Sklep
5 posters
Mistrz Gry
Sklep Nie 24 Mar - 22:59
Sklep
Główna sala lokalu, zajmuje jego największą przestrzeń i to tu znajdują się lady pełne ekspozytorów, bezpośrednio połączony z wystawą widoczną z ulicy, pełen jest małych, wygodnych siedzeń, które pozwalają przysiąść na moment i podziwiać wystawioną w salonie biżuterię. Uprzejmi, świetnie wyszkoleni jubilerowie gotowi są w każdej chwili doradzić coś z gotowej kolekcji, lub zaproponować zamówienie indywidualne.
Amandine Tegan
Re: Sklep Nie 7 Kwi - 21:40
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
5 VI 2001 r.
Była zła. Była wściekła. Była absolutnie, bez reszty niezdolna do pracy – a jednak właśnie tu była, wpadła do sklepu już o świcie, jak zawsze, od rana krzątała się, zmieniała ekspozycje, zaglądała do złotników, ustalała grafiki. Robiła wszystko – tak, jak zawsze.
I wzrokiem krzesała ogień.
Nikt jej nie zagadywał – nie jak zawsze, bo Amandine była przecież duszą towarzystwa, kierownikiem sklepu, ale, przede wszystkim, jego słoneczkiem. Nikt nie zapytał, czy pójdzie z nimi na lunch do pobliskiej knajpy, bo jasnym było, że nie, nie pójdzie. Nikt nie podpytywał jej, co się dzieje z ostatnim zamówieniem i nikt – chwała wszystkim bogom – nie próbował pytać, co się stało.
Gdyby ktoś zapytał, nie wiedziałaby, od czego zacząć.
Ostrożnie zamknęła kolejną szafkę – zaskakująco ostrożnie, biorąc pod uwagę, jak bardzo chciała coś uderzyć, rozbić, jak bardzo chciało jej się wyć – delikatnie schowała tacę z wyjętymi z ekspozycji pierścionkami do sejfu. To była ostatnia z lad, którą miała podmienić.
Nie było jeszcze południa, a ona już zrobiła wszystko, co zaplanowała sobie na ten dzień.
Szybkim krokiem przemaszerowała do socjalnego, stukot obcasów niósł się echem po pustym jeszcze sklepie. Był środek tygodnia, pierwszych klientów nie spodziewała się wcześniej jak za dwie, może trzy godziny.
Przez moment zastanawiała się, czy nie napatoczy się zaraz na Felixa – widziała go kręcącego się rano po sklepie – Sommerfelt musiał jednak zaszyć się już w biurze. I dobrze. Nie chciała się z nim dzisiaj widzieć. Nie chciała czuć na sobie jego uważnego spojrzenia i nie chciała mierzyć się z pytaniami, czy na pewno wszystko gra. Felix był jedynym, który nie bałby się zapytać – a ona nie chciała mu odpowiadać. W ogóle niewiele dzisiaj chciała.
A gdyby tak zaszyła się w sali muzycznej i rozszlochała się w kącie? Może nikt by nie zauważył, co?
Splatając ręce ciasno na piersi wystukiwała obcasem nerwowy rytm, podczas gdy ekspres w bólach rodził kubek mocnej, gorzkiej kawy – tej samej, którą ledwie chwilę później Amandine zalała nieopatrznie elegancką, gładką, granatową sukienkę przed kolano.
- Kurwa mać – syknęła cicho, bez słowa pozbyła się plamy zaklęciem i zaraz wsunęła pod zimną wodę sparzone palce.
Imię Brage powracało do niej czy tego chciała, czy nie, drążąc w jej ciele boleśnie jak drzazga wciskająca się pod paznokieć. Wspomnienia ogrodu botanicznego, Severina i kartki wydartej ze szkicownika szarpały ją na jeszcze inny sposób. Wszystko razem groziło rozmazaniem jej makijażu zupełnie niepotrzebnymi łzami, zarumienieniem jej policzków niechcianą teraz czerwienią.
Szlag by to wszystko trafił.
Upiła pierwszy łyk kawy, tylko trochę parząc sobie język i odetchnęła głęboko. Mogłaby stąd wyjść, wiedziała, że mogłaby. Zostawić sklep swojej nieformalnej zastępczyni, powiedzieć Felixowi, że bierze wolne – zniknąć na dobę, dwie, trzy. Ale nie. Nie, cholera, bo to przecież równałoby się przyznaniu do słabości, a Amandine tego nie robiła. Nie była słaba. I na pewno nie zamierzała zarywać dni tylko dlatego, że była tak cholernie naiwna.
Cichy szczęk i szum otwieranych drzwi frontowych sklepu spotkał Tegan między trzecim a czwartym łykiem kawy. Amandine zmarszczyła brwi, odetchnęła powoli, schowała wyjętego dopiero co, niezapalonego jeszcze papierosa z powrotem do paczki i zmusiła się do uśmiechu. To było jej miejsce. Była świetnym kierownikiem, jeszcze lepszym jubilerem, o umiejętnościach złotniczych nie wspominając. Da sobie radę. Ze wszystkim, do cholery, da sobie dzisiaj radę. Brage tego nie zmieni. Severin tego nie zmieni. Nikt tego nie zmieni.
Dała klientowi parę standardowych minut na to, by rozejrzał się swobodnie po sklepowej ekspozycji nim sama wróciła na salę. Znów dumnie wyprostowana, znów profesjonalnie uśmiechnięta, znów z wyćwiczoną sympatią na jeszcze przed momentem ściętej bólem i złością twarzy.
- Dzień dobry. Czy mogę w czymś po... – zaczęła miękko i urwała w jednej chwili, bez trudu rozpoznając mężczyznę kręcącego się po sklepie.
Może i nie miał teraz na sobie fartucha, a pod paznokciami z pewnością nie miał ani śladu ziemi, ale to z pewnością był on, Severin Rosenkrantz we własnej osobie. Kawał chama, którego, jak sądziła, nigdy więcej nie zobaczy na oczy.
- Co ty tu robisz? – spytała krótko, z wyraźnie wyczuwalnym napięciem.
Jakiekolwiek formy grzecznościowe najwyraźniej przestały już zupełnie istnieć w jej kontaktach z tym konkretnym klanowcem.
Severin Rosenkrantz
Re: Sklep Nie 7 Kwi - 23:30
Severin RosenkrantzWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : badacz w Przedsiębiorstwie kwiaciarskim Rosenkrantz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : alchemik renesansu (I), botanik (II)
Statystyki : alchemia: 18 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 27 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność: 8 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 12
Na plac Grünerløkka dostaje się na chwilę przed południem. Specjalnie z tej okazji opuścił laboratorium ogrodu botanicznego, licząc, że w Oddechu Walkirii spotka się z intrygującą młodą kobietą.
Próg sklepu przekracza pewnie. Nosi się elegancko, lecz nieformalnie. Biała koszula pozbawiona jest zarówno zagnieceń, jak i krawata, co pozwala na rozpięcie najwyższego guzika. W górnej kieszonce granatowej marynarki mieści się czerwona poszetka. Równo przystrzyżony zarost stoi w opozycji do nieco przydługich włosów, lekko potarganych wiatrem. Rozglądając się po salonie jedną dłoń wsuniętą ma w kieszeń spodni, w drugiej zaś trzyma papierową torbę i niewielki bukiet różnokolorowych kwiatów. Nie dostrzega żadnej ekspedientki, lecz nie zamierza wołać po obsługę, może nie pozwoli mu długo czekać. Otrzymany czas spędza na przeglądaniu wystaw, dostrzegając kilka dzieł, które mogłyby się spodobać Rúnie. Wkrótce ma być ich trzecia rocznica zaręczyn - docelowo ostatnia. Przed kilkoma tygodniami doszli z Nørgaard do porozumienia, że poświęcą najbliższe miesiące, aby się lepiej poznać i finalnie zdecydować, czy dadzą radę ze sobą wytrzymać pod małżeńskim węzłem. Kobieta jest bardzo inteligentna i sympatyczna, lecz zdaje się, jakby nadal otaczała się grubym murem, nie chcąc wpuścić go do środka. Sam nie pozostawał jej dłużny, obdarzając badaczkę wyłącznie niezbędnymi, bądź powierzchownymi sprawami. Jak długo potrwa jeszcze ten proces przekonywania się do siebie i docierania? Co będzie wyznacznikiem do podjęcia ostatecznej decyzji i przypieczętowania jej porozumieniem klanów? Severin stara się o tym nie myśleć, choć musi przyznać, że zdążył się do tej rudej przyzwyczaić.
Rozbrzmiewa stukot obcasów, więc odwraca się w stronę lady i dostrzega ją w nieco innym świetle, mając przy okazji możliwość, aby zaobserwować gwałtowną zmianę na jej twarzy. Uprzejmy uśmiech, przymilny głos, pełen profesjonalizm, który znika w jednej chwili, ustępując miejsca wrogości. Bojowa aura jest niemalże namacalna, ostry ton w połączeniu z wyprostowaną sylwetką budzą respekt. Rosenkrantz orientuje się, że na jej widok wysycha mu w gardle, a wzdłuż pleców przebiega dreszcz, jaki momentalnie zawiązuje supeł w podbrzuszu. Prędko odtrąca myśli, że chętnie przyjąłby ją taką w sypialni i powraca do sedna sprawy. Dziś nie zamierza jej więcej rozdrażniać, chyba że sama zrobi coś nieroztropnego.
- Szalenie przepraszam za zwłokę. Wczorajszy dzień w pracy był trudny, nie było chwili, aby się wyrwać - zaczyna od połowicznego kłamstwa, bo w istocie, wydarzyła się wczoraj seria niefortunnych zdarzeń, lecz nie z tego powodu się nie zjawił. Celowo zamierzał dać Amandine chwilę, zarówno aby odetchnąć po spotkaniu, jak i aby przygotować ją na nadchodzące. Jest świadom, że może być podirytowana, jak i zrezygnowana. Czy swoją obecnością przypomni jej o gniewie, jaki w niej wywołał, podjudzi tlące się w głębi serca emocje, a może wywoła zawstydzenie, niechęć do powrotu do tamtej chwili? - Zgodnie z umową, Punico-Violaceus majesticus. - Wyciąga przed siebie papierową torbę z niewielką doniczką. Krzew jest jeszcze młody, ale już teraz zdobi go kilka drobnych pąków o barwie czerwonego wina. Jej zapach jest subtelny, nie przebija się przez stosowany w lokalu odświeżacz. Wodzi spojrzeniem po jej twarzy, dość niepewny, czego się po niej spodziewać. Unosi bukiet, by wręczyć go Amandine. Te kwiaty pachną zaś intensywnie, lekkością, świeżością i słodyczą.
- Tamtego dnia wydawałaś się być nieco wzburzona. Chciałbym przeprosić, jeśli cię uraziłem. - Jego głos wybrzmiewa szczerze, można wyczuć w nim nutę skruchy, a także niepewność, w jaki sposób zostanie odebrany. - Pewnie masz mnie za ostatniego drania - uśmiecha się lekko kącikiem ust, chcąc tym nieco załagodzić sytuację.
Próg sklepu przekracza pewnie. Nosi się elegancko, lecz nieformalnie. Biała koszula pozbawiona jest zarówno zagnieceń, jak i krawata, co pozwala na rozpięcie najwyższego guzika. W górnej kieszonce granatowej marynarki mieści się czerwona poszetka. Równo przystrzyżony zarost stoi w opozycji do nieco przydługich włosów, lekko potarganych wiatrem. Rozglądając się po salonie jedną dłoń wsuniętą ma w kieszeń spodni, w drugiej zaś trzyma papierową torbę i niewielki bukiet różnokolorowych kwiatów. Nie dostrzega żadnej ekspedientki, lecz nie zamierza wołać po obsługę, może nie pozwoli mu długo czekać. Otrzymany czas spędza na przeglądaniu wystaw, dostrzegając kilka dzieł, które mogłyby się spodobać Rúnie. Wkrótce ma być ich trzecia rocznica zaręczyn - docelowo ostatnia. Przed kilkoma tygodniami doszli z Nørgaard do porozumienia, że poświęcą najbliższe miesiące, aby się lepiej poznać i finalnie zdecydować, czy dadzą radę ze sobą wytrzymać pod małżeńskim węzłem. Kobieta jest bardzo inteligentna i sympatyczna, lecz zdaje się, jakby nadal otaczała się grubym murem, nie chcąc wpuścić go do środka. Sam nie pozostawał jej dłużny, obdarzając badaczkę wyłącznie niezbędnymi, bądź powierzchownymi sprawami. Jak długo potrwa jeszcze ten proces przekonywania się do siebie i docierania? Co będzie wyznacznikiem do podjęcia ostatecznej decyzji i przypieczętowania jej porozumieniem klanów? Severin stara się o tym nie myśleć, choć musi przyznać, że zdążył się do tej rudej przyzwyczaić.
Rozbrzmiewa stukot obcasów, więc odwraca się w stronę lady i dostrzega ją w nieco innym świetle, mając przy okazji możliwość, aby zaobserwować gwałtowną zmianę na jej twarzy. Uprzejmy uśmiech, przymilny głos, pełen profesjonalizm, który znika w jednej chwili, ustępując miejsca wrogości. Bojowa aura jest niemalże namacalna, ostry ton w połączeniu z wyprostowaną sylwetką budzą respekt. Rosenkrantz orientuje się, że na jej widok wysycha mu w gardle, a wzdłuż pleców przebiega dreszcz, jaki momentalnie zawiązuje supeł w podbrzuszu. Prędko odtrąca myśli, że chętnie przyjąłby ją taką w sypialni i powraca do sedna sprawy. Dziś nie zamierza jej więcej rozdrażniać, chyba że sama zrobi coś nieroztropnego.
- Szalenie przepraszam za zwłokę. Wczorajszy dzień w pracy był trudny, nie było chwili, aby się wyrwać - zaczyna od połowicznego kłamstwa, bo w istocie, wydarzyła się wczoraj seria niefortunnych zdarzeń, lecz nie z tego powodu się nie zjawił. Celowo zamierzał dać Amandine chwilę, zarówno aby odetchnąć po spotkaniu, jak i aby przygotować ją na nadchodzące. Jest świadom, że może być podirytowana, jak i zrezygnowana. Czy swoją obecnością przypomni jej o gniewie, jaki w niej wywołał, podjudzi tlące się w głębi serca emocje, a może wywoła zawstydzenie, niechęć do powrotu do tamtej chwili? - Zgodnie z umową, Punico-Violaceus majesticus. - Wyciąga przed siebie papierową torbę z niewielką doniczką. Krzew jest jeszcze młody, ale już teraz zdobi go kilka drobnych pąków o barwie czerwonego wina. Jej zapach jest subtelny, nie przebija się przez stosowany w lokalu odświeżacz. Wodzi spojrzeniem po jej twarzy, dość niepewny, czego się po niej spodziewać. Unosi bukiet, by wręczyć go Amandine. Te kwiaty pachną zaś intensywnie, lekkością, świeżością i słodyczą.
- Tamtego dnia wydawałaś się być nieco wzburzona. Chciałbym przeprosić, jeśli cię uraziłem. - Jego głos wybrzmiewa szczerze, można wyczuć w nim nutę skruchy, a także niepewność, w jaki sposób zostanie odebrany. - Pewnie masz mnie za ostatniego drania - uśmiecha się lekko kącikiem ust, chcąc tym nieco załagodzić sytuację.
Amandine Tegan
Re: Sklep Pon 8 Kwi - 10:02
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nie oczekiwała przeprosin głównie dlatego, że wogóle nie oczekiwała Severina. Skoro nie pojawił się wczoraj, Amandine szybko zamknęła dla siebie ten temat, lekką ręką wypisując na siebie wyrok – naiwna, głupia, dająca się nabrać na najmniejsze choćby oznaki sympatii. Teraz, widząc Rosenkratza tutaj, tuż przed sobą, w jej sklepie – formalnie może Felixa, w praktyce jednak dużo bardziej jej – czuła, jak grunt ucieka jej spod nóg. Jak wzrok mimowolnie ucieka jej do twarzy mężczyzny, jego ciemnych oczu – tych cholernych ciemnych oczu – i eleganckiej koszuli, jak w całej postawie Severina szuka... Czegoś. Podstępu – kolejnego. Jakiejś iskry mogącej uprzedzić ją, że mężczyzna znów zamierzał z nią – nią – grać, bawić się, żerować na jej naiwności.
Niczego takiego nie znalazła, co nie pomogło jej zupełnie w niczym.
Mrużąc oczy, przyglądała się mężczyźnie jeszcze przez dobrą chwilę, pozwalając wybrzmieć wszystkim jego słowom. Przeprosiny brzmiały szczerze – chyba – a wyjaśnienie jego wczorajszej nieobecności było wiarygodne. Amandine była tego dnia zbyt zła, zbyt zraniona by w pełni ufnie uznać, że Rosenkrantz na pewno nie kłamie, ale... Ale. Była ufna, nawet teraz. Naiwna, nawet teraz.
Bez słowa pokonała te parę kroków dzielących ją wciąż od Severina. Odebrała od niego torbę i, po chwili wahania, także bukiet – w obu przypadkach uważając, by nie dotknąć ręki mężczyzny swoją, nie musnąć palcami jego dłoni, nie sprawdzić, czy jego skóra jest raczej twarda od pracy w ziemi, czy może wciąż delikatna, jak być może musiała być by nie krzywdzić roślin, którymi Rosenkrantz się zajmował.
Wciąż jeszcze nic nie mówiąc, zajrzała do papierowej torby i odetchnęła bezgłośnie, prześlizgując się wzrokiem po niewielkim jeszcze, młodziutkim krzewie.
Pewnie masz mnie za ostatniego drania.
Zaśmiała się krótko, bez faktycznego rozbawienia.
- Za klanowca – odparła bez wahania z zaskakującą śmiałością. – Ale to w gruncie rzeczy to samo, jak sądzę – skwitowała.
Potrzebowała jeszcze chwili, by znów podnieść wzrok na Severina. Tam, gdzie wczoraj gnieździła się desperacja, upór, zakłopotanie – teraz urzędowały raczej złość, ból, rezygnacja. Nieśmiałość – ona też, nigdy przecież nie znikała, dzisiaj jednak dosyć łatwo było ją przeoczyć.
Przynajmniej do chwili, w której Amandine znów zerknęła na bukiet, policzki zarumieniły jej się lekko, a ona sama odetchnęła głęboko i chrząknęła cicho.
- Dziękuję – rzuciła krótko i uśmiechnęła się przelotnie, choć uśmiech ten trudno było uznać za zupełnie szczery, szczególnie że nie sięgnął jej podkreślonych ciemną kreską oczu.
A może zwyczajnie była zbyt zmęczona. Wczoraj jeszcze pijana szczęściem, dzisiaj – co najwyżej pożerającym ją od środka bólem. Jeśli dobrze się nad tym zastanowić, udział Severina, o dziwo, nie był w tym wszystkim aż tak duży. Jego znała przecież raptem od przedwczoraj – nie to co...
Nie. Nie mogła. Nie chciała. Po prostu nie. To imię nie było jej potrzebne. To imię sprawiało, że tak strasznie trudno było jej pracować. Rozmawiać. Oddychać. Być.
Chrząknęła cicho, przestąpiła z nogi na nogę, nagle tyleż samo rozdrażniona co zakłopotana. Bukiet w którejś chwili zaczął ją uwierać – dosłownie, chociaż dużo bardziej w przenośni – odłożyła go więc na ladę. Powinna wstawić go do wody, ale to mogło jeszcze chwilę zaczekać.
- Jak powinnam... – zaczęła, znów zaglądając do torby, nie dokończyła.
Drgnęła lekko, słysząc szybkie kroki, a zaraz po nich szczęk otwieranych drzwi do pracowni.
- Hej, Amasia, szefowo, przyjdziesz na chwilę? Młoda mówi, że z tobą rozmawiała, ale wiesz jak to jest, jej nie... – Głos urwał się tak nagle, jak wdarł się w cichą przestrzeń głównej sali.
Rozczochrany jubiler, wysoki i jasnowłosy, spoglądał przez chwilę to na Amandine, to na Severina i Tegan widziała moment, w którym w głowie jej kolegi pojawiły się teorie. W którym dostrzegł bukiet leżący na ladzie i rumieńce na policzkach Amandine. W którym zauważył iskry w jej spojrzeniu i sztywność w postawie.
Mężczyzna chrząknął cicho.
- A. Przepraszam. To nie jest pilne, może... – Przestąpił z nogi na nogę. – Przyjdź potem, dobra? – spytał, znikł jednak z powrotem w pracowni nie czekając na odpowiedź Tegan.
Amandine nie zdołała powstrzymać skrzywienia. Wiedziała, że będą gadać. Oczywiście, że będą. I, najpewniej, zupełnie nie to, co powinni. No i Felix. Teraz już na pewno będzie pytał.
Odetchnęła głęboko, powoli, policzki paliły ją z bardzo różnych powodów.
- Jak powinnam go pielęgnować? – spytała jak gdyby nigdy nic. Tak, jak na wejście kolegi uniosła wzrok, tak teraz znów wbiła go w uroczo niewielki jeszcze krzew. Prześlizgnęła się wzrokiem po bordowych pąkach i malutkich jeszcze listkach. – Przesadzić, to na pewno, ale co więcej?
Amandine nie pokusiłaby się o stwierdzenie, że zna się na roślinach, nie była też jednak zupełną ignorantką. Lubiła je. Lubiła mieć zieleń dookoła siebie, podobnie jak dbać o nią – jeśli tylko miała czas. Dawno już nie miała, co wyjaśniało, dlaczego w jej kawalerce czy u Felixa donic wcale nie było aż tak dużo. Tym niemniej skoro wychodziło na to, że miała mieć teraz pod opieką jeden z krzewów z ogrodu, chciała wiedzieć, jak powinna się nim opiekować. Nie chciała przecież zasuszyć go w ciągu tygodnia.
Z ociąganiem uniosła głowę, znów spojrzała na Severina. Jakiś ciężki, gorzki węzeł zawiązał jej się w żołądku, dołączając się do całej gamy innych symptomów zdenerwowania, z którymi zmagała się od wczoraj, od dnia, z którego niewiele pamiętała i przepłakanej nocy.
Jej sypialnia wciąż pachniała solą i okrętowym płótnem, i to tak cholernie bolało.
Niczego takiego nie znalazła, co nie pomogło jej zupełnie w niczym.
Mrużąc oczy, przyglądała się mężczyźnie jeszcze przez dobrą chwilę, pozwalając wybrzmieć wszystkim jego słowom. Przeprosiny brzmiały szczerze – chyba – a wyjaśnienie jego wczorajszej nieobecności było wiarygodne. Amandine była tego dnia zbyt zła, zbyt zraniona by w pełni ufnie uznać, że Rosenkrantz na pewno nie kłamie, ale... Ale. Była ufna, nawet teraz. Naiwna, nawet teraz.
Bez słowa pokonała te parę kroków dzielących ją wciąż od Severina. Odebrała od niego torbę i, po chwili wahania, także bukiet – w obu przypadkach uważając, by nie dotknąć ręki mężczyzny swoją, nie musnąć palcami jego dłoni, nie sprawdzić, czy jego skóra jest raczej twarda od pracy w ziemi, czy może wciąż delikatna, jak być może musiała być by nie krzywdzić roślin, którymi Rosenkrantz się zajmował.
Wciąż jeszcze nic nie mówiąc, zajrzała do papierowej torby i odetchnęła bezgłośnie, prześlizgując się wzrokiem po niewielkim jeszcze, młodziutkim krzewie.
Pewnie masz mnie za ostatniego drania.
Zaśmiała się krótko, bez faktycznego rozbawienia.
- Za klanowca – odparła bez wahania z zaskakującą śmiałością. – Ale to w gruncie rzeczy to samo, jak sądzę – skwitowała.
Potrzebowała jeszcze chwili, by znów podnieść wzrok na Severina. Tam, gdzie wczoraj gnieździła się desperacja, upór, zakłopotanie – teraz urzędowały raczej złość, ból, rezygnacja. Nieśmiałość – ona też, nigdy przecież nie znikała, dzisiaj jednak dosyć łatwo było ją przeoczyć.
Przynajmniej do chwili, w której Amandine znów zerknęła na bukiet, policzki zarumieniły jej się lekko, a ona sama odetchnęła głęboko i chrząknęła cicho.
- Dziękuję – rzuciła krótko i uśmiechnęła się przelotnie, choć uśmiech ten trudno było uznać za zupełnie szczery, szczególnie że nie sięgnął jej podkreślonych ciemną kreską oczu.
A może zwyczajnie była zbyt zmęczona. Wczoraj jeszcze pijana szczęściem, dzisiaj – co najwyżej pożerającym ją od środka bólem. Jeśli dobrze się nad tym zastanowić, udział Severina, o dziwo, nie był w tym wszystkim aż tak duży. Jego znała przecież raptem od przedwczoraj – nie to co...
Nie. Nie mogła. Nie chciała. Po prostu nie. To imię nie było jej potrzebne. To imię sprawiało, że tak strasznie trudno było jej pracować. Rozmawiać. Oddychać. Być.
Chrząknęła cicho, przestąpiła z nogi na nogę, nagle tyleż samo rozdrażniona co zakłopotana. Bukiet w którejś chwili zaczął ją uwierać – dosłownie, chociaż dużo bardziej w przenośni – odłożyła go więc na ladę. Powinna wstawić go do wody, ale to mogło jeszcze chwilę zaczekać.
- Jak powinnam... – zaczęła, znów zaglądając do torby, nie dokończyła.
Drgnęła lekko, słysząc szybkie kroki, a zaraz po nich szczęk otwieranych drzwi do pracowni.
- Hej, Amasia, szefowo, przyjdziesz na chwilę? Młoda mówi, że z tobą rozmawiała, ale wiesz jak to jest, jej nie... – Głos urwał się tak nagle, jak wdarł się w cichą przestrzeń głównej sali.
Rozczochrany jubiler, wysoki i jasnowłosy, spoglądał przez chwilę to na Amandine, to na Severina i Tegan widziała moment, w którym w głowie jej kolegi pojawiły się teorie. W którym dostrzegł bukiet leżący na ladzie i rumieńce na policzkach Amandine. W którym zauważył iskry w jej spojrzeniu i sztywność w postawie.
Mężczyzna chrząknął cicho.
- A. Przepraszam. To nie jest pilne, może... – Przestąpił z nogi na nogę. – Przyjdź potem, dobra? – spytał, znikł jednak z powrotem w pracowni nie czekając na odpowiedź Tegan.
Amandine nie zdołała powstrzymać skrzywienia. Wiedziała, że będą gadać. Oczywiście, że będą. I, najpewniej, zupełnie nie to, co powinni. No i Felix. Teraz już na pewno będzie pytał.
Odetchnęła głęboko, powoli, policzki paliły ją z bardzo różnych powodów.
- Jak powinnam go pielęgnować? – spytała jak gdyby nigdy nic. Tak, jak na wejście kolegi uniosła wzrok, tak teraz znów wbiła go w uroczo niewielki jeszcze krzew. Prześlizgnęła się wzrokiem po bordowych pąkach i malutkich jeszcze listkach. – Przesadzić, to na pewno, ale co więcej?
Amandine nie pokusiłaby się o stwierdzenie, że zna się na roślinach, nie była też jednak zupełną ignorantką. Lubiła je. Lubiła mieć zieleń dookoła siebie, podobnie jak dbać o nią – jeśli tylko miała czas. Dawno już nie miała, co wyjaśniało, dlaczego w jej kawalerce czy u Felixa donic wcale nie było aż tak dużo. Tym niemniej skoro wychodziło na to, że miała mieć teraz pod opieką jeden z krzewów z ogrodu, chciała wiedzieć, jak powinna się nim opiekować. Nie chciała przecież zasuszyć go w ciągu tygodnia.
Z ociąganiem uniosła głowę, znów spojrzała na Severina. Jakiś ciężki, gorzki węzeł zawiązał jej się w żołądku, dołączając się do całej gamy innych symptomów zdenerwowania, z którymi zmagała się od wczoraj, od dnia, z którego niewiele pamiętała i przepłakanej nocy.
Jej sypialnia wciąż pachniała solą i okrętowym płótnem, i to tak cholernie bolało.
Severin Rosenkrantz
Re: Sklep Pon 8 Kwi - 12:19
Severin RosenkrantzWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : badacz w Przedsiębiorstwie kwiaciarskim Rosenkrantz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : alchemik renesansu (I), botanik (II)
Statystyki : alchemia: 18 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 27 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność: 8 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 12
Śmieje się krótko, acz serdecznie na dźwięk obelgi. Nie tego się spodziewał, ale absolutnie nie dziwi się panującym wśród ludzi stereotypami. Uważa się ich za zdystansowanych, odległych, jakże różnych od pozostałych, niżej urodzonych galdrów. Sam nigdy nie miał podobnych przemyśleń, nie uważając się w żaden sposób za lepszego, czy wyjątkowego. Jako Rosenkrantz miał zdecydowanie lepszy start od wielu innych, ceni sobie to przeznaczenie i stara się zeń korzystać w słuszny i przyzwoity sposób.
- Touché - stwierdza tylko ze skinieniem głowy, nie mając niczego na swoją obronę. Bezpośredniość Amandine sprawia, że sam nieco się rozluźnia, nie widząc powodu, dla którego miałby nadal trzymać gardę. Czy nie ma wszak do czynienia z młodą osóbką, dla której świat nadal jest zagadką? Gdzieś z tyłu głowy przemyka myśl, że chętnie pokazałby jej, co ten ma do zaoferowania, lecz zamiast mówić o tym na głos, zachowuje to dla siebie.
Zachowanie dystansu jest słuszne, Rosenkrantz nie wini jej za uprzedzenia, skoro przed dwoma dniami potraktował ją w tak bezczelny sposób. Związane z tym wyrzuty sumienia odeszły już w zapomnienie, w końcu nadszedł nowy dzień, dający zupełnie nowe perspektywy. Oszczędność gestów, powściągliwe podziękowanie, nie oczekiwał niczego więcej, będąc przygotowanym na to, że jeśli pragnie jeszcze zaskarbić sobie jej sympatię, musi się postarać.
Nie od razu unosi wzrok, słysząc zgrzyt drzwi i kroki w korytarzu. Robi to dopiero wtedy, gdy mężczyzna zagaduje Amandine. Severine na krótką chwilę ściąga brwi na określenie ”szefowa”, które jednoznacznie wskazuje na to, że stojąca przed nim młoda kobieta ma na swoich barkach znacznie większą odpowiedzialność, niż początkowo zakładał. Wydaje się być ledwie podlotkiem, niedoświadczonym i bezbronnym, potrzebującym drogowskazu, bądź dłoni, która poprowadzi ją w słusznym kierunku. Tymczasem wszystko zaczyna z wolna układać się w pewną całość. Wyprostowana postawa, elegancki ubiór, słowa podwładnego. W jednej chwili nabiera do niej uznania, które każe ściągnąć łopatki i oczyścić gardło. Nie ma wszak doświadczenia z byle dziewczęciem, a kobietą, która pomimo niewinnego wyglądu, potrafi sięgać po swoje, piąć się ku określonemu sukcesowi. Rosenkrantz nie zna tego młodego złotnika, który wparował do ich rozmowy i równie prędko zeń uciekł, lecz także doszedł do wniosku, że mógł swoją obecnością nieco namieszać. Tyle że absolutnie mu to nie przeszkadza.
Powraca spojrzeniem do Amandine i korzysta z okazji jej wbitego w sadzonkę wzroku. Pozbawiony oporów swobodnie spogląda na jej twarz, sunąc po niej niespiesznie. Nie opiera się sobie, kiedy przemyka z zaczerwienionego policzka w stronę odsłoniętej szyi, będącej dla Severina jedną z największych słabości. Wystarczy prosty gest, wyciągnąć dłoń i ułożyć ją na karku, skryć twarz w jego zgięciu i musnąć wargami. Nim daje się ponieść tym myślom dalej, słyszy kobiecy głos i w odpowiedzi kręci głową.
- O nie, nie trzeba jej jeszcze przesadzać. Dałem jej większą doniczkę, więc na kilka kolejnych tygodni powinno wystarczyć, ale finalnie będzie potrzebowała więcej przestrzeni. Masz może miejsce w ogrodzie? - To krzew, nie można wiecznie trzymać go w doniczce, bo zwyczajnie nie będzie miał okazji, aby w pełni się rozwinąć i pokazać całe swoje piękno. - Na ten moment należy trzymać ją w lekko zacienionym miejscu, podlewać raz w tygodniu, by zaledwie zwilżyć ziemię - wyjaśnia w kilku prostych słowach, bo dla niego pielęgnacja roślin, nawet jeśli potrafi być w niektórych przypadkach skomplikowana, nie sprawia mu żadnych problemów.
Bierze głębszy oddech i wypuszcza go ze świstem. Czy za jej rumieńcem może kryć się coś więcej? Czy daje przestrzeń do śmiałości, wyciągnięcia ręki na zgodę, perspektywę ewolucji do czegoś innego? W jej spojrzeniu jest coś nieodgadnionego, co domaga się odkrycia. Jakaś egoistyczna cząstka pragnie, by uczucia te, jakiekolwiek by nie były, okazały się z nim związane.
- Nie chcę cię zatrzymywać, wygląda na to, że masz dzisiaj sporo pracy - odzywa się po chwili z pewnym ociąganiem, bo nie chce jeszcze opuszczać sklepu. Unosi przelotnie rękę w kierunku przejścia, gdzie pojawiła się twarz pracownika. - Jeśli będziesz miała jakiekolwiek pytania, nie krępuj się, wystarczy napisać. - Czy zdobędzie się na ten gest, na przyznanie się do potencjalnej porażki w pielęgnacji roślin? A może, zgodnie z oczekiwaniem (pragnieniem?) Severina, potraktuje to jako pretekst do utrzymania kontaktu?
- Touché - stwierdza tylko ze skinieniem głowy, nie mając niczego na swoją obronę. Bezpośredniość Amandine sprawia, że sam nieco się rozluźnia, nie widząc powodu, dla którego miałby nadal trzymać gardę. Czy nie ma wszak do czynienia z młodą osóbką, dla której świat nadal jest zagadką? Gdzieś z tyłu głowy przemyka myśl, że chętnie pokazałby jej, co ten ma do zaoferowania, lecz zamiast mówić o tym na głos, zachowuje to dla siebie.
Zachowanie dystansu jest słuszne, Rosenkrantz nie wini jej za uprzedzenia, skoro przed dwoma dniami potraktował ją w tak bezczelny sposób. Związane z tym wyrzuty sumienia odeszły już w zapomnienie, w końcu nadszedł nowy dzień, dający zupełnie nowe perspektywy. Oszczędność gestów, powściągliwe podziękowanie, nie oczekiwał niczego więcej, będąc przygotowanym na to, że jeśli pragnie jeszcze zaskarbić sobie jej sympatię, musi się postarać.
Nie od razu unosi wzrok, słysząc zgrzyt drzwi i kroki w korytarzu. Robi to dopiero wtedy, gdy mężczyzna zagaduje Amandine. Severine na krótką chwilę ściąga brwi na określenie ”szefowa”, które jednoznacznie wskazuje na to, że stojąca przed nim młoda kobieta ma na swoich barkach znacznie większą odpowiedzialność, niż początkowo zakładał. Wydaje się być ledwie podlotkiem, niedoświadczonym i bezbronnym, potrzebującym drogowskazu, bądź dłoni, która poprowadzi ją w słusznym kierunku. Tymczasem wszystko zaczyna z wolna układać się w pewną całość. Wyprostowana postawa, elegancki ubiór, słowa podwładnego. W jednej chwili nabiera do niej uznania, które każe ściągnąć łopatki i oczyścić gardło. Nie ma wszak doświadczenia z byle dziewczęciem, a kobietą, która pomimo niewinnego wyglądu, potrafi sięgać po swoje, piąć się ku określonemu sukcesowi. Rosenkrantz nie zna tego młodego złotnika, który wparował do ich rozmowy i równie prędko zeń uciekł, lecz także doszedł do wniosku, że mógł swoją obecnością nieco namieszać. Tyle że absolutnie mu to nie przeszkadza.
Powraca spojrzeniem do Amandine i korzysta z okazji jej wbitego w sadzonkę wzroku. Pozbawiony oporów swobodnie spogląda na jej twarz, sunąc po niej niespiesznie. Nie opiera się sobie, kiedy przemyka z zaczerwienionego policzka w stronę odsłoniętej szyi, będącej dla Severina jedną z największych słabości. Wystarczy prosty gest, wyciągnąć dłoń i ułożyć ją na karku, skryć twarz w jego zgięciu i musnąć wargami. Nim daje się ponieść tym myślom dalej, słyszy kobiecy głos i w odpowiedzi kręci głową.
- O nie, nie trzeba jej jeszcze przesadzać. Dałem jej większą doniczkę, więc na kilka kolejnych tygodni powinno wystarczyć, ale finalnie będzie potrzebowała więcej przestrzeni. Masz może miejsce w ogrodzie? - To krzew, nie można wiecznie trzymać go w doniczce, bo zwyczajnie nie będzie miał okazji, aby w pełni się rozwinąć i pokazać całe swoje piękno. - Na ten moment należy trzymać ją w lekko zacienionym miejscu, podlewać raz w tygodniu, by zaledwie zwilżyć ziemię - wyjaśnia w kilku prostych słowach, bo dla niego pielęgnacja roślin, nawet jeśli potrafi być w niektórych przypadkach skomplikowana, nie sprawia mu żadnych problemów.
Bierze głębszy oddech i wypuszcza go ze świstem. Czy za jej rumieńcem może kryć się coś więcej? Czy daje przestrzeń do śmiałości, wyciągnięcia ręki na zgodę, perspektywę ewolucji do czegoś innego? W jej spojrzeniu jest coś nieodgadnionego, co domaga się odkrycia. Jakaś egoistyczna cząstka pragnie, by uczucia te, jakiekolwiek by nie były, okazały się z nim związane.
- Nie chcę cię zatrzymywać, wygląda na to, że masz dzisiaj sporo pracy - odzywa się po chwili z pewnym ociąganiem, bo nie chce jeszcze opuszczać sklepu. Unosi przelotnie rękę w kierunku przejścia, gdzie pojawiła się twarz pracownika. - Jeśli będziesz miała jakiekolwiek pytania, nie krępuj się, wystarczy napisać. - Czy zdobędzie się na ten gest, na przyznanie się do potencjalnej porażki w pielęgnacji roślin? A może, zgodnie z oczekiwaniem (pragnieniem?) Severina, potraktuje to jako pretekst do utrzymania kontaktu?
Amandine Tegan
Re: Sklep Pon 8 Kwi - 13:21
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Brak oporów Severina krępował ją, nie bardzo umiała sobie z nim radzić. Miejsca, przez które prześlizgnął się po niej wzrokiem, mrowiły w ten charakterystyczny sposób, i przyciągały rumieniec rozlewający się już nie tylko na policzkach Amandine, ale, stopniowo sięgający jej – w większości zasłoniętych, dzięki bogom – ramion i dekoltu. Boleśnie świadoma uwagi Rosenkrantza, w którymś momencie poczuła, że w gardle musiało zaschnąć jej już dobre parę chwil temu, i że oddech znów ma zdradliwie płytszy – choć chyba jeszcze nie na tyle, by tak bardzo rzucać się w oczy.
Amandine nie była głupia, rozumiała takie zainteresowanie. Po prostu nie umiała się z nim obchodzić. Nie wiedziała, co z nim robić, jak reagować i – może przede wszystkim – jak się opierać.
W całej tej sytuacji pozostało jej dziękować bogom za bezpieczny temat w postaci krzewu – Tegan kiwała głową na znak, że rozumie, zapamięta, zadba o roślinę jak należy – i... Ogrodu? Zmarszczyła brwi lekko i uniosła głowę, tknięta nagłą myślą.
- Mamy ogród. I z pewnością mamy miejsce – przytaknęła, zupełnie nieświadomie, całkiem naturalnie sięgając po my. Bo to od kilku lat było przecież najstabilniejsze my, jakie miała, najbardziej pewne i bezpieczne razem, na jakie mogła liczyć.
Widać było, jak trybiki przyspieszają w jej głowie, prędko wracając do rozmów toczonych nie tak dawno z Felixem, planów, które Sommerfelt w którymś momencie rzucił jako warte zrealizowania, a które Amandine ochoczo podchwyciła. Ogród był na ten moment kawałem nieuporządkowanej ziemi zarośniętej chaszczami raczej niż starannie dobranymi, pielęgnowanymi krzewami – ale to przecież coś, z czym Severin mógłby pomóc.
Mógłby?
- Zajmujesz się też architekturą zieleni? Poza ogrodem botanicznym... Na prywatne zlecenia? – spytała nagle, świdrując Rosenkrantza wzrokiem. Było coś zupełnie abstrakcyjnego w chęci zatrudnienia klanowca – zatrudnienia. klanowca.; przez nią, Amandine, lat raptem nieco ponad dwadzieścia – ale chyba właśnie to robiła. Chciała Severina zatrudnić – w imieniu Felixa, za pieniądze Felixa, ale, jednocześnie... Ogród był jej, w dużym stopniu. Sommerfelt miał jakiś ogólny pomysł i bardzo ogólne potrzeby, ale już od dłuższego czasu było wiadomo, że jeśli przyjdzie co do czego, Amandine będzie mogła się rządzić – podobnie, jak rządziła się czasem w kuchni Felixa, w mniej lub bardziej używanych pokojach jego posiadłości, w bibliotece czy nawet w pracowni (choć w tej ostatniej dużo mniej śmiało, dużo bardziej ostrożnie).
Na jeden, krótki moment znów była tylko szefową, tylko kierowniczką, tylko kobietą biznesu – żadna z tych metek nie była wobec niej przesadzona, Amandine była każdą z tych osób tak samo, jak równocześnie była też wstydzioszkiem i panną o (zbyt) wielkim sercu.
Ostatecznie odstawiła torbę z rośliną na ladę tuż obok bukietu – znów prześlizgnęła się wzrokiem po różnokolorowych kwiatach, czując w związku z nimi bardzo wiele bardzo różnych rzeczy – i, nie mając nagle czym zająć rąk, splotła je na piersi.
Nie chcę cię zatrzymywać.
Odetchnęła głęboko. To byłby dobry moment, by się pożegnać. Doskonały. Severin sam przecież podsuwał jej argumenty – wystarczyło przytaknąć, uprzejmie zapewnić, że z pewnością napisze (nawet, jeśli nie miała tego w planach). Tylko tyle, by zostać samej, wrócić do pracy, zapomnieć.
Tylko, że nim rzeczywiście zdążyła to zrobić, nim faktycznie skinęła głową, nim podziękowała jeszcze raz i odprawiła Severina, z jej ust wyrwały się zupełnie inne słowa.
- Zaczekają – skwitowała krótko nieproszoną wizytację sprzed chwili.
Chrząknęła cicho, uniosła głowę, przyjrzała się Rosenkratzowi – w jej oczach błysnęło... coś. Jakaś iskra, której chyba nie była świadoma.
- Wyjdź ze mną na papierosa. Muszę zapalić – zaproponowała nagle. – Wstawię je tylko do wody.
Nie czuła się teraz na tyle gościnna, by zaoferować Severinowi kawę, ale, z jakiegoś zupełnie irracjonalnego powodu, wcale nie chciała, by mężczyzna już sobie poszedł.
Całkiem możliwe, że wpadała po prostu w pułapkę za pułapką.
Zniknęła na zapleczu, by wstawić kwiaty do wazonu. Przypadkiem zerknęła na swoje odbicie w lustrze i sapnęła cicho. Była zbyt czerwona, by makijaż sobie z tym poradził, a oczy lśniły jej w sposób, którego nie potrafiła zaklasyfikować. Złość? Zakłopotanie? Ekscytacja? Pożądanie?
Wszystko razem?
Skrzywiła się gorzko do samej siebie, zgarnęła papierosy z szafki i wróciła do sali. Aż dotąd nie była pewna, czy Severin rzeczywiście zaczeka – sama nie zaczekała przecież na jego odpowiedź.
Zaczekał.
Ruchem głowy wskazała drzwi na tyłach sklepu, prowadzące na mały placyk za lokalem. I znów – nie czekała. Po prostu ruszyła do wyjścia, nie oglądając się nawet, czy Severin faktycznie pójdzie za nią.
Poszedł.
Zapaliła papierosa – cienkiego, pachnącego mentolem i jakimiś ziołami, albo może cytrusem? – i odetchnęła powoli. Mimowolnie poprawiła kosmyk włosów, który wyrwał się ze starannego upięcia i zaczepił lekko o jej kolczyki – zakręcił na industrialu, wplótł łagodnie w dwa helixy.
Milczała jeszcze przez chwilę, nerwowo strzepując tylko w pewnej chwili popiół z papierosa. Wydawało jej się, że runy wytatuowane na dłoniach zaczynają ją swędzieć, ale to przecież nie było możliwe.
- Bawiłeś się mną. W ogrodzie – stwierdziła nagle zaskakująco miękko, nie patrząc na Severina, lecz błądząc wzrokiem po okolicy. W jej głosie, o dziwo, nie brzmiał żaden wyrzut czy złość, na końcu postawiła też raczej kropkę niż znak zapytania. Stwierdzała fakt, nie potrzebowała potwierdzenia. – Dlaczego? – zapytała wprost dopiero potem, krótko. Chciała wiedzieć.
Sama myśl, że znalazła się w takiej czy innej sferze zainteresowań klanowca była abstrakcyjna. Nawet, jeśli te zainteresowania były tymi najprostszymi, wcale nie tak nietypowymi dla przedstawicieli stanu Rosenkrantza. Nawet, jeśli chodziło o rozrywkę, o nic więcej.
Amandine nie widziała w tym dla siebie miejsca. Nie chciała widzieć dla siebie miejsca, bo gdyby sobie na to pozwoliła, bardzo szybko przypomniałaby sobie, kim była dla Brage. Czyli, w dużym skrócie, lalką. Głupiutką dziewczynką czekającą na niego jak na zbawienie, zawsze gotową, by wziąć go do siebie do łóżka, tulącą się do niego jak do ostatniej deski ratunku, którą on nigdy tak naprawdę nie był.
Idiotką. Była po prostu idiotką.
Amandine nie była głupia, rozumiała takie zainteresowanie. Po prostu nie umiała się z nim obchodzić. Nie wiedziała, co z nim robić, jak reagować i – może przede wszystkim – jak się opierać.
W całej tej sytuacji pozostało jej dziękować bogom za bezpieczny temat w postaci krzewu – Tegan kiwała głową na znak, że rozumie, zapamięta, zadba o roślinę jak należy – i... Ogrodu? Zmarszczyła brwi lekko i uniosła głowę, tknięta nagłą myślą.
- Mamy ogród. I z pewnością mamy miejsce – przytaknęła, zupełnie nieświadomie, całkiem naturalnie sięgając po my. Bo to od kilku lat było przecież najstabilniejsze my, jakie miała, najbardziej pewne i bezpieczne razem, na jakie mogła liczyć.
Widać było, jak trybiki przyspieszają w jej głowie, prędko wracając do rozmów toczonych nie tak dawno z Felixem, planów, które Sommerfelt w którymś momencie rzucił jako warte zrealizowania, a które Amandine ochoczo podchwyciła. Ogród był na ten moment kawałem nieuporządkowanej ziemi zarośniętej chaszczami raczej niż starannie dobranymi, pielęgnowanymi krzewami – ale to przecież coś, z czym Severin mógłby pomóc.
Mógłby?
- Zajmujesz się też architekturą zieleni? Poza ogrodem botanicznym... Na prywatne zlecenia? – spytała nagle, świdrując Rosenkrantza wzrokiem. Było coś zupełnie abstrakcyjnego w chęci zatrudnienia klanowca – zatrudnienia. klanowca.; przez nią, Amandine, lat raptem nieco ponad dwadzieścia – ale chyba właśnie to robiła. Chciała Severina zatrudnić – w imieniu Felixa, za pieniądze Felixa, ale, jednocześnie... Ogród był jej, w dużym stopniu. Sommerfelt miał jakiś ogólny pomysł i bardzo ogólne potrzeby, ale już od dłuższego czasu było wiadomo, że jeśli przyjdzie co do czego, Amandine będzie mogła się rządzić – podobnie, jak rządziła się czasem w kuchni Felixa, w mniej lub bardziej używanych pokojach jego posiadłości, w bibliotece czy nawet w pracowni (choć w tej ostatniej dużo mniej śmiało, dużo bardziej ostrożnie).
Na jeden, krótki moment znów była tylko szefową, tylko kierowniczką, tylko kobietą biznesu – żadna z tych metek nie była wobec niej przesadzona, Amandine była każdą z tych osób tak samo, jak równocześnie była też wstydzioszkiem i panną o (zbyt) wielkim sercu.
Ostatecznie odstawiła torbę z rośliną na ladę tuż obok bukietu – znów prześlizgnęła się wzrokiem po różnokolorowych kwiatach, czując w związku z nimi bardzo wiele bardzo różnych rzeczy – i, nie mając nagle czym zająć rąk, splotła je na piersi.
Nie chcę cię zatrzymywać.
Odetchnęła głęboko. To byłby dobry moment, by się pożegnać. Doskonały. Severin sam przecież podsuwał jej argumenty – wystarczyło przytaknąć, uprzejmie zapewnić, że z pewnością napisze (nawet, jeśli nie miała tego w planach). Tylko tyle, by zostać samej, wrócić do pracy, zapomnieć.
Tylko, że nim rzeczywiście zdążyła to zrobić, nim faktycznie skinęła głową, nim podziękowała jeszcze raz i odprawiła Severina, z jej ust wyrwały się zupełnie inne słowa.
- Zaczekają – skwitowała krótko nieproszoną wizytację sprzed chwili.
Chrząknęła cicho, uniosła głowę, przyjrzała się Rosenkratzowi – w jej oczach błysnęło... coś. Jakaś iskra, której chyba nie była świadoma.
- Wyjdź ze mną na papierosa. Muszę zapalić – zaproponowała nagle. – Wstawię je tylko do wody.
Nie czuła się teraz na tyle gościnna, by zaoferować Severinowi kawę, ale, z jakiegoś zupełnie irracjonalnego powodu, wcale nie chciała, by mężczyzna już sobie poszedł.
Całkiem możliwe, że wpadała po prostu w pułapkę za pułapką.
Zniknęła na zapleczu, by wstawić kwiaty do wazonu. Przypadkiem zerknęła na swoje odbicie w lustrze i sapnęła cicho. Była zbyt czerwona, by makijaż sobie z tym poradził, a oczy lśniły jej w sposób, którego nie potrafiła zaklasyfikować. Złość? Zakłopotanie? Ekscytacja? Pożądanie?
Wszystko razem?
Skrzywiła się gorzko do samej siebie, zgarnęła papierosy z szafki i wróciła do sali. Aż dotąd nie była pewna, czy Severin rzeczywiście zaczeka – sama nie zaczekała przecież na jego odpowiedź.
Zaczekał.
Ruchem głowy wskazała drzwi na tyłach sklepu, prowadzące na mały placyk za lokalem. I znów – nie czekała. Po prostu ruszyła do wyjścia, nie oglądając się nawet, czy Severin faktycznie pójdzie za nią.
Poszedł.
Zapaliła papierosa – cienkiego, pachnącego mentolem i jakimiś ziołami, albo może cytrusem? – i odetchnęła powoli. Mimowolnie poprawiła kosmyk włosów, który wyrwał się ze starannego upięcia i zaczepił lekko o jej kolczyki – zakręcił na industrialu, wplótł łagodnie w dwa helixy.
Milczała jeszcze przez chwilę, nerwowo strzepując tylko w pewnej chwili popiół z papierosa. Wydawało jej się, że runy wytatuowane na dłoniach zaczynają ją swędzieć, ale to przecież nie było możliwe.
- Bawiłeś się mną. W ogrodzie – stwierdziła nagle zaskakująco miękko, nie patrząc na Severina, lecz błądząc wzrokiem po okolicy. W jej głosie, o dziwo, nie brzmiał żaden wyrzut czy złość, na końcu postawiła też raczej kropkę niż znak zapytania. Stwierdzała fakt, nie potrzebowała potwierdzenia. – Dlaczego? – zapytała wprost dopiero potem, krótko. Chciała wiedzieć.
Sama myśl, że znalazła się w takiej czy innej sferze zainteresowań klanowca była abstrakcyjna. Nawet, jeśli te zainteresowania były tymi najprostszymi, wcale nie tak nietypowymi dla przedstawicieli stanu Rosenkrantza. Nawet, jeśli chodziło o rozrywkę, o nic więcej.
Amandine nie widziała w tym dla siebie miejsca. Nie chciała widzieć dla siebie miejsca, bo gdyby sobie na to pozwoliła, bardzo szybko przypomniałaby sobie, kim była dla Brage. Czyli, w dużym skrócie, lalką. Głupiutką dziewczynką czekającą na niego jak na zbawienie, zawsze gotową, by wziąć go do siebie do łóżka, tulącą się do niego jak do ostatniej deski ratunku, którą on nigdy tak naprawdę nie był.
Idiotką. Była po prostu idiotką.
Severin Rosenkrantz
Re: Sklep Pon 8 Kwi - 19:59
Severin RosenkrantzWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : badacz w Przedsiębiorstwie kwiaciarskim Rosenkrantz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : alchemik renesansu (I), botanik (II)
Statystyki : alchemia: 18 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 27 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność: 8 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 12
Przestaje już zwracać uwagę na rozlewający się po reszcie ciała rumieniec. To, co jawi się w jej oczach, jest zdecydowanie ciekawsze. Dostrzega zawstydzenie, ale nie skrajne speszenie, czy pruderyjność. Widzi, że się gubi, lecz nie szuka ucieczki dalszej, niż do bukietu kwiatów.
- Czyli mówisz, że na ten moment Viola nie miałaby towarzystwa - z wyraźnym rozbawieniem w głosie bardziej stwierdza, niż pyta. Nie jest urażony podsuwanym zleceniem, lubi sięgać po różne projekty, najczęściej te, które mógłby wykonywać hobbystycznie. Propozycja wydaje się być ciekawa, lecz nie do końca trafia w kompetencje Severina. - Niestety nie zajmuję się architekturą zieleni. Pracuję wśród badań nad roślinami, analizą genów, projektowaniem nowych odmian. - Utrzymuje zawieszone w niej spojrzenie. Spogląda głęboko w jej oczy, jakby w ten sposób chciał zajrzeć do jej duszy, odczytać myśli, uszczknąć rąbka tajemnicy. - Ale mogę się pochwalić pewnym zmysłem estetycznym. Mogę doradzić, jakie okazy będą czuły się dobrze na danym terenie, które ze sobą dobrze współpracują, a jakich lepiej nie łączyć. Mam czas spotkać się w najbliższy weekend, spojrzę, z czym przyjdzie nam pracować - oferuje się znów bez skrępowania, nie mówiąc wprost, czego może sobie za tę pomoc zażyczyć. W jego świecie, gdzie pieniędzy raczej nie brakuje, zdecydowanie bardziej liczą się przysługi. Rosenkrantz lubi je kolekcjonować, te drobne, stanowiące urozmaicenie codzienności. Tej zaś wprost uwielbia dodawać kolorów.
Nagłe słowa wybijają go z rymu, bo zupełnie się ich nie spodziewa. Ona nie pyta, nie prosi - rzuca komendą, co wywołuje u Severina uniesienie jednej brwi, bynajmniej ze zdenerwowania. Założył, że kobieta będzie chciała zachować względny dystans, odhaczyć uprzejmości i się pożegnać, ale gdzieś z tyłu głowy tliła się nadzieja, że zdołał zaintrygować ją na tyle, że nie będzie chciała się z nim prędko pożegnać. Zaskakuje go więc po raz kolejny, a on lubi takie niespodzianki. Kiwa tylko głową i pozostaje w miejscu, czekając aż brunetka powróci do niego w stanie gotowości. Krótki gest, za którym z chęcią podąża. Wzrok znów ucieka do odsłoniętego przez fryzurę karku, a myśli się gubią.
Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjmuje srebrną papierośnicę, prostą, acz elegancką. Papierosy są zwinięte z dobrej jakości tytoniu, niefaszerowane żadnym poprawiaczem smaku. W powietrzu unosi się srebrzysty dym i Severin bierze głębszy oddech, jeszcze nieświadom, co go czeka.
Przejrzała go. Oznacza to, że musiała wrócić do niego myślami, analizować każdy ruch oraz rzucone słowo. Jest zdecydowanie bardziej spostrzegawcza, niż początkowo zakładał, co tylko wprawia go w zadowolenie. Dawno nie miał do czynienia z kimś, kto zorientował się o prowadzonej grze, a przynajmniej zdecydował się mówić o tym głośno. Ciekawe doświadczenie, zmuszające do podążenia nową ścieżką, na myśl o której zbiera się w nim ekscytacja. Jest niezmiernie ciekaw, dokąd zaprowadzi ich ta rozmowa i czy nie zamknie drzwi do ponownego spotkania.
Przygląda się jeszcze przez moment kobiecemu profilowi, po czym sam odwraca wzrok na okolicę placu. Na męskiej twarzy pojawia się lekki, acz przebiegły uśmiech.
- Zirytowałaś mnie, chciałem się w pewien sposób odpłacić - mówi z rozbrajającą szczerością. Nie widzi powodu, dla którego miałby to ukrywać. Jeśli Amandine chce prawdy, dostanie ją. - A później zobaczyłem ogień w twoich oczach. Było w nim coś fascynującego i inspirującego. - Niebezpiecznego. - Coś, co kusiło, by sprawdzić, co jeszcze masz w zanadrzu - świadomie odsłania wszystkie karty po kolei, nie mówiąc jednak wszystkiego. To, co nachalnie nasuwa się na myśl, powraca za każdym razem, gdy wyczuje w powietrzu jej perfumy, gdy spotykają się ich spojrzenia. Zachowuje ją dla siebie, bo kto wie, czy jeszcze się nie przyda.
- Czyli mówisz, że na ten moment Viola nie miałaby towarzystwa - z wyraźnym rozbawieniem w głosie bardziej stwierdza, niż pyta. Nie jest urażony podsuwanym zleceniem, lubi sięgać po różne projekty, najczęściej te, które mógłby wykonywać hobbystycznie. Propozycja wydaje się być ciekawa, lecz nie do końca trafia w kompetencje Severina. - Niestety nie zajmuję się architekturą zieleni. Pracuję wśród badań nad roślinami, analizą genów, projektowaniem nowych odmian. - Utrzymuje zawieszone w niej spojrzenie. Spogląda głęboko w jej oczy, jakby w ten sposób chciał zajrzeć do jej duszy, odczytać myśli, uszczknąć rąbka tajemnicy. - Ale mogę się pochwalić pewnym zmysłem estetycznym. Mogę doradzić, jakie okazy będą czuły się dobrze na danym terenie, które ze sobą dobrze współpracują, a jakich lepiej nie łączyć. Mam czas spotkać się w najbliższy weekend, spojrzę, z czym przyjdzie nam pracować - oferuje się znów bez skrępowania, nie mówiąc wprost, czego może sobie za tę pomoc zażyczyć. W jego świecie, gdzie pieniędzy raczej nie brakuje, zdecydowanie bardziej liczą się przysługi. Rosenkrantz lubi je kolekcjonować, te drobne, stanowiące urozmaicenie codzienności. Tej zaś wprost uwielbia dodawać kolorów.
Nagłe słowa wybijają go z rymu, bo zupełnie się ich nie spodziewa. Ona nie pyta, nie prosi - rzuca komendą, co wywołuje u Severina uniesienie jednej brwi, bynajmniej ze zdenerwowania. Założył, że kobieta będzie chciała zachować względny dystans, odhaczyć uprzejmości i się pożegnać, ale gdzieś z tyłu głowy tliła się nadzieja, że zdołał zaintrygować ją na tyle, że nie będzie chciała się z nim prędko pożegnać. Zaskakuje go więc po raz kolejny, a on lubi takie niespodzianki. Kiwa tylko głową i pozostaje w miejscu, czekając aż brunetka powróci do niego w stanie gotowości. Krótki gest, za którym z chęcią podąża. Wzrok znów ucieka do odsłoniętego przez fryzurę karku, a myśli się gubią.
Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjmuje srebrną papierośnicę, prostą, acz elegancką. Papierosy są zwinięte z dobrej jakości tytoniu, niefaszerowane żadnym poprawiaczem smaku. W powietrzu unosi się srebrzysty dym i Severin bierze głębszy oddech, jeszcze nieświadom, co go czeka.
Przejrzała go. Oznacza to, że musiała wrócić do niego myślami, analizować każdy ruch oraz rzucone słowo. Jest zdecydowanie bardziej spostrzegawcza, niż początkowo zakładał, co tylko wprawia go w zadowolenie. Dawno nie miał do czynienia z kimś, kto zorientował się o prowadzonej grze, a przynajmniej zdecydował się mówić o tym głośno. Ciekawe doświadczenie, zmuszające do podążenia nową ścieżką, na myśl o której zbiera się w nim ekscytacja. Jest niezmiernie ciekaw, dokąd zaprowadzi ich ta rozmowa i czy nie zamknie drzwi do ponownego spotkania.
Przygląda się jeszcze przez moment kobiecemu profilowi, po czym sam odwraca wzrok na okolicę placu. Na męskiej twarzy pojawia się lekki, acz przebiegły uśmiech.
- Zirytowałaś mnie, chciałem się w pewien sposób odpłacić - mówi z rozbrajającą szczerością. Nie widzi powodu, dla którego miałby to ukrywać. Jeśli Amandine chce prawdy, dostanie ją. - A później zobaczyłem ogień w twoich oczach. Było w nim coś fascynującego i inspirującego. - Niebezpiecznego. - Coś, co kusiło, by sprawdzić, co jeszcze masz w zanadrzu - świadomie odsłania wszystkie karty po kolei, nie mówiąc jednak wszystkiego. To, co nachalnie nasuwa się na myśl, powraca za każdym razem, gdy wyczuje w powietrzu jej perfumy, gdy spotykają się ich spojrzenia. Zachowuje ją dla siebie, bo kto wie, czy jeszcze się nie przyda.
Amandine Tegan
Re: Sklep Pon 8 Kwi - 20:28
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nie była pewna, czy to, co poczuła, gdy Severin stwierdził że projektowanie ogrodów to nie jego działa, to rozczarowanie – ale nie potrafiła znaleźć na to żadnego lepszego słowa. Jeśli zaś uznać, że rzeczywiście była rozczarowana – to czym dokładnie? Tym, że nie będzie mogła jednak rządzić się klanowcem przez chwilę? Czy może raczej tym, że – cóż za abstrakcyjna myśl – chciała zobaczyć, jakby to było spędzić z Rosenkrantzem jeszcze trochę czasu? Brakowałoby jej niepowtarzalnej okazji, by pokazać klanowcowi, jak to jest być tym gorszym – bo przecież właśnie tak rody w większości przypadków patrzyły na takich jak ona, Amandine – czy może raczej szansy, by zobaczyć, jak Severin wygląda przy pracy i czy wtedy też jest taki... Taki. Nie była pewna, jakiego słowa chciałaby użyć.
Niezależnie, jak sformułowałaby pytania, nie potrafiła znaleźć na nie odpowiedzi – nie wiedziała więc, czy następna była ulga czy zwykłe, uprzejme zadowolenie, gdy Rosenkrantz stwierdził, że mógłby przynajmniej spojrzeć na teren, który miałby stać się ogrodem.
- Świetnie. Szczegóły ustalimy w takim razie z Felixem – zakończyła temat gładko, a spoglądając na Severina, nie powstrzymała błysku – ostrzegawczego czy raczej tylko informującego, że Amandine zna tę grę?
Tegan może i była naiwna, ale, jednocześnie, ostatnie kilka lat już znajdowała się pod opieką Sommerfelta – co z kolei sprawiało, że miała nie jedną, nie dwie, a bardzo wiele doskonałych okazji, by podpytywać go o to, jak wygląda praca z klanami. A gdy ona nie pytała, on i tak często mówił – uczył ją, jak poruszać się w tym świecie. Choć więc jej serce zbałamucić było bardzo łatwo, tam, gdzie w grę wchodził biznes – układy, pieniądze, przysługi – Amandine była drapieżnikiem.
I śmiało korzystała z atutu, jakim był dla niej Felix. Bo tam, gdzie ktoś mógłby chcieć oszukać ją, przy Sommerfelcie raczej zastanawiał się dwa razy. Felix po prostu tak działał na ludzi.
Potem, już za sklepem, nie zastanawiała się specjalnie, co dostanie w odpowiedzi na swoje pytanie. Niezależnie, co miałoby to być, chciała wiedzieć. Chciała wiedzieć, co sprawiało, że ostatnimi czasy tak często padała ofiarą czyichś rozrywek – i czemu sama ulegała im tak chętnie. Na to drugie, co jasne, Severin nie mógł dać jej odpowiedzi, ale może znalazłaby je sama, gdyby tylko wiedziała, kim była w oczach Rosenkrantza. Kogo widział, gdy na nią patrzył.
Z drugiej strony, nie zakładała chyba, że będzie szczery – przynajmniej nie do tego stopnia. Na pierwsze stwierdzenie zaśmiała się krótko – tym razem chyba faktycznie rozbawiona. Zirytowała go, no tak. Chyba rzeczywiście to zrobiła, nie zamierzała się z tym kłócić.
Na drugie i kolejne odpowiedzi drgnęła wyraźnie, spięła się nieco, zmrużyła błądzące bez celu oczy. Słowa Severina trącały nuty, których istnienia była świadoma, nie wiedziała jednak, jaką melodię mogłaby na nich wygrywać. Szarpały delikatnie i kłuły ją w miejscu, do którego nie potrafiłaby sięgnąć, choćby nie wiadomo, jak się starała. Ogień. Fascynujący. Sprawdzić.
Z rozmysłem zaciągnęła się papierosem powoli, odchyliła głowę, równie wolno wypuściła chmurę dymu nad siebie.
Czy chciała pytać dalej?
Odchyliła się lekko, wsparła plecami o ścianę, nie przejmując się, że może się pobrudzić. Jeśli będzie trzeba, doprowadzi się potem do porządku kilkoma szybkimi zaklęciami.
- I co znalazłeś? – spytała miękko, nim zdążyła się rozmyślić. Policzki znów piekły ją, ale tego dnia działo się to tak często, że przestała już na to zwracać uwagę. Nie walczyła ze swoim wstydem, złością – z niczym, co kotłowało się w jej sercu. Była zbyt zmęczona, może zbyt zrezygnowana, by choćby próbować.
W którejś chwili zdecydowała się spojrzeć znowu na Severina. Decyzja była bardzo świadoma, wyraźnie przemyślana – widać to było w postawie Amandine, w tym, jak powoli, ostrożnie zwracała się znów ku mężczyźnie. Znów prześlizgnęła się po nim uważnym – niepewnym – spojrzeniem, znów w którejś chwili sięgnęła jego oczu, pilnując się jednak, by tym razem się w nich nie zatracić. Była boleśnie świadoma, jak łatwe by to było – i jak trudno byłoby jej z tym walczyć, nawet mimo zranionego serca, nawet mimo złości.
- Co znalazłeś, Severin? – powtórzyła powoli, w ostatniej chwili decydując się imienia, nie nazwiska mężczyzny. – Co takiego udało ci się odkryć?
Tuż za mostkiem zbierała jej się paląca gorycz, której nie potrafiła się pozbyć.
Niezależnie, jak sformułowałaby pytania, nie potrafiła znaleźć na nie odpowiedzi – nie wiedziała więc, czy następna była ulga czy zwykłe, uprzejme zadowolenie, gdy Rosenkrantz stwierdził, że mógłby przynajmniej spojrzeć na teren, który miałby stać się ogrodem.
- Świetnie. Szczegóły ustalimy w takim razie z Felixem – zakończyła temat gładko, a spoglądając na Severina, nie powstrzymała błysku – ostrzegawczego czy raczej tylko informującego, że Amandine zna tę grę?
Tegan może i była naiwna, ale, jednocześnie, ostatnie kilka lat już znajdowała się pod opieką Sommerfelta – co z kolei sprawiało, że miała nie jedną, nie dwie, a bardzo wiele doskonałych okazji, by podpytywać go o to, jak wygląda praca z klanami. A gdy ona nie pytała, on i tak często mówił – uczył ją, jak poruszać się w tym świecie. Choć więc jej serce zbałamucić było bardzo łatwo, tam, gdzie w grę wchodził biznes – układy, pieniądze, przysługi – Amandine była drapieżnikiem.
I śmiało korzystała z atutu, jakim był dla niej Felix. Bo tam, gdzie ktoś mógłby chcieć oszukać ją, przy Sommerfelcie raczej zastanawiał się dwa razy. Felix po prostu tak działał na ludzi.
Potem, już za sklepem, nie zastanawiała się specjalnie, co dostanie w odpowiedzi na swoje pytanie. Niezależnie, co miałoby to być, chciała wiedzieć. Chciała wiedzieć, co sprawiało, że ostatnimi czasy tak często padała ofiarą czyichś rozrywek – i czemu sama ulegała im tak chętnie. Na to drugie, co jasne, Severin nie mógł dać jej odpowiedzi, ale może znalazłaby je sama, gdyby tylko wiedziała, kim była w oczach Rosenkrantza. Kogo widział, gdy na nią patrzył.
Z drugiej strony, nie zakładała chyba, że będzie szczery – przynajmniej nie do tego stopnia. Na pierwsze stwierdzenie zaśmiała się krótko – tym razem chyba faktycznie rozbawiona. Zirytowała go, no tak. Chyba rzeczywiście to zrobiła, nie zamierzała się z tym kłócić.
Na drugie i kolejne odpowiedzi drgnęła wyraźnie, spięła się nieco, zmrużyła błądzące bez celu oczy. Słowa Severina trącały nuty, których istnienia była świadoma, nie wiedziała jednak, jaką melodię mogłaby na nich wygrywać. Szarpały delikatnie i kłuły ją w miejscu, do którego nie potrafiłaby sięgnąć, choćby nie wiadomo, jak się starała. Ogień. Fascynujący. Sprawdzić.
Z rozmysłem zaciągnęła się papierosem powoli, odchyliła głowę, równie wolno wypuściła chmurę dymu nad siebie.
Czy chciała pytać dalej?
Odchyliła się lekko, wsparła plecami o ścianę, nie przejmując się, że może się pobrudzić. Jeśli będzie trzeba, doprowadzi się potem do porządku kilkoma szybkimi zaklęciami.
- I co znalazłeś? – spytała miękko, nim zdążyła się rozmyślić. Policzki znów piekły ją, ale tego dnia działo się to tak często, że przestała już na to zwracać uwagę. Nie walczyła ze swoim wstydem, złością – z niczym, co kotłowało się w jej sercu. Była zbyt zmęczona, może zbyt zrezygnowana, by choćby próbować.
W którejś chwili zdecydowała się spojrzeć znowu na Severina. Decyzja była bardzo świadoma, wyraźnie przemyślana – widać to było w postawie Amandine, w tym, jak powoli, ostrożnie zwracała się znów ku mężczyźnie. Znów prześlizgnęła się po nim uważnym – niepewnym – spojrzeniem, znów w którejś chwili sięgnęła jego oczu, pilnując się jednak, by tym razem się w nich nie zatracić. Była boleśnie świadoma, jak łatwe by to było – i jak trudno byłoby jej z tym walczyć, nawet mimo zranionego serca, nawet mimo złości.
- Co znalazłeś, Severin? – powtórzyła powoli, w ostatniej chwili decydując się imienia, nie nazwiska mężczyzny. – Co takiego udało ci się odkryć?
Tuż za mostkiem zbierała jej się paląca gorycz, której nie potrafiła się pozbyć.
Severin Rosenkrantz
Re: Sklep Sro 10 Kwi - 21:10
Severin RosenkrantzWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : badacz w Przedsiębiorstwie kwiaciarskim Rosenkrantz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : alchemik renesansu (I), botanik (II)
Statystyki : alchemia: 18 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 27 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność: 8 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 12
Wspólny projekt wydaje się być całkiem ciekawą formą spędzenia czasu, zwłaszcza na świeżym powietrzu, zwłaszcza w takim towarzystwie. Zamierza podejść do tematu profesjonalnie, bo ze względu na zawodowe zboczenie nie jest w stanie zająć się tym inaczej. Będzie mieć wtedy chwilę, by pobyć z Amandine, zobaczyć ją w nowym otoczeniu, poznać od innej strony. Błądzą mu te myśli gdzieś z tyłu głowy, kiedy padają słowa, jakich się nie spodziewał.
Szczegóły do ustalenia z Felixem. Severin nie daje po sobie poznać, ale nie ma pojęcia, o kim mowa. Dłuższą chwilę zajmuje mu przeczesanie otchłani pamięci w poszukiwaniu imienia, jednak nikt konkretny nie przychodzi mu na myśl. Kim jest więc tajemniczy Felix? Jej facetem, bratem, ojcem? Takie, jak ona, z całą pewnością mieszkają jeszcze z rodzicami. Rosenkrantz przeklina się w duchu, bo do czego to doszło, by zaczepiać tak młode kobiety? Musi być z dekadę od niego młodsza, co nie do końca napawa go optymizmem. Młode często znaczy problematyczne, jednak nie potrafi się powstrzymać przed uszczknięciem z niej choć odrobiny.
Kogo widzi, gdy na nią patrzy?Jako badacz stara się odkrywać ją po kawałku, ekscytując każdym kolejnym krokiem, byleby nie przegapić żadnego szczegółu. Nie spieszy się, a delektuje, zapisuje skrupulatnie w pamięci, by być gotowym wykorzystać je przy stosownej okazji. Jednocześnie oferuje coś od siebie, póki co w zawoalowany sposób, lecz skłonny jest odsłonić się odrobinę, by podtrzymać jej ciekawość.
Dźwięczny śmiech, tym razem prawdziwy, wywołuje uśmiech także u niego, nie znajduje jednak odbicia na jego twarzy. To miłe, że choć raz udaje się ją rozbawić, zamiast zirytować. Ciekaw był, jak brzmi.
”I co odkryłeś?”, zawisa w powietrzu, a Rosenkrantz milczy przez chwilę. Czując na sobie jej wzrok, niespiesznie powraca do niej spojrzeniem. Prócz ciekawości dostrzega w nim coś jeszcze; coś, co zastanawia. To niepokój związany z oczekiwaniem, czy zderzeniem z prawdą? Nie udaje, że się zastanawia, odpowiedź ma już przygotowaną.
Przestępuje o krok do ściany, tym samym znajdując się nieco bliżej Tegan. Wyczuwa mieszającą się w powietrzu woń kobiecych perfum i papierosowego dymu. Odpowiada jej równie intensywnym spojrzeniem, nie celowo przeciągając moment prawdy, a ze zwykłego oczarowania. Pozwala sobie na moment utonąć gdzieś w bezkresie tęczówek, odruchowo oblizuje wargi.
- Przede wszystkim pasję, którą wkładasz w to, co robisz. Niezależnie, czy mowa o twoich szkicach, próbach przekupstwa, czy dobitnym podkreślaniu swojego zdania. Zaintrygowałaś mnie swoją postawą i coś mi podpowiada, że jesteś prawdziwie interesującą kobietą. Chcę odkryć tego więcej. - Jak myślisz, skąd bzdura z sadzonką? - Pytanie tylko, czy mi pozwolisz? - Oczywiście, że pyta o przyzwolenie, chce, by to była ich obojga świadoma decyzja, by wiedziała, na co się pisze. Nie czekając na odpowiedź, nachyla się jeszcze nieznacznie i ścisza nieco głos. - Czy zrobiłabyś mi tę przyjemność i dała zaprosić się na kawę? - wysuwa śmiałą propozycję, w dodatku tonem, jakby miał pewność, że otrzyma odpowiedź twierdzącą. Nie widzi żadnej atrakcji w powolnym zbieraniu się w sobie. Daje jej wyraźny komunikat, że nie tylko jest nią zainteresowany, ale i zdeterminowany. Po co fatygowałby się do niej osobiście, zamiast wysłać roślinę pocztą? Po co przynosił kwiaty, skoro wystarczyłoby zwykłe przepraszam? Nie ma dwudziestu lat, by bawić się w metodę małych kroczków. Chce wykorzystać szansę, póki ta się nadarza, nawet jeśli (a może zwłaszcza dlatego) ścisk w dole brzucha podpowiada, że nie jest to najlepszy pomysł.
Nie spuszcza z niej wzroku, nie słysząc (albo świadomie ignorując) zbliżających się kroków.
Szczegóły do ustalenia z Felixem. Severin nie daje po sobie poznać, ale nie ma pojęcia, o kim mowa. Dłuższą chwilę zajmuje mu przeczesanie otchłani pamięci w poszukiwaniu imienia, jednak nikt konkretny nie przychodzi mu na myśl. Kim jest więc tajemniczy Felix? Jej facetem, bratem, ojcem? Takie, jak ona, z całą pewnością mieszkają jeszcze z rodzicami. Rosenkrantz przeklina się w duchu, bo do czego to doszło, by zaczepiać tak młode kobiety? Musi być z dekadę od niego młodsza, co nie do końca napawa go optymizmem. Młode często znaczy problematyczne, jednak nie potrafi się powstrzymać przed uszczknięciem z niej choć odrobiny.
Kogo widzi, gdy na nią patrzy?Jako badacz stara się odkrywać ją po kawałku, ekscytując każdym kolejnym krokiem, byleby nie przegapić żadnego szczegółu. Nie spieszy się, a delektuje, zapisuje skrupulatnie w pamięci, by być gotowym wykorzystać je przy stosownej okazji. Jednocześnie oferuje coś od siebie, póki co w zawoalowany sposób, lecz skłonny jest odsłonić się odrobinę, by podtrzymać jej ciekawość.
Dźwięczny śmiech, tym razem prawdziwy, wywołuje uśmiech także u niego, nie znajduje jednak odbicia na jego twarzy. To miłe, że choć raz udaje się ją rozbawić, zamiast zirytować. Ciekaw był, jak brzmi.
”I co odkryłeś?”, zawisa w powietrzu, a Rosenkrantz milczy przez chwilę. Czując na sobie jej wzrok, niespiesznie powraca do niej spojrzeniem. Prócz ciekawości dostrzega w nim coś jeszcze; coś, co zastanawia. To niepokój związany z oczekiwaniem, czy zderzeniem z prawdą? Nie udaje, że się zastanawia, odpowiedź ma już przygotowaną.
Przestępuje o krok do ściany, tym samym znajdując się nieco bliżej Tegan. Wyczuwa mieszającą się w powietrzu woń kobiecych perfum i papierosowego dymu. Odpowiada jej równie intensywnym spojrzeniem, nie celowo przeciągając moment prawdy, a ze zwykłego oczarowania. Pozwala sobie na moment utonąć gdzieś w bezkresie tęczówek, odruchowo oblizuje wargi.
- Przede wszystkim pasję, którą wkładasz w to, co robisz. Niezależnie, czy mowa o twoich szkicach, próbach przekupstwa, czy dobitnym podkreślaniu swojego zdania. Zaintrygowałaś mnie swoją postawą i coś mi podpowiada, że jesteś prawdziwie interesującą kobietą. Chcę odkryć tego więcej. - Jak myślisz, skąd bzdura z sadzonką? - Pytanie tylko, czy mi pozwolisz? - Oczywiście, że pyta o przyzwolenie, chce, by to była ich obojga świadoma decyzja, by wiedziała, na co się pisze. Nie czekając na odpowiedź, nachyla się jeszcze nieznacznie i ścisza nieco głos. - Czy zrobiłabyś mi tę przyjemność i dała zaprosić się na kawę? - wysuwa śmiałą propozycję, w dodatku tonem, jakby miał pewność, że otrzyma odpowiedź twierdzącą. Nie widzi żadnej atrakcji w powolnym zbieraniu się w sobie. Daje jej wyraźny komunikat, że nie tylko jest nią zainteresowany, ale i zdeterminowany. Po co fatygowałby się do niej osobiście, zamiast wysłać roślinę pocztą? Po co przynosił kwiaty, skoro wystarczyłoby zwykłe przepraszam? Nie ma dwudziestu lat, by bawić się w metodę małych kroczków. Chce wykorzystać szansę, póki ta się nadarza, nawet jeśli (a może zwłaszcza dlatego) ścisk w dole brzucha podpowiada, że nie jest to najlepszy pomysł.
Nie spuszcza z niej wzroku, nie słysząc (albo świadomie ignorując) zbliżających się kroków.
Felix Sommerfelt
Re: Sklep Nie 14 Kwi - 19:55
Felix SommerfeltŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Vardø, Norwegia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : złotnik, zaklinacz - właściciel salonu "Oddech Walkirii"
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sroka
Atuty : zaklęty (I), rzemieślnik (II), odporny (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 26 / sprawność: 5 / charyzma: 8 / wiedza ogólna: 5
Przebywanie w pobliżu Kolegium Sprawiedliwości, nawet kiedy tylko odwiedzał korytarze Wielkiej Biblioteki w bardzo konkretnym celu, niezmiernie Felixa bawiło. Paradowanie zaraz pod nosem wszystkich zapatrzonych w magiczne prawo galdrów, którzy gdyby tylko nadarzyła się okazja, zapewne bez cienia zawahania wyryliby mu na dłoni pieczęć, nie zadając żadnych pytań. Bez cienia zainteresowania co do powodów, dla których ktokolwiek zwracał się ku magii nazywanej powszechnie zakazaną – jego zdaniem tylko i wyłącznie ze strachu, albo niechęci by każdy potrafił się w razie potrzeby obronić.
Dzisiaj, gdyby nie bardzo ograniczona liczba osób poruszających się po czytelni i ich kompletny brak zainteresowania czymkolwiek, co nie było poszukiwanymi na regałach tomami, Felix prawie się zdradził, kiedy Nik z którym miał pracować nad zrobieniem notatek do artefaktu, zaszedł go od tyłu jak złodziej. Instynkt nie zadawał pytań, instynkt ułożył dłoń w znajomym, wypracowanym geście – najpierw zdzierać skórę z twarzy, potem zadawać pytania. Ha. Była w tym jakaś ironia, że sam zachowywał się bardzo podobnie do tych, którymi mniej lub bardziej musiał pogardzać ze względu na swój status w społeczeństwie. Paradoksalnie nigdy nie przepadał za strażnikami, niechęć tę hodując w sobie od tych najmłodszych, przeżytych w biedzie lat, kiedy mundury kruczych w jego dzielnicy zwiastowały kłopoty. Czasem dobijanie się do drzwi, wypytywanie o sąsiadów. Naciski, by zdradzać cudze sekrety. Niewiele się to różniło od wizyt osób oferujących ochronę za pieniądze – tylko działo się w majestacie prawa, nie dając przeciętnemu obywatelowi żadnej drogi ucieczki.
Do salonu dotarł ku ogólnemu zaskoczeniu szeregowych pracowników, u przynajmniej z jednej ze złotniczek wywołując stan przedzawałowy, gdy wparował do socjalnego wpół zdania, w którym usłyszał z jej ust swoje nazwisko. Pewnie nie pierwszy i nie ostatni raz, Felix doskonale zdawał sobie sprawę, że jest regularnie obgadywany – jego nieobecności na miejscu, brak własnoręcznych demonstracji zaklęć, które mogłyby ułatwić im pracę wytwórczą, bezpośredni sposób bycia często brany za zwykłe chamstwo. Niespecjalnie mu to przeszkadzało, dopóki dobrze wykonywali swoją pracę, nie narażając na szwank renomy salonu, na którą zapracował pracą własnych rąk i odrobiną sprytu. Do dziś uważał, że pomysł z wykonaniem oryginalnych pierścieni dla każdej pary jarlów, by ściągnąć uwagę bogatych patronów był jednym z jego lepszych.
Zanim zaszył się w biurze z filiżanką kawy, żeby w spokoju jeszcze raz przejrzeć notatki na temat dawnych metod wytwórczych artefaktów, nie umknęło mu ostre, rzucone spod byka spojrzenie Amandine, która wyglądała, jakby coś ją ugryzło. Zamierzał zapytać później, kiedy skończy czytać – i tak potrzebował z nią porozmawiać, dowiedzieć się, czy mieli w planach dostawę kamieni przed jutrzejszym dniem, albo z samego rana. Miał w kalendarzu spotkanie ze specjalną klientką, musiał zawczasu wiedzieć, z czym pracował.
Z biurowego zacisza zaskakująco wyciągnął go jeden z jubilerów – wysoki, jasnowłosy, z zaskakująco atrakcyjnym, jakby kpiącym uśmieszkiem wiecznie przyklejonym do ust. Felix nie pamiętał jego imienia – to nie było nic osobistego, mniej więcej kojarzył swoich pracowników z nazwiska, ale nie potrafiłby ich przypisać do twarzy – ale kojarzył, że zawsze kręcił się gdzieś w pobliżu, w przeciwieństwie do reszty nie bojąc się szefa aż tak bardzo. To on właśnie jak gdyby nigdy nic zaproponował, że przyniesie Sommerfeltowi drugą kawę, a czy przy okazji słyszał, że ktoś przyszedł do szefowej z kwiatami? I że zostawiła jakąś sadzonkę na sklepie? I że wyszli na tyły, chyba na papierosa?
W lśniących, jasnych oczach doskonale rozpoznawał potrzebę sensacji – salonowy plotkarz nie przyszedł do niego przecież z dobroci serca. Chciał zobaczyć, co się stanie. Mieć co potem rozpowiadać na spotkaniach ze znajomymi. Felix to widział. Problem leżał w tym, że tak jak normalnie nie dałby mu satysfakcji i kazał jedynie wracać do pracy pod groźbą obcięcia bonusu, sprawa dotyczyła Amandine, a Amandine zawsze miała u niego specjalne traktowanie.
Wytrzymał dokładnie tyle, ile jak sądził wystarczyło, by plotkarz wrócił do pracowni, dopiero wtedy zaznaczając w notesie stronę, na której skończył czytać i wstał, podwijając nieco rękawy koszuli – ot dla wygody. Na pewno nie dlatego, że mając wolne nadgarstki łatwiej mu się czarowało.
Marszcząc nieco brwi, schował sadzonkę pod ladę do zamykanej na klucz szafeczki, wolnym – wolnym i wcale nie pospiesznym – kierując się na tyły tam, gdzie jak nietrudno się było domyślić, większość pracowników wychodziła na papierosa, lub po prostu by pooddychać świeżym powietrzem w trakcie przerwy. Może się wykrzyczeć, rzucić jedną czy dwiema soczystymi kurwami po wizycie wyjątkowo upierdliwego klienta – sam Felix dokładnie tak na początku robił.
… dała zaprosić się na kawę?
O bogowie, serio? Nie mógł trafić lepszego momentu, by nacisnąć klamkę, za plecami wysokiego, ciemnowłosego mężczyzny wywracając teatralnie oczami.
- Tu jesteś, kochanie – rzucił miękko, płynnie przechodząc od chwilowego rozdrażnienia do zadowolenia, którego nigdy nie musiał udawać w kontekście obecności Amandine. Nie przejmując się tym, że najwyraźniej im przerwał, podszedł bliżej, swobodnie układając dłoń na wysokości łopatek kobiety, stając w jej przestrzeni osobistej, jakby miał ku temu pełne prawo.
Bo miał. Dokładnie tak. Dopiero z tej pozycji przekrzywił nieco głowę, zerkając na mężczyznę, szybko oceniając jego ubrania jako drogie, potrzebując ledwie chwili, by przypisać twarz do imienia jednego z powszechniej rozpoznawalnych Rosenkrantzów. Nie pamiętał, jak dokładnie nazywali się jego pracownicy, ale klanowcy? Z dużą dozą prawdopodobieństwa zdałby egzamin polegający na połączeniu portretów do imion tych żyjących przedstawicieli ważniejszych nazwisk.
- Witam, panie Rosenkrantz, mam nadzieję, że nie przeszkodziłem – rzucił tym samym uprzejmym, skądinąd neutralnym tonem, jakim zwykł rozmawiać z klientami. Tylko błysk w ciemnych oczach zdradzał inną, drapieżniejszą emocję. - Minęło już trochę czasu, ale pamiętam szafirową bransoletkę i kolczyki. Były dla małżonki, prawda? Wyjątkowo udane zamówienie, jeśli mogę być tak śmiały – rzucił, odruchowo głaszcząc Amandine po ramieniu, gdy znów zwrócił się bezpośrednio do niej:
- Potrzebuję twojej pomocy, kwestia projektu.
Dzisiaj, gdyby nie bardzo ograniczona liczba osób poruszających się po czytelni i ich kompletny brak zainteresowania czymkolwiek, co nie było poszukiwanymi na regałach tomami, Felix prawie się zdradził, kiedy Nik z którym miał pracować nad zrobieniem notatek do artefaktu, zaszedł go od tyłu jak złodziej. Instynkt nie zadawał pytań, instynkt ułożył dłoń w znajomym, wypracowanym geście – najpierw zdzierać skórę z twarzy, potem zadawać pytania. Ha. Była w tym jakaś ironia, że sam zachowywał się bardzo podobnie do tych, którymi mniej lub bardziej musiał pogardzać ze względu na swój status w społeczeństwie. Paradoksalnie nigdy nie przepadał za strażnikami, niechęć tę hodując w sobie od tych najmłodszych, przeżytych w biedzie lat, kiedy mundury kruczych w jego dzielnicy zwiastowały kłopoty. Czasem dobijanie się do drzwi, wypytywanie o sąsiadów. Naciski, by zdradzać cudze sekrety. Niewiele się to różniło od wizyt osób oferujących ochronę za pieniądze – tylko działo się w majestacie prawa, nie dając przeciętnemu obywatelowi żadnej drogi ucieczki.
Do salonu dotarł ku ogólnemu zaskoczeniu szeregowych pracowników, u przynajmniej z jednej ze złotniczek wywołując stan przedzawałowy, gdy wparował do socjalnego wpół zdania, w którym usłyszał z jej ust swoje nazwisko. Pewnie nie pierwszy i nie ostatni raz, Felix doskonale zdawał sobie sprawę, że jest regularnie obgadywany – jego nieobecności na miejscu, brak własnoręcznych demonstracji zaklęć, które mogłyby ułatwić im pracę wytwórczą, bezpośredni sposób bycia często brany za zwykłe chamstwo. Niespecjalnie mu to przeszkadzało, dopóki dobrze wykonywali swoją pracę, nie narażając na szwank renomy salonu, na którą zapracował pracą własnych rąk i odrobiną sprytu. Do dziś uważał, że pomysł z wykonaniem oryginalnych pierścieni dla każdej pary jarlów, by ściągnąć uwagę bogatych patronów był jednym z jego lepszych.
Zanim zaszył się w biurze z filiżanką kawy, żeby w spokoju jeszcze raz przejrzeć notatki na temat dawnych metod wytwórczych artefaktów, nie umknęło mu ostre, rzucone spod byka spojrzenie Amandine, która wyglądała, jakby coś ją ugryzło. Zamierzał zapytać później, kiedy skończy czytać – i tak potrzebował z nią porozmawiać, dowiedzieć się, czy mieli w planach dostawę kamieni przed jutrzejszym dniem, albo z samego rana. Miał w kalendarzu spotkanie ze specjalną klientką, musiał zawczasu wiedzieć, z czym pracował.
Z biurowego zacisza zaskakująco wyciągnął go jeden z jubilerów – wysoki, jasnowłosy, z zaskakująco atrakcyjnym, jakby kpiącym uśmieszkiem wiecznie przyklejonym do ust. Felix nie pamiętał jego imienia – to nie było nic osobistego, mniej więcej kojarzył swoich pracowników z nazwiska, ale nie potrafiłby ich przypisać do twarzy – ale kojarzył, że zawsze kręcił się gdzieś w pobliżu, w przeciwieństwie do reszty nie bojąc się szefa aż tak bardzo. To on właśnie jak gdyby nigdy nic zaproponował, że przyniesie Sommerfeltowi drugą kawę, a czy przy okazji słyszał, że ktoś przyszedł do szefowej z kwiatami? I że zostawiła jakąś sadzonkę na sklepie? I że wyszli na tyły, chyba na papierosa?
W lśniących, jasnych oczach doskonale rozpoznawał potrzebę sensacji – salonowy plotkarz nie przyszedł do niego przecież z dobroci serca. Chciał zobaczyć, co się stanie. Mieć co potem rozpowiadać na spotkaniach ze znajomymi. Felix to widział. Problem leżał w tym, że tak jak normalnie nie dałby mu satysfakcji i kazał jedynie wracać do pracy pod groźbą obcięcia bonusu, sprawa dotyczyła Amandine, a Amandine zawsze miała u niego specjalne traktowanie.
Wytrzymał dokładnie tyle, ile jak sądził wystarczyło, by plotkarz wrócił do pracowni, dopiero wtedy zaznaczając w notesie stronę, na której skończył czytać i wstał, podwijając nieco rękawy koszuli – ot dla wygody. Na pewno nie dlatego, że mając wolne nadgarstki łatwiej mu się czarowało.
Marszcząc nieco brwi, schował sadzonkę pod ladę do zamykanej na klucz szafeczki, wolnym – wolnym i wcale nie pospiesznym – kierując się na tyły tam, gdzie jak nietrudno się było domyślić, większość pracowników wychodziła na papierosa, lub po prostu by pooddychać świeżym powietrzem w trakcie przerwy. Może się wykrzyczeć, rzucić jedną czy dwiema soczystymi kurwami po wizycie wyjątkowo upierdliwego klienta – sam Felix dokładnie tak na początku robił.
… dała zaprosić się na kawę?
O bogowie, serio? Nie mógł trafić lepszego momentu, by nacisnąć klamkę, za plecami wysokiego, ciemnowłosego mężczyzny wywracając teatralnie oczami.
- Tu jesteś, kochanie – rzucił miękko, płynnie przechodząc od chwilowego rozdrażnienia do zadowolenia, którego nigdy nie musiał udawać w kontekście obecności Amandine. Nie przejmując się tym, że najwyraźniej im przerwał, podszedł bliżej, swobodnie układając dłoń na wysokości łopatek kobiety, stając w jej przestrzeni osobistej, jakby miał ku temu pełne prawo.
Bo miał. Dokładnie tak. Dopiero z tej pozycji przekrzywił nieco głowę, zerkając na mężczyznę, szybko oceniając jego ubrania jako drogie, potrzebując ledwie chwili, by przypisać twarz do imienia jednego z powszechniej rozpoznawalnych Rosenkrantzów. Nie pamiętał, jak dokładnie nazywali się jego pracownicy, ale klanowcy? Z dużą dozą prawdopodobieństwa zdałby egzamin polegający na połączeniu portretów do imion tych żyjących przedstawicieli ważniejszych nazwisk.
- Witam, panie Rosenkrantz, mam nadzieję, że nie przeszkodziłem – rzucił tym samym uprzejmym, skądinąd neutralnym tonem, jakim zwykł rozmawiać z klientami. Tylko błysk w ciemnych oczach zdradzał inną, drapieżniejszą emocję. - Minęło już trochę czasu, ale pamiętam szafirową bransoletkę i kolczyki. Były dla małżonki, prawda? Wyjątkowo udane zamówienie, jeśli mogę być tak śmiały – rzucił, odruchowo głaszcząc Amandine po ramieniu, gdy znów zwrócił się bezpośrednio do niej:
- Potrzebuję twojej pomocy, kwestia projektu.
Amandine Tegan
Re: Sklep Nie 14 Kwi - 21:34
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Stwierdzenie, że w którymś momencie przyzwyczaiła się już do intensywności spojrzenia, jakim mierzył ją Severin, do nieskrępowania mężczyzny i jego pewności siebie – to byłaby przesada. Faktem było natomiast, że im dłużej przebywała w towarzystwie Rosenkrantza, tym łatwiej było jej znieść to, jaki był. Może coś do powiedzenia miało tutaj też jej poirytowanie, jej zmęczenie, ból i rezygnacja – może cały ten miks uczuć zagłuszał po prostu zwyczajową nieśmiałość. Może była zraniona wystarczająco, by chwilowo nie przejmować się tym, co pomyśli sobie o niej Severin; a może odtrącenie przez Brage wepchnęło ją w drugą skrajność, jakiś spóźniony bunt nastoletni nakazujący jej sprawdzać się teraz, testować, na ile jest w stanie sobie pozwolić, jak wiele głupot umiałaby zrobić, nim się to na niej odbije.
Niezależnie, co za tym stało, Amandine w którejś chwili ze zdumieniem odkryła, że obecność Severina nie niepokoi jej już aż tak bardzo, nie przeszkadza jej, a – czasami – w zasadzie jej odpowiada. Tegan nie pozwalała sobie na wyciąganie przedwczesnych wniosków, nie potrafiła jednak nie zauważyć, że mężczyzna był… Cóż, interesujący. Intrygujący. Fascynujący. Irytujący – to też. Arogancki, być może. Był kimś, kto jednocześnie drażnił ją i sprawiał, że chciała na niego patrzeć, być obok.
Drgnęła lekko, gdy podszedł bliżej. Zmrużyła oczy lekko i choć obiecała sobie, że nie pozwoli sobie po raz kolejny uwięzić się tym ciemnym oczom – dokładnie to teraz zrobiła. Wpatrywała się prosto w nie i była przekonana, że jej własne źrenice rozszerzyły się nieco, jakby w ten sposób mogła dostrzec więcej.
Zapach mężczyzny mieszał się z łagodną wonią jej papierosów i ostrzejszym zapachem tych palonych przez Severina. Rosenkrantz był teraz na tyle blisko, że, gdyby chciała, bez trudu mogłaby wesprzeć się lekko na jego ramieniu – może przypadkiem, chwiejąc się na obcasach; a może zupełnie celowo, nie kryjąc, że decyzja była przemyślana.
Nie zrobiła tego, choć coś, jakaś iskra żalu, zakłuła ją lekko pod żebrami – i drażniła ją jeszcze przez cały czas, gdy Severin mówił.
Nie odwróciła od mężczyzny wzroku choć, chyba, w którejś chwili chciała. Czy raczej – chciała i nie chciała jednocześnie. Nie była pewna, co sprawiło, że zamiast umknąć spojrzeniem gdzieś na bok, wciąż patrzyła w te ciemne tęczówki i słuchała, chwytała każde słowo – i tylko raz parsknęła cicho na próby przekupstwa. W porządku, może faktycznie to robiła. Może rzeczywiście próbowała tam, w ogrodzie. Może.
Nie umiała przyjmować komplementów i teraz wcale nie szło jej lepiej niż zazwyczaj, same słowa jednak znajdowały prostą drogę do... Nie była pewna, dokąd. Nie do serca – te było zbyt zranione, by przyjąć cokolwiek. Skoro jednak nie tam, Amandine nie wiedziała, gdzie zagnieżdżały się słowa Severina. Może w tym samym miejscu, w którym hodowała nieufność i podejrzliwość – bo przecież trudno było jej opędzić się od wrażenia, że komplementy Rosenkratza są niespecjalnie subtelną próbą zaciągnięcia jej do łóżka. A może przeciwnie, tam, gdzie gromadziła to, co dobre – nieliczne miłe wspomnienia z rodzinnego domu; poczucie troski i domowego ciepła, jakie towarzyszyło jej zawsze w towarzystwie Felixa; satysfakcję z udanych projektów, cholerną dumę na widok zadowolenia klientów. Bo słowa Severina też były miłe. Były czymś czego nie słyszała od bardzo dawna – jeśli w ogóle kiedykolwiek.
Odetchnęła powoli, ostatni raz zaciągnęła się wypalonym już aż do filtra papierosem, wygasiła go potem w popielniczce zostawionej na zewnętrznym parapecie jednego z okien. Odepchnęła się od ściany, wyprostowała, spojrzała na Severina z namysłem.
Nie, krzyczał jej rozsądek. Tak, była gotowa odpowiedzieć. Tak, chcę.
Nie zdążyła.
Zmrużyła oczy na dźwięk otwieranych drzwi, zerknęła obok Severina akurat, by dostrzec wyraz twarzy Felixa. Zmarszczyła brwi zanim zdążyła pomyśleć, że może nie powinna.
Tu jesteś, kochanie.
Nie była przygotowana na gwałtowne zderzenie czułości i irytacji. Tej pierwszej, bo to przecież był Felix. Jego miękki ton był znajomy, słodkie słówka też. Felix był jej synonimem bezpieczeństwa, ufała mu nierzadko bardziej niż samej sobie, a gdy świat umykał jej spod stóp – Sommerfelt był jedyną stałą, ramieniem, na którym zawsze mogła się wesprzeć i z pomocą którego zawsze stawała na nogi. Tej drugiej, bo ich czułość, tak przecież naturalna, teraz wydawała się nabierać kolorów, których Amandine nie chciała wcale widzieć; jakby w miękkie słowa wkradł się jakiś kolec – różany – jakiś zgrzyt, którego nie miało prawa tam być; jakieś drugie dno, dodatkowe znaczenie, które wzbudzało w Tegan opór.
Wiedziała, co Felix robi. Nie była głupia. Myśl jednak, by zganić go tu, teraz, w towarzystwie Severina, budziła w niej dyskomfort, z którym nie umiała sobie poradzić. W efekcie ogień, który szalał teraz w jej sercu – w ciągu ostatnich kilku dni podsycany na tak wiele sposobów – nie znajdował ujścia, trawiąc ją tylko od środka i może, tylko może, znajdując odbicie w jej oczach.
Nie potrafiła nie rozluźnić się nieco pod dotykiem Felixa i na jedną, krótką chwilę, wsparła mu głowę na ramieniu, instynktownie szukając w mężczyźnie oparcia. Mogła wiedzieć, jak prawdopodobnie wygląda to dla Severina, nie potrafiła sobie jednak odmówić.
- Wyszłam na przerwę – rzuciła miękko w ramach wyjaśnienia, którego Felix tak naprawdę pewnie wcale nie potrzebował. Nie pilnował jej już od tak dawna. Ufał jej, a Amandine dbała, by tego zaufania nigdy nie zawieść.
Znów wyprostowała się, nie cofnęła jednak od Felixa i nie zrzuciła jego ręki. Jego dotyk był miły. Jego czułość była miła. Jedno i drugie było też tak cholernie irytujące – niemal tak samo, jak jej własna niemoc, by zwrócić Sommerfeltowi na to uwagę.
W efekcie nic nie mówiła, za to – słuchała. Moment, w którym Felix wspomniał małżonkę Severina, odbił się na twarzy Amandine bardzo wyraźnym wyostrzeniem rysów, ostrzejszym błyskiem w oku. Żona. Rosenkrantz miał żonę, a mimo to...
Potrzebuję twojej pomocy.
Odetchnęła powoli.
- Oczywiście – odparła bez wahania i uśmiechnęła się miękko, dławiąc własną złość. – Dostawa, co? – Przekrzywiła głowę lekko, znacząco uniosła brwi. Wiedziała, czego mógł potrzebować. Pracowała z nim od kilku lat, a rozumiała tak, jakby naprawdę była jego córką – biologiczną, a nie tylko przysposobioną. Wiedziała, jakie pytania chciał jej zadać jeszcze zanim je wypowiedział.
- Przyniosę ci listę, czego się dzisiaj spodziewamy – zapewniła zanim znów wróciła spojrzeniem do Severina.
Bo pytania Felixa, dostawa, projekt – to wszystko było chwilowo znacznie mniej ważne niż to, co miał do powiedzenia Rosenkrantz. Mężczyzna, z którym, wbrew rozsądkowi, była gotowa pójść na tę kawę. Klanowiec, którego status sprawiał, że niemal na pewno traktował ją jako potencjalną zabawkę – a ona, być może, była gotowa na to pozwolić, tylko dlatego, że nie było to rozsądne, że było to absolutnie, bez reszty głupie.
Mężczyzna, który mamił ją słodkimi słówkami, podczas gdy w domu czekała na niego kochająca żona?
Niezależnie, co za tym stało, Amandine w którejś chwili ze zdumieniem odkryła, że obecność Severina nie niepokoi jej już aż tak bardzo, nie przeszkadza jej, a – czasami – w zasadzie jej odpowiada. Tegan nie pozwalała sobie na wyciąganie przedwczesnych wniosków, nie potrafiła jednak nie zauważyć, że mężczyzna był… Cóż, interesujący. Intrygujący. Fascynujący. Irytujący – to też. Arogancki, być może. Był kimś, kto jednocześnie drażnił ją i sprawiał, że chciała na niego patrzeć, być obok.
Drgnęła lekko, gdy podszedł bliżej. Zmrużyła oczy lekko i choć obiecała sobie, że nie pozwoli sobie po raz kolejny uwięzić się tym ciemnym oczom – dokładnie to teraz zrobiła. Wpatrywała się prosto w nie i była przekonana, że jej własne źrenice rozszerzyły się nieco, jakby w ten sposób mogła dostrzec więcej.
Zapach mężczyzny mieszał się z łagodną wonią jej papierosów i ostrzejszym zapachem tych palonych przez Severina. Rosenkrantz był teraz na tyle blisko, że, gdyby chciała, bez trudu mogłaby wesprzeć się lekko na jego ramieniu – może przypadkiem, chwiejąc się na obcasach; a może zupełnie celowo, nie kryjąc, że decyzja była przemyślana.
Nie zrobiła tego, choć coś, jakaś iskra żalu, zakłuła ją lekko pod żebrami – i drażniła ją jeszcze przez cały czas, gdy Severin mówił.
Nie odwróciła od mężczyzny wzroku choć, chyba, w którejś chwili chciała. Czy raczej – chciała i nie chciała jednocześnie. Nie była pewna, co sprawiło, że zamiast umknąć spojrzeniem gdzieś na bok, wciąż patrzyła w te ciemne tęczówki i słuchała, chwytała każde słowo – i tylko raz parsknęła cicho na próby przekupstwa. W porządku, może faktycznie to robiła. Może rzeczywiście próbowała tam, w ogrodzie. Może.
Nie umiała przyjmować komplementów i teraz wcale nie szło jej lepiej niż zazwyczaj, same słowa jednak znajdowały prostą drogę do... Nie była pewna, dokąd. Nie do serca – te było zbyt zranione, by przyjąć cokolwiek. Skoro jednak nie tam, Amandine nie wiedziała, gdzie zagnieżdżały się słowa Severina. Może w tym samym miejscu, w którym hodowała nieufność i podejrzliwość – bo przecież trudno było jej opędzić się od wrażenia, że komplementy Rosenkratza są niespecjalnie subtelną próbą zaciągnięcia jej do łóżka. A może przeciwnie, tam, gdzie gromadziła to, co dobre – nieliczne miłe wspomnienia z rodzinnego domu; poczucie troski i domowego ciepła, jakie towarzyszyło jej zawsze w towarzystwie Felixa; satysfakcję z udanych projektów, cholerną dumę na widok zadowolenia klientów. Bo słowa Severina też były miłe. Były czymś czego nie słyszała od bardzo dawna – jeśli w ogóle kiedykolwiek.
Odetchnęła powoli, ostatni raz zaciągnęła się wypalonym już aż do filtra papierosem, wygasiła go potem w popielniczce zostawionej na zewnętrznym parapecie jednego z okien. Odepchnęła się od ściany, wyprostowała, spojrzała na Severina z namysłem.
Nie, krzyczał jej rozsądek. Tak, była gotowa odpowiedzieć. Tak, chcę.
Nie zdążyła.
Zmrużyła oczy na dźwięk otwieranych drzwi, zerknęła obok Severina akurat, by dostrzec wyraz twarzy Felixa. Zmarszczyła brwi zanim zdążyła pomyśleć, że może nie powinna.
Tu jesteś, kochanie.
Nie była przygotowana na gwałtowne zderzenie czułości i irytacji. Tej pierwszej, bo to przecież był Felix. Jego miękki ton był znajomy, słodkie słówka też. Felix był jej synonimem bezpieczeństwa, ufała mu nierzadko bardziej niż samej sobie, a gdy świat umykał jej spod stóp – Sommerfelt był jedyną stałą, ramieniem, na którym zawsze mogła się wesprzeć i z pomocą którego zawsze stawała na nogi. Tej drugiej, bo ich czułość, tak przecież naturalna, teraz wydawała się nabierać kolorów, których Amandine nie chciała wcale widzieć; jakby w miękkie słowa wkradł się jakiś kolec – różany – jakiś zgrzyt, którego nie miało prawa tam być; jakieś drugie dno, dodatkowe znaczenie, które wzbudzało w Tegan opór.
Wiedziała, co Felix robi. Nie była głupia. Myśl jednak, by zganić go tu, teraz, w towarzystwie Severina, budziła w niej dyskomfort, z którym nie umiała sobie poradzić. W efekcie ogień, który szalał teraz w jej sercu – w ciągu ostatnich kilku dni podsycany na tak wiele sposobów – nie znajdował ujścia, trawiąc ją tylko od środka i może, tylko może, znajdując odbicie w jej oczach.
Nie potrafiła nie rozluźnić się nieco pod dotykiem Felixa i na jedną, krótką chwilę, wsparła mu głowę na ramieniu, instynktownie szukając w mężczyźnie oparcia. Mogła wiedzieć, jak prawdopodobnie wygląda to dla Severina, nie potrafiła sobie jednak odmówić.
- Wyszłam na przerwę – rzuciła miękko w ramach wyjaśnienia, którego Felix tak naprawdę pewnie wcale nie potrzebował. Nie pilnował jej już od tak dawna. Ufał jej, a Amandine dbała, by tego zaufania nigdy nie zawieść.
Znów wyprostowała się, nie cofnęła jednak od Felixa i nie zrzuciła jego ręki. Jego dotyk był miły. Jego czułość była miła. Jedno i drugie było też tak cholernie irytujące – niemal tak samo, jak jej własna niemoc, by zwrócić Sommerfeltowi na to uwagę.
W efekcie nic nie mówiła, za to – słuchała. Moment, w którym Felix wspomniał małżonkę Severina, odbił się na twarzy Amandine bardzo wyraźnym wyostrzeniem rysów, ostrzejszym błyskiem w oku. Żona. Rosenkrantz miał żonę, a mimo to...
Potrzebuję twojej pomocy.
Odetchnęła powoli.
- Oczywiście – odparła bez wahania i uśmiechnęła się miękko, dławiąc własną złość. – Dostawa, co? – Przekrzywiła głowę lekko, znacząco uniosła brwi. Wiedziała, czego mógł potrzebować. Pracowała z nim od kilku lat, a rozumiała tak, jakby naprawdę była jego córką – biologiczną, a nie tylko przysposobioną. Wiedziała, jakie pytania chciał jej zadać jeszcze zanim je wypowiedział.
- Przyniosę ci listę, czego się dzisiaj spodziewamy – zapewniła zanim znów wróciła spojrzeniem do Severina.
Bo pytania Felixa, dostawa, projekt – to wszystko było chwilowo znacznie mniej ważne niż to, co miał do powiedzenia Rosenkrantz. Mężczyzna, z którym, wbrew rozsądkowi, była gotowa pójść na tę kawę. Klanowiec, którego status sprawiał, że niemal na pewno traktował ją jako potencjalną zabawkę – a ona, być może, była gotowa na to pozwolić, tylko dlatego, że nie było to rozsądne, że było to absolutnie, bez reszty głupie.
Mężczyzna, który mamił ją słodkimi słówkami, podczas gdy w domu czekała na niego kochająca żona?
Severin Rosenkrantz
Re: Sklep Pon 15 Kwi - 8:55
Severin RosenkrantzWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : badacz w Przedsiębiorstwie kwiaciarskim Rosenkrantz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : alchemik renesansu (I), botanik (II)
Statystyki : alchemia: 18 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 27 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność: 8 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 12
Kliknięcie drzwi za plecami nie wyrywa go ze skupienia. Stoi nadal ze wzrokiem utkwionym w twarzy Tegan, póki wychodząca na podwórze sylwetka do nich nie dołącza, a w przestrzeni wybrzmiewają słodkie słowa. Dopiero wtedy zwraca się twarzą ku mężczyźnie, w odruchu wycofując się o krok. Niczym w spowolnionym tempie obserwuje te czułości, zupełnie niepasujące do sytuacji, w jakiej się znaleźli. Liczył na dłuższy moment w towarzystwie złotniczki, na osobności, w zamkniętej przed resztą świata bańce. Miał nadzieję, że wydrze z niej coś jeszcze, że kobiece spojrzenie zdradzi mu targające nią emocje w odpowiedzi na kilka śmiałych słów. Musi jednak obejść się smakiem, szczerze niezadowolony z takiego obrotu spraw.
Nie, to nie zazdrość kłuje go w piersi, bynajmniej z powodu samej Amandine. Nie rości sobie wobec niej żadnych praw - ba! - (nie)znajoma nabiera nawet nowych kolorów, gdy tak przymilnie odpowiada właścicielowi sklepu. To całkiem miłe i łechcące ego, obserwować niezdrową ciekawość w oczach zajętej przez innego kobiety. Nie zamierza teraz odpuszczać znajomości z nią, wyłącznie nieznacznie zmieniając swój plan. Od teraz trzymać ją musi na dystans, zachować względną przyzwoitość. Nie jest typem rozbijającym cudze związki, nie zależy mu na spełnianiu własnych pragnień kosztem relacji innych, niemniej młoda kobieta zdążyła zaintrygować go na tyle, że gotów jest zaryzykować kilkoma kolejnymi spotkaniami i sprawdzić, dokąd ich zaprowadzą.
Właściciel zakładu jest mu dobrze znany, nawet jeśli mieli tylko kilka okazji, by ze sobą pomówić. Przed kilkoma latami zwracał się do niego z prośbą o wykonanie unikatowego zestawu, jaki podbić miał serce jego małżonki w dniu rocznicy ich ślubu. Felix wykazał się wybitnym kunsztem, zarówno w rzemiośle, jak i obsłudze klienta. Nic dziwnego, że Oddech Walkirii zdobył taką popularność oraz uznanie, szczególnie wśród przedstawicieli klanów.
- Panie Sommerfelt, dobrze pana widzieć - uśmiecha się również w uprzejmości, wcale nie starając się ignorować spoczywającej na ramieniu Amandine dłoni. - Ma pan świetną pamięć. Signe była zachwycona. Wspaniałe wykonanie. - Do teraz pamięta radość małżonki z pięknego zestawu, wyjątkowe zestawienie szafirów i płomiennie rudych włosów okalających jej twarz. Wyglądała w nim zjawiskowo i nosiła go z dumą, chętnie chwaląc się wychodzącym spod ręki Sommerfelta zamówieniem. Przywołanie dawnej ukochanej sprawia, że przez twarz Rosenkrantza przemyka cień smutku, jaki prędko stara się ukryć, na moment spuszczając wzrok. Jak bardzo stara się zdystansować od jej nieobecności, osiągając na tym polu różne, nierzadko wątpliwe sukcesy, tym silniej powraca doń wspomnienie tej cudownej kobiety. Każdego dnia na nowo uczy się żyć bez niej, zwyczajnie nie radząc sobie z niesionym ciężarem samotności. Nienawykły do niej popada w skrajności, raz zamykając się w sobie, w pracowni, wśród badań, byleby zająć czymś na dłużej myśli, innym razem lgnąc do towarzystwa, mającego zagłuszyć beznadziejne wołanie serca.
Milknie na czas wymiany słów między tymi dwojga, nie zamierzając im przeszkadzać. Korzysta z okazji, by zgasić w popielniczce na wpół wypalonego papierosa.
- Słyszę, że mają państwo sporo pracy - odzywa się, oczyściwszy gardło cichym chrząknięciem. Na męską twarz na powrót wnika spokój, acz nieco już ochłodzony i zdystansowany. - Na mnie też już pora, nie zamierzam już dłużej przeszkadzać. Zabrałem już wiele cennego czasu. - Powraca nienachalnym wzrokiem do kobiety, jeszcze przez moment lustrując ją spojrzeniem. Czy to moment, w którym ta wycofa się i zdecyduje do niczego nie przyznawać? W tej sytuacji nie oczekuje, by zgodziła się z nim ponownie spotkać, ale w głębi serca liczy na to, że przyjdzie jeszcze okazja. - Niemniej czekam na informację w kwestii waszego ogrodu. Amandine wspomniała, że ta przestrzeń potrzebuje wprawnej ręki - bez zawahania nazywa ją po imieniu, bo nie widzi powodu, by zatajać zaistniałą zażyłość. Jak Sommerfelt się do niej odniesie? - Chętnie pomogę przy jego projekcie, jak i realizacji. - Tym razem zwraca się już do galdra, bo w jednej chwili wszystko układa się w całość. Tajemniczy jeszcze przed momentem Felix zostaje dopasowany do twarzy złotnika, nabiera kształtu i wyrazu, sensu.
Nie, to nie zazdrość kłuje go w piersi, bynajmniej z powodu samej Amandine. Nie rości sobie wobec niej żadnych praw - ba! - (nie)znajoma nabiera nawet nowych kolorów, gdy tak przymilnie odpowiada właścicielowi sklepu. To całkiem miłe i łechcące ego, obserwować niezdrową ciekawość w oczach zajętej przez innego kobiety. Nie zamierza teraz odpuszczać znajomości z nią, wyłącznie nieznacznie zmieniając swój plan. Od teraz trzymać ją musi na dystans, zachować względną przyzwoitość. Nie jest typem rozbijającym cudze związki, nie zależy mu na spełnianiu własnych pragnień kosztem relacji innych, niemniej młoda kobieta zdążyła zaintrygować go na tyle, że gotów jest zaryzykować kilkoma kolejnymi spotkaniami i sprawdzić, dokąd ich zaprowadzą.
Właściciel zakładu jest mu dobrze znany, nawet jeśli mieli tylko kilka okazji, by ze sobą pomówić. Przed kilkoma latami zwracał się do niego z prośbą o wykonanie unikatowego zestawu, jaki podbić miał serce jego małżonki w dniu rocznicy ich ślubu. Felix wykazał się wybitnym kunsztem, zarówno w rzemiośle, jak i obsłudze klienta. Nic dziwnego, że Oddech Walkirii zdobył taką popularność oraz uznanie, szczególnie wśród przedstawicieli klanów.
- Panie Sommerfelt, dobrze pana widzieć - uśmiecha się również w uprzejmości, wcale nie starając się ignorować spoczywającej na ramieniu Amandine dłoni. - Ma pan świetną pamięć. Signe była zachwycona. Wspaniałe wykonanie. - Do teraz pamięta radość małżonki z pięknego zestawu, wyjątkowe zestawienie szafirów i płomiennie rudych włosów okalających jej twarz. Wyglądała w nim zjawiskowo i nosiła go z dumą, chętnie chwaląc się wychodzącym spod ręki Sommerfelta zamówieniem. Przywołanie dawnej ukochanej sprawia, że przez twarz Rosenkrantza przemyka cień smutku, jaki prędko stara się ukryć, na moment spuszczając wzrok. Jak bardzo stara się zdystansować od jej nieobecności, osiągając na tym polu różne, nierzadko wątpliwe sukcesy, tym silniej powraca doń wspomnienie tej cudownej kobiety. Każdego dnia na nowo uczy się żyć bez niej, zwyczajnie nie radząc sobie z niesionym ciężarem samotności. Nienawykły do niej popada w skrajności, raz zamykając się w sobie, w pracowni, wśród badań, byleby zająć czymś na dłużej myśli, innym razem lgnąc do towarzystwa, mającego zagłuszyć beznadziejne wołanie serca.
Milknie na czas wymiany słów między tymi dwojga, nie zamierzając im przeszkadzać. Korzysta z okazji, by zgasić w popielniczce na wpół wypalonego papierosa.
- Słyszę, że mają państwo sporo pracy - odzywa się, oczyściwszy gardło cichym chrząknięciem. Na męską twarz na powrót wnika spokój, acz nieco już ochłodzony i zdystansowany. - Na mnie też już pora, nie zamierzam już dłużej przeszkadzać. Zabrałem już wiele cennego czasu. - Powraca nienachalnym wzrokiem do kobiety, jeszcze przez moment lustrując ją spojrzeniem. Czy to moment, w którym ta wycofa się i zdecyduje do niczego nie przyznawać? W tej sytuacji nie oczekuje, by zgodziła się z nim ponownie spotkać, ale w głębi serca liczy na to, że przyjdzie jeszcze okazja. - Niemniej czekam na informację w kwestii waszego ogrodu. Amandine wspomniała, że ta przestrzeń potrzebuje wprawnej ręki - bez zawahania nazywa ją po imieniu, bo nie widzi powodu, by zatajać zaistniałą zażyłość. Jak Sommerfelt się do niej odniesie? - Chętnie pomogę przy jego projekcie, jak i realizacji. - Tym razem zwraca się już do galdra, bo w jednej chwili wszystko układa się w całość. Tajemniczy jeszcze przed momentem Felix zostaje dopasowany do twarzy złotnika, nabiera kształtu i wyrazu, sensu.
Amandine Tegan
Re: Sklep Pon 15 Kwi - 12:21
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nie była pewna, czego się spodziewała. Może zaprzeczenia ze strony Severina, że nie, wcale nie miał żony, Felixowi musiało się coś pomylić (choć Felix przecież nie mylił się prawie nigdy, nie, jeśli chodziło o jego klientów i stworzone błyskotki). Może stwierdzenia, że owszem, miał żonę, ale już nie ma (mogli się przecież rozwieść; mogła go zdradzić; on mógł zdradzić ją; mogła nie być wystarczająca dla klanu, może po prostu przestali ją chcieć). A może wystarczyłaby jej bezczelność – może dzisiaj, będąc tak złą, tak zranioną, może wcale nie miałaby problemu z aroganckim stwierdzeniem, że owszem, Severin ma żonę, ale to niczego nie zmienia.
Była już lalką dla Brage, choć wtedy o tym nie wiedziała, nie do końca. Czy teraz, mając sytuację jasną od samego początku, umiałaby tak samo? Czy potrafiłaby świadomie zdecydować się na relację opartą na wszystkim, tylko nie uczuciach? Przyjemności, nie zaufaniu; prostych potrzebach, nie dalekosiężnych planach? Chciała wierzyć, że umiałaby. Irracjonalnie, buntowniczo, chciałaby móc rzucić się w sam środek znajomości, z której mogłaby korzystać i...
Zmusiła się, by zatrzymać bieg myśli zanim zaprowadziły ją zbyt daleko. Zanim rumieńce złości stały się rumieńcami niezdrowego pożądania czy niechcianego zakłopotania. Zanim wyciągnęłaby wnioski, których wcale nie chciała – tylko dlatego, że od wczoraj zwyczajnie sobie nie radziła.
Spoglądała na Rosenkrantza bez słowa, gdy mówił o żonie. Przelotnie uśmiechnęła się na pochwałę – nie wątpiła, że cokolwiek otrzymała małżonka Severina, było to doskonałe. Felix nigdy nie robił niczego poniżej określonego poziomu. Był świetnym rzemieślnikiem, doskonałym artystą. I nie sądziła, by potrzebował pochwał, by sam to o sobie wiedzieć.
Drgnęła lekko, gdy Severin zaczął się żegnać. To było rozsądne. Powinna mu na to pozwolić. Zachowanie Sommerfelta mogło ją drażnić – zupełnie irracjonalnie, zupełnie bez sensu – ale przecież tak byłoby dobrze. Pożegnaliby się, rozeszli w swoje strony, spotkali ponownie dopiero w ogrodzie – a i tam tylko po to, by zająć się pracą, niczym więcej.
Właśnie, pracą. Ogród. Obejrzała się na Felixa – była mu winna wyjaśnienia.
- Rozmawiałam z Severinem o ogrodzie przy okazji ustalania, jak zająć się sadzonką – wyjaśniła ogólnikami. Sommerfelt z pewnością widział już sadzonkę, zostawiła ją przecież na ladzie, nie wyjaśniała więc – jeszcze nie – dokładniej, o jaką roślinę chodzi. – Mógłby nam pomóc go w końcu uprzątnąć – uzupełniła propozycję Severina. – Pewnie i tak musielibyśmy jeszcze kogoś zatrudnić, ale poza tym... – Wzruszyła lekko ramionami. – Pomyślałam, że to dobry pomysł. Już dawno powinieneś coś zrobić z tymi chaszczami. – Uśmiechnęła się przelotnie.
Znów zwróciła się do Severina, zmrużyła oczy lekko, świdrując go wzrokiem, jakby w ten sposób mogła dostrzec więcej, niż chciał jej pokazać. Nie mogła. Raczej nie.
- Porozmawiamy z Felixem, co tak naprawdę byśmy chcieli – stwierdziła spokojnie. – Wspominałeś najbliższy weekend. Jeśli faktycznie by ci odpowiadał, moglibyśmy pokazać ci teren – zauważyła. Może i to powinna skonsultować najpierw z Sommerfeltem – Amandine lata temu przyzwyczaiła się już jednak do podejmowania decyzji na własną rękę. Robiła to od dzieciaka, najpierw ku utrapieniu wiecznie niezadowolonych z niej rodziców, potem ku mniej lub bardziej wyraźnej irytacji – lub dumie, zależnie od okoliczności – Felixa. Teraz, choć Severin wyraźnie zwracał się do Sommerfelta, Amandine znów to robiła. Wychodziła przed szereg, choć być może nie powinna.
I zrobiła to jeszcze raz, choć tym razem trąciło to desperacją, a może po prostu czymś pokroju nastoletniego buntu. Wiedziała o tym. Podskórnie czuła, jak głupio to wygląda – jak źle, jak żałośnie. Tylko, że...
Tylko, że sama myśl, by rozejść się z Rosenkrantzem właśnie tak, uwierała ją w sposób, którego nie potrafiła do końca opisać.
- Severin? – rzuciła jeszcze, nim padły ostatnie, definitywne słowa pożegnania.
Amandine spięła się lekko, choć zapewne wciąż dostrzegalnie - niespecjalnie umiała ukrywać, co czuje. Skóra paliła ją pod sukienką w miejscu, gdzie gładził ją Felix. Nie patrzyła na niego. Nie zerkała na Sommerfelta nawet kątem oka, świadoma, że jeśli to zrobi, albo odtrąci go w sposób, na jaki nie zasłużył, albo skuli się w sobie, przytłoczona jego obecnością – czego z kolei sama chciała uniknąć.
- Tak – rzuciła krótko, świdrując Rosenkrantza uważnym, lekko tylko złamanym niepewnością spojrzeniem. – Jeśli twoje pytanie jest aktualne, to tak. Chętnie pójdę z tobą na kawę.
Severin mógł mieć żonę. Ona, Amandine, zdaniem Rosenkrantza miała pewnie Felixa. Jej zgoda nie miała racji bytu. Samo pytanie Severina, być może, nie miało teraz racji bytu. A jednak Tegan nie potrafiła go przekreślić.
I nie potrafiła odmówić, bo rwała się do Rosenkrantza w sposób, którego z pewnością miała później żałować, z takich czy innych względów.
Była już lalką dla Brage, choć wtedy o tym nie wiedziała, nie do końca. Czy teraz, mając sytuację jasną od samego początku, umiałaby tak samo? Czy potrafiłaby świadomie zdecydować się na relację opartą na wszystkim, tylko nie uczuciach? Przyjemności, nie zaufaniu; prostych potrzebach, nie dalekosiężnych planach? Chciała wierzyć, że umiałaby. Irracjonalnie, buntowniczo, chciałaby móc rzucić się w sam środek znajomości, z której mogłaby korzystać i...
Zmusiła się, by zatrzymać bieg myśli zanim zaprowadziły ją zbyt daleko. Zanim rumieńce złości stały się rumieńcami niezdrowego pożądania czy niechcianego zakłopotania. Zanim wyciągnęłaby wnioski, których wcale nie chciała – tylko dlatego, że od wczoraj zwyczajnie sobie nie radziła.
Spoglądała na Rosenkrantza bez słowa, gdy mówił o żonie. Przelotnie uśmiechnęła się na pochwałę – nie wątpiła, że cokolwiek otrzymała małżonka Severina, było to doskonałe. Felix nigdy nie robił niczego poniżej określonego poziomu. Był świetnym rzemieślnikiem, doskonałym artystą. I nie sądziła, by potrzebował pochwał, by sam to o sobie wiedzieć.
Drgnęła lekko, gdy Severin zaczął się żegnać. To było rozsądne. Powinna mu na to pozwolić. Zachowanie Sommerfelta mogło ją drażnić – zupełnie irracjonalnie, zupełnie bez sensu – ale przecież tak byłoby dobrze. Pożegnaliby się, rozeszli w swoje strony, spotkali ponownie dopiero w ogrodzie – a i tam tylko po to, by zająć się pracą, niczym więcej.
Właśnie, pracą. Ogród. Obejrzała się na Felixa – była mu winna wyjaśnienia.
- Rozmawiałam z Severinem o ogrodzie przy okazji ustalania, jak zająć się sadzonką – wyjaśniła ogólnikami. Sommerfelt z pewnością widział już sadzonkę, zostawiła ją przecież na ladzie, nie wyjaśniała więc – jeszcze nie – dokładniej, o jaką roślinę chodzi. – Mógłby nam pomóc go w końcu uprzątnąć – uzupełniła propozycję Severina. – Pewnie i tak musielibyśmy jeszcze kogoś zatrudnić, ale poza tym... – Wzruszyła lekko ramionami. – Pomyślałam, że to dobry pomysł. Już dawno powinieneś coś zrobić z tymi chaszczami. – Uśmiechnęła się przelotnie.
Znów zwróciła się do Severina, zmrużyła oczy lekko, świdrując go wzrokiem, jakby w ten sposób mogła dostrzec więcej, niż chciał jej pokazać. Nie mogła. Raczej nie.
- Porozmawiamy z Felixem, co tak naprawdę byśmy chcieli – stwierdziła spokojnie. – Wspominałeś najbliższy weekend. Jeśli faktycznie by ci odpowiadał, moglibyśmy pokazać ci teren – zauważyła. Może i to powinna skonsultować najpierw z Sommerfeltem – Amandine lata temu przyzwyczaiła się już jednak do podejmowania decyzji na własną rękę. Robiła to od dzieciaka, najpierw ku utrapieniu wiecznie niezadowolonych z niej rodziców, potem ku mniej lub bardziej wyraźnej irytacji – lub dumie, zależnie od okoliczności – Felixa. Teraz, choć Severin wyraźnie zwracał się do Sommerfelta, Amandine znów to robiła. Wychodziła przed szereg, choć być może nie powinna.
I zrobiła to jeszcze raz, choć tym razem trąciło to desperacją, a może po prostu czymś pokroju nastoletniego buntu. Wiedziała o tym. Podskórnie czuła, jak głupio to wygląda – jak źle, jak żałośnie. Tylko, że...
Tylko, że sama myśl, by rozejść się z Rosenkrantzem właśnie tak, uwierała ją w sposób, którego nie potrafiła do końca opisać.
- Severin? – rzuciła jeszcze, nim padły ostatnie, definitywne słowa pożegnania.
Amandine spięła się lekko, choć zapewne wciąż dostrzegalnie - niespecjalnie umiała ukrywać, co czuje. Skóra paliła ją pod sukienką w miejscu, gdzie gładził ją Felix. Nie patrzyła na niego. Nie zerkała na Sommerfelta nawet kątem oka, świadoma, że jeśli to zrobi, albo odtrąci go w sposób, na jaki nie zasłużył, albo skuli się w sobie, przytłoczona jego obecnością – czego z kolei sama chciała uniknąć.
- Tak – rzuciła krótko, świdrując Rosenkrantza uważnym, lekko tylko złamanym niepewnością spojrzeniem. – Jeśli twoje pytanie jest aktualne, to tak. Chętnie pójdę z tobą na kawę.
Severin mógł mieć żonę. Ona, Amandine, zdaniem Rosenkrantza miała pewnie Felixa. Jej zgoda nie miała racji bytu. Samo pytanie Severina, być może, nie miało teraz racji bytu. A jednak Tegan nie potrafiła go przekreślić.
I nie potrafiła odmówić, bo rwała się do Rosenkrantza w sposób, którego z pewnością miała później żałować, z takich czy innych względów.
Felix Sommerfelt
Re: Sklep Wto 16 Kwi - 12:54
Felix SommerfeltŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Vardø, Norwegia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : złotnik, zaklinacz - właściciel salonu "Oddech Walkirii"
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sroka
Atuty : zaklęty (I), rzemieślnik (II), odporny (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 26 / sprawność: 5 / charyzma: 8 / wiedza ogólna: 5
Było wiele powodów, dla których Felix wcześnie podjął decyzję o tym, by nie płodzić dzieci – pierwszym, najważniejszym z nich było drzewozrostowe przekleństwo krwi jego i jego przodków po prostej linii. Przy całym swoim egoizmie nie sądził, by sprowadzanie na świat kolejnych ludzi skazanych z góry na cierpienie powinno być tym, czym winien wypełniać czas. Tyle mu z założenia wystarczało, by nawet nie rozważać zmiany podejścia, ale był też przecież strach o zdrowie i życie uzależnionej od niego osoby, wyraźne wskazanie słabego punktu, który można by przeciw niemu wykorzystać, troska o to, czy dziecko podejmuje najlepsze decyzje, jakie mogło. Przymus powstrzymywania się przed bronieniem go przed każdym potknięciem, przed otaczaniem go zbyt ciasnym kloszem. Znalezienie równowagi między troską, stanowczością i rozsądkiem. Choć nigdy tego nie planował, wydawało mu się to cholernie wyczerpującą pracą i to w dodatku taką, która mimo najlepszych intencji mogła w którymś momencie wybuchnąć w twarz – bo dziecko, jakie by nie było, miało swój rozum i wolną wolę. Było jak pojedyncza kulka puszczona na tarczę ruletki, której mogłeś się tylko przyglądać ze swojego miejsca przy stole.
Kiedy przydarzyła mu się Amandine, kiedy wślizgnęła się w jedno z niewielu pozostałych już miękkich miejsc w jego sercu, wcale nie przestał się bać – ba, strach ten tylko urósł, im bardziej zdawał sobie sprawę, jak bardzo zaczął się o nią troszczyć i jak jego własne poczucie spełnienia zależało od jej szczęścia.
W ogóle nie wstydził się faktu, że w obliczu tematu potencjalnych zalotników jego córki, zachowywał się jak stereotypowy ojciec gotowy własnymi rękoma zadusić każdego faceta, który spojrzał na jego dziewczynkę ze zbytnim zainteresowaniem. Życzył jej szczęścia, ale nie sądził, by związek był do niego niezbędny – nauczył się tego na własnej skórze.
Z cichą satysfakcją zanotował, że mimo obecności Severina reakcje Amandine się nie zmieniły – że nie próbowała panicznie ukrywać istnienia zażyłości, której oficjalnie nie nadali imienia, zostawiając przez to pole do nadinterpretacji. Sommerfelt zdawał sobie z tego sprawę i nawet jeśli coś go niekomfortowo uwierało na myśl, że mógłby być łączony z kobietą w ten sposób, nie przeszkadzało mu to w wykorzystywaniu tego faktu. Bądź co bądź, zawsze mącił. Naginał, pomijał, nadawał słowom kolorytu tak, by dodać im drugiego dna, rzadko mówiąc rzeczy wprost, bez żadnych ozdobników. A teraz próbował przecież przegonić klanowca, z którego zainteresowania nie mogło wyniknąć nic dobrego dla Amandine nieposiadającej odpowiedniego nazwiska, by być faktycznie rozważaną w kontekście czegoś więcej niż przygody, a w niej samej zasiać ziarno nieufności wobec niego.
Skinął lekko głową na słowa Severina, nie ścierając z ust uprzejmego uśmiechu, zauważając, że na moment spuścił wzrok – nie zamierzał rozważać dlaczego, ale była to dla niego jakaś oznaka słabości. To znaczy, że utrafił w któreś z miękkich miejsc.
- Dostawa – potwierdził, raz jeszcze przesuwając ręką po ramieniu Amandine, zanim cofnął ją i opuścił wzdłuż tułowia, niekoniecznie chcąc sprawiać wrażenie desperata, który dosłownie musiał trzymać swoich ludzi blisko. W przenośni... W przenośni było zupełnie odrębną kwestią, bo gdyby tylko mógł, nie spuszczałby jej z oka – mimo całego zaufania, jakie w niej pokładał. Pewnych rzeczy po prostu nie dało się wytłumaczyć sercu i emocjom.
Słysząc ciche chrząknięcie, przeniósł znów czujne spojrzenie na Severina, z cichym zadowoleniem odnotowując jego wycofanie, przy wzmiance o ogrodzie unosząc lekko brew i zerkając pytająco na córkę. Ogród otaczający jego dom zgrabnym, szerokim pasem od lat nie był pielęgnowany tak, jak powinien być – w tej kwestii można podziękować paranoi Felixa po tym, jak ostatni ogrodnik pracował pod przykrywką i próbował go zamordować we własnym domu – ale nie rozmawiali przecież o żadnych konkretnych terminach. Były to bardziej... Prawie filozoficzne rozważania. Zaklinaczowi tak naprawdę nieszczególnie przeszkadzały zarośnięte rabaty przypominające bardziej wycinek dzikiej łąki – nie pasowały do wizerunku, jaki wypracował, ale zaskakująco nie drażniły jego poczucia estetyki przyzwyczajonego do perfekcji. Natura jako taka najwyraźniej wymykała się sztywnym oczekiwaniom wobec wszystkich innych aspektów życia.
- Eksperckie spojrzenie z pewnością nie zaszkodzi, będziemy zaszczyceni – powiedział gładko, mimowolnie przewracając nieco oczami na słowa Amandine o chaszczach.
- Moja droga, jesteś niesprawiedliwa dla tego dzikiego, naturalnego projektu – rzucił, przesadzając w sposób, który już doskonale znała i jaki zazwyczaj wywoływał dalsze fale ironii. Często grali w tę małą grę – które pierwsze odpuści, komu pierwszemu zabraknie języka w gębie, które pierwsze wywoła śmiech i niemożność odpowiedzi drugiego. Nie zaprotestował, gdy wspomniała o nadchodzącym weekendzie – taka wizyta z konsultacją nie powinna potrwać bardzo długo, miałby jeszcze spokojnie czas popracować, nadgonić projekty które chwilowo zaniedbał przez artefakt dla Nika.
W którymś momencie czekał już tylko aż Severin się wycofa, wróci do sklepu przez te same drzwi, którymi wyszedł na tyły z Amandine, by Felix mógł w spokoju zapytać ją, co też najlepszego wyczyniała spoufalając się z klancowcem. Czy miała ku temu jakiś wyższy cel. Twarz przeciął mu cień grymasu, który starł szybkim, wyćwiczonym do perfekcji wymuszonym rozluźnieniem mięśni, gdy powrócił temat niewinnego z pozoru zaproszenia na kawę, któremu Tegan wprost przytaknęła, ba! Podkreśliła, jak chętnie to zrobi. Co ona wyprawiała? Zamierzała żonglować Brage, Severinem, być może jeszcze kimś, o kim nie wiedział? Chociaż próbował jej uczyć podstaw skutecznej manipulacji, nie sądził, by właśnie o to chodziło. By była tak cyniczna jak on i chciała wyciągnąć z tej znajomości coś konkretnego. A może?
W efekcie nijak nie skomentował tej krótkiej wymiany zdań, ale był przekonany, że spojrzenie jakim obdarzył Rosenkrantza płonęło – i to nie w ten przyjemny sposób.
Kiedy przydarzyła mu się Amandine, kiedy wślizgnęła się w jedno z niewielu pozostałych już miękkich miejsc w jego sercu, wcale nie przestał się bać – ba, strach ten tylko urósł, im bardziej zdawał sobie sprawę, jak bardzo zaczął się o nią troszczyć i jak jego własne poczucie spełnienia zależało od jej szczęścia.
W ogóle nie wstydził się faktu, że w obliczu tematu potencjalnych zalotników jego córki, zachowywał się jak stereotypowy ojciec gotowy własnymi rękoma zadusić każdego faceta, który spojrzał na jego dziewczynkę ze zbytnim zainteresowaniem. Życzył jej szczęścia, ale nie sądził, by związek był do niego niezbędny – nauczył się tego na własnej skórze.
Z cichą satysfakcją zanotował, że mimo obecności Severina reakcje Amandine się nie zmieniły – że nie próbowała panicznie ukrywać istnienia zażyłości, której oficjalnie nie nadali imienia, zostawiając przez to pole do nadinterpretacji. Sommerfelt zdawał sobie z tego sprawę i nawet jeśli coś go niekomfortowo uwierało na myśl, że mógłby być łączony z kobietą w ten sposób, nie przeszkadzało mu to w wykorzystywaniu tego faktu. Bądź co bądź, zawsze mącił. Naginał, pomijał, nadawał słowom kolorytu tak, by dodać im drugiego dna, rzadko mówiąc rzeczy wprost, bez żadnych ozdobników. A teraz próbował przecież przegonić klanowca, z którego zainteresowania nie mogło wyniknąć nic dobrego dla Amandine nieposiadającej odpowiedniego nazwiska, by być faktycznie rozważaną w kontekście czegoś więcej niż przygody, a w niej samej zasiać ziarno nieufności wobec niego.
Skinął lekko głową na słowa Severina, nie ścierając z ust uprzejmego uśmiechu, zauważając, że na moment spuścił wzrok – nie zamierzał rozważać dlaczego, ale była to dla niego jakaś oznaka słabości. To znaczy, że utrafił w któreś z miękkich miejsc.
- Dostawa – potwierdził, raz jeszcze przesuwając ręką po ramieniu Amandine, zanim cofnął ją i opuścił wzdłuż tułowia, niekoniecznie chcąc sprawiać wrażenie desperata, który dosłownie musiał trzymać swoich ludzi blisko. W przenośni... W przenośni było zupełnie odrębną kwestią, bo gdyby tylko mógł, nie spuszczałby jej z oka – mimo całego zaufania, jakie w niej pokładał. Pewnych rzeczy po prostu nie dało się wytłumaczyć sercu i emocjom.
Słysząc ciche chrząknięcie, przeniósł znów czujne spojrzenie na Severina, z cichym zadowoleniem odnotowując jego wycofanie, przy wzmiance o ogrodzie unosząc lekko brew i zerkając pytająco na córkę. Ogród otaczający jego dom zgrabnym, szerokim pasem od lat nie był pielęgnowany tak, jak powinien być – w tej kwestii można podziękować paranoi Felixa po tym, jak ostatni ogrodnik pracował pod przykrywką i próbował go zamordować we własnym domu – ale nie rozmawiali przecież o żadnych konkretnych terminach. Były to bardziej... Prawie filozoficzne rozważania. Zaklinaczowi tak naprawdę nieszczególnie przeszkadzały zarośnięte rabaty przypominające bardziej wycinek dzikiej łąki – nie pasowały do wizerunku, jaki wypracował, ale zaskakująco nie drażniły jego poczucia estetyki przyzwyczajonego do perfekcji. Natura jako taka najwyraźniej wymykała się sztywnym oczekiwaniom wobec wszystkich innych aspektów życia.
- Eksperckie spojrzenie z pewnością nie zaszkodzi, będziemy zaszczyceni – powiedział gładko, mimowolnie przewracając nieco oczami na słowa Amandine o chaszczach.
- Moja droga, jesteś niesprawiedliwa dla tego dzikiego, naturalnego projektu – rzucił, przesadzając w sposób, który już doskonale znała i jaki zazwyczaj wywoływał dalsze fale ironii. Często grali w tę małą grę – które pierwsze odpuści, komu pierwszemu zabraknie języka w gębie, które pierwsze wywoła śmiech i niemożność odpowiedzi drugiego. Nie zaprotestował, gdy wspomniała o nadchodzącym weekendzie – taka wizyta z konsultacją nie powinna potrwać bardzo długo, miałby jeszcze spokojnie czas popracować, nadgonić projekty które chwilowo zaniedbał przez artefakt dla Nika.
W którymś momencie czekał już tylko aż Severin się wycofa, wróci do sklepu przez te same drzwi, którymi wyszedł na tyły z Amandine, by Felix mógł w spokoju zapytać ją, co też najlepszego wyczyniała spoufalając się z klancowcem. Czy miała ku temu jakiś wyższy cel. Twarz przeciął mu cień grymasu, który starł szybkim, wyćwiczonym do perfekcji wymuszonym rozluźnieniem mięśni, gdy powrócił temat niewinnego z pozoru zaproszenia na kawę, któremu Tegan wprost przytaknęła, ba! Podkreśliła, jak chętnie to zrobi. Co ona wyprawiała? Zamierzała żonglować Brage, Severinem, być może jeszcze kimś, o kim nie wiedział? Chociaż próbował jej uczyć podstaw skutecznej manipulacji, nie sądził, by właśnie o to chodziło. By była tak cyniczna jak on i chciała wyciągnąć z tej znajomości coś konkretnego. A może?
W efekcie nijak nie skomentował tej krótkiej wymiany zdań, ale był przekonany, że spojrzenie jakim obdarzył Rosenkrantza płonęło – i to nie w ten przyjemny sposób.
Severin Rosenkrantz
Re: Sklep Wto 23 Kwi - 22:31
Severin RosenkrantzWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : badacz w Przedsiębiorstwie kwiaciarskim Rosenkrantz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : alchemik renesansu (I), botanik (II)
Statystyki : alchemia: 18 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 27 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność: 8 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 12
Przysłuchuje się wyjaśnieniom, przesuwając spojrzenie z jednego na drugie, chcąc doszukać się czegokolwiek, co mogłoby podsunąć mu podpowiedzi. Jak odbierać tych dwoje, jak ich zinterpretować? Jaka wiąże ich relacja, jak silna jest ich zażyłość? Nie jest w stanie tego określić, choć ich bliskość jest zastanawiająca. Nie chce wysuwać pochopnych wniosków, lecz ci z czystym sumieniem pozwalają jego wyobraźni gnać w nieznane. Gdzieś z tyłu głowy kłębi się niechęć związana ze zwrotami mógłby NAM pomóc”, oraz ”musielibyśMY kogoś zatrudnić”. Absurdalnie jasnym staje się fakt, że tych dwoje posiada wspólny ogród, a więc i zapewne dzielą domostwo. Ich gesty i okraszone czułością głosy wskazują na to, że są sobie bliscy bardziej, niż by tego chciał. Nie miał dotąd żadnych konkretnych oczekiwań związanych z Amandine, dlaczego więc zaczęło mu to przeszkadzać?
- Jak najbardziej. Zadeklarowałem się, a nie mam w zwyczaju wymigiwać się od obietnic. - Czasem tylko musi ponaciągać prawdę, jak w przypadku niedostarczonej na czas sadzonki, lecz generalnie nie zwykł rzucać słów na wiatr. Jeśli wie, że czegoś nie będzie mógł w stanie dotrzymać, zwyczajnie się nie zobowiązuje. W pracy rzeczowo stawia sprawę, krytycznym okiem mierząc siłę na zamiary, swoim kochankom także nie mydli oczu dozgonną miłością. - Czasami to, co naturalne i dzikie potrzebuje odrobinę pomocy, by wyciągnąć zeń prawdziwe piękno, a ja nie boję się takich wyzwań - rzuca pogodnie, tym razem zwracając się do Felixa, niejako podzielając jego opinię względem tego, co nieokiełznane. Sam jest zwolennikiem żywych gęstwin, zamiast równo przystrzyżonych trawników. Rośliny powinny dostawać wolną rękę, tylko wtedy osiągną swój potencjał.
Już ma ułożyć na ustach słowa pożegnania, kiedy panna Tegan zwraca się do niego imieniem. Nie rusza się więc z miejsca, tylko odruchowo wznosi jedną brew i zawiesza na niej wzrok. Z łatwością wyłapuje zmieszanie i kreślące się na twarzy spięcie. Nie bawi się w interpretację, czeka cierpliwie w zawieszeniu, szczerze zaciekawiony, co jeszcze ma mu do powiedzenia. Może jakieś słowa wyjaśnienia? Słowa kobiety sprawiają, że na twarzy Rosenkrantza wykwita szerszy uśmiech pełen dumnego zadowolenia, którego wcale nie kryje. Nie ma powodu, niech dobrze wiedzą, że osiągnął cel, z jakim zawitał w Oddechu Walkirii.
- Wobec tego odezwę się - zapowiada uroczystym tonem, także z tej obietnicy zamierzając się wywiązać. To ma być w założeniu proste, niezobowiązujące spotkanie, ot, by się lepiej poznać, tyle że od kiedy ma świadomość zagadkowej relacji Amandine z Felixem, tym bardziej ciekaw jest jej podstaw, a także pobudek samej brunetki, popychających ją ku zgodzie na wspólną rozmowę. Chciałby, aby doszło do niej jak najprędzej, lecz nie zamierza być nachalny, ani niczego specjalnie popychać.
To wtedy powraca wzrokiem galdra, który zdecydował się nie komentować ich wymiany zdań. Wytrzymuje osadzone w sobie palące spojrzenie Felixa, który z całą pewnością ma już w myślach lawinę podejrzeń. Severin wcale nie czuje się ich winny, ba - odczuwa jakąś dziwną satysfakcję, w jaką nie chce się teraz zagłębiać.
Nie mając powodu, by przedłużać dość niezręczne spotkanie, decyduje się w stosownym momencie wycofać.
- Do zobaczenia, Amandine, panie Sommerfelt. - Grzecznym skinieniem głowy żegna ich oboje i wycofuje się o krok z serdecznym uśmiechem, godnym pierwszego syna następcy jarla. Biegły jest w etykiecie, od lat najmłodszych pobierając nauki zasad dobrego wychowania, nawet jeśli nie w każdej sytuacji życia się nimi chwali, świadomie odsuwając je na bok, czego zresztą Amandine mogła doświadczyć na własnej skórze podczas ich pierwszego spotkania, obserwując wydzieraną ze szkicownika stronę.
Uchylając drzwi, nie ogląda się już za siebie, choć gest ten kusi niemiłosiernie. Krocząc korytarzem, zahacza jeszcze o pracownię jubilerską. Przez uchylone drzwi dostrzega mężczyznę, który przeszkodził im wcześniej w rozmowie. Ten czai się właśnie przy przejściu i wycofuje pospiesznie, aby nikt nie posądził go o podsłuchiwanie - bezskutecznie. Jakie wnioski zaczął wysuwać, jakie teorie gnieżdżą się w jego głowie i co zamierza z nimi zrobić? Jakie plotki powstaną, komu zostaną przekazane? Czy panna Tegan będzie mieć jakieś problemy związane z jego wizytą?
Jemu także Severin kiwa głową na pożegnanie z serdecznym uśmiechem, wiedząc, że się jeszcze zobaczą, jest tego pewien. Z zadowoleniem opuszcza lokal, a drzwi sklep prędko się za nim zamykają.
| zt dla Severina
- Jak najbardziej. Zadeklarowałem się, a nie mam w zwyczaju wymigiwać się od obietnic. - Czasem tylko musi ponaciągać prawdę, jak w przypadku niedostarczonej na czas sadzonki, lecz generalnie nie zwykł rzucać słów na wiatr. Jeśli wie, że czegoś nie będzie mógł w stanie dotrzymać, zwyczajnie się nie zobowiązuje. W pracy rzeczowo stawia sprawę, krytycznym okiem mierząc siłę na zamiary, swoim kochankom także nie mydli oczu dozgonną miłością. - Czasami to, co naturalne i dzikie potrzebuje odrobinę pomocy, by wyciągnąć zeń prawdziwe piękno, a ja nie boję się takich wyzwań - rzuca pogodnie, tym razem zwracając się do Felixa, niejako podzielając jego opinię względem tego, co nieokiełznane. Sam jest zwolennikiem żywych gęstwin, zamiast równo przystrzyżonych trawników. Rośliny powinny dostawać wolną rękę, tylko wtedy osiągną swój potencjał.
Już ma ułożyć na ustach słowa pożegnania, kiedy panna Tegan zwraca się do niego imieniem. Nie rusza się więc z miejsca, tylko odruchowo wznosi jedną brew i zawiesza na niej wzrok. Z łatwością wyłapuje zmieszanie i kreślące się na twarzy spięcie. Nie bawi się w interpretację, czeka cierpliwie w zawieszeniu, szczerze zaciekawiony, co jeszcze ma mu do powiedzenia. Może jakieś słowa wyjaśnienia? Słowa kobiety sprawiają, że na twarzy Rosenkrantza wykwita szerszy uśmiech pełen dumnego zadowolenia, którego wcale nie kryje. Nie ma powodu, niech dobrze wiedzą, że osiągnął cel, z jakim zawitał w Oddechu Walkirii.
- Wobec tego odezwę się - zapowiada uroczystym tonem, także z tej obietnicy zamierzając się wywiązać. To ma być w założeniu proste, niezobowiązujące spotkanie, ot, by się lepiej poznać, tyle że od kiedy ma świadomość zagadkowej relacji Amandine z Felixem, tym bardziej ciekaw jest jej podstaw, a także pobudek samej brunetki, popychających ją ku zgodzie na wspólną rozmowę. Chciałby, aby doszło do niej jak najprędzej, lecz nie zamierza być nachalny, ani niczego specjalnie popychać.
To wtedy powraca wzrokiem galdra, który zdecydował się nie komentować ich wymiany zdań. Wytrzymuje osadzone w sobie palące spojrzenie Felixa, który z całą pewnością ma już w myślach lawinę podejrzeń. Severin wcale nie czuje się ich winny, ba - odczuwa jakąś dziwną satysfakcję, w jaką nie chce się teraz zagłębiać.
Nie mając powodu, by przedłużać dość niezręczne spotkanie, decyduje się w stosownym momencie wycofać.
- Do zobaczenia, Amandine, panie Sommerfelt. - Grzecznym skinieniem głowy żegna ich oboje i wycofuje się o krok z serdecznym uśmiechem, godnym pierwszego syna następcy jarla. Biegły jest w etykiecie, od lat najmłodszych pobierając nauki zasad dobrego wychowania, nawet jeśli nie w każdej sytuacji życia się nimi chwali, świadomie odsuwając je na bok, czego zresztą Amandine mogła doświadczyć na własnej skórze podczas ich pierwszego spotkania, obserwując wydzieraną ze szkicownika stronę.
Uchylając drzwi, nie ogląda się już za siebie, choć gest ten kusi niemiłosiernie. Krocząc korytarzem, zahacza jeszcze o pracownię jubilerską. Przez uchylone drzwi dostrzega mężczyznę, który przeszkodził im wcześniej w rozmowie. Ten czai się właśnie przy przejściu i wycofuje pospiesznie, aby nikt nie posądził go o podsłuchiwanie - bezskutecznie. Jakie wnioski zaczął wysuwać, jakie teorie gnieżdżą się w jego głowie i co zamierza z nimi zrobić? Jakie plotki powstaną, komu zostaną przekazane? Czy panna Tegan będzie mieć jakieś problemy związane z jego wizytą?
Jemu także Severin kiwa głową na pożegnanie z serdecznym uśmiechem, wiedząc, że się jeszcze zobaczą, jest tego pewien. Z zadowoleniem opuszcza lokal, a drzwi sklep prędko się za nim zamykają.
| zt dla Severina
Amandine Tegan
Re: Sklep Sro 24 Kwi - 20:42
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Dziki, naturalny projekt, też coś. Nie parsknęła tylko dlatego, że, będąc wciąż – poniekąd – w pracy, w swoim eleganckim, kierowniczym wcieleniu, nie pozwalała sobie na taką swobodę. No i Felix. Może i był jej ojcem, ale tutaj był też jej szefem, co tworzyło dodatkowe granice, których Amandine nie zamierzała przekraczać.
Nawet, jeśli aktualnie miała do tego pełne prawo. Sądziła, że ma.
Tak czy inaczej, Tegan była profesjonalistką, nie wcinała się więc w późniejsze ustalenia – ostateczne potwierdzanie, że rzeczywiście spotkają się w ogrodzie i spróbują coś z nim zrobić – zamiast tego przyglądając się tylko Rosenkrantzowi uważnie.
Gdyby się nad tym zastanowić, było strasznie dużo rzeczy, które chciałaby o nim wiedzieć. Czy rzeczywiście miał żonę, to po pierwsze. Czy, jeśli zdrobnić jego imię do krótkiego Sev, reagowałby na nie inaczej. Czym się zajmował – roślinami, tak, ale co dokładnie z nimi robił? Jak je badał? Czy jego dłonie były raczej ciepłe czy wiecznie zmarznięte? Jak wyglądał, gdy uśmiechał się szerzej? Jak smakowały jego usta i...
Wciągnęła powietrze głębiej, zamrugała raz i drugi. To nie tak. To zupełnie nie tak. Nie powinna w ogóle... Nie w ten sposób. Nie teraz. Bogowie, ledwie wczoraj dała w twarz mężczyźnie, którego – jak sądziła – kochała. Ledwie wczoraj wzięła sobie od niego ostatni pocałunek, zdesperowana i bez reszty przerażona, że znowu, znowu, zostaje sama, znowu jest niewystarczająca, znowu... A teraz – teraz szła tą samą drogą. Od razu, bez zastanowienia.
Ogarnij się.
Nie potrafiła jednak powstrzymać łagodnego uśmiechu, gdy Severin nie cofnął swojego zaproszenia. Nie umiała też tak całkiem zatrzymać biegu własnych myśli, tych wszystkich mniejszych i większych fantazji, jakie zawsze przychodziły zbyt szybko, nieproszone, i ciągnęły się za nią przez resztę dnia, od czasu do czasu rozlewając się rumieńcem na jej policzkach. Nie potrafiła opędzić się od niezdrowej satysfakcji, że nie oglądała się na Brage, że nie spędzał jej snu z powiek, i że...
To wszystko była nieprawda, a imię Guildensterna wracało do niej jak bumerang nawet teraz, gdy zerkała na Severina, gdy zgadzała się na spotkanie, i gdy wreszcie jeszcze przez chwilę spoglądała na drzwi sklepu, za którymi zniknął Rosenkrantz.
Ani Brage, ani Severin nie mieli jednak większego znaczenia, gdy w końcu odsunęła ponownie spojrzała na Felixa, jednocześnie odsuwając się od niego o krok czy dwa.
- Co to było? – spytała krótko, marszcząc brwi i świdrując Sommerfelta rozognionym spojrzeniem. – Ta cała scena. Po co? – burknęła.
Była w pół drogi do splecenia ramion na piersi, gdy zmieniła zdanie i ponownie sięgnęła po paczkę papierosów. Zapaliła kolejnego, zaciągnęła się nim głęboko, bardziej gwałtownie niż zaciągała się poprzednim.
- Karl ci powiedział, co? – Skrzywiła się przelotnie. – Cholerna plotkara, poleciał do ciebie jak na skrzydłach, jestem tego pewna – prychnęła. Lubiła Karla. W zasadzie, lubiła każdego ze złotników, jacy byli tu aktualnie zatrudnieni. Co jednak nie zmieniało faktu, że potrafili ją drażnić. Tym, że pracowali zbyt wolno; że zadawali głupie pytania, na które odpowiedzi były przecież tak oczywiste; że próbowali ją wyciągać na jakieś wspólne wyjścia akurat wtedy, gdy przecież widać było, że nie miała na nie ochoty – lub czasu. I że plotkowali. Może przede wszystkim tym, że plotkowali. O niej. O Felixie. O nich razem. O mężczyznach, którzy choćby raz pojawili się w jej pobliżu.
Dwa kolejne wdechy później nie była wcale spokojniejsza. Objęła się w końcu ciasno ramionami, od czasu do czasu unosząc tylko to z papierosem, by dostarczyć sobie kolejne porcje używki. Nie patrzyła na Felixa, nie patrzyła na sklep – błądziła wzrokiem tak samo, jak błądziła myślami.
Kiedy wreszcie ponownie zerknęła na Sommerfelta spod oka, w jej spojrzeniu szalał ogień, nad którym coraz trudniej było jej panować.
- Co? – burknęła, krzywiąc się na uważne, spokojne spojrzenie Felixa. Mężczyzna od dobrej chwili nie spuszczał z niej oka.
Nawet, jeśli aktualnie miała do tego pełne prawo. Sądziła, że ma.
Tak czy inaczej, Tegan była profesjonalistką, nie wcinała się więc w późniejsze ustalenia – ostateczne potwierdzanie, że rzeczywiście spotkają się w ogrodzie i spróbują coś z nim zrobić – zamiast tego przyglądając się tylko Rosenkrantzowi uważnie.
Gdyby się nad tym zastanowić, było strasznie dużo rzeczy, które chciałaby o nim wiedzieć. Czy rzeczywiście miał żonę, to po pierwsze. Czy, jeśli zdrobnić jego imię do krótkiego Sev, reagowałby na nie inaczej. Czym się zajmował – roślinami, tak, ale co dokładnie z nimi robił? Jak je badał? Czy jego dłonie były raczej ciepłe czy wiecznie zmarznięte? Jak wyglądał, gdy uśmiechał się szerzej? Jak smakowały jego usta i...
Wciągnęła powietrze głębiej, zamrugała raz i drugi. To nie tak. To zupełnie nie tak. Nie powinna w ogóle... Nie w ten sposób. Nie teraz. Bogowie, ledwie wczoraj dała w twarz mężczyźnie, którego – jak sądziła – kochała. Ledwie wczoraj wzięła sobie od niego ostatni pocałunek, zdesperowana i bez reszty przerażona, że znowu, znowu, zostaje sama, znowu jest niewystarczająca, znowu... A teraz – teraz szła tą samą drogą. Od razu, bez zastanowienia.
Ogarnij się.
Nie potrafiła jednak powstrzymać łagodnego uśmiechu, gdy Severin nie cofnął swojego zaproszenia. Nie umiała też tak całkiem zatrzymać biegu własnych myśli, tych wszystkich mniejszych i większych fantazji, jakie zawsze przychodziły zbyt szybko, nieproszone, i ciągnęły się za nią przez resztę dnia, od czasu do czasu rozlewając się rumieńcem na jej policzkach. Nie potrafiła opędzić się od niezdrowej satysfakcji, że nie oglądała się na Brage, że nie spędzał jej snu z powiek, i że...
To wszystko była nieprawda, a imię Guildensterna wracało do niej jak bumerang nawet teraz, gdy zerkała na Severina, gdy zgadzała się na spotkanie, i gdy wreszcie jeszcze przez chwilę spoglądała na drzwi sklepu, za którymi zniknął Rosenkrantz.
Ani Brage, ani Severin nie mieli jednak większego znaczenia, gdy w końcu odsunęła ponownie spojrzała na Felixa, jednocześnie odsuwając się od niego o krok czy dwa.
- Co to było? – spytała krótko, marszcząc brwi i świdrując Sommerfelta rozognionym spojrzeniem. – Ta cała scena. Po co? – burknęła.
Była w pół drogi do splecenia ramion na piersi, gdy zmieniła zdanie i ponownie sięgnęła po paczkę papierosów. Zapaliła kolejnego, zaciągnęła się nim głęboko, bardziej gwałtownie niż zaciągała się poprzednim.
- Karl ci powiedział, co? – Skrzywiła się przelotnie. – Cholerna plotkara, poleciał do ciebie jak na skrzydłach, jestem tego pewna – prychnęła. Lubiła Karla. W zasadzie, lubiła każdego ze złotników, jacy byli tu aktualnie zatrudnieni. Co jednak nie zmieniało faktu, że potrafili ją drażnić. Tym, że pracowali zbyt wolno; że zadawali głupie pytania, na które odpowiedzi były przecież tak oczywiste; że próbowali ją wyciągać na jakieś wspólne wyjścia akurat wtedy, gdy przecież widać było, że nie miała na nie ochoty – lub czasu. I że plotkowali. Może przede wszystkim tym, że plotkowali. O niej. O Felixie. O nich razem. O mężczyznach, którzy choćby raz pojawili się w jej pobliżu.
Dwa kolejne wdechy później nie była wcale spokojniejsza. Objęła się w końcu ciasno ramionami, od czasu do czasu unosząc tylko to z papierosem, by dostarczyć sobie kolejne porcje używki. Nie patrzyła na Felixa, nie patrzyła na sklep – błądziła wzrokiem tak samo, jak błądziła myślami.
Kiedy wreszcie ponownie zerknęła na Sommerfelta spod oka, w jej spojrzeniu szalał ogień, nad którym coraz trudniej było jej panować.
- Co? – burknęła, krzywiąc się na uważne, spokojne spojrzenie Felixa. Mężczyzna od dobrej chwili nie spuszczał z niej oka.
Felix Sommerfelt
Re: Sklep Pią 26 Kwi - 14:19
Felix SommerfeltŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Vardø, Norwegia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : złotnik, zaklinacz - właściciel salonu "Oddech Walkirii"
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sroka
Atuty : zaklęty (I), rzemieślnik (II), odporny (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 26 / sprawność: 5 / charyzma: 8 / wiedza ogólna: 5
Nie pierwszy raz odpędzał – lub próbował odpędzać – od Amandine mężczyzn i chłopców, którzy mieli o sobie zbyt wysokie mniemanie. Za dużo pieniędzy w kieszeniach, na jakie nie przepracowali ani dnia po prostu dziedzicząc i sądząc, że stawiało ich to ponad resztą społeczeństwa, tych mniej szczęśliwych, przeciętnych ludzi traktując jak zabawki. Wrzucał ich do jednego worka – klanowców, synów dobrze prosperujących przedsiębiorców. Cwaniaków z bezczelnym błyskiem w oku i gładkimi słówkami na języku, którzy od ładnej dziewczyny o kiepskim nazwisku mogli chcieć tylko jednego.
Właśnie dlatego Felix nigdy nie dementował plotek łączących ich ze sobą w romantycznej konfiguracji – świadomość potencjalnego odwetu za uwiedzenie Amandine odstraszała przynajmniej część zainteresowanych. Nie wszystkich, ale wciąż było to tego warte – tego dyskomfortu, jaki wiązał się ze sprowadzaniem ich platonicznej relacji do czegoś kompletnie innego i zapewne też łatwiejszego do zrozumienia. Niespecjalnie było się czemu dziwić, w końcu wielu dojrzalszych mężczyzn oglądało się za młodymi, ładnymi kobietami, a one to zainteresowanie odwzajemniały choćby z powodu stabilności, jaką mogli im dać.
Robił to nie pierwszy raz i Amandine doskonale wiedziała dlaczego – po co więc to pytanie, gdy Severin wreszcie zniknął im z oczu? Uniósł tylko brew, gdy odsunęła się, rzucając mu nienaturalnie dla niej rozognione spojrzenie, wpół drogi do obronnego splecenia rąk na klatce piersiowej decydując się jednak na papierosa. Nawet ślepy zauważyłby jej podenerwowanie, nie trzeba było do tego lat znajomości oraz głębiej rozbudowanej relacji. Felix nie wiedział tylko, skąd mogło się ono brać – bo przecież nie z samego zainteresowania Rosenkrantza. Nie był pierwszym klanowcem, który się jej przyglądał, zgodziła się też z jakiegoś powodu na kawę z nim. Nie. Powód musiał leżeć gdzie indziej.
Wsunął dłonie do kieszeni spodni, stojąc spokojnie w miejscu, jakby nie potrzebował być teraz nigdzie indziej.
- Jeśli to ten wysoki, to tak – odparł, wcale nie kryjąc się z faktem, że nie potrafił przyporządkować imion do twarzy pracowników. Oburzenie córki związane z tym faktem w jakiś sposób go bawiło, skłaniając, by nie naprawiał tego stanu rzeczy. Nie dopytywał o nic konkretnego, po prostu był w tej samej przestrzeni, nie wykazując ochoty na powrót do biura i zostawionej tam pracy, po prostu zerkając w jej kierunku, z samej postawy próbując zgadnąć, co ją tak wzburzyło. I czy mógł to jakiś naprawić.
Nagłe burknięcie sprawiło, że delikatnie drgnął mu kącik ust, nie zaśmiał się jednak na dziecinne zachowanie Amandine.
- Jajco – odpowiedział jej równie dojrzale, przekrzywiając nieco głowę. Tym razem pociągnął jednak myśl, niezbyt przekonany już, że z własnej inicjatywy powie mu coś więcej. - Widziałem doniczkę. To przez tego klanowego buca chodzisz taka zjeżona? – spytał, zadając to pytanie jak najbardziej neutralnym tonem. - Pamiętaj, że nie jesteś mu nic winna. Nieważne co by ci próbował wmówić – dodał zaraz, dodając w głowie obecność sadzonki w sklepie do zgody Amandine na wyjście z nim na kawę. Nigdy nie lubiąc stać spokojnie w miejscu, zaczął krążyć bez większego celu, ot tylko po to, by dać ujście nadmiarowi energii buzującej pod skórą.
- Nie umawiasz się z Brage? – spytał jeszcze po chwili nie dlatego, że zależało mu na marynarzu, którego znał tylko z imienia i lakonicznych opowieści Amandine, a dlatego by zrozumieć jej postępowanie. Czy raptem tydzień czy dwa wcześniej nie mówiła mu o tym, że może pójść na urlop dopiero, gdy przybije znowu do portu?
Właśnie dlatego Felix nigdy nie dementował plotek łączących ich ze sobą w romantycznej konfiguracji – świadomość potencjalnego odwetu za uwiedzenie Amandine odstraszała przynajmniej część zainteresowanych. Nie wszystkich, ale wciąż było to tego warte – tego dyskomfortu, jaki wiązał się ze sprowadzaniem ich platonicznej relacji do czegoś kompletnie innego i zapewne też łatwiejszego do zrozumienia. Niespecjalnie było się czemu dziwić, w końcu wielu dojrzalszych mężczyzn oglądało się za młodymi, ładnymi kobietami, a one to zainteresowanie odwzajemniały choćby z powodu stabilności, jaką mogli im dać.
Robił to nie pierwszy raz i Amandine doskonale wiedziała dlaczego – po co więc to pytanie, gdy Severin wreszcie zniknął im z oczu? Uniósł tylko brew, gdy odsunęła się, rzucając mu nienaturalnie dla niej rozognione spojrzenie, wpół drogi do obronnego splecenia rąk na klatce piersiowej decydując się jednak na papierosa. Nawet ślepy zauważyłby jej podenerwowanie, nie trzeba było do tego lat znajomości oraz głębiej rozbudowanej relacji. Felix nie wiedział tylko, skąd mogło się ono brać – bo przecież nie z samego zainteresowania Rosenkrantza. Nie był pierwszym klanowcem, który się jej przyglądał, zgodziła się też z jakiegoś powodu na kawę z nim. Nie. Powód musiał leżeć gdzie indziej.
Wsunął dłonie do kieszeni spodni, stojąc spokojnie w miejscu, jakby nie potrzebował być teraz nigdzie indziej.
- Jeśli to ten wysoki, to tak – odparł, wcale nie kryjąc się z faktem, że nie potrafił przyporządkować imion do twarzy pracowników. Oburzenie córki związane z tym faktem w jakiś sposób go bawiło, skłaniając, by nie naprawiał tego stanu rzeczy. Nie dopytywał o nic konkretnego, po prostu był w tej samej przestrzeni, nie wykazując ochoty na powrót do biura i zostawionej tam pracy, po prostu zerkając w jej kierunku, z samej postawy próbując zgadnąć, co ją tak wzburzyło. I czy mógł to jakiś naprawić.
Nagłe burknięcie sprawiło, że delikatnie drgnął mu kącik ust, nie zaśmiał się jednak na dziecinne zachowanie Amandine.
- Jajco – odpowiedział jej równie dojrzale, przekrzywiając nieco głowę. Tym razem pociągnął jednak myśl, niezbyt przekonany już, że z własnej inicjatywy powie mu coś więcej. - Widziałem doniczkę. To przez tego klanowego buca chodzisz taka zjeżona? – spytał, zadając to pytanie jak najbardziej neutralnym tonem. - Pamiętaj, że nie jesteś mu nic winna. Nieważne co by ci próbował wmówić – dodał zaraz, dodając w głowie obecność sadzonki w sklepie do zgody Amandine na wyjście z nim na kawę. Nigdy nie lubiąc stać spokojnie w miejscu, zaczął krążyć bez większego celu, ot tylko po to, by dać ujście nadmiarowi energii buzującej pod skórą.
- Nie umawiasz się z Brage? – spytał jeszcze po chwili nie dlatego, że zależało mu na marynarzu, którego znał tylko z imienia i lakonicznych opowieści Amandine, a dlatego by zrozumieć jej postępowanie. Czy raptem tydzień czy dwa wcześniej nie mówiła mu o tym, że może pójść na urlop dopiero, gdy przybije znowu do portu?
Amandine Tegan
Re: Sklep Pią 26 Kwi - 21:09
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Powinnam być przyzwyczajona, pomyślała po chwili, gdy złość ponownie rozgorzała w niej na dobre. Bo to rzeczywiście nie był pierwszy raz, gdy Felix odpędzał od niej niekoniecznie pożądanych adoratorów. Co więcej, zwykle przecież była mu za to wdzięczna – za każdym razem, gdy nachalny, arogancki klanowiec czy po prostu nowobogacki paniczyk upatrywał sobie w niej laleczkę, Amandine bardziej niż chętnie przyjmowała obecność Felixa, śmiało dopasowywała się do tej dynamiki, której w ich relacji zupełnie nie było, a której dopatrywali się między nimi inni. Przytulała się, wdzięczyła – i gdy tylko nachalny adorator odchodził wreszcie, mniej lub bardziej pokonany, oddychała z ulgą.
Dlaczego więc teraz było inaczej? Dlaczego, skoro Severina bardzo łatwo byłoby przecież wrzucić w tę samą szufladkę, co wszystkich innych? Chyba nie chciała odpowiadać na to pytanie – ani Felixowi, ani samej sobie.
Skrzywiła się wyraźnie, gdy Sommerfelt znów nieskrępowanie przyznał się do swojej ignorancji. To, że nie znał nawet imion swoich pracowników, zawsze szalenie ją drażniło. Nie raz wytykała mu, że mógłby zrobić chociaż tyle – nauczyć się, kogo zatrudnia, zobaczyć w nich ludzi, a nie tylko wyrobników. Bez wahania wypominała mu jego arogancję tak samo, jak nie omieszkała podkreślać, że właśnie przez takie rzeczy większość jego złotników i jubilerów nawet nie chce z nim rozmawiać – że wolą zwracać się do niej, choć przecież, formalnie, Amandine nie była nikim więcej niż oni. Jej stanowisko nie było inne niż pozostałych, a jej uprawnienia wynikały co najwyżej z niepisanej umowy między nią a Felixem – i zaufania, jakie Sommerfelt do niej miał. Przede wszystkim z tego drugiego.
W innych okolicznościach znów by to zrobiła. Znów wytknęłaby mu ignorancję – i znów irytowałaby się tym bardziej, im bardziej niewzruszony byłby Felix. Teraz jednak nie miała do tego głowy – tak samo, jak, szczerze mówiąc, nie miała jej do jakiejkolwiek innej rozmowy.
A jednak byli tu, przerzucali się niespecjalnie wysublimowanymi komentarzami, balansując na bardzo cienkiej granicy dzielącej Amandine od szaleństwa. Ostatecznego odejścia od zmysłów, darcia się w głos – lub, co najbardziej prawdopodobne, po prostu rozpłakania się z bezsilności.
Na nic takiego nie mogła sobie pozwolić.
Ostatecznie skrzywiła się więc tylko na jajco i raz przywołany, grymas pozostał na jej twarzy także potem, przy kolejnych komentarzach i pytaniach Felixa.
- Co? Nie, to nie... – sapnęła cicho. – Nie przez niego. To w ogóle nie o to chodzi. – Mogłaby na tym uciąć. Chciałaby na tym uciąć. Tylko, że przy Felixie to nigdy nie było takie proste. Przy nim zawsze mówiła dużo – nierzadko więcej, niż planowała. Nawet złoszcząc się, nawet będąc tak strasznie wściekłą, w którymś momencie zaczynała tłumaczyć. Wyjaśniać. Odsłaniać miękkie, którego nie odsłoniłaby przy nikim innym.
- Spotkałam Severina w ogrodach. Tych samych, które sam zasugerowałeś mi, jako dobre miejsce do poszukania inspiracji. – Uniosła brwi znacząco, nie odmawiając sobie drobnej kąśliwości. – Ta sadzonka to krzew, który jest tą inspiracją. Wytargowałam ją od Rosenkratza... – Urwała nagle, uzmysłowiła sobie, jakim torem muszą biec myśli Felixa. Parsknęła cicho. – Kawa nie jest częścią układu. Po prostu mnie zaprosił, a ja chcę z nim wyjść – ucięła krótko, za wszelką cenę próbując nie wyobrażać sobie, co jeszcze wyobrażał sobie Sommerfelt.
Z pewnością wszystko, co najgorsze. Jak zawsze.
Zaciągnęła się głęboko – i zesztywniała wyraźnie na pytanie o Brage. Tego akurat się spodziewała. Może nie dziś, ale niedługo – była absolutnie pewna, że Felix prędzej czy później by pytał. Temat po prostu pojawił się szybciej, niejako wywołany przez Severina, ale przecież Sommerfelt tak czy inaczej by drążył. Widząc jej złość, w którymś momencie przestałby tylko patrzeć, a zacząłby pytać.
Mimo, że go się spodziewała, Amandine nie była jednak na to pytanie gotowa – i nie sądziła, by było inaczej nawet, gdyby miała trochę więcej czasu.
Odetchnęła głęboko, wypuściła z płuc kłąb dymu, jeszcze ciaśniej splotła ramiona na piersi.
- Brage się ze mną nie umawia – poprawiła Felixa krótko, zwięźle, oschle, nie próbując nawet ukrywać spięcia. – Ani teraz, ani nigdy. Najwyraźniej... – Odetchnęła głęboko. – Coś mi się wydawało.
Uciekła wzrokiem, skrzywiła się, z trudem przełknęła gorycz gromadzącą jej się w tyle gardła. Nie zamierzała tłumaczyć, jak bardzo ją to bolało. Nie zamierzała mówić, jak wyglądała dotąd jej relacja z Brage – i jak bardzo naiwnie zaczęła przyzwyczajać się do wspólnych wieczorów i poranków. Były rzeczy, których Felix nie mógł wiedzieć. Nawet on. Przecież i tak by nie zrozumiał.
Sapnęła cicho, zgarnęła za ucho jakiś niesforny kosmyk, jeszcze przez chwilę paliła bez słowa.
- Nic mi nie jest – rzuciła wreszcie krótko. Nie mogła kłamać bardziej wyraźnie. – I ta kawa z Severinem... Po prostu chcę na nią pójść. Pójdę – powtórzyła po prostu, bo brakowało jej argumentów. Bo nie chciała mieć argumentów, nie chciała zastanawiać się, jakie by one były.
Nie chciała myśleć o tym, że może teraz, po Brage, ufała sobie jeszcze mniej, że ceniła siebie jeszcze mniej – że może potrzebowała sprawdzić, co się stanie, jeśli przez chwilę poudaje, że jest kimś zupełnie innym. Bo skoro bycie sobą nie działało, może wyparcie się tego, co było w niej miękkie, słabe – może to jej pomoże?
Dlaczego więc teraz było inaczej? Dlaczego, skoro Severina bardzo łatwo byłoby przecież wrzucić w tę samą szufladkę, co wszystkich innych? Chyba nie chciała odpowiadać na to pytanie – ani Felixowi, ani samej sobie.
Skrzywiła się wyraźnie, gdy Sommerfelt znów nieskrępowanie przyznał się do swojej ignorancji. To, że nie znał nawet imion swoich pracowników, zawsze szalenie ją drażniło. Nie raz wytykała mu, że mógłby zrobić chociaż tyle – nauczyć się, kogo zatrudnia, zobaczyć w nich ludzi, a nie tylko wyrobników. Bez wahania wypominała mu jego arogancję tak samo, jak nie omieszkała podkreślać, że właśnie przez takie rzeczy większość jego złotników i jubilerów nawet nie chce z nim rozmawiać – że wolą zwracać się do niej, choć przecież, formalnie, Amandine nie była nikim więcej niż oni. Jej stanowisko nie było inne niż pozostałych, a jej uprawnienia wynikały co najwyżej z niepisanej umowy między nią a Felixem – i zaufania, jakie Sommerfelt do niej miał. Przede wszystkim z tego drugiego.
W innych okolicznościach znów by to zrobiła. Znów wytknęłaby mu ignorancję – i znów irytowałaby się tym bardziej, im bardziej niewzruszony byłby Felix. Teraz jednak nie miała do tego głowy – tak samo, jak, szczerze mówiąc, nie miała jej do jakiejkolwiek innej rozmowy.
A jednak byli tu, przerzucali się niespecjalnie wysublimowanymi komentarzami, balansując na bardzo cienkiej granicy dzielącej Amandine od szaleństwa. Ostatecznego odejścia od zmysłów, darcia się w głos – lub, co najbardziej prawdopodobne, po prostu rozpłakania się z bezsilności.
Na nic takiego nie mogła sobie pozwolić.
Ostatecznie skrzywiła się więc tylko na jajco i raz przywołany, grymas pozostał na jej twarzy także potem, przy kolejnych komentarzach i pytaniach Felixa.
- Co? Nie, to nie... – sapnęła cicho. – Nie przez niego. To w ogóle nie o to chodzi. – Mogłaby na tym uciąć. Chciałaby na tym uciąć. Tylko, że przy Felixie to nigdy nie było takie proste. Przy nim zawsze mówiła dużo – nierzadko więcej, niż planowała. Nawet złoszcząc się, nawet będąc tak strasznie wściekłą, w którymś momencie zaczynała tłumaczyć. Wyjaśniać. Odsłaniać miękkie, którego nie odsłoniłaby przy nikim innym.
- Spotkałam Severina w ogrodach. Tych samych, które sam zasugerowałeś mi, jako dobre miejsce do poszukania inspiracji. – Uniosła brwi znacząco, nie odmawiając sobie drobnej kąśliwości. – Ta sadzonka to krzew, który jest tą inspiracją. Wytargowałam ją od Rosenkratza... – Urwała nagle, uzmysłowiła sobie, jakim torem muszą biec myśli Felixa. Parsknęła cicho. – Kawa nie jest częścią układu. Po prostu mnie zaprosił, a ja chcę z nim wyjść – ucięła krótko, za wszelką cenę próbując nie wyobrażać sobie, co jeszcze wyobrażał sobie Sommerfelt.
Z pewnością wszystko, co najgorsze. Jak zawsze.
Zaciągnęła się głęboko – i zesztywniała wyraźnie na pytanie o Brage. Tego akurat się spodziewała. Może nie dziś, ale niedługo – była absolutnie pewna, że Felix prędzej czy później by pytał. Temat po prostu pojawił się szybciej, niejako wywołany przez Severina, ale przecież Sommerfelt tak czy inaczej by drążył. Widząc jej złość, w którymś momencie przestałby tylko patrzeć, a zacząłby pytać.
Mimo, że go się spodziewała, Amandine nie była jednak na to pytanie gotowa – i nie sądziła, by było inaczej nawet, gdyby miała trochę więcej czasu.
Odetchnęła głęboko, wypuściła z płuc kłąb dymu, jeszcze ciaśniej splotła ramiona na piersi.
- Brage się ze mną nie umawia – poprawiła Felixa krótko, zwięźle, oschle, nie próbując nawet ukrywać spięcia. – Ani teraz, ani nigdy. Najwyraźniej... – Odetchnęła głęboko. – Coś mi się wydawało.
Uciekła wzrokiem, skrzywiła się, z trudem przełknęła gorycz gromadzącą jej się w tyle gardła. Nie zamierzała tłumaczyć, jak bardzo ją to bolało. Nie zamierzała mówić, jak wyglądała dotąd jej relacja z Brage – i jak bardzo naiwnie zaczęła przyzwyczajać się do wspólnych wieczorów i poranków. Były rzeczy, których Felix nie mógł wiedzieć. Nawet on. Przecież i tak by nie zrozumiał.
Sapnęła cicho, zgarnęła za ucho jakiś niesforny kosmyk, jeszcze przez chwilę paliła bez słowa.
- Nic mi nie jest – rzuciła wreszcie krótko. Nie mogła kłamać bardziej wyraźnie. – I ta kawa z Severinem... Po prostu chcę na nią pójść. Pójdę – powtórzyła po prostu, bo brakowało jej argumentów. Bo nie chciała mieć argumentów, nie chciała zastanawiać się, jakie by one były.
Nie chciała myśleć o tym, że może teraz, po Brage, ufała sobie jeszcze mniej, że ceniła siebie jeszcze mniej – że może potrzebowała sprawdzić, co się stanie, jeśli przez chwilę poudaje, że jest kimś zupełnie innym. Bo skoro bycie sobą nie działało, może wyparcie się tego, co było w niej miękkie, słabe – może to jej pomoże?
Felix Sommerfelt
Re: Sklep Sob 4 Maj - 21:41
Felix SommerfeltŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Vardø, Norwegia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : złotnik, zaklinacz - właściciel salonu "Oddech Walkirii"
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sroka
Atuty : zaklęty (I), rzemieślnik (II), odporny (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 26 / sprawność: 5 / charyzma: 8 / wiedza ogólna: 5
Rozmowy na trudne tematy z zasady nie mogły być miłe – zmuszały do głębszego zastanowienia nad rzeczami, na jakich nie chciało się skupiać, a co dopiero dyskutować i w jakiś sposób tłumaczyć swoje postępowanie. Mało kto lubił się odsłaniać wystarczająco, by dać się naprawdę poznać drugiej stronie. Zapytany, Felix powiedziałby, że nie lubi tego robić nawet przy Amandine, która koniec końców znała go najlepiej z osób, które wciąż miał przy sobie. Dla niej chciał być przede wszystkim wsparciem, stabilnym azylem, kimś kto zawsze znajdzie przestrzeń tylko dla niej. Nie mogła wiedzieć o części jego słabości czy niektórych przemyśleniach, bo w jego mniemaniu zatarłaby się rola, którą dla niej przyjął i chciał utrzymać.
Jeśli sądzić tylko po reakcji, grymasie wykrzywiającym delikatną buzię, temat był jeszcze bardziej drażliwy, niż z początku zakładał – i chyba wcale nie wierzył jej tak do końca, kiedy twierdziła, że Severin nie miał z tym nic wspólnego. Może z początku tak było, ale teraz?
Słuchał bardzo lakonicznej opowieści o tym, gdzie Amandine spotkała mężczyznę, przytyku że stało się to niejako za niego sprawą – uważał to za zwykły absurd, ale łaskawie nie wytknął, że w takim razie należałoby również obwiniać ofiary morderców, że mogły nie iść do pracy, szkoły czy na zwykłe zakupy, jeśli nie chciały zostać pozbawione życia.
- Mhm – mruknął tylko, nie wtrącając się w tłumaczenia, chwilowo zachowując własne zdanie tylko dla siebie. Zaproszenie na kawę byłoby stosunkowo niewinną propozycją i nie dopytywałby się o nie, gdyby nie fakt, że Severin należał do klanu – nawet pracując z nimi od tak dawna, czy raczej właśnie dlatego, Felix zwyczajnie nie przepadał za ludźmi ze zbyt ważnymi nazwiskami. W relacjach z nimi zawsze istniało jakieś drugie dno, nawet w prostych rozmowach wyczuwało się cień czegoś, jakby nie potrafili nie knuć choćby przez moment. Chociaż poniekąd zawdzięczał im swoje bogactwo, Sommerfelt klanowców zwyczajnie nie lubił, uważając ich za niegodnych zaufania.
Trudno się było dziwić, że nie był zachwycony, gdy jeden z nich zaczął kręcić się koło Amandine – nawet póki co tak w tak niewinny sposób. Zdecydowanie wolałby, by umawiała się z jednym z marynarzy, którzy jak dotąd wydawali się być bardzo w jej typie, najpierw Artur a potem Brage. Uniósł nieco brew na ostre i szybkie jak trzaśnięcia bicza słowa odnośnie tego drugiego, odnotowując by więcej o niego nie pytać, bo gnojek najwyraźniej nie traktował jego córki poważnie.
Zwalniając swoje krążenie bez większego celu, po prostu zerkał na kobietę, czekając, czy powie mu coś jeszcze, krzywiąc się na oczywiste kłamstwo, którego nawet nie próbowała przedstawić bardziej przekonująco. Ludzie zafałszowywali rzeczywistość, koloryzowali, przekręcali wydarzenia, bo leżało to w ich naturze, bo chcieli się wybielić, bo chcieli, by bliscy nie martwili się zanadto. To? To był ochłap.
- Idź, jeśli masz ochotę – rzucił, chociaż we wcześniejszy spokój z jakim się wypowiadał, wkradła się oschła nuta. - Tylko się zastanów, czy na siłę nie zapychasz dziury po Brage. To nigdy nie wychodzi na dobre, jesteś warta więcej niż jakiś gnojek, który nie umiał cię docenić.
Jeśli sądzić tylko po reakcji, grymasie wykrzywiającym delikatną buzię, temat był jeszcze bardziej drażliwy, niż z początku zakładał – i chyba wcale nie wierzył jej tak do końca, kiedy twierdziła, że Severin nie miał z tym nic wspólnego. Może z początku tak było, ale teraz?
Słuchał bardzo lakonicznej opowieści o tym, gdzie Amandine spotkała mężczyznę, przytyku że stało się to niejako za niego sprawą – uważał to za zwykły absurd, ale łaskawie nie wytknął, że w takim razie należałoby również obwiniać ofiary morderców, że mogły nie iść do pracy, szkoły czy na zwykłe zakupy, jeśli nie chciały zostać pozbawione życia.
- Mhm – mruknął tylko, nie wtrącając się w tłumaczenia, chwilowo zachowując własne zdanie tylko dla siebie. Zaproszenie na kawę byłoby stosunkowo niewinną propozycją i nie dopytywałby się o nie, gdyby nie fakt, że Severin należał do klanu – nawet pracując z nimi od tak dawna, czy raczej właśnie dlatego, Felix zwyczajnie nie przepadał za ludźmi ze zbyt ważnymi nazwiskami. W relacjach z nimi zawsze istniało jakieś drugie dno, nawet w prostych rozmowach wyczuwało się cień czegoś, jakby nie potrafili nie knuć choćby przez moment. Chociaż poniekąd zawdzięczał im swoje bogactwo, Sommerfelt klanowców zwyczajnie nie lubił, uważając ich za niegodnych zaufania.
Trudno się było dziwić, że nie był zachwycony, gdy jeden z nich zaczął kręcić się koło Amandine – nawet póki co tak w tak niewinny sposób. Zdecydowanie wolałby, by umawiała się z jednym z marynarzy, którzy jak dotąd wydawali się być bardzo w jej typie, najpierw Artur a potem Brage. Uniósł nieco brew na ostre i szybkie jak trzaśnięcia bicza słowa odnośnie tego drugiego, odnotowując by więcej o niego nie pytać, bo gnojek najwyraźniej nie traktował jego córki poważnie.
Zwalniając swoje krążenie bez większego celu, po prostu zerkał na kobietę, czekając, czy powie mu coś jeszcze, krzywiąc się na oczywiste kłamstwo, którego nawet nie próbowała przedstawić bardziej przekonująco. Ludzie zafałszowywali rzeczywistość, koloryzowali, przekręcali wydarzenia, bo leżało to w ich naturze, bo chcieli się wybielić, bo chcieli, by bliscy nie martwili się zanadto. To? To był ochłap.
- Idź, jeśli masz ochotę – rzucił, chociaż we wcześniejszy spokój z jakim się wypowiadał, wkradła się oschła nuta. - Tylko się zastanów, czy na siłę nie zapychasz dziury po Brage. To nigdy nie wychodzi na dobre, jesteś warta więcej niż jakiś gnojek, który nie umiał cię docenić.
Amandine Tegan
Re: Sklep Nie 5 Maj - 14:33
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Zawsze, odkąd zbliżyli się do siebie z Felixem, Amandine uważała, że umie z nim rozmawiać. Że potrafią całkiem dojrzale, rozsądnie poruszać nawet najtrudniejsze tematy – że Sommerfelt umie o nich mówić, a ona umie słuchać i uczyć się na jego doświadczeniach. Była całkiem dumna, że tak się dogadują – że ich relacja jest znacznie lepsza niż te, jakie miała z własnymi rodzicami.
Teraz, paląc nerwowo na tyłach sklepu, nie mogła opędzić się od myśli, że chyba się przeceniła. Że przeceniła ich oboje, a rozmowy na faktycznie trudne tematy wcale nie szły im tak dobrze.
Nie skomentowała skrzywienia Felixa, choć doskonale wiedziała, skąd się brało. Sommerfelt nie wierył w jej zapewnienia, że wszystko jest w porządku – i słusznie, bo przecież wcale nie było. Po prostu nie chciała o tym rozmawiać. Nie chciała mówić o tym, jak długo płakała zeszłej nocy i jak potem brakowało jej tchu. Nie chciała mówić o tym, jak zdziwiona była siłą własnego bólu – tego, jak bardzo się do Brage przywiązała i jak w związku z tym cierpiała, gdy okazało się, że całe to jej przywiązanie było warte funta kłaków. Nie chciała mówić, jak desperacko potrzebowała teraz zrobić ze sobą cokolwiek, udowodnić sobie, że jest coś warta, że jej szczęście wcale nie zależy od Guildensterna.
Nie chciała mówić o tym, że szukanie kontaktu z przypadkowo poznanym Severinem jest tylko jedną z bardzo wielu nierozsądnych decyzji, które z premedytacją zamierzała podjąć w najbliższym czasie.
Oschłość Felixa ściągnęła ją z powrotem na tyły skpeu, do niewielkiego dziedzińca, smaku papierosów na języku, dławiącego ucisku w piersi. I śmiechu – krótkiego, gorzkiego, bez cienia rozbawienia.
- A co ty możesz o tym wiedzieć? – palnęła bez wahania, dopalając papierosa i gwałtownie gasząc go w popielniczce. – Co ty o tym wiesz, Felix? – powtórzyła, parsknęła i pokręciła głową. – Wybacz, ale akurat w tej kwestii jesteś raczej słabym autorytetem – wbiła kolejną szpilę nie myśląc specjalnie o tym, że to robi.
Słowa przyszły same, oschłe, bolesne – ale, w pokręcony sposób, miały przecież sens. Przecież Amandine nigdy nie widziała Felixa z kimkolwiek, kogo ten darzyłby ciepłymi uczuciami. Przecież nie widziała, by Sommerfelt oglądał się za kimkolwiek – a nawet, jeśli to robił, Tegan nie sądziła, by kiedykolwiek chodziło mu o coś więcej, niż… O coś poważnego. O przywiązanie, sympatię, troskę. O uczucia. Felix był interesowny. Arogancki. Egoistyczny. Amandine nigdy nie widziała, by szukał o innych tego, czego szukają normalni ludzie – i była absolutnie pewna, że to dlatego, że nie chciałby się przed nikim otworzyć. A przecież musiałby, bo bez szczerości i zaufania można było zapomnieć o czymkolwiek, co miałoby jakąś przyszłość.
Jak więc Felix chciał z nią rozmawiać o uczuciach? Dlaczego sądził, że wie o bólu straty więcej – że ma rację tam, gdzie nie ma jej Tegan?
Stała jeszcze przez chwilę, spoglądając na Sommerfelta bez słowa. Wreszcie sapnęła cicho, przetarła twarz dłonią – nawet teraz ostrożnie, uważając, by nie rozmazać makijażu – i ruszyła z powrotem do sklepu.
- Położę ci listę z zamówieniem na biurku – rzuciła jeszcze na progu, z dłonią na klamce. – I upewnię się, że wszystko faktycznie przyjdzie dzisiaj.
Zacisnęła zęby lekko i odetchnęła powoli.
- Nie wrócę dzisiaj z tobą, będę u siebie. Jutro też. I.. chyba w ogóle w najbliższym czasie będę u siebie – oznajmiła wreszcie na koniec, ignorując palący ból w piersi i, nie czekając na odpowiedź Felixa, wróciła do sklepu.
Do końca dnia dokładała wszelkich starań, by ignorować ciekawskie spojrzenia współpracowników, obecność Felixa i sadzonkę. I tylko za każdym razem, gdy szła robić sobie kolejną kawę, wzrok uciekał jej do pozostawionego w socjalnym bukietu.
[Felix i Amasia zt]
Teraz, paląc nerwowo na tyłach sklepu, nie mogła opędzić się od myśli, że chyba się przeceniła. Że przeceniła ich oboje, a rozmowy na faktycznie trudne tematy wcale nie szły im tak dobrze.
Nie skomentowała skrzywienia Felixa, choć doskonale wiedziała, skąd się brało. Sommerfelt nie wierył w jej zapewnienia, że wszystko jest w porządku – i słusznie, bo przecież wcale nie było. Po prostu nie chciała o tym rozmawiać. Nie chciała mówić o tym, jak długo płakała zeszłej nocy i jak potem brakowało jej tchu. Nie chciała mówić o tym, jak zdziwiona była siłą własnego bólu – tego, jak bardzo się do Brage przywiązała i jak w związku z tym cierpiała, gdy okazało się, że całe to jej przywiązanie było warte funta kłaków. Nie chciała mówić, jak desperacko potrzebowała teraz zrobić ze sobą cokolwiek, udowodnić sobie, że jest coś warta, że jej szczęście wcale nie zależy od Guildensterna.
Nie chciała mówić o tym, że szukanie kontaktu z przypadkowo poznanym Severinem jest tylko jedną z bardzo wielu nierozsądnych decyzji, które z premedytacją zamierzała podjąć w najbliższym czasie.
Oschłość Felixa ściągnęła ją z powrotem na tyły skpeu, do niewielkiego dziedzińca, smaku papierosów na języku, dławiącego ucisku w piersi. I śmiechu – krótkiego, gorzkiego, bez cienia rozbawienia.
- A co ty możesz o tym wiedzieć? – palnęła bez wahania, dopalając papierosa i gwałtownie gasząc go w popielniczce. – Co ty o tym wiesz, Felix? – powtórzyła, parsknęła i pokręciła głową. – Wybacz, ale akurat w tej kwestii jesteś raczej słabym autorytetem – wbiła kolejną szpilę nie myśląc specjalnie o tym, że to robi.
Słowa przyszły same, oschłe, bolesne – ale, w pokręcony sposób, miały przecież sens. Przecież Amandine nigdy nie widziała Felixa z kimkolwiek, kogo ten darzyłby ciepłymi uczuciami. Przecież nie widziała, by Sommerfelt oglądał się za kimkolwiek – a nawet, jeśli to robił, Tegan nie sądziła, by kiedykolwiek chodziło mu o coś więcej, niż… O coś poważnego. O przywiązanie, sympatię, troskę. O uczucia. Felix był interesowny. Arogancki. Egoistyczny. Amandine nigdy nie widziała, by szukał o innych tego, czego szukają normalni ludzie – i była absolutnie pewna, że to dlatego, że nie chciałby się przed nikim otworzyć. A przecież musiałby, bo bez szczerości i zaufania można było zapomnieć o czymkolwiek, co miałoby jakąś przyszłość.
Jak więc Felix chciał z nią rozmawiać o uczuciach? Dlaczego sądził, że wie o bólu straty więcej – że ma rację tam, gdzie nie ma jej Tegan?
Stała jeszcze przez chwilę, spoglądając na Sommerfelta bez słowa. Wreszcie sapnęła cicho, przetarła twarz dłonią – nawet teraz ostrożnie, uważając, by nie rozmazać makijażu – i ruszyła z powrotem do sklepu.
- Położę ci listę z zamówieniem na biurku – rzuciła jeszcze na progu, z dłonią na klamce. – I upewnię się, że wszystko faktycznie przyjdzie dzisiaj.
Zacisnęła zęby lekko i odetchnęła powoli.
- Nie wrócę dzisiaj z tobą, będę u siebie. Jutro też. I.. chyba w ogóle w najbliższym czasie będę u siebie – oznajmiła wreszcie na koniec, ignorując palący ból w piersi i, nie czekając na odpowiedź Felixa, wróciła do sklepu.
Do końca dnia dokładała wszelkich starań, by ignorować ciekawskie spojrzenia współpracowników, obecność Felixa i sadzonkę. I tylko za każdym razem, gdy szła robić sobie kolejną kawę, wzrok uciekał jej do pozostawionego w socjalnym bukietu.
[Felix i Amasia zt]
Amandine Tegan
Re: Sklep Wto 18 Cze - 18:45
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
22 VI 2001 r.
Zjadła z Severinem śniadanie, choć obiecała sobie, że wyjdzie jeszcze przed świtem.
Wzięła z nim prysznic, bo nie potrafiła mu odmówić, gdy zaproponował.
Do pracy dotarła spóźniona, choć tak naprawdę najchętniej nie dotarłaby wcale.
Jeszcze we własnym mieszkaniu, przebierając się w biegu, zmywając resztki makijażu, których nie udało jej się pozbyć u Rosenkrantza, i nakładając nowy, żeby chociaż choć trochę zakryć cienie pod oczami i mniej lub bardziej zdrowe rumieńce – jeszcze na typ etapie zdążyła odtworzyć wydarzenia minionego wieczora przynajmniej trzy razy. Istotne było przy tym, że wracając te kilka godzić wstecz, nie pamiętała specjalnie ratowania rozżalonego fossegrima, żartów z Nikiem, samotnego zajadania się leśnymi owocami – za to aż za dobrze pamiętała to, co później.
Rozmowę z Severinem.
Taniec z Severinem.
Wino z Severinem.
Wszystko inne z Severinem.
Rumieniła się na wspomnienie dłoni. Oczu. Ust. Nagiej skóry, rwanych oddechów. Naleśników i słodkich pieszczot o poranku. Zapewnienia, że przyjdzie po nią później do pracy – i śmiechu, gdy była tak bardzo zdziwiona, że w ogóle było jakieś później. Nic tego wieczora i tego poranka nie szło tak, jak sobie wyobrażała – jednocześnie szło jednak dużo, dużo lepiej.
Zupełnie straciła głowę.
Teraz nie pomagało, oczywiście, to, że poza Rosenkrantzem w głowie szumiał jej też alkohol. Nie wybiła dużo, ale przez to, że na co dzień piła niemal zupełnie nic, niewiele było trzeba, by ją rozbawić – i by potem odchorowywała. Szczerze mówiąc, gdyby sam Severin nie zbierał się do pracy, Amandine bardzo poważnie rozważyłaby zostanie w domu. U
Nie mogła jednak byś gorsza od Severina. Skoro on nie zamierzał zaniedbywać swoich obowiązków, Tegan również nie zamierzała sobie na to pozwolić. Obowiązkowość Rosenkrantza była szpilą wbitą w jej ambicję.
Była więc tutaj, za ladą, z półlitrowym kubkiem mięty pod ręką. Byla nieszczęśliwa, oszołomiona, zupełnie nieobecna myślami (te dryfowały w objęcia Severina, ku jego pocałunkom i tak rozkosznemu – zupełnie zaskakującemu – poczuciu bezpieczeństwa, z jakim zasypiała wczoraj i z jakim budziła się dziś rano) – ale była. Zaraz po przyjściu zajrzała do biura, a nie znalazłszy tam Felixa westchnęła tylko cicho. Pewnie odpoczywał, miał prawo.
Ona, teoretycznie, też je miała – głupio tylko postanowiła nie skorzystać.
Skulona na krzesełku za jedną z ekspozycji, sączyła miętę bez entuzjazmu i po raz trzeci czy czwarty już tego ranka masowała skronie w nieudolnej próbie rozmasowania pulsującego bólu. Jeszcze u Severina wypiła eliksir na kaca – to, że Rosenkrantz miał go pod ręką, sporo mówiło o jego trybie życia – nie wzdrygała się więc przynajmniej na najlżejsze dźwięki, ale i tak nie było dobrze. Ani trochę.
Nie chciała tu być.
Gdy szczęk drzwi wejściowych obwieścił nadejście klienta, Amandine nawet nie uniosła wzroku, wciąż kontemplując tylko własne zmarnowanie – i oszołomienie wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku, kilkunastu godzin.
Verner Forsberg
Re: Sklep Wto 2 Lip - 18:38
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Chyba powinien się wyspać i nastawić piętnaście budzików by zdążyć na wieczorne spotkanie w lesie z Asterin (tym razem, niestety, związane z poszukiwaniami mitycznego kwiatu, a nie randką), ale od razu po wyjściu z jej mieszkania napisał list do Felixa i skierował kroki do jego sklepu, wiedząc, że wiewiórka dotrze tutaj przed nim. Miał nadzieję, że zdąży kupić coś ładnego jeszcze dzisiaj, chciał jej coś podarować jak najprędzej, chciał zobaczyć ją odzianą jedynie w złoto, a co ważniejsze chciał żeby uśmiechnęła się tak, jak za dawnych czasów. Chciał na powrót odczarować dawane jej prezenty, przed pięcioma laty skażone widmem prostytucji i zazdrości i monetami ciskanymi na parkiet. Był jej to winien, teraz gdy na powrót byli już tylko Asterin i Vernerem, gdy nadal czuł na skórze zapach jej ciała i zapach lasu, a pod powiekami tańczyły wspomnienia ostatniej nocy.
Szedł do sklepu pieszo, lekko i szybko, po raz pierwszy od dawna czując się w mieście tak swobodnie, jak w młodości na wyprawach w góry (nadal je lubił, ale teraz trochę się bał, że zaśnie nad krawędzią przepaści). Przez chwilę nie potrafił nazwać tego uczucia, ale potem uświadomił sobie, że chyba jest szczęśliwy, po prostu szczęśliwy. Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak się czuł i do wczoraj nie sądził, że to w ogóle jeszcze możliwe.
Może to dziwne, że chciał się podzielić tym szczęściem nie z przyjacielem, a z Felixem Sommerfelt, ale po pierwsze nie miewał zbyt wielu przyjaciół, po drugie mieszkali daleko, a po trzecie wydawanie pieniędzy było dla Vernera jednym ze sposobów okazywania sympatii i na przestrzeni lat z pewnością zarobił na nieprzebrane pokłady sympatiii cierpliwości złotnika. To u niego zamawiał błyskotki dla swoich dziewczyn odkąd skończył osiemnaście lat, to on dostarczał mu zawsze stały zapas tanich kolczyków, którymi zrywał z dziewczynami które zdawały się zbyt nachalne (włożonych w pudełeczko, które wyglądało jak pierścionek zaręczynowy, by upokorzenie bolało bardziej, a zerwanie było ostateczne), to on wykonał wszystkie spersonalizowane prezenty dla Asterin i potrafił odgadnąć o czym Verner myśli zanim Forsberg samemu to zrozumiał, to on wykonał pierścionek zaręczynowy i obrączki, i złote spinki z inicjałami małej Magnolii i drobne prezenty urodzinowe dla Siri, a potem długo, długo, długo nic. Ale hej, chyba nie miał mu tego za złe? Zlecenia przychodzą i odchodzą, a teraz na powrót pojawi się ich wiele.
Otworzył drzwi zamaszyście i przestąpił próg jakby był u siebie, bo de facto był u siebie. Był stałym klientem!
- To jaaa! - rzucił głośno i śpiewnie, przekonany, że Sommerfelt odczytał już jego list. Zdziwiło go trochę, że nie widział nikogo za ladą, ale uspokoił się w pół sekundy: Felix na pewno jest na zapleczu i pracuje już nad zamówieniem! Poczuł dreszcz ekscytacji, bo złożył sporo zamówień, które złotnik wybrał jako pierwsze? I czy byłby w stanie zrobić je dzisiaj? Na Lokiego, jeśli tak, to dostanie napiwek! Właścicielom biznesów nie dawało się co prawda napiwków, ale Felix zawsze był wyjątkowy.
Ruszył wgłąb sklepu i wtedy zobaczył, skrytą za jedną z gablot, ją. Kochankę Felixa, bo znając ją z widzenia i widząc łagodny sposób w jaki odnosił się do niej Sommerfelt, Verner nabrał świętego przekonania, że to jego kochanka. Uniósł brwi, bo nie powinna tak siedzieć i się obijać i gdyby była pracownicą to już by na nią doniósł, ale był inteligentnym mężczyzną i wiedział, że nie wolno donosić innemu mężczyźnie na jego kochankę.
- Dzień dobry - z pracownicą by się nie przywitał, ale z kochanką musiał - Gdzie Felix? - niecierpliwie przeszedł do rzeczy. - Muszę z nim omówić zamówienia.
Szedł do sklepu pieszo, lekko i szybko, po raz pierwszy od dawna czując się w mieście tak swobodnie, jak w młodości na wyprawach w góry (nadal je lubił, ale teraz trochę się bał, że zaśnie nad krawędzią przepaści). Przez chwilę nie potrafił nazwać tego uczucia, ale potem uświadomił sobie, że chyba jest szczęśliwy, po prostu szczęśliwy. Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak się czuł i do wczoraj nie sądził, że to w ogóle jeszcze możliwe.
Może to dziwne, że chciał się podzielić tym szczęściem nie z przyjacielem, a z Felixem Sommerfelt, ale po pierwsze nie miewał zbyt wielu przyjaciół, po drugie mieszkali daleko, a po trzecie wydawanie pieniędzy było dla Vernera jednym ze sposobów okazywania sympatii i na przestrzeni lat z pewnością zarobił na nieprzebrane pokłady sympatii
Otworzył drzwi zamaszyście i przestąpił próg jakby był u siebie, bo de facto był u siebie. Był stałym klientem!
- To jaaa! - rzucił głośno i śpiewnie, przekonany, że Sommerfelt odczytał już jego list. Zdziwiło go trochę, że nie widział nikogo za ladą, ale uspokoił się w pół sekundy: Felix na pewno jest na zapleczu i pracuje już nad zamówieniem! Poczuł dreszcz ekscytacji, bo złożył sporo zamówień, które złotnik wybrał jako pierwsze? I czy byłby w stanie zrobić je dzisiaj? Na Lokiego, jeśli tak, to dostanie napiwek! Właścicielom biznesów nie dawało się co prawda napiwków, ale Felix zawsze był wyjątkowy.
Ruszył wgłąb sklepu i wtedy zobaczył, skrytą za jedną z gablot, ją. Kochankę Felixa, bo znając ją z widzenia i widząc łagodny sposób w jaki odnosił się do niej Sommerfelt, Verner nabrał świętego przekonania, że to jego kochanka. Uniósł brwi, bo nie powinna tak siedzieć i się obijać i gdyby była pracownicą to już by na nią doniósł, ale był inteligentnym mężczyzną i wiedział, że nie wolno donosić innemu mężczyźnie na jego kochankę.
- Dzień dobry - z pracownicą by się nie przywitał, ale z kochanką musiał - Gdzie Felix? - niecierpliwie przeszedł do rzeczy. - Muszę z nim omówić zamówienia.
Amandine Tegan
Re: Sklep Sro 3 Lip - 21:24
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
To ja.
Nie, raczej – to jaaa!, nieprzyzwoicie radośnie, nieprzyzwoicie głośne. Amandine sapnęła cicho, przetarła oczy i tylko cudem nie rozmazała makijażu – makijażu, który sam w sobie był dzisiaj zjawiskiem niezwykłym, bo raz, że w ogóle był, a dwa, że był znacznie biedniejszy, niż zazwyczaj. Ot, raptem trochę podkładu, maźnięte od niechcenia kreski – tyle, by wyglądać bardziej żywo, niż się czuła.
To ja.
Czy chciała wiedzieć, kto?
Nie chciała, ale nikt jej o to nie pytał. Intruz wparował im do sklepu jak do siebie (potrzebowała chwili by zrozumieć, że w pewnym sensie może i rzeczywiście był u siebie), przeparadował przez lokal jak napuszony kurak (dwie chwile później zaczęła, zupełnie bez sensu, zastanawiać się, czy faktycznie miał ku temu powody), by finalnie zatrzymać się w jej przestrzeni osobistej (po drugiej stronie lady, ale wciąż zbyt blisko) i domagać się atencji.
Dzień dobry.
Dla kogo dobry, dla tego dobry.
Gdzie Felix?
W dupie, pewnie dokładnie tak głębokiej, jak głębokie były jego kufle miodu poprzedniego wieczoru.
Muszę z nim...
- Felixa nie ma – rzuciła krótko, zaskoczona, jak zgrzytał jej własny głos w jej własnym gardle, i jak niewiele było w nim zwyczajowego profesjonalizmu. Najwyraźniej utraciła go wczoraj razem z godnością.
- Felixa nie ma i nie sądzę, żeby się tu dzisiaj pojawił – wytłumaczyła spokojnie – spokojnie, bo jakby pozwoliła dojść do głosu emocjom, to nie byłaby tutaj, nie tłumaczyłaby niczego, wróciłaby do Severina, albo uciekłaby gdziekolwiek, gdzie nikt by od niej niczego nie oczekiwał, gdzie mogłaby znów zatonąć w słodkiej przyjemności, gdzie...
Wciągnęła powietrze głębiej, wypuściła je powoli. Wracanie myślami do poprzedniego wieczoru – czy nawet dzisiejszego poranka – nie było dobrym pomysłem. Ani trochę. Nie, skoro nigdzie nie uciekała, a tkwiła tutaj, za ladą, z klientem – dobrym, bogatym klientem – i skoro, szukając jakichś słów, jakichś gładkich, odpowiednich zwrotów, w zasadzie walczyła o przetrwanie.
Podniosła się z miejsca, jeszcze raz odetchnęła powoli.
- Ma dzisiaj wolne – dokończyła dawkowane wyjaśnienia i choć wcale nie wiedziała, czy rzeczywiście wziął urlop, wiedziała przecież, jak to zwykle wyglądało po Midsommar. Nawet, jak urlopu nie brał – to i tak go miał, bo zwyczajnie do niczego się nie nadawał.
Zamówienie. To słowo wróciło do niej jak bumerang – aż dziwne, że potrafiło przebić się przez krępującą ją mgłę. To pewnie dlatego, że miało tyle sylab. I że tak jednoznacznie wiązało się z pieniędzmi.
- O jakim zamówieniu mówimy? – spytała uprzejmie, instynktownie – pamięć mięśniowa – sięgając pod ladę, wyciągając notes ze wszystkimi aktualnymi zamówieniami. Otworzyła go na ostatniej zapisanej stronie, wstrzymała się jeszcze przed zerkaniem na nazwiska.
Nie byłoby dobrze, gdyby zrzygała się przed Forsbergiem tylko dlatego, że odchorowywała wczorajszy miód, wino, rozkosz.
Chociaż nie. Ta ostatnia nie groziła mdłościami, lecz raczej czymś gorszym.
Przywiązaniem. Nadziejami. Tęsknotą.
Skup się, Tegan.
Nie, raczej – to jaaa!, nieprzyzwoicie radośnie, nieprzyzwoicie głośne. Amandine sapnęła cicho, przetarła oczy i tylko cudem nie rozmazała makijażu – makijażu, który sam w sobie był dzisiaj zjawiskiem niezwykłym, bo raz, że w ogóle był, a dwa, że był znacznie biedniejszy, niż zazwyczaj. Ot, raptem trochę podkładu, maźnięte od niechcenia kreski – tyle, by wyglądać bardziej żywo, niż się czuła.
To ja.
Czy chciała wiedzieć, kto?
Nie chciała, ale nikt jej o to nie pytał. Intruz wparował im do sklepu jak do siebie (potrzebowała chwili by zrozumieć, że w pewnym sensie może i rzeczywiście był u siebie), przeparadował przez lokal jak napuszony kurak (dwie chwile później zaczęła, zupełnie bez sensu, zastanawiać się, czy faktycznie miał ku temu powody), by finalnie zatrzymać się w jej przestrzeni osobistej (po drugiej stronie lady, ale wciąż zbyt blisko) i domagać się atencji.
Dzień dobry.
Dla kogo dobry, dla tego dobry.
Gdzie Felix?
W dupie, pewnie dokładnie tak głębokiej, jak głębokie były jego kufle miodu poprzedniego wieczoru.
Muszę z nim...
- Felixa nie ma – rzuciła krótko, zaskoczona, jak zgrzytał jej własny głos w jej własnym gardle, i jak niewiele było w nim zwyczajowego profesjonalizmu. Najwyraźniej utraciła go wczoraj razem z godnością.
- Felixa nie ma i nie sądzę, żeby się tu dzisiaj pojawił – wytłumaczyła spokojnie – spokojnie, bo jakby pozwoliła dojść do głosu emocjom, to nie byłaby tutaj, nie tłumaczyłaby niczego, wróciłaby do Severina, albo uciekłaby gdziekolwiek, gdzie nikt by od niej niczego nie oczekiwał, gdzie mogłaby znów zatonąć w słodkiej przyjemności, gdzie...
Wciągnęła powietrze głębiej, wypuściła je powoli. Wracanie myślami do poprzedniego wieczoru – czy nawet dzisiejszego poranka – nie było dobrym pomysłem. Ani trochę. Nie, skoro nigdzie nie uciekała, a tkwiła tutaj, za ladą, z klientem – dobrym, bogatym klientem – i skoro, szukając jakichś słów, jakichś gładkich, odpowiednich zwrotów, w zasadzie walczyła o przetrwanie.
Podniosła się z miejsca, jeszcze raz odetchnęła powoli.
- Ma dzisiaj wolne – dokończyła dawkowane wyjaśnienia i choć wcale nie wiedziała, czy rzeczywiście wziął urlop, wiedziała przecież, jak to zwykle wyglądało po Midsommar. Nawet, jak urlopu nie brał – to i tak go miał, bo zwyczajnie do niczego się nie nadawał.
Zamówienie. To słowo wróciło do niej jak bumerang – aż dziwne, że potrafiło przebić się przez krępującą ją mgłę. To pewnie dlatego, że miało tyle sylab. I że tak jednoznacznie wiązało się z pieniędzmi.
- O jakim zamówieniu mówimy? – spytała uprzejmie, instynktownie – pamięć mięśniowa – sięgając pod ladę, wyciągając notes ze wszystkimi aktualnymi zamówieniami. Otworzyła go na ostatniej zapisanej stronie, wstrzymała się jeszcze przed zerkaniem na nazwiska.
Nie byłoby dobrze, gdyby zrzygała się przed Forsbergiem tylko dlatego, że odchorowywała wczorajszy miód, wino, rozkosz.
Chociaż nie. Ta ostatnia nie groziła mdłościami, lecz raczej czymś gorszym.
Przywiązaniem. Nadziejami. Tęsknotą.
Skup się, Tegan.
Verner Forsberg
Re: Sklep Nie 14 Lip - 8:10
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
- Nie ma? - powtórzył z niedowierzaniem, unosząc brwi. Już formułował kolejne pytania i słowa, w ostatniej chwili zastępując nie ma, czyli jest na zapleczu? nieco bardziej dyplomatycznym poczekam, byle nie nazbyt długo, ale plan zamarł na jego wargach, bo kochanka Felixa powiedziała coś n i e b y w a ł e g o.
- Jak to? - tym razem w spokojny do tej pory głos wkradło się wyraźne, nieprzyjemne zdziwienie, bo musiał się przesłyszeć albo może menada znów spłatała mu figla. Jak to Felixa nie ma? Cały dzień? Nie przewidział tego. Nie wyobrażał sobie tego. Nie było już przecież, do cholery, święta. Zamrugał, piornując dziewczynę wzrokiem, ale ona mówiła dalej, co gorsza wyraźnie, że Felix ma dzisiaj wolne. - Jak to wolne, skoro macie otwarte? Potrzebuję czegoś - może nie całej listy zamówień, ale przynajmniej czegoś, pięknego i wyjątkowego i wyrażającego jego radość z dzisiejszego poranka i zdolnego wywołać uśmiech na jej twarzy zanim wybiorą się na poszukiwania mitycznego kwiatu - na dzisiaj. - podkreślił i zmrużył oczy, widząc jak Amandine otwiera listę zamówień. Felix nigdy nie otwierał przy nim notesu z danymi innych klientów (albo robił to na tyle dyskretnie, by Verner tego nie widział), bo Verner szczodrze płacił mu za priorytetyzowanie własnych zachcianek ponad wszelkie inne.
- Och, nie będzie mnie na liście ze zwykłymi klientami, jestem tym niezwykłym. Stałym klientem. - zabębnił palcami w ladę, doskonale wiedząc, że Amandine nie znajdzie w tym swoim notesie prośby wysłanej przed dwoma godzinami, ale i wzdrygając się na bycie zrównanym z pospolitym plebsem. No, plebs nie przychodził raczej do sklepu jubilerskiego, ale średniozamożni galdrowie już tak.
- Złożyłem dla niego parę zamówień, na pewno trzyma je oddzielnie. - nie sprecyzował kiedy je złożył. - Wyjątkowych, wyrażających prawdziwie wyjątkowe emocje i mających olśnić adresatkę upominku. - uściślił, nieświadom, że posypuje solą nostalgię innej kobiety marzącej o wyjątkowym uczuciu. W jego oczach Amandine otrzymała je zresztą od Felixa, ba, otrzymała nawet od niego pracę oraz pewną amnestię na humory Vernera. Był dziś wszak tak cierpliwy! - Ma pani coś, co tak wygląda, na już? Najlepiej w jednej kopii, coś czego nie kupił i nie kupi nikt inny? I kiedy mogę spodziewać się spersonalizowanego zamówienia?
- Jak to? - tym razem w spokojny do tej pory głos wkradło się wyraźne, nieprzyjemne zdziwienie, bo musiał się przesłyszeć albo może menada znów spłatała mu figla. Jak to Felixa nie ma? Cały dzień? Nie przewidział tego. Nie wyobrażał sobie tego. Nie było już przecież, do cholery, święta. Zamrugał, piornując dziewczynę wzrokiem, ale ona mówiła dalej, co gorsza wyraźnie, że Felix ma dzisiaj wolne. - Jak to wolne, skoro macie otwarte? Potrzebuję czegoś - może nie całej listy zamówień, ale przynajmniej czegoś, pięknego i wyjątkowego i wyrażającego jego radość z dzisiejszego poranka i zdolnego wywołać uśmiech na jej twarzy zanim wybiorą się na poszukiwania mitycznego kwiatu - na dzisiaj. - podkreślił i zmrużył oczy, widząc jak Amandine otwiera listę zamówień. Felix nigdy nie otwierał przy nim notesu z danymi innych klientów (albo robił to na tyle dyskretnie, by Verner tego nie widział), bo Verner szczodrze płacił mu za priorytetyzowanie własnych zachcianek ponad wszelkie inne.
- Och, nie będzie mnie na liście ze zwykłymi klientami, jestem tym niezwykłym. Stałym klientem. - zabębnił palcami w ladę, doskonale wiedząc, że Amandine nie znajdzie w tym swoim notesie prośby wysłanej przed dwoma godzinami, ale i wzdrygając się na bycie zrównanym z pospolitym plebsem. No, plebs nie przychodził raczej do sklepu jubilerskiego, ale średniozamożni galdrowie już tak.
- Złożyłem dla niego parę zamówień, na pewno trzyma je oddzielnie. - nie sprecyzował kiedy je złożył. - Wyjątkowych, wyrażających prawdziwie wyjątkowe emocje i mających olśnić adresatkę upominku. - uściślił, nieświadom, że posypuje solą nostalgię innej kobiety marzącej o wyjątkowym uczuciu. W jego oczach Amandine otrzymała je zresztą od Felixa, ba, otrzymała nawet od niego pracę oraz pewną amnestię na humory Vernera. Był dziś wszak tak cierpliwy! - Ma pani coś, co tak wygląda, na już? Najlepiej w jednej kopii, coś czego nie kupił i nie kupi nikt inny? I kiedy mogę spodziewać się spersonalizowanego zamówienia?
Amandine Tegan
Re: Sklep Wto 16 Lip - 18:19
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Jak to?
Amandine była pewna, że istnieje na to pytanie doskonała odpowiedź – problem polegał na tym, że z pewnością nie była to ta, którą miała na końcu języka. Niech o skali dramatu przeżywanego przez Tegan świadczy przy tym fakt, że mimo świadomości, jak bardzo nieodpowiednia była jej riposta, Amandine wciąż, przez całą długą chwilę, była gotowa jej użyć.
Nie użyła, bo ostatecznie była dobrze wychowaną, młodą damą, a jeszcze bardziej była po prostu doskonałym kierownikiem Oddechu Walkirii.
Odetchnęła głęboko, wymazała sprzed oczu obraz odsłoniętej piersi Severina i jego dłoni na swoich biodrach i – heroiczny wysiłek! – wyprostowała się dumnie, jak przystało na królową tego miejsca. Właścicielem może i był Felix, może to jego biżuterię tu sprzedawali, ale gdy przychodziło do zarządzania, nikt nie mógł się tu równać z Amandine. Nikt.
Verner Forsberg, przypomniała sobie. W porządku. To był jakiś początek.
Zamknęła notes bo istotnie, już wiedziała, że Vernera tam nie będzie. Nigdy nie było. Z katalogu wyćwiczonych do perfekcji uśmiechów wybrała ten, który miał rozbrajać najbardziej nawet marudnych klientów, jednocześnie nie pozwalając im wchodzić sobie na głowę – i spojrzała na Forsberga.
- Na dzisiaj – powtórzyła i rozpromieniła się, jakby naprawdę ją to cieszyło. – Jak mówiłam, Felixa niestety nie ma, jestem natomiast pewna, że nasi zdolni artyści będą w stanie godnie go zastąpić. – Ja bym była w stanie go zastąpić, gdyby tylko nie drżały mi tak ręce. – Albo – kontynuowała radośnie. – Być może uda mi się zaproponować coś z naszych gotowych wzorów. Jestem przekonana, że wspólnie znajdziemy coś doskonałego – słowo-klucz, które zawsze na Forsberga działało.
Jeszcze jeden głęboki oddech, jeszcze jedno delikatne, ledwo dostrzegalne zaciśnięcie zębów na wspomnienie minionego poranka – i już skupiała się na tym, co trzeba.
Czyli jak najszybciej zachwycić Vernera wystarczająco, by dał jej święty spokój.
- Proszę mi wybaczyć, pana zamówienia musiały trafić bezpośrednio do Felixa. Czy mógłby mi pan przybliżyć, czego szukamy? – Uśmiechnęła się przelotnie, z godną podziwu pokerową twarzą znosząc wyjątkowe emocje.
Na myślenie o swoich będzie jeszcze czas.
- Jeśli gotów jest pan rozważyć gotowe projekty, mogłabym na przykład zaproponować Gadzie Oko. – Gestem zachęciła Vernera, by podążył za nią do jednej z gablot, w których trzymali unikaty – wykonane nie na konkretne zamówienie, ale po prostu dlatego, że Felix miał na nie ochotę.
Albo któryś z artystów Felixa. Albo sama Amandine – o czym Forsberg nie musiał wiedzieć.
- Pierścień jest dosyć spory, proszę jednak zwrócić uwagę na kamień. – Wyciągając sygnet, uniosła go do światła by zaprezentować, jak odbijało się światło w zielonkawo-żółtym, przejrzystym kamieniu. – Wężowy splot to ostatnia nowinka w naszym salonie – kontynuowała, wskazując charakterystycznie zwinięty metal obrączki pierścionka i fakturę przypominającą gadzie łuski.
Dając Vernerowi chwilę, by przyjrzał się błyskotce, odetchnęła bezgłośnie.
- Może mógłby mi pan powiedzieć coś więcej o tej szczęśliwej wybrance? – Uśmiech numer sześć z katalogu, miękki, sympatyczny, ale nienachalny. – Wiedząc, co lubi, być może mogłabym podpowiedzieć coś jeszcze bardziej zachwycającego. – Bo wykonane przez Felixa Gadzie Oko było zachwycające dokładnie tak, jak wszystko, co wychodziło z rąk Sommerfelta – ale mieli przecież całą masę innych skarbów. Delikatne, florystyczne motywy od Inge. Bardziej surowe, eleganckie formy od Kurta. No i jeszcze jej własne – kolorowe, bajkowe, eteryczne, małe tajemnice wyciągane wprost z baśniowego ogrodu.
- Jestem przekonana, że Felix rozpoczął już nad nim pracę – zapewniła teraz niewzruszona na pytanie o realizację spersonalizowanego zamówienia – choć jedyne, czego była pewna, to tego, że Sommerfelt pewnie nawet go jeszcze nie dotknął. Znając manierę Forsberga, mężczyzna złożył zamówienie wczoraj, może dwa dni temu – Felix nie pracował w takim tempie. Nie dlatego, że nie potrafił – po prostu nie chciał.
- Nie wątpię, że wszystko będzie gotowe do końca tego tygodnia. – Wątpiła, ale to już będzie problem Sommerfelta, wytłumaczyć Vernerowi dlaczego nie zamknął jego zamówienia w podanej przez Amandine dacie.
Forsberg był generalnie w większej mierze problemem Felixa – i tylko jego. To, że towarzystwo Vernera przypadło dzisiaj Amandine było doprawdy niefortunne.
Amandine była pewna, że istnieje na to pytanie doskonała odpowiedź – problem polegał na tym, że z pewnością nie była to ta, którą miała na końcu języka. Niech o skali dramatu przeżywanego przez Tegan świadczy przy tym fakt, że mimo świadomości, jak bardzo nieodpowiednia była jej riposta, Amandine wciąż, przez całą długą chwilę, była gotowa jej użyć.
Nie użyła, bo ostatecznie była dobrze wychowaną, młodą damą, a jeszcze bardziej była po prostu doskonałym kierownikiem Oddechu Walkirii.
Odetchnęła głęboko, wymazała sprzed oczu obraz odsłoniętej piersi Severina i jego dłoni na swoich biodrach i – heroiczny wysiłek! – wyprostowała się dumnie, jak przystało na królową tego miejsca. Właścicielem może i był Felix, może to jego biżuterię tu sprzedawali, ale gdy przychodziło do zarządzania, nikt nie mógł się tu równać z Amandine. Nikt.
Verner Forsberg, przypomniała sobie. W porządku. To był jakiś początek.
Zamknęła notes bo istotnie, już wiedziała, że Vernera tam nie będzie. Nigdy nie było. Z katalogu wyćwiczonych do perfekcji uśmiechów wybrała ten, który miał rozbrajać najbardziej nawet marudnych klientów, jednocześnie nie pozwalając im wchodzić sobie na głowę – i spojrzała na Forsberga.
- Na dzisiaj – powtórzyła i rozpromieniła się, jakby naprawdę ją to cieszyło. – Jak mówiłam, Felixa niestety nie ma, jestem natomiast pewna, że nasi zdolni artyści będą w stanie godnie go zastąpić. – Ja bym była w stanie go zastąpić, gdyby tylko nie drżały mi tak ręce. – Albo – kontynuowała radośnie. – Być może uda mi się zaproponować coś z naszych gotowych wzorów. Jestem przekonana, że wspólnie znajdziemy coś doskonałego – słowo-klucz, które zawsze na Forsberga działało.
Jeszcze jeden głęboki oddech, jeszcze jedno delikatne, ledwo dostrzegalne zaciśnięcie zębów na wspomnienie minionego poranka – i już skupiała się na tym, co trzeba.
Czyli jak najszybciej zachwycić Vernera wystarczająco, by dał jej święty spokój.
- Proszę mi wybaczyć, pana zamówienia musiały trafić bezpośrednio do Felixa. Czy mógłby mi pan przybliżyć, czego szukamy? – Uśmiechnęła się przelotnie, z godną podziwu pokerową twarzą znosząc wyjątkowe emocje.
Na myślenie o swoich będzie jeszcze czas.
- Jeśli gotów jest pan rozważyć gotowe projekty, mogłabym na przykład zaproponować Gadzie Oko. – Gestem zachęciła Vernera, by podążył za nią do jednej z gablot, w których trzymali unikaty – wykonane nie na konkretne zamówienie, ale po prostu dlatego, że Felix miał na nie ochotę.
Albo któryś z artystów Felixa. Albo sama Amandine – o czym Forsberg nie musiał wiedzieć.
- Pierścień jest dosyć spory, proszę jednak zwrócić uwagę na kamień. – Wyciągając sygnet, uniosła go do światła by zaprezentować, jak odbijało się światło w zielonkawo-żółtym, przejrzystym kamieniu. – Wężowy splot to ostatnia nowinka w naszym salonie – kontynuowała, wskazując charakterystycznie zwinięty metal obrączki pierścionka i fakturę przypominającą gadzie łuski.
Dając Vernerowi chwilę, by przyjrzał się błyskotce, odetchnęła bezgłośnie.
- Może mógłby mi pan powiedzieć coś więcej o tej szczęśliwej wybrance? – Uśmiech numer sześć z katalogu, miękki, sympatyczny, ale nienachalny. – Wiedząc, co lubi, być może mogłabym podpowiedzieć coś jeszcze bardziej zachwycającego. – Bo wykonane przez Felixa Gadzie Oko było zachwycające dokładnie tak, jak wszystko, co wychodziło z rąk Sommerfelta – ale mieli przecież całą masę innych skarbów. Delikatne, florystyczne motywy od Inge. Bardziej surowe, eleganckie formy od Kurta. No i jeszcze jej własne – kolorowe, bajkowe, eteryczne, małe tajemnice wyciągane wprost z baśniowego ogrodu.
- Jestem przekonana, że Felix rozpoczął już nad nim pracę – zapewniła teraz niewzruszona na pytanie o realizację spersonalizowanego zamówienia – choć jedyne, czego była pewna, to tego, że Sommerfelt pewnie nawet go jeszcze nie dotknął. Znając manierę Forsberga, mężczyzna złożył zamówienie wczoraj, może dwa dni temu – Felix nie pracował w takim tempie. Nie dlatego, że nie potrafił – po prostu nie chciał.
- Nie wątpię, że wszystko będzie gotowe do końca tego tygodnia. – Wątpiła, ale to już będzie problem Sommerfelta, wytłumaczyć Vernerowi dlaczego nie zamknął jego zamówienia w podanej przez Amandine dacie.
Forsberg był generalnie w większej mierze problemem Felixa – i tylko jego. To, że towarzystwo Vernera przypadło dzisiaj Amandine było doprawdy niefortunne.
Verner Forsberg
Re: Sklep Wto 23 Lip - 17:13
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Z odrobiną przymusu podtrzymał promienny uśmiech na własnej twarzy, gdy dziewczyna wyprostowała się, wciąż nieskrępowana nieobecnością Felixa, jakby w istocie to ona czuła się królową tego miejsca. Czy ktokolwiek mógłby winić Vernera za to, że przypisał tej dwójce romans i był pewien swoich (być może zbyt pochopnych, wszak zwykle oglądał biżuterię) obserwacji? W jego świecie kobiety nie osiągały tej pewności siebie bez pomocy mężczyzn, a mężczyźni nie byli tak altruistyczni by nie żądać za tą pomoc przysług od ładnych panien. Prędko przestał zresztą rozmyślać o sprawach, które w gruncie rzeczy go nie obchodziły — ważnym było, by Amandine nie szukała jego nazwiska w jakiejś głupiej kolejce zamówień i ku jego satysfakcji, prędko przestała.
Przez chwilę wymieniali się promiennymi, szerokimi uśmiechami, udając, że wierzą w ich szczerość. Vernerowi zresztą to nie przeszkadzało. Od dzieciństwa nie uśmiechał się do nikogo szczerze, a gdy trochę podrósł zrozumiał, że inni często (choć nie tak często jak on) zachowują się podobnie. Może właśnie dlatego pokerowa twarz Siri bywała przyjemnie odświeżająca, choć na początku znajomości pozorna obojętność przyjaciółki nieco go frustrowała.
Rozpogodził się nieco gdy Amandine go poznała i zamknęła swój głupi notes; od rana miał najlepszy humor od lat, ale i tak nie mógł sobie odmówić…
- Felix wie, że ktoś jest w stanie go zastąpić? - ...drobnej złośliwości. Stalowe oczy błysnęły chytrze, gdy wziął stronę właściciela sklepu, odruchowo chcąc złapać Amandine za słówka. Uśmiech zbladł, gdy zaproponowała mu gotowe wzory i już miał protestować, ale ostatecznie przekonała go obietnica doskonałości. W ostateczności mógł na nie zerknąć.
Czego szukamy? Przecież dokładnie opisał wszystko w liście, do cholery.
- Coś podobnego do zamówień, jakie składałem tu pięć lat temu - a te pamiętał zapewne Felix - ale innego. - odpowiedział cierpliwie i bardzo logicznie. Podążył jednak za Amandine do gabloty i jego oczy błysnęły chciwie na dźwięk nazwy projektu oraz na widok wężowego wzorca. Nagle jednak zmarszczył brwi, nieprzyjemnie zaskoczony brzmieniem słów nowinka w salonie.
- Czy sugeruje pani, że wężowe motywy są teraz modne? - prawie wypluł to słowo. Nie chciał podarować Asterin nic modnego, nic noszonego przez inne kobiety, nie tylko z klanów, co — o zgrozo! — z klasy pracującej. Wężowe motywy Felix wykonywał zwykle na jego zamówienie (a jeśli robił to również na cudze zamówienia, to Verner nie wziął tego pod uwagę i się o tym nie dowiedział; nietrudno było wyczuć zazdrosny monopol stałego klienta na podobne wzory) i miały być… tylko jego. Jak Asterin. Wyobraził sobie, jak całe miasto nosi jej biżuterię i coś nieprzyjemnie ścisnęło go w dołku — zupełnie jak wtedy, gdy dowiedział się, że nigdy nie była jego, tylko całego Przesmyku Lokiego. Po dzisiejszej nocy i obietnicach wspólnej zemsty ból nieco ostygł, ale na truciznę zazdrości nie istniało żadne dobre antidotum. Przynajmniej z kwestią biżuterii mógłby sobie jakoś poradzić i prawie chciał zaproponować wykupienie wszystkich wężowych motywów z salonu, ale przypomniał sobie, że oszczędza pieniądze, bo jego dni w rodzinie mogą być policzone i nie odezwał się i sposępniał. A potem – wreszcie, po dobrej chwili — uświadomił sobie na co właściwie patrzy i sposępniał jeszcze bardziej.
Właściwie to nawet posmutniał, choć nie sądził, że w ogóle mu się to zdarza.
- To nie może być pierścionek. - przyznał gorzko, jej "nie!" wciąż dźwięczało mu w uszach, a choć minęło pięć lat to...
...Prawie powiedział na głos, że to za wcześnie, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Felix zawsze gwarantował mu absolutną dyskrecję, ale jego kochance ufał jedynie na dziewięćdziesiąt procent, a ostatnim czego mu brakowało w życiu były plotki o planach małżeńskich klanowicza. Odchrząknął i uśmiechnął się ponownie, ale tym razem uśmiech nie przyszedł mu równie łatwo.
- Do końca tygodnia? - przygryzł wnętrze policzka. Miał ochotę powiedzieć, że to za późno, ale z drugiej strony zamówił u Felixa (czego Amandine nie wiedziała) jakieś sześć rzeczy, w sumie to niezłe tempo. - Dobrze. Zostawię zaliczkę, a jeśli data będzie wiążąca — większą zaliczkę. - uśmiechnął się promienniej. - Ale potrzebuję też czegoś na dzisiaj, czegoś wyjątkowego. Naszyjnik lub bransoletkę. Luksusowego, ale tak żeby nie krzyczało w oczy i żeby dobrze wyglądała w tym... - nago, ale ugryzł się w język. -...nie musi pasować do żadnej konkretnej kreacji, niech będzie uniwersalne. Dla typu urody lato, pomiędzy chłodnym a zgaszonym. - zapowiedział z całkowitą pewnością kogoś, kto interesował się typem urody swojej partnerki i być może przeczytał zbyt dużo prasy plotkarskiej. - Motywy węży lub ormów, złoto, nie srebro, kamienie szlachetne ale niekiczowate, ma być wyjątkowe i oryginalne i doskonałe i wyrazić, że jest - zacisnął usta z lekką pretensją, bo Felixowi jakoś łatwiej mówiło się takie rzeczy - dla mnie ważna, ale nie nazbyt nachalnie, rozumie pani?
Przez chwilę wymieniali się promiennymi, szerokimi uśmiechami, udając, że wierzą w ich szczerość. Vernerowi zresztą to nie przeszkadzało. Od dzieciństwa nie uśmiechał się do nikogo szczerze, a gdy trochę podrósł zrozumiał, że inni często (choć nie tak często jak on) zachowują się podobnie. Może właśnie dlatego pokerowa twarz Siri bywała przyjemnie odświeżająca, choć na początku znajomości pozorna obojętność przyjaciółki nieco go frustrowała.
Rozpogodził się nieco gdy Amandine go poznała i zamknęła swój głupi notes; od rana miał najlepszy humor od lat, ale i tak nie mógł sobie odmówić…
- Felix wie, że ktoś jest w stanie go zastąpić? - ...drobnej złośliwości. Stalowe oczy błysnęły chytrze, gdy wziął stronę właściciela sklepu, odruchowo chcąc złapać Amandine za słówka. Uśmiech zbladł, gdy zaproponowała mu gotowe wzory i już miał protestować, ale ostatecznie przekonała go obietnica doskonałości. W ostateczności mógł na nie zerknąć.
Czego szukamy? Przecież dokładnie opisał wszystko w liście, do cholery.
- Coś podobnego do zamówień, jakie składałem tu pięć lat temu - a te pamiętał zapewne Felix - ale innego. - odpowiedział cierpliwie i bardzo logicznie. Podążył jednak za Amandine do gabloty i jego oczy błysnęły chciwie na dźwięk nazwy projektu oraz na widok wężowego wzorca. Nagle jednak zmarszczył brwi, nieprzyjemnie zaskoczony brzmieniem słów nowinka w salonie.
- Czy sugeruje pani, że wężowe motywy są teraz modne? - prawie wypluł to słowo. Nie chciał podarować Asterin nic modnego, nic noszonego przez inne kobiety, nie tylko z klanów, co — o zgrozo! — z klasy pracującej. Wężowe motywy Felix wykonywał zwykle na jego zamówienie (a jeśli robił to również na cudze zamówienia, to Verner nie wziął tego pod uwagę i się o tym nie dowiedział; nietrudno było wyczuć zazdrosny monopol stałego klienta na podobne wzory) i miały być… tylko jego. Jak Asterin. Wyobraził sobie, jak całe miasto nosi jej biżuterię i coś nieprzyjemnie ścisnęło go w dołku — zupełnie jak wtedy, gdy dowiedział się, że nigdy nie była jego, tylko całego Przesmyku Lokiego. Po dzisiejszej nocy i obietnicach wspólnej zemsty ból nieco ostygł, ale na truciznę zazdrości nie istniało żadne dobre antidotum. Przynajmniej z kwestią biżuterii mógłby sobie jakoś poradzić i prawie chciał zaproponować wykupienie wszystkich wężowych motywów z salonu, ale przypomniał sobie, że oszczędza pieniądze, bo jego dni w rodzinie mogą być policzone i nie odezwał się i sposępniał. A potem – wreszcie, po dobrej chwili — uświadomił sobie na co właściwie patrzy i sposępniał jeszcze bardziej.
Właściwie to nawet posmutniał, choć nie sądził, że w ogóle mu się to zdarza.
- To nie może być pierścionek. - przyznał gorzko, jej "nie!" wciąż dźwięczało mu w uszach, a choć minęło pięć lat to...
...Prawie powiedział na głos, że to za wcześnie, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Felix zawsze gwarantował mu absolutną dyskrecję, ale jego kochance ufał jedynie na dziewięćdziesiąt procent, a ostatnim czego mu brakowało w życiu były plotki o planach małżeńskich klanowicza. Odchrząknął i uśmiechnął się ponownie, ale tym razem uśmiech nie przyszedł mu równie łatwo.
- Do końca tygodnia? - przygryzł wnętrze policzka. Miał ochotę powiedzieć, że to za późno, ale z drugiej strony zamówił u Felixa (czego Amandine nie wiedziała) jakieś sześć rzeczy, w sumie to niezłe tempo. - Dobrze. Zostawię zaliczkę, a jeśli data będzie wiążąca — większą zaliczkę. - uśmiechnął się promienniej. - Ale potrzebuję też czegoś na dzisiaj, czegoś wyjątkowego. Naszyjnik lub bransoletkę. Luksusowego, ale tak żeby nie krzyczało w oczy i żeby dobrze wyglądała w tym... - nago, ale ugryzł się w język. -...nie musi pasować do żadnej konkretnej kreacji, niech będzie uniwersalne. Dla typu urody lato, pomiędzy chłodnym a zgaszonym. - zapowiedział z całkowitą pewnością kogoś, kto interesował się typem urody swojej partnerki i być może przeczytał zbyt dużo prasy plotkarskiej. - Motywy węży lub ormów, złoto, nie srebro, kamienie szlachetne ale niekiczowate, ma być wyjątkowe i oryginalne i doskonałe i wyrazić, że jest - zacisnął usta z lekką pretensją, bo Felixowi jakoś łatwiej mówiło się takie rzeczy - dla mnie ważna, ale nie nazbyt nachalnie, rozumie pani?
Amandine Tegan
Re: Sklep Pon 29 Lip - 21:49
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Uniosła brwi znacząco zanim zdążyła się powstrzymać, a gdy przypomniała sobie, że profesjonalne kierowniczki salonów takiej rangi, jaką był Oddech Walkirii, brwi na swoich klientów nie unoszą – było już za późno. Amandine przejęła się tym jednak tylko przez chwilę – nie dość długą, by wpłynęło to na jej minę, czy, nie dajcie bogowie, podkusiło ją do przeprosin.
- Oczywiście – odpowiedziała śmiało na pytanie Vernera, bo choć nie, Felix nie wiedział, nadmuchałby się jak ta śmieszna ryba-rozdymka na najmniejszą sugestię, że ktoś jest mu tutaj w stanie dorównać – to dla klientów wersja była jedna, to jest: - Felix sam wybiera swój zespół i mogę zaręczyć, że mamy tu samych najlepszych artystów w Midgardzie. – I to już wcale nie było kłamstwo. Co najwyżej delikatne naciągnięcie prawdy.
A potem – potem się zaczęło. Zaczęło się tak, że Amandine prędko przypomniała sobie, że Verner był klientem specjalnym nie tylko dlatego, że zostawiał w ich salonie jakieś szalone kwoty – i to, dlaczego Sommerfelt zazwyczaj brał go na siebie, przypomniała sobie również.
Założenie, że będzie pamiętała zamówienie sprzed pięciu lat było sporym przecenieniem jej pamięci nawet wtedy, gdy byłaby zupełnie trzeźwa, nieskacowana i nie oszołomiona uniesieniami ostatniej nocy. A teraz nie była.
Czas na zupełnie nowe zasady gry. Takie, wedle których mogła coś jeszcze dla nich ugrać.
Z odmętów pamięci wyciągała skrawki wiedzy o Forsbergu i jego upodobaniach. Węże, lubił węże, to pamiętała – i pamiętała prawidłowo, jak potwierdził chciwy błysk jego oczu. Zmarszczenie brwi do tego nie pasowało, ale z drugiej strony nie było niczym, czego by się nie spodziewała – wszak Verner zwykł przecież grymasić.
- Och, nie – roześmiała się lekko, beztrosko, to już nawet nie uśmiech z katalogu co cała maska, jedna z tych, nad którymi pracowała latami, ale teraz przynajmniej wiedziała już, że nigdy jej nie zawiodą. Raczej nie. Chyba nigdy.
No, chyba, że akurat jest nie do końca trzeźwa, skacowana i oszołomiona uniesieniami ostatniej nocy.
- Nie chcę tutaj krytykować konkurencji – oczywiście, że chciała, dlaczego miałaby nie. – Ale podążanie za modą to coś, co doskonałemu rzemieślnikowi – artyście – nie przystoi – a Felix jest przecież doskonały, najlepszy, a jego zespół był najlepszy razem z nim. – Nie, to po prostu efekt zachcianki Felixa – przyznała z rozbawieniem – starannie wyćwiczonym, dopracowanym, takim, które igra porozumiewawczo w kącikach ust, jakby było sekretem, tajemnicą między nią a klientem. – Zapewniam, że moda nie ma tu nic do rzeczy. Z tego, co wiem – a wiedziała dużo, bo może śledzenie trendów na jubilerskim rynku nie było jej obowiązkiem – ale już chorobliwą pasją na pewno – aktualnie królują w niej raczej delikatne wzory florystyczne oraz ornamenty inspirowane kulturą celtycką – wyjaśniła uprzejmie, przypadkiem tylko podkreślając, jak bardzo niemodny – oryginalny, przede wszystkim oryginalny – byłby ten pierścień.
Można było więc sobie wyobrazić jakie było jej zdziwienie, gdy Verner... Posmutniał? Czy to po prostu gra światła, jakiś głupi cień, dziwne zafalowanie powietrza sprawiło, że Forsberg wyglądał nagle tak zupełnie zwyczajnie i ludzko?
Przywidzenie. Nic więcej, przywidzenie.
Na wzmiankę o zaliczce skinęła głową lekko, w głowie już przeglądając nie-pierścieniowy asortyment salonu.
- Oczywiście. Jeśli pan sobie życzy, możemy podpisać odpowiedni list gwarancyjny, poświadczający datę odbioru zamówienia – zaproponowała bez zająknięcia, zupełnie bez żalu wkopując Felixa w nierealny termin zamówienia.
Sommerfelt z Vernerem sobie poradzi, a co większa zaliczka, to większa zaliczka. Głupio byłoby stracić okazję, nie?
A potem wrócili do bieżącego problemu i im dłużej Forsberg mówił, tym bardziej pewna była Amandine, że już doskonale wie. Chłodny a zgaszony wpadło jej jednym uchem, wypadło drugim; nad letnią urodą nawet się nie zastanawiała; na wzmiankę o uniwersalności jakimś cudem powstrzymała porozumiewawczy uśmiech – och, wiedziała, jak rozszyfrowywać podobne metafory – i jeszcze większym cudem niespąsowiała jak jedna z tych cudownie pachnących róż w ogrodzie Felixa.
Czy Severin też kiedyś przyjdzie kupować jej takie rzeczy, czy też będzie opisywał swoje oczekiwania w ten sposób?
Nie, odpowiedziała sama sobie. On raczej powiedziałby wprost, kiedy będzie chciał mnie w tych błyskotkach oglądać.
W ustach jej zaschło i chrząknęła cicho, czując, jak miękną jej nogi.
Jak nastolatka. Jak ostatnia, durna nastolata, no naprawdę.
W każdym razie, wracając do tematu – wiedziała. Była absolutnie pewna, że wie.
- Rozumiem. – Uśmiechnęła się łagodnie. – Myślę, że mam w takim razie coś idealnego. Proszę chwileczkę zaczekać.
Takich skarbów nie trzymali w gablotach, lecz w sejfie na zapleczu.
Chodziło bowiem o komplet. Forsberg mówił o naszyjniki czy bransoletce, przyniosła mu więc jedno i drugie – a do tego jeszcze nausznicę, tę, o której pomyślała jako pierwszej, co do której była najbardziej przekonana. Były węże, tak jak chciał – staranne, uformowane ręcznie, każdy był więc inny; ten na nausznicy miał oplatać małżowinę; drugi miał obejmować nadgarstek, obwijając go czule w kilku splotach; wreszcie ten na szyi, smukły, delikatny, eteryczny, dość długi, by ogonem zalotnie sięgać między piersi szczęśliwej właścicielki kompletu. Było złoto – różowe, o barwie zmieniającej się zależnie od padającego światła. I były kamienie, oczywiście – szmaragdy, agaty i turmaliny, paleta współgrających ze sobą odcieni zieleni połyskujących jako gadzie ślepia, pojedyncze łuski, drobniutkimi liniami przecinające wężowe ciała w każdym elemencie kompletu.
Amandine otworzyła pudełeczka i bez słowa podsunęła je Vernerowi, przyglądając mu się z uwagą.
- Oczywiście – odpowiedziała śmiało na pytanie Vernera, bo choć nie, Felix nie wiedział, nadmuchałby się jak ta śmieszna ryba-rozdymka na najmniejszą sugestię, że ktoś jest mu tutaj w stanie dorównać – to dla klientów wersja była jedna, to jest: - Felix sam wybiera swój zespół i mogę zaręczyć, że mamy tu samych najlepszych artystów w Midgardzie. – I to już wcale nie było kłamstwo. Co najwyżej delikatne naciągnięcie prawdy.
A potem – potem się zaczęło. Zaczęło się tak, że Amandine prędko przypomniała sobie, że Verner był klientem specjalnym nie tylko dlatego, że zostawiał w ich salonie jakieś szalone kwoty – i to, dlaczego Sommerfelt zazwyczaj brał go na siebie, przypomniała sobie również.
Założenie, że będzie pamiętała zamówienie sprzed pięciu lat było sporym przecenieniem jej pamięci nawet wtedy, gdy byłaby zupełnie trzeźwa, nieskacowana i nie oszołomiona uniesieniami ostatniej nocy. A teraz nie była.
Czas na zupełnie nowe zasady gry. Takie, wedle których mogła coś jeszcze dla nich ugrać.
Z odmętów pamięci wyciągała skrawki wiedzy o Forsbergu i jego upodobaniach. Węże, lubił węże, to pamiętała – i pamiętała prawidłowo, jak potwierdził chciwy błysk jego oczu. Zmarszczenie brwi do tego nie pasowało, ale z drugiej strony nie było niczym, czego by się nie spodziewała – wszak Verner zwykł przecież grymasić.
- Och, nie – roześmiała się lekko, beztrosko, to już nawet nie uśmiech z katalogu co cała maska, jedna z tych, nad którymi pracowała latami, ale teraz przynajmniej wiedziała już, że nigdy jej nie zawiodą. Raczej nie. Chyba nigdy.
No, chyba, że akurat jest nie do końca trzeźwa, skacowana i oszołomiona uniesieniami ostatniej nocy.
- Nie chcę tutaj krytykować konkurencji – oczywiście, że chciała, dlaczego miałaby nie. – Ale podążanie za modą to coś, co doskonałemu rzemieślnikowi – artyście – nie przystoi – a Felix jest przecież doskonały, najlepszy, a jego zespół był najlepszy razem z nim. – Nie, to po prostu efekt zachcianki Felixa – przyznała z rozbawieniem – starannie wyćwiczonym, dopracowanym, takim, które igra porozumiewawczo w kącikach ust, jakby było sekretem, tajemnicą między nią a klientem. – Zapewniam, że moda nie ma tu nic do rzeczy. Z tego, co wiem – a wiedziała dużo, bo może śledzenie trendów na jubilerskim rynku nie było jej obowiązkiem – ale już chorobliwą pasją na pewno – aktualnie królują w niej raczej delikatne wzory florystyczne oraz ornamenty inspirowane kulturą celtycką – wyjaśniła uprzejmie, przypadkiem tylko podkreślając, jak bardzo niemodny – oryginalny, przede wszystkim oryginalny – byłby ten pierścień.
Można było więc sobie wyobrazić jakie było jej zdziwienie, gdy Verner... Posmutniał? Czy to po prostu gra światła, jakiś głupi cień, dziwne zafalowanie powietrza sprawiło, że Forsberg wyglądał nagle tak zupełnie zwyczajnie i ludzko?
Przywidzenie. Nic więcej, przywidzenie.
Na wzmiankę o zaliczce skinęła głową lekko, w głowie już przeglądając nie-pierścieniowy asortyment salonu.
- Oczywiście. Jeśli pan sobie życzy, możemy podpisać odpowiedni list gwarancyjny, poświadczający datę odbioru zamówienia – zaproponowała bez zająknięcia, zupełnie bez żalu wkopując Felixa w nierealny termin zamówienia.
Sommerfelt z Vernerem sobie poradzi, a co większa zaliczka, to większa zaliczka. Głupio byłoby stracić okazję, nie?
A potem wrócili do bieżącego problemu i im dłużej Forsberg mówił, tym bardziej pewna była Amandine, że już doskonale wie. Chłodny a zgaszony wpadło jej jednym uchem, wypadło drugim; nad letnią urodą nawet się nie zastanawiała; na wzmiankę o uniwersalności jakimś cudem powstrzymała porozumiewawczy uśmiech – och, wiedziała, jak rozszyfrowywać podobne metafory – i jeszcze większym cudem niespąsowiała jak jedna z tych cudownie pachnących róż w ogrodzie Felixa.
Czy Severin też kiedyś przyjdzie kupować jej takie rzeczy, czy też będzie opisywał swoje oczekiwania w ten sposób?
Nie, odpowiedziała sama sobie. On raczej powiedziałby wprost, kiedy będzie chciał mnie w tych błyskotkach oglądać.
W ustach jej zaschło i chrząknęła cicho, czując, jak miękną jej nogi.
Jak nastolatka. Jak ostatnia, durna nastolata, no naprawdę.
W każdym razie, wracając do tematu – wiedziała. Była absolutnie pewna, że wie.
- Rozumiem. – Uśmiechnęła się łagodnie. – Myślę, że mam w takim razie coś idealnego. Proszę chwileczkę zaczekać.
Takich skarbów nie trzymali w gablotach, lecz w sejfie na zapleczu.
Chodziło bowiem o komplet. Forsberg mówił o naszyjniki czy bransoletce, przyniosła mu więc jedno i drugie – a do tego jeszcze nausznicę, tę, o której pomyślała jako pierwszej, co do której była najbardziej przekonana. Były węże, tak jak chciał – staranne, uformowane ręcznie, każdy był więc inny; ten na nausznicy miał oplatać małżowinę; drugi miał obejmować nadgarstek, obwijając go czule w kilku splotach; wreszcie ten na szyi, smukły, delikatny, eteryczny, dość długi, by ogonem zalotnie sięgać między piersi szczęśliwej właścicielki kompletu. Było złoto – różowe, o barwie zmieniającej się zależnie od padającego światła. I były kamienie, oczywiście – szmaragdy, agaty i turmaliny, paleta współgrających ze sobą odcieni zieleni połyskujących jako gadzie ślepia, pojedyncze łuski, drobniutkimi liniami przecinające wężowe ciała w każdym elemencie kompletu.
Amandine otworzyła pudełeczka i bez słowa podsunęła je Vernerowi, przyglądając mu się z uwagą.
Verner Forsberg
Re: Sklep Wto 20 Sie - 23:33
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Uniósł brwi w odpowiedzi na uniesione brwi. Znacząco, ciekaw jak Amandine zareaguje na niewerbalne przypomnienie, że profesjonalne ekspedientki nie unoszą brwi na przedstawicieli klanów. Felix powinien o tym pamiętać, zatrudniając ekspedientki, ale tak to już było jak zatrudniało się swoje kochanki. Miał ochotę solidarnie westchnąć w duchu nad męską naiwnością, wygodnie zapominając o tym, że zamierza wydać część samodzielnie (!) zarobionych na dystrybucji trucizn oszczędności nie na przyszłe życie, a na biżuterię dla kobiety, z którą spędził ostatnią noc.
- Jest miejsce na wielu najlepszych artystów w Midgardzie? Najlepszy to raczej liczba pojedyncza i najlepszy jest przecież Felix. - wytknął, śmiało podtrzymując kontakt wzrokowy z Amandine. Wytykanie innym ludziom nielogiczności było jego pasją i rozrywką, nawet jeśli samemu nie podejmował do końca logicznych decyzji. Choć miał analityczny umysł, to stosował chłodne wnioski bardzo... wybiórczo.
Uniósł jedną brew, gdy dziewczyna zaczęła się zarzekać, że nie chce krytykować konkurencji. Czyli właśnie ją krytykowała? Znał takie sztuczki, stosował je samemu, z promiennym uśmiechem. Teraz się nie uśmiechał (bo oglądając błyskotki nie miał powodu ani do manipulacji ani do złości; był klientem), ale w jego stalowym spojrzeniu błysnął cień aprobaty. W Felixie doceniał to, że Sommerfeldt za nim nadążał i widząc za ladą tą opieszałą (niewyspaną?) dziewczynę bał się, że nie nadąży. Albo że jest trzpiotką, którą jubiler zatrudnił tylko za ładną buzię. Skoro była zdolna do zaowalowanej krytyki, to najwyraźniej tlił się w niej cień błyskotliwości — na szczęście!
- Zachcianki. - przechylił lekko głowę, spogladając na wężowe łuski. Naprawdę były piękne. Kąciki jego ust lekko drgnęły, ale potem poczuł na sobie spojrzenie Amandine i uparcie zachował pokerową twarz. - Artystycznej zachcianki, rzecz jasna? Czy... podarował je może... komuś? - tobie? Pierwszy raz przesunął uważniejszym spojrzeniem po jej sylwetce, szukając nań śladów biżuterii. Była ładna i młoda i rozumiał, czemu mogłaby spodobać się Felixowi (czy podobało mu się też poczucie władzy, nierówność w ich pozycji w sklepie?), ale nie chciał by jego mała żmija nosiła to samo, co ona.
Uspokoiła go jednak, a on zapatrzył się na pierścionek, najwyraźniej całkowicie oryginalny i niezwiązany z dominującą modą. Precyzyjnie wykonany, niespotykany, wężowy, idealny. - Można by - usłyszał swoje własne słowa - go zmodyfikować, tak żeby miał w sobie niewielki ukryty pojemnik? - ostatnim razem nie wystarczyły jej oświadczyny ani obietnica pierścionka, ani obietnica wspólnych wygód. Przygryzł lekko wargę, myśląc o tym, że tym razem mógłby obiecać jej srebrzysty proszek zamknięty w złotym pierścionku — nie opracował jeszcze trucizny idealnej, ale mógłby i wtedy nie musiałaby lękać się już nikogo, zawsze nosząc na palcu śmiertelną broń. Ale potem posmutniał, myśląc, że pewnie nawet to nie wystarczy. I że Asterin zabiła na jego oczach człowieka już pięć lat temu,właściwie to gdy prowadził do niej potem Kruczego Strażnika to na fali autodestrukcji miał cichą nadzieję, że ich obojga też zabije, niepotrzebna jej była ani śmiertelna broń ani chorowity i prawie-wydziedziczony klanowicz. Nerwowo zaczął bawić się mankietem koszuli, gdy wspomnienie choroby wkradło się pomiędzy idyllę ostatniej nocy. Chciał dziś cieszyć się teraźniejszością, ale rany z przeszłości i niepewność odnośnie przyszłości i tak zakradły się w jego myśli.
Poczuł na sobie spojrzenie Amandine i zamrugał.
Ktoś rozsądniejszy, myśląc o niepowodzeniach sercowych, zawahałby się przed wydaniem pieniędzy na biżuterię.
Verner nie chciał być już rozsądny.
- Podpiszmy list gwarancyjny. - powiedział bez wahania, rad, że chociaż część jego rozterek emocjonalnych odbije się teraz na bezsennych nocach pewnego rzemieślnika. Uniósł głowę i uśmiechnął się promiennie, wyuczonym uśmiechem. Chodziło chyba głównie o to, o zaspokojenie impulsu, bo w głębi ducha nie wierzył, że Amandine — nie Felix — będzie zdolna znaleźć dziś coś idealnego.
Aż znalazła.
Uśmiech spełzł z jego twarzy, ustępując skupieniu.
Zaniemówił, chciwym wzrokiem oglądając komplet. Wyobraził sobie Asterin nago, odzianą tylko w węże i w drogie kamienie; wyobraził sobie wężowe łuski pomiędzy jej piersiami. Milczał dłuższą chwilę, co było do Vernera Forsberga niepodobne, a potem przesunął po kamieniach opuszkami palców (nie był pewien czy można, ale nie obchodziły go takie rzeczy; a poza tym zaraz ten zestaw będzie już jego).
- Wezmę wszystkie. - zadecydował ochrypłym głosem, udowadniając Amandine dlaczego był klientem szczególnym. - Pierścionek też, po modyfikacjach. Jeśli są niemożliwe, chcę coś podobnego z ich wprowadzeniem, a oryginał przetopcie. I kupię projekt na wyłączność. - dodał ciszej i znów zmarszczył lekko brwi, z wyraźnym przygnębieniem. Niektórzy klienci dzielili się tu rozterkami miłosnymi, ale Amandine Tegan nie wiedziała jeszcze, czy Verner Forsberg był aż tak szczególny — interesy załatwiał dotychczas z Felixem.
- Jest miejsce na wielu najlepszych artystów w Midgardzie? Najlepszy to raczej liczba pojedyncza i najlepszy jest przecież Felix. - wytknął, śmiało podtrzymując kontakt wzrokowy z Amandine. Wytykanie innym ludziom nielogiczności było jego pasją i rozrywką, nawet jeśli samemu nie podejmował do końca logicznych decyzji. Choć miał analityczny umysł, to stosował chłodne wnioski bardzo... wybiórczo.
Uniósł jedną brew, gdy dziewczyna zaczęła się zarzekać, że nie chce krytykować konkurencji. Czyli właśnie ją krytykowała? Znał takie sztuczki, stosował je samemu, z promiennym uśmiechem. Teraz się nie uśmiechał (bo oglądając błyskotki nie miał powodu ani do manipulacji ani do złości; był klientem), ale w jego stalowym spojrzeniu błysnął cień aprobaty. W Felixie doceniał to, że Sommerfeldt za nim nadążał i widząc za ladą tą opieszałą (niewyspaną?) dziewczynę bał się, że nie nadąży. Albo że jest trzpiotką, którą jubiler zatrudnił tylko za ładną buzię. Skoro była zdolna do zaowalowanej krytyki, to najwyraźniej tlił się w niej cień błyskotliwości — na szczęście!
- Zachcianki. - przechylił lekko głowę, spogladając na wężowe łuski. Naprawdę były piękne. Kąciki jego ust lekko drgnęły, ale potem poczuł na sobie spojrzenie Amandine i uparcie zachował pokerową twarz. - Artystycznej zachcianki, rzecz jasna? Czy... podarował je może... komuś? - tobie? Pierwszy raz przesunął uważniejszym spojrzeniem po jej sylwetce, szukając nań śladów biżuterii. Była ładna i młoda i rozumiał, czemu mogłaby spodobać się Felixowi (czy podobało mu się też poczucie władzy, nierówność w ich pozycji w sklepie?), ale nie chciał by jego mała żmija nosiła to samo, co ona.
Uspokoiła go jednak, a on zapatrzył się na pierścionek, najwyraźniej całkowicie oryginalny i niezwiązany z dominującą modą. Precyzyjnie wykonany, niespotykany, wężowy, idealny. - Można by - usłyszał swoje własne słowa - go zmodyfikować, tak żeby miał w sobie niewielki ukryty pojemnik? - ostatnim razem nie wystarczyły jej oświadczyny ani obietnica pierścionka, ani obietnica wspólnych wygód. Przygryzł lekko wargę, myśląc o tym, że tym razem mógłby obiecać jej srebrzysty proszek zamknięty w złotym pierścionku — nie opracował jeszcze trucizny idealnej, ale mógłby i wtedy nie musiałaby lękać się już nikogo, zawsze nosząc na palcu śmiertelną broń. Ale potem posmutniał, myśląc, że pewnie nawet to nie wystarczy. I że Asterin zabiła na jego oczach człowieka już pięć lat temu,
Poczuł na sobie spojrzenie Amandine i zamrugał.
Ktoś rozsądniejszy, myśląc o niepowodzeniach sercowych, zawahałby się przed wydaniem pieniędzy na biżuterię.
Verner nie chciał być już rozsądny.
- Podpiszmy list gwarancyjny. - powiedział bez wahania, rad, że chociaż część jego rozterek emocjonalnych odbije się teraz na bezsennych nocach pewnego rzemieślnika. Uniósł głowę i uśmiechnął się promiennie, wyuczonym uśmiechem. Chodziło chyba głównie o to, o zaspokojenie impulsu, bo w głębi ducha nie wierzył, że Amandine — nie Felix — będzie zdolna znaleźć dziś coś idealnego.
Aż znalazła.
Uśmiech spełzł z jego twarzy, ustępując skupieniu.
Zaniemówił, chciwym wzrokiem oglądając komplet. Wyobraził sobie Asterin nago, odzianą tylko w węże i w drogie kamienie; wyobraził sobie wężowe łuski pomiędzy jej piersiami. Milczał dłuższą chwilę, co było do Vernera Forsberga niepodobne, a potem przesunął po kamieniach opuszkami palców (nie był pewien czy można, ale nie obchodziły go takie rzeczy; a poza tym zaraz ten zestaw będzie już jego).
- Wezmę wszystkie. - zadecydował ochrypłym głosem, udowadniając Amandine dlaczego był klientem szczególnym. - Pierścionek też, po modyfikacjach. Jeśli są niemożliwe, chcę coś podobnego z ich wprowadzeniem, a oryginał przetopcie. I kupię projekt na wyłączność. - dodał ciszej i znów zmarszczył lekko brwi, z wyraźnym przygnębieniem. Niektórzy klienci dzielili się tu rozterkami miłosnymi, ale Amandine Tegan nie wiedziała jeszcze, czy Verner Forsberg był aż tak szczególny — interesy załatwiał dotychczas z Felixem.
Amandine Tegan
Re: Sklep Nie 25 Sie - 19:36
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Pytania Vernera ją bawiły – czy raczej, bawiłyby, gdyby jej głowy (i podbrzusza) nie zajmowaly teraz zupełnie inne sprawy. To, jak Forsberg drążył, gotowa była potraktować jako całkiem satysfakcjonujące wyzwanie, test jej profesjonalizmu – czy raczej, byłaby gotowa uznać je za takie, gdyby tak bardzo nie wolała być teraz zupełnie gdzieś indziej; w miejscu, które niewiele wspólnego miało ze sklepem, a bardzo dużo – z ramionami i szeroką piersią pewnego klanowca.
W efekcie tych niezgodności Amandine była teraz zwyczajnie coraz bardziej rozdrażniona i naprawdę nie miała ochoty na zwyczajowe gierki Forsberga. To zaś sprawiło, że na uszczypliwe komentarze o najlepszych w zasadzie nie odpowiedziała, a uśmiechnęła się tylko miękko – katalogowy uśmiech numer pięć – w ten porozumiewawczy sposób, który miał mówić… Och, w zasadzie cokolwiek. Cokolwiek Forsberg sobie życzył. Och, popatrz, masz rację, złapałeś mnie na głupotce. Albo: och, zapewniam, u nas ten paradoks naprawdę ma sens; sprawdź nas, sam zobaczysz.
Amandine było naprawdę wszystko jedno, jak jej uśmiech zinterpretuje sobie Verner.
Gdy uczepił się zachcianki, z trudem powstrzymała ciężkie westchnięcie – i jeszcze większym wysiłkiem zachowała sympatyczną maskę doskonałej ekspedientki.
- Zdecydowanie zachcianki artystycznej – zapewniła z przekonaniem, zaraz potem fundując Forsbergowi kolejny, subtelnie porozumiewawczy uśmiech. – Gdyby chodziło o prezent dla kogoś mu ważnego, ten tutaj... – Lekkim ruchem głowy wskaała pierścionek. – Z pewnością nie trafiłby do gabloty Oddechu.
W domyśle: sam przecież doskonale to rozumiesz; prezenty muszą być wyjątkowe, zupełnie niepowtarzalne.
Bogowie, nie wiedzieć kiedy – zrobiła się w tym naprawdę dobra. W manipulacji – choć sama wolała określenie sztuka konwersacji i handlu.
Nad odpowiedzią na kolejne pytanie nie musiała się zastanawiać – skinęła głową twierdząco. Skrytki w biżuterii nie były nowym pomysłem, takie rzeczy już się robiło – i choć nie był to standard, podobne modyfikacje gotowa była zrobić choćby sama. W przypadku omawianego teraz pierścienia to nawet nie byłoby szczególnie trudne, wszak oferował dość miejsca na taki dodatek.
Kwestię listu gwarancyjnego zostawiając na później, przyniosła komplet – i nie po raz pierwszy okazało się, że intuicja jej nie zawodzi. Patrząc na zmianę mimiki Forsberga, nie starała się nawet ukryć satysfakcji. Dała mu czas – i dała czas sobie, by sycić się zachwytem Vernera. Pozwoliła mu pogładzić biżuterię, bo choć klienci z założenia nie powinni tego robić, Amandine już teraz, jeszcze przed potwierdzeniem ze strony Vernera wiedziała, że komplet nie jest już własnością salonu, a Forbserga – i tylko jego, przynajmniej do chwili, aż ozdobi ciało jego wybranki.
Forsberg mógł nie mówić wprost, na jaką okoliczność była mu potrzebna ta biżuteria, ale Amandine przecież wiedziała. Nie była w branży nowa, a Verner nie był pierwszym, który na fali szalejących emocji łaknął błyskotek mogących ozdobić nagie ciało jego kobiety.
Wypuściła powietrze bezgłośnie, desperacko odpychając od siebie inne, zupełnie niepotrzebne myśli – zupełnie niepotrzebne wyobrażenie zupełnie innego nagiego ciała.
- Oczywiście. – Uśmiechnęła się teraz promiennie. – Pierścionkiem proszę się nie martwić, wprowadzimy modyfikacje jeszcze dzisiaj – zapewniał. To akurat mogła obiecać, bo zamierzała zająć się tym sama, dając sobie chwilę oddechu od pracy za ladą. Praca złotnika zazwyczaj ją relaksowała, koiła rozszalałe myśli – czego nie można było powiedzieć o etacie jubilera.
Forsberga już nie zostawiała, dała sobie jednak chwilę, by na spokojnie spakować wybrany komplet biżuterii, a pierścionek odłożyć na tackę to późniejszej obróbki. O pakowanie na prezent nie pytała – mężczyzna całą swoją postawą krzyczał, że tak, to musi być prezent, musi być zachwycający i musi – musi – sprawić, by jego wybranka zaniemówiła z wrażenia. Albo zrzuciła ciuchy. Jedno z dwóch. Amandine pracowała więc bez pośpiechu, za to starannie, pozwalając Vernerowi patrzeć jak eleganckie pudełko z zestawem błyskotek niknie pod równie eleganckim papierem ozdobnym.
Na koniec, podsuwając gustowną paczuszkę Forsbergowi, uzupełniła ją jeszcze o wspomniany wcześniej list gwarancyjny.
- Proszę podpisać tutaj – poprosiła, wskazując puste miejsce na podpis klienta. W analogicznym miejscu dla przedstawiciela salonu widniała jej własna sygnatura, zamaszysta, elegancka, ze stanowiskiem kierownika sklepu wspomnianym czarno na białym tuż poniżej podpisu.
- Jeśli chodzi o Gadzie Oko, będzie do odbioru około... – Zerknęła kontrolnie na wiszący na ścianie zegar, choć wcale nie potrzebowała. – Siedemnastej. Może pan przyjść po niego osobiście, przysłać kogoś z odpowiednim upoważnieniem, albo możemy wysłać pierścień pocztą, wedle pana preferencji – recytowała miękko wyuczone formułki.
W efekcie tych niezgodności Amandine była teraz zwyczajnie coraz bardziej rozdrażniona i naprawdę nie miała ochoty na zwyczajowe gierki Forsberga. To zaś sprawiło, że na uszczypliwe komentarze o najlepszych w zasadzie nie odpowiedziała, a uśmiechnęła się tylko miękko – katalogowy uśmiech numer pięć – w ten porozumiewawczy sposób, który miał mówić… Och, w zasadzie cokolwiek. Cokolwiek Forsberg sobie życzył. Och, popatrz, masz rację, złapałeś mnie na głupotce. Albo: och, zapewniam, u nas ten paradoks naprawdę ma sens; sprawdź nas, sam zobaczysz.
Amandine było naprawdę wszystko jedno, jak jej uśmiech zinterpretuje sobie Verner.
Gdy uczepił się zachcianki, z trudem powstrzymała ciężkie westchnięcie – i jeszcze większym wysiłkiem zachowała sympatyczną maskę doskonałej ekspedientki.
- Zdecydowanie zachcianki artystycznej – zapewniła z przekonaniem, zaraz potem fundując Forsbergowi kolejny, subtelnie porozumiewawczy uśmiech. – Gdyby chodziło o prezent dla kogoś mu ważnego, ten tutaj... – Lekkim ruchem głowy wskaała pierścionek. – Z pewnością nie trafiłby do gabloty Oddechu.
W domyśle: sam przecież doskonale to rozumiesz; prezenty muszą być wyjątkowe, zupełnie niepowtarzalne.
Bogowie, nie wiedzieć kiedy – zrobiła się w tym naprawdę dobra. W manipulacji – choć sama wolała określenie sztuka konwersacji i handlu.
Nad odpowiedzią na kolejne pytanie nie musiała się zastanawiać – skinęła głową twierdząco. Skrytki w biżuterii nie były nowym pomysłem, takie rzeczy już się robiło – i choć nie był to standard, podobne modyfikacje gotowa była zrobić choćby sama. W przypadku omawianego teraz pierścienia to nawet nie byłoby szczególnie trudne, wszak oferował dość miejsca na taki dodatek.
Kwestię listu gwarancyjnego zostawiając na później, przyniosła komplet – i nie po raz pierwszy okazało się, że intuicja jej nie zawodzi. Patrząc na zmianę mimiki Forsberga, nie starała się nawet ukryć satysfakcji. Dała mu czas – i dała czas sobie, by sycić się zachwytem Vernera. Pozwoliła mu pogładzić biżuterię, bo choć klienci z założenia nie powinni tego robić, Amandine już teraz, jeszcze przed potwierdzeniem ze strony Vernera wiedziała, że komplet nie jest już własnością salonu, a Forbserga – i tylko jego, przynajmniej do chwili, aż ozdobi ciało jego wybranki.
Forsberg mógł nie mówić wprost, na jaką okoliczność była mu potrzebna ta biżuteria, ale Amandine przecież wiedziała. Nie była w branży nowa, a Verner nie był pierwszym, który na fali szalejących emocji łaknął błyskotek mogących ozdobić nagie ciało jego kobiety.
Wypuściła powietrze bezgłośnie, desperacko odpychając od siebie inne, zupełnie niepotrzebne myśli – zupełnie niepotrzebne wyobrażenie zupełnie innego nagiego ciała.
- Oczywiście. – Uśmiechnęła się teraz promiennie. – Pierścionkiem proszę się nie martwić, wprowadzimy modyfikacje jeszcze dzisiaj – zapewniał. To akurat mogła obiecać, bo zamierzała zająć się tym sama, dając sobie chwilę oddechu od pracy za ladą. Praca złotnika zazwyczaj ją relaksowała, koiła rozszalałe myśli – czego nie można było powiedzieć o etacie jubilera.
Forsberga już nie zostawiała, dała sobie jednak chwilę, by na spokojnie spakować wybrany komplet biżuterii, a pierścionek odłożyć na tackę to późniejszej obróbki. O pakowanie na prezent nie pytała – mężczyzna całą swoją postawą krzyczał, że tak, to musi być prezent, musi być zachwycający i musi – musi – sprawić, by jego wybranka zaniemówiła z wrażenia. Albo zrzuciła ciuchy. Jedno z dwóch. Amandine pracowała więc bez pośpiechu, za to starannie, pozwalając Vernerowi patrzeć jak eleganckie pudełko z zestawem błyskotek niknie pod równie eleganckim papierem ozdobnym.
Na koniec, podsuwając gustowną paczuszkę Forsbergowi, uzupełniła ją jeszcze o wspomniany wcześniej list gwarancyjny.
- Proszę podpisać tutaj – poprosiła, wskazując puste miejsce na podpis klienta. W analogicznym miejscu dla przedstawiciela salonu widniała jej własna sygnatura, zamaszysta, elegancka, ze stanowiskiem kierownika sklepu wspomnianym czarno na białym tuż poniżej podpisu.
- Jeśli chodzi o Gadzie Oko, będzie do odbioru około... – Zerknęła kontrolnie na wiszący na ścianie zegar, choć wcale nie potrzebowała. – Siedemnastej. Może pan przyjść po niego osobiście, przysłać kogoś z odpowiednim upoważnieniem, albo możemy wysłać pierścień pocztą, wedle pana preferencji – recytowała miękko wyuczone formułki.
Verner Forsberg
Re: Sklep Sro 11 Wrz - 20:27
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie była Felixem, ale przynajmniej uśmiechała się ładniej. Przed kilkoma laty wierzył w damskie uśmiechy bezgranicznie i uznałby obecny profesjonalizm Amandine za przejaw pełnego oddania dla kaprysów klienta, może nawet flirtu. Małżeństwo z blondynką o najszerszym uśmiechu wśród panien z klanów otworzyło mu jednak oczy na irytujący fakt, że Regina potrafiła uśmiechać się nieszczerze. I równie promiennie jak on. Od tamtej pory nabrał pewnych podejrzeń wobec kobiet w ogóle — nie uśmiechały się fałszywie z tych samych powodów, co on, ale nie odkrył zasady wedle której to robiły (zaczął nawet ze zdumieniem podejrzewać, że taka zasada nie istnieje). Może gdyby był bardziej skupiony, zacząłby się zastanawiać czy Amandine aby na pewno jest dziś zachwycona jego towarzystwem, ale po pierwsze należało to do jej obowiązków, a po drugie nie miał na to czasu, a po trzecie wciąż odtwarzał w głowie uśmiech innej kobiety. Ona akurat uśmiechała się szczerze, bo rzadko. Ciekawe, czy uśmiechnie się na widok biżuterii.
Odwzajemnił uśmiech Amandine, gdy mówiła o prezentach, które z całą pewnością nie trafiłyby do gabloty. Miało to sens. Kontrolnie przesunął wzrok na jej szyję, nadgarstki i palce, jakby chciał sprawdzić czy nie kryją się tam żadne prezenty od Felixa i czy nie są niepokojąco podobne do Gadziego Oka.
Błogo nieświadom, że właśnie został trochę zmanipulowany — on, który lubił manipulować ludźmi dla czystej rozrywki — wpatrywał się z zachwytem w kolejne podsuwane mu błyskotki, podejmując jakże trudną decyzję, że kupi je wszystkie. Chyba nawet na tle innych klanowiczów był szczególnym — szczególnie rozrzutnym — klientem. Odkąd oślepł, obiecał sobie, że będzie oszczędzał, ale przecież ta biżuteria nie stanowiła fortuny, a pogodzenie się z Asterin i spędzenie nocy w jej mieszkaniu było szczególną okazją.
- Doskonale. - odpowiedział z roztargnieniem, w istocie zajęty wyobrażaniem sobie prezentów na nagim ciele swojej wybranki. Nie spytał nawet, kto wprowadzi te modyfikacje, bo z przyzwyczajenia nalegałby pewnie na Felixa. Zamaszyście podpisał się tam, gdzie powinien, ale na nieszczęście Amandine nie zwrócił uwagi na tytuł kierownika sklepu — zbyt zaaferowany zerkaniem na elegancko spakowane zakupy.
- O siedemnastej... - zawahał się. Zdąży, nie zdąży? Powinien się wyspać przed wyruszeniem do lasu? - Nadal współpracujecie z tym kurierem, co przed sześciu laty? Niech przyjdzie z pierścieniem, ale przed osiemnastą. - zadecydował. Dodałby, że jeśli nie zdąży to pojutrze odbierze go sam, ale ugryzł się w język. Nie planował oświadczać się Asterin ani w lesie ani już nigdy w ogóle, ale jeśli znajdą kwiat dający nieśmiertelność to może zmieni zdanie.
- Na przyszłość, gdybym chciał kupić… dajmy na to, bransoletkę - od niechcenia wskazał na przeciętną bransoletkę w jednej z gablot, mógłby ją kupić matce na urodziny i pokazać rachunek ojcu - i coś na specjalne zamówienie, możemy wystawić rachunek tylko na bransoletkę? - zapytał z taką nonszalancją, jakby wcale nie chodziło mu o kreatywaną księgowość. Uśmiechnął się czarująco. - Proszę to przemyśleć i do widzenia. - zaproponował miękko, z satysfakcją zabierając pudełeczka z biżuterią i najwyraźniej planując już kolejne zakupy.
Verner i Amandine z tematu
Odwzajemnił uśmiech Amandine, gdy mówiła o prezentach, które z całą pewnością nie trafiłyby do gabloty. Miało to sens. Kontrolnie przesunął wzrok na jej szyję, nadgarstki i palce, jakby chciał sprawdzić czy nie kryją się tam żadne prezenty od Felixa i czy nie są niepokojąco podobne do Gadziego Oka.
Błogo nieświadom, że właśnie został trochę zmanipulowany — on, który lubił manipulować ludźmi dla czystej rozrywki — wpatrywał się z zachwytem w kolejne podsuwane mu błyskotki, podejmując jakże trudną decyzję, że kupi je wszystkie. Chyba nawet na tle innych klanowiczów był szczególnym — szczególnie rozrzutnym — klientem. Odkąd oślepł, obiecał sobie, że będzie oszczędzał, ale przecież ta biżuteria nie stanowiła fortuny, a pogodzenie się z Asterin i spędzenie nocy w jej mieszkaniu było szczególną okazją.
- Doskonale. - odpowiedział z roztargnieniem, w istocie zajęty wyobrażaniem sobie prezentów na nagim ciele swojej wybranki. Nie spytał nawet, kto wprowadzi te modyfikacje, bo z przyzwyczajenia nalegałby pewnie na Felixa. Zamaszyście podpisał się tam, gdzie powinien, ale na nieszczęście Amandine nie zwrócił uwagi na tytuł kierownika sklepu — zbyt zaaferowany zerkaniem na elegancko spakowane zakupy.
- O siedemnastej... - zawahał się. Zdąży, nie zdąży? Powinien się wyspać przed wyruszeniem do lasu? - Nadal współpracujecie z tym kurierem, co przed sześciu laty? Niech przyjdzie z pierścieniem, ale przed osiemnastą. - zadecydował. Dodałby, że jeśli nie zdąży to pojutrze odbierze go sam, ale ugryzł się w język. Nie planował oświadczać się Asterin ani w lesie ani już nigdy w ogóle, ale jeśli znajdą kwiat dający nieśmiertelność to może zmieni zdanie.
- Na przyszłość, gdybym chciał kupić… dajmy na to, bransoletkę - od niechcenia wskazał na przeciętną bransoletkę w jednej z gablot, mógłby ją kupić matce na urodziny i pokazać rachunek ojcu - i coś na specjalne zamówienie, możemy wystawić rachunek tylko na bransoletkę? - zapytał z taką nonszalancją, jakby wcale nie chodziło mu o kreatywaną księgowość. Uśmiechnął się czarująco. - Proszę to przemyśleć i do widzenia. - zaproponował miękko, z satysfakcją zabierając pudełeczka z biżuterią i najwyraźniej planując już kolejne zakupy.
Verner i Amandine z tematu