Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Czyli to Ty jesteś moim nowym przydziałem? (E. Barros & V. Cortés, 1986, Brasilía w Brazylii)

    2 posters
    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barros#36https://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barros#36182https://midgard.forumpolish.com/t3600-hector#36189https://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Upór był tym, co ją napędzało. I właśnie dzięki temu uporowi i, nie bójmy się użyć tego słowa, upierdliwości, dostała się dokładnie tam, gdzie od 5 lat dostać się zamierzała. Największą radość sprawiał jej fakt, że tamten ciulaty strażnik był teraz komendantem i zwyczajnie jej nie pamiętał. Tym lepiej dla niej, mogła swobodnie tu siedzieć i pilnować całości... No, jak już ją dopuszczą do czynności. Chociaż mając „zaprowadzanie porządku” na co dzień w faweli i bez bycia Wartowniczką nie spieszyło jej się aż tak. Mundur nic nie zmieniał, no może poza tym, że był niewygodny. I wkurzający. Jedynie buty jej się podobały, były bardzo wygodne i strasznie fajnie się w nich chodziło.
    Jedyne, na co Vaia mogła teraz narzekać, to na przydział. A konkretniej mówiąc to na jego brak, z tego prostego powodu, że kiedy zameldowała się na komendzie, zostało jej powiedziane od razu, że jej „partner” musi dopiero wrócić z urlopu. Jasne, każdemu należał się urlop, nie protestowała wcale, ale przez to głównie siedziała na komendzie. Wprawdzie raz na jakiś czas ktoś zabierał ją ze sobą, żeby się oswoiła, ale to jednak nie było to samo. Zresztą była na tyle entuzjastycznie nastawiona do pracy, że wzbudzała powszechną wesołość.
    Cały ten stan utrzymywał się już od półtora tygodnia. Cortés oswoiła się już całkowicie z miejscem pracy i nawet zdążyła przytargać swoje graty. Dziwnym tylko było, że wyznaczone jej biurko - yaaay, dostałam własne biurko! - miało już jakąś zawartość. Po namyśle zostawiła tę zawartość tam, gdzie była i ze swoimi rzeczami w postaci po prostu kilku czytadeł rozłożyła się z boczku. I po prostu czekała, zabijając swój czas i umilając życie pozostałym. Kiedy pierwszy raz zaczęła podśpiewywać, Miguel kazał jej się zamknąć. W odpowiedzi został zsyczany, a co ciekawe, wtrącił się i Javier, o dziwo stając po jej stronie. Reszta uznała, że muzyka jest w porządku i czasem śpiewali nawet z nią. Zakładając, że to znali.
    Największym problemem był jednak mundur. Cortés nienawidziła niczego, co zasłaniałoby jej ramiona. A że gapili się na pokryte bliznami ciało? Kilka dosadnych warknięć załatwiło sprawę szybko. Nie byłaby jednak sobą, gdyby munduru też nie obeszła. Tak więc poranek w biurze zastał standardowy od kilku dni obraz. Vaia siedziała na krześle na biurku, z nogami ubranym w buciory do pół łydki na blacie.  Oczywiście kostki skrzyżowała, bo tak było najwygodniej. Spodnie od munduru, rozmiar większe, podwinięte miała do kolan, ale przez uniesione nogi osunęły się niżej, odsłaniając uda. Koszula od munduru poniewierała się obok, łatwa do zarzucenia na ramiona, gdyby akurat przechodził pan komendant. Na szczęście nie przechodził. No i zostawała bluzka, którą miała na sobie. Obcisła, czarna i wiązana na szyi. Idealnie ukazująca bliznę po pazurach jaguara, a ta na wardze i tak była widoczna. Jakieś jedno czy dwa po nożu też było widać. Fawele były brutalne. W dłoniach trzymała magazyn o broni, niespecjalnie świadoma, że na całe biuro rozlegała się piękna piosenka.
    - I am my mother savage daughter,
    The one who runs barefoot
    Cursing sharp stones
    I am my mother's savage daughter
    I will not cut my hair
    I will not lower my voice!
    - burza czarnych włosów, upiętych tak sobie tylko idealnie pasowała. Z ogólnie przyjemnego nastroju wyrwało ją gwałtowne zrzucenie ze stołu jej nóg i zepsucie wygodnej pozycji.
    - ¿Qué carajo? - zaprotestowała z oburzeniem, zrywając się na równe nogi. Spodnie od munduru opadły jej do kolan, ale teraz podkreślony był biust dziewczyny i obcisła bluzka. To, że musiała zadrzeć głowę nie zdziwiło jej wcale. Za to zdziwiła się, kto jej przeszkadzał. Ręce ułożyła na biodrach wbijając gniewny wzrok w obcego typa.

    ¿Qué carajo? - w luźnym tłumaczeniu "co do kurwy?"


    You die before me and I'll kill you.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    To zaskakujące, że urlop planowany od kilku miesięcy, na który w ciągłym przepracowaniu i natłoku beznadziejnych spraw nie mógł się doczekać, po ledwie tygodniu stał się straszliwym utrapieniem. Zaczęło się od tego, że zamiast korzystać z magicznych środków transportu, które w mgnieniu oka pozwoliłyby im dostać się z Brazylii do Meksyku, Camila uparła się, by podróż odbyć zupełnie niemagiczną koleją oraz autobusami– bo widoki, bo wspomnienia! Szkoda tylko, że nie sprawdziła zawczasu, ile czasu kosztować ich będzie podobna przeprawa, z jakiegoś powodu święcie przekonana, że śniący cudownie dawali sobie radę z użyciem swoich technologii – w efekcie po ponad czterdziestuośmiu godzinach dotarli do Meksyku zmęczeni, wygnieceni i marzący już tylko o prysznicu oraz miękkim łóżku. Tuż przed samym wejściem do hotelu ktoś próbował ukraść ich walizki, co poskutkowało bójką, po której Esteban czuł się w obowiązku odstawić niedoszłego, spacyfikowanego złodziejaszka na komendę. Zanim wrócił do hotelu i mógł wreszcie odpocząć, miał już dość wszystkiego. Dość ludzi na ulicach, którzy darli się na siebie zamiast mówić, dość hałasu za oknem, które się nie domykało, dość planów zwiedzania przygotowanych przez podekscytowaną żonę, która planowała podczas urlopu zbierać materiały na artykuł do kolumny na tematy zagraniczne. A to jemu mówiła, że był pracoholikiem...
    Był. Oczywiście, że był, tak to przecież musiało wyglądać, gdy urodziłeś się i zostałeś wychowywany do zawodu, który finalnie wykonywałeś. Nie sądził, by istniało jakieś zajęcie ważniejsze od pilnowania szeroko pojętego porządku oraz sprawiedliwości w świecie, jaki fundamentalnie nie był sprawiedliwy i faworyzował tych, którzy mieli szczęście urodzić się w bogatych, wpływowych rodzinach.
    Esteban wrócił z dwutygodniowego urlopu jeszcze bardziej zmęczony, niż zanim na niego wyjechał, drażliwy, pragnąc jedynie możliwości ucieczki od tego wszystkiego gdzieś daleko. Przemiany w swoją gadzią postać i parę dni prostego życia. Camila zachęcała, by pielęgnował więź z kajmanem, ale kiedy wracał zbyt późno, miał wrażenie, że w jej oczach czai się jakiś nienazwany cień – w efekcie nie pływał już tak często. Nie chciał być dla niej zawodem.
    Kobieta siedząca za biurkiem na wejściu do komendy uniosła na niego wzrok, gdy przeszedł przez próg, wracając zaraz do swoich spraw, kiedy jej spojrzenie padło na mundur i uniesiony identyfikator, który zaraz wepchnął do kieszeni. Po wyczerpującym urlopie nie mógł się doczekać powrotu – do specyficznej atmosfery, znajomych twarzy w dużej mierze należących do bliższych i dalszych członków rodziny. Nawet do cholernego, chybotliwego biurka, które próbował od dawna jakoś naprostować, ale za każdym razem zaczynało znów się kiwać – był przekonany, że to sprawka Lucasa i Francisco. Tylko oni tak śmiało poczynali sobie z miejscową marudą, niewzruszeni groźbami odgryzienia im nóg przy samej dupie. Reszta wartowników nawet jeśli nie respektowała Estebana-człowieka, czuła słuszne obawy przed Estebanem-kajmanem – pasowało mu to. Oznaczało, że w większości nie zawracano mu głowy, jeśli sprawa nie była istotna.
    Wkraczając do sali pełnej biurek, uniósł rękę na powitanie, wywracając oczami na drapieżny uśmiech starszego brata, który zwykle oznaczał, że zrobił coś, od czego Esteban miał niewątpliwie przedwcześnie posiwieć. Zdążył tylko zmarszczyć brwi, zanim Francisco wskazał kciukiem za siebie, w kierunku gdzie stało jego biurko – zajęte biurko. Przez jakąś gówniarę, która wywaliła się z nogami na blat.
    Nie zastanawiał się, niczym chmura gradowa sunąc prosto ku niej i krótkim, precyzyjnym zaklęciem zrzucając obute w ciężkie buty odnóża na podłogę. Twarz Barrosa wykrzywiła się w brzydkim grymasie, gdy dziewczę ubrane bardziej jak panna lekkich obyczajów niż wartowniczka poderwało się z jego krzesła, rzucając mu w twarz kurwami.
    - Który z was jełopów posadził gówniarę na moje miejsce? – burknął w przestrzeń, ostrym spojrzeniem obrzucając najbliższych współpracowników, ale ci tylko parskali pod nosem lub wręcz przeciwnie, otwarcie przyglądali się chwilowej rozrywce. Drzwi biura komendanta uchyliły się.
    - Barros!
    - Który? - spytał zgodny chór głosów przyzwyczajonych już do powtarzania tego pytania dziesiątki, setki, tysiące razy, bo komendant miał w nawyku odzywać się do podwładnych tylko i wyłącznie po nazwisku. Wszyscy zgodnie twierdzili, że był zbyt konkretny by zawracać sobie głowę zapamiętywaniem imion.
    - Ten co miał dzisiaj wracać z obijania się!
    Rzucając dziewczynie jeszcze jedno ostre spojrzenie, ze złym przeczuciem pomaszerował w kierunku biura komendanta, zamykając za sobą drzwi – kiedy wychodził z niego niecałe dziesięć minut później, był już święcie przekonany, że na urlopie z Camilą nie było wcale tak źle. Ściskał w dłoni cienką, żółtą teczkę, gromiąc wzrokiem Francisco, gdy mijał jego biurko.
    - Mogłeś mnie kurwa uprzedzić – syknął na tyle cicho, by tylko brat go usłyszał, zanim niechętnie ruszył znów ku swojemu biurku. I Vaianie Cortés.
    - Wygląda na to, że jesteś moim przydziałem – oznajmił sucho, głosem który próbował modulować na obojętny. - Gratulacje. Ostatni żółtodziób, którego próbowali mi wcisnąć wytrzymał dwa tygodnie.
    Teczka rzucona na biurko wydała głuchy trzask.
    - Mam obowiązek poinformować cię, że w każdej chwili możesz złożyć oficjalną prośbę o zmianę przydziału, jeśli pojawi się ku temu stosowny powód – wyrecytował, zaplatając ręce na klatce piersiowej. Już czuł, jak pulsuje mu żyłka na skroni, a przecież dopiero wrócił. Nie minęła nawet godzina...!
    - Jeszcze raz położysz nogi na moim biurku, upierdolę ci je. Zębami – dodał, rozchylając wargi, za którymi zwykłe, ludzkie zęby wydłużyły się nienaturalnie, zaostrzyły w groźnie wyglądające kły, wystające pod nienaturalnymi kątami, zanim pozwolił im wrócić do pierwotnego kształtu. - Masz już powód do wniosku, zastraszanie.
    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barros#36https://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barros#36182https://midgard.forumpolish.com/t3600-hector#36189https://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Reakcja Cortés była w pełni zrozumiała, bądź co bądź zdążyła się już przyzwyczaić do takiej a nie innej atmosfery na komendzie. Bywało sztywno - zwłaszcza na początku - bywało luźno, to już potem, a teraz przyszła tutaj dosłownie chmura gradowa, ciskająca w nią zaklęciami. Mógł trafić w fotel na przykład i mogła sobie przykładowo głowę rozbić. Można było to nazwać wręcz próbą uszkodzenia ciała i powinna być obrażona. Naprawdę powinna. No ale nie była, nawet ten grymas widziała, gorsze zresztą kierowano w jej stronę. Najczęściej jeszcze z nożami w łapie, gdy przypadkowo trafiała na spotkanie dilerów w zaułkach faweli, próbujących dzieciaki zmusić do handlu szajsem śniących.
    - I przerwał taki ładny koncert... - wymamrotał ktoś, ale ciężko było wyhaczyć, kto. Nikt go zresztą nie wydał, jako że kilka osób uważało podobnie.
    Kto posadził gówniarę na moim miejscu?
    To wiele tłumaczyło. Nawet bardzo wiele, co Vaia była w stanie przyznać i przełknąć. Pewnie też by się wkurwiła. Wychyliła się więc zza faceta, łypiąc bardzo wymownie na Francisco, który z dziką radością wyszczerzył się do niej. No tak, pomysłodawca całego pomysłu. Vi zmrużyła oczy w milczącej obietnicy, jednak zaraz wróciła wzrokiem do nowego Barrosa na komendzie.  I nadal nie była obrażona. I tym bardziej nie zamierzała kablować. Chyba na samym początku jej wyjaśnili, że na komendzie Barrosów jest... wielu. I wszyscy mniej lub bardziej spokrewnieni.
    - Było wygodne. - stwierdziła beztrosko, skoro dała się wrobić, no to był to jej problem. Gość za to wyglądał, jakby ktoś go w dupę ugryzł i doszła do wniosku, że współczuje mu spieprzonego urlopu. Gdyby poszedł dobrze, to w końcu nie wyglądałby jak chmura gradowa. Zanim jednak zdążyła odpowiedzieć coś więcej, mężczyznę zawołał komendant i miała chwilę czasu.
    - Serio? - zwróciła się z wyrzutem do mężczyzny, który kazał jej wcześniej zająć miejsce na przy biurku Esa. - On wszystkich chce zabić czy aktualnie tylko mnie? - popatrzyła wzrokiem po wszystkich, jednak o dziwo nikt nie chciał spojrzeć jej w oczy i odpowiedzieć. Jedynie Francisco „pocieszająco” stwierdził, żeby się nie przejmowała i że będzie dobrze.
    Kiedy Esteban wrócił, Vi siedziała wygodnie na jego biurku, bo raczej łatwo było się domyślić, że to on był tym nieszczęsnym jej przydziałem. Niezły początek nie ma co. Słysząc jego słowa odłożyła magazyn, przekrzywiła lekko głowę i zamyśliła się, delikatnie marszcząc nosek, symulując przy tym bardzo skomplikowane procesy myślowe.
    - To jest obietnica, groźba czy wyzwanie? - spytała swobodnie, zsuwając się grzecznie z biurka. Była trochę jak kot, lubiła siadać na wysokim i nierzadko jak kot po cichu chodziła, doprowadzając znajomych do zawału. - Bo tak nie do końca wiem, jak to skomentować. Vaia Cortés. - wyciągnęła rękę, bo chociaż miał jej teczkę - wolała nie wiedzieć, co jest w środku - to jednak jakoś tak kulturalnie było się przedstawić samemu. Czy coś.
    Stosowny powód? Czy on chciał się jej pozbyć? Tak szybko? No helloł, nawet nie zdążyła mu znaleźć za skórę, więc o co tu chodziło? Mina Vaiany wyrażała delikatne zaskoczenie i całą pełnię niezrozumienia, o co też Barrosowi mogło chodzić. No, przynajmniej póki nie rzucił gróźb tak zwanych karalnych i nie pokazał zębów.
    - O grubo...
    Usłyszała zduszony szept Miguela gdzieś z tyłu i wtedy ją odblokował. Ale na pewno nie tak, jak można się było tego spodziewać. Na pewno nie wystraszyła się Estebana. Za to jej oczy rozbłysły, zachwytem i fascynacją, a usta rozciągnęły się najpierw w wyrazie „wooooow!”, a potem w szerokim uśmiechu.
    - Ej weź to pokaż jeszcze raz! - miauknęła zachwycona. - Są zajebiste! - zza pleców słuchać było zduszone pokasływania. - Ej też takie chcę, jak można się takich dorobić? - zachwyt przerodził się w śliczne, proszące oczka. I nic z tego nie było udawane, Cortés była naprawdę zachwycona.
    - Ona jest walnięta. - zawyrokował po cichu Javier, zaczynając się zastanawiać, do czego nowy rekrut może być zdolny.
    - Słyszałam! I oczywiście, że jestem, normalni ludzie nie wyważają drzwi kopniakiem... A nie, czekaj, to nie ja. - wychyliła się zza Esa - była na tyle drobna, że zasłaniał ją całkowicie swoją sylwetką - i wyszczerzyła się paskudnie do mężczyzny, wywołując powszechną wesołość. Metody interwencyjne Javiera były dosyć znane na komendzie, dlatego od razu ktoś musiał skomentować, że takich rzeczy nie powinien pokazywać nowym.
    - Powiedziałabym, że to raczej groźby karalne, a nie zastraszanie, ale i tak i tak trzeba czegoś więcej, żeby mnie przestraszyć. I nie, to nie jest wyzwanie z mojej strony. - stwierdziła uczciwie, lekko wzruszając ramionami i poprawiając kawałek materiału, który paskudnie ułożył się na śladach po pazurach. Faktycznie się nie bała.
    - I serio, też chcę takie zęby... Są zajebiste! - nikt nie byłby w stanie powiedzieć, że próbowała się Estebanowi przypodobać. Jej zachwyt był zbyt szczery, za mocno błyszczały jej oczy, by mogło to być udawane.


    You die before me and I'll kill you.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Tak nie powinien wyglądać powrót do pracy po długim urlopie, ani jakikolwiek nowy dzień, tydzień, miesiąc lub rok na komendzie. Es wielokrotnie podkreślał, że nie chciał partnera, a wciskanie mu kogoś na siłę mogło się skończyć co najmniej kiepsko – zawsze najlepiej działał sam, sam konstruował plany działania i w pojedynkę nie musiał się martwić o to, czy czyjeś plecy potrzebowały ochrony. Sam wsparcie potrzebował rzadko, mając pod ręką arsenał sprytnych zaklęć przemiany pozwalających niemal dosłownie rozpłynąć się w powietrzu i przecisnąć przez ścianę albo przemienić kogoś w bezbronnego zwierzaka – jego popisowym numerem była przemiana przeciwnika w rybę. Przyglądanie się, jak błyszczące, nieprzystosowane do życia na lądzie ciałko podskakuje szaleńczo na bruku usiłując złapać oddech, zawsze sprawiało mu odrobinę zbyt wiele satysfakcji. No i był jeszcze kajman – mało kto wiedział jak zareagować, gdy nagle stawał oko w oko z prawie trzema metrami syczącego gada o paszczy pełnej zębów.
    Może i nie miał wyższego wykształcenia, ale był cholernie dobry w tym, co robił i zdecydowanie nie potrzebował wsparcia. Tylko nie o to chodziło, prawda? Chodziło o szkolenie następnych wartowników. I może trochę o złośliwość komendanta, który jak wszyscy mundurowi pod jego skrzydłami nie należał do ludzi kryształowych. Czym bardziej i dłużej Es się zapierał, tym z większą upartością próbowano podrzucać mu kolejnych żółtodziobów – ostatecznie i tak wszyscy zmieniali przydział, ale... Raz na jakiś czas znów musiał przechodzić przez tę całą farsę.
    Szkoda tylko, że komendant postanowił zrobić mu niespodziankę akurat po urlopie. Kanalia.
    Zastosował wobec Vaiany dokładnie tę samą strategię co wobec jej poprzedników, chociaż trzeba jej było oddać, że gburowatość i najeżone kolce nie wywołały w niej natychmiastowej reakcji obronnej.
    - Barros. Esteban – odparł na jej skądinąd kulturalną próbę zawarcia znajomości, chociaż nie uścisnął dziewczynie ręki, a własne imię podał tylko i wyłącznie dlatego, by wiedziała co wpisać we wniosek o przeniesienie. W swoje najlepsze dni był po prostu cichy, gburowaty w sposób, który był już odczytywany przez innych wartowników jako część folkloru komendy i niebrany na serio, w tej najgorsze gdy nerwica lub lęki brały górę, wychodził z niego cham. Vaia miała wątpliwą przyjemność oglądać jedno z jego mniej wyględnych wcieleń.
    Nie zastanawiał się specjalnie, gdy straszył dziewczynę nieludzkimi zębami, unosząc brew, kiedy zamiast słusznego strachu w jej oczach zaskakująco rozbłysło zainteresowanie, a w głosie przebrzmiała podekscytowana nuta. Nie takiej reakcji się spodziewał. Skrzyżował ręce na piersi, próbując odepchnąć pomruk zadowolenia na zachwyt czymś, co stanowiło jego dumę i radość, a twarz utrzymać w odpychającym grymasie.
    - Latami ciężkiej pracy – burknął w odpowiedzi, nie zamierzając wchodzić w szczegóły. Po co? Jeśli dopnie swego niedługo nie będzie musiał już się Vaią zajmować, a jej śpiew dochodzić będzie z innego rzędu biurek.
    Przewrócił oczami, gdy gdzieś zza jego pleców poniósł się wcale nie taki cichy szept Javiera – zgadzał się z nim.
    - Jak zwał tak zwał – rzucił na poprawkę jego terminologii, obchodząc rekrutkę i siadając przy biurku. Przysunął sobie teczkę, którą dostał od komendanta, przerzucając jej zawartość, póki nie dotarł do miejsca opisującego umiejętności – w ogóle nie zaskoczyła go adnotacja o dobrej sprawności fizycznej oraz umiejętnościach z zakresu ogólnie rozumianej magii ofensywnej i defensywnej. Ot minimum, którym musiała się wykazać.
    - Nie dorobisz się takich zębów, jak nie masz identycznego totemu – rzucił, tylko przez moment zerkając na twarz Vaiany, zanim wrócił do czytania. Nie mógł zbyt długo się jej przyglądać i przyswajać niczym nieskrępowanego zachwytu, który roztapiał część jego niezadowolenia z sytuacji, w którą wrzucono go bez pytania o zgodę czy chęci.
    - Franco? – rzucił głośniej, gdy znalazł już w teczce wszystko, czego mógł potrzebować. - Nie było ostatnio nowych skarg na Hectora?
    Ktoś w biurze gwizdnął cicho – musieli szybko dodać dwa do dwóch.
    - Ano były. Chcesz?
    - Dawaj.
    Francisco wyjął dwa arkusze z jednej z teczek, które leżały u niego na biurku, zaklęciem posyłając je ku bratu. Es tylko pobieżnie rzucił okiem na notatki, upewniając się, że znany wszystkim na komendzie Hector wciąż straszy sąsiadów i bije żonę, choć ta niczego nie potwierdza, zanim odwrócił kartki w stronę Vaiany.
    - Czytaj. A potem pójdziemy sobie na patrol w okolicy.
    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barros#36https://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barros#36182https://midgard.forumpolish.com/t3600-hector#36189https://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Patrząc po wyraźnych bliznach jego nowa partnerka zdecydowanie nie potrzebowała ochrony pleców. I potrafiła się obronić sama, nawet jeśli ta obrona była tylko słowna i polegała na tym, by nie pozwolić Javierowi wejść sobie na głowę. Z charakteru za to wydawała się być całkowitym estebanowym przeciwieństwem. Rozgadana, radosna, a do tego kompletnie nieumiejąca trzymać języka za zębami. Cała Vi w pełnej krasie. Nieustraszone, upiorne dziecko, które wylądowało tu przez komendanta.
    Jak każdy miała swoje lęki. Nie ukrywała tego, że je ma, jeśli ktokolwiek pytał, uczciwie odpowiadała, czego boi się najbardziej. Tyle, że wszyscy uznawali, że skoro nie ruszają jej krokodyle kły, ptasie dzioby albo skakanie po dachach, to znaczy, że ona niczego się nie obawia. Może gdyby Es był jaguarem i pokazał jej kocie kły, tak podobne do tych, których ślady nosiła na ciele, może wtedy zamiast zachwytu zobaczyłby lęk. Może wtedy mógłby zobaczyć, jak nowa panikuje. Ale na jej własne szczęście był „tylko” przerośniętą jaszczurką, a jaszczurki lubiła. I mogła polubić nawet tę burkliwą i zrzędliwą, którą coś ugryzło tam, gdzie słońce nie dochodzi. Przecież jej nie zeżre na środku komendy, nic mu nie zrobiła. A że uważali ją za walniętą? A proszę bardzo, nie zamierzała się z tym spierać. Niech sobie uważają.
    Barrosowy kajman podobał jej się z jeszcze jednego powodu - mógłby połknąć takiego jaguara kłapnięciem zębów. Dlatego też tego chciała. I tylko dlatego nie użyła zwyczajowej złośliwości w kwestii lat pracy, a skinęła głową z szerokim uśmiechem. Zmusiła się do tego, by w trzy lata ogarnąć się wystarczająco, by trafić do pracy w Warcie. Przyzwyczaiła się na nowo do zwykłych, przelotnych dotyków. I była w stanie się zmusić, by nosić mundur, zasłaniający ramiona, nawet jeśli w zaciszu komendy miała na to serdecznie wyjebane. To był potężny sukces, cóż więc dodatkowe miesiące czy tam lata pracy, by też szczerzyć zęby. Da radę.
    W teczce jednak nie znajdowało się nic poza tym, co było oficjalne. Ukończona szkoła. Wyniki testów z magii. Sprawności fizycznej. Krótka notka o parkourze. Może jakaś malutka wzmianeczka o umiejętności forsowania zamkniętych zamków w formie reprymendy po włamie do szkolnej szafki kolegi, który zgubił klucz. Nic więcej tam nie było. Nie było śmierci Carlito. Nie było porwania przez Kartel. Nie było ataku jaguara i wypartych z tamtego czasu wspomnień. Nie było urazu do dotyku i reakcji obronnych na każde niespodziewane złapanie za ramię. I nie było wieku innych rzeczy, o których Cortés nie zamierzała mówić sama, nawet gdyby ktoś spytał.
    - Totemu...? Czekaj, że to to duchowe zwierzę, tak? Mierda. - westchnęła ze smutkiem. Ale przynajmniej odpowiedział! I to nawet nie burkliwie! Szeroki uśmiech dziewczyny jasno wskazywał, że zostało to zauważone i na pewno zanotowane, acz przygryzła policzek, żeby tego nie skomentować. Trzeba być miłym. Wzrok dziewczyny przeszedł pomiędzy Francisco a Estebanem, jednak nie odzywała się, instynktownie czując, że dalej może być interesująco. Skargi brzmiały bardzo ciekawie, o ile oczywiście nie dotyczyły na przykład sikania na trawnik sąsiada. Ale skoro ktoś gwizdnął, to musiało być coś ciekawego.
    Zgarnęła grzecznie podane kartki, wprawnym zaklęciem spuszczając nogawki spodni do normalnego wyglądu. Poza komendą to już trochę nie wypadało. Kolejne zaklęcie przywołało górę od munduru, którą luźno narzuciła na raniona i zagłębiła się w lekturze. I z każdym jednym zdaniem jej oczy ciemniały, a po rozluźnionej postawie powoli nie było już śladu. Nienawidziła takich skurwysynów. I tym bardziej nienawidziła braku reakcji, warty, sąsiedztwa, wszystkich. Dlatego też Es dostał bardzo nieodgadnione spojrzenie, gdy już skończyła czytać treść kartek. Łapki grzecznie wsunęła w rękawy munduru i o dziwo bez komentarza doprowadziła się do względnego porządku.
    - Prowadź, el capitáno. - mruknęła, z bardzo słabym śladem ironii przy ostatnim słowie, po czym zeskoczyła z biurka, uśmiechając się delikatnie do siebie samej. Ile w końcu można było plaszczyć tyłek na krześle - a na wieczór zapowiadało się przyjemne granie na plaży blisko domu. Tak mogła żyć. Z miejsca zaczęła coś nucić, żeby odsunąć swoją uwagę od materiału na ramionach.


    You die before me and I'll kill you.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Od czasu do czasu zerkał na dziewczynę czytając jej teczkę, jakby na bieżąco porównywał okrojone informacje które zawierała z jej sylwetką i rysami. Jakby doskonale zdawał sobie sprawę, że niezbędne minimum w kontekście umiejętności wymaganych do zostanie przyjętym, nie mogło w pełni opisywać jednostki i jej indywidualnych atutów. Nie żeby miało mu to być na dłuższą metę potrzebne, w końcu zamierzał zrobić wszystko, by Cortes sama popełzła do biura komendanta z formularzem o zmianę przydziału w zębach. Czasem, kiedy częściej próbowano podsuwać mu tych różnych rekrutów, zastanawiał się, co było kiedyś w jego teczce. Pewnie niewiele więcej, wyniki sprawnościowe, może adnotacja o umiejętności przemiany, podkreślenie nazwiska kolorowym flamastrem.
    Potem gdy w rękach Vaiany znalazły się notatki ze skarg, o które zapytał brata, oparł się mocniej o oparcie krzesła, przekrzywiając mebel i nie odrywając uważnego spojrzenia od twarzy dziewczyny. Przyglądał się, jak zmieniał się jej wyraz, jak wcześniejsze światło i uśmiech zanikają – właśnie pierwszy raz zaglądała za kurtynę tego, co miała oznaczać praca w wymiarze sprawiedliwości. Gdyby nie zachowała się z należytą powagą, nie poprawiła munduru, nie zmarszczyła choć odrobinę brwi, Esteban natychmiast wyniósłby ją na kopach przed komendę, bo to by więcej niż jasno pokazywało, że się nie nadawała. Że nie miała odpowiedniego podejścia i empatii do przyziemnych, ludzkich problemów.
    Wywrócił oczami na nieco ironiczne określenie, podnosząc się ze skrzypieniem wiekowego już mebla i odruchowo przesunął dłonią po szerokim pasku, w myślach odliczając kolejne elementy wyposażenia mniej lub bardziej w nim ukryte – zaklęte kajdanki, nieduży metalowy krążek reagujący na niebezpieczeństwo i nagrzewający się, gdy patrol potrzebował wsparcia... Z szuflady biurka wyciągnął jeszcze coś, co wyglądało jak nieduże lusterko o zmatowiałej powierzchni, a w rzeczywistości służyło do wykrywania, czy człowiek nie miał we krwi alkoholu lub narkotyków. Zwykle narkotyków.
    Kiwnął głową Francisco, gdy wychodzili wprost w objęcia brazylijskiego słońca i bez słowa poprowadził Vaię swoją zwyczajową trasą przecinającą mniej i bardziej zatłoczone ulice. Nie tłumaczył jej niczego, nie opowiadał o miejscach, w których czasem przystawał, nasłuchując czegoś w ciszy – zakładał, że prędzej niż później zostanie przydzielona do innego wartownika, a wtedy nic z tego nie będzie jej problemem. Dopóki milczała, podążając za nim jak cień, nie kierował w jej kierunku żadnych złośliwych komentarzy.
    Do rzędu odrapanych, choć cierpliwie remontowanych tanimi materiałami domów w pobliżu faweli dotarli po ponad godzinie od wyjścia z komendy – zanim zabrali się za niekończącą sprawę Hectora, Barros upewniał się, że na pierwszy rzut oka na jego terenie nie zaszły znaczące zmiany. Może i miał ze sobą gówniarę, którą z zasady należało nauczyć pokory, ale nie znaczyło to, że mógł tak po prostu zapomnieć o swoich obowiązkach.
    Zapach płynącej wody był tu bardzo wyraźny – chciał tego czy nie, w pewien sposób łagodził napięcie Estebana.
    - Adres? – rzucił nagle, zerkając na Cortes. Po tylu razach doskonale pamiętał numerację, ale czy ona zwróciła na nią uwagę? Mogli odbierać skargi, archiwizować je z należytym porządkiem, ale co im z tego, jeśli nie pamiętali dokąd się dokładnie udać?
    - Hm – mruknął cicho, gdy bez większego zawahania wskazała budynek, podając też numer mieszkania. - Żona nigdy nie chce z nami gadać, wypytamy sąsiadów – zarządził i jedne drzwi po drugich pukali do mieszkań. Większość na widok munduru od razu oświadczała, że mają się pierdolić, bo nic nie powiedzą. Inni z cichym powątpiewaniem wytykali, że zaraz znikną i to im Hector dobierze się w następnej kolejności do dupy. Nikt nie chciał gadać, choć wcześniej składali skargi – tak samo jak żona mężczyzny, która nie otworzyła, a chrapliwie krzyczała przez drzwi, żeby się wynosili.
    - No i tak to wygląda – stwierdził cierpko, gdy stali znów przy wejściu do budynku. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, rozglądając się powoli po okolicy i popukując palcem we własne przedramię. - Z większością szumowin nic nie można zrobić w świetle prawa, bo ludzie się boją. Mogą lać swoje kobiety i dzieci, wyzywać sąsiadów, grozić, że wszystko podpalą… Kurwa, żeby chociaż ktoś powiedział dokąd... – urwał nagle, obracając lekko głowę w kierunku wody, gdy wiatr przyniósł ze sobą świeżą woń.
    - Tam – rzucił krótko, nie tłumacząc skąd wiedział. Niezbyt wysoki, wyraźnie żylasty mężczyzna siedział przy brzegu na składanym, wysłużonym krzesełku z wędką w ręku. Obok przycupnął chłopiec, który słysząc ich kroki, obejrzał się przez ramię i zaraz umknął wzrokiem – nie na tyle szybko jednak, by ukryć, że pod prawym okiem miał wyraźny, fioletowy ślad.
    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barros#36https://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barros#36182https://midgard.forumpolish.com/t3600-hector#36189https://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Im dłużej czytała akta, im dłużej patrzyła na te informacje, adresy, tym bardziej rozumiała, dlaczego przydzielili ją do Barrosa. Jego rejon obejmował fawele, a ona przecież z nich pochodziła. Salvador, Río de Janeiro, Brasília czy Saó Paulo, każda fawela była podobna, a kto wychował się w jednej, umiał się odnaleźć w każdej innej. Wiedział, jak rozmawiać z ludźmi, którzy tam mieszkali i wiedział, gdzie trzeba nacisnąć, by uzyskać to, czego chciał. Przede wszystkim jednak znał bolączki faweli, sąsiedzkie układy i układziki, a także powody, dla których niektórzy nie chcieli gadać. Albo chcieli, ale z wybranymi.
    Ciekawiło ją, jak to wygląda tutaj, w Brasílii. Trochę zdążyła już powłóczyć się po okolicy na własną rękę, ale zawsze lepiej było iść z przewodnikiem. Wprawdzie rozmowność Barrosa nie istniała, ale jakoś wyjątkowo niezbyt jej to przeszkadzało. Uczyła się ścieżek, obserwowała budynki i ich dachy, tworzyła w głowie mapę trasy i ewentualnych skrótów. Nie zaczepiała mężczyzny, towarzysząc mu niczym cień, dbając o to, by w razie potrzeby nie mieć problemu, by odnaleźć odpowiedni budynek czy ulicę.
    - Avenida 194, budynek 45D. Mieszkanie 7. - rzuciła bez najmniejszego zawahania, gdy zapytał o adres. Sprawdzał, czy czytała ze zrozumieniem...? Czy ciekawiło go, czy zwróciła uwagę na adres? Nie miało to znaczenia, odpowiedziała poprawnie i była tego świadoma. Miała oko do takich rzeczy, zresztą przecież miejsce interwencji było najbardziej istotną kwestią w tym momencie.
    Skinęła głową, gdy oznajmił, że pójdą wypytać sąsiadów. Nie wtrącała się w to, uważnie tylko słuchała tych rozmów, a raczej ich braku i jej oczy stawały się coraz bardziej chmurne. W końcu jednak nie wytrzymała, pomiędzy jednym i drugim sąsiadem odezwała się, neutralnym tonem, choć zabarwionym zaciekawieniem.
    - Mogę mieć pytanie? - spytała cicho. Brak odpowiedzi sam w sobie był odpowiedzią, ale to, że Barros na nią spojrzał mówiło prosto, że mogła. Więc je zadała. - Pan jest z faweli czy z miasta? - to było wbrew pozorom istotne pytanie. I stłumiła westchnięcie, gdy - o dziwo - odpowiedział, że z miasta. To tłumaczyło wszystko. I tym bardziej wyjaśniało, czemu nikt nie chciał z nimi rozmawiać. Po prostu, zwyczajnie, Esteban nie wiedział, jak do nich podejść. To był ten moment, gdy Vaia zdała sobie sprawę, że będzie musiała go tego nauczyć - i pokazać fawele od środka. Mieszczuch nie ogarniał fenomenu tego miejsca, nadal jednak nie przeszkadzała mu w prowadzonych czynnościach. Obserwowała. Uczyła się. Ona wiedziała tylko tyle, jak gadać z fawelami. Jak uciekać. Jak tłuc starszych chłopców. On był wartownikiem ze stażem.
    Już otworzyła usta, żeby skomentować jego wyrzut i cierpki ton, chciała zaprotestować i wyjaśnić, o co tu chodziło, bo Vaia to rozumiała. Znała od podszewki dzielnice biedy, jak ich nazywali. Wiedziała, czemu milczą, choć i tak sukcesem było, że ktokolwiek puszczał donosy. Ona nie robiła tego od 14 roku życia. Po co donosić, jak Warta nie przyjdzie... No, teraz już przyjdzie. To był jej cel, gdy już będzie tym pełnoprawnym członkiem Warty - reagować. By nigdy więcej nie było Carlito. Jego mogiła przypominała jej, po co tu była. I miała przypominać przez następne kilka lat służby.
    - Dziwi im się pan? - spytała tylko cicho, gdy ruszyli w stronę pomostu. W jej głosie nie było jednak wyrzutu, obrazy czy ideałów żółtodzioba. W jej głosie był smutek i jakieś… zrozumienie. W końcu gdy ją porwano ojciec nie poszedł z tym do Warty. Sam wymierzył sprawiedliwość na własną rękę. Obiecał jej wtedy, że Kartel nigdy więcej nie będzie jej niepokoił. Nadal się ich bała, ale już nie bała się szumowin pokroju Hectora czy ojca Carlito.
    Widok chłopca, chłopca z podbitym okiem, uświadomił jej, że wbrew chęciom chyba nie zdoła zachować odpowiedniego profesjonalizmu. Z akt zapamiętała imię dzieciaka i miała nadzieję, że mały nie podzieli losu jej sąsiada. Pozwoliła mówić Estebanowi, zatrzymując się spory kawałek za nim, bądź co bądź on tu „rządził”. Ona miała tylko obserwować i się uczyć. Widziała panikę chłopca, gdy jego ojciec zaczął bardzo agresywnie odzywać się do Barrosa. Najwyraźniej ona nie zasługiwała na jego uwagę i dobrze. Delikatnym ruchem dłoni zwróciła na siebie wzrok chłopca, układając ukradkiem palce w sygnały znane każdemu dziecku faweli. Mały najpierw wytrzeszczył oczy, a potem posłuchał, biegiem kierując się do matki. Puściła małemu jeszcze oczko, zanim stanęła kilka kroków od rozmawiających. Wtedy zyskała uwagę Hectora.
    - Takie cizie teraz biorą do glin? - zadrwił. - Zmiataj stąd, zanim się nauczysz latać!
    - Szybciej ty się pływać nauczysz. Woda wygląda na głęboką. - odparła beznamiętnie, pokazując wzrokiem mężczyźnie, jak bardzo nim gardzi. Tego się nie spodziewał, bo na chwilę się zatkał.


    You die before me and I'll kill you.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Później, przy okazji kolejnych obchodów, miał zdać sobie sprawę, że docenia milczenie Vai i jej cichą uwagę, gdy rozglądała się po okolicach którymi ją prowadzał – z początku milczący jak słup soli, z czasem zaczynając zwracać jej uwagę na pewne rzeczy. Starsze panie wiecznie siedzące przy oknach, które po kilku nawet niezbyt entuzjastycznych komplementach były doskonałymi informatorkami, gdzie znajdował się nieoznakowany burdel, w którym często dochodziło do bójek i którzy kolesie wystający na ulicy byli jego ochroniarzami. Gdzie można było się schować, by dyskretnie rozejrzeć się po okolicy i na który dach najłatwiej się wdrapać. W których zaułkach zakapiory lubiły czekać na przechodniów albo rozkojarzonych wartowników.
    Póki co jednak byli sobie jeszcze obcy, ale choć z początku zaszła mu za skórę okupowaniem biurka, jej aktualne zachowanie mogłoby łagodzić wieczne napięcie Estebana, gdyby nie... Wszystko. Całokształt, jaki wypluł go po urlopie jeszcze bardziej zmęczonego niż na jego początku, prosto w objęcia decyzji komendanta i małego żarciku, jaki zrobił mu Francisco.
    Gdyby przyznawał Vai jakieś punkty na tym obchodzi, kolejne dostałaby za bezbłędne podanie adresu i trzymanie języka za zębami, gdy rozmawiał z sąsiadami – albo przynajmniej próbował. W zależności od dnia była to mniejsza lub większa orka na ugorze. Zaskoczyła go w którymś momencie pytaniem, skąd pochodził – z faweli czy miasta – i choć powstrzymała się od jakichkolwiek komentarzy słysząc odpowiedź, w jej ciemnych oczach pojawiła się iskierka zrozumienia. Barros nie był pewien, do jakich wniosków właściwie doszła, ale nie zamierzał jej o to pytać – miał na głowie ważniejsze sprawy.
    Zdawał sobie sprawę, że z sąsiadami Hectora zawsze trudno się rozmawiało, niezależnie jaką przyjmował taktykę, ale bywało to cholernie frustrujące, gdy jedyne co chciał zrobić, to pomóc im pozbyć się tego wrzodu na dupie społeczeństwa. Gdyby nie wyczulone przez kajmana zmysły i słaby, kwaśny odór alkoholu mieszający się z unikalnym zapachem każdego człowieka, odeszliby z kwitkiem.
    Dziwi im się pan?
    Tak. Nie. Sam nie był pewien. Ton Cortes niczego nie ułatwiał.
    - Nie jestem żaden pan tylko Barros – rzucił, niezadowolony że proste, skądinąd pasujące i zwyczajnie uprzejme określenie tak bardzo brało go pod włos.
    Skrzywił się mimowolnie na widok solidnej śliwy pod okiem syna Hectora – ślad nie zdążył się jeszcze przebarwić na żółcie i zielenie, był wyraźnie świeży.
    - Dawno się nie widzieliśmy – rzucił pozornie spokojnie, choć w jego głosie przebrzmiała ostra nuta. - Słyszałem, że się nie obijałeś, kiedy mnie nie było. Wpłynęły na ciebie skargi, Hector. Znowu.
    Dawno nauczył się pozwalać krzywym uśmieszkom i bardziej bezpośrednim przytykom spływać po sobie jak po kaczce, nie dawać się zmanipulować, ale tego dnia było coś w kpiącym uśmieszku mężczyzny, co drażniło zwierzę ukryte pod skórą Barrosa. W jego beztroskich niemal uwagach, że znowu będzie się musiał przejść po sąsiadach i przypomnieć im, żeby trzymali gęby na kłódki.
    Kątem oka zauważył, że siedzący przy ojcu chłopiec w którymś momencie się wymyka, ale Hector nie zwrócił na to uwagi – jego spojrzenie powędrowało prosto ku Vai, która przesunęła się, będąc raptem dwa, trzy kroki za plecami Estebana. Mięsień na policzku drgnął mu lekko na prędką odpowiedź dziewczyny na drwiące słowa.
    - Mocna w gębie, ale gówno zrobi – Hector nie potrzebował wiele czasu, by obciąć Vaię spojrzeniem od stóp do głów. - Tak samo jak ty, Barros. Nic na mnie nie macie, szmaty – wstał ze swojego krzesełka, odkładając wędkę na brzeg. Dopiero wtedy zdał się zauważyć, że został sam.
    - Kurwa, takie teraz te bachory niewydarzone, znowu trzeba mu spuścić wpierdol – burknął pod nosem.
    Es poruszył się szybciej, niż miała w tym udział świadoma wola – w jednej chwili szarpnął za przód ubrania mężczyzny i wbił mu łokieć w brzuch, aż złożył się z jękiem.
    - Dotkniesz go jeszcze raz – zaczął powoli, wyraźnie akcentując słowa, gdy w głos wdarł mu się pogłos syku - A zatłukę cię jak psa. Rozumiemy się?
    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barros#36https://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barros#36182https://midgard.forumpolish.com/t3600-hector#36189https://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Z czasem zdała sobie sprawę, że tak naprawdę oboje znali fawele, choć w inny sposób. Miało jednak minąć trochę czasu, zanim zaufała mu wystarczająco, by pokazać ich folklor od środka, nie jako gliniarz, tylko młoda kobieta tam wychowana. Z czasem zaczęła delikatnie uczyć go, kto jest niepozorny, nawet jeśli pozuje na kogoś, a z kim naprawdę warto pogadać albo komu można skutecznie wpierdolić. Z czasem… zwyczajnie się z nim zaprzyjaźniła, bez dodatkowych oczekiwań przyjmując to, jaki był i dopasowując się do wspólnego trybu pracy, nie mówiąc ani słowa o tym, że o wdrapywaniu się na dachy wie więcej od niego – i że nie ma dachów, na które nie da się wejść. Czasem trzeba trochę więcej uporu. A babcie? Czasem wystarczy komplement, a czasem „przypadkowe” pokazanie jednej czy drugiej blizny, by dowiedzieć się wszystkiego, co było potrzebne.
    Teraz jednak jeszcze nie chciała mu przeszkadzać, nie chciała się wtrącać, bo mogłaby za dużo zepsuć, swoją gwałtownością, prywatnymi opiniami… I testowała go. Dokładnie tak, jak on wcześniej testował ją, bo wśród innych Wartowników, na komendzie, łatwo było udawać, że komuś zależy. Że martwi się tymi ludźmi i ich problemami. Nadal uważała, że oni wszyscy są tacy sami, że mają gdzieś „brazylijską biedotę”, jak usłyszała kiedyś od jakiegoś Wartownika. Tutaj, przepytując ludzi, będąc sam na sam, to udawanie nie było już takie proste. Wcale a wcale nie było.
    - Poznałam już chyba siedmiu Barrosów. To wiele nie ułatwia. – cień uśmiechu pojawił się w jej głosie, ale zaakceptowała to, troszkę rozbawiona na fakt, że się zjeżył. – Jestem Vaia. Cortés to mój ojciec.  – dorzuciła po namyśle, bo choć do komendanta już się przyzwyczaiła, to mimo wszystko u innych wartowników to brzmiało jednak dziwnie. Wszyscy nazywali ją z imienia i to skróconego. Czasem mówili po prostu Vi. A jeszcze inni mówili „Mała Vi”, ale do tego mieli prawo bardzo, bardzo nieliczni.
    Ostra nuta w głosie Estebana jej nie umknęła. Tu nie chodziło o docinki tego obwiesia, tego była pewna, że słyszał już gorsze pod swoim adresem. Barros był… wkurzony. O tych zastraszonych ludzi? O pobitego dzieciaka? Spojrzała na niego w nieco inny sposób, lekko zamyślona, ale nie zdążyła zareagować, gdy Hector rzucił groźbami wobec syna… I wtedy dopiero zaczęło się dziać.
    Tak naprawdę gdyby Barros nie zareagował, natychmiast po powrocie na komendę zażądałaby zmiany przydziału. Nie mogłaby pracować z kimś, kogo coś takiego nie obchodzi. Ale jego obchodziło. Nie kłamał. Nie umiał rozmawiać z tymi ludźmi, nie potrafił do nich dotrzeć, ale w przeciwieństwie do większości, Barrosowi zależało. Tak samo, jak Vai. Dlatego spokojnie oparła się plecami o drewnianą barierkę wyznaczającą kawałek pomostu z zakazem łowienia ryb.
    - Bardziej pod skosem. – powiedziała miękko. – I trochę niżej, tak pod żebra bardziej. Boli jak sam skurwysyn i jeszcze zapiera dech. – wytłumaczyła Estebanowi, co ma na myśli – zresztą z własnego doświadczenia, a potem uśmiechnęła się, bardzo, bardzo ładnie i bardzo, bardzo morderczo. – Ewentualnie tu jest jeszcze taki fajny punkt. – wskazała na swoją brodę. – Jak się w niego przypierdoli, tak pod skosem albo od dołu, to delikwent na dobrą chwilę leci na glebę sparaliżowany. – miała drobne ręce, ale żaden z mężczyzn nie mógł nawet przypuszczać, ile razy te ręce były otarte do krwi od zadawanych przez Vaianę ciosów. – Ale pod żebra zawsze lepiej. – dorzuciła, zerkając do stawu. Tam były piranie, widziała te małe skurwysyny. Jak ją wkurwi, to go tam wrzuci. No chyba, że Esteban zrobi mu z dupy jesień średniowiecza, nie zamierzała narzekać. Zresztą gdyby komendant miał się ciskać o brutalne traktowanie zatrzymanego, to Vaia miała już pomysł na bajeczkę.
    - I dla twojej wiadomości, mamy. I to całkiem sporo. – może blefowała, może nie. Nie sposób było to odczytać z bardzo profesjonalnej twarzy Wartowniczki. Będzie musiała zresztą popytać chłopaków Alejandro, kto tu pilnuje tej faweli. Alejandro ogarniał ich kilka, na pewno Salvador i Saó Paulo, ale nie była pewna, czy Brasílię też. Zresztą wiedziała, jak to działa. Wystarczyło szepnąć słówko tu czy tam, a gangsterzy załatwią to między sobą. Przysługa za przysługę. Nie powinna tak myśleć, miała w końcu być tym legalnie działającym stróżem prawa… A chuja tam, Hector był nikim, a legalnie nie mogli go ruszyć.


    You die before me and I'll kill you.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    To, że nie powinien zabierać Vai na obchód, a już w szczególności w okolicę Hectora, przyszło Estebanowi do głowy zbyt późno – nie wziął pod uwagę własnych reakcji, słusznego gniewu jaki zawsze wzbudzał w nim ten bezkarny, damski bokser. W całej swojej potrzebie odepchnięcia partnerki, której z zasady nie chciał, nie pomyślał o tym, że  nie powinien pokazywać komuś, kogo nie znał, jak bardzo nieregulaminowo potrafił się zachowywać. W faweli często tylko to działało, ale skąd miał wiedzieć, że Cortes to zrozumie i zaraz po powrocie na komendę nie poleci do szefa opowiedzieć o wszystkim? Nie miałby wyjścia, musiałby mu to wpisać w dokumenty, dać oficjalną naganę i zawiesić w obowiązkach na jakiś czas, nawet jeśli po cichu tolerował jego metody.
    Myśl o tym wszystkim błysnęła Barrosowi pod czaszką, gdy patrzył na wykrzywiającą się z coraz większą pogardą twarz Hectora, ale gdy ten wprost powiedział o dalszym krzywdzeniu swojego synka, nie potrafił się powstrzymać. W momentach takich jak ten, jego kajman syczał dziko tuż pod powierzchnią skóry, domagając się krwi.
    W ogóle nie zwracał uwagi na Vaię, gdy bez ostrzeżenia szarpnął mężczyzną, wyprowadzając mu cios prosto w brzuch, na chwilę uniemożliwiając mu złapanie oddechu. Drgnął, dopiero kiedy zaczęła mówić, instruować go co do techniki wyprowadzania bardziej bolesnego ciosu z takimi samymi emocjami, z jakimi mówiłaby o pogodzie czy smaku kawy dostępnej na komendzie. Przytrzymując za ramię zgiętego wpół Hectora, obejrzał się na dziewczynę, wyraźnie marszcząc brwi na widok wyrazu jej twarzy. Otwierał już usta, by jej odpowiedzieć, kiedy mężczyzna szarpnął się, chwytając go za mundur, szukając palcami czegoś, czego mógłby użyć jako broni, oddychając zbyt ciężko i chrapliwie, by skutecznie wypowiedzieć zaklęcie. Szarpnął go za plecy, nabijając na kolano brzuchem oraz puszczając, pozwalając, by Hector się zatoczył i wzniecił pył swoim upadkiem.
    - Za dużo gadasz, Cortes – syknął, niepewny w jaki sposób zinterpretować jej chłodną, wykalkulowaną wypowiedź. Czasem do Warty pchali się ludzie, którzy za nic mieli sobie zasady narzucane przez prawo, a pod ochronną przykrywką munduru planowali spełniać swoje własne cele. Czasem przychodzili do nich też zwykli psychopaci. Vaiana nie sprawiała na komendzie takiego wrażenia, ale Es nigdy nie był za dobry w odczytywaniu ludzkich charakterów, gdy nie był akurat w sytuacji kryzysowej.
    Zastanawiał się tylko przez moment, zanim kucnął obok Hectora, kolanem dociskając do ziemi jego lewą rękę – tę o której wiedział, że to właśnie nią rzucał zaklęcia.
    - Będzie tak – zaczął, odczekując chwilę, dając mężczyźnie moment, by zwrócił na niego wzrok. - Pójdziesz do domu i będziesz grzeczny. Kupisz żonie kwiaty, a dzieciaka zabierzesz na lody. Jeszcze raz usłyszę, że ich lejesz, nie znajdą twoich resztek.
    W tym jak się zachowywał, nie było niczego, co odróżniałoby go od podrzędnego gangstera – używał wobec Hectora tych samych słów, tej samej strategii zastraszania, ale próbował już na tak wiele innych sposobów zgodnych z prawem, że już przełknął gorzką prawdę: w faweli prawo nie znaczyło wiele. Prawie nic. Musiał się zachowywać tak jak oni, by cokolwiek zmienić. Czy choćby próbować.
    Mężczyzna uparcie milczał, wpatrując się w Barrosa nienawistnym spojrzeniem i ten już wiedział – zrobi dokładnie odwrotnie, gdy wróci do domu. Zastraszy żonę, znowu zleje syna. Szarpnął Hectorem, podniósł go z ziemi, jakby nic nie ważył i unieruchomił mu ręce za plecami, szyję mocno obejmując ramieniem.
    - Cortes – rzucił ostro do niechcianej partnerki. - Spuść mu wpierdol. Ma boleć. Żeby zapamiętał sobie, że mówimy poważnie.
    Nie zachowywał się jak na wartownika przystało, ale naprawdę wierzył w to, że może, MOŻE, uda im się zapewnić spokój przynajmniej paru rodzinom, zaszczepiając w sercu Hectora strach przed wartownikami.
    Puścił go dopiero, gdy mężczyzna wyraźnie zwiotczał mu w dłoniach, zachowując jednak przytomność i natychmiast kulejąc do domu.
    Barros odetchnął, przecierając twarz dłonią.
    - Dobra, słuchaj mnie teraz, Cortes. Tylko uważnie – zaczął, kompletnie ignorując jej wcześniejsze słowa, by zwracał się do niej po imieniu. Miał teraz ważniejsze rzeczy na głowie.
    - To jak chuj nie było zgodne z prawem. W raporcie napiszemy, że zaatakował funkcjonariuszy na służbie. Musisz dać mi w mordę, najlepiej żeby poszła krew. Tylko zębów mi nie wybij – wykrzywił nieco usta w grymasie, niezadowolony z tej całej komplikacji.
    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barros#36https://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barros#36182https://midgard.forumpolish.com/t3600-hector#36189https://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    To były te momenty, w których nie liczyło się to legalne prawo, a prawo silniejszego. Tacy jak Hector nie reagowali na groźby policji, bo mieli ich gdzieś. Bo Warta i tak nie przychodziła wtedy, gdy była potrzebna. Bo jeśli przychodziła, to zawsze za późno. Właśnie to Vaia zobaczyła w oczach tego znęcającego się sukinsyna. Świadomość, że jest bezkarny, bo nikt nie będzie go pilnował, bo nie było na tyle wielu Wartowników by go pilnować. Hector o tym wiedział. Wiedziała i Vaiana. Jeśli Esteban chciał mu wklepać, była bardziej niż chętna, by mu to pomóc. Zwłaszcza, że zapewne w przeciwieństwie do Barrosa wiedziała jeszcze jedno - facet nie przyjdzie się poskarżyć na nich. Będzie mu zbytnio wstyd, że dał sobie włupać. W jej spojrzeniu nie było przeprosin, kiedy Barros wytknął jej, że za dużo gada. Było tylko wzruszenie ramion z typowym stwierdzeniem „wiem”. Zawsze dużo gadała. Taki już był jej urok, Esteban będzie musiał się z tym pogodzić. Może się pogodzi, kiedyś. Vaia nie oczekiwała odpowiedzi, a i potrafiła docenić ciszę.
    Patrzyła, jak jej partner tłucze „zatrzymanego” bez jakichś specjalnych emocji. Nie była ani psychopatką ani socjopatką, po prostu uważała, że zasłużył sobie. I przez chwilę sądziła, że to wystarczyło, ale nie. Facet jeszcze się ciskał. Jeszcze wzrokiem obiecywał, co zrobi ze swoją rodziną i... Przeniosła zaskoczona wzrok na Estebana. Zaskoczył ją. Tak zwyczajnie nie spodziewała się tego po nim, ale nie oponowała. Nie uśmiechnęła się jednak, po prostu podeszła do unieruchomionego i najpierw walnęła go pod żebra, zgodnie z wcześniejszym opisem. Była drobna, więc walnięcie normalnie było słabym pomysłem. Kolejny cios był w żołądek. Przeponę. A na końcu strzeliła gościa w pysk tak, że coś chrupnęło. Każdy cios zadawała jednak z rozmysłem, może i nie mocno, ale w takie miejsca, które bolały. Ona się nie znęcała, ona wymierzała mu po prostu karę, jak ktoś, kto wie, że nic innego nie podziała. Strzepnęła lewą rękę, którą zadawała ciosy i znów spojrzała na Estebana.
    - Wiem. Ale nic innego by nie podziałało. Teraz się przynajmniej zastanowi. - powiedziała tylko z lekkim westchnięciem. Nie łudziła się, że go czegoś nauczą. Argument mężczyzny miał sens, dlatego gdy tylko skończył mówić strzeliła go w twarz, łamiąc nos. A potem poprawiła w miejsce na ramieniu, które szybko pokrywało się siniakami. - Tyle powinno wystarczyć. Jakby co znam podstawy uzdrawiania - gdyby ktoś pytał, czemu tak mało obrażeń. Ale teraz pan powinien walnąć i mnie. Dziwne by było, gdybym nie miała obrażeń. - wyjaśniła cicho, bo jeśli już coś fabrykować, to z głową. - Chyba, że pan nie chce czy coś, to sobie po prostu bark wybiję. To łatwe i w zasadzie mało bolesne, wiele razy miałam wybity. - wzruszyła ramionami.
    Bez względu jednak na decyzję Estebana oboje musieli wrócić na komendę przynajmniej posiniaczeni. Dla niego mogła to być komplikacja, dla niej skuteczne powstrzymanie napastnika. Chyba jednak Barros zasługiwał na jakąś szansę, nawet jeśli mordował ją wzrokiem od samego początku. Jedyną specyficzną rzeczą był jednak fakt, że Vaia w ogóle nie wydawała się zdziwiona wszystkimi wydarzeniami z obchodu.
    Na komendę dotarli w milczeniu. Esteban został od razu oddelegowany do łazienki przez jedną z funkcjonariuszek, żeby zmyć krew. Vaia natomiast ze swoimi obrażeniami weszła do reszty Wartowników. Natychmiast zaczęły się pytania, co się stało, Cortés więc zrobiła duże, urażone oczka i zaczęła opowieść.
    - ...I naprawdę, chciałam tylko porozmawiać z tym małym, jak się czuje, bo przecież miał podbite oko, a ten cały Hector się po prostu na mnie rzucił z pięściami! Tak bez niczego, po prostu zaatakował, a pan Barros po prostu chciał pomóc i mnie obronić, no ale sam też oberwał. Tamten gorzej, ale no. - westchnęła, a w biurze nie było nikogo, kto by jej nie uwierzył. Nawet komendant wyszedł z biura, coś chrząkając w kwestii Estebana-obrońcy. Nikt nie miał jednak powodów nie wierzyć dziewczynie, która w końcu też była obita. No przecież sami sobie nie daliby po ryjach, prawda?
    Prawda?!


    You die before me and I'll kill you.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Zaskakujące jak łatwo ten dzień wymknął mu się spod kontroli – jak bardzo dał się ogłupić zmęczeniu i złości na decyzje komendanta, potrzebując wszystkim od razu udowodnić, jak bardzo były nietrafione. Że absolutnie nie potrzebował stałego partnera, ani nie miał ochoty zostawać czyimś nauczycielem czy mentorem – jakby komendant nie wiedział, że ten konkretny Barros może zaoferować jedynie zły przykład.
    Ale oto tu byli – on i Vaiana, zaplątani po uszy w coś, co mogło skończyć się przynajmniej naganą w kartotece, jeśli ktoś byłby na tyle odważny, by pójść z tym na komendę i przedstawił solidne dowody. Es był zwykle sam, gdy działy się podobnie nieregulaminowe rzeczy i sam odpowiednio formułował raporty, martwiąc się tylko o to, by o niczym nie zapomnieć – tutaj musiał zaufać, że nowa nie puści pary z ust. Chyba dlatego powiedział jej, że też ma przylać Hectorowi. Gdyby poszli na dno, pociągnąłby ją za sobą – a wszystko w dobrej sprawie. Żeby chronić cywilów, dla których nie było innej opcji, niż tylko przemówić do ich oprawcy jedynym językiem, jaki zrozumie.
    Es nie żałował rzeczy, które robił w obronie innych – żałował, że prawo było skonstruowane tak, że żeby to skutecznie robić, musiał wychodzić poza jego granice, nierzadko upodabniając się do ludzi, których zwalczał.
    Obserwował Vaię wymierzającą oszczędne, wyraźnie rozmyślne ciosy i zastanawiał się, jakie informacje o niej nie znalazły się w żółtej teczce od komendanta. Tak nie bili ludzie świeżo po powszechnej szkole i testach sprawnościowych. Na razie zachował te obserwacje dla siebie, zachował pytania i wątpliwości dotyczące historii Cortes, bo przecież w ogólnym rozrachunku jego cel wcale się nie zmienił – wciąż nie chciał, by tworzyła z nim na komendzie jedną jednostkę. Nawet jeśli nie zająknęła się ani słowem na jego metody i posłusznie wykonywała polecenia. Aż za posłusznie.
    Zaklął soczyście, słysząc chrupnięcie we własnym nosie i czując jak krew popłynęła mu aż na brodę, ubrudziła przód munduru. Ból na moment go oślepił, a gdy mrugając odzyskał ostrość widzenia, czuł wilgoć pod powiekami.
    - Sama sobie wybij, jak umiesz – syknął przez zęby, wierzchem dłoni ocierając krew spod nosa. Gdyby jej teraz przypierdolił, dziewczyna mogłaby nie dojść z powrotem na komendę.
    To zabawne, że jedno małe złamanie, trochę krwi i jeden wybity bark wywołały aż takie zamieszanie, gdy wrócili – powinien to zanotować na przyszłość, chociaż wątpił, że gdyby tylko on wrócił z obrażeniami, pozostali funkcjonariusze przejmowaliby się aż tak bardzo. Nie. Dużo tu miała do powiedzenia ładna buzia, urażona mina i status nowego.
    Wystarczyło parę zaklęć, by naprawić to, co ponoć zrobił im Hector, ale Es musiał do końca dnia siedzieć z krwią znaczącą mundur – co jak co, ale nikt na komendzie nie znał na tyle dobrze zaklęć gospodarskich, by pomóc z uciążliwą plamą. Nie przeszkadzało mu to. To nie był pierwszy raz. Obmył tylko twarz, wypił łyk eliksiru przeciwbólowego i wszedł do głównej sali gdzieś w trakcie opowieści Cortes, nie zatrzymując się jednak przy niej, a próbując twardo usiąść przy biurku, z dala od największego zgiełku. Nie było mu to dane, bo jeden z kolegów chwycił go za ramię, pociągnął na wolne krzesło i ze zdecydowanie zbyt szerokim uśmiechem domagał się szczegółów usadzenia Hectora na jego miejscu. Wreszcie. I nie on jeden. Es obejrzał się przez ramię na stojącą niemal tuż obok Vaianę, zgromił ją spojrzeniem obiecującym mord, choć przecież to nie ona zaproponowała sfabrykowanie historyjki o ataku na funkcjonariuszy, a jedynie poszła za jego przykładem. I robiła to aż za dobrze.
    Miało zająć trochę czasu, zanim przyzwyczaił się do myśli, że może wcale nie była taka zła. Że może pasowała.

    [koniec]



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.