:: Midgard :: Okolice :: Lasy Północne
Elfi szlak
5 posters
Mistrz Gry
Elfi szlak Pon 1 Kwi - 20:44
Elfi szlak
Elfy są jednymi z najbardziej tajemniczych stworzeń magicznej Europy Północnej. Nazywane ukrytymi ludźmi są często przedstawiane jako smukłe stworzenia o niebywałej urodzie. Elfi szlak, znany również jako ścieżka elfów, jest trasą prowadzącą przez tereny Lasów Północnych. Wspominana nazwa pochodzi od określenia Håvarda Froilanda, norweskiego badacza flory i fauny, który przysięgał, że właśnie idąc tą trasą trafił do zagajnika będącego jednym z miejsc cenionych przez elfy. Liczni ludzie podążali tą ścieżką, łudząc się, że tak jak Froiland spotkają te nieodgadnione do tej pory istoty, o których galdrowie nadal dysponowali drastycznie ubogą wiedzą, jednak na próżno – tytuł przetrwał jedynie jako legenda karmiąca naiwne umysły. Okolice elfiego szlaku są mimo tego cenione przez alchemików, gdyż w okolicy występują wyjątkowo bogate zbiorowiska roślinności. Podobno ich wyjątkowe zagęszczenie ma dowodzić niewątpliwemu natężeniu magii w okolicy, co sugerowałoby, że Froiland nikogo nie okłamał, elfy postanowiły nie pokazywać się więcej żadnej istocie ludzkiej.
W tym temacie możesz znaleźć ingrediencje. Aby je zdobyć, wystarczy napisać posta, wykonać rzut kością zgodny z mechaniką zbierania składników i rozliczyć się w aktualizacji rozwoju.
● Ingrediencje roślinne: miętulipan (I), malina nordycka (I), konwalia majowa (I), tojad (I), białomirtwór (I), białoszept (II), mierznica czarna (II), żarliwodrzew (II), dzięgiel litwor (II), lepiężnik różowy (III), stoplamek (III), mandragora lekarska (III)
Ingrediencje
W tym temacie możesz znaleźć ingrediencje. Aby je zdobyć, wystarczy napisać posta, wykonać rzut kością zgodny z mechaniką zbierania składników i rozliczyć się w aktualizacji rozwoju.
● Ingrediencje roślinne: miętulipan (I), malina nordycka (I), konwalia majowa (I), tojad (I), białomirtwór (I), białoszept (II), mierznica czarna (II), żarliwodrzew (II), dzięgiel litwor (II), lepiężnik różowy (III), stoplamek (III), mandragora lekarska (III)
Prorok
Re: Elfi szlak Pon 1 Kwi - 20:58
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
21.06.2001
Zbieranie ingrediencji
Wspólne poszukiwanie zbiorów roślin stanowi jedną z kultywowanych tradycji podczas Midsommar. Uczestniczą w niej nie tylko alchemicy oraz sprzedawcy ingrediencji, jak również ludzie zwyczajnie czerpiący przyjemność ze spokojnego spaceru. Poszukiwanie ziół o użytecznych, cennych właściwościach ma symbolizować obiecujące plony oraz pomyślność w nadchodzących tygodniach. W aktywności może wziąć udział każdy, a wyjątkowo zbieranie ingrediencji odbywa się przez używanie kości k6 ze względu na zwiększone szanse podczas świętowania Midsommar. Osoby, które chcą rzucać więcej niż raz na poszukiwanie roślin, muszą przynajmniej raz rzucić kością na wydarzenia losowe. Uwaga! Wyjątkowo z okazji Midsommar i panującej w związku z przesileniem letnim magii, na elfim szlaku można znaleźć wszystkie dostepne na forum składniki roślinne, nie tylko te, które są podane w opisie lokacji. Więcej na temat ingrediencji można się dowiedzieć pod tym adresem.
Ingrediencje (k6)
1 – Nie udaje ci się zdobyć żadnego składnika roślinnego.
2 – Zdobywasz po 2 sztuki wybranego składnika (I), (II) i (III).
3 – Zdobywasz po 3 sztuki wybranego składnika (I), (II), (III).
4 – Zdobywasz po 5 sztuk wybranego składnika (I), (II) lub (III).
5 – Zdobywasz po 1 sztuce wybranego składnika (I), (II) lub (III).
6 – Zdobywasz po 3 sztuki wybranego składnika (I), (II) lub (III).
2 – Zdobywasz po 2 sztuki wybranego składnika (I), (II) i (III).
3 – Zdobywasz po 3 sztuki wybranego składnika (I), (II), (III).
4 – Zdobywasz po 5 sztuk wybranego składnika (I), (II) lub (III).
5 – Zdobywasz po 1 sztuce wybranego składnika (I), (II) lub (III).
6 – Zdobywasz po 3 sztuki wybranego składnika (I), (II) lub (III).
Wydarzenia losowe (k6)
1 – Jesteś tak skoncentrowany na znalezieniu użytecznych roślin, że zapominasz, w którym kierunku idziesz. Kiedy nareszcie przemawia do ciebie głos rozsądku, wydaje ci się, że mogłeś się zgubić w gęstwinie Lasów Północnych.
2 – Wyciągasz rękę, by sięgnąć po nieznany ci do tej pory gatunek rośliny. Niestety, okazuje się, że jej liście mają właściwości drażniące. Odsuwasz się niemal natychmiast, a twoja ręka jest zaczerwieniona, tak, jakbyś zdołał ją oparzyć wrzątkiem.
3 – Podczas zbierania ingrediencji natrafiasz na roślinę z wystającymi kolcami. Jesteś przez moment nieostrożny i jeden z cierni kaleczy twoją dłoń, powodując dość płytką, ale bolesną i uporczywą ranę. Pamiętaj, aby możliwie jak najszybciej ją zaopatrzyć.
4 – Nie dzieje się nic szczególnego.
5 – Nie dzieje się nic szczególnego.
6 – Potykasz się o jeden z wystających korzeni i tracisz równowagę, omal nie upadając na swojego rozmówcę. Na całe szczęście w nieszczęściu wychodzicie z tej sytuacji bez szwanku.
2 – Wyciągasz rękę, by sięgnąć po nieznany ci do tej pory gatunek rośliny. Niestety, okazuje się, że jej liście mają właściwości drażniące. Odsuwasz się niemal natychmiast, a twoja ręka jest zaczerwieniona, tak, jakbyś zdołał ją oparzyć wrzątkiem.
3 – Podczas zbierania ingrediencji natrafiasz na roślinę z wystającymi kolcami. Jesteś przez moment nieostrożny i jeden z cierni kaleczy twoją dłoń, powodując dość płytką, ale bolesną i uporczywą ranę. Pamiętaj, aby możliwie jak najszybciej ją zaopatrzyć.
4 – Nie dzieje się nic szczególnego.
5 – Nie dzieje się nic szczególnego.
6 – Potykasz się o jeden z wystających korzeni i tracisz równowagę, omal nie upadając na swojego rozmówcę. Na całe szczęście w nieszczęściu wychodzicie z tej sytuacji bez szwanku.
Asterin Eggen
Re: Elfi szlak Pon 1 Kwi - 23:19
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Lawirowała z dala od spojrzenia Kruczych, meandrowała ścieżkami, których cienie kryły ją przed natarczywym wzrokiem funkcjonariuszy zatrudnionych do ochrony terenów, gdzie odbywała się celebracja Midsommar, a gdy odwracali głowy, ciskała ku nim zaostrzone warknięcia. Verner był niegdyś jednym z nich, czy rozpoznawał w tłumie dawnych kolegów, ich zrelaksowane, aczkolwiek wciąż czujne twarze na tle pogrążonego w zabawie tłumu? Nie mogła nie zerkać ku niemu z wyrzutem, cichym i zawoalowanym, wręcz niestosownie intymnym, kiedy we trójkę zmierzali w stronę lasów i polan, na których obrodziły cenne ingrediencje. Prezenty od samych bogów, podarunki od Norn, miłe zapychacze przed kolejnymi rozdziałami ludzkiej, nieuchronnie popieprzonej niedoli.
Wciąż czuła na języku ciężki posmak ciemnego piwa; wypiła zaledwie trzy czwarte kufla, a w miarę oddalania się od rzemieślniczych stoisk i kramów zaczynała żałować, że nie dopiła reszty. Smak był bowiem nieziemski, jakby pobłogosławiony na okazję święta, ale nawet teraz Asterin przytrzymywała się w ryzach, wędrując pośród ściśniętych grupek i przerzedzonych spacerowiczów. W dupie miała Baldura i jego odrodzenie, ale łasa na darmowe komponenty niczym sroka, nie mogła nie skorzystać z okazji, nie ruszyć wraz z innymi galdrami w otwartą paszczę lasu, żeby wyzbierać wszystkie pędy, kwiaty, łuski i tym podobne.
Verner towarzyszył jej od dłuższego czasu, nie tylko dzisiaj; zakradł się do jej życia i zwinął w kłębek jak kot wylegujący się na kominku, spijając miąższ jej doświadczenia w magii zakazanej, a przy tym doprowadzając ją do białej gorączki, gdy przyłapywała się na tym, że w jego towarzystwie znów zaczynała czuć się swobodnie. Przecież to błąd, paskudne niedopatrzenie, proszenie się o guza - zdradził ją i zhańbił, a potem pojawił się z rzadko wypowiadanymi przeprosinami i nagle stał się częstą częścią dnia, elementem, do którego wbrew sobie zaczynała się przyzwyczajać. Z Synne sytuacja wyglądała inaczej: szczerze lubiła ciemnowłosą dziewczynę, ich konszachty i niecne kantowanie w karciankach albo grze w kości. Lubiła po wszystkim kłaść ręce na ladzie, za którą stała, i opierać na nich głowę, z leniwą nonszalancją patrząc na wycierającą kufle koleżankę, młodą, świeżą i niekiedy niestosownie naiwną. Potrzebującą zahartowania, jak niedopracowana jeszcze stal. Dziś miała u swojego boku ich oboje, wiodąc ich naprzód. Odłączyli się od tłumnie pędzącego naprzód zbiorowiska i ruszyli drogą, o której zarzekała się, że świetnie ją zna, tyle że… Cóż, gówno prawda. Wodziła wzrokiem po zielonym poszyciu w poszukiwaniu roślin, które musiały się przed nią pochować, i nawet nie zauważyła, jak sceneria ze znajomej zmieniła się w absolutnie obcą, pełną prześmiewczo wyprostowanych drzew i krzewów bujających się na lekkim czerwcowym wietrze. Doskonale, jeszcze tego brakowało; przystanęła, rozglądając się na boki, lecz żaden fragment pejzażu do niej nie przemówił.
- Dobra, kurwa, cicho - rzuciła przez ramię do Vernera i Synne, niezależnie od tego, czy zachowywali krystaliczną ciszę, czy może trajkotali niczym przekupy na targowisku. Nie dość, że do tej pory nie znalazła absolutnie niczego, to na dodatek wywiodła ich w pole, mnąc w ustach kolejne przekleństwo. - Zagadaliście mnie i nie wiem gdzie jesteśmy - burknęła, chętnie zrzucając na nich winę za swoje niepowodzenie. Natura wprawiała ją w dyskomfort, Asterin nie czuła się swobodnie w jej objęciach i myśl o tym, że nie znała tego terenu, tylko dołożyła do chmur gęstniejących nad jej głową. A brak zdobyczy? Jedynie jeszcze mocniej to pogłębiał, sprawiając, że skrzyżowała ręce na piersi i obróciła się do swoich towarzyszy z oskarżycielskim spojrzeniem. - Niech ktoś inny prowadzi, skoro jesteście tacy mądrzy - oznajmiła z zadartym ku górze podbródkiem. Ciemnośliwkowa tunika tańczyła lekko wraz z powiewami pachnącego świeżością powietrza, natomiast sięgające kostek buty deptały gałązki bez wyrzutów sumienia, tonąc teraz w mchu, gdy ukucnęła, brodząc dłońmi w szmaragdowych zaroślach. Za obruszoną postawą kryła się jednak umiejętnie kamuflowana czułość, do której nigdy by się nie przyznała; jakieś dziwne, mieszkające w niej ciepło, kiedy patrzyła na ich twarze, jakaś zażyłość odciskająca ślad w mięśniach mimicznych, dopiero gdy odwróciła od nich głowę i uciekła spojrzeniem. Pieszczotliwość? Sympatia? Nie zastanawiała się nad tym, nie usiłowała rozłożyć emocji na czynniki pierwsze, bo nie tak ją wychowano, nie z tej gliny ją ulepiono; zamiast tego skoncentrowała się na opancerzonej kolcami roślinie, z której pędów chciała oddzielić potrzebny jej składnik, kiedy nagle jeden z zaostrzonych krańców drasnął jej skórę i upuścił krwi. Asterin syknęła wściekle, cofając skaleczoną rękę. Płytka szrama ciągnęła się wzdłuż palca wskazującego, niegroźna, lecz irytująco bolesna. - Co za franca - wymamrotała cicho pod nosem, nie chcąc, żeby jej towarzysze zorientowali się, jak bardzo była nieuważna. Posoka malowała jednak na płótnie jej ciała wyrazistymi smużkami niczym farbą skapującą z pociągnięć pędzla, więc przysunęła palec pod usta i dyskretnie oblizała jedną z karminowych ścieżek. Święto, celebracja, radość, dobra zabawa, mhm.
Wciąż czuła na języku ciężki posmak ciemnego piwa; wypiła zaledwie trzy czwarte kufla, a w miarę oddalania się od rzemieślniczych stoisk i kramów zaczynała żałować, że nie dopiła reszty. Smak był bowiem nieziemski, jakby pobłogosławiony na okazję święta, ale nawet teraz Asterin przytrzymywała się w ryzach, wędrując pośród ściśniętych grupek i przerzedzonych spacerowiczów. W dupie miała Baldura i jego odrodzenie, ale łasa na darmowe komponenty niczym sroka, nie mogła nie skorzystać z okazji, nie ruszyć wraz z innymi galdrami w otwartą paszczę lasu, żeby wyzbierać wszystkie pędy, kwiaty, łuski i tym podobne.
Verner towarzyszył jej od dłuższego czasu, nie tylko dzisiaj; zakradł się do jej życia i zwinął w kłębek jak kot wylegujący się na kominku, spijając miąższ jej doświadczenia w magii zakazanej, a przy tym doprowadzając ją do białej gorączki, gdy przyłapywała się na tym, że w jego towarzystwie znów zaczynała czuć się swobodnie. Przecież to błąd, paskudne niedopatrzenie, proszenie się o guza - zdradził ją i zhańbił, a potem pojawił się z rzadko wypowiadanymi przeprosinami i nagle stał się częstą częścią dnia, elementem, do którego wbrew sobie zaczynała się przyzwyczajać. Z Synne sytuacja wyglądała inaczej: szczerze lubiła ciemnowłosą dziewczynę, ich konszachty i niecne kantowanie w karciankach albo grze w kości. Lubiła po wszystkim kłaść ręce na ladzie, za którą stała, i opierać na nich głowę, z leniwą nonszalancją patrząc na wycierającą kufle koleżankę, młodą, świeżą i niekiedy niestosownie naiwną. Potrzebującą zahartowania, jak niedopracowana jeszcze stal. Dziś miała u swojego boku ich oboje, wiodąc ich naprzód. Odłączyli się od tłumnie pędzącego naprzód zbiorowiska i ruszyli drogą, o której zarzekała się, że świetnie ją zna, tyle że… Cóż, gówno prawda. Wodziła wzrokiem po zielonym poszyciu w poszukiwaniu roślin, które musiały się przed nią pochować, i nawet nie zauważyła, jak sceneria ze znajomej zmieniła się w absolutnie obcą, pełną prześmiewczo wyprostowanych drzew i krzewów bujających się na lekkim czerwcowym wietrze. Doskonale, jeszcze tego brakowało; przystanęła, rozglądając się na boki, lecz żaden fragment pejzażu do niej nie przemówił.
- Dobra, kurwa, cicho - rzuciła przez ramię do Vernera i Synne, niezależnie od tego, czy zachowywali krystaliczną ciszę, czy może trajkotali niczym przekupy na targowisku. Nie dość, że do tej pory nie znalazła absolutnie niczego, to na dodatek wywiodła ich w pole, mnąc w ustach kolejne przekleństwo. - Zagadaliście mnie i nie wiem gdzie jesteśmy - burknęła, chętnie zrzucając na nich winę za swoje niepowodzenie. Natura wprawiała ją w dyskomfort, Asterin nie czuła się swobodnie w jej objęciach i myśl o tym, że nie znała tego terenu, tylko dołożyła do chmur gęstniejących nad jej głową. A brak zdobyczy? Jedynie jeszcze mocniej to pogłębiał, sprawiając, że skrzyżowała ręce na piersi i obróciła się do swoich towarzyszy z oskarżycielskim spojrzeniem. - Niech ktoś inny prowadzi, skoro jesteście tacy mądrzy - oznajmiła z zadartym ku górze podbródkiem. Ciemnośliwkowa tunika tańczyła lekko wraz z powiewami pachnącego świeżością powietrza, natomiast sięgające kostek buty deptały gałązki bez wyrzutów sumienia, tonąc teraz w mchu, gdy ukucnęła, brodząc dłońmi w szmaragdowych zaroślach. Za obruszoną postawą kryła się jednak umiejętnie kamuflowana czułość, do której nigdy by się nie przyznała; jakieś dziwne, mieszkające w niej ciepło, kiedy patrzyła na ich twarze, jakaś zażyłość odciskająca ślad w mięśniach mimicznych, dopiero gdy odwróciła od nich głowę i uciekła spojrzeniem. Pieszczotliwość? Sympatia? Nie zastanawiała się nad tym, nie usiłowała rozłożyć emocji na czynniki pierwsze, bo nie tak ją wychowano, nie z tej gliny ją ulepiono; zamiast tego skoncentrowała się na opancerzonej kolcami roślinie, z której pędów chciała oddzielić potrzebny jej składnik, kiedy nagle jeden z zaostrzonych krańców drasnął jej skórę i upuścił krwi. Asterin syknęła wściekle, cofając skaleczoną rękę. Płytka szrama ciągnęła się wzdłuż palca wskazującego, niegroźna, lecz irytująco bolesna. - Co za franca - wymamrotała cicho pod nosem, nie chcąc, żeby jej towarzysze zorientowali się, jak bardzo była nieuważna. Posoka malowała jednak na płótnie jej ciała wyrazistymi smużkami niczym farbą skapującą z pociągnięć pędzla, więc przysunęła palec pod usta i dyskretnie oblizała jedną z karminowych ścieżek. Święto, celebracja, radość, dobra zabawa, mhm.
Mistrz Gry
Re: Elfi szlak Pon 1 Kwi - 23:19
The member 'Asterin Eggen' has done the following action : kości
#1 'k6' : 1
--------------------------------
#2 'k6' : 3
#1 'k6' : 1
--------------------------------
#2 'k6' : 3
Verner Forsberg
Re: Elfi szlak Sro 3 Kwi - 21:56
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
W przeciwieństwie do Asterin, on podczas trwania Midsommar witał się z Kruczymi Strażnikami promiennym uśmiechem i skinięciem głowy, a w wielu przypadkach—gdy trafiał na tych znajomych (choć wolał kolegować się raczej z grubymi rybami, a nie z tymi patrolującymi festiwale...) również serdeczną rozmową. Był tutaj chłopcem z klanu i byłym Kruczym i miał zamiar podtrzymywać iluzję jak najdłużej, wszak najciemniej jest pod latarnią. Powściągnął jednak swój sposób bycia, gdy tylko spotkał się z Eggen, świadom, że to dla niej drażliwy temat.
Dla niego zaś drażliwym tematem było to, że w odpowiedzi na propozycję wspólnego poszukiwania ingrediencji (był pewien, że nie odmówi) postanowiła przyprowadzić koleżankę. Od ponad miesiąca miał wrażenie, że Asterin znajduje wszelkie taktyki by oprzeć się jego urokowi—do tych taktyk zaliczał głownie spotkania miejsca ch publicznych, szczególnie takich z oblepionymi piwem stolikami i pachnących ludzkim potem; ale i jej zdolność do cofania ręki gdy niby przypadkiem usiłował musnąć jej dłoń podczas podawania ingrediencji; a to, że Eggen uśmiechała się do barmanów w dzielnic Ymira Starszego uważał za osobisty afront. Całą siłę woli wkładał w niespytanie, czy któryś był kiedyś jej klientem i czy płacili jej robieniem piwa skoro on płacił jej lekcjami alchemii, ale miał być dojrzały i nie wracać do przeszłości. W ramach nagrody za własną siłę woli, postanowił, że spyta potem Asterin na stronie czy jej koleżanka jest prostytutką (to miałoby sens i mógłby wzbudzić zazdrość blondynki!), ale na miejscu spotkania rozpoznał w brunetce Synne i pytanie zamarło mu na ustach, zapewne na wieki. Pamiętał ją ze sklepu alchemicznego jednego z nielicznych ślepców, z którym łączyło go kruche zaufanie; pamiętał jej ciepłe oczy i nieco cielęcy sposób w jaki patrzył na nią Aarni. Nie wnikał, co ich łączyło, ale nie pasowała do tanich burdeli (Asterin też do nich nie pasowała - podpowiadał mu złośliwy głos w głowie i może dlatego był na Asterin tak wściekły), co najwyżej do zaplecza tamtego sklepu. Przywitał się z dziewczyną uprzejmie—zawsze był wobec niej bardzo uprzejmy, zwłaszcza gdy sprzedawała mu nielegalne ingrediencje—ale na Asterin zerknął spode łba, zaskoczony. Czy wiedziała o wpływie, jaki miała na ludzi Synne? Dlaczego, chyba nieświadoma ich wcześniejszej znajomości, organizowała mu spotkanie z selkie; chciała zobaczyć jak się zachowa? A może liczyła, że wtedy o niej zapomni? Z oburzeniem pomyślał, że zaraz przyprowadzi tutaj huldrę, hipnotyzera i może jeszcze dziedziczkę jakiegoś klanu, a potem uśmiechnął się promiennie, jak gdyby nigdy nic.
- Mam nadzieję, że nie organizujesz mi randek w ciemno, Asterin - wymówił jej imię bardzo przeciągle, jak zawsze gdy był zirytowany a jedynie łączysz ze sobą miłośników alchemii - no, Aarni był miłośnikiem alchemii, niekoniecznie Mikkelsen, ale przezornie postanowił być po jej dobrej stronie -i że zostaniesz z nami dłużej. - przesunął wzrok na Synne i, zanim którakolwiek zdążyła się odezwać, dodał uspokajająco: -Nie martw się, tak sobie żartuję. Asterin wie, że wolę blondynki. - spojrzał na Eggen znacząco, a dalej niech ona się tłumaczy (nie musiałaby tego robić, gdyby na przykład poprosiła go o dyskrecję albo dała się namówić na wino w jego domu!).
Ruszyli, a on czujnie rozejrzał się jeszcze po lesie, w głębi serca nie chcąc by ktoś widział go z kobietami i którąkolwiek z nich rozpoznał. Wybrali ścieżkę z dala od innych galdrów, ale sama ich obecność mu wadziła, nie tylko ze względu na anonimowość.
-Czy nie drażni was, że wybrali się tu amatorzy? Tylko zadepczą kwiaty. - parsknął, jako alchemik nie ukrywając swej pogardy wobec świętujących tutaj jedynie dla roślinnej pamiątki lub łaski bogów.
Gdy blondynka wysunęła się nieco na przód, on został z Synne z tyłu i wreszcie spoważniał, tym razem zniżając głos.
- Nadal żadnych wieści o Aarnim? - upewnił się, zastanawiając się, czy selkie chce go znaleźć. On chciał, choćby z tego względu, że bardzo nie na rękę był mu fakt, że człowiek wiedzący o nim odrobinę za wiele mógł być przesłuchiwany.
Wtedy właśnie Asterin kazała im się zamknąć, a on wzruszył lekko ramionami.
- Jak można zgubić się na Midsommar? Ja poprowadzę! - obwieścił radośnie. - Poplotkujcie sobie, dziewczęta. - mruknął łaskawie, wysuwając się na przód. Przed chwilą obserwował zgrabną pupę Asterin, więc samemu się wyprostował, ciekaw, czy i one wbiją wzrok w jego plecy albo biodra. Może po to wzięła koleżankę, czekając na jakieś głupie, babskie błogosławieństwo? Jeśli tak, zrobi na Synne dobre wrażenie—już zrobił, dobrze jej zapłacił za składniki znalezione w ruinach sklepu Aarniego—byleby zrobić Asterin na złość. I może trochę z przezorności. Eggen miała go jedynie za złotego chłopca z klanu, ale tacy chłopcy wychowywali się wśród plotek (również babskich plotek, jego matka nie miała przecież nic innego do roboty) i doceniali ich potęgę oraz grozę. Wyprzedziwszy kobiety, skupił się na ścieżce i uśmiechnął pod nosem, widząc fioletowe kwiecie.
To samo, którego szukał gdyzakochał się postanowił, że Asterin będzie jego. Niektóre rzeczy się nie zmieniają. Klęknął, by wprawnym ruchem zerwać każdą z rąk diabła, z dumą podziwiając trójkę dorodnych, czarnych korzeni.
- Widzisz je, Synne? To one są najcenniejsze, nie kwiaty. - pokazał znalezisko brunetce, choć wzrok miał utkwiony w plecach kucającej nad innym kwiatem blondynki. - Prawdziwi koneserzy doceniają to, co jest trwałe i silne, a nie to, co jedynie błyszczy. - powiedział głośno, tak by Eggen słyszała. Wciąż bolało go to, że miesiąc temu wypowiedziała się o jego żonie takim tonem, jakby uwierzyła, że tamta cokolwiek dla niego znaczyła. Cokolwiek, poza zrobieniem Asterin na złość—postarał się, by ślub był w każdej gazecie i kłuł ją w oczy.
Dziś ukłuła ją tylko roślina, co chyba próbowała zamaskować, ale co wychwycił, czujny na jej mowę ciała.
- Uważaj, bo się pokłujesz. - odezwał się, wstając i przewracając oczyma. - Zjedz cukierka, to poprawi ci humor. - niby przypadkiem ustawił się tak, by Eggen zobaczyła jak ładne okazy zebrał do torby, a potem sięgnął po paczkę cukierków hamujących krwawienie. Synne ich nie zaoferował ani samemu jednego nie zjadł, bo byli ostrożni i roztropni, przynajmniej na razie.
zdobywam: 3x ręka diabła
zdarzenie losowe: nic się nie dzieje
Dla niego zaś drażliwym tematem było to, że w odpowiedzi na propozycję wspólnego poszukiwania ingrediencji (był pewien, że nie odmówi) postanowiła przyprowadzić koleżankę. Od ponad miesiąca miał wrażenie, że Asterin znajduje wszelkie taktyki by oprzeć się jego urokowi—do tych taktyk zaliczał głownie spotkania miejsca ch publicznych, szczególnie takich z oblepionymi piwem stolikami i pachnących ludzkim potem; ale i jej zdolność do cofania ręki gdy niby przypadkiem usiłował musnąć jej dłoń podczas podawania ingrediencji; a to, że Eggen uśmiechała się do barmanów w dzielnic Ymira Starszego uważał za osobisty afront. Całą siłę woli wkładał w niespytanie, czy któryś był kiedyś jej klientem i czy płacili jej robieniem piwa skoro on płacił jej lekcjami alchemii, ale miał być dojrzały i nie wracać do przeszłości. W ramach nagrody za własną siłę woli, postanowił, że spyta potem Asterin na stronie czy jej koleżanka jest prostytutką (to miałoby sens i mógłby wzbudzić zazdrość blondynki!), ale na miejscu spotkania rozpoznał w brunetce Synne i pytanie zamarło mu na ustach, zapewne na wieki. Pamiętał ją ze sklepu alchemicznego jednego z nielicznych ślepców, z którym łączyło go kruche zaufanie; pamiętał jej ciepłe oczy i nieco cielęcy sposób w jaki patrzył na nią Aarni. Nie wnikał, co ich łączyło, ale nie pasowała do tanich burdeli (Asterin też do nich nie pasowała - podpowiadał mu złośliwy głos w głowie i może dlatego był na Asterin tak wściekły), co najwyżej do zaplecza tamtego sklepu. Przywitał się z dziewczyną uprzejmie—zawsze był wobec niej bardzo uprzejmy, zwłaszcza gdy sprzedawała mu nielegalne ingrediencje—ale na Asterin zerknął spode łba, zaskoczony. Czy wiedziała o wpływie, jaki miała na ludzi Synne? Dlaczego, chyba nieświadoma ich wcześniejszej znajomości, organizowała mu spotkanie z selkie; chciała zobaczyć jak się zachowa? A może liczyła, że wtedy o niej zapomni? Z oburzeniem pomyślał, że zaraz przyprowadzi tutaj huldrę, hipnotyzera i może jeszcze dziedziczkę jakiegoś klanu, a potem uśmiechnął się promiennie, jak gdyby nigdy nic.
- Mam nadzieję, że nie organizujesz mi randek w ciemno, Asterin - wymówił jej imię bardzo przeciągle, jak zawsze gdy był zirytowany a jedynie łączysz ze sobą miłośników alchemii - no, Aarni był miłośnikiem alchemii, niekoniecznie Mikkelsen, ale przezornie postanowił być po jej dobrej stronie -i że zostaniesz z nami dłużej. - przesunął wzrok na Synne i, zanim którakolwiek zdążyła się odezwać, dodał uspokajająco: -Nie martw się, tak sobie żartuję. Asterin wie, że wolę blondynki. - spojrzał na Eggen znacząco, a dalej niech ona się tłumaczy (nie musiałaby tego robić, gdyby na przykład poprosiła go o dyskrecję albo dała się namówić na wino w jego domu!).
Ruszyli, a on czujnie rozejrzał się jeszcze po lesie, w głębi serca nie chcąc by ktoś widział go z kobietami i którąkolwiek z nich rozpoznał. Wybrali ścieżkę z dala od innych galdrów, ale sama ich obecność mu wadziła, nie tylko ze względu na anonimowość.
-Czy nie drażni was, że wybrali się tu amatorzy? Tylko zadepczą kwiaty. - parsknął, jako alchemik nie ukrywając swej pogardy wobec świętujących tutaj jedynie dla roślinnej pamiątki lub łaski bogów.
Gdy blondynka wysunęła się nieco na przód, on został z Synne z tyłu i wreszcie spoważniał, tym razem zniżając głos.
- Nadal żadnych wieści o Aarnim? - upewnił się, zastanawiając się, czy selkie chce go znaleźć. On chciał, choćby z tego względu, że bardzo nie na rękę był mu fakt, że człowiek wiedzący o nim odrobinę za wiele mógł być przesłuchiwany.
Wtedy właśnie Asterin kazała im się zamknąć, a on wzruszył lekko ramionami.
- Jak można zgubić się na Midsommar? Ja poprowadzę! - obwieścił radośnie. - Poplotkujcie sobie, dziewczęta. - mruknął łaskawie, wysuwając się na przód. Przed chwilą obserwował zgrabną pupę Asterin, więc samemu się wyprostował, ciekaw, czy i one wbiją wzrok w jego plecy albo biodra. Może po to wzięła koleżankę, czekając na jakieś głupie, babskie błogosławieństwo? Jeśli tak, zrobi na Synne dobre wrażenie—już zrobił, dobrze jej zapłacił za składniki znalezione w ruinach sklepu Aarniego—byleby zrobić Asterin na złość. I może trochę z przezorności. Eggen miała go jedynie za złotego chłopca z klanu, ale tacy chłopcy wychowywali się wśród plotek (również babskich plotek, jego matka nie miała przecież nic innego do roboty) i doceniali ich potęgę oraz grozę. Wyprzedziwszy kobiety, skupił się na ścieżce i uśmiechnął pod nosem, widząc fioletowe kwiecie.
To samo, którego szukał gdy
- Widzisz je, Synne? To one są najcenniejsze, nie kwiaty. - pokazał znalezisko brunetce, choć wzrok miał utkwiony w plecach kucającej nad innym kwiatem blondynki. - Prawdziwi koneserzy doceniają to, co jest trwałe i silne, a nie to, co jedynie błyszczy. - powiedział głośno, tak by Eggen słyszała. Wciąż bolało go to, że miesiąc temu wypowiedziała się o jego żonie takim tonem, jakby uwierzyła, że tamta cokolwiek dla niego znaczyła. Cokolwiek, poza zrobieniem Asterin na złość—postarał się, by ślub był w każdej gazecie i kłuł ją w oczy.
Dziś ukłuła ją tylko roślina, co chyba próbowała zamaskować, ale co wychwycił, czujny na jej mowę ciała.
- Uważaj, bo się pokłujesz. - odezwał się, wstając i przewracając oczyma. - Zjedz cukierka, to poprawi ci humor. - niby przypadkiem ustawił się tak, by Eggen zobaczyła jak ładne okazy zebrał do torby, a potem sięgnął po paczkę cukierków hamujących krwawienie. Synne ich nie zaoferował ani samemu jednego nie zjadł, bo byli ostrożni i roztropni, przynajmniej na razie.
zdobywam: 3x ręka diabła
zdarzenie losowe: nic się nie dzieje
Mistrz Gry
Re: Elfi szlak Sro 3 Kwi - 21:56
The member 'Verner Forsberg' has done the following action : kości
#1 'k6' : 6
--------------------------------
#2 'k6' : 4
#1 'k6' : 6
--------------------------------
#2 'k6' : 4
Synne Mikkelsen
Re: Elfi szlak Czw 4 Kwi - 16:21
Synne MikkelsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vardø, Norwegia
Wiek : 26 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : selkie
Zawód : kelnerka w barze „Valravn”
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : akrobata (I), złotousty (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 5 /magia przemiany: 10 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 10
Odkąd rozpoczęły się obchody i świętowanie trudno było stwierdzić, czy Synne choć raz tak porządnie wytrzeźwiała.
Otoczka Midsommar nie do końca była tym, co mogłoby ją obchodzić. Oczywiście, wiedziała o śmierci Baldura, o udziale Lokiego, o całym dramacie, który wówczas wydarzył się w Asgardzie, ale czy było to coś, co specjalnie zaprzątało jej głowę? Nie była kapłanką, nie była w żaden sposób związana z bogami i ich historią, jeśli nie liczyć udziału Norn w systematycznym rzucaniu jej kłód pod nogi. Święto zatem było okazją do zabawy i do napitku. A rzeczeni bogowie mogli mieć całkowitą pewność, że akurat z tymi dwoma domenami Synne czuje się związana wyjątkowo mocno.
Swobodne podejście do mężczyzn i urok nieszkodliwej kokietki sprawiał, że nie mogła narzekać na nudę, zawsze znalazła kompana do zabawy i zawsze miała zapewnione to, co jej się aktualnie zamarzyło. Albo kufelek świeżo doniesionego piwa, albo przekąskę z biesiadnego stołu, albo zabawnie mieszające zmysły użytki, albo gwiazdkę z nieba. Nie było zachcianki, której by nie zaspokoiła i nie było momentu w którym nie ogarniała tęsknym spojrzeniem tego czy innego mundurowego, jakby spodziewała się, że spotka kogoś konkretnego.
Gdy spotkała Asterin i usłyszała o planie wielkiej wyprawy (nawet nie usłyszała gdzie konkretnie, ale na pewno było to daleko), od razu się przyłączyła. Co prawda lekko znosiło ją na lewo, pociągnięte rumieńcem policzki jasno świadczyły o stanie przynajmniej wskazującym, ale nie przeszkadzało jej to w żwawym marszu w bliżej nieokreślonym kierunku. Po drodze spotkały jeszcze Vernera (a może szedł z nimi od początku, tylko jego obecność jakoś… nie rzuciła się w oczy?), zatem ich grupa zyskała kolejnego członka. Ostatecznie była ich szóstka. Troje ludzi i trzy psy.
Szli od pewnego czasu w ciszy, Synne zdążyła już odpłynąć myślami do sylwetek w mundurach Kruczej Straży. Słowa Vernera trochę do niej nie dotarły, ale w odpowiedzi na jej ustach natychmiast zagościł bardzo niemądry uśmieszek.
– To świetnie się składa, Verner – mruknęła miękko i zatrzepotała niewinnie rzęsami – ja na przykład trzymam się z daleka od bogatych chłopców – skłamała lekko, bez zawahania. Jak na dobrą koleżankę przystało, ominęła ewentualną kwestię tego skąd Asterin wie takie rzeczy. To nie był jej interes. Ale – na przykład – gdyby Eggen nagle zamarzyło się wrzucić Vernera w pokrzywy, to byłaby pierwsza do popełnienia wykroczenia.
– A czego w ogóle szukamy? – spytała, gdy Verner zaczął smęcić o amatorach. Gwizdnęła ostrzegawczo na Gnatołama, przerywając mu tym samym kopanie ekstremalnie wielkiej dziury gdzieś z boku i rozejrzała się za pozostałą dwójką futer. Wisielec przepadł, ale Precel – najpoważniejszy z całej trójki – spokojnie dreptał tuż obok Asterin.
Gdy znawca zbioru ingrediencji się z nią zrównał i spytał o Aarniego – wzruszyła ramionami. Trochę zbyt szybko i zbyt nonszalancko, by ukryć iskrę bólu przemykającą w oczach.
– Nic – szepnęła – nawet nie wiem, gdzie go zabrali. Czy w ogóle zabrali. Czy on w ogóle jeszcze… – Głos jej się załamał, urwał. Strata była wciąż zbyt nagła i zbyt świeża, by mówić o niej w sposób obojętny, a nie miała ochoty na kolejne zręczne kłamstwo.
Z przodu doleciało do niej pobożne życzenie milczenia, ale zanim zdążyła cokolwiek zrobić – prowadzenie objął Verner. Synne spojrzała na jego plecy z pewną dozą rozczarowania i zniechęcenia protekcjonalnym zachowaniem. Mężczyźni.
Nachyliła się w stronę Asterin. I to wcale nie dlatego, że znów ją trochę zniosło. (Pewnie od wiatru).
– Zakopmy go w jakimś dole – zaproponowała mrukliwym, pełnym leniwego rozbawienia szeptem – tak, żeby wystawała tylko głowa. A potem chodźmy na piwo. – Zachichotała po chwili pod nosem, wyobrażając sobie wszechwiedzącego Vernera wzywającego pomocy, za jedyną pomoc mając jedynie wiewiórki i sroki.
Podeszła do niego niewymuszenie miękkim krokiem, tanecznym pląsem, jakby w jej duszy wciąż grała muzyka z uczty. Z ciekawością obejrzała zbieraną roślinę, ale dobór słów znajomego wydawał jej się osobliwie zastanawiający.
– Ale kwiaty nie są trwałe i silne, Verner – stwierdziła wyjątkowo trzeźwo i wyciągnęła dłoń do nieznanej, ciekawej rośliny. Okaz jednak nie nadawał się do zbioru gołymi rękami, pozostawił na jej dłoni czerwoną pręgę poparzenia. Synne spoglądała na nią z miną raczej nieprzytomną. – Wedle twoich słów, prawdziwi koneserzy cenią sobie, kurwa, kamień.
Pochyliła się, oparła dłonie o kolana, zajrzała w krzaki.
– O, tu jest taki sam, jak twój! – zawołała, sięgając po okaz, ale pech chciał, że stojący przy niej Gnatołam akurat skoczył w stronę jakiegoś komara, popchnął ją zadem, a Synne z piskiem wpadła prosto w krzaki. Krótki szelest i pełne rozczarowania sapnięcie świadczyło o tym, że przeżyła upadek, a chwilę potem poharatana dłoń selkie triumfalnie wynurzyła się z krzaków, ściskając w palcach kwiecisty łup.
– Mam! I nic mi nie jest! Jakby ktoś pytał…
|ręka diabła x1
Synne z tematu
Otoczka Midsommar nie do końca była tym, co mogłoby ją obchodzić. Oczywiście, wiedziała o śmierci Baldura, o udziale Lokiego, o całym dramacie, który wówczas wydarzył się w Asgardzie, ale czy było to coś, co specjalnie zaprzątało jej głowę? Nie była kapłanką, nie była w żaden sposób związana z bogami i ich historią, jeśli nie liczyć udziału Norn w systematycznym rzucaniu jej kłód pod nogi. Święto zatem było okazją do zabawy i do napitku. A rzeczeni bogowie mogli mieć całkowitą pewność, że akurat z tymi dwoma domenami Synne czuje się związana wyjątkowo mocno.
Swobodne podejście do mężczyzn i urok nieszkodliwej kokietki sprawiał, że nie mogła narzekać na nudę, zawsze znalazła kompana do zabawy i zawsze miała zapewnione to, co jej się aktualnie zamarzyło. Albo kufelek świeżo doniesionego piwa, albo przekąskę z biesiadnego stołu, albo zabawnie mieszające zmysły użytki, albo gwiazdkę z nieba. Nie było zachcianki, której by nie zaspokoiła i nie było momentu w którym nie ogarniała tęsknym spojrzeniem tego czy innego mundurowego, jakby spodziewała się, że spotka kogoś konkretnego.
Gdy spotkała Asterin i usłyszała o planie wielkiej wyprawy (nawet nie usłyszała gdzie konkretnie, ale na pewno było to daleko), od razu się przyłączyła. Co prawda lekko znosiło ją na lewo, pociągnięte rumieńcem policzki jasno świadczyły o stanie przynajmniej wskazującym, ale nie przeszkadzało jej to w żwawym marszu w bliżej nieokreślonym kierunku. Po drodze spotkały jeszcze Vernera (a może szedł z nimi od początku, tylko jego obecność jakoś… nie rzuciła się w oczy?), zatem ich grupa zyskała kolejnego członka. Ostatecznie była ich szóstka. Troje ludzi i trzy psy.
Szli od pewnego czasu w ciszy, Synne zdążyła już odpłynąć myślami do sylwetek w mundurach Kruczej Straży. Słowa Vernera trochę do niej nie dotarły, ale w odpowiedzi na jej ustach natychmiast zagościł bardzo niemądry uśmieszek.
– To świetnie się składa, Verner – mruknęła miękko i zatrzepotała niewinnie rzęsami – ja na przykład trzymam się z daleka od bogatych chłopców – skłamała lekko, bez zawahania. Jak na dobrą koleżankę przystało, ominęła ewentualną kwestię tego skąd Asterin wie takie rzeczy. To nie był jej interes. Ale – na przykład – gdyby Eggen nagle zamarzyło się wrzucić Vernera w pokrzywy, to byłaby pierwsza do popełnienia wykroczenia.
– A czego w ogóle szukamy? – spytała, gdy Verner zaczął smęcić o amatorach. Gwizdnęła ostrzegawczo na Gnatołama, przerywając mu tym samym kopanie ekstremalnie wielkiej dziury gdzieś z boku i rozejrzała się za pozostałą dwójką futer. Wisielec przepadł, ale Precel – najpoważniejszy z całej trójki – spokojnie dreptał tuż obok Asterin.
Gdy znawca zbioru ingrediencji się z nią zrównał i spytał o Aarniego – wzruszyła ramionami. Trochę zbyt szybko i zbyt nonszalancko, by ukryć iskrę bólu przemykającą w oczach.
– Nic – szepnęła – nawet nie wiem, gdzie go zabrali. Czy w ogóle zabrali. Czy on w ogóle jeszcze… – Głos jej się załamał, urwał. Strata była wciąż zbyt nagła i zbyt świeża, by mówić o niej w sposób obojętny, a nie miała ochoty na kolejne zręczne kłamstwo.
Z przodu doleciało do niej pobożne życzenie milczenia, ale zanim zdążyła cokolwiek zrobić – prowadzenie objął Verner. Synne spojrzała na jego plecy z pewną dozą rozczarowania i zniechęcenia protekcjonalnym zachowaniem. Mężczyźni.
Nachyliła się w stronę Asterin. I to wcale nie dlatego, że znów ją trochę zniosło. (Pewnie od wiatru).
– Zakopmy go w jakimś dole – zaproponowała mrukliwym, pełnym leniwego rozbawienia szeptem – tak, żeby wystawała tylko głowa. A potem chodźmy na piwo. – Zachichotała po chwili pod nosem, wyobrażając sobie wszechwiedzącego Vernera wzywającego pomocy, za jedyną pomoc mając jedynie wiewiórki i sroki.
Podeszła do niego niewymuszenie miękkim krokiem, tanecznym pląsem, jakby w jej duszy wciąż grała muzyka z uczty. Z ciekawością obejrzała zbieraną roślinę, ale dobór słów znajomego wydawał jej się osobliwie zastanawiający.
– Ale kwiaty nie są trwałe i silne, Verner – stwierdziła wyjątkowo trzeźwo i wyciągnęła dłoń do nieznanej, ciekawej rośliny. Okaz jednak nie nadawał się do zbioru gołymi rękami, pozostawił na jej dłoni czerwoną pręgę poparzenia. Synne spoglądała na nią z miną raczej nieprzytomną. – Wedle twoich słów, prawdziwi koneserzy cenią sobie, kurwa, kamień.
Pochyliła się, oparła dłonie o kolana, zajrzała w krzaki.
– O, tu jest taki sam, jak twój! – zawołała, sięgając po okaz, ale pech chciał, że stojący przy niej Gnatołam akurat skoczył w stronę jakiegoś komara, popchnął ją zadem, a Synne z piskiem wpadła prosto w krzaki. Krótki szelest i pełne rozczarowania sapnięcie świadczyło o tym, że przeżyła upadek, a chwilę potem poharatana dłoń selkie triumfalnie wynurzyła się z krzaków, ściskając w palcach kwiecisty łup.
– Mam! I nic mi nie jest! Jakby ktoś pytał…
|ręka diabła x1
Synne z tematu
Looking for trouble and if I cannot find it,
I will create it
Mistrz Gry
Re: Elfi szlak Czw 4 Kwi - 16:21
The member 'Synne Mikkelsen' has done the following action : kości
#1 'k6' : 5
--------------------------------
#2 'k6' : 2
#1 'k6' : 5
--------------------------------
#2 'k6' : 2
Asterin Eggen
Re: Elfi szlak Sob 6 Kwi - 20:35
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
- Ach, jasne. Tak się składa, że jako człowiek, który nie ma nic do roboty, otworzyłam biuro matrymonialne i zajęłam się kojarzeniem par bez przyszłości - mruknęła z krzywym uśmiechem, rozciągającym prawy kącik ust w kierunku policzka, podczas gdy lewy pozostał nietknięty, jak gdyby pogrążony w letnim śnie. W rzeczywistości Verner i Synne wcale nie musieliby stanowić pary potępionej przez Norny, tworzyć związku z góry skazanego na ponury, pozbawiony kolorów koniec, jednakże na to skazywała ich już sama Asterin - świadomie i niejako zaborczo, nie zamierzając dzielić się ani jednym, ani drugim. I kiedy tym razem wywróciła oczyma, kwitując w ten sposób poruszoną przez galdra kwestię upodobania do blondynek, jej ekspresja zdawała się mniej zniecierpliwiona niż zwykle, być może przytępiona przez skądinąd przyjemną atmosferę wieczora. Przez dobry humor, który przylgnął do jej skóry, wiedziała bowiem, że nie spotka tu Wujka, a jego najbliżsi poplecznicy trzymać się będą innych rozrywek. Czy Magnus gdzieś się tu kręcił? W pobliżu raczej go nie było, nie wyczuwała bowiem kwaśnego swądu męskiego potu ani nie zgubiła się w krzakach nieprzystrzyżonej brody, ale miała nadzieję, że nie zaszył się w jednej z ciemnych nor, gdzie mógłby posyłać zwierciadłu ćwiczone godzinami groźne spojrzenia. Zasługiwał na przyjemny wieczór, na chwilę wytchnienia od ich małego, rodzinnego pierdolnika.
- Dobrze byłoby trafić ręce diabła, może też jakieś wawrzynki wilczełka. Idiotyczne nazwy, swoją drogą - wymieniła w odpowiedzi na pytanie Synne, żywiąc nadzieję, że w noc błogosławioną przez bogów, podczas której ci mogliby udowodnić swoje istnienie darami wypełniającymi kosze, mieszki i fiolki, natrafią na żyły alchemicznego złota. Verner zapewne również nie celował w rośliny łatwo dostępne, wręcz pozbawione finansowej wartości, skoro równie dobrze mogliby niewielkim kosztem (co najwyżej własnej dumy, zmęczenia i zagubienia w gęstej florze) odnaleźć okazy cenniejsze, potrzebne w wielu interesujących ich miksturach.
- A ktoś rozdawał mapy? Nie? To tak właśnie można się zgubić - westchnęła, rozeźlona faktem, że jako pierwsza zapędziła ich w pasma identycznych, poplątanych ze sobą ścieżek niknących w mchu i wysokich trawach. Odprowadziła Vernera wzrokiem, kiedy ten objął przewodnictwo, łaskawie pozwoliwszy im zająć się plotkami, jak gdyby były dwiema przekupami spotykającymi się na targowisku. O czym niby miały plotkować, o nim czy o lakierze do paznokci? - Prędzej wykopię dwa doły, jeden obok drugiego, żebyście mogli wymieniać się wrażeniami z gryzących was w tyłki robaków, kiedy już was tam wepchnę i zakopię - parsknęła kąśliwie, mierzwiąc onyksowe kosmyki włosów towarzyszki. Nie umknęły jej karminowe rumieńce na policzkach Mikkelsen, jej chód tańczący z niewidzialnym partnerem, woń alkoholu otulająca oddech przy słowach wypowiadanych z wstawionym zaśpiewem, i absolutnie nie miała jej tego za złe. Chciałoby się rzec, że Synne spijała w ten sposób miąższ Midsommar, hołdowała celebracji, wpuszczając ją do swojego organizmu w ciekłej postaci, bawiąc się, ciesząc i beztrosko dokazując. Czy na klanowych spędach ludzie raczyli się trunkami do tego stopnia? Ilu bełkoczących, odpływających świadomością krewnych oglądał mały Verner, ilu z nich z posadzki zeskrobywał dojrzały? Z pewnością nie kosztowali tam taniego albo rzemieślniczego piwa, wyobrażała sobie, że wybierali za to alkohole, których nazwy nawet nie potrafiłaby powtórzyć.
W trakcie gdy Verner opowiadał Synne o rękach diabła, jej własna ręka została dotkliwie pokłuta, a krople świeżej, szkarłatnej krwi kapnęły na mech, jakby roślinność była spragnioną bestią, którą tylko w ten sposób mogła ukoić. Nie umknęło jej jednak to, co mówił, jak mówił, to, że w subtelnej aluzji znów rysował ją jako trwałą, silną i przez to cenną, mimo że Mikkelsen wcale nie pojęła skrytego tam drugiego dna. Mimowolnie parsknęła na komentarz dziewczyny, bo właśnie tym była w porównaniu do eleganckiej żony z okładki traktującej o jego ślubie - kamieniem, zwykłym kruszcem odnalezionym na żwirowej drodze. Niczym, co przykułoby wzrok, ale czymś, co potrafiłoby rozbić czaszkę.
A on wciąż zdawał się tym zauroczony.
- Gdybyś mi to powiedział dziesięć sekund temu, może nawet byłabym wdzięczna - rzuciła naburmuszona, kiedy Verner znalazł się obok, on i dorodny fiolet wystający spomiędzy klapy torby - lecz wbrew temu jej oczy rozświetliły się wyzywająco, z rozbawieniem nieodzwierciedlonym w mięśniach twarzy, mimo krwawych wstążek wciąż mknących w dół palca. Odwrócone role, dziś to on ruszał jej na ratunek, on pochylał się nad nią, on patrzył na skaleczoną dłoń. Bez sideł, bez pułapek, bez szpitali, a przede wszystkim z pokrewnie cierpiącą dumą; dobrze, że tamtego dnia ścieżką dydaktyczną nie wędrował sam, dobrze też, że przygoda z wnykami nie odcisnęła się na nim trwałym, uprzykrzającym życie śladem.
Wtem gdzieś obok rozległ się szum wzburzonych krzewów, jak gdyby las wydał oburzony zachowaniem Synne syk, zaraz potem wypluwając ze swoich trzewi rękę ujmującą świeżą zdobycz. - Uważaj, bo się pokłujesz - powtórzyła słowa Vernera z cierpkim, żmijowatym uśmiechem, spojrzawszy to na niego, to na nią, pełną pozrywanych traw, gałązek zaplątanych we włosy i zapewne niejednego robaka zebranego podczas wstawania. - Dobra, daj - odpowiedziała Forsbergowi, nie zdając sobie sprawy, że cukierek, o którym mówił, był czymś więcej, niż tylko słodyczą, natomiast odczuła to w chwili, gdy ten zaczął działać, rozpuszczany na języku. Intensywność krwi spływającej z rany palca zaczęła momentalnie przygasać, skóra zdawała się bardziej napięta, jakby coś ściągało ją ku sobie i zachęcało do ponownego złączenia; zerknęła więc ku niemu podejrzliwie, przemyślenia zachowawszy jednak dla siebie, kiedy ruszyła naprzód wraz ze swoimi osobliwymi kompanami.
- Właśnie wysunęłam się na prowadzenie - raptem oznajmiła donośnie i rzuciła się naprzód, pędząc w kierunku pokaźnych rozmiarów kolonii rąk diabła, od razu zabierając się do ostrożnego wyrywania kwiatów z ziemi i umieszczania ich w swojej starej, czarnej lnianej torbie. Okazy Vernera były piękniejsze, to prawda, ale Asterin z radością poświęciła urodę zbiorów w imię ich liczebności. - Nie wygrałam przy żadnym stoisku ze świątecznymi zabawami, więc teraz nie odpuszczę - przyznała tylko dlatego, że tutaj, teraz, już zaczynała wygrywać, niby w rekompensacie obrażeń odniesionych przez nieuważny palec.
ręka diabła 10 hoho
- Dobrze byłoby trafić ręce diabła, może też jakieś wawrzynki wilczełka. Idiotyczne nazwy, swoją drogą - wymieniła w odpowiedzi na pytanie Synne, żywiąc nadzieję, że w noc błogosławioną przez bogów, podczas której ci mogliby udowodnić swoje istnienie darami wypełniającymi kosze, mieszki i fiolki, natrafią na żyły alchemicznego złota. Verner zapewne również nie celował w rośliny łatwo dostępne, wręcz pozbawione finansowej wartości, skoro równie dobrze mogliby niewielkim kosztem (co najwyżej własnej dumy, zmęczenia i zagubienia w gęstej florze) odnaleźć okazy cenniejsze, potrzebne w wielu interesujących ich miksturach.
- A ktoś rozdawał mapy? Nie? To tak właśnie można się zgubić - westchnęła, rozeźlona faktem, że jako pierwsza zapędziła ich w pasma identycznych, poplątanych ze sobą ścieżek niknących w mchu i wysokich trawach. Odprowadziła Vernera wzrokiem, kiedy ten objął przewodnictwo, łaskawie pozwoliwszy im zająć się plotkami, jak gdyby były dwiema przekupami spotykającymi się na targowisku. O czym niby miały plotkować, o nim czy o lakierze do paznokci? - Prędzej wykopię dwa doły, jeden obok drugiego, żebyście mogli wymieniać się wrażeniami z gryzących was w tyłki robaków, kiedy już was tam wepchnę i zakopię - parsknęła kąśliwie, mierzwiąc onyksowe kosmyki włosów towarzyszki. Nie umknęły jej karminowe rumieńce na policzkach Mikkelsen, jej chód tańczący z niewidzialnym partnerem, woń alkoholu otulająca oddech przy słowach wypowiadanych z wstawionym zaśpiewem, i absolutnie nie miała jej tego za złe. Chciałoby się rzec, że Synne spijała w ten sposób miąższ Midsommar, hołdowała celebracji, wpuszczając ją do swojego organizmu w ciekłej postaci, bawiąc się, ciesząc i beztrosko dokazując. Czy na klanowych spędach ludzie raczyli się trunkami do tego stopnia? Ilu bełkoczących, odpływających świadomością krewnych oglądał mały Verner, ilu z nich z posadzki zeskrobywał dojrzały? Z pewnością nie kosztowali tam taniego albo rzemieślniczego piwa, wyobrażała sobie, że wybierali za to alkohole, których nazwy nawet nie potrafiłaby powtórzyć.
W trakcie gdy Verner opowiadał Synne o rękach diabła, jej własna ręka została dotkliwie pokłuta, a krople świeżej, szkarłatnej krwi kapnęły na mech, jakby roślinność była spragnioną bestią, którą tylko w ten sposób mogła ukoić. Nie umknęło jej jednak to, co mówił, jak mówił, to, że w subtelnej aluzji znów rysował ją jako trwałą, silną i przez to cenną, mimo że Mikkelsen wcale nie pojęła skrytego tam drugiego dna. Mimowolnie parsknęła na komentarz dziewczyny, bo właśnie tym była w porównaniu do eleganckiej żony z okładki traktującej o jego ślubie - kamieniem, zwykłym kruszcem odnalezionym na żwirowej drodze. Niczym, co przykułoby wzrok, ale czymś, co potrafiłoby rozbić czaszkę.
A on wciąż zdawał się tym zauroczony.
- Gdybyś mi to powiedział dziesięć sekund temu, może nawet byłabym wdzięczna - rzuciła naburmuszona, kiedy Verner znalazł się obok, on i dorodny fiolet wystający spomiędzy klapy torby - lecz wbrew temu jej oczy rozświetliły się wyzywająco, z rozbawieniem nieodzwierciedlonym w mięśniach twarzy, mimo krwawych wstążek wciąż mknących w dół palca. Odwrócone role, dziś to on ruszał jej na ratunek, on pochylał się nad nią, on patrzył na skaleczoną dłoń. Bez sideł, bez pułapek, bez szpitali, a przede wszystkim z pokrewnie cierpiącą dumą; dobrze, że tamtego dnia ścieżką dydaktyczną nie wędrował sam, dobrze też, że przygoda z wnykami nie odcisnęła się na nim trwałym, uprzykrzającym życie śladem.
Wtem gdzieś obok rozległ się szum wzburzonych krzewów, jak gdyby las wydał oburzony zachowaniem Synne syk, zaraz potem wypluwając ze swoich trzewi rękę ujmującą świeżą zdobycz. - Uważaj, bo się pokłujesz - powtórzyła słowa Vernera z cierpkim, żmijowatym uśmiechem, spojrzawszy to na niego, to na nią, pełną pozrywanych traw, gałązek zaplątanych we włosy i zapewne niejednego robaka zebranego podczas wstawania. - Dobra, daj - odpowiedziała Forsbergowi, nie zdając sobie sprawy, że cukierek, o którym mówił, był czymś więcej, niż tylko słodyczą, natomiast odczuła to w chwili, gdy ten zaczął działać, rozpuszczany na języku. Intensywność krwi spływającej z rany palca zaczęła momentalnie przygasać, skóra zdawała się bardziej napięta, jakby coś ściągało ją ku sobie i zachęcało do ponownego złączenia; zerknęła więc ku niemu podejrzliwie, przemyślenia zachowawszy jednak dla siebie, kiedy ruszyła naprzód wraz ze swoimi osobliwymi kompanami.
- Właśnie wysunęłam się na prowadzenie - raptem oznajmiła donośnie i rzuciła się naprzód, pędząc w kierunku pokaźnych rozmiarów kolonii rąk diabła, od razu zabierając się do ostrożnego wyrywania kwiatów z ziemi i umieszczania ich w swojej starej, czarnej lnianej torbie. Okazy Vernera były piękniejsze, to prawda, ale Asterin z radością poświęciła urodę zbiorów w imię ich liczebności. - Nie wygrałam przy żadnym stoisku ze świątecznymi zabawami, więc teraz nie odpuszczę - przyznała tylko dlatego, że tutaj, teraz, już zaczynała wygrywać, niby w rekompensacie obrażeń odniesionych przez nieuważny palec.
ręka diabła 10 hoho
Mistrz Gry
Re: Elfi szlak Sob 6 Kwi - 20:35
The member 'Asterin Eggen' has done the following action : kości
'k6' : 4
'k6' : 4
Verner Forsberg
Re: Elfi szlak Nie 7 Kwi - 21:36
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
- Nigdy nie zgadzaliśmy się w tym, co nie ma przyszłości - wytknął zniżonym głosem, nachylając się nad Asterin i korzystając z chwilowego rozproszenia jej koleżanki. Spojrzał na Eggen wyzywająco, zniżając się do szczeniackiej pasywnej agresji (jej reakcja na jego oświadczyny wciąż tkwiła w nim jak kolec; a duma skutecznie odpierała myśl o tym, że forma tych oświadczyn pozostawiała wiela do życzenia) oraz jeszcze bardziej szczeniackiej próby wzbudzenia zazdrości. Gdzieś w głowie zadźwięczały mu słowa Einara, szpila wbita być może nieświadomie, ale prawie równie skutecznie jak rany zadane przez małą żmiję. - Ale - złagodniał lekko, zreflektował się - dziś się zgadzamy. - mruknął, choć w tej zgodzie czaiło się innego rodzaju wyzwanie. M n i e nie są potrzebne inne kobiety, chciał zasugerować, zarazem wciąż nie umiejąc pozbyć się żalu o to, że w przeszłości dzielił jej ciało z innymi i że wcale nie chciała (nie mogła?) tego zmienić. Ani głębszego żalu o to, że nie wiedział i nie chciał wiedzieć, jak teraz wyglądało jej życie—czy, skoro przestała pracować, stała się dla innego mężczyzny jedyną? Igrałaby z losem, spędzając wtedy tak wiele czasu z Vernerem, ale kto wie. Żmija omotała go wokół palca, byłaby zdolna zrobić to z innym frajerem.
Jak na napad zazdrości, szukanie rąk diabła i wymyślanie metafor i tak szło mu całkiem sprawnie.
- Nie nazywaj kamieni kurwami - zwrócił uwagę ciemnowłosej, niby żartobliwie i z promiennym uśmiechem, ale tak by Asterin słyszała. Nie użył tego słowa podczas ich zerwania, choć znalazł wtedy mnóstwo innych synonimów. - Bezoar to kamień - jelitowy, ale mniejsza o to - a to jeden z najcenniejszych składników na rynku i jedna z najskuteczniejszych odtrutek. - dywagował dalej, nie przejmując się tym, czy ktokolwiek go słucha. - Poza tym, najwyraźniej jestem prawdziwym koneserem, bo moje najmilsze wspomnienia z młodości dotyczą kamieni. - stwierdził enigmatycznie, myśląc o pewnym rumowisku skalnym. Nieroztropnie przywołał wspomnienie damy w opałach i jej skręconej nogi; po tym jak wdepnął w zwierzęce sidła powinien pogrzebać je na zawsze—ale czy przy Asterin kiedykolwiek był roztropny? Był rozważny, aż zanadto, aż do zmęczenia, przy wszystkich innych; wszystkich, przed którymi nie chciał odsłaniać swoich masek. Przed Aarnim i jego asystentką nigdy ich nie zdradził, przy rodzinie podobnie. Najswobodniej czuł się chyba przy Sirkku—może dlatego, że jej twarz rzadko cokolwiek wyrażała i że nigdy nie musiał myśleć nad tym jak zrobić na niej wrażenie ani jak ją poderwać (bo nie był tym zainteresowany, a przy niedostępnych dziewczynach jak Eggen to jednak szalenie męczące—ale w tej przyjaźni brakowało adrenaliny, którą czuł teraz, obserwując Asterin nad rękami diabła i dając jej cukierek i wyzywająco próbując podchwycić jej wzrok gdy go odwracała.
- Korzystajcie z urodzaju zbiorów, które znalazłem - zwrócił uwagę, bo to on jako pierwszy znalazł się przy rękach diabła - a ja poszukam tego wawrzynka. - zapowiedział. Ktoś bardziej empatyczny albo koleżeński przejąłby się tarapatami ciemnowłosej, Verner być może próbowałby takiego zgrywać gdyby była nieco trzeźwiejsza, ale zawsze koncentrował się na celu bez reszty—a celem było odnalezienie roślin, o których wspomniała wcześniej Eggen, niepięknych, ale doskonałych, bo trujących. Już jako chłopiec nie potrafił odpuścić rywalizacji z mniej zainteresowanym alchemią bratem, instynkt pozostał w nim i teraz.
Podszedł do nachylonej nad fioletowymi kwiatami rąk diabła Asterin i wyszeptał jej do ucha:
- Zgubmy się razem, teraz. - a potem wyprostował się jakby nigdy nic i puścił jej perskie oko. - Albo poszukam wawrzynków sam i będziecie zadowolone, a ja bogatszy. - jak powiedział, tak zrobił, oddalając się ścieżką i zbaczając z niej (tym razem z chwilowym zawahaniem), wiedząc, że Asterin go odnajdzie. Gdy skończyła zbierać ręce diabła, on kucał już przy kępce trzech wawrzynków wilczełko znad których posłał jej triumfalny uśmiech jeśli zdecydowała się go odnaleźć. Dwie z roślin wylądowały już w jego torbie i właśnie szykował się do zerwania trzeciej—przez szmatkę i fachowo, by się nie poparzyć—ale najpierw muskał jeszcze opuszkami palców liście, z lubością szukając momentu pomiędzy uzależniającym mrowieniem dłoni a prawdziwym poparzeniem.
3 x wawrzynek wilczełko
Jak na napad zazdrości, szukanie rąk diabła i wymyślanie metafor i tak szło mu całkiem sprawnie.
- Nie nazywaj kamieni kurwami - zwrócił uwagę ciemnowłosej, niby żartobliwie i z promiennym uśmiechem, ale tak by Asterin słyszała. Nie użył tego słowa podczas ich zerwania, choć znalazł wtedy mnóstwo innych synonimów. - Bezoar to kamień - jelitowy, ale mniejsza o to - a to jeden z najcenniejszych składników na rynku i jedna z najskuteczniejszych odtrutek. - dywagował dalej, nie przejmując się tym, czy ktokolwiek go słucha. - Poza tym, najwyraźniej jestem prawdziwym koneserem, bo moje najmilsze wspomnienia z młodości dotyczą kamieni. - stwierdził enigmatycznie, myśląc o pewnym rumowisku skalnym. Nieroztropnie przywołał wspomnienie damy w opałach i jej skręconej nogi; po tym jak wdepnął w zwierzęce sidła powinien pogrzebać je na zawsze—ale czy przy Asterin kiedykolwiek był roztropny? Był rozważny, aż zanadto, aż do zmęczenia, przy wszystkich innych; wszystkich, przed którymi nie chciał odsłaniać swoich masek. Przed Aarnim i jego asystentką nigdy ich nie zdradził, przy rodzinie podobnie. Najswobodniej czuł się chyba przy Sirkku—może dlatego, że jej twarz rzadko cokolwiek wyrażała i że nigdy nie musiał myśleć nad tym jak zrobić na niej wrażenie ani jak ją poderwać (bo nie był tym zainteresowany, a przy niedostępnych dziewczynach jak Eggen to jednak szalenie męczące—ale w tej przyjaźni brakowało adrenaliny, którą czuł teraz, obserwując Asterin nad rękami diabła i dając jej cukierek i wyzywająco próbując podchwycić jej wzrok gdy go odwracała.
- Korzystajcie z urodzaju zbiorów, które znalazłem - zwrócił uwagę, bo to on jako pierwszy znalazł się przy rękach diabła - a ja poszukam tego wawrzynka. - zapowiedział. Ktoś bardziej empatyczny albo koleżeński przejąłby się tarapatami ciemnowłosej, Verner być może próbowałby takiego zgrywać gdyby była nieco trzeźwiejsza, ale zawsze koncentrował się na celu bez reszty—a celem było odnalezienie roślin, o których wspomniała wcześniej Eggen, niepięknych, ale doskonałych, bo trujących. Już jako chłopiec nie potrafił odpuścić rywalizacji z mniej zainteresowanym alchemią bratem, instynkt pozostał w nim i teraz.
Podszedł do nachylonej nad fioletowymi kwiatami rąk diabła Asterin i wyszeptał jej do ucha:
- Zgubmy się razem, teraz. - a potem wyprostował się jakby nigdy nic i puścił jej perskie oko. - Albo poszukam wawrzynków sam i będziecie zadowolone, a ja bogatszy. - jak powiedział, tak zrobił, oddalając się ścieżką i zbaczając z niej (tym razem z chwilowym zawahaniem), wiedząc, że Asterin go odnajdzie. Gdy skończyła zbierać ręce diabła, on kucał już przy kępce trzech wawrzynków wilczełko znad których posłał jej triumfalny uśmiech jeśli zdecydowała się go odnaleźć. Dwie z roślin wylądowały już w jego torbie i właśnie szykował się do zerwania trzeciej—przez szmatkę i fachowo, by się nie poparzyć—ale najpierw muskał jeszcze opuszkami palców liście, z lubością szukając momentu pomiędzy uzależniającym mrowieniem dłoni a prawdziwym poparzeniem.
3 x wawrzynek wilczełko
Mistrz Gry
Re: Elfi szlak Nie 7 Kwi - 21:36
The member 'Verner Forsberg' has done the following action : kości
'k6' : 3
'k6' : 3
Asterin Eggen
Re: Elfi szlak Wto 9 Kwi - 15:00
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Kiedy raz wpuścił gorycz do arterii swoich żył, ta chyba nigdy nie miała zblednąć. Wciąż nie rozumiał, że zrobiła to wszystko dla jego dobra; że był jedynym przyjemnym antraktem pomiędzy dwoma aktami dramatu oddawania swojego ciała za grosze; że odejście od niego było dla niej porównywalnie trudne, jak dla niego nagle wciśnięta w jego ręce samotność. Że wraz z zerwaniem ich relacji, pozbawiła się pewnej bezpiecznej przystani, wytchnienia, które odnajdywała w jego ramionach wbrew całemu światu, zaplątana pomiędzy smukłymi rękoma, do płuc wdychając zapach czystości i ziół, które zawsze z nim kojarzyła. Do ostatniej chwili nie spodziewała się, że pragnął jej aż tak: w przypływie desperacji gotów rozbić porcelanę klanowego życia i wpuścić ją do środka przez wyłamane wyrwy, nie wiedząc, albo po prostu nie chcąc wiedzieć, że jego krewni zrobiliby wszystko, by to uniemożliwić. Drzazga tamtych emocji wbiła się więc w niego głębiej, niż się spodziewała, a mimo to on i tak do niej wrócił. Odnalazł ją, przygotował się dla niej, zaprosił trwałą roszadę do swojej magii, jednocześnie ich do siebie zbliżając. Spojrzała na niego w ciszy, a kiedy dopowiedział, że tym razem w czymś stali się zgodni, przekrzywiła głowę jak zadowolony kot, zmrużywszy lekko oczy. - O dziwo w więcej niż jednej kwestii - dodała nonszalancko, za jego przewodnictwem poruszając się w miękkościach niedopowiedzeń i drugiego dna, które tylko oni mogliby rozszyfrować. Ale co dokładnie miała na myśli? Czy sama to rozumiała? Nie byli w związku, nie wyobrażała sobie nawet, że kiedykolwiek ulegnie to zmianie, nie po tym, jak potraktował ją pięć lat temu - niemniej odnalazł w sobie siłę, żeby przejść przemianę i dostrzegł walory magii zakazanej. Wciąż łączyły ich wyprawy po ingrediencje w przeklęte zarośla, uczyli się od siebie nawzajem, nachylali nad kociołkami w alchemicznych podbojach, dostrzegali to, co drugie skrupulatnie chciało ukryć przed resztą Skandynawii. I chociaż pozostawała czujna na każde tchnienie podstępu, każdy przejaw nadchodzącej wielkimi krokami zdrady, to te - po prostu się nie pojawiały. Był naturalny. Był Vernerem, którego znała, a jednocześnie Vernerem bardziej zahartowanym i spowitym cięższą mgłą cieni; Vernerem, w którego oczach czasem widziała pozbawioną dna otchłań.
- Ciekawe, czy najmilsze wspomnienie kamieni dotyczą Vernera - parsknęła lekko, swobodnie, ogarnięta niezrozumiałym ciepłem trawiącym ją od środka przez to, jak zwrócił uwagę ich towarzyszce; jak o tym rozmawiał, jak bronił jej honoru, mimo że wiedzieli o tym tylko oni. Nie zastanawiała się jednak nad źródłem tego gorąca, zepchnęła je gdzieś na bok, identycznie ignorując głośniejsze bicie głupiego organu zamkniętego w klatce żeber, podrywającego się do lotu jak jakiś przeklęty, tnący skrzydłami wróbel.
On i Magnus - we dwóch tworzyli najsilniejsze wspomnienia, wpleceni w pasma pamięci tak ciasno, że nie mogła od nich uciec. Nie było w niej miejsca, w którym nie istnieli, żadnej wolnej od nich przestrzeni. Owszem, nici przygód, przeżyć i skojarzeń z Forsbergiem pokryły się zwęgloną tkanką po tym, jak zhańbił ją pieczęcią, ale to nie znaczyło, że do niej nie wracały, ani że czasem o nich nie śniła, wiecznie wściekła na siebie zaraz po przebudzeniu.
- Och, korzystam. Spójrz tylko na to: dziesięć zupełnie w porządku sztuk rąk diabła, które aż się proszą, by je poszatkować, wycisnąć z nich soki i zagotować. A dziesięć to dużo więcej niż trzy - wytknęła prowokująco i znów uśmiechnęła się w sposób, który nakreślił jej podobieństwo w jego myślach: niczym przygotowana do syku żmija, drapieżna, świadoma swojej jadowitości, a przy tym zaskakująco urzekająca dla odpowiedniego oka. Jego oko natomiast od zawsze było odpowiednie; wyłapywał fragmenty jej piękna, o których Asterin nie miała pojęcia, i przybliżał je do słońca, a ona wobec jego urody i zalet charakteru (głównie tych skrywanych, ukrytych pod fasadą posągowego Vernera) robiła to samo. Towarzyszyły temu przekomarzania i złośliwości, ale sens zawsze pozostawał właśnie taki - budujący, zamiast faktycznie deprecjonować. Jeśli zaś ona była żmiją, on musiał być kameleonem przywdziewającym kolory zależnie od okoliczności i potrzeb. Stworzenie, które pod gadzią skórą ukrywało rozkapryszonego i zdolnego głęboko zadrapać kota.
Szept tuż przy jej uchu przeszył ją dreszczem, na ramionach pojawiła się gęsia skórka. Ciepło przemieniło się w gorąc, gdy posłała długie spojrzenie jego oddalającym się plecom, rozważając propozycję. Beznadziejną, głupią, nierozważną i przede wszystkim niedorzeczną; a jednak ruszyła za nim po chwili wahania, jak gdyby nigdy nic wciskając dłonie do kieszeni spodni, z torbą pełną skrzących się fioletem rąk diabła, które przyjemnie, aczkolwiek ledwo wyczuwalnie ciążyły na ramieniu.
- Tak jakbyś potrzebował bogactwa - skomentowała z przekąsem, jednocześnie ujawniwszy, że szła jego tropem, że zbliżyła się, chociaż wcale nie powinna - dlatego samej sobie wytłumaczyła, że zwyczajnie udali w jednym kierunku, bo przyświecał im jeden cel. Spojrzała na wawrzynka, przy którym klęczał, wodząc opuszkami po pączkach, jakby dotykał ciała kochanki. Jak łatwe byłoby muśnięcie bokiem kolana jego ramię, gdy przechodziła obok, jak łatwe byłoby oparcie się frontem nóg o jego plecy, jak łatwe… Ale zignorowała tę pokusę. - Pamiętam, że kilka lat temu miałam uwarzyć Lokiego na jeden wypad. Facet miał się przemienić w ptaka, żeby zrobić zwiad, zanim reszta wejdzie do środka, i byłam przekonana, że taki efekt osiągnęłam. Wyobraź sobie, jak strasznie wszyscy byliśmy zdziwieni, kiedy nagle zniknął. Gdzie on się podział? Może coś koncertowo spierdoliłam, zachwiałam magią, cokolwiek? - opowiadała, krzywiąc się i uśmiechając zarazem. O ile historia z perspektywy czasu ją bawiła, o tyle tuż po tamtej scysji jej ciało pokryło się ropniami kary wznieconymi przez magię zakazaną. Połączymy przyjemne z pożytecznym, mówił Wujek z sadystyczną mentorską inklinacją, nauczysz się nowego zaklęcia i tego, żeby nie partaczyć. - Od tamtej pory ma ksywę “Pchła”. Niezbyt mnie lubi - wyszczerzyła zęby, z perspektywy czasu nie zrozumiawszy, jak mogła nie doczytać w księdze, że jedną z dopuszczalnych form transformacji jest tak niewielki, uprzykrzający życie insekt. Verner zapewne nigdy nie popełniłby tego błędu, zawsze kojarzył się jej z alchemicznym perfekcjonistą, jak gdyby wyszedł z matczynego łona z podręcznikiem, kociołkiem i chochlą, a także kasetką szczegółowo posortowanych ingrediencji. - Uwarzyłeś kiedyś serum eksplozji? - ściszyła głos, zaintrygowana. Mikstura wymagała pozwolenia, specjalnej licencji, ale nie wątpiła, że Verner obszedłby procedury, gdyby tylko chciał. Asterin tymczasem pochyliła się nieopodal, zawieszona nad klombem lepiężnika różowego okolonego porostami i wilgotnym mchem, ostrożnie oddzielając liście od łodyg. Skryła je w mieszkach wsuwanych z powrotem do torby i przeszła do wymagającego jeszcze większej ostrożności starca nierównozębnego tuż obok, przy okazji podkradając również jednego wawrzynka z poletka upatrzonego przez Forsberga - przy czym posłała mu butny, krzywy uśmiech.
lepiężnik różowy 6, starzec nierównozębny 2, wawrzynek wilczełko 2
- Ciekawe, czy najmilsze wspomnienie kamieni dotyczą Vernera - parsknęła lekko, swobodnie, ogarnięta niezrozumiałym ciepłem trawiącym ją od środka przez to, jak zwrócił uwagę ich towarzyszce; jak o tym rozmawiał, jak bronił jej honoru, mimo że wiedzieli o tym tylko oni. Nie zastanawiała się jednak nad źródłem tego gorąca, zepchnęła je gdzieś na bok, identycznie ignorując głośniejsze bicie głupiego organu zamkniętego w klatce żeber, podrywającego się do lotu jak jakiś przeklęty, tnący skrzydłami wróbel.
On i Magnus - we dwóch tworzyli najsilniejsze wspomnienia, wpleceni w pasma pamięci tak ciasno, że nie mogła od nich uciec. Nie było w niej miejsca, w którym nie istnieli, żadnej wolnej od nich przestrzeni. Owszem, nici przygód, przeżyć i skojarzeń z Forsbergiem pokryły się zwęgloną tkanką po tym, jak zhańbił ją pieczęcią, ale to nie znaczyło, że do niej nie wracały, ani że czasem o nich nie śniła, wiecznie wściekła na siebie zaraz po przebudzeniu.
- Och, korzystam. Spójrz tylko na to: dziesięć zupełnie w porządku sztuk rąk diabła, które aż się proszą, by je poszatkować, wycisnąć z nich soki i zagotować. A dziesięć to dużo więcej niż trzy - wytknęła prowokująco i znów uśmiechnęła się w sposób, który nakreślił jej podobieństwo w jego myślach: niczym przygotowana do syku żmija, drapieżna, świadoma swojej jadowitości, a przy tym zaskakująco urzekająca dla odpowiedniego oka. Jego oko natomiast od zawsze było odpowiednie; wyłapywał fragmenty jej piękna, o których Asterin nie miała pojęcia, i przybliżał je do słońca, a ona wobec jego urody i zalet charakteru (głównie tych skrywanych, ukrytych pod fasadą posągowego Vernera) robiła to samo. Towarzyszyły temu przekomarzania i złośliwości, ale sens zawsze pozostawał właśnie taki - budujący, zamiast faktycznie deprecjonować. Jeśli zaś ona była żmiją, on musiał być kameleonem przywdziewającym kolory zależnie od okoliczności i potrzeb. Stworzenie, które pod gadzią skórą ukrywało rozkapryszonego i zdolnego głęboko zadrapać kota.
Szept tuż przy jej uchu przeszył ją dreszczem, na ramionach pojawiła się gęsia skórka. Ciepło przemieniło się w gorąc, gdy posłała długie spojrzenie jego oddalającym się plecom, rozważając propozycję. Beznadziejną, głupią, nierozważną i przede wszystkim niedorzeczną; a jednak ruszyła za nim po chwili wahania, jak gdyby nigdy nic wciskając dłonie do kieszeni spodni, z torbą pełną skrzących się fioletem rąk diabła, które przyjemnie, aczkolwiek ledwo wyczuwalnie ciążyły na ramieniu.
- Tak jakbyś potrzebował bogactwa - skomentowała z przekąsem, jednocześnie ujawniwszy, że szła jego tropem, że zbliżyła się, chociaż wcale nie powinna - dlatego samej sobie wytłumaczyła, że zwyczajnie udali w jednym kierunku, bo przyświecał im jeden cel. Spojrzała na wawrzynka, przy którym klęczał, wodząc opuszkami po pączkach, jakby dotykał ciała kochanki. Jak łatwe byłoby muśnięcie bokiem kolana jego ramię, gdy przechodziła obok, jak łatwe byłoby oparcie się frontem nóg o jego plecy, jak łatwe… Ale zignorowała tę pokusę. - Pamiętam, że kilka lat temu miałam uwarzyć Lokiego na jeden wypad. Facet miał się przemienić w ptaka, żeby zrobić zwiad, zanim reszta wejdzie do środka, i byłam przekonana, że taki efekt osiągnęłam. Wyobraź sobie, jak strasznie wszyscy byliśmy zdziwieni, kiedy nagle zniknął. Gdzie on się podział? Może coś koncertowo spierdoliłam, zachwiałam magią, cokolwiek? - opowiadała, krzywiąc się i uśmiechając zarazem. O ile historia z perspektywy czasu ją bawiła, o tyle tuż po tamtej scysji jej ciało pokryło się ropniami kary wznieconymi przez magię zakazaną. Połączymy przyjemne z pożytecznym, mówił Wujek z sadystyczną mentorską inklinacją, nauczysz się nowego zaklęcia i tego, żeby nie partaczyć. - Od tamtej pory ma ksywę “Pchła”. Niezbyt mnie lubi - wyszczerzyła zęby, z perspektywy czasu nie zrozumiawszy, jak mogła nie doczytać w księdze, że jedną z dopuszczalnych form transformacji jest tak niewielki, uprzykrzający życie insekt. Verner zapewne nigdy nie popełniłby tego błędu, zawsze kojarzył się jej z alchemicznym perfekcjonistą, jak gdyby wyszedł z matczynego łona z podręcznikiem, kociołkiem i chochlą, a także kasetką szczegółowo posortowanych ingrediencji. - Uwarzyłeś kiedyś serum eksplozji? - ściszyła głos, zaintrygowana. Mikstura wymagała pozwolenia, specjalnej licencji, ale nie wątpiła, że Verner obszedłby procedury, gdyby tylko chciał. Asterin tymczasem pochyliła się nieopodal, zawieszona nad klombem lepiężnika różowego okolonego porostami i wilgotnym mchem, ostrożnie oddzielając liście od łodyg. Skryła je w mieszkach wsuwanych z powrotem do torby i przeszła do wymagającego jeszcze większej ostrożności starca nierównozębnego tuż obok, przy okazji podkradając również jednego wawrzynka z poletka upatrzonego przez Forsberga - przy czym posłała mu butny, krzywy uśmiech.
lepiężnik różowy 6, starzec nierównozębny 2, wawrzynek wilczełko 2
Mistrz Gry
Re: Elfi szlak Wto 9 Kwi - 15:00
The member 'Asterin Eggen' has done the following action : kości
'k6' : 4
'k6' : 4
Verner Forsberg
Re: Elfi szlak Sro 10 Kwi - 15:40
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie potrafił jej nigdy okazać, że jest dla niego ważna; nigdy nie okazywał tego tak jak normalne osoby i nikt wcześniej, może ewentualnie poza bratem (o którego lojalność nigdy nie musiał się niepokoić; zaczął dopiero, gdy święty Vermund Eriksen odciął się od młodego i głupiego Kåre, ale Forsbergowie nie byli chyba tacy) nigdy nie był dla niego ważny w ten sposób — obsesyjny i pozostawiający po utracie pustkę, której nie dało się zapełnić ani zemstą ani ślubem ani rozpraszaczami. Decyzja Asterin zaskoczyła go tak bardzo, że do dzisiaj powątpiewał czy w ogóle był dla niej ważny, do dzisiaj nie rozumiał, że naprawdę był bezpieczną przystanią. Zawsze był egoistą i nie rozumiał, że ktokolwiek mógłby zrezygnować z bezpiecznej przystani dla jakiś durnych, szlachetnych względów. Decyzja o rezygnacji z klanowego nazwiska, w którą zresztą Eggen nie uwierzyła, była w końcu czymś… innym.
Być może dobrze się stało, że poznał jak wygląda taka pustka przed utratą księżniczki—jeszcze bardziej wstrząsającą i niespodziewaną, ale przynajmniej był już choć trochę uodporniony. Na tyle, by ostatecznie sięgnąć po antidotum po wypiciu fiolki Oddechu Orma, choć zwlekał i zwlekał i gdyby przysnął wtedy na dwie minuty to eksplodowałby wraz z własną piwnicą. Usiłował pogrzebać tamto wspomnienie i udawać, że to się nie stało; że nie był sobą (bo tylko ludzie tacy jak jego żona mogli być słabi), że tygodnie po śmierci księżniczki były tylko złym snem. Gdyby nie sny, próbowałby nawet udać, że księżniczka nigdy nie istniała, bo to nienormalne, że ktoś istniejący tak krótko tak często zaprzątał jego myśli.
Jej nie mógł już odzyskać, ale Asterin mógł. A jej zrozumienie dla jego aluzji i miękki ton głosu dały mu nadzieję na to, że to możliwe. Nie powinien zresztą nawet w to wątpić, ale menada i Einar Halvorsen podsuwali mu czasami durne myśli do głowy.
- Ciekawe. Może tak, w końcu staram się je doceniać. - zamruczał z przekąsem, spoglądając wprost w oczy Asterin. Podobała mu się jej swoboda, ośmielając do późniejszej propozycji oddalenia się samotnie. Przez moment patrzyła na niego w sposób, który uwielbiał przed laty—przytrzymywał wtedy jej spojrzenie, jakby prowokując do jego odwrócenia i miał szaloną satysfakcję gdy nie uciekała, gdy odnajdywała w tej grze podobną przyjemność. Teraz przypomniał sobie jednak, że możliwe, że zawsze to była dla niej tylko gra aktorska, gra o świecidełka i ingrediencje i prezenty. Uciekł wzrokiem (pierwszy), zanim zdążył odpędzić tą myśl.
- Och, dziesięć to rozsądny zapas… - pochwalił Asterin z promiennym uśmiechem -…choćby dla alchemika, który potrzebuje aż tylu, bo popełnia błędy i je marnuje. - błysnął zębami drapieżnie i puścił jej rozbawione perskie oko. Dawno przestała być takim alchemikiem, osobiście tego dopilnował jeszcze przed laty; ale on nigdy nie przestał być kimś, kto odmówi sobie riposty.
Podjął ryzyko i czekał, niby skupiony na wawrzynkach i ich parzących płatkach, ale w istocie z napięciem—czy przyjdzie? Szare oczy rozbłysły, gdy zdradziła się swoim głosem.
- Każdy potrzebuje więcej i więcej. - wyjaśnił, zastanawiając się, w jakiej biedzie musiała się wychować, że to do niej nie docierało. - Potrzebuję niezależności od klanu. - ściszył głos. -I przygotowywałem się do tego od lat, jeśli kiedykolwiek - gdy się oświadczałem -w to wątpiłaś. - syknął, ale może dlatego, że płatek jednak oparzył go lekko w palec. Cofnął dłoń i spokojnie owinął wawrzynki w materiał, celowo nie podnosząc znad nich wzroku. Uśmiechnął się mimowolnie, gdy mimo wszystko odezwała się pierwsza; dzieląc się skrawkiem życia, które wcześniej przed nim skrywała. Parsknął nawet szczerym śmiechem, głównie dzięki temu, że opowiadała o wszystkim tak lekko i zabawnie — znał działanie tego wywaru doskonale, więc od początku domyślał się, co się stało. - Pchła może zrobić zwiad wolniej, ale skuteczniej od ptaka. I przy okazji kogoś pogryźć. - wytknął Asterin. Miał jej powiedzieć coś o umiejętności czytania ze zrozumieniem, ale uśmiech spełzł na jej ostatnie słowa, ulatując razem z rozbawieniem. - Nie lubi. - powtórzył przeciągle. - Zemścił się jakoś? - zagaił, nie rozumiejąc, że to nie Pchła wymierzył jej karę.
Ciekawe, ile osób w Przesmyku może mieć taką ksywkę.
Ciekawe, ile z nich spodziewałoby się niespodzianki w obrzydliwym, Ymirowym piwie. Kupił sobie zapas do domu, nie po to, by je pić, ale po to by eksperymentować ze sposobem w jaki łączy się z truciznami.
Uśmiechnął się ponownie, z zaskoczeniem, gdy spytała o jego doświadczenie. Jeśli miała to być zręczna zmiana tematu, to zagranie na jego ego faktycznie się udała.
- Oczywiście, że tak. - uśmiechnął się łobuzersko i przewrócił oczyma. - Jestem doktorem alchemii, co miałoby mnie ograniczać? - choćby prawo, ale czy kiedykolwiek się nim przejmował? Zaczął dopiero wtedy, gdy zawlókł Asterin do aresztu i o dzień za późno zorientował się, że znajdą przeciwko niej dowody (nigdy nie bywał idealistą, ale naprawdę nie sądził, że poza praktykowaniem magii robiła coś złego). - A ty? - przeciągle spojrzał na wawrzynka w jej dłoniach, ale nie zareagował na tą kradzież, rozglądając się w zamian po leśnej ściółce. - O! - zawołał triumfalnie, unosząc w palcach biały kwiat z czarnym środkiem. - Lulek czarny, z tego. - obwieścił na dowód, że nie ściemnia z tym wywarem. Pokazał kwiat Asterin, by mogła się mu przyjrzeć, a potem ostrożnie schował go do własnej torby, z nieco wyzywającym uśmiechem, niewypowiedzianym cementowaniem złożonej jej w zaułku motyli obietnicy. Wszystkiego cię nauczę. Kwiat pozostawił lepkość na jego palcach, więc nieśpiesznie je oblizał, podtrzymując kontakt wzrokowy z Eggen.
1 x lulek czarny
Być może dobrze się stało, że poznał jak wygląda taka pustka przed utratą księżniczki—jeszcze bardziej wstrząsającą i niespodziewaną, ale przynajmniej był już choć trochę uodporniony. Na tyle, by ostatecznie sięgnąć po antidotum po wypiciu fiolki Oddechu Orma, choć zwlekał i zwlekał i gdyby przysnął wtedy na dwie minuty to eksplodowałby wraz z własną piwnicą. Usiłował pogrzebać tamto wspomnienie i udawać, że to się nie stało; że nie był sobą (bo tylko ludzie tacy jak jego żona mogli być słabi), że tygodnie po śmierci księżniczki były tylko złym snem. Gdyby nie sny, próbowałby nawet udać, że księżniczka nigdy nie istniała, bo to nienormalne, że ktoś istniejący tak krótko tak często zaprzątał jego myśli.
Jej nie mógł już odzyskać, ale Asterin mógł. A jej zrozumienie dla jego aluzji i miękki ton głosu dały mu nadzieję na to, że to możliwe. Nie powinien zresztą nawet w to wątpić, ale menada i Einar Halvorsen podsuwali mu czasami durne myśli do głowy.
- Ciekawe. Może tak, w końcu staram się je doceniać. - zamruczał z przekąsem, spoglądając wprost w oczy Asterin. Podobała mu się jej swoboda, ośmielając do późniejszej propozycji oddalenia się samotnie. Przez moment patrzyła na niego w sposób, który uwielbiał przed laty—przytrzymywał wtedy jej spojrzenie, jakby prowokując do jego odwrócenia i miał szaloną satysfakcję gdy nie uciekała, gdy odnajdywała w tej grze podobną przyjemność. Teraz przypomniał sobie jednak, że możliwe, że zawsze to była dla niej tylko gra aktorska, gra o świecidełka i ingrediencje i prezenty. Uciekł wzrokiem (pierwszy), zanim zdążył odpędzić tą myśl.
- Och, dziesięć to rozsądny zapas… - pochwalił Asterin z promiennym uśmiechem -…choćby dla alchemika, który potrzebuje aż tylu, bo popełnia błędy i je marnuje. - błysnął zębami drapieżnie i puścił jej rozbawione perskie oko. Dawno przestała być takim alchemikiem, osobiście tego dopilnował jeszcze przed laty; ale on nigdy nie przestał być kimś, kto odmówi sobie riposty.
Podjął ryzyko i czekał, niby skupiony na wawrzynkach i ich parzących płatkach, ale w istocie z napięciem—czy przyjdzie? Szare oczy rozbłysły, gdy zdradziła się swoim głosem.
- Każdy potrzebuje więcej i więcej. - wyjaśnił, zastanawiając się, w jakiej biedzie musiała się wychować, że to do niej nie docierało. - Potrzebuję niezależności od klanu. - ściszył głos. -I przygotowywałem się do tego od lat, jeśli kiedykolwiek - gdy się oświadczałem -w to wątpiłaś. - syknął, ale może dlatego, że płatek jednak oparzył go lekko w palec. Cofnął dłoń i spokojnie owinął wawrzynki w materiał, celowo nie podnosząc znad nich wzroku. Uśmiechnął się mimowolnie, gdy mimo wszystko odezwała się pierwsza; dzieląc się skrawkiem życia, które wcześniej przed nim skrywała. Parsknął nawet szczerym śmiechem, głównie dzięki temu, że opowiadała o wszystkim tak lekko i zabawnie — znał działanie tego wywaru doskonale, więc od początku domyślał się, co się stało. - Pchła może zrobić zwiad wolniej, ale skuteczniej od ptaka. I przy okazji kogoś pogryźć. - wytknął Asterin. Miał jej powiedzieć coś o umiejętności czytania ze zrozumieniem, ale uśmiech spełzł na jej ostatnie słowa, ulatując razem z rozbawieniem. - Nie lubi. - powtórzył przeciągle. - Zemścił się jakoś? - zagaił, nie rozumiejąc, że to nie Pchła wymierzył jej karę.
Ciekawe, ile osób w Przesmyku może mieć taką ksywkę.
Ciekawe, ile z nich spodziewałoby się niespodzianki w obrzydliwym, Ymirowym piwie. Kupił sobie zapas do domu, nie po to, by je pić, ale po to by eksperymentować ze sposobem w jaki łączy się z truciznami.
Uśmiechnął się ponownie, z zaskoczeniem, gdy spytała o jego doświadczenie. Jeśli miała to być zręczna zmiana tematu, to zagranie na jego ego faktycznie się udała.
- Oczywiście, że tak. - uśmiechnął się łobuzersko i przewrócił oczyma. - Jestem doktorem alchemii, co miałoby mnie ograniczać? - choćby prawo, ale czy kiedykolwiek się nim przejmował? Zaczął dopiero wtedy, gdy zawlókł Asterin do aresztu i o dzień za późno zorientował się, że znajdą przeciwko niej dowody (nigdy nie bywał idealistą, ale naprawdę nie sądził, że poza praktykowaniem magii robiła coś złego). - A ty? - przeciągle spojrzał na wawrzynka w jej dłoniach, ale nie zareagował na tą kradzież, rozglądając się w zamian po leśnej ściółce. - O! - zawołał triumfalnie, unosząc w palcach biały kwiat z czarnym środkiem. - Lulek czarny, z tego. - obwieścił na dowód, że nie ściemnia z tym wywarem. Pokazał kwiat Asterin, by mogła się mu przyjrzeć, a potem ostrożnie schował go do własnej torby, z nieco wyzywającym uśmiechem, niewypowiedzianym cementowaniem złożonej jej w zaułku motyli obietnicy. Wszystkiego cię nauczę. Kwiat pozostawił lepkość na jego palcach, więc nieśpiesznie je oblizał, podtrzymując kontakt wzrokowy z Eggen.
1 x lulek czarny
Mistrz Gry
Re: Elfi szlak Sro 10 Kwi - 15:40
The member 'Verner Forsberg' has done the following action : kości
'k6' : 5
'k6' : 5
Asterin Eggen
Re: Elfi szlak Pon 15 Kwi - 17:56
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Krew cieknąca wzdłuż palca stała się odległym wspomnieniem, sama rana natomiast - płytka, ale dokuczliwa, naszpikowana gryzącym uczuciem pieczenia - zaczynała zasklepiać się w rytmie ich kroków. Cokolwiek kryło się pod płaszczykiem niepozornego cukierka, przyspieszyło proces gojenia; czy to, że Verner zmarnował leczniczy wyrób na niezagrażający życiu, a zwyczajnie niewygodny dowód jej urażonej dumy, było elementem doceniania kamieni? Oboje doskonale wiedzieli, o czym rozmawiają, co kryje się za dnem, pod którego piaszczystym dywanem czaiła się kolejna kondygnacja głębi. Oboje wiedzieli, że się starał, choć nie rozumiała, co zmieniło się na przestrzeni ostatnich pięciu lat, by wreszcie do tego dorósł. Dawne krzywdy ostygły, pokryły się blizną, czy wydarzyło się coś jeszcze? Wytrzymała jego spojrzenie, odwzajemniwszy je swobodnie i z płonącym w błękicie tęczówek ogniem, instynktownym, mimowolnym, niedługo później też stłumionym, gdy rozsądek powrócił do głosu i Asterin przywołała się do porządku. Istniały granice, których nie zamierzała przekraczać, gesty, których nie zamierzała wykonywać, słowa, których nie zamierzała powiedzieć. Tyle nagle sztywnych ram do przestrzegania w niepewnej jeszcze relacji, która elektryzowała ją, czy tego chciała, czy nie. Kąciki jej ust uniosły się wyżej, w niemej, wyostrzonej ekspresji, ukazującej wszystko to, co było od niej niezależne: pewien rodzaj przyjemności z jego wyznań, wyzwania, jak daleko mógłby się posunąć, by spróbować naprawić winy bezpowrotnie wpisane w okalającą ich atmosferę. Długo go nienawidziła, tyle samo nim gardziła, ale łatwiej było to robić, kiedy był daleko, przyrównany do imienia na okładce czasopisma albo urywków zasłyszanych w mieście, do zadry w jej wspomnieniach, a nie kiedy stał przed nią i wciąż posiadał w sobie magnetyzm, któremu próbowała oprzeć się wszelkimi sposobami. Z różnym rezultatem, przeważnie gorszym, niż sobie tego życzyła.
Wydęte policzki pokryły się czerwienią oburzenia, zassane do płuc powietrze zaświszczało, ale zamiast czuć prawdziwą złość na jego uwagę, w oczach zajaśniały iskierki rozbawienia. Dawno tego nie robili: nie przekomarzali się prawdziwie swobodnie, bez kolczastej zbroi rozprowadzonej na jej skórze jak czarna rękawiczka chroniąca pieczęć przed wzrokiem.
- W takim razie nie wiem, czy dziesięć mi wystarczy - zniżyła głos do wibrującego pomruku, buńczucznego i nonszalanckiego zarazem. - Ciężkie jest życie popełniającego błędy adepta, czy to w magii, czy w alchemii. Na pewno się nie obrazisz, że jeśli zabraknie mi roślin, wrzucę cię do kociołka jako zamiennik. Nażarłeś się tylu konwalii, że zadziałasz jak one - odbiła piłeczkę z szerokim uśmiechem, jakby na moment zapomniała sięgających wstecz krzywd; jakby atmosfera Midsommar je przysłoniła, sprawiła, że straciły znaczną część mocy. Widziała zresztą odbicie tego humoru w twarzy i oczach Vernera, a to rozwiązywało język, ułatwiało nawigowanie powstałej pomiędzy nimi szarej strefy.
- Aż tak ci tam niewygodnie? - spytała z pozoru obojętnie, jednak w duszy była szczerze zaintrygowana. Pięć lat temu jego plany wydawały się płonnym marzeniem szaleńca, krótką zachcianką, próbą zatrzymania puszczonej w ruch machiny jej decyzji - ale co jeśli się pomyliła? W pewnym sensie mógł czuć się jak bestia na uwięzi, wpędzona w zbyt ciasną obrożę, trzymana na zbyt krótkiej smyczy zasad i oczekiwań. Wydawał się jej dziwnie - i dla niej niezrozumiale - szczęśliwy na łonie przyrody, pod gołym niebem, na skałach rozciągających się pomiędzy wybrzuszeniami górskich szczytów: może było to dla niego oddechem od garniturów, krawatów i polerowanych kieliszków? Przywykł jednak do komfortu i nie była pewna, czy potrafiłby bez tego żyć, z kolei komfort poza klanem rzeczywiście był kosztowny. Bardziej, być może, niż mu się wydawało.
- To samo mu powiedziałam, ale jakoś go to nie przekonało - parsknęła, wciąż rozbawiona wspomnieniem, po chwili jednak zamilkła, zasznurowawszy usta. Ile mogła, ile chciała mu powiedzieć? Leif przypłacił życiem konszachty z ludźmi Wujka, nie ochroniła go przed nimi. Vernera również próbowała chronić, na swój sposób - wadliwy, pozostawiający więcej pytań niż odpowiedzi, więcej sekretów niż prawdy, i pod tym względem nic nie mogło się zmienić, dopóki żył sam Wujek. - Nie - odpowiedziała więc lakonicznie. Pchła nie śmiałby podnieść na nią ręki, była ulubienicą ich przełożonego, zresztą niewykluczone, że wiedział, że nie musi tego robić - bo ona i tak poniesie stosowną karę. Odwróciła pustawy wzrok na otaczającą ich roślinność, uważnie upchnąwszy w torbie pozyskane leśne skarby, a potem zatrzymała się przy poszukiwaniu kolejnych, gdy opowiadał jej o miksturze.
- Ani prawo, ani ostrożność, które cisną mi się na usta, nie zdadzą egzaminu jako odpowiedź. I dobrze - odwzajemniła jego uśmiech. Lubiła obserwować jego śmiałe balansowanie po cienkiej linii między przyzwoitością a łamaniem zasad, trwale już wpisane w czerń żył uwypukloną przy każdym rzuconym zaklęciu; ani prawo, ani ostrożność, te idee naprawdę nie mogły już go powstrzymać. - Nie czułam potrzeby. To, i wciąż mam kociołek, który może eksplodować - przyznała, lekko wzruszywszy ramionami. Nie była na tyle głupia, by podejmować samodzielne próby uwarzenia substancji wymagajacej niemal chirurgicznej precyzji, w leciwym złotym gracie w swoim wyposażeniu. - Tylko tego nie jedz - mruknęła czupurnie, spoglądając na szczęśliwym trafem odnalezioną przez niego roślinę. - Swoją drogą to niepokojące. Jak gdyby bogowie od razu pospieszyli z lulkiem - stwierdziła, rzuciwszy nienawistne spojrzenie ku gałęziom splecionym nad ich głowami i przykrywającymi pnące się w oddali niebo. - Jeśli powiem, że życzę sobie liści żarliwodrzewa, albo więcej wawrzynków, to też błyskawicznie je dla nas wyhodują? - podniosła się z kucek i niespiesznie ruszyła dalej, w rozwartą paszczę pachnącego żywicą i mchem lasu, przy okazji zebrawszy jeszcze dwa pąki rąk diabła, które dodała do kolekcji zalegającej w torbie.
2x ręka diabła
Wydęte policzki pokryły się czerwienią oburzenia, zassane do płuc powietrze zaświszczało, ale zamiast czuć prawdziwą złość na jego uwagę, w oczach zajaśniały iskierki rozbawienia. Dawno tego nie robili: nie przekomarzali się prawdziwie swobodnie, bez kolczastej zbroi rozprowadzonej na jej skórze jak czarna rękawiczka chroniąca pieczęć przed wzrokiem.
- W takim razie nie wiem, czy dziesięć mi wystarczy - zniżyła głos do wibrującego pomruku, buńczucznego i nonszalanckiego zarazem. - Ciężkie jest życie popełniającego błędy adepta, czy to w magii, czy w alchemii. Na pewno się nie obrazisz, że jeśli zabraknie mi roślin, wrzucę cię do kociołka jako zamiennik. Nażarłeś się tylu konwalii, że zadziałasz jak one - odbiła piłeczkę z szerokim uśmiechem, jakby na moment zapomniała sięgających wstecz krzywd; jakby atmosfera Midsommar je przysłoniła, sprawiła, że straciły znaczną część mocy. Widziała zresztą odbicie tego humoru w twarzy i oczach Vernera, a to rozwiązywało język, ułatwiało nawigowanie powstałej pomiędzy nimi szarej strefy.
- Aż tak ci tam niewygodnie? - spytała z pozoru obojętnie, jednak w duszy była szczerze zaintrygowana. Pięć lat temu jego plany wydawały się płonnym marzeniem szaleńca, krótką zachcianką, próbą zatrzymania puszczonej w ruch machiny jej decyzji - ale co jeśli się pomyliła? W pewnym sensie mógł czuć się jak bestia na uwięzi, wpędzona w zbyt ciasną obrożę, trzymana na zbyt krótkiej smyczy zasad i oczekiwań. Wydawał się jej dziwnie - i dla niej niezrozumiale - szczęśliwy na łonie przyrody, pod gołym niebem, na skałach rozciągających się pomiędzy wybrzuszeniami górskich szczytów: może było to dla niego oddechem od garniturów, krawatów i polerowanych kieliszków? Przywykł jednak do komfortu i nie była pewna, czy potrafiłby bez tego żyć, z kolei komfort poza klanem rzeczywiście był kosztowny. Bardziej, być może, niż mu się wydawało.
- To samo mu powiedziałam, ale jakoś go to nie przekonało - parsknęła, wciąż rozbawiona wspomnieniem, po chwili jednak zamilkła, zasznurowawszy usta. Ile mogła, ile chciała mu powiedzieć? Leif przypłacił życiem konszachty z ludźmi Wujka, nie ochroniła go przed nimi. Vernera również próbowała chronić, na swój sposób - wadliwy, pozostawiający więcej pytań niż odpowiedzi, więcej sekretów niż prawdy, i pod tym względem nic nie mogło się zmienić, dopóki żył sam Wujek. - Nie - odpowiedziała więc lakonicznie. Pchła nie śmiałby podnieść na nią ręki, była ulubienicą ich przełożonego, zresztą niewykluczone, że wiedział, że nie musi tego robić - bo ona i tak poniesie stosowną karę. Odwróciła pustawy wzrok na otaczającą ich roślinność, uważnie upchnąwszy w torbie pozyskane leśne skarby, a potem zatrzymała się przy poszukiwaniu kolejnych, gdy opowiadał jej o miksturze.
- Ani prawo, ani ostrożność, które cisną mi się na usta, nie zdadzą egzaminu jako odpowiedź. I dobrze - odwzajemniła jego uśmiech. Lubiła obserwować jego śmiałe balansowanie po cienkiej linii między przyzwoitością a łamaniem zasad, trwale już wpisane w czerń żył uwypukloną przy każdym rzuconym zaklęciu; ani prawo, ani ostrożność, te idee naprawdę nie mogły już go powstrzymać. - Nie czułam potrzeby. To, i wciąż mam kociołek, który może eksplodować - przyznała, lekko wzruszywszy ramionami. Nie była na tyle głupia, by podejmować samodzielne próby uwarzenia substancji wymagajacej niemal chirurgicznej precyzji, w leciwym złotym gracie w swoim wyposażeniu. - Tylko tego nie jedz - mruknęła czupurnie, spoglądając na szczęśliwym trafem odnalezioną przez niego roślinę. - Swoją drogą to niepokojące. Jak gdyby bogowie od razu pospieszyli z lulkiem - stwierdziła, rzuciwszy nienawistne spojrzenie ku gałęziom splecionym nad ich głowami i przykrywającymi pnące się w oddali niebo. - Jeśli powiem, że życzę sobie liści żarliwodrzewa, albo więcej wawrzynków, to też błyskawicznie je dla nas wyhodują? - podniosła się z kucek i niespiesznie ruszyła dalej, w rozwartą paszczę pachnącego żywicą i mchem lasu, przy okazji zebrawszy jeszcze dwa pąki rąk diabła, które dodała do kolekcji zalegającej w torbie.
2x ręka diabła
Mistrz Gry
Re: Elfi szlak Pon 15 Kwi - 17:56
The member 'Asterin Eggen' has done the following action : kości
'k6' : 5
'k6' : 5
Verner Forsberg
Re: Elfi szlak Pon 29 Kwi - 13:20
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Lepka gorycz na własnym języku przez moment smakowała słodko, bo w oczach Asterin na krótką chwilę zapłonął znajomy ogień. Chwila trwała zbyt krótko. Zanim zdążył rozciągnąć usta w uśmiechu, jej spojrzenie znów stało się chłodne, zdystansowane, ostrożne. Kiedyś zakochał się w niej, bo jako jedyna nie okazywała przy nim strachu ani onieśmielenia, ale rozumiał jej obecną… rozwagę. Uśmiech zamarł mu na ustach, płatki lulka czarnego znów zdały się gorzkie, a Verner zacisnął prędko dłoń na tyle mocno, by paznokcie wbiły się w skórę i by ból lub jego brak pomogły się zorientować, czy chwilowe odprężenie Asterin było prawdą czy kilkusekundowym snem.
Jej rozbawienie podziałało na niego lepiej niż kubeł zimnej wody, samookaleczenie czy budzik — ono, choć należało do innego życia i innego świata, nie śniło mu się nigdy. Podniósł na nią wzrok z radosnym niedowierzaniem, uświadamiając sobie, że choć pierwszy zaczął kąsać i właściwie nawet ich pierwsze spotkanie zaczął od dowcipów i złośliwości — to i tak się hamował, nie potrafiąc wyczuć granic w ich nowej-starej relacji.
- Och, czynisz aluzję, że moje błędy będą równie kosztowne jak te alchemiczne? Za jedne płaci się monetami i czasem, za inne tylko zdrowiem. - wyszczerzył zęby i wzruszył nonszalancko ramionami, choć dowcip nie wybrzmiał równie swobodnie jak inne. Nie potrafiłeś wybaczyć jej kłamstw i przemilczeń, a robisz dokładnie to samo - podszepnął mu niechciany głossumienia sennych mar menady, ale uporczywie go zignorował. Prawda będzie końcem, bo niezależnie od kłamstw nie chciałaby poświęcać swojego czasu — nawet jako mentorka — komuś słabemu, a na koniec nie był jeszcze gotowy.
Zresztą, dowcip i tak był udany, a przynajmniej ukryta w nim dwuznaczność. Asterin doskonale znała koszt magii zakazanej, czarną pieczęć na własnej dłoni, jego gotowość na podobny los i na utratę świata, w którym się wychował. Musiała wiedzieć, nie wracałby do niej bez namacalnego dowodu, że się zmienił, ale wygodniej było o tym nie mówić. Im obojgu.
- Obiecałem, że dam ci się otruć, a nie zrobić ze mnie truciznę - zamruczał, nie odrywając wzroku od jej uśmiechu. Dawno się nie uśmiechałabo dawno nie kupił nic jej drogiego i nie zamierzał, nawet gdy go korciło. Jego źrenice rozszerzyły się, wyraźnie odcinając się od jasnoszarych tęczówek. - Ale wiesz co? - przechylił lekko głowę. - Pozwalam, byłbym wspaniałą trucizną. Tylko nazwij ją jakoś odpowiednio. - zamruczał. - Nawiasem mówiąc, wyhodowałem te tulipany, które ci obiecałem. - dodał z udawaną obojętnością, jakby wcale nie umierał z niecierpliwości żeby się pochwalić. Przełom w barwieniu płatków osiągnął w przeddzień spotkania z tamtym gnojem, które - o dziwo! - przyćmiło jego sukces i nie zdążył się wtedy pochwalić. Zamierzał właściwie już w zaułku motyli, ale tak kategorycznie odmówiła wizyty w jego domu i jego szklarni, że uniósł się wtedy dumą.
- Pytasz, czy wygodne są nielimitowane środki na eksperymenty z roślinami? - parsknął retorycznie z pozornym rozbawieniem, bo wygodnie byłoby udawać, że rozmowa nadal dotyczy jedynie rodziny i tulipanów. Przechylił jednak lekko głowę, obrzucając Asterin uważnym spojrzeniem. - Nie wierzyłaś mi wtedy. - zrozumiał wreszcie, a może rozumiał to zawsze, ale po raz pierwszy skonfrontował ją z tym na głos. Wykrzywił usta w kwaśnym uśmiechu. - Nie podjąłem przypadkowych decyzji, Asterin. - oślepłem, do cholery - Nawet teraz nie wierzysz? - teraz, gdy od wydziedziczenia dzieliło go zaledwie rzucenie jednego czaru? Nie miał zamiaru przyśpieszać tego momentu, nie był na tyle głupi ani pochopny by rezygnować z możliwości oferowanych mu przez klan, ba, w momencie wyjścia prawdy na jaw zamierzał łgać i przekonywać i błagać byleby móc nadal na nich wszystkich pasożytować (mając pod ręką Spowrot w razie, gdyby jego kłamstwa poległy w zderzeniu z perspektywą zamknięcia w szpitalu); ale nawet dla idealisty o jego fantazji koniec zdawał się nieuchronny.
Kiedyś był bardzo dumny z bycia Forsbergiem, ale trochę zmieniły mu się priorytety.
- Opowiem ci więcej, jeśli ty powiesz coś - cokolwiek - o swojej... - rodzinie? -...swoim otoczeniu. - zadecydował, z butą nieco inną od bezczelności właściwej Vernerowi sprzed pięciu lat. Nawet wtedy rozumiał, kiedy nie dociekać i o czym nie chciała rozmawiać, ale nie zamierzał już udawać, że asymetria mu odpowiada. - Masz kogoś? - wypalił zżerające go od miesięcy pytanie, niwecząc pozory subtelności i przestrzeń do uroczych opowieści o przyjaciółce z dzieciństwa lub sąsiadce z Przesmyku. Też by ich wysłuchał, ale nie to go interesowało, a choć zakładał, że nie spotykałaby się z nim na lekcje magii zakazanej gdyby w domu czekał na nią Lepszy Verner, to i tak nie lubił niepewności.
Nie mówiła mu o sobie, o rodzinie, a teraz nie powiedziała mu nawet prawdy o Pchle. Czy myślała, że naprawdę oślepł? Kłamała nieźle - potrafił to docenić jako kłamca, przekonał się o tym na własnej skórze, gdy dowiedział się, że tak łatwo ukryła przed nim swoją pracę i pochodzenie swoich blizn - ale kontrast jej rozgadania z krótkim "nie" był zbyt oczywisty, wręcz amatorski (skwitował w myślach złośliwie i nieco niesprawiedliwie), a zaprzeczenie brzmiało jak "tak".
- Którą z blizn masz po tamtej sytuacji? Pamiętasz w ogóle? - zacisnął palce na trawie, świadom, że pewnie zepsuje tym atmosferę, ale nie mając ochoty kluczyć wokół tematu ani udawać ślepego. Tej od niego nigdy nie zapomni, zadbał o to, by odróżniała się od każdej innej — ale nie odnalazł w tym satysfakcji.
- Mam kociołek, który nie może eksplodować. - odparował z buńczucznym uśmiechem, udając, że wcale nie poruszył przed chwilą drażliwych tematów. - Adres znasz. - podniósł się za nią, odprowadzając wzrokiem jej sylwetkę, a nie rośliny. - Wbrew pozorom, warzenie eliksirów może być… profesjonalne. - dodał do jej pleców w głupiej desperacji. Nie zawsze szanował jej granice, ale przecież je uszanuje.
- Najwyraźniej już dawno zaczęli dla ciebie hodować to żarlidrzewo, bo tam rośnie. Nie patrz pod nogi na te ręce diabła, a zobaczysz. - pokręcił głową niby z rozbawieniem, ale w jego głosie zabrzmiał wyraźny triumf. Kilkoma susami wyprzedził Asterin, by skręcić w ścieżkę prowadzącą do żarlidrzewa i zacząć zdzierać z niego korę. - Masz. - jeden z kawałków demonstracyjnie wrzucił do jej torby, dwa zachował dla siebie. - Och, bogowie mają też coś dla mnie. - najbardziej zadowoliłoby go zdrowie albo cofnięcie czasu albo noc z Asterin, ale chwilowo musiały mu wystarczyć dwa dorodne okazy szaleju jadowitego, rosnące w pobliżu.
2 x szalej jadowity
3 x żarlidrzew (jeden od razu przekazuję Asterin)
Jej rozbawienie podziałało na niego lepiej niż kubeł zimnej wody, samookaleczenie czy budzik — ono, choć należało do innego życia i innego świata, nie śniło mu się nigdy. Podniósł na nią wzrok z radosnym niedowierzaniem, uświadamiając sobie, że choć pierwszy zaczął kąsać i właściwie nawet ich pierwsze spotkanie zaczął od dowcipów i złośliwości — to i tak się hamował, nie potrafiąc wyczuć granic w ich nowej-starej relacji.
- Och, czynisz aluzję, że moje błędy będą równie kosztowne jak te alchemiczne? Za jedne płaci się monetami i czasem, za inne tylko zdrowiem. - wyszczerzył zęby i wzruszył nonszalancko ramionami, choć dowcip nie wybrzmiał równie swobodnie jak inne. Nie potrafiłeś wybaczyć jej kłamstw i przemilczeń, a robisz dokładnie to samo - podszepnął mu niechciany głos
Zresztą, dowcip i tak był udany, a przynajmniej ukryta w nim dwuznaczność. Asterin doskonale znała koszt magii zakazanej, czarną pieczęć na własnej dłoni, jego gotowość na podobny los i na utratę świata, w którym się wychował. Musiała wiedzieć, nie wracałby do niej bez namacalnego dowodu, że się zmienił, ale wygodniej było o tym nie mówić. Im obojgu.
- Obiecałem, że dam ci się otruć, a nie zrobić ze mnie truciznę - zamruczał, nie odrywając wzroku od jej uśmiechu. Dawno się nie uśmiechała
- Pytasz, czy wygodne są nielimitowane środki na eksperymenty z roślinami? - parsknął retorycznie z pozornym rozbawieniem, bo wygodnie byłoby udawać, że rozmowa nadal dotyczy jedynie rodziny i tulipanów. Przechylił jednak lekko głowę, obrzucając Asterin uważnym spojrzeniem. - Nie wierzyłaś mi wtedy. - zrozumiał wreszcie, a może rozumiał to zawsze, ale po raz pierwszy skonfrontował ją z tym na głos. Wykrzywił usta w kwaśnym uśmiechu. - Nie podjąłem przypadkowych decyzji, Asterin. - oślepłem, do cholery - Nawet teraz nie wierzysz? - teraz, gdy od wydziedziczenia dzieliło go zaledwie rzucenie jednego czaru? Nie miał zamiaru przyśpieszać tego momentu, nie był na tyle głupi ani pochopny by rezygnować z możliwości oferowanych mu przez klan, ba, w momencie wyjścia prawdy na jaw zamierzał łgać i przekonywać i błagać byleby móc nadal na nich wszystkich pasożytować (mając pod ręką Spowrot w razie, gdyby jego kłamstwa poległy w zderzeniu z perspektywą zamknięcia w szpitalu); ale nawet dla idealisty o jego fantazji koniec zdawał się nieuchronny.
Kiedyś był bardzo dumny z bycia Forsbergiem, ale trochę zmieniły mu się priorytety.
- Opowiem ci więcej, jeśli ty powiesz coś - cokolwiek - o swojej... - rodzinie? -...swoim otoczeniu. - zadecydował, z butą nieco inną od bezczelności właściwej Vernerowi sprzed pięciu lat. Nawet wtedy rozumiał, kiedy nie dociekać i o czym nie chciała rozmawiać, ale nie zamierzał już udawać, że asymetria mu odpowiada. - Masz kogoś? - wypalił zżerające go od miesięcy pytanie, niwecząc pozory subtelności i przestrzeń do uroczych opowieści o przyjaciółce z dzieciństwa lub sąsiadce z Przesmyku. Też by ich wysłuchał, ale nie to go interesowało, a choć zakładał, że nie spotykałaby się z nim na lekcje magii zakazanej gdyby w domu czekał na nią Lepszy Verner, to i tak nie lubił niepewności.
Nie mówiła mu o sobie, o rodzinie, a teraz nie powiedziała mu nawet prawdy o Pchle. Czy myślała, że naprawdę oślepł? Kłamała nieźle - potrafił to docenić jako kłamca, przekonał się o tym na własnej skórze, gdy dowiedział się, że tak łatwo ukryła przed nim swoją pracę i pochodzenie swoich blizn - ale kontrast jej rozgadania z krótkim "nie" był zbyt oczywisty, wręcz amatorski (skwitował w myślach złośliwie i nieco niesprawiedliwie), a zaprzeczenie brzmiało jak "tak".
- Którą z blizn masz po tamtej sytuacji? Pamiętasz w ogóle? - zacisnął palce na trawie, świadom, że pewnie zepsuje tym atmosferę, ale nie mając ochoty kluczyć wokół tematu ani udawać ślepego. Tej od niego nigdy nie zapomni, zadbał o to, by odróżniała się od każdej innej — ale nie odnalazł w tym satysfakcji.
- Mam kociołek, który nie może eksplodować. - odparował z buńczucznym uśmiechem, udając, że wcale nie poruszył przed chwilą drażliwych tematów. - Adres znasz. - podniósł się za nią, odprowadzając wzrokiem jej sylwetkę, a nie rośliny. - Wbrew pozorom, warzenie eliksirów może być… profesjonalne. - dodał do jej pleców w głupiej desperacji. Nie zawsze szanował jej granice, ale przecież je uszanuje.
- Najwyraźniej już dawno zaczęli dla ciebie hodować to żarlidrzewo, bo tam rośnie. Nie patrz pod nogi na te ręce diabła, a zobaczysz. - pokręcił głową niby z rozbawieniem, ale w jego głosie zabrzmiał wyraźny triumf. Kilkoma susami wyprzedził Asterin, by skręcić w ścieżkę prowadzącą do żarlidrzewa i zacząć zdzierać z niego korę. - Masz. - jeden z kawałków demonstracyjnie wrzucił do jej torby, dwa zachował dla siebie. - Och, bogowie mają też coś dla mnie. - najbardziej zadowoliłoby go zdrowie albo cofnięcie czasu albo noc z Asterin, ale chwilowo musiały mu wystarczyć dwa dorodne okazy szaleju jadowitego, rosnące w pobliżu.
2 x szalej jadowity
3 x żarlidrzew (jeden od razu przekazuję Asterin)
Mistrz Gry
Re: Elfi szlak Pon 29 Kwi - 13:20
The member 'Verner Forsberg' has done the following action : kości
'k6' : 4
'k6' : 4
Asterin Eggen
Re: Elfi szlak Pon 20 Maj - 20:04
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
- Fakt, twoje od razu nabierają lżejszego wydźwięku. Jakoś mi to umknęło - mruknęła wyzywająco, przewróciwszy oczyma, ale tym razem wargi odsunęły się od siebie i uśmiech ukazał zęby. Bawiło ją to. Bawiło ją to, gdy nie wiedziała, jak blisko podrażnionej tkanki jego istnienia lawirowali. Bawiło ją to, gdy nie wiedziała, że od lat płacił swoim zdrowiem za błędy - popełnione i niepopełnione, drobne i ogromne, przeszłe i przyszłe, własne i cudze. Nosił w sobie kata, który każdego dnia po trochu wymierzał mu sprawiedliwość, i chociaż niegdyś życzyła mu wszystkiego, co najgorsze, dziś nie mogła sobie przypomnieć dawnej zapalczywości zranionego serca, wyrwanego z piersi i ciśniętego do śmieci zemstą, o jaką by go nie podejrzewała.
Widziała powidoki własnej dezorientacji, ilekroć spoglądała na jego twarz. Słyszała echo własnego wycia, gdy z aresztu wypuszczono ją na zewnątrz i w końcu zaszyła się pomiędzy bezpiecznymi czterema ścianami swojego ymirowskiego mieszkania, ilekroć się odzywał. Pamiętała ból wypalonej pieczęci, ilekroć jej dotykał. Ale, o dziwo, te wspomnienia zaczynały blednąć; traciły wyrazistość dawnych barw, rozmywały niegdyś ostre krańce, żywiona nienawiść rozrzedziła się do koktajlu emocji, którego składowych smaku nie potrafiła rozróżnić ani nazwać. Może oni, razem, tworzyli truciznę - nową i jeszcze nieodkrytą, nieopatentowaną, nienazwaną, ale bulgoczącą w zardzewiałym kociołku i grożącą wybuchem.
- Co za różnica? Powinieneś być mi wdzięczny, a nie wybrzydzać. Ciekawe na ile porcji byś mi starczył - zastanowiła się z teatralną zadumą na twarzy, zanim zmyła z niej ekspresję kontemplacji głośnym parsknięciem, lekkim, tańczącym z latem unoszącym się w powietrzu, którego zapach musiała docenić nawet ona. Daleko od ludzkich skupisk, w gęstwinie zbyt wysokich traw, zbyt irytujących krzewów i zbyt natarczywych gałęzi drzew, nie czuć było swądu męskiego potu, nie było słychać durnych kobiecych śmiechów ani pijackich przyśpiewek wszelkiej płci. Można było uwierzyć, że są tu sami - na jedną chwilę zamknięci w kieszeni wymiarów, w czymś tak prywatnym, gdzie mogą śmiać się i przekomarzać bez napięcia. Tyle że ono niebawem wróciło: mówił jej o tulipanach wskrzeszonych w jego wyobraźni ponad pięć lat temu, w życiu, które już do nich nie należało, i które pogrzebała pod kamiennym kurhanem własnej czaszki. - Te czarne? - podchwyciła, tłumiąc iskrę zgrzytających ze sobą emocji. Pamiętała, że zależało mu na nowych kwiatach, obmyślał mieszankę gleby, precyzował zagadnienia, których słuchała jednym uchem, akurat wtedy zajęta składaniem pocałunków wzdłuż linii jego kręgosłupa, okraszonych czerwonym półksiężycem paznokcia niezbyt mocno wbitego w miejsca dotknięte przez jej usta. Jak gdyby nie chciała, żeby te pocałunki zbyt szybko z niego zeszły.
Ale wreszcie, w końcu, zeszły. Ich relacja wyrosła na gruncie jego klanowego życia i sądziła, że na nim miała się skończyć, nic więcej nie było im pisane. Zmrużyła więc lekko oczy, słuchając Vernera; słusznie uważał, że wciąż nie wierzyła w to, że byłby zdolny opuścić ciepłe pielesze znajomego położenia, w którym był księciem wychowanym na złoconych aksamitach. Wydawał się jednak tak zdeterminowany, tak szczery i prawdziwy…
- Nie wiem, w co wierzę - wzruszyła ramionami, dzieląc się z nim prawdą. Nie wiedziała. Nie zrozumiała tego jeszcze, nie rozwikłała, nie dotarła do kuluarów, nie zapytała samej siebie jak się z tym czuje, nieustannie spodziewając się ciosu, który nie nadchodził. Zastygnąwszy w poszukiwaniach roślinnych dóbr, w ciszy rozważyła jego propozycję, którą instynktownie i impulsywnie zamierzała odrzucić; odzywały się wszystkie jej ostrzegawcze mechanizmy, wszystkie bariery wzniesione wokół swojej obecnej prywatności, sugerujące, że spoufalanie się z nim w ten sposób mogło przynieść jedynie garść szkodliwych rozwiązań. Ale czerwone błyski owych mechanizmów nie mogły przyćmić dziwnego szarpnięcia za mostkiem, które poczuła wraz z jego pytaniem. Głupia, niczego się nie nauczyłaś? Prewencyjnie błądzące po zieleni spojrzenie walczyło o wszelką beznamiętność, jaką mogła w sobie odnaleźć, mimo że jej wnętrze płonęło, niepokorne i autonomiczne, niesprzężone z rozumem nakazującym mu posłuszeństwo. - Nie. Nawet kota nie mam, bo ostatnio Pan Magnus spieprzył przez okno i nie wrócił - burknęła pochmurnie. Kolejne stworzenie nazwane na cześć jej brata, którego jedynym odróżnieniem od wiewiórki był przyrostek “Pan”, a którym nie potrafiła się zająć. - Uchowały się jedynie rośliny, i to te najwytrwalsze, mające silną wolę życia. Inne zabiłam przez suszę albo utopienie - dodała, jak gdyby właśnie o to pytał, o wszelkie towarzystwo, nie to najbliższe, najbardziej intymne, dopuszczone tak bezsprzecznie, że pomiędzy dwoma ciałami nie pozostawał nawet cal. - A ty? - zapytała po dłuższej chwili. - Nie żeby mnie to interesowało. Podtrzymuję rozmowę - dodała pro forma, niemal warkliwie, zła na samą siebie, bo okazało się, że interesowało. Odkąd zobaczyła jego żonę na okładce gazety, nie potrafiła wyzbyć się jej widoku spod powiek, gdy o nim myślała. Była opcją idealną, tym, co Asterin dla niego wymarzyła, tym, co miało spełnić jego ambicje klanowego syna, ale i tak jej nienawidziła. Gardziła nią za życia i po śmierci.
Cała zesztywniała potem, gdy wbrew jej słowom spytał o blizny. Wiedział, od zawsze wiedział; potrafił instynktownie wyczuwać, kiedy przypłacała coś nowym obrażeniem, połyskującą tkanką biegnącą przez skórę w permanentnym upomnieniu, a ona naiwnie liczyła, że zatracił tę umiejętność. Jednak on dalej potrafił z mowy jej ciała zrozumieć, jaka okoliczność pozostawiała jej te nieśmiertelne lekcje.
- Nie twoja sprawa - rzuciła szybciej niż zamierzała, głosem tak pustym i beznamiętnym, że jego melodia zabrzmiała wręcz mechanicznie. Nie miał praw do jej blizn. Nie miał praw do niczego, co znaczyło jej ciało, nieważne czy był tego autorem, czy spoglądał na to podczas dziesiątek wspólnych nocy. Czy on nosił na sobie takie znaki? Dowód cudzego okrucieństwa albo nieszczęśliwych wypadków? Nosił je w sobie, w swojej duszy, w swojej krwi, w swoim umyśle, ale nie była pewna, czy na przestrzeni ostatnich pięciu lat nabył blizny dostrzegalne gołym okiem, coś, co i ona mogłaby zobaczyć.
Znacznie trudniej niż Vernerowi przychodziło jej poruszanie się po sinusoidzie otaczającej ich atmosfery, wzruszyła więc ramionami i kiwnęła głową, na temat wspólnego warzenia nie dodając nic więcej. Kroki spędzone w ciszy, gdy jedynym dźwiękiem wokół nich okazał się szum lasu, pozwoliły jej strzepnąć z ramion surowość, przydusić zalążek oburzonego gniewu. Desperacja w jego słowach jeszcze przez chwilę słodko dźwięczała jej w uszach, była lekka i miła, prowokująca kąciki ust do delikatnego uniesienia się wyżej - a kiedy wyminął ją, by pokazać jej żarliwodrzewo, nie mogła powstrzymać w gardle rozbawionego śmiechu, zdjętego niedorzecznością boskich odpowiedzi na ich sugestie. Uchyliła torbę, by mógł wrzucić do niej kawałek kory, samej odłupała kolejny fragment, a potem lekko dźgnęła go palcem w pierś.
- Nie wiem jak to robisz, Vernerze, ale rób tak dalej. Mam jeszcze całą listę ingrediencji, których szukam - parsknęła, pozwoliwszy sobie na pełen uśmiech - nie tak szeroki jak wcześniej, ale naznaczony powracającym do niej dobrym humorem. I być może właśnie przez ten humor powiodła palec wyżej, przez jego tors i smukłą, ładnie rzeźbioną szyję, aż zatrzymała go pod jego podbródkiem, w który nieco mocniej wcisnęła paznokieć. Stare przyzwyczajenie, stary impuls; jego skóra była ciepła i znajoma, gdyby tylko nachyliła się bliżej, poczułaby jego zapach przebijający przez wodę kolońską… A gdy zdała sobie z tego sprawę, cofnęła rękę i odchrząknęła, wciskając dłonie do kieszeni spodni. - Co cię kusi z szaleju? - spytała odnośnie jego zdobyczy, aby wypełnić czymś ciszę, i jak gdyby nigdy nic podeszła do kępy lepiężnika, wyrywając z niej trzy dorodne okazy. Doprowadzi ją do szaleństwa. Pewnego dnia doprowadzi ją do szaleństwa i bogowie raczą wiedzieć, jaki wydźwięk przybierze to szaleństwo.
3 lepiężnik różowy, 1 żarliwodrzew
Widziała powidoki własnej dezorientacji, ilekroć spoglądała na jego twarz. Słyszała echo własnego wycia, gdy z aresztu wypuszczono ją na zewnątrz i w końcu zaszyła się pomiędzy bezpiecznymi czterema ścianami swojego ymirowskiego mieszkania, ilekroć się odzywał. Pamiętała ból wypalonej pieczęci, ilekroć jej dotykał. Ale, o dziwo, te wspomnienia zaczynały blednąć; traciły wyrazistość dawnych barw, rozmywały niegdyś ostre krańce, żywiona nienawiść rozrzedziła się do koktajlu emocji, którego składowych smaku nie potrafiła rozróżnić ani nazwać. Może oni, razem, tworzyli truciznę - nową i jeszcze nieodkrytą, nieopatentowaną, nienazwaną, ale bulgoczącą w zardzewiałym kociołku i grożącą wybuchem.
- Co za różnica? Powinieneś być mi wdzięczny, a nie wybrzydzać. Ciekawe na ile porcji byś mi starczył - zastanowiła się z teatralną zadumą na twarzy, zanim zmyła z niej ekspresję kontemplacji głośnym parsknięciem, lekkim, tańczącym z latem unoszącym się w powietrzu, którego zapach musiała docenić nawet ona. Daleko od ludzkich skupisk, w gęstwinie zbyt wysokich traw, zbyt irytujących krzewów i zbyt natarczywych gałęzi drzew, nie czuć było swądu męskiego potu, nie było słychać durnych kobiecych śmiechów ani pijackich przyśpiewek wszelkiej płci. Można było uwierzyć, że są tu sami - na jedną chwilę zamknięci w kieszeni wymiarów, w czymś tak prywatnym, gdzie mogą śmiać się i przekomarzać bez napięcia. Tyle że ono niebawem wróciło: mówił jej o tulipanach wskrzeszonych w jego wyobraźni ponad pięć lat temu, w życiu, które już do nich nie należało, i które pogrzebała pod kamiennym kurhanem własnej czaszki. - Te czarne? - podchwyciła, tłumiąc iskrę zgrzytających ze sobą emocji. Pamiętała, że zależało mu na nowych kwiatach, obmyślał mieszankę gleby, precyzował zagadnienia, których słuchała jednym uchem, akurat wtedy zajęta składaniem pocałunków wzdłuż linii jego kręgosłupa, okraszonych czerwonym półksiężycem paznokcia niezbyt mocno wbitego w miejsca dotknięte przez jej usta. Jak gdyby nie chciała, żeby te pocałunki zbyt szybko z niego zeszły.
Ale wreszcie, w końcu, zeszły. Ich relacja wyrosła na gruncie jego klanowego życia i sądziła, że na nim miała się skończyć, nic więcej nie było im pisane. Zmrużyła więc lekko oczy, słuchając Vernera; słusznie uważał, że wciąż nie wierzyła w to, że byłby zdolny opuścić ciepłe pielesze znajomego położenia, w którym był księciem wychowanym na złoconych aksamitach. Wydawał się jednak tak zdeterminowany, tak szczery i prawdziwy…
- Nie wiem, w co wierzę - wzruszyła ramionami, dzieląc się z nim prawdą. Nie wiedziała. Nie zrozumiała tego jeszcze, nie rozwikłała, nie dotarła do kuluarów, nie zapytała samej siebie jak się z tym czuje, nieustannie spodziewając się ciosu, który nie nadchodził. Zastygnąwszy w poszukiwaniach roślinnych dóbr, w ciszy rozważyła jego propozycję, którą instynktownie i impulsywnie zamierzała odrzucić; odzywały się wszystkie jej ostrzegawcze mechanizmy, wszystkie bariery wzniesione wokół swojej obecnej prywatności, sugerujące, że spoufalanie się z nim w ten sposób mogło przynieść jedynie garść szkodliwych rozwiązań. Ale czerwone błyski owych mechanizmów nie mogły przyćmić dziwnego szarpnięcia za mostkiem, które poczuła wraz z jego pytaniem. Głupia, niczego się nie nauczyłaś? Prewencyjnie błądzące po zieleni spojrzenie walczyło o wszelką beznamiętność, jaką mogła w sobie odnaleźć, mimo że jej wnętrze płonęło, niepokorne i autonomiczne, niesprzężone z rozumem nakazującym mu posłuszeństwo. - Nie. Nawet kota nie mam, bo ostatnio Pan Magnus spieprzył przez okno i nie wrócił - burknęła pochmurnie. Kolejne stworzenie nazwane na cześć jej brata, którego jedynym odróżnieniem od wiewiórki był przyrostek “Pan”, a którym nie potrafiła się zająć. - Uchowały się jedynie rośliny, i to te najwytrwalsze, mające silną wolę życia. Inne zabiłam przez suszę albo utopienie - dodała, jak gdyby właśnie o to pytał, o wszelkie towarzystwo, nie to najbliższe, najbardziej intymne, dopuszczone tak bezsprzecznie, że pomiędzy dwoma ciałami nie pozostawał nawet cal. - A ty? - zapytała po dłuższej chwili. - Nie żeby mnie to interesowało. Podtrzymuję rozmowę - dodała pro forma, niemal warkliwie, zła na samą siebie, bo okazało się, że interesowało. Odkąd zobaczyła jego żonę na okładce gazety, nie potrafiła wyzbyć się jej widoku spod powiek, gdy o nim myślała. Była opcją idealną, tym, co Asterin dla niego wymarzyła, tym, co miało spełnić jego ambicje klanowego syna, ale i tak jej nienawidziła. Gardziła nią za życia i po śmierci.
Cała zesztywniała potem, gdy wbrew jej słowom spytał o blizny. Wiedział, od zawsze wiedział; potrafił instynktownie wyczuwać, kiedy przypłacała coś nowym obrażeniem, połyskującą tkanką biegnącą przez skórę w permanentnym upomnieniu, a ona naiwnie liczyła, że zatracił tę umiejętność. Jednak on dalej potrafił z mowy jej ciała zrozumieć, jaka okoliczność pozostawiała jej te nieśmiertelne lekcje.
- Nie twoja sprawa - rzuciła szybciej niż zamierzała, głosem tak pustym i beznamiętnym, że jego melodia zabrzmiała wręcz mechanicznie. Nie miał praw do jej blizn. Nie miał praw do niczego, co znaczyło jej ciało, nieważne czy był tego autorem, czy spoglądał na to podczas dziesiątek wspólnych nocy. Czy on nosił na sobie takie znaki? Dowód cudzego okrucieństwa albo nieszczęśliwych wypadków? Nosił je w sobie, w swojej duszy, w swojej krwi, w swoim umyśle, ale nie była pewna, czy na przestrzeni ostatnich pięciu lat nabył blizny dostrzegalne gołym okiem, coś, co i ona mogłaby zobaczyć.
Znacznie trudniej niż Vernerowi przychodziło jej poruszanie się po sinusoidzie otaczającej ich atmosfery, wzruszyła więc ramionami i kiwnęła głową, na temat wspólnego warzenia nie dodając nic więcej. Kroki spędzone w ciszy, gdy jedynym dźwiękiem wokół nich okazał się szum lasu, pozwoliły jej strzepnąć z ramion surowość, przydusić zalążek oburzonego gniewu. Desperacja w jego słowach jeszcze przez chwilę słodko dźwięczała jej w uszach, była lekka i miła, prowokująca kąciki ust do delikatnego uniesienia się wyżej - a kiedy wyminął ją, by pokazać jej żarliwodrzewo, nie mogła powstrzymać w gardle rozbawionego śmiechu, zdjętego niedorzecznością boskich odpowiedzi na ich sugestie. Uchyliła torbę, by mógł wrzucić do niej kawałek kory, samej odłupała kolejny fragment, a potem lekko dźgnęła go palcem w pierś.
- Nie wiem jak to robisz, Vernerze, ale rób tak dalej. Mam jeszcze całą listę ingrediencji, których szukam - parsknęła, pozwoliwszy sobie na pełen uśmiech - nie tak szeroki jak wcześniej, ale naznaczony powracającym do niej dobrym humorem. I być może właśnie przez ten humor powiodła palec wyżej, przez jego tors i smukłą, ładnie rzeźbioną szyję, aż zatrzymała go pod jego podbródkiem, w który nieco mocniej wcisnęła paznokieć. Stare przyzwyczajenie, stary impuls; jego skóra była ciepła i znajoma, gdyby tylko nachyliła się bliżej, poczułaby jego zapach przebijający przez wodę kolońską… A gdy zdała sobie z tego sprawę, cofnęła rękę i odchrząknęła, wciskając dłonie do kieszeni spodni. - Co cię kusi z szaleju? - spytała odnośnie jego zdobyczy, aby wypełnić czymś ciszę, i jak gdyby nigdy nic podeszła do kępy lepiężnika, wyrywając z niej trzy dorodne okazy. Doprowadzi ją do szaleństwa. Pewnego dnia doprowadzi ją do szaleństwa i bogowie raczą wiedzieć, jaki wydźwięk przybierze to szaleństwo.
3 lepiężnik różowy, 1 żarliwodrzew
Mistrz Gry
Re: Elfi szlak Pon 20 Maj - 20:04
The member 'Asterin Eggen' has done the following action : kości
'k6' : 2
'k6' : 2
Verner Forsberg
Re: Elfi szlak Pon 20 Maj - 21:35
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie skupił się na gorzkim kontekście tego, z czego nieświadomie się śmiała, w zamian zawieszając wzrok na bieli jej zębów i na dołeczkach w policzkach, które tak starała się ukrywać. Nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek je zobaczy. W snach nawiedzała go albo ze sztucznym, wyśnionym uśmiechem (bez dołeczków, bez drapieżności), albo taka, jaką zapamiętał ją z aresztu — milcząca, z twarzą zastygłą w masce nienawistnej obojętności, z przekrwionymi oczyma i siniakiem kości policzkowej. Siniaków już nie miała, ale wciąż widział na jej twarzy cień tamtej maski i w głębi duszy nie wierzył, że kiedykolwiek ją zdejmie. Rozciągnął usta w uśmiechu, mniej drapieżnym niż jej i standardowe swoje, bo jednym z tych, o których nie musiał myśleć. Zmrużył lekko oczy, udając, że zastanawia się nad jej pytaniem (które pytaniem nawet nie było).
- Jestem wysoki, w mojej krwi płynie już sporo innych trucizn, najlepsze trucizny podaje się w skondensowanych, ale małych dawkach, więc... mam nadzieję, że na całe życie. - rzucił lekko, nieświadomie wplatając w swój żart innego rodzaju dwuznaczność. Otaksował Asterin wymownym spojrzeniem — ona była niższa i drobniejsza, ale w głowie dokończył własny dowcip i uznał, że też wystarczyłaby mu na całe życie.
Jego życie nie będzie w końcu długie — pomyślał, choć miał o tym nie myśleć, choć miał w zamian myśleć o rytuale i niemowlęciu, ale jakoś tego nie robił i w zamian myślał o tulipanach.
- Czarne. - przytaknął mechanicznie, na moment wybity z rytmu, bo Asterin znów zaczęła się chować za swoją maską. Powiedział coś nie tak? Właściwie to na pewno powiedział coś nie tak, bo nazwanie jego tulipanów czarnymi, tak po prostu czarnymi, wcale nie oddawało im sprawiedliwości. - Czarne w taki sposób, w jaki czarna jest noc, z barwą o fioletowo-granatowej poświacie. Ich płatki są poszarpane, jak obnażone zęby orma i lekko kłują gdy przesuwa się po nich palcem, a łodyga jest mocna. To jedne z najpiękniejszych i najtrwalszych jakie stworzyłem. - wyrecytował na jednym wydechu, ale cofnął wzrok, zanim Asterin zdążyłaby dostrzec jak w jego źrenicach gaśnie ogień zapału — i w nietypowy dla siebie sposób nie shiberolizował swojego osiągnięcia, nie nadał jej tulipanom palmy pierwszeństwa. Nie chciał myśleć o drugich najpiękniejszych kwiatach jakie stworzył, różnobarwnych i o wiele delikatniejszych. Siri mówiła, że nie powinien od tego uciekać ani udawać, ale gówno wiedziała. Niechciane wspomnienie sprawiło, że miał zepsuty humor już wtedy, gdy pytał o niewiarę Asterin we własne motywacje — ale humor wrócił mu błyskawicznie, falą ekscytującej adrenaliny, gdy przyznała, że nikogo nie miała. Błyskawicznie uniósł promienny wzrok, jakby chciał sprawdzić czy mówi szczerze i sobie z nim nie pogrywa, czy naprawdę może zwolnić w swym sercu miejsce dla zazdrosnej nienawiści wobec rywala i przeznaczyć tą energię na nienawidzenie kogoś innego. Znów się uśmiechał i znów nie był tego świadom, co zdarzało mu się tak rzadko — prędzej musiał przymuszać swoje usta do radosnego grymasu, nauczył się udawać zanim nauczył uśmiechać się szczerze.
- Pan Magnus? A rośliny nazywasz Panią Mag - nolią, zamrugał panicznie, gdy prawie przyszło mu to na myśl - nusową? - poprawił się prędko. - Nigdy nie spieprzyłby przez parapet, gdybyś zasadziła tam kocimiętkę. - chciwie próbował sobie wyobrazić mieszkanie Asterin, ale na razie zdradziła mu jedynie, że miała okno i rośliny. To zawsze coś. - Nie ma czegoś takiego jak susza albo utopienie, jest tylko błędne zrozumienie potrzeb rośliny. - wyrwało mu się. - Mógłbym ci rozpisać jak je podlewać, żeby przetrwały. - mógłbym robić to za ciebie, gdybyś nie zrobiła ze swojego mieszkania niezdobytej twierdzy. Nie widział go nawet pięć lat temu. Myślał wtedy, że Asterin po prostu wstydzi się skromniejszego domu niż ten jego, a dziś z obrzydzeniem myślał o tym, jaki był wtedy naiwny.Zresztą, czy naprawdę miał odwagę wchodzić do jej domu i wyobrażać sobie ilu było tam klientów i co jej robili i gdzie, czy chciał by własne sny uzupełniły mu luki w wyobraźni? Ta myśl go nie powstrzymywała, nic go nie powstrzymywało gdy się uparł.
- Ja mam moje tulipany. - wyszczerzył zęby w promiennym uśmiechu, bardzo ucieszony, że o to zapytała, choć w kwestii wyczerpującej odpowiedzi odpłacił jej pięknym za nadobne. Wydawała się zresztą całkowicie obojętna na temat śmierci jego żony, więc może faktycznie pytała by podtrzymać rozmowę. - I oczywiście konwalie, a przez jakiś czas monetki bukowe, ale przestały już być mi potrzebne. - dodał powoli, spoglądając na Asterin przeciągle. Jak pilną była uczennicą, czy rozpozna roślinną połowę ingrediencji do Wdowiego Śmiechu? Zawoalowane wyznanie brzmiało lekko, choć podejrzewał, że lepiej ubawi się zastanawiając się nad tym, czy Asterin zrozumie poszlakę niż ona przy rozwiązywaniu tej zagadki.
Zesztywniał cały, gdy go napomniała, wyrywając kępki trawy wokół której zaciskał palce. Nie odpyskował jej, co było do niego niepodobne, tylko zacisnął usta w bardzo wąską kreskę i rzucił jej nieokreślone spojrzenie, a potem zaczął ze złością wyrywać wszystko, co popadnie — kilka bezużytecznych mleczy, które i tak wrzucił do torby, kilka stokrotek, które upadły na ziemię, a wśród tego trzy kwiaty stoplamków, które były przydatne, choć nawet nie były mu potrzebne. Zaoferowałby je Asterin, może ona znalazłaby dla nich użytek, ale może jej ingrediencje to też nie jego sprawa. Gdy wyczytał, że musi wykrzesać z siebie prawdziwą nienawiść aby nauczyć się magii zakazanej, myślał, że będzie to proste — ale wcale nie okazało się takie proste jak myślał, na początku drogi czary wciąż go zawodziły. Przestały, gdy zaczął ćwiczyć na innych mężczyznach i wyobrażać sobie w ich miejscu bezimiennych i wciąż skrytych przed jego nienawiścią oprychów, których twarzy nie znał (czy ona pamiętała ich twarze?), którzy jej to wszystko robili.
Wtedy czary zaczęły mu wychodzić.
Przy kolejnej lekcji pomyśli o Pchle i będzie liczył na spektakularne sukcesy.
Odniósł je przynajmniej przy poszukiwaniu ingrediencji, choć tym razem musiał pamiętać o uśmiechu, myślami wciąż błądząc po wnętrzu jej ud i ohydzie Przesmyku Lokiego. Przynajmniej zdołał zmienić temat dla niej, zdołał ją zaskoczyć, zdołał…
...wstrzymał oddech, gdy zamiast cofnąć palec przesunęła dłoń wyżej, gdy poczuł jej dotyk na szyi, gdy przystanęła tak blisko. Nie poruszył się, jakby bał się, że ją spłoszy; jakby był pod wpływem Paraliksiru do którego potrzebował zbieranego szaleju. A gdy się odsunęła, prędko nabrał powietrza. Odprowadził ją wzrokiem, gdy schyliła się po kępę lepiężnika. - Paraliksir, skończyły mi się zapasy. - odpowiedział nieobecnie, przysuwając się bliżej.
A gdy wyprostowała się i odwróciła, jakby chciała iść dalej, chwycił ją prędko za nadgarstek i mocno przyciągnął do siebie. Nachylił się, jego ciało nadal musiało pamiętać jak powinien ugiąć kolana by zniwelować ich różnicę wzrostu, bo nie marnował zbędnych milisekund na niezręczności i pocałował ją, prędko, wykorzystując element zaskoczenia. Dopiero wtedy rozluźnił palce na jej nadgarstku, a w porównaniu do desperacji z jaką ją do siebie przyciągnął, pocałunek mógł zdawać się zdumiewająco delikatny. Powoli błądził wargami po jej ustach, jakby chciał sobie przypomnieć ich smak (choć nigdy nie zapomniał) i się nim delektować, jakby nie całował jej zżerany pożądaniem, a nostalgiczną tęsknotą. Nie zamykał oczu, nie chciał kolejnych snów, oszołomiło to jaka jest prawdziwa, wreszcie wybijający się mocniej zapach jej delikatnych perfum, niesforny kosmyk ciemnozłotych włosów łaskoczący go w nos, ciepło jej ciała; to nie był sen, to nie mógł być sen. Rozchylił lekko wargi, pogłębiając pocałunek, a ona mogła wyczuć na jego dolnej wardze nowe blizny — niegdyś tylko jej pozwalał przygryzać podczas pocałunków swoje usta i zostawiać tam blednące szybko ślady; ale przez ostatnie lata nabrał nowego nawyku. Zaczął nieświadomie przygryzać dolną wargę do krwi gdy myślał nad tym, jak wydobyć ją z aresztu; a potem już bardziej świadomie gdy wspominał ich pocałunki i czuł się samotny; a potem w chwilach stresu; a potem podobno zaciskał zęby tak mocno, że okaleczył się prawie na wylot i to po tym została mu blizna, ale tego wcale nie pamiętał, to musiały być tamte ciemne dni spowite woalem eliksiru, który odgonił wtedy od niego sny i Asterin, ale który i tak nie był w stanie go uspokoić. Choć nieświadomie obnażył przed nią ślad tamtych dni, to samemu o nich nie myślał, wreszcie odpędzając ich widmo jej zapachem i myśląc tylko o niej i o tym czy się cofnie, więc na wszelki wypadek pogłębił pocałunek jeszcze bardziej, choć wciąż zaskakująco jak na siebie delikatnie i czule, byleby zapamiętać go lepiej.
3 x stoplamek
- Jestem wysoki, w mojej krwi płynie już sporo innych trucizn, najlepsze trucizny podaje się w skondensowanych, ale małych dawkach, więc... mam nadzieję, że na całe życie. - rzucił lekko, nieświadomie wplatając w swój żart innego rodzaju dwuznaczność. Otaksował Asterin wymownym spojrzeniem — ona była niższa i drobniejsza, ale w głowie dokończył własny dowcip i uznał, że też wystarczyłaby mu na całe życie.
Jego życie nie będzie w końcu długie — pomyślał, choć miał o tym nie myśleć, choć miał w zamian myśleć o rytuale i niemowlęciu, ale jakoś tego nie robił i w zamian myślał o tulipanach.
- Czarne. - przytaknął mechanicznie, na moment wybity z rytmu, bo Asterin znów zaczęła się chować za swoją maską. Powiedział coś nie tak? Właściwie to na pewno powiedział coś nie tak, bo nazwanie jego tulipanów czarnymi, tak po prostu czarnymi, wcale nie oddawało im sprawiedliwości. - Czarne w taki sposób, w jaki czarna jest noc, z barwą o fioletowo-granatowej poświacie. Ich płatki są poszarpane, jak obnażone zęby orma i lekko kłują gdy przesuwa się po nich palcem, a łodyga jest mocna. To jedne z najpiękniejszych i najtrwalszych jakie stworzyłem. - wyrecytował na jednym wydechu, ale cofnął wzrok, zanim Asterin zdążyłaby dostrzec jak w jego źrenicach gaśnie ogień zapału — i w nietypowy dla siebie sposób nie shiberolizował swojego osiągnięcia, nie nadał jej tulipanom palmy pierwszeństwa. Nie chciał myśleć o drugich najpiękniejszych kwiatach jakie stworzył, różnobarwnych i o wiele delikatniejszych. Siri mówiła, że nie powinien od tego uciekać ani udawać, ale gówno wiedziała. Niechciane wspomnienie sprawiło, że miał zepsuty humor już wtedy, gdy pytał o niewiarę Asterin we własne motywacje — ale humor wrócił mu błyskawicznie, falą ekscytującej adrenaliny, gdy przyznała, że nikogo nie miała. Błyskawicznie uniósł promienny wzrok, jakby chciał sprawdzić czy mówi szczerze i sobie z nim nie pogrywa, czy naprawdę może zwolnić w swym sercu miejsce dla zazdrosnej nienawiści wobec rywala i przeznaczyć tą energię na nienawidzenie kogoś innego. Znów się uśmiechał i znów nie był tego świadom, co zdarzało mu się tak rzadko — prędzej musiał przymuszać swoje usta do radosnego grymasu, nauczył się udawać zanim nauczył uśmiechać się szczerze.
- Pan Magnus? A rośliny nazywasz Panią Mag - nolią, zamrugał panicznie, gdy prawie przyszło mu to na myśl - nusową? - poprawił się prędko. - Nigdy nie spieprzyłby przez parapet, gdybyś zasadziła tam kocimiętkę. - chciwie próbował sobie wyobrazić mieszkanie Asterin, ale na razie zdradziła mu jedynie, że miała okno i rośliny. To zawsze coś. - Nie ma czegoś takiego jak susza albo utopienie, jest tylko błędne zrozumienie potrzeb rośliny. - wyrwało mu się. - Mógłbym ci rozpisać jak je podlewać, żeby przetrwały. - mógłbym robić to za ciebie, gdybyś nie zrobiła ze swojego mieszkania niezdobytej twierdzy. Nie widział go nawet pięć lat temu. Myślał wtedy, że Asterin po prostu wstydzi się skromniejszego domu niż ten jego, a dziś z obrzydzeniem myślał o tym, jaki był wtedy naiwny.
- Ja mam moje tulipany. - wyszczerzył zęby w promiennym uśmiechu, bardzo ucieszony, że o to zapytała, choć w kwestii wyczerpującej odpowiedzi odpłacił jej pięknym za nadobne. Wydawała się zresztą całkowicie obojętna na temat śmierci jego żony, więc może faktycznie pytała by podtrzymać rozmowę. - I oczywiście konwalie, a przez jakiś czas monetki bukowe, ale przestały już być mi potrzebne. - dodał powoli, spoglądając na Asterin przeciągle. Jak pilną była uczennicą, czy rozpozna roślinną połowę ingrediencji do Wdowiego Śmiechu? Zawoalowane wyznanie brzmiało lekko, choć podejrzewał, że lepiej ubawi się zastanawiając się nad tym, czy Asterin zrozumie poszlakę niż ona przy rozwiązywaniu tej zagadki.
Zesztywniał cały, gdy go napomniała, wyrywając kępki trawy wokół której zaciskał palce. Nie odpyskował jej, co było do niego niepodobne, tylko zacisnął usta w bardzo wąską kreskę i rzucił jej nieokreślone spojrzenie, a potem zaczął ze złością wyrywać wszystko, co popadnie — kilka bezużytecznych mleczy, które i tak wrzucił do torby, kilka stokrotek, które upadły na ziemię, a wśród tego trzy kwiaty stoplamków, które były przydatne, choć nawet nie były mu potrzebne. Zaoferowałby je Asterin, może ona znalazłaby dla nich użytek, ale może jej ingrediencje to też nie jego sprawa. Gdy wyczytał, że musi wykrzesać z siebie prawdziwą nienawiść aby nauczyć się magii zakazanej, myślał, że będzie to proste — ale wcale nie okazało się takie proste jak myślał, na początku drogi czary wciąż go zawodziły. Przestały, gdy zaczął ćwiczyć na innych mężczyznach i wyobrażać sobie w ich miejscu bezimiennych i wciąż skrytych przed jego nienawiścią oprychów, których twarzy nie znał (czy ona pamiętała ich twarze?), którzy jej to wszystko robili.
Wtedy czary zaczęły mu wychodzić.
Przy kolejnej lekcji pomyśli o Pchle i będzie liczył na spektakularne sukcesy.
Odniósł je przynajmniej przy poszukiwaniu ingrediencji, choć tym razem musiał pamiętać o uśmiechu, myślami wciąż błądząc po wnętrzu jej ud i ohydzie Przesmyku Lokiego. Przynajmniej zdołał zmienić temat dla niej, zdołał ją zaskoczyć, zdołał…
...wstrzymał oddech, gdy zamiast cofnąć palec przesunęła dłoń wyżej, gdy poczuł jej dotyk na szyi, gdy przystanęła tak blisko. Nie poruszył się, jakby bał się, że ją spłoszy; jakby był pod wpływem Paraliksiru do którego potrzebował zbieranego szaleju. A gdy się odsunęła, prędko nabrał powietrza. Odprowadził ją wzrokiem, gdy schyliła się po kępę lepiężnika. - Paraliksir, skończyły mi się zapasy. - odpowiedział nieobecnie, przysuwając się bliżej.
A gdy wyprostowała się i odwróciła, jakby chciała iść dalej, chwycił ją prędko za nadgarstek i mocno przyciągnął do siebie. Nachylił się, jego ciało nadal musiało pamiętać jak powinien ugiąć kolana by zniwelować ich różnicę wzrostu, bo nie marnował zbędnych milisekund na niezręczności i pocałował ją, prędko, wykorzystując element zaskoczenia. Dopiero wtedy rozluźnił palce na jej nadgarstku, a w porównaniu do desperacji z jaką ją do siebie przyciągnął, pocałunek mógł zdawać się zdumiewająco delikatny. Powoli błądził wargami po jej ustach, jakby chciał sobie przypomnieć ich smak (choć nigdy nie zapomniał) i się nim delektować, jakby nie całował jej zżerany pożądaniem, a nostalgiczną tęsknotą. Nie zamykał oczu, nie chciał kolejnych snów, oszołomiło to jaka jest prawdziwa, wreszcie wybijający się mocniej zapach jej delikatnych perfum, niesforny kosmyk ciemnozłotych włosów łaskoczący go w nos, ciepło jej ciała; to nie był sen, to nie mógł być sen. Rozchylił lekko wargi, pogłębiając pocałunek, a ona mogła wyczuć na jego dolnej wardze nowe blizny — niegdyś tylko jej pozwalał przygryzać podczas pocałunków swoje usta i zostawiać tam blednące szybko ślady; ale przez ostatnie lata nabrał nowego nawyku. Zaczął nieświadomie przygryzać dolną wargę do krwi gdy myślał nad tym, jak wydobyć ją z aresztu; a potem już bardziej świadomie gdy wspominał ich pocałunki i czuł się samotny; a potem w chwilach stresu; a potem podobno zaciskał zęby tak mocno, że okaleczył się prawie na wylot i to po tym została mu blizna, ale tego wcale nie pamiętał, to musiały być tamte ciemne dni spowite woalem eliksiru, który odgonił wtedy od niego sny i Asterin, ale który i tak nie był w stanie go uspokoić. Choć nieświadomie obnażył przed nią ślad tamtych dni, to samemu o nich nie myślał, wreszcie odpędzając ich widmo jej zapachem i myśląc tylko o niej i o tym czy się cofnie, więc na wszelki wypadek pogłębił pocałunek jeszcze bardziej, choć wciąż zaskakująco jak na siebie delikatnie i czule, byleby zapamiętać go lepiej.
3 x stoplamek
Mistrz Gry
Re: Elfi szlak Pon 20 Maj - 21:35
The member 'Verner Forsberg' has done the following action : kości
'k6' : 6
'k6' : 6
Asterin Eggen
Re: Elfi szlak Sob 25 Maj - 0:12
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Na całe życie; przed oczyma wyjaskrawił się obraz jego naprędce wypowiedzianych oświadczyn, nieprzemyślanych, impulsywnych, godzący w obraz dobrej i stabilnej klanowej przyszłości, jaka była mu pisana. A on znów to robił, znów do tego wracał. Przywoływał echo tamtych rozmów jak duchy, które nagle zaległy wokół nich ciężką, parującą ektoplazmą, wślizgującą się pod materię jej skóry i owijającą się wokół jej gardła. Co by było, gdyby wtedy przyjęła jego poroniony pomysł? Gdyby się zgodziła, wbrew rozsądkowi i życzeniu mu tego, co najlepsze? Ona przecież wcale nie była najlepszą opcją, oboje musieli zdawać sobie z tego sprawę, a jednak on wciąż - bezpośrednio lub za sprawą delikatnych metafor - lawirował wokół tematu, rozniecał go jak ogień, który nigdy zbyt mocno nie wygasł. Nie pozwalał mu dogasnąć. Nawet pomimo zapewnień, że przeszłość, którą przeżyli, zostanie za ich plecami, oboje wciąż wpatrywali się w ledwo żarzące się palenisko i, ku jej przerażeniu, zdawali się czekać na iskry.
- Jeszcze byś mi zgnił - prychnęła, siląc się na swobodę, na lekkość sugerującą, że wcale nie zrozumiała ukrytego za tymi słowami drugiego dna - ale zdradziło ją spojrzenie, na chwilę połyskujące czymś boleśnie znajomym. Czymś, czego nigdy nie potrafiła wyrazić słowami ani gestem, czymś skrytym głęboko poza zasięgiem kontrolowanych reakcji. W kącikach ust zaczaiło się tymczasem rozbawienie, podobało się jej rozmawianie tym sposobem, niejednoznacznym i zapewne niezrozumiałym dla nikogo innego poza nimi. Nikogo przecież w siebie nie wtajemniczali. Nie tak, by bez trudu pochwycić sens ich rozmowy. - Albo ja przez przypadek bym cię rozlała - dodała ciszej, nieco już markotniej. Zmarniałbyś przy mnie. Zasługiwał na coś lepszego, nawet jeśli czymś lepszym była zołza z tamtej okładki, śliczna jak porcelanowa laleczka, którą należałoby zepchnąć z półki.
Zatraciła się potem w jego opisie tulipanów. Był ładny, malowniczy, jakby Verner przed jej oczyma pociągnięciami pędzla formował obraz swojej kwietnej twórczości, a ona widziała go tak wyraźnie, jak zamierzał. Zawsze miał rękę do kwiatów, zdawały się z nim rezonować i były mu posłuszne, a on w mig odgadywał ich potrzeby. Kuriozalna sztuka, daleko poza jej zasięgiem. Niegdyś sprawiało jej olbrzymią przyjemność oglądanie jak zasadzone przez nich rosiczki zajadają się osami wpadającymi przez uchylone okna, lubiła też wsuwać palce w jego włosy, siedząca za jego plecami, naga i ciepła, kiedy on zajmował się przesadzaniem azalii z jednej donicy do drugiej, równie nagi i równie ciepły. Dziś te wspomnienia ją przygnębiały, bo zdążyły już wybrzmieć, przebrzmieć.
- Brzmią ładnie - stwierdziła, lekko przytaknąwszy. - Chyba naprawdę się przy nich napracowałeś, co? Pewnego dnia powinieneś stworzyć ich kąsającą odmianę - zasugerowała chochliczo, skoro płatki już posiadały krawędzie przypominające zęby wielkiej bestii. Musiały też być dla niego ważne - czuła to, słyszała jego przywiązanie w każdym wypowiedzianym słowie i zastanawiała się, czym różniły się od innych roślin. Czy chodziło tylko o to, że samodzielnie je stworzył? Po wielu próbach, bo kwiaty często nie słuchały nawet najwprawniejszego ich zaklinacza. A może najbardziej podobały się jego zmarłej zołzie?
Parsknęła, widząc jego powątpiewające zdziwienie związane z nazwą jej zaginionego kota. Cóż, mogło się to wydawać osobliwe, ale skoro Magnus od niej uciekł, to teraz miał za swoje: nie mógł już uciec od cieni, które mu stworzyła, otaczających ją zewsząd każdego dnia.
- Rośliny też nazywają się “Magnus”, nie pytam ich czy są panią, czy nie - mruknęła miękko, po czym wywróciła oczyma, słysząc jego dobre rady. - Dzięki, jak następnym razem będę miała zamiar zgubić kota, to wezmę to pod uwagę - burknęła złośliwie, jednak nie bez igły humoru wplecionej w nuty głosu. Kiedy raz przyniosła Panu Magnusowi odrobinę kocimiętki zerwanej z cudzego ogródka przy jednej z ymirowskich kamienic, nie wydawał się nią tak oczarowany, jak głosiły legendy przyrównujące roślinę do boskiej kociej ambrozji, ale kto wie? Może nowa wersja Pana Magnusa, reaktywowana i udoskonalona, nie oprze się narkotykowi. Powinna wiedzieć, jak narkotyzować swoje zwierzęta, w pewnym sensie było to niedopatrzeniem zawodowym… - I myślisz, że będę się stosować do rozpiski? - spytała z pobłażliwym, szerokim uśmiechem. - To nie alchemia, a rośliny nie wybuchną, więc niech sobie radzą - zaśmiała się wręcz wesoło. Właściwie podobało się jej oglądanie ich igrzysk i prób przeżycia, a kiedy myślała o usianym zielenią wnętrzu mieszkania, dochodziła do wniosku, że mimo wszystko mogłoby w tym aspekcie przypaść Vernerowi do gustu. Z wierzchu było skromne, w porównaniu do klanowych posiadłości - ubogie, ale zatłoczone i ekstrawertyczne, z kolei rozmieszczanie, przesadzanie i doprowadzanie jej fotosyntezujących towarzyszy do ładu zapewniłoby mu rozrywkę na wiele godzin. Nigdy ich jednak nie zobaczy, nie mógł. To była granica, której nie zamierzała przekraczać.
Przytaknęła ponownie, kiedy powiedział, że nie miał nikogo, a supeł, którego nie była świadoma, rozluźnił się z jej żołądka. Od śmierci żony? Czy od tego czasu miewał naręcze kochanek ostrzących sobie zęby na zostanie nową panią Forsberg? Ile z nich odprawił, ile z nich wciąż miało na to szansę? Zastanawiając się nad tym, a jednocześnie ostrożnymi i niespiesznymi ruchami gromadząc w torbie kilka sztuk lulka czarnego, nie skojarzyła, o jakich ingrediencjach mówił i w jakiej kompozycji można było je ze sobą połączyć, ani co z nich otrzymać; jeśli tracił czas na nowe strojne kwoki, czemu trwonił cenne godziny na spotkania z nią? Tylko przez magię? Nie, nie wierzyła w to już, nie uważała, że łączyła ich stricte biznesowa relacja, jakkolwiek każdego dnia wygodnie to sobie wmawiała. Czego tu szukał? Czego chciał? Odpowiedzi zdawały się tuż na wyciągnięcie ręki, ale Asterin nie miała odwagi po nie sięgnąć, być może nigdy nie miała.
A potem on sięgnął po nią i wszystko trafił szlag.
Cały misternie przygotowywany mur obronny runął, gdy zacisnął dłoń na jej nadgarstku i przyciągnął ją tuż pod swój tors, gdy nachylił się nad nią, gdy wargi odnalazły wargi w delikatnym i pełnym tęsknoty pocałunku, gdy emocje Vernera wyostrzyły się jak w blasku słońca i zgęstniały profesjonalizm natychmiast się rozrzedził. Ale czy wcześniej naprawdę byli profesjonalni? Od dawna balansowali na cienkiej granicy, grali w grę z aktorską precyzją, i choć wciąż go nienawidziła - nienawidziła okrutnie za pieczęć, którą na niej wypalił -, to nie mogła… udawać, że jakaś część niej wcale go nie pragnęła. Że nie szukała jego towarzystwa, nie domagała się adoracji w jego spojrzeniu, nie czerpała z tego, jak o nią zabiegał, próbując zmazać błędy sprzed pięciu lat, boleśnie rozłupujące jej własną przyszłość na dwoje i narażające ją na niebezpieczeństwo.
Najpierw zstąpiło na nią oszołomienie, bo bądź co bądź - nie spodziewała się tego. Nie sądziła, że Verner postawi na szali ich niepewną współpracę, żeby zaspokoić tęsknotę bijącą z łagodnych ruchów jego ust: ale on od zawsze potrafił ją zaskoczyć. Później pomiędzy tą emocją zaplątała się irytacja, nie tylko na jego zuchwałość, ale też na siebie, bo wiedziała, że zwleka z odepchnięciem go od siebie i zbudowaniem muru na nowo, że powinna już to zrobić. Że pozwala mu na pocałunek, ba, że odwzajemnia go, nie dotykając go jednak w żaden inny sposób. A potem - pojawił się chaos. Jakby grunt spod jej stóp osunął się i Asterin od nowa musiała nauczyć się stać, aby nie upaść. Wypełniło ich jedno powietrze jak kiedyś, ale tym razem byli pełni nowych błędów i nowych win; wszystko się zmieniło, na bogów, powinna być na niego wściekła, a perspektywa pocałunku powinna ją tak obrzydzić, jak i oburzyć, a mimo to kiedy odpowiedziała na ruch jego ust, wybrzmiała w tym pewna natarczywość. Żarliwość, potrzeba, własna wściekła tęsknota. Tyle że wtem wyczuła bliznę znaczącą jego dolną wargę i w głowie Asterin pojawiła się paskudna myśl: czy to o n a zostawiła na tobie ten znak? Ona albo jakaś następna? Pierdolone lafiryndy, nienawidziła każdej z nich, miała ochotę miażdżyć ich kości i gotować mózgi w ich czaszkach; jej dłoń nagle wepchnęła się pomiędzy ich twarze i wylądowała wierzchem przy jego wargach w teatralnej parodii gestów, które były jego codziennością. Oderwanie się od jego ust kosztowało ją więcej, niż się spodziewała, a coś w jej wnętrzu rozerwało się w tępym buncie. - Jak ty, kurwa, całujesz damę? - spytała, jej oczy błyszczały pożądaniem i gniewem, życzeniem i zakazem. Mimo tamtej blizny smakował jak jej Verner. W ciele, którym sterował, kiedy wypalał niezmywalne piętno na skórze jej dłoni, krył się mężczyzna, którego odważyła się pokochać i któremu przewidziała lepsze, pełniejsze życie. Mężczyzna, który ją zdradził. Mężczyzna, którego pragnęła w całości, zanim umysł pojął, że to niemożliwe. Mężczyzna, który hodował piękne kwiaty i szeptał jej do ucha o truciznach tak straszliwych, że w jego ustach stawały się wręcz poezją. Momentalnie utknęła w konflikcie, z którego nie umiała się wydostać, odsunąwszy się o krok, choć jej zmysły błagały, by tego nie robiła. - Uprzejmie uznam, że lato strzeliło ci do głowy i przez chwilę upiłeś się oparami piwa z powietrza - burknęła - i mimo to przesunęła dłonie po jego torsie, po jego szyi, po jego żuchwie, jakby za pomocą pozwolenia opuszkom na przypomnienie sobie faktury jego skóry mogła wykupić swoją wolność od dalszych gestów, wpędzających ją w coraz gorsze zagmatwanie. A gdy niemal już go wypuściła, bez ostrzeżenia sięgnęła do korony jego głowy, wplotła palce w ciemne włosy i ściągnęła go niżej, zmuszając, by dotknął nosem jej policzka, samej natomiast wpuściwszy do nozdrzy jego zapach. Pachniał drogą wodą kolońską, lasem i przeszłością. - Już więcej nie odpieprzaj - przestrzegła, zręcznie ignorując przy tym fakt, że tym razem to ona odpieprzała, gładząc go i wodząc wargami po odsłoniętym ciele. To ona nie potrafiła jeszcze go wypuścić, napastliwą pieszczotą przypominając sobie wszystko to, co straciła i do czego nie mogła już wrócić. To nie wyjdzie. Nic z tego nie wyjdzie. - Idę do domu - oznajmiła, ale go nie wyzwoliła, łapczywie sunąwszy opuszkami po atramentowych puklach jego włosów, po skórze twarzy, po karku, który więcej niż raz drasnęła paznokciami. Która z nich zostawiła na tobie bliznę? Czy może one wszystkie? Głośny wydech miał za zadanie oczyścić ją z podniecenia, przegnać z niej tę nierozsądną tęsknotę, i po części tak się stało - choć raczej otrzeźwiły ją widma ślicznych dam w jego otoczeniu. Jedna z nich będzie dla niego lepsza. Asterin opuściła dłonie na ramiona Vernera i odsunęła się o kolejnych kilka kroków, z całej siły naprawiając zepsutą czułością postać: przywoływała w sobie beznamiętność i ostrość, wykrzesywała zwyczajową nonszalancję, przy okazji przeczesawszy złote włosy. - Dzięki za pokazanie mi tego triku z bogami - wymruczała, a na jej ustach pojawił się wyzywający uśmiech, nieco bledszy niż zawsze - bo wciąż czuła w sobie potrzebę i nieujarzmione pragnienie, głupie, płonne i ryzykowne. Już raz ją zdradził i nie mogła mu ufać. Nie mogła znów ryzykować.
lulek czarny 6
- Jeszcze byś mi zgnił - prychnęła, siląc się na swobodę, na lekkość sugerującą, że wcale nie zrozumiała ukrytego za tymi słowami drugiego dna - ale zdradziło ją spojrzenie, na chwilę połyskujące czymś boleśnie znajomym. Czymś, czego nigdy nie potrafiła wyrazić słowami ani gestem, czymś skrytym głęboko poza zasięgiem kontrolowanych reakcji. W kącikach ust zaczaiło się tymczasem rozbawienie, podobało się jej rozmawianie tym sposobem, niejednoznacznym i zapewne niezrozumiałym dla nikogo innego poza nimi. Nikogo przecież w siebie nie wtajemniczali. Nie tak, by bez trudu pochwycić sens ich rozmowy. - Albo ja przez przypadek bym cię rozlała - dodała ciszej, nieco już markotniej. Zmarniałbyś przy mnie. Zasługiwał na coś lepszego, nawet jeśli czymś lepszym była zołza z tamtej okładki, śliczna jak porcelanowa laleczka, którą należałoby zepchnąć z półki.
Zatraciła się potem w jego opisie tulipanów. Był ładny, malowniczy, jakby Verner przed jej oczyma pociągnięciami pędzla formował obraz swojej kwietnej twórczości, a ona widziała go tak wyraźnie, jak zamierzał. Zawsze miał rękę do kwiatów, zdawały się z nim rezonować i były mu posłuszne, a on w mig odgadywał ich potrzeby. Kuriozalna sztuka, daleko poza jej zasięgiem. Niegdyś sprawiało jej olbrzymią przyjemność oglądanie jak zasadzone przez nich rosiczki zajadają się osami wpadającymi przez uchylone okna, lubiła też wsuwać palce w jego włosy, siedząca za jego plecami, naga i ciepła, kiedy on zajmował się przesadzaniem azalii z jednej donicy do drugiej, równie nagi i równie ciepły. Dziś te wspomnienia ją przygnębiały, bo zdążyły już wybrzmieć, przebrzmieć.
- Brzmią ładnie - stwierdziła, lekko przytaknąwszy. - Chyba naprawdę się przy nich napracowałeś, co? Pewnego dnia powinieneś stworzyć ich kąsającą odmianę - zasugerowała chochliczo, skoro płatki już posiadały krawędzie przypominające zęby wielkiej bestii. Musiały też być dla niego ważne - czuła to, słyszała jego przywiązanie w każdym wypowiedzianym słowie i zastanawiała się, czym różniły się od innych roślin. Czy chodziło tylko o to, że samodzielnie je stworzył? Po wielu próbach, bo kwiaty często nie słuchały nawet najwprawniejszego ich zaklinacza. A może najbardziej podobały się jego zmarłej zołzie?
Parsknęła, widząc jego powątpiewające zdziwienie związane z nazwą jej zaginionego kota. Cóż, mogło się to wydawać osobliwe, ale skoro Magnus od niej uciekł, to teraz miał za swoje: nie mógł już uciec od cieni, które mu stworzyła, otaczających ją zewsząd każdego dnia.
- Rośliny też nazywają się “Magnus”, nie pytam ich czy są panią, czy nie - mruknęła miękko, po czym wywróciła oczyma, słysząc jego dobre rady. - Dzięki, jak następnym razem będę miała zamiar zgubić kota, to wezmę to pod uwagę - burknęła złośliwie, jednak nie bez igły humoru wplecionej w nuty głosu. Kiedy raz przyniosła Panu Magnusowi odrobinę kocimiętki zerwanej z cudzego ogródka przy jednej z ymirowskich kamienic, nie wydawał się nią tak oczarowany, jak głosiły legendy przyrównujące roślinę do boskiej kociej ambrozji, ale kto wie? Może nowa wersja Pana Magnusa, reaktywowana i udoskonalona, nie oprze się narkotykowi. Powinna wiedzieć, jak narkotyzować swoje zwierzęta, w pewnym sensie było to niedopatrzeniem zawodowym… - I myślisz, że będę się stosować do rozpiski? - spytała z pobłażliwym, szerokim uśmiechem. - To nie alchemia, a rośliny nie wybuchną, więc niech sobie radzą - zaśmiała się wręcz wesoło. Właściwie podobało się jej oglądanie ich igrzysk i prób przeżycia, a kiedy myślała o usianym zielenią wnętrzu mieszkania, dochodziła do wniosku, że mimo wszystko mogłoby w tym aspekcie przypaść Vernerowi do gustu. Z wierzchu było skromne, w porównaniu do klanowych posiadłości - ubogie, ale zatłoczone i ekstrawertyczne, z kolei rozmieszczanie, przesadzanie i doprowadzanie jej fotosyntezujących towarzyszy do ładu zapewniłoby mu rozrywkę na wiele godzin. Nigdy ich jednak nie zobaczy, nie mógł. To była granica, której nie zamierzała przekraczać.
Przytaknęła ponownie, kiedy powiedział, że nie miał nikogo, a supeł, którego nie była świadoma, rozluźnił się z jej żołądka. Od śmierci żony? Czy od tego czasu miewał naręcze kochanek ostrzących sobie zęby na zostanie nową panią Forsberg? Ile z nich odprawił, ile z nich wciąż miało na to szansę? Zastanawiając się nad tym, a jednocześnie ostrożnymi i niespiesznymi ruchami gromadząc w torbie kilka sztuk lulka czarnego, nie skojarzyła, o jakich ingrediencjach mówił i w jakiej kompozycji można było je ze sobą połączyć, ani co z nich otrzymać; jeśli tracił czas na nowe strojne kwoki, czemu trwonił cenne godziny na spotkania z nią? Tylko przez magię? Nie, nie wierzyła w to już, nie uważała, że łączyła ich stricte biznesowa relacja, jakkolwiek każdego dnia wygodnie to sobie wmawiała. Czego tu szukał? Czego chciał? Odpowiedzi zdawały się tuż na wyciągnięcie ręki, ale Asterin nie miała odwagi po nie sięgnąć, być może nigdy nie miała.
A potem on sięgnął po nią i wszystko trafił szlag.
Cały misternie przygotowywany mur obronny runął, gdy zacisnął dłoń na jej nadgarstku i przyciągnął ją tuż pod swój tors, gdy nachylił się nad nią, gdy wargi odnalazły wargi w delikatnym i pełnym tęsknoty pocałunku, gdy emocje Vernera wyostrzyły się jak w blasku słońca i zgęstniały profesjonalizm natychmiast się rozrzedził. Ale czy wcześniej naprawdę byli profesjonalni? Od dawna balansowali na cienkiej granicy, grali w grę z aktorską precyzją, i choć wciąż go nienawidziła - nienawidziła okrutnie za pieczęć, którą na niej wypalił -, to nie mogła… udawać, że jakaś część niej wcale go nie pragnęła. Że nie szukała jego towarzystwa, nie domagała się adoracji w jego spojrzeniu, nie czerpała z tego, jak o nią zabiegał, próbując zmazać błędy sprzed pięciu lat, boleśnie rozłupujące jej własną przyszłość na dwoje i narażające ją na niebezpieczeństwo.
Najpierw zstąpiło na nią oszołomienie, bo bądź co bądź - nie spodziewała się tego. Nie sądziła, że Verner postawi na szali ich niepewną współpracę, żeby zaspokoić tęsknotę bijącą z łagodnych ruchów jego ust: ale on od zawsze potrafił ją zaskoczyć. Później pomiędzy tą emocją zaplątała się irytacja, nie tylko na jego zuchwałość, ale też na siebie, bo wiedziała, że zwleka z odepchnięciem go od siebie i zbudowaniem muru na nowo, że powinna już to zrobić. Że pozwala mu na pocałunek, ba, że odwzajemnia go, nie dotykając go jednak w żaden inny sposób. A potem - pojawił się chaos. Jakby grunt spod jej stóp osunął się i Asterin od nowa musiała nauczyć się stać, aby nie upaść. Wypełniło ich jedno powietrze jak kiedyś, ale tym razem byli pełni nowych błędów i nowych win; wszystko się zmieniło, na bogów, powinna być na niego wściekła, a perspektywa pocałunku powinna ją tak obrzydzić, jak i oburzyć, a mimo to kiedy odpowiedziała na ruch jego ust, wybrzmiała w tym pewna natarczywość. Żarliwość, potrzeba, własna wściekła tęsknota. Tyle że wtem wyczuła bliznę znaczącą jego dolną wargę i w głowie Asterin pojawiła się paskudna myśl: czy to o n a zostawiła na tobie ten znak? Ona albo jakaś następna? Pierdolone lafiryndy, nienawidziła każdej z nich, miała ochotę miażdżyć ich kości i gotować mózgi w ich czaszkach; jej dłoń nagle wepchnęła się pomiędzy ich twarze i wylądowała wierzchem przy jego wargach w teatralnej parodii gestów, które były jego codziennością. Oderwanie się od jego ust kosztowało ją więcej, niż się spodziewała, a coś w jej wnętrzu rozerwało się w tępym buncie. - Jak ty, kurwa, całujesz damę? - spytała, jej oczy błyszczały pożądaniem i gniewem, życzeniem i zakazem. Mimo tamtej blizny smakował jak jej Verner. W ciele, którym sterował, kiedy wypalał niezmywalne piętno na skórze jej dłoni, krył się mężczyzna, którego odważyła się pokochać i któremu przewidziała lepsze, pełniejsze życie. Mężczyzna, który ją zdradził. Mężczyzna, którego pragnęła w całości, zanim umysł pojął, że to niemożliwe. Mężczyzna, który hodował piękne kwiaty i szeptał jej do ucha o truciznach tak straszliwych, że w jego ustach stawały się wręcz poezją. Momentalnie utknęła w konflikcie, z którego nie umiała się wydostać, odsunąwszy się o krok, choć jej zmysły błagały, by tego nie robiła. - Uprzejmie uznam, że lato strzeliło ci do głowy i przez chwilę upiłeś się oparami piwa z powietrza - burknęła - i mimo to przesunęła dłonie po jego torsie, po jego szyi, po jego żuchwie, jakby za pomocą pozwolenia opuszkom na przypomnienie sobie faktury jego skóry mogła wykupić swoją wolność od dalszych gestów, wpędzających ją w coraz gorsze zagmatwanie. A gdy niemal już go wypuściła, bez ostrzeżenia sięgnęła do korony jego głowy, wplotła palce w ciemne włosy i ściągnęła go niżej, zmuszając, by dotknął nosem jej policzka, samej natomiast wpuściwszy do nozdrzy jego zapach. Pachniał drogą wodą kolońską, lasem i przeszłością. - Już więcej nie odpieprzaj - przestrzegła, zręcznie ignorując przy tym fakt, że tym razem to ona odpieprzała, gładząc go i wodząc wargami po odsłoniętym ciele. To ona nie potrafiła jeszcze go wypuścić, napastliwą pieszczotą przypominając sobie wszystko to, co straciła i do czego nie mogła już wrócić. To nie wyjdzie. Nic z tego nie wyjdzie. - Idę do domu - oznajmiła, ale go nie wyzwoliła, łapczywie sunąwszy opuszkami po atramentowych puklach jego włosów, po skórze twarzy, po karku, który więcej niż raz drasnęła paznokciami. Która z nich zostawiła na tobie bliznę? Czy może one wszystkie? Głośny wydech miał za zadanie oczyścić ją z podniecenia, przegnać z niej tę nierozsądną tęsknotę, i po części tak się stało - choć raczej otrzeźwiły ją widma ślicznych dam w jego otoczeniu. Jedna z nich będzie dla niego lepsza. Asterin opuściła dłonie na ramiona Vernera i odsunęła się o kolejnych kilka kroków, z całej siły naprawiając zepsutą czułością postać: przywoływała w sobie beznamiętność i ostrość, wykrzesywała zwyczajową nonszalancję, przy okazji przeczesawszy złote włosy. - Dzięki za pokazanie mi tego triku z bogami - wymruczała, a na jej ustach pojawił się wyzywający uśmiech, nieco bledszy niż zawsze - bo wciąż czuła w sobie potrzebę i nieujarzmione pragnienie, głupie, płonne i ryzykowne. Już raz ją zdradził i nie mogła mu ufać. Nie mogła znów ryzykować.
lulek czarny 6
Mistrz Gry
Re: Elfi szlak Sob 25 Maj - 0:12
The member 'Asterin Eggen' has done the following action : kości
'k6' : 6
'k6' : 6
Verner Forsberg
Re: Elfi szlak Sro 29 Maj - 13:42
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
- Przecież zgniłem. - parsknął szczerym śmiechem, z upodobaniem kontynuując ich grę słów. Zaśniedział, wolał słowo, którym ona określała zaślepienie, słowo należące tylko do nich, ale reszta galdrów często nazywała ślepotę zgnilizną. Szczególnie w klanach. Straszono go zgnilizną od dzieciństwa, najpierw przed samym towarzystwem ślepców, a potem przed pokusami płynącymi z zakazanej magii — ale teraz, gdy sprzeniewierzył się wszystkim prośbom i zasadom rodziny, czuł się wreszcie prawdziwie wolny. Jakby nic więcej nie mogło już potoczyć się gorzej, jakby zerwał niewygodny opatrunek i skosztował ostatniej kuszącej go trucizny.
Śmiech zamarł mu na ustach, gdy wychwycił w spojrzeniu Asterin coś innego, coś — co jak myślał — już dawno zgasło przez któryś z jego błędów, może przez pieczęć, a może już przez oświadczyny. To po nich patrzyła na niego przecież tak pusto i dopiero aresztowanie przywróciło jej oczom znajome iskry wściekłości, ale niczego więcej. Wtedy łudził się, że jest zdeterminowany, ale wiedział już, że gdyby spojrzała wtedy na niego, tak prawdziwie na niego, to wycofałby się nawet w ostatniej chwilii obydwoje trafiliby do aresztu. Spoważniał całkowicie i mimowolnie zmarszczył lekko brwi, gdy sama zmarkotniała. Jego oczy na moment pociemniały, zacisnął usta w znajomym grymasie tłumionej złości by powstrzymać cisnące się na usta słowa: oślepłem d l a c i e b i e, a wszystko posypało się wcześniej, b e z ciebie! Nigdy nie potrafił jej znienawidzić, ale czasami udawało mu się to na krótki moment jak wtedy gdy chciał jej wykrzyczeć, że gdyby pozostała w jego życiu to nie miałby nigdy córki i by nie cierpiała, ale nie mógł, bo Asterin postanowiła wtedy zniknąć nawet z jego snów i był sam, sam, sam, całkiem sam z eliksirem, który miał pić by nie przynieść rodzicom wstydu, więc kiedyś przyniesie im wstyd po którym już nigdy się nie podniosą—
- To byłaby wina Norn dopuszczających do takich przypadków, nie twoja. - odezwał się poważnie i łagodniej niż wskazywała na to jego mina, uspokajając się niespodziewanie dla samego siebie. Była tu przed nim, prawdziwa i zdradzająca mu blade cienie smutku oraz rozbawienia i nie potrafił się teraz na nią gniewać. - Przeżarłbym wtedy parkiet, najlepiej ich ulubiony i przeznaczony dla jakiegoś wyższego celu. - utrzymał konwencję żartu, znów rozciągając usta w promiennym uśmiechu, ale sprzeciw wobec losu nadal iskrzył w stalowym spojrzeniu. Nienawidził Norn, które jednych skazywały na przedwczesną śmierć, a innych na krzywdę i na ulicę i zamierzał zepsuć ich wszystkie misterne plany; stworzyć własny świat, w którym wzgardzi oferowanymi mu luksusami i znajdzie lek na swoją chorobę, a Asterin już nigdy nie będzie musiała się baći tylko jednej straty w tym świecie nie naprawi.
Przytaknął, gdy spytała czy napracował się przy tulipanach. Nie wyprężył się jednak dumnie, nie opowiedział jej o spędzonych nad nimi miesiącach, nie skorzystał z okazji do przechwałek choć nigdy żadnej takiej okazji nie przepuszczał. - Zajęły więcej czasu niż się spodziewałem. - powiedział tylko, wręcz powściągliwie i z odrobiną przygnębienia. Albo to my mieliśmy mniej czasu niż się spodziewałem. Chciał jej je pokazać pięć lat temu, triumfalnie. Niespodziankę w szklarni i najpiękniejszy z prezentów, ale nie zdążył dokończyć pracy zanim się rozstali. Zatruła go wtedy myślą, że wcale nie chciała od niego żadnych tulipanów, tylko ingrediencje i biżuterię i wszystko co mogłaby spieniężyć — kwiatki były zarazem bezcenne i bezwartościowe. Prawie się poddał, ale nie mógł przecież przestać ich podlewać i mimo wszystko pracował nad nimi nadal przez kolejne długie miesiące. Chyba nie chciał albo nie umiał jej o tym opowiedzieć, bo intymność między nim i ostatnią pamiątką po Asterin zdawała się łatwiejsza niż pomiędzy nim i samą Asterin. To tulipanów miał użyć do rytuału zapomnienia, ale nie był w stanie, nigdy nie był w stanie. - Chciałabyś zobaczyć kąsającą odmianę? - podniósł na nią zaskoczone spojrzenie, lekkie zwątpienie w jego wzroku zdradzało, że nie wiedział czy to w ogóle możliwe — ale jeśli chciała, to uczyni to możliwym, bo jego oczy znów stały się odrobinę nieobecne, a usta rozciągnęły się w zdeterminowanym uśmiechu, jak zawsze gdy gorączkowo myślał nad alchemicznymi problemami.
Problemem było też imię jej roślin — dlaczego właśnie takie? Kim lub czym był Magnus? — ale zostawił ten problem na moment, bo uśmiechała się szeroko, a tak dawno tego nie robiła, tak rzadko widział jej wesołość. - W takim razie - podchwycił, skoro nie chciała pomocy w podlewaniu - mógłbym ci podarować - zamrugał, z łatwością łamiąc własną obietnicę. Przysiągł samemu sobie, że nic nigdy więcej jej nie da (i nie dawał, poza adoracją i płaceniem za zbyt tanie jak na własny gust kolacje, ale odkąd powrócił do jej życia nie dał jej żadnego innego prezentu) - kilka doniczkowych gatunków, które radzą sobie lepiej lub nieprzewidywalnie w trudnych warunkach wilgotności i prowadziłabyś sobie zakłady. - kwiaty to nie prezenty, o.
A potem złamał obietnicę złożoną jej, tą o profesjonalizmie i granicach... choć nie pamiętał teraz, czy użył wtedy słowa obiecuję, a tak w ogóle czy naprawdę mogła tego od niego wymagać? Po tym, jak flirtowali? Jak się uśmiechała, jak dotknęła go pierwsza?
Nie, to nie jej wina ani nie jej prowokacja, bo tęsknił przecież nawet wtedy gdy pozostawała odległa albo obrażona, gdy widywał ją tylko w areszcie albo we własnych snach. Nigdy nie był cierpliwy i nie był w stanie udawać dłużej.
Całował ją tak, jakby jutra miało nie być, jakby nie lękał się żadnych konsekwencji. Gdy ku jego zdumieniu odwzajemniła pocałunek, namiętność zastąpiła tęsknotę na kilka błogich sekund. Nie przymknął tylko powiek bo Verner, którego nie zdążyła jeszcze od nowa poznać oduczył się wszystkiego, co mogłoby kojarzyć się ze snem — i gdy się odsunęła, w jego szeroko otwartych oczach na sekundę mignął w nich czysty lęk, bo mimo wszystko bał się konsekwencji, bo wolał być z nią na bolesny dystans niż znowu stracić ją na zawsze. Przynajmniej wciąż była blisko niego — już nie usta przy ustach, ale przynajmniej dłoń przy wargach, rękawiczka odgradzająca go złośliwie od nagiej skóry. Po sekundzie dotarło do niego znaczenie jej słów i stalowe oczy rozpogodziły się, błysnęły zaczepnością.
- Wybacz, zrobię to zatem tak, jak powinienem. - rzuciła mu wyzwanie, któremu mógł sprostać lepiej niż jakikolwiek mężczyzna albo Magnus w jej otoczeniu, wyzwanie dla kogoś wychowanego na salonach. Ujął delikatnie jej nadgarstek, ułożył dłoń na swojej i wprawnym ruchem zsunął rękawiczkę, co nie powinno zaskoczyć Asterin, bo tego wymagały przecież zasady etykiety (czyli pewnie ją zaskoczyło). Zaabsorbowany, nie pomyślał nawet o pieczęci i o zasadności tego rodzaju dotyku. Nachylił się i przycisnął usta do jej dłoni, delikatnie, tak jak powinien, ale na kilka sekund dłużej niż całowało się damy na bankietach. Z tłumioną zasadami savoir-vivre'u żarliwością z jaką całowało się damę swojego serca by pomiędzy konwenansami dać jej sygnał, że jest tą jedyną; wplatając w ten gest cały kod wszystkich konwenansów, których Asterin (na szczęście dla niego, bo może nie chciała tego wiedzieć) nie zrozumie. Prawie ugiął kolana, ale powstrzymało go echo jej nie gdy odrzucała oświadczyny, a potem powstrzymały go jej słowa. Opuścił delikatnie jej dłoń, rękawiczkę mnąc we własnej.
- To nie lato i nie upijam się oparami z powietrza. - zaprotestował uparcie, z lekkim żachnięciem. Rzadko działał na niego nawet Paraliksir rozpylony w kuchni (odkąd w domu zabrakło Reginy, doskonale się tam bawił), jak mogła uznać, że upiłby się piwem? Który z jej gachów (albo klientów...) wpasowałby się w taką metaforę? Zamilkł roztropnie, gdy znowu go dotknęła i wstrzymał na moment oddech, próbując ocenić intencję jej gestów; zbyt delikatnych i zbyt... czułych jak na te okoliczności. Prawie nigdy nie była czuła, a tym bardziej nie miała do tego powodu teraz. Czy to pożegnanie...? Nie żegnaj się ze mną, Asterin, nie tak, miał ochotę wrzasnąć i chwycić ją za nadgarstki, ale na szczęście nie zdążył, bo szarpnęła go za włosy przyciągnęła go do siebie mocniej, tak jak powinna. Zabolało, tak jak powinno i drgnął z satysfakcją, czując jej paznokcie na karku. Zostawi na nim ślady, jak w przeszłości i wszystko będzie jak należy i nie myślał już o niczym, tylko o niej, o niej, o niej. Przycisnął wargi do jej policzka, błądząc językiem i pocałunkami po nagiej skórze, żuchwie, szyi, na tyle daleko na ile pozwalała mu trzymając jego głowę zakleszczona we własnych ramionach. Nie słyszał jej słów, nie chciał ich słyszeć, a własne wychrypiał mimo woli: - Mała żmijko... - i oddychał ciężko i całował ją dalej, smakowała lepiej niż płatki czarnych tulipanów. Wczepił dłonie pomiędzy jej łopatki, jak zawsze gdy chciał zedrzeć z niej ubranie, ale resztkami przytomności powściągnął ten gest i po prostu ją do siebie przyciągnął, blisko, jeszcze bliżej, jakby chciał ją przytulić. Mocno, ale nie na tyle mocno, by nie rozluźnić ramion gdy go odsunęła — przez chwilę spoglądał na nią zupełnie oszołomiony, jak ktoś, kto zapomniał jak się oddycha, jak narkoman wypatrujący kolejnej dawki świeżo po zjeździe z ukochanej używki. Teraz zajmowała się narkotykami zawodowo, wiedziała co z nim zrobiła po tak długiej przerwie, jak roznieciła na nowo uzależnienie, jak ktoś sypiący sól w nigdy niezabliźniona ranę?
Niepokoiło go to kiedyś, to co z nim robiła i to jak przywiązała go do siebie i chciwość, której nie czuł wobec nikogo innego i której nie rozumiał. Potrafił uodpornić się na większość trucizn i zrozumieć każdą, ale nie na nią — nie dało się jej zniszczyć, nie dało się o niej zapomnieć, nie dało się jej zagłuszyć nowym życiem, ona potrafiła mu natomiast zadać ból w sposób niedostępny dla nikogo innego. Po rozstaniu miesiącami próbował roztrząsać czy go wykorzystywała i to, że jego patronat spadł jej z nieba, analizować czy widziała w nim tylko swojego najlepszego klienta i śnił nawet sny, w których wyśmiewała jego tulipany — ale teraz, próbując złapać oddech, uświadomił sobie, że już naprawdę wszystko mu jedno i chyba zawsze było.
- Nie. - zaprotestował cicho, choć nie powiedziała nic wymagającego sprzeciwu. - Nie, to nie Midsommar. - zagrodził jej drogę, tak by znalazła się pomiędzy nim, a żarlidrzewem, które przed chwilą jej pokazał. Spoglądał na nią chciwym, błędnym wzrokiem, lekko nieobecnym, jakby próbował ją zrozumieć. Nie rozumiał, ale wychwycił, że się jej podobało, inaczej nie bawiłaby się nim w ten sposób, prawda?
- Mam dość metafor - nie na zawsze, przed chwilą sprawiały mu przyjemność i udawania - na zawsze, bo doszedł do kresu sił - doskonale wiesz, że oślepłem dla ciebie, że jestem tu dla ciebie. - podszedł o krok do przodu, tak by musiała znaleźć się nos w nos z nim albo cofnąć w stronę drzewaalbo go uderzyć i wyminąć i odejść. - Więc pozwól mi wreszcie zrobić coś dla ciebie. - syknął z rozdrażnieniem, ale równie prędko spróbował powściągnąć własny żar i spojrzał jej prosto w oczy spokojniej, śmiertelnie poważnie. - Tym razem na twoich warunkach. - poprosił, świadom, że te przed pięciu laty zawsze były wytyczane przez niego, w jego domu, jego świecie, dla jego zabawy i z perspektywy czasu rozumiał, że nie poznał wtedy jej, tylko fragmenty jej pasujące do tamtego świata i strasznie go to drażniło.
Śmiech zamarł mu na ustach, gdy wychwycił w spojrzeniu Asterin coś innego, coś — co jak myślał — już dawno zgasło przez któryś z jego błędów, może przez pieczęć, a może już przez oświadczyny. To po nich patrzyła na niego przecież tak pusto i dopiero aresztowanie przywróciło jej oczom znajome iskry wściekłości, ale niczego więcej. Wtedy łudził się, że jest zdeterminowany, ale wiedział już, że gdyby spojrzała wtedy na niego, tak prawdziwie na niego, to wycofałby się nawet w ostatniej chwili
- To byłaby wina Norn dopuszczających do takich przypadków, nie twoja. - odezwał się poważnie i łagodniej niż wskazywała na to jego mina, uspokajając się niespodziewanie dla samego siebie. Była tu przed nim, prawdziwa i zdradzająca mu blade cienie smutku oraz rozbawienia i nie potrafił się teraz na nią gniewać. - Przeżarłbym wtedy parkiet, najlepiej ich ulubiony i przeznaczony dla jakiegoś wyższego celu. - utrzymał konwencję żartu, znów rozciągając usta w promiennym uśmiechu, ale sprzeciw wobec losu nadal iskrzył w stalowym spojrzeniu. Nienawidził Norn, które jednych skazywały na przedwczesną śmierć, a innych na krzywdę i na ulicę i zamierzał zepsuć ich wszystkie misterne plany; stworzyć własny świat, w którym wzgardzi oferowanymi mu luksusami i znajdzie lek na swoją chorobę, a Asterin już nigdy nie będzie musiała się bać
Przytaknął, gdy spytała czy napracował się przy tulipanach. Nie wyprężył się jednak dumnie, nie opowiedział jej o spędzonych nad nimi miesiącach, nie skorzystał z okazji do przechwałek choć nigdy żadnej takiej okazji nie przepuszczał. - Zajęły więcej czasu niż się spodziewałem. - powiedział tylko, wręcz powściągliwie i z odrobiną przygnębienia. Albo to my mieliśmy mniej czasu niż się spodziewałem. Chciał jej je pokazać pięć lat temu, triumfalnie. Niespodziankę w szklarni i najpiękniejszy z prezentów, ale nie zdążył dokończyć pracy zanim się rozstali. Zatruła go wtedy myślą, że wcale nie chciała od niego żadnych tulipanów, tylko ingrediencje i biżuterię i wszystko co mogłaby spieniężyć — kwiatki były zarazem bezcenne i bezwartościowe. Prawie się poddał, ale nie mógł przecież przestać ich podlewać i mimo wszystko pracował nad nimi nadal przez kolejne długie miesiące. Chyba nie chciał albo nie umiał jej o tym opowiedzieć, bo intymność między nim i ostatnią pamiątką po Asterin zdawała się łatwiejsza niż pomiędzy nim i samą Asterin. To tulipanów miał użyć do rytuału zapomnienia, ale nie był w stanie, nigdy nie był w stanie. - Chciałabyś zobaczyć kąsającą odmianę? - podniósł na nią zaskoczone spojrzenie, lekkie zwątpienie w jego wzroku zdradzało, że nie wiedział czy to w ogóle możliwe — ale jeśli chciała, to uczyni to możliwym, bo jego oczy znów stały się odrobinę nieobecne, a usta rozciągnęły się w zdeterminowanym uśmiechu, jak zawsze gdy gorączkowo myślał nad alchemicznymi problemami.
Problemem było też imię jej roślin — dlaczego właśnie takie? Kim lub czym był Magnus? — ale zostawił ten problem na moment, bo uśmiechała się szeroko, a tak dawno tego nie robiła, tak rzadko widział jej wesołość. - W takim razie - podchwycił, skoro nie chciała pomocy w podlewaniu - mógłbym ci podarować - zamrugał, z łatwością łamiąc własną obietnicę. Przysiągł samemu sobie, że nic nigdy więcej jej nie da (i nie dawał, poza adoracją i płaceniem za zbyt tanie jak na własny gust kolacje, ale odkąd powrócił do jej życia nie dał jej żadnego innego prezentu) - kilka doniczkowych gatunków, które radzą sobie lepiej lub nieprzewidywalnie w trudnych warunkach wilgotności i prowadziłabyś sobie zakłady. - kwiaty to nie prezenty, o.
A potem złamał obietnicę złożoną jej, tą o profesjonalizmie i granicach... choć nie pamiętał teraz, czy użył wtedy słowa obiecuję, a tak w ogóle czy naprawdę mogła tego od niego wymagać? Po tym, jak flirtowali? Jak się uśmiechała, jak dotknęła go pierwsza?
Nie, to nie jej wina ani nie jej prowokacja, bo tęsknił przecież nawet wtedy gdy pozostawała odległa albo obrażona, gdy widywał ją tylko w areszcie albo we własnych snach. Nigdy nie był cierpliwy i nie był w stanie udawać dłużej.
Całował ją tak, jakby jutra miało nie być, jakby nie lękał się żadnych konsekwencji. Gdy ku jego zdumieniu odwzajemniła pocałunek, namiętność zastąpiła tęsknotę na kilka błogich sekund. Nie przymknął tylko powiek bo Verner, którego nie zdążyła jeszcze od nowa poznać oduczył się wszystkiego, co mogłoby kojarzyć się ze snem — i gdy się odsunęła, w jego szeroko otwartych oczach na sekundę mignął w nich czysty lęk, bo mimo wszystko bał się konsekwencji, bo wolał być z nią na bolesny dystans niż znowu stracić ją na zawsze. Przynajmniej wciąż była blisko niego — już nie usta przy ustach, ale przynajmniej dłoń przy wargach, rękawiczka odgradzająca go złośliwie od nagiej skóry. Po sekundzie dotarło do niego znaczenie jej słów i stalowe oczy rozpogodziły się, błysnęły zaczepnością.
- Wybacz, zrobię to zatem tak, jak powinienem. - rzuciła mu wyzwanie, któremu mógł sprostać lepiej niż jakikolwiek mężczyzna albo Magnus w jej otoczeniu, wyzwanie dla kogoś wychowanego na salonach. Ujął delikatnie jej nadgarstek, ułożył dłoń na swojej i wprawnym ruchem zsunął rękawiczkę, co nie powinno zaskoczyć Asterin, bo tego wymagały przecież zasady etykiety (czyli pewnie ją zaskoczyło). Zaabsorbowany, nie pomyślał nawet o pieczęci i o zasadności tego rodzaju dotyku. Nachylił się i przycisnął usta do jej dłoni, delikatnie, tak jak powinien, ale na kilka sekund dłużej niż całowało się damy na bankietach. Z tłumioną zasadami savoir-vivre'u żarliwością z jaką całowało się damę swojego serca by pomiędzy konwenansami dać jej sygnał, że jest tą jedyną; wplatając w ten gest cały kod wszystkich konwenansów, których Asterin (na szczęście dla niego, bo może nie chciała tego wiedzieć) nie zrozumie. Prawie ugiął kolana, ale powstrzymało go echo jej nie gdy odrzucała oświadczyny, a potem powstrzymały go jej słowa. Opuścił delikatnie jej dłoń, rękawiczkę mnąc we własnej.
- To nie lato i nie upijam się oparami z powietrza. - zaprotestował uparcie, z lekkim żachnięciem. Rzadko działał na niego nawet Paraliksir rozpylony w kuchni (odkąd w domu zabrakło Reginy, doskonale się tam bawił), jak mogła uznać, że upiłby się piwem? Który z jej gachów (albo klientów...) wpasowałby się w taką metaforę? Zamilkł roztropnie, gdy znowu go dotknęła i wstrzymał na moment oddech, próbując ocenić intencję jej gestów; zbyt delikatnych i zbyt... czułych jak na te okoliczności. Prawie nigdy nie była czuła, a tym bardziej nie miała do tego powodu teraz. Czy to pożegnanie...? Nie żegnaj się ze mną, Asterin, nie tak, miał ochotę wrzasnąć i chwycić ją za nadgarstki, ale na szczęście nie zdążył, bo szarpnęła go za włosy przyciągnęła go do siebie mocniej, tak jak powinna. Zabolało, tak jak powinno i drgnął z satysfakcją, czując jej paznokcie na karku. Zostawi na nim ślady, jak w przeszłości i wszystko będzie jak należy i nie myślał już o niczym, tylko o niej, o niej, o niej. Przycisnął wargi do jej policzka, błądząc językiem i pocałunkami po nagiej skórze, żuchwie, szyi, na tyle daleko na ile pozwalała mu trzymając jego głowę zakleszczona we własnych ramionach. Nie słyszał jej słów, nie chciał ich słyszeć, a własne wychrypiał mimo woli: - Mała żmijko... - i oddychał ciężko i całował ją dalej, smakowała lepiej niż płatki czarnych tulipanów. Wczepił dłonie pomiędzy jej łopatki, jak zawsze gdy chciał zedrzeć z niej ubranie, ale resztkami przytomności powściągnął ten gest i po prostu ją do siebie przyciągnął, blisko, jeszcze bliżej, jakby chciał ją przytulić. Mocno, ale nie na tyle mocno, by nie rozluźnić ramion gdy go odsunęła — przez chwilę spoglądał na nią zupełnie oszołomiony, jak ktoś, kto zapomniał jak się oddycha, jak narkoman wypatrujący kolejnej dawki świeżo po zjeździe z ukochanej używki. Teraz zajmowała się narkotykami zawodowo, wiedziała co z nim zrobiła po tak długiej przerwie, jak roznieciła na nowo uzależnienie, jak ktoś sypiący sól w nigdy niezabliźniona ranę?
Niepokoiło go to kiedyś, to co z nim robiła i to jak przywiązała go do siebie i chciwość, której nie czuł wobec nikogo innego i której nie rozumiał. Potrafił uodpornić się na większość trucizn i zrozumieć każdą, ale nie na nią — nie dało się jej zniszczyć, nie dało się o niej zapomnieć, nie dało się jej zagłuszyć nowym życiem, ona potrafiła mu natomiast zadać ból w sposób niedostępny dla nikogo innego. Po rozstaniu miesiącami próbował roztrząsać czy go wykorzystywała i to, że jego patronat spadł jej z nieba, analizować czy widziała w nim tylko swojego najlepszego klienta i śnił nawet sny, w których wyśmiewała jego tulipany — ale teraz, próbując złapać oddech, uświadomił sobie, że już naprawdę wszystko mu jedno i chyba zawsze było.
- Nie. - zaprotestował cicho, choć nie powiedziała nic wymagającego sprzeciwu. - Nie, to nie Midsommar. - zagrodził jej drogę, tak by znalazła się pomiędzy nim, a żarlidrzewem, które przed chwilą jej pokazał. Spoglądał na nią chciwym, błędnym wzrokiem, lekko nieobecnym, jakby próbował ją zrozumieć. Nie rozumiał, ale wychwycił, że się jej podobało, inaczej nie bawiłaby się nim w ten sposób, prawda?
- Mam dość metafor - nie na zawsze, przed chwilą sprawiały mu przyjemność i udawania - na zawsze, bo doszedł do kresu sił - doskonale wiesz, że oślepłem dla ciebie, że jestem tu dla ciebie. - podszedł o krok do przodu, tak by musiała znaleźć się nos w nos z nim albo cofnąć w stronę drzewa
Asterin Eggen
Re: Elfi szlak Sro 29 Maj - 21:06
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Zgnił - nieodwracalnie i bezpowrotnie, wkroczył na ścieżkę, z której była dumna, a co więcej: to zdawało się przede wszystkim sprawiać mu przyjemność. Każdy czar wyzyskujący ciało z resztek sił, każde przekroczenie granicy własnej wytrzymałości, pokazanie samemu sobie, że był zdolny do rzeczy większych, do trudniejszych inkantacji i jeszcze silniejszej bezlitosności intencji. Obserwowała zatem jego zgniliznę z chorobliwą ciekawością, ucząc się tego nowego Vernera, odartego z przewidywalnych mocy i jeszcze bardziej przewidywalnego kodeksu moralnego. Czym innym było przecież uwarzenie trucizny przelanej do flakonów, ale niekoniecznie rozdysponowanej, a czym innym szlifowanie własnej przewagi za pomocą cudzych nieszczęścia i porażki. Łapczywie wykorzystywał każdą jej lekcję, domagał się prób na żywych wolontariuszach, i zdawało się jej, że z inkantacji na inkantację jego żyły pokrywały się patyną jeszcze głębszej czerni.
Jakby przedzierał się przez morską taflę i ściągał ku dnie, przez które potem przebijał się na drugą stronę, odkrywszy spoczywające poniżej ukryte poziomy.
Śliski dreszcz przebiegł potem w dół jej kręgosłupa. Mimo że jej życie kipiało od przemocy i przedwczesnej śmierci, nie chciała wyobrażać sobie scenariusza, w którym jemu przeznaczony zostałby taki los - przez Norny, samostanowiących o sobie ludzi, nieszczęśliwy wypadek czy każdą inną niezależną od niej okoliczność. W tym przywiązaniu kryło się coś niewygodnego; Asterin miała wrażenie, że chcąc lub nie chcąc zaczyna podążać tropem sprzed kilku lat, kiedy wiarę w bliskość i dobre zakończenia przypłaciła czyimś życiem. Zasznurowała więc usta i nie odpowiedziała, chyba z naiwną nadzieją na to, że jeśli nie pociągnie tematu, będą mogli udawać, że ten nigdy się nie wydarzył. Że żadne z nich nie pojęło drugiego znaczenia wymienianych metafor, bo tak przecież będzie dla nich lepiej, od początku było.
Od zawsze była mu pisana inna przyszłość, nieważne, czy to wypierał, czy nie; Norny przeznaczyły mu coś wielkiego i zdawało się jej, że wyczuwa rozwibrowaną zapowiedź tej przyszłości w swoim ciele, kiedy na nią patrzył. Obietnicę naukowych odkryć i dostatniego, zadowalającego życia. Życia, w którym dla niej na pewno nie powinno być miejsca. Mimo to nie zdążyła powstrzymać rozbawionego parsknięcia, wyobraziwszy sobie żrącą toksynę rujnującą ulubioną posadzkę trzech prządek, i uśmiechnęła się szeroko, bo taki właśnie był - impulsywny, mściwy, a przy tym niebywale charyzmatyczny, meandrujący przez życie z gracją, jakiej nie widziała u nikogo innego.
- Przeznaczony do wyższego celu parkiet - powtórzyła po nim ze śmiechem dźwięczącym w barwie głosu, mimowolnym, lekkim i szczerym, podjudzonym niedorzecznością wizji, którą roztoczył. Pięć lat temu zawsze potrafił ją rozbawić. Nieważne ile przeszła na ulicy i komu oddała swoje ciało wieczór wcześniej, zmywał z niej obrzydzenie i pozwalał przez moment łudzić się, że panująca między nimi rutyna była normalnością, której nic nie zaburzy. Aż pewnego dnia zburzyło ich wszystko.
- Ale chyba były tego warte. Brzmisz, jakby były - stwierdziła, lekko wzruszając ramieniem. Wciąż rozmawiali o kwiatach? Czy o rozdartej na strzępy przeszłości, o tym, co zgotowali sobie nawzajem? Byliśmy tego warci, Vernerze? Do niedawna uważała, że gorycz zdrady i ból wypalanej pieczęci nie były warte czegokolwiek, ale dzisiaj, idąc obok niego i raz po raz patrząc na jego twarz, nie była pewna własnego zdania. Nie wiedziała, czy wciąż wymieniłaby wspomnienia szczęśliwych dni za całą pamięć o nim, czy byłaby zdolna z tego zrezygnować. Było łatwiej, gdy nie znajdował się blisko, niemal w zasięgu ręki, ale od dwóch miesięcy towarzyszył jej coraz częściej i częściej i nic już nie było tak klarowne, jak przedtem. - Pewnie. W czym niby są gorsze od rosiczek i dzbaneczników? - odparła z krzywym uśmiechem. Jeśli istniał na świecie ktokolwiek na tyle cierpliwy i utalentowany, by wyhodować mięsożerne tulipany, będzie to on, co do tego nie miała ani cienia wątpliwości. Zaprzeczy prawom natury i ograniczeniom gatunków, przekuje je w coś nowego i dotychczas nieistniejącego, zniszczy to, co znajome i bezpieczne, i zbuduje to na nowo: jak robił to ze swoim życiem i swoją magią. - Ale jeśli liczysz, że nazwę je inaczej, niż “Magnus”, to się przeliczysz - zapowiedziała wesoło, niemal prowokacyjnie. Czy miał nadzieję na jakiegoś “Vernera”? Chciałby pokonać wszystkich pozostałych szmaragdowych mieszkańców i zostać jedynym, który udekoruje jej mieszkanie? Asterin nie wiedziała, czy granice ich metafor rozciągają się tak daleko, jednak wolała dmuchać na zimne - jakkolwiek perspektywa prezentów od niego wciąż pełzała po jej skórze chłodną rezerwą. Już raz im to nie wyszło. Otrzymane podarunki gęsto zaścieliły własną szafę w jej lokum, ale na końcu tej drogi czekała tęsknota, zdrada i czarna rozpacz. Oboje o tym wiedzieli. Oboje byli już mądrzejsi.
Aż nagle nie byli.
Aż nagle nie istniało nic prócz smaku jego ust i zaskakującej intensywności tych delikatnych dotyków, mrowienia skóry nadgarstka okolonego jego dłonią, wygłodniałej gwałtowności pocałunków wymienianych przez usta, które tak bardzo pragnęły siebie nawzajem - wbrew rozsądkowi i dawnym urazom. Wręcz fanatycznie konfrontowali przykurzone wspomnienia z teraźniejszością, syciła się jego smakiem, który wciąż potrafiła rozpoznać, i jego zapachem, spośród którego nazwałaby każdy pojedynczy fragment. Był jak piosenka o znajomych nutach, mimo że dziś podszywały go nowe wersety na pięciolinii, przeistaczające kompozycję w cięższą, poranioną, pełną niedopowiedzianych sekretów i niezmazanych jeszcze win. Dostrzegła przecież lęk w jego oczach, gdy na moment odsunęli się od siebie, by odetchnąć; jak gdyby martwił się, że poszerzająca się między nimi przestrzeń na powrót wszystko przekreśli, a słodka nadzieja znów obróci się w zgliszcza. Nie zasłużył, by ukoiła w nim ten lęk. Nie zasłużył, by pozwoliła mu przekroczyć warunki umowy zawartej w motylim zaułku… Ale czy naprawdę na to nie zasłużył? Uczucia to słabość, grzmiał głos Wujka zaplątany w jej myślach, głos, który odsunęła od siebie tak gwałtownie, jak tylko mogła.
Z początku zamarła, kiedy ściągnął rękawiczkę z jej niezapieczętowanej ręki, a potem patrzyła jak z naturalną gracją ujmował jej dłoń i muskał wierzch wargami. Gest znajomy tylko z karykatury albo filmów nagle został przeznaczony tylko dla niej, a Asterin nie mogła wyzbyć się wrażenia, że w ten sposób profanował świat, w którym jej nie było - i robił to świadomie. Z premedytacją, z pełną intencją, nie po to, by pokazać, co straciła, gdy odrzuciła jego oświadczyny, ale po to, by przekuć ramy tego obrazu w coś, co znów będzie należeć do nich. Płuca zacisnęły się na oddechu, patrzyła więc na niego w ciszy, z policzkami muśniętymi zdradliwą, bezwolną czerwienią podniecenia, doskonale widziała moment niepewności przecinający jego twarz, gdy nie był pewien jej następnego ruchu: a potem wyczuła jego niepohamowaną ulgę, gorącą i nałogową, gdy w przeciągu pojedynczego uderzenia serca przylgnął do niej i całował, całował, całował. Jego usta pozostawiały na jej skórze rozżarzone ścieżki, przez które zaczęła oddychać szybciej i głośniej, przyciągała go do siebie bliżej, mocniej, szczelniej, owijała kosmyki jego włosów na swoje palce, wpuszczała paznokcie pod jego kołnierz, drasnęła nimi bok jego szyi. Mała żmijko. Mówił tak do niej, zanim świat trafił szlag, a ona w chwilach złośliwości odpowiadała mu mała konwalio, ale nie teraz. Teraz nie potrafiła dotrzeć do własnego głosu, wtulona w niego, korzystająca z sekund, zanim rozum powróci do siły i odbierze jej kontrolę.
Tak trudno było się od niego odsunąć. Tak trudno było przeciąć czerwoną nić, którą się opletli, a jednak przeczuwała, że jeśli tego nie zrobi, to z drogi, po której biegli, naprawdę nie będzie już odwrotu. Że historia zatoczy koło, przybierając postać Jormungandra połykającego własny ogon; jednak gdzieś pomiędzy splotami świadomości pojawiła się myśl, że chyba mimo wszystko miała nadzieję na jego sprzeciw. Na to, czego w niezmierzonym emocjonalnym tchórzostwie nie miała odwagi zrobić sama. Rozszerzone źrenice spozierały na nią z desperacją i potrzebą i nie umiała odjąć od nich wzroku, nie kiedy wylewał z siebie prawdy, które do tej pory wypierała, oślepłem dla ciebie. Od początku nie chodziło tylko o dostęp do potężniejszej magii, choć wiedziała, że czerpał z niej satysfakcję, że też lubił czuć się silniejszy od innych, podobnie jak ona; ale zaśniedzenie było sposobem na odbudowę spalonego mostu, popiół po popiole, szczebel po szczeblu, i jej serce - organ, na którym już dawno temu postawiła krzyżyk - nagle boleśnie szarpnęło się w piersi. Jestem tu dla ciebie. Nie w tym lesie, ale w ogóle: na Przesmyku, w karczmach, gdzie nie smakował mu alkohol ani jedzenie, w miejscach dusznych od woni tytoniu, które gryzły jego nozdrza. Nie cofnęła się w stronę żarliwodrzewa przypatrującego się ich rozmowie. Nie uciekła przed nim, nie okręciła się na pięcie i nie czmychnęła, zamiast tego uniósłszy dłoń do jego policzka, by pozostawić na jego skórze ledwo widoczne półksiężyce odbicia paznokci, surowej, ale szczerej pieszczoty.
- Ty beznadziejny głupcze - westchnęła cicho, z pobrzmiewającą dyskretnie czułością, dźwiękiem, o jaki nikt poza nim by jej nie posądził. Wiedział o niej więcej niż powinien, znał powody jej wstydu, a mimo to wciąż nie potrafił z niej zrezygnować i znów odpychał od siebie lepsze perspektywy, zarazem śmielej i ostrożniej niż pięć lat temu. Wiedziała, że to nie było dla niego zabawą, a uczucia, które wypływały z jego spojrzenia były szczere, grzmiące nieuleczalną potrzebą. Naprawdę mogła zniszczyć mu życie sobą? Powiedziałby pewnie, że od dnia, w którym jego żyły ubrały się w czerń, jego przyszłość została nieodwracalnie zniszczona, ale Asterin wciąż miała opory, nie umiała w pełni oswoić się z myślą, że mogła być dla niego ważniejsza niż los złotego chłopca, kąpiącego się w luksusach i mogącego zmieniać kochanki co noc. - “Na moich warunkach” może ci się wcale nie spodobać. To krwawy i popierdolony świat. Niebezpieczny. Ale ty jesteś dziś silniejszy niż wtedy. Zniesiesz to? Bez marudzenia? - spytała chropawo, miał jeszcze szansę się wycofać, ale narkoman nigdy nie zastanawiał się, czy przyjęcie następnej dawki mogło skończyć się przypadkowym złotym strzałem. Nie mogła jednak nie zaoferować mu ostatniego wentylu bezpieczeństwa. Nie mogła nie mieć nadziei, że Forsberg wreszcie się opamięta, a jednocześnie nie mieć nadziei, że tego nie zrobi.
Asterin i Verner z tematu
Jakby przedzierał się przez morską taflę i ściągał ku dnie, przez które potem przebijał się na drugą stronę, odkrywszy spoczywające poniżej ukryte poziomy.
Śliski dreszcz przebiegł potem w dół jej kręgosłupa. Mimo że jej życie kipiało od przemocy i przedwczesnej śmierci, nie chciała wyobrażać sobie scenariusza, w którym jemu przeznaczony zostałby taki los - przez Norny, samostanowiących o sobie ludzi, nieszczęśliwy wypadek czy każdą inną niezależną od niej okoliczność. W tym przywiązaniu kryło się coś niewygodnego; Asterin miała wrażenie, że chcąc lub nie chcąc zaczyna podążać tropem sprzed kilku lat, kiedy wiarę w bliskość i dobre zakończenia przypłaciła czyimś życiem. Zasznurowała więc usta i nie odpowiedziała, chyba z naiwną nadzieją na to, że jeśli nie pociągnie tematu, będą mogli udawać, że ten nigdy się nie wydarzył. Że żadne z nich nie pojęło drugiego znaczenia wymienianych metafor, bo tak przecież będzie dla nich lepiej, od początku było.
Od zawsze była mu pisana inna przyszłość, nieważne, czy to wypierał, czy nie; Norny przeznaczyły mu coś wielkiego i zdawało się jej, że wyczuwa rozwibrowaną zapowiedź tej przyszłości w swoim ciele, kiedy na nią patrzył. Obietnicę naukowych odkryć i dostatniego, zadowalającego życia. Życia, w którym dla niej na pewno nie powinno być miejsca. Mimo to nie zdążyła powstrzymać rozbawionego parsknięcia, wyobraziwszy sobie żrącą toksynę rujnującą ulubioną posadzkę trzech prządek, i uśmiechnęła się szeroko, bo taki właśnie był - impulsywny, mściwy, a przy tym niebywale charyzmatyczny, meandrujący przez życie z gracją, jakiej nie widziała u nikogo innego.
- Przeznaczony do wyższego celu parkiet - powtórzyła po nim ze śmiechem dźwięczącym w barwie głosu, mimowolnym, lekkim i szczerym, podjudzonym niedorzecznością wizji, którą roztoczył. Pięć lat temu zawsze potrafił ją rozbawić. Nieważne ile przeszła na ulicy i komu oddała swoje ciało wieczór wcześniej, zmywał z niej obrzydzenie i pozwalał przez moment łudzić się, że panująca między nimi rutyna była normalnością, której nic nie zaburzy. Aż pewnego dnia zburzyło ich wszystko.
- Ale chyba były tego warte. Brzmisz, jakby były - stwierdziła, lekko wzruszając ramieniem. Wciąż rozmawiali o kwiatach? Czy o rozdartej na strzępy przeszłości, o tym, co zgotowali sobie nawzajem? Byliśmy tego warci, Vernerze? Do niedawna uważała, że gorycz zdrady i ból wypalanej pieczęci nie były warte czegokolwiek, ale dzisiaj, idąc obok niego i raz po raz patrząc na jego twarz, nie była pewna własnego zdania. Nie wiedziała, czy wciąż wymieniłaby wspomnienia szczęśliwych dni za całą pamięć o nim, czy byłaby zdolna z tego zrezygnować. Było łatwiej, gdy nie znajdował się blisko, niemal w zasięgu ręki, ale od dwóch miesięcy towarzyszył jej coraz częściej i częściej i nic już nie było tak klarowne, jak przedtem. - Pewnie. W czym niby są gorsze od rosiczek i dzbaneczników? - odparła z krzywym uśmiechem. Jeśli istniał na świecie ktokolwiek na tyle cierpliwy i utalentowany, by wyhodować mięsożerne tulipany, będzie to on, co do tego nie miała ani cienia wątpliwości. Zaprzeczy prawom natury i ograniczeniom gatunków, przekuje je w coś nowego i dotychczas nieistniejącego, zniszczy to, co znajome i bezpieczne, i zbuduje to na nowo: jak robił to ze swoim życiem i swoją magią. - Ale jeśli liczysz, że nazwę je inaczej, niż “Magnus”, to się przeliczysz - zapowiedziała wesoło, niemal prowokacyjnie. Czy miał nadzieję na jakiegoś “Vernera”? Chciałby pokonać wszystkich pozostałych szmaragdowych mieszkańców i zostać jedynym, który udekoruje jej mieszkanie? Asterin nie wiedziała, czy granice ich metafor rozciągają się tak daleko, jednak wolała dmuchać na zimne - jakkolwiek perspektywa prezentów od niego wciąż pełzała po jej skórze chłodną rezerwą. Już raz im to nie wyszło. Otrzymane podarunki gęsto zaścieliły własną szafę w jej lokum, ale na końcu tej drogi czekała tęsknota, zdrada i czarna rozpacz. Oboje o tym wiedzieli. Oboje byli już mądrzejsi.
Aż nagle nie byli.
Aż nagle nie istniało nic prócz smaku jego ust i zaskakującej intensywności tych delikatnych dotyków, mrowienia skóry nadgarstka okolonego jego dłonią, wygłodniałej gwałtowności pocałunków wymienianych przez usta, które tak bardzo pragnęły siebie nawzajem - wbrew rozsądkowi i dawnym urazom. Wręcz fanatycznie konfrontowali przykurzone wspomnienia z teraźniejszością, syciła się jego smakiem, który wciąż potrafiła rozpoznać, i jego zapachem, spośród którego nazwałaby każdy pojedynczy fragment. Był jak piosenka o znajomych nutach, mimo że dziś podszywały go nowe wersety na pięciolinii, przeistaczające kompozycję w cięższą, poranioną, pełną niedopowiedzianych sekretów i niezmazanych jeszcze win. Dostrzegła przecież lęk w jego oczach, gdy na moment odsunęli się od siebie, by odetchnąć; jak gdyby martwił się, że poszerzająca się między nimi przestrzeń na powrót wszystko przekreśli, a słodka nadzieja znów obróci się w zgliszcza. Nie zasłużył, by ukoiła w nim ten lęk. Nie zasłużył, by pozwoliła mu przekroczyć warunki umowy zawartej w motylim zaułku… Ale czy naprawdę na to nie zasłużył? Uczucia to słabość, grzmiał głos Wujka zaplątany w jej myślach, głos, który odsunęła od siebie tak gwałtownie, jak tylko mogła.
Z początku zamarła, kiedy ściągnął rękawiczkę z jej niezapieczętowanej ręki, a potem patrzyła jak z naturalną gracją ujmował jej dłoń i muskał wierzch wargami. Gest znajomy tylko z karykatury albo filmów nagle został przeznaczony tylko dla niej, a Asterin nie mogła wyzbyć się wrażenia, że w ten sposób profanował świat, w którym jej nie było - i robił to świadomie. Z premedytacją, z pełną intencją, nie po to, by pokazać, co straciła, gdy odrzuciła jego oświadczyny, ale po to, by przekuć ramy tego obrazu w coś, co znów będzie należeć do nich. Płuca zacisnęły się na oddechu, patrzyła więc na niego w ciszy, z policzkami muśniętymi zdradliwą, bezwolną czerwienią podniecenia, doskonale widziała moment niepewności przecinający jego twarz, gdy nie był pewien jej następnego ruchu: a potem wyczuła jego niepohamowaną ulgę, gorącą i nałogową, gdy w przeciągu pojedynczego uderzenia serca przylgnął do niej i całował, całował, całował. Jego usta pozostawiały na jej skórze rozżarzone ścieżki, przez które zaczęła oddychać szybciej i głośniej, przyciągała go do siebie bliżej, mocniej, szczelniej, owijała kosmyki jego włosów na swoje palce, wpuszczała paznokcie pod jego kołnierz, drasnęła nimi bok jego szyi. Mała żmijko. Mówił tak do niej, zanim świat trafił szlag, a ona w chwilach złośliwości odpowiadała mu mała konwalio, ale nie teraz. Teraz nie potrafiła dotrzeć do własnego głosu, wtulona w niego, korzystająca z sekund, zanim rozum powróci do siły i odbierze jej kontrolę.
Tak trudno było się od niego odsunąć. Tak trudno było przeciąć czerwoną nić, którą się opletli, a jednak przeczuwała, że jeśli tego nie zrobi, to z drogi, po której biegli, naprawdę nie będzie już odwrotu. Że historia zatoczy koło, przybierając postać Jormungandra połykającego własny ogon; jednak gdzieś pomiędzy splotami świadomości pojawiła się myśl, że chyba mimo wszystko miała nadzieję na jego sprzeciw. Na to, czego w niezmierzonym emocjonalnym tchórzostwie nie miała odwagi zrobić sama. Rozszerzone źrenice spozierały na nią z desperacją i potrzebą i nie umiała odjąć od nich wzroku, nie kiedy wylewał z siebie prawdy, które do tej pory wypierała, oślepłem dla ciebie. Od początku nie chodziło tylko o dostęp do potężniejszej magii, choć wiedziała, że czerpał z niej satysfakcję, że też lubił czuć się silniejszy od innych, podobnie jak ona; ale zaśniedzenie było sposobem na odbudowę spalonego mostu, popiół po popiole, szczebel po szczeblu, i jej serce - organ, na którym już dawno temu postawiła krzyżyk - nagle boleśnie szarpnęło się w piersi. Jestem tu dla ciebie. Nie w tym lesie, ale w ogóle: na Przesmyku, w karczmach, gdzie nie smakował mu alkohol ani jedzenie, w miejscach dusznych od woni tytoniu, które gryzły jego nozdrza. Nie cofnęła się w stronę żarliwodrzewa przypatrującego się ich rozmowie. Nie uciekła przed nim, nie okręciła się na pięcie i nie czmychnęła, zamiast tego uniósłszy dłoń do jego policzka, by pozostawić na jego skórze ledwo widoczne półksiężyce odbicia paznokci, surowej, ale szczerej pieszczoty.
- Ty beznadziejny głupcze - westchnęła cicho, z pobrzmiewającą dyskretnie czułością, dźwiękiem, o jaki nikt poza nim by jej nie posądził. Wiedział o niej więcej niż powinien, znał powody jej wstydu, a mimo to wciąż nie potrafił z niej zrezygnować i znów odpychał od siebie lepsze perspektywy, zarazem śmielej i ostrożniej niż pięć lat temu. Wiedziała, że to nie było dla niego zabawą, a uczucia, które wypływały z jego spojrzenia były szczere, grzmiące nieuleczalną potrzebą. Naprawdę mogła zniszczyć mu życie sobą? Powiedziałby pewnie, że od dnia, w którym jego żyły ubrały się w czerń, jego przyszłość została nieodwracalnie zniszczona, ale Asterin wciąż miała opory, nie umiała w pełni oswoić się z myślą, że mogła być dla niego ważniejsza niż los złotego chłopca, kąpiącego się w luksusach i mogącego zmieniać kochanki co noc. - “Na moich warunkach” może ci się wcale nie spodobać. To krwawy i popierdolony świat. Niebezpieczny. Ale ty jesteś dziś silniejszy niż wtedy. Zniesiesz to? Bez marudzenia? - spytała chropawo, miał jeszcze szansę się wycofać, ale narkoman nigdy nie zastanawiał się, czy przyjęcie następnej dawki mogło skończyć się przypadkowym złotym strzałem. Nie mogła jednak nie zaoferować mu ostatniego wentylu bezpieczeństwa. Nie mogła nie mieć nadziei, że Forsberg wreszcie się opamięta, a jednocześnie nie mieć nadziei, że tego nie zrobi.
Asterin i Verner z tematu