Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Hunted and trapped (L. Ronnenberg & M. Guldbrandsen, listopad 1999)

    2 posters
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Nie mogła spać. Przewracała się na swoim łóżku, nienasycona palącym pragnieniem, wpitym niemal bezgłośnie w ciemne, niespójne, pogrążone w chaotycznych myślach i wspomnieniach jej umysłu wnętrze. W głowie jej tłukło i wirowało, kiedy omamiona ciemni ślepotą wchodziła do kuchni, by sięgnąć po coś do picia. Miała wrażenie, że owa noc zawiązała się na supeł, zatrzymana w swoim biegu, podczas gdy sam czas skakał nieprzerwanie w przód i tył. Każdy krok przenosił ją do wspomnień, tak żywych i realnych, gdzie nie stała wobec nich nieporuszona z boku obserwując jedynie, ale trwając w owych chwilach, przyjmując je do siebie zupełnie na nowo, rozgrywając kolejno następujące po sobie scenariusze w zgoła odmienny sobie sposób, jak gdyby różną nań reakcją mogła cokolwiek w nich w rzeczywistości zmienić. Wymazać to, co wydarzone, a po dziś dzień niszczące.
    Była zbyt rozedrgana, by móc usnąć.
    I zbyt trzeźwa, by się wyłączyć.
    I kiedy tylko te wszystkie kadry tworzonej przez jej powyginany umysł autobiografii nikły pod ciemnym rysem rzęs, gdy czuła się tak pokrzywiona i w świecie swym niechciana i samotna - Midgard zdawał się jej w całej tej melancholii niczym innym, jak łożem z cementu, rozległe wcinającym się w otaczające go morza. Niemal zupełnie bezkształtnym, spowitym mglistym obłokiem pary odbijającym w mroku zapalone światła. Roziskrza ten obraz kolejnym płomieniem, kiedy rzucając zaklęcie rozpala papierosa, wsłuchana w ciche uderzenia deszczu o szklaną szybę okna, w której ledwie, leniwie pobłyskuje czarny niczym noc cień jej nagiej sylwetki, który wcale do tego świata w żaden sposób nie należy. A mimo to wciąż absurdalnie z całą swą mocą próbuje. Bierze prysznic i wychodzi. Napawa kroplami deszczu z czułością dotyku skapujących po twarzy, tańczących po skórze narzuconej na atłasową koszulkę kurtki, tworzących koliste okręgi na ścielących się pod obcasami jej butów kałużach.
    Przygląda się chwilę rozpalonemu wnętrzu knajpki, wypełnionej stłumionymi śmiechami i niemal wylewającą przez drzwi muzyką, zachęcającą do wejścia wszystkich tych zwierząt nocy, które nie godzą się na wobec niej utartą spolegliwość, na przekór dniom to je właśnie przesypiając. W końcu odważa się wejść do środka. Rozsiąść przy samym barze. Zamówić drinka. Jednego. Drugiego. Kolejnego. I jeszcze następnego. Czuje niemal jak cały ten jej wahliwy nastrój niknie, jak spala się w swoim wnętrzu, nie wydobyty ale stracony. Uśmiecha się sama do siebie, choć wszyscy bliżsi jej towarzystwem w dziwnie niespójnym uśmiechem na wargach przyglądają się jej przemoczonej sylwetce, jej włosach mokrych od deszczu, twarzy w swej głębi mrocznej i schowanej głęboko, lecz nie nazbyt wnętrza melancholii w jakiś sposób nieobecnej, ale rozerotyzowanej, a przez to właśnie może chętnej.
    - Urwałaś się w środku nocy swojemu facetowi? - rozbrzmiewa zaraz za jej uchem. Postawna sylwetka na oko czterdziestoletniego mężczyzny pochyla się nad nią, ociera i nieskrępowanie bezczelnie przylega do jej uda, gdy wbija spojrzenie prosto w jej oczy wyszczerzając się w swoim uśmiechu. Kobieta przechyla głowę lekko na bok z miną w kształcie “Ty tak na serio?”, choć przeciwstawnie samej sobie przygryzając zmysłowo kącik ust, w całym absurdzie zdając być zainteresowaną, dopóty w ciasnej przestrzeni pomiędzy nimi nie zawisa kolejna impertynencja i pobrzmiewające w tonie skurwysyństwo. - Niezaspokojona? Ja z chęcią się tobą zajmę. On też - brodą wskazuje na swojego kumpla, który przysiada się z drugiej strony, zamykając ją niemal w klatce pozbawionej wyjścia. Jej roziskrzone spojrzenie gaśnie w jednej chwili, kiedy odwraca głowę w jego kierunku, gdy spojrzeniem swym przeciąga po sali, z której zdawać by się mogło nikt nie stanie w jej obronie, bo zajęta jest samymi sobą. Uśmiecha się lekko, niepewnie, zaciskając dłoń na szklaneczce. Udając, że wcale się nie boi. Pochwytując się jednak szkła niczym deski ratunku, bo jedynie ona roztrzaskana o blat może jej w tej chwili służyć za obronę. Ledwie na moment. Nazbyt krótki, by móc uciec. Nie powinna prowokować. Słyszy niemal trzeszczące gdzieś w głębi umysłu szkło, kiedy przyciąga szklankę w kierunku swoich ust rozwartych, jak gdyby miała w zamierzeniu napicie się z niej, jednak miast tego w ostatniej chwili, raptownie chlusta wyszczerzonemu mężczyźnie w twarz. Chcąc skorzystać z chwili zaskoczenia. Wybiec stąd i uciec. Dopóty, dopóki jego ręka nie zaciska się z siłą na jej nadgarstku.
    Widzący
    Mikkel Guldbrandsen
    Mikkel Guldbrandsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1222-mikkel-guldbrandsenhttps://midgard.forumpolish.com/t1260-mikkel-guldbrandsen#10014https://midgard.forumpolish.com/t1261-tyr#10020https://midgard.forumpolish.com/f125-mikkel-guldbrandsen


    Wyróżnienie jakie spotkało Guldbrandsena miało słodko-gorzki smak.
    Przed kilkoma miesiącami osiągnął to, czego pragnął przez minione piętnaście lat. Kolejny awans, włączenie do najbardziej elitarnej jednostki w służbach Kruczej Straży, otrzymanie funkcji wysłannika Forsetiego. Dołączył do grona najlepszych oficerów. Zauważono w nim potencjał, doceniono kilkuletnie starania i ciężką pracę, dostrzeżono talent i determinację, aby go szlifować. Mógł być z siebie dumny, choć nie powiedziałby, że to spełnione marzenie - marzenia miał zupełnie inne. Wciąż tliły się w nim dziecięce marzenia, mające źródło w osobie ojca i jego opowieściach. Dostanie się do jednostki wysłanników było celem do osiągnięcia, punktem honoru, odwdzięczeniem się ojcu za wszystko, co dla niego zrobił - takie miał przynajmniej poczucie. Teraz, gdy dokonał już zemsty, wymierzył jego mordercy sprawiedliwość i miał sposobność, aby nie dopuścić do tego, by ślepcy rozplęgali się po Skandynawii dalej, niczym paskudna zaraza, to nie czuł tak wielkiej satysfakcji jak się spodziewał. Nie przyniosło to Mikkelowi tyle radości, ile oczekiwał. Przyjął to odznaczenie z dumą i honorem, lecz... Spotkanie Yngvild kilka tygodni wcześniej przypomniało mu znów, że może wybór ten był błędem. Może skazał go na życie samotne, puste i miałkie. Sądził, że zdołał się z niej wyleczyć, zapomnieć, lecz spojrzenie w jej oczy, dźwięk perlistego śmiechu przywołało tyle wspomnień i wizji przyszłości, które sam przekreślił, jakie nigdy miały się nie spełnić
    Wcale nie czuł się więc szczęśliwy, choć pod płaszczem nosił teraz zaczarowany pas oficerski. Koledzy i współpracownicy, z którymi świętował znów tego wieczoru, polewali mu kolejne szklanki, wznosili toasty za swoje sukcesy i brali uśmiech za szczery. Mikkel jednak, prędzej niż sądzili, zakończył to świętowanie, tłumacząc, że musi wracać, bo wcześnie wstaje, co było kłamstwem. Kolejnym, które tak gładko przeszło mu przez gardło.
    Nie wrócił przecież do swojego mieszkania. Jeszcze nie teraz. Przemierzał ulice Midgardu, pogrążone w listopadowym mroku, błocie i deszczu; nie miał parasola i zdawał się nie zwracać uwagi na to, że moknie. Nogi same niosły go w nieznanym nawet jemu samemu kierunku, aż wreszcie skręcił, by wejść do środka czegoś, co wyglądało jak kolejny bar. Nawet nie zarejestrował w myślach nazwy. Właściwie nie miała żadnego znaczenia, dopóki mógł się tu napić akvavitu albo whisky. Usiadł przy barze i zamówił kolejkę. Barman polał od razu, nie zadając żadnych pytań, najwyraźniej uznając, że mężczyzna o charakterystycznej bliźnie na policzku, w przemoczonym płaszczu, spod którego wystawał elegancki, ciemnobrązowy garnitur nie jest w nastroju do rozmowy.
    Co również nie było prawdą, lecz nie był w stanie określić o czym i z kim chciałby porozmawiać. Przysłuchiwał się więc innym, po prostu siedząc na swoim stołku i sącząc nieśpiesznie whisky z lodem; powiódł spojrzeniem po innych nieszczęśnikach, siedzących przy tym samym barze. Zatrzymał je na dłużej na urodziwej, ciemnowłosej kobiecie, przemoczonej nie mniej od niego; prędko znalazło się przy niej dwóch mężczyzn, czemu Guldbrandsen wcale się nie dziwił. Przynajmniej nie od razu. Była ładna, młoda i sama, przyciągała spojrzenie i uwagę. Oni obdarzyli ją jednak tego rodzaju uwagą, której żadna kobieta sobie nie życzyła - nachalną, wulgarną, niechcianą. Nie kryli się nawet ze swoimi zamiarami, mówili na tyle głośno, że wyczulony i przyzwyczajony do podsłuchiwania rozmów Mikkel słyszał każde słowo i każde z nich budziło w nim obrzydzenie. Wulgarne, obrzydliwe teksty na podryw to jednak jedno - rękoczyny zaś drugie. Kiedy dostrzegł więc przerażenie i niepewność na twarzy kobiety, silną dłoń zaciśniętą na jej nadgarstku, nie pozwalającą odejść, to niewiele myśląc wstał ze swojego miejsca. Nie był pijany, lecz nawet gdyby nie wypił nic, zachowałby się tak samo. Nigdy nie pozostawał obojętny na tak odrażające zachowanie, intencje, które mogły skończyć się dla nieznajomej potworną krzywdą. Zbyt dobrze znał już ludzi, za wiele słyszał, aby zignorować nagabywanie ciemnowłosej - które właściwie przekroczyło granicę i stało się napadem, kiedy mimo chluśnięcia drinkiem w twarz, nie pozwolili jej odejść.
    - Hola, hola - zawołał, zwracając na siebie uwagę towarzystwa. - Pani wyraźnie nie życzy sobie towarzystwa - odezwał się pewnym tonem, stając obok nieznajomej, ogniskując jednak spojrzenie na twarzy tego, który zaciskał dłoń na wątłym nadgarstku. - Proszę zatem ją puścić. Nie będę powtarzał dwa razy - mówił dalej, łagodnie przy tym uśmiechnięty, jakby dawał napastnikowi jakąś szansę, nie zważając przy tym na to, ze mieli przewagę liczebną - dwóch na jednego.
    Szansę, z której najwyraźniej nie zamierzał skorzystać.


    when I say innocent
    I should say naive
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Drobne, drżące palce kobiety zaciskają się z uporem na szklaneczce, owijają wokół niej, gdy wszystkie myśli wędrują po orbicie rozwichrzonego umysłu, rozwiewając koniec końców w nicości, kiedy przyjemne ciepło alkoholu przenika zziębnięte, mokre ciało. Wstrząsa nim przynosząc pozorną otuchę i przyjemność. Z każdym zaciąganym przez usta łykiem świat wokół niej zdaje jej się zwalniać i rozleniwiać. Nie ważne już są docierające do niej głosy rozmów, uporczywie zawisające na niej spojrzenia wygiętych w najróżniejszym kolorycie emocji i intencji obcych twarzy. Teraz ledwie widoczne i nieważne. Nie jest ich częścią i w żaden sposób nie należy do nich. Jest inna. Obca. Ale też i wolna. Skazana na samą siebie, ale i przez to zupełnie niezależna od nikogo innego. Wsłuchana w wariacje wydobywanych przez gitarzystę dźwięków instrumentu, tonu jego głosu skupia się na nim niemal dogłębnie, bo samo spojrzenie jej oczu, kiedy tylko odrywa się od rozbujanej toni trunku w jej dłoniach zdaje się zupełnie nieporuszone, na wespół z przybraną na delikatność twarzy maską bez wyrazu, zastygłą niemal w odbiciach lustrzanej ściany baru, na którą spogląda. Jak gdyby istniała w tym momencie w jakimś wyimaginowanym szklanym kloszu, w którym nic dziejącego się ani wokół, ani wewnątrz niej samej nie ma znaczenia i gdzie zdaje się być jeszcze przez chwilę w nim samotności zupełnie bezpieczna. Przez chwilę, bo koniec końców ten klosz pęka, zastępując spokój całą gamą sprzecznych sobie zupełnie emocji, które w sobie więzi.

    W pierwszej kolejności czuje rozbawienie, bo słowa mężczyzny nie mogą przynieść ze sobą niczego innego i kiedy przylega zbyt swego pewny do jej uda chwilowe rozdrażnienie zamienia się gdzieś powoli wewnątrz w rozprzestrzeniający się leniwie, ledwie poruszony w biegu krążącej krwi, wrastający w nią lęk, bo przecież jest tu zupełnie sama, prowokując nie tylko urodą, ale ciałem odsłoniętym i wilgotnym od deszczu. Przez chwilę czuje nawet ledwie poruszoną w roziskrzonych oczach swoistą przyjemność z wydobytego z samego dna o sobie samej oceny ego, które każe jej myśleć, iż nosi w sobie niezrównaną i niespotykaną nieprzeciętność, bo w końcu wnosi w mężczyzn odwagę do zbliżenia się ku niej. Absurdalnie wygina usta w kuszący uśmiech, który wcale nie powinien się przecież w tej sytuacji na jej twarzy znaleźć, ale ciepło bliskości drugiego ciała zdaje się poruszać coś wciąż przyczajonego w samym jej środku, dopóty mężczyzna w sposób tak wyraźnie bezpośredni i chamski daje jej odczuć, iż w każdej chwili może stać się jego własnością. W końcu ten wrastający w nią lęk przeradza się w wypisany w jej sarnie, rozszerzone nim oczy strach, gdy spojrzenie przemyka po mężczyznach, a ona zdaje sobie sprawę, jak bardzo w tej chwili jest on jej właściwy. Gdy ciało krzyczy przeraźliwie wewnątrz niej odbijającym się w drobnej sylwetce drżeniem, jak tłucze po skroniach, kiedy stara się rozważyć najbardziej właściwą ucieczkę i jak serce dudni w jej uszach, a ona mimo lęku konsekwencji wylewa drinka prosto na twarz wyszczerzonego w perfidnym uśmiechu degenerata.

    - Przepraszam - wydobywa z siebie niemal szeptem, kiedy ten jedną dłonią ociera twarz, a drugą z siłą zaciska na jej nadgarstku. Tylko czekać, aż zdzieli ją w twarz. Wyciągnie z tej knajpy na oczach wszystkich, zhańbi ją a ona zniknie na zawsze. Słyszy odsuwane krzesło ledwie przez mgłę, otumaniona strachem i bólem, szarpiąc rękę i próbując się wyrwać. Drugi z mężczyzn wstaje, puszczając w przestrzeń stos przekleństw i gróźb, milknąc wyraźnie zaskoczony, kiedy tylko nieznajomy (Mikkel) przystaje obok Lykke, usiłując przynieść ratunek.  - Co ci do tego, pięknisiu? - rzuca w jego kierunku ten zaciskający dłoń na nadgarstku dziewczęcia, spojrzenie zatrzymując wymowne swe na noszonych na twarzy Mikkela bliznach. Same jego oczy zdają się niemal płonąć, przez moment nawet można by odnaleźć w sobie wrażenie, iż przemyka po nich czarna, oleista maź, która niknie niewidoczna już na rysach maleńkich żyłek rozsianych po ich białkach, ale równie dobrze może to być jedynie złudzeniem, zwykłym cieniem przemykającym po rysie jego wykrzywionej wciąż w uśmiech twarzy. - Przestań się szczerzyć. Możemy się podzielić, jak chcesz - rechot jego śmiechu, wyraźnie kpiący i szyderczy ginie w przyspieszonym rytmie gitary, niesłyszalny dla postronnych. Ktoś wstaje ze swego miejsca, woląc w tym nie uczestniczyć, a może wołając ochronę, bo barman stojący wcześniej przy barze miał to ewidentnie zupełnie gdzieś. Sama Lykke zaś bez najmniejszego słowa lecz z niemym błaganiem wpatruje się prosto w Mikkela, a gdy uścisk napastnika w końcu się luzuje, bo decyduje się podnieść z miejsca, prowokacyjnie spojrzenie wbijając w Kruczego strażnika ta wpada niemal prosto w jego tors, drżąc niespokojnie i kładąc niestabilną dłoń na jego ramieniu próbując odciągnąć go od niedoszłych oprawców. Odrzucona od niego na bok, upada na ziemię, o mały włos nie zahaczając głową o metal pobliskiego stolika. - Co chcesz nam zrobić? - zawisłe pytanie pobrzmiewa wyzwaniem, wypisanym również w jego oczach, gdy pecyna śliny ląduje zaraz przy bucie Mikkela, a on z uśmieszkiem wciąż wrośniętym w zniszczone przeżyciami lico na moment spogląda na podnoszącą się z ziemi kobietę.
    - Przestańcie. Nic się nie stało, na prawdę. Nic. - wyrzuca z siebie ledwie słyszalnie, zaciskając drobne palce na własnych ramionach z przerażeniem, niemal błagalnie wpatrując się w głębię oczu swojego wybawiciela, jak gdyby szukając w nich czegoś, do czego mogłaby się odwołać. Chce stąd jedynie jak najszybciej wyjść. I zapomnieć.
    Widzący
    Mikkel Guldbrandsen
    Mikkel Guldbrandsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1222-mikkel-guldbrandsenhttps://midgard.forumpolish.com/t1260-mikkel-guldbrandsen#10014https://midgard.forumpolish.com/t1261-tyr#10020https://midgard.forumpolish.com/f125-mikkel-guldbrandsen


    Co ci do tego, pięknisiu?, pytanie, zadane szyderczym tonem, niemalże Mikkela rozbawiło. Miał na myśli eleganckie ubranie, niepasujące do wnętrza baru, czy może dwie wklęsłe, charakterystyczne blizny na policzku, na które dawno już przestał sam zwracać uwagę, choć często czuł, że to właśnie na nich ogniskują się cudze spojrzenia. Na początku uśmiechnął się jeszcze szerzej, uśmiech ten jednak nie sięgał oczu, bo bynajmniej Guldbrandsenowi nie było do śmiechu.
    - Podzielić? - powtórzył za nim tonem pozornie kpiącym, lecz lodowatym i pełnym odrazy.
    Wiedział już z kim ma do czynienia. Z odrażającymi jednostkami, których mężczyzną trudno wręcz nazwać, mających w pogardzie cudzą godność i prawa, kobiety zaś traktujących niczym przedmiot bez woli i własnego zdania. Brzydził się tym typem, nie mającym za grosz szacunku do drugiego człowieka, sądzącego, że w taki właśnie sposób, brutalną przemocą manifestują własną męskość, a nie było nic dalszego od prawdy niż podobne przekonanie. Porównać ich do drapieżników czyhających na ofiarę byłoby obrazą dla jakiegokolwiek gatunku zwierząt. Nie zwróciłby na nich uwagi, zignorowałby rubaszne, obleśne dowcipy i komentarze pod adresem kobiet wokół, gdyby skończyło się wyłącznie na komentarzach. Ich dwójka poszła jednak krok dalej i zaczęła napastować Bogom ducha winną kobietę, której stan pozostawiał wiele do życzenia – niemalże obnażona, cała mokra i przygnębiona zapewne wydawała im się łatwym celem. W pierwszych chwilach nikt zresztą nie zwrócił im uwagi, nawet barman milczał, chcąc unikać kłopotów. Guldbrandsen nie mógłby jednak pozostać obojętny i nie tylko przez wzgląd na wykonywany zawód, ale i wewnętrzne poczucie obowiązku. Nie wychowano go na białego rycerza, lecz ojciec wpoił mu przekonanie, że milczenie i obojętność jest przyzwoleniem na zbrodnię.
    - Nie ma się czym dzielić, panowie. Świnie wynoszą ze swojej zagrody lepsze maniery wobec kobiet – zakpił Mikkel, obrzydzony myślą o braniu kobiety siłą, a jeszcze bardziej świadomością, że jednostkom takim jak oni sprawiało to wręcz perwersyjną przyjemność.
    Wtedy też ciemnowłosa uwolniła się z uścisku jednego z nich, wpadając wprost na Mikkela; mogliby odejść, lecz tamta dwójka wyraźnie nie zamierzała na to pozwolić. Guldbrandsen trwał jednak na swoim miejscu, nie dając odciągnąć się na bok, wytrzymując wyzywające spojrzenie oprycha, który splunął mu pod buty. Żyła na skroni zapulsowała niebezpiecznie, gdy na pytanie o jego zamiary odpowiedział kpiącym uśmiechem. Uniósł dłonie, a z pomiędzy wąskich warg wydobyła się krótka inkantacja. – Reip. Promień czaru trafił mężczyznę stojącego bliżej prosto w pierś, zaś niewidzialne sznury oplotły się wokół szerokiej klatki piersiowej, piwnego brzucha, nóg i rąk, unieruchamiając go w sposób, który nim zachwiał. Wykrzykiwane przekleństwa kaleczyły uszy i zagłuszyły kolejne słowo. – Hvíla – powiedział cicho i towarzyszył temu odpowiedni gest dłoni. Drugi z nieproszonych towarzyszy kobiety zmrużył oczy, zapadając w sen i osuwając się na ziemię; wokół zapanowało milczenie, nikt nie chciał się wtrącać i to utwierdziło Guldbrandsena w przekonaniu, że należało jak najszybciej opuścić to miejsce.
    Wyciągnął więc dłoń w kierunku kobiety, aby pomóc jej wstać.
    - Stało się – odrzekł w końcu na słowa ciemnowłosej, próbującej powstrzymać nadchodzącą katastrofę; do burdy jednak nie doszło, dwóch oprychów nie miało pojęcia na kogo trafiło. Na człowieka, który przez lata był szkolony do walki z kimś po stokroć niebezpieczniejszym niż oni. – Pozwolę sobie zaproponować, że panią odprowadzę. To nie jest odpowiednie miejsce – zasugerował, sięgając po swój płaszcz, leżący kilka stołków dalej; zamiast go jednak założyć, zaproponował go kobiecie, nim wskazał drogę do drzwi. – Jak pani na imię? – spytał łagodnym tonem, zerkając jeszcze w stronę jej oprawców, upewniając się, że są tam gdzie ich miejsce – na posadzce.


    when I say innocent
    I should say naive
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Wzburzony koloryt wierzgających w niej emocji wiruje w gwałtownym, rozjuszonym tańcu tuż pod jej skórą. Zalewa odbieraną sercem, nie oczyma - przestrzeń milionem wypaczonych, roziskrzonych kolorów, które palą ją od środka. Wnikają w pajęczyny wzburzonych nerwowością żył, w rozwydrzonym stukocie jej roztrzęsionego, wybijającego zza przestrzeni wszelkich innych dźwięków rytm poruszonego tą falą emocji serca. Chce płakać i śmiać się jednocześnie. Cieszyć i użalać nad sobą. Żyć i trwać. Jednocześnie zamknąć się gdzieś, zwinąć w sobie i przestać w ogóle istnieć. Przestać się obwiniać. Bo w jej chorym, wypaczonym do samych granic pożerającą ją od środka chorobą umysłu pojęciu - w tym momencie to ona czuje się winna tej całej popieprzonej sytuacji. Nie oni. Ani tym bardziej nie on.
    Trwa więc tak zupełnie nieporuszona, wielkimi oczyma bez słowa już wpatrując w skaczących sobie do gardeł mężczyzn, niczym zza szklanej, pokrytej mgłą szyby w zwolnionym tempie z niedowierzaniem wręcz upatrując rzucanych przez nieznajomego zaklęć, na które zbytecznie być może pijani mężczyźni nie są w stanie odpowiedzieć, czy w jakikolwiek sposób się przed nimi obronić. Ciało drży w porastającym ją niczym korzenie lęku, usta próbując ułożyć swe poruszenie w słowa zastygają rezonując, gdy dłoń wyciągnięta przez wybawiciela niesie w końcu pomoc w podźwignięciu się z ziemi. Drobne palce kobiety zaciskają się na niej, odrywając się od wciąż drżącego jej, pragnącego się własnym dotykiem ukoić ciała. Chce coś powiedzieć, ale słowa więzną w jej ściśniętym gardle, potrzebując jeszcze chwili, by zawisnąć.
    - To.. To moja wina. Nie powinnam była w ogóle tutaj przychodzić. Przychodzić tu sama. - przygryza lekko usta, z wdzięcznością przyjmując zaoferowany przez mężczyznę płaszcz. Na dwójkę jej niedoszłych oprawców nawet nie spogląda, kiedy rzuca na blat baru zapłatę za drinka i wychodzi na zewnątrz, naciągając ofiarowane ubranie głębiej na drobne swe ramiona.
    Zamyka na chwilę oczy. Rozkoszuje zimnym, wilgotnym powietrzem. Kroplami deszczu wciąż z uporem skapującymi z zakrytego nocą nieba. Mamiących nikłym dotykiem, gdy spływają miękko po skórze, a ona wyciąga drobną twarzyczkę ku nim, jak gdyby nic innego w tej chwili nie miało już najmniejszego znaczenia, poza tym nikłym ich dotykiem prześlizgującym po naskórku.  Żadne zawieszane w przestrzeni słowa, które wybrzmiewają gdzieś jakby z dala, choć dobrze słyszalne, to jednak przez nią przemilczane. W końcu otwiera oczy, wbijając roziskrzone spojrzenie prosto w te naprzeciw siebie, wnikając w nie tak głęboko, jak gdyby była w stanie przedrzeć się przez nie i dotknąć samego jego wnętrza. Podchodzi doń bliżej. Znacznie bliżej. Wolno i leniwie. Bez słowa wtargując w mającą być jego osobistą przestrzeń i przeciągając opuszkami drobnych palców po jego dłoni, gdy w końcu usta w tej dłużącej się zmysłowo ciszy drżą niepewnością. Odmiennym, absurdalnym dlań skrępowaniem, bo w tym momencie nie chce żadnych słów, całej tej sztywnej, mającej być prawidłową, kierowanej uprzejmością, czy zwyczajem po prostu - rozmowy, która nie prowadzi właściwie do niczego konkretnego. W końcu odsuwa się od niego, w zwolnieniu przeciągłych kroków długich, krzyżowanych nimi nóg podchodzi do muru okalającego most i wskakuje nań, lawirując na tej wąskiej poziomej płaszczyźnie, przechodząc po nim.
    - Moje imię nie ma znaczenia, choć może i jestem ci to winna. Boję się nawet pomyśleć, co chcieli mi zrobić i co zrobiliby, gdyby nie to, że jako jedyny zdecydowałeś się bronić mojej godności - wyrzuca z siebie, zatrzymując twarzyczkę w spojrzeniu na mężczyznę z rozłożonymi niczym do lotu rękoma i w chwili zatrzymania ciążących słów dorzucając pytanie, na które odpowiedź ją tak cholernie zastanawia, bo czy rzeczywiście była tego ratunku wartą?
    - Pytanie brzmi, dlaczego tak właściwie? - unosi lekko brwi w niemym zapytaniu, które zawisa w ciemnej, przybranej nocą przestrzeni i jedynie nikłe światło okolicznych latarni rozświetla jej pogrążoną w melancholii twarzyczkę, skrzącą się tajemniczo i zmysłowo w ich blasku.
    - Dlaczego chciałeś ratować “szczęście”?
    Widzący
    Mikkel Guldbrandsen
    Mikkel Guldbrandsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1222-mikkel-guldbrandsenhttps://midgard.forumpolish.com/t1260-mikkel-guldbrandsen#10014https://midgard.forumpolish.com/t1261-tyr#10020https://midgard.forumpolish.com/f125-mikkel-guldbrandsen


    - Co za bzdura - żachnął się Guldbrandsen, wyraz jego twarzy nabrał przy tym surowości, kiedy zaprzeczał wypowiedzianym przez kobietę słowom - pełnych winy, którą obarczała samą siebie, wobec czego znów nie mógł pozostać obojętny. Ofiary zbyt często przyjmowały winę na własne barki. Powtarzały dokładnie to, co wyrzekła ciemnowłosa. "Nie powinnam tu przychodzić. Gdybym tu nie przyszła, nie doszłoby do tego". Nie dziwił się temu, bo ileż razy społeczeństwo zadawało pytania w taki sposób, aby odpowiedź brzmiała właśnie tak? Po co tam przyszłaś? Po co prowokowałaś? Dlaczego założyłaś tak krótką spódnicę? - Bar jest dla wszystkich. Cały Midgard jest dla wszystkich. Masz prawo chodzić tam gdzie ci się podoba, o której ci się podoba, z kim ci się podoba i w takim odzieniu na jakie masz ochotę. Winę ponoszą oni za to, że nie potrafią się pohamować, nawet nie próbują - pieklił się oficer, zamaszystym gestem wskazując na bar, który właśnie opuścili. Niezależnie od tego, czy ciemnowłosa przyszła tu sama, z kimś, z golfie, czy też nie - mogła nawet usiąść przy barze ubrana jedynie w koronkową bieliznę, a i tak nie mieli prawa jaj tknąć, dopóki ona nie miała na to ochoty i nie wyraziła jasnej zgody. - Zasłużyli na coś gorszego - oznajmił pewnym tonem, spoglądając na bar z wyraźną wzgardą, jakby żałował, że nie dokończył należycie tego co zaczął. Mawiali, że przemoc rodziła przemoc, lecz niekiedy nie było innego wyjścia. Niektórzy nie nadawali się do resocjalizacji. Nic do nich nie docierało. Używali argumentu pięści i do nich także trafiał jedynie taki właśnie argument. Guldbrandsen trząsł się ze złości na myśl o tym, że tej nocy inna kobieta mogła paść ich ofiarą, jeśli w pobliżu nie znajdzie się ktoś, kto odważy się odezwać. Nie mógł tam jednak wrócić, nie mógł przecież zbawiać całego świata. Bezsilność, jaką czasami sobie uzmysławiał, dręczyła go bardziej niż bolesne zaklęcia ślepców.
    Gęste brwi uniosły się w wyrazie zdziwienia, kiedy nieznajoma podeszła blisko, bardzo blisko i dotknęła jego nagiej dłoni, opuszkami palców. Spodziewał się, że w tej sytuacji, w obliczu tego, co miało miejsce zaledwie kilka minut wcześniej, będzie panicznie stronić od dotyku, zwłaszcza dotyku obcego mężczyzny - może jednak potrzebowała cudzej obecności, by poczuć się bezpieczniej. Wydawało mu się, że coś jest nie tak, że coś jest nie w porządku, że kobieta jest rozedrgana i niestabilna. Nie można było pomyśleć inaczej, skoro przyszła do baru odziana tak skąpo, a mieli środek listopada. Lada dzień śnieg miał okryć Midgard grubą pierzyną śniegu, jezioro zaś skuć lodem na długie miesiące; noc polarną rozjaśnią jedynie czary władz miasta, by ciemność nie wpędziła mieszkańców miasta w dół.
    - Jeśli nie chcesz, nie musisz mówić. Nie jesteś mi nic wina - odpowiedział zdziwiony, przyglądając się kobiecie uważnie, badawczo, wytrzymując jej przenikliwe spojrzenie. Tak głębokie, jakby chciała zajrzeć mu w duszę, lecz ona ukrywała się za wysokim murem. W ciemnych tęczówkach skrywało się wyłącznie pełne troski, uprzejme zdziwienie. Nie oczekiwał od niej podziękować, zaprzeczyłby, gdyby zaczęła mówić, że jest mu coś winna - bo tak nie było. - Lepiej o tym nie myśleć i nie mówić. Najważniejsze, że do tego nie doszło. Powinnaś być jednak ostrożniejsza w przyszłości. Nie zawsze znajdzie się ktoś, kto się odezwie. - Wielu nie miało odwagi, by się wtrącić. Uznawało, że to nie ich problem. Woleli się nie mieszać, nie pakować się w kłopoty. - Dlaczego? - powtórzył za nią zdziwiony Mikkel. - Milczenie oznacza przyzwolenie. Każdy powinien zareagować - wyjaśnił z westchnieniem żalu, spoglądając na pogrążoną w przejmującym smutku twarz.


    when I say innocent
    I should say naive
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Melancholia obojętnego, bezgłośnego spokoju zespolona z bezgwiezdną nocą, leniwym skapywaniem deszczu z chmurnych, ledwie rysujących się na zaciemnionym niebie obłoków, wybijających się w mglistym świetle latarni, w które wpatruje się zupełnie bez słowa. Obecna i nieobecna zarazem. Jak gdyby sama była jej częścią. Niemym posągiem pozbawionym wyrazu, utkwionym martwo gdzieś pomiędzy godzinami trwającej wokół nich zamilkłej nocy. Spojrzenie długorzęsych oczu, które otwiera tak niespiesznie - nie spoczywa na niczym, dostrzega wszystko jedynie w przelocie, nieme cienie pozbawione twarzy, budynki swoich zarysów. W końcu spogląda rozszerzonymi, wielkimi oczyma na swojego towarzysza, mierzy go swoim bacznym spojrzeniem, choć te zdaje się być wcale nie przejęte jego obok obecnością. Obojętne i niewzruszone. Jak gdyby w rzeczywistości wcale go nie dostrzegała. A jednak niejako tłumaczy się przed nim, samą siebie zwyczajowo obwiniając.
    Bo tylko to jedno umie.
    Przechyla głowę lekko na bok, lustrując uważnie rysujące się na twarzy mężczyzny oburzenie, okręcając każde rzucane przez jego usta słowo, okalając spojrzeniem jego usta, gdy z przestrzeni warg padają kolejne i kolejne słowa, będące swego rodzaju surowym zapewnieniem, że wcale tej sytuacji nie jest winną, że może robić co chce i kiedy chce i że właściwie Midgard jest dla wszystkich.
    - Nigdy nie czułam się jego częścią, wiesz? Większą część życia spędziłam w świecie widzących, przywykła do ukrywania tego wszystkiego, co mnie wyróżnia. A przecież byłam wyjątkowa - wyrzuca z siebie wcale już na niego nie patrząc. I choć w samych słowach jawi się pewien żal i smutek, to nie ma go w jej oczach, nie ma go nawet na twarzy wygiętej przybiciem, czy rozgoryczeniem. Zdaje się, że po prostu przywykła, pozostawiona samej sobie. Po prostu odpuściła, nie chcąc wcale już o nic walczyć.
    - Zawsze będę inna i obca - rzuca już krótko, sarnimi oczyma spoglądając na mężczyznę, nie odrywając odeń wzroku i podchodząc do niego, jak gdyby nigdy nic, bo mimo wszystko chce czuć głębiej tę bliskość jego troski o nią, choćby maleńkiego zapewnienia, że komukolwiek może na niej zależeć. Wcale nie przejmując tym, co może o niej i tym nikłym jej dotyku pomyśleć. Jak zawsze zbliża się i oddala. W zwolnieniu kroku wskakuje na mur, zręcznie przechadzając po samej jego krawędzi, gdy przepaść pod nim drży i przywołuje.
    - Lykke - wyrzuca z siebie, wcale nawet nie patrząc na stojącego nieopodal Mikkela, choć zaszczycając go cieniem mglistego uśmiechu, wyrytego na wargach, gdy niemal bose stopy ustawia w kolejnych maleńkich krokach na kamieniu muru, na nich właśnie zawieszając odległe, zawieszone tylko w swoim świecie spojrzenie oczu. - Mam na imię Lykke. Ironia, nie? Niewiele jest we mnie szczęścia, choć te po duńsku oznacza właśnie te. Ale jeśli tylko tego byś chciał, mogę się uśmiechać. Całkiem dobrze mi to wychodzi, a ty w końcu zasłużyłeś - wypowiada spokojnie, zatrzymując. W końcu zawiesza przeciągłe, wnikliwe swe spojrzenie prosto w jego oczach, doszukując właśnie tej troski, którą w nich odnajduje.
    Widzący
    Mikkel Guldbrandsen
    Mikkel Guldbrandsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1222-mikkel-guldbrandsenhttps://midgard.forumpolish.com/t1260-mikkel-guldbrandsen#10014https://midgard.forumpolish.com/t1261-tyr#10020https://midgard.forumpolish.com/f125-mikkel-guldbrandsen


    Smutek w oczach kobiety był przejmujący. Tak głęboki i intensywny, że mógłby poruszyć co bardziej skamieniałe serca, kruszyć bariery emocjonalnego chłodu, budowane starannie przez lata. Guldbrandsen sam ukrył się za podobną, dla własnego dobra, nie było przecież innego wyjścia na drodze, którą kroczył. Gdy człowiek decyduje się założyć pas oficerski Kruczej Straży musi nauczyć się oddzielać siebie od tego, co widzi i czego doświadcza. Nie mogli ciężaru wszystkich krzywd brać na własne barki. Było ich tak wiele, że ugięliby się pod nim i nie potrafili powstać. Właściwie każdego z nich pierwsze śledztwa i sprawy rozbijają na tysiące drobnych kawałków, z których nie da się już posklejać właściwej, dawnej całości. Każdy Kruczy Strażnik był naznaczony pęknięciami i rysami, jakie składa na nowo w taki sposób, aby niewiele zdołało przedrzeć się do środka. Mikkel czynił podobnie. Z biegiem lat uczył się dystansu emocjonalnego i starał nie brać do siebie cudzego smutku. Skupić wyłącznie na pracy. Pomocy, ochronie, znalezieniu sprawcy i wymierzeniu sprawiedliwości. Nie mógłby przejść wobec przemocy obojętnie, nie reagując, tak jak tego wieczoru. Wtedy dopiero nie mógłby przestać o tym myśleć i czułby wyrzuty sumienia. Ale udało się. Spełnił swój obywatelski obowiązek. Patrząc w oczy Lykke dostrzegał, że chodzi o coś więcej, niż zajście sprzed paru minut. Nie lęk malował się na jej twarzy, lecz przejmujący smutek. Słuchając dziewczyny wiedział już, że na to pomóc już nie może - i nie powinien. Nie zwykł wtrącać się w cudze sprawy.
    - Z pewnością - przytaknął jedynie, zgadzając się z tym, że była wyjątkowa. Każdy miał w sobie coś wyjątkowego. Ją z pewnością wyróżniała warta uwagi uroda, lecz co więcej? Nie miał pojęcia, nie pytał. - Teraz jesteś w Midgardzie, nie musisz się ukrywać przecież - przypomniał jedynie, marszcząc brwi w zastanowieniu, bo nie do końca rozumiał co ciemnowłosa miała na myśli. Zrozumiałym byłoby ukrywanie magicznych zdolności przed śniącymi. Co musiała zataić przed innymi galdrami? - Bycie innym to nic złego.
    Podążył za ciemnowłosą instynktownie, patrząc jak kroczy krawędzią muru, niemal bosymi stopami.
    - Uważaj. Zejdź stamtąd - zwrócił się do niej, wyciągając rękę, aby pomóc jej zejść. Nie dość było wrażeń jak na jedną noc? Brwi uniosły się lekko w uprzejmym zdziwieniu, bo nie rozumiał dlaczego jej imię miałoby być ironiczne. Brzmiało prosto i ładnie. - W tym momencie chciałbym, żebyś pozwoliła odprowadzić się do domu - odpowiedział Mikkel ostrożnie, wskazując miejsce obok siebie. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że coś jest mocno nie tak - i sama to przyznawała. Nie czuła się szczęśliwa. Tak jak wielu galdrów i śniących. - Nie musisz się uśmiechać, jeśli nie masz na to ochoty.


    when I say innocent
    I should say naive
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Alabaster lśniącego w ponurym świetle latarni wilgotnego ciała rysuje się zza przemokniętych brzegów ledwie okrywającego kobietę materiału, przylegając ciasno do jej skóry. Lekkie, niemal niezauważalne jego drżenie zdaje się wtórować granej przez nią melancholii jej głębokich jak sama trwająca wokół nich noc oczu, odzwierciedlać w lekko ochrypniętym głosie. Unosić się i opadać w tworzonym przez rozproszone światło trójkącie mgły, uczepiając ledwie stojących wciąż na deszczu sylwetek. Być może sam widok kobiety będącej w takim stanie, a może te nieskazitelne piękno obrazu smutku jej urody każe ów mężczyźnie, być może wcale niezamierzenie zająć się owym tańczącym na krawędzi złamanym doszczętnie łabędziem, który resztkami sił pragnąłby z tego świata odlecieć. Może jedynie dobre wychowanie, albo tak naprawdę coś zupełnie innego i mężczyźnie właściwego.
    Kobieta uśmiecha się w końcu niemal prowokująco. Droczy się z nim, wolno wskakując na mur i przechadzając po nim, jak gdyby w myślach swych pragnąc, by ściągnął ją z tej cholernej metafizycznej przepaści, nad którą zawisła. Po prostu podszedł do niej, objął szerokimi ramionami bezpieczeństwa, kojąc ten przeraźliwy smutek i szepcząc tak po prostu, że wszystko już będzie dobrze. Wpatruje się w milczeniu, z drżącymi ustami, które zdają się całe ciągi, pragnących tak bardzo wybrzmieć słów w sobie zatrzymywać intensywnie głęboko, prosto w tę głębię wodzących za nią jego oczu, zdających się jednak zbyt ciemne i mroczne - takie, które widziały już zbyt wiele i takie, których nie sposób już w jakikolwiek sposób rozczulić. Ta troska o nią zdaje się jej w tej chwili w znaczeniu rysowaną wymuszeniem i fałszem. Zimną, cholerną obojętnością. Zagryza usta. Nie odpowiada. W tej jednej chwili mogłaby po prostu skoczyć i nikt by się tym w żaden sposób nie przejął. Gazety rozpisywały by się o kolejnej samobójczyni, która znalazła w sobie odwagę bogom poświęcenia i wzięcia swego losu we własne ręce, o żonie Wahlberga, nikim już szczególnym poza znanym nazwiskiem. Snuto by kolejne i kolejne domysły i historie, koloryzowane w ten czy inny sposób przez kolejne i kolejne żądne sensacji usta.    
    Jeszcze nie teraz.
    Spogląda na wyciągniętą w jej kierunku dłoń mężczyzny, gładkim spojrzeniem otulając i gładząc jego skórę, wzrok swój w końcu zatapiając w jego oczach, gdy pomaga jej zejść. Śmieje się. Równie gładko i dźwięcznie. Nie odrywając spojrzenia długiej firany rzęs nawet na moment, by założyć buty leniwie przylega do jego ciała. Drżące jej smukłe palce przemykają czule po jego ustach. Nie potrzebuje odpowiadać.  

    Lykke i Mikkel z tematu



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.