:: Midgard :: Okolice :: Lasy Północne
Podmokłe łąki
4 posters
Mistrz Gry
Podmokłe łąki Pon 1 Kwi - 21:45
Podmokłe łąki
Niewiele wystarczy, by zboczyć z głównej drogi i stracić orientację w terenie. W głębi malowniczej doliny, gdzie świat roślinności splata się z wodą z pobliskiej strugi, rozciągają się podmokłe łąki niczym zielone dywany rozłożone na macierzystej ziemi. To tu natura rządzi się własnymi prawami i bywa szczególnie zdradziecka – trzeba uważać na każdy krok, by nie wpaść w bagniste podłoże. Mówi się, że w okolicy można spotkać plemię małych trolli – są one jednak bardzo płochliwe, przez co od razu uciekają na widok człowieka.
Prorok
Re: Podmokłe łąki Pon 1 Kwi - 21:46
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
21.06.2001
Przeklęte źródło choroby
Głosy osób zgromadzonych na Wielkiej Polanie zaczynały stopniowo stawać się przytłumione. Odłączyliście się od grupy, decydując się ruszyć swoją ścieżką. Las zmieniał się przed waszymi oczami, pokrywając się coraz silniej kożuchem zielonego mchu. Dookoła zaczynała panować wilgoć, sugerująca bliskość podmokłych terenów, uznawanych za szczególnie niebezpieczne. Waszą uwagę zwróciło jednak olbrzymie drzewo, będące prawdopodobnie jednym z najstarszych i najbardziej okazałych w okolicy. Niestety, coś ewidentnie zdołało się wydarzyć, ponieważ jego kora zaczynała się łuszczyć, a liście niegdyś rozłożystej korony były pokryte pomarańczowymi plamami. W pobliżu drzewa zauważyliście grupę tussych, małych trolli żyjących w lesie, uchodzących za istoty przyjazne, choć przede wszystkim nieśmiałe. Większość z nich uciekła, chowając się na wasz widok po zakamarkach za wyjątkiem jednego – wyraźnie zasmucony, niemalże zapłakany zaczynał wskazywać na drzewo, zupełnie tak, jakby prosił was o pomoc w ocaleniu sędziwego okazu roślinności.
Jest to wstęp do scenariusza pobocznego Midsommar. Aby zapisać się do rozegrania go, należy zarezerwować miejsce w odpowiednim temacie.
Jest to wstęp do scenariusza pobocznego Midsommar. Aby zapisać się do rozegrania go, należy zarezerwować miejsce w odpowiednim temacie.
zapisy na wydarzenie otwarte (0/2 lub 0/3)
Ilmari Vanhanen
Re: Podmokłe łąki Pon 8 Kwi - 13:41
Ilmari VanhanenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Turku, Finlandia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : inżynier magii, pracownik naukowy Instytutu Kenaz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : krogulec
Atuty : obieżyświat (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 8 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 27 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 21
Ze skraju polany widział jeszcze królujące na nieboskłonie słońce i zarysowany ponad linią drzew bladoniebieski sierp księżyca, niepodzielnie panującego nad upływem czasu, odkąd blask płynął nieprzerwanym dniem a skryte gwiazdy milczały o swoich obrotach. Zostawił za sobą nieśmiałe początki uroczystości i pobrzmiewający przez gęstwinę gwar rozmów złączony z pierwszą wygrywaną skocznie melodią. Nieprzywiązany przesadnie do hucznych celebracji, postanowił w tym roku oddalić się w pozorną ciszę wąskich ścieżek i przynajmniej o poranku kultywować raczej małe tradycje dzieciństwa spędzonego wśród wysp Turku, gdzie w dniu przesilenia słuchał innej muzyki – żywego świergotu i przeciągłych gwizdów rozproszonych szumem fal. Sądził, że później może znów będzie musiał znosić niewygodne spojrzenia, trzymające się jego pleców od publikacji nieszczęsnego artykułu i niosące za sobą głosy, na które powoli obojętniał. Tymczasem wolał zmusić się go myślenia bieżącą godziną. Za granicą lasu światło przedzierało się przez wachlarze listowia, jak przez szkła witraży, i kładło cienistą mozaiką na drobnej roślinności. Ostępy puszczy otuliły go zaraz kojącym chłodem i wilgocią, namiastkami nocy.
Wyznaczony szlak opuścił na rozdrożu, odnajdując trzecią ścieżkę między wygiętymi dębami, chwytającymi się korzeniami opadającego w dół pagórka. Podążał przy tym jedynie powierzchownie za wskazówkami z przewodników, zapadłymi w pamięci w latach, kiedy wciąż żywo fascynowały go ptaki. Wspominał te zainteresowania rzadko, ale zawsze ujmując im powagi jako chłopięcemu wymysłowi zredukowanemu do źródła żartobliwych wtrętów. Może przez inżynierską ciekawość albo z niezagrzebanej nostalgii wciąż uciekał jednak do przecinającego niebo lotu i wciąż przechowywał własne mechaniczne twory, dumnie stroszące metaliczne pióra w naśladownictwie natury. Nieśpiesznie przeszedł więc gęste kępy rozłożystych paproci, za którymi rozciągała się zielonym kobiercem mchu łąka. Echa spomiędzy pni dźwięczały tam głębokim studziennym szelestem, odczuł już zresztą jak stopy opadają miękko w grząskim lekko gruncie, jak wokoło zapach kwitnących roślin mieszał się z wonią filtrowanej przez glebę wody.
Usłyszał go w brzozowym zagajniku, po przeciwnej stronie płytkiego potoku. Świszczący gwizd urywał się i wzmagał, jakby w nawracającym nawoływaniu. Przysiadł blisko brzegu, wyjął z plecaka książkę o poluzowanych miejscami stronach. Przez szkła lornetki mógł przejrzeć zarośla i zbliżyć się bez szelestu do malutkiego ptaka o niebieskim pierścieniu wymalowanym na gardle i pomarańczowym znaczeniu piersi. Nie zdążył jednak potwierdzić swoich przypuszczeń, szukając nazwy i porównując ilustracje.
W ciszę wdarł się łoskot pękających gałęzi. Drobne skrzydła zatrzepotały trzykrotnie nad lustrem strumienia i zniknęły w ubielonych pąkami krzewach.
— Björn… — zdziwił się na niespodziewane towarzystwo, które jeszcze z początkiem tej włóczęgi nie uśmiechało mu się wcale. Teraz, patrząc w stronę mężczyzny, uniósł wyraźnie kąciki ust. Miał pytać o przyczynę tego spotkania, gdy dostrzegł nożyce z pękiem ziół i zdał sobie sprawę, że to jego obecność mogła wydawać się mniej spodziewana. — Świętujesz, jak przystało na alchemika, czy szukasz miejsca, by zebrać myśli? — Zdradził się drugą częścią zadanego pogodnym tonem pytania z własnym motywem, nie przeszkadzało mu to jednak zbytnio. Wertując znów kartki przewodnika do rozpoznawania ptaków, zaznaczył stronę z właściwym, jak uznał, rysunkiem i spojrzał na opisującą go nazwę. — Luscinia svecica, podróżniczek — odczytał po chwili, rozwiewając ostatnie wątpliwości względem swojego zajęcia i wstając. Lornetka zawisła mu na szyi, trzymana rzemiennym paskiem.
Wyminął Guildensterna w drodze powrotnej na łąkę. Ale zamiast kontynuować rozmowę, zamilkł skupiony. W przejaśnieniu wzrastał potężny dąb, odosobniony od bujnej roślinności przez olbrzymi parasol własnej korony. Dopiero zbliżając się powoli, zauważył jak rzadkie były jego splamione liście, zwisające z drętwych gałęzi, jak gdyby nie podniósł się do życia po długiej zimie, śpiąc wciąż jesiennym snem.
— Wygląda, jakby umierało — stwierdził, zwracając się w stronę Björna i licząc, że ten mógł posiadać większą wiedzę w sprawach dotykających nordyckiej flory. Okrążył zwolna pień po obwodzie z odległości kilku kroków. Chropowata kora o głębokich pomarszczonych zagłębieniach odchodziła suchymi płatami, jak złuszczona skóra gada. Katem oka wyłapał nagły ruch i cofnął się, zrozumiawszy, że spłoszył grupę małych istot, rozpierzchłych po zakamarkach starego drzewa.
Björn Guildenstern
Re: Podmokłe łąki Pią 3 Maj - 18:08
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Tego roku Midsommar miało być inne. Björn obudził się z tym przeświadczeniem nieco przerażony już wcześnie rano, przypominając sobie o tym, co zaszło zaledwie kilka godzin wcześniej. Po wizycie w Kamiennej Fortecy, która przebiegła w nieprzewidywalny sposób, potrzebował odrobiny prywatności i samotności, co miało mu pozwolić na to, by z powodzeniem oderwał się od ponurych myśli krążących wokół potencjalnych wydarzeń dzisiejszego dnia. Nie było już odwrotu. Nie teraz. Nie w tym momencie. Klamka zapadła, dlatego po chwili dłuższego namysłu, w towarzystwie porannej, mocnej kawy i papierosa, postanowił wybrać się na Midsommar wcześniej niż zazwyczaj. Las o tej porze był stosunkowo pusty — oficjalne obchody jeszcze się nie zaczęły, dopiero się do nich przygotowywano, dlatego Björn w spokoju mógł skupić się na zbieraniu ingrediencji. Przechodząc między rozłożystymi drzewami i oddychając świeżym powietrzem, młody Guildenstern wiedział, że to będzie dzień, który całkowicie zmieni jego życie. Wszystko, co dotychczas było wręcz nieuchwytne i odległe, teraz stało się realne i bliskie. Zbyt realne. Zbyt bliskie.
— Ilmari — wypowiedział z niemałym zaskoczeniem w głosie, gdy ktoś na głos wywołał go po imieniu. Nie spodziewał się, że podczas przechadzki spotka tutaj właśnie Vanhanena. Widywał go ostatnio częściej niż zwykle, a może po ich spotkaniu w pracowni zaczął po prostu na niego zwracać uwagę. Nie powinien. — Trochę świętuję, a trochę próbuję zebrać myśli — odpowiedział zgodnie z prawdą Björn. Później bowiem czekało go spotkanie z Vivian Sørensen, o czym wczoraj obwieścili mu rodzice. Nie podobał mu się do końca ten pomysł — nie mógł jednak protestować po tym, jak Magisterium prosiło go o to, by się nie wychylał. Ale teraz, kiedy w jego umyśle krążyły myśli o dzisiejszym spotkaniu z Vivian, czuł się skonfundowany i rozdarty między lojalnością wobec rodziny a swoimi własnymi pragnieniami, które w żaden sposób nie współgrały z oczekiwaniami klanów. Czy to było właściwe, że decyzje dotyczące jego przyszłości były podejmowane bez jego udziału? Czy to był sposób na życie, który naprawdę chciał prowadzić? Te pytania buzowały w jego umyśle, gdy kroczył przez łąki.
— Luscinia svecica — powtórzył po nim, jednocześnie spoglądając na jego przewodnik, gdy zbliżył się do niego na tyle blisko, by zajrzeć mu przez ramię. — Jestem zaskoczony. Interesujesz się ptakami? — zapytał po chwili Björn, nie zdając sobie sprawy z pozostałych zainteresowań Ilmariego. Choć ornitologia nie była w kręgu jego pasji, to jako dobrze wyszkolony alchemik musiał perfekcyjnie znaleźć się na ingrediencjach zwierzęcych. — Spójrz. — Oderwał się od wcześniejszej czynności, odkładając zioła na ziemię, a jego wzrok niespodziewanie przykuło obumierające drzewo i grupa małych trolli. — To tussy — powiedział bez zawahania, powtarzając czynność po Ilmarim i okrążając z odległości kilku stopni pień. Został tylko jeden z nich, bowiem reszta tussych nieoczekiwanie spłoszyła się na ich widok.
— Ilmari — wypowiedział z niemałym zaskoczeniem w głosie, gdy ktoś na głos wywołał go po imieniu. Nie spodziewał się, że podczas przechadzki spotka tutaj właśnie Vanhanena. Widywał go ostatnio częściej niż zwykle, a może po ich spotkaniu w pracowni zaczął po prostu na niego zwracać uwagę. Nie powinien. — Trochę świętuję, a trochę próbuję zebrać myśli — odpowiedział zgodnie z prawdą Björn. Później bowiem czekało go spotkanie z Vivian Sørensen, o czym wczoraj obwieścili mu rodzice. Nie podobał mu się do końca ten pomysł — nie mógł jednak protestować po tym, jak Magisterium prosiło go o to, by się nie wychylał. Ale teraz, kiedy w jego umyśle krążyły myśli o dzisiejszym spotkaniu z Vivian, czuł się skonfundowany i rozdarty między lojalnością wobec rodziny a swoimi własnymi pragnieniami, które w żaden sposób nie współgrały z oczekiwaniami klanów. Czy to było właściwe, że decyzje dotyczące jego przyszłości były podejmowane bez jego udziału? Czy to był sposób na życie, który naprawdę chciał prowadzić? Te pytania buzowały w jego umyśle, gdy kroczył przez łąki.
— Luscinia svecica — powtórzył po nim, jednocześnie spoglądając na jego przewodnik, gdy zbliżył się do niego na tyle blisko, by zajrzeć mu przez ramię. — Jestem zaskoczony. Interesujesz się ptakami? — zapytał po chwili Björn, nie zdając sobie sprawy z pozostałych zainteresowań Ilmariego. Choć ornitologia nie była w kręgu jego pasji, to jako dobrze wyszkolony alchemik musiał perfekcyjnie znaleźć się na ingrediencjach zwierzęcych. — Spójrz. — Oderwał się od wcześniejszej czynności, odkładając zioła na ziemię, a jego wzrok niespodziewanie przykuło obumierające drzewo i grupa małych trolli. — To tussy — powiedział bez zawahania, powtarzając czynność po Ilmarim i okrążając z odległości kilku stopni pień. Został tylko jeden z nich, bowiem reszta tussych nieoczekiwanie spłoszyła się na ich widok.
Prorok
Re: Podmokłe łąki Nie 12 Maj - 14:12
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Obumierające drzewo wydawało się martwić gromadę tussych. Nie było w tym nic zdumiewającego, w końcu te stworzenia słynęły ze sprawowania opieki nad przyrodą będącą jednocześnie ich schronieniem. Wstrętne, pokrywające korę rośliny plamy łączyły się ze sobą, wskazując, że tworzą misterną, skomplikowaną sieć przenikającego o wiele głębiej pasożyta, tkwiącego poza zasięgiem rzucanego powierzchownie spojrzenia. Sprawa była zawiła, nie pomagał podobnie fakt, że ani Björn, ani również Ilmari nie zetknęli się wcześniej z identycznym przypadkiem. Nawet, jeśli Guildernstern miał dużo większe pojęcie na temat magii natury, wiążące się z jego pasją do alchemii, również pozostawał w tym przypadku bezsilny, pozbawiony jasnego, przynoszącego pewność rozwiązania. Wyjście było jedno, brutalne, ale niezbędne; należało pozbyć się kolonii pasożyta i liczyć, że drzewo samo zwalczy resztkową, przytłumioną chorobę, dodatkowo pielęgnowane przez tussych. Istniało oczywiście ryzyko uszkodzenia sędziwej rośliny na dobre, ale w obecnej sytuacji należało posługiwać się regułą uświęcania środków przez wyznaczony cel. Trudno było przewidzieć, co spowodowało konkretny, dramatyczny wygląd drzewa. Możliwe, że rozprzestrzeniające się schorzenie było związana z uprawianiem w pobliżu magicznych eksperymentów. Björn, chociaż nie mógłby tego otwarcie przyznać, doskonale znał skutki zatrucia magicznego i miał szerokie pojęcie na temat destrukcyjności powtarzanych z uzależnieniem inkantacji. Z kolei sam Ilmari doświadczył niestabilności magii podczas targów poza granicami Midgardu, grożącej wyeksponowaniem istnienia galdrów przed nieświadomymi niczego śniącymi. Nie dało się mimo tego pokazać jasnej przyczyny zastanego, opłakanego stanu rośliny. Mogła być ona prosta i wiązać się z rzadkim, dotychczas mało widywanym procesem chorobowym dostępnym w odpowiednich, botanicznych księgach, których ani Ilmari, ani podobnie Björn, nie mieli okazji dotychczas zgłębić. Błagalne spojrzenie jednego z tussych, na tyle odważnego i zdesperowanego, aby wbrew swojej naturze okazać zaskakującą śmiałość, wydawało się zachęcać do działania. Dodatkowym, motywującym czynnikiem był fakt, że stworzenia te były zazwyczaj przychylne napotkanym galdrom - prowadziły zagubionych podróżników, pokazywały nowe ścieżki oraz wręczały symboliczne prezenty ze znalezionych w lesie darów. Poświęcenie kilku chwil na rozwiązanie problemu mogło nie być jedynie bezinteresownym i nieopłacalnym zadaniem wykonywanym z czystej, szlachetnej dobroci serca.
Pierwszy, istotny punkt toczącej się choroby został wskazany wam przez magiczne stworzenie. Musicie usunąć narośl albo za pomocą zaklęcia odcinającego albo próbując zamrozić jej obszar odpowiednim zaklęciem z dziedziny magii natury. Progi są zgodne z podanymi w księdze magii. Aby akcja zakończyła się sukcesem oboje musicie rzucić z sukcesem zaklęcie; w przypadku porażki dokonać dorzut i uwzględnić fabularnie ponowną podjętą przez daną osobę próbę.
Musicie przyjrzeć się uważnie drzewu, którego wielkość ze względu na wiek jest oczywiście dosyć imponująca. Należy znaleźć serce całej kolonii pasożytującej masy - jeśli obumrze, istnieje duża szansa na odratowanie rośliny. Waszym zadaniem będzie prześledzenie uważnie śladów nici tworzonych przez pasożyta łączących poszczególne punkty większych, okazałych plam. Zaczynają się splatać w jednym miejscu. Wykonujecie rzut na spostrzegawczość. Jeśli jeden z was uzyska wynik 55 i wyżej, zauważa, że główna część pasożyta znajduje się wewnątrz jednej z dziupli.
Nastała pora, aby zniszczyć macierzysty punkt rozrastającego się pasożyta. Możecie w tym celu wybrać zaklęcia z rodzajów podanych w etapie I. Miejcie się jednak na baczności, ponieważ pasożyt wydziela toksyczne opary szkodliwe dla każdego, kto tylko znajdzie się w ich zasięgu. Musicie być dostatecznie szybcy w wypowiadanej inkantacji. Jeśli któryś z was dostąpi porażki albo uzyskany przez niego wynik nie przekroczy o 10 punktów progu rzucanego czaru, nie udaje się mu odskoczyć przed wydzielanym dymem. Zaczynają mu doskwierać osłabienie, zaburzenia widzenia i ból głowy, które na całe szczęście ustępują po kilku minutach. Po osiągnięciu sukcesu widzicie, jak reszta pomniejszych kolonii zaczyna powoli obumierać. Tussy są bardzo szczęśliwe i przynoszą dla każdego z was w dowodzie wdzięczności po 2 sztuki wybranych składników specjalnych do warzenia eliksirów. Oprócz tego przysługuje wam do odbioru 1 punkt do statystyki magii natury.
INFORMACJE
Poniżej znajdują się etapy, które macie uwzględnić w dalszej części rozgrywki razem z ich wyjaśnieniem. Prorok nie kontynuuje rozgrywki.
Etap I
Pierwszy, istotny punkt toczącej się choroby został wskazany wam przez magiczne stworzenie. Musicie usunąć narośl albo za pomocą zaklęcia odcinającego albo próbując zamrozić jej obszar odpowiednim zaklęciem z dziedziny magii natury. Progi są zgodne z podanymi w księdze magii. Aby akcja zakończyła się sukcesem oboje musicie rzucić z sukcesem zaklęcie; w przypadku porażki dokonać dorzut i uwzględnić fabularnie ponowną podjętą przez daną osobę próbę.
Etap II
Musicie przyjrzeć się uważnie drzewu, którego wielkość ze względu na wiek jest oczywiście dosyć imponująca. Należy znaleźć serce całej kolonii pasożytującej masy - jeśli obumrze, istnieje duża szansa na odratowanie rośliny. Waszym zadaniem będzie prześledzenie uważnie śladów nici tworzonych przez pasożyta łączących poszczególne punkty większych, okazałych plam. Zaczynają się splatać w jednym miejscu. Wykonujecie rzut na spostrzegawczość. Jeśli jeden z was uzyska wynik 55 i wyżej, zauważa, że główna część pasożyta znajduje się wewnątrz jednej z dziupli.
Etap III
Nastała pora, aby zniszczyć macierzysty punkt rozrastającego się pasożyta. Możecie w tym celu wybrać zaklęcia z rodzajów podanych w etapie I. Miejcie się jednak na baczności, ponieważ pasożyt wydziela toksyczne opary szkodliwe dla każdego, kto tylko znajdzie się w ich zasięgu. Musicie być dostatecznie szybcy w wypowiadanej inkantacji. Jeśli któryś z was dostąpi porażki albo uzyskany przez niego wynik nie przekroczy o 10 punktów progu rzucanego czaru, nie udaje się mu odskoczyć przed wydzielanym dymem. Zaczynają mu doskwierać osłabienie, zaburzenia widzenia i ból głowy, które na całe szczęście ustępują po kilku minutach. Po osiągnięciu sukcesu widzicie, jak reszta pomniejszych kolonii zaczyna powoli obumierać. Tussy są bardzo szczęśliwe i przynoszą dla każdego z was w dowodzie wdzięczności po 2 sztuki wybranych składników specjalnych do warzenia eliksirów. Oprócz tego przysługuje wam do odbioru 1 punkt do statystyki magii natury.
Ilmari Vanhanen
Re: Podmokłe łąki Pon 13 Maj - 16:57
Ilmari VanhanenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Turku, Finlandia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : inżynier magii, pracownik naukowy Instytutu Kenaz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : krogulec
Atuty : obieżyświat (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 8 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 27 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 21
Przystanął w odległości trzech, może czterech kroków w miejscu, gdzie obsypane rdzawym strupem listowie zdawało się najrzadsze, plamiąc dywan wilgotnego mchu światłem. Sięgnął do zwieszonej nisko, pozbawionej soków oraz zesztywniałej od pędu do konara gałęzi i przyglądał się później długo suchemu liściowi, który zatrzymał w dłoni. Nie potrafił zastąpić niewiedzy domysłami i świadomość ta irytowała ciekawość, dobrze znaną mu ale jak zrozumiał również Björnowi. Nie był pewny kiedy, wyrobił sobie jednak w przeciągu ostatniego miesiąca nawyk witania Guildensterna – czasem słowem lub dwoma, czasem gestem skinięcia głową – czując pierwszy raz potrzebę okazania tej grzeczności, skoro byli sobie jakby mniej obcy, niemal w tym jednym, rozgonionym za odpowiedzią wzroku, bliscy. Nie był też pewny, kiedy dyktowane znajomością z tamtego popołudnia, zwięzłe w zamierzeniu powitania rozciągnęły się długością do przypadkowych rozmów.
— Interesowałem — odparł, zamykając przewodnik i jego barwne ilustracje. Ćwiczył się obserwacją jaskółek, znajdujących drogę w nieszczelności budynków i krzywizny ścian niby na półki skalne nadmorskiego klifu. Wspinał się po więźbie starego dachu szukając miejsc, gdzie kawki skrywały w gniazdach, pośród niebieskich jaj skradzione skarby. Wrześniowymi porankami, gdy mgła kładła się lepką i chłodną wilgocią od fal morza po cień zagajnika, przyglądał się ptakom wędrownym gotowym już do odlotu. Usiłował przepisać reguły towarzyszące ruchowi ich skrzydeł na wiązania magiczne, ująć siłę niosącą przez powietrze w słowa języka, któregokolwiek z mu znanych. Z przypadku zanurzył się głębiej w świecie dziobów i pazurów, uciekał w ciszę leśną, osobliwą o tyle, że zbudowaną na rozlicznych głosach, które chciał rozpoznawać. Wracał tam, aż zrodzony pod jego palcami, nowy miedziany gatunek zadzwonił piórami z cienkiej blachy, a napędzająca go magia poderwała smukły korpus z nierównego bruku. Wciąż śnił czasem sny o lataniu podobne bardzo snom o przyszłości, bo przebudziwszy się, już na jawie równie często uciekał od nawarstwiających się niemożliwości ich urzeczywistnienia. Bał się w końcu najbardziej dwóch rzeczy – nie wiedzieć kiedyś co myśleć i żółciejących kart pobladłych projektów niezrealizowanego jutra. — Teraz pozostał mi ten świąteczny zwyczaj.
Gromada stworzeń zamieniła się w szum mnących się zeszłorocznych liści, szmer nerwowych kroków pod wybrzuszonymi ponad namokłą glebę korzeniami oraz pary ślepi rozsiane wśród cieni szorstkich zagłębień, błyskające strachem węgliki oczu jak krople rosy na łodygach bylin. Jedne tylko z nich, smoliście czarne i wytrwałe, patrzyły wciąż wzdłuż wzoru tkanego chorobą w obłuszczonej korze, odbarwionych guzów gąbczastych w strukturze i rozgałęzionych na kształt ściskających roślinną tkankę macek. Gdy nieoczekiwanie spotkali się w spojrzeniu, tussy zastygł kamiennym bezruchem, naprężony zarazem do ucieczki i w niemej prośbie. Przypominał mu w tamtej dłużącej się chwili sarnę złapaną w biegu między pędami tarniny i podobnie do niej rozpłynąłby się niepozorny w tle z brunatno-zielonej leśnej ściółki, gdyby jego zachowaniem w miejsce płochliwej natury nie rządziła pewna celowość.
— Myślisz, że to gatunek pasożyta? — Pytania nie oparł na znajomości botanicznych ksiąg, które już w czasach szkolnych znalazły się poza zasięgiem jego zainteresowań, po latach natomiast i pamięci. Narośl wijąca się ciasnym, nieregularnym splotem po zmarszczonej korze starego drzewa przypominała mu mnożące się na pniach huby, choć barwa oblepiającej ją wydzieliny, brudna i rdzawa, przywodziła na myśl raczej ropiejącą ranę. — Zdaje się żywa, przynajmniej na swój sposób. Spróbujmy wyciąć fragment. — Zbliżył się do imponującej średnicy pnia, odczuwając na sobie czujne, przesiąknięte rozedrganą nerwowością spojrzenie tussego, ostatniego ze strażników drzewa. Złożył na języku słowa zaklęcia, pozwolił by wokół palców zatańczyły blado wyostrzone w iskry światła. — Tók af.
Na skraju głosek zaciążył przeciągły zgrzyt. Energia odgięła się zaobloną krawędzią. Na powierzchni narośli zarysowało się długą linią ledwie znamię od tępego ostrza.
Tók af (Gladie): 15 (k100) + 10 (statystyka, magia użytkowa) = 25 < 40 [niepowodzenie]
Mistrz Gry
Re: Podmokłe łąki Pon 13 Maj - 16:57
The member 'Ilmari Vanhanen' has done the following action : kości
'k100' : 15
'k100' : 15
Björn Guildenstern
Re: Podmokłe łąki Nie 26 Maj - 9:17
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Byli sobie mniej obcy. Mniej obcy niż jeszcze kilka tygodni temu, gdy mijali się bez słowa przywitania na korytarzach instytutu. Po ostatnim spotkaniu w pracowni, jak i późniejszych interakcjach w szczelinach czasu między obowiązkami zawodowymi a uczelnianymi, coś się zmieniło, jakby te krótkie, przelotne spojrzenia na korytarzu nieoczekiwanie nabrały nowego znaczenia. Nie spodziewał się, że z samego rana wśród rozłożystych drzew, na podmokłych łąkach, spotka akurat Vanhanena, ale powoli zaczynał się przyzwyczajać, że wpadają na siebie coraz częściej. Nie wiedział, czy był to zwyczajny przypadek, czy może z góry zaplanowane działanie ze strony Norn, jednak za każdym razem, gdy go widział, czuł coś w rodzaju przyjemnej niespodzianki, jakby los sam decydował za nich, że powinni spędzić ze sobą więcej czasu. Rozmowy, które prowadzili, były coraz bardziej swobodne, każde z tych spotkań było jak mały kawałek układanki, nawet jeśli wciąż nie wiedzieli o sobie zbyt wiele. Byli dalej zwykłymi znajomymi z kampusu, choć mieli ze sobą coraz więcej punktów wspólnych.
— Rozumiem. — Krótkie skinięcie głową na słowa Ilmariego, które poprzedził lekki uśmiech na twarzy Guildensterna, gdy mężczyzna po chwili zamknął swój przewodnik z barwnymi ilustracjami. — Czyżby przez brak czasu? Podejrzewam, że to, czym się zajmujesz na co dzień, jest bardzo... czasochłonne. — To był przynajmniej jeden z powodów w przypadku Björna, dla którego był zmuszony porzucić swoje inne zainteresowania. W ostatnich latach życie młodego Guildensterna przyspieszyło do nieprawdopodobnego tempa, wypełnione obowiązkami niedającymi mu chwili wytchnienia. Każdy dzień był bitwą z niekończącymi się zleceniami w pracy i terminami, a brak czasu stał się dla niego codzienną rzeczywistością, w której musiał nauczyć się funkcjonować. — Moim świątecznym zwyczajem jest za to zbieranie ingrediencji — przyznał zgodnie z prawdą, przyglądając się obumierającemu drzewu. No co dzień rzadko wybierał się na wyprawy, jednak było to coś, co pozwalało mu oderwać się od zgiełku pracy i zanurzyć w spokój natury. Natury, która była dzisiaj w potrzebie.
— Cóż… — Słysząc słowa Ilmariego, westchnął cicho pod nosem, zastanawiając się nad przyczyną choroby drzewa. Przeszły mu przez myśl, że rozprzestrzeniające się schorzenie było związane z uprawianiem w pobliżu magicznych eksperymentów, lecz nie mógł powiedzieć tego na głos. — Nie wiem. Może tak być. Nie jestem specjalistą — odpowiedział niepewnie Björn, po czym skinął twierdząco głową na propozycję Vanhanena. Nie powinien był używać przy nim magii, lecz nie mógł odmówić; całe szczęście, że miał przy sobie naszyjnik z krakenem, który tworzył iluzję za każdym razem, gdy rzucał zaklęcie. — Tók af — wypowiedział Guildenstern, chcąc wyciąć chory fragment drzewa. — Może spróbuj jeszcze raz.
Tók af : 61 (k100) + 21 (magia użytkowa) = 82/40
— Rozumiem. — Krótkie skinięcie głową na słowa Ilmariego, które poprzedził lekki uśmiech na twarzy Guildensterna, gdy mężczyzna po chwili zamknął swój przewodnik z barwnymi ilustracjami. — Czyżby przez brak czasu? Podejrzewam, że to, czym się zajmujesz na co dzień, jest bardzo... czasochłonne. — To był przynajmniej jeden z powodów w przypadku Björna, dla którego był zmuszony porzucić swoje inne zainteresowania. W ostatnich latach życie młodego Guildensterna przyspieszyło do nieprawdopodobnego tempa, wypełnione obowiązkami niedającymi mu chwili wytchnienia. Każdy dzień był bitwą z niekończącymi się zleceniami w pracy i terminami, a brak czasu stał się dla niego codzienną rzeczywistością, w której musiał nauczyć się funkcjonować. — Moim świątecznym zwyczajem jest za to zbieranie ingrediencji — przyznał zgodnie z prawdą, przyglądając się obumierającemu drzewu. No co dzień rzadko wybierał się na wyprawy, jednak było to coś, co pozwalało mu oderwać się od zgiełku pracy i zanurzyć w spokój natury. Natury, która była dzisiaj w potrzebie.
— Cóż… — Słysząc słowa Ilmariego, westchnął cicho pod nosem, zastanawiając się nad przyczyną choroby drzewa. Przeszły mu przez myśl, że rozprzestrzeniające się schorzenie było związane z uprawianiem w pobliżu magicznych eksperymentów, lecz nie mógł powiedzieć tego na głos. — Nie wiem. Może tak być. Nie jestem specjalistą — odpowiedział niepewnie Björn, po czym skinął twierdząco głową na propozycję Vanhanena. Nie powinien był używać przy nim magii, lecz nie mógł odmówić; całe szczęście, że miał przy sobie naszyjnik z krakenem, który tworzył iluzję za każdym razem, gdy rzucał zaklęcie. — Tók af — wypowiedział Guildenstern, chcąc wyciąć chory fragment drzewa. — Może spróbuj jeszcze raz.
Tók af : 61 (k100) + 21 (magia użytkowa) = 82/40
Mistrz Gry
Re: Podmokłe łąki Nie 26 Maj - 9:17
The member 'Björn Guildenstern' has done the following action : kości
'k100' : 61
'k100' : 61
Ilmari Vanhanen
Re: Podmokłe łąki Sro 29 Maj - 21:42
Ilmari VanhanenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Turku, Finlandia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : inżynier magii, pracownik naukowy Instytutu Kenaz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : krogulec
Atuty : obieżyświat (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 8 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 27 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 21
Mieli do niedawna w zwyczaju mijać się przy różnych okazjach i w różnych korytarzach. Musieli skrzyżować kiedyś spojrzenia w przestronnych salach Domu Jarlów, wśród przenoszących pamięć przeszłości przedmiotów i ścian nasłuchujących zbyt wielu już rozmów. Wyobrażał sobie, że obaj stali tam spętani tym samym obowiązkiem, który wyrażany w tak różnych słowach i wartościach, biegł po pnącej się w górę galerii portretów – tych zastygłych w powadze maskach pośmiertnych – podobną z gruntu treścią: obyczajem przodków i ich prawem. I musieli nosić w oczach i postawie tę samą wyuczoną dumę, nie przypominał sobie jednak wyrazu jego twarzy; jej owal zlewał mu się w jedno z każdym kolejnym ze skostniałego tłumu. Zdawało mu się też, że widywał go czasem wśród znajomych Vernera, kiedy wciąż starał się nadążyć ich krokom na mapie kampusu. Byli więc może uczestnikami tych samych rozmów, które z czasem przelatywały obok jego uszu, i na których nie pozostawiał swoją półobecnością żadnego śladu. Nie sądził zresztą wcześniej nigdy, by mogli mieć sobie cokolwiek do powiedzenia.
Obchodzili już kiedyś wspólnie święto królującego dniem i nocą słońca. Świętowali zgodnie z tradycją – tą wielką, wyśpiewywaną w pieśniach i tłumaczoną mitem – przy stołach biesiadnych, wśród muzyki. Nie spotkali się, gdy trzaskało drewno podłożone pod ognisko, a jego blask i cienie wznosiły się i opadały, żywe, łapiące kolejny oddech. Uświadomił to sobie i patrząc w stronę Björna, uśmiechnął się na myśl, że połączyły ich odbiegające od hucznych obrzędów małe rytuały.
— Nie tak czasochłonne jak doktorat i jednoczesne prowadzenie pracowni — odparł, w rozbawieniu skrywając ton uznania. Gonił od dawna za możliwością wyjścia poza karty artykułów i ograniczoną skalę prototypu, odnajdując obawę w nienaturalnie, precyzyjnie odmierzonych słowach Hagena. Siedzieli na zapleczu i dyskutowali nowy projekt, nad głowami mając wciąż poblakły szkic planów podobnego mechanizmu, przerwanych przedwcześnie i kładących się na dziedzinie długim cieniem, a on nie potrafił powstrzymać wrażenia, że profesor cenzuruje własny sceptycyzm, co bardziej złowróżbne zdania chowając w przeciągłym milczeniu. — Ale to prawda, przynajmniej po części. — Zdarzało mu się jeszcze pochylić nad stołem kreślarskim i zamiast pracą, zajmować myśli modelami ptaków zawieszonymi w oknie, pokrywać wolne kartki rysunkami nowych maszyn latających. I konsekwentnie powracał również do zebranych przez lata książek, nie mając jednak nigdy dosyć czasu i determinacji, by znów zrobić z nich użytek. — Nigdy nie miałem też ambicji zostać ornitologiem. Twój zwyczaj wydaje się lepiej łączyć z alchemią.
Śledził zarys blizny zaklęcia pozostawiony w kolejnych płatach gąbczastej struktury, coraz mniej wyraźny, skoro odkształcenie niemal zanikło, pożarte nową naroślą, pieniącą się jeszcze i wydającą przy tym obcy wilgotnemu powietrzu, piekący odór. Skrzywił się mimowolnie, cofając o pół kroku i miał już proponować nowe rozwiązanie, gdy wybrzmiał drugi czar, a więzy trzymające ciało pasożyta rozszczepiły się pod jego ostrzem.
— Tak sądzisz? — zapytał, przędąc już między palcami białe nici zaklęcia. Kiedy jednak dołączyły do nich słowa, ponownie nie zdołał nadać im dosyć twardości i siły, a chora tkanka pochłonęła rozedrganą magiczną energię, sama nie doznawszy uszczerbku. Na twarz wszedł mu zaraz krzywy grymas. — Dobrze, że choć jednemu z nas sprzyja Tapio.
Tussy zsunął się z grubej odnogi korzenia, obiegając prędko pień drzewa i Ilmari, niewiele rozumiejąc z wyrysowanych w powietrzu gestów, był przekonany, że dołączy zaraz do kryjówki swoich pobratymców. Zdziwił się wiec wyraźnie, gdy ten przystanął tuż przed nimi i wspierając się o powierzchnię kory wskazał na szparę między płatami guza, kierując tam też wzrok Vanhanena. Komunikat wydał się wreszcie jasny.
— Tók af — wymówił cicho po raz trzeci, uderzając inkantacją w podbrzusze pasożyta, precyzyjniej niż poprzednio.
Narośl strącona z kory rozpadła się na kilka mniejszych fragmentów.
Tók af (Gladie): 16 (k100) + 10 (magia użytkowa) + 2 (naszyjnik potencjału) = 28 < 40 [niepowodzenie]
Tók af (Gladie): 28 (k100) + 10 (magia użytkowa) + 2 (naszyjnik potencjału) = 40 = 40 [powodzenie]
Tók af (Gladie): 28 (k100) + 10 (magia użytkowa) + 2 (naszyjnik potencjału) = 40 = 40 [powodzenie]
Mistrz Gry
Re: Podmokłe łąki Sro 29 Maj - 21:42
The member 'Ilmari Vanhanen' has done the following action : kości
'k100' : 16, 28
'k100' : 16, 28
Björn Guildenstern
Re: Podmokłe łąki Nie 30 Cze - 9:52
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Ich drogi krzyżowały się wcześniej, ale w jego świadomości Ilmari zaistniał dopiero teraz. Wcześniej był dla niego tylko kolejnym członkiem znamienitego, nawet jeśli stojącego po drugiej stronie barykady, klanu. Ilmari wydawał się niczym więcej niż postacią w tle, kimś, kogo obecność była marginalna i bez większego znaczenia. Jednak z biegiem czasu, im bardziej go poznawał, tym więcej szczegółów zaczęło wyłaniać się z mroku ignorancji. Björn zaczął zauważać drobne gesty i zachowania, które wcześniej jakimś cudem mu umykały, tak jak fakt, że Ilmari był przyjacielem jego największego rywala, Vernera. To przypadkowe odkrycie wprowadziło go w osłupienie, ale jednocześnie obudziło w nim ciekawość. Jak to możliwe, że wcześniej nie dostrzegł tej relacji? Co jeszcze przegapił w swojej ocenie? Te pytania zaczęły go nurtować, szczególnie teraz, gdy ich drogi ponownie się skrzyżowały. Björn był przekonany, że ot nie był przypadek, wierzył bowiem w Norny, starożytne boginie przeznaczenia, które tkały nici ludzkich losów. Spotkanie z Ilmari nie mogło być jedynie nic nieznaczącym zbiegiem okoliczności; ta myśl nie dawała mu spokoju, pobudzając jego wyobraźnię.
— Coś w tym jest. Jestem gdzieś pomiędzy, ciągle między doktoratem a pracownią. Ale wkrótce to się skończy i mam nadzieję, że będę miał trochę czasu dla siebie.— Odkąd wrócił do Midgardu, życie Björna poza pracą niemal nie istniało. Jego dni były wypełnione książkami i niekończącymi się eksperymentami, a przez to, że był w ciągłym pośpiechu między salą wykładową a laboratorium, czasem wydawało mu się, że życie towarzyskie jest luksusem, który tymczasowo nie jest dla niego przeznaczony. Nauka absorbowała go na tyle, że w rzeczywistości każdy wolny moment poświęcał na pogłębianie swojej wiedzy, analizowanie wyników badań i przygotowywanie publikacji naukowych. — Jak sobie radzisz ostatnio? Profesor Hagen już wrócił? — Nie widział go ostatnio na kampusie, a może po prostu przeoczył jego powrót. — Vanhanen i ornitologia to niecodzienne połączenie, muszę przyznać. Pewnie byłbyś pierwszy w swojej rodzinie — pozwolił sobie na lekki śmiech. — Zastanawiałeś się kiedyś nad czymś innym, czy zawsze myślałeś, że pójdziesz w ślady klanu? — zadał mu pytanie z zainteresowaniem w głosie, jednocześnie obserwując rozwój sytuacji.
— Udało się — zauważył z delikatnym zadowoleniem widocznym na twarzy, gdy narośl odpadła, mimo iż początkowo miał opory przed użyciem magii. Nie chciał się jednak przed tym wymigiwać, Ilmari bowiem mógłby uznać to za coś podejrzanego, Próbował się przyjrzeć dokładnie drzewu, które ze względu na swój wiek wydawało mu się szczególnie imponujące, jakby nigdy wcześniej nie miał okazji go zobaczyć. — Spróbujmy mu się lepiej przyjrzeć. — Guildenstern podszedł jeszcze bliżej, starając się prześledzić uważnie ślady nici tworzone przez pasożyta, które niespodziewanie łączyły się w dziwne plamy. — Ten pasożyt chyba znajduje się tutaj. — Wskazał ręką na wewnątrz jednej z dziupli, zerkając kątem oka na Ilmariego.
spostrzegawczość: 84
— Coś w tym jest. Jestem gdzieś pomiędzy, ciągle między doktoratem a pracownią. Ale wkrótce to się skończy i mam nadzieję, że będę miał trochę czasu dla siebie.— Odkąd wrócił do Midgardu, życie Björna poza pracą niemal nie istniało. Jego dni były wypełnione książkami i niekończącymi się eksperymentami, a przez to, że był w ciągłym pośpiechu między salą wykładową a laboratorium, czasem wydawało mu się, że życie towarzyskie jest luksusem, który tymczasowo nie jest dla niego przeznaczony. Nauka absorbowała go na tyle, że w rzeczywistości każdy wolny moment poświęcał na pogłębianie swojej wiedzy, analizowanie wyników badań i przygotowywanie publikacji naukowych. — Jak sobie radzisz ostatnio? Profesor Hagen już wrócił? — Nie widział go ostatnio na kampusie, a może po prostu przeoczył jego powrót. — Vanhanen i ornitologia to niecodzienne połączenie, muszę przyznać. Pewnie byłbyś pierwszy w swojej rodzinie — pozwolił sobie na lekki śmiech. — Zastanawiałeś się kiedyś nad czymś innym, czy zawsze myślałeś, że pójdziesz w ślady klanu? — zadał mu pytanie z zainteresowaniem w głosie, jednocześnie obserwując rozwój sytuacji.
— Udało się — zauważył z delikatnym zadowoleniem widocznym na twarzy, gdy narośl odpadła, mimo iż początkowo miał opory przed użyciem magii. Nie chciał się jednak przed tym wymigiwać, Ilmari bowiem mógłby uznać to za coś podejrzanego, Próbował się przyjrzeć dokładnie drzewu, które ze względu na swój wiek wydawało mu się szczególnie imponujące, jakby nigdy wcześniej nie miał okazji go zobaczyć. — Spróbujmy mu się lepiej przyjrzeć. — Guildenstern podszedł jeszcze bliżej, starając się prześledzić uważnie ślady nici tworzone przez pasożyta, które niespodziewanie łączyły się w dziwne plamy. — Ten pasożyt chyba znajduje się tutaj. — Wskazał ręką na wewnątrz jednej z dziupli, zerkając kątem oka na Ilmariego.
spostrzegawczość: 84
Mistrz Gry
Re: Podmokłe łąki Nie 30 Cze - 9:52
The member 'Björn Guildenstern' has done the following action : kości
'k100' : 84
'k100' : 84
Ilmari Vanhanen
Re: Podmokłe łąki Czw 4 Lip - 17:50
Ilmari VanhanenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Turku, Finlandia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : inżynier magii, pracownik naukowy Instytutu Kenaz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : krogulec
Atuty : obieżyświat (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 8 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 27 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 21
Odstąpił od drzewa w ślad za fragmentami narośli, rozrzuconymi siłą kapryśnego zaklęcia po zacienionym koroną promieniu polany.
— To ostatnia prosta. Wyznaczyli ci już termin obrony? — zapytał, wspominając własny doktorat i palce zaciskające się nerwowo na dłoni, gdy przyszło mu referować tezy prowadzonych badań, ścierając się z wyostrzonymi spojrzeniami z przeciwka. — Profesor wrócił z końcem ubiegłego miesiąca. Był raczej zabiegany, zajęty zaległościami, artykułem z konferencji, Kopenhagą… — Przerwał na moment, nieopatrznie uderzając tematu, który w rozmowie z Björnem poruszył tylko raz, gdy wręczając mu obiecany przy pierwszym spotkaniu esej o naturze magii, odczuł wobec tej filozofii niespodziewaną gorzkość na języku i nie powstrzymał cisnącej się na usta refleksji. — Wszyscy byliśmy.
Pochylił się nad truchłem pasożyta – skuloną wśród źdźbeł wysokich traw odciętą macką, skurczoną w zmarszczoną masę ani gąbki, ani skóry, niekształtną, jak przeżute twardymi uderzeniami morza szczątki pozostawione z odpływem na brzegu. Dopuścił do siebie po raz pierwszy obudowane kruchym niepokojem podejrzenie, że narośl mogła nie być dziełem natury, że szeleszczący przez zeszłoroczne liście strach tussych wpatrywał się w nich czarnymi ślepiami, drżąc przed zatartą w cieniu lasu, niedostrzeżoną krzywdą. Magia znaczyła ostatnimi czasy świat galdrów ciemnymi splotami zakazanych czarów i przewrotnymi obrazami energii wyrwanej z pęt inkantacji. Nie powinien może dziwić się i łatwo odrzucać, że wtargnąć mogła i w leśne ostępy, poorać korę wielkiego dębu jątrzącą się raną, mimo to zatrzymał własne pytania w ciszy, uciekając od nadania wątpliwościom ostatecznej formy. Obserwował krótką chwilę, jak łączą się ze sobą ciężkie krople i maź ścieka spomiędzy wybrzuszeń tkanki w brunatną kałużę. Soki drzewa, które wejść musiały w jej skład, wydawały się zanieczyszczone chorobą, splamione gęstą smołą i szklistymi smugami oleju. Nie odważył się sięgnąć do niej gołą dłonią. Gardło ścisnęły mu naraz mdłość i gorąco zgnilizny.
Wstał i skinąwszy głową, ruszył wolno w przeciwną stronę do zawieszonego nisko konaru, za przykładem Björna badawczym spojrzeniem wodząc po rozwieszonej na nim splątanej arabesce żylistych odbarwień, w której zakrętach nie dostrzegł jednak poszukiwanych odpowiedzi a kolejny ślad zniszczeń wrośniętych głęboko w delikatne włókna. Z kilkoma kolejnymi krokami oddalił się od miejsca przeciętego czarem; kora nabrała grubości i zamiast łusek rdzy, przyprószona była barwnym porostem. Patrzył stamtąd na Guildensterna przez zasłonę z uschłych liści i wiotkich gałęzi.
— Nie byłym tak pewny, z pewnością obaj mieliśmy w rodzinie podobne indywidualności, jarlowie po prostu wolą o nich nie rozmawiać. — Wrócił do urwanego tematu, błądząc wzrokiem od mężczyzny do przerzedzonej korony chorego drzewa i napęczniałych pęcherzy na jego konarach, przypominających poparzoną skórę. — A sami zainteresowani postanowili usunąć się w cień i zająć badaniem zaginionych gatunków ptaków magicznej… Syberii? — zażartował, grymas powagi zamieniając szybko w uśmiech. Czasem zdawał się jeszcze liczyć przy Björnie słowa, czasem pozwoliwszy sobie najpierw na swobodę, cofał się i kalkulował reakcję. Otrzymany w połowie maja list był ciekawostką, drobnym zadrapaniem na powierzchni zasad utrwalonych w zaśniedziałym spiżu tradycji. Pozostałby anegdotą bez konsekwencji, tematem rozmowy rozpoczętym przez profesora Hagena i zakończonym w lakonicznym sprawozdaniu z wykonanego zadania, gdyby nie uwikłał myśli wokół pozoru podobieństwa, nie pozwolił dostrzec w rozmowie i kreślonej korespondencji przyjemności tego towarzystwa. W murze klanowych animozji nastąpiło pęknięcie, a on patrzył na obraz sączący się przez powstałą szczelinę, nie dopuszczając jeszcze, że przestała kierować nim jedynie pobudzona wizytą w pracowni ciekawość, że może nieprzypadkowo szukał mężczyzny wzrokiem w codziennym biegu, gdy na drodze do skrzydła własnej katedry zwalniał kroku, przecinając wypełnione ostrą wonią odczynnika korytarze siedziby alchemików. — Zawsze fascynowały mnie maszyny, chociaż według pierwotnego planu miałem być architektem. Mój dziadek i matka nie potrafili tylko dojść do porozumienia jakiej szkoły. — Śmiał się chętnie na złączone wspomnienia wszystkich ich dyskusji, nie zapominając wcale, że zaszczepili mu uważność dla formy i język estetyki obcy inżynierii. — Ale może to niezupełnie prawda. Chciałem kiedyś zostać poetą, tego starego epickiego gatunku, ale okazało się, że kantele źle leży mi w dłoniach i nie bez powodu nazwali mnie imieniem kowala a nie pieśniarza. — Śmiał się również z własnych nieśmiałych prób artystycznych, dźwięków skaczących po strunach bez harmonii i pozbawionych rytmu słów pieśni. — Chciałem też kiedyś wyjechać stąd na południe, ale… myślałeś w trakcie stypendium, żeby już tu nie wracać?
Otwór dziupli rozwierał się niewiele powyżej linii wzroku szerokim ujściem. Dopiero słowa Björna pozwoliły mu dostrzec, jak pnące się po pniu i konarach sieci pasożyta rozlewają się wokół niego w większe plamy tej samej gąbczastej tkanki. Zaparł się o drzewo i podciągnął na jednej z gałęzi. Narośl schodziła głęboko, przytwierdzona szeregiem wypustek.
— Próbujemy go wyciąć, czy masz lepszy pomysł?
spostrzegawczość: 2(k100) + 1(magilornetka) = 3(łażenie bez celu wokół drzewa)
Mistrz Gry
Re: Podmokłe łąki Czw 4 Lip - 17:50
The member 'Ilmari Vanhanen' has done the following action : kości
'k100' : 2
'k100' : 2
Björn Guildenstern
Re: Podmokłe łąki Wto 9 Lip - 20:08
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
— Tak, wyznaczyli. — Z jednej strony cieszył się, że wyznaczyli mu termin obrony doktoratu, z drugiej — ogarniał go stres. Czekał na tę chwilę przez kilka lat intensywnej pracy, licznych badań, eksperymentów i nieprzespanych nocy. Teraz, gdy termin został ustalony, Björn miał mieszane uczucia. Radość zbliżającego się zakończenia tego etapu kariery naukowej mieszała się z narastającym napięciem i obawą przed samą obroną. Obrona doktoratu była dla niego ogromnym wyzwaniem, punktem kulminacyjnym jego pracy naukowej, wiedział bowiem, że będzie musiał sprostać surowym wymaganiom komisji egzaminacyjnej. Choć przygotowywał się do tego momentu przez długi czas, stres związany z wystąpieniem publicznym i koniecznością zaprezentowania swojej pracy przed autorytetami w dziedzinie był nieunikniony. — Pod koniec lipca, więc mam jeszcze trochę czasu na przygotowanie się do obrony. Może nawet dobrze, że tak późno. — Mimo wszystko, młody Guildenstern był pewien swoich badań na temat ekwilibrystyki alchemicznej. Poświęcił wiele godzin na analizę danych, konsultacje z mentorami i pracę nad każdą stroną swojej rozprawy, aby wyniki, które uzyskał, były solidne i wiarygodne.
— No tak, wiele się działo. — Björn nie pamiętał, kiedy ostatnimi czasy było w Midgardzie po prostu spokojnie. Każdy dzień przynosił nowe wyzwania, niebezpieczeństwa i napięcia, które zdawały się wciągać galdrów w wir nieustannej, niekończącej się walki między ślepcami a widzącymi. Młody Guildenstern był rozdarty, stał bowiem po dwóch stronach barykady, choć doskonale wiedział, że w pewnym momencie będzie musiał się zdecydować. Ale jeszcze nie teraz — przynajmniej wierzył, że uda mu się jeszcze zachować status quo. — Kopenhaga. — Ciężko było nie słyszeć o tym, co wydarzyło się w duńskiej stolicy. Kolejna enklawa wzbudziła wiele kontrowersji i emocji, nie tylko w Danii, ale na całym świecie. To, co miało być spokojnymi targami im. Erlinga Ovesena, zamieniło się w epicentrum dyskusji nad stabilnością magii. — Byłeś tam, prawda? — Nie wiedział, czy powinien był o to pytać, ale wyczytał w gazecie, że Ilmari brał w nich udział. — Wszystko, o czym pisali... Pokrywało się z rzeczywistością? — Z różnych powodów do magicznych mediów podchodził z niemałym sceptycyzmem, w związku z czym wolał się upewnić i usłyszeć wersję wydarzeń ze strony Vanhanena.
— No tak, lepiej w naszych kręgach o odstępstwach nie mówić. — Tak, jak kiedyś mnie wymażą z historii rodu Guildensternów, przeszło mu przez myśl, gdy wraz z Ilmarim przyglądał się głównej część pasożyta znajdującego się wewnątrz jednej z dziupli. — Wiesz, ja też miałem na siebie pomysłów. Nigdy nie sądziłem, że pójdę w ślady matki, ale po prostu samo wyszło, gdy poszedłem do szkoły i zainteresowałem się bardziej alchemią. Ale na poetę raczej bym się nie nadawał — zaśmiał się krótko, zastanawiając się nad odpowiedzią na jego pytanie. — Myślałem o tym, by tu nie wracać, nie ukrywam. Czasem mam wrażenie, że byłoby mi łatwiej, ale... Zbyt wiele zobowiązań. — Björn wzruszył bezradnie ramionami, po czym zerknął kątem oka na Ilmariego. — Myślę, że możemy go wyciąć. Nie sądzę, by cokolwiek innego mogło pomóc. — Jego słowa odbiły się echem w ciszy lasu, a myśli błądziły jeszcze przez moment wśród zakamarków jego umysłu. Nie udało mu się jednak znaleźć żadnego innego rozwiązania, dlatego ostrożnie i precyzyjnie rzucił zaklęcie, by usunąć pasożyta.
Tók af : 35 (k100) + 21 (magia użytkowa) = 56/40
— No tak, wiele się działo. — Björn nie pamiętał, kiedy ostatnimi czasy było w Midgardzie po prostu spokojnie. Każdy dzień przynosił nowe wyzwania, niebezpieczeństwa i napięcia, które zdawały się wciągać galdrów w wir nieustannej, niekończącej się walki między ślepcami a widzącymi. Młody Guildenstern był rozdarty, stał bowiem po dwóch stronach barykady, choć doskonale wiedział, że w pewnym momencie będzie musiał się zdecydować. Ale jeszcze nie teraz — przynajmniej wierzył, że uda mu się jeszcze zachować status quo. — Kopenhaga. — Ciężko było nie słyszeć o tym, co wydarzyło się w duńskiej stolicy. Kolejna enklawa wzbudziła wiele kontrowersji i emocji, nie tylko w Danii, ale na całym świecie. To, co miało być spokojnymi targami im. Erlinga Ovesena, zamieniło się w epicentrum dyskusji nad stabilnością magii. — Byłeś tam, prawda? — Nie wiedział, czy powinien był o to pytać, ale wyczytał w gazecie, że Ilmari brał w nich udział. — Wszystko, o czym pisali... Pokrywało się z rzeczywistością? — Z różnych powodów do magicznych mediów podchodził z niemałym sceptycyzmem, w związku z czym wolał się upewnić i usłyszeć wersję wydarzeń ze strony Vanhanena.
— No tak, lepiej w naszych kręgach o odstępstwach nie mówić. — Tak, jak kiedyś mnie wymażą z historii rodu Guildensternów, przeszło mu przez myśl, gdy wraz z Ilmarim przyglądał się głównej część pasożyta znajdującego się wewnątrz jednej z dziupli. — Wiesz, ja też miałem na siebie pomysłów. Nigdy nie sądziłem, że pójdę w ślady matki, ale po prostu samo wyszło, gdy poszedłem do szkoły i zainteresowałem się bardziej alchemią. Ale na poetę raczej bym się nie nadawał — zaśmiał się krótko, zastanawiając się nad odpowiedzią na jego pytanie. — Myślałem o tym, by tu nie wracać, nie ukrywam. Czasem mam wrażenie, że byłoby mi łatwiej, ale... Zbyt wiele zobowiązań. — Björn wzruszył bezradnie ramionami, po czym zerknął kątem oka na Ilmariego. — Myślę, że możemy go wyciąć. Nie sądzę, by cokolwiek innego mogło pomóc. — Jego słowa odbiły się echem w ciszy lasu, a myśli błądziły jeszcze przez moment wśród zakamarków jego umysłu. Nie udało mu się jednak znaleźć żadnego innego rozwiązania, dlatego ostrożnie i precyzyjnie rzucił zaklęcie, by usunąć pasożyta.
Tók af : 35 (k100) + 21 (magia użytkowa) = 56/40
Mistrz Gry
Re: Podmokłe łąki Wto 9 Lip - 20:08
The member 'Björn Guildenstern' has done the following action : kości
'k100' : 35
'k100' : 35
Ilmari Vanhanen
Re: Podmokłe łąki Sro 17 Lip - 23:02
Ilmari VanhanenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Turku, Finlandia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : inżynier magii, pracownik naukowy Instytutu Kenaz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : krogulec
Atuty : obieżyświat (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 8 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 27 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 21
Skinął głową. Na języku zastygło mu niewypowiedzianymi głoskami pytanie: co dalej. Usłyszał je mimo to pobrzmiewające bezgłośnie na głuchych instrumentach pamięci; jego nieodległa wcale melodia zdała mu się nieprzyjemna a odpowiedź trudna, zawsze wymijająca. Ukończenie doktoratu było przed rokiem cezurą życiową, osiągnięciem pochłaniającym siły i zadomowionym dobrze w ciągu planów. Snuł łatwo wizje przyszłości – stawały mu przed oczami wspaniałe polerowanym brązem mechanizmu, którego trybiki układały się harmonicznie w konwersacji nauk – ale sen o niej pozostawał odległy, majaczył się wśród namacalnych życiowych wyborów przejrzystym cieniem. Nie znał planów Björna, ale rozumiał, że musiałby przegryźć idące za nim rozdrażnienie i to samo pytanie zadać najpierw sobie. Wiedział, że obaj osiągnęli wiek, który kazał oczekiwać od synów klanów słów gładkich i odmierzonych, kiedy sam wolał przeciągłe milczenie, oraz wymagał myśli ułożonych równo jak nieczytane nigdy książki z wysokiego regału, kiedy jego własne burzyły się falą niepewności.
Pozwalał sobie wierzyć, że odczuwali podobnie, choć sądził kiedyś, patrząc na Guildensterna z drugiego krańca wielkiej sali, że ten skrojony był idealnie do dumnej postawy dziedzica rodu, gdy sam umknął temu portretowi przez krzywą szramę grymasu na policzku oraz ciemne plamy smaru rozsiane wzdłuż mankietów, co zrzucano pobłażliwym jeśli niepochlebnym komentarzem na karb vanhanenowskich ekscentryzmów.
— Nerwy są gorsze niż sama obrona — Uśmiechnął się do tego banalnego stwierdzenia szeroko i szczerze. — Wiem z autopsji.
Przejechał dłonią po chropowatej korze dębu w miejscu, gdzie drzewo rosło zdrowe i silne w swojej długowieczności. Zawahał się na wspomnienie Kopenhagi. Mógł prostować znów urwaną przedwcześnie historię mężczyzny z kryształem i malować obraz zórz płynących po ścianach pracowni cienkimi nićmi odbitego światła. Czas wydawał się nieodpowiedni. Opowie mu kiedyś – wtedy sam będzie już rozumiał – po części postanowił, po części tylko odnotował.
— W pewnej perspektywie — W pierwszym tygodniu po katastrofie przeczytał kilkanaście artykułów, jak gdyby uderzyła go potrzeba upewnienia się, że wzroku wraz z pamięcią nie przymgliły mu osiadające szronem strach i adrenalina. Potem zobojętniał na drukowane pod śródtytułem z pogrubionej nazwy miasta słowa; spojrzenie wędrowało między nimi, ciekawość skupił w rozmowach z ojcem i Hagenem. — Uczą nas zaklęć jak przepisów z książki kucharskiej — zaczął lekko, niby żartem, któremu ciążyła jednak zawieszona u końca zdania gorzkość. — Uczulają na odchylenia od każdego z kroków, tłumacząc konsekwencje ale nie przyczynę. Potem może zajęcia z teorii magii wprowadzają wątpliwość, że ta jest niezupełnie tylko grą słów i światła. — Plótł w rękach siatkę z więzów delikatnej energii. — To niezupełnie jest podstawą mojej dziedziny, z tej wątpliwości powstała. Wiedziałem to, rozumiałem, że nie pomogą nam inkantacje, ale nie miało to znaczenia. — Głos zadrżał przez moment niebezpiecznie blisko złości. Uspokoił go w porę, nim emocja zdołała się uwolnić. Przerwał, wypatrując zrozumienia i poczuł naraz, że mówi zbyt długo.
Powróciło do niego uczucie, jak przy spoglądaniu na rozgwieżdżony firmament w pogodną noc, gdy światła miejskie pozostawiło się w oddali. Rozchodzące się po karku wrażenie kruchości kości, wątłości zatrzymanego w płucach oddechu. Oplatające umysł pragnienie, by sięgnąć w niebiosa, ująć w słaby uścisk dłoni poruszającą nimi zasadę.
— Moich wierszy też nie chciałbyś słuchać — zapewnił, ale śmiech zamarł mu na ustach, skoro Björn wzruszył ramionami. Jutra, których rozmazane fotografie dzieli ze sobą w słowach, nie miały nigdy się wydarzyć, żyjąc głęboko w przeszłych marzeniach. I tkwiła w tym większa część ich prostego uroku. — Myślę, że w końcu bym zatęsknił. Mniej za Midgardem, bardziej Bałtykiem. I rodziną.
Jaśniejące iskry pierwszego zaklęcia zawisły niczym błędne ogniki nad tkanką pasożyta. W przeciągu sekundy wyostrzone pióra ich skrzydeł zadrgały wśród wypustek i ścięgien. Powtórzył za Guildensternem precyzyjne głoski tnącego zaklęcia. Chmara płomieni zatańczyła nad polanem narośli, wnikając w i poszerzając pęknięcia, aż stały się jedną krzywą, szczeliną pozostawioną przez promień ostrza. Żyliste pnącza pociemniały, niczym strugi atramentu spływające po gałęziach. Ich powłoka, cienka nagle jak przejrzysty welin starych dokumentów, schła i kurczyła się zwolna.
Powrócił wzrokiem do stojącego obok Björna. Kąciki ust wzniósł nieznacznie, zadowolenie kryło się raczej na krawędzi ciemnych tęczówek.
— Miałem zamiar wybrać się dalej w górę strumienia. — W cieniu leśnych ostępów, przy szumiącej wodzie czekała na niego ścieżka, wytyczona wskazówkami z przykurzonych stron przewodnika do rozpoznawania ptaków. Uświadomił sobie, że przypadkowości ich spotkań, zrządzenia Norn czy psotliwego losu, mógł wyjść naprzeciw. Przynajmniej ten raz, od święta. — Nie jestem pewien, czy rośnie tam cokolwiek wartego zebrania, ale nie pogardziłbym towarzystwem.
Tók af (Gladie): 53 (k100) + 10 (magia użytkowa) + 2 (naszyjnik potencjału) = 65 > 40 [powodzenie]
Mistrz Gry
Re: Podmokłe łąki Sro 17 Lip - 23:02
The member 'Ilmari Vanhanen' has done the following action : kości
'k100' : 53
'k100' : 53
Björn Guildenstern
Re: Podmokłe łąki Nie 28 Lip - 11:36
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Björn długo zastanawiał się nad tym, co będzie dalej. Nad tym, co przyniesie przyszłość, gdy za kilka tygodni oficjalnie skończy doktorat i będzie mógł odebrać kolejny dyplom. Z jednej strony podejrzewał, że jego rodzina będzie po raz kolejny próbowała go namówić do powrotu do Kompanii Morskiej, bo przecież wypada, a z drugiej — nie do końca wiedział, czy Instytut Kenaz był jego wymarzonym miejscem, w którym chciał się zatrzymać na dłużej. Choć robienie doktoratu było dla niego pasjonującym, pełnym emocji wyzwaniem, miał coraz większe wątpliwości, czy po zakończeniu studiów będzie w stanie znaleźć tam satysfakcjonującą pracę, czy nie lepiej przypadkiem byłoby się skupić wyłącznie na prowadzeniu własnej pracowni. Jego rodzina, od długich pokoleń związana z Kompanią Morską, miała wobec niego swoje oczekiwania. Ojciec, dziadek i brat — wszyscy w niej pracowali, budując jej renomę i żeglarską potęgę. Björn czuł ciężar tej rodzinnej tradycji, która nieustannie przypominała mu o odpowiedzialności za kontynuowanie dziedzictwa. Choć nie był pewien, co do swojej przyszłości, to był świadomy tego, że decyzja, którą podejmie, będzie miała wpływ na jego życie.
— Domyślam się — westchnął cicho pod nosem Björn, słysząc słowa Ilmariego. — Chyba będę musiał sobie uwarzyć jakiś eliksir uspokajający — dodał po chwili namysłu, puszczając z rozbawieniem oczko Vanhanenowi. Nie był osobą, która zbytnio się stresowała, lecz w tym przypadku, w obliczu zbliżającej się obrony, nie mógł ukryć swojego niepokoju. Decyzja, którą miał podjąć, była zbyt ważna, by podchodzić do niej lekkomyślnie. — W każdym razie, nie chcę już o tym myśleć. — Machnął lekceważąco ręką Guildenstern, próbując się skupić na bardziej palącym problemie, jakim było uratowanie schorowanego drzewa. Z zainteresowaniem wsłuchiwał się jednak w międzyczasie w to, co miał mu do powiedzenia Ilmari, gdyż był ciekaw, czy to, co opowiadały magiczne media o ostatnich wydarzeniach w Kopenhadze pokrywało się w najmniejszym stopniu z rzeczywistością. — Sam do końca nie wiem, jak zachowałbym się w takiej sytuacji, ale coś w tym jest, że tłumaczą nam konsekwencje, zapominając o przyczynach — przyznał mu rację, nie chcąc dalej drążyć tego niewygodnego tematu, gdy usłyszał, jak Vanhanenowi niebezpiecznie zadrżał głos.
— Czasem też zdarza mi się tęsknić za Bergen — powiedział Björn z nutą nostalgii w głosie, gdy Ilmari wspomniał przy okazji o swojej rodzinie. — A raczej za tym, co było, za dzieciństwem pełnym wspomnień. — Spojrzał z delikatnym uśmiechem na twarzy na Vanhanena, by po chwili przenieść swój wzrok na drzewo — wszystko wskazywało na to, że wspólnymi siłami udało im się uporać z problemem. — Możemy się przejść. Muszę zebrać jeszcze kilka ingrediencji, więc może po drodze uda nam się coś ciekawego znaleźć — przyjął bez wahania propozycję Ilmariego, pozwalając mu, by ruszył jako pierwszy w górę strumienia.
Björn i Ilmari z tematu
— Domyślam się — westchnął cicho pod nosem Björn, słysząc słowa Ilmariego. — Chyba będę musiał sobie uwarzyć jakiś eliksir uspokajający — dodał po chwili namysłu, puszczając z rozbawieniem oczko Vanhanenowi. Nie był osobą, która zbytnio się stresowała, lecz w tym przypadku, w obliczu zbliżającej się obrony, nie mógł ukryć swojego niepokoju. Decyzja, którą miał podjąć, była zbyt ważna, by podchodzić do niej lekkomyślnie. — W każdym razie, nie chcę już o tym myśleć. — Machnął lekceważąco ręką Guildenstern, próbując się skupić na bardziej palącym problemie, jakim było uratowanie schorowanego drzewa. Z zainteresowaniem wsłuchiwał się jednak w międzyczasie w to, co miał mu do powiedzenia Ilmari, gdyż był ciekaw, czy to, co opowiadały magiczne media o ostatnich wydarzeniach w Kopenhadze pokrywało się w najmniejszym stopniu z rzeczywistością. — Sam do końca nie wiem, jak zachowałbym się w takiej sytuacji, ale coś w tym jest, że tłumaczą nam konsekwencje, zapominając o przyczynach — przyznał mu rację, nie chcąc dalej drążyć tego niewygodnego tematu, gdy usłyszał, jak Vanhanenowi niebezpiecznie zadrżał głos.
— Czasem też zdarza mi się tęsknić za Bergen — powiedział Björn z nutą nostalgii w głosie, gdy Ilmari wspomniał przy okazji o swojej rodzinie. — A raczej za tym, co było, za dzieciństwem pełnym wspomnień. — Spojrzał z delikatnym uśmiechem na twarzy na Vanhanena, by po chwili przenieść swój wzrok na drzewo — wszystko wskazywało na to, że wspólnymi siłami udało im się uporać z problemem. — Możemy się przejść. Muszę zebrać jeszcze kilka ingrediencji, więc może po drodze uda nam się coś ciekawego znaleźć — przyjął bez wahania propozycję Ilmariego, pozwalając mu, by ruszył jako pierwszy w górę strumienia.
Björn i Ilmari z tematu