:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Wrzesień-październik 2000
Strona 1 z 2 • 1, 2
27.10.2000 – Ukryta farma – F. Hilmirson & Bezimienny: S. Rosenkrantz
4 posters
Funi Hilmirson
27.10.2000 – Ukryta farma – F. Hilmirson & Bezimienny: S. Rosenkrantz Wto 27 Sie - 9:17
Funi HilmirsonŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : dorywczy pracownik do niczego, prawie kapłan, augur
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), intrygant (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 17 / magia zakazana: 17 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
27.10.2000
Mimo pozornie rozhulanego, wszędobylskiego – nierzadko tam, gdzie nie był mile widziany –usposobienia, oznaczone złotą czcionką miejsce intrygującego pokazu było dla niego orzechem zaskakująco niełatwym do zgryzienia. Okazywało się, że choć zdawał się być w nieustannym ruchu, zwłaszcza odkąd hucznie opuścił mury świątynne, i zaglądał w najbardziej osobliwe miejsca w poszukiwaniu dalszych wskazówek od Odyna, które rozwiałyby nieustanne wątpliwości co do jego przyszłości, w gruncie rzeczy całe życie poruszał się ścieżkami bardzo ściśle wyselekcjonowanymi, do których rzadko kiedy dołączał nowy szlak, zazwyczaj tylko z konieczności lub gdy nuda doskwierała mu zbyt mocno w znanych już sobie kątach, co w gruncie rzeczy było sprawami jednoznacznymi. Horyzonty te, niestety, nie obejmowały tajemniczej ukrytej farmy i obawiał się, że jak sama jej nazwa wskazywała, nie była czymś oznaczonym hiperboliczną ilością neonowych strzałek. Musiał wprawdzie poruszyć aż niebo i ziemię, by poprawnie wykreślić kierunek swoich kroków; niebo miało na imię Greta, najpiękniejszą kaskadę złotych włosów oraz parę przejrzyście lazurowych oczu, w których bardzo chętnie nurkował w poszukiwaniu odpowiedzi na swój problem, ziemia natomiast siedziała przyczajona obok niej z bladą twarzą podziobaną bliznami po magicznym trądziku i sinymi półksiężycami pod wrogim spojrzeniem koloru błota, wyraźnie otumanionym czymś, czego nazwy Funi nie chciał nawet znać. Potrzebna informacja objawiła mu się więc w zapyziałym kącie Przesmyku Lokiego, w bagnie zaćpanego wzroku i delirycznym bełkocie, który nieomal wyprowadził go z równowagi swoją upojoną powolnością. Zaraz potem niebo z obruszającą stanowczością odrzuciło jego zaproszenie na wspólny seans perskich klątw w wykonaniu irańskiego mistrza o ekstrawaganckim imieniu Ed, jak pozwolił sobie go przedstawić dla ułatwienia. Przypuszczał zresztą, że niebo mogło być mu w tej chwili równie dalekie, co odurzona narkotykiem ziemia, choć ze względu na jej urodę postanawiał tego wspaniałomyślnie nie dostrzegać, inaczej cały jej urok musiałby dekapitować rozpędem rozczarowania i odruchowej niechęci.
Koniec końców do wskazanej mu w intrygującej ulotce lokacji trafił na tarczy, bo choć nie prowadził za rękę złotowłosej Grety, na języku rozpływała mu się słodycz truskawkowego lizaka, a w kieszeni szeleścił zapas przygotowany na wypadek, gdyby miał w trakcie imprezy zapaść na spadek cukru. Przez ledwo trzymający się drewniany płot przelazł górą, zatrzymując się na chwilę okrakiem na poprzecznej desce, by z lekkim powątpiewaniem zlustrować spojrzeniem stojący w pewnej oddali budynek farmy. Przez chwilę obserwował okolicę, brak ruchu pośród łysych pól, na których błyszczał mróz, odchylił się do tyłu, by spojrzeć w gwiazdy, jakby miały mu cokolwiek wyjaśnić, jak miał w zwyczaju robić, zawsze i niezmiennie bez żadnej odezwy ze strony akuratnego sklepienia nad jego głową (czasem był to popękany tynk, czasem spód stołu oklejony starymi gumami do żucia, czasem, jak dzisiaj, niebo). W końcu z donośnym beztroskim mlaśnięciem, przerzucając lizak do drugiego policzka, zeskoczył z ogrodzenia i niezrażony niczym, a nawet pełen entuzjazmu, ruszył w kierunku osamotnionych włości o szemranej reputacji – nie chciał, w istocie, kazać przeznaczeniu na siebie czekać.
ekwipunek: Oko Lokiego
( oh I know they call me crazy )
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
Bezimienny
Krótkie westchnięcie po połączeniu spragnionych wina warg. Krótki pomruk zadowolenia, gdy kosmyki włosów topią się w zagłębieniu szyi. Cicha przyjemność rodząca się w podbrzuszu, przesuwająca się wraz z gniewem pośród winorośli kiełkujących na kościstych ramionach.
Wszystko łączyła przyjemność, którą doświadcza się samemu. Nie współdzielisz; nie ronisz łez jak inni podczas narodzin dziecka. Nie patrzysz zachłannie, jak w momentach uniesienia ciał i dusz z ukochanym.
Sam na sam. Sama ze sobą. Osobiście, prywatnie, intymnie. Ten moment przylega do Ciebie jak koronkowa bielizna i niekiedy, jak bielizna w zbyt małym rozmiarze, boleśnie wżyna się w resztki jednolitego ciała, pobierając ze zmysłów ostatki chłodnego myślenia.
Dlaczego tu była, dlaczego znów dała się skusić. Absolutnie niezrozumiałe dzieło przypadku, które nakazało zostawić pierścień opieki na drewnianej komodzie w dworku. Dlaczego znów cichy chrzęst drewnianych butów sprowadził ją pod bramy farmy, która obskurnością nie pasowała do idealnie ułożonych fal. Ona sama nie pasowała do całego obrazka.
Jej czarny ubiór, jego prostota, te pieprzone sztyblety, które zaschniętą skórą wyrywały kawałki drobnych stóp. Nie pasowała do samej siebie tak, jak rozrzucone na podłodze perły były jej istną wizytówką. Nie pasowała, a jednak nieustannie dała się zwodzić. Oprawca stał się ofiarą; kot myszą; Sissel znów miota się w swoich postanowieniach.
Naraża dziecko. Bogowie, czy była wyrodną matką, pozwalając swojemu uzależnieniu znów sprowadzić ją na manowce obłąkania? Czy była niewłaściwa?
Niedopasowana?
Drobne dłonie zaciśnięte w pięści, wyzbyte biżuterii, choć wielki diament zwykł cieszyć oko na kruchym palcu. Drobne dłonie schowane w poły płaszcza, który szczętnie skrywał bujne blond kosmyki. Może powinna je pofarbować? Nowe włosy, nowa ja czy coś w ten deseń.
Stopy, przyzwyczajone do szpilek YSL, teraz opancerzone w bydlęcą skórę butów, które nosiła ostatnio do pielenia rodzimych róż.
Lata temu, przed tym, jak stała się taka. Gorzki posmak krwi w ustach, gdy zęby odciskają swoje kształty na wnętrzu policzków. Krew innych była słodka, doskonale o tym wiedziała przegryzając boleśnie wargi kolejnych i kolejnych mężczyzn - kaprys, kaprys - ale ta jej, ta teraz. Nieznośna, jak splunięcie, które wypłukało jej resztki na trawę niedaleko wejścia.
Obserwowała teren wokół, ale przede wszystkim obserwowała siebie.
Po co się ukrywa, skoro przychodzi tu, aby ją zobaczyli? Po co wspina się teraz przez ogrodzenie, skoro chwilę potem idzie krok za krokiem jak kot?
Po co, po co, po co.
Bogowie, dajcie whisky.
ekwipunek: Magiczny płaszcz i naszyjnik Eir
Prorok
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Niepokojący wydawał się spokój, jaki osiadł ciężką, wieczorną mgłą nad okolicą jednej z podmidgardzkich farm. Nic wokół nie wskazywało na obecność jakiejkolwiek żywej (a nawet martwej) duszy – nie słychać było żadnych owadów, żadnych szmerów, jakichkolwiek głosów wskazujących, że w tym właśnie miejscu zaraz, za kilka minut miałby rozpocząć się spektakl – bo jakże inaczej nazwać występ zagranicznego, niemal egzotycznego galdra – Esfandiara Deldariego.
Czyżbyście przyszli za wcześnie? A może to nie ta farma?
Nie. Nie popełnilibyście takiego błędu. Zaproszenie również nie trafiło w wasze ręce przypadkiem – ktokolwiek je przesłał, wiedział że uda wam się trafić we właściwe miejsce. Może więc to jedynie jeden z elementów tej enigmatycznej szopki: trzymanie gości w niepewności aż do ostatniej chwili? Do momentu aż powoli, uporczywie zacznie trawić was frustracja?
Majacząca przed wami sylwetka farmy, jak wszystko wokół, zdawała się być pogrążona w letargu – ciemna, niewzruszona, zaspana masa pośrodku skrzącego się od mrozu pola zamkniętego w półkręgu równie ciemnej ściany lasu. Dopiero kiedy zaczęliście zbliżać się coraz bardziej; kiedy odległość od budynku topniała w oczach, w jednym z okien zamajaczył przytłumiony blask, jakby ktoś wewnątrz poruszył zakrywającymi szczelnie okna zasłonami, nieopatrznie, na moment pozwalając ciepłej wstędze światła przedrzeć się przez strzeżący sekretów materiał.
Chwilę później ciemność wieczoru rozdarta została przez światło wypływające z wnętrza budynku, gdy drzwi zostały uchylone na tyle, by najpierw ukazać głowę mężczyzny, a następnie całe jego ciało. W słonecznej, pomarańczowej poświecie wyglądał jak złoty posąg – ciemna skóra mieniła się od pokrywających ją drobinek miki, a wyszywana złotymi nićmi lekka, lniana tunika wyłącznie pogłębiała ten efekt. Na krótko ściętych, ciemnych włosach wyraźnie dało dojrzeć się czerwone muśnięcia. Farba? Krew? Nic nieznaczący element sceniczny? Czy może dokładnie przemyślany zabieg – perskie znaki ochronne przed tym, co miało się dopiero wydarzyć?
- Ach, jesteście! – Radość w głosie mężczyzny mogła zaskakiwać. Wyglądało to tak, jakby wyczekiwał waszego przybycia. – Cieszę się, że mogę was wreszcie poznać. Esfandiar Deldari, ale to pewnie wiecie – zachichotał nerwowo, wyciągając ku wam rękę na powitanie. Nie czekał jednak na to, czy zechcecie ją uścisnąć, sam chwycił najpierw dłoń Sissel, szarmancko całując jej wierzch, a następnie sięgnął po rękę Funiego, ściskając ją solidnie i mocno machając przez chwilę. – Zapowiada się przednia zabawa. Tylko nie uciekajcie, gdy zacznie robić się nieprzyjemnie. Polegam na was. A ten frajer wewnątrz… – Nachylił się ku wam konspiracyjnie, by szeptem przekazać kolejną rewelacje. – Nie dajcie się zwieść jego psim oczkom. Gwarantuję, że nie zapomni tej nocy do końca życia. Wy zresztą też, o ile nie będziecie hamować swojego potencjału – dodał z niebezpiecznym błyskiem w oku przy wypowiadaniu ostatniego słowa. Zrobił dwa prędkie kroki w stronę drzwi, na powrót je otwierając i zapraszającym gestem kiwnął w waszą stronę. – Wreszcie jesteśmy w komplecie, zajmijcie miejsca, moi drodzy. Noc cudów właśnie się rozpoczyna! – Klasnął w dłonie, a drzwi za ostatnią osobą zamknęły się z nieprzyjemnym trzaskiem.
Wnętrze budynku było dość… Surowe. W oknach rzeczywiście znajdowały się ciężkie, czarne kotary, których jedynym zadaniem było nieprzepuszczanie na zewnątrz światła. Na środku izby znajdował się drewniany, niski podest z wyrysowanymi nań znakami, zaś wokół podestu ustawiono trzy proste stołki. Nic więcej nie rzucało się w oczy – pomieszczenie oświetlane było świecami rozstawionymi w różnych jego miejscach, przez co po posadzce wędrowały drgające cienie czwórki osób. Poza gospodarzem spotkania obecny był również około czterdziestoletni mężczyzna, który zdawał się być zaskoczony swoją obecnością w tym miejscu i nie rozumiejący, co właściwie się dzieje. Posłusznie usiadł na jednym z taboretów, czujnie oczekując na to, co powinno się wydarzyć.
Oboje możecie wykonać rzut kością k100 na spostrzegawczość. Im więcej uda Wam się wyrzucić, tym więcej szczegółów, podanych w następnym poście, uda Wam się dostrzec.
Czyżbyście przyszli za wcześnie? A może to nie ta farma?
Nie. Nie popełnilibyście takiego błędu. Zaproszenie również nie trafiło w wasze ręce przypadkiem – ktokolwiek je przesłał, wiedział że uda wam się trafić we właściwe miejsce. Może więc to jedynie jeden z elementów tej enigmatycznej szopki: trzymanie gości w niepewności aż do ostatniej chwili? Do momentu aż powoli, uporczywie zacznie trawić was frustracja?
Majacząca przed wami sylwetka farmy, jak wszystko wokół, zdawała się być pogrążona w letargu – ciemna, niewzruszona, zaspana masa pośrodku skrzącego się od mrozu pola zamkniętego w półkręgu równie ciemnej ściany lasu. Dopiero kiedy zaczęliście zbliżać się coraz bardziej; kiedy odległość od budynku topniała w oczach, w jednym z okien zamajaczył przytłumiony blask, jakby ktoś wewnątrz poruszył zakrywającymi szczelnie okna zasłonami, nieopatrznie, na moment pozwalając ciepłej wstędze światła przedrzeć się przez strzeżący sekretów materiał.
Chwilę później ciemność wieczoru rozdarta została przez światło wypływające z wnętrza budynku, gdy drzwi zostały uchylone na tyle, by najpierw ukazać głowę mężczyzny, a następnie całe jego ciało. W słonecznej, pomarańczowej poświecie wyglądał jak złoty posąg – ciemna skóra mieniła się od pokrywających ją drobinek miki, a wyszywana złotymi nićmi lekka, lniana tunika wyłącznie pogłębiała ten efekt. Na krótko ściętych, ciemnych włosach wyraźnie dało dojrzeć się czerwone muśnięcia. Farba? Krew? Nic nieznaczący element sceniczny? Czy może dokładnie przemyślany zabieg – perskie znaki ochronne przed tym, co miało się dopiero wydarzyć?
- Ach, jesteście! – Radość w głosie mężczyzny mogła zaskakiwać. Wyglądało to tak, jakby wyczekiwał waszego przybycia. – Cieszę się, że mogę was wreszcie poznać. Esfandiar Deldari, ale to pewnie wiecie – zachichotał nerwowo, wyciągając ku wam rękę na powitanie. Nie czekał jednak na to, czy zechcecie ją uścisnąć, sam chwycił najpierw dłoń Sissel, szarmancko całując jej wierzch, a następnie sięgnął po rękę Funiego, ściskając ją solidnie i mocno machając przez chwilę. – Zapowiada się przednia zabawa. Tylko nie uciekajcie, gdy zacznie robić się nieprzyjemnie. Polegam na was. A ten frajer wewnątrz… – Nachylił się ku wam konspiracyjnie, by szeptem przekazać kolejną rewelacje. – Nie dajcie się zwieść jego psim oczkom. Gwarantuję, że nie zapomni tej nocy do końca życia. Wy zresztą też, o ile nie będziecie hamować swojego potencjału – dodał z niebezpiecznym błyskiem w oku przy wypowiadaniu ostatniego słowa. Zrobił dwa prędkie kroki w stronę drzwi, na powrót je otwierając i zapraszającym gestem kiwnął w waszą stronę. – Wreszcie jesteśmy w komplecie, zajmijcie miejsca, moi drodzy. Noc cudów właśnie się rozpoczyna! – Klasnął w dłonie, a drzwi za ostatnią osobą zamknęły się z nieprzyjemnym trzaskiem.
Wnętrze budynku było dość… Surowe. W oknach rzeczywiście znajdowały się ciężkie, czarne kotary, których jedynym zadaniem było nieprzepuszczanie na zewnątrz światła. Na środku izby znajdował się drewniany, niski podest z wyrysowanymi nań znakami, zaś wokół podestu ustawiono trzy proste stołki. Nic więcej nie rzucało się w oczy – pomieszczenie oświetlane było świecami rozstawionymi w różnych jego miejscach, przez co po posadzce wędrowały drgające cienie czwórki osób. Poza gospodarzem spotkania obecny był również około czterdziestoletni mężczyzna, który zdawał się być zaskoczony swoją obecnością w tym miejscu i nie rozumiejący, co właściwie się dzieje. Posłusznie usiadł na jednym z taboretów, czujnie oczekując na to, co powinno się wydarzyć.
Oboje możecie wykonać rzut kością k100 na spostrzegawczość. Im więcej uda Wam się wyrzucić, tym więcej szczegółów, podanych w następnym poście, uda Wam się dostrzec.
Funi Hilmirson
Funi HilmirsonŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : dorywczy pracownik do niczego, prawie kapłan, augur
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), intrygant (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 17 / magia zakazana: 17 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Skute mrozem grudy ziemi trzeszczały nieprzyjemnie pod podeszwami jego butów, nieprzystająco do okoliczności eleganckich, o lśniących czystością czubkach, które specjalnie na tę okazję wypieścił pieczołowicie pastą woskową pożyczoną bez pytania od obecnego głównego okupanta jego portfela, zwanego inaczej wynajemcą zakurzonej sutereny, przez której brudne okna oglądał dzień w dzień brudne obuwie przechodniów, dochodząc przez to ostatecznie do nieprzemożonego zdumienia nad niedbałością ludzi w kwestii tak kategorycznie przyziemnej jak stan reprezentacyjny ich ciżemek. W niewzruszonej ciszy trwającej nocy mróz chrzęścił dotkliwie, obwieszczając jego nadejście niemal ostentacyjnie, jakby z każdym niefrasobliwym, celowo niewdzięcznym krokiem wbijał w zastanawiający letarg otoczenia igiełki swojej obecności, posyłając w bezruch sygnały; jak muszka wzruszająca lepiące się nici pajęczyny szamotaniną i nawołująca w ten sposób żarłocznego gospodarza. Czuł się w istocie zupełnie gotowy rzucić się na pożarcie, a kiedy w coraz bliższej sylwetce farmy łysnęła uchylona tęczówka okna, w jego chód wtrącił się entuzjastyczny, odruchowy podskok, zdradliwy objaw zniecierpliwienia.
Kobieta, w przeciwieństwie do niego poruszająca się z wdziękiem skradającej się kotki, wpadła mu w spojrzenie zawstydzająco późno; zbyt późno, by zdążyć zaczepić ją z właściwym sobie sympatycznym uśmiechem – rzucił jej zaskoczone spojrzenie, jaśniejące wesoło w ciemności, zaraz rozpłomienione nagłym uderzeniem światła, które wysypało się z otwartych na oścież drzwi. Funi przystanął przed nimi, olśniony widokiem mężczyzny o guście co najmniej egzotycznym, o skórze pokrytej czymś fantastycznie świetlistym, sprawiającym, że emanował rykoszetującym odeń światłem w sposób tak jednak przekonujący, że Hilmirson gotów był mu przez chwilę przyznać rodowód pozaludzki. Był zachwycający w sposób czysto estetyczny – trudno było oderwać odeń wzrok, pamiętać o wcześniej dostrzeżonej kobiecie i co zaskoczyło samego Funiego, trudno było odnaleźć własny głos, zgubiony gdzieś między wymienionym spojrzeniem, blaskiem kości policzkowych i mostka nosa, smugami czerwieniącymi się soczyście na miękkiej czerni włosów. Pomimo chłodu, zrobiło mu się gorąco; na radosny ton gospodarza odpowiedział zachwyconym uśmiechem, po jego silną, męską rękę sięgając ze skwapliwością, która mogłaby być wręcz żenująca dla osób postronnych.
– Wiemy – odpowiedział odruchowo, potrząsając jego ręką równie gorliwie, odwzajemniając uścisk z porównywalną solidnością. – Funi Hilmirson – przedstawił się mimowiednie, nie zastanawiając się nawet, czy to rozsądne. Bardziej zajmowało go wprawdzie, czy złote kreski promieniujące mu spod dolnych powiek na policzki się rozmazały, czy nie starł ich przypadkiem gdzieś po drodze, jak to miał w zwyczaju, bezmyślnym ruchem zmęczonej ręki? Gdyby wiedział, postarałby się bardziej, tymczasem płaszcz miał zawstydzająco zakurzony, kołnierz koszuli wygnieciony, a spoglądając w dół na ich ściskające się dłonie dostrzegł na swoim mankiecie brzydką, niedopraną plamkę po kawie.
Niechętnie wypuścił jego rękę, wciskając zaraz własną dłoń – i ten nieszczęsny mankiet – do kieszeni równie nieszczęsnego płaszcza. Tak zupełnie i absolutnie oczarowany, nerwowym przypadkiem rozłamał między zębami płatek lizaka, kiedy Esfandiar nachylił się w ich stronę; i dając mu się wodzić obiecującymi słowami zaproszenia, słyszał w skroniach, jak truskawkowe kawałki przesuwane na języku grzechoczą mu o zęby. Wyciągnął patyczek z ust pośpiesznie błyszczącymi od brokatu palcami.
– Miałem nadzieję, że zrobi się nieprzyjemnie – skłamał przymilnie, z niewinnym entuzjazmem chłystka, który nie wie wprawdzie wyraźnie, o czym mówi, ale jest przy tym chociaż całkiem uroczy. Powiódł spojrzeniem na mężczyznę w środku, tego, który miał tej nocy nie zapomnieć, nieomal zazdrośnie; szczęśliwie jemu również mogła zapaść w pamięć, jak Esfandiar zaraz dodał. Na Odyna, czy w tych okolicznościach w ogóle mógłby się hamować?
Nie puszczając nawet kobiety przodem – wszelkie zasady dobrego wychowania zdawały się intensywnie parować mu ponad złotą czupryną skręconych włosów – wszedł do środka, krótko jeszcze wodząc spojrzeniem za mężczyzną, zanim nie rozejrzał się po wnętrzu, rozczarowująco skromnym, z drugiej strony – korzystnie nierozpraszającym uwagi od głównej atrakcji wieczoru. Świece rozstawione we wnętrzu tworzyły enigmatyczny, nieco złowrogi klimat, przemawiający do niego w sposób silniejszy być może, niż mogłaby to zrobić spodziewana feeria kolorów cyrkowego wystroju, jak wcześniej to sobie wyobrażał. Posłusznie podążył w stronę stołków, by wybrać jeden z nich, zanim jednak jeszcze usiadł, podsunął go bliżej w stronę podestu, chrobocząc nóżkami o posadzkę. Rozpinając zręcznie jedną ręką guziki płaszcza, rozglądał się wokół szeroko rozwartą bystrością oczu, raz po raz zahaczając o postać Esfandiara.
– Co za gość, nie? – rzucił, nachylając się do siedzącego obok, skołowanego mężczyzny, wykorzystując też okazję, by bliżej mu się przy tym przyjrzeć.
Kobieta, w przeciwieństwie do niego poruszająca się z wdziękiem skradającej się kotki, wpadła mu w spojrzenie zawstydzająco późno; zbyt późno, by zdążyć zaczepić ją z właściwym sobie sympatycznym uśmiechem – rzucił jej zaskoczone spojrzenie, jaśniejące wesoło w ciemności, zaraz rozpłomienione nagłym uderzeniem światła, które wysypało się z otwartych na oścież drzwi. Funi przystanął przed nimi, olśniony widokiem mężczyzny o guście co najmniej egzotycznym, o skórze pokrytej czymś fantastycznie świetlistym, sprawiającym, że emanował rykoszetującym odeń światłem w sposób tak jednak przekonujący, że Hilmirson gotów był mu przez chwilę przyznać rodowód pozaludzki. Był zachwycający w sposób czysto estetyczny – trudno było oderwać odeń wzrok, pamiętać o wcześniej dostrzeżonej kobiecie i co zaskoczyło samego Funiego, trudno było odnaleźć własny głos, zgubiony gdzieś między wymienionym spojrzeniem, blaskiem kości policzkowych i mostka nosa, smugami czerwieniącymi się soczyście na miękkiej czerni włosów. Pomimo chłodu, zrobiło mu się gorąco; na radosny ton gospodarza odpowiedział zachwyconym uśmiechem, po jego silną, męską rękę sięgając ze skwapliwością, która mogłaby być wręcz żenująca dla osób postronnych.
– Wiemy – odpowiedział odruchowo, potrząsając jego ręką równie gorliwie, odwzajemniając uścisk z porównywalną solidnością. – Funi Hilmirson – przedstawił się mimowiednie, nie zastanawiając się nawet, czy to rozsądne. Bardziej zajmowało go wprawdzie, czy złote kreski promieniujące mu spod dolnych powiek na policzki się rozmazały, czy nie starł ich przypadkiem gdzieś po drodze, jak to miał w zwyczaju, bezmyślnym ruchem zmęczonej ręki? Gdyby wiedział, postarałby się bardziej, tymczasem płaszcz miał zawstydzająco zakurzony, kołnierz koszuli wygnieciony, a spoglądając w dół na ich ściskające się dłonie dostrzegł na swoim mankiecie brzydką, niedopraną plamkę po kawie.
Niechętnie wypuścił jego rękę, wciskając zaraz własną dłoń – i ten nieszczęsny mankiet – do kieszeni równie nieszczęsnego płaszcza. Tak zupełnie i absolutnie oczarowany, nerwowym przypadkiem rozłamał między zębami płatek lizaka, kiedy Esfandiar nachylił się w ich stronę; i dając mu się wodzić obiecującymi słowami zaproszenia, słyszał w skroniach, jak truskawkowe kawałki przesuwane na języku grzechoczą mu o zęby. Wyciągnął patyczek z ust pośpiesznie błyszczącymi od brokatu palcami.
– Miałem nadzieję, że zrobi się nieprzyjemnie – skłamał przymilnie, z niewinnym entuzjazmem chłystka, który nie wie wprawdzie wyraźnie, o czym mówi, ale jest przy tym chociaż całkiem uroczy. Powiódł spojrzeniem na mężczyznę w środku, tego, który miał tej nocy nie zapomnieć, nieomal zazdrośnie; szczęśliwie jemu również mogła zapaść w pamięć, jak Esfandiar zaraz dodał. Na Odyna, czy w tych okolicznościach w ogóle mógłby się hamować?
Nie puszczając nawet kobiety przodem – wszelkie zasady dobrego wychowania zdawały się intensywnie parować mu ponad złotą czupryną skręconych włosów – wszedł do środka, krótko jeszcze wodząc spojrzeniem za mężczyzną, zanim nie rozejrzał się po wnętrzu, rozczarowująco skromnym, z drugiej strony – korzystnie nierozpraszającym uwagi od głównej atrakcji wieczoru. Świece rozstawione we wnętrzu tworzyły enigmatyczny, nieco złowrogi klimat, przemawiający do niego w sposób silniejszy być może, niż mogłaby to zrobić spodziewana feeria kolorów cyrkowego wystroju, jak wcześniej to sobie wyobrażał. Posłusznie podążył w stronę stołków, by wybrać jeden z nich, zanim jednak jeszcze usiadł, podsunął go bliżej w stronę podestu, chrobocząc nóżkami o posadzkę. Rozpinając zręcznie jedną ręką guziki płaszcza, rozglądał się wokół szeroko rozwartą bystrością oczu, raz po raz zahaczając o postać Esfandiara.
– Co za gość, nie? – rzucił, nachylając się do siedzącego obok, skołowanego mężczyzny, wykorzystując też okazję, by bliżej mu się przy tym przyjrzeć.
( oh I know they call me crazy )
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
Mistrz Gry
The member 'Funi Hilmirson' has done the following action : kości
'k100' : 83
'k100' : 83
Bezimienny
Słodki posmak niepewności, przekrwionej pozostałościami lęku dobijał się głębi trzewi i kazał jej uciekać. Blond włosy powiewały niepewnie pośród okrycia, ale i tak czuła się rozpoznawalna. Widoczna i rozszyfrowana, jakby każdy jej krok, mrugnięcie czy słowo kwitło pomiędzy ich myślami wcześniej, niż ona zdoła na nie wpaść.
Przewidywalna na wskroś, bo ktoś musiał przewidzieć, że się tutaj pojawi. Ktoś wiedział kim jest, ale do tego przyzwyczaiła się w momencie, w którym umysł przekonał się do potęgi szarych wstęg wijących się pod skórą.
Nie było odwrotu, czy zapomnienia. Była tylko przyszłość, która w tym momencie biła pragnieniem i głębią. Zachłannością i uzależnieniem, które domagało się uciechy niczym wysuszone gardło wody. I choć to wszystko budziło lęk, choć w tym momencie tkwiła groza, jaką normalny człowiek odczuwałby gęsią skórką.
Ona wciąż zapominała o jednym, czego nigdy jej nie wybaczą. Mimo słodkości, wyrafinowania i wyższości. Mimo bycia kimś nad zwykłych galdrów, nad szarych ludzi przekwitających swoje życia na nudnych wioskach.
Mimo bycia kimś, ona wydała na siebie wyrok śmierci taki sam, jaki wydała na innych. I to właśnie lęk przed odkryciem prawdy był silniejszy, niż obawa przed krokiem dalej.
- Sissi Louhivuori. - Delikatne kłamstwo goszczące tam, gdzie powinna prawda, dawało jej bezpieczeństwo. Gra miała być prosta, bowiem i rola odpowiadała jej wyjątkowo. Stalowy cień na powiece skrywał bladobłękitny obłęd, a ręce wreszcie dopadły do zdjęcia kaptura.
Lekkie skrzenie się złotym blaskiem, musiało przyćmić podobieństwo, jakie jakimś cudem ktoś mógłby odkryć, zaś umyślnie niekontrolowane resztki aury miały na celu jedno - skupić obecnych tu na teraźniejszości, nie twarzy, którą wszak mogli już kiedyś widzieć.
Spojrzenie zlustrowało obecnych mężczyzn i choć biło od nich niezrozumiałe bezpieczeństwo, nauczona naturą pochodzącą prosto z głębi jezior, nigdy nie ufała. Nigdy nie zbliżała się za blisko, tak jak bracia mniejsi skradają się jedynie pośród gąszczu traw. Teraz też, mimo egzotycznych nut, które szczególnie umilały jej artystyczną duszę, musiała mieć się na baczności. Bardziej, niż oni sami mogliby sądzić, że jedyna kobieta w towarzystwie może się obawiać.
- On nie zapomni, lecz czy sądzisz, że nie zapomnimy my? - Sielanka stary, codzienność. Kciuk prawej dłoni przetarł wymownie kącik ust i dolną wargę kobiecej twarzy, zaś chwilę po nim w ruch poszły zęby, zagryzając malinowej barwy usta w wyuczonym geście zastanowienia. Chcieli w niej tej dumy, pewności. Dozy szaleństwa i kokieterii, która doprawi nieprzyjemne odpowiednio słodką dozą smaków.
Pomidory doprawia się wszak cukrem, zaś dobrą jatkę archetypową Mary Sue.
Drobne ciało spoczęło na jednym ze stołków, zaś odpowiednio znudzone spojrzenie przesunęło po skrytym w mroku ciele. Jeszcze żywym, bijącym przerażonym blaskiem ciele.
Czy znów zatoczy krąg życia i zatopi naturę - bo wszyscy zawsze zwalali morderstwa na przodkinie takich galdrów jak ona - w mackach tego, co znane, ale za każdym razem inne?
Możliwe, może nawet pożądane, gdy chwilę później odszukała w półmroku migoczących świateł twarzy, jakby będący z nią mężczyźni stanowili odpowiedź na rodzące się wewnątrz umysły pragnienia.
Przewidywalna na wskroś, bo ktoś musiał przewidzieć, że się tutaj pojawi. Ktoś wiedział kim jest, ale do tego przyzwyczaiła się w momencie, w którym umysł przekonał się do potęgi szarych wstęg wijących się pod skórą.
Nie było odwrotu, czy zapomnienia. Była tylko przyszłość, która w tym momencie biła pragnieniem i głębią. Zachłannością i uzależnieniem, które domagało się uciechy niczym wysuszone gardło wody. I choć to wszystko budziło lęk, choć w tym momencie tkwiła groza, jaką normalny człowiek odczuwałby gęsią skórką.
Ona wciąż zapominała o jednym, czego nigdy jej nie wybaczą. Mimo słodkości, wyrafinowania i wyższości. Mimo bycia kimś nad zwykłych galdrów, nad szarych ludzi przekwitających swoje życia na nudnych wioskach.
Mimo bycia kimś, ona wydała na siebie wyrok śmierci taki sam, jaki wydała na innych. I to właśnie lęk przed odkryciem prawdy był silniejszy, niż obawa przed krokiem dalej.
- Sissi Louhivuori. - Delikatne kłamstwo goszczące tam, gdzie powinna prawda, dawało jej bezpieczeństwo. Gra miała być prosta, bowiem i rola odpowiadała jej wyjątkowo. Stalowy cień na powiece skrywał bladobłękitny obłęd, a ręce wreszcie dopadły do zdjęcia kaptura.
Lekkie skrzenie się złotym blaskiem, musiało przyćmić podobieństwo, jakie jakimś cudem ktoś mógłby odkryć, zaś umyślnie niekontrolowane resztki aury miały na celu jedno - skupić obecnych tu na teraźniejszości, nie twarzy, którą wszak mogli już kiedyś widzieć.
Spojrzenie zlustrowało obecnych mężczyzn i choć biło od nich niezrozumiałe bezpieczeństwo, nauczona naturą pochodzącą prosto z głębi jezior, nigdy nie ufała. Nigdy nie zbliżała się za blisko, tak jak bracia mniejsi skradają się jedynie pośród gąszczu traw. Teraz też, mimo egzotycznych nut, które szczególnie umilały jej artystyczną duszę, musiała mieć się na baczności. Bardziej, niż oni sami mogliby sądzić, że jedyna kobieta w towarzystwie może się obawiać.
- On nie zapomni, lecz czy sądzisz, że nie zapomnimy my? - Sielanka stary, codzienność. Kciuk prawej dłoni przetarł wymownie kącik ust i dolną wargę kobiecej twarzy, zaś chwilę po nim w ruch poszły zęby, zagryzając malinowej barwy usta w wyuczonym geście zastanowienia. Chcieli w niej tej dumy, pewności. Dozy szaleństwa i kokieterii, która doprawi nieprzyjemne odpowiednio słodką dozą smaków.
Pomidory doprawia się wszak cukrem, zaś dobrą jatkę archetypową Mary Sue.
Drobne ciało spoczęło na jednym ze stołków, zaś odpowiednio znudzone spojrzenie przesunęło po skrytym w mroku ciele. Jeszcze żywym, bijącym przerażonym blaskiem ciele.
Czy znów zatoczy krąg życia i zatopi naturę - bo wszyscy zawsze zwalali morderstwa na przodkinie takich galdrów jak ona - w mackach tego, co znane, ale za każdym razem inne?
Możliwe, może nawet pożądane, gdy chwilę później odszukała w półmroku migoczących świateł twarzy, jakby będący z nią mężczyźni stanowili odpowiedź na rodzące się wewnątrz umysły pragnienia.
Mistrz Gry
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 76
'k100' : 76
Prorok
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Mężczyzna, którego zagadnął Funi wcale nie wydawał się zachwycony tym, w czym prawdopodobnie będzie musiał uczestniczyć. Wyglądało na to, że toczy wewnętrzną walkę z samym sobą o to, czy na pewno powinien zostać, czy lepiej będzie, jeśli czym prędzej podziękuje za zaproszenie i uprzejmie opuści zgromadzone osoby.
- Nie… – odpowiedział z wahaniem, wodząc spojrzeniem między Funim, Sissel, a Esfandiarem, by ostatecznie spojrzenie wielkich, niebieskich oczu zatrzymać na tym ostatnim. W konfidencjonalny sposób nachylił się do swojego rozmówcy, by kontynuować wątek. – Nie wydaje mi się, żeby to był ktoś z Bliskiego Wschodu. Mówi za dobrze po norwesku. Bez żadnego akcentu, zauważył pan to? – Nawet jeśli ten szczegół nie przykuł uwagi Hilmirsona od razu, teraz nie dało się nie dosłyszeć sposobu, w jaki wypowiadała się gwiazda wieczoru – całkiem normalnego, zupełnie nieegzotycznego, bardzo odstającego od przywdzianej stylizacji.
Nie była to jednak jedyna rzecz, która mogła dziwić. Dokładniejsze przyjrzenie się przez Funiego wzorom naniesionym na podest dało mu pewność, że, w rzeczy samej, dla wszystkich tu zebranych dzisiejszy wieczór może być niezapomniany – wśród nierozpoznawalnych znaków, prawdopodobnie mających korzenie w perskim alfabecie, wprawne oko mogło bez większego trudu dostrzec typowo nordyckie runy: Naudiz, Inguz, Raido oraz Iwaz. Czyżby faktycznie mieli do czynienia z oszustem? A może to jedynie pozostałości po odbywających się tu wcześniej rytuałach? A jeśli tak… Jak paskudne musiały być?
Jednak nie tylko Funi, obserwując przestrzeń, w jakiej się znaleźli, dostrzegł znaki, które jasno dawały do rozumienia, że dzieje się tu coś znacznie ważniejszego niż planowany pokaz pradawnych klątw. Bystre spojrzenie Sissel padło na podłogę tuż za odgradzający widownię od reszty pomieszczenia podest – wyraźne, czerwone smugi tylko dla wyjątkowo naiwnej osoby mogły przypominać farbę, lecz niełatwo oszukać kogoś, kto na pewnym etapie życia na co dzień miał do czynienia ze sceną, scenicznymi rekwizytami i śmiercią. Esfandiar Deldari zdawał się jednak być tak bardzo swobodny, że trudno było wywnioskować, czy niewiele martwi go możliwość odkrycia przez gości szczegółów, które powinny zostać w ukryciu, czy może nie zdaje sobie sprawy z tego, co działo się w zaanektowanym przez niego miejscu wcześniej.
- Wybrańcy! – Głos poniósł się wyraźnie po chacie, a szeroki, prawie dobroduszny uśmiech zagościł na twarzy Esfandiara. – Jeśli myśleliście, że wasze pojawienie się w tych… skromnych progach to przypadek, albo, co gorsza, z góry zaplanowany podstęp, by wyciągnąć od was ostatki talarów, byliście w ogromnym błędzie – zaczął, słowami przygotowując sobie grunt pod dalsze rewelacje, jakimi będzie ich raczył. Jednocześnie, starając się nie spuszczać gości z oczu, rozpoczął przygotowania do właściwej części widowiska: na podeście, w równych odstępach, ustawił trzy kamienne misy – jedną pustą, drugą wypełnioną mieszanką ziół, w ostatniej natomiast złowróżbnie pobrzękiwały kości. – Wasza obecność tu sprowokowana jest wyłącznie boską wolą, boską interwencją i tylko bogowie wiedzą, co się dziś tu wydarzy. Na początek… Potrzebuję śmiałka! – zakomenderował, a jego roziskrzony wzrok prześlizgnął się od Sissel, po Funim, by ostatecznie zacząć świdrować trzeciego z widzów. – Börje, dobrze pamiętam? Podejdź do mnie. Stańmy się razem bliżsi bogom. – Otworzył szeroko ramiona, zachęcając mężczyznę do podejścia, nie pozwalając mu na zawahania. – Najpierw dłoń – poprosił, by rękę umieścił nad pustą czarką. Sam stanął za nim, silnym chwytem ujmując jego dłoń.
W półmroku panującym w chacie zalśnił blask noża. Blask płomieni odbijających się na jego ostrzu zatańczył na ścianach chaty – i na krótką chwilę, ułamek sekundy, dołączyły do nich kolejne. Spektakl obu zakończył się w tym samym momencie, w którym z ust Esfandiara Deldariego wymknął się zduszony jęk, a jego oczy zaszły mgłą zdezorientowania i przerażenia. Wszystko, wszystko poszło nie tak!
- O ty skurwielu – wysyczał, pozbywając się w jednej chwili wszelkich znamion uprzejmości. Dłoń, w której jeszcze przed chwilą trzymał sztylet teraz uciskała miejsce na brzuchu, w którym tkwił jeszcze jeden nóż, zaś spojrzeniem prześlizgnął się po równie przerażonej twarzy Börje, który bez chwili zawahania, w popłochu ruszył biegiem ku wyjściu. – Łapcie go! Nie dajcie mu uciec. Za wszelką… Cenę go… Schwytajcie – rzucił z ogniem w głosie ku Sissel i Funiemu, zaczynając ciężko łapać oddech.
Waszym głównym zadaniem jest powstrzymanie Börje przed ucieczką. Od Was zależy, jakich metod użyjecie, by uniemożliwić mu oddalenie się od farmy. Możecie skorzystać z zaklęć, możecie spróbować go dogonić (rzut k100 na szybkość; próg w tym wypadku to 55), Sissel może również skorzystać z genetyki (rzut wykonany zgodnie z mechaniką; próg wynosi 65).
- Nie… – odpowiedział z wahaniem, wodząc spojrzeniem między Funim, Sissel, a Esfandiarem, by ostatecznie spojrzenie wielkich, niebieskich oczu zatrzymać na tym ostatnim. W konfidencjonalny sposób nachylił się do swojego rozmówcy, by kontynuować wątek. – Nie wydaje mi się, żeby to był ktoś z Bliskiego Wschodu. Mówi za dobrze po norwesku. Bez żadnego akcentu, zauważył pan to? – Nawet jeśli ten szczegół nie przykuł uwagi Hilmirsona od razu, teraz nie dało się nie dosłyszeć sposobu, w jaki wypowiadała się gwiazda wieczoru – całkiem normalnego, zupełnie nieegzotycznego, bardzo odstającego od przywdzianej stylizacji.
Nie była to jednak jedyna rzecz, która mogła dziwić. Dokładniejsze przyjrzenie się przez Funiego wzorom naniesionym na podest dało mu pewność, że, w rzeczy samej, dla wszystkich tu zebranych dzisiejszy wieczór może być niezapomniany – wśród nierozpoznawalnych znaków, prawdopodobnie mających korzenie w perskim alfabecie, wprawne oko mogło bez większego trudu dostrzec typowo nordyckie runy: Naudiz, Inguz, Raido oraz Iwaz. Czyżby faktycznie mieli do czynienia z oszustem? A może to jedynie pozostałości po odbywających się tu wcześniej rytuałach? A jeśli tak… Jak paskudne musiały być?
Jednak nie tylko Funi, obserwując przestrzeń, w jakiej się znaleźli, dostrzegł znaki, które jasno dawały do rozumienia, że dzieje się tu coś znacznie ważniejszego niż planowany pokaz pradawnych klątw. Bystre spojrzenie Sissel padło na podłogę tuż za odgradzający widownię od reszty pomieszczenia podest – wyraźne, czerwone smugi tylko dla wyjątkowo naiwnej osoby mogły przypominać farbę, lecz niełatwo oszukać kogoś, kto na pewnym etapie życia na co dzień miał do czynienia ze sceną, scenicznymi rekwizytami i śmiercią. Esfandiar Deldari zdawał się jednak być tak bardzo swobodny, że trudno było wywnioskować, czy niewiele martwi go możliwość odkrycia przez gości szczegółów, które powinny zostać w ukryciu, czy może nie zdaje sobie sprawy z tego, co działo się w zaanektowanym przez niego miejscu wcześniej.
- Wybrańcy! – Głos poniósł się wyraźnie po chacie, a szeroki, prawie dobroduszny uśmiech zagościł na twarzy Esfandiara. – Jeśli myśleliście, że wasze pojawienie się w tych… skromnych progach to przypadek, albo, co gorsza, z góry zaplanowany podstęp, by wyciągnąć od was ostatki talarów, byliście w ogromnym błędzie – zaczął, słowami przygotowując sobie grunt pod dalsze rewelacje, jakimi będzie ich raczył. Jednocześnie, starając się nie spuszczać gości z oczu, rozpoczął przygotowania do właściwej części widowiska: na podeście, w równych odstępach, ustawił trzy kamienne misy – jedną pustą, drugą wypełnioną mieszanką ziół, w ostatniej natomiast złowróżbnie pobrzękiwały kości. – Wasza obecność tu sprowokowana jest wyłącznie boską wolą, boską interwencją i tylko bogowie wiedzą, co się dziś tu wydarzy. Na początek… Potrzebuję śmiałka! – zakomenderował, a jego roziskrzony wzrok prześlizgnął się od Sissel, po Funim, by ostatecznie zacząć świdrować trzeciego z widzów. – Börje, dobrze pamiętam? Podejdź do mnie. Stańmy się razem bliżsi bogom. – Otworzył szeroko ramiona, zachęcając mężczyznę do podejścia, nie pozwalając mu na zawahania. – Najpierw dłoń – poprosił, by rękę umieścił nad pustą czarką. Sam stanął za nim, silnym chwytem ujmując jego dłoń.
W półmroku panującym w chacie zalśnił blask noża. Blask płomieni odbijających się na jego ostrzu zatańczył na ścianach chaty – i na krótką chwilę, ułamek sekundy, dołączyły do nich kolejne. Spektakl obu zakończył się w tym samym momencie, w którym z ust Esfandiara Deldariego wymknął się zduszony jęk, a jego oczy zaszły mgłą zdezorientowania i przerażenia. Wszystko, wszystko poszło nie tak!
- O ty skurwielu – wysyczał, pozbywając się w jednej chwili wszelkich znamion uprzejmości. Dłoń, w której jeszcze przed chwilą trzymał sztylet teraz uciskała miejsce na brzuchu, w którym tkwił jeszcze jeden nóż, zaś spojrzeniem prześlizgnął się po równie przerażonej twarzy Börje, który bez chwili zawahania, w popłochu ruszył biegiem ku wyjściu. – Łapcie go! Nie dajcie mu uciec. Za wszelką… Cenę go… Schwytajcie – rzucił z ogniem w głosie ku Sissel i Funiemu, zaczynając ciężko łapać oddech.
Waszym głównym zadaniem jest powstrzymanie Börje przed ucieczką. Od Was zależy, jakich metod użyjecie, by uniemożliwić mu oddalenie się od farmy. Możecie skorzystać z zaklęć, możecie spróbować go dogonić (rzut k100 na szybkość; próg w tym wypadku to 55), Sissel może również skorzystać z genetyki (rzut wykonany zgodnie z mechaniką; próg wynosi 65).
Funi Hilmirson
Funi HilmirsonŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : dorywczy pracownik do niczego, prawie kapłan, augur
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), intrygant (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 17 / magia zakazana: 17 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
W pierwszej chwili zdawał się co najmniej obruszony nieoczekiwaną odpowiedzią mężczyzny, ściągnął w odruchowej dezaprobacie brwi ku sobie, odchylając się nieznacznie, jakby niewerbalnie stanowczo podważał rozsądność jego opinii; jego wzruszona ekspresja wyłagodziła się wkrótce jednak, kiedy zwrócono jego uwagę na tory istotnie intrygujące. Wyjątkowo podatny na wszelkie wpływy otoczenia, szczególnie w okolicznościach tak pobudzających jego przyrodzoną ciekawość i chęć bezpośredniego zaangażowania, poczuł jak rozbudza się w nim zachęcona trafnym spostrzeżeniem podejrzliwość.
– Oczywiście – potwierdził tonem nieomal pysznym, prostując się zuchwale na krześle i podnosząc dotąd nachyloną ku niemu głowę, choć rzecz jasna nie zauważył tego wcześniej wcale. Miał wrażenie, że nowe światło rzucone na Esfandiara przygasiło blask jego skóry, wyzuło go z tak nadzwyczajnej świetlistości i przetrąciło poniekąd czar jego osoby – ale nim jego entuzjazm zdążył zupełnie ostygnąć, przechwycił odłamek jego spojrzenia rzucony z głębi pomieszczenia i wycofał się z tych bluźnierstw natychmiast, czując falę onieśmielenia rozlewającą się po karku i rumieniec szczypiący w uszy. Odwrócił zaraz wzrok, potoczył nim bystro wokół, w końcu zakotwiczył go na znajomych kształtach wyłowionych spośród perskich liter, kształtów, które ze względu na lata ich studiowania, zdawały się wyskoczyć naprzeciw jego uwadze z familiarną jaskrawością. Trzy pierwsze wybrzmiewały szeptem słodkiej obietnicy, czwarta natomiast osiadała na podniebieniu niespokojnym pieczeniem: nie potrafiłby precyzyjnie nazwać rodzaju uczuć, jakie ich obecność wywoływała, z pewnością nie czuł się jednak tym zdeprymowany. Ekscytacja drżała mu w palcach, które zawinął na krawędziach siedziska, nachylając się zupełnie niedyskretnie ku podestowi, kiedy wyłuskiwał runy z niezrozumiałego mu pisma. Poczuł na skórze mrowienie pod fantomowym ciężarem spojrzenia: błękit jego oczu napotkał ten należący do Sissel, nastąpiła dyskretna wymiana solidaryzującego ich wrażenia – coś było nie w porządku. Ona zdawała się jednak odczuwać to znacznie silniej, rozpoznawał to w jakiś intuicyjny sposób nawet pomimo doskonale opanowanej bladości jej dziwnie znajomej twarzy; bała się?
Kiedy Esfandiar odezwał się znowu, wychodząc z powrotem ku nim, jego akcent – czy raczej zupełny jego brak – oplatał treść słów w sposób dotkliwie rażący. Blask prześlizgujący się gładko po jego smagłej skórze zdawał się dosięgać w Funim strun, w które najbardziej przekonujące słowa nie mogłyby uderzyć, choć za samą ich sugestią wodził już z obiecującą gorliwością; wspomnienie boskiego udziału w tym wszystkim wyraźnie złamało w nim resztki jakichkolwiek oporów, kiedy wznosił skupienie rozszerzonych, błyszczących źrenic na mężczyznę. Skoncentrowany i dostrzegalnie jakby naprężony przypominał psa wpatrzonego w dyndający mu nad nosem ochłap mięsa, a kiedy Esfandiar poprosił o śmiałka, widocznie na swoim miejscu podskoczył, jakby zachętę błędnie odczytał za komendę zwalniającą. Mężczyzna zdawał się tymczasem zupełnie go pominąć, zanim zdążyłby nawet zgłosić się na ochotnika i zdeprymowany obserwował zazdrośnie, jak niebieskooki zarozumialec podnosi się i wstępuje na podest ku wyciągniętym zapraszająco ramionom.
– Ze mną byłoby ci im bliżej – wymruczał niemal bezgłośnie pod nosem z przekąsem, z naburmuszonym czupurnie grymasem, który nadawał jego rysom dziecinnego wyrazu. Był w końcu kapłanem, prawie nim był, czy Esfandiar naprawdę o tym nie wiedział, skoro sam przyznał, że nie sprowadził ich tutaj przypadek? Był przecież wybrańcem, niesamozwańczym, to niesprawiedliwe; krzyżując ręce na piersi, odchylił się delikatnie, wciąż jednak z wyraźnym zaciekawieniem zaglądając naprzód, choć pochłonięty własną zazdrością kolejną zaskakującą sekwencję wydarzeń zarejestrował z pewnym opóźnieniem.
Dopiero rozkazujący ton głosu Esfandiara poderwał go z krzesła natychmiast, jakby pociągając za sznurki przymocowane mu do ramion, ale zawahał się przy tym wyraźnie, dostrzegając rękojeść noża wystającą dziwacznie spomiędzy zmarszczeń szaty, na której rosła ciemna plama, zupełnie czarna w niemrawym świetle wnętrza. Stracił ułamek sekundy nim naglące spojrzenie nie ocuciło go, wymuszając na nim działanie skuteczniej niż mógłby zrobić to sam; rzucił się do drzwi, wybiegając zaraz za Sissel w ziąb nocy, by puścić się biegiem za chyboczącą się sylwetką uciekającego mężczyzny. Ten zaledwie ułamek sekundy zdawał się mu dać trudną do przeskoczenia przewagę; Funi poczuł tymczasem, jak w jego piersi wzbiera jakaś bezwiedna wesołość. W tak niewłaściwym momencie przypomniały mu się sztubackie pościgi pod kuriozalnie wysokimi sufitami świątynnymi, pod którymi dźwięczały chłopięce śmiechy, czyste jak perły spadające z zerwanej nici dyscypliny, przeganiane przez ujadanie surowej reprymendy.
– Erfiður – zaklęcie spłynęło mu z języka gładko, wydarte wprost z odległych wspomnień, rażąco beztroskie i infantylne. Noc czerniąca się nad ich głowami zdawała się jednak połknąć wykrzesaną z krtani magię, nim ta zdołałaby sięgnąć dezertera, niepocieszony próbował więc przyśpieszyć, by choć trochę skrócić dystans, nim spróbuje ponownie.
próg: 30
wynik: 5 + 15 = 20
– Oczywiście – potwierdził tonem nieomal pysznym, prostując się zuchwale na krześle i podnosząc dotąd nachyloną ku niemu głowę, choć rzecz jasna nie zauważył tego wcześniej wcale. Miał wrażenie, że nowe światło rzucone na Esfandiara przygasiło blask jego skóry, wyzuło go z tak nadzwyczajnej świetlistości i przetrąciło poniekąd czar jego osoby – ale nim jego entuzjazm zdążył zupełnie ostygnąć, przechwycił odłamek jego spojrzenia rzucony z głębi pomieszczenia i wycofał się z tych bluźnierstw natychmiast, czując falę onieśmielenia rozlewającą się po karku i rumieniec szczypiący w uszy. Odwrócił zaraz wzrok, potoczył nim bystro wokół, w końcu zakotwiczył go na znajomych kształtach wyłowionych spośród perskich liter, kształtów, które ze względu na lata ich studiowania, zdawały się wyskoczyć naprzeciw jego uwadze z familiarną jaskrawością. Trzy pierwsze wybrzmiewały szeptem słodkiej obietnicy, czwarta natomiast osiadała na podniebieniu niespokojnym pieczeniem: nie potrafiłby precyzyjnie nazwać rodzaju uczuć, jakie ich obecność wywoływała, z pewnością nie czuł się jednak tym zdeprymowany. Ekscytacja drżała mu w palcach, które zawinął na krawędziach siedziska, nachylając się zupełnie niedyskretnie ku podestowi, kiedy wyłuskiwał runy z niezrozumiałego mu pisma. Poczuł na skórze mrowienie pod fantomowym ciężarem spojrzenia: błękit jego oczu napotkał ten należący do Sissel, nastąpiła dyskretna wymiana solidaryzującego ich wrażenia – coś było nie w porządku. Ona zdawała się jednak odczuwać to znacznie silniej, rozpoznawał to w jakiś intuicyjny sposób nawet pomimo doskonale opanowanej bladości jej dziwnie znajomej twarzy; bała się?
Kiedy Esfandiar odezwał się znowu, wychodząc z powrotem ku nim, jego akcent – czy raczej zupełny jego brak – oplatał treść słów w sposób dotkliwie rażący. Blask prześlizgujący się gładko po jego smagłej skórze zdawał się dosięgać w Funim strun, w które najbardziej przekonujące słowa nie mogłyby uderzyć, choć za samą ich sugestią wodził już z obiecującą gorliwością; wspomnienie boskiego udziału w tym wszystkim wyraźnie złamało w nim resztki jakichkolwiek oporów, kiedy wznosił skupienie rozszerzonych, błyszczących źrenic na mężczyznę. Skoncentrowany i dostrzegalnie jakby naprężony przypominał psa wpatrzonego w dyndający mu nad nosem ochłap mięsa, a kiedy Esfandiar poprosił o śmiałka, widocznie na swoim miejscu podskoczył, jakby zachętę błędnie odczytał za komendę zwalniającą. Mężczyzna zdawał się tymczasem zupełnie go pominąć, zanim zdążyłby nawet zgłosić się na ochotnika i zdeprymowany obserwował zazdrośnie, jak niebieskooki zarozumialec podnosi się i wstępuje na podest ku wyciągniętym zapraszająco ramionom.
– Ze mną byłoby ci im bliżej – wymruczał niemal bezgłośnie pod nosem z przekąsem, z naburmuszonym czupurnie grymasem, który nadawał jego rysom dziecinnego wyrazu. Był w końcu kapłanem, prawie nim był, czy Esfandiar naprawdę o tym nie wiedział, skoro sam przyznał, że nie sprowadził ich tutaj przypadek? Był przecież wybrańcem, niesamozwańczym, to niesprawiedliwe; krzyżując ręce na piersi, odchylił się delikatnie, wciąż jednak z wyraźnym zaciekawieniem zaglądając naprzód, choć pochłonięty własną zazdrością kolejną zaskakującą sekwencję wydarzeń zarejestrował z pewnym opóźnieniem.
Dopiero rozkazujący ton głosu Esfandiara poderwał go z krzesła natychmiast, jakby pociągając za sznurki przymocowane mu do ramion, ale zawahał się przy tym wyraźnie, dostrzegając rękojeść noża wystającą dziwacznie spomiędzy zmarszczeń szaty, na której rosła ciemna plama, zupełnie czarna w niemrawym świetle wnętrza. Stracił ułamek sekundy nim naglące spojrzenie nie ocuciło go, wymuszając na nim działanie skuteczniej niż mógłby zrobić to sam; rzucił się do drzwi, wybiegając zaraz za Sissel w ziąb nocy, by puścić się biegiem za chyboczącą się sylwetką uciekającego mężczyzny. Ten zaledwie ułamek sekundy zdawał się mu dać trudną do przeskoczenia przewagę; Funi poczuł tymczasem, jak w jego piersi wzbiera jakaś bezwiedna wesołość. W tak niewłaściwym momencie przypomniały mu się sztubackie pościgi pod kuriozalnie wysokimi sufitami świątynnymi, pod którymi dźwięczały chłopięce śmiechy, czyste jak perły spadające z zerwanej nici dyscypliny, przeganiane przez ujadanie surowej reprymendy.
– Erfiður – zaklęcie spłynęło mu z języka gładko, wydarte wprost z odległych wspomnień, rażąco beztroskie i infantylne. Noc czerniąca się nad ich głowami zdawała się jednak połknąć wykrzesaną z krtani magię, nim ta zdołałaby sięgnąć dezertera, niepocieszony próbował więc przyśpieszyć, by choć trochę skrócić dystans, nim spróbuje ponownie.
próg: 30
wynik: 5 + 15 = 20
( oh I know they call me crazy )
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
Mistrz Gry
The member 'Funi Hilmirson' has done the following action : kości
'k100' : 5
'k100' : 5
Bezimienny
Rzucona w wir obaw przesuwała niepewne spojrzenie po reszcie zgromadzonych. Tkwiła pomiędzy strachem o okrycie kim jest i niepewnością tego, co będzie zaraz. Ślepo, głucho i naiwnie zapatrzona w to kim jest, nie w pełni doceniała powagę sytuacji, w której się znalazła. Do chwili, do momentu w którym chłodny błękit tęczówek zatrzymał się na tym, co przykuło jej uwagę bardziej niżeli podniosłe, wyssane z resztek aktorskiego talentu słowa. Smuga rozrysowanej charakterystycznie cieczy rozniosła pozostałości zniewagi w korcu maku, zaś strach przygniótł oddech w najniższych partiach płuc.
Podobno tylko najgorsi mordercy nie boją się śmierci - z nią więc nie mogło być tak źle. Chyba, że to po prostu ten irracjonalny dla innych, zrozumiały tylko dla matek strach o to, że jej zabraknie. Nie Sissel w życiu Elise - Elise po tym, gdy Sissel stąd odejdzie.
Ciężkie przełknięcie śliny pozwoliło wreszcie podnieść głowę, zaś strach przybrał te charakterystyczne, przepełnione zrozumiałym tylko dla dwóch stron znaczenie. Spojrzała na Funiego - chyba dobrze zapamiętała tą uroczą twarz, która najwidoczniej była również uwikłana w proceder nie do zrozumienia. Nim jednak on zdołałby w ogóle sięgnąć po odpowiedź.
Nim zdołałby zrozumieć tak samo, jak i ona, nagły blask w pełni skupił uwagę kobiety na scenach malowanych tuż przed jej bezemocjonalną, bo pokrytą maską aktorstwa, twarzą. Gdzieś w głębi widziała to powoli, tak spokojnie i monotonnie, że zdołałaby powtórzyć każdy gest z dokładnością do milisekundy. Realnie działo się to zbyt szybko, choć w znajomy sposób. Szarość, mglistość, zagubienie tęczówek. Stęknięcie i powolne uginanie kolan. Nie widziała tego raz, nie dwa.
Zbyt często, by nie rozumieć. Zbyt często, by ją to w pełni sparaliżowało, lecz gdy szczątki tchu wydukały rozkaz, nie była w stanie wspiąć się na maksimum swoich sił witalnych. Zerwane ze stołka ciało podbiegło bowiem w stronę wyjścia, zaś znajome ruchy ramion i zapatrzenie w głębie własnego umysłu rozbudzało to, co powinno go zatrzymać.
- Stój. - Krótki rozkaz, przekształcony w całkowicie marną błahostkę. Pojedynczy pisk pisklęcia, nie pełnoprawnego łabędzia, który zdołałby go powstrzymać. Gdzieś w tym wszystkim tkwiła niemoc, jakby zobaczona scena odtwarzała się mimowolnie pod jej powiekami.
- Kurwa. - Żałosne resztki emocji splunęły przekleństwem z pięknych, teraz rozchylonych w niemożności ustach. Na moment się zatrzymała, tą którą chwilę - tylko po to, by zrozumieć, że w tym wszystkim jest najbardziej bezczynna.
Podobno tylko najgorsi mordercy nie boją się śmierci - z nią więc nie mogło być tak źle. Chyba, że to po prostu ten irracjonalny dla innych, zrozumiały tylko dla matek strach o to, że jej zabraknie. Nie Sissel w życiu Elise - Elise po tym, gdy Sissel stąd odejdzie.
Ciężkie przełknięcie śliny pozwoliło wreszcie podnieść głowę, zaś strach przybrał te charakterystyczne, przepełnione zrozumiałym tylko dla dwóch stron znaczenie. Spojrzała na Funiego - chyba dobrze zapamiętała tą uroczą twarz, która najwidoczniej była również uwikłana w proceder nie do zrozumienia. Nim jednak on zdołałby w ogóle sięgnąć po odpowiedź.
Nim zdołałby zrozumieć tak samo, jak i ona, nagły blask w pełni skupił uwagę kobiety na scenach malowanych tuż przed jej bezemocjonalną, bo pokrytą maską aktorstwa, twarzą. Gdzieś w głębi widziała to powoli, tak spokojnie i monotonnie, że zdołałaby powtórzyć każdy gest z dokładnością do milisekundy. Realnie działo się to zbyt szybko, choć w znajomy sposób. Szarość, mglistość, zagubienie tęczówek. Stęknięcie i powolne uginanie kolan. Nie widziała tego raz, nie dwa.
Zbyt często, by nie rozumieć. Zbyt często, by ją to w pełni sparaliżowało, lecz gdy szczątki tchu wydukały rozkaz, nie była w stanie wspiąć się na maksimum swoich sił witalnych. Zerwane ze stołka ciało podbiegło bowiem w stronę wyjścia, zaś znajome ruchy ramion i zapatrzenie w głębie własnego umysłu rozbudzało to, co powinno go zatrzymać.
- Stój. - Krótki rozkaz, przekształcony w całkowicie marną błahostkę. Pojedynczy pisk pisklęcia, nie pełnoprawnego łabędzia, który zdołałby go powstrzymać. Gdzieś w tym wszystkim tkwiła niemoc, jakby zobaczona scena odtwarzała się mimowolnie pod jej powiekami.
- Kurwa. - Żałosne resztki emocji splunęły przekleństwem z pięknych, teraz rozchylonych w niemożności ustach. Na moment się zatrzymała, tą którą chwilę - tylko po to, by zrozumieć, że w tym wszystkim jest najbardziej bezczynna.
Mistrz Gry
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 48
'k100' : 48
Bezimienny
Strach nie zawsze był katalizatorem. Nie zawsze wyzwalał wystarczające pokłady adrenaliny, mogące mieć bezpośredni wpływ na efektywność wykonywanego zadania. Nie zawsze był również tym, co krępowało wszelkie ruchy; opóźniało reakcję; pozbawiało jasności umysłu. Strach był wyłącznie drogowskazem, latarnią oświetlającą horyzont rozciągających się możliwości i rozwiązań – i absolutnie nic nie tłumaczyło tego, co stało się zaraz po wybiegnięciu przed budynek farmy przez Sissel i Funiego.
Niefortunny dla nich zbieg okoliczności stał się doskonałą okazją, by mający nad nimi kilka sekund przewagi Börje rozpierzchł się w otulającym okolicę mroku. Noc, rozdzielona na dwoje migotliwym, złotym blaskiem sączącym się z wnętrza chaty, wciąż zdawała się być nieprzejednana, wcale nie pomagając odszukać wam zbiega. Jedyną oznaką jego obecności pozostawał głuchy odgłos dudniących o zmarzniętą ziemię stóp i urywany, spazmatyczny oddech niosący się zaskakująco wyraźnie w królującej ciszy.
Krótkie, niemal nieznoszące sprzeciwu polecenie, jakie pomknęło z ust Sissel, nie niosło ze sobą właściwej ilości pewności, by skutecznie zatrzymać go w miejscu, sprawiło jednak, że mężczyzna zawahał się na ułamek sekundy, odwracając głowę w waszą stronę. To wystarczyło, by ciągnące za nicie losu Norny wprawiły w ruch kolejną sekwencję zdarzeń – tym razem sprzyjającą wam bardziej niż dotychczas. Chcąc czym prędzej naprawić swój błąd, wciąż jeszcze oglądając się przez ramię i starając się kontrolować dzielącą go od was odległość, Börje popędził dalej, niemal natychmiast potykając się o swoje nogi. Rzucone w tym samym czasie zaklęcie Funiego nie dosięgnęło uciekiniera z pełną mocą, spowodowało jednak, że podeszła jego lewego buta stała się odrobinę lepka, wyraźnie wpływając na tempo jego ucieczki.
- Leðja! – Börje nie zamierzał próżnować, sięgając pamięcią po pierwsze zaklęcie, jakie przyszło mu do głowy, a które chociaż na moment mogło wyeliminować jedną z osób, która go goniła. Zdawał sobie sprawę z tego, że z dwójką na karku mógłby sobie nie poradzić, ale jeśli udałoby mu się… Nie zamierzał popełniać znów tego samego błędu; nie oglądnął się za siebie, sprawdzając, jak mu poszło. Nie miał na to czasu, dopóki nie wydostanie się z tego przeklętego miejsca; dopóki nie znajdzie się gdzieś bliżej bardziej przyjaznych, mniej niebezpiecznych ludzi.
Ale gniew i złość nie zawsze wiodły najkrótszą ścieżką ku zemście, która miała realna szansę wpłynąć na czekającą kary osobę; były rzucanymi na oślep nożami godzącymi w tych, którzy z całą sytuacją nie mieli nic wspólnego.
Börje zdecydował się na atak (posiada 15 punktów w magii użytkowej). Prorok rzuca kością k6, by sprawdzić, kogo dosięgnęło zaklęcie:
1, 3 – Funi;
2, 5 – Sissel;
4, 6 – chybione.
Jedno z Was może wykonać rzut na obronę zgodnie z mechaniką. Druga osoba wykonuje w tym czasie ponowny rzut na powstrzymanie uciekiniera przed ucieczką. Tym razem próg powodzenia na szybkość wynosi 45, jeśli zdecydujecie się na dogonienie go.
Niefortunny dla nich zbieg okoliczności stał się doskonałą okazją, by mający nad nimi kilka sekund przewagi Börje rozpierzchł się w otulającym okolicę mroku. Noc, rozdzielona na dwoje migotliwym, złotym blaskiem sączącym się z wnętrza chaty, wciąż zdawała się być nieprzejednana, wcale nie pomagając odszukać wam zbiega. Jedyną oznaką jego obecności pozostawał głuchy odgłos dudniących o zmarzniętą ziemię stóp i urywany, spazmatyczny oddech niosący się zaskakująco wyraźnie w królującej ciszy.
Krótkie, niemal nieznoszące sprzeciwu polecenie, jakie pomknęło z ust Sissel, nie niosło ze sobą właściwej ilości pewności, by skutecznie zatrzymać go w miejscu, sprawiło jednak, że mężczyzna zawahał się na ułamek sekundy, odwracając głowę w waszą stronę. To wystarczyło, by ciągnące za nicie losu Norny wprawiły w ruch kolejną sekwencję zdarzeń – tym razem sprzyjającą wam bardziej niż dotychczas. Chcąc czym prędzej naprawić swój błąd, wciąż jeszcze oglądając się przez ramię i starając się kontrolować dzielącą go od was odległość, Börje popędził dalej, niemal natychmiast potykając się o swoje nogi. Rzucone w tym samym czasie zaklęcie Funiego nie dosięgnęło uciekiniera z pełną mocą, spowodowało jednak, że podeszła jego lewego buta stała się odrobinę lepka, wyraźnie wpływając na tempo jego ucieczki.
- Leðja! – Börje nie zamierzał próżnować, sięgając pamięcią po pierwsze zaklęcie, jakie przyszło mu do głowy, a które chociaż na moment mogło wyeliminować jedną z osób, która go goniła. Zdawał sobie sprawę z tego, że z dwójką na karku mógłby sobie nie poradzić, ale jeśli udałoby mu się… Nie zamierzał popełniać znów tego samego błędu; nie oglądnął się za siebie, sprawdzając, jak mu poszło. Nie miał na to czasu, dopóki nie wydostanie się z tego przeklętego miejsca; dopóki nie znajdzie się gdzieś bliżej bardziej przyjaznych, mniej niebezpiecznych ludzi.
Ale gniew i złość nie zawsze wiodły najkrótszą ścieżką ku zemście, która miała realna szansę wpłynąć na czekającą kary osobę; były rzucanymi na oślep nożami godzącymi w tych, którzy z całą sytuacją nie mieli nic wspólnego.
Börje zdecydował się na atak (posiada 15 punktów w magii użytkowej). Prorok rzuca kością k6, by sprawdzić, kogo dosięgnęło zaklęcie:
1, 3 – Funi;
2, 5 – Sissel;
4, 6 – chybione.
Jedno z Was może wykonać rzut na obronę zgodnie z mechaniką. Druga osoba wykonuje w tym czasie ponowny rzut na powstrzymanie uciekiniera przed ucieczką. Tym razem próg powodzenia na szybkość wynosi 45, jeśli zdecydujecie się na dogonienie go.
Mistrz Gry
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
#1 'k6' : 3
--------------------------------
#2 'k6' : 4
#1 'k6' : 3
--------------------------------
#2 'k6' : 4
Funi Hilmirson
Funi HilmirsonŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : dorywczy pracownik do niczego, prawie kapłan, augur
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), intrygant (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 17 / magia zakazana: 17 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Postać uciekającego mężczyzny niknęła w mroku, zacierała się w biegu i zapadała w ciemność; w pewnym momencie łysnęła bladą plamą odwróconej niespokojnie twarzy, zaróżowionym od mrozu i wysiłku spłachciem policzka oraz śliską bielą białka oka, którego spłoszone spojrzenie Funi przyjął z grymasem złośliwej wesołości. Grudy ziemi trzeszczały pod ich stopami donośnie jakby wokół nich swoje ożebrowanie rozpinała obszerna nawa kościelna; przyśpieszone, sapliwe oddechy i trzepot płaszczy rozbrzmiewały pod gołym niebem zupełnie jakby zamknięto ich w pudle rezonansowym – instrumentem była noc i było nim każde z nich, instrumentem był Funi, sprzyjająco opustoszały, w przestrzeń swojej beztroski łapczywie chwytający dźwięki poruszonych strun. Jasno określony cel, polecenie wydane szorstkim, bezdyskusyjnym tonem, rozbudzało w nim kompetytywną zapalczywość. Słyszał zdenerwowany przestrach zwierzyny przed sobą i subtelną obecność kobiety biegnącej obok, jej naglącą determinację synonimiczną jego własnej. We własnym pulsie, szumiącym przyjemnie w skroniach i rozsadzającym pierś, słyszał skoncentrowaną zawziętość żądnego triumfu ogara.
Zaklęcie okazało się niezupełnie bezowocne – ciało Börje poczęło podrygiwać przed nim dostrzegalnie przy podrywaniu jednej nogi. Miał nadzieję wykorzystać ten połowiczny sukces, jednak doskonale znajome słowo rozdzierające powietrze obcym głosem wybiło mu szczęśliwie z głowy przedwczesną radość. Częścią siebie – tą, która wciąż przemierzała beztroskim pędem zimne, kamienne korytarze – spodziewał się usłyszeć radosny wybuch chłopięcego śmiechu, pieszczotliwe wyzwisko, przekorne co ty na to, ślamazaro; przypominał sobie kolana i dłonie zdarte do krwi na żwirze wysypanym na ścieżkach w pochłoniętych mgłą ogrodach (patrz, co zrobiłeś, nawet nie podmuchasz?).
Ale nikt się nie śmiał; na Odyna, nikt się już nie śmiał, nigdy. Kiedy wszystko tak tragicznie spoważniało? Nóż wystający z ciała nie był oczywiście śmieszny, ale chciało mu się śmiać, chyba zwyczajnie na złość.
– Bughr – wycedził w ściśniętym oddechu, bezwarunkowym odruchem podrażnionego ofensywnym warknięciem instynktu. Zimne powietrze rozpalało się w przełyku, zduszając niepokojąco chwiejne głoski rzucanego zaklęcia; entuzjastyczna niespokojność przedzierzgała się powoli w frustrację powodowaną niedogodnościami, wizją rozczarowania Esfandiara, widmem rękawa płaszcza uciekiniera wymykającego mu się spod wyciąganych już za nim rąk.
Zaklęcie okazało się niezupełnie bezowocne – ciało Börje poczęło podrygiwać przed nim dostrzegalnie przy podrywaniu jednej nogi. Miał nadzieję wykorzystać ten połowiczny sukces, jednak doskonale znajome słowo rozdzierające powietrze obcym głosem wybiło mu szczęśliwie z głowy przedwczesną radość. Częścią siebie – tą, która wciąż przemierzała beztroskim pędem zimne, kamienne korytarze – spodziewał się usłyszeć radosny wybuch chłopięcego śmiechu, pieszczotliwe wyzwisko, przekorne co ty na to, ślamazaro; przypominał sobie kolana i dłonie zdarte do krwi na żwirze wysypanym na ścieżkach w pochłoniętych mgłą ogrodach (patrz, co zrobiłeś, nawet nie podmuchasz?).
Ale nikt się nie śmiał; na Odyna, nikt się już nie śmiał, nigdy. Kiedy wszystko tak tragicznie spoważniało? Nóż wystający z ciała nie był oczywiście śmieszny, ale chciało mu się śmiać, chyba zwyczajnie na złość.
– Bughr – wycedził w ściśniętym oddechu, bezwarunkowym odruchem podrażnionego ofensywnym warknięciem instynktu. Zimne powietrze rozpalało się w przełyku, zduszając niepokojąco chwiejne głoski rzucanego zaklęcia; entuzjastyczna niespokojność przedzierzgała się powoli w frustrację powodowaną niedogodnościami, wizją rozczarowania Esfandiara, widmem rękawa płaszcza uciekiniera wymykającego mu się spod wyciąganych już za nim rąk.
( oh I know they call me crazy )
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
Mistrz Gry
The member 'Funi Hilmirson' has done the following action : kości
#1 'k100' : 9
--------------------------------
#2 'k6' : 1
#1 'k100' : 9
--------------------------------
#2 'k6' : 1
Bezimienny
Kolej wydarzeń rozpętała się na dobre, rozsyłając kolejne i kolejne fale niepewności po kobiecym ciele. Nie była taka przestraszona podczas ataku na pokazie Diora, kiedy zamachowcy wbiegli na wybieg. Pierwszy film też nie powodował tyle emocji.
Nie bała się tak bardzo o życie, co o to, że może ją wydać i chyba to, jeśli nie napewno, było największym motorem napędowym. Podczas gdy Funi niemalże dostał zaklęciem w twarz, Sissel nieustannie, ciągle i ciągle przybierając nogami w stronę mężczyzny.
Jednak ten poranny jogging, o który niegdyś pisali w plotkarskich gazetach na coś się zdał. Na wpół emocje, na wpół strach rozpędzały drobne ciało, jakby jako jedyna w tym wszystkim nie próżnowała - zaś wykorzystywała okazję.
Była coraz bliżej - niemalże czuła zapach potu, chłód podłoża i ciepło ciała drugiego człowieka, kiedy rozpędzając się znajdowała się prawie obok niego. Nie było innego wyjścia, nie było nawet innej możliwości, bo wszystko mogłoby się skończyć dla niej samej źle - rozpędzanie się na nowo, dostanie zaklęciem z bliska czy chociażby pięścią.
Musiała go powalić, bo tylko zarycie twarzą w ziemię da opcję dogonienia go przez Funiego, czyż nie? Dlatego właśnie zdecydowała się na kolokwialne - ryzyk fizyk - i licząc, że jeszcze jakieś resztki praw pamięta spróbowała skoczyć na plecy mężczyzny, aby przynajmniej spróbować go powalić.
Spróbowała złapać jego rękę w tym wszystkim, ale na bogów, czy w takiej chwili ktoś myśli strategicznie? Niko może by i myślał, ona jest tu raczej od działania. Bez namysłu, tylko z instynktami. Z jakimś nieudolnym zapleczem rekreacji ruchowej ze szkoły, treningami kaskaderskimi i wyczuciem własnego ciała, bo wszak ciężko tu mówić, by była zapaśnikiem.
Ale była bliżej niż dalej do tego, co mieli osiągnąć. Gorzej tylko, że ona, a nie ktoś o 3 razy silniejszy, bo gdy już wchodzi kwestia dogonienia, to następuje kolejny element - powstrzymanie.
Na bogów, po co ona w ogóle tu przyszła? I dlaczego to cholerne przeczucie, że szpilki YSL nie będą dobrą opcją, okazało się tak boleśnie prawdziwe? Co się w ogóle stało, gdzie byli i czy ona zacznie kiedyś racjonalnie myśleć?
No i klops.
rzut na sprawność.
Nie bała się tak bardzo o życie, co o to, że może ją wydać i chyba to, jeśli nie napewno, było największym motorem napędowym. Podczas gdy Funi niemalże dostał zaklęciem w twarz, Sissel nieustannie, ciągle i ciągle przybierając nogami w stronę mężczyzny.
Jednak ten poranny jogging, o który niegdyś pisali w plotkarskich gazetach na coś się zdał. Na wpół emocje, na wpół strach rozpędzały drobne ciało, jakby jako jedyna w tym wszystkim nie próżnowała - zaś wykorzystywała okazję.
Była coraz bliżej - niemalże czuła zapach potu, chłód podłoża i ciepło ciała drugiego człowieka, kiedy rozpędzając się znajdowała się prawie obok niego. Nie było innego wyjścia, nie było nawet innej możliwości, bo wszystko mogłoby się skończyć dla niej samej źle - rozpędzanie się na nowo, dostanie zaklęciem z bliska czy chociażby pięścią.
Musiała go powalić, bo tylko zarycie twarzą w ziemię da opcję dogonienia go przez Funiego, czyż nie? Dlatego właśnie zdecydowała się na kolokwialne - ryzyk fizyk - i licząc, że jeszcze jakieś resztki praw pamięta spróbowała skoczyć na plecy mężczyzny, aby przynajmniej spróbować go powalić.
Spróbowała złapać jego rękę w tym wszystkim, ale na bogów, czy w takiej chwili ktoś myśli strategicznie? Niko może by i myślał, ona jest tu raczej od działania. Bez namysłu, tylko z instynktami. Z jakimś nieudolnym zapleczem rekreacji ruchowej ze szkoły, treningami kaskaderskimi i wyczuciem własnego ciała, bo wszak ciężko tu mówić, by była zapaśnikiem.
Ale była bliżej niż dalej do tego, co mieli osiągnąć. Gorzej tylko, że ona, a nie ktoś o 3 razy silniejszy, bo gdy już wchodzi kwestia dogonienia, to następuje kolejny element - powstrzymanie.
Na bogów, po co ona w ogóle tu przyszła? I dlaczego to cholerne przeczucie, że szpilki YSL nie będą dobrą opcją, okazało się tak boleśnie prawdziwe? Co się w ogóle stało, gdzie byli i czy ona zacznie kiedyś racjonalnie myśleć?
No i klops.
rzut na sprawność.
Mistrz Gry
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 22
'k100' : 22
Prorok
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Jasne paciorki skrystalizowanego przerażenia błysnęły w ciemności, kiedy Böjre w niekontrolowanym odruchu jednak zdecydował się sprawdzić, czy próba powstrzymania rzuconego przezeń zaklęcia zakończyła się fiaskiem – tak, jak to sobie zaplanował. Liczył, że uda mu się wziąć ich z zaskoczenia; że w ferworze gonitwy, na pewno z duszą na ramieniu, jak on sam, nie zdążą zablokować czaru, jaki z zaciekłością przerażonego skvadera poszybował w ich stronę. A jednak Funiemu szczęście dopisywało, miał go na pewno więcej niż ogarnięty coraz bardziej rosnącą w sercu paniką Böjre, ponieważ w ostatniej chwili udało mu się odbić wiązkę mało wyszukanego zaklęcia.
Gdy więc zbiegowi wydało się, że wszyscy bogowie najwyraźniej postanowili odwrócić się od niego, w pełnej desperacji reakcji zdecydował się odwołać się do jakichkolwiek ludzkich cech, które – miał nadzieję – wciąż jeszcze tliły się w goniących za nim osobach. Wszak na pewno mieli jakieś rodziny, kogokolwiek, do kogo mogli wrócić – jak on. I jak on, na pewno nie chcieli zostawić ich samych z zupełnie niezasłużoną tragedią, jaka spłynęłaby na nich zamiast boskich łask.
- Dajcie… Spo… kój! – wycharczał ostatkiem sił w ścianę lasu, jaka przed nim wyrosła, jeszcze bardziej spowalniając jego ucieczkę. – Nie możecie… Nie możecie dać mu się omamić. On… On nas wszystkich… Powyrzyna – załkał błagalnie, przedzierając się nieporadnie między pierwszymi zaroślami, a następnie sapnął przeraźliwie, jakby próbował wyzionąć ducha na miejscu, kiedy Sissel bez większego problemu dogoniła go i z wyjątkową gracją, jak na warunki, w jakich przyszło im się poruszać, unieruchomiła mężczyznę. Böjre jeszcze przez chwilę próbował się uwolnić, niezrozumiale chwytając się ostrych gałęzi krzewów wokół, jakby pochwycenie ich mogło uchronić go przed nieuniknionym. Skapitulował w chwili, kiedy niedługo później do Sissel dołączył Funi – nie był głupi, chociaż swoim zachowaniem przeczył temu stwierdzeniu; wiedział, że z dwójką oprawców na pewno sobie nie poradzi. Teraz mógł jedynie liczyć na to, że oni również, mimo nierozsądnego zachowania, ostatecznie wykażą się życiową mądrością, a moralność weźmie górę nad… Instynktami.
Albo że, dziwnym zbiegiem okoliczności, pomoc nadejdzie z zupełnie niespodziewanego kierunku – z głębi leśnej kniei, gdzie typowe odgłosy natury zakłócone zostały wyraźnymi trzaskami i szmerami, jakby poza ich trójką był tam ktoś – lub coś – jeszcze.
- Po… Pomo… cy! – Niewyraźne jęczenie mężczyzny pochłonęło leśne runo, nie mogliście jednak ryzykować, że ktokolwiek was tu nakryje. Nie tak dawno złożona Esfandiarowi obietnica, że nie pozwolicie uciec temu dziwnemu człowiekowi, wciąż was obowiązywała. Zresztą, nierozsądnie byłoby zostawić wykrwawiającą się gwiazdę wieczoru na pastwę nordyckich bóstw.
Nie ma chwili do stracenia – udajecie się wraz z Böjre z powrotem na farmę. Aby dowiedzieć się, jaki widok czeka Was po przekroczeniu progu chaty, jedno z Was, to które będzie pisało jako pierwsze, rzuca kością k6:
1, 2 – Właściwie nic się nie zmieniło poza niebezpiecznie rosnącą wokół Esfandiara kałużą krwi. Mimo że mistrz starożytnych klątw starał się wciąż wyglądać pogodnie, nie ulegało wątpliwościom, że cierpi. Przywołał was do siebie gestem ręki.
- Ten huldrzysyn zasługuje na to, co go spotka. Na ranę nie działają żadne zaklęcia. Musicie sami dokończyć rytuał, nie dam rady wam pomóc. – W głosie Deldariego pobrzmiewał szczery żal. – Najpierw musicie nasączyć ołtarz jego krwią, a dopiero później podać mu napar. – Zdawkowym ruchem głowy wskazał czarkę, która znajdowała się za podestem. – Dopiero, gdy straci przytomność, należy nałożyć na ciało runy.
3, 4 – Gdy weszliście do chaty, Esfandiar był w fatalnym stanie, co chwila tracąc i odzyskując przytomność.
- Dokończcie, co się zaczęło… – powiedział zmęczonym głosem, podpierając się na jednej ręce. Drugą wskazał najpierw nóż leżący obok siebie, następnie przeniósł dłoń na podest i runy, które wyraźnie odznaczały się pośród naniesionych na niego znaków. – Uśpijcie go, a później oddajcie bogom. – Wzdrygnął się, a głowa powoli zaczęła osuwać mu się na bok, gdy ponownie stracił przytomność.
5, 6 – Kałuża krwi rozlewając się wokół mistrza klątw wyglądała paskudnie, tak samo zresztą jak sam Esfandiar – na pierwszy rzut oka trudno było wam ocenić, czy tylko stracił przytomność, czy pozostawił was samych z niedokończonymi sprawami i problematycznym gościem. Wokół niego, na posadzce znajdowały się wypisane trzy runy – te, które Funiemu rzuciły się w oczy na samym początku. Ponad nimi widniało półkole, a nad nim, zwrócony ostrzem w dół, sztylet.
Poza tym możecie wykonać dodatkowy rzut kością na dowolną czynność.
Gdy więc zbiegowi wydało się, że wszyscy bogowie najwyraźniej postanowili odwrócić się od niego, w pełnej desperacji reakcji zdecydował się odwołać się do jakichkolwiek ludzkich cech, które – miał nadzieję – wciąż jeszcze tliły się w goniących za nim osobach. Wszak na pewno mieli jakieś rodziny, kogokolwiek, do kogo mogli wrócić – jak on. I jak on, na pewno nie chcieli zostawić ich samych z zupełnie niezasłużoną tragedią, jaka spłynęłaby na nich zamiast boskich łask.
- Dajcie… Spo… kój! – wycharczał ostatkiem sił w ścianę lasu, jaka przed nim wyrosła, jeszcze bardziej spowalniając jego ucieczkę. – Nie możecie… Nie możecie dać mu się omamić. On… On nas wszystkich… Powyrzyna – załkał błagalnie, przedzierając się nieporadnie między pierwszymi zaroślami, a następnie sapnął przeraźliwie, jakby próbował wyzionąć ducha na miejscu, kiedy Sissel bez większego problemu dogoniła go i z wyjątkową gracją, jak na warunki, w jakich przyszło im się poruszać, unieruchomiła mężczyznę. Böjre jeszcze przez chwilę próbował się uwolnić, niezrozumiale chwytając się ostrych gałęzi krzewów wokół, jakby pochwycenie ich mogło uchronić go przed nieuniknionym. Skapitulował w chwili, kiedy niedługo później do Sissel dołączył Funi – nie był głupi, chociaż swoim zachowaniem przeczył temu stwierdzeniu; wiedział, że z dwójką oprawców na pewno sobie nie poradzi. Teraz mógł jedynie liczyć na to, że oni również, mimo nierozsądnego zachowania, ostatecznie wykażą się życiową mądrością, a moralność weźmie górę nad… Instynktami.
Albo że, dziwnym zbiegiem okoliczności, pomoc nadejdzie z zupełnie niespodziewanego kierunku – z głębi leśnej kniei, gdzie typowe odgłosy natury zakłócone zostały wyraźnymi trzaskami i szmerami, jakby poza ich trójką był tam ktoś – lub coś – jeszcze.
- Po… Pomo… cy! – Niewyraźne jęczenie mężczyzny pochłonęło leśne runo, nie mogliście jednak ryzykować, że ktokolwiek was tu nakryje. Nie tak dawno złożona Esfandiarowi obietnica, że nie pozwolicie uciec temu dziwnemu człowiekowi, wciąż was obowiązywała. Zresztą, nierozsądnie byłoby zostawić wykrwawiającą się gwiazdę wieczoru na pastwę nordyckich bóstw.
Nie ma chwili do stracenia – udajecie się wraz z Böjre z powrotem na farmę. Aby dowiedzieć się, jaki widok czeka Was po przekroczeniu progu chaty, jedno z Was, to które będzie pisało jako pierwsze, rzuca kością k6:
1, 2 – Właściwie nic się nie zmieniło poza niebezpiecznie rosnącą wokół Esfandiara kałużą krwi. Mimo że mistrz starożytnych klątw starał się wciąż wyglądać pogodnie, nie ulegało wątpliwościom, że cierpi. Przywołał was do siebie gestem ręki.
- Ten huldrzysyn zasługuje na to, co go spotka. Na ranę nie działają żadne zaklęcia. Musicie sami dokończyć rytuał, nie dam rady wam pomóc. – W głosie Deldariego pobrzmiewał szczery żal. – Najpierw musicie nasączyć ołtarz jego krwią, a dopiero później podać mu napar. – Zdawkowym ruchem głowy wskazał czarkę, która znajdowała się za podestem. – Dopiero, gdy straci przytomność, należy nałożyć na ciało runy.
3, 4 – Gdy weszliście do chaty, Esfandiar był w fatalnym stanie, co chwila tracąc i odzyskując przytomność.
- Dokończcie, co się zaczęło… – powiedział zmęczonym głosem, podpierając się na jednej ręce. Drugą wskazał najpierw nóż leżący obok siebie, następnie przeniósł dłoń na podest i runy, które wyraźnie odznaczały się pośród naniesionych na niego znaków. – Uśpijcie go, a później oddajcie bogom. – Wzdrygnął się, a głowa powoli zaczęła osuwać mu się na bok, gdy ponownie stracił przytomność.
5, 6 – Kałuża krwi rozlewając się wokół mistrza klątw wyglądała paskudnie, tak samo zresztą jak sam Esfandiar – na pierwszy rzut oka trudno było wam ocenić, czy tylko stracił przytomność, czy pozostawił was samych z niedokończonymi sprawami i problematycznym gościem. Wokół niego, na posadzce znajdowały się wypisane trzy runy – te, które Funiemu rzuciły się w oczy na samym początku. Ponad nimi widniało półkole, a nad nim, zwrócony ostrzem w dół, sztylet.
Poza tym możecie wykonać dodatkowy rzut kością na dowolną czynność.
Funi Hilmirson
Funi HilmirsonŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : dorywczy pracownik do niczego, prawie kapłan, augur
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), intrygant (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 17 / magia zakazana: 17 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Dopadłszy wreszcie mężczyznę, przytrzymywanego już przez jego wspólniczkę w tym szalonym przedsięwzięciu – Sissi, przypomniał sobie naprędce – zirytowany, zupełnie ignorując echo wcześniej skierowanych ku nim słów, pochwycił wierzgające ręce, przytrzymując je zapalczywie, póki Böjre nie porzucił w końcu wysiłku desperackiej szarpaniny. Jakiś trzask odwrócił na moment jego uwagę, podrywając błękitne spojrzenie ku gęstej ciemności rozciągającej się dalej kniei i nerwowym ruchem przycisnął dłoń do ust proszących o pomoc, czując jak na dźwięk alarmującego lamentu serce podskakuje mu nieprzyjemnie w piersi ku gardłu.
– Zamknij się – wycedził przez zaciśnięte zęby, ze złością, jaka zaskoczyła jego samego. Beztroska ulotniła się z niego raptownie, przepłoszona nagłym przestrachem, że ktoś ich w tym wszystkim przyłapie. Choć w gruncie rzeczy żadne z nich nie zrobiło jeszcze nic złego – oprócz samego Böjre – Funi kategorycznie zgodził się już w duchu popełnić wszystko cokolwiek by od niego tego wieczoru wymagano, w głębi siebie czuł więc już ciężar winy rozlany mu na palcach fantomowym brudem zdrożnych uczynków i wydawało mu się, że inni niechybnie również mogliby go bez trudu dojrzeć. Ostrzegłszy go ostatnim sztyletem nasrożonego spojrzenia, wywlókł go za szaty z zarośli i razem z Sissi pośpiesznie odeskortował do porzuconego budynku farmy, rzucając czujne spojrzenia przez ramię ku ciemnej linii drzew.
Przekraczając próg, zaciskał mocno dłoń na kołnierzu na karku uciekiniera, przezornie ważąc na języku rozkoszny piołun znajomych zaklęć – zakazaną słodycz, której pokusa nie opuszczała go w gruncie rzeczy nigdy, tętniąca już na trwałe w pajęczynie skażonych żył, ale jakiej nie pozwalał sobie ulegać z taką łatwością, z jaką wodziły nim wszystkie pozostałe kaprysy. Wszelką wstrzemięźliwość, na którą było go jeszcze – póki co – stać, koncentrował na powściąganiu tego grzesznego głodu, apetytu ssącego nie w żołądku, ale w samej materii zbroczonej duszy. Przystanął gwałtownie, odnajdując błyszczącym spojrzeniem w pierwszej kolejności Esfandiara: nieprzytomnego lub nieobecnego, nie był w stanie stwierdzić i w obecnej sytuacji zmusił się, by pozostać wiernie w miejscu, choć palce dłoni wpiły się niespokojnie w ramię przytrzymywanego mężczyzny w wyrazie chwytającego go za serce żalu. Smagła skóra rannego zaszła niepokojącą bladością, choć niezmiennie zachowywała swój zachwycający, sztuczny blask; przemknęło mu przez myśl, że wyglądał teraz nawet piękniej, choć było to piękno tragiczne.
Zaraz później odnalazł spojrzeniem sztylet wskazujący szpicem wymalowane pod nim półkole i runy, potoczył w kierunku ustawionych na podeście mis. Pierwsza pozostawała zapraszająco pusta, z drugiej w powietrze zgęstniałe od napięcia wsączał się zapach ziół, w ostatniej wciąż bieliły się kości, których znaczenia nie potrafił jeszcze pojąć. Wierzył jednak, że Odyn go poprowadzi – czy Esfandiar nie mówił w końcu o zbliżeniu się do bogów? Do bogów, którzy rozegrali bieg wydarzeń, prowadząc ich jak marionetki do tej właśnie chwili, do konieczności zmuszającej jego samego do spełnienia powziętego zamiaru, jego samego, ich oddanego sługi, właściwszego temu zadaniu bardziej nawet niż perski mistrz.
Przesunął palce z kołnierza wyżej, zaciskając je boleśnie na zgrzanym karku Böjre jak białe macki, wpijając paznokcie w zaczerwienioną, spoconą skórę. Wnętrze prawej dłoni podniósł mu do oczu, pysznie eksponując wypalone na nim piętno.
– Możemy uporać się z tym szybko albo nie, drugi raz nie będę cię ostrzegać – mówił lekko, ze spokojnością, która opadła na jego barki wraz ze świadomością zawisłej nad nim pieczy boskiej. Wymienił spojrzenie z Sissi i porozumiewawczo kiwnął głową w stronę leżącego na podłodze rytualnego sztyletu. Sam podprowadził mężczyznę do pustej misy, jedną rękę wciąż trzymając na jego karku gestem nieomal opiekuńczym, z jakim kapłani głaskali go po głowie, gdy odmawiał modły; drugą dłonią chwycił go za nadgarstek, siłą przywodząc dłoń nad wklęsłość czaszy. Przytrzymywał go czujnie, kiedy kobieta rozcinała różową połać drżącej ręki, naciskając delikatnie na boki jego szyi opuszkami palców, mając wrażenie, że wyczuwa pod nimi płytki, paniczny puls. Krew spłynęła szkarłatnymi nićmi po krzywiźnie misy, zbierając się powoli u dna, płonąc głębią soczystej barwy w łunie świec.
– Deyfa – magia miękko spłynęła mu z języka, wsączając się gładko w roztargniony umysł trzymanego mężczyzny; lęk, dotąd rysujący się wyraźnie na zbladłej twarzy Böjre, ustąpił skołowanej dezorientacji, z jaką podniósł ku niemu uległe spojrzenie, odwracając je od swojej krwawiącej dłoni. – Napij się – nakazał mu nieomal pieszczotliwie, uśmiechając się zachęcająco, kierując go ku ziołowej miksturze z łagodną wyrozumiałością, prowadząc go jak rzeźnego baranka ku jego zgubie, pośpieszając go jednak dyskretnym naciskiem dłoni na plecy w obawie, że zaklęcie zejdzie zbyt szybko.
Wilgotna strużka ściekała mu jeszcze z kącika ust na brodę, kiedy Funi odwrócił go ku sobie przez chwilę w zastanowieniu obserwując mgłę odurzenia opadającą całunem na jakby nieobecne tarcze źrenic. Rozpiął guziki jego koszuli, odchylając jej poły, by odsłonić obojczyk i pierś w jakimś nabożnym, wyrachowanym skupieniu, przez które w błękicie oczu przebijały chochlikowe, dyskretne skry błogiego zadowolenia. Ile razy wyobrażał sobie siebie przeprowadzającego tajemnicze, znane tylko kapłanom rytuały? Ile razy stawiał się na ich chwalebnym miejscu, u stóp ołtarzów?
Krzyżując wzrok z Sissy, zamoczył palce w krwi zebranej w pierwszej misie, na ułamek sekundy pozwalając sobie na przebłysk trzeźwości, nim nie przytknął zbroczonych szkarłatem opuszków do ciepłego ciała, namaszczając je ciężarem run.
Próg zaklęcia: 70
Wynik: 82 + 15 = 97
– Zamknij się – wycedził przez zaciśnięte zęby, ze złością, jaka zaskoczyła jego samego. Beztroska ulotniła się z niego raptownie, przepłoszona nagłym przestrachem, że ktoś ich w tym wszystkim przyłapie. Choć w gruncie rzeczy żadne z nich nie zrobiło jeszcze nic złego – oprócz samego Böjre – Funi kategorycznie zgodził się już w duchu popełnić wszystko cokolwiek by od niego tego wieczoru wymagano, w głębi siebie czuł więc już ciężar winy rozlany mu na palcach fantomowym brudem zdrożnych uczynków i wydawało mu się, że inni niechybnie również mogliby go bez trudu dojrzeć. Ostrzegłszy go ostatnim sztyletem nasrożonego spojrzenia, wywlókł go za szaty z zarośli i razem z Sissi pośpiesznie odeskortował do porzuconego budynku farmy, rzucając czujne spojrzenia przez ramię ku ciemnej linii drzew.
Przekraczając próg, zaciskał mocno dłoń na kołnierzu na karku uciekiniera, przezornie ważąc na języku rozkoszny piołun znajomych zaklęć – zakazaną słodycz, której pokusa nie opuszczała go w gruncie rzeczy nigdy, tętniąca już na trwałe w pajęczynie skażonych żył, ale jakiej nie pozwalał sobie ulegać z taką łatwością, z jaką wodziły nim wszystkie pozostałe kaprysy. Wszelką wstrzemięźliwość, na którą było go jeszcze – póki co – stać, koncentrował na powściąganiu tego grzesznego głodu, apetytu ssącego nie w żołądku, ale w samej materii zbroczonej duszy. Przystanął gwałtownie, odnajdując błyszczącym spojrzeniem w pierwszej kolejności Esfandiara: nieprzytomnego lub nieobecnego, nie był w stanie stwierdzić i w obecnej sytuacji zmusił się, by pozostać wiernie w miejscu, choć palce dłoni wpiły się niespokojnie w ramię przytrzymywanego mężczyzny w wyrazie chwytającego go za serce żalu. Smagła skóra rannego zaszła niepokojącą bladością, choć niezmiennie zachowywała swój zachwycający, sztuczny blask; przemknęło mu przez myśl, że wyglądał teraz nawet piękniej, choć było to piękno tragiczne.
Zaraz później odnalazł spojrzeniem sztylet wskazujący szpicem wymalowane pod nim półkole i runy, potoczył w kierunku ustawionych na podeście mis. Pierwsza pozostawała zapraszająco pusta, z drugiej w powietrze zgęstniałe od napięcia wsączał się zapach ziół, w ostatniej wciąż bieliły się kości, których znaczenia nie potrafił jeszcze pojąć. Wierzył jednak, że Odyn go poprowadzi – czy Esfandiar nie mówił w końcu o zbliżeniu się do bogów? Do bogów, którzy rozegrali bieg wydarzeń, prowadząc ich jak marionetki do tej właśnie chwili, do konieczności zmuszającej jego samego do spełnienia powziętego zamiaru, jego samego, ich oddanego sługi, właściwszego temu zadaniu bardziej nawet niż perski mistrz.
Przesunął palce z kołnierza wyżej, zaciskając je boleśnie na zgrzanym karku Böjre jak białe macki, wpijając paznokcie w zaczerwienioną, spoconą skórę. Wnętrze prawej dłoni podniósł mu do oczu, pysznie eksponując wypalone na nim piętno.
– Możemy uporać się z tym szybko albo nie, drugi raz nie będę cię ostrzegać – mówił lekko, ze spokojnością, która opadła na jego barki wraz ze świadomością zawisłej nad nim pieczy boskiej. Wymienił spojrzenie z Sissi i porozumiewawczo kiwnął głową w stronę leżącego na podłodze rytualnego sztyletu. Sam podprowadził mężczyznę do pustej misy, jedną rękę wciąż trzymając na jego karku gestem nieomal opiekuńczym, z jakim kapłani głaskali go po głowie, gdy odmawiał modły; drugą dłonią chwycił go za nadgarstek, siłą przywodząc dłoń nad wklęsłość czaszy. Przytrzymywał go czujnie, kiedy kobieta rozcinała różową połać drżącej ręki, naciskając delikatnie na boki jego szyi opuszkami palców, mając wrażenie, że wyczuwa pod nimi płytki, paniczny puls. Krew spłynęła szkarłatnymi nićmi po krzywiźnie misy, zbierając się powoli u dna, płonąc głębią soczystej barwy w łunie świec.
– Deyfa – magia miękko spłynęła mu z języka, wsączając się gładko w roztargniony umysł trzymanego mężczyzny; lęk, dotąd rysujący się wyraźnie na zbladłej twarzy Böjre, ustąpił skołowanej dezorientacji, z jaką podniósł ku niemu uległe spojrzenie, odwracając je od swojej krwawiącej dłoni. – Napij się – nakazał mu nieomal pieszczotliwie, uśmiechając się zachęcająco, kierując go ku ziołowej miksturze z łagodną wyrozumiałością, prowadząc go jak rzeźnego baranka ku jego zgubie, pośpieszając go jednak dyskretnym naciskiem dłoni na plecy w obawie, że zaklęcie zejdzie zbyt szybko.
Wilgotna strużka ściekała mu jeszcze z kącika ust na brodę, kiedy Funi odwrócił go ku sobie przez chwilę w zastanowieniu obserwując mgłę odurzenia opadającą całunem na jakby nieobecne tarcze źrenic. Rozpiął guziki jego koszuli, odchylając jej poły, by odsłonić obojczyk i pierś w jakimś nabożnym, wyrachowanym skupieniu, przez które w błękicie oczu przebijały chochlikowe, dyskretne skry błogiego zadowolenia. Ile razy wyobrażał sobie siebie przeprowadzającego tajemnicze, znane tylko kapłanom rytuały? Ile razy stawiał się na ich chwalebnym miejscu, u stóp ołtarzów?
Krzyżując wzrok z Sissy, zamoczył palce w krwi zebranej w pierwszej misie, na ułamek sekundy pozwalając sobie na przebłysk trzeźwości, nim nie przytknął zbroczonych szkarłatem opuszków do ciepłego ciała, namaszczając je ciężarem run.
Próg zaklęcia: 70
Wynik: 82 + 15 = 97
( oh I know they call me crazy )
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
Mistrz Gry
The member 'Funi Hilmirson' has done the following action : kości
#1 'k6' : 6
--------------------------------
#2 'k100' : 82
#1 'k6' : 6
--------------------------------
#2 'k100' : 82
Bezimienny
Nie był pierwszym. Absolutnie, de facto, był kolejnym z rzędu przypadkiem. Niesmacznym, cuchnącym powodem jej wściekłości i strachu, które przekraczały się w nieuzasadnione pragnienie wyżycia reszty emocji w siłę. W impuls i działanie, do którego przywykła. Teraz, gdy górowała w całej przyzwoitości tego sformułowania, pragnienia powracały jak za każdym razem, gdy ktoś w końcu okazywał się słabszym. Powtarzający się scenariusz. Naiwna chęć ucieczki, ale od niej - niczym od najgroźniejszej zwierzyny - nie da się uciec.
Nie było już strachu, nie było wspomnienia drobnej, dziecięcej twarzyczki. Było tylko to, co zawsze sprowadzało krew na jej ręce i ucieczkę moralności na manowce instynktów. Nagich instynktów.
- Stul mordę. - Brzydkie słowa wypadały z pięknych ust, a palce odziane w resztki biżuterii zacisnęły się na poruszającej w krzyku krtani. On zawsze powtarzał, że słabi łapią za szczękę, silni za szyję. Za każdym razem, gdy traciła oddech, udowadniał jej, że to on ma siłę.
A ona tylko po nią sięgnęła.
Milczeli, tak wyjątkowo wymownie, jak było to możliwe. Niemalże instynktownie, z chirurgicznym spokojem postępowała jako pomoc w czynnościach wykonywanych przez współtowarzysza - i bogom dziękować, że i on tutaj był - w głowie cały czas insynuując jak w istocie można postąpić z tym fantem. Mężczyzna wydawał się wyjątkowo pewny w swoich czynach, jakby cały pokaz przed jej oczyma był z góry zaplanowanym spektaklem magicznych zdolności. Stanowiła więc cień, ciche potwierdzenie słuszności jego zamiarów, bowiem wszystkie jej umiejętności tkwiły w tym, co mogła zrobić podczas rozmowy. Z gotowym do współpracy workiem trzewi. Teraz, rozbudzone z letargu instynkty mogły jedynie celebrować krótki moment poprzez obserwację wszystkiego wokół. Próbę odkrycia kolejnych elementów układanki, które uciekały przed nimi wcześniej. Kiedy więc brunet w zamgleniu chwilowymi rytuałami rozpościerał kolejne gesty, jej powolne i ciche kroki postępowały po pomieszczeniu. Błękitne tęczówki postępowały w krok za poprzednimi fragmentami pomieszczenia licząc, że zauważy znów coś, czego nie było wcześniej. Co oboje przegapili.
Nie było już strachu, nie było wspomnienia drobnej, dziecięcej twarzyczki. Było tylko to, co zawsze sprowadzało krew na jej ręce i ucieczkę moralności na manowce instynktów. Nagich instynktów.
- Stul mordę. - Brzydkie słowa wypadały z pięknych ust, a palce odziane w resztki biżuterii zacisnęły się na poruszającej w krzyku krtani. On zawsze powtarzał, że słabi łapią za szczękę, silni za szyję. Za każdym razem, gdy traciła oddech, udowadniał jej, że to on ma siłę.
A ona tylko po nią sięgnęła.
Milczeli, tak wyjątkowo wymownie, jak było to możliwe. Niemalże instynktownie, z chirurgicznym spokojem postępowała jako pomoc w czynnościach wykonywanych przez współtowarzysza - i bogom dziękować, że i on tutaj był - w głowie cały czas insynuując jak w istocie można postąpić z tym fantem. Mężczyzna wydawał się wyjątkowo pewny w swoich czynach, jakby cały pokaz przed jej oczyma był z góry zaplanowanym spektaklem magicznych zdolności. Stanowiła więc cień, ciche potwierdzenie słuszności jego zamiarów, bowiem wszystkie jej umiejętności tkwiły w tym, co mogła zrobić podczas rozmowy. Z gotowym do współpracy workiem trzewi. Teraz, rozbudzone z letargu instynkty mogły jedynie celebrować krótki moment poprzez obserwację wszystkiego wokół. Próbę odkrycia kolejnych elementów układanki, które uciekały przed nimi wcześniej. Kiedy więc brunet w zamgleniu chwilowymi rytuałami rozpościerał kolejne gesty, jej powolne i ciche kroki postępowały po pomieszczeniu. Błękitne tęczówki postępowały w krok za poprzednimi fragmentami pomieszczenia licząc, że zauważy znów coś, czego nie było wcześniej. Co oboje przegapili.
Bezimienny
Böjre wiedział już, że przegrał. Poddał się w chwili, w której oboje dopadli jego zmaltretowanego, zmęczonego biegiem ciała, z którego beznadziejnie wolno i za cicho ulatywały ranne ptaki sylab – pierwotnie mające połączyć się ponad nim w głośne klucze ratunku, w rzeczywistości rozpierzchając się jednak w nieokreślonych kierunkach. Ochota na jakąkolwiek ucieczkę, na próbę wykaraskania się z tej patowej sytuacji ostatecznie pierzchła jak dzikie zwierzę, gdy Funi wraz z Sissi wydali mu proste, nieznoszące sprzeciwu polecenie trzymania gęby na kłódkę. Nie mógł z nimi dyskutować – nie miał już żadnych argumentów, którymi mógłby ich mamić, które obudziłyby w nich pokłady empatii, bo najwyraźniej wizja śmierci – jego śmierci – żadnemu z nich nie była obca. W oczach mężczyzny wyglądało to tak, jakby doskonale znali się z samą Hel; jakby na jej bezpośrednie polecenie ściągali do krainy umarłych kolejne naiwne dusze. Kim więc był on, by sprzeciwiać się bogom i ich wysłannikom?
Potykając się w ciemnościach, nagle zupełnie gubiąc grunt pod nogami i wpadając we wcześniej cudem omijane pułapki, wrócił wprost do miejsca swojej kaźni – teraz w niespokojnym blasku ogarków świec dostrzegając rozmiar dramatu, do jakiego się przyczynił. Ciało mistrza klątw zastygło w niemożliwie niewygodnej pozie, okolone krwiście lśniącą aureolą. Ze skupieniem i spokojem stężałym na twarzy, wyglądał jakby jedynie spał – gdyby którakolwiek z obecnych w pomieszczeniu osób podeszła do Esfandiara w celu odszukania jakichkolwiek oznak życia, mogłaby, chociaż z wyraźnym trudem, dostrzec płytki, nierówny oddech. Jednocześnie każde z nich zdawało się wiedzieć, że istotniejsze od sprawdzania potencjalnych funkcji życiowych, było dokończenie rozpoczętego procederu.
- Nie, nie, nie, nie, nie. – Panika znów dosięgnęła Böjre, manifestując się poprzez pełne histerii kwilenie. – Popełniacie ogromny błąd, zastanówcie się! Nie wiecie, kim jestem! – W ostatnim porywie odwagi, spróbował raz jeszcze wyrwać się z uścisku, w jakim niestrudzenie trzymał go Funi; próba ta zakończyła się spektakularną porażką – palce przytrzymującego go mężczyzny wpiły się w ciało silniej, jakby próbowały bezpośrednio zakleszczyć się na łańcuchu kręgosłupa, słowa natomiast… Böjre odnosił wrażenie, że nagle przestał mówić w języku, który tamci mogliby zrozumieć, bo chyba w ogóle nie docierało do nich, co stara się im przekazać. – Będą was szukać, będą szukać mnie i nie spoczną, dopóki… Dopóki. – Nowo rozgorzała wola walki o własną wolność uleciała wraz z wypowiedzianym przez Funiego czarem. Posłusznie ujął misę w dłonie, łapczywie przywierając wargami do brzegu czarki i, ze łzami cieknącymi mu obficie po policzkach, wypił jej zawartość.
Gorzki, ziołowy smak zniknął tak szybko, jak szybko się pojawił, pozostawiając wyłącznie uczucie odrętwienia silniejsze niż to, które wywoływały wędrujące po jego ciele dłonie Hilmirsona. Czuł, że traci kontrolę nad własnym ciałem – odnosił wrażenie, że całej sytuacji przygląda się z boku: wyraźniej dostrzegał wszystkie, wcześniej umykające mu szczegóły – nie tylko wewnętrza dłoń Funiego zdobiona była Pieczęcią Lokiego. Znamię ślepców znajdowało się również na skórze Esfandiara. Ale czy to możliwe, że cała trójka ze sobą współpracowała? Jednak nie tylko w sercu Böjre kotłowały się wątpliwości dotyczące całej tej sytuacji. Coś było nie tak, jak powinno.
Prorok rzuca kością k6 na wylosowanie, któremu z was zaświta w głowie, czego jeszcze brakuje w całej układance rytuału.
Parzyste – Sissel, która miała czas, by rozejrzeć się jeszcze raz po pomieszczeniu i zebrać myśli dotyczące sytuacji, w jakiej się znaleźli, przypomniała sobie, o czym – w kontekście morderstw dotykających Midgard – rozpisywały się gazety: że ciała odnajdywanych ofiar były okaleczone. Że cały dramat morderstw polegał na zbezczeszczeniu ciał galdrów.
Nieparzyste – Funi, przejmując rolę kapłana, podświadomie przeczuwał, że nie skończy się wyłączenie na napojeniu Böjre naparem z ziół i naznaczeniem go runami – jeśli ofiara miała być ofiarą, nie wystarczyło jedynie nacięcie na skórze dłoni. W dodatku wciąż pojawiające się w mediach wzmianki o rytualnych okaleczeniach na pewno nie odnosiły się jedynie do zadraśnięcia na ręce. Bogowie uwielbiali dramatyzm.
Ponadto możecie wykonać 1 rzut kością na dowolną czynność.
Potykając się w ciemnościach, nagle zupełnie gubiąc grunt pod nogami i wpadając we wcześniej cudem omijane pułapki, wrócił wprost do miejsca swojej kaźni – teraz w niespokojnym blasku ogarków świec dostrzegając rozmiar dramatu, do jakiego się przyczynił. Ciało mistrza klątw zastygło w niemożliwie niewygodnej pozie, okolone krwiście lśniącą aureolą. Ze skupieniem i spokojem stężałym na twarzy, wyglądał jakby jedynie spał – gdyby którakolwiek z obecnych w pomieszczeniu osób podeszła do Esfandiara w celu odszukania jakichkolwiek oznak życia, mogłaby, chociaż z wyraźnym trudem, dostrzec płytki, nierówny oddech. Jednocześnie każde z nich zdawało się wiedzieć, że istotniejsze od sprawdzania potencjalnych funkcji życiowych, było dokończenie rozpoczętego procederu.
- Nie, nie, nie, nie, nie. – Panika znów dosięgnęła Böjre, manifestując się poprzez pełne histerii kwilenie. – Popełniacie ogromny błąd, zastanówcie się! Nie wiecie, kim jestem! – W ostatnim porywie odwagi, spróbował raz jeszcze wyrwać się z uścisku, w jakim niestrudzenie trzymał go Funi; próba ta zakończyła się spektakularną porażką – palce przytrzymującego go mężczyzny wpiły się w ciało silniej, jakby próbowały bezpośrednio zakleszczyć się na łańcuchu kręgosłupa, słowa natomiast… Böjre odnosił wrażenie, że nagle przestał mówić w języku, który tamci mogliby zrozumieć, bo chyba w ogóle nie docierało do nich, co stara się im przekazać. – Będą was szukać, będą szukać mnie i nie spoczną, dopóki… Dopóki. – Nowo rozgorzała wola walki o własną wolność uleciała wraz z wypowiedzianym przez Funiego czarem. Posłusznie ujął misę w dłonie, łapczywie przywierając wargami do brzegu czarki i, ze łzami cieknącymi mu obficie po policzkach, wypił jej zawartość.
Gorzki, ziołowy smak zniknął tak szybko, jak szybko się pojawił, pozostawiając wyłącznie uczucie odrętwienia silniejsze niż to, które wywoływały wędrujące po jego ciele dłonie Hilmirsona. Czuł, że traci kontrolę nad własnym ciałem – odnosił wrażenie, że całej sytuacji przygląda się z boku: wyraźniej dostrzegał wszystkie, wcześniej umykające mu szczegóły – nie tylko wewnętrza dłoń Funiego zdobiona była Pieczęcią Lokiego. Znamię ślepców znajdowało się również na skórze Esfandiara. Ale czy to możliwe, że cała trójka ze sobą współpracowała? Jednak nie tylko w sercu Böjre kotłowały się wątpliwości dotyczące całej tej sytuacji. Coś było nie tak, jak powinno.
Prorok rzuca kością k6 na wylosowanie, któremu z was zaświta w głowie, czego jeszcze brakuje w całej układance rytuału.
Parzyste – Sissel, która miała czas, by rozejrzeć się jeszcze raz po pomieszczeniu i zebrać myśli dotyczące sytuacji, w jakiej się znaleźli, przypomniała sobie, o czym – w kontekście morderstw dotykających Midgard – rozpisywały się gazety: że ciała odnajdywanych ofiar były okaleczone. Że cały dramat morderstw polegał na zbezczeszczeniu ciał galdrów.
Nieparzyste – Funi, przejmując rolę kapłana, podświadomie przeczuwał, że nie skończy się wyłączenie na napojeniu Böjre naparem z ziół i naznaczeniem go runami – jeśli ofiara miała być ofiarą, nie wystarczyło jedynie nacięcie na skórze dłoni. W dodatku wciąż pojawiające się w mediach wzmianki o rytualnych okaleczeniach na pewno nie odnosiły się jedynie do zadraśnięcia na ręce. Bogowie uwielbiali dramatyzm.
Ponadto możecie wykonać 1 rzut kością na dowolną czynność.
Mistrz Gry
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k6' : 3
'k6' : 3
Funi Hilmirson
Funi HilmirsonŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : dorywczy pracownik do niczego, prawie kapłan, augur
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), intrygant (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 17 / magia zakazana: 17 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Wbrew wykrzykiwanym błaganiom, umierającym ostatecznie pod naciskiem wypowiedzianego zaklęcia, oraz pomimo łez spływających żałośliwie po policzkach mężczyzny, Funi potrafił żałować tylko tego, że jedynym świadkiem jego oddanej posługi, zarazem wspólniczką popełnianego w tajemnicy rytuału, była obca mu kobieta – Sissy, jakkolwiek w tym wszystkim dogodnie z nim zgodna, była publiką dokuczliwie skromną. Choć oczywiście – oczywiście – nie oddawał ofiarnie swoich dłoni pod instrukcję boską dla poklasku przyziemnego, czuł dręczący niedosyt, rozpalający mu się pod opuszkami niecierpliwie sunącymi po odsłoniętej, nagiej skórze unoszącej się niespokojnie piersi. Niedosyt, niecierpliwość, wzrastająca żądność gorejącą na żagwi nieposkromionych ambicji; bogowie, czy mnie widzicie? Zrobiłbym dla was wszystko, czy widzicie?
Płomienie świec chwiały się na peryferiach spojrzenia jak rozpalone w półmroku oczy, zgłodniałe, pożądliwe, naglące. Musieli widzieć; nawet jeśli patrzyli oczami jednej zaledwie kobiety, na której rozszerzonych źrenicach mnożyły się miriady chwytanych świetlistych punktów – patrzyli przez jej duszę, patrzyli przez żar, patrzyli wprost na niego, wyczekująco. Krew spłynęła mu z umoczonych opuszek po smukłości dłoni – posłusznych narzędziach wiedzionych obcą, istotniejszą wolą; szkarłat zebrany w dolinach między palcami wykreślił opieszałe stróżki na ich jasnych grzbietach.
Odurzająca, elektryzująca myśl przeniknęła go zimnym dreszczem – to za mało, to wciąż za mało, zawsze za mało; za mało pilności przy księgach, za mało starań przy nauce, za mało powagi, za mało skromności, za mało pokory, za mało uniżoności, choć był przecież od zawsze uniżony do klęczek, do bolesnego chłodu posadzki rezonującego w kolanach, do czoła chylącego się pod ciężarem ofiarnego czuwania, do załzawienia oczu wypatrujących wiernie najlżejszego drgnięcia kamiennego oblicza jednookiego patrona. W snach szorstka, zaprawiona w boju dłoń często odgarniała mu czule włosy z czoła; kiedy był mały, niekiedy rozchylał powieki i odnajdował pochylonego nad nim kapłana, zadowolonego i dumnego – kiedy wyrósł, szaty szeleściły przy nim obojętnie, kroki opiekuna mijały go bez przystanku, pozostał mu tylko sen: dłoń, twarda i wymagająca, gładząca mu skroń.
Podniósł spojrzenie, odnajdując oczy Sissel, w tej krótkiej niemej wymianie poszukując u niej zgody na to, co wydało mu się nagle absolutnie konieczne, by misterium rytuału mogło się dopełnić – by on sam mógł dopełnić przeznaczonej mu roli. Wyciągnął dłoń po sztylet, po tej krótkiej pauzie, niewystarczającej by przemyśleć swoje zamiary sumienniej – gotów zanurzyć go w odsłoniętej piersi ofiarnego kozła, w dołku obojczyka pod drgającym wyniesieniem grdyki; rękojeść ślizgała mu się w okrwawionych, spoconych palcach, zacisnął je więc silniej, brzytwa błysnęła, miękka skóra ugięła się pod nią posłusznie, czuł jak w ramieniu pręży mu się niedokonana jeszcze zbrodnia, jak naciągana cięciwa wykoślawionego łuku jego moralnego kręgosłupa.
– Kim jesteś? – spytał, podnosząc na niego spojrzenie, bystre i naglące.
Płomienie świec chwiały się na peryferiach spojrzenia jak rozpalone w półmroku oczy, zgłodniałe, pożądliwe, naglące. Musieli widzieć; nawet jeśli patrzyli oczami jednej zaledwie kobiety, na której rozszerzonych źrenicach mnożyły się miriady chwytanych świetlistych punktów – patrzyli przez jej duszę, patrzyli przez żar, patrzyli wprost na niego, wyczekująco. Krew spłynęła mu z umoczonych opuszek po smukłości dłoni – posłusznych narzędziach wiedzionych obcą, istotniejszą wolą; szkarłat zebrany w dolinach między palcami wykreślił opieszałe stróżki na ich jasnych grzbietach.
Odurzająca, elektryzująca myśl przeniknęła go zimnym dreszczem – to za mało, to wciąż za mało, zawsze za mało; za mało pilności przy księgach, za mało starań przy nauce, za mało powagi, za mało skromności, za mało pokory, za mało uniżoności, choć był przecież od zawsze uniżony do klęczek, do bolesnego chłodu posadzki rezonującego w kolanach, do czoła chylącego się pod ciężarem ofiarnego czuwania, do załzawienia oczu wypatrujących wiernie najlżejszego drgnięcia kamiennego oblicza jednookiego patrona. W snach szorstka, zaprawiona w boju dłoń często odgarniała mu czule włosy z czoła; kiedy był mały, niekiedy rozchylał powieki i odnajdował pochylonego nad nim kapłana, zadowolonego i dumnego – kiedy wyrósł, szaty szeleściły przy nim obojętnie, kroki opiekuna mijały go bez przystanku, pozostał mu tylko sen: dłoń, twarda i wymagająca, gładząca mu skroń.
Podniósł spojrzenie, odnajdując oczy Sissel, w tej krótkiej niemej wymianie poszukując u niej zgody na to, co wydało mu się nagle absolutnie konieczne, by misterium rytuału mogło się dopełnić – by on sam mógł dopełnić przeznaczonej mu roli. Wyciągnął dłoń po sztylet, po tej krótkiej pauzie, niewystarczającej by przemyśleć swoje zamiary sumienniej – gotów zanurzyć go w odsłoniętej piersi ofiarnego kozła, w dołku obojczyka pod drgającym wyniesieniem grdyki; rękojeść ślizgała mu się w okrwawionych, spoconych palcach, zacisnął je więc silniej, brzytwa błysnęła, miękka skóra ugięła się pod nią posłusznie, czuł jak w ramieniu pręży mu się niedokonana jeszcze zbrodnia, jak naciągana cięciwa wykoślawionego łuku jego moralnego kręgosłupa.
– Kim jesteś? – spytał, podnosząc na niego spojrzenie, bystre i naglące.
( oh I know they call me crazy )
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
Prorok
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Serce Böjre biło szybko, coraz szybciej, jakby chciało wyskoczyć z więzienia kościanej klatki prędzej – bezceremonialnie wyjść przed końcem tego makabrycznego spektaklu, byleby nie być świadkiem własnego upadku. Jednak niemoc powodowana ciągle utrzymującą się aurą zaklęcia oraz stanowczością bijącą z postawy obu jego oprawców, trzymała w ryzach wszelkie postanowienia o kolejnej nieprzemyślanej rejteradzie, a galopujące w popłochu myśli spychała na ścieżkę rozważań o najskuteczniejszej metodzie zagadania człowieka na śmierć. Przez chwilę, na nieco dłużej, zawirował mu pomysł dotyczący zaprzestania błagalnych jęków i zgrywania osoby przygotowanej na spotkanie z bogami w Walhalli – bo nie wątpił ani przez moment, że to właśnie tam, u boku najznamienitszych wojowników, czeka na niego miejsce. Kiedy jednak chłodny szpikulec sztyletu zatańczył na opinającej mu pierś membranie, przegryzając się powoli przez powłokę, postanowienie to pierzchło natychmiast, spłoszone kolejną salwą strachu wybrzmiewającą w umyśle Böjre i wstrząsającą jego ciałem. Przecież miał zapewnić sobie jeszcze chwilę, jeszcze przez kilka dodatkowych minut, kilka głębokich wdechów, cieszyć się życiem na tym łez padole.
Zamroczony lękiem wzrok utkwił w stojącej nieco dalej Sissy – wyglądającej w blasku dogasających świec tak łagodnie, że trudno było mu pogodzić się z faktem, że kobieta nie kiwnie choćby palcem, aby zapobiec nadciągającej nad całą ich trójkę katastrofie. Wbrew pozorom jej bierność – czy właściwie przyzwolenie na te bezbożne działania – nie budziła w nim większego zaskoczenia; wszystkie współczesne kobiety były takie same: zepsute do cna i pozbawione jakiejkolwiek empatii. W zdumienie prawiło go natomiast tak nieoczekiwanie zadane pytanie, że dopiero po kilku chwilach zrozumiał, co właściwie chciał wiedzieć Funi.
- Böjre. Böjre Aasen. Od tego Aasena – wyrzucił z siebie naprędce słowa, które, miał nadzieję, przyczyniłyby się do otwarcia furtki ku upragnionej wolności. Wiedział wszak, że nazwisko często załatwiało przejście przez te drzwi, które dla większości stanowiły niemożliwą do przeforsowania ścianę. – W Kolegium Sprawiedliwości zna mnie każdy. Moje zniknięcie nikomu nie umknie, będą mnie szukać, a jeśli coś mi się stanie, nie poprzestaną na wystawieniu nekrologu. Dopadną was! – zastrzegł, podnosząc w panice głos, kiedy w oczach Funiego nie dostrzegał jakiejkolwiek zmiany. – Ale mogę to załatwić. Naprawdę, przysięgam. Nikomu nic nie powiem, nie pisnę nawet słówkiem, że was widziałem, w ogóle was nie znam! – W obronnym odruchu przywołał na twarzy imitację uśmiechu, jakby już szykował się do zawarcia z Funim i Sissy jedynego, słusznego układu. Zaczynał wreszcie nabierać wiary, że udało mu się przemówić im do rozsądku.
wynik rzutu na charyzmę: 11+5=16
Prorok rzuca k100 na charyzmę Böjre, która, na potrzeby wątku, ma podstawową wartość 5. Jednocześnie Funi zobligowany jest również do wykonania rzutu k100 na charyzmę, celem ustalenia, czy uległ słowom Böjre, czy nie został przez niego przekonany i dokończy zaczęte dzieło.
Interpretacja:
- różnica punktów wynosi 0-30 – Funi nie daje się omamić pięknym słówkom Böjre, w ogóle nie wierząc, że jest spokrewniony z przewodniczącym Kolegium Sprawiedliwości;
- różnica wynosi 31-60 – Böjre okazuje się być na tyle przekonywujący, że Funi ulega jego sugestiom i daje się namówić na proponowany przez niego układ;
- różnica wynosi 61 i więcej – Funiego nieoczekiwanie dopadają wyrzuty sumienia nie dające mu spokoju. Decyduje się na wypuszczenie Böjre bez względu na to, jakie konsekwencje przyniesie mu ta decyzja.
Zamroczony lękiem wzrok utkwił w stojącej nieco dalej Sissy – wyglądającej w blasku dogasających świec tak łagodnie, że trudno było mu pogodzić się z faktem, że kobieta nie kiwnie choćby palcem, aby zapobiec nadciągającej nad całą ich trójkę katastrofie. Wbrew pozorom jej bierność – czy właściwie przyzwolenie na te bezbożne działania – nie budziła w nim większego zaskoczenia; wszystkie współczesne kobiety były takie same: zepsute do cna i pozbawione jakiejkolwiek empatii. W zdumienie prawiło go natomiast tak nieoczekiwanie zadane pytanie, że dopiero po kilku chwilach zrozumiał, co właściwie chciał wiedzieć Funi.
- Böjre. Böjre Aasen. Od tego Aasena – wyrzucił z siebie naprędce słowa, które, miał nadzieję, przyczyniłyby się do otwarcia furtki ku upragnionej wolności. Wiedział wszak, że nazwisko często załatwiało przejście przez te drzwi, które dla większości stanowiły niemożliwą do przeforsowania ścianę. – W Kolegium Sprawiedliwości zna mnie każdy. Moje zniknięcie nikomu nie umknie, będą mnie szukać, a jeśli coś mi się stanie, nie poprzestaną na wystawieniu nekrologu. Dopadną was! – zastrzegł, podnosząc w panice głos, kiedy w oczach Funiego nie dostrzegał jakiejkolwiek zmiany. – Ale mogę to załatwić. Naprawdę, przysięgam. Nikomu nic nie powiem, nie pisnę nawet słówkiem, że was widziałem, w ogóle was nie znam! – W obronnym odruchu przywołał na twarzy imitację uśmiechu, jakby już szykował się do zawarcia z Funim i Sissy jedynego, słusznego układu. Zaczynał wreszcie nabierać wiary, że udało mu się przemówić im do rozsądku.
wynik rzutu na charyzmę: 11+5=16
Prorok rzuca k100 na charyzmę Böjre, która, na potrzeby wątku, ma podstawową wartość 5. Jednocześnie Funi zobligowany jest również do wykonania rzutu k100 na charyzmę, celem ustalenia, czy uległ słowom Böjre, czy nie został przez niego przekonany i dokończy zaczęte dzieło.
Interpretacja:
- różnica punktów wynosi 0-30 – Funi nie daje się omamić pięknym słówkom Böjre, w ogóle nie wierząc, że jest spokrewniony z przewodniczącym Kolegium Sprawiedliwości;
- różnica wynosi 31-60 – Böjre okazuje się być na tyle przekonywujący, że Funi ulega jego sugestiom i daje się namówić na proponowany przez niego układ;
- różnica wynosi 61 i więcej – Funiego nieoczekiwanie dopadają wyrzuty sumienia nie dające mu spokoju. Decyduje się na wypuszczenie Böjre bez względu na to, jakie konsekwencje przyniesie mu ta decyzja.
Mistrz Gry
The member 'Prorok' has done the following action : kości
'k100' : 11
'k100' : 11
Funi Hilmirson
Funi HilmirsonŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : dorywczy pracownik do niczego, prawie kapłan, augur
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), intrygant (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 17 / magia zakazana: 17 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Zadane na ostatku pytanie – jak dezorientujący obuch spuszczony na przerażoną przytomność ofiary, powściągający paniczne spazmy broniące ją przed śmiercią – drażniąco odwlekało upragniony finał, lecz zdawało mu się intuicyjnie konieczne, w gruncie rzeczy nie dla uśmierzania strachu mężczyzny płonną nadzieją, ale dla siebie samego: dla kolejnych nocy, które inaczej musiałaby mu wykraść dokuczliwa ciekawość, już teraz wspinająca się szczeblami kręgów, by pochwycić go entuzjastycznym dreszczem za kark. Wyobrażał sobie, że to należało wiedzieć – przynajmniej imię swojego pierwszego baranka, wprowadzonego mu pod rytualne ostrze decyzją tkających ich losy Norn, jakby jego znajomość mogła w jakiś sposób odjąć dokonywanemu czynowi barbarzyńskiej powłoczki, choć było to oczywiście paliatywną bzdurą, jaką zatykał niewprawionemu sumieniu paszczę; spiekota jego zjadliwych ukąszeń rozpalała się tymczasem na zbiegu falujących żeber, jeszcze nierozpoznana, zwodniczo podobna do żaru ekscytacji, tej samej, jaka zmuszała go do ściskania rękojeści noża, by zatuszować drżenie palców, śliskich od szlamu ludzkich żył.
Spoglądanie wprost w okrutne oblicze praktyk zakazanych nigdy nie przychodziło mu łatwo – dyskretnie odwracał wzrok od podłych wybroczyn zadawanego cierpienia, zwalczał zdradliwe kurcze buntującego się przeciw podobnym rzeczom ciała, uśmiechem konfrontując jego żałosną słabość, pamiętając uporczywie, że duszą pozostawał godny i nieporuszony; to było wszak najważniejsze. Teraz, również, skórę powlekła mu niezdrowa bladość, na skroniach wystąpiła mgiełka zimnego potu, trzewia zdawały się skręcić w ciasny, rozpalony węzeł, ale spojrzenie, rozmigotane i skupione, obnażało zdesperowany głód fanatycznych inklinacji.
Böjre Aasen – jego usta wpółświadomie powtórzyły kształt tego nazwiska, odciskając je bezgłośnie w pamięci; Böjre Aasen – nieszczęsny ofiarny kozioł, Böjre Aasen – jego pierwsza ofiara, Böjre Aasen – pierwsza krew brukająca jego dłonie, pierwszy tak absolutny dowód jego oddania, pierwszy chwalebny grzech, składany pod drzwiami boskiego spojrzenia jak truchło upolowanego przez kota skowronka pozostawiane na wycieraczce karmiącej go ręki.
Mężczyzna, zamiast się zatrzymać, mówił dalej – potokiem słów, który przetaczał się przez Funiego z łoskotem kolejnych, szybko wzbierających w nim, realizacji. Böjre Aasen, jeszcze raz, ciepłe ciało stworzone na to samo podobieństwo, co jego własne, serce bliźniaczo szargające się w kadłubie drugiej piersi, zatruwające swoim przestrachem jego serce. Dotychczasowa ekscytacja, nierozważnie odwleczona, odłaziła od pulsu jak cienka skórka, obnażając tchórzliwe zwątpienie. Samo nazwisko, wbrew oczekiwaniu trzymanego człowieka, nic mu nie mówiło, dalsze wyjaśnienia przynosiły ze sobą jednak ziarno świadomości ryzyka, jakie na siebie ściągał – choć dostrzegał, że ryzyko to wcale nie było mniejsze, gdyby go wypuścił. Czy mógł mu ufać?
Czy mógł go zabić?
Zdawał sobie nagle sprawę, że ogarnia go jakaś zawstydzająca słabość, podobna do tej, która kazała mu odwracać wzrok, wykrztuszać czarne zaklęcie przez grudę obrzydzenia do samego siebie, odsuwać podeszwę buta przed rozrastającą się kałużą krwi, przypominać sobie melodie lubianych piosenek, gdy zadawany ból przybierał brzmienie skowytu, zwierzęcego brzmiącego jak ludzki, ludzkiego brzmiącego jak zwierzęcy. Czy potrafił zabić?
W usilnej, ostatniej rewolcie przeciwko spadającej nań niespodziewanie świadomości swojej niemożności, przycisnął nóż silniej do skóry, skuł ramię nagłym naprężeniem, ale nie odważył się wykonać cięcia – cienkie skaleczenie otworzyło się pod brzytwą, upuszczając żałośliwą łzę trzymanego w dłoniach życia, a on, wyraźnie, choć z irytacją, ulegając sugestii łatwiejszego rozwiązania, cofnął raptownie rękę, opuszczając ją wraz z bronią wzdłuż ciała. Pochwycił drugą rozchyloną połę jego ubrania, szarpiąc nim mocno ku sobie, tak, że poczuł na twarzy gorący, płytki oddech.
– Pozwolę ci odejść, pod warunkiem, że pójdziesz ze stulonym – kurwa – pyskiem – wycedził do niego, siarczysty przecinek kierując bardziej do siebie, bardziej ku własnej słabości, drżeniu ramion, rozczarowaniu, jakie poczynało wrzeć mu w żyłach. – Chcę jakiejś gwarancji.
Spoglądanie wprost w okrutne oblicze praktyk zakazanych nigdy nie przychodziło mu łatwo – dyskretnie odwracał wzrok od podłych wybroczyn zadawanego cierpienia, zwalczał zdradliwe kurcze buntującego się przeciw podobnym rzeczom ciała, uśmiechem konfrontując jego żałosną słabość, pamiętając uporczywie, że duszą pozostawał godny i nieporuszony; to było wszak najważniejsze. Teraz, również, skórę powlekła mu niezdrowa bladość, na skroniach wystąpiła mgiełka zimnego potu, trzewia zdawały się skręcić w ciasny, rozpalony węzeł, ale spojrzenie, rozmigotane i skupione, obnażało zdesperowany głód fanatycznych inklinacji.
Böjre Aasen – jego usta wpółświadomie powtórzyły kształt tego nazwiska, odciskając je bezgłośnie w pamięci; Böjre Aasen – nieszczęsny ofiarny kozioł, Böjre Aasen – jego pierwsza ofiara, Böjre Aasen – pierwsza krew brukająca jego dłonie, pierwszy tak absolutny dowód jego oddania, pierwszy chwalebny grzech, składany pod drzwiami boskiego spojrzenia jak truchło upolowanego przez kota skowronka pozostawiane na wycieraczce karmiącej go ręki.
Mężczyzna, zamiast się zatrzymać, mówił dalej – potokiem słów, który przetaczał się przez Funiego z łoskotem kolejnych, szybko wzbierających w nim, realizacji. Böjre Aasen, jeszcze raz, ciepłe ciało stworzone na to samo podobieństwo, co jego własne, serce bliźniaczo szargające się w kadłubie drugiej piersi, zatruwające swoim przestrachem jego serce. Dotychczasowa ekscytacja, nierozważnie odwleczona, odłaziła od pulsu jak cienka skórka, obnażając tchórzliwe zwątpienie. Samo nazwisko, wbrew oczekiwaniu trzymanego człowieka, nic mu nie mówiło, dalsze wyjaśnienia przynosiły ze sobą jednak ziarno świadomości ryzyka, jakie na siebie ściągał – choć dostrzegał, że ryzyko to wcale nie było mniejsze, gdyby go wypuścił. Czy mógł mu ufać?
Czy mógł go zabić?
Zdawał sobie nagle sprawę, że ogarnia go jakaś zawstydzająca słabość, podobna do tej, która kazała mu odwracać wzrok, wykrztuszać czarne zaklęcie przez grudę obrzydzenia do samego siebie, odsuwać podeszwę buta przed rozrastającą się kałużą krwi, przypominać sobie melodie lubianych piosenek, gdy zadawany ból przybierał brzmienie skowytu, zwierzęcego brzmiącego jak ludzki, ludzkiego brzmiącego jak zwierzęcy. Czy potrafił zabić?
W usilnej, ostatniej rewolcie przeciwko spadającej nań niespodziewanie świadomości swojej niemożności, przycisnął nóż silniej do skóry, skuł ramię nagłym naprężeniem, ale nie odważył się wykonać cięcia – cienkie skaleczenie otworzyło się pod brzytwą, upuszczając żałośliwą łzę trzymanego w dłoniach życia, a on, wyraźnie, choć z irytacją, ulegając sugestii łatwiejszego rozwiązania, cofnął raptownie rękę, opuszczając ją wraz z bronią wzdłuż ciała. Pochwycił drugą rozchyloną połę jego ubrania, szarpiąc nim mocno ku sobie, tak, że poczuł na twarzy gorący, płytki oddech.
– Pozwolę ci odejść, pod warunkiem, że pójdziesz ze stulonym – kurwa – pyskiem – wycedził do niego, siarczysty przecinek kierując bardziej do siebie, bardziej ku własnej słabości, drżeniu ramion, rozczarowaniu, jakie poczynało wrzeć mu w żyłach. – Chcę jakiejś gwarancji.
( oh I know they call me crazy )
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
Mistrz Gry
The member 'Funi Hilmirson' has done the following action : kości
'k100' : 42
'k100' : 42
Prorok
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Böjre nie posiadał siły przebicia. Na ogół nie posiadał również wiary we własne możliwości. Nieustannie płynący z jego ust potok słów często – by nie powiedzieć, że zawsze – obmywał niewzruszone jego paplaniną skały współpracowników i tych nieszczęśników, którzy mieli wątpliwą przyjemność zanurzenia się w sadzawce jego stęchłej, męczącej osobowości. Niestrudzenie jednak, w myśl zasady: dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą, brnął dalej przed siebie, wspierając samego siebie nadzieją, że posiadanie w Kolegium wysoko postawionego członka rodziny ostatecznie zaprowadzi go do celu, którego sedno uleciało mu w międzyczasie wieloletnich codziennych batalii o zaskarbienie sobie sympatii i uwagi kolegów.
Teraz, kiedy zwietrzył szansę na wyjście obronną ręką z wnyków, jakie zastawił na niego bezwzględny los, kiedy wyraźnie dostrzegał łamanie się młodego chłopaka pod ciężarem odpowiedzialności, jaka spadłaby na niego po przekroczeniu ostatecznej granicy, na której stał od kilku minut, zamierzał postawić wszystko na jedną kartę, dążąc wyłącznie do tego, by młodzian zachłysnął się raz a dobrze przedstawioną mu ofertą.
- Obiecuję… Obiecuję! – powtórzył głośniej, zadzierając nagle buńczucznie brodę, jakby czując przypływ pewności siebie i pewności w powodzenie tego szalonego planu. – Dostaniesz, co tylko zechcesz. Wyjadę z Midgardu, wyjadę z kraju, ze Skandynawii, nigdy mnie już tu nie zobaczysz, nigdy o mnie nie usłyszysz. O tobie, o was, też nikt nie usłyszy. To wszystko to… – Omiótł wzrokiem, w którym tliły się jakieś szaleńcze ogniki, pomieszczenie, na nieco dłużej zatrzymując się na wciąż nieruchomym ciele Esfandiara. Nerwowy chichot wydobył się ze ściśniętego trwogą gardła Aasena, nim zaczął kontynuować przerwaną myśl. – To tylko taki żart. Przedstawienie, które wymknęło się spod kontroli. Nikt nie musi o nim wiedzieć. Będzie naszą słodką tajemnicą, tak samo jak…
Dalsza część zdania zagłuszona została niespodziewanym, gwałtownym otwarciem drzwi wejściowych. W prześwicie pojawiła się krępa sylwetka mężczyzny, którego twarz wyrażała tak głęboką dezaprobatę i pogardę, że natychmiast cała znajdująca się na farmie trójka poczuła się mniejsza, jakby wcale nieznacząca.
Prorok rzuca kością k6 na dalszy rozwój wydarzeń:
Parzyste
Wszedł do pomieszczenia niespecjalnie poruszony zastanym widokiem, mierząc jednak surowym spojrzeniem to Sissel, to Funiego.
- Sam zostaniesz zaraz słodką tajemnicą – wycedził, podchodząc do Esfandiara, jakby dopiero teraz go zauważył. Aura pogardy, jaka od niego biła, zdawała się teraz wypełniać całą przestrzeń, nie pozostawiając miejsca na cokolwiek innego. Nawet powietrze zrobiło się jakieś mniej zdatne do swobodnego oddychania. – Dokończ, co miałeś zrobić. Sprungið hjarta. – Strumień zaklęcia kieruje wprost ku mistrzowi klątw, nie siląc się nawet na sprawdzenie jego funkcji życiowych. Nie spogląda również w stronę Funiego, chwytając zwłoki mężczyzny i odciągając na bok, z dala od ołtarza, stwarzając tym samym dla byłego kapłana więcej miejsca do pracy.
Nieparzyste
Spojrzał najpierw na Funiego i Böjre, następnie przenosząc wzrok na komicznie nieruchome ciało Esfandiara. Mimo zastanej sceny nie wydawał się zaskoczony – jakby spodziewał się tego, co może ujrzeć wewnątrz chaty.
- Ama-kurwa-torzy. – Wywrócił oczami, podchodząc do stojącej naprzeciw siebie dwójki mężczyzn i w bezceremonialny sposób chwycił Aasena za szyję, przyciągając ku sobie. Z dłoni Funiego wyciągnął nóż i wbił go natychmiast w ciało Böjre, tnąc głęboko po nakreślonych na jego skórze przez Hilmirsona konturach run. – Zajmij się chociaż Darkiem, może przynajmniej na tyle się zdasz – warknął w stronę Funiego, bez wątpienia użyte zdrobnienie odnosząc do mistrza klątw.
Teraz, kiedy zwietrzył szansę na wyjście obronną ręką z wnyków, jakie zastawił na niego bezwzględny los, kiedy wyraźnie dostrzegał łamanie się młodego chłopaka pod ciężarem odpowiedzialności, jaka spadłaby na niego po przekroczeniu ostatecznej granicy, na której stał od kilku minut, zamierzał postawić wszystko na jedną kartę, dążąc wyłącznie do tego, by młodzian zachłysnął się raz a dobrze przedstawioną mu ofertą.
- Obiecuję… Obiecuję! – powtórzył głośniej, zadzierając nagle buńczucznie brodę, jakby czując przypływ pewności siebie i pewności w powodzenie tego szalonego planu. – Dostaniesz, co tylko zechcesz. Wyjadę z Midgardu, wyjadę z kraju, ze Skandynawii, nigdy mnie już tu nie zobaczysz, nigdy o mnie nie usłyszysz. O tobie, o was, też nikt nie usłyszy. To wszystko to… – Omiótł wzrokiem, w którym tliły się jakieś szaleńcze ogniki, pomieszczenie, na nieco dłużej zatrzymując się na wciąż nieruchomym ciele Esfandiara. Nerwowy chichot wydobył się ze ściśniętego trwogą gardła Aasena, nim zaczął kontynuować przerwaną myśl. – To tylko taki żart. Przedstawienie, które wymknęło się spod kontroli. Nikt nie musi o nim wiedzieć. Będzie naszą słodką tajemnicą, tak samo jak…
Dalsza część zdania zagłuszona została niespodziewanym, gwałtownym otwarciem drzwi wejściowych. W prześwicie pojawiła się krępa sylwetka mężczyzny, którego twarz wyrażała tak głęboką dezaprobatę i pogardę, że natychmiast cała znajdująca się na farmie trójka poczuła się mniejsza, jakby wcale nieznacząca.
Prorok rzuca kością k6 na dalszy rozwój wydarzeń:
Parzyste
Wszedł do pomieszczenia niespecjalnie poruszony zastanym widokiem, mierząc jednak surowym spojrzeniem to Sissel, to Funiego.
- Sam zostaniesz zaraz słodką tajemnicą – wycedził, podchodząc do Esfandiara, jakby dopiero teraz go zauważył. Aura pogardy, jaka od niego biła, zdawała się teraz wypełniać całą przestrzeń, nie pozostawiając miejsca na cokolwiek innego. Nawet powietrze zrobiło się jakieś mniej zdatne do swobodnego oddychania. – Dokończ, co miałeś zrobić. Sprungið hjarta. – Strumień zaklęcia kieruje wprost ku mistrzowi klątw, nie siląc się nawet na sprawdzenie jego funkcji życiowych. Nie spogląda również w stronę Funiego, chwytając zwłoki mężczyzny i odciągając na bok, z dala od ołtarza, stwarzając tym samym dla byłego kapłana więcej miejsca do pracy.
Nieparzyste
Spojrzał najpierw na Funiego i Böjre, następnie przenosząc wzrok na komicznie nieruchome ciało Esfandiara. Mimo zastanej sceny nie wydawał się zaskoczony – jakby spodziewał się tego, co może ujrzeć wewnątrz chaty.
- Ama-kurwa-torzy. – Wywrócił oczami, podchodząc do stojącej naprzeciw siebie dwójki mężczyzn i w bezceremonialny sposób chwycił Aasena za szyję, przyciągając ku sobie. Z dłoni Funiego wyciągnął nóż i wbił go natychmiast w ciało Böjre, tnąc głęboko po nakreślonych na jego skórze przez Hilmirsona konturach run. – Zajmij się chociaż Darkiem, może przynajmniej na tyle się zdasz – warknął w stronę Funiego, bez wątpienia użyte zdrobnienie odnosząc do mistrza klątw.
Strona 1 z 2 • 1, 2