Leśna latarnia
3 posters
Mistrz Gry
Re: Leśna latarnia Wto 12 Gru - 19:29
Leśna latarnia
Nikt dokładnie nie wie, w jaki sposób to miejsce pojawiło się na obrzeżach miasta – któregoś dnia lampy rozbłysły po prostu pomiędzy drzewami, od tego czasu ani razu nie pełgając ani nie gasnąc. Galdrowie, którzy przechodzili brzegiem polany z początku mylili je z błędnymi ognikami i starali się odwracać wzrok, zanim te – zwodnicze w swej naturze – wyprowadziłyby ich na środek zamarzniętego jeziora. Prędko okazało się jednak, że tajemnicze źródło światła nie tylko pozostaje w miejscu, w którym się pojawiło, ale zaczyna się rozprzestrzeniać – mieszkańcy okolic zaczęli szeptać pomiędzy sobą, że tam, gdzie zaledwie tydzień temu tliły się pojedyncze światła, było ich teraz ponad tuzin, aż drobne lampy, żarówki i ample zaczęły porastać pień pobliskiego drzewa, wzrastając na siebie na podobieństwo grzybów o kulistych, rozjaśnionych kloszach. Obecnie wiotka topola, którą porosły, stanowi latarnię w samym sercu lasu, kierując zagubionych wędrowców z powrotem do domu.
Einar Halvorsen
Re: Leśna latarnia Wto 23 Lip - 22:12
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
09.07.2001
Las tworzył zamkniętą księgę, oprawa drzew rozrastała się w rozpiętości spojrzenia; kroki, miękkie, rytmiczne, wgniatały się z niewyraźnym, roznieconym szelestem w zawilgłą skorupę ziemi przykrytą plastrem listowia. Na pochylonym karku horyzontu wciąż majaczyło miasto; miasto, które bezwzględnie kochał i którego podobnie zapalczywie nienawidził, miasto, które przypominało niekiedy wnętrze hałaśliwego ula wypełnionego brzęczeniem starannie wydzielonych, kilku kast społeczności, od pogardzanych, zabrudzonych odmętów marginesu po hermetyczne nazwiska o przypisanym jak doktryna szacunku oraz pierwiastku władzy. Nie umiał żyć bez Midgardu, choć każda chwila spędzona w jego ociosanych architekturą trzewiach przypominała wyzwanie, kłamstwo, jakie musiał powtarzać aż do utraty tchu dostatecznie, bezbłędnie przekonująco, tak, aby przemknąć niespostrzeżenie, prześlizgnąć się przez żelazne mechanizmy obyczajów - intruz, który miał za zadanie utrzymać się jak najdłużej w wydartym dla siebie miejscu, pozornym azylu, który w każdym momencie byłby w stanie obrócić przeciwko niemu swoje drapieżne szczęki.
- Nie popisałem się w tym roku - odwrócił głowę, przeskakując swoim wzrokiem na Vaię towarzyszącą mu w obecnej przechadzce - jeśli chodzi o obchodzenie Midsommar - wyznał bez szczególnych emocji. Nie był w stanie jej powiedzieć, że niefortunnie w czasie obrządków doświadczył ubocznych działań stosowanego przez siebie eliksiru. Ból, osadzający się w kręgosłupie, wrzał w jego ciele eksplozją świdrujących bodźców. Zrozumiał, że w ostatnim czasie używał go za często, usiłując ukrywać krowi ogon, jawny dowód swojego przeklętego pochodzenia.
- Dużo straciłem? - zapytał najzupełniej niewinnie. Nie śledził nigdy wnikliwie wiadomości, nie licząc nowych informacji związanych ze światem sztuki lub garstką najbliższych ludzi. Nie orientował się, że Vaia znajdowała się w bezpośrednim niebezpieczeństwie, nie wiedział, że festiwal miał drugie, ciemne oblicze, którego szkaradne rysy starano się w miarę możliwości załagodzić w obawie przed publiczną paniką. Szli dalej, przed siebie, trajektoriami wiodących przez peryferie ścieżek. Obiecał, że pokaże jej niecodzienną latarnię otoczoną arabeskami roślinności, która swojego czasu wzbudzała niemałe zainteresowanie mieszkańców okolicznych dzielnic.
Nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, zatrzymał się; zamarł, zupełnie jakby nie umiał dokończyć rozpoczętego jeszcze przed ułamkiem chwili ruchu. Zamrugał, rozglądając się gwałtownie, spodziewając się zauważyć coś więcej lub kogoś więcej; połacie rozradowanej letnią aurą przyrody zakleszczały się mimo to dookoła niczym nieprzenikniony płaszcz, nie ukazując żadnych innych sylwetek, żadnych, namacalnych śladów odrębnej obecności. Może to tylko jedno, zupełnie nadgorliwe wyobrażenie? Może mu się zwyczajnie wydawało? Był przekonany, że przemawiał do niego jakiś głos.
- Słyszałaś? - wyszeptał, nie tłumiąc w żadnym stopniu przejęcia rozgrywającą się dookoła niego sytuacją. Nie umiał jej zbagatelizować; nie, kiedy intuicja podjęła skrzekliwy alarm rozchodzący się we wnętrzu umysłu, nie, kiedy uparcie stawał się przekonany, że coś ich teraz śledziło, coś próbowało z nich zadrwić, naruszając idyllę dotychczasowego odpoczynku.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Vaia Cortés da Barros
Re: Leśna latarnia Czw 25 Lip - 15:47
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Las – cisza, spokój, zapach drzew, ściółki i charakterystycznej wilgoci deszczu w powietrzu. Po ostatnich anomaliach, wydarzeniach na Midsommar i całym jej prywatnym śledztwie, mieszanym wraz z oficjalnymi obowiązkami Wysłanniczki, potrzebowała takiego spokoju, chociażby chwilowego odczucia czegokolwiek, co mogło przypominać dom. Las, choć różnił się drzewami, roślinnością i fauną, nadal był lasem, nadal miał taką samą atmosferę, co lasy w Brazylii. Namiastką miejsca, w które zdarzało jej się uciekać, gdy miała wszystkiego dosyć. Zastanawiała się w duchu, czy nie byłoby dobrym pomysłem i tutaj wybudować sobie chatki na drzewie, ukrytej przed oczami wścibskich… ale mimo wszystko nadal nie znalazła odpowiedniego ku temu miejsca.
Spotkanie z Einarem było za to czystą przyjemnością. Tak inne od dawnych spotkań, gdy była młoda i głupia, teraz zaczynało nosić ze sobą znamiona przyjaźni, może specyficznej i może jednostronnej, ale nadal przyjaźni. Wędrówka po lesie też była czymś przyjemnym, a zwłaszcza w dobrym towarzystwie.
- Och? – uniosła lekko brwi do góry, śmiejąc się cicho na jego słowa. Wyszczerzyła się przy tym całkowicie niewinnie, by zaraz jednak skrzywić się, kiedy spytał o stratę. – I tak i nie. Zależy, jak na to spojrzeć. Na pewno uniknąłeś całkiem przyjemnych aktywności – widziałam coś o łowieniu ryb?, co mogło być całkiem zabawne – ale też i uniknąłeś całej reszty. – westchnęła głęboko. Nie była pewna, czy powinna mówić Einarowi o tym, co się tam wydarzyło. Wprawdzie nie dało się ukryć nowej blizny od pioruna, biegnącej od obojczyka aż do żeber i rozgałęziającej się niczym drzewo, ale to nie znaczyło od razu, że miała mu ze szczegółami o tym informować. Swoją drogą, czy nie powinna mieć przez to urazu do lasów…? Raczej nie wchodziło to w grę. Zresztą wyjątkowo bluzkę ubrała taką, by skrzętnie zasłonić nową „ozdóbkę” na ciele.
Kroczyła po ściółce miękko niczym kot, zanim włoski na jej skórze zaczęły się delikatnie podnosić, jawny znak, że z magią coś się działo. A potem te szepty, tak obce, a jednocześnie tak cholernie znajome. Nigdy nie sądziła, że doświadczy tego uczucia ponownie, ale w midgardzkim lesie, przecież tutaj nie było voodoo, nie było kapłanów tej religii, nie było szamanów z ich zdolnością przywoływania. Były völvy i medium, ale to nie było to samo. Już miała się wsłuchać w słowa, gdy dostrzegła, jak Einar wygląda na bardzo przestraszonego sytuacją. Ups, na chwilę o nim zapomniała, tak jak zapomniała o tym, że nie każdy musi reagować jak ona. Odwróciła się do Halvorsena, by stanąć za jego plecami, delikatnie się w niego wtulając i splatając z przodu ich palce.
- Shhh. Nie bój się. – powiedziała miękko, ciepłym tonem kogoś, kto potrafił zachować spokój w każdej sytuacji. Ale nawet jeśli, to było przecież coś niecodziennego, prawda? – Loa nie są groźne. Nie atakują niesprowokowane. Po prostu posłuchaj, co chcą ci przekazać. Co chcą powiedzieć. Coś tu się kiedyś wydarzyło i po prostu chcą, byśmy wiedzieli, co. – była pewna tego, co mówiła, każdego jednego słowa. Delikatnie przesunęła się, teraz przytulając się do boku Einara i obejmując go cały czas ramieniem. – A jeśli zechcą nam zrobić krzywdę, to wiem, jak się je płoszy. – dodała, tak mimochodem. Nie raz i nie dwa Plaża Umarłych wypełniała się duchami, nie raz i nie dwa nie miały dobrych zamiarów. Ale w większości przypadków duchy nie były złe. Nie, jeśli nikt nie skrzywdził ich za życia.
Spotkanie z Einarem było za to czystą przyjemnością. Tak inne od dawnych spotkań, gdy była młoda i głupia, teraz zaczynało nosić ze sobą znamiona przyjaźni, może specyficznej i może jednostronnej, ale nadal przyjaźni. Wędrówka po lesie też była czymś przyjemnym, a zwłaszcza w dobrym towarzystwie.
- Och? – uniosła lekko brwi do góry, śmiejąc się cicho na jego słowa. Wyszczerzyła się przy tym całkowicie niewinnie, by zaraz jednak skrzywić się, kiedy spytał o stratę. – I tak i nie. Zależy, jak na to spojrzeć. Na pewno uniknąłeś całkiem przyjemnych aktywności – widziałam coś o łowieniu ryb?, co mogło być całkiem zabawne – ale też i uniknąłeś całej reszty. – westchnęła głęboko. Nie była pewna, czy powinna mówić Einarowi o tym, co się tam wydarzyło. Wprawdzie nie dało się ukryć nowej blizny od pioruna, biegnącej od obojczyka aż do żeber i rozgałęziającej się niczym drzewo, ale to nie znaczyło od razu, że miała mu ze szczegółami o tym informować. Swoją drogą, czy nie powinna mieć przez to urazu do lasów…? Raczej nie wchodziło to w grę. Zresztą wyjątkowo bluzkę ubrała taką, by skrzętnie zasłonić nową „ozdóbkę” na ciele.
Kroczyła po ściółce miękko niczym kot, zanim włoski na jej skórze zaczęły się delikatnie podnosić, jawny znak, że z magią coś się działo. A potem te szepty, tak obce, a jednocześnie tak cholernie znajome. Nigdy nie sądziła, że doświadczy tego uczucia ponownie, ale w midgardzkim lesie, przecież tutaj nie było voodoo, nie było kapłanów tej religii, nie było szamanów z ich zdolnością przywoływania. Były völvy i medium, ale to nie było to samo. Już miała się wsłuchać w słowa, gdy dostrzegła, jak Einar wygląda na bardzo przestraszonego sytuacją. Ups, na chwilę o nim zapomniała, tak jak zapomniała o tym, że nie każdy musi reagować jak ona. Odwróciła się do Halvorsena, by stanąć za jego plecami, delikatnie się w niego wtulając i splatając z przodu ich palce.
- Shhh. Nie bój się. – powiedziała miękko, ciepłym tonem kogoś, kto potrafił zachować spokój w każdej sytuacji. Ale nawet jeśli, to było przecież coś niecodziennego, prawda? – Loa nie są groźne. Nie atakują niesprowokowane. Po prostu posłuchaj, co chcą ci przekazać. Co chcą powiedzieć. Coś tu się kiedyś wydarzyło i po prostu chcą, byśmy wiedzieli, co. – była pewna tego, co mówiła, każdego jednego słowa. Delikatnie przesunęła się, teraz przytulając się do boku Einara i obejmując go cały czas ramieniem. – A jeśli zechcą nam zrobić krzywdę, to wiem, jak się je płoszy. – dodała, tak mimochodem. Nie raz i nie dwa Plaża Umarłych wypełniała się duchami, nie raz i nie dwa nie miały dobrych zamiarów. Ale w większości przypadków duchy nie były złe. Nie, jeśli nikt nie skrzywdził ich za życia.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Einar Halvorsen
Re: Leśna latarnia Nie 11 Sie - 13:31
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Strach wsunął się przez uchylone drzwi jego źrenic, uderzył w odsłoniętą świadomość; zadrżał, jakby powietrze, rozdęte znienacka chłodem wtopiło się pod powierzchnię narażonej skóry i potrząsnęło kośćmi, wgłębiając się aż do szpiku. Nie mógł o tym powiedzieć, nie mógł o tym powiedzieć bezpośrednio; słowa zniknęły, ześlizgując się z wnętrza odrętwiałej krtani. Nigdy nie był odważny, nie miał również zamiaru jej udowadniać, że było całkowicie przeciwnie; nie umiał jednak przekazać jej, że się boi. Lasy rozrastające się dookoła miejskiej zabudowy skrywały w sobie ogromy niebezpieczeństw, istoty o poczerniałych sercach nastrzykniętych instynktowną, nieobarczoną przemyśleniem nienawiścią. Sam wliczał się do tych stworzeń, do wyrzutków których działania zmierzały wprost do nieszczęścia, poddających swoje ciało dotykowi w oczekiwaniu na widmo ostatecznego zagubienia. Wątpił, by Vaia znała dobrze wszystkie demony, jakie można napotkać w pociemniałej gęstwinie. Im więcej by o nich mówił, tym więcej mogła mieć pytań, tym więcej byłaby w stanie zauważyć w momentach ich wspólnych spotkań.
- Nadrobię następnym razem - ostatni, pobladły uśmiech, ostatnia cisza przed burzą. Od szmeru głosów zrobiło mu się niedobrze, wezbrały nagłą migreną huczącą u posad jego czaszki. Głowę miał ciężką, ciało spięte jak u dzikiego zwierzęcia szykującego się do nagłej ucieczki, jeszcze świdrującego zmysłami otoczenie. Ramię Vai, zakleszczające się dookoła jego ciała, było jak sidła krępujące mu potencjalne ruchy; napiął się jeszcze bardziej, czując się wyraźnie niekomfortowo, niepocieszony podobnie jej słowami mającymi w dobrodusznym zamiarze przynosić mu ukojenie.
- Mówisz o landvaettach? - wyszeptał. - Opiekuńczych duchach przyrody - nie wiedział, czym były konkretnie loa; podejrzewał, że w ich kulturach znajdowało się wiele nasuwających się aspektów, funkcjonujących jedynie pod odmiennymi skorupami określeń. Echo niewyraźnych słów nadal pulsowało w powietrzu, jedynie podsycając ogólną niespokojność. Nie miał jak dotąd żadnej styczności z duchami i nie chciał nawiązywać z nimi kontaktu, im silniej starał się wyprzeć nawoływania, tym silniej one wracały, przypominając ogromny, hałaśliwy strumień.
- Chodźmy stąd - poprosił po krótkiej chwili. - Nigdy nie możemy być pewni, co kryje się w pobliżu - ośmielił się jej przypomnieć. Mogli napotkać o wiele mniej przychylne istoty, które usiłowały zwabić ich w głębię lasu. Opanowanie Vai zdałało mu się zupełnie nienaturalne, nawet, jeśli rozumiał jego źródło; jako Krucza Strażniczka mierzyła się już z ogromem niebezpieczeństw, nawykła do oddechu ryzyka rozchodzącego się po fundamencie karku. Sam preferował bardziej wyważoną strategię, nie licząc się z tym, że mogła w jednym momencie zdemaskować jego banalny, niemal dziecięcy lęk. Odkąd sięgał pamięcią starał się unikać zagrożeń, nie wychodził im naprzeciw, najczęściej ukrywając się oraz kłamiąc. Nie miał zadatków woli oparcia się przeciwnościom, wobec których przeczuwał, że będzie całkowicie bezsilny; z podobnych przyczyn zatracił w sobie odwagę, by głośno i dumnie mówić, kim (czym?) rzeczywiście jest.
- Nadrobię następnym razem - ostatni, pobladły uśmiech, ostatnia cisza przed burzą. Od szmeru głosów zrobiło mu się niedobrze, wezbrały nagłą migreną huczącą u posad jego czaszki. Głowę miał ciężką, ciało spięte jak u dzikiego zwierzęcia szykującego się do nagłej ucieczki, jeszcze świdrującego zmysłami otoczenie. Ramię Vai, zakleszczające się dookoła jego ciała, było jak sidła krępujące mu potencjalne ruchy; napiął się jeszcze bardziej, czując się wyraźnie niekomfortowo, niepocieszony podobnie jej słowami mającymi w dobrodusznym zamiarze przynosić mu ukojenie.
- Mówisz o landvaettach? - wyszeptał. - Opiekuńczych duchach przyrody - nie wiedział, czym były konkretnie loa; podejrzewał, że w ich kulturach znajdowało się wiele nasuwających się aspektów, funkcjonujących jedynie pod odmiennymi skorupami określeń. Echo niewyraźnych słów nadal pulsowało w powietrzu, jedynie podsycając ogólną niespokojność. Nie miał jak dotąd żadnej styczności z duchami i nie chciał nawiązywać z nimi kontaktu, im silniej starał się wyprzeć nawoływania, tym silniej one wracały, przypominając ogromny, hałaśliwy strumień.
- Chodźmy stąd - poprosił po krótkiej chwili. - Nigdy nie możemy być pewni, co kryje się w pobliżu - ośmielił się jej przypomnieć. Mogli napotkać o wiele mniej przychylne istoty, które usiłowały zwabić ich w głębię lasu. Opanowanie Vai zdałało mu się zupełnie nienaturalne, nawet, jeśli rozumiał jego źródło; jako Krucza Strażniczka mierzyła się już z ogromem niebezpieczeństw, nawykła do oddechu ryzyka rozchodzącego się po fundamencie karku. Sam preferował bardziej wyważoną strategię, nie licząc się z tym, że mogła w jednym momencie zdemaskować jego banalny, niemal dziecięcy lęk. Odkąd sięgał pamięcią starał się unikać zagrożeń, nie wychodził im naprzeciw, najczęściej ukrywając się oraz kłamiąc. Nie miał zadatków woli oparcia się przeciwnościom, wobec których przeczuwał, że będzie całkowicie bezsilny; z podobnych przyczyn zatracił w sobie odwagę, by głośno i dumnie mówić, kim (czym?) rzeczywiście jest.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Vaia Cortés da Barros
Re: Leśna latarnia Wto 13 Sie - 9:41
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Niejeden zarzucał jej, że niczego się nie bała, robiąc to tonem pretensji. Vaia wtedy jedynie wzruszała ramionami, z delikatnym uśmiechem na ustach, bo tak bardzo się mylili. Pojedynczy zarzucali jej także, że jej nie zależy, a wtedy po prostu patrzyła w niebo ze smutnym uśmiechem, bo mieli rację. Teraz jednak, tutaj w lesie, było jakoś tak... inaczej. Szepty słów, z których próbowała wyciągnąć cokolwiek sensownego, miękki dotyk magii i przede wszystkim strach Einara, który wydawał się taki trochę nie na miejscu. Bo czego było się przecież bać…? W pierwszej chwili nie do końca pojęła, co miał nadrobić, a potem jednak świadomość wróciła niczym uderzenie pałką w podstawę czaszki, którego kiedyś doświadczyła. W jakimś sensie mogło jej się zrobić głupio, ale jednocześnie czuła się zagubiona. Rozerwana między duchową przeszłością a współczesnym lasem, który nie był, mimo wszystko, jej własnym miejscem.
- Land-co...? - spytała z dużym zaskoczeniem, by zaraz potrząsnąć głową. Opiekuńcze duchy przyrody? Nie, nie do końca. Moment obcości tylko się powiększył, więc puściła Einara, kryjąc ręce w kieszeniach spodni. - Nie... Nie do końca. Loa są inne. Różne. Długo by mówić. - w jej głosie zabrzmiał delikatny smutek, musiał zabrzmieć. Była tu tak okrutnie obca, ze swoją wiarą, ze wszystkim tym, co widziała, a nawet teraz, mimo strachu Halvorsena, Vaia nie chciała odchodzić.
- Nie sądzę, by miały złe zamiary. Przy złych zamiarach magia iskrzy inaczej... - próbowała bronić swoich odczuć, swoich doświadczeń, ale jednocześnie wiedziała, że nie potrafi tego zrobić. Bo jak można było wyjaśnić to wszystko bez doświadczenia magii Plaży Umarłych w chwili, gdy tańczyła bez żadnych barier? Westchnęła cicho, rzucając tęskne spojrzenie wgłąb lasu.
- Prowadź. - mruknęła tylko. Zostawić Einara samego nie mogła, a on nie chciał zostać w tym miejscu, nie chciał posłuchać. Kot w jej wnętrzu miauknął rozpaczliwie, a Vaia mimo wszystko spróbowała wyrwać choć strzępy i zakodować je w swojej głowie. Szła i milczała, dziwnie przygaszona. Rzadko miewała takie momenty obcości, rzadko czuła się tak bardzo spoza miejsca, w którym teraz przebywała. Ale nadal nie zmieniało to faktu, że nie potrafiła wrócić.
- Ciekawe, co chciały powiedzieć… - rzuciła w końcu zamyślona, patrząc pod nogi, by nie przewrócić się gdzieś po drodze. Zdecydowanie była przygaszona, zdecydowanie zupełnie inaczej niż w chwili, gdy zaczęły szeptać, gdy mogła posłuchać, na chwilę będąc w znajomym czasie.
- Wątpię, żeby coś było w pobliżu. To raczej uczęszczane miejsce, zajęte przez ludzi, wątpię, by cokolwiek z lasu chciało się zbliżać tak bardzo. - stwierdziła, już trochę bardziej swobodnie, ale nadal nieco przygaszona. Będzie musiała tu potem wrócić, sama, najlepiej ze świecami i spróbować, czy znowu udałoby jej się coś usłyszeć. Dowiedzieć się czegoś, bo duchy, obojętnie z której strony by nie pochodziły, rzadko pojawiały się bez powodu. Równie rzadko krzywdziły wędrowców, dlatego nie mogła pozbyć się delikatnego żalu skierowanego w stronę Einara. Mimo tego, że rozumiała, że strach był czymś poza kontrolą, to jednak żal zostawał. Nie czuła niebezpieczeństwa, a nawet jeśli, była żołnierzem. Który nie pierwszy raz przecież zajmował się czymś takim.
- Land-co...? - spytała z dużym zaskoczeniem, by zaraz potrząsnąć głową. Opiekuńcze duchy przyrody? Nie, nie do końca. Moment obcości tylko się powiększył, więc puściła Einara, kryjąc ręce w kieszeniach spodni. - Nie... Nie do końca. Loa są inne. Różne. Długo by mówić. - w jej głosie zabrzmiał delikatny smutek, musiał zabrzmieć. Była tu tak okrutnie obca, ze swoją wiarą, ze wszystkim tym, co widziała, a nawet teraz, mimo strachu Halvorsena, Vaia nie chciała odchodzić.
- Nie sądzę, by miały złe zamiary. Przy złych zamiarach magia iskrzy inaczej... - próbowała bronić swoich odczuć, swoich doświadczeń, ale jednocześnie wiedziała, że nie potrafi tego zrobić. Bo jak można było wyjaśnić to wszystko bez doświadczenia magii Plaży Umarłych w chwili, gdy tańczyła bez żadnych barier? Westchnęła cicho, rzucając tęskne spojrzenie wgłąb lasu.
- Prowadź. - mruknęła tylko. Zostawić Einara samego nie mogła, a on nie chciał zostać w tym miejscu, nie chciał posłuchać. Kot w jej wnętrzu miauknął rozpaczliwie, a Vaia mimo wszystko spróbowała wyrwać choć strzępy i zakodować je w swojej głowie. Szła i milczała, dziwnie przygaszona. Rzadko miewała takie momenty obcości, rzadko czuła się tak bardzo spoza miejsca, w którym teraz przebywała. Ale nadal nie zmieniało to faktu, że nie potrafiła wrócić.
- Ciekawe, co chciały powiedzieć… - rzuciła w końcu zamyślona, patrząc pod nogi, by nie przewrócić się gdzieś po drodze. Zdecydowanie była przygaszona, zdecydowanie zupełnie inaczej niż w chwili, gdy zaczęły szeptać, gdy mogła posłuchać, na chwilę będąc w znajomym czasie.
- Wątpię, żeby coś było w pobliżu. To raczej uczęszczane miejsce, zajęte przez ludzi, wątpię, by cokolwiek z lasu chciało się zbliżać tak bardzo. - stwierdziła, już trochę bardziej swobodnie, ale nadal nieco przygaszona. Będzie musiała tu potem wrócić, sama, najlepiej ze świecami i spróbować, czy znowu udałoby jej się coś usłyszeć. Dowiedzieć się czegoś, bo duchy, obojętnie z której strony by nie pochodziły, rzadko pojawiały się bez powodu. Równie rzadko krzywdziły wędrowców, dlatego nie mogła pozbyć się delikatnego żalu skierowanego w stronę Einara. Mimo tego, że rozumiała, że strach był czymś poza kontrolą, to jednak żal zostawał. Nie czuła niebezpieczeństwa, a nawet jeśli, była żołnierzem. Który nie pierwszy raz przecież zajmował się czymś takim.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Einar Halvorsen
Re: Leśna latarnia Wto 13 Sie - 22:27
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Z trudem unosił bagaż swojej przeszłości; postronki mocujące wspomnienia, zaskakująco żywe, dudniące paletą bodźców, były sztywne, napięte do granic masywny włókien, wgryzały się w jego skórę, kąsając nadżerkami otarcia unoszącego miarowy, nieprzerywany warkot piekącego bólu. Z trudem unosił bagaż swojej przeszłości; nie chciał, w związku z tym śledzić cudzych historii, przemieszczać się w splotach szeptów uwiązanych dookoła jego szyi zacieśnioną winoroślą. Wiedział, że czynił słusznie, nie rozumiejąc, dlaczego Vaia pragnęła pozostać dłużej; wpatrywał się w nią przez chwilę z pytaniem zatrzymanym na czarnej tafli źrenic i na krawędziach wąskich, nieporuszonych warg. Przełknął je znów z powrotem, czując, jak jego posmak osadza się z niemrawą goryczą na pochyłości podniebienia.
– Wybacz. Myślę, że to jest dla mnie za dużo – szepnął z zażenowaniem, walcząc z absurdalnymi wyrzutami sumienia, z przekonaniem, że zniszczył im wieczór własną zapobiegliwością. Nie zamierzał się ugiąć, o wiele silniej respektując własny kodeks, wiedząc, że wystarczyłoby słowo zwilżone domieszką aury, aby postrzegała go zupełnie inaczej. Nie zmieniało to faktu, że czuł się jednak banalnie zawiedzony, bardziej niż na siebie i Vaię zły na zrządzenie losu, wystawiające ich na niespotykane, niecodzienne zjawiska.
– W ostatnim czasie – mruknął – niezbyt rozważnie zabłądziłem w Górach Bardal. Obiecałem sobie, że będę ostrożniejszy – otwierał się przed nią teraz tylko z powodu, aby wypadać autentyczniej. Każde, najlepsze kłamstwo ma w sobie cząsteczki prawdy. Nie oszukiwał jej z nierozsądną podróżą, chcąc jej przy tym pokazać, dlaczego zdecydował się odejść od źródła szeptów. Powinien oczywiście nadmienić też stresujące spotkanie w świątyni fylgii, gdzie zastał Vaię pod wpływem wydłużającego się rytuału, wiedział jednak, że z jej perspektywy wyglądało to o wiele bezpieczniej, nie rozbudzając podobnych, zadręczających obaw. Różnili się w wielu kwestiach, co zresztą nieuchronnie dostrzegał z biegiem czasu, przyglądając się jej postawom, sposobie, w jakim spoglądała na świat i obchodziła się z nawarstwionymi, różnymi przeciwnościami. Różnili się od początku, sam w końcu preferował niepewność jedynie w formie relacji; nie byłby w stanie wypływać w długie podróże z zacieśniającą się poświatą zagrożeń, nie byłby w stanie się poświęcać, wstępując do grona funkcjonariuszy Kruczej Straży; nie byłby w stanie postąpić podobnie do niej.
– Ilość tych duchów była niepokojąca. Zazwyczaj nikt poza medium nie potrafi wyczuwać ich obecności – mówił do niej, nakreślając wpajane mu od dzieciństwa podejście. Mogła zapatrywać się na to całkiem inaczej, co wynikało z ich różnic kulturowych; nie miał pojęcia, czym były do końca loa i najwyraźniej obecnie nie miał się dowiedzieć, balansując jedynie po niejasnościach spekulacji.
– Wybacz. Myślę, że to jest dla mnie za dużo – szepnął z zażenowaniem, walcząc z absurdalnymi wyrzutami sumienia, z przekonaniem, że zniszczył im wieczór własną zapobiegliwością. Nie zamierzał się ugiąć, o wiele silniej respektując własny kodeks, wiedząc, że wystarczyłoby słowo zwilżone domieszką aury, aby postrzegała go zupełnie inaczej. Nie zmieniało to faktu, że czuł się jednak banalnie zawiedzony, bardziej niż na siebie i Vaię zły na zrządzenie losu, wystawiające ich na niespotykane, niecodzienne zjawiska.
– W ostatnim czasie – mruknął – niezbyt rozważnie zabłądziłem w Górach Bardal. Obiecałem sobie, że będę ostrożniejszy – otwierał się przed nią teraz tylko z powodu, aby wypadać autentyczniej. Każde, najlepsze kłamstwo ma w sobie cząsteczki prawdy. Nie oszukiwał jej z nierozsądną podróżą, chcąc jej przy tym pokazać, dlaczego zdecydował się odejść od źródła szeptów. Powinien oczywiście nadmienić też stresujące spotkanie w świątyni fylgii, gdzie zastał Vaię pod wpływem wydłużającego się rytuału, wiedział jednak, że z jej perspektywy wyglądało to o wiele bezpieczniej, nie rozbudzając podobnych, zadręczających obaw. Różnili się w wielu kwestiach, co zresztą nieuchronnie dostrzegał z biegiem czasu, przyglądając się jej postawom, sposobie, w jakim spoglądała na świat i obchodziła się z nawarstwionymi, różnymi przeciwnościami. Różnili się od początku, sam w końcu preferował niepewność jedynie w formie relacji; nie byłby w stanie wypływać w długie podróże z zacieśniającą się poświatą zagrożeń, nie byłby w stanie się poświęcać, wstępując do grona funkcjonariuszy Kruczej Straży; nie byłby w stanie postąpić podobnie do niej.
– Ilość tych duchów była niepokojąca. Zazwyczaj nikt poza medium nie potrafi wyczuwać ich obecności – mówił do niej, nakreślając wpajane mu od dzieciństwa podejście. Mogła zapatrywać się na to całkiem inaczej, co wynikało z ich różnic kulturowych; nie miał pojęcia, czym były do końca loa i najwyraźniej obecnie nie miał się dowiedzieć, balansując jedynie po niejasnościach spekulacji.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Vaia Cortés da Barros
Re: Leśna latarnia Sro 14 Sie - 22:13
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Wspomnienia napływały falami i takimi samymi falami odpływały, wprowadzały ją w trochę melancholijny nastrój. Skinęła tylko głową na słowa Halvorsena, bo tak naprawdę nie było co w nich komentować. Nigdy nie wyśmiewała czyichś obaw, jakie by one nie były. Einar się bał, czy było to logiczne czy nie, a Vaia nie potrafiła w żaden sposób tego strachu zmniejszyć. Bez względu na to, czego chciała, trzeba było pozbyć się źródła strachu, skoro nic innego nie działało. Bycie Strażniczką zawsze sprowadzało się przecież do robienia tego, co było dobre bądź lepsze dla innych, bez względu na jej własne odczucia. Mogła się buntować i narzekać, ale i tak zawsze postępowała tak, jak było trzeba. Teraz tak samo, nawet jeśli nie do końca wierzyła, że duchy tu będą, kiedy do nich wróci. Okazja przeszła jej koło nosa, jakby na to nie spojrzeć. Trochę przykre.
- W góry najlepiej iść z mapą. - kącik ust delikatnie jej drgnął. - I trzymać się utartych szlaków. Chociaż nie wiem, czy tu takie macie... - zamyśliła się przy tym delikatnie czując, jak wszystko wraca do normy. Tutejszej normy. Wrażenie duchów zniknęło, wszystko było tak, jak było w Midgardzie. Uczucie znajomej obecności, iskrzące magią duchów, też odeszło. Znowu była tak paskudnie obca w zupełnie innym i zimnym kraju, nie mającym niczego wspólnego z jej własną ojczyzną. Nawet Einar stał się paskudnie obcy, o lesie nie wspominając. Nie ufał jej i nie wierzył, a choć nie przyznawała się do tego, to zabolało. A doliczając do tego całą tę obcość bycia w tym miejscu, tę potworną samotność, która teraz uderzała z siłą obucha... Chciało jej się wyć. Albo zwinąć w kłębek, a nie mogła zrobić ani tego ani tego. Jak zawsze musiała stłumić wszystko w sobie. Przeniosła wzrok na Einara, wsłuchując się w jego słowa. Mogła być milcząca i wyglądać na nieobecną, ale nadal słuchała.
- Może po prostu granica między jedną stroną a drugą jest cieńsza niż normalnie. Albo kwestia miejsca, daty, fazy księżyca. Różne mogą być powody. - odezwała się w końcu, bo to nie tak, że była zła na Einara. Była po prostu obcą, imigrantką; była uciekinierką i po prostu teraz bolało to trochę bardziej niż normalnie. Ale przecież to nie była wina Einara. Po prostu przeżywała swoistego rodzaju kryzys, który nie był niczyją winą. Pójdzie do pracy, przez kolejny miesiąc ponabiera dyżurów, aż nie będzie w stanie ustać ze zmęczenia i wszystko się unormuje. Nie pamiętała nawet o tym, że przecież za jakieś 3 tygodnie będzie obchodzić urodziny. Rzadko przywiązywała do tego uwagę.
- Magia nie jest taka sama. - rzuciła nagle, gdy na horyzoncie pojawiła się kwiecista latarnia. - To powtarzane wszystkim kłamstwo, które nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Zaklęcia mogą być takie same, mogą mieć takie same działanie, ale magia nigdy nie będzie taka sama. Inny rejon, inna magia, inne spojrzenie na nią. Inni użytkownicy magii. Inna krew w żyłach. Loa wywodzą się z religii voodoo. To zbiorcze określenie na duchy, każde jak leci. Mają swoje domeny. Modlimy się do nich, składamy rytualne ofiary. Mięso, owoce, alkohol. Komunikują się z nimi kapłani, tak przynajmniej mówimy śniącym. W praktyce zależy od nocy. Dwa razy do roku granica jest tak cienka, że każdy może je usłyszeć. Zobaczyć. Nie wszystkie loa są dobre. Ale też nie znaczy to, że wszystkie są złe. W religii voodoo przyzywa się duchy, ale także je odsyła. Guédé loa, duchy śmierci, mogą odczynić urok. Ale mogą też rzucić klątwę lub opętać nieostrożnego. Niektórzy pozwalają na opętanie dobrowolnie, ale czasem nawet najsilniejsi kapłani nie potrafią uzdrowić opętanego. Wtedy prosimy szamanów. Tych zdolnych wygnqć ducha z ciała, poprowadzić go wewnątrz lub na zewnątrz. Szaman może sprowadzić tego, kto zabłądził na ścieżkach duszy. Ale może też ducha uwięzić, jeśli potrzeba. W ciele. W przedmiocie. Czasem w wodzie. - jej głos powoli cichł, gdy wyrzucała z siebie słowa jedno po drugim, przesuwając delikatnie palcem po płatkach latarni. Nie patrzyła już na Einara, delikatnie muskając magiczny drogowskaz. - Ale czasem zdarza się, że jakiś idiota rozedrze zasłonę. Naruszy tę umowną granicę między naszą częścią świata a ich. A wtedy loa nie są zadowolone, wtedy walczą. Czasem można je przebłagać ofiarą - mięsem, alkoholem, czasem krwią. Czasem trzeba poprosić Barona Samediego o pomoc. A czasem trzeba je przepłoszyć. Tylko Maman Brigitte, opiekunkę grobów i cmentarzy, wkurwiasz na własne życzenie. Nie wiem, kogo trzeba się bać bardziej, jej, jej męża czy wkurwionych szamanów. - zaśmiała się cichutko. Wyrzucenie tego z siebie trochę pomogło na smutek, ale nijak nie zmniejszyło poczucia obcości.
- Nigdy nie będę jedną z was, Einar. Zawsze będę obca. Zawsze będę inaczej patrzeć na różne sprawy. Bo moja magia nie jest taka, jak wasza, bo byłam, jestem i zawsze będę czarną owcą własnej rodziny. - zakończyła z goryczą na języku, w głosie i widocznej w całej sylwetce. Nawet nie wiedziała, kiedy wyjęła z kieszeni monetę Kartelu ojca, przeklęte złoto Azteków i zaczęła mnie obracać ją w dłoniach.
- W góry najlepiej iść z mapą. - kącik ust delikatnie jej drgnął. - I trzymać się utartych szlaków. Chociaż nie wiem, czy tu takie macie... - zamyśliła się przy tym delikatnie czując, jak wszystko wraca do normy. Tutejszej normy. Wrażenie duchów zniknęło, wszystko było tak, jak było w Midgardzie. Uczucie znajomej obecności, iskrzące magią duchów, też odeszło. Znowu była tak paskudnie obca w zupełnie innym i zimnym kraju, nie mającym niczego wspólnego z jej własną ojczyzną. Nawet Einar stał się paskudnie obcy, o lesie nie wspominając. Nie ufał jej i nie wierzył, a choć nie przyznawała się do tego, to zabolało. A doliczając do tego całą tę obcość bycia w tym miejscu, tę potworną samotność, która teraz uderzała z siłą obucha... Chciało jej się wyć. Albo zwinąć w kłębek, a nie mogła zrobić ani tego ani tego. Jak zawsze musiała stłumić wszystko w sobie. Przeniosła wzrok na Einara, wsłuchując się w jego słowa. Mogła być milcząca i wyglądać na nieobecną, ale nadal słuchała.
- Może po prostu granica między jedną stroną a drugą jest cieńsza niż normalnie. Albo kwestia miejsca, daty, fazy księżyca. Różne mogą być powody. - odezwała się w końcu, bo to nie tak, że była zła na Einara. Była po prostu obcą, imigrantką; była uciekinierką i po prostu teraz bolało to trochę bardziej niż normalnie. Ale przecież to nie była wina Einara. Po prostu przeżywała swoistego rodzaju kryzys, który nie był niczyją winą. Pójdzie do pracy, przez kolejny miesiąc ponabiera dyżurów, aż nie będzie w stanie ustać ze zmęczenia i wszystko się unormuje. Nie pamiętała nawet o tym, że przecież za jakieś 3 tygodnie będzie obchodzić urodziny. Rzadko przywiązywała do tego uwagę.
- Magia nie jest taka sama. - rzuciła nagle, gdy na horyzoncie pojawiła się kwiecista latarnia. - To powtarzane wszystkim kłamstwo, które nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Zaklęcia mogą być takie same, mogą mieć takie same działanie, ale magia nigdy nie będzie taka sama. Inny rejon, inna magia, inne spojrzenie na nią. Inni użytkownicy magii. Inna krew w żyłach. Loa wywodzą się z religii voodoo. To zbiorcze określenie na duchy, każde jak leci. Mają swoje domeny. Modlimy się do nich, składamy rytualne ofiary. Mięso, owoce, alkohol. Komunikują się z nimi kapłani, tak przynajmniej mówimy śniącym. W praktyce zależy od nocy. Dwa razy do roku granica jest tak cienka, że każdy może je usłyszeć. Zobaczyć. Nie wszystkie loa są dobre. Ale też nie znaczy to, że wszystkie są złe. W religii voodoo przyzywa się duchy, ale także je odsyła. Guédé loa, duchy śmierci, mogą odczynić urok. Ale mogą też rzucić klątwę lub opętać nieostrożnego. Niektórzy pozwalają na opętanie dobrowolnie, ale czasem nawet najsilniejsi kapłani nie potrafią uzdrowić opętanego. Wtedy prosimy szamanów. Tych zdolnych wygnqć ducha z ciała, poprowadzić go wewnątrz lub na zewnątrz. Szaman może sprowadzić tego, kto zabłądził na ścieżkach duszy. Ale może też ducha uwięzić, jeśli potrzeba. W ciele. W przedmiocie. Czasem w wodzie. - jej głos powoli cichł, gdy wyrzucała z siebie słowa jedno po drugim, przesuwając delikatnie palcem po płatkach latarni. Nie patrzyła już na Einara, delikatnie muskając magiczny drogowskaz. - Ale czasem zdarza się, że jakiś idiota rozedrze zasłonę. Naruszy tę umowną granicę między naszą częścią świata a ich. A wtedy loa nie są zadowolone, wtedy walczą. Czasem można je przebłagać ofiarą - mięsem, alkoholem, czasem krwią. Czasem trzeba poprosić Barona Samediego o pomoc. A czasem trzeba je przepłoszyć. Tylko Maman Brigitte, opiekunkę grobów i cmentarzy, wkurwiasz na własne życzenie. Nie wiem, kogo trzeba się bać bardziej, jej, jej męża czy wkurwionych szamanów. - zaśmiała się cichutko. Wyrzucenie tego z siebie trochę pomogło na smutek, ale nijak nie zmniejszyło poczucia obcości.
- Nigdy nie będę jedną z was, Einar. Zawsze będę obca. Zawsze będę inaczej patrzeć na różne sprawy. Bo moja magia nie jest taka, jak wasza, bo byłam, jestem i zawsze będę czarną owcą własnej rodziny. - zakończyła z goryczą na języku, w głosie i widocznej w całej sylwetce. Nawet nie wiedziała, kiedy wyjęła z kieszeni monetę Kartelu ojca, przeklęte złoto Azteków i zaczęła mnie obracać ją w dłoniach.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Einar Halvorsen
Re: Leśna latarnia Czw 15 Sie - 0:00
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Opowieść mu nie przeszkadza; jest wydłużona (niezbędnie), prowadzi go krętą ścieżką przez dotąd zupełnie obce zagadnienia, naturalnie dla niego niedostępne. Milczenie przez splot momentów układa się na jego ustach, przylega do ich powierzchni posłusznie, nie kąsa niepotrzebnym wtrąceniem, niepotrzebnym upuszczeniem słów. Są inni, ich magia jest inna, nie ma zamiaru kłócić się z tym stwierdzeniem, wie, że Vaia ma rację, jej pogląd uderza ciężko, odbijając się jeszcze w świadomości warstwami miarowego pogłosu. Różnili się znacznie więcej niż prostym pochodzeniem, ich środowiska miały różne wierzenia, ich czary różne korzenie, ich rytuały całkowicie odmienne założenia. Nie sądził, aby w Brazylii istniały huldry i huldrekalle, choć mogły być tam istoty upodobnione do niego pochodzeniem.
- Rozumiem. To bardziej rozległy termin. Wątpię, abym mógł równie dobrze przybliżyć ci landvaetty - podsumował. Nigdy nie interesował się do przesady folklorem skandynawskim. Religia nie zajmowała go z naturalnych przyczyn, nienawidził jej z powodu donośnego, podskórnego lęku przed dowolnymi świątyniami. Najwięcej wiedział o demonach, o których rozczytywał się będąc jeszcze nastolatkiem niepewnym tego, kim (czym?) rzeczywiście jest. Nie rozumiał na początku swojej aury, czuł się przez nią zwyczajnie przytłoczony, lepki od spojrzeń osób, zabrudzony od udzielanej mu wielokrotnie zachłanności. Dopiero później zaczynał wszystko układać w pełnoprawną całość. Ogon nie był jedynym, co odróżniało go od pozostałych osób.
Nie spodziewał się.
Nie spodziewał się jej wyznania, nie spodziewał się jej otwarcia, odchylenia się przed nim, ukazania mu własnej, naruszonej bolesności. Nie mógł powiedzieć jej, jak doskonale pojmował sytuację, w której się znajdowała; nie mógł powiedzieć jej, że podobnie był obcy; nie mógł powiedzieć jej, że podobnie nie pasował, zagubiony, podrzucony na teren nieswojego gniazda jak gdyby kukułcze pisklę. Odczekał przez krótki moment, czując, jak sytuacja zakleszcza się na jego ciele, jak nagłe, powstające napięcie zaczyna świdrować płuca.
- Nie musisz być taka sama. Nikt nie powinien tego od ciebie oczekiwać - powiedział cicho, podchodząc równocześnie w jej kierunku. Sam wcześniej pragnął dystansu, teraz jednak odległość wydawała mu się zupełnie, niezgodnie niepasująca. Nikt nie powinien myśleć, że powinna na siłę wpasować się w społeczeństwo. Od zawsze miała się różnić i nie była w ten sposób gorsza od pozostałych, otaczających ją w codzienności ludzi. Kilka słów, kilka kroków i kilka najprostszych gestów - objął ją delikatnie, zupełnie tak jakby bał się, że lada moment wysunie się z jego rąk, że wkrótce zniknie, ucieknie. Wiedział, że nie powinien tego robić, nie powinien rozbudzać w niej niepotrzebnych emocji, dodatkowo podsycanych przez czar, jaki roztaczał już samą swoją obecnością. Wiedział, że pod pozorem pomocy może bardziej ją skrzywdzić. Wiedział - a jednak nadal to robił. Nadal przełamał pasmo dzielącej ich odległości. Nadal pozwalał sobie na zbyt wiele.
- Zawsze lubiłem to, w jaki sposób spoglądasz na otaczający cię świat. Lubię cię słuchać - dodał tuż przy jej uchu, przywołując na twarzy ciepły, odrobinę rozmarzony uśmiech.
- Rozumiem. To bardziej rozległy termin. Wątpię, abym mógł równie dobrze przybliżyć ci landvaetty - podsumował. Nigdy nie interesował się do przesady folklorem skandynawskim. Religia nie zajmowała go z naturalnych przyczyn, nienawidził jej z powodu donośnego, podskórnego lęku przed dowolnymi świątyniami. Najwięcej wiedział o demonach, o których rozczytywał się będąc jeszcze nastolatkiem niepewnym tego, kim (czym?) rzeczywiście jest. Nie rozumiał na początku swojej aury, czuł się przez nią zwyczajnie przytłoczony, lepki od spojrzeń osób, zabrudzony od udzielanej mu wielokrotnie zachłanności. Dopiero później zaczynał wszystko układać w pełnoprawną całość. Ogon nie był jedynym, co odróżniało go od pozostałych osób.
Nie spodziewał się.
Nie spodziewał się jej wyznania, nie spodziewał się jej otwarcia, odchylenia się przed nim, ukazania mu własnej, naruszonej bolesności. Nie mógł powiedzieć jej, jak doskonale pojmował sytuację, w której się znajdowała; nie mógł powiedzieć jej, że podobnie był obcy; nie mógł powiedzieć jej, że podobnie nie pasował, zagubiony, podrzucony na teren nieswojego gniazda jak gdyby kukułcze pisklę. Odczekał przez krótki moment, czując, jak sytuacja zakleszcza się na jego ciele, jak nagłe, powstające napięcie zaczyna świdrować płuca.
- Nie musisz być taka sama. Nikt nie powinien tego od ciebie oczekiwać - powiedział cicho, podchodząc równocześnie w jej kierunku. Sam wcześniej pragnął dystansu, teraz jednak odległość wydawała mu się zupełnie, niezgodnie niepasująca. Nikt nie powinien myśleć, że powinna na siłę wpasować się w społeczeństwo. Od zawsze miała się różnić i nie była w ten sposób gorsza od pozostałych, otaczających ją w codzienności ludzi. Kilka słów, kilka kroków i kilka najprostszych gestów - objął ją delikatnie, zupełnie tak jakby bał się, że lada moment wysunie się z jego rąk, że wkrótce zniknie, ucieknie. Wiedział, że nie powinien tego robić, nie powinien rozbudzać w niej niepotrzebnych emocji, dodatkowo podsycanych przez czar, jaki roztaczał już samą swoją obecnością. Wiedział, że pod pozorem pomocy może bardziej ją skrzywdzić. Wiedział - a jednak nadal to robił. Nadal przełamał pasmo dzielącej ich odległości. Nadal pozwalał sobie na zbyt wiele.
- Zawsze lubiłem to, w jaki sposób spoglądasz na otaczający cię świat. Lubię cię słuchać - dodał tuż przy jej uchu, przywołując na twarzy ciepły, odrobinę rozmarzony uśmiech.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Vaia Cortés da Barros
Re: Leśna latarnia Czw 15 Sie - 0:34
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Ciężkie słowa, trochę przykre, ale mimo wszystko tak bardzo prawdziwe. Inna wiara, inni ludzie. Choć tak naprawdę Vaia od dawna zastanawiała się, czy ona w cokolwiek jeszcze wierzy, bo przecież widziała na oczy rzeczy, których chyba nie powinna. Wiara to przyjmowanie czegoś, że istniało, nie widząc tego nigdy i nie mając dowodów. Ona widziała to na własne oczy. Czy mogła więc wierzyć? Westchnęła głęboko, po czym przymknęła na chwilę oczy.
- Wśród śniących istnieje voodoo jako religia i szamanizm jako odrębna religia. Wśród brujas... Nie wiem, jak w innych miastach, w ogóle jak jest w miastach. Ja... Nie jestem miastowa, Einar. - może i czuła się niezręcznie opowiadając o wszystkim, mówiąc o różnych wydarzeniach, które były jej udziałem, ale chyba chciała, by Halvorsen zrozumiał. Nie, nie zrozumiał. Nie można było zrozumieć czegoś, czego się nie doświadczyło. Chciała, by po prostu zanotował sobie, gdzieś kiedyś, że z nią nie wszystko było w porządku. Że pojmowała świat zupełnie inaczej.
- Jestem z faweli. Fawele są i jednocześnie nie są podobne do Przesmyku Lokiego. Każda fawela jest inna, ale mają wiele cech wspólnych. To ulica. Bieda. Przestępczość. Mało kto się wybija, bo my nie mamy dokąd iść. Nie mamy nikogo, kto by nas poprowadził. - odwróciła się w jego stronę, milcząc przez chwilę, zanim zebrała słowa. - Robimy to, co wszyscy, by przeżyć. Ja się w pewien sposób wyłamałam, ale nie do końca. Nigdy nie zamknęłam Bragi, a mogłam. Ale lepszy był Braga w faweli niż za kratami. - mówiła zbyt dużo, wiedziała o tym, że słowa płyną niepotrzebnie, że jest ich zbyt wiele. Ale nie potrafiła się zatrzymać. Chyba za wiele tajemnic jej ciążyło tu i teraz i nie potrafiła się zatrzymać.
- Więc sam widzisz, że nie jestem taka sama. A mimo to... Nigdy nie czułam się bardziej obco niż tu i teraz. - zadrżała na całym ciele, czując obejmujące ją dłonie i z wahaniem wtuliła się w Einara. To było dziwne. Nie spodziewała się tego gestu, nie wyglądał, jakby chciał się być tak blisko. Ale był. Zamknęła oczy, przytulając się do jego piersi, czując, jak zaczyna się uspokoić. Tęsknota była minimalnie mniejsza.
- Może i nie powinien, ale oboje wiemy, że jest inaczej. Że nie wpasuję się, bo nie umiem. Bo to tak cholernie nie jest mój świat. - mruknęła z rezygnacją czując się nagle cholernie zawstydzona swoim wybuchem, swoją gadaniną. Otworzeniem się, zwłaszcza z tak dużą ilością uczuć. Vaia nie miała w zwyczaju tego robić
- Mówię same niezrozumiałe rzeczy. - mruknęła, czując że zaczynają ją piec policzki. - Chociażby loa czy nasze rytuały. Wiesz, że u nas w większości voodoo jest źle widziane? Nie jest nielegalne, nie do końca i nie w każdym aspekcie, jednak w większości krzywo się patrzy na kapłanów... przynajmniej póki zasłony szlag nie trafi. - westchnęła, ponownie, zaciskając dłoń na monecie i owijając dłonie wokół Einara. - Przepraszam, Einar... Wybacz. Nie chciałam tak wybuchnąć. Po prostu tamta sytuacja, ten las i to wszystko... Przepraszam. - powtórzyła, miękko pocierając policzkiem o jego pierś. Zaczynało jej się robić przyjemnie ciepło, choć jeszcze nie łączyła tego z niczym. Nie przypuszczała, że Einar może nie być w pełni człowiekiem.
- To kolejna rzecz, która sprawia, że jestem koszmarnie obca. Potrafię się okropnie miotać z emocjami. Chyba mam jakiś kryzys. - parsknęła, próbując obrócić wszystko w żart. Powinna się też odsunąć, ale objęcia Halvorsena były... dobre. Przyjemne.
- Wśród śniących istnieje voodoo jako religia i szamanizm jako odrębna religia. Wśród brujas... Nie wiem, jak w innych miastach, w ogóle jak jest w miastach. Ja... Nie jestem miastowa, Einar. - może i czuła się niezręcznie opowiadając o wszystkim, mówiąc o różnych wydarzeniach, które były jej udziałem, ale chyba chciała, by Halvorsen zrozumiał. Nie, nie zrozumiał. Nie można było zrozumieć czegoś, czego się nie doświadczyło. Chciała, by po prostu zanotował sobie, gdzieś kiedyś, że z nią nie wszystko było w porządku. Że pojmowała świat zupełnie inaczej.
- Jestem z faweli. Fawele są i jednocześnie nie są podobne do Przesmyku Lokiego. Każda fawela jest inna, ale mają wiele cech wspólnych. To ulica. Bieda. Przestępczość. Mało kto się wybija, bo my nie mamy dokąd iść. Nie mamy nikogo, kto by nas poprowadził. - odwróciła się w jego stronę, milcząc przez chwilę, zanim zebrała słowa. - Robimy to, co wszyscy, by przeżyć. Ja się w pewien sposób wyłamałam, ale nie do końca. Nigdy nie zamknęłam Bragi, a mogłam. Ale lepszy był Braga w faweli niż za kratami. - mówiła zbyt dużo, wiedziała o tym, że słowa płyną niepotrzebnie, że jest ich zbyt wiele. Ale nie potrafiła się zatrzymać. Chyba za wiele tajemnic jej ciążyło tu i teraz i nie potrafiła się zatrzymać.
- Więc sam widzisz, że nie jestem taka sama. A mimo to... Nigdy nie czułam się bardziej obco niż tu i teraz. - zadrżała na całym ciele, czując obejmujące ją dłonie i z wahaniem wtuliła się w Einara. To było dziwne. Nie spodziewała się tego gestu, nie wyglądał, jakby chciał się być tak blisko. Ale był. Zamknęła oczy, przytulając się do jego piersi, czując, jak zaczyna się uspokoić. Tęsknota była minimalnie mniejsza.
- Może i nie powinien, ale oboje wiemy, że jest inaczej. Że nie wpasuję się, bo nie umiem. Bo to tak cholernie nie jest mój świat. - mruknęła z rezygnacją czując się nagle cholernie zawstydzona swoim wybuchem, swoją gadaniną. Otworzeniem się, zwłaszcza z tak dużą ilością uczuć. Vaia nie miała w zwyczaju tego robić
- Mówię same niezrozumiałe rzeczy. - mruknęła, czując że zaczynają ją piec policzki. - Chociażby loa czy nasze rytuały. Wiesz, że u nas w większości voodoo jest źle widziane? Nie jest nielegalne, nie do końca i nie w każdym aspekcie, jednak w większości krzywo się patrzy na kapłanów... przynajmniej póki zasłony szlag nie trafi. - westchnęła, ponownie, zaciskając dłoń na monecie i owijając dłonie wokół Einara. - Przepraszam, Einar... Wybacz. Nie chciałam tak wybuchnąć. Po prostu tamta sytuacja, ten las i to wszystko... Przepraszam. - powtórzyła, miękko pocierając policzkiem o jego pierś. Zaczynało jej się robić przyjemnie ciepło, choć jeszcze nie łączyła tego z niczym. Nie przypuszczała, że Einar może nie być w pełni człowiekiem.
- To kolejna rzecz, która sprawia, że jestem koszmarnie obca. Potrafię się okropnie miotać z emocjami. Chyba mam jakiś kryzys. - parsknęła, próbując obrócić wszystko w żart. Powinna się też odsunąć, ale objęcia Halvorsena były... dobre. Przyjemne.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Einar Halvorsen
Re: Leśna latarnia Pią 16 Sie - 21:10
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Pierwszy raz są tak blisko; ich myśli zawiązują się w jedną, wzorzystą całość doświadczeń. Korowód odczuć i ścieżki cichych oddechów mierzącym szmerem czas w miejscu, gdzie zaprzestawał istnieć w swojej surowej formie karconej przez szorstki pośpiech, gdzie jedyne wskazówki wyrastające z poszarpanych bruzdami łodyg rozlicznych drzew, wysuwały się gęsto, celując w spiętrzone niebo. Pierwszy raz od rozłąki odczuwa ich niecodzienną więź, więź której język znany jest wyłącznie mieszańcom i sierotom, rozbitkom porzuconym na wyspie spojrzenia świata, tkwiącymi jak sól pod płachtami jego powiek. Pierwszy raz, od tak dawna, dotyka kogoś kto nie jest demonem w ten szlachetniejszy sposób; przylega do ciepła Vai, odnosząc przy tym wrażenie, że obejmuje ją bardziej niż wieńcem swoich ramion, że przywiera do niej nie tylko ciężarem ciała.
- Nie przepraszaj - upomina ją miękko, gdy karci siebie ponownie, zupełnie niepotrzebnie. Boi się, że otwartość, którą go obdarzyła, zostanie niedługo później bezwzględnie nadwyrężona, rozstroi się i zamilknie. Boi się, że Vaia powiedziała mu o sobie zbyt dużo, ponieważ on sam nie był w stanie odwdzięczyć się jej podobną, rozłożystą szczerością. Boi się, że zupełnie na to nie zasługiwał. Pojmował jej obawy bardzo dobrze; był nikim, wydrapywał dla siebie całe szczęście, wywalczył je ciężką pracą, wspomagał wabiącą aurą. Był jednym z wielu bezimiennych dzieci niechcianych istotnie przez rodziców, był jedną z wielu historii, które nie miały otrzymać szczęśliwego zakończenia. A jednak - był podobnie uparty. A jednak nadal trwał dalej. A jednak nie pragnął przestać.
- Twój świat - mówił dalej - znajduje się zawsze tam, gdzie jesteś - nie mogła teraz poddawać się wątpliwościom. Nawet, jeśli nie potrafili wpasować się w otoczenie, będąc wybrakowanym, wadliwym elementem, musieli nie ustawać w dążeniu, aby uczynić wszystko dla siebie przychylniejszym. Na tym polegało ich zadanie, ich klątwa, ich głód przetrwania. Z biegiem kolejnych chwil czuł się bardziej swobodnie, o wiele bardziej niż mógł mieć do tego prawo. Przylgnął do niej wyraźniej, poddając się tym objęciom, nie zważając już na to, że były w stanie zatruwać bezustannie jej świadomość.
- Każdy z nas ma czasami wątpliwości - przypomniał. - Odbyłaś wiele podróży. Wstąpiłaś do Kruczej Straży. Nie pozwoliłaś, aby twoje pochodzenie narzuciło ci przyszłość. Po prostu - odczekał chwilę - rób dalej to, co uważasz w danej chwili za słuszne - uśmiechnął się blado, sennie, szeptając wciąż przy jej twarzy; prowadź dalej historię, nakreślaj kolejne wcięcia schodzących coraz to głębiej akapitów. Nie ugnij się pod ciężarem (wiedział, że się nie ugnie, była znacznie silniejsza, niż ktokolwiek mógł ją dotychczas podejrzewać). Tylko tyle, aż tyle; nic więcej nie ma znaczenia. Nie miał w danym momencie nic do dodania, nic poza dalszym poddaniem się próbom ukojenia. Zapomniał o dawnym strachu. Czuł niepoprawny spokój - zupełnie, jakby nic teraz nie było w stanie mu zagrozić.
- Nie przepraszaj - upomina ją miękko, gdy karci siebie ponownie, zupełnie niepotrzebnie. Boi się, że otwartość, którą go obdarzyła, zostanie niedługo później bezwzględnie nadwyrężona, rozstroi się i zamilknie. Boi się, że Vaia powiedziała mu o sobie zbyt dużo, ponieważ on sam nie był w stanie odwdzięczyć się jej podobną, rozłożystą szczerością. Boi się, że zupełnie na to nie zasługiwał. Pojmował jej obawy bardzo dobrze; był nikim, wydrapywał dla siebie całe szczęście, wywalczył je ciężką pracą, wspomagał wabiącą aurą. Był jednym z wielu bezimiennych dzieci niechcianych istotnie przez rodziców, był jedną z wielu historii, które nie miały otrzymać szczęśliwego zakończenia. A jednak - był podobnie uparty. A jednak nadal trwał dalej. A jednak nie pragnął przestać.
- Twój świat - mówił dalej - znajduje się zawsze tam, gdzie jesteś - nie mogła teraz poddawać się wątpliwościom. Nawet, jeśli nie potrafili wpasować się w otoczenie, będąc wybrakowanym, wadliwym elementem, musieli nie ustawać w dążeniu, aby uczynić wszystko dla siebie przychylniejszym. Na tym polegało ich zadanie, ich klątwa, ich głód przetrwania. Z biegiem kolejnych chwil czuł się bardziej swobodnie, o wiele bardziej niż mógł mieć do tego prawo. Przylgnął do niej wyraźniej, poddając się tym objęciom, nie zważając już na to, że były w stanie zatruwać bezustannie jej świadomość.
- Każdy z nas ma czasami wątpliwości - przypomniał. - Odbyłaś wiele podróży. Wstąpiłaś do Kruczej Straży. Nie pozwoliłaś, aby twoje pochodzenie narzuciło ci przyszłość. Po prostu - odczekał chwilę - rób dalej to, co uważasz w danej chwili za słuszne - uśmiechnął się blado, sennie, szeptając wciąż przy jej twarzy; prowadź dalej historię, nakreślaj kolejne wcięcia schodzących coraz to głębiej akapitów. Nie ugnij się pod ciężarem (wiedział, że się nie ugnie, była znacznie silniejsza, niż ktokolwiek mógł ją dotychczas podejrzewać). Tylko tyle, aż tyle; nic więcej nie ma znaczenia. Nie miał w danym momencie nic do dodania, nic poza dalszym poddaniem się próbom ukojenia. Zapomniał o dawnym strachu. Czuł niepoprawny spokój - zupełnie, jakby nic teraz nie było w stanie mu zagrozić.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Vaia Cortés da Barros
Re: Leśna latarnia Pon 19 Sie - 23:19
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Potrząsnęła głową, westchnęła bezgłośnie; powinna przeprosić, za ten chaos własnych myśli, za jego przeżycia, za swoje niezadowolenie. Za opowieść, która pewnie budziła jeszcze więcej pytań niż powinna. Rzadko zwierzała się innym, rzadko kiedy opowiadała o sobie tak dużo, by nie wzięto jej za niespełna rozumu. Zresztą jej przeszłość była specyficznym zbiorem wspomnień. Nie o wszystkim warto było mówić. Skomplikowane dokładnie tak samo, jak kocia natura, jej druga jaźń zachowująca się czasem jak totalne alterego.
Nie oczekiwała od Einara podobnego typu zwierzeń. Nie oczekiwała od niego historii życia lub mówienia o czymkolwiek. Nie o wszystkim chciało się mówić, nie wszystko było warte mówienia, a na niektóre sprawy potrzeba było odpowiednich okoliczności. Vaia nie uważała, żeby teraz takie były, nawet jeśli z jej ust popłynęło ciut więcej niż w ogóle powinno. Mogła udawać, że wszystko było w porządku, bo przez większość czasu nawet w porządku było. Ale bywały chwile, gdy coś łapało ją tak jak teraz. Ciepłe ramię Einara owinięte wokół niej pozwalało zapomnieć o wszystkim i zwyczajnie cieszyć się przyjemną chwilą.
- Raczej ja chcę, żeby się znajdował. - zaśmiała się, trochę ponuro, a trochę z rezygnacją. - Mimo wszystko, mimo najszczerszych chęci, doskonale wiemy, że Skandynawia jest zupełnie inna od miejsca, w którym się wychowałam. Nadal błądzę tu po omacku. W waszej polityce, faunie, florze... Znam kilka rzeczy po łebkach, na tyle, żeby sobie krzywdy nie zrobić, zbyt dużej. Ale reszta? - roześmiała się krótko, potrząsając lekko głową. Czuła, jak Halvorsen do niej przylgnął, mocniej objął; nie była pewna, czemu to robił, ale nie narzekała. On chyba... chyba ją akceptował. Taką, jaka była, a przynajmniej to, co widział na powierzchni jej jestestwa. Wspięła się na palce, by delikatnie cmoknąć go w policzek.
- A gdzie indziej miałabym pójść? - naprawdę ją zaskoczył. - Znaczy... Nie wyobrażam sobie innego życia. Wiesz, zawsze się napieprzałam ze starszymi dzieciakami w obronie młodszych. A potem ktoś mi pokazał, że to jedyna opcja przełamania własnych demonów. To był pierwszy kontakt fizyczny, który akceptowałam bez paniki. - przekrzywiła z namysłem głowę. - Gość, który na to wpadł, do końca zdrowy na łbie nie był, ale przynajmniej działało. W sumie chyba jeszcze jedyne miejsce, gdzie bym się odnalazła, to wasz Gleipnir. Chyba. Za dużo rzeczy mi tam jednak nie pasuje. Na przykład polowanie na genetyki. Przecież oni nie wybrali sobie urodzenia. Nikt nie jest w stanie tego wybrać, ja też nie wybrałam sobie przyjścia na świat w... takiej rodzinie. - nie potrafiła przyznać, kim był jej ojciec i wujkowie. Po prostu tego nie umiała, jakby była to jakaś część życia, której należało się wstydzić. Bo i chyba należało, jeśli spojrzeć na to, co jej wujkowie zrobili z Kolumbią. Lubiła Einara, nawet bardzo lubiła, ale nie potrafiła powiedzieć prawdy. Przyznać się do tej sprawy. Była czarną owcą rodziny i tyle, próbowała żyć z tym i działać na własny rachunek.
- Wiesz... Dzięki. Serio. - znów cmoknęła go w policzek, delikatnie oswabadzając się z jego objęć. Nie, żeby chciała to robić, ale zaczynała znów czuć to dziwne ciepło płynące od jego dotyku, zawstydzające ciepełko, którego w takiej sytuacji czuć nie powinna. Zawsze zresztą przy Einarze było jej łatwo przejść w nastrój nakierowany na zupełnie inne czynności.
Nie oczekiwała od Einara podobnego typu zwierzeń. Nie oczekiwała od niego historii życia lub mówienia o czymkolwiek. Nie o wszystkim chciało się mówić, nie wszystko było warte mówienia, a na niektóre sprawy potrzeba było odpowiednich okoliczności. Vaia nie uważała, żeby teraz takie były, nawet jeśli z jej ust popłynęło ciut więcej niż w ogóle powinno. Mogła udawać, że wszystko było w porządku, bo przez większość czasu nawet w porządku było. Ale bywały chwile, gdy coś łapało ją tak jak teraz. Ciepłe ramię Einara owinięte wokół niej pozwalało zapomnieć o wszystkim i zwyczajnie cieszyć się przyjemną chwilą.
- Raczej ja chcę, żeby się znajdował. - zaśmiała się, trochę ponuro, a trochę z rezygnacją. - Mimo wszystko, mimo najszczerszych chęci, doskonale wiemy, że Skandynawia jest zupełnie inna od miejsca, w którym się wychowałam. Nadal błądzę tu po omacku. W waszej polityce, faunie, florze... Znam kilka rzeczy po łebkach, na tyle, żeby sobie krzywdy nie zrobić, zbyt dużej. Ale reszta? - roześmiała się krótko, potrząsając lekko głową. Czuła, jak Halvorsen do niej przylgnął, mocniej objął; nie była pewna, czemu to robił, ale nie narzekała. On chyba... chyba ją akceptował. Taką, jaka była, a przynajmniej to, co widział na powierzchni jej jestestwa. Wspięła się na palce, by delikatnie cmoknąć go w policzek.
- A gdzie indziej miałabym pójść? - naprawdę ją zaskoczył. - Znaczy... Nie wyobrażam sobie innego życia. Wiesz, zawsze się napieprzałam ze starszymi dzieciakami w obronie młodszych. A potem ktoś mi pokazał, że to jedyna opcja przełamania własnych demonów. To był pierwszy kontakt fizyczny, który akceptowałam bez paniki. - przekrzywiła z namysłem głowę. - Gość, który na to wpadł, do końca zdrowy na łbie nie był, ale przynajmniej działało. W sumie chyba jeszcze jedyne miejsce, gdzie bym się odnalazła, to wasz Gleipnir. Chyba. Za dużo rzeczy mi tam jednak nie pasuje. Na przykład polowanie na genetyki. Przecież oni nie wybrali sobie urodzenia. Nikt nie jest w stanie tego wybrać, ja też nie wybrałam sobie przyjścia na świat w... takiej rodzinie. - nie potrafiła przyznać, kim był jej ojciec i wujkowie. Po prostu tego nie umiała, jakby była to jakaś część życia, której należało się wstydzić. Bo i chyba należało, jeśli spojrzeć na to, co jej wujkowie zrobili z Kolumbią. Lubiła Einara, nawet bardzo lubiła, ale nie potrafiła powiedzieć prawdy. Przyznać się do tej sprawy. Była czarną owcą rodziny i tyle, próbowała żyć z tym i działać na własny rachunek.
- Wiesz... Dzięki. Serio. - znów cmoknęła go w policzek, delikatnie oswabadzając się z jego objęć. Nie, żeby chciała to robić, ale zaczynała znów czuć to dziwne ciepło płynące od jego dotyku, zawstydzające ciepełko, którego w takiej sytuacji czuć nie powinna. Zawsze zresztą przy Einarze było jej łatwo przejść w nastrój nakierowany na zupełnie inne czynności.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Einar Halvorsen
Re: Leśna latarnia Pon 26 Sie - 20:32
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Nikt nie wybiera swojego pochodzenia, a jednak, to pochodzenie złośliwym zrządzeniem losu wyznacza ścieżki dla życia, smagając karcącą musztrą. Nikt nie wybiera swojego pochodzenia, jednak staje się ono przeszkodą lub wyszukanym kluczem do licznych, zaryglowanych drzwi. Większość arystokracji uśmiecha się w dość podobny, do bólu wymowny sposób, jak hieny ucztujące zbiorowo na padlinie nazwiska, któremu w odległych czasach udało się znaleźć miejsce na wyżynach hierarchii, żerujące na sławie i podtrzymanym wkładzie, legendzie wsuwanej w płuca z donośnym szarpnięciem wdechu. Od zawsze w ich otoczeniu czuł się nieznośnie brudny, był to ten rodzaj brudu, który przesiąkał głębiej, pod wszystkie warstwy naskórka, pod materace tkanek.
W głębi duszy - tak, w głębi duszy na pewno ich nienawidził. Nakładał na twarz staranną, dopracowaną maskę serdeczności, ale ich nienawidził, złorzeczył za każdym razem, głodując w dojmującej samotności. Nienawidził ich barier, nienawidził, że wychowali go w strachu, że musiał się przez nich bać, skundlony, podły mieszaniec, niegodny żadnej uwagi. Nienawidził, że właśnie oni wychowali go w ten sposób, wychowali go nieświadomie, nie będąc w stanie wywęszyć, jeszcze nie, jego rzeczywistej natury. Tylko (przede wszystkim) on wiedział. Nikt nie był w stanie odebrać mu tego bólu, nikt nie był w stanie go poznać, nie całkowicie, nie w pełnej, dojrzałej formie, rozrywającej kokon.
Nikt. Tylko on. Tylko on.
- Gleipnir nie powstałby, gdyby nie genetyki - wtrącił później półszeptem. - Wszystko zaczęło się od wargów - gdyby nie pozbawione kontroli transformacje, gdyby nie żąda zemsty, gdyby nie nagły zapał do rozlewanej krwi. Gdyby miało paradoksalnie dużą i nieistotną władzę, gdyby nie istniał świat. Skoro nie odpowiadało jej dość brutalne obchodzenie się z genetykami, to znaczy, że nie byłaby w stanie wytrzymać chociaż tygodnia jako członkini Węzła. Mógł uznać to za korzystny, sprzyjający mu znak. Cieszył się, w głębi duszy, że szanowała odmieńców, nie mógł pomimo tego wyznać jej bezpośrednio, że cieszą go takie słowa.
- Łowcy - snuł dalej - nie słyną z delikatnych metod - wiedza na poziomie powszechnym, wiedza na poziomie niczego-odkrywczego. Gleipnir od niemal zawsze rozsiewał imponujące kontrowersje, zwłaszcza z upływem czasu, kiedy wargowie mieli już dostęp do specjalnego eliksiru, tłumiącego ich instynkt. Vaia odsunęła się, a on poczuł wprost pożegnalne muśnięcie trzepoczące krótko na policzku, napełniające go falą lekkiej i zwiewnej przyjemności. Uśmiechnął się, w głębi duszy przyjmując jej decyzję z tą podłą, wyziębioną radością towarzyszącą wszystkim poświęceniom. Nie chciał, aby jego obecność mąciła jej dalej w głowie.
- To nic - przyznał, to rzeczywiście nic, nic wielkiego, nic specjalnego, nic a zarazem wszystko, co mógł dla niej teraz zrobić. - Mam nadzieję, że czujesz się nieco lepiej - dodał. Zatrzymał swoje spojrzenie na konstrukcji latarni. Światła wspinały się po wychudłym, spracowanym pniu drzewa, wysuniętym jak palec w kierunku nieznanej siły, jak wskazówka do firmamentu odległego nieba. Każdy punkt lśnił wyraźnie niczym przyziemna gwiazda.
- Ciekawa instalacja, prawda? Nikt nie wie, kto jest jej autorem - zagaił, wreszcie zmieniając temat na cel ich skromnej podróży.
W głębi duszy - tak, w głębi duszy na pewno ich nienawidził. Nakładał na twarz staranną, dopracowaną maskę serdeczności, ale ich nienawidził, złorzeczył za każdym razem, głodując w dojmującej samotności. Nienawidził ich barier, nienawidził, że wychowali go w strachu, że musiał się przez nich bać, skundlony, podły mieszaniec, niegodny żadnej uwagi. Nienawidził, że właśnie oni wychowali go w ten sposób, wychowali go nieświadomie, nie będąc w stanie wywęszyć, jeszcze nie, jego rzeczywistej natury. Tylko (przede wszystkim) on wiedział. Nikt nie był w stanie odebrać mu tego bólu, nikt nie był w stanie go poznać, nie całkowicie, nie w pełnej, dojrzałej formie, rozrywającej kokon.
Nikt. Tylko on. Tylko on.
- Gleipnir nie powstałby, gdyby nie genetyki - wtrącił później półszeptem. - Wszystko zaczęło się od wargów - gdyby nie pozbawione kontroli transformacje, gdyby nie żąda zemsty, gdyby nie nagły zapał do rozlewanej krwi. Gdyby miało paradoksalnie dużą i nieistotną władzę, gdyby nie istniał świat. Skoro nie odpowiadało jej dość brutalne obchodzenie się z genetykami, to znaczy, że nie byłaby w stanie wytrzymać chociaż tygodnia jako członkini Węzła. Mógł uznać to za korzystny, sprzyjający mu znak. Cieszył się, w głębi duszy, że szanowała odmieńców, nie mógł pomimo tego wyznać jej bezpośrednio, że cieszą go takie słowa.
- Łowcy - snuł dalej - nie słyną z delikatnych metod - wiedza na poziomie powszechnym, wiedza na poziomie niczego-odkrywczego. Gleipnir od niemal zawsze rozsiewał imponujące kontrowersje, zwłaszcza z upływem czasu, kiedy wargowie mieli już dostęp do specjalnego eliksiru, tłumiącego ich instynkt. Vaia odsunęła się, a on poczuł wprost pożegnalne muśnięcie trzepoczące krótko na policzku, napełniające go falą lekkiej i zwiewnej przyjemności. Uśmiechnął się, w głębi duszy przyjmując jej decyzję z tą podłą, wyziębioną radością towarzyszącą wszystkim poświęceniom. Nie chciał, aby jego obecność mąciła jej dalej w głowie.
- To nic - przyznał, to rzeczywiście nic, nic wielkiego, nic specjalnego, nic a zarazem wszystko, co mógł dla niej teraz zrobić. - Mam nadzieję, że czujesz się nieco lepiej - dodał. Zatrzymał swoje spojrzenie na konstrukcji latarni. Światła wspinały się po wychudłym, spracowanym pniu drzewa, wysuniętym jak palec w kierunku nieznanej siły, jak wskazówka do firmamentu odległego nieba. Każdy punkt lśnił wyraźnie niczym przyziemna gwiazda.
- Ciekawa instalacja, prawda? Nikt nie wie, kto jest jej autorem - zagaił, wreszcie zmieniając temat na cel ich skromnej podróży.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Vaia Cortés da Barros
Re: Leśna latarnia Wto 27 Sie - 20:40
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Wielu rzeczy nie można było sobie wybrać. Pochodzenia. Ojczyzny. Genów. Nie można było wybrać sobie chorób lub ich braku. A mimo to wszystkie te rzeczy, na które nie mieliśmy żadnego wpływu, definiowały każdego w bardzo dużym stopniu. Mówiły o stosunku innych, nieco o charakterze, potem definiowały część wspomnień. I tak dalej i tak dalej. Te niewybieralne rzeczy otwierały pewne drzwi i zamykały inne, oczywiście można było próbować walczyć łomem i krzesłem, ale niekoniecznie zawsze zdawało to egzamin. Życie rozdawało różne karty, nie zawsze nadawały się one do gry.
A mimo wszystko nadal grali, raz przegrywając wszystko a raz zgarnąć jackpota.
- Może i tak. - zgodziła się z Einarem, ale mimo wszystko nie do końca. Nie umiała do końca przyznać mu racji. - Ale też i nie uważam, by wszyscy wargowie byli winni. W sensie... To nie geny definiują charakter, a ja oceniam ludzi po nim. Jasne, na pewno były jednostki z gruntu złe, które trzeba odizolować na zawsze od społeczeństwa. Ale to jest charakter, a nie geny. Problem tkwi jedynie w samokontroli, której trzeba się nauczyć. Trzeba chcieć się nauczyć. Nie każdy chce, nie każdy ma możliwość. Nie wszystko można zrobić samemu. Ale nadal. Potępianie genetyk za to, że tacy się urodzili, to głupota, chamstwo i nie powinno mieć miejsca. - podsumowała krótko, po wysłuchaniu Einara. Wchodzili tu na tematy światopoglądowe, wiedziała o tym, trochę ją ciekawiło, co myślał Halvorsen, ale nie nalegała. Ona nie wstydziła się swoich poglądów, a raczej nie bała się mówić ich głośno, choć wiedziała w tym wieku, że czasem dla świętego spokoju lepiej milczeć. Einar mógł się obawiać, akceptowała to podejście.
- Bo oni jedni... - skwitowała, tylko po to, by zaraz cicho parsknąć i tym razem tylko zetknąć ich ramiona. Lubiła być blisko i lubiła dotyk, nie wiedziała tylko, jak z każdym, do którego momentu jest on akceptowalny u drugiej osoby. Nie chciała przegiąć. - Tak, już lepiej. Obecność duchów różnie wpływa na ludzi. - zerknęła na niego kątem oka. Łatwo było jej otworzyć się przy nim, łatwo powiedzieć więcej niż powinna. Zaczynała mieć za duże obawy, że mężczyzna odwróci się od niej, gdy usłyszy zdanie zbyt dużo. Nie była w pełni normalna w końcu, pomijając przecież kwestie innej kultury przecież była jaka była. Terytorialna. Groźna. Czasem zbyt mordercza. I na pewno zdarzało jej się nadużywać siły i absolutnie nie słynęła z delikatnych metod. Chyba jednak nie chciała mówić tego Einarowi, nie chciała, by się od niej odwrócił.
Wróciła wzrokiem do latarni, przyglądając jej się z uwagą. Patrzyła na latarnie w kształcie dzwonków, oświetlające teren ciepłym światłem. Z wahaniem sięgnęła do niej dłonią, palcem dotykając brzegów.
- Jest bardzo ciekawa. Niczym winorośl ze świecącymi kwiatami. Takie naprawdę magiczne miejsce w środku lasu, jakkolwiek to brzmi. - roześmiała się cicho. No tak, takie stwierdzenie bardziej pasowałoby do śniących, ale tak to właśnie brzmiało. - Ona pokazuje, jak bardzo magia może być piękna. - piękna, artystyczna... pomocna. Czasem w dobie brutalności przestępców ciężko było pamiętać, że magia nie służyła tylko do walki lub obrony. Że mogła być czymś pięknym i po prostu cieszyć oczy. - Tak się zastanawiam. Czy ta latarnia jest jakimś drogowskazem w lesie? Wiesz, taka latarnia morska ale w lesie.
A mimo wszystko nadal grali, raz przegrywając wszystko a raz zgarnąć jackpota.
- Może i tak. - zgodziła się z Einarem, ale mimo wszystko nie do końca. Nie umiała do końca przyznać mu racji. - Ale też i nie uważam, by wszyscy wargowie byli winni. W sensie... To nie geny definiują charakter, a ja oceniam ludzi po nim. Jasne, na pewno były jednostki z gruntu złe, które trzeba odizolować na zawsze od społeczeństwa. Ale to jest charakter, a nie geny. Problem tkwi jedynie w samokontroli, której trzeba się nauczyć. Trzeba chcieć się nauczyć. Nie każdy chce, nie każdy ma możliwość. Nie wszystko można zrobić samemu. Ale nadal. Potępianie genetyk za to, że tacy się urodzili, to głupota, chamstwo i nie powinno mieć miejsca. - podsumowała krótko, po wysłuchaniu Einara. Wchodzili tu na tematy światopoglądowe, wiedziała o tym, trochę ją ciekawiło, co myślał Halvorsen, ale nie nalegała. Ona nie wstydziła się swoich poglądów, a raczej nie bała się mówić ich głośno, choć wiedziała w tym wieku, że czasem dla świętego spokoju lepiej milczeć. Einar mógł się obawiać, akceptowała to podejście.
- Bo oni jedni... - skwitowała, tylko po to, by zaraz cicho parsknąć i tym razem tylko zetknąć ich ramiona. Lubiła być blisko i lubiła dotyk, nie wiedziała tylko, jak z każdym, do którego momentu jest on akceptowalny u drugiej osoby. Nie chciała przegiąć. - Tak, już lepiej. Obecność duchów różnie wpływa na ludzi. - zerknęła na niego kątem oka. Łatwo było jej otworzyć się przy nim, łatwo powiedzieć więcej niż powinna. Zaczynała mieć za duże obawy, że mężczyzna odwróci się od niej, gdy usłyszy zdanie zbyt dużo. Nie była w pełni normalna w końcu, pomijając przecież kwestie innej kultury przecież była jaka była. Terytorialna. Groźna. Czasem zbyt mordercza. I na pewno zdarzało jej się nadużywać siły i absolutnie nie słynęła z delikatnych metod. Chyba jednak nie chciała mówić tego Einarowi, nie chciała, by się od niej odwrócił.
Wróciła wzrokiem do latarni, przyglądając jej się z uwagą. Patrzyła na latarnie w kształcie dzwonków, oświetlające teren ciepłym światłem. Z wahaniem sięgnęła do niej dłonią, palcem dotykając brzegów.
- Jest bardzo ciekawa. Niczym winorośl ze świecącymi kwiatami. Takie naprawdę magiczne miejsce w środku lasu, jakkolwiek to brzmi. - roześmiała się cicho. No tak, takie stwierdzenie bardziej pasowałoby do śniących, ale tak to właśnie brzmiało. - Ona pokazuje, jak bardzo magia może być piękna. - piękna, artystyczna... pomocna. Czasem w dobie brutalności przestępców ciężko było pamiętać, że magia nie służyła tylko do walki lub obrony. Że mogła być czymś pięknym i po prostu cieszyć oczy. - Tak się zastanawiam. Czy ta latarnia jest jakimś drogowskazem w lesie? Wiesz, taka latarnia morska ale w lesie.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Einar Halvorsen
Re: Leśna latarnia Pią 30 Sie - 21:55
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Słowa wygłoszone przez Vaię napełniły go ciepłem, przyjemnym, pulsującym z przemarszem ożywionego serca. Starał się, aby tego nie dostrzegła, tych drobnych iskier radości rozrzuconych na taflach jego oczu, na brzegach jego tęczówek, zmian zapisanych na płótnie jego fizjonomii. To przecież nic osobistego. Wyznawał czasem, że miał pośród swoich przodków najpewniej fossegrimów, nie chciał jej jednak mówić, nie chciał rozniecać obaw, nie chciał układać kłamstw przed jej czujnym spojrzeniem i wsuwać jej do świadomości atrapę własnego pochodzenia. Kłamstwo. To wychodziło mu najlepiej - kłamać, kłamać i kłamać, zostawić swąd spalenizny, zerwane ścięgna mostów w przeszłości łączących dumnie tkanki relacji. Mógł do tej pory wprawnie zasłaniać się liberalnymi poglądami, na swoim koncie miał przecież co najmniej kilka konfliktów z przedstawicielami Wyzwolonych, wchodził we współpracę z klanami Przymierza Środka. Zgodnie z utartym przekonaniem, jak każdy zresztą artysta, powinien miłować wolność.
- Nie pasujesz tam - zwrócił cicho uwagę - do Gleipniru. Większość ludzi obawia się genetyk. Nie wiem, czy podobnie było w twoim kraju, ale tak przedstawia się skandynawska rzeczywistość - wzruszył jedynie ramionami. Nie pasowała. Nie rozumiał, skąd pojawiła się w niej identyczna myśl, najpewniej nie rozumiała do tej pory jakimi rodzajami metod posługiwał się Gleipnir. Nie rozumiała, jak często nadużywali swoich praw, nie oszczędzając przecież brutalności. Wiele łowców podczas misji zasłaniało swoje twarze i miało w tym jasny powód. Chodziło o to, aby rodziny wargów nie próbowały się mścić. Nie zdołasz dopełnić zemsty, jeśli nie zapamiętasz twarzy swojego przeciwnika.
- Na samym początku ludzie brali ją za błędne ogniki - opowiedział jej o historii nietypowej latarni. - Uważali, że zwodzi nieostrożnych przechodniów w głębię lasu - zadarł obecnie głowę, jego wzrok wspinał się razem z kolejnymi, świetlnymi kondygnacjami, aż do sklepienia nieba, wyjątkowo w tej chwili bezchmurnego. Zwodzi, zupełnie jak niksy, jak huldry i huldrekalle. Wszystko, co jest piękne, potrafi być niebezpieczne. Szmery duchów ucichły, a on na nowo przytłumił w sobie obawy, odzyskując równowagę w zmaganiach swojej świadomości. Zatrzymał się nieopodal Vai, nie zmniejszając dystansu, zachował go w odpowiedniej ilości, nie chcąc, aby czuła się w tym momencie niezręcznie w jego towarzystwie. Wkrótce mieli zawrócić, udać się w stronę miasta.
- Panuje tu jednak spokój - zauważył. - Zbyt czysty, abym posądzał to miejsce o złe intencje - uśmiechnął się blado, lekko. Czy magiczna latarnia mogła stwarzać pokusę? Dokąd mogła prowadzić, co miała sobą wskazywać? Niewiedza i różnorodna możliwość interpretacji miały niewątpliwie swój urok, a on na pewno lubił te niejasności, lubił garść rozmaitych, przymglonych niedopowiedzeń. Wiele osób usiłowało natrętnie wyjaśnić rzeczy, które nie posiadały swojej jednoznacznej definicji. Podobnie było zresztą z obrazami - nigdy nie chodziło o suche, proste wytłumaczenie, chodziło o największą ulotność, o garść emocji płynącej z nurtem spojrzenia.
- Nie pasujesz tam - zwrócił cicho uwagę - do Gleipniru. Większość ludzi obawia się genetyk. Nie wiem, czy podobnie było w twoim kraju, ale tak przedstawia się skandynawska rzeczywistość - wzruszył jedynie ramionami. Nie pasowała. Nie rozumiał, skąd pojawiła się w niej identyczna myśl, najpewniej nie rozumiała do tej pory jakimi rodzajami metod posługiwał się Gleipnir. Nie rozumiała, jak często nadużywali swoich praw, nie oszczędzając przecież brutalności. Wiele łowców podczas misji zasłaniało swoje twarze i miało w tym jasny powód. Chodziło o to, aby rodziny wargów nie próbowały się mścić. Nie zdołasz dopełnić zemsty, jeśli nie zapamiętasz twarzy swojego przeciwnika.
- Na samym początku ludzie brali ją za błędne ogniki - opowiedział jej o historii nietypowej latarni. - Uważali, że zwodzi nieostrożnych przechodniów w głębię lasu - zadarł obecnie głowę, jego wzrok wspinał się razem z kolejnymi, świetlnymi kondygnacjami, aż do sklepienia nieba, wyjątkowo w tej chwili bezchmurnego. Zwodzi, zupełnie jak niksy, jak huldry i huldrekalle. Wszystko, co jest piękne, potrafi być niebezpieczne. Szmery duchów ucichły, a on na nowo przytłumił w sobie obawy, odzyskując równowagę w zmaganiach swojej świadomości. Zatrzymał się nieopodal Vai, nie zmniejszając dystansu, zachował go w odpowiedniej ilości, nie chcąc, aby czuła się w tym momencie niezręcznie w jego towarzystwie. Wkrótce mieli zawrócić, udać się w stronę miasta.
- Panuje tu jednak spokój - zauważył. - Zbyt czysty, abym posądzał to miejsce o złe intencje - uśmiechnął się blado, lekko. Czy magiczna latarnia mogła stwarzać pokusę? Dokąd mogła prowadzić, co miała sobą wskazywać? Niewiedza i różnorodna możliwość interpretacji miały niewątpliwie swój urok, a on na pewno lubił te niejasności, lubił garść rozmaitych, przymglonych niedopowiedzeń. Wiele osób usiłowało natrętnie wyjaśnić rzeczy, które nie posiadały swojej jednoznacznej definicji. Podobnie było zresztą z obrazami - nigdy nie chodziło o suche, proste wytłumaczenie, chodziło o największą ulotność, o garść emocji płynącej z nurtem spojrzenia.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Vaia Cortés da Barros
Re: Leśna latarnia Pią 30 Sie - 22:53
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
W każdym kłamstwie było ziarenko prawdy, w każdej historii okruch faktów, a za każdą blizną szła opowieść kogoś, kto przetrwał. Blizny nie musiały być namacalne i widoczne, te na duszy czasem bywały jeszcze grubsze, wyraźniejsze i jeszcze bardziej bolesne. Jakaś ulotna myśl kręciła się wokół Halvorsena, coś kazało jej się zastanowić, czy w jego słowach, zachowaniu, nie było czegoś więcej, jakiegoś drugiego dna. Ale jak każda ulotna myśl szybko unikała, a i sama Vaia nie chciała roztrząsać takich rzeczy i psuć chwili. Chociaż była pewna, że znając siebie w końcu to zrobi, bo przeważnie wykazywała się delikatnością spłoszonego dzika wsadzonego w skład szkła. Słowa Einara jednak ją zaskoczyły, wydawał się być tak pewny siebie, tak przekonany o swoich racjach... Mogła się z nim zgodzić, ale to chyba byłoby kłamstwo. Chociaż może bardziej półprawda niż kłamstwo. Nie chciała go oszukiwać, nie chciała oszukiwać siebie. Duchy, potwory, łowcy, strażnicy. Obce, ale znajome.
- Ja sama nie wiem, gdzie pasuję. - powiedziała miękko, bez żadnego wyrzutu w głosie. Może były tam ulotne nutki rozbawienia, choć na przód wybijało się zastanowienie. Naprawdę zastanawiała się teraz nad tym tematem - gdzie ja w ogóle pasuję? - Ludzie... Huh. Ludzie mają w zwyczaju bać się tego, co jest im nieznane. To nie znaczy, że to nieznane im coś zrobiło, często nawet wręcz przeciwnie. Ale nie mają o tym informacji, nie rozłożyli tego na części, więc się boją. Choć tak naprawdę, w większości przypadków, największymi potworami są właśnie ci sami ludzie, którzy tak chętnie nazywają potworami innych. - uśmiechnęła się delikatnie, unosząc twarz w górę, wpatrując się w czyste, nocne niebo. - Wiesz... Boję się jaguarów. Panicznie wręcz. Postaw mnie na przeciwko jaguara, a nie będzie ze mnie żadnego pożytku, strażnik czy nie. A wiesz, co jest w tym najbardziej zabawne? - przekręciła lekko głowę w bok, patrząc na Halvorsena z iskierkami w oczach. - Że to wcale nie wina tego kota, że się go boję. Winę ponosi... warg. Bo to warg wydał rozkaz. Ale jeśli ktoś przy mnie powie, że wszystkich wargów trzeba odstrzelić, dostanie w pysk. Bo służyłam w Warcie z wargiem. I był jednym z najlepszych oficerów, jakich poznałam, chociaż lont miał krótki. I zajebiście mocne fajki. Najprościej mi mówić o wargach, bo znam obie strony że tak powiem. Ale właśnie to doświadczenie przekładam na inne genetyki tutaj. To, że jeden był gnojkiem nie znaczy, że inni też będą. To, że ktoś wykorzystuje swoje zdolności w złym celu nie znaczy, że trzeba się pozbyć wszystkich potrafiących to samo. Chętnie dowiedziałabym się więcej o waszych genetykach. Może trochę porównała z tymi, które występują rdzennie u nas. Zestawiła podejście Brazylijczyków i Skandynawów. Ale też patrząc na to, o czym mówisz, nie sądzę, żebym miała kiedy. Pewnie na miejscu urodzonych z dodatkowymi genami też nie chciałabym się przyznawać do swoich genów, zwłaszcza komuś z Kruczej. - podsumowała, lekko wzdychając. Strach zawsze rodził nienawiść, prędzej czy później zawsze do tego dochodziło. Takie błędne koło, którego nierzadko nie dało się przerwać. Strach, niechęć, nienawiść, agresja, przemoc, zemsta. I tak w kółko.
Otworzyła usta, gdy zaczął mówić o błędnych ognikach, ale zaraz je zamknęła. Nie chciała mu przerywać, Einar ładnie opowiadał, a Vaia była bardzo w nastroju do słuchania. Zresztą mężczyzna miał całkiem przyjemny głos. Dlatego wpatrzyła się w latarnię, słuchając każdego słowa, notując je w myślach i wyjątkowo nie mówiąc nic więcej.
- Jedynym niebezpieczeństwem tego miejsca jest czas. - powiedziała w końcu. - Bo tak łatwo jest się zapatrzeć, zamyślić i kompletnie zapomnieć o jego upływie. Ale masz rację z tym spokojem. To taki dobry jego rodzaj, taka... cisza po burzy, gdy już wiesz, że nic ci nie grozi. Muszę zapamiętać drogę tutaj. - odwróciła się do Einara i delikatnie westchnęła. - Einar, ja... Ja wiem, że mi daleko do normalnej. Że mam odpały, problemy, że jestem cholernie trudna w obsłudze. I to cholernie dużo dla mnie znaczy, że to tolerujesz i nie masz ochoty się mnie pozbyć raz na amen. Dzięki. Że mi pokazałeś to miejsce. - zakończyła trochę kulawo, mając nadzieję, że nie powiedziała o kilka słów za dużo.
- Ja sama nie wiem, gdzie pasuję. - powiedziała miękko, bez żadnego wyrzutu w głosie. Może były tam ulotne nutki rozbawienia, choć na przód wybijało się zastanowienie. Naprawdę zastanawiała się teraz nad tym tematem - gdzie ja w ogóle pasuję? - Ludzie... Huh. Ludzie mają w zwyczaju bać się tego, co jest im nieznane. To nie znaczy, że to nieznane im coś zrobiło, często nawet wręcz przeciwnie. Ale nie mają o tym informacji, nie rozłożyli tego na części, więc się boją. Choć tak naprawdę, w większości przypadków, największymi potworami są właśnie ci sami ludzie, którzy tak chętnie nazywają potworami innych. - uśmiechnęła się delikatnie, unosząc twarz w górę, wpatrując się w czyste, nocne niebo. - Wiesz... Boję się jaguarów. Panicznie wręcz. Postaw mnie na przeciwko jaguara, a nie będzie ze mnie żadnego pożytku, strażnik czy nie. A wiesz, co jest w tym najbardziej zabawne? - przekręciła lekko głowę w bok, patrząc na Halvorsena z iskierkami w oczach. - Że to wcale nie wina tego kota, że się go boję. Winę ponosi... warg. Bo to warg wydał rozkaz. Ale jeśli ktoś przy mnie powie, że wszystkich wargów trzeba odstrzelić, dostanie w pysk. Bo służyłam w Warcie z wargiem. I był jednym z najlepszych oficerów, jakich poznałam, chociaż lont miał krótki. I zajebiście mocne fajki. Najprościej mi mówić o wargach, bo znam obie strony że tak powiem. Ale właśnie to doświadczenie przekładam na inne genetyki tutaj. To, że jeden był gnojkiem nie znaczy, że inni też będą. To, że ktoś wykorzystuje swoje zdolności w złym celu nie znaczy, że trzeba się pozbyć wszystkich potrafiących to samo. Chętnie dowiedziałabym się więcej o waszych genetykach. Może trochę porównała z tymi, które występują rdzennie u nas. Zestawiła podejście Brazylijczyków i Skandynawów. Ale też patrząc na to, o czym mówisz, nie sądzę, żebym miała kiedy. Pewnie na miejscu urodzonych z dodatkowymi genami też nie chciałabym się przyznawać do swoich genów, zwłaszcza komuś z Kruczej. - podsumowała, lekko wzdychając. Strach zawsze rodził nienawiść, prędzej czy później zawsze do tego dochodziło. Takie błędne koło, którego nierzadko nie dało się przerwać. Strach, niechęć, nienawiść, agresja, przemoc, zemsta. I tak w kółko.
Otworzyła usta, gdy zaczął mówić o błędnych ognikach, ale zaraz je zamknęła. Nie chciała mu przerywać, Einar ładnie opowiadał, a Vaia była bardzo w nastroju do słuchania. Zresztą mężczyzna miał całkiem przyjemny głos. Dlatego wpatrzyła się w latarnię, słuchając każdego słowa, notując je w myślach i wyjątkowo nie mówiąc nic więcej.
- Jedynym niebezpieczeństwem tego miejsca jest czas. - powiedziała w końcu. - Bo tak łatwo jest się zapatrzeć, zamyślić i kompletnie zapomnieć o jego upływie. Ale masz rację z tym spokojem. To taki dobry jego rodzaj, taka... cisza po burzy, gdy już wiesz, że nic ci nie grozi. Muszę zapamiętać drogę tutaj. - odwróciła się do Einara i delikatnie westchnęła. - Einar, ja... Ja wiem, że mi daleko do normalnej. Że mam odpały, problemy, że jestem cholernie trudna w obsłudze. I to cholernie dużo dla mnie znaczy, że to tolerujesz i nie masz ochoty się mnie pozbyć raz na amen. Dzięki. Że mi pokazałeś to miejsce. - zakończyła trochę kulawo, mając nadzieję, że nie powiedziała o kilka słów za dużo.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Einar Halvorsen
Re: Leśna latarnia Sob 31 Sie - 16:02
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Znał siłę swojego strachu, znał jego pogłos rozrzucający się niczym sterta popiołu pod wpływem wartkich oddechów, wiedział jak donośnie potrafił zawodzić w jego głowie, pod futerałem czaszki, wybuchać razem z przypływem własnego ferworu tętna. Znał dobrze swoje ciało, reakcje układające się wodospadem zależności. W momencie, kiedy Vaia przyznała, że panicznie boi się jaguarów z każdą głoską odczuwał ten pełzający lęk, potrafił go sobie zaskakująco pomyślnie wyobrazić, przywołać przed świadomością.
Zawsze ktoś miał być winny, odciskać istnieniem piętno, odmieniać sposób patrzenia na elementy świata. W przypadku Vai była to jedna, konkretna sytuacja, w jego przypadku już samo przeklęte pochodzenie. Nieważne, jak wiele razy wmawiałby sobie, że nie ma się czego bać, że jego dyskomfort obaw związany ze świątyniami i osobami duchownymi jest czymś irracjonalnym, niepotrzebnym, nieważne, zawsze w ich otoczeniu był bliski rozdygotania się niczym ścieńczały pęd.
Przeróżni ludzie, różne, bardzo różne historie. Patrzyła zaskakująco pozytywnie na pozostałych ludzi jak na osobę z podobnym, ociężałym zapleczem nieprzyjemnej przeszłości, albo może dlatego, że miała podobną przeszłość. Żadne z nich nie było do końca winne swojej genetyce, ale pełna kontrola była tylko iluzją. Natura będzie naturą, przez berserkera przemawiać będzie agresja, demony będą wciąż pełne zawiści i przewrotności, zmory będą się żywić słodką esencją snów.
- Słyszałem, że większość osób się ukrywa - przyznał. - Ma to też związek pośrednio z Wyzwolonymi. W ostatnim czasie coraz bardziej dają się we znaki - powinna była o tym wiedzieć, wiedzieć aż nazbyt dobrze jako oficer Kruczej Straży. Zgodnie z plotkami Wyzwoleni mogli liczyć na pobłażliwy stosunek do skandalicznych występków, reakcje były dość skąpe, kary mało surowe. Sam miał już kilka doświadczeń z Wyzwolonymi, niektóre pozostawały naprawdę niebezpieczne, marszczyły się pręgami oparzeń na skórze jego świadomości. Wolał o nich nie mówić, wolał sobie dokładnie nie przypominać.
Powietrze stało się ciężkie, serce uderzało donośnie jak pięść pod kolebką żeber. Serce, przeklęte serce i równie przeklęta atmosfera wgryzająca się w nozdrza i równocześnie grzęznąca z odrętwieniem w płucach. Nie chciał nadużywać podobnych sytuacji, podobnej formy porzucenia dystansu, niebezpiecznej, toksycznej z powodu jego skundlonej osobowości. Nie chciał jej teraz skrzywdzić, to przecież nie miało tak wyglądać, nie miało być tak poważne, dojrzałe, nie miało mówić tak wiele. Lubiła jego iluzję, ceniła sobie to wszystko, co pozostało zaledwie powierzchowne.
Cholerą jasna.
Kolejna osoba, kolejne rozczarowanie (bo rozczaruje się nim - czy słyszy, jak czas odlicza obecnie nieuniknione?).
- Naprawdę, Vaia - powiedział cicho - przeceniasz teraz mój wkład - zakończył z nieco wyblakłym, półżartobliwym akcentem. Nie drgnął, dopiero później przesuwając spojrzenie z wymyślnej, jasnej konstrukcji wprost na łagodną twarz. Jej momentalna niepewność mogła być niemal krępująca. Nie poczuwał się do żadnej zasługi, którą go obdarzała, to przecież nie było nic wielkiego, znali się nie od dzisiaj, lubili spędzać czas w swoim towarzystwie.
- Czym jest normalność? - zaczął nagle, puszczając pytanie w eter. - Każdy z nas jest w jakiś sposób zraniony. Każdy z nas ma dziwactwa - oznajmił. Mówił bezbarwnie, bez namacalnych emocji, wymawiał jedynie fakt, jedną z reguł, na których mocnych filarach rozrastał się cały świat. Nie widział w tym nic szczególnego, nic nadzwyczajnego, każda perfekcja miała swoje zniszczenie, każdy ideał był zaledwie fasadą, starannym makijażem oszustwa nałożonym warstwami na fizjonomię. Zaczynał sam sobą gardzić - dlatego, że nagle wyciągnął dłoń. Dosięgnął do jej policzka, musnął go opuszkami rozpostartych palców.
- Zwyczajnie - wyszeptał - nie chcę rezygnować z tej relacji.
Zawsze ktoś miał być winny, odciskać istnieniem piętno, odmieniać sposób patrzenia na elementy świata. W przypadku Vai była to jedna, konkretna sytuacja, w jego przypadku już samo przeklęte pochodzenie. Nieważne, jak wiele razy wmawiałby sobie, że nie ma się czego bać, że jego dyskomfort obaw związany ze świątyniami i osobami duchownymi jest czymś irracjonalnym, niepotrzebnym, nieważne, zawsze w ich otoczeniu był bliski rozdygotania się niczym ścieńczały pęd.
Przeróżni ludzie, różne, bardzo różne historie. Patrzyła zaskakująco pozytywnie na pozostałych ludzi jak na osobę z podobnym, ociężałym zapleczem nieprzyjemnej przeszłości, albo może dlatego, że miała podobną przeszłość. Żadne z nich nie było do końca winne swojej genetyce, ale pełna kontrola była tylko iluzją. Natura będzie naturą, przez berserkera przemawiać będzie agresja, demony będą wciąż pełne zawiści i przewrotności, zmory będą się żywić słodką esencją snów.
- Słyszałem, że większość osób się ukrywa - przyznał. - Ma to też związek pośrednio z Wyzwolonymi. W ostatnim czasie coraz bardziej dają się we znaki - powinna była o tym wiedzieć, wiedzieć aż nazbyt dobrze jako oficer Kruczej Straży. Zgodnie z plotkami Wyzwoleni mogli liczyć na pobłażliwy stosunek do skandalicznych występków, reakcje były dość skąpe, kary mało surowe. Sam miał już kilka doświadczeń z Wyzwolonymi, niektóre pozostawały naprawdę niebezpieczne, marszczyły się pręgami oparzeń na skórze jego świadomości. Wolał o nich nie mówić, wolał sobie dokładnie nie przypominać.
Powietrze stało się ciężkie, serce uderzało donośnie jak pięść pod kolebką żeber. Serce, przeklęte serce i równie przeklęta atmosfera wgryzająca się w nozdrza i równocześnie grzęznąca z odrętwieniem w płucach. Nie chciał nadużywać podobnych sytuacji, podobnej formy porzucenia dystansu, niebezpiecznej, toksycznej z powodu jego skundlonej osobowości. Nie chciał jej teraz skrzywdzić, to przecież nie miało tak wyglądać, nie miało być tak poważne, dojrzałe, nie miało mówić tak wiele. Lubiła jego iluzję, ceniła sobie to wszystko, co pozostało zaledwie powierzchowne.
Cholerą jasna.
Kolejna osoba, kolejne rozczarowanie (bo rozczaruje się nim - czy słyszy, jak czas odlicza obecnie nieuniknione?).
- Naprawdę, Vaia - powiedział cicho - przeceniasz teraz mój wkład - zakończył z nieco wyblakłym, półżartobliwym akcentem. Nie drgnął, dopiero później przesuwając spojrzenie z wymyślnej, jasnej konstrukcji wprost na łagodną twarz. Jej momentalna niepewność mogła być niemal krępująca. Nie poczuwał się do żadnej zasługi, którą go obdarzała, to przecież nie było nic wielkiego, znali się nie od dzisiaj, lubili spędzać czas w swoim towarzystwie.
- Czym jest normalność? - zaczął nagle, puszczając pytanie w eter. - Każdy z nas jest w jakiś sposób zraniony. Każdy z nas ma dziwactwa - oznajmił. Mówił bezbarwnie, bez namacalnych emocji, wymawiał jedynie fakt, jedną z reguł, na których mocnych filarach rozrastał się cały świat. Nie widział w tym nic szczególnego, nic nadzwyczajnego, każda perfekcja miała swoje zniszczenie, każdy ideał był zaledwie fasadą, starannym makijażem oszustwa nałożonym warstwami na fizjonomię. Zaczynał sam sobą gardzić - dlatego, że nagle wyciągnął dłoń. Dosięgnął do jej policzka, musnął go opuszkami rozpostartych palców.
- Zwyczajnie - wyszeptał - nie chcę rezygnować z tej relacji.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Vaia Cortés da Barros
Re: Leśna latarnia Pią 6 Wrz - 21:32
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Kto nie doświadczył strachu, nie miał pojęcia, co on właściwie oznacza. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić tego uczucia, gdy stawało się twarzą w twarz z najgorszym koszmarem. Mogła mówić spokojnie o swoim lęku, bo koty były daleko, bo czuła się bezpiecznie i bo mimo wszystko wspomnienia w pewien sposób zblakły. Ale wciąż tam były, głęboko ukryte, gotowe wrócić w najgorszych momentach życia. W tym strachu nie było racjonalności, bo w pewien sposób strach rzadko kiedy bywał racjonalny. I w jakiś sposób, szósty zmysł, intuicja, zwał jak zwał, ale to mówiło jej, że Einar rozumiał, co chciała mu przekazać. I może dlatego poczuła się odrobinę mniej głupio, że tak dużo słów z jej strony padło. Że tak dużo mu powiedziała o sobie, pokazując trochę własnego wnętrza, skrzętnie ukrywanego.
- A idź mi. - wykrzywiła usta słysząc o Wyzwolonych. - Najchętniej bym ich wszystkich zamknęła na kilka tygodni, żeby przemyśleli swoje zachowanie. - burknęła gniewnie. Absolutnie nie akceptowała ich metod i poglądów, ale co mogła zrobić? - Niestety nie mogę. Byle tylko na mnie nie trafili, bo będę bardzo złym człowiekiem. - uśmiechnęła się bardzo, bardzo paskudnie. Vaia wiedziała, jak denerwować takich osobników, robiła to skutecznie w Brazylii i była pewna, że tutaj także to poskutkuje. Bywała złośliwą mendą, może Halvorsen powinien o tym wiedzieć. Tak żeby się po prostu nie zdziwił w końcu...
Czasem tylko delikatnie doskwierało jej wrażenie, że Einar nie jest do końca szczery. Że coś skrywa się tam w głębi, że nie wszystko jest prawdą. To było jedynie wrażenie, żadnych podejrzeń ani dowodów, ale to wrażenie czasem uwierało bardzo mocno, każąc jej wątpić w wiele różnych rzeczy, jak chociażby to, czy aby na pewno malarz chce z nią spędzać czas. Szybko jednak dochodziła wtedy do wniosku, że inaczej chyba by nie pokazywał jej takich miejsc jak latarnia i po czasie parszywe myśli odpływały. Przestała też myśleć o wcześniejszej sytuacji z duchami, a wrażenie obcości zmalało to swego zwyczajowego poziomu.
- Naah. Nie przeceniam. - uśmiechnęła się lekko, ale za to całkiem szczerze. Naprawdę uważała to za coś, nie miała w Midgardzie wielu przyjaciół. Niespecjalnie dobrze szło jej nawiązywanie nowych znajomości. - Powiedziałabym, że to Ty nie doceniasz siebie. - w jej głosie bardziej słychać było już wesołość, choć nadal przeplatała ją powaga. - Ale nadal pewne rzeczy, Einarku, są na tyle specyficzne, że nieakceptowalne przez większość osób. Dlatego doceniam, że tobie one nie przeszkadzają. - wyjaśniła swobodnym tonem, chcąc dodać coś więcej, ale delikatnie się zaczerwieniła, czując palce na policzku. W innych okolicznościach pewnie nie byłoby to tak intymne.
- Ja też nie chcę. - odparła miękko. Przymknęła oczy, trochę jak kot, który dawno nie był głaskany, a bardzo chciał. Vaia wbrew pozorom nie chciała wiele, wystarczyła jej zwykła bliskość i czasem dotyk. Klasyczne przytulenie całkowicie wyczerpywało potrzebę dotyku, a przynajmniej Vaia nauczyła się robić tak, by to wystarczyło. Nie chciała kusić losu.
- Macie więcej takich miejsc jak ta latarnia? - spytała w końcu, wracając wzrokiem do magicznego światła.
- A idź mi. - wykrzywiła usta słysząc o Wyzwolonych. - Najchętniej bym ich wszystkich zamknęła na kilka tygodni, żeby przemyśleli swoje zachowanie. - burknęła gniewnie. Absolutnie nie akceptowała ich metod i poglądów, ale co mogła zrobić? - Niestety nie mogę. Byle tylko na mnie nie trafili, bo będę bardzo złym człowiekiem. - uśmiechnęła się bardzo, bardzo paskudnie. Vaia wiedziała, jak denerwować takich osobników, robiła to skutecznie w Brazylii i była pewna, że tutaj także to poskutkuje. Bywała złośliwą mendą, może Halvorsen powinien o tym wiedzieć. Tak żeby się po prostu nie zdziwił w końcu...
Czasem tylko delikatnie doskwierało jej wrażenie, że Einar nie jest do końca szczery. Że coś skrywa się tam w głębi, że nie wszystko jest prawdą. To było jedynie wrażenie, żadnych podejrzeń ani dowodów, ale to wrażenie czasem uwierało bardzo mocno, każąc jej wątpić w wiele różnych rzeczy, jak chociażby to, czy aby na pewno malarz chce z nią spędzać czas. Szybko jednak dochodziła wtedy do wniosku, że inaczej chyba by nie pokazywał jej takich miejsc jak latarnia i po czasie parszywe myśli odpływały. Przestała też myśleć o wcześniejszej sytuacji z duchami, a wrażenie obcości zmalało to swego zwyczajowego poziomu.
- Naah. Nie przeceniam. - uśmiechnęła się lekko, ale za to całkiem szczerze. Naprawdę uważała to za coś, nie miała w Midgardzie wielu przyjaciół. Niespecjalnie dobrze szło jej nawiązywanie nowych znajomości. - Powiedziałabym, że to Ty nie doceniasz siebie. - w jej głosie bardziej słychać było już wesołość, choć nadal przeplatała ją powaga. - Ale nadal pewne rzeczy, Einarku, są na tyle specyficzne, że nieakceptowalne przez większość osób. Dlatego doceniam, że tobie one nie przeszkadzają. - wyjaśniła swobodnym tonem, chcąc dodać coś więcej, ale delikatnie się zaczerwieniła, czując palce na policzku. W innych okolicznościach pewnie nie byłoby to tak intymne.
- Ja też nie chcę. - odparła miękko. Przymknęła oczy, trochę jak kot, który dawno nie był głaskany, a bardzo chciał. Vaia wbrew pozorom nie chciała wiele, wystarczyła jej zwykła bliskość i czasem dotyk. Klasyczne przytulenie całkowicie wyczerpywało potrzebę dotyku, a przynajmniej Vaia nauczyła się robić tak, by to wystarczyło. Nie chciała kusić losu.
- Macie więcej takich miejsc jak ta latarnia? - spytała w końcu, wracając wzrokiem do magicznego światła.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Einar Halvorsen
Re: Leśna latarnia Sob 7 Wrz - 10:23
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Nie powinieneś. Usłyszał podobne słowa dziesiątki (więcej; dużo więcej niż dziesiątki) razy. Wypowiadali je tknięci zniecierpliwieniem mężczyźni chwilę przed tym jak ich wyciągnięta dłoń przesuwała się po jego policzku, wypowiadały je kobiety przerażone nierozsądnym odczuciem, tak odmiennym od ich starannie, pedantycznie uporządkowanej codzienności. Nie powinieneś mówił również do siebie, zaklinał samego siebie w huczących z pogłosem myślach rozbryzgujących się o krawędzie jego świadomości. Nie powinieneś być taki, jaki naprawdę jesteś. Samolubny, zaborczy, niestały, tworzący fasadę wrażeń rozpadających się po zderzeniu z porywem rzeczywistości. Uważał, że był w stanie ocenić się bardzo trzeźwo, nawet gdy podobna krytyka nie przynosiła ze sobą żadnych poważniejszych refleksji każących mu zrezygnować z dotychczasowych, obciążających go winą grzechów. Vaia nie mogła o tym wiedzieć, nie podążyła głębiej do zepsutego mięsa i spróchniałego szkieletu, na którym było osadzone jego ciało. Nie był dla niej dobrym przyjacielem, bo dobrzy przyjaciele nie nadużywają cudzego zaufania, nie prowokują dotykiem, nie rujnują rozsądku swoją aurą. Dobrzy przyjaciele nie korzystają z momentu wspólnej słabości, w którym zaplatają się ich ciała i oddechy. Nie mógł być dobrym przyjacielem, dlatego, że demony nie znają podobnych pojęć, nie rozróżniają najmniejszych powinności. Chwila opamiętania przeszyła go niczym piorun którego rysą potrafi zmarszczyć się pociemniałe niebo. Chwila opamiętania była nagłym rozbłyskiem, jasnością, nad jaką nie potrafił nikt błogo zapanować. Ręka w pełni posłusznie opadła wzdłuż jego ciała, nastąpił wygodny dystans. Zrozumiał, że nie chce tego obecnie kontynuować, że nie powinien - i tym razem wyjątkowo posłuchał tych szumiących podszeptów kluczących bez epizodu wytchnienia w jego głowie. To nie mógł być dobry moment, to nigdy nie był dobry moment. Vaia zmieniła temat, a on z uśmiechem układającym się całkowicie posłusznie z harmonią na jego twarzy, ciepłym, niezdradzającym nic więcej poza serdecznością, zdecydował się w nim uczestniczyć, skupić się tylko na nim, zawrócić, razem zapomnieć.
- Mamy ich całkiem sporo - powiedział. - Jeszcze nie wyczerpałem swoich możliwości. Pokażę ci kilka innych, gdy będziemy widzieli się ponownie - była to jedna z nielicznych, wygłoszonych obietnic, których mógłby dotrzymać. Midgard skrywał przed wzrokiem wiele swoich tajemnic znanych tylko osobom przebywającym dłużej w jego murach. Sam nie znał wszystkich miejskich zakamarków, wszystkich urokliwych konstrukcji wtopionych w pejzaż przyrody, ale w przeciągu czasu dostrzegał znaczącą ilość interesujących punktów nienaniesionych na żadną oczywistość mapy. Spędził w końcu w tym mieście ponad połowę życia, łudząc się że jest jego zgodnym, prawowitym obywatelem, łudząc się, że jest w stanie utworzyć część jego tłumu. Nienawidził podskórnie tej wypłowiałej powszedniości, tej ciągłej walki staczanej razem z równymi krokami pulsującymi na chodniku, nienawidził jej, choć nie umiał podobnie żyć w oddaleniu od niej. Był całkowicie zależny, od ludzi, od magii której nie mógł przenigdy całkowicie stłumić, wystawiającej go na spojrzenia śniących. Nigdy nie miał na stałe opuścić tego miasta.
Einar i Vaia z tematu
- Mamy ich całkiem sporo - powiedział. - Jeszcze nie wyczerpałem swoich możliwości. Pokażę ci kilka innych, gdy będziemy widzieli się ponownie - była to jedna z nielicznych, wygłoszonych obietnic, których mógłby dotrzymać. Midgard skrywał przed wzrokiem wiele swoich tajemnic znanych tylko osobom przebywającym dłużej w jego murach. Sam nie znał wszystkich miejskich zakamarków, wszystkich urokliwych konstrukcji wtopionych w pejzaż przyrody, ale w przeciągu czasu dostrzegał znaczącą ilość interesujących punktów nienaniesionych na żadną oczywistość mapy. Spędził w końcu w tym mieście ponad połowę życia, łudząc się że jest jego zgodnym, prawowitym obywatelem, łudząc się, że jest w stanie utworzyć część jego tłumu. Nienawidził podskórnie tej wypłowiałej powszedniości, tej ciągłej walki staczanej razem z równymi krokami pulsującymi na chodniku, nienawidził jej, choć nie umiał podobnie żyć w oddaleniu od niej. Był całkowicie zależny, od ludzi, od magii której nie mógł przenigdy całkowicie stłumić, wystawiającej go na spojrzenia śniących. Nigdy nie miał na stałe opuścić tego miasta.
Einar i Vaia z tematu
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?