:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Wrzesień-październik 2000
Strona 2 z 2 • 1, 2
10.10.2000 – Hala targowa, Trondheim – Diabelskie targi
5 posters
Prorok
10.10.2000 – Hala targowa, Trondheim – Diabelskie targi Wto 27 Sie - 12:17
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
First topic message reminder :
Szelesty rozmów – niekiedy o charakterze czysto prowokacyjnym, niekiedy, z kolei wiążące z najzwyklejszym, wpisanym w naturę miejsca, negocjowaniem ceny – zmieniły się momentalnie w jeden, gniotący zmysł słuchu jazgot. Wzrok wszystkich, przebywających na terytorium hali, oderwano od wcześniejszych obiektów, mogących liczyć na spontaniczne przejawy zaciekawienia, by poszybował w ograniczoną kotłującym się tłumem przestrzeń. Krzyki, rozlegające się przy stoisku, dla wielu uczestników spotkania niemożliwym do dostrzeżenia, przysłoniętym przez rozedrgane w zdenerwowaniu sylwetki, stały się źródłem, w stronę którego instynktownie pomknęły mnogie strumienie uwagi. Nie mogły, co oczywiste, zwiastować czegokolwiek dobrego; nikt jednak nie przewidywał równie czarnego, pnącego się scenariusza: jeden ze śniących, na oczach innych niemagicznych, przemienił się rychło w posąg. Każdy, choć odrobinę obeznany w dziedzinach magii mógł się domyślić, że zajście zaszło z udziałem rzuconej na przedmiot klątwy. Szczęście w nieszczęściu, najbliżej całego ekscesu znajdowała się Josefine Nansen, która, zaproszona z powodu doniesień o kontaktach ze śniącymi, stała się również świadkiem niefortunnego procesu. Sprzedawca, przy którego stoisku doszło do skandalicznego zajścia, siedział, osłupiały, wpatrując się tępo w przestrzeń; wydawał się szczerze przerażony lub doskonale maskujący posiadaną przez siebie wiedzę.
Josefine może porozmawiać z handlarzem. Jeśli zdecyduje się go wypytać, rzuca kością k100 na charyzmę; im większy wynik, tym mężczyzna okaże się bardziej skory do rozmowy.
Zmącona koncentracja Loara Lindahla przemieniła się wkrótce w zmąconą, zachowaną z trudnością równowagę – został potrącony przez niską, dotychczas zręcznie lawirującą postać, która, równie prędko podniosła się i zniknęła mu z oczu. W zamian za to, podeszwa buta Lindahla natrafiła na nowy obiekt, coś, czego dotąd nie było na połyskliwej posadzce. Była to rękawiczka, podpisana wyszytym inicjałem V.N., upuszczona, prawdopodobnie przez jegomościa w wyniku nieplanowanej kolizji. Materiał, z którego została wykonana, mógł się wydawać znajomy i bynajmniej niepowiązany ze światem śniących.
Loar może spróbować zbadać przedmiot. Próg wynosi w tym przypadku 35; wynik k100 sumuje się z pasującym atutem i statystyką wiedzy ogólnej.
Tyyne Toppinen, doglądająca przedsięwzięcia jako jedna z obserwatorów, którym Komisja powierzyła śledzenie panujących nastrojów i zachowań, wiedziała, że sytuacja wymknęła się spod kontroli. Miało miejsce zdarzenie zupełnie nieplanowane i niemal mrożące krew w żyłach, które przysporzy pracy nie tyle całej organizacji, co również, bez wątpienia, odnajdzie swoje niechlubne odzwierciedlenie w mediach. W chwili zdarzenia znajdowała się niemniej jednak daleko, próbując dyskretnie przyjrzeć się jednej z urzędniczek i śniącej, Sohvi Vanhanen. Niestety, ewentualne plany musiały być przełożone: na jedną z kobiet rzucił się niepozorny staruszek, zaciskając na ramionach suche, skrzywione reumatyzmem palce.
– Demon… Demon! – wychrypiał, co mogło świadczyć, że widział bezpośrednio wypadek; w obecnym stanie, nie wydawał się jednak skłonny do jakiejkolwiek współpracy.
Prorok rzuca kością k6. Wynik nieparzysty oznacza, że staruszek wpadł na Tyyne, wynik parzysty: Sohvi. Aby uspokoić staruszka, rzucacie kością k100 na charyzmę. Próg jest liczony osobno dla każdej z was i wynosi 60.
Czas na odpowiedź: 72 godziny (do 21.04, 23:59)
Uwaga! Przypominam, że tylko członkowie Komisji (Tyyne) i Departamentu (Sohvi), mogą mieć wiedzę na temat prawdziwej natury targów. Pozostałe osoby nie wiedzą, z jakiego powodu otrzymały zaproszenie.
10.10.2000
Szelesty rozmów – niekiedy o charakterze czysto prowokacyjnym, niekiedy, z kolei wiążące z najzwyklejszym, wpisanym w naturę miejsca, negocjowaniem ceny – zmieniły się momentalnie w jeden, gniotący zmysł słuchu jazgot. Wzrok wszystkich, przebywających na terytorium hali, oderwano od wcześniejszych obiektów, mogących liczyć na spontaniczne przejawy zaciekawienia, by poszybował w ograniczoną kotłującym się tłumem przestrzeń. Krzyki, rozlegające się przy stoisku, dla wielu uczestników spotkania niemożliwym do dostrzeżenia, przysłoniętym przez rozedrgane w zdenerwowaniu sylwetki, stały się źródłem, w stronę którego instynktownie pomknęły mnogie strumienie uwagi. Nie mogły, co oczywiste, zwiastować czegokolwiek dobrego; nikt jednak nie przewidywał równie czarnego, pnącego się scenariusza: jeden ze śniących, na oczach innych niemagicznych, przemienił się rychło w posąg. Każdy, choć odrobinę obeznany w dziedzinach magii mógł się domyślić, że zajście zaszło z udziałem rzuconej na przedmiot klątwy. Szczęście w nieszczęściu, najbliżej całego ekscesu znajdowała się Josefine Nansen, która, zaproszona z powodu doniesień o kontaktach ze śniącymi, stała się również świadkiem niefortunnego procesu. Sprzedawca, przy którego stoisku doszło do skandalicznego zajścia, siedział, osłupiały, wpatrując się tępo w przestrzeń; wydawał się szczerze przerażony lub doskonale maskujący posiadaną przez siebie wiedzę.
Josefine może porozmawiać z handlarzem. Jeśli zdecyduje się go wypytać, rzuca kością k100 na charyzmę; im większy wynik, tym mężczyzna okaże się bardziej skory do rozmowy.
Zmącona koncentracja Loara Lindahla przemieniła się wkrótce w zmąconą, zachowaną z trudnością równowagę – został potrącony przez niską, dotychczas zręcznie lawirującą postać, która, równie prędko podniosła się i zniknęła mu z oczu. W zamian za to, podeszwa buta Lindahla natrafiła na nowy obiekt, coś, czego dotąd nie było na połyskliwej posadzce. Była to rękawiczka, podpisana wyszytym inicjałem V.N., upuszczona, prawdopodobnie przez jegomościa w wyniku nieplanowanej kolizji. Materiał, z którego została wykonana, mógł się wydawać znajomy i bynajmniej niepowiązany ze światem śniących.
Loar może spróbować zbadać przedmiot. Próg wynosi w tym przypadku 35; wynik k100 sumuje się z pasującym atutem i statystyką wiedzy ogólnej.
Tyyne Toppinen, doglądająca przedsięwzięcia jako jedna z obserwatorów, którym Komisja powierzyła śledzenie panujących nastrojów i zachowań, wiedziała, że sytuacja wymknęła się spod kontroli. Miało miejsce zdarzenie zupełnie nieplanowane i niemal mrożące krew w żyłach, które przysporzy pracy nie tyle całej organizacji, co również, bez wątpienia, odnajdzie swoje niechlubne odzwierciedlenie w mediach. W chwili zdarzenia znajdowała się niemniej jednak daleko, próbując dyskretnie przyjrzeć się jednej z urzędniczek i śniącej, Sohvi Vanhanen. Niestety, ewentualne plany musiały być przełożone: na jedną z kobiet rzucił się niepozorny staruszek, zaciskając na ramionach suche, skrzywione reumatyzmem palce.
– Demon… Demon! – wychrypiał, co mogło świadczyć, że widział bezpośrednio wypadek; w obecnym stanie, nie wydawał się jednak skłonny do jakiejkolwiek współpracy.
Prorok rzuca kością k6. Wynik nieparzysty oznacza, że staruszek wpadł na Tyyne, wynik parzysty: Sohvi. Aby uspokoić staruszka, rzucacie kością k100 na charyzmę. Próg jest liczony osobno dla każdej z was i wynosi 60.
Czas na odpowiedź: 72 godziny (do 21.04, 23:59)
Uwaga! Przypominam, że tylko członkowie Komisji (Tyyne) i Departamentu (Sohvi), mogą mieć wiedzę na temat prawdziwej natury targów. Pozostałe osoby nie wiedzą, z jakiego powodu otrzymały zaproszenie.
Sohvi Vänskä
Re: 10.10.2000 – Hala targowa, Trondheim – Diabelskie targi Wto 27 Sie - 12:51
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Droga na wyższą warstwę architektury nie trwała długo, minęła jej między bezwiednymi mrugnięciami oczu, między splotem jednej myśli i kolejnej, w przyjemnym oddalaniu się wrzącego rejwachu od jej nerwów, w zagasaniu bezładnej entropii ruchów zachodzącej wokół, gdy przeciskały się między straganami w stronę schodów, i opadaniu spienionej wrzawy podnoszonej przez targające ludźmi emocje, jaką pozostawiały, szczęśliwie, za sobą. Pozwoliła Tyyne wyprzedzić się o krok, trzymając się w komfortowym dystansie jednego stopnia za nią, stukając obcasami eleganckich, biszkoptowych szpilek o skancerowaną fakturę krótkiej sekwencji schodów, następnie o wyfroterowaną posadzkę pasa wyższej kondygnacji, otwierającego się po jednej stronie widokiem na rozgrywający się w dole cyrk. Nie omieszkała posmakować barwnej abstrakcji chaosu wysokim spojrzeniem, tym razem nie tylko z powodu własnej pyszności, ale niezmiennie również nią okraszonym – trudno było stwierdzić przy tym, czy na kotłujące się pod jej wzrokiem głowy zesłała łaskę pobłażliwego uśmiechu czy raczej ciężar grymasu cierpkiego politowania, kąciki wiśniowych warg drgnęły jednak, w tym czy innym wypadku, zupełnie niestosownie.
Zrównała krok zaraz później z Tyyne, osadzając się z powrotem w wątku podjętego zadania, mając w zamiarze zaprezentować w końcu przyzwoicie własne nazwisko i stanowisko, by skorzystać z nareszcie uzyskanej chwili spokoju, porzuciła jednak tę intencję, dostrzegając wynurzające się z naprzeciwka sylwetki kobiety i mężczyzny. Miarkowała ich krótką, nieuważną chwilę, by dojść do prędkiego wniosku, że ich obecność tutaj nie była wcale przypadkowa – odgadywała, że cel obcej dwójki stawał w korzystnej analogii z ich celem, choć musiała przyznać, że mimowiedna myśl o kolizji interesów zdawała się bardziej ożywcza. W najgorszym wypadku ich kroki miały się minąć, tak jak mijały się kierujące nimi powody – rozczarowująco, bez żadnej stycznej.
Do bezpośredniego spotkania ostatecznie nie doszło, przynajmniej nie w taki sposób, w jaki wyobrażała to sobie Sohvi, niosąc już ku nim na ciemnej linii warg przewrotność pytania zmuszającego ich do konfrontacji, typowy dla niej zamiennik przywitania czy wyciągniętej do uścisku dłoni. Postać roztrzęsionego mężczyzny wcisnęła się między nich a oczekiwane przez Vanhanen starcie, drąc drżącymi krzykami jej scenariusz w strzępy, zanim zdążyłaby pogłębić jednak oschły grymas swoich ust, reakcja przeciwnej pary rozwiała wszelkie jej wątpliwości, co do ich nieprzypadkowości w tym miejscu.
Nie zamierzała wcinać się w przepuszczaną na delikwenta interwencję, zamiast tego kierując się do drzwi, za których klamkę już łapała Josefine. Widziała, że jej drobna dłoń opada zaciśnięta na uchwycie bezowocnie, że w końcu szarpie drzwi dla pewności mocniej, dalej bez widocznego efektu i wiedziona być może przeczuciem bardziej niż świadomym domysłem, przyśpieszyła kroku, by wsunąć się w przestrzeń między nią a mężczyzną przy oknie, strategicznie opierając przy tym ręce w wyrazie irytacji o talię, pozwalając by poły beżowego płaszcza rozchyliły się odwiedzione tym ruchem na boki.
– Na litość boską, albo otworzą ten przeklęty sezam, albo obiecuję im skaranie gorsze niż czterdziestu rozbójników, skoro już chcą bzdurzyć o podobnych bajkach – powiedziawszy to, głosem jadowicie szorstkim i zniecierpliwionym, podniesionym specjalnie, by odpowiednie uszy ją słyszały, obrócona do Loara i szarpiącego się mężczyzny tyłem, uśmiechnęła się z przekornym rozbawieniem do Josefine. Zamek puścił, drzwi ustąpiły, a imię mężczyzny świsnęło jej koło ucha, uchwycone w locie z łakomą uwagą.
Zrównała krok zaraz później z Tyyne, osadzając się z powrotem w wątku podjętego zadania, mając w zamiarze zaprezentować w końcu przyzwoicie własne nazwisko i stanowisko, by skorzystać z nareszcie uzyskanej chwili spokoju, porzuciła jednak tę intencję, dostrzegając wynurzające się z naprzeciwka sylwetki kobiety i mężczyzny. Miarkowała ich krótką, nieuważną chwilę, by dojść do prędkiego wniosku, że ich obecność tutaj nie była wcale przypadkowa – odgadywała, że cel obcej dwójki stawał w korzystnej analogii z ich celem, choć musiała przyznać, że mimowiedna myśl o kolizji interesów zdawała się bardziej ożywcza. W najgorszym wypadku ich kroki miały się minąć, tak jak mijały się kierujące nimi powody – rozczarowująco, bez żadnej stycznej.
Do bezpośredniego spotkania ostatecznie nie doszło, przynajmniej nie w taki sposób, w jaki wyobrażała to sobie Sohvi, niosąc już ku nim na ciemnej linii warg przewrotność pytania zmuszającego ich do konfrontacji, typowy dla niej zamiennik przywitania czy wyciągniętej do uścisku dłoni. Postać roztrzęsionego mężczyzny wcisnęła się między nich a oczekiwane przez Vanhanen starcie, drąc drżącymi krzykami jej scenariusz w strzępy, zanim zdążyłaby pogłębić jednak oschły grymas swoich ust, reakcja przeciwnej pary rozwiała wszelkie jej wątpliwości, co do ich nieprzypadkowości w tym miejscu.
Nie zamierzała wcinać się w przepuszczaną na delikwenta interwencję, zamiast tego kierując się do drzwi, za których klamkę już łapała Josefine. Widziała, że jej drobna dłoń opada zaciśnięta na uchwycie bezowocnie, że w końcu szarpie drzwi dla pewności mocniej, dalej bez widocznego efektu i wiedziona być może przeczuciem bardziej niż świadomym domysłem, przyśpieszyła kroku, by wsunąć się w przestrzeń między nią a mężczyzną przy oknie, strategicznie opierając przy tym ręce w wyrazie irytacji o talię, pozwalając by poły beżowego płaszcza rozchyliły się odwiedzione tym ruchem na boki.
– Na litość boską, albo otworzą ten przeklęty sezam, albo obiecuję im skaranie gorsze niż czterdziestu rozbójników, skoro już chcą bzdurzyć o podobnych bajkach – powiedziawszy to, głosem jadowicie szorstkim i zniecierpliwionym, podniesionym specjalnie, by odpowiednie uszy ją słyszały, obrócona do Loara i szarpiącego się mężczyzny tyłem, uśmiechnęła się z przekornym rozbawieniem do Josefine. Zamek puścił, drzwi ustąpiły, a imię mężczyzny świsnęło jej koło ucha, uchwycone w locie z łakomą uwagą.
Mistrz Gry
Re: 10.10.2000 – Hala targowa, Trondheim – Diabelskie targi Wto 27 Sie - 12:51
The member 'Sohvi Vänskä' has done the following action : kości
'k6' : 5
'k6' : 5
Nieznajomy
Re: 10.10.2000 – Hala targowa, Trondheim – Diabelskie targi Wto 27 Sie - 12:51
Wolnym krokiem ruszyła we wskazane miejsce nie wiedząc co tak naprawdę tam zastanie. Spodziewała się paniki i histerycznych krzyków o demonach opętujących to miejsce lub kosmitach nawiedzających targi w Trondheim by prowadzić na niczego nieświadomych ludziach swoje niehumanitarne eksperymenty. Tym bardziej zaskoczyła ją pustka i cisza jaką zastała na miejscu. Nim jednak zdążyła przeanalizować sytuację na piętrze i zastanowić się gdzie podziali się ci uciekinierzy na końcu korytarza zamajaczyły jej dwie ludzkie sylwetki. Zarówno mężczyzna jak i kobieta szli pewnie, jakby nic podejrzanego nie mąciło ich spokoju. W umyśle Tyyne od razu zrodziła się cała masa pytań. Czy widzieli całe zajście? Jeśli tak to dlaczego nie uciekają na oślep ogarnięci paniką? Są widzącymi? A może mają coś wspólnego z tym incydentem?
Chwilę później w korytarzu zapanowało spore zamieszanie. Nie była w stanie stwierdzić skąd nadbiegł mężczyzna, ani o co mu tak naprawdę chodziło. Jego słowa brzmiały wręcz niedorzecznie. W końcu nikt nie wykazał wobec niego choćby cienia podejrzeń. Próbowała choć odrobinę załagodzić sytuację i dotrzeć do nieznajomego nim ten zrobi sobie lub komuś krzywdę. W końcu sytuacja na dole już i tak była problematyczna. Nikt z organizatorów nie potrzebował dodatkowych problemów. – Nikt nie zamierza Pana o nic oskarżać. – Siliła się na spokój, ale jej słowa nie poprawiły sytuacji w najmniejszym nawet stopniu. Oczyma wyobraźni widziała już mężczyznę rzucającego się z okna w rozpaczliwej ucieczce i nagłówki prasowe głoszące o tragedii na targach.
Do rozmowy dołączył niespodziewanie zauważony przez nią wcześniej człowiek i w przeciwieństwie do niej samej zdawał się mieć jakikolwiek wpływ na (oby) niedoszłego skoczka. Nie pozostało jej nic innego jak zaczekać z rozwianiem swoich wątpliwości, aż sytuacja się nieco uspokoi. Miała nadzieję, że nie potrwa to zbyt długo.
Kątem oka dostrzegła Sohvi i nieznaną jej kobietę usiłującą otworzyć jedne z drzwi. Gdy po szarpnięciu za klamkę nie przynoszącym żadnego efektu blondynka użyła zaklęcia, w głowie Tyyne zapaliła się kolejna czerwona lampka. Czy ktoś mógł to widzieć? Sytuacja coraz bardziej wymykała się spod jakiejkolwiek kontroli młodej obserwatorki, która po raz pierwszy tego dnia naprawdę zaczęła żałować tego wyróżnienia jakim był przyjazd do Trondheim.
Charyzma 8(kości) + 30 (staty) = 38
Chwilę później w korytarzu zapanowało spore zamieszanie. Nie była w stanie stwierdzić skąd nadbiegł mężczyzna, ani o co mu tak naprawdę chodziło. Jego słowa brzmiały wręcz niedorzecznie. W końcu nikt nie wykazał wobec niego choćby cienia podejrzeń. Próbowała choć odrobinę załagodzić sytuację i dotrzeć do nieznajomego nim ten zrobi sobie lub komuś krzywdę. W końcu sytuacja na dole już i tak była problematyczna. Nikt z organizatorów nie potrzebował dodatkowych problemów. – Nikt nie zamierza Pana o nic oskarżać. – Siliła się na spokój, ale jej słowa nie poprawiły sytuacji w najmniejszym nawet stopniu. Oczyma wyobraźni widziała już mężczyznę rzucającego się z okna w rozpaczliwej ucieczce i nagłówki prasowe głoszące o tragedii na targach.
Do rozmowy dołączył niespodziewanie zauważony przez nią wcześniej człowiek i w przeciwieństwie do niej samej zdawał się mieć jakikolwiek wpływ na (oby) niedoszłego skoczka. Nie pozostało jej nic innego jak zaczekać z rozwianiem swoich wątpliwości, aż sytuacja się nieco uspokoi. Miała nadzieję, że nie potrwa to zbyt długo.
Kątem oka dostrzegła Sohvi i nieznaną jej kobietę usiłującą otworzyć jedne z drzwi. Gdy po szarpnięciu za klamkę nie przynoszącym żadnego efektu blondynka użyła zaklęcia, w głowie Tyyne zapaliła się kolejna czerwona lampka. Czy ktoś mógł to widzieć? Sytuacja coraz bardziej wymykała się spod jakiejkolwiek kontroli młodej obserwatorki, która po raz pierwszy tego dnia naprawdę zaczęła żałować tego wyróżnienia jakim był przyjazd do Trondheim.
Charyzma 8(kości) + 30 (staty) = 38
Mistrz Gry
Re: 10.10.2000 – Hala targowa, Trondheim – Diabelskie targi Wto 27 Sie - 12:51
The member 'Nieznajomy' has done the following action : kości
'k100' : 8
'k100' : 8
Bezimienny
Re: 10.10.2000 – Hala targowa, Trondheim – Diabelskie targi Wto 27 Sie - 12:56
Josefine umyka kłamstwo zgrabnie ukryte między swobodnie wypowiadanymi słowami, które akceptuje nie doszukując się w nich oznak nieprawdy. Brak jednego elementu układanki sprawiał, że cała sytuacja staje się dla niej jeszcze bardziej niezrozumiała, rozbudzając nie tylko ciekawość, ale również coś na kształt irytacji. Czuję się jakby miała podane wszystko na tacy, a jednak wciąż jej coś umyka, nie dostrzega tego, a przecież zawsze widziałam więcej niż inni, choć nie miała pojęcia czy zdolność ta została wpojona jej przez rodzicielkę czy może była wrodzona.
Ściąga brwi słysząc o mężczyźnie, którego nie ma; nie miało dla niej znaczenia czy zginął czy zniknął, istotniejsze wydawało się pytaniem kim był? Widocznie postacią na tyle istotną, że warto było o tym wspomnieć.
- Wiesz kim był? - pytanie pod naporem gorączkowych myśli mimowolnie opuszcza różowe usta, a spojrzenie Jose koncertuje się na twarzy Loara.
Zadawanie odpowiednich pytań, a tym samym jak najmniejszą ich ilość wydawało się najistotniejszą częścią ich dochodzenia, bo wiele z nich mogło okazać się zbędne, natomiast Nansen wydawało się, że jeśli będzie ich zbyt wiele zwrócą na siebie niepotrzebną uwagę.
Nie sądziła, że ich podróż tak szybko dobiegnie końca, kiedy napotykają dwie nieznajome sylwetki. Mimo zainteresowania jakie wzbudzają, Jose zdaje się nie poświęcać im zbyt wiele uwagi, bo te najpierw skupia na dziwnie zachowującym się mężczyźnie a następnie na drzwiach - jednych z wielu, choć te konkretne wzbudzają w niej największe zainteresowanie. Podeszła do nich, szarpiąc za klamki; napotkany opór spotkał się z głównym westchnieniem opuszczającym jej usta. Gorączkowe myśli zaczęły wypełniać umysł blondynki - mogła spróbować je wyważyć, jednak ona, wątła kobieta miała tyle siły? Wątpliwe, dlatego postanowiła skorzystać z magii. Skupiając swoją energię i myśli splątała zaklęcie Láta upp; zamek w drzwiach wydał znajomy dźwięk, a te stanęły przed nimi otworem.
- Loar - zwróciła się do swojego towarzysza.
Próg: 20 - kostka: 62
Ściąga brwi słysząc o mężczyźnie, którego nie ma; nie miało dla niej znaczenia czy zginął czy zniknął, istotniejsze wydawało się pytaniem kim był? Widocznie postacią na tyle istotną, że warto było o tym wspomnieć.
- Wiesz kim był? - pytanie pod naporem gorączkowych myśli mimowolnie opuszcza różowe usta, a spojrzenie Jose koncertuje się na twarzy Loara.
Zadawanie odpowiednich pytań, a tym samym jak najmniejszą ich ilość wydawało się najistotniejszą częścią ich dochodzenia, bo wiele z nich mogło okazać się zbędne, natomiast Nansen wydawało się, że jeśli będzie ich zbyt wiele zwrócą na siebie niepotrzebną uwagę.
Nie sądziła, że ich podróż tak szybko dobiegnie końca, kiedy napotykają dwie nieznajome sylwetki. Mimo zainteresowania jakie wzbudzają, Jose zdaje się nie poświęcać im zbyt wiele uwagi, bo te najpierw skupia na dziwnie zachowującym się mężczyźnie a następnie na drzwiach - jednych z wielu, choć te konkretne wzbudzają w niej największe zainteresowanie. Podeszła do nich, szarpiąc za klamki; napotkany opór spotkał się z głównym westchnieniem opuszczającym jej usta. Gorączkowe myśli zaczęły wypełniać umysł blondynki - mogła spróbować je wyważyć, jednak ona, wątła kobieta miała tyle siły? Wątpliwe, dlatego postanowiła skorzystać z magii. Skupiając swoją energię i myśli splątała zaklęcie Láta upp; zamek w drzwiach wydał znajomy dźwięk, a te stanęły przed nimi otworem.
- Loar - zwróciła się do swojego towarzysza.
Próg: 20 - kostka: 62
Mistrz Gry
Re: 10.10.2000 – Hala targowa, Trondheim – Diabelskie targi Wto 27 Sie - 12:56
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 62
'k100' : 62
Prorok
Re: 10.10.2000 – Hala targowa, Trondheim – Diabelskie targi Wto 27 Sie - 12:57
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Niedorzeczna, wpleciona w równą niedorzeczność wypadku – incydentu, powiązanego z magią, który nie powinien mieć miejsca – postać mężczyzny, okryła się, przynajmniej w określonym momencie, błogą płachtą spokoju. Ręce, zwinięte w zgarbione bryły pięści o pobielałych od naprężonych włókien knykciach, opadły swobodnie wzdłuż ciała. Nieznajomy, co najważniejsze, przestał szarpać za klamkę, powstrzymującą go – całe szczęście, zanim zdążono zareagować – przed ucieczką, której schemat był przedstawiany hucznie i obsesyjnie w filmach.
– Co? – burknął, próbując aktualnie odzyskać choćby namiastkę rezonu. Pytanie, zadane przez Loara skłoniło go do reakcji. – Nie wiem, gdzie tu są kible! Nic nie wiem! – umilknął, najwyraźniej zdając sobie sprawę, że ani Lindahl ani jego towarzyszka, nie chcą uczynić mu krzywdy.
– Wybaczcie, spanikowałem. Zwykle nie trafia się na… – głos nagle ugrzązł mu w gardle, sprawiając, że dalsza część wypowiedzi przedwcześnie uschła, obumarła, nim była w stanie odkleić się od ścian krtani. Chciał wspomnieć o niecodziennym pomniku, ofierze tajemnej sekty – jak uważała część śniących. W zamian za to, popełnił straszliwy błąd, za który, niedługo później, przeklinał się bezustannie w myślach. Przechylił się, usiłując odnaleźć nonszalanckie oparcie w ścianie, mając w zamiarze sprawiać wrażenie spokojnego, przewidywalnego człowieka. Nagle, spod części ubrań, wysypały się drobne przedmioty, prawdopodobnie – rzeczywiście – złupione z okolicznych straganów.
– Aaach! Do diabła! – jęknął oraz natychmiast uniósł bezradnie ręce. – Wszystko… wszystko wyjaśnię! – dodał, zaklinając się. Miał już na swoim koncie kilka utarczek z policją. Nie był, z całą pewnością, święty. Utrzymywał się z drobnych oszustw i na dodatek, nie był w tym obiektywnie dobry.
– Błagam, nie mówcie o tym – jego namolność nie pozwalała z początku Loarowi i Tyyne dojść do jakiegokolwiek słowa. – Mam… Mam chorą matkę. Zbieram dla niej pieniądze – dodał. Trudno było określić, czy porwał się w tym momencie na kłamstwo, obłudną melodię wydobywaną z wrażliwych strun empatycznych emocji, czy rzeczywiście, wygłaszał prawdę mającą związek z podjętym przez niego trybem życia.
– Odwdzięczę się, proszę, błagam – zamarł w wyczekującym bezruchu.
Loar i Tyyne mają moralny wybór. Mogą puścić złodziejaszka wolno albo zgłosić go do Komisji, która z kolei przekaże drobnego przestępcę policji. Wasza decyzja będzie mieć wpływ na przyszłe wydarzenia.
Rozpoznanie przedmiotów, które przy sobie miał złodziej (k6):
1,2 – To tylko nieistotne drobiazgi i elementy biżuterii. Nie znajdujecie żadnych magicznych przedmiotów, w zamian za to, waszą uwagę przykuwa złoty naszyjnik.
3 – Niespodziewanie na ziemię upadł srebrny sekretnik. Otworzył się, w wyniku niefortunnego zajścia i wkrótce, nagle wystrzelił bliżej nieokreśloną, zaklętą energią. Szczęście w nieszczęściu, zaczarowany pocisk ominął was oraz zrobił pęknięcie w ścianie. Jesteście w niekomfortowej sytuacji, gdyż śniący po raz kolejny miał do czynienia z magią.
4 – Z kieszeni złodziejaszka wypadł sygnet, ozdobiony znakami runicznymi. Nie wiadomo, czy spełnia magiczną funkcję, czy może został użyty do prowokacji i zachęcenia do rozmów na temat społeczności galdrów.
5 – Złodziej upuszcza 4 cukierki – ohydki, znane w magicznym świecie z przyjmowania znienawidzonego smaku dla tego, kto w danej chwili je spożywa.
6 – Znaleźliście świeczkę jednej z magicznych firm. Zawsze wydziela zapach dopasowany do nastroju i upodobań właściciela.
Drzwi, uznawane za miejsce tymczasowego schronienia śniących, były trafnym wyborem. Josefine nie miała większych trudności z wyczarowaniem zaklęcia, które, skądinąd należało do jednych z najprostszych, znanych galdrom inkantacji. Bardziej skomplikowanym, rzucanym jej oraz Sohvi wyzwaniem, stało się niewykrycie czaru przez żadną z niepożądanych osób, nieświadomych zupełnie istnienia magii. Na całe szczęście, kobiety nie roznieciły nawet najwątlejszego ogarka podejrzeń. Drzwi ustąpiły, posłusznie, odsłaniając przed nimi widok na pomieszczenie i zaskoczone sylwetki. Łącznie, ukryły się cztery osoby – prawdopodobnie rodzina. Najmłodsze dziecko trzymało się kurczowo matki. Miało zaczerwienione oczy; możliwe, że całkiem niedawno przestało płakać.
– Nawet o tym nie myślcie – burknął masywnej postury mężczyzna, marszcząc czoło i obrzucając Sohvi i Josefine nieprzyjemnym, pełnym nieufności spojrzeniem. Był ewidentnie zestresowany, niemniej, sprawiał wrażenie gotowego do działań.
– Nie zastraszycie nas – dodał dumnie. Najpewniej uznał, że kobiety są sprawczyniami zamachu albo przynajmniej w pośrednim stopniu są zamieszane w przyczynę niecodziennego, mrożącego krew w żyłach zdarzenia.
Zadanie dla Sohvi i Josefine jest bardzo proste. Muszą przekonać do siebie ludzi, że nie są nastawione wrogo i zachęcić ich do zejścia na dół – ze względu na to, że zagrożenie minęło. Rzucają kością k100 na charyzmę. Próg jest wspólny i wynosi 100.
– Co? – burknął, próbując aktualnie odzyskać choćby namiastkę rezonu. Pytanie, zadane przez Loara skłoniło go do reakcji. – Nie wiem, gdzie tu są kible! Nic nie wiem! – umilknął, najwyraźniej zdając sobie sprawę, że ani Lindahl ani jego towarzyszka, nie chcą uczynić mu krzywdy.
– Wybaczcie, spanikowałem. Zwykle nie trafia się na… – głos nagle ugrzązł mu w gardle, sprawiając, że dalsza część wypowiedzi przedwcześnie uschła, obumarła, nim była w stanie odkleić się od ścian krtani. Chciał wspomnieć o niecodziennym pomniku, ofierze tajemnej sekty – jak uważała część śniących. W zamian za to, popełnił straszliwy błąd, za który, niedługo później, przeklinał się bezustannie w myślach. Przechylił się, usiłując odnaleźć nonszalanckie oparcie w ścianie, mając w zamiarze sprawiać wrażenie spokojnego, przewidywalnego człowieka. Nagle, spod części ubrań, wysypały się drobne przedmioty, prawdopodobnie – rzeczywiście – złupione z okolicznych straganów.
– Aaach! Do diabła! – jęknął oraz natychmiast uniósł bezradnie ręce. – Wszystko… wszystko wyjaśnię! – dodał, zaklinając się. Miał już na swoim koncie kilka utarczek z policją. Nie był, z całą pewnością, święty. Utrzymywał się z drobnych oszustw i na dodatek, nie był w tym obiektywnie dobry.
– Błagam, nie mówcie o tym – jego namolność nie pozwalała z początku Loarowi i Tyyne dojść do jakiegokolwiek słowa. – Mam… Mam chorą matkę. Zbieram dla niej pieniądze – dodał. Trudno było określić, czy porwał się w tym momencie na kłamstwo, obłudną melodię wydobywaną z wrażliwych strun empatycznych emocji, czy rzeczywiście, wygłaszał prawdę mającą związek z podjętym przez niego trybem życia.
– Odwdzięczę się, proszę, błagam – zamarł w wyczekującym bezruchu.
Loar i Tyyne mają moralny wybór. Mogą puścić złodziejaszka wolno albo zgłosić go do Komisji, która z kolei przekaże drobnego przestępcę policji. Wasza decyzja będzie mieć wpływ na przyszłe wydarzenia.
Rozpoznanie przedmiotów, które przy sobie miał złodziej (k6):
1,2 – To tylko nieistotne drobiazgi i elementy biżuterii. Nie znajdujecie żadnych magicznych przedmiotów, w zamian za to, waszą uwagę przykuwa złoty naszyjnik.
3 – Niespodziewanie na ziemię upadł srebrny sekretnik. Otworzył się, w wyniku niefortunnego zajścia i wkrótce, nagle wystrzelił bliżej nieokreśloną, zaklętą energią. Szczęście w nieszczęściu, zaczarowany pocisk ominął was oraz zrobił pęknięcie w ścianie. Jesteście w niekomfortowej sytuacji, gdyż śniący po raz kolejny miał do czynienia z magią.
4 – Z kieszeni złodziejaszka wypadł sygnet, ozdobiony znakami runicznymi. Nie wiadomo, czy spełnia magiczną funkcję, czy może został użyty do prowokacji i zachęcenia do rozmów na temat społeczności galdrów.
5 – Złodziej upuszcza 4 cukierki – ohydki, znane w magicznym świecie z przyjmowania znienawidzonego smaku dla tego, kto w danej chwili je spożywa.
6 – Znaleźliście świeczkę jednej z magicznych firm. Zawsze wydziela zapach dopasowany do nastroju i upodobań właściciela.
Drzwi, uznawane za miejsce tymczasowego schronienia śniących, były trafnym wyborem. Josefine nie miała większych trudności z wyczarowaniem zaklęcia, które, skądinąd należało do jednych z najprostszych, znanych galdrom inkantacji. Bardziej skomplikowanym, rzucanym jej oraz Sohvi wyzwaniem, stało się niewykrycie czaru przez żadną z niepożądanych osób, nieświadomych zupełnie istnienia magii. Na całe szczęście, kobiety nie roznieciły nawet najwątlejszego ogarka podejrzeń. Drzwi ustąpiły, posłusznie, odsłaniając przed nimi widok na pomieszczenie i zaskoczone sylwetki. Łącznie, ukryły się cztery osoby – prawdopodobnie rodzina. Najmłodsze dziecko trzymało się kurczowo matki. Miało zaczerwienione oczy; możliwe, że całkiem niedawno przestało płakać.
– Nawet o tym nie myślcie – burknął masywnej postury mężczyzna, marszcząc czoło i obrzucając Sohvi i Josefine nieprzyjemnym, pełnym nieufności spojrzeniem. Był ewidentnie zestresowany, niemniej, sprawiał wrażenie gotowego do działań.
– Nie zastraszycie nas – dodał dumnie. Najpewniej uznał, że kobiety są sprawczyniami zamachu albo przynajmniej w pośrednim stopniu są zamieszane w przyczynę niecodziennego, mrożącego krew w żyłach zdarzenia.
Zadanie dla Sohvi i Josefine jest bardzo proste. Muszą przekonać do siebie ludzi, że nie są nastawione wrogo i zachęcić ich do zejścia na dół – ze względu na to, że zagrożenie minęło. Rzucają kością k100 na charyzmę. Próg jest wspólny i wynosi 100.
Bezimienny
Re: 10.10.2000 – Hala targowa, Trondheim – Diabelskie targi Wto 27 Sie - 12:58
Cień rozdrażnienia przemyka spiesznie po jego twarzy, kiedy Josefine zdąża jeszcze wypuścić z klatki ust zbłąkane, idiotyczne pytanie, które z premedytacją postanawia pozostawić bez jakiejkolwiek odpowiedzi – wymowne milczenie zdradzające jego wiedzę na temat jegomościa, który podobno rozpłynął się w powietrzu, jest wszystkim, na co może sobie w tej chwili pozwolić i co może jej dać. Nie wie, kim był, tak samo, jak nie wie, czy ktokolwiek rzeczywiście zniknął – czy może entuzjastyczna rzeka tłumu odwiedzającego targi nie porwała człowieka, inicjując tym samym ciąg zdarzeń prowadzących do ogólnej, uzasadnionej jedyne spekulacjami paniki. Nadzieja na uchylenie rąbka tej tajemnicy oddala się jednak gwałtownie wraz z nieoczekiwaną, wymuszoną chwilą zmianą priorytetów. To, czym zainteresowała się jego przypadkowa towarzyszka i jej dalsze poczynania, spycha bezceremonialnie na dalszy plan, pokładając szczątkową nadzieję w tym, że może jednak dziewczyna ma głowę na karku, w głowie zaś coś więcej niż banialuki – a jeśli nie ona, to może druga z kobiet, które po znalezieniu się na piętrze, stały się nieodłącznym elementem nowej perspektywy.
Wdzięczność migocze na krótko w spojrzeniu Loara prześlizgującym się po sylwetce Tyyne. Dzielenie odpowiedzialności na dwoje jest sprawiedliwsze – wygodniejsze; tak jak konsekwencji wypowiadanych słów i zaskoczenia, które pojawia się równie nieoczekiwanie, co przedmioty szukające drogi ucieczki spod połów odzienia. Parsknięcie – niosące w sobie nazbyt wielki ciężar jednoznacznego osądu – wymyka się z ust Loara. Nie czeka na reakcję mężczyzny, niemal natychmiast sięgając po jeden ze skarbów – teraz jak śmieci; jak najcięższe dowody winy zalegające na posadzce.
- Nie wiem jak ty – zwraca się nonszalancko do Tyyne. Gra na czas, na nerwach, na poczuciu zagrożenia uciekiniera-złodziejaszka. – Ale mi wydaje się, że pan nieco gubi się w usprawiedliwieniu. Najpierw szalona ucieczka z zapewnieniem, że nic pan nie ukradł, a teraz… to? Co to właściwie jest? – Unosi wyżej podniesiony naszyjnik, przyglądając mu się uważniej; dając kobiecie sposobność, by również oceniła przywłaszczone drobiazgi. – Na co pańskiej matce takie błyskotki, skoro jest chora? Chyba nie sądzi pan, że z więzienia będzie pan w stanie jej jakkolwiek pomóc? – Chwila zawahania, skrzyżowanie wzroku z nową towarzyszką, by wybadać, czy miałaby jakiekolwiek moralne wątpliwości przed niezgłoszeniem całego zajścia właściwym organom. Decyzję postanawia zostawić jej po tym, jak usłyszą ostatnie z interesujących Loara kwestii. – Jak chciałby pan odwdzięczyć się nam za tak wielką przysługę? – Sam doskonale wie, jak łatwo rzuca się tak wielkie słowa na wiatr, by niosły się daleko, poza krańce świadomości interesanta, by pozwoliły umknąć toporowi odpowiedzialności wiszącemu nad karkiem. Szybkim, niedbałym gestem daje mężczyźnie przyzwolenie, by posprzątał resztę przedmiotów zbyt kujących w oczy, w międzyczasie szeptem kierując do kobiety jedyne, zaprzątające mu głowę pytanie: – Co tu się, do diabła, dzieje?
Wdzięczność migocze na krótko w spojrzeniu Loara prześlizgującym się po sylwetce Tyyne. Dzielenie odpowiedzialności na dwoje jest sprawiedliwsze – wygodniejsze; tak jak konsekwencji wypowiadanych słów i zaskoczenia, które pojawia się równie nieoczekiwanie, co przedmioty szukające drogi ucieczki spod połów odzienia. Parsknięcie – niosące w sobie nazbyt wielki ciężar jednoznacznego osądu – wymyka się z ust Loara. Nie czeka na reakcję mężczyzny, niemal natychmiast sięgając po jeden ze skarbów – teraz jak śmieci; jak najcięższe dowody winy zalegające na posadzce.
- Nie wiem jak ty – zwraca się nonszalancko do Tyyne. Gra na czas, na nerwach, na poczuciu zagrożenia uciekiniera-złodziejaszka. – Ale mi wydaje się, że pan nieco gubi się w usprawiedliwieniu. Najpierw szalona ucieczka z zapewnieniem, że nic pan nie ukradł, a teraz… to? Co to właściwie jest? – Unosi wyżej podniesiony naszyjnik, przyglądając mu się uważniej; dając kobiecie sposobność, by również oceniła przywłaszczone drobiazgi. – Na co pańskiej matce takie błyskotki, skoro jest chora? Chyba nie sądzi pan, że z więzienia będzie pan w stanie jej jakkolwiek pomóc? – Chwila zawahania, skrzyżowanie wzroku z nową towarzyszką, by wybadać, czy miałaby jakiekolwiek moralne wątpliwości przed niezgłoszeniem całego zajścia właściwym organom. Decyzję postanawia zostawić jej po tym, jak usłyszą ostatnie z interesujących Loara kwestii. – Jak chciałby pan odwdzięczyć się nam za tak wielką przysługę? – Sam doskonale wie, jak łatwo rzuca się tak wielkie słowa na wiatr, by niosły się daleko, poza krańce świadomości interesanta, by pozwoliły umknąć toporowi odpowiedzialności wiszącemu nad karkiem. Szybkim, niedbałym gestem daje mężczyźnie przyzwolenie, by posprzątał resztę przedmiotów zbyt kujących w oczy, w międzyczasie szeptem kierując do kobiety jedyne, zaprzątające mu głowę pytanie: – Co tu się, do diabła, dzieje?
Mistrz Gry
Re: 10.10.2000 – Hala targowa, Trondheim – Diabelskie targi Wto 27 Sie - 12:58
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k6' : 1
'k6' : 1
Sohvi Vänskä
Re: 10.10.2000 – Hala targowa, Trondheim – Diabelskie targi Wto 27 Sie - 12:58
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Szczęk zamka puszczającego z ogładą pod naciskiem rzuconego zaklęcia był dla ożywionej działaniem myśli niemal pieszczotą – ustępowały im drzwi i, zarazem, ustępowały koleje podjętego zadania, otwierając przed nimi szczelinę następnego wyzwania, które wyrosło przed jej spojrzeniem w postaci rosłego mężczyzny o nachmurzonym, niespokojnym obliczu. Nieprzejednane ostrzeżenie zawisło w progu między nimi, wstawiając we framugę solidne skrzydła nowej przeszkody: nerwowej nieufności upakowanej w sylwetce, jak się okazywało, najprawdopodobniej głowy rodziny. Sohvi obrzuciła szybkim spojrzeniem pozostałą trójkę, skupioną w bezpiecznym cieniu barczystych pleców; wobec ich strachu i niepewności, przybierała ekspresję przystępniejszą, nieomal uśmiechniętą, w sposób powściągany jednak sumiennym wrażeniem, że rozumie ich przestrach, że nie dyskredytuje go wcale, że traktuje ich lęk tak poważnie, jak należało. Czuła się przy tym całkowicie w sosie, że mogła się wreszcie wykazać, jako że podobna przeszkoda wymagała umiejętności odmiennych niż te magiczne – do tych szranków mogła więc stanąć bez poczucia, że przypadało jej miejsce startowe cofnięte lub, jak to często bywało, wystawione zupełnie poza pas rywalizacji.
– Broń boże, nie taki jest nasz zamiar, zapewniam; musi pan przyznać zresztą, że miałby pan w podobnym wypadku większe szanse nas zastraszyć – mówiąc to, podrzuciła spojrzenie w kierunku Josefine, wyraźnie młodszej od niej i ani trochę groźniej wyglądającej niż ona sama, choć Sohvi zabawiała świadomość, że nie mogło to być dalsze od prawdy. – I nie będę ukrywać, że uskutecznia pan to właśnie na mnie, jak przypuszczam, zupełnie niecelowo – zauważyła, wplatając w ton głosu subtelną sugestię, zwracając znów wzrok ku niemu, chowający w sobie ukłucie wyrzutu obok pozoru nagłej niepewności. – Proszę pamiętać, że nie tylko państwo doświadczyliście dzisiejszych wydarzeń, jesteśmy tak samo zaniepokojeni, ale mamy obowiązek zająć się tą sprawą, czy tego chcemy, czy nie, więc trzymamy nerwy na wodzy, bo tak zwyczajnie wypada, kiedy się ma w odpowiedzialności zadbać również o innych – mając nadzieję nakierować go na rozsądniejsze podejście, zerknęła przy tym przy ostatnich słowach na jego rodzinę, chcąc by skorelował jej słowa z faktem, że miał ich pod opieką i że to powściągnie ewentualne pochopne decyzje.
Unosząc w kącikach warg empatyczną życzliwość, pozwoliła sobie postąpić krok naprzód, przekroczyć dopiero teraz próg pomieszczenie z cichym stukotem obcasów, dłońmi splecionymi z przodu spódnicy swobodnie, w geście jakby onieśmielonym jego naprężoną postawą. Żałowała, że nie miała dziś przy sobie miętówek; spodziewała się, że przekupienie dzieci zdziałałoby cuda, jak to bywało, również w postawie rodziców, tak rozkosznie oddanych swoim pociechom i podległych ich samopoczuciu. Bez cukierków zupełnie nie wiedziała jednak, jak się do nich zabrać, dlatego pozostała skupiona na przekonaniu do siebie mężczyzny – z nimi wprawdzie radziła sobie, jak lubiła myśleć, doskonale, zdawali się zresztą od dzieci dalece prostsi.
– Sytuacją zajął się już zobowiązany do tego personel, profesjonalny, pomimo nerwów. Bylibyśmy wdzięczni, gdyby zgodzili się państwo współpracować, nikt nie chce was zastraszyć, ale w zamian wolelibyśmy nie musieć obawiać się również was ani o was, a o to łatwiej byłoby się zatroszczyć, gdybyście zechcieli zejść z nami na dół, tam, gdzie będziemy mogli dopilnować waszego bezpieczeństwa. Mogą państwo zostać, oczywiście, tutaj, jak pan może widzi niezupełnie mamy szanse sprowadzić pana siłą, proszę pamiętać jednak, że jeśli sprawca nie zdołał przecisnąć się przez ochronę, może próbować szukać schronienia na osobności, jak państwo, z dala od personelu czuwającego wśród ludzi – tłumaczyła mu to ze spokojnością, starając się nie brzmieć nazbyt karcąco, choć pokusiła o delikatny zarys zniecierpliwienia, by nie odczuł przypadkiem, że wolno mu zastanawiać się zbyt długo. Nie przywoływała argumentu sztuczek kuglarskich, obawiając się, że mógłby zacietrzewić się manierą dumnych mężczyzn, byleby nie przyznać się do pomyłki i wybujałej w stosunku do sytuacji reakcji; sympatyzowała więc z jego obawami, przewracając je przeciwko niemu.
– Wskażemy wam kogoś, kto będzie mógł was bezpiecznie wyprowadzić, jeśli sobie tego państwo życzą.
charyzma: 72 + 20 = 92
– Broń boże, nie taki jest nasz zamiar, zapewniam; musi pan przyznać zresztą, że miałby pan w podobnym wypadku większe szanse nas zastraszyć – mówiąc to, podrzuciła spojrzenie w kierunku Josefine, wyraźnie młodszej od niej i ani trochę groźniej wyglądającej niż ona sama, choć Sohvi zabawiała świadomość, że nie mogło to być dalsze od prawdy. – I nie będę ukrywać, że uskutecznia pan to właśnie na mnie, jak przypuszczam, zupełnie niecelowo – zauważyła, wplatając w ton głosu subtelną sugestię, zwracając znów wzrok ku niemu, chowający w sobie ukłucie wyrzutu obok pozoru nagłej niepewności. – Proszę pamiętać, że nie tylko państwo doświadczyliście dzisiejszych wydarzeń, jesteśmy tak samo zaniepokojeni, ale mamy obowiązek zająć się tą sprawą, czy tego chcemy, czy nie, więc trzymamy nerwy na wodzy, bo tak zwyczajnie wypada, kiedy się ma w odpowiedzialności zadbać również o innych – mając nadzieję nakierować go na rozsądniejsze podejście, zerknęła przy tym przy ostatnich słowach na jego rodzinę, chcąc by skorelował jej słowa z faktem, że miał ich pod opieką i że to powściągnie ewentualne pochopne decyzje.
Unosząc w kącikach warg empatyczną życzliwość, pozwoliła sobie postąpić krok naprzód, przekroczyć dopiero teraz próg pomieszczenie z cichym stukotem obcasów, dłońmi splecionymi z przodu spódnicy swobodnie, w geście jakby onieśmielonym jego naprężoną postawą. Żałowała, że nie miała dziś przy sobie miętówek; spodziewała się, że przekupienie dzieci zdziałałoby cuda, jak to bywało, również w postawie rodziców, tak rozkosznie oddanych swoim pociechom i podległych ich samopoczuciu. Bez cukierków zupełnie nie wiedziała jednak, jak się do nich zabrać, dlatego pozostała skupiona na przekonaniu do siebie mężczyzny – z nimi wprawdzie radziła sobie, jak lubiła myśleć, doskonale, zdawali się zresztą od dzieci dalece prostsi.
– Sytuacją zajął się już zobowiązany do tego personel, profesjonalny, pomimo nerwów. Bylibyśmy wdzięczni, gdyby zgodzili się państwo współpracować, nikt nie chce was zastraszyć, ale w zamian wolelibyśmy nie musieć obawiać się również was ani o was, a o to łatwiej byłoby się zatroszczyć, gdybyście zechcieli zejść z nami na dół, tam, gdzie będziemy mogli dopilnować waszego bezpieczeństwa. Mogą państwo zostać, oczywiście, tutaj, jak pan może widzi niezupełnie mamy szanse sprowadzić pana siłą, proszę pamiętać jednak, że jeśli sprawca nie zdołał przecisnąć się przez ochronę, może próbować szukać schronienia na osobności, jak państwo, z dala od personelu czuwającego wśród ludzi – tłumaczyła mu to ze spokojnością, starając się nie brzmieć nazbyt karcąco, choć pokusiła o delikatny zarys zniecierpliwienia, by nie odczuł przypadkiem, że wolno mu zastanawiać się zbyt długo. Nie przywoływała argumentu sztuczek kuglarskich, obawiając się, że mógłby zacietrzewić się manierą dumnych mężczyzn, byleby nie przyznać się do pomyłki i wybujałej w stosunku do sytuacji reakcji; sympatyzowała więc z jego obawami, przewracając je przeciwko niemu.
– Wskażemy wam kogoś, kto będzie mógł was bezpiecznie wyprowadzić, jeśli sobie tego państwo życzą.
charyzma: 72 + 20 = 92
Mistrz Gry
Re: 10.10.2000 – Hala targowa, Trondheim – Diabelskie targi Wto 27 Sie - 12:58
The member 'Sohvi Vänskä' has done the following action : kości
'k100' : 87
'k100' : 87
Nieznajomy
Re: 10.10.2000 – Hala targowa, Trondheim – Diabelskie targi Wto 27 Sie - 12:59
Nieznajomy mężczyzna, który jeszcze przed chwilą chciał spotkać się bliżej z posadzką na niższym piętrze, opanował się nieco i próbował nawet z nimi rozmawiać. Wszystko zmierzało w dobrą stronę, a w głowie Tyyne zagościła cicha nadzieja na łatwe rozwiązanie postawionego przed nimi problemu. W myślach snuła już plan odesłania mężczyzny do czyścicieli i zapunktowania w ten sposób u przełożonych, lecz jej wizja rozsypała się jak domek z kart. Dokładnie tak samo rozsypały się świecidełka skrywane przez złodzieja, bo po tym odkryciu była już niemal pewna tego, że właśnie z kimś takim ma do czynienia.
Zaistniała sytuacja wywołała kolejną falę tłumaczeń, które nie miały jednak dla niej większego znaczenia. Sztywne zasady wpajane jej od najmłodszych lat pomogły jej podświadomości wydać osąd w ułamku sekundy. Winny zawisło w jej umyśle jak wyrok nad biedakiem zasłaniającym się chorobą matki i błagającym o wyrozumiałość.
W międzyczasie jej niespodziewany sojusznik, którego nadal nie zdążyła spytać choćby o imię, nie mówiąc o czymkolwiek więcej, uniósł coś z posadzki i wyciągnął w jej kierunku. Złoty naszyjnik zalśnił w świetle padającym z okna. Nie wydawał jej się w jakikolwiek sposób powiązany z galdrami, co niezaprzeczalnie było w tej sytuacji dobrą wiadomością. Nie potrzebowali teraz dodatkowych problemów z magicznymi przedmiotami sprzedawanymi w norweskich lombardach. Zaskoczyły ją jednak słowa, które mężczyzna wypowiedział i ton głosu ujawniający jego zamiary. Chciał dać złodziejaszkowi szansę na wykpienie się od konsekwencji swoich czynów.
Jej wewnętrzny imperatyw moralny niemal krzyczał, że to nie tak powinno wyglądać. Musiała dać mu upust. –Powinnam Cię w tej chwili odprowadzić do ochroniarzy – powiedziała do złodzieja, który zdążył już zwęszyć okazję do uwolnienia się z tej niekorzystnej sytuacji – lepiej dla Ciebie, żeby to co masz nam do powiedzenia okazało się przydatne. – Robiła to z ogromnym bólem serca, ale wiedziała, że to może się im bardziej opłacić. Sprawa złodzieja dodatkowo obciążyłaby, już i tak przepracowane, oddziały czyścicieli, a tymczasem dużo niebezpieczniejszy przestępca mógłby się im wymknąć z rąk. Z tego powodu nie zaprotestowała, gdy przestraszony młodzieniec skorzystał z niemego pozwolenia jej towarzysza na zabranie fantów z podłogi i siebie stąd. Na odchodne rzuciła jeszcze w jego stronę – Jeśli ktoś Cię przyłapie nie waż się nawet wspomnieć o tym, że przymknęliśmy na to oko, jeśli nie chcesz mieć dodatkowych problemów. – Liczyła, że potraktuje tę groźbę poważnie i w razie kłopotów nie będzie próbował pociągnąć jej za sobą.
Odwróciła się plecami do mężczyzny zachłannie upychającego kosztowności po kieszeniach, by choć odrobinę ulżyć sumieniu. Bezpośrednie pytanie jej nowego towarzysz nieco ją zaskoczyło. Nie wiedziała co może mu powiedzieć. Jedyne co jej zostało, to samej zacząć zadawać pytania. – A kim Pan właściwie jest? – Nim uzyskała odpowiedź dodała jeszcze – Przecież nie będę się dzielić informacjami z kimś obcym. – Nie wiedziała dlaczego się tłumaczy. Mogła mieć wątpliwości wobec kogoś, kto w tym chaosie był podejrzanie spokojny.
Zaistniała sytuacja wywołała kolejną falę tłumaczeń, które nie miały jednak dla niej większego znaczenia. Sztywne zasady wpajane jej od najmłodszych lat pomogły jej podświadomości wydać osąd w ułamku sekundy. Winny zawisło w jej umyśle jak wyrok nad biedakiem zasłaniającym się chorobą matki i błagającym o wyrozumiałość.
W międzyczasie jej niespodziewany sojusznik, którego nadal nie zdążyła spytać choćby o imię, nie mówiąc o czymkolwiek więcej, uniósł coś z posadzki i wyciągnął w jej kierunku. Złoty naszyjnik zalśnił w świetle padającym z okna. Nie wydawał jej się w jakikolwiek sposób powiązany z galdrami, co niezaprzeczalnie było w tej sytuacji dobrą wiadomością. Nie potrzebowali teraz dodatkowych problemów z magicznymi przedmiotami sprzedawanymi w norweskich lombardach. Zaskoczyły ją jednak słowa, które mężczyzna wypowiedział i ton głosu ujawniający jego zamiary. Chciał dać złodziejaszkowi szansę na wykpienie się od konsekwencji swoich czynów.
Jej wewnętrzny imperatyw moralny niemal krzyczał, że to nie tak powinno wyglądać. Musiała dać mu upust. –Powinnam Cię w tej chwili odprowadzić do ochroniarzy – powiedziała do złodzieja, który zdążył już zwęszyć okazję do uwolnienia się z tej niekorzystnej sytuacji – lepiej dla Ciebie, żeby to co masz nam do powiedzenia okazało się przydatne. – Robiła to z ogromnym bólem serca, ale wiedziała, że to może się im bardziej opłacić. Sprawa złodzieja dodatkowo obciążyłaby, już i tak przepracowane, oddziały czyścicieli, a tymczasem dużo niebezpieczniejszy przestępca mógłby się im wymknąć z rąk. Z tego powodu nie zaprotestowała, gdy przestraszony młodzieniec skorzystał z niemego pozwolenia jej towarzysza na zabranie fantów z podłogi i siebie stąd. Na odchodne rzuciła jeszcze w jego stronę – Jeśli ktoś Cię przyłapie nie waż się nawet wspomnieć o tym, że przymknęliśmy na to oko, jeśli nie chcesz mieć dodatkowych problemów. – Liczyła, że potraktuje tę groźbę poważnie i w razie kłopotów nie będzie próbował pociągnąć jej za sobą.
Odwróciła się plecami do mężczyzny zachłannie upychającego kosztowności po kieszeniach, by choć odrobinę ulżyć sumieniu. Bezpośrednie pytanie jej nowego towarzysz nieco ją zaskoczyło. Nie wiedziała co może mu powiedzieć. Jedyne co jej zostało, to samej zacząć zadawać pytania. – A kim Pan właściwie jest? – Nim uzyskała odpowiedź dodała jeszcze – Przecież nie będę się dzielić informacjami z kimś obcym. – Nie wiedziała dlaczego się tłumaczy. Mogła mieć wątpliwości wobec kogoś, kto w tym chaosie był podejrzanie spokojny.
Bezimienny
Re: 10.10.2000 – Hala targowa, Trondheim – Diabelskie targi Wto 27 Sie - 12:59
Nie przypuszczała, że pójdzie im to tak gładko. Wszystko wydawało się zbyt proste, a taki rozwój sytuacji wywoływał u Jose jeszcze większe podejrzenia, objawiające się uczuciem czyjegoś oddechu na karku. Tym mniej rozsądne było używanie magi przeciwko zamkniętym drzwiom, ale jak się okazało skuteczne, a pomoc jednej z napotkanych osób sprawiła, iż sztuczka Nansen nie została przez nikogo zauważona; odetchnęła z ulgą, unosząc ku górze delikatnie kąciki ust. Te, opadły sekundę później, gdy kobiety zostały zaatakowane przez mężczyznę - zapewne głowę rodziny, którą ujrzały zaraz po tym, kiedy drzwi stanęły przed nimi otworem.
- Proszę się uspokoić - oznajmiła z pewną dozą oschłości w głosie, ludzkie odruchy nie do końca były wpisane w charakter Jose, nawet jeśli widok dziecięcych łez sprawił, że delikatnie zadrżało jej serce to zdrowy rozsądek przeważył nad emocjami.
- Tak jak koleżanka wspominała, chcemy państwu jedynie pomóc, nie mamy złych zamiarów - powiedziała, starając się przybrać ton podobny do tego, jakim zwracała się do rodziny Sohvi. Na szczęście pomocny był delikatny wygląd blondynki, który często działał na jej korzyść, czasem nawet wtedy, kiedy nie taki był jej zamiar. - Myślę, że lepiej będzie jeśli państwo opuszczą to miejsce, synek jest pewnie zmęczony i przestraszony. Dobrze zrobi mu inne otoczenie - postanowiła uderzyć w czuły punkt, którym w przypadku rodziców zawsze było dziecko.
Powodzenie: udało się - powyżej 100
- Proszę się uspokoić - oznajmiła z pewną dozą oschłości w głosie, ludzkie odruchy nie do końca były wpisane w charakter Jose, nawet jeśli widok dziecięcych łez sprawił, że delikatnie zadrżało jej serce to zdrowy rozsądek przeważył nad emocjami.
- Tak jak koleżanka wspominała, chcemy państwu jedynie pomóc, nie mamy złych zamiarów - powiedziała, starając się przybrać ton podobny do tego, jakim zwracała się do rodziny Sohvi. Na szczęście pomocny był delikatny wygląd blondynki, który często działał na jej korzyść, czasem nawet wtedy, kiedy nie taki był jej zamiar. - Myślę, że lepiej będzie jeśli państwo opuszczą to miejsce, synek jest pewnie zmęczony i przestraszony. Dobrze zrobi mu inne otoczenie - postanowiła uderzyć w czuły punkt, którym w przypadku rodziców zawsze było dziecko.
Powodzenie: udało się - powyżej 100
Mistrz Gry
Re: 10.10.2000 – Hala targowa, Trondheim – Diabelskie targi Wto 27 Sie - 12:59
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 98
'k100' : 98
Prorok
Re: 10.10.2000 – Hala targowa, Trondheim – Diabelskie targi Wto 27 Sie - 13:00
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Wyraz twarzy złodzieja rozluźnił się, rozpogodził pod wpływem dobrej nowiny, związanej z prawdopodobnym brakiem aresztowania. Kolejnym, oczekującym mężczyznę wyzwaniem, było niechybnie prześlizgnięcie się pod osłoną tłumu i wydostanie z budynku. Nie chciał przykuwać spojrzeń. Miał dzisiaj szczęście, zdecydowanie zbyt wiele okazanego szczęścia, zważywszy na nieporadność w okowach losu, jaki sam, własnoręcznie, zdołał sobie zgotować. Ścieżka, którą podążał, była obarczona ryzykiem.
– Będę milczał jak grób. Przysięgam, że nigdy więcej na mnie nie natraficie. Nie sprawię żadnych kłopotów – gorączkowe zapewnienia były najzupełniej logiczne. Nie chciał nikogo wydać, ze względu na to, że sam znajdował się w najgorszej z możliwych sytuacji. Był, aktualnie, zdany na łaskę oraz niełaskę ludzi, których nawet nie znał z imienia i nazwiska.
Nie chciał pozostać dłużny – wbrew pozorom, był w tych kategoriach słowny. Z chwilą zapadnięcia ułaskawienia zaczął przeczesywać zawartości swoich kieszeni. Wyjął w ostateczności niewielką kartkę i zaczął na niej coś pisać.
– Możliwe, że wam się przyda – wręczył karteczkę Loarowi. Przy wyborze osoby nie kierował się żadną, najmniejszą premedytacją; uczynił to najzupełniej bezmyślnie, zwykłym, odruchowym przypadkiem. W jego odczuciu, tak czy inaczej, mieli podzielić się zgromadzoną wiedzą. Adres wskazywał na antykwariat w Oslo. Ulica sugerowała bliskość magicznej dzielnicy, ukrytej za odpowiednim portalem.
– Wiecie, w tym sklepie zauważyłem podobny świecznik do tego, który jest opętany. Zdaniem ludzi pomieszkuje tam demon, a może to tanie kłamstwo… Nieważne. Jesteście mądrzy, sami rozwikłacie tę sprawę. Kłaniam się nisko – oznajmił, zwieńczając swoją wypowiedź teatralnym ukłonem. Nie miał zupełnie w planach, aby pozostać w miejscu – ruszył po schodach, a jego kroki w ostateczności ucichły.
Rodzina wpatrywała się w Sohvi i Josefine z nietrudnym do odczytania zmieszaniem, które ustępowało, powoli, pod wpływem nadanych w ich stronę słów. Ręce, skulone w obronnej i jednocześnie walecznej postaci pięści, zaczęły się koniec końców rozluźniać. Na całe szczęście, śniący wydawali się być przemęczeni i przekonani o wszechobecnym nonsensie ukrywania się, zwłaszcza we wnętrzu – tak czy inaczej – zagrożonego budynku. Nie mieli do rozważenia innych, adekwatnych decyzji; musieli zaufać próbie udzielenia pomocy.
– Nie mamy wyjścia… – wyszeptała kobieta, upewniając się, odruchowo, czy jej syn nie zaczyna płakać. Jej spojrzenie objęło z wymowną troską chłopięcą twarz, aby później, na nowo, zostać utkwionym w nieznanych, jednak niosących ukojenie rozmówczyniach.
– Dobra. Tylko bez żadnych sztuczek – warknął mężczyzna. – Wiemy, co tu potrafią. Chcę porozmawiać z przewodniczącym tego zbiegowiska – dopowiedział, co mogło oczywiście zwiastować, że widział przemianę sprzedawcy na własne oczy i dał się ponieść panice. Rodzina ruszyła posłusznie za Vanhanen i Nansen. W ostateczności, zajęli się nią czyściciele.
Osoby, które postanowiły odmeldować się u przewodniczącego oddziałowi czyścicieli, trafiły na nieprzyjemne zdarzenie; jeszcze za drzwiami mogły usłyszeć rozmyty, niewyraźny, jednak bezwzględnie podniesiony ton głosu. Przełożony zawrzał w zdenerwowaniu.
– Głupcze! Coś ty narobił! Mówiłem przecież, byś nie usuwał pamięci jeszcze niektórym świadkom! – beształ jednego ze swoich podopiecznych. Zdawało się, że nie wszystko poszło zgodnie z myślą Komisji oraz, co najgorsze, że byli za to odpowiedzialni członkowie organizacji. Vensel Angström był silnie niepocieszony. Na widok nowo przybyłych ludzi, odwrócił się jednak i usiłował za wszelką cenę opanować.
Odchrząknął.
– Wybaczcie to zamieszanie. Jestem wam bardzo wdzięczny. Sprawy jednak przybrały na komplikacjach… Ale to nie wasz problem – pokręcił bezradnie głową. Miał, mimo tego, w planach dołożyć wszelkich, możliwych starań, aby tylko odwrócić niekorzystny bieg sytuacji.
– Poradzimy sobie – westchnął – albo przynajmniej żywię taką nadzieję.
wszyscy z tematu.
– Będę milczał jak grób. Przysięgam, że nigdy więcej na mnie nie natraficie. Nie sprawię żadnych kłopotów – gorączkowe zapewnienia były najzupełniej logiczne. Nie chciał nikogo wydać, ze względu na to, że sam znajdował się w najgorszej z możliwych sytuacji. Był, aktualnie, zdany na łaskę oraz niełaskę ludzi, których nawet nie znał z imienia i nazwiska.
Nie chciał pozostać dłużny – wbrew pozorom, był w tych kategoriach słowny. Z chwilą zapadnięcia ułaskawienia zaczął przeczesywać zawartości swoich kieszeni. Wyjął w ostateczności niewielką kartkę i zaczął na niej coś pisać.
– Możliwe, że wam się przyda – wręczył karteczkę Loarowi. Przy wyborze osoby nie kierował się żadną, najmniejszą premedytacją; uczynił to najzupełniej bezmyślnie, zwykłym, odruchowym przypadkiem. W jego odczuciu, tak czy inaczej, mieli podzielić się zgromadzoną wiedzą. Adres wskazywał na antykwariat w Oslo. Ulica sugerowała bliskość magicznej dzielnicy, ukrytej za odpowiednim portalem.
– Wiecie, w tym sklepie zauważyłem podobny świecznik do tego, który jest opętany. Zdaniem ludzi pomieszkuje tam demon, a może to tanie kłamstwo… Nieważne. Jesteście mądrzy, sami rozwikłacie tę sprawę. Kłaniam się nisko – oznajmił, zwieńczając swoją wypowiedź teatralnym ukłonem. Nie miał zupełnie w planach, aby pozostać w miejscu – ruszył po schodach, a jego kroki w ostateczności ucichły.
Rodzina wpatrywała się w Sohvi i Josefine z nietrudnym do odczytania zmieszaniem, które ustępowało, powoli, pod wpływem nadanych w ich stronę słów. Ręce, skulone w obronnej i jednocześnie walecznej postaci pięści, zaczęły się koniec końców rozluźniać. Na całe szczęście, śniący wydawali się być przemęczeni i przekonani o wszechobecnym nonsensie ukrywania się, zwłaszcza we wnętrzu – tak czy inaczej – zagrożonego budynku. Nie mieli do rozważenia innych, adekwatnych decyzji; musieli zaufać próbie udzielenia pomocy.
– Nie mamy wyjścia… – wyszeptała kobieta, upewniając się, odruchowo, czy jej syn nie zaczyna płakać. Jej spojrzenie objęło z wymowną troską chłopięcą twarz, aby później, na nowo, zostać utkwionym w nieznanych, jednak niosących ukojenie rozmówczyniach.
– Dobra. Tylko bez żadnych sztuczek – warknął mężczyzna. – Wiemy, co tu potrafią. Chcę porozmawiać z przewodniczącym tego zbiegowiska – dopowiedział, co mogło oczywiście zwiastować, że widział przemianę sprzedawcy na własne oczy i dał się ponieść panice. Rodzina ruszyła posłusznie za Vanhanen i Nansen. W ostateczności, zajęli się nią czyściciele.
Osoby, które postanowiły odmeldować się u przewodniczącego oddziałowi czyścicieli, trafiły na nieprzyjemne zdarzenie; jeszcze za drzwiami mogły usłyszeć rozmyty, niewyraźny, jednak bezwzględnie podniesiony ton głosu. Przełożony zawrzał w zdenerwowaniu.
– Głupcze! Coś ty narobił! Mówiłem przecież, byś nie usuwał pamięci jeszcze niektórym świadkom! – beształ jednego ze swoich podopiecznych. Zdawało się, że nie wszystko poszło zgodnie z myślą Komisji oraz, co najgorsze, że byli za to odpowiedzialni członkowie organizacji. Vensel Angström był silnie niepocieszony. Na widok nowo przybyłych ludzi, odwrócił się jednak i usiłował za wszelką cenę opanować.
Odchrząknął.
– Wybaczcie to zamieszanie. Jestem wam bardzo wdzięczny. Sprawy jednak przybrały na komplikacjach… Ale to nie wasz problem – pokręcił bezradnie głową. Miał, mimo tego, w planach dołożyć wszelkich, możliwych starań, aby tylko odwrócić niekorzystny bieg sytuacji.
– Poradzimy sobie – westchnął – albo przynajmniej żywię taką nadzieję.
wszyscy z tematu.
Strona 2 z 2 • 1, 2