Jul, jul, strålande Jul (M. Guldbrandsen & F. Guldbrandsen, grudzień 1984)
2 posters
Mikkel Guldbrandsen
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Gdziekolwiek człowiek nie zawędrował na niewielkiej wyspie Tromsøya, to mógł z łatwością wyczuć wielkie przygotowania do święta Jul już od samego początku grudnia. Tradycje Bożego Narodzenia, obchodzonego przez śniących, miały swe korzenie w tych, które kultywowali galrdowie czczący wciąż dawnych bogów, przygotowania więc łączyły się w zgrabną całość. Tromsø z lotu ptaka zachwycało mieniącą się feerią świateł i barw świątecznych dekoracji. Całe miasto przyozdobiono licznymi światełkami, ostrokrzewem i jemiołą, większość iglastych drzew błyszczało od bombek i lśniących łańcuchów. Podekscytowanie udzielało się większości wyspiarzy, choć nie brakowało takich, którzy wykrzywiali usta i przewracali oczyma z irytacji nadmiarem świątecznej atmosfery i rozbrzmiewających wszędzie tradycyjnych pieśni, bądź kolęd śniących.
Mikkel, pytany o wiek oznajmiał już wtedy, że liczy sobie lat piętnaście, choć miał ukończyć je dopiero w styczniu, był gdzieś pośrodku; nieco przeszkadzał mu nadmiar dekoracji, kiedy zaś matka po raz kolejny odtwarzała Jul, jul, strålande Jul i nuciła to wraz z wokalistką pod nosem, kręcąc się po domu i pouczając ich gosposię co jeszcze powinna wysprzątać, poprawić i ugotować, miał wrażenie, że uszy niebawem zaczną mu krwawić. Dwudziestego czwartego grudnia wypatrywał z tego samego powodu co inni galrdowie w jego wieku – przerwy od nauki i prezentów, które mieli sobie wówczas ofiarować.
Ich dom, stojący na obrzeżach Tromsø, najważniejszego dnia Jul, Julaften, kiedy zapadł zmierzch, był przygotowany do obchodów Jul. W salonie, blisko kominka, stał wysoki świerk, dekorowany przez ojca i Fridę kilka dni wcześniej, lecz dopiero dziś pozostawiono pod nim prezenty, na które Mikkel zerkał częściej niż wypadało, aż ojciec żartobliwie pogroził mu palcem, by przypadkiem nie przyszło mu do głowy próbować ich otwierać przed czasem. Uniósł wtedy brodę niemalże obrażony taką sugestią. Ciekawość paliła, lecz nie posunąłby się do tego, znał zasady i nie zwykł ich łamać.
W kuchni trwały ostatnie przygotowania do uroczystej kolacji – Gunnhild, jako wyjątkowo wymagająca kobieta i perfekcjonistka, musiała być tego wieczoru prawdziwą udręka dla gosposi, która wszystko to znosiła cierpliwie i w milczeniu – kiedy Mikkel, w odświętnej koszuli, opuścił swój pokój i zszedł na parter, gdzie raz jeszcze zajrzał do salonu. W nozdrza znów uderzył zapach ostrokrzewu, z którego upleciono wieńce wiszące na ścianach i drzwiach, oraz jemioły zawieszonej na żyrandolu. Kątem oka zauważył drobną sylwetkę siostry. Nie był pewien, czy fascynowały ją prezenty, trzaskający w kominku ogień, czy może jeszcze coś innego, miał jednak pewność, że póki co ona go nie zauważyła. Starając się więc kroczyć jak najciszej, obszedł sofę niemalże przytulając się plecami do ściany i okna, po czym stanął za dziewczynką i chwycił ją nagle w pasie, by podnieść Fridę do góry. – Mam cię – stęknął, bo nie poszło mu to tak łatwo jak się spodziewał, już nie tak łatwo jak wcześniej. Udał jednak, że wcale nie był to dla niego żaden wysiłek i spróbował Fridę lekko podrzucić, lecz szybko postawił ją na ziemi. – Jak myślisz, co przyniósł ci julenissen? Czego sobie zażyczyłaś? – spytał, zastanawiając się, czy młodsza siostra nadal wierzy w jego istnienie. Z tego co pamiętał, to on liczący sobie niespełna dziesięć lat tak Frida teraz, przewracał oczami na wspomnienie rodziców o nim, jęcząc, że nie jest już dzieckiem i zna prawdę. W jego przypadku było przecież jednak inaczej, dla niego Frida wciąż była brzdącem. – Pewnie widział jak dokuczasz mamie i pudełko jest puste – dodał Mikkel, nie mogąc się powstrzymać, by nie podroczyć się z nią choć chwilę.
Mikkel, pytany o wiek oznajmiał już wtedy, że liczy sobie lat piętnaście, choć miał ukończyć je dopiero w styczniu, był gdzieś pośrodku; nieco przeszkadzał mu nadmiar dekoracji, kiedy zaś matka po raz kolejny odtwarzała Jul, jul, strålande Jul i nuciła to wraz z wokalistką pod nosem, kręcąc się po domu i pouczając ich gosposię co jeszcze powinna wysprzątać, poprawić i ugotować, miał wrażenie, że uszy niebawem zaczną mu krwawić. Dwudziestego czwartego grudnia wypatrywał z tego samego powodu co inni galrdowie w jego wieku – przerwy od nauki i prezentów, które mieli sobie wówczas ofiarować.
Ich dom, stojący na obrzeżach Tromsø, najważniejszego dnia Jul, Julaften, kiedy zapadł zmierzch, był przygotowany do obchodów Jul. W salonie, blisko kominka, stał wysoki świerk, dekorowany przez ojca i Fridę kilka dni wcześniej, lecz dopiero dziś pozostawiono pod nim prezenty, na które Mikkel zerkał częściej niż wypadało, aż ojciec żartobliwie pogroził mu palcem, by przypadkiem nie przyszło mu do głowy próbować ich otwierać przed czasem. Uniósł wtedy brodę niemalże obrażony taką sugestią. Ciekawość paliła, lecz nie posunąłby się do tego, znał zasady i nie zwykł ich łamać.
W kuchni trwały ostatnie przygotowania do uroczystej kolacji – Gunnhild, jako wyjątkowo wymagająca kobieta i perfekcjonistka, musiała być tego wieczoru prawdziwą udręka dla gosposi, która wszystko to znosiła cierpliwie i w milczeniu – kiedy Mikkel, w odświętnej koszuli, opuścił swój pokój i zszedł na parter, gdzie raz jeszcze zajrzał do salonu. W nozdrza znów uderzył zapach ostrokrzewu, z którego upleciono wieńce wiszące na ścianach i drzwiach, oraz jemioły zawieszonej na żyrandolu. Kątem oka zauważył drobną sylwetkę siostry. Nie był pewien, czy fascynowały ją prezenty, trzaskający w kominku ogień, czy może jeszcze coś innego, miał jednak pewność, że póki co ona go nie zauważyła. Starając się więc kroczyć jak najciszej, obszedł sofę niemalże przytulając się plecami do ściany i okna, po czym stanął za dziewczynką i chwycił ją nagle w pasie, by podnieść Fridę do góry. – Mam cię – stęknął, bo nie poszło mu to tak łatwo jak się spodziewał, już nie tak łatwo jak wcześniej. Udał jednak, że wcale nie był to dla niego żaden wysiłek i spróbował Fridę lekko podrzucić, lecz szybko postawił ją na ziemi. – Jak myślisz, co przyniósł ci julenissen? Czego sobie zażyczyłaś? – spytał, zastanawiając się, czy młodsza siostra nadal wierzy w jego istnienie. Z tego co pamiętał, to on liczący sobie niespełna dziesięć lat tak Frida teraz, przewracał oczami na wspomnienie rodziców o nim, jęcząc, że nie jest już dzieckiem i zna prawdę. W jego przypadku było przecież jednak inaczej, dla niego Frida wciąż była brzdącem. – Pewnie widział jak dokuczasz mamie i pudełko jest puste – dodał Mikkel, nie mogąc się powstrzymać, by nie podroczyć się z nią choć chwilę.
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Bezimienny
Dom Guldbrandsenów po brzegi wypełniony był zapachem pierników oraz bułeczek szafranowych, właściwie niemalże pewnym było to, że kuszący aromat wypieków zdołał przebić się przez ściany i okna i otulić budynek również z zewnątrz, by roztaczać się we wszystkie strony wąskimi uliczkami przecinającymi gęstą siecią całe Tromsø. Frida uwielbiała ten zapach kojarzący się z rodzinną atmosferą świątecznych dni, podobnie zresztą jak i ustawiony w salonie świerk, który zaledwie przed kilkoma dniami ubierała wraz z ojcem i chichotała nieznośnie, gdy ten podnosił ją w górę, by umieściła na samym szczycie choinki ozdobną złotą gwiazdę.
Utraciwszy zainteresowanie wydarzeniami rozgrywającymi się w kuchni po tym, jak niepostrzeżenie udało jej się porwać kilka, jeszcze gorących ciastek migdałowych, krążyła wokół świątecznego drzewka niczym sęp, uważnie studiując coraz to kolejne pakunki owinięte ornamentowym papierem i rubinowymi wstęgami zwieńczonymi kokardami. Przyglądała się poszczególnym formom, rozmiarom i kształtom; prezentów była cała masa, lecz najmłodsza z Guldbrandsenów najwidoczniej nie znajdowała tego, czego poszukiwała, wobec czego pozostawała niepocieszona, a na jej twarzy wykwitł grymas niezadowolenia. Czyżby jednak się pomyliła? Z głębokiego zamyślenia wyrwał ją - dosłownie - Mikkel, unoszący ją nagle z podłogi i nie dostrzegła nawet tego, że rosnąc jak na drożdżach, zaczynała być coraz cięższa do podnoszenia. - To niegrzeczne tak się skradać - zaśmiała się więc radośnie, po chwili przebierając niecierpliwie nogami w potrzebie kontaktu z podłożem. Zmarszczyła brwi w konsternacji, choć ta wyglądała wręcz śmiesznie na dziecięcej twarzy, gdy starszy z rodzeństwa Guldbrandsenów zadawał swoje pytania.
- Julenissen? Pewnie to samo co Wróżka Zębuszka - pokazała bratu język w wyrazie karygodnej bezczelności, za którą zapewne zostałaby upomniana, gdyby tylko rodzice nie byli pochłonięci szałem ostatnich przygotowań. Frida miała już prawie dziesięć lat, jakżeby miała wierzyć w absurdalne historie o krasnalach przynoszących prezenty lub istotach dających złote monety w zamian za schowane pod poduszką mleczaki? Rozejrzała się wokół, by upewnić się, że dorośli faktycznie są poza ich zasięgiem, po czym wyciągnęła szyję w stronę Mikkela, pragnąc zdradzić mu sekret, który dla niej, naznaczonej przez Norny, dawno sekretem już nie był. - Dostanę nowe łyżwy - szepnęła konspiracyjnie, pewna tego, że brat momentalnie się domyśli, że wiedzy tej nie czerpała z podglądania paczek. - A ty latającą gałąź - dodała, a jej uśmiech mówił wyraźnie, że ich życzenia świąteczne miały się spełnić… poza jednym? - Nie ma tu prezentu, którego szukam. Może za rok? - stwierdziła po chwili z powątpiewaniem, raz jeszcze przeczesując spojrzeniem wszystko to, co znajdowało się pod choinką.
Utraciwszy zainteresowanie wydarzeniami rozgrywającymi się w kuchni po tym, jak niepostrzeżenie udało jej się porwać kilka, jeszcze gorących ciastek migdałowych, krążyła wokół świątecznego drzewka niczym sęp, uważnie studiując coraz to kolejne pakunki owinięte ornamentowym papierem i rubinowymi wstęgami zwieńczonymi kokardami. Przyglądała się poszczególnym formom, rozmiarom i kształtom; prezentów była cała masa, lecz najmłodsza z Guldbrandsenów najwidoczniej nie znajdowała tego, czego poszukiwała, wobec czego pozostawała niepocieszona, a na jej twarzy wykwitł grymas niezadowolenia. Czyżby jednak się pomyliła? Z głębokiego zamyślenia wyrwał ją - dosłownie - Mikkel, unoszący ją nagle z podłogi i nie dostrzegła nawet tego, że rosnąc jak na drożdżach, zaczynała być coraz cięższa do podnoszenia. - To niegrzeczne tak się skradać - zaśmiała się więc radośnie, po chwili przebierając niecierpliwie nogami w potrzebie kontaktu z podłożem. Zmarszczyła brwi w konsternacji, choć ta wyglądała wręcz śmiesznie na dziecięcej twarzy, gdy starszy z rodzeństwa Guldbrandsenów zadawał swoje pytania.
- Julenissen? Pewnie to samo co Wróżka Zębuszka - pokazała bratu język w wyrazie karygodnej bezczelności, za którą zapewne zostałaby upomniana, gdyby tylko rodzice nie byli pochłonięci szałem ostatnich przygotowań. Frida miała już prawie dziesięć lat, jakżeby miała wierzyć w absurdalne historie o krasnalach przynoszących prezenty lub istotach dających złote monety w zamian za schowane pod poduszką mleczaki? Rozejrzała się wokół, by upewnić się, że dorośli faktycznie są poza ich zasięgiem, po czym wyciągnęła szyję w stronę Mikkela, pragnąc zdradzić mu sekret, który dla niej, naznaczonej przez Norny, dawno sekretem już nie był. - Dostanę nowe łyżwy - szepnęła konspiracyjnie, pewna tego, że brat momentalnie się domyśli, że wiedzy tej nie czerpała z podglądania paczek. - A ty latającą gałąź - dodała, a jej uśmiech mówił wyraźnie, że ich życzenia świąteczne miały się spełnić… poza jednym? - Nie ma tu prezentu, którego szukam. Może za rok? - stwierdziła po chwili z powątpiewaniem, raz jeszcze przeczesując spojrzeniem wszystko to, co znajdowało się pod choinką.
Mikkel Guldbrandsen
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Nie pomyślał o tym, że to ona rosła i stawała się ciężka, choć jak na dziewczynkę w swoim wieku wciąż była leciutka, a raczej o tym, że to jemu brakowało krzepy i powinien był bardziej przykładać się do ćwiczeń z ojcem. To chyba nieodłączna męska duma, która juz zaczęła mu dokuczać mimo wieku nastoletniego. A może zwłaszcza przez ten wiek.
- Tak samo niegrzecznie jest podglądać i szpiegować, więc oboje napsociliśmy i teraz musimy dotrzymać swoich tajemnic - odpowiedział z szelmowskim uśmiechem Mikkel, wyciągając ku młodszej siostrze rękę z wysuniętym małym palcem, by splotła z nim swój własny w geście złożenia obietnicy i zawarcia paktu milczenia. Aby przekonać Fridę, że właściwie nie ma wyjścia, to sięgnął do kieszeni jej sukienki, z której wystawało jeszcze jedno migdałowe ciasteczko, niewątpliwie skradzione z kuchni przed czasem, po czym schrupał je puszczając siostrze perskie oczko.
- No co ty mówisz. Widziałem go na niebie już zeszłej nocy. Z Laponii jest całkiem niedaleko. Wiesz ile reniferów ciągnęło jego sanie? Dwanaście. Policzyłem - powiedział Mikkel ze śmiertelną powagą, zastanawiając się, czy Frida naprawdę zorientowała się już, że zarówno prezenty pod świątecznym drzewkiem, jak i złotego talara za stracony ząb mleczny zostawiają rodzice. Była bardzo bystrą dziewczynką, nie zdziwiłby się zatem. Nie pamiętał kiedy sam odkrył prawdę, może liczył sobie ciut mniej, może miał tyle samo lat, co ona. Opowiadając jej jednak o julenissenie poniekąd miał nadzieję, że wciąż w to wierzy. W jego oczach wciąż była przecież dzieckiem, a wiara w legendarnego julenissena przyniosłaby jej o wiele więcej radości. Na wyciągnięty bezczelnie język zareagował uśmiechem, nie potrafiąc powstrzymać unoszących się kącików ust; próbował go szybko złapać opuszkami palców, ale nie zdążył. - Nie wystawiaj języka, bo ci krowa nasika, nie słyszałaś o tym? - pouczył siostrę Mikkel przygłupią, dziecięcą rymowanką.
On również się rozejrzał po salonie, śladem Fridy, nikogo jednak prócz nich wciąż nie było. Matka przesiadywała z gosposią w kuchni kończąc przygotowania do świątecznej kolacji, ojciec zaś na jej życzenie ozdabiał jeszcze dom i ogród sznurami z magicznymi światełkami. Mikkel zmarszczył zaś brwi w zastanowieniu, kiedy Frida konspiracyjnym szeptem zdradziła mu jakie prezenty czekają na nich pod choinką.
- Jesteś pewna? - odszepnął, czując ekscytację na myśl, że naprawdę rodzice spełnili jego pobożne życzenie i sprezentowali mu nową gałąź. - Naprawdę… to widziałaś? Jak to jest? - dopytywał z ciekawością. Frida opowiadała, że widuje różne rzeczy. Często się sprawdzały i poniekąd wierzył, że ma prawdziwy dar tak jak babka Myrthild. Czasami wydawało mu się, że zmyśla jak to dziecko, ale tym razem naprawdę chciał, by się nie myliła. Przecież potrzebował tej nowej gałęzi. Dar jasnowidzenia nie byłby zaś w ich rodzinie tak zadziwiający, skoro w historii rodziny babki zapisały się najprawdziwsze wyrocznie - podobno.
- Jakiego prezentu? Czego szukasz? Powiedz mi, skoro już zaczęłaś, to może ci pomogę… - zachęcił ją, spoglądając w stronę choinki; po jednym prezencie dla każdego, dokładnie cztery. O jakim podarku mówiła więc Frida?
- Tak samo niegrzecznie jest podglądać i szpiegować, więc oboje napsociliśmy i teraz musimy dotrzymać swoich tajemnic - odpowiedział z szelmowskim uśmiechem Mikkel, wyciągając ku młodszej siostrze rękę z wysuniętym małym palcem, by splotła z nim swój własny w geście złożenia obietnicy i zawarcia paktu milczenia. Aby przekonać Fridę, że właściwie nie ma wyjścia, to sięgnął do kieszeni jej sukienki, z której wystawało jeszcze jedno migdałowe ciasteczko, niewątpliwie skradzione z kuchni przed czasem, po czym schrupał je puszczając siostrze perskie oczko.
- No co ty mówisz. Widziałem go na niebie już zeszłej nocy. Z Laponii jest całkiem niedaleko. Wiesz ile reniferów ciągnęło jego sanie? Dwanaście. Policzyłem - powiedział Mikkel ze śmiertelną powagą, zastanawiając się, czy Frida naprawdę zorientowała się już, że zarówno prezenty pod świątecznym drzewkiem, jak i złotego talara za stracony ząb mleczny zostawiają rodzice. Była bardzo bystrą dziewczynką, nie zdziwiłby się zatem. Nie pamiętał kiedy sam odkrył prawdę, może liczył sobie ciut mniej, może miał tyle samo lat, co ona. Opowiadając jej jednak o julenissenie poniekąd miał nadzieję, że wciąż w to wierzy. W jego oczach wciąż była przecież dzieckiem, a wiara w legendarnego julenissena przyniosłaby jej o wiele więcej radości. Na wyciągnięty bezczelnie język zareagował uśmiechem, nie potrafiąc powstrzymać unoszących się kącików ust; próbował go szybko złapać opuszkami palców, ale nie zdążył. - Nie wystawiaj języka, bo ci krowa nasika, nie słyszałaś o tym? - pouczył siostrę Mikkel przygłupią, dziecięcą rymowanką.
On również się rozejrzał po salonie, śladem Fridy, nikogo jednak prócz nich wciąż nie było. Matka przesiadywała z gosposią w kuchni kończąc przygotowania do świątecznej kolacji, ojciec zaś na jej życzenie ozdabiał jeszcze dom i ogród sznurami z magicznymi światełkami. Mikkel zmarszczył zaś brwi w zastanowieniu, kiedy Frida konspiracyjnym szeptem zdradziła mu jakie prezenty czekają na nich pod choinką.
- Jesteś pewna? - odszepnął, czując ekscytację na myśl, że naprawdę rodzice spełnili jego pobożne życzenie i sprezentowali mu nową gałąź. - Naprawdę… to widziałaś? Jak to jest? - dopytywał z ciekawością. Frida opowiadała, że widuje różne rzeczy. Często się sprawdzały i poniekąd wierzył, że ma prawdziwy dar tak jak babka Myrthild. Czasami wydawało mu się, że zmyśla jak to dziecko, ale tym razem naprawdę chciał, by się nie myliła. Przecież potrzebował tej nowej gałęzi. Dar jasnowidzenia nie byłby zaś w ich rodzinie tak zadziwiający, skoro w historii rodziny babki zapisały się najprawdziwsze wyrocznie - podobno.
- Jakiego prezentu? Czego szukasz? Powiedz mi, skoro już zaczęłaś, to może ci pomogę… - zachęcił ją, spoglądając w stronę choinki; po jednym prezencie dla każdego, dokładnie cztery. O jakim podarku mówiła więc Frida?
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Bezimienny
Pierwsze słowa odruchowego protestu same pchały się na usta, nakazując zaprzeczyć z pełnią przekonania, że to wcale nie tak, że wcale nie podglądała i nie szpiegowała, że nie było niczego złego w kontemplowaniu ułożonych pod choinką podarków, tak długo, jak drobnymi palcami nie sięgała w ich stronę, by niecierpliwie naruszyć ciągłość papieru prezentowego i zajrzeć do skrywanego przez niego wnętrza. Naznaczona buntem podkówka pod wpływem słów starszego brata szybko jednak przemieniła się w uśmiech godny najprawdziwszego chochlika, gdy małym palec oplatała na wzór haczyka wokół palca Mikkela w geście nienaruszalnej obietnicy, w której pokładała całą swoją wiarę i całe swoje zaufanie.
- Tylko nie nakrusz na dywan, bo mama się zorientuje - cichy chichot uleciał spomiędzy warg Fridy, gdy starszy Guldbrandsen po raz kolejny udowadniał, że znał ją jak własną kieszeń - i że doskonale wiedział, że nie potrafiła powstrzymać się przed niepostrzeżonym zwinięciem z kuchni kilku ciasteczek migdałowych, gdy uwaga wszystkich dorosłych pozostawała rozproszona.
- Dwanaście reniferów? I co, ten na przedzie miał pewnie świecący czerwienią nos? - zapytała powątpiewająco, a kpina rozbrzmiała w jej głosie wyraźnie, podjudzana złością o to, że ukochany brat bierze udział w tej maskaradzie kłamstw i mydlenia oczu razem z matką, która w środku nocy podmieniała pozostawione pod poduszką zęby na połyskujące złotem monety i razem z ojcem, którego odgłos kroków na drewnianej podłodze znała zbyt dobrze, by pomylić go z kimkolwiek innym. Może wciąż była dzieckiem, choć z nieświadomości właściwej temu okresowi życia odzierał ją skutecznie przebudzający się w jej krwi dar, może wciąż nie była traktowana poważnie, jak Mikkel, który zdecydowanie częściej towarzyszył dorosłym w dorosłych zajęciach - i żadne dąsy nie potrafiły tego zmienić. Znała już prawdę, była o tym święcie przekonana, a jednak wszyscy inni mieszkańcy domu z Tromsø wciąż próbowali ją przekonać, że było inaczej. Prychnęła zirytowana, szczupłe ramionka supłając na wysokości mostka i tylko wywróciła oczami, słysząc nieśmieszną rymowankę o sikającej krowie. Szybko porzuciła chwilowe wzburzenie, skupiając się na zdecydowanie ważniejszych sprawach, a do tych właśnie zaliczały się rozemocjonowane szepty zdradzające to, co reszta domowników miała dopiero odkryć.
- Mama dostanie futro z arktycznych lisów. A tata najnowszy model nart - kontynuowała więc odzieranie prezentów z tego tajemniczego elementu, którego nie było w stanie zabezpieczyć ozdobne opakowanie - te zdawała się być niemalże zdolna prześwietlić spojrzeniem na wylot, psując każdą z niespodzianek. - Jestem pewna. Sam się niedługo przekonasz - odpowiedziała, gorliwie kiwając głową i nie dopuszczając do siebie możliwości pomyłki. - To są takie... pojedyncze elementy większej układanki, urywki obrazów, które później kropka w kropkę pokrywają się z rzeczywistością. Nie wszystko jest wyraźne, czasem nie rozumiem tego, co widzę… Na przykład tatę często obsiadają kruki. Cała chmara kruków, aż jest od nich czarno i go nie widać. Wołam go, ale mnie nie słyszy, krakanie wszystko zagłusza... - urwała na chwilę, marszcząc brwi podświadomie na wspomnienie nawracającej wizji, której wciąż nie potrafiła pojąć. - Babka pomaga mi czasem interpretować te dziwniejsze wizje, ale ona też nie wie wszystkiego, mówi, że symbolika to kwestia indywidualna i że z czasem nauczę się ją rozumieć - dodała po chwili, rozpogadzając się automatycznie na myśl, że już niedługo znowu będzie miała okazję porozmawiać z Myrthild, która jako jedyna z rodziny poświęcała opowieściom Fridy należytą ilość uwagi, nie deprecjonując ich i nie lekceważąc.
Słysząc pytania i zachęty Mikkela, rozejrzała się raz jeszcze, by upewnić się, że wciąż są sami, po czym skręciła szyję w stronę brata. - Widziałam puchatego szczeniaka. Myślałam, że dostaniemy w tym roku psa, ale gdzie by go schowali? Musiałam się pomylić, może za rok...
- Tylko nie nakrusz na dywan, bo mama się zorientuje - cichy chichot uleciał spomiędzy warg Fridy, gdy starszy Guldbrandsen po raz kolejny udowadniał, że znał ją jak własną kieszeń - i że doskonale wiedział, że nie potrafiła powstrzymać się przed niepostrzeżonym zwinięciem z kuchni kilku ciasteczek migdałowych, gdy uwaga wszystkich dorosłych pozostawała rozproszona.
- Dwanaście reniferów? I co, ten na przedzie miał pewnie świecący czerwienią nos? - zapytała powątpiewająco, a kpina rozbrzmiała w jej głosie wyraźnie, podjudzana złością o to, że ukochany brat bierze udział w tej maskaradzie kłamstw i mydlenia oczu razem z matką, która w środku nocy podmieniała pozostawione pod poduszką zęby na połyskujące złotem monety i razem z ojcem, którego odgłos kroków na drewnianej podłodze znała zbyt dobrze, by pomylić go z kimkolwiek innym. Może wciąż była dzieckiem, choć z nieświadomości właściwej temu okresowi życia odzierał ją skutecznie przebudzający się w jej krwi dar, może wciąż nie była traktowana poważnie, jak Mikkel, który zdecydowanie częściej towarzyszył dorosłym w dorosłych zajęciach - i żadne dąsy nie potrafiły tego zmienić. Znała już prawdę, była o tym święcie przekonana, a jednak wszyscy inni mieszkańcy domu z Tromsø wciąż próbowali ją przekonać, że było inaczej. Prychnęła zirytowana, szczupłe ramionka supłając na wysokości mostka i tylko wywróciła oczami, słysząc nieśmieszną rymowankę o sikającej krowie. Szybko porzuciła chwilowe wzburzenie, skupiając się na zdecydowanie ważniejszych sprawach, a do tych właśnie zaliczały się rozemocjonowane szepty zdradzające to, co reszta domowników miała dopiero odkryć.
- Mama dostanie futro z arktycznych lisów. A tata najnowszy model nart - kontynuowała więc odzieranie prezentów z tego tajemniczego elementu, którego nie było w stanie zabezpieczyć ozdobne opakowanie - te zdawała się być niemalże zdolna prześwietlić spojrzeniem na wylot, psując każdą z niespodzianek. - Jestem pewna. Sam się niedługo przekonasz - odpowiedziała, gorliwie kiwając głową i nie dopuszczając do siebie możliwości pomyłki. - To są takie... pojedyncze elementy większej układanki, urywki obrazów, które później kropka w kropkę pokrywają się z rzeczywistością. Nie wszystko jest wyraźne, czasem nie rozumiem tego, co widzę… Na przykład tatę często obsiadają kruki. Cała chmara kruków, aż jest od nich czarno i go nie widać. Wołam go, ale mnie nie słyszy, krakanie wszystko zagłusza... - urwała na chwilę, marszcząc brwi podświadomie na wspomnienie nawracającej wizji, której wciąż nie potrafiła pojąć. - Babka pomaga mi czasem interpretować te dziwniejsze wizje, ale ona też nie wie wszystkiego, mówi, że symbolika to kwestia indywidualna i że z czasem nauczę się ją rozumieć - dodała po chwili, rozpogadzając się automatycznie na myśl, że już niedługo znowu będzie miała okazję porozmawiać z Myrthild, która jako jedyna z rodziny poświęcała opowieściom Fridy należytą ilość uwagi, nie deprecjonując ich i nie lekceważąc.
Słysząc pytania i zachęty Mikkela, rozejrzała się raz jeszcze, by upewnić się, że wciąż są sami, po czym skręciła szyję w stronę brata. - Widziałam puchatego szczeniaka. Myślałam, że dostaniemy w tym roku psa, ale gdzie by go schowali? Musiałam się pomylić, może za rok...
Mikkel Guldbrandsen
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Ciekawość była ponoć pierwszym stopniem do piekła. Tak mawiano, by zniechęcić drugiego człowieka do drążenia tematu z obawy, że odkryje coś. czego nie powinien. Zwłaszcza dzieci przez chęć uchronienia ich przed zbyt wczesnym zetknięciem z brutalną, szarą rzeczywistością; dlatego wszyscy w domu Guldbrandsenów wciąż powtarzali Fridzie historie o Wróżce Zębuszce, julenissenie i garncach ze złotem na końcu. Miała jeszcze czas, żeby się o tym przekonać, powinna była trwać w tej bańce naiwności tak długo jak tylko mogła; Mikkel nie mógł jej jednak winić za ciekawość, w której nie było przecież nic złego. Naturalne, że intrygowała ją tajemnica prezentów. Mogli mieć przecież pewność, że kryją w sobie coś wyjątkowego i przynoszącego uciechę, oboje czuli zatem ogromną niecierpliwość. Dopóki jednak na uważnej obserwacji pakunków pod świątecznym drzewkiem poprzestawali, to nie robili przecież nic złego. Mikkel sam czuł się zniecierpliwiony i godziny dzielące ich od kolacji oraz momentu otwarcia prezentów wydłużały się w nieskończoność.
- Nie uronię ani okruszka - obiecał Fridzie cicho, znów puszczając jej perskie oczko i wpychając ostatni kawałek ciasteczka do ust. Uniósł zaraz potem dłonie, prezentując je dziewczynce, by przekonała się sama, że nie została na nich nawet odrobina kruchego ciasta.
- Oczywiście. Rudolf musiał wskazywać drogę - ciągnął swój teatrzyk dalej, niestrudzenie, pozornie obojętny na kpinę podszytą złością w głosie dziewczynki, tonem jak najbardziej poważnym, czemu towarzyszyło zmarszczenie brwi. Wydawał się przy tym zdziwiony, że Frida nie wierzy w tę opowieść; w rzeczywistości czuł się wręcz dumny, że młodsza siostra od zawsze była dobrym 0bserwatorem i potrafiła wysnuwać logiczne wnioski, łączyć ze sobą kropki i coraz trudniej było ją zwieść jak inne dzieci. Grzechem było ponadto porównywać ją do rówieśnic - która z nich potrafiła naprawdę spojrzeć w przyszłość? Mikkel wciąż się wahał, miewał wątpliwości, nie wierzył jednak w podobne zbiegi okoliczności i fart przy strzelaniu właściwych odpowiedzi.
- A jeśli się mylisz, to co? - spytał zaczepnie. Teorie siostry miały sens. Pamiętał, że przez ostatnie tygodnie matka powtarzała, że marzy jej się nowy płaszcz zimowy, że od kilku lat nosi się w tym samym futrze z norek z sentymentu. Ojciec zaś uwielbiał jeździć na nartach i nie przepuszczał okazji, by nie podbić kolejnego stoku. - Obyś miała rację - dodał Mikkel, nie ukrywając nawet ekscytacji przez myśl, że pod choinką rzeczywiście mogła czekać na niego nowa gałąź. Rzadko tak gorąco pragnął, aby Frida się nie myliła, przynajmniej w tym przypadku. Po jego twarzy przemknął cień na wspomnienie o krukach obsiadających ciało ojca. To zły omen, wszyscy to wiedzieli, lecz wolał odpychać od siebie tę myśl. - Może czasami dopowiada do tego zbyt wiele wyobraźnia? Nie nasłuchałaś się strasznych opowieści? - Troska jaka pojawiła się w ciemnych oczach starszego Guldbrandsena była szczera. Frida miała bujną wyobraźnię, zaś dziecku niewiele było potrzeba, żeby nawet podświadomie uczepiło się jakieś myśli, wizji. Może kruki nie miały jednak nic wspólnego z rzeczywistością i zlały się w jedno z tym, co było prawdziwą wizją. Taką przynajmniej miał wówczas teorię. - Nie traktuj wszystkiego co mówi babka tak poważnie. Jest stara i trochę… wiesz... świrnięta - tym razem to w głosie nastolatka pojawiło się wyraźne powątpiewanie. Nie przepadał za babcią Myrthild, tak jak i ona sama za nim. Nigdy nie czuł się w jej progach tak swobodnie i bezpiecznie jak siostra. Będąc z nimi nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jest niczym intruz, który zakłóca coś bardzo tajemniczego i intymnego pomiędzy babcią a wnuczką, jakby powinien zostawić ich same.
- Naprawdę?
Oczy Mikkela na wspomnienie o szczenięciu zrobiły się wielkie i okrągłe jak talerze. Wypuścił cicho powietrze z ust i odruchowo spojrzał pod choinkę. Na pewno nie było pod nią szczeniaka, ani żadnego pudełka mającego otwory na powietrze. Żadne szczenię nie usiedziałoby cicho tyle czasu, chyba że rzuciliby na nie zaklęcie uciszające, to jednak wydawało mu się dość nieprawdopodobne.
- To byłoby lepsze niż gałąź… - mruknął, może bardziej do siebie, niż do Fridy. - Chcesz... chcesz go poszukać? Jeśli to prawda, to tylko zerkniemy.
Pytanie to padło z jego strony wręcz nieśmiało, jakby krępowało go proponowanie podglądania i psucia niespodzianki jaką mogli przygotować dla nich rodzice.
- Nie uronię ani okruszka - obiecał Fridzie cicho, znów puszczając jej perskie oczko i wpychając ostatni kawałek ciasteczka do ust. Uniósł zaraz potem dłonie, prezentując je dziewczynce, by przekonała się sama, że nie została na nich nawet odrobina kruchego ciasta.
- Oczywiście. Rudolf musiał wskazywać drogę - ciągnął swój teatrzyk dalej, niestrudzenie, pozornie obojętny na kpinę podszytą złością w głosie dziewczynki, tonem jak najbardziej poważnym, czemu towarzyszyło zmarszczenie brwi. Wydawał się przy tym zdziwiony, że Frida nie wierzy w tę opowieść; w rzeczywistości czuł się wręcz dumny, że młodsza siostra od zawsze była dobrym 0bserwatorem i potrafiła wysnuwać logiczne wnioski, łączyć ze sobą kropki i coraz trudniej było ją zwieść jak inne dzieci. Grzechem było ponadto porównywać ją do rówieśnic - która z nich potrafiła naprawdę spojrzeć w przyszłość? Mikkel wciąż się wahał, miewał wątpliwości, nie wierzył jednak w podobne zbiegi okoliczności i fart przy strzelaniu właściwych odpowiedzi.
- A jeśli się mylisz, to co? - spytał zaczepnie. Teorie siostry miały sens. Pamiętał, że przez ostatnie tygodnie matka powtarzała, że marzy jej się nowy płaszcz zimowy, że od kilku lat nosi się w tym samym futrze z norek z sentymentu. Ojciec zaś uwielbiał jeździć na nartach i nie przepuszczał okazji, by nie podbić kolejnego stoku. - Obyś miała rację - dodał Mikkel, nie ukrywając nawet ekscytacji przez myśl, że pod choinką rzeczywiście mogła czekać na niego nowa gałąź. Rzadko tak gorąco pragnął, aby Frida się nie myliła, przynajmniej w tym przypadku. Po jego twarzy przemknął cień na wspomnienie o krukach obsiadających ciało ojca. To zły omen, wszyscy to wiedzieli, lecz wolał odpychać od siebie tę myśl. - Może czasami dopowiada do tego zbyt wiele wyobraźnia? Nie nasłuchałaś się strasznych opowieści? - Troska jaka pojawiła się w ciemnych oczach starszego Guldbrandsena była szczera. Frida miała bujną wyobraźnię, zaś dziecku niewiele było potrzeba, żeby nawet podświadomie uczepiło się jakieś myśli, wizji. Może kruki nie miały jednak nic wspólnego z rzeczywistością i zlały się w jedno z tym, co było prawdziwą wizją. Taką przynajmniej miał wówczas teorię. - Nie traktuj wszystkiego co mówi babka tak poważnie. Jest stara i trochę… wiesz... świrnięta - tym razem to w głosie nastolatka pojawiło się wyraźne powątpiewanie. Nie przepadał za babcią Myrthild, tak jak i ona sama za nim. Nigdy nie czuł się w jej progach tak swobodnie i bezpiecznie jak siostra. Będąc z nimi nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jest niczym intruz, który zakłóca coś bardzo tajemniczego i intymnego pomiędzy babcią a wnuczką, jakby powinien zostawić ich same.
- Naprawdę?
Oczy Mikkela na wspomnienie o szczenięciu zrobiły się wielkie i okrągłe jak talerze. Wypuścił cicho powietrze z ust i odruchowo spojrzał pod choinkę. Na pewno nie było pod nią szczeniaka, ani żadnego pudełka mającego otwory na powietrze. Żadne szczenię nie usiedziałoby cicho tyle czasu, chyba że rzuciliby na nie zaklęcie uciszające, to jednak wydawało mu się dość nieprawdopodobne.
- To byłoby lepsze niż gałąź… - mruknął, może bardziej do siebie, niż do Fridy. - Chcesz... chcesz go poszukać? Jeśli to prawda, to tylko zerkniemy.
Pytanie to padło z jego strony wręcz nieśmiało, jakby krępowało go proponowanie podglądania i psucia niespodzianki jaką mogli przygotować dla nich rodzice.
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Bezimienny
Choć Frida co do zasady przyjmowała większość słów wypowiadanych z pełnią przekonania przez rodziców niczym mantrę, wciąż nie osiągnąwszy jeszcze wieku, w którym wyrastające z okresu nieświadomości i naiwności dzieci zaczynały coraz mocniej podważać autorytet i nieomylność dorosłych, tak nie potrafiła całkowicie przekreślić własnej natury, która od maleńkości pchała ją w łapczywe macki ciekawości nakazującej ostrożnie, lecz wytrwale testować coraz to kolejne granice i na własną rękę szukać odpowiedzi na pytania, które wciąż wybrzmiewały w jej głowie echem, nie uzyskując satysfakcjonujących zapewnień ze strony rodzicielskich figur. Naturalna chęć trzymania najmłodszej z latorośli Guldbrandsenów pod bezpiecznym kloszem i w szczęśliwej bańce beztroski utrudniała jednak dostrzeżenie odpowiedniego momentu, by przestać mydlić oczy coraz bardziej powątpiewającej dziewczynce, a na to z kolei dość oczywistą reakcją z jej strony była narastająca irytacja na każdą wzmiankę o Wróżce Zębuszce czy innym bajdurzeniu odpowiednim dla małych dzieci. Teraz ciekawość raz jeszcze brała górę, gdy znużona ciągnącymi się w nieskończoność przygotowaniami kolacji zajęła strategiczne miejsce nieopodal choinki - i jak widać, nie tylko jej jednej doskwierała narastająca niecierpliwość na myśl o podarkach, które były już w zasięgu ich wzroku, lecz wciąż pozostawały niedostępne. Skinęła głową z aprobatą, dokonawszy inspekcji okazanych jej dłoni w poszukiwaniu okruszków, które mogłyby ściągnąć na nich niechcianą w tym momencie uwagę matki.
- Módl się zatem, żeby nie okazało się, że Rudolf źle wskazał drogę i wywiózł twój prezent któremuś z sąsiadów - rzuciła buńczucznie, porzucając zaprzeczenia, kpinę i złość na rzecz innej taktyki, gdy Mikkel wciąż nie zamierzał otwarcie przyznać, że pochodzenie prezentów znajdujących się pod ich świerkiem wcale nie jest tak magiczne i tajemnicze, jak wszyscy wokół nakazywali jej wierzyć, a dalsze przekomarzanie się nie miało zbyt wielkiego sensu.
- Dlaczego miałabym się mylić? Widziałam to wyraźnie, nawet mama miała na sobie tę samą sukienkę co dzisiaj - zaczepka w głosie brata nie była w stanie urazić jej bardziej niż zazwyczaj; od czasu przebudzenia się w jej krwi daru wyroczni i nazwania po imieniu pierwszych, chaotycznych wizji zdążyła już przywyknąć do tego, że najbliższa jej rodzina nie pokładała zbyt wiele wiary w realność dostrzeganych przez nią obrazów, nawet jeśli rzeczywistość coraz częściej pokrywała się z jej przewidywaniami. Czy lekceważyliby jej słowa w podobny sposób, gdyby była w wieku Mikkela? - Mam rację. Przekonasz się za kilka godzin - oświadczyła, twardo obstając przy własnych przekonaniach, których skłonna uważnie słuchać była właściwie tylko babka Myrthild, szybko awansująca w oczach Fridy do roli jej zaufanej powierniczki. - Wyobraźnia? - powtórzyła po bracie nieco zdziwiona, lecz momentalnie pokręciła przecząco głową. - To nie wygląda jak sen czy koszmar... Nie potrafię tego wyjaśnić, ale czuję tę wizję każdym zmysłem, jest tak rzeczywista, że uszy bolą mnie od krzyku kruków i... - zaczęła wyjaśniać, lecz po chwili urwała, przekonana o tym, że i tak jej nie uwierzy. Bo i dlaczego by miał? Przecież to nie miało większego sensu, wokół domu w Tromsø nie latało nawet tyle kruków - tylko mewy. - Stara i świrnięta? Nie wolno tak mówić o babci - obruszyła się prawdziwie słowami brata, nie rozumiejąc co miał przeciwko babce Myrthild, która zawsze cierpliwie jej słuchała i rozmawiała z nią jak z dorosłą, a w jej domu zawsze pachniało świeżo upieczonymi ciasteczkami, którym nie dorównywały żadne inne, nawet te pieczone przez gosposię Guldbrandsenów.
Chwilę później jednak rozpogodziła się ponownie, gdy Mikkel z podobnym entuzjazmem zareagował na wieść o szczenięciu i sam również spojrzał czujnie ku choince w poszukiwaniu pakunku, który mógłby w sobie kryć puchatą kulkę. - Naprawdę? Chcesz go ze mną poszukać? - zapytała przyciszonym głosem, zachwycona propozycją brata, którego podejrzewała bardziej o zapędy do upominania jej i przypominania o zasadach, które powinna była przestrzegać. - Musi być schowany gdzieś w domu, na zewnątrz jest na to za zimno... Na pewno nie w gabinecie taty, tam jest za dużo rzeczy, które mógłby popsuć… I nie w garderobie mamy, nie zostawiłaby go samego z tymi wszystkimi sukienkami... - szybko, nim Mikkel zdążył się rozmyślić, zaczęła snuć prawdopodobne scenariusze odnośnie tego, gdzie rodzice mogli ukryć pieska, wciąż nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że jednak mogła być w błędzie, a pupil, o którym od zawsze marzyli, wciąż jeszcze nie pojawi się w ich domu.
- Módl się zatem, żeby nie okazało się, że Rudolf źle wskazał drogę i wywiózł twój prezent któremuś z sąsiadów - rzuciła buńczucznie, porzucając zaprzeczenia, kpinę i złość na rzecz innej taktyki, gdy Mikkel wciąż nie zamierzał otwarcie przyznać, że pochodzenie prezentów znajdujących się pod ich świerkiem wcale nie jest tak magiczne i tajemnicze, jak wszyscy wokół nakazywali jej wierzyć, a dalsze przekomarzanie się nie miało zbyt wielkiego sensu.
- Dlaczego miałabym się mylić? Widziałam to wyraźnie, nawet mama miała na sobie tę samą sukienkę co dzisiaj - zaczepka w głosie brata nie była w stanie urazić jej bardziej niż zazwyczaj; od czasu przebudzenia się w jej krwi daru wyroczni i nazwania po imieniu pierwszych, chaotycznych wizji zdążyła już przywyknąć do tego, że najbliższa jej rodzina nie pokładała zbyt wiele wiary w realność dostrzeganych przez nią obrazów, nawet jeśli rzeczywistość coraz częściej pokrywała się z jej przewidywaniami. Czy lekceważyliby jej słowa w podobny sposób, gdyby była w wieku Mikkela? - Mam rację. Przekonasz się za kilka godzin - oświadczyła, twardo obstając przy własnych przekonaniach, których skłonna uważnie słuchać była właściwie tylko babka Myrthild, szybko awansująca w oczach Fridy do roli jej zaufanej powierniczki. - Wyobraźnia? - powtórzyła po bracie nieco zdziwiona, lecz momentalnie pokręciła przecząco głową. - To nie wygląda jak sen czy koszmar... Nie potrafię tego wyjaśnić, ale czuję tę wizję każdym zmysłem, jest tak rzeczywista, że uszy bolą mnie od krzyku kruków i... - zaczęła wyjaśniać, lecz po chwili urwała, przekonana o tym, że i tak jej nie uwierzy. Bo i dlaczego by miał? Przecież to nie miało większego sensu, wokół domu w Tromsø nie latało nawet tyle kruków - tylko mewy. - Stara i świrnięta? Nie wolno tak mówić o babci - obruszyła się prawdziwie słowami brata, nie rozumiejąc co miał przeciwko babce Myrthild, która zawsze cierpliwie jej słuchała i rozmawiała z nią jak z dorosłą, a w jej domu zawsze pachniało świeżo upieczonymi ciasteczkami, którym nie dorównywały żadne inne, nawet te pieczone przez gosposię Guldbrandsenów.
Chwilę później jednak rozpogodziła się ponownie, gdy Mikkel z podobnym entuzjazmem zareagował na wieść o szczenięciu i sam również spojrzał czujnie ku choince w poszukiwaniu pakunku, który mógłby w sobie kryć puchatą kulkę. - Naprawdę? Chcesz go ze mną poszukać? - zapytała przyciszonym głosem, zachwycona propozycją brata, którego podejrzewała bardziej o zapędy do upominania jej i przypominania o zasadach, które powinna była przestrzegać. - Musi być schowany gdzieś w domu, na zewnątrz jest na to za zimno... Na pewno nie w gabinecie taty, tam jest za dużo rzeczy, które mógłby popsuć… I nie w garderobie mamy, nie zostawiłaby go samego z tymi wszystkimi sukienkami... - szybko, nim Mikkel zdążył się rozmyślić, zaczęła snuć prawdopodobne scenariusze odnośnie tego, gdzie rodzice mogli ukryć pieska, wciąż nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że jednak mogła być w błędzie, a pupil, o którym od zawsze marzyli, wciąż jeszcze nie pojawi się w ich domu.
Mikkel Guldbrandsen
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Nastolatek przygryzł nerwowo wargę na myśl, że to ich sąsiad, Mathias, za którym nieszczególnie przepadał dostałby nową gałąź o jakiej marzył, zamiast niego. Pewnie i tak nie wiedziałby nawet co z nią zrobić, jeśli nie poinstruowałby go kuzyn, za jakim ten chodził krok w krok jak cień, nie mając własnego zdania.
- Tak się nie stanie. Rudolf zawsze wie na którym dachu wylądować. Nie słyszałaś w zeszłym roku stukotu kopyt o dach? Nie pamiętasz jak znaleźli później kilka dachówek na ziemi? - droczył się z nią dalej, już z uśmiechem na ustach, nie mogąc się powstrzymać. Raz, że wciąż wszyscy zgodnie udawali, że starszy pan w czerwonym wdzianku i Wróżka Zębuszka istnieją przed Fridą, to dwa - dziesięciolatka denerwowała się przy tym naprawdę rozkosznie. Mikkela bawiło jak zabawnie ściąga przy tym ciemne brwi i marszczy nos myśląc, że wygląda groźniej. - Chciałbym, żebyś miała rację, Frida, naprawdę. Jeśli tak będzie, to pierwsza przelecisz się na tej gałęzi jeśli zechcesz. Zgoda? - zaproponował w końcu ugodowym tonem. Dwudziesty czwarty grudnia to nie był odpowiedni dzień na sprzeczki, młody Guldbrandsen nie zamierzał zaś do niej doprowadzić przeciągając coraz wrażliwszą strunę. Uwagę o tym, że szmaragdowa sukienka matki należała do tych elegantszych i bardziej ulubionych, przeznaczonych na specjalne okazje, takie jak uroczysta, świąteczna kolacja, zachował już dla siebie. Skinął jedynie głową, bo innej opcji przecież nie było - już niebawem naprawdę się o tym przekonają, on zaś powiedział prawdę. Naprawdę miał nadzieję, że miała rację. Marzył o świątecznej gałęzi, ale to wizja puchatego szczenięcia wprawiła go w prawdziwe podekscytowanie. To byłoby coś.
- Nie myśl o tym, Frida. Może nie wszystkie wizje się sprawdzają? - zasugerowal łagodnym tonem, zawieszając na siostrze współczujące spojrzenie; w tym przypadku był przekonany, że to koszmar, że coś pomyliła. Koszmar na tyle realny i intensywny, że rzeczywiście bolały ją od niego uszy i dręczył ją zbyt często. - Nie zamartwiaj się. Tacie nic nie będzie. Nie znam odważniejszego galdra niż on - oświadczył z niezachwianą pewnością, wypinając przy tym pierś. Już teraz czuł się dumny, że mieli takiego ojca jak on, że może nazywać się jego synem. Może nie chciał wtedy dopuszczać do siebie myśli, że młodsza siostra miałaby i w tym rację, przypuszczeń co do prawdziwego znaczenia tego obrazu. Kolejne miesiące miały dopiero pokazać jak wielki błąd wtedy popełnili. - A nie jest taka? Chociaż trochę? No przyznaj sama... - przewrócił oczyma w odpowiedzi na to święte oburzenie dziewczynki. Babka Myrthild w jego oczach (i matki) naprawdę była nieco... świrnięta z tymi swoimi gadkami o wizjach, przeznaczeniu i Nornach. Uszy czasami mu od tego więdły. On i Gunnhild przewracali na to oczyma za każdym razem. Ciastka rzeczywiście piekła jednak najlepsze, co do tego nie miał wątpliwości.
- Tak. Poszukamy go. Nie ukryliby go przy pomocy czarów... - stwierdził Mikkel, mrużąc przy tym oczy, jakby oboje rozwiązywali zagadkę godną skarbu narodów. Pokiwał głową, zgadzając się z tezami stawianymi przez Fridę, marszcząc przy tym brwi w zastanowieniu. Gdzie rodzice mogliby ukryć szczenię tak, żeby żadne z nich się na nie nie natknęło i nawet nie usłyszało? - Na zewnątrz może i nie, ale w szopie na narzędzia? Żadne z nas tam nie zagląda - wyszeptał z ekscytacją, otwierając przy tym szerzej oczy, bo to wydawało mu się prawdopodobne. W niewielkim budyneczku na krańcu ogrodu pies miałby ciepło, sucho i bezpiecznie. Nie usłyszeliby go przez wiatr, no i o tej porze roku nikt tam nie zaglądał. - Sprawdźmy tam. - Nie czekał nawet aż Frida przystanie na te propozycję. Podszedł do progu salonu, wyglądając przez drzwi, by sprawdzić, czy nikogo nie ma na korytarzu i dał siostrze znać, że jest czysto. Przytknął palec do ust, żeby była tak cicho jak tylko może i sam wsunął na stopy zimowe buty, a na grzbiet ciepłą kurtkę z kożuchem. Nie kłopotał się szalikiem i czapką, za bardzo mu się śpieszyło. Cichutko otworzył drzwi i wypuścił przez nie najpierw dziesięciolatkę, a później wyszedł sam, zamykając je bardzo ostrożnie, żeby nikt nie zorientował się, że wyszli w ogóle z domu. Wziął Fridę za rękę i pociągnął najpierw wzdłuż ściany domu, aby obejść ogród naokoło - inaczej gosposia lub (jeszcze gorzej) matka wyglądając przez kuchenne oko dostrzegłyby jak zmierzają do szopy z narzędziami. Noc polarna im sprzyjała, opady śniegu również, rozmywając ich sylwetki w ciemnościach. Wszedłszy do szopy Mikkel najpierw poczuł zapach wilgotnego drewna, stęchlizny i ziół, a także coś jeszcze - mokrej sierści. Machnął dłonią wyczarowując maleńkie światło i zagwizdał. Najpierw odpowiedziała im cisza, a po chwili... Ciche popiskiwanie nie pozostawiające wątpliwości, że Frida miała rację, że wszystko co widziała miało się spełnić.
Z prowizorycznego legowiska pod starym, obdrapanym stołem, obok którego stały dwie miski z wodą i jedzeniem, zerwało się biało-czarne, puchate szczenię, biegnąc ku młodym Guldbrandsenom z ekscytacją, niemal potykając się o własne łapki. Radosnemu szczekaniu towarzyszyło podskakiwanie nie do okiełznania. Próbował podskoczyć to do Fridy, to do Mikkela nie mogąc się zdecydować, które zaczepić najpierw.
- O rany...
Tylko tyle był w stanie z siebie wydusić Mikkel, nie mogąc znaleźć słów, żeby powiedzieć jak się cieszy. Przyklęknął i podsunął dłoń szczenięciu pod wilgotny nosek, pozwalając mu się polizać.
- Tak się nie stanie. Rudolf zawsze wie na którym dachu wylądować. Nie słyszałaś w zeszłym roku stukotu kopyt o dach? Nie pamiętasz jak znaleźli później kilka dachówek na ziemi? - droczył się z nią dalej, już z uśmiechem na ustach, nie mogąc się powstrzymać. Raz, że wciąż wszyscy zgodnie udawali, że starszy pan w czerwonym wdzianku i Wróżka Zębuszka istnieją przed Fridą, to dwa - dziesięciolatka denerwowała się przy tym naprawdę rozkosznie. Mikkela bawiło jak zabawnie ściąga przy tym ciemne brwi i marszczy nos myśląc, że wygląda groźniej. - Chciałbym, żebyś miała rację, Frida, naprawdę. Jeśli tak będzie, to pierwsza przelecisz się na tej gałęzi jeśli zechcesz. Zgoda? - zaproponował w końcu ugodowym tonem. Dwudziesty czwarty grudnia to nie był odpowiedni dzień na sprzeczki, młody Guldbrandsen nie zamierzał zaś do niej doprowadzić przeciągając coraz wrażliwszą strunę. Uwagę o tym, że szmaragdowa sukienka matki należała do tych elegantszych i bardziej ulubionych, przeznaczonych na specjalne okazje, takie jak uroczysta, świąteczna kolacja, zachował już dla siebie. Skinął jedynie głową, bo innej opcji przecież nie było - już niebawem naprawdę się o tym przekonają, on zaś powiedział prawdę. Naprawdę miał nadzieję, że miała rację. Marzył o świątecznej gałęzi, ale to wizja puchatego szczenięcia wprawiła go w prawdziwe podekscytowanie. To byłoby coś.
- Nie myśl o tym, Frida. Może nie wszystkie wizje się sprawdzają? - zasugerowal łagodnym tonem, zawieszając na siostrze współczujące spojrzenie; w tym przypadku był przekonany, że to koszmar, że coś pomyliła. Koszmar na tyle realny i intensywny, że rzeczywiście bolały ją od niego uszy i dręczył ją zbyt często. - Nie zamartwiaj się. Tacie nic nie będzie. Nie znam odważniejszego galdra niż on - oświadczył z niezachwianą pewnością, wypinając przy tym pierś. Już teraz czuł się dumny, że mieli takiego ojca jak on, że może nazywać się jego synem. Może nie chciał wtedy dopuszczać do siebie myśli, że młodsza siostra miałaby i w tym rację, przypuszczeń co do prawdziwego znaczenia tego obrazu. Kolejne miesiące miały dopiero pokazać jak wielki błąd wtedy popełnili. - A nie jest taka? Chociaż trochę? No przyznaj sama... - przewrócił oczyma w odpowiedzi na to święte oburzenie dziewczynki. Babka Myrthild w jego oczach (i matki) naprawdę była nieco... świrnięta z tymi swoimi gadkami o wizjach, przeznaczeniu i Nornach. Uszy czasami mu od tego więdły. On i Gunnhild przewracali na to oczyma za każdym razem. Ciastka rzeczywiście piekła jednak najlepsze, co do tego nie miał wątpliwości.
- Tak. Poszukamy go. Nie ukryliby go przy pomocy czarów... - stwierdził Mikkel, mrużąc przy tym oczy, jakby oboje rozwiązywali zagadkę godną skarbu narodów. Pokiwał głową, zgadzając się z tezami stawianymi przez Fridę, marszcząc przy tym brwi w zastanowieniu. Gdzie rodzice mogliby ukryć szczenię tak, żeby żadne z nich się na nie nie natknęło i nawet nie usłyszało? - Na zewnątrz może i nie, ale w szopie na narzędzia? Żadne z nas tam nie zagląda - wyszeptał z ekscytacją, otwierając przy tym szerzej oczy, bo to wydawało mu się prawdopodobne. W niewielkim budyneczku na krańcu ogrodu pies miałby ciepło, sucho i bezpiecznie. Nie usłyszeliby go przez wiatr, no i o tej porze roku nikt tam nie zaglądał. - Sprawdźmy tam. - Nie czekał nawet aż Frida przystanie na te propozycję. Podszedł do progu salonu, wyglądając przez drzwi, by sprawdzić, czy nikogo nie ma na korytarzu i dał siostrze znać, że jest czysto. Przytknął palec do ust, żeby była tak cicho jak tylko może i sam wsunął na stopy zimowe buty, a na grzbiet ciepłą kurtkę z kożuchem. Nie kłopotał się szalikiem i czapką, za bardzo mu się śpieszyło. Cichutko otworzył drzwi i wypuścił przez nie najpierw dziesięciolatkę, a później wyszedł sam, zamykając je bardzo ostrożnie, żeby nikt nie zorientował się, że wyszli w ogóle z domu. Wziął Fridę za rękę i pociągnął najpierw wzdłuż ściany domu, aby obejść ogród naokoło - inaczej gosposia lub (jeszcze gorzej) matka wyglądając przez kuchenne oko dostrzegłyby jak zmierzają do szopy z narzędziami. Noc polarna im sprzyjała, opady śniegu również, rozmywając ich sylwetki w ciemnościach. Wszedłszy do szopy Mikkel najpierw poczuł zapach wilgotnego drewna, stęchlizny i ziół, a także coś jeszcze - mokrej sierści. Machnął dłonią wyczarowując maleńkie światło i zagwizdał. Najpierw odpowiedziała im cisza, a po chwili... Ciche popiskiwanie nie pozostawiające wątpliwości, że Frida miała rację, że wszystko co widziała miało się spełnić.
Z prowizorycznego legowiska pod starym, obdrapanym stołem, obok którego stały dwie miski z wodą i jedzeniem, zerwało się biało-czarne, puchate szczenię, biegnąc ku młodym Guldbrandsenom z ekscytacją, niemal potykając się o własne łapki. Radosnemu szczekaniu towarzyszyło podskakiwanie nie do okiełznania. Próbował podskoczyć to do Fridy, to do Mikkela nie mogąc się zdecydować, które zaczepić najpierw.
- O rany...
Tylko tyle był w stanie z siebie wydusić Mikkel, nie mogąc znaleźć słów, żeby powiedzieć jak się cieszy. Przyklęknął i podsunął dłoń szczenięciu pod wilgotny nosek, pozwalając mu się polizać.
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Bezimienny
Krótki przebłysk satysfakcji rozjaśnił twarz dziewczynki, która doskonale wiedziała, że brat nie pałał sympatią do nadętego sąsiada i sama myśl o tym, że to właśnie jemu miałaby wpaść w ręce nowa magiczna gałąź, była dla Mikkela nie do zniesienia. Na nic jednak zdały się te wysiłki, bo starszy Guldbrandsen wciąż szedł z zaparte i wciąż nie chciał przyznać, że prezenty pod choinką pojawiają się za sprawą rodziców, a nie skrzatów czy reniferów, westchnęła więc teatralnie, obwieszczając tym samym kapitulację.
- Mam nadzieję, że renifery są ubezpieczone na okoliczność zniszczonych dachówek - mruknęła tylko pod nosem z nieskrywanym niezadowoleniem. Dlaczego wciąż wszyscy wokół traktowali ją jak dziecko, skoro widziała więcej niż mogli sądzić i rozumiała więcej niż byli sobie w stanie wyobrazić? Tylko babcia Myrthild faktycznie słuchała tego, co Frida miała do powiedzenia i nie zbywała jej ogólnikowymi stwierdzeniami o młodym wieku i nieznajomości świata. - Zgoda. Ale nie oczekuj w zamian, że pozwolę ci użyć moich łyżew jako pierwszemu, bo do niczego później by się już nie nadawały - oznajmiła ostrzegawczo, jakby w ogóle w jakimkolwiek scenariuszu możliwym było to, by Mikkel mógł chcieć wciskać stopy w dziewczęce łyżwy o parę ładnych rozmiarów za małe i kręcić piruety na zamarzniętej zatoce nieopodal domu.
Chwilę później umilkła, rozważając słowa brata i zapominając już o świątecznych podarkach i szmaragdowej sukni na specjalne okazje, gdy myśli zalewały wspomnienia nieprzyjemnych, powracających z uporem maniaka obrazów, których wciąż jeszcze nie potrafiła rozebrać na czynniki pierwsze. Prawdę mówiąc, nie chciała nawet tego robić, gdy słyszane tylko przez nią kruki każdorazowo przyprawiały ją o podskórny lęk, którego nie potrafiła wyjaśnić.
- Podobno przeznaczenia nie da się zmienić - pokręciła głową przecząco, powtarzając jedną z pierwszych lekcji, jakie otrzymała od babki. - Ale można je błędnie odczytywać, więc pewnie w tym rzecz. Nie umiem tego robić - stwierdziła pospiesznie, chcąc wierzyć właśnie w to i nie doszukiwać się dziury w całym. Przytaknęła zapewnieniom Mikkela, niemo przyznając, że i ona nie znała odważniejszego galdra niż on. Lecz czy to miało wystarczyć? - Jest ekscentryczna, nie świrnięta - sprostowała, za nic na świecie nie chcąc się zgodzić z tym, że ukochana przez nią babka Myrthild faktycznie mogłaby mieć coś nie po kolei w głowie. Mikkel i Gunnhild po prostu jej nie rozumieli, tak jak i nie rozumieli samej Fridy, nie było na to innego wytłumaczenia.
Wszystko zeszło na dalszy plan, gdy porozumienie w sprawie poszukiwań szczenięcia zostało osiągnięte, a latorośle Guldbrandsenów poczęły snucie gorączkowych rozważań odnośnie tego, gdzie małego zwierzaka można by schować tak, aby był bezpieczny, dobrze ukryty, a jednocześnie niesłyszalny i odizolowany od rzeczy, które z nudy mógłby zniszczyć. - W szopie nie jest za zimno dla pieska? - zmartwiła się Frida, popierając tok rozumowania brata, lecz od razu trapiąc się tym, czy nowy pupil na pewno nie cierpi z powodu mrozu i samotności w oddalonym od domu budyneczku gospodarczym. Czym prędzej pokiwała głową i podążyła za starszym bratem, nie chcąc już czekać ani sekundy dłużej z poszukiwaniami. Cichutko niczym myszka przemknęła przez korytarz, wykorzystując moment, gdy wszyscy dorośli wciąż byli zajęci ostatnimi przygotowaniami do uroczystej kolacji i pospiesznie wskoczyła w ciepłe buty, ramiona zatapiając w zimowy płaszcz ocieplany beżowym kożuszkiem. Ścisnęła mocniej dłoń Mikkela, dając mu się prowadzić wzdłuż zabudowań i dalej okrężną drogą wokół ogrodu, schylając się niczym para złodziejaszków, by nikt nie dojrzał ich przez okno. Nie czuła płatków śniegów osiadających na nim białym puchem, szybko rozpuszczającym się w kontakcie z niezakrytą skórą, nie zwracała również uwagi na to, że rodzice najprawdopodobniej nie będą zadowoleni z faktu zrujnowania ich niespodzianki świątecznej - to wszystko nie miało najmniejszego znaczenia, gdy drzwi szopy uchyliły się z cichym skrzypnięciem, a oni weszli do zaciemnionego wnętrza uważni i czujni. Nie musieli długo czekać, niewielkie światełko przywołane zaklęciem Mikkela rozświetliło ich najbliższe otoczenie, w którym najpierw usłyszeli ciuchuteńkie popiskiwanie, a następnie dostrzegli pędzącą w ich stronę puchatą, podskakującą bez ładu i składu kulkę.
- Piesiu… - wyszeptała z przejęciem, przytykając dłoń do ust, by żaden pisk ekscytacji nie ściągnął na nich niechcianej uwagi rodzicieli, po czym padła na kolana tuż przy szczeniaku i zatopiła drobne palce w miękkiej sierści, nie czując nawet, że łzy szczęścia same toczą się w dół jej policzków. - Jak go nazwiemy?
- Mam nadzieję, że renifery są ubezpieczone na okoliczność zniszczonych dachówek - mruknęła tylko pod nosem z nieskrywanym niezadowoleniem. Dlaczego wciąż wszyscy wokół traktowali ją jak dziecko, skoro widziała więcej niż mogli sądzić i rozumiała więcej niż byli sobie w stanie wyobrazić? Tylko babcia Myrthild faktycznie słuchała tego, co Frida miała do powiedzenia i nie zbywała jej ogólnikowymi stwierdzeniami o młodym wieku i nieznajomości świata. - Zgoda. Ale nie oczekuj w zamian, że pozwolę ci użyć moich łyżew jako pierwszemu, bo do niczego później by się już nie nadawały - oznajmiła ostrzegawczo, jakby w ogóle w jakimkolwiek scenariuszu możliwym było to, by Mikkel mógł chcieć wciskać stopy w dziewczęce łyżwy o parę ładnych rozmiarów za małe i kręcić piruety na zamarzniętej zatoce nieopodal domu.
Chwilę później umilkła, rozważając słowa brata i zapominając już o świątecznych podarkach i szmaragdowej sukni na specjalne okazje, gdy myśli zalewały wspomnienia nieprzyjemnych, powracających z uporem maniaka obrazów, których wciąż jeszcze nie potrafiła rozebrać na czynniki pierwsze. Prawdę mówiąc, nie chciała nawet tego robić, gdy słyszane tylko przez nią kruki każdorazowo przyprawiały ją o podskórny lęk, którego nie potrafiła wyjaśnić.
- Podobno przeznaczenia nie da się zmienić - pokręciła głową przecząco, powtarzając jedną z pierwszych lekcji, jakie otrzymała od babki. - Ale można je błędnie odczytywać, więc pewnie w tym rzecz. Nie umiem tego robić - stwierdziła pospiesznie, chcąc wierzyć właśnie w to i nie doszukiwać się dziury w całym. Przytaknęła zapewnieniom Mikkela, niemo przyznając, że i ona nie znała odważniejszego galdra niż on. Lecz czy to miało wystarczyć? - Jest ekscentryczna, nie świrnięta - sprostowała, za nic na świecie nie chcąc się zgodzić z tym, że ukochana przez nią babka Myrthild faktycznie mogłaby mieć coś nie po kolei w głowie. Mikkel i Gunnhild po prostu jej nie rozumieli, tak jak i nie rozumieli samej Fridy, nie było na to innego wytłumaczenia.
Wszystko zeszło na dalszy plan, gdy porozumienie w sprawie poszukiwań szczenięcia zostało osiągnięte, a latorośle Guldbrandsenów poczęły snucie gorączkowych rozważań odnośnie tego, gdzie małego zwierzaka można by schować tak, aby był bezpieczny, dobrze ukryty, a jednocześnie niesłyszalny i odizolowany od rzeczy, które z nudy mógłby zniszczyć. - W szopie nie jest za zimno dla pieska? - zmartwiła się Frida, popierając tok rozumowania brata, lecz od razu trapiąc się tym, czy nowy pupil na pewno nie cierpi z powodu mrozu i samotności w oddalonym od domu budyneczku gospodarczym. Czym prędzej pokiwała głową i podążyła za starszym bratem, nie chcąc już czekać ani sekundy dłużej z poszukiwaniami. Cichutko niczym myszka przemknęła przez korytarz, wykorzystując moment, gdy wszyscy dorośli wciąż byli zajęci ostatnimi przygotowaniami do uroczystej kolacji i pospiesznie wskoczyła w ciepłe buty, ramiona zatapiając w zimowy płaszcz ocieplany beżowym kożuszkiem. Ścisnęła mocniej dłoń Mikkela, dając mu się prowadzić wzdłuż zabudowań i dalej okrężną drogą wokół ogrodu, schylając się niczym para złodziejaszków, by nikt nie dojrzał ich przez okno. Nie czuła płatków śniegów osiadających na nim białym puchem, szybko rozpuszczającym się w kontakcie z niezakrytą skórą, nie zwracała również uwagi na to, że rodzice najprawdopodobniej nie będą zadowoleni z faktu zrujnowania ich niespodzianki świątecznej - to wszystko nie miało najmniejszego znaczenia, gdy drzwi szopy uchyliły się z cichym skrzypnięciem, a oni weszli do zaciemnionego wnętrza uważni i czujni. Nie musieli długo czekać, niewielkie światełko przywołane zaklęciem Mikkela rozświetliło ich najbliższe otoczenie, w którym najpierw usłyszeli ciuchuteńkie popiskiwanie, a następnie dostrzegli pędzącą w ich stronę puchatą, podskakującą bez ładu i składu kulkę.
- Piesiu… - wyszeptała z przejęciem, przytykając dłoń do ust, by żaden pisk ekscytacji nie ściągnął na nich niechcianej uwagi rodzicieli, po czym padła na kolana tuż przy szczeniaku i zatopiła drobne palce w miękkiej sierści, nie czując nawet, że łzy szczęścia same toczą się w dół jej policzków. - Jak go nazwiemy?
Mikkel Guldbrandsen
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Triumfalny uśmiech w końcu wygiął mocniej usta nastolatka, dumnego z siebie, że postawił na swoim. Frida dała za wygraną, porzucając dalsze sprzeczki ze starszym bratem na rzecz pełnej niezadowolenia kapitulacji. Mikkel udawał, że nie wyczuł wcale ironicznej nuty w głosie dziewczynki; pokiwał za to głową z pełną powagą, przytakując konieczności zawarcia dobrej umowy ubezpieczeniowej przez julenissena. Część niego chciała wierzyć, że przegonił wątpliwości w jego istnienie z głowy młodszej siostry i tego zamierzał się trzymać.
- Mam własne łyżwy - przypomniał jej przewracając przy tym oczyma. Rozmiar butów był najmniejszym problemem, chociaż nie miał szans wcisnąć rosnących wciąż wielkich stóp w jakiekolwiek buty dziewczynki. Wyobraził sobie jednak siebie samego w różowych, błyszczących łyżwach dla dziewczyn i wzdrygnął się na myśl o tym jak śmiesznie by wyglądał. Wszyscy jego kumple, którzy bywali nad zatoką nieopodal, umarliby z uciechy i nigdy w życiu nie daliby mu o tym zapomnieć. Sam pewnie zachowałby się podobnie, więc nie mógł im mieć tego za złe. Łyżwy go jednak wcale nie interesowały. Zakładał swoje tylko wtedy, gdy mieli grać z przyjaciółmi w magicznego hokeja. Znacznie bardziej lubił jazdę na nartach i psie zaprzęgi. Nie uszło to, najwyraźniej, uwadze rodziców.
- Wiesz co mówi tata? - spytał poważnym tonem, zawieszając uważne spojrzenie na twarzy siostry, na której doszukiwał się wątpliwości we własne wizje i słowa babki Myrthild, którą nazwala ekscentryczną, na co parsknął śmiechem, dając do zrozumienia co o tym sądzi. Babcia Guldbrandsen nigdy za nim nie przepadała. O ile rodzice zawsze traktowali ich oboje po równo, to babka ze strony ojca nigdy nie ukrywała, że ma swojego ulubionego wnuka, a raczej wnuczkę - Fridę. Tak jak każde dziecko bywał o to zazdrosny, z drugiej jednak strony nie lubił babci słuchać. Mówiła zbyt zawile i mgliście. Wielu uwag zupelnie nie rozumiał i zawsze wydawało mu się, że babcia wie coś, czego nie powinna. - Człowiek jest kowalem własnego losu. Sam decyduje o swoim przeznaczeniu - wyrzekł nastoletni Mikkel uroczystym tonem. Nie do końca jeszcze rozumiał te słowa, nie pojmował ich prawdziwego znaczena i wagi, lecz lubił powtarzać słowa Frederika jako święte prawdy. Słyszał zresztą kilka sprzeczek ojca i jego matki, co jedynie podjudzało go do wyszydzania całej tej gadki o przeznaczeniu, losie i Nornach, którymi nieustannie karmiła Fridę Myrthild. Wtedy jeszcze nie przypuszczał jak duży wpływ będzie to miało na młodszą siostrę.
- Za zimno? Psy Larsa zakopują się w śniegu na drzemkę - śmiechem zareagował na wątpliwości Fridy, martwiącej się, że w szopie mogłoby być szczenięciu za zimno. Zwykłemu psu może i by było, ale oni mieszkali za kołem podbiegunowym - rodzice nie wzięliby pod dach pudla, aby drżał z zimna nawet za dnia polarnego. Wizja siostry malowała w wyobraźni Mikkela obrazy ich dwójki z psami Larsa: wielkimi, kudłatymi bestiami, które pociągną zaprzęg przez leśną drogę. - Poza tym rodzice umieją czarować… - przypomniał cierpliwie o tej drobnostce, umykającej częst dzieciom, niepotrafiącym używać jeszcze konkretnych inktantacji zaklęć, formułować własnej energii zgodnie z zamierzeniem. Jeśli państwo Guldbrandsen rzeczywiście zamierzali sprezentować im szczenię i ukryli je w szopie, to z pewnością miało tam jak u bogów za piecem. Przede wszystkim mogło nacieszyć się spokojem, któremu mieli zamiar położyć kres przez własną niecierpliwość.
Nie powinni byli tego robić. Wymykając się z domu łamali przecież zasady Jul. To nie był jeszcze czas na prezenty, właściwie święta się nie rozpoczęły. Skoro jednak wiedzieli już co ich czeka... a właściwie Frida wiedziała, Mikkelowi zaś wygodniej i milej było tego wieczoru dać wiarę w przepowiednie siostry, to jaki sens czekać? Tłumaczył to sam sobie w duchu. Kolejne metry dzielące ich od szopy gospodarczej w ogrodzie przemierzał pełen obaw o reakcję ojca, którymi przejmował się bardziej niż powinien i robili to inni chłopcy w jego wieku. Przede wszystkim powinien też dać dobry przykład młodszej siostrze i cierpliwie zaczekać, lecz nie mógł się powstrzymać. Ciekawość okazała się na tyle silną, aby nie mógł jej przezwyciężyć.
Nie żałował.
Nawet jeśli ich przypadkowa wizyta w szopie miała skończyć się zawodem rodziców i niezadowoleniem, to cieszył się jak rzadko kiedy. Osunął się na kolana zaraz obok Fridy, klękając przy puchatej kulce o barwach czerni, bieli i rudości, nie mogąc oderwać od niej oczu. Kąciki ust unosiły się same w głupawym uśmiechu.
- Pamiętasz jak tata nam opowiadał o klątwie z Trondheim? - spytał cicho, obserwując psa tak jakby ten rzucił na niego urok; wyciągnął też dłoń, aby pogłaskać go po grzbiecie. Zaśmiał się pod nosem czując jego wilgotny, zimny nos. - Tego psa, który znalazł przeklęty pierścień? Miał na imię Roy. Podoba ci się to imię? - pytał podekscytowany. Nawet nie spojrzał na Fridę, zbyt zaaferowany szczenięciem, ale słuchał jej uważnie. - Miałaś rację. Na młot Thora. Masz rację! - Słowa same wyrywały mu się z ust, bez udziału woli, pod wpływem rosnącej radości. Pies ekscytował się coraz bardziej i Mikkel podobnie. W tym momencie wizja nowej gałęzi wydawała się jednak wyjątkowo nieistotna. - Będzie spał ze mną w łóżku i wygrywał wszystkie wyścigi - oświadczył z zadowoleniem, rozglądając się za czymś, co posłużyłoby jako zabawka. - Tylko... musimy zaraz wracać zanim zorientują się, że nas nie ma - dodał zbolałym tonem.
Czasami rola odpowiedzialnego, starszego brata była taka trudna.
- Mam własne łyżwy - przypomniał jej przewracając przy tym oczyma. Rozmiar butów był najmniejszym problemem, chociaż nie miał szans wcisnąć rosnących wciąż wielkich stóp w jakiekolwiek buty dziewczynki. Wyobraził sobie jednak siebie samego w różowych, błyszczących łyżwach dla dziewczyn i wzdrygnął się na myśl o tym jak śmiesznie by wyglądał. Wszyscy jego kumple, którzy bywali nad zatoką nieopodal, umarliby z uciechy i nigdy w życiu nie daliby mu o tym zapomnieć. Sam pewnie zachowałby się podobnie, więc nie mógł im mieć tego za złe. Łyżwy go jednak wcale nie interesowały. Zakładał swoje tylko wtedy, gdy mieli grać z przyjaciółmi w magicznego hokeja. Znacznie bardziej lubił jazdę na nartach i psie zaprzęgi. Nie uszło to, najwyraźniej, uwadze rodziców.
- Wiesz co mówi tata? - spytał poważnym tonem, zawieszając uważne spojrzenie na twarzy siostry, na której doszukiwał się wątpliwości we własne wizje i słowa babki Myrthild, którą nazwala ekscentryczną, na co parsknął śmiechem, dając do zrozumienia co o tym sądzi. Babcia Guldbrandsen nigdy za nim nie przepadała. O ile rodzice zawsze traktowali ich oboje po równo, to babka ze strony ojca nigdy nie ukrywała, że ma swojego ulubionego wnuka, a raczej wnuczkę - Fridę. Tak jak każde dziecko bywał o to zazdrosny, z drugiej jednak strony nie lubił babci słuchać. Mówiła zbyt zawile i mgliście. Wielu uwag zupelnie nie rozumiał i zawsze wydawało mu się, że babcia wie coś, czego nie powinna. - Człowiek jest kowalem własnego losu. Sam decyduje o swoim przeznaczeniu - wyrzekł nastoletni Mikkel uroczystym tonem. Nie do końca jeszcze rozumiał te słowa, nie pojmował ich prawdziwego znaczena i wagi, lecz lubił powtarzać słowa Frederika jako święte prawdy. Słyszał zresztą kilka sprzeczek ojca i jego matki, co jedynie podjudzało go do wyszydzania całej tej gadki o przeznaczeniu, losie i Nornach, którymi nieustannie karmiła Fridę Myrthild. Wtedy jeszcze nie przypuszczał jak duży wpływ będzie to miało na młodszą siostrę.
- Za zimno? Psy Larsa zakopują się w śniegu na drzemkę - śmiechem zareagował na wątpliwości Fridy, martwiącej się, że w szopie mogłoby być szczenięciu za zimno. Zwykłemu psu może i by było, ale oni mieszkali za kołem podbiegunowym - rodzice nie wzięliby pod dach pudla, aby drżał z zimna nawet za dnia polarnego. Wizja siostry malowała w wyobraźni Mikkela obrazy ich dwójki z psami Larsa: wielkimi, kudłatymi bestiami, które pociągną zaprzęg przez leśną drogę. - Poza tym rodzice umieją czarować… - przypomniał cierpliwie o tej drobnostce, umykającej częst dzieciom, niepotrafiącym używać jeszcze konkretnych inktantacji zaklęć, formułować własnej energii zgodnie z zamierzeniem. Jeśli państwo Guldbrandsen rzeczywiście zamierzali sprezentować im szczenię i ukryli je w szopie, to z pewnością miało tam jak u bogów za piecem. Przede wszystkim mogło nacieszyć się spokojem, któremu mieli zamiar położyć kres przez własną niecierpliwość.
Nie powinni byli tego robić. Wymykając się z domu łamali przecież zasady Jul. To nie był jeszcze czas na prezenty, właściwie święta się nie rozpoczęły. Skoro jednak wiedzieli już co ich czeka... a właściwie Frida wiedziała, Mikkelowi zaś wygodniej i milej było tego wieczoru dać wiarę w przepowiednie siostry, to jaki sens czekać? Tłumaczył to sam sobie w duchu. Kolejne metry dzielące ich od szopy gospodarczej w ogrodzie przemierzał pełen obaw o reakcję ojca, którymi przejmował się bardziej niż powinien i robili to inni chłopcy w jego wieku. Przede wszystkim powinien też dać dobry przykład młodszej siostrze i cierpliwie zaczekać, lecz nie mógł się powstrzymać. Ciekawość okazała się na tyle silną, aby nie mógł jej przezwyciężyć.
Nie żałował.
Nawet jeśli ich przypadkowa wizyta w szopie miała skończyć się zawodem rodziców i niezadowoleniem, to cieszył się jak rzadko kiedy. Osunął się na kolana zaraz obok Fridy, klękając przy puchatej kulce o barwach czerni, bieli i rudości, nie mogąc oderwać od niej oczu. Kąciki ust unosiły się same w głupawym uśmiechu.
- Pamiętasz jak tata nam opowiadał o klątwie z Trondheim? - spytał cicho, obserwując psa tak jakby ten rzucił na niego urok; wyciągnął też dłoń, aby pogłaskać go po grzbiecie. Zaśmiał się pod nosem czując jego wilgotny, zimny nos. - Tego psa, który znalazł przeklęty pierścień? Miał na imię Roy. Podoba ci się to imię? - pytał podekscytowany. Nawet nie spojrzał na Fridę, zbyt zaaferowany szczenięciem, ale słuchał jej uważnie. - Miałaś rację. Na młot Thora. Masz rację! - Słowa same wyrywały mu się z ust, bez udziału woli, pod wpływem rosnącej radości. Pies ekscytował się coraz bardziej i Mikkel podobnie. W tym momencie wizja nowej gałęzi wydawała się jednak wyjątkowo nieistotna. - Będzie spał ze mną w łóżku i wygrywał wszystkie wyścigi - oświadczył z zadowoleniem, rozglądając się za czymś, co posłużyłoby jako zabawka. - Tylko... musimy zaraz wracać zanim zorientują się, że nas nie ma - dodał zbolałym tonem.
Czasami rola odpowiedzialnego, starszego brata była taka trudna.
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Bezimienny
Dalsze sprzeczki zdawały się być równie bezsensowne, co też irytujące, z tą więc świadomością młodziutka Guldbrandsen porzuciła przepychanki słowne ze starszym bratem, któremu wciąż się wydawało, że wraz z wiekiem przybywać powinno mu autorytetu w oczach ciemnowłosej dziewczynki, która z każdą mijającą wiosną charakteryzowała się coraz większym uporem i trudnością w odwiedzeniu jej od raz podjętego zdania - w tym wypadku kwestia tyczyła się prawdziwości świątecznych bezsensów przepełniających nieuchronnie atmosferę dni upływających pod znakiem jul.
- Moje są ładniejsze, nie powiesz, że nie - oświadczyła butnie, za nic mając sobie jego przypomnienie. Miał łyżwy, lecz hokejowe, a tych nijak nie można przecież było przyrównywać do finezji i lekkości łyżew przeznaczonych jeździe figurowej. Co więcej, wyobrażenia Mikkela wobec modelu wybranego przez Fridę miały tym razem tak drastycznie rozminąć się z rzeczywistością jak tylko się dało - była już przecież duża i nie potrzebowała żadnego różu, jednorożców czy brokatu na swoich nowiusieńkich łyżwach, których pedantyczna biel nie została skażona żadną zbędną ozdobą. Jeszcze zobaczy…
- Nie obchodzi mnie co mówi, jeśli mówi brzydko o babci - obwieściła z pełnią przekonania, gotowa wystąpić w najprawdziwszej rebelii przeciwko własnemu ojcu, jeśli ten tylko powiedziałby słowo przeciwko jej ukochanej babci. To nie tak, że ta nigdy nie przepadała za Mikkelem, po prostu Mikkel nigdy nie dał im prawdziwej szansy na nawiązanie nici porozumienia; Myrthild pozostawała w jego głowie nieprzystępną personą, a sam Mikkel w jej oczach niezainteresowanym wnuczkiem. Frida nie rozumiała dlaczego ta dwójka nie potrafi się dogadać tak, jak każde z osobna dogadywało się właśnie z nią, gdy nie było wokół nikogo innego. Przygryzła w namyśle dolną wargę, postanawiając nie zostawiać tego tematu bez odpowiedniego przemyślenia sprawy w późniejszym terminie i bardziej sprzyjających okolicznościach. - Bez przychylności bogów człowiek może lepić sobie babki z piasku, a nie wykuwać własny los - prychnęła pogardliwie, nie zgadzając się ze wzniosłymi słowami brata, któremu wciąż zdawać się mogło, że o kwestiach przeznaczenia i jego zawiłości wie więcej niż Frida i wyśmiewana przez niego ekscentryczna Myrthild. Dziewczynka również niejednokrotnie słyszała sprzeczki światopoglądowe rodziców, wciąż jednak odpychała od siebie natrętne myśli, że którekolwiek z rodziców mogłoby jej po prostu nie wierzyć. Mikkela nie podejrzewała o to nigdy i pod żadnym pozorem, wciąż i wciąż z cierpliwością powtarzając mu opowieści o mało klarownych wizjach i odpowiadając na niekończące się pytania, które w dużej mierze podważały po prostu wiarygodność jej wypowiedzi i próbowały obniżyć niepokój pozostawiony po kasandrycznych widzeniach.
- Psom Larsa daleko jest do domowych pupuli - zasępiła się dalej, wcale nie uznając półdzikich psisk za odpowiedni przykład, mający odegnać od niej wszelkie troski. A co, jeśli poszukiwanemu przez nich szczenięciu daleko będzie do kudłacza ciągnącego śnieżny zaprzęg? - Umieją, to prawda - stwierdziła po chwili, przyjmując do siebie ten zdroworozsądkowy argument z uczuciem wyraźnej ulgi, która odmalowała się momentalnie na posępnej wcześniej twarzyczce. Ale nie, Mikkel miał rację, rodzice z pewnością byli w stanie należycie zadbać o wszelkie potrzeby szczenięcia, niezależnie od tego jakie by ono nie było.
Nie potrafiła żałować tego, że pozostając w zmowie z bratem, wymknęli się z gwarnego wnętrza rodzinnego domu, by pod osłoną grudniowych ciemności na własną rękę przedwcześnie poszukiwać prezentów. Roztańczona w ekscytacji puchata kulka popiskiwała z radości, okrywając grubym płaszczem zapomnienia wszelkie okoliczności towarzyszące temu wydarzeniu.
- Pamiętam - szepnęła w odpowiedzi, nie do końca pewna do czego zmierza opowieść chłopca, któremu teraz przyglądała się z zainteresowaniem, raz za razem uciekając spojrzeniem od jego twarzy w kierunku kręcącego się pomiędzy nimi psiaka. - Roy to ładne imię - przytaknęła po chwili namysłu, z uśmiechem na ustach aprobując tę propozycję. - Będziesz Royem, piesiu? Podoba ci się? - zwróciła się do szczenięcia, drapiąc mięciutką skórę tuż za jego klapniętymi uszami. - Oczywiście, że miałam rację - wyprostowała się z dumą, słysząc kolejne słowa Mikkela, który otwarcie przyznawał jej rację. - A może nie będzie chciał biegać w wyścigach, myślałeś o tym? - zapytała jeszcze zaczepnie, odruchowo pusząc się na sugestię, że ich wspólny zwierzak miałby za dnia trenować z Mikkelem nudny sport, w nocami spać w jego łóżku. Nim jednak myśl ta zdążyła na dobre zagościć w głowie Fridy, z nieskrywanym żalem musiała przyznać starszemu bratu rację w tym, że nadeszła najwyższa pora, by zakończyć poszukiwania i powrócić do domu, nim ktokolwiek odnotuje ich nieobecność. - Wrócimy tu jeszcze, Roy, poczekaj na nas - szepnęła jeszcze do szczenięcia, nim pogłaskawszy je ostatni raz, z ciężkimi sercami opuścili szopę.
Frida i Mikkel z tematu
- Moje są ładniejsze, nie powiesz, że nie - oświadczyła butnie, za nic mając sobie jego przypomnienie. Miał łyżwy, lecz hokejowe, a tych nijak nie można przecież było przyrównywać do finezji i lekkości łyżew przeznaczonych jeździe figurowej. Co więcej, wyobrażenia Mikkela wobec modelu wybranego przez Fridę miały tym razem tak drastycznie rozminąć się z rzeczywistością jak tylko się dało - była już przecież duża i nie potrzebowała żadnego różu, jednorożców czy brokatu na swoich nowiusieńkich łyżwach, których pedantyczna biel nie została skażona żadną zbędną ozdobą. Jeszcze zobaczy…
- Nie obchodzi mnie co mówi, jeśli mówi brzydko o babci - obwieściła z pełnią przekonania, gotowa wystąpić w najprawdziwszej rebelii przeciwko własnemu ojcu, jeśli ten tylko powiedziałby słowo przeciwko jej ukochanej babci. To nie tak, że ta nigdy nie przepadała za Mikkelem, po prostu Mikkel nigdy nie dał im prawdziwej szansy na nawiązanie nici porozumienia; Myrthild pozostawała w jego głowie nieprzystępną personą, a sam Mikkel w jej oczach niezainteresowanym wnuczkiem. Frida nie rozumiała dlaczego ta dwójka nie potrafi się dogadać tak, jak każde z osobna dogadywało się właśnie z nią, gdy nie było wokół nikogo innego. Przygryzła w namyśle dolną wargę, postanawiając nie zostawiać tego tematu bez odpowiedniego przemyślenia sprawy w późniejszym terminie i bardziej sprzyjających okolicznościach. - Bez przychylności bogów człowiek może lepić sobie babki z piasku, a nie wykuwać własny los - prychnęła pogardliwie, nie zgadzając się ze wzniosłymi słowami brata, któremu wciąż zdawać się mogło, że o kwestiach przeznaczenia i jego zawiłości wie więcej niż Frida i wyśmiewana przez niego ekscentryczna Myrthild. Dziewczynka również niejednokrotnie słyszała sprzeczki światopoglądowe rodziców, wciąż jednak odpychała od siebie natrętne myśli, że którekolwiek z rodziców mogłoby jej po prostu nie wierzyć. Mikkela nie podejrzewała o to nigdy i pod żadnym pozorem, wciąż i wciąż z cierpliwością powtarzając mu opowieści o mało klarownych wizjach i odpowiadając na niekończące się pytania, które w dużej mierze podważały po prostu wiarygodność jej wypowiedzi i próbowały obniżyć niepokój pozostawiony po kasandrycznych widzeniach.
- Psom Larsa daleko jest do domowych pupuli - zasępiła się dalej, wcale nie uznając półdzikich psisk za odpowiedni przykład, mający odegnać od niej wszelkie troski. A co, jeśli poszukiwanemu przez nich szczenięciu daleko będzie do kudłacza ciągnącego śnieżny zaprzęg? - Umieją, to prawda - stwierdziła po chwili, przyjmując do siebie ten zdroworozsądkowy argument z uczuciem wyraźnej ulgi, która odmalowała się momentalnie na posępnej wcześniej twarzyczce. Ale nie, Mikkel miał rację, rodzice z pewnością byli w stanie należycie zadbać o wszelkie potrzeby szczenięcia, niezależnie od tego jakie by ono nie było.
Nie potrafiła żałować tego, że pozostając w zmowie z bratem, wymknęli się z gwarnego wnętrza rodzinnego domu, by pod osłoną grudniowych ciemności na własną rękę przedwcześnie poszukiwać prezentów. Roztańczona w ekscytacji puchata kulka popiskiwała z radości, okrywając grubym płaszczem zapomnienia wszelkie okoliczności towarzyszące temu wydarzeniu.
- Pamiętam - szepnęła w odpowiedzi, nie do końca pewna do czego zmierza opowieść chłopca, któremu teraz przyglądała się z zainteresowaniem, raz za razem uciekając spojrzeniem od jego twarzy w kierunku kręcącego się pomiędzy nimi psiaka. - Roy to ładne imię - przytaknęła po chwili namysłu, z uśmiechem na ustach aprobując tę propozycję. - Będziesz Royem, piesiu? Podoba ci się? - zwróciła się do szczenięcia, drapiąc mięciutką skórę tuż za jego klapniętymi uszami. - Oczywiście, że miałam rację - wyprostowała się z dumą, słysząc kolejne słowa Mikkela, który otwarcie przyznawał jej rację. - A może nie będzie chciał biegać w wyścigach, myślałeś o tym? - zapytała jeszcze zaczepnie, odruchowo pusząc się na sugestię, że ich wspólny zwierzak miałby za dnia trenować z Mikkelem nudny sport, w nocami spać w jego łóżku. Nim jednak myśl ta zdążyła na dobre zagościć w głowie Fridy, z nieskrywanym żalem musiała przyznać starszemu bratu rację w tym, że nadeszła najwyższa pora, by zakończyć poszukiwania i powrócić do domu, nim ktokolwiek odnotuje ich nieobecność. - Wrócimy tu jeszcze, Roy, poczekaj na nas - szepnęła jeszcze do szczenięcia, nim pogłaskawszy je ostatni raz, z ciężkimi sercami opuścili szopę.
Frida i Mikkel z tematu