z ogrodu Hery (E. Soelberg & K. Sorsa, wrzesień 1995)
2 posters
Bezimienny
z ogrodu Hery (E. Soelberg & K. Sorsa, wrzesień 1995) Nie 10 Gru - 0:49
Uważaj, zagubiony włóczykiju, bo nie każda uliczka jest dobrym miejscem dla Ciebie. Bruk wyściełający ścieżki trzaskał pod butami, gdzieś z jednego z okien starej kamienicy, z której stara farba odchodziła niemal płatami zerkała starsza kobieta, z policzkami tak obwisłymi, że jej twarz wydawała się być ciągle we wściekłym grymasie. Patrzyła na każdego, kto przechodził, łypała złowrogo, a człowiek, który tędy przechodził mógł być pewien, że jutro każda kobieta w podobnym wieku będzie wiedziała o jego obecności. I chociaż dokładnie można bylo zobaczyć, kto patrzył, i tak miało się poczucie ciągłej obserwacji. Ulica Ounastie miała swój specyficzny klimat. Od niej odchodziło najwięcej małych uliczek, w których labiryncie łatwo było się zgubić. I nikt spoza dzielnicy nie chciał się w nich zgubić. Pełno szemranych typów kręciło się po okolicy, takich, którzy bezszelestnie wybiorą z kieszeni portfel, jeśli tylko wiedzą, że nie jesteś kolegą koleżanki znajomego sąsiada. To nie jest przyjazne miejsce. Tym bardziej nie teraz.
Dzień równał się z nocą, wieczory bywały pochmurne i chłodne. Sorsa włożyła ciepły sweter, choć jej dłonie i tak marzły niemiłosiernie, ale na kurtkę było za wcześnie. Zaciskała więc zęby, póki co, kierując swoje kroki tam, gdzie się wychowała. Już dawno wynieśli swoje manatki stąd wraz z ojcem i babcią, ale... Można wyjść z Ymiru, ale on nie wyjdzie z Ciebie. Wpół drogi spotkała grupę swoich znajomych - same dzieciaki z biednych rodzin. Jedni tak biedni, że widać było żebra z wygłodzenia, inni tak zdesperowani, że kradli torebki starszym paniom, a niektórzy... Tak smutni, że choć odrobinę szczęścia znajdowali w małych rzeczach. - Trzymaj też, Klara. - Usłyszała, zaraz po tym jak usiadła na starej, metalowej, skrzypiącej huśtawce. Tylko tutaj można było tego doznać. Kilkoro nastolatków z piwem w dłoni na dziecięcym placu zabaw. Zajęli miejsca na barierkach, na rurkach tworzących karuzelę i każdy po kolei po prostu brał. Wkrótce powietrze wypełniło się też zapachem tytoniu.
Przetarła powieki ze zmęczeniem. Miała zbyt słabe ramiona, by co dzień dźwigać ciało niedołężnej babki, zbyt mało siły, by patrzeć jak myśli powoli odpływają z głowy ukochanej osoby, więc gdy tylko Untamo przekroczył próg domu, wyrwała się z niego, chcąc zażyć odrobinę kolorowego świata. Nawet jeśli ten kolor obierała mgła, a wieczór pokrywał szarugą. Mimo to czuła, że on uderza.
Uśmiechnęła się.
Głośne przekleństwo wybiło ją z rytmu, gdy blask różdżki skierował się w stronę grupki. Wszystkie butelki upadły na ziemię, a piątka dzieciaków poderwała się do biegu. W tym Sorsa, która jednak zatrzymała się po usłyszeniu prośby o zatrzymanie się. Znajomy głos.
Dlaczego właściwie uciekała? Co się jej mogło stać?
Dzień równał się z nocą, wieczory bywały pochmurne i chłodne. Sorsa włożyła ciepły sweter, choć jej dłonie i tak marzły niemiłosiernie, ale na kurtkę było za wcześnie. Zaciskała więc zęby, póki co, kierując swoje kroki tam, gdzie się wychowała. Już dawno wynieśli swoje manatki stąd wraz z ojcem i babcią, ale... Można wyjść z Ymiru, ale on nie wyjdzie z Ciebie. Wpół drogi spotkała grupę swoich znajomych - same dzieciaki z biednych rodzin. Jedni tak biedni, że widać było żebra z wygłodzenia, inni tak zdesperowani, że kradli torebki starszym paniom, a niektórzy... Tak smutni, że choć odrobinę szczęścia znajdowali w małych rzeczach. - Trzymaj też, Klara. - Usłyszała, zaraz po tym jak usiadła na starej, metalowej, skrzypiącej huśtawce. Tylko tutaj można było tego doznać. Kilkoro nastolatków z piwem w dłoni na dziecięcym placu zabaw. Zajęli miejsca na barierkach, na rurkach tworzących karuzelę i każdy po kolei po prostu brał. Wkrótce powietrze wypełniło się też zapachem tytoniu.
Przetarła powieki ze zmęczeniem. Miała zbyt słabe ramiona, by co dzień dźwigać ciało niedołężnej babki, zbyt mało siły, by patrzeć jak myśli powoli odpływają z głowy ukochanej osoby, więc gdy tylko Untamo przekroczył próg domu, wyrwała się z niego, chcąc zażyć odrobinę kolorowego świata. Nawet jeśli ten kolor obierała mgła, a wieczór pokrywał szarugą. Mimo to czuła, że on uderza.
Uśmiechnęła się.
Głośne przekleństwo wybiło ją z rytmu, gdy blask różdżki skierował się w stronę grupki. Wszystkie butelki upadły na ziemię, a piątka dzieciaków poderwała się do biegu. W tym Sorsa, która jednak zatrzymała się po usłyszeniu prośby o zatrzymanie się. Znajomy głos.
Dlaczego właściwie uciekała? Co się jej mogło stać?
Eitri Soelberg
Re: z ogrodu Hery (E. Soelberg & K. Sorsa, wrzesień 1995) Nie 10 Gru - 0:49
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Zakończenie studiów zwiastowało zderzenie się z szarą rzeczywistością i podjęciem obowiązków, którym sprostać musiał każdy młody galdr. Jeszcze nie zdołał wyrzucić z siebie starych nawyków i rytmu dnia układanego podług niekończących się zajęć i ostatnich egzaminów, gdy wpuszczony został w wir życia kruka-stażysty. Nigdy nie sądził, że będzie to łatwe zadanie – doskonale znając realia Kruczej Straży i historie opowiadane przez brata, ojca i dziadka, wiedział że prędzej czy później czeka go bolesne zderzenie z codziennością. Obecnie tonął w niepewności i w obowiązkach, z których żaden świeżo upieczony absolwent instytutu Tiwaz nie byłby zadowolony. Zwłaszcza gdy ambicje daleko wyprzedzały rzeczywiste umiejętności i doświadczenie. Zawsze oczekiwał więcej i więcej, rwąc się do zadań, które być może otrzyma po kilku latach dobrego wypełniania podstawowej papirologii. Każdy musiał przejść ten etap, dlatego starał się nie narzekać. I tak czuł się przedziwnie w miejscu, gdzie gwar niemal nie ustępował, a ucieczka w samotność okazywała się wyczynem niemożliwym do realizacji.
Chłód dnia zmusił go do głębszego naciągnięcia kurtki i zanurzenia twarzy w futrzanym obszyciu kołnierza. Wrzesień mocno zaznaczał zmianę pór roku, po ciepłych letnich popołudniach nie było już niemal śladu. Młody Soelberg przemykał wąskimi uliczkami z zamyśleniem wymalowanym na twarzy. Nieszczególnie przyglądał się otoczeniu, gdyż zmęczenie z całego dnia powoli kurczyło jego i tak przygarbioną sylwetkę. Przewieszona przez ramię torba, obijała metalowymi sprzączkami o guziki kurtki, wtórując jego krokom. Ciasno przylepione do siebie kamienice nie stanowiły najprzyjemniejszego dla oka widoku, a skwerki z obdrapanymi ławkami wcale nie zachęcały, aby zatrzymać się choć na chwilę i odpocząć. Eitri miał nadzieję, że wytchnienie otrzyma wkrótce we własnym mieszkaniu, jednak szybki krok stał się całkiem wolny, gdy kątem oka wyłapał grupkę dzieciaków na starym placu zabaw. Zapewne w innych okolicznościach nieszczególnie zwróciłby na nich uwagę – wiedział, że aby w tej okolicy napotkać na znudzone, szukające rozrywki grupy dzieciaków, nie trzeba było się wyjątkowo wysilać. Tym jednak, co przykuło jego uwagę był kształt zasiadający na obłażącej z farby huśtawce. Identyfikacja twarzy nie wymagała od niego wyjątkowych zabiegów, a młoda Sorsa wybijała się na tle swych towarzyszy niesłychanie nachalnie. Kwaśność wykrzywiła jego usta niemal momentalnie. Chwilowy zryw powinności powiódł jego nogi w stronę zbitej grupy, jakby od tego, czy zareaguje zależało życie i śmierć. Być albo nie być jej ojca, którego znał bardzo dobrze za sprawą dziadka, z którym pracowali ledwo kilka lat wstecz w Kruczej Straży.
– Sorsa! – wycedzone przez zęby nazwisko odbiło się echem pośród skrzypiących, zardzewiałych elementów placu zabaw. – Widzę cię, zatrzymaj się – naprędce składał w głowie dalsze słowa, którymi zamierzał uraczyć dziewczynę. Zdarzyło się, że rozmawiali wcześniej, jednak niespecjalnie długo i raczej z obowiązku niż z czystej przyjemności. Nigdy też nie uważał Klary za poważną osobę, raczej skorą do ciągłego gadulstwa. Zrzucał to jednak na karb jej wieku i przymykał oko, wzdychając jedynie bezsilnie. Tym razem jego krokami kierowało poczucie dziwnego obowiązku, które zakiełkowało wraz z dniem przekroczenia progu siedziby Kruczej Straży. Nadgorliwość młodzika nakazywała wykrzywić ponownie twarz w grymasie niezadowolenia, kiedy o bruk uderzyły butelki po alkoholu. Pomimo, że był po pracy, jego obecność podziałała natychmiastowo, a dzieciaki poza Klarą rozpierzchły się we wszystkie strony. Nie próbował ich gonić, zamiast tego, skupił się na tej jednej jedynej postaci, która pomimo początkowego zrywu zatrzymała się zgodnie z poleceniem. Być może w szoku, być może wiedziona poczuciem nadziei, że za znajomym głosem kryć się będzie na tyle wyrozumiałości, aby mogła odejść w spokoju do własnego domu.
Chłód dnia zmusił go do głębszego naciągnięcia kurtki i zanurzenia twarzy w futrzanym obszyciu kołnierza. Wrzesień mocno zaznaczał zmianę pór roku, po ciepłych letnich popołudniach nie było już niemal śladu. Młody Soelberg przemykał wąskimi uliczkami z zamyśleniem wymalowanym na twarzy. Nieszczególnie przyglądał się otoczeniu, gdyż zmęczenie z całego dnia powoli kurczyło jego i tak przygarbioną sylwetkę. Przewieszona przez ramię torba, obijała metalowymi sprzączkami o guziki kurtki, wtórując jego krokom. Ciasno przylepione do siebie kamienice nie stanowiły najprzyjemniejszego dla oka widoku, a skwerki z obdrapanymi ławkami wcale nie zachęcały, aby zatrzymać się choć na chwilę i odpocząć. Eitri miał nadzieję, że wytchnienie otrzyma wkrótce we własnym mieszkaniu, jednak szybki krok stał się całkiem wolny, gdy kątem oka wyłapał grupkę dzieciaków na starym placu zabaw. Zapewne w innych okolicznościach nieszczególnie zwróciłby na nich uwagę – wiedział, że aby w tej okolicy napotkać na znudzone, szukające rozrywki grupy dzieciaków, nie trzeba było się wyjątkowo wysilać. Tym jednak, co przykuło jego uwagę był kształt zasiadający na obłażącej z farby huśtawce. Identyfikacja twarzy nie wymagała od niego wyjątkowych zabiegów, a młoda Sorsa wybijała się na tle swych towarzyszy niesłychanie nachalnie. Kwaśność wykrzywiła jego usta niemal momentalnie. Chwilowy zryw powinności powiódł jego nogi w stronę zbitej grupy, jakby od tego, czy zareaguje zależało życie i śmierć. Być albo nie być jej ojca, którego znał bardzo dobrze za sprawą dziadka, z którym pracowali ledwo kilka lat wstecz w Kruczej Straży.
– Sorsa! – wycedzone przez zęby nazwisko odbiło się echem pośród skrzypiących, zardzewiałych elementów placu zabaw. – Widzę cię, zatrzymaj się – naprędce składał w głowie dalsze słowa, którymi zamierzał uraczyć dziewczynę. Zdarzyło się, że rozmawiali wcześniej, jednak niespecjalnie długo i raczej z obowiązku niż z czystej przyjemności. Nigdy też nie uważał Klary za poważną osobę, raczej skorą do ciągłego gadulstwa. Zrzucał to jednak na karb jej wieku i przymykał oko, wzdychając jedynie bezsilnie. Tym razem jego krokami kierowało poczucie dziwnego obowiązku, które zakiełkowało wraz z dniem przekroczenia progu siedziby Kruczej Straży. Nadgorliwość młodzika nakazywała wykrzywić ponownie twarz w grymasie niezadowolenia, kiedy o bruk uderzyły butelki po alkoholu. Pomimo, że był po pracy, jego obecność podziałała natychmiastowo, a dzieciaki poza Klarą rozpierzchły się we wszystkie strony. Nie próbował ich gonić, zamiast tego, skupił się na tej jednej jedynej postaci, która pomimo początkowego zrywu zatrzymała się zgodnie z poleceniem. Być może w szoku, być może wiedziona poczuciem nadziei, że za znajomym głosem kryć się będzie na tyle wyrozumiałości, aby mogła odejść w spokoju do własnego domu.
Bezimienny
Re: z ogrodu Hery (E. Soelberg & K. Sorsa, wrzesień 1995) Nie 10 Gru - 0:49
Był jej nieostrzeżoną dżumą. Ten człowiek, który wypowiedział jej nazwisko z tak ogromną dozą oceny. Czuła to, zwyczajnie w każdym delikatnym dźwięku niby spokojnego głosu. Bo kojarzył się jej ze spokojem. Ale takim... Przesadnym spokojem. Nudziarskim spokojem. Teraz jednak ton był inny. Wciąż nie odczuwała jego grozy, ale rozumiała, że jeśli nie zatrzyma się na zawołanie, wtedy myśli już zupełnie popłyną, zupełnie wykręcając obraz jej sylwetki. Przecież ucieczka znaczyła przyznanie się do tego, że miała się czego wstydzić.
Nie, ona nie mogła się wstydzić.
Nie, wstydziła się ciągle.
Nie mogła pokazać, że czegokolwiek się wstydzi.
Postawa była wzburzająca. Zatrzymała się na kawałku ciemnego trawnika wiodącego już w okolice chodnika, którym uciekła w popłochu reszta jej znajomych. Przez wypowiedzenie jej nazwiska będzie miała kłopoty. Oni będą wiedzieć czyja obecność zepsuła im zabawę. A przecież Klara nie była niszczycielem dobrej zabawy. Ona ją niosła.
Odwróciła się szybko, bez specjalnego wstydu, obserwując jak kroki młodego oficera coraz bardziej zmniejszają dystans. Pewnie chciał wyglądać pewnie, ale oczami pamięci Klara widziała nastolatka cicho siedzącego na kolacji i oczami błagającego swego dziadka, by mogli już i wrócić do spokojnej samotni.
Z jednej strony czuła zazdrość. Choć na jeden dzień chciałaby stać się taką osobą, oswojoną ze swoją dziwnością, która najlepiej czuła się wtedy, gdy żadne oczy nie obserwowały, nie potrzebowała tych oczu, rozwijała się po prostu dla siebie. Klara zawsze była w czyichś oczach. Nie umiała wypowiedzieć nawet jednego imienia osoby, która znała ją w całości. Z drugiej jednak strony - miała go za strasznego nudziarza. Kiedy była młodsza, starszy znajomy wydawał jej się kimś komu powinna imponować, ale ten zbywał każdą jej próbę zagadania.
Nie miała co już kryć się z tym, że nie piła alkoholu, ale jedno piwo nie było żadnym alkoholem. Jej stan nie był w ogóle spowodowany tym trunkiem. W normalnych okolicznościach jednak zachowałaby się inaczej. Okazałaby pewnie silną skruchę, byleby tylko utrzymać maskę niewiniątka zbrukanego przez ten zły, zdegenerowany świat, w który została wrzucona zupełnie nieświadomie kiedy dorastała. Natomiast zareagowała inaczej. Ułożyła dłoń na biodrze, delikatnie szeleszcząc materiałem czerwonej kurtki ze śliskiej tkaniny, którą często teraz nosili młodzi, nie przypominała jednak niczego co znali Śniący. - Widzisz mnie? A wyglądam dobrze? - Jej własny komentarz wywołał u niej ciepły uśmiech rozbawienia, bo przecież doskonale wiedziała, że wygląda świetnie. Była młodą kobietą, przeszła już dawn fazę rozpoczęcia dbania o wygląd. Teraz nie miała już żadnego problemu, by pomóc swoim rzęsom być flirciarskim wachlarzem, a usta przykrywać malinową czerwienią. Jej wzrok, choć starał się tkwić w młodym Soelbergu, uciekał nieco rozbieganie, czego pewnie z odległości nawet nie mógł dostrzec. Nie pamiętała właściwie kiedy ostatnio się widzieli, w pewnym wieku rodzina po prostu przestaje ciągnąć niechętnych nastolatków na spotkania ze swoimi znajomymi, a czuła, i było to irytujące, że bez przymusu po prostu by z nią nie rozmawiał. - Od kiedy postanowiłeś grać rolę złego Kruczka? - Była pewna siebie. Zbyt pewna siebie jak na dzieciaka przyłapanego na gorącym uczynku. Nawet nie uciekała, za to nonszalancko zaczesała swoje brązowe włosy, uczesane w modne teraz fale, za ucho.
Nie, ona nie mogła się wstydzić.
Nie, wstydziła się ciągle.
Nie mogła pokazać, że czegokolwiek się wstydzi.
Postawa była wzburzająca. Zatrzymała się na kawałku ciemnego trawnika wiodącego już w okolice chodnika, którym uciekła w popłochu reszta jej znajomych. Przez wypowiedzenie jej nazwiska będzie miała kłopoty. Oni będą wiedzieć czyja obecność zepsuła im zabawę. A przecież Klara nie była niszczycielem dobrej zabawy. Ona ją niosła.
Odwróciła się szybko, bez specjalnego wstydu, obserwując jak kroki młodego oficera coraz bardziej zmniejszają dystans. Pewnie chciał wyglądać pewnie, ale oczami pamięci Klara widziała nastolatka cicho siedzącego na kolacji i oczami błagającego swego dziadka, by mogli już i wrócić do spokojnej samotni.
Z jednej strony czuła zazdrość. Choć na jeden dzień chciałaby stać się taką osobą, oswojoną ze swoją dziwnością, która najlepiej czuła się wtedy, gdy żadne oczy nie obserwowały, nie potrzebowała tych oczu, rozwijała się po prostu dla siebie. Klara zawsze była w czyichś oczach. Nie umiała wypowiedzieć nawet jednego imienia osoby, która znała ją w całości. Z drugiej jednak strony - miała go za strasznego nudziarza. Kiedy była młodsza, starszy znajomy wydawał jej się kimś komu powinna imponować, ale ten zbywał każdą jej próbę zagadania.
Nie miała co już kryć się z tym, że nie piła alkoholu, ale jedno piwo nie było żadnym alkoholem. Jej stan nie był w ogóle spowodowany tym trunkiem. W normalnych okolicznościach jednak zachowałaby się inaczej. Okazałaby pewnie silną skruchę, byleby tylko utrzymać maskę niewiniątka zbrukanego przez ten zły, zdegenerowany świat, w który została wrzucona zupełnie nieświadomie kiedy dorastała. Natomiast zareagowała inaczej. Ułożyła dłoń na biodrze, delikatnie szeleszcząc materiałem czerwonej kurtki ze śliskiej tkaniny, którą często teraz nosili młodzi, nie przypominała jednak niczego co znali Śniący. - Widzisz mnie? A wyglądam dobrze? - Jej własny komentarz wywołał u niej ciepły uśmiech rozbawienia, bo przecież doskonale wiedziała, że wygląda świetnie. Była młodą kobietą, przeszła już dawn fazę rozpoczęcia dbania o wygląd. Teraz nie miała już żadnego problemu, by pomóc swoim rzęsom być flirciarskim wachlarzem, a usta przykrywać malinową czerwienią. Jej wzrok, choć starał się tkwić w młodym Soelbergu, uciekał nieco rozbieganie, czego pewnie z odległości nawet nie mógł dostrzec. Nie pamiętała właściwie kiedy ostatnio się widzieli, w pewnym wieku rodzina po prostu przestaje ciągnąć niechętnych nastolatków na spotkania ze swoimi znajomymi, a czuła, i było to irytujące, że bez przymusu po prostu by z nią nie rozmawiał. - Od kiedy postanowiłeś grać rolę złego Kruczka? - Była pewna siebie. Zbyt pewna siebie jak na dzieciaka przyłapanego na gorącym uczynku. Nawet nie uciekała, za to nonszalancko zaczesała swoje brązowe włosy, uczesane w modne teraz fale, za ucho.
Eitri Soelberg
Re: z ogrodu Hery (E. Soelberg & K. Sorsa, wrzesień 1995) Nie 10 Gru - 0:49
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Nie zastanawiał się nad tym jak Klara zareaguje. Właściwie niewiele zrobił sobie z tego, że to właśnie ją wywołała po nazwisku z masy dziecięcej zbieraniny. Praktycznie tak jakby zapomniał o własnych młodzieńczych przewinach i o tym jak ukrywał się z papierosami i alkoholem przed własną rodziną. Gdy uciekał w zapomniane części Midgardu. Pomimo tego, wydawało się że wejście w rolę człowieka będącego po drugiej stronie okazywało się niezwykle łatwe i kuszące. Zwłaszcza, gdy chodziło o wykorzystanie nowo uzyskanego autorytetu. Być może nad wyraz, gdyż zaczynał od roli zwykłego stażysty, jednak w organizacji która zwykle budziła jako taki respekt wśród mieszkańców galdryjskiej społeczności. Stał na poszczerbionym, krzywym bruku i czekał na to, czy dziewczyna zareaguje na jego słowa. Nie mogła udawać, że nie zna go zupełnie. Chociaż zawsze mogła odwinąć się jedynie przez ramię i uraczyć go gniewnym spojrzeniem po czym umknąć na wzór swoich towarzyszy.
Tym razem reakcja była jednak zupełnie zgodna z poleceniem, które wydał. Krótko, zwięźle, zaciskając następnie usta w cieniutką linię. Dłonie schował w kieszeniach kurtki i podszedł bliżej, dokładnie przyglądając się pozostawionemu bałaganowi. Okolica nie wyglądała na najczystszą, więc kilka dodatkowych butelek wcale nie przyprawiło jej o nadmierny uszczerbek na wizerunku. Brudno i nieprzyjemnie – nawet w miejscu, gdzie zwykle przychodziły rodziny ze swymi pociechami. Od niechcenia zmierzył Klarę chłodnym spojrzeniem. Chociaż w jego głosie wybrzmiewało coś na kształt wzburzenia i niecierpliwości, w rzeczywistości emocje ledwo musnęły jego osobę. Stwarzanie pozorów w takich momentach szło mu nad wyraz sprawnie. Zarył czubkiem buta w bruk, wystukując niecierpliwy takt, gdy młoda Sorsa przemówiła do niego pełna pewności, którą znał całkiem dobrze z wcześniejszych spotkań. Wywrócenie oczu ku górze było jedyną reakcją na jaką mógł się obecnie wysilić. Odpowiedź niewiele miała wspólnego z pozorną powagą całej sytuacji. Tu nie chodziło nawet o butelki po alkoholu, czy o to że spędzała swój czas w takim towarzystwie, a o dziwne uszczypnięcie, które wymusiło na nim reakcję. Powinność wypływającą z faktu, że znał ją lepiej, niż tego by chciał. Powinność, która nakazywała reagować w każdej chwili, gdy wyczuwał znamiona kłopotów. Zapewne inny funkcjonariusz zareagowałby zupełnie inaczej, nie siląc się na żadne wyjątkowe rozmowy. Szczęście w nieszczęściu – Klara trafiła właśnie na niego. Przemilczał zupełnie jej pierwsze pytanie, okraszając przewrót oczu kwaśną miną. Często tak robiła – mówiła coś co nosiło oznaki próby wywarcia jakiejkolwiek reakcji zmieszania. Być może początkowo zupełnie nienauczony co w takich sytuacjach robić, peszył się nieco, nawet zdając sobie sprawę, że rozmawia z młodszym od siebie dzieciakiem. Obecnie jednak można było rzec, że lata zmuszające go do przebywania w społeczeństwie, nauczyły młodego Soelberga, aby takie głupoty nie powodowały w nim nadmiernych reakcji. Pokiwał głową, zrównując się z jej postacią.
– Również, miło cię spotkać – stwierdził z przekąsem, tym razem próbując wyłapać jej spojrzenie. Nie sądził, aby wyjątkowo cieszyła się z jego obecności, tym mocniej poczęła kiełkować w nim chęć małej uszczypliwości i tego, że wcale nie zamierzał umilać jej dalszego przebiegu spotkania. – Właściwie, to zanim jeszcze udałem się na Tiwaz – z całą pewnością o tym słyszała, ale nie sądził aby zajmowało ją to w jakikolwiek sposób. – Widzę, że przerwałem całkiem miłą zabawę? – Powrócił ku jej rozczarowaniu do tematu, którego zapewne wolałaby obecnie uniknąć. Błękitne tęczówki Eitriego przeskakiwały to do Klary to do rozrzuconych butelek. Nie mówił nic więcej, próbując wywrzeć presję bardziej swoją obecnością niż układaniem przydługich pouczających monologów. Jeśli miała jakieś kłopoty, czuł się w obowiązku aby im zaradzić – nawet jeśli wydawało się jej, że bawi się doskonale.
Tym razem reakcja była jednak zupełnie zgodna z poleceniem, które wydał. Krótko, zwięźle, zaciskając następnie usta w cieniutką linię. Dłonie schował w kieszeniach kurtki i podszedł bliżej, dokładnie przyglądając się pozostawionemu bałaganowi. Okolica nie wyglądała na najczystszą, więc kilka dodatkowych butelek wcale nie przyprawiło jej o nadmierny uszczerbek na wizerunku. Brudno i nieprzyjemnie – nawet w miejscu, gdzie zwykle przychodziły rodziny ze swymi pociechami. Od niechcenia zmierzył Klarę chłodnym spojrzeniem. Chociaż w jego głosie wybrzmiewało coś na kształt wzburzenia i niecierpliwości, w rzeczywistości emocje ledwo musnęły jego osobę. Stwarzanie pozorów w takich momentach szło mu nad wyraz sprawnie. Zarył czubkiem buta w bruk, wystukując niecierpliwy takt, gdy młoda Sorsa przemówiła do niego pełna pewności, którą znał całkiem dobrze z wcześniejszych spotkań. Wywrócenie oczu ku górze było jedyną reakcją na jaką mógł się obecnie wysilić. Odpowiedź niewiele miała wspólnego z pozorną powagą całej sytuacji. Tu nie chodziło nawet o butelki po alkoholu, czy o to że spędzała swój czas w takim towarzystwie, a o dziwne uszczypnięcie, które wymusiło na nim reakcję. Powinność wypływającą z faktu, że znał ją lepiej, niż tego by chciał. Powinność, która nakazywała reagować w każdej chwili, gdy wyczuwał znamiona kłopotów. Zapewne inny funkcjonariusz zareagowałby zupełnie inaczej, nie siląc się na żadne wyjątkowe rozmowy. Szczęście w nieszczęściu – Klara trafiła właśnie na niego. Przemilczał zupełnie jej pierwsze pytanie, okraszając przewrót oczu kwaśną miną. Często tak robiła – mówiła coś co nosiło oznaki próby wywarcia jakiejkolwiek reakcji zmieszania. Być może początkowo zupełnie nienauczony co w takich sytuacjach robić, peszył się nieco, nawet zdając sobie sprawę, że rozmawia z młodszym od siebie dzieciakiem. Obecnie jednak można było rzec, że lata zmuszające go do przebywania w społeczeństwie, nauczyły młodego Soelberga, aby takie głupoty nie powodowały w nim nadmiernych reakcji. Pokiwał głową, zrównując się z jej postacią.
– Również, miło cię spotkać – stwierdził z przekąsem, tym razem próbując wyłapać jej spojrzenie. Nie sądził, aby wyjątkowo cieszyła się z jego obecności, tym mocniej poczęła kiełkować w nim chęć małej uszczypliwości i tego, że wcale nie zamierzał umilać jej dalszego przebiegu spotkania. – Właściwie, to zanim jeszcze udałem się na Tiwaz – z całą pewnością o tym słyszała, ale nie sądził aby zajmowało ją to w jakikolwiek sposób. – Widzę, że przerwałem całkiem miłą zabawę? – Powrócił ku jej rozczarowaniu do tematu, którego zapewne wolałaby obecnie uniknąć. Błękitne tęczówki Eitriego przeskakiwały to do Klary to do rozrzuconych butelek. Nie mówił nic więcej, próbując wywrzeć presję bardziej swoją obecnością niż układaniem przydługich pouczających monologów. Jeśli miała jakieś kłopoty, czuł się w obowiązku aby im zaradzić – nawet jeśli wydawało się jej, że bawi się doskonale.
Bezimienny
Re: z ogrodu Hery (E. Soelberg & K. Sorsa, wrzesień 1995) Nie 10 Gru - 0:49
Dlaczego nie umknęła od razu? Nie do końca była tego pewna. W głowie po prostu pojawiła się myśl, że nie mogła uciec od konfrontacji tak po prostu. Z drugiej strony nie chciała też zachowywać się tak, jakby zrobiła coś złego. Bo nie zrobiła, to nie było nic złego, nawet jeśli tak uważał jakiś przepis sprzed stu lat. Z resztą, nie było też możliwości, żeby ona przesadziła z tym, a przecież tylko w skrajnych przypadkach mogłoby to sprawić problemy. Ona nie była takim przypadkiem, wiedziała co robi. Oczywiście, że wiedziała...
Nie rozumiała jednak po co ją zaczepił. Może Krucze szkolenie w jakiś sposób sprawiło, że poczuł się wyższy moralnie do tego stopnia, że musiał aż to pokazać. Słyszała od takich przypadkach i stereotypowo potrafiła je przypisać strażnikom prawa w tym mieście, jednak sama nie doświadczyła tego aż tak często. Może dlatego, że w oczach znajomych ojca zazwyczaj była postrzegana jako zwyczajna grzeczna nastolatka. Ba, bardzo utalentowana nastolatka, bo nigdy jeszcze nie zdarzyło się jej by popełnić gafę w swojej edukacji.
Była przyzwyczajona do nieco innej reakcji, ale najwyraźniej takie odzywki musiała sobie zostawić na inną okazję. Splotła ręce na piersi, pomimo przyjemnego wyrazu twarzy, bo jednak nie do końca jej się podobało, że mężczyzna przerwał jej zabawę. - Gratuluję, musisz być z siebie dumny. - Odpowiedziała od razu, ignorując pierwszą odzywkę, bo nie widziała już tutaj pola do słownego popisu. Rzeczywiście, słyszała o tym, jednak nigdy nie przystanęła, żeby sobie o tym dłużej pomyśleć. Nie miała czasu, by tak dużo swoich chwil poświęcać myśleniu nad osobami, które znała tylko dlatego, że ojciec zmuszał ją do siedzenia na rodzinnych obiadkach. - Ta, zrobiłeś to. - Kiwnęła lekko głową, lustrując mężczyznę intensywnym spojrzeniem, które szybko zmieniło się w niechętne. Widziała, że próbuje wywrzeć na niej pewną presję, więc w odpowiedzi - po prostu jej postawa zrobiła się lekceważąca. Patrzyła na niego bardziej wyzywająco niż niechętnie, oparła się tylko na jednej nodze, drugą zginając w kolanie. - A co, szukałeś mnie? To nie jest najlepsze miejsce na spacery dla dobrych chłopców. - Nie mieszkał przecież w Midgardzie od dzisiaj, prawda? Co w ogóle robił w tej okolicy? Ludzie nie zapuszczali się tak daleko na Ymir Starszy bez powodu. Nie było tu przyjaźnie dla ludzi, którzy nie byli swoi. A przecież nie dało się znać wszystkich, więc nawet jej czasami zdarzało się spotkać mniej przychylnych mieszkańców. Znajdowali się przecież dalej niż prowadził Przemyk Lokiego, a już tam niebezpiecznie było chodzić wieczorami. Kruczy Strażnik bez obstawy - to wręcz proszenie się o guza. W teorii tylko można było to samo powiedzieć o niej, chociaż przecież ona nie była tutaj sama. Przynajmniej do tego momentu, kiedy jego obecność wygoniła wszystkich jej znajomych. I zapewne teraz będzie jej ciężko zebrać ekipę, bo wszyscy stwierdzą, że teraz jest na celowniku przez jej ojca. Jakby już z jego powodu nie było jej się trudniej odnaleźć. - Możesz zacząć swoje kazanie czy coś… - Mruknęła tylko, po czym ze znudzeniem po prostu usiadła na rozciągającym się niedaleko murku, oddzielającym piaskownicę od trawnika. Piaskownicę, która od dawna była pusta i nie widać było żadnych śladów zabawy w niej. Wątpiła, że jakieś dzieci przychodziły tutaj w wolnym czasie, dzieciaki stąd miały lepsze rzeczy do roboty.
Nie rozumiała jednak po co ją zaczepił. Może Krucze szkolenie w jakiś sposób sprawiło, że poczuł się wyższy moralnie do tego stopnia, że musiał aż to pokazać. Słyszała od takich przypadkach i stereotypowo potrafiła je przypisać strażnikom prawa w tym mieście, jednak sama nie doświadczyła tego aż tak często. Może dlatego, że w oczach znajomych ojca zazwyczaj była postrzegana jako zwyczajna grzeczna nastolatka. Ba, bardzo utalentowana nastolatka, bo nigdy jeszcze nie zdarzyło się jej by popełnić gafę w swojej edukacji.
Była przyzwyczajona do nieco innej reakcji, ale najwyraźniej takie odzywki musiała sobie zostawić na inną okazję. Splotła ręce na piersi, pomimo przyjemnego wyrazu twarzy, bo jednak nie do końca jej się podobało, że mężczyzna przerwał jej zabawę. - Gratuluję, musisz być z siebie dumny. - Odpowiedziała od razu, ignorując pierwszą odzywkę, bo nie widziała już tutaj pola do słownego popisu. Rzeczywiście, słyszała o tym, jednak nigdy nie przystanęła, żeby sobie o tym dłużej pomyśleć. Nie miała czasu, by tak dużo swoich chwil poświęcać myśleniu nad osobami, które znała tylko dlatego, że ojciec zmuszał ją do siedzenia na rodzinnych obiadkach. - Ta, zrobiłeś to. - Kiwnęła lekko głową, lustrując mężczyznę intensywnym spojrzeniem, które szybko zmieniło się w niechętne. Widziała, że próbuje wywrzeć na niej pewną presję, więc w odpowiedzi - po prostu jej postawa zrobiła się lekceważąca. Patrzyła na niego bardziej wyzywająco niż niechętnie, oparła się tylko na jednej nodze, drugą zginając w kolanie. - A co, szukałeś mnie? To nie jest najlepsze miejsce na spacery dla dobrych chłopców. - Nie mieszkał przecież w Midgardzie od dzisiaj, prawda? Co w ogóle robił w tej okolicy? Ludzie nie zapuszczali się tak daleko na Ymir Starszy bez powodu. Nie było tu przyjaźnie dla ludzi, którzy nie byli swoi. A przecież nie dało się znać wszystkich, więc nawet jej czasami zdarzało się spotkać mniej przychylnych mieszkańców. Znajdowali się przecież dalej niż prowadził Przemyk Lokiego, a już tam niebezpiecznie było chodzić wieczorami. Kruczy Strażnik bez obstawy - to wręcz proszenie się o guza. W teorii tylko można było to samo powiedzieć o niej, chociaż przecież ona nie była tutaj sama. Przynajmniej do tego momentu, kiedy jego obecność wygoniła wszystkich jej znajomych. I zapewne teraz będzie jej ciężko zebrać ekipę, bo wszyscy stwierdzą, że teraz jest na celowniku przez jej ojca. Jakby już z jego powodu nie było jej się trudniej odnaleźć. - Możesz zacząć swoje kazanie czy coś… - Mruknęła tylko, po czym ze znudzeniem po prostu usiadła na rozciągającym się niedaleko murku, oddzielającym piaskownicę od trawnika. Piaskownicę, która od dawna była pusta i nie widać było żadnych śladów zabawy w niej. Wątpiła, że jakieś dzieci przychodziły tutaj w wolnym czasie, dzieciaki stąd miały lepsze rzeczy do roboty.
Eitri Soelberg
Re: z ogrodu Hery (E. Soelberg & K. Sorsa, wrzesień 1995) Nie 10 Gru - 0:50
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Widział niechęć malującą się na jej obliczu, czuł chłód i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że najlepiej by było, gdyby ruszył przed siebie dalej i zostawił młodą Sorsę samą sobie. W końcu udaremnił to, co działo się na starym placu zabaw i prawdopodobnie przepędził dzieciaki na dobrych kilka godzin. Sprawa została zamknięta, poza małym drobnym szczegółem, który próbował teraz okazać mu całe pokłady zdegustowania i złośliwości, jakie w sobie posiadał. Nieszczególnie miał ochotę na utarczki słowne i próby udowodnienia jej, że nie jest to miejsce dla niej najlepsze. Że powinna bardziej uważać, a że jej staruszek widząc, co tu się działo, prawdopodobnie dostałby palpitacji serca. Znał ich sytuację i wiedział, że Untamo nie narzeka na brak obowiązków, przez co chyba jeszcze bardziej czuł się w obowiązku, by zadbać o bezpieczeństwo Klary. Prawdopodobnie inne dzieciaki skończyłyby w sposób z goła odmienny, gdyby tylko udało się mu je dorwać. Nie chciał jednak urządzać wyścigu za kimś, kto zaszył się skutecznie w zakamarkach dzielnicy nieszczególnie dobrze znanej przez Soelberga.
Przypadkowość wydarzenia była niczym wygrany los na loterii – praktycznie niemożliwa do uzyskania. Mimo tego, pokrętność elementów dnia złożyła się w całość, której końcowym efektem była konfrontacja z niezadowoleniem i zadartym z oburzenia nosem młodszej koleżanki. Bo chyba mógł ją tak nazwać, po chwili dłuższego namysłu.
Skrzyżował ręce na piersi, wysłuchując dokładnie wszystkich jej słów. Sam nie zamierzał kryć się z irytacją, która w nim rosła z minuty na minutę. Wyraźnie nadszarpnięte pokłady cierpliwości nie zwiastowały, aby Eitri jeszcze długo zdołał utrzymać spokój. Chociaż Klara mogła odczuć, że już teraz wcale nie wyglądał jak osoba doskonale władająca emocjami.
Kręcąc głową odliczył do dziesięciu, następnie wspak i odetchnął.
– Aha – stwierdził krótko, po czym rozłożył ręce na boki. – Dokładnie tak, od samego rana planowałem… Schrzanię Sorsie popołudnie! Już w Kruczej tupałem zniecierpliwiony nogami, byle tylko wyjść z pracy i wpaść tu pomiędzy was. – Zamilkł mieląc kolejne słowa, by nie powiedzieć zbyt wiele i zbyt nieprzyjemnie. Nie wytrzymał jednak. – Nie schlebiaj tak sobie. – Butność dziewczyny niezwykle go uderzała i sprawiała, że tym bardziej nie zamierzał podtrzymywać iluzji świata, który kręcił się dookoła jej osoby. Zbyt chętnie odzierał ją z tego, co miała i nie pozostawiał cienia na zastanowienie. Na jej uwagę dotyczącą tego, gdzie bywać powinien, a gdzie nie, zupełnie nie zareagował. Nie chciał się szamotać z jej wyobrażeniem, nieszczególnie mu na tym zależało. Mógł odbić piłeczkę i powiedzieć jej to samo, wszak lubiła być postrzegana jako osoba wywiązująca się ze swych obowiązków i nieprzysparzająca problemów.
Zdrowy rozsądek nakazywał odejść i skontaktować się z Untamo. Tak było najłatwiej i najwygodniej. Nie pozostawiając jej nawet możliwości protestu, tym bardziej że sama spodziewała się niezbyt pozytywnego obrotu spraw. Widząc, że siada ze zrezygnowaniem na murku i oczekuje na coś, co miało być wyrokiem, skrzywił się kwaśno.
– Kazanie… – prychnął, po czym odwrócił się i zamierzał odejść, kapitulując zupełnie. Wystarczyła jednak jedna myśl, która uderzyła go dość mocno, skłaniając do spojrzenia przez ramię. Być może było to podobieństwo lub posmak buntu, który sam wciąż nosił na języku. Powrócenie myślami do chwil, gdy sam nie czynił tego, co powinien, a kłopoty piętrzyły się przed nim i pewnie zatopiłyby go, gdyby nie interwencje brata. Nie zawsze chciana i nie zawsze przyjmowana z wdzięcznością.
Podszedł do miejsca, w którym siedziała i odchrząknął, wskazując palcem pustkę tuż obok.
– Mogę usiąść? – zapytał. Wciąż był pewien tego, co powinien dalej zrobić, jednak odczuł chęć wysłuchania jej ewentualnych spostrzeżeń i odczuć.
Przypadkowość wydarzenia była niczym wygrany los na loterii – praktycznie niemożliwa do uzyskania. Mimo tego, pokrętność elementów dnia złożyła się w całość, której końcowym efektem była konfrontacja z niezadowoleniem i zadartym z oburzenia nosem młodszej koleżanki. Bo chyba mógł ją tak nazwać, po chwili dłuższego namysłu.
Skrzyżował ręce na piersi, wysłuchując dokładnie wszystkich jej słów. Sam nie zamierzał kryć się z irytacją, która w nim rosła z minuty na minutę. Wyraźnie nadszarpnięte pokłady cierpliwości nie zwiastowały, aby Eitri jeszcze długo zdołał utrzymać spokój. Chociaż Klara mogła odczuć, że już teraz wcale nie wyglądał jak osoba doskonale władająca emocjami.
Kręcąc głową odliczył do dziesięciu, następnie wspak i odetchnął.
– Aha – stwierdził krótko, po czym rozłożył ręce na boki. – Dokładnie tak, od samego rana planowałem… Schrzanię Sorsie popołudnie! Już w Kruczej tupałem zniecierpliwiony nogami, byle tylko wyjść z pracy i wpaść tu pomiędzy was. – Zamilkł mieląc kolejne słowa, by nie powiedzieć zbyt wiele i zbyt nieprzyjemnie. Nie wytrzymał jednak. – Nie schlebiaj tak sobie. – Butność dziewczyny niezwykle go uderzała i sprawiała, że tym bardziej nie zamierzał podtrzymywać iluzji świata, który kręcił się dookoła jej osoby. Zbyt chętnie odzierał ją z tego, co miała i nie pozostawiał cienia na zastanowienie. Na jej uwagę dotyczącą tego, gdzie bywać powinien, a gdzie nie, zupełnie nie zareagował. Nie chciał się szamotać z jej wyobrażeniem, nieszczególnie mu na tym zależało. Mógł odbić piłeczkę i powiedzieć jej to samo, wszak lubiła być postrzegana jako osoba wywiązująca się ze swych obowiązków i nieprzysparzająca problemów.
Zdrowy rozsądek nakazywał odejść i skontaktować się z Untamo. Tak było najłatwiej i najwygodniej. Nie pozostawiając jej nawet możliwości protestu, tym bardziej że sama spodziewała się niezbyt pozytywnego obrotu spraw. Widząc, że siada ze zrezygnowaniem na murku i oczekuje na coś, co miało być wyrokiem, skrzywił się kwaśno.
– Kazanie… – prychnął, po czym odwrócił się i zamierzał odejść, kapitulując zupełnie. Wystarczyła jednak jedna myśl, która uderzyła go dość mocno, skłaniając do spojrzenia przez ramię. Być może było to podobieństwo lub posmak buntu, który sam wciąż nosił na języku. Powrócenie myślami do chwil, gdy sam nie czynił tego, co powinien, a kłopoty piętrzyły się przed nim i pewnie zatopiłyby go, gdyby nie interwencje brata. Nie zawsze chciana i nie zawsze przyjmowana z wdzięcznością.
Podszedł do miejsca, w którym siedziała i odchrząknął, wskazując palcem pustkę tuż obok.
– Mogę usiąść? – zapytał. Wciąż był pewien tego, co powinien dalej zrobić, jednak odczuł chęć wysłuchania jej ewentualnych spostrzeżeń i odczuć.
Bezimienny
Re: z ogrodu Hery (E. Soelberg & K. Sorsa, wrzesień 1995) Nie 10 Gru - 0:50
Mogło ją trochę to zaskoczyć. To, że on nie był zdziwiony tym, co się teraz właściwie stało. Na wszystkich rodzinnych spotkaniach zachowywała się jak aniołek, jak idealna córka swojego tatusia, którym ten chwali się swoim znajomym. Bo nie trzeba pilnować jej do nauki, bo nie sprawia problemów, bo jest po prostu samowystarczalna i nie trzeba mieć na nią ciągle oka. Ani on ani babcia nie wiedzieli, że chociaż przeprowadzili się już dawno z tej nieprzyjemnej dzielnicy, ona nadal często tu bywała. Ale przecież sobie radziła. Ani razu nie popełniła błędu.
Aż do tego momentu, kiedy on wytrącił ją z tego bezpiecznego obrazu.
Prawdopodobieństwo nie było aż tak małe jak się wydawało… Bywała tutaj częściej niż mogło się zdawać.
Widziała to, brakowało mu tego zwyczajnego znudzonego wzroku. Był zły przez nią? Prawie jej to schlebiało. Lubiła wywoływać w innych ludziach emocje. Widzieć ich niepewne twarze, gdy nie wiedzieli co jej odpowiedzieć. On też w tej chwili popełnił pewien błąd, bo gdy, z ironią, którą poznała od razu, wypowiedział swoje słowa, jej twarz rozświetlił rozbawiony uśmiech. Czas na kolejne zbicie z tropu. Bo chyba nie sądził, że tym ją wybije z rytmu?
- Tak właśnie myślałam! - Śmiech przebijał się przez jej odpowiedź. - Co innego mógłbyś robić.
Nie zmieniła o nim zdania ani na chwilę, nawet jeśli przez chwilę zaczął wyglądać jakby ta sytuacja jakoś na niego wpłynęła, jakby uruchomiła w nim emocje, których mogła oczekiwać. Troska o młodszą znajomą… To tak typowe, gdyby nie uruchamiała się w nim, przecież nie wybrałby pójścia w taką ścieżkę kariery jaką teraz prowadził. - Dlaczego nie? - Spojrzała na niego teraz wręcz bezczelnie. - Ja jestem słońcem mojego wszechświata. Nie rozumiesz, prawda? Musisz być potwornie smutny. - Chociaż czy nie powinna powiedzieć, że jest supermasywną czarną dziurą? To brzmiałoby przynajmniej głupio, ale byłoby bardziej adekwatne… I dlaczego w ogóle myślała o takich głupotach? Trochę się broniła, swoim bezczelnym zachowaniem maskowała to, że naprawdę czuła nóż na gardle. Sam opieprz za taką sytuację nie robił na niej wrażenia, ale czuła, że Untato wcale nie byłby na nią zły. Pewnie prędzej zawiedziony. Widziała jak dużo zrobił, by uchronić ją przed takim losem i pewnie ciągle uważał, że nigdy nie spotka jej młodzieńcze szaleństwo. Że nie popełni tych samych błędów.
Tylko było już trochę za późno.
Pochyliła się, opierając łokcie na swoich kolanach i westchnęła ciężko. Kręciło jej się w głowie, miała ochotę się śmiać, choć myślom wcale nie było do śmiechu. - Więc pójdziesz do taty? - Dopiero na końcu wkradło się pytanie. Skoro nie chciał jej pouczać, pewnie po prostu pójdzie do źródła. Mogłaby wykazać się wyjątkową złośliwością i próbować chociaż w myślach oskarżać go o zwykłe bycie konfidentem, ale gdzieś w sobie wiedziała, że to nie do końca tak. Gdyby to zrobił, pewnie zwyczajnie z jakiegoś głupiego rodzaju troski.
Kolejnego. Ale przecież ona nie potrzebowała opieki. Uniosła na niego spojrzenie, przesuwając kilkakrotnie na boki źrenicami, zupełnie jakby nie mogła skupić ich na twarzy mężczyzny. - Nie, przecież jestem właścicielką każdej cegły tutaj. - Prychnęła obrończo, ale nawet przesunęła się trochę w bok, żeby zrobić mu więcej miejsca tuż przed małym ubytkiem. Z kieszeni wyciągnęła paczkę papierosów, wcale nie zadziwiająco, najpodlejszych z dostępnych w magicznym Midgardzie, bo nigdy jej się nie przelewało. Z resztą, wszystko tutaj miało zapach taniości, o ile nie biedy. Wyciągnęła jednego, a resztę paczki zostawiła na miejscu między nimi.
Aż do tego momentu, kiedy on wytrącił ją z tego bezpiecznego obrazu.
Prawdopodobieństwo nie było aż tak małe jak się wydawało… Bywała tutaj częściej niż mogło się zdawać.
Widziała to, brakowało mu tego zwyczajnego znudzonego wzroku. Był zły przez nią? Prawie jej to schlebiało. Lubiła wywoływać w innych ludziach emocje. Widzieć ich niepewne twarze, gdy nie wiedzieli co jej odpowiedzieć. On też w tej chwili popełnił pewien błąd, bo gdy, z ironią, którą poznała od razu, wypowiedział swoje słowa, jej twarz rozświetlił rozbawiony uśmiech. Czas na kolejne zbicie z tropu. Bo chyba nie sądził, że tym ją wybije z rytmu?
- Tak właśnie myślałam! - Śmiech przebijał się przez jej odpowiedź. - Co innego mógłbyś robić.
Nie zmieniła o nim zdania ani na chwilę, nawet jeśli przez chwilę zaczął wyglądać jakby ta sytuacja jakoś na niego wpłynęła, jakby uruchomiła w nim emocje, których mogła oczekiwać. Troska o młodszą znajomą… To tak typowe, gdyby nie uruchamiała się w nim, przecież nie wybrałby pójścia w taką ścieżkę kariery jaką teraz prowadził. - Dlaczego nie? - Spojrzała na niego teraz wręcz bezczelnie. - Ja jestem słońcem mojego wszechświata. Nie rozumiesz, prawda? Musisz być potwornie smutny. - Chociaż czy nie powinna powiedzieć, że jest supermasywną czarną dziurą? To brzmiałoby przynajmniej głupio, ale byłoby bardziej adekwatne… I dlaczego w ogóle myślała o takich głupotach? Trochę się broniła, swoim bezczelnym zachowaniem maskowała to, że naprawdę czuła nóż na gardle. Sam opieprz za taką sytuację nie robił na niej wrażenia, ale czuła, że Untato wcale nie byłby na nią zły. Pewnie prędzej zawiedziony. Widziała jak dużo zrobił, by uchronić ją przed takim losem i pewnie ciągle uważał, że nigdy nie spotka jej młodzieńcze szaleństwo. Że nie popełni tych samych błędów.
Tylko było już trochę za późno.
Pochyliła się, opierając łokcie na swoich kolanach i westchnęła ciężko. Kręciło jej się w głowie, miała ochotę się śmiać, choć myślom wcale nie było do śmiechu. - Więc pójdziesz do taty? - Dopiero na końcu wkradło się pytanie. Skoro nie chciał jej pouczać, pewnie po prostu pójdzie do źródła. Mogłaby wykazać się wyjątkową złośliwością i próbować chociaż w myślach oskarżać go o zwykłe bycie konfidentem, ale gdzieś w sobie wiedziała, że to nie do końca tak. Gdyby to zrobił, pewnie zwyczajnie z jakiegoś głupiego rodzaju troski.
Kolejnego. Ale przecież ona nie potrzebowała opieki. Uniosła na niego spojrzenie, przesuwając kilkakrotnie na boki źrenicami, zupełnie jakby nie mogła skupić ich na twarzy mężczyzny. - Nie, przecież jestem właścicielką każdej cegły tutaj. - Prychnęła obrończo, ale nawet przesunęła się trochę w bok, żeby zrobić mu więcej miejsca tuż przed małym ubytkiem. Z kieszeni wyciągnęła paczkę papierosów, wcale nie zadziwiająco, najpodlejszych z dostępnych w magicznym Midgardzie, bo nigdy jej się nie przelewało. Z resztą, wszystko tutaj miało zapach taniości, o ile nie biedy. Wyciągnęła jednego, a resztę paczki zostawiła na miejscu między nimi.
Eitri Soelberg
Re: z ogrodu Hery (E. Soelberg & K. Sorsa, wrzesień 1995) Nie 10 Gru - 0:50
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Czekając wciąż na jakąkolwiek odpowiedź, przyglądał się Klarze z namysłem studiując każdy z niuansów jej zachowania. Element do elementu, skrawek do skrawka – powstawał obraz, który wcale nie napawał go zadowoleniem. Tik wprawiający lewy kącik ust w drżenie uwidocznił się tuż po wypowiedzianych przez dziewczynę słowach. Dziwnych – nawet jak na jej całą osobę. Wprawne oko pozwalało zaobserwować pewne wykrzywienie figury, którą próbowała obecnie prezentować, niezbyt dbając o to, co ślina przyniesie jej na język. Eitri potrafił niezwykle wprawnie studiować odruchy ludzi, z którymi rozmawiał – jedynie pozornie skrywając się za barierą własnego świata i zupełnego zatracenia myśli w wsobnym rozważaniu pewnych kwestii. Odchrząknał, gdy Sorsa wpadła w uniesienie, które jedynie prawdopodobnie miało wywołać w nim jakąś reakcję. Owszem wywołało, ale nie to, czego się spodziewała. Jeszcze mocniej począł śledzić jej ruchy, święcie przekonany, że piwo było jedynie jednym z elementów dzisiejszego dnia uroczej i jakże wygadanej panny.
– Dzięki za diagnozę, ale kiepski z ciebie psychoanalityk – stwierdził z przekąsem, odbijając uwagę, którą pozwoliła sobie zaserwować. Nie uważał się za osobę smutną – w powszechnym odbiorze kształtował się wprawdzie jako persona odklejona od rzeczywistości i stroniąca od ludzi, jednak nigdy nie narzekał na własny los, akceptując, że żadna wielka zmiana nigdy go nie czeka. Żył, funkcjonował i nie potrzebował nikogo, kto musiałby nieść mu pomoc. Wysoko rozwinięta autonomia dusiła się, ilekroć zwracał na siebie uwagę rodziny. Irytacja narastająca w ciele wcale nie zamierzała dać za wygraną, pomimo wewnętrznej potrzeby odbycia choćby namiastki rozmowy.
Pomimo słów, które usłyszał wziął za dobra monetę fakt, iż Klara ustąpiła mu nieco miejsca. Tam, gdzie istniała choć drobna rysa w szczelnie zbudowanym murze, tam była nadzieja na jakiekolwiek porozumienie. Choć nieco agresywnie rozpoczął dzisiejsze spotkanie, to w rzeczywistości nie zamierzał czynić nic, co miałoby sprowadzić na młodą Sorsę jakiekolwiek nieprzyjemności. Być może nieco naiwnie wierzył, że uda im się osiągnąć jakikolwiek kompromis; wszak obrazy szkolnych lat jeszcze nie całkiem zdołały wyblaknąć z jego pamięci. Nigdy nie uważał się za wzór do naśladowania i popełniał wiele błędów, do których wolałby obecnie się nie przyznawać. Mógł jednak dzięki temu służyć jakimkolwiek przełożeniem teorii na rzeczywistość – zrozumieniem obaw, jakie mieli często dorośli, gdy spotykali się z dziecięcymi wybrykami.
– Dziękuję. – Dał jej odczuć, że gest, który wykonała wcale nie był bez znaczenia. Póki co, nie odwoływał się do pytania mającego dać Klarze obraz tego, co zamierza zrobić z posiadaną wiedzą. Znał Untamo na tyle, że nie miał żadnych obaw, by pójść do niego i zdać relację, choć nie wiedział, czy idąc tą ścieżką nie zerwie jedynej szansy na jakiekolwiek realne zagranie na emocjach Klary. Bo skarga, i owszem, mogła wywołać bunt, lecz równie dobrze mogła spotkać się jedynie z biernością i niewypowiedzianą wprost agresją.
Przesunął opuszkiem palca po miękkiej paczce papierosów. Zastanawiał się, czy powinien, jednak ostatecznie mięśnie dłoni skurczyły się bezwiednie i pochwyciły jeden z białych zwitków. Wetknął go pomiędzy wargi i przy pomocy zdezelowanej, obłażącej z farby zapalniczki podpalił. Smuga śmierdzącego dymu uniosła się leniwie, gdy Eitri schował zielony prostokątny przedmiot do kieszeni. Drażniący zapach zakręcił go w nosie – ten tytoń należał do najbardziej obrzydliwych z jakimi miał styczność.
– Ja pierdolę… – zaklął zupełnie cicho, pomstując na siebie, że połakomił się na tak parszywy poczęstunek. Mimo tego, chwilowo nałóg został nakarmiony, więc ze spokojem odwrócił twarz w stronę Klary. – Na osiemnaste urodziny skręcę ci własnoręcznie paczkę porządnych fajek... – Nie zgromił, nie próbował przeszyć lodowatym spojrzeniem wyliczającym potknięcia i nieodpowiednie zachowanie. – A co do pytania o pójście do twojego ojca, to nie wiem czy mam dzisiaj na to czas…
– Dzięki za diagnozę, ale kiepski z ciebie psychoanalityk – stwierdził z przekąsem, odbijając uwagę, którą pozwoliła sobie zaserwować. Nie uważał się za osobę smutną – w powszechnym odbiorze kształtował się wprawdzie jako persona odklejona od rzeczywistości i stroniąca od ludzi, jednak nigdy nie narzekał na własny los, akceptując, że żadna wielka zmiana nigdy go nie czeka. Żył, funkcjonował i nie potrzebował nikogo, kto musiałby nieść mu pomoc. Wysoko rozwinięta autonomia dusiła się, ilekroć zwracał na siebie uwagę rodziny. Irytacja narastająca w ciele wcale nie zamierzała dać za wygraną, pomimo wewnętrznej potrzeby odbycia choćby namiastki rozmowy.
Pomimo słów, które usłyszał wziął za dobra monetę fakt, iż Klara ustąpiła mu nieco miejsca. Tam, gdzie istniała choć drobna rysa w szczelnie zbudowanym murze, tam była nadzieja na jakiekolwiek porozumienie. Choć nieco agresywnie rozpoczął dzisiejsze spotkanie, to w rzeczywistości nie zamierzał czynić nic, co miałoby sprowadzić na młodą Sorsę jakiekolwiek nieprzyjemności. Być może nieco naiwnie wierzył, że uda im się osiągnąć jakikolwiek kompromis; wszak obrazy szkolnych lat jeszcze nie całkiem zdołały wyblaknąć z jego pamięci. Nigdy nie uważał się za wzór do naśladowania i popełniał wiele błędów, do których wolałby obecnie się nie przyznawać. Mógł jednak dzięki temu służyć jakimkolwiek przełożeniem teorii na rzeczywistość – zrozumieniem obaw, jakie mieli często dorośli, gdy spotykali się z dziecięcymi wybrykami.
– Dziękuję. – Dał jej odczuć, że gest, który wykonała wcale nie był bez znaczenia. Póki co, nie odwoływał się do pytania mającego dać Klarze obraz tego, co zamierza zrobić z posiadaną wiedzą. Znał Untamo na tyle, że nie miał żadnych obaw, by pójść do niego i zdać relację, choć nie wiedział, czy idąc tą ścieżką nie zerwie jedynej szansy na jakiekolwiek realne zagranie na emocjach Klary. Bo skarga, i owszem, mogła wywołać bunt, lecz równie dobrze mogła spotkać się jedynie z biernością i niewypowiedzianą wprost agresją.
Przesunął opuszkiem palca po miękkiej paczce papierosów. Zastanawiał się, czy powinien, jednak ostatecznie mięśnie dłoni skurczyły się bezwiednie i pochwyciły jeden z białych zwitków. Wetknął go pomiędzy wargi i przy pomocy zdezelowanej, obłażącej z farby zapalniczki podpalił. Smuga śmierdzącego dymu uniosła się leniwie, gdy Eitri schował zielony prostokątny przedmiot do kieszeni. Drażniący zapach zakręcił go w nosie – ten tytoń należał do najbardziej obrzydliwych z jakimi miał styczność.
– Ja pierdolę… – zaklął zupełnie cicho, pomstując na siebie, że połakomił się na tak parszywy poczęstunek. Mimo tego, chwilowo nałóg został nakarmiony, więc ze spokojem odwrócił twarz w stronę Klary. – Na osiemnaste urodziny skręcę ci własnoręcznie paczkę porządnych fajek... – Nie zgromił, nie próbował przeszyć lodowatym spojrzeniem wyliczającym potknięcia i nieodpowiednie zachowanie. – A co do pytania o pójście do twojego ojca, to nie wiem czy mam dzisiaj na to czas…
Bezimienny
Re: z ogrodu Hery (E. Soelberg & K. Sorsa, wrzesień 1995) Nie 10 Gru - 0:50
Oparła kostkę na kolanie, zaś noga oparta na ziemi zaczęła trząść się rytmicznie jakby pod wpływem znanej tylko Klarze melodii. Zaczęła przez to wyglądać na zniecierpliwioną. W głowie miała miliony myśli, które atakowały z każdej strony. Chciała dzisiaj iść potańczyć, ale teraz z tego z pewnością nici. Rozpierała ją energia, którą mogła rozładować tylko we własnej głowie. Trudno nie zauważyć, że to, co przyjęła niedawno, zaczynało powoli działać coraz lepiej, ale stopniowo, z każdą następną sceną wpychając ją w bardziej abstrakcyjną sytuację. Skuliła się lekko, opierając o kolana swoje łokcie, jednocześnie ciągle wprawiając nogę w ruch i spędziła tak kilka sekund, do momentu gdy na autostradę myśli nie wjechała taka, że wygląda to zbyt ewidentnie. Wyprostowała się wtedy bardziej i złapała w końcu filtr od papierosa między wargi, po czym zapaliła go z pomocą małego światełka na końcu swojej różdżki, które na chwilę rozświetliło dokładniej młodzieńczą twarz.
- Nie mów, że jestem kieeepska. Ale dobrze, nikt nie powinien być smutny. - Zaciągnęła się porządnie. Swoją drogą nigdy nie widziała go w jakimś towarzystwie. Nie, żeby specjalnie wracała uwagę na cokolwiek związanego z Soelbergiem. Na co dzień nie dawał jej dosyć uwagi, a kiedy była młodsza - nie interesował się jej przechwałkami.
Prawdziwy wstyd. Jego wstyd, oczywiście.
Jeśli wierzył, że jego empatyczne zachowanie sprawi, że Sorsa potulnie przyzna, że popełniła błąd i powinna pójść teraz sama kajać się przed swoją rodziną to jedyną reakcję jaką mógłby uzyskać pewnie byłaby ciężka salwa śmiechu. Przyznać trzeba jednak, że taki altruizm był w pewnym sensie słodki, zwłaszcza dla młodej kobiety, która dawno przestała w niego wierzyć. Dlatego nie rozumiała też, co wciąż tutaj robił. Nie byli bliskimi znajomymi. Mógł to olać albo dotrzeć prosto do jej nauczycieli albo rodziców. Wychodziło poza jej wyobrażenia, że ktoś próbowałby nagle chcieć zająć się jej wychowaniem, którego wcale nie doświadczała. Pani swojego losu i swojego życia. Jego podziękowanie sprawiło, że uśmiechnęła się, dusząc podejrzany śmiech, nie zareagowałaby tak w normalnej sytuacji nigdy, ale teraz... Było jakoś bardziej zabawnie.
Nie wytrzymała długo w jednej pozycji. Przesunęła kolano na murek, odwracając się wprost do swojego dzisiejszego towarzysza i wbijając w niego te nieco rozbiegane, roziskrzone oczka. - Przepraszam, że nie palę kubańskich cygar, panie wrażliwe podniebienie. - Zaciągnęła się tym razem całkiem ostentacyjnie. Trzymała papierosa w dwóch palcach, resztę zginając elegancko. - Przynajmniej to coś innego niż smród tego wszystkiego.
Miał okazję zobaczyć małą próbkę tego, co było w niej skryte - gorzkości zmieszanej z lisim spojrzeniem, na szczęście wciąż nieujawnionego w pełni dzięki dodaniu do tego wszystkiego tajemniczego składnika X, powodującego lepszy i cieplejszy humor. Otrzymała w końcu też najbardziej nurtującą ją odpowiedź. Zmarszczyła wtedy brwi w widocznym zaskoczeniu. I tak trwała przez kilka dobrych sekund na namysł. - Co? - Oczywiście, że zrozumiała - twierdził, że... Nie pójdzie przybrać postaci konfidenta? I nie zaczął moralizacji? Coś tutaj było nie tak, bardzo nie tak. Rozchyliła przy tym usta. - Dlaczego? - Głos był pełen szczerego niedowierzania. - Czego chcesz?
Nie wierzyła w to, że cokolwiek może istnieć bez zapłaty. Oczywiście, nie chodziło o pieniądze - jeśli o nie właśnie chodziło to tylko w normalnych, fizycznych transakcjach. Ale ludzie zawsze chcieli czegoś w zamian. Przysługi, okazania uczuć, emocji, czegokolwiek. Nigdy nie odpuszczali tak po prostu. Ta sytuacja robiła się tak podejrzana, że Klara poczuła dreszcze na plecach... Pomoc, podziękowania, sam fakt, że mężczyzna się tutaj przypadkowo pojawił…
- Nie mów, że jestem kieeepska. Ale dobrze, nikt nie powinien być smutny. - Zaciągnęła się porządnie. Swoją drogą nigdy nie widziała go w jakimś towarzystwie. Nie, żeby specjalnie wracała uwagę na cokolwiek związanego z Soelbergiem. Na co dzień nie dawał jej dosyć uwagi, a kiedy była młodsza - nie interesował się jej przechwałkami.
Prawdziwy wstyd. Jego wstyd, oczywiście.
Jeśli wierzył, że jego empatyczne zachowanie sprawi, że Sorsa potulnie przyzna, że popełniła błąd i powinna pójść teraz sama kajać się przed swoją rodziną to jedyną reakcję jaką mógłby uzyskać pewnie byłaby ciężka salwa śmiechu. Przyznać trzeba jednak, że taki altruizm był w pewnym sensie słodki, zwłaszcza dla młodej kobiety, która dawno przestała w niego wierzyć. Dlatego nie rozumiała też, co wciąż tutaj robił. Nie byli bliskimi znajomymi. Mógł to olać albo dotrzeć prosto do jej nauczycieli albo rodziców. Wychodziło poza jej wyobrażenia, że ktoś próbowałby nagle chcieć zająć się jej wychowaniem, którego wcale nie doświadczała. Pani swojego losu i swojego życia. Jego podziękowanie sprawiło, że uśmiechnęła się, dusząc podejrzany śmiech, nie zareagowałaby tak w normalnej sytuacji nigdy, ale teraz... Było jakoś bardziej zabawnie.
Nie wytrzymała długo w jednej pozycji. Przesunęła kolano na murek, odwracając się wprost do swojego dzisiejszego towarzysza i wbijając w niego te nieco rozbiegane, roziskrzone oczka. - Przepraszam, że nie palę kubańskich cygar, panie wrażliwe podniebienie. - Zaciągnęła się tym razem całkiem ostentacyjnie. Trzymała papierosa w dwóch palcach, resztę zginając elegancko. - Przynajmniej to coś innego niż smród tego wszystkiego.
Miał okazję zobaczyć małą próbkę tego, co było w niej skryte - gorzkości zmieszanej z lisim spojrzeniem, na szczęście wciąż nieujawnionego w pełni dzięki dodaniu do tego wszystkiego tajemniczego składnika X, powodującego lepszy i cieplejszy humor. Otrzymała w końcu też najbardziej nurtującą ją odpowiedź. Zmarszczyła wtedy brwi w widocznym zaskoczeniu. I tak trwała przez kilka dobrych sekund na namysł. - Co? - Oczywiście, że zrozumiała - twierdził, że... Nie pójdzie przybrać postaci konfidenta? I nie zaczął moralizacji? Coś tutaj było nie tak, bardzo nie tak. Rozchyliła przy tym usta. - Dlaczego? - Głos był pełen szczerego niedowierzania. - Czego chcesz?
Nie wierzyła w to, że cokolwiek może istnieć bez zapłaty. Oczywiście, nie chodziło o pieniądze - jeśli o nie właśnie chodziło to tylko w normalnych, fizycznych transakcjach. Ale ludzie zawsze chcieli czegoś w zamian. Przysługi, okazania uczuć, emocji, czegokolwiek. Nigdy nie odpuszczali tak po prostu. Ta sytuacja robiła się tak podejrzana, że Klara poczuła dreszcze na plecach... Pomoc, podziękowania, sam fakt, że mężczyzna się tutaj przypadkowo pojawił…
Eitri Soelberg
Re: z ogrodu Hery (E. Soelberg & K. Sorsa, wrzesień 1995) Nie 10 Gru - 0:51
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Zdolność ignorowania była błogosławieństwem – przepuszczanie połowy werbalnych i niewerbalnych sygnałów płynących od rozmówczyni koło uszu pozwalało mu na trwanie tuż obok.
– Przykrywanie smrodu innym smrodem zwykle niewiele daje – zauważył i zmrużył oczy, opierając ciężar ciała na wyprostowanych dłoniach, teraz przylegających do chropowatej powierzchni murku. Doskonale to znał, choć niekoniecznie lubił się tym chwalić. Zwykle sprawiając nieskazitelny pozór dobrego tonu i niechęci do szukania kłopotów. Kolejny raz poczuł się jak dzieciak, który po szkole uciekał, by oddawać się temu, co w tym wieku nie było mile widziane. Liczne bójki szczodrze przeplatały się przez jego życie tak samo jak krwawe smugi znaczące ciało; skrzętnie opatrywane – samodzielnie bądź przez Sissel. Nie potrafił wymazać tych momentów całkowicie ze swej pamięci lub też świadomie nie chciał. Smak tytoniu i alkoholu, przekrzywiony bandaż tuż nad oczami, zsuwający się nań, ilekroć próbował z powagą w głosie uciec się do podstępu niechęci otrzymywania od niej pomocy. Chciał sądzić, że już dawno pozostawił za sobą ten etap – porządkując swój los w ramach instytucji Kruczej Straży. Coś jednak usilnie go trzymało – coś co obecnie skłoniło do dłuższego zatrzymania nad postacią Klary i odnalezienia w niepozornym, niewygodnym zbiegu okoliczności, utraconej cząstki siebie. Papieros zawieszony na wardze, zadrżał lekko, gdy wykonał kolejny wdech. Krótko po tym, podniósł dłoń – z wyraźnie odbitą nierównością kamienia – przytrzymał go i wypuścił gęsty kłąb dymu. Oszczędził kolejnego przekleństwa i dalszego psioczenia. Od niechcenia otworzył jedno oko, by przyjrzeć się dziewczynie i jej reakcji. Przewidywał, że nie do końca to oczekiwała usłyszeć – zdziwienie malujące się w rozbieganych oczach, wywołało krótkie parsknięcie śmiechu – musiał przyznać, że zaczynał bawić się wyśmienicie. Rozciągnął podkurczone nogi daleko przed siebie i rozluźnił mięśnie, wciąż wyginał usta w uśmiechu. Spokojnie postanowił wypalić papierosa, nim da jej jakąkolwiek odpowiedź.
Przeczuwał, że głowiła się, węsząc jakikolwiek podstęp – tego jednak nie zaplanował, idąc za naturalnym odruchem, który wydawał się najodpowiedniejszy w tej chwili. Zgniótł niedopałek tuż obok siebie i odrzucił – pet wpadł w dziurę po jednej z wyrwanych kostek brukowych i skrył się za szarą resztką trawy.
– Niczego – stwierdził zgodnie z prawdą, wywołując tym samym jeszcze większą falę konsternacji w rozmówczyni. Nie potrzebował jakiejkolwiek zapłaty, nie liczył nawet na to, że jakoś weźmie sobie do serca to spotkanie i potraktuje w kategoriach lekcji. Nie zamierzał być cieniem ojca, starającego się wywołać wyrzuty sumienia i skruchę w dziecku. Nie czuł, że posiada takie kompetencje. Nie miał na to ani odrobiny ochoty, nie zamierzał także tłumaczyć powodu zmiany zdania. Trochę na przekór, chcąc wywołać skrajność reakcji, wciąż z satysfakcją obserwując podejrzliwość malująca się na twarzy Klary – pierwszy raz jakkolwiek wytrącając ją z równowagi, zatrzymując kolejne docinki wymierzone w jego osobę. – Ale… jeśli następny raz zobaczysz mnie w mundurze, inaczej będziemy rozmawiać – dokonał sprostowania, które cisnęło się na język. Robiąc to z premedytacją, by była świadoma, że nie może tracić rozwagi i czujności. Pomimo nawet największej sympatii; obowiązki pozostawały obowiązkami i nie mógł sobie pozwolić na jakiekolwiek odstępstwa od schematu działania. Teraz otworzył oczy zupełnie i wbił błękit spojrzenia w młodą Sorsę. Uśmiech zelżał jedynie odrobinę. Emocje, które wypływały z Klary wciąż skłaniały go do wniosku stawiającego sprawę jasno – nie mógł jednak sądzić jej w tym momencie za czyny, których świadkiem nie był. Kolejny raz złapał się na głupim poczuciu odpowiedzialności. – Dwie przecznice stąd sprzedają ciepłe Kanelbulle – zagadnął od niechcenia. – Możesz się przyłączyć. Chyba, że nie pokazujesz się z kruczymi, ale zapewniam, cynamon lepiej przykrywa smród okolicy… – odwołał się do początkowych słów Klary i wzruszył obojętnie ramionami. Nie zamierzał jej namawiać. Automatycznie sięgnął za pazuchę i wydobył własny kartonik papierosów oraz zdezelowaną zapalniczkę z kieszeni. Zaciągnął się doskonale znanym smakiem, oczekując na jej odpowiedź.
– Przykrywanie smrodu innym smrodem zwykle niewiele daje – zauważył i zmrużył oczy, opierając ciężar ciała na wyprostowanych dłoniach, teraz przylegających do chropowatej powierzchni murku. Doskonale to znał, choć niekoniecznie lubił się tym chwalić. Zwykle sprawiając nieskazitelny pozór dobrego tonu i niechęci do szukania kłopotów. Kolejny raz poczuł się jak dzieciak, który po szkole uciekał, by oddawać się temu, co w tym wieku nie było mile widziane. Liczne bójki szczodrze przeplatały się przez jego życie tak samo jak krwawe smugi znaczące ciało; skrzętnie opatrywane – samodzielnie bądź przez Sissel. Nie potrafił wymazać tych momentów całkowicie ze swej pamięci lub też świadomie nie chciał. Smak tytoniu i alkoholu, przekrzywiony bandaż tuż nad oczami, zsuwający się nań, ilekroć próbował z powagą w głosie uciec się do podstępu niechęci otrzymywania od niej pomocy. Chciał sądzić, że już dawno pozostawił za sobą ten etap – porządkując swój los w ramach instytucji Kruczej Straży. Coś jednak usilnie go trzymało – coś co obecnie skłoniło do dłuższego zatrzymania nad postacią Klary i odnalezienia w niepozornym, niewygodnym zbiegu okoliczności, utraconej cząstki siebie. Papieros zawieszony na wardze, zadrżał lekko, gdy wykonał kolejny wdech. Krótko po tym, podniósł dłoń – z wyraźnie odbitą nierównością kamienia – przytrzymał go i wypuścił gęsty kłąb dymu. Oszczędził kolejnego przekleństwa i dalszego psioczenia. Od niechcenia otworzył jedno oko, by przyjrzeć się dziewczynie i jej reakcji. Przewidywał, że nie do końca to oczekiwała usłyszeć – zdziwienie malujące się w rozbieganych oczach, wywołało krótkie parsknięcie śmiechu – musiał przyznać, że zaczynał bawić się wyśmienicie. Rozciągnął podkurczone nogi daleko przed siebie i rozluźnił mięśnie, wciąż wyginał usta w uśmiechu. Spokojnie postanowił wypalić papierosa, nim da jej jakąkolwiek odpowiedź.
Przeczuwał, że głowiła się, węsząc jakikolwiek podstęp – tego jednak nie zaplanował, idąc za naturalnym odruchem, który wydawał się najodpowiedniejszy w tej chwili. Zgniótł niedopałek tuż obok siebie i odrzucił – pet wpadł w dziurę po jednej z wyrwanych kostek brukowych i skrył się za szarą resztką trawy.
– Niczego – stwierdził zgodnie z prawdą, wywołując tym samym jeszcze większą falę konsternacji w rozmówczyni. Nie potrzebował jakiejkolwiek zapłaty, nie liczył nawet na to, że jakoś weźmie sobie do serca to spotkanie i potraktuje w kategoriach lekcji. Nie zamierzał być cieniem ojca, starającego się wywołać wyrzuty sumienia i skruchę w dziecku. Nie czuł, że posiada takie kompetencje. Nie miał na to ani odrobiny ochoty, nie zamierzał także tłumaczyć powodu zmiany zdania. Trochę na przekór, chcąc wywołać skrajność reakcji, wciąż z satysfakcją obserwując podejrzliwość malująca się na twarzy Klary – pierwszy raz jakkolwiek wytrącając ją z równowagi, zatrzymując kolejne docinki wymierzone w jego osobę. – Ale… jeśli następny raz zobaczysz mnie w mundurze, inaczej będziemy rozmawiać – dokonał sprostowania, które cisnęło się na język. Robiąc to z premedytacją, by była świadoma, że nie może tracić rozwagi i czujności. Pomimo nawet największej sympatii; obowiązki pozostawały obowiązkami i nie mógł sobie pozwolić na jakiekolwiek odstępstwa od schematu działania. Teraz otworzył oczy zupełnie i wbił błękit spojrzenia w młodą Sorsę. Uśmiech zelżał jedynie odrobinę. Emocje, które wypływały z Klary wciąż skłaniały go do wniosku stawiającego sprawę jasno – nie mógł jednak sądzić jej w tym momencie za czyny, których świadkiem nie był. Kolejny raz złapał się na głupim poczuciu odpowiedzialności. – Dwie przecznice stąd sprzedają ciepłe Kanelbulle – zagadnął od niechcenia. – Możesz się przyłączyć. Chyba, że nie pokazujesz się z kruczymi, ale zapewniam, cynamon lepiej przykrywa smród okolicy… – odwołał się do początkowych słów Klary i wzruszył obojętnie ramionami. Nie zamierzał jej namawiać. Automatycznie sięgnął za pazuchę i wydobył własny kartonik papierosów oraz zdezelowaną zapalniczkę z kieszeni. Zaciągnął się doskonale znanym smakiem, oczekując na jej odpowiedź.
Bezimienny
Re: z ogrodu Hery (E. Soelberg & K. Sorsa, wrzesień 1995) Nie 10 Gru - 0:51
Czy odpowiadało jej to, jak ta rozmowa się toczyła? Nie do końca. Lubiła kontrolować ludzkie reakcje, więc gdy oczywiste prowokacje były skrupulatnie, spokojnie ignorowane, czuła zgrzyt. Chciała zobaczyć emocje, reakcje, niezadowolenie... Zamiast tego obserwowała tylko jak ponownie papieros unosi się do męskich ust, jak w jej stronę wiatr delikatnie zwiewa chmurkę ciężkiego zapachu dymu.
Ciekawiło ją czy znał sposób na to, by zmienić całe to miasto. Ten cały świat... Tak, by nie trzeba byłoby już przykrywać jego smrodu innym smrodem. Może niczego nie trzeba byłoby chować? Jak by działał taki świat? Byłby piękny? Czy po prostu byłby równie zły co ten teraz... Tylko w inny sposób.
Niczego. To wywołało na jej twarzy minę tak skonsternowaną, jakby poczuła zupełnie nagle jakiś bardzo brzydki zapach. Skrzywiła wyraźnie swój zadarty nos. To była najgorsza możliwa odpowiedź. W jej głowie to nic było równe z upomnę się później. Zostawi ją z pewnym długiem, ale po co? By zrobić z siebie tego dobrego? By czuć się lepiej? Zbił ją z tropu. Nawet żarciki w tej chwili z trudem mogłyby się jej trzymać. Po raz kolejny, nic nie było klarowne. Po raz kolejny czuła jak spinają się wszystkie mięśnie na jej ciele, a głowa zaczyna parować od myśli. Ponieważ nie była w tej konwersacji u władzy. Ponieważ nawet nie wiedziała co powiedzieć, by do tego stanu doprowadzić, nie wiedziała za którą strunę powinna go pociągnąć. Czuła się zupełnie ograna. W szachu.
O ten jeden mały docinek się prosił. - A bez niego? - Uniosła na niego spojrzenie, razem z kącikami warg, po czym powoli zaciągnęła się swoim papierosem - tym, którego uważał za tak okropnie podły. Zielone oczy obserwowały go dokładnie, wyraźnie zamyślone, planując kolejne taktyczne ruchy, a myśli pędziły - jeszcze przyspieszone odpowiednimi substancjami pomocniczymi. W końcu z tą zielenią spotkał się błękit, który aż za dobrze dostrzegała pomimo otaczającej ciemności. Wędrowała spojrzeniem również wtedy, gdy jego twarz otoczyło światło płomienia zapalniczki, na chwilę swoim ciepłem zmieniając kolor tych oczu - wtedy wyglądały jak bursztyn wrzucony do rzeki w ciepły, słoneczny dzień.
Każde kolejne zdanie zmieniało jej spojrzenie na sytuację. Szybko udawało jej się nazwać emocje, które w nich wyczuwała... Jakieś zrozumienie... Jakąś… troskę? Nie potrafiła odnaleźć jednak ich powodu. I choć pewnie jej zachowanie należeć będzie do tych krytykowanych, to tych okropnych, których nie powinno się robić… Świadomie to wykorzystała.
Z niezadowolonej twarzy przeszła w minę kapitulacyjną. Przymknęła oczy i westchnęła, gasząc przy tym samego peta od swojego papierosa o ścianę murku i porzucając już zupełnie niegoracą resztę już na wydeptanym piasku tuż pod nimi. - Lubię cynamon. - Jej ton był mrukliwy. Oparła dłonie o krawędzie murku i niespecjalnie wiele myśląc, jakby samo, jej prawa skroń dotknęła materiału przykrywającego ramię mężczyzny. Nie wiedziała czy czuła coś specjalnego, choć serce dudniło jak werbel. - A możemy chwilę jeszcze posiedzieć?
Ciekawiło ją czy znał sposób na to, by zmienić całe to miasto. Ten cały świat... Tak, by nie trzeba byłoby już przykrywać jego smrodu innym smrodem. Może niczego nie trzeba byłoby chować? Jak by działał taki świat? Byłby piękny? Czy po prostu byłby równie zły co ten teraz... Tylko w inny sposób.
Niczego. To wywołało na jej twarzy minę tak skonsternowaną, jakby poczuła zupełnie nagle jakiś bardzo brzydki zapach. Skrzywiła wyraźnie swój zadarty nos. To była najgorsza możliwa odpowiedź. W jej głowie to nic było równe z upomnę się później. Zostawi ją z pewnym długiem, ale po co? By zrobić z siebie tego dobrego? By czuć się lepiej? Zbił ją z tropu. Nawet żarciki w tej chwili z trudem mogłyby się jej trzymać. Po raz kolejny, nic nie było klarowne. Po raz kolejny czuła jak spinają się wszystkie mięśnie na jej ciele, a głowa zaczyna parować od myśli. Ponieważ nie była w tej konwersacji u władzy. Ponieważ nawet nie wiedziała co powiedzieć, by do tego stanu doprowadzić, nie wiedziała za którą strunę powinna go pociągnąć. Czuła się zupełnie ograna. W szachu.
O ten jeden mały docinek się prosił. - A bez niego? - Uniosła na niego spojrzenie, razem z kącikami warg, po czym powoli zaciągnęła się swoim papierosem - tym, którego uważał za tak okropnie podły. Zielone oczy obserwowały go dokładnie, wyraźnie zamyślone, planując kolejne taktyczne ruchy, a myśli pędziły - jeszcze przyspieszone odpowiednimi substancjami pomocniczymi. W końcu z tą zielenią spotkał się błękit, który aż za dobrze dostrzegała pomimo otaczającej ciemności. Wędrowała spojrzeniem również wtedy, gdy jego twarz otoczyło światło płomienia zapalniczki, na chwilę swoim ciepłem zmieniając kolor tych oczu - wtedy wyglądały jak bursztyn wrzucony do rzeki w ciepły, słoneczny dzień.
Każde kolejne zdanie zmieniało jej spojrzenie na sytuację. Szybko udawało jej się nazwać emocje, które w nich wyczuwała... Jakieś zrozumienie... Jakąś… troskę? Nie potrafiła odnaleźć jednak ich powodu. I choć pewnie jej zachowanie należeć będzie do tych krytykowanych, to tych okropnych, których nie powinno się robić… Świadomie to wykorzystała.
Z niezadowolonej twarzy przeszła w minę kapitulacyjną. Przymknęła oczy i westchnęła, gasząc przy tym samego peta od swojego papierosa o ścianę murku i porzucając już zupełnie niegoracą resztę już na wydeptanym piasku tuż pod nimi. - Lubię cynamon. - Jej ton był mrukliwy. Oparła dłonie o krawędzie murku i niespecjalnie wiele myśląc, jakby samo, jej prawa skroń dotknęła materiału przykrywającego ramię mężczyzny. Nie wiedziała czy czuła coś specjalnego, choć serce dudniło jak werbel. - A możemy chwilę jeszcze posiedzieć?
Eitri Soelberg
Re: z ogrodu Hery (E. Soelberg & K. Sorsa, wrzesień 1995) Nie 10 Gru - 0:51
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Otaczający go krajobraz powoli łagodniał. Brud nie był tak nachalny, jak na samym początku, a skrzypiące huśtawki wydawały nieco przyjemniejsze tony. Oswoił się z tym, wygrzebując z pamięci kolejne klisze minionych lat szkolnych. Nie mógł wydłubać z siebie tych wszystkich chwil oraz istoty osoby jaką przecież od zawsze był. Jedynie od niechcenia przyodziany w kubraczek dobrego wychowania. Bardziej na pozór, byle nikt nie miał mu nic do zarzucenia. Wiele razy ukrywał to, co siedziało w jego sercu, przed rodzicami – nie czując, aby rozumieli go w jakikolwiek sposób. Podobieństwo, które odkrywał jedynie przez snucie domysłów, starczało, aby tkwił wciąż na nierówności betonowego ogrodzenia. Dłoń z papierosem zwisała bezwładnie, gdy robił sobie przerwę pomiędzy jednym wdechem a drugim. Zastanawiał się nad sobą, jak zwykle zbyt skupiony na tym, co działo się wewnątrz, pomijając wszelakie impulsy z zewnątrz. Odcięcie to nie trwało jednak długo, szybko uniósł ponownie dłoń i przykrył się całunem dymu.
Ściągnięte brwi miały zwiastować złowieszcze słowa. Cóż będzie, jeśli spotka go bez munduru? Nie zamierzał jednak udzielać jasnej odpowiedzi, kolejny raz uciekając się do wzruszenia ramionami. Mogła sama domyślić się tego, co w takiej sytuacji uczyni. Jeśli zaś nie będzie pewna, otrzyma tym dodatkowy bodziec, aby bardziej się pilnować. Przetarł kciukiem dłoni skroń, odgarniając jeden z kosmyków niesfornie opadających na czoło. Odgłosy popołudnia były jedynym, co urozmaicało ciszę placu zabaw – większość ludzi powróciła już z pracy i przystępowała do nudnych obowiązków. Cienie w oknach kamienic poruszały się leniwie, a zza tych uchylonych docierały przyciszone rozmowy, płacz dzieci, urywane kłótnie. Midgard żył swoim życiem, nie zwracając uwagi na to, co działo się na opuszczonym skwerku. Dzieciaki, wystraszone interwencją kruczego oficera, nie zamierzały podjąć próby powrotu.
Widział, że Klara wciąż przygląda się mu uważnie, jakby chciała rozgryźć istotę nietypowego spotkania. Powoli szykował się, aby wstać ze swojego miejsca, gdyż nie sądził, aby dziewczyna wyraziła chęć wspólnej podróży na słodkości, dał jednak jeszcze drobną szansę na wypowiedzenie jakichkolwiek słów – nawet gdyby miały być parsknięciem niechęci. Ku własnemu zaskoczeniu, dostrzegł zmianę na jej buzi; rysy twarzy złagodniały, a westchnienie dało nadzieję na jakiś zwrot w dotychczasowej konwersacji.
– To dobrze – przyznał, biorąc jej słowa za wyraz zgody na ewentualną dalszą wyprawę w kierunku rzeczonej cukierni. – Jeśli się pospieszymy, to zdążymy idealnie w punkt na świeżą dostawę… – rzeczowa instrukcja opuściła jego usta, jeszcze zanim poczuł na ramieniu ucisk, którego się zupełnie nie spodziewał. Impuls doszedł do niego z pewnym opóźnieniem, powodując natychmiastowe spięcie w karku i rękach. Niezbyt chętny takiego rodzaju gestom, dodatkowo zaskoczony, obrócił twarz w stronę dziewczyny. Chciał powiedzieć coś mało przyjemnego, jednak ocknął się w porę i odetchnął jedynie płytko, studiując czubek głowy Klary. Zdawało się, że nieco uspokojona, skapitulowała zupełnie i zrezygnowała z butnych słów.
– Jasne, możemy tu jeszcze pobyć. – Zamiast oburzenia, podarował jej odpowiedź na pytanie i bardzo powoli rozluźnił mięśnie, godząc się na przedziwny, spontaniczny gest. – Cukiernia nie ucieknie… – Jeśli kilka dodatkowych chwil miało pozytywnie wpłynąć na jej nastrój i samopoczucie, mógł pozwolić sobie na opieszałość. Być może ku takim decyzjom skłoniło go ogólne zamieszanie się w sprawę; skoro zdecydował się na interwencję, nie czuł, aby nagła ucieczka była odpowiednim zachowaniem. Schwytany w pułapkę konsekwencji, przyglądał się dziewczynie jeszcze przez chwilę. Oparł się jedną z dłoni o murek – ostrożnie, aby nie zrzucić jej głowy i nie przestraszyć gwałtownym gestem. Popiół opadał z tlącego się papierosa na ziemię pod ich stopami, odmierzając powoli płynący czas.
Ściągnięte brwi miały zwiastować złowieszcze słowa. Cóż będzie, jeśli spotka go bez munduru? Nie zamierzał jednak udzielać jasnej odpowiedzi, kolejny raz uciekając się do wzruszenia ramionami. Mogła sama domyślić się tego, co w takiej sytuacji uczyni. Jeśli zaś nie będzie pewna, otrzyma tym dodatkowy bodziec, aby bardziej się pilnować. Przetarł kciukiem dłoni skroń, odgarniając jeden z kosmyków niesfornie opadających na czoło. Odgłosy popołudnia były jedynym, co urozmaicało ciszę placu zabaw – większość ludzi powróciła już z pracy i przystępowała do nudnych obowiązków. Cienie w oknach kamienic poruszały się leniwie, a zza tych uchylonych docierały przyciszone rozmowy, płacz dzieci, urywane kłótnie. Midgard żył swoim życiem, nie zwracając uwagi na to, co działo się na opuszczonym skwerku. Dzieciaki, wystraszone interwencją kruczego oficera, nie zamierzały podjąć próby powrotu.
Widział, że Klara wciąż przygląda się mu uważnie, jakby chciała rozgryźć istotę nietypowego spotkania. Powoli szykował się, aby wstać ze swojego miejsca, gdyż nie sądził, aby dziewczyna wyraziła chęć wspólnej podróży na słodkości, dał jednak jeszcze drobną szansę na wypowiedzenie jakichkolwiek słów – nawet gdyby miały być parsknięciem niechęci. Ku własnemu zaskoczeniu, dostrzegł zmianę na jej buzi; rysy twarzy złagodniały, a westchnienie dało nadzieję na jakiś zwrot w dotychczasowej konwersacji.
– To dobrze – przyznał, biorąc jej słowa za wyraz zgody na ewentualną dalszą wyprawę w kierunku rzeczonej cukierni. – Jeśli się pospieszymy, to zdążymy idealnie w punkt na świeżą dostawę… – rzeczowa instrukcja opuściła jego usta, jeszcze zanim poczuł na ramieniu ucisk, którego się zupełnie nie spodziewał. Impuls doszedł do niego z pewnym opóźnieniem, powodując natychmiastowe spięcie w karku i rękach. Niezbyt chętny takiego rodzaju gestom, dodatkowo zaskoczony, obrócił twarz w stronę dziewczyny. Chciał powiedzieć coś mało przyjemnego, jednak ocknął się w porę i odetchnął jedynie płytko, studiując czubek głowy Klary. Zdawało się, że nieco uspokojona, skapitulowała zupełnie i zrezygnowała z butnych słów.
– Jasne, możemy tu jeszcze pobyć. – Zamiast oburzenia, podarował jej odpowiedź na pytanie i bardzo powoli rozluźnił mięśnie, godząc się na przedziwny, spontaniczny gest. – Cukiernia nie ucieknie… – Jeśli kilka dodatkowych chwil miało pozytywnie wpłynąć na jej nastrój i samopoczucie, mógł pozwolić sobie na opieszałość. Być może ku takim decyzjom skłoniło go ogólne zamieszanie się w sprawę; skoro zdecydował się na interwencję, nie czuł, aby nagła ucieczka była odpowiednim zachowaniem. Schwytany w pułapkę konsekwencji, przyglądał się dziewczynie jeszcze przez chwilę. Oparł się jedną z dłoni o murek – ostrożnie, aby nie zrzucić jej głowy i nie przestraszyć gwałtownym gestem. Popiół opadał z tlącego się papierosa na ziemię pod ich stopami, odmierzając powoli płynący czas.
Bezimienny
Re: z ogrodu Hery (E. Soelberg & K. Sorsa, wrzesień 1995) Nie 10 Gru - 0:51
Pozwoliła mu sądzić, że wygrał w tej sytuacji, że odkryła karty, poddając się zupełnie. Że dzięki temu złagodniała, przestała bić się z myślami i po prostu odpuściła, w rzeczywistości doskonale wiedząc, że nie umiała odpuszczać, a pomimo ugrzecznionej i spokojniejszej postawy, ciągle analizowała to, co mężczyzna robił. To jak obserwował otoczenie. Nie znała jego myśli, mogła tylko snuć domysły, co się w niej teraz działo, bo w sygnały też nie był bardzo szczodry. A już na pewno nie te słowne.
Drgnięcie. Bardzo niespodziewane, które od razu wyłapała bez problemu ze względu na własną bliskość, bo nie była ona bardzo nagła, nie chciała go specjalne wystraszyć. Przeciwnie, dotyk Klary był wyważony i łagodny. Rozpłaszczyła policzek na męskim ramieniu, wyczuwając zwietrzały zapach wody kolońskiej zmieszanej z przytłaczającą wonią dymu papierosowego. Nie powinno jej to dziwić, tylko na jej oczach Eitri palił szlug za szlugiem. - Pamiętasz, kiedy mają dostawę ciepłych Kanelbulli? - Jakoś ją to rozbawiło. Z jednej strony bardziej pasowała do jego estetyki niewzruszona mina i gorzki, palony tytoń niż pałaszowanie słodkich bułeczek, zaś z drugiej strony... Wcale nie czuła zaskoczenia! Czy to nie typowe, że Kruczy podjadają słodkie bułeczki w wolnych chwilach? Możliwie najbardziej typowy stereotyp.
Nie chciała, by ten gest wyglądał na symbol nagłej sympatii, bardziej łagodności ze strony dziewczyny... I potrzeby pomocy. Ciekawość wybiła poza skalę, gdy zauważyła, że jej postawa zupełnie zmieniła jego podejście. Zniknęła ta niezrozumiała chęć zaskoczenia jej swoim miłym podejściem. Choć patrzyła przed siebie, nieco mętnym spojrzeniem upojonego dziewczęcia, wyczuwała, że na nią patrzy. Zdecydowała się więc na kolejny gest - w jej oczach bardzo delikatny, choć jeśli to co zrobiła przed chwilą wprawiło go drżenie, nie wiedziała, czego się spodziewać. Ruchem powolnym i spokojnym wprawiła w ruch swoje palce, które wsunęły się za jego rękaw i zacisnęły lekko, w geście przywodzącym na myśl poszukiwanie pewności siebie w drugiej osobie. Wykorzystała, że wpadł w jej sidła i w kilku gestach pokazał jej, co powinna zrobić, by zatańczyć do takiej melodii, jaką ona tylko chciała. Wystarczyło krótkie spojrzenie. Uniosła głowę, nadal czując niebieskie oczy wpatrujące się brązowe włosy. Złapała go wciąż troszkę rozbieganym wzrokiem, starając się ze wszystkich sił, by pozbyć się z niego bystrości.
Da mu się domyślić, że dzisiaj brała. Nie powie wprost, ale bardziej ewidentnie patrzeć na niego już nie mogła, zwłaszcza kiedy uśmiechnęła się delikatnie, wyglądając na bardzo upojoną. - Nie czuję się najlepiej... - To była próba, postawiła wszystko na jedną kartę. Uśmiech szybko zszedł z jej ust, a spojrzeniem uciekła gdzieś na bok, w bliżej nieokreślone miejsce.
Wiedziała, że tym jednym zdaniem mogła wygrać całą grę.
Drgnięcie. Bardzo niespodziewane, które od razu wyłapała bez problemu ze względu na własną bliskość, bo nie była ona bardzo nagła, nie chciała go specjalne wystraszyć. Przeciwnie, dotyk Klary był wyważony i łagodny. Rozpłaszczyła policzek na męskim ramieniu, wyczuwając zwietrzały zapach wody kolońskiej zmieszanej z przytłaczającą wonią dymu papierosowego. Nie powinno jej to dziwić, tylko na jej oczach Eitri palił szlug za szlugiem. - Pamiętasz, kiedy mają dostawę ciepłych Kanelbulli? - Jakoś ją to rozbawiło. Z jednej strony bardziej pasowała do jego estetyki niewzruszona mina i gorzki, palony tytoń niż pałaszowanie słodkich bułeczek, zaś z drugiej strony... Wcale nie czuła zaskoczenia! Czy to nie typowe, że Kruczy podjadają słodkie bułeczki w wolnych chwilach? Możliwie najbardziej typowy stereotyp.
Nie chciała, by ten gest wyglądał na symbol nagłej sympatii, bardziej łagodności ze strony dziewczyny... I potrzeby pomocy. Ciekawość wybiła poza skalę, gdy zauważyła, że jej postawa zupełnie zmieniła jego podejście. Zniknęła ta niezrozumiała chęć zaskoczenia jej swoim miłym podejściem. Choć patrzyła przed siebie, nieco mętnym spojrzeniem upojonego dziewczęcia, wyczuwała, że na nią patrzy. Zdecydowała się więc na kolejny gest - w jej oczach bardzo delikatny, choć jeśli to co zrobiła przed chwilą wprawiło go drżenie, nie wiedziała, czego się spodziewać. Ruchem powolnym i spokojnym wprawiła w ruch swoje palce, które wsunęły się za jego rękaw i zacisnęły lekko, w geście przywodzącym na myśl poszukiwanie pewności siebie w drugiej osobie. Wykorzystała, że wpadł w jej sidła i w kilku gestach pokazał jej, co powinna zrobić, by zatańczyć do takiej melodii, jaką ona tylko chciała. Wystarczyło krótkie spojrzenie. Uniosła głowę, nadal czując niebieskie oczy wpatrujące się brązowe włosy. Złapała go wciąż troszkę rozbieganym wzrokiem, starając się ze wszystkich sił, by pozbyć się z niego bystrości.
Da mu się domyślić, że dzisiaj brała. Nie powie wprost, ale bardziej ewidentnie patrzeć na niego już nie mogła, zwłaszcza kiedy uśmiechnęła się delikatnie, wyglądając na bardzo upojoną. - Nie czuję się najlepiej... - To była próba, postawiła wszystko na jedną kartę. Uśmiech szybko zszedł z jej ust, a spojrzeniem uciekła gdzieś na bok, w bliżej nieokreślone miejsce.
Wiedziała, że tym jednym zdaniem mogła wygrać całą grę.
Eitri Soelberg
Re: z ogrodu Hery (E. Soelberg & K. Sorsa, wrzesień 1995) Nie 10 Gru - 0:52
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Nie rozumiał jej zdziwienia – rutyna pracy piekarni i cukierni wydawała się mu niezwykle pasjonująca i godna poznania, zwłaszcza, gdy nałogowo pochłaniało się wszystko to, co posiadało choć śladowe ilości cukru. Był dość wątły, więc nic nie wskazywało na szczególnie duże zamiłowanie do jedzenia, jednak sytuacja miała się zupełnie inaczej. Bardziej niż ludzi, cenił sobie możliwość obcowania z niezwykłymi dziełami sztuki kulinarnej. Być może bardziej uspokajał go dobry posiłek, mogąc w nim smakować zaspokajał potrzebę przynależności i bezpieczeństwa. Wszak funkcje pokarmu były przeróżne i nie kończyły się jedynie na odżywianiu ciała – istniał jeszcze aspekt tworzenia relacji, zaspokajania potrzeb psychicznych. I te wszystkie czynniki zdawały się wychodzić w jego życiu na pierwszy plan. Jeśli zapraszał kogoś do wspólnego siedzenia przy stole w celu delektowania się smakami potrawy – nie mógł mieć złych intencji.
Skrzywił się nieco, kiwając głową w odpowiedzi na jej niezrozumienie i wyraźny cień rozbawienia.
– To całkiem przydatna wiedza. – Nie powiedział nic więcej. Nie do końca zdając sobie sprawę z jej rzeczywistych zamiarów, tkwił wbijając wzrok w ciemne włosy. Cokolwiek teraz mówiła, nie zamierzał kontynuować sprzeczki. Kapitulację przyjął jako dobrą monetę, choć jej zachowanie mogło być równie dobrze jedynie fasadą – próbą skłonienia do współpracy, choć początkowo był zupełnie niechętny.
Neurotyzm wyciekał powoli z zachowania mężczyzny, gdy dziewczyna wciąż trwała przy nim i nie zamierzała odpuścić. W zwykłych warunkach i spotkawszy kogoś innego, być może spotkałaby się z inną reakcją, jednak obecnie wywołała jedynie kolejne spięcie w mięśniach i natychmiastową chęć ucieczki od przyklejonego do ramienia policzka. Dając przyzwolenie na rozgoszczenie się w jego sferze osobistej, sam sprowadził na siebie dodatkowe zmartwienie.
Owijające się dookoła ręki palce, utwierdziły go jedynie w przekonaniu, że czasami powinien bardziej skupiać się na nauce odmawiania, nawet, gdy chciał komuś pomóc. Poczuł materiał wierzchniego ubrania, przylegającego do skóry. Zagryzł dolną wargę i począł rozważać wszystkie sposoby, którymi mógłby wyswobodzić się z uścisku – choć nie natarczywego i przyjemnego, a jednak wciąż zbyt obcego i niosącego poczucie przebywania w pułapce. Odchrząknął, uśmiechając się nerwowo. Zgasił papierosa i tym razem zupełnie niedbale wyrzucił resztki przed siebie.
Dostrzegł, że Klara próbuje złapać jego wzrok, czemu opierał się przez dłuższy moment, nie chcąc pogłębiać w sobie dodatkowo dyskomfortu i zawstydzenia. Czego chciała? Przechodząc z roli wojowniczki na pozycję zupełnie spokojnej i nie sprawiającej żadnych problemów, wywołała w nim ukłucie podejrzliwości. Nie mógł jednak w nim trwać, gdyż mętne spojrzenie wskazywało jednoznacznie na powód jej reakcji. Potwierdził jedynie, że alkohol nie stanowił największego problemu dzisiejszego dnia. Wygiął rękę, którą oplatała palcami i przesunął się nieco na murku.
– Opisz, co dokładnie ci się dzieje. – Zdanie padło zupełnie tak, jakby zamierzał bawić się teraz w diagnostę, jednak od tego, co mu powie, zależało jak dalej zareaguje. Wiedział, że zaprowadzenie jej do domu nie koniecznie musi być tym, czego by teraz chciała. Nie mógł jednak zostawić jej bez pomocy, zwłaszcza, że nie nie mógł się narazić, aby później Untamo miał mu coś do zarzucenia. Zbyt wielkie zażyłości pomiędzy ich rodzinami, dodatkowo wyznaczały mu tor, którym powinien się poruszać, byle Klarze nie stało się nic złego. Nawet, jeśli jej stan zupełnie zależał od jej nieprzemyślanych decyzji i był wynikiem młodzieńczej chęci poznania wszystkiego tego, co zakazane. Drobne paluszki tkwiły wytrwale na ramieniu, doszukując się w nim oparcia.
Skrzywił się nieco, kiwając głową w odpowiedzi na jej niezrozumienie i wyraźny cień rozbawienia.
– To całkiem przydatna wiedza. – Nie powiedział nic więcej. Nie do końca zdając sobie sprawę z jej rzeczywistych zamiarów, tkwił wbijając wzrok w ciemne włosy. Cokolwiek teraz mówiła, nie zamierzał kontynuować sprzeczki. Kapitulację przyjął jako dobrą monetę, choć jej zachowanie mogło być równie dobrze jedynie fasadą – próbą skłonienia do współpracy, choć początkowo był zupełnie niechętny.
Neurotyzm wyciekał powoli z zachowania mężczyzny, gdy dziewczyna wciąż trwała przy nim i nie zamierzała odpuścić. W zwykłych warunkach i spotkawszy kogoś innego, być może spotkałaby się z inną reakcją, jednak obecnie wywołała jedynie kolejne spięcie w mięśniach i natychmiastową chęć ucieczki od przyklejonego do ramienia policzka. Dając przyzwolenie na rozgoszczenie się w jego sferze osobistej, sam sprowadził na siebie dodatkowe zmartwienie.
Owijające się dookoła ręki palce, utwierdziły go jedynie w przekonaniu, że czasami powinien bardziej skupiać się na nauce odmawiania, nawet, gdy chciał komuś pomóc. Poczuł materiał wierzchniego ubrania, przylegającego do skóry. Zagryzł dolną wargę i począł rozważać wszystkie sposoby, którymi mógłby wyswobodzić się z uścisku – choć nie natarczywego i przyjemnego, a jednak wciąż zbyt obcego i niosącego poczucie przebywania w pułapce. Odchrząknął, uśmiechając się nerwowo. Zgasił papierosa i tym razem zupełnie niedbale wyrzucił resztki przed siebie.
Dostrzegł, że Klara próbuje złapać jego wzrok, czemu opierał się przez dłuższy moment, nie chcąc pogłębiać w sobie dodatkowo dyskomfortu i zawstydzenia. Czego chciała? Przechodząc z roli wojowniczki na pozycję zupełnie spokojnej i nie sprawiającej żadnych problemów, wywołała w nim ukłucie podejrzliwości. Nie mógł jednak w nim trwać, gdyż mętne spojrzenie wskazywało jednoznacznie na powód jej reakcji. Potwierdził jedynie, że alkohol nie stanowił największego problemu dzisiejszego dnia. Wygiął rękę, którą oplatała palcami i przesunął się nieco na murku.
– Opisz, co dokładnie ci się dzieje. – Zdanie padło zupełnie tak, jakby zamierzał bawić się teraz w diagnostę, jednak od tego, co mu powie, zależało jak dalej zareaguje. Wiedział, że zaprowadzenie jej do domu nie koniecznie musi być tym, czego by teraz chciała. Nie mógł jednak zostawić jej bez pomocy, zwłaszcza, że nie nie mógł się narazić, aby później Untamo miał mu coś do zarzucenia. Zbyt wielkie zażyłości pomiędzy ich rodzinami, dodatkowo wyznaczały mu tor, którym powinien się poruszać, byle Klarze nie stało się nic złego. Nawet, jeśli jej stan zupełnie zależał od jej nieprzemyślanych decyzji i był wynikiem młodzieńczej chęci poznania wszystkiego tego, co zakazane. Drobne paluszki tkwiły wytrwale na ramieniu, doszukując się w nim oparcia.
Bezimienny
Re: z ogrodu Hery (E. Soelberg & K. Sorsa, wrzesień 1995) Nie 10 Gru - 0:52
Jej podejście do jedzenia było zarówno podobne, jak i kompletnie różne. Przede wszystkim było paliwem, dopiero później pełniło wszystkie inne funkcje - estetyczne czy też smakowe. Nieczęsto bywała głodna, zdecydowanie jadła poniżej normy na jej wiek, jednak kiedy brzuch już o sobie przypominał, chciała jeść smacznie. Prosto i smacznie. Essi głównie zajmowała się przypominaniem młodej Klarce o regularnych posiłkach, a to, że dziewczyna nie zawsze była w domu na kolację to już zupełnie inna sprawa. Nie dało się jednak nie zauważyć, że trochę się ożywiła na wspomnienie o ciepłych bułeczkach. Ze wszystkich kulinarnych rzeczy, naprawdę lubiła słodycze, zwłaszcza te nie zbyt słodkie, a jednocześnie syte. Trafił właściwie w dziesiątkę.
Im bardziej brnął w temat bułeczek, tym więcej widać było powstrzymywanego śmiechu na jej twarzy, aż w końcu cicho prychnęła, może nawet zbyt głośno. - N-no dobrze, dobrze... To bardzo ważna... rzecz.
Nie była pewna co się właśnie zaczęło z nią dziać. Chęć wywołania choć lekkiego współczucia trochę mieszała się z coraz bardziej postępującym upojeniem. Ile czasu minęło, od kiedy wzięła? Brała to już wcześniej, więc była odporniejsza i dlatego nie czuła jeszcze tego lotu, co wcześniej? A może po prostu potrzebowała więcej czasu? Przez chwilę świat wokół niej zacieśnił się i wszystko co dalsze stało się zupełnie czarne. Szybkie odsunięcie się i zatrzęsienie głową pomogło chwilowo, jednak pozostało uczucie niepokoju po przeżytym zjawisku. Była huraganem, wszystko mieszało się w niej i momentalnie się uzewnętrzniło i wgapiła się przez chwilę w twarz mężczyzny oczami sarnimi, gdy bez udziału jakiegokolwiek światła źrenice stały się ogromne.
Co ona miała zrobić? A tak, wywołać współczucie.
Ale teraz nagle stało się panicznie gorąco.
Uśmiech spłynął z twarzy ustępując otępieniu.
I uderzyło w nią to falą jak tsunami, by zaraz ustać kompletnie, zostawiając Klarę z uczuciem dziwnym i ciężkim oddechem tak wyraźnym, że była pewna, że osoby przechodzące ulicą kilkadziesiąt metrów dalej mogą ją usłyszeć.
Nigdy wcześniej nie miała sytuacji, żeby wyszło nie tak, jak powinno.
Wzrok najpierw powędrował na jej dłoń, po czym odsunęła się cała gwałtownie, praktycznie od razu podnosząc się na równe nogi, zamiast chwiejnych, aż dziwnie sztywne. Każde doznanie, które się w niej teraz kłębiło kompletnie utrudniało jej myślenie, a co dopiero wyduszenie jakiegoś słowa.
Przecież to nie tak powinno działać! - J-już dobrze, ja... Muszę iść do domu. - Zanim zrobię coś głupiego. W rzeczywistości nie miała zamiaru iść do domu, a jakiejś koleżanki, która miała bardziej adekwatną sytuację rodzinną. Kiedy miała się odwrócić, by sobie odejść, jednak ostatecznie znowu odwróciła się do Solberga, stojąc przed siedzącym mężczyzną z wielkimi oczami. - Nie mów o tym tacie. Proszę… - Wir emocji sprowadził ją w momentu, gdy przez krótką chwilę złapał ją szloch, który szybko zdusiła zaciskając palce na swetrze aż do białości. - D-Do domu...
Im bardziej brnął w temat bułeczek, tym więcej widać było powstrzymywanego śmiechu na jej twarzy, aż w końcu cicho prychnęła, może nawet zbyt głośno. - N-no dobrze, dobrze... To bardzo ważna... rzecz.
Nie była pewna co się właśnie zaczęło z nią dziać. Chęć wywołania choć lekkiego współczucia trochę mieszała się z coraz bardziej postępującym upojeniem. Ile czasu minęło, od kiedy wzięła? Brała to już wcześniej, więc była odporniejsza i dlatego nie czuła jeszcze tego lotu, co wcześniej? A może po prostu potrzebowała więcej czasu? Przez chwilę świat wokół niej zacieśnił się i wszystko co dalsze stało się zupełnie czarne. Szybkie odsunięcie się i zatrzęsienie głową pomogło chwilowo, jednak pozostało uczucie niepokoju po przeżytym zjawisku. Była huraganem, wszystko mieszało się w niej i momentalnie się uzewnętrzniło i wgapiła się przez chwilę w twarz mężczyzny oczami sarnimi, gdy bez udziału jakiegokolwiek światła źrenice stały się ogromne.
Co ona miała zrobić? A tak, wywołać współczucie.
Ale teraz nagle stało się panicznie gorąco.
Uśmiech spłynął z twarzy ustępując otępieniu.
I uderzyło w nią to falą jak tsunami, by zaraz ustać kompletnie, zostawiając Klarę z uczuciem dziwnym i ciężkim oddechem tak wyraźnym, że była pewna, że osoby przechodzące ulicą kilkadziesiąt metrów dalej mogą ją usłyszeć.
Nigdy wcześniej nie miała sytuacji, żeby wyszło nie tak, jak powinno.
Wzrok najpierw powędrował na jej dłoń, po czym odsunęła się cała gwałtownie, praktycznie od razu podnosząc się na równe nogi, zamiast chwiejnych, aż dziwnie sztywne. Każde doznanie, które się w niej teraz kłębiło kompletnie utrudniało jej myślenie, a co dopiero wyduszenie jakiegoś słowa.
Przecież to nie tak powinno działać! - J-już dobrze, ja... Muszę iść do domu. - Zanim zrobię coś głupiego. W rzeczywistości nie miała zamiaru iść do domu, a jakiejś koleżanki, która miała bardziej adekwatną sytuację rodzinną. Kiedy miała się odwrócić, by sobie odejść, jednak ostatecznie znowu odwróciła się do Solberga, stojąc przed siedzącym mężczyzną z wielkimi oczami. - Nie mów o tym tacie. Proszę… - Wir emocji sprowadził ją w momentu, gdy przez krótką chwilę złapał ją szloch, który szybko zdusiła zaciskając palce na swetrze aż do białości. - D-Do domu...
Eitri Soelberg
Re: z ogrodu Hery (E. Soelberg & K. Sorsa, wrzesień 1995) Nie 10 Gru - 0:52
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Zmrużył lekko oczy i zmierzył ją powątpiewającym spojrzeniem. Nie sądził, aby była zdolna gdziekolwiek dotrzeć bez większych problemów i zawirowań. Widział w swoim życiu wiele osób pod wpływem i jakoś nie czuł się wyjątkowo oburzony i zdziwiony. Prawdopodobnie nie wyparowało z niego jeszcze młodociane zacietrzewienie i pamiętał własnoręcznie tkany dywan nieodpowiedzialnych zachowań, byleby uwolnić się spod jarzma nieustępliwości rodziców i wychowawców. Zwykle jednak miast narkotycznego delirium tonął w krwi i adrenalinie buzującej pod wpływem zadawanych na oślep – oraz tych całkiem precyzyjnych – ciosów. Rzadko przyznawał się do tej brzydkiej strony własnej osobowości; jedynie nieliczni, zapomniani przez czas ludzie, byli świadkami furii i nieprzemyślanej agresji. Odetchnął płytko, gdy oderwała się od niego i poderwała z miejsca. Całość zdarzenia obserwował niczym jakiś przedziwny pokaz, na który został zaproszony bez wcześniejszego zaznajomienia się z treścią wydarzenia. Pozornie nieszkodliwa niepewność i zamyślenie było w istocie precyzyjną analizą i kalkulacją tego, co powinien w tym przypadku zrobić. Zdusił niemrawy śmiech ściekający spomiędzy zaciśniętych ust. Pokiwał lekko głową, wciąż siedząc na murku. Nie sądził, aby z zaproponowanego wypadu na bułeczki cokolwiek wyszło. Zdawało się, że szybko musi zmienić plan działania, będąc wciąż zupełnie pewnym tego, że nie powinien nadwyrężać nerwów Untamo, ani przesadnie oddawać się obowiązkom względem Kruczej Straży. Może nieco naiwnie wierzył, że tym razem odpuszczenie jej przyniesie o wiele więcej pożytku, niż surowe wymierzenie odpowiedniej kary. Błękit spojrzenia wisiał na jej twarzy przez dłuższą chwilę, błądząc w mętności dziewczęcych tęczówek, zatrzymując się w momencie, gdy dostrzegł drobne drżenie.
Cmoknął z przekąsem, otrzepując spodnie z okruchów trawy i resztek piasku, który pozostawił na materiale jasne smugi zabrudzenia.
– Obawiam się, że w tym sanie nie zajdziesz za daleko. Choć nie powiem, chętnie zobaczyłbym jak próbujesz dotrzeć do domu i czy faktycznie jesteś aż tak nieprzytomna, by ujawniać się przed Untamo. Strasznie się mieszasz, wiesz? – przyznał i poprawił torbę przewieszoną przez ramię. Gdyby puścił ją bez opieki, być może wpadłaby na kolejnego Kruczego, który nie miałby w sobie już tyle miłosierdzia i dobroduszności. Wolał uniknąć podobnej sytuacji, przyjmując całość odpowiedzialności na własne barki. Równocześnie, choć nie przyznał tego na głos, zobowiązał się, by w razie większych kłopotów postarać się wybrnąć z tej sytuacji bez szwanku. Zapewne ryzykował nieco, zwłaszcza będąc na samym początku swej kariery, jednak nie potrafił inaczej. Ułożył dłoń na karku i rozmasował go krótko, czując jak pomiędzy kręgi wciska się odrętwienie. Podszedł w końcu do Sorsy i zrzucił dłoń na jej ramię, obejmując pewnie, choć wciąż z jakimś dystansem dźwięczącym odlegle w gestach.
– Przejdziemy się jeszcze, kupię ci herbatę. Nie powiem twojemu ojcu, ale tylko pod warunkiem, że dasz mi sobie towarzyszyć, póki nie zejdzie z ciebie to wszystko – zadecydował i spojrzał nań znacząco, jakby potrafił prześwietlić jej wszystkie czyny. Czynił to nieco nad wyrost, jednak miał nadzieję, że zrozumiała przekaz. W razie kłopotów zamierzał udawać funkcjonariusza dokładnie spełniającego swój obowiązek. – Potem pójdziesz do domu. Nie wcześniej. I odprowadzę cię pod same drzwi. – Był niezwykle surowy, choć jego uścisk nieco zelżał i napełnił się pokrzepiająca życzliwością. – No, Klara. Przecież też nigdy nie byłem całkiem święty. W sumie, to nigdy obok świętych nie stałem – parsknął i zaśmiał się krótko, uprzedzając jej pytania i sprzeciw. Mogła myśleć, cokolwiek chciała. Nie dbał o to w tym momencie, gdy nad jej umysłem rozciągała się mlecznobiała mgła otępienia.
Cmoknął z przekąsem, otrzepując spodnie z okruchów trawy i resztek piasku, który pozostawił na materiale jasne smugi zabrudzenia.
– Obawiam się, że w tym sanie nie zajdziesz za daleko. Choć nie powiem, chętnie zobaczyłbym jak próbujesz dotrzeć do domu i czy faktycznie jesteś aż tak nieprzytomna, by ujawniać się przed Untamo. Strasznie się mieszasz, wiesz? – przyznał i poprawił torbę przewieszoną przez ramię. Gdyby puścił ją bez opieki, być może wpadłaby na kolejnego Kruczego, który nie miałby w sobie już tyle miłosierdzia i dobroduszności. Wolał uniknąć podobnej sytuacji, przyjmując całość odpowiedzialności na własne barki. Równocześnie, choć nie przyznał tego na głos, zobowiązał się, by w razie większych kłopotów postarać się wybrnąć z tej sytuacji bez szwanku. Zapewne ryzykował nieco, zwłaszcza będąc na samym początku swej kariery, jednak nie potrafił inaczej. Ułożył dłoń na karku i rozmasował go krótko, czując jak pomiędzy kręgi wciska się odrętwienie. Podszedł w końcu do Sorsy i zrzucił dłoń na jej ramię, obejmując pewnie, choć wciąż z jakimś dystansem dźwięczącym odlegle w gestach.
– Przejdziemy się jeszcze, kupię ci herbatę. Nie powiem twojemu ojcu, ale tylko pod warunkiem, że dasz mi sobie towarzyszyć, póki nie zejdzie z ciebie to wszystko – zadecydował i spojrzał nań znacząco, jakby potrafił prześwietlić jej wszystkie czyny. Czynił to nieco nad wyrost, jednak miał nadzieję, że zrozumiała przekaz. W razie kłopotów zamierzał udawać funkcjonariusza dokładnie spełniającego swój obowiązek. – Potem pójdziesz do domu. Nie wcześniej. I odprowadzę cię pod same drzwi. – Był niezwykle surowy, choć jego uścisk nieco zelżał i napełnił się pokrzepiająca życzliwością. – No, Klara. Przecież też nigdy nie byłem całkiem święty. W sumie, to nigdy obok świętych nie stałem – parsknął i zaśmiał się krótko, uprzedzając jej pytania i sprzeciw. Mogła myśleć, cokolwiek chciała. Nie dbał o to w tym momencie, gdy nad jej umysłem rozciągała się mlecznobiała mgła otępienia.
Bezimienny
Re: z ogrodu Hery (E. Soelberg & K. Sorsa, wrzesień 1995) Nie 10 Gru - 0:52
Szybkie bicie jej własnego serca rozbrzmiewało w jej głowie zupełnie jakby stała w samym środku wierzy zegarowej. Każde uderzenie dzieliły miliony godzin, choć dla każdego kto ją obserwował to były ułamki sekund. Przed oczami tańczyły różne kolory, mimo otaczającej ciemności, kilka kroków udało jej się wykonać z pamięci. W dłoniach mrowiło jakby po jej ciele chodziło jakieś magiczne robactwo, co chwilę przez to wprawiała głowę w drgnięcie, jakby chciała się otrzepać. W swojej nieracjonalności próbowała znaleźć racjonalność, wprawiając myśli w wir krążący wokół jednego zadania.
Żadnego więcej poniżenia. To już za wiele. Za dużo.
Chciała uciec i się schować.
W narkotycznym amoku, doznając przed sobą zmian w kolorach całego świata przed sobą zapaliła się lampka w młodocianej głowie - na pewno nie dostała dzisiaj tego, czego chciała.
Zaufanie to najgorszy doradca.
Zbliżyła podbródek do mostka, wnętrzami szczupłych dłoni ocierając powieki, czuła na sobie brud i wilgoć, zwłaszcza na oczach. Znowu uniosła twarz i świat był szary. Wzrokiem wystraszonej sarny łypała ponad swój wzrost, próbując znaleźć punkt zaczepienia. Jeszcze kilka kroków do przodu, szuranie trawy butami brzmiało jak spadająca śnieżna lawina, a głębszy oddech jak stanie w samym środku huraganu. - J-ja-ja-ja-j-jj... Dlaczego?
Na dotyk prawie nie zareagowała, zupełnie jakby jego słowa nie docierały do niej od razu, ale... słyszała go. Bardzo dobrze go rozumiała, nawet jeśli jej spojrzenie przez chwilę nie wędrowało nawet w jego stronę i wydawała się nie zwracać uwagi. Utrzymanie skupienia stało się trudne jak podnoszenie ciężarów większych od niej samej. Nie skupiła się na swoich słowach i wyłapał to zdecydowanie zbyt łatwo i nadal nie odpuścił…
Dlaczego nie odpuścił?
Czy naprawdę nie miał nic lepszego do roboty?
Dotyk tak przedziwny. Siedemnastolatka, a wiedziała już, że męski dotyk tak nie działał, mężczyźni nie obawiali się objęć kobiet. Ciekawe czy wiedział. Pewnie nie, nawet tacie nie chwaliła się, że będzie chciała zacząć przygotowywać się pod medycynę. Anatomia zbliżała się jak dobra przyjaciółka, przy przyjrzeniu się poznała spięte mięśnie, zwłaszcza gdy jej dłoń uniosła się i zacisnęła na jego, która leżała na rękawie jej czerwonego swetra. I uniosła spojrzenie na twarz mężczyzny. Uderzyła ją od razu feria dziwnych barw, których nawet nie potrafiła określić, a jej buzia miała minę tak nienaturalnie wystraszoną niczym ofiary tylko przed wydaniem swojego ostatniego tchnienia.
Jego dłoń była tak strasznie zimna.
Albo to ta jej paliła jak ogień.
Dlaczego wokół tej strasznej szarości jak z koszmaru, nagle od niego zabiło coś dziwnego... Jakby ciepły błękit. Czy to w ogóle istniejące połączenie?
- D-dziwak... - Powiedziała, po czym przełknęła ślinę ciężko. - To dziwny sposób na zaproszenie dziewczyny... na randkę. - Przetarła zmęczone oczy dłonią i po prostu przystąpiła o krok do niego. Nadal miała przed oczami masę rozrzuconych dziwnych kolorów, nawet gdy zamykała oczy. - Chciałam iść… Do Mayi... - Przyznała się, skoro już została tak amatorsko przyłapana. Chcę herbatę… I chcę… korvapuusti... I żeby to... już-ż prze-stało. Pali mnie w oczy... - Na samym końcu tych słów wyczuć się dało moment załamania głosu, a zaraz po nim długie pociągnięcie nosem, jednak udało jej się uspokoić. - O-one mnie gonią… - Dodała jeszcze, mając na myśli te dziwne kolory. - I chcę… zupę. Znajdziesz mi zupę?
Żadnego więcej poniżenia. To już za wiele. Za dużo.
Chciała uciec i się schować.
W narkotycznym amoku, doznając przed sobą zmian w kolorach całego świata przed sobą zapaliła się lampka w młodocianej głowie - na pewno nie dostała dzisiaj tego, czego chciała.
Zaufanie to najgorszy doradca.
Zbliżyła podbródek do mostka, wnętrzami szczupłych dłoni ocierając powieki, czuła na sobie brud i wilgoć, zwłaszcza na oczach. Znowu uniosła twarz i świat był szary. Wzrokiem wystraszonej sarny łypała ponad swój wzrost, próbując znaleźć punkt zaczepienia. Jeszcze kilka kroków do przodu, szuranie trawy butami brzmiało jak spadająca śnieżna lawina, a głębszy oddech jak stanie w samym środku huraganu. - J-ja-ja-ja-j-jj... Dlaczego?
Na dotyk prawie nie zareagowała, zupełnie jakby jego słowa nie docierały do niej od razu, ale... słyszała go. Bardzo dobrze go rozumiała, nawet jeśli jej spojrzenie przez chwilę nie wędrowało nawet w jego stronę i wydawała się nie zwracać uwagi. Utrzymanie skupienia stało się trudne jak podnoszenie ciężarów większych od niej samej. Nie skupiła się na swoich słowach i wyłapał to zdecydowanie zbyt łatwo i nadal nie odpuścił…
Dlaczego nie odpuścił?
Czy naprawdę nie miał nic lepszego do roboty?
Dotyk tak przedziwny. Siedemnastolatka, a wiedziała już, że męski dotyk tak nie działał, mężczyźni nie obawiali się objęć kobiet. Ciekawe czy wiedział. Pewnie nie, nawet tacie nie chwaliła się, że będzie chciała zacząć przygotowywać się pod medycynę. Anatomia zbliżała się jak dobra przyjaciółka, przy przyjrzeniu się poznała spięte mięśnie, zwłaszcza gdy jej dłoń uniosła się i zacisnęła na jego, która leżała na rękawie jej czerwonego swetra. I uniosła spojrzenie na twarz mężczyzny. Uderzyła ją od razu feria dziwnych barw, których nawet nie potrafiła określić, a jej buzia miała minę tak nienaturalnie wystraszoną niczym ofiary tylko przed wydaniem swojego ostatniego tchnienia.
Jego dłoń była tak strasznie zimna.
Albo to ta jej paliła jak ogień.
Dlaczego wokół tej strasznej szarości jak z koszmaru, nagle od niego zabiło coś dziwnego... Jakby ciepły błękit. Czy to w ogóle istniejące połączenie?
- D-dziwak... - Powiedziała, po czym przełknęła ślinę ciężko. - To dziwny sposób na zaproszenie dziewczyny... na randkę. - Przetarła zmęczone oczy dłonią i po prostu przystąpiła o krok do niego. Nadal miała przed oczami masę rozrzuconych dziwnych kolorów, nawet gdy zamykała oczy. - Chciałam iść… Do Mayi... - Przyznała się, skoro już została tak amatorsko przyłapana. Chcę herbatę… I chcę… korvapuusti... I żeby to... już-ż prze-stało. Pali mnie w oczy... - Na samym końcu tych słów wyczuć się dało moment załamania głosu, a zaraz po nim długie pociągnięcie nosem, jednak udało jej się uspokoić. - O-one mnie gonią… - Dodała jeszcze, mając na myśli te dziwne kolory. - I chcę… zupę. Znajdziesz mi zupę?
Eitri Soelberg
Re: z ogrodu Hery (E. Soelberg & K. Sorsa, wrzesień 1995) Nie 10 Gru - 0:52
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Trzymał ją przy sobie, dokładnie studiując kolejne ruchy i słowa, które wypadały z jej ust. Dystans obecny do tej pory w jego sylwetce ustąpiło większej swobodzie i pobłażliwości wstępującej na oblicze. Oswojony już niemal całkowicie z zaistniałą sytuacją, docisnął mocniej ramię do jej szczupłej ręki i westchnął. O ile początkowo zupełnie trawiła go złość i niechęć do jej zachowania, teraz zdawał się patrzeć na to wszystko przez palce, ścierając z twarzy resztki nieustępliwości i surowości. Być może nie zdawała sobie z tego sprawy i być może on sam nie potrafił przed sobą samym ukazać całej prawdy, jednak w pewnym stopniu lubił ten stan – gdy mógł z satysfakcją uratować kogoś przed biedą wypływającą z nieodpowiedzialnych czynów. Gdzieś pod płaszczykiem ciągłego wycofywania się i niechęci wobec ludzi, miał jakąś palącą chęć, by troszczyć się o tych, którzy tonęli, by podawać im rękę i dyskretnie ciągnąć ku mieliźnie lub spokojnym piaskom linii brzegowej. Nie oczekiwał, że mu podziękuje, nie miał najmniejszej pokusy, by dybać później nad nią i sprawdzać, czy się poprawiła, czy już więcej nie sięgnie po nieodpowiednie substancje i szemrane towarzystwo. Wiedział, że nie ma w sobie takiej mocy i posłuchu, jednak mógł zaradzić tu i teraz, zasiać jakiś mały okruch na przyszłe czasy, nie wiedząc, czy nie obumrze kolejnego dnia. Mógł potem wzruszyć jedynie ramionami i powiedzieć sobie: tak, rzeczywiście, w tamtym momencie zrobiłem wszystko, reszta nie należała do mnie. Naiwne, lecz niezwykle zbawienne słowa. Zaśmiał się cicho pod nosem, łypiąc nań z ukosa.
– Wiesz co, zwykłem zapraszać na randki przytomne dziewczyny. Z resztą… trzeba było mówić, że tego oczekujesz, nie wierzę, że się wstydziłaś. Wiem, że mam ładne oczy, no… przyznaj – parsknął złośliwie i poklepał ją po przedramieniu otwartą dłonią, przejmując zaczepny ton, w którym wciąż lawirowało rozbawienie i przedziwna otwartość, której wcześniej nie mogłaby uświadczyć. – Dobra, Sorsa, pora się stąd zmywać – stwierdził w końcu i postąpił krok, ciągnąc ją za sobą. Wtedy też dostrzegł cały wachlarz emocji wstępujących jedna po drugiej na oblicze Klary. Zupełna dezorientacja i rozpacz poczynały wieść prym nad jej ciałem. Zaniepokojony, na powrót przyjął stężałą, poważną minę. Opuścił rękę i stanął naprzeciwko niej, pochylając się lekko i chwytając za ramiona, wbił spojrzenie w jej oczy, sprawdzając pobieżnie, czy łapie z nim kontakt. Przyłożył następnie palce do dziewczęcego czoła w geście, jaki zwykła czynić matka, gdy sprawdzała, czy nie jest zbyt rozpalony od gorączki i choroby zalegającej w wątłym ciele. – Spokojnie, będzie dobrze. Tylko mi zaufaj – poprosił i rozejrzał się dookoła, by upewnić się, że nie napatoczył się jakikolwiek z jego znajomych współpracowników. Zdarzało się bowiem, że zaglądali nawet w tak odległe i zapomniane miejsca. – To wszystko minie. Nie pójdziesz do Mayi. Zostaniesz ze mną, kupię ci herbatę i korvapuusti. Przejdzie. Kupię ci i przejdzie – zapewnił tak, jakby po słodkim cieście, cynamonie i goryczy herbaty wszystko miało uciec bezpowrotnie. Chciał ją uspokoić, by nie szarpała się z tym, co nieuniknione i konieczne do przetrwania. Wyprostował się w końcu i spojrzał w niebo, odetchnął głęboko, by samemu zachować równowagę. – Zupę też ci kupię, jeśli będzie potrzeba, to nawet dwie miski. Sam zgłodniałem. – Nawet nie spostrzegł, gdy jego żołądek zaczął przywierać do pleców. W dłonie wdarł się charakterystyczny dla spadku cukru dygot. Zdecydowanie musieli stąd iść. Odwiązał szalik, którym miał okrytą szyję i zarzucił Sorsie na ramiona.
– Chodź, Klarita. Będzie dobrze, młoda. Nikt i nic cię nie goni. To minie i módl się, żebyś jutro nie pamiętała tego wszystkiego. – Wątpił, aby czerpała później z tego jakąkolwiek przyjemność. Nie chciał nawet myśleć o tym, co będzie w sobie dusić, gdy spotkają się ponownie. Jemu może i było do śmiechu, ale nie sądził, by ten sam stan podzielała jego towarzyszka. Wskazał jej ręką ścieżkę biegnącą na ukos przez wyschnięty trawnik. Tędy było najszybciej: do kawy i do bułeczek, do zupy i odrobiny wytchnienia, póki nie wydobrzeje całkowicie i będzie mógł odprowadzić ją do domu.
– Wiesz co, zwykłem zapraszać na randki przytomne dziewczyny. Z resztą… trzeba było mówić, że tego oczekujesz, nie wierzę, że się wstydziłaś. Wiem, że mam ładne oczy, no… przyznaj – parsknął złośliwie i poklepał ją po przedramieniu otwartą dłonią, przejmując zaczepny ton, w którym wciąż lawirowało rozbawienie i przedziwna otwartość, której wcześniej nie mogłaby uświadczyć. – Dobra, Sorsa, pora się stąd zmywać – stwierdził w końcu i postąpił krok, ciągnąc ją za sobą. Wtedy też dostrzegł cały wachlarz emocji wstępujących jedna po drugiej na oblicze Klary. Zupełna dezorientacja i rozpacz poczynały wieść prym nad jej ciałem. Zaniepokojony, na powrót przyjął stężałą, poważną minę. Opuścił rękę i stanął naprzeciwko niej, pochylając się lekko i chwytając za ramiona, wbił spojrzenie w jej oczy, sprawdzając pobieżnie, czy łapie z nim kontakt. Przyłożył następnie palce do dziewczęcego czoła w geście, jaki zwykła czynić matka, gdy sprawdzała, czy nie jest zbyt rozpalony od gorączki i choroby zalegającej w wątłym ciele. – Spokojnie, będzie dobrze. Tylko mi zaufaj – poprosił i rozejrzał się dookoła, by upewnić się, że nie napatoczył się jakikolwiek z jego znajomych współpracowników. Zdarzało się bowiem, że zaglądali nawet w tak odległe i zapomniane miejsca. – To wszystko minie. Nie pójdziesz do Mayi. Zostaniesz ze mną, kupię ci herbatę i korvapuusti. Przejdzie. Kupię ci i przejdzie – zapewnił tak, jakby po słodkim cieście, cynamonie i goryczy herbaty wszystko miało uciec bezpowrotnie. Chciał ją uspokoić, by nie szarpała się z tym, co nieuniknione i konieczne do przetrwania. Wyprostował się w końcu i spojrzał w niebo, odetchnął głęboko, by samemu zachować równowagę. – Zupę też ci kupię, jeśli będzie potrzeba, to nawet dwie miski. Sam zgłodniałem. – Nawet nie spostrzegł, gdy jego żołądek zaczął przywierać do pleców. W dłonie wdarł się charakterystyczny dla spadku cukru dygot. Zdecydowanie musieli stąd iść. Odwiązał szalik, którym miał okrytą szyję i zarzucił Sorsie na ramiona.
– Chodź, Klarita. Będzie dobrze, młoda. Nikt i nic cię nie goni. To minie i módl się, żebyś jutro nie pamiętała tego wszystkiego. – Wątpił, aby czerpała później z tego jakąkolwiek przyjemność. Nie chciał nawet myśleć o tym, co będzie w sobie dusić, gdy spotkają się ponownie. Jemu może i było do śmiechu, ale nie sądził, by ten sam stan podzielała jego towarzyszka. Wskazał jej ręką ścieżkę biegnącą na ukos przez wyschnięty trawnik. Tędy było najszybciej: do kawy i do bułeczek, do zupy i odrobiny wytchnienia, póki nie wydobrzeje całkowicie i będzie mógł odprowadzić ją do domu.
Bezimienny
Re: z ogrodu Hery (E. Soelberg & K. Sorsa, wrzesień 1995) Nie 10 Gru - 0:52
Oddech szumiał w jej głowie, jej własny oddech, tak bardzo, że ledwo była w stanie skupic się na tym, co działo się wokół niej. Irytowało ją, że zastanowienie przychodziło z trudem, a po chwili złość zalewała fala nagłego rozbawienia, smutku i dreszczu na karku przepływającego w dół jej ciała niczym błyskawica. Uczucia mieszały sie i zmieniały jak kolory w kalejdoskopie, wprawiając jej spojrzenie w wyraz zadumy, ponieważ zastanawiała sie ciągle w jakim stanie właśnie jest.
Trudnym, to mogła powiedzieć od razu.
Uśmiechnęła się mimowolnie na jego slowa. Niemożliwe, czy on własnie był jakby... zabawny? Zupełnie nowe odkrycie. Zazwyczaj widywała Eitri'ego siedzącego z boku z miną pokazującą dobitnie, że nie chce być w danym miejscu... Z resztą tak przecież wygladał jeszcze kilkanaście minut temu. Co powinna o tym myśleć…? Czy w ogóle powinna o tym myśleć? Czy powinna w ogóle... Myśleć?
Chichot, który w końcu opuścił jej usta nie brzmiał bardzo naturalnie, ale zdecydowanie taki był.
- Nie wiem, pokaż z bliska to ocenię. Twoje oczęta. - Gdy zatrzymała na nim na chwilę uciekający nieco wzrok, zabujała brwiami zabawnie.
Starała się rozumieć, czemu chciał stąd iśc... Chociaż jej nie było ani trochę zimno, pewnie mógł już marznąć. I pomimo tego, że była gotowa grzecznie się za nim udać, najpierw pozwoliła na krótkie sprawdzenie swego stanu. Z trudem utrzymała spojrzenie na jego twrazy przez ilość sekund, które mogłaby policzyć na palcach jednej dłoni. W dodatku jej źrenice były tak malutkie, jakby ktoś ciągle świecił jej po oczach jakimś świetlnym czarem. Policzki kolorem przypominały rumiane jabłuszko, a jej twarz w dotyku wręcz paliła, więc gdy położył zimne od wieczornego powietrza palce na jej czole, aż drgnęła wyraźnie. - Zimny jeeesteś. Zachorujesz... Tata raz zachorował i wywiał z domu całą serię Hamaku na gałęzi Yggdrasilu. Nie trzyma się książek na parapecie. Lubię siedzieć na parapecie... Mam mój ulubiony koc. - Jej wypowiedź wydawała się mieć jakiś motyw przewodni. - Czerwony... W kropki. Czemu jesteś niebieski?
Chwyciła jego dłoń i zamknęła ją w swoich, które, oczywiście, przez znacznie podgrzaną toksyczną mieszanka krew, były cieplutkie. I nie puściła jej już dzisiaj. Trzymała się go jak zagubione dziecko, krok w krok śledząc chód mężczyzny... Niczym mamy kaczki.
- Ale moje imię to Klara... - Mruknęła z wyraźnym akcentem. Szła z opuszczoną głową, patrząc częściej w stronę ścieżki, niż oglądając się. Bolały ją powieki. - Słyszysz to? Szuranie... Śledzi nas pan chrabąszcz... To zimowy chrabąszcz. Chrabąszcz z Niflheim. Przyszedł po narkomana, co zasnął po działce... - Zrobiła dłuższą pauzę. - Jestem głodna... Nie zostawisz mnie...? Mam pieniądze na zupę. Mam pieniądze w ogóle!
Szurała tylko sucha, jesienna trawa, gdy dziewczyna powoli sunęła się krokiem za swym błękitnym towarzyszem. Nie uciekała, nie szarpała się, trzymała się mocno dłoni, którą czuła wyraźnie i wiedziała, że nie wprowadzi jej tam, gdzie świecą się białe światła i gdzie wołają ją chrabąszcze.
- Chrabąszcze nie lubią jaskółek. Kaczek też, ale jaskółek mocniej. Mają swoje królestwo na słonecznej górze. Tam śpią… Śni im się zupa. - Mówiła bardziej do siebie niż do niego.
I też miała nadzieję, że nic z tego nie zapamięta.
Zniknęli chwilę później za jedną z kamienic, w stronę bardziej oświetlonej ulicy Ymiru. Tam, gdzie będą mogli zaszyć się w kącie małego baru i w końcu coś zjeść.
Klara i Eitri z tematu
Trudnym, to mogła powiedzieć od razu.
Uśmiechnęła się mimowolnie na jego slowa. Niemożliwe, czy on własnie był jakby... zabawny? Zupełnie nowe odkrycie. Zazwyczaj widywała Eitri'ego siedzącego z boku z miną pokazującą dobitnie, że nie chce być w danym miejscu... Z resztą tak przecież wygladał jeszcze kilkanaście minut temu. Co powinna o tym myśleć…? Czy w ogóle powinna o tym myśleć? Czy powinna w ogóle... Myśleć?
Chichot, który w końcu opuścił jej usta nie brzmiał bardzo naturalnie, ale zdecydowanie taki był.
- Nie wiem, pokaż z bliska to ocenię. Twoje oczęta. - Gdy zatrzymała na nim na chwilę uciekający nieco wzrok, zabujała brwiami zabawnie.
Starała się rozumieć, czemu chciał stąd iśc... Chociaż jej nie było ani trochę zimno, pewnie mógł już marznąć. I pomimo tego, że była gotowa grzecznie się za nim udać, najpierw pozwoliła na krótkie sprawdzenie swego stanu. Z trudem utrzymała spojrzenie na jego twrazy przez ilość sekund, które mogłaby policzyć na palcach jednej dłoni. W dodatku jej źrenice były tak malutkie, jakby ktoś ciągle świecił jej po oczach jakimś świetlnym czarem. Policzki kolorem przypominały rumiane jabłuszko, a jej twarz w dotyku wręcz paliła, więc gdy położył zimne od wieczornego powietrza palce na jej czole, aż drgnęła wyraźnie. - Zimny jeeesteś. Zachorujesz... Tata raz zachorował i wywiał z domu całą serię Hamaku na gałęzi Yggdrasilu. Nie trzyma się książek na parapecie. Lubię siedzieć na parapecie... Mam mój ulubiony koc. - Jej wypowiedź wydawała się mieć jakiś motyw przewodni. - Czerwony... W kropki. Czemu jesteś niebieski?
Chwyciła jego dłoń i zamknęła ją w swoich, które, oczywiście, przez znacznie podgrzaną toksyczną mieszanka krew, były cieplutkie. I nie puściła jej już dzisiaj. Trzymała się go jak zagubione dziecko, krok w krok śledząc chód mężczyzny... Niczym mamy kaczki.
- Ale moje imię to Klara... - Mruknęła z wyraźnym akcentem. Szła z opuszczoną głową, patrząc częściej w stronę ścieżki, niż oglądając się. Bolały ją powieki. - Słyszysz to? Szuranie... Śledzi nas pan chrabąszcz... To zimowy chrabąszcz. Chrabąszcz z Niflheim. Przyszedł po narkomana, co zasnął po działce... - Zrobiła dłuższą pauzę. - Jestem głodna... Nie zostawisz mnie...? Mam pieniądze na zupę. Mam pieniądze w ogóle!
Szurała tylko sucha, jesienna trawa, gdy dziewczyna powoli sunęła się krokiem za swym błękitnym towarzyszem. Nie uciekała, nie szarpała się, trzymała się mocno dłoni, którą czuła wyraźnie i wiedziała, że nie wprowadzi jej tam, gdzie świecą się białe światła i gdzie wołają ją chrabąszcze.
- Chrabąszcze nie lubią jaskółek. Kaczek też, ale jaskółek mocniej. Mają swoje królestwo na słonecznej górze. Tam śpią… Śni im się zupa. - Mówiła bardziej do siebie niż do niego.
I też miała nadzieję, że nic z tego nie zapamięta.
Zniknęli chwilę później za jedną z kamienic, w stronę bardziej oświetlonej ulicy Ymiru. Tam, gdzie będą mogli zaszyć się w kącie małego baru i w końcu coś zjeść.
Klara i Eitri z tematu