Duchy przeszłości (R. Lundbäck & E. Soelberg, wrzesień 2000)
2 posters
Bezimienny
Duchy przeszłości (R. Lundbäck & E. Soelberg, wrzesień 2000) Sob 9 Gru - 22:55
09.09.2000
Chciałaby zniknąć.
Rozpłynąć się w powietrzu, jak dym papierosowy co ulatniał się nim zdążyła się z nim zapoznać. Ciężar błędów, pomyłek i cykli, które prowadzą do jednego rozwiązania i nie można było uciec. Przyglądała się aktom, drobiazgowym i starannym – co często było rzadkością - odnajdując schematy, powtarzające się losy ludzkiej niedoli i okrucieństwa. Ciało zesztywniało od godzin spędzonych w tej samej pozycji, mięśnie protestowały przed takim nieruchomym wysiłkiem. Ostro i mocno, aż ból rozrastał się przy ruchu. Myśli jednak znajdywały się daleko od małego gabinetu, od Kolegium Sprawiedliwości i spraw doczesnych. To wspomnienia, kruche i nikłe wśród realności świata, zabierały jej czas. On, tak daleki i bliski.
Wstała nerwowo, uderzając kolanami o stół. Cicho przeklęła, mało co równie mocno zwracało ku rzeczywistości co ból. Nie chciała już więcej rozmyślać, wspominać i żałować. Następowały minuty ciszy, gdy umysł uciekał spod kontroli i brnął w otchłań, która nigdy nie powinna być ruszana. Zieleń spojrzenia przeniosła się na zdjęcie dołączone do akt – dziecka, które zbyt szybko zaznało brutalności świata w postaci pięści rodzica. Ohydne, ukrywane w domostwach zbrodnie, które będą gonić ją aż dotrze do domu i włączy gramofon w ramach swoistej ucieczki w świat książki. Nieliczni znajdywali się jeszcze w budynku, większość posiadała po co wracać do domu i chętnie wykorzystywała możliwość zaznania innych krajobrazów niż te zawodowe. Odgłos kroków rozbrzmiewał na korytarzu, obwieszczając światu jej nadejście. Gdyby poczekała kilka minut, pozwoliła na dłuższe rozpamiętywanie przeszłości, uniknęłaby tego widoku. Winien być on normalnością, pracowali w tym samym miejscu. Oswojona sylwetka osoby, którą zdążyła poznać przed laty i nadal była symboliczną pamiątką czasów lepszych. Tych, o których wspomina się z uśmiechem i nostalgią w oczach. Gdy człowiek miał towarzysza u boku i był odrobinę mniej samotny, niepozostawiony sam naprzeciw wszystkim.
Eitri
Trochę inny, niezupełnie identyczny, lecz wszędzie mogłaby go rozpoznać. Nie pamięta, kiedy ostatni raz mogła usłyszeć jego głos, może na pogrzebie? Zawodność pamięci uniemożliwiła jej skonkretyzowanie tego momentu. Zatrzymała się i miała sekundy na podjęcie decyzji. Mogła tchórzliwie spuścić wzrok, podążyć zawsze tym samym schematem i nie dokładać sobie do bałaganu, który stworzyła ze swojego życia. Nie, nie odpuściła. Zatrzymała się i odmieniła wzór zachowania, który przylgnął do niej i nakazywał jej przegrywać, choć zwycięstwo było bliskie. Podeszła bliżej i powtarzała w głowie słowa, które mogłyby opuścić jej usta i nie brzmieć sztucznie, nieodpowiednio. Co można rzeczy do długo niewidzianego... Przyjaciela? Kolegi? Nawet zdefiniowanie tej prostej relacji stanowiło dla niej trudność.
- Słyszałam, że w restauracji na rogu mają naprawdę dobre jedzenie - uśmiechnęła się z pełną świadomości, że z nich obu to on ma większe pojęcie na ten temat. Jej wiedza kulinarna była marna, umiejętności nawet gorsze, więc równie dobrze mogła opowiadać o najgorszym miejscu w mieście. - Mam alkohol w domu.
To przesądziło sprawę. Mieszkanie było równie ciemnie i chłodne, co zawsze. Nadal obce i nieznajome, krzykliwe w swej pustce. Było jednak również piękne w swej elegancki i pozostawione w stylu, który lubiła - wygodne i praktyczne. Postawiła jedzenie na stoliku w salonie, by ruszyć po najważniejszego towarzysza spotkania w postaci złotego trunku.
- Dawno Cię nie widziałam - szczere stwierdzenie, które zdradzało dużo. Nie widziała, więc szukała; nie zauważyła, więc spodziewała się, że stało się coś złego. Nawet bez rozmów, prób porozumienia interesowała się życiem tych, którzy odcisnęli stałe piętno na jej duszy. Dawało to dziwne poczucie przynależności, wypełniało znajomą gorzkość dodatkiem cukrowym. Niektórych więzów nie potrafiła zerwać, choć jak kłącza otaczały jej osobę. Eitri nigdy nie należał do tych osób, zawsze prawy i równie odmienny od standardów, które narzuca społeczeństwo.
Eitri Soelberg
Re: Duchy przeszłości (R. Lundbäck & E. Soelberg, wrzesień 2000) Sob 9 Gru - 22:56
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Przeszłości szkolnej przyglądał się zawsze z niebywałym dystansem, a co najważniejsze, rzadko nosił w sobie ślad emocjonalny byłych zdarzeń. Niczym kartki w albumie, przewracał w głowie kolejne klisze spotkań, wydarzeń, twarzy. Niektóre z nich tylko, posiadały drobny, ledwo wyczuwalny posmak odczuć lgnących do ciała i wywołujących dreszcze. Oddzielał zwykle grubą kreską rzeczy minione od tych, które miały nastąpić. Zdawało się, że pozwala mu to na zachowanie względnej klarowności umysłu w świecie, który i tak zwykle przynosił mu pomieszanie tego, co jawne dla wszystkich ludzi, a tego, co przeznaczone jedynie dla jego oczu.
Rozmijali się, z bezpiecznej odległości przyglądał się jej, wiedząc, że być może kilkanaście lat wcześniej posiadali coś na wzór nici porozumienia. Chociaż mogło być to stwierdzenie nad wyrost, ubrane w górnolotne słowa, skrywające w rzeczywistości przerażającą pustkę. Zupełnie niedopasowani do świata zdawali się krążyć w jednej galaktyce, torem wyznaczonym, bezpiecznym, lecz wciąż nie pozwalającym na zbytnie zbliżenie się – dając substytut relacji przybierającej postać spokojnego przyglądania się życiu tego drugiego i pobożnym pragnieniu by to starczało za wszelakie rozmowy i wspólnie spędzane chwile. Niczym cień, przewijał się gdzieś tuż obok, zupełnie świadomie unikając rozmów, nawet wtedy gdy spotkali się na jednej uczelni – nie padły słowa radości, nie było entuzjazmu w powitaniu. Chłodne spotkanie oczu, które były jedynym elementem ciała dążącym do jakiegokolwiek kontaktu.
Wszystko czynił z premedytacją, Rakkel, Sissel, ilu jeszcze? Odchodząc przekreślił lata drobnych starań i wspólnych radości, z zimną kalkulacją rozpoczął wszystko na nowo, samotnie, bez zbytniego przywiązana, zupełnie tak, jak lubił. A być może nie umiał inaczej? Nigdy nie zastanawiał się nad tym, gdyż nie było po co. Samotność niosła poczucie bezpieczeństwa, które legło w gruzach około roku temu.
Koniec niezależności boleśnie wiercił dziurę w brzuchu i nakazywał uginać kark, gdyż poległ w bitwie być może decydującej o losach całej wojny. Pozór spokoju skrywał lęki, które nie potrafiły objawić się w żadnej rozmowie. Niebezpieczna bliskość zaistniała, gdy wymienili uprzejmości, przechodząc gładko (mierząc ich własnymi kategoriami) do dalszej rozmowy, kierującej kroki zupełnie wyprutego z życia funkcjonariusza ku kamienicy, w której mieszkała Rakkel.
– Owszem, całkiem dobre, chociaż następnym razem zaprowadzę cię w lepsze miejsce – stwierdził spokojnie, pomagając kobiecie z zamówieniem, które złożyli. Z uwagi na bliskie miejsce zamieszkania, zachodził tu kilkukrotnie, gdy nie miał siły na samodzielne gotowanie. Wybór nie był zły. Wieść o posiadanym alkoholu przyjął z cichym pomrukiem zadowolenia, nim zdążył zgasić papierosa przed wejściem do budynku. Chłodna klatka schodowa poprowadziła go ku pomieszczeniom zajmowanym przez Lundbäck. Niespecjalnie dziwiło go to, że pomimo bliskiej odległości od kamienicy, w której sytuowane było mieszkanie dziadka, nie zdołali ani razu na siebie wpaść.
– Przyjemnie – pierwsze spojrzenie na wnętrze zdawało się całkiem pozytywne. Sprawnie zdjął płaszcz w przedpokoju i przeszedł dalej. Usiadł na brzegu kanapy, jakby nieco niepewnie, nie wiedząc czy wypadało, by z taką bezpośredniością zachowywać się w miejscu, które było mu zupełnie obce. W obecności kobiety, którą zwykł nazywać… przyjaciółką? Dźwięczne pytanie spowodowało lekkie spięcie barków, obecne ilekroć cofał się pamięcią do wydarzeń sprzed kilkunastu miesięcy.
– Mhm. Niedawno wróciłem po rocznej przerwie. – Nerwowo zacisnął dłoń na karku, tak jakby odczuł ból wywołany ciężarem nagle opadającym na ramiona. Cóż działo się w tym czasie? Być może miał wiele do opowiadania, jednak w jego odczuciu wszystko to było jedynie ziejącą, czarną pustką pochłaniającą wszelakie podrygi duszy, które zwiastowały, że być może wreszcie otrząśnie się z tego, co go spotkało. Pytające spojrzenie padło na twarz Rakkel.
Zupełnie nic nie wiesz? Prawda? Może tylko trochę?
Rozmijali się, z bezpiecznej odległości przyglądał się jej, wiedząc, że być może kilkanaście lat wcześniej posiadali coś na wzór nici porozumienia. Chociaż mogło być to stwierdzenie nad wyrost, ubrane w górnolotne słowa, skrywające w rzeczywistości przerażającą pustkę. Zupełnie niedopasowani do świata zdawali się krążyć w jednej galaktyce, torem wyznaczonym, bezpiecznym, lecz wciąż nie pozwalającym na zbytnie zbliżenie się – dając substytut relacji przybierającej postać spokojnego przyglądania się życiu tego drugiego i pobożnym pragnieniu by to starczało za wszelakie rozmowy i wspólnie spędzane chwile. Niczym cień, przewijał się gdzieś tuż obok, zupełnie świadomie unikając rozmów, nawet wtedy gdy spotkali się na jednej uczelni – nie padły słowa radości, nie było entuzjazmu w powitaniu. Chłodne spotkanie oczu, które były jedynym elementem ciała dążącym do jakiegokolwiek kontaktu.
Wszystko czynił z premedytacją, Rakkel, Sissel, ilu jeszcze? Odchodząc przekreślił lata drobnych starań i wspólnych radości, z zimną kalkulacją rozpoczął wszystko na nowo, samotnie, bez zbytniego przywiązana, zupełnie tak, jak lubił. A być może nie umiał inaczej? Nigdy nie zastanawiał się nad tym, gdyż nie było po co. Samotność niosła poczucie bezpieczeństwa, które legło w gruzach około roku temu.
Koniec niezależności boleśnie wiercił dziurę w brzuchu i nakazywał uginać kark, gdyż poległ w bitwie być może decydującej o losach całej wojny. Pozór spokoju skrywał lęki, które nie potrafiły objawić się w żadnej rozmowie. Niebezpieczna bliskość zaistniała, gdy wymienili uprzejmości, przechodząc gładko (mierząc ich własnymi kategoriami) do dalszej rozmowy, kierującej kroki zupełnie wyprutego z życia funkcjonariusza ku kamienicy, w której mieszkała Rakkel.
– Owszem, całkiem dobre, chociaż następnym razem zaprowadzę cię w lepsze miejsce – stwierdził spokojnie, pomagając kobiecie z zamówieniem, które złożyli. Z uwagi na bliskie miejsce zamieszkania, zachodził tu kilkukrotnie, gdy nie miał siły na samodzielne gotowanie. Wybór nie był zły. Wieść o posiadanym alkoholu przyjął z cichym pomrukiem zadowolenia, nim zdążył zgasić papierosa przed wejściem do budynku. Chłodna klatka schodowa poprowadziła go ku pomieszczeniom zajmowanym przez Lundbäck. Niespecjalnie dziwiło go to, że pomimo bliskiej odległości od kamienicy, w której sytuowane było mieszkanie dziadka, nie zdołali ani razu na siebie wpaść.
– Przyjemnie – pierwsze spojrzenie na wnętrze zdawało się całkiem pozytywne. Sprawnie zdjął płaszcz w przedpokoju i przeszedł dalej. Usiadł na brzegu kanapy, jakby nieco niepewnie, nie wiedząc czy wypadało, by z taką bezpośredniością zachowywać się w miejscu, które było mu zupełnie obce. W obecności kobiety, którą zwykł nazywać… przyjaciółką? Dźwięczne pytanie spowodowało lekkie spięcie barków, obecne ilekroć cofał się pamięcią do wydarzeń sprzed kilkunastu miesięcy.
– Mhm. Niedawno wróciłem po rocznej przerwie. – Nerwowo zacisnął dłoń na karku, tak jakby odczuł ból wywołany ciężarem nagle opadającym na ramiona. Cóż działo się w tym czasie? Być może miał wiele do opowiadania, jednak w jego odczuciu wszystko to było jedynie ziejącą, czarną pustką pochłaniającą wszelakie podrygi duszy, które zwiastowały, że być może wreszcie otrząśnie się z tego, co go spotkało. Pytające spojrzenie padło na twarz Rakkel.
Zupełnie nic nie wiesz? Prawda? Może tylko trochę?
Bezimienny
Re: Duchy przeszłości (R. Lundbäck & E. Soelberg, wrzesień 2000) Sob 9 Gru - 22:56
Czy pamiętał?
Wspomnienia płynnie wracają, tworząc melancholijny obraz edenu, którego wyidealizowanie było wyczuwalne od pierwszego przedstawionego fragmentu. Przeszłość przyciągała, kusiła idyllą i spokojem, bezproblematyczną wizją świata. Pamiętała prażące słońce, tą wspaniałą złotą kulę, która oślepiała i dzięki temu można było widzieć więcej. Okalało skórę, pozwalając na kąpiel w ciepłym i parnym otoczeniu, które zwykło dusić. Zapach kwiatów polnych będących w rozkwicie, dumnie prezentując się światu i bogom, a co najważniejsze owadom. Teatr natury, która przeżywała swoje najświętsze triumfy. Smak kompotu z jabłek, delikatnie kwaśnych, lecz poskromionych przez dodatek cukru. Bawiła się jego kompozycją, testowała wyczuwalność smaku na języku. W końcu i on pojawiał się w jej wspomnieniach, zawsze wpatrzony w Sisi, nieświadomie przyłapany przez innego obserwatora. Młodszy, niewinny i dziwny, jak tylko dzieciaki takie jak oni mogą być. Znajomy nieznajomy, który był blisko jak na kolegę, ale i daleko jak na przyjaciela. Gdy odwracał wzrok, może zażenowany własnymi odruchami, Sisi przenosiła swoje spojrzenie na niego. Urocze, nawet z oddali lat. Nie przywykła pasować, lecz w tych lirycznych chwilach, które były skradzione rzeczywistości i przypudrowane czystą dozą szczęśliwości, wydawało się jej, że jednak miało to miejsce.
Ułuda wyprodukowana przez cierpiący umysł, będąca osłodzeniem trudów dni. Akademia Odala była placówką o najwyższym edukacyjnym poziomie, często o tym mówiono. Była również miejscem kultu tradycji i konserwatyzmu, skupiskiem dzieci elit, które nie zaznały ciężkości życia i fruwały frywolnie, jak Ikar ponad wodami. Wśród tłumów wywyższonych na piedestale i rozpieszczonych przez bogactwo przodków, znajdywała się również nienawiść do inności. Poczuł to na swojej skórze Eitri, który balansował na granicy bycia świętym z powodu bycia medium, a losem wyrzutka, którego można było popchnąć dla czystej satysfakcji.
Inność, dziwaczność, potworność.
Każdy chciał odnaleźć swoje miejsce; zakątek, w którym jego dusza mogła odpocząć. Potencjał rosnąć, a spokój wypełniać ich jestestwa. Okrutną prawdą pozostawało, że nawet w momencie największego szczęścia nadal nie pasowała. Krótkie podsumowanie burzliwego życia.
- Nie podchodzę nawet do rywalizacji. Przegrałabym zanim, by się naprawdę rozpoczęła - prawda wybrzmiała bez skrupułów, podsycona sentymentem. Dawny Eitri był smakoszem, degustatorem dzieł rzadkich i pięknych. Wiedzący o jedzeniu więcej niż ona kiedykolwiek pragnęła. Było coś pocieszającego w trwałości tej pasji, znajdywała w tym potwierdzenie, że znała tego człowieka i były dni, gdy mogła to powiedzieć na głos. Rywalizacja na tym polu była skazana na porażkę, a nawet po latach nie nawykła do lubowania się w kataklizmach. Nalała whisky do szklanek, szczodrze nie szczędząc na trunku. Zaniosła szklane naczynia wraz z sztućcami, gdy usłyszała jego kolejne słowa. Rozejrzała się po salonie i roześmiała, gorzko i prawdziwie.
- Bzdura – znowu była za ostra, za szczera, zbyt gburowata. Typowe zaniedbanie jej uprzejmości, gdy ktoś inny wykazywał dobre maniery. - Jest tu pięknie i elegancko, ale nieprzyjemnie.
Wyjaśnienie przyszło później; rysy twarzy złagodniały i rzuciła przelotne spojrzenie na jego osobę. Nie było w mieszkaniu śladów po jej mężu, gdyż jego noga nigdy nie przekroczyła progu, a pamiątki po nim nie zawitały do pomieszczeń. Pustka, jakby wymazała sześć lat własnej historii. Nie mogła tego samego zrobić z własną pamięcią, pozostało stworzyć na nowo otoczenie. Usiadła naprzeciwko niego, z doskonałym wyczuciem czasu i chwili postanowiła zająć się jedzeniem. Mechanicznie podejmowała się kolejnych ruchów, lecz nadal jej zmysły wyczuwały każdą zmianę. W tonacji jego głosu, spięcia mięśni i dyskomfortu, który przyszedł znienacka, gdy temat jego nieobecności objawił się w powietrzu. - Słyszałam o misji, która wymsknęła się z pod kontroli. Nie wchodziłam w szczegóły, to był ciężki okres.
Chcesz powiedzieć?
Zielone wrota utkwione były w jego osobie i pytały, pytały i szukały odpowiedzi. Nie miała prawa drążyć tematu, choć było to dla niej naturalnym odruchem. Nie winna oferować, co jej do zaoferowania nie było. Przeniosła spojrzenie na stół i zamarła; każda komórka w jej ciele przeżywała nową udrękę. Niemożliwe, przewidziało się jej. Nie, nie, nie. Sekundy płynęły, a zdjęcie wraz z obrączką znajdywało się na swoim miejscu. Instynktownie jej dłoń powędrowała do palca, gdzie znajdywało się dawne miejsce pierścionka. Teraz nagie, pozbawione małżeńskiej obręczy.
- To zdjęcie mojego męża - wytłumaczyła, gdy cisza nienaturalnie rozgościła się i zawładnęła jej strunami głosowymi. - Musiałam zapomnieć schować.
Nie dodała więcej; nie zdradziła się z chwili słabości jaka zastała ją poprzedniego wieczoru. Nie będąc pewna następnych swych kroków powstała w celu zatarcia śladów nieszczęść i odłożenia pamiątki na jej miejsce. Z dala od ludzkich oczu, oceniających wyroków i bolesnych strat. Gdyby bałagan w życiu można było łatwo uprzątnąć, lecz niektóre rzeczy musiały pozostać nieuporządkowane.
Wspomnienia płynnie wracają, tworząc melancholijny obraz edenu, którego wyidealizowanie było wyczuwalne od pierwszego przedstawionego fragmentu. Przeszłość przyciągała, kusiła idyllą i spokojem, bezproblematyczną wizją świata. Pamiętała prażące słońce, tą wspaniałą złotą kulę, która oślepiała i dzięki temu można było widzieć więcej. Okalało skórę, pozwalając na kąpiel w ciepłym i parnym otoczeniu, które zwykło dusić. Zapach kwiatów polnych będących w rozkwicie, dumnie prezentując się światu i bogom, a co najważniejsze owadom. Teatr natury, która przeżywała swoje najświętsze triumfy. Smak kompotu z jabłek, delikatnie kwaśnych, lecz poskromionych przez dodatek cukru. Bawiła się jego kompozycją, testowała wyczuwalność smaku na języku. W końcu i on pojawiał się w jej wspomnieniach, zawsze wpatrzony w Sisi, nieświadomie przyłapany przez innego obserwatora. Młodszy, niewinny i dziwny, jak tylko dzieciaki takie jak oni mogą być. Znajomy nieznajomy, który był blisko jak na kolegę, ale i daleko jak na przyjaciela. Gdy odwracał wzrok, może zażenowany własnymi odruchami, Sisi przenosiła swoje spojrzenie na niego. Urocze, nawet z oddali lat. Nie przywykła pasować, lecz w tych lirycznych chwilach, które były skradzione rzeczywistości i przypudrowane czystą dozą szczęśliwości, wydawało się jej, że jednak miało to miejsce.
Ułuda wyprodukowana przez cierpiący umysł, będąca osłodzeniem trudów dni. Akademia Odala była placówką o najwyższym edukacyjnym poziomie, często o tym mówiono. Była również miejscem kultu tradycji i konserwatyzmu, skupiskiem dzieci elit, które nie zaznały ciężkości życia i fruwały frywolnie, jak Ikar ponad wodami. Wśród tłumów wywyższonych na piedestale i rozpieszczonych przez bogactwo przodków, znajdywała się również nienawiść do inności. Poczuł to na swojej skórze Eitri, który balansował na granicy bycia świętym z powodu bycia medium, a losem wyrzutka, którego można było popchnąć dla czystej satysfakcji.
Inność, dziwaczność, potworność.
Każdy chciał odnaleźć swoje miejsce; zakątek, w którym jego dusza mogła odpocząć. Potencjał rosnąć, a spokój wypełniać ich jestestwa. Okrutną prawdą pozostawało, że nawet w momencie największego szczęścia nadal nie pasowała. Krótkie podsumowanie burzliwego życia.
- Nie podchodzę nawet do rywalizacji. Przegrałabym zanim, by się naprawdę rozpoczęła - prawda wybrzmiała bez skrupułów, podsycona sentymentem. Dawny Eitri był smakoszem, degustatorem dzieł rzadkich i pięknych. Wiedzący o jedzeniu więcej niż ona kiedykolwiek pragnęła. Było coś pocieszającego w trwałości tej pasji, znajdywała w tym potwierdzenie, że znała tego człowieka i były dni, gdy mogła to powiedzieć na głos. Rywalizacja na tym polu była skazana na porażkę, a nawet po latach nie nawykła do lubowania się w kataklizmach. Nalała whisky do szklanek, szczodrze nie szczędząc na trunku. Zaniosła szklane naczynia wraz z sztućcami, gdy usłyszała jego kolejne słowa. Rozejrzała się po salonie i roześmiała, gorzko i prawdziwie.
- Bzdura – znowu była za ostra, za szczera, zbyt gburowata. Typowe zaniedbanie jej uprzejmości, gdy ktoś inny wykazywał dobre maniery. - Jest tu pięknie i elegancko, ale nieprzyjemnie.
Wyjaśnienie przyszło później; rysy twarzy złagodniały i rzuciła przelotne spojrzenie na jego osobę. Nie było w mieszkaniu śladów po jej mężu, gdyż jego noga nigdy nie przekroczyła progu, a pamiątki po nim nie zawitały do pomieszczeń. Pustka, jakby wymazała sześć lat własnej historii. Nie mogła tego samego zrobić z własną pamięcią, pozostało stworzyć na nowo otoczenie. Usiadła naprzeciwko niego, z doskonałym wyczuciem czasu i chwili postanowiła zająć się jedzeniem. Mechanicznie podejmowała się kolejnych ruchów, lecz nadal jej zmysły wyczuwały każdą zmianę. W tonacji jego głosu, spięcia mięśni i dyskomfortu, który przyszedł znienacka, gdy temat jego nieobecności objawił się w powietrzu. - Słyszałam o misji, która wymsknęła się z pod kontroli. Nie wchodziłam w szczegóły, to był ciężki okres.
Chcesz powiedzieć?
Zielone wrota utkwione były w jego osobie i pytały, pytały i szukały odpowiedzi. Nie miała prawa drążyć tematu, choć było to dla niej naturalnym odruchem. Nie winna oferować, co jej do zaoferowania nie było. Przeniosła spojrzenie na stół i zamarła; każda komórka w jej ciele przeżywała nową udrękę. Niemożliwe, przewidziało się jej. Nie, nie, nie. Sekundy płynęły, a zdjęcie wraz z obrączką znajdywało się na swoim miejscu. Instynktownie jej dłoń powędrowała do palca, gdzie znajdywało się dawne miejsce pierścionka. Teraz nagie, pozbawione małżeńskiej obręczy.
- To zdjęcie mojego męża - wytłumaczyła, gdy cisza nienaturalnie rozgościła się i zawładnęła jej strunami głosowymi. - Musiałam zapomnieć schować.
Nie dodała więcej; nie zdradziła się z chwili słabości jaka zastała ją poprzedniego wieczoru. Nie będąc pewna następnych swych kroków powstała w celu zatarcia śladów nieszczęść i odłożenia pamiątki na jej miejsce. Z dala od ludzkich oczu, oceniających wyroków i bolesnych strat. Gdyby bałagan w życiu można było łatwo uprzątnąć, lecz niektóre rzeczy musiały pozostać nieuporządkowane.
Eitri Soelberg
Re: Duchy przeszłości (R. Lundbäck & E. Soelberg, wrzesień 2000) Sob 9 Gru - 22:56
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Niekoniecznie wyblakła obecność Sissel blokowała komfort odwrócenia twarzy od minionych lat. Zatapiając myśli w tym, co bezpowrotne, śledził Rakkel i doszukiwał się tego, co dzielili w trakcie szkolnych lat. Zawsze gdzieś ponad, starszy, ze świadomością, że uleci prędzej, niż zdołają krzyknąć w proteście. Jasno wyznaczona drga, z której nigdy nie pragnął zboczyć – pomimo oczu, pomimo blond kosmyków i nieprzespanych, dusznych nocy.
Gdy próbował złożyć w głowie kilka prostych zdań, którymi mógłby opisać swoją dzisiejszą towarzyszkę, ze wstydem przyznawał, że gubi się w kliszach wybiórczo zapamiętanych dni. Podobna, lecz odległa, całkiem swoja, lecz obca. Drobna nić podobieństwa nie sprawiła, że pragnął utrzymywać regularny kontakt, jakby w obawie przed odkryciem swej własnej, prawdziwej istoty. Czy odbijała jego zachowania? Czy znajdywał w tym analogię? Obecnie, nie potrafił odpowiedzieć na te pytania. Kolejne analizy wzajemnych zachowań, nie dawały ani odrobiny pewności. Spięcie obecne w ramionach pomagało mu osadzić się w chwili obecnej, bez zbędnego odlatywania w stronę czasów, które straciły swoją moc sprawczą. Był to ledwie dodatek do czegoś, co powinni zbudować na nowo, niekoniecznie z powodzeniem. Soelberg poczuł ukłucie nieprzyjemnej myśli, gdy rozpakowywał folię skrupulatnie owiniętą dookoła pudełka z zamówionym jedzeniem. Ciepło posiłku ogrzewało skostniałe palce, nieco nerwowo począł skubać róg srebrzystej tafli, do czasu gdy powietrze przesyciło się ciężkim zapachem renskavu. Spojrzał na swoją porcję, wychwytując stłamszoną smażeniem zieleń pora. Wyrazista czerwień borówek wybijała się na tle zbrązowionego mięsa i żółtawej barwy ziemniaków. Uśmiechnął się mimowolnie, zapominając o niepewności goszczącej w jego gestach. Brzdęk sztućców zdawał się melodią niezwykle przyjemną, podobnie jak szmer wąskiego strumienia alkoholu. Nie skomentował jej słów, oddając się, żłobieniu kilku drobnych rys na idealnie uformowanej kopule puree. Naturalność milczenia uwydatniała się nachalnie, bez opamiętania, bez zważania na to, czy nie powinien rzucić dwóch, czy trzech grzecznościowych słów. To pamiętał doskonale, nie potrzebował tłumaczyć swego dziwactwa, nie w towarzystwie Rakkel.
Widelec zamarł w połowie drogi. Chociaż wiedział, że z pewnością nie będzie go do niczego zmuszać, potrzeba wytłumaczenia się zawisła złowieszczo nad jego osobą. Nie chciał wracać do tamtych chwil, jednak wiedział, że jest to rzecz nieunikniona. Zazwyczaj ktoś w końcu docierał do tego momentu, z resztą, sam, zupełnie podświadomie zahaczył o sprawę sprzed roku. Nie musiał, mógł przemilczeć, udawać, że nie dosłyszał, bądź opowiedzieć o czymś innym. Wymigać się. Nie zrobił tego. Spierzchnięte usta rozwarły się nieznacznie, nim wyrzekł pierwsze słowa, minęło kilka minut.
– Seria niefortunnych zdarzeń. Sprawa jakich wiele, a skutek opłakany. Niemal dwa miesiące w szpitalu. Rehabilitacja… – I nicość rozlewająca się dookoła jego osoby, gdy depresja nie pozwalała wygrzebać się z mroków pokoju. Koniec związku, pustka w sercu. Brak chęci do życia. Czy coś jeszcze? Niewypowiedziane słowa kotłowały się na krańcu języka, jednak nie zostały ubrane w dźwięki. – Przez ten rok, wszystko praktycznie się zmieniło, wiesz... Nauczyć się na nowo… – Nie zdołał skończyć, złapał się na tym, że rozmawia z osobą, która doświadczyła ogromnej straty. Być może tysiąckroć gorszej niż ta, której on konsekwencje odczuwał po dziś dzień.
Błękitne oczy przeniosły się mimowolnie na zdjęcie, o którym wspomniała. Nie spoglądał na nie wcześniej, dopiero teraz obwiódł przystojną twarz mężczyzny, którego poślubiła kilka lat temu Rakkel. Wiedział o tym dobrze. Oszukiwał ją, oszukiwał siebie, że jest ponad relacje i potrafi ucinać je ostrym nożem zapomnienia. Był gdzieś w pobliżu, zawsze. Słyszał o jej ślubie, słyszał o tym, co działo się w jej życiu. Śledząc z bezpiecznej odległości momenty, w których zwykli sobie towarzyszyć przyjaciele.
W końcu, wiedział o pogrzebie. Zbyt słaby, aby podejść i odezwać się do niej; będący zaledwie cieniem własnej osoby, poszedł tam, by poczuć jeszcze mocniej gorycz klęski ludzkiego żywota. Z bezpiecznej odległości, oglądając czerń żałobników, odgradzając się bastionem dziesiątek metrów od ewentualnej obecności duchów. Być może nie czuł ich jednak nie tylko dlatego, że uciekał. Być może nie czuł ich, gdyż duszę spowijał woal podobny do jego własnej śmierci.
Czysty dźwięk metalu opadającego na podłogę rozsadził ciszę pomieszczenia, rozmazując purpurową smugą jagodową konfiturę. Smukłe palce stały się nieporadne, jakby niematerialna cząstka galdra podążała za cielesną powłoką o kilka centymetrów dalej, niedopasowana, zupełnie niezsynchronizowana, rozwarstwiona. Słowa Rakkel dały przyzwolenie, niczym mechanizm spustowy, którego uruchomienie upuszcza rozszalały strumień wody nagromadzonej w zaporze. Szmer przerodził się w nieprzyjemne skrobanie, błękit oczu pobladł, tracąc na ostrości. Powinien czuć to już wcześniej; chociaż oddaliła się od wszystkiego, co o N I M przypominało, jakiś element nie pozwalał na zupełną czystość aury tego mieszkania. Nie ujawniał się jednak, póki nie zaznaczyła obecności echa przeszłości w swych słowach, wskazując na ramkę ze zdjęciem. Pozwoliła, a on skorzystał, muskając Soelberga zimną macką nagłego wtargnięcia. Zadrżał.
– Czego… – Urwane wpół pytanie nie utorowało sobie na tyle mocnej drogi pośród zesłanej mieszanki bodźców.
Nie mówił.
Milczał.
Pokazywał to, co chciał, to co poruszyło w medium najczulsze struny.
Nie było Rakkel, nie było jej mieszkania. Nie było renskavu i bursztynu alkoholu.
Dudniący bas, dym, gorąc ludzkich ciał.
Neon.
– Folvang.
Gdy próbował złożyć w głowie kilka prostych zdań, którymi mógłby opisać swoją dzisiejszą towarzyszkę, ze wstydem przyznawał, że gubi się w kliszach wybiórczo zapamiętanych dni. Podobna, lecz odległa, całkiem swoja, lecz obca. Drobna nić podobieństwa nie sprawiła, że pragnął utrzymywać regularny kontakt, jakby w obawie przed odkryciem swej własnej, prawdziwej istoty. Czy odbijała jego zachowania? Czy znajdywał w tym analogię? Obecnie, nie potrafił odpowiedzieć na te pytania. Kolejne analizy wzajemnych zachowań, nie dawały ani odrobiny pewności. Spięcie obecne w ramionach pomagało mu osadzić się w chwili obecnej, bez zbędnego odlatywania w stronę czasów, które straciły swoją moc sprawczą. Był to ledwie dodatek do czegoś, co powinni zbudować na nowo, niekoniecznie z powodzeniem. Soelberg poczuł ukłucie nieprzyjemnej myśli, gdy rozpakowywał folię skrupulatnie owiniętą dookoła pudełka z zamówionym jedzeniem. Ciepło posiłku ogrzewało skostniałe palce, nieco nerwowo począł skubać róg srebrzystej tafli, do czasu gdy powietrze przesyciło się ciężkim zapachem renskavu. Spojrzał na swoją porcję, wychwytując stłamszoną smażeniem zieleń pora. Wyrazista czerwień borówek wybijała się na tle zbrązowionego mięsa i żółtawej barwy ziemniaków. Uśmiechnął się mimowolnie, zapominając o niepewności goszczącej w jego gestach. Brzdęk sztućców zdawał się melodią niezwykle przyjemną, podobnie jak szmer wąskiego strumienia alkoholu. Nie skomentował jej słów, oddając się, żłobieniu kilku drobnych rys na idealnie uformowanej kopule puree. Naturalność milczenia uwydatniała się nachalnie, bez opamiętania, bez zważania na to, czy nie powinien rzucić dwóch, czy trzech grzecznościowych słów. To pamiętał doskonale, nie potrzebował tłumaczyć swego dziwactwa, nie w towarzystwie Rakkel.
Widelec zamarł w połowie drogi. Chociaż wiedział, że z pewnością nie będzie go do niczego zmuszać, potrzeba wytłumaczenia się zawisła złowieszczo nad jego osobą. Nie chciał wracać do tamtych chwil, jednak wiedział, że jest to rzecz nieunikniona. Zazwyczaj ktoś w końcu docierał do tego momentu, z resztą, sam, zupełnie podświadomie zahaczył o sprawę sprzed roku. Nie musiał, mógł przemilczeć, udawać, że nie dosłyszał, bądź opowiedzieć o czymś innym. Wymigać się. Nie zrobił tego. Spierzchnięte usta rozwarły się nieznacznie, nim wyrzekł pierwsze słowa, minęło kilka minut.
– Seria niefortunnych zdarzeń. Sprawa jakich wiele, a skutek opłakany. Niemal dwa miesiące w szpitalu. Rehabilitacja… – I nicość rozlewająca się dookoła jego osoby, gdy depresja nie pozwalała wygrzebać się z mroków pokoju. Koniec związku, pustka w sercu. Brak chęci do życia. Czy coś jeszcze? Niewypowiedziane słowa kotłowały się na krańcu języka, jednak nie zostały ubrane w dźwięki. – Przez ten rok, wszystko praktycznie się zmieniło, wiesz... Nauczyć się na nowo… – Nie zdołał skończyć, złapał się na tym, że rozmawia z osobą, która doświadczyła ogromnej straty. Być może tysiąckroć gorszej niż ta, której on konsekwencje odczuwał po dziś dzień.
Błękitne oczy przeniosły się mimowolnie na zdjęcie, o którym wspomniała. Nie spoglądał na nie wcześniej, dopiero teraz obwiódł przystojną twarz mężczyzny, którego poślubiła kilka lat temu Rakkel. Wiedział o tym dobrze. Oszukiwał ją, oszukiwał siebie, że jest ponad relacje i potrafi ucinać je ostrym nożem zapomnienia. Był gdzieś w pobliżu, zawsze. Słyszał o jej ślubie, słyszał o tym, co działo się w jej życiu. Śledząc z bezpiecznej odległości momenty, w których zwykli sobie towarzyszyć przyjaciele.
W końcu, wiedział o pogrzebie. Zbyt słaby, aby podejść i odezwać się do niej; będący zaledwie cieniem własnej osoby, poszedł tam, by poczuć jeszcze mocniej gorycz klęski ludzkiego żywota. Z bezpiecznej odległości, oglądając czerń żałobników, odgradzając się bastionem dziesiątek metrów od ewentualnej obecności duchów. Być może nie czuł ich jednak nie tylko dlatego, że uciekał. Być może nie czuł ich, gdyż duszę spowijał woal podobny do jego własnej śmierci.
Czysty dźwięk metalu opadającego na podłogę rozsadził ciszę pomieszczenia, rozmazując purpurową smugą jagodową konfiturę. Smukłe palce stały się nieporadne, jakby niematerialna cząstka galdra podążała za cielesną powłoką o kilka centymetrów dalej, niedopasowana, zupełnie niezsynchronizowana, rozwarstwiona. Słowa Rakkel dały przyzwolenie, niczym mechanizm spustowy, którego uruchomienie upuszcza rozszalały strumień wody nagromadzonej w zaporze. Szmer przerodził się w nieprzyjemne skrobanie, błękit oczu pobladł, tracąc na ostrości. Powinien czuć to już wcześniej; chociaż oddaliła się od wszystkiego, co o N I M przypominało, jakiś element nie pozwalał na zupełną czystość aury tego mieszkania. Nie ujawniał się jednak, póki nie zaznaczyła obecności echa przeszłości w swych słowach, wskazując na ramkę ze zdjęciem. Pozwoliła, a on skorzystał, muskając Soelberga zimną macką nagłego wtargnięcia. Zadrżał.
– Czego… – Urwane wpół pytanie nie utorowało sobie na tyle mocnej drogi pośród zesłanej mieszanki bodźców.
Nie mówił.
Milczał.
Pokazywał to, co chciał, to co poruszyło w medium najczulsze struny.
Nie było Rakkel, nie było jej mieszkania. Nie było renskavu i bursztynu alkoholu.
Dudniący bas, dym, gorąc ludzkich ciał.
Neon.
– Folvang.
Bezimienny
Re: Duchy przeszłości (R. Lundbäck & E. Soelberg, wrzesień 2000) Sob 9 Gru - 22:56
Młodość była zadziwiającym okresem; zjawiskiem, który unikało schematów i ograniczeń. Pełnym werwy i entuzjazmu, którego trudy nie potrafiły jeszcze zniszczyć i zakopać wraz z marzeniami. Widmem wolności, gdy nie ciążyła na człowieku odpowiedzialność za życie innych, a własne wydawało się nieskończoną przygodą. Śmierć nie istniała, podatki były tylko pogłoskami przyszłość, a porażki miały dopiero nadejść. Mimo własnych potknięć, nieprzyjemności, które nie odpuszczały jej nigdy i śledziły, jak cień w upalny dzień, musiała przyznać, że był to czas beztroski. Przekraczając mury akademii zdążyła odczuć bolesną niesprawiedliwość, która była jej towarzyszką od urodzenia. Zaznała samotności, nienawiści i strachu, lecz wtedy była jeszcze nadzieje. Nadzieje, że jutro będzie piękne i łagodne dla skołatanych serc.
Ponownie idealizowała ten okres. Cynizm, który skrywał się w jej umyślę i nigdy nie uciekał, nie pozwalał jej na takie podejście. Jak wiele nieszczęście zaznają nastolatki? Ile bólu i krzywd potrafią sprawić rówieśnicy, którzy wykorzystują swoją siłę i przewagę? Jej praca dawała liczna świadectwa wskazujące, że dorastanie nie jest proste, a baśniowe wyobrażenia tylko przykrywają obecne doświadczenia. Bycie nastolatkiem było ciężkie, zwłaszcza takim, który wyróżnia się i staje się celem. Nie można było zapominać, gdyż właśnie w pamięci tkwiła lekcja, z której winna wyciągnąć wnioski. Nadal jej głos należał do osoby uprzywilowanej, która nie zaznała głodu i przymusu dziecięcej pracy. Mającą bogatych rodziców, którzy nie czuli się dobrze w roli, którą powinni pełnić. Nieobecni, wiecznie zajęci i zaangażowani w swoje własne sukcesy – skoro córka im nie wyszła, musieli gdzie indziej spełnić swe ambicje. Przynajmniej jej matka; ojciec zagubił samego siebie po drodze i nie odnalazł do teraz. Chłód i obojętność, choć krzywdzące, nie uniemożliwiły jej własnych triumfów (przeplatanych z licznymi porażkami). Gdzie indziej istniały większe tragedie, ale żadna doza miłości i oddania nie wypełni brzuchów i nie uratuje przed parszywością czyhającą na ulicy.
Nie była pewna, jak wyglądało dzieciństwo Eitriego. Chciałaby wierzyć, że było pełne dobra i szacunku, gdyż zasługiwał na takie (jak każde dziecko), lecz idylla nie przysługiwała w ich zawodzie. Czy dyskutował z ojcem na temat zmian świata, a z matką na temat swego zauroczenia w pewnej blondwłosej piękności? Nie, nie mogło go sobie wyobrazić rozmawiającego na ten temat. Interesowały ją nawet drobne, przyziemne sprawy. Płatki czy kanapka na śniadanie? Był miłośnikiem kawy, choć rodzice nie pozwalali mu jej pić, czy musiał przełamać wszelkie bariery smakowe, by pogodzić się z jej smakiem? Uśmiechał się, płakał i wygłupiał? Kim był?
Niewiedza, która mogła być zapełniona w jeden sposób, który teraz wydawał się niemożliwy. Poznanie człowieka było procesem długotrwałym i zaskakującym, lecz wartym. Każdy przedstawiciel ich gatunku był ryzykiem złamanego serca i ducha, lecz nie było piękniejszych historii niż te zaoferowane przed bliźniego. Pociąg wiedzy, pragnienie informacji i zrozumienia tego, który siedział naprzeciwko niej. Z całą gamą niedoskonałości, rdzawych przeżyć i smutnych losów. Milczała i słuchała, zieleń oczu nie opuszczała jego osoby. W ciszy rozlewał się tylko jego stłumiony głos, który opowiadał o wydarzeniach niedawnych i ujmujących.
- Złapaliście ich? - Może powinna wypytać o ból, samopoczucie i inne istotne kwestie, o które monotonnie martwili się inni. Jak się czujesz? Najgorsze pytanie, tak bardzo kłamliwa odpowiedź. Dlatego zapytała o osłodę, o końcowy cel każdego inspektora – ostateczny triumf dobra i sprawiedliwości. On, ona, nawet jej mąż kierowani pobudkami wzniosłymi i wspaniałymi musieli płacić cenę, czasem jej koszty były brutalnie wysokie.
Pojmowała bezduszność losów, które doprowadzają człowieka na skraj. Naukę życia na nowo po tym, gdy straciło się wszystko. Budowanie własnej tożsamości, gdyż poprzednia przestała istnieć i istnieje tylko wydmuszka. Szkic tego, co było i nigdy nie wróci. Wpatrywała się w zdjęcie, które było wspomnieniem chwil upojnych, straconych i powoli ulegających zapomnieniu. Nie powie na głos o tęsknocie, choć czasem wzrok mówił więcej niż słowa. Skupiona na obrazie, ulegając swoistej reminiscencji do tych chwil. Bezruch oraz milczenie zmusiły ją do spojrzenie na towarzysza i znieruchomienie odnalazło również jej mięśnie. Zrozumienie z czym ma do czynienia stopniowo objawiało się w jej umyślę. Magia była niesamowita, choć potrafiła również przerażać niespodziewanością. Usiadła ponownie, wiedząc, że tylko czas pozwoli im uporać się z nowym i nieznanym. Cierpliwie oczekiwała końca, nie pośpieszała i nie przeszkadzała.
- Folvang? - Pytanie zawisło w powietrzu, zabierając cały tlen z spragnionych płuc. Bawiła się nazwą na języku; badała jej dźwięk i głoski, śledziła zmiany jakie zachodziły w wymowie. - To popularny klub. Można dostać tam wszystko, co spragniona zabawy osoba sobie zażyczy.
Wstała, mięśnie niechętnie wykonały zadania powierzone przez kalkulujący umysł. Uchyliła okno i następnie wyciągnęła paczkę papierosów, częstując przy tym Eitriego. Uspokajała się z każdym wdechem trującego dymu, który prawdopodobnie przybliżał ją do śmierci. Teraz już oswojonej i przyjacielskiej, gdyż po drugiej stronie czekała również kochana osoba.
- To był on, prawda? - Wzrok nadal skupiony na nicości, wypatrujący rozwiązania zagwozdek, które jawiły się w jej umyśle. Ręce jej się trzęsły, dopiero teraz zauważyła, że ta krótka scena wywarła na nią większy wpływ niż sądziła. - Przepraszam, potrzebujesz czegoś?
Odnalazła jego wzrok, chcąc upewnić się, że wizja nie przyniosła większych niedogodności. Nie wiedziała, jak medium reagują na oznaki swego daru, czego potrzeba osobie, która przeżyła tak bliski kontakt z martwym. Powinno być to dla nich naturalne, obcowali na granicy życia i śmierci, lecz ten dar pozwalał na przekraczanie granic, które stworzone były dla jasności myśli.
Ponownie idealizowała ten okres. Cynizm, który skrywał się w jej umyślę i nigdy nie uciekał, nie pozwalał jej na takie podejście. Jak wiele nieszczęście zaznają nastolatki? Ile bólu i krzywd potrafią sprawić rówieśnicy, którzy wykorzystują swoją siłę i przewagę? Jej praca dawała liczna świadectwa wskazujące, że dorastanie nie jest proste, a baśniowe wyobrażenia tylko przykrywają obecne doświadczenia. Bycie nastolatkiem było ciężkie, zwłaszcza takim, który wyróżnia się i staje się celem. Nie można było zapominać, gdyż właśnie w pamięci tkwiła lekcja, z której winna wyciągnąć wnioski. Nadal jej głos należał do osoby uprzywilowanej, która nie zaznała głodu i przymusu dziecięcej pracy. Mającą bogatych rodziców, którzy nie czuli się dobrze w roli, którą powinni pełnić. Nieobecni, wiecznie zajęci i zaangażowani w swoje własne sukcesy – skoro córka im nie wyszła, musieli gdzie indziej spełnić swe ambicje. Przynajmniej jej matka; ojciec zagubił samego siebie po drodze i nie odnalazł do teraz. Chłód i obojętność, choć krzywdzące, nie uniemożliwiły jej własnych triumfów (przeplatanych z licznymi porażkami). Gdzie indziej istniały większe tragedie, ale żadna doza miłości i oddania nie wypełni brzuchów i nie uratuje przed parszywością czyhającą na ulicy.
Nie była pewna, jak wyglądało dzieciństwo Eitriego. Chciałaby wierzyć, że było pełne dobra i szacunku, gdyż zasługiwał na takie (jak każde dziecko), lecz idylla nie przysługiwała w ich zawodzie. Czy dyskutował z ojcem na temat zmian świata, a z matką na temat swego zauroczenia w pewnej blondwłosej piękności? Nie, nie mogło go sobie wyobrazić rozmawiającego na ten temat. Interesowały ją nawet drobne, przyziemne sprawy. Płatki czy kanapka na śniadanie? Był miłośnikiem kawy, choć rodzice nie pozwalali mu jej pić, czy musiał przełamać wszelkie bariery smakowe, by pogodzić się z jej smakiem? Uśmiechał się, płakał i wygłupiał? Kim był?
Niewiedza, która mogła być zapełniona w jeden sposób, który teraz wydawał się niemożliwy. Poznanie człowieka było procesem długotrwałym i zaskakującym, lecz wartym. Każdy przedstawiciel ich gatunku był ryzykiem złamanego serca i ducha, lecz nie było piękniejszych historii niż te zaoferowane przed bliźniego. Pociąg wiedzy, pragnienie informacji i zrozumienia tego, który siedział naprzeciwko niej. Z całą gamą niedoskonałości, rdzawych przeżyć i smutnych losów. Milczała i słuchała, zieleń oczu nie opuszczała jego osoby. W ciszy rozlewał się tylko jego stłumiony głos, który opowiadał o wydarzeniach niedawnych i ujmujących.
- Złapaliście ich? - Może powinna wypytać o ból, samopoczucie i inne istotne kwestie, o które monotonnie martwili się inni. Jak się czujesz? Najgorsze pytanie, tak bardzo kłamliwa odpowiedź. Dlatego zapytała o osłodę, o końcowy cel każdego inspektora – ostateczny triumf dobra i sprawiedliwości. On, ona, nawet jej mąż kierowani pobudkami wzniosłymi i wspaniałymi musieli płacić cenę, czasem jej koszty były brutalnie wysokie.
Pojmowała bezduszność losów, które doprowadzają człowieka na skraj. Naukę życia na nowo po tym, gdy straciło się wszystko. Budowanie własnej tożsamości, gdyż poprzednia przestała istnieć i istnieje tylko wydmuszka. Szkic tego, co było i nigdy nie wróci. Wpatrywała się w zdjęcie, które było wspomnieniem chwil upojnych, straconych i powoli ulegających zapomnieniu. Nie powie na głos o tęsknocie, choć czasem wzrok mówił więcej niż słowa. Skupiona na obrazie, ulegając swoistej reminiscencji do tych chwil. Bezruch oraz milczenie zmusiły ją do spojrzenie na towarzysza i znieruchomienie odnalazło również jej mięśnie. Zrozumienie z czym ma do czynienia stopniowo objawiało się w jej umyślę. Magia była niesamowita, choć potrafiła również przerażać niespodziewanością. Usiadła ponownie, wiedząc, że tylko czas pozwoli im uporać się z nowym i nieznanym. Cierpliwie oczekiwała końca, nie pośpieszała i nie przeszkadzała.
- Folvang? - Pytanie zawisło w powietrzu, zabierając cały tlen z spragnionych płuc. Bawiła się nazwą na języku; badała jej dźwięk i głoski, śledziła zmiany jakie zachodziły w wymowie. - To popularny klub. Można dostać tam wszystko, co spragniona zabawy osoba sobie zażyczy.
Wstała, mięśnie niechętnie wykonały zadania powierzone przez kalkulujący umysł. Uchyliła okno i następnie wyciągnęła paczkę papierosów, częstując przy tym Eitriego. Uspokajała się z każdym wdechem trującego dymu, który prawdopodobnie przybliżał ją do śmierci. Teraz już oswojonej i przyjacielskiej, gdyż po drugiej stronie czekała również kochana osoba.
- To był on, prawda? - Wzrok nadal skupiony na nicości, wypatrujący rozwiązania zagwozdek, które jawiły się w jej umyśle. Ręce jej się trzęsły, dopiero teraz zauważyła, że ta krótka scena wywarła na nią większy wpływ niż sądziła. - Przepraszam, potrzebujesz czegoś?
Odnalazła jego wzrok, chcąc upewnić się, że wizja nie przyniosła większych niedogodności. Nie wiedziała, jak medium reagują na oznaki swego daru, czego potrzeba osobie, która przeżyła tak bliski kontakt z martwym. Powinno być to dla nich naturalne, obcowali na granicy życia i śmierci, lecz ten dar pozwalał na przekraczanie granic, które stworzone były dla jasności myśli.
Eitri Soelberg
Re: Duchy przeszłości (R. Lundbäck & E. Soelberg, wrzesień 2000) Sob 9 Gru - 22:56
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Ostatnie pytanie towarzyszki rozpadło się w nicość, nie potrafił na nie odpowiedzieć. Problem niefortunnej akcji odszedł w niepamięć.
Pomieszanie.
Seria sprzecznych informacji zalewających przestrzeń surowego salonu, bezgłośne słowa, które nie były mową. Zatarcie granic, których aktualny brak nie pozwalał odróżnić rodzaju docierających do odbiorcy bodźców. Potok wrażeń uwolnionych słowami Rakkel nie dał mu możliwości pochwycenia chociażby marnego oddechu – zbyt wiele i bardzo natarczywie. Śliska macka duchowej obecności nie zamierzała oddzielić się od jego ciała prosto i bezboleśnie, pompując migotliwe błyski i brzmienie słów, które nie wybrzmiało ani na sekundę. Nie było wszak zdań, nie widział leniwie kształtującego się zarysu zmarłego męża kobiety – nie ujawnił wspomnienia ludzkiej powłoki; był wszędzie, był powietrzem w salonie, każdym pyłem kurzu przemieszczającym się w czystym świetle żarówki. Urywany oddech przyprawił medium o wrażenie pochłaniania jeszcze większej części duchowej obecności. Lepił się do każdej komórki ciała i przesycał je niepewnością, ale i pewną dozą zniecierpliwienia oraz ekscytacji. Jedynie terror przeżywany na ziemi wyzwalał tak wiele w tak krótkim czasie.
Nigdy nie odszedł w pełni, jakby jakiś nikły skrawek ludzkiej istoty przytrzymywał go i nie pozwalał na zgłębienie tajemnic Walhalli, lub wiecznego błądzenia wraz z Hel. Nie mogła tego wiedzieć, nie mogła tego czuć, nie tak jak Eitri, stający w obliczu prawdy – prawdopodobnie niewygodnej, przerażającej, poruszającej rany, które nie miały szansy, aby zasklepić się całkowicie. Zbyt mało czasu, aby zapomnieć, zbyt mało chwil powalających na całkowite wytchnienie.
Krople potu zebrały się tuż nad skronią, spływając zimną linią ku żuchwie. Lodowaty dreszcz osiadł na karku medium, rozchodząc się promieniście po całych plecach, gdy zacisnął kurczowo palce na skraju stolika. Nie, nie wycofał się jeszcze. Eitri nie wiedział, czy słyszy, czy czuje, czy widzi – nierozerwalny splot wrażeń dawał obraz mglisty, jednak uwydatniający wciąż to samo:
Folvang, Folvang, Folvang, Folvang, Folvang, Folvang…
Obraz. Zapach. Dźwięk. Posmak.
Ludzki język nie potrafił oddać głębi i wielowymiarowości tajemnicy, której chciał uchylić mu duch. Mowa była zbyt ułomna, mocno ograniczona, niedoskonała…
Pobielałe palce rozluźniły się nieco, wędrując ku wilgotnym włosom. Przeczesał je nerwowo, próbując skupić jeszcze odrobinę swych sił na tym, co przekazywał mu duch.
FOLVANG!
– Folvang… Tak... – Stłamsił słowa, które chciały opuścić jego usta zbyt nachalnie, głośno, nienaturalnie, pod dyktando bombardujących go emocji. Wszystko zelżało dopiero wtedy, gdy drżącą dłonią sięgnął po papierosa, jakby w tej czynności doszukując się stabilizacji i oderwania od chłodnej obecności ducha, przesycającej pomieszczenie. Mlecznobiały obłoczek dymu rozpłynął się w powietrzu, zagarniając nieco przestrzeni na to, co działo się realnie, pomiędzy dwójką żyjących. Odetchnął głęboko, podnosząc na Rakkel niepewne oczy. Wciąż czując obecność jej męża, jednak wyciszającą się stopniowo. Jak gdyby duch uzyskał to, czego chciał – przekazanie rozedrganej informacji. Jednak, czy wartej cokolwiek? Nie planował odpowiedzieć od razu, rozwiewając wątpliwości Rakkel; nie póki nie uspokoił się zupełnie. Odczekał. Wypalając papierosa dość szybko, krztusząc się przez chwilę niczym nastolatek, któremu przyszło pierwszy raz kosztować zakazanej używki. Zebranie myśli nie było łatwe, nigdy po takich doświadczeniach nie potrafił z marszu przejść do zwyczajnego działania. Duch zaległ w najdalszym kącie pokoju – wciąż był, jednak zupełnie nieszkodliwy, niknący z każdym momentem. Gdy nie zostało nic ponad ułamek niechcianej obecności, Soelberg odetchnął ponownie i przygotował się na to, aby przemówić.
– Tak. To on. – Spokojne stwierdzenie. Wciąż tu jest… Oszczędził słów nie chcąc, aby poczuła jakiekolwiek zagrożenie. Może jednak powinien powiedzieć? Widział drżenie dłoni, całość reakcji, jaką odpowiedziała na jego zachowanie. Rozumiała, co się stało. Doskonale wiedziała, czego w tym momencie doświadczył. Jako jedna z nielicznych pamiętając sytuacje sprzed lat, wiedząc dokładnie, że przyszło dzielić im inność wpisaną w żywot od narodzin. Akceptując nienaturalność reakcji, ich nagłość i brak możliwości predykcji co do skutków potencjalnego spotkania. Dzisiaj odczuł ulgę, gdy nie musiał tłumaczyć, jak za dawnych lat, swojego szaleństwa. Przeniósł spojrzenie z twarzy kobiety na miejsce, gdzie winien znajdować się duch.
Uleciał… Mogła się domyślić.
Uspokoił ją powolnym ruchem dłoni.
– Nie, dziękuję. Już wszystko dobrze. – Przełknął ślinę z wysiłkiem, gdyż jego gardło przypominało popękaną skorupę. Doszukał się ciężkiej szklanki, w której złocił się alkohol – sięgnął bez zbędnego pytania, zanurzając wargi w zbawiennym płynie. – Wybacz jeśli sprawiłem ci… – Ból? Przykrość? Nie potrafił ubrać w słowa tego, co począł odczuwać. Zwykle, nie zastanawiałby się zbytnio nad tym, co działo się z drugą osobą, jednak licha nić dawnych zażyłości starczała za cały zastęp wyrzutów sumienia. Przechylił szklankę i wypił do dna, nie rozdrabniając się szczególnie. Papieros i alkohol uspokoił chwilowo rozkołatane nerwy. Zapach renskavu ponownie zagościł w jego nozdrzach, jednak apetyt uleciał zupełnie. Pochylił się, aby podnieść upuszczony widelec i sięgnął po serwetkę, aby zetrzeć czerwoną smugę z podłogi. Oddanie się prostym czynnościom porządkowym dało jeszcze odrobinę czasu na to, aby przemyślał kilka spraw. Co dalej? Wychylając głowę ponad blat stolika, wciąż przykucnięty pomiędzy jego podstawą a miękką bryłą sofy, zdecydował, aby zadać kolejne pytanie.
– Bywaliście tam? W Folvang? – Mimowolnie chciał doszukać się jakiegoś połączenia pomiędzy tym, co przekazał mu duch, a tym, co działo się rzeczywiście. Jakakolwiek poszlaka, która sprawiłaby, że nieprzyjemne spotkanie z istotą nadprzyrodzoną okazało się czymś niezwykle ważnym; nie jedynie majakiem utworzonym przez konającego człowieka i wpisanym w niematerialną pozostałość po nim.
Pomieszanie.
Seria sprzecznych informacji zalewających przestrzeń surowego salonu, bezgłośne słowa, które nie były mową. Zatarcie granic, których aktualny brak nie pozwalał odróżnić rodzaju docierających do odbiorcy bodźców. Potok wrażeń uwolnionych słowami Rakkel nie dał mu możliwości pochwycenia chociażby marnego oddechu – zbyt wiele i bardzo natarczywie. Śliska macka duchowej obecności nie zamierzała oddzielić się od jego ciała prosto i bezboleśnie, pompując migotliwe błyski i brzmienie słów, które nie wybrzmiało ani na sekundę. Nie było wszak zdań, nie widział leniwie kształtującego się zarysu zmarłego męża kobiety – nie ujawnił wspomnienia ludzkiej powłoki; był wszędzie, był powietrzem w salonie, każdym pyłem kurzu przemieszczającym się w czystym świetle żarówki. Urywany oddech przyprawił medium o wrażenie pochłaniania jeszcze większej części duchowej obecności. Lepił się do każdej komórki ciała i przesycał je niepewnością, ale i pewną dozą zniecierpliwienia oraz ekscytacji. Jedynie terror przeżywany na ziemi wyzwalał tak wiele w tak krótkim czasie.
Nigdy nie odszedł w pełni, jakby jakiś nikły skrawek ludzkiej istoty przytrzymywał go i nie pozwalał na zgłębienie tajemnic Walhalli, lub wiecznego błądzenia wraz z Hel. Nie mogła tego wiedzieć, nie mogła tego czuć, nie tak jak Eitri, stający w obliczu prawdy – prawdopodobnie niewygodnej, przerażającej, poruszającej rany, które nie miały szansy, aby zasklepić się całkowicie. Zbyt mało czasu, aby zapomnieć, zbyt mało chwil powalających na całkowite wytchnienie.
Krople potu zebrały się tuż nad skronią, spływając zimną linią ku żuchwie. Lodowaty dreszcz osiadł na karku medium, rozchodząc się promieniście po całych plecach, gdy zacisnął kurczowo palce na skraju stolika. Nie, nie wycofał się jeszcze. Eitri nie wiedział, czy słyszy, czy czuje, czy widzi – nierozerwalny splot wrażeń dawał obraz mglisty, jednak uwydatniający wciąż to samo:
Folvang, Folvang, Folvang, Folvang, Folvang, Folvang…
Obraz. Zapach. Dźwięk. Posmak.
Ludzki język nie potrafił oddać głębi i wielowymiarowości tajemnicy, której chciał uchylić mu duch. Mowa była zbyt ułomna, mocno ograniczona, niedoskonała…
Pobielałe palce rozluźniły się nieco, wędrując ku wilgotnym włosom. Przeczesał je nerwowo, próbując skupić jeszcze odrobinę swych sił na tym, co przekazywał mu duch.
FOLVANG!
– Folvang… Tak... – Stłamsił słowa, które chciały opuścić jego usta zbyt nachalnie, głośno, nienaturalnie, pod dyktando bombardujących go emocji. Wszystko zelżało dopiero wtedy, gdy drżącą dłonią sięgnął po papierosa, jakby w tej czynności doszukując się stabilizacji i oderwania od chłodnej obecności ducha, przesycającej pomieszczenie. Mlecznobiały obłoczek dymu rozpłynął się w powietrzu, zagarniając nieco przestrzeni na to, co działo się realnie, pomiędzy dwójką żyjących. Odetchnął głęboko, podnosząc na Rakkel niepewne oczy. Wciąż czując obecność jej męża, jednak wyciszającą się stopniowo. Jak gdyby duch uzyskał to, czego chciał – przekazanie rozedrganej informacji. Jednak, czy wartej cokolwiek? Nie planował odpowiedzieć od razu, rozwiewając wątpliwości Rakkel; nie póki nie uspokoił się zupełnie. Odczekał. Wypalając papierosa dość szybko, krztusząc się przez chwilę niczym nastolatek, któremu przyszło pierwszy raz kosztować zakazanej używki. Zebranie myśli nie było łatwe, nigdy po takich doświadczeniach nie potrafił z marszu przejść do zwyczajnego działania. Duch zaległ w najdalszym kącie pokoju – wciąż był, jednak zupełnie nieszkodliwy, niknący z każdym momentem. Gdy nie zostało nic ponad ułamek niechcianej obecności, Soelberg odetchnął ponownie i przygotował się na to, aby przemówić.
– Tak. To on. – Spokojne stwierdzenie. Wciąż tu jest… Oszczędził słów nie chcąc, aby poczuła jakiekolwiek zagrożenie. Może jednak powinien powiedzieć? Widział drżenie dłoni, całość reakcji, jaką odpowiedziała na jego zachowanie. Rozumiała, co się stało. Doskonale wiedziała, czego w tym momencie doświadczył. Jako jedna z nielicznych pamiętając sytuacje sprzed lat, wiedząc dokładnie, że przyszło dzielić im inność wpisaną w żywot od narodzin. Akceptując nienaturalność reakcji, ich nagłość i brak możliwości predykcji co do skutków potencjalnego spotkania. Dzisiaj odczuł ulgę, gdy nie musiał tłumaczyć, jak za dawnych lat, swojego szaleństwa. Przeniósł spojrzenie z twarzy kobiety na miejsce, gdzie winien znajdować się duch.
Uleciał… Mogła się domyślić.
Uspokoił ją powolnym ruchem dłoni.
– Nie, dziękuję. Już wszystko dobrze. – Przełknął ślinę z wysiłkiem, gdyż jego gardło przypominało popękaną skorupę. Doszukał się ciężkiej szklanki, w której złocił się alkohol – sięgnął bez zbędnego pytania, zanurzając wargi w zbawiennym płynie. – Wybacz jeśli sprawiłem ci… – Ból? Przykrość? Nie potrafił ubrać w słowa tego, co począł odczuwać. Zwykle, nie zastanawiałby się zbytnio nad tym, co działo się z drugą osobą, jednak licha nić dawnych zażyłości starczała za cały zastęp wyrzutów sumienia. Przechylił szklankę i wypił do dna, nie rozdrabniając się szczególnie. Papieros i alkohol uspokoił chwilowo rozkołatane nerwy. Zapach renskavu ponownie zagościł w jego nozdrzach, jednak apetyt uleciał zupełnie. Pochylił się, aby podnieść upuszczony widelec i sięgnął po serwetkę, aby zetrzeć czerwoną smugę z podłogi. Oddanie się prostym czynnościom porządkowym dało jeszcze odrobinę czasu na to, aby przemyślał kilka spraw. Co dalej? Wychylając głowę ponad blat stolika, wciąż przykucnięty pomiędzy jego podstawą a miękką bryłą sofy, zdecydował, aby zadać kolejne pytanie.
– Bywaliście tam? W Folvang? – Mimowolnie chciał doszukać się jakiegoś połączenia pomiędzy tym, co przekazał mu duch, a tym, co działo się rzeczywiście. Jakakolwiek poszlaka, która sprawiłaby, że nieprzyjemne spotkanie z istotą nadprzyrodzoną okazało się czymś niezwykle ważnym; nie jedynie majakiem utworzonym przez konającego człowieka i wpisanym w niematerialną pozostałość po nim.
Bezimienny
Re: Duchy przeszłości (R. Lundbäck & E. Soelberg, wrzesień 2000) Sob 9 Gru - 22:56
Nie chciał umierać.
Tego była pewna, gdyż kochał życie nawet w najpodlejszych momentach. Gdy porażki układały mu drogę, a ból towarzyszył krokom. Odkrywał i pojmował naturę istnienia na innym poziomie, wszystko traktował jako drogę.
Miał zadziwiającą zdolność odnajdywania piękne i nadziei nawet w beznadziei sytuacji; optymizm, którego świat jej pożałował. Choroba często zmagała jego ciało, lecz nigdy nie przeklinał losu. Uznawał, że wyleczenie było jednoznacznym przesłaniem i nagrodą, nie potrzebował niczego więcej. Nie pragnął rzeczy wybitnych i wzniosłych, wystarczyły mu drobnostki, które dodawały uroku każdemu dniowi. Smak ulubionej herbaty o poranku, którą kupował w sklepie na rogu u podeszłej kobiety. Nie chciał pić żadnej innej, uznawał ją za najwspanialszą herbatę w Midgardzie; Rakkel nie mogła jej przełknąć. Wieczór spędzony z książką, gdyż choć dążył do towarzystwa ludzi i ich słów, odnajdywał pokój w zaciszu salonu. Czytał wszystko, co wpadło mu do ręki - od romansów po dramaty, wszystko cenił. Uwielbiał się śmiać, głośno i mocno aż usłyszeli go sąsiedzi; miał cudowny śmiech, idealnie brzmiący w jej uszach. Głos, pamięta doskonale jego głos. Pierwszą rzecz, która ją zauroczyła w nim i ostatnią rzecz, która pozostała po nim. Przeżywał życie, każdego cholernego dnia. Zasypiał i budził się, oddychał i istniał całym sobą. Nikt jednak nie pytał go o zdanie, śmierć była sprawiedliwa we swej niesprawiedliwości. Każdy musiał umrzeć, nawet Ci najżywsi. Nie miała pewności, co czeka człowieka, gdy serce jego przestanie bić, a umysł odda się nicości. Ciemność niebytu czy chwała pośmiertnemu istnieniu? Nie ufała każdemu słowu religii, nie odnajdywała w nich pociechy. Czy czeka ich wieczność wśród uczt i wesel, a może to złudzenie mające dać poczucie bezpieczeństwa? Czy odnalazł pokój? Ten sławetny, długo wyczekiwany okres pogodzenia się ze światem i samym sobą. Moment, gdy żadne troski i bóle nie nacierają na podupadające ciało. Śmierć była procesem, długim pożegnaniem z tym, co czule znajome. Ponoć była podróżą, nie zgadywała, w której jej momencie się znajdywał.
Eitri musiał wiedzieć o tym więcej, dar i zmora, które pozwalały mu przenikać ponad światami. Spoglądać na martwość, dostrzegać tam cząstki życia. Nie zazdrościła, niewiedza była słodyczą. Obserwowała jego ciało, poruszone przez bliski kontakt z duchem. Kropelki potu, zmęczenie i rozdygotanie; skupiła się na oczach, powoli wracających do jej osoby, choć przez moment odległych. Były wyjątkowo niebieskie, teraz wręcz krystaliczne. Jednak martwi nie są głusi i ślepi, potrafią przemówić. Powtarzała słowa w głowie, wyliczała sprawy i bawiła się w zgadywankę, gdyż brakowało jej podstawowych informacji. Folvang nie było pierwszym miejscem, nawet klubem, które kojarzyła ze swoim mężem. Dusznym i parnym, pełnym młodzieńczej ekstazy. Wypełnionym alkoholem, seksem i grzechem, o którym nie śniło się kaznodziejom. Wypuściła dym z ust, który soczyście długo trzymała aż zagroził jej kaszel. Otwarte okno zapraszało chłodny wiatr, cisza ulicy nie przerywała ich własnych dylematów. Oparła się o parapet, całkowicie polegając swoim ciałem na jego wytrzymałości. Pytania mnożyły się w jej głosie, skupienie musiało być widoczne na jej twarzy. Dlaczego Folvang? Pochłonięta sprawą klubu prawie nie dosłyszała potwierdzenia swych domysłów. Był tutaj, w tym pokoju i to całkiem przed chwilą.
- Nadal tu jest? - wzrok prześledził powierzchnie pokoju, lecz nie odnalazła żadnych uchybień. Dla niej pustka, była ślepa na zagubione duszę. Niepojęte i niezrozumiałe, wychodzące ze strefy profanum. Nie miała nawet pewności czy chciała go zobaczyć; otwierać ledwo zasklepione rany, na nowo uczyć się obcowania z jego śmiercią. To mieszkanie było początkiem ery, w której go już nie było. Nową drogą, w której znowu przyjdzie jej podróżować samotnie. Nie było tu dla niego miejsca, gdyż nigdy nie pozwoliłaby mu odejść, gdyby było.
- Nie masz za co przepraszać, nic się nie stało - odgoniła niechciane przeprosiny, ponownie skupiając wzrok na Eitrim. Ludzie mają okrutną przypadłość poświęcania czasu i myśli zmarłym, zapominając o żywych. Była tego jawnym dowodem nie tylko prywatnie, lecz również zawodowo. Trupy miały pierwszeństwo; próba zadośćuczynienia krzywd, które doprowadziły do końca. Nic jednak nie mogło już pomóc; pozostała cierpiąca rodzina i niewymierzona sprawiedliwość, która żądała zaistnienia. Zajęci tym, co martwe, ledwo zauważali, gdy to co żywe dotykało katuszy jestestwa. Zaciągnęła się ponownie papierosem, spokój falowo nawiedzał jej organizm nim ostatecznie się ustabilizował.
- Nigdy nie byliśmy tam razem. Sama byłam tam parokrotnie, lecz było to kilka lat temu – gdy nie miała jeszcze obrączki na palcu, a wolność pachniała wszystkim, co zakazane. Gdy nikt nie pytał o wiek, imię, a przygoda kończyła się po jednej nocy. - To specyficzne miejsce. Nastawione na ostrą zabawę, jeśli wiesz co mam na myśli.
Nie potrafiła go sobie wyobrazić w tym miejscu, choć może była to wina słabej kreatywności, a nie jego charakteru. Nie wiedziała zresztą, jakie wiódł życie na studiach i po nich. Nie znała go tak dobrze, prawie wcale. Brak jego odpowiedzi na niektóre pytania wskazywał, że będzie to o wiele trudniejszy proces niż w szkole. Każdy z nich nosił teraz rany, których nie chciał pokazywać i maski, których nie chciał ściągać. Zauważyła kończący się alkohol i ruszyła po butelkę, która czekała cierpliwie w kuchni. Wróciła do salonu i bez słowa rozlała po jeszcze jednym drinku nim odstawiła trunek. Usiadła na kanapie, pławiąc się chwilę w ciszy nim niecierpliwie ją przerwała.
- Co wiesz o śmierci mojego męża? - nagłe pytanie, dosyć niespodziewane. Zdjęcie nadal było widoczne na stole, lecz nie skierowała tam spojrzenia. Zamiast tego to on zajmował jej pole widzenia, a alkohol szczycąco drażnił gardło.
Tego była pewna, gdyż kochał życie nawet w najpodlejszych momentach. Gdy porażki układały mu drogę, a ból towarzyszył krokom. Odkrywał i pojmował naturę istnienia na innym poziomie, wszystko traktował jako drogę.
Miał zadziwiającą zdolność odnajdywania piękne i nadziei nawet w beznadziei sytuacji; optymizm, którego świat jej pożałował. Choroba często zmagała jego ciało, lecz nigdy nie przeklinał losu. Uznawał, że wyleczenie było jednoznacznym przesłaniem i nagrodą, nie potrzebował niczego więcej. Nie pragnął rzeczy wybitnych i wzniosłych, wystarczyły mu drobnostki, które dodawały uroku każdemu dniowi. Smak ulubionej herbaty o poranku, którą kupował w sklepie na rogu u podeszłej kobiety. Nie chciał pić żadnej innej, uznawał ją za najwspanialszą herbatę w Midgardzie; Rakkel nie mogła jej przełknąć. Wieczór spędzony z książką, gdyż choć dążył do towarzystwa ludzi i ich słów, odnajdywał pokój w zaciszu salonu. Czytał wszystko, co wpadło mu do ręki - od romansów po dramaty, wszystko cenił. Uwielbiał się śmiać, głośno i mocno aż usłyszeli go sąsiedzi; miał cudowny śmiech, idealnie brzmiący w jej uszach. Głos, pamięta doskonale jego głos. Pierwszą rzecz, która ją zauroczyła w nim i ostatnią rzecz, która pozostała po nim. Przeżywał życie, każdego cholernego dnia. Zasypiał i budził się, oddychał i istniał całym sobą. Nikt jednak nie pytał go o zdanie, śmierć była sprawiedliwa we swej niesprawiedliwości. Każdy musiał umrzeć, nawet Ci najżywsi. Nie miała pewności, co czeka człowieka, gdy serce jego przestanie bić, a umysł odda się nicości. Ciemność niebytu czy chwała pośmiertnemu istnieniu? Nie ufała każdemu słowu religii, nie odnajdywała w nich pociechy. Czy czeka ich wieczność wśród uczt i wesel, a może to złudzenie mające dać poczucie bezpieczeństwa? Czy odnalazł pokój? Ten sławetny, długo wyczekiwany okres pogodzenia się ze światem i samym sobą. Moment, gdy żadne troski i bóle nie nacierają na podupadające ciało. Śmierć była procesem, długim pożegnaniem z tym, co czule znajome. Ponoć była podróżą, nie zgadywała, w której jej momencie się znajdywał.
Eitri musiał wiedzieć o tym więcej, dar i zmora, które pozwalały mu przenikać ponad światami. Spoglądać na martwość, dostrzegać tam cząstki życia. Nie zazdrościła, niewiedza była słodyczą. Obserwowała jego ciało, poruszone przez bliski kontakt z duchem. Kropelki potu, zmęczenie i rozdygotanie; skupiła się na oczach, powoli wracających do jej osoby, choć przez moment odległych. Były wyjątkowo niebieskie, teraz wręcz krystaliczne. Jednak martwi nie są głusi i ślepi, potrafią przemówić. Powtarzała słowa w głowie, wyliczała sprawy i bawiła się w zgadywankę, gdyż brakowało jej podstawowych informacji. Folvang nie było pierwszym miejscem, nawet klubem, które kojarzyła ze swoim mężem. Dusznym i parnym, pełnym młodzieńczej ekstazy. Wypełnionym alkoholem, seksem i grzechem, o którym nie śniło się kaznodziejom. Wypuściła dym z ust, który soczyście długo trzymała aż zagroził jej kaszel. Otwarte okno zapraszało chłodny wiatr, cisza ulicy nie przerywała ich własnych dylematów. Oparła się o parapet, całkowicie polegając swoim ciałem na jego wytrzymałości. Pytania mnożyły się w jej głosie, skupienie musiało być widoczne na jej twarzy. Dlaczego Folvang? Pochłonięta sprawą klubu prawie nie dosłyszała potwierdzenia swych domysłów. Był tutaj, w tym pokoju i to całkiem przed chwilą.
- Nadal tu jest? - wzrok prześledził powierzchnie pokoju, lecz nie odnalazła żadnych uchybień. Dla niej pustka, była ślepa na zagubione duszę. Niepojęte i niezrozumiałe, wychodzące ze strefy profanum. Nie miała nawet pewności czy chciała go zobaczyć; otwierać ledwo zasklepione rany, na nowo uczyć się obcowania z jego śmiercią. To mieszkanie było początkiem ery, w której go już nie było. Nową drogą, w której znowu przyjdzie jej podróżować samotnie. Nie było tu dla niego miejsca, gdyż nigdy nie pozwoliłaby mu odejść, gdyby było.
- Nie masz za co przepraszać, nic się nie stało - odgoniła niechciane przeprosiny, ponownie skupiając wzrok na Eitrim. Ludzie mają okrutną przypadłość poświęcania czasu i myśli zmarłym, zapominając o żywych. Była tego jawnym dowodem nie tylko prywatnie, lecz również zawodowo. Trupy miały pierwszeństwo; próba zadośćuczynienia krzywd, które doprowadziły do końca. Nic jednak nie mogło już pomóc; pozostała cierpiąca rodzina i niewymierzona sprawiedliwość, która żądała zaistnienia. Zajęci tym, co martwe, ledwo zauważali, gdy to co żywe dotykało katuszy jestestwa. Zaciągnęła się ponownie papierosem, spokój falowo nawiedzał jej organizm nim ostatecznie się ustabilizował.
- Nigdy nie byliśmy tam razem. Sama byłam tam parokrotnie, lecz było to kilka lat temu – gdy nie miała jeszcze obrączki na palcu, a wolność pachniała wszystkim, co zakazane. Gdy nikt nie pytał o wiek, imię, a przygoda kończyła się po jednej nocy. - To specyficzne miejsce. Nastawione na ostrą zabawę, jeśli wiesz co mam na myśli.
Nie potrafiła go sobie wyobrazić w tym miejscu, choć może była to wina słabej kreatywności, a nie jego charakteru. Nie wiedziała zresztą, jakie wiódł życie na studiach i po nich. Nie znała go tak dobrze, prawie wcale. Brak jego odpowiedzi na niektóre pytania wskazywał, że będzie to o wiele trudniejszy proces niż w szkole. Każdy z nich nosił teraz rany, których nie chciał pokazywać i maski, których nie chciał ściągać. Zauważyła kończący się alkohol i ruszyła po butelkę, która czekała cierpliwie w kuchni. Wróciła do salonu i bez słowa rozlała po jeszcze jednym drinku nim odstawiła trunek. Usiadła na kanapie, pławiąc się chwilę w ciszy nim niecierpliwie ją przerwała.
- Co wiesz o śmierci mojego męża? - nagłe pytanie, dosyć niespodziewane. Zdjęcie nadal było widoczne na stole, lecz nie skierowała tam spojrzenia. Zamiast tego to on zajmował jej pole widzenia, a alkohol szczycąco drażnił gardło.
Eitri Soelberg
Re: Duchy przeszłości (R. Lundbäck & E. Soelberg, wrzesień 2000) Sob 9 Gru - 22:56
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Choć nigdy nie doświadczył śmierci bliskiej osoby, ludzie dookoła niego znikali. Doświadczał boleści przedziwnej rozłąki, która nie niosła ze sobą pewności, że nigdy nie trafi na tę osobę ponownie. Być może śmierć nie była taka zła? Nie pozostawiała nadziei, nie dawała złudzeń. Czyste cięcie po gardle cielesności kończyło żywot na ziemi i nie pozwalało marzyć o przyszłości, która nadejdzie i być może będzie nieco jaśniejsza. Śmierć kończyła wszystko: dla większości ludzi, których spotykał, nie istniała szansa na to, aby zajrzeli pod całun tego, czego śmiertelne oko nie mogło wychwycić. Coś, co nigdy nie zostanie w łaskawości bogów ofiarowane jego marnej osobie.
Skulony na ziemi, wciąż sprzątał pozostałości po swej chwilowej niemocy. Tonąc w obłoczku dymu, rozmazującym postać Rakkel na kształt jej męża, rozmyślał nad tym, czy coś jeszcze chciała przekazać mu niematerialna pozostałość po człowieku, którego nie znał. Zdawał sobie sprawę z jego istnienia, jednak nie miał okazji, aby przyjrzeć się jego osobie, nigdy nie potrzebował, aby być na tyle blisko.
Niewymuszona cisza oczekiwania na odpowiedź, była zbawienna. W takich chwilach dziękował za to, że przyszło mu być tu właśnie z Rakkel, chociaż zupełnie nie wiedział, jak zareaguje, co powie, czy nie będzie miała mu za złe tego, czego on sam nie potrafił wszak kontrolować. Podłoga zdawała się czysta, ostatnie czerwone plamki starł dokładnie, aby nie pozostawić żadnego widocznego śladu po tragedii. Odłożył widelec na stolik, lecz nie usiadł na kanapie. Oparł się plecami o jej część, opadając całkiem na twarde podłoże. Dłonie spoczęły na podgiętych kolanach, gdy towarzyszka podążyła, aby dolać alkoholu. Powstrzymywał się, aby znowu nie sięgnąć po szklankę zbyt łapczywie.
Skinienie głową było całą odpowiedzią jaką miał dla niej na pierwsze pytanie. Duch wciąż tu był, chociaż rozpłynął się całkiem. Oczekiwał, aby ujawnić się ponownie w najodpowiedniejszym momencie; coś trzymało go tu mocno. Być może nierozwiązana sprawa, na której zakończenie liczył przy pomocy medium. Tego nie wiedział, kontakt był zbyt mocny, zbyt szybki i urwał się gwałtownie po przekazaniu jedynie niewidzialnej nici mającej naprowadzić na właściwy tor. Przykrył usta szczupłymi palcami, zupełnie tak, jakby chciał stłamsić jakieś słowa – nieodpowiednie, być może zbyt bolesne.
–Nie musisz się jednak martwić, na ciebie w żaden sposób nie będzie oddziaływał – chciał ją uspokoić, jednak prawdopodobnie sama wiedza o tym, że duch zmarłego męża znajduje się w pobliżu, nie pozwoli kobiecie na spokojne przespanie nocy. –Jeśli… jeśli potrzebujesz w związku z tym jakiejś pomocy… – nie odważył się, aby na głos wypowiedzieć te słowa. Widmo przeprowadzenia odpowiednich rytuałów nie musiało być mile widziane, zarówno przez kobietę, jak i przez jej męża. Jeśli właśnie odczuwał to, co się szykowało.
Błękitne tęczówki Soelberga utonęły pod czernią rzęs, gdy przymknął oczy na moment. Próbował wyobrazić sobie Folvang. Bywał w podobnych mu miejscach, zdawał sobie sprawę z tego, że dzieje się w nich wiele rzeczy, które umykają oczom stróży prawa. Miejsce idealne, aby uwolnić najmroczniejsze rządze, by pozbawić się granic i zahamowań. Kluby w istocie pachniały nie tylko narkotykami, tytoniem, alkoholem i wydzielinami ludzkiego ciała, kryły coś jeszcze. Coś, co było o wiele bardziej niebezpieczne, kuszące i potrafiące przyprawić o śmierć.
Dlaczego duch tak mocno wiązał się z Folvang? Czy tam spadło na niego widmo śmierci? Czy wydarzyło się coś, co zapoczątkowało serię niefortunnych zdarzeń? Niepewność wyzierająca z wizji przeszłości i emocji, które nosił w sobie zmarły, nie pozwalały zignorować ani chwili z doświadczenia medium.
Zaczynał odczuwać tępy ból ogarniający najpierw skronie, następnie rozchodzący się ku potylicy. Pustka po duchowej macce zaczynała odzywać się nieprzyjemnie i wywoływać nie tak rzadkie skutki uboczne. Zaciągnął się ponownie papierosem, wypuszczając po chwili dym.
– Mhm… wiem. – Być może zaskoczył sam siebie, z taką łatwością wypowiadając słowa, za którymi kryła się prawda o nim samym. Chociaż zdawało się, że stronił od klubów, zdarzało mu się bywać tam nie tylko z uwagi na wykonywanie obowiązków służbowych. Nigdy szczególnie nie przepadał za miejscami podobnymi do Folvang, jednak wystarczająca dawka alkoholu potrafiła przykryć nawet najgłębiej zakorzenioną niechęć. Huk muzyki był lepszy niż szept duchów, zagłuszał ból i nicość, nawet jeśli sam w sobie był jedynie pustką. Rytmem basu podrywającego beton do mimowolnego drżenia, unoszącego kości, tworzącego niezbadaną przestrzeń pomiędzy poszczególnymi tkankami ciała.
Odważył się w końcu, aby chwycić za szkło napełnione alkoholem. Przystawił je do ust pomiędzy kolejnymi oddechami wprowadzającymi w płuca niezdrowy dym.
– Mocno wyeksponował to miejsce. Zależało mu na tym, aby FOLVANG wybrzmiało. – płynnie przeszedł do odpowiedzi na pytanie, które mogło wydawać się niezwykle trudne. Prawdopodobnie, tak mechaniczne podejście do tematu spowodowane było latami praktyki. Jakby usłyszał dobrze zapamiętaną komendę, nakazującą odpowiedzieć wyczerpująco i rzeczowo. Tak, jak przystało funkcjonariuszowi Kruczej Straży. Zbierał dowody, poszlaki, drobne tropy i ubierał je wszystkie w słowa nakreślające ciąg przyczynowo-skutkowy. Obecnie był świadkiem, teraz zaś, musiał wypowiedzieć swe zeznanie zgodnie z prawdą, jak wymagała litera prawa. Stojąc w obliczu przyszłego prosektora, w obliczu znajomej, w obliczu… przyjaciółki; nie mógł dać złudnych, naciąganych nadziei. – Wiele emocji, kłębiących się i szaleńczo błagających o to, aby ktoś o nich się dowiedział. Nic klarownego, poza nazwą klubu. Rakkel, gdybym wiedział coś więcej, powiedziałbym – ostatnie słowa zatopił w alkoholu, chcąc przytłumić ból głowy. Czuł niepokój, gdyż nic nie było pewne. Być może, obraz śmierci, jaki Rakkel posiadała od tych kilku miesięcy w swej głowie, znacząco odbiegał od rzeczywistości. – Mógł tam bywać sam? W ostatnim czasie? To zbyt świeży nośnik… Nie mógł pokazać mi czegoś sprzed lat. Zbyt wiele niepokoju i rozpaczy… teraz. – Ponownie dopił całość niezwykle szybko. Cichy szum alkoholu wciąż nie był tak wyraźny, jak tego oczekiwał, a ból wcale nie stał się płytszy.
Skulony na ziemi, wciąż sprzątał pozostałości po swej chwilowej niemocy. Tonąc w obłoczku dymu, rozmazującym postać Rakkel na kształt jej męża, rozmyślał nad tym, czy coś jeszcze chciała przekazać mu niematerialna pozostałość po człowieku, którego nie znał. Zdawał sobie sprawę z jego istnienia, jednak nie miał okazji, aby przyjrzeć się jego osobie, nigdy nie potrzebował, aby być na tyle blisko.
Niewymuszona cisza oczekiwania na odpowiedź, była zbawienna. W takich chwilach dziękował za to, że przyszło mu być tu właśnie z Rakkel, chociaż zupełnie nie wiedział, jak zareaguje, co powie, czy nie będzie miała mu za złe tego, czego on sam nie potrafił wszak kontrolować. Podłoga zdawała się czysta, ostatnie czerwone plamki starł dokładnie, aby nie pozostawić żadnego widocznego śladu po tragedii. Odłożył widelec na stolik, lecz nie usiadł na kanapie. Oparł się plecami o jej część, opadając całkiem na twarde podłoże. Dłonie spoczęły na podgiętych kolanach, gdy towarzyszka podążyła, aby dolać alkoholu. Powstrzymywał się, aby znowu nie sięgnąć po szklankę zbyt łapczywie.
Skinienie głową było całą odpowiedzią jaką miał dla niej na pierwsze pytanie. Duch wciąż tu był, chociaż rozpłynął się całkiem. Oczekiwał, aby ujawnić się ponownie w najodpowiedniejszym momencie; coś trzymało go tu mocno. Być może nierozwiązana sprawa, na której zakończenie liczył przy pomocy medium. Tego nie wiedział, kontakt był zbyt mocny, zbyt szybki i urwał się gwałtownie po przekazaniu jedynie niewidzialnej nici mającej naprowadzić na właściwy tor. Przykrył usta szczupłymi palcami, zupełnie tak, jakby chciał stłamsić jakieś słowa – nieodpowiednie, być może zbyt bolesne.
–Nie musisz się jednak martwić, na ciebie w żaden sposób nie będzie oddziaływał – chciał ją uspokoić, jednak prawdopodobnie sama wiedza o tym, że duch zmarłego męża znajduje się w pobliżu, nie pozwoli kobiecie na spokojne przespanie nocy. –Jeśli… jeśli potrzebujesz w związku z tym jakiejś pomocy… – nie odważył się, aby na głos wypowiedzieć te słowa. Widmo przeprowadzenia odpowiednich rytuałów nie musiało być mile widziane, zarówno przez kobietę, jak i przez jej męża. Jeśli właśnie odczuwał to, co się szykowało.
Błękitne tęczówki Soelberga utonęły pod czernią rzęs, gdy przymknął oczy na moment. Próbował wyobrazić sobie Folvang. Bywał w podobnych mu miejscach, zdawał sobie sprawę z tego, że dzieje się w nich wiele rzeczy, które umykają oczom stróży prawa. Miejsce idealne, aby uwolnić najmroczniejsze rządze, by pozbawić się granic i zahamowań. Kluby w istocie pachniały nie tylko narkotykami, tytoniem, alkoholem i wydzielinami ludzkiego ciała, kryły coś jeszcze. Coś, co było o wiele bardziej niebezpieczne, kuszące i potrafiące przyprawić o śmierć.
Dlaczego duch tak mocno wiązał się z Folvang? Czy tam spadło na niego widmo śmierci? Czy wydarzyło się coś, co zapoczątkowało serię niefortunnych zdarzeń? Niepewność wyzierająca z wizji przeszłości i emocji, które nosił w sobie zmarły, nie pozwalały zignorować ani chwili z doświadczenia medium.
Zaczynał odczuwać tępy ból ogarniający najpierw skronie, następnie rozchodzący się ku potylicy. Pustka po duchowej macce zaczynała odzywać się nieprzyjemnie i wywoływać nie tak rzadkie skutki uboczne. Zaciągnął się ponownie papierosem, wypuszczając po chwili dym.
– Mhm… wiem. – Być może zaskoczył sam siebie, z taką łatwością wypowiadając słowa, za którymi kryła się prawda o nim samym. Chociaż zdawało się, że stronił od klubów, zdarzało mu się bywać tam nie tylko z uwagi na wykonywanie obowiązków służbowych. Nigdy szczególnie nie przepadał za miejscami podobnymi do Folvang, jednak wystarczająca dawka alkoholu potrafiła przykryć nawet najgłębiej zakorzenioną niechęć. Huk muzyki był lepszy niż szept duchów, zagłuszał ból i nicość, nawet jeśli sam w sobie był jedynie pustką. Rytmem basu podrywającego beton do mimowolnego drżenia, unoszącego kości, tworzącego niezbadaną przestrzeń pomiędzy poszczególnymi tkankami ciała.
Odważył się w końcu, aby chwycić za szkło napełnione alkoholem. Przystawił je do ust pomiędzy kolejnymi oddechami wprowadzającymi w płuca niezdrowy dym.
– Mocno wyeksponował to miejsce. Zależało mu na tym, aby FOLVANG wybrzmiało. – płynnie przeszedł do odpowiedzi na pytanie, które mogło wydawać się niezwykle trudne. Prawdopodobnie, tak mechaniczne podejście do tematu spowodowane było latami praktyki. Jakby usłyszał dobrze zapamiętaną komendę, nakazującą odpowiedzieć wyczerpująco i rzeczowo. Tak, jak przystało funkcjonariuszowi Kruczej Straży. Zbierał dowody, poszlaki, drobne tropy i ubierał je wszystkie w słowa nakreślające ciąg przyczynowo-skutkowy. Obecnie był świadkiem, teraz zaś, musiał wypowiedzieć swe zeznanie zgodnie z prawdą, jak wymagała litera prawa. Stojąc w obliczu przyszłego prosektora, w obliczu znajomej, w obliczu… przyjaciółki; nie mógł dać złudnych, naciąganych nadziei. – Wiele emocji, kłębiących się i szaleńczo błagających o to, aby ktoś o nich się dowiedział. Nic klarownego, poza nazwą klubu. Rakkel, gdybym wiedział coś więcej, powiedziałbym – ostatnie słowa zatopił w alkoholu, chcąc przytłumić ból głowy. Czuł niepokój, gdyż nic nie było pewne. Być może, obraz śmierci, jaki Rakkel posiadała od tych kilku miesięcy w swej głowie, znacząco odbiegał od rzeczywistości. – Mógł tam bywać sam? W ostatnim czasie? To zbyt świeży nośnik… Nie mógł pokazać mi czegoś sprzed lat. Zbyt wiele niepokoju i rozpaczy… teraz. – Ponownie dopił całość niezwykle szybko. Cichy szum alkoholu wciąż nie był tak wyraźny, jak tego oczekiwał, a ból wcale nie stał się płytszy.
Bezimienny
Re: Duchy przeszłości (R. Lundbäck & E. Soelberg, wrzesień 2000) Sob 9 Gru - 22:57
Można bytować na ziemi, nie zaznając szczypty życia. Oddawać się prozaicznym matactwom i prostym przykładom, tonąć w codzienności. Nie zaznawać smutku i szczęścia, lecz dryfować w niezrozumieniu i bezczuciu, które było wygodną ucieczką przed tym, co skomplikowane i trudne. Pogrążać się w bezemocjonalnym pędzie ku przodowi, ścigać się z samym sobą i światem. Czasem lepiej nie czuć było nic niż stykać się z rozpaczą i żałością, która niszczyła od środka. Zabierała człowieka, tworząc nową karykaturę obcego, który przyjmował wygląd poprzednika, ale nim nie był. Tragedia zmieniała człowieka, doszczętnie pozbawiając go złudzeń i nadziei. Konfrontując go z beznadzieją, nakazując stworzyć się na nowo. Istota sięgała dna, tarzała się w nieszczęściu. Niezrozumiała przez innych, odizolowana i milcząca. Mawiają, że ból był dobry; czując go wiedziałeś, że żyjesz. Nie mogli wiedzieć nic o bólu, o tym jak potrafił rozrywać na strzępki i nie pozwolić na uleczenie.
Nigdy nie oddała się rozpaczy, nie uległa pokusie autodestrukcji. Machinalnie kontynuowała normalność, bezmyślnie śledziła własne kroki poprzednich miesięcy. Osamotniona z własnymi myślami, które grzesznie nagabywały do zła; złowróżbne wymysły otulały ją do snu. Nie płakała, choć czasem chciała i nie krzyczała, choć powinna. Wypadki zabierają ukochanych każdego dnia, tym razem padło na nią. Znała proces żałoby, była częstym jego świadkiem u rodzin ofiar, które godziły się z śmiercią bliskiego. Początkowo nie pojmowała w pełni bólu i rozterek, które towarzyszy ich osobom. Znajdywała współczucie i empatie widząc ich stan, lecz potrafiła schować się za szczelną zaporą profesjonalizmu. Tak, jak powinna, gdyż brak obiektywizmu nie służył nikomu. Jeśli czegoś nauczyły ją porażki, które miały miejsce jej udziałem, to że emocjonalne zaangażowanie nigdy nie przynosi pożytku. Chłodna analiza była konieczna, cierpienie należało do ofiar i ich rodzin. Gdy sama stała się “tą rodziną” zrozumiała, lecz nadal wybrała inną ścieżkę. Nie istniała prosta formuła na przeżywanie żałoby. Niektórzy zaprzeczają samemu faktowi śmierci, inni pogrążają się w depresji i nie mogą wstać z łóżka. Jeszcze inni nie schodzą z raz wybranej drogi, ignorując własny ból. Nawet nie był to wybór, każdy umysł miał własne metody obrony. Gdyż właśnie tym był ten proces, próbą ochrony jednostki przed niszczącą mocą emocji. Ratunkiem przed nieujarzmionym poczuciem straty, zgubnym rozstaniem z miłością i nawet przyzwyczajeniem. Czasem potrafił trwać latami, inni znajdywali równowagę już po kilku miesiącach. Nie można trwale żyć tym co było, lecz ciężko było ruszyć, gdy niewiara wybrzmiewała głośno w jej wnętrzu. Gdy czuła w kościach niesprawiedliwość, zagadkę i niewytłumaczalne przeczucie, że coś było nie tak. Nie mogła się powstrzymać, musiała szukać - zarówno odpowiedzi, jak i siebie.
Nie rozejrzała się ponownie; zieleń oczu nie wyrażała żadnych uczuć, które kłębiły się i rozlewały wraz z jej krwią. Nie mogła go dostrzec, choć jego dusza znajdywała się w pobliżu. Bliskość, która nie przynosiła ukojenia. Nie zaznał więc spokoju, nie świętuje i ucztuje wraz z bogami. Niewiedza była zbawieniem, lecz nigdy nie potrafiła jej zaakceptować - zawsze był to jej problem.
– Nie dzisiaj, zostawmy to jak jest – powiedziała, nie nadając zjawie jego rangi. To był duch, pewna szczypta jego osoby, lecz nie on. Przeniosła wzrok na Eitriego, nie był dzisiaj wstanie odprawić żadnych rytuałów i nie miała zamiaru go o to prosić. Zbyt wiele sił i energii kosztowała go ta miła wizyta, która niespodziewanie stała się o wiele cięższa dla nich obydwu. Duch chciał przekazać informacje, choć nie wiedziała jeszcze, jak połączona była osoba jej męża i Folvang. Zuchwale sądziła, że go znała, lecz każdy posiadał tajemnice; niektóre zabierał do grobu. W ich świecie nawet one nie były bezpieczne, dusze lubiły przemawiać. Każde słowo, obraz czy wieść nie zyskiwały ochrony wraz z śmiercią jednostek posiadających do nich dostęp, pośmiertne spowiedzi zdarzały się nawet w świecie ulokowanym w nowoczesności. Nie miała pewności, jakie miejsca i po co odwiedzał jej małżonek, gdy ona przemierzała korytarze kolegium i zakładała prosekutorską czerwień. Nad czym pracował? Co też zaprzątało mu myśli w ostatnich dniach istnienia? Chciałaby, żeby odpowiedzią była inna kobieta i zdrada, lecz przeczuwała, że sprawa sięga dalej i głębiej. Folvang z duszną atmosferą, zapachem seksu i potu oraz najnowszymi narkotykami pojawiającymi się na rynku miał z tym związek.
– Wiesz – przewrotny uśmiech objawił się na jej twarzy; zadziorność głosu niknęła wśród ciszy mieszkania. Sytuacja nie ofiarowała wiele momentów do uśmiechu, a poczucie humoru nie rozkładało się równomiernie. Mimo wszystko wizja, którą wykreowała dla niej wyobraźnia spowodowała, że przegrała z maską obojętności. Duch jej męża znajdywał się w pokoju, Eitri dopiero odzyskiwał kolory po niespokojnym spotkaniu, a ona w najmniej odpowiednich momentach odnajdywała powód do rozbawienia. – Rozumiem, że dobrze wspominasz te wyprawy.
Nie mogła się powstrzymać, była słabym człowiekiem. Chciałaby go tam zobaczyć; w świetle neonów i bijącej równo z sercem muzyki. Wolnego od trosk, duchów i ograniczeń, które narzuca im społeczeństwo. Tańczącego, pijącego, żyjącego. Oddającego się ułamkowi chwili, czerpiącego z mroków nocy. Po takim dniu, jak ten, niewiele potrzeba było dla zaznania pokoju. Wypiła kolejny łyk alkoholu, oparła się plecami wygodnie o oparcie kanapy. Mogłaby teraz odpłynąć, zniknąć tak jak lubiła.
Słysząc jego słowa, szybko ocknęła się z przyjemnego letargu. Może praktyka prokuratorska zbyt mocno weszła w jej krew, znowu brzmiała zbyt ofensywnie i ostro. Niezrozumienie będzie ci bratem, nawet gdy odnajdujesz pobratymca.
– Wierze, że byś powiedział – zapewniła go, włożyła całą moc w te proste słowa. Ufała mu, może głupio i błędnie, ale nigdy nie dał jej powodu, by mu nie wierzyć. Zaufanie była rzadką walutą w ich świecie, tym cenniejszą im większe niebezpieczeństwo czyhało przed ochotnikiem. Ponownie wstała, zmęczenie, które objęło jej organizm uleciało i rozpłynęło się wraz z dymem. Zapaliła papierosa i wybrała milcząco obserwacje miasta. Mogłaby odpowiedzieć, że relacje z jej mężem w miesiącach poprzedzających jego śmierć były napięte. Kłótnie zdarzały się coraz częściej, niepojęte zagrożenie zawitało do ich domu. Prawdą było, że nie wiedziała i nie miała pewności, więc pozwoliła ciszy trwać. Mógł tam bywać nawet codziennie, lecz było to poza zakresem jej informacji. Miał kochankę i było nią śledztwo, którego treści nie znała.
– Ostatnimi czasy dzieje się wiele niepokojących rzeczy w tym mieście – przerwała milczenie, głos łagodnie współgrał z ciemnością, która rozciągała się ponad horyzontem. Niektórzy wierzyli, że była to kara za nieposłuchanie wyroczni; inni widzieli w tym błąd systemu. – Dobrze, że wróciłeś, Soelberg.
Zawiesiła na nim wzrok, nim ponownie wróciła do podziwiania miasta, skrywanego pod płaszczem mroku. Minuty, godziny, dni … Czas uciekał, nadchodziła zima i to noc polarna rozpocznie swe królowanie. Wśród ciemności skrywają się potwory, niektóre z nich przybierały maski ludzi i zwabiały swym urokiem. Trzeba było uważać, mogło się okazać, że było się jednym z nich.
Nigdy nie oddała się rozpaczy, nie uległa pokusie autodestrukcji. Machinalnie kontynuowała normalność, bezmyślnie śledziła własne kroki poprzednich miesięcy. Osamotniona z własnymi myślami, które grzesznie nagabywały do zła; złowróżbne wymysły otulały ją do snu. Nie płakała, choć czasem chciała i nie krzyczała, choć powinna. Wypadki zabierają ukochanych każdego dnia, tym razem padło na nią. Znała proces żałoby, była częstym jego świadkiem u rodzin ofiar, które godziły się z śmiercią bliskiego. Początkowo nie pojmowała w pełni bólu i rozterek, które towarzyszy ich osobom. Znajdywała współczucie i empatie widząc ich stan, lecz potrafiła schować się za szczelną zaporą profesjonalizmu. Tak, jak powinna, gdyż brak obiektywizmu nie służył nikomu. Jeśli czegoś nauczyły ją porażki, które miały miejsce jej udziałem, to że emocjonalne zaangażowanie nigdy nie przynosi pożytku. Chłodna analiza była konieczna, cierpienie należało do ofiar i ich rodzin. Gdy sama stała się “tą rodziną” zrozumiała, lecz nadal wybrała inną ścieżkę. Nie istniała prosta formuła na przeżywanie żałoby. Niektórzy zaprzeczają samemu faktowi śmierci, inni pogrążają się w depresji i nie mogą wstać z łóżka. Jeszcze inni nie schodzą z raz wybranej drogi, ignorując własny ból. Nawet nie był to wybór, każdy umysł miał własne metody obrony. Gdyż właśnie tym był ten proces, próbą ochrony jednostki przed niszczącą mocą emocji. Ratunkiem przed nieujarzmionym poczuciem straty, zgubnym rozstaniem z miłością i nawet przyzwyczajeniem. Czasem potrafił trwać latami, inni znajdywali równowagę już po kilku miesiącach. Nie można trwale żyć tym co było, lecz ciężko było ruszyć, gdy niewiara wybrzmiewała głośno w jej wnętrzu. Gdy czuła w kościach niesprawiedliwość, zagadkę i niewytłumaczalne przeczucie, że coś było nie tak. Nie mogła się powstrzymać, musiała szukać - zarówno odpowiedzi, jak i siebie.
Nie rozejrzała się ponownie; zieleń oczu nie wyrażała żadnych uczuć, które kłębiły się i rozlewały wraz z jej krwią. Nie mogła go dostrzec, choć jego dusza znajdywała się w pobliżu. Bliskość, która nie przynosiła ukojenia. Nie zaznał więc spokoju, nie świętuje i ucztuje wraz z bogami. Niewiedza była zbawieniem, lecz nigdy nie potrafiła jej zaakceptować - zawsze był to jej problem.
– Nie dzisiaj, zostawmy to jak jest – powiedziała, nie nadając zjawie jego rangi. To był duch, pewna szczypta jego osoby, lecz nie on. Przeniosła wzrok na Eitriego, nie był dzisiaj wstanie odprawić żadnych rytuałów i nie miała zamiaru go o to prosić. Zbyt wiele sił i energii kosztowała go ta miła wizyta, która niespodziewanie stała się o wiele cięższa dla nich obydwu. Duch chciał przekazać informacje, choć nie wiedziała jeszcze, jak połączona była osoba jej męża i Folvang. Zuchwale sądziła, że go znała, lecz każdy posiadał tajemnice; niektóre zabierał do grobu. W ich świecie nawet one nie były bezpieczne, dusze lubiły przemawiać. Każde słowo, obraz czy wieść nie zyskiwały ochrony wraz z śmiercią jednostek posiadających do nich dostęp, pośmiertne spowiedzi zdarzały się nawet w świecie ulokowanym w nowoczesności. Nie miała pewności, jakie miejsca i po co odwiedzał jej małżonek, gdy ona przemierzała korytarze kolegium i zakładała prosekutorską czerwień. Nad czym pracował? Co też zaprzątało mu myśli w ostatnich dniach istnienia? Chciałaby, żeby odpowiedzią była inna kobieta i zdrada, lecz przeczuwała, że sprawa sięga dalej i głębiej. Folvang z duszną atmosferą, zapachem seksu i potu oraz najnowszymi narkotykami pojawiającymi się na rynku miał z tym związek.
– Wiesz – przewrotny uśmiech objawił się na jej twarzy; zadziorność głosu niknęła wśród ciszy mieszkania. Sytuacja nie ofiarowała wiele momentów do uśmiechu, a poczucie humoru nie rozkładało się równomiernie. Mimo wszystko wizja, którą wykreowała dla niej wyobraźnia spowodowała, że przegrała z maską obojętności. Duch jej męża znajdywał się w pokoju, Eitri dopiero odzyskiwał kolory po niespokojnym spotkaniu, a ona w najmniej odpowiednich momentach odnajdywała powód do rozbawienia. – Rozumiem, że dobrze wspominasz te wyprawy.
Nie mogła się powstrzymać, była słabym człowiekiem. Chciałaby go tam zobaczyć; w świetle neonów i bijącej równo z sercem muzyki. Wolnego od trosk, duchów i ograniczeń, które narzuca im społeczeństwo. Tańczącego, pijącego, żyjącego. Oddającego się ułamkowi chwili, czerpiącego z mroków nocy. Po takim dniu, jak ten, niewiele potrzeba było dla zaznania pokoju. Wypiła kolejny łyk alkoholu, oparła się plecami wygodnie o oparcie kanapy. Mogłaby teraz odpłynąć, zniknąć tak jak lubiła.
Słysząc jego słowa, szybko ocknęła się z przyjemnego letargu. Może praktyka prokuratorska zbyt mocno weszła w jej krew, znowu brzmiała zbyt ofensywnie i ostro. Niezrozumienie będzie ci bratem, nawet gdy odnajdujesz pobratymca.
– Wierze, że byś powiedział – zapewniła go, włożyła całą moc w te proste słowa. Ufała mu, może głupio i błędnie, ale nigdy nie dał jej powodu, by mu nie wierzyć. Zaufanie była rzadką walutą w ich świecie, tym cenniejszą im większe niebezpieczeństwo czyhało przed ochotnikiem. Ponownie wstała, zmęczenie, które objęło jej organizm uleciało i rozpłynęło się wraz z dymem. Zapaliła papierosa i wybrała milcząco obserwacje miasta. Mogłaby odpowiedzieć, że relacje z jej mężem w miesiącach poprzedzających jego śmierć były napięte. Kłótnie zdarzały się coraz częściej, niepojęte zagrożenie zawitało do ich domu. Prawdą było, że nie wiedziała i nie miała pewności, więc pozwoliła ciszy trwać. Mógł tam bywać nawet codziennie, lecz było to poza zakresem jej informacji. Miał kochankę i było nią śledztwo, którego treści nie znała.
– Ostatnimi czasy dzieje się wiele niepokojących rzeczy w tym mieście – przerwała milczenie, głos łagodnie współgrał z ciemnością, która rozciągała się ponad horyzontem. Niektórzy wierzyli, że była to kara za nieposłuchanie wyroczni; inni widzieli w tym błąd systemu. – Dobrze, że wróciłeś, Soelberg.
Zawiesiła na nim wzrok, nim ponownie wróciła do podziwiania miasta, skrywanego pod płaszczem mroku. Minuty, godziny, dni … Czas uciekał, nadchodziła zima i to noc polarna rozpocznie swe królowanie. Wśród ciemności skrywają się potwory, niektóre z nich przybierały maski ludzi i zwabiały swym urokiem. Trzeba było uważać, mogło się okazać, że było się jednym z nich.
Eitri Soelberg
Re: Duchy przeszłości (R. Lundbäck & E. Soelberg, wrzesień 2000) Sob 9 Gru - 22:57
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Położył głowę na miękkości sofy, pomalowany na biało sufit okazał się idealnym podłożem pod zupełne odzyskanie równowagi. Gładki, zapewne dopiero z bliska grudkowaty, noszący liczne smugi pociągnięć pędzla i niedokładnie startego gipsu. Zawsze chodziło o pośpiech, brak czasu, który dyktował przyspieszone ruchy nawet najdoskonalszego fachowca, którego praca była niezwykle ceniona. Niedociągnięcia i małe oznaki ludzkich uchybień. Ponowna analiza całej sytuacji, aby dojść do wniosku, że mógł zachować się całkiem inaczej, może bardziej przystępnie, przyjacielsko. Chociaż pewien był charakteru łączących ich od lat relacji, to dzisiaj los postawił go w sytuacji, której nie potrafił sobie nigdy wyobrazić. Wiedział, że nie wypowiedziała nawet połowy słów, które pojawiały się w jej głowie. Nie zamierzał pytać, pozwolił odpłynąć w świat rozważań czysto teoretycznych, lub takich, które swe źródło miały w przeszłości. Sam uciekał do niej sporadycznie, malując przed oczami obrazy z dzieciństwa, powracając do dni szkolnych i tych kilku osób, które rzeczywiście były dlań niezwykle ważne.
Gdyby on stracił to wszystko? Czy wyszedłby ponownie cało? Czy nie złamałby się ostatecznie i pogrążył w rozkładzie, z którego nie było ucieczki? Raz czmychnął przed śmiercią – własną śmiercią; ale czy los oszczędzi go w obliczu znikania innych? Świat stawał się niespokojnym miejscem; galdrowie wiedzieli, że nic nie będzie takie samo za rok, czy nawet za tydzień. Pogrzeby, tajemnicze ofiary, ale i tego nie trzeba było, gdy choroba i liczne tragedie odbierały życie normalnie, nie szumnie, zamazując twarze trupów prozą życia. W każdej chwili ktoś oddawał swego ducha Hel na pożywkę lub ku dyspozycji całkiem kapryśnego Odyna.
Walhalla…
Hanar galande, galdrar groande
Nornar spinnande, lagnadar bindande
Gudar gråtande, ulvar ulande
Czas toczył się i toczyć będzie, z człowiekiem czy bez… niezmiennie…
Wyraził zrozumienie cichym pomrukiem. Zostawi to; jeśli tylko tego właśnie chciała. Dał jej przestrzeń dla ewentualnej zmiany zdania i podjęcia innej decyzji; za pewien czas. Nie było to coś, za co zamierzał odpowiadać – nie wiedział, co było dla niej w tym momencie najlepsze. Być może, rzesza kapłanów, czy jakiekolwiek inne medium, które bliskie było sprawom boskim, nalegałoby na to, aby Rakkel przemogła się i zapragnęła doświadczyć dłuższego kontaktu z duchem, być może dotrzeć do rozmowy. Jeśli zaś nie to, nakazaliby z miejsca odprawić rytuał, aby odesłać umęczoną istotę w przeznaczone jej miejsce. Eitri nie należał do osób duchowych – na wszystko zdawał się patrzeć z czysto ludzkiej perspektywy i nie potrafił postawić zmarłego męża ponad tym, czego pragnęła w tajemnicy swego umysłu Rakkel. Nigdy nie drażnił dusz i zachowywał należytą ostrożność, jednak nie promował bogobojnego usuwania się na ich rzecz i robienia czegokolwiek podług ich woli. Brak zaufania – coś co zrodziło się ponad rok temu, wciąż nie dawało o sobie zapomnieć. Jedyną sytuacją, w której podjąłby radykalne kroki mogło okazać się zagrożenie życia, a takie obecnie nie występowało. Dusza zdawała się być zbyt słaba, aby uczynić coś ponad zsyłanie przypadkowych bodźców na osobę podatną jej wpływom. Chociaż i to mogło okazać się jednorazowe, gdyż wyrzucenie zalegającej frustracji odebrało jej pierwotny koloryt i ostrość.
Zduszony śmiech okazał się przyjemną odmianą, rozluźniającą nieco spięcie powstające w karku. Chociaż głowa wciąż pulsowała, a na języku osiadł końcowy akord alkoholu, poczuł odrobinę ulgi.
– Czasami tłamszą ból istnienia. – Jak gdyby zawsze chodziło właśnie o to. W momentach, kiedy życie stawało się nieznośne, należało się odciąć. Uciekać przed ciszą, aby próbować ją w jakikolwiek sposób zamaskować, gdyż huczała w głowie bardziej nieznośnie niż ciągły szmer obecności duchowej. Paradoksalna potrzeba stymulacji, gdyż żyjąc nie do końca w realnym świecie od urodzenia, ciało nie chciało poddać się normalnym ludzkim kolejom losu. Uciekał przed czymś bez czego nie potrafił już żyć. Był medium – niezaprzeczalnie, stale i do samego końca.
Własna reakcja na postawione przez Rakkel pytanie zastanowiła go. Czy tak właśnie zachowywali się szarzy ludzie nieobyci z systemem? W lekkiej panice, potrzebujący tysiąc razy zapewnić, że nic nie ukrywają i kierują nimi jedynie szczere intencje? Zrzucił to na karb niecodzienności sytuacji i własnego wyczerpania po spotkaniu, którego doświadczył. Wolał myśleć o tym właśnie w taki sposób.
Ciężka, pulsująca wyraźnie podwyższonym ciśnieniem głowa uniosła się w kierunku Rakkel. Obserwował przyjaciółkę przez dłuższą chwilę – mielił w głowie obrazy notatek i raportów przewijających się pod jego palcami w przeciągu ostatnich miesięcy. Gorzka prawda, lepka maź niepewności rozlewającej się w każdym zakamarku Midgardu – choroba trawiąca społeczeństwo. A jej przyczyna? Wciąż zbyt mglista, praktycznie zupełnie niezbadana.
Charakterystyczne mrowienie w stopach zwiastowało konieczność podźwignięcia ciała z podłogi. Uczynił to leniwie, rozprostowując zastygłe w napięciu mięśnie. Spojrzał na nietkniętą porcję jedzenia, zupełnie już zimnego, niezdatnego do spożycia bez ponownego podgrzania.
Spokojne spotkanie okazało się czymś zgoła innym – jak zwykle gdy planował, niewiele oczekiwań pokrywało się z rzeczywistością.
Odszukał butelkę z whisky. Bez pytania podszedł do niej i napełnił szklankę, którą trzymał w dłoni. Nie zbliżył się do okna, tak jakby obawiał się, że wraz ze spojrzeniem przez nie, zamiast budynków pogrążonych w mroku dostrzeże prawdę – tę przerażającą, budzącą grozę w najbardziej twardych ludziach.
Krzywy uśmiech zagościł jedynie na chwilę, zduszony ostrym płynem wlewającym się szczodrze do gardła.
– Mam nadzieję, że będzie z tego jakiś pożytek – Oby nikt tego nie żałował. Powrócił z nieokreślonego. Dlaczego? Brak odpowiedzi przytłaczał. Podobnie jak poczucie, że ani Rakkel, ani on nie byli sobą. Zatracając się w oczach miasta.
Patrzącego wprost na nich.
Eitri i Rakkel z tematu
Gdyby on stracił to wszystko? Czy wyszedłby ponownie cało? Czy nie złamałby się ostatecznie i pogrążył w rozkładzie, z którego nie było ucieczki? Raz czmychnął przed śmiercią – własną śmiercią; ale czy los oszczędzi go w obliczu znikania innych? Świat stawał się niespokojnym miejscem; galdrowie wiedzieli, że nic nie będzie takie samo za rok, czy nawet za tydzień. Pogrzeby, tajemnicze ofiary, ale i tego nie trzeba było, gdy choroba i liczne tragedie odbierały życie normalnie, nie szumnie, zamazując twarze trupów prozą życia. W każdej chwili ktoś oddawał swego ducha Hel na pożywkę lub ku dyspozycji całkiem kapryśnego Odyna.
Walhalla…
Hanar galande, galdrar groande
Nornar spinnande, lagnadar bindande
Gudar gråtande, ulvar ulande
Czas toczył się i toczyć będzie, z człowiekiem czy bez… niezmiennie…
Wyraził zrozumienie cichym pomrukiem. Zostawi to; jeśli tylko tego właśnie chciała. Dał jej przestrzeń dla ewentualnej zmiany zdania i podjęcia innej decyzji; za pewien czas. Nie było to coś, za co zamierzał odpowiadać – nie wiedział, co było dla niej w tym momencie najlepsze. Być może, rzesza kapłanów, czy jakiekolwiek inne medium, które bliskie było sprawom boskim, nalegałoby na to, aby Rakkel przemogła się i zapragnęła doświadczyć dłuższego kontaktu z duchem, być może dotrzeć do rozmowy. Jeśli zaś nie to, nakazaliby z miejsca odprawić rytuał, aby odesłać umęczoną istotę w przeznaczone jej miejsce. Eitri nie należał do osób duchowych – na wszystko zdawał się patrzeć z czysto ludzkiej perspektywy i nie potrafił postawić zmarłego męża ponad tym, czego pragnęła w tajemnicy swego umysłu Rakkel. Nigdy nie drażnił dusz i zachowywał należytą ostrożność, jednak nie promował bogobojnego usuwania się na ich rzecz i robienia czegokolwiek podług ich woli. Brak zaufania – coś co zrodziło się ponad rok temu, wciąż nie dawało o sobie zapomnieć. Jedyną sytuacją, w której podjąłby radykalne kroki mogło okazać się zagrożenie życia, a takie obecnie nie występowało. Dusza zdawała się być zbyt słaba, aby uczynić coś ponad zsyłanie przypadkowych bodźców na osobę podatną jej wpływom. Chociaż i to mogło okazać się jednorazowe, gdyż wyrzucenie zalegającej frustracji odebrało jej pierwotny koloryt i ostrość.
Zduszony śmiech okazał się przyjemną odmianą, rozluźniającą nieco spięcie powstające w karku. Chociaż głowa wciąż pulsowała, a na języku osiadł końcowy akord alkoholu, poczuł odrobinę ulgi.
– Czasami tłamszą ból istnienia. – Jak gdyby zawsze chodziło właśnie o to. W momentach, kiedy życie stawało się nieznośne, należało się odciąć. Uciekać przed ciszą, aby próbować ją w jakikolwiek sposób zamaskować, gdyż huczała w głowie bardziej nieznośnie niż ciągły szmer obecności duchowej. Paradoksalna potrzeba stymulacji, gdyż żyjąc nie do końca w realnym świecie od urodzenia, ciało nie chciało poddać się normalnym ludzkim kolejom losu. Uciekał przed czymś bez czego nie potrafił już żyć. Był medium – niezaprzeczalnie, stale i do samego końca.
Własna reakcja na postawione przez Rakkel pytanie zastanowiła go. Czy tak właśnie zachowywali się szarzy ludzie nieobyci z systemem? W lekkiej panice, potrzebujący tysiąc razy zapewnić, że nic nie ukrywają i kierują nimi jedynie szczere intencje? Zrzucił to na karb niecodzienności sytuacji i własnego wyczerpania po spotkaniu, którego doświadczył. Wolał myśleć o tym właśnie w taki sposób.
Ciężka, pulsująca wyraźnie podwyższonym ciśnieniem głowa uniosła się w kierunku Rakkel. Obserwował przyjaciółkę przez dłuższą chwilę – mielił w głowie obrazy notatek i raportów przewijających się pod jego palcami w przeciągu ostatnich miesięcy. Gorzka prawda, lepka maź niepewności rozlewającej się w każdym zakamarku Midgardu – choroba trawiąca społeczeństwo. A jej przyczyna? Wciąż zbyt mglista, praktycznie zupełnie niezbadana.
Charakterystyczne mrowienie w stopach zwiastowało konieczność podźwignięcia ciała z podłogi. Uczynił to leniwie, rozprostowując zastygłe w napięciu mięśnie. Spojrzał na nietkniętą porcję jedzenia, zupełnie już zimnego, niezdatnego do spożycia bez ponownego podgrzania.
Spokojne spotkanie okazało się czymś zgoła innym – jak zwykle gdy planował, niewiele oczekiwań pokrywało się z rzeczywistością.
Odszukał butelkę z whisky. Bez pytania podszedł do niej i napełnił szklankę, którą trzymał w dłoni. Nie zbliżył się do okna, tak jakby obawiał się, że wraz ze spojrzeniem przez nie, zamiast budynków pogrążonych w mroku dostrzeże prawdę – tę przerażającą, budzącą grozę w najbardziej twardych ludziach.
Krzywy uśmiech zagościł jedynie na chwilę, zduszony ostrym płynem wlewającym się szczodrze do gardła.
– Mam nadzieję, że będzie z tego jakiś pożytek – Oby nikt tego nie żałował. Powrócił z nieokreślonego. Dlaczego? Brak odpowiedzi przytłaczał. Podobnie jak poczucie, że ani Rakkel, ani on nie byli sobą. Zatracając się w oczach miasta.
Patrzącego wprost na nich.
Eitri i Rakkel z tematu