:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Podróże :: Archiwum: podróże
CO BYŁO W MEKSYKU - ZOSTAJE W MEKSYKU #6 (BLANCA VARGAS & ESTEBAN BARROS, 27 IV 2001 R., ZACATECAS)
2 posters
Blanca Vargas
CO BYŁO W MEKSYKU - ZOSTAJE W MEKSYKU #6 (BLANCA VARGAS & ESTEBAN BARROS, 27 IV 2001 R., ZACATECAS) Pią 15 Gru - 18:19
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Wrócę późno, oznajmiła Esowi wsuwając na tyłek satysfakcjonująco krótką spódnicę. Nie widziałam się z nimi od stu lat, wyjaśniła, wsuwając czarne szpilki i poprawiając rozciętą na bokach tunikę, odsłaniającą na tyle ciała, by Blanca czuła się w niej dobrze, ale jeszcze nie dość dużo, by wyglądała zdzirowato... Przynajmniej w kategoriach Vargas. Będzie Javi, Gabriela, Isa i Luis, wymieniała podekscytowana, niespecjalnie przejęta faktem, że Es nie ma pojęcia, kto znajduje się za tymi imionami. Nikogo z nich przecież nie znał. Oni są…, zawahała się, ręka z maskarą znieruchomiała na chwilę w pół ruchu. Strasznie ich lubię, dokończyła po prostu.
Teraz, godzinę później, Blanca niezbyt pamiętała, co jeszcze mówiła Barrosowi. Prawdopodobnie ekscytowała się nowymi kolczykami, które jeszcze wczoraj, w środku nocy, spontanicznie zrobiła jej Sam – dwie delikatne, srebrne obrączki obejmowały małżowinę prawego ucha, cienki industrial zdobił lewe. Może wspominała poprzednie popołudnie spędzone z Mateo, chyba podpytywała też Esa o uwrażliwienie słuchu, które u siebie zauważyła.
Nie była jednak pewna. Wszelkie wspomnienia zostały siłą wypchnięte przez głośną, żywą muzykę, kolorowe światła i zapach alkoholu i ludzkiego potu.
No i jej grupę. Jej małe stado.
Byli wszyscy, nikt się nie wykręcił. Gabriela i Isa, jej najbliższe znajome z roku. Luis, poznany w zasadzie przez Sam, inżynier, tak jak i Amerykanka. No i Javi – kochany, szeroko uśmiechnięty Javi, jej ulubieniec, gdyby musiała jakiegoś wskazać, poznany jeszcze w szkole. Ludzie, z którymi współdzieliła tak wiele wspomnień, że potrzeba by przynajmniej trzech grubych albumów, by zebrać je wszystkie. Albo czterech. W zasadzie – może pięciu.
Za radosnymi powitaniami przyszły pierwsze drinki, za drinkami – misy pełne przekąsek z trudem mieszczące się na blacie niewysokiego, kwadratowego stolika. Cała grupa rozwaliła się w zarezerwowanym boksie jak u siebie, bo... W zasadzie tak przecież było. Byli u siebie. Jeszcze nie tak dawno przesiadywali wieczorami dokładnie przy tym samym stole, pijąc, bawiąc się, polując na jednonocne przygody lub wylewając żale, zależnie czego potrzebowali akurat bardziej.
Tego wieczora z pewnością nie chodziło o żal, ale o przygody – chyba też nie.
Łyki alkoholu poprawiając Pochłaniaczem Blanca przez długą chwilę odzywała się mało, wodząc tylko roziskrzonym spojrzeniem między znajomymi twarzami. Uśmiechała się szeroko, tak szeroko, że w którymś momencie zaczęła to czuć w policzkach. Nie potrafiła jednak przestać. Ci tutaj nie byli jej może tak bliscy, jak Sam, ale nie określiłaby ich też po prostu znajomymi. Byli czymś więcej, czego nie potrafiła jednak do końca nazwać.
- Naprawdę nie możesz zostać dłużej? – spytał w którymś momencie Javi, niejako wywołując ją do tablicy. Gładził mimowolnie jej nogi, które nonszalancko przerzuciła mu przez kolana, rozwalając się w jednym kącie kanapy. – Nie nadrobimy wszystkiego w jeden wieczór przecież. Poza tym...
- Poza tym ten słodziak wciąż liczy, że dasz się przelecieć – wcięła się bezczelnie Gabriela, szczerząc zęby szeroko i z chichotem uchylając się przed garścią popcornu posłaną w jej kierunku przez chłopaka.
- Może – odparł Javi niezrażony, łobuzerskie ogniki lśniły mu w ciemnozielonych tęczówkach. – Może i liczy. Ale ja tym razem akurat nie o tym.
Blanca roześmiała się szeroko.
- Nie mogę – odpowiedziała z cichym westchnieniem pełnym wyraźnego żalu. – Naprawdę nie mogę. Yami urwałaby mi nogi przy samej dupie gdybym tylko wspomniała o przedłużeniu urlopu – tak na wszelki wypadek, żebym następnym razem nie mogła się nigdzie ruszyć.
To nie była prawda, wszyscy to wiedzieli, co nie przeszkodziło im wybuchnąć głośnym śmiechem, wyobrażając sobie Serrano w roli takiej despotki.
Javi westchnął teatralnie.
- Nie masz serca – oznajmił, Isa z rozbawieniem trzepnęła raz i drugi kucyk Blanki, bawiąc się nim jak małe kocię.
- A ty jaj, żeby ją zaciągnąć do łóżka, więc nie sądzę, żebyś miał prawo do jakichkolwiek żali. – Luis uniósł brwi znacząco. – Ile to już lat, stary? Z piętnaście?
- Spierdalaj – odparował Javi radośnie, niespecjalnie wzruszony przytykami.
Blanca pokręciła głową z rozbawieniem i ochoczo osuszyła kolejną szklankę jaskrawoniebieskiego drinka.
Teraz, godzinę później, Blanca niezbyt pamiętała, co jeszcze mówiła Barrosowi. Prawdopodobnie ekscytowała się nowymi kolczykami, które jeszcze wczoraj, w środku nocy, spontanicznie zrobiła jej Sam – dwie delikatne, srebrne obrączki obejmowały małżowinę prawego ucha, cienki industrial zdobił lewe. Może wspominała poprzednie popołudnie spędzone z Mateo, chyba podpytywała też Esa o uwrażliwienie słuchu, które u siebie zauważyła.
Nie była jednak pewna. Wszelkie wspomnienia zostały siłą wypchnięte przez głośną, żywą muzykę, kolorowe światła i zapach alkoholu i ludzkiego potu.
No i jej grupę. Jej małe stado.
Byli wszyscy, nikt się nie wykręcił. Gabriela i Isa, jej najbliższe znajome z roku. Luis, poznany w zasadzie przez Sam, inżynier, tak jak i Amerykanka. No i Javi – kochany, szeroko uśmiechnięty Javi, jej ulubieniec, gdyby musiała jakiegoś wskazać, poznany jeszcze w szkole. Ludzie, z którymi współdzieliła tak wiele wspomnień, że potrzeba by przynajmniej trzech grubych albumów, by zebrać je wszystkie. Albo czterech. W zasadzie – może pięciu.
Za radosnymi powitaniami przyszły pierwsze drinki, za drinkami – misy pełne przekąsek z trudem mieszczące się na blacie niewysokiego, kwadratowego stolika. Cała grupa rozwaliła się w zarezerwowanym boksie jak u siebie, bo... W zasadzie tak przecież było. Byli u siebie. Jeszcze nie tak dawno przesiadywali wieczorami dokładnie przy tym samym stole, pijąc, bawiąc się, polując na jednonocne przygody lub wylewając żale, zależnie czego potrzebowali akurat bardziej.
Tego wieczora z pewnością nie chodziło o żal, ale o przygody – chyba też nie.
Łyki alkoholu poprawiając Pochłaniaczem Blanca przez długą chwilę odzywała się mało, wodząc tylko roziskrzonym spojrzeniem między znajomymi twarzami. Uśmiechała się szeroko, tak szeroko, że w którymś momencie zaczęła to czuć w policzkach. Nie potrafiła jednak przestać. Ci tutaj nie byli jej może tak bliscy, jak Sam, ale nie określiłaby ich też po prostu znajomymi. Byli czymś więcej, czego nie potrafiła jednak do końca nazwać.
- Naprawdę nie możesz zostać dłużej? – spytał w którymś momencie Javi, niejako wywołując ją do tablicy. Gładził mimowolnie jej nogi, które nonszalancko przerzuciła mu przez kolana, rozwalając się w jednym kącie kanapy. – Nie nadrobimy wszystkiego w jeden wieczór przecież. Poza tym...
- Poza tym ten słodziak wciąż liczy, że dasz się przelecieć – wcięła się bezczelnie Gabriela, szczerząc zęby szeroko i z chichotem uchylając się przed garścią popcornu posłaną w jej kierunku przez chłopaka.
- Może – odparł Javi niezrażony, łobuzerskie ogniki lśniły mu w ciemnozielonych tęczówkach. – Może i liczy. Ale ja tym razem akurat nie o tym.
Blanca roześmiała się szeroko.
- Nie mogę – odpowiedziała z cichym westchnieniem pełnym wyraźnego żalu. – Naprawdę nie mogę. Yami urwałaby mi nogi przy samej dupie gdybym tylko wspomniała o przedłużeniu urlopu – tak na wszelki wypadek, żebym następnym razem nie mogła się nigdzie ruszyć.
To nie była prawda, wszyscy to wiedzieli, co nie przeszkodziło im wybuchnąć głośnym śmiechem, wyobrażając sobie Serrano w roli takiej despotki.
Javi westchnął teatralnie.
- Nie masz serca – oznajmił, Isa z rozbawieniem trzepnęła raz i drugi kucyk Blanki, bawiąc się nim jak małe kocię.
- A ty jaj, żeby ją zaciągnąć do łóżka, więc nie sądzę, żebyś miał prawo do jakichkolwiek żali. – Luis uniósł brwi znacząco. – Ile to już lat, stary? Z piętnaście?
- Spierdalaj – odparował Javi radośnie, niespecjalnie wzruszony przytykami.
Blanca pokręciła głową z rozbawieniem i ochoczo osuszyła kolejną szklankę jaskrawoniebieskiego drinka.
Esteban Barros
Re: CO BYŁO W MEKSYKU - ZOSTAJE W MEKSYKU #6 (BLANCA VARGAS & ESTEBAN BARROS, 27 IV 2001 R., ZACATECAS) Pią 15 Gru - 18:19
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Wcale nie był zadowolony faktem, że wychodziła – że z takim podekscytowaniem szykowała się na długie imprezowanie ze znajomymi, których nie widziała od dawna. To był ich ostatni dzień – ostatnia noc, jeśli mierzyć miarą, która nie zakładała chorowania na iskrzycę – na krótkim urlopie. Chyba... Chyba był zazdrosny, że nie chciała spędzić go z nim, zanim wrócą z powrotem w chaos mieszkania z innymi. Może też niepokoił się całym tym jej wyjściem do klubu z ludźmi, których nie widział na oczy. Chciałby powiedzieć, że to nie ze względu na brak zaufania, ale mimo wszystko wcale nie był aż tak pewny wierności Blanki, gdy znajdzie się w otoczeniu ułatwiającym powrót do starych nawyków. Bo co stało na przeszkodzie, żeby znalazła na parkiecie kogoś, kto się jej spodobał, a potem poszła z nim – lub nią – w ustronne miejsce? Mówił Vargas wprost, że nie może dać jej tyle samo swobody, ile ona dała jemu, ale...
Źle się czuł z całą tą podejrzliwością. Z własnym niezadowoleniem, kiedy Blanca była tak otwarcie i nieskrępowanie podekscytowana możliwością zobaczenia się ze starymi znajomymi.
Słuchał przez cały czas, gdy radośnie trajkotała, zerkając w jej kierunku, sunąc spojrzeniem po krótkiej spódnicy i szpilkach, które optycznie wydłużały zgrabne nogi, wzdłuż wycięć tuniki sięgających żeber - nie mógł się opędzić od myśli, że ledwie przekroczy próg klubu, a zaraz otoczy ją tłum adoratorów. Bo i dlaczego by nie miał? Była śliczna, wygadana, nie wstydziła się swojego ciała – to że posiadała też wiele innych atrakcyjnych cech niezwiązanych z jej wyglądem czy chęciami do zabawy, mało się w tym momencie liczyło.
Ukryty pod maską sztucznego spokoju, szalał wewnętrznie, rozdarty między potrzebą zaufania Blance, a podszeptami gadziego mózgu, by zaciągnąć ją do sypialni i zająć na tak długo, by odechciało jej się gdziekolwiek wychodzić.
Mógłby. Mógłby spróbować, ale przecież ledwie wczoraj, gdy opowiedziała mu historię straconego dziecka, obiecał sobie, że chciał być dla niej lepszą wersją siebie.
Cholera by to wszystko wzięła.
Kiedy wyszła, echo pożegnalnego buziaka mrowiło go przez chwilę na policzku. Cisza hotelowego pokoju szybko zaczęła przyprawiać go o niepokój, a gdy włączył telewizor, by ją zagłuszyć, drobne włoski na karku wcale nie przestały stawać dęba. Myśli, które najpierw powoli krążyły pod czaszką, z każdą mijającą chwilą przyspieszały, przelewały jak wzburzone morskie fale. Noga drgała Esowi do rytmu reklamowego jingle'a, a potem następnego, by wreszcie wyprzedzić w tempie ton prowadzącego jakiś durny teleturniej, którego nazwy nie zapamiętał.
- Ja pierdolę – warknął wreszcie na głos, odchylając głowę do tyłu i ze zmarszczonymi brwiami wpatrując się w nierówny sufit, jakby miał na nim dojrzeć odpowiedzi na swoje bolączki. - Ja pierdolę – powtórzył z uczuciem, gdy żadna boska ręka nie zaczęła wypisywać prostych wskazówek najlepszego w takiej sytuacji zachowania. Gwałtownie podniósł się z kanapy, zaczynając krążyć po pokoju, od ściany do ściany, jak poirytowany lew w klatce.
Gdzieś w trakcie czwartego okrążenia, na wysokości między kanapą a stołem, z prezenterem wykrzykującym kwotę wygraną przez jednego z uczestników programu, Esteban doznał olśnienia – poderwij mnie w klubie, jakbyśmy się nie znali. Tak powiedziała raptem parę dni wcześniej, gdy zapytał ją o rzeczy, których chciała spróbować.
Problem w tym, że nie potrafił flirtować. Za grosz. A Blanca chyba nie sugerowała, by wprowadzał wszystkie jej sugestie w życie od razu.
Bliżej nieskoordynowanym machnięciem ręki wyłączył telewizor, w kilku długich, żołnierskich krokach kierując się do sypialni i – zanim stracił rezon – zaglądając do szafki nocnej, po tej samej stronie, po której spała Vargas. W żadnej z szuflad nie znalazł małego metalowego pudełka z tabletkami, zajrzał też więc do torby, spomiędzy brudnych skarpetek wygrzebując płócienny woreczek. Były w nim pastylki, których szukał – białe, okrąglutkie, wyglądające cholernie niewinnie wysypane na dłoń. Pochłaniacz, którego spróbował z Blanką raz, a który z przerażającą łatwością odebrał wszystkie jego wątpliwości, rozplątując myśli z ciasnych kłębów w coś miększego, łatwiejszego do przełknięcia. Z narkotykiem w żyłach i bez lęku zacieniającego osąd, mógłby... Mógł pójść do klubu, który wskazała wcześniej jako miejsce spotkania. Powtórzyć parę kwestii, jakie podsuwali mu bracia, wywołując śmiertelne niemal zażenowanie Esa. Upewnić się, że to z nim wróci do domu, a nie kimś… Kimś.
Mógł.
Pamiętając, co Blanca mówiła o zwiększaniu sobie dawek Pochłaniacza, wsunął pod język dwie pastylki, resztę wrzucając do woreczka i ze znajomym musowaniem w ustach zaczął grzebać w resztkach czystych ubrań.
Klub. Nie miał nic, co błyszczało lub odsłaniało nieprzyzwoite połacie skóry. W przypływie nadchodzącego histerycznego chichotu zaczynał już ze sobą debatować, czy zaklęciem obsypać cekinami ulubiony bordowy tshirt, gdy poczuł jak skręcone w ciasne sprężynki myśli powoli się rozprężają. Ostrożnie przekrzywił głowę, wciąż czując nierozpuszczone pod językiem tabletki i zanim z wrodzonej upartości zdążył wdać się w dyskusję z narkotykiem otulającym rozum, po prostu włożył koszulkę trzymaną w rękach, przed samym wyjściem narzucając na nią ulubioną, miękką od lat intensywnego noszenia skórzaną kurtkę.
Czuł się dobrze. Z każdą chwilą coraz lepiej, gdy wyludnioną nieco ulicą szedł w kierunku klubu leżącego niedaleko hotelu, w którym się zatrzymali – miał wrażenie, że robi się lekki, leciutki jak piórko, a ograniczenia przestają istnieć. Nie ma granic, nie ma ram, nie ma wstydu. Zanim zdążył przestraszyć się, że coś było nie tak, że poprzednim razem Pochłaniacz nie odbierał mu rozumu tak intensywnie, myśl ta przepadła zmyta falą narkotyku.
Wszystko było w porządku. Nawet głośna, wibrująca basem w kościach muzyka i jaskrawe światła nie wywołały zwykłego Barrosowi odruchu ucieczki.
Kierując się do baru ustawionego w zgrabne L w dalszej części klubu, obrzucił spojrzeniem parkiet, próbując odnaleźć na nim znajomą sylwetkę. Wydawało mu się, że żadna z kobiet – dziewcząt właściwie – kołyszących się do rytmu nie była Blanką, ale w cieniach i refleksach wywołanych ostrym, stroboskopowym światłem prawdopodobnie przegapiłby nawet słonia. W grę nie wchodziło skorzystanie z kajmanich zmysłów – najprędzej by ogłuchł i nic poza tym.
Pozostało mu więc stanięcie przy barze, zamówienie sobie drinka, przysunięcie popielniczki i powolna obserwacja stolików. Tłumu. Krążących tu i ówdzie ludzi w pulsującym, chaotycznym rytmie, który zalanemu Pochłaniaczem mózgowi Esa przypominał jakiś wynaturzony, zmutowany organ. A teraz, usadzony na jednym z wysokich stołków przy barze, sam został jedną z jego tkanek.
Zauważył ją przypadkiem, po tym jak dwa razy wcześniej wydawało mu się, że dojrzał jak tańczy w czyichś objęciach. Nie spodziewał się, że będzie siedziała ze znajomymi przy stoliku. Grzeczna.
Serce wywinęło mu kozła w klatce piersiowej.
Ruchem ręki przywołał barmana, zamawiając jednego z drinków na bazie tequili i podsuwając mu stanowczo zbyt wysoki nominał banknotu, wskazał niczego nieświadomą Blankę. Odpalił papierosa, kątem oka zerkając tylko, jak mężczyzna z wprawą przygotowuje drinka, a potem jak gdyby nigdy nic wychodzi zza baru, kierując się prosto do wskazanego stolika. Nie spieszył się, dopiero po dłuższej chwili odwracając się na stołku i wspierając przedramieniem o bar za sobą, uśmiechając się kątem ust, gdy napotkał zaskoczone spojrzenie Blanki.
Dopalił papierosa, nie odwracając już od niej wzroku, a gdy wreszcie wstał, z zaskakującą łatwością lawirując między pozostałymi bywalcami klubu, skierował się prosto do stolika, który zajmowała ze znajomymi.
- Hej, śliczna – rzucił, zwracając się bezpośrednio do niej. Głos miał lekko zachrypnięty po dopiero co wypalonym papierosie i whisky. - Tańczysz, czy trzeba cię porywać? – spytał, zerkając na otaczających ją ludzi i odruchowo, jakby z rozbawieniem unosząc brew na ostre spojrzenie rzucane mu przez jednego z nich.
Źle się czuł z całą tą podejrzliwością. Z własnym niezadowoleniem, kiedy Blanca była tak otwarcie i nieskrępowanie podekscytowana możliwością zobaczenia się ze starymi znajomymi.
Słuchał przez cały czas, gdy radośnie trajkotała, zerkając w jej kierunku, sunąc spojrzeniem po krótkiej spódnicy i szpilkach, które optycznie wydłużały zgrabne nogi, wzdłuż wycięć tuniki sięgających żeber - nie mógł się opędzić od myśli, że ledwie przekroczy próg klubu, a zaraz otoczy ją tłum adoratorów. Bo i dlaczego by nie miał? Była śliczna, wygadana, nie wstydziła się swojego ciała – to że posiadała też wiele innych atrakcyjnych cech niezwiązanych z jej wyglądem czy chęciami do zabawy, mało się w tym momencie liczyło.
Ukryty pod maską sztucznego spokoju, szalał wewnętrznie, rozdarty między potrzebą zaufania Blance, a podszeptami gadziego mózgu, by zaciągnąć ją do sypialni i zająć na tak długo, by odechciało jej się gdziekolwiek wychodzić.
Mógłby. Mógłby spróbować, ale przecież ledwie wczoraj, gdy opowiedziała mu historię straconego dziecka, obiecał sobie, że chciał być dla niej lepszą wersją siebie.
Cholera by to wszystko wzięła.
Kiedy wyszła, echo pożegnalnego buziaka mrowiło go przez chwilę na policzku. Cisza hotelowego pokoju szybko zaczęła przyprawiać go o niepokój, a gdy włączył telewizor, by ją zagłuszyć, drobne włoski na karku wcale nie przestały stawać dęba. Myśli, które najpierw powoli krążyły pod czaszką, z każdą mijającą chwilą przyspieszały, przelewały jak wzburzone morskie fale. Noga drgała Esowi do rytmu reklamowego jingle'a, a potem następnego, by wreszcie wyprzedzić w tempie ton prowadzącego jakiś durny teleturniej, którego nazwy nie zapamiętał.
- Ja pierdolę – warknął wreszcie na głos, odchylając głowę do tyłu i ze zmarszczonymi brwiami wpatrując się w nierówny sufit, jakby miał na nim dojrzeć odpowiedzi na swoje bolączki. - Ja pierdolę – powtórzył z uczuciem, gdy żadna boska ręka nie zaczęła wypisywać prostych wskazówek najlepszego w takiej sytuacji zachowania. Gwałtownie podniósł się z kanapy, zaczynając krążyć po pokoju, od ściany do ściany, jak poirytowany lew w klatce.
Gdzieś w trakcie czwartego okrążenia, na wysokości między kanapą a stołem, z prezenterem wykrzykującym kwotę wygraną przez jednego z uczestników programu, Esteban doznał olśnienia – poderwij mnie w klubie, jakbyśmy się nie znali. Tak powiedziała raptem parę dni wcześniej, gdy zapytał ją o rzeczy, których chciała spróbować.
Problem w tym, że nie potrafił flirtować. Za grosz. A Blanca chyba nie sugerowała, by wprowadzał wszystkie jej sugestie w życie od razu.
Bliżej nieskoordynowanym machnięciem ręki wyłączył telewizor, w kilku długich, żołnierskich krokach kierując się do sypialni i – zanim stracił rezon – zaglądając do szafki nocnej, po tej samej stronie, po której spała Vargas. W żadnej z szuflad nie znalazł małego metalowego pudełka z tabletkami, zajrzał też więc do torby, spomiędzy brudnych skarpetek wygrzebując płócienny woreczek. Były w nim pastylki, których szukał – białe, okrąglutkie, wyglądające cholernie niewinnie wysypane na dłoń. Pochłaniacz, którego spróbował z Blanką raz, a który z przerażającą łatwością odebrał wszystkie jego wątpliwości, rozplątując myśli z ciasnych kłębów w coś miększego, łatwiejszego do przełknięcia. Z narkotykiem w żyłach i bez lęku zacieniającego osąd, mógłby... Mógł pójść do klubu, który wskazała wcześniej jako miejsce spotkania. Powtórzyć parę kwestii, jakie podsuwali mu bracia, wywołując śmiertelne niemal zażenowanie Esa. Upewnić się, że to z nim wróci do domu, a nie kimś… Kimś.
Mógł.
Pamiętając, co Blanca mówiła o zwiększaniu sobie dawek Pochłaniacza, wsunął pod język dwie pastylki, resztę wrzucając do woreczka i ze znajomym musowaniem w ustach zaczął grzebać w resztkach czystych ubrań.
Klub. Nie miał nic, co błyszczało lub odsłaniało nieprzyzwoite połacie skóry. W przypływie nadchodzącego histerycznego chichotu zaczynał już ze sobą debatować, czy zaklęciem obsypać cekinami ulubiony bordowy tshirt, gdy poczuł jak skręcone w ciasne sprężynki myśli powoli się rozprężają. Ostrożnie przekrzywił głowę, wciąż czując nierozpuszczone pod językiem tabletki i zanim z wrodzonej upartości zdążył wdać się w dyskusję z narkotykiem otulającym rozum, po prostu włożył koszulkę trzymaną w rękach, przed samym wyjściem narzucając na nią ulubioną, miękką od lat intensywnego noszenia skórzaną kurtkę.
Czuł się dobrze. Z każdą chwilą coraz lepiej, gdy wyludnioną nieco ulicą szedł w kierunku klubu leżącego niedaleko hotelu, w którym się zatrzymali – miał wrażenie, że robi się lekki, leciutki jak piórko, a ograniczenia przestają istnieć. Nie ma granic, nie ma ram, nie ma wstydu. Zanim zdążył przestraszyć się, że coś było nie tak, że poprzednim razem Pochłaniacz nie odbierał mu rozumu tak intensywnie, myśl ta przepadła zmyta falą narkotyku.
Wszystko było w porządku. Nawet głośna, wibrująca basem w kościach muzyka i jaskrawe światła nie wywołały zwykłego Barrosowi odruchu ucieczki.
Kierując się do baru ustawionego w zgrabne L w dalszej części klubu, obrzucił spojrzeniem parkiet, próbując odnaleźć na nim znajomą sylwetkę. Wydawało mu się, że żadna z kobiet – dziewcząt właściwie – kołyszących się do rytmu nie była Blanką, ale w cieniach i refleksach wywołanych ostrym, stroboskopowym światłem prawdopodobnie przegapiłby nawet słonia. W grę nie wchodziło skorzystanie z kajmanich zmysłów – najprędzej by ogłuchł i nic poza tym.
Pozostało mu więc stanięcie przy barze, zamówienie sobie drinka, przysunięcie popielniczki i powolna obserwacja stolików. Tłumu. Krążących tu i ówdzie ludzi w pulsującym, chaotycznym rytmie, który zalanemu Pochłaniaczem mózgowi Esa przypominał jakiś wynaturzony, zmutowany organ. A teraz, usadzony na jednym z wysokich stołków przy barze, sam został jedną z jego tkanek.
Zauważył ją przypadkiem, po tym jak dwa razy wcześniej wydawało mu się, że dojrzał jak tańczy w czyichś objęciach. Nie spodziewał się, że będzie siedziała ze znajomymi przy stoliku. Grzeczna.
Serce wywinęło mu kozła w klatce piersiowej.
Ruchem ręki przywołał barmana, zamawiając jednego z drinków na bazie tequili i podsuwając mu stanowczo zbyt wysoki nominał banknotu, wskazał niczego nieświadomą Blankę. Odpalił papierosa, kątem oka zerkając tylko, jak mężczyzna z wprawą przygotowuje drinka, a potem jak gdyby nigdy nic wychodzi zza baru, kierując się prosto do wskazanego stolika. Nie spieszył się, dopiero po dłuższej chwili odwracając się na stołku i wspierając przedramieniem o bar za sobą, uśmiechając się kątem ust, gdy napotkał zaskoczone spojrzenie Blanki.
Dopalił papierosa, nie odwracając już od niej wzroku, a gdy wreszcie wstał, z zaskakującą łatwością lawirując między pozostałymi bywalcami klubu, skierował się prosto do stolika, który zajmowała ze znajomymi.
- Hej, śliczna – rzucił, zwracając się bezpośrednio do niej. Głos miał lekko zachrypnięty po dopiero co wypalonym papierosie i whisky. - Tańczysz, czy trzeba cię porywać? – spytał, zerkając na otaczających ją ludzi i odruchowo, jakby z rozbawieniem unosząc brew na ostre spojrzenie rzucane mu przez jednego z nich.
Blanca Vargas
Re: CO BYŁO W MEKSYKU - ZOSTAJE W MEKSYKU #6 (BLANCA VARGAS & ESTEBAN BARROS, 27 IV 2001 R., ZACATECAS) Pią 15 Gru - 18:19
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Uśmiechała się szeroko, osuszając kolejnego drinka i wtedy, gdy Javi sunął dłonią gładko wzdłuż jej odsłoniętych nóg. Śmiała się głośno z przyjacielskich przekomarzań, wtrącając się czasem z wcale nie bardziej wybrednymi komentarzami. Szczerzyła się do wszystkich razem i każdego z osoba, roziskrzonym wzrokiem wodząc po znajomych twarzach – na Javim zatrzymując się zazwyczaj na chwilę dłużej.
Bo to nie tak, że go nie chciała. To znaczy, w zasadzie tak było – mężczyzna był dla niej zawsze bardziej jak brat niż potencjalny partner, na chwilę czy nie. Teraz jednak nie widzieli się… długo. Za długo. A to trochę zmieniało jej perspektywę.
Co, oczywiście, wszyscy widzieli i bezczelnie jej wytykali, sugerując, że Javiemu cała ta cierpliwość może wreszcie się opłaci.
Nie opłaciłoby się. Blanca przecież miała Esa – i obiecała.
- A może ja cię po prostu zaprowadzę do Sam, co? – spytała w którejś chwili ze śmiechem, czochrając Javiego zaczepnie. - Jest fajna, serio. I mniej...
Drgnęła lekko, nie kończąc, gdy barman pojawił się nagle przy ich stoliku, podsuwając jej szklankę z przyjemnie złotym drinkiem.
- Ale ja nie zamawiałam – palnęła zaskoczona, nie rozumiejąc.
Mężczyzna uśmiechnął się przelotnie i ruchem głowy wskazał za siebie.
- Na koszt tego tam – rzucił krótko i już w kolejnej chwili tanecznym krokiem wycofał się z powrotem za bar.
Blanca podążyła wzrokiem we wskazanym kierunku – i uniosła brwi w zdumieniu. Es? Co on tu robił?
Cały kalejdoskop myśli przemknął jej przez głowę - od prostej, tak charakterystycznej dla niej ekscytacji; przez iskrę złości, gdy pomyślała, że mógł chcieć ją pilnować; aż po nagle wyraźne wspomnienie tego, co sama mówiła mu jeszcze nie tak dawno temu, gdy rozmawiali o swoich fantazjach.
Czy Barros właśnie zamierzał ją poderwać?
- Czekaj. - Krótka, szczekliwa niemal komenda Javiego zatrzymała ją w pół sięgnięcia po drinka.
Mężczyzna upewnił się tylko, że nikt spoza ich boksu specjalnie się im nie przygląda i wymamrotał nad szklanką ciche zaklęcie. Dopiero, gdy alkohol nie zmienił koloru – potwierdzając, że nie domieszano do niego żadnych niepożądanych środków – Javi podsunął szklankę Blance.
Vargas odetchnęła cicho i ucałowała mężczyznę w policzek bez słowa. Zawsze dbał o nią znacznie bardziej, niż na to zasługiwała – a ona niespecjalnie potrafiła mu się odwzajemnić.
Upiła niespiesznie pierwszy łyk, spoglądając, jak Es podnosi się od baru i lawirując między tańczącymi, zbliża się do ich stolika. Z każdym krokiem mężczyzny nieświadomie uśmiechała się coraz szerzej – i coraz bardziej zaczepnie.
Hej, śliczna.
Przekrzywiła głowę lekko, lustrując Esa wzrokiem tak, jak zrobiłaby to z każdym nieznajomym, który zaczepiłby ją w ten sposób. Oceniająco, bez zupełnie zbędnej nieśmiałości.
- Ale ty widzisz, że ona nie jest sama, nie? - Czuła, jak Javi wyraźnie się spina, jego dłoń zacisnęła się mocniej na jej udzie.
Pozwoliła mu na to, bo dla niej to była gra. Zabawna próba sił, przedstawienie, które oglądała z przyjemnością. Nikogo przy stole nie zamierzała wyprowadzać z błędu, wyjaśniając, że Barros jest jej.
Nie była pod tym względem najlepszym człowiekiem.
- Hej, Javi – rzuciła miękko, bez wahania układając dłoń na jego dłoni i gładząc lekko. Łapiąc spojrzenie mężczyzny uśmiechnęła się – i naprawdę wiele sił włożyła w to, by nie pochylić się i nie pocałować go czule na oczach Barrosa.
Nie. Obiecała.
- Tańczę – odpowiedziała wreszcie na pytanie Esa i, po kolejnych dwóch łykach drinka, podniosła się z gracją. - Myślę, że tańczę.
Niemal słyszała zgrzytanie zębów Javiego, wiedziała jednak, że jej nie zatrzyma. To nie była ich pierwsza sytuacja tego typu – i nigdy tego nie robił. Odstraszał od niej natrętów, jeśli tego potrzebowała, ale pozwalał odejść jej z każdym – lub każdą – z kim chciała, upewniając się potem tylko, że wróciła bezpiecznie do domu.
Wiedziała, że go krzywdzi, ale nie do końca potrafiła inaczej.
Przeczesała jeszcze włosy Javiego palcami, odchylając mu głowę lekko na oparcie kanapy. Uśmiechnęła się łobuzersko.
- Wrócę. Przecież wiesz – stwierdziła miękko. Mężczyzna odetchnął ciężko. Gdy odchodziła z Esem, czuła jego wzrok na swoich plecach – i poniżej nich.
- Ej, stary, wiesz co. Ty chyba jesteś po prostu o jakieś dziesięć lat za młody – słyszała jeszcze głos Luisa i ciche parskanie Isy.
- I nie nosisz skóry – zauważyła Gabriela szczerząc się szeroko. - Jakbyś kiedyś założył, to może poszłoby ci lepiej.
Tego, jak Javi zgromił ich wzrokiem, haustem wlewając w siebie kolejne łyki alkoholu Blanca już nie widziała – ale potrafiła sobie wyobrazić.
Dała się zaprowadzić na parkiet, tylko przez jedną chwilę zastanawiając się nad tym fenomenem – Es w klubie, nie tylko nie kulący się jak skazaniec w kącie, ale pewnie przedzierający się do niej przez tłum, by zaciągnąć ją do tańca. Es, który...
Odetchnęła powoli. Nie. Nie Es. Przez chwilę nie.
- Nie widziałam cię tu wcześniej – rzuciła z rozbawieniem, bez wahania wchodząc w rolę. Choć pokusa, by wpić się w wargi Barrosa z zachłannym pocałunkiem była silna, Blanca opierała się jej zaskakująco skutecznie. Nie sięgała też ku niemu zbyt szybko, z uporem trzymając ręce przy sobie.
Trudniej było jej nie przejmować inicjatywy w rozmowie – ostatecznie to zwykle ona podrywała sobie upatrzonych ludzi, nie odwrotnie. Ale przecież dokładnie o to chodziło. O to, by chociaż raz mogła poczuć się inaczej.
Żywe, latynoskie rytmy wyciągały z niej to, co najlepsze – tak przynajmniej lubiła myśleć. Muzyka rwała ją do tańca łatwiej niż mógłby zrobić to ktokolwiek z jej znajomych, z Esem włącznie. Teraz wcale nie było inaczej – wyciągnięta na parkiet nie potrzebowała dodatkowej zachęty, by kołysać w rytm doskonale znajomych melodii. A gdy muzyka zwolniła, żywe nuty zmieniając na coś chwilowo spokojniejszego, ze śmiechem pozwoliła, by Es przyciągnął ją do siebie, obejmując ciasno w talii. Dopiero wtedy, jakby z wahaniem, wsparła dłonie na jego piersi, gładząc go z przyjemnością.
- Więc – zaczęła przekrzywiając głowę lekko. - Nie jesteś stąd – stwierdziła raczej niż zapytała. - Argentyna? Chile? Brazylia? – wymieniała, świdrując go wzrokiem.
Była w tym dobra – w udawaniu, że wcale go nie zna, patrzeniu na niego tak, jakby faktycznie dopiero co się poznali.
Nie dane jej było kontynuować tej rozmowy, nie od razu.
- Odbijany! - ryknęła Gabriela niemal tuż przy jej uchu, wpychając Javiego w ręce Blanki, a sama wskakując na miejsce Vargas przy Esie.
- No dobra. - Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, burza nieokiełznanych, kręconych włosów zdawała się idealnie oddawać chaos, jakim była właścicielka czupryny. - To jakie masz plany wobec naszej Blani? - spytała bezczelnie, bez skrępowania obejmując Barrosa.
Blanca roześmiała się – choćby chciała, nie potrafiła tego powstrzymać.
- Czyj to pomysł? – spytała z rozbawieniem, wtulając się tymczasem w Javiego. Mężczyzna z wyraźną przyjemnością objął ją zaborczo. - Twój czy jej?
- Zgadnij – parsknął Javi i Blanca pokręciła głową.
Gdy ponad ramieniem mężczyzny pochwyciła spojrzenie Esa, w jej tęczówkach igrało wyzwanie. Chciał ją poderwać? Świetnie. Nie mogło być jednak zbyt łatwo. W końcu to był jej wieczór z dawno niewidzianym stadem. Jeśli sądził, że od tak pozwolą jej odejść, srogo się mylił.
Bo to nie tak, że go nie chciała. To znaczy, w zasadzie tak było – mężczyzna był dla niej zawsze bardziej jak brat niż potencjalny partner, na chwilę czy nie. Teraz jednak nie widzieli się… długo. Za długo. A to trochę zmieniało jej perspektywę.
Co, oczywiście, wszyscy widzieli i bezczelnie jej wytykali, sugerując, że Javiemu cała ta cierpliwość może wreszcie się opłaci.
Nie opłaciłoby się. Blanca przecież miała Esa – i obiecała.
- A może ja cię po prostu zaprowadzę do Sam, co? – spytała w którejś chwili ze śmiechem, czochrając Javiego zaczepnie. - Jest fajna, serio. I mniej...
Drgnęła lekko, nie kończąc, gdy barman pojawił się nagle przy ich stoliku, podsuwając jej szklankę z przyjemnie złotym drinkiem.
- Ale ja nie zamawiałam – palnęła zaskoczona, nie rozumiejąc.
Mężczyzna uśmiechnął się przelotnie i ruchem głowy wskazał za siebie.
- Na koszt tego tam – rzucił krótko i już w kolejnej chwili tanecznym krokiem wycofał się z powrotem za bar.
Blanca podążyła wzrokiem we wskazanym kierunku – i uniosła brwi w zdumieniu. Es? Co on tu robił?
Cały kalejdoskop myśli przemknął jej przez głowę - od prostej, tak charakterystycznej dla niej ekscytacji; przez iskrę złości, gdy pomyślała, że mógł chcieć ją pilnować; aż po nagle wyraźne wspomnienie tego, co sama mówiła mu jeszcze nie tak dawno temu, gdy rozmawiali o swoich fantazjach.
Czy Barros właśnie zamierzał ją poderwać?
- Czekaj. - Krótka, szczekliwa niemal komenda Javiego zatrzymała ją w pół sięgnięcia po drinka.
Mężczyzna upewnił się tylko, że nikt spoza ich boksu specjalnie się im nie przygląda i wymamrotał nad szklanką ciche zaklęcie. Dopiero, gdy alkohol nie zmienił koloru – potwierdzając, że nie domieszano do niego żadnych niepożądanych środków – Javi podsunął szklankę Blance.
Vargas odetchnęła cicho i ucałowała mężczyznę w policzek bez słowa. Zawsze dbał o nią znacznie bardziej, niż na to zasługiwała – a ona niespecjalnie potrafiła mu się odwzajemnić.
Upiła niespiesznie pierwszy łyk, spoglądając, jak Es podnosi się od baru i lawirując między tańczącymi, zbliża się do ich stolika. Z każdym krokiem mężczyzny nieświadomie uśmiechała się coraz szerzej – i coraz bardziej zaczepnie.
Hej, śliczna.
Przekrzywiła głowę lekko, lustrując Esa wzrokiem tak, jak zrobiłaby to z każdym nieznajomym, który zaczepiłby ją w ten sposób. Oceniająco, bez zupełnie zbędnej nieśmiałości.
- Ale ty widzisz, że ona nie jest sama, nie? - Czuła, jak Javi wyraźnie się spina, jego dłoń zacisnęła się mocniej na jej udzie.
Pozwoliła mu na to, bo dla niej to była gra. Zabawna próba sił, przedstawienie, które oglądała z przyjemnością. Nikogo przy stole nie zamierzała wyprowadzać z błędu, wyjaśniając, że Barros jest jej.
Nie była pod tym względem najlepszym człowiekiem.
- Hej, Javi – rzuciła miękko, bez wahania układając dłoń na jego dłoni i gładząc lekko. Łapiąc spojrzenie mężczyzny uśmiechnęła się – i naprawdę wiele sił włożyła w to, by nie pochylić się i nie pocałować go czule na oczach Barrosa.
Nie. Obiecała.
- Tańczę – odpowiedziała wreszcie na pytanie Esa i, po kolejnych dwóch łykach drinka, podniosła się z gracją. - Myślę, że tańczę.
Niemal słyszała zgrzytanie zębów Javiego, wiedziała jednak, że jej nie zatrzyma. To nie była ich pierwsza sytuacja tego typu – i nigdy tego nie robił. Odstraszał od niej natrętów, jeśli tego potrzebowała, ale pozwalał odejść jej z każdym – lub każdą – z kim chciała, upewniając się potem tylko, że wróciła bezpiecznie do domu.
Wiedziała, że go krzywdzi, ale nie do końca potrafiła inaczej.
Przeczesała jeszcze włosy Javiego palcami, odchylając mu głowę lekko na oparcie kanapy. Uśmiechnęła się łobuzersko.
- Wrócę. Przecież wiesz – stwierdziła miękko. Mężczyzna odetchnął ciężko. Gdy odchodziła z Esem, czuła jego wzrok na swoich plecach – i poniżej nich.
- Ej, stary, wiesz co. Ty chyba jesteś po prostu o jakieś dziesięć lat za młody – słyszała jeszcze głos Luisa i ciche parskanie Isy.
- I nie nosisz skóry – zauważyła Gabriela szczerząc się szeroko. - Jakbyś kiedyś założył, to może poszłoby ci lepiej.
Tego, jak Javi zgromił ich wzrokiem, haustem wlewając w siebie kolejne łyki alkoholu Blanca już nie widziała – ale potrafiła sobie wyobrazić.
Dała się zaprowadzić na parkiet, tylko przez jedną chwilę zastanawiając się nad tym fenomenem – Es w klubie, nie tylko nie kulący się jak skazaniec w kącie, ale pewnie przedzierający się do niej przez tłum, by zaciągnąć ją do tańca. Es, który...
Odetchnęła powoli. Nie. Nie Es. Przez chwilę nie.
- Nie widziałam cię tu wcześniej – rzuciła z rozbawieniem, bez wahania wchodząc w rolę. Choć pokusa, by wpić się w wargi Barrosa z zachłannym pocałunkiem była silna, Blanca opierała się jej zaskakująco skutecznie. Nie sięgała też ku niemu zbyt szybko, z uporem trzymając ręce przy sobie.
Trudniej było jej nie przejmować inicjatywy w rozmowie – ostatecznie to zwykle ona podrywała sobie upatrzonych ludzi, nie odwrotnie. Ale przecież dokładnie o to chodziło. O to, by chociaż raz mogła poczuć się inaczej.
Żywe, latynoskie rytmy wyciągały z niej to, co najlepsze – tak przynajmniej lubiła myśleć. Muzyka rwała ją do tańca łatwiej niż mógłby zrobić to ktokolwiek z jej znajomych, z Esem włącznie. Teraz wcale nie było inaczej – wyciągnięta na parkiet nie potrzebowała dodatkowej zachęty, by kołysać w rytm doskonale znajomych melodii. A gdy muzyka zwolniła, żywe nuty zmieniając na coś chwilowo spokojniejszego, ze śmiechem pozwoliła, by Es przyciągnął ją do siebie, obejmując ciasno w talii. Dopiero wtedy, jakby z wahaniem, wsparła dłonie na jego piersi, gładząc go z przyjemnością.
- Więc – zaczęła przekrzywiając głowę lekko. - Nie jesteś stąd – stwierdziła raczej niż zapytała. - Argentyna? Chile? Brazylia? – wymieniała, świdrując go wzrokiem.
Była w tym dobra – w udawaniu, że wcale go nie zna, patrzeniu na niego tak, jakby faktycznie dopiero co się poznali.
Nie dane jej było kontynuować tej rozmowy, nie od razu.
- Odbijany! - ryknęła Gabriela niemal tuż przy jej uchu, wpychając Javiego w ręce Blanki, a sama wskakując na miejsce Vargas przy Esie.
- No dobra. - Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, burza nieokiełznanych, kręconych włosów zdawała się idealnie oddawać chaos, jakim była właścicielka czupryny. - To jakie masz plany wobec naszej Blani? - spytała bezczelnie, bez skrępowania obejmując Barrosa.
Blanca roześmiała się – choćby chciała, nie potrafiła tego powstrzymać.
- Czyj to pomysł? – spytała z rozbawieniem, wtulając się tymczasem w Javiego. Mężczyzna z wyraźną przyjemnością objął ją zaborczo. - Twój czy jej?
- Zgadnij – parsknął Javi i Blanca pokręciła głową.
Gdy ponad ramieniem mężczyzny pochwyciła spojrzenie Esa, w jej tęczówkach igrało wyzwanie. Chciał ją poderwać? Świetnie. Nie mogło być jednak zbyt łatwo. W końcu to był jej wieczór z dawno niewidzianym stadem. Jeśli sądził, że od tak pozwolą jej odejść, srogo się mylił.
Esteban Barros
Re: CO BYŁO W MEKSYKU - ZOSTAJE W MEKSYKU #6 (BLANCA VARGAS & ESTEBAN BARROS, 27 IV 2001 R., ZACATECAS) Pią 15 Gru - 18:20
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Musowanie Pochłaniacza pod czaszką w pewnym sensie przypominało Esowi wypicie o jednej szklanki zbyt dużo. W podobny sposób rozluźniało spięcie ciała i pozwalało myślom płynąć bez względu na ograniczenia, jakie sobie na co dzień stawiał. Narkotyk miał jednak jedną zasadniczą przewagę nad alkoholem – nie przytępiał myśli. Po prostu pozwalał je zobaczyć takimi, jakimi były.
Gdyby miał czas się nad tym zastanowić, przyznałby, że wzięcie Pochłaniacza dosyć dobrze oddawało stan, w jakim znajdował się otulony przez gadzią skórę.
Że całe to wyjście za Blanką do baru zmieni się w swego rodzaju polowanie pojął, zauważając rękę jednego z jej znajomych zaciskającą się na odsłoniętym udzie kobiety, której nie odtrąciła. Ba! Pogładziła ją palcami, a ruch ten ściągnął uwagę Barrosa z taką samą skutecznością, co plusk potencjalnej ofiary mącący taflę wody.
Nie zaszczycił odpowiedzią młodego mężczyzny, uśmiechając się tylko kątem ust, gdy podniósł wzrok do jego twarzy, przez moment przyglądając się ze spokojem jego grymasowi. Es nie kwalifikował go jako potencjalnego zagrożenia. Brakowało mu... Czegoś. Czegoś, co zawsze było trudne do wyjaśnienia. Nie miał wokół siebie aury otaczającej każdego drapieżnika, na podświadomym poziomie każącej trzymać się z daleka.
Mógł sobie przez chwilę dotykać Blanki, cieszyć się złudną przewagą – gdyby tego chciał, Es wyrwałby mu tę rękę, a potem wepchnął ją do gardła młodzika, aż ten udławiłby się własnym mięsem. Oczywiście zrobiłby okropną scenę i wywołał wściekłość Vargas, ale mógł.
Gdyby przyszła taka potrzeba.
Uśmiech moszczący się wygodnie w kąciku ust rozciągnął wargi Barrosa, kiedy Blanca wstała miękko od stolika, oświadczając, że zatańczy. Przełknął w ciszy rozdrażnienie wywołane czułym gestem, jakim obdarzyła znajomego, bo chociaż on nie miał pojęcia, jaka toczyła się tutaj gra, astronomka była tego aż nadto świadoma – rozmyślnie brała Esa pod włos, czego właściwie oczekując? Że będzie się o nią bił? Walczył o jej względy z kogutkiem wodzącym za nią maślanymi oczami?
Nie widziałam cię tu wcześniej.
- Bo tu nie bywałem – odparł bez wahania, z drgnieniem podekscytowania wchodząc w rolę, jaką narzucał mu scenariusz, o którym wspominała raptem parę dni wcześniej. - A to był błąd – dodał, bezczelnie, powoli obcinając Blankę spojrzeniem, choć zdążył się przecież napatrzeć, zanim wyszła z hotelowego pokoju. W tym kontekście, oblana kolorowym światłem, z dudniącą, żywą muzyką porywającą ciało do ruchu była jakaś inna. Przyciągała jak magnes – dziwił się, że nie miała obok siebie całego tuzina adoratorów, choć byłoby to nieco kłopotliwe, gdyby musiał bić się z nimi wszystkimi. Parę razy wyciągał do niej ręce, opuszkami palców sunąc po plecach, ramieniu, brzuchu, a gdy rytm wyraźnie zwolnił, wsunął dłoń w rozcięcie tuniki, przyciągając kobietę bliżej i obejmując jej drugie biodro.
Przekrzywił głowę, jakby naśladując Blankę, z rozbawieniem przyglądając się jak z udawanym wahaniem wspiera się na jego torsie. Cytrusowe nuty jej perfum łaskotały Esa w nos, pachnąc dużo bardziej intensywnie na rozgrzanej tańcem skórze.
Miał się już pochylić, głębiej wciągnąć jej zapach i objąć przyjemnie nagie pod tuniką ciało, kiedy jedna z koleżanek Blanki wkroczyła do akcji, rozdzielając ich bez cienia subtelności. Pochwycony w uścisk rąk zarzuconych mu na szyję, Es odruchowo położył rękę na biodrze młodej kobiety, przez moment zafascynowany sposobem, w jaki jej drobne loki podrygiwały z każdym najmniejszym ruchem.
To jakie masz plany wobec naszej Blani?
Uśmiechnął się drapieżnie z powrotem wtłoczony w rolę.
- Blania od Blanki? – spytał, zerkając nad ramieniem kobiety na Vargas. - Zamierzam ją pieprzyć tak, żeby nie mogła jutro chodzić. A potem to powtórzyć – powiedział bez skrępowania, którego nie pozwolił mu czuć Pochłaniacz. - Jeśli zaprosi mnie do siebie. Albo w jakieś miłe miejsce – dodał, parskając śmiechem, kiedy Javi wydał z siebie dźwięk mogący świadczyć tylko o zdegustowaniu, niemal miażdżąc przy sobie Vargas.
- Ustaw się w kolejkę.
Kogutek. Cholerny kogutek. Z chęcią go pożre, a potem wypluje.
Poczuł jak wraz z nadchodzącymi słowami zaczęły mrowić go dłonie, a kark smagnęło gorąco.
- Jak zazdrościsz, wyprzedź śliczną Blankę – zasugerował, patrząc młodszemu mężczyźnie prosto w oczy, widząc jak się rozszerzyły, gdy pojął do czego to prowadziło. - I sam mnie gdzieś zaproś.
Blanca chciała sobie z nim pogrywać, napuszczać ich na siebie i bawić się na widowni? Świetnie. Upewni się, żeby miała co oglądać.
Jedną ręką wciąż przytrzymując biodro chichoczącej z rozbawieniem Gabrieli, drugą wyciągnął w kierunku mężczyzny obejmującego Blankę, chwytając go lekko za brodę – był chyba zbyt zaskoczony, by protestować, kiedy Es obrócił jego głowę to w jedną, to w drugą stronę.
- Nie do końca w moim typie, ale ujdziesz.
Gdyby miał czas się nad tym zastanowić, przyznałby, że wzięcie Pochłaniacza dosyć dobrze oddawało stan, w jakim znajdował się otulony przez gadzią skórę.
Że całe to wyjście za Blanką do baru zmieni się w swego rodzaju polowanie pojął, zauważając rękę jednego z jej znajomych zaciskającą się na odsłoniętym udzie kobiety, której nie odtrąciła. Ba! Pogładziła ją palcami, a ruch ten ściągnął uwagę Barrosa z taką samą skutecznością, co plusk potencjalnej ofiary mącący taflę wody.
Nie zaszczycił odpowiedzią młodego mężczyzny, uśmiechając się tylko kątem ust, gdy podniósł wzrok do jego twarzy, przez moment przyglądając się ze spokojem jego grymasowi. Es nie kwalifikował go jako potencjalnego zagrożenia. Brakowało mu... Czegoś. Czegoś, co zawsze było trudne do wyjaśnienia. Nie miał wokół siebie aury otaczającej każdego drapieżnika, na podświadomym poziomie każącej trzymać się z daleka.
Mógł sobie przez chwilę dotykać Blanki, cieszyć się złudną przewagą – gdyby tego chciał, Es wyrwałby mu tę rękę, a potem wepchnął ją do gardła młodzika, aż ten udławiłby się własnym mięsem. Oczywiście zrobiłby okropną scenę i wywołał wściekłość Vargas, ale mógł.
Gdyby przyszła taka potrzeba.
Uśmiech moszczący się wygodnie w kąciku ust rozciągnął wargi Barrosa, kiedy Blanca wstała miękko od stolika, oświadczając, że zatańczy. Przełknął w ciszy rozdrażnienie wywołane czułym gestem, jakim obdarzyła znajomego, bo chociaż on nie miał pojęcia, jaka toczyła się tutaj gra, astronomka była tego aż nadto świadoma – rozmyślnie brała Esa pod włos, czego właściwie oczekując? Że będzie się o nią bił? Walczył o jej względy z kogutkiem wodzącym za nią maślanymi oczami?
Nie widziałam cię tu wcześniej.
- Bo tu nie bywałem – odparł bez wahania, z drgnieniem podekscytowania wchodząc w rolę, jaką narzucał mu scenariusz, o którym wspominała raptem parę dni wcześniej. - A to był błąd – dodał, bezczelnie, powoli obcinając Blankę spojrzeniem, choć zdążył się przecież napatrzeć, zanim wyszła z hotelowego pokoju. W tym kontekście, oblana kolorowym światłem, z dudniącą, żywą muzyką porywającą ciało do ruchu była jakaś inna. Przyciągała jak magnes – dziwił się, że nie miała obok siebie całego tuzina adoratorów, choć byłoby to nieco kłopotliwe, gdyby musiał bić się z nimi wszystkimi. Parę razy wyciągał do niej ręce, opuszkami palców sunąc po plecach, ramieniu, brzuchu, a gdy rytm wyraźnie zwolnił, wsunął dłoń w rozcięcie tuniki, przyciągając kobietę bliżej i obejmując jej drugie biodro.
Przekrzywił głowę, jakby naśladując Blankę, z rozbawieniem przyglądając się jak z udawanym wahaniem wspiera się na jego torsie. Cytrusowe nuty jej perfum łaskotały Esa w nos, pachnąc dużo bardziej intensywnie na rozgrzanej tańcem skórze.
Miał się już pochylić, głębiej wciągnąć jej zapach i objąć przyjemnie nagie pod tuniką ciało, kiedy jedna z koleżanek Blanki wkroczyła do akcji, rozdzielając ich bez cienia subtelności. Pochwycony w uścisk rąk zarzuconych mu na szyję, Es odruchowo położył rękę na biodrze młodej kobiety, przez moment zafascynowany sposobem, w jaki jej drobne loki podrygiwały z każdym najmniejszym ruchem.
To jakie masz plany wobec naszej Blani?
Uśmiechnął się drapieżnie z powrotem wtłoczony w rolę.
- Blania od Blanki? – spytał, zerkając nad ramieniem kobiety na Vargas. - Zamierzam ją pieprzyć tak, żeby nie mogła jutro chodzić. A potem to powtórzyć – powiedział bez skrępowania, którego nie pozwolił mu czuć Pochłaniacz. - Jeśli zaprosi mnie do siebie. Albo w jakieś miłe miejsce – dodał, parskając śmiechem, kiedy Javi wydał z siebie dźwięk mogący świadczyć tylko o zdegustowaniu, niemal miażdżąc przy sobie Vargas.
- Ustaw się w kolejkę.
Kogutek. Cholerny kogutek. Z chęcią go pożre, a potem wypluje.
Poczuł jak wraz z nadchodzącymi słowami zaczęły mrowić go dłonie, a kark smagnęło gorąco.
- Jak zazdrościsz, wyprzedź śliczną Blankę – zasugerował, patrząc młodszemu mężczyźnie prosto w oczy, widząc jak się rozszerzyły, gdy pojął do czego to prowadziło. - I sam mnie gdzieś zaproś.
Blanca chciała sobie z nim pogrywać, napuszczać ich na siebie i bawić się na widowni? Świetnie. Upewni się, żeby miała co oglądać.
Jedną ręką wciąż przytrzymując biodro chichoczącej z rozbawieniem Gabrieli, drugą wyciągnął w kierunku mężczyzny obejmującego Blankę, chwytając go lekko za brodę – był chyba zbyt zaskoczony, by protestować, kiedy Es obrócił jego głowę to w jedną, to w drugą stronę.
- Nie do końca w moim typie, ale ujdziesz.
Blanca Vargas
Re: CO BYŁO W MEKSYKU - ZOSTAJE W MEKSYKU #6 (BLANCA VARGAS & ESTEBAN BARROS, 27 IV 2001 R., ZACATECAS) Pią 15 Gru - 18:20
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Widziała, w którym momencie w spojrzeniu Esa pojawił się drapieżny, gadzi błysk. Nie zmienił oczu – niespecjalnie mógł, klub był przecież odwiedzany tyleż samo przez widzących co śniących – ale też wcale nie musiał, by Blanca dostrzegła drzemiące w nim zwierzę. By zareagowała na nie tak, jak jeszcze wczoraj nad jeziorem – i by zapragnęła więcej, by zachciała go sprawdzić.
Uśmiechnęła się przelotnie, gdy zlustrował ją od góry do dołu, jakby wcale nie widział jej całej jeszcze kilka godzin temu – i westchnęła bezgłośnie, gdy wsunął dłoń pod rozcięty materiał tuniki. Na zupełnie nieskrępowaną, pozbawioną ozdobników odpowiedź Barrosa na pytanie zadane mu przez Gabrielę chyba nawet zarumieniła się lekko – choć w błyskającym, różnokolorowym klubowym świetle trudno było to dostrzec.
Była dla niego zdecydowanie zbyt łatwa.
- Odważnie – odpowiedziała z rozbawieniem, spoglądając na Esa ponad ramieniem Javiego. Gdy ten drugi spiął się wyraźnie, skierowała uwagę spowrotem na niego, uśmiechając się miękko aż do chwili, gdy Barros...
Cóż, chwilowo zmienił obiekt zainteresowań.
Wodziła wzrokiem między jednym a drugim mężczyzną, czując, a w piersi rozkwita jej niezdrowa satysfakcja. Była próżna, a obecna atencja uderzała jej do głowy. Gabriela widziała to, świdrując Blankę bystrym spojrzeniem – i uśmiechała się z rozbawieniem. Znała Vargas nie od dziś.
Javi też by to zauważył, gdyby choć na chwilę przestał puszyć się i skupiać na Esie jak rozjuszone zwierzę.
Nie do końca w moim typie, ale ujdziesz.
Blanca uniosła brwi znacząco, z pewną fascynacją spoglądając, jak Javi nie tylko nie spłoszył się, nie wycofał, nie poczuł urażony – ale obciął Barrosa wzrokiem, dopiero po chwili decydując się na jedno, krótkie, ostateczne:
- Nie.
Gdyby go nie znała, może nawet uwierzyłaby, że mężczyzna przez chwilę się zastanawiał – ale przecież doskonale wiedziała, że Javi nigdy, nigdy, nie był zainteresowany mężczyznami. Była absolutnie pewna, że to akurat się nie zmieniło.
- Hej, chłopcy, zawsze możecie się po prostu podzielić – wypaliła nagle Gabriela, bawiąc się brzegiem kurtki Esa.
- Mogą? – Blanca spojrzała na nią z pytająco uniesioną brwią.
- A nie? – Dziewczyna wyszczerzyła się, zupełnie niewzruszona.
Vargas roześmiała się, spojrzała to na jednego, to na drugiego, wreszcie przekrzywiła lekko głowę w i uśmiechnęła się zawadiacko.
- Właściwie tak. Mogliby. Nie miałabym nic przeciwko.
Barros zmrużył oczy, spoglądając na nią z głodem, który znała zbyt dobrze. Javi uśmiechnął się krzywo.
- Nie – powtórzył po prostu.
W kolejnej chwili chwycił Blancę za brodę, zmusił, by spojrzała na niego – tylko na niego.
- Będziesz dzisiaj albo z nim, albo ze mną – stwierdził krótko, cicho, niemal prosto w usta Blanki. – Wiesz, że cię nie zatrzymam. Nigdy tego nie robię – parsknął cicho. – Ale nie będę się dzielił.
Vargas przygryzła wargę, porażona jego zdecydowaniem – a gdy mężczyzna pochylił się nagle, całując ją zachłannie, pozwoliła mu na to. Na dłoń pod tuniką i drugą, przyciągającą ją bliżej i sięgającą jakby na próbę pod kusą spódnicę – też. Pocałunki kogoś, kto czekał na nią tyle lat, smakowały inaczej. Pieszczoty kogoś, kto pragnął jej od tak długa, rozpalały ją w inny sposób niż bliskość Esa.
Wbrew zupełnie szczeremu postanowieniu, że będzie zachowywać się lepiej, razem z oddechem zupełnie straciła też głowę. Jej entuzjazm w oddawaniu pocałunków i nieme przyzwolenie na sięganie po cokolwiek chciał – w przeciwieństwie do wcześniejszego rozbawienia Blanki - już Javiemu nie umknęło.
Vargas natomiast zupełnie przeoczyła rosnącą, pałającą żywym ogniem wściekłość Barrosa. Nie dostrzegła jej ani ulegając – zbyt łatwo – bliskości Javiego, ani potem, łapczywie łapiąc oddech i tuląc się przez chwilę do mężczyzny. Nie zorientowała się ani wtedy, gdy zrobił to Javi – uśmiechając się przelotnie z satysfakcją tak wyraźną, że mogła ona umknąć tylko oszołomionej Blance – ani potem, gdy roześmiana Gabriela, wyraźnie bagatelizująca wyczuwalne napięcia, wyłuskała ją z objęć mężczyzny i pociągnęła za sobą do baru, rzucając coś o konieczności sprawdzenia jeszcze przynajmniej trzech drinków wypisanych na tablicy za barem.
Blanca była próżna. Naiwna. Arogancka. Egoistyczna. Zazwyczaj była też dobra, empatyczna i czuła – ale nie dziś.
Uśmiechnęła się przelotnie, gdy zlustrował ją od góry do dołu, jakby wcale nie widział jej całej jeszcze kilka godzin temu – i westchnęła bezgłośnie, gdy wsunął dłoń pod rozcięty materiał tuniki. Na zupełnie nieskrępowaną, pozbawioną ozdobników odpowiedź Barrosa na pytanie zadane mu przez Gabrielę chyba nawet zarumieniła się lekko – choć w błyskającym, różnokolorowym klubowym świetle trudno było to dostrzec.
Była dla niego zdecydowanie zbyt łatwa.
- Odważnie – odpowiedziała z rozbawieniem, spoglądając na Esa ponad ramieniem Javiego. Gdy ten drugi spiął się wyraźnie, skierowała uwagę spowrotem na niego, uśmiechając się miękko aż do chwili, gdy Barros...
Cóż, chwilowo zmienił obiekt zainteresowań.
Wodziła wzrokiem między jednym a drugim mężczyzną, czując, a w piersi rozkwita jej niezdrowa satysfakcja. Była próżna, a obecna atencja uderzała jej do głowy. Gabriela widziała to, świdrując Blankę bystrym spojrzeniem – i uśmiechała się z rozbawieniem. Znała Vargas nie od dziś.
Javi też by to zauważył, gdyby choć na chwilę przestał puszyć się i skupiać na Esie jak rozjuszone zwierzę.
Nie do końca w moim typie, ale ujdziesz.
Blanca uniosła brwi znacząco, z pewną fascynacją spoglądając, jak Javi nie tylko nie spłoszył się, nie wycofał, nie poczuł urażony – ale obciął Barrosa wzrokiem, dopiero po chwili decydując się na jedno, krótkie, ostateczne:
- Nie.
Gdyby go nie znała, może nawet uwierzyłaby, że mężczyzna przez chwilę się zastanawiał – ale przecież doskonale wiedziała, że Javi nigdy, nigdy, nie był zainteresowany mężczyznami. Była absolutnie pewna, że to akurat się nie zmieniło.
- Hej, chłopcy, zawsze możecie się po prostu podzielić – wypaliła nagle Gabriela, bawiąc się brzegiem kurtki Esa.
- Mogą? – Blanca spojrzała na nią z pytająco uniesioną brwią.
- A nie? – Dziewczyna wyszczerzyła się, zupełnie niewzruszona.
Vargas roześmiała się, spojrzała to na jednego, to na drugiego, wreszcie przekrzywiła lekko głowę w i uśmiechnęła się zawadiacko.
- Właściwie tak. Mogliby. Nie miałabym nic przeciwko.
Barros zmrużył oczy, spoglądając na nią z głodem, który znała zbyt dobrze. Javi uśmiechnął się krzywo.
- Nie – powtórzył po prostu.
W kolejnej chwili chwycił Blancę za brodę, zmusił, by spojrzała na niego – tylko na niego.
- Będziesz dzisiaj albo z nim, albo ze mną – stwierdził krótko, cicho, niemal prosto w usta Blanki. – Wiesz, że cię nie zatrzymam. Nigdy tego nie robię – parsknął cicho. – Ale nie będę się dzielił.
Vargas przygryzła wargę, porażona jego zdecydowaniem – a gdy mężczyzna pochylił się nagle, całując ją zachłannie, pozwoliła mu na to. Na dłoń pod tuniką i drugą, przyciągającą ją bliżej i sięgającą jakby na próbę pod kusą spódnicę – też. Pocałunki kogoś, kto czekał na nią tyle lat, smakowały inaczej. Pieszczoty kogoś, kto pragnął jej od tak długa, rozpalały ją w inny sposób niż bliskość Esa.
Wbrew zupełnie szczeremu postanowieniu, że będzie zachowywać się lepiej, razem z oddechem zupełnie straciła też głowę. Jej entuzjazm w oddawaniu pocałunków i nieme przyzwolenie na sięganie po cokolwiek chciał – w przeciwieństwie do wcześniejszego rozbawienia Blanki - już Javiemu nie umknęło.
Vargas natomiast zupełnie przeoczyła rosnącą, pałającą żywym ogniem wściekłość Barrosa. Nie dostrzegła jej ani ulegając – zbyt łatwo – bliskości Javiego, ani potem, łapczywie łapiąc oddech i tuląc się przez chwilę do mężczyzny. Nie zorientowała się ani wtedy, gdy zrobił to Javi – uśmiechając się przelotnie z satysfakcją tak wyraźną, że mogła ona umknąć tylko oszołomionej Blance – ani potem, gdy roześmiana Gabriela, wyraźnie bagatelizująca wyczuwalne napięcia, wyłuskała ją z objęć mężczyzny i pociągnęła za sobą do baru, rzucając coś o konieczności sprawdzenia jeszcze przynajmniej trzech drinków wypisanych na tablicy za barem.
Blanca była próżna. Naiwna. Arogancka. Egoistyczna. Zazwyczaj była też dobra, empatyczna i czuła – ale nie dziś.
Esteban Barros
Re: CO BYŁO W MEKSYKU - ZOSTAJE W MEKSYKU #6 (BLANCA VARGAS & ESTEBAN BARROS, 27 IV 2001 R., ZACATECAS) Pią 15 Gru - 22:58
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Wyobrażał sobie, że cała ta sytuacja będzie wyglądała zupełnie inaczej. Że znajdzie Blankę przy stoliku lub na parkiecie, postawi jej drinka, oczaruje kilkoma głupimi tekstami na podryw, które wciąż pamiętał z podpowiedzi braci ze szkolnych lat. Że ją dotknie, przyciągnie do siebie i będzie jego szybciej niż w mrugnięcie oka, kiedy złoży kilka pocałunków wzdłuż kolumny wrażliwej szyi.
O jaki był naiwny.
Choć nie znał jej zasad oraz szerszego kontekstu, pozwolił wciągnąć się w grę, w której Blanca dawała fałszywą nadzieję jednemu ze swoich znajomych. Sądził, że to po to, by rozbudzić w nim zazdrość i zmusić, żeby bardziej się postarał. Robił to więc – tańczył do rytmu wygrywanego przez Vargas, chcąc spełnić jedną z fantazji, jakimi się z nim podzieliła. Granicę postawił tam, gdzie Gabriela zasugerowała, by podzielili się Blanką, a ona ten temat ochoczo podłapała – Javi go jednak wyprzedził, przejmując inicjatywę w sposób tak oczywisty i bezczelny, że złość gwałtownie musnęła wnętrzności Esa. Całkowicie ignorując kobietę wciąż obejmującą go za szyję i bawiącą się miękkim, wytartym brzegiem kurtki, nawet nie udawał, że próbuje dalej tańczyć do rytmu muzyki, z twarzą stężałą w pogłębiającym się grymasie patrząc, jak nieznajomy pochyla głowę i całuje Blankę z tą samą zachłannością, z jaką zwykle robił to on. Jak Vargas na ten pocałunek odpowiada bez cienia zawahania, nie reagując, gdy dłonie zaczęły wpełzać pod jej spódnicę.
Mimo Pochłaniacza krążącego w żyłach, wyciszającego niepewność i codzienny lęk, zalała go wściekłość gwałtowna jak wybuch. Na Javiego. Na Blankę łamiącą obietnicę. Na siebie, że w ogóle pozwolił, by ktoś dotknął jego kobiety, zamiast od razu urwać mu ręce.
Jeśli Blanca chciała wywołać w nim zazdrość, udało się jej to bez dwóch zdań – problemem były pozostałe związane z nią uczucia, ciężkie i gęste jak mętne wody bagna. W oczach Barrosa to już nie była niewinna gra, scenariusz o jakim mogło się myśleć w chwilach samotności, tylko walka o terytorium.
Odprowadził obie kobiety wzrokiem, gdy Gabriela wyłuskała oszołomioną w ten znajomy, usatysfakcjonowany sposób Blankę z objęć Javiego, upewniając się, że dotrą do baru – dopiero wtedy przeniósł spojrzenie na kogutka, który nie pozbył się z twarzy wyrazu triumfu. Próbował udowodnić swoją wyższość i czy Barrosowi podobało się to czy nie, wyraźnie miał nad nim teraz przewagę. Es przymknął oczy, przekrzywiając głowę to w jedną, to w drugą stronę oraz unosząc dłoń, na moment obejmując palcami kark napięty jak postronek. Ostatnio... Ostatnio był tak wściekły chyba w Argentynie, gdy Blanca zamierzała odjechać nie wiadomo gdzie z dwójką nowo poznanych mężczyzn, ale tym razem nie eksplodował. Pochłaniacz mu na to nie pozwalał, ułatwiając rozdzielanie myśli, odnalezienie tej najważniejszej i skupienie na niej uwagi.
- Od dawna się znacie? – spytał, zmuszając się do choć pozornego spokoju. Chyba nie tego spodziewał się Javi, który zamrugał ze skonfundowaniem, patrząc na Esa tak, jakby wyrosła mu druga głowa.
- Jeszcze ze szkoły – odparł powoli, ewidentnie szukając podstępu. - Była na młodszym roczniku. Zawsze trzymaliśmy się razem.
Barros kiwnął lekko głową, przyswajając informację, która powiedziała mu o wiele więcej, niż zapewne zakładał Javi.
- Teoxihuitl, prawda? – spytał, choć przecież już wiedział. Chciał, by to Javi zrozumiał, co oznaczała nazwa magicznej szkoły padająca z ust przypadkowego gościa w klubie. Oczy mężczyzny rozszerzyły się nieco, wyraźnie zaznaczając moment, gdy pojął, Es zrobił ku niemu dwa kroki, skracając dystans i stając na tyle blisko, by mogli rozmawiać, ściszając nieco głosy. Dla kogoś obserwującego ich z boku, dłoń Esa opadła na ramię mężczyzny w przyjaznym geście, a on sam nachylił się lekko albo do pocałunku, albo po to by podzielić się jakimś sekretem.
- Blanca jest moja – powiedział powoli, z wyraźnym naciskiem na ostatnie słowo. - Daję ci szansę samemu się odwalić. Skorzystaj – zasugerował, odruchowo przeciągając syczące spółgłoski. Chociaż był wściekły, częścią siebie chciał dać mu szansę – nie wiedział przecież, w co się pakuje, stając pomiędzy nimi. Wyraźne prychnięcie Javiego i strącenie dłoni z ramienia, wykrzywiło wargi Esa w kolejny grymas.
- Chyba cię posrało. To ty tu jesteś obcy – wytknął, bo właśnie tak to wyglądało z jego perspektywy. Obcy facet przystawiający się do laski, za którą oglądał się od lat. - Spierdalaj w podskokach.
Czemu nigdy nie słuchali? Czemu zawsze ktoś musiał stawiać się, zamiast posłuchać podszeptu rozsądku? Raptem wczoraj... Wczoraj bronił honoru Blanki podczas plażowania, a teraz czuł się w prawie bronić cnoty, której już dawno nie miała i swojego prawa własności. Po tym, co zrobiła, przede wszystkim tego.
- Nie zrozumiałeś mnie – wyprostował się tylko na tyle, by Javi mógł zobaczyć, jak w świetle snopów kolorowego światła jego źrenice stają się pionowe. - Wyrwę ci ręce, którymi ją dotykałeś i wepchnę je do twojego gardła. Będziesz się dławił, a ja pożrę cię kawałek po kawałku. Wytrzymasz dłużej, niż sądzisz – mówił zaskakująco spokojnie, powoli. Nie mrugał, patrząc mężczyźnie w oczy i widział moment, w którym niepokój wdarł się w jego myśli.
- Jej też to chcesz zrobić? - spytał jednak wyzywająco, zadzierając lekko podbródek. - Żebyśmy ją potem znaleźli w jakimś rowie?
Es nie musiał jej widzieć, by domyślać się, że dłoń Javiego drgała, rwąc się do rzucenia jakiegoś paskudnego zaklęcia – do pozbycia się zagrożenia. Gdyby nie otaczający ich tłum ludzi...
- Jest moja – powtórzył, przekrzywiając lekko głowę. - Zawsze dbam o to, co moje.
Javi milczał dłuższą chwilę, wyraźnie się zastanawiając – zerknął przy tym raz w jedną, raz w drugą stronę, jakby oceniał, czy mógł bezpiecznie cisnąć w Esa zaklęciem i mieć ten problem z głowy. Nie mógł. Nie przy takiej ilości śniących. Wreszcie zaklął, spoglądając na Barrosa ze złością mieszającą się po równo z odrazą.
- Lubisz to, co? Zastraszać – rzucił jeszcze, splatając ręce na klatce piersiowej.
- Nie sprawdzaj, na ile starczy mi cierpliwości. Jesteś tylko zwierzyną – ostrzegł sucho Es, mrugając wreszcie. Gdy ruszył w kierunku baru, jego oczy znów były normalne.
- A gdzie Javi? - spytała Gabriela, kiedy przystanął obok Blanki sączącej jakiegoś kolorowego drinka z palemką.
- Odpuścił – wzruszył ramieniem, przenosząc zaraz wzrok na odsłonięty kark oraz szyję Vargas w miejscu, gdzie pod skórą drgał jej puls. Chciał wpić się w to miejsce ustami i zębami, gryźć, lizać i ssać, aż wykwitnie tam permanentny ślad, ale zamiast tego wsunął znów dłoń w wycięcie w tunice Blanki, zaborczo obejmując jej biodro.
Obok nich Gabriela powiedziała coś, co brzmiało niemal jak, A tak mu dobrze szło.
Nie. Tak im się tylko wydawało, bo Blanca próbowała rozgrywać ich wszystkich, choć wynik tej partii był z góry przesądzony. Es nie lubił być traktowany jak pionek w czyichś rękach.
Wyciągnął z jej ręki na wpół osuszonego drinka, dopijając go w dwóch łykach i odstawiając szklankę na bar.
- Idziemy – zarządził, zaciskając palce na biodrze kobiety, dając jej tym wyraźnie do zrozumienia, że nie puściłby tak łatwo, gdyby zaczęła protestować. Nie był jak Javi, słodki rycerzyk Javi, który mówił, że nie będzie jej powstrzymywał, jeśli wybierze innego faceta – Blanca była jego. Pora, by sobie o tym przypomniała.
O jaki był naiwny.
Choć nie znał jej zasad oraz szerszego kontekstu, pozwolił wciągnąć się w grę, w której Blanca dawała fałszywą nadzieję jednemu ze swoich znajomych. Sądził, że to po to, by rozbudzić w nim zazdrość i zmusić, żeby bardziej się postarał. Robił to więc – tańczył do rytmu wygrywanego przez Vargas, chcąc spełnić jedną z fantazji, jakimi się z nim podzieliła. Granicę postawił tam, gdzie Gabriela zasugerowała, by podzielili się Blanką, a ona ten temat ochoczo podłapała – Javi go jednak wyprzedził, przejmując inicjatywę w sposób tak oczywisty i bezczelny, że złość gwałtownie musnęła wnętrzności Esa. Całkowicie ignorując kobietę wciąż obejmującą go za szyję i bawiącą się miękkim, wytartym brzegiem kurtki, nawet nie udawał, że próbuje dalej tańczyć do rytmu muzyki, z twarzą stężałą w pogłębiającym się grymasie patrząc, jak nieznajomy pochyla głowę i całuje Blankę z tą samą zachłannością, z jaką zwykle robił to on. Jak Vargas na ten pocałunek odpowiada bez cienia zawahania, nie reagując, gdy dłonie zaczęły wpełzać pod jej spódnicę.
Mimo Pochłaniacza krążącego w żyłach, wyciszającego niepewność i codzienny lęk, zalała go wściekłość gwałtowna jak wybuch. Na Javiego. Na Blankę łamiącą obietnicę. Na siebie, że w ogóle pozwolił, by ktoś dotknął jego kobiety, zamiast od razu urwać mu ręce.
Jeśli Blanca chciała wywołać w nim zazdrość, udało się jej to bez dwóch zdań – problemem były pozostałe związane z nią uczucia, ciężkie i gęste jak mętne wody bagna. W oczach Barrosa to już nie była niewinna gra, scenariusz o jakim mogło się myśleć w chwilach samotności, tylko walka o terytorium.
Odprowadził obie kobiety wzrokiem, gdy Gabriela wyłuskała oszołomioną w ten znajomy, usatysfakcjonowany sposób Blankę z objęć Javiego, upewniając się, że dotrą do baru – dopiero wtedy przeniósł spojrzenie na kogutka, który nie pozbył się z twarzy wyrazu triumfu. Próbował udowodnić swoją wyższość i czy Barrosowi podobało się to czy nie, wyraźnie miał nad nim teraz przewagę. Es przymknął oczy, przekrzywiając głowę to w jedną, to w drugą stronę oraz unosząc dłoń, na moment obejmując palcami kark napięty jak postronek. Ostatnio... Ostatnio był tak wściekły chyba w Argentynie, gdy Blanca zamierzała odjechać nie wiadomo gdzie z dwójką nowo poznanych mężczyzn, ale tym razem nie eksplodował. Pochłaniacz mu na to nie pozwalał, ułatwiając rozdzielanie myśli, odnalezienie tej najważniejszej i skupienie na niej uwagi.
- Od dawna się znacie? – spytał, zmuszając się do choć pozornego spokoju. Chyba nie tego spodziewał się Javi, który zamrugał ze skonfundowaniem, patrząc na Esa tak, jakby wyrosła mu druga głowa.
- Jeszcze ze szkoły – odparł powoli, ewidentnie szukając podstępu. - Była na młodszym roczniku. Zawsze trzymaliśmy się razem.
Barros kiwnął lekko głową, przyswajając informację, która powiedziała mu o wiele więcej, niż zapewne zakładał Javi.
- Teoxihuitl, prawda? – spytał, choć przecież już wiedział. Chciał, by to Javi zrozumiał, co oznaczała nazwa magicznej szkoły padająca z ust przypadkowego gościa w klubie. Oczy mężczyzny rozszerzyły się nieco, wyraźnie zaznaczając moment, gdy pojął, Es zrobił ku niemu dwa kroki, skracając dystans i stając na tyle blisko, by mogli rozmawiać, ściszając nieco głosy. Dla kogoś obserwującego ich z boku, dłoń Esa opadła na ramię mężczyzny w przyjaznym geście, a on sam nachylił się lekko albo do pocałunku, albo po to by podzielić się jakimś sekretem.
- Blanca jest moja – powiedział powoli, z wyraźnym naciskiem na ostatnie słowo. - Daję ci szansę samemu się odwalić. Skorzystaj – zasugerował, odruchowo przeciągając syczące spółgłoski. Chociaż był wściekły, częścią siebie chciał dać mu szansę – nie wiedział przecież, w co się pakuje, stając pomiędzy nimi. Wyraźne prychnięcie Javiego i strącenie dłoni z ramienia, wykrzywiło wargi Esa w kolejny grymas.
- Chyba cię posrało. To ty tu jesteś obcy – wytknął, bo właśnie tak to wyglądało z jego perspektywy. Obcy facet przystawiający się do laski, za którą oglądał się od lat. - Spierdalaj w podskokach.
Czemu nigdy nie słuchali? Czemu zawsze ktoś musiał stawiać się, zamiast posłuchać podszeptu rozsądku? Raptem wczoraj... Wczoraj bronił honoru Blanki podczas plażowania, a teraz czuł się w prawie bronić cnoty, której już dawno nie miała i swojego prawa własności. Po tym, co zrobiła, przede wszystkim tego.
- Nie zrozumiałeś mnie – wyprostował się tylko na tyle, by Javi mógł zobaczyć, jak w świetle snopów kolorowego światła jego źrenice stają się pionowe. - Wyrwę ci ręce, którymi ją dotykałeś i wepchnę je do twojego gardła. Będziesz się dławił, a ja pożrę cię kawałek po kawałku. Wytrzymasz dłużej, niż sądzisz – mówił zaskakująco spokojnie, powoli. Nie mrugał, patrząc mężczyźnie w oczy i widział moment, w którym niepokój wdarł się w jego myśli.
- Jej też to chcesz zrobić? - spytał jednak wyzywająco, zadzierając lekko podbródek. - Żebyśmy ją potem znaleźli w jakimś rowie?
Es nie musiał jej widzieć, by domyślać się, że dłoń Javiego drgała, rwąc się do rzucenia jakiegoś paskudnego zaklęcia – do pozbycia się zagrożenia. Gdyby nie otaczający ich tłum ludzi...
- Jest moja – powtórzył, przekrzywiając lekko głowę. - Zawsze dbam o to, co moje.
Javi milczał dłuższą chwilę, wyraźnie się zastanawiając – zerknął przy tym raz w jedną, raz w drugą stronę, jakby oceniał, czy mógł bezpiecznie cisnąć w Esa zaklęciem i mieć ten problem z głowy. Nie mógł. Nie przy takiej ilości śniących. Wreszcie zaklął, spoglądając na Barrosa ze złością mieszającą się po równo z odrazą.
- Lubisz to, co? Zastraszać – rzucił jeszcze, splatając ręce na klatce piersiowej.
- Nie sprawdzaj, na ile starczy mi cierpliwości. Jesteś tylko zwierzyną – ostrzegł sucho Es, mrugając wreszcie. Gdy ruszył w kierunku baru, jego oczy znów były normalne.
- A gdzie Javi? - spytała Gabriela, kiedy przystanął obok Blanki sączącej jakiegoś kolorowego drinka z palemką.
- Odpuścił – wzruszył ramieniem, przenosząc zaraz wzrok na odsłonięty kark oraz szyję Vargas w miejscu, gdzie pod skórą drgał jej puls. Chciał wpić się w to miejsce ustami i zębami, gryźć, lizać i ssać, aż wykwitnie tam permanentny ślad, ale zamiast tego wsunął znów dłoń w wycięcie w tunice Blanki, zaborczo obejmując jej biodro.
Obok nich Gabriela powiedziała coś, co brzmiało niemal jak, A tak mu dobrze szło.
Nie. Tak im się tylko wydawało, bo Blanca próbowała rozgrywać ich wszystkich, choć wynik tej partii był z góry przesądzony. Es nie lubił być traktowany jak pionek w czyichś rękach.
Wyciągnął z jej ręki na wpół osuszonego drinka, dopijając go w dwóch łykach i odstawiając szklankę na bar.
- Idziemy – zarządził, zaciskając palce na biodrze kobiety, dając jej tym wyraźnie do zrozumienia, że nie puściłby tak łatwo, gdyby zaczęła protestować. Nie był jak Javi, słodki rycerzyk Javi, który mówił, że nie będzie jej powstrzymywał, jeśli wybierze innego faceta – Blanca była jego. Pora, by sobie o tym przypomniała.
Blanca Vargas
Re: CO BYŁO W MEKSYKU - ZOSTAJE W MEKSYKU #6 (BLANCA VARGAS & ESTEBAN BARROS, 27 IV 2001 R., ZACATECAS) Sob 16 Gru - 10:46
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Nim Es znów do nich dołączył, zdążyła osuszyć trzy drinki podsuwane jej przez Gabrielę niemal jeden za drugim, w międzyczasie flirtując niezobowiązująco z barmanem. Sama Gabs wypiła wcale nie mniej, rozparta na barowym stołku, kołysząc nogami w powietrzu i z błyskiem w oku spoglądając raz po raz to na Vargas, to na barmana, to na nieznajomych bawiących się w pobliżu.
Gdy Es pojawił się obok – sam – Blanca nie była tym faktem specjalnie zdziwiona. Odpuścił. Nie zastanawiała się nad tym ani przez chwilę, nie podważala tego stwierdzenia ani przez moment. Dlaczego miałaby? Tak było często – zazwyczaj. Javi wycofywał się za każdym razem, gdy stawało się jasne, że Blanca woli jakiegoś przypadkowo poznanego typa – albo dziewczynę wyrwaną przy barze. Vargas naiwnie wierzyła, że mężczyzna po prostu pogodził się z tym, jak jest.
Gdyby była mniej oszołomiona, mniej skupiona na sobie i może też bardziej trzeźwa – pewnie zwróciłaby uwagę na to, że w pocałunkach i pieszczotach Javiego nie było zupełnie nic ze zgody, a Es... Może przypomniałaby sobie, co robił wczoraj, by odstraszyć dzieciaki – dzieciaki - które nie tak skomentowały jej ciało. Albo jak patrzył na każdego, kto nieprzyzwoicie spuszczał na nią wzrok.
Teraz jednak ciężko było jej spojrzeć dalej niż czubek własnego nosa czy dalej niż najbliższe, atrakcyjne ciało. I z pewnością nie była trzeźwa.
Idziemy.
Drgnęła, czując dłoń Esa silnie zaciśniętą na jej biodrze – ale nawet wtedy nie zorientowała się, że jest nie tak. Że w miejscu zwyczajowej czułości pojawiła się determinacja, siła, a za rogiem czaił się cień zwierzęcej agresji. Że w głosie Barrosa brzmiały tony, których jeszcze na początku jego pobytu w klubie tam nie było, a jego oczy... Nie były już złote, oczywiście, że nie. Blanca nie miała zresztą pojęcia, że jeszcze przed momentem źrenica Esa była gadzio pionowa a nie znajomo ludzka. W ciemnych tęczówkach mężczyzny kryło się jednak coś, czego nie potrafiła teraz nazwać.
Vargas nie była nawet w połowie świadoma, co narobiła. Jeszcze nie.
Czuła na sobie pytające, zaciekawione spojrzenie Gabrieli, gdy Es wyłuskał z dłoni Blanki drinka i dopił go w dwóch łykach. Uśmiechnęła się beztrosko do dziewczyny, odetchnęła cicho i zerknęła na Barrosa z figlarnym uśmiechem – żenującym, jak oceniłaby go zapewne, gdyby została jej chociaż reszta rozumu.
Bez wahania dała się złapać za rękę – mocno, może wręcz trochę za mocno – i pociągnąć przez tłum bawiących się. Po drodze próbowała odnaleźć wzrokiem Javiego, mężczyzna jednak albo zniknął gdzieś wśród tańczących, albo...
Nie dokończyła tej myśli, zmuszając się do skupienia na tym, gdzie idą.
Opuścili klubową salę, wchodząc w długi korytarz łączący ją z drugim z tętniących muzyką pomieszczeń. Pogrążone w półmroku przejście, oświetlone tylko przygaszonymi, kolorowymi ledami, tu i tam odchodziło w mniejsze, nieco węższe korytarze prowadzące do innych zakątków klubu. Pomieszczenia pracownicze. Zejście na dół, do łazienek.
I, nieco na uboczu głównych drzwi klubu, szatnia - tego dnia raczej niezbyt oblegana.
Gdy Es bez wahania skręcił właśnie w ten korytarz, Blanca zmarszczyła brwi. Zabierał ją do domu? Już?
- Hej, dlaczego tutaj? – spytała, ale nie odpowiedział.
Nachmurzyła się bardziej. Przecież nie była tu sama, a jej znajomi będą…
Wypuściła powietrze z sykiem gdy przyparł ją nagle do ściany, przytrzymując przedramieniem. Szeroko otwartymi oczami spoglądała w ciemne oczy, w końcu – bardzo powoli, z wyraźnym trudem – sklejając pewne fakty.
Jęknęła cicho, gdy wpił się boleśnie w jej szyję, gryząc i ssąc wrażliwą skórę.
- Ludzie – sapnęła półgłosem.
Wciąż słyszała głosy bawiących się, kręcących się między jedną a drugą salą klubową, idących do łazienki czy przed wejście lokalu, by zapalić. Es nie zabrał ich dość daleko, by zeszli z pola widzenia innych klubowiczów. W wybranym przez Barrosa miejscu było tylko trochę lepiej niż na środku głównego korytarza.
- Es, nie tutaj, przecież tu jest pełno ludzi – mamrotała, mimowolnie wychodząc z roli.
Jednocześnie drżała pod naporem jego ciała w sposób naprawdę trudny do pomylenia.
Wciąż nie w pełni rozumiała, co zrobiła – i co obudziła.
Gdy Es pojawił się obok – sam – Blanca nie była tym faktem specjalnie zdziwiona. Odpuścił. Nie zastanawiała się nad tym ani przez chwilę, nie podważala tego stwierdzenia ani przez moment. Dlaczego miałaby? Tak było często – zazwyczaj. Javi wycofywał się za każdym razem, gdy stawało się jasne, że Blanca woli jakiegoś przypadkowo poznanego typa – albo dziewczynę wyrwaną przy barze. Vargas naiwnie wierzyła, że mężczyzna po prostu pogodził się z tym, jak jest.
Gdyby była mniej oszołomiona, mniej skupiona na sobie i może też bardziej trzeźwa – pewnie zwróciłaby uwagę na to, że w pocałunkach i pieszczotach Javiego nie było zupełnie nic ze zgody, a Es... Może przypomniałaby sobie, co robił wczoraj, by odstraszyć dzieciaki – dzieciaki - które nie tak skomentowały jej ciało. Albo jak patrzył na każdego, kto nieprzyzwoicie spuszczał na nią wzrok.
Teraz jednak ciężko było jej spojrzeć dalej niż czubek własnego nosa czy dalej niż najbliższe, atrakcyjne ciało. I z pewnością nie była trzeźwa.
Idziemy.
Drgnęła, czując dłoń Esa silnie zaciśniętą na jej biodrze – ale nawet wtedy nie zorientowała się, że jest nie tak. Że w miejscu zwyczajowej czułości pojawiła się determinacja, siła, a za rogiem czaił się cień zwierzęcej agresji. Że w głosie Barrosa brzmiały tony, których jeszcze na początku jego pobytu w klubie tam nie było, a jego oczy... Nie były już złote, oczywiście, że nie. Blanca nie miała zresztą pojęcia, że jeszcze przed momentem źrenica Esa była gadzio pionowa a nie znajomo ludzka. W ciemnych tęczówkach mężczyzny kryło się jednak coś, czego nie potrafiła teraz nazwać.
Vargas nie była nawet w połowie świadoma, co narobiła. Jeszcze nie.
Czuła na sobie pytające, zaciekawione spojrzenie Gabrieli, gdy Es wyłuskał z dłoni Blanki drinka i dopił go w dwóch łykach. Uśmiechnęła się beztrosko do dziewczyny, odetchnęła cicho i zerknęła na Barrosa z figlarnym uśmiechem – żenującym, jak oceniłaby go zapewne, gdyby została jej chociaż reszta rozumu.
Bez wahania dała się złapać za rękę – mocno, może wręcz trochę za mocno – i pociągnąć przez tłum bawiących się. Po drodze próbowała odnaleźć wzrokiem Javiego, mężczyzna jednak albo zniknął gdzieś wśród tańczących, albo...
Nie dokończyła tej myśli, zmuszając się do skupienia na tym, gdzie idą.
Opuścili klubową salę, wchodząc w długi korytarz łączący ją z drugim z tętniących muzyką pomieszczeń. Pogrążone w półmroku przejście, oświetlone tylko przygaszonymi, kolorowymi ledami, tu i tam odchodziło w mniejsze, nieco węższe korytarze prowadzące do innych zakątków klubu. Pomieszczenia pracownicze. Zejście na dół, do łazienek.
I, nieco na uboczu głównych drzwi klubu, szatnia - tego dnia raczej niezbyt oblegana.
Gdy Es bez wahania skręcił właśnie w ten korytarz, Blanca zmarszczyła brwi. Zabierał ją do domu? Już?
- Hej, dlaczego tutaj? – spytała, ale nie odpowiedział.
Nachmurzyła się bardziej. Przecież nie była tu sama, a jej znajomi będą…
Wypuściła powietrze z sykiem gdy przyparł ją nagle do ściany, przytrzymując przedramieniem. Szeroko otwartymi oczami spoglądała w ciemne oczy, w końcu – bardzo powoli, z wyraźnym trudem – sklejając pewne fakty.
Jęknęła cicho, gdy wpił się boleśnie w jej szyję, gryząc i ssąc wrażliwą skórę.
- Ludzie – sapnęła półgłosem.
Wciąż słyszała głosy bawiących się, kręcących się między jedną a drugą salą klubową, idących do łazienki czy przed wejście lokalu, by zapalić. Es nie zabrał ich dość daleko, by zeszli z pola widzenia innych klubowiczów. W wybranym przez Barrosa miejscu było tylko trochę lepiej niż na środku głównego korytarza.
- Es, nie tutaj, przecież tu jest pełno ludzi – mamrotała, mimowolnie wychodząc z roli.
Jednocześnie drżała pod naporem jego ciała w sposób naprawdę trudny do pomylenia.
Wciąż nie w pełni rozumiała, co zrobiła – i co obudziła.
Esteban Barros
Re: CO BYŁO W MEKSYKU - ZOSTAJE W MEKSYKU #6 (BLANCA VARGAS & ESTEBAN BARROS, 27 IV 2001 R., ZACATECAS) Sob 16 Gru - 22:17
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Sądził, że potrafił być lepszym człowiekiem – bardziej rozsądnym, tym łagodzącym konflikt, zamiast go podsycać. Nie dającym się ponieść emocjom. Camila latami próbowała go wepchnąć w formę mężczyzny cywilizowanego, po początkowej fascynacji jego zwierzęcą stroną, już niedługo po ślubie robiąc wszystko, by zatrzeć jej ślady i to, co mogło się z nimi kojarzyć. Wobec swojej kobiety mężczyzna miał być opiekuńczy, rozsądny, oddany. W kontaktach z nią nie mogło być złości, bo od tego był tylko krok do przemocy. Miał rządzić nim rozum – za wszelką cenę.
Rozjuszony popisem Blanki, tym jak łatwo oddawała się komuś innemu, Es nie był żadną z tych rzeczy. Chociaż okoliczności były zupełnie inne, całe jego jestestwo pochwyciło to samo chore uczucie, co w ruinach nieopodal Machu Picchu, gdy gadzimi oczami wpatrywał się w zapalniczkę i butelkę benzyny w rękach niedoszłego podpalacza.
Ciągnąc ją za rękę i bezczelnie zabierając od dawno niewidzianej znajomej, nie miał planu, dokąd ją zabierze. Najprościej, gdyby wrócili do hotelu, ale Barros natychmiast odrzucił tę opcję, czując, że nie dotarłby na miejsce, nie robiąc wcześniej wielkiej, głośnej sceny. Nie. To musiało być gdzieś tutaj. Skręcając w jeden z bocznych korytarzy skąpanych w przygaszonym, kolorowym świetle, który kończył się ślepym zaułkiem, zignorował pytanie Blanki, przypierając ją stanowczo do ściany tak, jak zrobiłby to z kimś, z kim chciał się bić.
Nie kłamał, mówiąc Javiemu, że dbał o swoją własność – nie uderzyłby Vargas, nawet gdyby zrobiła czy powiedziała mu coś naprawdę okropnego. Co nie znaczyło, że nie zamierzał jej zdyscyplinować. Przypomnieć o paru kwestiach. Pochylając się bez słowa w zagłębienie szyi Blanki, naparł na nią swoim ciałem, boleśnie gryząc miejsce, gdzie mięsień odznaczał się pod skórą, przytrzymując ją w miejscu, zanim wargami objął upatrzone miejsce, ssąc i gryząc. Nie dbając o to, jak duży i ciemny będzie ślad, który zostawi. Gdyby mógł, oznaczyłby ją tak całą i ubrał w rzeczy przesiąknięte swoim zapachem, by nikt nie miał wątpliwości, do kogo należała – by ona o tym nie zapomniała.
Ludzie.
Nie zareagował inaczej niż tylko przesunięciem ramienia, objęciem dłonią uda kobiety i zarzuceniem go na swoje biodro. Drgnął lekko dopiero na dźwięk swojego imienia przełamującego scenariusz, który odgrywali. Podniósł głowę, z satysfakcją spoglądając na ciemny ślad znaczący teraz podstawę szyi kobiety, zanim zaszczycił ją spojrzeniem lekko zmrużonych oczu.
- Jaki Es? – spytał, złośliwie nie wychodząc z roli. - To drugi taki jak ten twój Javi? – ciągnął dalej, krzywiąc się przy imieniu szkolnego kolegi Vargas, zanim wolną ręką objął palcami jej gardło, naciskając lekko, ale nie odcinając jej dopływu powietrza.
Rozjuszony popisem Blanki, tym jak łatwo oddawała się komuś innemu, Es nie był żadną z tych rzeczy. Chociaż okoliczności były zupełnie inne, całe jego jestestwo pochwyciło to samo chore uczucie, co w ruinach nieopodal Machu Picchu, gdy gadzimi oczami wpatrywał się w zapalniczkę i butelkę benzyny w rękach niedoszłego podpalacza.
Ciągnąc ją za rękę i bezczelnie zabierając od dawno niewidzianej znajomej, nie miał planu, dokąd ją zabierze. Najprościej, gdyby wrócili do hotelu, ale Barros natychmiast odrzucił tę opcję, czując, że nie dotarłby na miejsce, nie robiąc wcześniej wielkiej, głośnej sceny. Nie. To musiało być gdzieś tutaj. Skręcając w jeden z bocznych korytarzy skąpanych w przygaszonym, kolorowym świetle, który kończył się ślepym zaułkiem, zignorował pytanie Blanki, przypierając ją stanowczo do ściany tak, jak zrobiłby to z kimś, z kim chciał się bić.
Nie kłamał, mówiąc Javiemu, że dbał o swoją własność – nie uderzyłby Vargas, nawet gdyby zrobiła czy powiedziała mu coś naprawdę okropnego. Co nie znaczyło, że nie zamierzał jej zdyscyplinować. Przypomnieć o paru kwestiach. Pochylając się bez słowa w zagłębienie szyi Blanki, naparł na nią swoim ciałem, boleśnie gryząc miejsce, gdzie mięsień odznaczał się pod skórą, przytrzymując ją w miejscu, zanim wargami objął upatrzone miejsce, ssąc i gryząc. Nie dbając o to, jak duży i ciemny będzie ślad, który zostawi. Gdyby mógł, oznaczyłby ją tak całą i ubrał w rzeczy przesiąknięte swoim zapachem, by nikt nie miał wątpliwości, do kogo należała – by ona o tym nie zapomniała.
Ludzie.
Nie zareagował inaczej niż tylko przesunięciem ramienia, objęciem dłonią uda kobiety i zarzuceniem go na swoje biodro. Drgnął lekko dopiero na dźwięk swojego imienia przełamującego scenariusz, który odgrywali. Podniósł głowę, z satysfakcją spoglądając na ciemny ślad znaczący teraz podstawę szyi kobiety, zanim zaszczycił ją spojrzeniem lekko zmrużonych oczu.
- Jaki Es? – spytał, złośliwie nie wychodząc z roli. - To drugi taki jak ten twój Javi? – ciągnął dalej, krzywiąc się przy imieniu szkolnego kolegi Vargas, zanim wolną ręką objął palcami jej gardło, naciskając lekko, ale nie odcinając jej dopływu powietrza.
Blanca Vargas
Re: CO BYŁO W MEKSYKU - ZOSTAJE W MEKSYKU #6 (BLANCA VARGAS & ESTEBAN BARROS, 27 IV 2001 R., ZACATECAS) Nie 17 Gru - 10:44
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Znała tego Esa. Potrzebowała chwili, by przypomnieć sobie, kiedy ostatnio widziała podobne spojrzenie, kiedy czuła od niego tę samą wściekłość i podobne spięcie – gdy jednak już to zrobiła, nazwy kolejnych miejsc płynnie przeplatały się w jej myślach. Peru,. Machu Picchu. Argentyna. I, być może, jeszcze gdzieś indziej, w jakimś innym miejscu i innym czasie – gdzieś, gdzie była mniej uważna, gdzie nie patrzyła na Barrosa, gdzie nie wiedziała, jak patrzył na nią albo na kogoś innego.
Westchnęła cicho, gdy zamiast odpowiedzieć na jej uwagi, zarzucił sobie jej nogę na biodro. Krótka spódnica zsunęła się, odsłaniając ją niemal po skryty za koronkową bielizną pośladek.
Jaki Es?
Otworzyła oczy szerzej, przyglądając się mężczyźnie przez chwilę ze zdumieniem. Nie wyszedł z roli – nie chciał wyjść z roli? I jeszcze te komentarze o Javim, snucie wizji, która wcale nie pasowała do tego, co sama sobie wyobrażała.
- Nie. Javi by nie... – zaprotestowała gardłowo – i z sykiem wciągnęła powietrze, gdy Barros ułożył rękę na jej szyi. – On by mnie adorował – dodała półgłosem.
Czy jednak naprawdę to wierzyła? Oceniając wcześniej Javiego jako rycerzyka, Es nie był daleki od tego, co myślała o mężczyźnie sama Blanca. Wyobrażając sobie, co zrobiłby, gdyby pozwoliła mu na wszystko, sądziła raczej, że byłaby przez niego traktowana jak księżniczka. Zabrałby ją do siebie i celebrował, tak to widziała.
Czy jednak aby na pewno nie idealizowała Javiego za bardzo? I czy – będąc wobec siebie absolutnie szczerą – naprawdę wolałaby potencjalną łagodność Javiego od seksu w klubowym boksie, łazience... Czy korytarzu?
Blanca była zepsuta, a to, czym była dla niej przyjemność nie zawsze współgrało z tym, czym była ona dla większości.
Westchnęła cicho, gdy zamiast odpowiedzieć na jej uwagi, zarzucił sobie jej nogę na biodro. Krótka spódnica zsunęła się, odsłaniając ją niemal po skryty za koronkową bielizną pośladek.
Jaki Es?
Otworzyła oczy szerzej, przyglądając się mężczyźnie przez chwilę ze zdumieniem. Nie wyszedł z roli – nie chciał wyjść z roli? I jeszcze te komentarze o Javim, snucie wizji, która wcale nie pasowała do tego, co sama sobie wyobrażała.
- Nie. Javi by nie... – zaprotestowała gardłowo – i z sykiem wciągnęła powietrze, gdy Barros ułożył rękę na jej szyi. – On by mnie adorował – dodała półgłosem.
Czy jednak naprawdę to wierzyła? Oceniając wcześniej Javiego jako rycerzyka, Es nie był daleki od tego, co myślała o mężczyźnie sama Blanca. Wyobrażając sobie, co zrobiłby, gdyby pozwoliła mu na wszystko, sądziła raczej, że byłaby przez niego traktowana jak księżniczka. Zabrałby ją do siebie i celebrował, tak to widziała.
Czy jednak aby na pewno nie idealizowała Javiego za bardzo? I czy – będąc wobec siebie absolutnie szczerą – naprawdę wolałaby potencjalną łagodność Javiego od seksu w klubowym boksie, łazience... Czy korytarzu?
Blanca była zepsuta, a to, czym była dla niej przyjemność nie zawsze współgrało z tym, czym była ona dla większości.
Esteban Barros
Re: CO BYŁO W MEKSYKU - ZOSTAJE W MEKSYKU #6 (BLANCA VARGAS & ESTEBAN BARROS, 27 IV 2001 R., ZACATECAS) Nie 17 Gru - 18:48
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Blanca Vargas
Re: CO BYŁO W MEKSYKU - ZOSTAJE W MEKSYKU #6 (BLANCA VARGAS & ESTEBAN BARROS, 27 IV 2001 R., ZACATECAS) Nie 17 Gru - 21:00
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Esteban Barros
Re: CO BYŁO W MEKSYKU - ZOSTAJE W MEKSYKU #6 (BLANCA VARGAS & ESTEBAN BARROS, 27 IV 2001 R., ZACATECAS) Pon 18 Gru - 22:01
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Blanca Vargas
Re: CO BYŁO W MEKSYKU - ZOSTAJE W MEKSYKU #6 (BLANCA VARGAS & ESTEBAN BARROS, 27 IV 2001 R., ZACATECAS) Wto 19 Gru - 19:00
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Esteban Barros
Re: CO BYŁO W MEKSYKU - ZOSTAJE W MEKSYKU #6 (BLANCA VARGAS & ESTEBAN BARROS, 27 IV 2001 R., ZACATECAS) Wto 19 Gru - 22:00
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Czuł, jak w środku coś mu miękło, łagodząc wcześniejsze ostre krawędzie, o które łatwo się było pokaleczyć.
Mocne sześć na dziesięć.
Wiedział, że sobie żartowała, ale i tak wydał z siebie dźwięk pełen oburzenia, wywracając nieco oczami, kiedy nie dała mu odpowiedzieć, zachłannie sunąc dłońmi po jego plecach tam, gdzie wsunęła dłonie pod wilgotną od potu koszulkę. Uśmiechnął się tylko po chwili – samym kątem ust, wystarczająco, by Blanca wyczuła tę zmianę w pocałunkach. Jedną z dłoni trzymał na jej biodrze, odruchowo sunąc kciukiem w miejscu, gdzie wycięcie tuniki odsłaniało nagą, ciepłą skórę.
- Musisz pójść się pożegnać – oznajmił nagle, odchylając głowę do tyłu, by nie pozwolić astronomce znów pochwycić jego ust. - Teraz. Wolałbym rundę drugą zaliczyć w łóżku. Więcej opcji – dodał z cieniem rozbawienia w głosie. Oboje doskonale zdawali sobie sprawę, w którą stronę prowadzą te nieskrępowane czułości. Odpychając się lekko od ściany w nagłym przypływie inspiracji, Es wyswobodził się ze skórzanej kurtki, zakładając ją na ramiona Vargas. Była na nią wyraźnie za duża i za długa, ale serce zrobiło mu we wnętrzu klatki piersiowej salto. Gorącego, gwałtownego uczucia rozlewającego mu się pod skórą nie sposób było pomylić z niczym innym, jak satysfakcją – z zaznaczenia swojego terytorium, wysłania wyraźnego sygnału, że chronił tę kobietę. Kołnierz kurtki nie ukrywał ciemnego śladu, jaki zostawił jej na szyi.
- Lepiej – rzucił z wyraźnym zadowoleniem, pochylając się, by złożyć na ustach Blanki jeszcze jeden zachłanny, przygryzający dolną wargę pocałunek, a potem wyłuskał z kieszeni papierosa.
Mocne sześć na dziesięć.
Wiedział, że sobie żartowała, ale i tak wydał z siebie dźwięk pełen oburzenia, wywracając nieco oczami, kiedy nie dała mu odpowiedzieć, zachłannie sunąc dłońmi po jego plecach tam, gdzie wsunęła dłonie pod wilgotną od potu koszulkę. Uśmiechnął się tylko po chwili – samym kątem ust, wystarczająco, by Blanca wyczuła tę zmianę w pocałunkach. Jedną z dłoni trzymał na jej biodrze, odruchowo sunąc kciukiem w miejscu, gdzie wycięcie tuniki odsłaniało nagą, ciepłą skórę.
- Musisz pójść się pożegnać – oznajmił nagle, odchylając głowę do tyłu, by nie pozwolić astronomce znów pochwycić jego ust. - Teraz. Wolałbym rundę drugą zaliczyć w łóżku. Więcej opcji – dodał z cieniem rozbawienia w głosie. Oboje doskonale zdawali sobie sprawę, w którą stronę prowadzą te nieskrępowane czułości. Odpychając się lekko od ściany w nagłym przypływie inspiracji, Es wyswobodził się ze skórzanej kurtki, zakładając ją na ramiona Vargas. Była na nią wyraźnie za duża i za długa, ale serce zrobiło mu we wnętrzu klatki piersiowej salto. Gorącego, gwałtownego uczucia rozlewającego mu się pod skórą nie sposób było pomylić z niczym innym, jak satysfakcją – z zaznaczenia swojego terytorium, wysłania wyraźnego sygnału, że chronił tę kobietę. Kołnierz kurtki nie ukrywał ciemnego śladu, jaki zostawił jej na szyi.
- Lepiej – rzucił z wyraźnym zadowoleniem, pochylając się, by złożyć na ustach Blanki jeszcze jeden zachłanny, przygryzający dolną wargę pocałunek, a potem wyłuskał z kieszeni papierosa.
Blanca Vargas
Re: CO BYŁO W MEKSYKU - ZOSTAJE W MEKSYKU #6 (BLANCA VARGAS & ESTEBAN BARROS, 27 IV 2001 R., ZACATECAS) Sro 20 Gru - 19:06
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Musisz pójść się pożegnać.
Zmarszczyła brwi. Zupełnie nie to miała w planach – jeśli w ogóle miała jakiekolwiek plany. Przyglądała się przez chwilę Esowi, potem zerknęła po sobie, nagle świadoma rumieńców – wskutek pocałunków i zamiarów Barrosa, znów bardziej wyraźnych - rozczochrania, zapewne rozmazanego makijażu, potu lepiącego jej tunikę do pleców i absolutnie wszystkich zagnieceń na ciuchach. W dużym skrócie, całą sobą krzyczała, że miała za sobą kilka cholernie satysfakcjonujących chwil.
W skali od jeden do dziesięciu, jak bardzo za złe by jej mieli, gdyby po prostu... Po prostu wyszła? I wróciła za, nie wiem, kolejne kilka miesięcy?
To jedno z tych pytań, które nie wymagało odpowiedzi.
Mimo tego, cichym jękiem protestu powitała odsunięcie się Esa i to, jak umknął przed którymś z kolei pocałunkiem.
- Jeszcze chwilę – zamarudziła. – Pożegnam się, zaraz to zrobię, ale...
Sapnęła cicho z zaskoczeniem, gdy bez uprzedzenia narzucił jej na ramiona własną kurtkę. Aż do tej chwili sądziła, że zdejmuje ją po prostu dlatego, że mu gorąco. Jej zresztą też było zdecydowanie zbyt ciepło, a ciężka kurtka na to nie pomagała. Tylko, że...
Z westchnieniem wtuliła na chwilę nos w kołnierz, rozkoszując się zapachem Barrosa, który z każdym dniem coraz bardziej kojarzył jej się… Cóż, chyba z domem. Z czymś absolutnie dobrym i słodkim.
Bez oporów już za chwilę wsunęła ręce w rękawy, poprawiła nieco ułożenie za luźnej kurtki i uśmiechnęła się lekko.
- Pójdę się najpierw ogarnąć, okej?
Do przyziemia zeszli razem. Nim znikła za drzwiami łazienki, ukradła mu jeszcze jeden zachłanny pocałunek, dopiero potem uznając, że może – na chwilę – zostać sama. Nie miała ze sobą torebki więc, po szybkich oględzinach w lustrze – ciemny ślad mocno odbijał się jej na szyi, makijaż przedstawiał sobą istne pobojowisko, a we włosy równie dobrze mógłby strzelić ją piorun, efekt byłby taki sam – zamknęła się w jednej z kabin i, przysiadając na sedesie, zaczęła cicho mamrotać kolejne zaklęcia.
Wracając do Barrosa, wyglądała lepiej – ciuchy nie były już wygniecione, rozpuszczone teraz włosy układały się w zgrubsza opanowane fale. Nie znikły tylko rumieńce – i bezczelny ślad na szyi.
- Nigdzie nie idź – rzuciła krótko gdy wrócili na górę i przekrzywiła lekko głowę, spoglądając na niego z łobuzerskim uśmiechem.
Potrzebowała ledwie paru chwil, by uzmysłowić sobie, że jednak poszedł – za nią. Na klubową salę weszła jednak sama – Barros zatrzymał się parę kroków za nią, wspierając nonszalanco tuż przed wejściem.
Oczywiście. Oczywiście, że musiał wszystko widzieć. Parsknęła cicho, lawirując między bawiącymi się.
Przy stoliku zastała Gabrielę i Isę usadzoną wygodnie na kolanach Luisa – ale nie Javiego. Delikatne zmarszczenie brwi było jedyną oznaką rozczarowania.
Nie musiała zbyt wiele tłumaczyć. Znali ją przecież. Gabs uśmiechała się tylko z rozbawieniem; Isa marudziła przez chwilę, że przecież nie widzieli się od tak dawna; Luis mierzył tylko Blancę uważnym spojrzeniem – Vargas nie miała wątpliwości, że Javi o wszystkim się potem dowie, Luis nie omieszka wspomnień miękkości w ruchach Blanki i skórzanej kurtki okrywającej drobne ramiona kobiety.
Puścili ją po kilku kolorowych szotach i masie silnych uścisków na pożegnanie. Gabriela soczyście ucałowała policzki Blanki, przy okazji teatralnie zaciągając się zapachem Meksykanki – i kurtki Barrosa. Blanca strzeliła ją w tyłek, Gabs wyszerzyła się szeroko.
Do odejścia Vargas zbierała się ze trzy razy, za każdym zatrzymywana jeszcze na chwilę, zagadywana, kuszona, by zostać. Gdy jednak wreszcie wróciła do Esa - bez skrępowania wpadając mu w ramiona, kąsając lekko w żuchwę i dając się objąć w talii - zbyt szybkiego rozstania ze znajomymi i nieobecności Javiego żałowała tylko trochę.
[koniec]
Zmarszczyła brwi. Zupełnie nie to miała w planach – jeśli w ogóle miała jakiekolwiek plany. Przyglądała się przez chwilę Esowi, potem zerknęła po sobie, nagle świadoma rumieńców – wskutek pocałunków i zamiarów Barrosa, znów bardziej wyraźnych - rozczochrania, zapewne rozmazanego makijażu, potu lepiącego jej tunikę do pleców i absolutnie wszystkich zagnieceń na ciuchach. W dużym skrócie, całą sobą krzyczała, że miała za sobą kilka cholernie satysfakcjonujących chwil.
W skali od jeden do dziesięciu, jak bardzo za złe by jej mieli, gdyby po prostu... Po prostu wyszła? I wróciła za, nie wiem, kolejne kilka miesięcy?
To jedno z tych pytań, które nie wymagało odpowiedzi.
Mimo tego, cichym jękiem protestu powitała odsunięcie się Esa i to, jak umknął przed którymś z kolei pocałunkiem.
- Jeszcze chwilę – zamarudziła. – Pożegnam się, zaraz to zrobię, ale...
Sapnęła cicho z zaskoczeniem, gdy bez uprzedzenia narzucił jej na ramiona własną kurtkę. Aż do tej chwili sądziła, że zdejmuje ją po prostu dlatego, że mu gorąco. Jej zresztą też było zdecydowanie zbyt ciepło, a ciężka kurtka na to nie pomagała. Tylko, że...
Z westchnieniem wtuliła na chwilę nos w kołnierz, rozkoszując się zapachem Barrosa, który z każdym dniem coraz bardziej kojarzył jej się… Cóż, chyba z domem. Z czymś absolutnie dobrym i słodkim.
Bez oporów już za chwilę wsunęła ręce w rękawy, poprawiła nieco ułożenie za luźnej kurtki i uśmiechnęła się lekko.
- Pójdę się najpierw ogarnąć, okej?
Do przyziemia zeszli razem. Nim znikła za drzwiami łazienki, ukradła mu jeszcze jeden zachłanny pocałunek, dopiero potem uznając, że może – na chwilę – zostać sama. Nie miała ze sobą torebki więc, po szybkich oględzinach w lustrze – ciemny ślad mocno odbijał się jej na szyi, makijaż przedstawiał sobą istne pobojowisko, a we włosy równie dobrze mógłby strzelić ją piorun, efekt byłby taki sam – zamknęła się w jednej z kabin i, przysiadając na sedesie, zaczęła cicho mamrotać kolejne zaklęcia.
Wracając do Barrosa, wyglądała lepiej – ciuchy nie były już wygniecione, rozpuszczone teraz włosy układały się w zgrubsza opanowane fale. Nie znikły tylko rumieńce – i bezczelny ślad na szyi.
- Nigdzie nie idź – rzuciła krótko gdy wrócili na górę i przekrzywiła lekko głowę, spoglądając na niego z łobuzerskim uśmiechem.
Potrzebowała ledwie paru chwil, by uzmysłowić sobie, że jednak poszedł – za nią. Na klubową salę weszła jednak sama – Barros zatrzymał się parę kroków za nią, wspierając nonszalanco tuż przed wejściem.
Oczywiście. Oczywiście, że musiał wszystko widzieć. Parsknęła cicho, lawirując między bawiącymi się.
Przy stoliku zastała Gabrielę i Isę usadzoną wygodnie na kolanach Luisa – ale nie Javiego. Delikatne zmarszczenie brwi było jedyną oznaką rozczarowania.
Nie musiała zbyt wiele tłumaczyć. Znali ją przecież. Gabs uśmiechała się tylko z rozbawieniem; Isa marudziła przez chwilę, że przecież nie widzieli się od tak dawna; Luis mierzył tylko Blancę uważnym spojrzeniem – Vargas nie miała wątpliwości, że Javi o wszystkim się potem dowie, Luis nie omieszka wspomnień miękkości w ruchach Blanki i skórzanej kurtki okrywającej drobne ramiona kobiety.
Puścili ją po kilku kolorowych szotach i masie silnych uścisków na pożegnanie. Gabriela soczyście ucałowała policzki Blanki, przy okazji teatralnie zaciągając się zapachem Meksykanki – i kurtki Barrosa. Blanca strzeliła ją w tyłek, Gabs wyszerzyła się szeroko.
Do odejścia Vargas zbierała się ze trzy razy, za każdym zatrzymywana jeszcze na chwilę, zagadywana, kuszona, by zostać. Gdy jednak wreszcie wróciła do Esa - bez skrępowania wpadając mu w ramiona, kąsając lekko w żuchwę i dając się objąć w talii - zbyt szybkiego rozstania ze znajomymi i nieobecności Javiego żałowała tylko trochę.
[koniec]