Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Hodowla magicznych reniferów

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Hodowla magicznych reniferów
    Z dala od głównych dróg i regularnie uczęszczanych ścieżek znajduje się obszar dzikiej tundry, na którym setki lat temu pierwszy jarl klanu Järvelä założył hodowlę i rezerwat magicznych reniferów. Przedsiębiorstwo było od tego czasu przekazywane z pokolenia na pokolenie i choć nigdy nie należało do największych, przynosiło zadowalające zyski, stając się jednocześnie dumą fińskiego klanu. Dawniej nikt, kto nie był Saamem, nie mógł hodować reniferów, zwierzęta te otrzymywało się bowiem jedynie w spadku po rodzinach, obecnie członkowie klanu Järvelä zatrudniają jednak pracowników z różnych regionów Skandynawii, nie ukrywają przy tym jednak faktu, że większość z nich odczuwa niechęć względem osób innej narodowości, zwłaszcza tych, które przyjechały w te okolice z dużych miast na południu Półwyspu. Renifery, wbrew poglądom większości galdrów, należą bowiem do płochliwych i delikatnych stworzeń, w związku z czym wszystkie osoby pracujące w rezerwacie nauczone są odpowiedniego zachowania w ich obecności, a także przystosowań i zwyczajów, które na północy Finlandii kierują trybem życia większości saamskich hodowców – sam obszar rezerwatu stanowi najbardziej wiarygodny dowód na to, jak bardzo członkowie klanu cenią sobie te wyjątkowe zwierzęta: teren jest skutecznie chroniony przed drapieżnikami, a pośród zielono-brunatnej tundry odnaleźć można skupiska kwiatów i porostów, w tym kędzierzawych plech chrobotka reniferowego.
    Widzący
    Nik Holt
    Nik Holt
    https://midgard.forumpolish.com/t3451-niklas-holthttps://midgard.forumpolish.com/t3474-nik-holthttps://midgard.forumpolish.com/t3475-sansahttps://midgard.forumpolish.com/f94-nik-holt


    13.05.2001

    Zleceniom nie zagląda się w zęby. Tak długo jak były godziwie opłacane i nie godziły w jakieś resztki holtowego kodeksu moralnego – kumpli nie okradamy, nie wypada – przyjąłby chyba wszystko, bez względu na to, co by to nie było. Nooo, może nie imał się zabójstw. Ale to była nieco inna kwestia, nieistotna w takiej chwili. Istotne było to, że najnowszym zleceniem był włam do rezerwatu reniferów. Raz, że w celu uprowadzenia jednego ze zwierzaków, a dwa, że w celu dostarczenia odpowiedniej ilości kwiatów i porostów. Ta druga opcja była mu bardziej bliska, ale nie ukrywajmy, czego nie robi się dla kasy!
    Przygotował się, powiedzmy, wybadał jako tako teren i ruszył w drogę. Włam za dnia byłby kretyństwem, więc nawet się na to nie porywał. Od zleceniodawcy miał plan rezerwatu, miał oznaczone zwierzę, które powinien zabrać, miał nawet wyrysowane jako tako plany, gdzie i kiedy powinien się pojawić. Nik pytań nie zadawał, zresztą po to słono mu płacili, żeby tego nie robił. Należało się więc po prostu zameldować na miejscu i zrobić swoje.
    W nocy, dokładnie tak, jak powinno, nie było nikogo wokół. Oczywiście nikogo z ludzi, bo renifery jak najbardziej były. Musiał przyznać, że były to naprawdę śliczne zwierzątka, takie majestatyczne… No ale praca czekała. Odetchnął cicho, narzucając na głowę ciemny kaptur bluzy i wspiął się na płot wyznaczający teren rezerwatu. Musiał uważać, żeby nic nie trzasnęło pod nogami, bo to mogłoby spłoszyć zwierzęta i jednocześnie wydać jego samego zapewne pilnującym miejscówki osobnikom. Nie miał najmniejszej ochoty pchać się pod ręce komukolwiek ludzkiemu.
    Żeby bez problemu zwabić wybrane zwierzę, najpierw powoli przemieścił się po trawie, rozglądając z uwagą, czy czasem ktoś go nie wypatrzy. Zanim właściwe zlecenie, najpierw wpakował się w rośliny, docierając powolutku do połaci „zieleniny”, jak to mówili niewtajemniczeni. Rozpoznanie chrobotka nie było wcale trudne, dlatego szybko zabrał się za ostrożne odkrajanie jego kawałków, żeby mieć na drogę pożywienie dla zwierzątka. Miejsce umówione ze zleceniodawcą już miał, miał jedynie wysłać wiewiórkę, kiedy będzie już w drodze, blisko docelowego punktu spotkania. Prócz chrobotka wyciął jeszcze kilka innych kwiatów, mających na celu przede wszystkim bezbolesne odciągnięcie renifera od stada. Bądź co bądź nie chciał zadrzeć ze wszystkimi reniferami.
    Pociągnął kaptur bardziej na głowę, wyciągając ze sterty te rośliny, które były najsmaczniejsze i poślinionym palcem sprawdził kierunek wiatru. Do zwierząt należało podchodzić tylko i wyłącznie od zawietrznej, żeby czasem nie wykryły go po drodze, alarmując całe stado. Upewnił się, który ze zwierzaków jest tym właściwym, wypatrując go w stadzie i z wiechciami w ręku skierował się do młodego reniferka.


    Dance with the waves
    Move with the sea.
    Let the rhythm of the water
    Set your soul free.
    Widzący
    Sivya Rijneveld
    Sivya Rijneveld
    https://midgard.forumpolish.com/t2268-sivya-rijneveld#27083https://midgard.forumpolish.com/t3511-sivya-rijneveld#35319https://midgard.forumpolish.com/t3513-tuoiva#35325https://midgard.forumpolish.com/f82-sivya-rijneveld


    Nocą było łatwiej – czas przymykał oczy, spowalniał i zasypiał pod ścianą, gdzie głowa leniwie osuwała mu się do podłogi, jej łatwiej było natomiast zapomnieć o tym, jak wiele rzeczy uległo nieodwracalnej zmianie; w ciemności nie zauważała pustych, zaszytych fastrygą miejsc tam, gdzie wcześniej znajdował się Kasper, świat wydawał się ciasny i mały, a ona wyobrażała sobie, że panująca na dworze ciemność była jedynie przestrzenią pod jej powiekami, snem, w którym nie była przygnębiona ani samotna, bo w każdej chwili mogła obudzić się w ciepłej pościeli. W rzeczywistości z coraz większym trudem przychodziło jej przebywanie w mieszkaniu, tym samym, w którym niegdyś kochał ją mąż i wychowywał się jej syn – nie potrafiła wyobrazić sobie, że opierała przedramiona o lastrykowy parapet i spoglądała przez szybę z nadzieją, teraz, kiedy rozchylała okno, do środka przedostawał się bowiem jedynie dławiący zapach dymu i szmer rozmów, które pięły się po kamienicy jak gałęzista winorośl. Dopóki drzwi do pokoju Kaspra więziły pod klamką jego pamięć, mogła udawać przed sobą, że wciąż przebywał w środku – bawił się na okrągłym, włochatym dywanie lub rysował kredką po białym tynku, choć tylekroć upominała go, aby przestał – odkąd mieszkanie stało puste i przewietrzone, nie mogła zmusić się jednak do wyrzucenia rzeczy, które do niego należały, nie potrafiła patrzeć na dziecięce płaszcze, których nikt już nie włoży, starzejące się ubrania w dolnej szufladzie regału, okulary pasujące tylko do tamtych oczu. Być może dlatego tak wiele czasu spędzała w rezerwacie – w górach krajobraz wydawał się nieruchomy, ziemia wciąż była jeszcze twarda i przemarznięta, a renifery miały te same, lśniące oczy, które pamiętała z Kilpisjärvi. Być może dlatego, kiedy po pracy usiadła pod starym, gruboskórym modrzewiem, sen okrył ją jak ciężki, wełniany koc.
    Obudziła  się, gdy słońce było już głęboko za horyzontem, a powietrze stało się chłodne i ostre – miała zmarznięte dłonie, zaczerwienione od siedzenia na dworze i policzki tak odrętwiałe, że kiedy uniosła rękę, aby dotknąć ich palcami, prawie nie poczuła ucisku własnych opuszek. Pomyślała – po raz kolejny, odkąd Kasper zaginął – przeżyłam; życia, które w niej pozostało, wystarczyłoby jednak ledwie dla średniej wielkości psa. Teraz, kiedy została sama, sądziła, że nie byłoby w tym nic złego – być daleko od tego, co ludzkie, mieć psie ciało i zgodnie z nim postępować, ulegać głodowi, nie znać granic, łasić się tylko do wybranych, podgryzać i oszczekiwać wszystko inne, znikać na wiele dni, mieć do tego prawo, korzystać. Z przemyśleń wybudził ją dopiero szelest trawy – pozornie błahy, choć renifery rzadko odłączały się od stada, zwłaszcza nocą. Odwróciła się powoli, wciąż odurzona snem i chłodem, oczy szybko przyzwyczaiły się natomiast do ciemności, przymrużone pod stropem ciemnych brwi – przygarbiona sylwetka, która poruszała się w kierunku młodego renifera, niewątpliwie nie należała do zwierzęcia. Nie zauważyła, kiedy podniosła się z ziemi – wiedziała tylko, że serce biło jej mocniej, a zmysły wyostrzyły się na chłodnym, majowym wietrze, ostre i wydłużone jak stal.
    Saamowie traktują krzywdę reniferów na równi z morderstwem. Zastanowiłabym się, zanim zrobisz następny krok – tym razem stała już za plecami zakapturzonej postaci, czujna i wroga – przypomniała sobie kłusowników, który przekradali się przez zagrodę w Kilpisjärvi i zażynali nieuważne zwierzęta, a fińska policja karała ich tak, jakby ukradli mięso, nie, jakby odebrali życie. – Natychmiast przestań – powiedziało jej serce i powiedziały jej dłonie, ułożone kształtem ofensywnego zaklęcia. – Rætur.

    Rætur (Radix) – wytwarza pnącza korzeni, żeby unieruchomić przeciwnika.
    20 + 91 = 111 > 45, powodzenie


    Is there a universe where xxxxxxxx? I kept waking up lonely with voices around me, while the world was falling apart. They always tell me you're out there waiting to hold me


    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Sivya Rijneveld' has done the following action : kości


    'k100' : 91
    Widzący
    Nik Holt
    Nik Holt
    https://midgard.forumpolish.com/t3451-niklas-holthttps://midgard.forumpolish.com/t3474-nik-holthttps://midgard.forumpolish.com/t3475-sansahttps://midgard.forumpolish.com/f94-nik-holt


    Niełatwo było przekraść się przez rezerwat, ale jakoś mu szło. Powoli, krok za krokiem przemieszczał się tam, gdzie przemieścić się w danym momencie potrzebował, tak, by nie zwrócić na siebie uwagi, by nie spłoszyć zwierząt i nie ściągnąć na siebie niczego, co mogłoby mu przeszkodzić w wykonaniu zlecenia. Tak naprawdę idei kłusownictwa nie rozumiał kompletnie, ale jego zasady moralne jasno kazały nie wciskać się w to, co robili inni, chyba że miał za to płacone. Sam nie kłusował, nie zajmował się zwierzętami, pozyskując rośliny w taki czy inny sposób, ale tak zwane zbieractwo nie było w żaden sposób zakazane. Inna kwestia dotyczyła gatunków chronionych czy zakazanych, ale teraz i tak i tak nie miało to większego znaczenia.
    Musiał przyznać, że reniferek był dosyć uroczym, rogatym stworzeniem. Nik lubił zwierzęta, uznając je nierzadko lepsze od ludzi, bo nieprowokowane nigdy nie atakowały. Był jeszcze za daleko, by próbować zwabić swój „cel”, ale wystarczająco blisko, by na spokojnie móc obejrzeć zwierzęta. Podziwiał je, choć nawet nie zastanawiał się, po co zleceniodawcy taki w domu. Nie był to jego problem, a Nik od dawna wyznawał zasadę w takich wypadkach, że im mniej wie, tym lepiej dla niego. W razie pytań mógł z czystym sumieniem wyprzeć się wszystkiego, poza faktem samego zlecenia. Zakładając, że w ogóle miał sumienie.
    Wszystko szło jednak za prosto, za szybko i za łatwo. A tak przecież być nie mogło, los jedyne, co lubi  najbardziej, to rzucać kłody pod nogi. Nie usłyszał kroków za plecami, zajęty podkradaniem się do renów w taki sposób, by nie spłoszyć całego stada. Dopiero słowa za nim sprawiły, że zaklął w duchu i powoli się wyprostował, równie powoli odwracając do kobiety, cały czas starając się przy tym nie spłoszyć zwierząt. W końcu zależało mu na powodzeniu zlecenia, a nie wdaniu się w niepotrzebny magiczny pojedynek.
    - Nie zamierzałem wcale go krzywdzić. – wytknął kobiecie z lekką urazą w głosie. Jakby się dobrze zastanowić, tak właśnie było. Miał w rękach rośliny będące naturalnym pokarmem renifera, do tego nie były w żaden sposób skażone, zwiędnięte ani popsute, zerwał je na świeżo i żadnej broni nie miał przy sobie. Miał magię, jak każdy galdr, ale to niczego nie dowodziło. A odłączenie od stada krzywdą nie było w końcu.
    - Hej hej hej. – zaprotestował, kiedy unieruchomiła go pnączami i przewrócił oczami. Nie rozpętywał tu magicznego pojedynku tylko po to, żeby coś nie dostało rykoszetem. Zwłaszcza cel. Piorunował kobietę wzrokiem błękitnych oczu, lśniących pod kapturem, zastanawiając się, czy trafił na ochroniarza tego miejsca, czy miał sakramenckiego pecha. Stawiał na to drugie. – Jak powiedziałem, nikogo nie zamierzałem skrzywdzić. – no chyba, że kobieta sama będzie się prosiła próbując go zaatakować. Nie był idiotą, żeby samemu rozpętywać tu walkę, ale nie zamierzał biernie stać i czekać, aż dostanie łupnia od nie wiadomo kogo i tym bardziej nie wiadomo za co, skoro tak naprawdę niczego nie zrobił. Karmienie reniferów nie było zabronione – chyba – a zadbał przecież o to, by rośliny w żaden sposób mu nie zaszkodziły. W końcu gdyby zaszkodziły, miałby po zleceniu i forsie. W głowie już plótł odpowiednią historyjkę, uznając sensownie, że nawet gdyby dzisiejszej nocy mu nie wyszło, to przyjdzie kolejnej. Zleceniodawca musiał się w końcu liczyć, że to nie będzie łatwa robota, inaczej nie wynająłby Nika.


    Dance with the waves
    Move with the sea.
    Let the rhythm of the water
    Set your soul free.
    Widzący
    Sivya Rijneveld
    Sivya Rijneveld
    https://midgard.forumpolish.com/t2268-sivya-rijneveld#27083https://midgard.forumpolish.com/t3511-sivya-rijneveld#35319https://midgard.forumpolish.com/t3513-tuoiva#35325https://midgard.forumpolish.com/f82-sivya-rijneveld


    Kiedy po raz pierwszy pokazała Ilji rodzinną wioskę – półkole ułożonych pod górami chat, które z odległości przypominało dary składane przed kamiennym seide – powiedział, że je przypominała, a ona wydała z siebie krótki, trzysylabowy śmiech, jakby wyznał coś niedorzecznego, na co mogłoby wpaść jedynie dziecko – uważał, że była podobna do reniferów, bo miały czujne spojrzenie i w przeciwieństwie do saren zawsze trzymały głowę uniesioną, sprawiając wrażenie zmartwionych, że poroże osunie się wzdłuż pyska, jeśli się pochylą. Renifery, które mieszkały w Kilpisjärvi, nie były jednak dzikimi zwierzętami – nazywano je boazu, bo zostały oswojone i dawały mleko, ich sierść była bardziej miękka, a oczy jaśniejsze, kiedy opierała głowę na ich lewym boku, wydawało jej się natomiast, że serca również biły im wolniej; wtedy o tym nie pomyślała, lecz teraz, kiedy wracała myślami do tamtego wspomnienia, wydawało jej się ciężkie i poniżające, przede wszystkim dlatego, że było prawdziwe – mąż uważał ją za stworzenie, któremu można było dobrowolnie wsunąć na łeb skórzany kantar, które było tak przyzwyczajone do obecności człowieka, że nie płoszyło się nawet na dźwięk wystrzału. Nie powiedziała mu wtedy, że nie wszystkie takie były, że w oddali od wioski, na otwartej tundrze, żyły renifery nazywane goddi, nieoswojone przez Saamów; pamiętała, że kiedy była dzieckiem, dzika łania ugodziła mężczyznę porożem, przebijając śledzionę, która skrwawiła się do wnętrza ciała, zanim ktokolwiek sprowadził pomoc – matka milczała przez trzy dni trwającej w wiosce żałoby, ona śniła natomiast o goddi, której poroże było rdzawe od krwi i wyobrażała sobie, że budziła się w jej ciele, silniejszym i bardziej wytrzymałym niż ciało dwunastoletniej dziewczynki, tak ciasne, że bała się, że będzie musiała spędzić w nim całe życie.
    W Kilpisjärvi pojawiali się kłusownicy – polowali na renifery dla skóry i mięsa, odcinali im poroże i wieszali je w swoich domach, układali jak rzeźby nad szerokim kominkiem i nigdy nie zastanawiali się, dlaczego z wnętrza pomieszczeń nie sposób było wywietrzyć stęchłego zapachu śmierci. Rezerwat w Midgardzie był większy niż ten, który pamiętała z rodzinnej wioski, lepiej chroniony, lecz galdrowie wciąż zakradali się przez ogrodzenie, odcinali rogi, upuszczali krew, zdrapywali nożem miękki scypuł i wytwarzali z niego eliksiry, które dymiły na świeżym powietrzu – nie ufała ludziom, zwłaszcza tym, którzy pojawiali się pod osłoną nocy. Opuszki zamrowiły ją lekko, kiedy wypowiedziała zaklęcie, ziemia pękła jednak posłusznie, wypuszczając grube pędy, które oplotły się wokół nieznajomego, zmuszając go, aby trzymał ręce złożone ciasno przy biodrach – ośmielona powodzeniem, podeszła bliżej, przyglądając się jego twarzy, częściowo zacienionej materiałem kaptura, lecz niewątpliwie młodej, ze lśniącymi, błękitnymi oczami, które wydały jej się jednakowo piękne, co niepokojące.
    Rzeczywiście – odparła kpiąco, choć wciąż się nie uśmiechnęła. – Zakradłeś się do rezerwatu w nocy, żeby pogłaskać je po łbie i nakarmić marchewką. – podobał jej się sposób, w jaki na nią patrzył – intensywnie i wyzywająco, jakby w każdej chwili mógł zarówno wybuchnąć śmiechem, co wyciągnąć sztylet zza pazuchy płaszcza; w ten sam sposób przyglądał jej się Ilja, kiedy byli jeszcze młodzi – jakby była zwierzęciem, które należało obłaskawić, zanim odsłoni kły. – Czego tu szukasz? – głos miała szorstki i lekko zachrypły, ale brodę trzymała uniesioną do góry, obawiając się, że mężczyzna mógłby zauważyć w jej oczach strach i wyciągnąć go na powierzchnię – nocą strażnicy stali jedynie przy wejściu, prawdopodobnie nietrzeźwi, otaczał ją zatem jedynie mrok i ciche, zaniepokojone odgłosy reniferów, których szkliste oczy połyskiwały w ciemności.


    Is there a universe where xxxxxxxx? I kept waking up lonely with voices around me, while the world was falling apart. They always tell me you're out there waiting to hold me


    Widzący
    Nik Holt
    Nik Holt
    https://midgard.forumpolish.com/t3451-niklas-holthttps://midgard.forumpolish.com/t3474-nik-holthttps://midgard.forumpolish.com/t3475-sansahttps://midgard.forumpolish.com/f94-nik-holt


    Kwestia kłusownictwa była tu totalnie sprawą moralności. Moralności, która w przypadku Holta była tak samo płynna co i chwiejna. Nie akceptował bezmyślnego zabijania. Nie akceptował bezmyślnych zniszczeń. Ale kłusownicy też musieli jakoś zarabiać, choć prywatnie uważał, że można było znaleźć lepszy ku temu sposób. Sam jednak nigdy by się do tego nie zniżył, choć nigdy nie dopytywał, komu i po co były zwierzęta. Aż tak altruistyczny nie był, nawet jeśli sam nie zniżyłby się do tego, by zwierzęta łapać i jednocześnie zabijać. Ale skoro płacili…
    Kobieta wpatrująca się w niego była ostrożna, niczym renifer, do którego chciał się właśnie zbliżyć. Może ich strzegła, a może przypadkiem zjawiła się na jego drodze. Ale jak dzikie zwierzę była kimś, kogo trzeba było najpierw oswoić, zanim zrobi to, co zrobić zamierzał. A że nieco odsunie się to w czasie? Nik nie zamierzał się przecież spieszyć, w takich momentach pośpiech mógł wszystko zmienić i to całkowicie na jego niekorzyść. A to nie było warte utraty zlecenia nawet, jeśli – pominąwszy okoliczności – nieznajoma wydawała się być całkiem sympatyczna. Tylko te pnącza troszkę psuły efekt, ale Nik grzecznie stał w miejscu.
    - Nie mam akurat marchewki. – odpowiedział, lekko rozbawiony jej komentarzem. – Mam chrobotka reniferowego. I kilka innych bezpiecznych roślin. Możesz sama sprawdzić, jak bardzo chcesz. Nic szkodliwego. – rzucił swobodnie i beztrosko, jakby wcale a wcale nie był w żadnym potrzasku. Mógł oczywiście użyć magii i się bronić, ale przynajmniej teraz uznawał to za pomysł dosyć głupi. Nawet użycie aury fossegrima mogłoby być ryzykowne i przyciągnąć ku nim niepotrzebne jednostki obronne. Z jedną kobietą mógł sobie poradzić. Z innymi pilnującymi rezerwatu wręcz przeciwnie.
    - Reniferów, jak widać. I znalazłem. Chciałem sobie je obejrzeć z bliska. – stwierdził spokojnie, wzruszając ramionami na tyle, na ile pozwalały mu więzy z pnączy. – Pewnie by mi się nawet udało, ale mnie zaskoczyłaś. – dorzucił, wplatając w wypowiedź wiele prawdy. W sumie jeszcze nie miał okazji głaskać renifera, a tak, odprowadzając go od stada miałby całkiem sporą szansę na to.
    - Może zdjęłabyś te pnącza? Nie są wygodne. A ja nie zamierzam atakować. – zaproponował, odrobinę rozbawionym głosem, ale bez specjalnej nachalności. Bez używania swojego daru, mającego za zadanie nakłonić kobietę do swojej woli. Na to zawsze przyjdzie czas, wolał załatwić sprawę po dobroci. Nie chciałby wracać do swego zleceniodawcy z uczciwym stwierdzeniem, że zwyczajnie nie dał rady. Trochę wstyd by było, Nik nie lubił zawodzić w przypadku handlu. A już na pewno nie lubił zawodzić w momencie, gdy to on miał coś dostarczyć i tak naprawdę wszystko zależało od niego.


    Dance with the waves
    Move with the sea.
    Let the rhythm of the water
    Set your soul free.
    Widzący
    Sivya Rijneveld
    Sivya Rijneveld
    https://midgard.forumpolish.com/t2268-sivya-rijneveld#27083https://midgard.forumpolish.com/t3511-sivya-rijneveld#35319https://midgard.forumpolish.com/t3513-tuoiva#35325https://midgard.forumpolish.com/f82-sivya-rijneveld


    Saamowie, którzy wychowali się na północy, ufali reniferom bardziej, niż ufali obcym – lapońskie wioski, rozłożone przy samych górach, przypominały zamknięte osiedla, ogrodzone śniegiem i lasem, porożem boazu rozłożonym wokół jak gęste zasieki; wszyscy mieli surowe twarze i czujne spojrzenia, źrenice szerokie jak u psów stróżujących, przysposobionych do pilnowania stada własnym, miękkim ciałem, zabliźnionym w miejscach, gdzie rozerwały je wilcze szczęki – w domu zazwyczaj nie odzywano się, jeżeli nie było się pewnym, że powie się prawdę, ludzie dziwili się i fantazjowali w milczeniu, a wciąganie kogoś we własne niepewności uważali za nietakt, jeśli nie za bezczelność. Ten sposób życia był bezpieczniejszy – jako że zawsze byli uważani za obcych przedstawicieli wymierającej kultury, których zniknięcie pozostawało jedynie kwestią czasu, zaufanie nigdy nie przyniosło niczego dobrego: etnografowie, antropolodzy i kłusownicy byli traktowani w Kilpisjärvi tak samo jak drapieżne zwierzęta, odstraszani świstem strzał i dudnieniem rogów, zapachem szałwii, którą palono nad ogniskiem, aby oczyścić przestrzeń z istot, które nie powinny znajdować się w jej pobliżu. Czasem zastanawiała się, czy kiedy jej ojciec przyjechał na północ – białoskóry, z oczami w barwie odsłoniętego nieba – zapomniano o rytuałach, czy w magii, która otaczała wioskę, pojawiła się szpara, wąska jak skaleczenie, przez które pod skórę nasiąknąć mogły choroby – matka nigdy nie opowiadała jej o tym, kim był, choć czasem wydawało jej się, że we wspomnieniach odnajdowała jego jasną twarz i źrenice ukryte za cienkim szkłem, pamiętała go z notesem i piórem, które wydawało chroboczący dźwięk podczas pocierania o papier, lecz nie wiedziała, jakie w dotyku były jego dłonie, czy często się uśmiechał i czy to, czym darzył Reydis, było miłością, czy może jedynie pożądaniem, pragnieniem charakterystycznym dla ludzi z południa, którzy nie potrafili przyglądać się światu, nie pozostawiając na nim jednocześnie odcisków swoich palców. W wiosce nazywano ją neavri, bo odziedziczyła po ojcu nie tylko wzrost i rysy twarzy, ale też skrawek duszy – niesforny, zadrapany na krawędziach fragment, który kazał jej odejść.
    Teraz, kiedy stała naprzeciwko obcego mężczyzny, poczuła się, jakby znów znajdowała się w wiosce, na samej krawędzi lasu, gdzie rzadko podchodziły renifery, ziemia była wilgotna i czarna, a ona zawsze wyobrażała sobie, że w nocy po kryjomu nasiąkła krwią – miał jasne, błękitne oczy, wyraziste nawet w półmroku i zbyt podobne do tych, które kojarzyły jej się z ojcem, a jego dłonie, choć zaciśnięte jedynie na miękkiej kiści grzybów, posiadały w sobie coś, co sprawiało, że nie potrafiła im ufać.
    Chrobotek rośnie tu wszędzie – odparła, ściągając brwi i usta, starając się zatrzymać rozdrażnienie pomiędzy zębami – denerwowała ją swoboda, z jaką mężczyzna wciąż się uśmiechał, upór z jakim stał w miejscu i nie próbował zerwać z siebie kolczystych pnączy. – To nie jest zwierzyniec – westchnęła w końcu, przekonana, że Nik był raczej głupi niż niebezpieczny, po czym gestem dłoni zdjęła zaklęcie, czując, jak powietrze zbiera się białą parą wokół jej warg, kiedy pętające łodygi zwiotczały i opadły na ziemię. – Wróć za dnia.


    Is there a universe where xxxxxxxx? I kept waking up lonely with voices around me, while the world was falling apart. They always tell me you're out there waiting to hold me


    Widzący
    Nik Holt
    Nik Holt
    https://midgard.forumpolish.com/t3451-niklas-holthttps://midgard.forumpolish.com/t3474-nik-holthttps://midgard.forumpolish.com/t3475-sansahttps://midgard.forumpolish.com/f94-nik-holt


    Zaufanie, taka niby prosta rzecz, a jednak tak trudna. Nik nie lubił ufać obcym, pod tym kątem pewnie dogadałby się hodowcom i opiekunom reniferów. Nik jednak nie ufał także bliskim, bo bliscy przy okazji umieli ranić najmocniej. Dlatego ilość bliskich osób u Holta można było zwykle liczyć na palcach jednej ręki, to przy nich mógł się odsłonić, przy nich mógł pokazać, jaki jest w środki. Ostatnio nie ufał nawet tak do końca zleceniodawcom, z wiadomych zresztą przyczyn. Zaufanie niewłaściwym osobom mogło kosztować zbyt wiele.
    Ufał za to zwierzętom. One nigdy nie wbijały noża w plecy, nigdy nie zdradzały, pozostając lojalnymi aż do śmierci, nawet jeśli człowiek zadawał im rany. Ufał i roślinom, pogardzanym przez większość istnień, traktujących je jako ozdoby, składniki eliksirów lub pożywienie. Ale jeśli ktoś potrafił odczytać ich znaczenie, potrafił je poznać, mógł nauczyć się bardzo wiele, dostrzec wśród ich zawiłości ścieżki, dzięki którym można było swobodnie uciec. Ukryć się. Rośliny uczyły też cierpliwości, bo nie zawsze miały ochotę pokazywać się przechodniom. Czasem ich nie było tam, gdzie powinny, by wrócić za kilka dni. Nik był wiec cierpliwy, a widząc, że nie uda mu się uprowadzić zwierzaka dzisiaj, porzucił ten plan na teraz. Nie miało większego sensu kombinowanie teraz, bo był pewny, że kobieta będzie go obserwować, a co za tym idzie, patrzyć na ręce. Holt nie chciał, by wezwała jakąkolwiek pomoc, a jeśli granie idioty miałoby mu w tym pomóc… W interesach podobno wszystko było dozwolone, pod warunkiem, że nie łamało zasad tak zwanego fair play i nie wbijało kontrahentom noża w plecy.
    - Owszem, rośnie. – zgodził się z lekkim rozbawieniem. – Doszedłem do wniosku, że renifery będą nieufne, więc żeby ode mnie nie uciekły, postanowiłem je zwabić jedzeniem. Lepiej przynieść coś na wkupne, niż pozwolić, żeby zjadły mnie. A tam – wskazał brodą odpowiednią stronę – były całkiem fajne skupiska soczystego chrobotka. To przyniosłem. – był całkowicie beztroski i niewinny w swoich wyjaśnieniach, zręcznie przeplatając prawdę z kłamstwami, jednak nie sposób było udowodnić, w których momentach rozmijał się z prawdziwością celów i wydarzeń. – Dzięki! – rozpromienił się natychmiast, uwolniony z pnączy i natychmiast rozciągnął się, rozmasowując zastałe mięśnie. Stanie w bezruchu niespecjalnie należało do jego ulubionych zajęć, choć oczywiście był w stanie to zrobić.
    - Za dnia tu jest pewnie pełno ludzi, wszyscy mają swoje zajęcia… nie chciałem przeszkadzać. – westchnął lekko, patrząc na kobietę i schował ręce w kieszenie kurtki. – Zaraz pewnie ktoś uznałby, że trzeba mnie przypilnować, ja bym zaczął zadawać pytania, zrodziłaby się dyskusja… Miałbym wyrzuty sumienia, że odrywam kogoś od ważnej pracy. – każda praca była w zasadzie ważna, więc Nik nie rozmijał się z prawdą aż tak. I na pewno, za żadne skarby, nie zamierzał wracać za dnia. Musiał jednak wziąć poprawkę na nieznajomą, która mogła w późniejszych dniach pilnować renów. Eh beznadzieja.


    Dance with the waves
    Move with the sea.
    Let the rhythm of the water
    Set your soul free.
    Widzący
    Sivya Rijneveld
    Sivya Rijneveld
    https://midgard.forumpolish.com/t2268-sivya-rijneveld#27083https://midgard.forumpolish.com/t3511-sivya-rijneveld#35319https://midgard.forumpolish.com/t3513-tuoiva#35325https://midgard.forumpolish.com/f82-sivya-rijneveld


    Mężczyzna, choć niewątpliwie dorosły, przypominał jej dziecko – jego beztroska, jasna twarz, na której uśmiech utrzymywał się tak, jakby rozwiesiły go cudze dłonie, ciepłe i matczyne, rozciągające mimikę pomiędzy policzkami w ten sam sposób, w jaki mogłyby rozciągnąć świeżą bieliznę, cienki materiał, który unosił się lekko na wietrze, jego błękitne oczy, przywodzące na myśl oczy kociąt, które dopiero z wiekiem nabierały prawdziwej barwy, stawały się złote, brązowe lub zielone, jego podejrzany entuzjazm i sposób, w jaki się wypowiadał, jakby zdradzał jej coś oczywistego, co powinna była zauważyć wcześniej lub wiedzieć od samego początku. Żałowała, że nigdy nie opanowała zaklęcia, które niegdyś pokazał jej Ilja, prostego, dwusylabowego czaru, który sprawiał, że pod wpływem kłamstwa człowiek pąsowiał jak kwiat goździka, a jego twarz z każdym słowem stawała się coraz cieplejsza i bardziej zaczerwieniona, jakby oszustwo toczyło go na podobieństwo gorączki – przyglądała się młodemu mężczyźnie i wyobrażała sobie, jak jego policzki stają się opuchnięte i rumiane, a uśmiechowi coraz trudniej jest utrzymać się pomiędzy kącikami warg; była pewna, że kłamał, lecz nie potrafiła mu tego udowodnić, pozostawała bezsilna w ten sam sposób, w jaki była bezsilna wobec Kaspra, jego zuchwałej gestykulacji, pustym słowom i uśmiechom, które tylko dla niej nosiły w sobie pierwiastek kpiny – jej syn zawsze sprawiał wrażenie, jakby wiedział, jak usilnie starała się odczytać jego intencje i czerpał złowrogą satysfakcję z uniemożliwiania jej spojrzeniom sięgnąć głębiej niż pod płytki litoral źrenic.
    Nie potrzebują twojej pomocy – westchnęła, pobieżnie sięgając wzrokiem w kierunku, w którym poruszyła się broda nieznajomego. – Chrobotek rośnie tu dziko, cały rezerwat to w dużej części bór chrobotkowy, rośliny tworzą tu wspólny ekosystem, od sosen, po jałowiec, wrzos i kostrzewę. To, co właśnie wyrwałeś – odparła, wskazując dłonią na kiść bladych, jasnozielonych porostów. – Należy do tego środowiska. Renifery potrafią same zadbać o pożywienie. – przeczuwała, że dla Nika nie miało to wprawdzie żadnego znaczenia – był intruzem, miał obcy, południowy akcent i jasne włosy, nie mógł pochodzić z obszarów, gdzie zwierzęta wędrowały dziko, a wiatr wysycał nozdrza jedynie zapachem mchu i lodowców. Wykrzywiła usta w subtelnym grymasie, kiedy czar zelżał, a pnącza osunęły się bezwładnie na ziemię, pozwalając mężczyźnie na gwałtowne ruchy i wolność, której wolałaby mu nie okazywać – stworzenia, dotąd zaciekawione widokiem nieznajomego, również poruszyły się niespokojnie, wgniatając ziemię ciężarem kopyt i prychając cicho. Na wytłumaczenie mężczyzny zaśmiała się tylko krótko i bez przekonania. – To rezerwat – przypomniała, kręcąc głową na boki. – Nie prowadzimy w tym miejscu grup wycieczkowych. Odprowadzę cię do wyjścia. – jej głos znów stał się sztywny i stężały, spojrzenie nosiło jednak przede wszystkim ślady zmęczenia, a chłód, który czuła po przebudzeniu, powrócił na przedramiona delikatnym dreszczem. Wyprostowała się, nie dając poznać po sobie dyskomfortu i przechyliła głowę, kierując się w stronę głównej bramy.
    Jeśli przyjdziesz za dnia, będę pamiętała, żeby cię oprowadzić. – słowa brzmiały uprzejmie, lecz ton, jakim je wypowiedziała, wcale nie wskazywał na życzliwość, a kiedy oboje zatrzymali się w połowie drogi do wyjścia, odwróciła niechętnie głowę, mierząc Nika ciężarem czujnych, zaciemnionych oczu. – Powiesz mi, po co naprawdę tu przyszedłeś? Mam ośmioletniego syna, potrafię rozpoznać, kiedy ktoś kłamie – odparła, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że wypowiedziała się o Kasprze w czasie teraźniejszym – przez kilka sekund, zanim dotarło do niej znaczenie własnych słów, była pewna, że chłopiec wciąż żył.


    Is there a universe where xxxxxxxx? I kept waking up lonely with voices around me, while the world was falling apart. They always tell me you're out there waiting to hold me


    Widzący
    Nik Holt
    Nik Holt
    https://midgard.forumpolish.com/t3451-niklas-holthttps://midgard.forumpolish.com/t3474-nik-holthttps://midgard.forumpolish.com/t3475-sansahttps://midgard.forumpolish.com/f94-nik-holt


    Czasem, gdy zbyt długo grał poważnego „trzydziestolatka”, coraz trudniej było utrzymać tę maskę. Potrzebował trochę beztroski, trochę zapomnienia i trochę bycia tym młokosem, którym dopiero powinien być. Nie zmieniało to jednak faktu, że oszustem był doskonałym, mieszał prawdę i kłamstwa, kręcił się w kółko lub kluczył słowami, nie pozwalając się przyłapać na czymkolwiek. Umiał się też wycofać, przynajmniej tymczasowo, gdy widział, że kobieta była podejrzliwa. Przynajmniej jednak uwolniła go z zaklęcia, Nik nie chciał robić tego sam z wielu powodów. Szkoda mu było tylko porostu, który najwyraźniej miał się zmarnować, bo coś mu się wydawało, że kimkolwiek była nieznajoma, to na pewno nie da mu podejść do zwierzaków, by mógł je nakarmić. Rzecz jasna teraz wyprowadzenie małego nie wchodziło już w grę, nie, gdy był tak pilnowany.
    - Nie twierdzę, że potrzebują. Jednak jest coś magicznego w karmieniu dzikiego zwierzęcia. - zauważył z delikatnym rozbawieniem. - Zauważyłem! - zgodził się bez wahania, słysząc o ekosystemie. - Nie wiem tylko, czy czasem jakieś paskudztwo nie zaczyna się rozoleniać, głębiej w lesie widziałem kiedyś, że ktoś wysypał sadzonki jakiejś dziwnej rośliny, na pewno nie tutejszej. Uprzątnąłem, ile się dało, ale teraz wydawało mi się, że wśród chrobotka widziałem coś, co przypominało tamte. Ale nie przyjrzałem się aż tak dobrze. - zmarszczył lekko nos. Był botanikiem z krwi i kości, wejść przy nim na temat roślin, to prosić się o zagadanie na śmierć. Nik mógł tak godzinami i przede wszystkim jasnym było, że wie, o czym mówi. I na pewno zdaje sobie sprawę z zagrożenia, którym jest wprowadzenie obcego gatunku do dobrze funkcjonującego ekosystemu. Ile połaci roślin zostało już zniszczonych przez taką niefrasobliwość galdrów albo śniących...
    - A szkoda! Zawsze byłaby dobra okazja do zaprzyjaźnienia się z reniferami. Są naprawdę piękne. I majestatyczne, zwłaszcza tamten blisko namiotu. - wskazał wielkiego, okazałego renifera, z pięknym porożem, który aktualnie trochę łypał wzrokiem na Holta. Po wcześniejszym przeciągnięciu się Nik nie robił jednak więcej gwałtownych ruchów, nie powinien więc być odbierany przez zwierzęta za zagrożenie. Co innego w przypadku kobiety...
    - Dobra, przyjdę. - stwierdził bez wahania. Czemu miał sobie odmówić tej przyjemności, zwłaszcza, że to nawet nie on proponował? Szkoda tylko, że zaczęła prowadzić go do wyjścia, na co z oczywistych względów nie protestował. Czasem tylko zerkał w stronę zwierząt, przyglądając im się z nieukrywaną ciekawością.
    - Przecież już ci powiedziałem. I zdecydowanie nie jestem ośmiolatkiem. - prychnął cicho, nie przejawiając jednak symptomów urazy. Skrzyżował jedynie ręce na piersiach, uśmiechając się delikatnie kącikiem ust. - Nie jestem taki zły, na jakiego wyglądam, wiesz? - wytknął jej, delikatnie przewracając oczami. Zaczął się zastanawiać przy tym, czy nie byłoby dobrze użyć na niej trochę swojego uroku. Ot tak, by po prostu się odczepiła i przestała uważać go za zło konieczne.


    Dance with the waves
    Move with the sea.
    Let the rhythm of the water
    Set your soul free.
    Widzący
    Sivya Rijneveld
    Sivya Rijneveld
    https://midgard.forumpolish.com/t2268-sivya-rijneveld#27083https://midgard.forumpolish.com/t3511-sivya-rijneveld#35319https://midgard.forumpolish.com/t3513-tuoiva#35325https://midgard.forumpolish.com/f82-sivya-rijneveld


    Zmęczenie, wcześniej rozrzedzone poczuciem zagrożenia, zaczynało ciążyć jej na ramionach i objawiać się nieprzyjemnym pieczeniem wokół przymrużonych oczu – zapomniała już, jak nieopatrzni potrafili być ludzie, którzy nie wychowali się wśród surowej tundry, tam, gdzie powietrze było ostre i chłodne, ciosające krajobraz tak, jakby ktoś kroił śnieg ostrzem długiego noża. Saamowie obchodzili się ze zwierzętami w ten sam sposób, w jaki obchodzili się ludźmi – wierzyli, że głęboko za taflą lśniących, wodnistych oczu posiadały dusze, a kiedy umierały, chowali je razem z ostatnią parą rogów. Jeżeli stado migrowało na północ, wioski przenosiły się wraz z nim, podążając przez śnieg wzdłuż śladów pozostawionych przez wąskie kopyta – egzystowano ze zwierzętami w jedności, która tutaj, nawet w rezerwacie, wydawała się niepewna i krótkotrwała.
    Spojrzała znużonym wzrokiem na stojącego przed nią mężczyznę – na uśmiech, który nie pasował do jego twarzy lub, być może, na twarz, która nie pasowała do jego uśmiechu. Nawet kiedy przechylał głowę i wyglądem przypominał rozbawione szczenię, coś w głębi skroni swędziało ją i piekło, zupełnie tak, jakby podejrzenia, których nie potrafiła wyegzekwować w słowach, zbierały się pod czaszką na zaropiałym wyciekiem. Było w Niku coś, co sprawiało, że czuła, że powinna mu wierzyć, jednocześnie jej ciało wzbraniało się jednak przed podobną uległością, zbyt chłodne i zesztywniałe, aby rozłożyć dłonie i wznieść kąciki ust do serdecznego uśmiechu.
    Będzie musiał pan zaspokoić swoje pragnienia w inny sposób. Dzikie zwierzęta nie przebywają w tym miejscu po to, aby spełniać pana zachcianki. Jestem pewna, że mógłby pan poczuć się równie... magicznie, dokarmiając istoty, które rzeczywiście tego potrzebują – odparła sucho, kręcąc powoli głową – nie wierzyła w rozsypane w lesie sadzonki, roślinę pozbawioną wyglądu i nazwy, obcą nawet dla kogoś, kto sprawiał wrażenie, jakby wiedział o botanice wystarczająco dużo, aby wiarygodnie osłaniać się jej kłamstwem. – Renifery nie są pana przyjaciółmi. Obawiam się, że nigdy nie będą – nieważne, jak wiele chrobotka podsunie im pan pod nos. Tak jak powiedziałam, to dzikie zwierzęta, korzystają z bezpieczeństwa, jakie zapewnia im rezerwat, ale nawet te oswojone... – słowo zabrzmiało w jej ustach kwaśno i nieprzyjemnie. – To nie są psy – skwitowała szorstko, kiedy oboje stanęli w końcu przed główną bramą – mężczyzna skrzyżował ręce na piersiach, uśmiechając się wesoło, a ona ściągnęła groźnie brwi, przekonana, że nikt, kto był dobrym człowiekiem, nie mógł mieć w sobie tak dużo nadziei i entuzjazmu. – Nie znam cię – odparła krótko, choć zmierzyła go uważnie wzrokiem, jakby w ten sposób spodziewała się dowiedzieć, czegoś nowego, co wcześniej jej umknęło. – Zakradasz się nocą na obszar zamkniętego rezerwatu. Nie powinno dziwić cię, że jestem podejrzliwa. – westchnęła cicho, uchylając dłonią bramę – traktowała Nika jak zwierzę, które niepewnie wypuszczała z powrotem na wolność, spodziewając się, że szybkim susem zniknie pomiędzy drzewami. – Zdecydowanie wolałabym, żeby nasza następna rozmowa miała miejsce w ciągu dnia. Być może wtedy – zwiesiła głowę – nie przekonywała tymi słowami nawet samej siebie. – Pomyślę o tobie coś, co bardziej cię zadowoli. – pożegnała się skinieniem brody i przez krótką chwilę jej usta sprawiały wrażenie, jakby poruszyły się w bladym uśmiechu – być może był to jedynie refleks księżycowej poświaty.

    Nik i Sivya z tematu


    Is there a universe where xxxxxxxx? I kept waking up lonely with voices around me, while the world was falling apart. They always tell me you're out there waiting to hold me





    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.