Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Wąskie przejście

    5 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Wąskie przejście
    Wąskie przejście pomiędzy sąsiadującymi ze sobą budynkami jest zarazem jedną z uliczek znajdujących się na granicy Przesmyku i bezpieczniejszej, reprezentatywnej części miasta – przechodząc przez niego na drugą stronę, można odnieść wrażenie, że przeszło się przez portal, tak drastycznie różne jest otoczenie po jego obu końcach.
    Widzący
    Agnar Eriksen
    Agnar Eriksen
    https://midgard.forumpolish.com/t1757-agnar-eriksen#18223https://midgard.forumpolish.com/t1761-agnar-eriksenhttps://midgard.forumpolish.com/t1762-roguehttps://midgard.forumpolish.com/f153-agnar-eriksen


    25.05.2001


    Dzielnica śmierdziała. Strachem, nienawiścią oraz podstępem. Czuł jak oblepia jego ciało tłustym płaszczem emocji, jakie wbić mogły się między żebra ostrzem zdrady. Jednak nie drżał w obawie o własne życie, śmiało przemierzając ulice, gotów odeprzeć każdy atak. Był u siebie.
    Agnar Eriksen, syn dumnego rodu, członek Łowców, który nigdy nie zostawiał za sobą śladów. Zbliżał się do wieku kiedy przechodziło się na emeryturę, kiedy zaczynało się szkolić młodych rekrutów, ale on jednak nadal był w czynnej służbie i nie miał zamiaru tego zmieniać.
    Pomiędzy jedną, a drugą bramą mieszkał jego informator, zapyziała gęba, która za odpowiednią cenę przekazywała mu wiele. Wiedział, że równie za piękną cenę straci życie jak tylko zdradzi Eriksena.
    Zbliżał się do przejścia, do korytarza, który oddzielał jedną część miasta od drugiej, istny portal, który łączył dwa światy tak bardzo od siebie różne. Nikt go nie zaczepiał. Był swój, chociaż jednak obcy.
    Ponure spojrzenie, papieros w kąciku ust wyraźnie jednak zniechęcały do zaczepek.
    Zwolnił kroku.
    Uważne i czujne spojrzenie dostrzegło ruch.
    Ruch jakiego się nie spodziewał.
    Jednak instynkt nigdy go nie mylił, nie sprawił, że zbłądził i pozwolił przetrwać.
    -Chyba mówiłem co się stanie jak znów się spotkamy? - Mruknął wypuszczając spory kłąb dymu w powietrze.
    Wspomnienia wracały jak niechciany bumerang i waliły w potylicę bólem dawnych przeżyć. Zdrady i kłamstwa oraz własnej słabości. Już taką miał kiedy dawał szansę, a potem ręce spływały krwią gdy wyciągał strzałę z płuc i serca. Znaczył ścieżkę życia rubinowymi kroplami. W dusznym barze pełnym neonów, w ciasnym mieszkaniu, w przebijającym się dźwięku klubowej muzyki, widząca spojrzała w jego przeszłość i przyszłość, po czym drżała chuda w jego ramionach, jednocześnie obawiając się i szukając schronienia.
    Teraz patrzył w twarz człowieka, którego miał nadzieję, że nigdy więcej nie spotka. Ten jednak był w Midgardzie. W miejscu, w którym można było łatwo się schronić ale jednocześnie równie łatwo można było natknąć się na tych, których się unikało. -Życie przestało bawić? - Zgasił niedopałek papierosa czubkiem buta. Wgniótł go w ziemię niczym obrzydliwego robaka. -Enger. - Głoski były zimne niczym lód, których nie złagodziła ciepła temperatura wiosny.


    hunter

    He no longer clung to the simplistic ideals
    of right and wrong or good and evil.
    He understood better than anyone
    that dark and light were intertwined
    in strange and complex ways.

    Widzący
    Ulrik Enger
    Ulrik Enger
    https://midgard.forumpolish.com/t3627-ulrik-engerhttps://midgard.forumpolish.com/t3640-ulrik-engerhttps://midgard.forumpolish.com/t3641-ulfahttps://midgard.forumpolish.com/


    Dzielnica śmierdziała szczynami. Nie był w Midgardzie u siebie, od lat nie miał już stałego kąta, ale to jedno się nie zmieniało. Zapach biedy i pijaków i brudu, którego niegdyś wcale nie czuł. Może i w wąskich, miejskich uliczkach zapachy roznosiły się łatwiej, ale nadal pamiętał jak wszyscy załatwiali się w lesie, przelewali krew, czyścili z niej srebrne bełty, jedli kiełbasę—i jak nawet nie myślał wtedy o smrodzie, wyczulony jedynie na tropy wargów. Po utraceniu dawnego życia zyskał nowe powonienie, przydatne podczas polowania na sarny i przeklinane pod nosem wśród miejskiego brudu.
    W nadwrażliwych zmysłach nie było nic romantycznego, nie rozpoznałby raczej z daleka perfum siostry (zlewających się z perfumami innych kobiet) ani zapachu bliskiego niegdyś człowieka. Czasami, w lesie, byłoby zdolny wyczuć czyjąś obecność, ale nie tutaj. Może dlatego powinien pozostać w lesie, albo ewakuować się tam po kilku dniach—a nie trzech tygodniach—spędzonych w Midgardzie.
    To ostrożność, a nie nadwrażliwe powonienie, pozwoliła mu się zorientować, że chyba ktoś za nim podąża. Czuł na plecach czyjeś spojrzenie, kątem oka dostrzegł postać gdy skręcał w ciemny zaułek. Przyśpieszył kroku, ale nie znał dzielnicy równie dobrze jak ci, którzy mieszkali w mieście na pełen etat. Czuł smród papierosów, zagłuszający przez chwilę inne bodźce. Może uda mu się skryć za śmietnikiem, a potem zniknąć, ale...
    ...słysząc znajomy głos, odwrócił się, naiwnie zaskoczony.
    Nie powinien być zaskoczony. Zabawił w mieście zbyt długo, a on był najlepszym tropicielem jakiego znał. Może to z Magnusem rywalizował, ale Eriksen nauczył go wszystkiego i długo zdawał się niedościgłym wzorem. Teraz w znajomym tonie głosu pobrzmiewał nieznajomy chłód, najwyraźniej ciepło cierpliwości było zarezerwowane jedynie dla rekrutów Gleipniru. Nie dla wargów. Dezerterów. Zdrajców przysięgi.
    Cofnął się o krok. Powieki drgnęły, jakby próbował je unieść na twarz dawnego mentora i poszukać jego spojrzenia.
    Nie był w stanie. Wiedział czym był i co zrobił—a raczej czego nie zrobił. Był wargiem, stworzeniem, które poprzysięgli tępić. Miał szansę odejść z honorem, zanim przemieni się w bestię. Pamiętał jak bał się śmierci, chociaż udawał, że wcale nie. Pamiętał nieprzenikniony mrok w oczach Magnusa. Pamiętał też jakim wzrokiem odprowadzał go Agnar, gdy Ulrik stał na środku polany i przykładał sztylet do własnej piersi. Poważnym, ale spokojnym, może nawet trochę dumnym. Żal było tracić wyszkolonego rekruta, może nawet brata w walce (Ulrik lubił  wtedy myśleć o nich wszystkich jak o braciach, jak o rodzinie), ale Ulrik Borum dopełniał naturalnej harmonii wszechświata. Jego śmierć była prawem natury, natury, której porządku strzegł Gleipnir. Jego śmierć miała być wybawieniem od piętna wyrytego ugryzieniami na skórze. Rozpoczynając pracę godził się przecież na takie warunki. Własny ojciec i matka uznali je za sprawiedliwe, zapłakana siostra wciąż była w jego oczach dzieckiem, porządek zburzył inny łowca. Brat. Ukochany, ale o tym Eriksen nie wiedział.
    Tyle, że cała wina spadła na Ulrika. Słusznie, był winny nie tylko ucieczki, ale i podniesienia sztyletu na jednego z braci-łowców. W obronie Magnusa, ale czy to się liczyło? Zdradzili ich wszystkich.
    -Właściwie, to się nie spotykamy. - wymamrotał, na próżno szukając lepszych słów.
    -Przyszedłeś tu za mną. - nie zabijamy w biały dzień, w mieście, czy dla tej zasady nie ma świętości? A może wiele się zmieniło odkąd uciekłem? A może spętasz mnie łańcuchami i doprowadzisz do lasu?
    Wyobrażał sobie aresztowanie niezliczoną ilość razy. Próbował sobie nawet wmówić, że tym razem przyjąłby je z godnością i honorem, jakich brakło mu kilka lat temu.
    Ale to wszystko było zanim Elsie wysłała do niego list, zanim znów—po latach apatii—poczuł się potrzebny. Zanim wróciła mu wola życia. Od lat już go nie bawiło, ale tym razem było mu miłe.
    Drgnął nerwowo, gdy Eriksen zwrócił się do niego nowym nazwiskiem. Jak wiele o nim wiedział? Ulrik pamiętał z dawnych czasów, że Agnar potrafił pozyskać każdą informację, a nazwiska Enger używał od kilku lat, może powinien zmieniać je częściej?
    -Borum. - poprawił go bez przekonania, tak jakby powołanie się na dawne i prawdziwe personalia mogło wskrzesić łączącą ich nić zaufania. Nie mogło, wnioskując po lodzie w głosie Eriksena. -Jestem tu przejazdem. Zniknę. - cofnął się ostrożnie, o kolejny krok. -Nie chciałem cię upokorzyć. Ani wtedy ani teraz. - dodał cicho, desperacko, domyślając się, że poza zasadami za chłodem może się kryć coś więcej. Upokorzył wtedy siebie, ale i ich wszystkich. Ludzi, którzy mu ufali, którym się wyślizgnął. A poważni mężczyźni nie potrafili zapomnieć upokorzeń. Do dziś pamiętał upokorzoną minę Magnusa, gdy powiedział o słowo za dużo, gdy porównał swoje odzyskane życie do dna, niechcący przyznając jak gardzi(ł, wtedy) marginesem, z którego pochodził Eggen. Kilka słów, tyle zniszczyło jego niezniszczalną więź z Magnusem. Jak bardzo zatem niewybaczalne czyny musiały zgruchotać wszystkie wspomnienia, które dzielił z Eriksenem? Przez twarz przemknął mu wyraz żalu. Wiedział, w jakiej sytuacji postawił Agnara—wtedy i dzisiaj—i naprawdę się wstydził. Naprawdę nie miał do Agnara żalu o porządek świata. Chyba naprawdę nie miał Gleipnirowi za złe topora wiszącego od lat nad jego własną głową, ale...
    ...ale w ciągu tych lat zrozumiał, że nie da rady tego wszystkiego odkręcić i zabić się honorowo. Że nie chce umierać. Ani z własnej ręki ani jak zwierzę. Miał jeden moment odwagi i determinacji, moment zniweczony przez Magnusa. Już nie był w stanie. Nie było odwrotu. Tylko ciemność zaułka za jego plecami i kolejne lata ucieczki i krew na końcu tej drogi. Kiedyś. Nie dzisiaj, proszę, nie dzisiaj.
    Widzący
    Agnar Eriksen
    Agnar Eriksen
    https://midgard.forumpolish.com/t1757-agnar-eriksen#18223https://midgard.forumpolish.com/t1761-agnar-eriksenhttps://midgard.forumpolish.com/t1762-roguehttps://midgard.forumpolish.com/f153-agnar-eriksen


    Wstępując w szeregi Gleipniru każdy z nich wiedział czym może się stać oraz jaki czeka go wtedy koniec. Jedni odchodzili w ciszy, odbierają sobie życie; inni prosili towarzyszy o honorową śmierć. Niezależnie jak odchodzili, to zawsze z pełnym szacunkiem i uznaniem w oczach towarzyszy. Nie raz - braci - bo tym właśnie byli, kiedy walczyli razem ramię w ramię. Wtedy kiedy przedzierając się przez nieprzyjazne tereny walczyli nie tylko z potworami, ale też własnymi słabościami.
    Gdy patrzył na ostrze w dłoni Ulrika czuł gniew, zmieszany z dumą. Młody, mógł jeszcze wiele zrobić dla łowców, ale zasady były jasne.
    Stal zalśniła, a potem był już tylko krew.
    Wiązał z nim spore nadzieje. Wyróżniał się na tle innych. Okazał się słaby. Cofał się o krok, był jak zaszczuty pies w ulicy, gdzie dziad go pogonić mógł byle kijem. Został złamany. Zniknęła hardość, siła i wola walki.
    Zostało zbite zwierzę.
    Istne przekleństwo, ale skoro spotkał Magnusa, było niemal oczywiste, że spotka też Urlika. Trwali w pojedynku spojrzeń. Nie mógł go zaatakować. Były pewne zasady i reguły, których nawet on nie łamał, a przecież łamał ich wiele. Świętym nigdy nie był, a gdyby ktoś zagłębił się w życiorys Eriksen, to istniało wiele powodów, dla których powinni zakuć go w kajdany.
    -Nadal masz problem z zacieraniem za sobą śladów. - Odpowiedział. Nie miał przy sobie łuku ani strzał. Był w mieście, tu nie polował. Jedynie pierścień na dłoni zdradzał kim jest i jakim zawodem się parał. Jedyni uciekali inni lgnęli, każdy miał inny interes w swoim zachowaniu. Często uważano, że jest niczym Krucza Straż, ale bardziej brutalna. Nie uganiał się za złodziejami ani drobnymi przestępcami.
    On polował na potwory
    Niebieskie spojrzenie utkwione w twarzy dawnego towarzysza nie zdradzało żadnych emocji. Kiedy w kąciku ust trwał cień uśmiechu, a w głosie pobrzmiewa nuta rozbawienia. Dzisiaj próżno było szukać podobnych sentymentów.
    -Kiedyś. - Słowo strzeliło w powietrzu niczym bicz, który przeciął wszelkie złudzenia. -Borum nie żyje. - Zmarł w momencie kiedy postanowił uciekać ze swoim życiem, kiedy postanowił zdradzi zasady i ideały. Stał się tym co przysięgał zabijać, stał się zarazą, która przemienia innych. Wybaczyć potrafił wiele, ale nie słabości charakteru i głupoty. -Źle zrobiliście, że nadal przebywacie w mieście.- Dodał spoglądając w ciemne przejście. Wąskie gardło, które mogło dać uciekinierowi iluzję bezpieczeństwa, złudzenie ucieczki na zawsze. Ta była niemożliwa, Eriksen złapał trop. Pogoń była nieunikniona; musiał to wiedzieć, znał zasady, nawet jeżeli nimi pogardził na sam koniec. -Dlaczego?
    Nim znów ucieknie, nim będzie słyszał za sobą oddech śmierci, mógł równie dobrze zaspokoić ciekawość Eriksena. Wyjaśnić, co tu robi i dlaczego nie korzysta z podarowanego mu życia.


    hunter

    He no longer clung to the simplistic ideals
    of right and wrong or good and evil.
    He understood better than anyone
    that dark and light were intertwined
    in strange and complex ways.

    Widzący
    Ulrik Enger
    Ulrik Enger
    https://midgard.forumpolish.com/t3627-ulrik-engerhttps://midgard.forumpolish.com/t3640-ulrik-engerhttps://midgard.forumpolish.com/t3641-ulfahttps://midgard.forumpolish.com/


    Gdy stał z ostrzem na środku polany, nie szukał spojrzenia Magnusa. Nie był w stanie. Prawdziwym pożegnaniem był cały poprzedni dzień i wspólna noc, a formalne pożegnanie wśród braci wydawało się nie do zniesienia. Wszyscy wiedzieli, że są nierozłączni, ale (choć nie wiedział na ile dobrze zacierał ślady) światu mieli prezentować braterską zażyłość. W każdej rodzinie są dwaj bracia, którzy trzymają się bliżej od innych, prawda?
    Oczywiście, bliskość, którą dzielili z Eggenem w samotności była zbyt intymna by być braterską, a zarazem dziwnie wstydliwa. Niemożliwa do nazwania. Nie umiał się nią podzielić ze światem. Chciał, w tych ostatnich chwilach, ale nie chciał zostawiać Magnusa z ciężarem niezręczności i zdradzonych sekretów. Dlatego nie potrafił już na niego patrzeć w chwili śmierci, nie potrafił udawać brata, gdy był kochankiem.
    Dlatego w ostatnich chwilach szukał spojrzenia najstarszego z braci, Agnara. Szukał w jego oczach potwierdzenia. Znalazł w jego oczach dumę i hardość. To, czego potrzebował, by wznieść sztylet. Zbyt wolno.
    Potem rozpamiętywał tą chwilę w nieskończoność. Zastanawiał się, czy patrzył na niewłaściwą osobę. Szukał w obecności Eriksena pocieszenia, ale spuścił Eggena z oczu i zostawił Magnusa samego z tym wszystkim. Może gdyby zdołał na niego spojrzeć, brodacz by nie eksplodował. Albo może Ulrik dostrzegłby nadciągającą burzę i zabił się prędzej, uniemożliwiając zdradę.
    Dziś widział w oczach Agnara to, czego zawsze się bał.
    Pogardę.
    Przestał się cofać, gdy usłyszał, że nadal ma problem z obowiązkiem nie tylko potwora, ale i łowcy. Więź z dawnym życiem. Drgnął, jak zawsze gdy słyszał słowa krytyki, z urażoną ambicją.
    -Przez tyle lat jakoś się udawało. - odciął się, na moment pozbywając się pokornej miny. Prędko powróciła, gdy Agnar przypomniał mu, że nie żyje. Ślad dawnego Boruma momentalnie spełzł z twarzy zaszczutego, starszego o siedem lat i zrezygnowanego Engera.
    -Nie żyje. - przytaknął głucho, choć jego głos rozbrzmiał pytająco. -W takim razie - zdobył się na odwagę, choć nie wiedział, czy chce znać odpowiedź. -ścigasz warga czy zdrajcę? - czy jednego i drugiego? Czy dawny mentor pogrzebał wszystkie łączące ich wspomnienia i polował na zwykłego, bezimiennego potwora, kogoś, kto znaczył już dla niego mniej od zwierzęcia? Czy dodatkowo ścigał zdrajcę, dezertera, krzywoprzysięzcę, co dodawało pościgowi zajadłości? Ulrik znał stanowisko Gleipniru, to drugie, może wybaczyliby Magnusowi, ale nie potrafiliby puścić warga-zdrajcy. Był jednak ciekaw, czy Eriksen podziela je z tą samą zajadłością, czy może łatwiej mu nie widzieć w nim nikogo znajomego. Uśmiercić Boruma, wyzbyć się emocji. Zarówno tych łączących się z pozytywnymi wspomnieniami i braterstwem w lesie, jak i tych zabarwionych goryczą zdrady.
    Otworzył usta, bo korciło go—pierwszy raz od ucieczki i tylko ze względu na życie kiełkujące pod sercem Elsie—powiedzieć coś egoistycznego, powiedzieć że nie chciał, że nie wiedział o planie Magnusa, że naprawdę chciał umrzeć i to tylko tragiczny wypadek. Taka była przecież prawda. Prawda nie uratuje mu życia, ale może... może uratowałaby chociaż strzępki jego honoru w oczach Agnara. Może zabijałby go wtedy z lodowatą determinacją w oczach, ale przynajmniej bez pogardy.
    Chwila odwagi prysła wraz z liczbą mnogą. Prosta konstrukcja gramatyczna, która całkowicie zachwiała jego światem. Źle zrobiliście. Nie zrobiłeś. Tylko zrobiliście. Agnar nigdy nie ścigałby jego rodziny, niczym mu nie zawinili; w kontekście obecnej sytuacji nie łączyłby go też z żadnym innym targiem. Ich starcie było personalne, dotyczyło zdrady sprzed siedmiu lat, a nie losu innych potworów. Może i Ulrik nie zawsze łapał aluzje, ale ta—gdy rozłożył ją w umyśle na czynniki pierwsze—wydawała się boleśnie oczywista.
    Wy. Liczba mnoga. Razem. Źle zrobiliście.
    Musiał mieć na myśli Magnusa.
    Nie wiedział, co bardziej go przeraziło i zraniło.
    Czy świadomość, że Agnar odnalazł i jego, że Eggen może być w niebezpieczeństwie?
    Czy też wiara Agnara w to, że mieli ze sobą kontakt? Że skoro zdradzili razem, to musieli uciec razem, a ich braterska więź przetrwała próbę czasu?
    Pobladł, przez moment wyglądając jakby Eriksen go złamał. Jakby miał złamane serce. Miał zresztą złamane serce. Kochał Magnusa, ale kochał też Gleipnir. Los wyrwał mu i to i to i pogodził się z podwójną stratą gdy trzymał sztylet przy piersi, ale potem Magnus niejako kazał mu wybierać, a Ulrik nie potrafił wybrać i jego niewdzięczność złamała serce im obojgu.
    -...nie, nie my. - zaprotestował. Prędko, ale wolniej niż zwykle w chwilach wzburzenia. Serce biło mu mocno, zagłuszając logikę, ale bardzo próbował pomyśleć. Może Agnar blefował. Może po prostu założył, że są razem albo wiedzą o sobie i liczył na to, że Ulrik spanikuje i doprowadzi go do silniejszego ogniwa. Powinien teraz uważać na każde słowo, powinien być sprytny, ale nigdy nie potrafił być sprytny. A Agnar znał go jak brat, ba, znał go lepiej niż własny ojciec. Ostatnie lata go zmieniły, ale czy aż tak, by Eriksen nie przejrzał podstępu? Z drugiej strony, to nie podstęp. Ulrik naprawdę nie wiedział, gdzie jest Magnus i być może jego złamane serce było dobrą ceną za bezpieczeństwo... dawnego brata.  -Ja. - podkreślił uparcie. Pragnienie, by zepchnąć winę na Magnusa już dawno zniknęło. -To ja chciałem żyć, to ja go do tego namówiłem - teraz kłamał jak z nut, mrugając prędko -on nic nie zrobił. To ja miałem nóż, to ja zdradziłem. Nie ścigacie ludzi, tylko potwory, więc poluj na mnie, nie na niego. - odezwał się zapalczywie, prosząc i grożąc na raz, z gorącą desperacją. -A poza tym, nie mamy kontaktu od tamtej pory i pewnie nawet nie ma go w mieście. Zawsze był sprytniejszy ode mnie, czyż nie? - dodał, co było prawdą, ale może nie powinien udawać nonszalancji po tym, jak tak żarliwie bronił kogoś z kim nie miał kontaktu od siedmiu lat. -Daruj sobie, Eriksen, on nigdy mi nie wybaczy. - wyrwało mu się z goryczą, zbyt szczerą i zbyt głuchą. Nigdy mi nie wybaczy. Tego był pewien.
    -Jestem tylko przejazdem. Ale przecież odnaleźlibyście mnie nawet na końcu świata, czyż nie? Czy za rok, czy za dwadzieścia lat... - wzruszył ramionami, spinając mięśnie całego ciała. Teraz kłamał dalej, ale na to kłamstwo był chociaż przygotowany. Do niedawna było prawdą. Zawsze był tu przejazdem, nigdy na długo. Tylko dla Elsie, która potrzebowała jego obecności na kilka dni. Jej istnienie nie było dla Eriksena sekretem, choć Ulrik zastanawiał się, czy wie o ich potajemnych spotkaniach—dla świata Elsie przybrała fasadę siostry, która wraz z rodzicami pochowała na zawsze swojego brata-zdrajcę. Oby nie. A nawet jeśli, to na pewno nie wiedział o sekrecie, który kiełkował pod jej sercem. Sekrecie, przez który musiał tu zostać nie na kilka dni, a na... dziewięć miesięcy? Dłużej? Pierwszy raz od siedmiu lat chciał przeżyć, i nawet słowa weź mnie zamiast Magnusa nie przeszyłyby mu już przez gardło na myśl o siostrzeńcu lub siostrzenicy. Co za cholerna ironia losu.
    Widzący
    Agnar Eriksen
    Agnar Eriksen
    https://midgard.forumpolish.com/t1757-agnar-eriksen#18223https://midgard.forumpolish.com/t1761-agnar-eriksenhttps://midgard.forumpolish.com/t1762-roguehttps://midgard.forumpolish.com/f153-agnar-eriksen


    Wyciągnął papierosy z kieszeni. Nieodłączną towarzyszkę jego wędrówek po mieście. Spotkanie po latach nigdy nie były łatwe, ale pewne rzeczy nigdy się nie zmieniały. Odpalił papierosa i zaciągnął się mocno; końcówka rozjarzyła się złowrogą czerwienią. Wypuszczając kłąb dymu wspomnieniami, na krótką sekundę, wrócił do wydarzeń sprzed lat. Tego dnia kiedy mieli pożegnać jednego ze swoich braci. Znali cenę swojej pracy, znali ryzyko jakie ze sobą niosła codzienna służba. Pomimo tego, każde takie zdarzenie zostawiało bliznę. Patrzył na błysk ostrza, na to jak jest wznoszone, a później przyszła zdrada.
    Polował już na innych braci. Norny mu świadkami, że czasami pozwalał mu na ucieczkę, ale ci zawsze wracali.
    Idioci.
    Nie korzystali z podarowanej im łaski, kusili los, aż pewnego dnia spotykali się w takim miejscu jak to. Nie potrafił tego pojąć, nawet nie chciał. Wypuścił solidny kłąb dymu w powietrze łapiąc tym samym myśli jakie krążyły po głowie.
    -Do dzisiaj. - Uciął krótko. Zbyt pewny siebie łowca to martwy łowca, zawsze to powtarzał. A najbardziej niebezpieczny był ten, który w ciszy pełnił swoją powinność. Cmoknął z lekkim niezadowoleniem, jakby zawodem, że dawne nauki poszły w niepamięć. Zwłaszcza teraz, kiedy musiał wystrzegać się tych, którzy mieli go na celowniku. Kolejne pytanie zawisło w powietrzu gęstym jak smoła. Nawet jeżeli ktoś chciał przejść w tym miejscu widząc tę dwójkę wycofywał się rakiem. Nikt nie chciał być świadkiem czegoś niewygodnego. Tak było bezpieczniej. W kącikach ust Eriksena pojawił się krzywy uśmiech. Jeden z tych paskudnych. -To zależy od ciebie. - Mruknął. Prosta zasada. Tej zawsze się trzymał. Daję ci czas, a ty uciekasz i nigdy więcej nie pojawiasz się w zasięgu mojego wzroku.
    Nie raz zasada to odbiła mu się, zaznaczyła ciało bliznami, ropiejącymi ranami, które nie chciały się zagoić. Miał serce, nawet jak wielu twierdziło, że było inaczej. Wygodnie dla samego Eriksena, który pogłosek tych nie dementował.
    Drgnienie powieki. Błysk niezrozumienia w spojrzeniu, zacisk mięśni. Drobne sygnały, że dotknął pewnej struny, ta zaś mocno rozbrzmiała w jestestwie dawnego brata. Wyczulony na te zmiany, instynkt łowcy od razu zadziałał. Coś wisiało w powietrzu, enigmatyczne coś, które mogło urosnąć do rangi wydarzenia obok którego nie mógł przejść obojętnie. Wzburzenie, panika, strach, lęk.
    Odwaga
    Przebłysk tej ostatniej, gdy Urlik zaczął mówić; w momencie kiedy słowa płynęły z ust, a Eriksen w cierpliwości dopalał papierosa. Słuchał. Wyłapywał przyjęcie winy na siebie, to, że chronił Magnusa. Zawsze go chronił, nawet jak sądził, że jest tym słabszym, tym mniej ważnym. Kaszlnął w ukrytym śmiechu. Pokręcił głową.
    -Pewne rzeczy się nie zmieniają… - Skomentował krótko chowając niedopałek do przytroczonej do paska sakiewki. Nigdy nie zostawiaj śladów. Żadnych. Spojrzał uważnie na Urlika. Czujnie, wręcz świdrował go niebieskością tęczówek, ważył w myślach wszystkie za i przeciw. Ostatecznie westchnął ciężko, wręcz grobowo. Miał związane ręce. Pewne zasady obowiązywały. -Unikaj otwartych przestrzeni. I takich zaułków. Nie każdy przestrzega zasady niezabijania w murach miasta. Bo nie każde mury patrzą…


    hunter

    He no longer clung to the simplistic ideals
    of right and wrong or good and evil.
    He understood better than anyone
    that dark and light were intertwined
    in strange and complex ways.

    Widzący
    Ulrik Enger
    Ulrik Enger
    https://midgard.forumpolish.com/t3627-ulrik-engerhttps://midgard.forumpolish.com/t3640-ulrik-engerhttps://midgard.forumpolish.com/t3641-ulfahttps://midgard.forumpolish.com/


    Jego nozdrza zadrżały lekko, gdy Agnar zapalił papierosa. Spuścił wzrok, zawstydzony odruchem własnego ciała; zawstydzony tym, że teraz zapach dymu go drażnił — przypominając, ile się zmieniło. Zdradzał go własny nos, Magnus zdradził honor ich wszystkich, a on podążył ślepo za Magnusem (zawsze za Magnusem) i zdradził swoich braci. Zdradził Agnara. Uważał go nie tylko za najbardziej doświadczonego łowcę, ale i za kogoś w rodzaju mentora i starszego przyjaciela. Przez długi czas Eriksen był jego idolem, a poza tym zapewnił mu coś, czego Ulrik nigdy nie doznał w rodzinnym domu i od rodzonego ojca. Docenienie. Dumę. Pochwały, które były rzadkie, ale szczere i zakwitały w sercu młodziutkiego Ulrika na długie miesiące. Zawsze czuł się przy Eriksenie bezpiecznie, bezpieczniej nawet niż przy Magnusie. Nauczył się od niego czym są honor, braterstwo, poświęcenie. Dzięki jego lekcjom uratował tamtego młodego chłopaka przed kłami warga, samemu przyjmując na siebie ugryzienie. Gdyby wypełnił wszystkie jego lekcje, odszedłby jako bohater, a Magnus wciąż miałby stabilną pracę, stabilną przyszłość. Zniweczył wszystko jednym popołudniem, jedną chwilą tchórzostwa, jednym uniesieniem noża — nie na siebie, a na Agnara. Od tamtej pory nie mógł ze sobą żyć (ani z Magnusem, co boleśnie pokazało ich rozstanie niedługo po tamtej chwili) i Eriksen nie musiałby znać Ulrika dobrze (a i tak znał) by zobaczyć wstyd wypisany w jego oczach, wyciosany w nowych zmarszczkach mimicznych na twarzy i w przygarbionych ramionach.
    - Mhm. - umknął spojrzeniem jeszcze prędzej, słysząc ponure "do dzisiaj". Problem w tym, że... nie do dzisiaj. Już kilka lat temu prawie wpadł, kilka lat temu młody Kåre Eriksen — ten sam Kåre, który też skończył źle — pozwolił mu odejść. Nie chciał, żeby Agnar wyczytał w jego wzroku, że to wcale nie był pierwszy raz. Nie chciał ciągnąć za sobą nikogo innego, żadnego łowcy, który powinien był go zabić, byłego czy obecnego. Dość, że zrujnował życie Magnusa. - Po jakimś czasie nie ma dokąd uciekać. - skwitował ponuro, jakby tonem usprawiedliwienia. Przepraszam, że wróciłem do Midgardu. Przepraszam, że wciąż tu wracam, że postawiłem cię w tej sytuacji, Agnar. Czy gdyby nie siostra, potrafiłby odciąć się zupełnie i nie wrócić? Może. Może zaszyłby się w lesie, może wyjechałby jak najdalej, może znalazłby odwagę żeby ze sobą skończyć. A może wciąż nawiedzałby te uliczki jak duch, wspominając czasy, w których szukali z Agnarem zmor w midgardzkich kamienicach i w których pił z Magnusem w tutejszych barach; wspominająć jedyne lata podczas których był prawdziwie szczęśliwy.
    Czuł się zrezygnowany, ale uśmiech Agnara i słowa o Magnusie przywróciły mu iskrę życia, wpędziły go w panikę. Mówił, próbował brać winę na siebie, stresował się. Agnar zawsze znał go zbyt dobrze, nie potrafił przy nim kłamać.
    Ku jego zaskoczeniu, łowca nie skwitował jednak jego monologu inaczej niż śmiechem kaszlnięciem.
    - Niektóre rzeczy się zmieniają. Naprawdę nie mamy kontaktu. - powtórzył jeszcze raz, dla pewności, z mieszanką frustracji i żalu. Wreszcie odważył się podnieść na Agnara wzrok. Straciłem was, ale straciłem też innego brata, który zdradził. Straciłem wszystko. Ale może Magnus chociaż coś odbudował - co u niego, czy ułożył sobie życie? - więc zostaw go, proszę. Nie wypowiedział żadnego z tych słów na głos. Wbił w Agnara nóż, nie mógł go już o cokolwiek prosić, na pewno nie o łaskę ani nie o radę…
    ...uniósł wysoko brwi, bardzo wysoko. Czy Agnar właśnie dawał mu rady?
    - Unikam. - powiedział odruchowo, jak skarcony uczniak. Przynajmniej otwartych przestrzeni, z zaułkiem mu nie wyszło. - Na nas - ich starą grupę, tak honorową, dopóki on i Magnus nie sprzeniewierzyli się honorowi - zawsze patrzyły ściany. - wymamrotał niepewnie, bo niegdyś ślepo kierował się honorem i wierzył, że robią to wszyscy jego bracia. Świat był spowity w bieli Gleipniru i czerni odmieńców i dopiero po nieudanym samobójstwie stał się szary i szary pozostał.
    - Nie miałbym za złe, gdybyś to zrobił. - westchnął, cofając się o krok. Nie będzie tu stał jak kołek i czekał na śmierć (nawet jeśli trochę go to korciło, by wszystko się skończyło), nie był aż tak głupi. Wyłapał daną mu szansę i wiedział, że mógłby wyłamać drzwi do jednej z kamienic gdyby się uparł, albo przeskoczyć któryś płot... -… ale dziękuję. - pewne słowa należało powiedzieć. - I przepraszam. - inne tym bardziej należało powiedzieć, choć nic nie zmienią ani nie zmyją przelanej przez niego krwi.
    Widzący
    Agnar Eriksen
    Agnar Eriksen
    https://midgard.forumpolish.com/t1757-agnar-eriksen#18223https://midgard.forumpolish.com/t1761-agnar-eriksenhttps://midgard.forumpolish.com/t1762-roguehttps://midgard.forumpolish.com/f153-agnar-eriksen


    Tik tok.
    Zegar rozpoczął odliczanie. Każde spotkanie tak właśnie wyglądało. Dawał szansę, wskazywał drogę ucieczki. Była to jego słabość, była to jego wada, lecz po latach przestał walczyć z własnymi zasadami. Dość pokrętnymi, ale własnymi.
    Stale żyjąc na krawędzi wiedział, że pewnego dnia nie wróci do domu. Pewnego dnia znajdą jego ciało rozciągnięte przez potwory lub z nożem wbitym w serce. Kiedy kły warga dosięgną jego skóry nie będzie już odwrotu.
    Tik tok
    Odwieczny czas, który płynie nieubłaganie. Odwieczne czekanie na koniec, który kiedyś musi nadejść. Słuchał kolejnych frazesów o braku możliwości ucieczki. Nie tego ich uczył. Nie na to wskazywał. Nie mieli uciekać, mieli przyjąć rzeczywistość w swoje ramiona akceptując los na jaki się zdecydowali.
    Uciekali, miotali się niczym dziki zwierz w klatce, wciąż przyciągani do miasta sentymentem. Tym co zawsze było zgubą, niezależnie od pochodzenia i wieku. Spojrzenie mówiło wiele, więc nie musiał wypowiadać tych słów, aby Urlik wiedział o czym myśli w tej chwili Eriksen. Nawet po latach… Nie. Tym bardziej po latach musiał mieć tę świadomość.
    Od zawsze był łowcą, nie mógłby stać się ofiarą. Musiał łapać innych drapieżników.
    Urlik nie wyglądał jak jeden z nich.
    Musiał nosić w sobie wiele bólu i strachu. Może, nigdy nie powinien był stać się Łowcą. Być może nigdy nie powinien wstąpić do Gleipniru.
    -Nie wszystkie. - Nie idealizował świata w jakim żył. Nie było nigdy bieli i czerni. Była szarość, ale i tak spowita cieniem. Oni kroczyli właśnie po nim. Krucza Straż- to oni byli tymi dobrymi. Tymi, którzy nieśli pociechę i poczucie bezpieczeństwa w społeczeństwie. Łowcy nigdy nią nie mieli być.
    Organizacja, która w swoich szeregach skupiała złodziei, wykolejeńców i tych z kręgu. Dosłownie każdego. Nie ważne kim byłeś. Ważne było to, kim miałeś się stać. Zrobił krok do tyłu, dając jasny sygnał, że ma możliwość ucieczki.
    Tym razem.
    Kolejnego nie będzie. Nigdy nie było. Nie zrobił nigdy żadnego wyjątku. Nie miał zamiaru łamać tej zasady.
    -Tik tok, Enger. Tik tok. - Głos miał ponury i chłodny, przeszywający na wskroś. Złożona obietnica, której nie należało ignorować.


    hunter

    He no longer clung to the simplistic ideals
    of right and wrong or good and evil.
    He understood better than anyone
    that dark and light were intertwined
    in strange and complex ways.

    Widzący
    Ulrik Enger
    Ulrik Enger
    https://midgard.forumpolish.com/t3627-ulrik-engerhttps://midgard.forumpolish.com/t3640-ulrik-engerhttps://midgard.forumpolish.com/t3641-ulfahttps://midgard.forumpolish.com/


    Tik-tok.
    Spotkanie z Agnarem zdawało się być wykradzionymi sekundami — z życia w ogóle, ale przede wszystkim z dawnego życia. Powinien był odejść, powinien był uciekać, prawdopodobnie każdy inny warg na jego miejscu już dawno wskoczyłby na śmietnik i wspinał się na mur. Odruchowo ocenił tą drogę ucieczki, odruchowo wycofywał się w tamtą stronę, Agnar też musiał widzieć tą jedyną ścieżkę — sam uczył przecież Ulrika wyprzedzać ruchy zwierzyny. Tyle, że Ulrik nie był każdym innym wargiem, był byłym łowcą. Zdrajcą i krzywoprzysięzcą, który przecież jednak nie chciał wybierać takiego losu, to samo się… tak... potoczyło.
    (Samo, to Magnus zaaranżował tamten krwawy teatr, a Ulrik rozumiał i nie rozumiał go zarazem).
    Dlatego teraz masochistycznie nie odrywał wzroku od twarzy Agnara, w której widział nie tylko łowcę i przyszłego kata. Widział przede wszystkim byłego przyjaciela, byłego mentora, byłego brata. Kogoś, kogo powinien się obawiać, ale z czyjego widoku paradoksalnie się cieszył. Minęło wiele lat, ich praca była niebezpieczna, Eriksen mógł już dawno temu chwycić srebrny sztylet i podążyć tam, dokąd Ulrik iść nie miał odwagi. A jednak wciąż tu stał, cały i zdrowy i silny i nieugięty. Dobrze było go takim zobaczyć, nawet pomimo całego ryzyka. Dobrze było widzieć, że choć on podniósł się po wydarzeniach na tamtej polanie. Ulrik nie zamachnął się wtedy na niego nożem tak, by go zabić, ale i tak przelał krew brata i nie wierzył w to, co zrobił i wyrzuty sumienia nie odpuszczą chyba nigdy. Może teraz były trochę mniejsze, bo widział Agnara takiego, jak zapamiętał.
    Nie pamiętał tylko, by Eriksen wątpił w to, czy samemu nadawał się do Łowców. Przez wiele lat sądził, że tak, że Gleipnir to jego powołanie. Zawiódł, na samym końcu, ale złamałaby go świadomość, że nie nadawał się tam nigdy. Miłosiernie zawisła w milczeniu, tak samo jak ciężką kurtyną milczenia okryła się relacja Ulrika z Magnusem. Niepokoiło go niedowierzanie, które widział teraz w oczach Agnara, ale nie wiedział jak jeszcze go przekonać, jak jeszcze się wyprzeć. Nie wiedział, że zaledwie kilka dni temu Eggen samemu zwerbalizował przed Eriksenem sekret, którego Agnar i tak mógł się domyślać; że nawet ta drobna zdrada okryła go teraz dodatkową kurtyną hańby i wstydu.
    Drgnął, gdy Agnar zrobił krok do tyłu. Znak, który od razu zrozumiał, nadspodziewana łaska. Próbowałby uciec i tak, ale teraz już wiedział — że dziś nie będzie ścigany.
    Kolejny wykradziony dzień.
    - Czekaj. - wyrwało mu się nagle. Samemu zrobił dwa kroki do tyłu, by dać znać, że prosi o czas na coś innego niż własne życie. - Co... z resztą? - zapytał bezradnie, nie będąc pewnym, czy chce wiedzieć. Ale czas uciekał, a to jedyna okazja. Co z innymi, z którymi dzielił drużynę i chleb i wódkę i braterstwo? Z tymi, których zaatakował wtedy Magnus? Co z ich rodziną, która rodziną już nie była? - Wszystko u nich... w porządku?
    Widzący
    Agnar Eriksen
    Agnar Eriksen
    https://midgard.forumpolish.com/t1757-agnar-eriksen#18223https://midgard.forumpolish.com/t1761-agnar-eriksenhttps://midgard.forumpolish.com/t1762-roguehttps://midgard.forumpolish.com/f153-agnar-eriksen


    Zegar tykał. Odmierzał to co nieubłagane. Jedyne czego druga strona nie wiedziała to dnia kiedy się zatrzyma. Wieczne życie w lęku, wieczne oglądanie się przez ramię ze świadomością wyroku na karku. To nie raz była jeszcze większa kara niż sama śmierć i miał tego świadomość. Zasiać niepokój, sprawić, że druga strona popełni błąd, a pewnego dnia to zrobi.
    Czy on zada cios czy ktoś inny, tego nie wiedział. Honor i zasady nakazywały, aby cios zdał ten, kto znał, to wiedział. To musiał być ktoś z ich grupy. Ta trójka, która doznała zdrady. Dowiedzą się, to było oczywiste jak słońce na niebie.
    Wataha, choć przetrzebiona, ruszy na łowy. Te właśnie zostały rozpoczęte.
    Wyciągając kolejnego papierosa miał zamiar się wycofać, dać mu czas. Ten jeden złudny dzień spokoju.
    Tik tok
    Zatrzymał się, spojrzał na Urlika spokojnym wzrokiem, niebieskimi tęczówkami błądząc po wypełnionej pełnymi sprzecznych uczuć twarzy. Nic by nie były, gdyby tego dnia nie uznał, że woli wieść życie odmienne, że nie dopełni przysięgi jaką złożył.
    -Żyją. - Odparł krótko, zgodnie z prawdą. Nadal wypełniali swoje misje. Jedni znikali na dłużej, inni realizowali akcję za akcją. Każdy z nich starał się żyć dalej, wypełniać swoje obowiązki, być wiernym Węzłowi. Coś jednak pękło, naruszyło struktury splotów losów, sprawiając, że nie potrafili być znów tak blisko.
    Wybuchał kłótnia, narosły pewne emocje cementujące ostateczny rozpad, a ten rozpoczął się tamtej nocy.
    Tik tok
    Końcówka papierosa zajarzyła się czerwienią, dym otoczył twarz Agnara, który jeszcze przez chwilę przyglądał się w milczeniu Urlikowi. Wiedział od samego początku, widział te spojrzenia, rozmowy, te miękke nuty w głoskach i sądził, że to nic złego. I cokolwiek by nie zrobił, nie mógł przewidzieć jak to się skończy. Nie mógł zapobiec biegowi wydarzeń. Cholerne Norny tak splotły nici ich losów, że nic nie dało się już zrobić. Wszystko było z góry przesądzone.
    Zaciągnął się mocniej papierosem.
    -Tik tok. - Powtórzył spokojnie i odwrócił się ostatecznie kończąc spotkanie obietnicą kolejnego, które mogło skończyć się jedynie, śmiercią jednego z nich.

    Agnar z tematu


    hunter

    He no longer clung to the simplistic ideals
    of right and wrong or good and evil.
    He understood better than anyone
    that dark and light were intertwined
    in strange and complex ways.

    Widzący
    Ulrik Enger
    Ulrik Enger
    https://midgard.forumpolish.com/t3627-ulrik-engerhttps://midgard.forumpolish.com/t3640-ulrik-engerhttps://midgard.forumpolish.com/t3641-ulfahttps://midgard.forumpolish.com/


    Bracia byli oszczędni w słowach — no, może poza Ulrikiem — ale lakoniczność Agnara nigdy wcześniej nie raniła. Milczenie w lesie, na łowach, nawet przy piwie, zdawało się przed laty naturalną częścią życia. Cisza była wtedy przyjemna, a gadatliwy w młodości Ulrik nauczył się ją doceniać. Czekać godzinami z kuszą w ręku, wsłuchiwać się w śpiew ptaków, nawet łowić ryby. Nadal robił te wszystkie rzeczy, ale od lat samotnie — a wtedy miał obok siebie innych łowców i nigdy nie czuł się sam. Może ta samotność byłaby łatwiejsza z Magnusem, ale, zbudowawszy swoją relację paralelnie do braterstwa w drużynie, nie umieli odnaleźć się tylko we dwoje — albo może nigdy nie dali sobie takiej szansy? Być może w założeniach Eggena mieli wymienić lojalność wobec Gleipniru na życie, na wspólne życie, ale tak się przecież nie stało. Ostatecznie wymiana przyniosła inne owoce: ich wszystkich na życie Ulrika, samotne i wyklęte. I choć powinien być za to życie wdzięczny to wcale nie miał pewności, czy było warto. Kochał ich przecież, całą drużynę, całą rodzinę z Gleipniru, choć tylko uczucie do Magnusa nazwał i to ono było szczególne i najmocniejsze, jak płomień, który ostatecznie spopielił wszystko na swojej drodze.
    Dlatego słowa — a raczej słowo — Agnara były ważne.
    Dlatego krótkie "żyją" przyniosło mu ulgę.
    Bo wcale nie chciał, by nie żyli, choć to oni byli dla niego największym zagrożeniem. To oni znali jego i jego dawne ulubione miejsca i sposób w jaki polował, po którym mogli wywnioskować sposób, w jaki będzie się ukrywał. Widać to było choćby dzisiaj, po tym jak Agnar przyłapał go w zaułku i bezbłędnie wyczuł zarówno jego zaufanie, jak i wywnioskował jedyną trasę ucieczki. To oni mieli największe prawo do wendetty. I to o nich Ulrik się martwił, mimo wszystko, obwiniając siebie za to, co mogło pójść nie tak. Za to, że być może rany i kontuzje po pojedynku z nim i z Magnusem mogły kiedyś przyczynić się do słabszej kondycji i śmierci któregoś z braci. Za to, że jego zdrada mogła sprawić, że przestali ufać samym sobie i kiedyś popełnią przez to fatalny błąd. Za to, że rozbił ich rodzinę.
    Ale żyli. Przynajmniej tyle. Nie miał odwagi pytać o więcej i był wdzięczny za ten okruch informacji. Przyglądali się sobie jeszcze chwilę. Tik-tok. Ulrik cofnął się o krok do tyłu, nie mając śmiałości odwrócić się plecami. Zrobił to Agnar, choć nie powinien. Cisnęło się to na usta Ulrika, ale miał w sobie zbyt wiele pokory wobec dawnego mentora, by to wypalić. Mimo wszystko, nie powinien. Wargowie byli niebezpieczni nawet w ludzkiej postaci, tak ich uczono i Ulrik chyba nadal w to wierzył. Zwierzę przyparte do ściany kąsa. Warg przyparty do muru może zaatakować, desperacko spróbować pozbyć się łowcy poza pełnią, wbić sztylet w plecy.
    Czy, odwracając się, Agnar wciąż mu ufał?
    Czy może po prostu uważał go za słabego, może uważał, że i tak się poddał?
    A może po prostu nie chciał patrzeć na jego ucieczkę?
    Ulrik przełknął ślinę, jeszcze raz przypominając sobie, że nie chce wiedzieć. A potem, z ciężkim sercem, wycofał się pod śmietnik, wspiął na niego zwinnie i przeskoczył przez mur, a potem biegł, biegł i biegł, nie oglądając się już za siebie.

    Ulrik z tematu
    Ślepcy
    Kåre Jötnarsen
    Kåre Jötnarsen
    https://midgard.forumpolish.com/t3619-kare-jotnarsen#36546https://midgard.forumpolish.com/t3652-kare-jotnarsen#36975https://midgard.forumpolish.com/t3653-faen#36979https://midgard.forumpolish.com/


    28.07.2001

    Wieczór był chłodny, lecz powietrze zbierało mu się przy twarzy pod postacią ciepłych obłoków, pachnących cukierkami ksylitolowymi i tytoniem, niedbałą, odświeżającą oddech mieszanką, której zapach schlebiał mu w obcy, wstydliwy sposób – mężczyźni, których zapraszał Jötnar, nie mieli w zwyczaju się starać, wnętrze ich ust zawsze śmierdziało żółcią i przetrawionym alkoholem, na nagiej skórze zbierała się warstwa zeschniętego potu, dłonie mieli mocne i szorstkie, a wzrok zachłanny jak u wygłodzonego zwierzęcia. Czasem, kiedy przyciskali go do materaca ciężarem swoich ciężkich, zaniedbanych ciał, wyobrażał sobie, że otwierają usta, a kości ich podniebienia rozszerzają się jak u węża, który połyka swoje ofiary w całości – mężczyźni, z którymi sypiał, pragnęli go pożreć, nie tylko skórę i łykowate mięso, ale całe ciało, wraz z układem kości i ścięgien, wraz z narządami i krwią. W lepsze dni im na to pozwalał, w gorsze – usilnie ich do tego zachęcał. Napinał lędźwie do bolesnego łuku, od którego drętwiały mu pośladki, stawał się nieposłuszny i złośliwy, aby sprowokować ich gniew, a kiedy siniaczyli mu biodra lub zaciskali dłonie wokół szyi, uśmiechał się przez zaciśnięte zęby, z satysfakcją, która uciskała go pomiędzy żebrami i stygła wilgocią w kącikach spojrzenia – sądził, że jeśli pozwoli, aby uszkodzono go wystarczająco brutalnie i trwale, Jötnar nie będzie już go potrzebował i rozwiąże przysięgę, która pętała mu dłonie za plecami i przymuszała do posłuszeństwa. Nauczył się myśleć o ludziach tak, jakby nie byli żywymi istotami, ale sortymentem rzeczy uniwersalnych – nagich ud, śliny zebranej na palce, elementach, które mogłyby należeć do każdego i tylko przypadkiem były częściami obcych mężczyzn, a nie osoby, która go kochała. Podczas gdy umięśnione dłonie przytrzymywały mu nadgarstki przy wezgłowiu łóżka, a lepkie, śmierdzące etanolem wargi wykradały oddech spomiędzy ust, jeszcze zanim zdążyłby przełknąć go do płuc, jego świadomość kołysała się na peryferiach, wzdłuż krawędzi potylicy, stawiając jedną nogę przed drugą, ryzykownie i chwiejnie, aż w końcu spadała na jedną ze stron, pozostawiając jego umysł przyjemnie pusty i nieobecny, nieświadomy tego, co działo się z ciałem, dopóki nie budził się zły i rozgoryczony, pełen obrzydzenia do samego siebie.
    Mężczyzna, który całował go teraz, choć przynajmniej o trzydzieści lat starszy, był jednak ostrożny i zakłopotany, prawie czuły, choć jego usta stawały się coraz cieplejsze i bardziej czerwone, a ręka sięgała żądnie w dół pleców, do krawędzi spodni, które odstawały zachęcająco w miejscu, gdzie linia kręgosłupa znikała za skórzanym paskiem, zupełnie niepotrzebnym, zapiętym na ostatnią dziurkę i mimo to zbyt łatwym do zdjęcia. Był wysoki i szczupły, miał surowe, niepokojąco przenikliwe spojrzenie i kolana kościste jak u charta, a jego górną wargę zakrywała warstwa wyliniałego zarostu – prowadził go przez wąskie przejście, wzdłuż długich, ciemnych ulic miasta, gdzie nie zaglądało nawet pożółkłe światło latarni, sztywny i zakłopotany, dopóki nie szeptał mu do ucha tego, czego pragnął, a on się uśmiechał, wiedząc, że mężczyzna spodziewał się krzyku i czując, jak mięśnie, które napinały jego barki, rozluźniają się w wyrazie kojącej ulgi. Miał miękkie dłonie i wypomadowane usta, płacił monetami, które wyglądały, jakby umył je przed wyjściem z domu, więc pozwalał mu na to, o co wstydził się prosić w dusznym, wygrzanym emocjami lokalu, pośród ludzi, którzy mogliby go rozpoznać lub usłyszeć – nigdy nie przyznałby tego przed nikim, bo choć śmiał się z niego w towarzystwie Hallego, który nazywał go bezwstydnym i zboczonym, współczuł mu: czy raczej współczuł z nim, każde westchnienie i każdą niemoc, każdy niecierpliwy, bezcelowy ruch i kłębki wygrzanego frustracją powietrza, uciekającego z rzadka, lecz wymownie, przez nozdrza. Stał z plecami wspartymi o zimną, betonową ścianę i dyskomfort zaczynał uwierać go w lędźwie, rozciągając się grymasem rozdrażnienia na zaciśniętych ustach – Jötnar lżył mu za przejawy emocji innych, niż przyjemność, więc odetchnął tylko płytko, odginając szyję, kiedy mężczyzna całował go pod grdyką i ukradkiem sięgając dłonią niżej, do zdrętwiałej nogi, gdzie włókno naciągniętego mięśnia spętało się w ciasny supeł.



    shadows tangle like a vine
    crawling up the posts within our shrine

    you look so good there on your knees
    such a good girl, knows how to please
    look at me, look me in the еyes, forget yourself surrender your mind

    Ślepcy
    Verner Forsberg
    Verner Forsberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3662-verner-forsberg#37169https://midgard.forumpolish.com/t3673-verner-forsberghttps://midgard.forumpolish.com/t3672-konwalia#37290https://midgard.forumpolish.com/f128-verner-forsberg


    28.07.2001


    Zakapturzony i przygarbiony, w ubłoconych butach z lasu i starych spodniach, nie przypominał dziś złotego chłopca z jednego z najbogatszych klanów. W dzielnicy Ymira Starszego próbował zrzucić z siebie wężową skórę potomka hodowców ormów i stać się kimś innym, choć jeszcze nie wiedział kim — jadowitym tajpanem pustynnym czy może boa dusicielem, czy jakimś innym niepozornym gadem? Próbował się zmienić tym bardziej zażarcie, im bardziej niepokoiły go tropy do jakich doszedł Björn; ale tak naprawdę przykładał do metamorfoz większą uwagę gdy udawał się gdzieś sam, donosząc trucizny do felczera lub próbując poznać ten obcy i czekający go niedługo świat jakim był Przesmyk Lokiego. W towarzystwie Asterin, swojej przewodniczki, chodził bardziej sprężyście, golił się staranniej i czuł się stokroć swobodniej. Chciał się jej podobać i w jej obecności był pewny siebie w tej dzikiej dzielnicy biedoty. Przy niej był pewien, że to co widzi, jest rzeczywiste; a jej obecność i ciepło jej ciała (nawet gdy szli tylko obok siebie, udając nieznajomych) odciągały senność i nudę, przez które zwykle padał ofiarą menady. Przy niej oglądał dzielnicę Ymira Starszego jej oczami, poznając śmieszne napisy na murach i sklepy z najlepszym asortymentem i historię krwi na chodniku i nowe zakazane inkantancje. Przy niej łatwo było znajdować jasne strony tego miejsca.
    Ciemność nadchodziła, gdy zostawał sam. Niedogolony, trochę niewyspany, z zakazaną magią wciąż wrzącą pod skórą. Ćwiczył dziś wytrwale, a potem doręczył truciznę. Powinien wrócić do domu i przynajmniej się zdrzemnąć, albo wślizgnąć się na klatkę schodową Asterin i liczyć, że już ją zastanie — ale zamiast tego nogi poniosły go w ciemność, choć poza Przesmyk Lokiego. Śladem miejsc, w których szukał kłopotów po zerwaniu z Asterin, gdy w garniturze i obwieszony złotymi zegarkami włóczył się w ślepych zaułkach i szukał ślepców albo kłopotów.
    Szukał wtedy sprawiedliwości i ucieczki od niechcianego (choć zawiązanego na własne życzenie) narzeczeństwa, ale wtedy ich nie znalazł. Znalazł tam tylko mężczyznę, który próbował go napaść, ale skojarzył mu się z jej klientem. Nie wiedział, jak wyglądali jej klienci, ale wtedy wciąż o nich myślał, a tamten nieznajomy miał nieco szczurzą twarz człowieka, który doniósł mu o jej zawodzie. Nie był nim, ale to się nie liczyło. Verner znalazł w sobie wtedy gniew, dzięki któremu pięć lat temu przekonał się wreszcie jak to jest, odebrać komuś życie gołymi rękami. Stojąc nad trupem w ciemnym zaułku zastanawiał się wtedy, czy miał szczęście i tamten uderzył głową o krawężnik. Trudno było rozpoznać, bo nie przestał go po tym bić i trup nie mał już twarzy. Potem zaczął się zastanawiać nad tym, jak odciągnąć od siebie podejrzenia i wrócić do domu i czy ktoś uwierzyłby mu, że to była samoobrona (a przecież była!). Wszystko się udało, złoci chłopcy mają w życiu sporo szczęścia i dopiero myjąc ręce Verner uświadomił sobie jak brudna była to śmierć i że zawsze myślał, że jego pierwszy raz będzie od trucizny.
    To wtedy zakiełkowała w nim myśl by poznać bardziej użyteczne inkantancje, choć stłumił pokusę gdy dowiedział się, że Regina jest w ciąży. Potem myślał czasem o tamtym człowieku, którego twarzy zapomniał i którego twarz została w jego wspomnieniach krwawą miazgą. Zastanawiał się, czy Magnolia w jakiś sposób czuła, że jej ojciec kogoś zabił. Czy to dlatego już jej tu nie było. A potem zagłuszył te myśli eliksirami nasennymi i zaczął się uczyć magii zakazanej i zagłuszał wspomnienie o tamtym człowieku dalej, krwią i cierpieniem innych.
    Dzisiaj znów przechodził obok podobnego zaułka. Mądrzejszy o sporo zakazanych inkantancji, ale słabszy o nadwyrężone zdrowie psychiczne. Uszczypnął się lekko w rękę, by się rozbudzić i dojść do domu, ale wtedy się zaczęło.
    Usłyszał kroki. Czyiś jęk. Lepki odgłos pocałunków.
    I nagle stał jak wryty, skręciwszy w ciemny zaułek i znów przeżywał od nowa sen, koszmar, który nawiedzał go od pięciu lat. Na jawie, przeważnie na jawie, bo wtedy myślał, że to prawda i wtedy to było prawdziwie okrutne. Odkąd odnowił z Asterin kontakt, częstotliwość snów ustała, bo wiedział, że jest bezpieczna i że już tego nie robi; ale i tak widywał ją czasem pod półprzymkniętymi powiekami. Przyciśniętą do muru, drobną pod ciężarem jakiegoś starego oblecha, z krwią spływającą po udach. Często  — nawet wtedy, gdy lekarze powiedzieli mu, że to halucynacje — próbował im przeszkodzić, kiedyś rzucił kubkiem w kolegę z Kruczej Straży, a kiedyś Siri zademonstrowała na nim samym zaklęcie przywołujące najgorsze lęki i podobno to dlatego jej stolik wylądował w kominku.
    Zamrugał, ale byli tu znowu. Męska sylwetka i druga, drobniejsza, niższa. Nie widział stąd dobrze, ale to musiała być ona — a nawet jeśli to nie była ona (szeptał mu błysk przytomności), to jakaś inna kobieta, krzywdzona, zmuszona, stręczona przez jakiegoś tyrana.
    Zostaw ją! - chciał powiedzieć, ale był człowiekiem, który najpierw przechodził do czynów, a słowa zostawiał na później.
    - Draumr mein! - syknął, celując w plecy tego oblecha. Zakazana inkantancja sięgnęła celu, skutecznie studząc pożądanie tego potwora i zastępując je czymś zupełnie innym. Przed oczyma starszego mężczyzny nie było już młodego ciała — były jego najgorsze lęki, omamy należące tylko do niego. Verner kilkoma długimi krokami dopadł do intruza i szarpnął go mocno za ramę, odciągając od biednej ofiary handlu ulicznego. Nieznajomy nie stawiał oporu, jęczał, zupełnie oszołomiony — co podpowiedziało Forsbergowi, że pewnie nigdy wcześniej nie miał do czynienia z magią zakazaną. W dodatku był realny. Realny. Wzniósł dłoń, chcąc go udusić, ale najpierw zerknął na nieznajomą ocaloną z opałów, by upewnić się, że to nie Asterin i usłyszeć słowa podzięki. Kaptur zsunął mu się z głowy, odsłaniając twarz niewyspanego mężczyzny z trzydniowym zarostem, wciąż zasnutą ciemnymi żyłkami i znajomą dla kogoś, kto znał go od dzieciństwa.
    I zdębiał, przekonany, że jeśli nie miał ataku menady sekundę temu, to właśnie przeżywa go teraz. Od nowa. Oby skończył się szybko, zanim czar minie i nieznajomy się na niego zamachnie.
    - Ty?! -  spytał z niedowierzaniem prostytutkę, która wcale nie była prostytutką. Umysł płatał mu figle, bo nieznajoma wyglądała zupełnie jak mężczyzna i zupełnie jak Kåre Eriksen; twarz z innego świata, świata blichtru i złota i ewentualnie pełni księżyca. - Nic ci nie jest? - zapytał idiotycznie, choć chyba wciąż śnił. Albo nie śnił, może nieznajoma się teraz odezwie i wyrwie go z tego irracjonalnego koszmaru.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Verner Forsberg' has done the following action : kości


    'k100' : 61
    Ślepcy
    Kåre Jötnarsen
    Kåre Jötnarsen
    https://midgard.forumpolish.com/t3619-kare-jotnarsen#36546https://midgard.forumpolish.com/t3652-kare-jotnarsen#36975https://midgard.forumpolish.com/t3653-faen#36979https://midgard.forumpolish.com/


    Uwierały go cudze dłonie – palce sięgające zachłannie pod materiał ubrania, paznokcie przesuwające się po skórze w sposób, który sprawiał, że zbyt łatwo było mu wyobrazić sobie w ich miejscu zwierzęce pazury, opuszki wgniatające się w sine zmiękczenia tkanki, tam, gdzie zamiast przyjemności pulsował jedynie ból. Podobało mu się – temu mężczyźnie o szczupłej, surowej twarzy i włosach lśniących od woskowej pomady, widział to w jego spojrzeniu, rozszerzonych źrenicach i sposobie, w jaki światło błyszczało na sklepieniu białek, w kącikach oczu, przyzwyczajone do tego, że musiał ukrywać je po drugiej stronie oczodołów. Widział, jak jego usta rozsuwały się do uśmiechu za każdym razem, kiedy skóra wybarwiała się pod mocnym uciskiem, jak mięśnie podbrzusza napinały się i tężały, ilekroć w płytkim rozcięciu na klatce piersiowej zaczynała perlić się krew, jak dławił w sobie te pragnienia, dopóki nie napotykał w jego oczach zgody, a wtedy wszystko, co trzymał za zębami i w zaciśniętych pięściach, wylewało się na powierzchnię brutalną siłą, która nie powinna była mieścić się w jego wątłych ramionach – nie potrafił wyobrazić sobie, gdzie ją przetrzymywał, kiedy była nieużywana. Pozwalał mu zostawiać na sobie ślady, zadowolony z tego, jak bardzo złościły Jötnara – sądził, że jeśli pozwoli, aby jego ciało rozpadło się i zepsuło, nie będzie dłużej potrzebny, a huldrekall sam zerwie umowę, która pętała mu przeguby. Sądził, że jeśli zostanie poniżony i upodlony, może przynajmniej pozbędzie się myśli, że ciało wciąż było jego częścią – kogo to obchodzi?, myślał, zdarzało się już wiele razy, więc jakie to ma znaczenie? Ale miało znaczenie, zawsze pozostawiało po sobie gorzki przedsmak gniewu i rozczarowania. Kiedy wracał do domu, słońce zazwyczaj wychylało się już zza horyzontu, zaspane i blade, a jasne, poranne niebo świeciło rozmytym błękitem, który odbierał jaskrawe barwy wszystkiemu, czego dotknął i kradł życie z twarzy nieznajomych przechodniów – alkohol i eliksiry parowały mu przez skórę, emocje zbierały się natomiast pod spojówką błyszczącą wilgocią, a on nagle stawał się zmęczony i bardzo, bardzo młody.
    Teraz, w półmroku wieczoru, wciąż mógł się jednak uśmiechać – przełykał mdłości i grymas bólu, po czym zaciskał palce mocniej na cudzym nadgarstku, jakby próbował nakierować dłonie głębiej tam, gdzie skóra zdążyła się już zaczerwienić i zdrętwieć, zadrapać sobie ciało i sumienie paznokciami mężczyzny, który z trudem stał na nogach, dysząc mu do ucha jak zwierzę, ciepłym, wilgotnym oddechem, pozostawiającym warstwę wilgoci na jego prawej skroni. Szeptał mu coś okropnego, słowa, których nie rozumiał, choć był pewien, że każde z nich miało obmierzłe, śliskie krawędzie i sprawiało, że pióra na karku stroszyły mu się wyraźnie, przetykając stosiny przez plecione otwory koszuli – przechodziły go dreszcze, lecz prosił go, żeby mówił dalej, wyobraź sobie, że możesz zrobić ze mną wszystko, drażnił, przesuwając palcem wzdłuż jego szyi, wyczuwając pod opuszką głośne, nerwowe tętno, czego tylko pragniesz, aż mężczyzna chwytał go mocniej, z siłą, której trudno byłoby spodziewać się po jego kościstych palcach.
    Najpierw usłyszał zaklęcie – znajome, o ostrych krawędziach – i odruchowo zacisnął zęby, spodziewając się przezierającego przez czaszkę lęku, znajomego ucisku w potylicy, zanim czar sięgnie głębiej i rozleje się po całym ciele. Jötnar karał go tą inkantacją, a on za każdym razem ulegał temu, jak rzeczywiste były jej skutki, ukrywał głowę pomiędzy kolanami i wpatrywał się we własne dłonie, z twarzą ciemną od piór, które wzrrastały w gęste pterylium pod wpływem strachu – kiedy dochodził do siebie, oczy zawsze miał przeszklone, a głos słaby i przełamany przez krawędź gardła tak, plecy dziecka mogłyby zostać przełamane przez ojcowskie kolano. Tym razem strach jednak nie nadszedł – jęk, który usłyszał, pochodził z innego gardła, szerszego i ściśniętego mocniej niż jego własne. Czyjeś ramię szarpnęło Pera w bok, a on poczuł tylko, jak jego ręka przesunęła mu się po przedramieniu, paznokcie zadrapały skórę, pozostawiając piekące, czerwone pręgi. Cofnął się o krok, oszołomiony – mężczyzna nagle wydał mu się żałosny, jego wychudzona twarz i kościste, zbyt długie kończyny, które upodabniały go do komara. Siedział skulony na chodniku jak dziecko, a on nagle poczuł obrzydzenie do wszystkich miejsc, w których go dotykał – miał rozdartą koszulę, która odsłaniała bladą pierś i pojedyncze, czarne stosiny, wyrastające ciemnym opierzeniem wzdłuż linii mostka i rozpięty rozporek, gdzie, pod krawędzią spodni, zanikało ciepło cudzej dłoni, lecz czuł się całkiem nagi, odsłonięty przed nieznajomym mężczyzną, którego oczy zamgliły się brzmieniem inkantacji, a twarz porosła chwastami ciemnych żył. Przed nieznajomym mężczyzną, który wcale nie był mu tak obcy, jak początkowo sądził.
    Kaptur zsunął mu się z głowy, a Verner w jednej chwili wyglądał na bardziej przerażonego niż Per, który klęczał pod ich nogami, jęcząc i rozcierając dłońmi oczodoły – ten sam surowy i wyniosły Verner, który w domu jarlów gromił go ciężkim spojrzeniem i zakasywał kąciki ust triumfalnym uśmiechem, przekonany, że dominował nad nim tak, jak dominował nad nim w dzieciństwie, zawsze o głowę wyższy, zawsze bardziej czujny i eminentny. Zawsze o dwa kroki przed wszystkimi.
    Czy nic mi nie jest? – powtórzył z niedowierzaniem, zanosząc się głośnym, bezczelnym śmiechem, w którym nie było jednak życzliwości, nie było nawet rozbawienia – był to pusty, donośny dźwięk, przypominający echo zeźlonego krzyku. – Po co tu przyszedłeś? Jak ja to wytłumaczę? – spojrzał w dół, na prawie nagiego mężczyznę, jego brzydką twarz i oczy w tej samej barwie, co brukowe kostki; miał szorstki, gardłowy głos, który brzmiał, jakby z trudem opuszczał zawężoną krtań. – Na chuj się wtrącasz, co? Nie potrzebuję twojej pomocy.



    shadows tangle like a vine
    crawling up the posts within our shrine

    you look so good there on your knees
    such a good girl, knows how to please
    look at me, look me in the еyes, forget yourself surrender your mind

    Ślepcy
    Verner Forsberg
    Verner Forsberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3662-verner-forsberg#37169https://midgard.forumpolish.com/t3673-verner-forsberghttps://midgard.forumpolish.com/t3672-konwalia#37290https://midgard.forumpolish.com/f128-verner-forsberg


    jak mi pójdzie deeskalacja
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Verner Forsberg' has done the following action : kości


    'k100' : 79



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.