:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Podróże :: Archiwum: podróże
IT’S DANGEROUS TO FALL IN LOVE, BUT I WANT TO BURN WITH YOU TONIGHT #2 (B. VARGAS I E. BARROS, 5 VI 2001, RIO DE JANEIRO)
2 posters
Blanca Vargas
IT’S DANGEROUS TO FALL IN LOVE, BUT I WANT TO BURN WITH YOU TONIGHT #2 (B. VARGAS I E. BARROS, 5 VI 2001, RIO DE JANEIRO) Sro 13 Mar - 20:50
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
5 VI 2001 r.
mieszkanie Blanki w Rio de Janeiro, Brazylia
mieszkanie Blanki w Rio de Janeiro, Brazylia
Od chwili, kiedy pożegnała się z Esem, pamiętała już tylko urywki. Powrót do własnego mieszkania – bez przygód, wbrew obawom Barrosa. Szybki prysznic i szorowanie krwi spod paznokci, resztek które nie wykruszyły się jeszcze same. Baton i kubek kakao na kolację. Sięgająca za połowę uda, ze dwa rozmiary za duża koszulka i figi zamiast piżamy, zwinięcie się w kokon pod zimną kołdrą bez rozczesania wcześniej włosów.
Przespała ponad trzynaście godzin, nim obudziła ją trudna do zignorowania potrzeba pójścia do łazienki.
Blanca wygrzebała się niechętnie z wygrzanej pościeli i w jednej chwili ze zdumieniem zorientowała się, że nic jej się nie śniło. Nie budziła się po nocy z sercem kołaczącym jej się w piersi, nie musiała walczyć o to, by pozbyć się spod powiek niechcianych obrazów – takich czy innych koszmarów, które dręczyły ją dosyć często, szczególnie, gdy spała sama. Vargas nie była pewna, czy była to zasługa niedosypiania w ciągu ostatnich tygodni, pierwszej przemiany, zamieszania u Barrosów, konfrontacji z Esem – czy może wszystkiego tego po trochu.
Po dotarciu do łazienki ostatecznie porzuciła pomysł powrotu do łóżka. Załatwiła, co miała załatwić, umyła zęby, stanowczymi szarpnięciami rozczesała włosy i upięła je wysoko w luźnym koku trzymającym może z połowę jej kruczych kosmyków. Spoglądając w lustro, przez krótką chwilę kontemplowała ciemne cienie pod oczami i bladość na policzkach.
Nie powiedziałaby, że czuje się dobrze, ale z pewnością lepiej niż wczoraj.
Przy pierwszym kubku malinowej herbaty wróciła myślami do Vitorii.
Wczoraj nie do końca pojmowała, co w zasadzie się wydarzyło. Zbyt zaskoczona i zbyt zdenerwowana, nie potrafiła przyjąć odpowiedniej perspektywy. Teraz wciąż nie była pewna, czy potrafi, ale przynajmniej nie hiperwentylowała się na samą myśl o rozmowie z Esem.
Bogowie, była żałosna.
Przeniosła się z herbatą do salonu, wcisnęła w róg kanapy i podwinęła nogi, z zamyśleniem błądząc wzrokiem po pomieszczeniu. Zatrzymała się na chwilach na oprawionych w ramki zdjęciach z Jo – wciąż były tam, gdzie ustawili je razem z mężem te kilka lat temu, kiedy jeszcze było dobrze.
Już raz spierdoliłaś, wróciła do niej myśl z wczoraj, głośniejsza jeszcze i bardziej wyraźna. Nie rób tego ponownie.
Sęk w tym, że nie była pewna, czy potrafi.
Wróciła spojrzeniem do herbaty, przez chwilę wpatrując się bezmyślnie w taniec światła na tafli malinowego naparu i gładząc odruchowo kwiatki – niezapominajki – wyryte na kubku. Ręczna robota, z tego, co Blanca pamiętała, przywieźli ten kubek – ona i Jo – z któregoś ze swoich wspólnych wyjazdów.
Odetchnęła bardzo powoli. Vitoria. O tym powinna myśleć.
Naciągnęła koszulkę i zahaczyła ją o kolana. Vitoria. Nie do końca wiedziała, co tam się w zasadzie stało. Nie słuchała, gdy przybyli na miejsce wartownicy przepytywali Barrosów i, co jasne, nie próbowała nawet pytać Esa. Nie przyglądała się też napastnikom bardziej, niż musiała – nawet zresztą, gdyby to zrobiła, nie sądziła, by cokolwiek jej dało. W efekcie wiedziała tylko tyle, że coś było cholernie nie tak.
Problem polegał na tym, że... Nawet nie, że jej to nie interesowała. Że nie rozumiała powagi sytuacji. Po prostu w tej chwili, w swoim – zdrowym lub nie – egoizmie, miala trochę inne priorytety.
Jeden priorytet.
Przypomniała Esowi swój adres z cichą nadzieję, że przyjdzie. Miała jeszcze dwa dni, nim będzie musiała wrócić do Midgardu i szczerze liczyła na to, że może... Nie, że spędzi je z Barrosem. Nie była aż tak naiwna. Raczej, że Es poświęci jej jeszcze chociaż jedną chwilę, może dwie, żeby mogli po prostu... Nie była pewna, co. Porozmawiać. Coś ustalić. Żeby mogła zrozumieć, co dalej.
Żeby mogła powiedzieć o Niku.
Tego ostatniego była absolutnie pewna. Niezależnie, co postanowią, Es miał prawo się dowiedzieć. Musiał się dowiedzieć. Nawet, jeśli sama myśl o przyznaniu się do zdrady rozpychała się w gardle Blanki gorzką gulą, Vargas niczego nie była tak pewna, jak to, że musi – chce – się przyznac. Nie chciała Barrosa okłamywać, nawet, jeśli miałaby stracić wszystko.
Świadomość, że to właśnie było wszystko – Es, ich wspólna przyszłość, a nie zostawiony w Midgardzie projekt – uderzyła ją nagle z siłą huraganu.
Nim zadzwonił dzwonek do drzwi, Vargas zdążyła opróżnić kubek do połowy. Pozostała w nim herbata wystygła już, a sama Blanca nie pomyślała nawet jeszcze o śniadaniu, wciąż skulona na kanapie, znów coraz bardziej zaszczuta przez własne lęki i niepewności. To dlatego, gdy ostry dźwięk przerwał kojącą mieszkania, drgnęła gwałtownie i wciągnęła powietrze z sykiem.
Choć liczyła na to, tak naprawdę chyba nie sądziła, że Es faktycznie przyjdzie – a to przecież nie mógł być nikt inny.
Odetchnęła głęboko i na boso powędrowała do przedpokoju, mimowolnie obciągając jeszcze koszulkę niżej, by zasłonić więcej. Przekręciła zamki – zamek właściwie, wyszło na to, że wczoraj wcale nie zamknęła się na oba z nich, lecz tylko jeden – i otworzyła drzwi.
Przez krótką chwilę patrzyła tylko na Esa, a serce potknęło jej się raz czy drugi.
- Hej – rzuciła wreszcie miękko i uśmiechnęła się ostrożnie, zaraz robiąc krok w tył, by wpuścić Barrosa do środka.
Nie sądziłam, że przyjdziesz.
Nie powiedziała tego. W ogóle nic więcej nie powiedziała, jakby niepewna co może i powinna. Które ze słów będą dobre, a które tylko znowu coś zepsują.
- Chcesz kawy? – zapytała dopiero po chwili, gdy zaprowadziła już Esa do salonu i stanęła przed nim niepewnie, ostrożna, nerwowo skubiąc brzeg koszulki.
Dziwnie było stać tak i nie przywitać się choćby krótkim całusem, ale... Blanca musiała na nowo zrozumieć, gdzie przebiegała granica – póki co wydawało jej się, że właśnie tutaj, odgradzając ją i Esa może niezbyt grubą, wyraźną jednak linią.
Esteban Barros
Re: IT’S DANGEROUS TO FALL IN LOVE, BUT I WANT TO BURN WITH YOU TONIGHT #2 (B. VARGAS I E. BARROS, 5 VI 2001, RIO DE JANEIRO) Czw 14 Mar - 19:20
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Niewiele spał – podobnie jak i cała reszta dorosłych mieszkających lub tylko niefortunnie odwiedzających tego dnia rodzinny dom Barrosów. To nie tak, że nie ufali osądowi wartowników – wielu z nich na co dzień nosiło mundur, lub pracowało wystarczająco blisko – ale było coś niewłaściwego w beztroskim odpoczynku po tym, co się stało. W efekcie tuż po tym, jak położyli dzieciaki w jednym z większych pokoi na zebranych tam materacach, robiąc z tego zabawę w fort, dyskutowali ściszonymi głosami w salonie, dzieląc się na grupy, a noc na godziny. Na zmianę patrolowali granice swojego terenu, upewniali się, że ostrzegawcze zaklęcia trzymały, w nocnej czerni wypatrywali zagrożenia, które już raz przyszło do ich drzwi.
Rano, godzinę czy dwie po tym jak słońce w pełni zawisło już na niebie, wrócili wartownicy – a właściwie kilku z nich, w tym komendant. Zdążył wyraźnie posiwieć na skroniach, ale Es bez trudu poznał w nim tego samego mężczyznę, który parę lat temu był jeszcze jego szefem. Obeszli najpierw cały teren wzdłuż granicy, którą wskazał im ojciec Esa. Obserwował ich z werandy, popijając powoli kawę, bo mimo braku odpoczynku który w pewnym momencie na pewno miał mu się odbić czkawką, nie potrafił usiedzieć na miejscu i wziąć spokojniejszego oddechu. Pełen był nerwowej energii, która wlała mu się w ciało niedługo po tym jak Blanca wstała i wróciła do domu – jej obecność, choć stanowiła ogromne źródła frustracji, pozwalała mu też łatwiej trzymać się ziemi, nie wybiegać myślami w możliwe scenariusze przyszłości. Od czasu do czasu obracał na palcu pierścień z niebieskim oczkiem, szukając w tym powtarzalnym ruchu jakiejś pociechy czy ukojenia.
Gdy zawołali go, by pokazał, z której strony nadbiegli wczoraj z Paulem i gdzie konkretnie sunął w zaroślach na kajmanich łapach, by lepiej zajść napastników, poszedł z ochotą – konkretne zadanie było o niebo lepsze od wyczekiwania i obserwacji z daleka. Jeden z wartowników, wyraźny młodziak przyglądał się podejrzliwie Esowi, gdy oszczędnym ruchem dłoni pokazywał kierunek i tłumaczył, że wracali właśnie z gór, gdy poczuli szarpnięcie alarmu. Nie przestawał się marszczyć, wzrokiem sunąc po wgniecionych gdzieniegdzie trawach i kałużach ciemnej, zaschniętej krwi. Barros nie miał pojęcia, o co mu chodziło, ale dowiedział się tego nieco później, gdy jeden po drugim każde z nich zostało przesłuchane w gabinecie jego ojca – dzieci również, choć w dużo sympatyczniejszy sposób.
Młodzikowi wydawało się to zbyt dogodnym zbiegiem okoliczności, że powrót braci zbiegł się w czasie z atakiem – zupełnie jakby o nim wcześniej wiedzieli. Gwałtowność i szybkość, z jaką Es poderwał się z fotela, chwytając wartownika za połę munduru i szarpiąc go do siebie, zaskoczyła wszystkich obecnych, włącznie z samym Barrosem. Nie dał po sobie jednak niczego poznać, sycząc mu do ucha, że jeśli jeszcze raz zasugeruje mu chęć zamordowania własnej rodziny, w jego aktach znajdzie się o wiele więcej niż tylko znieważenie funkcjonariusza na służbie. Słyszał potem przez zamknięte drzwi jak komendant w kilku żołnierskich słowach każe dzieciakowi przestać chlapać ozorem. Mała pociecha.
Godziny mijały – wypalił prawie paczkę papierosów, pomógł Javierowi wyprać w zlewie pluszową żabę, w którą wsiąknęły łzy Blanki, pozabawiał dzieciaki na huśtawkach i wygłupiał się dla nich w kajmaniej skórze. Potrzebował być przydatny, a radosne uśmiechy i śmiech stanowiły najlepszą nagrodę. Rozplątywały ciasny supeł emocji, który ciążył mu w piersi.
Nikt go nie zatrzymywał, gdy oznajmił wieczorem, że idzie do Blanki – ciotka tylko przyjrzała mu się uważnie, zanim pomaszerowała do kuchni i przyniosła zawiniątko pełne wypieków, którymi przez część dnia odwracała uwagę dzieci od tego, co działo się przy wizycie wartowników. Dziewczyna musi być wygłodniała po przemianie, powiedziała mu, znacząco unosząc brew. Skrzywił się tylko odrobinę, czując ukłucie zawodu do samego siebie, że o tym nie pomyślał, ale przecież nie miał podobnych doświadczeń – przy swoim pierwszym razie spędził w kajmaniej skórze prawie dwa tygodnie i bez wahania jadł ryby, skorupiaki i inne drobne zwierzęta, które się napatoczyły. Nie głodował.
Pamiętał adres, nawet gdyby Blanca mu go nie przypomniała poprzedniego dnia – na jej progu stanął z lekką niepewnością w sercu, przytępioną wszystkim, co zdążyło się wydarzyć. Nie był pewien czy to dobrze czy źle. Kiedy otworzyła mu drzwi, wyraźnie wciąż ubrana w to w czym spała i z ostrożnym uśmiechem na ustach, odetchnął ciężej, musząc powstrzymywać się przed przytuleniem się do niej bez słowa i wzięciem sobie całego tego znajomego ciepła, które łatwo koiło jego nerwy i dawało ulgę, której tak bardzo chciał, a nie mógł mieć.
Chcesz kawy?
- Proszę – przytaknął, przez ostatnią godzinę zaczynając coraz wyraźniej czuć pulsowanie w skroniach wywołane brakiem dłuższego odpoczynku. Jeśli chciał z Blanką rozmawiać, potrzebował zewnętrznego kopa, rozbudzenia przytomności chociaż na chwilę. Chociaż nic nie powiedziała, zdjął buty, by nie nanieść jej do mieszkania piasku. Jej mieszkania. Był tu już wcześniej, w zupełnie innych okolicznościach. Nie czuł się wtedy intruzem – nie tak bardzo, mimo wzroku byłego męża Vargas spoglądającego na niego ze zdjęć. Kiedy szli te kilka kroków do salonu, mimowolnie zerknął w kierunku sypialni, przypominając sobie, jacy beztroscy wtedy byli – jacy oszołomieni wyznaniami uczuć – a teraz? Może nie zachowywali się jak całkiem obcy sobie ludzie, ale w powietrzu wisiał ciężar słów, które ich poróżniły.
- Wypieki od Juliany i dzieciaków – rzucił nieco schrypniętym, cichszym głosem niż zwykle, podając Blance pakunek pełen słodyczy i wymieniając go na kubek mocnej, czarnej kawy. Sam jej zapach rozjaśniał mu nieco myśli.
Gdy usiedli w salonie – ona na fotelu, on na kanapie – wymamrotał zaklęcie obniżające temperaturę i wziął długi łyk. Który to był kubek tego dnia, czwarty? Piąty?
- Javi kazał powiedzieć ci cześć – zaczął, chwytając się czegoś, co nie zakłóciłoby delikatnego balansu, do jakiego udało im się wczoraj dotrzeć.
Rano, godzinę czy dwie po tym jak słońce w pełni zawisło już na niebie, wrócili wartownicy – a właściwie kilku z nich, w tym komendant. Zdążył wyraźnie posiwieć na skroniach, ale Es bez trudu poznał w nim tego samego mężczyznę, który parę lat temu był jeszcze jego szefem. Obeszli najpierw cały teren wzdłuż granicy, którą wskazał im ojciec Esa. Obserwował ich z werandy, popijając powoli kawę, bo mimo braku odpoczynku który w pewnym momencie na pewno miał mu się odbić czkawką, nie potrafił usiedzieć na miejscu i wziąć spokojniejszego oddechu. Pełen był nerwowej energii, która wlała mu się w ciało niedługo po tym jak Blanca wstała i wróciła do domu – jej obecność, choć stanowiła ogromne źródła frustracji, pozwalała mu też łatwiej trzymać się ziemi, nie wybiegać myślami w możliwe scenariusze przyszłości. Od czasu do czasu obracał na palcu pierścień z niebieskim oczkiem, szukając w tym powtarzalnym ruchu jakiejś pociechy czy ukojenia.
Gdy zawołali go, by pokazał, z której strony nadbiegli wczoraj z Paulem i gdzie konkretnie sunął w zaroślach na kajmanich łapach, by lepiej zajść napastników, poszedł z ochotą – konkretne zadanie było o niebo lepsze od wyczekiwania i obserwacji z daleka. Jeden z wartowników, wyraźny młodziak przyglądał się podejrzliwie Esowi, gdy oszczędnym ruchem dłoni pokazywał kierunek i tłumaczył, że wracali właśnie z gór, gdy poczuli szarpnięcie alarmu. Nie przestawał się marszczyć, wzrokiem sunąc po wgniecionych gdzieniegdzie trawach i kałużach ciemnej, zaschniętej krwi. Barros nie miał pojęcia, o co mu chodziło, ale dowiedział się tego nieco później, gdy jeden po drugim każde z nich zostało przesłuchane w gabinecie jego ojca – dzieci również, choć w dużo sympatyczniejszy sposób.
Młodzikowi wydawało się to zbyt dogodnym zbiegiem okoliczności, że powrót braci zbiegł się w czasie z atakiem – zupełnie jakby o nim wcześniej wiedzieli. Gwałtowność i szybkość, z jaką Es poderwał się z fotela, chwytając wartownika za połę munduru i szarpiąc go do siebie, zaskoczyła wszystkich obecnych, włącznie z samym Barrosem. Nie dał po sobie jednak niczego poznać, sycząc mu do ucha, że jeśli jeszcze raz zasugeruje mu chęć zamordowania własnej rodziny, w jego aktach znajdzie się o wiele więcej niż tylko znieważenie funkcjonariusza na służbie. Słyszał potem przez zamknięte drzwi jak komendant w kilku żołnierskich słowach każe dzieciakowi przestać chlapać ozorem. Mała pociecha.
Godziny mijały – wypalił prawie paczkę papierosów, pomógł Javierowi wyprać w zlewie pluszową żabę, w którą wsiąknęły łzy Blanki, pozabawiał dzieciaki na huśtawkach i wygłupiał się dla nich w kajmaniej skórze. Potrzebował być przydatny, a radosne uśmiechy i śmiech stanowiły najlepszą nagrodę. Rozplątywały ciasny supeł emocji, który ciążył mu w piersi.
Nikt go nie zatrzymywał, gdy oznajmił wieczorem, że idzie do Blanki – ciotka tylko przyjrzała mu się uważnie, zanim pomaszerowała do kuchni i przyniosła zawiniątko pełne wypieków, którymi przez część dnia odwracała uwagę dzieci od tego, co działo się przy wizycie wartowników. Dziewczyna musi być wygłodniała po przemianie, powiedziała mu, znacząco unosząc brew. Skrzywił się tylko odrobinę, czując ukłucie zawodu do samego siebie, że o tym nie pomyślał, ale przecież nie miał podobnych doświadczeń – przy swoim pierwszym razie spędził w kajmaniej skórze prawie dwa tygodnie i bez wahania jadł ryby, skorupiaki i inne drobne zwierzęta, które się napatoczyły. Nie głodował.
Pamiętał adres, nawet gdyby Blanca mu go nie przypomniała poprzedniego dnia – na jej progu stanął z lekką niepewnością w sercu, przytępioną wszystkim, co zdążyło się wydarzyć. Nie był pewien czy to dobrze czy źle. Kiedy otworzyła mu drzwi, wyraźnie wciąż ubrana w to w czym spała i z ostrożnym uśmiechem na ustach, odetchnął ciężej, musząc powstrzymywać się przed przytuleniem się do niej bez słowa i wzięciem sobie całego tego znajomego ciepła, które łatwo koiło jego nerwy i dawało ulgę, której tak bardzo chciał, a nie mógł mieć.
Chcesz kawy?
- Proszę – przytaknął, przez ostatnią godzinę zaczynając coraz wyraźniej czuć pulsowanie w skroniach wywołane brakiem dłuższego odpoczynku. Jeśli chciał z Blanką rozmawiać, potrzebował zewnętrznego kopa, rozbudzenia przytomności chociaż na chwilę. Chociaż nic nie powiedziała, zdjął buty, by nie nanieść jej do mieszkania piasku. Jej mieszkania. Był tu już wcześniej, w zupełnie innych okolicznościach. Nie czuł się wtedy intruzem – nie tak bardzo, mimo wzroku byłego męża Vargas spoglądającego na niego ze zdjęć. Kiedy szli te kilka kroków do salonu, mimowolnie zerknął w kierunku sypialni, przypominając sobie, jacy beztroscy wtedy byli – jacy oszołomieni wyznaniami uczuć – a teraz? Może nie zachowywali się jak całkiem obcy sobie ludzie, ale w powietrzu wisiał ciężar słów, które ich poróżniły.
- Wypieki od Juliany i dzieciaków – rzucił nieco schrypniętym, cichszym głosem niż zwykle, podając Blance pakunek pełen słodyczy i wymieniając go na kubek mocnej, czarnej kawy. Sam jej zapach rozjaśniał mu nieco myśli.
Gdy usiedli w salonie – ona na fotelu, on na kanapie – wymamrotał zaklęcie obniżające temperaturę i wziął długi łyk. Który to był kubek tego dnia, czwarty? Piąty?
- Javi kazał powiedzieć ci cześć – zaczął, chwytając się czegoś, co nie zakłóciłoby delikatnego balansu, do jakiego udało im się wczoraj dotrzeć.
Blanca Vargas
Re: IT’S DANGEROUS TO FALL IN LOVE, BUT I WANT TO BURN WITH YOU TONIGHT #2 (B. VARGAS I E. BARROS, 5 VI 2001, RIO DE JANEIRO) Czw 14 Mar - 20:52
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Gdyby ją przytulił, nie odmówiłaby mu. Dotyk, pocałunek, cokolwiek by chciał – dałaby mu wszystko. Jednak, podobnie jak Es, sama też trzymała dystans, bo mimo wszystko nie wydawało się to prawidłowe. Nie, inaczej. To byłoby prawidłowe – ale też nie było jednocześnie. Garść ostrych słów jakby zepchnęła ich trzy, pięć, dziesięć kroków wstecz w stosunku do tego, co mieli – i myśl ta cholernie bolała.
Z drugiej strony – czy naprawdę mieli aż tak dużo? Blanca zastanawiała się nad tym, siedząc w pustym jeszcze mieszkaniu i nie potrafiła dojść do jednoznacznych wniosków. Co jasne, tym bardziej nie potrafiła ich wyciągnąć teraz, stojąc od Barrosa na wyciągnięcie ręki – a jednak jakby dużo, dużo dalej.
Zrobienie mu kawy było prostym zadaniem, które dawało jej zajęcie. Zostawiła Esa w salonie, sama na dobrą chwilę znikając w kuchni. Cichy szum ekspresu stanowił niepasująco spokojne tło do szalonej galopady jej myśli. Jedna z nich dotyczyła tego, że chyba – może – powinna się ubrać. Już od dawna nie przejmowała się tym, co ma na sobie – nie przy Esie. Widział ją w ciuchach, widział ją bez nich, nie wstydziła się go i nie sądziła, by musiała jakoś specjalnie uważać, w co się ubiera. Ale teraz? Teraz w jednej chwili stała się boleśnie świadoma odsłoniętych nóg i tego, że może nie zaszkodziłoby wciągnąć na tyłek jakieś dresy.
Nie zrobiła tego chyba tylko dlatego, że Es prędko usidlił ją słodkościami i wspomnieniem Javiego. Dostając jedno i drugie Blanca nie znajdowała w sobie dość determinacji, by jeszcze raz zostawić Barrosa samego i zniknąć – dla odmiany – w sypialni, by się przebrać.
W efekcie przysiadła na fotelu tak, jak stała, bez wahania rozpakowując słodkości. Nie przejmowała się przekładaniem ich na talerz – ot, odsłoniła wszystkie dobra zapewnione przez Julianę i po ledwie chwili wahania sięgnęła po jedną z cynamonowych bułeczek. Już wcześniej była głodna, po prostu to ignorowała. Teraz, mając pod nosem cudnie pachnące słodycze, nie potrafiła dłużej udawać.
- Jadłeś coś? – zapytała nagle między jednym kęsem a drugim, spoglądając na Esa uważnie.
Wyglądał źle i jakkolwiek nie powinno jej to dziwić – i chyba nie dziwiło; Blanca spodziewała się, że po ataku na ich dom Barrosowie nie odpoczną zbyt szybko – to nijak nie zmieniało faktu, że się martwiła.
Nie czekając na odpowiedź Esa, podsunęla mu nieśmiało rozpakowaną paczuszkę słodkości, przesuwając ją gładko po stoliku.
Na wzmianke o Javierze uśmiechnęła się miękko.
- Dobry z niego dzieciak – przyznała bez wahania. – Zawdzięczam mu więcej niż mu się wydaje – dodała ciszej. – Rozsypałabym się szybciej, gdyby nie on. I żaba. – Uśmiechnęła się przelotnie. – Oddałeś mu ją? – upewniła się.
Milczała potem przez chwilę, nie bardzo wiedząc, co dalej. Oblizała palce z lukru, sięgnęła po kolejną bułeczkę, upiła łyk gorącej jeszcze herbaty – zrobiła ją wtedy, co kawę dla Esa i w przeciwieństwie do Barrosa, nie studziła swojego napoju magią.
Podwinęła nogi na fotel, znów naciągnęła koszulkę tak, by zahaczyć ją o kolana. W krępującej ciszy próbowała znaleźć jakieś słowa, jakiś temat, który mogliby poruszyć, a który nie groziłby naruszeniem tej wątłej nici porozumienia, jaką udało im się wczoraj odtworzyć. Równie dobrze mogłaby jednak spacerować po polu minowym – trudność zadania byłaby porównywalna.
- Es, ja... – zaczęła wreszcie i odetchnęła powoli. – Naprawdę żałuję tego, co się stało. Nic nie usprawiedliwia tego, że... – Potrząsnęła głową lekko. Że byłam taką suką. Oboje wiedzieli, że Blanca miała za co się kajać.
Chrząknęła cicho.
- I naprawdę chciałabym być dla ciebie taką partnerką, na jaką zasługujesz – dodała ciszej, bardziej niepewnie – nie dlatego jednak, że była co do tych słów nieprzekonana, co raczej, że chyba się wstydziła. Że odzywała się w niej jakaś nieśmiałość – a ta, choć w przypadku Blanki dochodziła do głosu rzadko, gdy już to robiła, pozostawiała Vargas bezbronną. Nagą. Delikatną i zagubioną.
- Naprawdę cię kocham, Es – dodała po chwili jeszcze ciszej, szeptem już właściwie i za mały sukces uznała fakt, że nie umknęła wzrokiem lecz spoglądała prosto w ciemne oczy Barrosa. – I chciałabym, żeby to coś znaczyło. A nie będzie znaczyło, dopóki będę taką ostatnią pizdą i tchórzem – podsumowała się ostro i zaśmiała krótko bez cienia faktycznego rozbawienia.
Z drugiej strony – czy naprawdę mieli aż tak dużo? Blanca zastanawiała się nad tym, siedząc w pustym jeszcze mieszkaniu i nie potrafiła dojść do jednoznacznych wniosków. Co jasne, tym bardziej nie potrafiła ich wyciągnąć teraz, stojąc od Barrosa na wyciągnięcie ręki – a jednak jakby dużo, dużo dalej.
Zrobienie mu kawy było prostym zadaniem, które dawało jej zajęcie. Zostawiła Esa w salonie, sama na dobrą chwilę znikając w kuchni. Cichy szum ekspresu stanowił niepasująco spokojne tło do szalonej galopady jej myśli. Jedna z nich dotyczyła tego, że chyba – może – powinna się ubrać. Już od dawna nie przejmowała się tym, co ma na sobie – nie przy Esie. Widział ją w ciuchach, widział ją bez nich, nie wstydziła się go i nie sądziła, by musiała jakoś specjalnie uważać, w co się ubiera. Ale teraz? Teraz w jednej chwili stała się boleśnie świadoma odsłoniętych nóg i tego, że może nie zaszkodziłoby wciągnąć na tyłek jakieś dresy.
Nie zrobiła tego chyba tylko dlatego, że Es prędko usidlił ją słodkościami i wspomnieniem Javiego. Dostając jedno i drugie Blanca nie znajdowała w sobie dość determinacji, by jeszcze raz zostawić Barrosa samego i zniknąć – dla odmiany – w sypialni, by się przebrać.
W efekcie przysiadła na fotelu tak, jak stała, bez wahania rozpakowując słodkości. Nie przejmowała się przekładaniem ich na talerz – ot, odsłoniła wszystkie dobra zapewnione przez Julianę i po ledwie chwili wahania sięgnęła po jedną z cynamonowych bułeczek. Już wcześniej była głodna, po prostu to ignorowała. Teraz, mając pod nosem cudnie pachnące słodycze, nie potrafiła dłużej udawać.
- Jadłeś coś? – zapytała nagle między jednym kęsem a drugim, spoglądając na Esa uważnie.
Wyglądał źle i jakkolwiek nie powinno jej to dziwić – i chyba nie dziwiło; Blanca spodziewała się, że po ataku na ich dom Barrosowie nie odpoczną zbyt szybko – to nijak nie zmieniało faktu, że się martwiła.
Nie czekając na odpowiedź Esa, podsunęla mu nieśmiało rozpakowaną paczuszkę słodkości, przesuwając ją gładko po stoliku.
Na wzmianke o Javierze uśmiechnęła się miękko.
- Dobry z niego dzieciak – przyznała bez wahania. – Zawdzięczam mu więcej niż mu się wydaje – dodała ciszej. – Rozsypałabym się szybciej, gdyby nie on. I żaba. – Uśmiechnęła się przelotnie. – Oddałeś mu ją? – upewniła się.
Milczała potem przez chwilę, nie bardzo wiedząc, co dalej. Oblizała palce z lukru, sięgnęła po kolejną bułeczkę, upiła łyk gorącej jeszcze herbaty – zrobiła ją wtedy, co kawę dla Esa i w przeciwieństwie do Barrosa, nie studziła swojego napoju magią.
Podwinęła nogi na fotel, znów naciągnęła koszulkę tak, by zahaczyć ją o kolana. W krępującej ciszy próbowała znaleźć jakieś słowa, jakiś temat, który mogliby poruszyć, a który nie groziłby naruszeniem tej wątłej nici porozumienia, jaką udało im się wczoraj odtworzyć. Równie dobrze mogłaby jednak spacerować po polu minowym – trudność zadania byłaby porównywalna.
- Es, ja... – zaczęła wreszcie i odetchnęła powoli. – Naprawdę żałuję tego, co się stało. Nic nie usprawiedliwia tego, że... – Potrząsnęła głową lekko. Że byłam taką suką. Oboje wiedzieli, że Blanca miała za co się kajać.
Chrząknęła cicho.
- I naprawdę chciałabym być dla ciebie taką partnerką, na jaką zasługujesz – dodała ciszej, bardziej niepewnie – nie dlatego jednak, że była co do tych słów nieprzekonana, co raczej, że chyba się wstydziła. Że odzywała się w niej jakaś nieśmiałość – a ta, choć w przypadku Blanki dochodziła do głosu rzadko, gdy już to robiła, pozostawiała Vargas bezbronną. Nagą. Delikatną i zagubioną.
- Naprawdę cię kocham, Es – dodała po chwili jeszcze ciszej, szeptem już właściwie i za mały sukces uznała fakt, że nie umknęła wzrokiem lecz spoglądała prosto w ciemne oczy Barrosa. – I chciałabym, żeby to coś znaczyło. A nie będzie znaczyło, dopóki będę taką ostatnią pizdą i tchórzem – podsumowała się ostro i zaśmiała krótko bez cienia faktycznego rozbawienia.
Esteban Barros
Re: IT’S DANGEROUS TO FALL IN LOVE, BUT I WANT TO BURN WITH YOU TONIGHT #2 (B. VARGAS I E. BARROS, 5 VI 2001, RIO DE JANEIRO) Pią 15 Mar - 15:55
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Mimo niezachwianego wrażenia czegoś wiszącego ciężko między nimi, Es cieszył się, że tu przyszedł, bo chociaż i w domu rodzinnym i tutaj czekały do rozwiązania inne problemy, obecność Blanki robiła wiele. Przez tę chwilę przerwy wynikłą z pierwszej poważnej kłótni miał sporo czasu, by zastanowić się, czego tak naprawdę chciał i czy mógł – lub raczej chciał – to osiągnąć bez niej. Gdyby na chłodno uznał, że nie była warta zachodu, z czasem znalazłby pewnie kogoś innego, ale... Czym dłużej rozważał różne warianty, tym mocniej zdawał sobie sprawę, że wcale nie chciał kogoś innego, chociaż nie miał złudzeń, że tylko jego chęci będą w stanie naprawić to, do czego potrzeba było połączonych wysiłków dwóch osób. Raz już próbował brać wszystko na siebie i skończyło się to paskudnym rozwodem.
Nawet jeśli nie mógł jej przytulić – wydawało mu się to cholernie nie na miejscu, dopóki nie wyjaśnią sobie pewnych spraw – czuł się lepiej po prostu będąc w tej samej przestrzeni. Widząc, że była cała i zdrowa. Wraz z pierwszym łykiem przestudzonej magią kawy poczuł, jak zapada się bardziej w miękką kanapę i z lekkim tylko niezadowoleniem odepchnął myśl, by poprosić Blankę o koc oraz pozwolenie ucięcia sobie drzemki w jej przestrzeni. Najchętniej wpełznąłby z nią pod kołdrę, przygarnął blisko i po prostu zasnął z nosem wciśniętym w ciemne kosmyki, ale to nie wchodziło w grę. Na pewno nie teraz, w najbliższej przyszłości zapewne też – nawet zakładając, że wrócą razem do Midgardu, pozostawał problem mieszkania. Decyzją Yamileth nie mieli już wspólnego miejsca – Es nie wyobrażał sobie przychodzić tam, nawet tylko po to by kogoś odwiedzić.
Przyglądał się Vargas, bezwstydnie chłonął jej widok, kiedy rozpakowywała paczkę ze słodkimi bułkami – uśmiechnął się lekko, gdy zaczęła się nimi zajadać. Był niemal pewien, że nie jadła jeszcze śniadania.
Jadłeś coś?
Westchnął tylko cicho, odrywając dla siebie kawałek jednej z podsuniętych bułek, nie próbując nawet się kłócić, że wcale nie był głodny – ostatni posiłek jadł kilka godzin wcześniej i nie był nawet pewny, czy go dokończył. Coś zakuło go, gdy Blanca mówiła o Javim i tym, jak ją wsparł w swojej dziecięcej potrzebie naprawiania świata.
- Oddałem. Praliśmy ją dzisiaj w zlewie – przytaknął. - Podebraliśmy mojej mamie pomarańczowy płyn do kąpieli. Był bardzo podekscytowany, że jego żaba będzie ładnie pachnieć – dodał z cieniem uśmiechu na ustach, zanim oblizał lukier z kciuka i zapił cały cukier kolejnym łykiem kawy, wmawiając sobie, że pulsowanie w skroniach zaczyna przechodzić.
Słysząc swoje imię z ust Vargas, podniósł na jej twarz spojrzenie, którym chwilowo sunął bezmyślnie wzdłuż linii drobnej sylwetki schowanej w za dużej koszulce. Nie był pewien, czego się spodziewał – czy w ogóle czegoś konkretnego – gdy szedł do jej mieszkania, ale teraz dostając tak jasno wyłożony żal, może wstyd i na pewno solidną dozę szczerości, część napięcia odpływała z ramion Barrosa, zastępowana czułością. Gorzkawą jej wersją, ale jednak czułością.
Odstawił kubek na stolik i bez słowa przesunął się na kanapie tak, by znaleźć się wystarczająco blisko fotela, na którym przysiadła Blanca. Wyciągnął do niej rękę dłonią w górę, wyraźnie zachęcając, by podała mu własną. Odetchnął cicho, gdy to zrobiła, odruchowo głaszcząc kciukiem jej wierzch.
- To co powiedziałem w Midgardzie... Przepraszam. Wcale nie uważam twojej pracy za bezwartościową – zaczął, przekrzywiając nieco głowę, odruchowo próbując ulżyć napięciu w skroniach. - Byłem wściekły, niespecjalnie myślałem.
Nawet w jego uszach tłumaczenie to brzmiało słabo, ale nie potrafił dać Blance innego.
- Chcę być dla ciebie lepszy – mocniej ścisnął jej dłoń, wychylając się do przodu na kanapie, która niezmiennie próbowała go wciągnąć w swoje zbyt miękkie objęcia. - Chyba tylko musimy ustalić parę rzeczy. Żeby naprawdę było lepiej.
Vargas kiwnęła tylko twierdząco głową i gdy po chwili milczenia z jego strony nie podjęła tematu, wyraźnie czekając, mówił dalej:
- Nie wrócę do tamtego mieszkania. Nie wiem czy chciałbym tam nawet przychodzić w odwiedziny – skrzywił się lekko, przepraszająco sunąć kciukiem po dłoni Blanki. - To nie przez ciebie, po prostu... Nie chcę. Napiszę do Vai, tak jak ci wcześniej mówiłem. Raczej pozwoli mi spać na kanapie, zanim czegoś nie znajdę. Albo nie znajdziemy razem – umilkł na chwilę. - Pamiętam, że ci się to nie podobało, ale nie za bardzo mam inne wyjście, jeśli chcę to załatwić szybko. Poza tym... Dobrze się znamy. Ufam jej. Ty jej nie znasz, ale mogę ci o niej opowiedzieć, co tylko chcesz.
Nawet jeśli nie mógł jej przytulić – wydawało mu się to cholernie nie na miejscu, dopóki nie wyjaśnią sobie pewnych spraw – czuł się lepiej po prostu będąc w tej samej przestrzeni. Widząc, że była cała i zdrowa. Wraz z pierwszym łykiem przestudzonej magią kawy poczuł, jak zapada się bardziej w miękką kanapę i z lekkim tylko niezadowoleniem odepchnął myśl, by poprosić Blankę o koc oraz pozwolenie ucięcia sobie drzemki w jej przestrzeni. Najchętniej wpełznąłby z nią pod kołdrę, przygarnął blisko i po prostu zasnął z nosem wciśniętym w ciemne kosmyki, ale to nie wchodziło w grę. Na pewno nie teraz, w najbliższej przyszłości zapewne też – nawet zakładając, że wrócą razem do Midgardu, pozostawał problem mieszkania. Decyzją Yamileth nie mieli już wspólnego miejsca – Es nie wyobrażał sobie przychodzić tam, nawet tylko po to by kogoś odwiedzić.
Przyglądał się Vargas, bezwstydnie chłonął jej widok, kiedy rozpakowywała paczkę ze słodkimi bułkami – uśmiechnął się lekko, gdy zaczęła się nimi zajadać. Był niemal pewien, że nie jadła jeszcze śniadania.
Jadłeś coś?
Westchnął tylko cicho, odrywając dla siebie kawałek jednej z podsuniętych bułek, nie próbując nawet się kłócić, że wcale nie był głodny – ostatni posiłek jadł kilka godzin wcześniej i nie był nawet pewny, czy go dokończył. Coś zakuło go, gdy Blanca mówiła o Javim i tym, jak ją wsparł w swojej dziecięcej potrzebie naprawiania świata.
- Oddałem. Praliśmy ją dzisiaj w zlewie – przytaknął. - Podebraliśmy mojej mamie pomarańczowy płyn do kąpieli. Był bardzo podekscytowany, że jego żaba będzie ładnie pachnieć – dodał z cieniem uśmiechu na ustach, zanim oblizał lukier z kciuka i zapił cały cukier kolejnym łykiem kawy, wmawiając sobie, że pulsowanie w skroniach zaczyna przechodzić.
Słysząc swoje imię z ust Vargas, podniósł na jej twarz spojrzenie, którym chwilowo sunął bezmyślnie wzdłuż linii drobnej sylwetki schowanej w za dużej koszulce. Nie był pewien, czego się spodziewał – czy w ogóle czegoś konkretnego – gdy szedł do jej mieszkania, ale teraz dostając tak jasno wyłożony żal, może wstyd i na pewno solidną dozę szczerości, część napięcia odpływała z ramion Barrosa, zastępowana czułością. Gorzkawą jej wersją, ale jednak czułością.
Odstawił kubek na stolik i bez słowa przesunął się na kanapie tak, by znaleźć się wystarczająco blisko fotela, na którym przysiadła Blanca. Wyciągnął do niej rękę dłonią w górę, wyraźnie zachęcając, by podała mu własną. Odetchnął cicho, gdy to zrobiła, odruchowo głaszcząc kciukiem jej wierzch.
- To co powiedziałem w Midgardzie... Przepraszam. Wcale nie uważam twojej pracy za bezwartościową – zaczął, przekrzywiając nieco głowę, odruchowo próbując ulżyć napięciu w skroniach. - Byłem wściekły, niespecjalnie myślałem.
Nawet w jego uszach tłumaczenie to brzmiało słabo, ale nie potrafił dać Blance innego.
- Chcę być dla ciebie lepszy – mocniej ścisnął jej dłoń, wychylając się do przodu na kanapie, która niezmiennie próbowała go wciągnąć w swoje zbyt miękkie objęcia. - Chyba tylko musimy ustalić parę rzeczy. Żeby naprawdę było lepiej.
Vargas kiwnęła tylko twierdząco głową i gdy po chwili milczenia z jego strony nie podjęła tematu, wyraźnie czekając, mówił dalej:
- Nie wrócę do tamtego mieszkania. Nie wiem czy chciałbym tam nawet przychodzić w odwiedziny – skrzywił się lekko, przepraszająco sunąć kciukiem po dłoni Blanki. - To nie przez ciebie, po prostu... Nie chcę. Napiszę do Vai, tak jak ci wcześniej mówiłem. Raczej pozwoli mi spać na kanapie, zanim czegoś nie znajdę. Albo nie znajdziemy razem – umilkł na chwilę. - Pamiętam, że ci się to nie podobało, ale nie za bardzo mam inne wyjście, jeśli chcę to załatwić szybko. Poza tym... Dobrze się znamy. Ufam jej. Ty jej nie znasz, ale mogę ci o niej opowiedzieć, co tylko chcesz.
Blanca Vargas
Re: IT’S DANGEROUS TO FALL IN LOVE, BUT I WANT TO BURN WITH YOU TONIGHT #2 (B. VARGAS I E. BARROS, 5 VI 2001, RIO DE JANEIRO) Pią 15 Mar - 20:52
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Patrzyła, jak Es przesuwa się na kanapie, odstawia kubek, jak sięga w jej stronę. Przez chwilę sądziła – liczyła – że może ją przytuli, ale sięgnięcie po dłoń też było dobre. Niewystarczające, ale dobre. Tym razem nie wahała się już, wsuwając rękę w jego i odetchnęła cicho, gdy zaczął gładzić ją lekko.
Nie powinna liczyć na więcej – nie powinna w ogóle myśleć o czymkolwiek ponad tak drobne czułości, szczególnie, że przecież musiała jeszcze... Mimowolnie wciągnęła powietrze głębiej. Perspektywa słów, jakie musiała jeszcze powiązać w zdania przerażała ją, ale jednocześnie dawno już Blanca nie była tak zdeterminowana – nie pamiętała, kiedy ostatnio była tak pewna jakiejkolwiek swojej decyzji, szczególnie takiej, która nijak nie wiązała się z pracą.
Póki co jednak słuchała tylko. Przygryzając wargę, przyjęła przeprosiny Barrosa – miała jednak nadzieję, że nie liczył na entuzjazm, bo na ten nie potrafiłaby się zdobyć. Oboje powiedzieli za dużo, w porządku. Mogli pewnie z tym żyć, choć nadal nie był to powód do radości.
I odbudowanie zaufania, przywrócenie go do poziomu wyjściowego, też nie było tak proste. Z obu stron będzie potrzeba więcej, niż tylko kilku miękkich słów, by znów poczuli się ze sobą dobrze – Blanca była tego pewna.
Nadal milczała, ale skinęła głową, gdy zasugerował ustalenie kilku wątków na nowo – i czekała. Bo chyba nie potrafiła zacząć. Nie bardzo wiedziała, od czego.
Nie próbowała ukryć delikatnego spięcia na wzmiankę o Vai głównie dlatego, że chyba nie powinna. Jeśli mieli być ze sobą szczerzy, to nie mogła przecież udawać – ani teraz, ani nigdy. Es miał prawo znać jej uczucia – te prawdziwe – tak samo, jak ona powinna znać jego. Jeśli oboje się na podobną szczerość nie zdecydują, perspektywy mieliby raczej marne, jeśli w ogóle jakieś.
Odetchnęła powoli, mimo wszystko uspokojona nieco jego słowami. Wciąż nie czuła się dobrze z myślą, że będzie nocował właśnie u byłej Lucasa. Blanca rzeczywiście Vai nie znała, ale miała nieznośną tendencję do oceniania innych swoją miarą – a to z kolei sprawiało, że nie potrafiła ufać. Nie była głupia, wiedziała, że nie świadczy to dobrze o niej samej, ale... Ten konkretny dyskomfort nie był czymś, co mogła od tak zepchnąć w kąt. Nie umiała od tak nie obawiać się zostawienia Esa na kilka dni – tygodni – w towarzystwie kobiety, z którą miał znacznie większą historię niż z nią, Blanką. Którą znał znacznie lepiej, której – jak sam przyznał – ufał, pewnie ufał bardziej niż w tej chwili ufał Meksykance. Nie potrafiła od tak pozbyć się z głowy nieproszonych obrazów, które prawdopodobnie nie miały zupełnie nic wspólnego z rzeczywistością – ale w głowie Blanki rysowały się realnym zagrożeniem.
Tylko że, z drugiej strony, rozumiała, że to naprawdę jest dobre rozwiązanie. Względnie proste i, szczerze mówiąc, chyba naprawdę najlepsze.
Chrząknęła cicho.
- Nie – powiedziała cicho. – To znaczy, nie opowiadaj. Przepraszam, Es, ale ja nie sądzę, żeby to w tej chwili pomogło. Jeszcze nie. Muszę najpierw... – zaśmiała się krótko, z wyraźnym zażenowaniem. Zmieniła zdanie, zaczęła jeszcze raz. – Jeśli zaczniesz mi o niej opowiadać, jeszcze wyraźniej zobaczę, jak wiele masz wspólnego z nią, a jak mało ze mną i... – Odetchnęła powoli. – To jest dobry pomysł – przyznała ostrożnie. – Też tak uważam, przynajmniej dopóki udaje mi się słuchać rozsądku. – Uśmiechnęła się blado. – Tak będzie lepiej, w mieszkaniu... – zacisnęła zęby na chwilę. – Wychodźmy gdzieś razem. Z dala od zespołu, zdala od Vai. To... To będzie musiało wystarczyć. – Nie podobało jej się to, ani trochę, ale wiedziała, że niespecjalnie mają inne wyjście. Nie w tej sytuacji, w jakiej postawiła ich Yami – i w jakiej też zdążyli postawić sami siebie. – A potem znajdziemy coś razem, wynajmiemy i...
Stop. Wciągnęła powietrze gwałtownie, dłoń drgnęła jej w dłoni Esa, ale nie cofnęła jej. Nie sądziła, żeby dotyk w tej sytuacji cokolwiek zmienił, ale nie potrafiła znaleźć w sobie dość siły, by znów się odsunąć, samej sobie odmówić kojącego ciepła Barrosa jeszcze przez chwilę, jeszcze przez jeden krótki moment.
Bo że zaraz to straci, tego była pewna.
- Es, zanim pójdziemy dalej, ja... – Umknęła wzrokiem i zaczęła skubać brzeg koszulki nerwowo. – Jest jeszcze coś, co musisz wiedzieć. Co chcę, żebyś wiedział, bo... – Słowa uciekały jej, zgłoski rwały się.
- Ostatnio, przed galą, kiedy powiedziałam, że jestem u kumpeli? Ja... – Głos załamał jej się w pół zdania i nie próbowała nawet tego naprawić. – Byłam u Nika, Es – przyznała wreszcie niemal szeptem. – Byłam u niego i ja... – Znów czuła, jak oddech przyspiesza jej, spłyca się, a na policzki wpełzają gorące, nieprzyjemne rumieńce.
Przespałam się z nim. Zdradziłam cię. Czułam tak wiele rzeczy. Potrzebowałam go. Był dla mnie. Było tak wiele sposobów, na które mogła to powiedzieć, tak wiele zdań, krótszych lub dłuższych, które mogłaby złożyć. Żadnego z nich nie potrafiła przecisnąć przez gardło.
- Przepraszam – wydukała w końcu żałośnie, zdławiła ból głęboko we własnej piersi.
Gdy odliczała upływający czas, kolejne ułamki sekund, sekundy, minuty, odmierzała je pulsowaniem własnej krwi w skroniach, głuchym dudnieniem własnego serca.
Nie powinna liczyć na więcej – nie powinna w ogóle myśleć o czymkolwiek ponad tak drobne czułości, szczególnie, że przecież musiała jeszcze... Mimowolnie wciągnęła powietrze głębiej. Perspektywa słów, jakie musiała jeszcze powiązać w zdania przerażała ją, ale jednocześnie dawno już Blanca nie była tak zdeterminowana – nie pamiętała, kiedy ostatnio była tak pewna jakiejkolwiek swojej decyzji, szczególnie takiej, która nijak nie wiązała się z pracą.
Póki co jednak słuchała tylko. Przygryzając wargę, przyjęła przeprosiny Barrosa – miała jednak nadzieję, że nie liczył na entuzjazm, bo na ten nie potrafiłaby się zdobyć. Oboje powiedzieli za dużo, w porządku. Mogli pewnie z tym żyć, choć nadal nie był to powód do radości.
I odbudowanie zaufania, przywrócenie go do poziomu wyjściowego, też nie było tak proste. Z obu stron będzie potrzeba więcej, niż tylko kilku miękkich słów, by znów poczuli się ze sobą dobrze – Blanca była tego pewna.
Nadal milczała, ale skinęła głową, gdy zasugerował ustalenie kilku wątków na nowo – i czekała. Bo chyba nie potrafiła zacząć. Nie bardzo wiedziała, od czego.
Nie próbowała ukryć delikatnego spięcia na wzmiankę o Vai głównie dlatego, że chyba nie powinna. Jeśli mieli być ze sobą szczerzy, to nie mogła przecież udawać – ani teraz, ani nigdy. Es miał prawo znać jej uczucia – te prawdziwe – tak samo, jak ona powinna znać jego. Jeśli oboje się na podobną szczerość nie zdecydują, perspektywy mieliby raczej marne, jeśli w ogóle jakieś.
Odetchnęła powoli, mimo wszystko uspokojona nieco jego słowami. Wciąż nie czuła się dobrze z myślą, że będzie nocował właśnie u byłej Lucasa. Blanca rzeczywiście Vai nie znała, ale miała nieznośną tendencję do oceniania innych swoją miarą – a to z kolei sprawiało, że nie potrafiła ufać. Nie była głupia, wiedziała, że nie świadczy to dobrze o niej samej, ale... Ten konkretny dyskomfort nie był czymś, co mogła od tak zepchnąć w kąt. Nie umiała od tak nie obawiać się zostawienia Esa na kilka dni – tygodni – w towarzystwie kobiety, z którą miał znacznie większą historię niż z nią, Blanką. Którą znał znacznie lepiej, której – jak sam przyznał – ufał, pewnie ufał bardziej niż w tej chwili ufał Meksykance. Nie potrafiła od tak pozbyć się z głowy nieproszonych obrazów, które prawdopodobnie nie miały zupełnie nic wspólnego z rzeczywistością – ale w głowie Blanki rysowały się realnym zagrożeniem.
Tylko że, z drugiej strony, rozumiała, że to naprawdę jest dobre rozwiązanie. Względnie proste i, szczerze mówiąc, chyba naprawdę najlepsze.
Chrząknęła cicho.
- Nie – powiedziała cicho. – To znaczy, nie opowiadaj. Przepraszam, Es, ale ja nie sądzę, żeby to w tej chwili pomogło. Jeszcze nie. Muszę najpierw... – zaśmiała się krótko, z wyraźnym zażenowaniem. Zmieniła zdanie, zaczęła jeszcze raz. – Jeśli zaczniesz mi o niej opowiadać, jeszcze wyraźniej zobaczę, jak wiele masz wspólnego z nią, a jak mało ze mną i... – Odetchnęła powoli. – To jest dobry pomysł – przyznała ostrożnie. – Też tak uważam, przynajmniej dopóki udaje mi się słuchać rozsądku. – Uśmiechnęła się blado. – Tak będzie lepiej, w mieszkaniu... – zacisnęła zęby na chwilę. – Wychodźmy gdzieś razem. Z dala od zespołu, zdala od Vai. To... To będzie musiało wystarczyć. – Nie podobało jej się to, ani trochę, ale wiedziała, że niespecjalnie mają inne wyjście. Nie w tej sytuacji, w jakiej postawiła ich Yami – i w jakiej też zdążyli postawić sami siebie. – A potem znajdziemy coś razem, wynajmiemy i...
Stop. Wciągnęła powietrze gwałtownie, dłoń drgnęła jej w dłoni Esa, ale nie cofnęła jej. Nie sądziła, żeby dotyk w tej sytuacji cokolwiek zmienił, ale nie potrafiła znaleźć w sobie dość siły, by znów się odsunąć, samej sobie odmówić kojącego ciepła Barrosa jeszcze przez chwilę, jeszcze przez jeden krótki moment.
Bo że zaraz to straci, tego była pewna.
- Es, zanim pójdziemy dalej, ja... – Umknęła wzrokiem i zaczęła skubać brzeg koszulki nerwowo. – Jest jeszcze coś, co musisz wiedzieć. Co chcę, żebyś wiedział, bo... – Słowa uciekały jej, zgłoski rwały się.
- Ostatnio, przed galą, kiedy powiedziałam, że jestem u kumpeli? Ja... – Głos załamał jej się w pół zdania i nie próbowała nawet tego naprawić. – Byłam u Nika, Es – przyznała wreszcie niemal szeptem. – Byłam u niego i ja... – Znów czuła, jak oddech przyspiesza jej, spłyca się, a na policzki wpełzają gorące, nieprzyjemne rumieńce.
Przespałam się z nim. Zdradziłam cię. Czułam tak wiele rzeczy. Potrzebowałam go. Był dla mnie. Było tak wiele sposobów, na które mogła to powiedzieć, tak wiele zdań, krótszych lub dłuższych, które mogłaby złożyć. Żadnego z nich nie potrafiła przecisnąć przez gardło.
- Przepraszam – wydukała w końcu żałośnie, zdławiła ból głęboko we własnej piersi.
Gdy odliczała upływający czas, kolejne ułamki sekund, sekundy, minuty, odmierzała je pulsowaniem własnej krwi w skroniach, głuchym dudnieniem własnego serca.
Esteban Barros
Re: IT’S DANGEROUS TO FALL IN LOVE, BUT I WANT TO BURN WITH YOU TONIGHT #2 (B. VARGAS I E. BARROS, 5 VI 2001, RIO DE JANEIRO) Sob 16 Mar - 15:25
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
W żadnym razie nie zakładał, że to będzie proste i przyjemne – nawet jeśli z perspektywy czasu ta część jego mózgu, w której królowała cyniczna praktyczność, uznawała, że oboje zareagowali zbyt gwałtownie. Ona każąc mu wypierdalać, on biorąc to doslownie i pakując podróżną torbę - zachowali się jak dwójka dzieci w piaskownicy nie potrafiąca panować nad emocjami. Ta druga część odpowiedzialna za powolne i mozolne rozbudzanie przekonania, że miał prawo czuć i nie musiał się z tego tłumaczyć, kręciła głową, gotowa bić się z cynizmem. Dużo w tym było niepewności i bycia szarpanym w dwóch ekstremalnie różnych od siebie kierunkach, ale jakoś musiał choć próbować odnaleźć między nimi balans. Nie sądził, by inaczej dał radę rozmawiać z Blanką i wspólnie ułożyć na nowo te podstawy, które tak bezmyślnie rozbili w złości. Albo których w ogóle wcześniej tam nie było i dopiero sobie to uświadomili.
Zaczął od przeprosin, bo tak należało – bo Blanca wcale nie była jedyną, która powinna się w tej całej sytuacji pokajać. Dopiero wtedy mógł mówić dalej, wykładać, jaki miał plan na najbliższą przyszłość, zanim będą mogli myśleć nad podjęciem jakichś kroków razem. Nie wiedział jeszcze co zrobi w kontekście pracy, którą nagle stracił, gdzie spróbuje się zaczepić, ale oszczędności pozwalały chwilowo nie pochylać się nad tą konkretną bolączką. Zamierzał do tego podejść jak do każdej sytuacji kryzysowej, w której się znalazł – krok po kroku, nie wszystko na raz, bo zostanie przytłoczony.
Kiedy poprosiła, by nie mówił o Vai, w pierwszej chwili tylko uniósł nieco brwi z zaskoczeniem, z jakiegoś powodu przekonany, że będzie chciała wiedzieć wszystko. Odetchnął cicho, pocierając skroń na tłumaczenie, które w pewien pokręcony sposób przemawiało mu do wyobraźni. Trochę.
- To co mamy, to wcale nie jest mało – zaprotestował, nie podnosząc jednak glosu i na dłuższą metę nie przerywając Blance. Tylko w tym jednym momencie musiał podkreślić, jak bardzo się myliła – poza tym naprawdę nie fair było porównywać znajomość z Vaią do znajomości z Blanką. Obie te relacje miały zupełnie inny koloryt, oczekiwalo się po nich odmiennych rzeczy. Kochał obie kobiety, ale nigdy w życiu nie porównywałby tej miłości.
Zmarszczył lekko brwi, słysząc nagłe wciągnięcie powietrza i odruchowo mocniej zacisnął palce na dłoni, która drgnęła mu w uścisku – jakby bał się, że ucieknie. Nie rozumiał, skąd wzięło się nagłe zakłopotanie Vargas i dlaczego znów zaczęła plątać się w słowach, skoro ustalili już, że chcieli ze sobą rozmawiać. Słuchał, jeszcze przez chwilę nie rozumiejąc, dlaczego teraz poruszała temat późnej wiadomości, co miał do tego Nik i czemu przepraszała słabym głosem, nie tlumacząc za co.
Kiedy ułożył okruszki informacji w jasną ścieżkę i dodał do niej brakujący element, powoli puścił dłoń Blanki, mając wrażenie, że zaczyna go parzyć. Milczał, wpatrując się gdzieś w przestrzeń i nie wiedząc, co zrobić z pustką, która wyparła na chwilę wszystkie uczucia – dobre, złe, czułość i gniew.
Potrzebował paru szybszych uderzeń serca, by nagle wstać z kanapy, przemaszerować raz i drugi przez całą długość salonu, spojrzeć na wejściowe drzwi oraz własne buty, które przy nich stały, by wreszcie wyjść na balkon przez uchylone drzwi. Noc była ciepła, dużo cieplejsza niż najprzyjemniejszy skandynawski dzień, ale Es czuł się zmarznięty. Wsparł się o barierkę balkonu, zaciskając na niej palce z siłą imadła, gdzieś na granicy świadomości niezadowolony, że się nie wygięła. Że nie mógł czegoś łatwo zniszczyć, dać upustu zimnej furii, która narastała mu w piersi, szepcząc, że za to co zrobiła, powinien skrzywdzić Blankę. Że powinna cierpieć za złamanie jedynej obietnicy, o którą poprosił. Że mógłby połamać jej ręce, obić tę kłamliwą twarz, sprawić, żeby na samą myśl o zdradzeniu go jeszcze raz robiło się jej niedobrze.
Zachłysnął się powietrzem, przerażony tokiem własnych myśli, oddychając coraz szybciej, zanim pochylił się, przyciskając czoło do chłodnej barierki.
Nie był pewien, ile czasu minęło, zanim serce uspokoiło mu sie choć odrobinę, a za sobą stojącą cicho w drzwiach balkonowych, czuł obecność Blanki.
- Jeśli jeszcze raz mnie okłamiesz – zaczął powoli, prostując sie tylko odrobinę, tylko tyle by odzyskać okruch godności. - To będzie koniec. Rozumiesz?
Zaczął od przeprosin, bo tak należało – bo Blanca wcale nie była jedyną, która powinna się w tej całej sytuacji pokajać. Dopiero wtedy mógł mówić dalej, wykładać, jaki miał plan na najbliższą przyszłość, zanim będą mogli myśleć nad podjęciem jakichś kroków razem. Nie wiedział jeszcze co zrobi w kontekście pracy, którą nagle stracił, gdzie spróbuje się zaczepić, ale oszczędności pozwalały chwilowo nie pochylać się nad tą konkretną bolączką. Zamierzał do tego podejść jak do każdej sytuacji kryzysowej, w której się znalazł – krok po kroku, nie wszystko na raz, bo zostanie przytłoczony.
Kiedy poprosiła, by nie mówił o Vai, w pierwszej chwili tylko uniósł nieco brwi z zaskoczeniem, z jakiegoś powodu przekonany, że będzie chciała wiedzieć wszystko. Odetchnął cicho, pocierając skroń na tłumaczenie, które w pewien pokręcony sposób przemawiało mu do wyobraźni. Trochę.
- To co mamy, to wcale nie jest mało – zaprotestował, nie podnosząc jednak glosu i na dłuższą metę nie przerywając Blance. Tylko w tym jednym momencie musiał podkreślić, jak bardzo się myliła – poza tym naprawdę nie fair było porównywać znajomość z Vaią do znajomości z Blanką. Obie te relacje miały zupełnie inny koloryt, oczekiwalo się po nich odmiennych rzeczy. Kochał obie kobiety, ale nigdy w życiu nie porównywałby tej miłości.
Zmarszczył lekko brwi, słysząc nagłe wciągnięcie powietrza i odruchowo mocniej zacisnął palce na dłoni, która drgnęła mu w uścisku – jakby bał się, że ucieknie. Nie rozumiał, skąd wzięło się nagłe zakłopotanie Vargas i dlaczego znów zaczęła plątać się w słowach, skoro ustalili już, że chcieli ze sobą rozmawiać. Słuchał, jeszcze przez chwilę nie rozumiejąc, dlaczego teraz poruszała temat późnej wiadomości, co miał do tego Nik i czemu przepraszała słabym głosem, nie tlumacząc za co.
Kiedy ułożył okruszki informacji w jasną ścieżkę i dodał do niej brakujący element, powoli puścił dłoń Blanki, mając wrażenie, że zaczyna go parzyć. Milczał, wpatrując się gdzieś w przestrzeń i nie wiedząc, co zrobić z pustką, która wyparła na chwilę wszystkie uczucia – dobre, złe, czułość i gniew.
Potrzebował paru szybszych uderzeń serca, by nagle wstać z kanapy, przemaszerować raz i drugi przez całą długość salonu, spojrzeć na wejściowe drzwi oraz własne buty, które przy nich stały, by wreszcie wyjść na balkon przez uchylone drzwi. Noc była ciepła, dużo cieplejsza niż najprzyjemniejszy skandynawski dzień, ale Es czuł się zmarznięty. Wsparł się o barierkę balkonu, zaciskając na niej palce z siłą imadła, gdzieś na granicy świadomości niezadowolony, że się nie wygięła. Że nie mógł czegoś łatwo zniszczyć, dać upustu zimnej furii, która narastała mu w piersi, szepcząc, że za to co zrobiła, powinien skrzywdzić Blankę. Że powinna cierpieć za złamanie jedynej obietnicy, o którą poprosił. Że mógłby połamać jej ręce, obić tę kłamliwą twarz, sprawić, żeby na samą myśl o zdradzeniu go jeszcze raz robiło się jej niedobrze.
Zachłysnął się powietrzem, przerażony tokiem własnych myśli, oddychając coraz szybciej, zanim pochylił się, przyciskając czoło do chłodnej barierki.
Nie był pewien, ile czasu minęło, zanim serce uspokoiło mu sie choć odrobinę, a za sobą stojącą cicho w drzwiach balkonowych, czuł obecność Blanki.
- Jeśli jeszcze raz mnie okłamiesz – zaczął powoli, prostując sie tylko odrobinę, tylko tyle by odzyskać okruch godności. - To będzie koniec. Rozumiesz?
Blanca Vargas
Re: IT’S DANGEROUS TO FALL IN LOVE, BUT I WANT TO BURN WITH YOU TONIGHT #2 (B. VARGAS I E. BARROS, 5 VI 2001, RIO DE JANEIRO) Sob 16 Mar - 20:14
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Czekała. Czekała. Czekała. Czekała, gdy zabrał rękę. Czekała, gdy wstał gwałtownie, przemierzając całą długość salonu. Czekała, gdy wyraźnie rozważał ubranie się i wyjście – i gdy zamiast tego wyszedł na balkon bez słowa. Czekała, gdy stał tam, przez okno widząc plecy mężczyzny i wyobrażając sobie, co dzieje się teraz w jego głowie.
Całe szczęście, że w swych wyobrażeniach nie zbliżyła się nawet do tego, co faktycznie się w Esie kotłowało. Całe szczęście, że nie potrafiła czytać w nim aż tak dobrze. Gdyby to umiała, prawdopodobnie nie mieliby przed sobą przyszłości. Żadnej.
Czy tak byłoby lepiej? Nigdy nie miała się nad tym zastanawiać.
Czekała, odruchowo, bez udziału świadomej woli upijając łyk gorącej wciąż herbaty. Czekała, analizując pustkę, jaką pozostawiła po sobie dłoń Barrosa, gdy ją zabrał. Czekała, czekała, czekała.
Gdy wreszcie wstała z fotela, odruchowo obciągnęła koszulkę jak najniżej mogła. To rozluźniała, to zaciskała drżące dłonie, w dwóch krokach podchodząc do otwartych teraz na szeroko drzwi balkonowych. Zatrzymała się w progu i objęła ciasno, dławiąc w piersi rwące jej się skamlenie.
- Es. Powiedz coś. Proszę. Cokolwiek – rzuciła zamiast tego cicho, mocno wbijając sobie paznokcie w ramiona.
Patrzyła, jak się prostuje i drgnęła lekko, słysząc jego ton. Niski, zduszony, drżący napięciem. Agresją?
Wciągnęła powietrze powoli i, gryząc mocno wnętrze policzka, weszła na balkon. Jeden krok. Drugi. Każdy kolejny tak samo ostrożny, tak samo niepewny. Zatrzymała się za plecami mężczyzny i potrzebowała jeszcze jednej chwili, by zdecydować się go dotknąć. By się odważyć.
Ostrożnie przytuliła się do pleców Esa, jedną ręką objęła go w talii, drugą wyżej. Dłonie wciąż drżały jej a serce dudniło głucho, boleśnie, gdy układała jedną dłoń nisko na brzuchu mężczyzny, drugą na jego piersi. Wciągnęła głęboko znajomy zapach Barrosa i zdławiła rodzącą się tęsknotę – i lęk.
Nie mogła go stracić.
Wsparła policzek o jego plecy i odetchnęła bardzo powoli.
- Rozumiem – przytaknęła. – Ja nie... – Chrząknęła cicho. – Nie spierdolę tak więcej – zapewniła i – w tej jednej chwili – była tego absolutnie pewna. Nie była naiwna, wiedziała, że nie jest w stanie zmienić się na pstryknięcie palcami. Wiedziała, że wciąż będzie ją ciągnąć do innych ludzi, że ręce wciąż będą jej się rwały, by dotykać.
Ponad to wszystko wiedziała teraz jednak, była tego absolutnie pewna, że nie zrobi niczego, co miałoby postawić pod znakiem zapytania – lub zupełnie przekreślić – jej przyszłość z Esem. Teraz, w tej chwili, bała się go – podskórnie wyczuwała jakieś zagrożenie, którego źródła nie potrafiłaby dokładnie wskazać – ale jeszcze bardziej bała się, że nie będzie miała go obok.
Nie próbowała podążać za swoją logiką. Nie próbowała zrozumieć.
- Jestem twoja, Es – rzuciła cicho i przez materiał koszulki ucałowała miękko ramię mężczyzny. – I... – Odetchnęła powoli. – I chyba w końcu wiem, co to tak naprawdę znaczy. – Ucałowała kolejne miejsce, i jeszcze jedno, mimowolnie zaciskając silniej dłonie na koszulce mężczyzny.
- Razem – rzuciła nagle. – Wynajmiemy coś razem – z zaskakującą stanowczością wróciła do porzuconego wcześniej tematu. – Jeśli nadal tego chcesz. Mnie. Jeśli nadal mnie chcesz. – Teoretycznie to właśnie powiedział, ostrzegając przed końcem, który miałby dopiero nadejść, gdyby znów pokusiła się o kłamstwo, ale Blanca chyba potrzebowała to usłyszeć inaczej. Wprost. Ostatnie zapewnienie, że spróbują. Razem.
Zadrapała paznokciami koszulkę Esa i wsparła czoło o jego plecy, przez rozchylone wargi chwytając płytkie, rozedrgane oddechy.
Całe szczęście, że w swych wyobrażeniach nie zbliżyła się nawet do tego, co faktycznie się w Esie kotłowało. Całe szczęście, że nie potrafiła czytać w nim aż tak dobrze. Gdyby to umiała, prawdopodobnie nie mieliby przed sobą przyszłości. Żadnej.
Czy tak byłoby lepiej? Nigdy nie miała się nad tym zastanawiać.
Czekała, odruchowo, bez udziału świadomej woli upijając łyk gorącej wciąż herbaty. Czekała, analizując pustkę, jaką pozostawiła po sobie dłoń Barrosa, gdy ją zabrał. Czekała, czekała, czekała.
Gdy wreszcie wstała z fotela, odruchowo obciągnęła koszulkę jak najniżej mogła. To rozluźniała, to zaciskała drżące dłonie, w dwóch krokach podchodząc do otwartych teraz na szeroko drzwi balkonowych. Zatrzymała się w progu i objęła ciasno, dławiąc w piersi rwące jej się skamlenie.
- Es. Powiedz coś. Proszę. Cokolwiek – rzuciła zamiast tego cicho, mocno wbijając sobie paznokcie w ramiona.
Patrzyła, jak się prostuje i drgnęła lekko, słysząc jego ton. Niski, zduszony, drżący napięciem. Agresją?
Wciągnęła powietrze powoli i, gryząc mocno wnętrze policzka, weszła na balkon. Jeden krok. Drugi. Każdy kolejny tak samo ostrożny, tak samo niepewny. Zatrzymała się za plecami mężczyzny i potrzebowała jeszcze jednej chwili, by zdecydować się go dotknąć. By się odważyć.
Ostrożnie przytuliła się do pleców Esa, jedną ręką objęła go w talii, drugą wyżej. Dłonie wciąż drżały jej a serce dudniło głucho, boleśnie, gdy układała jedną dłoń nisko na brzuchu mężczyzny, drugą na jego piersi. Wciągnęła głęboko znajomy zapach Barrosa i zdławiła rodzącą się tęsknotę – i lęk.
Nie mogła go stracić.
Wsparła policzek o jego plecy i odetchnęła bardzo powoli.
- Rozumiem – przytaknęła. – Ja nie... – Chrząknęła cicho. – Nie spierdolę tak więcej – zapewniła i – w tej jednej chwili – była tego absolutnie pewna. Nie była naiwna, wiedziała, że nie jest w stanie zmienić się na pstryknięcie palcami. Wiedziała, że wciąż będzie ją ciągnąć do innych ludzi, że ręce wciąż będą jej się rwały, by dotykać.
Ponad to wszystko wiedziała teraz jednak, była tego absolutnie pewna, że nie zrobi niczego, co miałoby postawić pod znakiem zapytania – lub zupełnie przekreślić – jej przyszłość z Esem. Teraz, w tej chwili, bała się go – podskórnie wyczuwała jakieś zagrożenie, którego źródła nie potrafiłaby dokładnie wskazać – ale jeszcze bardziej bała się, że nie będzie miała go obok.
Nie próbowała podążać za swoją logiką. Nie próbowała zrozumieć.
- Jestem twoja, Es – rzuciła cicho i przez materiał koszulki ucałowała miękko ramię mężczyzny. – I... – Odetchnęła powoli. – I chyba w końcu wiem, co to tak naprawdę znaczy. – Ucałowała kolejne miejsce, i jeszcze jedno, mimowolnie zaciskając silniej dłonie na koszulce mężczyzny.
- Razem – rzuciła nagle. – Wynajmiemy coś razem – z zaskakującą stanowczością wróciła do porzuconego wcześniej tematu. – Jeśli nadal tego chcesz. Mnie. Jeśli nadal mnie chcesz. – Teoretycznie to właśnie powiedział, ostrzegając przed końcem, który miałby dopiero nadejść, gdyby znów pokusiła się o kłamstwo, ale Blanca chyba potrzebowała to usłyszeć inaczej. Wprost. Ostatnie zapewnienie, że spróbują. Razem.
Zadrapała paznokciami koszulkę Esa i wsparła czoło o jego plecy, przez rozchylone wargi chwytając płytkie, rozedrgane oddechy.
Esteban Barros
Re: IT’S DANGEROUS TO FALL IN LOVE, BUT I WANT TO BURN WITH YOU TONIGHT #2 (B. VARGAS I E. BARROS, 5 VI 2001, RIO DE JANEIRO) Sob 16 Mar - 22:33
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nie powinien dawać jej żadnego ultimatum. W momencie, w którym pojawiły mu się w głowie te agresywne, obrzydliwe myśli o skrzywdzeniu Blanki w ramach odwetu, zdające się nie należeć ani do niego ani do kajmana, powinien był wyjść. Zabrać swoje rzeczy, oznajmić, że dla jej bezpieczeństwa nie mogą się więcej spotykać. Tak zrobiłby człowiek rozsądny oraz odpowiedzialny – mimo całej swojej dumy z tego, że potrafił na różne kryzysowe sytuacje spoglądać chłodnym spojrzeniem, Es nie czuł się teraz ani jednym ani drugim. Wszystko, co cenił w sobie jako osobie, stanęło właśnie pod znakiem zapytania z powodu jednego ciągu myśli, który pojawił się w nim jak narośl czegoś obcego i ohydnego.
Był okropnym człowiekiem. Egoistycznym, upartym, żałosnym, bo zamiast odejść, ciągnął to dalej, stawiał warunki, jakby Blance wcale nie byłoby lepiej bez niego, za to z kimś bardziej odpowiedzialnym.
Zadrżał, ze zdziwieniem wciągając powietrze, kiedy powoli podeszła bliżej i przytuliła się do jego pleców, objęła – jakby coś znaczył. Nie był pewien, dlaczego nie przestawał czuć dreszczy, czemu gęsia skórka rozkwitała na całym jego ciele, czemu gorąco zaczęło wypierać poprzedni chłód, a potem znowu zanikać. Gdzieś w tym wszystkim przelewała się furia, lęk, niepewność, potrzeba bycia bliżej i krzyku tak długiego, by zdarł gardło do krwi. Czuł się chory i tak nieprawdopodobnie zmęczony.
Prawie nie usłyszał potwierdzenia, że Blanca przyjmowała jego warunki.
Jestem twoja, Es.
Odetchnął chrapliwie, świadomie zmuszając się, by nie cofnąć dłoni zaciśniętych na barierce balkonu – żeby nie wbić ich w miękkie ciało kobiety, wziąć jej dla siebie, sprawdzić, czy mówiła prawdę. Mógłby to zrobić, pewnie by go nie powstrzymała – i to było w tym najbardziej przerażające. Najlepiej otrzeźwiało skołowany mózg.
Zmusił się, by skupić się na ciężarze dłoni zaciśniętych na przedzie swojej koszulki, ignorując obrzydliwe podszepty czegoś, co sugerowało, że dłonie te mógłby przycisnąć teraz do ściany.
- Chcę – wymamrotał bez zawahania wbrew logice wedle której sądził, że operował jego rozum. - Chcę – powtórzył wolniej, ciszej, ostrożnie rozluźniając palce jednej z dłoni, przesuwając rękę, aż musnął nimi rękę kobiety. Gdy zrobił to raz, nie powstrzymał się przed objęciem jej przedramienia – od nadgarstka i dłoni trzymał się z daleka, jakby bał się, że nie powstrzyma natrętnego odruchu, gdyby znowu się pojawił.
- Boję się tego, jak bardzo – rzucił nagle, doskonale czując ciężkie uderzenia serca. - Weszłaś mi pod skórę i zakopałaś się w kościach. Czuję cię tam, nawet jak nie ma cię obok – mamrotał, nie bardzo wiedząc skąd brały się te słowa. Nigdy ich nie pomyślał, ani nie spisał, ale kiedy spływały mu z języka, wiedział, że są prawdziwe. Że przywiązał się do niej w sposób, którego nie będzie łatwo zmienić.
Przeniósł część ciężaru do tyłu, wspierając się na Blance, czując ją przyciśniętą do siebie.
- Czy ja... Pozwolisz mi zostać? Tylko na trochę? – spytał. - Przestaję jasno myśleć, muszę… Muszę zasnąć chociaż na chwilę i wiedzieć, że nikt nie wsadzi mi noża pod żebra.
Był okropnym człowiekiem. Egoistycznym, upartym, żałosnym, bo zamiast odejść, ciągnął to dalej, stawiał warunki, jakby Blance wcale nie byłoby lepiej bez niego, za to z kimś bardziej odpowiedzialnym.
Zadrżał, ze zdziwieniem wciągając powietrze, kiedy powoli podeszła bliżej i przytuliła się do jego pleców, objęła – jakby coś znaczył. Nie był pewien, dlaczego nie przestawał czuć dreszczy, czemu gęsia skórka rozkwitała na całym jego ciele, czemu gorąco zaczęło wypierać poprzedni chłód, a potem znowu zanikać. Gdzieś w tym wszystkim przelewała się furia, lęk, niepewność, potrzeba bycia bliżej i krzyku tak długiego, by zdarł gardło do krwi. Czuł się chory i tak nieprawdopodobnie zmęczony.
Prawie nie usłyszał potwierdzenia, że Blanca przyjmowała jego warunki.
Jestem twoja, Es.
Odetchnął chrapliwie, świadomie zmuszając się, by nie cofnąć dłoni zaciśniętych na barierce balkonu – żeby nie wbić ich w miękkie ciało kobiety, wziąć jej dla siebie, sprawdzić, czy mówiła prawdę. Mógłby to zrobić, pewnie by go nie powstrzymała – i to było w tym najbardziej przerażające. Najlepiej otrzeźwiało skołowany mózg.
Zmusił się, by skupić się na ciężarze dłoni zaciśniętych na przedzie swojej koszulki, ignorując obrzydliwe podszepty czegoś, co sugerowało, że dłonie te mógłby przycisnąć teraz do ściany.
- Chcę – wymamrotał bez zawahania wbrew logice wedle której sądził, że operował jego rozum. - Chcę – powtórzył wolniej, ciszej, ostrożnie rozluźniając palce jednej z dłoni, przesuwając rękę, aż musnął nimi rękę kobiety. Gdy zrobił to raz, nie powstrzymał się przed objęciem jej przedramienia – od nadgarstka i dłoni trzymał się z daleka, jakby bał się, że nie powstrzyma natrętnego odruchu, gdyby znowu się pojawił.
- Boję się tego, jak bardzo – rzucił nagle, doskonale czując ciężkie uderzenia serca. - Weszłaś mi pod skórę i zakopałaś się w kościach. Czuję cię tam, nawet jak nie ma cię obok – mamrotał, nie bardzo wiedząc skąd brały się te słowa. Nigdy ich nie pomyślał, ani nie spisał, ale kiedy spływały mu z języka, wiedział, że są prawdziwe. Że przywiązał się do niej w sposób, którego nie będzie łatwo zmienić.
Przeniósł część ciężaru do tyłu, wspierając się na Blance, czując ją przyciśniętą do siebie.
- Czy ja... Pozwolisz mi zostać? Tylko na trochę? – spytał. - Przestaję jasno myśleć, muszę… Muszę zasnąć chociaż na chwilę i wiedzieć, że nikt nie wsadzi mi noża pod żebra.
Blanca Vargas
Re: IT’S DANGEROUS TO FALL IN LOVE, BUT I WANT TO BURN WITH YOU TONIGHT #2 (B. VARGAS I E. BARROS, 5 VI 2001, RIO DE JANEIRO) Nie 17 Mar - 10:08
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Chcę.
Odetchnęła z ulgą, której nie próbowała nawet ukrywać. Gdy objął jej przedramię, przylgnęła do niego jeszcze mocniej, jeszcze bardziej desperacko, nagle jakby zupełnie niezdolna, by puścić. Łapczywie chwytała zapach mężczyzny i chłonęła jego ciepło, w zamian oddając mu własne.
Była tak cholernie głupia ryzykując utratę go. Utratę wszystkiego, co – teraz już wiedziała – było dla niej najważniejsze. Ważniejsze od projektu Yami, ważniejsze od samej Yami, ważniejsze od absolutnie wszystkiego.
Odetchnęła głęboko na przyznanie się Esa do lęku. Nie wiedziała, co powinna na to odpowiedzieć – czy w ogóle było coś, co mogłaby, poza powtarzaniem jak mantrę, że zasługuje na kogoś lepszego na zmianę z zapewnieniem, że ona sama zrobi wszystko, by nie zranić go więcej. Nie powiedziała ani jednego, ani drugiego, zamiast tego odciskając na plecach Barrosa kolejny pocałunek i bez wahania przytrzymując mężczyznę przy sobie, gdy wsparł się na niej.
- Oczywiście. Na ile chcesz. – Na zawsze. – Nie musisz pytać, kocie – wyszeptała i uśmiechnęła się miękko. Mogła dać mu to i jeszcze więcej. Spokój, bezpieczeństwo, ciepło, miękkie łóżko i wspólne śniadanie. Chciała dać mu wszystko.
Jeszcze przez chwilę przytulała go mocno, a gdy w końcu, z wyraźną niechęcią, rozluźniła objęcia, zrobiła to tylko na tyle, na ile musiała. Na tyle, by móc łagodnie obrócić Esa ku sobie, stanąć na palcach i ucałować go miękko w policzek – nie była pewna, czy może więcej. Na tyle, by mimowolnie przesunąć dłońmi wzdłuż jego ramion, wygładzić jego koszulkę wszędzie tam, gdzie trochę się wygniotła. Zaraz potem zsunęła dłoń wzdłuż przedramienia mężczyzny, splotła własne palce z jego.
Bez słowa poprowadziła go z powrotem do mieszkania. Gdy minęła kanapę i bez zatrzymywania się przeszła przez salon, Es wyraźnie się zawahał. Mówił coś o tym, że może lepiej byłoby, żeby został właśnie tutaj, w pokoju dziennym. I coś jeszcze, czego już nie słuchała.
Nie zamierzała zostawić go w salonie. Nie byłoby mu tu wygodnie, nie odpocząłby tak, jak powinien.
Zaprowadziła go do sypialni, rozświetlonej teraz tylko nocnymi światłami Rio. Odruchowo machnęła ręką w ich kierunku, krótkim zaklęciem zmuszając zasłony do zasunięcia się, odcięcia pokoju od reszty miasta. Nim jeszcze oczy przyzwyczaiły jej się do ciemności – teraz, dzięki pomocy ocelota, robiły to znacznie szybciej – po chwili wahania sięgnęła do koszulki Esa i zsunęła ją z niego, chwilę potem robiąc to samo z jeansami mężczyzny. Umykając wzrokiem, starannie złożyła ubrania i ułożyła je na fotelu, a gdy Barros ułożył się już w łóżku, odruchowo poprawiła okrywającą go kołdrę i ucałowała Esa miękko w czubek głowy.
Gdy wychodziła z sypialni, kilka puzzli jakby znów wskoczyło na swoje miejsce. Do pełnego obrazka wciąż brakowało wiele, ale było... Było dobrze. Z pewnością lepiej niż wczoraj.
Niespecjalnie potem pamiętała, co robiła przez resztę dnia – nocy. Coś czytała. Przeglądała zrobione ostatnio zdjęcia i nakreślone szkice. Zjadła jakiś obiad, podlała rośliny. Przez cały ten czas przez myśl jej nie przeszło, by się przebrać, wciąż więc kręciła się po mieszkaniu tylko w za dużej koszulce i figach.
Jej myśli cały czas uciekały do śpiącego w pokoju Esa, co z kolei pociągnęło za sobą kolejne – nagły przebłysk, co powinna zrobić.
Zaklęciem wysłała krótką wiadomość do Francisco – on i Paula niemal od razu stali się najbliższymi jej z całej rodziny Barrosów – dając znać, że z Esem wszystko w porządku, został u niej. W odpowiedzi dostała nieco dłuższy raport zapewniający, że nie ma sprawy, bo w domu wszystko w porządku. Atak nie powtórzył się już, wartownicy wpadali od czasu do czasu na patrole i by zebrać dodatkowe zeznania. Poza tym – cisza i spokój. Franco zapewniał, że Esa wcale tu nie potrzebują, więc niech wykorzystają czas na ogarnięcie tego syfu, który sobie narobili – jego słowa, na które Blanca uśmiechnęła się przelotnie, wciąż jeszcze trochę skrępowana bezpośredniością, ale też troską, z jaką podchodziła do niej rodzina Esa.
Po chwili wahania, uzmysławiając sobie, że sama zaśnie pewnie wcześniej niż Barros się obudzi, spisała dla niego krótką notatkę z tej wymiany wiadomości i godzinę czy dwie później, wślizgując się ostrożnie do sypialni, nakleiła ją na drzwiach tak, by Es na pewno jej nie przeoczył.
Kwestię syfu pominęła, zachowując radę Francisco tylko dla siebie.
Myśl, by samej położyć się w salonie rozważała tylko przez bardzo krótką chwilę. Nie mogła. Nie chciała. Nie potrafiłaby. Teraz, gdy Barros zapewnił ją, że wciąż chce być obok – mimo tego, co mu zrobiła i mimo pracy, jakiej będzie wymagało naprawienie tego, co zdążyli zepsuć – nie potrafiła przekonać się do zachowania dystansu, przestrzeni, którą mogliby na powrót redukować małymi kroczkami.
Nie chciała małych kroczków.
Wpełzła ostrożnie do łóżka obok mężczyzny, z cichym westchnieniem zakopując się w wygrzanej pościeli. Przez moment leżała po prostu obok, ramię przy plecach Barrosa, wpatrując się w wymalowany sufit – zaraz jednak sapnęła cicho i obróciła się w kierunku mężczyzny. Objęła go ostrożnie i przytuliła się do jego pleców, dławiąc rodzący się nagle cichy szloch ulgi. Delikatnie pogładziła dłonią jego odsłoniętą pierś nim ułożyła wreszcie rękę w jednym miejscu i mocno wtuliła buzię w mężczyznę.
Przez kolejne dni – tygodnie – miała wyrzucać sobie, jak cholernie była głupia, ryzykując tak wiele. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co miałaby zrobić, gdyby Es stwierdził, że jednak jej nie chce.
Zasnęła szybko, jakby sama obecność Esa usuwała te wszystkie przeszkody, z którymi Blanca zmagała się zazwyczaj. Jakby sam fakt posiadania Barrosa tuż obok usuwał wszystkie lęki, niepotrzebne rozważania, pozwalając jej nie tylko zasnąć, ale też nie budzić się po nocy wymęczoną koszmarami. Spała głęboko, zupełnie spokojnie, i tylko raz po jej policzku spłynęło kilka gorących łez ulgi, których rano nie miała w ogóle pamiętać.
Odetchnęła z ulgą, której nie próbowała nawet ukrywać. Gdy objął jej przedramię, przylgnęła do niego jeszcze mocniej, jeszcze bardziej desperacko, nagle jakby zupełnie niezdolna, by puścić. Łapczywie chwytała zapach mężczyzny i chłonęła jego ciepło, w zamian oddając mu własne.
Była tak cholernie głupia ryzykując utratę go. Utratę wszystkiego, co – teraz już wiedziała – było dla niej najważniejsze. Ważniejsze od projektu Yami, ważniejsze od samej Yami, ważniejsze od absolutnie wszystkiego.
Odetchnęła głęboko na przyznanie się Esa do lęku. Nie wiedziała, co powinna na to odpowiedzieć – czy w ogóle było coś, co mogłaby, poza powtarzaniem jak mantrę, że zasługuje na kogoś lepszego na zmianę z zapewnieniem, że ona sama zrobi wszystko, by nie zranić go więcej. Nie powiedziała ani jednego, ani drugiego, zamiast tego odciskając na plecach Barrosa kolejny pocałunek i bez wahania przytrzymując mężczyznę przy sobie, gdy wsparł się na niej.
- Oczywiście. Na ile chcesz. – Na zawsze. – Nie musisz pytać, kocie – wyszeptała i uśmiechnęła się miękko. Mogła dać mu to i jeszcze więcej. Spokój, bezpieczeństwo, ciepło, miękkie łóżko i wspólne śniadanie. Chciała dać mu wszystko.
Jeszcze przez chwilę przytulała go mocno, a gdy w końcu, z wyraźną niechęcią, rozluźniła objęcia, zrobiła to tylko na tyle, na ile musiała. Na tyle, by móc łagodnie obrócić Esa ku sobie, stanąć na palcach i ucałować go miękko w policzek – nie była pewna, czy może więcej. Na tyle, by mimowolnie przesunąć dłońmi wzdłuż jego ramion, wygładzić jego koszulkę wszędzie tam, gdzie trochę się wygniotła. Zaraz potem zsunęła dłoń wzdłuż przedramienia mężczyzny, splotła własne palce z jego.
Bez słowa poprowadziła go z powrotem do mieszkania. Gdy minęła kanapę i bez zatrzymywania się przeszła przez salon, Es wyraźnie się zawahał. Mówił coś o tym, że może lepiej byłoby, żeby został właśnie tutaj, w pokoju dziennym. I coś jeszcze, czego już nie słuchała.
Nie zamierzała zostawić go w salonie. Nie byłoby mu tu wygodnie, nie odpocząłby tak, jak powinien.
Zaprowadziła go do sypialni, rozświetlonej teraz tylko nocnymi światłami Rio. Odruchowo machnęła ręką w ich kierunku, krótkim zaklęciem zmuszając zasłony do zasunięcia się, odcięcia pokoju od reszty miasta. Nim jeszcze oczy przyzwyczaiły jej się do ciemności – teraz, dzięki pomocy ocelota, robiły to znacznie szybciej – po chwili wahania sięgnęła do koszulki Esa i zsunęła ją z niego, chwilę potem robiąc to samo z jeansami mężczyzny. Umykając wzrokiem, starannie złożyła ubrania i ułożyła je na fotelu, a gdy Barros ułożył się już w łóżku, odruchowo poprawiła okrywającą go kołdrę i ucałowała Esa miękko w czubek głowy.
Gdy wychodziła z sypialni, kilka puzzli jakby znów wskoczyło na swoje miejsce. Do pełnego obrazka wciąż brakowało wiele, ale było... Było dobrze. Z pewnością lepiej niż wczoraj.
Niespecjalnie potem pamiętała, co robiła przez resztę dnia – nocy. Coś czytała. Przeglądała zrobione ostatnio zdjęcia i nakreślone szkice. Zjadła jakiś obiad, podlała rośliny. Przez cały ten czas przez myśl jej nie przeszło, by się przebrać, wciąż więc kręciła się po mieszkaniu tylko w za dużej koszulce i figach.
Jej myśli cały czas uciekały do śpiącego w pokoju Esa, co z kolei pociągnęło za sobą kolejne – nagły przebłysk, co powinna zrobić.
Zaklęciem wysłała krótką wiadomość do Francisco – on i Paula niemal od razu stali się najbliższymi jej z całej rodziny Barrosów – dając znać, że z Esem wszystko w porządku, został u niej. W odpowiedzi dostała nieco dłuższy raport zapewniający, że nie ma sprawy, bo w domu wszystko w porządku. Atak nie powtórzył się już, wartownicy wpadali od czasu do czasu na patrole i by zebrać dodatkowe zeznania. Poza tym – cisza i spokój. Franco zapewniał, że Esa wcale tu nie potrzebują, więc niech wykorzystają czas na ogarnięcie tego syfu, który sobie narobili – jego słowa, na które Blanca uśmiechnęła się przelotnie, wciąż jeszcze trochę skrępowana bezpośredniością, ale też troską, z jaką podchodziła do niej rodzina Esa.
Po chwili wahania, uzmysławiając sobie, że sama zaśnie pewnie wcześniej niż Barros się obudzi, spisała dla niego krótką notatkę z tej wymiany wiadomości i godzinę czy dwie później, wślizgując się ostrożnie do sypialni, nakleiła ją na drzwiach tak, by Es na pewno jej nie przeoczył.
Kwestię syfu pominęła, zachowując radę Francisco tylko dla siebie.
Myśl, by samej położyć się w salonie rozważała tylko przez bardzo krótką chwilę. Nie mogła. Nie chciała. Nie potrafiłaby. Teraz, gdy Barros zapewnił ją, że wciąż chce być obok – mimo tego, co mu zrobiła i mimo pracy, jakiej będzie wymagało naprawienie tego, co zdążyli zepsuć – nie potrafiła przekonać się do zachowania dystansu, przestrzeni, którą mogliby na powrót redukować małymi kroczkami.
Nie chciała małych kroczków.
Wpełzła ostrożnie do łóżka obok mężczyzny, z cichym westchnieniem zakopując się w wygrzanej pościeli. Przez moment leżała po prostu obok, ramię przy plecach Barrosa, wpatrując się w wymalowany sufit – zaraz jednak sapnęła cicho i obróciła się w kierunku mężczyzny. Objęła go ostrożnie i przytuliła się do jego pleców, dławiąc rodzący się nagle cichy szloch ulgi. Delikatnie pogładziła dłonią jego odsłoniętą pierś nim ułożyła wreszcie rękę w jednym miejscu i mocno wtuliła buzię w mężczyznę.
Przez kolejne dni – tygodnie – miała wyrzucać sobie, jak cholernie była głupia, ryzykując tak wiele. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co miałaby zrobić, gdyby Es stwierdził, że jednak jej nie chce.
Zasnęła szybko, jakby sama obecność Esa usuwała te wszystkie przeszkody, z którymi Blanca zmagała się zazwyczaj. Jakby sam fakt posiadania Barrosa tuż obok usuwał wszystkie lęki, niepotrzebne rozważania, pozwalając jej nie tylko zasnąć, ale też nie budzić się po nocy wymęczoną koszmarami. Spała głęboko, zupełnie spokojnie, i tylko raz po jej policzku spłynęło kilka gorących łez ulgi, których rano nie miała w ogóle pamiętać.
Esteban Barros
Re: IT’S DANGEROUS TO FALL IN LOVE, BUT I WANT TO BURN WITH YOU TONIGHT #2 (B. VARGAS I E. BARROS, 5 VI 2001, RIO DE JANEIRO) Nie 17 Mar - 13:17
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nie sądził, by miał prawo spać w jej łóżku nawet, kiedy pozwalając mu zostać na jakiś czas, Blanca minęła kanapę, wyraźnie prowadząc go do sypialni. Zawahał się, przystanął i próbował tłumaczyć, że lepiej gdyby został na kanapie, chociaż nie znajdował w sobie zbyt wiele siły do dyskusji – może dlatego pozwolił pociągnąć się dalej i częściowo rozebrać, mimo kolejnej myśli, że powinien tylko położyć się na kołdrze, być gotowym do wyjścia. Nie planował przecież spędzić tu całej nocy, potrzebował tylko chwili odpoczynku i powinien wracać do rodzinnego domu. Pomóc im ze wszystkim, być dodatkową parą rąk mogących ciskać zaklęcia, gdyby ludzie kartelu wrócili.
Jeszcze zanim przyłożył głowę do poduszki pamiętał, by poprosić Blankę o obudzenie go za godzinę lub dwie – chyba wymamrotał prośbę, gdy poprawiała kołdrę, ale nie przyswoił odpowiedzi. Dostając pozwolenie, by odpuścić napięciu w bezpiecznym, pachnącym domem miejscu, całe jego ciało zdało się wyłączyć jak na pstryknięcie i tylko czuł, jak mocniej zapada się w materac oraz poduszkę, mgliście rejestrując całusa w czubek głowy, a później odgłos miękkich kroków.
Potem nie było już nic. Nawet snów.
Kiedy się przebudził, zajęło mu chwilę zrozumieć, gdzie właściwie był i czyją rękę miał przerzuconą przez pierś – odetchnął głęboko, ściskając ostrożnie dłoń Blanki. Naparł na nią plecami tylko na tyle, by lepiej poczuć kojący ciężar, zanim rzeczywistość ostrym, chłodnym ukłuciem przypomniała, że nie wrócił na noc do domu. Przez zaciągnięte zasłony przebijało się wystarczająco dużo światła, by uzmysłowić Barrosowi, że minęło grubo ponad kilka godzin.
Powoli uniósł rękę kobiety, wyślizgując się spod niej i przysuwając jej bliżej poduszkę do przytulenia, gdy przez sen zmarszczyła brwi. Podziałało.
Ubrał się we wczorajsze ciuchy złożone na fotelu, przed samym wyjściem z sypialni zauważając kartkę przyklejoną kawałkiem taśmy do drzwi i odetchnął spokojniej, czytając wiadomość. Może nie zrobiła dokładnie tego, o co ją poprosił, ale Blanca zadbała, by jego rodzina się nie martwiła i by on sam nie spanikował o poranku. Doceniał to.
Mimo wszystko nie zabawił zbyt długo na miejscu – tylko na tyle, by przemyć twarz i napić się trochę wody, zanim na tej samej kartce, pod wiadomością od Vargas dopisać, że wrócił na chwilę do domu i wziął jej klucze. Że zamknął drzwi tylko na ten zamek, który mogła otworzyć od wewnątrz i że wróci po zmierzchu.
Wiadomości wiadomościami, ale mimo wszystko potrzebował na własne oczy zobaczyć, że jego rodzinny dom wciąż stał, a ludziom wewnątrz nic się nie stało – nie był pewien kiedy ta paranoja minie i czy w ogóle.
W Vitorii wszystko znajdowało się na swoim miejscu.
Wypoczęty i uspokojony wziął prysznic, zmienił ubrania na świeże, przez cały dzień krzątając się to tu, to tam – porozmawiał z ojcem, że jednak nie weźmie wakatu w więzieniu, który mu zaproponował, z wahaniem wziął matkę na stronę i zapytał, czy miała w swoich zapasach jakiś eliksir uspokajający. Pomógł Antoniowi przerobić temat z przemiany, z którym młody miał problem. Poszedł nad wodę z Paulem, ale tym razem tylko po to, by razem pomoczyć stopy na pomoście.
Do Rio wrócił zgodnie z obietnicą, kiedy już zmierzchało, znów niosąc ze sobą pakunek z jedzeniem dla Blanki – tym razem zamiast słodyczy była w nim sterta małych, serowych chlebków i trochę podsuszanego mięsa. Spodziewał się znaleźć ją w salonie popijającą herbatę, ale w mieszkaniu było zaskakująco cicho, gdy zdejmował buty i odwieszał kurtkę. Zerknął do sypialni, ale widząc tam kobietę wciąż zakopaną pod kołdrą, wciąż wtuloną w poduszkę, którą jej podsunął, Es najpierw odstawił swój pakunek w kuchni, wstawił wodę, przygotował dwa kubki na herbatę – sam wyjątkowo odmawiając kawie – i dopiero wrócił do pokoju. Przysiadł powoli na brzegu łóżka, nachylił się nad Blanką i ostrożnie musnął ustami jej policzek.
- Hej – wymamrotał, głaszcząc ją po ramieniu. - Śpisz?
Jeszcze zanim przyłożył głowę do poduszki pamiętał, by poprosić Blankę o obudzenie go za godzinę lub dwie – chyba wymamrotał prośbę, gdy poprawiała kołdrę, ale nie przyswoił odpowiedzi. Dostając pozwolenie, by odpuścić napięciu w bezpiecznym, pachnącym domem miejscu, całe jego ciało zdało się wyłączyć jak na pstryknięcie i tylko czuł, jak mocniej zapada się w materac oraz poduszkę, mgliście rejestrując całusa w czubek głowy, a później odgłos miękkich kroków.
Potem nie było już nic. Nawet snów.
Kiedy się przebudził, zajęło mu chwilę zrozumieć, gdzie właściwie był i czyją rękę miał przerzuconą przez pierś – odetchnął głęboko, ściskając ostrożnie dłoń Blanki. Naparł na nią plecami tylko na tyle, by lepiej poczuć kojący ciężar, zanim rzeczywistość ostrym, chłodnym ukłuciem przypomniała, że nie wrócił na noc do domu. Przez zaciągnięte zasłony przebijało się wystarczająco dużo światła, by uzmysłowić Barrosowi, że minęło grubo ponad kilka godzin.
Powoli uniósł rękę kobiety, wyślizgując się spod niej i przysuwając jej bliżej poduszkę do przytulenia, gdy przez sen zmarszczyła brwi. Podziałało.
Ubrał się we wczorajsze ciuchy złożone na fotelu, przed samym wyjściem z sypialni zauważając kartkę przyklejoną kawałkiem taśmy do drzwi i odetchnął spokojniej, czytając wiadomość. Może nie zrobiła dokładnie tego, o co ją poprosił, ale Blanca zadbała, by jego rodzina się nie martwiła i by on sam nie spanikował o poranku. Doceniał to.
Mimo wszystko nie zabawił zbyt długo na miejscu – tylko na tyle, by przemyć twarz i napić się trochę wody, zanim na tej samej kartce, pod wiadomością od Vargas dopisać, że wrócił na chwilę do domu i wziął jej klucze. Że zamknął drzwi tylko na ten zamek, który mogła otworzyć od wewnątrz i że wróci po zmierzchu.
Wiadomości wiadomościami, ale mimo wszystko potrzebował na własne oczy zobaczyć, że jego rodzinny dom wciąż stał, a ludziom wewnątrz nic się nie stało – nie był pewien kiedy ta paranoja minie i czy w ogóle.
W Vitorii wszystko znajdowało się na swoim miejscu.
Wypoczęty i uspokojony wziął prysznic, zmienił ubrania na świeże, przez cały dzień krzątając się to tu, to tam – porozmawiał z ojcem, że jednak nie weźmie wakatu w więzieniu, który mu zaproponował, z wahaniem wziął matkę na stronę i zapytał, czy miała w swoich zapasach jakiś eliksir uspokajający. Pomógł Antoniowi przerobić temat z przemiany, z którym młody miał problem. Poszedł nad wodę z Paulem, ale tym razem tylko po to, by razem pomoczyć stopy na pomoście.
Do Rio wrócił zgodnie z obietnicą, kiedy już zmierzchało, znów niosąc ze sobą pakunek z jedzeniem dla Blanki – tym razem zamiast słodyczy była w nim sterta małych, serowych chlebków i trochę podsuszanego mięsa. Spodziewał się znaleźć ją w salonie popijającą herbatę, ale w mieszkaniu było zaskakująco cicho, gdy zdejmował buty i odwieszał kurtkę. Zerknął do sypialni, ale widząc tam kobietę wciąż zakopaną pod kołdrą, wciąż wtuloną w poduszkę, którą jej podsunął, Es najpierw odstawił swój pakunek w kuchni, wstawił wodę, przygotował dwa kubki na herbatę – sam wyjątkowo odmawiając kawie – i dopiero wrócił do pokoju. Przysiadł powoli na brzegu łóżka, nachylił się nad Blanką i ostrożnie musnął ustami jej policzek.
- Hej – wymamrotał, głaszcząc ją po ramieniu. - Śpisz?
Blanca Vargas
Re: IT’S DANGEROUS TO FALL IN LOVE, BUT I WANT TO BURN WITH YOU TONIGHT #2 (B. VARGAS I E. BARROS, 5 VI 2001, RIO DE JANEIRO) Nie 17 Mar - 20:15
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Nie mogła się dobudzić. Od godziny, może dwóch balansowała już na granicy pobudki, nie potrafiła jednak znaleźć w sobie motywacji, by faktycznie zrobić jeszcze te dwa metaforyczne kroki, otworzyć oczy, oprzytomnieć, zacząć kolejny dzień. Nie widziała powodu, dla którego miałaby – przy czym tym razem nie chodziło wcale o ból, żal czy lęk. Była zmęczona. Najzwyczajniej w świecie wyczerpana – jakby musiała w końcu odchorować wszystkie szalejące ostatnio emocje, wszystkie minione dni czy tygodnie.
W efekcie odzyskiwała jakąś połowiczną przytomność na chwilę, by zaraz zasnąć znowu, wciąż zakopana po oszy w pościeli, tuląc do piersi poduchę. W tym ostatnim nie widziała nic nieprawidłowego. Była zbyt nieprzytomna by uświadomić się, że zasypiała obok Esa, którego teraz już tu nie było.
Nie była świadoma kiedy wyszedł i nie wiedziała też, kiedy wrócił. Nie obudził jej szczęk kluczy w zamku, otwieranie drzwi, kroki w mieszkaniu. Dopiero gdy Barros znów znalazł się tuż obok, przysiadł na łóżku i ucałował ją miękko – dopiero wtedy drgnęła lekko, zaburczała coś pod nosem, próbowała zrozumieć, co mówi.
- Tak – mruknęła w pierwszej chwili, niegotowa, by wstać, wygrzebać się z łóżka, zrobić ze sobą cokolwiek produktywnego. Dzisiaj jeszcze nie musiała – to pamiętał nawet jej niespecjalnie przytomny umysł – a to z kolei sprawiało, że nie starała się nawet o motywację.
Es jednak wciąż tu był, była coraz bardziej świadoma jego obecności i choć najchętniej po prostu przyciągnęłaby go do siebie, zamieniła poduchę na mężczyznę, który mógłby ją objąć i trzymać przy sobie tak, jak ona sama trzymała część pościeli – zmusiła się, by ostrożnie rozchylić powieki.
- Hej – wychrypiała cicho i uśmiechnęła się miękko.
Przeciągnęła się leniwie i ziewnęła szeroko, zaraz potem mimowolnie szukając dłonią dłoni Esa, jego przedramienia czy uda – czegokolwiek, co mogłaby dotknąć, pogłaskać, może przygarnąć bliżej siebie.
Wraz z powolnym powrotem przytomności, zaczęła sobie przypominać miniony wieczór i składać do kupy kolejne puzzle.
- Byłeś w domu? – zapytała cicho. – Wszystko w porządku?
Niemrawo wygrzebała się z pościeli i podniosła do siadu, trąc z zapamiętaniem zaspane oczy.
Rozczochrana i zarumieniona po nocy, zaczęła katalogować swoje potrzeby. Prysznic. Śniadanie. Es. Niekoniecznie w takiej kolejności.
Ziewnęła jeszcze raz, odruchowo zgarnęła skołtunione włosy do tyłu.
- Zostawiłam ci kartkę – dodała nagle. – Wiem, że miałam cię obudzić, ale spałeś tak głęboko, że... – Odetchnęła cicho. – Pomyślałam, bardziej im się tam przydasz jak już odpoczniesz. Wyśpisz się. Szczególnie, że Franco mówił, że wszystko w domu w porządku.
Nie była pewna, czy naprawdę musi się tłumaczyć – ale chciała. Jakby nagle jej relacja z Esem stała się polem minowym, na którym jeden nierozważny krok, jedna nieopatrzna decyzja mogłyby zniszczyć wszystko.
Możliwe, że w najbliższym czasie miała być na tym punkcie przewrażliwiona.
Trzecie ziewnięcie przerodziło się w zaczepne ukąszenie ramienia Esa, zanim Blanca oprzytomniała na tyle by uzmysłowić sobie, co robi. Z drugiej strony, czy naprawdę musiała się aż tak pilnować? Byli tutaj, razem, wychodziło na to, że jeszcze na trochę dłużej niż tylko najbliższe godziny czy dni. Skoro Barros zapewniał, że wciąż chciał z nią być, wciąż chciał spróbować – czy naprawdę musiała popadać w drugą ze skrajności, pilnować się na każdym kroku nawet, jeśli chodziło tylko o niego, o Esa, który... Był jej. Potwierdził to przecież.
Odetchnęła głęboko. Nie czuła się jeszcze na siłach na podobnie poplątane rozważania.
Przytuliła policzek do ramienia mężczyzny i odetchnęła cicho, jeszcze na moment przymknęła oczy. Otworzyła je ponownie dopiero, gdy jej wyczulone nozdrza – znacznie wrażliwsze niż były przed przemianą – wychwyciły znajomy, cudowny zapach świeżego pieczywa.
- Przyniosłeś śniadanie? – wymamrotała cicho, połowicznie tylko świadoma, jak musiał brzmieć jej rodzący się entuzjazm.
Czasem naprawdę łatwo było ją uszczęśliwić.
W efekcie odzyskiwała jakąś połowiczną przytomność na chwilę, by zaraz zasnąć znowu, wciąż zakopana po oszy w pościeli, tuląc do piersi poduchę. W tym ostatnim nie widziała nic nieprawidłowego. Była zbyt nieprzytomna by uświadomić się, że zasypiała obok Esa, którego teraz już tu nie było.
Nie była świadoma kiedy wyszedł i nie wiedziała też, kiedy wrócił. Nie obudził jej szczęk kluczy w zamku, otwieranie drzwi, kroki w mieszkaniu. Dopiero gdy Barros znów znalazł się tuż obok, przysiadł na łóżku i ucałował ją miękko – dopiero wtedy drgnęła lekko, zaburczała coś pod nosem, próbowała zrozumieć, co mówi.
- Tak – mruknęła w pierwszej chwili, niegotowa, by wstać, wygrzebać się z łóżka, zrobić ze sobą cokolwiek produktywnego. Dzisiaj jeszcze nie musiała – to pamiętał nawet jej niespecjalnie przytomny umysł – a to z kolei sprawiało, że nie starała się nawet o motywację.
Es jednak wciąż tu był, była coraz bardziej świadoma jego obecności i choć najchętniej po prostu przyciągnęłaby go do siebie, zamieniła poduchę na mężczyznę, który mógłby ją objąć i trzymać przy sobie tak, jak ona sama trzymała część pościeli – zmusiła się, by ostrożnie rozchylić powieki.
- Hej – wychrypiała cicho i uśmiechnęła się miękko.
Przeciągnęła się leniwie i ziewnęła szeroko, zaraz potem mimowolnie szukając dłonią dłoni Esa, jego przedramienia czy uda – czegokolwiek, co mogłaby dotknąć, pogłaskać, może przygarnąć bliżej siebie.
Wraz z powolnym powrotem przytomności, zaczęła sobie przypominać miniony wieczór i składać do kupy kolejne puzzle.
- Byłeś w domu? – zapytała cicho. – Wszystko w porządku?
Niemrawo wygrzebała się z pościeli i podniosła do siadu, trąc z zapamiętaniem zaspane oczy.
Rozczochrana i zarumieniona po nocy, zaczęła katalogować swoje potrzeby. Prysznic. Śniadanie. Es. Niekoniecznie w takiej kolejności.
Ziewnęła jeszcze raz, odruchowo zgarnęła skołtunione włosy do tyłu.
- Zostawiłam ci kartkę – dodała nagle. – Wiem, że miałam cię obudzić, ale spałeś tak głęboko, że... – Odetchnęła cicho. – Pomyślałam, bardziej im się tam przydasz jak już odpoczniesz. Wyśpisz się. Szczególnie, że Franco mówił, że wszystko w domu w porządku.
Nie była pewna, czy naprawdę musi się tłumaczyć – ale chciała. Jakby nagle jej relacja z Esem stała się polem minowym, na którym jeden nierozważny krok, jedna nieopatrzna decyzja mogłyby zniszczyć wszystko.
Możliwe, że w najbliższym czasie miała być na tym punkcie przewrażliwiona.
Trzecie ziewnięcie przerodziło się w zaczepne ukąszenie ramienia Esa, zanim Blanca oprzytomniała na tyle by uzmysłowić sobie, co robi. Z drugiej strony, czy naprawdę musiała się aż tak pilnować? Byli tutaj, razem, wychodziło na to, że jeszcze na trochę dłużej niż tylko najbliższe godziny czy dni. Skoro Barros zapewniał, że wciąż chciał z nią być, wciąż chciał spróbować – czy naprawdę musiała popadać w drugą ze skrajności, pilnować się na każdym kroku nawet, jeśli chodziło tylko o niego, o Esa, który... Był jej. Potwierdził to przecież.
Odetchnęła głęboko. Nie czuła się jeszcze na siłach na podobnie poplątane rozważania.
Przytuliła policzek do ramienia mężczyzny i odetchnęła cicho, jeszcze na moment przymknęła oczy. Otworzyła je ponownie dopiero, gdy jej wyczulone nozdrza – znacznie wrażliwsze niż były przed przemianą – wychwyciły znajomy, cudowny zapach świeżego pieczywa.
- Przyniosłeś śniadanie? – wymamrotała cicho, połowicznie tylko świadoma, jak musiał brzmieć jej rodzący się entuzjazm.
Czasem naprawdę łatwo było ją uszczęśliwić.
Esteban Barros
Re: IT’S DANGEROUS TO FALL IN LOVE, BUT I WANT TO BURN WITH YOU TONIGHT #2 (B. VARGAS I E. BARROS, 5 VI 2001, RIO DE JANEIRO) Nie 17 Mar - 22:01
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nie był jeszcze pewien, w jaki sposób na nowo nawigować swoją relację z Blanką – nie mógł się przecież zachowywać identycznie jak wcześniej, ale nie chciał też cofać się do dni, gdy byli dla siebie ledwie dwójką nieznajomych. Nie potrafiłby. To co powiedział jej poprzedniego wieczora – że zagrzebała się w jego kościach – było tylko szczerą prawdą. Wyznaniem głęboko zakorzenionych uczuć i wiążącego się z nimi lęku, bo nazwanie na głos podobnego przywiązania dawało drugiej osobie do ręki broń, której mogła użyć lub nie.
Jakkolwiek kiedyś nie znosił ich pasjami, wściekał się na samą sugestię, żeby regularnie popijał eliksir uspokajający, teraz mały łyk wywaru, który na wyraźną prośbę podsunęła mu matka, łagodził ostre krawędzie ciężkich myśli. Pomagał im się przetaczać przez umysł Esa, nie raniąc go przy tym, nie powodując eskalacji. Dziwne uczucie, do którego musiał się jeszcze przyzwyczaić, ale nie mógł dłużej udawać, że nie potrzebował pomocy – nie po tym, co pojawiło się w jego głowie, gdy usłyszał od Blanki jak zawiodła jego zaufanie, kłamiąc.
Mógł być brutalny wobec ludzi, którzy chcieli lub już krzywdzili innych, ale nigdy wobec osób, które kochał. Gdyby przekroczył tę granicę, równie dobrze mógł ze sobą skończyć.
Budząc Vargas zachowywał się ostrożnie i gdyby wymamrotała, że chce jeszcze spać, zostawiłby ją w łóżku. Odruchowo uśmiechnął się kątem ust, kiedy przeciągnęła się w pościeli, wyciągając przed siebie rozczapierzone dłonie i zaraz zaczepiając palce o jego udo – przypominała mu kota podczas leniwej drzemki w plamie słońca.
- Byłem – przytaknął tak samo cicho, jak zapytała. - Wszystko dobrze.
Już wcześniej myślał o tym, że powinien być na nią zirytowany, że nie obudziła go tak, jak o to poprosił – i chyba trochę był, ale wiadomość do Francisco, notatka którą mu zostawiła tak, by jej przypadkiem nie ominął… Starała się.
- Spokojnie, znalazłem kartkę – dodał, przez chwilę zastanawiając się, czy dodać coś jeszcze. - Może i dobrze się stało. Gdybym znowu nie spał, nie wiem... Już wczoraj było kiepsko – przyznał, zauważając z cichym zaskoczeniem, że eliksir nie tylko ułagadzał emocjonalny ładunek jego myśli, ale pozwalał też łatwiej składać słowa. Trochę tak, jakby cały czas chodził w kajmaniej skórze, tylko mógł rozmawiać z innymi ludźmi.
Mimowolnie wzdrygnął się lekko, czując zęby kąsające zaczepnie jego ramię, ale nie uciekł, pozwalając Blance wesprzeć się na jego ramieniu – nie było w tej sytuacji nic groźnego, nawet jeśli zwierzęca część jego mózgu uparcie przypominała o przynajmniej kilku sytuacjach, gdy cudze zęby w jego ciele były powodem do zmartwień. Do agresji i natychmiastowej reakcji.
Przyniosłeś śniadanie?
Parsknął cicho na tak oczywisty, dziecięcy wręcz entuzjazm.
- Tak. I wstawiłem wodę na herbatę. Ale musisz wstać i zrobić te parę kroków do kuchni.
Nie tłumaczył się, że wciąż powinni porozmawiać o pewnych rzeczach, a śniadanie w łóżku i rozmowa właśnie tutaj nie pasowały do tego wszystkiego – nie były miękkie, jak wymiana marzeń i głęboko skrywanych potrzeb.
Choć wyraźnie rozczarowana takim obrotem spraw, marudząc cicho bez większego jednak przekonania, Blanca wygramoliła się wreszcie z pościeli, udając się najpierw do łazienki – Es zalał w tym czasie obie herbaty, zdążył wyłożyć na talerz wszystko, co wziął dla niej z domowej kuchni, podbierając dla siebie jedną z serowych bułek, którą rano upiekła mama. Wyławiał im z kubków torebki i dolewał syropu malinowego, gdy Vargas wróciła w nieco bardziej opanowanym stanie, z zaczesanymi w kitkę włosami i obmytą twarzą. Nie musiał jej namawiać, by usiadła i zaczęła jeść.
- Napisałem dzisiaj do Vai – zaczął, wspierając się biodrem o kuchenny blat i przysuwając sobie jeden z kubków gorącej herbaty. - Potwierdziła, że mogę u niej pomieszkać. Zajrzałem też do oszczędności... Nawet jakbym miał problem znaleźć nową pracę, przez parę miesięcy będę miał z czego płacić czynsz.
Nie był to może najprzyjemniejszy temat do poruszania z kimś, kto niedawno wytoczył się z łóżka, ale uważał, że były to naprawdę dobre wiadomości.
Jakkolwiek kiedyś nie znosił ich pasjami, wściekał się na samą sugestię, żeby regularnie popijał eliksir uspokajający, teraz mały łyk wywaru, który na wyraźną prośbę podsunęła mu matka, łagodził ostre krawędzie ciężkich myśli. Pomagał im się przetaczać przez umysł Esa, nie raniąc go przy tym, nie powodując eskalacji. Dziwne uczucie, do którego musiał się jeszcze przyzwyczaić, ale nie mógł dłużej udawać, że nie potrzebował pomocy – nie po tym, co pojawiło się w jego głowie, gdy usłyszał od Blanki jak zawiodła jego zaufanie, kłamiąc.
Mógł być brutalny wobec ludzi, którzy chcieli lub już krzywdzili innych, ale nigdy wobec osób, które kochał. Gdyby przekroczył tę granicę, równie dobrze mógł ze sobą skończyć.
Budząc Vargas zachowywał się ostrożnie i gdyby wymamrotała, że chce jeszcze spać, zostawiłby ją w łóżku. Odruchowo uśmiechnął się kątem ust, kiedy przeciągnęła się w pościeli, wyciągając przed siebie rozczapierzone dłonie i zaraz zaczepiając palce o jego udo – przypominała mu kota podczas leniwej drzemki w plamie słońca.
- Byłem – przytaknął tak samo cicho, jak zapytała. - Wszystko dobrze.
Już wcześniej myślał o tym, że powinien być na nią zirytowany, że nie obudziła go tak, jak o to poprosił – i chyba trochę był, ale wiadomość do Francisco, notatka którą mu zostawiła tak, by jej przypadkiem nie ominął… Starała się.
- Spokojnie, znalazłem kartkę – dodał, przez chwilę zastanawiając się, czy dodać coś jeszcze. - Może i dobrze się stało. Gdybym znowu nie spał, nie wiem... Już wczoraj było kiepsko – przyznał, zauważając z cichym zaskoczeniem, że eliksir nie tylko ułagadzał emocjonalny ładunek jego myśli, ale pozwalał też łatwiej składać słowa. Trochę tak, jakby cały czas chodził w kajmaniej skórze, tylko mógł rozmawiać z innymi ludźmi.
Mimowolnie wzdrygnął się lekko, czując zęby kąsające zaczepnie jego ramię, ale nie uciekł, pozwalając Blance wesprzeć się na jego ramieniu – nie było w tej sytuacji nic groźnego, nawet jeśli zwierzęca część jego mózgu uparcie przypominała o przynajmniej kilku sytuacjach, gdy cudze zęby w jego ciele były powodem do zmartwień. Do agresji i natychmiastowej reakcji.
Przyniosłeś śniadanie?
Parsknął cicho na tak oczywisty, dziecięcy wręcz entuzjazm.
- Tak. I wstawiłem wodę na herbatę. Ale musisz wstać i zrobić te parę kroków do kuchni.
Nie tłumaczył się, że wciąż powinni porozmawiać o pewnych rzeczach, a śniadanie w łóżku i rozmowa właśnie tutaj nie pasowały do tego wszystkiego – nie były miękkie, jak wymiana marzeń i głęboko skrywanych potrzeb.
Choć wyraźnie rozczarowana takim obrotem spraw, marudząc cicho bez większego jednak przekonania, Blanca wygramoliła się wreszcie z pościeli, udając się najpierw do łazienki – Es zalał w tym czasie obie herbaty, zdążył wyłożyć na talerz wszystko, co wziął dla niej z domowej kuchni, podbierając dla siebie jedną z serowych bułek, którą rano upiekła mama. Wyławiał im z kubków torebki i dolewał syropu malinowego, gdy Vargas wróciła w nieco bardziej opanowanym stanie, z zaczesanymi w kitkę włosami i obmytą twarzą. Nie musiał jej namawiać, by usiadła i zaczęła jeść.
- Napisałem dzisiaj do Vai – zaczął, wspierając się biodrem o kuchenny blat i przysuwając sobie jeden z kubków gorącej herbaty. - Potwierdziła, że mogę u niej pomieszkać. Zajrzałem też do oszczędności... Nawet jakbym miał problem znaleźć nową pracę, przez parę miesięcy będę miał z czego płacić czynsz.
Nie był to może najprzyjemniejszy temat do poruszania z kimś, kto niedawno wytoczył się z łóżka, ale uważał, że były to naprawdę dobre wiadomości.
Blanca Vargas
Re: IT’S DANGEROUS TO FALL IN LOVE, BUT I WANT TO BURN WITH YOU TONIGHT #2 (B. VARGAS I E. BARROS, 5 VI 2001, RIO DE JANEIRO) Pon 18 Mar - 15:12
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Jeśli tydzień temu była na Esa po prostu zła – wściekła – tak teraz uważała, że zwyczajnie nie ma serca, budząc ją tak wcześnie (wcale nie było aż tak wcześnie) i na siłę próbując wyciągnąć z łóżka (wcale nie próbował). Choś starała się rozmawiać, nietrudno było zauważyć, że wciąż była średnio przytomna – ziewała częściej, niż wypadało i, gdyby tylko nie ruszał się za bardzo, prawdopodobnie zdrzemnęłaby się tak, wsparta na ramieniu Barrosa, nie narzekając nawet zanadto, że jej niewygodnie.
Wiedziała, że muszą porozmawiać. Wiedziała, że łóżko nie było do tego najlepszym miejscem. Trudno było jednak odwoływać się do rozsądku, gdy czuła się tak, jakby przez ostatnie tygodnie dźwigała kamienie, a wieczorami biegała maratony.
W efekcie, choć marudząc, wygrzebała się w końcu z łóżka, pomaszerowała do łazienki, a gdy parę chwil później dołączyła do Esa w kuchni, nadawała się już do życia trochę bardziej. Związane włosy, luźne domowe ciuchy zamiast piżamy, mentolowy oddech i rumieńce przebędzone z grubsza chłodną wodą, którę opłukała sbie policzki sprawiały, że Blanca wyglądała już trochę mniej jak rozmemłany potwór spod łóżka, a bardziej jak... No, jak ona. W większości przypadków bystra, rezolutna.
Z westchnieniem opadła na jedno z kuchennych krzeseł i bez wahania sięgnęła po bułkę, wgryzając się w nią z entuzjazmem takim, jakby głodzili ją co najmniej od tygodnia. I poniekąd tak było, nie było po prostu żadnych ich tylko ona. Ona sama to sobie zrobiła, a teraz jej ciało jakby próbowało na raz nadrobić wszystko, co kazała mu znościć – całe niedospanie, przemęczenie, niedojadanie i prawdopodobnie jeszcze parę innych rzeczy, których nawet nie była świadoma.
Napisałem dzisiaj do Vai.
Upiła ostrożnie łyk gorącej herbaty – nigdy nie czekała, aż wystygnie; co najwyżej zapominała, że ma herbatę i przypominała sobie o niej, gdy ta dawno już straciła wszelkie ciepło – i powoli skinęła głową. Nie zamierzała udawać entuzjazmu, w ogóle nie zamierzała niczego udawać, ale z pewnością nie planowała też robić scen tylko dlatego, że nie potrafiła sobie poradzić z własną nieufnością czy zazdrością. Ogarnie to. Musi. Tak naprawdę powinna się cieszyć, że Es będzie miał u kogo się zatrzymać – i że będzie to ktoś, kogo zna, lubi, komu ufa.
- W porządku. To dobrze – przyznała, a uznając, że trochę zabrakło jej przekonania, odetchnęła cicho i uśmiechnęła się łagodnie. – To dobrze. Naprawdę dobrze – powtórzyła, bo mimo tych wszystkich swoich obaw naprawdę uważała, że to dobre wiadomości, jedna i druga. Nocleg u Vai załatwia jeden problem, oszczędności – drugi.
Stłumiła jeszcze jedno, zagubione ziewnięcie, przez chwilę przeżuwała bułkę i suszone mięso, zastanawiając się.
- Zamierzasz szukać czegoś od razu? – spytała wreszcie i nie było to pytanie tendencyjne – nie uważała, że jedyną słuszną odpowiedzią byłoby tak. Teraz, po czasie, wiedziała jak nierealne mieli czasem oczekiwania wobec Esa – nie tylko Yami, ale oni wszyscy. Nie zdziwiłaby się – ba, w pełni by zrozumiała i wręcz wspierała taką decyzję – gdyby Barros postanowił chwilę odpocząć. Miesiąc, dwa, skoro miał na to warunki.
Kończąc pierwszą bułkę, otrzepała ręce i odchyliła się lekko na krześle. Podwinęła jedną nogę, wciskając stopę pod udo, zakołysała drugą centymetr czy dwa nad podłogą.
- Myślałeś, co chciałbyś robić? – dodała z wyraźną ciekawością, a zaraz potem, ostrożniej: - Krucza?
To wydawało jej się całkiem naturalne, nie byłaby zdziwiona, gdyby Barros chciał wrócić do munduru. Nie cieszyłaby się – wydarzenia w kromlechu wyraźnie pokazały jej, że nie nadawała się chyba do bycia partnerką mundurowego – ale tę decyzję też by rozumiała. Uszanowałaby. Starała się do niej dopasować.
- Ja muszę pracować – dodała zaraz i podrapała nadgarstek w zamyśleniu. – Nie utrzymam się inaczej, zakładając, że nie chcę brać hajsu od rodziców. Czego nie chcę – zawahała się. – Albo być utrzymanką. Czego też raczej nie chcę – dodała z rozbawieniem. Chrząknęła cicho, sięgnęła po kolejną bułeczkę, wgryzła się w nią z przyjemnością i żuła przez chwilę.
- Nie jestem tylko pewna... – zaczęła i odetchnęła cicho. – Muszę pracować, ale nie wiem, jak. Nie wiem, czy dalej tak samo jak dotąd – przyznała ostrożnie. To nie była jeszcze ostateczna decyzja, na podjęcie takiej potrzebowała czasu – i, prawdopodobnie, braku towarzystwa, które próbowałoby na nią wpłynąć – ale, w porównaniu z minionymi miesiącami, nagle była mniej przekonana, czy faktycznie tak bardzo chce tego projektu. Czy tak bardzo go potrzebuje.
W ciągu ostatniego tygodnia zrozumiała naprawdę dużo.
- Pojutrze mam się stawić w Katedrze – dodała i uśmiechnęła się nieco szerzej. Nie mówiła Esowi o tym wcześniej – bo od kilku tygodni nie rozmawiała z nim prawie o niczym. Jedyne, co wiedział, to najpewniej wciąż tylko te ogólniki, którymi ekscytowała się wcześniej, gdy została formalnie przyjęta pod opiekę Hansena i Arzeno. – Może zaczepię się tam. Przynajmniej na jakiś czas.
Wiedziała, że muszą porozmawiać. Wiedziała, że łóżko nie było do tego najlepszym miejscem. Trudno było jednak odwoływać się do rozsądku, gdy czuła się tak, jakby przez ostatnie tygodnie dźwigała kamienie, a wieczorami biegała maratony.
W efekcie, choć marudząc, wygrzebała się w końcu z łóżka, pomaszerowała do łazienki, a gdy parę chwil później dołączyła do Esa w kuchni, nadawała się już do życia trochę bardziej. Związane włosy, luźne domowe ciuchy zamiast piżamy, mentolowy oddech i rumieńce przebędzone z grubsza chłodną wodą, którę opłukała sbie policzki sprawiały, że Blanca wyglądała już trochę mniej jak rozmemłany potwór spod łóżka, a bardziej jak... No, jak ona. W większości przypadków bystra, rezolutna.
Z westchnieniem opadła na jedno z kuchennych krzeseł i bez wahania sięgnęła po bułkę, wgryzając się w nią z entuzjazmem takim, jakby głodzili ją co najmniej od tygodnia. I poniekąd tak było, nie było po prostu żadnych ich tylko ona. Ona sama to sobie zrobiła, a teraz jej ciało jakby próbowało na raz nadrobić wszystko, co kazała mu znościć – całe niedospanie, przemęczenie, niedojadanie i prawdopodobnie jeszcze parę innych rzeczy, których nawet nie była świadoma.
Napisałem dzisiaj do Vai.
Upiła ostrożnie łyk gorącej herbaty – nigdy nie czekała, aż wystygnie; co najwyżej zapominała, że ma herbatę i przypominała sobie o niej, gdy ta dawno już straciła wszelkie ciepło – i powoli skinęła głową. Nie zamierzała udawać entuzjazmu, w ogóle nie zamierzała niczego udawać, ale z pewnością nie planowała też robić scen tylko dlatego, że nie potrafiła sobie poradzić z własną nieufnością czy zazdrością. Ogarnie to. Musi. Tak naprawdę powinna się cieszyć, że Es będzie miał u kogo się zatrzymać – i że będzie to ktoś, kogo zna, lubi, komu ufa.
- W porządku. To dobrze – przyznała, a uznając, że trochę zabrakło jej przekonania, odetchnęła cicho i uśmiechnęła się łagodnie. – To dobrze. Naprawdę dobrze – powtórzyła, bo mimo tych wszystkich swoich obaw naprawdę uważała, że to dobre wiadomości, jedna i druga. Nocleg u Vai załatwia jeden problem, oszczędności – drugi.
Stłumiła jeszcze jedno, zagubione ziewnięcie, przez chwilę przeżuwała bułkę i suszone mięso, zastanawiając się.
- Zamierzasz szukać czegoś od razu? – spytała wreszcie i nie było to pytanie tendencyjne – nie uważała, że jedyną słuszną odpowiedzią byłoby tak. Teraz, po czasie, wiedziała jak nierealne mieli czasem oczekiwania wobec Esa – nie tylko Yami, ale oni wszyscy. Nie zdziwiłaby się – ba, w pełni by zrozumiała i wręcz wspierała taką decyzję – gdyby Barros postanowił chwilę odpocząć. Miesiąc, dwa, skoro miał na to warunki.
Kończąc pierwszą bułkę, otrzepała ręce i odchyliła się lekko na krześle. Podwinęła jedną nogę, wciskając stopę pod udo, zakołysała drugą centymetr czy dwa nad podłogą.
- Myślałeś, co chciałbyś robić? – dodała z wyraźną ciekawością, a zaraz potem, ostrożniej: - Krucza?
To wydawało jej się całkiem naturalne, nie byłaby zdziwiona, gdyby Barros chciał wrócić do munduru. Nie cieszyłaby się – wydarzenia w kromlechu wyraźnie pokazały jej, że nie nadawała się chyba do bycia partnerką mundurowego – ale tę decyzję też by rozumiała. Uszanowałaby. Starała się do niej dopasować.
- Ja muszę pracować – dodała zaraz i podrapała nadgarstek w zamyśleniu. – Nie utrzymam się inaczej, zakładając, że nie chcę brać hajsu od rodziców. Czego nie chcę – zawahała się. – Albo być utrzymanką. Czego też raczej nie chcę – dodała z rozbawieniem. Chrząknęła cicho, sięgnęła po kolejną bułeczkę, wgryzła się w nią z przyjemnością i żuła przez chwilę.
- Nie jestem tylko pewna... – zaczęła i odetchnęła cicho. – Muszę pracować, ale nie wiem, jak. Nie wiem, czy dalej tak samo jak dotąd – przyznała ostrożnie. To nie była jeszcze ostateczna decyzja, na podjęcie takiej potrzebowała czasu – i, prawdopodobnie, braku towarzystwa, które próbowałoby na nią wpłynąć – ale, w porównaniu z minionymi miesiącami, nagle była mniej przekonana, czy faktycznie tak bardzo chce tego projektu. Czy tak bardzo go potrzebuje.
W ciągu ostatniego tygodnia zrozumiała naprawdę dużo.
- Pojutrze mam się stawić w Katedrze – dodała i uśmiechnęła się nieco szerzej. Nie mówiła Esowi o tym wcześniej – bo od kilku tygodni nie rozmawiała z nim prawie o niczym. Jedyne, co wiedział, to najpewniej wciąż tylko te ogólniki, którymi ekscytowała się wcześniej, gdy została formalnie przyjęta pod opiekę Hansena i Arzeno. – Może zaczepię się tam. Przynajmniej na jakiś czas.
Esteban Barros
Re: IT’S DANGEROUS TO FALL IN LOVE, BUT I WANT TO BURN WITH YOU TONIGHT #2 (B. VARGAS I E. BARROS, 5 VI 2001, RIO DE JANEIRO) Pon 18 Mar - 20:25
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Chociaż nie do końca wiedział jeszcze, jak poruszać się w nowej przestrzeni relacji wycofanej rozsądnie o parę kroków w tył, Es wcale nie żałował, że tu był z Blanką. Że poprosił wczoraj o możliwość zostania i przespania się chwilę, gdy wielodniowe wyczerpanie i nadmiar buzujących emocji wzięły nad nim górę, że wyszedł potem na parę godzin i mógł wrócić ze śniadaniem, bez konieczności proszenia się o przyzwolenie. Wcześniej nie doceniał do końca swobody, jaką paradoksalnie dawał mu związek z Vargas, brał ją za coś oczywistego – teraz zmuszony do cofnięcia się trochę, dostrzegał, jak głęboko go dopuściła bez większych dyskusji na ten temat. Jak on dopuścił ją za te wszystkie mury, które zwykł stawiać między sobą a innymi ludźmi.
Możliwość bycia w tej samej przestrzeni, zwykłego rozmawiania i oddychania tym samym powietrzem wywoływała w Esie ogromną ulgę, choć wiele jeszcze zostało do ustalenia, do dotarcia. Powiedział jej o Vai i o oszczędnościach, bo na początek uznał to za najważniejsze – za potwierdzenie, że w ogóle mogli myśleć o jakichś dalszych krokach, bo nie musiał spać pod mostem, by być obok w Midgardzie. Widział już wcześniej, widział i teraz, że Blanca nie była zachwycona pomysłem, ale teraz przynajmniej nie stawiała się mu już okoniem w gardle i z ostrzegawczym błyskiem w oku, a przyjmowała jako dobre rozwiązanie. A przynajmniej starała się sprawiać takie wrażenie, co też należało docenić. Nie wspominał o tym, że większość jego oszczędności pochodziła z wypłaty od rodziców Camili, którzy spłacili go z nawiązką, by przy rozwodzie zostawił ich córce wspólne mieszkanie – kiedyś wywoływało to w nim gorycz i złość, a teraz... Teraz już nie. Emocje zdążyły okrzepnąć i pokryć się kurzem.
Zamierzasz szukać czegoś od razu?
Rzucił na kubek ze swoją herbatą proste zaklęcie studzące, zanim uniósł go do ust, by wziąć łyk. Słodki, malinowy syrop załaskotał go w język przyzwyczajony do goryczy kawy oraz papierosowego dymu.
- To by było rozsądne, ale... Nie wiem. Jeszcze nie wiem – przyznał, tylko odrobinę marszcząc brwi i popukując palcem w bok kubka. - Część mnie nie chce tracić czasu, a część mówi, że nie muszę się spieszyć. Nie wiem, która wygra, kiedy wrócę – uśmiechnął się na moment kącikiem ust, od razu kręcąc głową, gdy Blanca wspomniała o Kruczej Straży.
- Jeśli coś wiem na pewno, albo przynajmniej z dużą pewnością – zaczął, przekrzywiając głowę i zerkając bezpośrednio na kobietę, która zwolniła już nieco ze śniadaniem, sadowiąc się wygodniej na krześle. - To, że nie chcę wracać do munduru. Chyba nigdy ci o tym nie wspominałem, ale moim rejonem przez cały czas w Warcie była fawela. Sam najgorszy syf – wykrzywił usta w lekkim grymasie, zaraz chowając go znów za kubkiem. - Tata proponował mi wakat w więzieniu, kiedy wróciłem, komendant też coś wspomniał o pustym biurku, jak przyszli zbierać zeznania. Mógłbym to robić, pilnować i gonić za tymi samymi skurwysynami, ale byłbym taki jak wtedy. Wolę siebie teraz – stwierdził z mocą, na głos ubierając w słowa to wszystko, co przewijało mu się pod czaszką, gdy myślał o tych propozycjach pracy. Parsknął krótkim, gorzkim śmiechem, podciągając się na blat kuchenny i siadając na jego brzegu. Stopy wisiały mu parę centymetrów nad podłogą.
Usta drgnęły mu lekko na określenie utrzymanki, ale powstrzymał się przed kiepskim żartem, że mogła mu przecież płacić w naturze – w nim samym podobne stwierdzenie budziło póki co sprzeczne uczucia, przypominało o tym, do czego przyznała się ledwie wczoraj.
- Rozumiem, ale proszę, nie zarzynaj się, jeśli coś pójdzie nie tak – poprosił, ważąc słowa, starając się, by nie zabrzmiały jak polecenie. - Mogę ci pomóc się odbić, albo coś wymyślić. We dwójkę łatwiej się kombinuje.
Umilkł na chwilę, a jego usta uformowały malutkie o, kiedy wspomniała o swojej specjalizacji.
- Technologii Magicznej? – spytał z wyraźnym zaciekawieniem, odstawiając kubek obok siebie i pochylając się nieco do przodu. - Przypisali cię do jakichś badań? Świetnie, że ci się udało – dodał, uśmiechając się do Blanki. To, że nie rozumiał, czym dokładnie zajmowałaby się tam Vargas, nie znaczyło, że nie mógł być podekscytowany jej podekscytowaniem z powodu nowych możliwości, które się przed nią otworzyły. Specjalnie nie skomentował wcześniejszych słów na temat pracy innej niż aktualna, aż za dobrze pamiętając z jakim chorym w ostatnich tygodniach oddaniem przedkładała ten projekt nad własne zdrowie i samopoczucie. Jeśli zamierzała go opuścić – świetnie. Na pewno wyjdzie jej to na zdrowie.
- Wychodzi na to, że będę miał więcej wolnego czasu, mogę sam zacząć się rozglądać za mieszkaniem. Zrobić pierwszy odsiew, a potem pokazać ci te najlepsze? – zaproponował, odpychając jeszcze pierwsze iskry ekscytacji wiążącej się ze znajdowaniem nowego miejsca dla siebie po tak długim okresie koczowania u kogoś i z jego zasadami. - Czy wolisz być przy wszystkim?
Możliwość bycia w tej samej przestrzeni, zwykłego rozmawiania i oddychania tym samym powietrzem wywoływała w Esie ogromną ulgę, choć wiele jeszcze zostało do ustalenia, do dotarcia. Powiedział jej o Vai i o oszczędnościach, bo na początek uznał to za najważniejsze – za potwierdzenie, że w ogóle mogli myśleć o jakichś dalszych krokach, bo nie musiał spać pod mostem, by być obok w Midgardzie. Widział już wcześniej, widział i teraz, że Blanca nie była zachwycona pomysłem, ale teraz przynajmniej nie stawiała się mu już okoniem w gardle i z ostrzegawczym błyskiem w oku, a przyjmowała jako dobre rozwiązanie. A przynajmniej starała się sprawiać takie wrażenie, co też należało docenić. Nie wspominał o tym, że większość jego oszczędności pochodziła z wypłaty od rodziców Camili, którzy spłacili go z nawiązką, by przy rozwodzie zostawił ich córce wspólne mieszkanie – kiedyś wywoływało to w nim gorycz i złość, a teraz... Teraz już nie. Emocje zdążyły okrzepnąć i pokryć się kurzem.
Zamierzasz szukać czegoś od razu?
Rzucił na kubek ze swoją herbatą proste zaklęcie studzące, zanim uniósł go do ust, by wziąć łyk. Słodki, malinowy syrop załaskotał go w język przyzwyczajony do goryczy kawy oraz papierosowego dymu.
- To by było rozsądne, ale... Nie wiem. Jeszcze nie wiem – przyznał, tylko odrobinę marszcząc brwi i popukując palcem w bok kubka. - Część mnie nie chce tracić czasu, a część mówi, że nie muszę się spieszyć. Nie wiem, która wygra, kiedy wrócę – uśmiechnął się na moment kącikiem ust, od razu kręcąc głową, gdy Blanca wspomniała o Kruczej Straży.
- Jeśli coś wiem na pewno, albo przynajmniej z dużą pewnością – zaczął, przekrzywiając głowę i zerkając bezpośrednio na kobietę, która zwolniła już nieco ze śniadaniem, sadowiąc się wygodniej na krześle. - To, że nie chcę wracać do munduru. Chyba nigdy ci o tym nie wspominałem, ale moim rejonem przez cały czas w Warcie była fawela. Sam najgorszy syf – wykrzywił usta w lekkim grymasie, zaraz chowając go znów za kubkiem. - Tata proponował mi wakat w więzieniu, kiedy wróciłem, komendant też coś wspomniał o pustym biurku, jak przyszli zbierać zeznania. Mógłbym to robić, pilnować i gonić za tymi samymi skurwysynami, ale byłbym taki jak wtedy. Wolę siebie teraz – stwierdził z mocą, na głos ubierając w słowa to wszystko, co przewijało mu się pod czaszką, gdy myślał o tych propozycjach pracy. Parsknął krótkim, gorzkim śmiechem, podciągając się na blat kuchenny i siadając na jego brzegu. Stopy wisiały mu parę centymetrów nad podłogą.
Usta drgnęły mu lekko na określenie utrzymanki, ale powstrzymał się przed kiepskim żartem, że mogła mu przecież płacić w naturze – w nim samym podobne stwierdzenie budziło póki co sprzeczne uczucia, przypominało o tym, do czego przyznała się ledwie wczoraj.
- Rozumiem, ale proszę, nie zarzynaj się, jeśli coś pójdzie nie tak – poprosił, ważąc słowa, starając się, by nie zabrzmiały jak polecenie. - Mogę ci pomóc się odbić, albo coś wymyślić. We dwójkę łatwiej się kombinuje.
Umilkł na chwilę, a jego usta uformowały malutkie o, kiedy wspomniała o swojej specjalizacji.
- Technologii Magicznej? – spytał z wyraźnym zaciekawieniem, odstawiając kubek obok siebie i pochylając się nieco do przodu. - Przypisali cię do jakichś badań? Świetnie, że ci się udało – dodał, uśmiechając się do Blanki. To, że nie rozumiał, czym dokładnie zajmowałaby się tam Vargas, nie znaczyło, że nie mógł być podekscytowany jej podekscytowaniem z powodu nowych możliwości, które się przed nią otworzyły. Specjalnie nie skomentował wcześniejszych słów na temat pracy innej niż aktualna, aż za dobrze pamiętając z jakim chorym w ostatnich tygodniach oddaniem przedkładała ten projekt nad własne zdrowie i samopoczucie. Jeśli zamierzała go opuścić – świetnie. Na pewno wyjdzie jej to na zdrowie.
- Wychodzi na to, że będę miał więcej wolnego czasu, mogę sam zacząć się rozglądać za mieszkaniem. Zrobić pierwszy odsiew, a potem pokazać ci te najlepsze? – zaproponował, odpychając jeszcze pierwsze iskry ekscytacji wiążącej się ze znajdowaniem nowego miejsca dla siebie po tak długim okresie koczowania u kogoś i z jego zasadami. - Czy wolisz być przy wszystkim?
Blanca Vargas
Re: IT’S DANGEROUS TO FALL IN LOVE, BUT I WANT TO BURN WITH YOU TONIGHT #2 (B. VARGAS I E. BARROS, 5 VI 2001, RIO DE JANEIRO) Pon 18 Mar - 21:13
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Było normalnie. Zaskakująco normalnie, biorąc pod uwagę, że jeszcze wczoraj wcale nie była pewna, czy będą mieli ze sobą o czym rozmawiać – nie mówiąc o snuciu jakichkolwiek planów innych niż kto pierwszy zabierze wszystkie swoje rzeczy ze wspólnego mieszkania i kto kiedy wróci w rodzinne strony, by nie patrzeć na siebie nigdy więcej. Teraz wszystkie te obawy coraz bardziej wydawały się jakąś zupełną abstrakcją. Trudno było brać je na poważnie siedząc wspólnie w cichej, pachnącej syropem malinowym kuchni i zajadając się ciepłymi jeszcze bułeczkami serowymi.
Blanca nie wcinała się, gdy Es przedstawiał plany – czy raczej zupełny ich brak. Nie widziała w tej niedecyzyjności nic złego. Naprawdę nic by się nie stało, gdyby Barros dał sobie chwilę oddechu zanim cokolwiek postanowi.
Bogowie, miała tyle świetnych rad i fantastycznych spostrzerzeń – dla wszystkich innych, poza sobą.
Zmarszczyła brwi lekko, gdy wspomniał o swoim przydziale w Warcie, jej czoło zaraz jednak wygładziło się znowu, gdy Es zapewnił, że powrót do munduru nie jest raczej planem, który by rozważał. Nie westchnęła z ulgą chyba tylko dlatego, że niespecjalnie mogła to zrobić z kolejnym gryzem bułki w dziobie.
- To dobrze – stwierdziła w efekcie tylko miękko między jednym a drugim kęsem pieczywa. – Że wolisz siebie teraz. Bo ja też lubię cię takiego. – Nie wiedziała zbyt dużo o tym, jaki był Es w swojej mundurowej młodości, nijak jednak nie ujmowało to prawdziwości jej stwierdzeniu. Rzeczywiście lubiła Barrosa takim, jakim teraz był. I, na ile mogła wnioskować na podstawie tych pojedynczych przebłysków agresji, jakiejś despotyczności – nie sądziła, by lubiła Esa-strażnika bardziej niż po prostu Esa.
Uśmiechnęła się przelotnie, gdy Barros rozsiadł się na kuchennym blacie. Spoglądała na niego zza brzegu kubka i nie czuła się winna, że jej myśli prędko powędrowały w dosyć jednoznacznym kierunku. Że podbrzusze skurczyło jej się lekko na myśl, że mogłaby podejść do niego teraz, wcisnąć się między jego uda, sięgnąć jego nagiej skóry i...
Bieg myśli urwał się prędko wraz z nagłą świadomością, że ostatnim, który dotykał jej nagiej skóry był Nik, nie Es, i że to dla Holta, nie Barrosa, straciła ostatnio głowę – i znacznie więcej.
Odetchnęła bezgłośnie i upiła kolejne łyki herbaty tylko po to, by ukryć rumieniec i własne zawstydzenie.
Na wzmainkę o jej własnej pracy westchnęła cicho.
- Nie będę – zgodziła się z Esem. – Ja... Myślę, że już nie będę. Nie tak, jak dotąd. – Nie była tego pewna, nie mogła być. Zbyt mało czasu minęło od wyjazdu z Midgardu, zbyt mało czasu, by zdążyła podjąć takie decyzje i upewnić się, że naprawdę będzie umiała coś zmienić. Z pewnością jednak rozumiała więcej niż jeszcze tydzień temu. Z pewnością widziała więcej – patrząc w lustro, aż nadto dobrze dostrzegała nie zmęczenie, a głębokie, przerażające rozmiarami wycieńczenie.
Jak wiele brakowało, by zrobiła sobie krzywdę nie dbając o siebie w ten sposób – i odpychając tego, który chciał robić to za nią?
Na entuzjazm Esa odnośnie Katedry uśmiechnęła się szerzej. Wiedziała, że ciekawość Barrosa jest szczera, podobnie jak jego podekscytowanie. Być może w głębi serca hodowała jeszcze ten cień, jaki zalągł się tam po ostatnich słowach mężczyzny w Midgardzie, może i potrzebowała trochę więcej czasu – i trochę więcej dowodów w czynach – by na powrót w pełni poczuć, że jej praca nie jest nic niewarta i że Es wcale nie uważa, by marnowała swoje życie zajmując się czymś tak błahym, jak teorie, gdybania, badania, które przez lata mogą nie przynieść niczego konkretnego. Nawet to nie zmieniało jednak faktu, że ufała Barrosowi. I że teraz, gdy opadła już złość, tak rozrośnięta w Midgardzie, nie widziała podstaw, by wątpić w jego szczerość.
- Mamy... coś – przytaknęła, w ostatniej chwili uzmysławiając sobie, że nie powinna o tym mówić. Że przecież podpisała papiery. Odetchnęła cicho. – Przepraszam, Es, ale to poufne, przynajmniej na razie. Ufam ci, wiem, że z tobą mogłabym rozmawiać, ale... Jak pozwolę sobie na szczerość teraz, tutaj, to potem jest duża szansa, że nie ugryzę się w język przy kimś innym – przyznała z rozbrajającą szczerością. Nie ufała sobie, nie ufała tym bardziej, że jak dotąd okazji nie pracowała nad niczym, co wymagałoby zachowania aż takiej tajemnicy.
- W każdym razie, będzie mnie prowadził profesor Hansen, to już oficjalne – mam papiery. – Uśmiechnęła się przelotnie. – Każdy chce z nim pracować, bo... Jest świetny. Cholerna encyklopedia wszystkiego, co każdy w mojej branży chciałby wiedzieć. Błyskotliwy, może nawet geniusz, jeśli lubisz takie egzaltowane określenia. – Blanca nie lubiła, ale jeśli kogoś miałaby tym terminem opisać, Hansena mogła bez większych oporów.
Złapała się na tym, że się rozgaduje, zaśmiała się krótko.
- Jeśli zrobię na nim wrażenie, może uda mi się zostać tam na dłużej, to chciałam powiedzieć – podsumowała krótko, w zamyśleniu kołysząc kubkiem z herbatą. To wciąż gdybania, ale Blanca czuła się lepiej z myślą, że może przedstawić Esowi jakąś alternatywę dla swoich ostatnich szaleństw.
Projekt Yami ją wykańczał, teraz to wiedziała.
Pomachała nogą w powietrzu, dokończyła pogryzaną od jakiegoś czasu bułkę i przez dobrą chwilę poważnie rozważała sięgnięcie po jeszcze jedną. Uległa, wciąż nie mogąc pojąć, jak mogła być już nawet nie głodną, co wygłodzoną.
Wzmianka o szukaniu czegoś razem była przeskokiem, na który Blanca nie była gotowa nie dlatego, że temat był trudny, co raczej wręcz przeciwnie – był zbyt dobry, zbyt ekscytujący, zbyt ich.
- Pierwszy odsiew brzmi dobrze – zapewniła, doskonale świadoma, że jeśli pozostawi Esowi wybranie najlepszych ofert, wszystko pójdzie szybciej. Sama wciąż musiała wrócić jeszcze chociaż na chwilę do projektu Serrano, dochodziła do tego jeszcze praca w Katedrze – nie była pewna ile realnie miałaby czasu, by siadać razem z Barrosem i przeglądać wszystkie ogłoszenia.
I gdzie. Gdzie mieliby to robić – tego też nie wiedziała. U Vai? Nie była pewna, czy chciałaby go tam odwiedzać, przesiadywać z nim w mieszkaniu jego przyjaciółki. Chyba nie.
Zawahała się, tknięta nagłą myślą.
- Es? Ale na razie na wynajem, co? – Nie chciała mówić tego wprost, ale prawda była taka, że kupowanie czegokolwiek teraz nie było chyba zbyt dobrym pomysłem. Nie, kiedy ich relacja zrobiła parę kroków w tył – i kiedy wciąż nie było pewności, że będą potrafili to nadgonić, naprawić.
- I... Patrz na wysokość czynszu, dobrze? Ja... – Chrząknęła, nagle zażenowana. To, co wcześniej rzuciła trochę w ramach żartu, tak naprawdę było realnym problemem, który krępował Blancę bardziej niż faktycznie powinien. – W nauce nie płacą dobrze – powiedziała wreszcie wprost. – Nigdy. Dorabiam trochę zdjęciami i malowaniem, ale to nadal nie są jakieś szalone pieniądze, więc... Nawet, gdybyśmy musieli coś wyremontować, ale mieć za to trochę większe mieszkanie i niższe opłaty – chyba wolałabym tak – stwierdziła ostrożnie.
Blanca nie wcinała się, gdy Es przedstawiał plany – czy raczej zupełny ich brak. Nie widziała w tej niedecyzyjności nic złego. Naprawdę nic by się nie stało, gdyby Barros dał sobie chwilę oddechu zanim cokolwiek postanowi.
Bogowie, miała tyle świetnych rad i fantastycznych spostrzerzeń – dla wszystkich innych, poza sobą.
Zmarszczyła brwi lekko, gdy wspomniał o swoim przydziale w Warcie, jej czoło zaraz jednak wygładziło się znowu, gdy Es zapewnił, że powrót do munduru nie jest raczej planem, który by rozważał. Nie westchnęła z ulgą chyba tylko dlatego, że niespecjalnie mogła to zrobić z kolejnym gryzem bułki w dziobie.
- To dobrze – stwierdziła w efekcie tylko miękko między jednym a drugim kęsem pieczywa. – Że wolisz siebie teraz. Bo ja też lubię cię takiego. – Nie wiedziała zbyt dużo o tym, jaki był Es w swojej mundurowej młodości, nijak jednak nie ujmowało to prawdziwości jej stwierdzeniu. Rzeczywiście lubiła Barrosa takim, jakim teraz był. I, na ile mogła wnioskować na podstawie tych pojedynczych przebłysków agresji, jakiejś despotyczności – nie sądziła, by lubiła Esa-strażnika bardziej niż po prostu Esa.
Uśmiechnęła się przelotnie, gdy Barros rozsiadł się na kuchennym blacie. Spoglądała na niego zza brzegu kubka i nie czuła się winna, że jej myśli prędko powędrowały w dosyć jednoznacznym kierunku. Że podbrzusze skurczyło jej się lekko na myśl, że mogłaby podejść do niego teraz, wcisnąć się między jego uda, sięgnąć jego nagiej skóry i...
Bieg myśli urwał się prędko wraz z nagłą świadomością, że ostatnim, który dotykał jej nagiej skóry był Nik, nie Es, i że to dla Holta, nie Barrosa, straciła ostatnio głowę – i znacznie więcej.
Odetchnęła bezgłośnie i upiła kolejne łyki herbaty tylko po to, by ukryć rumieniec i własne zawstydzenie.
Na wzmainkę o jej własnej pracy westchnęła cicho.
- Nie będę – zgodziła się z Esem. – Ja... Myślę, że już nie będę. Nie tak, jak dotąd. – Nie była tego pewna, nie mogła być. Zbyt mało czasu minęło od wyjazdu z Midgardu, zbyt mało czasu, by zdążyła podjąć takie decyzje i upewnić się, że naprawdę będzie umiała coś zmienić. Z pewnością jednak rozumiała więcej niż jeszcze tydzień temu. Z pewnością widziała więcej – patrząc w lustro, aż nadto dobrze dostrzegała nie zmęczenie, a głębokie, przerażające rozmiarami wycieńczenie.
Jak wiele brakowało, by zrobiła sobie krzywdę nie dbając o siebie w ten sposób – i odpychając tego, który chciał robić to za nią?
Na entuzjazm Esa odnośnie Katedry uśmiechnęła się szerzej. Wiedziała, że ciekawość Barrosa jest szczera, podobnie jak jego podekscytowanie. Być może w głębi serca hodowała jeszcze ten cień, jaki zalągł się tam po ostatnich słowach mężczyzny w Midgardzie, może i potrzebowała trochę więcej czasu – i trochę więcej dowodów w czynach – by na powrót w pełni poczuć, że jej praca nie jest nic niewarta i że Es wcale nie uważa, by marnowała swoje życie zajmując się czymś tak błahym, jak teorie, gdybania, badania, które przez lata mogą nie przynieść niczego konkretnego. Nawet to nie zmieniało jednak faktu, że ufała Barrosowi. I że teraz, gdy opadła już złość, tak rozrośnięta w Midgardzie, nie widziała podstaw, by wątpić w jego szczerość.
- Mamy... coś – przytaknęła, w ostatniej chwili uzmysławiając sobie, że nie powinna o tym mówić. Że przecież podpisała papiery. Odetchnęła cicho. – Przepraszam, Es, ale to poufne, przynajmniej na razie. Ufam ci, wiem, że z tobą mogłabym rozmawiać, ale... Jak pozwolę sobie na szczerość teraz, tutaj, to potem jest duża szansa, że nie ugryzę się w język przy kimś innym – przyznała z rozbrajającą szczerością. Nie ufała sobie, nie ufała tym bardziej, że jak dotąd okazji nie pracowała nad niczym, co wymagałoby zachowania aż takiej tajemnicy.
- W każdym razie, będzie mnie prowadził profesor Hansen, to już oficjalne – mam papiery. – Uśmiechnęła się przelotnie. – Każdy chce z nim pracować, bo... Jest świetny. Cholerna encyklopedia wszystkiego, co każdy w mojej branży chciałby wiedzieć. Błyskotliwy, może nawet geniusz, jeśli lubisz takie egzaltowane określenia. – Blanca nie lubiła, ale jeśli kogoś miałaby tym terminem opisać, Hansena mogła bez większych oporów.
Złapała się na tym, że się rozgaduje, zaśmiała się krótko.
- Jeśli zrobię na nim wrażenie, może uda mi się zostać tam na dłużej, to chciałam powiedzieć – podsumowała krótko, w zamyśleniu kołysząc kubkiem z herbatą. To wciąż gdybania, ale Blanca czuła się lepiej z myślą, że może przedstawić Esowi jakąś alternatywę dla swoich ostatnich szaleństw.
Projekt Yami ją wykańczał, teraz to wiedziała.
Pomachała nogą w powietrzu, dokończyła pogryzaną od jakiegoś czasu bułkę i przez dobrą chwilę poważnie rozważała sięgnięcie po jeszcze jedną. Uległa, wciąż nie mogąc pojąć, jak mogła być już nawet nie głodną, co wygłodzoną.
Wzmianka o szukaniu czegoś razem była przeskokiem, na który Blanca nie była gotowa nie dlatego, że temat był trudny, co raczej wręcz przeciwnie – był zbyt dobry, zbyt ekscytujący, zbyt ich.
- Pierwszy odsiew brzmi dobrze – zapewniła, doskonale świadoma, że jeśli pozostawi Esowi wybranie najlepszych ofert, wszystko pójdzie szybciej. Sama wciąż musiała wrócić jeszcze chociaż na chwilę do projektu Serrano, dochodziła do tego jeszcze praca w Katedrze – nie była pewna ile realnie miałaby czasu, by siadać razem z Barrosem i przeglądać wszystkie ogłoszenia.
I gdzie. Gdzie mieliby to robić – tego też nie wiedziała. U Vai? Nie była pewna, czy chciałaby go tam odwiedzać, przesiadywać z nim w mieszkaniu jego przyjaciółki. Chyba nie.
Zawahała się, tknięta nagłą myślą.
- Es? Ale na razie na wynajem, co? – Nie chciała mówić tego wprost, ale prawda była taka, że kupowanie czegokolwiek teraz nie było chyba zbyt dobrym pomysłem. Nie, kiedy ich relacja zrobiła parę kroków w tył – i kiedy wciąż nie było pewności, że będą potrafili to nadgonić, naprawić.
- I... Patrz na wysokość czynszu, dobrze? Ja... – Chrząknęła, nagle zażenowana. To, co wcześniej rzuciła trochę w ramach żartu, tak naprawdę było realnym problemem, który krępował Blancę bardziej niż faktycznie powinien. – W nauce nie płacą dobrze – powiedziała wreszcie wprost. – Nigdy. Dorabiam trochę zdjęciami i malowaniem, ale to nadal nie są jakieś szalone pieniądze, więc... Nawet, gdybyśmy musieli coś wyremontować, ale mieć za to trochę większe mieszkanie i niższe opłaty – chyba wolałabym tak – stwierdziła ostrożnie.
Esteban Barros
Re: IT’S DANGEROUS TO FALL IN LOVE, BUT I WANT TO BURN WITH YOU TONIGHT #2 (B. VARGAS I E. BARROS, 5 VI 2001, RIO DE JANEIRO) Wto 19 Mar - 19:33
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Dobrze było móc znów rozmawiać, nie potykać się co rusz o słowa i własne uczucia. Es nigdy nie lubił się kłócić – dużo bardziej preferował dyskutowanie na bieżąco, rozbrajanie atmosfery, zanim zaczęła narastać do momentu, w którym eksplozja byłą już nieunikniona, ale nie był do tego stworzony. Słowa często zapychały mu gardło, nie pozwalając powiedzieć niczego, albo ledwie napomknąć, że coś mogło stanowić problem – zdawał sobie sprawę, że dużą część odpowiedzialności za komunikację przerzucał na drugą osobę, tylko nie potrafił z tym za wiele zrobić.
Teraz, kiedy mieli za sobą tę najtrudniejszą, pierwszą rozmowę, a w żyłach krążył mu leniwie eliksir uspokajający, zastanawiał się, jakim cudem te same wywary w czasach nastoletnich wpływały na niego tak źle. Jak to się stało, że kiedyś rozpraszały jego uwagę aż do punktu, w którym ledwie przyswajał, co działo się dookoła, a teraz rozjaśniały nadmiar myśli. Być może w alchemii poczyniono aż tak znaczące postępy, a on zwyczajnie o tym nie wiedział.
Możliwość układania słów i wypowiadania ich bez większego problemu sprawiała, że Barros czuł się jakby nagle ofiarowano mu jakąś potężną, wyzwalającą moc – jakim cudem żył bez niej tak długo?
Kiwnął lekko głową na zapewnienie Blanki, że nie doprowadzi się już do stanu wyczerpania pracą, choć miał w to w pełni uwierzyć dopiero, gdy zobaczy, że faktycznie nie przedkładała jej więcej nad własne zdrowie. Wierzył w jej dobre intencje, ale... Ale. Już raz go okłamała. Nie przeszkodziło mu to jednak szczerze cieszyć się jej nowymi perspektywami i dopytywać z zaciekawieniem, z czym się to wiązało. Po stagnacji w jaką wpadł projekt Yamileth po felernej wyprawie do kromlechu w środku lasu, należał jej się powiew czegoś świeżego, czegoś co znowu rozbudzi jej entuzjazm. Blanca była zbyt ambitna i bystra, by raz za razem zderzać się z tą samą ścianą.
- Nie ma sprawy – wzruszył lekko ramionami, gdy przyznała, że informacje na temat nowego projektu są poufne. Chciał usłyszeć, czym miała się zajmować, ale naprawdę rozumiał. - Znam to. Franco też musiał ciągle trzymać dziób na kłódkę, jak go awansowali – rzucił, odruchowo kołysząc stopą zawieszoną w powietrzu, gdy Vargas mówiła dalej, opowiadając o swoim nowym mentorze.
- Jak się na tobie nie pozna, to jest jełop – stwierdził spokojnie, upijając łyk herbaty. - Jesteś przecież cholernie błyskotliwa.
Z zadowoleniem przyjął przytaknięcie na swoją propozycję pierwszego odsiewu ogłoszeń.
- Tak, na wynajem – przytaknął, choć mimo rozumowego przyjęcia, że było to najrozsądniejsze rozwiązanie, jego serce rwało się, by kupić jakieś cztery kąty, wydać wszystkie oszczędności i nareszcie, znów, mieć miejsce które mógł nazywać swoim. Zmarszczył lekko brwi, gdy Blanca wspomniała o wysokości czynszu i potencjalnym remoncie, przez chwilę obracając tę myśl w głowie.
- Nigdy sam niczego nie remontowałem, ale można spróbować. Nie wiem tylko, ile będzie takich ogłoszeń… – wymamrotał, milknąc na moment i odruchowo pocierając szorstki od zarostu policzek. - Muszę zapytać Vai albo Alexa, może coś polecą. Ymir odpada, a tam pewnie jest najtaniej - odruchowo popukał piętą w szafkę znajdującą się pod kuchennym blatem, zanim zorientował się, że to robi i przestał.
- Jak to mamy uzgodnione – zaczął po chwili, zerkając znów na Blankę i nie odwracając od niej wzroku, by powędrować nim bez większego celu po kuchni. - Jest jeszcze jedna sprawa. Twoje prochy – powiedział prosto z mostu, nie próbując ubierać tej kwestii w jakieś bardziej zjadliwe, miększe słowa. Nie sądził, by akurat temat narkotyków należało łagodzić. - Rozumiem, że ci pomagają. Widziałem to na własne oczy, ale Blanca, to trwa za długo. To już dawno nie jest wspomaganie w jakiejś kryzysowej sytuacji – odetchnął, marszcząc lekko brwi, choć nie robił tego w grymasie, a wyrazie zaniepokojenia. - Jeśli to ma działać – wykonał bliżej niedookreślony gest między nimi - to Pochłaniacz musi się skończyć. Nie mówię, że już natychmiast. Pomogę ci szukać. Tylko spróbuj naprawdę, a nie tylko po to, żeby zamknąć mi gębę.
Teraz, kiedy mieli za sobą tę najtrudniejszą, pierwszą rozmowę, a w żyłach krążył mu leniwie eliksir uspokajający, zastanawiał się, jakim cudem te same wywary w czasach nastoletnich wpływały na niego tak źle. Jak to się stało, że kiedyś rozpraszały jego uwagę aż do punktu, w którym ledwie przyswajał, co działo się dookoła, a teraz rozjaśniały nadmiar myśli. Być może w alchemii poczyniono aż tak znaczące postępy, a on zwyczajnie o tym nie wiedział.
Możliwość układania słów i wypowiadania ich bez większego problemu sprawiała, że Barros czuł się jakby nagle ofiarowano mu jakąś potężną, wyzwalającą moc – jakim cudem żył bez niej tak długo?
Kiwnął lekko głową na zapewnienie Blanki, że nie doprowadzi się już do stanu wyczerpania pracą, choć miał w to w pełni uwierzyć dopiero, gdy zobaczy, że faktycznie nie przedkładała jej więcej nad własne zdrowie. Wierzył w jej dobre intencje, ale... Ale. Już raz go okłamała. Nie przeszkodziło mu to jednak szczerze cieszyć się jej nowymi perspektywami i dopytywać z zaciekawieniem, z czym się to wiązało. Po stagnacji w jaką wpadł projekt Yamileth po felernej wyprawie do kromlechu w środku lasu, należał jej się powiew czegoś świeżego, czegoś co znowu rozbudzi jej entuzjazm. Blanca była zbyt ambitna i bystra, by raz za razem zderzać się z tą samą ścianą.
- Nie ma sprawy – wzruszył lekko ramionami, gdy przyznała, że informacje na temat nowego projektu są poufne. Chciał usłyszeć, czym miała się zajmować, ale naprawdę rozumiał. - Znam to. Franco też musiał ciągle trzymać dziób na kłódkę, jak go awansowali – rzucił, odruchowo kołysząc stopą zawieszoną w powietrzu, gdy Vargas mówiła dalej, opowiadając o swoim nowym mentorze.
- Jak się na tobie nie pozna, to jest jełop – stwierdził spokojnie, upijając łyk herbaty. - Jesteś przecież cholernie błyskotliwa.
Z zadowoleniem przyjął przytaknięcie na swoją propozycję pierwszego odsiewu ogłoszeń.
- Tak, na wynajem – przytaknął, choć mimo rozumowego przyjęcia, że było to najrozsądniejsze rozwiązanie, jego serce rwało się, by kupić jakieś cztery kąty, wydać wszystkie oszczędności i nareszcie, znów, mieć miejsce które mógł nazywać swoim. Zmarszczył lekko brwi, gdy Blanca wspomniała o wysokości czynszu i potencjalnym remoncie, przez chwilę obracając tę myśl w głowie.
- Nigdy sam niczego nie remontowałem, ale można spróbować. Nie wiem tylko, ile będzie takich ogłoszeń… – wymamrotał, milknąc na moment i odruchowo pocierając szorstki od zarostu policzek. - Muszę zapytać Vai albo Alexa, może coś polecą. Ymir odpada, a tam pewnie jest najtaniej - odruchowo popukał piętą w szafkę znajdującą się pod kuchennym blatem, zanim zorientował się, że to robi i przestał.
- Jak to mamy uzgodnione – zaczął po chwili, zerkając znów na Blankę i nie odwracając od niej wzroku, by powędrować nim bez większego celu po kuchni. - Jest jeszcze jedna sprawa. Twoje prochy – powiedział prosto z mostu, nie próbując ubierać tej kwestii w jakieś bardziej zjadliwe, miększe słowa. Nie sądził, by akurat temat narkotyków należało łagodzić. - Rozumiem, że ci pomagają. Widziałem to na własne oczy, ale Blanca, to trwa za długo. To już dawno nie jest wspomaganie w jakiejś kryzysowej sytuacji – odetchnął, marszcząc lekko brwi, choć nie robił tego w grymasie, a wyrazie zaniepokojenia. - Jeśli to ma działać – wykonał bliżej niedookreślony gest między nimi - to Pochłaniacz musi się skończyć. Nie mówię, że już natychmiast. Pomogę ci szukać. Tylko spróbuj naprawdę, a nie tylko po to, żeby zamknąć mi gębę.
Blanca Vargas
Re: IT’S DANGEROUS TO FALL IN LOVE, BUT I WANT TO BURN WITH YOU TONIGHT #2 (B. VARGAS I E. BARROS, 5 VI 2001, RIO DE JANEIRO) Wto 19 Mar - 21:01
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Jeśli na komplement Esa zarumieniła się lekko – a raczej na pewno to zrobiła – rumienieć ten spełzł szybko z jej policzków, gdy przeszli do kolejnego tematu i gdy Blanca uzmysłowiła sobie, że mimo pozornej beztroski, wciąż jest bardzo wiele rzeczy, które będą musieli przepracować. Największą przeszkodą do pokonania była teraz z pewnością kwestia zaufania. Zaufania, które zawiodła, i którego w związku z tym Es miał teraz prawdo do niej nie mieć. Domyślała się więc, że nie do końca wierzył w jej zapewnienia, że Blanca nie doprowadzi się po raz drugi do takiego stanu, w jakim była jeszcze nie tak dawno – i to dlatego ona sama też musiała przyznać, że wynajemn był teraz jedyną opcją. Jej serce rwało się do posiadania czegoś własnego wcale nie mniej niż serce Esa, podobnie jak on potrzebowała własnego miejsca – naprawdę własnego, a nie tylko kolejnego przystanku po drodze do... Dokądś. Nie była pewna, dokąd. Tym niemniej, rozumiała, że kupowanie teraz czegoś razem – teraz, gdy ich związek stał się tak chwiejny i niepewny – byłoby głupotą. Przecenieniem własnych możliwości i, w pewnym sensie, myśleniem życzeniowym – zaklinaniem rzeczywistości, by ta stała się lepsza niż była w rzeczywistości. A tego zdecydowanie nie powinni robić.
- Ja remontowałam. Z rodzicami. To nie jest takie trudne jak się wydaje. – Uśmiechnęła się teraz przelotnie, chyba odrobinę zaskoczona obawami Esa. Z jakiegoś powodu Blanca żyła w przekonaniu, że Barros wszystko już robił, ze wszystkim sobie poradzi, że...
Zaśmiała się krótko, uzmysławiając sobie jak łatwo przychodziło jej dodać mu cech, których wcale mógł nie mieć – tylko dlatego, że była w nim tak cholernie, bez reszty zakochana.
- Poza tym, to nie musi chodzić od razu o coś wielkiego. Nawet samo odmalowanie ścian, wymiana mebli... – Wzruszyła lekko ramionami. – Czasem tyle wystarczy.
Znów poprawiła się na krześle, dokończyła bułeczkę, zagryzła jeszcze kawałkiem czy dwoma podsuszonego mięsa i odetchnęła cicho. Wzięła kubek z herbatą w obie dłonie, upiła parę łyków, wsparła naczynie na udzie.
- Dlaczego nie Ymir? – Zmarszczyła brwi lekko. Nie rozumiała. Tak samo nie wiedziała też za bardzo, kim był Alex, ale to mogło zaczekać. Nie sądziła, by był to kolejny podbój Esa – wtedy na pewno wiedziałaby, o kim mowa – na ten moment wystarczyło jej więc, że to jakiś znajomy Barrosa. Może trochę lepszy, skoro Es tak naturalnie przywołał go teraz w kontekście potencjalnej pomocby.
I tak, jak rozmowa o mieszkaniu trochę ją odprężyła – na tyle, by Blanca czuła się niemal normalnie, niemal zupełnie dobrze – tak gwałtowna zmiana tematu i nagła bezpośredniość Esa znów wpędziła Vargas w pętlę lęków. Nie tak nieprzewidywalnych może jak jej wcześniejsze obawy, wciąż dość silnych jednak, by odbiły się na policzkach Meksykanki rumieńcem, a w jej oczach – trudnym do ukrycia cieniem.
- Ja... – zaczęła, ale, wzięta z zaskoczenia, nie bardzo wiedziała, co chce powiedzieć.
W swojej naiwności zupełnie nie spodziewała się, że temat jej prochów wróci, że wróci właśnie teraz – a przecież powinna. Powinna wiedzieć, że to jedna z tych spraw, które będą musieli uporządkować dla dobra ich obojga.
- To... To już od jakiegoś czasu nie jest tylko Pochłaniacz – przyznała wreszcie z ociąganiem, zaczynając od szczerości – obiecała ją przecież. Nie sądziła, by teraz to cokolwiek zmieniało, ale i tak wolała, żeby Barros wiedział. Żeby nie mógł jej zarzucić, że kłamała.
Potarła nadgarstek nerwowo, podrapała przedramię, z bezgłośnym westchnieniem odstawiła kubek z resztką herbaty z powrotem na stolik. Potrzebowała jeszcze paru chwil ciszy – wyraźnej niepewności i zagubienia – nim podniosła się wreszcie z krzesła, zapotła ręce ciasno na piersi, podeszła do okna i wsparła się ramieniem o ścianę obok, wyglądając na kolorowe, nocne Rio.
- Nie wiem, czy potrafię – rzuciła wreszcie cicho, w zasadzie niemal zupełnie pewna, że nie potrafi. Sama myśl o odstawieniu prochów ją przerażała, kłuła ją boleśnie w piersi, wyduszała oddech z płuc. Wspomnienia nieprzesypianych nocy – nie dlatego, że poświęcała je na pracę albo cokolwiek innego, ale z racji koszmarów, z których budziła się upocona, zdyszana, strzelając wzrokiem na boki jak zaszczute zwierzę – mieszkały się z echem dni, kiedy nie potrafiła się skupić, bo myśli prześcigały się w podsuwaniu jej najgorszych możliwych scenariuszy i z obrazami jej samej skulonej pod kocem, zapłakanej, w czasach, gdy jakaś byle pierdoła potrafiła wytrącić ją z równowagi i podciąć nogi w kolanach.
Bała się, bardzo się bała. Ale rozumiała, dlaczego Es o tym mówił.
- Nie wiem, czy potrafię to zrobić sama – poprawiła się więc ostrożnie i przygryzła wargę mocno.
To nie tak, że nigdy nie myślała o odwyku. O terapii. Po prostu nigdy nie był na to dobry moment. Teraz też nie był – Blanca jednak była coraz bardziej skłonna uwierzyć, że nigdy nie będzie tak naprawdę dobrej chwili na podjęcie takiej decyzji.
Odetchnęła glęboko.
- Spróbuję – rzuciła wreszcie, bez przekonania – ale też bez poczucia, że mówi to tylko po to, by jak najszybciej zamknąć temat. – Ja... – Chrząknęła cicho. – Chyba mogłabym spróbować terapii – wyrzuciła z siebie wreszcie.
Nie było jej z tym wyznaniem lepiej, ale nie było też gorzej. Samo wspomnienie o terapii nasunęło jej z kolei, że sugerowała ją też Esowi – wcześniej, jeszcze wtedy, kiedy traktowała go bardziej jak człowieka a mniej jak zabawkę, dla której nie miała czasu.
- A ty... – zaczęła niepewnie. – Zastanawiałeś się nad tym? Nad terapią? – spytała ostrożnie. Nie chciała, by uznał to za proste odbijanie piłeczki, bo to naprawdę nie tym było.
Oboje mieli po prostu problemy.
Odwróciła się wreszcie od okna, ale nie wróciła już na krzesło – i nie rozplotła ramion. Wsparła się plecami o ścianę tuż obok okna i spoglądała na Esa z odległości. Bezpiecznej odległości, nasuwało jej się, choć nie do końca wiedziała, jakie bezpieczeństwo miała na myśli. Nie wiedziała, co miało być lepsze tutaj niż tam, tuż obok Barrosa, w zasięgu jego dłoni, ust, tak blisko, by móc ogrzać się w cieple jego ciała.
- Ja remontowałam. Z rodzicami. To nie jest takie trudne jak się wydaje. – Uśmiechnęła się teraz przelotnie, chyba odrobinę zaskoczona obawami Esa. Z jakiegoś powodu Blanca żyła w przekonaniu, że Barros wszystko już robił, ze wszystkim sobie poradzi, że...
Zaśmiała się krótko, uzmysławiając sobie jak łatwo przychodziło jej dodać mu cech, których wcale mógł nie mieć – tylko dlatego, że była w nim tak cholernie, bez reszty zakochana.
- Poza tym, to nie musi chodzić od razu o coś wielkiego. Nawet samo odmalowanie ścian, wymiana mebli... – Wzruszyła lekko ramionami. – Czasem tyle wystarczy.
Znów poprawiła się na krześle, dokończyła bułeczkę, zagryzła jeszcze kawałkiem czy dwoma podsuszonego mięsa i odetchnęła cicho. Wzięła kubek z herbatą w obie dłonie, upiła parę łyków, wsparła naczynie na udzie.
- Dlaczego nie Ymir? – Zmarszczyła brwi lekko. Nie rozumiała. Tak samo nie wiedziała też za bardzo, kim był Alex, ale to mogło zaczekać. Nie sądziła, by był to kolejny podbój Esa – wtedy na pewno wiedziałaby, o kim mowa – na ten moment wystarczyło jej więc, że to jakiś znajomy Barrosa. Może trochę lepszy, skoro Es tak naturalnie przywołał go teraz w kontekście potencjalnej pomocby.
I tak, jak rozmowa o mieszkaniu trochę ją odprężyła – na tyle, by Blanca czuła się niemal normalnie, niemal zupełnie dobrze – tak gwałtowna zmiana tematu i nagła bezpośredniość Esa znów wpędziła Vargas w pętlę lęków. Nie tak nieprzewidywalnych może jak jej wcześniejsze obawy, wciąż dość silnych jednak, by odbiły się na policzkach Meksykanki rumieńcem, a w jej oczach – trudnym do ukrycia cieniem.
- Ja... – zaczęła, ale, wzięta z zaskoczenia, nie bardzo wiedziała, co chce powiedzieć.
W swojej naiwności zupełnie nie spodziewała się, że temat jej prochów wróci, że wróci właśnie teraz – a przecież powinna. Powinna wiedzieć, że to jedna z tych spraw, które będą musieli uporządkować dla dobra ich obojga.
- To... To już od jakiegoś czasu nie jest tylko Pochłaniacz – przyznała wreszcie z ociąganiem, zaczynając od szczerości – obiecała ją przecież. Nie sądziła, by teraz to cokolwiek zmieniało, ale i tak wolała, żeby Barros wiedział. Żeby nie mógł jej zarzucić, że kłamała.
Potarła nadgarstek nerwowo, podrapała przedramię, z bezgłośnym westchnieniem odstawiła kubek z resztką herbaty z powrotem na stolik. Potrzebowała jeszcze paru chwil ciszy – wyraźnej niepewności i zagubienia – nim podniosła się wreszcie z krzesła, zapotła ręce ciasno na piersi, podeszła do okna i wsparła się ramieniem o ścianę obok, wyglądając na kolorowe, nocne Rio.
- Nie wiem, czy potrafię – rzuciła wreszcie cicho, w zasadzie niemal zupełnie pewna, że nie potrafi. Sama myśl o odstawieniu prochów ją przerażała, kłuła ją boleśnie w piersi, wyduszała oddech z płuc. Wspomnienia nieprzesypianych nocy – nie dlatego, że poświęcała je na pracę albo cokolwiek innego, ale z racji koszmarów, z których budziła się upocona, zdyszana, strzelając wzrokiem na boki jak zaszczute zwierzę – mieszkały się z echem dni, kiedy nie potrafiła się skupić, bo myśli prześcigały się w podsuwaniu jej najgorszych możliwych scenariuszy i z obrazami jej samej skulonej pod kocem, zapłakanej, w czasach, gdy jakaś byle pierdoła potrafiła wytrącić ją z równowagi i podciąć nogi w kolanach.
Bała się, bardzo się bała. Ale rozumiała, dlaczego Es o tym mówił.
- Nie wiem, czy potrafię to zrobić sama – poprawiła się więc ostrożnie i przygryzła wargę mocno.
To nie tak, że nigdy nie myślała o odwyku. O terapii. Po prostu nigdy nie był na to dobry moment. Teraz też nie był – Blanca jednak była coraz bardziej skłonna uwierzyć, że nigdy nie będzie tak naprawdę dobrej chwili na podjęcie takiej decyzji.
Odetchnęła glęboko.
- Spróbuję – rzuciła wreszcie, bez przekonania – ale też bez poczucia, że mówi to tylko po to, by jak najszybciej zamknąć temat. – Ja... – Chrząknęła cicho. – Chyba mogłabym spróbować terapii – wyrzuciła z siebie wreszcie.
Nie było jej z tym wyznaniem lepiej, ale nie było też gorzej. Samo wspomnienie o terapii nasunęło jej z kolei, że sugerowała ją też Esowi – wcześniej, jeszcze wtedy, kiedy traktowała go bardziej jak człowieka a mniej jak zabawkę, dla której nie miała czasu.
- A ty... – zaczęła niepewnie. – Zastanawiałeś się nad tym? Nad terapią? – spytała ostrożnie. Nie chciała, by uznał to za proste odbijanie piłeczki, bo to naprawdę nie tym było.
Oboje mieli po prostu problemy.
Odwróciła się wreszcie od okna, ale nie wróciła już na krzesło – i nie rozplotła ramion. Wsparła się plecami o ścianę tuż obok okna i spoglądała na Esa z odległości. Bezpiecznej odległości, nasuwało jej się, choć nie do końca wiedziała, jakie bezpieczeństwo miała na myśli. Nie wiedziała, co miało być lepsze tutaj niż tam, tuż obok Barrosa, w zasięgu jego dłoni, ust, tak blisko, by móc ogrzać się w cieple jego ciała.
Esteban Barros
Re: IT’S DANGEROUS TO FALL IN LOVE, BUT I WANT TO BURN WITH YOU TONIGHT #2 (B. VARGAS I E. BARROS, 5 VI 2001, RIO DE JANEIRO) Sro 20 Mar - 19:11
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nie miałby problemu przez jakiś czas utrzymywać Blankę, albo płacić większą część czynszu, gdyby tylko znalazł odpowiednio dobrze płatną pracę – nie był naiwny, wiedział, że jego oszczędności kiedyś się skończą i musiał brać to pod uwagę. W pewnym sensie dziwiło go, że Vargas od razu zaznaczyła, że nie chce takiego układu, z założenia mówiąc o czymś z mniejszym czynszem, albo do remontu, ale po pierwszym skonfundowaniu, słuchając jak mówiła, że już kiedyś to robiła, że to nie jest trudne... Chyba potrzebowała być mu równa, żeby złapali balans i trzymali się go. Tak sądził, bo nie zapytał wprost.
- Właściwie – zaczął, nagle dostrzegając potencjalny plus sytuacji, w której zawartość wnętrz nadawałaby się do wymiany. - Nie musielibyśmy wymieniać żadnych mebli, najwyżej dokupić te brakujące. Jak dasz mi trochę czasu, mogę wszystko transmutować – dodał z wyraźnym uśmiechem rozciągającym usta, zadowolony że w tak prosty sposób mógł rozwiązać jeden z ich problemów. Co by zostało poza wymianą mebli? Odmalowanie ścian tak, jak mówiła Blanca, może podłogi? Odruchowo potarł mostek, próbując uspokoić rosnący nadmiernie entuzjazm względem czysto hipotetycznej sytuacji – wcale nie było powiedziane, że w Midgardzie znajdą jakieś mieszkanie pasujące do ich aktualnych rozważań. A jeśli już to najszybciej na Ymirze, o którym sam powiedział, że nie chce, by tam zamieszkali. Vargas za to najwyraźniej nie interesowała się wystarczająco miastem, w którym mieszkali przez te parę miesięcy, by w lot pojąć, co miał na myśli.
- Ymir to najbiedniejsza dzielnica – zaczął tłumaczyć. - A ja się wystarczająco dużo naoglądałem, co się dzieje w takich miejscach. Rozboje, szemrane interesy, zastraszanie... Możesz tam zniknąć z dnia na dzień i mało kto zwróci uwagę. Część osób trafia tam, bo nie mają innego wyjścia, a inni próbują na nich żerować. Bieda rodzi desperację, a desperacja... – wykonał ręką bliżej niedookreślony gest, zastanawiając się jak dokończyć zdanie. Po chwili odpuścił. - Nie sądzę, żeby dzielnice biedy aż tak drastycznie różniły się między państwami, czy nawet kontynentami. I to ostatnie miejsce, gdzie chciałbym coś z kimś budować, dopóki mam wybór i życie mnie do tego nie zmusza.
To była jedna z tych rzeczy, co do których Es nie zgodziłby się na kompromis i nie zaszczyciłby nawet podobnej opcji chwilową dyskusją – Ymir odpadał. Kropka. Jego najbliższa okolica zresztą prawdopodobnie też. Chciał, by Blanca nauczyła się większej ostrożności choćby ze względu na jego nerwy, ale nie będąc wrzuconą prosto do gniazda węży, bez wcześniejszej wiedzy, jak nawigować takie miejsca.
Kiedy wspomniał o narkotykach, które astronomka brała właściwie od czasu, gdy ją poznał – a na pewno zaczęła dużo wcześniej – zdawał sobie sprawę, że nie będzie łatwo. Że może już na samym wstępie odbije się od ściany gwałtownego protestu, gdy minie szok związany z elementem zaskoczenia. Nie ruszał się ze swojego miejsca, przyglądając się, jak zmieniał się wyraz twarzy Blanki – jak zaskoczenia ustępowało miejsca niepewności, może nawet lekkiemu grymasowi, nad którym nie była w stanie do końca zapanować. Zagryzł wnętrze policzka, gdy przyznała, że to nie był tylko Pochłaniacz, którego próbował przy niej na dachu – miał obawy, przebłyski intuicji niepoparte żadnymi dowodami.
Bez słowa obserwował jak wreszcie wstała, otoczyła się rękoma w czysto obronnym geście i zaczęła krążyć, bardzo ostrożnie dobierając słowa. Nie przerywał jej. Nie zapewniał, że rozumie, że to w porządku, że nie wiedziała - nie ulegał, by pomyślała o tym tylko. Nie. Zbyt długo tolerował ten nałóg, nie mówiąc nic i pozwalając mu trwać.
- Nie oczekuję, że uda ci się z dnia na dzień. To nierealne. Ale będę cię dopingował i pomagał tam, gdzie będę mógł – zapewnił spokojnie, przekrzywiając głowę i wspierając się potylicą o jedną z szafek, które miał za plecami.
- Zastanawiałem – rzucił, gdy niejako odbiła piłeczkę i westchnął cicho, zerkając w sufit bez większego celu. - Nawet kogoś znalazłem. Byłem umówiony, tylko... – urwał, nieco niedbale wskazując ręką na swoje gardło. - A potem... Wiesz sama.
Zwinął palce w luźną pięść, by zaraz je rozprostować, żałując, że nie miał w ręku papierosa, by czymś się zająć.
- Chociaż dzisiaj wziąłem od mamy eliksir uspokajający – powiedział nagle, nieco ciszej niż planował. Mocniej odchylił głowę, napierając na szafkę. - Cholernie dawno ich nie piłem. To chyba jakiś postęp.
Milczał przez chwilę, wpatrując się w sufit – gdy zaczął zauważać na nim nierówności, zmarszczył nieco brwi, spoglądając z powrotem na Blankę, która nie ruszyła się ze swojego miejsca przy oknie, wciąż otoczona bezpieczną barierą ramion. Wyciągnął do niej rękę w geście zachęcającym, by podeszła bliżej.
- Właściwie – zaczął, nagle dostrzegając potencjalny plus sytuacji, w której zawartość wnętrz nadawałaby się do wymiany. - Nie musielibyśmy wymieniać żadnych mebli, najwyżej dokupić te brakujące. Jak dasz mi trochę czasu, mogę wszystko transmutować – dodał z wyraźnym uśmiechem rozciągającym usta, zadowolony że w tak prosty sposób mógł rozwiązać jeden z ich problemów. Co by zostało poza wymianą mebli? Odmalowanie ścian tak, jak mówiła Blanca, może podłogi? Odruchowo potarł mostek, próbując uspokoić rosnący nadmiernie entuzjazm względem czysto hipotetycznej sytuacji – wcale nie było powiedziane, że w Midgardzie znajdą jakieś mieszkanie pasujące do ich aktualnych rozważań. A jeśli już to najszybciej na Ymirze, o którym sam powiedział, że nie chce, by tam zamieszkali. Vargas za to najwyraźniej nie interesowała się wystarczająco miastem, w którym mieszkali przez te parę miesięcy, by w lot pojąć, co miał na myśli.
- Ymir to najbiedniejsza dzielnica – zaczął tłumaczyć. - A ja się wystarczająco dużo naoglądałem, co się dzieje w takich miejscach. Rozboje, szemrane interesy, zastraszanie... Możesz tam zniknąć z dnia na dzień i mało kto zwróci uwagę. Część osób trafia tam, bo nie mają innego wyjścia, a inni próbują na nich żerować. Bieda rodzi desperację, a desperacja... – wykonał ręką bliżej niedookreślony gest, zastanawiając się jak dokończyć zdanie. Po chwili odpuścił. - Nie sądzę, żeby dzielnice biedy aż tak drastycznie różniły się między państwami, czy nawet kontynentami. I to ostatnie miejsce, gdzie chciałbym coś z kimś budować, dopóki mam wybór i życie mnie do tego nie zmusza.
To była jedna z tych rzeczy, co do których Es nie zgodziłby się na kompromis i nie zaszczyciłby nawet podobnej opcji chwilową dyskusją – Ymir odpadał. Kropka. Jego najbliższa okolica zresztą prawdopodobnie też. Chciał, by Blanca nauczyła się większej ostrożności choćby ze względu na jego nerwy, ale nie będąc wrzuconą prosto do gniazda węży, bez wcześniejszej wiedzy, jak nawigować takie miejsca.
Kiedy wspomniał o narkotykach, które astronomka brała właściwie od czasu, gdy ją poznał – a na pewno zaczęła dużo wcześniej – zdawał sobie sprawę, że nie będzie łatwo. Że może już na samym wstępie odbije się od ściany gwałtownego protestu, gdy minie szok związany z elementem zaskoczenia. Nie ruszał się ze swojego miejsca, przyglądając się, jak zmieniał się wyraz twarzy Blanki – jak zaskoczenia ustępowało miejsca niepewności, może nawet lekkiemu grymasowi, nad którym nie była w stanie do końca zapanować. Zagryzł wnętrze policzka, gdy przyznała, że to nie był tylko Pochłaniacz, którego próbował przy niej na dachu – miał obawy, przebłyski intuicji niepoparte żadnymi dowodami.
Bez słowa obserwował jak wreszcie wstała, otoczyła się rękoma w czysto obronnym geście i zaczęła krążyć, bardzo ostrożnie dobierając słowa. Nie przerywał jej. Nie zapewniał, że rozumie, że to w porządku, że nie wiedziała - nie ulegał, by pomyślała o tym tylko. Nie. Zbyt długo tolerował ten nałóg, nie mówiąc nic i pozwalając mu trwać.
- Nie oczekuję, że uda ci się z dnia na dzień. To nierealne. Ale będę cię dopingował i pomagał tam, gdzie będę mógł – zapewnił spokojnie, przekrzywiając głowę i wspierając się potylicą o jedną z szafek, które miał za plecami.
- Zastanawiałem – rzucił, gdy niejako odbiła piłeczkę i westchnął cicho, zerkając w sufit bez większego celu. - Nawet kogoś znalazłem. Byłem umówiony, tylko... – urwał, nieco niedbale wskazując ręką na swoje gardło. - A potem... Wiesz sama.
Zwinął palce w luźną pięść, by zaraz je rozprostować, żałując, że nie miał w ręku papierosa, by czymś się zająć.
- Chociaż dzisiaj wziąłem od mamy eliksir uspokajający – powiedział nagle, nieco ciszej niż planował. Mocniej odchylił głowę, napierając na szafkę. - Cholernie dawno ich nie piłem. To chyba jakiś postęp.
Milczał przez chwilę, wpatrując się w sufit – gdy zaczął zauważać na nim nierówności, zmarszczył nieco brwi, spoglądając z powrotem na Blankę, która nie ruszyła się ze swojego miejsca przy oknie, wciąż otoczona bezpieczną barierą ramion. Wyciągnął do niej rękę w geście zachęcającym, by podeszła bliżej.
Blanca Vargas
Re: IT’S DANGEROUS TO FALL IN LOVE, BUT I WANT TO BURN WITH YOU TONIGHT #2 (B. VARGAS I E. BARROS, 5 VI 2001, RIO DE JANEIRO) Sro 20 Mar - 21:05
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Trudno było przegapić entuzjazm Esa, gdy myśli wyraźnie powędrowały mu w kierunku planowania. Znalezienie wspólnego mieszkania stało się nagle bardzo konkretną operacją, która nie dość, że była w ich zasięgu – to też w efekcie mogła być całkiem przyjemna. Urządzanie się po swojemu z pewnością miało potencjał być frustrującym i stresującym, ale biorąc pod uwagę zdolności Barrosa i zacięcie artystyczne Blanki – czy też, w zasadzie, ich obojga, choć Es ze swoim aż tak się nie obnosił – rozsądnym było zakładać, że będą się przy tym dobrze bawić.
Szeroki uśmiech na policzkach Vargas był wystarczającą odpowiedzią i potwierdzeniem jej własnej ekscytacji – nieśmiałej jeszcze, ale obecnej, tym silniejszej im dłużej rozmawiali o mieszkaniu.
Na wyjaśnienia Esa odnośnie dzielnicy zmarszczyła brwi lekko, dopiero po chwili rozumiejąc, co Barros miał na myśli. Blanca nie myślała w ten sposób – była dużo bardziej ufna, beztroska, chyba też po prostu zwyczajnie naiwna. Patrząc na świat, popadała w zupełnie przeciwną skrajność niz Es, co sprawiało, że jeszcze te kilka, kilkanaście miesięcy temu spinali się na tym punkcie niemal non stop. Argentyna była tylko jedną z sytuacji, gdy ich poglądy zderzały się z głośnym hukiem, gdy żadna ze stron nie chciała ustąpić.
Teraz jednak Blanca nie zamierzała protestować. Od czasu ostatnich sprzeczek na podobne tematy zdążyła... Może nie wydorośleć, ale przynajmniej trochę więcej zrozumieć.
- W porządku – zgodziła się więc teraz bez wahania. – W takim razie nie Ymir. – Uśmiechnęła się miękko.
Przy temacie narkotyków natomiast już się nie uśmiechała, wyraźnie blednąc za to nie tyle ze złości – tej nie czuła, nie płonęła świętym oburzeniem i nie pluła jadem tylko dlatego, że Es śmiał coś jej zarzucać – co raczej zwykłego lęku i niepewności. Odchodząc pod okno, czuła na sobie wzrok Barrosa i to też średnio pomagało – nie mogła opędzić się od wrażenia, może zupełnie mylnego, że mężczyzna ją ocenia. Że spogląda na nią podejrzliwie, jakby spodziewając się z jej strony... Czegoś. Kolejnego oporu, kolejnej ucieczki. Tegp, co robiła dotąd niemal zawsze, gdy pojawiały się jakiekolwiek problemy.
Teraz jednak nie zamierzala się opierać i nie zamierzała uciekać. Już nie.
Na jego zapewnienia, że będzie obok, uśmiechnęła się tylko przelotnie, z lekkim smutkiem tańczącym w kącikach jej ust – smutkiem, który tylko częściowo ustąpił tylko czułości i, chyba, także łagdonej dumie.
- Es, to... To nie jakiś postęp, to naprawdę bardzo dużo – przyznała z przekonaniem. To, że nie tylko myślał, ale wymiernie próbował już coś ze sobą robić, było dobre. Cholernie dobre.
I, po chwili zastanowienia, chyba także motywujące. Tak, jakby dawał Blance przykład, którego desperacko potrzebowała.
Gdy wyciągnął do niej rękę, Vargas wahała się tylko przez jeden krótki, ulotny moment. Zaraz potem odepchnęła się od ściany, w trzech czy czterech krokach pokonała dzielący ich dystans i wsunęła dłoń w dłoń Esa, splatając z nim palce. Dała przyciągnąć się bliżej i z cichym westchnieniem wtuliła się w Barrosa z przyjemnością.
- Nie byłam pewna, czy... – zaczęła i zawahała się. – Nie byłam pewna, czy faktycznie się na to zdecydujesz. Na poszukanie pomocy. Czy będziesz chciał w ogóle spróbować – wymruczała cicho w pierś mężczyzny. – Naprawdę się cieszę, że to robisz. I jestem z ciebie cholernie dumna.
Przez dobrą chwilę milczała potem, rozkoszując się tylko bliskością Esa. Nie sięgała po niego tak śmiało, jak przedtem, nie potrafiła też jednak zupełnie odmówić sobie jego ciepła czy dotyku. Zawsze bawiły ją te wszystkie poetyckie określenia, że drugi człowiek mógł być niezbędny tak samo, jak powietrze – przy Barrosie jednak była jakoś mniej skłonna, by podobne stwierdzenia wyśmiewać. Bo nagle okazywało się, że może nie są wcale takie głupie. Że może naprawdę można kogoś aż tak potrzebować, aż tak pragnąć. Że może to nie jest wcale aż tak wielka przesada.
Westchnęła cicho, uniosła głowę i spojrzała na Esa z łagodnym uśmiechem. W jej tęczówkach połyskiwało złoto – ostatnio niemal z nich nie znikało – jaśniejąc czułością i miłością, której, gdy już raz się do niej przyznała, Blanca wcale nie próbowała ukrywać.
Ostrożnie musnęła opuszkami palców policzek mężczyzny.
- Es? – rzuciła cicho. – Chciałabym cię pocałować. Bardzo. Mogę? – spytała i przygryzła wargę lekko. Jej sarnie spojrzenie pełne było niepewności, ale też, z drugiej strony – bezgranicznej niemal ufności.
Szeroki uśmiech na policzkach Vargas był wystarczającą odpowiedzią i potwierdzeniem jej własnej ekscytacji – nieśmiałej jeszcze, ale obecnej, tym silniejszej im dłużej rozmawiali o mieszkaniu.
Na wyjaśnienia Esa odnośnie dzielnicy zmarszczyła brwi lekko, dopiero po chwili rozumiejąc, co Barros miał na myśli. Blanca nie myślała w ten sposób – była dużo bardziej ufna, beztroska, chyba też po prostu zwyczajnie naiwna. Patrząc na świat, popadała w zupełnie przeciwną skrajność niz Es, co sprawiało, że jeszcze te kilka, kilkanaście miesięcy temu spinali się na tym punkcie niemal non stop. Argentyna była tylko jedną z sytuacji, gdy ich poglądy zderzały się z głośnym hukiem, gdy żadna ze stron nie chciała ustąpić.
Teraz jednak Blanca nie zamierzała protestować. Od czasu ostatnich sprzeczek na podobne tematy zdążyła... Może nie wydorośleć, ale przynajmniej trochę więcej zrozumieć.
- W porządku – zgodziła się więc teraz bez wahania. – W takim razie nie Ymir. – Uśmiechnęła się miękko.
Przy temacie narkotyków natomiast już się nie uśmiechała, wyraźnie blednąc za to nie tyle ze złości – tej nie czuła, nie płonęła świętym oburzeniem i nie pluła jadem tylko dlatego, że Es śmiał coś jej zarzucać – co raczej zwykłego lęku i niepewności. Odchodząc pod okno, czuła na sobie wzrok Barrosa i to też średnio pomagało – nie mogła opędzić się od wrażenia, może zupełnie mylnego, że mężczyzna ją ocenia. Że spogląda na nią podejrzliwie, jakby spodziewając się z jej strony... Czegoś. Kolejnego oporu, kolejnej ucieczki. Tegp, co robiła dotąd niemal zawsze, gdy pojawiały się jakiekolwiek problemy.
Teraz jednak nie zamierzala się opierać i nie zamierzała uciekać. Już nie.
Na jego zapewnienia, że będzie obok, uśmiechnęła się tylko przelotnie, z lekkim smutkiem tańczącym w kącikach jej ust – smutkiem, który tylko częściowo ustąpił tylko czułości i, chyba, także łagdonej dumie.
- Es, to... To nie jakiś postęp, to naprawdę bardzo dużo – przyznała z przekonaniem. To, że nie tylko myślał, ale wymiernie próbował już coś ze sobą robić, było dobre. Cholernie dobre.
I, po chwili zastanowienia, chyba także motywujące. Tak, jakby dawał Blance przykład, którego desperacko potrzebowała.
Gdy wyciągnął do niej rękę, Vargas wahała się tylko przez jeden krótki, ulotny moment. Zaraz potem odepchnęła się od ściany, w trzech czy czterech krokach pokonała dzielący ich dystans i wsunęła dłoń w dłoń Esa, splatając z nim palce. Dała przyciągnąć się bliżej i z cichym westchnieniem wtuliła się w Barrosa z przyjemnością.
- Nie byłam pewna, czy... – zaczęła i zawahała się. – Nie byłam pewna, czy faktycznie się na to zdecydujesz. Na poszukanie pomocy. Czy będziesz chciał w ogóle spróbować – wymruczała cicho w pierś mężczyzny. – Naprawdę się cieszę, że to robisz. I jestem z ciebie cholernie dumna.
Przez dobrą chwilę milczała potem, rozkoszując się tylko bliskością Esa. Nie sięgała po niego tak śmiało, jak przedtem, nie potrafiła też jednak zupełnie odmówić sobie jego ciepła czy dotyku. Zawsze bawiły ją te wszystkie poetyckie określenia, że drugi człowiek mógł być niezbędny tak samo, jak powietrze – przy Barrosie jednak była jakoś mniej skłonna, by podobne stwierdzenia wyśmiewać. Bo nagle okazywało się, że może nie są wcale takie głupie. Że może naprawdę można kogoś aż tak potrzebować, aż tak pragnąć. Że może to nie jest wcale aż tak wielka przesada.
Westchnęła cicho, uniosła głowę i spojrzała na Esa z łagodnym uśmiechem. W jej tęczówkach połyskiwało złoto – ostatnio niemal z nich nie znikało – jaśniejąc czułością i miłością, której, gdy już raz się do niej przyznała, Blanca wcale nie próbowała ukrywać.
Ostrożnie musnęła opuszkami palców policzek mężczyzny.
- Es? – rzuciła cicho. – Chciałabym cię pocałować. Bardzo. Mogę? – spytała i przygryzła wargę lekko. Jej sarnie spojrzenie pełne było niepewności, ale też, z drugiej strony – bezgranicznej niemal ufności.
Esteban Barros
Re: IT’S DANGEROUS TO FALL IN LOVE, BUT I WANT TO BURN WITH YOU TONIGHT #2 (B. VARGAS I E. BARROS, 5 VI 2001, RIO DE JANEIRO) Czw 21 Mar - 15:36
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nie mogli rozmawiać tylko o rzeczach miłych i ekscytujących – wpadli w tę pułapkę wcześniej i mając chwilę na ochłonięcie, Es dopiero dostrzegał, że to nie mogło się udać. Że chociaż ze wszystkich sił chciał tego uniknąć, traktował Blankę tak samo jak Camilę, przyjmując jej słowa, zachcianki i dobre samopoczucie za świętość, własne potrzeby spychając na margines. Tak nie mogło być. Nie na dłuższą metę, jeśli nie chcieli skończyć tego wszystkiego z wrzaskiem, hukiem i pożogą. Chyba dlatego nie pozwolił, by temat narkotyków który uwierał go od dłuższego czasu, znów przeszedł bez echa.
Przygotował się wewnętrznie na jakiś wybuch, spiął, miał w zanadrzu gotowe argumenty... Nerwy i obronne objęcie się ramionami leżały gdzieś w okolicach minimum, jakiego się spodziewał, wiedząc już jak łatwo zapalała się meksykańska krew Blanki. Cała jej postawa wyrażała jednak tylko niepewność i dyskomfort. Nie dostrzegał w niej zwiastunów rychłego wybuchu.
Być może Vargas też pewne rzeczy przemyślała w czasie, który spędzili osobno. Na razie wystarczała mu deklaracja, że spróbuje – więcej nie mógł wymagać, a później... Później zobaczą. Zmiana stylu życia, nieważne czego konkretnie dotyczyła, nigdy nie mogła być łatwa – choć w tym konkretnym przypadku Barros powstrzymał się od komentarza, że gdyby nosił jeszcze mundur, a Blanca była zatrzymaną przez niego osobą na ulicy, mógłby ją wsadzić co najmniej do aresztu za posiadanie nielegalnych substancji.
Gdy rozmowa odbiła w kierunku terapii, o której kiedyś przelotnie rozmawiali, odpowiadał konkretnie, nie uciekając od przyznawania się do porażki, ale robił to bez większych emocji, odruchowo umniejszając faktowi, że w ogóle wykonał jakieś kroki. Zawsze był dla siebie surowy tam, gdzie mu zależało – za samo próbowanie bez wymiernych wyników dostawało się co najwyżej nagrody pocieszenia. Zerknął na astronomkę, gdy zaczęła mówić, z przekonaniem podkreślając, że te pierwsze kroki nie były bezwartościowe. Mieli pod tym względem bardzo odmienne podejście, ale nie chciał się o to kłócić. Nie uważał, by było warto – po prostu musiał spróbować znowu.
Wyciągnięcie ręki było z jego strony czymś w rodzaju gałązki oliwnej, przyzwoleniem by chwilowo odeszli od tematu. Kiedy Blanca podeszła bliżej, otoczył ją wolnym ramieniem, pochylając się do przodu i ostrożnie wspierając brodę na czubku jej głowy. Tak było dobrze. Nie tak blisko, jak byliby jeszcze niedawno, ale te parę kroków w tył w pewien sposób dawało mu satysfakcję. Pozwalało złapać szerszą perspektywę. Upewnić się, że dokładnie tego chciał.
Spodziewał się, że nie będą już dyskutować o niczym poważnym i drgnął mimowolnie, mrugając, gdy wspomniała o dumie – mruknął tylko coś niedoprecyzowanego, czując ciepło wypełzające na policzki i spływające do serca. Jeśli objął ją mocniej, głaszcząc powoli wzdłuż kręgosłupa, nie miało to żadnego związku.
Czując ruch, uniósł nieco głowę, pozwalając Blance częściowo wyplątać się z uścisku, wciąż usadzony na kuchennym blacie bez trudu zerkając na nią z góry. Było coś surrealistycznego w cichym spoglądaniu komuś w oczy z tak bliska, obserwowaniu jak światło odbijało się w jego tęczówkach – nagle nie mógł się opędzić od wrażenia deja vu jak wtedy w obserwatorium, gdy pierwszy raz uświadomił sobie, że chyba się zakochał.
Odetchnął powoli, wyplątując palce z uścisku kobiety i unosząc dłonie do jej twarzy. Odruchowo założył jej za ucho kosmyk włosów, opuszkami muskając policzek, skroń, przesuwając nim wzdłuż wyraźnego łuku brwi. Kiedy pochylił głowę, przyciskając wargi w kąciku jej ust, zrobił to bardzo ostrożnie, jakby próbował nie spłoszyć dzikiego zwierzęcia. Dziwne to były pocałunki – ledwie muśnięcia, bardziej obietnice – tak cholernie różne od tych wygłodniałych i gorących, które zwykle wymieniali. Różne, ale dobre.
Zgodził się, kiedy poprosiła, by został jeszcze trochę.
[koniec]
Przygotował się wewnętrznie na jakiś wybuch, spiął, miał w zanadrzu gotowe argumenty... Nerwy i obronne objęcie się ramionami leżały gdzieś w okolicach minimum, jakiego się spodziewał, wiedząc już jak łatwo zapalała się meksykańska krew Blanki. Cała jej postawa wyrażała jednak tylko niepewność i dyskomfort. Nie dostrzegał w niej zwiastunów rychłego wybuchu.
Być może Vargas też pewne rzeczy przemyślała w czasie, który spędzili osobno. Na razie wystarczała mu deklaracja, że spróbuje – więcej nie mógł wymagać, a później... Później zobaczą. Zmiana stylu życia, nieważne czego konkretnie dotyczyła, nigdy nie mogła być łatwa – choć w tym konkretnym przypadku Barros powstrzymał się od komentarza, że gdyby nosił jeszcze mundur, a Blanca była zatrzymaną przez niego osobą na ulicy, mógłby ją wsadzić co najmniej do aresztu za posiadanie nielegalnych substancji.
Gdy rozmowa odbiła w kierunku terapii, o której kiedyś przelotnie rozmawiali, odpowiadał konkretnie, nie uciekając od przyznawania się do porażki, ale robił to bez większych emocji, odruchowo umniejszając faktowi, że w ogóle wykonał jakieś kroki. Zawsze był dla siebie surowy tam, gdzie mu zależało – za samo próbowanie bez wymiernych wyników dostawało się co najwyżej nagrody pocieszenia. Zerknął na astronomkę, gdy zaczęła mówić, z przekonaniem podkreślając, że te pierwsze kroki nie były bezwartościowe. Mieli pod tym względem bardzo odmienne podejście, ale nie chciał się o to kłócić. Nie uważał, by było warto – po prostu musiał spróbować znowu.
Wyciągnięcie ręki było z jego strony czymś w rodzaju gałązki oliwnej, przyzwoleniem by chwilowo odeszli od tematu. Kiedy Blanca podeszła bliżej, otoczył ją wolnym ramieniem, pochylając się do przodu i ostrożnie wspierając brodę na czubku jej głowy. Tak było dobrze. Nie tak blisko, jak byliby jeszcze niedawno, ale te parę kroków w tył w pewien sposób dawało mu satysfakcję. Pozwalało złapać szerszą perspektywę. Upewnić się, że dokładnie tego chciał.
Spodziewał się, że nie będą już dyskutować o niczym poważnym i drgnął mimowolnie, mrugając, gdy wspomniała o dumie – mruknął tylko coś niedoprecyzowanego, czując ciepło wypełzające na policzki i spływające do serca. Jeśli objął ją mocniej, głaszcząc powoli wzdłuż kręgosłupa, nie miało to żadnego związku.
Czując ruch, uniósł nieco głowę, pozwalając Blance częściowo wyplątać się z uścisku, wciąż usadzony na kuchennym blacie bez trudu zerkając na nią z góry. Było coś surrealistycznego w cichym spoglądaniu komuś w oczy z tak bliska, obserwowaniu jak światło odbijało się w jego tęczówkach – nagle nie mógł się opędzić od wrażenia deja vu jak wtedy w obserwatorium, gdy pierwszy raz uświadomił sobie, że chyba się zakochał.
Odetchnął powoli, wyplątując palce z uścisku kobiety i unosząc dłonie do jej twarzy. Odruchowo założył jej za ucho kosmyk włosów, opuszkami muskając policzek, skroń, przesuwając nim wzdłuż wyraźnego łuku brwi. Kiedy pochylił głowę, przyciskając wargi w kąciku jej ust, zrobił to bardzo ostrożnie, jakby próbował nie spłoszyć dzikiego zwierzęcia. Dziwne to były pocałunki – ledwie muśnięcia, bardziej obietnice – tak cholernie różne od tych wygłodniałych i gorących, które zwykle wymieniali. Różne, ale dobre.
Zgodził się, kiedy poprosiła, by został jeszcze trochę.
[koniec]