Forgiveness isn’t approving what happened (E. Soelberg & E. Myklebust, lipiec 1999)
2 posters
Bezimienny
Forgiveness isn’t approving what happened (E. Soelberg & E. Myklebust, lipiec 1999) Sob 9 Gru - 21:02
Był na pierwszym roku swojego stażu. Co prawda dopiero zaczynał swoją przygodę z medycyną, niemniej jednak jego rodzice stwierdzili, że najlepiej będzie, jeżeli ze szpitalem zapozna się jak najwcześniej. Jako stażysta nie robił zbyt wiele. Chodził za rezydentami i doświadczonymi już medykami, przyglądając się od czasu do czasu temu, co robią. Czasami zadawano mu jakieś pytania, sprawdzając czy poprawnie udzieli na nie odpowiedzi. Espen przekonany był jednak, że wszyscy mają go tutaj za skończonego idiotę, który zdobył swój staż jedynie dzięki rodzinnym koneksją. Myklebustowie znani byli w magicznym światku waśnie dzięki swoim medycznym zdolnością. Espena już od dziecka uczono zaklęć uzdrawiających oraz różnego rodzaju eliksirów, które pomogłyby mu wyleczyć się z niestrawności lub bólu głowy. Nie był głupim człowiekiem. Nigdy nie przeceniał swoich umiejętności, jednakże tam gdzie wiedział, to nie bał się przyznać, że zna się na tym, co robił. Medycyna nie była z nim związana jedynie ze względu na więzy krwi, ale była to również jego pasja. Czytanie o anatomii, histologii i komórkach było dla niego czymś, co bardzo lubił. Biochemii mógł poświęcić długie godziny nauki i nieprzespanych nocy w weekendy. Naprawdę uważał, że takie życie było mu przeznaczone, nawet jeśli w jego rodzinie pojawiały się głosy mówiące, że w związku z jego umiejętnościami bardziej sprawdziłby się w roli godara, o czym sam zainteresowany nie chciał nawet słyszeć i jeszcze bardziej zatapiał się w naukach medycznych, chcąc pokazać, że był najlepszym.
No ale w miejscach takich jak szpital im. Alberta Lindgrena, gdzie wszyscy doskonale wiedzieli co robią, bo robili to już wiele razy, Espen czuł się zagubiony. Na początku w ogóle nie wiedział, gdzie iść, co robić i ogólnie nie chciał innym przeszkadzać, więc siedział w miejscu i podpierał ścianę. Zmieniło się to, gdy w końcu udało mu się podpiąć pod kogoś, kto chciał mu wyznaczać jakieś zadania. Nie były to wymagające sprawy. Przeważnie sprawdzał stan pacjentów, obserwował poczynania innych i opisywał wszystko na kartkach, żeby później móc zrobić sobie jakieś notatki. Musiało minąć sporo czasu, by ktokolwiek zechciał patrzeć na niego jako na osobę, która jednak coś tam wiedziała. Czasami pytano go o zdanie dotyczące różnych przypadków, ale nie zawsze brano ją pod uwagę. W najlepszym przypadku mówiono, że dobrze odpowiedział. Zrozumiał, że nie pytali go by poznać jego diagnozę, a by sprawdzić ile wie. Nie przeszkadzało mu to, wręcz przeciwnie. Dodało mu to motywacji do jeszcze większej i bardziej zaciekłej nauki.
Dni mijały, a on popadał w pewną rutynę, którą czasami przerywały jakieś ciekawsze przypadki. Raz na przykład w szpitalu zjawił się Śniący, którym musieli się zająć z uwagi na to, że ucierpiał z powodu magii. Niby nic ciekawego w samym przypadku nie było, ale świadomość tego, że na swoim terenie mają niemagicznego była dość ekscytująca. Myklebustowie byli pozytywnie nastawieni do Śniących, sam Espen interesował się ich kulturą i życiem bez magii, ale nie miał zbyt wiele okazji do spędzania z nimi czasu. Dlatego też często wchodził do Sali numer dziewiętnaście, gdzie leżał. Dodatkowo leżał tam również mężczyzna z Kruczej Straży, co było szczególnie ciekawe, bo sam Espen zastanawiał się nad dołączeniem tam jako koroner albo medyk sądowy, chociaż nie miał pojęcia, jak to się jeszcze potoczy.
Dzisiejszego dnia nie było nic ciekawego do roboty. Śniący został teleportowany do innego szpitala, gdy jego obrażenia zostały już wystarczająco złagodzone, więc Espen nie czuł szczególnej potrzeby do odwiedzania Sali numer dziewiętnaście. Siedział wiec z kubkiem szpitalnej herbaty, wpatrując się w okno, gdy ktoś kazał mu iść zobaczyć co dzieje się u pacjentów. Medycy lubili się nim wysługiwać, gdy nie było żadnych poważniejszych akcji, a dzisiejszy dzień był niesamowicie spokojny.
Szybko zajrzał do Sali numer dziewiętnaście, w której oprócz mężczyzny z Kruczej Straży i innego pacjenta leżącego na drugim końcu Sali, w pokoju przebywał jeszcze inny mężczyzna. Początkowo nie zwrócił na niego większej uwagi, dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że przecież godziny odwiedzin już dawno minęły.
– Odwiedziny już się skończyły, proszę stąd wyjść – powiedział, siląc się na pewny ton. Mężczyzna jednak nie zareagował, wpatrywał się w członka Kruczej Straży. Blondyn westchnął. Nie chciał się użerać z bliskimi pacjentów i najchętniej pozwoliłby im tutaj siedzieć, ale to jemu zlecono przejście się po salach i na pewno miałby problem, gdyby nie zajął się taką błahą sprawą, jak wyproszenie odwiedzających. Zrobił więc kilka kroków do przodu. – Proszę pana, naprawdę musi pan stąd wyjść. Można przyjść jutro z samego rana – powiedział, zyskując uwagę mężczyzny na chwilę. Spojrzał na niego, a Espen posłał mu lekki uśmiech. W końcu mężczyzna przyszedł tutaj by czuwać przy swoim bliskim albo przyjacielu, więc należała mu się chociaż odrobina uwagi. Espen spojrzał też na mężczyznę leżącego na łóżku. Ciemnowłosy spał, chłopak wiedział, że miał on epizody z wybudzaniem się i ponownymi utratami świadomości, ale jego stan był dość stabilny. Westchnął, zastanawiając się, co mogło mu się przytrafić, że tutaj trafił, bo oczywiście nikt mu tego nie zdradził, ale sądząc po obrażeniach, z jakimi przyjechał, nie mogła to być błaha sprawa. Wpatrywał się tak przez chwilę, po czym uniósł wzrok na miejsce, w którym stał ten drugi. Mężczyzny już nie było. Musiał wyjść, gdy Espen go o to poprosił. Blondyn rozejrzał się i miał wracać, gdy przy odwrocie nieznajomy zmaterializował mu się przed twarzą, wywierając na nim tak mocne wrażenie, że chłopak potknął się o stojącą obok szafkę i strącił z niej szklankę, która zbiła się z hukiem o jasne kafelki, którymi wyłożona była podłoga.
Oddychał spokojnie, starając się zebrać szkło. Nie chciał sprawiać nikomu kłopotów. Duch, bo w rzeczy samej, mężczyzna, który był w Sali, był zjawą, stał tuż przed nim. Kątem oka widział czubki jego butów. Espen domyślał się, że teraz łatwo się od niego nie uwolni. Ogólnie rzecz biorąc doceniał swój dar. Uważał, że było to coś dobrego, móc pomagać duszom osób, które umarły, wyświadczając im ostatnią przysługę na świecie materialnym. Ale duchy były tak różne, jak różni byli ludzie, którymi byli za życia. Nigdy nie wiadomo, na kogo się trafiło, a gdy duch zrozumiał, że miał do czynienia z medium, to nie odpuszczał zbyt łatwo.
No ale w miejscach takich jak szpital im. Alberta Lindgrena, gdzie wszyscy doskonale wiedzieli co robią, bo robili to już wiele razy, Espen czuł się zagubiony. Na początku w ogóle nie wiedział, gdzie iść, co robić i ogólnie nie chciał innym przeszkadzać, więc siedział w miejscu i podpierał ścianę. Zmieniło się to, gdy w końcu udało mu się podpiąć pod kogoś, kto chciał mu wyznaczać jakieś zadania. Nie były to wymagające sprawy. Przeważnie sprawdzał stan pacjentów, obserwował poczynania innych i opisywał wszystko na kartkach, żeby później móc zrobić sobie jakieś notatki. Musiało minąć sporo czasu, by ktokolwiek zechciał patrzeć na niego jako na osobę, która jednak coś tam wiedziała. Czasami pytano go o zdanie dotyczące różnych przypadków, ale nie zawsze brano ją pod uwagę. W najlepszym przypadku mówiono, że dobrze odpowiedział. Zrozumiał, że nie pytali go by poznać jego diagnozę, a by sprawdzić ile wie. Nie przeszkadzało mu to, wręcz przeciwnie. Dodało mu to motywacji do jeszcze większej i bardziej zaciekłej nauki.
Dni mijały, a on popadał w pewną rutynę, którą czasami przerywały jakieś ciekawsze przypadki. Raz na przykład w szpitalu zjawił się Śniący, którym musieli się zająć z uwagi na to, że ucierpiał z powodu magii. Niby nic ciekawego w samym przypadku nie było, ale świadomość tego, że na swoim terenie mają niemagicznego była dość ekscytująca. Myklebustowie byli pozytywnie nastawieni do Śniących, sam Espen interesował się ich kulturą i życiem bez magii, ale nie miał zbyt wiele okazji do spędzania z nimi czasu. Dlatego też często wchodził do Sali numer dziewiętnaście, gdzie leżał. Dodatkowo leżał tam również mężczyzna z Kruczej Straży, co było szczególnie ciekawe, bo sam Espen zastanawiał się nad dołączeniem tam jako koroner albo medyk sądowy, chociaż nie miał pojęcia, jak to się jeszcze potoczy.
Dzisiejszego dnia nie było nic ciekawego do roboty. Śniący został teleportowany do innego szpitala, gdy jego obrażenia zostały już wystarczająco złagodzone, więc Espen nie czuł szczególnej potrzeby do odwiedzania Sali numer dziewiętnaście. Siedział wiec z kubkiem szpitalnej herbaty, wpatrując się w okno, gdy ktoś kazał mu iść zobaczyć co dzieje się u pacjentów. Medycy lubili się nim wysługiwać, gdy nie było żadnych poważniejszych akcji, a dzisiejszy dzień był niesamowicie spokojny.
Szybko zajrzał do Sali numer dziewiętnaście, w której oprócz mężczyzny z Kruczej Straży i innego pacjenta leżącego na drugim końcu Sali, w pokoju przebywał jeszcze inny mężczyzna. Początkowo nie zwrócił na niego większej uwagi, dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że przecież godziny odwiedzin już dawno minęły.
– Odwiedziny już się skończyły, proszę stąd wyjść – powiedział, siląc się na pewny ton. Mężczyzna jednak nie zareagował, wpatrywał się w członka Kruczej Straży. Blondyn westchnął. Nie chciał się użerać z bliskimi pacjentów i najchętniej pozwoliłby im tutaj siedzieć, ale to jemu zlecono przejście się po salach i na pewno miałby problem, gdyby nie zajął się taką błahą sprawą, jak wyproszenie odwiedzających. Zrobił więc kilka kroków do przodu. – Proszę pana, naprawdę musi pan stąd wyjść. Można przyjść jutro z samego rana – powiedział, zyskując uwagę mężczyzny na chwilę. Spojrzał na niego, a Espen posłał mu lekki uśmiech. W końcu mężczyzna przyszedł tutaj by czuwać przy swoim bliskim albo przyjacielu, więc należała mu się chociaż odrobina uwagi. Espen spojrzał też na mężczyznę leżącego na łóżku. Ciemnowłosy spał, chłopak wiedział, że miał on epizody z wybudzaniem się i ponownymi utratami świadomości, ale jego stan był dość stabilny. Westchnął, zastanawiając się, co mogło mu się przytrafić, że tutaj trafił, bo oczywiście nikt mu tego nie zdradził, ale sądząc po obrażeniach, z jakimi przyjechał, nie mogła to być błaha sprawa. Wpatrywał się tak przez chwilę, po czym uniósł wzrok na miejsce, w którym stał ten drugi. Mężczyzny już nie było. Musiał wyjść, gdy Espen go o to poprosił. Blondyn rozejrzał się i miał wracać, gdy przy odwrocie nieznajomy zmaterializował mu się przed twarzą, wywierając na nim tak mocne wrażenie, że chłopak potknął się o stojącą obok szafkę i strącił z niej szklankę, która zbiła się z hukiem o jasne kafelki, którymi wyłożona była podłoga.
Oddychał spokojnie, starając się zebrać szkło. Nie chciał sprawiać nikomu kłopotów. Duch, bo w rzeczy samej, mężczyzna, który był w Sali, był zjawą, stał tuż przed nim. Kątem oka widział czubki jego butów. Espen domyślał się, że teraz łatwo się od niego nie uwolni. Ogólnie rzecz biorąc doceniał swój dar. Uważał, że było to coś dobrego, móc pomagać duszom osób, które umarły, wyświadczając im ostatnią przysługę na świecie materialnym. Ale duchy były tak różne, jak różni byli ludzie, którymi byli za życia. Nigdy nie wiadomo, na kogo się trafiło, a gdy duch zrozumiał, że miał do czynienia z medium, to nie odpuszczał zbyt łatwo.
Eitri Soelberg
Re: Forgiveness isn’t approving what happened (E. Soelberg & E. Myklebust, lipiec 1999) Sob 9 Gru - 21:02
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Sal sér hon standa sólu fekra,
gulli þakðan á Gimléi.
Þar skulu dyggvar dróttir byggja
ok um aldrdaga ynðis njóta.
Nie było ani wielkiej sali, ni krytego złotem dachu. Szczęścia sprawiedliwych nie czuł choćby krztyny, gdy chłodna dłoń oplatała jego szyję, krępowała nadgarstki i wbijała w plecy tysiąc igieł. Bolesne ciepło rozlewało się we wnętrznościach, sycząc przy styku z zimną skórą. Ciało plasnęło o twardą powierzchnię lodu, chrzęst łamania rozbrzmiewał w jego uszach, lecz o dziwo, nie dobywał się ze zmarzliny, a gdzieś z ciemności. Przetykany krzykiem chrupot rozrywał bębenki w uszach i wywoływał paniczny strach, gdy spojrzenie zasnute mgłą próbowało dostrzec choć namiastkę ludzkiej sylwetki w mroku. Czuł, że życie ulatywało z niego szybciej, niż kiedykolwiek wcześniej, a postać składająca na ustach przedziwny pocałunek odbierała każdy oddech, który próbował wykonać rozpalonymi do czerwoności płucami. Pamiętał jedynie dotyk tamtej istoty, czar mordercy umknął mu zupełnie, nie potrafił go określić, jedynie to ciepło rozlewające się w dole brzucha, atakujące następnie serce i gardło.
Koszmary przychodziły i odchodziły, czasami wydawało się, że słabe ciało zapada się w czarnym szlamie, zupełnie bezwładnie bez możliwości ruchu. Innym razem miotał się mocno, nie potrafiąc złapać oddechu i te momenty zdawały się najbardziej niepokoić personel. Poturbowane ciało goiło się sprawnie, z każdym dniem ognisk bólowych zdawało się być coraz mniej. Krwistoczerwone ślady stawały się fioletowe, zielonkawe, żółte… zwykły tor leczenia ciała. Ku nieszczęściu Soelberga, jego umysł zdawał się być oderwany od ciała, nie widział procesu leczenia, trwał w stuporze, zagnieżdżony w chwili wypadku, odtwarzając raz po raz te same, dobrze znane, nic nie znaczące obrazy. Migawki światła wprawiające w drgawki blade ramiona.
Tydzień, dwa, trzy. Odzyskiwał siebie stopniowo, odrobina po odrobinie, zyskując dłuższe momenty świadomości, w których dostrzegał jasny sufit, lub twarze wypowiadające zupełnie niezrozumiałe słowa. Lekarze, krzątający się w regularnych odstępach, pielęgniarki, Signe... Każdy z pytaniem przyklejonym do ust: „czy nas słyszysz?” Słyszał, jednak uwięziony w gardle język wcale nie kwapił się do wypowiadania słów, a głowa nie skłaniała się w geście potakiwania. Słyszał, po czym ponownie pogrążał się w ciszy, która przeobrażała się w nieludzkie jęki. Ile to już razy powtarzał ten sam cykl, doskonale kolisty, niczym Jormungand wgryzający się we własny ogon. Zdawało się, że nie istnieje żadna siła mogąca go wyrwać od nieszczęścia.
Lekki skurcz mięśni przebiegł po jego twarzy, gdy umysł sięgnął do świata realnego, tak mu się wydawało, wyczuwając obecność ludzką, choć nieco inną niż te, z którymi do tej pory się spotykał. Czuł coś jeszcze, coś znajomego, lecz zupełnie niechcianego, przed czym liche macki świadomości cofały się gwałtownie, niczym w strachu. Zmarszczki na nosie Soelberga znaczyły się na nim przez kilka krótkich chwil. Kolejny niemrawy skurcz przebiegł po jego twarzy, nim gwałtowny ruch wyrwał go z półsnu. Szeroko rozwarte oczy podążyły po pokoju, którego zupełnie nie rozpoznawał, choć patrzył nań kilkukrotnie w ciągu ostatnich tygodni. Kilka chwil wcześniej szkło rozprysło się na kafelkach z charakterystycznym odgłosem, który dodatkowo nakazał mu zwrócić twarz w konkretnym kierunku. Niebieskie oczy wwierciły się w twarz nieznajomego oraz czegoś, co oprócz niego było tu obecne. Nieprzyjazne, niechciane, powinno rozpłynąć się w tym momencie, nim kolejna fala niemocy ogarnie jego głowę.
- Po co tu jesteś?- wysyczał przez zęby tak, jakby każde słowo sprawiało ogromny ból. Kolejny raz nie mógł złapać oddechu, gdy głowa zapadła się w miękką poduszkę.- Po co?- słowa rzucane w przestrzeń zdawały się nie sięgać do żadnej konkretnej osoby. Twarz młodzieńca dawno uciekła mu sprzed oczu. Eitri zacisnął mocno palce na brzegach łóżka, nieco panicznie, zupełnie tak, jakby bał się, że osunie się ono spod jego ciała. Gdziekolwiek był, nie czuł się w pełni bezpiecznie. Dopiero po kilku chwilach jedna z rąk powędrowała w stronę głowy, zaciskając się mocno na brązowych kosmykach włosów. Ból głowy pulsował nieprzyjemnie.
- Czego chcesz?
gulli þakðan á Gimléi.
Þar skulu dyggvar dróttir byggja
ok um aldrdaga ynðis njóta.
Nie było ani wielkiej sali, ni krytego złotem dachu. Szczęścia sprawiedliwych nie czuł choćby krztyny, gdy chłodna dłoń oplatała jego szyję, krępowała nadgarstki i wbijała w plecy tysiąc igieł. Bolesne ciepło rozlewało się we wnętrznościach, sycząc przy styku z zimną skórą. Ciało plasnęło o twardą powierzchnię lodu, chrzęst łamania rozbrzmiewał w jego uszach, lecz o dziwo, nie dobywał się ze zmarzliny, a gdzieś z ciemności. Przetykany krzykiem chrupot rozrywał bębenki w uszach i wywoływał paniczny strach, gdy spojrzenie zasnute mgłą próbowało dostrzec choć namiastkę ludzkiej sylwetki w mroku. Czuł, że życie ulatywało z niego szybciej, niż kiedykolwiek wcześniej, a postać składająca na ustach przedziwny pocałunek odbierała każdy oddech, który próbował wykonać rozpalonymi do czerwoności płucami. Pamiętał jedynie dotyk tamtej istoty, czar mordercy umknął mu zupełnie, nie potrafił go określić, jedynie to ciepło rozlewające się w dole brzucha, atakujące następnie serce i gardło.
Koszmary przychodziły i odchodziły, czasami wydawało się, że słabe ciało zapada się w czarnym szlamie, zupełnie bezwładnie bez możliwości ruchu. Innym razem miotał się mocno, nie potrafiąc złapać oddechu i te momenty zdawały się najbardziej niepokoić personel. Poturbowane ciało goiło się sprawnie, z każdym dniem ognisk bólowych zdawało się być coraz mniej. Krwistoczerwone ślady stawały się fioletowe, zielonkawe, żółte… zwykły tor leczenia ciała. Ku nieszczęściu Soelberga, jego umysł zdawał się być oderwany od ciała, nie widział procesu leczenia, trwał w stuporze, zagnieżdżony w chwili wypadku, odtwarzając raz po raz te same, dobrze znane, nic nie znaczące obrazy. Migawki światła wprawiające w drgawki blade ramiona.
Tydzień, dwa, trzy. Odzyskiwał siebie stopniowo, odrobina po odrobinie, zyskując dłuższe momenty świadomości, w których dostrzegał jasny sufit, lub twarze wypowiadające zupełnie niezrozumiałe słowa. Lekarze, krzątający się w regularnych odstępach, pielęgniarki, Signe... Każdy z pytaniem przyklejonym do ust: „czy nas słyszysz?” Słyszał, jednak uwięziony w gardle język wcale nie kwapił się do wypowiadania słów, a głowa nie skłaniała się w geście potakiwania. Słyszał, po czym ponownie pogrążał się w ciszy, która przeobrażała się w nieludzkie jęki. Ile to już razy powtarzał ten sam cykl, doskonale kolisty, niczym Jormungand wgryzający się we własny ogon. Zdawało się, że nie istnieje żadna siła mogąca go wyrwać od nieszczęścia.
Lekki skurcz mięśni przebiegł po jego twarzy, gdy umysł sięgnął do świata realnego, tak mu się wydawało, wyczuwając obecność ludzką, choć nieco inną niż te, z którymi do tej pory się spotykał. Czuł coś jeszcze, coś znajomego, lecz zupełnie niechcianego, przed czym liche macki świadomości cofały się gwałtownie, niczym w strachu. Zmarszczki na nosie Soelberga znaczyły się na nim przez kilka krótkich chwil. Kolejny niemrawy skurcz przebiegł po jego twarzy, nim gwałtowny ruch wyrwał go z półsnu. Szeroko rozwarte oczy podążyły po pokoju, którego zupełnie nie rozpoznawał, choć patrzył nań kilkukrotnie w ciągu ostatnich tygodni. Kilka chwil wcześniej szkło rozprysło się na kafelkach z charakterystycznym odgłosem, który dodatkowo nakazał mu zwrócić twarz w konkretnym kierunku. Niebieskie oczy wwierciły się w twarz nieznajomego oraz czegoś, co oprócz niego było tu obecne. Nieprzyjazne, niechciane, powinno rozpłynąć się w tym momencie, nim kolejna fala niemocy ogarnie jego głowę.
- Po co tu jesteś?- wysyczał przez zęby tak, jakby każde słowo sprawiało ogromny ból. Kolejny raz nie mógł złapać oddechu, gdy głowa zapadła się w miękką poduszkę.- Po co?- słowa rzucane w przestrzeń zdawały się nie sięgać do żadnej konkretnej osoby. Twarz młodzieńca dawno uciekła mu sprzed oczu. Eitri zacisnął mocno palce na brzegach łóżka, nieco panicznie, zupełnie tak, jakby bał się, że osunie się ono spod jego ciała. Gdziekolwiek był, nie czuł się w pełni bezpiecznie. Dopiero po kilku chwilach jedna z rąk powędrowała w stronę głowy, zaciskając się mocno na brązowych kosmykach włosów. Ból głowy pulsował nieprzyjemnie.
- Czego chcesz?
Bezimienny
Re: Forgiveness isn’t approving what happened (E. Soelberg & E. Myklebust, lipiec 1999) Sob 9 Gru - 21:02
Przykucnął, zaczynając zbierać zbite szkło. Ostrożnie układał odłamki jeden na drugim, uważając przy tym, żeby się nie skaleczyć. Udawało mu się to. Miał również nadzieję, że duch, który go wypatrzył jednak sobie pójdzie. Czasami tak bywało, że duchy nie miały ochoty na rozmowy z nim. Cieszył się, bo chociaż doceniał swoje umiejętności i dar, który posiadał, to jednak czasami zdarzało mu się trafić na szczególnie zawzięte duchy, które ustawiały jego życie pod swoje dyktando. Nie przepadał za tym. Nie był jednak zbyt doświadczonym medium, by umieć stawiać swoje warunki, zwłaszcza jeśli duchy brały go z zaskoczenia. Ogólnie spotkania z duchami były tak różnorodne, że nie dało się przewidzieć, jak będzie to wyglądać. Przynajmniej u Espena tak było. Jedynym wspólnym mianownikiem było to, że duchy lubiły pokazywać mu, co się działo w chwili ich śmierci, co dla blondyna nie raz było traumatycznym przeżyciem, szczególnie wtedy, gdy nie spodziewał się tego.
Do obcowania z duszami był przyzwyczajony, więc nigdy nie bał się interakcji z nimi. Nie trafił jeszcze na duszę, która byłaby dla niego jakimś większym zagrożeniem. Jedyne nieprzyjemne sytuacje, które podnosiły mu ciśnienie, występowały gdy duchy wybudzały go ze snu albo przeszkadzały w codziennych sytuacjach. Duchy dużo mówiły, niektóre jednak stały gdzieś obok i przyglądały się mu, jakby same nie wiedziały, czego chcą. Jego rolą w tym wszystkim była próba dowiedzenia się, dlaczego duchy nie były w stanie przejść na drugą stronę. Taki miał dar i musiał wykorzystywać go tak, jak należało. Osobiście, chociaż go irytowały, to jednak miał ogromny szacunek do umarłych. Nie chciał mieć z nimi do czynienia w szpitalu.
Powoli został z mokra plamą, której miał pozbyć się znanym zaklęciem, ale ponownie ktoś mu przeszkodził. Usłyszał męski głos, więc jego oczy momentalnie wystrzeliły do góry, spoglądając na twarz ducha, jednak jego już tam nie było, tylko stał po drugiej stronie łóżka. Spojrzał na pacjenta, który właśnie teraz postanowił oprzytomnieć. Espen zacisnął lekko dłoń, syknął jednak szybko, gdy tylko poczuł jak fragment szkła wbija mu się do dłoni. Rozcięcie, które powstało, nie było jednak zbyt rozległe, by przejmować się nim akurat w tym momencie.
Podniósł się szybko, jakby go poparzyło. Spojrzał na pacjenta. Był zdenerwowany całą tą sytuacją, a fakt, że mężczyzna był dość niespotykanym przypadkiem, nie wiedział zbytnio jak miał się zachowywać.
– Sprawdzałem tylko, czy wszystko jest w porządku – odpowiedział, bo oczywiście sądził, że słowa mężczyzny skierowane były bezpośrednio do niego. W końcu byli tutaj jedynymi osobami. Nie miał pojęcia, czy mężczyzna widzi duchy, czy też nie. Jaka mogła być szansa na to, by dwa medium się spotkały, biorąc pod uwagę specyfikę tej genetyki. Z resztą nawet się nie zastanawiał, czy wspomnieć o duchu, chociaż sam był przekonany, że to właśnie lezący na łóżku mężczyzna był z nim związany.
Stłukłem pana szklankę, przyniosę nową – powiedział, odwracając się, jednakże duch szybko zagrodził mu drogę, zmuszając do zatrzymania się. Było jasnym, że czegoś chciał, niemniej jednak Espen nie sądził, by był to najlepszy czas na jakiekolwiek rozmowy z duchami, biorąc pod uwagę stan pacjenta. Spojrzał na ciemnowłosego, widząc, że ten jest niespokojny. Odruchowo podszedł do niego z wymalowanym na twarzy spokojem.
– Wszystko w porządku? Zawołam medyka – powiedział. Powinien był to zrobić już na samym początku, gdy pacjent się przebudził, jednakże w całym tym zamieszaniu ze zjawą i zbitą szklanką miał inne rzeczy na głowie.
Do obcowania z duszami był przyzwyczajony, więc nigdy nie bał się interakcji z nimi. Nie trafił jeszcze na duszę, która byłaby dla niego jakimś większym zagrożeniem. Jedyne nieprzyjemne sytuacje, które podnosiły mu ciśnienie, występowały gdy duchy wybudzały go ze snu albo przeszkadzały w codziennych sytuacjach. Duchy dużo mówiły, niektóre jednak stały gdzieś obok i przyglądały się mu, jakby same nie wiedziały, czego chcą. Jego rolą w tym wszystkim była próba dowiedzenia się, dlaczego duchy nie były w stanie przejść na drugą stronę. Taki miał dar i musiał wykorzystywać go tak, jak należało. Osobiście, chociaż go irytowały, to jednak miał ogromny szacunek do umarłych. Nie chciał mieć z nimi do czynienia w szpitalu.
Powoli został z mokra plamą, której miał pozbyć się znanym zaklęciem, ale ponownie ktoś mu przeszkodził. Usłyszał męski głos, więc jego oczy momentalnie wystrzeliły do góry, spoglądając na twarz ducha, jednak jego już tam nie było, tylko stał po drugiej stronie łóżka. Spojrzał na pacjenta, który właśnie teraz postanowił oprzytomnieć. Espen zacisnął lekko dłoń, syknął jednak szybko, gdy tylko poczuł jak fragment szkła wbija mu się do dłoni. Rozcięcie, które powstało, nie było jednak zbyt rozległe, by przejmować się nim akurat w tym momencie.
Podniósł się szybko, jakby go poparzyło. Spojrzał na pacjenta. Był zdenerwowany całą tą sytuacją, a fakt, że mężczyzna był dość niespotykanym przypadkiem, nie wiedział zbytnio jak miał się zachowywać.
– Sprawdzałem tylko, czy wszystko jest w porządku – odpowiedział, bo oczywiście sądził, że słowa mężczyzny skierowane były bezpośrednio do niego. W końcu byli tutaj jedynymi osobami. Nie miał pojęcia, czy mężczyzna widzi duchy, czy też nie. Jaka mogła być szansa na to, by dwa medium się spotkały, biorąc pod uwagę specyfikę tej genetyki. Z resztą nawet się nie zastanawiał, czy wspomnieć o duchu, chociaż sam był przekonany, że to właśnie lezący na łóżku mężczyzna był z nim związany.
Stłukłem pana szklankę, przyniosę nową – powiedział, odwracając się, jednakże duch szybko zagrodził mu drogę, zmuszając do zatrzymania się. Było jasnym, że czegoś chciał, niemniej jednak Espen nie sądził, by był to najlepszy czas na jakiekolwiek rozmowy z duchami, biorąc pod uwagę stan pacjenta. Spojrzał na ciemnowłosego, widząc, że ten jest niespokojny. Odruchowo podszedł do niego z wymalowanym na twarzy spokojem.
– Wszystko w porządku? Zawołam medyka – powiedział. Powinien był to zrobić już na samym początku, gdy pacjent się przebudził, jednakże w całym tym zamieszaniu ze zjawą i zbitą szklanką miał inne rzeczy na głowie.
Eitri Soelberg
Re: Forgiveness isn’t approving what happened (E. Soelberg & E. Myklebust, lipiec 1999) Sob 9 Gru - 21:03
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Chyba nie czekał na żadną odpowiedź, słowa wyrywały się z jego ust niczym odruch, reakcja na niebezpieczeństwo, które czyhało tuż obok. Dłoń zaciśnięta na nieco wilgotnych od potu kosmykach, przesunęła się na kołdrę, którą spowite było jego ciało. Próbował opanować mdłości pojawiające się w ślad za ćmiącym bólem głowy. Zupełnie zdezorientowany, skołowany zapewne od podawanych specyfików, powoli wynurzał się w coś na kształt pełnej świadomości. Nieco niepewnie, jednak tym razem umysł pchał go w stronę normalnego świata tak, jakby oznajmiał, że powinien zacząć się teraz bronić, gdyż niechciane jest bliżej, niż mógłby się spodziewać. Czuł go – nieprzyjemne, dobrze znane uczucie zagościło w jego głowie, ostatni raz, gdy spotkał się z duchem skończył niemal jako strzęp ludzkiego mięsa, a konsekwencje odczuwał do tej pory. Nie miał pojęcia, jak wiele czasu upłynęło od tamtego momentu; gdyby nawet taka wiedza była mu dana, niewiele mogłoby to zmienić w jego położeniu.
Sny, które miewał przez ostatni czas, nie były odbiciem rzeczywistości, pokazywały świat w sposób wypaczony i pogrążony w mroku beznadziei. Zakrzepłe w pamięci urywki z ostatniej akcji były jedynym nośnikiem dla mamiących go wizji i obudowywały je w elementy, które nigdy nie istniały. Gdyby ktoś zapytał go o cokolwiek z momentu, w którym nie był świadom – nie odpowiedziałby nic. Ledwie uchwytne, niemal tak nietrwałe jak napisy kreślone na wodzie; jeśli tylko otworzył oczy, każdy szczegół tracił swoją strukturę, stawał się obły i chociaż miał wrażenie, że pamięta, nie umiał nic z siebie wydusić.
Słowa wyjaśnienia padły niezwykle szybko, jednak zdawało się, że niewiele z nich trafiło do uszu Soelberga, gdyż ten głównie czuł obecność ducha i to na niej skupiał wątły strumień świadomości. W obecnym stanie, nie mógł wiele uczynić. Dopiero, gdy zawisła nad nim twarz chłopaka, który mignął mu przed oczami dosłownie chwilę temu, zrozumiał, że próbuje się z nim porozumieć i faktycznie odpowiada na zadane wcześniej pytania. Sprawca wypadku ze szklanką wyglądał na nieco zmieszanego i niepewnego, natomiast Eitri zupełnie nie zwracał na to uwagi. Być może przez to, że znacznie rozmazany obraz nie zdradzał tak wielu subtelności ludzkiej mimiki. Śledczy nie odpowiedział od razu, ostatnie pytanie mielił w głowie dłuższy moment, aby następnie znowu zwrócić twarz w stronę, gdzie znajdował się duch. Wciąż tam „stał” i rozsiewał swoją obecnością prawdziwy niepokój. Zapewne znowu wyglądał dziwnie, wbijając błękitne tęczówki w pustkę ziejącą nieco dalej; zawsze było tak samo. Nie każdy zdając sobie sprawę z faktu, że ma do czynienia z medium, zwykle uważał go w najlepszym przypadku za obłąkanego. Czy jednak faktycznie nie miał nic wspólnego z obłąkanymi? Nigdy nie uważał się za człowieka w pełni normalnego, gdy spoglądał na rówieśników, których życie toczyło się gdzieś obok. Jakby w odległości, poza nim, za niewidzialną barierą klosza, pod którym się schronił zaledwie kilka lat po swych narodzinach.
Duch nie zniknie tak łatwo, nawet jeśli będzie go ignorował, wciąż będzie czekał jedynym wyjściem z sytuacji wydawało się jednak chwilowe przekserowanie uwagi na chłopaka. Personel? Zapewne. Nie, nie lekarz, ale też nie ktoś przypadkowy. Ponownie przeanalizował w głowie ostatnie zadane przez niego pytanie, gdyż nie potrafił swobodnie udzielić odpowiedzi.
- Nie, nie… medyk tu nie pomoże- ochrypły głos dobył się z wysuszonego na wiór gardła. Ręce Soelberga zgięły się w łokciach, gdy próbował podciągnąć się nieco ku górze. Głowa zapadała się nieprzyjemnie w poduszkę, a drętwiejący kark nie pomagał w opanowaniu bólu pulsującego w skroniach. Chociaż starał się skupiać na materialnym rozmówcy, oczy samoistnie wędrowały w stronę zjawy.- Jaki mamy dziś dzień?- zapytał, chcąc pochwycić chociażby drobną nitkę, która mogła związać go z teraźniejszością. Jak nigdy wcześniej, potrzebował jakiejś kotwicy. Zmiął w ustach przekleństwo, gdy głowa zapulsowała ponownie.- To twoja wina- wyrzucił z siebie nazbyt gwałtownie, zupełnie nie zważając na to, że jego towarzysz przecież nikogo więcej widzieć nie musi, a rosnącą złość może odebrać jako wycelowaną w jego osobę. Refleksja przyszła do skołowanego umysłu dopiero po chwili.- Przepraszam, majaczę. To leki, zapewne...- Nie miał w zwyczaju tłumaczyć się przed kimkolwiek.
Sny, które miewał przez ostatni czas, nie były odbiciem rzeczywistości, pokazywały świat w sposób wypaczony i pogrążony w mroku beznadziei. Zakrzepłe w pamięci urywki z ostatniej akcji były jedynym nośnikiem dla mamiących go wizji i obudowywały je w elementy, które nigdy nie istniały. Gdyby ktoś zapytał go o cokolwiek z momentu, w którym nie był świadom – nie odpowiedziałby nic. Ledwie uchwytne, niemal tak nietrwałe jak napisy kreślone na wodzie; jeśli tylko otworzył oczy, każdy szczegół tracił swoją strukturę, stawał się obły i chociaż miał wrażenie, że pamięta, nie umiał nic z siebie wydusić.
Słowa wyjaśnienia padły niezwykle szybko, jednak zdawało się, że niewiele z nich trafiło do uszu Soelberga, gdyż ten głównie czuł obecność ducha i to na niej skupiał wątły strumień świadomości. W obecnym stanie, nie mógł wiele uczynić. Dopiero, gdy zawisła nad nim twarz chłopaka, który mignął mu przed oczami dosłownie chwilę temu, zrozumiał, że próbuje się z nim porozumieć i faktycznie odpowiada na zadane wcześniej pytania. Sprawca wypadku ze szklanką wyglądał na nieco zmieszanego i niepewnego, natomiast Eitri zupełnie nie zwracał na to uwagi. Być może przez to, że znacznie rozmazany obraz nie zdradzał tak wielu subtelności ludzkiej mimiki. Śledczy nie odpowiedział od razu, ostatnie pytanie mielił w głowie dłuższy moment, aby następnie znowu zwrócić twarz w stronę, gdzie znajdował się duch. Wciąż tam „stał” i rozsiewał swoją obecnością prawdziwy niepokój. Zapewne znowu wyglądał dziwnie, wbijając błękitne tęczówki w pustkę ziejącą nieco dalej; zawsze było tak samo. Nie każdy zdając sobie sprawę z faktu, że ma do czynienia z medium, zwykle uważał go w najlepszym przypadku za obłąkanego. Czy jednak faktycznie nie miał nic wspólnego z obłąkanymi? Nigdy nie uważał się za człowieka w pełni normalnego, gdy spoglądał na rówieśników, których życie toczyło się gdzieś obok. Jakby w odległości, poza nim, za niewidzialną barierą klosza, pod którym się schronił zaledwie kilka lat po swych narodzinach.
Duch nie zniknie tak łatwo, nawet jeśli będzie go ignorował, wciąż będzie czekał jedynym wyjściem z sytuacji wydawało się jednak chwilowe przekserowanie uwagi na chłopaka. Personel? Zapewne. Nie, nie lekarz, ale też nie ktoś przypadkowy. Ponownie przeanalizował w głowie ostatnie zadane przez niego pytanie, gdyż nie potrafił swobodnie udzielić odpowiedzi.
- Nie, nie… medyk tu nie pomoże- ochrypły głos dobył się z wysuszonego na wiór gardła. Ręce Soelberga zgięły się w łokciach, gdy próbował podciągnąć się nieco ku górze. Głowa zapadała się nieprzyjemnie w poduszkę, a drętwiejący kark nie pomagał w opanowaniu bólu pulsującego w skroniach. Chociaż starał się skupiać na materialnym rozmówcy, oczy samoistnie wędrowały w stronę zjawy.- Jaki mamy dziś dzień?- zapytał, chcąc pochwycić chociażby drobną nitkę, która mogła związać go z teraźniejszością. Jak nigdy wcześniej, potrzebował jakiejś kotwicy. Zmiął w ustach przekleństwo, gdy głowa zapulsowała ponownie.- To twoja wina- wyrzucił z siebie nazbyt gwałtownie, zupełnie nie zważając na to, że jego towarzysz przecież nikogo więcej widzieć nie musi, a rosnącą złość może odebrać jako wycelowaną w jego osobę. Refleksja przyszła do skołowanego umysłu dopiero po chwili.- Przepraszam, majaczę. To leki, zapewne...- Nie miał w zwyczaju tłumaczyć się przed kimkolwiek.
Bezimienny
Re: Forgiveness isn’t approving what happened (E. Soelberg & E. Myklebust, lipiec 1999) Sob 9 Gru - 21:03
Nawet nie chciał się zastanawiać, jak czuł się nieznajomy. Domyślał się, że może czuć się zagubiony w tym wszystkim. Espen z całą pewnością tak właśnie by się czuł. Nie trzeba było być jakimś wielkim myślicielem, żeby ogarnąć, jak może czuć się pacjent w takim stanie. Zwłaszcza, że przez ciągłe utraty świadomości, mężczyzna nie był w stanie (bo nie miał okazji) zrozumieć, gdzie tak dokładnie się znajduje. Pech chciał, że zamiast wykwalifikowanego personelu, w chwili świadomości, w Sali znajdował się Espen, który pewnie był tak samo skołowany i zaskoczony, jak lezący na łóżku pacjent. Właśnie takie chwile jak ta, pokazywały mu, że może jednak nie nadawał się do pracy z żywymi ludźmi. Ostatnio coraz częściej myślał o patologii i pracy koronera czy pracy medyka sądowego. Wydawało mu się, że tak właśnie powinna wyglądać jego przyszłość, chociaż w sumie nie musiał pomagać śledczym badając zwłoki, skoro mógł bez większych problemów pogadać z ofiarą. Co prawda niewielkie miał w tym doświadczenie i tylko jako ośmiolatek pomógł wyłowić z wody ciało kobiety. Poza tym doświadczeniem jego pomoc dla duchów obejmowała rozmowy z ich bliskimi czy też załatwianie drobnych spraw, które kotwiczyły dusze w świecie materialnym i nie pozwalały przejść na drugą stronę. W bardziej poważnych sprawach pozwalał działać specjalistom, bo w sumie rzadko kiedy ktokolwiek chciał go słuchać. Swoimi zdolnościami się nie chwalił. W rodzinie niewielu o nich wiedziało, bo chociaż rodzice uważali jego dar za błogosławieństwo od bogów i powód do dumy, z jego perspektywy nie było tak kolorowo. Początki były koszmarne. Będąc małym dzieckiem wiele razy stawał oko w oko z duchami, czasami wtapiały się one w tłum, co powodowało, że chłopak nie zdawał sobie sprawy z obecności duchów, ale zdarzały się i takie, które były bardziej nachalne i nie przeszkadzało im w straszeniu dziecka. To sprawiło, że pierwsze kilka lat było prawdziwym koszmarem i dopiero odpowiednia nauka pomogła mu wszystko sobie poukładać i nauczyć się korzystać ze swojego daru tak, by nie sprawiał mu kłopotów.
Wciąż jednak brakowało mu doświadczenia. Nie miał pojęcia więc, jak zachować się właśnie w tej sytuacji. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że najlepiej byłoby zaczekać aż stan pacjenta się poprawi. Z drugiej jednak strony zarówno zachowanie ducha, jak i mężczyzny wydało mu się podejrzane. Początkowo bowiem sądził, że słowa, które mówił ciemnowłosy, były kierowane do niego. Niemniej jednak z każdą kolejną chwilą zmieniał to stwierdzenie.
– Zawołam – powiedział stanowczo. Powinien kogoś zawołać, już nawet nie dlatego, że medyk mógł pomóc pacjentowi, ale żeby sam nie miał problemu, że nikomu nic nie zgłosił. Jego odwrót powstrzymały jednak kolejne słowa mężczyzny. – Szesnasty lipiec, piątek – odpowiedział na pytanie mężczyzny. W tym mu mógł pomóc od razu. Spojrzał na ducha, bo domyślił się, że to nie do niego skierowane są kolejne słowa.
– Stoi tu cały dzień – powiedział, bo zrozumiał, że mężczyzna jednak go widzi. Trzeba było przyznać, że wraz ze stwierdzeniem faktu, że mężczyzna był medium, przyszła również ciekawość, której Espen prędko się nie pozbędzie. – Nie, spokojnie, chce czegoś od ciebie – powiedział, chociaż domyślał się, że ciemnowłosy akurat tego mógł się domyślić.
Wciąż jednak brakowało mu doświadczenia. Nie miał pojęcia więc, jak zachować się właśnie w tej sytuacji. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że najlepiej byłoby zaczekać aż stan pacjenta się poprawi. Z drugiej jednak strony zarówno zachowanie ducha, jak i mężczyzny wydało mu się podejrzane. Początkowo bowiem sądził, że słowa, które mówił ciemnowłosy, były kierowane do niego. Niemniej jednak z każdą kolejną chwilą zmieniał to stwierdzenie.
– Zawołam – powiedział stanowczo. Powinien kogoś zawołać, już nawet nie dlatego, że medyk mógł pomóc pacjentowi, ale żeby sam nie miał problemu, że nikomu nic nie zgłosił. Jego odwrót powstrzymały jednak kolejne słowa mężczyzny. – Szesnasty lipiec, piątek – odpowiedział na pytanie mężczyzny. W tym mu mógł pomóc od razu. Spojrzał na ducha, bo domyślił się, że to nie do niego skierowane są kolejne słowa.
– Stoi tu cały dzień – powiedział, bo zrozumiał, że mężczyzna jednak go widzi. Trzeba było przyznać, że wraz ze stwierdzeniem faktu, że mężczyzna był medium, przyszła również ciekawość, której Espen prędko się nie pozbędzie. – Nie, spokojnie, chce czegoś od ciebie – powiedział, chociaż domyślał się, że ciemnowłosy akurat tego mógł się domyślić.
Eitri Soelberg
Re: Forgiveness isn’t approving what happened (E. Soelberg & E. Myklebust, lipiec 1999) Sob 9 Gru - 21:03
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Rozgrzane ciało przeszedł zimny dreszcz, gdy dusza zdawała się zbliżać. Nieznacznie, jednak najwyraźniej zmieniła swoje położenie. Zwilżył nerwowo usta językiem, spierzchnięta skóra pękała wywołując niezbyt dotkliwy, ale uciążliwy ból. Przejechał opuszkami po dolnej wardze. Być może gdyby nie incydent ze szklanką, zwilżyłby gardło odrobiną wody. Teraz jednak zupełnie o tym nie myślał. Nieznajomy chłopak chciał iść po medyka, Soelberg nie spodziewał się, że go posłucha i zaniecha swego obowiązku. Nie próbował zatrzymać go ponownie, w głowie zaświtała myśl; być może kolejna porcja znieczulenia pozwoli mu zasnąć na jeszcze trochę, nim niechciana dusza nie uleci w niebyt. Chyba, że nie musi usypiać, bowiem wciąż nie jest przytomny. To, co prawdziwe i to, co będące wytworem wybujałej wyobraźni zdawało się zlepiać w jedną, niemrawą papkę, przelewającą się to w jedną, to w drugą stronę.
Szesnasty lipiec… – kolejne zaskoczenie. Zbyt wiele czasu minęło od momentu, w którym najzwyczajniej w świecie opuścił siedzibę Kruczej Straży i udał się, by rozwiązał kolejną, dość prostą, chociaż nie pozbawioną ryzyka sprawę. Nie potrafił zrozumieć, jakim cudem tak wiele czasu upłynęło bez możliwości kontroli. Dzień za dniem, dla niego niczym jeden moment, dla pozostałych zapewne czas zupełnie niepewny i przepełniony do granic możliwości tym jednym jedynym oczekiwaniem. Jeżeli ktokolwiek na niego czekał, ale przecież widział ich twarze we mgle, musieli czekać. Pojawiali się, na dłużej lub na krócej i dotrzymywali towarzystwa pustej skorupie ciała, gdyż umysł zdawała się ulatywać i kołować gdzieś poza czasem i rzeczywistością. Chyba pewnego dnia pojawiła się matka, jednak nie wpuszczono jej do sali, oglądała go zza szyby, być może nie mając odwagi, aby walczyć o możliwość bliższego kontaktu. Ojciec chmurnie przyglądał się mu przez kilka drobnych chwil. Był też Ivar, była ona… krótko, szybko, może z lękiem? Nie potrafił określić żadnej emocji, jaka towarzyszyła jego najbliższym, gdyż sam zdawał się nie czuć nic. Jeśli już coś się w nim rodziło, był to strach wypływający bezpośrednio z oglądanych koszmarów, lub odrętwienie, gdy nie mógł podnieść się nawet odrobinę. Był też ból – przedziwny, przychodził w określonych odstępach czasu, szarpał ciało w dziwnych drgawkach. Czy tak czuł się Loki, gdy Sigyn opróżniała naczynie pełne jadu? Ta odrobina bólu zdawała się być niewyobrażalna, jakaż więc katorga była mu zgotowana pierwotnie? Widział ich: widział Lokiego, Sigyn, martwego Baldura, Thora. Hel? Wszyscy kołowali w jego głowie, gdy próbował wyrwać się ze snu. Bogowie, dlaczego tyle czasu trzymacie mnie w niemocy? Nigdy nie otrzymywał odpowiedzi. Do czasu… Kolejne słowa wypływające z ust nieznajomego, trafiły doń porażająco szybko. Nie potrzebował wiele czasu, aby zrozumieć, co tak właściwie się stało. Był zdumiony, niebieskie oczy w pełnej krasie wbijały się teraz w chłopaka. Zachrypły śmiech wyrwał się na drobny moment z gardła Eitriego. Nie, to nie była jednak odpowiedź bogów, a dodanie kolejnej niemożliwości do i tak kuriozalnej sytuacji.
Spokojnie… Jeśli duch faktycznie czegoś od niego chciał, bycie spokojnym zupełnie nie wchodziło w grę. Odetchnął głęboko, tłumiąc kolejną falę śmiechu.
– Widzisz go, czy mam kolejne omamy? - pytanie precyzyjnie wymierzone w stronę towarzysza miało rozwiać chociaż część niepewności. Spotkał tu kolejne medium. Czyżby? Czy faktycznie bogowie postawili przed nim właśnie taką osobę? Miał oszaleć do reszty, czy wręcz przeciwnie – odnaleźć tu chociaż odrobinę zrozumienia? Nie wiedział, niepewność losu była jedynym w co wierzył. - Jeśli chce mnie dobić, być może wkrótce odejdzie spokojny - dodał, zaciskając dłonie w pięści. Czuł, że duch jest mu nieprzyjemnie znajomy. Milczał dłuższą chwilę. - Zapewne nie pokazał ci tego, co najistotniejsze? O ile w ogóle cokolwiek zrobił, poza nękaniem cię… - Eitri dźwignął się gwałtownie w nagłym przypływie siły, jednak heroizm czynu nie trwał długo, zgiął się nieco, gdy ból ponownie przeszył jego głowę. Półleżąc podpał się na jednym łokciu. Wciąż nie był pewien, czy chłopak stojący przed nim i prawdopodobnie również będący medium, nie jest kolejnym wybrykiem jego umysłu. Nie wierzył mu do końca, badawcze spojrzenie nie opuszczało jego twarzy.
Soelberg syknął boleśnie, gdyż ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Nie miał w sobie na tyle sił, aby odesłać ducha samodzielnie. Nie ważne, czego byt oczekiwał, powinien zostać unicestwiony. – Może być niebezpieczny…- dodał jakby w obawie. Podświadomie pragnął zbudować wokół siebie mur na tyle silny, aby żaden atak duchowy nie mógł go dosięgnąć, jednak wyczerpany umysł prawie zupełnie tracił swoją przydatność.
Szesnasty lipiec… – kolejne zaskoczenie. Zbyt wiele czasu minęło od momentu, w którym najzwyczajniej w świecie opuścił siedzibę Kruczej Straży i udał się, by rozwiązał kolejną, dość prostą, chociaż nie pozbawioną ryzyka sprawę. Nie potrafił zrozumieć, jakim cudem tak wiele czasu upłynęło bez możliwości kontroli. Dzień za dniem, dla niego niczym jeden moment, dla pozostałych zapewne czas zupełnie niepewny i przepełniony do granic możliwości tym jednym jedynym oczekiwaniem. Jeżeli ktokolwiek na niego czekał, ale przecież widział ich twarze we mgle, musieli czekać. Pojawiali się, na dłużej lub na krócej i dotrzymywali towarzystwa pustej skorupie ciała, gdyż umysł zdawała się ulatywać i kołować gdzieś poza czasem i rzeczywistością. Chyba pewnego dnia pojawiła się matka, jednak nie wpuszczono jej do sali, oglądała go zza szyby, być może nie mając odwagi, aby walczyć o możliwość bliższego kontaktu. Ojciec chmurnie przyglądał się mu przez kilka drobnych chwil. Był też Ivar, była ona… krótko, szybko, może z lękiem? Nie potrafił określić żadnej emocji, jaka towarzyszyła jego najbliższym, gdyż sam zdawał się nie czuć nic. Jeśli już coś się w nim rodziło, był to strach wypływający bezpośrednio z oglądanych koszmarów, lub odrętwienie, gdy nie mógł podnieść się nawet odrobinę. Był też ból – przedziwny, przychodził w określonych odstępach czasu, szarpał ciało w dziwnych drgawkach. Czy tak czuł się Loki, gdy Sigyn opróżniała naczynie pełne jadu? Ta odrobina bólu zdawała się być niewyobrażalna, jakaż więc katorga była mu zgotowana pierwotnie? Widział ich: widział Lokiego, Sigyn, martwego Baldura, Thora. Hel? Wszyscy kołowali w jego głowie, gdy próbował wyrwać się ze snu. Bogowie, dlaczego tyle czasu trzymacie mnie w niemocy? Nigdy nie otrzymywał odpowiedzi. Do czasu… Kolejne słowa wypływające z ust nieznajomego, trafiły doń porażająco szybko. Nie potrzebował wiele czasu, aby zrozumieć, co tak właściwie się stało. Był zdumiony, niebieskie oczy w pełnej krasie wbijały się teraz w chłopaka. Zachrypły śmiech wyrwał się na drobny moment z gardła Eitriego. Nie, to nie była jednak odpowiedź bogów, a dodanie kolejnej niemożliwości do i tak kuriozalnej sytuacji.
Spokojnie… Jeśli duch faktycznie czegoś od niego chciał, bycie spokojnym zupełnie nie wchodziło w grę. Odetchnął głęboko, tłumiąc kolejną falę śmiechu.
– Widzisz go, czy mam kolejne omamy? - pytanie precyzyjnie wymierzone w stronę towarzysza miało rozwiać chociaż część niepewności. Spotkał tu kolejne medium. Czyżby? Czy faktycznie bogowie postawili przed nim właśnie taką osobę? Miał oszaleć do reszty, czy wręcz przeciwnie – odnaleźć tu chociaż odrobinę zrozumienia? Nie wiedział, niepewność losu była jedynym w co wierzył. - Jeśli chce mnie dobić, być może wkrótce odejdzie spokojny - dodał, zaciskając dłonie w pięści. Czuł, że duch jest mu nieprzyjemnie znajomy. Milczał dłuższą chwilę. - Zapewne nie pokazał ci tego, co najistotniejsze? O ile w ogóle cokolwiek zrobił, poza nękaniem cię… - Eitri dźwignął się gwałtownie w nagłym przypływie siły, jednak heroizm czynu nie trwał długo, zgiął się nieco, gdy ból ponownie przeszył jego głowę. Półleżąc podpał się na jednym łokciu. Wciąż nie był pewien, czy chłopak stojący przed nim i prawdopodobnie również będący medium, nie jest kolejnym wybrykiem jego umysłu. Nie wierzył mu do końca, badawcze spojrzenie nie opuszczało jego twarzy.
Soelberg syknął boleśnie, gdyż ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Nie miał w sobie na tyle sił, aby odesłać ducha samodzielnie. Nie ważne, czego byt oczekiwał, powinien zostać unicestwiony. – Może być niebezpieczny…- dodał jakby w obawie. Podświadomie pragnął zbudować wokół siebie mur na tyle silny, aby żaden atak duchowy nie mógł go dosięgnąć, jednak wyczerpany umysł prawie zupełnie tracił swoją przydatność.
Bezimienny
Re: Forgiveness isn’t approving what happened (E. Soelberg & E. Myklebust, lipiec 1999) Sob 9 Gru - 21:04
Espen nie lubił zdradzać się ze swoim darem. Nie wstydził się go, bardziej nie chciał być wykorzystywany. Wiele osób miało go za młodego człowieka i wykorzystywało jego chęć pomocy, do namawiania chłopaka do rozmawiania z duchami, które nie chciały być w żaden sposób niepokojone. Bardzo nie lubił tego robić. Uważał bowiem, że jeśli jego pomoc jest konieczna, to duch sam znajdzie jego, jak chociażby było w tym przypadku. Czuł obecność ducha, widział go dokładnie tak, jakby stała przed nim osoba z krwi i kości. Czuł się odrobinę nieswojo, jak to miał w zwyczaju. Wiele osób mogłoby myśleć, że z takim darem powinien być już przyzwyczajony do podobnych sytuacji, niemniej jednak gdy duchy pojawiały się tuż przed nim bez żadnego ostrzeżenia, to ciśnienie skakało mu pod sufit. Czasami się śmiał, że gdyby nie miał blond włosów, to z całą pewnością szybko by osiwiał. Czasami, gdy się skupiał, był w stanie wyczuć ducha zanim ten się pojawi, niemniej jednak nigdy jeśli sam nie spodziewał się ich obecności. Dlatego właśnie ta sytuacja wyglądała właśnie w ten sposób. Starał się jednak zachować spokój, nie tylko dla siebie, ale również dla komfortu pacjenta no i ducha. Na pewno żaden z nich nie potrzebował teraz rozzłoszczonej zjawy.
O mężczyźnie nie wiedział zbyt wiele, wszystko co słyszał było mu mówione przez kogoś, więc równie dobrze wszystkie informacje mogły okazać się tylko plotkami podekscytowanego personelu medycznego, a Espen nie chciał za czymś takim podążać. Nie miał zamiaru tracić na to czas, który mógłby przeznaczyć na coś innego. Jedyne co się liczyło w tym momencie to zdrowie ciemnowłosego i jego stan fizyczny. O duchu wiedział jeszcze mniej. Zjawa nic bowiem mu nie mówiła, jedynie wodziła wzrokiem między nim a mężczyzną leżącym na łóżku. Pewnym było jednak, że to właśnie pacjent był kluczem do pozwolenia duchowi na przejście dalej.
Szybko wydedukował, że miał do czynienia z medium. W innych warunkach z całą pewnością by się ucieszył i próbował zdobyć jakieś wskazówki od starszego doświadczeniem mężczyzny. Nieczęsto bowiem spotyka się galdrów z takimi umiejętnościami, dlatego też rodzina Espena działała bardzo prężnie w niesieniu pomocy członkom magicznej społeczności obdarzonych jakimikolwiek genetykami. Był dumny z tego, że to właśnie dzięki nim wprowadzono jakiekolwiek regulacje dotyczące wargów, bo sam uważał że szczególnie oni potrzebowali pomocy. Wierzył mocno w to, że pomagając widzącym z genetykami można było pomóc całemu społeczeństwu i zapewnić mu bezpieczeństwo. Szczególnie teraz w tak niepewnych czasach. Espen nie należał do przesądnych, niezbadane były jednak plany snute przez Normy, a i bogowie mogli w każdej chwili namieszać. Nie mówiąc już o tym, że żyli na skraju dwóch mileniów. Wszystko to sprawiało, że był nieco niespokojny, zwłaszcza gdy widział zamieszanie w świecie duchów. Coś na pewno się szykowało, ale nie był pewien co. Nie czuł jednak, żeby to w jego obowiązku należało odgadywanie losu.
– Widzę – powiedział cicho. W szpitali nikt bowiem nie wiedział o jego zdolnościach albo nie zwracał uwagi na tę informację, więc logicznym było, że chciał by tak właśnie pozostało. Pochylił się nieznacznie, widząc, że mężczyzna odzyskał jakiś tam stopień świadomości, co w sumie go cieszyło. – Nikt nie będzie nikogo kończyć – powiedział. Nie czuł od ducha tego typu energii. Jeśli miałby zgadywać to postawiłby raczej na wyrzuty sumienia. – Nie, jedynie się przygląda – odpowiedział. Duchy z czasem stawały się rozmowniejsze. – Nie ruszaj się, poprawię ci poduszkę – zaproponował, ale nie zrobił nic, bo w sumie czekał na odpowiedź mężczyzny. Jeszcze w tych swoich staraniach zrobiłby mu jakąś krzywdę albo coś.
– Gdyby był niebezpieczny, to zrobiłby coś jak byłeś nieprzytomny, poza tym chciał żebym tu został. Więc o co chodzi z tobą i nim? – zapytał, chcąc usłyszeć jakiekolwiek wyjaśnienie, zwłaszcza że mężczyzna był przytomny.
O mężczyźnie nie wiedział zbyt wiele, wszystko co słyszał było mu mówione przez kogoś, więc równie dobrze wszystkie informacje mogły okazać się tylko plotkami podekscytowanego personelu medycznego, a Espen nie chciał za czymś takim podążać. Nie miał zamiaru tracić na to czas, który mógłby przeznaczyć na coś innego. Jedyne co się liczyło w tym momencie to zdrowie ciemnowłosego i jego stan fizyczny. O duchu wiedział jeszcze mniej. Zjawa nic bowiem mu nie mówiła, jedynie wodziła wzrokiem między nim a mężczyzną leżącym na łóżku. Pewnym było jednak, że to właśnie pacjent był kluczem do pozwolenia duchowi na przejście dalej.
Szybko wydedukował, że miał do czynienia z medium. W innych warunkach z całą pewnością by się ucieszył i próbował zdobyć jakieś wskazówki od starszego doświadczeniem mężczyzny. Nieczęsto bowiem spotyka się galdrów z takimi umiejętnościami, dlatego też rodzina Espena działała bardzo prężnie w niesieniu pomocy członkom magicznej społeczności obdarzonych jakimikolwiek genetykami. Był dumny z tego, że to właśnie dzięki nim wprowadzono jakiekolwiek regulacje dotyczące wargów, bo sam uważał że szczególnie oni potrzebowali pomocy. Wierzył mocno w to, że pomagając widzącym z genetykami można było pomóc całemu społeczeństwu i zapewnić mu bezpieczeństwo. Szczególnie teraz w tak niepewnych czasach. Espen nie należał do przesądnych, niezbadane były jednak plany snute przez Normy, a i bogowie mogli w każdej chwili namieszać. Nie mówiąc już o tym, że żyli na skraju dwóch mileniów. Wszystko to sprawiało, że był nieco niespokojny, zwłaszcza gdy widział zamieszanie w świecie duchów. Coś na pewno się szykowało, ale nie był pewien co. Nie czuł jednak, żeby to w jego obowiązku należało odgadywanie losu.
– Widzę – powiedział cicho. W szpitali nikt bowiem nie wiedział o jego zdolnościach albo nie zwracał uwagi na tę informację, więc logicznym było, że chciał by tak właśnie pozostało. Pochylił się nieznacznie, widząc, że mężczyzna odzyskał jakiś tam stopień świadomości, co w sumie go cieszyło. – Nikt nie będzie nikogo kończyć – powiedział. Nie czuł od ducha tego typu energii. Jeśli miałby zgadywać to postawiłby raczej na wyrzuty sumienia. – Nie, jedynie się przygląda – odpowiedział. Duchy z czasem stawały się rozmowniejsze. – Nie ruszaj się, poprawię ci poduszkę – zaproponował, ale nie zrobił nic, bo w sumie czekał na odpowiedź mężczyzny. Jeszcze w tych swoich staraniach zrobiłby mu jakąś krzywdę albo coś.
– Gdyby był niebezpieczny, to zrobiłby coś jak byłeś nieprzytomny, poza tym chciał żebym tu został. Więc o co chodzi z tobą i nim? – zapytał, chcąc usłyszeć jakiekolwiek wyjaśnienie, zwłaszcza że mężczyzna był przytomny.
Eitri Soelberg
Re: Forgiveness isn’t approving what happened (E. Soelberg & E. Myklebust, lipiec 1999) Sob 9 Gru - 21:04
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Chciał wierzyć, że tym razem nikt nie płata mu figli, a to co widzi idealnie odpowiada rzeczywistości. Jakkolwiek spotkanie drugiego medium nie należało do najłatwiejszych, w zalewie absurdu, był skłonny uwierzyć słowom chłopaka. Wciąż przyglądał się badawczo jego twarzy, tak jakby jednak próbował dostrzec cień kpiny, chęci żartu i zabawy kosztem poszkodowanego. Nic takiego, ku jego zdziwieniu, nie kryło się w oczach nieznajomego. Był śmiertelnie poważny, a jego słowa chociaż wciąż miały za zadanie uspokoić Soelberga, nie do końca spełniały swoje zadanie. Eitri rzadko kiedy ufał duchom w pełni, zawsze pozostawiał drobny margines błędu dla swych osądów i nawet, gdy byt wydawał się zupełnie spokojny i przyjazny, nie pozwalał sobie na zbyt mocne wejście w kontakt. Dlatego też, tym razem również odgradzał się od obcej świadomości każdym sposobem, do jakiego był zdolny w tym jakże opłakanym stanie.
Propozycję poprawienia poduszki przyjął raczej ze spokojem, kiwnął lekko głową i pozwolił sobie pomóc. Nie sądził, aby chłopak znalazł się tu przypadkowo – o tej porze większość gości opuszczała szpital i pozostawał jedynie personel. Próbował usiąść, aby mieć lepszy ogląd na salę, w której się znajdował; miał w sobie tyle siły chyba pierwszy raz odkąd tu przybył. Sam nie wiedział, czy wiązało się to z powolnym powrotem ciała do równowagi, czy z niepokojem, który odczuwał w obecności ducha. Próbował sobie przypomnieć cokolwiek, co miało miejsce, nim do jego głowy wdarł się nieprzyjazny lokator. Wiedział jedno, dawno go tu nie było. Jakimś cudem opuścił jego ciało, chociaż pozostawił po sobie coś na kształt cmentarza – martwa pustka ziała tysiącem koszmarów, a płyty zawierające jakiekolwiek informacje porastały mchem niepamięci. Jedyne, co brał za pewnik to to, że w tamtym momencie czół ból, którego nie dało się opisać – zupełnie odmienny od tego fizycznego, tak jakby ktoś oddzielał jego osobowość od materialnej formy, od kości i mięśni. Chociaż to porównanie było jedynie marną próbą nadania kształtu czemuś, co nie mogło go mieć. Cierpienie ciała zaś pochodziło z zupełnie innego źródła, a ono było nie gdzie indziej, niż w tym samym pomieszczeniu. Był tego pewien. Ciepło rozchodzące się po wnętrznościach i wypływające na skórę w postaci siniaków. Zaklęcie, którego chyba nikt się nie spodziewał, a które było całkiem oczywiste w tym właśnie miejscu.
- Za życia raczej daleki był od jedynie przyglądania się…- odparł gorzko. Nie miał zamiaru być niemiłym wobec kogoś, kto okazał mu odrobinę życzliwości i zapewne rozumiał sytuację, jak nikt inny. Mimo tego, Eitri nie przywykł do przeprowadzania uprzejmych rozmówek. Zwykle w pracy ograniczał się do bycia rzeczowym, co większość ludzi odbierało jako dystans lub oziębłość, w najgorszym przypadku wyniosłość. Chociaż nigdy nawet o tym nie myślał i raczej starał się przebywać ciągle na uboczu, przejmując inicjatywę jedynie w najpotrzebniejszych sytuacjach.
Eitri nie rozumiał działania ducha: dlaczego z uporem nie pozwalał, aby chłopak opuścił salę szpitalną? Chociaż… gdyby nie on, nie byłoby szans, aby Soelberg tak długo ciągnął tę nieprzyjemną wizytę gościa z zaświatów. Chociaż obarczał go winą za to, co mu się przytrafiło, nie potrafił zupełnie odtworzyć spotkania z denatem i tego, co działo się po kolei. Czuł, że gdyby pozwolił mu przemówić, być może część niepewności uleciałaby, a on w końcu otrzymałby jakieś odpowiedzi. Nie był jednak pewien, czy tego chce. Niebieskie oczy wciąż lawirowały niepewnie po sali, gdy bił się z myślami. Nie ufał… Zupełnie mu nie ufał.
- Powiedz mi, czy… czy wiesz… czy wiesz cokolwiek o tym, co mi się stało. Dlaczego tutaj jestem?- zagadnął, gdyż oczekiwał, że mimo wszystko, uzyska odpowiedź od człowieka. Słowa choć układały się w logiczny ciąg, plątały się nieco i nie brzmiały nadzwyczaj naturalnie.
Westchnął, gdyż próbował ułożyć w głowie jakąkolwiek odpowiedź, która tłumaczyła jego jawną agresję względem milczącego ducha. By choć odrobinę zrozumiał.
- Wiem, że tam był… Tyle pamiętam, poza bólem niewiele mnie z nim łączy.- Poza tym, że to on właśnie był jego sprawcą. Odgłos trzaskania, który nie pochodził z tafli łamanego lodu, a gdzieś z ciemności… Ludzki krzyk, zaraz po tym, gdy jego ciało przeszyło uczucie rozlewającego się we wnętrznościach wrzątku. Wołanie o pomoc, które nie było w stanie wyrwać się z jego ust. Widział to setki razy, czuł tysiące, gdy ponownie budził się i tracił przytomność. Ponownie go zamroczyło i nie wiedział, czy jednak duch nie wślizgnął się jedną ze swych drobnych macek do jego umysłu. Palce, tak jak pierwotnie, zacisnęły się na ciemnych kosmykach. Olśnienie!
- Przez niego tu jestem…- Wizja? Teraz? Pomimo tego, że się bronił? Nie wiedział, czy był to strumień wycelowany jedynie w niego, czy towarzysz odczuł również… cokolwiek?
Propozycję poprawienia poduszki przyjął raczej ze spokojem, kiwnął lekko głową i pozwolił sobie pomóc. Nie sądził, aby chłopak znalazł się tu przypadkowo – o tej porze większość gości opuszczała szpital i pozostawał jedynie personel. Próbował usiąść, aby mieć lepszy ogląd na salę, w której się znajdował; miał w sobie tyle siły chyba pierwszy raz odkąd tu przybył. Sam nie wiedział, czy wiązało się to z powolnym powrotem ciała do równowagi, czy z niepokojem, który odczuwał w obecności ducha. Próbował sobie przypomnieć cokolwiek, co miało miejsce, nim do jego głowy wdarł się nieprzyjazny lokator. Wiedział jedno, dawno go tu nie było. Jakimś cudem opuścił jego ciało, chociaż pozostawił po sobie coś na kształt cmentarza – martwa pustka ziała tysiącem koszmarów, a płyty zawierające jakiekolwiek informacje porastały mchem niepamięci. Jedyne, co brał za pewnik to to, że w tamtym momencie czół ból, którego nie dało się opisać – zupełnie odmienny od tego fizycznego, tak jakby ktoś oddzielał jego osobowość od materialnej formy, od kości i mięśni. Chociaż to porównanie było jedynie marną próbą nadania kształtu czemuś, co nie mogło go mieć. Cierpienie ciała zaś pochodziło z zupełnie innego źródła, a ono było nie gdzie indziej, niż w tym samym pomieszczeniu. Był tego pewien. Ciepło rozchodzące się po wnętrznościach i wypływające na skórę w postaci siniaków. Zaklęcie, którego chyba nikt się nie spodziewał, a które było całkiem oczywiste w tym właśnie miejscu.
- Za życia raczej daleki był od jedynie przyglądania się…- odparł gorzko. Nie miał zamiaru być niemiłym wobec kogoś, kto okazał mu odrobinę życzliwości i zapewne rozumiał sytuację, jak nikt inny. Mimo tego, Eitri nie przywykł do przeprowadzania uprzejmych rozmówek. Zwykle w pracy ograniczał się do bycia rzeczowym, co większość ludzi odbierało jako dystans lub oziębłość, w najgorszym przypadku wyniosłość. Chociaż nigdy nawet o tym nie myślał i raczej starał się przebywać ciągle na uboczu, przejmując inicjatywę jedynie w najpotrzebniejszych sytuacjach.
Eitri nie rozumiał działania ducha: dlaczego z uporem nie pozwalał, aby chłopak opuścił salę szpitalną? Chociaż… gdyby nie on, nie byłoby szans, aby Soelberg tak długo ciągnął tę nieprzyjemną wizytę gościa z zaświatów. Chociaż obarczał go winą za to, co mu się przytrafiło, nie potrafił zupełnie odtworzyć spotkania z denatem i tego, co działo się po kolei. Czuł, że gdyby pozwolił mu przemówić, być może część niepewności uleciałaby, a on w końcu otrzymałby jakieś odpowiedzi. Nie był jednak pewien, czy tego chce. Niebieskie oczy wciąż lawirowały niepewnie po sali, gdy bił się z myślami. Nie ufał… Zupełnie mu nie ufał.
- Powiedz mi, czy… czy wiesz… czy wiesz cokolwiek o tym, co mi się stało. Dlaczego tutaj jestem?- zagadnął, gdyż oczekiwał, że mimo wszystko, uzyska odpowiedź od człowieka. Słowa choć układały się w logiczny ciąg, plątały się nieco i nie brzmiały nadzwyczaj naturalnie.
Westchnął, gdyż próbował ułożyć w głowie jakąkolwiek odpowiedź, która tłumaczyła jego jawną agresję względem milczącego ducha. By choć odrobinę zrozumiał.
- Wiem, że tam był… Tyle pamiętam, poza bólem niewiele mnie z nim łączy.- Poza tym, że to on właśnie był jego sprawcą. Odgłos trzaskania, który nie pochodził z tafli łamanego lodu, a gdzieś z ciemności… Ludzki krzyk, zaraz po tym, gdy jego ciało przeszyło uczucie rozlewającego się we wnętrznościach wrzątku. Wołanie o pomoc, które nie było w stanie wyrwać się z jego ust. Widział to setki razy, czuł tysiące, gdy ponownie budził się i tracił przytomność. Ponownie go zamroczyło i nie wiedział, czy jednak duch nie wślizgnął się jedną ze swych drobnych macek do jego umysłu. Palce, tak jak pierwotnie, zacisnęły się na ciemnych kosmykach. Olśnienie!
- Przez niego tu jestem…- Wizja? Teraz? Pomimo tego, że się bronił? Nie wiedział, czy był to strumień wycelowany jedynie w niego, czy towarzysz odczuł również… cokolwiek?
Bezimienny
Re: Forgiveness isn’t approving what happened (E. Soelberg & E. Myklebust, lipiec 1999) Sob 9 Gru - 21:09
Espen nigdy nie żartował, jeśli w grę wchodziły duchy. Miał do nich ogromny szacunek, bo tak go uczono. Rozumiał również, jaką pozycję w ich kulturze miały duchy, ale nie zmieniało to faktu, że czasami po prosty wszystko to go irytowało. Chociaż nigdy nie narzekał, to czasami miał ochotę tak po prostu oddać swój dar komuś innemu, zwłaszcza osobie, która twierdziła, że było to błogosławieństwo. Nic z tych rzeczy. Espen nie widział w tej umiejętności żadnego błogosławieństwa. Chociaż dało się z tym żyć, bo przecież blondyn w żaden sposób nie cierpiał z bycia medium, to jednak ciągła obecność dusz, których nikt inny nie widzi sprawiała, że chłopak tracił poczucie prywatności. Ono bowiem w świecie niematerialnym zdawało się nie istnieć. Potwierdzeniem tego była chociażby dzisiejsza scena w Sali numer dziewiętnaście. Prawdziwym błogosławieństwem było życie, w którym nie było się narażonym na kontakty ze zjawami.
Spojrzał na mężczyznę, zastanawiając się, co takiego mogło się wydarzyć, że ciemnowłosy się tutaj znalazł. Mógł się domyślać, że było to coś poważnego, biorąc pod uwagę obrażenia, z jakimi tutaj trafił. Szczegóły nigdy nie zostały mu jednak przedstawione. W szpitalu zajmował się bowiem najbardziej błahymi sprawami, bo przecież był jedynie studentem na stażu. Nie był rezydentem, chociaż wytrwale do tego dążył. W całym szpitalu pewnie był jedną z najbardziej niepotrzebnych osób. Czasami jemu samemu wydawało się, że nie pasuje tu i jedynie przeszkadza. W sumie to pewnie więcej nauczyłby się we własnym pokoju studiując księgi i podręczniki, niż tutaj. Jedynym plusem było to, że mógł się przyglądać temu, jak pracują medycy. Była to pewnego rodzaju wiedza, której nie mógł zdobyć czytając w domu i za tę możliwość był wdzięczny Mojrom.
Pospiesznie przeniósł wzrok na ducha, szybko czując delikatne kłucie w żołądku. Nie wiedział, skąd to się u niego wzięło, ale podejrzewał, że właśnie mógł zacząć odbierać sygnały od obecnego w pomieszczeniu ducha. To w jaki sposób działała umiejętność Espena, polegało właśnie na czuciu bądź przeżywaniu tego, co duchy chciały mu powiedzieć. Podchodził do tego empatycznie, wyczuwając emocje i myśli dusz, z którymi miał kontakt. Rzadko się bowiem do niego odzywały, ale podczas nauki i czytania na ten temat dowiedział się, że z czasem uda mu się wypracować umiejętność prowadzenia dialogu, co znacznie ułatwiłoby mu pomaganie. Wszystko w swoim czasie. Nawet teraz zdarzało się, że udawało mu się porozmawiać, co uznawał za pewnego rodzaju sukces.
– Domyślam się – odpowiedział. Im dłużej stał w pokoju w obecności ducha, tym więcej negatywnych emocji zaczynał odbierać, więc zaczynał rozumieć słowa mężczyzny. No i rzeczowość nie była czymś, co by mu nie odpowiadało. Sam studiował medycynę, a w tym świecie większość ludzi wykazywała się właśnie rzeczowością. Sam Espen lubił mówić tyle ile należało, bez zbędnego rozgadywania się. Uważał, że ubieranie prostych spraw w wyszukane słowa było niepotrzebne. Wszystko należało powiedzieć prosto i konkretnie. Może nie był osobą wypowiadająca się lakonicznie, ale z całą pewnością wykazywał się oszczędnością wypowiedzi. – Ale po śmierci często nie ma znaczenia, co się robiło i kim się było za życia – stwierdził, rozmasowując bok. O prawdziwości tych słów zdążył się bowiem przekonać. Espen nigdy nie oceniał duchów, z którymi miał do czynienia. W końcu co niby mogła zdziałać jego ocena, skoro osoba już nie żyła? Oczywiście najczęściej myślał o tym w kontekście osoby trzeciej, nigdy nie miał bliższych relacji z duchami, które widywał. Z tego powodu nie był w stanie wziąć pod uwagę uczuć, jakie towarzyszyły poszczególnym duchom. Do każdego starał się podchodzić z takim samym nastawieniem i tak samo było w tym przypadku.
– Wiem tylko, że byłeś w ciężkim stanie i ciągle traciłeś świadomość – wyjaśnił, chociaż wątpił, że miałoby to cokolwiek powiedzieć mężczyźnie. On sam na pewno nie chciałby się znaleźć w takiej sytuacji, że kilka dni z jego życia zostałoby wymazanych. Miał jednak cichutką nadzieję, że ciemnowłosemu cokolwiek się przypomni.
– To pewnie nie jest najlepsza pora na takie wyznania, ale przykro mu że tak się stało – powiedział, oddalając się nieco od łóżka. Wyczuwał emocje nie tylko od ducha, ale po zachowaniu mężczyzny i jego słowach również mógł się domyślać reakcji na te słowa. On sam nie chciałby słuchać słów nikogo, kto doprowadziłby go do podobnego stanu. Nie był zbytnio pamiętliwy i nie chował urazy, ale za pewnych rzeczy nie można było od tak puścić w zapomnienie. – Twierdzi, że nie pójdzie dalej, dopóki winy nie będą mu odpuszczone – wyjaśnił. Niby duch nie przekazał mu tego wprost, ale Espen domyślił się, że chodzi mu właśnie o to. Z tego powodu stał przy łóżku mężczyzny i nie wychodził z sali.
Spojrzał na mężczyznę, zastanawiając się, co takiego mogło się wydarzyć, że ciemnowłosy się tutaj znalazł. Mógł się domyślać, że było to coś poważnego, biorąc pod uwagę obrażenia, z jakimi tutaj trafił. Szczegóły nigdy nie zostały mu jednak przedstawione. W szpitalu zajmował się bowiem najbardziej błahymi sprawami, bo przecież był jedynie studentem na stażu. Nie był rezydentem, chociaż wytrwale do tego dążył. W całym szpitalu pewnie był jedną z najbardziej niepotrzebnych osób. Czasami jemu samemu wydawało się, że nie pasuje tu i jedynie przeszkadza. W sumie to pewnie więcej nauczyłby się we własnym pokoju studiując księgi i podręczniki, niż tutaj. Jedynym plusem było to, że mógł się przyglądać temu, jak pracują medycy. Była to pewnego rodzaju wiedza, której nie mógł zdobyć czytając w domu i za tę możliwość był wdzięczny Mojrom.
Pospiesznie przeniósł wzrok na ducha, szybko czując delikatne kłucie w żołądku. Nie wiedział, skąd to się u niego wzięło, ale podejrzewał, że właśnie mógł zacząć odbierać sygnały od obecnego w pomieszczeniu ducha. To w jaki sposób działała umiejętność Espena, polegało właśnie na czuciu bądź przeżywaniu tego, co duchy chciały mu powiedzieć. Podchodził do tego empatycznie, wyczuwając emocje i myśli dusz, z którymi miał kontakt. Rzadko się bowiem do niego odzywały, ale podczas nauki i czytania na ten temat dowiedział się, że z czasem uda mu się wypracować umiejętność prowadzenia dialogu, co znacznie ułatwiłoby mu pomaganie. Wszystko w swoim czasie. Nawet teraz zdarzało się, że udawało mu się porozmawiać, co uznawał za pewnego rodzaju sukces.
– Domyślam się – odpowiedział. Im dłużej stał w pokoju w obecności ducha, tym więcej negatywnych emocji zaczynał odbierać, więc zaczynał rozumieć słowa mężczyzny. No i rzeczowość nie była czymś, co by mu nie odpowiadało. Sam studiował medycynę, a w tym świecie większość ludzi wykazywała się właśnie rzeczowością. Sam Espen lubił mówić tyle ile należało, bez zbędnego rozgadywania się. Uważał, że ubieranie prostych spraw w wyszukane słowa było niepotrzebne. Wszystko należało powiedzieć prosto i konkretnie. Może nie był osobą wypowiadająca się lakonicznie, ale z całą pewnością wykazywał się oszczędnością wypowiedzi. – Ale po śmierci często nie ma znaczenia, co się robiło i kim się było za życia – stwierdził, rozmasowując bok. O prawdziwości tych słów zdążył się bowiem przekonać. Espen nigdy nie oceniał duchów, z którymi miał do czynienia. W końcu co niby mogła zdziałać jego ocena, skoro osoba już nie żyła? Oczywiście najczęściej myślał o tym w kontekście osoby trzeciej, nigdy nie miał bliższych relacji z duchami, które widywał. Z tego powodu nie był w stanie wziąć pod uwagę uczuć, jakie towarzyszyły poszczególnym duchom. Do każdego starał się podchodzić z takim samym nastawieniem i tak samo było w tym przypadku.
– Wiem tylko, że byłeś w ciężkim stanie i ciągle traciłeś świadomość – wyjaśnił, chociaż wątpił, że miałoby to cokolwiek powiedzieć mężczyźnie. On sam na pewno nie chciałby się znaleźć w takiej sytuacji, że kilka dni z jego życia zostałoby wymazanych. Miał jednak cichutką nadzieję, że ciemnowłosemu cokolwiek się przypomni.
– To pewnie nie jest najlepsza pora na takie wyznania, ale przykro mu że tak się stało – powiedział, oddalając się nieco od łóżka. Wyczuwał emocje nie tylko od ducha, ale po zachowaniu mężczyzny i jego słowach również mógł się domyślać reakcji na te słowa. On sam nie chciałby słuchać słów nikogo, kto doprowadziłby go do podobnego stanu. Nie był zbytnio pamiętliwy i nie chował urazy, ale za pewnych rzeczy nie można było od tak puścić w zapomnienie. – Twierdzi, że nie pójdzie dalej, dopóki winy nie będą mu odpuszczone – wyjaśnił. Niby duch nie przekazał mu tego wprost, ale Espen domyślił się, że chodzi mu właśnie o to. Z tego powodu stał przy łóżku mężczyzny i nie wychodził z sali.
Eitri Soelberg
Re: Forgiveness isn’t approving what happened (E. Soelberg & E. Myklebust, lipiec 1999) Sob 9 Gru - 21:09
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Zdawało się, że kolejne chwile nie przyniosą żadnych odpowiedzi. Miał w sobie ten cień nadziei, że być może mrok niepamięci rozciągający się na wszelakie zakamarki umysłu w końcu ustąpi pod naporem chociażby cieniutkiej strużki światła wiedzy. Niestety, kolejny raz poczuł odrobinę rozczarowania. Mroczki przed oczami fruwały wciąż to w jedną, to w drugą stronę. Nie potrafił znaleźć punktu, na którym, gdyby skupił na chwilę wzrok, mógłby opanować zawroty. Błądził oczami to po suficie, to po ścianach przed sobą, zerkając co jakiś czas na chłopaka.
- Rozumiem… Myślałem, że może wiesz coś więcej… czy ktoś jeszcze trafił tu ze mną… Czy wszystko z nimi w porządku…- potrzebował chociaż odrobiny nadziei, małego skrawka, którego mógł się uczepić i dopuścić do siebie zbawienną myśl o tym, że nikomu, prócz niego, nie groziło żadne niebezpieczeństwo, że wrócili cali i zdrowi.
Niezbyt klarowne obrazy powracały wciąż i wciąż, biegły w stronę ducha wytrwale oczekującego na jakikolwiek ruch z jego strony. Czuł, że złość wzbierała w nim coraz mocniej – nie potrafił wyobrazić sobie takiej sytuacji, w której wybaczyłby coś, czego sam nie potrafił sprecyzować. Zagrożenie, które czuł w tamtej chwili, nie obejmowało jedynie jego osoby, ale i pozostałych członków grupy, z którymi na dobrą sprawę, wciąż nie wiedział, co się stało. Liczył, że wyszli cało – jak widać dopadli winowajcę całego zamieszania i być może, w końcu spotkała go kara, na jaką zasługiwał. Zakazana magia zawsze plugawiła – nigdy nie niosła ze sobą nic dobrego, doprowadzała do degeneracji i rozkładu. Żądała ofiar, krwi i wiecznie krzewiła w ciele niepokój. Nie potrafił wyobrazić sobie, że dusza po takim życiu mogła być zupełnie inna po przekroczeniu magicznej bariery śmierci. Wszak nie funkcjonowała ona w trakcie życia w oderwaniu od ciała i zupełnie niezależnie od czynów dokonywanych przez jednostkę. Przecież duch wciąż był nim… tym samym, zawładniętym pragnieniem mordu i sprowadzania nieszczęścia.
Początkowo przyglądał się blondynowi z miną zdradzająca zupełne niezrozumienie dla słów, które wypowiadał. Skąd była w nim taka pewność co do tego, że dusza nagle zapragnęła swego odkupienia poprzez przebaczenie. Jak można było w ogóle rozważać taką możliwość? Eitri nie mógł się mylić, nie dopuszczał nawet przez chwile takiej możliwości. Duch nie miał tu czego szukać. Soelberg nigdy nie był człowiekiem pamiętliwym, jednak ta sytuacja zdawała się być zupełnie inna. Przeniósł wplecione we włosy palce na posłanie, marszcząc gładką fakturę niebieskawego materiału. Jego czoło nachmurzyło się, gdy wbił oczy w ducha. Tym razem zupełnie pewnie i bez zamiaru odwrócenia się.
- Skąd w nim taka determinacja?- syknął przez zęby. Wciąż nie potrafił zrozumieć, dlaczego winien wybaczyć czyn, który mógł kosztować życie wielu kruczych. Każdy z nich miał dom, do którego pragnął wrócić po pracy, niektórzy rodziny, oczekujące w zniecierpliwieniu.- Przykro ci? Walhalla nie czeka na takich jak ty, prawda?- tym razem ton, w którym wypowiadał słowa wymierzone w ducha, był przesycony kpiną i jadowitością. Zupełnie tak, jakby gdzieś wewnątrz znajdował umiłowanie dla tej drobnej chwili udręki, jaką mógł dotknąć niematerialną istotę. Choć wola Odyna bywała przewrotna, a dobór szczęśliwców zasiadających za suto zastawionymi stołami i odbywających każdego dnia bój na śmierć i życie, zdawał się nie zawsze odgadniony. To ciągła obecność ducha właśnie w tym miejscu zwiastowała jedno – nie mógł opuścić stanu zawieszenia pomiędzy jedną rzeczywistością a drugą. Być może chłopak miał rację, jednak intencja dla Soelberga wciąż nie była tak jasna i oczywista. Nie potrafił, chociaż chciałby, nie umiał wybaczyć czegoś, czego nie zdołał w pełni odkryć. Być może nie był wystarczająco czuły jak jego towarzysz, być może górę brały wciąż świeże emocje związane z wydarzeniami minionych tygodni.
Nie chciał jednak w tym momencie słyszeć o przebaczeniu, o tym, co powinien uczynić.
- Więc będziemy skazani na siebie do mojej śmierci.- Słowa, które wypowiadał były zdecydowanie zbyt twarde i niewzruszone, jednak nie potrafił się ugiąć. Złość wypłynęła poprzez ręce, które poczęły drżeć coraz mocniej z każdą kolejną chwilą. Wziął głęboki oddech i przeniósł spojrzenie na nieznajomego.- A ty? Skąd w tobie taka potrzeba pomocy?- Zapytał, chciał znać powód, dlaczego chłopak aż tak bardzo chciał, aby duch otrzymał to, czego pragnął. Jakimś cudem uczepił się go, być może wyczuł podatność młodego umysłu, który nie chciał dopatrywać się w nim złych intencji.- Być może nie jestem w stanie tego pojąć, ze względu na mój stan. Ale tym bardziej… wytłumacz mi. Dlaczego uważasz, że on zasługuje na jakąkolwiek pomoc…
Eitri i Espen z tematu
- Rozumiem… Myślałem, że może wiesz coś więcej… czy ktoś jeszcze trafił tu ze mną… Czy wszystko z nimi w porządku…- potrzebował chociaż odrobiny nadziei, małego skrawka, którego mógł się uczepić i dopuścić do siebie zbawienną myśl o tym, że nikomu, prócz niego, nie groziło żadne niebezpieczeństwo, że wrócili cali i zdrowi.
Niezbyt klarowne obrazy powracały wciąż i wciąż, biegły w stronę ducha wytrwale oczekującego na jakikolwiek ruch z jego strony. Czuł, że złość wzbierała w nim coraz mocniej – nie potrafił wyobrazić sobie takiej sytuacji, w której wybaczyłby coś, czego sam nie potrafił sprecyzować. Zagrożenie, które czuł w tamtej chwili, nie obejmowało jedynie jego osoby, ale i pozostałych członków grupy, z którymi na dobrą sprawę, wciąż nie wiedział, co się stało. Liczył, że wyszli cało – jak widać dopadli winowajcę całego zamieszania i być może, w końcu spotkała go kara, na jaką zasługiwał. Zakazana magia zawsze plugawiła – nigdy nie niosła ze sobą nic dobrego, doprowadzała do degeneracji i rozkładu. Żądała ofiar, krwi i wiecznie krzewiła w ciele niepokój. Nie potrafił wyobrazić sobie, że dusza po takim życiu mogła być zupełnie inna po przekroczeniu magicznej bariery śmierci. Wszak nie funkcjonowała ona w trakcie życia w oderwaniu od ciała i zupełnie niezależnie od czynów dokonywanych przez jednostkę. Przecież duch wciąż był nim… tym samym, zawładniętym pragnieniem mordu i sprowadzania nieszczęścia.
Początkowo przyglądał się blondynowi z miną zdradzająca zupełne niezrozumienie dla słów, które wypowiadał. Skąd była w nim taka pewność co do tego, że dusza nagle zapragnęła swego odkupienia poprzez przebaczenie. Jak można było w ogóle rozważać taką możliwość? Eitri nie mógł się mylić, nie dopuszczał nawet przez chwile takiej możliwości. Duch nie miał tu czego szukać. Soelberg nigdy nie był człowiekiem pamiętliwym, jednak ta sytuacja zdawała się być zupełnie inna. Przeniósł wplecione we włosy palce na posłanie, marszcząc gładką fakturę niebieskawego materiału. Jego czoło nachmurzyło się, gdy wbił oczy w ducha. Tym razem zupełnie pewnie i bez zamiaru odwrócenia się.
- Skąd w nim taka determinacja?- syknął przez zęby. Wciąż nie potrafił zrozumieć, dlaczego winien wybaczyć czyn, który mógł kosztować życie wielu kruczych. Każdy z nich miał dom, do którego pragnął wrócić po pracy, niektórzy rodziny, oczekujące w zniecierpliwieniu.- Przykro ci? Walhalla nie czeka na takich jak ty, prawda?- tym razem ton, w którym wypowiadał słowa wymierzone w ducha, był przesycony kpiną i jadowitością. Zupełnie tak, jakby gdzieś wewnątrz znajdował umiłowanie dla tej drobnej chwili udręki, jaką mógł dotknąć niematerialną istotę. Choć wola Odyna bywała przewrotna, a dobór szczęśliwców zasiadających za suto zastawionymi stołami i odbywających każdego dnia bój na śmierć i życie, zdawał się nie zawsze odgadniony. To ciągła obecność ducha właśnie w tym miejscu zwiastowała jedno – nie mógł opuścić stanu zawieszenia pomiędzy jedną rzeczywistością a drugą. Być może chłopak miał rację, jednak intencja dla Soelberga wciąż nie była tak jasna i oczywista. Nie potrafił, chociaż chciałby, nie umiał wybaczyć czegoś, czego nie zdołał w pełni odkryć. Być może nie był wystarczająco czuły jak jego towarzysz, być może górę brały wciąż świeże emocje związane z wydarzeniami minionych tygodni.
Nie chciał jednak w tym momencie słyszeć o przebaczeniu, o tym, co powinien uczynić.
- Więc będziemy skazani na siebie do mojej śmierci.- Słowa, które wypowiadał były zdecydowanie zbyt twarde i niewzruszone, jednak nie potrafił się ugiąć. Złość wypłynęła poprzez ręce, które poczęły drżeć coraz mocniej z każdą kolejną chwilą. Wziął głęboki oddech i przeniósł spojrzenie na nieznajomego.- A ty? Skąd w tobie taka potrzeba pomocy?- Zapytał, chciał znać powód, dlaczego chłopak aż tak bardzo chciał, aby duch otrzymał to, czego pragnął. Jakimś cudem uczepił się go, być może wyczuł podatność młodego umysłu, który nie chciał dopatrywać się w nim złych intencji.- Być może nie jestem w stanie tego pojąć, ze względu na mój stan. Ale tym bardziej… wytłumacz mi. Dlaczego uważasz, że on zasługuje na jakąkolwiek pomoc…
Eitri i Espen z tematu