:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
Strona 2 z 2 • 1, 2
07.02.2001 – Salon jubilerski „Sørensen” – Vekkelse
+2
Einar Halvorsen
Prorok
6 posters
Prorok
07.02.2001 – Salon jubilerski „Sørensen” – Vekkelse Pią 25 Lis - 19:47
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
First topic message reminder :
07-8.02.2001
Warsztaty jubilerskie
Klan Sørensenów wciąż nie zapomniał potwarzy zadanej im ze strony rodziny Tordenskiold podczas corocznej aukcji; przedstawiciele Przymierza Pierwszych nie zaprosili ich bowiem do udziału przy wytwarzaniu biżuterii, korzystając z usług innych, konkurencyjnych jubilerów. Obecnym razem mogą jednak ponownie zabłysnąć talentem znanym na całą magiczną Europę Północną; oprócz tradycyjnych, dostępnych wyrobów, członkowie klanu podjęli się również organizacji warsztatów galdryjskiego rzemieślnictwa. Podczas Vekkelse każdy chętny, dzięki przystępnym lekcjom znawców magicznego jubilerstwa, będzie w stanie wytworzyć najprostszy przedmiot. Warsztaty skupiają się wokół wytwórstwa pierścieni, które można zabrać ze sobą do domu lub podarować drugiej osobie.
Za przejście przez wszystkie etapy warsztatów tworzenia magicznej biżuterii przysługuje 1 punkt do statystyki magii twórczej. Po ukończeniu kursu można również zgłosić się o odebranie wytworzonego przez siebie pierścienia i przypisanie go do ekwipunku.
Uwaga! Każdy rzut kością powinien być wykonany w odrębnym poście. Należy postępować zgodnie z przedstawioną poniżej kolejnością.
Za przejście przez wszystkie etapy warsztatów tworzenia magicznej biżuterii przysługuje 1 punkt do statystyki magii twórczej. Po ukończeniu kursu można również zgłosić się o odebranie wytworzonego przez siebie pierścienia i przypisanie go do ekwipunku.
Uwaga! Każdy rzut kością powinien być wykonany w odrębnym poście. Należy postępować zgodnie z przedstawioną poniżej kolejnością.
Wybór materiału (k6)
Najbardziej powszechne metale i stopy w jubilerstwie to bez wątpienia srebro, złoto, platyna, miedź oraz mosiądz. Mosiądz, stop miedzi i cynku, jest szczególnie użyteczny, ponieważ pozwala na uzyskanie barwy podobnej do znacznie droższego złota.
1, 2, 3 – srebro.
4, 5, 6 – mosiądz.
1, 2, 3 – srebro.
4, 5, 6 – mosiądz.
Wybór kamienia (k6)
Każdy kamień ma przypisaną obok symbolikę, od której będą zależeć końcowe właściwości przedmiotu.
1 – ametyst (fioletowy). Jego nazwa dosłownie oznacza „trzeźwość”. Wierzono, że osoby, które go noszą, są mniej podatne na uroki niks, fossegrimów, huldr oraz huldrekalli, a także na działanie hipnozy. Oprócz tego, przypisywano mu właściwości ograniczania efektów samego upojenia się alkoholem.
2 – jadeit (zielony). Uznawany za symbol empatii i przede wszystkim pomyślności. Utarło się przekonanie, że przynosi szczęście swojemu posiadaczowi.
3 – lustrzany marmur (przezroczysty, działa niczym zwierciadło). Zgodnie z nadaną nazwą, można się w nim przeglądać niczym w prawdziwym zwierciadle. Pomaga przede wszystkim alchemikom w skoncentrowaniu się podczas warzenia mikstur.
4 – granat (fioletowoczerwony). Uważa się, że dodaje energii i potęguje czerpanie radości z życia.
5 – heliotrop (szkarłatny). Otwiera umysł oraz pobudza myślenie, wzmacnia siły życiowe. Utożsamia się go z niesieniem pomocy wyroczniom i medium podczas przeprowadzania rytuałów.
6 – kamień amazoński (niebieski). Wierzy się, że kamień pomaga zachować długo młodość, a także artystyczne natchnienie.
1 – ametyst (fioletowy). Jego nazwa dosłownie oznacza „trzeźwość”. Wierzono, że osoby, które go noszą, są mniej podatne na uroki niks, fossegrimów, huldr oraz huldrekalli, a także na działanie hipnozy. Oprócz tego, przypisywano mu właściwości ograniczania efektów samego upojenia się alkoholem.
2 – jadeit (zielony). Uznawany za symbol empatii i przede wszystkim pomyślności. Utarło się przekonanie, że przynosi szczęście swojemu posiadaczowi.
3 – lustrzany marmur (przezroczysty, działa niczym zwierciadło). Zgodnie z nadaną nazwą, można się w nim przeglądać niczym w prawdziwym zwierciadle. Pomaga przede wszystkim alchemikom w skoncentrowaniu się podczas warzenia mikstur.
4 – granat (fioletowoczerwony). Uważa się, że dodaje energii i potęguje czerpanie radości z życia.
5 – heliotrop (szkarłatny). Otwiera umysł oraz pobudza myślenie, wzmacnia siły życiowe. Utożsamia się go z niesieniem pomocy wyroczniom i medium podczas przeprowadzania rytuałów.
6 – kamień amazoński (niebieski). Wierzy się, że kamień pomaga zachować długo młodość, a także artystyczne natchnienie.
Obróbka materiałów (k100)
Najważniejszy proces dotyczy samego metalu. Pierwszy etap zachodzi z wykorzystaniem narzędzia nazywanego walcarką jubilerską. Po walcowaniu należy wyznaczyć pierwotny kształt pierścienia i wyciąć go za pomocą zaklęcia. Następnie pasmu materiału nadaje się kształt kręgu. Metale można w ostateczności barwić zanurzając je w odpowiednich miksturach; może to doprowadzić do zmiany barwy, efektu postarzenia, sprawienia, aby przedmiot był lśniący lub wręcz przeciwnie: matowy. Giloszem nazywa się zawiły ornamentowy wzór tworzony za pomocą cienkich, nachodzących na siebie linii. Szyna to nazwa dla dolnej części pierścienia, a termin górka, zgodnie z nazwą obejmuje jego szczytową część.
Rzut k100 sumuje się ze statystyką magii twórczej oraz adekwatnymi atutami. Efekt działań należy interpretować w oparciu o poniższą legendę.
1-24 – masz bardzo duże trudności przy obróbce, każda czynność idzie ci karkołomnie i ostatecznie ponosisz porażkę. Musisz zacząć od początku; rzuć ponownie kością k100 na obecny etap.
25-49 – udaje ci się wykończyć pierścień, jednak nie jesteś w pełni zadowolony z ostatecznych efektów. Wiele rzeczy wyszło płycej, niż zakładałeś. Możesz zacząć od nowa i rzucić ponownie kością k100 na obecny etap lub przejść do kolejnego procesu, nie przejmując się już rozbieżnością od pierwotnych planów.
50-74 – odnosisz sukces! Udaje ci się utworzyć zdobienia i efekt, który zamierzałeś uzyskać od samego początku.
75-100 – niesamowite! Twoje wykonanie przewyższyło najśmielsze oczekiwania, jakie dotąd żywiłeś. Pierścień zapowiada się o wiele lepiej, niż najpierw przewidywałeś; udaje ci się nawet miło zaskoczyć nauczycieli na kursie.
Rzut k100 sumuje się ze statystyką magii twórczej oraz adekwatnymi atutami. Efekt działań należy interpretować w oparciu o poniższą legendę.
1-24 – masz bardzo duże trudności przy obróbce, każda czynność idzie ci karkołomnie i ostatecznie ponosisz porażkę. Musisz zacząć od początku; rzuć ponownie kością k100 na obecny etap.
25-49 – udaje ci się wykończyć pierścień, jednak nie jesteś w pełni zadowolony z ostatecznych efektów. Wiele rzeczy wyszło płycej, niż zakładałeś. Możesz zacząć od nowa i rzucić ponownie kością k100 na obecny etap lub przejść do kolejnego procesu, nie przejmując się już rozbieżnością od pierwotnych planów.
50-74 – odnosisz sukces! Udaje ci się utworzyć zdobienia i efekt, który zamierzałeś uzyskać od samego początku.
75-100 – niesamowite! Twoje wykonanie przewyższyło najśmielsze oczekiwania, jakie dotąd żywiłeś. Pierścień zapowiada się o wiele lepiej, niż najpierw przewidywałeś; udaje ci się nawet miło zaskoczyć nauczycieli na kursie.
Połączenie kamienia z pierścieniem (k100)
Ze względu na trudność w obróbce, kamienie wyznaczone do warsztatów zostały już odpowiednio przygotowane, aby nie wymagały żadnych, dodatkowych prac. Carga to rodzaj oprawy polegającej na opasaniu kamienia metalem; drugim sposobem mocowania są łapki stabilizujące położenie kryształu w biżuterii.
1-29 – niestety, nie udaje ci się połączyć kruszcu z metalem. Musisz spróbować jeszcze raz. Rzuć ponownie kością k100 na obecny etap.
30-100 – gratuluję, osiągnąłeś sukces i połączyłeś kruszec z metalem! Teraz możesz zabrać się za ostatni etap wykończeniowy.
1-29 – niestety, nie udaje ci się połączyć kruszcu z metalem. Musisz spróbować jeszcze raz. Rzuć ponownie kością k100 na obecny etap.
30-100 – gratuluję, osiągnąłeś sukces i połączyłeś kruszec z metalem! Teraz możesz zabrać się za ostatni etap wykończeniowy.
Nadanie magicznych właściwości (k100)
Przy nadaniu magicznych właściwości wykorzystuje się zaklęcie Smíða (Proprio) z dziedziny magii twórczej. Ze względu na fakt, że zaklęcie jest bardziej zaawansowane (II poziom), osoby posiadające poniżej 20 punktów w statystyce magii twórczej, muszą zawrzeć w poście informację, że zgłosiły się do jednego z nauczycieli o pomoc przy odpowiednim zaklęciu przedmiotu. Wówczas ich próg jest niższy i wynosi 50. Osoby posiadające 20 i więcej punktów w statystyce magii twórczej mogą skorzystać samodzielnie z zaklęcia. Próg dla nich wynosi wtedy 70. Wynik k100 sumuje się ze statystyką magii twórczej i odpowiednim atutem. Cechy, jakie będzie posiadać pierścień są związane z wylosowanym kamieniem (należy odnieść się do zamieszczonej poniżej legendy). Ze względu na to, że przedmioty są mało zaawansowane, z ich bonusu można skorzystać jedynie raz w fabularnym miesiącu!
Ametyst – dodaje pewności siebie (+2 do charyzmy raz na fabularny miesiąc).
Jadeit – przynosi szczęście (+2 do spostrzegawczości raz na fabularny miesiąc).
Lustrzany marmur – wspomaga warzenie mikstur (+2 do alchemii raz na fabularny miesiąc).
Granat – ożywia, dodaje siły (+2 do sprawności fizycznej raz na fabularny miesiąc).
Heliotrop – pomaga przy korzystaniu z magii runicznej (+2 do magii runicznej raz na fabularny miesiąc).
Kamień amazoński – ułatwia wszelkie procesy twórcze, nadaje artystyczne natchnienie (+2 do magii twórczej raz na fabularny miesiąc).
Ametyst – dodaje pewności siebie (+2 do charyzmy raz na fabularny miesiąc).
Jadeit – przynosi szczęście (+2 do spostrzegawczości raz na fabularny miesiąc).
Lustrzany marmur – wspomaga warzenie mikstur (+2 do alchemii raz na fabularny miesiąc).
Granat – ożywia, dodaje siły (+2 do sprawności fizycznej raz na fabularny miesiąc).
Heliotrop – pomaga przy korzystaniu z magii runicznej (+2 do magii runicznej raz na fabularny miesiąc).
Kamień amazoński – ułatwia wszelkie procesy twórcze, nadaje artystyczne natchnienie (+2 do magii twórczej raz na fabularny miesiąc).
Mistrz Gry
Re: 07.02.2001 – Salon jubilerski „Sørensen” – Vekkelse Pon 26 Sie - 21:51
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k6' : 3
'k6' : 3
Sohvi Vänskä
Re: 07.02.2001 – Salon jubilerski „Sørensen” – Vekkelse Pon 26 Sie - 21:51
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
W gruncie rzeczy nigdy nie chciała złotych kolii ani perłowych spinek, choć korzystała chętnie z majątku przysposobionego przez obliczone małżeństwo – jeśli przy nich przystawała na dłużej, szukała najczęściej wyrazów ciepłej przyjaźni dla jednej z dziewcząt; dyskretnych wyrazów swojej wygłuszanej natury, wylewnych przynajmniej przez kosztowność. Podobne akcesoria na jej własnym ciele zawsze wydawały się osobliwie niezręczne, nie pasowały do ciemnego abisalu migdałowych oczu i prostych włosów, leżały na niej tak samo źle jak w młodości leżała na niej klasyczna dziewczęcość. Wolała kosztować ją przez dotyk dłoni i ust niż nosić na sobie; zbierać jej urok garściami spojrzeń z cudzego ciała, rozbierać obojczyki z blichtru skromnych łańcuszków do nagiej białości i wąskie gałązki nadgarstków z podzwaniających zawieszek, które w tamtych latach dziewczęta lubiły nosić przy sobie jak małe talizmany: na szczęście, na pomyślność, na miłość. Później dopiero wrosła w swoją kobiecość – w czerwony pigment szminki, akcesoria dobierane z uwagą, eleganckie wykroje strojów wydobywających poważność jej rysów; i nigdy nie wyrosła ze swoich nieprzyzwoitych zachcianek, ale tego nie mogła jej powiedzieć. Albo mogła – może chciała; nie po to nawet, by prosić ją o ich spełnienie. Była kobietą o niecodziennych gustach, kobietą nienaturalną i po trzydziestce, doświadczającą dotąd swoją miłość jedynie przez pocałunki bezpowrotnie stygnące ze świtem; jak dobrze byłoby usłyszeć, z ust drugiej kobiety, proste ja też? Rozmawiały ze sobą o morderstwie, dlaczego więc to wydawało się trudniejsze? Czy to była, również, nieprzyzwoita zachcianka?
Eva dołączała do jej kokieterii, bezpośrednia i na swój sposób szorstka; druga kobieta po trzydziestce, niedelikatna w swojej kobiecości. Również samotna, może to było ich fatum, kara zadawana cicho przez rzeczywistość, bo przekraczały sobą pewne granice, nawet kiedy nie robiły tego otwarcie. Albo wszystko, co o niej mówili, nie było wcale prawdą – nie umiałaby zapytać, więc próbowała naciskać zuchwałym tonem, szukając słabizny. Zamiast zapytać, po prostu – nigdy nie wolno było jej żyć po prostu, więc wydawało się to nieprawdopodobne, po prostu zapytać, czy też czujesz się sama? W ten doskwierający, dziwaczny sposób, jakby nie było w świecie nikogo podobnego, kogoś, z kim można palić papierosa przy stole i nie tłumaczyć żadnej myśli dokładnie.
– Zanim ukończyłam studia i wróciłam do Midgardu – podjęła, wykrzywiając z kwaśnym rozbawieniem grymas własnego uśmiechu, odrobinę inaczej niż czyniła to zawsze, odrobinę naturalniej, po prostu. – pracowałam w małej restauracji w Sztokholmie. Amerykańskie śniadania, placki na sodzie i frytki smażone na niezmienianym za długo oleju, kusy uniform kelnerki na modłę Zachodu z białym fartuszkiem z falbanką, jak w tych przerysowanych filmach. American dream, zapach spalonego tłuszczu we włosach i szczury na brudnym zapleczu – mówiła, przechodząc z nią do dalszej sali, czując się rozbawiona swoją przeszłością, rozbawiona wspomnieniem tamtego czasu przywoływanym tutaj, w salonie najzdolniejszych jubilerów magicznego świata. – Póki mogę, nie zamierzam miarkować sobie niczego – mruknęła na koniec, napotykając jej spojrzenie, przelotnie i niezobowiązująco, nie chowając figlarnego błysku w oku. Póki mogę; może niedługo będzie musiała tam wrócić, jeśli Nikolai wyhoduje parę jaj i wygryzie z siebie to miękkie, uległe serce, za które tak długo go trzymała – było to mało prawdopodobne, ale możliwe. Nie lubiła przyznawać, jak grząski stał się grunt pod jej nogami.
Nie odbierała jej ostrości źle: znajdowała w tym przyciągający urok symetrycznego temperamentu i nie zamierzała ustępować. Nie była pewna, co Eva o niej myślała ani jakie posiadała zamiary, ani czy była z nią szczera, czy jej ufała i czy sama mogła jej ufać – było to równie drażniące, co rozbudzające. Interesujące, wreszcie, po tak długim czasie uładzonych rozmów i grzecznych uśmiechów, kołnierzy wygładzanych przed lustrem razem z grymasem brwi. Ta nieufna obcość sprawiała, że tym silniej chciała się przez nią przebić: zobaczyć, co stało po drugiej stronie, na końcu tych rozmów, w myślach drugiej, równie silnej w charakterze, kobiety. Mogły się znienawidzić. Prawdopodobnie mogły nawzajem wyrządzić sobie szkody. Być może mogły uścisnąć sobie dłonie i zwyczajnie się rozumieć, pomimo znacznych różnic.
Wybrane srebro uniosło się siłą zaklęcia, a ona z zadowoleniem potwierdziła ten wybór; było blade i zimne.
– Podobno – powtórzyła za nią, niezrażona tym sceptycyzmem – można mi zarzucić wiele rzeczy, dobrych i niekoniecznie. W temacie twórczości nie zadowala mnie podobno. Powinnaś przyjść i ocenić sama, do mojej pracowni. Obecnie nigdzie się nie wystawiam – oznajmiła pewnym tonem, nie wyrażając żadnego zawahania przy tym zaproszeniu, przenosząc klar wejrzenie ze srebra ku niej, by dostrzec kształt odpowiednich argumentów na jej ustach, poczuć mimowolne naprężenie atmosfery, zastanawiając się, czy było to celowe. Niepewność była ekscytująca i drażniąca. – Doskonale. Podobno jestem też dobrą dyskutantką.
Podniesiony przez kobietę kamień wydawał się niepozorny, ale elegancki – wpasowywał się przyjemnie w wyważoną estetykę, którą lubiła uprawiać, nie rzucając się nadmiernie w oczy, ale z pewnością dobrze wyglądając w srebrze.
– W subtelniejszym wydaniu, owszem – mruknęła wobec tego, śledząc deseń na minerale, nieliczne przebarwienia, które naruszały nieznaczną skazą ciemny ton. – Gdybyś mogła wykruszyć mniejszy odłamek, z tego miejsca – wskazała palcem najciemniejszy fragment, w którym barwa wydawała się głęboka i dość jednolita, przełamana jedynie łagodnymi przejaśnieniami, wybarwieniami wydobywanymi pod odpowiednim kątem przez światło. – Myślę o wąskiej obrączce i okrągłym oczku, dobrze wygładzonym. Może drobny wzór w srebrze, dla ożywienia; nic bardzo skomplikowanego.
Eva dołączała do jej kokieterii, bezpośrednia i na swój sposób szorstka; druga kobieta po trzydziestce, niedelikatna w swojej kobiecości. Również samotna, może to było ich fatum, kara zadawana cicho przez rzeczywistość, bo przekraczały sobą pewne granice, nawet kiedy nie robiły tego otwarcie. Albo wszystko, co o niej mówili, nie było wcale prawdą – nie umiałaby zapytać, więc próbowała naciskać zuchwałym tonem, szukając słabizny. Zamiast zapytać, po prostu – nigdy nie wolno było jej żyć po prostu, więc wydawało się to nieprawdopodobne, po prostu zapytać, czy też czujesz się sama? W ten doskwierający, dziwaczny sposób, jakby nie było w świecie nikogo podobnego, kogoś, z kim można palić papierosa przy stole i nie tłumaczyć żadnej myśli dokładnie.
– Zanim ukończyłam studia i wróciłam do Midgardu – podjęła, wykrzywiając z kwaśnym rozbawieniem grymas własnego uśmiechu, odrobinę inaczej niż czyniła to zawsze, odrobinę naturalniej, po prostu. – pracowałam w małej restauracji w Sztokholmie. Amerykańskie śniadania, placki na sodzie i frytki smażone na niezmienianym za długo oleju, kusy uniform kelnerki na modłę Zachodu z białym fartuszkiem z falbanką, jak w tych przerysowanych filmach. American dream, zapach spalonego tłuszczu we włosach i szczury na brudnym zapleczu – mówiła, przechodząc z nią do dalszej sali, czując się rozbawiona swoją przeszłością, rozbawiona wspomnieniem tamtego czasu przywoływanym tutaj, w salonie najzdolniejszych jubilerów magicznego świata. – Póki mogę, nie zamierzam miarkować sobie niczego – mruknęła na koniec, napotykając jej spojrzenie, przelotnie i niezobowiązująco, nie chowając figlarnego błysku w oku. Póki mogę; może niedługo będzie musiała tam wrócić, jeśli Nikolai wyhoduje parę jaj i wygryzie z siebie to miękkie, uległe serce, za które tak długo go trzymała – było to mało prawdopodobne, ale możliwe. Nie lubiła przyznawać, jak grząski stał się grunt pod jej nogami.
Nie odbierała jej ostrości źle: znajdowała w tym przyciągający urok symetrycznego temperamentu i nie zamierzała ustępować. Nie była pewna, co Eva o niej myślała ani jakie posiadała zamiary, ani czy była z nią szczera, czy jej ufała i czy sama mogła jej ufać – było to równie drażniące, co rozbudzające. Interesujące, wreszcie, po tak długim czasie uładzonych rozmów i grzecznych uśmiechów, kołnierzy wygładzanych przed lustrem razem z grymasem brwi. Ta nieufna obcość sprawiała, że tym silniej chciała się przez nią przebić: zobaczyć, co stało po drugiej stronie, na końcu tych rozmów, w myślach drugiej, równie silnej w charakterze, kobiety. Mogły się znienawidzić. Prawdopodobnie mogły nawzajem wyrządzić sobie szkody. Być może mogły uścisnąć sobie dłonie i zwyczajnie się rozumieć, pomimo znacznych różnic.
Wybrane srebro uniosło się siłą zaklęcia, a ona z zadowoleniem potwierdziła ten wybór; było blade i zimne.
– Podobno – powtórzyła za nią, niezrażona tym sceptycyzmem – można mi zarzucić wiele rzeczy, dobrych i niekoniecznie. W temacie twórczości nie zadowala mnie podobno. Powinnaś przyjść i ocenić sama, do mojej pracowni. Obecnie nigdzie się nie wystawiam – oznajmiła pewnym tonem, nie wyrażając żadnego zawahania przy tym zaproszeniu, przenosząc klar wejrzenie ze srebra ku niej, by dostrzec kształt odpowiednich argumentów na jej ustach, poczuć mimowolne naprężenie atmosfery, zastanawiając się, czy było to celowe. Niepewność była ekscytująca i drażniąca. – Doskonale. Podobno jestem też dobrą dyskutantką.
Podniesiony przez kobietę kamień wydawał się niepozorny, ale elegancki – wpasowywał się przyjemnie w wyważoną estetykę, którą lubiła uprawiać, nie rzucając się nadmiernie w oczy, ale z pewnością dobrze wyglądając w srebrze.
– W subtelniejszym wydaniu, owszem – mruknęła wobec tego, śledząc deseń na minerale, nieliczne przebarwienia, które naruszały nieznaczną skazą ciemny ton. – Gdybyś mogła wykruszyć mniejszy odłamek, z tego miejsca – wskazała palcem najciemniejszy fragment, w którym barwa wydawała się głęboka i dość jednolita, przełamana jedynie łagodnymi przejaśnieniami, wybarwieniami wydobywanymi pod odpowiednim kątem przez światło. – Myślę o wąskiej obrączce i okrągłym oczku, dobrze wygładzonym. Może drobny wzór w srebrze, dla ożywienia; nic bardzo skomplikowanego.
Bezimienny
Re: 07.02.2001 – Salon jubilerski „Sørensen” – Vekkelse Pon 26 Sie - 21:52
Mogłam kiwać głową i potwierdzać, że znajduję zrozumienie dla jej słów. Nigdy nie zaznałam ciężkiej, fizycznej i mało prestiżowej pracy. Ktoś mógłby powiedzieć, że sięgając po Ratatoskr, właściwie upadłam na samo dno, kiedy jeszcze kilkanaście lat temu nazwisko moje kojarzyło się tylko dobrze. Nie mogłam zrozumieć w pełni, jak to jest pracować za psie pieniądze i ledwo wiązać koniec z końcem lub „zarabiać na życie”. Ja zawsze zarabiałam tylko na wzbogacenie rodzinnej skrytki w banku Landsverków. Zawsze zadawałam się tylko z tymi na moim poziomie – Maartenem, jakimiś cholernymi Hallströmami czy zagranicznymi potomkami szlacheckich rodów ze świata śniących. Nigdy nie dałam po sobie poznać, że to co „mniejsze” i „mniej wpływowe” brzydzi mnie, jednak naturalnie – omijałam to. Biedni znajomi to często mniej wpływowi znajomi, a mojej matce nigdy nie zależało na zniknięciu niczym upadła gwiazda.
Gdyby widziała to, jak obecnie radzą sobie jej dzieci, chyba umarłaby z wrażenia.
Jednak zrozumiałam słowa Sohvi po swojemu.
Pamiętałam opowieści o mojej prababce i jej drodze na szczyt. Pełne dumy opowieści o kobiecie, która z sierocińca dostać się miała do serca jednego z najbardziej wpływowych ludzi w Kopenhadze, a potem z jego portfela na najlepsze Instytuty i poważenie duńskich biznesmenów. Wiedziałam, że ona miała w tym wszystkim wiele szczęścia, posiadając we krwi demoniczny czar. Wiedziałam też, że Sohvi, chwytając się ramienia Vanhanena, mogła przecież próbować osiągnąć coś podobnego w kształtach i rozmiarach. Śniący wśród świata widzących byli w końcu tak wybrakowani, jak wybrakowana była opinia o dzieciach dzikich niks. Nie mogłam jej winić, za podobny wybór.
A może mogłam? Całe zawodowe życie winiłam wszystkich za nawet najmniejsze błędy.
- Bardzo rozrzutne życie – podsumowałam jedynie, nie wdając się w szczegóły. Wciąż miałam wrażenie, że Vahnanen igra ze mną – sięga po nieczyste sztuczki: posyłane mi spojrzenia i skracanie dzielącego nas dystansu. Widocznie w sugestiach była równie rozrzutna. – Jak na urzędniczą pensję – podkreśliłam tylko, że i ja swoje już wiem. Wspomniałam o jej sztuce, którą zresztą po chwili omówimy, wspomniałam też o jej karierze – gdybym popytała więcej, wspomniałabym też pewnie o jej znajomościach i rodzinie. Właściwie, coś podpowiadało mi, że faktycznie powinnam to zrobić – wgryźć się w informacje o Vanhanen, nim doczekam czasów, kiedy ta sama odważy się mi je zdradzić. Możliwym scenariuszem było przecież nie poznanie jej lepiej wcale. Nie zdziwiłabym się, gdyby odsunęła się ode mnie w trosce o swoją opinię i zdrowie.
Mogłaby to być wielka szkoda. Albo tak wydawało mi się teraz, kiedy umysł myślał ponownie w ten głupi, szczeniacki sposób. Lata mijały, ale niektóre schematy pozostawały niezmienne. Myśli o pięknych kobietach ewoluowały na przestrzeni lat, jednak wciąż pozostawały w mojej głowie. Byłam przecież samotna i w dojrzałym wieku. Od lat marzyłam o ustatkowaniu.
Nie miałam jednak zamiaru kłaść łap na zamężnej kobiecie, gdzieś mając pokręcone, miłosne trójkąty. Ośmieszyłabym się przed własnymi czytelnikami, którym dostarczyć musiałabym potrawkę z własnych flaków.
- Podobno jesteś też dobra w składaniu obietnic – docięłam, bo umysł podsuwał mi obecnie jedynie słodkie dokuczliwości. Warsztaty nie były miejscem na swobodne rozmowy, poznawanie siebie czy spoglądanie na siebie ze zrozumieniem. Były tu narażone na spojrzenia i łaknące ciekawostek uszy. – Ale w tym wypadku pewnie masz rację. Też wolę ocenić coś ostatecznie, gdy mogę zaznać sztuki przed oczami i pod palcami. – Pewnie przesadziłam. Gdyby mężczyzna, z brzuchem wielkim jak balon, kulfoniastym nosem i przerzedzona czupryną powiedział podobne słowa, zostałby uznany za starego, wyposzczonego zboczeńca. Dobrze, że byłam kobietą o nienagannej aparycji. O jak dobrze…
Zaklęcie kształtujące metal nie wyszło jednak tak dobrze, jak wyjść by mogło, bo kiedy tylko pomyślałam o opcji proponowanej mi przez Sohvi, metal nie pozostawał posłuszny. Obrączka, chociaż uformowana w odpowiednim rozmiarze, nie posiadała odpowiednich żłobień – ba, pozostawała wręcz zupełnie wygładzona (co nie było istną tragedią, nie zrozumiejcie mnie źle!), nie zdobiona, jak to wcześniej założyłam. Całe szczęście, że śniąca w moim otoczeniu nie mogła wyczuć drżenia magicznej energii, która płatać musiała mi psikusy.
Stresowałam się? Zapewne. Połowę życia odczuwałam przecież wiecznie towarzyszący mi, uogólniony i nieracjonalny lęk.
Nie dałam po sobie poznać błędu. Gładkie srebro właściwie dodawało pierścieniowi klasy.
- Nie nudzisz się w życiu? – zapytałam, opierając dłoń na blacie, zaraz obok jej dłoni. – Urzędnicza posadka, dom na obrzeżach, zmęczone spojrzenie. To jest dobre dla ryczącej sześćdziesiątki, nie dla kogoś takiego jak my – budowanie „wspólnoty”. Kolejna droga do czyjegoś serca i umysłu. Nawet, jeżeli nie miałyśmy wcale tak wiele wspólnego…
Rzut: 27 + 10 + 2 = 39
25-49 – udaje ci się wykończyć pierścień, jednak nie jesteś w pełni zadowolony z ostatecznych efektów. Wiele rzeczy wyszło płycej, niż zakładałeś. Możesz zacząć od nowa i rzucić ponownie kością k100 na obecny etap lub przejść do kolejnego procesu, nie przejmując się już rozbieżnością od pierwotnych planów.
Gdyby widziała to, jak obecnie radzą sobie jej dzieci, chyba umarłaby z wrażenia.
Jednak zrozumiałam słowa Sohvi po swojemu.
Pamiętałam opowieści o mojej prababce i jej drodze na szczyt. Pełne dumy opowieści o kobiecie, która z sierocińca dostać się miała do serca jednego z najbardziej wpływowych ludzi w Kopenhadze, a potem z jego portfela na najlepsze Instytuty i poważenie duńskich biznesmenów. Wiedziałam, że ona miała w tym wszystkim wiele szczęścia, posiadając we krwi demoniczny czar. Wiedziałam też, że Sohvi, chwytając się ramienia Vanhanena, mogła przecież próbować osiągnąć coś podobnego w kształtach i rozmiarach. Śniący wśród świata widzących byli w końcu tak wybrakowani, jak wybrakowana była opinia o dzieciach dzikich niks. Nie mogłam jej winić, za podobny wybór.
A może mogłam? Całe zawodowe życie winiłam wszystkich za nawet najmniejsze błędy.
- Bardzo rozrzutne życie – podsumowałam jedynie, nie wdając się w szczegóły. Wciąż miałam wrażenie, że Vahnanen igra ze mną – sięga po nieczyste sztuczki: posyłane mi spojrzenia i skracanie dzielącego nas dystansu. Widocznie w sugestiach była równie rozrzutna. – Jak na urzędniczą pensję – podkreśliłam tylko, że i ja swoje już wiem. Wspomniałam o jej sztuce, którą zresztą po chwili omówimy, wspomniałam też o jej karierze – gdybym popytała więcej, wspomniałabym też pewnie o jej znajomościach i rodzinie. Właściwie, coś podpowiadało mi, że faktycznie powinnam to zrobić – wgryźć się w informacje o Vanhanen, nim doczekam czasów, kiedy ta sama odważy się mi je zdradzić. Możliwym scenariuszem było przecież nie poznanie jej lepiej wcale. Nie zdziwiłabym się, gdyby odsunęła się ode mnie w trosce o swoją opinię i zdrowie.
Mogłaby to być wielka szkoda. Albo tak wydawało mi się teraz, kiedy umysł myślał ponownie w ten głupi, szczeniacki sposób. Lata mijały, ale niektóre schematy pozostawały niezmienne. Myśli o pięknych kobietach ewoluowały na przestrzeni lat, jednak wciąż pozostawały w mojej głowie. Byłam przecież samotna i w dojrzałym wieku. Od lat marzyłam o ustatkowaniu.
Nie miałam jednak zamiaru kłaść łap na zamężnej kobiecie, gdzieś mając pokręcone, miłosne trójkąty. Ośmieszyłabym się przed własnymi czytelnikami, którym dostarczyć musiałabym potrawkę z własnych flaków.
- Podobno jesteś też dobra w składaniu obietnic – docięłam, bo umysł podsuwał mi obecnie jedynie słodkie dokuczliwości. Warsztaty nie były miejscem na swobodne rozmowy, poznawanie siebie czy spoglądanie na siebie ze zrozumieniem. Były tu narażone na spojrzenia i łaknące ciekawostek uszy. – Ale w tym wypadku pewnie masz rację. Też wolę ocenić coś ostatecznie, gdy mogę zaznać sztuki przed oczami i pod palcami. – Pewnie przesadziłam. Gdyby mężczyzna, z brzuchem wielkim jak balon, kulfoniastym nosem i przerzedzona czupryną powiedział podobne słowa, zostałby uznany za starego, wyposzczonego zboczeńca. Dobrze, że byłam kobietą o nienagannej aparycji. O jak dobrze…
Zaklęcie kształtujące metal nie wyszło jednak tak dobrze, jak wyjść by mogło, bo kiedy tylko pomyślałam o opcji proponowanej mi przez Sohvi, metal nie pozostawał posłuszny. Obrączka, chociaż uformowana w odpowiednim rozmiarze, nie posiadała odpowiednich żłobień – ba, pozostawała wręcz zupełnie wygładzona (co nie było istną tragedią, nie zrozumiejcie mnie źle!), nie zdobiona, jak to wcześniej założyłam. Całe szczęście, że śniąca w moim otoczeniu nie mogła wyczuć drżenia magicznej energii, która płatać musiała mi psikusy.
Stresowałam się? Zapewne. Połowę życia odczuwałam przecież wiecznie towarzyszący mi, uogólniony i nieracjonalny lęk.
Nie dałam po sobie poznać błędu. Gładkie srebro właściwie dodawało pierścieniowi klasy.
- Nie nudzisz się w życiu? – zapytałam, opierając dłoń na blacie, zaraz obok jej dłoni. – Urzędnicza posadka, dom na obrzeżach, zmęczone spojrzenie. To jest dobre dla ryczącej sześćdziesiątki, nie dla kogoś takiego jak my – budowanie „wspólnoty”. Kolejna droga do czyjegoś serca i umysłu. Nawet, jeżeli nie miałyśmy wcale tak wiele wspólnego…
Rzut: 27 + 10 + 2 = 39
25-49 – udaje ci się wykończyć pierścień, jednak nie jesteś w pełni zadowolony z ostatecznych efektów. Wiele rzeczy wyszło płycej, niż zakładałeś. Możesz zacząć od nowa i rzucić ponownie kością k100 na obecny etap lub przejść do kolejnego procesu, nie przejmując się już rozbieżnością od pierwotnych planów.
Mistrz Gry
Re: 07.02.2001 – Salon jubilerski „Sørensen” – Vekkelse Pon 26 Sie - 21:52
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 27
'k100' : 27
Sohvi Vänskä
Re: 07.02.2001 – Salon jubilerski „Sørensen” – Vekkelse Pon 26 Sie - 21:52
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Znów rozbawienie; znów pozbawione urazy czy zaskoczenia, przyjemne i zadowolone. Należało się spodziewać, że Eva będzie wiedziała o niej pewne rzeczy – reprezentowała przecież dociekliwość dziennikarską, a ona prowadziła niezupełnie anonimowe życie, zadbała o to, by przelać się przez granicę marginesu, przegryźć się przezeń jak akcydentalna plama atramentu. Zauroczenie Nikolaia było ledwie korzystnym przypadkiem, wzięcie sobie jego nazwiska aleatorycznym złapaniem nadarzającej się okazji, nie tylko dla majątku i wygody; wprawdzie zawsze chciała, by o niej wiedziano. Chciała, żeby o niej mówiono, żeby o niej pamiętano, żeby wspominano o niej w Jyväskylä, wobec jej nieszczęsnego ojca, głośno. Nie przewidywała, że ostatecznie tym, co przyniesie jej rozpoznanie, będzie nieszczęsna prawda zbiegła z jej prywatnych pokojów, ale znajdowała w tym przynajmniej to pocieszenie: wiedziano o niej. I może ojciec przeklinał ją w Finlandii, że osiągnęła więcej niż był w stanie sam osiągnąć i zbezcześciła to tak haniebnie. Przypuszczała, że Christophersen musiała wiedzieć o niej pewne rzeczy – w końcu pisała o niej, ten jeden raz, dawno. Kłopotliwym pozostawało, jak wiele wiedziała – sądziła jednak, że prędzej czy później o tym również się przekona.
Łysnęła opalem spojrzenia na tę małą dokuczliwość, niewinną w tonie, choć intrygującą w treści; przez moment przeszło jej przez myśl, że nie pamięta ze wspólnego wieczoru zupełnie wszystkiego. Że coś jej, być może, umknęło w szumie wypitego wina, choć pod koniec czuła się całkiem otrzeźwiona, a splot rozmowy nad ranem zdawał się nienaderwany zapomnieniem. Pamiętała dobrze i rozmowę, i dwa papierosy w popielniczce, szkło przesuwane po blacie stołu, by uczynić więcej miejsca, spojrzenie Evy zawieszone blisko, myśl o tym, jak łatwo byłoby jej dosięgnąć.
– Mam nadzieję, że jestem też dobra w ich spełnianiu. Tak ci powiedziano? Jak o mnie mówią? – spytała więc bezprecedensowo, pozwalając sobie na podobną uszczypliwość. Mając cichą nadzieję, że Eva rzeczywiście o nią pytała; było to wprawdzie przyjemnie łechcące, choć w ostateczności miała nadzieję, że przyjdzie również do niej, z tymi samymi pytaniami lub z prawdą do zweryfikowania u samego źródła. Albo że przyjdzie po prostu, może powody nie były znów tak ważne. Dla sztuki, dla poznania jej na własne oczy – i pod własnymi palcami. Nie obawiała się podtrzymać spojrzenia, o chwilę za długo; nie umiała ustępować. Dopóki nic nie zostawało powiedziane wprost, czuła się tymczasem, być może naiwnie, bezpieczna. Ostatecznie nie było to odpowiednie miejsce do podobnych nieostrożności, nie były dłużej same. – Doskonale. Przyjdź, kiedy będziesz miała ochotę – ton miała rzeczowy, w kontraście do rozbudzonej prowokacją myśli.
Opuściła wzrok, by obserwować jej pracę – magię odkształcającą metal wedle jej woli; wyobrażała sobie, że powietrze falowało wokół jak podczas upału, nagrzewało się w podobny sposób, choć nie mogła tego poczuć, jej sprawczego przepływu. Zazdrość łagodnie podgryzała koniuszek serca, przełykana przyzwyczajeniem w głąb osierdzia. Znała ją dobrze, towarzyszyła jej przez całe życie, nieustępliwa i podła, irracjonalna pokusa, by trzasnąć drzwiami, podnieść głos, być nieznośną. Kiedy była dzieckiem, nie umiała tej złości powstrzymać; później nauczyła się tym surowiej wymagać, by traktowano ją poważnie, tyle musiało jej wystarczyć.
– Rozpraszam cię? – spytała, unosząc w zaczepności brwi, nachylając się odrobinę ramieniem ku jej ramieniu, zauważywszy brak wzoru w obrączce; nie było w tym przygany czy niezadowolenia, ostatecznie wciąż wyglądała dobrze, może nawet bardziej w jej stylu, minimalistycznie. Dłoń Evy tymczasem znalazła się przy jej dłoni; zadbana dłoń o smukłych palcach, czerwony lakier wyglądałby dobrze na marmurze, kobieca śmiałość na alabastrowej krągłości biodra w jej pracowni. Prawie nie zauważyła bezpośredniej złośliwości jej słów, nadziewających ją na ostrze żartu jak na widelec. Brzmiało prawie jak propozycja. Dla kogoś takiego jak my, chociaż różniło je tak wiele; przede wszystkim magia, nigdy o tym nie zapominała. Nie cofnęła dłoni. – Chyba wydawało mi się dobre, dla kogoś takiego jak ja. Kiedyś w każdym razie, przez chwilę, potrzebowałam tej stabilności, choćby jej ochłapu, więc ją sobie wzięłam, nawet jeśli jej warunki nie odpowiadały mi zupełnie. Było to w końcu przynajmniej coś pewnego. Domu nie żałuję, dobrej posady też nie, chociaż nie będę udawać, że sprawia mi jeszcze jakąś przyjemność – odparła wymijająco, spoglądając bez większej uważności na drugą parę, nachylającą się nad swoją wspólną pracą przy drugim stanowisku. Nie domu, nie posady, wyliczała; tylko po to, by wyraźniej wybrzmiało to, co pominęła. – Nie brakuje ci tego czasem? Jakiejś stateczności, między jednym szybko gasnącym skandalem a pościgiem za drugim, który zaraz też zgaśnie – spytała, powracając do niej spojrzeniem, odwracając ku niej puginał rozmowy. Teraz dopiero zdając sobie sprawę, że nie wiedziała właściwie, czy Eva kogoś miała. Jeśli wszystkie te igraszki nie były jedynie okrutnie przebiegłym, dziennikarskim sposobem, by dobrać się jej do trzewi, wydawało się zrozumiałe, że nie byłoby to publicznie wiadome. – Nudzę się. Czasami mam ochotę puścić wszystko z dymem.
Mówić rzeczy niewłaściwe, spoić męża trucizną, przysunąć dłoń.
Łysnęła opalem spojrzenia na tę małą dokuczliwość, niewinną w tonie, choć intrygującą w treści; przez moment przeszło jej przez myśl, że nie pamięta ze wspólnego wieczoru zupełnie wszystkiego. Że coś jej, być może, umknęło w szumie wypitego wina, choć pod koniec czuła się całkiem otrzeźwiona, a splot rozmowy nad ranem zdawał się nienaderwany zapomnieniem. Pamiętała dobrze i rozmowę, i dwa papierosy w popielniczce, szkło przesuwane po blacie stołu, by uczynić więcej miejsca, spojrzenie Evy zawieszone blisko, myśl o tym, jak łatwo byłoby jej dosięgnąć.
– Mam nadzieję, że jestem też dobra w ich spełnianiu. Tak ci powiedziano? Jak o mnie mówią? – spytała więc bezprecedensowo, pozwalając sobie na podobną uszczypliwość. Mając cichą nadzieję, że Eva rzeczywiście o nią pytała; było to wprawdzie przyjemnie łechcące, choć w ostateczności miała nadzieję, że przyjdzie również do niej, z tymi samymi pytaniami lub z prawdą do zweryfikowania u samego źródła. Albo że przyjdzie po prostu, może powody nie były znów tak ważne. Dla sztuki, dla poznania jej na własne oczy – i pod własnymi palcami. Nie obawiała się podtrzymać spojrzenia, o chwilę za długo; nie umiała ustępować. Dopóki nic nie zostawało powiedziane wprost, czuła się tymczasem, być może naiwnie, bezpieczna. Ostatecznie nie było to odpowiednie miejsce do podobnych nieostrożności, nie były dłużej same. – Doskonale. Przyjdź, kiedy będziesz miała ochotę – ton miała rzeczowy, w kontraście do rozbudzonej prowokacją myśli.
Opuściła wzrok, by obserwować jej pracę – magię odkształcającą metal wedle jej woli; wyobrażała sobie, że powietrze falowało wokół jak podczas upału, nagrzewało się w podobny sposób, choć nie mogła tego poczuć, jej sprawczego przepływu. Zazdrość łagodnie podgryzała koniuszek serca, przełykana przyzwyczajeniem w głąb osierdzia. Znała ją dobrze, towarzyszyła jej przez całe życie, nieustępliwa i podła, irracjonalna pokusa, by trzasnąć drzwiami, podnieść głos, być nieznośną. Kiedy była dzieckiem, nie umiała tej złości powstrzymać; później nauczyła się tym surowiej wymagać, by traktowano ją poważnie, tyle musiało jej wystarczyć.
– Rozpraszam cię? – spytała, unosząc w zaczepności brwi, nachylając się odrobinę ramieniem ku jej ramieniu, zauważywszy brak wzoru w obrączce; nie było w tym przygany czy niezadowolenia, ostatecznie wciąż wyglądała dobrze, może nawet bardziej w jej stylu, minimalistycznie. Dłoń Evy tymczasem znalazła się przy jej dłoni; zadbana dłoń o smukłych palcach, czerwony lakier wyglądałby dobrze na marmurze, kobieca śmiałość na alabastrowej krągłości biodra w jej pracowni. Prawie nie zauważyła bezpośredniej złośliwości jej słów, nadziewających ją na ostrze żartu jak na widelec. Brzmiało prawie jak propozycja. Dla kogoś takiego jak my, chociaż różniło je tak wiele; przede wszystkim magia, nigdy o tym nie zapominała. Nie cofnęła dłoni. – Chyba wydawało mi się dobre, dla kogoś takiego jak ja. Kiedyś w każdym razie, przez chwilę, potrzebowałam tej stabilności, choćby jej ochłapu, więc ją sobie wzięłam, nawet jeśli jej warunki nie odpowiadały mi zupełnie. Było to w końcu przynajmniej coś pewnego. Domu nie żałuję, dobrej posady też nie, chociaż nie będę udawać, że sprawia mi jeszcze jakąś przyjemność – odparła wymijająco, spoglądając bez większej uważności na drugą parę, nachylającą się nad swoją wspólną pracą przy drugim stanowisku. Nie domu, nie posady, wyliczała; tylko po to, by wyraźniej wybrzmiało to, co pominęła. – Nie brakuje ci tego czasem? Jakiejś stateczności, między jednym szybko gasnącym skandalem a pościgiem za drugim, który zaraz też zgaśnie – spytała, powracając do niej spojrzeniem, odwracając ku niej puginał rozmowy. Teraz dopiero zdając sobie sprawę, że nie wiedziała właściwie, czy Eva kogoś miała. Jeśli wszystkie te igraszki nie były jedynie okrutnie przebiegłym, dziennikarskim sposobem, by dobrać się jej do trzewi, wydawało się zrozumiałe, że nie byłoby to publicznie wiadome. – Nudzę się. Czasami mam ochotę puścić wszystko z dymem.
Mówić rzeczy niewłaściwe, spoić męża trucizną, przysunąć dłoń.
Bezimienny
Re: 07.02.2001 – Salon jubilerski „Sørensen” – Vekkelse Pon 26 Sie - 21:52
Pamiętam kiedy w latach mojej młodości (czasami cieżko pogodzić się z tym, że lata te odchodziły już w mgle wspomnień), jeszcze ukrywałam swój brak zainteresowania mężczyznami w moim wieku. Spoglądałam ku chłopcom, chociaż nigdy z pragnieniem posiadania. Posiadać za to chciałam ich pozycje - dość często zastanawiając się nad tym, jak właściwie żyłabym, gdybym nie opuszczając swojej świadomości, urodziła się w ciele Ove. Pozbawiona swoistego "daru przekonywania", żyłabym mniej zobowiązująco wobec rodziny, ale i bardziej swobodnie - facetom w końcu zwykle więcej wybaczano. Teraz, kiedy patrzyłam na parę pracującą stół dalej, składającą się z dwudziesto (kilku?) letniej dziewczyny i prawie pięćdziesiecioletniego pana, miałam też wrażenie, że wszelkie społeczne schematy grzeczności i dobrego smaku (w końcu rzygać mi się chciało na myśl o tym, że ten obrzydliwy mężczyzna mógł kłaść łapę na niemalże nastolatce!), zastanawiałam się, jak patrzono na mnie, gdy uwagę poświęcać miałam Auclair kilka miesięcy temu. Stres zemdlił mnie teraz, ale nie dałam tego po sobie poznać. Może tylko drżenie źrenicy dało znać, że odczuwałam jakiekolwiek emocje związane z obserwacją międzypkoleniowej relacji.
Uważałam, że nie obchodzi mnie już to co inni o mnie pomyślą… Czemu więc rozważałam siebie w całej tej sytuacji? Mogłabym przecież przysiąc, że jeszcze ponad miesiąc temu, mówiłam do psychologa jasno i wyraźnie - nie przejmuję się już tak panicznie opinią innych. Ale czy na pewno? Może po prostu WYDAJE MI SIĘ, że nie przejmuje się nią, de facto usypiając tylko swoje zaprogramowane w maleńkości zachowania, wypite niczym trucizna z mlekiem mojej matki, chorej na wiecznie niezaspokojone ambicje.
Dlatego napytanie Sohvi uśmiechnęłam się tylko. Co o niej mówią? Dowiem się pewnie w czasie, samo wypytywanie o jej osobę w moim towarzystwie, do którego zaliczały się przecież głównie krzykliwe sępy, węszące w tym od razu pewną szansę na napływ dodatkowych informacji o Vanhanen, byłoby nieodpowiedzialne. W trosce o mnie, ale przede wszystkim w trosce o urzedniczkę - nie powinnam pytać i wiedzieć za dużo. Mogłam dowiadywać się stopniowo, chociaż widząc pewną tendencję - Sohvi nikt w mówieniu o sobie pomagać nie musiał. Sama chętnie dzieliła się pojedynczymi czy nawet licznymi szczegółami.
- Same kłamstwa - ścięłam temat. Nie miałam zamiaru obnażać przed nią wiedzy, która prezentowała się niczym podziurawiony, krzywy uśmiech. Zęby gniły, kiedy nie dostarczałam im odpowiedniej porcji informacji. - Ale powszechna prawda jest taka, że woda najczystsza i najsmaczniejsza płynie zaraz u źródła. Wolałabym spijać informacje z twoich ust, nie ze skażonych zawiścią warg plotkarzy. Kto jak kto, ale ja doskonale wiem jak zbezcześcić można prawdę - powiedziałam, teraz już nie dając złudzeń. Jak mocniej mogłam dać znać, że właściwie chciałam wiedzieć więcej? Już i tak raczyłam wprosić się do jej domu, co ona wydawałą się przyjmować z wyjątkowym zrozumieniem i chęcią. Niezmiennie - gdybym mogła, wbiłabym się szponami aury w kruchy umysł śniącej, jednak na złość wszystkiemu, tym razem nie mogłam obrać drogi na skróty. I nie dlatego, że faktycznie brzydziłam się swoimi zdolnościami, co w pewnych etapach życia przelewało mi się między zwojami mózgowymi. Gdyby czar niksy działał również na kobiety, Midgard już dawno znajdowałby się pod ich władaniem. - Lepsze pytanie to te, co mówią o mnie? Jako, że sama o sobie nie napiszę… - rzuciłam jej kość, byle się nią pobawiła, a sama rozważyłam pytanie na temat powodu rozproszenia. Być moze kwestią była obecność Vanhanen, być może pewne ciężkie powietrze, które unosiło się miedzy nami od kiedy właściwie zamieniłyśmy słowo, a może to tylko i wyłącznie moje, wewnętrzne demony? Lęk, ten najgłośniejszy, często potrafił odbierać mi zdolność sensownego myślenia i skoordynowanego działania. Teraz nie było inaczej. Co kolejne niepokojące myśli drążyły mi dziurę w czaszce. To, że Sohvi zauważyła chwilę mojego zakłopotania sprawiło, że poczułam ukłucie niezadowolenia - trafna diagnoza potrafiła bowiem wzbudzić we mnie reakcję obronną, typową dla kobiety o moich oczywistych uwarunkowaniach. Brwi jakby zaostrzyły swój kształt, a i optycznie wykręciły do bardziej groźnego układu. Trwało to kilka sekund, mogło zostać uznane przecież za wyłącznie wzrokowy omam i zostało zduszone wręcz w zarodku. Nie czułam tego, jednak Sohvi mogła to zauważyć, skoro patrzyła już na mnie niczym w obrazek.
Nie odpowiedziałam zatem, zwyczajnie nasłuchiwałam jej dalszych słów i tym razem z dużo większą determinacją podjęłam się wyzwania połączenia kamienia z kruszcem. Chciałam, by ten odłamek heliotropu zlewał się z obrączką, nie wystając poza jej formę. By pierścionek nie był narzucający, a wręcz - dyskretny, za razem stylowy. Tylko buracy nosili wielkie, migoczące kryształy. Nauczono mnie, że kobiety z klasą nie nosiły się w ten sposób. Nie byliśmy Oldenburgami, którzy pragnąć chcieli tylko diamentów w swojej koronie. Sama nosiłam wyjątkowo "wykwintną" biżuterię tylko od święta, a że miałam nienależeć do osób zbytnio pobożnych, a wręcz do heretyków... Zdarzało się to niezwykle rzadko.
- Nuda potrafi popchnąć nas w ramiona prawdziwych głupstw - wyrzekłam, ale w jej głosie wyczułam szczerość. Gdy zaklęcie z "kliknięciem" połączyło srebro i minerał, mogłam skupić spojrzenie na oczach Sohvi, byle próbować ostatecznie położyć pieczęć na moim osądzie. Ta faktycznie wydawała się szczera. I szczerze zainteresowana tym, co do powiedzenia miałam ja.
Skoro twój umysł krzyczy o prawdę, dlaczego twoje usta muszą w tej kwestii milczeć?
Nie miałam zamiaru przyznawać się, że i ja łaknęłam stabilizacji. Wreszcie, po tylu latach życia cudzymi życiami, imprezowania i dobrej czy może nieco gorszej zabawy, zasługiwałam na pozbawiony poczucia winy odpoczynek w czterech ścianach naszej rodzinnej posiadłości. To mi się kurwa, że tak powiem, po ludzki należało.
- Takie życie mi odpowiada - skłamałam bez mrugnięcia okiem. - Nie mogę powiedzieć, że nigdzie nie czuję się jak w domu. Przed niczym nie uciekam. Mam cele i ciągle się rozwijam - mogłabym kłamać całą noc. Nie wspomnę o tym, że jeszcze jakiś czas temu marzyłam tylko o ciszy, spokoju i wspólnych wieczorach z kimś, kogo wtedy głupio nazywałam jeszcze "sympatią". Nie wspomnę o tym, że męczą mnie ciągłe podróże do redakcji i gołębie oczka, którymi obserwuję ludzi niczego nieświadomych. Lubię obdzierać ich z prywatności, niekiedy jednak pragnę jedynie tej własnej. Ustatkowanej, emeryckiej wręcz - prywatności. Samotnie czy nie, nie chcę wiecznie tylko gonić.
Teraz jednak nie potrafię inaczej.
- Na zmiany nigdy nie jest za późno, a te kajdany można jeszcze rozpiąć. Co prawda mówi się, że prawie sześćdziesiąt procent przestępców ponownie wraca do więzienia za mniejsze czy większe przestępstwa, ale my jesteśmy przecież bardziej refleksyjne... - ponownie używam wspólnotowego określenia. Nie umiem się pozbyć z języka tej drobnej formy niewinnej manipulacji. Spoglądam ku Sohvi i uśmiecham się ku niej.
Nie wiem czy rozmowę traktuję poważnie, czy jak niewinną zabawę - prawda jest jednak taka, że po raz pierwszy od dłuzszego czasu, strs który odczuwam nie jest nieprzyjemnie paraliżujący. Ręce faktycznie lekko mi się trzęsą, są zimne niczym lód, a żołądek zaciska sie zdradliwie... Ale przecież jestem zadowolona. Chyba.
Tak mi się wydaje.
Etap udany
Uważałam, że nie obchodzi mnie już to co inni o mnie pomyślą… Czemu więc rozważałam siebie w całej tej sytuacji? Mogłabym przecież przysiąc, że jeszcze ponad miesiąc temu, mówiłam do psychologa jasno i wyraźnie - nie przejmuję się już tak panicznie opinią innych. Ale czy na pewno? Może po prostu WYDAJE MI SIĘ, że nie przejmuje się nią, de facto usypiając tylko swoje zaprogramowane w maleńkości zachowania, wypite niczym trucizna z mlekiem mojej matki, chorej na wiecznie niezaspokojone ambicje.
Dlatego napytanie Sohvi uśmiechnęłam się tylko. Co o niej mówią? Dowiem się pewnie w czasie, samo wypytywanie o jej osobę w moim towarzystwie, do którego zaliczały się przecież głównie krzykliwe sępy, węszące w tym od razu pewną szansę na napływ dodatkowych informacji o Vanhanen, byłoby nieodpowiedzialne. W trosce o mnie, ale przede wszystkim w trosce o urzedniczkę - nie powinnam pytać i wiedzieć za dużo. Mogłam dowiadywać się stopniowo, chociaż widząc pewną tendencję - Sohvi nikt w mówieniu o sobie pomagać nie musiał. Sama chętnie dzieliła się pojedynczymi czy nawet licznymi szczegółami.
- Same kłamstwa - ścięłam temat. Nie miałam zamiaru obnażać przed nią wiedzy, która prezentowała się niczym podziurawiony, krzywy uśmiech. Zęby gniły, kiedy nie dostarczałam im odpowiedniej porcji informacji. - Ale powszechna prawda jest taka, że woda najczystsza i najsmaczniejsza płynie zaraz u źródła. Wolałabym spijać informacje z twoich ust, nie ze skażonych zawiścią warg plotkarzy. Kto jak kto, ale ja doskonale wiem jak zbezcześcić można prawdę - powiedziałam, teraz już nie dając złudzeń. Jak mocniej mogłam dać znać, że właściwie chciałam wiedzieć więcej? Już i tak raczyłam wprosić się do jej domu, co ona wydawałą się przyjmować z wyjątkowym zrozumieniem i chęcią. Niezmiennie - gdybym mogła, wbiłabym się szponami aury w kruchy umysł śniącej, jednak na złość wszystkiemu, tym razem nie mogłam obrać drogi na skróty. I nie dlatego, że faktycznie brzydziłam się swoimi zdolnościami, co w pewnych etapach życia przelewało mi się między zwojami mózgowymi. Gdyby czar niksy działał również na kobiety, Midgard już dawno znajdowałby się pod ich władaniem. - Lepsze pytanie to te, co mówią o mnie? Jako, że sama o sobie nie napiszę… - rzuciłam jej kość, byle się nią pobawiła, a sama rozważyłam pytanie na temat powodu rozproszenia. Być moze kwestią była obecność Vanhanen, być może pewne ciężkie powietrze, które unosiło się miedzy nami od kiedy właściwie zamieniłyśmy słowo, a może to tylko i wyłącznie moje, wewnętrzne demony? Lęk, ten najgłośniejszy, często potrafił odbierać mi zdolność sensownego myślenia i skoordynowanego działania. Teraz nie było inaczej. Co kolejne niepokojące myśli drążyły mi dziurę w czaszce. To, że Sohvi zauważyła chwilę mojego zakłopotania sprawiło, że poczułam ukłucie niezadowolenia - trafna diagnoza potrafiła bowiem wzbudzić we mnie reakcję obronną, typową dla kobiety o moich oczywistych uwarunkowaniach. Brwi jakby zaostrzyły swój kształt, a i optycznie wykręciły do bardziej groźnego układu. Trwało to kilka sekund, mogło zostać uznane przecież za wyłącznie wzrokowy omam i zostało zduszone wręcz w zarodku. Nie czułam tego, jednak Sohvi mogła to zauważyć, skoro patrzyła już na mnie niczym w obrazek.
Nie odpowiedziałam zatem, zwyczajnie nasłuchiwałam jej dalszych słów i tym razem z dużo większą determinacją podjęłam się wyzwania połączenia kamienia z kruszcem. Chciałam, by ten odłamek heliotropu zlewał się z obrączką, nie wystając poza jej formę. By pierścionek nie był narzucający, a wręcz - dyskretny, za razem stylowy. Tylko buracy nosili wielkie, migoczące kryształy. Nauczono mnie, że kobiety z klasą nie nosiły się w ten sposób. Nie byliśmy Oldenburgami, którzy pragnąć chcieli tylko diamentów w swojej koronie. Sama nosiłam wyjątkowo "wykwintną" biżuterię tylko od święta, a że miałam nienależeć do osób zbytnio pobożnych, a wręcz do heretyków... Zdarzało się to niezwykle rzadko.
- Nuda potrafi popchnąć nas w ramiona prawdziwych głupstw - wyrzekłam, ale w jej głosie wyczułam szczerość. Gdy zaklęcie z "kliknięciem" połączyło srebro i minerał, mogłam skupić spojrzenie na oczach Sohvi, byle próbować ostatecznie położyć pieczęć na moim osądzie. Ta faktycznie wydawała się szczera. I szczerze zainteresowana tym, co do powiedzenia miałam ja.
Skoro twój umysł krzyczy o prawdę, dlaczego twoje usta muszą w tej kwestii milczeć?
Nie miałam zamiaru przyznawać się, że i ja łaknęłam stabilizacji. Wreszcie, po tylu latach życia cudzymi życiami, imprezowania i dobrej czy może nieco gorszej zabawy, zasługiwałam na pozbawiony poczucia winy odpoczynek w czterech ścianach naszej rodzinnej posiadłości. To mi się kurwa, że tak powiem, po ludzki należało.
- Takie życie mi odpowiada - skłamałam bez mrugnięcia okiem. - Nie mogę powiedzieć, że nigdzie nie czuję się jak w domu. Przed niczym nie uciekam. Mam cele i ciągle się rozwijam - mogłabym kłamać całą noc. Nie wspomnę o tym, że jeszcze jakiś czas temu marzyłam tylko o ciszy, spokoju i wspólnych wieczorach z kimś, kogo wtedy głupio nazywałam jeszcze "sympatią". Nie wspomnę o tym, że męczą mnie ciągłe podróże do redakcji i gołębie oczka, którymi obserwuję ludzi niczego nieświadomych. Lubię obdzierać ich z prywatności, niekiedy jednak pragnę jedynie tej własnej. Ustatkowanej, emeryckiej wręcz - prywatności. Samotnie czy nie, nie chcę wiecznie tylko gonić.
Teraz jednak nie potrafię inaczej.
- Na zmiany nigdy nie jest za późno, a te kajdany można jeszcze rozpiąć. Co prawda mówi się, że prawie sześćdziesiąt procent przestępców ponownie wraca do więzienia za mniejsze czy większe przestępstwa, ale my jesteśmy przecież bardziej refleksyjne... - ponownie używam wspólnotowego określenia. Nie umiem się pozbyć z języka tej drobnej formy niewinnej manipulacji. Spoglądam ku Sohvi i uśmiecham się ku niej.
Nie wiem czy rozmowę traktuję poważnie, czy jak niewinną zabawę - prawda jest jednak taka, że po raz pierwszy od dłuzszego czasu, strs który odczuwam nie jest nieprzyjemnie paraliżujący. Ręce faktycznie lekko mi się trzęsą, są zimne niczym lód, a żołądek zaciska sie zdradliwie... Ale przecież jestem zadowolona. Chyba.
Tak mi się wydaje.
Etap udany
Mistrz Gry
Re: 07.02.2001 – Salon jubilerski „Sørensen” – Vekkelse Pon 26 Sie - 21:52
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 55
'k100' : 55
Sohvi Vänskä
Re: 07.02.2001 – Salon jubilerski „Sørensen” – Vekkelse Pon 26 Sie - 21:53
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Nie wierzyła przy niej w przypadkowość języka, a może nie chciała wierzyć – bo przenikliwość słów skrajanych w figlarną prowokację sprawiała jej przyjemność, a nieprzypadkowość dawało się zbyt łatwo poprzeć niezbitym argumentem: Eva była przecież osobą w słowach rozsmakowaną. Po tylu latach udanej kariery musiała wiedzieć, jak mówić, żeby mówić z pożądanym skutkiem; żeby zachęcać do zwierzeń, wykradać ludziom tajemnice z sakwy prywatności jak utalentowany kieszonkowiec, zaprowadzać ich dokładnie tam, gdzie chciała, żeby podążyli. Zastanawiała się, czy te rozważania, prowadzone ze sobą ukradkiem, też były dokładnie tym, czego kobieta od niej chciała; czy dawała się wodzić, tak po prostu? Tak długo, jak potrafiły odgrywać aliantki, może nie było w tym nic nadto niebezpiecznego, choć instynkt myśliwski Christophersen, tropiący soczyste kontrowersje był powszechnie znany; wnikliwy i nieprzebłagany. Zanim jeszcze poznała ją samą, znała jej nazwisko – jedna z jej przeszłych dziewcząt uwielbiała odczytywać jej na głos soczyste artykuły Ratatoskra, również te pisane jej piórem, choć Sohvi próbowała zająć ją rzeczami wyższych lotów, pożyczając jej książki ze swojej biblioteczki, zanim w końcu się poddała – nie znajdowała dla niej nadziei i niedługo później przestały się widywać; z perspektywy uważała, że była dla niej bezpodstawnie surowa, zapominając, że właśnie taka powinna być, do tego ją wychowywano, jak wiele innych dobrze urodzonych dziewcząt: do niemyślącej niefrasobliwości i przejmowaniem się kontrowersją, jak kwoki rozdziobujące kurę o innym upierzeniu. Znała więc jej artykuły wcześniej; i wydawało jej się, że ktoś szeptał jej wcześniej na ucho jej nazwisko, upominając o przyzwoitość, choć sama długo nie przejmowała się podobnymi rzeczami – długo czuła się bezkarna, zatapiając zęby w elitarnej śmietance bez zwracania na siebie szczególnej uwagi, długo była wprawdzie nikim, zaledwie akcesorium swojego męża i jeszcze wcześniej: zaledwie piranią zgryzającą słodycz benefitów z dobrego stanu dobrze urodzonych przyjaciółek. Nie miała powodu zaglądać na strony plotkarskiego szmatławca, skoro nie mówił nigdy o niej – uważała się zresztą ponadto, nieszczególnie szanując jej profesję, teraz nie miało to jednak większego znaczenia; była – wbrew oczekiwaniom – znacznie ciekawszą osobą niż jej czytelniczki i znacznie głębszą niż sugerowałoby zawodowe ściganie cudzych faux pas, i przede wszystkim – przyjemnie podjudzała słowem.
Nie zamierzała, wobec tego, wzbraniać jej zaspokojenia pragnienia: zaczynała się nawet obawiać, przeciwnie, że nawet gdyby oddała jej wszystko, nie byłoby to wystarczająco zajmujące. Pieszczoty, które tak przejmowały młode panny spod kloszy pewnie nie byłyby dla niej niczym szczególnym, była audiencją o podniebieniu znacznie bardziej wymagającym i, jak zdążyła zaznaczyć, wybrednym.
– Będę więc z tobą absolutnie szczera – odparła, nie uciszając rozbawionego uśmiechu; bawiła się wprawdzie w podobnych przekomarzaniach przecież przednio, wyrażone zaś przez Christophersen zainteresowanie łechtało zuchwały animusz – przynajmniej w tym, że z prawdą łączy mnie relacja raczej swobodna, nawet niewierna. Potrafiłabyś, mimo to, nie szukać jej w innych ustach? W ramach kobiecego rozejmu pozwolić mi odmierzać prawdę i przyjemniejsze od niej czasem kłamstwo? – pytała prawie niepoważnie; choć żywiąc płonną nadzieję, że byłoby to w istocie udanym warunkiem ich umowy: nie dowiadywać się więcej niż to, co sobie powiedzą. Nie łudziła się, że zdołałaby ukryć swoje prawdy przed Evą, gdyby ta spróbowała przegryźć się przez jej dzisiejszą tożsamość, oderwaną dziwacznie od tego, kim była wcześniej. Nie sądziła, że Jyvaskyla ukryłaby przed nią jej sekrety i dawno popełnione błędy, o których sama wolała nie pamiętać; może potrafiłaby nawet wyciągnąć wszystko z jej ojca, choć ten zapierał się od ponad dekady jakoby miał w ogóle córkę.
– Dosyć jednogłośnie przede wszystkim, by trzymać się od ciebie z daleka – rozgryzła na języku złośliwość nietrącą wcale szyderstwem; przeciwnie nawet – rozweselonym uznaniem. Ciemne brwi zebrały jej się nad mostkiem nosa, jak gdyby miała ochotę na to prychnąć z politowaniem, choć może powinna rzeczywiście ich posłuchać, wprawdzie wiele rzeczy od pierwszego zamienionego z nią słowa wołały o to, by wykonać rozsądny w tył zwrot. Szczególnie, jeśli zamierzała jeszcze zachować po rozwodzie jakiś szczęt swojej, wątpliwej zresztą już teraz, reputacji. – Skandale płacą lepiej niż przestępstwa? – spytała, spoglądając na nią z błyskiem w uważnym oku; rozumiała wprawdzie, że wszystko, co wiedziała, była zapewne zaledwie warstwą lakieru zeskrobaną z powierzchni. Kłopotliwość Christophersen polegała na tym między innymi, że niechętnie o niej mówili w obawie, że zacznie mówić o nich. To wydawało się właściwie zaskakująco imponującą strategią.
Przeniosła tymczasem wejrzenie znów na ich skromne wspólne (umownie) dzieło, metalową obrączkę uwieńczoną teraz eleganckim, prostym oczkiem heliotropu. Większości głupstw popełnionych z nudy właściwie nie żałowała – te popełniane z desperacji godziły ją żywiej – ale nie mogła odmówić jej też racji, może to wszystko też było jedynie głupstwem i ta chęć, by musnąć drugą dłoń też nie była niczym więcej, ale było przynajmniej przez moment czymś przyjemnie frapującym. Odwzajemniając jej spojrzenie, odczuwała przewrotną chęć skontrowania jej słów dokładnie tym: głupstwem prostego dotyku. Dalsze jej słowa przywiodły ją, zamiast tego, do lekkiego uśmiechu, niezdradzającego łagodnego rozczarowania, choć zarazem pociąg do podobnie rozpędzonego życia imponował jej poniekąd; ten ożywczy dynamizm, jaki przebrzmiewał z jej słów i chęć odkrywania, choćby małych, cudzych i brudnych sekretów.
– I nigdy się nie nudzisz? – podjęła wobec tego, wciąż mając na myśli te głupstwa, śledząc rys jej uśmiechu i cień w spojrzeniu. Pociągając dalej w ten język dychotomii, sprawiającej jej igraszkę i pozwalającej mówić głośno w tym miejscu, wobec obcych uszu. Krótko tylko poświęciła uwagę drugiej parze, krzywiąc się wewnętrznie wraz z Evą; choć właściwie, też podobnie do niej, korzystała wcześniej z naiwności młodszych – może nie znacznie, ale z pewnością mniej doświadczonych przez życia w złotym więzieniu konwenansów – dziewcząt. Gdyby nie miała innych planów na ten dzień, może spróbowałaby i ją wykraść, czemu nie?
– W ostatnim czasie coraz więcej o tym myślę – odparła, z zadowoleniem ciesząc się jej uśmiechem, pozostawiając podlotkę na pastwę starszego mężczyzny. Myślała o szeroko pojętej zmianie: swojego statusu matrymonialnego i konsekwencjach tego, o oparciu się bardziej o swoje zdolności rzeźbiarskie, powzięła nawet pierwsze kroki, ale Wahlberg okazał się, wbrew rekomendacją, wahliwy i niewystarczająco w interesie poważny, być może przez jej płeć, więc uścisnęli sobie dłoń na pożegnanie szybko. Być może od samego początku powinna była zaufać Freji; wiedziała wszak, że ta zaopiekowałaby się nią z właściwym szacunkiem. – Staram się nie być jednak niecierpliwa i nie rozgrywać wszystkich kart na raz. Komuś takiemu jak ja łatwo byłoby stracić wszystko, tak po prostu. Kto gorszyłby wtedy wszystkie te podstarzałe dewotki? Robisz to, oczywiście, również rewelacyjnie, ale nieszczęścia podobno najlepiej wypadają w parach – uśmiech przekorniejszy, zadowolony z gry słów; na chwilę przed skupieniem spojrzenia na pracy.
Nie zamierzała, wobec tego, wzbraniać jej zaspokojenia pragnienia: zaczynała się nawet obawiać, przeciwnie, że nawet gdyby oddała jej wszystko, nie byłoby to wystarczająco zajmujące. Pieszczoty, które tak przejmowały młode panny spod kloszy pewnie nie byłyby dla niej niczym szczególnym, była audiencją o podniebieniu znacznie bardziej wymagającym i, jak zdążyła zaznaczyć, wybrednym.
– Będę więc z tobą absolutnie szczera – odparła, nie uciszając rozbawionego uśmiechu; bawiła się wprawdzie w podobnych przekomarzaniach przecież przednio, wyrażone zaś przez Christophersen zainteresowanie łechtało zuchwały animusz – przynajmniej w tym, że z prawdą łączy mnie relacja raczej swobodna, nawet niewierna. Potrafiłabyś, mimo to, nie szukać jej w innych ustach? W ramach kobiecego rozejmu pozwolić mi odmierzać prawdę i przyjemniejsze od niej czasem kłamstwo? – pytała prawie niepoważnie; choć żywiąc płonną nadzieję, że byłoby to w istocie udanym warunkiem ich umowy: nie dowiadywać się więcej niż to, co sobie powiedzą. Nie łudziła się, że zdołałaby ukryć swoje prawdy przed Evą, gdyby ta spróbowała przegryźć się przez jej dzisiejszą tożsamość, oderwaną dziwacznie od tego, kim była wcześniej. Nie sądziła, że Jyvaskyla ukryłaby przed nią jej sekrety i dawno popełnione błędy, o których sama wolała nie pamiętać; może potrafiłaby nawet wyciągnąć wszystko z jej ojca, choć ten zapierał się od ponad dekady jakoby miał w ogóle córkę.
– Dosyć jednogłośnie przede wszystkim, by trzymać się od ciebie z daleka – rozgryzła na języku złośliwość nietrącą wcale szyderstwem; przeciwnie nawet – rozweselonym uznaniem. Ciemne brwi zebrały jej się nad mostkiem nosa, jak gdyby miała ochotę na to prychnąć z politowaniem, choć może powinna rzeczywiście ich posłuchać, wprawdzie wiele rzeczy od pierwszego zamienionego z nią słowa wołały o to, by wykonać rozsądny w tył zwrot. Szczególnie, jeśli zamierzała jeszcze zachować po rozwodzie jakiś szczęt swojej, wątpliwej zresztą już teraz, reputacji. – Skandale płacą lepiej niż przestępstwa? – spytała, spoglądając na nią z błyskiem w uważnym oku; rozumiała wprawdzie, że wszystko, co wiedziała, była zapewne zaledwie warstwą lakieru zeskrobaną z powierzchni. Kłopotliwość Christophersen polegała na tym między innymi, że niechętnie o niej mówili w obawie, że zacznie mówić o nich. To wydawało się właściwie zaskakująco imponującą strategią.
Przeniosła tymczasem wejrzenie znów na ich skromne wspólne (umownie) dzieło, metalową obrączkę uwieńczoną teraz eleganckim, prostym oczkiem heliotropu. Większości głupstw popełnionych z nudy właściwie nie żałowała – te popełniane z desperacji godziły ją żywiej – ale nie mogła odmówić jej też racji, może to wszystko też było jedynie głupstwem i ta chęć, by musnąć drugą dłoń też nie była niczym więcej, ale było przynajmniej przez moment czymś przyjemnie frapującym. Odwzajemniając jej spojrzenie, odczuwała przewrotną chęć skontrowania jej słów dokładnie tym: głupstwem prostego dotyku. Dalsze jej słowa przywiodły ją, zamiast tego, do lekkiego uśmiechu, niezdradzającego łagodnego rozczarowania, choć zarazem pociąg do podobnie rozpędzonego życia imponował jej poniekąd; ten ożywczy dynamizm, jaki przebrzmiewał z jej słów i chęć odkrywania, choćby małych, cudzych i brudnych sekretów.
– I nigdy się nie nudzisz? – podjęła wobec tego, wciąż mając na myśli te głupstwa, śledząc rys jej uśmiechu i cień w spojrzeniu. Pociągając dalej w ten język dychotomii, sprawiającej jej igraszkę i pozwalającej mówić głośno w tym miejscu, wobec obcych uszu. Krótko tylko poświęciła uwagę drugiej parze, krzywiąc się wewnętrznie wraz z Evą; choć właściwie, też podobnie do niej, korzystała wcześniej z naiwności młodszych – może nie znacznie, ale z pewnością mniej doświadczonych przez życia w złotym więzieniu konwenansów – dziewcząt. Gdyby nie miała innych planów na ten dzień, może spróbowałaby i ją wykraść, czemu nie?
– W ostatnim czasie coraz więcej o tym myślę – odparła, z zadowoleniem ciesząc się jej uśmiechem, pozostawiając podlotkę na pastwę starszego mężczyzny. Myślała o szeroko pojętej zmianie: swojego statusu matrymonialnego i konsekwencjach tego, o oparciu się bardziej o swoje zdolności rzeźbiarskie, powzięła nawet pierwsze kroki, ale Wahlberg okazał się, wbrew rekomendacją, wahliwy i niewystarczająco w interesie poważny, być może przez jej płeć, więc uścisnęli sobie dłoń na pożegnanie szybko. Być może od samego początku powinna była zaufać Freji; wiedziała wszak, że ta zaopiekowałaby się nią z właściwym szacunkiem. – Staram się nie być jednak niecierpliwa i nie rozgrywać wszystkich kart na raz. Komuś takiemu jak ja łatwo byłoby stracić wszystko, tak po prostu. Kto gorszyłby wtedy wszystkie te podstarzałe dewotki? Robisz to, oczywiście, również rewelacyjnie, ale nieszczęścia podobno najlepiej wypadają w parach – uśmiech przekorniejszy, zadowolony z gry słów; na chwilę przed skupieniem spojrzenia na pracy.
Bezimienny
Re: 07.02.2001 – Salon jubilerski „Sørensen” – Vekkelse Pon 26 Sie - 21:53
Był to właściwie dość uczciwy układ. Zbieranie informacji, które jakoś naturalnie nie chciały widywać światła dziennego nie przychodziło mi trudno, jednak z pewnym wysiłkiem. Budowanie relacji bez zbędnego, wstępnego wysiłku informacyjnego, opierając je na wzajemnym zaufaniu... Mogło być odświeżające. Nie wiem czy wciąż porafiłam zbudować zdrową relację z kobietą (bo co jak co - wiedziałam, że nigdy nie zbuduję jej z żadnym mężczyzną - moja aura była w końcu zbyt silna, a moje nastawienie do nich wybitnie niesprzyjające), w końcu te na stopie przyjecielskiej często kończyły się wytykaniem mi umiarkowanie niskiego zaangażowania, fałszywego podejścia czy zbyt rychłego doszukiwania się w nich czegoś więcej niż byłoby to mile widziane. Za to te znacznie bliższe kończyły się zwyle złamanym sercem (moim, pragnę dodać, w końcu ja takowe serce również mam! Wbrew obiegowej opinii...) po dojściu do wniosku, jakobym to była oskubywana co do ostatniego gołębiego piórka z mojego majątku, dobrych chęci i obnażonych uczuć.
Gdybym wiedziała, że obie w jednakowym czasie zastanawiamy się nad robieniem wrażenia na młodszych kobietach, dochodząc przy okazji do zgoła różnych wniosków, pewnie zaśmiałabym się i westchnęła za razem. Wniosek do jakiego dochodziłam jednak i bez udziału Sohvi, to fakt, że niektóre kwestie, takie jak przyjaźń i miłość nigdy nie były proste i nigdy nie przychodziły darmowo. Każdy nas okupował swoje relacje przeplatanymi nocami, wyrywanymi z wściekłości włosami... By tylko nie czuć się samotnym. A przecież każda bliskość wiązała się z pewnego rodzaju chomątem, które ograniczała nas, ale które to nakladaliśmy na siebie sami. Do szczerej sympatii nikogo nie dało się bowiem zmusić.
Nie wiedziałam czy szczerze mogę polubić Sohvi Vanhanen, żonę mojego terapeuty. Nie wiedziałam czy mogę faktycznie zaufać w szczere intencje kogoś, kto miał tak łatwy dostęp do wszystkich informacji, którymi podzieliłam się z psychologiem. I nie zrozumcie mnie źle – w tym momencie wydawać mi się mogło, że rzeźbiarka nie sięgnie po brudne sztuczki, byle tylko zagrać mi na nosie – w końcu jakie miałaby powody? Nie mogłam jednak i zwyczajnie nie potrafiłam spojrzeć na sytuację, którą mogłabym wykorzystać, z sposób optymistyczny. Zawsze musiałam założyć najgorszy scenariusz. Zawsze.
- Tylko, jeżeli to obustronne – zagwarantowałam. Słowo moje mogło znaczyć niewiele, w końcu łamałam je niejednokrotnie. Nie mogłam więc zapewnić jej żadnej szczerości i rzetelności, tak samo w życiu prywatnym, jak i w kwestiach etyki dziennikarskiej. Świat plotkarskich pismaków rządził się swoimi prawami, a ja wsiąkłam w niego już nieco za mocno. – W końcu tylko wtedy nie będziesz trzymała się ode mnie z daleka. W innym wypadku ciężko byłoby chyba budować podwaliny do jakiejkolwiek relacji, Sohvi – mówiłam, gdy ostatnie zaklęcia wnikały w strukturę metalu. Pomimo braku odpowiednich umiejętności, podjęłam się zaklęcia przedmiotu odpowiednim efektem bez pomocy prowadzącego. Nie muszę chyba wspominać o tym, że klasycznie zawiodłam. Ledwie skrzywienie kącika ust sugerować mogło, że coś ponownie poszło nie tak.
Nie mogłam znowu dać znać, iż zawiodłam. Pomimo swojego oschłego podejścia, wciąż chciałam przecież zrobić dobre wrażenie.
Czułam się w jakiś sposób towarzysko zdziczała. Z jednej strony obracałam się w środowiskach przeróżnych, w każdym za razem odnajdując wspólny język, gdy z drugiej czułam się dziwnie z każdą próbą przypodobania się rozmówczyni. Może to właśnie dlatego, że obiecałam jej przecież szczerość intencji i mniejszą niż zwykle wścibskość?
Pierścień leżał już przed nami. Bez żadnego, większego efektu czy fajerwerków. Zwyczajnie odpoczywał sobie, by za chwilę przyciągnąć uwagę rzeźbiarki. Dłońmi, które jeszcze chwilę temu dzielnie pracowały nad tym wybitnym dziełem rzemieślnictwa, oparłam się na powrót na stole. Zupełnie nieprzypadkowo małym palcem smyrnęłam dłoń kobiety i zerknąwszy ku niej spod włosów zalewających mi policzki, uśmiechnęłam się tylko.
- Kiedy siłą skandalu odsunięto mnie od przestępstw, jedynym co mi zostało był ten oto skandal. Nie ma w tym wielkiej filozofii – przeginasz pałę i wylatujesz. Spytaj Hallströmów co sądzą o paniach Christophersen i patrz na ich minę – odpowiedziałam jeszcze w kwestii opłacalności mojego obecnego zawodu. Nie wróciłabym teraz do Kolegium za żadne skarby i nawet palona żywymi węglami – nie miałam zamiaru kolejny raz ukorzyć się w obecności tych pierdolonych wykolejeńców. Jebać jarla Hallströma i jebać świętobliwą Radę! – Jeżeli chcesz popatrzeć sobie na kogoś, kto nie miał w sobie tyle ostrożności co ty, musisz wybrać się na cmentarz w Kopenhadze – mówiąc to odsunęłam swoją dłoń w kierunku pierścienia, który stworzyć nam przyszło „razem”. Chwyciwszy Sohvi za nadgarstek, zmusiłam jej dłoń do oderwania się od stołu rzemieślniczego, a potem bez słowa i większego zawahania, wcisnęłam jej obrączkę na serdeczny palec. – Oczywiście, że się nudzę. A ten pierścień to pakt z demonem, teraz będziesz nudziła się tak samo, jak codziennie nudzę się ja – zaśmiałam się, ale żołądek zacisnął mi się tylko mocniej. – Stworzyłyśmy razem kawał niezłego złomu.
Gdybym wiedziała, że obie w jednakowym czasie zastanawiamy się nad robieniem wrażenia na młodszych kobietach, dochodząc przy okazji do zgoła różnych wniosków, pewnie zaśmiałabym się i westchnęła za razem. Wniosek do jakiego dochodziłam jednak i bez udziału Sohvi, to fakt, że niektóre kwestie, takie jak przyjaźń i miłość nigdy nie były proste i nigdy nie przychodziły darmowo. Każdy nas okupował swoje relacje przeplatanymi nocami, wyrywanymi z wściekłości włosami... By tylko nie czuć się samotnym. A przecież każda bliskość wiązała się z pewnego rodzaju chomątem, które ograniczała nas, ale które to nakladaliśmy na siebie sami. Do szczerej sympatii nikogo nie dało się bowiem zmusić.
Nie wiedziałam czy szczerze mogę polubić Sohvi Vanhanen, żonę mojego terapeuty. Nie wiedziałam czy mogę faktycznie zaufać w szczere intencje kogoś, kto miał tak łatwy dostęp do wszystkich informacji, którymi podzieliłam się z psychologiem. I nie zrozumcie mnie źle – w tym momencie wydawać mi się mogło, że rzeźbiarka nie sięgnie po brudne sztuczki, byle tylko zagrać mi na nosie – w końcu jakie miałaby powody? Nie mogłam jednak i zwyczajnie nie potrafiłam spojrzeć na sytuację, którą mogłabym wykorzystać, z sposób optymistyczny. Zawsze musiałam założyć najgorszy scenariusz. Zawsze.
- Tylko, jeżeli to obustronne – zagwarantowałam. Słowo moje mogło znaczyć niewiele, w końcu łamałam je niejednokrotnie. Nie mogłam więc zapewnić jej żadnej szczerości i rzetelności, tak samo w życiu prywatnym, jak i w kwestiach etyki dziennikarskiej. Świat plotkarskich pismaków rządził się swoimi prawami, a ja wsiąkłam w niego już nieco za mocno. – W końcu tylko wtedy nie będziesz trzymała się ode mnie z daleka. W innym wypadku ciężko byłoby chyba budować podwaliny do jakiejkolwiek relacji, Sohvi – mówiłam, gdy ostatnie zaklęcia wnikały w strukturę metalu. Pomimo braku odpowiednich umiejętności, podjęłam się zaklęcia przedmiotu odpowiednim efektem bez pomocy prowadzącego. Nie muszę chyba wspominać o tym, że klasycznie zawiodłam. Ledwie skrzywienie kącika ust sugerować mogło, że coś ponownie poszło nie tak.
Nie mogłam znowu dać znać, iż zawiodłam. Pomimo swojego oschłego podejścia, wciąż chciałam przecież zrobić dobre wrażenie.
Czułam się w jakiś sposób towarzysko zdziczała. Z jednej strony obracałam się w środowiskach przeróżnych, w każdym za razem odnajdując wspólny język, gdy z drugiej czułam się dziwnie z każdą próbą przypodobania się rozmówczyni. Może to właśnie dlatego, że obiecałam jej przecież szczerość intencji i mniejszą niż zwykle wścibskość?
Pierścień leżał już przed nami. Bez żadnego, większego efektu czy fajerwerków. Zwyczajnie odpoczywał sobie, by za chwilę przyciągnąć uwagę rzeźbiarki. Dłońmi, które jeszcze chwilę temu dzielnie pracowały nad tym wybitnym dziełem rzemieślnictwa, oparłam się na powrót na stole. Zupełnie nieprzypadkowo małym palcem smyrnęłam dłoń kobiety i zerknąwszy ku niej spod włosów zalewających mi policzki, uśmiechnęłam się tylko.
- Kiedy siłą skandalu odsunięto mnie od przestępstw, jedynym co mi zostało był ten oto skandal. Nie ma w tym wielkiej filozofii – przeginasz pałę i wylatujesz. Spytaj Hallströmów co sądzą o paniach Christophersen i patrz na ich minę – odpowiedziałam jeszcze w kwestii opłacalności mojego obecnego zawodu. Nie wróciłabym teraz do Kolegium za żadne skarby i nawet palona żywymi węglami – nie miałam zamiaru kolejny raz ukorzyć się w obecności tych pierdolonych wykolejeńców. Jebać jarla Hallströma i jebać świętobliwą Radę! – Jeżeli chcesz popatrzeć sobie na kogoś, kto nie miał w sobie tyle ostrożności co ty, musisz wybrać się na cmentarz w Kopenhadze – mówiąc to odsunęłam swoją dłoń w kierunku pierścienia, który stworzyć nam przyszło „razem”. Chwyciwszy Sohvi za nadgarstek, zmusiłam jej dłoń do oderwania się od stołu rzemieślniczego, a potem bez słowa i większego zawahania, wcisnęłam jej obrączkę na serdeczny palec. – Oczywiście, że się nudzę. A ten pierścień to pakt z demonem, teraz będziesz nudziła się tak samo, jak codziennie nudzę się ja – zaśmiałam się, ale żołądek zacisnął mi się tylko mocniej. – Stworzyłyśmy razem kawał niezłego złomu.
Mistrz Gry
Re: 07.02.2001 – Salon jubilerski „Sørensen” – Vekkelse Pon 26 Sie - 21:53
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 21
'k100' : 21
Sohvi Vänskä
Re: 07.02.2001 – Salon jubilerski „Sørensen” – Vekkelse Pon 26 Sie - 21:54
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Nie miały szczególnych powodów sobie ufać: łączyło je nie więcej niż jeden wieczór, wątła smużka porozumienia unosząca się znad papierosów, podobne upodobania: do kobiet i do wybiórczej szczerości, inaczej: wygodnej kłamliwości. Pomimo szczególnego zamiłowania do półprawd i dociekliwości dającej przewagę, nie zamierzała złożonej dzisiaj obietnicy łamać – wszystko, czego miała się o niej dowiedzieć, chciała usłyszeć od niej samej. Jeśli miała znać jej tajemnice, zamierzała znać je w intymności zaufania i z triumfalną świadomością, że zdołała sobie na nie zasłużyć, nie przez podstęp. Przezornie zakładała zresztą, że w podstępie nie mogłaby z nią wygrać, więc może cała ta szczerość była zmyślną strategią uniknięcia konkurencji, w której musiałaby jej ustąpić. Szczerość Evy była tak samo pewna jak zakład stawiany na szkapę, przeciw której stawiali wszyscy, w stanowczym impulsie bezpodstawnej wiary; była głupim, być może, hazardem z własnym imieniem; dreszczem upragnionej emocji, popełnianej wbrew rozsądkowi, do którego przywiązała się tak ściśle, że sznur wżynał się jej drażliwie w kark – choć zarazem rozsądku nie było w niej krzty, na dobrą sprawę, wszelka postrzegana przez nią słuszność okazywała się błędem, więc może należało popełnić wreszcie ostentacyjny błąd, nie myśleć o tym wiele lub myśleć w kategoriach bezmyślnie prostych: chciała poznać jej tajemnice osobiście i dotkliwie; i chciała skosztować jej ust. Między pokusą a zamiarem nigdy nie stawiała szczególnie trwałych granic; wiedziała, że to zrobi – prędzej czy później, choćby w zemście za rozprucie jej trzewi przed łapczywą sensacji audiencją. Miała nadzieję, że jeśli Christophersen rzeczywiście to zrobi, zadba o to, by podbić barwę krwi soczystym alkiermesem odpowiednio odważonej fantazji.
– Nie doceniasz mnie, już drugi raz – napomniała ją z rozbawieniem; nie mogąc powstrzymać myśli przed podjudzoną ciekawością, kiedy zwracała ku niej bystre spojrzenie. Przekorny grymas ust chwiał się na jej ustach chwilę w zamyśleniu, zdawała się brać z niej ostrożną miarę: przypominała sobie, w jaki sposób Eva mówiła o naturalnej inklinacji do morderstwa, w jaki sposób rozważała śmierć w jej salonie, tonem zupełnie opanowanym. Przeszedł ją chłodny dreszcz, spóźniony odruch samozachowawczego instynktu; słowa, w świetle nocnej rozmowy, odbarwiały się ostrzegawczo i może powinna jej posłuchać, zamiast pchać się pod świerzbiące do zagryzienia zęby. Jak mało wystarczyłoby, by zwrócić jej skłonności przeciwko sobie? Jak cienka była żyłka jej zahamowań? Jak ciężkie były trupy w jej szafie? Wystarczająco, by musiała posiadać zupełną kontrolę nad swoim powiernikiem. Wystarczająco, by Nikolai rozważał interwencję. Co, jeśli było przeciwnie; co, jeśli przeceniała siebie sama? Jak wiele mogłaby usprawiedliwić? – Masz moje niewiele warte słowo, w zamian za twoje, warte jeszcze mniej – przypieczętowała cyrograf, z przyjazną złośliwością, zwątpieniem nieodbitym nigdy w ciemni źrenic. Z tej perspektywy (gęstość spojrzenia i dłoń przy dłoni) słowa te brzmiały jak chcę, żebyś trzymała się blisko; to odpowiadało jej bardziej.
Kolejne zaklęcie nie dało żadnego widzialnego efektu, pozostawała jednak przekonana, że magia w jakiś sposób jeszcze przepływała przez metal, dopełniając dzieła – musiała w tej kwestii zaufać Evie i jej werdyktowi, kiedy proces twórczy dobiegnie końca, nie spieszyła się więc, by po niego sięgnąć. Poczuła tymczasem, nieoczekiwanie, subtelne muśnięcie; odnalazła jej spojrzenie, podniesione wymownie, nadające temu gestowi nieprzypadkowości – wzajemny uśmiech zamajaczył na jej ustach z powściągliwością; przyjemny skurcz chwycił ją pod żołądkiem migawką zadowolenia. Przypominały jej się podobne gesty wymieniane jeszcze w akademii w szkolnej ławce, przypominała sobie, jak bardzo ją to pociągało – ta nieznośna dyskrecja, gra pośredniości, zbieranie podobnych spojrzeń jak szkliste obietnice, z których w końcu należało się rozliczyć, w innych okolicznościach. Odwróciła spojrzenie zaraz później, asekuracyjnie obejmując nim pozostałych obecnych, jakby w istocie była uczennicą przywołującą się do porządku; dłoni nie odsunęła, uśmiechając się wyraźniej na dalsze wyjaśnienie i wspomnienie Hallströmów.
– Hallströmowie przez większość czasu wyglądają jakby cierpieli na przewlekłe zaparcia, to u nich dziedziczne i zupełnie zwyczajne – odparła żartobliwie, ale nielekceważąco; z przyjemnością wprawdzie usłuchałaby tej sugestii, choćby po to wyłącznie, by doprowadzić towarzystwo do torsji i gorączki, najbardziej zapalczywych może nawet do palpitacji. Ich zniesmaczenie znała bardzo dobrze, zazwyczaj nie patrzyli na nią inaczej niż z nieukrywaną awersją i postanowieniem, by przypomnieć jej na wszelki sposób, że jej towarzystwo im uwłacza, choć uśmiechy zawsze posiadali złote, kiedy zwracali się do niej z udawaną uprzejmością, nie spodziewałem się pani tutaj spotkać, nie na swoim miejscu, w tak dobrym środowisku, w jednym pomieszczeniu z ludźmi, którzy się liczyli, wciąż pracuje pani w departamencie śniących?; przypuszczała, że osiągnęłaby więcej, gdyby nie trzymali rąk w każdej kieszeni Stortingu. – Zabierz mnie – nie było w tym pytania, podrażniona wspomnieniem Hallströmów zdawała się nabrać zrewoltowanego animuszu; spojrzała ku niej ponownie, nie oglądając się dłużej na pozostałych, by przytrzymać jej spojrzenie.
Eva odsunęła dłoń, by złapać ją później za nadgarstek bez ceremonii subtelności – nie oponowała, rozprostowując pobliźnioną dłoń, by mogła nasunąć jej ukończony pierścień na serdeczny palec; nie było w tym delikatności ani wahania, ani przezornego rozglądania się, na wszelki wypadek. Jej dotyk był zaskakująco ciepły, pewność gestu na tyle przekonująca, że nie śmiała się od niej odwrócić, by nie ustąpić jej w tej pewności, choć instynktownie zesztywniała w zauważalnym przez moment napięciu. Obrączka mogła równie dobrze wyjść paskudna, nie robiłoby to większej różnicy – nigdy wcześniej nie obchodzono się z nią w sposób tak otwarty i zdecydowany, a ona przez moment w zaskoczeniu i nieoswojeniu mogła jedynie badać błękit jej oczu, popadać głębiej w powzięty zamiar błędu. Nie zaśmiała się razem z nią, przyjmowała ten układ z powagą uśmiechniętą ledwie w cieniu rozbawionego zaskoczenia lub pomieszania, lub oczarowania.
– Więc chcesz doprowadzić mnie do szaleństwa – cień uśmiechu ośmielił się do zadowolonej wesołości, pomimo statecznego tonu. – I vice versa. Sprawdźmy, komu uda się prędzej – obiecała; spuszczając spojrzenie na swoją dłoń w końcu, czując się, jakby grunt wymsknął jej się częściowo spod stóp, choć uporczywie zachowywała równowagę, siłą przyzwyczajenia. – To prawda, jest idealny. I byłaś przy tym nawet całkiem pomocna, jak na widzącą; dziękuję.
Sohvi i Eva z tematu
– Nie doceniasz mnie, już drugi raz – napomniała ją z rozbawieniem; nie mogąc powstrzymać myśli przed podjudzoną ciekawością, kiedy zwracała ku niej bystre spojrzenie. Przekorny grymas ust chwiał się na jej ustach chwilę w zamyśleniu, zdawała się brać z niej ostrożną miarę: przypominała sobie, w jaki sposób Eva mówiła o naturalnej inklinacji do morderstwa, w jaki sposób rozważała śmierć w jej salonie, tonem zupełnie opanowanym. Przeszedł ją chłodny dreszcz, spóźniony odruch samozachowawczego instynktu; słowa, w świetle nocnej rozmowy, odbarwiały się ostrzegawczo i może powinna jej posłuchać, zamiast pchać się pod świerzbiące do zagryzienia zęby. Jak mało wystarczyłoby, by zwrócić jej skłonności przeciwko sobie? Jak cienka była żyłka jej zahamowań? Jak ciężkie były trupy w jej szafie? Wystarczająco, by musiała posiadać zupełną kontrolę nad swoim powiernikiem. Wystarczająco, by Nikolai rozważał interwencję. Co, jeśli było przeciwnie; co, jeśli przeceniała siebie sama? Jak wiele mogłaby usprawiedliwić? – Masz moje niewiele warte słowo, w zamian za twoje, warte jeszcze mniej – przypieczętowała cyrograf, z przyjazną złośliwością, zwątpieniem nieodbitym nigdy w ciemni źrenic. Z tej perspektywy (gęstość spojrzenia i dłoń przy dłoni) słowa te brzmiały jak chcę, żebyś trzymała się blisko; to odpowiadało jej bardziej.
Kolejne zaklęcie nie dało żadnego widzialnego efektu, pozostawała jednak przekonana, że magia w jakiś sposób jeszcze przepływała przez metal, dopełniając dzieła – musiała w tej kwestii zaufać Evie i jej werdyktowi, kiedy proces twórczy dobiegnie końca, nie spieszyła się więc, by po niego sięgnąć. Poczuła tymczasem, nieoczekiwanie, subtelne muśnięcie; odnalazła jej spojrzenie, podniesione wymownie, nadające temu gestowi nieprzypadkowości – wzajemny uśmiech zamajaczył na jej ustach z powściągliwością; przyjemny skurcz chwycił ją pod żołądkiem migawką zadowolenia. Przypominały jej się podobne gesty wymieniane jeszcze w akademii w szkolnej ławce, przypominała sobie, jak bardzo ją to pociągało – ta nieznośna dyskrecja, gra pośredniości, zbieranie podobnych spojrzeń jak szkliste obietnice, z których w końcu należało się rozliczyć, w innych okolicznościach. Odwróciła spojrzenie zaraz później, asekuracyjnie obejmując nim pozostałych obecnych, jakby w istocie była uczennicą przywołującą się do porządku; dłoni nie odsunęła, uśmiechając się wyraźniej na dalsze wyjaśnienie i wspomnienie Hallströmów.
– Hallströmowie przez większość czasu wyglądają jakby cierpieli na przewlekłe zaparcia, to u nich dziedziczne i zupełnie zwyczajne – odparła żartobliwie, ale nielekceważąco; z przyjemnością wprawdzie usłuchałaby tej sugestii, choćby po to wyłącznie, by doprowadzić towarzystwo do torsji i gorączki, najbardziej zapalczywych może nawet do palpitacji. Ich zniesmaczenie znała bardzo dobrze, zazwyczaj nie patrzyli na nią inaczej niż z nieukrywaną awersją i postanowieniem, by przypomnieć jej na wszelki sposób, że jej towarzystwo im uwłacza, choć uśmiechy zawsze posiadali złote, kiedy zwracali się do niej z udawaną uprzejmością, nie spodziewałem się pani tutaj spotkać, nie na swoim miejscu, w tak dobrym środowisku, w jednym pomieszczeniu z ludźmi, którzy się liczyli, wciąż pracuje pani w departamencie śniących?; przypuszczała, że osiągnęłaby więcej, gdyby nie trzymali rąk w każdej kieszeni Stortingu. – Zabierz mnie – nie było w tym pytania, podrażniona wspomnieniem Hallströmów zdawała się nabrać zrewoltowanego animuszu; spojrzała ku niej ponownie, nie oglądając się dłużej na pozostałych, by przytrzymać jej spojrzenie.
Eva odsunęła dłoń, by złapać ją później za nadgarstek bez ceremonii subtelności – nie oponowała, rozprostowując pobliźnioną dłoń, by mogła nasunąć jej ukończony pierścień na serdeczny palec; nie było w tym delikatności ani wahania, ani przezornego rozglądania się, na wszelki wypadek. Jej dotyk był zaskakująco ciepły, pewność gestu na tyle przekonująca, że nie śmiała się od niej odwrócić, by nie ustąpić jej w tej pewności, choć instynktownie zesztywniała w zauważalnym przez moment napięciu. Obrączka mogła równie dobrze wyjść paskudna, nie robiłoby to większej różnicy – nigdy wcześniej nie obchodzono się z nią w sposób tak otwarty i zdecydowany, a ona przez moment w zaskoczeniu i nieoswojeniu mogła jedynie badać błękit jej oczu, popadać głębiej w powzięty zamiar błędu. Nie zaśmiała się razem z nią, przyjmowała ten układ z powagą uśmiechniętą ledwie w cieniu rozbawionego zaskoczenia lub pomieszania, lub oczarowania.
– Więc chcesz doprowadzić mnie do szaleństwa – cień uśmiechu ośmielił się do zadowolonej wesołości, pomimo statecznego tonu. – I vice versa. Sprawdźmy, komu uda się prędzej – obiecała; spuszczając spojrzenie na swoją dłoń w końcu, czując się, jakby grunt wymsknął jej się częściowo spod stóp, choć uporczywie zachowywała równowagę, siłą przyzwyczajenia. – To prawda, jest idealny. I byłaś przy tym nawet całkiem pomocna, jak na widzącą; dziękuję.
Sohvi i Eva z tematu
Strona 2 z 2 • 1, 2