Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    22.12.2000 – Park świątynny – D. Tordenskiold & Bezimienny: H. Tordenskiold

    2 posters
    Widzący
    Dahlia Tordenskiold
    Dahlia Tordenskiold
    https://midgard.forumpolish.com/t1392-dahlia-tordenskioldhttps://midgard.forumpolish.com/t1416-dahlia-tordenskiold#12228https://midgard.forumpolish.com/t1415-ljuv#12226https://midgard.forumpolish.com/f134-halvard-i-dahlia-tordenskiold


    22.12.2000

    Blade światło poranka wkradło się do sypialni spomiędzy ciężkich zasłon, oznajmiając nastanie dnia, dnia szczególnego, wolnego od obowiązków, lecz po stokroć trudniejszego od najgorszych godzin spędzonych w pracy. Ciszę mąciły jedynie dwa oddechy i wiatr za oknem, na którym wirowały kolejne płatki śniegu. Dahlia powieki miała szeroko otwarte od dłuższego czasu, przebudziwszy się z płytkiego, niespokojnego snu i nie mogąc już znów zasnąć, dręczona przez własne myśli, które potrzebowały wypełznąć na zewnątrz. Musiała się od nich uwolnić, by nie zwariować. Wiedziała, że leżący obok Halvard także nie śpi, wiedziała to odkąd przestał tak głęboko i miarowo oddychać; odwróciła się więc na plecy, otulając się pościelą ciaśniej, jakby marzła.
    - Często myślisz o Astrid i Vidarze? - spytała nagle, szeptem, lecz nie patrzyła na niego, szkliste spojrzenie jasnych oczu utkwione było w suficie, ale jakby niewidzące. Nie czekała na odpowiedź. - Zastanawiasz się nad tym, czy można było zrobić coś więcej? - mówiła dalej. - Ja... wciąż myślę o Ingrid. O tym, że gdybym pojechała z nią, to nic by się nie stało. - Wspomnienie siostry, zmarłej w tragicznym wypadku przed dekadą, wciąż było dla niej raną, krwawiącą przy każdym, najlżejszym dotyku - wciąż jednak nie tak bolesną jak myśl o synu. - Może to ja byłam temu winna i dlatego bogowie mnie pokarali. A może to ja ściągnęłam na naszego syna klątwę upierając się przy jego imieniu - szeptała wciąż, świadoma, że jeśli tylko powie to głośniej, to załamie jej się głos. - Byłyśmy z Ingrid takie same. Nie urodziłyśmy się jednego dnia jak chłopcy, ale naprawdę byłam pewna, że to moje odbicie. Tak jak chłopcy. Najpierw bogowie zabrali mi ją, później Ingvara. - Ze wszystkich sił starała się powstrzymać łzy, nie pozwolić im popłynąć po policzkach. Od roku trzymała się w ryzach. Nauczyła się żyć z tą stratą, uśmiechać się znów do wszystkich wokół, okazywać szczerą miłość i ciepłą czułość Halvardowi i dzieciom. Musiała przecież wziąć się w garść dla nich, życie toczyło się dalej. Wszyscy powtarzali, że to wielki zaszczyt, skoro sami bogowie zesłali Tordenskioldowi sen o Odynie i Ingvarze aż trzykrotnie. Tak im wmówiono, szczególnie Dahlii, wychowywanej w wierze w Dziewięć Światów z wyjątkowym oddaniem dla religii i rodzimych obyczajów. Jeszcze przed dwoma laty sama powiedziałaby z niezachwianą pewnością, że rodzice powinni czuć się dumni, dziecko zaś zaszczycone powołaniem do służby Odynowi.
    Dlaczego więc czuła, że bogowie ich pokarali, że coś jej odebrali, a nie obdarzyli zaszczytem i błogosławieństwem.
    Niezmiennie czuła na sobie ciężar winy, choć walczyła jak lwica, aby do tego nie dopuścić, nie pozwolić do rozstania; rzadko sprzeciwiała się Halvardowi, rzadko nawet dawał jej ku temu powody jako głowa rodziny podejmując decyzje rozsądne i dobre dla nich wszystkich, przed rokiem nie chciała jednak odpuścić - szarpała się, dyskutowała, próbowała wymusić na nim zmianę zdania płaczem, groźbą, słodkimi słowami. Wszystko to na nic. Aż wreszcie zrozumiała zbyt dobrze, że pragnieniem zatrzymania syna przy sobie uczyniłaby mu ogromną krzywdę - co, jeśli bogowie naprawdę odebraliby mu życie? Jak poradziłaby sobie z tym poczuciem winy, świadomością, że Ingvar poniósł śmierć stanowczo zbyt wcześnie przez egoizm własnej matki? Halvard zawsze był od niej silniejszy duchem, zdolny do podejmowania decyzji trudnych, których ciężar musiał później dźwigać. Z czasem pogodziła się z tym, że to on postąpił słusznie i zapewne ocalił życie ich syna - nie umniejszało to jednak tęsknoty jaką czuła. Ingvar żył, zaledwie kilkanaście kilometrów od nich, wciąż w tej samej dzielnicy Midgardu, nie wiódł jednak życia jakie powinien, jakiego był wart, jakie sobie dla niego wymarzyła.
    - Myślę o nim codziennie i czuję się winna - powiedziała cicho, zwracając wreszcie głowę ku mężowi, a dolna warga drżała. Niekiedy czuła, że w chwili, kiedy żegnali Ingvara w progu świątyni Odyna, powierzając go pod opiekę kapłanów i bogów, połknęła zgniły kawałek mięsa i zgnilizna ta wyniszczała ją od środka, przypominając o sobie czasem. - Myślisz, że to moja wina? - Mógł wyczytać w jej oczach jakiej odpowiedzi desperacko potrzebowała. Zaprzeczenia, zapewnienia, że to jedynie zbieg okoliczności, że takie klątwy mimo wszystko wcale nie istnieją. - Że zasłużyłam na gniew bogów? - Chciała samą siebie widzieć jako czystą i dobrą, kochającą i oddaną żonę i matkę, wierną tradycjom i wierze widzącą, przykład dla innych - wcale taka jednak nie była. Ten cichy, nieznośny głosik z tyłu głowy przypominał o wszystkim tym, o czym nie chciała pamiętać. O odczuwanej nienawiści wobec innych, o żywionej w stosunku do śniących i biedniejszych pogardzie, o wypowiadanych uszczypliwościach, w plotkach i wprost, o perwersyjnych myślach i pragnieniach jaki poddawała się jeszcze przed ślubną ceremonią, o własnej chciwości, próżności i egoizmie. Szeptał, że chciała za dużo, za bardzo, że krzywdziła innych, wypominał wszystkie serca jakie złamała nim poznała swego męża, o cudzych uczuciach, którymi bawiła się jak mała dziewczynka lalkami, nie zważając na konsekwencje. - Niczego się tak nie boję jak tego, że ma do nas żal i nigdy mi nie wybaczy - wyznała. Miał zaledwie sześć lat, kiedy powierzyli go pod opiekę obcym ludziom. Wątpiła, by rozumiał, że zrobili to dla jego dobra. Dla dobra całej rodziny. Czy zrozumie to jednak jako dorosły mężczyzna? Czy im wybaczy? Nie mogła znieść myśli o tym, że Ingvar zawsze będzie czuł żal i miał poczucie, że go porzucili. - Przepraszam - wyszeptała Dahlia, ocierając łzy wierzchem dłoni; nie chciała zadać Halvardowi bólu pytając o zmarłą żonę i syna, którego odebrano mu za wcześnie. Rzadko, lecz jednak miała wrażenie, że ciąży nad nimi jakaś klątwa - los dał im tak wiele, bogactwa, wpływy, samych siebie, gromadkę cudownych dzieci, które kochali ponad samych siebie, by jednocześnie zadawać sercom najgłębsze, najdotkliwsze rany. Komu innemu mogła jednak to wszystko powiedzieć? Kto inny mógł zrozumieć tę stratę i ból lepiej? Przed nikim nie obnażyła własnej duszy i serca jak przed nim; jedynie Halvardowi mogła uwierzyć, że nie jest winna, bo jeśli było inaczej - to cios zadałaby także i jemu i nie śmiałaby prosić o wybaczenie.
    Kilka godzin później przemierzała uliczki Forsteder w milczeniu, krocząc obok męża blada jak ściana. Poprosiła, aby poszli pieszo, mimo niepogody i mroźnej, grudniowej pogody. Potrzebowała świeżego powierza, by oczyścić umysł, uspokoić umysł. Droga nie była daleka, o tej porze chodniki wydawały się opustoszałe, szczególnie te wiodące do świątyni Odyna. Dłoń Dahlii zaciskała się na eleganckiej torebce na ramieniu, do której włożyła kilka upominków. Nie mogła z okazji Jul obdarować Ingvara tak jak pozostałe dzieci, mające pod choinką odnaleźć spełnienie swych kolejnych marzeń, nie mógł dostać tego, o czym marzą chłopcy w jego wieku. o czym marzył jego bliźniaczy brat. Zadbała jednak o to, aby nie zabrakło jego ulubionych, świątecznych ciasteczek i kilku innych słodkości.
    Przed bramą prowadzącą do niewielkiego, kamiennego budynku, którego spadzisty dach [okryła gruba warstwa śniegu, stanęli tylko oni dwoje. Bez pozostałych dzieci, choć cała trójka tęskniła za bratem. Dahlia gorąco pragnęła jednak, by tego dnia Ingvar poczuł się wyjątkowo, miał ich dwoje wyłącznie dla siebie, poczuł że cała ich uwaga skoncentrowana jest na nim. Tyle mogli i pragnęli mu dać. Zatrzymała się przed kamienną ścieżką, nie potrafiąc zrobić kroku naprzód, przez falę emocji jakie wprawiły ją w drżenie.
    - Nie pozwól mi upaść, dobrze? - zwróciła się cicho do męża, splatając swoją dłoń z jego; może miała na myśli śliskie, oblodzone kamienie, może przez silne uczucia jakie ściskały jej teraz zarówno gardło, jak i żołądek. Dopiero wtedy poczuła się pewniej, na nowo nabierając pewności, że Halvard na to nie pozwoli - że zawsze chwyci ją pewnie i zdecydowanie, gdy zacznie spadać, niekoniecznie dosłownie.


    FAMILY, DUTY, HONOR


    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Tarcza widmowego słońca przesuwała się niespiesznie po nieboskłonie, bezlitośnie obwieszczając, że najwyższa pora rozpocząć kolejny dzień, Halvard wciąż jednak odwlekał ten moment, w ciszy bijąc się z własnymi myślami i układając coraz to kolejne prawdopodobne scenariusze odnośnie tego jak mogły potoczyć się wydarzenia rozgrywające się na przestrzeni kolejnych godzin w zależności od różnych zmiennych. Sam nie był pewny jak dawno spędził już ze swoich powiek resztki snu i choć wiedział, że i Dahlii nie był pisany poranny błogostan, pozwalał kolejnym minutom upływać bez zakłóceń, jakby tylko czekając aż to ona pierwsza przełamie milczenie, przybliżając do nich nieuniknione w momencie, w którym będzie na to gotowa.
    Wypowiedziane szeptem pytanie spadło jednak na niego nieoczekiwanie gradem bolesnych wspomnień, które grzebał głęboko we własnym wnętrzu każdego dnia, z uporem maniaka przywdziewając maskę człowieka, który z dawnych nieszczęść wyszedł obronną ręką, silniejszy i bardziej zdecydowany, by osiągnąć w życiu wszystko to, co tylko sobie zamarzy. Ale ona jedna wiedziała - wiedziała jak było naprawdę i żaden wyuczony gest, żadne wystudiowane słowo czy odpowiednio dobrana mimika twarzy nie była w stanie tego zmienić. Z wolna obrócił się na wznak, by również utkwić spojrzenie w gładzi sufitu, wciąż testując smak niewypowiedzianej odpowiedzi w ustach i uważnie słuchając następnych, ledwie słyszalnych słów.
    - Czy takie zastanawianie się ma jakikolwiek sens? - spytał retorycznie, nie wzbijając się na wyższe decybele. Był pragmatykiem, wiedział doskonale jaka była odpowiedź zgodna z jego przekonaniami, nie potrafił jednak skłamać i zaprzeczyć; ona jedna wiedziała. - To nie była twoja wina, Dahlio. Ani w przypadku Ingrid, ani w przypadku Ingvara - zaprzeczył po chwili, przełamując granicę szeptu i przelewając w swój głos zdecydowanie, z jakim wierzył w to, co mówił. Kolejny nieznaczny ruch ułożył ciało Tordenskiolda na boku, pozwalając mu tym samym obserwować czujnie nieruchomy ostatkiem sił profil znajdującej się tuż obok żony. - To nie twoja wina, słyszysz? - powtórzył nieco ciszej, miękko, palcem wskazującym odnajdując jej policzek i zwracając jej twarz w swoją stronę, by skrzyżowała z nim szkliste spojrzenie błękitnych oczu. - Tak musiało być. Tak było im przeznaczone. Nie nam dane jest kwestionować wolę bogów, Dahlio, ale zapewniam cię, że nie zsyłają nam oni niczego, czego nie moglibyśmy znieść - kontynuował swą litanię, którą w myślach powtarzał po wielokroć, tak często i pieczołowicie, że słowa te wydawały się już być wyryte na stałe we wnętrzu jego czaszki. Chciał wierzyć w sprawiedliwość bogów, których wyznawał, musiał w nią wierzyć, widząc w Dziewięciu Światach jeden z niezachwianych filarów życia swojej rodziny od zarania dziejów - i chociaż czasem zatrute jadem zwątpienia myśli pytały na daremno czemu przysłużyć miała się śmierć ledwie niemowlęcia, za które życie oddała matka lub czego chcieć od ich syna mógł sam Odyn, tak nie mógł pozwolić sobie na werbalizowanie własnego rozchwiania, nie przy ciemnowłosej, która wciąż błądząc w meandrach przeszłości, nie pozostawała wolna od wątpliwości. Czego mieliby się trzymać, jeśli nie wiary, w której ich wychowywano?
    - Też myślę o nim codziennie, ale zrobiliśmy co do nas należało. Spotkał nas ogromny zaszczyt, Dahlio, pamiętaj o tym, proszę - zapewnił ją po raz kolejny, gładząc kciukiem blady policzek i przesuwając nim po rozedrganej wardze, a cały kalejdoskop niekończących się dyskusji, żar kłótni, walki z nieuniknionym i bezowocnych, powtarzanych niczym zdarta płyta przekonywań powrócił momentalnie, przynosząc na język dobrze znaną gorycz, z którą nauczył się żyć na co dzień, od chwili, w której twardo postawił na swoje i zadecydował odesłać syna do świątyni, łamiąc tym samym ducha Dahlii w najokrutniejszy z możliwych sposobów. Nie miał innego wyboru, to właśnie on musiał nosić na własnych barkach ciężar każdej decyzji dotyczącej rodziny i to właśnie on musiał pozostawać nieustępliwy w chwilach, w których u żony do głosu próbowała dojść niepraktyczna miękkość kobiecego serca; musiał w to wierzyć, by nie zwariować. Ile to ostrych słów rok temu pochłonęły ściany sypialni, w której teraz zbierali siły, aby zmierzyć się z wizytą w świątyni? Ile próśb i gróźb, ile tłumaczeń, łez, wybuchów nieokiełznanej rozsądkiem furii, prób negocjowania, nakazów i zakazów? Zmrużył zmęczone oczy na sekundę, próbując odgonić od siebie niewygodne wspomnienia niedawnych wydarzeń, które wciąż jątrzyły niezagojoną nigdy ranę w ich małżeństwie i w ich domu. Musieli tak zrobić, przecież nie było innej opcji. - Nie, absolutnie nie. Nie znam osoby o czystszym sercu, nie potrafię uwierzyć w to, że czymkolwiek mogłabyś zasłużyć na gniew bogów - stalowoszare, naznaczone nieregularnie heterochromią tęczówki błysnęły krótko, jakby w upomnieniu, by nie próbowała nawet podważać jego osądu. Była najlepszym, co mu się w życiu przytrafiło i każdego dnia dziękował bogom, że postawili Dahlię na jego drodze - role, które jej przypisywał, odgrywała nie tyle, że nienagannie, a wręcz ponadprzeciętnie, stając się nie żoną, a życiową partnerką, sprowadzając na świat perfekcyjne w każdym calu potomstwo, traktując Vigdis niczym rodzoną córkę i zmieniając pełen przepychu budynek na przedmieściach Midgardu na powrót w pełen ciepła dom, dokładnie taki, jakiego każde dziecko mogłoby sobie tylko wymarzyć. Drobne skazy, takie jak próżność czy egoizm, były wpisane nieodłącznie w naturę ludzką, lecz czy w zestawieniu z olśniewającym całokształtem pani Tordenskiold faktycznie mogłyby przeważyć szalę na niełaskę bogów? I jeśli tak właśnie by było, w jak tragicznym położeniu w oczach Asgardczyków musiałoby to stawiać samego Halvarda, któremu tak daleko było do zyskania miana dobrego człowieka? - Nie doceniasz go. To mądry chłopiec - bo przecież już nie “dziecko” - Rozumie więcej niż moglibyśmy sobie wyobrazić - szczególnie teraz, po długich miesiącach spędzonych na poznawaniu najskrytszych tajników wiary i kapłaństwa, które od tak młodego wieku wymagało niewspółmiernych poświęceń. Musiał rozumieć ich decyzję, musiał im wybaczyć, musiał kroczyć ścieżką swojego przeznaczenia z wysoko uniesioną głową, tak jak prawdziwy Tordenskiold - nawet jeśli tego nazwiska oficjalnie nie użyje już nigdy. - Nie przepraszaj, nie masz za co - wyrzekł miękkim barytonem, odejmując jej chłodną w dotyku dłoń od twarzy, by opuszkami własnych palców prześledzić lśniące ślady po toczących się w dół łzach z niespodziewaną dla siebie delikatnością, nim zamknął kruche ciało w klatce własnych ramion, jakby sam był w stanie odpędzić każdą z prześladujących ją myśli.
    Szli w milczeniu, nie bacząc na mroźny wiatr smagający odsłonięte policzki czy zalegające na brzegach chodników śnieżne zaspy o wciąż nieskazitelnej bieli. Większość ich sąsiadów z Forsteder skryta była w swoich domowych zaciszach, dając się pochłonąć ostatnim, nerwowym przygotowaniom przed najważniejszymi dniami Jul, droga do świątyni była więc szczęśliwie wolna od niewygodnych, przypadkowych spotkań i konieczności wdawania się w dyktowaną kurtuazją drobną rozmową, która niechybnie zakrawałaby również o cel ich dzisiejszej wyprawy. - Nie rozpaczaj nad jego losem, Dahlio - nie przy nim - Pamiętaj, to szczęśliwy dzień - Tordenskiold nie mógł oprzeć się wrażeniu, że im bliżej bram świątynnych się znajdowali, tym wolniej szli, lecz celowo nie przyspieszał kroku, dając również samemu sobie prawo do wciągnięcia kilku ostatnich lodowatych porcji świeżego powietrza głęboko w płuca, nim te zacisną się nieprzyjemnie w oparach rytualnych kadzideł.
    - Nigdy - zapewnił gorliwie, wyciągając w jej stronę dłoń, którą wcześniej w asekuracyjnym geście podtrzymywał jej ramię, gdy przemierzali ostatnie już metry oblodzonej kostki brukowej i zacisnął palce w pokrzepiającym geście. I choć żadne słowa nie wydobyły się już z jego gardła, tak ona jedna wiedziała - nie pozwoli jej upaść, ni teraz, ni nigdy.
    Widzący
    Dahlia Tordenskiold
    Dahlia Tordenskiold
    https://midgard.forumpolish.com/t1392-dahlia-tordenskioldhttps://midgard.forumpolish.com/t1416-dahlia-tordenskiold#12228https://midgard.forumpolish.com/t1415-ljuv#12226https://midgard.forumpolish.com/f134-halvard-i-dahlia-tordenskiold


    - Może i nie... - przyznała ze wstydem, jeszcze bardziej onieśmielona myślą, że drażni niezagojone rany Halvarda, powracając do bolesnej przeszłości. Blade dotychczas policzki pokryły się rumieńcem zawstydzenia, który chciała ukryć, odwracając głowę; na to jej jednak nie pozwolił, zwracając twarz ku własnej. Zadrżała raz jeszcze, zanim spojrzała mu w oczy, po raz wtóry przyznając się do własnych słabości. - Po prostu nie mogę przestać o tym dziś myśleć… - Dziś, bo to przecież szczególny dzień, gdy miała własnemu dziecku patrzeć w oczy ze świadomością, że pozostawi je w ascetycznych, skromnych murach świątyni, by wrócić do pełnej wygód rezydencji. Uczucia znów wzięły górę, choć po tylu miesiącach powróciła do równowagi, odzyskała spokój i opanowanie, aby móc prezentować światu promienny uśmiech i zadowolenie z życia. Nie czuła się przecież nieszczęśliwa. Nie mogła jedynie przeboleć, że ukochany syn wiedzie życie inne niż sobie dla niego wymarzyła i na jakie zasługiwał. Po zaczerwienionych policzkach dalej spływały łzy, lecz słuchała Halvarda z uwagą, pozwalając aby znów przemówił jej do rozsądku. Gdyby nie on i jego twarde postanowienie, że dadzą sobie z tym radę, że i jej nie pozwoli utonąć w rozpaczy, tylko popchnie ją do przodu, choćby i brutalną szczerością i bolesnym uściskiem na ramieniu, nie byłaby dziś w stanie wstać z łóżka. Była mu za to niewysłowienie wdzięczna. Za zimną krew, rozsądek i dystans, którego jej brakowało przez miękkość kobiecego serca. Nigdy nie dbała co o nim mówili; w oczach innych mógł uchodzić za człowieka wypranego z uczuć, zimnego jak kamień i niemal okrutnego w swoich decyzjach, lecz Dahlia dziękowała bogom, że to właśnie z nim związały ją Norny - i jemu za to, że pozwolił przemknąć za ten mur, przekonać się ile znaczyła dlań ona i ich rodzina. Inaczej nie potrafiłaby z takim spokojem przyjmować wszystkich tych słów za pewnik. Powtarzał je już Dahlii wielokrotnie i zapewne miał to uczynić jeszcze nie raz, ale po prostu potrzebowała znów je usłyszeć. Nie wyciszyły całkiem sumienia, na którym już zawsze miały ciążyć nieuzasadnione wyrzuty, ukoił jednak nerwy i utrzymał Dahlię w ryzach. - Masz rację. Bogowie są nieomylni. - Bardzo chciała w to wierzyć, tak jak on, bo cóż innego im pozostało? Mimo tego twierdzenia i tak wielokrotnie zastanawiała się nad powodami ich decyzji. Czasami kłuła ją myśl, że budowała swoje szczęście na tragedii innej kobiety; gdyby nie owdowiał, nigdy nie wsunąłby na jej palec złotej obrączki. Dlaczego jednak odebrali Halvardowi pierwszego syna? Pokochałaby go nie mniej niż Vigdis. Składając dłonie do modlitw prosiła o odpowiedź, lecz ona nie nadchodziła, bogowie milczeli, wymagając od nich niezachwianej wiary i kolejnych wyrzeczeń. Przygryzła lekko wargę, nie ośmielając się nie zgodzić głośno z twierdzeniem, że nie obarczają ich ciężarem większym, niż mogliby udźwignąć. Już teraz czuła, że odesłanie Ingvara do świątyni było ponad jej siły, lecz coś sobie obiecała i pragnęła obiecać Halvardowi.
    - Pamiętam - zapewniła, tak cicho, jakby wciąż sama nie była pewna, czy czuje się tym zaszczycona, mimo że wielokrotnie powtarzała wszystkim wokół, że sami bogowie naznaczyli ich syna i jest niewyobrażalnie dumna. Tylko oni i Halvard wiedzieli jak wielkie to kłamstwa, znali prawdę; prawdę, w której kuliła się w pościeli wypłakując w poduszkę kolejne morza łez. Nigdy nie przyznała się do tego głośno, nawet przed mężem, że wezwanie Ingvara do posługi w świątyni zachwiało jej wiarą w Dziewięć Światów, w której dotąd odnajdywała pocieszenie i silę, była jednym z fundamentów istnienia i wartością nadającą życiu sens; nie musiała, Halvard znał ją lepiej niż ktokolwiek inny i sam się tego domyślał. Tak jak wstydu jaki odczuwała względem samej siebie i bogów. Wstydziła się, że zwątpiła i w głębi ducha wcale nie postrzegała tego jako zaszczyt; gdyby tylko dano jej wybór pomiędzy takim błogosławieństwem, a synem w rodzinnym domu, tam gdzie jego miejsce, nie wahałaby się ani chwili.
    Chyba tylko delikatny dotyk męskich palców, gładzących z czułością wargę i policzek, powstrzymał wybuch płaczu, przed którymi rok wcześniej nie próbowała się nawet wzbraniać, drażniąc męską cierpliwość i własną histerią wyczerpując jego cierpliwość. Miał jej wówczas znacznie więcej niż kiedykolwek wcześniej. Wargi same wygięły się w lekkim uśmiechu wzruszenia; serce Dahlii nie było tak czyste jak mówił, lecz co najważniejsze - od lat w pełni należało do niego.
    - Doceniam, po prostu... to tylko dziecko i... masz rację. Zrozumie to - plątała się lekko, uwięziona wciąż w lepkiej pajęczynie własnych uczuć, skrajnie różnych i przeczących sobie. Poddała się wreszcie, duchem i ciałem, nie podejmując na nowo dyskusji o przeznaczeniu i bożej woli, przyjmując znów z ulgą osąd Halvarda jako słuszny i prawdziwy; tak było łatwiej, lżej. Przysunęła się bliżej i wtuliła policzek w twardy tors, czując jak oplata ją silne ramię męża i sama objęła go ręką, gładząc opuszkami palców wgłębienie wzdłuż kręgosłupa. - Przepraszam, że nie było mnie wtedy przy tobie - wyszeptała ledwie słyszalnie, nie poruszając się ani o milimetr. Wtedy, gdy do domu wrócili tylko we dwoje, a ich syn został w świątyni, oboje z krwawiącym sercem. To ona się odsunęła, pogrążona we własnej rozpaczy zapomniała, że pod twardą, niezniszczalną skorupą pewności i emocjonalnego dystansu szaleje burza uczuć, że bogowie odebrali Halvardowi nie jednego, a dwóch synów i cierpi, choć nigdy tego nie okazywał. Powinna być wtedy tuż obok, przysięgała mu to przecież, a egoistycznie dawała tylko sobie prawo do swoistej żałoby, rozpaczając, że nie potrafi jej zrozumieć. Zadawała tylko kolejne ciosy krzykami, łzami i histerią, gdy musiał niemal siła zatrzymywać ją w domu, kiedy znów oświadczała, że zabierze Ingvara ze świątyni, bo to nie jego miejsce. Nie żałowała łez, tylko - Obiecuję, że to się już nie powtórzy... będę przy tobie. - Obietnica ta w głowie Dahlii nie liczyła się mniej niż przysięga złożona przy ślubnym kobiercu; na ostatek przycisnęła usta do ciepłej skóry pod obojczykiem w czułym pocałunku, zanim znów przytuliła policzek do mężowskiej piersi i milczała, dopóki nie opuścili bram posiadłości, przemierzając pieszo kolejne kilometry dzielące ją od świątyni.
    Nie odpowiedziała na zapewnienie Halvard, że nigdy nie pozwoli jej upaść niczym ponad słabym uśmiechem, pewna szczerości tych słów i obietnicy jaką składał. Splotła dloń z jego, odzyskując równowagę i wzięła głęboki oddech; spojrzała raz jeszcze na twarz męża, przywołując na usta ciepły uśmiech, zanim przekroczyli próg świątyni Odyna. Stukot obcasów odbił się echem w cichym, opustoszałym korytarzu; dopiero po chwili z przylegającej doń komnaty wyłonił się starszy kapłan, który na ich widok uśmiechnął się szeroko i rozłożył ręce. Dahlia zastanawiała sie czasem, czy źródłem tego uśmiechu była rodzinna skrytka bankowa. W chwili, kiedy przyprowadzili do świątyni Ingvara musieli zacierać ręce na myśl o hojnych datkach, które niewątpliwie zaczną spływać z ich strony. Pamiętała jakie czuła przerażenie na myśl o warunkach w jakich miał wychowywać się ich syn i często wciąż ciążyło to pani Tordenskiold na żołądku. Nie musiała długo przekonywać męża, aby przekazywane na rzecz świątyni weksle miały odpowiednią wartość; oboje wiedzieli, że pieniędzmi można załatwić wszystko. Jeśli ich syn rzeczywiście miał żyć z dala od nich, musieli zapewnić mu odpowiednie warunki; to był obowiązek matki i ojca. Nie żałowała ani jednego talara. Nie obchodziło jej, czy korzystali na tym inni chłopcy, czy może tylko on. Liczyło się jedynie dobro Ingvara. Gdyby tylko schudł, zmarniał, jeśli ujrzałaby go w łachmanach, nie porządnej szacie, rozpętałąby piekło.
    Z kapłanem wymieniła jedynie konieczne uprzejmości, prosząc o przyprowadzenie syna. Uprzedzała ich listownie wcześniej, pytając o godziny odwiedzin, aby nie odrywali go od nauki; robiła to za każdym razem, choć tak naprawdę znała jego rozkład dnia na pamięć - tak jak plan lekcji Ragnvalda, zajęć Vigdis i Lovise, grafik spotkań Halvarda. Za swój obowiązek uznawała zaplanowanie wszystkiego tak, aby żadne z nich nie musiało się martwić.
    - Ingvar... - wyrzuciła z siebie z ulgą, natychmiast zamykając drobne ciało siedmiolatka w matczynym uścisku; nie szczędziła mu nigdy czułości, nawet kiedy Halvard był obok. Ragnvald miał ją obok na co dzień i zaczęła hamować te wybuchy ciepła. W obecności drugiego z bliźniąt już nie potrafiła, jakby składane na czole całusy i serdeczne uściski miały mu wynagrodzić nieobecność w domu. - Chyba urosłeś. Nie sądzisz, Halvardzie? - zagaiła wesoło, kładąc dłoń na ciemnej czuprynie, zerkając pytająco na męża. Ragnvald pewnie też, ale widując go codziennie mniej to zauważała. Zaraz jednak powróciłą spojrzeniem do twarzy dziecka; nie mogła się na niego napatrzeć. Ani na niego, ani na jego starszego brata. Gdy się urodzili potrafiła całe godziny spędzać przy ich kołyskach, po prostu na nich patrząc. Teraz każdego dnia zachwycało ją ich podobieństwo do ojca; kiedy spoglądała na stare fotografie Halvarda, widziała na nich chłopców.
    Dyskretnie zmierzyła Ingvara wzrokiem od stóp do głów, jakby oceniała, czy ma na sobie porządne odzienie i nie ubylo mu choćby grama z wagi. Wyglądał zdrowo; niebieskie oczy, naznaczone jak u ojca heterochromią, błyszczały, policzki miał zaczerwienione, jakby dopiero wrócił ze spaceru na mrozie, a szatę ubrał świeżo wyprasowaną i czystą.
    - Wszystkiego najlepszego z okazji Jul, kochanie. Zobaczymy się jeszcze na nabożeństwach, naturalnie - zapewniła syna, aby nie miał wątpliwości. - Razem z Ragnvaldem, Vigdis i Lovise - dodała. Czuła, że i tym razem czekała ją trudna rozmowa z jego bratem i młodszą siostrą, którzy wciąż nie rozumieli dlaczego Ingvar zamieszkał w świątyni. - Pójdziemy na spacer? Opowiesz nam... o wszystkim - zaproponowała Dahlia, spoglądając na męża; czasami miała wrażenie, że w świątyni ściany mają oczy i uszy.


    FAMILY, DUTY, HONOR


    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    - Podobne rozmyślania zaprowadzą cię donikąd, odrzuć je od siebie - oznajmił z łagodnością, jakiej próżno było u niego szukać poza ścianami rezydencji na przedmieściach. Nie, na pewno nie, powtarzał w myślach w niewypowiedzianej kontrze do przepełnionych wstydem słów Dahlii, wciąż niespiesznie gładząc kciukiem policzek, którego pąsu udawał nie dostrzegać. Delikatne, choć stanowcze przeczące pokręcenie głową miało być już jedynym komentarzem ucinającym, miał nadzieję, dalsze rozważania na temat tego, czy w którymkolwiek tragicznym przypadku znajdującym się już na odległych kartach historii można było uczynić coś więcej, cokolwiek, co zmieniłoby bieg wydarzeń. Wiedzieli obydwoje doskonale, że wyznaczony bezlitośnie przez kalendarz dzień nie oszczędzi ich w żaden sposób, nie obejdzie się z nimi łaskawie, zamiast tego zalewając ich kaskadowo kolejnymi falami bolesnych wspomnień, Halvard wciąż jednak nie potrafił przyjąć najlepszej strategii, by zmierzyć się z rzeczywistością, w której żaden rodzic nie powinien się nigdy znaleźć. Nie zawsze był dumny z tego, w jaki sposób doprowadzał sytuację w domu i w małżeństwie do względnej normalności, doskonale pamiętając każdą z wylanych przez Dahlię łez, każde słowo wykrzyczane pod jego adresem, każdą rozpaczliwą modłę i ofiarę składaną przez nią u stóp ołtarza w świątyni, do której trafić miał ich syn - wciąż jednak był dogłębnie przekonany o słuszności swoich decyzji, doskonale świadom konsekwencji, jakie przyniosłoby sprzeciwianie się woli bogów. Jednego syna już mu odebrali, tym razem jednak pozostawiono mu wąski margines do manewru, nie mógł więc pozwolić na to, by brutalna historia po latach raz jeszcze zatoczyła koło, wciągając w swe trybiki kolejne niewinne dziecko. Bogowie są nieomylni. Też chciał w to wierzyć, musiał w to wierzyć, powtarzając te same słowa z uporem maniaka, do bólu i bez końca, dopóki barykada ostatniego napotkanego protestu nie skruszała, pozostawiając po sobie pogorzelisko rozdartej rodziny. Czy tak w istocie było lepiej? Ingvara nie otoczyły lepkie macki zaświatów, nie dołączył do czekających na niego z otwartymi ramionami przodków, a wprost przeciwnie, był tak blisko nich, tuż obok, praktycznie na wyciągnięcie ręki - nie był już jednak ich synem, nie w pełnym tego słowa znaczeniu, gdy ilość i czas ich spotkań była ściśle limitowana przez pełniących posługę kapłanów, a pieczę nad dalszym kształtowaniem młodego umysłu przejął już ktoś inny. Czy nie łatwiej byłoby się pogodzić z ostatecznością? Czy nie lżej byłoby zaleczyć rany, tak jak w przypadku Vidara i nie rozszarpywać ich na nowo z zatrważającą regularnością przy każdej wizycie w świątyni Odyna, gdy upływający w międzyczasie nieubłaganie czas uwydatniał zachodzące w wyglądzie i zachowaniu chłopca zmiany, których nie dane było im oglądać na co dzień, jak w przypadku pozostałych członków rodziny? Bogowie są nieomylni. Przypominał to sobie raz jeszcze, w myślach szykując się na zderzenie z rzeczywistością, w której wciągnięty w ascetyczną, chłodną rzeczywistość świątyni Ingvar z każdym kolejnym spotkaniem stawał się coraz bardziej powściągliwy i wycofany, dając tym samym Halvardowi dowód na to, że swoją decyzją o odesłaniu syna w posługę, ograbił go bezpowrotnie z dzieciństwa i przywilejów właściwych nazwisku, które w tym miejscu nie miało już znaczenia. Ale przynajmniej żył, a to najważniejsze, prawda?
    - Nie, Dahlio, wciąż patrzysz na niego przez pryzmat Ragnvalda, ale ich drogi już zawsze będą wyglądać inaczej. Przestał być dzieckiem, gdy tylko przywdział świątynne szary. Zrozumie to - kojący tembr głosu nie był w stanie złagodzić żądła niewygodnej prawdy, która od dawna już nie pozwalała im zasłaniać oczu klapkami złudzeń, gdy Norny nakazały Ingvarowi dorosnąć tak gwałtownie i tak przedwcześnie. Skrajnie sobie przeciwstawne myśli wypełniały głowę Halvarda; jego gorącym pragnieniem było uzyskanie zapewnienia, że syn doskonale pojmował to, co musiało się wydarzyć i nie czuł do nich z tego powodu nawet śladowej urazy, z drugiej jednak strony nieprzyjemny skręt żołądka utwardzał go w przekonaniu, że być może sam nie był gotów na poznanie jednoznacznej odpowiedzi na podobne rozterki - ani tym bardziej na reakcję Dahlii, gdyby jego najgorsze obawy faktycznie się urzeczywistniły. - Nie przepraszaj, to już jest za nami - kłamał gładko i bez zmrużenia okiem, doskonale świadom tego, że rzeczywistość była zgoła inna. Nie miało to teraz większego znaczenia, gdy targana rozchwianymi emocjami Dahlia raz jeszcze potrzebowała zaprzeczeń i zapewnień, by kruchy stan jej pogodzenia się z losem syna nie załamał się ponownie pod ciężarem wyrzutów, jakie mógłby jej prawić w przypływie gorszego humoru. W zdrowiu i w chorobie, na dobre i na złe, tak jak przysięgali sobie przed obliczem bogów, a jednak wtedy, przed wieloma miesiącami, zostawiła go samego ze wszystkimi duszącymi myślami i wątpliwościami, których tylko dokładała, zamiast ich ujmować. Wyraźna rysa na tafli ich małżeństwa pogłębiała się wtedy z każdym kolejnym dniem, który pani Tordenskiold wolała spędzić za zamkniętymi drzwiami własnej sypialni, za nic mając sobie obowiązki matki reszty dzieci i jego żony i Odyn tylko jeden raczył wiedzieć jak paskudne rozważania zaczęły kiełkować w tamtym okresie w głowie Halvarda. Czy faktycznie to wszystko było już za nimi? Krótki uśmiech i nieznaczne skinienie głowy przyjmowało wspaniałomyślnie jej obietnicę. Oby, wirowało na końcu języka, lecz nie wybrzmiewało w eterze.
    Ostatni rok spędził w przeświadczeniu, że choć obydwoje z Dahlią przeszli już w życiu wiele, tak nie spotkała ich nigdy dotąd ani nigdy później tak ciężka próba. To nie było naturalne przerywać nierozerwalną już w samym założeniu więź łączącą bliźnięta, a jednak, wola bogów zdejmowała z jego barków ciężar potencjalnych problemów z sukcesją - bo jakżeby minuty zaledwie miały decydować o tym, który z braci odziedziczy wszystko, a który pozostanie z goryczą świadomości, że właśnie na tym etapie przestawali być sobie równi? Tordenskiold nie przyznawał się do tego nikomu, nawet samemu sobie, lecz podobne myśli nawiedzały go z zatrważającą regularnością od najmłodszych lat życia Ragnvalda i Ingvara, a pozorny spokój o ich dorosłość burzyły obawy o to czy synowie na pewno zrozumieją swoje role i wynikające z nich powinności i prawa, gdy nadejdzie odpowiedni czas. Nie faworyzował przecież żadnego z nich, za naturalnego dziedzica uznając starszego z chłopców, lecz przygotowując również młodszego na ewentualną konieczność zastąpienia brata, gdyby taka właśnie była wola kapryśnych bogów, którzy już przed laty odebrali tej rodzinie tak wiele. Każdemu ze swoich dzieci Halvard zapewniał odpowiednie warunki do ukierunkowanego pod jego dyktando rozwoju, lecz kiedyś miał jednak nadejść niewygodny moment wytyczenia tej ostatecznej granicy, która miała wyciągnąć przed szereg tylko jedno z rodzeństwa. Podobnych obaw nie podzielał w przypadku Vigdis, nie wspominając nawet o małej Lovise, wszak płeć piękna miała swoje, zupełnie odmienne powinności i w nawet najśmielszych snach nie spodziewałby się, by któraś z córek miała przeciwstawić się zgodnej z tradycją kolei rzeczy, lecz kwestia bliźniaków, w teorii będących rówieśnikami, przysporzyła mu niejednej nieprzespanej nocy. Czy było to możliwe, że sam Odyn wysłuchał niezwerbalizowanych nigdy obaw i postanowił ukrócić ojcowskie dylematy w tak dramatyczny dla ich rodziny sposób? Czy było to możliwe, że winę za okrutny los Ingvara tak naprawdę ponosił Halvard?
    - Zdecydowanie urósł - potwierdził przypuszczenia żony momentalnie, w myślach powstrzymując się jednak od nasuwających się automatycznie porównań z Ragnvaldem, który teraz przecież prowadził już zupełnie inny styl życia niż zamknięty w świątyni brat. Nie starał się dorównać Dahlii dyskrecją; niespieszne, badawcze spojrzenie przesunęło się uważnie po całej sylwetce chłopca w poszukiwaniu jakichkolwiek, chociażby najmniejszych oznak tego, że coś w jego codzienności mogłoby być nie tak, jak życzył sobie tego Tordenskiold przy każdym podpisie składanym na kolejnym wekslu zasilającym skarbnicę domu bożego i przy każdym liście kierowanym do naczelnego kapłana, który osobiście miał ręczyć za to, że oddane w posługę dziecko będzie zadbane i na tyle szczęśliwe, na ile to możliwe w obecnych okolicznościach. Czujne ojcowskie oko nie dopatrzyło się jednak cieni zmęczenia pod oczami Ingvara ani zbędnych centymetrów luźnego materiału szaty, sugerujących niepożądane wychudzenie organizmu, przytaknął więc głową ze względnym zadowoleniem, akceptując taki stan rzeczy i uznając, że płynące szerokim strumieniem talary runiczne przynosiły wymierne efekty, chociaż gdzieś z tyłu czaszki wciąż brzęczał uporczywy głosik powtarzający bez końca, że próbował pieniędzmi kupić własny spokój i przebaczenie za to, że poniekąd wyrzekł się własnego syna.
    - Pewnie nie brakuje wam obowiązków przed zbliżającym się Jul, prawda? - spytał poniekąd retorycznie, zdając sobie sprawę z tego jak wiele przygotowań muszą podjąć kapłani i adepci przed całymi seriami nabożeństw, które wkrótce będą odbywać się w świątyni. - Mam nadzieję, że w nowym roku będziesz miał jednak czas dla siebie, by w spokoju poczytać książki, które dla ciebie wybrałem. Zostaną dostarczone do twoich komnat pierwszego dnia Jul. Wszystkiego najlepszego, Ingvarze - odezwał się nieco ciszej, łagodnym uśmiechem maskując własną nieporadność w nawigowaniu sytuacji; czy powinien przytulić syna, jakby wciąż nic się nie zmieniło? Uścisnąć jego dłoń w oficjalnym geście, jakby był potencjalnym partnerem biznesowym, a nie rodziną? Tkwić wciąż naprzeciwko niego, ratując się tylko słowami? Skinął głową kapłanowi, który przyprowadził do nich Ingvara, potwierdzając tym samym, że udadzą się na krótki spacer, zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami przy umawianiu wizyty. - Teraz wiesz już pewnie wszystko o tych wiekowych kapliczkach poświęconych dynastii Wanów, które mijaliśmy tyle razy, opowiesz nam o nich - stwierdził, kładąc ostrożnie dłoń na ramieniu chłopca i kierując całą trójkę w stronę pobliskiego parku świątynnego. I choć nadgryzione zębem czasu przeżytki epoki minionej nie interesowały go zbytnio, niemo zgadzał się z żoną w podejrzeniach, że dopóki nie opuszczą terenu nadzorowanego przez kapłanów, nie powinni rozmawiać z pełnią swobody.
    Widzący
    Dahlia Tordenskiold
    Dahlia Tordenskiold
    https://midgard.forumpolish.com/t1392-dahlia-tordenskioldhttps://midgard.forumpolish.com/t1416-dahlia-tordenskiold#12228https://midgard.forumpolish.com/t1415-ljuv#12226https://midgard.forumpolish.com/f134-halvard-i-dahlia-tordenskiold


    Tak, Halvardzie, bezgłośnie zatańczyło na końcu języka, gdy poddała się wreszcie i zmrużyła powieki; próbowała skupić się na wszystkich czułych gestach, nie pozwolić sobie na następne łzy, których wylała już wystarczająco za wiele - za nich oboje. Za dużo wylanych łez, płomiennych kłótni i wzajemnych wyrzutów. Obiecała sobie i teraz jemu, że to się więcej nie powtórzy i słowa zamierzała dotrzymać, w pełni przekonana, że go nie zawiedzie. Bogowie naznaczyli ich stratą tak głęboko, że rany te w pełni nie zabliźnią się nigdy; co jeszcze, z taką mocą, mogłoby wstrząsnąć ich małżeństwem w posadach raz jeszcze?
    Nie chciała nawet słuchać o tym, że nie powinna tak często odwiedzać syna w świątyni. Za każdym razem, gdy Halvard próbował poruszyć ten temat z zaskakującą stanowczością odmawiała samych rozważań nad podobnym scenariuszem, aż wreszcie wymogła na nim obietnicę, aby nigdy więcej do tego nie wracali. Oddali syna na posługę kapłańską, lecz nie wyrzekali się go przecież całkiem, nie mogli udawać, że przestał istnieć. Nawet jeśli tak byłoby im łatwiej, nawet gdyby w ten sposób zamkęliby rozdział i ruszyli dalej, to nie chciała żyć w taki sposób. Nie potrafiłaby spojrzeć sobie w oczy, co dziś i tak uczyniła z trudem. Bywały dni, takie jak ten, kiedy z odrazą spoglądała na własne odbicie, którego spojrzenie pytało co z ciebie za matka? Dahlię nawiedzało paskudne poczucie, że zawiodła Ingvara, bo pozostawiła go w świątyni, oddzieliła od bliźniaczego brata; poczucie, że zawiodła pozostałe dzieci, bo nie potrafiła im wytłumaczyć tego rozstania i poważnie zaniedbała; miała poczucie, że zawiodła Halvarda swoją słabością i rozpaczą, a razem z nim ich rodziny. Powinnaś być dumna, powtarzał chłodnym tonem Gottfrid Hallström. Wszyscy znów mieli wobec niej oczekiwania, którym po raz pierwszy nie potrafiła sprostać. Dahlia do nich głęboki ża. Nie rozumieją, łkała przez całe noce, przyciskając do piersi stare przytulanki chłopców, które ukryła w starych szafach. Niewielu, przed laty, zwierzyła się z prawdziwych uczuć jakie pojawiły się w chwili, gdy dowiedziała się o pierwszej ciąży.
    Nie płakała wtedy ze szczęścia. Bała się. Nie sądziła, że to nastąpi aż tak szybko, mimo że Halvard wspominał o założeniu z nią rodziny. Liczyła sobie wtedy zaledwie dwadzieścia lat, cieszyło ją, że mężczyzna z jej marzeń ma wobec niej tak poważne zamiary. Słuchała i kiwała głową, przekonana, że to nie nastąpi aż tak szybko, sądziła, że mają jeszcze kilka lat dla siebie - i nie tylko dla siebie, bo przecież mieli Vigdis. Bała się tak dużej odpowiedzialności, tego, co ciąża zrobi z jej ciałem, bała się porodu. Wiadomość o bliźniętach wprawiła Halvarda w doskonały nastrój, a Dahlię wprawiła w niepokój, który zniknął długo później. Martwiła się wciąż, czy będą to chłopcy, czy może choć jedno z nich będzie wymarzonym przez Tordenskiolda synem i wtedy, pod wpływem ciążowych hormonów, wypłakiwała łzy prawdziwie zmartwiona, czy ich małżeństwo nie zawiśnie wtedy na włosku - znienawidzi jej? Wtedy nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie, dziś była już pewna, że gdyby siedem lat wcześniej nie urodził się Ragnvald i Ignvar, to przed świtem Halvard nie gładziłby jej policzków z tak dużą wyrozumiałością i łagodnością, których nie znał u niego nikt inny. Płakała z ulgi i szczęścia, gdy medyk oznajmił jej, że to zdrowi, silni chłopcy i położył ich na jej piersi. Spojrzała na ich pomarszczone i wciąż czerwone twarze - i przepadła. Dla wszystkich innych widok prawdziwie odpychający, Dahlia mogła patrzeć na nie godzinami. I patrzyła. Siedząc przy ich  kołyskach traciła poczucie czasu. Patrzyła na nich i patrzyła, dumna z nich i z siebie. Przebudziła się w nich magia i nie posiadała się ze szczęścia. Wtedy poczuła, że ugruntowała sobie pozycję w klanie. Wszyscy zaczęli traktować ją inaczej, poważniej, z większym szacunkiem. Mimo że małżeństwo z Halvardem wciąż nie miało właściwego kształtu, to zyskało jeden z najmocniejszych fundamentów - chłopcy scalili je mocniej niż uczyniła to złota obrączka i przysięga. Nadali ich życiu nowy rytm, w który mogli wczuć się oboje. Wezwanie Ingvara przed oblicze bogów odebrało Dahlii równowagę, ale nie mogła dłużej się chwiać.
    Od jednego tylko zmartwienia bogowie w istocie ich wybawili. Już wtedy, gdy wpatrywała się w śpiące twarze chłopców, nie mogła powstrzymać wątpliwości o ich przyszłości. Ingvar urodził się zaledwie pięć minut po bracie. Pięć minut dzieliło go od przyszłego tytułu jarla. Tylko i aż tyle. Niczego innego miało mu przecież nie zabraknąć - ani ich uwagi, ani pieniędzy, ani możliwości. Nie wierzyła jednak, aby młodszy z bliźniąt przyjął tę kpinę losu ze stoickim spokojem i pokorą; nie byłby wtedy ich synem, gdyby tak po prostu się poddał. Przez lata obserwowała więź pomiędzy bliźniętami, która wtedy wydawała się całkiem wolna od zazdrości (poza bitwami na śmierć i życie o ulubioną zabawkę oraz kolana matki) i absolutnie wyjątkowa, łączyła ich prawdziwa przyjaźń i serce jej rosło, gdy mówili coś jednocześnie, jakby to wcześniej ćwiczyli - i przez całe lata martwiła się, czy dorosłość nie zniszczy tej przyjaźni. Nic tak nie niszczyło człowieka jak władza i pieniądze - lub ich brak. Ani Halvard, ani Dahlia nie musieli trwonić więcej energii na rozmyślania o przyszłości synów, bo Norny zadbały, by ich ścieżki biegły odpowiednio daleko od siebie.
    - Musisz uważać na framugi... - dodała żartobliwym tonem Dahlia, wymownie spoglądając na drzwi na korytarz, prowadzący do pokoi zajmowanych przez młodych adeptów kapłaństwa, jakby Ingvar miał lada chwila dwukrotnie przerosnąć własnego ojca i przestań mieścić się w drzwiach, przez co uśmiechnął się szeroko, prezentując im rządek wciąż mlecznych zębów.
    Halvard sprowadził go na ziemię, przypominając o obowiązkach związanych z Jul; chłopiec skinął w potwierdzeniu głową, zaczynając opowiadać o czekających ich już jutro nabożeństwach i roli, jaką miał w ich czasie pełnić. Odwróciła wtedy od nich spojrzenie, czując znów lekką gorycz pod językiem przez myśl, że w czasie, gdy wszystkie inne dzieci oddawały się głównie zabawie i radosnemu oczekiwaniu na święta, ich syn będzie w mdlących oparach kadzideł składał drobne rączki do modlitwy i klęczał na twardej posadzce. Książki powinien znaleźć pod świątecznym drzewkiem w towarzystwie swojego rodzeństwa. Nie tak powinno być, wyrzucała znów bogom z pretensją, jedynie we własnych myślach; Ingvar widział jej łzy, powtarzała mu, że bardzo za nim tęskni, nigdy jednak nie podzieliłaby się z synem wątpliwościami, które miała śmiałość szeptać jedynie Halvardowi, w nadziei, że nikt poza nim, nawet bogowie, ich nie słyszy.
    Zauważyła tę chwilową niezręczność pomiędzy ojcem, a synem, gdy wypuściła drugiego z objęć; gdyby cofnąć czas o kilkanaście miesięcy, Ingvar wyciągnąłby ręce w jego stronę, aby go podniósł i podrzucił, przylgnął do ojcowskiej nogi bez chwili zawahania. Dziś miał świadomość tego, czego się od niego oczekuje - przynajmniej oboje taką mieli nadzieję. Powagi i zrozumienia swojej sytuacji, oczywiście, zapomnienia tego kim jest - nigdy. Trzymając wciąż dłoń między łopatkami chłopca wywarła lekki nacisk, chcąc go subtelnie zachęcić do pozbycia się wątpliwości; może potrzebował jedynie zachęty, najmniejszego sygnału, bo zaraz zrobił krok do przodu, obejmując ojca w pasie na parę chwil.
    - Jakie książki, tato? - dopytywał Ingvar z właściwą dzieciom ciekawością podszytą zniecierpliwieniem, przenosząc ciężar ciała to z jednej nogi, na drugą, gdy uniósł spojrzenie na twarz ojca, na podobnie niebieskie oczy, których natura, w przeciwieństwie do bliźniaczego brata, nie naznaczyła heterochromią.  - A gałąź? Ragnvald mówił, że na pewno dostanie...
    Kąciki ust Dahlii same uniosły się w uśmiechu na to pytanie; prędko udała niezwykle zainteresowaną najbliższą kapliczką, o której Ingvar miał im, zgodnie z życzeniem Halvard, opowiedzieć, ciężar udzielenia odpowiedzi pozostawiając jemu. Przypomniała sobie zaraz wszystkie chwile, gdy z powagą pouczał ją, że Ingvar nie jest już dzieckiem i rozumie znacznie więcej, niż obydwojgu im się wydaje. Może i miał rację, ich syn był bystrym chłopcem, mądrzejszym niż inne dzieci w jego wieku, lecz wciąż nie miał nawet dziesięciu lat. Nikt nie mógł oczekiwać, że nagle straci zainteresowanie wszystkim, co dotychczas było całym jego światem. Zwłaszcza nowymi zabawkami.
    - W świątyni na pewno nie można latać na gałęzi, a Ragnvald nie może wiedzieć co przyniesie julenissen - przypomniała łagodnym tonem Dahlia, zatrzymując się na chwilę przy kolejnej kapliczce, aby zaklęciem strącić biały puch i odsłonić wiekowy napis, nakreślony w języku starożytnych run. W chwilach taki jak ta, gdy Vigdis, chłopcy i Lovise domagali się czegoś, co leżało poza zasięgiem jej możliwości, używała słów mających niemal taką samą siłę jak magiczne zaklęcie: jeśli tata się zgodzi. Sznurowało im to buzie przynajmniej na jakiś czas, a Dahlia z zadowoleniem odpychała od siebie znów ciężar odmowy, przed którą Halvard nie miał oporów. Chciała mu dziś oszczędzić tego przykrego, ojcowskiego obowiązku; to było wręcz dziwne, że decyzja nie należała do żadnego z nich, że decyzji o wychowaniu ich syna nie podejmują już oni. Często o tym myślała.
    Kim się stanie, gdy nie będą mieli na niego żadnego wpływu?
    - Ukąsi mnie, myślisz? - zagadnęła chłopca, chcąc odwrócić jego uwagę od nieszczęsnej gałęzi, wskazując na miejsce tuż przy ziemi; przykucnęła z synem przy posągu, przyglądając się uważniej zdobieniom przy ziemi; między grubymi, starymi gałęziami wygrawerowano drobnego smoka.
    - To nie Nidhögg. Tylko rysunek, widzisz? - zawyrokował Ingvar, tonem mędrca, niewątpliwie podsłuchanego u jednego z nauczycieli; spojrzał na płaskorzeźbę, na matkę z lekkim politowaniem, jakby wzięła element zdobień za realne zagrożenie. Przewrócił oczyma dokładnie tak jak swój brat. Tak jak niekiedy robił to Halvard, znużony cudzą niekompetencją. - A julenissen nie istnieje. Nie możesz w niego już wierzyć, jesteś dorosła, mamo. W świątyni o nim nie mówimy - dodał ze śmiertelną powagą, zanim dźwignął się energicznie do pionu i pomaszerował dalej, łapiąc ojca za rękę, aby koniecznie coś mu pokazać, pozostawiając Dahlię oniemiałą.


    FAMILY, DUTY, HONOR


    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Krótkotrwały przypływ wesołości wstrząsnął ciałem Halvarda, gdy ciemnowłosa przywołała konieczność zachowania ostrożności w kontakcie z framugami, zupełnie jakby chłopiec w czasie pomiędzy kolejnymi ich odwiedzinami rósł o całe decymetry, a nie centymetry. Zaledwie parę chwil, gdy całą trójką śmiali się z drobnego żartu Dahlii, zdawało się tak boleśnie zbliżone do tego, co niegdyś uznawali za normalność i z czym przed wieloma miesiącami musieli się pożegnać raz na zawsze, godząc się z oburzającą już w samym założeniu myślą, że to nie im będzie dane obserwować jak dorasta ich syn. Ingvar, szczęśliwie, zdawał się jednak wolny od podobnych rozmyślań, z dumą szczerząc zęby w szerokim uśmiechu, który łagodził nieco gorycz spijaną przez Tordenskioldów tego poranka.
    Słuchał chłopca uważnie, z powagą przytakując głową w stosownych momentach, gdy ten wtajemniczał ich z wolna w zakulisowe szczegóły przygotowań obchodów, które do tej pory znali tylko od tej drugiej, wyjątkowo wygodnej strony darczyńców i gorliwych uczestników. Ani myślał przerywać naznaczonego przynoszącym ulgę entuzjazmem monologu, dając Ingvarowi wyłączną możliwość kierowania rozmową wedle własnego uznania, chociaż w normalnych okolicznościach wtrąciłby się niechybnie gładko i nieustępliwie, zbyt przyzwyczajony do roszczenia sobie wyłącznego prawa do moderowania konwersacji, jeśli taki właśnie był jego kaprys. Ten dzień nie miał w sobie jednak niczego normalnego, a kolejne szczegółowe opisy planowanej ceremonii musiały zostać wysłuchane, by chociaż ten raz, od święta, młody adept kapłaństwa mógł się cieszyć wyłączną i niepodzielną atencją rodziców.
    Chociaż to właśnie Halvard jako głowa rodziny podejmował wszystkie kluczowe i obciążające decyzje, tak w chwilach takich jak ta nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Dahlia po wielokroć lepiej potrafi nawigować w meandrach ich konsekwencji - po czasie, gdy kurz kłótni dawno już opadł, a ostatnie, zwielokrotnione przez echo krzyki w końcu ucichły, to właśnie ona potrafiła znaleźć kruchą granicę pomiędzy starym a nowym i balansować na niej z gracją primabaleriny, podczas gdy on sam stał naprzeciwko własnego syna niczym nieociosany dębowy kołek i tonął w rozmyślaniach na temat tego, co wypada. Zachęcony gestem matki Ingvar ruszył w jego stronę, a usta Tordenskiolda rozciągnęły się w pogodnym uśmiechu, gdy otoczył syna ramieniem i w krótkim, pieszczotliwym geście zmierzwił jego włosy. Po chwili cofnął rękę, nie przedłużając nadmiernie tej chwili i pozwalając synowi raz jeszcze się zdystansować.
    - To niespodzianka. Nie chcesz jej chyba przedwcześnie rujnować? - pokręcił głową przecząco, choć z wymalowaną w oczach pobłażliwością, nie pozostawiając chłopcu zbyt wiele wątpliwości co do tego czy może uda mu się wypytać ojca o szczegóły. Jasnobłękitne tęczówki przeszyły na wskroś jego własne, ale kąciki ust tylko nieznacznie drgnęły ku górze, nie zmieniając jego zdania w kwestii tego, że syn musiał poczekać do odkrycia tej tajemnicy. - Doprawdy, Ragnvald tak mówił? Chyba przeoczyłem moment, w którym stał się wyrocznią, by mieć podobną pewność… - stwierdził z nieskrywanym rozbawieniem, choć gdzieś z tyłu głowy przebiegła mu myśl, że najwidoczniej niewystarczająco wyczulili pozostałe dzieci w kwestii tego, jakie rozmowy mogły sprawiać przykrość ich bratu. Z oczywistych przecież powodów od ubiegłego roku bliźniaki nie mogły już otrzymywać takich samych prezentów, gdy jednego z nich obowiązywały już wyjątkowo ścisłe ograniczenia. Z pewnością również Dahlia dostrzegła w tym problem i choć próbowała racjonalizować pomysł latania na gałęzi po terenach przyświątynnych, tak Ingvar równie szybko storpedował jej wysiłki, wytykając nie tylko nieruchomość rysunku zdobiącego posąg, jak i również abstrakcyjność julenissena. Brwi Halvarda powędrowały nieznacznie ku górze; nie dość, że nie był wybitnym przykładem ojcostwa w standardowych sytuacjach, tak w tych niestandardowych stąpał już kompletnie po nieznanym gruncie, zdecydowanie więcej wiary pokładając w empatycznej wyrozumiałości Dahlii niż we własnych skostniałych wzorcach wychowawczych, które teraz nie potrafiły objąć schematem ich obecnego układu rodzinnego.
    - Mama w niego nie wierzy, ale Ragnvald i Lovise owszem - wtrącił się spokojnym tonem, mając nadzieję, że chłopiec rozumie co miał na myśli. - Przez jakiś czas wolelibyśmy jeszcze utrzymać podobny stan rzeczy. Możesz nam pomóc i nie zdradzać rodzeństwu tej tajemnicy? - spytał z podobną powagą, zupełnie jakby dzielił się z synem olbrzymią odpowiedzialnością i pragnął się przekonać czy ten zdoła ją udźwignąć równie dziarsko co tempo marszu, jakie narzucał, ściskając ojcowską dłoń i kierując ich kroki w sobie tylko znanym kierunku.
    - Nie zostawimy tu mamy samej, prawda? - szepnął do Ingvara retorycznie, mogąc tylko sobie wyobrażać w jaki szok wprawiły kobietę słowa malca. Gdy ten skinął głową potwierdzająco, Halvard skwitował jego decyzję przelotnym uśmiechem i wyciągnął w stronę Dahlii dłoń w zachęcającym geście dołączenia do nich w tym osobliwym spacerze o nieznanym celu.
    Widzący
    Dahlia Tordenskiold
    Dahlia Tordenskiold
    https://midgard.forumpolish.com/t1392-dahlia-tordenskioldhttps://midgard.forumpolish.com/t1416-dahlia-tordenskiold#12228https://midgard.forumpolish.com/t1415-ljuv#12226https://midgard.forumpolish.com/f134-halvard-i-dahlia-tordenskiold


    Nierzadko do jasnych oczu napływały łzy, gdy konfrontowała świątynną rzeczywistość Ingvara z tą domową, którą musiał pozostawić za sobą, lecz nigdy nie pozwalała im płynąć, a głosowi drżeć. Nie chciała, by syn widział ją smutną, pochmurne oblicze ojca. Namiastka normalności i odrobina uwagi skupionej wyłącznie na nim, tyle mogli mu wciąż ofiarować. Starała się żartować jak najwięcej, rozweselać zarówno Ingvara, jak i Halvarda, rozładować napiętą atmosferę, której sama była winna przez nawracające ataki płaczu jak dzisiejszego poranka. Teraz zdawała się o tym nie pamiętać, tak jak za każdym razem, gdy przyjmowała w domu rolę rozjemcy. Godziła chłopców, tłumaczyła Lovise dlaczego nie wolno jej tyle, co starszemu rodzeństwu, Vigdis wyjaśniała, że zły humor ojca wcale nie jest jej winą, a Halvardowi cierpliwie tłumaczyła humory dojrzewającej nastolatki. Temperamenty całej ich piątki mogły doprowadzić do prawdziwej burzy, która wstrząśnie podmiejską rezydencją w posadach, więc to Dahlia musiała powściągać własną złość i irytację, uśmiechać się i wszystkich godzić, choć czasami zostawała sama w salonie z płaczącą Lovise, podczas gdy wszyscy inni rozchodzili się po swoich pokojach trzaskając drzwiami.
    - Chyba... chyba nie chcę - odpowiedział chłopiec, choć wyraźnie niechętnie. Świadomość, że ojciec sam wybrał dla niego książki jedynie podsycała niecierpliwość, a Dahlia nie mogła go za to winić.
    Ani Ragnvalda za przechwałki, którymi mógł nieświadomie zranić brata. Pierwszy raz pomyślała, że na zbyt wiele im pozwalali i utwierdzali w przekonaniu, że dostaną wszystko, czego tylko zapragną. Dobrze - to ona ponosiła ciężar odpowiedzialności za rozpieszczanie dzieci, bo nie potrafiła im odmawiać nawet wtedy, gdy robił to Halvard. Kolejne kufry, skrzynie i szafy nie domykały się od nadmiaru zabawek, lalek i strojów. Gdyby tylko mogła, to za każdym razem obdarowywałaby Ingvara wszystkim, czym tylko zapragnie, byleby mu osłodzić świątynną rzeczywistość i poniekąd wykupić wybaczenie. Kapłani wydawali się jednak nieprzebłagani.
    - Ragnvald, jeśli nie poprawi ostatniej oceny z magii użytkowej nic nie dostanie, nawet jeśli same Norny szeptały mu do ucha co innego, w co głęboko wątpię - zawtórowała Halvardowi, obiecując sobie w myślach, że powrócą do tematu prezentu dla starszego z bliźniąt w bardziej sprzyjających okolicznościach. W tamtej chwili miała ochotę odesłać z powrotem nową, dziecięcą gałąź, która czekała już na poddaszu, z czego Tordenskiold mógł nawet nie zdawać sobie sprawy.
    Ingvar natychmiast poderwał do góry głowę, zaintrygowany nie dość dobrą oceną brata, ale Dahlia tylko pokręciła głową, przeczuwając, że właśnie ściągnęła na drugiego syna ojcowską reprymendę.
    Powinna była pamiętać, że kapłani odrzucą wszystkie baśnie, legendy i historyjki, którymi rodzice karmili dziecięce umysy, a nie mającymi bezpośredniego związku z wiarą w Dziewięć Światów; poważne słowa chłopca wprawiły ją mimo to w konsternację, wydawała się zaskoczona, lecz kąciki ust prędko uniosły się ku górze. Ingvar nie wydawał się zrozpaczony faktem nieistnienia julenissena, Halvard miał rację, chłopiec rozumiał znacznie więcej niż sądziła. W świątyni dorastał znacznie szybciej. Zdążyła dźwignąć się na nogi i wygładzić spódnicę, słuchając z jaką gracją Halvard z tego wybrnął; od razu podchwyciła jego myśl.
    - To będzie nasza tajemnica? Twoja, moja i taty, dobrze? - spytała chłopca konspiracyjnym szeptem, podając mężowi dłoń, aby do nich dołączyć. Ingvar, podekscytowany myślą, że ma dorosłą tajemnicę z rodzicami pokiwał głową i obiecał uroczyście, że nie powie prawdy swojemu rodzeństwu i pozostawało im mieć nadzieję, że słowa dotrzyma.
    - Tato, tato... a wiesz, wiesz, że Odyn miał konia, który miał osiem nóg? Osiem, wiesz? Twój ma cztery. Nazywał się Sla... Slepnir. I wiesz, że miał kruki, tato? Ty masz kruka, prawda? - zachęcony przez ojca, aby opowiedział im o kapliczkach z dynastii Wanów, nieco zmienił temat, wybierając ze świątynnych lekcji to, co podobało mu się najbardziej, wciąż ściskając silną dłoń i ciągnąc ją za sobą, a Dahlia kroczyła obok nich rozbawiona tym, że myśli Ingvara wyraźnie pędziły o wiele szybciej do przodu, a język za nimi nie nadążał.

    Dahlia i Halvard z tematu


    FAMILY, DUTY, HONOR




    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.