:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
17.12.2000 – Pokój muzyczny – D. Tordenskiold & Bezimienny: M. Roinestad
2 posters
Dahlia Tordenskiold
17.12.2000 – Pokój muzyczny – D. Tordenskiold & Bezimienny: M. Roinestad Nie 25 Sie - 20:35
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
17.12.2000
W drodze z akademii Odala zdążyła zmarznąć, pogoda okazała się wręcz paskudna, dlatego z niemałą przyjemnością obejmowała palcami filiżankę z gorącą herbatą, gdy spojrzenie jasnych oczu leniwie przesuwało się po kolejnej stronie notesu, analizując listę sprawunków, z jakimi musiała uporać się jeszcze przed wyjazdem do Sztokholmu. Zatrudnienie nowego nauczyciela muzyki dla Ragnvalda i Lovise znalazło się na niej, choć nie wiązało się to w żaden sposób z samym Jul - wolała jednak, aby w nowe millenium wszyscy wkroczyli jak najlepiej przygotowani. Mówili, że jaki nowy rok, taki cały rok - czy więc jaki nowy rok nowego wieku, taki będzie cały wiek? Dahlia Tordenskiold bywała wyjątkowo przesądna (aż za bardzo, kiedy wracała do domu, bo czarny kot przebiegł jej drogę i odmawiała spotkań w piątek trzynastego), wolała więc ograniczyć ryzyko jakiegokolwiek niepowodzenia do minimum. Ragnvald zapewne chciał cieszyć się przerwą świąteczną, od której dzieliły go zaledwie dwa dni, Dahlia uważała jednak, że tych kilka tygodni od wyjazdu poprzedniego nauczyciela to za długo - musiał ćwiczyć grę, by nie wyjść z wprawy. Kilka tygodni mogło wydawać się bardzo dużą ilością czasu na znalezienie nowego pracownika, ale nie w tym przypadku; nigdy nie decydowała się na kogoś pierwszego, lepszego, starannie dokonywała wyborów - zwłaszcza gdy chodziło o dzieci. Były najważniejsze i zasługiwały na to, co najlepsze i wbrew pozorom nie chodziło jedynie o spełnianie ich kolejnych kaprysów oraz zachcianek. Gorąco pragnęła, aby odebrały solidne, wszechstronne wykształcenie i przynieśli im dumę w przyszłości; wątpiła, by Ragnvald powiązał swoją przyszłość z muzyką (ojciec by mu na to nie pozwolił, ona też nie), lecz gra na skrzypcach uczyła go cierpliwości i wytrwałości - przynajmniej tak widziała to jego matka.
Mauris Roinestad, kojarzyła to nazwisko nie tylko z prasy, lecz i występów, na jakich miała okazję gościć w roli słuchacza. Zajmując miejsce w prywatnej loży, obok Halvarda, trwała w milczącym zachwycie, wsłuchana w melodie wygrywane na skrzypcach. Dowiedziawszy się, że muzyk podejmuje się udzielania prywatnych lekcji, skontaktowała się z nim od razu. Listownie zaproponowała spotkanie późniejszym popołudniem, aby pan Roinestad mógł poznać dzieci. Zaprosiła go w ich własne progi, do okazałej rezydencji przy brzegu jeziora, na przedmieściach Midgardu, pragnąc omówić jeszcze kilka szczegółów i upewnić się, że powierzenie dzieci pod jego opiekę nie było złym pomysłem. Na kwadrans przed umówioną godziną zeszła na dół, czekając na jego przybycie; drzwi otworzyła mu jednak Petronella, gosposia, starsza kobieta, która zdążyła odchować już własne dzieci i jak mało kto znała się na prowadzeniu domu. Dahlia przywitała go zaś w salonie, wstając z fotela i wygładzając materiał plisowanej, ciemnozielonej spódnicy, w którą wpuściła kaszmirowy sweterek z dekoltem o kształcie serca.
- Mauris Roinestad, czyż nie? - wyrzekła, podchodząc bliżej i podając mężczyźnie rękę, po czym gestem zaprosiła go na górę Stanęła na tyle blisko, że doskonale wyczuwalny był słodki, ciężki zapach perfum jakich używała w zimowych miesiącach. - Bardzo miło mi pana gościć. Przejdźmy proszę do pokoju muzycznego, będziemy mogli spokojnie porozmawiać - zaproponowała, lecz nie czekała na jego aprobatę i po prostu zaczęła wspinać się po schodach, z dłońmi splecionymi przed sobą. Nic nie stało na przeszkodzie, aby odbyli tę rozmowę na dole, choćby w mniejszym saloniku, bardziej kameralnym i nie onieśmielającym gości swoją przestrzenią, lecz Dahlia zawsze dbała o najmniejsze detale, atmosferę, tak zwaną otoczkę, a towarzystwo fortepianu wydawało się najodpowiedniejsze. Spojrzała na niego z rozczuleniem, na krótką chwilę wracając myślami do jednego z grudniowych wieczorów, kiedy zasiadał przy nim Halvard, prędko jednak powróciła do tu i teraz na nowo skupiając spojrzenie na Maurisie, zachęcając muzyka, aby zajął miejsce w fotelu lub na sofie.
- Napije się pan herbaty? - zaproponowała uprzejmym tonem, pozwalając, by rozgościł się i poczuł swobodniej, zanim przejdą do rzeczy. Nie przyprowadzała jeszcze dzieci, miała zamiar uczynić to za chwilę, po krótkiej rozmowie.
FAMILY, DUTY, HONOR
Bezimienny
Re: 17.12.2000 – Pokój muzyczny – D. Tordenskiold & Bezimienny: M. Roinestad Nie 25 Sie - 20:35
List przyszedł do niego zupełnie niespodziewanie, kilka dni przed tym, gdy postanowił wyjechać do Midgardu. Był ostatnim odważnikiem na szali zmuszającym go do zmiany. Miesiącami gnił w Hammerfest, przytłoczony ciężarem ścian własnego mieszkania, duchotą nieszczęsnego dnia, który przekreślił całą jego przyszłość. Jakaś niewidzialna siła oplotła go łańcuchami niemożności, scena kojarzyła mu się wyłącznie z udręką. Próbował, dano mu kolejne szanse, na które przecież nie zasłużył, otworzono tylne drzwi do ucieczki przed splamionym imieniem - nie potrafił jednak przekroczyć ich progu. Mauris, z mężczyzny przesiąkniętego do ostatniej suchej nitki przekonaniem o własnej wielkości, niezachwianą pewnością, że jego skrzypcami rządziła boska siła, stał się uwłaczająco uwięziony w sidłach własnego strachu. Było to uczucie dotychczas zupełnie mu obce, bolesne, wyżywiające wargi w bolączce niepewności. Nie potrafił już stanąć na deskach sceny, nie umiał chłonąć światła reflektorów, ręka trzęsła mu się, gdy tylko dotykał smyczka. Muzyka z jego ucieczki stała się największym wrogiem. Walczył ze samym sobą w zaciszu własnej sypialni, gdy tylko pierwsze promienie słoneczne dotykały jego twarzy wybudzając z kolejnego koszmaru, chwytał przeklęty instrument, próbując opowiedzieć pustym kątom kolejną historię. Skrzypce w jego dłoniach nadal śpiewały, jednak był to głos nieśmiały, przesiąknięty goryczą, łkający tak donośnie, że momentami miał ochotę rozbić je o posadzkę. Nie potrafił zliczyć ile dni zajął mu powrót do względnej normalności, do ponownego obycia z największą miłością. Jednak nieważne jak dużo ćwiczył, jak wiele poranków i wieczorów upływało mu w przemykaniu przez następne nuty, scena nadal stanowiła jego największe przekleństwo. W końcu bieda zaczęła zaglądać mu w oczy na tyle głęboko, że został zmuszony do zmiany planów, porzucenia wysokich sufitów filharmonii, zakopania własnych marzeń głęboko w ziemi. Tonderskoldowie stali się więc w jego głowie równoznaczni z szansą, nowym początkiem, stawianiem pierwszych kroków jak dziecko uczące się chodzić, nieporadnych i chwiejnych, lecz niezbędnych, by kiedykolwiek na nowo mógł pochwycić w ręce karierę. Jakkolwiek śmieszna nie wydawała mu się perspektywa uczenia rozpieszczonych bachorów, musiał ją rozważyć, rozsądek podpowiadał mu, że to i tak nie stać go obecnie na nic więcej.
Przywitał gosposię lekkim skinieniem głowy, nie siląc się na uśmiech - całe niewielkie pokłady życzliwości, rezerwował bowiem dla pani Tordenskiold, z która wedle ustaleń miał się spotkać. Oddawszy jej stary płaszcz, został zaprowadzony do salonu, wreszcie na własne oczy widząc swojego przyszłego pracodawcę - z jakiegoś nieokreślonego powodu, wyobrażał sobie Dahlię jako kobietę znacznie starszą, skalaną upływem czasu, na której wydanie na świat gromadki pociech zostawiło widoczne piętno. Nie mógł być w większym błędzie. Oniemiał na krótką chwilę, z nietypowym dla siebie onieśmieleniem zatrzymując się w progu salonu.
- Pani Tordenskiold. - Ukłoniwszy się lekko, wreszcie odzyskał władzę w nogach, wchodząc do pomieszczenia. - Niezmiernie mi miło. - Uśmiech oszczędzony Petronelli, zakwit na jego ustach dla pani domu. Splótłszy ręce za plecami, podążył jej śladem do pokoju muzycznego, w którym przywitał go widok pięknego fortepianu. Zatrzymał na nim na chwilę wzrok, podziwiając instrument. - Tak, z przyjemnością. - Kiwnął głową, rozpinając guzik marynarki i wreszcie usadawiając się we wskazanym fotelu. Nie mógł powstrzymać się od błądzenia wzrokiem po pomieszczeniu, nieporównywalnie piękniejszych do podobnych pomieszczeń prywatnych domostw, w jakich sporadycznie zdarzało mu się grać. - Piękny instrument, o ile oko mnie nie myli, to chyba dzieło Berntsenów. Gra pani? - zapytał, znów ogniskując błękit spojrzenia na fortepianie.
Przywitał gosposię lekkim skinieniem głowy, nie siląc się na uśmiech - całe niewielkie pokłady życzliwości, rezerwował bowiem dla pani Tordenskiold, z która wedle ustaleń miał się spotkać. Oddawszy jej stary płaszcz, został zaprowadzony do salonu, wreszcie na własne oczy widząc swojego przyszłego pracodawcę - z jakiegoś nieokreślonego powodu, wyobrażał sobie Dahlię jako kobietę znacznie starszą, skalaną upływem czasu, na której wydanie na świat gromadki pociech zostawiło widoczne piętno. Nie mógł być w większym błędzie. Oniemiał na krótką chwilę, z nietypowym dla siebie onieśmieleniem zatrzymując się w progu salonu.
- Pani Tordenskiold. - Ukłoniwszy się lekko, wreszcie odzyskał władzę w nogach, wchodząc do pomieszczenia. - Niezmiernie mi miło. - Uśmiech oszczędzony Petronelli, zakwit na jego ustach dla pani domu. Splótłszy ręce za plecami, podążył jej śladem do pokoju muzycznego, w którym przywitał go widok pięknego fortepianu. Zatrzymał na nim na chwilę wzrok, podziwiając instrument. - Tak, z przyjemnością. - Kiwnął głową, rozpinając guzik marynarki i wreszcie usadawiając się we wskazanym fotelu. Nie mógł powstrzymać się od błądzenia wzrokiem po pomieszczeniu, nieporównywalnie piękniejszych do podobnych pomieszczeń prywatnych domostw, w jakich sporadycznie zdarzało mu się grać. - Piękny instrument, o ile oko mnie nie myli, to chyba dzieło Berntsenów. Gra pani? - zapytał, znów ogniskując błękit spojrzenia na fortepianie.
Dahlia Tordenskiold
Re: 17.12.2000 – Pokój muzyczny – D. Tordenskiold & Bezimienny: M. Roinestad Nie 25 Sie - 20:36
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
Wydawała się nie reagować na ukłony i uśmiechy niczym więcej jak uprzejmym uśmiechem, nie zauważać, bo była do takiego traktowania przyzwyczajona; ludzie bardzo często próbowali wkraść się w jej łaski i zaskarbić sympatię, sądząc, że coś na tym ugrają, niektórzy myśleli wręcz, że to zagwarantuje im przychylność Halvarda i podobne sytuacje zawsze Dahlię niezwykle bawiły. Zauważała to, przywiązywała dużą wagę do dobrych manier, których starała się nauczyć także własne dzieci - może staromodnych, może przestarzałych, lecz w jej mniemaniu bardzo ważnych. Roinestad w pierwszych chwilach sprawiał wrażenie człowieka pogodnego i dobrze wychowanego, może ciut zbyt skromnego w swoim starym płaszczu, nie spodziewała się jednak, aby największa gwiazda sceny muzycznej zdecydowała się uczyć. Nawet jeśli to był to przyszły jarl najbogatszego klanu w całej magicznej Skandynawii.
Skinęła głową, spodziewając się podobnej odpowiedzi już wcześniej, dlatego wystarczył krótki, nieskomplikowany gest dłoni, na której zabrzęczała lekko bransoletka z kryształami, by na stoliku kawowym pomiędzy fotelami pojawiła się taca z dwoma filiżankami i czajniczkiem z porcelany. Uniósł się i napełnił obie gorącą herbatą; Dahlia nie słodziła i nie dolewała mleka niczym Anglicy, robiło się to jednak popularne, więc dzbaneczek z mlekiem zaczął się pojawiać na tacy przygotowywanej przez Petronellę, która upiekła także ciasteczka cytrynowe.
Wzrok nienaturalnie wręcz jasnych oczu Dahlii podążył za spojrzeniem Maurisa, chwalącego fortepian, czemu nikt nie mógł się dziwić; wykonany z czarnego hebanu lśnił i przyciągał uwagę.
- Och, akurat nie, to dzieło Bechsteinów. W zeszłym miesiącu minęło 99 lat od jego produkcji - wyjaśniła z pobłażliwym uśmiechem. Nazwisko wygrawerowane na złotej tabliczce z tej odległości mogło nie zostać poprawnie odczytane, lecz pan Roinestad był bliski trafienia. Gdyby tak oceniał skrzypce pewnie spojrzałaby na niego surowiej. Nawet jeśli chodziło o naukę zapisu i czytania nut oraz pierwsze lekcje skrzypiec, to chciała, aby udzielał ich Ragnvaldowi najlepszy specjalista. - Ja? Nie. Mój mąż, Halvard, gra dość często. - Mówiąc to nie powstrzymała wyrazu rozczulenia jaki rozjaśnił jej oczy i uśmiech, kiedy patrząc wciąż na fortepian wyobrażała sobie zasiadającego przy nim męża. Lubiła go wtedy obserwować, zarówno wtedy, kiedy jego palce wygrywały powolne, melancholijne melodie, jak i wówczas, gdy w muzyce wybrzmiewała silna złość. Nie mogła wyjść z podziwu, że odnajdywał czas na naukę muzyki; włożył jej tym samym kolejny argument do ręki, gdy Ragnvald stękał, że lekcje gry nie są mu potrzebne. - A pan? Poza skrzypcami uczył się pan gry na fortepianie? - spytała z ciekawością, popijając herbatę, gdy na nowo skupiła wzrok na młodej twarzy skrzypka. Cóż za ironia losu, której oboje pozostawali słodko nieświadomi, że ów fortepian był prezentem od jego przyrodniego brata na urodziny Tordenskiolda. Podobnie uprzejmą, niezobowiązującą rozmowę, jakby zaprosiła go tu w celach towarzyskich, by go poznać, mogła prowadzić niemal w nieskończoność, lecz przecież nie po to się tu pojawił - choć poznanie go bliżej, a przynajmniej zawodowej części jego życia, było wskazane.
- Proszę mi powiedzieć, czy miał pan już okazję uczyć? Dzieci, młodzież? - Kogokolwiek? - Ma pan jakieś doświadczenie... jako nauczyciel? - pytała Dahlia, zaczynając od podstaw, choć wciąż kusiło ją, by zapytać o przerwę w karierze, dlaczego już nie nie występuje na scenie? Szczerze wątpiła, aby poczuł powołanie do nauki muzyki dzieci. Nawet jeśli to były ich dzieci.
Skinęła głową, spodziewając się podobnej odpowiedzi już wcześniej, dlatego wystarczył krótki, nieskomplikowany gest dłoni, na której zabrzęczała lekko bransoletka z kryształami, by na stoliku kawowym pomiędzy fotelami pojawiła się taca z dwoma filiżankami i czajniczkiem z porcelany. Uniósł się i napełnił obie gorącą herbatą; Dahlia nie słodziła i nie dolewała mleka niczym Anglicy, robiło się to jednak popularne, więc dzbaneczek z mlekiem zaczął się pojawiać na tacy przygotowywanej przez Petronellę, która upiekła także ciasteczka cytrynowe.
Wzrok nienaturalnie wręcz jasnych oczu Dahlii podążył za spojrzeniem Maurisa, chwalącego fortepian, czemu nikt nie mógł się dziwić; wykonany z czarnego hebanu lśnił i przyciągał uwagę.
- Och, akurat nie, to dzieło Bechsteinów. W zeszłym miesiącu minęło 99 lat od jego produkcji - wyjaśniła z pobłażliwym uśmiechem. Nazwisko wygrawerowane na złotej tabliczce z tej odległości mogło nie zostać poprawnie odczytane, lecz pan Roinestad był bliski trafienia. Gdyby tak oceniał skrzypce pewnie spojrzałaby na niego surowiej. Nawet jeśli chodziło o naukę zapisu i czytania nut oraz pierwsze lekcje skrzypiec, to chciała, aby udzielał ich Ragnvaldowi najlepszy specjalista. - Ja? Nie. Mój mąż, Halvard, gra dość często. - Mówiąc to nie powstrzymała wyrazu rozczulenia jaki rozjaśnił jej oczy i uśmiech, kiedy patrząc wciąż na fortepian wyobrażała sobie zasiadającego przy nim męża. Lubiła go wtedy obserwować, zarówno wtedy, kiedy jego palce wygrywały powolne, melancholijne melodie, jak i wówczas, gdy w muzyce wybrzmiewała silna złość. Nie mogła wyjść z podziwu, że odnajdywał czas na naukę muzyki; włożył jej tym samym kolejny argument do ręki, gdy Ragnvald stękał, że lekcje gry nie są mu potrzebne. - A pan? Poza skrzypcami uczył się pan gry na fortepianie? - spytała z ciekawością, popijając herbatę, gdy na nowo skupiła wzrok na młodej twarzy skrzypka. Cóż za ironia losu, której oboje pozostawali słodko nieświadomi, że ów fortepian był prezentem od jego przyrodniego brata na urodziny Tordenskiolda. Podobnie uprzejmą, niezobowiązującą rozmowę, jakby zaprosiła go tu w celach towarzyskich, by go poznać, mogła prowadzić niemal w nieskończoność, lecz przecież nie po to się tu pojawił - choć poznanie go bliżej, a przynajmniej zawodowej części jego życia, było wskazane.
- Proszę mi powiedzieć, czy miał pan już okazję uczyć? Dzieci, młodzież? - Kogokolwiek? - Ma pan jakieś doświadczenie... jako nauczyciel? - pytała Dahlia, zaczynając od podstaw, choć wciąż kusiło ją, by zapytać o przerwę w karierze, dlaczego już nie nie występuje na scenie? Szczerze wątpiła, aby poczuł powołanie do nauki muzyki dzieci. Nawet jeśli to były ich dzieci.
FAMILY, DUTY, HONOR
Bezimienny
Re: 17.12.2000 – Pokój muzyczny – D. Tordenskiold & Bezimienny: M. Roinestad Nie 25 Sie - 20:36
Uniósł filiżankę z herbatą, upijając łyk gorącego napoju. Dahlia sprawiała wrażenie osoby nadwyraz miłej oraz taktownej, ale i rzeczowej, co doceniał, nigdy nie lubił zasłaniać się przesadnym owijaniem w bawełnę. Zaprosiła go w konkretnym celu, zjawił się w progu dostojnej posiadłości kierując się tym samym; koniec końców była to przecież rozmowa o pracę.
Uwłaczało mu to w pewien oczywisty sposób, w jakimś sensie błagał o posadę, potrzebując jakichkolwiek dochodów, by w Midgardzie funkcjonować. To lub przygrywanie w kiepskich restauracjach, z rękami związanymi oklepanymi utworami niemogącymi nazywać się prawdziwą muzyką. Desperacja zajrzała mu w oczy głęboko, głębiej niżeli kiedykolwiek by sobie życzył. Musiał wykorzystać daną mu przez bogów szansę rozważnie.
- Naprawdę? Niesamowity kunszt jak na dzieło śniących - szczerze się zdziwił, nie przypisując drobnej gafie większego znaczenia. Trudno było pomylić instrumenty wykonane z odrobiną magii od tych stworzonych z ręki wypaczonych z magicznego potencjału. Istniały jednak wyjątki, te nieliczne, prawdziwe dzieła sztuki, którym nie można było ujmować. Zdusił w sobie ochotę, by podejść i dotknąć fortepianu, przenosząc koncentrację na kobietę. Musiała go zatrudnić, nie miał innych perspektyw.
- Tak, choć oczywiście to skrzypce były moim instrumentem przewodnim. - Grał na fortepianie przeciętnie, nigdy za sobą nie przepadali, nie nawiązali tej nici porozumienia, która była wymagana do odpowiedniej gry. Słowa o panu domu wykrzesały w spojrzeniu Maurisa koleją iskrę zaciekawienia. Mógł się jedynie domyślać, że pan Tordenskiold notorycznie gwałci uszy domowników pozornie strawną grą, nutami omyłkowo pomijanymi na przestrzeni pięciolinii. Niemal każdy bogacz szczycący się talentem, stawał się dokładnie takim przypadkiem, nieumiejętnym muzykiem, któremu goście przyklaskiwali tylko z grzeczności bądź braku obeznania.
- Nie - przyznał, może głupio lecz nie wątpił, że jego brak doświadczenia w tej kwestii prędzej czy później by się ujawnił. Nie chciał naginać zaufania Dahlii już od początku ich współpracy, nie silił się więc na kłamstwa. Posiadł odpowiednią wiedzę, obcował z wystarczającą ilością nauczycieli by znać metody, aby ze względną umiejętnością być zdolny do zaszczepienia w innych miłości do muzyki. - Zapewniam panią jednak, że moje wykształcenie zapewnia mi odpowiednie środki, aby przekazać wiedzę innym. - Brak wykształcenia pedagogicznego był jednym, ale wątpił, by na dłuższą metę stanowiło problem. Pierwsze dni użerania się z dzieciakami, lekcje wypełnione młodzieńczym zapałem i swawolą zapewne miały doprowadzić go do granic wytrzymałości, ale udawał przecież świetnie, mógł się dostosować do nowej sytuacji i stawianymi przed nim wymaganiami. Kto wie, może jedno ze złotych dzieci Tordenskioldów skrywało w sobie prawdziwy potencjał, który byłby w stanie wydobyć? - Widzi pani, nauczycieli jest wiele, zbyt wiele w mojej skromnej opinii. - Sam był kształcony od najmłodszych lat, świetnie zdawał sobie sprawę, że nie każdy pedagog był równy pedagogowi. - Trudno rozróżnić mentora utalentowanego, od przeciętnego muzyka, który skierował swoją karierę na nauczanie, bo był zbyt nieudolny, by cokolwiek osiągnąć. - Bywali tacy, których przerastał mimo młodego wieku, nie wątpił, że odnajdzie się w tej roli wybitnie. Jedynie czas i obycie stały mu na przeszkodzie, oba elementy niezwykle względne, łatwe do przeskoczenia. A przynajmniej tak mu się wydawało, w końcu Maurisowi od zawsze brakowało nieco samokrytyki, umiejętności mierzenia sił na zamiary. - Moja choroba uniemożliwia mi niestety kontynuowanie kariery na deskach sceny, co znaczy, że muszę wykorzystać moje doświadczenie i wiedzę w inny sposób. To wydaje się kierunkiem wskazanym przez samych bogów - powiedział, znów sięgając po filiżankę.
Uwłaczało mu to w pewien oczywisty sposób, w jakimś sensie błagał o posadę, potrzebując jakichkolwiek dochodów, by w Midgardzie funkcjonować. To lub przygrywanie w kiepskich restauracjach, z rękami związanymi oklepanymi utworami niemogącymi nazywać się prawdziwą muzyką. Desperacja zajrzała mu w oczy głęboko, głębiej niżeli kiedykolwiek by sobie życzył. Musiał wykorzystać daną mu przez bogów szansę rozważnie.
- Naprawdę? Niesamowity kunszt jak na dzieło śniących - szczerze się zdziwił, nie przypisując drobnej gafie większego znaczenia. Trudno było pomylić instrumenty wykonane z odrobiną magii od tych stworzonych z ręki wypaczonych z magicznego potencjału. Istniały jednak wyjątki, te nieliczne, prawdziwe dzieła sztuki, którym nie można było ujmować. Zdusił w sobie ochotę, by podejść i dotknąć fortepianu, przenosząc koncentrację na kobietę. Musiała go zatrudnić, nie miał innych perspektyw.
- Tak, choć oczywiście to skrzypce były moim instrumentem przewodnim. - Grał na fortepianie przeciętnie, nigdy za sobą nie przepadali, nie nawiązali tej nici porozumienia, która była wymagana do odpowiedniej gry. Słowa o panu domu wykrzesały w spojrzeniu Maurisa koleją iskrę zaciekawienia. Mógł się jedynie domyślać, że pan Tordenskiold notorycznie gwałci uszy domowników pozornie strawną grą, nutami omyłkowo pomijanymi na przestrzeni pięciolinii. Niemal każdy bogacz szczycący się talentem, stawał się dokładnie takim przypadkiem, nieumiejętnym muzykiem, któremu goście przyklaskiwali tylko z grzeczności bądź braku obeznania.
- Nie - przyznał, może głupio lecz nie wątpił, że jego brak doświadczenia w tej kwestii prędzej czy później by się ujawnił. Nie chciał naginać zaufania Dahlii już od początku ich współpracy, nie silił się więc na kłamstwa. Posiadł odpowiednią wiedzę, obcował z wystarczającą ilością nauczycieli by znać metody, aby ze względną umiejętnością być zdolny do zaszczepienia w innych miłości do muzyki. - Zapewniam panią jednak, że moje wykształcenie zapewnia mi odpowiednie środki, aby przekazać wiedzę innym. - Brak wykształcenia pedagogicznego był jednym, ale wątpił, by na dłuższą metę stanowiło problem. Pierwsze dni użerania się z dzieciakami, lekcje wypełnione młodzieńczym zapałem i swawolą zapewne miały doprowadzić go do granic wytrzymałości, ale udawał przecież świetnie, mógł się dostosować do nowej sytuacji i stawianymi przed nim wymaganiami. Kto wie, może jedno ze złotych dzieci Tordenskioldów skrywało w sobie prawdziwy potencjał, który byłby w stanie wydobyć? - Widzi pani, nauczycieli jest wiele, zbyt wiele w mojej skromnej opinii. - Sam był kształcony od najmłodszych lat, świetnie zdawał sobie sprawę, że nie każdy pedagog był równy pedagogowi. - Trudno rozróżnić mentora utalentowanego, od przeciętnego muzyka, który skierował swoją karierę na nauczanie, bo był zbyt nieudolny, by cokolwiek osiągnąć. - Bywali tacy, których przerastał mimo młodego wieku, nie wątpił, że odnajdzie się w tej roli wybitnie. Jedynie czas i obycie stały mu na przeszkodzie, oba elementy niezwykle względne, łatwe do przeskoczenia. A przynajmniej tak mu się wydawało, w końcu Maurisowi od zawsze brakowało nieco samokrytyki, umiejętności mierzenia sił na zamiary. - Moja choroba uniemożliwia mi niestety kontynuowanie kariery na deskach sceny, co znaczy, że muszę wykorzystać moje doświadczenie i wiedzę w inny sposób. To wydaje się kierunkiem wskazanym przez samych bogów - powiedział, znów sięgając po filiżankę.
Dahlia Tordenskiold
Re: 17.12.2000 – Pokój muzyczny – D. Tordenskiold & Bezimienny: M. Roinestad Nie 25 Sie - 20:36
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
To nie tak, że nie dopuszczała do siebie myśli, że Roinestad mógł postrzegać to spotkanie, nauczanie dzieci jako coś uwłaczającego. W ogóle nie pojawiła się w głowie Dahlii, nawet na skraju jaźni, gdzieś poza świadomością. Żyjąc w swojej bańce, przekonana o wyższości własnej rodziny nad innymi galdrami, sądziła, że powinien być zadowolony, właściwie wręcz zaszczycony, że cieszy się na to spotkanie, otrzymując propozycję pracy dla Tordenskioldów, w ich prywatnym domu, z ich dziećmi, nie byle kim, nie przeciętnymi uczniami, których nie wyróżniało absolutnie nic i zapewne tyle też mieli osiągnąć w życiu - nic lub bardzo niewiele. Wydawała się spokojna i pewna, wierząc, że muzyk traktuje to jako szansę, skoro nie występował już na deskach wielkich scen, ciesząc się sławą i chwałą, co za tym zaś szło - brzękiem złotych talarów runicznych. Mogła zwrócić się do wielu wybitnych nauczycieli muzyki, doświadczonych w pracy z dziećmi, posiadających referencje pedagogów; napisała zaś do niego.
- Prawda? - odparła krótko, ucinając dyskusję o fortepianie, na który spojrzała z czułością; wyblakła jakby w jasnych oczach, uśmiech przygasł na moment, stając się bardziej kwaśny. Obecność dzieła śniących w tym domu należała do rzadkości. Dużych rzadkości. Stosunek Tordenskioldów, klanu Hallströmów, z którego się wywodziła, do śniących nie był żadną tajemnicą, wszyscy, którzy mieli choć niewielkie pojęcie o magicznych klanach i orientowali się nieco w politycznych zawiłościach, wiedzieli, że spoglądali na śniących niechętnie i był to wyjątkowy eufemizm. Fortepian Halvard otrzymał jednak w prezencie, od drogiego, wieloletniego przyjaciela, niegrzecznym byłoby więc go nie przyjąć. Czuła jedynie ciekawość co determinowało wybór Olafa, skoro wiedział o ich podejściu do śniących doskonale. Przemijała, gdy mąż siadał przy fortepianie; wbrew podejrzeniom Maurisa nie kaleczył klawiszy, fałszując nieznośnie. Nie mógł równać się, oczywiście, z kimś, kto muzyce poświęcił całe życie, lecz grał tak dobrze, że słuchała go z prawdziwą przyjemnością - a uczucia względem niego każdą melodię czynił jeszcze piękniejszą.
- Och, doskonale! - ucieszyła się szczerze, splatając dłonie przed sobą w radosnym geście, jakby podarował jej bukiet goździków. - Oczywiście nauka gry na skrzypcach byłaby priorytetem, lecz moje pytanie brzmi zatem czy czułby się pan gotowy, aby nauczyć naszego syna podstaw gry także i na fortepianie? - spytała z ciekawością, w nadziei, że chwilowo uniknie poszukiwań kolejnego nauczyciela. Dałoby to Ragnvaldowi pewną możliwość wyboru, którego jako jedynego brakowało w życiu jednostek takich jak oni. - Tak, panie Roinestad, pozwoliłam sobie zasięgnąć informacji jakie posiada pan wykształcenie, gdyby nie ono, nie wystosowałabym zaproszenia - przytaknęła grzecznym tonem, uśmiechnąwszy się znów nieprzewrotnie, jakby wiedziała o nim o wiele więcej niż w rzeczywistości, jakby poznała jego najskrytsze tajemnice. W spojrzeniu niemal nienaturalnie jasnych oczu było coś przenikliwego. - Zgadzam się z panem. Mówi się, że ci, którzy nie potrafią, to uczą. Oczywiście jest to powiedzenie bardzo krzywdzące dla wielu wybitnych nauczycieli, których szanuję i nie podważam ich kompetencji, niezaprzeczalnie jednak jest w nim nieco prawdy. - W pewnym sensie kategoryzowała nauczycieli. Na tych, którzy byli stworzeni, aby stać się mentorem kolejnego pokolenia i na tych, którzy, tak jak mówił Mauris, nie mieli odwagi lub talentu, by osiągnąć prawdziwy sukces. W niektórych przypadkach brakowało środków, w innych cierpliwości, w jeszcze innych na przeszkodzie stawała choroba lub inne zdarzenia losowe. Tak jak w przypadku skrzypka, co sam przyznał; na jej wspomnienie na twarzy Dahlii pojawił się współczujący wyraz, wyćwiczony tak doskonale, że niemal prawdziwie szczery. - Niezwykle przykro mi to słyszeć. Mam jednak nadzieję, że nie czyni ona pana egzystencji bardzo bolesną i doskwierającą - wyrzekła troskliwym tonem, obracając w palcach filiżankę z herbatą; miała raczej nadzieję, że jego choroba nie utrudni mu przekazywania wiedzy innym, że nie będzie odwoływał lekcji i przyłoży się do nauczania. Za prawdziwe zaangażowanie mogła odwdzięczyć się ciężką sakiewką runicznych talarów.
Wspomnienie o bogach, przeznaczeniu wydawało się być tym, co pani Tordenskiold pragnęła usłyszeć. Wychowując się w Sanktuarium, siedzibie klanu Hallström, wiarę w Dziewięć Światów przyjmowała za pewnik, zaś wolę bożą - za świętość. Na te słowa pochyliła głowę, mrużąc powieki, jakby pragnęła się z nim zgodzić w stu procentach.
- Czy myślał już pan o tym jak poprowadzić lekcje? Od czego zacząć? - pytała dalej. Wiedziała jakie miał wykształcenie, czytała o jego występach i talencie, słowa spisane przez krytyków i znawców muzyki, lecz nie oznaczało to jeszcze, że nie zamierzała pytać o nic i ot tak dać mu tę posadę.
- Prawda? - odparła krótko, ucinając dyskusję o fortepianie, na który spojrzała z czułością; wyblakła jakby w jasnych oczach, uśmiech przygasł na moment, stając się bardziej kwaśny. Obecność dzieła śniących w tym domu należała do rzadkości. Dużych rzadkości. Stosunek Tordenskioldów, klanu Hallströmów, z którego się wywodziła, do śniących nie był żadną tajemnicą, wszyscy, którzy mieli choć niewielkie pojęcie o magicznych klanach i orientowali się nieco w politycznych zawiłościach, wiedzieli, że spoglądali na śniących niechętnie i był to wyjątkowy eufemizm. Fortepian Halvard otrzymał jednak w prezencie, od drogiego, wieloletniego przyjaciela, niegrzecznym byłoby więc go nie przyjąć. Czuła jedynie ciekawość co determinowało wybór Olafa, skoro wiedział o ich podejściu do śniących doskonale. Przemijała, gdy mąż siadał przy fortepianie; wbrew podejrzeniom Maurisa nie kaleczył klawiszy, fałszując nieznośnie. Nie mógł równać się, oczywiście, z kimś, kto muzyce poświęcił całe życie, lecz grał tak dobrze, że słuchała go z prawdziwą przyjemnością - a uczucia względem niego każdą melodię czynił jeszcze piękniejszą.
- Och, doskonale! - ucieszyła się szczerze, splatając dłonie przed sobą w radosnym geście, jakby podarował jej bukiet goździków. - Oczywiście nauka gry na skrzypcach byłaby priorytetem, lecz moje pytanie brzmi zatem czy czułby się pan gotowy, aby nauczyć naszego syna podstaw gry także i na fortepianie? - spytała z ciekawością, w nadziei, że chwilowo uniknie poszukiwań kolejnego nauczyciela. Dałoby to Ragnvaldowi pewną możliwość wyboru, którego jako jedynego brakowało w życiu jednostek takich jak oni. - Tak, panie Roinestad, pozwoliłam sobie zasięgnąć informacji jakie posiada pan wykształcenie, gdyby nie ono, nie wystosowałabym zaproszenia - przytaknęła grzecznym tonem, uśmiechnąwszy się znów nieprzewrotnie, jakby wiedziała o nim o wiele więcej niż w rzeczywistości, jakby poznała jego najskrytsze tajemnice. W spojrzeniu niemal nienaturalnie jasnych oczu było coś przenikliwego. - Zgadzam się z panem. Mówi się, że ci, którzy nie potrafią, to uczą. Oczywiście jest to powiedzenie bardzo krzywdzące dla wielu wybitnych nauczycieli, których szanuję i nie podważam ich kompetencji, niezaprzeczalnie jednak jest w nim nieco prawdy. - W pewnym sensie kategoryzowała nauczycieli. Na tych, którzy byli stworzeni, aby stać się mentorem kolejnego pokolenia i na tych, którzy, tak jak mówił Mauris, nie mieli odwagi lub talentu, by osiągnąć prawdziwy sukces. W niektórych przypadkach brakowało środków, w innych cierpliwości, w jeszcze innych na przeszkodzie stawała choroba lub inne zdarzenia losowe. Tak jak w przypadku skrzypka, co sam przyznał; na jej wspomnienie na twarzy Dahlii pojawił się współczujący wyraz, wyćwiczony tak doskonale, że niemal prawdziwie szczery. - Niezwykle przykro mi to słyszeć. Mam jednak nadzieję, że nie czyni ona pana egzystencji bardzo bolesną i doskwierającą - wyrzekła troskliwym tonem, obracając w palcach filiżankę z herbatą; miała raczej nadzieję, że jego choroba nie utrudni mu przekazywania wiedzy innym, że nie będzie odwoływał lekcji i przyłoży się do nauczania. Za prawdziwe zaangażowanie mogła odwdzięczyć się ciężką sakiewką runicznych talarów.
Wspomnienie o bogach, przeznaczeniu wydawało się być tym, co pani Tordenskiold pragnęła usłyszeć. Wychowując się w Sanktuarium, siedzibie klanu Hallström, wiarę w Dziewięć Światów przyjmowała za pewnik, zaś wolę bożą - za świętość. Na te słowa pochyliła głowę, mrużąc powieki, jakby pragnęła się z nim zgodzić w stu procentach.
- Czy myślał już pan o tym jak poprowadzić lekcje? Od czego zacząć? - pytała dalej. Wiedziała jakie miał wykształcenie, czytała o jego występach i talencie, słowa spisane przez krytyków i znawców muzyki, lecz nie oznaczało to jeszcze, że nie zamierzała pytać o nic i ot tak dać mu tę posadę.
FAMILY, DUTY, HONOR
Bezimienny
Re: 17.12.2000 – Pokój muzyczny – D. Tordenskiold & Bezimienny: M. Roinestad Nie 25 Sie - 20:37
Miał sięgać bogom, zamiast tego został sprowadzony do ziemii, przykuty łańcuchami, przybity zardzewiałymi gwoździami, skazany na zwyczajność. Mimo całego uczucia zażenowania - tego, że praktyczne musiał błagać panią Tordenskiold o pracę, z funduszami kurczącymi się coraz dotkliwiej, marnymi oszczędnościami zbieranymi przez ostatnie lata, które Midgard pochłaniał z zatrważającą łapczywością - nie wątpił, że członkowie znamienitego rodu będą dla niego nie lada stronnikiem, nieważne jak dotkliwe będą pierwsze dni, a nawet miesiące pracy. Mogła zwrócić się do kogokolwiek innego, większych nazwisk, bardziej doświadczonych osób, którym z pewnością piastowanie podobnej posady przyszłoby jak dar złożony w ich ręce przez bogów. Nie zamierzał więc odmawiać.
Nigdy nie potrafiłby zapomnieć o swoim pierwszym nauczycielu, choć w jego głowie to sformułowanie przybierało o zupełnie inne znaczenie - nie było w nim nic luksusowego, co mogłoby przywrzeć do przywileju równego pozycji, o którą właśnie się starał. Nie zajmował się muzyką - już nie zawodowo - zarabiał w zakładzie starego Ottona, był starym przyjacielem matki jeszcze z czasów młodości. Przywitał go któregoś razu, siedząc nonszalancko przy kuchennym stole, odtrącając popiół z papierosa do mosiężnej papierośnicy i mierząc chłopaka niemal pobłażliwym spojrzeniem. Fałszowaliście zeszłej środy, rzekł, zanim siedząca naprzeciwko matka zdążyła obrócić się w kierunku syna i jakkolwiek ich sobie przedstawić. Pozostali to beznadziejne przypadki, ale z ciebie... z ciebie będą jeszcze ludzie, dokończył, zaciągając się dymem. Nawiązywał do któregoś z koncertów szkolnej orkiestry - jak wraz z biegiem lat dowiedział się Mauris, jego syn grał na klarnecie, ale ojciec dość szybko wyperswadował na nim zmianę zainteresowań, podobno nieszczęśliwie młodzieniec nie miał krztyny talentu ani słuchu - kontaktując się z Maarte kilka dni później, wystosowując ofertę za marne kilka talarów, której nie sposób było odmówić. Był skrzypkiem, zaczął swoją karierę tuż po wojnie, grał w wystarczającej liczbie orkiestr, żeby uchodzić za muzyka. Potem coś się stało, nigdy nie wyjaśnił co, nie powiedział jak z koncertów po całej Europie wylądował w Hammerfest ledwo wiążąc koniec z końcem.
Spotykali się we wtorki, środy i piątki, czasem niedziele, jeśli Inar nie miał wtedy zmiany. Nauczył go cierpliwości, opanowania w momencie, gdy chwytał za instrument. Determinacji, bo tylko determinacją i ciężką pracą Mauris miał szansę cokolwiek osiągnąć i choć jego buzia nadal była zaokrąglona dziecięcymi kształtami, to dorósł pod wpływem Ingara o dwie dekady wprzód. Nauczył go jak się otworzyć - uwolnić duszę, wpuścić ją prosto pomiędzy struny, w drewno i metal instrumentu - jak grać całym sobą, każdą niepierzoną jeszcze wtedy emocją, kształtując go z surowej gliny na przyszłego muzyka. Wielkiego muzyka.
- Owszem, jak najbardziej - przytaknął. Znał i takich, którzy mimo talentu najzwyczajniej pod słońcem nie mieli wystarczających środków, ani nawet chęci, by oddać się całkowicie fachowi. Muzyka zawsze miała być najważniejsza - stać nad żoną, matką i kochanką, odbierać sen z powiek, kręcić się wokół osi bytu. Muzyka była poświęceniem. Nie każdy był zdolny oddać ofiarę z własnego życia, by praktykować ją tak jak należy, najczęściej szukając dla siebie innej alternatywy. Nauczyciel - wystarczająco blisko, ale i dojmująco daleko.
- Radzę sobie doskonale poza sceną. - Jego brwi poruszyły się nieznacznie, wciąż nie był to temat, po którym lawirował z ochotą ani pewnością siebie. Nadal ranił go dotkliwie, w pewnie sposób upokarzał, więc porzucił dalsze próby usprawiedliwiania się.
- Najpierw będę musiał ich poznać - wyjaśnił, splatając dłonie. Jego rysy twarzy się wyostrzyły, przez chwilę milczał układając w głowie odpowiedni korowód słów, jakie powinien wypowiedzieć. - Powinienem zacząć od oceny ich poziomu umiejętności, żeby odpowiednio dostosować i zindywidualizować dalszy program. - Nadal nie był całkowicie pewny, czy pociechy Tordenskioldów zasięgały wcześniej prawdziwych lekcji. - Oprócz samej gry, poświęcimy czas na kształcenie słuchu, rozwijanie dyspozycji i ekspresji muzycznej - dodał po chwili, wbijając wzrok w kobietę. - Oczywiście, jeśli pragnie pani dodać coś ze swojej strony, przyjmę wszelkie sugestie. Mogę także sporządzić szczegółowy plan do pani wglądu, jeśli to potrzebne.
Mauris i Dahlia z tematu
Nigdy nie potrafiłby zapomnieć o swoim pierwszym nauczycielu, choć w jego głowie to sformułowanie przybierało o zupełnie inne znaczenie - nie było w nim nic luksusowego, co mogłoby przywrzeć do przywileju równego pozycji, o którą właśnie się starał. Nie zajmował się muzyką - już nie zawodowo - zarabiał w zakładzie starego Ottona, był starym przyjacielem matki jeszcze z czasów młodości. Przywitał go któregoś razu, siedząc nonszalancko przy kuchennym stole, odtrącając popiół z papierosa do mosiężnej papierośnicy i mierząc chłopaka niemal pobłażliwym spojrzeniem. Fałszowaliście zeszłej środy, rzekł, zanim siedząca naprzeciwko matka zdążyła obrócić się w kierunku syna i jakkolwiek ich sobie przedstawić. Pozostali to beznadziejne przypadki, ale z ciebie... z ciebie będą jeszcze ludzie, dokończył, zaciągając się dymem. Nawiązywał do któregoś z koncertów szkolnej orkiestry - jak wraz z biegiem lat dowiedział się Mauris, jego syn grał na klarnecie, ale ojciec dość szybko wyperswadował na nim zmianę zainteresowań, podobno nieszczęśliwie młodzieniec nie miał krztyny talentu ani słuchu - kontaktując się z Maarte kilka dni później, wystosowując ofertę za marne kilka talarów, której nie sposób było odmówić. Był skrzypkiem, zaczął swoją karierę tuż po wojnie, grał w wystarczającej liczbie orkiestr, żeby uchodzić za muzyka. Potem coś się stało, nigdy nie wyjaśnił co, nie powiedział jak z koncertów po całej Europie wylądował w Hammerfest ledwo wiążąc koniec z końcem.
Spotykali się we wtorki, środy i piątki, czasem niedziele, jeśli Inar nie miał wtedy zmiany. Nauczył go cierpliwości, opanowania w momencie, gdy chwytał za instrument. Determinacji, bo tylko determinacją i ciężką pracą Mauris miał szansę cokolwiek osiągnąć i choć jego buzia nadal była zaokrąglona dziecięcymi kształtami, to dorósł pod wpływem Ingara o dwie dekady wprzód. Nauczył go jak się otworzyć - uwolnić duszę, wpuścić ją prosto pomiędzy struny, w drewno i metal instrumentu - jak grać całym sobą, każdą niepierzoną jeszcze wtedy emocją, kształtując go z surowej gliny na przyszłego muzyka. Wielkiego muzyka.
- Owszem, jak najbardziej - przytaknął. Znał i takich, którzy mimo talentu najzwyczajniej pod słońcem nie mieli wystarczających środków, ani nawet chęci, by oddać się całkowicie fachowi. Muzyka zawsze miała być najważniejsza - stać nad żoną, matką i kochanką, odbierać sen z powiek, kręcić się wokół osi bytu. Muzyka była poświęceniem. Nie każdy był zdolny oddać ofiarę z własnego życia, by praktykować ją tak jak należy, najczęściej szukając dla siebie innej alternatywy. Nauczyciel - wystarczająco blisko, ale i dojmująco daleko.
- Radzę sobie doskonale poza sceną. - Jego brwi poruszyły się nieznacznie, wciąż nie był to temat, po którym lawirował z ochotą ani pewnością siebie. Nadal ranił go dotkliwie, w pewnie sposób upokarzał, więc porzucił dalsze próby usprawiedliwiania się.
- Najpierw będę musiał ich poznać - wyjaśnił, splatając dłonie. Jego rysy twarzy się wyostrzyły, przez chwilę milczał układając w głowie odpowiedni korowód słów, jakie powinien wypowiedzieć. - Powinienem zacząć od oceny ich poziomu umiejętności, żeby odpowiednio dostosować i zindywidualizować dalszy program. - Nadal nie był całkowicie pewny, czy pociechy Tordenskioldów zasięgały wcześniej prawdziwych lekcji. - Oprócz samej gry, poświęcimy czas na kształcenie słuchu, rozwijanie dyspozycji i ekspresji muzycznej - dodał po chwili, wbijając wzrok w kobietę. - Oczywiście, jeśli pragnie pani dodać coś ze swojej strony, przyjmę wszelkie sugestie. Mogę także sporządzić szczegółowy plan do pani wglądu, jeśli to potrzebne.
Mauris i Dahlia z tematu