03.06.2001 – Sypialnia – S. Eskola & V. de Barros
2 posters
Vaia Cortés da Barros
Re: 03.06.2001 – Sypialnia – S. Eskola & V. de Barros Pią 22 Mar - 16:13
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
03.06.2001
Zawsze była dobra w udawaniu, że sobie poradzi. Że sobie radzi. Po śmierci mamy, gdy przez dobrą chwilę nie docierało do niej, co czyta z kartki wysłanej ognikiem. Ogarnęła się dopiero, gdy najpierw ktoś zabrał jej karteczkę z dłoni, a potem mocno przytulił. Potem, gdy nakryła ojca, który okazał się być członkiem Kartelu. Wtedy też sobie radziła i to tak dobrze, że Es praktycznie zginął. Przez nią. A teraz tym bardziej wszystko było w porządku i jak najbardziej mogła wrócić sama do domu. A przynajmniej tak udawała przed samą sobą.
Problem polegał na tym, że to niewielkie grono osób, które naprawdę znały ją od tej strony, wiedziały, że to tylko fasada. Sarnai, stety czy niestety, należała do tego grona. Mieszkały razem zbyt długo, by Eskola nie była w stanie odkryć, że Vaia po prostu udaje, że nic jej nie jest. Nie minęło wiele czasu, odkąd udało jej się ocknąć, jak medyczka zaczęła rzucać tekstami, które z jednej strony były tak cholernie prawdziwe, a z drugiej… po prostu raniły. Chociaż może nie słowa same z siebie, a ton jej głosu, wściekły warkot.
- Zakręciło mi się w głowie. Nic więcej. – wyszeptała tylko, pomijając całkiem całą resztę okoliczności, bo ani myślała się przyznawać, że tak, zgadza się, próbowała się teleportować. Zgarnęła jedynie ręcznik, by się nim zasłonić od przodu, po sytuacji sprzed kilku chwil tak cholernie skrępowana własną nagością, własną słabością.
Z minuty na minutę czuła się coraz bardziej parszywie, jak chyba już dawno się nie czuła. Usiadła – z pomocą Sarnai – i zadrżała na całym ciele, pierwszy raz, gdy medyczka strąciła szkło z jej pleców, drugi, gdy zwyczajnie przejechała dłonią po plecach. Ciepło jej skóry sprawiało, że chciała się przytulić, ogrzać od niej, ale przy całej tej oschłości Eskoli, jej warczeniu, nawet kot się wycofał, odpuszczając. Dlatego też Vaia milczała, nie spierając się z nią ani trochę, posłusznie wstała, przyciskając do siebie i ręcznik i wciśnięte na szybkiego rzeczy. Włosy w wilgotnych strąkach opadały jej na twarz, ale to i dobrze. Zasłaniały przynajmniej jej twarz i opuszczone spojrzenie, gdy po prostu słuchała. Czuła się bardziej przeżuta i wypluta niż po samej akcji, a przecież to tam oberwała, a nie tutaj. Ale z jakichś powodów każde słowo Sarnai wbijało się ciężkimi ostrzami w jej serce i ducha, pozostawiając po prostu pustkę.
Nawet nie uśmiechnęła się na ostrzeżenie w kwestii wanny, choć powinna parsknąć śmiechem. Kiedyś by tak zrobiła. Wcześniej. Teraz… teraz była słaba na tak wiele sposobów i nienawidziła każdego jednego w sobie. Została na chwilę w łazience, zanim odetchnęła głębiej i nadal bez słowa przeszła do sypialni Sarnai, odkładając ubrania w kąt pokoju, by łatwiej było je znaleźć i przetarła jeszcze raz ręcznikiem ciało i włosy. Odruchowo sięgnęła po rzeczy wilczycy, pamiętała przecież, gdzie co leży, nie zmieniło się to za specjalnie. Trafiło na jakąś dłuższą koszulkę, Vaia nie patrzyła nawet na to, co na siebie wkładała, wystarczyło, że mogła się tym okryć i sięgało poniżej tyłka. Problem polegał na tym, że u Eskoli nie było praktycznie żadnych koców, a przynajmniej nie w takiej ilości, by mogła się w nie zawinąć i rozgrzać, bo prysznic pomógł tylko na chwilę.
Nie wiedziała, czy chce tu zostać, czy wręcz przeciwnie, ale zostać i tak musiała. Nie zdołałaby dotrzeć do domu, nawet jeśli z Forsteder do dzielnicy Trzech Skaldów wcale nie było aż tak daleko. Z braku innego wyjścia nie wychodziła więc z sypialni, tylko wsunęła się powoli pod kołdrę, układając się na samym brzegu łóżka i starając się zająć jak najmniej miejsca, natychmiast też podciągnęła kolana pod brodę, obejmując je ramionami. Zaczynała drżeć z zimna, a to nie był dobry omen. Normalnie w takim momencie zamieniłaby się w kota, który szybciej akumulował ciepło i się ogrzewał – plus miał futro – ale obawiała się za mocno powtórki z łazienki. Wolała już tego nie sprawdzać. Zamknęła oczy, ale wątpiła, by udało jej się zasnąć. Nie, póki się nie rozgrzeje. Jej wersja bezpieczeństwa też nie była spełniona, więc w zasadzie była pewna, że czeka ją cholernie niespokojna, nieprzespana noc, bez względu na to, czy Sarnai tu przyjdzie czy nie. No, nawet jakby przyszła, to byłoby tylko gorzej. Jej ton zresztą cały czas bolał. Z drugiej strony – czego się właściwie spodziewała? Eskola powiedziała wszystko już wtedy, gdy zerwały. Nie powinny tu być. Ona nie powinna tu być. Przełknęła gromadzące się łzy i sięgnęła po bluzę medyczki narzucając na siebie. Dźwięk otwieranych drzwi sprawił tylko, że zamarła na kilka sekund.
- Obie wiemy, że lepiej będzie, jak wrócę do siebie, bez względu na to, co powinnam, a co nie. Nie mam daleko, przejdę się. – rzuciła cicho, stojąc tyłem do drzwi i szukając jakichś spodni. Wyraźnie drżała na całym ciele, ale z tego nie musiała się tłumaczyć. Sarnai znała jej organizm, jej reakcje po tak wyczerpujących rzeczach. Zawsze marzła jak cholera, zawsze potrzebowała się dogrzać, najczęściej używając do tego albo artefaktów albo robiąc z domu saunę. Dlatego wanna była lepsza, tam mogłaby sobie te tropiki zapewnić.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Sarnai Eskola
Re: 03.06.2001 – Sypialnia – S. Eskola & V. de Barros Nie 24 Mar - 14:58
Sarnai EskolaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Korretoja, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : warg
Zawód : medyk ratownik w Szpitalu Im. Alberta Lindgrena
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : Rosomak
Atuty : Pięściarz (I), Uzdrowiciel (II), Wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 9 / magia lecznicza: 25 / magia natury: 5 / magia runiczna 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 21 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 5
Nie poszła za Vaią od razu głównie dlatego, że nie wiedziała. Cholernie wielu rzeczy nie była pewna. Nie wiedziała, kiedy zrobiła się taka – tak do Vai przywiązana, tak zaborcza, tak agresywna, a jednocześnie tak strasznie miękka, by zabrać Wysłanniczkę do siebie, chociaż rozstały się już dawno temu. Nie wiedziała, czy naprawdę chce znowu komplikować sobie życie, czy to po prostu kwestia zwierzęcych instynktów, z którymi nie potrafiła sobie poradzić. Nie wiedziała wreszcie, co dokładnie miałaby zrobić, będąc z Vaią tam, w sypialni.
Bo na pewno nie to, czego pragnęła najbardziej.
Wypaliła więc najpierw drugiego papierosa i osuszyła puszkę słodkiego napoju z lodówki nim finalnie poszła do sypialni, by zmierzyć się z własnymi demonami.
Vaia była ubrana – przynajmniej na tyle, by nie drażnić Sarnai aż tak. Spod bluzy wciąż wyglądał jej wzór tatuażu, wilczyca wciąż mogła prześledzić jego bieg aż po częściowo tylko zasłonięte pośladki – co zresztą zrobiła – poza tym jednak było dobrze. Lepiej. Ręce nie rwały jej się do Vai aż tak.
Co wcale nie sprawiało, że było aż tak dużo lepiej.
Słuchając powtarzanych jak mantrę słów Wysłanniczki – w innych zdaniach, z wciąż tym samym sensem – odetchnęła powoli, odepchnęła się ramieniem od framugi drzwi, o którą jeszcze przed momentem opierała się od niechcenia, i podeszła do Vai. To, by objąć ją, przygarnąć do siebie, gdy strażniczka tak wyraźnie drżała, było silniejsze od Sarnai. Przecież zawsze to robiła. Za każdym razem, gdy Brazylijka przegrywała z własnymi emocjami czy własnym bólem.
- Vaia – rzuciła cicho, nisko, muskając nosem jej włosy. Jej własne, wciąż wilgotne, zdążyły już skręcić się w loki jeszcze bardziej niesforne niż zazwyczaj.
- Nigdzie nie pójdziesz – oznajmiła, zaskakująco miękko jak na to, że w tym momencie to było w zasadzie raczej polecenie, stwierdzenie faktu niż tylko sugestia.
Nie puściła jej, gdy wychyliła się nieco, by z szuflady wyciągnąć jakieś dresy które, z tego co pamiętała, były na Vaię dobre. Podała je Wysłanniczce, jeszcze przez moment przytrzymała ją przy sobie, a gdy wreszcie zabrała ręce, dała sobie spokój z próboami ukrywania niechęci, z jaką to robiła.
Nagle chyba zwyczajnie nie miała siły.
- Ubierz się do końca – rzuciła krótko, jednocześnie wyciągając z szafy dodatkowy koc kupiony zresztą przez samą Vaię, gdy wciąż były razem. Sarnai nie przypominała sobie, by od rozstania sama kiedykolwiek go użyła.
Rzuciła koc na łóżko nic nie mówiąc, sugestia była raczej wystarczająco zrozumiała.
Zostawiła Vaię na chwilę samą, znów wracając do sypialni. Zaparzyła Wysłanniczce herbatę, zgarnęła z szafki czekoladę i z takim zestawem ratunkowym wróciła z powrotem. Postawiła wszystko na szafce przy łóżku i z westchnieniem opadła na materac, przysiadając na skraju łóżka. Przetarła twarz dłonią, jakby próbując dodać jej odrobinę więcej rumieńców.
To, że już od kilku dłuższych chwil miotała się jak zwierzę w klatce, nijak nie zmieniało faktu, że byla wyczerapana. Kipiała siłą, której w rzeczywistości wcale teraz nie miała – gdyby nie wilk, już dawno padłaby na łóżko i przespała najbliższe kilkanaście godzin, nie przejmując się ani kolacją, ani prysznicem, niczym.
Ponownie uniosła głowę, poprawiła się na łóżku, wspierając plecy o jego ramę i szeroko rozłożyła ręce.
- Chodź – rzuciła po prostu, robiąc Vai miejsce przed sobą, między swoimi udami, w swoich ramionach.
Kiedyś, dawno temu, często tak przesiadywały – Wysłanniczka skulona w objęciach Sarnai, korzystająca z jej wilczego ciepła wtedy, gdy Eskola znów wychłodziła mieszkanie. Wilczyca lubiła. To. Bardzo.
Za bardzo.
Bo na pewno nie to, czego pragnęła najbardziej.
Wypaliła więc najpierw drugiego papierosa i osuszyła puszkę słodkiego napoju z lodówki nim finalnie poszła do sypialni, by zmierzyć się z własnymi demonami.
Vaia była ubrana – przynajmniej na tyle, by nie drażnić Sarnai aż tak. Spod bluzy wciąż wyglądał jej wzór tatuażu, wilczyca wciąż mogła prześledzić jego bieg aż po częściowo tylko zasłonięte pośladki – co zresztą zrobiła – poza tym jednak było dobrze. Lepiej. Ręce nie rwały jej się do Vai aż tak.
Co wcale nie sprawiało, że było aż tak dużo lepiej.
Słuchając powtarzanych jak mantrę słów Wysłanniczki – w innych zdaniach, z wciąż tym samym sensem – odetchnęła powoli, odepchnęła się ramieniem od framugi drzwi, o którą jeszcze przed momentem opierała się od niechcenia, i podeszła do Vai. To, by objąć ją, przygarnąć do siebie, gdy strażniczka tak wyraźnie drżała, było silniejsze od Sarnai. Przecież zawsze to robiła. Za każdym razem, gdy Brazylijka przegrywała z własnymi emocjami czy własnym bólem.
- Vaia – rzuciła cicho, nisko, muskając nosem jej włosy. Jej własne, wciąż wilgotne, zdążyły już skręcić się w loki jeszcze bardziej niesforne niż zazwyczaj.
- Nigdzie nie pójdziesz – oznajmiła, zaskakująco miękko jak na to, że w tym momencie to było w zasadzie raczej polecenie, stwierdzenie faktu niż tylko sugestia.
Nie puściła jej, gdy wychyliła się nieco, by z szuflady wyciągnąć jakieś dresy które, z tego co pamiętała, były na Vaię dobre. Podała je Wysłanniczce, jeszcze przez moment przytrzymała ją przy sobie, a gdy wreszcie zabrała ręce, dała sobie spokój z próboami ukrywania niechęci, z jaką to robiła.
Nagle chyba zwyczajnie nie miała siły.
- Ubierz się do końca – rzuciła krótko, jednocześnie wyciągając z szafy dodatkowy koc kupiony zresztą przez samą Vaię, gdy wciąż były razem. Sarnai nie przypominała sobie, by od rozstania sama kiedykolwiek go użyła.
Rzuciła koc na łóżko nic nie mówiąc, sugestia była raczej wystarczająco zrozumiała.
Zostawiła Vaię na chwilę samą, znów wracając do sypialni. Zaparzyła Wysłanniczce herbatę, zgarnęła z szafki czekoladę i z takim zestawem ratunkowym wróciła z powrotem. Postawiła wszystko na szafce przy łóżku i z westchnieniem opadła na materac, przysiadając na skraju łóżka. Przetarła twarz dłonią, jakby próbując dodać jej odrobinę więcej rumieńców.
To, że już od kilku dłuższych chwil miotała się jak zwierzę w klatce, nijak nie zmieniało faktu, że byla wyczerapana. Kipiała siłą, której w rzeczywistości wcale teraz nie miała – gdyby nie wilk, już dawno padłaby na łóżko i przespała najbliższe kilkanaście godzin, nie przejmując się ani kolacją, ani prysznicem, niczym.
Ponownie uniosła głowę, poprawiła się na łóżku, wspierając plecy o jego ramę i szeroko rozłożyła ręce.
- Chodź – rzuciła po prostu, robiąc Vai miejsce przed sobą, między swoimi udami, w swoich ramionach.
Kiedyś, dawno temu, często tak przesiadywały – Wysłanniczka skulona w objęciach Sarnai, korzystająca z jej wilczego ciepła wtedy, gdy Eskola znów wychłodziła mieszkanie. Wilczyca lubiła. To. Bardzo.
Za bardzo.
Vaia Cortés da Barros
Re: 03.06.2001 – Sypialnia – S. Eskola & V. de Barros Nie 24 Mar - 22:02
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Miała doskonały dowód, co się działo, gdy pozwalała sobie na opuszczenie gardy, gdy pozwalała sobie na słabość. Oczywiście w czyimś towarzystwie, bo w zaciszu własnego domu, w samotności, to nie było żadnym problemem. Najgorsze tylko było to, że doskonale wiedziała, czemu tak jest. Bo wciąż żywiła do Sarnai uczucia, chociaż wcale nie powinna. Bo nie umiała pstryknięciem palców skasować wszystkich wspomnień ani tym bardziej uczuć. No zawsze takie rzeczy siedziały w niej cholernie długo. I dlatego, że mimo wszystko, Eskola nadal była dla niej jedną z najbliższych osób.
Dlatego teraz była tak bardzo w kropce, tak bardzo rozchwiana, tak bardzo sama nie potrafiąc określić, co miała teraz zrobić z Sarnai i własną słabością. Może dlatego chciała uciec jak najdalej, by nie musieć sobie z tym wszystkim radzić, a już na pewno nie z wkurzonym kotem wewnątrz, który wszystko jej utrudniał. Całe jej jestestwo żądało teraz, by upewniła się, że Sarnai nic nie jest, że nie ma żadnych innych cholernych blizn, że jest odpowiednio wypoczęta. Chciała się nią zająć, zaopiekować, ale też wiedziała, że Eskola jej na to nie pozwoli. I to było w tym wszystkim po prostu najgorsze.
Z jej warg uciekło miękkie westchnięcie, kiedy tylko poczuła owijające się wokół siebie ręce. Z automatu zareagowała, jak zawsze, rozluźniając się i wtulając plecami w medyczkę. Dokładnie tak, jak kiedyś, powoli wypuściła powietrze, a potem wzięła głęboki oddech i następny i kolejny. Napięcie spod prysznica zniknęło, zastąpione czymś zupełnie innym, jej nastrój, choć wciąż zmieniał się jak w kalejdoskopie, zaczynał powoli się stabilizować, bezpiecznie ustawiając się na opcji podpisanej spokój. Pochyliła delikatnie głowę, wdychając zapach Eskoli, zdając sobie nagle sprawę, że ubrania, które miała na sobie, pachniały właśnie Finką. I niech to szlag, jeśli to wszystko nie sprawiało, że chciała tylko zwinąć się w jej rękach, jak kiedyś, pławiąc się w jej bliskości i skrupulatnie odzyskując równowagę po przegranej z samą sobą.
Teraz już tylko cicho zaśmiała się na jej miękki głos, miękką reprymendę, która w tym momencie zmieniła wszystko. Z pełną mocą Vaia zdała sobie sprawę, że teraz, obejmowana w taki sposób, nie była w stanie wynieść się w cholerę. Że potrzeba bycia blisko niej przekroczyła punkt krytyczny i nie potrafiła sobie tego odmówić. Było zbyt późno, by mogła się wycofać. Zwłaszcza, gdy Sarnai zabierała od niej ręce z taką samą niechęcią, z jaką Vaia odsuwała się o krok, by odebrać spodnie.
- Okey. Tylko już na mnie nie krzycz. - zażartowała, z delikatnym rozbawieniem i nutkami dziwnej czułości, której tam wcale być nie powinno. Wciągnęła dresy na tyłek, faktycznie były na nią dobre i całkiem dopasowanie. Widok koca obudził wspomnienia, ale te dobre, nie tak jak pytanie Alexa z wczoraj. Chociaż ono dołożyło się do tego, że dzisiaj była tak rozstrojona emocjonalnie na widok Sarnai.
Usiadła na łóżku, zawijając się w koc, który nadal pachniał nimi obiema. Zapach był stary, trochę zwietrzały, ale nadal był. No i ubrania, które miała na sobie. One cały czas pachniały Eskolą. Pachniały bezpieczeństwem. Rozluźniła się całkiem nieświadomie, czekając aż medyczka wróci, zawinięta prawie że po czubek głowy. I tylko oczy błyszczały jej spod koca, kiedy obserwowała, jak medyczka wraca z herbatą i czekoladą - klasycznym zestawem ratunkowym na gorsze chwile. Sama nie wiedziała, jak czuć się z tym, że jej była pamiętała nawet o tym.
Nie wahała się, słysząc zaproszenie i widząc szeroko otwarte ramiona kobiety. Po prostu weszła głębiej na łóżko, odwinęła się z koca i dokładnie jak kiedyś wsunęła się w chętne ramiona Sarnai. Westchnęła z rosnącym zadowoleniem, kot czuł się usatysfakcjonowany, tak samo jak wysłanniczka. Ciepło, bezpiecznie, znajomo. Sięgnęła po herbatę, upijając kilka gorących łyków.
- Powinnaś się położyć. Jesteś wykończona. - powiedziała łagodnie, bez większego nacisku. Nakryła się kocem, choć więcej ciepła otrzymywała od gorącego ciała wilczycy. Przekręciła się odrobinę tak, by móc wsunąć ręce pod koszulkę Eskoli, gładząc kciukami jej nagie ciało. - Jesteś gdzieś ranna? - zwykle czarne oczy Vaiany były teraz jaśniejsze, bardziej brązowe, jakby pomiędzy kobietą a jej totemem, gdy pierwszy raz od dłuższego czasu jedno i drugie dostało wszystko to, czego potrzebowało. Ciepła. Bliskości. Znajomych ramion. Sięgnęła po czekoladę, podsuwając wilczycy kawałek.
Dlatego teraz była tak bardzo w kropce, tak bardzo rozchwiana, tak bardzo sama nie potrafiąc określić, co miała teraz zrobić z Sarnai i własną słabością. Może dlatego chciała uciec jak najdalej, by nie musieć sobie z tym wszystkim radzić, a już na pewno nie z wkurzonym kotem wewnątrz, który wszystko jej utrudniał. Całe jej jestestwo żądało teraz, by upewniła się, że Sarnai nic nie jest, że nie ma żadnych innych cholernych blizn, że jest odpowiednio wypoczęta. Chciała się nią zająć, zaopiekować, ale też wiedziała, że Eskola jej na to nie pozwoli. I to było w tym wszystkim po prostu najgorsze.
Z jej warg uciekło miękkie westchnięcie, kiedy tylko poczuła owijające się wokół siebie ręce. Z automatu zareagowała, jak zawsze, rozluźniając się i wtulając plecami w medyczkę. Dokładnie tak, jak kiedyś, powoli wypuściła powietrze, a potem wzięła głęboki oddech i następny i kolejny. Napięcie spod prysznica zniknęło, zastąpione czymś zupełnie innym, jej nastrój, choć wciąż zmieniał się jak w kalejdoskopie, zaczynał powoli się stabilizować, bezpiecznie ustawiając się na opcji podpisanej spokój. Pochyliła delikatnie głowę, wdychając zapach Eskoli, zdając sobie nagle sprawę, że ubrania, które miała na sobie, pachniały właśnie Finką. I niech to szlag, jeśli to wszystko nie sprawiało, że chciała tylko zwinąć się w jej rękach, jak kiedyś, pławiąc się w jej bliskości i skrupulatnie odzyskując równowagę po przegranej z samą sobą.
Teraz już tylko cicho zaśmiała się na jej miękki głos, miękką reprymendę, która w tym momencie zmieniła wszystko. Z pełną mocą Vaia zdała sobie sprawę, że teraz, obejmowana w taki sposób, nie była w stanie wynieść się w cholerę. Że potrzeba bycia blisko niej przekroczyła punkt krytyczny i nie potrafiła sobie tego odmówić. Było zbyt późno, by mogła się wycofać. Zwłaszcza, gdy Sarnai zabierała od niej ręce z taką samą niechęcią, z jaką Vaia odsuwała się o krok, by odebrać spodnie.
- Okey. Tylko już na mnie nie krzycz. - zażartowała, z delikatnym rozbawieniem i nutkami dziwnej czułości, której tam wcale być nie powinno. Wciągnęła dresy na tyłek, faktycznie były na nią dobre i całkiem dopasowanie. Widok koca obudził wspomnienia, ale te dobre, nie tak jak pytanie Alexa z wczoraj. Chociaż ono dołożyło się do tego, że dzisiaj była tak rozstrojona emocjonalnie na widok Sarnai.
Usiadła na łóżku, zawijając się w koc, który nadal pachniał nimi obiema. Zapach był stary, trochę zwietrzały, ale nadal był. No i ubrania, które miała na sobie. One cały czas pachniały Eskolą. Pachniały bezpieczeństwem. Rozluźniła się całkiem nieświadomie, czekając aż medyczka wróci, zawinięta prawie że po czubek głowy. I tylko oczy błyszczały jej spod koca, kiedy obserwowała, jak medyczka wraca z herbatą i czekoladą - klasycznym zestawem ratunkowym na gorsze chwile. Sama nie wiedziała, jak czuć się z tym, że jej była pamiętała nawet o tym.
Nie wahała się, słysząc zaproszenie i widząc szeroko otwarte ramiona kobiety. Po prostu weszła głębiej na łóżko, odwinęła się z koca i dokładnie jak kiedyś wsunęła się w chętne ramiona Sarnai. Westchnęła z rosnącym zadowoleniem, kot czuł się usatysfakcjonowany, tak samo jak wysłanniczka. Ciepło, bezpiecznie, znajomo. Sięgnęła po herbatę, upijając kilka gorących łyków.
- Powinnaś się położyć. Jesteś wykończona. - powiedziała łagodnie, bez większego nacisku. Nakryła się kocem, choć więcej ciepła otrzymywała od gorącego ciała wilczycy. Przekręciła się odrobinę tak, by móc wsunąć ręce pod koszulkę Eskoli, gładząc kciukami jej nagie ciało. - Jesteś gdzieś ranna? - zwykle czarne oczy Vaiany były teraz jaśniejsze, bardziej brązowe, jakby pomiędzy kobietą a jej totemem, gdy pierwszy raz od dłuższego czasu jedno i drugie dostało wszystko to, czego potrzebowało. Ciepła. Bliskości. Znajomych ramion. Sięgnęła po czekoladę, podsuwając wilczycy kawałek.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Sarnai Eskola
Re: 03.06.2001 – Sypialnia – S. Eskola & V. de Barros Pon 25 Mar - 11:37
Sarnai EskolaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Korretoja, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : warg
Zawód : medyk ratownik w Szpitalu Im. Alberta Lindgrena
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : Rosomak
Atuty : Pięściarz (I), Uzdrowiciel (II), Wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 9 / magia lecznicza: 25 / magia natury: 5 / magia runiczna 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 21 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 5
O tym, jak bardzo powinna z relacjami uważać, mówili jej już jej ojcowie. Uczył się tego każdy wilk, bo musiał – każdy noszący w sobie te konkretne geny musiał wiedzieć, z czym się to wiąże. Że to nie tylko pełnia i nie tylko żądza krwi, ale też cała masa mniejszych, nie mniej jednak znaczących przywar, z którymi trzeba było umieć sobie radzić. Przywiązywanie się do inncyh było jedną z nich, Manu bardzo to podkreślał. Zaborczość, agresja, fizyczna wręcz potrzeba, by bronić własnego terytorium – wymieniał Varna. Żaden z nich nie twierdził, że wargowie nie powinni się z nikim wiązać, obaj jednak bardzo wyraźnie mówili, że trzeba uważać.
Wychodziło na to, że Sarnai nie uważała wystarczająco.
Wiedziała, że nie powinna utożsamiać bliskości Vai z bezpieczeństwem – już nie. Że, na dobrą sprawę, powinna jej unikać. To ostatnie zresztą całkiem dobrze jej wychodziło – na tyle dobrze, że wilk zdążył się uspokoić. Nie zapomniała, nie sądziła, by mogła, ale nauczyła się żyć inaczej. Znów sama, znów bez perspektyw na bliskość inną niż chwila ludzkiego ciepła na jedną noc.
To dosyć zabawne, że wystarczyło jedno przypadkowe spotkanie, by znów wywrócić wszystko do góry nogami.
Wiedziała, że nie powinna czuć satysfakcji, gdy Vaia wyraźnie rozluźniła się w jej ramionach, ale czuła. Było jej cholernie dobrze z myślą, że Wysłanniczka wciąż tak łatwo poddaje się jej bliskości i ciepłu, wciąż tak lgnie do niej i mięknie w jej rękach.
Znów wciągnęła głęboko znajomy zapach kobiety – wtedy, gdy trzymała ją w ramionach jeszcze nie całkiem ubraną i potem, gdy Vaia bez wahania wtuliła się w nią tak, jak wielokrotnie robiła to wcześniej. Wilczyca znów objęła ją mocno. Drgnęła wyraźnie, gdy Brazylijka sięgnęła pod jej koszulkę, ale nawet wtedy nie odepchnęła jej.
Chyba nie miała już siły.
Zapach Vai mieszał się ze słodkim zapachem herbaty owocowej i jeszcze słodszym aromatem czekolady.
Sarnai zaśmiała się krótko na stwierdzenie faktu. Rzeczywiście, pewnie powinna się położyć. Faktycznie była wykończona. Wciąż jednak nie była pewna, jak miałaby to zrobić. Spać znowu z Vaią u boku? Zasypiać, tuląc kobietę mocno do piersi i budzić się w pachnącej nią pościeli? Mogłaby. Chciała. Nie sądziła, że powinna.
Wiedziała, że to zrobi.
- Jest w porządku – rzuciła jednak teraz, jakby na przekór własnym myślom. – Nic mi nie jest, Vaia. To nie pierwszy raz – zapewniła krótko i to nawet nie było kłamstwo. Bardzo często wracała z dyżurów wyczerpana, bardzo często drenowała się z magii i odchorowywała to potem. Zresztą, Vaia to przecież wiedziała. Nie raz widziała ją w takim stanie. Odkąd się rozstały, naprawdę niewiele się w tej kwestii zmieniło.
Jesteś gdzieś ranna?
Odetchnęła powoli.
- Nie – wymruczała cicho, a gdy Vaia podsunęła jej kawałek czekolady, wahała się tylko przez chwilę, zaraz potem zjadając słodycz z dłoni Brazylijki. – To nie my się biliśmy w tym lesie – dodała jeszcze i uśmiechnęła się przelotnie.
Sięgnęła pod koc i bluzę Wysłanniczki, przesunęła dłonią po nagich plecach kobiety, sięgając tak wysoko, jak mogła.
- To tylko magia. Uzdrawianie jest trudniejsze niż się wydaje. Tak czy inaczej, naprawdę nic mi nie jest. – Wzruszyła lekko ramionami, starając się nie przywiązywać do troski wyzierającej z oczu Vai – znów ludzkich – i brzmiącej w głosie kobiety.
Opuszkami palców przebiegła wzdłuż jej kręgosłupa, prześledziła znajome krzywizny mięśni kobiety wyczuwalne na jej plecach i bokach. Nagle wciągnęła powietrze z sykiem, wyraźnie podjęła jakąś decyzję.
Przyciągnęła Vaię jeszcze bliżej siebie i pocałowała ją zachłannie, pozwalając strażniczce zlizać smak czekolady z jej własnych ust.
Wychodziło na to, że Sarnai nie uważała wystarczająco.
Wiedziała, że nie powinna utożsamiać bliskości Vai z bezpieczeństwem – już nie. Że, na dobrą sprawę, powinna jej unikać. To ostatnie zresztą całkiem dobrze jej wychodziło – na tyle dobrze, że wilk zdążył się uspokoić. Nie zapomniała, nie sądziła, by mogła, ale nauczyła się żyć inaczej. Znów sama, znów bez perspektyw na bliskość inną niż chwila ludzkiego ciepła na jedną noc.
To dosyć zabawne, że wystarczyło jedno przypadkowe spotkanie, by znów wywrócić wszystko do góry nogami.
Wiedziała, że nie powinna czuć satysfakcji, gdy Vaia wyraźnie rozluźniła się w jej ramionach, ale czuła. Było jej cholernie dobrze z myślą, że Wysłanniczka wciąż tak łatwo poddaje się jej bliskości i ciepłu, wciąż tak lgnie do niej i mięknie w jej rękach.
Znów wciągnęła głęboko znajomy zapach kobiety – wtedy, gdy trzymała ją w ramionach jeszcze nie całkiem ubraną i potem, gdy Vaia bez wahania wtuliła się w nią tak, jak wielokrotnie robiła to wcześniej. Wilczyca znów objęła ją mocno. Drgnęła wyraźnie, gdy Brazylijka sięgnęła pod jej koszulkę, ale nawet wtedy nie odepchnęła jej.
Chyba nie miała już siły.
Zapach Vai mieszał się ze słodkim zapachem herbaty owocowej i jeszcze słodszym aromatem czekolady.
Sarnai zaśmiała się krótko na stwierdzenie faktu. Rzeczywiście, pewnie powinna się położyć. Faktycznie była wykończona. Wciąż jednak nie była pewna, jak miałaby to zrobić. Spać znowu z Vaią u boku? Zasypiać, tuląc kobietę mocno do piersi i budzić się w pachnącej nią pościeli? Mogłaby. Chciała. Nie sądziła, że powinna.
Wiedziała, że to zrobi.
- Jest w porządku – rzuciła jednak teraz, jakby na przekór własnym myślom. – Nic mi nie jest, Vaia. To nie pierwszy raz – zapewniła krótko i to nawet nie było kłamstwo. Bardzo często wracała z dyżurów wyczerpana, bardzo często drenowała się z magii i odchorowywała to potem. Zresztą, Vaia to przecież wiedziała. Nie raz widziała ją w takim stanie. Odkąd się rozstały, naprawdę niewiele się w tej kwestii zmieniło.
Jesteś gdzieś ranna?
Odetchnęła powoli.
- Nie – wymruczała cicho, a gdy Vaia podsunęła jej kawałek czekolady, wahała się tylko przez chwilę, zaraz potem zjadając słodycz z dłoni Brazylijki. – To nie my się biliśmy w tym lesie – dodała jeszcze i uśmiechnęła się przelotnie.
Sięgnęła pod koc i bluzę Wysłanniczki, przesunęła dłonią po nagich plecach kobiety, sięgając tak wysoko, jak mogła.
- To tylko magia. Uzdrawianie jest trudniejsze niż się wydaje. Tak czy inaczej, naprawdę nic mi nie jest. – Wzruszyła lekko ramionami, starając się nie przywiązywać do troski wyzierającej z oczu Vai – znów ludzkich – i brzmiącej w głosie kobiety.
Opuszkami palców przebiegła wzdłuż jej kręgosłupa, prześledziła znajome krzywizny mięśni kobiety wyczuwalne na jej plecach i bokach. Nagle wciągnęła powietrze z sykiem, wyraźnie podjęła jakąś decyzję.
Przyciągnęła Vaię jeszcze bliżej siebie i pocałowała ją zachłannie, pozwalając strażniczce zlizać smak czekolady z jej własnych ust.
Vaia Cortés da Barros
Re: 03.06.2001 – Sypialnia – S. Eskola & V. de Barros Pon 25 Mar - 14:36
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Coś zmieniło się w ruchach wilczycy, jakby przestała próbować chociażby odepchnąć ją od siebie. Pewnie nie powinna reagować w taki sposób na jej obecność, na jej bliskość. Początki po zerwaniu były trudne jak cholera, okropnie ciężko było jej przestawić się, że jest sama, że nie ma do kogo się przytulić, kogo objąć, z kim spędzić czas. Z czasem nauczyła się to akceptować, nagłą samotność, jakoś zaczęła sobie z tym radzić, przyzwyczajając się do nowego stanu rzeczy, dochodząc do wniosku, że najwyraźniej nie jest jej pisane bycie z kimkolwiek. Nie potrafiła też mimo wszystko przestać kochać Eskoli, ale nie próbowała się z nią kontaktować. W jakiś marny sposób ułożyła sobie życie, brak obecności medyczki doskwierał po czasie coraz mniej, aż w końcu przyzwyczaiła się do jej braku. Zaakceptowała ten fakt, jak wiele innych w swoim życiu.
A teraz Sarnai wróciła. Z hukiem. I tak samo wróciło wszystko to, czego tak bardzo jej brakowało, a chociaż nie miała już najmniejszego prawa nazywać medyczki swoją, to jej ciało i serce uważały zupełnie inaczej. Znowu miała ją obok siebie, znowu czuła jej ręce wokół, znowu otulał ją zapach wilczycy i mogła ponownie całymi garściami czerpać z jej bliskości, nie czuć się tak paskudnie i okrutnie samotną. Chociaż przez te kilka chwil, gdy odzyskiwała siły po akcji Wysłanników. Uniosła tylko na chwilę głowę, gdy Sarnai drgnęła pod wpływem jej dotyku. Jednak nie została odepchnięta, wilczyca siedziała nadal w miejscu, a Vaia nie mogła się powstrzymać przed delikatnym gładzeniem miękkiej skóry, choć palce mrowiły ją od dawno zapomnianego kontaktu. Za łatwo było sobie przypomnieć, jak to było, z nią, tulić się i czuć jej ręce na sobie.
Prychnęła ze śmiechem, kiedy Sarnai tak jak zawsze zbagatelizowała swoje wyczerpanie po leczeniu. To było tak znajome, jakby ostatniego roku w ogóle nie było. Choć nie chciała już przeciągać struny, nie chciała prowokować, obawiając się, że kobieta ją po prostu odrzuci po jednym nieprzemyślanym geście. W końcu już przesadziła w łazience.
- Wiem, że nie pierwszy raz. Ale to nie zmienia faktu, że jesteś wyczerpana. - wytknęła jej, bo przecież wiedziała dokładnie, że tak było. Za dobrze pamiętała, w jakim stanie Sarnai potrafiła wracać z dyżurów i tym bardziej chciała się nią opiekować w takim momencie. Chciała ją przytulić, rano zrobić kawy i śniadanie, bo znając życie Eskola jak zwykle niczego nie zjadła.
- Może i nie. Ale różnie bywa. - powiedziała uczciwie, bo nie raz się zdarzało, że podczas akcji ratunkowej medycy też obrywali. Delikatnie wbiła palce dłoni w jej plecy, z czystą ulgą że Sarnai nic nie dolegało poza zwykłym zmęczeniem. Wbrew wcześniejszym myślom i obawom widziała już, że bez problemu zaśnie przy niej i co ważniejsze, wyśpi się i odpocznie w znajomym zapachu i bliskości.
Zadrżała na całym ciele, czując dłoń na własnej nagiej skórze. Przygryzła wargę, żeby nie rzucić jakimś głupim tekstem, choć ręce na gołej skórze sprawiały, że chciała rozebrać siebie i Eskolę i wtulić się w jej nagie ciało. Nie przejmowała się już ciepłem, medyczka była w stanie przecież ogrzać ją lepiej niż kołdra.
- Poza klasycznym wyczerpaniem. Przecież wiem, jakich zaklęć na mnie użyłaś. - powiedziała z miękką czułością, nie będąc w stanie zablokować tego odczucia, czując cały czas dreszcze płynące z jej dotyku. Nie powinna tak reagować, kiedy dłonie medyczki błądziły po jej skórze, musiała trzymać się w ryzach, żeby nie powtórzyć sytuacji z łazienki...
Jęknęła gwałtownie, z zaskoczenia i cichej przyjemności, odpowiadając na pocałunek z lekkim opóźnieniem - takim, którego potrzebował jej mózg, by zrozumieć, co się dzieje i dostosować się do nowej sytuacji. Posmakowała czekolady na jej ustach, słodycz tak smakowała o wiele lepiej. Ale wargi Sarnai smakowały tak samo, jak zapamiętała, była tak samo zachłanna co kiedyś, tylko Vaia potrzebowała więcej, wciskając się w jej ciało i bez udziału świadomości kierując jedną dłoń na udo medyczki, a drugą pełznąc po jej boku, pieszcząc nagą skórę i zadzierając jej bluzkę. Czuła... Triumf. Satysfakcję. Potrzebę bycia jeszcze bliżej.
I nie potrafiła odróżnić, co było jej odczuciem a co kocim.
A teraz Sarnai wróciła. Z hukiem. I tak samo wróciło wszystko to, czego tak bardzo jej brakowało, a chociaż nie miała już najmniejszego prawa nazywać medyczki swoją, to jej ciało i serce uważały zupełnie inaczej. Znowu miała ją obok siebie, znowu czuła jej ręce wokół, znowu otulał ją zapach wilczycy i mogła ponownie całymi garściami czerpać z jej bliskości, nie czuć się tak paskudnie i okrutnie samotną. Chociaż przez te kilka chwil, gdy odzyskiwała siły po akcji Wysłanników. Uniosła tylko na chwilę głowę, gdy Sarnai drgnęła pod wpływem jej dotyku. Jednak nie została odepchnięta, wilczyca siedziała nadal w miejscu, a Vaia nie mogła się powstrzymać przed delikatnym gładzeniem miękkiej skóry, choć palce mrowiły ją od dawno zapomnianego kontaktu. Za łatwo było sobie przypomnieć, jak to było, z nią, tulić się i czuć jej ręce na sobie.
Prychnęła ze śmiechem, kiedy Sarnai tak jak zawsze zbagatelizowała swoje wyczerpanie po leczeniu. To było tak znajome, jakby ostatniego roku w ogóle nie było. Choć nie chciała już przeciągać struny, nie chciała prowokować, obawiając się, że kobieta ją po prostu odrzuci po jednym nieprzemyślanym geście. W końcu już przesadziła w łazience.
- Wiem, że nie pierwszy raz. Ale to nie zmienia faktu, że jesteś wyczerpana. - wytknęła jej, bo przecież wiedziała dokładnie, że tak było. Za dobrze pamiętała, w jakim stanie Sarnai potrafiła wracać z dyżurów i tym bardziej chciała się nią opiekować w takim momencie. Chciała ją przytulić, rano zrobić kawy i śniadanie, bo znając życie Eskola jak zwykle niczego nie zjadła.
- Może i nie. Ale różnie bywa. - powiedziała uczciwie, bo nie raz się zdarzało, że podczas akcji ratunkowej medycy też obrywali. Delikatnie wbiła palce dłoni w jej plecy, z czystą ulgą że Sarnai nic nie dolegało poza zwykłym zmęczeniem. Wbrew wcześniejszym myślom i obawom widziała już, że bez problemu zaśnie przy niej i co ważniejsze, wyśpi się i odpocznie w znajomym zapachu i bliskości.
Zadrżała na całym ciele, czując dłoń na własnej nagiej skórze. Przygryzła wargę, żeby nie rzucić jakimś głupim tekstem, choć ręce na gołej skórze sprawiały, że chciała rozebrać siebie i Eskolę i wtulić się w jej nagie ciało. Nie przejmowała się już ciepłem, medyczka była w stanie przecież ogrzać ją lepiej niż kołdra.
- Poza klasycznym wyczerpaniem. Przecież wiem, jakich zaklęć na mnie użyłaś. - powiedziała z miękką czułością, nie będąc w stanie zablokować tego odczucia, czując cały czas dreszcze płynące z jej dotyku. Nie powinna tak reagować, kiedy dłonie medyczki błądziły po jej skórze, musiała trzymać się w ryzach, żeby nie powtórzyć sytuacji z łazienki...
Jęknęła gwałtownie, z zaskoczenia i cichej przyjemności, odpowiadając na pocałunek z lekkim opóźnieniem - takim, którego potrzebował jej mózg, by zrozumieć, co się dzieje i dostosować się do nowej sytuacji. Posmakowała czekolady na jej ustach, słodycz tak smakowała o wiele lepiej. Ale wargi Sarnai smakowały tak samo, jak zapamiętała, była tak samo zachłanna co kiedyś, tylko Vaia potrzebowała więcej, wciskając się w jej ciało i bez udziału świadomości kierując jedną dłoń na udo medyczki, a drugą pełznąc po jej boku, pieszcząc nagą skórę i zadzierając jej bluzkę. Czuła... Triumf. Satysfakcję. Potrzebę bycia jeszcze bliżej.
I nie potrafiła odróżnić, co było jej odczuciem a co kocim.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Sarnai Eskola
Re: 03.06.2001 – Sypialnia – S. Eskola & V. de Barros Wto 26 Mar - 18:58
Sarnai EskolaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Korretoja, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : warg
Zawód : medyk ratownik w Szpitalu Im. Alberta Lindgrena
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : Rosomak
Atuty : Pięściarz (I), Uzdrowiciel (II), Wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 9 / magia lecznicza: 25 / magia natury: 5 / magia runiczna 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 21 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 5
Jeszcze nim pochyliła się, zamykając Vai usta w pocałunku, wiedziała, że Wysłanniczka nie będzie się opierać. Nie tylko Brazylijka czuła pożądanie w zapachu Sarnai – wilczyca bez trudu wychwytywała całą gamę emocji pośrod znajomych nut Vai i ten prosty, cholernie znajomy głód był jedną z nich. Eskola doskonale wiedziała więc, że jeśli przegra ze sobą, jej była w niczym jej nie pomoże. Nie zachowa rozsądku tam, gdzie brakowało go Sarnai i nie zatrzyma ich, nim będzie za późno.
Sarnai doskonale wiedziała, że Vaia ulegnie – dokładnie tak, jak robiła to tyle razy wcześniej.
Oczywiście, wilczyca próbowała sobie tłumaczyć. Czepiała się myśli, że nie powinna jak tonący chwytałby się choćby brzytwy. Tą w pełni ludzką świadomość, że to, co robi, jest w jakimś sensie złe – że wykorzystuje słabość Vai, że sięga po nią, bezpodstawnie uznając, że chęć Wysłanniczki jest wystarczającym usprawiedliwieniem – obracała w głowie jak szczególnie ciekawy obiekt, któremu należy przyjrzeć się ze wszystkich stron, by dobrze go zapamiętać.
Niezależnie jednak, jak bardzo by się nie starała, nie potrafiła się zatrzymać. Zabranie Vai do siebie było cholernym błędem.
Ignorowała troskę strażniczki, jej czułość i delikatność. Ignorowała jej pytania, których, na zdrowy rozum, Wysłanniczka w ogóle nie powinna zadawać. Oszołomiona zapachem Vai i jej bliskością, jasnym błyskiem ciemnych oczu i rumieńcami na policzkach, które mogły być skutkiem tyleż samo rozgrzania się co i narastającej gorączki – Sarnai ignorowała wszystko, co nie było nagą skórą Brazylijki pod jej palcami, ciężarem jej ciała wspartego lekko na jej i pocałunkiem.
Cholernie dobrym, cholernie znajomym, słodkim pocałunkiem.
Gdy Vaia nie tylko nie odsuneła się, ale przylgnęła do Sarnai cała, zadzierając wilczycy koszulkę i pieszcząc jej nagą skórę, Eskola bez reszty się w tym zatraciła. Odpuszczając sobie raz, nie potrafiła znów wrócić za postawione sobie wcześniej granice. Nie potrafiła odsunąć się od Vai, posmakowawszy już jej ust i nie potrafiła jej odtrącić, czując już jej dłoń śmiało pełznącą wzdłuż jej boku.
To, że już ze sobą nie były, nie sprawiało, że Sarnai przestała Vai pragnąć – wręcz przeciwnie, właśnie teraz chciała jej jeszcze bardziej, z jeszcze większą desperacją.
Przez chwilę czuła potrzebę coś powiedzieć. Głupio zastrzec, żeby Wysłanniczka się nie przyzwyczaiła, może bez przekonania stwierdzić, że nie powinny tego robić. Potrzeba ta prysnęła szybciej niż się pojawiła, wyparta dużo prostszym, dużo bardziej pierwotnym głodem.
Szarpnięciem zadarła bluzę Vai – swoją bluzę – zaraz potem wciskając palce w jej odsłonięte ciało, przyciągając ją do siebie jeszcze bliżej, jeszcze i jeszcze. Wpijała się w jej wargi i gryzła je boleśnie, a gdy na języku poczuła w którejś chwili kroplę krwi, bez wahania oblizała pęknięte usta Vai, zachłannie spijając z nich metaliczny posmak.
Mogła się nie ubierać, pomyślała wilczyca w którejś chwili i zdławiła w gardle głuchy pomruk.
Gdy przeniosła się z pocałunkami na szyję Vai, wpiła się w delikatną skórę tak samo gwałtownie, jak wcześniej w usta kobiety. Gryzła nie zastanawiając się, czy może; zostawiała kolejne siniaki, mniej lub bardziej wyraźne, tylko dlatego, że chciała. Że kiedyś to wszystko było jej, Vaia była jej.
Że wciąż nie potrafiła przestać uważać jej za swoją.
Wsunęła ręce wyżej, opuszkami palców prześledziła bieg tatuażu strażniczki, tu i tam wyczuwając grubsze, nieco bardziej wypukłe linie. Sarnai nie wiedziała, jak bardzo tkliwe było jeszcze ciało Vai wszędzie tam, gdzie przeorała je igła, niewiedza ta nie przeszkodziła jej jednak zajechać pleców partnerki paznokciami.
Sarnai doskonale wiedziała, że Vaia ulegnie – dokładnie tak, jak robiła to tyle razy wcześniej.
Oczywiście, wilczyca próbowała sobie tłumaczyć. Czepiała się myśli, że nie powinna jak tonący chwytałby się choćby brzytwy. Tą w pełni ludzką świadomość, że to, co robi, jest w jakimś sensie złe – że wykorzystuje słabość Vai, że sięga po nią, bezpodstawnie uznając, że chęć Wysłanniczki jest wystarczającym usprawiedliwieniem – obracała w głowie jak szczególnie ciekawy obiekt, któremu należy przyjrzeć się ze wszystkich stron, by dobrze go zapamiętać.
Niezależnie jednak, jak bardzo by się nie starała, nie potrafiła się zatrzymać. Zabranie Vai do siebie było cholernym błędem.
Ignorowała troskę strażniczki, jej czułość i delikatność. Ignorowała jej pytania, których, na zdrowy rozum, Wysłanniczka w ogóle nie powinna zadawać. Oszołomiona zapachem Vai i jej bliskością, jasnym błyskiem ciemnych oczu i rumieńcami na policzkach, które mogły być skutkiem tyleż samo rozgrzania się co i narastającej gorączki – Sarnai ignorowała wszystko, co nie było nagą skórą Brazylijki pod jej palcami, ciężarem jej ciała wspartego lekko na jej i pocałunkiem.
Cholernie dobrym, cholernie znajomym, słodkim pocałunkiem.
Gdy Vaia nie tylko nie odsuneła się, ale przylgnęła do Sarnai cała, zadzierając wilczycy koszulkę i pieszcząc jej nagą skórę, Eskola bez reszty się w tym zatraciła. Odpuszczając sobie raz, nie potrafiła znów wrócić za postawione sobie wcześniej granice. Nie potrafiła odsunąć się od Vai, posmakowawszy już jej ust i nie potrafiła jej odtrącić, czując już jej dłoń śmiało pełznącą wzdłuż jej boku.
To, że już ze sobą nie były, nie sprawiało, że Sarnai przestała Vai pragnąć – wręcz przeciwnie, właśnie teraz chciała jej jeszcze bardziej, z jeszcze większą desperacją.
Przez chwilę czuła potrzebę coś powiedzieć. Głupio zastrzec, żeby Wysłanniczka się nie przyzwyczaiła, może bez przekonania stwierdzić, że nie powinny tego robić. Potrzeba ta prysnęła szybciej niż się pojawiła, wyparta dużo prostszym, dużo bardziej pierwotnym głodem.
Szarpnięciem zadarła bluzę Vai – swoją bluzę – zaraz potem wciskając palce w jej odsłonięte ciało, przyciągając ją do siebie jeszcze bliżej, jeszcze i jeszcze. Wpijała się w jej wargi i gryzła je boleśnie, a gdy na języku poczuła w którejś chwili kroplę krwi, bez wahania oblizała pęknięte usta Vai, zachłannie spijając z nich metaliczny posmak.
Mogła się nie ubierać, pomyślała wilczyca w którejś chwili i zdławiła w gardle głuchy pomruk.
Gdy przeniosła się z pocałunkami na szyję Vai, wpiła się w delikatną skórę tak samo gwałtownie, jak wcześniej w usta kobiety. Gryzła nie zastanawiając się, czy może; zostawiała kolejne siniaki, mniej lub bardziej wyraźne, tylko dlatego, że chciała. Że kiedyś to wszystko było jej, Vaia była jej.
Że wciąż nie potrafiła przestać uważać jej za swoją.
Wsunęła ręce wyżej, opuszkami palców prześledziła bieg tatuażu strażniczki, tu i tam wyczuwając grubsze, nieco bardziej wypukłe linie. Sarnai nie wiedziała, jak bardzo tkliwe było jeszcze ciało Vai wszędzie tam, gdzie przeorała je igła, niewiedza ta nie przeszkodziła jej jednak zajechać pleców partnerki paznokciami.
Vaia Cortés da Barros
Re: 03.06.2001 – Sypialnia – S. Eskola & V. de Barros Sro 27 Mar - 15:20
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Vaia potrafiła być jak najbardziej racjonalna, potrafiła sobie odmawiać pewnych rzeczy, gdy nie był na nie czas, miejsce lub nawet towarzystwo. Ale jej pula racjonalności wyczerpała się poprzedniego dnia, gdy stanowczo odsunęła się od Hallberga, gdy postawiła ścianę, gdy odmówiła pójścia dalej w sytuacji, którą sama sprowokowała. Nawet, jeśli jej ciało, samotne tyle czasu, naciśnięte w odpowiednich miejscach zareagowało tak, jak miewało w zwyczaju, przyjemnym dreszczem i falą gorąca. Pula racjonalności wyczerpała się dzisiaj w łazience, gdy ostrzegała Sarnai, do czego może doprowadzić jej zachowanie, gdy potem starała się niczego nie utrudniać, nie prowokować, chociaż przecież mogła i doskonale wiedziała w jaki sposób to robić. Inna rzecz, że Sarnai nigdy nie słuchała ostrzeżeń – nigdy nie słuchała jej – ale Vaia przynajmniej się starała, niezdolna jednak wykrzesać z siebie na tyle sił, by odsunąć się od gorącego ciała i zrzucić ręce Eskoli z własnej nagiej skóry.
Wykorzystywała ją, dokładnie tak samo jak wczoraj wykorzystywała Alexa, tylko wtedy miała wyrzuty sumienia, że to robi, a tutaj nie potrafiła ich z siebie wykrzesać, głupio tłumacząc przed samą sobą, że przecież Eskola sama jej to zaproponowała, sama zgarnęła ją do łóżka i w swoje ramiona. Egoistycznie wykorzystywała ten fakt, napawając się tym uczuciem, chociaż wcale a wcale nie należało przyjmować jej zaproszenia, a wyjść przez drzwi, bo przecież nie zatrzymywałaby jej. Tak dyktowała ta racjonalna część umysłu, która domyślała się przy okazji, czym może się to skończyć.
No ale racjonalność się wyczerpała, wystawiona na zbyt duże pokusy wcześniej i teraz. Nie potrafiła dać sobie spokoju, czując ten cholernie znajomy dotyk, którego tak bardzo jej brakowało. Może gdyby była typem osoby na jedną noc, byłoby jej łatwiej. Ale nie było. Za długo musiała się z kimś oswajać, by pozwolić sobie na pełny dotyk. A Sarnai oswoiła ją już dawno temu. Gdyby była zdolna wykrzesać z siebie minimum racjonalności, pewnie pomyślałaby, że to, co teraz robi, jest błędem, że błędem jest dotykać nagiego ciała medyczki pod ubraniami, że błędem jest odpowiadać na pocałunek i jeszcze większym błędem jest oprzeć na nią całe własne ciało i bez najmniejszego wahania zatracić się w jej dotyku i pocałunkom, pełnych takiej samej desperacji, którą czuła sama.
Ale nie była.
Poczuła tylko, jak Sarnai podrywa bluzę do góry, odsłaniając większość jej ciała i bez najmniejszego namysłu wpakowała jej się na kolana, siadając okrakiem na jej udach i zarzucając ręce na jej szyję, nie przejmując się w ogóle gwałtownością wilczycy ani bólem, który wywoływały jej zęby. Po prostu wplotła palce w jej włosy, ciągnąc lekko, gdy poczuła pieczenie i słodkawy smak krwi z pękniętej wargi – swojej wargi. Udawanie, że Sarnai na nią nie działa było nierealne. Nie w tej chwili. Nigdy tak naprawdę. Odkąd raz sobie pozwoliła to przyznać, nie potrafiła udawać ani razu więcej.
Nie chciała się wstrzymywać, już nie, było za późno, za bardzo jej chciała, zbyt wiele cichych dźwięków uciekło z jej ust przy każdym przygryzieniu – powinno boleć, ale nie bolało, nie w ten sposób, który rodził jakikolwiek protest, nawet gdy cicho krzyknęła, kiedy paznokcie wilczycy rozorały jej plecy. Nie miała siły przejmować się, czy uszkodzi świeży wzór, zrobiony zaledwie kilka dni temu.
Wykorzystywała ją, dokładnie tak samo jak wczoraj wykorzystywała Alexa, tylko wtedy miała wyrzuty sumienia, że to robi, a tutaj nie potrafiła ich z siebie wykrzesać, głupio tłumacząc przed samą sobą, że przecież Eskola sama jej to zaproponowała, sama zgarnęła ją do łóżka i w swoje ramiona. Egoistycznie wykorzystywała ten fakt, napawając się tym uczuciem, chociaż wcale a wcale nie należało przyjmować jej zaproszenia, a wyjść przez drzwi, bo przecież nie zatrzymywałaby jej. Tak dyktowała ta racjonalna część umysłu, która domyślała się przy okazji, czym może się to skończyć.
No ale racjonalność się wyczerpała, wystawiona na zbyt duże pokusy wcześniej i teraz. Nie potrafiła dać sobie spokoju, czując ten cholernie znajomy dotyk, którego tak bardzo jej brakowało. Może gdyby była typem osoby na jedną noc, byłoby jej łatwiej. Ale nie było. Za długo musiała się z kimś oswajać, by pozwolić sobie na pełny dotyk. A Sarnai oswoiła ją już dawno temu. Gdyby była zdolna wykrzesać z siebie minimum racjonalności, pewnie pomyślałaby, że to, co teraz robi, jest błędem, że błędem jest dotykać nagiego ciała medyczki pod ubraniami, że błędem jest odpowiadać na pocałunek i jeszcze większym błędem jest oprzeć na nią całe własne ciało i bez najmniejszego wahania zatracić się w jej dotyku i pocałunkom, pełnych takiej samej desperacji, którą czuła sama.
Ale nie była.
Poczuła tylko, jak Sarnai podrywa bluzę do góry, odsłaniając większość jej ciała i bez najmniejszego namysłu wpakowała jej się na kolana, siadając okrakiem na jej udach i zarzucając ręce na jej szyję, nie przejmując się w ogóle gwałtownością wilczycy ani bólem, który wywoływały jej zęby. Po prostu wplotła palce w jej włosy, ciągnąc lekko, gdy poczuła pieczenie i słodkawy smak krwi z pękniętej wargi – swojej wargi. Udawanie, że Sarnai na nią nie działa było nierealne. Nie w tej chwili. Nigdy tak naprawdę. Odkąd raz sobie pozwoliła to przyznać, nie potrafiła udawać ani razu więcej.
Nie chciała się wstrzymywać, już nie, było za późno, za bardzo jej chciała, zbyt wiele cichych dźwięków uciekło z jej ust przy każdym przygryzieniu – powinno boleć, ale nie bolało, nie w ten sposób, który rodził jakikolwiek protest, nawet gdy cicho krzyknęła, kiedy paznokcie wilczycy rozorały jej plecy. Nie miała siły przejmować się, czy uszkodzi świeży wzór, zrobiony zaledwie kilka dni temu.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Sarnai Eskola
Re: 03.06.2001 – Sypialnia – S. Eskola & V. de Barros Czw 28 Mar - 19:37
Sarnai EskolaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Korretoja, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : warg
Zawód : medyk ratownik w Szpitalu Im. Alberta Lindgrena
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : Rosomak
Atuty : Pięściarz (I), Uzdrowiciel (II), Wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 9 / magia lecznicza: 25 / magia natury: 5 / magia runiczna 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 21 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 5
W którymś momencie wróciła do niej myśl, że Vaia może kogoś mieć. Że rok to przecież dość dużo czasu, by sobie kogoś znaleźć – że przecież ona sama, Sarnai, miała... Miała. Nie liczyła tych poznawanych na chwilę, ale był przecież Hring. Też na chwilę, ale inaczej. Zresztą, czy to miało znaczenie, jakie relacje łączyły ją z tymi wszystkimi ludźmi? Byli. Po prostu byli. Odkąd rozstała się z Vaią, nie była sama, nie tak do końca.
Tylko, że tak naprawdę była. Była cholernie sama.
Raz podjęta decyzja sprawiała, że wszystko było łatwiejsze. Nie – lepsze i z pewnością nie bardziej rozsądne, ale prostsze. Gdy wilczyca przestała zastanawiać się, co może, zaczęło liczyć się tylko to, co chce. Gdy przestało mieć znaczenie, co powinna – dużo istotniejsze było czego pragnęła. A odpowiedzi na te wszystkie pytania były przecież bardzo proste. Głównie dlatego, że były odpowiedzią jedną i tą samą, siedzącą teraz na jej kolanach, cholernie chętną i gwałtowną, głodną i wcale nie bardziej rozsądną niż była Eskola.
Sarnai ze zdumieniem uzmysłowiła sobie, że cichy, gardłowy jęk wyrwał się z jej własnych ust w chwili, gdy Vaia wcisnęła jej się na kolana, podobnie jak głębokie westchnienie, gdy Brazylijka pociągnęła ją za włosy.
Gryzła i drapała, w najprostszy sposób znacząc Wysłanniczkę jako swoją. Wciąż, cholera, swoją.
Tylko, że tak naprawdę była. Była cholernie sama.
Raz podjęta decyzja sprawiała, że wszystko było łatwiejsze. Nie – lepsze i z pewnością nie bardziej rozsądne, ale prostsze. Gdy wilczyca przestała zastanawiać się, co może, zaczęło liczyć się tylko to, co chce. Gdy przestało mieć znaczenie, co powinna – dużo istotniejsze było czego pragnęła. A odpowiedzi na te wszystkie pytania były przecież bardzo proste. Głównie dlatego, że były odpowiedzią jedną i tą samą, siedzącą teraz na jej kolanach, cholernie chętną i gwałtowną, głodną i wcale nie bardziej rozsądną niż była Eskola.
Sarnai ze zdumieniem uzmysłowiła sobie, że cichy, gardłowy jęk wyrwał się z jej własnych ust w chwili, gdy Vaia wcisnęła jej się na kolana, podobnie jak głębokie westchnienie, gdy Brazylijka pociągnęła ją za włosy.
Gryzła i drapała, w najprostszy sposób znacząc Wysłanniczkę jako swoją. Wciąż, cholera, swoją.
Vaia Cortés da Barros
Re: 03.06.2001 – Sypialnia – S. Eskola & V. de Barros Czw 28 Mar - 20:26
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Gdyby pomyślała chociaż przez chwilę, może zadałaby sobie pytanie, czy Sarnai znalazła sobie kogoś. Ale gdyby je zadała, natychmiast by się odsunęła, brzydząc się sama siebie i nienawidząc tego, co robiły. Bo przecież gdyby Eskola kogoś miała, to to, co właśnie robiły, byłoby zdradą, a zdrada była czymś, czego nienawidziła bardziej, niż wszystkich tych morderców bez honoru. Bo w czarno-białym kocim postrzeganiu świata nie zabijało się swoich, a przecież jej ojca zabili właśnie swoi. Ale nie zadała tego pytania, nie zastanawiała się nawet, czy właśnie nie robi komuś największego świństwa w życiu, zgarniając Sarnai dla siebie tak, jak tego robić pewnie nie powinna.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Sarnai Eskola
Re: 03.06.2001 – Sypialnia – S. Eskola & V. de Barros Sob 30 Mar - 20:26
Sarnai EskolaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Korretoja, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : warg
Zawód : medyk ratownik w Szpitalu Im. Alberta Lindgrena
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : Rosomak
Atuty : Pięściarz (I), Uzdrowiciel (II), Wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 9 / magia lecznicza: 25 / magia natury: 5 / magia runiczna 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 21 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 5
Vaia Cortés da Barros
Re: 03.06.2001 – Sypialnia – S. Eskola & V. de Barros Wto 2 Kwi - 1:26
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Sarnai Eskola
Re: 03.06.2001 – Sypialnia – S. Eskola & V. de Barros Wto 2 Kwi - 20:41
Sarnai EskolaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Korretoja, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : warg
Zawód : medyk ratownik w Szpitalu Im. Alberta Lindgrena
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : Rosomak
Atuty : Pięściarz (I), Uzdrowiciel (II), Wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 9 / magia lecznicza: 25 / magia natury: 5 / magia runiczna 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 21 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 5
Vaia Cortés da Barros
Re: 03.06.2001 – Sypialnia – S. Eskola & V. de Barros Czw 4 Kwi - 7:38
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
No tak. Czego się spodziewała. Słowa kobiety wbijały jej noże w serce, raniły jeszcze bardziej niż podczas zerwania. Przez chwilę tak łatwo było mieć nadzieję, tak cholernie łatwo było zatopić się w jej objęciach i miękkim cieple. Odetchnęła bezgłośnie, leżąc chwilę tak uwolniona i podniosła się do siadu, zgarniając koc i narzucając go na siebie. Nie chciała teraz być naga przy niej, nie mogła, nagość przy Sarnai teraz byłaby słabością, a na to nie mogła sobie pozwolić. Vaia zawsze była dobra w odczytywaniu uczuć kierowanych w swoją stronę, problem w tym, że głównie negatywnych. Złość, niechęć i odraza. To usłyszała od razu i bolało kilka razy mocniej, bo było od niej. Tak, Sarnai pewnie ułożyła sobie życie, czego właściwie oczekiwała. Pewnie nawet kogoś miała, nie była w końcu nią.
- Nie martw się, nie wracam. - to było jedyne, co mogła powiedzieć, wciąż słysząc własne imię wychrypiane w miękką szyję, a potem tę złość i niechęć. Mogła być z siebie dumna, że jej głos nawet nie zadrżał, gdy to mówiła.
Była dobra w tłumieniu uczuć, musiała być, by trzymać w ryzach kota. Teraz rwał się… ona rwała się, by wtulić się w ciało Sarnai, jeszcze przez chwilę poczuć jej bliskość. Zdusiła brutalnie tę chęć, starannie dbając o to, by nie było po niej tego widać. Umiała to robić. Umiała udawać, póki była obok innych ludzi, by potem rozsypać się na kawałki i odreagować wszystko. Nie zamierzała płakać, chociaż powinna. Nie przy niej. Wystarczyło, że wymuszone adrenaliną łzy popłynęły w lesie.
Trzask magii zlikwidował ślady na jej ciele, zostawiając skórę gładką i nietkniętą. Kolejny miał ją ogrzać, ale przesadziła z ilością magii, czując bolesne wręcz pieczenie. Skrzywiła się wewnętrznie sięgając po jedną z poduszek. Wciąż dbając o to, by nawet nie spojrzeć na Sarnai wsunęła się pod kołdrę, układając plecami do niej i owinęła ręce wokół poduszki, namiastkę przytulenia. Cały czas sobie tak radziła, w końcu nie miała nikogo obok. Zadbała też o to, by ułożyć się na samym brzegu łóżka Eskoli, by zajmować jak najmniej miejsca.
- Idę spać. Dobranoc. - więcej nie potrafiła z siebie wykrzesać, by móc zostawić fasadę niewzruszonej, której nic nie boli. Gdy nakryła eks męża z przyjaciółką też nie zrobiła awantury. Stłumiła to, zamknęła się w sobie, dusząc kocie instynkty i teraz zrobiła to samo. Bo i co innego miała zrobić? Nakrzyczeć na nią? Uciec? Wybuchnąć emocjami? Westchnęła w duchu, bo cokolwiek by teraz nie zrobiła, będzie źle. Mogła tylko próbować zasnąć, trzymając kurczowo poduszkę.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Sarnai Eskola
03.06.2001 – Sypialnia – S. Eskola & V. de Barros Czw 4 Kwi - 20:42
Sarnai EskolaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Korretoja, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : warg
Zawód : medyk ratownik w Szpitalu Im. Alberta Lindgrena
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : Rosomak
Atuty : Pięściarz (I), Uzdrowiciel (II), Wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 9 / magia lecznicza: 25 / magia natury: 5 / magia runiczna 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 21 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 5
Nie martw się, nie wracam.
Sarnai syknęła cicho. Nie poczuła ulgi, chociaż chyba też niespecjalnie na nią liczyła. Wyszarpnąwszy wreszcie papierosa z paczki, wsunęła go do ust i zapaliła wywarczanym szczekliwie zaklęciem. Pierwszy nikotynowy oddech niespecjalnie jej pomógł, drugi też nie.
Nie patrzyła na Vaię, gdy ta zgarniała koc. Nie patrzyła na nią, gdy Brazylijka magią pozbywała się śladów – powinnaś zrobić to samo ze swoimi, głupia – ani wtedy, gdy strażniczka zwinęła się pod kołdrą, plecami do niej.
Nie odpowiedziała na jej dobranoc. Nie umiała.
Jeszcze przez dobrą chwilę wsłuchiwała się w nierówny oddech Vai. Wciągała kolejne hausty jej zapachu nie dlatego, że chciała, co po prostu nie mogła inaczej. Były zbyt blisko. Sypialnia za bardzo pachniała pożądaniem, seksem – a teraz także, znów, napięciem, złością, bólem, żalem. Emocje wilczycy mieszały się z tymi Vai we względnie równych proporcjach.
W którymś momencie, gdy wszystkiego zrobiło się zbyt wiele, Sarnai wstała z gracją i wyszła, po drodze zgarniając tylko porzucony wcześniej szlafrok. Cicho zamknęła drzwi – choć wiedziała przecież, że Vaia nie śpi – i wciąż z papierosem w ustach pomaszerowała do salonu, a z niego na balkon.
Mimo nadchodzącego wielkimi krokami lata nocne powietrze wciąż potrafiło kąsać chłodem – tak jak teraz, gdy ostry wiatr smagnął rozgrzane policzki Sarnai. Po pierwszym papierosie wypaliła drugiego, a po nim – jeszcze jednego. Dłonie i tak wciąż jej drżały.
Było już późno, gdy wróciła do mieszkania. Nie zapalając świateł przeszła przez salon, z powrotem wślizgnęła się do sypialni. Nasłuchiwała przez chwilę, ale Vaia chyba już spała. Czy chciała, czy nie, Brazylijka musiała w którymś momencie przegrać z własnym ciałem. Była dzisiaj ranna, a do tego jeszcze...
Sarnai nie pozwoliła sobie myśleć.
Wróciła do łóżka, wciąż w szlafroku. Tylko częściowo wsunęła się pod kołdrę. Było jej za ciepło, choć tym razem chyba z żalu, złości, głodu niż z racji temperatury w mieszkaniu. Przez kilka długich chwil leżała tylko, wpatrzona w sufit. Śledziła pęknięcia, kłąbki kurzu, wypatrzyła jakąś pojedynczą, wątłą pajęczynę w jednym roku. Wsłuchiwała się w oddech Vai i pracę jej serca – teraz już równe, choć zgubiły rytm na moment, gdy Sarnai wślizgnęła się do łóżka. I jej zapach, ten cholernie znajomy zapach. Wciąż drażnił jej nozdrza, czuła go też na języku.
Chciała ją objąć. Przygarnąć do siebie, zatrzymać.
Odwróciła się plecami do Vai i zacisnęła dłonie kurczowo na pościeli, mnąc miękki materiał. Jeszcze przez kilka długich chwil nie mogła zasnąć, szarpiąc się z własnymi demonami, a gdy wreszcie to zrobiła – gdy i ona poddała się swojemu wyczerpaniu – spała bez snów.
Kiedy obudziła się kilka godzin później, z budzikiem zapowiadającym kolejny dyżur, na który powinna się stawić, po Vai nie było już śladu. Raptem cień jej zapachu i pojedyncze włosy na poduszce, tylko tyle zostawiła.
Sarnai i Vaia z tematu
Sarnai syknęła cicho. Nie poczuła ulgi, chociaż chyba też niespecjalnie na nią liczyła. Wyszarpnąwszy wreszcie papierosa z paczki, wsunęła go do ust i zapaliła wywarczanym szczekliwie zaklęciem. Pierwszy nikotynowy oddech niespecjalnie jej pomógł, drugi też nie.
Nie patrzyła na Vaię, gdy ta zgarniała koc. Nie patrzyła na nią, gdy Brazylijka magią pozbywała się śladów – powinnaś zrobić to samo ze swoimi, głupia – ani wtedy, gdy strażniczka zwinęła się pod kołdrą, plecami do niej.
Nie odpowiedziała na jej dobranoc. Nie umiała.
Jeszcze przez dobrą chwilę wsłuchiwała się w nierówny oddech Vai. Wciągała kolejne hausty jej zapachu nie dlatego, że chciała, co po prostu nie mogła inaczej. Były zbyt blisko. Sypialnia za bardzo pachniała pożądaniem, seksem – a teraz także, znów, napięciem, złością, bólem, żalem. Emocje wilczycy mieszały się z tymi Vai we względnie równych proporcjach.
W którymś momencie, gdy wszystkiego zrobiło się zbyt wiele, Sarnai wstała z gracją i wyszła, po drodze zgarniając tylko porzucony wcześniej szlafrok. Cicho zamknęła drzwi – choć wiedziała przecież, że Vaia nie śpi – i wciąż z papierosem w ustach pomaszerowała do salonu, a z niego na balkon.
Mimo nadchodzącego wielkimi krokami lata nocne powietrze wciąż potrafiło kąsać chłodem – tak jak teraz, gdy ostry wiatr smagnął rozgrzane policzki Sarnai. Po pierwszym papierosie wypaliła drugiego, a po nim – jeszcze jednego. Dłonie i tak wciąż jej drżały.
Było już późno, gdy wróciła do mieszkania. Nie zapalając świateł przeszła przez salon, z powrotem wślizgnęła się do sypialni. Nasłuchiwała przez chwilę, ale Vaia chyba już spała. Czy chciała, czy nie, Brazylijka musiała w którymś momencie przegrać z własnym ciałem. Była dzisiaj ranna, a do tego jeszcze...
Sarnai nie pozwoliła sobie myśleć.
Wróciła do łóżka, wciąż w szlafroku. Tylko częściowo wsunęła się pod kołdrę. Było jej za ciepło, choć tym razem chyba z żalu, złości, głodu niż z racji temperatury w mieszkaniu. Przez kilka długich chwil leżała tylko, wpatrzona w sufit. Śledziła pęknięcia, kłąbki kurzu, wypatrzyła jakąś pojedynczą, wątłą pajęczynę w jednym roku. Wsłuchiwała się w oddech Vai i pracę jej serca – teraz już równe, choć zgubiły rytm na moment, gdy Sarnai wślizgnęła się do łóżka. I jej zapach, ten cholernie znajomy zapach. Wciąż drażnił jej nozdrza, czuła go też na języku.
Chciała ją objąć. Przygarnąć do siebie, zatrzymać.
Odwróciła się plecami do Vai i zacisnęła dłonie kurczowo na pościeli, mnąc miękki materiał. Jeszcze przez kilka długich chwil nie mogła zasnąć, szarpiąc się z własnymi demonami, a gdy wreszcie to zrobiła – gdy i ona poddała się swojemu wyczerpaniu – spała bez snów.
Kiedy obudziła się kilka godzin później, z budzikiem zapowiadającym kolejny dyżur, na który powinna się stawić, po Vai nie było już śladu. Raptem cień jej zapachu i pojedyncze włosy na poduszce, tylko tyle zostawiła.
Sarnai i Vaia z tematu