18.06.2001 – Pracownia tatuażu „Złota Ćma” – A. Hallberg & V. Cortés da Barros
2 posters
Vaia Cortés da Barros
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
18.06.2001
Powrót do pracy był całkiem przyjemny, przede wszystkim chyba dlatego, że nic specjalnego się nie wydarzyło, nikt nie świrował i nikt nie odwalił niczego głupiego. Poza oczywiście nią samą, ale z tym wystarczyło, że Einar wiedział. W pracy nie musieli, niech im wystarczy, że miała całkiem dobry humor, nie zrzędziła i nie wyzłośliwiała się na Gurrze. Nawet mu odpuściła, co nie znaczyło, że nie posyłała mu spojrzeń. Ale ogólnie, była zadowolona z życia. Gryzło ją tylko jedno, wszystkie karteczki od Alexa, na które nie odpisała, mając przerwę w życiorysie. Odpisywanie po takim czasie byłoby... lekceważące. Niemiłe. W ogóle dające vibe, którego Alexowi dawać nie zamierzała i nie chciała. Wisiała mu wyjaśnienia, raz że za odwołane spotkanie, a dwa że zniknięcie. I zdecydowanie chciała i powinna zrobić to osobiście. Poprzedniego dnia i tak nie miałaby jak do niego wpaść, jeden problem na raz. Ale dzisiaj po pracy... W końcu jeśli dobrze kojarzyła nie zmienił godzin funkcjonowania salonu. No i oczywiście przecież nie mogłaby wpaść z pustymi rękami, także jej kolorowa torba była wypełniona odpowiednimi przedmiotami przekupstwa. Tatuaż był wygojony, więc mogła szaleć. Z nadzieją że rytuał nie rozwalił wzoru.
Wyprysnęła z siedziby Kruczej Straży natychmiast po zakończeniu swojego dyżuru. Nawet nie przebrała się w normalne ciuchy, tylko nadal ubrana w mundur skierowała się wprost do salonu tatuażu Alexa, mając nadzieję, że dobrze wycelowała godziny i że zdąży go tam złapać. W innym wypadku będzie musiała poczekać do następnego dnia, a i nawet wtedy nie było pewności, że jej się uda. A adresu Hallberga nadal nie znała, żeby zaskoczyć go w domu...
Jedyne, co zrobiła ze swoim wyglądem, to podkreśliła oczy, jak zawsze zresztą, mocniejszymi, czarnymi kreskami, by wydawały się większe. Burza loków i tak była nie do okiełznania, mogły więc zostać rozpuszczone, a mundur to w końcu mundur. Nawet nieuszkodzony. Nie miała większego pojęcia, czego może spodziewać się po reakcji niedźwiedzia. Pewnie będzie na nią zły albo rozczarowany albo nawet obie opcje na raz i będzie miał rację. Kijowo wyszło, wiedziała o tym bardzo dobrze. Może nawet przez chwilę zastanowiła się, czy nie zawrócić, ale wygrała zwyczajna, ludzka tęsknota. Zresztą kot też za nim tęsknił. Za jego obecnością i towarzystwem.
Zapalone w pracowni światło mówiło, że udało jej się zdążyć. Wsunęła się przez drzwi, bezszelestnie jak to kot, obserwując, gdzie znajdował się właściciel przybytku. Odwiesiła na wieszak torbę i płaszcz i ruszyła wgłąb, znajdując Hallberga tyłem do siebie na fotelu, chyba próbującego rozluźnić zastałe mięśnie od pochylania się nad wzorem. Uśmiechnęła się delikatnie do siebie i po prostu, tak zwyczajnie, podeszła do niego od tyłu i wtuliła się w jego plecy, wciskając nos pomiędzy ramię a szyję mężczyzny.
- Boa noite. - przywitała się miękko, zaciągając jego zapachem. Esteban pachniał jak dom. Jak rodzina. Alex... Alex pachniał w jakiś inny sposób. Nieokreślony, ale cholernie dobry. Znowu się zaciągnęła, zanim wymruczała kolejne słowa, owijając ręce dookoła berserka. - Stęskniłam się. - dodała całkowicie wprost i szczerze, bez bawienia się w głupie podchody i udawanie, że wcale nie brakowało jej towarzystwa i ogólnie obecności Hallberga. - Przepraszam, że nie odpisywałam na wiewióry, byłam poza zasięgiem i dopiero wczoraj wróciłam. Odpisanie ci wtedy na wiewióra uznałam za dosyć… lekceważące, więc po prostu przyszłam. I jestem. - trochę niechętnie odsunęła się od jego pleców, by okrążyć fotel i ustawić się w polu widzenia Alexa, opierając tyłkiem o stół.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Alexander Hallberg
Re: 18.06.2001 – Pracownia tatuażu „Złota Ćma” – A. Hallberg & V. Cortés da Barros Nie 21 Kwi - 19:12
Alexander HallbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Ankarede, Szwecja
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : berserker
Zawód : konsultant Kruczej Straży w zakresie wywiadu, tatuator
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź brunatny
Atuty : wiking (I), odporny (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 13 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 14 / wiedza ogólna: 5
Najpierw sądził, że coś się stało – że miała wypadek, a on przecież nie był jej wystarczająco bliskim, by uważała go za jedną z osób pierwszego kontaktu. Potem przeszło mu przez myśl, że może po prostu zraził ją do siebie ostatnio – co byłoby zrozumiałe i uzasadniało nie tylko obecne milczenie Vai, ale też te przekładanie ich ostatnich wyjść, które finalnie w ogóle nie doszły do skutku, z różnych względów. Podejrzewał, że Barros może po prostu potrzebuje czasu. Wreszcie jednak doszedł do wniosku, że może zwyczajnie...
Może po prostu nie chciała mieć z nim więcej do czynienia. Miała prawo.
Nawet jednak siląc się na wyrozumiałość, nawet rozumiejąc, że ostatnim razem w górach faktycznie mógł przesadzić – nawet mimo tego nie potrafił nie być zły. Nie potrafił od tak pogodzić się z faktem, że Vaia zwyczajnie go olała i że nie stać jej było nawet na jeden, krótki list. List, na który Hallberg uważał, że zasługiwał. Zrozumiałby odrzucenie. Zrozumiałby, gdyby Wysłanniczka stwierdziła po prostu, że... To tyle. Nie podobałoby mu się, ale zrozumiałby.
Teraz natomiast ani nie rozumiał, ani nie lubił tego, gdzie się znaleźli. Gdzie on się znalazł. Przez ostatni czas – nawet, jeśli nie było go dużo – zdążył się z Vaią oswoić. Przyzwyczaić do niej. W jakimś sensie stała się stałym elementem jego codzienności – codzienności, która teraz zaczynała się rozpadać, bo... Nie wiedział, czemu dokładnie.
Nie rozumiał.
W efekcie był rozdrażniony. To z kolei sprawiało, że musiał się bardziej pilnować – a to drażniło go jeszcze bardziej. Błędne koło. Eliksiry uspokajające pił w tym momencie jak herbatę, miesięczny zapas buteleczek topniał w oczach. Do domu wracał późno, ale wracał, bez słowa dołączając do Pii w jej łóżku, trzymając ją przy sobie nierzadko dość mocno, by zostawić na jej ciele siniaki, wdychając jej zapach głęboko, całymi haustami, bo tylko tak potrafił się uspokoić.
A potem znów szedł do pracy, znów zabawiał klientów żartami, tworzył kolejne szkice na papierze i na skórze, obserwował trzy szczury harcujące w klatce na tyłach pracowni. I nie myślał – bo zwyczajnie nie mógł. Nie chciał.
Wciąż było stosunkowo wcześnie, gdy pożegnał ostatniego klienta, uprzątnął stanowisko i zaszył się w jednym z pomieszczeń na zapleczu. Masa pustych kartek mieszała się na blacie biurka z tymi, na których zdążył stworzyć już pierwsze szkice nowych wzorów czy ilustracji, które zamierzał zawiescić potem na ścianach pracowni. Ołówki, węgiel, różnokolorowe tusze – można było w tym przebierać, grzebiąc w trzech dosyć sporych organizerach rozstawionych na blacie. Sięgając po kolejne przybory, Alex nawet nie unosił wzroku znad szkicu, nad którym pracował – prostował się tylko po to, by raz na jakiś czas zerknąć na figurkę postawioną gdzieś między tymi wszystkimi papierami. Uroczo kolorowy, porcelanowy zwierzak był jakąś niedorobioną krzyżówką trzmiela z motylem – tak powiedziałby Alex, gdyby miał w jakikolwiek sposób zaklasyfikować ten pokraczny kształt. Pia upolowała tę pierdółkę na jednym z bazarków ze starociami i przemalowała, zastępując nudny beż i szarości całą feerią pastelowych kolorów. Dotąd figurka stała u niej w sypialni – odkąd jednak Hallberg był wyraźnie wściekły, Pia dała mu ją jako swego rodzaju kotwicę, coś na co mógł spojrzeć, dotknąć, by wziąć swoje nerwy na wodze.
Nie działało tak dobrze, jak towarzystwo bliźniaczki, dość jednak, by Alex nie rozniósł wszystkiego na strzępy.
Pomieszczenia od głównej sali nie odgradzały żadne drzwi, mimo tego Hallberg nie był świadom towarzystwa aż do chwili, gdy Vaia była już niemal tuż za jego plecami. Berserk rozprostowywał się właśnie z sapnięciem – wzrok znów prześlizgnął mu sie po kolorowej figurce – gdy nozdrza podrażnił mu znajomy zapach perfum, a po plecach rozlało się ciepło przytulonego do nich ciała.
Spiął się, choć wcale nie chciał. Uśmiechnął się krzywo, zaśmiał krótko, bez faktycznego rozbawienia – choć zupełnie nie tak chciał się przywitać.
Nie próbował się od Vai uwolnić, nie powiedział jednak nic aż do chwili, gdy Wysłanniczka zaczęła się tłumaczyć – i pojawiła się w polu jego widzenia, wspierając o biurko. Dopiero wtedy odchylił się bardziej na fotelu, rozparł w nim jak cholerny król – bo był nim, tu, w tej pracowni, zdecydowanie był królem – i splótł ręce na piersi, spoglądając na Vaię uważnie.
W zielonych oczach płonął ogień.
- Co tu robisz? – spytał krótko, jakby zupełnie nie słyszał jej poprzednich słów.
Słyszał. Po prostu niewiele dla niego w tej chwili znaczyło. Może tylko tęsknota, do której się przyznała – ona może coś znaczyła. Hallberg nie był jednak pewien, czy sam chciał nadawać jej jakieś znaczenie. Chyba nie. Dzisiaj – chyba nie.
Nie raczył wstać ani na początku, ani potem. Nie zdecydował się też na żaden komentarz samych wyjaśnień Vai. Bo i co miał powiedzieć? Że rozumiał? No nie, właśnie nie rozumiał. Że jedno, krótkie zdanie – pojedyncza, zwięzła, oschła nawet odpowiedź na którykolwiek z jego listów, które wysłał do niej jak ostatni desperat – że to by naprawdę wystarczyło, by pojął, że Vaia potrzebuje czasu? Nie widział powodu, dlaczego miałby to mówić. Przecież i tak było już po wszystkim. Może więc powinien przyznać, że też się stęsknił? Mógłby. Tylko, że nie chciał.
W efekcie odsunął się tylko trochę na fotelu, by móc wygodniej objąć ją wzrokiem. Prześlizgnął się po jej niesfornych lokach i mundurze z niewzruszoną miną, choć pod żebrami coś drgnęło mu lekko. Znów spojrzał w jej kocie oczy – i czekał.
- Poważnie, Vaia. Po co tu jesteś? – powtórzył prosto.
Tęsknota nie była dla niego argumentem, skoro wcześniej nie zasługiwał nawet na jedno proste wyjaśnienie. Przeprosiny mu nie wystarczały, skoro wcześniej tak łatwo przyszło jej zapomnieć o jego istnieniu. Nie był pamiętliwy, bardzo wiele umiał zrozumieć – ale nie należał do tych, którzy pozwolą traktować się jak rzecz. Zabawkę, po którą sięga się, gdy jest się znudzonym i odstawia na półkę bez słowa, gdy nie był już potrzebny.
Może po prostu nie chciała mieć z nim więcej do czynienia. Miała prawo.
Nawet jednak siląc się na wyrozumiałość, nawet rozumiejąc, że ostatnim razem w górach faktycznie mógł przesadzić – nawet mimo tego nie potrafił nie być zły. Nie potrafił od tak pogodzić się z faktem, że Vaia zwyczajnie go olała i że nie stać jej było nawet na jeden, krótki list. List, na który Hallberg uważał, że zasługiwał. Zrozumiałby odrzucenie. Zrozumiałby, gdyby Wysłanniczka stwierdziła po prostu, że... To tyle. Nie podobałoby mu się, ale zrozumiałby.
Teraz natomiast ani nie rozumiał, ani nie lubił tego, gdzie się znaleźli. Gdzie on się znalazł. Przez ostatni czas – nawet, jeśli nie było go dużo – zdążył się z Vaią oswoić. Przyzwyczaić do niej. W jakimś sensie stała się stałym elementem jego codzienności – codzienności, która teraz zaczynała się rozpadać, bo... Nie wiedział, czemu dokładnie.
Nie rozumiał.
W efekcie był rozdrażniony. To z kolei sprawiało, że musiał się bardziej pilnować – a to drażniło go jeszcze bardziej. Błędne koło. Eliksiry uspokajające pił w tym momencie jak herbatę, miesięczny zapas buteleczek topniał w oczach. Do domu wracał późno, ale wracał, bez słowa dołączając do Pii w jej łóżku, trzymając ją przy sobie nierzadko dość mocno, by zostawić na jej ciele siniaki, wdychając jej zapach głęboko, całymi haustami, bo tylko tak potrafił się uspokoić.
A potem znów szedł do pracy, znów zabawiał klientów żartami, tworzył kolejne szkice na papierze i na skórze, obserwował trzy szczury harcujące w klatce na tyłach pracowni. I nie myślał – bo zwyczajnie nie mógł. Nie chciał.
Wciąż było stosunkowo wcześnie, gdy pożegnał ostatniego klienta, uprzątnął stanowisko i zaszył się w jednym z pomieszczeń na zapleczu. Masa pustych kartek mieszała się na blacie biurka z tymi, na których zdążył stworzyć już pierwsze szkice nowych wzorów czy ilustracji, które zamierzał zawiescić potem na ścianach pracowni. Ołówki, węgiel, różnokolorowe tusze – można było w tym przebierać, grzebiąc w trzech dosyć sporych organizerach rozstawionych na blacie. Sięgając po kolejne przybory, Alex nawet nie unosił wzroku znad szkicu, nad którym pracował – prostował się tylko po to, by raz na jakiś czas zerknąć na figurkę postawioną gdzieś między tymi wszystkimi papierami. Uroczo kolorowy, porcelanowy zwierzak był jakąś niedorobioną krzyżówką trzmiela z motylem – tak powiedziałby Alex, gdyby miał w jakikolwiek sposób zaklasyfikować ten pokraczny kształt. Pia upolowała tę pierdółkę na jednym z bazarków ze starociami i przemalowała, zastępując nudny beż i szarości całą feerią pastelowych kolorów. Dotąd figurka stała u niej w sypialni – odkąd jednak Hallberg był wyraźnie wściekły, Pia dała mu ją jako swego rodzaju kotwicę, coś na co mógł spojrzeć, dotknąć, by wziąć swoje nerwy na wodze.
Nie działało tak dobrze, jak towarzystwo bliźniaczki, dość jednak, by Alex nie rozniósł wszystkiego na strzępy.
Pomieszczenia od głównej sali nie odgradzały żadne drzwi, mimo tego Hallberg nie był świadom towarzystwa aż do chwili, gdy Vaia była już niemal tuż za jego plecami. Berserk rozprostowywał się właśnie z sapnięciem – wzrok znów prześlizgnął mu sie po kolorowej figurce – gdy nozdrza podrażnił mu znajomy zapach perfum, a po plecach rozlało się ciepło przytulonego do nich ciała.
Spiął się, choć wcale nie chciał. Uśmiechnął się krzywo, zaśmiał krótko, bez faktycznego rozbawienia – choć zupełnie nie tak chciał się przywitać.
Nie próbował się od Vai uwolnić, nie powiedział jednak nic aż do chwili, gdy Wysłanniczka zaczęła się tłumaczyć – i pojawiła się w polu jego widzenia, wspierając o biurko. Dopiero wtedy odchylił się bardziej na fotelu, rozparł w nim jak cholerny król – bo był nim, tu, w tej pracowni, zdecydowanie był królem – i splótł ręce na piersi, spoglądając na Vaię uważnie.
W zielonych oczach płonął ogień.
- Co tu robisz? – spytał krótko, jakby zupełnie nie słyszał jej poprzednich słów.
Słyszał. Po prostu niewiele dla niego w tej chwili znaczyło. Może tylko tęsknota, do której się przyznała – ona może coś znaczyła. Hallberg nie był jednak pewien, czy sam chciał nadawać jej jakieś znaczenie. Chyba nie. Dzisiaj – chyba nie.
Nie raczył wstać ani na początku, ani potem. Nie zdecydował się też na żaden komentarz samych wyjaśnień Vai. Bo i co miał powiedzieć? Że rozumiał? No nie, właśnie nie rozumiał. Że jedno, krótkie zdanie – pojedyncza, zwięzła, oschła nawet odpowiedź na którykolwiek z jego listów, które wysłał do niej jak ostatni desperat – że to by naprawdę wystarczyło, by pojął, że Vaia potrzebuje czasu? Nie widział powodu, dlaczego miałby to mówić. Przecież i tak było już po wszystkim. Może więc powinien przyznać, że też się stęsknił? Mógłby. Tylko, że nie chciał.
W efekcie odsunął się tylko trochę na fotelu, by móc wygodniej objąć ją wzrokiem. Prześlizgnął się po jej niesfornych lokach i mundurze z niewzruszoną miną, choć pod żebrami coś drgnęło mu lekko. Znów spojrzał w jej kocie oczy – i czekał.
- Poważnie, Vaia. Po co tu jesteś? – powtórzył prosto.
Tęsknota nie była dla niego argumentem, skoro wcześniej nie zasługiwał nawet na jedno proste wyjaśnienie. Przeprosiny mu nie wystarczały, skoro wcześniej tak łatwo przyszło jej zapomnieć o jego istnieniu. Nie był pamiętliwy, bardzo wiele umiał zrozumieć – ale nie należał do tych, którzy pozwolą traktować się jak rzecz. Zabawkę, po którą sięga się, gdy jest się znudzonym i odstawia na półkę bez słowa, gdy nie był już potrzebny.
Vaia Cortés da Barros
Re: 18.06.2001 – Pracownia tatuażu „Złota Ćma” – A. Hallberg & V. Cortés da Barros Nie 21 Kwi - 21:56
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Czarne oczy Wysłanniczki jeszcze bardziej przypominały dwie, głębokie studnie, w których każdy nieostrożny mógł utonąć, jeśli zapatrzył się zbyt długo. Napięcie Alexa nie uszło jej uwadze, ale inaczej po prostu jej nie pasowało, zwyczajnie potrzebowała poczuć go przy sobie chociaż na chwilę. W tym nie było logiki, nie było jakiegoś wyjaśnienia, po prostu potrzebowała przy sobie Alexa. Nie kogokolwiek z brzegu, tylko po prostu Alexa. Znajomego, trochę chaotycznego niedźwiedzia, który wszedł w jej życie i po prostu w nim został. Chciała, by Alex w nim został. Ale najpierw musiała wyjaśnić to, czy tamto, pokazać swój punkt widzenia, powiedzieć, jak było, a nie jak wyglądało, że jest. Że czasem była głupia i popełniała błędy, ale gdy jej własny chaos już umilkł, to chciała je naprawić. Zaczynając właśnie od Hallberga, który z obcego stał się bliskim, ale wciąż potrzebował o wiele większej ilości wyjaśnień, a ona musiała bardziej zwracać uwagę na pewne rzeczy. I zamierzała to robić, o ile jej pozwoli.
Pewnie w innej sytuacji usiadłaby na jego biurku, czując się swobodnie i okazując to. Ale teraz Alex był zły, jego fascynująco zielone oko płonęło ogniem i Vaia nie była tym zaskoczona ani trochę. Nie zamierzała w jakikolwiek sposób negować, że wyszło bardzo źle i że to była jej wina, choć wcale tego nie chciała. Ale wtedy zrobiła bardzo dużo błędów, a teraz chciała to wszystko naprawić, o ile nadal chciał ją znać. Chyba chciał, skoro patrzył na nią i jeszcze jej nie wyrzucił. Sama Vaia natomiast stała w przeciwieństwie do niego, jakby chciała zajmować najmniej miejsca, niczym faktyczny kot. Nie dlatego że się bała, ale dlatego, że nie chciała prowokować niedźwiedzia, gdy jego złość była skierowana na nią. Gdyby wkurzał się na kogoś innego, to czemu nie, ale póki złościł się na nią, musiała stąpać ostrożnie, jak kot. Czarne oczy rozświetliły się kocim złotem, w płynny, miękki sposób, gdy pozwoliła sobie nie tłumić drugiej natury i być w pełni bardzo szczerym stworzeniem.
Co tu robisz?
Proste pytanie a jednak trudne. Jak mogła wyjaśnić mu swoją potrzebę? Jak mogła mu wyjaśnić swoje wcześniejsze rozchwianie, swoją tęsknotę i nagłe uświadomienie sobie, jak bardzo zagubiła się wśród tego świata? Dopiero powtórzenie pytania sprawiło, że potrząsnęła lekko głową, czując wzrok mężczyzny na sobie i nie ruszyła się z miejsca.
- Żeby przeprosić, to najpierw. Żeby wyjaśnić, to za chwilę. Żeby wytłumaczyć, że to wcale nie tak, że cię olałam, chociaż tak to wyglądało, masz pełne prawo tak sądzić i jestem w pełni tego świadoma. Jestem tutaj, bo tęskniłam. Bo mi zależy na tobie i na tej znajomości. Bo twoja obecność w moim życiu sprawia, że jestem trochę bardziej kompletna, choć mimo to nadal nie potrafię wypośrodkować pewnych rzeczy. Jestem tutaj, bo wiszę ci mnóstwo wyjaśnień i dlatego, że próbowałam udawać normalną przy tobie, bo pierwszy raz zaczęłam się obawiać braku akceptacji, chociaż do tej pory miałam ten fakt w czterech literach. I przede wszystkim jestem tu dlatego, bo wysyłałeś mu wiadomości, a mnie nie było, żeby na nie odpowiedzieć. Bo ostatnie trzy dni, od 13 czerwca, byłam nieprzytomna i odcięta od rzeczywistości, a do życia wróciłam w zasadzie wczoraj. - z trudem wróciłam. Tego jednak nie powiedziała Alexowi, to nie było w tej chwili istotne. Istotne było to, że miała wrócić wcześniej i nie powinna w ogóle dopuścić do takiej sytuacji, ale dopuściła. Gdyby siedział przed nią ktokolwiek inny, weszłaby mu na kolana, z tej perspektywy tłumacząc wszystko. Może na chwilę też zerknęła na niedbale rozłożone kolana berserka, ale nie miała prawa tego zrobić, mężczyzna był zły i to on powinien zdecydować, w którą stronę dalej chciał iść. Z nią czy bez niej.
- Tak, mogłabym odpisać wczoraj na twoje wiadomości, ale to byłoby lekceważące. Dla ciebie. Po takim czasie mogłam więc tylko przyjść osobiście. I wyjaśnić, szerzej, co i dlaczego. Jeżeli chcesz. Bo równie dobrze możesz uznać teraz, że to była przesada i wolisz, żebym wyszła w pizdu. Byłoby to nawet całkiem zrozumiałe, chociaż pewnie byłoby mi przykro. Ale ciebie zraniłam, chociaż nie chciałam. Więc - zrozumiem. - rozłożyła lekko ramiona, a potem ułożyła ręce na biurku, opierając się o nie wygodniej. Czekała na decyzję Alexa, obserwowała go, starając się nie prowokować wzrokiem, choć nie umiała się powstrzymać, by nie patrzyć w jego zielone oczy. Za bardzo ją przyciągały, cały Alex ją przyciągał. I czuła się potwornie źle z myślą, że mogłaby to zaprzepaścić.
Pewnie w innej sytuacji usiadłaby na jego biurku, czując się swobodnie i okazując to. Ale teraz Alex był zły, jego fascynująco zielone oko płonęło ogniem i Vaia nie była tym zaskoczona ani trochę. Nie zamierzała w jakikolwiek sposób negować, że wyszło bardzo źle i że to była jej wina, choć wcale tego nie chciała. Ale wtedy zrobiła bardzo dużo błędów, a teraz chciała to wszystko naprawić, o ile nadal chciał ją znać. Chyba chciał, skoro patrzył na nią i jeszcze jej nie wyrzucił. Sama Vaia natomiast stała w przeciwieństwie do niego, jakby chciała zajmować najmniej miejsca, niczym faktyczny kot. Nie dlatego że się bała, ale dlatego, że nie chciała prowokować niedźwiedzia, gdy jego złość była skierowana na nią. Gdyby wkurzał się na kogoś innego, to czemu nie, ale póki złościł się na nią, musiała stąpać ostrożnie, jak kot. Czarne oczy rozświetliły się kocim złotem, w płynny, miękki sposób, gdy pozwoliła sobie nie tłumić drugiej natury i być w pełni bardzo szczerym stworzeniem.
Co tu robisz?
Proste pytanie a jednak trudne. Jak mogła wyjaśnić mu swoją potrzebę? Jak mogła mu wyjaśnić swoje wcześniejsze rozchwianie, swoją tęsknotę i nagłe uświadomienie sobie, jak bardzo zagubiła się wśród tego świata? Dopiero powtórzenie pytania sprawiło, że potrząsnęła lekko głową, czując wzrok mężczyzny na sobie i nie ruszyła się z miejsca.
- Żeby przeprosić, to najpierw. Żeby wyjaśnić, to za chwilę. Żeby wytłumaczyć, że to wcale nie tak, że cię olałam, chociaż tak to wyglądało, masz pełne prawo tak sądzić i jestem w pełni tego świadoma. Jestem tutaj, bo tęskniłam. Bo mi zależy na tobie i na tej znajomości. Bo twoja obecność w moim życiu sprawia, że jestem trochę bardziej kompletna, choć mimo to nadal nie potrafię wypośrodkować pewnych rzeczy. Jestem tutaj, bo wiszę ci mnóstwo wyjaśnień i dlatego, że próbowałam udawać normalną przy tobie, bo pierwszy raz zaczęłam się obawiać braku akceptacji, chociaż do tej pory miałam ten fakt w czterech literach. I przede wszystkim jestem tu dlatego, bo wysyłałeś mu wiadomości, a mnie nie było, żeby na nie odpowiedzieć. Bo ostatnie trzy dni, od 13 czerwca, byłam nieprzytomna i odcięta od rzeczywistości, a do życia wróciłam w zasadzie wczoraj. - z trudem wróciłam. Tego jednak nie powiedziała Alexowi, to nie było w tej chwili istotne. Istotne było to, że miała wrócić wcześniej i nie powinna w ogóle dopuścić do takiej sytuacji, ale dopuściła. Gdyby siedział przed nią ktokolwiek inny, weszłaby mu na kolana, z tej perspektywy tłumacząc wszystko. Może na chwilę też zerknęła na niedbale rozłożone kolana berserka, ale nie miała prawa tego zrobić, mężczyzna był zły i to on powinien zdecydować, w którą stronę dalej chciał iść. Z nią czy bez niej.
- Tak, mogłabym odpisać wczoraj na twoje wiadomości, ale to byłoby lekceważące. Dla ciebie. Po takim czasie mogłam więc tylko przyjść osobiście. I wyjaśnić, szerzej, co i dlaczego. Jeżeli chcesz. Bo równie dobrze możesz uznać teraz, że to była przesada i wolisz, żebym wyszła w pizdu. Byłoby to nawet całkiem zrozumiałe, chociaż pewnie byłoby mi przykro. Ale ciebie zraniłam, chociaż nie chciałam. Więc - zrozumiem. - rozłożyła lekko ramiona, a potem ułożyła ręce na biurku, opierając się o nie wygodniej. Czekała na decyzję Alexa, obserwowała go, starając się nie prowokować wzrokiem, choć nie umiała się powstrzymać, by nie patrzyć w jego zielone oczy. Za bardzo ją przyciągały, cały Alex ją przyciągał. I czuła się potwornie źle z myślą, że mogłaby to zaprzepaścić.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Alexander Hallberg
Re: 18.06.2001 – Pracownia tatuażu „Złota Ćma” – A. Hallberg & V. Cortés da Barros Sob 27 Kwi - 10:29
Alexander HallbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Ankarede, Szwecja
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : berserker
Zawód : konsultant Kruczej Straży w zakresie wywiadu, tatuator
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź brunatny
Atuty : wiking (I), odporny (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 13 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 14 / wiedza ogólna: 5
Nie był do końca pewien, czego się spodziewał – jakiej odpowiedzi oczekiwał na pozornie proste, nieskomplikowane pytanie. Czy naprawdę zależało mu, żeby Vaia pokajała się, ukorzyła przed nim, przepraszała przez kolejną godzinę? No nie. Raczej nie. Przperosiny były miłe, miał prawo na nie liczyć, szczerze mówiąc bardziej jednak chciał po prostu zrozumieć. Radził sobie z odrzuceniem, z ludzką niechęcią, z nagłymi zmianami dynamiki relacji, które nagle zbaczały z wytyczonej ścieżki. Wszystko to już przerabiał, wszystkiego tego nauczył się całkiem szybko, jak nie jeszcze jako dzieciak, to potem, na studiach czy zaraz po. Teraz nie miał żadnych wątpliwości, że też by sobie poradził. Niezależnie, co stało za ignoracją, jaką dostał od Vai w ciągu ostatnich paru dni, umiałby to udźwignąć.
Nie wiedział jednak, jak to zrobić, dopóki nic nie rozumiał.
To więc, na co liczył, to wyjaśnienia. Nie przeprosiny, przeżyłby bez nich, ale proste wytłumaczenie, co, do jasnej cholery, się odjebało. Z wielu wariantów, które brał pod uwagę, niektóre były lepsze, inne gorsze. Na niektóre złożyłby kolce, na inne pewnie spiąłby się jeszcze bardziej – tak czy inaczej, wciąż w zakresie własnej kontroli. Nie był dzieckiem. Umiał panować nad emocjami, nawet, jeśli te usilnie próbowały wyrwać mu się, obrosnąć jego ciało futrem, wyostrzyć zęby, wyhodować pazury.
Przynajmniej kilka z rozważanych opcji brały pod uwagę, że Vai mogło się coś stać – była Wysłanniczką, zagrożenie zdrowia i życia miała wpisane w zawód – z jednej strony nie był więc zaskoczony, gdy usłyszał właśnie to. Z drugiej, czym innym było myśleć, że coś takiego mogło się stać, a czym innym było wiedzieć.
Patrzył na nią bez słowa, obracając jej słowa w głowie jak jakiś wybitnie ciekawy artefakt, któremu należało przyjrzeć się starannie ze wszystkich stron. Gdy skończyła mówić, wciąż się nie odzywał, nerwowo pukając tylko palcami we własne przedramię.
Nie do końca wiedział, jak czuje się z tym wszystkim, co nie było wyjaśnieniami, a raczej odkryciem przez Vaię kart, na odkrycie których nie liczył. Tęsknota. Przywiązanie. Nie wyparłby się ciepła, jakie zalęgło mu się w piersi na te słowa, ale, z drugiej strony, wcale nie był pewien, czy...
Odetchnął głęboko, nie kończąc myśli i bez słowa podniósł się z fotela. W dwóch krokach stanął naprzeciwko Vai, tuż obok, zmuszając się, by jeszcze bardziej cofnęła się do biurka. Zaciskając zęby jeszcze przez chwilę, ostatecznie uśmiechnął się przelotnie – wciąż raczej krzywo, gorzko niż szczerze – i przekrzywil głowę lekko, świdrując Barros uważnym spojrzeniem.
Było tak wiele rzeczy, które mógłby powiedzieć. Wiedział przecież, że zaczął już hodować wobec Vai jakieś uczucia. Wiedział, że było ich strasznie dużo, bardzo różnych, a pożądanie było z nich tylko jednym, najprostszym, nałatwiejszym do nazwania. Mógłby więc mówić o tym, że się martwił – i tęsknił. Że szalał, nie wiedząc, co się dzieje – i wściekał się nie dlatego, że czuł się odrzucony, co raczej dlatego, że sądził, że potrafiliby załatwić odrzucenie lepiej. Że dogadują się, rozumieją na tyle, by móc ze sobą rozmawiać, a nie po prostu... Znikać. Mógłby powiedzieć, że serce drgnęło mu na wzmiankę o tym, że leżała nieprzytomna, jakiś spóźniony lęk zakłuł go pod żebrami, że odezwało się poczucie bezradności, że nie mógł nic zrobić, żeby jej pomóc. Mógłby wspomnieć o tym, jak działał na niego jej zapach, ciepło, to, że była teraz tak blisko; jak zachłannie wpiłby się w jej usta, gdyby wiedział, że może; i jak bardzo chciałby ją wziąć dla siebie, niespecjalnie przejmując się konsekwencjami – i że nie robił tego tylko dlatego, że, jednocześnie, szanował to, kim była; respektował jej granice, dystans, który zarysowała między nimi ostrożnie podczas ostatniej wycieczki w góry.
Mógłby powiedzieć tak strasznie dużo.
- Co się stało? – zapytał zamiast tego krótko, świdrując ją uważnym spojrzeniem. – Byłaś nieprzytomna. Dlaczego? – spytał rzeczowo i zmrużył oczy. – Praca? – drążył, bo to było przecież najprostsze wyjaśnienie, pierwsze, jakie mu się nasuwało.
Tylko przez chwilę rozważał, że może jednak powinien się cofnąć. Zrobić krok do tyłu, może wrócić na fotel. Zamiast tego – został, niemal skóra przy skórze, z drapieżną satysfakcją sycąc się Vaią uwięzioną między nim a biurkiem.
Nie zrobiłby jej krzywdy, ani teraz, ani nigdy. W tej jednej chwili, gdy wciąż był tak strasznie zły, czuł jakąś chorą, zwierzęcą radość z samej myśli, że mógłby – i że Vaia przyszła do niego mimo tego, że wiedziała, musiała wiedzieć, że mógłby ją skrzywdzić. Że, w większości przypadków, to nawet nie byłoby zależne od niego.
Bogowie, był wściekły, choć coraz mniej był pewien, czy złościł się wciąż na Barros, na to, jak zniknęła – czy raczej na to, jak bardzo sam się tym przejął. Jak bardzo poczuł się urażony – jak bardzo to bolało.
Nie wiedział jednak, jak to zrobić, dopóki nic nie rozumiał.
To więc, na co liczył, to wyjaśnienia. Nie przeprosiny, przeżyłby bez nich, ale proste wytłumaczenie, co, do jasnej cholery, się odjebało. Z wielu wariantów, które brał pod uwagę, niektóre były lepsze, inne gorsze. Na niektóre złożyłby kolce, na inne pewnie spiąłby się jeszcze bardziej – tak czy inaczej, wciąż w zakresie własnej kontroli. Nie był dzieckiem. Umiał panować nad emocjami, nawet, jeśli te usilnie próbowały wyrwać mu się, obrosnąć jego ciało futrem, wyostrzyć zęby, wyhodować pazury.
Przynajmniej kilka z rozważanych opcji brały pod uwagę, że Vai mogło się coś stać – była Wysłanniczką, zagrożenie zdrowia i życia miała wpisane w zawód – z jednej strony nie był więc zaskoczony, gdy usłyszał właśnie to. Z drugiej, czym innym było myśleć, że coś takiego mogło się stać, a czym innym było wiedzieć.
Patrzył na nią bez słowa, obracając jej słowa w głowie jak jakiś wybitnie ciekawy artefakt, któremu należało przyjrzeć się starannie ze wszystkich stron. Gdy skończyła mówić, wciąż się nie odzywał, nerwowo pukając tylko palcami we własne przedramię.
Nie do końca wiedział, jak czuje się z tym wszystkim, co nie było wyjaśnieniami, a raczej odkryciem przez Vaię kart, na odkrycie których nie liczył. Tęsknota. Przywiązanie. Nie wyparłby się ciepła, jakie zalęgło mu się w piersi na te słowa, ale, z drugiej strony, wcale nie był pewien, czy...
Odetchnął głęboko, nie kończąc myśli i bez słowa podniósł się z fotela. W dwóch krokach stanął naprzeciwko Vai, tuż obok, zmuszając się, by jeszcze bardziej cofnęła się do biurka. Zaciskając zęby jeszcze przez chwilę, ostatecznie uśmiechnął się przelotnie – wciąż raczej krzywo, gorzko niż szczerze – i przekrzywil głowę lekko, świdrując Barros uważnym spojrzeniem.
Było tak wiele rzeczy, które mógłby powiedzieć. Wiedział przecież, że zaczął już hodować wobec Vai jakieś uczucia. Wiedział, że było ich strasznie dużo, bardzo różnych, a pożądanie było z nich tylko jednym, najprostszym, nałatwiejszym do nazwania. Mógłby więc mówić o tym, że się martwił – i tęsknił. Że szalał, nie wiedząc, co się dzieje – i wściekał się nie dlatego, że czuł się odrzucony, co raczej dlatego, że sądził, że potrafiliby załatwić odrzucenie lepiej. Że dogadują się, rozumieją na tyle, by móc ze sobą rozmawiać, a nie po prostu... Znikać. Mógłby powiedzieć, że serce drgnęło mu na wzmiankę o tym, że leżała nieprzytomna, jakiś spóźniony lęk zakłuł go pod żebrami, że odezwało się poczucie bezradności, że nie mógł nic zrobić, żeby jej pomóc. Mógłby wspomnieć o tym, jak działał na niego jej zapach, ciepło, to, że była teraz tak blisko; jak zachłannie wpiłby się w jej usta, gdyby wiedział, że może; i jak bardzo chciałby ją wziąć dla siebie, niespecjalnie przejmując się konsekwencjami – i że nie robił tego tylko dlatego, że, jednocześnie, szanował to, kim była; respektował jej granice, dystans, który zarysowała między nimi ostrożnie podczas ostatniej wycieczki w góry.
Mógłby powiedzieć tak strasznie dużo.
- Co się stało? – zapytał zamiast tego krótko, świdrując ją uważnym spojrzeniem. – Byłaś nieprzytomna. Dlaczego? – spytał rzeczowo i zmrużył oczy. – Praca? – drążył, bo to było przecież najprostsze wyjaśnienie, pierwsze, jakie mu się nasuwało.
Tylko przez chwilę rozważał, że może jednak powinien się cofnąć. Zrobić krok do tyłu, może wrócić na fotel. Zamiast tego – został, niemal skóra przy skórze, z drapieżną satysfakcją sycąc się Vaią uwięzioną między nim a biurkiem.
Nie zrobiłby jej krzywdy, ani teraz, ani nigdy. W tej jednej chwili, gdy wciąż był tak strasznie zły, czuł jakąś chorą, zwierzęcą radość z samej myśli, że mógłby – i że Vaia przyszła do niego mimo tego, że wiedziała, musiała wiedzieć, że mógłby ją skrzywdzić. Że, w większości przypadków, to nawet nie byłoby zależne od niego.
Bogowie, był wściekły, choć coraz mniej był pewien, czy złościł się wciąż na Barros, na to, jak zniknęła – czy raczej na to, jak bardzo sam się tym przejął. Jak bardzo poczuł się urażony – jak bardzo to bolało.
Vaia Cortés da Barros
Re: 18.06.2001 – Pracownia tatuażu „Złota Ćma” – A. Hallberg & V. Cortés da Barros Sob 27 Kwi - 13:33
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Wpatrywała się w Alexa i po prostu czekała. Kot umiał być cierpliwy, Wysłanniczka także, podstawą polowania była w końcu cierpliwość. Jakaś jej część chciała go pospieszyć, chciała zażądać odpowiedzi tu i teraz i być może ta chęć odbiła się w oczach, jednak nie padła żadnym słowem. Z pozoru rozluźniona i spokojnie była w duchu napięta, pierwszy raz od bardzo dawna czując wewnętrzny niepokój, wewnętrzny strach. Obecność niedźwiedzia, rozmowy z nim, były po prostu ważne. Przez czas, który sobie zostawiła na myślenie, zdała sobie sprawę, że żałowała przełożonej wycieczki sprzed tygodnia. Nawet jeśli nie była wtedy sobą tak bardzo, jak była teraz, to żałowała jego braku. Nawet nie dlatego, że dwa tygodnie to było strasznie długo i mogło się wszystko zmienić od tego czasu, ale dlatego, że z tego powodu nie widziała go na oczy tyle czasu.
Ale jednocześnie rozumiała też, że to było potrzebne. Że jeśli chciała dalej cieszyć się jego towarzystwem, to musiała na nowo poskładać siebie, by pokazać mu swoje kawałki… Ta myśl uderzyła ją z siłą rozpędzonego pociągu śniących. Chciała pokazać mu kawałki siebie, chciała, by poznał ją taką, jaka była naprawdę. Zacząć od tego, co było na samej górze, najbardziej widoczne, a potem zapuścić się coraz mocniej w głąb pokrzywionego ducha, pokazać mu swój świat… Rzadko miewała na to ochotę. Alex był jakimś dziwnym wyjątkiem, który jej nie przeszkadzał, choć mimo wszystko, wbrew pozorom emanującym na świat, gdzieś w głębi trochę obawiała się, że to będzie za dużo dla Hallberga. Ale lepiej było zrobić to teraz i mierzyć się z odrzuceniem, gdy jeszcze umiałaby sobie poradzić z utratą jego towarzystwa, niż czekać i zrobić to później, gdy odrzucenie mogłoby złamać ją na pół. Nie chciała sobie znowu radzić z takim bólem.
I tak samo mocno chciała poznać jego. Wszystko to, co kryło się pod maskami wygłupów z sesji i teraz tego gniewu, słusznej złości berserka za to, że go zostawiła, choć wcale nie chciała tego robić. Czekała na jego odpowiedź, która cały czas się przeciągała. Nie pospieszała go jednak, chciała, by po prostu sam przemyślał, czy chce chociaż próbować, dać jej szansę, czy to było za dużo, kocia niezależność, znikanie i błędy, które popełniała. W pierwszej chwili, gdy się zerwał, była święcie przekonana, że każe jej się wynosić, ale nagle zablokowana droga, drugie ciało zmuszające ją, by wcisnęła się w biurko, raczej jasno wskazywała, że tak nie było. Że był zły, ale nie na tyle, by kazać jej się wynosić w cholerę. Uniosła kącik ust, teraz już bez skrępowania odchylając głowę w górę i patrząc w oczy Alexa.
Kot zjeżył się od razu w jej wnętrzu, niepokojem kwitując zmianę dynamiki. Niedźwiedź był większy, groźniejszy, silniejszy – berserczą furią zdolny pogruchotać jej kości, a patrząc na to, co jej powiedział i co sama wyczytała, nie byłoby to nawet aż tak zależne od jego świadomości. Jeszcze kilka dni temu stłumiłaby ten instynkt, próbując nie pokazać po sobie strachu, ale przecież tylko głupiec nie czułby respektu przed siłą, a po drugie kocie instynkty były zupełnie czym innym, niż zwyczajny strach. Pozwoliła im na to, pozwoliła kotu się ujawnić, zamanifestować swoje istnienie i odbić się w złocistych oczach, iskrzących czernią tęczówek, gdy człowiek i kot trwali w idealnych połowach, na równi dzieląc jedno ciało. Linia ramion Vai napięła się, a włoski na karku podniosły, gdy kot instynktownie oczekiwał ataku, gotowy był się bronić i odbić cios, ale jednocześnie stała dość luźno, na tyle na ile mogła w takiej bliskości, patrząc swobodnie na Alexa, pozwalając mu zobaczyć, ile mogło w niej być z kota, a ile nie zawsze. Była Wysłanniczką, zawsze spodziewała się ataku, ale mimo odruchowego wciśnięcia się w biurko, nie zrobiła nic poza tym. Pozwoliła sobie ulec mu dlatego, że tego chciała, a nie dlatego, że ktoś ją zmuszał. Że uwięził ją między sobą a biurkiem, a mimo wszystko ta pozycja sprawiała jej jakąś dziką przyjemność, z ciepła płynącego od drugiego ciała.
Pytania Hallberga padły jedno po drugim i odchyliła głowę w tył, obnażając wrażliwe gardło, w wyrazie zaufania, nawet jeśli w jej oczach nadal czaił się kot, gotowy do obrony, nawet jeśli wcale nie musiał się bronić. Każdy strażnik spodziewa się ataku, a zwłaszcza taki, którego kiedyś porwano i próbowano złamać.
- Nie, nie praca. Byłam nieprzytomna na własne życzenie. – wróciła głową do poprzedniej pozycji, a lewą dłoń oparła o pierś Alexa. Zaraz potem obok niej wylądowała i prawa dłoń dziewczyny, potrzebowała dotyku, lubiła go, ale nie wymuszała niczego na berserku. – Cofnę się trochę, bo początek wszystkich wydarzeń sięga tak naprawdę jednego z naszych pierwszych spotkań. – z delikatnym wahaniem cofnęła dłonie, bo nabierała coraz większej chęci, by zwyczajnie wtulić się w mężczyznę, korzystając z jego bliskości, z tego, jak przyciskał jej ciało do stołu, z jednej strony drażniąc instynkty obronne, a z drugiej wręcz przeciwnie. – Nigdy nie byłam normalna, Alex. Nie w kategoriach ludzi, których spotykałam na swojej drodze. Jedni to akceptowali, zostając ze mną do dzisiaj, jak na przykład Esteban czy rumuńskie wilki, inni wręcz przeciwnie, jak mój eks mąż czy niektórzy marynarze. Czasem na tych znajomościach zależało mi bardziej, czasem mniej. Ciebie polubiłam od razu i popełniłam największy błąd życia. Pamiętna tego, co potrafię zrobić, stłumiłam tę drugą, bardziej kocią część mnie. Mniej lub bardziej tłumię ją od lat, ale wtedy zaczęłam jeszcze mocniej. I jak łatwo się domyślić, tak się nie robi. Pogubiłam się, Alex. Bardzo mocno się pogubiłam, a od lasu wszystko zaczęło się walić w tempie ekspresowym. Są tematy, na które nie rozmawiam, to fakt. Ale moja reakcja była przesadzona, zbyt ostra. Dzień później mieliśmy misję, która poszła w bardzo chujowy sposób, nawet jeśli wszyscy przeżyli. – ja przeżyłam większym cudem, ale o tym potem. – To też mnie dobiło, zwłaszcza, że spotkałam się wtedy z moją byłą, pierwszy raz od zerwania, pierwszy raz od ponad roku. Kot wyszedł wtedy na powierzchnię, w niespecjalnie dobry sposób, będąc już całkowicie wstępem do późniejszego chaosu. Byłam albo ja albo kot, nic pomiędzy – możesz to nazwać walką pomiędzy obydwiema naturami. W zeszłą sobotę odwołałam nasz wypad, bo Esteban, który jest jedyną rodziną, jaka mi została – bo mój rodzony brat jest uprzejmy mieć mnie w dupie gdzieś od marca – Esteban potrzebował lokum do zamieszkania. Nie odmawiam ludziom, nie takim, którzy są mi bliscy. Ale wtedy wszystko buchnęło i solidnie się z nim pożarłam, z własnej głupoty, rzucając oskarżeniami, jakbym go nie znała. Zrozumiałam, że się zgubiłam. I jeśli się nie odnajdę, to będzie tylko gorzej, aż zniszczę wszystko, co mi drogie, każdą jedną relacją. Jest taki jeden rytuał. Mieszanka szamanizmu z vaudun. Oficjalnie nie powinnam umieć go przeprowadzić, ale miałam ciekawych znajomych. Więc poszłam na odludzie i go przeprowadziłam, tyle, że jak zacząć rytuał jest łatwo, tak zakończyć już nie. Miał trwać dwa dni, więc w sobotę miałam już być tutaj, cała i zdrowa. Nie trwał. Jak mówiłam, wróciłam do życia wczoraj. Osiągnęłam swój cel, połatałam zagubione części i zrozumiałam kilka rzeczy. Dlatego się nie odzywałam. Bo ten rytuał polega na wejściu w głąb własnej duszy, do wewnętrznego świata, gdzie ucięłam sobie całkiem przyjemną dyskusję z moim wewnętrznym kotem… i przestałam tłumić to, że chociaż przyjmuje się, że człowieka jest 60% a kota 40, to te proporcje są płynne, a przeważnie jest i powinno być równo po połowie. Jak teraz. – opowiedziała w skrócie całość wydarzeń, z wypunktowaniem własnych błędów i powodów. – Chciałam ukryć przed tobą, jak bardzo szurnięta jestem, bo zwyczajnie się wystraszyłam, że mogłoby ci się to nie spodobać. Przepraszam. – podsumowała z lekkim westchnięciem, napięte linie ramion rozluźniły się, gdy kot zrozumiał, że nie grozi mu krzywda z rąk berserka. Vaia nie wycofywała się, zostawiła swoje 50 na 50, ciesząc się z równowagi, akceptując swoje skrzywienia i mając jakąś dziwną nadzieję, że Alex też to zrozumie. Nawet jakby miał na nią nakrzyczeć za głupotę, bo zasłużyła.
Ale jednocześnie rozumiała też, że to było potrzebne. Że jeśli chciała dalej cieszyć się jego towarzystwem, to musiała na nowo poskładać siebie, by pokazać mu swoje kawałki… Ta myśl uderzyła ją z siłą rozpędzonego pociągu śniących. Chciała pokazać mu kawałki siebie, chciała, by poznał ją taką, jaka była naprawdę. Zacząć od tego, co było na samej górze, najbardziej widoczne, a potem zapuścić się coraz mocniej w głąb pokrzywionego ducha, pokazać mu swój świat… Rzadko miewała na to ochotę. Alex był jakimś dziwnym wyjątkiem, który jej nie przeszkadzał, choć mimo wszystko, wbrew pozorom emanującym na świat, gdzieś w głębi trochę obawiała się, że to będzie za dużo dla Hallberga. Ale lepiej było zrobić to teraz i mierzyć się z odrzuceniem, gdy jeszcze umiałaby sobie poradzić z utratą jego towarzystwa, niż czekać i zrobić to później, gdy odrzucenie mogłoby złamać ją na pół. Nie chciała sobie znowu radzić z takim bólem.
I tak samo mocno chciała poznać jego. Wszystko to, co kryło się pod maskami wygłupów z sesji i teraz tego gniewu, słusznej złości berserka za to, że go zostawiła, choć wcale nie chciała tego robić. Czekała na jego odpowiedź, która cały czas się przeciągała. Nie pospieszała go jednak, chciała, by po prostu sam przemyślał, czy chce chociaż próbować, dać jej szansę, czy to było za dużo, kocia niezależność, znikanie i błędy, które popełniała. W pierwszej chwili, gdy się zerwał, była święcie przekonana, że każe jej się wynosić, ale nagle zablokowana droga, drugie ciało zmuszające ją, by wcisnęła się w biurko, raczej jasno wskazywała, że tak nie było. Że był zły, ale nie na tyle, by kazać jej się wynosić w cholerę. Uniosła kącik ust, teraz już bez skrępowania odchylając głowę w górę i patrząc w oczy Alexa.
Kot zjeżył się od razu w jej wnętrzu, niepokojem kwitując zmianę dynamiki. Niedźwiedź był większy, groźniejszy, silniejszy – berserczą furią zdolny pogruchotać jej kości, a patrząc na to, co jej powiedział i co sama wyczytała, nie byłoby to nawet aż tak zależne od jego świadomości. Jeszcze kilka dni temu stłumiłaby ten instynkt, próbując nie pokazać po sobie strachu, ale przecież tylko głupiec nie czułby respektu przed siłą, a po drugie kocie instynkty były zupełnie czym innym, niż zwyczajny strach. Pozwoliła im na to, pozwoliła kotu się ujawnić, zamanifestować swoje istnienie i odbić się w złocistych oczach, iskrzących czernią tęczówek, gdy człowiek i kot trwali w idealnych połowach, na równi dzieląc jedno ciało. Linia ramion Vai napięła się, a włoski na karku podniosły, gdy kot instynktownie oczekiwał ataku, gotowy był się bronić i odbić cios, ale jednocześnie stała dość luźno, na tyle na ile mogła w takiej bliskości, patrząc swobodnie na Alexa, pozwalając mu zobaczyć, ile mogło w niej być z kota, a ile nie zawsze. Była Wysłanniczką, zawsze spodziewała się ataku, ale mimo odruchowego wciśnięcia się w biurko, nie zrobiła nic poza tym. Pozwoliła sobie ulec mu dlatego, że tego chciała, a nie dlatego, że ktoś ją zmuszał. Że uwięził ją między sobą a biurkiem, a mimo wszystko ta pozycja sprawiała jej jakąś dziką przyjemność, z ciepła płynącego od drugiego ciała.
Pytania Hallberga padły jedno po drugim i odchyliła głowę w tył, obnażając wrażliwe gardło, w wyrazie zaufania, nawet jeśli w jej oczach nadal czaił się kot, gotowy do obrony, nawet jeśli wcale nie musiał się bronić. Każdy strażnik spodziewa się ataku, a zwłaszcza taki, którego kiedyś porwano i próbowano złamać.
- Nie, nie praca. Byłam nieprzytomna na własne życzenie. – wróciła głową do poprzedniej pozycji, a lewą dłoń oparła o pierś Alexa. Zaraz potem obok niej wylądowała i prawa dłoń dziewczyny, potrzebowała dotyku, lubiła go, ale nie wymuszała niczego na berserku. – Cofnę się trochę, bo początek wszystkich wydarzeń sięga tak naprawdę jednego z naszych pierwszych spotkań. – z delikatnym wahaniem cofnęła dłonie, bo nabierała coraz większej chęci, by zwyczajnie wtulić się w mężczyznę, korzystając z jego bliskości, z tego, jak przyciskał jej ciało do stołu, z jednej strony drażniąc instynkty obronne, a z drugiej wręcz przeciwnie. – Nigdy nie byłam normalna, Alex. Nie w kategoriach ludzi, których spotykałam na swojej drodze. Jedni to akceptowali, zostając ze mną do dzisiaj, jak na przykład Esteban czy rumuńskie wilki, inni wręcz przeciwnie, jak mój eks mąż czy niektórzy marynarze. Czasem na tych znajomościach zależało mi bardziej, czasem mniej. Ciebie polubiłam od razu i popełniłam największy błąd życia. Pamiętna tego, co potrafię zrobić, stłumiłam tę drugą, bardziej kocią część mnie. Mniej lub bardziej tłumię ją od lat, ale wtedy zaczęłam jeszcze mocniej. I jak łatwo się domyślić, tak się nie robi. Pogubiłam się, Alex. Bardzo mocno się pogubiłam, a od lasu wszystko zaczęło się walić w tempie ekspresowym. Są tematy, na które nie rozmawiam, to fakt. Ale moja reakcja była przesadzona, zbyt ostra. Dzień później mieliśmy misję, która poszła w bardzo chujowy sposób, nawet jeśli wszyscy przeżyli. – ja przeżyłam większym cudem, ale o tym potem. – To też mnie dobiło, zwłaszcza, że spotkałam się wtedy z moją byłą, pierwszy raz od zerwania, pierwszy raz od ponad roku. Kot wyszedł wtedy na powierzchnię, w niespecjalnie dobry sposób, będąc już całkowicie wstępem do późniejszego chaosu. Byłam albo ja albo kot, nic pomiędzy – możesz to nazwać walką pomiędzy obydwiema naturami. W zeszłą sobotę odwołałam nasz wypad, bo Esteban, który jest jedyną rodziną, jaka mi została – bo mój rodzony brat jest uprzejmy mieć mnie w dupie gdzieś od marca – Esteban potrzebował lokum do zamieszkania. Nie odmawiam ludziom, nie takim, którzy są mi bliscy. Ale wtedy wszystko buchnęło i solidnie się z nim pożarłam, z własnej głupoty, rzucając oskarżeniami, jakbym go nie znała. Zrozumiałam, że się zgubiłam. I jeśli się nie odnajdę, to będzie tylko gorzej, aż zniszczę wszystko, co mi drogie, każdą jedną relacją. Jest taki jeden rytuał. Mieszanka szamanizmu z vaudun. Oficjalnie nie powinnam umieć go przeprowadzić, ale miałam ciekawych znajomych. Więc poszłam na odludzie i go przeprowadziłam, tyle, że jak zacząć rytuał jest łatwo, tak zakończyć już nie. Miał trwać dwa dni, więc w sobotę miałam już być tutaj, cała i zdrowa. Nie trwał. Jak mówiłam, wróciłam do życia wczoraj. Osiągnęłam swój cel, połatałam zagubione części i zrozumiałam kilka rzeczy. Dlatego się nie odzywałam. Bo ten rytuał polega na wejściu w głąb własnej duszy, do wewnętrznego świata, gdzie ucięłam sobie całkiem przyjemną dyskusję z moim wewnętrznym kotem… i przestałam tłumić to, że chociaż przyjmuje się, że człowieka jest 60% a kota 40, to te proporcje są płynne, a przeważnie jest i powinno być równo po połowie. Jak teraz. – opowiedziała w skrócie całość wydarzeń, z wypunktowaniem własnych błędów i powodów. – Chciałam ukryć przed tobą, jak bardzo szurnięta jestem, bo zwyczajnie się wystraszyłam, że mogłoby ci się to nie spodobać. Przepraszam. – podsumowała z lekkim westchnięciem, napięte linie ramion rozluźniły się, gdy kot zrozumiał, że nie grozi mu krzywda z rąk berserka. Vaia nie wycofywała się, zostawiła swoje 50 na 50, ciesząc się z równowagi, akceptując swoje skrzywienia i mając jakąś dziwną nadzieję, że Alex też to zrozumie. Nawet jakby miał na nią nakrzyczeć za głupotę, bo zasłużyła.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Alexander Hallberg
Re: 18.06.2001 – Pracownia tatuażu „Złota Ćma” – A. Hallberg & V. Cortés da Barros Pią 3 Maj - 20:42
Alexander HallbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Ankarede, Szwecja
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : berserker
Zawód : konsultant Kruczej Straży w zakresie wywiadu, tatuator
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź brunatny
Atuty : wiking (I), odporny (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 13 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 14 / wiedza ogólna: 5
Zmarszczył brwi lekko, widząc złoto w oczach Vai, patrząc na jej odsłonięte gardło. Poznawał zwierzę, kiedy je widział – a Barros zachowywała się właśnie tak. Jak kot, nie jak kobieta. Czy raczej – jak coś pomiędzy. Coś, czego Alex nie rozumiał – podobnie, jak nie rozumiał bardzo wielu rzeczy, o których mówiła Vaia.
A mówiła dużo. Słuchał wszystkiego, każdego słowa i nie przestał nawet wtedy, gdy zaczęły go w którejś chwili uwierać, drapać pod skórą, jakby było ich zwyczajnie zbyt wiele, by mógł je w sobie pomieścić. Słuchał, próbując układać kolejne zdania w głowie – i choć nie potrafił, nie przestał chłonąć kolejnych słów, stwierdzeń, kolejnych wątków. Vaia przeskakiwała z tematu na temat i Hallberg nie miał złudzeń, że za nią nadąża – nie nadążał. Nie potrafił poukładać wszystkich kawałków, nie potrafił zrozumieć choćby połowy tego, co próbowala mu wyjaśnić. Wychwytywał pojedyncze słowa, określone hasła – kot, misja, była, Esteban, rytuał – nie umiał ich jednak poskładać w całość. Nie rozumiał procentów, podziałów, o których mówiła – nie potrafił, dla niego to przecież zawsze było inaczej. Urodził się berserkiem, był berserkiem, nie było niczego pomiędzy. Nie był niedźwiedziem, jego zwierzęca część nie działała w ten sposób. Był człowiekiem, zawsze, stuprocentowo, z ciałem zdolnym po prostu do czegoś więcej niż ciało przeciętnego galdra. Z emocjami bardziej gwałtownymi niż u kogokolwiek innego, z agresją wychodzącą mu pod skórę częściej i łatwiej niż komukolwiek innemu. Nie było żadnych podziałów, żadnej analogii, która mogłaby mu ułatwić zrozumienie Vai.
To, co natomiast rozumiał, to obawy, lęk. Ukrywanie tego, co było inne z obawy, że inni nie zrozumieją. Sam przecież bardzo długo to robił – nie chciał, ale robił, bo gdy grozili mu linczem, niespecjalnie miał inne wyjście. Uciekał w las, bo nawet jego buta nie mogła wygrać z instynktem przetrwania. Był berserkiem, był z tego dumny – ale nie zamierzał za to cierpieć.
Więc tak, to rozumiał. Ponad to – niewiele więcej.
Gdy Vaia skończyła, milczał jeszcze przez dłuższą chwilę. Przyglądał się Wysłanniczce tylko spod zmrużonych powiek, niepewien, co tak naprawdę powinien zrobić. Co powiedzieć.
Co chciał zrobić czy powiedzieć.
Przepraszam.
Odetchnął głęboko, uśmiechnął się krzywo.
- Nie tak buduje się relacje – stwierdził wreszcie krótko, bo jakkolwiek rozumiał obawy przed odsłanianiem się, niezmiennie drażniło go, że takie lęki w ogóle miały rację bytu. To nie była kwestia Vai, raczej świata, w jakim żyli – społeczeństwa, które walidowało takie obawy. W tej chwili to ono Alexa drażniło, nie Wysłanniczka.
To znaczy, ona też, ale znacznie mniej. W mniejszej skali.
- Gdyby nie rytuał, gdyby nie to... – Machnął ręką w bliżej niesprecyzowanym geście. – To wszystko. Kiedy byś mi powiedziała? Czy w ogóle byś mi powiedziała? – spytał krótko, ale nie napastliwie. Raczej z ciekawością. Bo naprawdę był ciekawy. Czy gdyby nie to, że się pogubiła – czy w ogóle powiedziałaby mu o sobie więcej? Czy próbowałaby cokolwiek wytłumaczyć tak, jak robiła to teraz?
Czy raczej, dopóki wszystko działałoby jak trzeba, udawałaby, że nie ma tematu?
Alex nie był naiwny, nie dopatrywał się między nimi nie wiadomo czego. Lubił ją, tak. Lubił spędzać z nią czas, podobała mu się jako kobieta. Ostrożnie pokusiłby się o stwierdzenie, że się przyjaźnią. Zrozumiałby, gdyby Vaia... Gdyby po prostu nie planowała dopuścić go do siebie zbyt blisko. Gdyby robiła to teraz tylko dlatego, że tak wyszło. Naprawdę by zrozumiał.
Chciał jednak wiedzieć. Musiał wiedzieć.
Tego, że uważała się za szurniętą, nawet nie skomentował – głównie dlatego, że zwyczajnie uważał to za przesadę. Każdy miał swoje problemy, takie czy inne. Każdy miał swoje sekrety. Vaia nie była w tym specjalna. Zapytany, Alex bez problemu wskazałby całą masę innych ludzi, których historie były równie czy bardziej pokręcone niż jej. Których szurnięcie rzeczywiście zasługiwało na taką metkę. To, co nazywała tak Vaia – zdaniem Hallberga zupełnie tym nie było.
A mówiła dużo. Słuchał wszystkiego, każdego słowa i nie przestał nawet wtedy, gdy zaczęły go w którejś chwili uwierać, drapać pod skórą, jakby było ich zwyczajnie zbyt wiele, by mógł je w sobie pomieścić. Słuchał, próbując układać kolejne zdania w głowie – i choć nie potrafił, nie przestał chłonąć kolejnych słów, stwierdzeń, kolejnych wątków. Vaia przeskakiwała z tematu na temat i Hallberg nie miał złudzeń, że za nią nadąża – nie nadążał. Nie potrafił poukładać wszystkich kawałków, nie potrafił zrozumieć choćby połowy tego, co próbowala mu wyjaśnić. Wychwytywał pojedyncze słowa, określone hasła – kot, misja, była, Esteban, rytuał – nie umiał ich jednak poskładać w całość. Nie rozumiał procentów, podziałów, o których mówiła – nie potrafił, dla niego to przecież zawsze było inaczej. Urodził się berserkiem, był berserkiem, nie było niczego pomiędzy. Nie był niedźwiedziem, jego zwierzęca część nie działała w ten sposób. Był człowiekiem, zawsze, stuprocentowo, z ciałem zdolnym po prostu do czegoś więcej niż ciało przeciętnego galdra. Z emocjami bardziej gwałtownymi niż u kogokolwiek innego, z agresją wychodzącą mu pod skórę częściej i łatwiej niż komukolwiek innemu. Nie było żadnych podziałów, żadnej analogii, która mogłaby mu ułatwić zrozumienie Vai.
To, co natomiast rozumiał, to obawy, lęk. Ukrywanie tego, co było inne z obawy, że inni nie zrozumieją. Sam przecież bardzo długo to robił – nie chciał, ale robił, bo gdy grozili mu linczem, niespecjalnie miał inne wyjście. Uciekał w las, bo nawet jego buta nie mogła wygrać z instynktem przetrwania. Był berserkiem, był z tego dumny – ale nie zamierzał za to cierpieć.
Więc tak, to rozumiał. Ponad to – niewiele więcej.
Gdy Vaia skończyła, milczał jeszcze przez dłuższą chwilę. Przyglądał się Wysłanniczce tylko spod zmrużonych powiek, niepewien, co tak naprawdę powinien zrobić. Co powiedzieć.
Co chciał zrobić czy powiedzieć.
Przepraszam.
Odetchnął głęboko, uśmiechnął się krzywo.
- Nie tak buduje się relacje – stwierdził wreszcie krótko, bo jakkolwiek rozumiał obawy przed odsłanianiem się, niezmiennie drażniło go, że takie lęki w ogóle miały rację bytu. To nie była kwestia Vai, raczej świata, w jakim żyli – społeczeństwa, które walidowało takie obawy. W tej chwili to ono Alexa drażniło, nie Wysłanniczka.
To znaczy, ona też, ale znacznie mniej. W mniejszej skali.
- Gdyby nie rytuał, gdyby nie to... – Machnął ręką w bliżej niesprecyzowanym geście. – To wszystko. Kiedy byś mi powiedziała? Czy w ogóle byś mi powiedziała? – spytał krótko, ale nie napastliwie. Raczej z ciekawością. Bo naprawdę był ciekawy. Czy gdyby nie to, że się pogubiła – czy w ogóle powiedziałaby mu o sobie więcej? Czy próbowałaby cokolwiek wytłumaczyć tak, jak robiła to teraz?
Czy raczej, dopóki wszystko działałoby jak trzeba, udawałaby, że nie ma tematu?
Alex nie był naiwny, nie dopatrywał się między nimi nie wiadomo czego. Lubił ją, tak. Lubił spędzać z nią czas, podobała mu się jako kobieta. Ostrożnie pokusiłby się o stwierdzenie, że się przyjaźnią. Zrozumiałby, gdyby Vaia... Gdyby po prostu nie planowała dopuścić go do siebie zbyt blisko. Gdyby robiła to teraz tylko dlatego, że tak wyszło. Naprawdę by zrozumiał.
Chciał jednak wiedzieć. Musiał wiedzieć.
Tego, że uważała się za szurniętą, nawet nie skomentował – głównie dlatego, że zwyczajnie uważał to za przesadę. Każdy miał swoje problemy, takie czy inne. Każdy miał swoje sekrety. Vaia nie była w tym specjalna. Zapytany, Alex bez problemu wskazałby całą masę innych ludzi, których historie były równie czy bardziej pokręcone niż jej. Których szurnięcie rzeczywiście zasługiwało na taką metkę. To, co nazywała tak Vaia – zdaniem Hallberga zupełnie tym nie było.
Vaia Cortés da Barros
Re: 18.06.2001 – Pracownia tatuażu „Złota Ćma” – A. Hallberg & V. Cortés da Barros Pią 3 Maj - 21:52
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Paradoksalnie teraz miał okazję widzieć ją taką, jaka była naprawdę, jaka powinna być, gdy instynkty brały górę, a kobieta w żadnym wypadku ich nie tłumiła. Oczywiście to nie było tak, że jakoś specjalnie często pozwalała sobie na aż takie bycie kocią istotą, ale nadal, zdarzało się. Zazwyczaj było to widać w jej oczach, kiedy luzowała smycze, którymi ściskała drugą naturę, złoto dla kota i czerń człowieka. Teraz zresztą i tak mocniej dopuściła kota do głosu, ale tak naprawdę tylko dlatego, żeby pokazać Alexowi, co jest grane. Jak to wygląda. Zastanawiała się też, czy mężczyzna wszystko rozumiał, bo mówiła w końcu dużo, nieco szybciej, a do tego o mnóstwie rzeczy, o których nie mówiło się na głos, przynajmniej do tej pory. Vaia zdała sobie sprawę, że nie przeszkadza jej snucie tych opowieści. Nie przeszkadza jej ujawnianie Alexowi tego wszystkiego, że jeśli chciał, mogła powiedzieć mu o wiele więcej i rozszerzyć wyjaśnienia, jeśli w jakimś punkcie za nią nie nadążył lub nie zrozumiał określeń, których używała. W pewnym sensie, patrząc, ile poznała osób zdolnych się przemienić, tu była to raczej rzadka gałąź magii. Ale tak samo w jej rejonach rzadkie były nordyckie runy chociażby, w „jej” części Brazylii używano raczej różnego typu glifów i innych znaków. Run per se stosunkowo rzadko.
Obserwowała Alexa, dosyć czujnie, ale z każdą chwilą ta czujność zmieniała swoje znaczenie. Najpierw było to faktyczne oczekiwanie ataku, berserczej złości, bo w końcu był zły. Rozumiała jednak, po jego reakcji z lasu zwłaszcza, że u berserków cały proces był inny, on nie mógł sobie pozwolić na spuszczenie niedźwiedzia ze smyczy, jak ona robiła to z kotem. W ogóle chyba nie był niedźwiedziem w taki sposób, w jaki ona była jaguarundi. Dwa zupełnie inne typy przemiany, choć akurat napędzanie jej gniewem dosyć dobrze umiała zrozumieć. Potem jednak oczekiwanie złości zaczęło mieszać się z ciekawością, zastanawianiem się, jak zareaguje. Co zrobi dalej. Jakby na to nie spojrzeć, mówiła mu o rzeczach, o których mało komu opowiadała. W jakimś sensie pokazywała mu kawałek własnej duszy. Kot zastanawiał się, czy niedźwiedź zrozumie w pełni tę opowieść, ale człowiek był o wiele bardziej pragmatyczny i nie śmiał żądać aż tak dużo. Człowiekowi wystarczyło, że jej nie wyrzucił, że pytał i chyba - ale tylko chyba - że jemu też jakoś zależało na tej relacji. Odwzajemniła jego krzywy uśmiech, choć jej był zwyczajnie ciepły, a nie krzywy i wycofała kota, pozwalając tęczówkom ściemnieć do głębokiej czerni, choć upstrzonej delikatnymi złotymi iskierkami. Kot wciąż tam był, ale to była rozmowa ludzi.
- Tak, ja wiem. Wiem, że to była głupota z mojej strony i cholerny błąd. Drugi raz go nie popełnię. - powiedziała uczciwie, bo to było jedyne, co mogła mu obiecać i zrobić. Nie mogła przecież cofnąć czasu, a biczowanie się czy umartwianie niczego by nie zmieniło w tej kwestii. Teraz piłka była po stronie Alexa.
- Tak. - powiedziała natychmiast, bez namysłu i jakiegokolwiek wahania. - Tak, powiedziałabym ci. Nie od razu, z czasem. Powoli, drobnymi kroczkami, małymi etapami. Kiedy miałabym już pewność, że będziesz w stanie mnie zaakceptować i że nie wystraszysz się mojej drugiej strony, która podobno potrafi być mocno przerażająca, gdy się wścieknie. - tak naprawdę nie kłamała. Może zamierzała pominąć tę część o problemach z dotykiem, stawiając, że do czasu opowieści już by nie istniał, ale na pewno by mu powiedziała. Z drugiej strony lepiej, że wyszło szybciej niż później. - Nie jestem zadowolona, że to wyszło w taki sposób, nie ukrywam, bo nie chciałam nigdy sprawić, żebyś czuł się zraniony moim zachowaniem, ale... chyba w jakiś sposób lepiej, że wyszło już teraz. - odwróciła lekko głowę w bok. Teraz, gdy jeszcze potrafiłaby pogodzić się ze stratą tej znajomości, bo im dłużej trwała, tym byłoby gorzej. Poczuła, jak mięśnie karku zaczynają się jej napinać, bo to, że Hallberg pytał, nie znaczyło od razu, że jej wybaczył. Zawahała się lekko, a potem zdecydowała się dopowiedzieć coś jeszcze, co mogłoby rzucić odrobinę więcej światła na jej zachowanie.
- Kilka lat temu, gdy miałam już spory staż w Warcie, była taka sytuacja, akcja, gdzie moje opanowanie szlag trafił. W ułamku sekund wściekłam się kompletnie i spuściłam kota ze smyczy nawet nie zastanawiając się nad tym, co robię - nie muszę zmieniać postaci, by pozwolić kotu rządzić. Tam byli członkowie oddziału, których znałam od lat. Którym ufałam i którzy ufali mi. Strach, z jakim patrzyli na mnie po tamtej sytuacji bolał bardziej niż jakiekolwiek rany. Nie chciałam go widzieć w oczach nikogo, kto jest dla mnie w jakikolwiek sposób... ważny. - ostatnie słowo pojawiło się na języku same, chciała użyć zupełnie innego i o. Ale nie umniejszało to jego prawdziwości, Hallberg był dla niej ważny, chociaż znała go krótko. Zacisnęła dłonie na brzegu stołu, całkiem sprawnie udając przy tym nonszalancką pozę, jakby tamten strach nie bolał i coś nie przewracało jej się w żołądku na myśl, że Alex kiedyś mógłby spojrzeć na nią jak na jakieś dziwadło, do tego mordercze.
Obserwowała Alexa, dosyć czujnie, ale z każdą chwilą ta czujność zmieniała swoje znaczenie. Najpierw było to faktyczne oczekiwanie ataku, berserczej złości, bo w końcu był zły. Rozumiała jednak, po jego reakcji z lasu zwłaszcza, że u berserków cały proces był inny, on nie mógł sobie pozwolić na spuszczenie niedźwiedzia ze smyczy, jak ona robiła to z kotem. W ogóle chyba nie był niedźwiedziem w taki sposób, w jaki ona była jaguarundi. Dwa zupełnie inne typy przemiany, choć akurat napędzanie jej gniewem dosyć dobrze umiała zrozumieć. Potem jednak oczekiwanie złości zaczęło mieszać się z ciekawością, zastanawianiem się, jak zareaguje. Co zrobi dalej. Jakby na to nie spojrzeć, mówiła mu o rzeczach, o których mało komu opowiadała. W jakimś sensie pokazywała mu kawałek własnej duszy. Kot zastanawiał się, czy niedźwiedź zrozumie w pełni tę opowieść, ale człowiek był o wiele bardziej pragmatyczny i nie śmiał żądać aż tak dużo. Człowiekowi wystarczyło, że jej nie wyrzucił, że pytał i chyba - ale tylko chyba - że jemu też jakoś zależało na tej relacji. Odwzajemniła jego krzywy uśmiech, choć jej był zwyczajnie ciepły, a nie krzywy i wycofała kota, pozwalając tęczówkom ściemnieć do głębokiej czerni, choć upstrzonej delikatnymi złotymi iskierkami. Kot wciąż tam był, ale to była rozmowa ludzi.
- Tak, ja wiem. Wiem, że to była głupota z mojej strony i cholerny błąd. Drugi raz go nie popełnię. - powiedziała uczciwie, bo to było jedyne, co mogła mu obiecać i zrobić. Nie mogła przecież cofnąć czasu, a biczowanie się czy umartwianie niczego by nie zmieniło w tej kwestii. Teraz piłka była po stronie Alexa.
- Tak. - powiedziała natychmiast, bez namysłu i jakiegokolwiek wahania. - Tak, powiedziałabym ci. Nie od razu, z czasem. Powoli, drobnymi kroczkami, małymi etapami. Kiedy miałabym już pewność, że będziesz w stanie mnie zaakceptować i że nie wystraszysz się mojej drugiej strony, która podobno potrafi być mocno przerażająca, gdy się wścieknie. - tak naprawdę nie kłamała. Może zamierzała pominąć tę część o problemach z dotykiem, stawiając, że do czasu opowieści już by nie istniał, ale na pewno by mu powiedziała. Z drugiej strony lepiej, że wyszło szybciej niż później. - Nie jestem zadowolona, że to wyszło w taki sposób, nie ukrywam, bo nie chciałam nigdy sprawić, żebyś czuł się zraniony moim zachowaniem, ale... chyba w jakiś sposób lepiej, że wyszło już teraz. - odwróciła lekko głowę w bok. Teraz, gdy jeszcze potrafiłaby pogodzić się ze stratą tej znajomości, bo im dłużej trwała, tym byłoby gorzej. Poczuła, jak mięśnie karku zaczynają się jej napinać, bo to, że Hallberg pytał, nie znaczyło od razu, że jej wybaczył. Zawahała się lekko, a potem zdecydowała się dopowiedzieć coś jeszcze, co mogłoby rzucić odrobinę więcej światła na jej zachowanie.
- Kilka lat temu, gdy miałam już spory staż w Warcie, była taka sytuacja, akcja, gdzie moje opanowanie szlag trafił. W ułamku sekund wściekłam się kompletnie i spuściłam kota ze smyczy nawet nie zastanawiając się nad tym, co robię - nie muszę zmieniać postaci, by pozwolić kotu rządzić. Tam byli członkowie oddziału, których znałam od lat. Którym ufałam i którzy ufali mi. Strach, z jakim patrzyli na mnie po tamtej sytuacji bolał bardziej niż jakiekolwiek rany. Nie chciałam go widzieć w oczach nikogo, kto jest dla mnie w jakikolwiek sposób... ważny. - ostatnie słowo pojawiło się na języku same, chciała użyć zupełnie innego i o. Ale nie umniejszało to jego prawdziwości, Hallberg był dla niej ważny, chociaż znała go krótko. Zacisnęła dłonie na brzegu stołu, całkiem sprawnie udając przy tym nonszalancką pozę, jakby tamten strach nie bolał i coś nie przewracało jej się w żołądku na myśl, że Alex kiedyś mógłby spojrzeć na nią jak na jakieś dziwadło, do tego mordercze.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Alexander Hallberg
Re: 18.06.2001 – Pracownia tatuażu „Złota Ćma” – A. Hallberg & V. Cortés da Barros Nie 5 Maj - 15:16
Alexander HallbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Ankarede, Szwecja
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : berserker
Zawód : konsultant Kruczej Straży w zakresie wywiadu, tatuator
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź brunatny
Atuty : wiking (I), odporny (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 13 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 14 / wiedza ogólna: 5
Czuł na sobie spojrzenie Vai, jej czujność niemal dosłownie swędziała go w miejscu, do którego nie mógł sięgnąć. Odetchnął powoli, po raz kolejny tego wieczoru zmuszając się, by trzymać nerwy na wodzy. Tam, gdzie Barros dawała mu szczerość, Alex nie potrafił – chwilowo – dać jej nic poza dystansem i ostrożnym tylko kredytem zaufania. Vaia nie myliła się uważając, że mu na niej zależało – Hallberg po prostu nie do końca wiedział, co chciał z tym zrobić. Jak wiele chciał jej pokazać, jak bardzo chciał być szczery.
Chyba nie za bardzo – przynajmniej dzisiaj. Nie za bardzo – przynajmniej dopóki nie upora się z gorzkim, palącym go pod mostkiem rozdrażnieniem.
Skinął głową na jej uczciwość – doceniał ją. Przyjął do wiadomości także jej zapewnienia – nie był pewien, na ile powinien, ale ufał jej. Ufał, gdy mówiła, że przyznałaby się do wszystkiego, że wszystko by wyjaśniła – że po prostu potrzebowałaby czasu. Nie do końca rozumiał, o jakim lęku mówiła – może znał ją jeszcze zbyt krótko, by wiedzieć, co miało być w niej przerażającego; albo jako berserk zwyczajnie nie brał pod uwagę, że kot, jakim była, mógłby stanowić dla niego jakiekolwiek zagrożenie – ale i z tym nie zamierzał dyskutować. Nie wiedział, co miałby powiedzieć. Wyśmiać ją, że się przecenia? No nie. Próbować wyjaśnić, co z jego niedźwiedziej perspektywy nie do końca miało sens? Też nie. Przecież nawet nie wiedział, czy umiałby wyjaśnić.
Było bardzo możliwe, że pod pewnymi względami po prostu nie mieli szans się w pełni dogadać, w pełni zrozumieć.
Gdy zaczęła mówić o Warcie, wreszcie trochę odpuścił. Cofnął się o krok, rozluźnił klatkę, w której wcześniej niejako ją zamknął. Wciąż był blisko, wciąż chciał być blisko, ale nie zależało mu, by ją osaczać. Mrużąc oczy, przyglądał się jej uważnie i wreszcie – wreszcie – uśmiechnął nieznacznie, leniwie, gdy zakończyła takim a nie innym słowem. Tak jak wcześniej, nie do końca pojmował lęk, o którym mówiła i podobnie jak wcześniej, nie zamierzał o niego dopytywać, domagać się kolejnych wyjaśnień. Znacznie ważniejsze było dla niego to, co miała... Cóż, dla niego. Przeszłość w tym przypadku nie interesowała go tak, jak teraźniejszość. Hipotetyczna przyszłość – czysto teoretyczny teraz pokaz zwierzęcej strony, który mogła mu kiedyś zafundować – nie miała takiego znaczenia jak to, co teraz.
To, jak blisko stali. To, kim dla niej był i kim ona była dla niego. Hallberg nie spieszył się z nazywaniem ich relacji w jakikolwiek sposób, ale, z drugiej strony, kłamałby mówiąc, że jej słowa nie sprawiły mu przyjemności. Był dla niej ważny? Świetnie. Chciał być.
Wreszcie odetchnął głęboko, sięgnął ku lokom Vai, założył jej jeden szczególnie niesforny kosmyk za ucho i przekrzywił głowę lekko. Wyraźnie nie kupował jej nonszalancji.
- Nie rób tak więcej – rzucił cicho, jeszcze przez chwilę nie zabierając palców z jej policzka. – Zamiast tego po prostu mi powiedz. Ja... – parsknął cicho. – Nie muszę rozumieć tego, co robisz, by chcieć ci pomóc – stwierdził po prostu i wzruszył ramionami.
Przyglądał jej się jeszcze przez chwilę nim wreszcie cofnął się, jeden krok, drugi, trzeci. Wyciągnął z szuflady papierosy – palił rzadko, ale zawsze miał zapas szlugów, do którego mógł sięgnąć – wyjął jednego dla siebie, podsunął paczkę Barros.
- Ktoś ci pomógł? – spytał krótko, przez chwilę szukając zapalniczki nim wreszcie sapnął cicho i odpalił używkę zaklęciem. – Mówiłaś, że byłaś nieprzytomna. Ktoś się tobą zajął? – Nie próbował specjalnie ukrywać napięcia w głosie. Wątpliwości, czy Vaia jednak kogoś ma – i, bardziej, niepokoju, czy w chwili słabości miała odpowiednią opiekę.
O tym, że sam by się nią zajął, gdyby mu pozwoliła, nie myślał. Nie chciał myśleć. Nie sądził, by powinien.
Chyba nie za bardzo – przynajmniej dzisiaj. Nie za bardzo – przynajmniej dopóki nie upora się z gorzkim, palącym go pod mostkiem rozdrażnieniem.
Skinął głową na jej uczciwość – doceniał ją. Przyjął do wiadomości także jej zapewnienia – nie był pewien, na ile powinien, ale ufał jej. Ufał, gdy mówiła, że przyznałaby się do wszystkiego, że wszystko by wyjaśniła – że po prostu potrzebowałaby czasu. Nie do końca rozumiał, o jakim lęku mówiła – może znał ją jeszcze zbyt krótko, by wiedzieć, co miało być w niej przerażającego; albo jako berserk zwyczajnie nie brał pod uwagę, że kot, jakim była, mógłby stanowić dla niego jakiekolwiek zagrożenie – ale i z tym nie zamierzał dyskutować. Nie wiedział, co miałby powiedzieć. Wyśmiać ją, że się przecenia? No nie. Próbować wyjaśnić, co z jego niedźwiedziej perspektywy nie do końca miało sens? Też nie. Przecież nawet nie wiedział, czy umiałby wyjaśnić.
Było bardzo możliwe, że pod pewnymi względami po prostu nie mieli szans się w pełni dogadać, w pełni zrozumieć.
Gdy zaczęła mówić o Warcie, wreszcie trochę odpuścił. Cofnął się o krok, rozluźnił klatkę, w której wcześniej niejako ją zamknął. Wciąż był blisko, wciąż chciał być blisko, ale nie zależało mu, by ją osaczać. Mrużąc oczy, przyglądał się jej uważnie i wreszcie – wreszcie – uśmiechnął nieznacznie, leniwie, gdy zakończyła takim a nie innym słowem. Tak jak wcześniej, nie do końca pojmował lęk, o którym mówiła i podobnie jak wcześniej, nie zamierzał o niego dopytywać, domagać się kolejnych wyjaśnień. Znacznie ważniejsze było dla niego to, co miała... Cóż, dla niego. Przeszłość w tym przypadku nie interesowała go tak, jak teraźniejszość. Hipotetyczna przyszłość – czysto teoretyczny teraz pokaz zwierzęcej strony, który mogła mu kiedyś zafundować – nie miała takiego znaczenia jak to, co teraz.
To, jak blisko stali. To, kim dla niej był i kim ona była dla niego. Hallberg nie spieszył się z nazywaniem ich relacji w jakikolwiek sposób, ale, z drugiej strony, kłamałby mówiąc, że jej słowa nie sprawiły mu przyjemności. Był dla niej ważny? Świetnie. Chciał być.
Wreszcie odetchnął głęboko, sięgnął ku lokom Vai, założył jej jeden szczególnie niesforny kosmyk za ucho i przekrzywił głowę lekko. Wyraźnie nie kupował jej nonszalancji.
- Nie rób tak więcej – rzucił cicho, jeszcze przez chwilę nie zabierając palców z jej policzka. – Zamiast tego po prostu mi powiedz. Ja... – parsknął cicho. – Nie muszę rozumieć tego, co robisz, by chcieć ci pomóc – stwierdził po prostu i wzruszył ramionami.
Przyglądał jej się jeszcze przez chwilę nim wreszcie cofnął się, jeden krok, drugi, trzeci. Wyciągnął z szuflady papierosy – palił rzadko, ale zawsze miał zapas szlugów, do którego mógł sięgnąć – wyjął jednego dla siebie, podsunął paczkę Barros.
- Ktoś ci pomógł? – spytał krótko, przez chwilę szukając zapalniczki nim wreszcie sapnął cicho i odpalił używkę zaklęciem. – Mówiłaś, że byłaś nieprzytomna. Ktoś się tobą zajął? – Nie próbował specjalnie ukrywać napięcia w głosie. Wątpliwości, czy Vaia jednak kogoś ma – i, bardziej, niepokoju, czy w chwili słabości miała odpowiednią opiekę.
O tym, że sam by się nią zajął, gdyby mu pozwoliła, nie myślał. Nie chciał myśleć. Nie sądził, by powinien.
Vaia Cortés da Barros
Re: 18.06.2001 – Pracownia tatuażu „Złota Ćma” – A. Hallberg & V. Cortés da Barros Nie 5 Maj - 16:35
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Paradoksalnie klatka jego ramion nie była czymś, czego się w jakiś sposób obawiała. Owszem, była czujnie zaciekawiona, ale nie obawiała się Alexa, nie brała nawet pod uwagę, że mógłby ją zaatakować. Nie tylko była to kwestia wiary, zaufania do niego i innych uczuć, które sprawiały, że spodziewała się po nim o wiele mniej „złych” rzeczy niż po innych osobach, ale także zwykłego czytania mowy ciała, atutu każdego gliniarza. Alex po prostu nie miał pozycji charakterystycznej dla kogoś, kto szykował się do ataku. Był spięty, był może zirytowany - nie była aż tak dobra w odczytywaniu niuansów, jak niektórzy - ale na pewno nie zamierzał atakować, nawet jeśli ją osaczył. Mogłaby pewnie próbować mu uciec, ale bądź co bądź była względnie bezpieczna, a jakby na to nie spojrzeć, bliskość Alexa była komfortowa.
Nie oczekiwała od niego niczego więcej. Ani wcześniej ani teraz, Vaia od nikogo nie oczekiwała więcej, niż sam byłby skłonny jej dać. Nie zamierzała zmieniać tego i teraz, choć naprawdę miała nadzieję, że między nimi jeszcze się jakoś ułoży. Naprawdę chciała wrócić do wspólnych wypraw i zwiedzania Midgardu i okolic, ale jednocześnie wiedziała, że naciskanie czy pośpiech byłyby kijowymi opcjami. Jednak widząc jego uśmiech na to wyrwane ze środka słowo, nawet jeśli był nieznaczny, kąciki jej ust same powędrowały w górę. Cieszyło ją, że nadal był obok niej, tak blisko i już bez tego wcześniejszego zdenerwowania. A kiedy już sam zaoferował własny dotyk... Przymknęła oczy, z zadowolonym mruknięciem kwitując jego ruch. Jej własne napięcie trochę odpuściło, strach odpłynął dzięki Alexowi i mogła się rozluźnić.
- Nie zrobię. - powiedziała natychmiast, bez wahania patrząc berserkowi w oczy. Zawahała się lekko, przyjęła jego słowa do wiadomości, ale nie pasowały jej. W ten dziwny sposób nie pasowały, bo chciała, żeby zrozumiał. - Ale ja... ja chciałabym, żebyś rozumiał. Nie mówię, że będę umiała wszystko dobrze wyjaśnić, bo nie jestem dobrym nauczycielem i przeważne mi brakuje cierpliwości do tego, bariera językowa jednak też nie pomaga za specjalnie. Pewnie też nie wszystko będę potrafiła wyjaśnić, bo też i nie wszystko wiem. Czasem mogę nie mieć czasu, by od razu wszystko wytłumaczyć. Ale jakbyś chciał wiedzieć, zrozumieć albo coś będzie za mocno dla ciebie niezrozumiałe, to... Po prostu pytaj? - przygryzła lekko wargę, obserwując, jak kręcił się za papierosami. Chętnie przyjęła papierosa, bez względu na to, co sama paliła, nigdy nie wybrzydzała, gdy ktoś częstował. Widząc, jak szuka zapalniczki natychmiast sięgnęła po swoją własną do kieszeni munduru.
- W razie czego zawsze mam zapalniczkę przy sobie. - odpaliła szluga i zaciągnęła się nim, powoli wypuszczając dym. Na następne pytania Alexa potrząsnęła głową.
- I tak i nie. - znowu się zaciągnęła i odbiła od podłogi, już nie opierając się o biurko, a zwyczajnie na nim siedząc. Skrzyżowała kostki i w beztroski sposób zaczęła machać nogami. - Dałam znać przyjacielowi, gdzie jestem, żeby zareagował, gdybym nie obudziła się w odpowiednim terminie. Zabezpieczyłam się, tak na wszelki wypadek, gdybym nie obudziła się po dwóch dniach. I faktycznie ta pomoc mi się przydała, przyjaciel mnie obudził i zgarnął do siebie, żebym się przespała i użyczył prysznica. Opieprz za ryzyko też dostałam. - wyjaśniła spokojnie, lekko wzruszając ramionami na słowa o opieprzu. - Tak naprawdę to pewnie dałabym Tobie znać, ale szczerze mówiąc nie mam pojęcia, czy znasz miejsce, w którym byłam, a troszeczkę zależało mi na czasie, gdybym jednak nie obudziła się po dwóch dniach od zaczęcia rytuału. Wprawdzie nie brałam pod uwagę, że to tak będzie wyglądać, ale wolałam się zabezpieczyć. - wyjaśniła, powoli popalając papierosa. Przesunęła wzrokiem po sylwetce Alexa, po jego napięciu i zeskoczyła z biurka, by podejść do niego, delikatnie obejmując go ramieniem i wtulając się w jego bok.
- Poza koszmarnie upierdliwą raną po kościanym nożu nic mi nie jest ani nie było. Poza chronicznym zmęczeniem, bo jednak to męczy, wierz mi. Nie chcesz czegoś zjeść po całym dniu pracy? - nie zmieniała tematu, po prostu wiedziała, że pewnie podczas pracy Alex zapominał o jedzeniu albo nie miał na to czasu, a specjalnie coś przyniosła. Troszkę na wkupne, troszkę na przeprosiny, a najbardziej ze zwykłej troski.
Nie oczekiwała od niego niczego więcej. Ani wcześniej ani teraz, Vaia od nikogo nie oczekiwała więcej, niż sam byłby skłonny jej dać. Nie zamierzała zmieniać tego i teraz, choć naprawdę miała nadzieję, że między nimi jeszcze się jakoś ułoży. Naprawdę chciała wrócić do wspólnych wypraw i zwiedzania Midgardu i okolic, ale jednocześnie wiedziała, że naciskanie czy pośpiech byłyby kijowymi opcjami. Jednak widząc jego uśmiech na to wyrwane ze środka słowo, nawet jeśli był nieznaczny, kąciki jej ust same powędrowały w górę. Cieszyło ją, że nadal był obok niej, tak blisko i już bez tego wcześniejszego zdenerwowania. A kiedy już sam zaoferował własny dotyk... Przymknęła oczy, z zadowolonym mruknięciem kwitując jego ruch. Jej własne napięcie trochę odpuściło, strach odpłynął dzięki Alexowi i mogła się rozluźnić.
- Nie zrobię. - powiedziała natychmiast, bez wahania patrząc berserkowi w oczy. Zawahała się lekko, przyjęła jego słowa do wiadomości, ale nie pasowały jej. W ten dziwny sposób nie pasowały, bo chciała, żeby zrozumiał. - Ale ja... ja chciałabym, żebyś rozumiał. Nie mówię, że będę umiała wszystko dobrze wyjaśnić, bo nie jestem dobrym nauczycielem i przeważne mi brakuje cierpliwości do tego, bariera językowa jednak też nie pomaga za specjalnie. Pewnie też nie wszystko będę potrafiła wyjaśnić, bo też i nie wszystko wiem. Czasem mogę nie mieć czasu, by od razu wszystko wytłumaczyć. Ale jakbyś chciał wiedzieć, zrozumieć albo coś będzie za mocno dla ciebie niezrozumiałe, to... Po prostu pytaj? - przygryzła lekko wargę, obserwując, jak kręcił się za papierosami. Chętnie przyjęła papierosa, bez względu na to, co sama paliła, nigdy nie wybrzydzała, gdy ktoś częstował. Widząc, jak szuka zapalniczki natychmiast sięgnęła po swoją własną do kieszeni munduru.
- W razie czego zawsze mam zapalniczkę przy sobie. - odpaliła szluga i zaciągnęła się nim, powoli wypuszczając dym. Na następne pytania Alexa potrząsnęła głową.
- I tak i nie. - znowu się zaciągnęła i odbiła od podłogi, już nie opierając się o biurko, a zwyczajnie na nim siedząc. Skrzyżowała kostki i w beztroski sposób zaczęła machać nogami. - Dałam znać przyjacielowi, gdzie jestem, żeby zareagował, gdybym nie obudziła się w odpowiednim terminie. Zabezpieczyłam się, tak na wszelki wypadek, gdybym nie obudziła się po dwóch dniach. I faktycznie ta pomoc mi się przydała, przyjaciel mnie obudził i zgarnął do siebie, żebym się przespała i użyczył prysznica. Opieprz za ryzyko też dostałam. - wyjaśniła spokojnie, lekko wzruszając ramionami na słowa o opieprzu. - Tak naprawdę to pewnie dałabym Tobie znać, ale szczerze mówiąc nie mam pojęcia, czy znasz miejsce, w którym byłam, a troszeczkę zależało mi na czasie, gdybym jednak nie obudziła się po dwóch dniach od zaczęcia rytuału. Wprawdzie nie brałam pod uwagę, że to tak będzie wyglądać, ale wolałam się zabezpieczyć. - wyjaśniła, powoli popalając papierosa. Przesunęła wzrokiem po sylwetce Alexa, po jego napięciu i zeskoczyła z biurka, by podejść do niego, delikatnie obejmując go ramieniem i wtulając się w jego bok.
- Poza koszmarnie upierdliwą raną po kościanym nożu nic mi nie jest ani nie było. Poza chronicznym zmęczeniem, bo jednak to męczy, wierz mi. Nie chcesz czegoś zjeść po całym dniu pracy? - nie zmieniała tematu, po prostu wiedziała, że pewnie podczas pracy Alex zapominał o jedzeniu albo nie miał na to czasu, a specjalnie coś przyniosła. Troszkę na wkupne, troszkę na przeprosiny, a najbardziej ze zwykłej troski.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Alexander Hallberg
Re: 18.06.2001 – Pracownia tatuażu „Złota Ćma” – A. Hallberg & V. Cortés da Barros Czw 9 Maj - 17:40
Alexander HallbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Ankarede, Szwecja
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : berserker
Zawód : konsultant Kruczej Straży w zakresie wywiadu, tatuator
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź brunatny
Atuty : wiking (I), odporny (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 13 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 14 / wiedza ogólna: 5
Zmrużył oczy. Vaia chciała, by zrozumiał i on też tego chciał, tylko że... Nie był pewien, czy potrafi. To nie tak, że w siebie nie wierzył – wręcz przeciwnie, był wręcz arogancko pewny tego, że rozumie całkiem dużo, łatwo łączy fakty, i że jest świetnym dodatkiem do wywiadu Kruczej. Problem polegał jednak na tym, że to, co próbowała wyjaśnić mu Barros, stawiało na głowie bardzo wiele. Gryzło się z tym, co Alex znał i rozumiał. Hallberg wciąż chciałby zrozumieć, nie sądził jednak by umiał to zrobić na już, tutaj, teraz.
Odetchnął powoli.
- Będę pytał – zapewnił, bo przynajmniej tyle mógł jej w tej chwili dać. – Nie dzisiaj, nie teraz. Ale będę. Spróbuję, w porządku? – zawahał się, wreszcie przekrzywił głowę lekko i uśmiechnął leniwie. – Co oznacza, że będziesz musiała widywać się ze mną częściej. Udzielać mi korepetycji. – Uniósł brwi znacząco.
Nie czuł się w nastroju do flirtów, ale za bardzo chyba weszło mu to w krew, by mógł się obyć bez podobnie prostackich zaczepek. Poza tym – to był jakiś sposób na pokazanie Vai, że nic się nie zmieniło. Bo rzeczywiście – nie zmieniło się. Był poirytowany – dzisiaj. Chodził zły – przez parę dni. To jednak nie sprawiało, by nagle nie chciał…
Wciąż chciał zwiedzać z nią Midgard. Może pojechać gdzieś dalej, za miasto. Chciał. Nie był gotów powiedzieć tego tak zupełnie wprost, ale chciał. Pokrętne żarty nienajwyższych lotów musiały chwilowo wystarczyć za zapewnienie, że pod tym względem było tak, jak wcześniej.
Gdy zaczęłą wyjaśniać, wrócił na fotel. Znów rozparł się na nim i palił niespiesznie, jednocześnie patrząc na kobietę uważnie. Nie do końca podobało mu się to, co słyszał – przy czym wcale nie przez obecność przyjaciela. Vaia z pewnością miała wielu znajomych – Alex też miał. Niewątpliwie miała przyjaciół – tak jak on miał przyjaciółki. To było zupełnie normalne, a Hallberg z pewnością nie należał do tych, co będą zazdrośni o takie znajomości. Taka zazdrość była zwyczajnie głupia.
Nie, to co berserkowi przeszkadzało, to fakt, że Vaia powiedziała komuś o tym, gdzie jedzie zamiast kogoś po prostu ze sobą wziąć. Wiedziała – musiała wiedzieć – jake ryzyko na siebie bierze, a mimo to wciąż wolała być sama. To gryzło go bardziej, że nie jego zaklepała sobie jako plan awaryjny, że nie jemu dała znać, że coś się dzieje. To, że nie był jej pierwszym wyborem, rozumiał – to miało sens. Cała reszta? Już niespecjalnie, przynajmniej w jego pojmowaniu.
- Wystarczyło, żebyś zabrała go ze sobą, a nie tylko zostawiała wskazówki. – Uniósł brwi lekko. Mówił cicho i nawet, jeśli w jego głosie wciąż pozostało jakieś echo rozdrażnienia, było słabsze, niż przedtem. Nie znacznie słabsze, wystarczające jednak, by czuł się trochę lepiej w kontekście własnych genów i groźby berserczej furii.
- Tego przyjaciela. Dlaczego po prostu nie... – urwał, pokręcił głową. – Nieważne. Po prostu nie rób tego więcej – powtórzył z naciskiem, trochę bardziej jako polecenie niż prośbę. Nie sądził, by miał do tego pierwszego prawo, ale ta druga była w tej chwili niewystarczająca. – Następnym razem, gdy będziesz próbowała robić coś… Coś takiego, weź kogoś ze sobą. Mnie. Esa. Tamtego typa. Kogokolwiek – uciął krótko.
Na wzmiankę o nożu zmarszczył brwi lekko, ale nie komentował. Podobnie nie powiedział też nic na zmęczenie. Może i odnalazł się z grubsza w tej całej sytuacji, nie znaczyło to jednak, że przeszedł nad nią do porządku dziennego.
Chłodna ignorancja, pytania nie zadawane z premedytacją były może jakąś szpilą, metaforycznym, karcącym daniem Vai po łapach. Albo nie. Może po prostu Alex taki był. Może nie potrafił przejmować się aż tak – albo nie chciał przejmować się aż tak.
W efekcie zareagował dopiero na pytanie o żarcie. Roześmiał się krótko, zaciągnął się papierosem głęboko i znacząco spojrzał w kierunku torby Vai.
- A co masz? – spytał bezczelnie. Nie wątpił, że pytanie Barros nie było bezpodstawne. Nie wnikał w powody troskliwości Vai, za to zupełnie szczerze doceniał, że ostatnio dosyć regularnie dbała o to, by się nie głodził.
Bo faktycznie często to robił. Rzeczywiście zwykle nie miał czasu.
Odetchnął powoli.
- Będę pytał – zapewnił, bo przynajmniej tyle mógł jej w tej chwili dać. – Nie dzisiaj, nie teraz. Ale będę. Spróbuję, w porządku? – zawahał się, wreszcie przekrzywił głowę lekko i uśmiechnął leniwie. – Co oznacza, że będziesz musiała widywać się ze mną częściej. Udzielać mi korepetycji. – Uniósł brwi znacząco.
Nie czuł się w nastroju do flirtów, ale za bardzo chyba weszło mu to w krew, by mógł się obyć bez podobnie prostackich zaczepek. Poza tym – to był jakiś sposób na pokazanie Vai, że nic się nie zmieniło. Bo rzeczywiście – nie zmieniło się. Był poirytowany – dzisiaj. Chodził zły – przez parę dni. To jednak nie sprawiało, by nagle nie chciał…
Wciąż chciał zwiedzać z nią Midgard. Może pojechać gdzieś dalej, za miasto. Chciał. Nie był gotów powiedzieć tego tak zupełnie wprost, ale chciał. Pokrętne żarty nienajwyższych lotów musiały chwilowo wystarczyć za zapewnienie, że pod tym względem było tak, jak wcześniej.
Gdy zaczęłą wyjaśniać, wrócił na fotel. Znów rozparł się na nim i palił niespiesznie, jednocześnie patrząc na kobietę uważnie. Nie do końca podobało mu się to, co słyszał – przy czym wcale nie przez obecność przyjaciela. Vaia z pewnością miała wielu znajomych – Alex też miał. Niewątpliwie miała przyjaciół – tak jak on miał przyjaciółki. To było zupełnie normalne, a Hallberg z pewnością nie należał do tych, co będą zazdrośni o takie znajomości. Taka zazdrość była zwyczajnie głupia.
Nie, to co berserkowi przeszkadzało, to fakt, że Vaia powiedziała komuś o tym, gdzie jedzie zamiast kogoś po prostu ze sobą wziąć. Wiedziała – musiała wiedzieć – jake ryzyko na siebie bierze, a mimo to wciąż wolała być sama. To gryzło go bardziej, że nie jego zaklepała sobie jako plan awaryjny, że nie jemu dała znać, że coś się dzieje. To, że nie był jej pierwszym wyborem, rozumiał – to miało sens. Cała reszta? Już niespecjalnie, przynajmniej w jego pojmowaniu.
- Wystarczyło, żebyś zabrała go ze sobą, a nie tylko zostawiała wskazówki. – Uniósł brwi lekko. Mówił cicho i nawet, jeśli w jego głosie wciąż pozostało jakieś echo rozdrażnienia, było słabsze, niż przedtem. Nie znacznie słabsze, wystarczające jednak, by czuł się trochę lepiej w kontekście własnych genów i groźby berserczej furii.
- Tego przyjaciela. Dlaczego po prostu nie... – urwał, pokręcił głową. – Nieważne. Po prostu nie rób tego więcej – powtórzył z naciskiem, trochę bardziej jako polecenie niż prośbę. Nie sądził, by miał do tego pierwszego prawo, ale ta druga była w tej chwili niewystarczająca. – Następnym razem, gdy będziesz próbowała robić coś… Coś takiego, weź kogoś ze sobą. Mnie. Esa. Tamtego typa. Kogokolwiek – uciął krótko.
Na wzmiankę o nożu zmarszczył brwi lekko, ale nie komentował. Podobnie nie powiedział też nic na zmęczenie. Może i odnalazł się z grubsza w tej całej sytuacji, nie znaczyło to jednak, że przeszedł nad nią do porządku dziennego.
Chłodna ignorancja, pytania nie zadawane z premedytacją były może jakąś szpilą, metaforycznym, karcącym daniem Vai po łapach. Albo nie. Może po prostu Alex taki był. Może nie potrafił przejmować się aż tak – albo nie chciał przejmować się aż tak.
W efekcie zareagował dopiero na pytanie o żarcie. Roześmiał się krótko, zaciągnął się papierosem głęboko i znacząco spojrzał w kierunku torby Vai.
- A co masz? – spytał bezczelnie. Nie wątpił, że pytanie Barros nie było bezpodstawne. Nie wnikał w powody troskliwości Vai, za to zupełnie szczerze doceniał, że ostatnio dosyć regularnie dbała o to, by się nie głodził.
Bo faktycznie często to robił. Rzeczywiście zwykle nie miał czasu.
Vaia Cortés da Barros
Re: 18.06.2001 – Pracownia tatuażu „Złota Ćma” – A. Hallberg & V. Cortés da Barros Nie 12 Maj - 15:41
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Porozumienie, które osiągnęli, było w pewien sposób zbyt kruche, by mogła mu wypomnieć te zmrużone oczy. Ale z każdą chwilą napięcie z niej schodziło, z każdą chwilą było lepiej, bo w jakiś sposób udało jej się naprawić to, co zrobiła. To, jak mocno się wcześniej zgubiła. Vaia uśmiechnęła się lekko, widząc jego zmieszanie, jednak był to dość ciepły uśmiech.
- Hej, spokojnie, niedźwiadku. - puściła mu oczko, widząc jego wahanie i niepewność. - To nie jest oferta jednorazowa na teraz już. To oferta na stałe i dotyczy wszystkiego. Nawet najgłupszych pytań. Nie martw się, nie gryzę. - skoro natomiast Alex pozwolił sobie na dzikie teksty bez filtra, Vaia odpuściła i sama sobie. Oczy jej błysnęły lekko, gdy pociągnęła myśl dalej. - Ja tylko połykam w całości. - stwierdziła radośnie, szczerząc ząbki. W kwestii korepetycji natomiast bezczelnie przewróciła oczami.
- Oh my. Założę ci dzienniczek ucznia i będę wrzucać tam wszystkie postawione pały. - stwierdziła ze śmiechem, ale oczy jej błyszczały radością. Alex ewidentnie chciał się z nią jeszcze widywać, chciał się z nią spotykać i najwyraźniej nie straciła kompana do zwiedzania Midgardu i okolic. I jak najbardziej mogła mu udzielać z korepetycji. - Czegoś jeszcze chcesz się dowiedzieć i nauczyć? - wyszczerzyła się, pochylając się do niego z szerokim uśmiechem.
W zasadzie jeśli Alex chciał korepetycji, nawet jeśli to był tylko żart, to nie miała większego problemu, by podchwycić go i pociągnąć dalej. Prawdą było, że nikogo niczego jak dotąd nie uczyła - wyjąwszy uczenie Vermunda hiszpańskiego i jakieś sparingi z dzieciakami w faweli - ale przecież zawsze mogła zacząć, nie? Chociaż szczerze wątpiła w sens tego, to już prędzej Alex mógłby ją uczyć życia wśród tego całego zimna Midgardu. Przecież brazylijska zima była cieplejsza niż to, co miejscowi nazywali latem...
Zaskoczyło ją jednak stwierdzenie mężczyzny. To rozdrażnienie, o zupełnie innym podłożu. W pierwszej chwili nie do końca załapała, o co chodziło z tym zabieraniem ze sobą i gdzie, ale kolejne słowa wszystko wyjaśniły, tak samo jak ten nacisk w jego głosie, wydane polecenie, którego się nie spodziewała. Barros była zaskoczona, bardziej niż mogłaby sądzić i nie była do końca pewna, skąd to się brało. Chyba się po prostu nie spodziewała takiej reakcji po Hallbergu, w zasadzie to po nikim by się nie spodziewała i prawdę mówiąc przez dobrą chwilę nie wiedziała, co ma mu odpowiedzieć. Że to nie było wcale takie proste? Że miała nadzieję, że nigdy więcej nie będzie musiała robić tego w taki sposób? Że nawet jeśli to nie była pewna, czy dobrym pomysłem było zabierać ze sobą kogokolwiek? Ale z drugiej strony... Może jednak Alex miał rację. Miała tendencję do ryzykowania, nawet bardziej niż kiedyś i dziwnie czuła się z tym, że ktoś mógłby być na nią o to... zły? Zirytowany? A przyjęcie do wiadomości, że ktoś się o nią martwił i troszczył było nie takie proste, jak mogłoby się wydawać i mimo chęci zbyt często zapominała o tym fakcie.
- Okey. Postaram się. - powiedziała cicho, z nutką delikatnego wahania w głosie. Tyle mogła obiecać, mogła się postarać następnym razem zabrać kogoś ze sobą, jeśli będzie musiała zaryzykować, ale nie mogła z całą pewnością powiedzieć, że na pewno to zrobi. Nie dlatego, że nie potrafiła poprosić o pomoc, ale dlatego, że nie chciała nikogo narażać. - Ale i tak nie zamierzam więcej robić takich rzeczy. - dorzuciła, już bardziej pewnym głosem i uśmiechnęła się szerzej. Nadal była zaskoczona, nadal była zmieszana, ale zdecydowała się nie walczyć z niedźwiedzią… troską? Chyba to było to uczucie, choć przynajmniej teraz nie chciała się w tę kwestię zagłębiać. Dopiero przy pytaniu o jedzenie roześmiała się i podreptała po swoją torbę.
- Pastele mam. Wydawało mi się, że ci smakowały ostatnim razem, a nie miałam weny na nic innego. - roześmiała się lekko i wyciągnęła pudełko z torby, mrużąc zabawnie oczy. - Chcesz jeść tu czy gdzieś na świeżym powietrzu? - rzuciła, dopiero po chwili orientując się, że Alex wcale mógł nie mieć ochoty na wyprawy po całym dniu pracy. - Picie też mam. - dodała beztrosko i odłożyła pudełko. Zaraz potem rozpięła górę od munduru, by zrzucić ją z siebie, zostając w samej bluzce odsłaniającej zarówno ramiona jak i pasek skóry na dole pleców, ujawniający tatuaż. Całkowicie nieregulaminowo obwiązała się koszulą w pasie i odruchowo rzuciła na siebie zaklęcia rozgrzewające. Mimo czerwca było za zimno by chodzić tak odsłoniętą bez zaklęć.
- Hej, spokojnie, niedźwiadku. - puściła mu oczko, widząc jego wahanie i niepewność. - To nie jest oferta jednorazowa na teraz już. To oferta na stałe i dotyczy wszystkiego. Nawet najgłupszych pytań. Nie martw się, nie gryzę. - skoro natomiast Alex pozwolił sobie na dzikie teksty bez filtra, Vaia odpuściła i sama sobie. Oczy jej błysnęły lekko, gdy pociągnęła myśl dalej. - Ja tylko połykam w całości. - stwierdziła radośnie, szczerząc ząbki. W kwestii korepetycji natomiast bezczelnie przewróciła oczami.
- Oh my. Założę ci dzienniczek ucznia i będę wrzucać tam wszystkie postawione pały. - stwierdziła ze śmiechem, ale oczy jej błyszczały radością. Alex ewidentnie chciał się z nią jeszcze widywać, chciał się z nią spotykać i najwyraźniej nie straciła kompana do zwiedzania Midgardu i okolic. I jak najbardziej mogła mu udzielać z korepetycji. - Czegoś jeszcze chcesz się dowiedzieć i nauczyć? - wyszczerzyła się, pochylając się do niego z szerokim uśmiechem.
W zasadzie jeśli Alex chciał korepetycji, nawet jeśli to był tylko żart, to nie miała większego problemu, by podchwycić go i pociągnąć dalej. Prawdą było, że nikogo niczego jak dotąd nie uczyła - wyjąwszy uczenie Vermunda hiszpańskiego i jakieś sparingi z dzieciakami w faweli - ale przecież zawsze mogła zacząć, nie? Chociaż szczerze wątpiła w sens tego, to już prędzej Alex mógłby ją uczyć życia wśród tego całego zimna Midgardu. Przecież brazylijska zima była cieplejsza niż to, co miejscowi nazywali latem...
Zaskoczyło ją jednak stwierdzenie mężczyzny. To rozdrażnienie, o zupełnie innym podłożu. W pierwszej chwili nie do końca załapała, o co chodziło z tym zabieraniem ze sobą i gdzie, ale kolejne słowa wszystko wyjaśniły, tak samo jak ten nacisk w jego głosie, wydane polecenie, którego się nie spodziewała. Barros była zaskoczona, bardziej niż mogłaby sądzić i nie była do końca pewna, skąd to się brało. Chyba się po prostu nie spodziewała takiej reakcji po Hallbergu, w zasadzie to po nikim by się nie spodziewała i prawdę mówiąc przez dobrą chwilę nie wiedziała, co ma mu odpowiedzieć. Że to nie było wcale takie proste? Że miała nadzieję, że nigdy więcej nie będzie musiała robić tego w taki sposób? Że nawet jeśli to nie była pewna, czy dobrym pomysłem było zabierać ze sobą kogokolwiek? Ale z drugiej strony... Może jednak Alex miał rację. Miała tendencję do ryzykowania, nawet bardziej niż kiedyś i dziwnie czuła się z tym, że ktoś mógłby być na nią o to... zły? Zirytowany? A przyjęcie do wiadomości, że ktoś się o nią martwił i troszczył było nie takie proste, jak mogłoby się wydawać i mimo chęci zbyt często zapominała o tym fakcie.
- Okey. Postaram się. - powiedziała cicho, z nutką delikatnego wahania w głosie. Tyle mogła obiecać, mogła się postarać następnym razem zabrać kogoś ze sobą, jeśli będzie musiała zaryzykować, ale nie mogła z całą pewnością powiedzieć, że na pewno to zrobi. Nie dlatego, że nie potrafiła poprosić o pomoc, ale dlatego, że nie chciała nikogo narażać. - Ale i tak nie zamierzam więcej robić takich rzeczy. - dorzuciła, już bardziej pewnym głosem i uśmiechnęła się szerzej. Nadal była zaskoczona, nadal była zmieszana, ale zdecydowała się nie walczyć z niedźwiedzią… troską? Chyba to było to uczucie, choć przynajmniej teraz nie chciała się w tę kwestię zagłębiać. Dopiero przy pytaniu o jedzenie roześmiała się i podreptała po swoją torbę.
- Pastele mam. Wydawało mi się, że ci smakowały ostatnim razem, a nie miałam weny na nic innego. - roześmiała się lekko i wyciągnęła pudełko z torby, mrużąc zabawnie oczy. - Chcesz jeść tu czy gdzieś na świeżym powietrzu? - rzuciła, dopiero po chwili orientując się, że Alex wcale mógł nie mieć ochoty na wyprawy po całym dniu pracy. - Picie też mam. - dodała beztrosko i odłożyła pudełko. Zaraz potem rozpięła górę od munduru, by zrzucić ją z siebie, zostając w samej bluzce odsłaniającej zarówno ramiona jak i pasek skóry na dole pleców, ujawniający tatuaż. Całkowicie nieregulaminowo obwiązała się koszulą w pasie i odruchowo rzuciła na siebie zaklęcia rozgrzewające. Mimo czerwca było za zimno by chodzić tak odsłoniętą bez zaklęć.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Alexander Hallberg
Re: 18.06.2001 – Pracownia tatuażu „Złota Ćma” – A. Hallberg & V. Cortés da Barros Pon 20 Maj - 13:31
Alexander HallbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Ankarede, Szwecja
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : berserker
Zawód : konsultant Kruczej Straży w zakresie wywiadu, tatuator
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź brunatny
Atuty : wiking (I), odporny (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 13 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 14 / wiedza ogólna: 5
Czegoś jeszcze chcesz się nauczyć?
Roześmiał się. Trudno było mówić, że się dogadali – na pewno nie w takim stopniu, jak wcześniej; powrót do tego, co zdążyli wypracowywać przed zniknięciem Vai miał zająć chwilę. Mimo tego fakt, że znów zaczęli się ze sobą przekomarzać, dobrze wróżył. Dość dobrze, by Alex odprężył się nieco, a gdy się uśmiechnął – zrobił to zupełnie szczerze. Nie wszystko da się załatwić od tak, ale to był całkiem dobry początek.
- Zobaczymy. Coś pewnie by się znalazło. – Uśmiechnął się przelotnie, póki co nie decydując się kontynuować tego tematu. Wrócą do tego, gdy przestanie między nimi tak iskrzyć – przynajmniej w ten sposób.
Potem, już z powrotem na fotelu, przyglądał się Wysłanniczce uważnie. Studiował zmiany jej mimiki i ze zdumieniem stwierdził, że kobieta była zwyczajnie, zupełnie szczerze zaskoczona. Zmarszczył brwi lekko, nie do końca rozumiejąc, co takiego w jego słowach mogło ją zdziwić.
A potem uzmysłowił sobie, że Vaia chyba po prostu nie wierzyła, że można się o nią martwić. Hallberg nie był pewien, jak się z tym odkryciem czuje.
Ostatecznie skinął tylko głową na jej zapewnienia i uśmiechnął się miękko. W porządku. Tyle mu wystarczało. Gotów był jej zaufać, bo coś – może to zaskoczenie Wysłanniczki, a może coś innego, co dostrzegł w jej oczach – kazało mu wierzyć, że kobieta mówiła szczerze i faktycznie zamierzała się tych obietnic trzymać. A skoro tak, to Alex był usatysfakcjonowany. Nie chciał niczego więcej, jak prostej deklaracji, że Barros zacznie o siebie dbać.
Po zmianie tematu na żarcie, Hallberg odetchnął bezgłośnie i w końcu – w końcu – całkiem się odprężył. Zakręcił się na fotelu i patrzył za strażniczką, gdy szła po torbę. Uśmiechnął się szeroko, gdy wróciła z dobrami.
- Smakowały – zapewnił i radość Alexa mówiła sama za siebie.
Dopiero teraz, spoglądając na smakołyki przyniesione przez Vaię, poczuł, jak bardzo był głodny. Barros nie myliła się podejrzewając, że Hallberg nie miał czasu zjeść – lub że po prostu o tym o tym zapomniał. Faktycznie tak było, nie po raz pierwszy zresztą.
- Tutaj – odparł teraz bez wahania, bo jakkolwiek miło było połazić z Vaią po okolicy, dzisiaj chyba nie miał na to siły.
Rzucił ostatnie, krótkie spojrzenie na komiczną figurkę, którą dostal od Pii i podniósł się z siedziska z sapnięciem.
- Choć na kanapę, będzie wygodniej się rozłożyć – zaproponował i, gdy Vaia nie miała nic przeciwko, poprowadził ją do poczekalni. Przełożył stos gazet i katalogów tatuaży na ladę recepcyjną, ozdobne, sztuczne kwiatki przesunął na brzeg stolika i tym samym przygotował im miejsce na obiad... Kolację. W zasadzie – na kolację.
Kątem oka patrzył, jak Vaia zrzucała mundur, uśmiechnął się przelotnie, gdy roznegliżowała się – i zaraz rzuciła na siebie rozgrzewające zaklęcie. Nie było w tym większej logiki, ale Hallberg już jakiś czas temu przestał się jej dopatrywać. Vai było tu wiecznie zimno, ale i tak się rozbierała. W porządku. Niech będzie.
Umówmy się, że niespecjalnie miał na co narzekać.
Z cichym pomrukiem przyjemności rozsiadł się w jednym końcu kanapy, przeciągnął leniwie – i bez dodatkowej zachęty zabrał się za pałaszowanie pasteli. Był tak strasznie głodny.
- Ten typ, który ci pomógł – zagaił nagle. – To też jakiś imigrant? – wyszczerzył zęby z rozbawieniem. Myśl, że poza Vaią, Esem, panną tego drugiego i zespołem badawczym, o którym wspominał – że poza nimi miało się tu plątać jeszcze całe stado śniadych przyjezdnych była całkiem zabawna. Hallberg nic do nich nie miał – bawił go tylko zbieg okolicności, jaki musiałby się zadziać, żeby zgromadzić tu małą społeczność z drugiego krańca świata.
Roześmiał się. Trudno było mówić, że się dogadali – na pewno nie w takim stopniu, jak wcześniej; powrót do tego, co zdążyli wypracowywać przed zniknięciem Vai miał zająć chwilę. Mimo tego fakt, że znów zaczęli się ze sobą przekomarzać, dobrze wróżył. Dość dobrze, by Alex odprężył się nieco, a gdy się uśmiechnął – zrobił to zupełnie szczerze. Nie wszystko da się załatwić od tak, ale to był całkiem dobry początek.
- Zobaczymy. Coś pewnie by się znalazło. – Uśmiechnął się przelotnie, póki co nie decydując się kontynuować tego tematu. Wrócą do tego, gdy przestanie między nimi tak iskrzyć – przynajmniej w ten sposób.
Potem, już z powrotem na fotelu, przyglądał się Wysłanniczce uważnie. Studiował zmiany jej mimiki i ze zdumieniem stwierdził, że kobieta była zwyczajnie, zupełnie szczerze zaskoczona. Zmarszczył brwi lekko, nie do końca rozumiejąc, co takiego w jego słowach mogło ją zdziwić.
A potem uzmysłowił sobie, że Vaia chyba po prostu nie wierzyła, że można się o nią martwić. Hallberg nie był pewien, jak się z tym odkryciem czuje.
Ostatecznie skinął tylko głową na jej zapewnienia i uśmiechnął się miękko. W porządku. Tyle mu wystarczało. Gotów był jej zaufać, bo coś – może to zaskoczenie Wysłanniczki, a może coś innego, co dostrzegł w jej oczach – kazało mu wierzyć, że kobieta mówiła szczerze i faktycznie zamierzała się tych obietnic trzymać. A skoro tak, to Alex był usatysfakcjonowany. Nie chciał niczego więcej, jak prostej deklaracji, że Barros zacznie o siebie dbać.
Po zmianie tematu na żarcie, Hallberg odetchnął bezgłośnie i w końcu – w końcu – całkiem się odprężył. Zakręcił się na fotelu i patrzył za strażniczką, gdy szła po torbę. Uśmiechnął się szeroko, gdy wróciła z dobrami.
- Smakowały – zapewnił i radość Alexa mówiła sama za siebie.
Dopiero teraz, spoglądając na smakołyki przyniesione przez Vaię, poczuł, jak bardzo był głodny. Barros nie myliła się podejrzewając, że Hallberg nie miał czasu zjeść – lub że po prostu o tym o tym zapomniał. Faktycznie tak było, nie po raz pierwszy zresztą.
- Tutaj – odparł teraz bez wahania, bo jakkolwiek miło było połazić z Vaią po okolicy, dzisiaj chyba nie miał na to siły.
Rzucił ostatnie, krótkie spojrzenie na komiczną figurkę, którą dostal od Pii i podniósł się z siedziska z sapnięciem.
- Choć na kanapę, będzie wygodniej się rozłożyć – zaproponował i, gdy Vaia nie miała nic przeciwko, poprowadził ją do poczekalni. Przełożył stos gazet i katalogów tatuaży na ladę recepcyjną, ozdobne, sztuczne kwiatki przesunął na brzeg stolika i tym samym przygotował im miejsce na obiad... Kolację. W zasadzie – na kolację.
Kątem oka patrzył, jak Vaia zrzucała mundur, uśmiechnął się przelotnie, gdy roznegliżowała się – i zaraz rzuciła na siebie rozgrzewające zaklęcie. Nie było w tym większej logiki, ale Hallberg już jakiś czas temu przestał się jej dopatrywać. Vai było tu wiecznie zimno, ale i tak się rozbierała. W porządku. Niech będzie.
Umówmy się, że niespecjalnie miał na co narzekać.
Z cichym pomrukiem przyjemności rozsiadł się w jednym końcu kanapy, przeciągnął leniwie – i bez dodatkowej zachęty zabrał się za pałaszowanie pasteli. Był tak strasznie głodny.
- Ten typ, który ci pomógł – zagaił nagle. – To też jakiś imigrant? – wyszczerzył zęby z rozbawieniem. Myśl, że poza Vaią, Esem, panną tego drugiego i zespołem badawczym, o którym wspominał – że poza nimi miało się tu plątać jeszcze całe stado śniadych przyjezdnych była całkiem zabawna. Hallberg nic do nich nie miał – bawił go tylko zbieg okolicności, jaki musiałby się zadziać, żeby zgromadzić tu małą społeczność z drugiego krańca świata.
Vaia Cortés da Barros
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Wiedziała, że nie było idealnie. Że jeszcze potrwa, zanim uda im się dojść do takiego porozumienia, jakie było między nimi wcześniej. Że potrwa, zanim jej wybaczy. Że może minie jeszcze trochę czasu, zanim połapie się na tyle, by powiedzieć mu, skąd to wszystko się brało, dlaczego była taka, a nie inna. Ale była gotowa to zrobić, choć jeszcze nie teraz. Teraz była po prostu szczęśliwa, że przynajmniej na tyle udało im się dogadać. Mimo wszystko brakowałoby jej Hallberga.
- Trzymam za słowo. – puściła mu oczko, ale z mniejszą dozą bezczelności niż zazwyczaj. Była ostrożna, musiała być, by nie schrzanić wszystkiego jeszcze bardziej, skoro wypracowali ten kruchy, delikatny konsensus. Nadal niekoniecznie potrafiła uwierzyć, że martwił się o nią, ale przyjęła to do wiadomości. Duża w tym była też zasługa Einara. Nie dało się ukryć, że solidnie nią wstrząsnął w jaskini, wypominając jej to, że się troszczył. No cóż, bywała niewdzięczną pindą i nie można było tego przeskoczyć. Nawet, jeśli wcale nie robiła tego specjalnie. Wychodziło więc na to, że musiała naprawdę zacząć o siebie dbać, bo choć niespecjalnie jej zależało na własnym życiu, to jednak nie chciała martwić innych. Najwyraźniej wbrew jej własnemu postrzeganiu swojej osoby inni widzieli to zupełnie inaczej.
- To się cieszę! Rzadko mi się zdarza robić żarcie dla kogoś. – słysząc, że wolał jeść tutaj nie zaprotestowała. To w sumie było do przewidzenia, Hallberg wyglądał na kompletnie wyczerpanego i Vai nie dziwiło to ani trochę. Przeniosła się razem z nim na kanapę i ustawiła na przygotowanym stole pudełko z jedzeniem. Zaraz potem przyniosła też butelki z piciem, bezalkoholowym oczywiście, ale powinno smakować im obojgu. No, jej na pewno.
Przysiadła na kanapie, zabierając się za pochłanianie posiłku. Była naprawdę bardzo, bardzo głodna, bo choć raczej miała w pracy więcej czasu na jedzenie niż Alex, to często tu się zagadała, tu coś się stało, a potem trzeba było lecieć, a jak już miała moment, to zwyczajnie nie była głodna. W końcu nikt nie będzie dyktował kociemu żołądkowi, kiedy ma jeść i na co mieć ochotę.
- Huh…? – spytała z pełnymi ustami, gdy zahaczył o Einara, by zaraz potem potrząsnąć głową przecząco. – Niee. Jest tutejszy. Znaczy Skandynaw, o. Ma na imię Einar. Poznałam go jeszcze w czasach, kiedy robiłam za marynarza. I się zaprzyjaźniliśmy. – wyjaśniła całkowicie swobodnie, Vaia nigdy nie wstydziła się swoich znajomych. Gdyby miała się kogoś wstydzić, to zwyczajnie nawet nie próbowałaby się z taką personą zaprzyjaźniać. Nie o to w końcu chodziło.
Chociaż pytanie Alexa zmusiło ją do delikatnej refleksji. Ciekawe, ile w ogóle imigrantów krążyło po Midgardzie? Magiczne miasto było przyjemną sprawą, nie trzeba było się kryć, a magia była oczywistością. Ale z drugiej strony ona sama, wychowywana wśród śniących, tęskniła za ich rozwiązaniami, za ich technologią. Nie wyobrażała sobie życia bez magii, ale zróżnicowane społeczeństwo mogło się wiele od siebie nauczyć. No chyba, że trafiało się na jakichś oszołomów, którzy zdarzali się po obu stronach. Jakby za mało było problemów z Magisterium tutaj, to jeszcze miałyby dojść te ze śniącymi…
- W sumie to pomyślałam, że fajnie byłoby mieć tutaj podobne społeczeństwo, co u mnie w Salvadorze. Trochę tęsknię za technologiami śniących. Ale z drugiej strony jak pomyślę, co by się wtedy działo… To jednak jest to głupi pomysł. – wyjaśniła ze śmiechem swoje zamyślenie. Kot wewnątrz był szczęśliwy, najedzony, było jej ciepło… Gdyby nie okoliczności, pewnie zaraz poszłaby spać. Wolała jednak luźno rozmawiać z Alexem, zanim w końcu zawinęła się do domu, a raczej najpierw wyprawiła tam mężczyznę. Wyglądał, jakby miał zaraz zasnąć.
Vaia i Alexander z tematu
- Trzymam za słowo. – puściła mu oczko, ale z mniejszą dozą bezczelności niż zazwyczaj. Była ostrożna, musiała być, by nie schrzanić wszystkiego jeszcze bardziej, skoro wypracowali ten kruchy, delikatny konsensus. Nadal niekoniecznie potrafiła uwierzyć, że martwił się o nią, ale przyjęła to do wiadomości. Duża w tym była też zasługa Einara. Nie dało się ukryć, że solidnie nią wstrząsnął w jaskini, wypominając jej to, że się troszczył. No cóż, bywała niewdzięczną pindą i nie można było tego przeskoczyć. Nawet, jeśli wcale nie robiła tego specjalnie. Wychodziło więc na to, że musiała naprawdę zacząć o siebie dbać, bo choć niespecjalnie jej zależało na własnym życiu, to jednak nie chciała martwić innych. Najwyraźniej wbrew jej własnemu postrzeganiu swojej osoby inni widzieli to zupełnie inaczej.
- To się cieszę! Rzadko mi się zdarza robić żarcie dla kogoś. – słysząc, że wolał jeść tutaj nie zaprotestowała. To w sumie było do przewidzenia, Hallberg wyglądał na kompletnie wyczerpanego i Vai nie dziwiło to ani trochę. Przeniosła się razem z nim na kanapę i ustawiła na przygotowanym stole pudełko z jedzeniem. Zaraz potem przyniosła też butelki z piciem, bezalkoholowym oczywiście, ale powinno smakować im obojgu. No, jej na pewno.
Przysiadła na kanapie, zabierając się za pochłanianie posiłku. Była naprawdę bardzo, bardzo głodna, bo choć raczej miała w pracy więcej czasu na jedzenie niż Alex, to często tu się zagadała, tu coś się stało, a potem trzeba było lecieć, a jak już miała moment, to zwyczajnie nie była głodna. W końcu nikt nie będzie dyktował kociemu żołądkowi, kiedy ma jeść i na co mieć ochotę.
- Huh…? – spytała z pełnymi ustami, gdy zahaczył o Einara, by zaraz potem potrząsnąć głową przecząco. – Niee. Jest tutejszy. Znaczy Skandynaw, o. Ma na imię Einar. Poznałam go jeszcze w czasach, kiedy robiłam za marynarza. I się zaprzyjaźniliśmy. – wyjaśniła całkowicie swobodnie, Vaia nigdy nie wstydziła się swoich znajomych. Gdyby miała się kogoś wstydzić, to zwyczajnie nawet nie próbowałaby się z taką personą zaprzyjaźniać. Nie o to w końcu chodziło.
Chociaż pytanie Alexa zmusiło ją do delikatnej refleksji. Ciekawe, ile w ogóle imigrantów krążyło po Midgardzie? Magiczne miasto było przyjemną sprawą, nie trzeba było się kryć, a magia była oczywistością. Ale z drugiej strony ona sama, wychowywana wśród śniących, tęskniła za ich rozwiązaniami, za ich technologią. Nie wyobrażała sobie życia bez magii, ale zróżnicowane społeczeństwo mogło się wiele od siebie nauczyć. No chyba, że trafiało się na jakichś oszołomów, którzy zdarzali się po obu stronach. Jakby za mało było problemów z Magisterium tutaj, to jeszcze miałyby dojść te ze śniącymi…
- W sumie to pomyślałam, że fajnie byłoby mieć tutaj podobne społeczeństwo, co u mnie w Salvadorze. Trochę tęsknię za technologiami śniących. Ale z drugiej strony jak pomyślę, co by się wtedy działo… To jednak jest to głupi pomysł. – wyjaśniła ze śmiechem swoje zamyślenie. Kot wewnątrz był szczęśliwy, najedzony, było jej ciepło… Gdyby nie okoliczności, pewnie zaraz poszłaby spać. Wolała jednak luźno rozmawiać z Alexem, zanim w końcu zawinęła się do domu, a raczej najpierw wyprawiła tam mężczyznę. Wyglądał, jakby miał zaraz zasnąć.
Vaia i Alexander z tematu
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo