08.06.2001 – Audytorium – I. Vanhanen & U. Laine
2 posters
Ilmari Vanhanen
Re: 08.06.2001 – Audytorium – I. Vanhanen & U. Laine Czw 4 Kwi - 20:54
Ilmari VanhanenWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Turku, Finlandia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : inżynier magii, pracownik naukowy Instytutu Kenaz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : krogulec
Atuty : obieżyświat (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 8 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 27 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 21
08.06.2001
Przesunął palcami po strunach, a te wygięły się lekko pod naciskiem. Dźwięk ich rezonującego poprzez drewno powrotu rozdarł ciszę i przeciął przestrzeń, odbijając się dzwoniącym echem poniżej wysokich skrzyżowanych sklepień audytorium. Poderwał wzrok, obiegł nim rzędy siedzeń od strzelistych neogotyckich okien do na wpół uchylonych drzwi, jak gdyby obawiał się cudzej obecności i świadków dla kolejnej, nieśmiałej próby wiedzionej tą samą zawsze ciekawością. Po raz pierwszy położył dłonie na kantele jako dziecko, w domu rodzinnym matki nad Pielinen, gdzie nawet cisza snuła opowieści obrazami dawnych herosów. Zza splamionych wstęgami światła drzew – postawionych na baczność sosen i brzóz jak kolumny podtrzymujących leśną architekturę – prześwitywała srebrzysta tafla jeziora, które przecięło krajobraz nieregularną klingą. Pamiętał łagodny uśmiech dziadka, gdy melodia wyrywała się jego kontroli, zbyt wolna, niosąca się ostrym zgrzytem na zewnątrz i nieprzyjemnym dreszczem po ciele. Pamiętał też, że brakło mu ostatecznie cierpliwości dla spokojnych tłumaczeń. Przyglądał się zatem, jak ogorzałe i pomarszczone ręce starca przygotowywały instrument, jak wciąż wprawnie tańczyły raz nadanym rytmem. Słuchał wreszcie, oniemiały i oczarowany, historii mądrego Väinämöinena i szczupaczej szczęki, która rozbrzmiała wśród ości szarpaną muzyką. Może była to tylko wybujała wyobraźnia chłopca, ale zdało mu się wtedy, że wyrwana ze starego mitu przyroda chyli się nasłuchując, szumi wiatrem i wodą w akompaniamencie.
Rozpięta na trochejach melodia już zawsze miała pachnąć mu żywiczną wonią lasu i ciepłem tamtego letniego wieczora w Północnej Karelii. Nigdy nie pojął pieśniarskiego rzemiosła, nie mając talentu do słów, a może i wystarczającego przekonania, by obedrzeć poezję z trzymanej pod powierzchnią głosek tajemnicy. Ciekawość ulokował w tykającym ruchem trybików języku maszyn, upatrując niemniejszego czaru w zrozumieniu, które pozwalało przekładać wizję przyszłości na rzeczywistość. Nie widział, by jego decyzje odbiły się rozczarowaniem w jasnym spojrzeniu dziadka. Niedostrzeżone konsekwencje urwanego dziedzictwa ukuły go później w obcej mu nostalgii za przeszłością i zrodziły potrzebę zachowania jej fragmentu. Na pustym podwyższeniu kantele oczekiwało więc głucho na umiejętne palce, zdolne wydobyć z niego brzmienie wiersza, Ilmari przystąpił natomiast do pracy dużo mu bliższej.
Równe uderzenia cudzych kroków zastały go wśród brzękotu narzędzi, które stłoczone w kartonowym pudle, uderzały o siebie z każdym jego przestawieniem. Skupiony na rozważaniach biegnących po rozpraszającej dźwięki przestrzeni, w pierwszym odruchu nie poświęcił przybyszowi uwagi. Uznał, że ten był pracownikiem instytutu, bądź przedwcześnie przybyłym słuchaczem, kręcącym się bez celu w miejscu organizowanego występu. W pomyłce zorientował się po chwili, gdy rzut okiem na tarczę zegarka przypomniał mu o upływie czasu, a ten o zawieszonym przed kilkoma dniami ogłoszeniu i umówionym spotkaniu.
— Pan Laine? — pytaniem upewniał się raz co do osoby, a dwa własnej pamięci do obcego nazwiska znanego jedynie z korespondencji. Przekonał się, że potrzebuje pomocy – przy rozstawianiu sprzętu i zawsze nieprzewidzianych problemach – gdy w plany najeżyły się komplikacjami. Łatwymi do uniknięcia, gdyby nie upór jego i starego Lehto, zbyt może przywiązanych do obrazu śpiewaka run otoczonego publicznością. — Dzień dobry. Chciałbym najpierw wiedzieć, czy ma pan pytania o warunki pracy? Jeśli nie, wspomniał pan o doświadczeniu z magią twórczą?
Urmas Laine
Re: 08.06.2001 – Audytorium – I. Vanhanen & U. Laine Czw 9 Maj - 3:14
Urmas LaineWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kohtla-Järve, Estonia
Wiek : 29 lat
Status majątkowy : biedny
Zawód : właściciel łaźni "Laguz Njorda" w Górach Bardal, twórca masek
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : Leming
Atuty : Pasjonat run (I), Twórca (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 7 / magia natury: 8 / magia runiczna: 13 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 22 / sprawność: 8 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Od potężnych uniwersyteckich przestrzeni, kręci się Urmasowi w głowie. Początkowo błądzi po stworzonym kotłowisku nieznanych sobie pomieszczeń. Noszą ślady przeszłych pokoleń i pewnie będą tutaj wciąż, gdy on zniknie z powierzchni ludzkiego świata. Z Midgardu. Pozostawi obecną skorupę, wędrując prosto do może Walhalii, może do innego przeznaczonego mu lokum w Asgardzie. Albo gdziekolwiek indziej. Tam, gdzie będą chcieli go przyjąć. Helheim nie zdaje się aż tak przerażającą opcją. Laine to nie typ wojowniczka, co utrudnia znalezienie prostej drogi do krainy wiecznego szczęścia i chwały.
Mija zaskoczonych potencjalnych profesorów. Wybrana dzisiaj maska, nie tak barwna i szczegółowa jak często Urmasowi się zdarza, przyciąga mrowie spojrzeń. Tożsamość zostaje zweryfikowana wcześniej, prezentuje ochronie skrywane oblicze pospiesznie i zaraz je chowa pod drewnianym i cienkim tworem. Pękłyby dawno, gdyby nie wykorzystane czary i runy narysowane po wewnętrznej stronie. Nawiązuje do Bragiego poprzez wyciosany podłużny kształt. Na powierzchni dłutem sporządzone są srebrzyste struny, poruszające się pod wpływem muzyki.
Przystaje na trochę przy jednym z okien, wychodzących na ogrody. Widzi śmiejącą się grupkę studentów, odpoczywających pod wysoką leszczyną. Nie ma jak sprawdzić, o czym rozmawiają, ale stawia, że się relaksują między zajęciami dodatkowymi. W takich momentach Urmas zastanawia się jak potoczyłoby się jego życie, gdyby podjął dalszą naukę. Byłby jednym z tych beztroskich widzących, pozostawiających wszelkie wątpliwości i rozterki za sobą? Rozwinąłby karierę, ciesząc się uznaniem wśród innych, jego podobnych?
Zostawia ten widok i te myśli. Nie żałuje podjętych działań i poświęcenie się łaźni po śmierci dziadka. Nie ma żalu do siebie, że nie jest szanowany i rozpoznawalny na midgardzkich ulicach. Palce dotykają maski, upewniając się, że się nie przekrzywia.
Takie życie, życie uniwersyteckie, nie jest dla niego. Spoglądanie z daleka, zza szyby, jest wystarczające. Uśmiech migocze mu delikatnie na twarzy, niewidoczny dla reszty.
Idzie tak długo, aż trafia pod właściwe drzwi. Wchodzi na otrzymane wcześniej zaproszenie, wyszczególnione w wymienianych między nimi listami. Koncentracja obejmuje najpierw ostre łuki i zdobienia witraży. Na dłużej ciemne spojrzenie przytrzymują kształtki ceramiczne. Konstrukcji będącej tylko w określonych miejscach lub witającej go ze stronic starych ksiąg dziadka.
Obraz tańczący mu przed oczami jest niczym z pięknej opowieści. Opowieści, zdającej się nie być przeznaczonej dla jego uszu i oczu. Cienie drzewnych obserwatorów łączą się w znaczącym punkcie kulminacyjnym słońca, po tym jak Urmas wreszcie patrzy tam, gdzie powinien. Bez wielkości mądrości Väinämöinena, niebędący zdolny tak długo utrzymać się w łonie własnej matki. Na rozkwitającego miłośnika zanurzania się w przeszłości kultury.
Ciekawość i potrzeba doprowadzają go przed oblicze Ilmariego, kontaktu wyciągającą w jego stronę szczodrą rękę. Struny na masce Urmasa są w stanie gotowości. To delikatne dźwięki, goszczące w audytorium, ożywiają je i wprowadzają w trans.
Znajduje się w marzeniu sennym? Drzwi wybrał nieodpowiednie? Poprawia kołnierz prostej, wyświechtanej szarej koszuli. Pozwala sobie na ukryte uszczypnięcie. Nic to nie zmieni, ale i tak to robi. Z przekorności.
Może się łudzi, że spłynie na niego zrozumienie za sprawą tak prostego triku. Wie dobrze, zapamiętuje z wymienianych wiadomości, że Ilmari jest na wyższym poziomie życia. Ma dobre wykształcenie i pewniejsze pochodzenie. Używa dużo obcych dla Urmasa słów, pobudzając tym samym jego szare komórki. Na tę okazję odkurza słownik, chcąc dobrze rozumieć rozmówcę. Uczy się, odkrywa nieznany dotąd świat, sięga po publikacje polecone mu przez Vanhanena.
Przed wejściem do audytorium jest pewny. Pewność ta traci na sile na dźwięk głosu, stanięcie naprzeciw młodego inżyniera. Jest onieśmielony panującą atmosferą i zaangażowaniem mężczyzny.
Kiwa wreszcie głową. Rzadko mówi, robiąc to przy zaistnieniu określonych warunków. Jednym z nich jest desperacja. Drugim konieczność.
Oddaje Ilmariemu prowadzenie, podwijając rękawy sentymentalnej koszuli. Liczy, że maska nie będzie mu przeszkadzać. Twarz niechętnie prezentuje, bezpieczniej czując się za odcinającą go od świata barierą ochronną.
Pisanie jest łatwiejsze niż mówienie. Różnica w odbiorze może być więc kolosalna. Chce wierzyć, że nie będzie to czynnikiem wyzwalającym porażkę w komunikacji między nimi. W listach tkwiła nadzieja na obiecującą szansę chwilowego wyjścia Urmasa z jego bańki.
— Proszę powiedzieć, ile czasu jest przewidziane na całe zlecenie i czy powinienem do czegoś przywiązywać więcej uwagi... — kaszle krótko. Nieczęsto robi użytek ze swojego głosu, co ma swoje konsekwencje. Na drugie pytanie kiwa zwyczajnie głową, drugi raz, przybliżając się do stanowiska Vanhanena. Stworzona przez niego maska staje się lepiej widoczna, mając zapewne być potwierdzeniem powiązania Laine'a z innowacyjnym filarem magii o który go pytano.
Mija zaskoczonych potencjalnych profesorów. Wybrana dzisiaj maska, nie tak barwna i szczegółowa jak często Urmasowi się zdarza, przyciąga mrowie spojrzeń. Tożsamość zostaje zweryfikowana wcześniej, prezentuje ochronie skrywane oblicze pospiesznie i zaraz je chowa pod drewnianym i cienkim tworem. Pękłyby dawno, gdyby nie wykorzystane czary i runy narysowane po wewnętrznej stronie. Nawiązuje do Bragiego poprzez wyciosany podłużny kształt. Na powierzchni dłutem sporządzone są srebrzyste struny, poruszające się pod wpływem muzyki.
Przystaje na trochę przy jednym z okien, wychodzących na ogrody. Widzi śmiejącą się grupkę studentów, odpoczywających pod wysoką leszczyną. Nie ma jak sprawdzić, o czym rozmawiają, ale stawia, że się relaksują między zajęciami dodatkowymi. W takich momentach Urmas zastanawia się jak potoczyłoby się jego życie, gdyby podjął dalszą naukę. Byłby jednym z tych beztroskich widzących, pozostawiających wszelkie wątpliwości i rozterki za sobą? Rozwinąłby karierę, ciesząc się uznaniem wśród innych, jego podobnych?
Zostawia ten widok i te myśli. Nie żałuje podjętych działań i poświęcenie się łaźni po śmierci dziadka. Nie ma żalu do siebie, że nie jest szanowany i rozpoznawalny na midgardzkich ulicach. Palce dotykają maski, upewniając się, że się nie przekrzywia.
Takie życie, życie uniwersyteckie, nie jest dla niego. Spoglądanie z daleka, zza szyby, jest wystarczające. Uśmiech migocze mu delikatnie na twarzy, niewidoczny dla reszty.
Idzie tak długo, aż trafia pod właściwe drzwi. Wchodzi na otrzymane wcześniej zaproszenie, wyszczególnione w wymienianych między nimi listami. Koncentracja obejmuje najpierw ostre łuki i zdobienia witraży. Na dłużej ciemne spojrzenie przytrzymują kształtki ceramiczne. Konstrukcji będącej tylko w określonych miejscach lub witającej go ze stronic starych ksiąg dziadka.
Obraz tańczący mu przed oczami jest niczym z pięknej opowieści. Opowieści, zdającej się nie być przeznaczonej dla jego uszu i oczu. Cienie drzewnych obserwatorów łączą się w znaczącym punkcie kulminacyjnym słońca, po tym jak Urmas wreszcie patrzy tam, gdzie powinien. Bez wielkości mądrości Väinämöinena, niebędący zdolny tak długo utrzymać się w łonie własnej matki. Na rozkwitającego miłośnika zanurzania się w przeszłości kultury.
Ciekawość i potrzeba doprowadzają go przed oblicze Ilmariego, kontaktu wyciągającą w jego stronę szczodrą rękę. Struny na masce Urmasa są w stanie gotowości. To delikatne dźwięki, goszczące w audytorium, ożywiają je i wprowadzają w trans.
Znajduje się w marzeniu sennym? Drzwi wybrał nieodpowiednie? Poprawia kołnierz prostej, wyświechtanej szarej koszuli. Pozwala sobie na ukryte uszczypnięcie. Nic to nie zmieni, ale i tak to robi. Z przekorności.
Może się łudzi, że spłynie na niego zrozumienie za sprawą tak prostego triku. Wie dobrze, zapamiętuje z wymienianych wiadomości, że Ilmari jest na wyższym poziomie życia. Ma dobre wykształcenie i pewniejsze pochodzenie. Używa dużo obcych dla Urmasa słów, pobudzając tym samym jego szare komórki. Na tę okazję odkurza słownik, chcąc dobrze rozumieć rozmówcę. Uczy się, odkrywa nieznany dotąd świat, sięga po publikacje polecone mu przez Vanhanena.
Przed wejściem do audytorium jest pewny. Pewność ta traci na sile na dźwięk głosu, stanięcie naprzeciw młodego inżyniera. Jest onieśmielony panującą atmosferą i zaangażowaniem mężczyzny.
Kiwa wreszcie głową. Rzadko mówi, robiąc to przy zaistnieniu określonych warunków. Jednym z nich jest desperacja. Drugim konieczność.
Oddaje Ilmariemu prowadzenie, podwijając rękawy sentymentalnej koszuli. Liczy, że maska nie będzie mu przeszkadzać. Twarz niechętnie prezentuje, bezpieczniej czując się za odcinającą go od świata barierą ochronną.
Pisanie jest łatwiejsze niż mówienie. Różnica w odbiorze może być więc kolosalna. Chce wierzyć, że nie będzie to czynnikiem wyzwalającym porażkę w komunikacji między nimi. W listach tkwiła nadzieja na obiecującą szansę chwilowego wyjścia Urmasa z jego bańki.
— Proszę powiedzieć, ile czasu jest przewidziane na całe zlecenie i czy powinienem do czegoś przywiązywać więcej uwagi... — kaszle krótko. Nieczęsto robi użytek ze swojego głosu, co ma swoje konsekwencje. Na drugie pytanie kiwa zwyczajnie głową, drugi raz, przybliżając się do stanowiska Vanhanena. Stworzona przez niego maska staje się lepiej widoczna, mając zapewne być potwierdzeniem powiązania Laine'a z innowacyjnym filarem magii o który go pytano.
My river's slowing down
Know where you'll wind up
Cross my water 'til you drown
I feel it
Ilmari Vanhanen
08.06.2001 – Audytorium – I. Vanhanen & U. Laine Czw 4 Lip - 17:44
Ilmari VanhanenWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Turku, Finlandia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : inżynier magii, pracownik naukowy Instytutu Kenaz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : krogulec
Atuty : obieżyświat (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 8 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 27 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 21
Przygląda się masce, dziełu obcego mu rzemiosła, jak wychyla się niewyraźna z cienia, wyostrza dzięki rozsianej na jej powierzchni nieregularnej siatce plam światła, wprawianych w drganie podmuchem wiatru w gęstym listowiu starego dębu wyglądającego zza wysokich okien. Przygląda zbyt długo, wyobrażając sobie wprawny ruch dłuta i taniec poderwanych opiłków magii na fakturze drewna, zapominając między tymi obrazami, że ciekawość, sącząc się ze wzroku, może nieprzyjemnie drażnić nachalną obecnością. Wymienili kilka listów, zdawkowych z początku i kreślonych oficjalnym tonem, który ustąpił dopiero dociekliwości. Vanhanen wyjaśnił ją sobie koniecznością dokonania wyboru, ale przy pisaniu palce świerzbiła raczej niewiedza w dziedzinie magii której miał być mistrzem, a która w organicznym niemal chaosie tworzenia rozwijała nowe gałęzie, wypuszczała pędy innowacyjne, innym razem piękne, czasem niebezpieczne. Z kolejną myślą cudzy dyskomfort – potencjalny ale prawdopodobny – wpędza go w końcu w zakłopotanie, każe cofnąć o krok do własnych narzędzi i pobrzmiewających przez przestrzeń echem słów pytania.
— Dziś spędzimy tu tylko najbliższe trzy godziny — odpowiada, odwracając się do rozłożonych na skraju sceny pudeł. — Jedną na przygotowanie, niecałe półtora występu, pół na porządki — wylicza, rozkładając wzdłuż krawędzi podwyższenia cylindryczne przyrządy, mieniące się ciepłym brązem i zimną stalą. Jeden zatrzymuje w dłoniach, z wyczuciem obraca kolejne pierścienie, dźwięczące metalicznym klikaniem zapadek. — Jeśli wszystko pójdzie według planu, umówię się z panem odnośnie pracy przy obróbce materiałów. Przydałaby mi się druga para uszu. — W postawie mężczyzny wypatruje potwierdzenia, że osiągnęli porozumienie. Ostatecznie decyduje się dopytać. — Odpowiedź pana satysfakcjonuje?
Wraca znów do narzędzi – stłoczonych na deskach parkietu mikrofonów i reduktorów szumu – sześcio- i pięciokątnych prostopadłościanów o delikatnym reliefie skrywających przepływ i logikę zaklęć. Przesuwa po jednym z nich palcem, błądzi między zakrętami wzoru, docierając do wypustki, która uwalnia mechanizm z ciasnych okowów metalu. Potrzeba zdecydowanego nacisku, by płaski dysk wystrzelił w powietrze za sprawą potencjału zgromadzonego w wygiętych zwojach blachy. Konstrukcja zatacza obrót wokół osi poziomej, następnie pionowej. Ruchy horyzontalny i wertykalny składają się płynnie na siebie, przyspieszają nie do rozróżnienia, gdy reduktor zawisa nieważki na wysokości oczu. Siła odśrodkowa utworzyła kulistą klatkę wokół smolistego serca centralnej sfery. Vanhanen łapie ją, gdy ciężka opada w dół.
— Projekt nie może wpływać na przebieg wydarzenia — kontynuuje zwolna. Organizatorzy w tym jednym przedstawili mu jasne warunki, a on przystanął na nie skinieniem głowy i zapewnieniem, że proces nagrania ukryje w cieniu zaklęć maskujących. — Z tego względu pierwszy priorytet to dyskrecja, musimy pozostać niewidoczni dla widowni i dla poety. — Magia wypływa z palców przejrzystą mgiełką świetlistych drobin, formułuje się tarczą dymu wokół sfery, aż słowa zaklęcia wprawią mechanizm w ruch i wzniosą do znów ponad powierzchnię otwartej dłoni, ku wysokim sufitom. Obraz audytorium załamuje się falami, które rozchodząc się półkoliście przez powietrze zdają twardnieć jak stygnąca tafla szklanej masy. — Słyszy mnie pan, panie Laine? — Ilmari przeprowadza ostatni test. Sam tkwi w utworzonej przez barierę jednostronnej ciszy własnego oddechu, skrzypienia nierównych desek starego parkietu, gdy kroczy wzdłuż krawędzi sceny.