dla niego niezależnie od tego, iloma złotymi, wężowymi naszyjnikami by ją naznaczył, bez blizny na prawej dłoni.
Nigdy jej tego nie mówił i nie powie, ale choć czyniła tyle by wydawać się wykutą z lodu albo z żelaza, to jej dłonie zawsze wydawały mu się zdumiewająco ciepłe i delikatne. Zarówno wtedy, gdy błądziła nimi po jego torsie; wtedy gdy mocno (zbyt mocno, nie musiał aż tak...) przytrzymał jej prawą rękę by rzucić nieodwracalne zaklęcie; i teraz, gdy podwijała jego spodnie. Zsunął wzrok na ranę i na ustach zaigrała mu sylaba sprzeciwu, nie ruszaj, Asterin, to nie twój problem, nie będę już twoim problemem, ale zdławił ją, egoistycznie wybierając w zamian dotyk jej palców na swojej skórze. Sekundę wydartą okrutnym Nornom, powidok tego, co było i tego, czego już nie chciała.
A potem bez ostrzeżenia rzuciła zaklęcie odkażające, a on tym razem nie stłumił syku bólu. Zamrugał, upokorzony i z wściekłością zacisnął dłonie na kępkach trawy, wyrywając je prawie tak gwałtownie jak ilekroć nieobecnie chodził do ogrodu (swojego, ale czasem nieszczęsnej Sirkku) po pogrzebie, o którym nie będzie myślał.
- Już, masz satysfakcję? - warknął oskarżycielsko, rozzłoszczony, że zdołała go zaskoczyć, że zdradził się jej z bólem, że kilka momentów temu choroba ujawniła się przed nią i pokazała jej go takim, jakim nigdy nie chciał być i jakim nieuchronnie się stawał: nieporadnym, nieostrożnym, żałosnym. Ile czasu minie, zanim Asterin doda dwa do dwóch? Albo, czy w ogóle będzie się jej chciało rozwiązywać równania zanim uzna, że nie ma ochoty na towarzystwo kogoś takiego? Myśli wtrąciły go w gorączkę, gdy niecierpliwie rzucił kolejne zaklęcie, sam.
- Fetill. - wychrypiał, chcąc jak najprędzej zakryć opatrunkiem dowód swojego upokorzenia, ale ręce mu drżały i bandaże wcale nie owinęły się wokół łydki, a bezużytecznie opadły na leśną ściółkę. Z łydki nadal ciekła krew, a jedyne co osiągnął Verner to czerń pełzająca na żyłach dłoni i bielmo zakrywające wściekłość w jego spojrzeniu. Nie podniósł nawet wzroku, by sprawdzić czy Asterin na jego patrzy i czy w jej wzroku faktycznie kryje się satysfakcja. - To tylko źle wygląda, nic mi nie jest. - powtórzył uparcie, głucho. Miał ochotę przymknąć oczy i oprzeć głowę na kolanach, ale tego na pewno zrobić nie mógł, nie mógł, nie mógł. Mimowolnie zacisnął mocno palce na medalionie Eir, brudząc go ziemią. Bibelot miał go chronić przed takimi wypadkami i gówno prawda, boginka była równie okrutna jak Norny.
- Tam dalej były krzewy cisów. - odezwał się po chwili, cicho. - Może znajdziesz też ręce diabła, wciąż trwa sezon. - mówił, jakby nigdy nic. - Jutro będę gotowy na lekcję. - dodał prawie bezgłośnie (na samą myśl o popołudniu spędzonym z zakazana magią, z zadaniami ponad własne siły zbierało mu się na mdłości), ale hardo. Nie pozwoli, by jegochoroba wypadek zniszczył ich układ, nie pozwoli.
- Dziki nie są mięsożerne. - wytknął cicho Asterin, ale z roztargnieniem, skupiony na coraz trudniejszej próbie nieokazywania bólu. Skinął wreszcie głową, zaciskając mocno usta i zaczął w myślach liczyć do trzech, ale Asterin prawie wydarła z jego ust krzyk zaskoczenia. Zdusił go w połowie formowanej zgłoski, ze wściekłością spuszczając wzrok na plamę krwi na własnej nogawce. Spróbował demonstracyjnie potrząsnąć nogą, jakby gest mógł strząsnąć z niego samą ranę, ale mimowolnie skrzywił się z bólu i — niezadowolony — usiadł. Jego spojrzenie na moment ześlizgnęło się na ramię Asterin, ale odzyskał równowagę sam, tylko do siadania rwał się podejrzanie szybko. (A noga rwała tępym bólem).
- Kiedyś… - wydyszał, oddychając nieco ciężej nieświadom, że co jakiś czas zagryza mimowolnie wargę i urywa słowa -...brawura w górach...imponowała... tobie. - miał nie wracać do tamtych chwil, miał gryźć się w język i zostawić jej przestrzeń i zastosować się do pieprzonych rad Einara, ale najwyraźniej potrafił tłumić tylko jeden rodzaj bólu na raz. Przymknął na moment oczy, mimowolnie wyginając usta w cieniu smutnego, sentymentalnego uśmiechu. Wtedy mógł jeszcze skakać po rumowisku skalnym z brawurą godną kozicy, bez obaw, że chwilowa utrata kontaktu z rzeczywistością zepchnie go w przepaść. (Czasami zastanawiał się, czy umrze we śnie, czy jednak w wyniku jakiegoś równie idiotycznego wypadku jak nieprzytomne wdepnięcie w sidła. Nie zdecydował, co jest bardziej upokarzające). Wtedy nie widział jeszcze cieni w spojrzeniu Asterin, a ona przez krótką chwilę zdawała się być obietnicą od Norn dla niego, być dla niego niezależnie od tego, iloma złotymi, wężowymi naszyjnikami by ją naznaczył, bez blizny na prawej dłoni.
Nigdy jej tego nie mówił i nie powie, ale choć czyniła tyle by wydawać się wykutą z lodu albo z żelaza, to jej dłonie zawsze wydawały mu się zdumiewająco ciepłe i delikatne. Zarówno wtedy, gdy błądziła nimi po jego torsie; wtedy gdy mocno (zbyt mocno, nie musiał aż tak...) przytrzymał jej prawą rękę by rzucić nieodwracalne zaklęcie; i teraz, gdy podwijała jego spodnie. Zsunął wzrok na ranę i na ustach zaigrała mu sylaba sprzeciwu, nie ruszaj, Asterin, to nie twój problem, nie będę już twoim problemem, ale zdławił ją, egoistycznie wybierając w zamian dotyk jej palców na swojej skórze. Sekundę wydartą okrutnym Nornom, powidok tego, co było i tego, czego już nie chciała.
A potem bez ostrzeżenia rzuciła zaklęcie odkażające, a on tym razem nie stłumił syku bólu. Zamrugał, upokorzony i z wściekłością zacisnął dłonie na kępkach trawy, wyrywając je prawie tak gwałtownie jak ilekroć nieobecnie chodził do ogrodu (swojego, ale czasem nieszczęsnej Sirkku) po pogrzebie, o którym nie będzie myślał.
- Już, masz satysfakcję? - warknął oskarżycielsko, rozzłoszczony, że zdołała go zaskoczyć, że zdradził się jej z bólem, że kilka momentów temu choroba ujawniła się przed nią i pokazała jej go takim, jakim nigdy nie chciał być i jakim nieuchronnie się stawał: nieporadnym, nieostrożnym, żałosnym. Ile czasu minie, zanim Asterin doda dwa do dwóch? Albo, czy w ogóle będzie się jej chciało rozwiązywać równania zanim uzna, że nie ma ochoty na towarzystwo kogoś takiego? Myśli wtrąciły go w gorączkę, gdy niecierpliwie rzucił kolejne zaklęcie, sam.
- Fetill. - wychrypiał, chcąc jak najprędzej zakryć opatrunkiem dowód swojego upokorzenia, ale ręce mu drżały i bandaże wcale nie owinęły się wokół łydki, a bezużytecznie opadły na leśną ściółkę. Z łydki nadal ciekła krew, a jedyne co osiągnął Verner to czerń pełzająca na żyłach dłoni i bielmo zakrywające wściekłość w jego spojrzeniu. Nie podniósł nawet wzroku, by sprawdzić czy Asterin na jego patrzy i czy w jej wzroku faktycznie kryje się satysfakcja. - To tylko źle wygląda, nic mi nie jest. - powtórzył uparcie, głucho. Miał ochotę przymknąć oczy i oprzeć głowę na kolanach, ale tego na pewno zrobić nie mógł, nie mógł, nie mógł. Mimowolnie zacisnął mocno palce na medalionie Eir, brudząc go ziemią. Bibelot miał go chronić przed takimi wypadkami i gówno prawda, boginka była równie okrutna jak Norny.
- Tam dalej były krzewy cisów. - odezwał się po chwili, cicho. - Może znajdziesz też ręce diabła, wciąż trwa sezon. - mówił, jakby nigdy nic. - Jutro będę gotowy na lekcję. - dodał prawie bezgłośnie (na samą myśl o popołudniu spędzonym z zakazana magią, z zadaniami ponad własne siły zbierało mu się na mdłości), ale hardo. Nie pozwoli, by jego
Mistrz Gry
Re: Ścieżka dydaktyczna Czw 11 Kwi - 23:20
The member 'Verner Forsberg' has done the following action : kości
'k100' : 5
'k100' : 5
Asterin Eggen
Re: Ścieżka dydaktyczna Wto 30 Kwi - 23:27
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Dziecięca wręcz nadzieja w jego głosie na moment ogrzała jej serce, rozbawiła skostniałe myśli, tak abstrakcyjnie niepasująca do przebiegu ich dzisiejszej wyprawy. Ugryziony przez kłusownicze sidła, zmagający się z kanonadą salw bólu wżerających się w niego ząbków, sprawiał wrażenie, jakby odpłacenie się za własną krzywdę na niewinnym organizmie faktycznie mogło mu pomóc. Asterin rzadko zresztą dobierała obiekty ich eksperymentów spośród ludzi niewinnych, jej zepsucie ich nie dosięgało. Wielu zaszło Wujkowi za skórę, wyroki ciążyły nad ich głowami i dyszały na karki nadchodzącą zgnilizną, więc przyprowadzała ich odurzonych i niespodziewających się ostateczności do miejsca, w którym spotykała się z Vernerem, i pokazywała mu miriady zaklęć, jakie mógł miotać, zrzuciwszy z siebie kajdany prawnie regulowanej magii. Wujek nagradzał ją potem za szybkie zajęcie się problemem i Asterin wierzyła, że w ten sposób łączyła przyjemne z pożytecznym.
- Możemy - odpowiedziała lakonicznie, skoncentrowana na mechanizmie, w który wszedł. Urządzenie nie wydawało się skomplikowane, ale sprawiało wrażenie zardzewiałego i zastanawiała się, czy zębatki szybko odpuszczą, kiedy zwolni ich nacisk, czy będzie należało się z ustrojstem siłować. Zamierzała przecież uwolnić Vernera w mgnieniu oka, zanim ten zorientuje się, co dokładnie zaplanowała, a walka z przyrządem utemperowałaby element zaskoczenia, zdolny przyćmić ból.
Słuchała go więc jednym uchem, badała wypustki i fragmenty pułapki na tyle ostrożnie, by jej nie naruszyć, choć racjonalna część jej umysłu uważała, że zapoznanie się z fizyczną maligną dobrze mu zrobi. Czy nie przetrwał jednak miesiąca katuszy podczas przemiany? Czy nie cierpiał do granic ludzkich możliwości, kiedy wyzwalał się prawdziwy potencjał jego magii? Może już było mu dość, przynajmniej na razie; dwie strony jej natury walczyły ze sobą, nacierały na siebie jak koty o obnażonych pazurach i wystawionych zębach, jedna gotowa rozszarpać drugą. Nie wiedziała, co czuje. Nie wiedziała, co myśli na temat jego bólu, nie wiedziała, czy powinna odczuwać tę troskę, która teraz ją infekowała, czy należało się jej natychmiast wyzbyć. Dziwne, niepasujące do niej zagubienie wdarło się do jej głowy i rozgościło w kotlinach mętnych rozważań, więc Asterin nie poświęcała im ani minuty. Nie mogły przynieść niczego dobrego.
- Raczej byłam ciekawa, kiedy i czy w końcu skręcisz sobie kark. Brawura zazwyczaj jest głupia - stwierdziła mrukliwie, przyglądając się jego uwolnionej już nodze. Materiał nogawki ostrożnie piął się w górę łydki, odsłoniwszy wściekłą czerwień pręg pozostawionych na jego skórze, broczących krwią, która spływała w dół kostki i wsiąkała w materiał jego obuwia. Wyglądało to co najmniej nieciekawie i tym bardziej irytowała ją postawa Vernera, której nie potrafiła wyjaśnić. Aż tak doskwierała mu mentalna konsekwencja odniesionej rany? Reagował jak urażony młodzian, jak ktoś, kto ją zamierzał obarczyć winą za własną nieuwagę, zjeżyła się zatem, kiedy posądził ją o satysfakcję.
- O co ci chodzi? - warknęła, nie rozumiała jego podejścia, nie rozumiała powodów, dla których miotał się obrażony, dotknięty niepowodzeniem, a po chwili jeszcze mocniej obruszony na czar, który go nie usłuchał. Nic dziwnego: magia bywała przecież kapryśna, częściej niż rzadziej opierała się na emocjach, a te u Vernera zdawały się zwichrzone i chaotyczne, przynajmniej dla niej. - Boże, Verner, nie dramatyzuj - westchnęła ciężko. Jeśli znów musiała wykazać się dojrzałością i cierpliwością, mogła się na to zdobyć. Sytuacja przecież nie była nawet w połowie tak wstydliwa, jak uważał. - I nie graj - dodała, jej oczy błysnęły ostrzegawczo, choć zaplątało się w nich także pewne zmęczenie wobec jego pokazu. - Wlazłeś w sidła, trudno, zdarza się. Nie uwierzę, że cię to nie boli, więc nie musisz mnie o tym przekonywać. Noga też sama się nie zagoi, a ja nie będę w stanie jej tu skutecznie wyleczyć, więc powinieneś iść do szpitala albo jakiegoś felczera. Czy to jest, kurwa, takie trudne, stwierdzić, że coś poszło nie tak? Jasne, też bym wolała, żebym zawsze była nieomylna i zbudowana ze stali, ale tak nie jest. Więc nie zachowuj się jak dziecko, tylko spójrz na tę nogę, oceń ją i powiedz mi, czy myślisz, że będziesz w stanie iść - wyłuszczyła mu rzeczowo, głosem podszytym irytacją, bo żaden element jego dziarskiej persony jej nie przekonał, wręcz przeciwnie. Ludzie, którzy brawurowo rzucali się na przód w trakcie przesmykowych akcji, często kończyli martwi. Ludzie, którzy nie potrafili przystanąć i zająć się sobą, wiedząc, że martwi nikomu się nie przydadzą, również kończyli martwi. Zbyt wiele razy obserwowała upadki rzekomych tytanów, zbyt wiele rozszarpanych na strzępy ciał, zbyt wiele szumnych zapewnień przeradzających się w tragedię. Była świadkiem tego wszystkiego i wiedziała, że prawdziwe ocenienie swojego stanu czy działań było na wagę złota, było jedynym rozwiązaniem namnożonych problemów. Uderzenie się w pierś nie było wstydem. Dostrzeżenie swoich błędów i ułomności nie było wstydem. Były one pierwszym krokiem do tego, by cokolwiek naprawić albo poprawić. - Dreyri létta - zaintonowała, chcąc powstrzymać krwawienie, a magia odpowiedziała na jej wezwanie i znów pokryła żyły atramentową czernią. Szkarłat cieknący z jego rany tymczasem ustał, ostatnie krople spłynęły w dół, ale po nich nie nadeszły kolejne. - Nogi do lekcji nie potrzebujesz - mruknęła, wzruszywszy lekko ramionami, prawie niedostrzegalnie. - Ale zajmij się tym, dojrzale, rozsądnie i pragmatycznie. Wiesz ile razy mi się zdarzyło coś spieprzyć? I myślisz, że siedziałam obrażona i próbowałam zagadać rzeczywistość, że jednak poszło mi świetnie? Daj spokój. To normalne - dodała, samej nie wiedząc, dlaczego próbuje mu to wytłumaczyć, dlaczego po prostu tego nie zostawi, nie pozwoli mu zakisić się we własnej potrzebie zgrywania bohatera. Z jakiegoś powodu wciąż szarpała więc własny język, racjonalizowała mu zaakceptowanie swoich potknięć, jednocześnie ignorując kwestie zbiorów, po które tu przyszli. To zeszło na dalszy plan, nieistotny i zapomniany.
Dreyri létta (Sanguinem Mitto) – powoduje zatrzymanie krwotoku zewnętrznego.
50 | 57 + 5 = 62
- Możemy - odpowiedziała lakonicznie, skoncentrowana na mechanizmie, w który wszedł. Urządzenie nie wydawało się skomplikowane, ale sprawiało wrażenie zardzewiałego i zastanawiała się, czy zębatki szybko odpuszczą, kiedy zwolni ich nacisk, czy będzie należało się z ustrojstem siłować. Zamierzała przecież uwolnić Vernera w mgnieniu oka, zanim ten zorientuje się, co dokładnie zaplanowała, a walka z przyrządem utemperowałaby element zaskoczenia, zdolny przyćmić ból.
Słuchała go więc jednym uchem, badała wypustki i fragmenty pułapki na tyle ostrożnie, by jej nie naruszyć, choć racjonalna część jej umysłu uważała, że zapoznanie się z fizyczną maligną dobrze mu zrobi. Czy nie przetrwał jednak miesiąca katuszy podczas przemiany? Czy nie cierpiał do granic ludzkich możliwości, kiedy wyzwalał się prawdziwy potencjał jego magii? Może już było mu dość, przynajmniej na razie; dwie strony jej natury walczyły ze sobą, nacierały na siebie jak koty o obnażonych pazurach i wystawionych zębach, jedna gotowa rozszarpać drugą. Nie wiedziała, co czuje. Nie wiedziała, co myśli na temat jego bólu, nie wiedziała, czy powinna odczuwać tę troskę, która teraz ją infekowała, czy należało się jej natychmiast wyzbyć. Dziwne, niepasujące do niej zagubienie wdarło się do jej głowy i rozgościło w kotlinach mętnych rozważań, więc Asterin nie poświęcała im ani minuty. Nie mogły przynieść niczego dobrego.
- Raczej byłam ciekawa, kiedy i czy w końcu skręcisz sobie kark. Brawura zazwyczaj jest głupia - stwierdziła mrukliwie, przyglądając się jego uwolnionej już nodze. Materiał nogawki ostrożnie piął się w górę łydki, odsłoniwszy wściekłą czerwień pręg pozostawionych na jego skórze, broczących krwią, która spływała w dół kostki i wsiąkała w materiał jego obuwia. Wyglądało to co najmniej nieciekawie i tym bardziej irytowała ją postawa Vernera, której nie potrafiła wyjaśnić. Aż tak doskwierała mu mentalna konsekwencja odniesionej rany? Reagował jak urażony młodzian, jak ktoś, kto ją zamierzał obarczyć winą za własną nieuwagę, zjeżyła się zatem, kiedy posądził ją o satysfakcję.
- O co ci chodzi? - warknęła, nie rozumiała jego podejścia, nie rozumiała powodów, dla których miotał się obrażony, dotknięty niepowodzeniem, a po chwili jeszcze mocniej obruszony na czar, który go nie usłuchał. Nic dziwnego: magia bywała przecież kapryśna, częściej niż rzadziej opierała się na emocjach, a te u Vernera zdawały się zwichrzone i chaotyczne, przynajmniej dla niej. - Boże, Verner, nie dramatyzuj - westchnęła ciężko. Jeśli znów musiała wykazać się dojrzałością i cierpliwością, mogła się na to zdobyć. Sytuacja przecież nie była nawet w połowie tak wstydliwa, jak uważał. - I nie graj - dodała, jej oczy błysnęły ostrzegawczo, choć zaplątało się w nich także pewne zmęczenie wobec jego pokazu. - Wlazłeś w sidła, trudno, zdarza się. Nie uwierzę, że cię to nie boli, więc nie musisz mnie o tym przekonywać. Noga też sama się nie zagoi, a ja nie będę w stanie jej tu skutecznie wyleczyć, więc powinieneś iść do szpitala albo jakiegoś felczera. Czy to jest, kurwa, takie trudne, stwierdzić, że coś poszło nie tak? Jasne, też bym wolała, żebym zawsze była nieomylna i zbudowana ze stali, ale tak nie jest. Więc nie zachowuj się jak dziecko, tylko spójrz na tę nogę, oceń ją i powiedz mi, czy myślisz, że będziesz w stanie iść - wyłuszczyła mu rzeczowo, głosem podszytym irytacją, bo żaden element jego dziarskiej persony jej nie przekonał, wręcz przeciwnie. Ludzie, którzy brawurowo rzucali się na przód w trakcie przesmykowych akcji, często kończyli martwi. Ludzie, którzy nie potrafili przystanąć i zająć się sobą, wiedząc, że martwi nikomu się nie przydadzą, również kończyli martwi. Zbyt wiele razy obserwowała upadki rzekomych tytanów, zbyt wiele rozszarpanych na strzępy ciał, zbyt wiele szumnych zapewnień przeradzających się w tragedię. Była świadkiem tego wszystkiego i wiedziała, że prawdziwe ocenienie swojego stanu czy działań było na wagę złota, było jedynym rozwiązaniem namnożonych problemów. Uderzenie się w pierś nie było wstydem. Dostrzeżenie swoich błędów i ułomności nie było wstydem. Były one pierwszym krokiem do tego, by cokolwiek naprawić albo poprawić. - Dreyri létta - zaintonowała, chcąc powstrzymać krwawienie, a magia odpowiedziała na jej wezwanie i znów pokryła żyły atramentową czernią. Szkarłat cieknący z jego rany tymczasem ustał, ostatnie krople spłynęły w dół, ale po nich nie nadeszły kolejne. - Nogi do lekcji nie potrzebujesz - mruknęła, wzruszywszy lekko ramionami, prawie niedostrzegalnie. - Ale zajmij się tym, dojrzale, rozsądnie i pragmatycznie. Wiesz ile razy mi się zdarzyło coś spieprzyć? I myślisz, że siedziałam obrażona i próbowałam zagadać rzeczywistość, że jednak poszło mi świetnie? Daj spokój. To normalne - dodała, samej nie wiedząc, dlaczego próbuje mu to wytłumaczyć, dlaczego po prostu tego nie zostawi, nie pozwoli mu zakisić się we własnej potrzebie zgrywania bohatera. Z jakiegoś powodu wciąż szarpała więc własny język, racjonalizowała mu zaakceptowanie swoich potknięć, jednocześnie ignorując kwestie zbiorów, po które tu przyszli. To zeszło na dalszy plan, nieistotny i zapomniany.
Dreyri létta (Sanguinem Mitto) – powoduje zatrzymanie krwotoku zewnętrznego.
50 | 57 + 5 = 62
Mistrz Gry
Re: Ścieżka dydaktyczna Wto 30 Kwi - 23:27
The member 'Asterin Eggen' has done the following action : kości
'k100' : 57
'k100' : 57
Verner Forsberg
Re: Ścieżka dydaktyczna Czw 2 Maj - 11:40
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Rozpromienił się na krótki moment, gdy zdawkowym możemy obiecała spełnić jego zachciankę. Ludzie przez całe życie spełniali jego zachcianki. Matka rozpieszczała go do granic możliwości, a resztę naginał charyzmą lub (głównie w przypadku ojca) posłuszeństwem lub kłamstwami lub agresją do własnej woli, ale zgoda Asterin zawsze smakowała szczególnie. Już w dzieciństwie pozostawała całkowicie obojętna wobec jego sztuczek, a w dorosłości wobec drogich kolacji. Jej zgoda na jego prośby zdawała się znaczyć więcej niż uległość reszty świata—smakowała świeżo, nieprzewidywalnie, ekscytująco.
(I choć nie przewidział, że się jej oświadczy to naprawdę miał nadzieję, że się wtedy zgodzi...)
Zanim zdążył odezwać się z entuzjazmem, Asterin dopięła swojego planu i znienacka otworzyła pułapkę. Przełknął ślinę, mając nadzieję, że obiecanki-cacanki o łamaniu cudzych nóg nie były podstępem, a potem adrenalina zaczęła opadać i musiał się skupić na powstrzymywaniu bólu. Łypnął na Asterin spode łba gdy krytykowała brawurę, zastanawiając się, czy też czuła się tak głupio gdy skręciła kostkę w górach, a on udawał, że ukradnie jej konwalie. Przyznawanie się do słabości ani przepraszanie nie były w jego stylu, więc ostatecznie nie powiedział nic.
- O to, że podoba ci się jak mnie boli, prawda? - zarzucił jej w zamian cicho, gardłowo, nie wiedząc, że myli się w swojej ocenie. Własnym zdaniem nie był głupi i ona też nie była głupia i przecież musiała widzieć, że go bolało i że wbita w łydkę stal wcale nie bolała go najbardziej. Bolał go wysiłek fizyczny i psychiczny nad czarami, które kazała mu rzucać — a choć nie protestował gdy nie dawała mu chwili wytchnienia to często zastanawiał się, czy to forma zemsty za ból pieczęci i zdrady. Nauczyciele, którym płacił byli jak cała reszta świata; bali się go i dawali mu przerwy. Siri miała do magii zakazanej zupełnie inne podejście (i nie przyprowadziłaby mu pewnie nikogo do połamania nóg, dlatego tak uwielbiał lekcje z Asterin). Tylko Eggen narzucała mu mordercze tempo, a on nigdy nie spytał dlaczego, nigdy nie skarżył się na wycieńczenie, nigdy nie powiedział o swojej chorobie, nigdy nie prosił o przerwę, ale dzisiaj coś w nim pękło.
A nawet nie gniewał się o te treningi. Tylko o to, że przebywanie w jej towarzystwie jako jedynie uczeń (klient, kolega, właściwie kto?) też bolało; że jej odmowa przed pięciu laty bolała; że sny o niej zawsze bolały i zdawała się w nich z niego śmiać i może czasem plątały mu się z jawą.
Zamrugał z konsternacją, gdy zamiast go wyśmiać (jak w snach) lub zarzucić pytaniami o to, czemu wszedł w sidła (jak w jego nawarstwiających się obawach) po prostu... kazała mu się nie przejmować? Nikt nigdy nie kazał mu się nie przejmować, nikt, nawet matka, zawsze musiał i chciał być najlepszy i Asterin musiała wiedzieć o jego ambicji.
- Tak, to jest trudne. - wymamrotał, spuszczając wzrok na jej dłonie. Miała ładne dłonie. Zdolne do odebrania życia kilkoma gestami, ale w tym momencie tamujące jego krwotok. - Fetill. - dodał cicho, gdy skończyła, a jemu zrobiło się jakoś lżej. Nie gardziła nim. Nie dopytywała. Nie domyśliła się niczego. Tym razem bandaże owinęły się wokół jego łydki prędko i perfekcyjnie, jakby w odpowiedzi na jego ulgę. - Dam radę iść. - zadecydował, podnosząc się ostrożnie. - I przecież zajmę… zajmę się tym. W szpitalu. - może przy okazji złoży formalne zażalenie na myśliwych. - Nie jestem dzieckiem. - spróbował uśmiechnąć się blado, zażartować, bo brzmiała jakby za takie go miała (choć potrzebował dziś tych słów) - ale ty byłabyś dobrą matką. - wyrwało mu się nagle, na jednym tchu, uśmiech zbladł, a w głos wkradła się dziwna gorycz. Głębsza niż wtedy, gdy żalił się Asterin na niedobre piwo lub na obdartusów w Przesmyku Lokiego; zbliżona być może do tonu jego głosu gdy pytał ją przed pięciu laty o klientów, ale inna, jeszcze bardziej zgrzytliwa, należąca do kogoś starszego. Prędko odwrócił wzrok i zacisnął mocno usta, próbując nie myśleć o pięciu latach i o straconym dziecięcym życiu, z których go obrabowała.
- Patrz... - jeszcze prędzej spróbował zmienić temat. Ingrediencje, to po nie tu przyszli. Jak na złość, żadnych nie było w zasięgu wzroku. -...mlecze. - dokończył, bo coś musiał powiedzieć. Z mleczy nie dało się zrobić n i c, ale i tak demonstracyjnie jednego zerwał. - Ludzie uważają je za chwasty, ale całkiem je lubię. - bo należą do rodziny astrowatych; bo kojarzą mi się z tobą. Mimowolnie wsunął do ust łodygę, wysysając sok, w jej towarzystwie nie musiał pamiętać o takich odruchach ani ich powstrzymywać. - zdają się być wszędzie, ale potem zmieniają się w dmuchawce i robią się takie kruche... - mówił trochę do niej, a trochę do siebie, byleby mówić o czymś innym niż sidła i rodzicielstwo i na przykład magnolie. - Metamorflora, tam! - wskazał nagle, triumfalnie, uszczypnąwszy się wcześniej dyskretnie w rękę aby mieć pewność, że tego nie zmyślił. Pokuśtykał w stronę rośliny, choć Asterin z łatwością mogła go prześcignąć i demonstracyjnie zerwał dwa okazy. - Wiem, wiem, musimy wracać do lekarza, ale przecież możemy coś zebrać po drodze. - przewrócił oczami, czując jej wzrok na swoich plecach.
metamorflora 2
(I choć nie przewidział, że się jej oświadczy to naprawdę miał nadzieję, że się wtedy zgodzi...)
Zanim zdążył odezwać się z entuzjazmem, Asterin dopięła swojego planu i znienacka otworzyła pułapkę. Przełknął ślinę, mając nadzieję, że obiecanki-cacanki o łamaniu cudzych nóg nie były podstępem, a potem adrenalina zaczęła opadać i musiał się skupić na powstrzymywaniu bólu. Łypnął na Asterin spode łba gdy krytykowała brawurę, zastanawiając się, czy też czuła się tak głupio gdy skręciła kostkę w górach, a on udawał, że ukradnie jej konwalie. Przyznawanie się do słabości ani przepraszanie nie były w jego stylu, więc ostatecznie nie powiedział nic.
- O to, że podoba ci się jak mnie boli, prawda? - zarzucił jej w zamian cicho, gardłowo, nie wiedząc, że myli się w swojej ocenie. Własnym zdaniem nie był głupi i ona też nie była głupia i przecież musiała widzieć, że go bolało i że wbita w łydkę stal wcale nie bolała go najbardziej. Bolał go wysiłek fizyczny i psychiczny nad czarami, które kazała mu rzucać — a choć nie protestował gdy nie dawała mu chwili wytchnienia to często zastanawiał się, czy to forma zemsty za ból pieczęci i zdrady. Nauczyciele, którym płacił byli jak cała reszta świata; bali się go i dawali mu przerwy. Siri miała do magii zakazanej zupełnie inne podejście (i nie przyprowadziłaby mu pewnie nikogo do połamania nóg, dlatego tak uwielbiał lekcje z Asterin). Tylko Eggen narzucała mu mordercze tempo, a on nigdy nie spytał dlaczego, nigdy nie skarżył się na wycieńczenie, nigdy nie powiedział o swojej chorobie, nigdy nie prosił o przerwę, ale dzisiaj coś w nim pękło.
A nawet nie gniewał się o te treningi. Tylko o to, że przebywanie w jej towarzystwie jako jedynie uczeń (klient, kolega, właściwie kto?) też bolało; że jej odmowa przed pięciu laty bolała; że sny o niej zawsze bolały i zdawała się w nich z niego śmiać i może czasem plątały mu się z jawą.
Zamrugał z konsternacją, gdy zamiast go wyśmiać (jak w snach) lub zarzucić pytaniami o to, czemu wszedł w sidła (jak w jego nawarstwiających się obawach) po prostu... kazała mu się nie przejmować? Nikt nigdy nie kazał mu się nie przejmować, nikt, nawet matka, zawsze musiał i chciał być najlepszy i Asterin musiała wiedzieć o jego ambicji.
- Tak, to jest trudne. - wymamrotał, spuszczając wzrok na jej dłonie. Miała ładne dłonie. Zdolne do odebrania życia kilkoma gestami, ale w tym momencie tamujące jego krwotok. - Fetill. - dodał cicho, gdy skończyła, a jemu zrobiło się jakoś lżej. Nie gardziła nim. Nie dopytywała. Nie domyśliła się niczego. Tym razem bandaże owinęły się wokół jego łydki prędko i perfekcyjnie, jakby w odpowiedzi na jego ulgę. - Dam radę iść. - zadecydował, podnosząc się ostrożnie. - I przecież zajmę… zajmę się tym. W szpitalu. - może przy okazji złoży formalne zażalenie na myśliwych. - Nie jestem dzieckiem. - spróbował uśmiechnąć się blado, zażartować, bo brzmiała jakby za takie go miała (choć potrzebował dziś tych słów) - ale ty byłabyś dobrą matką. - wyrwało mu się nagle, na jednym tchu, uśmiech zbladł, a w głos wkradła się dziwna gorycz. Głębsza niż wtedy, gdy żalił się Asterin na niedobre piwo lub na obdartusów w Przesmyku Lokiego; zbliżona być może do tonu jego głosu gdy pytał ją przed pięciu laty o klientów, ale inna, jeszcze bardziej zgrzytliwa, należąca do kogoś starszego. Prędko odwrócił wzrok i zacisnął mocno usta, próbując nie myśleć o pięciu latach i o straconym dziecięcym życiu, z których go obrabowała.
- Patrz... - jeszcze prędzej spróbował zmienić temat. Ingrediencje, to po nie tu przyszli. Jak na złość, żadnych nie było w zasięgu wzroku. -...mlecze. - dokończył, bo coś musiał powiedzieć. Z mleczy nie dało się zrobić n i c, ale i tak demonstracyjnie jednego zerwał. - Ludzie uważają je za chwasty, ale całkiem je lubię. - bo należą do rodziny astrowatych; bo kojarzą mi się z tobą. Mimowolnie wsunął do ust łodygę, wysysając sok, w jej towarzystwie nie musiał pamiętać o takich odruchach ani ich powstrzymywać. - zdają się być wszędzie, ale potem zmieniają się w dmuchawce i robią się takie kruche... - mówił trochę do niej, a trochę do siebie, byleby mówić o czymś innym niż sidła i rodzicielstwo i na przykład magnolie. - Metamorflora, tam! - wskazał nagle, triumfalnie, uszczypnąwszy się wcześniej dyskretnie w rękę aby mieć pewność, że tego nie zmyślił. Pokuśtykał w stronę rośliny, choć Asterin z łatwością mogła go prześcignąć i demonstracyjnie zerwał dwa okazy. - Wiem, wiem, musimy wracać do lekarza, ale przecież możemy coś zebrać po drodze. - przewrócił oczami, czując jej wzrok na swoich plecach.
metamorflora 2
Mistrz Gry
Re: Ścieżka dydaktyczna Czw 2 Maj - 11:40
The member 'Verner Forsberg' has done the following action : kości
#1 'k100' : 84
--------------------------------
#2 'Ingrediencje (II)' :
#1 'k100' : 84
--------------------------------
#2 'Ingrediencje (II)' :
Asterin Eggen
Re: Ścieżka dydaktyczna Wto 4 Cze - 10:40
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Zgromiła go wzrokiem, rozjuszona w swoim niedowierzaniu. Naprawdę tak ją oceniał? Może i miała w sobie sadystyczne skłonności, skąpane w dzikiej części natury, która pomogła jej przetrwać na Przesmyku, ale rzadko kiedy rezonowały na jej przyjaciół czy… cóż, kimkolwiek był Verner. Z ich dwojga to on sięgnął po jej hańbę, upokorzenie i ból rozrywający tkanki w dłoni, po jej agonię i samotność, to on nakarmił się tym jak bestia żądna krwi, jak śmiał uważać, że upadła tak nisko, jak on pięć lat temu?
- Że niby w zemście, co? Nie osłabiaj mnie - warknęła gniewnie, ostro. Zaskoczył ją takim wnioskiem, Asterin nie sądziła, że dała mu powód do podobnych przemyśleń, ale może naprawdę nie rozumiał motywacji, które nią kierowały, kiedy dobierała mu morderczy rozkład treningów magii zakazanej. Wszystko pomiędzy nimi było przecież pogmatwane i nie powinna się dziwić, że podczas gdy ona łypała na oznaki jego nielojalności albo zdrady, on robił to samo. - Podoba mi się, jak przezwyciężasz ból, Forsberg - syknęła w odwecie. Fatyga drżała jego mięśniami, pot perlił się na jasnej, miękkiej skórze, ciało pokrywały korytarze czarnych żył, powieki okalające białe oczy spazmatycznie furkotały, ale on dławił w sobie niemoc i ruszał dalej, zdeterminowany i wręcz nieustraszony.
Właśnie to lubiła oglądać. Tym go hartowała, do tego go przyzwyczajała, chcąc, żeby nigdy więcej nie musiał czuć się słaby. Naprawdę tego nie zauważył?
To jest trudne. Chyba nie przywykł do przyznawania się do porażek, zresztą wyobrażała sobie, że jego świat wręcz to tępił. Że wychowywano go w wierze, że każde niepowodzenie należy zagadać, zasłonić grą aktorską, a z takich przekonań raczej trudno wyrosnąć. Jej samej zresztą zajęło to jakiś czas - kiedy jako osierocona nastolatka, ledwie dojrzała, tkwiła pod wujowskim skrzydłem i kąsała za każdym razem, kiedy wytknięto jej wpadkę. Warczała, niepokornie i dumnie zadzierając głowę ku górze, a potem równie niepokornie i dumnie trzymała się za obity policzek gdzieś w szczurzym kącie, łamana z dnia na dzień, aż była zmuszona pogodzić się z tym, że zaakceptowanie swojego niepowodzenia tworzyło pole na naprawę niedoskonałości. Budowało, otwierało oczy.
Skinęła, gdy Verner powiedział, że poradzi sobie z dojściem do portalu, i podniosła się z klęczek, profilaktycznie nie podając mu już dłoni. Był dumny, zawsze był dumny, a ona wbrew pozorom nie chciała mu tej dumy odbierać. Męskie ego było zresztą delikatne, jak konwalia, którą zbyt łatwo można było zdeptać, nie patrząc pod nogi; nie on pierwszy zagryzał zęby i twierdził, że sobie poradzi, ale jemu - uwierzyła. Wiedziała, że zrobi wszystko, by nawet się nie zachwiać, szczególnie po tym dziwnym, niecharakterystycznym rozkojarzeniu, które do tego doprowadziło. Mimo to jego następne słowa ją zmroziły, zatrzymały w miejscu, sprawiły, że kolory odpłynęły z jej twarzy, a ściągnięte brwi zawisły ponad oczyma, które nagle wydały się zaniepokojone, zbite z tropu.
- Nie, nie byłabym - zaprzeczyła stanowczo, osnuta goryczą jego głosu. Żyła w rynsztoku, pod wodzą człowieka, którego upodobania wobec młodej niewinności pozostawiały wiele do życzenia, więc jak niby w takich okolicznościach miałaby coś wychować? Trudne było już opiekowanie się wiewiórką i roślinami, nie daj Odynie niemowlęciem, które bez opieki rodziców z niczym sobie nie poradzi. Co on znowu wymyślił? - Byłabym niezwykle chujową matką, żadnemu dziecku nie życzyłabym takiej. I nie jest to materiał na dyskusję - zastrzegła, chcąc jak najszybciej uciąć temat. Nie sprowadziłaby dziecka na ten świat. Zepsuty, gorszący, bezlitosny, lubujący się w niszczeniu bezbronnego istnienia; a on? Zastanowiła się, czy tego właśnie pragnął. Cóż, kiedy wybierze sobie nową klanową żonę, nic nie będzie stało na przeszkodzie, żeby spełnił marzenie o większej rodzinie - a to niewygodne, moszczące się w dole brzucha uczucie, które ją wypełniło, w ogóle nie było ważne.
Udała więc, że jest zainteresowana. Że też patrzy na skrzące się zielenią łąki w poszukiwaniu ingrediencji albo roślin, które po prostu jej pokazywał, gdy człapali w stronę portalu, skąd czeka ich droga do szpitala. Coś parzącego i czerwonego musnęło wreszcie policzki Asterin, gdy odwróciła wzrok i nonszalancko wodziła nim za instrukcjami Vernera, coś dziwnego osaczyło myśli; nie miała szans na normalną, własną rodzinę. Nie miała. Norny nie przewidziały tego w jej parszywym scenariuszu, na pewno nie po tym, jak pięć lat temu go odrzuciła, a potem straciła Leifa i wszystko trafił szlag. Jedyną rodziną będzie dla niej Magnus, ich los nie mógł już rozdzielić. Czasem jednak słuchała o dzieciach, tych dziwnych istotach, od swoich koleżanek, narkomanek rzadko wiedzących kim był ojciec, albo kobiet, których nie było stać na miesięczne napary. Zdawały się szczęśliwe mimo bagna, w które wpadły, twierdziły, że w końcu miały przy sobie kogoś, kto kochał je bezgranicznie. Abstrakcja. Nie wyobrażała sobie takiego uczucia i tym bardziej nie powinna teraz o tym myśleć, kategorycznie odsunąwszy od siebie posłyszane matczyne wynurzenia.
- One też ci smakują? - spytała z ukłuciem rozbawionego politowania, spojrzawszy na niego kątem oka, gdy w melodii głosu Vernera wychwyciła coś nietypowego; rzadko mówił o kruchości. - Jeśli jesteś głodny, w szpitalu na pewno ci coś dadzą. Zostaw biedne mlecze w spokoju - mruknęła, uśmiechnąwszy się krzywo. Wypijał ich soki, zjadał konwalie, był tak nietypowy, jak nietypowym można być, i zawsze, wbrew sobie, uważała to za uroczą cechę. Nawet teraz - choć myśl szybko natknęła się na kolczastą defensywę jej rozumu i rozprysnęła się jak nagie dmuchawce. - Którą porę roku na jej płatkach najbardziej lubisz? - zapytała nagle, gdy natknął się na metamorflorę i podszedł do rośliny, żeby ją zerwać. Sama nie ruszyła w kierunku kępy kwiatów, zamiast tego skrzyżowała ręce na piersi i zwolniła, żeby w razie czego mógł bez trudu ją dogonić w drodze do portalu. Może to mu pomagało: dopełnienie misji, z jaką się tu pojawili, wbrew chwilowo zażegnanej katastrofie z jego nogą. - Nie zjadaj jej - zastrzegła jeszcze z blado dźwięczącym rozbawieniem w jej głosie, niemrawym i kruchym, ulotnym. - Jak cię zostawię w szpitalu samego, to obiecasz mi, że nie zeżresz lekarza? - zapytała zadziornie i ruchem głowy wskazała mu kierunek, niby w mobilizacji. Im dłużej zwlekali z profesjonalną pomocą, tym gorsze skutki dzisiejszego wypadu mógł odczuwać, a, jak już ustalili, wcale nie wyczekiwała jego bólu czy niewygody.
- Że niby w zemście, co? Nie osłabiaj mnie - warknęła gniewnie, ostro. Zaskoczył ją takim wnioskiem, Asterin nie sądziła, że dała mu powód do podobnych przemyśleń, ale może naprawdę nie rozumiał motywacji, które nią kierowały, kiedy dobierała mu morderczy rozkład treningów magii zakazanej. Wszystko pomiędzy nimi było przecież pogmatwane i nie powinna się dziwić, że podczas gdy ona łypała na oznaki jego nielojalności albo zdrady, on robił to samo. - Podoba mi się, jak przezwyciężasz ból, Forsberg - syknęła w odwecie. Fatyga drżała jego mięśniami, pot perlił się na jasnej, miękkiej skórze, ciało pokrywały korytarze czarnych żył, powieki okalające białe oczy spazmatycznie furkotały, ale on dławił w sobie niemoc i ruszał dalej, zdeterminowany i wręcz nieustraszony.
Właśnie to lubiła oglądać. Tym go hartowała, do tego go przyzwyczajała, chcąc, żeby nigdy więcej nie musiał czuć się słaby. Naprawdę tego nie zauważył?
To jest trudne. Chyba nie przywykł do przyznawania się do porażek, zresztą wyobrażała sobie, że jego świat wręcz to tępił. Że wychowywano go w wierze, że każde niepowodzenie należy zagadać, zasłonić grą aktorską, a z takich przekonań raczej trudno wyrosnąć. Jej samej zresztą zajęło to jakiś czas - kiedy jako osierocona nastolatka, ledwie dojrzała, tkwiła pod wujowskim skrzydłem i kąsała za każdym razem, kiedy wytknięto jej wpadkę. Warczała, niepokornie i dumnie zadzierając głowę ku górze, a potem równie niepokornie i dumnie trzymała się za obity policzek gdzieś w szczurzym kącie, łamana z dnia na dzień, aż była zmuszona pogodzić się z tym, że zaakceptowanie swojego niepowodzenia tworzyło pole na naprawę niedoskonałości. Budowało, otwierało oczy.
Skinęła, gdy Verner powiedział, że poradzi sobie z dojściem do portalu, i podniosła się z klęczek, profilaktycznie nie podając mu już dłoni. Był dumny, zawsze był dumny, a ona wbrew pozorom nie chciała mu tej dumy odbierać. Męskie ego było zresztą delikatne, jak konwalia, którą zbyt łatwo można było zdeptać, nie patrząc pod nogi; nie on pierwszy zagryzał zęby i twierdził, że sobie poradzi, ale jemu - uwierzyła. Wiedziała, że zrobi wszystko, by nawet się nie zachwiać, szczególnie po tym dziwnym, niecharakterystycznym rozkojarzeniu, które do tego doprowadziło. Mimo to jego następne słowa ją zmroziły, zatrzymały w miejscu, sprawiły, że kolory odpłynęły z jej twarzy, a ściągnięte brwi zawisły ponad oczyma, które nagle wydały się zaniepokojone, zbite z tropu.
- Nie, nie byłabym - zaprzeczyła stanowczo, osnuta goryczą jego głosu. Żyła w rynsztoku, pod wodzą człowieka, którego upodobania wobec młodej niewinności pozostawiały wiele do życzenia, więc jak niby w takich okolicznościach miałaby coś wychować? Trudne było już opiekowanie się wiewiórką i roślinami, nie daj Odynie niemowlęciem, które bez opieki rodziców z niczym sobie nie poradzi. Co on znowu wymyślił? - Byłabym niezwykle chujową matką, żadnemu dziecku nie życzyłabym takiej. I nie jest to materiał na dyskusję - zastrzegła, chcąc jak najszybciej uciąć temat. Nie sprowadziłaby dziecka na ten świat. Zepsuty, gorszący, bezlitosny, lubujący się w niszczeniu bezbronnego istnienia; a on? Zastanowiła się, czy tego właśnie pragnął. Cóż, kiedy wybierze sobie nową klanową żonę, nic nie będzie stało na przeszkodzie, żeby spełnił marzenie o większej rodzinie - a to niewygodne, moszczące się w dole brzucha uczucie, które ją wypełniło, w ogóle nie było ważne.
Udała więc, że jest zainteresowana. Że też patrzy na skrzące się zielenią łąki w poszukiwaniu ingrediencji albo roślin, które po prostu jej pokazywał, gdy człapali w stronę portalu, skąd czeka ich droga do szpitala. Coś parzącego i czerwonego musnęło wreszcie policzki Asterin, gdy odwróciła wzrok i nonszalancko wodziła nim za instrukcjami Vernera, coś dziwnego osaczyło myśli; nie miała szans na normalną, własną rodzinę. Nie miała. Norny nie przewidziały tego w jej parszywym scenariuszu, na pewno nie po tym, jak pięć lat temu go odrzuciła, a potem straciła Leifa i wszystko trafił szlag. Jedyną rodziną będzie dla niej Magnus, ich los nie mógł już rozdzielić. Czasem jednak słuchała o dzieciach, tych dziwnych istotach, od swoich koleżanek, narkomanek rzadko wiedzących kim był ojciec, albo kobiet, których nie było stać na miesięczne napary. Zdawały się szczęśliwe mimo bagna, w które wpadły, twierdziły, że w końcu miały przy sobie kogoś, kto kochał je bezgranicznie. Abstrakcja. Nie wyobrażała sobie takiego uczucia i tym bardziej nie powinna teraz o tym myśleć, kategorycznie odsunąwszy od siebie posłyszane matczyne wynurzenia.
- One też ci smakują? - spytała z ukłuciem rozbawionego politowania, spojrzawszy na niego kątem oka, gdy w melodii głosu Vernera wychwyciła coś nietypowego; rzadko mówił o kruchości. - Jeśli jesteś głodny, w szpitalu na pewno ci coś dadzą. Zostaw biedne mlecze w spokoju - mruknęła, uśmiechnąwszy się krzywo. Wypijał ich soki, zjadał konwalie, był tak nietypowy, jak nietypowym można być, i zawsze, wbrew sobie, uważała to za uroczą cechę. Nawet teraz - choć myśl szybko natknęła się na kolczastą defensywę jej rozumu i rozprysnęła się jak nagie dmuchawce. - Którą porę roku na jej płatkach najbardziej lubisz? - zapytała nagle, gdy natknął się na metamorflorę i podszedł do rośliny, żeby ją zerwać. Sama nie ruszyła w kierunku kępy kwiatów, zamiast tego skrzyżowała ręce na piersi i zwolniła, żeby w razie czego mógł bez trudu ją dogonić w drodze do portalu. Może to mu pomagało: dopełnienie misji, z jaką się tu pojawili, wbrew chwilowo zażegnanej katastrofie z jego nogą. - Nie zjadaj jej - zastrzegła jeszcze z blado dźwięczącym rozbawieniem w jej głosie, niemrawym i kruchym, ulotnym. - Jak cię zostawię w szpitalu samego, to obiecasz mi, że nie zeżresz lekarza? - zapytała zadziornie i ruchem głowy wskazała mu kierunek, niby w mobilizacji. Im dłużej zwlekali z profesjonalną pomocą, tym gorsze skutki dzisiejszego wypadu mógł odczuwać, a, jak już ustalili, wcale nie wyczekiwała jego bólu czy niewygody.
Verner Forsberg
Re: Ścieżka dydaktyczna Wto 4 Cze - 13:10
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Zabiła go wzrokiem, ku jego uldze – bo znowu poczuł, że żyje. Jej gniew i rwący w nodze ból przypominały mu, że to nie sen, że zdołał się obudzić. W snach nigdy nie gromiła go tak spojrzeniem, w snach była jedynie cieniem kobiety, za którą tęsknił. Własna wyobraźnia nie mogła oddać ani iskier w jej spojrzeniu ani płomieni jej gniewu ani jej namiętności; najbliżej do prawdy był wtedy, gdy nawiedzały go koszmary o jej pobycie w celi. Zamknięta w sobie, milcząca, zraniona, tylko taką był ją w stanie przywołać; nie licząc momentów gdy widział ją w losowych miejscach otoczoną klientami bez twarzy — spoglądającą na niego oskarżycielsko, ale bez tego gniewu, raczej ponuro przypominając mu o jego błędach i jego porażce.
- Masz prawo do zemsty. - przypomniał jej ochryple. Tyle, że już jej dokonałaś, prawda? Świeżo po ślubie i po jej wyjściu z więzienia oglądał się czasem nerwowo przez ramię, gdy zapuszczał się w uliczki niedaleko dzielnicy Ymira Starszego. Robił to zresztą często i nieroztropnie, celowo gubiąc się w ślepych zaułkach, jakby liczył na to, że Asterin postanowi wymierzyć mu sprawiedliwość za zdradę. Ale ona nigdy się do tego nie zniżyła i w końcu zrozumiał, że to jest jej zemsta, ta przytłaczająca obojętność. Szukając wieczorami guza, szukał jej, ale znalazł tylko jakiegoś oprycha, który próbował go okraść. Chlusnął mu w twarz Paraliksirem, a potem nie wiedział co dalej, więc kopnął go w głowę, a potem myślał o Asterin i jej wszystkich klientach i nie przestał, może to była samoobrona, a potem z niedowierzaniem patrzył na plamę krwi i po raz pierwszy pomyślał wtedy o tym, że odpowiednie zaklęcie byłoby na takie sytuacje praktyczniejsze. - W takim razie szkoda, że przegapiłaś ostatnie kilka lat. - odparował półprzytomnie, zdradzając jej nieco więcej niż chciał; może faktycznie miał umysł zamglony bólem. Zraniła go tak, jak nikt inny w całym jego życiu, pozwolił jej na to, a potem pierwszy raz w życiu sparzył się na własnych decyzjach i własnej zemście, a potem nie mógł zapomnieć, a potem Norny postanowiły ranić go dalej, choć im wcale na to nie pozwolił.
Wstał, samemu, wdzięczny, że mu na to pozwoliła. Zacisnął mocniej zęby, ale w pamięci wciąż miał jej słowa. Podobało jej się jak walczył z bólem, naprawdę? Podobało. To nie mogło nikomu się podobać, ale Asterin zawsze była inna i to dlatego czuł się przy niej niegdyś tak dobrze, nie musząc ukrywać własnej inności. Mniej skupił się na ukrywaniu bólu, a bardziej na kolejnym kroku, co pomogło mu złapać jakiś rytm w kuśtykaniu.
Istniały jednak rodzaje bólu, których ukryć się nie dało. Próbował, Loki mu świadkiem, próbował mówić o mleczach; ale Asterin wcale nie zbyła jego słów milczeniem, choć może tak byłoby lepiej. Przez chwilę patrzył uparcie przed siebie, usiłując pomyśleć o czymkolwiek innym, ale nigdy nie był w stanie zagłuszyć jej głosu, nigdy nie potrafił jej ignorować, choć jej przez ostatnie lata tak doskonale wychodziło jej ignorowanie jego. Obrócił się nagle gwałtownie, na dźwięk słów żadnemu dziecku nie życzyłabym takiej. Spojrzał wprost na nią, ale trochę przez nią, rozchylając usta jakby chciał coś powiedzieć i samemu zderzając się z jej nagłą bladością, ale przez moment wyglądał raczej jak ryba wyjęta z wody niż jak Verner gryzący się w język.
Swojemu dziecku życzyłem takiej. - pomyślał od razu i te słowa prawie znalazły drogę do jego gardła, ale równocześnie przestał oddychać, znów nie mógł złapać oddechu, bo sama myśl o tym wszystkim paliła i paraliżowała i bolała. Hector pierdolił, że to z czasem minie i że powinien się oswoić z tymi myślami, ale dlaczego nie mijało? Lepiej było nie myśleć wcale, ale myśli wdarły się już do jego głowy rwącym potokiem, ośmielone pewnie słabością choroby i tym cholernym dniem. W tych myślach Asterin nigdy nie zostawiłaby jej samej w nocy i nic złego by się nie stało, albo dzięki jej sile ona i tak byłaby silna, a nawet jeśli... coś by się stało... to może przynajmniej jego nie zostawiłaby samego, całkiem samego, może pozwoliłaby mu spopielić cały świat i nie musiałby przeżywać tamtych chwil z zupełnie obcym człowiekiem; widząc w oczach rodziny tylko lęk i politowanie, ale nie zrozumienie.
Milczał tak długo, że prawie mogła uwierzyć, że zostawi ten temat całkiem bez odpowiedzi. W innej sytuacji zwróciłby uwagę na rumieńce na jej twarzy, ale teraz prawie ich nie widział.
- Żadna chujowa matka nigdy nie przyznałaby na głos, że jest chujowa. - odezwał się jednak nagle, ochryple i warkliwie, odzyskawszy głos w gardle. Odwrócił głowę, choć i tak mogła zdążyć wychwycić w jego spojrzeniu coś obcego; nienawiść podobną do tej, którą widziała na jego twarzy ilekroć sięgali po zakazaną magię, ale inną, chłodniejszą i ostrą i nieprzeznaczoną dla niej.
- Po zatruciu jestem głodny, ale nie mleczy. - rzucił lżejszym tonem, bo nawet temat oślepnięcia był lżejszy od poprzedniego. - Niech sobie rosną. - dodał łagodniej. - Ale patrz, wśród nich kryją się skarby. - nachylił się i demonstracyjnie wyrwał spomiędzy trawy czosnek syberyjski, a potem drugi. - Pamiętasz jak użyłem go do improwizowanego rozpuszczalnika? - błysnął zębami w nieco wymuszonym uśmiechu. - Mój ojciec - coś w jego głosie zgrzytnęło, przed pięcioma laty nie mówił tym tonem o swoim ojcu; właściwie nie mówił o nim wcale - twierdzi, że wiosną jej właściwości są mocniejsze, ale ja zawsze wolałem czerwoną, jesienną. - mruknął, wrzucając czosnki do torby obok fioletowych (lecz późnym latem już lekko czerwonawych) kwiatów metamorflory. Kiedyś kupił Asterin podobnie szkarłatną sukienkę i było jej w niej dobrze, choć pewnie już wyrzuciła.
- Już, już, idę. - posłusznie ruszył w stronę portalu, choć po drodze nachylił się jeszcze demonstracyjnie aby mimochodem urwać z rosnącego przy ścieżce krzaka dwie borówki. - Lekarze na pewno smakują ohydnie, jak goździki. - przewrócił oczyma, siląc się na rozbawienie; ale wciąż wydawał się jakiś nieobecny. Krzywił się od czasu do czasu i im dłużej kuśtykał, tym wolniej szedł, ale ból nogi zdawał się już tylko niewygodą. Znał gorsze rodzaje bólu. - Ale jestem wilczo głodny. Pewnie nie dasz się namówić na dobry obiad jak już wyjdę ze szpitala? Przecież zejdzie im szybko. - rzucił, udając nonszalancję, choć z góry znał odpowiedź; choć przed chwilą zapowiedziała mu, że znowu zostawi go samego.
2 x czosnek syberyjski, 2 x borówka czarna
- Masz prawo do zemsty. - przypomniał jej ochryple. Tyle, że już jej dokonałaś, prawda? Świeżo po ślubie i po jej wyjściu z więzienia oglądał się czasem nerwowo przez ramię, gdy zapuszczał się w uliczki niedaleko dzielnicy Ymira Starszego. Robił to zresztą często i nieroztropnie, celowo gubiąc się w ślepych zaułkach, jakby liczył na to, że Asterin postanowi wymierzyć mu sprawiedliwość za zdradę. Ale ona nigdy się do tego nie zniżyła i w końcu zrozumiał, że to jest jej zemsta, ta przytłaczająca obojętność. Szukając wieczorami guza, szukał jej, ale znalazł tylko jakiegoś oprycha, który próbował go okraść. Chlusnął mu w twarz Paraliksirem, a potem nie wiedział co dalej, więc kopnął go w głowę, a potem myślał o Asterin i jej wszystkich klientach i nie przestał, może to była samoobrona, a potem z niedowierzaniem patrzył na plamę krwi i po raz pierwszy pomyślał wtedy o tym, że odpowiednie zaklęcie byłoby na takie sytuacje praktyczniejsze. - W takim razie szkoda, że przegapiłaś ostatnie kilka lat. - odparował półprzytomnie, zdradzając jej nieco więcej niż chciał; może faktycznie miał umysł zamglony bólem. Zraniła go tak, jak nikt inny w całym jego życiu, pozwolił jej na to, a potem pierwszy raz w życiu sparzył się na własnych decyzjach i własnej zemście, a potem nie mógł zapomnieć, a potem Norny postanowiły ranić go dalej, choć im wcale na to nie pozwolił.
Wstał, samemu, wdzięczny, że mu na to pozwoliła. Zacisnął mocniej zęby, ale w pamięci wciąż miał jej słowa. Podobało jej się jak walczył z bólem, naprawdę? Podobało. To nie mogło nikomu się podobać, ale Asterin zawsze była inna i to dlatego czuł się przy niej niegdyś tak dobrze, nie musząc ukrywać własnej inności. Mniej skupił się na ukrywaniu bólu, a bardziej na kolejnym kroku, co pomogło mu złapać jakiś rytm w kuśtykaniu.
Istniały jednak rodzaje bólu, których ukryć się nie dało. Próbował, Loki mu świadkiem, próbował mówić o mleczach; ale Asterin wcale nie zbyła jego słów milczeniem, choć może tak byłoby lepiej. Przez chwilę patrzył uparcie przed siebie, usiłując pomyśleć o czymkolwiek innym, ale nigdy nie był w stanie zagłuszyć jej głosu, nigdy nie potrafił jej ignorować, choć jej przez ostatnie lata tak doskonale wychodziło jej ignorowanie jego. Obrócił się nagle gwałtownie, na dźwięk słów żadnemu dziecku nie życzyłabym takiej. Spojrzał wprost na nią, ale trochę przez nią, rozchylając usta jakby chciał coś powiedzieć i samemu zderzając się z jej nagłą bladością, ale przez moment wyglądał raczej jak ryba wyjęta z wody niż jak Verner gryzący się w język.
Swojemu dziecku życzyłem takiej. - pomyślał od razu i te słowa prawie znalazły drogę do jego gardła, ale równocześnie przestał oddychać, znów nie mógł złapać oddechu, bo sama myśl o tym wszystkim paliła i paraliżowała i bolała. Hector pierdolił, że to z czasem minie i że powinien się oswoić z tymi myślami, ale dlaczego nie mijało? Lepiej było nie myśleć wcale, ale myśli wdarły się już do jego głowy rwącym potokiem, ośmielone pewnie słabością choroby i tym cholernym dniem. W tych myślach Asterin nigdy nie zostawiłaby jej samej w nocy i nic złego by się nie stało, albo dzięki jej sile ona i tak byłaby silna, a nawet jeśli... coś by się stało... to może przynajmniej jego nie zostawiłaby samego, całkiem samego, może pozwoliłaby mu spopielić cały świat i nie musiałby przeżywać tamtych chwil z zupełnie obcym człowiekiem; widząc w oczach rodziny tylko lęk i politowanie, ale nie zrozumienie.
Milczał tak długo, że prawie mogła uwierzyć, że zostawi ten temat całkiem bez odpowiedzi. W innej sytuacji zwróciłby uwagę na rumieńce na jej twarzy, ale teraz prawie ich nie widział.
- Żadna chujowa matka nigdy nie przyznałaby na głos, że jest chujowa. - odezwał się jednak nagle, ochryple i warkliwie, odzyskawszy głos w gardle. Odwrócił głowę, choć i tak mogła zdążyć wychwycić w jego spojrzeniu coś obcego; nienawiść podobną do tej, którą widziała na jego twarzy ilekroć sięgali po zakazaną magię, ale inną, chłodniejszą i ostrą i nieprzeznaczoną dla niej.
- Po zatruciu jestem głodny, ale nie mleczy. - rzucił lżejszym tonem, bo nawet temat oślepnięcia był lżejszy od poprzedniego. - Niech sobie rosną. - dodał łagodniej. - Ale patrz, wśród nich kryją się skarby. - nachylił się i demonstracyjnie wyrwał spomiędzy trawy czosnek syberyjski, a potem drugi. - Pamiętasz jak użyłem go do improwizowanego rozpuszczalnika? - błysnął zębami w nieco wymuszonym uśmiechu. - Mój ojciec - coś w jego głosie zgrzytnęło, przed pięcioma laty nie mówił tym tonem o swoim ojcu; właściwie nie mówił o nim wcale - twierdzi, że wiosną jej właściwości są mocniejsze, ale ja zawsze wolałem czerwoną, jesienną. - mruknął, wrzucając czosnki do torby obok fioletowych (lecz późnym latem już lekko czerwonawych) kwiatów metamorflory. Kiedyś kupił Asterin podobnie szkarłatną sukienkę i było jej w niej dobrze, choć pewnie już wyrzuciła.
- Już, już, idę. - posłusznie ruszył w stronę portalu, choć po drodze nachylił się jeszcze demonstracyjnie aby mimochodem urwać z rosnącego przy ścieżce krzaka dwie borówki. - Lekarze na pewno smakują ohydnie, jak goździki. - przewrócił oczyma, siląc się na rozbawienie; ale wciąż wydawał się jakiś nieobecny. Krzywił się od czasu do czasu i im dłużej kuśtykał, tym wolniej szedł, ale ból nogi zdawał się już tylko niewygodą. Znał gorsze rodzaje bólu. - Ale jestem wilczo głodny. Pewnie nie dasz się namówić na dobry obiad jak już wyjdę ze szpitala? Przecież zejdzie im szybko. - rzucił, udając nonszalancję, choć z góry znał odpowiedź; choć przed chwilą zapowiedziała mu, że znowu zostawi go samego.
2 x czosnek syberyjski, 2 x borówka czarna
Mistrz Gry
Re: Ścieżka dydaktyczna Wto 4 Cze - 13:10
The member 'Verner Forsberg' has done the following action : kości
'Ingrediencje (I)' :
'Ingrediencje (I)' :
Asterin Eggen
Re: Ścieżka dydaktyczna Wto 4 Cze - 14:58
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Słowa o zemście skwitowała ciszą, ciężką i rozdrażnioną. Owszem, miała do niej prawo, być może nawet powinna ostrzyć sobie na nią zęby, ale kiedy o tym myślała, czuła tylko zmęczenie. Ciągnące się latami zmęczenie odbite w każdej jednej zdradzie i każdej jednej pogrzebanej relacji, spośród których tylko Verner zdołał na nowo wybić się na powierzchnię, nie do końca zgodnie z jej wolą. Na ogół nie dopuszczała do siebie jednak tego fragmentu własnej duszy, zewu pustki śpiewającego do niej o słodyczy, której na próżno szukać w kilkugodzinnym śnie. W chwili gdy ostatni ryk wydarł się z jej gardła, zanim odciągnięto ją od zbitego na miazgę truchła Leifa, jej ogień przygasł. Zamienił się w lód knucia przeciwko jednej osobie, która naprawdę na tę zemstę zasłużyła.
Od tamtego czasu unikała głębiej sięgających relacji, nie miała na nie ani siły, ani czasu, ani nawet emocjonalnej przestrzeni, a na samą myśl o dopuszczeniu kogoś bliżej - stawała okoniem. Spodziewała się najgorszego i przez ten pryzmat zaczęła funkcjonować, bardziej bezlitosna, mniej empatyczna, przynajmniej na zewnątrz. Miała mu współczuć ostatnich lat? W których zapewne pławił się w luksusie, zatopiony między udami ślicznej żony? W jaki sposób to łączyło się z przezwyciężaniem bólu? Nie wiedziała, nie umiała go rozszyfrować, kiedy oferował jej okruchy chleba i liczył, że na ich podstawie znajdzie drogę do rozwiązania jego niedopowiedzeń. Nie umiała też zresztą odrzucić własnej złości na bok tak szybko i wprawnie, żeby się nad tym pochylić - dodatkowo zniesmaczona słowem, którego użył. Przegapiłaś. Zostawiła go, tak, ale definitywność ich rozłamu zawdzięczali tylko i wyłącznie pieczęci. Kto wie, jak bez tego elementu potoczyłaby się ich historia?
Kwestia macierzyństwa pozostawiła w niewygodnym szoku ich oboje, widziała to po rozszerzonych oczach Vernera, skanujących jej twarz oczami pełnymi emocji, których wcześniej u niego nie znała. Trudnych do nazwania, napiętych, poplątanych, skomplikowanych; były przy tym tak intensywne, że gdyby uniosła ku niemu dłoń, mogłaby poczuć ich wibrującą obecność na opuszkach palców, a gdyby się zbliżyła - ich smak na języku.
- Którą część wyrażenia “nie jest to materiał na dyskusję” muszę powtórzyć? - mruknęła, próbując jak najszybciej ukrócić temat, który rozbiegł się po jej kręgosłupie kroplami nieprzyjemnych dreszczy. Nie wiedziała, czego od niej oczekiwał - własnych wynurzeń na temat dzieci? Asterin nie sądziła, że mogłaby o tym porozmawiać nawet z Magnusem, słowa chyba po prostu nie przeszłyby jej przez gardło, tym bardziej więc nie umiała odpowiedzieć Vernerowi inaczej, niż schowaniem się do swojej skorupy: szczególnie gdy jego oczy błysnęły nienawiścią. Skierowaną do niej? Bo nie chciała o tym rozmawiać? Nie, coś tu nie grało, kolejny okruszek upadł na drogę, a ona i tak nie potrafiła nią podążyć, żeby trafić do celu, chociaż tym razem zbystrzała i zastanowiła się co to wszystko mogło oznaczać. Nigdy przecież nie widziała w nim takich uczuć: gwałtownych, sprawiających wrażenie, że gdyby je z siebie wypuścił, przeszłyby po Midgardzie jak pożoga, a tłumione przez niego prawdy rozlałyby się dalej i dalej, trawiąc świat jak żrący kwas. Co wydarzyło się w ciągu tych lat? Kolejna nowa twarz, niebezpieczna, dzika, a przez to niesamowicie intrygująca - nawet jeśli ostrze tej nienawiści miałoby być wymierzone w nią.
Najwyraźniej oboje nie potrafili rozmawiać o prawdziwych demonach dręczących ich dusze, jeszcze nie, wciąż było na to za wcześnie. Ale kiedy owe demony wychylały głowy i ujawniały swoją obecność, trudno było rozmawiać nawet o kwiatach.
- Niech sobie rosną - powtórzyła po nim w geście swoistego pojednania, przynajmniej do momentu, aż ich tajemnice znów zapragną wyrwać się na światło dzienne; a kiedy wzrok opadł na wydobyty przez niego czosnek syberyjski, kąciki jej ust poderwały się w mimowolnym uśmiechu. Zaskoczył ją wtedy, zaimponował jej - otwartością swojego umysłu i skalą, do jakiej mógł ją zaakceptować, ani razu nie potępiwszy jej za czerń jej żył (do czasu, aż wreszcie ją za to potępił). Z zachłanną fascynacją patrzyła jak przygotowywał rozpuszczalnik na tamto truchło, zadaniowy, logiczny i bezwzględnie przy tym opanowany, niesamowity. - Całkiem zgrabnego, pamiętam - wymruczała w przestrzeni tych kilku sekund, zanim przypomniała sobie, że odrzuciła od siebie tamtą przeszłość i przysięgła sobie, że nic z dawnych wspomnień nie sprawi, że znów się uśmiechnie. Poczekała, aż Verner upchnie w swojej torbie wszystko, na co natrafił, i zakrzywiła jedną brew, gdy jego głos zachrobotał przy wspomnieniu ojca. Pokłócili się? Po raz kolejny - nie wnikała, kiwnąwszy głową, gdy wspomniał o jesieni. - Dla mnie byłby remis między jesienną, a zimową - dorzuciła. Naprawdę myślał, że pozbyła się jego prezentów? Nigdy, nie oddała ich Wujkowi, po wyjściu z aresztu sądziła, że je spali, ale to byłoby… jak spalenie części siebie, z którą nie miała siły się rozstać. Upchnęła je więc w szafie, osobnej, którą dla nich wygospodarowała, i zachowała je wszystkie. Zachowała wszystkie wspomnienia. Zachowała wszystkie jego fragmenty.
Zachowała wszystko, czego nie powinna zachować.
- Albo jak spirytus, chociaż to akurat byłoby ciekawe - parsknęła pod nosem, kątem oka spoglądając na niego, gdy myślała, że by tego nie zauważył. Stał się silniejszy: wycieńczenie lekcjami magii to jedno, ale fizyczna dolegliwość, w dodatku utrudniająca chodzenie, była innym kalibrem, którego Asterin była ciekawa. Obserwowała go więc na swoich zasadach, patrzyła jak pochylał się, żeby zebrać kilka darów ziemi, natomiast gdy zaproponował jej obiad, pokręciła głową. - Muszę jeszcze przygotować kilka rzeczy na nockę. Fiolki, porcje, kontakty, takie tam - odpowiedziała spokojnie, ale definitywnie; to była granica, której nie przekroczyli. Dobry obiad znajdował się gdzieś w jego świecie, a jeśli nie, to na niebezpiecznym pograniczu dwóch światów, skąd łatwo byłoby zostać przeciągniętą na drugą stronę. - Ale przyniosę ci orzeszki ze szpitalnego automatu, znaj moją altruistyczną, nieskazitelnie życzliwą naturę - uśmiechnęła się krótko, w charakterystyczny, żmijowaty sposób, składając dłonie na karku, który rozmasowała po ich dziwacznej eskapadzie.
Czego wydarzyło się w ciągu ostatnich pięciu lat, Vernerze?
Asterin i Verner z tematu
Od tamtego czasu unikała głębiej sięgających relacji, nie miała na nie ani siły, ani czasu, ani nawet emocjonalnej przestrzeni, a na samą myśl o dopuszczeniu kogoś bliżej - stawała okoniem. Spodziewała się najgorszego i przez ten pryzmat zaczęła funkcjonować, bardziej bezlitosna, mniej empatyczna, przynajmniej na zewnątrz. Miała mu współczuć ostatnich lat? W których zapewne pławił się w luksusie, zatopiony między udami ślicznej żony? W jaki sposób to łączyło się z przezwyciężaniem bólu? Nie wiedziała, nie umiała go rozszyfrować, kiedy oferował jej okruchy chleba i liczył, że na ich podstawie znajdzie drogę do rozwiązania jego niedopowiedzeń. Nie umiała też zresztą odrzucić własnej złości na bok tak szybko i wprawnie, żeby się nad tym pochylić - dodatkowo zniesmaczona słowem, którego użył. Przegapiłaś. Zostawiła go, tak, ale definitywność ich rozłamu zawdzięczali tylko i wyłącznie pieczęci. Kto wie, jak bez tego elementu potoczyłaby się ich historia?
Kwestia macierzyństwa pozostawiła w niewygodnym szoku ich oboje, widziała to po rozszerzonych oczach Vernera, skanujących jej twarz oczami pełnymi emocji, których wcześniej u niego nie znała. Trudnych do nazwania, napiętych, poplątanych, skomplikowanych; były przy tym tak intensywne, że gdyby uniosła ku niemu dłoń, mogłaby poczuć ich wibrującą obecność na opuszkach palców, a gdyby się zbliżyła - ich smak na języku.
- Którą część wyrażenia “nie jest to materiał na dyskusję” muszę powtórzyć? - mruknęła, próbując jak najszybciej ukrócić temat, który rozbiegł się po jej kręgosłupie kroplami nieprzyjemnych dreszczy. Nie wiedziała, czego od niej oczekiwał - własnych wynurzeń na temat dzieci? Asterin nie sądziła, że mogłaby o tym porozmawiać nawet z Magnusem, słowa chyba po prostu nie przeszłyby jej przez gardło, tym bardziej więc nie umiała odpowiedzieć Vernerowi inaczej, niż schowaniem się do swojej skorupy: szczególnie gdy jego oczy błysnęły nienawiścią. Skierowaną do niej? Bo nie chciała o tym rozmawiać? Nie, coś tu nie grało, kolejny okruszek upadł na drogę, a ona i tak nie potrafiła nią podążyć, żeby trafić do celu, chociaż tym razem zbystrzała i zastanowiła się co to wszystko mogło oznaczać. Nigdy przecież nie widziała w nim takich uczuć: gwałtownych, sprawiających wrażenie, że gdyby je z siebie wypuścił, przeszłyby po Midgardzie jak pożoga, a tłumione przez niego prawdy rozlałyby się dalej i dalej, trawiąc świat jak żrący kwas. Co wydarzyło się w ciągu tych lat? Kolejna nowa twarz, niebezpieczna, dzika, a przez to niesamowicie intrygująca - nawet jeśli ostrze tej nienawiści miałoby być wymierzone w nią.
Najwyraźniej oboje nie potrafili rozmawiać o prawdziwych demonach dręczących ich dusze, jeszcze nie, wciąż było na to za wcześnie. Ale kiedy owe demony wychylały głowy i ujawniały swoją obecność, trudno było rozmawiać nawet o kwiatach.
- Niech sobie rosną - powtórzyła po nim w geście swoistego pojednania, przynajmniej do momentu, aż ich tajemnice znów zapragną wyrwać się na światło dzienne; a kiedy wzrok opadł na wydobyty przez niego czosnek syberyjski, kąciki jej ust poderwały się w mimowolnym uśmiechu. Zaskoczył ją wtedy, zaimponował jej - otwartością swojego umysłu i skalą, do jakiej mógł ją zaakceptować, ani razu nie potępiwszy jej za czerń jej żył (do czasu, aż wreszcie ją za to potępił). Z zachłanną fascynacją patrzyła jak przygotowywał rozpuszczalnik na tamto truchło, zadaniowy, logiczny i bezwzględnie przy tym opanowany, niesamowity. - Całkiem zgrabnego, pamiętam - wymruczała w przestrzeni tych kilku sekund, zanim przypomniała sobie, że odrzuciła od siebie tamtą przeszłość i przysięgła sobie, że nic z dawnych wspomnień nie sprawi, że znów się uśmiechnie. Poczekała, aż Verner upchnie w swojej torbie wszystko, na co natrafił, i zakrzywiła jedną brew, gdy jego głos zachrobotał przy wspomnieniu ojca. Pokłócili się? Po raz kolejny - nie wnikała, kiwnąwszy głową, gdy wspomniał o jesieni. - Dla mnie byłby remis między jesienną, a zimową - dorzuciła. Naprawdę myślał, że pozbyła się jego prezentów? Nigdy, nie oddała ich Wujkowi, po wyjściu z aresztu sądziła, że je spali, ale to byłoby… jak spalenie części siebie, z którą nie miała siły się rozstać. Upchnęła je więc w szafie, osobnej, którą dla nich wygospodarowała, i zachowała je wszystkie. Zachowała wszystkie wspomnienia. Zachowała wszystkie jego fragmenty.
Zachowała wszystko, czego nie powinna zachować.
- Albo jak spirytus, chociaż to akurat byłoby ciekawe - parsknęła pod nosem, kątem oka spoglądając na niego, gdy myślała, że by tego nie zauważył. Stał się silniejszy: wycieńczenie lekcjami magii to jedno, ale fizyczna dolegliwość, w dodatku utrudniająca chodzenie, była innym kalibrem, którego Asterin była ciekawa. Obserwowała go więc na swoich zasadach, patrzyła jak pochylał się, żeby zebrać kilka darów ziemi, natomiast gdy zaproponował jej obiad, pokręciła głową. - Muszę jeszcze przygotować kilka rzeczy na nockę. Fiolki, porcje, kontakty, takie tam - odpowiedziała spokojnie, ale definitywnie; to była granica, której nie przekroczyli. Dobry obiad znajdował się gdzieś w jego świecie, a jeśli nie, to na niebezpiecznym pograniczu dwóch światów, skąd łatwo byłoby zostać przeciągniętą na drugą stronę. - Ale przyniosę ci orzeszki ze szpitalnego automatu, znaj moją altruistyczną, nieskazitelnie życzliwą naturę - uśmiechnęła się krótko, w charakterystyczny, żmijowaty sposób, składając dłonie na karku, który rozmasowała po ich dziwacznej eskapadzie.
Czego wydarzyło się w ciągu ostatnich pięciu lat, Vernerze?
Asterin i Verner z tematu