:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
13.12.2000 – Główny salon – D. Tordenskiold & Bezimienny: H. Tordenskiold
2 posters
Dahlia Tordenskiold
13.12.2000 – Główny salon – D. Tordenskiold & Bezimienny: H. Tordenskiold Nie 25 Sie - 23:29
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
13.12.2000
- Pora spać.
Słowom Dahlii, wypowiedzianym stanowczym tonem, towarzyszyły wyciągnięte ku Lovise ręce. Pozostała absolutnie niewzruszona na protesty, coraz słabsze i przerywane kolejnymi ziewnięciami, uznając, że i tak pozwoliła dziewczynce na zbyt długi wieczór i dawno powinna była zaprowadzić ją do jej pokoju; nie tylko dlatego, że kładła ją spać niedługo po kolacji, ale i ona czuła się lekko wymęczona całodzienną, radosną paplaniną. Nie potrafiła jednak Lovise odmówić wspólnego dekorowania świątecznego drzewka, od czego wymówili się mimo wszystko Ragnvald i Vigdis, którzy zaszyli się w swoich pokojach oświadczając, że muszą się uczyć.
Wszystkie zakupy, jakich dokonali podczas świątecznego jarmarku na ulicy Gammel, dostarczono na długo przed ich powrotem do domu na przedmieściach Midgardu; gosposia zdążyła je wypakować i przygotować w głównym salonie, uprzedzona przez Dahlię, że będzie chciała się tym zająć po kolacji. Do Jul pozostało jeszcze ponad dziesięć dni, lecz trzynasty grudnia był oficjalnym początkiem przygotowań i nie mogła się wręcz doczekać, kiedy cały ich dom zacznie pachnieć ostrokrzewiem i jemiołą, a nocą okna będą mienić się od barwnych światełek błyszczących na świątecznych drzewkach - bo planowała ubrać nie jedno. W największym salonie, na parterze, gdzie zwykli podejmować gości, stanął jednak świerk zakupiony w dniu dzisiejszym i od niego zaczęła razem z córką, podsadzając ją, by mogła zawieszać bombki. Więcej w tym było jednak zabawy, niż faktycznego dekorowania drzewka, więc z niejaką ulgą zamknęła drzwi sypialni Lovise, kiedy położyła ją do łóżka i ucałowała w czoło na dobranoc.
Tylko jej kroki mąciły przyjemną ciszę, jaka wtedy zapanowała w domu, gdy pokonywała korytarz na piętrze i schody prowadzące do głównego salonu, gdzie odnalazła spojrzeniem Halvarda w jednym z foteli przy kominku, w którym trzaskały płonące drwa. Stanęła za fotelem i pochyliła się, aby pocałować go w czubek w głowy, kładąc przy tym dłonie na szerokich ramionach, aby kilka chwil poświęcić na rozmasowanie mięśni - to był miły, lecz długi dzień.
- Wreszcie chwila spokoju i ciszy - zaśmiała się krótko Dahlia, przypuszczając, że jeśli ona czuła się zmęczona wieloma godzinami spędzonymi poza domem razem z dziećmi, wyjątkowo dziś rozochoconymi i rozentuzjazmowanymi, to co dopiero on. Niezależnie od tego jak się jednak teraz z tym czuł była mu wdzięczna za niego, że zadbał o to, by poświęcić im dziś tyle czasu i uwagi. Zauważywszy, że trzymaną w dłoni szklankę ma już pustą, bez zbędnych pytań sięgnęła po karafkę stojącą na stoliku i napełniła ją. Sama miała ochotę na lampkę wina, najlepiej białego i słodkiego, była jednak zdecydowana by dokończyć pracę nad udekorowaniem chociaż tego salonu jeszcze dziś. - Wrócisz jutro wcześniej? - spytała, podchodząc do wciąż dość nagiego, magicznego świerku, który stanął na środku salonu, biorąc w ręce sznur z kolorowymi światełkami. Wątpiła, by Halvard zdecydował się i jutro odpuścić zawodowe obowiązki, ale o dziewiętnastej mieli pojawić się w Besettelse, a droga z Oslo była daleka.
FAMILY, DUTY, HONOR
Bezimienny
Brak im dyscypliny, wolno im zbyt wiele. Oczywiste po tym dniu wnioski wyciągał z zatrważającą prędkością, wciąż jednak tłamsił je w sobie, gdy po powrocie do domu ostatni raz obrzucał badawczym spojrzeniem nadmiernie rozemocjonowane dzieci, wypełniając szklankę ze rżniętego kryształu oryginalną w smaku, leżakującą długo whisky, która miała zmyć z języka Tordenskiolda wszystkie te słowa, których wolał nie wypowiadać w imię utrzymania dobrej atmosfery aż do samego końca - ten był już tak blisko. Nim jednak zasiadł w głębokim fotelu w głównym salonie, ustawił i ustabilizował zaklęciami magiczny świerk we właściwym punkcie pomieszczenia, właśnie tam, gdzie miał być jego największą ozdobą, nie umniejszającą jednak jego funkcjonalności, po czym odprowadził spojrzeniem wymykających się pospiesznie w górę schodów Vigdis i Rangvalda, kwaśnym uśmiechem kwitując mało przekonujące wymówki o konieczności nauki. Lovise, całe (nie)szczęście, nadrabiała entuzjazmem za wszystkich, Halvard oddalił się więc w stronę kominka, by w nim rozpalić i odsunąć się czym prędzej od źródła natarczywych pisków, które nie cichły nawet po kilku godzinach spędzonych na świeżym powietrzu i mrozie. Brak im dyscypliny, wolno im zbyt wiele. Ale był to dzień świąteczny, niech więc biegnie swoim torem aż do końca - a na całą resztę przyjdzie czas.
- Nie mam pojęcia skąd tak mała istota bierze tyle energii - stwierdził nieco rozbawiony w odpowiedzi, gdy już dobrze znane kroki znalazły się tuż obok, a smukłe dłonie żony odnalazły napięte barki, by przycisnąć je z zaskakującą siłą. I choć ta przyjemna chwila mogłaby trwać w nieskończoność, uniósł rękę, by własne palce owinąć wokół nadgarstka Dahlii w powstrzymującym, choć nad wyraz delikatnym geście. Krótki uśmiech wygiął usta, gdy szklanka za jej sprawą napełniła się ponownie, lecz nie sięgnął po nią, śledząc spojrzeniem przemieszczającą się kobietę i przysłuchując się jej słowom. - Postaram się skończyć wcześniej spotkanie - oznajmił, wstając z fotela, by przejść w kierunku barku i wyciągnąć z niego pojedynczy kieliszek i pękatą butelkę wina. - Z okazji Jul pan Locatelli przesłał dla ciebie zapas marsali, z pozdrowieniami od jego żony. Była zachwycona perfumami, które dla niej przygotowałaś w trakcie ostatniej ich wizyty w Midgardzie - mówił wyjaśniająco, napełniając kryształ w kształcie tulipana nieco gęstym, słodkim trunkiem w barwie jasnego miodu, po czym zbliżył się do żony, by wręczyć jej kieliszek. - Zawieszęwieniec na drzwiach wejściowych. Chciałaś poprawić jego kolorystykę? - zapytał, wracając myślami do ustaleń czynionych w trakcie wizyty na świątecznym jarmarku.
- Nie mam pojęcia skąd tak mała istota bierze tyle energii - stwierdził nieco rozbawiony w odpowiedzi, gdy już dobrze znane kroki znalazły się tuż obok, a smukłe dłonie żony odnalazły napięte barki, by przycisnąć je z zaskakującą siłą. I choć ta przyjemna chwila mogłaby trwać w nieskończoność, uniósł rękę, by własne palce owinąć wokół nadgarstka Dahlii w powstrzymującym, choć nad wyraz delikatnym geście. Krótki uśmiech wygiął usta, gdy szklanka za jej sprawą napełniła się ponownie, lecz nie sięgnął po nią, śledząc spojrzeniem przemieszczającą się kobietę i przysłuchując się jej słowom. - Postaram się skończyć wcześniej spotkanie - oznajmił, wstając z fotela, by przejść w kierunku barku i wyciągnąć z niego pojedynczy kieliszek i pękatą butelkę wina. - Z okazji Jul pan Locatelli przesłał dla ciebie zapas marsali, z pozdrowieniami od jego żony. Była zachwycona perfumami, które dla niej przygotowałaś w trakcie ostatniej ich wizyty w Midgardzie - mówił wyjaśniająco, napełniając kryształ w kształcie tulipana nieco gęstym, słodkim trunkiem w barwie jasnego miodu, po czym zbliżył się do żony, by wręczyć jej kieliszek. - Zawieszę
Dahlia Tordenskiold
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
- Może pozwoliłam jej zjeść za dużo ciastek po śniadaniu... - zastanowiła się szczerze zmartwiona tym faktem Dahlia. Nie chciała mówić tego głośna, ale prawdopodobnie rzeczywiście pozwalała Lovise na za dużo i powinna była wprowadzić więcej dyscypliny w jej wychowaniu, inaczej stanie się nieznośna i trudno będzie nad nią zapanować. Bądź co bądź miała w sobie i geny Halvarda, a jeśli zepsucie połączyć z podobnie wybuchowym charakterem... Wolała nie myśleć o konsekwencjach. - Po prostu cieszyła się towarzystwem taty, ma cztery lata, uczy się dopiero nad sobą panować, ale dopilnuję jej - dodała prędko, chcąc wyjaśnić nadmiar energii bardziej racjonalnie. Zarówno Lovise, jak i Ragnvald byli dziś ze swoim entuzjazmem dość męczący, lecz nie aż tak jak naprawdę mogli - gdyby tylko Halvard zdawał sobie sprawę z tego ile naprawdę mogli mieć energii, mógłby porzucić plany dalszego powiększania rodziny... - Wszystko będzie gotowe, pytam, bo chciałabym abyś zdążył odpocząć przed wieczorem - wyjaśniła łagodnym tonem swoje pytanie. Nie chciała go poganiać i wymuszać skracania spotkań, zaniedbywania obowiązków; kierowała nią jedynie troska.
Wspomnienie o zachwycie pani Locatelli nad przygotowanymi dla niej perfumami przywołało kolejny, promienny uśmiech.
- Jakże miło z ich strony. Nie wiem dlaczego nie pomyślałam, żeby coś im wysłać… - Lekki wyraz zmartwienia przemknął po jej twarzy, objawiając się w lekkiej zmarszczce między brwiami i wygiętych ustach; odebrała z wdzięcznością kieliszek z winem od Halvarda i uniosła go do ust, aby zasmakować marsali. - Ależ to dobre - stwierdziła z zadowoleniem. W gusta Dahlii najbardziej trafiały słodkie trunki. - Pochodzą z Sycylii, czyż nie? Pamięć mnie nie myli? - upewniła się, gestem lewej dłoni zaczarowując przy tym kolejną bombkę, aby uniosła się w powietrzu i zawisła na jednej z gałęzi magicznego drzewka. - Musimy kiedyś tam pojechać - stwierdziła z rozmarzeniem. Nie po to, aby odwiedzać kontrahentów rodzinnego przedsiębiorstwa Tordenskioldów, oczywiście; marzyła jej się ostatnimi czasy podróż w cieplejsze rejony. Problemem był jedynie czas. - Byłoby dobrze, dziękuję. Tak, ale zajmę się tym później, kiedy już salon będzie gotowy. Wtedy dopasuję wieniec do niego - odparła Dahlia, zerkając na wieniec w jego rękach; wiele ozdób, na które się dziś zdecydowali nie pasowało do siebie wciąż kolorystycznie, lecz to nie było żadnym problemem. Zmiana barw to jedynie kosmetyczne poprawki, które odkładała na koniec, choć oczywiście - dla niej istotny i ważny. Nawet w pokojach dzieci wszystko musiało do siebie estetycznie pasować, inaczej jej dusza perfekcjonistki łkała i dręczyło ją całymi dniami. Halvard zniknął z salonu na parę minut i w tym czasie zajęła się wieszaniem sznura z kolorowymi światełkami, którym oplatała ostrożnie i starannie kolejne gałęzie magicznego świerku, coraz wyżej i wyżej, aż wreszcie musiała wspomóc się zaklęciami. Dzięki czarom męża osiągnął imponujące wręcz rozmiary - a nie zdążyła powiesić na czubku złotej gwiazdy.
- Ale skarpet ze słodyczami dla dzieci nie będziemy wieszać tutaj - zdecydowała Dahlia, kiedy odgłos męskich kroków upewnił ją, że w salonie znów nie jest sama.
Wspomnienie o zachwycie pani Locatelli nad przygotowanymi dla niej perfumami przywołało kolejny, promienny uśmiech.
- Jakże miło z ich strony. Nie wiem dlaczego nie pomyślałam, żeby coś im wysłać… - Lekki wyraz zmartwienia przemknął po jej twarzy, objawiając się w lekkiej zmarszczce między brwiami i wygiętych ustach; odebrała z wdzięcznością kieliszek z winem od Halvarda i uniosła go do ust, aby zasmakować marsali. - Ależ to dobre - stwierdziła z zadowoleniem. W gusta Dahlii najbardziej trafiały słodkie trunki. - Pochodzą z Sycylii, czyż nie? Pamięć mnie nie myli? - upewniła się, gestem lewej dłoni zaczarowując przy tym kolejną bombkę, aby uniosła się w powietrzu i zawisła na jednej z gałęzi magicznego drzewka. - Musimy kiedyś tam pojechać - stwierdziła z rozmarzeniem. Nie po to, aby odwiedzać kontrahentów rodzinnego przedsiębiorstwa Tordenskioldów, oczywiście; marzyła jej się ostatnimi czasy podróż w cieplejsze rejony. Problemem był jedynie czas. - Byłoby dobrze, dziękuję. Tak, ale zajmę się tym później, kiedy już salon będzie gotowy. Wtedy dopasuję wieniec do niego - odparła Dahlia, zerkając na wieniec w jego rękach; wiele ozdób, na które się dziś zdecydowali nie pasowało do siebie wciąż kolorystycznie, lecz to nie było żadnym problemem. Zmiana barw to jedynie kosmetyczne poprawki, które odkładała na koniec, choć oczywiście - dla niej istotny i ważny. Nawet w pokojach dzieci wszystko musiało do siebie estetycznie pasować, inaczej jej dusza perfekcjonistki łkała i dręczyło ją całymi dniami. Halvard zniknął z salonu na parę minut i w tym czasie zajęła się wieszaniem sznura z kolorowymi światełkami, którym oplatała ostrożnie i starannie kolejne gałęzie magicznego świerku, coraz wyżej i wyżej, aż wreszcie musiała wspomóc się zaklęciami. Dzięki czarom męża osiągnął imponujące wręcz rozmiary - a nie zdążyła powiesić na czubku złotej gwiazdy.
- Ale skarpet ze słodyczami dla dzieci nie będziemy wieszać tutaj - zdecydowała Dahlia, kiedy odgłos męskich kroków upewnił ją, że w salonie znów nie jest sama.
FAMILY, DUTY, HONOR
Bezimienny
Zaśmiał się krótko, dźwięcznie, słysząc o za dużej ilości ciastek i chociaż szczerze wątpił, by to właśnie wysoki poziom cukru we krwi był głównym tego powodem, tak nie podejmował już dyskusji na ten temat, nie chcąc przemieniać spokojnego wieczoru w rozważania nad odpowiednimi i nieodpowiednimi sposobami wychowywania dzieci, by nie wyrastały na małych terrorystów. - Ma jeszcze czas, żeby wydorośleć. Na razie niech cieszy się swobodą dzieciństwa - którą ma tylko ze względu na to, że nie urodziła się chłopcem. Rangvald i Ingvar w jej wieku zachowywali się w bardziej stonowany sposób, lecz tego właśnie od nich wymagał, podczas gdy Lovise poświęcał uwagę mocno okazjonalnie, nie uznając jej osoby za kluczową w kwestii pomyślnych losów całej rodziny. - Zdążymy zjeść kolację i się przygotować, nie martw się - odpowiedział zgodnie ze swoimi planami, postanawiając jednocześnie, że tym razem nie pozwoli im się zmienić w ostatniej chwili, a szybka kąpiel po pracy wpisze się w ramy odpoczynku.
- Możemy coś dla nich przygotować, czasu wciąż jest wystarczająco - dodał po chwili, dostrzegając cień zmartwienia przesuwający się przez twarz Dahlii, ten jednak szybko zdołał zatrzeć łyk sycylijskiego wina. - Zgadza się, z okolic Taorminy - uściślił, posyłając zaklęciem kilkabombek w górę świerka, by zawisły z gracją na wyższych gałęziach, które stopniowo zagęszczały się ozdobami. - To piękne miejsce... Może wiosną uda nam się wyrwać chociaż na kilka dni? Wtedy nie będzie jeszcze za gorąco - snuł kolejne plany, choć w jego głowie te łączyły się w jakimś stopniu z planami służbowymi; grzechem byłoby znaleźć się w ojczyźnie dużej ilości kontrahentów Tordenskioldów i się z nimi nie spotkać.
Skinął głową, nim ruszył w kierunku drzwi wejściowych, by na ich zewnętrznej stronie przymocować i zabezpieczyć dokładnie pokaźnych rozmiarówwieniec świąteczny , a gdy jego wygląd usatysfakcjonował Halvarda, wrócił do środka, by dostrzec kobietę wojującą z utykaniem sznura z kolorowymi światełkami pomiędzy gałęziami drzewka. - Pozwól mi, Dahlio, pokaleczysz sobie dłonie - zaprotestował łagodnym, choć stanowczym głosem, odbierając z jej dłoni sznur, by ostre igły dolnych gałęzi świerka nie wbijał się boleśnie w jej alabastrową skórę, której zranienie byłoby zbrodnią przeciwko ludzkości.
- Mogą powiesić je na piętrze, tu nie będzie na nie miejsca - stwierdził zgodnie, choć oczywiście decyzja ta nie była kwestią braku miejsca, którego mieli pod dostatkiem, a kompletnie niepasującego do koncepcji salonu wyglądu dyndających, świątecznych skarpet. - Czy nie kupiłaś na jarmarku płyty? - spytał, odchodząc parę kroków od drzewka, by chwycić ze stolika szklankę i upić spory łyk whisky. - Puść ją, jeśli masz ochotę, po tym dniu dzieci z pewnością nie zbudzi nawet Ragnarök - zaproponował rozbawiony, gdy kontrolne spojrzenie na salon podpowiadało, że przed nimi wciąż jeszcze trochę roboty - równie więc dobrze mogli ją sobie odrobinę umilić.
- Możemy coś dla nich przygotować, czasu wciąż jest wystarczająco - dodał po chwili, dostrzegając cień zmartwienia przesuwający się przez twarz Dahlii, ten jednak szybko zdołał zatrzeć łyk sycylijskiego wina. - Zgadza się, z okolic Taorminy - uściślił, posyłając zaklęciem kilka
Skinął głową, nim ruszył w kierunku drzwi wejściowych, by na ich zewnętrznej stronie przymocować i zabezpieczyć dokładnie pokaźnych rozmiarów
- Mogą powiesić je na piętrze, tu nie będzie na nie miejsca - stwierdził zgodnie, choć oczywiście decyzja ta nie była kwestią braku miejsca, którego mieli pod dostatkiem, a kompletnie niepasującego do koncepcji salonu wyglądu dyndających, świątecznych skarpet. - Czy nie kupiłaś na jarmarku płyty? - spytał, odchodząc parę kroków od drzewka, by chwycić ze stolika szklankę i upić spory łyk whisky. - Puść ją, jeśli masz ochotę, po tym dniu dzieci z pewnością nie zbudzi nawet Ragnarök - zaproponował rozbawiony, gdy kontrolne spojrzenie na salon podpowiadało, że przed nimi wciąż jeszcze trochę roboty - równie więc dobrze mogli ją sobie odrobinę umilić.
Dahlia Tordenskiold
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
Zawtórowała mu śmiechem, kręcąc przy tym głową na własne rozważania, mające źródło w jednym z artykułów, które czytała niedawno, o nadmiarze cukru w diecie dzieci i jego wpływie na zachowanie; może było w tym nieco prawdy, lecz w przypadku Lovise zrzucenie na to winy byłoby sporą przesadą. - Zanim się obejrzymy, a wyfrunie z gniazda... Dopiero co uczyłam chłopców chodzić - odparła Dahlia z sentymentem. Pozwalała dzieciom na zbyt wiele, to pewne, miała jednak świadomość, że wspomniana swoboda dzieciństwa przeminie im w mgnieniu oka, a na barki spadnie mnóstwo obowiązków - zwłaszcza Ragnvalda, który zdawał się być oczkiem w głowie ojca. Najwięcej czasu poświęcanego mu przez Halvarda musiał jednak przypłacać o wiele większymi staraniami i ograniczeniami jakich nikt nie stawiał jego siostrom. - Nie mogę się już doczekać, zapowiada się intrygujący wieczór. - Jedynie krótkim skinięciem głową potwierdziła przyjęcie do wiadomości jego obietnicy, pewna jednocześnie, że ona będzie właściwie gotowa znacznie wcześniej.
Kolejny łyk doskonałej marsali przyjemnie rozpłynął się słodyczą po języku, znów zachwycając kubki smakowe i przywodząc na myśl ciepłe promienie słońca, orzeźwiającą męską bryzę na skórze. Wizja podróży w południowym kierunku wiosną wydawała się kusząca. - Może kosz ze skandynawskimi słodkościami na Jul? Pomyślę o tym jeszcze - odparła w zastanowieniu; to jako pierwsze przyszło jej do głowy, bo jak większości okres świąteczny kojarzył jej się z zapachami i smakami specjałów na tę okazję, lecz może to zbyt banalne? Miał rację, pozostało jeszcze dziesięć dni, zdąży coś przygotować. - Byłoby naprawdę cudownie - przytaknęła z entuzjazmem. Nabrała szczerej nadziei, że Halvard o tym nie zapomni i rzeczywiście uda mu się wziąć kilka dni wolnego - bo to, czy uda im się wyrwać zależało od niego, jego woli i zawodowych obowiązków. Dahlia mogła wyjechać w każdej chwili. - Chociaż dla nas tam zawsze będzie za gorąco... - zaśmiała się, wieszając zarazem kolejne ozdoby na magicznym świerku. Do szklanych, różnokolorowych bombek dołączały niewielkie wstążki, małe słodkości, zaczarowane figurki. Zieleń drzewka zaczynała przeplatać się z barwami i światłami. Igły nie były na tyle ostre, aby uczynić jej realną krzywdę, skaleczyć na tyle, by na bladej skórze skropliła się czerwień krwi, był to z jego strony gest tak troskliwy i czuły, że oddała w jego ręce łańcuch od razu, uśmiechając się przy tym ciepło.
- Ach, właśnie! Zapomniałabym już o tym. - Gdyby jej nie przypomniał, to płyta ze świątecznymi piosenkami dalej spoczywałaby na dnie papierowej torby, stojącej obok fotela, pełnej kolejnych łańcuchów. Przywołała ją czarem, by nie tracić czasu, po czym z entuzjazmem odnalazła magiczny gramofon i włożyła doń płytę, a igła opuściła się na nią sama. Wyregulowała jedynie głośność, by muzyka popłynęła dość cicho, lecz wyraźnie. Dobrze znana, klasyczna melodia rozbrzmiała cicho i wieczór przy dekorowaniu drzewka stał się jeszcze przyjemniejszy. - W święta zabiorę ich na łyżwy przed kolacją, żeby tym razem swoją energią nie urządzili Ragnaröku przy stole - stwierdziła rozbawiona. Rodzicielstwo to nie same blaski... - Może wejdę na schody i zawieszę gwiazdę na czubku, a ty mi powiesz, czy jest prosto, dobrze? - zaproponowała, biorąc do ręki jedną z najważniejszych ozdób - pięcioramienną, złotą gwiazdę mającą ozdobić czubek drzewka.
Kolejny łyk doskonałej marsali przyjemnie rozpłynął się słodyczą po języku, znów zachwycając kubki smakowe i przywodząc na myśl ciepłe promienie słońca, orzeźwiającą męską bryzę na skórze. Wizja podróży w południowym kierunku wiosną wydawała się kusząca. - Może kosz ze skandynawskimi słodkościami na Jul? Pomyślę o tym jeszcze - odparła w zastanowieniu; to jako pierwsze przyszło jej do głowy, bo jak większości okres świąteczny kojarzył jej się z zapachami i smakami specjałów na tę okazję, lecz może to zbyt banalne? Miał rację, pozostało jeszcze dziesięć dni, zdąży coś przygotować. - Byłoby naprawdę cudownie - przytaknęła z entuzjazmem. Nabrała szczerej nadziei, że Halvard o tym nie zapomni i rzeczywiście uda mu się wziąć kilka dni wolnego - bo to, czy uda im się wyrwać zależało od niego, jego woli i zawodowych obowiązków. Dahlia mogła wyjechać w każdej chwili. - Chociaż dla nas tam zawsze będzie za gorąco... - zaśmiała się, wieszając zarazem kolejne ozdoby na magicznym świerku. Do szklanych, różnokolorowych bombek dołączały niewielkie wstążki, małe słodkości, zaczarowane figurki. Zieleń drzewka zaczynała przeplatać się z barwami i światłami. Igły nie były na tyle ostre, aby uczynić jej realną krzywdę, skaleczyć na tyle, by na bladej skórze skropliła się czerwień krwi, był to z jego strony gest tak troskliwy i czuły, że oddała w jego ręce łańcuch od razu, uśmiechając się przy tym ciepło.
- Ach, właśnie! Zapomniałabym już o tym. - Gdyby jej nie przypomniał, to płyta ze świątecznymi piosenkami dalej spoczywałaby na dnie papierowej torby, stojącej obok fotela, pełnej kolejnych łańcuchów. Przywołała ją czarem, by nie tracić czasu, po czym z entuzjazmem odnalazła magiczny gramofon i włożyła doń płytę, a igła opuściła się na nią sama. Wyregulowała jedynie głośność, by muzyka popłynęła dość cicho, lecz wyraźnie. Dobrze znana, klasyczna melodia rozbrzmiała cicho i wieczór przy dekorowaniu drzewka stał się jeszcze przyjemniejszy. - W święta zabiorę ich na łyżwy przed kolacją, żeby tym razem swoją energią nie urządzili Ragnaröku przy stole - stwierdziła rozbawiona. Rodzicielstwo to nie same blaski... - Może wejdę na schody i zawieszę gwiazdę na czubku, a ty mi powiesz, czy jest prosto, dobrze? - zaproponowała, biorąc do ręki jedną z najważniejszych ozdób - pięcioramienną, złotą gwiazdę mającą ozdobić czubek drzewka.
FAMILY, DUTY, HONOR
Bezimienny
Pamiętał doskonale dzień, w którym chłopcy zaczęli stawiać pierwsze, chybotliwe kroki; wspomnienie powróciło momentalnie, przywołane słowami Dahlii, lecz podobny sentyment nie rozgościł się w błękitnych tęczówkach Halvarda, których spojrzenie wędrowało od bombek do światełek i od światełek do trzymanego w dłoniach wieńca. Własne dzieci wzbudzały w nim skrajne uczucia, od dumy po rozgoryczenie, od radości po rozczarowanie, od troski po gniew - a on sam odcinał się od nich przy każdej sposobności, nie potrafiąc sprawnie balansować pomiędzy tymi granicami, by znaleźć złoty środek zdolny raz na zawsze uzdrowić wizerunek nieobecnego i niezainteresowanego ojca, występującego w rodzinie w roli wiecznego fundatora i wyłącznego decydenta. - Wernisaż z pewnością cię nie rozczaruje - stwierdził z pełnią przekonania, znając Wahlberga może nawet lepiej niż własnego brata i wiedząc, że jakkolwiek wysokie nie byłyby oczekiwania, tak ten spełni je wszystkie z nawiązką.
- Brzmi dobrze, myślę, że docenią lokalne przysmaki. W środę, będąc w Oslo, zamówię w winotece na rogu Akersgata limitowaną edycję gløggu, podobno w tym roku inspirowany jest Marrakeszem i smakuje miętą i zieloną herbatą - snuł dalej plan, tylko przez chwilę zastanawiając się nad tym, czy Sycylijczycy z krwi i kości byli w stanie prawdziwie docenić kunszt tak wyjątkowego grzanego wina, skoro na co dzień otaczały ich zupełne inne smaki. - Dla uroków Sycylii warto jest znieść trochę upału - oznajmił, nie potrafiąc jednak nie zgodzić się ze słowami Dahlii, zimny chów w samym sercu Skandynawii przyzwyczaił ich do zupełnie odmiennych warunków pogodowych i podróże daleko na południe potrafiły być niezwykle uciążliwe.
- Czuję, że nim jeszcze nadejdzie Jul pożałuję tego, że ci o niej przypomniałem - zaśmiał się, poniekąd pewny tego, żeświąteczna płyta raz umieszczona w gramofonie, pozostanie w nim już na długo, odtwarzając te same szlagiery w kółko i w kółko. Kolejne łyki whisky pozwalały mu jednak na odpowiednie znieczulenie tej niewygodnej myśli i zachowanie stosunkowo optymistycznego nastroju względem nadchodzących dni. - Jeśli to choć trochę zwiększy szanse na to, że tegoroczne święta pójdą gładko... - zawtórował żonie w rozbawieniu, nie łudząc się jednak i nie licząc na zbyt wiele. Zerknął ku złotej gwieździe , po czym przytaknął głową, aprobując plan zamontowania ozdoby na czubku choinki. Poczekał chwilę, aż Dahlia wspięła się po schodach na odpowiednią wysokość i ulokowała gwiazdę na szczycie. Oddalił się kawałek w tył i w bok, by krytycznym okiem obejrzeć świerk ze wszystkich stron. - Odrobinę w lewo... i do przodu... teraz dobrze!
- Brzmi dobrze, myślę, że docenią lokalne przysmaki. W środę, będąc w Oslo, zamówię w winotece na rogu Akersgata limitowaną edycję gløggu, podobno w tym roku inspirowany jest Marrakeszem i smakuje miętą i zieloną herbatą - snuł dalej plan, tylko przez chwilę zastanawiając się nad tym, czy Sycylijczycy z krwi i kości byli w stanie prawdziwie docenić kunszt tak wyjątkowego grzanego wina, skoro na co dzień otaczały ich zupełne inne smaki. - Dla uroków Sycylii warto jest znieść trochę upału - oznajmił, nie potrafiąc jednak nie zgodzić się ze słowami Dahlii, zimny chów w samym sercu Skandynawii przyzwyczaił ich do zupełnie odmiennych warunków pogodowych i podróże daleko na południe potrafiły być niezwykle uciążliwe.
- Czuję, że nim jeszcze nadejdzie Jul pożałuję tego, że ci o niej przypomniałem - zaśmiał się, poniekąd pewny tego, że
Dahlia Tordenskiold
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
Tego, że jutrzejszy wieczór nie będzie rozczarowaniem Dahlia także była więcej niż pewna; znała Olafa od lat i wiedziała, że jego ambicja nie pozwoli na jakąkolwiek wpadkę, dlatego też nie mogła się doczekać tej chwili, choć zarazem ten dzień móglły trwać i trwać. Miał się zapisać w pamięci Dahlii na długo, tak jak wiele innych chwil. Zwłaszcza tych najważniejszych jak pierwsze kroki ich chłopców, które wycisnęły z błękitnych oczu łzy wzruszenia, spotęgowane dostrzeżoną dumą na twarzy Halvarda. Zwracała na to uwagę, świadoma jak rzadkie są to momenty; nie zwykła mu tego jednak wypominać, nie czyniła pretensji o nieobecność w codzienności ich dzieci, tłumaczyła go wręcz przed całą czwórką, wynajdując usprawiedliwienia za niego - praca, zmęczenie, kolejne obowiązki.
- Naprawdę? Koniecznie zamów więc butelkę i dla nas - podchwyciła ten pomysł z entuzjazmem. Połączenie tych nut smakowych w grzanym winie brzmiało intrygująco, sama nabrała ochoty, by ich zasmakować. Pochodzący z południa Włoch państwo Locatelli zapewne nie mieli wielu okazji, aby pijać grzane wino; właściwie zaczęła się zastanawiać jak to jest spędzać grudniowe święta na wyspie, gdzie zapewne nie spadnie nawet odrobina śniegu. Wydawało jej się to wręcz dziwaczne. - Na pewno. Ostatnio tak wymarzłam, że gorący piasek i ciepłe morze śródziemne to coś, o czym marzę. - Lekkie rozmarzenie przemknęło po jej twarzy, bo już teraz wyobrażała sobie ich w czasie tej podróży i przyjemną kąpiel w błękitnych, gorących wodach. Ostatnie śnieżyce dały się we znaki wszystkim mieszkańcom Midgardu, zapowiadała się surowa zima.
- Podarujesz mi dziś jeden taniec, kiedy skończymy, a obiecuję, że nie pożałujesz - zaproponowała z szelmowskim uśmiechem, oglądając się na Halvarda przez ramię, jakby rzucała mu małe wyzwanie. Właściwie to się nie mylił - tak bardzo lubiła Jul i wszystko, co z nim związane, że tych klasycznych melodii słuchałaby bez końca. W imię spokojnych przygotowań mogła iść na ustępstwa.
- Pójdą, pójdą. Wymęczę ich, choć Ragnvald jest już na lodzie szybszy ode mnie - pochwaliła syna z dumą. Doskonale radził sobie zarówno na łyżwach, jak i na nartach, które preferował jego ojciec. - Twój dziadek Albert zamierza nas odwiedzić? - spytała, wspinając się po schodach ze złotą gwiazdą w dłoniach, poważniejąc na chwilę. Jeśli ojciec matki Halvarda będzie ich gościem w któryś świąteczny dzień, to nie nadmiar energii dzieci mógł być przeszkodą w spokojnym świętowaniu Jul, tą myślą jednak nie zamierzała się dzielić. Skupiła się na tym, aby zawiesić czarem złotą gwiazdę na czubku świerka, kierując się uwagami męża, a kiedy potwierdził, że wygląda jak na leży lekkim krokiem niemal zbiegła po schodach, by znów stanąć obok Halvarda, tym razem ze srebrną zawieszką w kształcie jemioły w dłoni, którą uniosła wysoko, ponad ich głowy.
- Nie mogę buntować się przeciw tradycji, więc muszę skraść ci pocałunek - wyrzekła poważnie, jakby przypadkiem znaleźli się pod gałęzią jemioły; wspięła się na palce i nie czekając na odpowiedź ucałowała Halvarda krótko i przelotnie, czując przy tym dymny posmak whisky. - Dokończmy tylko to drzewko. Resztą zajmę się później - obiecała, wracając do dekorowania głównego salonu; magiczny świerk wyglądał już przyzwoicie, gdyby zaś mieli zrobić wszystko, co sobie zaplanowała, to nie zmrużyłby oka do rana.
- Naprawdę? Koniecznie zamów więc butelkę i dla nas - podchwyciła ten pomysł z entuzjazmem. Połączenie tych nut smakowych w grzanym winie brzmiało intrygująco, sama nabrała ochoty, by ich zasmakować. Pochodzący z południa Włoch państwo Locatelli zapewne nie mieli wielu okazji, aby pijać grzane wino; właściwie zaczęła się zastanawiać jak to jest spędzać grudniowe święta na wyspie, gdzie zapewne nie spadnie nawet odrobina śniegu. Wydawało jej się to wręcz dziwaczne. - Na pewno. Ostatnio tak wymarzłam, że gorący piasek i ciepłe morze śródziemne to coś, o czym marzę. - Lekkie rozmarzenie przemknęło po jej twarzy, bo już teraz wyobrażała sobie ich w czasie tej podróży i przyjemną kąpiel w błękitnych, gorących wodach. Ostatnie śnieżyce dały się we znaki wszystkim mieszkańcom Midgardu, zapowiadała się surowa zima.
- Podarujesz mi dziś jeden taniec, kiedy skończymy, a obiecuję, że nie pożałujesz - zaproponowała z szelmowskim uśmiechem, oglądając się na Halvarda przez ramię, jakby rzucała mu małe wyzwanie. Właściwie to się nie mylił - tak bardzo lubiła Jul i wszystko, co z nim związane, że tych klasycznych melodii słuchałaby bez końca. W imię spokojnych przygotowań mogła iść na ustępstwa.
- Pójdą, pójdą. Wymęczę ich, choć Ragnvald jest już na lodzie szybszy ode mnie - pochwaliła syna z dumą. Doskonale radził sobie zarówno na łyżwach, jak i na nartach, które preferował jego ojciec. - Twój dziadek Albert zamierza nas odwiedzić? - spytała, wspinając się po schodach ze złotą gwiazdą w dłoniach, poważniejąc na chwilę. Jeśli ojciec matki Halvarda będzie ich gościem w któryś świąteczny dzień, to nie nadmiar energii dzieci mógł być przeszkodą w spokojnym świętowaniu Jul, tą myślą jednak nie zamierzała się dzielić. Skupiła się na tym, aby zawiesić czarem złotą gwiazdę na czubku świerka, kierując się uwagami męża, a kiedy potwierdził, że wygląda jak na leży lekkim krokiem niemal zbiegła po schodach, by znów stanąć obok Halvarda, tym razem ze srebrną zawieszką w kształcie jemioły w dłoni, którą uniosła wysoko, ponad ich głowy.
- Nie mogę buntować się przeciw tradycji, więc muszę skraść ci pocałunek - wyrzekła poważnie, jakby przypadkiem znaleźli się pod gałęzią jemioły; wspięła się na palce i nie czekając na odpowiedź ucałowała Halvarda krótko i przelotnie, czując przy tym dymny posmak whisky. - Dokończmy tylko to drzewko. Resztą zajmę się później - obiecała, wracając do dekorowania głównego salonu; magiczny świerk wyglądał już przyzwoicie, gdyby zaś mieli zrobić wszystko, co sobie zaplanowała, to nie zmrużyłby oka do rana.
FAMILY, DUTY, HONOR
Bezimienny
Z zadowoleniem obserwował aprobatę, z jaką spotkał się jego plan dołączenia specjalnego, lokalnego podarku partnerom biznesowym z Włoch, z którymi po wielu latach starań i trudów zdołał ostatecznie nawiązać więź trwałą i obopólnie satysfakcjonującą, okraszoną dodatkowo przyjemnymi, prywatnymi akcentami, takimi jak prezenty okolicznościowe czy podejmowana serdecznie gościna. Choć starał się rozgraniczać życie służbowe od rodzinnego, tak nie zamierzał ukrywać, że subtelne działania Dahlii przejmującej inicjatywę w kontaktach chociażby z panią Locatelli, były mu zdecydowanie na rękę i stawały się kolejnym dowodem na to, że wsunięcie na dłoń panny Hallström ciężkiego pierścienia zaręczynowego było dobrą decyzją z więcej niż jednego powodu - znał doskonale siłę odpowiednio wyważonych podszeptów zaufanej kobiety do mężowskiego ucha, był świadom tego, że zachwycona Włoszka była w stanie przywołać o wiele łaskawsze spojrzenie pana Locatelliego. Nie zamierzał nie skorzystać ze sposobności.
- Oczywiście, najdroższa - przytaknął zgodnie ze swoim pierwotnym planem, nie pozwalając na to, by edycja limitowana zagościła w dłoniach zagranicznych kontrahentów, omijając ich własne. - Gorącego piasku i morza śródziemnego nie jestem w stanie ci teraz podarować, choć może w okresie świątecznym udałoby nam się wyrwać na jedno popołudnie do Bláa Lónið. Dzieci zostałyby z dziadkami w Oslo - snuł dalsze plany w odpowiedzi, malując przyjemną perspektywę w czasie o wiele bliższym niż wiosna. Choć nie spodziewał się zbyt wiele wolnego czasu w okresie Jul, tak miał gorące postanowienie, by zrobić czas dla bliskich i przychylić się ich zachciankom.
- Tylko jeden? Podejrzanie łaskawa propozycja - zaśmiał się, śledząc spojrzeniem zwracającą się przez ramię kobietę, której kształty nader apetycznie prezentowały się w przygaszonych światłach salonu. Nie teraz, później.
- Może szybkości mu nie brakuje, lecz wdziękiem na lodzie nigdy nie zdoła cię prześcignąć - stwierdził, układając usta w miękkim uśmiechu, tym przyjaźniejszym dla oka, gdy ten podszyty był dodatkowo ojcowską dumą - i wspomnieniami pierwszego razu, gdy dostrzegł Dahlię na lodowej tafli i wiedział już, że nie spocznie, dopóki nie uczyni jej swoją. - Nie na kolacji, pierwszego dnia świąt - odpowiedział, czekając aż kobieta znajdzie się na odpowiednio wysokim stopniu, by ulokować gwiazdę na szczycie choinki. - Zaprośmy dalszą rodzinę - zaproponował, choć stwierdzeniu bliżej było do obwieszczenia własnej decyzji niż zaproszeniu do dyskusji - cel jednak pozostawał jeden, rozproszyć uwagę ciężkostrawnego dla Dahlii krewnego.
- Z tradycją nie wypada walczyć - oznajmił z pełnią powagi, błękitnymi tęczówkami odnajdując srebrzystązawieszkę w kształcie jemioły , a kąciki jego ust drgnęły ku górze. Nachylił się w stronę żony, nieco mocniej napierając na jej usta i nieznacznie przedłużając pocałunek. - Nie rób wszystkiego sama, Vigdis ci jutro pomoże - zarządził po chwili, uznawszy, że pierworodna powinna ostatecznie wziąć choć skrawek odpowiedzialności na swoje barki i stać się wyręką w miejscu, w którym Rangvald i Lovise tylko by zawadzali. Dokończmy drzewko. Skinął głową zgodnie, nim kolejnymi zaklęciami posłał zawieszki na wyżej położone gałęzie świerka.
- Oczywiście, najdroższa - przytaknął zgodnie ze swoim pierwotnym planem, nie pozwalając na to, by edycja limitowana zagościła w dłoniach zagranicznych kontrahentów, omijając ich własne. - Gorącego piasku i morza śródziemnego nie jestem w stanie ci teraz podarować, choć może w okresie świątecznym udałoby nam się wyrwać na jedno popołudnie do Bláa Lónið. Dzieci zostałyby z dziadkami w Oslo - snuł dalsze plany w odpowiedzi, malując przyjemną perspektywę w czasie o wiele bliższym niż wiosna. Choć nie spodziewał się zbyt wiele wolnego czasu w okresie Jul, tak miał gorące postanowienie, by zrobić czas dla bliskich i przychylić się ich zachciankom.
- Tylko jeden? Podejrzanie łaskawa propozycja - zaśmiał się, śledząc spojrzeniem zwracającą się przez ramię kobietę, której kształty nader apetycznie prezentowały się w przygaszonych światłach salonu. Nie teraz, później.
- Może szybkości mu nie brakuje, lecz wdziękiem na lodzie nigdy nie zdoła cię prześcignąć - stwierdził, układając usta w miękkim uśmiechu, tym przyjaźniejszym dla oka, gdy ten podszyty był dodatkowo ojcowską dumą - i wspomnieniami pierwszego razu, gdy dostrzegł Dahlię na lodowej tafli i wiedział już, że nie spocznie, dopóki nie uczyni jej swoją. - Nie na kolacji, pierwszego dnia świąt - odpowiedział, czekając aż kobieta znajdzie się na odpowiednio wysokim stopniu, by ulokować gwiazdę na szczycie choinki. - Zaprośmy dalszą rodzinę - zaproponował, choć stwierdzeniu bliżej było do obwieszczenia własnej decyzji niż zaproszeniu do dyskusji - cel jednak pozostawał jeden, rozproszyć uwagę ciężkostrawnego dla Dahlii krewnego.
- Z tradycją nie wypada walczyć - oznajmił z pełnią powagi, błękitnymi tęczówkami odnajdując srebrzystą
Dahlia Tordenskiold
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
Gdy w grę wchodziły duże stawki, decyzje zaś nie były determinowane odgórnymi zasadami, a zależały od widzimisię jednego człowieka, niemożliwym było oddzielić życie zawodowe od rodzinnego. Całe dzieciństwo obserwowała jak matka zaprzyjaźnia się z żonami, całymi rodzinami ludzi, na których zależało ojcu, w przypadku polityka zaś dobre relacje, cudza przychylność okazywała się jeszcze ważniejsza i cenniejsza. Prędko zrozumiała jak istotne są znajomości, nie wahała się więc nigdy proponować Halvardowi podobnie subtelnej pomocy i nigdy nie miała za złe, że w ich progach tak często gościli nie przyjaciół, nie krewnych, a partnerów biznesowych i potencjalnych kontrahentów. Jeśli od tego zależał sukces całego rodzinnego przedsiębiorstwa, to wszystkiego tego podejmowała się z ochotą, czując się już częścią tego klanu - przede wszystkim jednak sukces Halvarda, był zarazem kolejnym dla niej samej.
- Uwielbiam to miejsce, byłoby wspaniale - podjęła Dahlia łaskawym tonem, wracając wspomnieniami do dwóch dni spędzonych nad islandzkimi, gorącymi źródłami, kiedy świętowali jej dwudzieste czwarte urodziny. Lubiła dostawać wiele, po Halvardzie oczekiwała wręcz wiele, lecz ostatni miesiąc roku był gorący dla każdej branży. Wolała, by wolny czas poświęcił całej im wszystkim, Jul było rodzinnym świętem. Wyjątkowo mogła powstrzymać na wodzy swój egoizm. - Ucieszą się. Twoja matka już nawet pisała do mnie w tej sprawie - zaśmiała się, przekładając jedną z ozdób na inną gałąź w imię ładniejszej kompozycji.
- No, może dwa, niekoniecznie dzisiaj - zaśmiała się, spoglądając na niego zalotnie przez ramię; jeden taniec, niespełna pięć minut w jego ramionach to było stanowczo za mało. - Nie szkodzi. Mam nadzieję, że ten wdzięk przypadł w spadku Lovise. Ragnvald niech lepiej pewnego dnia prześcignie ciebie na nartach, choć to będzie dla niego wyzwanie - odpowiedziała mu, kiedy zawieszała gwiazdę na czubku świątecznego drzewka, wychylając się na chwilę by puścić w stronę męża perskie oczko. Chłopcy zdecydowanie nie powinni byli wirować na lodzie jak primabaleriny. Miała jednak nadzieję, że pewnego dnia ujrzy Lovise na lodzie tańczącą na łyżwach z równą lekkością co ona przed laty; tkwił w niej wciąż wyjątkowy sentyment do tego sportu, który teraz był już tylko pasją na wolne chwile. Nie tylko Halvard dostrzegł ją wtedy po raz pierwszy, bo i ona na chwilę skupiła spojrzenie na jego przystojnej twarzy, przez jedno uderzenie serca patrząc wprost na niego, nim rozbrzmiał kolejny takt melodii i ruszyła dalej.
- Mhm. Dobrze - mruknęła w odpowiedzi, brzmiąc przy tym bardziej beznamiętnie, lecz i bez protestu. Nie mogła zabronić dziadkowi Halvarda odwiedzin - ulubionego - wnuka i prawnuków, każda jego wizyta równała się jednak temu, że Petronella zamiast herbatę podawała jej w filiżance melisę. Pomysł, by zaprosić dalszą rodzinę spotkał się ze zdecydowanie większym entuzjazmem. - Tak! Może nawet twoich krewnych ze strony matki? Widziałam się ostatnio z Anselmem, wspominałam ci. Och, Lasse jest mi jak brat, więc... - podjęła z entuzjazmem, zadowolona, że to Halvard wysunął taką propozycję. Dla niej samej im więcej gości, tym lepiej, tym radośniej. Byle tylko dziadek Albert potrafił powściągnąć język... Odtrąciła jednak prędko myśl o nieznośnym staruszku, odeszła w niepamięć.
Z wyjątkową niechęcią odsunęła się od męża, aby rzeczywiście dokończyć drzewko. Zawieszki w kształcie jemioły znalazły się na drzewku, kolejne jego gałęzie zaczęły gęstnieć od następnych ozdób.
- Poproszę ją o pomoc. Dzisiaj wydawała się wyjątkowo entuzjastyczna na jarmarku - przytaknęła Dahlia, choć w jej głowie pojawiły się pewne wątpliwości, czy Vigdis w istocie będzie miała ochotę spędzić ranek i przedpołudnie wyłącznie w towarzystwie macochy. Nie podzieliła się nimi z Halvardem, jak zawsze uznając, że nieporozumienia między nią, a jego pierworodną powinny wyjaśnić między sobą i nie zawracać mu tym głowy, zamiast tego kończąc ozdabianie drzewka z wyjątkową werwą - bo gdy na magicznym świerku zawisła ostatnia bombka i mienił się od barwnych światełek, mogła zwrócić się z czystym sumieniem w kierunku Halvarda i odebrać obiecany taniec. Wyciągnęła ręce, obejmując jego szyję i przysuwając się nieprzyzwoicie blisko, zamiast podać mu dłoń; w rytm melodii wraz z nim zaczęła się lekko kołysać, tyle wystarczyło.
- To wbrew tradycji, tak mogę jednak zgrzeszyć, jeśli dostaniesz jeden z prezentów świątecznych przed czasem - powiedziała cicho, zbliżając twarz do twarzy Halvarda, tak by czuć męski. ciepły oddech. - Możesz też wziąć go sam - to już wyszeptała, zanim musnęła jego usta, znów smakując whisky. - A ja mogę poprosić o swój. Co o tym sądzisz? - Nie było wątpliwości o czym mówi, nie, gdy utkwiła prowokujące spojrzenie dziwnie jasnych tęczówek w jego, też niebieskich, przywodzących jednak bardziej na myśl burzowe niebo. Jeszcze jeden przelotny pocałunek poprzedził uniesienie kącika pełnych ust w szelmowskim uśmiechu.
- Uwielbiam to miejsce, byłoby wspaniale - podjęła Dahlia łaskawym tonem, wracając wspomnieniami do dwóch dni spędzonych nad islandzkimi, gorącymi źródłami, kiedy świętowali jej dwudzieste czwarte urodziny. Lubiła dostawać wiele, po Halvardzie oczekiwała wręcz wiele, lecz ostatni miesiąc roku był gorący dla każdej branży. Wolała, by wolny czas poświęcił całej im wszystkim, Jul było rodzinnym świętem. Wyjątkowo mogła powstrzymać na wodzy swój egoizm. - Ucieszą się. Twoja matka już nawet pisała do mnie w tej sprawie - zaśmiała się, przekładając jedną z ozdób na inną gałąź w imię ładniejszej kompozycji.
- No, może dwa, niekoniecznie dzisiaj - zaśmiała się, spoglądając na niego zalotnie przez ramię; jeden taniec, niespełna pięć minut w jego ramionach to było stanowczo za mało. - Nie szkodzi. Mam nadzieję, że ten wdzięk przypadł w spadku Lovise. Ragnvald niech lepiej pewnego dnia prześcignie ciebie na nartach, choć to będzie dla niego wyzwanie - odpowiedziała mu, kiedy zawieszała gwiazdę na czubku świątecznego drzewka, wychylając się na chwilę by puścić w stronę męża perskie oczko. Chłopcy zdecydowanie nie powinni byli wirować na lodzie jak primabaleriny. Miała jednak nadzieję, że pewnego dnia ujrzy Lovise na lodzie tańczącą na łyżwach z równą lekkością co ona przed laty; tkwił w niej wciąż wyjątkowy sentyment do tego sportu, który teraz był już tylko pasją na wolne chwile. Nie tylko Halvard dostrzegł ją wtedy po raz pierwszy, bo i ona na chwilę skupiła spojrzenie na jego przystojnej twarzy, przez jedno uderzenie serca patrząc wprost na niego, nim rozbrzmiał kolejny takt melodii i ruszyła dalej.
- Mhm. Dobrze - mruknęła w odpowiedzi, brzmiąc przy tym bardziej beznamiętnie, lecz i bez protestu. Nie mogła zabronić dziadkowi Halvarda odwiedzin - ulubionego - wnuka i prawnuków, każda jego wizyta równała się jednak temu, że Petronella zamiast herbatę podawała jej w filiżance melisę. Pomysł, by zaprosić dalszą rodzinę spotkał się ze zdecydowanie większym entuzjazmem. - Tak! Może nawet twoich krewnych ze strony matki? Widziałam się ostatnio z Anselmem, wspominałam ci. Och, Lasse jest mi jak brat, więc... - podjęła z entuzjazmem, zadowolona, że to Halvard wysunął taką propozycję. Dla niej samej im więcej gości, tym lepiej, tym radośniej. Byle tylko dziadek Albert potrafił powściągnąć język... Odtrąciła jednak prędko myśl o nieznośnym staruszku, odeszła w niepamięć.
Z wyjątkową niechęcią odsunęła się od męża, aby rzeczywiście dokończyć drzewko. Zawieszki w kształcie jemioły znalazły się na drzewku, kolejne jego gałęzie zaczęły gęstnieć od następnych ozdób.
- Poproszę ją o pomoc. Dzisiaj wydawała się wyjątkowo entuzjastyczna na jarmarku - przytaknęła Dahlia, choć w jej głowie pojawiły się pewne wątpliwości, czy Vigdis w istocie będzie miała ochotę spędzić ranek i przedpołudnie wyłącznie w towarzystwie macochy. Nie podzieliła się nimi z Halvardem, jak zawsze uznając, że nieporozumienia między nią, a jego pierworodną powinny wyjaśnić między sobą i nie zawracać mu tym głowy, zamiast tego kończąc ozdabianie drzewka z wyjątkową werwą - bo gdy na magicznym świerku zawisła ostatnia bombka i mienił się od barwnych światełek, mogła zwrócić się z czystym sumieniem w kierunku Halvarda i odebrać obiecany taniec. Wyciągnęła ręce, obejmując jego szyję i przysuwając się nieprzyzwoicie blisko, zamiast podać mu dłoń; w rytm melodii wraz z nim zaczęła się lekko kołysać, tyle wystarczyło.
- To wbrew tradycji, tak mogę jednak zgrzeszyć, jeśli dostaniesz jeden z prezentów świątecznych przed czasem - powiedziała cicho, zbliżając twarz do twarzy Halvarda, tak by czuć męski. ciepły oddech. - Możesz też wziąć go sam - to już wyszeptała, zanim musnęła jego usta, znów smakując whisky. - A ja mogę poprosić o swój. Co o tym sądzisz? - Nie było wątpliwości o czym mówi, nie, gdy utkwiła prowokujące spojrzenie dziwnie jasnych tęczówek w jego, też niebieskich, przywodzących jednak bardziej na myśl burzowe niebo. Jeszcze jeden przelotny pocałunek poprzedził uniesienie kącika pełnych ust w szelmowskim uśmiechu.
FAMILY, DUTY, HONOR
Bezimienny
Krótki uśmiech automatycznie wkradł się na naznaczone whisky usta Halvarda, gdy do głowy powróciło przyjemne wspomnienie krótkiego wyjazdu do islandzkiego kurortu przed paroma laty z okazji świętowania urodzin Dahlii. Skinął głową, potwierdzając tym samym, że miejsce to faktycznie było wyjątkowe i warte odwiedzenia po raz wtóry. - Wcale mnie to nie dziwi. Uwielbia je - stwierdził w odpowiedzi, wiedząc doskonale jak często jego własna matka dopytywała o losy wnucząt i o to, kiedy znów ich odwiedzą.
- Rangvald jeszcze z pewnością nie raz nas napełni nas dumą - oznajmił z pełnią przekonania, nie oczekując niczego mniej, ani niczego więcej od swojego syna, dla którego każda możliwa poprzeczka była ustawiona tak wysoko, jak tylko się dało. Chłopiec, będąc pierwszym w kolejce do dziedziczenia zaraz po Halvardzie, musiał udźwignąć ciężar pokładanych w nim nadziei i przyszłych obowiązków.
Obowiązkiem ich wszystkich było z kolei spędzanie czasu wspólnie z rodziną, zarówno tą bliższą, jak i tą nieco dalszą, pomimo tego czy poszczególne persony były łatwe w obyciu, czy nie. Halvard wiedział, że wizyty Alberta nie należały do ulubionych wydarzeń towarzyskich w kalendarzu Dahlii. - Zaproś kogo tylko chcesz - wydał swoje przyzwolenie, pozostawiając jej wolną rękę w kwestii doboru listy gości i wszystkiego innego, co miało związek z organizacją mniejszych lub większych przyjęć pod ich wspólnym dachem.
- Nie, to ja poproszę ją rano - zadecydował zdecydowanym głosem, pragnąc nie zostawić córce nawet cienia możliwości, by uchyliła się od powierzonego jej zadania i wypełnienia prośby, którą miał zamiar osobiście do niej wystosować. Vigdis obiekty zainteresowania zmieniała szybciej niż rękawiczki, prezentując tym samym typowy słomiany zapał, lecz dość już dziecinnych kaprysów, pora wydorośleć i zrozumieć, że życie składa się w równej części z obowiązków, co z przyjemności. Ostatnie już zawieszki ulokowane zostały na gałęziach w mniej więcej równych odstępach, zapewniając harmonijną prezencję całej choinkowej kompozycji, a uśmiech Tordenskiolda poszerzył się, gdy ułożył dłonie na talii żony, by gładząc ją niespiesznie, kołysać się wraz z kobietą w rytm wybrzmiewającej w pomieszczeniu muzyki.
- Każdy dzień jest dobry na prezenty - wyrzekł z rozbawieniem, choć właściwie zgodnie z własnymi przekonaniami, które często owocowały podarkami trafiającymi w dłonie Dahlii bez żadnej konkretnej okazji, tak po prostu, bo chciał, bo mógł. - Chodźmy - zarządził miękkim barytonem, dłoń przesuwając w dół szczupłego ramienia, aż do drobnej dłoni, którą zamknął we własnej, by zaprowadzić ciemnowłosą w stronę schodów prowadzącą na piętro, do współdzielonego kompleksu pokoi obiecujących upragnioną prywatność czterech ścian.
Dahlia i Halvard z tematu
- Rangvald jeszcze z pewnością nie raz nas napełni nas dumą - oznajmił z pełnią przekonania, nie oczekując niczego mniej, ani niczego więcej od swojego syna, dla którego każda możliwa poprzeczka była ustawiona tak wysoko, jak tylko się dało. Chłopiec, będąc pierwszym w kolejce do dziedziczenia zaraz po Halvardzie, musiał udźwignąć ciężar pokładanych w nim nadziei i przyszłych obowiązków.
Obowiązkiem ich wszystkich było z kolei spędzanie czasu wspólnie z rodziną, zarówno tą bliższą, jak i tą nieco dalszą, pomimo tego czy poszczególne persony były łatwe w obyciu, czy nie. Halvard wiedział, że wizyty Alberta nie należały do ulubionych wydarzeń towarzyskich w kalendarzu Dahlii. - Zaproś kogo tylko chcesz - wydał swoje przyzwolenie, pozostawiając jej wolną rękę w kwestii doboru listy gości i wszystkiego innego, co miało związek z organizacją mniejszych lub większych przyjęć pod ich wspólnym dachem.
- Nie, to ja poproszę ją rano - zadecydował zdecydowanym głosem, pragnąc nie zostawić córce nawet cienia możliwości, by uchyliła się od powierzonego jej zadania i wypełnienia prośby, którą miał zamiar osobiście do niej wystosować. Vigdis obiekty zainteresowania zmieniała szybciej niż rękawiczki, prezentując tym samym typowy słomiany zapał, lecz dość już dziecinnych kaprysów, pora wydorośleć i zrozumieć, że życie składa się w równej części z obowiązków, co z przyjemności. Ostatnie już zawieszki ulokowane zostały na gałęziach w mniej więcej równych odstępach, zapewniając harmonijną prezencję całej choinkowej kompozycji, a uśmiech Tordenskiolda poszerzył się, gdy ułożył dłonie na talii żony, by gładząc ją niespiesznie, kołysać się wraz z kobietą w rytm wybrzmiewającej w pomieszczeniu muzyki.
- Każdy dzień jest dobry na prezenty - wyrzekł z rozbawieniem, choć właściwie zgodnie z własnymi przekonaniami, które często owocowały podarkami trafiającymi w dłonie Dahlii bez żadnej konkretnej okazji, tak po prostu, bo chciał, bo mógł. - Chodźmy - zarządził miękkim barytonem, dłoń przesuwając w dół szczupłego ramienia, aż do drobnej dłoni, którą zamknął we własnej, by zaprowadzić ciemnowłosą w stronę schodów prowadzącą na piętro, do współdzielonego kompleksu pokoi obiecujących upragnioną prywatność czterech ścian.
Dahlia i Halvard z tematu