:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Retrospekcje
TOGETHER OR NOT AT ALL — (Magnus & Asterin Eggen, grudzień 2000 r.)
2 posters
Magnus Eggen
TOGETHER OR NOT AT ALL — (Magnus & Asterin Eggen, grudzień 2000 r.) Pią 26 Kwi - 4:13
Magnus EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 36 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : Niegdyś łowca Gleipniru. Dziś przestępca — najemnik, lichwiarz, morderca, złowrogi duch Przesmyku Lokiego; wierny kundel służący człowiekowi, któremu zawdzięcza zaślepienie.
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź
Atuty : obrońca (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 36 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Alta była piekłem — jego uosobieniem, definicją, konstrukcją upadłego świata o połamanym kręgosłupie przetrąconym chłopięcymi dłońmi, które dopuściły się zbrodni będącej odpowiedzią na cudze przewinienia uderzające jednak w jego ciało dwukrotnie, bowiem zawsze, z nabożną wręcz starannością i zarazem nieludzką zachłannością, chronił młodszą siostrę przed każdym ciosem, każdym uderzeniem, przed każdym bólem przemierzającym jego skórę; przenikającym przez mięśnie do nerwowych zakończeń, wtłaczających truciznę boleści we wszystkie wewnętrzne narządy doświadczające katuszy, ilekroć ojcowska pięść natrafiała w żołądek bądź matczyne szaleństwo manifestowało się w niekończących kopniakach.
Alta była piekłem.
Spiralą przemocy.
Kręgiem upodlenia i trwogi, gdzie nawet śmierć bała się zaglądać; przynajmniej tak sobie tłumaczył własne przetrwanie, w przeszłości nie dopatrując się niczego ponad człowiecze możliwości do znoszenia katuszy rozciągniętej przez przestrzeń i czas, zamkniętych za obdrapanymi drzwiami ubogiego domu, jednak wraz z upływem lat, dostrzegł
c o ś
więcej w poczerniałych wspomnieniach dzieciństwa.
Pragnienie wykraczające poza normalne czy zdrowe i pozwolił, aby tamto pożądanie zemsty zaległo gdzieś we wnętrzu zniszczonego dziecka, którego rachityczny szkielet rozkruszył się w dłoniach z bolesną, niemalże obrzydliwą swobodą, kreując potwora o powykręcanym kręgosłupie odrzucającym wszelką moralność i chwytającym we własne władanie przemoc, w której został wychowany; wszak tak było łatwiej. Patrząc wstecz niczego nie żałował.
Nie przypuszczał jednak, że kiedykolwiek jeszcze odwiedzą to
m i e j s c e
niebędące ani domem, ani szczelnie przechowywanym w sercu wspomnieniem, chociaż po starym budynku pozostały chybotliwe ściany naznaczone przemijaniem, powybijane okna i roztrzaskane bądź rozgrabione meble. Prawdopodobnie na starych, spróchniałych deskach potrafiłby wciąż dostrzec szkarłatne kałuże krwistych jezior wyprutych wraz z wnętrznościami z pierwszych ciał, którym kiedykolwiek odebrał ostatni oddech, z ludzi odpowiedzialnych za jego spłodzenie, z katów oraz oprawców i jednocześnie konstruktorów bestialstwa, jakie uosabiał.
— Powinienem był podłożyć ogień.
Pozwolił słowom wyswobodzić się z więzienia ust, kiedy zatrzymał się z bezpiecznej odległości od czegoś, co w przeszłości musiało uchodzić za drewniany płot, chociaż dzisiaj było ledwie zbitką koślawych desek, po czym powoli przekrzywił głowę, sięgając owiniętej ciepłym płaszczem sylwetki.
— Wciąż możemy to spalić — rzucił ze śmiechem okraszającym głoski.
Magnus obserwował kobietę z dystansu i delikatny uśmiech zarezerwowany jedynie dla siostry wychynął na twarz, dźwignął ociężałe kąciki ust ku górze, zmusił do mimowolnego dopuszczenia, wtargnięcia pojedynczej emocji na skamieniałe oblicze. Asterin przypominała ojca — posiadła we władanie błękitną oraz chłodną niczym zimne wody norweskiego morza przenikliwość jego spojrzenia, jasne kosmyki włosów okalające delikatne rysy twarzy, chociaż w niej samej nic nie było delikatne; nawet o tym nie wiedząc nosiła pod sercem dumę i nieustępliwość mężczyzny, którego imienia prawdopodobnie nawet nie pamiętała. Za to on był niepokojący, umykający spod wszelkich definicji, ukrywający własną naturę pod beznamiętną maską, karmiący wewnętrzne demony likierem uwarzonym na własnych kościach oraz rozdrapywanych potajemnie wyrwach pozostawionych wcześniej w ciele przez rodziców, był przerażający we własnym braku kontroli, ilekroć spuszczał infernalność ze smyczy i celowo ściągał ze spienionego pyska furii kaganiec, obserwując ze szczerym uwielbieniem chaos, który wówczas nawiedzał świat;
był — przede wszystkim —
o d m i e n n y.
Mało kto wiedział, że Magnus był żywą kopią matki — ciemne włosy kontrastujące z bladością skóry, gdzieś pod brązem zmieszanym z czernią widniało szaleństwo kiełkujące na przekór niewygodom, jak ziarno zasiane na jałowej ziemi, wszystko opatrzone przemocą; nieludzka agresja przepływająca labiryntami żył niczym wężowy toksykant zatruwający arterie i wdzierający się do rzeczywistości przy każdym ciosie pięści, którym łamał cudze kości, przy wypowiedzianej, zakazanej inkantacji tnącej skórę iluzorycznym ostrzem, przy wykrwawianiu bezimiennych ludzi będących jedynie zmyślnym, acz wciąż śmiertelnym konstruktem, gdzie wystarczyło pozbawić serca, by ustało życie, a człowiek był wówczas degradowany do prostej marionetki. Miłość, której właściwie nie doświadczał, przypominała wyjątkowo przebrzydłą kreaturę, ilekroć odważnie zaglądał do ponurej studni przeszłości i prędzej czy później dławił się smolistą cieczą pamiętania gwałtownie zalewającą usta, nozdrza, oczy.
Nie spodziewał się, że kiedykolwiek postanowi tu wrócić.
Nieważne czy wbrew sobie, czy z ukrytym motywem, co rzeczywiście się wydarzyło.
Norweskie pejzaże ubogich, porzuconych we władanie bogów oraz demonów uliczek położonych na marginesie wraz ze wszystkimi, którzy zamieszkiwali tę część miasta przeklinanego przez Eggena we wszystkich snach i koszmarach nawiedzających z różnoraką intensywnością, napawały obrzydzeniem im dłużej się przyglądał, i wreszcie przekleństwa wtargnęły w eter wcześniej zmącony jedynie męskim oddechem.
— Jest jeszcze bardziej ponuro, niż zapamiętałem — powiedział cicho.
W dłoni pojawiła się paczka papierosów, którymi instynktownie poczęstował Asterin jako pierwszą, użyczając jej również starą, zdezelowaną zapalniczkę pamiętającą jeszcze jego czasy spędzone w Gleipnirze i sarkastyczny uśmiech wykrzywił mu usta, kiedy uderzyła go rozpiętość minionych lat; niekiedy zapominał, jak wiele czasu upłynęło od dnia, w którym Alta stała się jedynie zamazanym punktem wkomponowanym w niejasną, tajemniczą historię dwójki osieroconych dzieci przygarniętych przez Przesmyk, gdzie nawet teraz uchodzili za niebezpieczne sieroty pozbawione tożsamości, w co mężczyzna pozwalał każdemu wierzyć.
Wiedział, że prawda nikomu nie służyła — rodziła zbyt wiele niepotrzebnych pytań.
…
— Jesteś tego pewna?
Pytanie wybrzmiało miękko, doszukując się jedynie ostatecznego potwierdzenia tego, co zamierzali, uwolnienia od przeszłości i wzniecenia płomieni zdolnych pochłonąć wszystko oraz każdego na własnej drodze; na drodze, z której nie będą mogli zboczyć ani zawrócić.
Alta była piekłem.
Spiralą przemocy.
Kręgiem upodlenia i trwogi, gdzie nawet śmierć bała się zaglądać; przynajmniej tak sobie tłumaczył własne przetrwanie, w przeszłości nie dopatrując się niczego ponad człowiecze możliwości do znoszenia katuszy rozciągniętej przez przestrzeń i czas, zamkniętych za obdrapanymi drzwiami ubogiego domu, jednak wraz z upływem lat, dostrzegł
c o ś
więcej w poczerniałych wspomnieniach dzieciństwa.
Pragnienie wykraczające poza normalne czy zdrowe i pozwolił, aby tamto pożądanie zemsty zaległo gdzieś we wnętrzu zniszczonego dziecka, którego rachityczny szkielet rozkruszył się w dłoniach z bolesną, niemalże obrzydliwą swobodą, kreując potwora o powykręcanym kręgosłupie odrzucającym wszelką moralność i chwytającym we własne władanie przemoc, w której został wychowany; wszak tak było łatwiej. Patrząc wstecz niczego nie żałował.
Nie przypuszczał jednak, że kiedykolwiek jeszcze odwiedzą to
m i e j s c e
niebędące ani domem, ani szczelnie przechowywanym w sercu wspomnieniem, chociaż po starym budynku pozostały chybotliwe ściany naznaczone przemijaniem, powybijane okna i roztrzaskane bądź rozgrabione meble. Prawdopodobnie na starych, spróchniałych deskach potrafiłby wciąż dostrzec szkarłatne kałuże krwistych jezior wyprutych wraz z wnętrznościami z pierwszych ciał, którym kiedykolwiek odebrał ostatni oddech, z ludzi odpowiedzialnych za jego spłodzenie, z katów oraz oprawców i jednocześnie konstruktorów bestialstwa, jakie uosabiał.
— Powinienem był podłożyć ogień.
Pozwolił słowom wyswobodzić się z więzienia ust, kiedy zatrzymał się z bezpiecznej odległości od czegoś, co w przeszłości musiało uchodzić za drewniany płot, chociaż dzisiaj było ledwie zbitką koślawych desek, po czym powoli przekrzywił głowę, sięgając owiniętej ciepłym płaszczem sylwetki.
— Wciąż możemy to spalić — rzucił ze śmiechem okraszającym głoski.
Magnus obserwował kobietę z dystansu i delikatny uśmiech zarezerwowany jedynie dla siostry wychynął na twarz, dźwignął ociężałe kąciki ust ku górze, zmusił do mimowolnego dopuszczenia, wtargnięcia pojedynczej emocji na skamieniałe oblicze. Asterin przypominała ojca — posiadła we władanie błękitną oraz chłodną niczym zimne wody norweskiego morza przenikliwość jego spojrzenia, jasne kosmyki włosów okalające delikatne rysy twarzy, chociaż w niej samej nic nie było delikatne; nawet o tym nie wiedząc nosiła pod sercem dumę i nieustępliwość mężczyzny, którego imienia prawdopodobnie nawet nie pamiętała. Za to on był niepokojący, umykający spod wszelkich definicji, ukrywający własną naturę pod beznamiętną maską, karmiący wewnętrzne demony likierem uwarzonym na własnych kościach oraz rozdrapywanych potajemnie wyrwach pozostawionych wcześniej w ciele przez rodziców, był przerażający we własnym braku kontroli, ilekroć spuszczał infernalność ze smyczy i celowo ściągał ze spienionego pyska furii kaganiec, obserwując ze szczerym uwielbieniem chaos, który wówczas nawiedzał świat;
był — przede wszystkim —
o d m i e n n y.
Mało kto wiedział, że Magnus był żywą kopią matki — ciemne włosy kontrastujące z bladością skóry, gdzieś pod brązem zmieszanym z czernią widniało szaleństwo kiełkujące na przekór niewygodom, jak ziarno zasiane na jałowej ziemi, wszystko opatrzone przemocą; nieludzka agresja przepływająca labiryntami żył niczym wężowy toksykant zatruwający arterie i wdzierający się do rzeczywistości przy każdym ciosie pięści, którym łamał cudze kości, przy wypowiedzianej, zakazanej inkantacji tnącej skórę iluzorycznym ostrzem, przy wykrwawianiu bezimiennych ludzi będących jedynie zmyślnym, acz wciąż śmiertelnym konstruktem, gdzie wystarczyło pozbawić serca, by ustało życie, a człowiek był wówczas degradowany do prostej marionetki. Miłość, której właściwie nie doświadczał, przypominała wyjątkowo przebrzydłą kreaturę, ilekroć odważnie zaglądał do ponurej studni przeszłości i prędzej czy później dławił się smolistą cieczą pamiętania gwałtownie zalewającą usta, nozdrza, oczy.
Nie spodziewał się, że kiedykolwiek postanowi tu wrócić.
Nieważne czy wbrew sobie, czy z ukrytym motywem, co rzeczywiście się wydarzyło.
Norweskie pejzaże ubogich, porzuconych we władanie bogów oraz demonów uliczek położonych na marginesie wraz ze wszystkimi, którzy zamieszkiwali tę część miasta przeklinanego przez Eggena we wszystkich snach i koszmarach nawiedzających z różnoraką intensywnością, napawały obrzydzeniem im dłużej się przyglądał, i wreszcie przekleństwa wtargnęły w eter wcześniej zmącony jedynie męskim oddechem.
— Jest jeszcze bardziej ponuro, niż zapamiętałem — powiedział cicho.
W dłoni pojawiła się paczka papierosów, którymi instynktownie poczęstował Asterin jako pierwszą, użyczając jej również starą, zdezelowaną zapalniczkę pamiętającą jeszcze jego czasy spędzone w Gleipnirze i sarkastyczny uśmiech wykrzywił mu usta, kiedy uderzyła go rozpiętość minionych lat; niekiedy zapominał, jak wiele czasu upłynęło od dnia, w którym Alta stała się jedynie zamazanym punktem wkomponowanym w niejasną, tajemniczą historię dwójki osieroconych dzieci przygarniętych przez Przesmyk, gdzie nawet teraz uchodzili za niebezpieczne sieroty pozbawione tożsamości, w co mężczyzna pozwalał każdemu wierzyć.
Wiedział, że prawda nikomu nie służyła — rodziła zbyt wiele niepotrzebnych pytań.
…
— Jesteś tego pewna?
Pytanie wybrzmiało miękko, doszukując się jedynie ostatecznego potwierdzenia tego, co zamierzali, uwolnienia od przeszłości i wzniecenia płomieni zdolnych pochłonąć wszystko oraz każdego na własnej drodze; na drodze, z której nie będą mogli zboczyć ani zawrócić.
p u r p o s e
— that's all any of us want now, every single one of us. Not answers, not Löve — just a reason to exist.
Asterin Eggen
Re: TOGETHER OR NOT AT ALL — (Magnus & Asterin Eggen, grudzień 2000 r.) Wto 7 Maj - 22:42
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Gdyby znała swoje przeznaczenie, być może wolałaby wypaść z gniazda, zanim na dobre nauczyła się szybować na połamanych skrzydłach.
Źle zrośnięte kości nie niosły jej daleko, nie niosły wysoko; przez wiele lat czuła się parszywym nielotem, próbując wyszarpnąć z każdego dnia ochłap przyjemności. Tyle że na chorobę ich genezy nie istniało lekarstwo; nie zostali stworzeni do rzeczy wzniosłych ani dobrych, od dnia narodzin obdarzeni lichym rozdaniem kart przez Norny, którym nie szło już w grze. Tu krył się ich początek: w Alcie, której nie pamiętała tak dobrze jak on. W Alcie, której przebłyski niepewnie podkradały się do niej w snach, jakby nie wiedziały, czy były w jej głowie mile widziane. Bo nie były. Rozdrapywanie strupów dziecięcych ran sprowokowałoby rozmyślania, na jakie nie miała czasu - dlaczego ja, dlaczego mnie to spotkało, co złego w życiu zrobiłam, co złego zrobiłam bogom, co złego zrobił im Magnus, że nas znienawidzili. Asterin nie trwoniła energii na kontemplacje utkwione w cierpkiej zawiesinie żalu, od zawsze bowiem wybierała gniew ponad smutek, bo smutek… Paradoksalnie zawsze wydawał się jej potężniejszy, ryzykowny, zbyt mocno wyniszczający jej samokontrolę. Łatwo było mu ulec, trudno zaś się z niego otrząsnąć; wystarczył jeden nieuważny krok, by utknąć na jego trzęsawiskach i zniknąć w nich bez śladu. Nie życzyła sobie tego. Szybko zrozumiała więc, że te uczucia należy od siebie odepchnąć, wyzbyć się ich raz na zawsze - czy raczej udawać, że dokonała tego tak absolutnie, podczas gdy one i tak raz na jakiś czas do niej powracały, domagające się uwagi, układające się w bliznach na jej udach i podszczypujące ją od wewnątrz fantomowym doznaniem.
To Magnus zdawał się tego potrzebować, nie ona.
To Magnus zdawał się przyciągany do niegdyś pozostawionego za ich plecami cmentarzyska wspomnień, nie ona. Jej dom stał tam, gdzie stał on, i chociaż pamiętała każde uderzenie i każde warknięcie, chociaż pamiętała biedę wżartą w ściany, to wierzyła, że już o nie nie dbała. Że wydostała się z ciasnoty ich więzów i wykroiła sobie własną ścieżkę przez świat, niezwiązaną z fundamentem, na którym wyrosła. Fundamentem, który on, zmuszony znosić go dłużej, najwyraźniej zapragnął spopielić.
Zakrzywiła jedną brew, słysząc słowa brata. Rachityczne deseczki płotu przypominały ukruszone zęby starca, pożółkłe, cuchnące zgnilizną i wilgocią; z kolei oni wybrali osobliwą datę na wyprawę do rodzinnych stron, ale może właśnie w grudniu mieli się tu pojawić. Nie chciała przygotowań do świąt, nie chciała obserwować wesołych, zaśnieżonych uliczek pachnących pomarańczami i goździkami. Nie chciała patrzeć na podekscytowane twarze, kiedy twarz Leifa od kilku miesięcy gniła w nieoznakowanej mogile, której nie mogła odszukać, bo Wujek nigdy do tej informacji jej nie dopuścił: za karę, w ramach nauczki. Nic więc nie czekało na nią w Midgardzie, wolała być tu z nim, pocieszać się jego burkliwą i ciepłą obecnością, niż zadręczać się rozmyślaniami, które tak dzielnie próbowała od siebie odepchnąć. Smutek. Potężny, niebezpieczny, zamykający jej kości w palącej osnowie kwasu i tęsknoty za życiem, które nigdy nie było jej dane; powinna była o tym wiedzieć, wiedziała, ale ten jeden raz ośmieliła się mieć głupią nadzieję.
- Możemy - przytaknęła stosunkowo obojętnie, wzruszywszy ramionami. Dotychczas wciśnięte w kieszenie płaszcza dłonie wysunęły się na zewnątrz, pomimo rękawiczek kąsane przez grudniowy chłód, i otoczyła ramionami jego rękę na wysokości łokcia. - Odmalowanej elewacji, błyszczącej skrzynki na listy i kwiatków w doniczkach się spodziewałeś? - parsknęła, jej oddech zamienił się w niemrawy, jasny obłoczek, niknący na falach zimnego powietrza. Może spalenie tej budy było jednak dobrym pomysłem, skoro mogliby w ten sposób się ogrzać - a może po prostu desperacko poszukiwała sposobu, by jakkolwiek poczuć się lepiej, poczuć cokolwiek - wyrazistego i prawdziwego, nie będąc pewną, czy jeszcze to potrafi. Śmierć Leifa pozostawiła na niej piętno głębsze niż Pieczęć Lokiego podarowana przez Vernera i wszystkie blizny razem wzięte, podarowane przez wielu. Nie była pewna, czy go kochała - ale kochała jego ideę, przyszłość, do której ją zaprosił, wiarę w inny scenariusz, kochała jego kreatywność i marzycielstwo, to, że widział w niej dobro nawet kiedy go sobą nie prezentowała. A kiedy już to poznała, trudno było się z tym rozstać. Trudno było obserwować, jak zostaje to rozszarpane na strzępy na jej oczach.
Ujęła zaproponowanego przez Magnusa papierosa, którego odpaliła od jego zapalniczki, zaciągnąwszy się przyjemnie beznadziejnym tytoniem. Rozgrzewał skostniałą część jej duszy, tląc się tuż przed twarzą ich rodzinnego pejzażu jak omen, któremu nagle nie mogła odmówić. Asterin zamrugała i przekrzywiła głowę, obserwując zdezelowane domostwo pod innym kątem, świeższym, nieco żywszym, jak gdyby naraz uderzył w nią miraż wspomnień, o których szczegółach dawno temu już zapomniała. Cierpki swąd alkoholu, rubaszne męskie śmiechy rozbijające się po salonie, poszarzała, wymizerowana twarz matki, ciężar ojcowskiej dłoni, odór czyichś wymiocin nasączonych wódką z przedpokoju, butelki zbierane o poranku, żeby odebrać za nie kilka groszy w sklepie, akurat tyle, by starczyło na bułkę, wrzaski drapiące o okienne szyby i zapach nocy, w którą wreszcie uciekli. Przez moment milczała, zanim westchnęła ciężko i ponownie wzruszyła ramionami.
- Chodź - odpowiedziała mu po prostu, gestem chyba zbyt zamaszystym otwarłszy furtkę, bo drewniane drzwiczki zachybotały się żałośnie, po czym runęły na ziemię, zawodząc piskiem strzaskanych podrdzewiałych zawiasów. Naprawdę? Asterin spojrzała na nie z powątpiewaniem, zmrużyła oczy. - Co za urocze powitanie - mruknęła, strzepując popiół na wylegujące się teraz w śniegu wrota, po czym ruszyła przed siebie. - Prawie nie pamiętam środka - przyznała po dłuższej chwili, cicho, nie wiedząc, co przez to czuje; czy czuje cokolwiek. - A ty?
Źle zrośnięte kości nie niosły jej daleko, nie niosły wysoko; przez wiele lat czuła się parszywym nielotem, próbując wyszarpnąć z każdego dnia ochłap przyjemności. Tyle że na chorobę ich genezy nie istniało lekarstwo; nie zostali stworzeni do rzeczy wzniosłych ani dobrych, od dnia narodzin obdarzeni lichym rozdaniem kart przez Norny, którym nie szło już w grze. Tu krył się ich początek: w Alcie, której nie pamiętała tak dobrze jak on. W Alcie, której przebłyski niepewnie podkradały się do niej w snach, jakby nie wiedziały, czy były w jej głowie mile widziane. Bo nie były. Rozdrapywanie strupów dziecięcych ran sprowokowałoby rozmyślania, na jakie nie miała czasu - dlaczego ja, dlaczego mnie to spotkało, co złego w życiu zrobiłam, co złego zrobiłam bogom, co złego zrobił im Magnus, że nas znienawidzili. Asterin nie trwoniła energii na kontemplacje utkwione w cierpkiej zawiesinie żalu, od zawsze bowiem wybierała gniew ponad smutek, bo smutek… Paradoksalnie zawsze wydawał się jej potężniejszy, ryzykowny, zbyt mocno wyniszczający jej samokontrolę. Łatwo było mu ulec, trudno zaś się z niego otrząsnąć; wystarczył jeden nieuważny krok, by utknąć na jego trzęsawiskach i zniknąć w nich bez śladu. Nie życzyła sobie tego. Szybko zrozumiała więc, że te uczucia należy od siebie odepchnąć, wyzbyć się ich raz na zawsze - czy raczej udawać, że dokonała tego tak absolutnie, podczas gdy one i tak raz na jakiś czas do niej powracały, domagające się uwagi, układające się w bliznach na jej udach i podszczypujące ją od wewnątrz fantomowym doznaniem.
To Magnus zdawał się tego potrzebować, nie ona.
To Magnus zdawał się przyciągany do niegdyś pozostawionego za ich plecami cmentarzyska wspomnień, nie ona. Jej dom stał tam, gdzie stał on, i chociaż pamiętała każde uderzenie i każde warknięcie, chociaż pamiętała biedę wżartą w ściany, to wierzyła, że już o nie nie dbała. Że wydostała się z ciasnoty ich więzów i wykroiła sobie własną ścieżkę przez świat, niezwiązaną z fundamentem, na którym wyrosła. Fundamentem, który on, zmuszony znosić go dłużej, najwyraźniej zapragnął spopielić.
Zakrzywiła jedną brew, słysząc słowa brata. Rachityczne deseczki płotu przypominały ukruszone zęby starca, pożółkłe, cuchnące zgnilizną i wilgocią; z kolei oni wybrali osobliwą datę na wyprawę do rodzinnych stron, ale może właśnie w grudniu mieli się tu pojawić. Nie chciała przygotowań do świąt, nie chciała obserwować wesołych, zaśnieżonych uliczek pachnących pomarańczami i goździkami. Nie chciała patrzeć na podekscytowane twarze, kiedy twarz Leifa od kilku miesięcy gniła w nieoznakowanej mogile, której nie mogła odszukać, bo Wujek nigdy do tej informacji jej nie dopuścił: za karę, w ramach nauczki. Nic więc nie czekało na nią w Midgardzie, wolała być tu z nim, pocieszać się jego burkliwą i ciepłą obecnością, niż zadręczać się rozmyślaniami, które tak dzielnie próbowała od siebie odepchnąć. Smutek. Potężny, niebezpieczny, zamykający jej kości w palącej osnowie kwasu i tęsknoty za życiem, które nigdy nie było jej dane; powinna była o tym wiedzieć, wiedziała, ale ten jeden raz ośmieliła się mieć głupią nadzieję.
- Możemy - przytaknęła stosunkowo obojętnie, wzruszywszy ramionami. Dotychczas wciśnięte w kieszenie płaszcza dłonie wysunęły się na zewnątrz, pomimo rękawiczek kąsane przez grudniowy chłód, i otoczyła ramionami jego rękę na wysokości łokcia. - Odmalowanej elewacji, błyszczącej skrzynki na listy i kwiatków w doniczkach się spodziewałeś? - parsknęła, jej oddech zamienił się w niemrawy, jasny obłoczek, niknący na falach zimnego powietrza. Może spalenie tej budy było jednak dobrym pomysłem, skoro mogliby w ten sposób się ogrzać - a może po prostu desperacko poszukiwała sposobu, by jakkolwiek poczuć się lepiej, poczuć cokolwiek - wyrazistego i prawdziwego, nie będąc pewną, czy jeszcze to potrafi. Śmierć Leifa pozostawiła na niej piętno głębsze niż Pieczęć Lokiego podarowana przez Vernera i wszystkie blizny razem wzięte, podarowane przez wielu. Nie była pewna, czy go kochała - ale kochała jego ideę, przyszłość, do której ją zaprosił, wiarę w inny scenariusz, kochała jego kreatywność i marzycielstwo, to, że widział w niej dobro nawet kiedy go sobą nie prezentowała. A kiedy już to poznała, trudno było się z tym rozstać. Trudno było obserwować, jak zostaje to rozszarpane na strzępy na jej oczach.
Ujęła zaproponowanego przez Magnusa papierosa, którego odpaliła od jego zapalniczki, zaciągnąwszy się przyjemnie beznadziejnym tytoniem. Rozgrzewał skostniałą część jej duszy, tląc się tuż przed twarzą ich rodzinnego pejzażu jak omen, któremu nagle nie mogła odmówić. Asterin zamrugała i przekrzywiła głowę, obserwując zdezelowane domostwo pod innym kątem, świeższym, nieco żywszym, jak gdyby naraz uderzył w nią miraż wspomnień, o których szczegółach dawno temu już zapomniała. Cierpki swąd alkoholu, rubaszne męskie śmiechy rozbijające się po salonie, poszarzała, wymizerowana twarz matki, ciężar ojcowskiej dłoni, odór czyichś wymiocin nasączonych wódką z przedpokoju, butelki zbierane o poranku, żeby odebrać za nie kilka groszy w sklepie, akurat tyle, by starczyło na bułkę, wrzaski drapiące o okienne szyby i zapach nocy, w którą wreszcie uciekli. Przez moment milczała, zanim westchnęła ciężko i ponownie wzruszyła ramionami.
- Chodź - odpowiedziała mu po prostu, gestem chyba zbyt zamaszystym otwarłszy furtkę, bo drewniane drzwiczki zachybotały się żałośnie, po czym runęły na ziemię, zawodząc piskiem strzaskanych podrdzewiałych zawiasów. Naprawdę? Asterin spojrzała na nie z powątpiewaniem, zmrużyła oczy. - Co za urocze powitanie - mruknęła, strzepując popiół na wylegujące się teraz w śniegu wrota, po czym ruszyła przed siebie. - Prawie nie pamiętam środka - przyznała po dłuższej chwili, cicho, nie wiedząc, co przez to czuje; czy czuje cokolwiek. - A ty?
Magnus Eggen
Re: TOGETHER OR NOT AT ALL — (Magnus & Asterin Eggen, grudzień 2000 r.) Pią 21 Cze - 12:20
Magnus EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 36 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : Niegdyś łowca Gleipniru. Dziś przestępca — najemnik, lichwiarz, morderca, złowrogi duch Przesmyku Lokiego; wierny kundel służący człowiekowi, któremu zawdzięcza zaślepienie.
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź
Atuty : obrońca (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 36 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Nigdy nie traktował życia z wyrzutem, nie roztrząsał niepotrzebnie własnych nieszczęść ani nikomu nie zadawał wyblakłych w swej prostocie pytań, dlaczego właśnie jemu oraz Asterin przydarzyło się to życie — po prostu akceptował świat takim, jakim był w przeszłości, dopóki własnymi, szorstkimi, często poranionymi dłońmi nie wybudował stelaża nowej egzystencji, w której mrocznych, poczerniałych odmętach obydwoje zanurkowali ze świadomością porzucania światła już na zawsze, jednak inna droga nie istniała. Wśród drapieżników istniała zasada, że przetrwają tylko najsilniejsi bądź najbardziej bezwzględni, wzbudzający nieludzką siłą oraz niekwestionowanym okrucieństwem strach w pozostałych, dlatego okrył ramiona poszarpanym płaszczem umazanym we krwi każdego, kogo mordował pozbawiony sentymentów bądź zahamowań, w tych drugich zawsze upatrując swoistego ograniczenia, niepotrzebnego balastu prowadzącego do powstawania obrażeń, a nawet śmierci, od których zapragnął trzymać się daleko. We wspomnieniach wciąż odgrywał wielu bohaterów, jednak do teraźniejszości przetrwała tylko ostateczna forma powstała z nabiegłego szaleństwem i początkowo spętanego bezsilnością chłopca, dzisiaj sylwetka agresora górującego ponad pozostałymi, kompozycja uformowana z dbałością o uwypuklenie najdrobniejszych okrucieństw, skropiona gniewem, doprawiona wrogością wobec rzeczywistości.
Obserwując cmentarzysko pozostałe z budynku, pozwolił kącikom ust unieść się ku górze, bowiem potraktował to milczenie niszczejących ścian, podziurawione podłogi przeżarte chłodem i wilgocią wgryzającą się w butwiejące drewno, powybijane okna, których szkliste wypełnienie skruszało gdzieś w zziębniętej glebie skrytej pod śniegiem, jako pierwsze zwycięstwo ze wszystkich. Własnoręcznie doprowadził to miejsce do zapomnienia, do bezgłośnego skonania wśród okrytych bielą mieszkań rysujących się konturem nieco dalej, w głębi niewielkiego miasteczka niedbającego o obecność duchów przeszłości, którą pozostawiono niedokończoną przez dekady spędzone w smrodzie Przesmyku, w rynsztoku przygarniającym
w s z y s t k o
oraz
k a ż d e g o,
beznamiętnie lustrującym bezimiennych wędrowców wygnanych ze świata żywych do równoległej rzeczywistości, w której intensywnie zatruwani niemocą zmieniali się w wygłodniałe demony żerujące na obgryzionych do kości przez lisy truchłach i rozdziobanych kruczymi dziobami szczątkach przyzwoitości, chociaż, gdyby się zastanowić, chyba nigdy jej nie posiadali.
— W takim razie postanowione, gdy będzie po wszystkim, podłożymy ogień. — Kątem oka prześlizgnął się przez sylwetkę Asterin, która przylgnęła doń w poszukiwaniu ciepła, może również czegoś więcej, może bezwzględnego bezpieczeństwa, jakiego wcześniej nie zdążył ofiarować, spóźniwszy się dwukrotnie przez gorzką nieobecność — pod powiekami przechowywał obraz Pieczęci wraz z rozmytym wspomnieniem chłopca, którego śmierć wydarła z jasnowłosej ostatnie okruchy szczęścia i Magnus wciąż poszukiwał kości pozostałych z Leifa; przynajmniej tyle mógł zrobić, tyle był jej winien. — Ogień to i tak więcej niż niektórzy zasługują — szept niespodziewanych słów wdarł się do milimetrów przestrzeni oddzielających usta mężczyzny od czubka siostrzanej głowy.
Papieros zajął go jedynie na sekundy.
Powoli, z niejakim oporem rysującym się w mięśniach pierwotną odmową do ruszenia z miejsca, drgnął i zmusił odrętwiałe nogi do ruszenia przed siebie, przypominając sobie wszystkie te momenty, w których niegdyś pragnął odwrócić się, by uciec w nieprzebytą dzicz oraz surowość okolicznych lasów, by pozwolić dzikim zwierzętom zdecydować o własnym przetrwaniu. Chociaż może te okazałyby miłosierdzie, litościwie spojrzały spod zaszronionych powiek na wychudłość dziecięcego ciałka, na ubrudzone rękawy poszarpanej flanelowej koszuli pamiętającej o wiele lepsze dni, może zwyczajnie wyminęłyby z niesmakiem wymalowanym w konturze skurczonych obrzydzeniem źrenic, by rozpłynąć się w mlecznobiałych pejzażach mgieł, w śniegach, w milczących drzewach stroszących igiełki.
Obydwoje przechowywali we własnych wnętrzach wspomnienia, nawet jeśli niekoniecznie tkwiły na widoku, raczej na pewno były przykurzone, okryte kilkunastoma warstwami całunów pajęczyn, które niczym białawe prześcieradła rozpościerały się przez korytarze pamięci, jednak w ulotności sekund pomykających właśnie teraz w ramiona przeszłości, coś ugryzło od środka. Nieprzyjemna świadomość pamiętania, chociaż dzisiaj wszystko miało się zmienić — dzisiaj to rozklekotane sanktuarium upodlenia zniknie na zawsze; Magnus doskonale rozumiał, iż taka była kolejność rzeczy, jeśli pragnęli wdrapywać się wyżej, należało pogrzebać wszystko to, co pozostawione daleko w tyle, gdzieś za plecami. Trochę tak, jakby ramiona uwalniały się spod ciężaru minionego życia.
Parsknął zduszonym śmiechem na widok furtki, która upadła z łoskotem i pogłosem zardzewienia, nieznacznie szturchnąwszy siostrę łokciem, jak zawsze potrafiła robić wrażenie przy jednoczesnym braku delikatności we własnych działaniach i może dlatego tak doceniał tę nieobliczalność oraz subtelną nadpobudliwość, której sam wyraźnie wyzbył się w ostatnich latach, może to Węzeł go zmienił, a może to dążenie do wielkości oraz lepszej przyszłości dla Asterin i w konsekwencji samego siebie. Chyba nie potrafił powiedzieć, w przeciwieństwie do tego, co poruszyło zdrętwiałym językiem sekundy później.
— Pamiętam, nawet więcej i wyraźniej niżbym tego chciał — szczerość otuliła słowa. Na całe szczęście przy młodszej siostrze niczego nie musiał udawać, mógł bez wewnętrznego sprzeciwu wyrażać wszystkie myśli, pozwalając sobie na bycie sobą, którego w rzeczywistości poznali nieliczni — wyliczyłby tę garstkę osób na palcach obu dłoni. — Właściwie niczego nie tracisz… To nawet lepiej dla ciebie, że nie wiążesz z tym miejscem zbyt wielu wspomnień. W przeciwnym razie nie wylądowalibyśmy w Midgardzie. — Butem pchnął przed siebie odrapane drzwi, które zaskrzypiały w harmonijnym odgłosie ze zbutwiałym drewnem podziurawionej podłogi prowadzącej wąskim korytarzem w pustkę i milczenie pokoju, gdzie w przeszłości opanował sztukę poruszania się w labiryncie potłuczonych butelek, pustych kartoników po fajkach oraz nieprzewidywalności rodziców.
Prześlizgnął się wzrokiem przez nagie ściany nadgryzione zębem czasu i zniszczenia.
— Ciekawy jestem, czy ktokolwiek odkrył ich ciała, czy…
zauważono w społeczności zrujnowanych zabudowań nieobecność dwójki dzieci; kiedykolwiek podejrzewano właśnie jego, wyrośniętego nastolatka o zimnym i nieprzeniknionym spojrzeniu o zamordowanie własnych rodziców; próbowano ich odszukać — a jeśli tak, to co udało się odkryć; z jakim skutkiem; dlaczego ostatecznie przerwano poszukiwania ostatnich świadków i potencjalnych sprawców zbrodni, do której właśnie powracał oczami wspomnień.
— Musimy pozbyć się wszystkiego, co mogłoby w przyszłości ujawnić nasze korzenie. Jeśli chcemy już na zawsze pozostać duchami Przesmyku, to powinniśmy zacząć właśnie od tego miejsca; pozwolimy ludziom wierzyć we wszystkie opowieści, które rozprzestrzeniają, niech nasze czyny zrobią resztę. — Uśmiechnął się do niej przez ramię.
Powrócili tutaj w konkretnym celu, przeinaczone sentymenty były tylko jednym z tych pobocznych wątków wielowątkowej opowieści, którą wkrótce zaczną zapisywać zupełnie nowy rozdział.
— Sprawdźmy, czy wszystko można zniszczyć ogniem, czy może coś wypadałoby użycia zaklęć — rzucił jeszcze cicho, rozglądając się po pomieszczeniu uchodzącym w przeszłości za salon.
Obserwując cmentarzysko pozostałe z budynku, pozwolił kącikom ust unieść się ku górze, bowiem potraktował to milczenie niszczejących ścian, podziurawione podłogi przeżarte chłodem i wilgocią wgryzającą się w butwiejące drewno, powybijane okna, których szkliste wypełnienie skruszało gdzieś w zziębniętej glebie skrytej pod śniegiem, jako pierwsze zwycięstwo ze wszystkich. Własnoręcznie doprowadził to miejsce do zapomnienia, do bezgłośnego skonania wśród okrytych bielą mieszkań rysujących się konturem nieco dalej, w głębi niewielkiego miasteczka niedbającego o obecność duchów przeszłości, którą pozostawiono niedokończoną przez dekady spędzone w smrodzie Przesmyku, w rynsztoku przygarniającym
w s z y s t k o
oraz
k a ż d e g o,
beznamiętnie lustrującym bezimiennych wędrowców wygnanych ze świata żywych do równoległej rzeczywistości, w której intensywnie zatruwani niemocą zmieniali się w wygłodniałe demony żerujące na obgryzionych do kości przez lisy truchłach i rozdziobanych kruczymi dziobami szczątkach przyzwoitości, chociaż, gdyby się zastanowić, chyba nigdy jej nie posiadali.
— W takim razie postanowione, gdy będzie po wszystkim, podłożymy ogień. — Kątem oka prześlizgnął się przez sylwetkę Asterin, która przylgnęła doń w poszukiwaniu ciepła, może również czegoś więcej, może bezwzględnego bezpieczeństwa, jakiego wcześniej nie zdążył ofiarować, spóźniwszy się dwukrotnie przez gorzką nieobecność — pod powiekami przechowywał obraz Pieczęci wraz z rozmytym wspomnieniem chłopca, którego śmierć wydarła z jasnowłosej ostatnie okruchy szczęścia i Magnus wciąż poszukiwał kości pozostałych z Leifa; przynajmniej tyle mógł zrobić, tyle był jej winien. — Ogień to i tak więcej niż niektórzy zasługują — szept niespodziewanych słów wdarł się do milimetrów przestrzeni oddzielających usta mężczyzny od czubka siostrzanej głowy.
Papieros zajął go jedynie na sekundy.
Powoli, z niejakim oporem rysującym się w mięśniach pierwotną odmową do ruszenia z miejsca, drgnął i zmusił odrętwiałe nogi do ruszenia przed siebie, przypominając sobie wszystkie te momenty, w których niegdyś pragnął odwrócić się, by uciec w nieprzebytą dzicz oraz surowość okolicznych lasów, by pozwolić dzikim zwierzętom zdecydować o własnym przetrwaniu. Chociaż może te okazałyby miłosierdzie, litościwie spojrzały spod zaszronionych powiek na wychudłość dziecięcego ciałka, na ubrudzone rękawy poszarpanej flanelowej koszuli pamiętającej o wiele lepsze dni, może zwyczajnie wyminęłyby z niesmakiem wymalowanym w konturze skurczonych obrzydzeniem źrenic, by rozpłynąć się w mlecznobiałych pejzażach mgieł, w śniegach, w milczących drzewach stroszących igiełki.
Obydwoje przechowywali we własnych wnętrzach wspomnienia, nawet jeśli niekoniecznie tkwiły na widoku, raczej na pewno były przykurzone, okryte kilkunastoma warstwami całunów pajęczyn, które niczym białawe prześcieradła rozpościerały się przez korytarze pamięci, jednak w ulotności sekund pomykających właśnie teraz w ramiona przeszłości, coś ugryzło od środka. Nieprzyjemna świadomość pamiętania, chociaż dzisiaj wszystko miało się zmienić — dzisiaj to rozklekotane sanktuarium upodlenia zniknie na zawsze; Magnus doskonale rozumiał, iż taka była kolejność rzeczy, jeśli pragnęli wdrapywać się wyżej, należało pogrzebać wszystko to, co pozostawione daleko w tyle, gdzieś za plecami. Trochę tak, jakby ramiona uwalniały się spod ciężaru minionego życia.
Parsknął zduszonym śmiechem na widok furtki, która upadła z łoskotem i pogłosem zardzewienia, nieznacznie szturchnąwszy siostrę łokciem, jak zawsze potrafiła robić wrażenie przy jednoczesnym braku delikatności we własnych działaniach i może dlatego tak doceniał tę nieobliczalność oraz subtelną nadpobudliwość, której sam wyraźnie wyzbył się w ostatnich latach, może to Węzeł go zmienił, a może to dążenie do wielkości oraz lepszej przyszłości dla Asterin i w konsekwencji samego siebie. Chyba nie potrafił powiedzieć, w przeciwieństwie do tego, co poruszyło zdrętwiałym językiem sekundy później.
— Pamiętam, nawet więcej i wyraźniej niżbym tego chciał — szczerość otuliła słowa. Na całe szczęście przy młodszej siostrze niczego nie musiał udawać, mógł bez wewnętrznego sprzeciwu wyrażać wszystkie myśli, pozwalając sobie na bycie sobą, którego w rzeczywistości poznali nieliczni — wyliczyłby tę garstkę osób na palcach obu dłoni. — Właściwie niczego nie tracisz… To nawet lepiej dla ciebie, że nie wiążesz z tym miejscem zbyt wielu wspomnień. W przeciwnym razie nie wylądowalibyśmy w Midgardzie. — Butem pchnął przed siebie odrapane drzwi, które zaskrzypiały w harmonijnym odgłosie ze zbutwiałym drewnem podziurawionej podłogi prowadzącej wąskim korytarzem w pustkę i milczenie pokoju, gdzie w przeszłości opanował sztukę poruszania się w labiryncie potłuczonych butelek, pustych kartoników po fajkach oraz nieprzewidywalności rodziców.
Prześlizgnął się wzrokiem przez nagie ściany nadgryzione zębem czasu i zniszczenia.
— Ciekawy jestem, czy ktokolwiek odkrył ich ciała, czy…
zauważono w społeczności zrujnowanych zabudowań nieobecność dwójki dzieci; kiedykolwiek podejrzewano właśnie jego, wyrośniętego nastolatka o zimnym i nieprzeniknionym spojrzeniu o zamordowanie własnych rodziców; próbowano ich odszukać — a jeśli tak, to co udało się odkryć; z jakim skutkiem; dlaczego ostatecznie przerwano poszukiwania ostatnich świadków i potencjalnych sprawców zbrodni, do której właśnie powracał oczami wspomnień.
— Musimy pozbyć się wszystkiego, co mogłoby w przyszłości ujawnić nasze korzenie. Jeśli chcemy już na zawsze pozostać duchami Przesmyku, to powinniśmy zacząć właśnie od tego miejsca; pozwolimy ludziom wierzyć we wszystkie opowieści, które rozprzestrzeniają, niech nasze czyny zrobią resztę. — Uśmiechnął się do niej przez ramię.
Powrócili tutaj w konkretnym celu, przeinaczone sentymenty były tylko jednym z tych pobocznych wątków wielowątkowej opowieści, którą wkrótce zaczną zapisywać zupełnie nowy rozdział.
— Sprawdźmy, czy wszystko można zniszczyć ogniem, czy może coś wypadałoby użycia zaklęć — rzucił jeszcze cicho, rozglądając się po pomieszczeniu uchodzącym w przeszłości za salon.
p u r p o s e
— that's all any of us want now, every single one of us. Not answers, not Löve — just a reason to exist.