Between the lights (H. Nilsen & E. Soelberg, kwiecień 1996)
2 posters
Bezimienny
Between the lights (H. Nilsen & E. Soelberg, kwiecień 1996) Sob 9 Gru - 22:49
Scena uginała się tego wieczoru pod ciężarem jej dumy.
Hedda — dziewczyna znikąd, zbłąkana sierota, dziecko pozbawione przeszłości — skrzyła blaskiem tysięcy gwiazd zawieszonych ponad głowami, gdzieś na granatowych połaciach rozciągniętego nieboskłonu, którego granic nie dało się dostrzec.
Lśniła.
Jaśniała.
Promieniała.
Subtelny uśmiech ozdabiał twarz przez ostatni akt, kiedy żywiołowa melodia nadkruszyła fundamenty wyśnionej rzeczywistości należącej do eterycznej nimfy, którą odgrywała przy dźwiękach ostatniego aktu, wirując delikatnie przez szaloną wariację wróżek, jak nazywano tę część występu. Smyczki szarpały gwałtownie struny, klawisze fortepianu drżały przy gwałtownym ucisku ze strony palców, zaś melodia nabierała życia.
Palce uwięzione bezlitosnym kokonem point goniły za muzyką.
Petit allegro rozgrywano na scenie.
Dynamika każdego kroku napotykała delikatność szczupłego ciała; kryształy sukni błyszczały zdradziecko pod naporem reflektorów obrysowujących grubymi wiązkami światła solistkę, którą, czego jeszcze nie wiedziała, tego wieczoru była ostatni raz.
Kolejne coupé.
Przejście do ostatniego aktu — życiodajne płomyki rozpalające wnętrze nimfy gasły.
Jeszcze chwila.
Jeden oddech.
Pas de chat.
Wreszcie cisza.
Bursztynowe spojrzenie pomknęło ku publiczności, kiedy przystanęła. Była ledwie krok od krawędzi sceny, emanująca artyzmem wyzierającym ze wszystkich gestów, pozwalająca wygłodniałym krytykom zachłysnąć się własnym kunsztem, wyginając kąciki ust ku górze; ignorując ból skradający się zdradliwie skórą wzdłuż wycieńczonych mięśni błagających o odpoczynek, głucha na cierpiętnicze jęki okaleczonych stóp, zaślepiona pragnieniem, który ugasić mogła jedynie T U.
Jeden oddech później zniknęła, pomykając głęboko do wnętrza kuluarów.
— Pani Hedda Nilsen?
Męski głos przedarł się przez gwarność rozmów oraz dziewczęcych świergotów, jakie zdominowały garderobę krótko po opadnięciu kurtyny. Dotarł do niej pomimo odległości dzielącej ich świat na dwa, wzbudzając ciekawość, niezdrowe zainteresowanie, które zaowocowało cichym, prostym, filuternym…
— Tak?
Wychylona zza własnego uśmiechu, odnalazła wzrokiem nieznajomego, którego twarz niemal niczego nie zdradzała. Wsłuchana w dźwięk jego słów, rozpamiętała naprędce wypowiedziane (własne) imię przeplatane nazwiskiem, będącym jedynie cząstką pokrzywionej przeszłości, przywdziane jak ubranie, dopasowane pod siebie, ukrywające jej przeszłość i gwałtownie wciągnęła powietrze w płuca, dostrzegając, nie wiedząc czemu tak późno, charakterystyczną odznakę Kruczej Straży.
Hedda Nilsen, Hedda Nilsen, Hedda Nilsen, powracało echem.
Wyszła nieśmiało z cienia, wciąż otulona błękitem przyozdobionej kryształami sukni podkreślającej kruchość delikatnej, chudej sylwetki prawdziwej tancerki. Gwiazdy, o której pisały wszystkie wielkie tytuły gazet — te szukające gorących sensacji, te plotkujące o rzekomych romansach, te widzące w młodej dziewczynie objawienie współczesnej sceny, gdzie na ich stronach prawda przenikała się z niezdrowymi wyobrażeniami; gdzie fikcja snuta językiem żarłocznych redaktorów przeplatana była lichymi skrawkami codzienności, jaką w istocie wiodła.
Wreszcie nabrała odwagi, wyłaniając się spomiędzy własnych lęków.
— Tak, to ja — wyszeptała delikatnie. Wślizgnęła w skórę kogoś innego, acz znajomego, w jedną ze swoich marionetek, po które sięgała ilekroć sytuacja do tego zmuszała. — Kochani, zostawcie nas!
Klasnęła w dłonie, jednoznacznie wyganiając ze swojej garderoby każdego, kogo być tutaj nie powinno, wypędzając również własny strach, jaki bezdusznie kołatał zaniepokojonym, dziewczęcym sercem. Wbrew sobie posłała mu przydługie spojrzenie, obrysowując konturem męską szczęką, wyprostowaną sylwetkę, zaglądając pod powierzchnię przenikliwego spojrzenia, nim odrobinę speszona spuściła wzrok.
Wsunęła za ucho pojedynczy kosmyk włosów, któremu poświęciła gram uwagi, nim ponownie zabrała głos. Zdusiła kiełkujące pod powierzchnią policzków uczucie wstydu, wdzięczna za przyciemnione żarówki jarzące się lichym światłem, nim ponownie podniosła oczy, napotykając ciepłym, dotykającym serca bursztynem chłodną barykadę wzniesioną odcieniem szarości i błękitu.
— Chciał pan ze mną rozmawiać, inspektorze…? — nie dokończyła.
Wierzyła, iż zrobi to za nią, że własnymi słowami odpowie na tysiące pytań kotłujących się pod jej skórą, pozwalając sercu zwolnić przynajmniej na ułamek sekundy, oddając spokój na dźwięczne uderzenie mięśnia w piersi.
Bezgłośnie pytając.
Dlaczego właśnie Ona?
Hedda — dziewczyna znikąd, zbłąkana sierota, dziecko pozbawione przeszłości — skrzyła blaskiem tysięcy gwiazd zawieszonych ponad głowami, gdzieś na granatowych połaciach rozciągniętego nieboskłonu, którego granic nie dało się dostrzec.
Lśniła.
Jaśniała.
Promieniała.
Subtelny uśmiech ozdabiał twarz przez ostatni akt, kiedy żywiołowa melodia nadkruszyła fundamenty wyśnionej rzeczywistości należącej do eterycznej nimfy, którą odgrywała przy dźwiękach ostatniego aktu, wirując delikatnie przez szaloną wariację wróżek, jak nazywano tę część występu. Smyczki szarpały gwałtownie struny, klawisze fortepianu drżały przy gwałtownym ucisku ze strony palców, zaś melodia nabierała życia.
Palce uwięzione bezlitosnym kokonem point goniły za muzyką.
Petit allegro rozgrywano na scenie.
Dynamika każdego kroku napotykała delikatność szczupłego ciała; kryształy sukni błyszczały zdradziecko pod naporem reflektorów obrysowujących grubymi wiązkami światła solistkę, którą, czego jeszcze nie wiedziała, tego wieczoru była ostatni raz.
Kolejne coupé.
Przejście do ostatniego aktu — życiodajne płomyki rozpalające wnętrze nimfy gasły.
Jeszcze chwila.
Jeden oddech.
Pas de chat.
Wreszcie cisza.
smyczek zafałszował nutę
Oddychała szybko, a serce łomotało w piersi.Bursztynowe spojrzenie pomknęło ku publiczności, kiedy przystanęła. Była ledwie krok od krawędzi sceny, emanująca artyzmem wyzierającym ze wszystkich gestów, pozwalająca wygłodniałym krytykom zachłysnąć się własnym kunsztem, wyginając kąciki ust ku górze; ignorując ból skradający się zdradliwie skórą wzdłuż wycieńczonych mięśni błagających o odpoczynek, głucha na cierpiętnicze jęki okaleczonych stóp, zaślepiona pragnieniem, który ugasić mogła jedynie T U.
Jeden oddech później zniknęła, pomykając głęboko do wnętrza kuluarów.
°
— Pani Hedda Nilsen?
Męski głos przedarł się przez gwarność rozmów oraz dziewczęcych świergotów, jakie zdominowały garderobę krótko po opadnięciu kurtyny. Dotarł do niej pomimo odległości dzielącej ich świat na dwa, wzbudzając ciekawość, niezdrowe zainteresowanie, które zaowocowało cichym, prostym, filuternym…
— Tak?
Wychylona zza własnego uśmiechu, odnalazła wzrokiem nieznajomego, którego twarz niemal niczego nie zdradzała. Wsłuchana w dźwięk jego słów, rozpamiętała naprędce wypowiedziane (własne) imię przeplatane nazwiskiem, będącym jedynie cząstką pokrzywionej przeszłości, przywdziane jak ubranie, dopasowane pod siebie, ukrywające jej przeszłość i gwałtownie wciągnęła powietrze w płuca, dostrzegając, nie wiedząc czemu tak późno, charakterystyczną odznakę Kruczej Straży.
Hedda Nilsen, Hedda Nilsen, Hedda Nilsen, powracało echem.
Wyszła nieśmiało z cienia, wciąż otulona błękitem przyozdobionej kryształami sukni podkreślającej kruchość delikatnej, chudej sylwetki prawdziwej tancerki. Gwiazdy, o której pisały wszystkie wielkie tytuły gazet — te szukające gorących sensacji, te plotkujące o rzekomych romansach, te widzące w młodej dziewczynie objawienie współczesnej sceny, gdzie na ich stronach prawda przenikała się z niezdrowymi wyobrażeniami; gdzie fikcja snuta językiem żarłocznych redaktorów przeplatana była lichymi skrawkami codzienności, jaką w istocie wiodła.
Wreszcie nabrała odwagi, wyłaniając się spomiędzy własnych lęków.
— Tak, to ja — wyszeptała delikatnie. Wślizgnęła w skórę kogoś innego, acz znajomego, w jedną ze swoich marionetek, po które sięgała ilekroć sytuacja do tego zmuszała. — Kochani, zostawcie nas!
Klasnęła w dłonie, jednoznacznie wyganiając ze swojej garderoby każdego, kogo być tutaj nie powinno, wypędzając również własny strach, jaki bezdusznie kołatał zaniepokojonym, dziewczęcym sercem. Wbrew sobie posłała mu przydługie spojrzenie, obrysowując konturem męską szczęką, wyprostowaną sylwetkę, zaglądając pod powierzchnię przenikliwego spojrzenia, nim odrobinę speszona spuściła wzrok.
Wsunęła za ucho pojedynczy kosmyk włosów, któremu poświęciła gram uwagi, nim ponownie zabrała głos. Zdusiła kiełkujące pod powierzchnią policzków uczucie wstydu, wdzięczna za przyciemnione żarówki jarzące się lichym światłem, nim ponownie podniosła oczy, napotykając ciepłym, dotykającym serca bursztynem chłodną barykadę wzniesioną odcieniem szarości i błękitu.
— Chciał pan ze mną rozmawiać, inspektorze…? — nie dokończyła.
Wierzyła, iż zrobi to za nią, że własnymi słowami odpowie na tysiące pytań kotłujących się pod jej skórą, pozwalając sercu zwolnić przynajmniej na ułamek sekundy, oddając spokój na dźwięczne uderzenie mięśnia w piersi.
Bezgłośnie pytając.
Dlaczego właśnie Ona?
Eitri Soelberg
Re: Between the lights (H. Nilsen & E. Soelberg, kwiecień 1996) Sob 9 Gru - 22:50
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Zawsze był przed ustalonym czasem, nigdy się nie spóźniał – nie miał w sobie na tyle swobody, by wydzierać dla siebie tę odrobinę luksusu w postaci braku zajmowania się terminami. Pozwalając innym na siebie czekać. To nie było w dobrym tonie; zawsze nerwowo spoglądał na wskazówki zegara, które odznaczały kolejne sekundy dzielące go od spotkania. Gdy stawiano przed nim zadanie – wszystko inne niknęło, przysłona opadała na rzeczy mało istotne i pozwalała skupić się na tym, co powinien zrobić. Działał tak odkąd pamiętał, nie potrafiąc odnaleźć istoty swej osoby w panującym wszędzie chaosie, oddychając pełną piersią dopiero wtedy, gdy wszystko składało się w idealną, wymierzoną całość.
Opierał się lekko o drewno filarów, przechodzących w łagodne łuki, tuż przy wejściu na salę widowiskową. Rzeczy piękne nie były mu obce; z namaszczeniem przebijając się przez kolejne tomy dzieł doskonałych, odnajdował upodobanie w kreśleniu oczami wyobraźni scen fantastycznych, czerpiących pełnymi garściami z mitologii. Wodził błękitem po strofach wierszy, nanizując kolejne słowa na drobne żyłki sieci swego umysłu, w którym tonęły wyobrażenia o ideałach dalekich od brudu tego świata. Dźwięczne nuty wysłuchał ze spokojem, dobywając z obszernej kieszeni niewielki notatnik, w którym spisał najważniejsze elementy dzisiejszego spotkania. Opuścił salę, nim wybrzmiał ostatni ton, niespiesznie, omiatając wcześniej spojrzeniem scenę tonącą w świetle, skrzącą się barwami harmonijnie współgrającymi z całą scenerią. Westchnął jedynie, niewiele łagodności w codziennym życiu dotykały jego oczy, przyzwyczajone do wertowania kolejnych stron akt. I tym razem sprawa ograniczała się jedynie do tego, co przyziemne – zdobyć potrzebne informacje, sprawdzić, czy zeznania świadka okażą się prawdą, dostarczyć materiał i czekać. Życie młodego oficera często ograniczało się do prostych, powtarzalnych elementów, w których odnajdywał swoje powołanie i które starał się wykonywać z należytą starannością.
Hedda Nilsen surowo nakreślone słowa, w pośpiechu, jednak czysto i bez zawahania, noszące piętno nienaturalnej kaligrafii, przywodzącej na myśl krój liter maszynopisu. Brak niepotrzebnych ozdobników, czytelność doskonała, tyle, że mało ludzka. Świadek twierdził, że właśnie ta młoda kobieta stała za kradzieżą, której padł ofiarą. Podobno, wiele razy wcześniej widział ją w okolicach swego domostwa, miała zachowywać się podejrzanie, co przykuło jego uwagę. Sam incydent dopiero jednak, zmusił go do zgłoszenia się w tej sprawie do odpowiednich organów. Sprawa raczej prosta, chociaż zastanawiająca – zwłaszcza, gdy padło na kobietę, która rozgłosu nie potrzebowała, posiadając go aż nadto dzięki wykonywanemu zawodowi.
Spokojne kroki skierowały go ku garderobom, jednak nagły wybuch rozmówek, żartów i ekscytacji zakłócił idealnie wymierzone kroki.
Występ się skończył…
Próbując przedrzeć się ponad panującym hałasem, brnął nieprzerwanie, szukając rysu podobnego do tego, który zdołał zapamiętać ze zdjęcia wskazanego przez ofiarę kradzieży.
– Pani Hedda Nilsen? – Prawie sam powątpiewał w to, czy jego głos zdoła się przebić przez wysokie tony dziewczęcego szczebiotu. Słysząc potwierdzenie oraz zdecydowane polecenie młodej kobiety, zatrzymał się nie więcej niż trzy kroki za progiem garderoby. Ze skupieniem śledził jak obecność ludzka powoli topnieje w przepełnionej przestrzeni, by finalnie pozostał sam na sam z rzeczoną panną Nilsen. Odruchowe przeczesanie opadających na czoło kosmyków przerwało moment, w którym bursztynowe oczy spoczęły dokładnie na jego twarzy. Odchrząknął cicho, gdy tancerka zawiesiła głos.
– Młodszy Inspektor Eitri Soelberg, Wydział Kryminalno-Śledczy. – Prosto ułożył wyuczoną, oficjalną formułę. – Proszę wybaczyć tak nagłe najście w zupełnie niesprzyjających warunkach, jednak ciężko w jakikolwiek inny sposób do pani dotrzeć. – Ściskany w dłoni notatnik podniósł ku górze i przewertował kilka pierwszych stron. – Zostałem zobowiązany do zadania pani kilku pytań. Niestety, dostarczenie oficjalnego pisma okazało się niezwykle trudne i pomimo wiedzy, co do miejsca pani pobytu, nie zostało ono odebrane. Jeśli pani pozwoli, przekażę je teraz osobiście. – Wypowiadaniu ostatnich słów towarzyszył gest wysunięcia przed siebie ręki, w której trzymał zaklejoną kopertę. Ze spokojem odczekał, aż dziewczyna zapozna się z treścią. Wiedział, że sytuacja ta nie może być dla niej łatwa, tym bardziej, nie poganiał. Bacznie przyglądał się jej ruchom.– Jeśli pani woli, mogę również sam przytoczyć treść.
Opierał się lekko o drewno filarów, przechodzących w łagodne łuki, tuż przy wejściu na salę widowiskową. Rzeczy piękne nie były mu obce; z namaszczeniem przebijając się przez kolejne tomy dzieł doskonałych, odnajdował upodobanie w kreśleniu oczami wyobraźni scen fantastycznych, czerpiących pełnymi garściami z mitologii. Wodził błękitem po strofach wierszy, nanizując kolejne słowa na drobne żyłki sieci swego umysłu, w którym tonęły wyobrażenia o ideałach dalekich od brudu tego świata. Dźwięczne nuty wysłuchał ze spokojem, dobywając z obszernej kieszeni niewielki notatnik, w którym spisał najważniejsze elementy dzisiejszego spotkania. Opuścił salę, nim wybrzmiał ostatni ton, niespiesznie, omiatając wcześniej spojrzeniem scenę tonącą w świetle, skrzącą się barwami harmonijnie współgrającymi z całą scenerią. Westchnął jedynie, niewiele łagodności w codziennym życiu dotykały jego oczy, przyzwyczajone do wertowania kolejnych stron akt. I tym razem sprawa ograniczała się jedynie do tego, co przyziemne – zdobyć potrzebne informacje, sprawdzić, czy zeznania świadka okażą się prawdą, dostarczyć materiał i czekać. Życie młodego oficera często ograniczało się do prostych, powtarzalnych elementów, w których odnajdywał swoje powołanie i które starał się wykonywać z należytą starannością.
Hedda Nilsen surowo nakreślone słowa, w pośpiechu, jednak czysto i bez zawahania, noszące piętno nienaturalnej kaligrafii, przywodzącej na myśl krój liter maszynopisu. Brak niepotrzebnych ozdobników, czytelność doskonała, tyle, że mało ludzka. Świadek twierdził, że właśnie ta młoda kobieta stała za kradzieżą, której padł ofiarą. Podobno, wiele razy wcześniej widział ją w okolicach swego domostwa, miała zachowywać się podejrzanie, co przykuło jego uwagę. Sam incydent dopiero jednak, zmusił go do zgłoszenia się w tej sprawie do odpowiednich organów. Sprawa raczej prosta, chociaż zastanawiająca – zwłaszcza, gdy padło na kobietę, która rozgłosu nie potrzebowała, posiadając go aż nadto dzięki wykonywanemu zawodowi.
Spokojne kroki skierowały go ku garderobom, jednak nagły wybuch rozmówek, żartów i ekscytacji zakłócił idealnie wymierzone kroki.
Występ się skończył…
Próbując przedrzeć się ponad panującym hałasem, brnął nieprzerwanie, szukając rysu podobnego do tego, który zdołał zapamiętać ze zdjęcia wskazanego przez ofiarę kradzieży.
– Pani Hedda Nilsen? – Prawie sam powątpiewał w to, czy jego głos zdoła się przebić przez wysokie tony dziewczęcego szczebiotu. Słysząc potwierdzenie oraz zdecydowane polecenie młodej kobiety, zatrzymał się nie więcej niż trzy kroki za progiem garderoby. Ze skupieniem śledził jak obecność ludzka powoli topnieje w przepełnionej przestrzeni, by finalnie pozostał sam na sam z rzeczoną panną Nilsen. Odruchowe przeczesanie opadających na czoło kosmyków przerwało moment, w którym bursztynowe oczy spoczęły dokładnie na jego twarzy. Odchrząknął cicho, gdy tancerka zawiesiła głos.
– Młodszy Inspektor Eitri Soelberg, Wydział Kryminalno-Śledczy. – Prosto ułożył wyuczoną, oficjalną formułę. – Proszę wybaczyć tak nagłe najście w zupełnie niesprzyjających warunkach, jednak ciężko w jakikolwiek inny sposób do pani dotrzeć. – Ściskany w dłoni notatnik podniósł ku górze i przewertował kilka pierwszych stron. – Zostałem zobowiązany do zadania pani kilku pytań. Niestety, dostarczenie oficjalnego pisma okazało się niezwykle trudne i pomimo wiedzy, co do miejsca pani pobytu, nie zostało ono odebrane. Jeśli pani pozwoli, przekażę je teraz osobiście. – Wypowiadaniu ostatnich słów towarzyszył gest wysunięcia przed siebie ręki, w której trzymał zaklejoną kopertę. Ze spokojem odczekał, aż dziewczyna zapozna się z treścią. Wiedział, że sytuacja ta nie może być dla niej łatwa, tym bardziej, nie poganiał. Bacznie przyglądał się jej ruchom.– Jeśli pani woli, mogę również sam przytoczyć treść.
Bezimienny
Re: Between the lights (H. Nilsen & E. Soelberg, kwiecień 1996) Sob 9 Gru - 22:50
Śmiechy ucichły.
Powietrze zgęstniało.
Obserwowała go wzrokiem czujnym, niezbadanym, nieprzeniknionym — bursztyn zdawał się pochłaniać światło jarzących niemrawo żarówek, roztaczając dookoła pozorną figlarność pobrzmiewającą spod wachlarza kruczoczarnych rzęs, którymi zamrugała kilkukrotnie, nieplanowanie, bardziej zaskoczona jego słowami niżeli usiłująca zwodzić mężczyznę. Tego wieczoru myśli usiłowały zbiec bezczelnie do świętowania, do trzaskających o siebie kieliszków drogiego szampana drażniącego podniebienie, do wesołych uśmiechów wymienianych pomiędzy tancerzami szykującymi się ku ostatnim występom przed zakończeniem letniego sezonu, tym razem tournée miało smakować francuskim powietrzem, poranną kawą, lawendowymi polami; nie spodziewała się ani tego spotkania, ani niezrozumiałych oskarżeń.
Pozwoliła natarczywym dźwiękom odlecieć niczym stado przegonionych ptaków, podnosząc się ze swojego krzesła, przepełniona niebiańską gracją jakby nigdy nie wychodziła poza ramy odgrywanej roli, zawsze miała pozostać delikatną tancerką wzbudzającą pożądanie wśród mężczyzn oraz zazdrość między kobietami — ci, którzy nie mogli jej mieć wraz z tymi, które pragnęły się nią stać, stojący gdzieś poza sceną, jednak nadzwyczaj odlegli. Zamgleni. Zignorowani. Będący jedynie dekoracją dopełniającą wystrój krajobrazu, któremu wymykał się człowiek stojący naprzeciw, świdrowany uważnym wzrokiem coraz pewniej, śmielej, może poniekąd wyzywająco, kiedy postąpiła krok do przodu.
Materiał kreacji uszytej błękitnymi nićmi zaszeleścił subtelnie; wprawione w ruch ciało podążyło za gonitwą myśli, napinając nieznacznie wszystkie mięśnie skrywane pod cienkim płótnem bladej skóry, ledwo tylko muśniętej słońcem, podkreślającej eteryczny wydźwięk magicznej natury wróżki, jaką tego wieczoru była. Przynajmniej przez chwilę, kiedy wirowała w tańcu.
Nieskrępowana niczym — ani nikim.
— Młodszy inspektor? — powtórzyła za nim cicho.
Powoli odważyła się na kolejny krok, wyważony, naznaczający drewnianą podłogę ciężarem lekkiego ciała oraz opasłych myśli przysiadających leniwie na styranych ramionach. Pokonała dzielącą ich odległość. Bezlitośnie skróciła głęboki dystans. Była dosłownie na wyciągnięcie jego ręki, dotyk wypowiedzianych słów, ciepło oddechu drażniącego skórę nakrytych różem policzków; odzyskawszy młodzieńczy rezon uśmiechnęła się oczami, poczuła męskie perfumy przyjemnie otumaniające zmysły, usłyszała miarowy wydechy powietrza, dostrzegła zmierzający ku niej papier.
Dłoń ani drgnęła.
Tak jego, podtrzymująca kopertę, jak jej — miętoląca materiał błękitnej sukni.
Wysłuchała oficjalnych konstrukcji zdań pobrzmiewających obowiązkiem, nim prześlizgnęła się wzrokiem ku własnym inicjałom zdobiącym grzbiet śnieżnobiałej korespondencji, wzdychając niemal bezgłośnie, gdzieś na granicy niezadowolenia.
— Taniec wymaga wyrzeczeń, inspektorze. To naturalne, iż spędzam więcej życia tu — w tej oto filharmonii — niżeli we własnym mieszkaniu. Właściwie to deski teatrów są mi domem zdecydowanie bliższym od poddasza starej kamienicy — powiedziała, nie wiedząc czemu. Przekorna chęć usprawiedliwienia, może wewnętrzna ciekawość wzbudzona przez mężczyznę dyktująca wersy dla podtrzymania rozmowy. — Nic dziwnego, że list nie dotarł.
Wreszcie smukłe palce pomknęły do jego dłoni i chwyciły lekko pogięty papier, niegroźnie muskając ciepłą skórę mężczyzny zimnem kiełkującym pod powierzchnią delikatnych opuszków, oznaka zdenerwowania, o którym nie mógł wiedzieć. Przyjemne uczucie gorąca będące kontrastem dla chłodu, jaki podążył śladem Heddy, nawet lekko nią wzdrygnęło. Niespodziewanie.
— Proszę, chętnie posłucham jeszcze pańskiego głosu, inspektorze — rzuciła, niby beznamiętnie. Chwytając kruczego tytułu, kiedy rezolutność wyjrzała nieśmiało zza przydymionego spojrzenia.
Czy się bała?
Naturalnie.
Czy wiedziała, co nastąpi?
Niezupełnie.
Przeczuwała, iż burzliwa przeszłość malowana różnorakimi odcieniami szarości będzie dobijała się do drzwi nowego życia, które odważyła się wybudować na zgliszczach poprzedniego, pośród zubożałych ruin cyrkowej codzienności wyrosły bowiem nowe fundamenty, naprostowały się sny. Przerażona dziewczynka zamieszkująca jej zdziczałe serce okaleczone najróżniejszymi sposobami, najokrutniejszymi słowami, przebrzydłymi czynami, wciąż zabierała głos, niekiedy krzycząc, czasem zawodząc, nieraz też szlochając rzewnie, jednocześnie pozwalając posmakować swoistego bezpieczeństwa, którego brakowało przez dysfunkcyjne dzieciństwo, gdzie rola dziecka sprowadzała się do wyzysku — czy to umiejętności wykraczających poza magiczną normalność, czy bardziej przyziemnych talentów łkania na zawołanie. Smutek wyzierający spod bursztynowych zwierciadeł był wszak wkomponowany we wszystkie lęki, jakie rozkwitły w małoletnim umyśle.
Bała się, cholernie mocno.
Lecz co pozostało?
Była kim była — stała się, kim się stała.
Nauczyła się oddzielania obu światów, czy raczej wciąż się uczyła.
Nadeszła kolejna próba, skrajnie różna od morderczego treningu ciała, zmuszająca do nadludzkiego wysiłku nie tyle mięśnie, co myśli i słowa, by pomogły przebrnąć przez zgubny labirynt, do którego wtrącono ponad dwadzieścia lat wcześniej. Pułapkę, z której nadal się nie uwolniła, jednak nie traciła nadziei.
Ani wewnętrznego ognia.
— Jestem o coś oskarżona, inspektorze Soelberg? — spytała cicho, nim zaczął mówić.
Pierwszy raz wypowiadając nazwisko mężczyzny, przeciągając je w czasie, delikatnie smakując barwy, wpatrzona intensywnie w jego chłodne oczy. Będąca wciąż na wyciągnięcie ręki, bowiem — jeśli czegokolwiek Hedda Nilsen nigdy nie robiła to właśnie tego — nie cofała się ani przed mężczyznami, ani przed trudnościami.
Powietrze zgęstniało.
Obserwowała go wzrokiem czujnym, niezbadanym, nieprzeniknionym — bursztyn zdawał się pochłaniać światło jarzących niemrawo żarówek, roztaczając dookoła pozorną figlarność pobrzmiewającą spod wachlarza kruczoczarnych rzęs, którymi zamrugała kilkukrotnie, nieplanowanie, bardziej zaskoczona jego słowami niżeli usiłująca zwodzić mężczyznę. Tego wieczoru myśli usiłowały zbiec bezczelnie do świętowania, do trzaskających o siebie kieliszków drogiego szampana drażniącego podniebienie, do wesołych uśmiechów wymienianych pomiędzy tancerzami szykującymi się ku ostatnim występom przed zakończeniem letniego sezonu, tym razem tournée miało smakować francuskim powietrzem, poranną kawą, lawendowymi polami; nie spodziewała się ani tego spotkania, ani niezrozumiałych oskarżeń.
Pozwoliła natarczywym dźwiękom odlecieć niczym stado przegonionych ptaków, podnosząc się ze swojego krzesła, przepełniona niebiańską gracją jakby nigdy nie wychodziła poza ramy odgrywanej roli, zawsze miała pozostać delikatną tancerką wzbudzającą pożądanie wśród mężczyzn oraz zazdrość między kobietami — ci, którzy nie mogli jej mieć wraz z tymi, które pragnęły się nią stać, stojący gdzieś poza sceną, jednak nadzwyczaj odlegli. Zamgleni. Zignorowani. Będący jedynie dekoracją dopełniającą wystrój krajobrazu, któremu wymykał się człowiek stojący naprzeciw, świdrowany uważnym wzrokiem coraz pewniej, śmielej, może poniekąd wyzywająco, kiedy postąpiła krok do przodu.
Materiał kreacji uszytej błękitnymi nićmi zaszeleścił subtelnie; wprawione w ruch ciało podążyło za gonitwą myśli, napinając nieznacznie wszystkie mięśnie skrywane pod cienkim płótnem bladej skóry, ledwo tylko muśniętej słońcem, podkreślającej eteryczny wydźwięk magicznej natury wróżki, jaką tego wieczoru była. Przynajmniej przez chwilę, kiedy wirowała w tańcu.
Nieskrępowana niczym — ani nikim.
— Młodszy inspektor? — powtórzyła za nim cicho.
Powoli odważyła się na kolejny krok, wyważony, naznaczający drewnianą podłogę ciężarem lekkiego ciała oraz opasłych myśli przysiadających leniwie na styranych ramionach. Pokonała dzielącą ich odległość. Bezlitośnie skróciła głęboki dystans. Była dosłownie na wyciągnięcie jego ręki, dotyk wypowiedzianych słów, ciepło oddechu drażniącego skórę nakrytych różem policzków; odzyskawszy młodzieńczy rezon uśmiechnęła się oczami, poczuła męskie perfumy przyjemnie otumaniające zmysły, usłyszała miarowy wydechy powietrza, dostrzegła zmierzający ku niej papier.
Dłoń ani drgnęła.
Tak jego, podtrzymująca kopertę, jak jej — miętoląca materiał błękitnej sukni.
Wysłuchała oficjalnych konstrukcji zdań pobrzmiewających obowiązkiem, nim prześlizgnęła się wzrokiem ku własnym inicjałom zdobiącym grzbiet śnieżnobiałej korespondencji, wzdychając niemal bezgłośnie, gdzieś na granicy niezadowolenia.
— Taniec wymaga wyrzeczeń, inspektorze. To naturalne, iż spędzam więcej życia tu — w tej oto filharmonii — niżeli we własnym mieszkaniu. Właściwie to deski teatrów są mi domem zdecydowanie bliższym od poddasza starej kamienicy — powiedziała, nie wiedząc czemu. Przekorna chęć usprawiedliwienia, może wewnętrzna ciekawość wzbudzona przez mężczyznę dyktująca wersy dla podtrzymania rozmowy. — Nic dziwnego, że list nie dotarł.
Wreszcie smukłe palce pomknęły do jego dłoni i chwyciły lekko pogięty papier, niegroźnie muskając ciepłą skórę mężczyzny zimnem kiełkującym pod powierzchnią delikatnych opuszków, oznaka zdenerwowania, o którym nie mógł wiedzieć. Przyjemne uczucie gorąca będące kontrastem dla chłodu, jaki podążył śladem Heddy, nawet lekko nią wzdrygnęło. Niespodziewanie.
— Proszę, chętnie posłucham jeszcze pańskiego głosu, inspektorze — rzuciła, niby beznamiętnie. Chwytając kruczego tytułu, kiedy rezolutność wyjrzała nieśmiało zza przydymionego spojrzenia.
Czy się bała?
Naturalnie.
Czy wiedziała, co nastąpi?
Niezupełnie.
Przeczuwała, iż burzliwa przeszłość malowana różnorakimi odcieniami szarości będzie dobijała się do drzwi nowego życia, które odważyła się wybudować na zgliszczach poprzedniego, pośród zubożałych ruin cyrkowej codzienności wyrosły bowiem nowe fundamenty, naprostowały się sny. Przerażona dziewczynka zamieszkująca jej zdziczałe serce okaleczone najróżniejszymi sposobami, najokrutniejszymi słowami, przebrzydłymi czynami, wciąż zabierała głos, niekiedy krzycząc, czasem zawodząc, nieraz też szlochając rzewnie, jednocześnie pozwalając posmakować swoistego bezpieczeństwa, którego brakowało przez dysfunkcyjne dzieciństwo, gdzie rola dziecka sprowadzała się do wyzysku — czy to umiejętności wykraczających poza magiczną normalność, czy bardziej przyziemnych talentów łkania na zawołanie. Smutek wyzierający spod bursztynowych zwierciadeł był wszak wkomponowany we wszystkie lęki, jakie rozkwitły w małoletnim umyśle.
Bała się, cholernie mocno.
Lecz co pozostało?
Była kim była — stała się, kim się stała.
Nauczyła się oddzielania obu światów, czy raczej wciąż się uczyła.
Nadeszła kolejna próba, skrajnie różna od morderczego treningu ciała, zmuszająca do nadludzkiego wysiłku nie tyle mięśnie, co myśli i słowa, by pomogły przebrnąć przez zgubny labirynt, do którego wtrącono ponad dwadzieścia lat wcześniej. Pułapkę, z której nadal się nie uwolniła, jednak nie traciła nadziei.
Ani wewnętrznego ognia.
— Jestem o coś oskarżona, inspektorze Soelberg? — spytała cicho, nim zaczął mówić.
Pierwszy raz wypowiadając nazwisko mężczyzny, przeciągając je w czasie, delikatnie smakując barwy, wpatrzona intensywnie w jego chłodne oczy. Będąca wciąż na wyciągnięcie ręki, bowiem — jeśli czegokolwiek Hedda Nilsen nigdy nie robiła to właśnie tego — nie cofała się ani przed mężczyznami, ani przed trudnościami.
Eitri Soelberg
Re: Between the lights (H. Nilsen & E. Soelberg, kwiecień 1996) Sob 9 Gru - 22:50
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Drgnienie było niemal niewidoczne, rozprzestrzeniające się leniwie od zakończeń nerwowych przez całe ciało; na granicy tego, co dostrzec potrafił ludzki wzrok. Na granicy jego własnego progu odczuwania bodźców. Zmiana nie była oczywista; drobiny kurzu falowały w oświetleniu garderoby, które było nieubłagane dla wszelakich szczegółów, załamań skóry i materiału. Uwydatniały prawdę dnia powszedniego – znaczyły cień pod oczami i niezdrowe zabarwienie skóry, które mimowolnie poddało się podprogowemu przekazowi, uzewnętrzniając kolor różu na policzkach.
Nieprzystojące...
Młody funkcjonariusz zastygł w bezruchu, gdy kolejne kroki stopiły istniejący między nimi dystans. Raporty były proste, zdania układane w dokumentach przejrzyste, niewzruszenie trwające wybrzuszeniami poszczególnych liter. Niepodatne na czynnik ludzki, jednak ten, gdy tylko się pojawiał, poczynał kwestionować nawet te informacje, które brzmiały niczym elementarzowe „Ala ma kota”. Skinął lekko głową – młodszy, prawie oficer, jednak nie w pełni. Przeganiany zwykle po to tylko, aby wypełniać zadania mniej wymagające, lub na tyle denerwujące, by pozostali współpracownicy pragnęli się nimi dzielić. Nie będzie wszak żadnego przesłuchania, nie tutaj, nie w tym czasie, nie pod nieobecność drugiego z funkcjonariuszy.
Prosta, niemal urzędnicza robota.
Prosta dla kogoś, kto zwykł poruszać się płynnie w zawiłościach ludzkiej natury. Raczkujący dwudziestoczterolatek był okazem zakrawającym o groteskę. Gdy chodziło o proste wykonywanie zadań, sprawdzał się doskonale, jakiekolwiek zmienne, które wychodziły ponad to, rozpraszały i nie pozwalały skupić się na zamierzonym działaniu. Słowa płynące z ust młodej kobiety powoli odciskały się w jego głowie, kształtując obraz człowieka zupełnie oddanego swemu zawodowi – jednak, czy tylko to? Drewniana podłoga delikatnie odbijała dźwięk każdego wykonanego ruchu, budząc w nim dziwną niepewność, jakiej nie czuł nawet wtedy, gdy pierwszy raz uczestniczył w przechwyceniu złodzieja.
– Rozumiem, chociaż biurokracja nieczuła jest na ludzkie tłumaczenie – wyrzekł ostrożnie, jakby oczekując na to, że za kilka chwil jego słowa odbiją się od szczelnego muru, który zwykle budowali dookoła siebie ludzie, zwłaszcza w sytuacjach takich, jak ta. – List dostarczony być musi, więc zdecydowano, aby odszukać panią i przekazać osobiście. – Wypowiedź dudniła do granic wyzutym z emocji oznajmieniem. Otworzył usta nieznacznie, by dodać coś jeszcze, po chwili namysłu. – Nie mniej, dziękuję, że odpowiedziała mi pani na pierwsze pytanie. – Nieco łagodniej, ocierając się o coś na kształt faktycznej wdzięczności.
Opuszki palców wbiły się mocniej w kopertę, pozostawiając trzy drobne wgniecenia, gdy gładkość skóry przyległa na ułamek sekundy do jego dłoni. Odchrząknął cicho, szybując spojrzeniem w stronę jarzącego się sufitu. Szybko skapitulował, powracając do miejsca, w którym stała panna Nilsen – nie do końca zdając sobie sprawę, czy to za sprawą ciekawości, czy faktycznie będąc rażonym ostrym światłem. Zmarszczył brwi, gdyż kobieta wciąż nie otworzyła koperty, jednak bez oznaki zniecierpliwienia skłonił głowę, by przystać na jej prośbę.
Czy była oskarżona?
Zbyt mocne słowa. Długa droga dzieliła człowieka od stawiania oskarżeń, chociaż zdawało się, że nad wyraz chętnie szafuje się tym określeniem w społeczeństwie. Głoski jego własnego nazwiska nagle wybrzmiały zupełnie obco, nienaturalnie składając się w coś o wiele bardziej urodziwego, niż było w rzeczywistości. Okraszonego ciepłem tęczówek.
– Nie. Nie jest pani o nic oskarżona, na ten moment jest pani podejrzana. Chodzi o sprawę sprzed trzech tygodni. Otrzymaliśmy zgłoszenie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, stąd rozpoczęło się postępowanie prowadzone przez Kruczą Straż. To, co trzyma pani w dłoni – drobnym gestem wskazał na śnieżnobiałą kopertę – to wezwanie do stawiennictwa w naszej siedzibie, w celu dokonania wyjaśnień. – Wyjaśnienie zdawało się jasne, proste. Daleko było do właściwego stawiania zarzutów. – Poszkodowany rozpoznał w pani kobietę, która dnia szesnastego marca bieżącego roku domniemanie dopuściła się kradzieży w okolicach jeziora Golddajávri. – Jasne oczy prześlizgnęły się znowu do kobiecej dłoni, ściskającej korespondencję, po to tylko by po sekundowym wytchnieniu, znowu spocząć na jej twarzy. Starał się wychwycić jakąkolwiek oznakę zawahania w bursztynowych oczach, chociaż cień drgnienia przestrachu, który pozwoliłby na to, aby uchwycić się chociażby nitki domniemanego przebiegu wydarzenia. Delikatne mrowienie policzków pojawiło się w najmniej oczekiwanym momencie.
Czy to ona?
Czy artystka ryzykowałaby własną karierę dla mdłej błyskotki?
Zgnilizna toczyła ciało ludzi bez względu na to, jaki zawód wykonywali. Oni mieli oddzielać to, co skażone od reszty zdrowego organizmu.
– Proszę… – przez chwilę zastanawiał się, czy powinien. – Proszę przeczytać treść również samodzielnie. Ma pani prawo do odmówienia odpowiedzi na jakiekolwiek zadawane pytania. Niestety, ja jestem tutaj tylko po to, by udzielić podstawowych informacji i uzyskać wyjaśnienia dotyczące samego stawiennictwa – przyznał zgodnie z prawdą. Odsunął się nieco, czując dziwne ciepło rozchodzące się pod mocno zapiętym kołnierzykiem.
Presja? Nonsens…
– W razie wątpliwości, proszę pytać, po to tu jestem – zapewnił i odwrócił się, by przestąpić kilka kroków po pomieszczeniu. Chciał dać jej chwilę na spokojne zapoznanie się z treścią listu. Zaciekawienie wiodło go ku drobnym przedmiotom rozsianym w garderobie – rzeczy osobiste, najpotrzebniejsze przy każdym występie rekwizyty, misternie tkane materiały, kosmetyki. W pewnym nieładzie, wskazującym na to, że miejsce żyło stale – nawet wtedy, gdy nikogo nie było na deskach sceny, a widownia pozostawała pusta. Pierwszy raz znajdował się w takim miejscu, co było doświadczeniem niezwykle wartościowym. Błękitne tęczówki żywo przeskakiwały pomiędzy poszczególnymi elementami otoczenia.
Nieprzystojące...
Młody funkcjonariusz zastygł w bezruchu, gdy kolejne kroki stopiły istniejący między nimi dystans. Raporty były proste, zdania układane w dokumentach przejrzyste, niewzruszenie trwające wybrzuszeniami poszczególnych liter. Niepodatne na czynnik ludzki, jednak ten, gdy tylko się pojawiał, poczynał kwestionować nawet te informacje, które brzmiały niczym elementarzowe „Ala ma kota”. Skinął lekko głową – młodszy, prawie oficer, jednak nie w pełni. Przeganiany zwykle po to tylko, aby wypełniać zadania mniej wymagające, lub na tyle denerwujące, by pozostali współpracownicy pragnęli się nimi dzielić. Nie będzie wszak żadnego przesłuchania, nie tutaj, nie w tym czasie, nie pod nieobecność drugiego z funkcjonariuszy.
Prosta, niemal urzędnicza robota.
Prosta dla kogoś, kto zwykł poruszać się płynnie w zawiłościach ludzkiej natury. Raczkujący dwudziestoczterolatek był okazem zakrawającym o groteskę. Gdy chodziło o proste wykonywanie zadań, sprawdzał się doskonale, jakiekolwiek zmienne, które wychodziły ponad to, rozpraszały i nie pozwalały skupić się na zamierzonym działaniu. Słowa płynące z ust młodej kobiety powoli odciskały się w jego głowie, kształtując obraz człowieka zupełnie oddanego swemu zawodowi – jednak, czy tylko to? Drewniana podłoga delikatnie odbijała dźwięk każdego wykonanego ruchu, budząc w nim dziwną niepewność, jakiej nie czuł nawet wtedy, gdy pierwszy raz uczestniczył w przechwyceniu złodzieja.
– Rozumiem, chociaż biurokracja nieczuła jest na ludzkie tłumaczenie – wyrzekł ostrożnie, jakby oczekując na to, że za kilka chwil jego słowa odbiją się od szczelnego muru, który zwykle budowali dookoła siebie ludzie, zwłaszcza w sytuacjach takich, jak ta. – List dostarczony być musi, więc zdecydowano, aby odszukać panią i przekazać osobiście. – Wypowiedź dudniła do granic wyzutym z emocji oznajmieniem. Otworzył usta nieznacznie, by dodać coś jeszcze, po chwili namysłu. – Nie mniej, dziękuję, że odpowiedziała mi pani na pierwsze pytanie. – Nieco łagodniej, ocierając się o coś na kształt faktycznej wdzięczności.
Opuszki palców wbiły się mocniej w kopertę, pozostawiając trzy drobne wgniecenia, gdy gładkość skóry przyległa na ułamek sekundy do jego dłoni. Odchrząknął cicho, szybując spojrzeniem w stronę jarzącego się sufitu. Szybko skapitulował, powracając do miejsca, w którym stała panna Nilsen – nie do końca zdając sobie sprawę, czy to za sprawą ciekawości, czy faktycznie będąc rażonym ostrym światłem. Zmarszczył brwi, gdyż kobieta wciąż nie otworzyła koperty, jednak bez oznaki zniecierpliwienia skłonił głowę, by przystać na jej prośbę.
Czy była oskarżona?
Zbyt mocne słowa. Długa droga dzieliła człowieka od stawiania oskarżeń, chociaż zdawało się, że nad wyraz chętnie szafuje się tym określeniem w społeczeństwie. Głoski jego własnego nazwiska nagle wybrzmiały zupełnie obco, nienaturalnie składając się w coś o wiele bardziej urodziwego, niż było w rzeczywistości. Okraszonego ciepłem tęczówek.
– Nie. Nie jest pani o nic oskarżona, na ten moment jest pani podejrzana. Chodzi o sprawę sprzed trzech tygodni. Otrzymaliśmy zgłoszenie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, stąd rozpoczęło się postępowanie prowadzone przez Kruczą Straż. To, co trzyma pani w dłoni – drobnym gestem wskazał na śnieżnobiałą kopertę – to wezwanie do stawiennictwa w naszej siedzibie, w celu dokonania wyjaśnień. – Wyjaśnienie zdawało się jasne, proste. Daleko było do właściwego stawiania zarzutów. – Poszkodowany rozpoznał w pani kobietę, która dnia szesnastego marca bieżącego roku domniemanie dopuściła się kradzieży w okolicach jeziora Golddajávri. – Jasne oczy prześlizgnęły się znowu do kobiecej dłoni, ściskającej korespondencję, po to tylko by po sekundowym wytchnieniu, znowu spocząć na jej twarzy. Starał się wychwycić jakąkolwiek oznakę zawahania w bursztynowych oczach, chociaż cień drgnienia przestrachu, który pozwoliłby na to, aby uchwycić się chociażby nitki domniemanego przebiegu wydarzenia. Delikatne mrowienie policzków pojawiło się w najmniej oczekiwanym momencie.
Czy to ona?
Czy artystka ryzykowałaby własną karierę dla mdłej błyskotki?
Zgnilizna toczyła ciało ludzi bez względu na to, jaki zawód wykonywali. Oni mieli oddzielać to, co skażone od reszty zdrowego organizmu.
– Proszę… – przez chwilę zastanawiał się, czy powinien. – Proszę przeczytać treść również samodzielnie. Ma pani prawo do odmówienia odpowiedzi na jakiekolwiek zadawane pytania. Niestety, ja jestem tutaj tylko po to, by udzielić podstawowych informacji i uzyskać wyjaśnienia dotyczące samego stawiennictwa – przyznał zgodnie z prawdą. Odsunął się nieco, czując dziwne ciepło rozchodzące się pod mocno zapiętym kołnierzykiem.
Presja? Nonsens…
– W razie wątpliwości, proszę pytać, po to tu jestem – zapewnił i odwrócił się, by przestąpić kilka kroków po pomieszczeniu. Chciał dać jej chwilę na spokojne zapoznanie się z treścią listu. Zaciekawienie wiodło go ku drobnym przedmiotom rozsianym w garderobie – rzeczy osobiste, najpotrzebniejsze przy każdym występie rekwizyty, misternie tkane materiały, kosmetyki. W pewnym nieładzie, wskazującym na to, że miejsce żyło stale – nawet wtedy, gdy nikogo nie było na deskach sceny, a widownia pozostawała pusta. Pierwszy raz znajdował się w takim miejscu, co było doświadczeniem niezwykle wartościowym. Błękitne tęczówki żywo przeskakiwały pomiędzy poszczególnymi elementami otoczenia.
Bezimienny
Re: Between the lights (H. Nilsen & E. Soelberg, kwiecień 1996) Sob 9 Gru - 22:50
Spojrzenie rozpalone ciekawością.
Skóra muśnięta żarem.
Sunące wzdłuż męskiej twarzy tęczówki skrywają niezliczone tajemnice, o których ten nigdy się nie dowie, nieświadomy pajęczyny kłamstw tkanych nieprzerwanie przez pannę Nilsen długością calutkiego życia; przynajmniej do teraz, do tego krótkiego momentu, urwanego oddechu, rozchylonych ust, drżącego dziwacznie serca tłukącego wściekle o żebra — bardziej ze zdenerwowania, czy czegoś głębszego? Nie potrafiła odpowiedzieć. Na przestrzeni ostatnich lat nauczyła się odgradzać wszelkie uczucia, wiedziona wystarczająco przykrymi doświadczeniami, zburzonym bezpardonowo zaufaniem, bezdusznym wbiciem stalowego ostrza między żebrami, by zahaczyło brutalnie o cienkie, jakże delikatne struktury serca. Stąd była taka zjawiskowa we wszystkich odgrywanych rolach.
Ona nie grała obcej historii, za każdym razem sięgała własnego życia. Wspomnień, bolesnych, o jakich nikomu się nie opowiada, zatrzymanych na granicy jawy i snów kreowanych wyobraźnią podstępnego umysłu, dopóki starczyło mu sił, nawet za cenę szaleństwa, w jakie wpędzał niczego nieświadome ofiary. Możliwe, iż młodszy inspektor spotykał takie na zawodowej drodze. Możliwe, że odpowiadali ze skruchą i przestrachem na zadanie pytania.
Pewne było jedno; nie spodziewał się takiego przeciwnika.
Delikatności lekko zachrypniętego głosu, frywolności swobodnych gestów, śmiechu przenikającego kotary artystycznego półświatka, gdzie skrywała się poszukiwana przez własną przeszłość dziewczyna. Sierota. Uciekinierka. Oszustka. Nade wszystko jednak artystka — przepiękny łabędź, w którego przeistoczyła się gdzieś w połowie drogi, jaką pokonała do tego momentu.
Do jego beznamiętnych, błękitnych tęczówek, do drastycznie skróconego pomiędzy ciałami dystansu, do uroczej niepewności wymalowanej gdzieś w kąciku oczu a nawet nerwowym drgnięciu ust. Powinni byli go uprzedzić, że wkraczał do niebezpiecznego świata sztuki, gdzie zdolna solistka zespołu baletowego sprawowała władzę absolutną, zanurzając się pod wzburzoną taflą oceanu codzienności, jednak nikt tego nie zrobił. Nikt nie ostrzegł młodszego inspektora, którego obserwowała z perspektywy kilku centymetrów; usiłując zajrzeć głęboko pod powierzchnię człowieka, jakiego przyszło jej poznać tak niespodziewanie, jednocześnie samej nie pozwalając sforsować barykady odgradzającej szczelnie od przeszłości.
Pozwoliła sobie patrzeć dłużej niż powinna, pesząco intensywnie.
— Przyjemność o mojej stronie, inspektorze — odparła swobodnie, słuchając wyuczonych formułek, oficjalności przemieszanej chłodną biurokracją. Powstrzymała parsknięcie śmiechem, widząc gwałtowne wzbicie wzroku ponad płaszczyzny otaczającej rzeczywistości, jednocześnie pozwalając kącikom ust drgnąć subtelnie ku górze, tworząc w policzkach urocze wgłębienia dołeczków.
Bawiło ją niezmiernie, jak mężczyźni potrafili niespodziewanie pogubić własną pewność siebie w obliczu spotkania właściwej kobiety; nie tyle słusznego przeciwnika, co niespodziewanej komplikacji, bowiem tym musiała dla niego być. Artystycznie wyzwolona dusza chłonęła wszystkie słowa, jakie wypowiadał, usiłowała wychwycić najcichsze drgnięcie głosu czy nieplanowane potknięcie, jednocześnie zadając myślom bezgłośne, ostre pytania, gdzie tylko jedno odbijało się echem po wielokroć — Freydis, coś ty zrobiła? pragnęła wykrzyczeć. Cokolwiek się zdarzyło podskórnie czuła każdą cząstką swego smukłego ciała, że poszukuje właśnie tej, o której nikomu nigdy nie opowiadała i opowiedzieć nie zamierzała, dlatego nieznacznie, praktycznie niewidocznie napięła zmęczone mięśnie.
— Kradzieży? — Urocze rozbawienie przystroiło jej twarz. Roześmiała się szczerze, naruszając nieco oficjalną atmosferę toczącą pomieszczenie, ozdabiając dźwięcznym, perlistym śmiechem garderobę, gdzie wszystkie dźwięki zdawały się nieznacznie wyciszone. Byli tylko oni — na pergaminie iluzorycznej scenerii abstrakcji malowanej chwili.
Pozwoliła jednak dokończyć, powiedzieć wszystko, czego wymagaliby przełożeni, a On, młodszy inspektor, wiedziony pragnieniem dobrze spełnionego obowiązku, mówił dokładnie to, czego za jakieś pięć czy dziesięć lat, postawiony w identycznej sytuacji, dawno by nie pamiętał; mało tego, skróciłby calutki korowód słów do dwóch zdań. Wreszcie wyrecytowane zostało to, co należało ku niej skierować, a delikatne skinienie głowy było odpowiedzią na jego prośbę, którą odważyła się spełnić bez zawahani; po dłuższej chwili, głębokim oddechu, uderzeniu serca.
Rozdarła kopertę ledwo muskając jakiejkolwiek delikatności, kątem oka obserwując mężczyznę przez subtelnie drgający co jakiś czas wachlarz rzęs, dostrzegając cień zaciekawienia pod niepozornością gestów. Znała to spojrzenie, ilekroć ktoś niezwiązany ze sztuką, jakąkolwiek jej odnogą, niespodziewanie wkraczał do tanecznego półświatka zarezerwowanego dla nielicznych, bowiem nikogo niepowołanego nie zamierzano wpuszczać tam, gdzie wrażliwość graniczyła z szaleństwem, a miłość z chorobliwą obsesją; skrajna pogoń za perfekcją. Balet sprowadzony do parteru.
Potrząsnęła nonszalancko głową, chcąc pozbyć się natrętnych kosmyków uwolnionych własną wytrwałością spod pięknej kompozycji warkoczy zawiniętych w ciasny kok, idealny do żywiołowego wirowania pośród dźwięków wybrzmiewających na scenie. Bursztynowe spojrzenie sięgnęło eleganckich słów, jakimi ubrane zostały urzędowe, jakże mdłe i suche, zdania układające się w krótkie przedstawienie sprawy, następnie prośbę stawienia się w siedzibie Kruczej Straży dla złożenia wyjaśnień — zgodnych z prawdą, naturalnie.
Sunęła wzrokiem od pierwszego akapitu do kropki ostatniego zdania, jak mężczyzna wodził oczami przez zawartość garderoby, rozrzucone dookoła elementy jej rzeczywistości, do jakiej nawykła; kosmetyki przemieszane elementami ubioru, spinkami, biżuterią, skrawki ubrań zakładanych równie szybko, co zrzucanych w pośpiechu, wreszcie rekwizyty porzucone błyskawicznie między aktami, kiedy nurkowała w garderobie dla błyskawicznego poprawienia makijażu, ponownego przewiązania kostek troczkami czy rozmasowania skroni na krótko przed finałem, do jakiego przygotowywała się tygodniami bezlitosnych przygotowań.
Wreszcie śnieżnobiała koperta wylądowała wraz z zawartością na toaletce, której lustro odbiło smukłość jej ciała skrytego pod jedwabnym materiałem błękitnej sukni, ciasność gorsetu zaczynała nieznośnie uwierać. Hedda wysunęła niespiesznie wsuwki utrzymujące jej grube, brązowe włosy w nieruchomej pozycji, odkładając je wprost do kosmetyczki, pozwalając nieznacznie pofalowanym pasmom zderzyć się z ostrością łopatek, prostotą pleców, znaczącymi konturami kości policzkowych.
Zamierzała wreszcie uwolnić ciało od ciężaru roli i podświadomie wyjrzała na korytarz, wyjątkowo pogrążony niezdrowym spokojem, wszystkie śmiechy oraz gwałtowne rozmowy toczone były daleko stąd. Naturalnie, że obecność członka Kruczej Straży podziałała, wygnawszy wszystkich daleko stąd; wiedziała, że zrobili to dla uszanowania prywatności, jednak ciche westchnienie wyrwało się ustom przy zderzeniu z dość prostą prawdą.
Niemalże bezgłośnie postawiła kilka kroków ku mężczyźnie, przez krótką chwilę obserwując wciąż ciekawą podróż po przedmiotach zagracających swą obecnością garderobę, zanim zabrała głos.
— Młodszy inspektorze Soelberg — zwróciła się oficjalnie, jednocześnie ozdabiając twarz delikatnym uśmiechem. Bursztyn skrzył nieprzerwanie, nawet w obliczu słów, jakie dopiero miały wybrzmieć. Obróciła się nieznacznie, zagarniając na bok włosy, ponownie odsłaniając smukła, łabędzią szyję muskaną pocałunkami włosów, opuszkiem palca muskając dość charakterystycznie niewielki zamek kostiumu. — Pańska obecność spłoszyła wszystkich, więc czy byłby pan uprzejmy, by uwolnić mnie od kostiumu? — Materiał błękitnej sukni zaszeleścił melodyjnie przy drgnięciu kobiecego ciała.
Prośba, jakże nietypowa, musiała wybrzmieć w otulającej ich ciszy.
Spoglądała na niego wyczekująco, jakby bez cienia zawstydzenia, jednocześnie spodziewając się — co szczerze naturalne — jego zaskoczenia. Nigdy jeszcze nie musiała prosić obcej, do tego odzianej charakterystyczną odznaką Kruczej Straży, osoby o pomoc w tak prostej czynności, jaką było porzucenie skóry odgrywanej postaci. Za każdym razem pomagał jej ktoś, kto wcześniej poprawiał makijaż czy dbał o najdrobniejsze elementy stylizacji uszytej pod realia baletu; tym razem było jednak inaczej.
Dzieląca ich przestrzeń wypełniła się gwałtownie czymś gęstszym głębszym, delikatnie drażniącym zarówno nozdrza, jak i zmysły zakołysane na morzu niespodziewanego. Wpatrywała się w niego, nie do końca wiedząc, co takiego postanowi, jednocześnie uciskana coraz bardziej gorsetem, idealnym pod choreografię ostatniego aktu, jednakże niestabilnie wkomponowanego pod codzienność.
Oddechy były coraz płytsze.
Spojrzenie wypełnione bezgłośną prośbą.
Smukłe palce przytrzymujące pasma włosów, pachnące tego wieczoru korzenną głębią, zadrżały delikatnie i wystarczająco, by mężczyzna to dostrzegł. Sama nie rozumiała, dlaczego ani skąd pojawił się ten niepozorny gest; wszak Hedda Nilsen nie pozwalała sobie na takie drobiazgi przekradające do teraźniejszości. Przynajmniej tak było do tej pory.
Skóra muśnięta żarem.
Sunące wzdłuż męskiej twarzy tęczówki skrywają niezliczone tajemnice, o których ten nigdy się nie dowie, nieświadomy pajęczyny kłamstw tkanych nieprzerwanie przez pannę Nilsen długością calutkiego życia; przynajmniej do teraz, do tego krótkiego momentu, urwanego oddechu, rozchylonych ust, drżącego dziwacznie serca tłukącego wściekle o żebra — bardziej ze zdenerwowania, czy czegoś głębszego? Nie potrafiła odpowiedzieć. Na przestrzeni ostatnich lat nauczyła się odgradzać wszelkie uczucia, wiedziona wystarczająco przykrymi doświadczeniami, zburzonym bezpardonowo zaufaniem, bezdusznym wbiciem stalowego ostrza między żebrami, by zahaczyło brutalnie o cienkie, jakże delikatne struktury serca. Stąd była taka zjawiskowa we wszystkich odgrywanych rolach.
Ona nie grała obcej historii, za każdym razem sięgała własnego życia. Wspomnień, bolesnych, o jakich nikomu się nie opowiada, zatrzymanych na granicy jawy i snów kreowanych wyobraźnią podstępnego umysłu, dopóki starczyło mu sił, nawet za cenę szaleństwa, w jakie wpędzał niczego nieświadome ofiary. Możliwe, iż młodszy inspektor spotykał takie na zawodowej drodze. Możliwe, że odpowiadali ze skruchą i przestrachem na zadanie pytania.
Pewne było jedno; nie spodziewał się takiego przeciwnika.
Delikatności lekko zachrypniętego głosu, frywolności swobodnych gestów, śmiechu przenikającego kotary artystycznego półświatka, gdzie skrywała się poszukiwana przez własną przeszłość dziewczyna. Sierota. Uciekinierka. Oszustka. Nade wszystko jednak artystka — przepiękny łabędź, w którego przeistoczyła się gdzieś w połowie drogi, jaką pokonała do tego momentu.
Do jego beznamiętnych, błękitnych tęczówek, do drastycznie skróconego pomiędzy ciałami dystansu, do uroczej niepewności wymalowanej gdzieś w kąciku oczu a nawet nerwowym drgnięciu ust. Powinni byli go uprzedzić, że wkraczał do niebezpiecznego świata sztuki, gdzie zdolna solistka zespołu baletowego sprawowała władzę absolutną, zanurzając się pod wzburzoną taflą oceanu codzienności, jednak nikt tego nie zrobił. Nikt nie ostrzegł młodszego inspektora, którego obserwowała z perspektywy kilku centymetrów; usiłując zajrzeć głęboko pod powierzchnię człowieka, jakiego przyszło jej poznać tak niespodziewanie, jednocześnie samej nie pozwalając sforsować barykady odgradzającej szczelnie od przeszłości.
Pozwoliła sobie patrzeć dłużej niż powinna, pesząco intensywnie.
— Przyjemność o mojej stronie, inspektorze — odparła swobodnie, słuchając wyuczonych formułek, oficjalności przemieszanej chłodną biurokracją. Powstrzymała parsknięcie śmiechem, widząc gwałtowne wzbicie wzroku ponad płaszczyzny otaczającej rzeczywistości, jednocześnie pozwalając kącikom ust drgnąć subtelnie ku górze, tworząc w policzkach urocze wgłębienia dołeczków.
Bawiło ją niezmiernie, jak mężczyźni potrafili niespodziewanie pogubić własną pewność siebie w obliczu spotkania właściwej kobiety; nie tyle słusznego przeciwnika, co niespodziewanej komplikacji, bowiem tym musiała dla niego być. Artystycznie wyzwolona dusza chłonęła wszystkie słowa, jakie wypowiadał, usiłowała wychwycić najcichsze drgnięcie głosu czy nieplanowane potknięcie, jednocześnie zadając myślom bezgłośne, ostre pytania, gdzie tylko jedno odbijało się echem po wielokroć — Freydis, coś ty zrobiła? pragnęła wykrzyczeć. Cokolwiek się zdarzyło podskórnie czuła każdą cząstką swego smukłego ciała, że poszukuje właśnie tej, o której nikomu nigdy nie opowiadała i opowiedzieć nie zamierzała, dlatego nieznacznie, praktycznie niewidocznie napięła zmęczone mięśnie.
— Kradzieży? — Urocze rozbawienie przystroiło jej twarz. Roześmiała się szczerze, naruszając nieco oficjalną atmosferę toczącą pomieszczenie, ozdabiając dźwięcznym, perlistym śmiechem garderobę, gdzie wszystkie dźwięki zdawały się nieznacznie wyciszone. Byli tylko oni — na pergaminie iluzorycznej scenerii abstrakcji malowanej chwili.
Pozwoliła jednak dokończyć, powiedzieć wszystko, czego wymagaliby przełożeni, a On, młodszy inspektor, wiedziony pragnieniem dobrze spełnionego obowiązku, mówił dokładnie to, czego za jakieś pięć czy dziesięć lat, postawiony w identycznej sytuacji, dawno by nie pamiętał; mało tego, skróciłby calutki korowód słów do dwóch zdań. Wreszcie wyrecytowane zostało to, co należało ku niej skierować, a delikatne skinienie głowy było odpowiedzią na jego prośbę, którą odważyła się spełnić bez zawahani; po dłuższej chwili, głębokim oddechu, uderzeniu serca.
Rozdarła kopertę ledwo muskając jakiejkolwiek delikatności, kątem oka obserwując mężczyznę przez subtelnie drgający co jakiś czas wachlarz rzęs, dostrzegając cień zaciekawienia pod niepozornością gestów. Znała to spojrzenie, ilekroć ktoś niezwiązany ze sztuką, jakąkolwiek jej odnogą, niespodziewanie wkraczał do tanecznego półświatka zarezerwowanego dla nielicznych, bowiem nikogo niepowołanego nie zamierzano wpuszczać tam, gdzie wrażliwość graniczyła z szaleństwem, a miłość z chorobliwą obsesją; skrajna pogoń za perfekcją. Balet sprowadzony do parteru.
Potrząsnęła nonszalancko głową, chcąc pozbyć się natrętnych kosmyków uwolnionych własną wytrwałością spod pięknej kompozycji warkoczy zawiniętych w ciasny kok, idealny do żywiołowego wirowania pośród dźwięków wybrzmiewających na scenie. Bursztynowe spojrzenie sięgnęło eleganckich słów, jakimi ubrane zostały urzędowe, jakże mdłe i suche, zdania układające się w krótkie przedstawienie sprawy, następnie prośbę stawienia się w siedzibie Kruczej Straży dla złożenia wyjaśnień — zgodnych z prawdą, naturalnie.
Sunęła wzrokiem od pierwszego akapitu do kropki ostatniego zdania, jak mężczyzna wodził oczami przez zawartość garderoby, rozrzucone dookoła elementy jej rzeczywistości, do jakiej nawykła; kosmetyki przemieszane elementami ubioru, spinkami, biżuterią, skrawki ubrań zakładanych równie szybko, co zrzucanych w pośpiechu, wreszcie rekwizyty porzucone błyskawicznie między aktami, kiedy nurkowała w garderobie dla błyskawicznego poprawienia makijażu, ponownego przewiązania kostek troczkami czy rozmasowania skroni na krótko przed finałem, do jakiego przygotowywała się tygodniami bezlitosnych przygotowań.
Wreszcie śnieżnobiała koperta wylądowała wraz z zawartością na toaletce, której lustro odbiło smukłość jej ciała skrytego pod jedwabnym materiałem błękitnej sukni, ciasność gorsetu zaczynała nieznośnie uwierać. Hedda wysunęła niespiesznie wsuwki utrzymujące jej grube, brązowe włosy w nieruchomej pozycji, odkładając je wprost do kosmetyczki, pozwalając nieznacznie pofalowanym pasmom zderzyć się z ostrością łopatek, prostotą pleców, znaczącymi konturami kości policzkowych.
Zamierzała wreszcie uwolnić ciało od ciężaru roli i podświadomie wyjrzała na korytarz, wyjątkowo pogrążony niezdrowym spokojem, wszystkie śmiechy oraz gwałtowne rozmowy toczone były daleko stąd. Naturalnie, że obecność członka Kruczej Straży podziałała, wygnawszy wszystkich daleko stąd; wiedziała, że zrobili to dla uszanowania prywatności, jednak ciche westchnienie wyrwało się ustom przy zderzeniu z dość prostą prawdą.
Niemalże bezgłośnie postawiła kilka kroków ku mężczyźnie, przez krótką chwilę obserwując wciąż ciekawą podróż po przedmiotach zagracających swą obecnością garderobę, zanim zabrała głos.
— Młodszy inspektorze Soelberg — zwróciła się oficjalnie, jednocześnie ozdabiając twarz delikatnym uśmiechem. Bursztyn skrzył nieprzerwanie, nawet w obliczu słów, jakie dopiero miały wybrzmieć. Obróciła się nieznacznie, zagarniając na bok włosy, ponownie odsłaniając smukła, łabędzią szyję muskaną pocałunkami włosów, opuszkiem palca muskając dość charakterystycznie niewielki zamek kostiumu. — Pańska obecność spłoszyła wszystkich, więc czy byłby pan uprzejmy, by uwolnić mnie od kostiumu? — Materiał błękitnej sukni zaszeleścił melodyjnie przy drgnięciu kobiecego ciała.
Prośba, jakże nietypowa, musiała wybrzmieć w otulającej ich ciszy.
Spoglądała na niego wyczekująco, jakby bez cienia zawstydzenia, jednocześnie spodziewając się — co szczerze naturalne — jego zaskoczenia. Nigdy jeszcze nie musiała prosić obcej, do tego odzianej charakterystyczną odznaką Kruczej Straży, osoby o pomoc w tak prostej czynności, jaką było porzucenie skóry odgrywanej postaci. Za każdym razem pomagał jej ktoś, kto wcześniej poprawiał makijaż czy dbał o najdrobniejsze elementy stylizacji uszytej pod realia baletu; tym razem było jednak inaczej.
Dzieląca ich przestrzeń wypełniła się gwałtownie czymś gęstszym głębszym, delikatnie drażniącym zarówno nozdrza, jak i zmysły zakołysane na morzu niespodziewanego. Wpatrywała się w niego, nie do końca wiedząc, co takiego postanowi, jednocześnie uciskana coraz bardziej gorsetem, idealnym pod choreografię ostatniego aktu, jednakże niestabilnie wkomponowanego pod codzienność.
Oddechy były coraz płytsze.
Spojrzenie wypełnione bezgłośną prośbą.
Smukłe palce przytrzymujące pasma włosów, pachnące tego wieczoru korzenną głębią, zadrżały delikatnie i wystarczająco, by mężczyzna to dostrzegł. Sama nie rozumiała, dlaczego ani skąd pojawił się ten niepozorny gest; wszak Hedda Nilsen nie pozwalała sobie na takie drobiazgi przekradające do teraźniejszości. Przynajmniej tak było do tej pory.
Eitri Soelberg
Re: Between the lights (H. Nilsen & E. Soelberg, kwiecień 1996) Sob 9 Gru - 22:50
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Kruczy, choć jeszcze nie w pełni; ze śladem puchu miast okrywy z pełnoprawnych piór, która świadczyłaby o tym, że nie przy nim wymyślne zabiegi, gdyż przejrzy je na wylot. Nie był to jeszcze ten czas – wciąż szczeniak w szeregach, niezbyt rozgarnięty, przesycony zdziwieniem nad każdym ludzkim zachowaniem. Rzecz normalna, jednak irytująca i stawiająca go niemal z miejsca na przegranej pozycji. Tam, gdzie kończyły się wyuczone formułki, zaczynało się nieznane i nieprzewidziane – naturalność natychmiastowych reakcji nie istniała. Chociaż pierwszy rok przyuczania się do zawodu topniał, zdawało się, że jeszcze wiele podobnych sytuacji przed nim, zanim samodzielnie stanie na nogi i będzie mógł prowadzić własne śledztwa.
– Kradzież. – Chociaż kobieta ukazała odrobinę rozbawienia sytuacją, w której się znalazła, on wciąż pozostawał niezmiennie poważny. Ludzie reagowali przeróżnie, gdy nakazywano im zmierzenie się z prawdą w siedzibie Kruczej – z tych wszystkich emocji kłębiących się w głowach, rozbawienie zdawało się najmniej problematyczne.
Prostota wyznaczonego zadania, spokój miejsca, w którym przyszło zmierzyć się z obcą osobą – wszystko to było jedynie pozorem. Nie spodziewał się, że rozmowa z filigranową baletnicą nieść będzie znamiona walki o przetrwanie. Chociaż napięcie narastało leniwie, ze spokojem dawkując niezręczność; powoli odczuwał duchotę malej garderoby. Co dziwne, do wywołania poczucia potrzasku nie był tym razem potrzebny cały tłum – Hedda Nilsen starczała za pokaźną grupę ludzi. Szczebiot dziewcząt zdawał się mu obecnie bardziej bezpieczny niż odmierzana cisza i słowa, które padały idealnie wycelowane. Czy właśnie taki miała zamiar – sprawić, aby młody funkcjonariusz powoli przestawał odczuwać bezpieczeństwo? Jeśli tak – była o krok od sukcesu.
Podróż po pomieszczeniu trwała jeszcze kilka chwil, muskając spojrzeniem poszczególne przedmioty, unikał zawieszenia chłodu tęczówek na osobie młodej kobiety. Nie rozumiał, dlaczego powoduje przedziwne poruszenie i niepokój kiełkujący na dnie duszy – zwykle oschły i obojętny na wszelakie ludzkie zabiegi, tym razem nie potrafił odnaleźć utraconej równowagi. Zatrzymał się przy lustrze, obserwując ruchy baletnicy przez bezpieczną barierę powstałej perspektywy. Ciche rozdarcie papieru, zwiastujące poznanie tajemnicy, choć nie tak zaskakującej, gdyż uzewnętrznionej w jego słowach. Czytała, a on przyglądał się tej prostej czynności, z zawstydzeniem wyłuskując przedziwną przyjemność płynącą z urywanego spojrzenia. Nagły ruch zwiastujący jedynie przeskok na kolejny akapit, zdołał go spłoszyć, ponownie rozkazując, by oczy spoczęły na niewielkiej puderniczce leżącej poniżej lustra.
Głupia myśl, jakoby dzisiejsze zdarzenie nie było przypadkiem, a kpiną starszych kolegów, przykleiła się do jego głowy, wykrzywiając usta w grymasie niezadowolenia. Chciał się usprawiedliwić, wyjść cało z tego miejsca, w którym liche nerwy i emocjonalność Kruczego były o krok od oblania egzaminu. A winy za niepowodzenie nie chciał upatrywać w sobie.
– W tym przypadku, wyznaczony dzień i godzina są ostateczne, jednak gdyby miało pani nie być, potrzebujemy pisemnego wyjaśnienia. Jeśli to problemy zdrowotne, może być przydatny dokument od lekarza, następnie zostanie wyznaczony inny termin. To wciąż postępowanie przygotowawcze, nie rozprawa sądowa. – Ponownie ukrył zakłopotanie pod kilkoma wyuczonymi formułkami, które dawały pozór bezpieczeństwa i komfort wiedzy. Uciekanie w biurokrację dawało kontrolę nad sytuacją, jednak nie w tym przypadku.
Niewychwytywalne kroki kobiety wywołały uniesienie brwi i zdziwienie osiadające na zmarszczonym czole. Zatrzymał spojrzenie na puchatym pędzlu do makijażu i przeniósł je na twarz rozmówczyni. Zupełnie nie wychwycił momentu, w którym wyjrzała na korytarz, zbytnio skupiając się na wyrzuceniu z siebie wyuczonego pouczenia.
Cofnął się o krok, nieco zbyt gwałtownie, strącając z półeczki puderniczkę, na której uporczywie kilka chwil temu skupiał swoją uwagę.
– Pani wybaczy… – Zająknięcie było automatyczne, tak samo jak szybki ruch, który miał zatrzeć ślady nieporadności. Ujął w dłoń chłodne, metalowe puzderko, układając je na odpowiednim miejscu. Jeszcze nieco zgarbiony dostrzegł oczekiwanie w geście kobiety.
– Chyba, wolałbym… – Prośba, którą wystosowała, nie należała do skomplikowanych, rozsunięcie zamka nie stanowiło przeszkody, której przeciętnie kojarzący, a do takich w tym momencie Soelberg się zaliczał, nie potrafiłby pokonać.
Utonął.
Chłód tęczówek pokryty ciepłem bursztynu w gęstniejącej ciszy.
W gęstniejącym powietrzu, podszeptującym działanie, którego nie powinien nigdy wykonać, a które mogło przynieść jedynie zgubę na głowę młodego funkcjonariusza. Karygodne i niewybaczalne, rodzące wstyd rzucający się cieniem na kolejne miesiące przemyśleń.
Czekała, zwyczajnie, z lekkim drżeniem naznaczającym smukłe palce.
Chciał jeszcze zaprotestować. Zbyt długo karmił ciszę.
Niepewnie postawił krok, stając tuż za jej plecami. Ruch suwaka był płynny, odsłaniający mleczną biel pleców, aksamit niewidocznego gołym okiem puchu.
Kolejny był trzask i chłód wznieconego uderzeniem drzwi powietrza.
– Proszę mnie zawołać, gdy będę mógł wejść. – Głos wybrzmiał słabo zza drewnianej bariery. Czerwień policzków ukrył w półmroku korytarza, na którym, ku jego uldze, nie było zupełnie nikogo. Opuszki palców wciąż nosiły znamię chłodnego zamka, powoli przeobrażającego się w palące poczucie wstydu i rozczarowania własną, nieprzemyślaną reakcją.
– Kradzież. – Chociaż kobieta ukazała odrobinę rozbawienia sytuacją, w której się znalazła, on wciąż pozostawał niezmiennie poważny. Ludzie reagowali przeróżnie, gdy nakazywano im zmierzenie się z prawdą w siedzibie Kruczej – z tych wszystkich emocji kłębiących się w głowach, rozbawienie zdawało się najmniej problematyczne.
Prostota wyznaczonego zadania, spokój miejsca, w którym przyszło zmierzyć się z obcą osobą – wszystko to było jedynie pozorem. Nie spodziewał się, że rozmowa z filigranową baletnicą nieść będzie znamiona walki o przetrwanie. Chociaż napięcie narastało leniwie, ze spokojem dawkując niezręczność; powoli odczuwał duchotę malej garderoby. Co dziwne, do wywołania poczucia potrzasku nie był tym razem potrzebny cały tłum – Hedda Nilsen starczała za pokaźną grupę ludzi. Szczebiot dziewcząt zdawał się mu obecnie bardziej bezpieczny niż odmierzana cisza i słowa, które padały idealnie wycelowane. Czy właśnie taki miała zamiar – sprawić, aby młody funkcjonariusz powoli przestawał odczuwać bezpieczeństwo? Jeśli tak – była o krok od sukcesu.
Podróż po pomieszczeniu trwała jeszcze kilka chwil, muskając spojrzeniem poszczególne przedmioty, unikał zawieszenia chłodu tęczówek na osobie młodej kobiety. Nie rozumiał, dlaczego powoduje przedziwne poruszenie i niepokój kiełkujący na dnie duszy – zwykle oschły i obojętny na wszelakie ludzkie zabiegi, tym razem nie potrafił odnaleźć utraconej równowagi. Zatrzymał się przy lustrze, obserwując ruchy baletnicy przez bezpieczną barierę powstałej perspektywy. Ciche rozdarcie papieru, zwiastujące poznanie tajemnicy, choć nie tak zaskakującej, gdyż uzewnętrznionej w jego słowach. Czytała, a on przyglądał się tej prostej czynności, z zawstydzeniem wyłuskując przedziwną przyjemność płynącą z urywanego spojrzenia. Nagły ruch zwiastujący jedynie przeskok na kolejny akapit, zdołał go spłoszyć, ponownie rozkazując, by oczy spoczęły na niewielkiej puderniczce leżącej poniżej lustra.
Głupia myśl, jakoby dzisiejsze zdarzenie nie było przypadkiem, a kpiną starszych kolegów, przykleiła się do jego głowy, wykrzywiając usta w grymasie niezadowolenia. Chciał się usprawiedliwić, wyjść cało z tego miejsca, w którym liche nerwy i emocjonalność Kruczego były o krok od oblania egzaminu. A winy za niepowodzenie nie chciał upatrywać w sobie.
– W tym przypadku, wyznaczony dzień i godzina są ostateczne, jednak gdyby miało pani nie być, potrzebujemy pisemnego wyjaśnienia. Jeśli to problemy zdrowotne, może być przydatny dokument od lekarza, następnie zostanie wyznaczony inny termin. To wciąż postępowanie przygotowawcze, nie rozprawa sądowa. – Ponownie ukrył zakłopotanie pod kilkoma wyuczonymi formułkami, które dawały pozór bezpieczeństwa i komfort wiedzy. Uciekanie w biurokrację dawało kontrolę nad sytuacją, jednak nie w tym przypadku.
Niewychwytywalne kroki kobiety wywołały uniesienie brwi i zdziwienie osiadające na zmarszczonym czole. Zatrzymał spojrzenie na puchatym pędzlu do makijażu i przeniósł je na twarz rozmówczyni. Zupełnie nie wychwycił momentu, w którym wyjrzała na korytarz, zbytnio skupiając się na wyrzuceniu z siebie wyuczonego pouczenia.
Cofnął się o krok, nieco zbyt gwałtownie, strącając z półeczki puderniczkę, na której uporczywie kilka chwil temu skupiał swoją uwagę.
– Pani wybaczy… – Zająknięcie było automatyczne, tak samo jak szybki ruch, który miał zatrzeć ślady nieporadności. Ujął w dłoń chłodne, metalowe puzderko, układając je na odpowiednim miejscu. Jeszcze nieco zgarbiony dostrzegł oczekiwanie w geście kobiety.
– Chyba, wolałbym… – Prośba, którą wystosowała, nie należała do skomplikowanych, rozsunięcie zamka nie stanowiło przeszkody, której przeciętnie kojarzący, a do takich w tym momencie Soelberg się zaliczał, nie potrafiłby pokonać.
Utonął.
Chłód tęczówek pokryty ciepłem bursztynu w gęstniejącej ciszy.
W gęstniejącym powietrzu, podszeptującym działanie, którego nie powinien nigdy wykonać, a które mogło przynieść jedynie zgubę na głowę młodego funkcjonariusza. Karygodne i niewybaczalne, rodzące wstyd rzucający się cieniem na kolejne miesiące przemyśleń.
Czekała, zwyczajnie, z lekkim drżeniem naznaczającym smukłe palce.
Chciał jeszcze zaprotestować. Zbyt długo karmił ciszę.
Niepewnie postawił krok, stając tuż za jej plecami. Ruch suwaka był płynny, odsłaniający mleczną biel pleców, aksamit niewidocznego gołym okiem puchu.
Kolejny był trzask i chłód wznieconego uderzeniem drzwi powietrza.
– Proszę mnie zawołać, gdy będę mógł wejść. – Głos wybrzmiał słabo zza drewnianej bariery. Czerwień policzków ukrył w półmroku korytarza, na którym, ku jego uldze, nie było zupełnie nikogo. Opuszki palców wciąż nosiły znamię chłodnego zamka, powoli przeobrażającego się w palące poczucie wstydu i rozczarowania własną, nieprzemyślaną reakcją.
Bezimienny
Re: Between the lights (H. Nilsen & E. Soelberg, kwiecień 1996) Sob 9 Gru - 22:51
Czy przekraczanie granic było złe?
Czy sięganie nieczystych zagrywek było niewłaściwe?
Cofając się o kilka głębokich kroków we własną przeszłość obserwowała dziecinne usta szepczące piękne słowa zwierzętom, oczarowując tym sposobem niczego nieświadomą publiczność, kłamiąc przy jednoczesnym zachowaniu prawdy — kłamstwem były wszystkie te plakaty kuszące śniących chwytliwymi tytułami, które krzyczały nieustannie, występ po występie, miasto po mieście, kradzież po kradzieży, iż pojawiła się wędrowna trupa uzdolnionych niewiniątek potrafiących czarować. Dziewczynka o porcelanowej twarzy oraz nieludzko giętkim kręgosłupie, do tego gimnastykująca się pomiędzy dzikimi zwierzętami, jakie podobno słuchały jej słów, była zjawiskiem zakrawającym o niemożliwe. Właśnie tam, pośród skomplikowanego labiryntu Munchów, nauczyła się kłamstw wraz z ich olbrzymią siłą.
Nigdy wcześniej nie pomyślałaby, iż słowa posiadały taką wielką moc zdolną zarówno budować, jak i niszczyć; tworzyć przepięknie utkaną iluzję, fantasmagorię majaczącą pośród ludzkich snów, gdzie przetykały się fantazje oraz nieosiągalne prawdy.
Jakąś niewielką cząstką siebie czuła, iż przesadza.
Jakby zrobiła o jeden krok za daleko, zbyt gwałtownie, zbyt podejrzanie. Jednocześnie impuls podpowiedziany przez myśli, może odrobinę przekraczający strefę komfortu mężczyzny, którego obecność usprawiedliwiona była jedynie obowiązkiem wobec munduru Kruczej Straży, niczego więcej, żadnego przeznaczenia nie zamierzała tu teraz upatrywać, okazał się zgubny dla obydwojga. Co zauważyła zdecydowanie zbyt późno, wraz z głuchym, bolesnym brzdękiem pudernicy, spodziewanym zająknięciem wypowiedzianym zaskoczonym językiem, zderzeniem ze sobą dwóch tak przepięknie różnych światów.
Chłodny błękit przenikający bursztynowe oceany tysięcy niedomówień osłoniętych mlecznobiałymi kurtynami mgieł przeszłości, której granice drgnęły niespokojnie na samym początku, wyostrzyły wszystkie zmysły oraz boleśnie napięły mięśnie gotowe do ataku bądź odwrotu, wówczas nie wiedziała, co wybrać. Teraz, uwięziona dziwnym, rozlewającym się gdzieś między skrawkami poszarpanego serca ciepłem nie wiedziała jeszcze bardziej; tkwiąca w dziwnym zawieszeniu pomiędzy tym, co czuła a tym, co czuć powinna.
Czyżby toczyli grę nawet o tym nie wiedząc? On zdecydowanie nie.
Nawet gdyby, przegrywał.
Kilka ulotnych oddechów wcześniej, mimo iż poświęcała drogocenną uwagę spijanym łapczywie słowom wsiąkniętych ciemnym atramentem w pergamin, wyczuwała badawcze spojrzenie dotykające jej filigranowego ciała. Fenomen, jakiego doświadczali niektórzy ludzie, ilekroć ktoś obserwował ich niby ukradkiem, jednocześnie pełnią owego zamiaru; podskórnie doświadczali zachłanności cudzego wzroku, ciekawości wyzierającej zza przesłony, może trudnych do zdefiniowania uczuć jarzących spod poświęconej uwagi. Mimo wszystko zachowała doskonałą naturalność każdego gestu czy kroku, dopóki nie znaleźli się w tym momencie — ciepło męskiego oddechu przyjemnie podrażniło mlecznobiałą skórę szyi, gdy stanął tuż za nią.
Wystarczająco blisko, by serce niespokojnie szarpnęło za cugle, kiedy subtelnie obróciła ku niemu twarz. Ledwie ułamek sekundy, bowiem na tyle zatrzymała rozjarzone światłem bursztynowe tęczówki na granicy zimnego, bladego błękitu, powstrzymując się przed zajrzeniem głęboko pod powierzchnię maski, jaką przyozdobił samego siebie młodszy inspektor. Była dosłownie centymetry od jego twarzy, która, chciał tego czy nie, pozwoliła czerwieni zawstydzenia ozdobić blade policzki, skrzyżowawszy na długość sekundy spojrzenie.
Kim jesteś?, zdawała się bezgłośnie pytać.
Oddech później było po wszystkim, ciało głęboko odetchnęło. Zniknęło chybotliwe widmo męskiego, niemalże niewyczuwalnego dotyku, którego ciepło poczuła doskonale pomimo subtelnych jedwabi. Suknia poluźniła morderczy, niemalże stalowy uchwyt oplatający klatkę piersiową, boleśnie uciskający żebra; głuche uderzenie drzwi wyraźnie obrysowało zaistniałą sytuację.
Opiłki kurzu boleśnie ukąsiły powietrze.
Milczenie rozlało się dookoła niczym wino w kieliszki.
Tkwiła na środku garderoby jeszcze przez kilka uderzeń serca, nim pozwoliła ciału wykonać jakikolwiek ruch, odrobinę zamroczony wszystkim, co właśnie się wydarzyło, dlatego brutalnie obwiniła zmęczenie. Wreszcie drgnęła, pełna dbałości o najdrobniejszy element garderoby odwiesiła suknię na właściwy wieszak, wkrótce podążyła cała reszta odzienia, pozwalając wyczerpanym mięśniom zaciągnąć się rozkoszną wolnością, nieskrępowaniem ruchów, zanim sięgnęła sportowej torby tkwiącej gdzieś pod toaletką.
Szybko naciągnęła na siebie podkoszulek, którego kontury skryły się błyskawicznie pod czerwienią odrobinę wyciągniętego swetra kontrastującego z czernią dresowych spodni, jakie najprawdopodobniej odjęły odrobinę uroku, jednak słuszne wrażenie zostało zapisane pamięcią czterech ścian garderoby. Obydwoje o tym wiedzieli.
Na krótko sięgnęła spojrzeniem wieczka puderniczki.
Nawet nie pamiętała, kto jej podarował ten skromny przedmiot, jednak dziewczęcą twarz ozdobił szczerze rozbawiony uśmiech. Niekiedy zapominała, jak to jest śmiać się bez zastanowienia i barier. Przynajmniej tę chwilę miała dla siebie.
Do czasu.
— Młodszy inspektorze — jej głos pozostał taki sam. Wiedziała, że ją usłyszał, jednak dla uprzednio naruszonego komfortu mężczyzny, wsparła się o krawędź wiekowego biurka ustawionego na przeciwległej ścianie. Chociaż tyle mogła jeszcze zrobić. — Proszę wybaczyć, zazwyczaj ktoś mi pomaga krótko po występie. Ten strój był wyjątkowo niewygodny, gorset i w ogóle…
Mówiła dla zatarcia zgęstniałej atmosfery.
— Pozwolę panu wykonywać swoją pracę. Tym razem postaram się bez komplikacji. — Uśmiechnęła się nieznacznie. — Co takiego chciałby pan wiedzieć?
Hedda Nilsen, mimo iż wycofana o kilka kroków, wciąż otoczona mgiełką femme fatale.
Czy to znaczyło, że niebezpieczna dla ciała — oraz serca — ?
Czy sięganie nieczystych zagrywek było niewłaściwe?
Cofając się o kilka głębokich kroków we własną przeszłość obserwowała dziecinne usta szepczące piękne słowa zwierzętom, oczarowując tym sposobem niczego nieświadomą publiczność, kłamiąc przy jednoczesnym zachowaniu prawdy — kłamstwem były wszystkie te plakaty kuszące śniących chwytliwymi tytułami, które krzyczały nieustannie, występ po występie, miasto po mieście, kradzież po kradzieży, iż pojawiła się wędrowna trupa uzdolnionych niewiniątek potrafiących czarować. Dziewczynka o porcelanowej twarzy oraz nieludzko giętkim kręgosłupie, do tego gimnastykująca się pomiędzy dzikimi zwierzętami, jakie podobno słuchały jej słów, była zjawiskiem zakrawającym o niemożliwe. Właśnie tam, pośród skomplikowanego labiryntu Munchów, nauczyła się kłamstw wraz z ich olbrzymią siłą.
Nigdy wcześniej nie pomyślałaby, iż słowa posiadały taką wielką moc zdolną zarówno budować, jak i niszczyć; tworzyć przepięknie utkaną iluzję, fantasmagorię majaczącą pośród ludzkich snów, gdzie przetykały się fantazje oraz nieosiągalne prawdy.
Jakąś niewielką cząstką siebie czuła, iż przesadza.
Jakby zrobiła o jeden krok za daleko, zbyt gwałtownie, zbyt podejrzanie. Jednocześnie impuls podpowiedziany przez myśli, może odrobinę przekraczający strefę komfortu mężczyzny, którego obecność usprawiedliwiona była jedynie obowiązkiem wobec munduru Kruczej Straży, niczego więcej, żadnego przeznaczenia nie zamierzała tu teraz upatrywać, okazał się zgubny dla obydwojga. Co zauważyła zdecydowanie zbyt późno, wraz z głuchym, bolesnym brzdękiem pudernicy, spodziewanym zająknięciem wypowiedzianym zaskoczonym językiem, zderzeniem ze sobą dwóch tak przepięknie różnych światów.
Chłodny błękit przenikający bursztynowe oceany tysięcy niedomówień osłoniętych mlecznobiałymi kurtynami mgieł przeszłości, której granice drgnęły niespokojnie na samym początku, wyostrzyły wszystkie zmysły oraz boleśnie napięły mięśnie gotowe do ataku bądź odwrotu, wówczas nie wiedziała, co wybrać. Teraz, uwięziona dziwnym, rozlewającym się gdzieś między skrawkami poszarpanego serca ciepłem nie wiedziała jeszcze bardziej; tkwiąca w dziwnym zawieszeniu pomiędzy tym, co czuła a tym, co czuć powinna.
Czyżby toczyli grę nawet o tym nie wiedząc? On zdecydowanie nie.
Nawet gdyby, przegrywał.
Kilka ulotnych oddechów wcześniej, mimo iż poświęcała drogocenną uwagę spijanym łapczywie słowom wsiąkniętych ciemnym atramentem w pergamin, wyczuwała badawcze spojrzenie dotykające jej filigranowego ciała. Fenomen, jakiego doświadczali niektórzy ludzie, ilekroć ktoś obserwował ich niby ukradkiem, jednocześnie pełnią owego zamiaru; podskórnie doświadczali zachłanności cudzego wzroku, ciekawości wyzierającej zza przesłony, może trudnych do zdefiniowania uczuć jarzących spod poświęconej uwagi. Mimo wszystko zachowała doskonałą naturalność każdego gestu czy kroku, dopóki nie znaleźli się w tym momencie — ciepło męskiego oddechu przyjemnie podrażniło mlecznobiałą skórę szyi, gdy stanął tuż za nią.
Wystarczająco blisko, by serce niespokojnie szarpnęło za cugle, kiedy subtelnie obróciła ku niemu twarz. Ledwie ułamek sekundy, bowiem na tyle zatrzymała rozjarzone światłem bursztynowe tęczówki na granicy zimnego, bladego błękitu, powstrzymując się przed zajrzeniem głęboko pod powierzchnię maski, jaką przyozdobił samego siebie młodszy inspektor. Była dosłownie centymetry od jego twarzy, która, chciał tego czy nie, pozwoliła czerwieni zawstydzenia ozdobić blade policzki, skrzyżowawszy na długość sekundy spojrzenie.
Kim jesteś?, zdawała się bezgłośnie pytać.
Oddech później było po wszystkim, ciało głęboko odetchnęło. Zniknęło chybotliwe widmo męskiego, niemalże niewyczuwalnego dotyku, którego ciepło poczuła doskonale pomimo subtelnych jedwabi. Suknia poluźniła morderczy, niemalże stalowy uchwyt oplatający klatkę piersiową, boleśnie uciskający żebra; głuche uderzenie drzwi wyraźnie obrysowało zaistniałą sytuację.
Opiłki kurzu boleśnie ukąsiły powietrze.
Milczenie rozlało się dookoła niczym wino w kieliszki.
Tkwiła na środku garderoby jeszcze przez kilka uderzeń serca, nim pozwoliła ciału wykonać jakikolwiek ruch, odrobinę zamroczony wszystkim, co właśnie się wydarzyło, dlatego brutalnie obwiniła zmęczenie. Wreszcie drgnęła, pełna dbałości o najdrobniejszy element garderoby odwiesiła suknię na właściwy wieszak, wkrótce podążyła cała reszta odzienia, pozwalając wyczerpanym mięśniom zaciągnąć się rozkoszną wolnością, nieskrępowaniem ruchów, zanim sięgnęła sportowej torby tkwiącej gdzieś pod toaletką.
Szybko naciągnęła na siebie podkoszulek, którego kontury skryły się błyskawicznie pod czerwienią odrobinę wyciągniętego swetra kontrastującego z czernią dresowych spodni, jakie najprawdopodobniej odjęły odrobinę uroku, jednak słuszne wrażenie zostało zapisane pamięcią czterech ścian garderoby. Obydwoje o tym wiedzieli.
Na krótko sięgnęła spojrzeniem wieczka puderniczki.
Nawet nie pamiętała, kto jej podarował ten skromny przedmiot, jednak dziewczęcą twarz ozdobił szczerze rozbawiony uśmiech. Niekiedy zapominała, jak to jest śmiać się bez zastanowienia i barier. Przynajmniej tę chwilę miała dla siebie.
Do czasu.
— Młodszy inspektorze — jej głos pozostał taki sam. Wiedziała, że ją usłyszał, jednak dla uprzednio naruszonego komfortu mężczyzny, wsparła się o krawędź wiekowego biurka ustawionego na przeciwległej ścianie. Chociaż tyle mogła jeszcze zrobić. — Proszę wybaczyć, zazwyczaj ktoś mi pomaga krótko po występie. Ten strój był wyjątkowo niewygodny, gorset i w ogóle…
Mówiła dla zatarcia zgęstniałej atmosfery.
— Pozwolę panu wykonywać swoją pracę. Tym razem postaram się bez komplikacji. — Uśmiechnęła się nieznacznie. — Co takiego chciałby pan wiedzieć?
Hedda Nilsen, mimo iż wycofana o kilka kroków, wciąż otoczona mgiełką femme fatale.
Czy to znaczyło, że niebezpieczna dla ciała — oraz serca — ?
Eitri Soelberg
Re: Between the lights (H. Nilsen & E. Soelberg, kwiecień 1996) Sob 9 Gru - 22:51
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Przytłumione światło korytarza kontrastowało z oślepiającą aurą garderoby. Być może nie była to jedynie kwestia świetlówek, uwydatniających każdy pył miotający się w powietrzu, a coś jeszcze. Przedziwne poczucie bycia nie na miejscu, wdzierania się w czyjeś tajemnice, skrzętnie skrywane i palące mocniej, niż przy jakiejkolwiek innej okazji. Soelberg ścisnął palce na bezpiecznym, ogrzanym ciałem materiale notesu. Otwierając go nerwowo zamierzał wygrzebać jakiekolwiek przydatne informacje; coś co pozwoliłoby mu wyjść z twarzą z sytuacji, która wyraźnie wyślizgiwała się z ram jasno określonych zamiarów.
Być może była to jednak kwestia świetlówek?
Zaciśnięta pod skórą szczęka zadygotała lekko, gdy kolejne chwile samotności przeciągały się w nieskończoność, a on modlił się po cichu o to, aby żadna z wcześniej widzianych osób nie przemknęła korytarzem i nie zapytała go o to, co się stało. Prawdopodobnie nie odparłby nic sensownego, mamrotają pod nosem niezrozumiałe słowa. Nie musiał wplątywać się dalej w zaistniałą sytuację, przekazał korespondencję, otrzymał mgliste wyjaśnienie, dlaczego ta nie została terminowo odebrana. Wszystko, co należało do obowiązków człowieka dopełniającego stażu, nim przyjdzie mu mierzyć się z obowiązkami prawdziwego inspektora. Być może chciał wybrzmieć nad wyrost, nieco poważniej, niż w rzeczywistości przedstawiało się jego stanowisko.
Skąd to?
Spoczął spojrzeniem na równych rzędach zapisków, ustawionych surowo, niczym żołnierze w szyku bojowym.
Hedda Nilsen… Hedda…
Maszynowy zapis zdawał się kontrastować z tym, co ujrzał. Niedoskonałość doskonałego pisma, które nieprzyzwoicie odzierało z subtelności realną aparycję tancerki. Nadając mu twardy, mechaniczny wydźwięk, przedziwnie zawstydzający. Przeciągnął opuszkiem po kartce, jakby chciał zamazać błąd, którego się dopuścił – być może niewybaczalny, z całą pewnością dostrzegalny jedynie przez niego. Nie powinien zastanawiać się nad takimi niuansami; obowiązek pozostawał obowiązkiem, a gdy pragnienie nadania miękkości załamaniom liter pojawiało się w umyśle, powinnością Kruczego pozostawało szybkie wycofanie się.
Gdyby linia była gładsza…
Pół nieprzyzwoicie odważnej myśli przesunęło się ślisko wzdłuż linii pleców, co w efekcie przyczyniło się do szybkiego przerzucenia kartki, by skontrastować czerń liter z pustką śnieżnobiałego arkusza. Wsunął notes w kieszeń, zaledwie chwilę przed tym, gdy sztylet głosu przeciął narastającą niepewność. Suchy zgrzyt drzwi dał przyzwolenie na ponowne zagoszczenie w garderobie. Zmrużył lekko oczy, odsunął dłoń od klamki, na której kurczowo wspierał ciężar swego ciała – prewencyjnie, jakby obawiał się o kolejną rzecz, która być może zachwieje nikłym spokojem mozolnie budowanym na korytarzu.
Maska przybierana na scenie opadła, kryjąc delikatność materiału pośród innych ról, wiszących w oczekiwaniu na kolejne spektakle. Ile ich posiadała? I gdzie pośród całego zamieszania różnorodności prezentowanych zachowań znajdowała się jej prawdziwa istota? Ta, która była odpowiedzialna za dokonany występek, bądź też zupełnie niewinna w obliczu oskarżeń podstarzałego mężczyzny? Nieświadomie zaszczepiła w nim palące pragnienie poznania prawdy, chociaż w rzeczywistości on niewiele mógł uczynić w tej sprawie. Jego rola sprowadzała się do wygłoszenia kilku wyuczonych formułek i zadania dwóch lub trzech prostych pytań.
Kciuk spoczął na brodzie, opuszka wskazującego palca oparła się o dolną wargę, zupełnie tak, jakby zastanawiał się przez chwilę, co powinien odpowiedzieć na słowa wyrażające przeprosiny; zarysowane pragnienie usprawiedliwienia wystosowanej prośby. Lekko pokręcił głową, gdyż powinien pozostawić sytuację bez zbędnego drążenia. Chociaż myśli wciąż przyklejały się do niej niczym owady lgnące do słodyczy miodu.
Do zbyt ciepłych, bursztynowych oczu.
– Rozumiem, proszę się nie kłopotać. Nic się nie stało – półprawda gładko opuściła usta młodego mężczyzny z zamiarem ułagodzenia całej sytuacji. – Sprawa życia i śmierci. Tak to zostawmy. – Słaby uśmiech zagościł na jego ustach, gdy sam przed sobą również próbował odnaleźć jakiekolwiek sensowne wytłumaczenie dla sytuacji, w której jego dłoń spoczęła na delikatnym zapięciu sukni, tak doskonale więżącej smukłe ciało tancerki.
Zdecydowanie, sprawa życia i śmierci… durniu.
– Oczywiście, już przechodzę do tego, czego jeszcze potrzebuję – Tym razem, to on wykonał pierwszy krok. Widział, że nie ruszyła z pierwotnego miejsca, jakby chcąc zachować tym razem dystans. Musiał go stopić. Podszedł nieco bliżej, z większą pewnością niż do tej pory. Chodziło wszak o dopełnienie obowiązku. W drodze wydobył dokument, który leżał w kieszeni, tuż pod nieszczęsnym notesem. Niebieskawy kwitek poddał się jego woli i spoczął na biurku wraz z ciemnozielonym piórem obok panny Nilsen. Palec mężczyzny powędrował w niewielkie kwadratowe pole, wskazując miejsce, w którym powinien znaleźć się drobny zapis. – Potrzebuję potwierdzenie odbioru korespondencji. Z dzisiejszą datą. – Wyjaśnił krótko, oczekując na ruch z jej strony. Oparł się delikatnie o mebel, tym razem sprawdzając dokładnie, czy nie spowoduje kolejnej tragedii w postaci zrzucenia innych przedmiotów należących do tancerki. Pozostawało jeszcze kilka drobnych kwestii i pytań, leżących w jego obowiązkach. – Nie ja prowadzę sprawę, jednak muszę poprosić jeszcze o kilka odpowiedzi. Jeśli chodzi o dzień szesnastego marca, zapewne będzie pani składać wyczerpujące wyjaśnienia. Jednak... – zawiesił na chwilę głos – z całą pewnością potrzebne będą również słowa osób, które w razie potrzeby potwierdzą pani wersję, co do miejsca pobytu w dniu i godzinie kradzieży. Czy przychodzą pani do głowy jakieś konkretne nazwiska? – Wiadomym było, że na samych tłumaczeniach panny Nilsen się nie obędzie. Również podane przez nią źródła nie starczą za cały materiał dowodowy, jednak nad tym pracować będzie cały zespół. Dzisiejsze zadanie Soelberga polegało na załataniu formalnych luk w sprawie i ewentualne nakreślenie, gdzie jeszcze powinni poszukiwać informacji. Włączenie kolejnych osób niekoniecznie musiało wyklarować całą sytuację, jednak z całą pewnością dawało możliwość dokładnego zbadania przypadku. – Wyślemy do nich podobne dokumenty z prośbą stawiennictwa w siedzibie Kruczej Straży.
Być może była to jednak kwestia świetlówek?
Zaciśnięta pod skórą szczęka zadygotała lekko, gdy kolejne chwile samotności przeciągały się w nieskończoność, a on modlił się po cichu o to, aby żadna z wcześniej widzianych osób nie przemknęła korytarzem i nie zapytała go o to, co się stało. Prawdopodobnie nie odparłby nic sensownego, mamrotają pod nosem niezrozumiałe słowa. Nie musiał wplątywać się dalej w zaistniałą sytuację, przekazał korespondencję, otrzymał mgliste wyjaśnienie, dlaczego ta nie została terminowo odebrana. Wszystko, co należało do obowiązków człowieka dopełniającego stażu, nim przyjdzie mu mierzyć się z obowiązkami prawdziwego inspektora. Być może chciał wybrzmieć nad wyrost, nieco poważniej, niż w rzeczywistości przedstawiało się jego stanowisko.
Skąd to?
Spoczął spojrzeniem na równych rzędach zapisków, ustawionych surowo, niczym żołnierze w szyku bojowym.
Hedda Nilsen… Hedda…
Maszynowy zapis zdawał się kontrastować z tym, co ujrzał. Niedoskonałość doskonałego pisma, które nieprzyzwoicie odzierało z subtelności realną aparycję tancerki. Nadając mu twardy, mechaniczny wydźwięk, przedziwnie zawstydzający. Przeciągnął opuszkiem po kartce, jakby chciał zamazać błąd, którego się dopuścił – być może niewybaczalny, z całą pewnością dostrzegalny jedynie przez niego. Nie powinien zastanawiać się nad takimi niuansami; obowiązek pozostawał obowiązkiem, a gdy pragnienie nadania miękkości załamaniom liter pojawiało się w umyśle, powinnością Kruczego pozostawało szybkie wycofanie się.
Gdyby linia była gładsza…
Pół nieprzyzwoicie odważnej myśli przesunęło się ślisko wzdłuż linii pleców, co w efekcie przyczyniło się do szybkiego przerzucenia kartki, by skontrastować czerń liter z pustką śnieżnobiałego arkusza. Wsunął notes w kieszeń, zaledwie chwilę przed tym, gdy sztylet głosu przeciął narastającą niepewność. Suchy zgrzyt drzwi dał przyzwolenie na ponowne zagoszczenie w garderobie. Zmrużył lekko oczy, odsunął dłoń od klamki, na której kurczowo wspierał ciężar swego ciała – prewencyjnie, jakby obawiał się o kolejną rzecz, która być może zachwieje nikłym spokojem mozolnie budowanym na korytarzu.
Maska przybierana na scenie opadła, kryjąc delikatność materiału pośród innych ról, wiszących w oczekiwaniu na kolejne spektakle. Ile ich posiadała? I gdzie pośród całego zamieszania różnorodności prezentowanych zachowań znajdowała się jej prawdziwa istota? Ta, która była odpowiedzialna za dokonany występek, bądź też zupełnie niewinna w obliczu oskarżeń podstarzałego mężczyzny? Nieświadomie zaszczepiła w nim palące pragnienie poznania prawdy, chociaż w rzeczywistości on niewiele mógł uczynić w tej sprawie. Jego rola sprowadzała się do wygłoszenia kilku wyuczonych formułek i zadania dwóch lub trzech prostych pytań.
Kciuk spoczął na brodzie, opuszka wskazującego palca oparła się o dolną wargę, zupełnie tak, jakby zastanawiał się przez chwilę, co powinien odpowiedzieć na słowa wyrażające przeprosiny; zarysowane pragnienie usprawiedliwienia wystosowanej prośby. Lekko pokręcił głową, gdyż powinien pozostawić sytuację bez zbędnego drążenia. Chociaż myśli wciąż przyklejały się do niej niczym owady lgnące do słodyczy miodu.
Do zbyt ciepłych, bursztynowych oczu.
– Rozumiem, proszę się nie kłopotać. Nic się nie stało – półprawda gładko opuściła usta młodego mężczyzny z zamiarem ułagodzenia całej sytuacji. – Sprawa życia i śmierci. Tak to zostawmy. – Słaby uśmiech zagościł na jego ustach, gdy sam przed sobą również próbował odnaleźć jakiekolwiek sensowne wytłumaczenie dla sytuacji, w której jego dłoń spoczęła na delikatnym zapięciu sukni, tak doskonale więżącej smukłe ciało tancerki.
Zdecydowanie, sprawa życia i śmierci… durniu.
– Oczywiście, już przechodzę do tego, czego jeszcze potrzebuję – Tym razem, to on wykonał pierwszy krok. Widział, że nie ruszyła z pierwotnego miejsca, jakby chcąc zachować tym razem dystans. Musiał go stopić. Podszedł nieco bliżej, z większą pewnością niż do tej pory. Chodziło wszak o dopełnienie obowiązku. W drodze wydobył dokument, który leżał w kieszeni, tuż pod nieszczęsnym notesem. Niebieskawy kwitek poddał się jego woli i spoczął na biurku wraz z ciemnozielonym piórem obok panny Nilsen. Palec mężczyzny powędrował w niewielkie kwadratowe pole, wskazując miejsce, w którym powinien znaleźć się drobny zapis. – Potrzebuję potwierdzenie odbioru korespondencji. Z dzisiejszą datą. – Wyjaśnił krótko, oczekując na ruch z jej strony. Oparł się delikatnie o mebel, tym razem sprawdzając dokładnie, czy nie spowoduje kolejnej tragedii w postaci zrzucenia innych przedmiotów należących do tancerki. Pozostawało jeszcze kilka drobnych kwestii i pytań, leżących w jego obowiązkach. – Nie ja prowadzę sprawę, jednak muszę poprosić jeszcze o kilka odpowiedzi. Jeśli chodzi o dzień szesnastego marca, zapewne będzie pani składać wyczerpujące wyjaśnienia. Jednak... – zawiesił na chwilę głos – z całą pewnością potrzebne będą również słowa osób, które w razie potrzeby potwierdzą pani wersję, co do miejsca pobytu w dniu i godzinie kradzieży. Czy przychodzą pani do głowy jakieś konkretne nazwiska? – Wiadomym było, że na samych tłumaczeniach panny Nilsen się nie obędzie. Również podane przez nią źródła nie starczą za cały materiał dowodowy, jednak nad tym pracować będzie cały zespół. Dzisiejsze zadanie Soelberga polegało na załataniu formalnych luk w sprawie i ewentualne nakreślenie, gdzie jeszcze powinni poszukiwać informacji. Włączenie kolejnych osób niekoniecznie musiało wyklarować całą sytuację, jednak z całą pewnością dawało możliwość dokładnego zbadania przypadku. – Wyślemy do nich podobne dokumenty z prośbą stawiennictwa w siedzibie Kruczej Straży.
Bezimienny
Re: Between the lights (H. Nilsen & E. Soelberg, kwiecień 1996) Sob 9 Gru - 22:51
Zderzenie paradoksów.
Czyż nie tym właśnie byli?
Oh, utopijna naiwność… Dwojgiem pozornie różnych osobowości, charakterami odgrodzonymi przepaścią skrajności, gdzie wystarczył tylko jeden krok do przekroczenia cienkiej granicy, za którą rozciągały się nieskończone pejzaże możliwości; wystarczyło postąpić do przodu, zamknąć w uścisku własnego spojrzenia, pozwolić stopom śmiało kroczyć wzdłuż cienkich nici przeznaczenia utkanych zmyślnymi dłońmi Norn i obserwować, dokąd zaprowadzą dokonane (wraz z chwilą narodzin, kiedy bogowie decydowali o życiu oraz śmierci) wybory. Jak bardzo naznaczą duszę.
Obserwowała własne odbicie w lustrze.
Kciukiem obrysowała wystającą ostrość policzka wciąż przyozdobionego różem, wyraziste spojrzenie wymykało się spod ciasnych ram makijażu, czerń wyraźnych kresek naznaczająca bladość powiek, pełne wargi przyozdobione resztkami szminki, która nieznacznie roztarła się w kącikach. Błyskawicznie zaradziła tej nieścisłości, sięgając jedną z chusteczek i oddech później makijaż był niemal równie nienaganny, jak przed występem. Mimo iż porzuciła jedną skórę — sukienka zdobiła wieszak, melodie umilkły, wszyscy zaszyli się gdzieś ze swoim powodem do świętowania udanego spektaklu — wciąż musiała ukrywać się pod mlecznobiałym płótnem drugiej; grać tę trudniejszą rolę, jaką samej sobie narzuciła przed laty, uciekając spod jarzma jednego świata do innego, usiłując przynajmniej częściowo spalić mosty, jednak prędzej czy później oglądała się przez ramię. Wiedziała, szczególnie spoglądając pod powierzchnię szklanej tafli lustra, iż przeszłość zawsze będzie ciągnęła za nią niczym upiorni jeźdźcy Dzikiego Łowu.
Wreszcie Krucze skrzydła zatrzepotały w przestrzeni.
Obserwowała mężczyznę w odpowiedzi na jego wzrok, nie czując ani wstydu, ani nawet zaskoczenia, przyciągała spojrzenia od zawsze, więc poniekąd nawykła do ludzkiego zainteresowania swoją osobą. Przynajmniej częściowo, ponieważ pod chłodnym błękitem mężczyzny skrywało się coś, czego nie rozumiała — bądź rozumieć nie chciała, znając delikatne ciepło ogrzewające skostniałe serce bijące już tylko dla tańca. Dla sztuki, którą tak namiętnie uprawiała.
Skinęła nieznacznie głową na jego słowa, posyłając delikatny uśmiech młodszemu inspektorowi. Rozpędzony pociąg myśli przetoczył się przez głowę, kiedy zastanowiła się nad tym, co w istocie czuła w zetknięciu z zaistniałą sytuacją, która przybierała najrozmaitsze formy przypadku, absurdu, niedopowiedzenia, a wreszcie łamania przyjętych schematów.
Rozbawienie zagościło w oczach na samą tylko myśl.
Pozwoliła mu dopełnić obowiązków, słuchając każdego wypowiedzianego słowa, jakie zamierzał przekazać zgodnie ze wszystkimi wytycznymi, które niewątpliwie otrzymał w siedzibie, nim został rzucony na głęboką wodę. Wprost na deski filharmonii, gdzie za garderobianymi drzwiami odszukał tę, której szukał. Może nawet więcej niż spodziewał się znaleźć.
Pokonał dzielącą ich odległość, jednak Hedda Nilsen ani drgnęła, nie chcąc postąpić zbyt pochopnie, zamiast tego prześlizgując się samym tylko wzrokiem wzdłuż męskiej sylwetki, próbując odpowiedzieć sobie na proste, a może właśnie zawiłe pytanie, kim jest Eitri Soelberg i dlaczego tak niepostrzeżenie zaburzył jej codzienność; z niewielkiego dystansu spostrzegła migocące iskierki pewności siebie. Pobrzmiewała również w wypowiedzianych słowach. Nagła zmiana tak dostrzegalna gołym okiem, iż niosąca poniekąd szczere zaskoczenie, które skryła gwałtownie pod ciepłem bursztynu.
Dwa głębsze oddechy.
Szelest powietrza zaburzonego krokiem tancerki.
Stawiała jeden za drugim, ostatecznie skracając dzielący dystans do centymetrów, pochylając się elegancko nad świstkiem papieru. Palcami prawej dłoni otuliła smukłość ciemnozielonego pióra, pozwalając mu kreślić misternie utkaną datę dzisiejszego dnia, za którą złożyła podpis własnego imienia oraz nazwiska, nim wyprostowała sylwetkę emanująca niezachwianą gracją, a także niedopowiedzeniem milczących oczu, jakie ponownie napotkały barykadę błękitu.
Wyciągnęła ku mężczyźnie dłoń z kwitkiem.
— Proszę, inspektorze Soelberg — ciepły głos ponownie posmakował jego nazwiska, układając pozornie zwyczajne litery w twór bardziej zagadkowy. Wielką niewiadomą. Intrygujący paradoks. Zaburzenie czasoprzestrzeni. Zagadkową konstelację. Podczas tych bezgłośnych dywagacji uchwyciła się ostatni raz szesnastego marca; daty, której wydarzenia dopiero miała odkryć sama bądź przy pomocy swoich wiernych, zwierzęcych przyjaciół potrafiących przenikać tam, gdzie nie sięgał ludzki wzrok.
Skinęła nieznacznie głową, opierając się o ostrość kantu biurka.
Krzyżując raz jeszcze ich spojrzenia.
— Łatwo się domyślić, gdzie tego dnia przebywałam, tutaj. Przygotowywaliśmy się wówczas do premiery spektaklu i od świtu do późnego wieczora pracowaliśmy nad własną perfekcją, goniliśmy za nią w rytmie wrzasków pana Lütkena, melodii starego pianina oraz własnych uwag. Proszę tak nie patrzeć — rzuciła odrobinę rozbawiona, nim parsknęła cichym śmiechem.
Jej codzienność niejednego człowieka potrafiła zaskoczyć, a nawet przytłoczyć, bowiem ludzie nawykli do oglądania na scenie przepięknych spektakli rzadko zdawali sobie sprawę, ile trudu kosztowało najzwyklejsze adagio. Czuła najdrobniejszą cząstką zmęczonego ciała, iż mężczyzna oddzielony jedynie kilkoma gramami powietrza wiedział niewiele więcej od potencjalnego gościa zasiadającego gdzieś w rzędzie krzeseł filharmonii.
— To pana pierwszy raz, inspektorze… — Wykonała dłonią lekki ruch dla zarysowania garderoby oraz wszystkiego, co skrywało się za drzwiami, gdzie chwilami dało się słyszeć głosy, kroki bądź targane sceniczne dekoracje. — … w takim miejscu?
Była po ludzku ciekawa.
— Podobno my, artyści, przytłaczamy sobą ludzi. Może dlatego wszyscy, którzy mają rozum trzymają się dalej niż bliżej — powiedziała cicho, wreszcie spuszczając wzrok. Smutek nieznacznie zabrudził porcelanową twarz brzydką smugą, prawda zwyczajnie bolała. Sztuka za to niosła ogromną cenę. Taką, którą spłacało się przez resztę życia. — Przygotuję panu listę z kilkoma nazwiskami, dla potwierdzenia mej niewinności.
Odpychając się delikatnie od kantu biurka wyczuła pod materiałem jedwabnego szala pamiątkę jednego z charakteryzatorów, niewielkie zawiniątko wypełnione przynajmniej w połowie, więc poczęstowała się, a nauczona dobrych manier, wyciągnęła paczkę do mężczyzny.
— Papierosa? — spytała. — To naturalnie zakazane w pomieszczeniach, dlatego wszyscy tak robią. — Dodała po chwili, uchylając niewielkiego rąbka tajemnicy miejsca, w którym żyła i które żyło wraz z nią, i chociaż Hedda Nilsen nader rzadko sięgała po nikotynowe rozkosze, po udanym występie raz na jakiś czas pozwalała sobie na drobne przyjemności.
Jeden oddech później chwyciła ciemnozielone pióro, wsuwając w międzyczasie papierosa za ucho, chcąc wywiązać się ze swojego słowa.
— Ma pan jakiś notes?
Czyż nie tym właśnie byli?
Oh, utopijna naiwność… Dwojgiem pozornie różnych osobowości, charakterami odgrodzonymi przepaścią skrajności, gdzie wystarczył tylko jeden krok do przekroczenia cienkiej granicy, za którą rozciągały się nieskończone pejzaże możliwości; wystarczyło postąpić do przodu, zamknąć w uścisku własnego spojrzenia, pozwolić stopom śmiało kroczyć wzdłuż cienkich nici przeznaczenia utkanych zmyślnymi dłońmi Norn i obserwować, dokąd zaprowadzą dokonane (wraz z chwilą narodzin, kiedy bogowie decydowali o życiu oraz śmierci) wybory. Jak bardzo naznaczą duszę.
Obserwowała własne odbicie w lustrze.
Kciukiem obrysowała wystającą ostrość policzka wciąż przyozdobionego różem, wyraziste spojrzenie wymykało się spod ciasnych ram makijażu, czerń wyraźnych kresek naznaczająca bladość powiek, pełne wargi przyozdobione resztkami szminki, która nieznacznie roztarła się w kącikach. Błyskawicznie zaradziła tej nieścisłości, sięgając jedną z chusteczek i oddech później makijaż był niemal równie nienaganny, jak przed występem. Mimo iż porzuciła jedną skórę — sukienka zdobiła wieszak, melodie umilkły, wszyscy zaszyli się gdzieś ze swoim powodem do świętowania udanego spektaklu — wciąż musiała ukrywać się pod mlecznobiałym płótnem drugiej; grać tę trudniejszą rolę, jaką samej sobie narzuciła przed laty, uciekając spod jarzma jednego świata do innego, usiłując przynajmniej częściowo spalić mosty, jednak prędzej czy później oglądała się przez ramię. Wiedziała, szczególnie spoglądając pod powierzchnię szklanej tafli lustra, iż przeszłość zawsze będzie ciągnęła za nią niczym upiorni jeźdźcy Dzikiego Łowu.
Wreszcie Krucze skrzydła zatrzepotały w przestrzeni.
Obserwowała mężczyznę w odpowiedzi na jego wzrok, nie czując ani wstydu, ani nawet zaskoczenia, przyciągała spojrzenia od zawsze, więc poniekąd nawykła do ludzkiego zainteresowania swoją osobą. Przynajmniej częściowo, ponieważ pod chłodnym błękitem mężczyzny skrywało się coś, czego nie rozumiała — bądź rozumieć nie chciała, znając delikatne ciepło ogrzewające skostniałe serce bijące już tylko dla tańca. Dla sztuki, którą tak namiętnie uprawiała.
Skinęła nieznacznie głową na jego słowa, posyłając delikatny uśmiech młodszemu inspektorowi. Rozpędzony pociąg myśli przetoczył się przez głowę, kiedy zastanowiła się nad tym, co w istocie czuła w zetknięciu z zaistniałą sytuacją, która przybierała najrozmaitsze formy przypadku, absurdu, niedopowiedzenia, a wreszcie łamania przyjętych schematów.
Rozbawienie zagościło w oczach na samą tylko myśl.
Pozwoliła mu dopełnić obowiązków, słuchając każdego wypowiedzianego słowa, jakie zamierzał przekazać zgodnie ze wszystkimi wytycznymi, które niewątpliwie otrzymał w siedzibie, nim został rzucony na głęboką wodę. Wprost na deski filharmonii, gdzie za garderobianymi drzwiami odszukał tę, której szukał. Może nawet więcej niż spodziewał się znaleźć.
Pokonał dzielącą ich odległość, jednak Hedda Nilsen ani drgnęła, nie chcąc postąpić zbyt pochopnie, zamiast tego prześlizgując się samym tylko wzrokiem wzdłuż męskiej sylwetki, próbując odpowiedzieć sobie na proste, a może właśnie zawiłe pytanie, kim jest Eitri Soelberg i dlaczego tak niepostrzeżenie zaburzył jej codzienność; z niewielkiego dystansu spostrzegła migocące iskierki pewności siebie. Pobrzmiewała również w wypowiedzianych słowach. Nagła zmiana tak dostrzegalna gołym okiem, iż niosąca poniekąd szczere zaskoczenie, które skryła gwałtownie pod ciepłem bursztynu.
Dwa głębsze oddechy.
Szelest powietrza zaburzonego krokiem tancerki.
Stawiała jeden za drugim, ostatecznie skracając dzielący dystans do centymetrów, pochylając się elegancko nad świstkiem papieru. Palcami prawej dłoni otuliła smukłość ciemnozielonego pióra, pozwalając mu kreślić misternie utkaną datę dzisiejszego dnia, za którą złożyła podpis własnego imienia oraz nazwiska, nim wyprostowała sylwetkę emanująca niezachwianą gracją, a także niedopowiedzeniem milczących oczu, jakie ponownie napotkały barykadę błękitu.
Wyciągnęła ku mężczyźnie dłoń z kwitkiem.
— Proszę, inspektorze Soelberg — ciepły głos ponownie posmakował jego nazwiska, układając pozornie zwyczajne litery w twór bardziej zagadkowy. Wielką niewiadomą. Intrygujący paradoks. Zaburzenie czasoprzestrzeni. Zagadkową konstelację. Podczas tych bezgłośnych dywagacji uchwyciła się ostatni raz szesnastego marca; daty, której wydarzenia dopiero miała odkryć sama bądź przy pomocy swoich wiernych, zwierzęcych przyjaciół potrafiących przenikać tam, gdzie nie sięgał ludzki wzrok.
Skinęła nieznacznie głową, opierając się o ostrość kantu biurka.
Krzyżując raz jeszcze ich spojrzenia.
— Łatwo się domyślić, gdzie tego dnia przebywałam, tutaj. Przygotowywaliśmy się wówczas do premiery spektaklu i od świtu do późnego wieczora pracowaliśmy nad własną perfekcją, goniliśmy za nią w rytmie wrzasków pana Lütkena, melodii starego pianina oraz własnych uwag. Proszę tak nie patrzeć — rzuciła odrobinę rozbawiona, nim parsknęła cichym śmiechem.
Jej codzienność niejednego człowieka potrafiła zaskoczyć, a nawet przytłoczyć, bowiem ludzie nawykli do oglądania na scenie przepięknych spektakli rzadko zdawali sobie sprawę, ile trudu kosztowało najzwyklejsze adagio. Czuła najdrobniejszą cząstką zmęczonego ciała, iż mężczyzna oddzielony jedynie kilkoma gramami powietrza wiedział niewiele więcej od potencjalnego gościa zasiadającego gdzieś w rzędzie krzeseł filharmonii.
— To pana pierwszy raz, inspektorze… — Wykonała dłonią lekki ruch dla zarysowania garderoby oraz wszystkiego, co skrywało się za drzwiami, gdzie chwilami dało się słyszeć głosy, kroki bądź targane sceniczne dekoracje. — … w takim miejscu?
Była po ludzku ciekawa.
— Podobno my, artyści, przytłaczamy sobą ludzi. Może dlatego wszyscy, którzy mają rozum trzymają się dalej niż bliżej — powiedziała cicho, wreszcie spuszczając wzrok. Smutek nieznacznie zabrudził porcelanową twarz brzydką smugą, prawda zwyczajnie bolała. Sztuka za to niosła ogromną cenę. Taką, którą spłacało się przez resztę życia. — Przygotuję panu listę z kilkoma nazwiskami, dla potwierdzenia mej niewinności.
Odpychając się delikatnie od kantu biurka wyczuła pod materiałem jedwabnego szala pamiątkę jednego z charakteryzatorów, niewielkie zawiniątko wypełnione przynajmniej w połowie, więc poczęstowała się, a nauczona dobrych manier, wyciągnęła paczkę do mężczyzny.
— Papierosa? — spytała. — To naturalnie zakazane w pomieszczeniach, dlatego wszyscy tak robią. — Dodała po chwili, uchylając niewielkiego rąbka tajemnicy miejsca, w którym żyła i które żyło wraz z nią, i chociaż Hedda Nilsen nader rzadko sięgała po nikotynowe rozkosze, po udanym występie raz na jakiś czas pozwalała sobie na drobne przyjemności.
Jeden oddech później chwyciła ciemnozielone pióro, wsuwając w międzyczasie papierosa za ucho, chcąc wywiązać się ze swojego słowa.
— Ma pan jakiś notes?
Eitri Soelberg
Re: Between the lights (H. Nilsen & E. Soelberg, kwiecień 1996) Sob 9 Gru - 22:51
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Teoria była zaledwie namiastką tego, co w rzeczywistości czekało każdego Kruczego po przekroczeniu progu ich siedziby. Szkoła nie przygotowywała do czynności najważniejszych – opierających się zupełnie na pracy z drugim człowiekiem; a z zajęciami obfitującymi w interakcje społeczne spotykał się każdy inspektor oraz stażyści, którzy byli przygotowywani do przyszłego pełnienia tychże obowiązków. Chcąc obcować jedynie z materią martwą, Eitri winien zaszyć się w laboratoriach Kruczej Straży i studiować w najgorszym przypadku pozostałości po ludzkich żywotach, w najlepszych – przedmioty skradzione oraz te, które były świadkami zaistniałych tragedii. Pomimo tego, młody Soelberg wybrał na przekór sobie posadę, która każdego dnia nakazywała mu stawać w opozycji do własnych przyzwyczajeń oraz tego, co było dlań bezpieczne. Początkowo, zupełnie nie zdawał sobie z tego sprawy i pierwsze zderzenie z ludźmi okazało się porażką, jednak z upływem kolejnych miesięcy, obywał się z nimi na tyle, na ile mógł. Chociaż daleki był od ideału, postanowił wybrnąć z niecodziennej sytuacji, której doświadczały wchodząc za kulisy świata zupełnie dlań obcego. Hedda Nilsen stała ponad, wiedząc dokładnie jak poruszać się po garderobie, gdzie zatrzymać swe kroki, aby być bezpieczną; co rzec, aby funkcjonariusz, być może niezupełnie z premedytacją pod wpływem jej głosu, zastanawiał się, cóż powinien uczynić dalej, gdy powoli topniały wyuczone formułki. Czy inaczej potoczyłaby się ta rozmowa, gdyby to ona znalazła się w siedzibie Kruczej Straży? Zdecydowanie; dystans okazałby się większy, bariera biurokratyzmu jeszcze grubsza, a poczucie bycia gdzieś ponad, jako przedstawiciel służb dbających o przestrzeganie prawa, zdecydowanie utrudniłoby jakiekolwiek zabiegi mające na celu rozproszenie uwagi. Pech chciał jednak, że musiał zmierzyć się z sytuacją zupełnie odwrotną.
Zapewne przez to, nie potrafił odczuć zupełnej swobody, wciąż błądząc bardziej z zaciekawieniem po poszczególnych przedmiotach. Nie potrafił sobie tego odmówić nawet wtedy, gdy powrócił do pomieszczenia i musiał rozpocząć na nowo podszytą profesjonalizmem grę. Powątpiewał jednak, czy na pewno o ciekawość przedmiotów chodziło…
Czekał, aż Hedda podejdzie i złoży podpis. Wtedy też, jego oczy spoczęły na kobiecych, smukłych palcach stawiających kolejne litery na wyznaczonym miejscu druku. O wiele przyjemniej dla oka, niż zwykł to czynić Eitri. Przez chwilę miał wrażenie, że dopiero teraz doświadczył prawdziwej istoty tancerki – gdy jej własna interpretacja wybrzuszeń i zawijasów ukształtowała imię i nazwisko. Zupełnie nieznajoma, stanowiła powód do zatrzymania i zastanawiania się nad tym, co tak naprawdę wydarzyło się tego marcowego wieczora. Czy aby na pewno nie próbowała mydlić mu oczu? Młodym funkcjonariuszom często nie potrzeba było wiele, aby stracić zdrowy rozsądek.
Uśmiech na jego twarzy pojawił się niezupełnie kontrolowany, skłonił lekko głowę dziękując za złożenie podpisu. Schował druczek w bezpieczne miejsce, dokładnie sprawdzając wcześniej, czy data nie została pomylona. Wszystko było w jak najlepszym porządku, poczuł odrobinę ulgi. Kolejna formalność została zamknięta.
Bursztynowe tęczówki ponownie upomniały się o jego uwagę, którą ofiarował im niespiesznie, tym razem nie poszukując bezpieczeństwa w przestudiowanej doskonale tego dnia gładkości sufitu. Pozwolił sobie na spojrzenie, nieco dłuższe, okalające całą wypowiedź, poprzez którą chciała wytłumaczyć mu, dlaczego niemożliwym jest, aby to ona występowała w roli sprawcy kradzieży. Nie mógł tego zanotować, oczekując jedynie na jasną listę nazwisk. Pokiwał głową, jednak prawdopodobnie okrasił gest miną wyrażającą lekkie skołowanie, gdyż panna Nilsen roześmiała się dźwięcznie. Dopiero wtedy, zmieszał się odrobinę, jednak odchrząknąwszy, aby odzyskać równowagę, powrócił do pilnego śledzenia dalszego toku jej wypowiedzi. Nim przyznał się, że faktycznie jest w tym miejscu pierwszy raz, rozważył szeroko, czy nie wygłupi się tym i nie umniejszy własnej osobie, wskazując na czystą ignorancje w zakresie sztuki, jaką był taniec. Cóż jednak mógł mieć Kruczy wspólnego z baletnicami?
– Z żalem muszę przyznać, że tak. Kradnąc ostatnie minuty spektaklu, tym bardziej czuję, że ominęło mnie całkiem sporo. – Był niepewny. Korzystając z możliwości, wszak kradnąc coś, za co nie zapłacił ni grosza, przyglądał się z nieudawanym zaciekawieniem ostatnim chwilom występu. Trwał w ciszy, zawiesiwszy nagle swój głos, póki nie dojrzał szarego cienia, przechodzącego ledwo widocznie po rozpromienionej twarzy panny Nilsen. Z całą pewnością, artyści wydawali się społecznością niezwykle hermetyczną, niepodatną na wpływy zewnętrzne. Zaśmiał się cicho pod nosem. – Mógłbym rzec, że podobnie sprawa ma się z funkcjonariuszami Kruczej Straży. – Być może analogia była zbyt ogólnikowa, płytka, jednak Krucza zdawała się również nie do końca ułatwiać życie ludziom, którzy postanowili oddać się jej niemalże zupełnie. Nie wiedział, czy słowa te trafią do tancerki w jakikolwiek sposób, czy nie uzna ich za marną podróbkę pragnienia ofiarowania komuś słowa otuchy. W rzeczywistości zupełnie pustego, brzmiącego jedynie niczym prawdziwa sympatia. Banał, naiwność, chęć zatrzymania na chwilę jej uwagi.
– Dziękuję. – Nie musiała go zbytnio namawiać. Dłoń wiedziona wieloletnim przyzwyczajeniem, podążyła w stronę otwartej paczuszki, z której wyzierało kilka papierosów. Nie powinien, tak jak i w przypadku sytuacji z zamkiem. Nałóg wygrywał jednak z zasadami, o czym zdążyli przekonać się jego współpracownicy. Zwinnie wyłuskał fajkę, kilka chwil później, opierała się na jego dolnej wardze, gdy próbował wydobyć notes z głębin kieszeni. Doszukał się także metalowej zapalniczki, ta brzdęknęła obijając się o metalową spiralkę, do której przymocowane były białe, gładkie kartki. Przebrnął przez notatki i położył czystą kartę na biurku przed sobą.
– Jak rozumiem, są to pani współpracownicy? – Zagadnął, podrzucając dwukrotnie zapalniczkę. Czekał, aż zapisze wszystko dokładnie, nim zaoferuje ogień. – Wezwania dotrą w ciągu kilku dni – wyjaśnił.
Zapewne przez to, nie potrafił odczuć zupełnej swobody, wciąż błądząc bardziej z zaciekawieniem po poszczególnych przedmiotach. Nie potrafił sobie tego odmówić nawet wtedy, gdy powrócił do pomieszczenia i musiał rozpocząć na nowo podszytą profesjonalizmem grę. Powątpiewał jednak, czy na pewno o ciekawość przedmiotów chodziło…
Czekał, aż Hedda podejdzie i złoży podpis. Wtedy też, jego oczy spoczęły na kobiecych, smukłych palcach stawiających kolejne litery na wyznaczonym miejscu druku. O wiele przyjemniej dla oka, niż zwykł to czynić Eitri. Przez chwilę miał wrażenie, że dopiero teraz doświadczył prawdziwej istoty tancerki – gdy jej własna interpretacja wybrzuszeń i zawijasów ukształtowała imię i nazwisko. Zupełnie nieznajoma, stanowiła powód do zatrzymania i zastanawiania się nad tym, co tak naprawdę wydarzyło się tego marcowego wieczora. Czy aby na pewno nie próbowała mydlić mu oczu? Młodym funkcjonariuszom często nie potrzeba było wiele, aby stracić zdrowy rozsądek.
Uśmiech na jego twarzy pojawił się niezupełnie kontrolowany, skłonił lekko głowę dziękując za złożenie podpisu. Schował druczek w bezpieczne miejsce, dokładnie sprawdzając wcześniej, czy data nie została pomylona. Wszystko było w jak najlepszym porządku, poczuł odrobinę ulgi. Kolejna formalność została zamknięta.
Bursztynowe tęczówki ponownie upomniały się o jego uwagę, którą ofiarował im niespiesznie, tym razem nie poszukując bezpieczeństwa w przestudiowanej doskonale tego dnia gładkości sufitu. Pozwolił sobie na spojrzenie, nieco dłuższe, okalające całą wypowiedź, poprzez którą chciała wytłumaczyć mu, dlaczego niemożliwym jest, aby to ona występowała w roli sprawcy kradzieży. Nie mógł tego zanotować, oczekując jedynie na jasną listę nazwisk. Pokiwał głową, jednak prawdopodobnie okrasił gest miną wyrażającą lekkie skołowanie, gdyż panna Nilsen roześmiała się dźwięcznie. Dopiero wtedy, zmieszał się odrobinę, jednak odchrząknąwszy, aby odzyskać równowagę, powrócił do pilnego śledzenia dalszego toku jej wypowiedzi. Nim przyznał się, że faktycznie jest w tym miejscu pierwszy raz, rozważył szeroko, czy nie wygłupi się tym i nie umniejszy własnej osobie, wskazując na czystą ignorancje w zakresie sztuki, jaką był taniec. Cóż jednak mógł mieć Kruczy wspólnego z baletnicami?
– Z żalem muszę przyznać, że tak. Kradnąc ostatnie minuty spektaklu, tym bardziej czuję, że ominęło mnie całkiem sporo. – Był niepewny. Korzystając z możliwości, wszak kradnąc coś, za co nie zapłacił ni grosza, przyglądał się z nieudawanym zaciekawieniem ostatnim chwilom występu. Trwał w ciszy, zawiesiwszy nagle swój głos, póki nie dojrzał szarego cienia, przechodzącego ledwo widocznie po rozpromienionej twarzy panny Nilsen. Z całą pewnością, artyści wydawali się społecznością niezwykle hermetyczną, niepodatną na wpływy zewnętrzne. Zaśmiał się cicho pod nosem. – Mógłbym rzec, że podobnie sprawa ma się z funkcjonariuszami Kruczej Straży. – Być może analogia była zbyt ogólnikowa, płytka, jednak Krucza zdawała się również nie do końca ułatwiać życie ludziom, którzy postanowili oddać się jej niemalże zupełnie. Nie wiedział, czy słowa te trafią do tancerki w jakikolwiek sposób, czy nie uzna ich za marną podróbkę pragnienia ofiarowania komuś słowa otuchy. W rzeczywistości zupełnie pustego, brzmiącego jedynie niczym prawdziwa sympatia. Banał, naiwność, chęć zatrzymania na chwilę jej uwagi.
– Dziękuję. – Nie musiała go zbytnio namawiać. Dłoń wiedziona wieloletnim przyzwyczajeniem, podążyła w stronę otwartej paczuszki, z której wyzierało kilka papierosów. Nie powinien, tak jak i w przypadku sytuacji z zamkiem. Nałóg wygrywał jednak z zasadami, o czym zdążyli przekonać się jego współpracownicy. Zwinnie wyłuskał fajkę, kilka chwil później, opierała się na jego dolnej wardze, gdy próbował wydobyć notes z głębin kieszeni. Doszukał się także metalowej zapalniczki, ta brzdęknęła obijając się o metalową spiralkę, do której przymocowane były białe, gładkie kartki. Przebrnął przez notatki i położył czystą kartę na biurku przed sobą.
– Jak rozumiem, są to pani współpracownicy? – Zagadnął, podrzucając dwukrotnie zapalniczkę. Czekał, aż zapisze wszystko dokładnie, nim zaoferuje ogień. – Wezwania dotrą w ciągu kilku dni – wyjaśnił.
Bezimienny
Re: Between the lights (H. Nilsen & E. Soelberg, kwiecień 1996) Sob 9 Gru - 22:51
Kruczy strażnik na granicy prawa oraz porządku, balansujący pomiędzy słusznym obowiązkiem a niepokornością wyzierającą spod wychudzonej sylwetki tancerki. Niewątpliwie Hedda Nilsen nie należała do przeciwników, jakich spodziewano się spotykać na drodze zbrodni — nawet takiej lichej, jak kradzież przedmiotu. Niezamierzenie wprawiła go tego wieczoru w niespokojny nastrój, będąc przede wszystkim samą sobą, trochę tylko zmyślną aktorką, jednocześnie ani przez chwilę nie zamierzała niczego utrudniać, burzyć jego codzienności oprawionej dwoma słowami Młodszy Inspektor, których echo zdawało się wciąż pobrzmiewać dookoła; powracała myślami do tego krótkiego oddechu, do palącego dotyku opuszków stykającego ze sobą dwa skrajnie różne światy, odległe wymiary zawieszone ponad galaktycznymi obrazami malującymi nocne, granatowe niebo rycinami konstelacji gwiazd.
Zatrzymała się w połowie drogi.
Pozwoliła mu złapać dech, kiedy ona kruszyła w dłoniach resztki czasu, jakie jeszcze im zostały. Podświadomie wiedziała, iż kurczyły się krótkie momenty dzielące od wyjścia mężczyzny i zanurzeniu się pod powierzchnię Kruczej rzeczywistości.
— Może kiedyś zdoła pan zobaczyć cały występ.
Z własnej, nieprzymuszonej woli, dodała w myślach. Uśmiech nie opuszczał jej twarzy, wyraźnie rozluźniła ramiona oraz napięcie towarzyszące długo po każdym występie, coś jak mieszanina niepokoju z cząstkami adrenaliny, której tak rozpaczliwie pragnęła przy wszystkich spektaklach.
Nie była zaskoczona jego odpowiedzią, balet mimo iż uchodził za niezwykle piękną w swym klasycyzmie sztukę, często natykał się na niezrozumienie, przy którym rzędy krzeseł zapełniali zazwyczaj artyści, krytycy, bogacze szczycący się własnymi lożami czy tancerze będący wciąż o jeden krok do tylu, by móc zasilać szeregi pierwszego zespołu, gdzie nazwisko Nilsen dźwięcznie wybrzmiewało podczas rozmów. Wiedziała, czego chce oraz dokąd zmierza w tej niestrudzonej wędrówce, dlatego uparcie parła przed siebie, lśniąc na scenie za każdym razem jaskrawiej — dopóki nie sięgnie tytułu Pierwszej Tancerki. Ukoronowania tytanicznej pracy.
Spoglądała na niego, jednocześnie słuchając wypowiadanych słów i błądząc własnymi myślami daleko stąd. Podzielność uwagi charakteryzowała jej umysł, błądzenie pomiędzy różnymi treściami, wśród których zawsze wyłapywała te właściwe.
— Cóż, może dlatego jeszcze pan tu jest, inspektorze — odparła pełna szczerej swobody. Wcześniej nie pomyślała o tym w ten sposób, jednak krótka dygresja okalająca Kruczych Strażników jako ludzi równie samotnych czy nawet nierozumianych, jak to się miało względem artystów, niepodziewanie wydała się słuszna. Przytłaczali wszystkich dookoła, dopóki nie znaleźli kogoś sobie podobnego. — Trafiliśmy na właściwych rozmówców. — Rozbawienie otuliło vibrato kobiecego głosu.
Gdyby ktoś ich teraz widział, pełen dezaprobaty pokręciłby jedynie głową.
Papieros. Biel kartki. Skrzyżowanie spojrzeń.
Współpracownicy?
Nakreśliła cztery imiona oraz nazwiska, stawiając literę za literą, nim na krótko podniosła wzrok na mężczyznę.
— Rywale — odparła spokojnie. Przyzwyczajona do brzmienia tego słowa. Oswojona z nim.
Dopisała ostatnie nazwisko, które przyszło jej do głowy; wszyscy wymienieni posiadali złośliwą stronę charakteru i wiedziała, iż oddaliby własną karierę dla obserwowania parszywego, bolesnego upadku Heddy Nilsen ze szczytu, na który właśnie zmierzała. Jednocześnie posiadała pewność ich skomplikowanej zażyłości, jaką dzieliła sama z co niektórymi tancerzami, gdzie rywalizowanie zacierało się brutalnie ze stwierdzeniem każdy chwyt jest dozwolony, bowiem nie istniały granice okropieństwa, których nie mogliby przekroczyć. Rywalizacja zaczynała się jednak i kończyła na deskach teatru i w kuluarach, nie wykraczała ponad sztukę.
Powinna była oddać kartkę, zamiast tego zawahała się tylko na moment — pióro zadrgało w uścisku palców — by dopisać jeszcze jedno. Własnymi słowami skonstruować coś, co mogłoby mieć jakiekolwiek znaczenie lub wręcz przeciwnie, nie posiadać żadnego określonego kształtu. Prosta data opatrzona godziną w towarzystwie tytułu widowiska, jakie wystawiali za kilka dni, nawet nie potrafiła wytłumaczyć dlaczego to zrobiła, dlaczego nie pozwoliła mu wykonać obowiązków tak, jak powinna była postąpić, bez wciągania mężczyzny we własne gry. Takie, których mogła nie rozumieć bądź panicznie drżeć ze strachu na samą myśl, iż mogły się rozegrać właśnie tu i teraz.
Możliwe, że już po dotarciu do siedziby zmiętoli kartkę, którą sama złożyła właśnie na cztery, nawet nie dostrzegając nakreślonych atramentem słów. Niemego zaproszenia, ponownego wpuszczenia do świata, którego nikomu właściwie nie pokazywała; nie tak w każdym razie.
— Bardzo proszę. — Wyciągnęła do niego ostatni fragment tego spotkania, nim wetknęła papierosa między wargi. Pozwalając mężczyźnie, by użyczył ognia. — Chyba ma pan wszystko, po co rzeczywiście przyszedł.
Nie wyganiała go, wręcz przeciwnie, byłaby gotowa poświęcić jeszcze kilka chwil nim uwolni go od ciężaru swej paradoksalnie filigranowej osoby. Obłok dymu wyślizgnął się spomiędzy wygiętych uśmiechem warg.
— Jeśli będzie pan czegokolwiek potrzebować, znajdzie mnie pan właśnie tutaj. Niemniej zapraszam również na jeden z naszych spektakli, o ile przystoi to inspektorowi. — Nie mogła się powstrzymać.
Mimo, iż może powinna była, tak subtelność uśmiechu wciąż zdobiła jej twarz.
Zatrzymała się w połowie drogi.
Pozwoliła mu złapać dech, kiedy ona kruszyła w dłoniach resztki czasu, jakie jeszcze im zostały. Podświadomie wiedziała, iż kurczyły się krótkie momenty dzielące od wyjścia mężczyzny i zanurzeniu się pod powierzchnię Kruczej rzeczywistości.
— Może kiedyś zdoła pan zobaczyć cały występ.
Z własnej, nieprzymuszonej woli, dodała w myślach. Uśmiech nie opuszczał jej twarzy, wyraźnie rozluźniła ramiona oraz napięcie towarzyszące długo po każdym występie, coś jak mieszanina niepokoju z cząstkami adrenaliny, której tak rozpaczliwie pragnęła przy wszystkich spektaklach.
Nie była zaskoczona jego odpowiedzią, balet mimo iż uchodził za niezwykle piękną w swym klasycyzmie sztukę, często natykał się na niezrozumienie, przy którym rzędy krzeseł zapełniali zazwyczaj artyści, krytycy, bogacze szczycący się własnymi lożami czy tancerze będący wciąż o jeden krok do tylu, by móc zasilać szeregi pierwszego zespołu, gdzie nazwisko Nilsen dźwięcznie wybrzmiewało podczas rozmów. Wiedziała, czego chce oraz dokąd zmierza w tej niestrudzonej wędrówce, dlatego uparcie parła przed siebie, lśniąc na scenie za każdym razem jaskrawiej — dopóki nie sięgnie tytułu Pierwszej Tancerki. Ukoronowania tytanicznej pracy.
Spoglądała na niego, jednocześnie słuchając wypowiadanych słów i błądząc własnymi myślami daleko stąd. Podzielność uwagi charakteryzowała jej umysł, błądzenie pomiędzy różnymi treściami, wśród których zawsze wyłapywała te właściwe.
— Cóż, może dlatego jeszcze pan tu jest, inspektorze — odparła pełna szczerej swobody. Wcześniej nie pomyślała o tym w ten sposób, jednak krótka dygresja okalająca Kruczych Strażników jako ludzi równie samotnych czy nawet nierozumianych, jak to się miało względem artystów, niepodziewanie wydała się słuszna. Przytłaczali wszystkich dookoła, dopóki nie znaleźli kogoś sobie podobnego. — Trafiliśmy na właściwych rozmówców. — Rozbawienie otuliło vibrato kobiecego głosu.
Gdyby ktoś ich teraz widział, pełen dezaprobaty pokręciłby jedynie głową.
Papieros. Biel kartki. Skrzyżowanie spojrzeń.
Współpracownicy?
Nakreśliła cztery imiona oraz nazwiska, stawiając literę za literą, nim na krótko podniosła wzrok na mężczyznę.
— Rywale — odparła spokojnie. Przyzwyczajona do brzmienia tego słowa. Oswojona z nim.
Dopisała ostatnie nazwisko, które przyszło jej do głowy; wszyscy wymienieni posiadali złośliwą stronę charakteru i wiedziała, iż oddaliby własną karierę dla obserwowania parszywego, bolesnego upadku Heddy Nilsen ze szczytu, na który właśnie zmierzała. Jednocześnie posiadała pewność ich skomplikowanej zażyłości, jaką dzieliła sama z co niektórymi tancerzami, gdzie rywalizowanie zacierało się brutalnie ze stwierdzeniem każdy chwyt jest dozwolony, bowiem nie istniały granice okropieństwa, których nie mogliby przekroczyć. Rywalizacja zaczynała się jednak i kończyła na deskach teatru i w kuluarach, nie wykraczała ponad sztukę.
Powinna była oddać kartkę, zamiast tego zawahała się tylko na moment — pióro zadrgało w uścisku palców — by dopisać jeszcze jedno. Własnymi słowami skonstruować coś, co mogłoby mieć jakiekolwiek znaczenie lub wręcz przeciwnie, nie posiadać żadnego określonego kształtu. Prosta data opatrzona godziną w towarzystwie tytułu widowiska, jakie wystawiali za kilka dni, nawet nie potrafiła wytłumaczyć dlaczego to zrobiła, dlaczego nie pozwoliła mu wykonać obowiązków tak, jak powinna była postąpić, bez wciągania mężczyzny we własne gry. Takie, których mogła nie rozumieć bądź panicznie drżeć ze strachu na samą myśl, iż mogły się rozegrać właśnie tu i teraz.
22 — 04 — 1996.
Jezioro Niks, godz. 18:00
Zapewniam, że warto… H.
Jezioro Niks, godz. 18:00
Zapewniam, że warto… H.
Możliwe, że już po dotarciu do siedziby zmiętoli kartkę, którą sama złożyła właśnie na cztery, nawet nie dostrzegając nakreślonych atramentem słów. Niemego zaproszenia, ponownego wpuszczenia do świata, którego nikomu właściwie nie pokazywała; nie tak w każdym razie.
— Bardzo proszę. — Wyciągnęła do niego ostatni fragment tego spotkania, nim wetknęła papierosa między wargi. Pozwalając mężczyźnie, by użyczył ognia. — Chyba ma pan wszystko, po co rzeczywiście przyszedł.
Nie wyganiała go, wręcz przeciwnie, byłaby gotowa poświęcić jeszcze kilka chwil nim uwolni go od ciężaru swej paradoksalnie filigranowej osoby. Obłok dymu wyślizgnął się spomiędzy wygiętych uśmiechem warg.
— Jeśli będzie pan czegokolwiek potrzebować, znajdzie mnie pan właśnie tutaj. Niemniej zapraszam również na jeden z naszych spektakli, o ile przystoi to inspektorowi. — Nie mogła się powstrzymać.
Mimo, iż może powinna była, tak subtelność uśmiechu wciąż zdobiła jej twarz.
Eitri Soelberg
Re: Between the lights (H. Nilsen & E. Soelberg, kwiecień 1996) Sob 9 Gru - 22:52
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Nigdy wcześniej nie rozważał podobnej sytuacji, jednak obrazy, które wlewały się do głowy jeszcze kilka chwil temu, gdy chłonął ostatnie momenty sztuki wprawiły go w poczucie, że wiele w życiu go omijało. Pokiwał głową, chcąc zgodzić się ze słowami kobiety. Wizja powrotu zdawała się całkiem przyjemną i wartą przemyślenia.
– Być może. – Stwierdzenie wypłynęło z zaciśniętych lekko na papierosie ust, otulone mlecznobiałą mgiełką udawanej obojętności. Niepewność szybowała ku gładkiemu sklepieniu garderoby wraz z kolejnymi wydychanymi obłoczkami dymu. Zaspokojenie nałogu chwilowo odnawiało równowagę i pozwalało na zatopienie myśli w bezpiecznym, wyuczonym schemacie postępowania. Łatwość odnajdywania analogii zastanowiła go przez chwilę, kładąc na obliczu mężczyzny cień zadumy. Niebezpieczna nić porozumienia była ostatnim, co winien wynieść z tego spotkania. Być może bursztyn oczu, być może po prostu cała Hedda Nilsen przesycona była czymś, co sprawiało, że nawet Kruczy chwilowo pogrążył się całkiem w tajemnicy garderoby. Niczym w zupełnie innym świecie, gdzie tancerka wcale nie była osobą, która właśnie miała stanąć w obliczu prawa i dowieść swej niewinności. Może zupełnie oczywistej, jednak wciąż nie potwierdzonej w obliczu prawa.
Przestępstwo… Romantyzm niebezpieczeństwa i coś, co z rzadka kiełkowało w głowie młodego funkcjonariusza, zwykle zupełnie nieczułego na to, co działo się dookoła, budziły niepokój. Aby zwrócił na cokolwiek uwagę z dozą odpowiednich emocji, potrzeba było wiele. Tymczasem, dzisiaj sprawy toczyły się aż nadto łatwo.
Nikotyna przenikająca wszystkie komórki ciała stanowiła kontrast dla nieznanej substancji wprawiającej serce w o wiele bardziej zdecydowany rytm. Przyglądał się zaokrąglonym plecom tancerki, gdy ta pochyliła się, aby naznaczyć na kartce kolejne litery układające się w czarną listę, na której konto wpłynąć miały zawiadomienia. Niekoniecznie mile widziane, jednak nakładające pęta obowiązku na ludzi, którzy do tej pory zupełnie nie wiązali się z prowadzoną sprawą. Wiedział doskonale, że gdy otworzą białe koperty, na ich twarzach pojawi się grymas złości, w najlepszym przypadku zrezygnowania.
Rywale…
Oby byli łaskawymi obserwatorami, rejestrującymi prawdę o pannie Nilsen i o jej ewentualnym zamieszaniu w sprawę. Smak wyścigu i pragnienie bycia ponad innymi towarzyszyły nie tylko artystom. Chociaż Krucza musiała wykazywać się głównie zharmonizowaną pracą, nastawioną na grę zespołową, pokusa wyprzedzenia innych, bycia krok przed, zawsze wdzierała się do codzienności.
Paradoks.
Występ również wyglądał na pełen balansu, pokazywał wspólną pracę, idealne połączenie kroków w jedną, spójną całość, na którą wpływ przecież miało kilka, jeśli nie kilkanaście, indywidualności. Pomimo ciągłej walki, tworzyli coś niezwykłego, niekoniecznie uświadamiającego zwykłego pożeracza kultury o tym, że taniec przypomina raczej morderczą walkę o laur najlepszego.
Odchrząknął nerwowo, gdyż pomieszczenie wyraźnie zaczynało go przytłaczać. Przeciągające się chwile, zapach tytoniu mieszający się ze słodką wonią kosmetyków i woalem ludzkiej obecności, tępiły jego zmysły i wyraźnie potrzebował oddechu, który przyniesie oczekiwaną jasność osądu.
Absolutnie, powinien uciekać.
Wyciągnął przed siebie rękę, sięgając po papierek, który mu podała. Milisekunda dotyku starczyła, aby kolejny raz tego dnia poczuł zwątpienie we własne kompetencje.
Schował listę bardzo szybko do kieszeni, nie przyglądając się, co też właściwie tam napisała. Zamiast tego, skupił się na zapalniczce i tym, aby zapalić jej papierosa. Nachylił się lekko, ostatni raz sięgając z tak bliska do bursztynu oczu.
– Tak, mam już wszystko. Nie będę więcej mącił pani spokoju. Dziękuję za udzielenie odpowiedzi na moje pytania. – Zapalniczka powędrowała do kieszeni, a Kruczy przygotował się, aby ostatecznie opuścić garderobę i ukorzyć się przed własną głupotą, gdy zdoła ochłonąć.
Zaśmiał się lekko.
– Dziękuję za zaproszenie. – Nie dodał nic więcej. Nie poczynił żadnych wyjaśnień dla jej wypowiedzi, z której wyzierały nuty zadziorności. – Życzę spokojnego dnia. –Skłonił się lekko i ostatecznie postanowił przeciąć przedłużającą się chwilę. Sprawdził, czy zabrał wszystko, a gdy miał już taką pewność, zrobił pierwszy krok, który oddalił go od Heddy Nilsen. Po nim pojawił się kolejny i kolejny, zamknięcie za sobą drzwi zdawało się również raz na zawsze zamykać tę znajomość.
Dopiero po opuszczeniu budynku, zdecydował się, aby spojrzeć na zapisaną kartkę, na uboczu, zapalając kolejnego papierosa. Imiona i nazwiska potencjalnych świadków niewinności Nilsen uleciały. Skupił się na dodatkowym zapisku.
22 — 04 — 1996.
Jezioro Niks, godz. 18:00
Zapewniam, że warto… H.
Zdecydowanie, powinien przepisać tę listę.
Zdecydowanie…
Eitri i Hedda z tematu
– Być może. – Stwierdzenie wypłynęło z zaciśniętych lekko na papierosie ust, otulone mlecznobiałą mgiełką udawanej obojętności. Niepewność szybowała ku gładkiemu sklepieniu garderoby wraz z kolejnymi wydychanymi obłoczkami dymu. Zaspokojenie nałogu chwilowo odnawiało równowagę i pozwalało na zatopienie myśli w bezpiecznym, wyuczonym schemacie postępowania. Łatwość odnajdywania analogii zastanowiła go przez chwilę, kładąc na obliczu mężczyzny cień zadumy. Niebezpieczna nić porozumienia była ostatnim, co winien wynieść z tego spotkania. Być może bursztyn oczu, być może po prostu cała Hedda Nilsen przesycona była czymś, co sprawiało, że nawet Kruczy chwilowo pogrążył się całkiem w tajemnicy garderoby. Niczym w zupełnie innym świecie, gdzie tancerka wcale nie była osobą, która właśnie miała stanąć w obliczu prawa i dowieść swej niewinności. Może zupełnie oczywistej, jednak wciąż nie potwierdzonej w obliczu prawa.
Przestępstwo… Romantyzm niebezpieczeństwa i coś, co z rzadka kiełkowało w głowie młodego funkcjonariusza, zwykle zupełnie nieczułego na to, co działo się dookoła, budziły niepokój. Aby zwrócił na cokolwiek uwagę z dozą odpowiednich emocji, potrzeba było wiele. Tymczasem, dzisiaj sprawy toczyły się aż nadto łatwo.
Nikotyna przenikająca wszystkie komórki ciała stanowiła kontrast dla nieznanej substancji wprawiającej serce w o wiele bardziej zdecydowany rytm. Przyglądał się zaokrąglonym plecom tancerki, gdy ta pochyliła się, aby naznaczyć na kartce kolejne litery układające się w czarną listę, na której konto wpłynąć miały zawiadomienia. Niekoniecznie mile widziane, jednak nakładające pęta obowiązku na ludzi, którzy do tej pory zupełnie nie wiązali się z prowadzoną sprawą. Wiedział doskonale, że gdy otworzą białe koperty, na ich twarzach pojawi się grymas złości, w najlepszym przypadku zrezygnowania.
Rywale…
Oby byli łaskawymi obserwatorami, rejestrującymi prawdę o pannie Nilsen i o jej ewentualnym zamieszaniu w sprawę. Smak wyścigu i pragnienie bycia ponad innymi towarzyszyły nie tylko artystom. Chociaż Krucza musiała wykazywać się głównie zharmonizowaną pracą, nastawioną na grę zespołową, pokusa wyprzedzenia innych, bycia krok przed, zawsze wdzierała się do codzienności.
Paradoks.
Występ również wyglądał na pełen balansu, pokazywał wspólną pracę, idealne połączenie kroków w jedną, spójną całość, na którą wpływ przecież miało kilka, jeśli nie kilkanaście, indywidualności. Pomimo ciągłej walki, tworzyli coś niezwykłego, niekoniecznie uświadamiającego zwykłego pożeracza kultury o tym, że taniec przypomina raczej morderczą walkę o laur najlepszego.
Odchrząknął nerwowo, gdyż pomieszczenie wyraźnie zaczynało go przytłaczać. Przeciągające się chwile, zapach tytoniu mieszający się ze słodką wonią kosmetyków i woalem ludzkiej obecności, tępiły jego zmysły i wyraźnie potrzebował oddechu, który przyniesie oczekiwaną jasność osądu.
Absolutnie, powinien uciekać.
Wyciągnął przed siebie rękę, sięgając po papierek, który mu podała. Milisekunda dotyku starczyła, aby kolejny raz tego dnia poczuł zwątpienie we własne kompetencje.
Schował listę bardzo szybko do kieszeni, nie przyglądając się, co też właściwie tam napisała. Zamiast tego, skupił się na zapalniczce i tym, aby zapalić jej papierosa. Nachylił się lekko, ostatni raz sięgając z tak bliska do bursztynu oczu.
– Tak, mam już wszystko. Nie będę więcej mącił pani spokoju. Dziękuję za udzielenie odpowiedzi na moje pytania. – Zapalniczka powędrowała do kieszeni, a Kruczy przygotował się, aby ostatecznie opuścić garderobę i ukorzyć się przed własną głupotą, gdy zdoła ochłonąć.
Zaśmiał się lekko.
– Dziękuję za zaproszenie. – Nie dodał nic więcej. Nie poczynił żadnych wyjaśnień dla jej wypowiedzi, z której wyzierały nuty zadziorności. – Życzę spokojnego dnia. –Skłonił się lekko i ostatecznie postanowił przeciąć przedłużającą się chwilę. Sprawdził, czy zabrał wszystko, a gdy miał już taką pewność, zrobił pierwszy krok, który oddalił go od Heddy Nilsen. Po nim pojawił się kolejny i kolejny, zamknięcie za sobą drzwi zdawało się również raz na zawsze zamykać tę znajomość.
Dopiero po opuszczeniu budynku, zdecydował się, aby spojrzeć na zapisaną kartkę, na uboczu, zapalając kolejnego papierosa. Imiona i nazwiska potencjalnych świadków niewinności Nilsen uleciały. Skupił się na dodatkowym zapisku.
22 — 04 — 1996.
Jezioro Niks, godz. 18:00
Zapewniam, że warto… H.
Zdecydowanie, powinien przepisać tę listę.
Zdecydowanie…
koniec
Eitri i Hedda z tematu