Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Port Nyhavn, Kopenhaga

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Port Nyhavn, Kopenhaga
    Malownicze, kolorowe kamienice na tle portowego nadbrzeża to niewątpliwie jeden z najbardziej charakterystycznych krajobrazów Kopenhagi. Chociaż dzielnica ta nie zawsze cieszyła się dobrą opinią, dawniej w tych okolicach mieszkał bowiem parający się przestępczością półświatek, a sam port odwiedzany był przez marynarzy i rybaków, którzy często nie znali umiaru, upijając się w lokalnych gospodach, obecnie miejsce to odwiedzane jest chętnie zarówno przez turystów, jak i przez rodzimych mieszkańców. Ludzie niezwykle chętnie odpoczywają tu od miejskiego gwaru, siadając na jednej z ustawionych przy samym brzegu ławek i pijąc sprzedawane przez kramarzy napoje, w tym lokalnie wyrabiane piwo bądź gorącą herbatę. Nad samym kanałem podziwiać można również zacumowane w porcie żaglówki, barki czy też kutry rybackie.


    Nieaktywni
    Magnus Eggen
    Magnus Eggen
    https://midgard.forumpolish.com/t855-magnus-eggen#3742https://midgard.forumpolish.com/t3633-magnus-eggen#36747https://midgard.forumpolish.com/t3634-gunnr#36751https://midgard.forumpolish.com/


    — 8.

    25 — 05 — 2001 r.


    Portowe życie dogasało na jego oczach.

    Przechodnie powoli znikali, oddając we władcze ramiona nocy każdy skrawek miejsca, do którego skierował własne kroki kilka godzin po dramatycznych, jakby nie patrzeć, wydarzeniach rozegranych w ogrodzie botanicznym; niespiesznie, z dozą spodziewanej ostrożności manewrował pośród nieuczęszczanych dzielnic i ze spokojem wkomponowanym pod nieprzeniknioną maskę człowieka uosabiającego niebezpieczeństwo przemieszczał się pomiędzy zaślepionymi, na dłoniach których niekiedy dostrzegał charakterystyczne znamiona Pieczęci. Jego własna mimowolnie zaswędziała — bardziej z przyzwyczajenia bądź dla podkreślenia wieloletniej obecności niżeli czegokolwiek innego. Za to niedawno odniesione rany bolały, piekły, szczypały, wgryzały się przy każdym kroku głębiej w poranioną tkankę, atakowały wygłodniałymi zębiskami poparzoną skórę, przenikały wreszcie czysto ludzką boleścią nerwowe zakończenia i doprowadzały do niebezpiecznego wrzenia gniew pulsujący w naprężonym ciele, w uformowanych podświadomością pięściach, w niewyraźnych pomrukach posyłanych przed siebie. Poparzeniom daleko było do czegoś poważnego, czym rzeczywiście mężczyzna by się przejął, jednak była to kurewsko irytująca pamiątka niedawnych komplikacji, przez które niemal wpadł w ręce Kruczych Strażników.

    Splunął na samo wspomnienie czarnych płaszczy o charakterystycznym łoskocie rozlewającym się we wspomnieniach Magnusa niczym trzeszczący dźwięk raniący uszy, jednak szybko przeskoczył myślami o krok dalej, nawet o dwa. Po pierwsze obrysował grubym konturem dawno zasłyszane słowo aberracje i wreszcie pozwolił nabrać kształtu czemuś, co wcześniej chybotało we wszystkie kierunku w bezcielesnej formie skonstruowanej strzępami różnorodnych opowieści, przesądów, wreszcie starodawnych podań wątpliwej reputacji, i z niejakim zadowoleniem przyjął nowe spojrzenie na zjawisko, którego nigdy wcześniej ani nie spotkał, ani nie doświadczył na własnej skórze; ta wciąż boleśnie piekła w wyniku konsekwencji.

    Kolejne blizny, jakie niewątpliwie przyozdobią go po rozległych poparzeniach będących ledwie rykoszetem rzuconego przez nieznajomą dziewczynę zaklęcia, przechowywały we własnych konturach nasiąkłych krwią wspomnienie, którym zamierzał podzielić się z Nią.

    ( Asterin, potrzebuję Cię. Port Nyhavn, Kopenhaga. Teraz. )

    List wysłany pospiesznie na pogiętej, zmiętej w kieszeni kartce niewątpliwie nasiąkł wonią spalenizny zatrzymaną wciąż we włosach mężczyzny, który niezaważenie pozostawił na papierze odcisk papilarnych linii umazanych szkarłatnymi kroplami i chociaż wiedział, że ukochana siostra nie będzie tym jakkolwiek zaniepokojona — po przeżyciu wspólnie tak wielu lat wyczuwała na odległość, kiedy rzeczywistość załamywały się pod ciężarem komplikacji; ten dzień niewiele różnił się od pozostałych, podczas których Magnus posyłał jej wiadomości, jakie niejednego wprawiłyby w osłupienie, dlatego cierpliwie czekał — to wyczekiwał jej pojawienia się.

    Masywna sylwetka słońca zdążyła pochylić się nieśmiało nad horyzontem.

    Pierwsze migotliwe gwiazdy zawisły na błękicie nieboskłonu.

    Za to on

    c z e k a ł.

    Czas — wyjątkowo niestała we własnych uczuciach istota, która raz upływała człowiekowi wolniej w tempie ślimaczym, raz o wiele szybciej gnała przed siebie z prędkością galopujących koni — przemijał niespiesznie. Pozwolił własnemu ciału skryć się przed światem w cieniu budynków górujących nad okolicą będącą miejscem bardziej obcym niżeli znajomym, chociaż wciąż wyjątkowo prostym w ułożeniu ulic przylegających bezpośrednio do samego portu, o którym słyszał wiele opowieści; prawdopodobnie wciąż mniej niż krążyło o samym Magnusie w dzielnicach Midgardu, jednak kopenhaski Nyhavn wydawał się miejscem wyjątkowo uroczym dla oczu. Pamiętał z czasów własnej młodości, kiedy stawiał pierwsze kroki w świecie przestępczym, legendarne wręcz historie o wszystkich zbrodniach mających tu miejsce i z bólem serca obserwował scenerię skrajnie odległą od tego, do czego nawykł.

    Nie potrafił, a może nie chciał pasować pomiędzy ludzi, których było mniej, im bardziej słońce zachodziło, jednak wciąż drażnili mężczyznę obecnością, irytującymi uszy chichotami, sposobem mówienia czy nawet poruszania i wreszcie odwrócił wzrok, poświęcając okruch uwagi zacumowanej niedaleko łodzi.

    I wówczas szczery uśmiech, którego doświadczyła garstka osób, wpełznął mu na usta.

    — Nie spieszyłaś się — powiedział zamiast powitania, jednak mrukliwy ton głosu wybrzmiał o wiele czyściej, mniej pretensjonalnie, s z c z e r z e; słowa pomimo powierzchownego oskarżenia okraszało ciepło zachowywane jedynie dla najbliższych mu osób, które policzyłby na palcach dłoni. Asterin, wkomponowana niedaleko w miejski krajobraz, stała na piedestale ponad wszystkimi innymi.

    Powoli obrócił do niej twarz, przygotowany na kalejdoskop emocji oraz uczuć wymalowanych pod chłodnymi taflami jasnych, przenikliwych oczu kontrastujących z niemalże czarną otchłanią jego spojrzenia obrysowującego smukłą, niemalże filigranową sylwetkę blondynki. Tu uśmiech poszerzył się delikatnie, bowiem pozory delikatności kruszały momentalnie, kiedy jasnowłosa sięgała językiem zakazanych inkantacji i pozwalała wtłoczonej podskórnie agresji przejmować kontrolę nad każdym milimetrem własnego ciała, i Magnus odczuwał niepokojącą dumę, widząc kim się stała; jak podobna do niego była.

    — Co wiesz o aberracjach? — spytał niespodziewanie.

    Wygrzebał z kieszeni paczkę papierosów i poczęstował Asterin jako pierwszą, nim samemu wetknął jednego między zęby, a oddech później ogień z zapalniczki błysnął w ciemności nabiegłej nad portem.

    — Ledwie zjawiłem się w tym parszywym mieście, a już wpadłem na Kruczych. Do tego jakiś skurwiel próbował mnie zabić, ale najwyraźniej przecenił możliwości i to ja pozbawiłem go życia — wyzute ze szczególnej emocjonalności słowa wybrzmiewały tak, jakby opowiadał jej o prostej codzienności, której nawet nie posmakowali koniuszkiem języka, chociaż w rzeczywistości nic nie było tutaj proste ani przyjemne, ani łatwe. Wreszcie wskazał na poparzenia. — Pomożesz mi z tym? Samemu ciężko będzie to opatrzeć…

    Podobno proszenie o pomoc było jednym z najtrudniej wypowiadanych zdań, dlatego Magnus wypowiadał je jedynie w obecności Asterin.



    Ślepcy
    Asterin Eggen
    Asterin Eggen
    https://midgard.forumpolish.com/t3631-asterin-eggen#36721https://midgard.forumpolish.com/t3638-asterin-eggen#36796https://midgard.forumpolish.com/t3639-magnus#36803https://midgard.forumpolish.com/f119-asterin-eggen


    Krew nie była powodem do zmartwień, spajała ich ze sobą niczym gruba nić - jak sploty arrasów rodzinnych wspomnień, w których jedyną stałą, jedynym portem, jedyną pewnością, od wieków był tylko on. Jak krople szkarłatu wyduszanego z rzucających im wyzwanie głupców; jak czerwień budująca szczeble drabiny, po której wspinali się do ciepłego słońca wujowskiego zaufania i szacunku. Urodzili się po to, by przemykać po wypełnionych posoką trzęsawiskach, bo tylko w ten sposób mogli przestać czuć się tak żałośnie słabi w świecie zbyt wielkim dla pary zagubionego rodzeństwa. Każda myśl o tym, że to Norny utkały dla nich zbitkę tego przeznaczenia, gryzła ją dwoistością reakcji - z jednej strony Asterin warczała pod nosem, że Nornom nic do tego, bo przeżyli dzięki sobie, nie wyrokom losu, a z drugiej nie mogła zrozumieć, jakimi osądami kierowały się trzy spróchniałe, nadgniłe wiecznością wieszczki, spośród tysięcy i milionów dzieci wybierając te, które mają doświadczyć trudności. W ich wypadku - nie było mowy o poddaniu się, o tym, by ułożyć się w zagłębieniach krawężnika albo czarnych kątach alejek pod płachtą brudnego kartonu, w oczekiwaniu na śmierć, ale ile dzieci okazało się zbyt wątłych? Obserwowała zresztą takie sieroty: przemykały po Ymirze jak kocięta pozbawione opieki i próbowały wyszarpać sobie każdy dzień ze spisanego na straty kalendarza igiełkami zębów i pazurków, jedne zdeterminowane i rezolutne, drugie - sprytne na tyle, by podążać za tymi sprawniejszymi. Inne znikały bez słowa.
    Układający się do snu port Nyhavn musiał wytępić podobne widoki. Niespiesznym, swobodnym krokiem zmierzała ku oszczędnie nakreślonemu punktowi spotkania, kopcąc przy tym papierosa, i śledziła wzrokiem pejzaż otoczenia, nigdzie jednak nie dostrzegła biedoty podobnej mieszkańcom Ymira albo gnid rodem z Przesmyku. Żadnego ulicznego dziecka, żadnej kobiety o kusząco odsłoniętym kolanie i wyrysowanym udzie pod materiałem spranej spódnicy, żadnych naganiaczy do klubów i szemranych kasyn, nawet dźwięki spływające z restauracji i pubów były za grzeczne, za nudne. Szukała Magnusa pośród kolorowych kamieniczek i szumu wody, bez lęku. Nie czuła pod skórą, by stała mu się poważna krzywda, wielokrotnie wysyłał jej podobne wiadomości i choć czasem była to jego krew, równie często jucha należała do ludzi mających wątpliwe szczęście doprowadzić go do szału. Która z możliwości miała dziś okazać się prawdą?
    Bez trudu dostrzegła wreszcie jego masywną posturę - wzrost, którym piął się do nieboskłonu, mięśnie przebijające się przez woal ubrań, zmierzwioną brodę, rozwiane krucze pukle, niesfornie opadające mu na czoło. Stał o własnych siłach, lecz szybko rozszyfrowała, że gnębił go dyskomfort, a wieczorowi daleko było do świetnego. Znając go tak dokładnie, jak znała siebie samą, wiedziała, co mu doskwierało i gdzie lokalizował się ból już po samym kącie nachylenia jego ciała, a mimo to nigdy nie odmawiał jej uśmiechu, zarezerwowanego wyłącznie dla ich dwójki. Żył i tylko to się liczyło, żył i cokolwiek go spotkało, znów okazał się od tego silniejszy. Asterin dopaliła papierosa i niedbale wyrzuciła jego resztkę za siebie, na słowa brata w pierwszej kolejności odpowiadając buńczucznym uśmiechem.
    - Spierdalaj - prychnęła, jej oczy jednak pałały siostrzaną czułością, bo wiedziała, wiedziała od zawsze, że był jedynym człowiekiem, który nigdy by jej nie skrzywdził ani nie zdradził. Kiedyś o to samo podejrzewała jeszcze Vernera, dopóki czerń wypalonej przez niego Pieczęci umościła się w gnieździe jej dłoni, a naiwność została wydarta spod kopuły jasnych włosów. - Nie musiałeś się dla mnie tak stroić - dodała, wskazując jego tu i ówdzie osmolone ubranie, po czym przybrała zszokowany wyraz twarzy i nachyliła się ku niemu teatralnie, z opuszkami palców opartymi na swoim sercu. - Nie mów, że nawet gacie zmieniłeś - szepnęła, by po chwili zmyć z siebie nieudolne aktorstwo parsknięciem, cichym, ostrym, a przy tym wciąż - ciepłym. Cały czas przeciągała także spojrzeniem po jego ciele, widziała mapę poparzeń kaleczących naskórek wściekłym czerwonym całunem, widziała pył przylegający do kolorytu jego karnacji, przekonała się również, że nie byłoby to niczym dziwnym, jeśli krew brocząca papier dostarczony wiewiórczym posłańcem miałaby należeć do niego.
    Krew nie była powodem do zmartwień, spajała ich ze sobą, krew ich rodziny, krew ich walk, krew ich ofiar, krew ich własnych ran, a on wciąż stał na własnych nogach i potrafiłby cisnąć gromem ze sczerniałych żył, więc nie miała, przynajmniej póki co, powodów do obaw.
    - Wiem, że jak się umyjesz, to to jest aberracja - mruknęła wyzywająco, lecz tym razem szybko spoważniała i przeszukała zakamarki pamięci, tropiąc skojarzenia związane z tym słowem - ogólnikowe, nigdy nie zgłębione, nigdy też nie dostatecznie dla niej interesujące, by zapragnęła dowiedzieć się więcej. Magnus jednak nie zaczął mówić o tym bez powodu, pytanie ciśnięte zaraz po powitaniu, gdy wyglądał w ten sposób, sugerowało, że cokolwiek mu się przytrafiło, miało to związek z rzeczonym zagadnieniem, zmarszczyła więc brwi i wzruszyła ramionami. - Niedużo, a co? - spytała, pewna, że i bez tego wyjawiłby powód, dla którego właśnie ten temat był pierwszym prawdziwym, jaki zdecydował się poruszyć.
    Amatora krótkiego życia, który połasił się na zdarcie z Magnusa skóry, skwitowała zaledwie pokiwaniem głową, to kwestia Kruczych przykuła jej uwagę na dłużej i Asterin instynktownie rozejrzała się dokoła, jakby zza ocienionego winkla w każdym momencie mieli wyskoczyć funkcjonariusze węszący za jego śladem. Mimo to Nyhavn nie zdradził niepożądanej obecności, więc wróciła wzrokiem do brata, przeciskającym się przez zmrużone powieki.
    - Ile ptaszysk zabiłeś? - zapytała konkretnie, mając nadzieję, że liczba ofiar jego nienawistnego gniewu okaże się imponująca. Przecież nie mogło chodzić o pojedynek z jednym tylko człowiekiem, bo kim musiałby być ów nieznajomy, by pozostawić Magnusa w takim stanie? Ciekawość rozlewała się w siateczce jej żył, była spragniona jego opowieści jak ośmiolatka, wyprowadzana z Trondheim pod osłoną nocy przez zbyt spiętego nastolatka, milczącego, zdecydowanego i zaradnego, uliczną znajdę prowadzącą za sobą drepczącą mu po piętach dziewczynkę. - Aha, a ja ci wyglądam na darmowego felczera. Nie chce ci się wyłożyć talarów, więc biegniesz do siostry? - burknęła, krzywo uśmiechnięta, unosząc dłoń do jednego z najrozleglejszych poparzeń. Nie wydawało się zbyt poważne, ale nie miała wątpliwości, że szczypało jak cholera, szczególnie - gdy lekko przycisnęła do niego półksiężyc paznokcia. Jej oczy błysnęły przy tym butnie, tylko na chwilę, zanim cofnęła dłoń i zatrzymała palce nieopodal jego ciała, już go nie podrażaniając. - Sótthreinsa - zainkantowała. Pajęczyna czarnych żył odznaczyła się pod płachtą skóry, oczy zamgliły się bielą, ale tym razem na jej wezwanie nie odpowiedziała związana z tym procesem magia zakazana, a lecznicza: zaklęcie odkażające, pierwszy rozsądny stopień w jej repertuarze radzenia sobie z pokłosiem zarobionych na ulicy sińców, ran, otarć i rozcięć.  

    11 + 5 = 16 uff
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Asterin Eggen' has done the following action : kości


    'k100' : 11
    Nieaktywni
    Magnus Eggen
    Magnus Eggen
    https://midgard.forumpolish.com/t855-magnus-eggen#3742https://midgard.forumpolish.com/t3633-magnus-eggen#36747https://midgard.forumpolish.com/t3634-gunnr#36751https://midgard.forumpolish.com/


      Niczym dwie strony tej samej monety — obydwoje zatruci ciemnością, naznaczeni niekończącym się szaleństwem skrzącym opiłkami w wygłodniałych spojrzeniach, którymi obejmowali rzeczywistość przelewającą się między palcami ubrudzonymi szkarłatną posoką, nieważne jak długo, jak intensywnie próbowali domyć własne dłonie; krew zawsze pozostawała. Niezmywalny atrament wypływający z ludzkich arterii zbyt kruchych i tak przerażająco delikatnych w zetknięciu ze śmiercionośnymi zaklęciami rozsadzającymi serca, eksplodującymi czaszki, wykrawającymi od zewnątrz każdego, kto nierozważnie stanął na drodze, zignorowawszy infernalne sylwetki demonów majaczących pod taflą przejrzystego błękitu bądź ponurego brązu przechodzącego w pewnym momencie w czerń.
      We wszystkim
      — w gorejącym gniewie, w obezwładniającym zmysły szaleństwie, w nieugaszonym pragnieniu śmierci pragnącej więcej i więcej, nieważne jak wiele żywotów odebrali, tych było wiecznie za mało —
      tkwili
      r a z e m.
      Wspólnie dźwigali na ramionach brzemiona przeszłości, akceptując własną naturę wraz ze wszelkimi niedoskonałościami, które odważnie przekuwali w oręż zniszczenia, w narzędzia służące później do odnoszenia zwycięstw, dostrzegając w tych pęknięciach, skazach czy wyraźnych znamionach zarysowanych ostrym konturem na porcelanowych policzkach, ukryte piękno. Dorastające w zatęchłych zaułkach człowieczych serc strawionych przedwcześnie pierwotnymi instynktami przetrwania, wyrastające na najbardziej jałowej ziemi zroszonej miernym deszczem raz na wiele miesięcy, napiętnowane od najwcześniejszych lat mianem abominacji, bowiem tak byli traktowani od samego początku; dwójka sierot odartych w godności, która zaprowadziła wprost do Przesmyku, skąd nikt nie mógł się wydostać, nieważne jak zaciekle próbował. Oni nie próbowali, nie walczyli o lepsze,
      (Lepsze? Czyli jakie… zastanowił się.)
      wręcz przeciwnie, przyjęli zakrzywiony obraz nowej egzystencji, by uczynić własną i mimowolnie spuścili ze smyczy najbardziej nieokiełznane demony zasiadające pod sklepieniem wypaczonych umysłów, pozwalając całej furii, gniewnym bestiom, złaknionym terroru marom zawisłym na skraju ust, wyruszyć na wieczne łowy; niekończące się polowanie, którego słodką konsekwencją był chaos.
      Pożoga trawiąca zbolałe serca rozprzestrzeniała się zachłannie, wspinała przez korzenie wieloletnich drzew ku rozłożystym gałęziom, zagryzała z lubością oznaki jakiegokolwiek życia, spopielała młodsze odnogi rachitycznych patyków, odbierała kształt zazielenionym liściom układającym w kompozycję korony, wreszcie sięgała rozkwitających pąków roztaczających w eterze mdławą woń ulotnej nadziei na nowy początek, który nigdy nie nadchodził. Wszystko sprowadzało się do błędnego koła, gdzie każdy element następował jeden po drugim w namacalnej powtarzalności, w doskonale znanym cyklu, kontrolowanym przez rodzeństwo z niebywałą precyzją, dlatego rzadko martwili się o siebie nawzajem — przerażenie, jako słowo, dla Magnusa zdążyło utracić wartość dekady wcześniej, zacierając się wraz z cząstkami zamierającego człowieczeństwa. Pozwolił sobie na milczenie, podczas którego obserwował z przenikliwością drapieżnika każdy, nawet najsubtelniejszy ruch smukłej sylwetki wyłaniającej się z przestrzeni niczym mglista fantasmagoria wychylająca zza kontuaru snu, odnajdując bunt migoczący w zaciętości oczu i rozjuszenie wkomponowane we wszystkie kroki niczym agresywny ornament melodii nadpisanej na oryginalny utwór cenionego kompozytora, i delikatny uśmiech zaległ mężczyźnie w kącikach oczu.
      Była szczera oraz bezkompromisowa, jak zawsze.
      Bezwzględna w wydawanych osądach, pogardzająca słowami pocieszenia, co — najprawdopodobniej — przejęła od niego, jednocześnie ze wszystkich osób przemykających ulicami Midgardu łypiącego nań nieprzychylnie, Asterin jako jedyna posiadała przywileje nieosiągalne dla kogokolwiek innego, nieważne jak blisko byliby z mężczyzną nazywanym przez niektórych samym diabłem. Była jego siostrą.
      Jego
      k r w i ą.
      Jego światłem w obezwładniających ciemnościach, nawet jeśli od dzieciństwa przeżarta bezdennym mrokiem, to wciąż niczym morska latarnia utrzymywała Magnusa ponad powierzchnią otchłannych, zimnych głębin zatracenia usiłującego wciągnąć do królestwa splatającego złudnie uroczą frenezję z obłędem wgryzającym się opiłkami w firmament czaszki. Sięgnięty jej szorstkim powitaniem parsknął śmiechem, szczerym i krótkotrwałym, jednak przeznaczonym tylko dla niej, bo przynajmniej tyle mógł ofiarować.
      — Jesteś urocza jak zawsze — odpowiedział cicho. Wywrócenie oczami, iście teatralne, machinalnie podążyło za wyraźnym westchnieniem będącym ironiczną reakcją na wypowiedziane słowa rozrysowujące pomiędzy nimi obraz prawdziwego rodzeństwa, którego w innych okolicznościach, może nawet w innym wszechświecie, prawdopodobnie nikt nie podejrzewałby o niekończące się zbrodnie oraz złe uczynki rozrzucone gdzieś za plecami. — Tylko nie opowiadaj o tym pozostałym, muszę zachować nieskazitelny wizerunek — wymruczał ze wtłoczonym w głoski zmęczeniem starego człowieka twierdzącego, że zdążył przeżyć wszystko, co powinno zostać doświadczone na całej rozciągłości życia.
      Pozwolił jej przesunąć palcem przez wyraźne rany, rozrysować poglądowy szkic każdego obrażenia odniesionego niejako wbrew sobie, zarazem na własne życzenie, zachowując przy tym nieludzki spokój rozlewający się przyjemnie kojącym nektarem przez korytarze żył; przestał interesować się własnym stanem, poparzenia zostały gwałtownie zredukowane do wspomnienia wepchniętego w gardziel przeszłości tak dawnej, iż niemalże przeżartej rdzą, chociaż ciało wciąż reagowało instynktowym napięciem i skurczami przy każdym, znajomym dotyku naznaczającym zranioną tkankę, to myślami dryfował daleko stąd, oplatając potężnym uściskiem niezwykłe zjawisko doświadczone pierwszy raz na własnej skórze.
      Rozpierzchnięte w różnorodne kierunki myśli niczym przyciągnięte magnesem naraz powróciły na poprzedni tor, krążąc po orbicie pytań nieposiadających wszak jeszcze żadnej odpowiedzi, jednak to wcale nie sprawiało, że zainteresowanie Magnusa miałoby jakkolwiek osiąść na dnie. Rodzice zawsze powtarzali dzieciom, jakoby ciekawość prowadziła wprost w ramiona piekielnych czeluści i niewiele się pomylili.
      Przekrzywił lekko głowę, pogrążony w charakterystycznym milczeniu.
      Co gdyby…
      — To właśnie aberracje tak mnie urządziły — głos wreszcie zburzył ciszę zaległą pomiędzy rodzeństwem. — Nigdy nie spodziewałem się, jakie zaskakujące konsekwencje mogą przynieść takie wypaczenia magiczne. Naturalnie, że słyszałem o tym w przeszłości, jednak ujrzeć na własne oczy i jeszcze doświadczyć tej niezwykłej siły… — Spojrzenie instynktownie prześlizgnęło się przez przestrzeń dookoła, kiedy Asterin pozbawiona dyskretności rozejrzała się w poszukiwaniu funkcjonariuszy, chociaż mężczyzna wiedział, że wypowiedziana na odchodne inkantacja, za sprawą której zdołał wydostać się z botanicznych ogrodów, skutecznie wstrzymała pościg Kruczych Strażników, nim ten zdążył się zacząć. Mgliste obłoki zatruwające człowieka były wyjątkowo uciążliwe, przy odpowiednim natężeniu wręcz niebezpieczne i grożące potężnymi obciążeniami organizmu, tym bardziej jeśli nieszczęśliwe targi nawiedziło widmo zaburzające każde z zaklęć. — Jestem ciekawy, skąd aberracje wzięły się w tym miejscu… Dobrze byłoby się temu przyjrzeć. — Spojrzenie zaskrzyło głodem niedającym się łatwo rozszyfrować ani zdefiniować, pozwalając jedynie na sferę domysłów, bowiem tylko Magnus rozumiał, dokąd zaprowadziły go niewypowiedziane dywagacje.
      Co gdyby sięgnąć takiej potęgi…
      Jej głos momentalnie wyszarpnął ze splecionych macek niebezpiecznych przedsięwzięć.
      — Na ptaszyka przyjdzie jeszcze kolej, Asterin. — Spoważniał momentalnie, spoglądając jej głęboko w oczu. — Nie zapominaj, że jesteśmy na cudzym terytorium. Głupotą byłoby jawne mordowanie Kruczych, kiedy dookoła roiło się od świadków; zresztą aberracje z łatwością wypaczyłyby każdą inkantację, wszystko przypominało loterię, gdzie zyski i straty rozkładały się w niebezpiecznych proporcjach. Niewiele brakowało, bym skończył ze znacznie poważniejszymi obrażeniami — na szczęście oberwałem rykoszetem. — Przywołał przed oczami wspomnienie rudowłosej dziewczyny, przez którą wszystko przybrało nieciekawy dla Magnusa obrót wydarzeń, pomimo wcześniejszego uratowania życia właśnie przez nieznajomą.
      Już zamierzał odwrócić wzrok, kiedy siostra pochwyciła go własnymi słowami i jedna brew Norwega powędrowała ku górze, chociaż na twarzy ponownie błąkało się szczere rozbawienie.
      — Och, potraktuj to jako darmową praktykę. — Lekceważąco wzruszył ramionami, wreszcie przenosząc spojrzenie na portowe zabudowania rozciągające się przed oczami, wciąż pogrążone w marazmie będącym sojusznikiem zaślepionego rodzeństwa; przyciąganie niechcianej uwagi byłoby teraz niepotrzebną komplikacją, która mogłaby błyskawicznie doprowadzić do konfrontacji, a tę — w obecnym stanie — mógłby zakończyć z poważniejszymi ranami. Nie rozpatrywał tego w kategorii przegrać bądź wygrać, ponieważ jakiejkolwiek porażki nie dopuszczał do siebie, jednak wdawanie się w pojedynki przy świeżych ranach naznaczających skórę tak wyraźnie, iż praktycznie wyczuwał swąd poparzonej tkanki nawet teraz, zakrawało o głupotę.
      Była również Ona — jedyna słabość, którą Magnus posiadał i zarazem jedyna osoba, dla której spopieliłby calutki świat, jeśli to pozwoliłoby zachować jej rzeczywistość w sferze namacalnego bezpieczeństwa, chociaż (o czym obydwoje wiedzieli) na to było za późno; o całe dekady za późno, czego niekiedy nie potrafił sobie wybaczyć.
      Niewiele więc pozostało.
      Niewiele mógł uczynić, co nie zmieniało faktu, że zamierzał spróbować.
      Przyrzeczenie, które tamtego dnia wyszeptał jej we włosy, wciąż obowiązywało; wiło się ze złowrogim pomrukiem w podskórnych impulsach zaczynających się i kończących na człowieku zarysowanym pod sklepieniem czaszki czarnym konturem zawołania, jakim wciąż się doń zwracali, i chociaż wiele zawdzięczali mężczyźnie odpowiedzialnemu za kompletną defenestracją własnego człowieczeństwa oraz wyparcie większości uczuć okazywanych światu na zewnątrz, to wciąż było ujemne w zetknięciu z krzywdą, którą Jej wyrządził.
      Ostrzegałem cię, głupcze…
      Usłyszał sarkastyczny chichot własnych myśli.
      — Asterin — sięgnął siostrę imieniem w sposób, który należał do rzadkości; wkładając w jedno słowo niespotykany ogrom czułości ograniczonej do pojedynczych momentów, prawdopodobnie policzalnych na palcach jednej ręki, może dwóch; teraz było to bez znaczenia. — Pamiętasz, co mówiłem przed wyjazdem do Kopenhagi? Pamiętasz, że obiecałem ci zemstę, prawda? — Obydwoje wiedzieli, czego dotyczy wspomniana vendetta oraz czyje życie wkrótce planował zakończyć.
      Ponownie powrócił do niej spojrzeniem.
      — Nadszedł czas, bym wreszcie ci ją dał.
      I pomógł w jej osiągnięciu — bez względu na wszystko.





    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.