:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Wrzesień-październik 2000
21.09.2000 – Stare Miasto, Sztokholm – S. Vänskä & U. Frisk
2 posters
Sohvi Vänskä
Re: 21.09.2000 – Stare Miasto, Sztokholm – S. Vänskä & U. Frisk Sob 13 Lut - 3:19
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
21.09.2000
Czekając na Ursulę pod wskazanym jej w liście adresem, zachowując przy tym nie tyle precyzyjną punktualność, co elegancką przedwczesność, ważyła w myślach po raz ostatni pomysł dzisiejszej wycieczki, zupełnie wprawdzie niepotrzebnie, z wewnętrznej tylko potrzeby roztrząsania – czuła podskórnie, że był on zwyczajnie doskonały i nie mógł jej w żaden sposób zaszkodzić, a wręcz wprawdzie przeciwnie. Opierając się o lśniący bok magicznego samochodu, stylizowanego na wzór czarnego chevroleta malibu z lat siedemdziesiątych, przywitała swoją podopieczną z serdecznym uśmiechem, pogodnym spojrzeniem brązowych oczu i korną uprzejmością, z jaką otworzyła przed nią drzwi pasażera, zapraszając ją tonem żartobliwie podniosłym do środka. Kiedy wsiadła zaraz po niej za kierownicę, rozluźniając pod szyją atłasową apaszkę, z figlarnym błyskiem w oku rzuciła jeszcze na dobry wstęp wojażu:
– Mam nadzieję, że nie cierpisz na lęk wysokości. Możesz zapiąć pasy, jeśli chcesz; zapewniam jednak, że strach lepiej zostawić na później, kiedy już znajdziemy się na ulicach Sztokholmu. Obawiam się, że śniący mają mnóstwo zasad w temacie poruszania się samochodem, a ja nigdy nie miałam pamięci do reguł ani tendencji do ich przestrzegania. Postaram się, mimo wszystko jednak, zwrócić cię rodzinie w jednym kawałku.
Nastrój miała już wtedy szczególnie wyśmienity, kiedy zaś przekroczyły granice Midgardu, unosząc się w bezkresie przestworu wysoko ponad twardym gruntem padołu codzienności, ponad dachami kamienic, domów, a w końcu morza wycelowanych w niebo oskarżycielskich palców drzew, nawiedziło ją heretyckie niemal poczucie dziecinnej beztroski i nagłej, nieograniczonej swobody. Przyjemne dźwięki stonowanej muzyki sączyły się z radia, umilając im ten początkowy czas eskapady, moment zachwyconej zadumy nad rozkoszną chwilą wolności, kiedy wyglądały przez okna na daleki horyzont i rozciągający się w dole świat, zalany złotem popołudniowego, zawieszonego nisko słońca. Wstęgi asfaltowych ulic wiły się pod nimi, tworząc sieć coraz gęstszą i bardziej zawikłaną, im bliżej były celu tej podróży; Sohvi wiedziała, że wkrótce będzie musiała znaleźć mniej uczęszczaną drogę i odpowiedni moment, by niepostrzeżenie włączyć się w ruch zwyczajnych samochodów, wyglądających teraz dla nich jak małe, dziecięce zabawki.
Uniosła dłoń, by ściszyć nieco radio i spojrzała ciepło na towarzyszkę, poszukując jej uwagi.
– Jeśli będziesz miała ochotę, możemy zamienić się miejscami w drodze powrotnej – zaoferowała zachęcająco, tonem lekkim i niezobowiązującym, rzucając tę propozycję jakby przy okazji. Nie było to może zupełnie odpowiedzialne i roztropne, nie miała ochoty zachowywać się dzisiaj jednak bardziej odpowiedzialnie niż to absolutnie konieczne; mogła na chwilę zrzucić z siebie pęta tego, co i jak wypada, co należy, a czego nie winno się robić. Ursula nie była zresztą dzieckiem, a Sohvi nie bała się kusić losu ufnością w jej bystrą pojętność. – Poza miastem, oczywiście. Najpierw jednak czeka nas przyjemne popołudnie pośród zwyczajności śniących; są doprawdy uroczy w swoim ograniczeniu, jak może zauważysz. Kiedyś sądziłam, że będę w stanie osiąść obok nich i że lepiej odnajdę się w ich świecie, jednak to właśnie ograniczenie, z początku tak dla mnie komfortowe, wkrótce zupełnie mi zbrzydło. Czy wiesz, że odrzucili nawet wiarę w naszych bogów? W większości zwrócili się ku chrześcijaństwu i uznają teraz tylko jednego boga, zupełnie jakby nie potrafili zwyczajnie pomieścić w sobie obszerniejszej wiary. Zamiast tego, w nim jednym próbują pomieścić wszystko, co jest dla mnie, szczerze mówiąc, zupełnie niezrozumiałe – przerwała, uśmiechając się pod nosem, rozbawiona własną gadatliwością. – Trzeba przyznać, że stawiają mu jednak imponujące, choć strojne, świątynie. Może odwiedzimy dzisiaj jedną, jeśli zechcesz. Teraz uwaga, musimy, niestety, wrócić na ziemię, nie jest to zbyt przyjemne.
Upatrzywszy wąską, pustą uliczkę, niedaleko poza rzadką jeszcze pajęczyną obrzeży miasta, poczęła opadać w nią łagodnie, chcąc delikatnie osiąść kołami na czarnym asfalcie, zanim wnikną w trzewia Sztokholmu.
Ursula Frisk
Re: 21.09.2000 – Stare Miasto, Sztokholm – S. Vänskä & U. Frisk Nie 14 Lut - 2:31
Ursula FriskWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 20 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : studentka Instytutu Eihwaz (magia rytualna, I rok)
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : mistrz rytuałów (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 14 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 15 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 6 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Życie śniących już od dłuższego czasu mnie ciekawiło. Zawsze imponowali mi tym, że potrafili zastępować magię swoimi wynalazkami i pomysłami. Nie miałam jeszcze okazji poznać żadnego niemagicznego człowieka, który nie wiedziałby o świecie magicznym. Byłam ciekawa, czy może używają jakiegoś innego dialektu? Jakie tworzą neologizmy? Czy potrafiłabym się z nimi dogadać?
Dzisiejszy dzień był dla mnie wyjątkowy. Nie tylko dlatego, że Sohvi umożliwi zaspokojenie mojej ciekawości, ale też dlatego, że był to pierwszy dzień od kilku tygodni, w którym przespałam całą noc. Nie użyłam nawet kropli wytworzonego eliksiru, który miał wspomóc mój sen. Może nie będzie mi potrzebny, ale na wszelki wypadek wciąż czeka na półce. Szykowanie zaczęłam z samego rana, przymierzając różne stylizacje, które miały na celu przypominać te śniących. Zdecydowałam się na zwykły biały golf z plisowaną czarną spódnicą do kolan. Do tego białe podkolanówki i czarne płaskie buty w stylu Mary-Jane, które zostały mi jeszcze z czasów akademii. Wyglądałam może na 15 lat, ale nie wydawało mi się, żebym jakimś cudem wyglądała nienaturalnie wśród niemagicznej populacji.
Z domu wyszłam przed czasem, nie chciałam, żeby Pani Vanhanen musiała na mnie czekać. Ku moim przypuszczeniom, samochód kierowany przez Sohvi, zjawił się przed czasem pod moją kamienicą. Z lekkim podekscytowaniem weszłam do środka i przywitałam się z prowadzącą:
- Dzień Dobry, Pani Vanhanen. Jeszcze raz dziękuję za pomoc w zaspokojeniu mojej ciekawości - Zwróciłam się z uśmiechem do kobiety, a w moim głosie można było usłyszeć szczerą wdzięczność. - Czy wyglądam wystarczająco "śniąco"? - Spytałam, próbując pokazać moją stylizacje, na tyle ile mogłam w pozycji siedzącej.
- Lęku wysokości nie posiadam, ale pasy bezpieczeństwa wolałabym zapiąć, choć szczerze nie wątpię w Pani umiejętności prowadzenia tej zaczarowanej maszyny. - Odpowiedziałam, jednocześnie próbując się zapiąć. Kiedy wzbiłyśmy się w powietrze, zabrakło mi na chwilę tchu. Wiem, że to nie jest śniąca atrakcja, ale nigdy nie jeździłam autem na ziemi i w powietrzu. Wszystko wydawało się być takie małe, szczególnie ludzie, którzy wręcz wyglądali jak mrówki.
- Naprawdę? Mogłabym? - Spytałam zaskoczona. Nie sądziłam, że kobieta mi nawet zaproponuje coś takiego, choć po jej charakterze mogłam się tego spodziewać. - Nie chciałabym sprawiać kłopotu... albo się rozbić - Zaśmiałam się nerwowo. Propozycja była bardzo kusząca, ale nie byłam pewna, czy będę w stanie sobie poradzić. Na kierowanie autem potrzeba chyba jakiejś licencji, a ja nawet nigdy nie interesowałam się, jak obsługiwać taki pojazd.
- Tak, słyszałam o tym. Odrzucenie naszej wiary, moim zdaniem, wiąże się poniekąd z odrzuceniem naszej skandynawskiej kultury. Również nie rozumiem ich sposobu rozumowania. Może wiara w jednego Boga jest dla nich łatwiejsza? Jeżeli uważasz, że warto odwiedzić ich świątynie, to z chęcią to zrobię. Mam nadzieję tylko, że Bogowie się na mnie nie obrażą... - Zaśmiałam się, patrząc w niebo, jeszcze chwilę przed lądowaniem, jakby chcąc się nim nacieszyć.
Lądowanie przebiegło nawet gładko. Udało nam się włączyć do ulicznego ruchu Sztokholmu - miasta, z którego pochodzą moi rodzice.
- Hej... Słyszałaś może o takiej... hm... restauracji? Serwują tam amerykańskie tradycyjne jedzenie, przynajmniej tak słyszałam. Nie jestem pewna co do nazwy, ale ma w sobie chyba duże "M". Kiedyś ktoś mi o tym wspomniał - Spytałam się z ciekawością. Nie wiedziałam zbytnio też, jak wygląda tradycyjne amerykańskie jedzenie. Czasami na ulicach Midgardu spotkałam budkę z hot-dogami, ale czy to jest ich tradycyjny posiłek?
Dzisiejszy dzień był dla mnie wyjątkowy. Nie tylko dlatego, że Sohvi umożliwi zaspokojenie mojej ciekawości, ale też dlatego, że był to pierwszy dzień od kilku tygodni, w którym przespałam całą noc. Nie użyłam nawet kropli wytworzonego eliksiru, który miał wspomóc mój sen. Może nie będzie mi potrzebny, ale na wszelki wypadek wciąż czeka na półce. Szykowanie zaczęłam z samego rana, przymierzając różne stylizacje, które miały na celu przypominać te śniących. Zdecydowałam się na zwykły biały golf z plisowaną czarną spódnicą do kolan. Do tego białe podkolanówki i czarne płaskie buty w stylu Mary-Jane, które zostały mi jeszcze z czasów akademii. Wyglądałam może na 15 lat, ale nie wydawało mi się, żebym jakimś cudem wyglądała nienaturalnie wśród niemagicznej populacji.
Z domu wyszłam przed czasem, nie chciałam, żeby Pani Vanhanen musiała na mnie czekać. Ku moim przypuszczeniom, samochód kierowany przez Sohvi, zjawił się przed czasem pod moją kamienicą. Z lekkim podekscytowaniem weszłam do środka i przywitałam się z prowadzącą:
- Dzień Dobry, Pani Vanhanen. Jeszcze raz dziękuję za pomoc w zaspokojeniu mojej ciekawości - Zwróciłam się z uśmiechem do kobiety, a w moim głosie można było usłyszeć szczerą wdzięczność. - Czy wyglądam wystarczająco "śniąco"? - Spytałam, próbując pokazać moją stylizacje, na tyle ile mogłam w pozycji siedzącej.
- Lęku wysokości nie posiadam, ale pasy bezpieczeństwa wolałabym zapiąć, choć szczerze nie wątpię w Pani umiejętności prowadzenia tej zaczarowanej maszyny. - Odpowiedziałam, jednocześnie próbując się zapiąć. Kiedy wzbiłyśmy się w powietrze, zabrakło mi na chwilę tchu. Wiem, że to nie jest śniąca atrakcja, ale nigdy nie jeździłam autem na ziemi i w powietrzu. Wszystko wydawało się być takie małe, szczególnie ludzie, którzy wręcz wyglądali jak mrówki.
- Naprawdę? Mogłabym? - Spytałam zaskoczona. Nie sądziłam, że kobieta mi nawet zaproponuje coś takiego, choć po jej charakterze mogłam się tego spodziewać. - Nie chciałabym sprawiać kłopotu... albo się rozbić - Zaśmiałam się nerwowo. Propozycja była bardzo kusząca, ale nie byłam pewna, czy będę w stanie sobie poradzić. Na kierowanie autem potrzeba chyba jakiejś licencji, a ja nawet nigdy nie interesowałam się, jak obsługiwać taki pojazd.
- Tak, słyszałam o tym. Odrzucenie naszej wiary, moim zdaniem, wiąże się poniekąd z odrzuceniem naszej skandynawskiej kultury. Również nie rozumiem ich sposobu rozumowania. Może wiara w jednego Boga jest dla nich łatwiejsza? Jeżeli uważasz, że warto odwiedzić ich świątynie, to z chęcią to zrobię. Mam nadzieję tylko, że Bogowie się na mnie nie obrażą... - Zaśmiałam się, patrząc w niebo, jeszcze chwilę przed lądowaniem, jakby chcąc się nim nacieszyć.
Lądowanie przebiegło nawet gładko. Udało nam się włączyć do ulicznego ruchu Sztokholmu - miasta, z którego pochodzą moi rodzice.
- Hej... Słyszałaś może o takiej... hm... restauracji? Serwują tam amerykańskie tradycyjne jedzenie, przynajmniej tak słyszałam. Nie jestem pewna co do nazwy, ale ma w sobie chyba duże "M". Kiedyś ktoś mi o tym wspomniał - Spytałam się z ciekawością. Nie wiedziałam zbytnio też, jak wygląda tradycyjne amerykańskie jedzenie. Czasami na ulicach Midgardu spotkałam budkę z hot-dogami, ale czy to jest ich tradycyjny posiłek?
Sohvi Vänskä
Re: 21.09.2000 – Stare Miasto, Sztokholm – S. Vänskä & U. Frisk Wto 16 Lut - 21:35
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
– Wyglądasz w zupełności śniąco, do tego wprost prześlicznie – zapewniła Ursulę, wodząc wesołym spojrzeniem po prezentowanej w ciasnej przestrzeni garderobie, zatwierdzając wszystko pełnym aprobaty uśmiechem. Z pewnym rozbawieniem zauważyła, że, faktycznie, jej towarzyszka wyglądała w dobranym stroju jeszcze młodziej niż była w rzeczywistości; nie było raczej ryzyka, że wezmą je za matkę i córkę ze względu na zupełną odmienność urody, jednak Sohvi nie miała najmniejszych oporów wczuć się w rolę dobrej, choć ekstrawaganckiej, ciotki, mającej uznanie w oczach młodszego pokolenia i nic ponad rozbawionym pobłażaniem bądź chowanej niechęci u reszty rodziny. Gdyby jej nie wydziedziczono, miałaby może okazję nie tylko tę rolę odgrywać, ale faktycznie się w niej spełniać – była to jedna z niewielu rzeczy, jakich utracenie wraz z nazwiskiem mogło wzbudzić w niej ciche, hamowane rozżalenie. Uprzykrzanie życia zdegustowanym familiantom i demoralizacja ich dzieci brzmiało wprawdzie jak przednia rozrywka na miarę jej rozpuszczonego charakteru.
Nieukrywany zachwyt Ursuli sprawiał jej przyjemność, dalece milszą niż się spodziewała. Nie mogła oprzeć się wzrastającej sympatii, jaką rozbudzał w niej widok tak beztroskiej radości, którą sama mogła zakrzewić czymś tak zwyczajnym – nieczęsto wprawdzie miała okazję dostarczyć komuś wrażeń, znajdować się na pozycji pozwalającej jej, po prostu i aż, dostarczać doświadczeń imponujących i feerycznie emocjonujących. W świecie galdrów była wprawdzie wyjątkowa, ale w sposób, jaki nikogo nie interesował, jaki skłaniał raczej do odwracania wzroku, z litości czy też pogardy, w najlepszych przypadkach z pospolitej obojętności.
– Naprawdę, to żaden kłopot. Prowadzenie jest dużo łatwiejsze niż się wydaje, sama zobaczysz; rozbicie się byłoby dopiero trudnym wyczynem – uspokoiła ją, nie przejawiając żadnych objawów jakiegokolwiek zawahania w tej kwestii. Przy temacie bogów pokiwała głową ze zrozumieniem i w milczącej zgodzie z poglądami Ursuli, zaraz też dodając krótko: – Myślę, że zrozumieją naszą ludzką skłonność do ciekawości i słabości wobec piękna, sami wprawdzie nie są od nich przecież wolni.
Poczęły łagodnie opadać ku ziemi; Sohvi obserwowała, jak wszystko rośnie stopniowo w oczach, w miarę umniejszania dystansu – miała w pewnym momencie ochotę zanurkować ostrzej, zapikować niezgrabną sylwetką pojazdu na podobieństwo polującego sokoła, czując jak burzy się w niej ożywiona, zbyt długo trzymana na wodzy, swobodna beztroska niespokojnego ducha. Wstrzymała się jednak, obawiając się poniekąd naderwać swój wizerunek w oczach dziewczyny zbytnią, nieelegancką narowistością, która w jej wieku wyglądała już bardziej bezrozumnie niż urokliwie. Lądowaniu towarzyszył nieznaczny wstrząs pojazdem, który podrzucił je łagodnie w wygodnych fotelach, chevrolet natychmiast złapał jednak przyczepność i sunął spokojnie wstęgą drogi, zatapiającą się coraz głębiej w pajęczynie miasta. Samochody coraz częściej poczynały mijać je z nieprzyjemnym hałasem, wokół wyrastały szare budynki, odprowadzające je wzrokiem łyskających okien.
Zastanowiła się chwilę nad zadaną jej zagadką, a kiedy wpadła na odpowiedź, uśmiechnęła się szeroko rozbawiona.
– Mówisz o McDonaldzie – zauważyła tonem, w którym pobrzmiewał pogłos śmiechu. – Nie jest to właściwie chyba ich tradycyjne jedzenie, trudno po prawdzie takie wskazać, jako że wszystko zdaje się u nich zapożyczone bądź skradzione, z ziemią włącznie, ale jednocześnie, faktycznie, można tak powiedzieć, fast food jest obrzydliwie amerykański. Jest też tak samo pyszny, jak niezdrowy; chętnie cię tam zabiorę.
Vanhanen zaparkowała wkrótce gdzieś przy chodniku, nie zwracając nawet większej uwagi na stojące tam znaki i wysiadła z samochodu. Otuliła się płaszczem, czekając na Ursulę i poprowadziła ją powoli w głąb starego miasta, nie spiesząc się przy tym, by pozwolić jej przyjrzeć się dokładniej zarówno miejscu, jak i ludziom, pozornie zupełnie im podobnym, zarazem tak różnym od galdrów. Szła delikatnie wysunięta naprzód, jednocześnie trzymając się w protekcyjnym odruchu tuż obok, by móc odpowiadać na jej pytania, dyskretnie obserwować jej reakcje i pilnować, by przypadkiem jej nie potrącono, manierą śpieszących się, nieostrożnych lub zwyczajnie grubiańskich śniących.
– To katedra Storkyrkan, świątynia wzniesiona dla ich boga – wskazała bladym palcem na budynek, który wyłonił się spomiędzy pomniejszej, mniej ciekawej architektury, kiedy przemierzały niespiesznie odcinki brukowanych uliczek.
Nieukrywany zachwyt Ursuli sprawiał jej przyjemność, dalece milszą niż się spodziewała. Nie mogła oprzeć się wzrastającej sympatii, jaką rozbudzał w niej widok tak beztroskiej radości, którą sama mogła zakrzewić czymś tak zwyczajnym – nieczęsto wprawdzie miała okazję dostarczyć komuś wrażeń, znajdować się na pozycji pozwalającej jej, po prostu i aż, dostarczać doświadczeń imponujących i feerycznie emocjonujących. W świecie galdrów była wprawdzie wyjątkowa, ale w sposób, jaki nikogo nie interesował, jaki skłaniał raczej do odwracania wzroku, z litości czy też pogardy, w najlepszych przypadkach z pospolitej obojętności.
– Naprawdę, to żaden kłopot. Prowadzenie jest dużo łatwiejsze niż się wydaje, sama zobaczysz; rozbicie się byłoby dopiero trudnym wyczynem – uspokoiła ją, nie przejawiając żadnych objawów jakiegokolwiek zawahania w tej kwestii. Przy temacie bogów pokiwała głową ze zrozumieniem i w milczącej zgodzie z poglądami Ursuli, zaraz też dodając krótko: – Myślę, że zrozumieją naszą ludzką skłonność do ciekawości i słabości wobec piękna, sami wprawdzie nie są od nich przecież wolni.
Poczęły łagodnie opadać ku ziemi; Sohvi obserwowała, jak wszystko rośnie stopniowo w oczach, w miarę umniejszania dystansu – miała w pewnym momencie ochotę zanurkować ostrzej, zapikować niezgrabną sylwetką pojazdu na podobieństwo polującego sokoła, czując jak burzy się w niej ożywiona, zbyt długo trzymana na wodzy, swobodna beztroska niespokojnego ducha. Wstrzymała się jednak, obawiając się poniekąd naderwać swój wizerunek w oczach dziewczyny zbytnią, nieelegancką narowistością, która w jej wieku wyglądała już bardziej bezrozumnie niż urokliwie. Lądowaniu towarzyszył nieznaczny wstrząs pojazdem, który podrzucił je łagodnie w wygodnych fotelach, chevrolet natychmiast złapał jednak przyczepność i sunął spokojnie wstęgą drogi, zatapiającą się coraz głębiej w pajęczynie miasta. Samochody coraz częściej poczynały mijać je z nieprzyjemnym hałasem, wokół wyrastały szare budynki, odprowadzające je wzrokiem łyskających okien.
Zastanowiła się chwilę nad zadaną jej zagadką, a kiedy wpadła na odpowiedź, uśmiechnęła się szeroko rozbawiona.
– Mówisz o McDonaldzie – zauważyła tonem, w którym pobrzmiewał pogłos śmiechu. – Nie jest to właściwie chyba ich tradycyjne jedzenie, trudno po prawdzie takie wskazać, jako że wszystko zdaje się u nich zapożyczone bądź skradzione, z ziemią włącznie, ale jednocześnie, faktycznie, można tak powiedzieć, fast food jest obrzydliwie amerykański. Jest też tak samo pyszny, jak niezdrowy; chętnie cię tam zabiorę.
Vanhanen zaparkowała wkrótce gdzieś przy chodniku, nie zwracając nawet większej uwagi na stojące tam znaki i wysiadła z samochodu. Otuliła się płaszczem, czekając na Ursulę i poprowadziła ją powoli w głąb starego miasta, nie spiesząc się przy tym, by pozwolić jej przyjrzeć się dokładniej zarówno miejscu, jak i ludziom, pozornie zupełnie im podobnym, zarazem tak różnym od galdrów. Szła delikatnie wysunięta naprzód, jednocześnie trzymając się w protekcyjnym odruchu tuż obok, by móc odpowiadać na jej pytania, dyskretnie obserwować jej reakcje i pilnować, by przypadkiem jej nie potrącono, manierą śpieszących się, nieostrożnych lub zwyczajnie grubiańskich śniących.
– To katedra Storkyrkan, świątynia wzniesiona dla ich boga – wskazała bladym palcem na budynek, który wyłonił się spomiędzy pomniejszej, mniej ciekawej architektury, kiedy przemierzały niespiesznie odcinki brukowanych uliczek.
Ursula Frisk
Re: 21.09.2000 – Stare Miasto, Sztokholm – S. Vänskä & U. Frisk Pią 19 Lut - 1:02
Ursula FriskWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 20 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : studentka Instytutu Eihwaz (magia rytualna, I rok)
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : mistrz rytuałów (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 14 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 15 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 6 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nigdy nie latałam samochodem, więc jest to dla mnie ekscytujące wydarzenie. Świat zza chmur wydaje się być taki mały. Dopiero wtedy rozumiesz, że jesteś jak mrówka w mrowisku, dorzucasz swoją cegiełkę do systemu społecznego, choć ten poradziłby sobie bez ciebie. Nad tym widokiem można się rozczulać długo, trochę niepotrzebnie. Zbyt długie rozmyślanie w moim przypadku przynosiło tylko czarne myśli, dlatego szybko oczyściłam swój umysł i zajęłam go czymś innym, mniej przytłaczającym.
Zaraz po wróceniu na ziemię, trafiłyśmy na ulice przepełnione ludźmi i samochodami. Stolica Szwecji była niesamowita jeżeli chodzi o architekturę. Teoretycznie jestem Szwedką, ale praktycznie żyję w Midgardzie i to miejsce uważam za moje dziedzictwo. Może jest mniej zjawiskowe, może ma mniejszą populację niż Sztokholm, ale tam jest mój dom i wspomnienia.
Ekscytował mnie fakt odwiedzenia Maka Donalda(?), wstępnie nawet bardziej niż zwiedzanie chrześcijańskiej świątyni. Jeszcze wtedy nie zdawałam sobie sprawy z jej świetności. Wyszłam żwawo z auta, a następnie opatuliłam się moim odzieniem wierzchnim, żeby zminimalizować skutki porywistego, jesiennego wiatru. Chodnik był przepełniony, o wiele bardziej niż Midgardzka ulica handlowa w godzinach szczytu. Szłam lekko niepewnie, próbując nie wpaść na wszechobecnych śniących, którzy co raz cmokali, gdy z pośpiechem wymijali mnie z boku, przeciskając się przez idących naprzeciwko ludzi.
- A myślałam, że w Midgardzie jest tłoczno - Zaśmiałam się nerwowo, próbując przystosować się do warunków panujących dookoła. Wszyscy wydawali się oschli, śpieszący się bez celu. Nie jest to mój pierwszy raz w Sztokholmie, ale jest to mój pierwszy raz w tak ścisłym centrum tego miasta. Dopiero gdy zza budynków wyłoniła się piękna dzwonnica kościoła, otworzyłam usta ze zdziwienia:
- Różni się od naszych świątyń - Stwierdziłam, patrząc się na moją przewodniczkę i przyśpieszyłam kroku na tyle, że wreszcie idealnie wpasowałam się w tempo śniących. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w środku. Od obiektu biła niezwykła aura harmonii, a z jego nieszczelnych okien wydostawał się dźwięk aktualnie odprawianej mszy. Weszłam niepewnie, a następnie olśnił mnie przepych we wnętrzu. Brakowało trochę, a znowu bym się odezwała, ale w porę zorientowałam się, że tylko prawdopodobnie kapłan może się głośno odzywać. Nieświadomość, że po wejściu trzeba było wykonać znak krzyża (choć nie wykonałabym go nawet, jakbym wiedziała), sprawiło, że staruszka obok pogardliwie oceniła mnie wzrokiem.
- Ale tu... dużo wszystkiego... Czy ich Bóg jest chciwy? - Wyszeptałam pytająco w kierunku kobiety, unosząc niepewnie jedną brew. Bezwątpliwie było tu pięknie, a kaplica wydawała się cała ze złota. Moją uwagę przykuł jeszcze piękny pomnik rycerza na koniu, który zabijał kreaturę podobną do smoka. Spojrzałam znowu na Sohvi, licząc, że wytłumaczy mi genezę tej rzeźby albo po prostu wyjaśni ogólnikowo, o co z nią chodzi.
Zaraz po wróceniu na ziemię, trafiłyśmy na ulice przepełnione ludźmi i samochodami. Stolica Szwecji była niesamowita jeżeli chodzi o architekturę. Teoretycznie jestem Szwedką, ale praktycznie żyję w Midgardzie i to miejsce uważam za moje dziedzictwo. Może jest mniej zjawiskowe, może ma mniejszą populację niż Sztokholm, ale tam jest mój dom i wspomnienia.
Ekscytował mnie fakt odwiedzenia Maka Donalda(?), wstępnie nawet bardziej niż zwiedzanie chrześcijańskiej świątyni. Jeszcze wtedy nie zdawałam sobie sprawy z jej świetności. Wyszłam żwawo z auta, a następnie opatuliłam się moim odzieniem wierzchnim, żeby zminimalizować skutki porywistego, jesiennego wiatru. Chodnik był przepełniony, o wiele bardziej niż Midgardzka ulica handlowa w godzinach szczytu. Szłam lekko niepewnie, próbując nie wpaść na wszechobecnych śniących, którzy co raz cmokali, gdy z pośpiechem wymijali mnie z boku, przeciskając się przez idących naprzeciwko ludzi.
- A myślałam, że w Midgardzie jest tłoczno - Zaśmiałam się nerwowo, próbując przystosować się do warunków panujących dookoła. Wszyscy wydawali się oschli, śpieszący się bez celu. Nie jest to mój pierwszy raz w Sztokholmie, ale jest to mój pierwszy raz w tak ścisłym centrum tego miasta. Dopiero gdy zza budynków wyłoniła się piękna dzwonnica kościoła, otworzyłam usta ze zdziwienia:
- Różni się od naszych świątyń - Stwierdziłam, patrząc się na moją przewodniczkę i przyśpieszyłam kroku na tyle, że wreszcie idealnie wpasowałam się w tempo śniących. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w środku. Od obiektu biła niezwykła aura harmonii, a z jego nieszczelnych okien wydostawał się dźwięk aktualnie odprawianej mszy. Weszłam niepewnie, a następnie olśnił mnie przepych we wnętrzu. Brakowało trochę, a znowu bym się odezwała, ale w porę zorientowałam się, że tylko prawdopodobnie kapłan może się głośno odzywać. Nieświadomość, że po wejściu trzeba było wykonać znak krzyża (choć nie wykonałabym go nawet, jakbym wiedziała), sprawiło, że staruszka obok pogardliwie oceniła mnie wzrokiem.
- Ale tu... dużo wszystkiego... Czy ich Bóg jest chciwy? - Wyszeptałam pytająco w kierunku kobiety, unosząc niepewnie jedną brew. Bezwątpliwie było tu pięknie, a kaplica wydawała się cała ze złota. Moją uwagę przykuł jeszcze piękny pomnik rycerza na koniu, który zabijał kreaturę podobną do smoka. Spojrzałam znowu na Sohvi, licząc, że wytłumaczy mi genezę tej rzeźby albo po prostu wyjaśni ogólnikowo, o co z nią chodzi.
Sohvi Vänskä
Re: 21.09.2000 – Stare Miasto, Sztokholm – S. Vänskä & U. Frisk Pon 22 Lut - 15:31
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Tłoczność ulic zaskoczyła ją trochę, w sposób zdecydowanie nieprzyjemny; jak zawsze jednak czyniła w obliczu jakichkolwiek przeciwności – mierzyła się z nimi z butnym zacietrzewieniem, uporczywym zdecydowaniem, by nie ulegać im w najmniejszym stopniu, niezależnie od rodzaju opozycyjnych okoliczności. Zachowywała więc swój żywszy niż zwykle nastrój, pewnym krokiem i hardym spojrzeniem zmuszając spieszących się ludzi do zachowania w jej okolicy większej ostrożności, jeśli mieli akurat to nieszczęście zderzyć roztargniony wzrok z szorstkim hebanem oczu i zupełnie bezwstydną wyniosłością spokojnego oblicza, którego nie opuszczał wprawdzie cień uśmiechu; dla mijających ją śniących nabierał on jednak chłodnego wyrazu, niezachęcającego raczej do odwzajemnienia wątpliwie szczerej życzliwości. Łagodniała znacznie, spoglądając na swoją podopieczną, by zawtórować jej nerwowej wesołości uprzejmym rozbawieniem.
– W środku jest jeszcze lepiej – zapewniła, garściami czerpiąc satysfakcję z entuzjazmu dziewczęcia, rysującego się tak rozkosznie jawnie na rozpromienionej twarzy. Przyśpieszyła kroku w ślad za nią, dostosowując się do jej żwawego, sprężystego tempa; zstąpiły wreszcie z krzywych płyt deptaka na bruk placu przed samą katedrą, przecinając jego centrum z narastającym zniecierpliwieniem. Sohvi powiodła spojrzeniem po sylwetce kościoła, wznosząc oczy ku wyrastającej ponad resztę budowli wieży, w której wnętrzu zamknięto, teraz milczące i nieruchome, serca dzwonów.
Panujący wewnątrz wystawny zbytek zaskakiwał ją niezmiennie, za każdym razem kiedy przekraczała próg świątyni; pamiętała jeszcze, jak za pierwszym razem ogłuszył ją rozdźwięk między głoszoną przez chrześcijan pogonią za skromnością a gęstą pozłotą, jaką ociekały misterne ornamenty wystroju. Głos kapłana odprawiającego mszę niósł się pod strzelisty sufit, rezonował w obfitej objętości przestrzeni patetycznym tonem snutego cierpliwie kazania. Większość zgromadzonych wierzących skupiała się w pobliżu odległego im jeszcze ołtarza; ci, trzymający się luźniejszych obrzeży, zwrócili na intruzów uwagę, mając nawet zuchwałość uraczyć ich impertynencką przyganą krytykującego wejrzenia.
– Wprost przeciwnie. Chrześcijanie wierzą, że ich bóg jest uosobieniem wszelkich cnót, w tym również skromności, do której ich zresztą nawołuje. Żeby zyskać sobie jego uznanie, człowiek powinien oddać wszelkie swoje bogactwo ubogim, wyprzeć się zbędnego nadmiernego dostatku, wprawdzie dobra materialne nie mają żadnej wartości dla duszy, a dusza winna być dla chrześcijanina najważniejszym jego skarbem, strzeżonym przed skalaniem grzechem, którym jest również właśnie chciwość. Trudno to sobie wyobrazić, widząc ten przepych, prawda? Wszystkie te kosztowności, które tutaj dla niego zebrali, na mocy jego słów powinny trafić, jak mi się zdaje, do potrzebujących, tymczasem zamiast tego gromadzą tylko więcej, na utrzymanie kościoła, jak mówią, na sprawy ważne, dla czci boga, który gromadzić im zabrania. A jest to przecież tylko jedna świątynia z setek tysięcy na świecie; muszą, istotnie, nie mieć zupełnie strachu przed swoim bogiem albo nadziei na własne zbawienie – szeptała, nachylając się delikatnie ku Ursuli, początkowo ze stosowną powagą, wkrótce jednak popadając w powściągane, odrobinę złośliwe rozbawienie, nie kryjąc wcale szyderczej drwiny wkradającej się między wiersze słów. – To wszystko – eleganckim gestem ręki wskazała na otaczający je, lśniący blichtr – nie ma dla niego żadnej wartości, a nawet mu ubliża, a jednak wciąż znoszą mu więcej, czy też może właściwie znoszą więcej tym, którzy w jego imieniu wyciągają po to ręce. Czy to nie zabawne?
Spojrzała na nią, pozwalając sobie na lekki uśmiech, zwyczajnie rozbawiony. Nie dostrzegała, czy też doskonale udawała, że nie dostrzega, rzucanych w ich stronę ochłapów niewypowiedzianej rugi; mogła mieć przy tym tylko nadzieję, że Ursula również pozostanie ich beztrosko niepomna. Żałowała, że przyszły tutaj nie w czas, kościół zyskiwał zdecydowanie, kiedy panowała w nim nabożna cisza i spokój, a pojedyncze figurki turystów poruszały się pośród grandilokwentnej atmosfery z ostrożnością i uwagą, jakby obawiali się naruszyć strukturę wpadających przez witraże barwnych cętek światła.
Podążyła posłusznie za uwagą Ursuli, skupioną teraz na okazałej rzeźbie stojącej między filarami, którą Sohvi doskonale pamiętała jeszcze z czasów swoich studiów.
– Sankt Göran och draken – wyrecytowała z zauważalną sentymentalnością, opierając się naporowi wspomnień, do których musiała sięgnąć w poszukiwaniu właściwego nazwiska. Ruszyła niespiesznie w kierunku rzeźby, starając się nie mówić głośniej niż to konieczne i nie zakłócać nazbyt spokoju biorących udział w mszy. – Według legendy święty Göran pokonał smoka, który zagnieździł się w źródle, z którego czerpali wodę mieszkańcy okolicznego miasta. Żeby móc uzyskać dostęp do źródła, darowali smokowi owce lub dziewczęta wybierane sprawiedliwie przez losowanie. Göran ubił go, kiedy wylosowana została księżniczka; zdaje się, że poprzednie ofiary nie były godne jego wstawiennictwa. – Oparła swobodnie jasną dłoń o chłodny metal barierki, jaką otoczono pomnik. Kiedy była tutaj ostatni raz, lata temu, nie śmiałaby pomyśleć, że będzie znów wieść życie pośród galdrów, w pulsującym sercu ich świata. Miała dla Midgardu jedynie nienawiść, zawistną i niepokorną. – W rzeczywistości nie było żadnego smoka; a przynajmniej nie było go według tego, w co wierzą śniący. Być może jest w tej historii ziarno prawdy. Jak wiemy, wbrew ich potrzebie trzymania smoków w bezpieczeństwie bajek i legend, istnieją przecież naprawdę. Wątpię jednak by zgładził go święty Göran, zdaje się, że zajęty był wtedy prześladowaniem chrześcijan zgodnie z wolą imperium rzymskiego, dopóki swoim sprzeciwem nie rozwścieczył cezara.
– W środku jest jeszcze lepiej – zapewniła, garściami czerpiąc satysfakcję z entuzjazmu dziewczęcia, rysującego się tak rozkosznie jawnie na rozpromienionej twarzy. Przyśpieszyła kroku w ślad za nią, dostosowując się do jej żwawego, sprężystego tempa; zstąpiły wreszcie z krzywych płyt deptaka na bruk placu przed samą katedrą, przecinając jego centrum z narastającym zniecierpliwieniem. Sohvi powiodła spojrzeniem po sylwetce kościoła, wznosząc oczy ku wyrastającej ponad resztę budowli wieży, w której wnętrzu zamknięto, teraz milczące i nieruchome, serca dzwonów.
Panujący wewnątrz wystawny zbytek zaskakiwał ją niezmiennie, za każdym razem kiedy przekraczała próg świątyni; pamiętała jeszcze, jak za pierwszym razem ogłuszył ją rozdźwięk między głoszoną przez chrześcijan pogonią za skromnością a gęstą pozłotą, jaką ociekały misterne ornamenty wystroju. Głos kapłana odprawiającego mszę niósł się pod strzelisty sufit, rezonował w obfitej objętości przestrzeni patetycznym tonem snutego cierpliwie kazania. Większość zgromadzonych wierzących skupiała się w pobliżu odległego im jeszcze ołtarza; ci, trzymający się luźniejszych obrzeży, zwrócili na intruzów uwagę, mając nawet zuchwałość uraczyć ich impertynencką przyganą krytykującego wejrzenia.
– Wprost przeciwnie. Chrześcijanie wierzą, że ich bóg jest uosobieniem wszelkich cnót, w tym również skromności, do której ich zresztą nawołuje. Żeby zyskać sobie jego uznanie, człowiek powinien oddać wszelkie swoje bogactwo ubogim, wyprzeć się zbędnego nadmiernego dostatku, wprawdzie dobra materialne nie mają żadnej wartości dla duszy, a dusza winna być dla chrześcijanina najważniejszym jego skarbem, strzeżonym przed skalaniem grzechem, którym jest również właśnie chciwość. Trudno to sobie wyobrazić, widząc ten przepych, prawda? Wszystkie te kosztowności, które tutaj dla niego zebrali, na mocy jego słów powinny trafić, jak mi się zdaje, do potrzebujących, tymczasem zamiast tego gromadzą tylko więcej, na utrzymanie kościoła, jak mówią, na sprawy ważne, dla czci boga, który gromadzić im zabrania. A jest to przecież tylko jedna świątynia z setek tysięcy na świecie; muszą, istotnie, nie mieć zupełnie strachu przed swoim bogiem albo nadziei na własne zbawienie – szeptała, nachylając się delikatnie ku Ursuli, początkowo ze stosowną powagą, wkrótce jednak popadając w powściągane, odrobinę złośliwe rozbawienie, nie kryjąc wcale szyderczej drwiny wkradającej się między wiersze słów. – To wszystko – eleganckim gestem ręki wskazała na otaczający je, lśniący blichtr – nie ma dla niego żadnej wartości, a nawet mu ubliża, a jednak wciąż znoszą mu więcej, czy też może właściwie znoszą więcej tym, którzy w jego imieniu wyciągają po to ręce. Czy to nie zabawne?
Spojrzała na nią, pozwalając sobie na lekki uśmiech, zwyczajnie rozbawiony. Nie dostrzegała, czy też doskonale udawała, że nie dostrzega, rzucanych w ich stronę ochłapów niewypowiedzianej rugi; mogła mieć przy tym tylko nadzieję, że Ursula również pozostanie ich beztrosko niepomna. Żałowała, że przyszły tutaj nie w czas, kościół zyskiwał zdecydowanie, kiedy panowała w nim nabożna cisza i spokój, a pojedyncze figurki turystów poruszały się pośród grandilokwentnej atmosfery z ostrożnością i uwagą, jakby obawiali się naruszyć strukturę wpadających przez witraże barwnych cętek światła.
Podążyła posłusznie za uwagą Ursuli, skupioną teraz na okazałej rzeźbie stojącej między filarami, którą Sohvi doskonale pamiętała jeszcze z czasów swoich studiów.
– Sankt Göran och draken – wyrecytowała z zauważalną sentymentalnością, opierając się naporowi wspomnień, do których musiała sięgnąć w poszukiwaniu właściwego nazwiska. Ruszyła niespiesznie w kierunku rzeźby, starając się nie mówić głośniej niż to konieczne i nie zakłócać nazbyt spokoju biorących udział w mszy. – Według legendy święty Göran pokonał smoka, który zagnieździł się w źródle, z którego czerpali wodę mieszkańcy okolicznego miasta. Żeby móc uzyskać dostęp do źródła, darowali smokowi owce lub dziewczęta wybierane sprawiedliwie przez losowanie. Göran ubił go, kiedy wylosowana została księżniczka; zdaje się, że poprzednie ofiary nie były godne jego wstawiennictwa. – Oparła swobodnie jasną dłoń o chłodny metal barierki, jaką otoczono pomnik. Kiedy była tutaj ostatni raz, lata temu, nie śmiałaby pomyśleć, że będzie znów wieść życie pośród galdrów, w pulsującym sercu ich świata. Miała dla Midgardu jedynie nienawiść, zawistną i niepokorną. – W rzeczywistości nie było żadnego smoka; a przynajmniej nie było go według tego, w co wierzą śniący. Być może jest w tej historii ziarno prawdy. Jak wiemy, wbrew ich potrzebie trzymania smoków w bezpieczeństwie bajek i legend, istnieją przecież naprawdę. Wątpię jednak by zgładził go święty Göran, zdaje się, że zajęty był wtedy prześladowaniem chrześcijan zgodnie z wolą imperium rzymskiego, dopóki swoim sprzeciwem nie rozwścieczył cezara.
Ursula Frisk
Re: 21.09.2000 – Stare Miasto, Sztokholm – S. Vänskä & U. Frisk Wto 2 Mar - 0:34
Ursula FriskWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 20 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : studentka Instytutu Eihwaz (magia rytualna, I rok)
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : mistrz rytuałów (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 14 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 15 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 6 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Zdziwił mnie fakt, że chrześcijanie postępują wręcz odwrotnie, niż nakazał im ich Bóg. Jeżeli postać na krzyżu, chciała, aby to pomagać ubogim, to po co te wszystkie złote zdobienia? Nie mogli postawić prostej budowli z ładnym, lecz nie bogatym ołtarzem. Czy wtedy nie spełnialiby woli swojego stwórcy?
- Powiem Ci szczerze, że na miejscu ich Boga byłabym zła. Jeżeli jest tak, jak mówisz, to powinni stawiać kościoły zgodnie z jego wolą. To wszystko sobie zaprzecza. Chociaż... może taka jest natura śniących..? - Spojrzałam się pytająco na kobietę. Nie czułam już się dobrze w tym miejscu. Musi tu być tyle obłudy. Skąd chrześcijański kler miał pieniądze na takie kosztowności?
Rzeźba rycerza pokonującego smoczego potwora również zdawała się już nie pasować do mojej wizji tej o to świątyni. Pełna niepotrzebnych zdobień, mdłego przepychu. O co w tym wszystkim chodzi?
- Czyli, że czysto teoretycznie mógł uratować życie wielu straceńców, dziewcząt, ale dopiero księżniczka przykuła jego uwagę. Jaki dobroduszny… i „święty”… Mam nadzieję, że przynajmniej żyli długo i szczęśliwie… - Westchnęłam z żałością na opowiadanie pani Vanhanen. Coraz bardziej cała ta społeczność przyprawiała mnie o mdłości. – Czekaj… Jeżeli zajęty był prześladowaniem chrześcijan, to czemu nazwali go świętym? Jestem już całkowicie zdezorientowana - Przybrałam zniesmaczoną minę, a moją uwagę przykuło koniec chrześcijańskiego nabożeństwa. Idealny moment na ulotnienie się z tego pełnego kłamstwa miejsca. Mam nadzieję, że Bogowie nie odbiorą moich odwiedzin negatywnie, tym bardziej że wyszłam z negatywnymi odczuciami. Zbliża się przesilenie jesienne, więc wtedy rytuałem odkupię im moją winę. Przynajmniej się postaram. – Chyba na nas pora
Z Sohvi wyszłyśmy z powrotem na ulice, niebo wydawało się bardziej zachmurzone niż wcześniej. Do głowy znowu wpadł pomysł tamtej amerykańskiej restauracji:
- To teraz odwiedzimy tego M..-Ma-akaDonzalda? - Uśmiechnęłam się, próbując poprawnie wypowiedzieć nazwę restauracji, która przez te wszystkie emocje, zdążyła wylecieć mi bezpowrotnie z głowy. Liczyłam na milszą odskocznię, a przy okazji burczało mi w brzuchu - od rana nic nie jadłam. – Wracamy do auta, czy jest tu gdzieś niedaleko ten… wiesz co… - Zaśmiałam się lekko nerwowo. Ciekawe, jakie mają menu? Różni się dużo od ulicznego jedzenia w Midgardzie? Nie mogłam się doczekać, aby zaspokoić moją ciekawość.
Nabrała mnie też chwila refleksji. Nie pamiętam, kiedy ostatnio moja mama zabrała mnie w jakieś miejsce na wycieczkę. Było to tak dawno, że nie mogłam sobie nawet jej dokładnie przypomnieć. Mimowolnie przywiązałam się do towarzyszącej mi kobiety, która w jeden dzień poświęciła mi więcej uwagi, niż moja rodzicielka przez ostatni rok.
- Powiem Ci szczerze, że na miejscu ich Boga byłabym zła. Jeżeli jest tak, jak mówisz, to powinni stawiać kościoły zgodnie z jego wolą. To wszystko sobie zaprzecza. Chociaż... może taka jest natura śniących..? - Spojrzałam się pytająco na kobietę. Nie czułam już się dobrze w tym miejscu. Musi tu być tyle obłudy. Skąd chrześcijański kler miał pieniądze na takie kosztowności?
Rzeźba rycerza pokonującego smoczego potwora również zdawała się już nie pasować do mojej wizji tej o to świątyni. Pełna niepotrzebnych zdobień, mdłego przepychu. O co w tym wszystkim chodzi?
- Czyli, że czysto teoretycznie mógł uratować życie wielu straceńców, dziewcząt, ale dopiero księżniczka przykuła jego uwagę. Jaki dobroduszny… i „święty”… Mam nadzieję, że przynajmniej żyli długo i szczęśliwie… - Westchnęłam z żałością na opowiadanie pani Vanhanen. Coraz bardziej cała ta społeczność przyprawiała mnie o mdłości. – Czekaj… Jeżeli zajęty był prześladowaniem chrześcijan, to czemu nazwali go świętym? Jestem już całkowicie zdezorientowana - Przybrałam zniesmaczoną minę, a moją uwagę przykuło koniec chrześcijańskiego nabożeństwa. Idealny moment na ulotnienie się z tego pełnego kłamstwa miejsca. Mam nadzieję, że Bogowie nie odbiorą moich odwiedzin negatywnie, tym bardziej że wyszłam z negatywnymi odczuciami. Zbliża się przesilenie jesienne, więc wtedy rytuałem odkupię im moją winę. Przynajmniej się postaram. – Chyba na nas pora
Z Sohvi wyszłyśmy z powrotem na ulice, niebo wydawało się bardziej zachmurzone niż wcześniej. Do głowy znowu wpadł pomysł tamtej amerykańskiej restauracji:
- To teraz odwiedzimy tego M..-Ma-akaDonzalda? - Uśmiechnęłam się, próbując poprawnie wypowiedzieć nazwę restauracji, która przez te wszystkie emocje, zdążyła wylecieć mi bezpowrotnie z głowy. Liczyłam na milszą odskocznię, a przy okazji burczało mi w brzuchu - od rana nic nie jadłam. – Wracamy do auta, czy jest tu gdzieś niedaleko ten… wiesz co… - Zaśmiałam się lekko nerwowo. Ciekawe, jakie mają menu? Różni się dużo od ulicznego jedzenia w Midgardzie? Nie mogłam się doczekać, aby zaspokoić moją ciekawość.
Nabrała mnie też chwila refleksji. Nie pamiętam, kiedy ostatnio moja mama zabrała mnie w jakieś miejsce na wycieczkę. Było to tak dawno, że nie mogłam sobie nawet jej dokładnie przypomnieć. Mimowolnie przywiązałam się do towarzyszącej mi kobiety, która w jeden dzień poświęciła mi więcej uwagi, niż moja rodzicielka przez ostatni rok.
Sohvi Vänskä
Re: 21.09.2000 – Stare Miasto, Sztokholm – S. Vänskä & U. Frisk Pią 5 Mar - 23:33
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Nie było jej zamiarem wprawiać swoją podopieczną w zakłopotanie zbyt uważną obserwacją, nie potrafiła sobie jednak tego odmówić; zdawało jej się, że potrafi dostrzec kłębki poruszonych refleksją myśli, tłoczących się pod szarą taflą jej skupionego spojrzenia. Była ciekawa jej wrażeń i wysuwanych wniosków, ciekawa nurtów, jakie puszczały się wartkim pędem w zaciszu skroni, jeszcze wprawdzie tak świeżych, pełnych młodzieńczego głodu poznawania i rozumienia. Świadomość, że mogła mieć wpływ na kształtujące się w niej poglądy, podjudzała tylko jeszcze te poufałe, opiekuńcze zainteresowanie.
– Chyba można tak powiedzieć – przyznała, spoglądając na nią z cierpliwą serdecznością, uśmiechając się łagodnie, nie kryjąc już nawet, że żadna błyskotka w tym kościele nie zajmowała jej w takim stopniu, jak sama Ursula. Odnosiła przy tym wrażenie, że entuzjazm dziewczęcia przygasł; przyjęła to z wyrozumiałą pokorą, choć przyprawiło ją to o słabą goryczkę pretensji wymierzonych w samą siebie, skrzętnie od siebie odsuwanych, by nie wydawać się zmieszaną. – Z drugiej strony, czy nie jesteśmy w tym względzie sobie podobni? W końcu, śniący czy nie, przede wszystkim jesteśmy ludźmi – zauważyła, tonem niezobowiązującym do żadnej odpowiedzi, kontrastującym swoją lekkością z samą treścią słów.
Wybiła paznokciem krótki rytm o chłód barierki, zastanawiając się, gdzie popełniała błąd; nie chciała pogodzić się z wnioskiem, że zwyczajnie własnym usposobieniem narzucała wycieczce narracji, która zamiast wzbudzać w Ursuli zachwyconą wesołość, działała wręcz przeciwnie. Nie tak miało to wyglądać – pocieszała się myślą, że nie był to jeszcze koniec.
– Do prześladowań był zmuszany przez władzę, osobiście ich nie popierał, bo sam był chrześcijaninem. Kiedy odważył się wreszcie sprzeciwić, torturowano go i w końcu zabito, a kościół ogłosił go męczennikiem i świętym za to, że ostatecznie zginął, broniąc swojej wiary. Zbrodnicze czyny, jakich dopuścił się jeszcze pod presją rozkazu cara, odkupił swoim męczeństwem, tak mi się zdaje. Chrześcijański bóg jest bogiem miłosiernym, jak lubią podkreślać – wytłumaczyła, zerkając na krótko jeszcze na doskonale znaną sobie rzeźbę. Istotnie, jak ją teraz uderzyło, nie była to być może najlepsza historia do zabawiania towarzystwa. Miała w myśli skomentować jeszcze te głośno ogłaszane miłosierdzie boże, zatrzymała te opinię już jednak dla siebie, dochodząc do podobnego wniosku, co Ursula: – Racja. Chodźmy.
Opuściły kościół razem ze strumieniem wiernych; ich posępny, pochmurny tłum buczał wokół nich, przepełniony jeszcze nabożną melancholią, jaka zdawała się napierać na nie zewsząd, póki nie znalazły się znów na świeżym powietrzu, poza stłoczoną masą ludzi i wolne od ciężaru kościelnej atmosfery. Sohvi, zdecydowana wciąż mimo wszystko zachowywać dobry humor, uśmiechnęła się z przyjaznym rozbawieniem, słysząc jak jej towarzyszka mierzy się nieporadnie z amerykańską nazwą. Pogodny grymas na licu Ursuli pocieszył ją przy tym trochę.
– Jest niedaleko – odpowiedziała, obierając natychmiast właściwy kierunek, by poprowadzić dziewczynę brukowanymi, urokliwymi uliczkami ku tej wykwintnej, eleganckiej restauracji, jakim był McDonald. Jej obcasy stukały rytmicznie o burą mozaikę chodnika, ciągnącego się wzdłuż szpaleru coraz częściej pojawiających się witryn lokalnych sklepów, kawiarenek i restauracji. – Przepraszam. Kościół może nie był tak dobrym pomysłem, jak mi się zdawało – podrzuciła w pewnym momencie, kiedy zbliżały już się do nowocześnie wyglądającego lokalu, nad którego wejściem wisiało żółte, mrugające M na płachcie ostrej czerwieni. Otworzyła przed Ursulą drzwi, wpuszczając ją pierwszą do ciepłego wnętrza, wypełnionego intensywnym zapachem fastfoodu.
– Na mój koszt, kochana, cokolwiek, na co masz ochotę. Polecam burgery – zachęciła, wyszukując spojrzeniem wolnego miejsca dla ich dwójki.
– Chyba można tak powiedzieć – przyznała, spoglądając na nią z cierpliwą serdecznością, uśmiechając się łagodnie, nie kryjąc już nawet, że żadna błyskotka w tym kościele nie zajmowała jej w takim stopniu, jak sama Ursula. Odnosiła przy tym wrażenie, że entuzjazm dziewczęcia przygasł; przyjęła to z wyrozumiałą pokorą, choć przyprawiło ją to o słabą goryczkę pretensji wymierzonych w samą siebie, skrzętnie od siebie odsuwanych, by nie wydawać się zmieszaną. – Z drugiej strony, czy nie jesteśmy w tym względzie sobie podobni? W końcu, śniący czy nie, przede wszystkim jesteśmy ludźmi – zauważyła, tonem niezobowiązującym do żadnej odpowiedzi, kontrastującym swoją lekkością z samą treścią słów.
Wybiła paznokciem krótki rytm o chłód barierki, zastanawiając się, gdzie popełniała błąd; nie chciała pogodzić się z wnioskiem, że zwyczajnie własnym usposobieniem narzucała wycieczce narracji, która zamiast wzbudzać w Ursuli zachwyconą wesołość, działała wręcz przeciwnie. Nie tak miało to wyglądać – pocieszała się myślą, że nie był to jeszcze koniec.
– Do prześladowań był zmuszany przez władzę, osobiście ich nie popierał, bo sam był chrześcijaninem. Kiedy odważył się wreszcie sprzeciwić, torturowano go i w końcu zabito, a kościół ogłosił go męczennikiem i świętym za to, że ostatecznie zginął, broniąc swojej wiary. Zbrodnicze czyny, jakich dopuścił się jeszcze pod presją rozkazu cara, odkupił swoim męczeństwem, tak mi się zdaje. Chrześcijański bóg jest bogiem miłosiernym, jak lubią podkreślać – wytłumaczyła, zerkając na krótko jeszcze na doskonale znaną sobie rzeźbę. Istotnie, jak ją teraz uderzyło, nie była to być może najlepsza historia do zabawiania towarzystwa. Miała w myśli skomentować jeszcze te głośno ogłaszane miłosierdzie boże, zatrzymała te opinię już jednak dla siebie, dochodząc do podobnego wniosku, co Ursula: – Racja. Chodźmy.
Opuściły kościół razem ze strumieniem wiernych; ich posępny, pochmurny tłum buczał wokół nich, przepełniony jeszcze nabożną melancholią, jaka zdawała się napierać na nie zewsząd, póki nie znalazły się znów na świeżym powietrzu, poza stłoczoną masą ludzi i wolne od ciężaru kościelnej atmosfery. Sohvi, zdecydowana wciąż mimo wszystko zachowywać dobry humor, uśmiechnęła się z przyjaznym rozbawieniem, słysząc jak jej towarzyszka mierzy się nieporadnie z amerykańską nazwą. Pogodny grymas na licu Ursuli pocieszył ją przy tym trochę.
– Jest niedaleko – odpowiedziała, obierając natychmiast właściwy kierunek, by poprowadzić dziewczynę brukowanymi, urokliwymi uliczkami ku tej wykwintnej, eleganckiej restauracji, jakim był McDonald. Jej obcasy stukały rytmicznie o burą mozaikę chodnika, ciągnącego się wzdłuż szpaleru coraz częściej pojawiających się witryn lokalnych sklepów, kawiarenek i restauracji. – Przepraszam. Kościół może nie był tak dobrym pomysłem, jak mi się zdawało – podrzuciła w pewnym momencie, kiedy zbliżały już się do nowocześnie wyglądającego lokalu, nad którego wejściem wisiało żółte, mrugające M na płachcie ostrej czerwieni. Otworzyła przed Ursulą drzwi, wpuszczając ją pierwszą do ciepłego wnętrza, wypełnionego intensywnym zapachem fastfoodu.
– Na mój koszt, kochana, cokolwiek, na co masz ochotę. Polecam burgery – zachęciła, wyszukując spojrzeniem wolnego miejsca dla ich dwójki.
Ursula Frisk
Re: 21.09.2000 – Stare Miasto, Sztokholm – S. Vänskä & U. Frisk Pią 21 Maj - 23:35
Ursula FriskWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 20 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : studentka Instytutu Eihwaz (magia rytualna, I rok)
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : mistrz rytuałów (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 14 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 15 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 6 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
To prawda, że śniący, widzący, czy nawet ślepcy są ludźmi, ale często mam wrażenie, że magicznych i niemagicznych różni więcej, niż łączy. Mimo wszystko nie jestem tego stuprocentowo pewna, bo przecież nie poznałam jeszcze żadnego śniącego, który nie miał kontaktu z magią.
Wszystko stało się dla mnie trochę jaśniejsze, gdy kobieta wytłumaczyła mi dokładnie przyczynę jego świętości. Jednak dalej nie do końca to do mnie przemawiało. Święty, nieświęty, nie powinno to zaprzątać dalej mojego umysłu. Jestem wierna północnym bogom, więc chrześcijaństwo i inne wiary mnie nie obchodzą.
- Och, teraz wydaje mi się to bardziej logiczne - Uśmiechnęłam się delikatnie i ruszyłam za kobietą ku wyjściu. Kościół był naprawdę piękny, ale dziwnie mi się na niego patrzyło, kiedy poznałam bliżej charakter katolików, jednak nie powiem, że nie było warto. Architektura, szczególnie ta, która przetrwała próbę czasu, niewątpliwie zapiera dech w piersiach. Symboliczne zdobienia, czy hipnotyzujące freski zajmują głowę nie jednej osoby. Nie bez powodu ludzie potrafią przejechać pół kuli ziemskiej, tylko po to, żeby zachwycać się Luwrem.
Kierując się w stronę restauracji, rozglądałam się jeszcze po zabytkowych kamienicach, starając się nie przejmować wszechobecnym pośpiechem. Dopiero szturchnięcie w ramie przez wyraźnie śpieszącego się mężczyznę, wybiło mnie z oglądania. Przybliżyłam się niepewnie do kobiety:
- Miałaś rację, wszyscy tu żyją w ciągłym biegu... - W Midgardzie wszystko wydawało się spokojniejsze, pewnie przez mniejsze zagęszczenie ludności. O poranku w okolicach Stortingu również można zauważyć taki ruch, ale w porównaniu do reszty dnia w Midgardzie jest raczej spokojnie. Musiałabym się długo przyzwyczajać do takiego tempa w mieście. - Och... nie masz za co przepraszać! Zupełnie źle to odebrałaś - sam kościół był świetnym doświadczeniem, ale nie spodobała mi się postawa wiernych - Zawstydziłam się lekko, przez wcześniejszą ekspresję emocji w katedrze. Nie pomyślałam, że kobieta może tak to odebrać, więc było mi bardzo głupio za te kilka słów za dużo.
Nie minęła nawet chwila, kiedy to po którymś z zakrętów dostrzegłam charakterystyczny znak litery "M". Wiedziałam już, dokąd się zbliżamy, a przez wielkie szyby widziałam, że nawet tam panuje lekki tłok. Weszłam lekko niepewnie do środka.
- To raczej ja powinnam nam zafundować ten obiad... Już i tak dużo Pani dla mnie zrobiła - Uśmiechnęłam się i zaczęłam przeglądać niemałą ofertę restauracji. Trudno było mi się zdecydować, ale za radą towarzyszki zdecydowałam się na zestaw z hamburgerem.
Złożyłyśmy zamówienie, a z obserwacji udało mi się wywnioskować, że najpierw czekamy na zamówienie, a potem wybieramy sobie miejsce. Zupełnie na odwrót, niż w Midgardzkich restauracjach. Po niedługim czekaniu dostałyśmy swoje jedzenie i zajęłyśmy stolik przy wygodnej obustronnej kanapie.
- Rzeczywiście to jest "fast-food". Bardzo szybko się wyrobili, ale najważniejsza ocena, to ocena smaku... - Nastała chwila ciszy, gdzie wzięłam hamburgera do obu dłoni, a po chwili niepewności wzięłam równie niepewny gryz. Na chwilę zamarłam lekko, obawiając się tego apetycznego hamburgera, ale równie szybko ogniki pojawiły się w moich oczach. - Na Odyna, to jest chyba jedna z najlepszych rzeczy, jakie kiedykolwiek jadłam - Stwierdziłam, zaraz po połknięciu pierwszego gryza i zabrałam się za dalsze jedzenie.
Wszystko stało się dla mnie trochę jaśniejsze, gdy kobieta wytłumaczyła mi dokładnie przyczynę jego świętości. Jednak dalej nie do końca to do mnie przemawiało. Święty, nieświęty, nie powinno to zaprzątać dalej mojego umysłu. Jestem wierna północnym bogom, więc chrześcijaństwo i inne wiary mnie nie obchodzą.
- Och, teraz wydaje mi się to bardziej logiczne - Uśmiechnęłam się delikatnie i ruszyłam za kobietą ku wyjściu. Kościół był naprawdę piękny, ale dziwnie mi się na niego patrzyło, kiedy poznałam bliżej charakter katolików, jednak nie powiem, że nie było warto. Architektura, szczególnie ta, która przetrwała próbę czasu, niewątpliwie zapiera dech w piersiach. Symboliczne zdobienia, czy hipnotyzujące freski zajmują głowę nie jednej osoby. Nie bez powodu ludzie potrafią przejechać pół kuli ziemskiej, tylko po to, żeby zachwycać się Luwrem.
Kierując się w stronę restauracji, rozglądałam się jeszcze po zabytkowych kamienicach, starając się nie przejmować wszechobecnym pośpiechem. Dopiero szturchnięcie w ramie przez wyraźnie śpieszącego się mężczyznę, wybiło mnie z oglądania. Przybliżyłam się niepewnie do kobiety:
- Miałaś rację, wszyscy tu żyją w ciągłym biegu... - W Midgardzie wszystko wydawało się spokojniejsze, pewnie przez mniejsze zagęszczenie ludności. O poranku w okolicach Stortingu również można zauważyć taki ruch, ale w porównaniu do reszty dnia w Midgardzie jest raczej spokojnie. Musiałabym się długo przyzwyczajać do takiego tempa w mieście. - Och... nie masz za co przepraszać! Zupełnie źle to odebrałaś - sam kościół był świetnym doświadczeniem, ale nie spodobała mi się postawa wiernych - Zawstydziłam się lekko, przez wcześniejszą ekspresję emocji w katedrze. Nie pomyślałam, że kobieta może tak to odebrać, więc było mi bardzo głupio za te kilka słów za dużo.
Nie minęła nawet chwila, kiedy to po którymś z zakrętów dostrzegłam charakterystyczny znak litery "M". Wiedziałam już, dokąd się zbliżamy, a przez wielkie szyby widziałam, że nawet tam panuje lekki tłok. Weszłam lekko niepewnie do środka.
- To raczej ja powinnam nam zafundować ten obiad... Już i tak dużo Pani dla mnie zrobiła - Uśmiechnęłam się i zaczęłam przeglądać niemałą ofertę restauracji. Trudno było mi się zdecydować, ale za radą towarzyszki zdecydowałam się na zestaw z hamburgerem.
Złożyłyśmy zamówienie, a z obserwacji udało mi się wywnioskować, że najpierw czekamy na zamówienie, a potem wybieramy sobie miejsce. Zupełnie na odwrót, niż w Midgardzkich restauracjach. Po niedługim czekaniu dostałyśmy swoje jedzenie i zajęłyśmy stolik przy wygodnej obustronnej kanapie.
- Rzeczywiście to jest "fast-food". Bardzo szybko się wyrobili, ale najważniejsza ocena, to ocena smaku... - Nastała chwila ciszy, gdzie wzięłam hamburgera do obu dłoni, a po chwili niepewności wzięłam równie niepewny gryz. Na chwilę zamarłam lekko, obawiając się tego apetycznego hamburgera, ale równie szybko ogniki pojawiły się w moich oczach. - Na Odyna, to jest chyba jedna z najlepszych rzeczy, jakie kiedykolwiek jadłam - Stwierdziłam, zaraz po połknięciu pierwszego gryza i zabrałam się za dalsze jedzenie.
Sohvi Vänskä
Re: 21.09.2000 – Stare Miasto, Sztokholm – S. Vänskä & U. Frisk Sro 26 Maj - 22:26
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
– Jakby gonił ich sam Fenrir – mruknęła w odpowiedzi z rozbawionym przekąsem, unosząc bezwiednym odruchem rękę na plecy potrąconej Ursuli w troskliwym geście; nieuważny mężczyzna znikał już między sylwetkami przechodniów sunących przed nimi, wyraźnie nie mając oglądu na nic poza uciekającym szczęściem, jakie starał się złapać za nogi. – Przy czym nie wydają się wcale bardziej punktualni od nas, prawdę mówiąc. Powiedziałabym, że to pośpiech już z dziwacznie powszechnego zamiłowania niż dla jakiejś istotnej przyczyny, wstrętna przypadłość – skomentowała zbytecznie, charakterystycznym sobie sposobem, jakby nie potrafiła przepuścić okazji przed wygłoszeniem własnego osądu; po to tylko, by słowo sierotą nie było, jak określiłaby to zapewne krytycznie jej matka, która przeciwnie do niej kategorycznie odmawiała posiadania swoich poglądów, skrzętnie zgadzając się z tymi prezentowanymi przez ojca z czołobitną ufnością w ich słuszność, w ostateczności z tymi należącymi do aktualnego rozmówcy, z odrobinę tylko mniejszą gorliwością, coby nie godzić w prym autorytetu męża.
Pozwoliła uprzejmym wyjaśnieniom dziewczyny ułagodzić kiełkujące w niej pochopnie poczucie odniesionej porażki, choć nie potrafiła się go wyzbyć zupełnie nawet za żywą zachętą Ursuli – potrafiła być wprawdzie dla siebie nieraz nadmiernie surowa tak samo, jak dla innych, choć pozostawała przy tym wygodnie wybiórcza w powodach, przymrużając oko na gorsze występki, podczas gdy udręczała się za pomniejsze, jakby dla fałszywego pozoru równowagi. Uśmiechnęła się wdzięcznie, przyjmując jednak jej słowa bez oporności, dając się pocieszyć jeśli nie samym słowom, to pochlebnej ich skwapliwości.
– Stanowczo nalegam – odpowiedziała, tonem łagodnym, zarazem zdradzającym jednak, że istotnie nie było celu się z nią w tej kwestii targować. Stanowczość ta nie była powodowana jakąś szczególną potrzebą wspaniałomyślnego gestu, a zwyczajną przyjemnością, jaką czerpała z faktu swojej dzisiejszej roli poufałego cicerone, satysfakcją, której nie miała sobie zamiaru szczędzić, mając tę nieczęstą okazję gościć kogoś w progach może nie swoich, ale z jakimi była lepiej obeznana. Zgodnie więc z tak nieprzebłaganie ustanowioną decyzją wyciągnęła portfel zawczasu, by zapłacić za ich zamówienie, sama nie odmawiając sobie przy tym jednego ze specjałów.
Obserwowała czujnie Ursulę poddającą ten wykwintny obiad dokładnej ocenie organoleptycznej, nie spodziewając się w żadnym wypadku rozczarowania – okazało się zresztą, że zupełnie słusznie; wydany wyrok skwitowała zadowolonym uśmiechem, jakby co najmniej sama odpowiedzialna była za znakomitość hamburgera. Dopiero tak pocieszona zabrała się za własny posiłek, wtórując Ursuli z pełnym uznania mruknięciem już po pierwszym kęsie.
– Odyn jeden wie, jaką magią je doprawiają – zażartowała jeszcze, nachylając się delikatnie nad stołem w udawanej konspiracji, kiedy sięgała po słowo tak w tym miejscu nieprzystojne. Sięgnęła zaraz potem do zestawu Ursuli, upewniając się, że dostała swój keczup, gotowa w razie potrzeby wywalczyć go od obsługi. Zagłębiły się wkrótce w swobodną pogawędkę, o wszystkim i o niczym, w której mogła odpowiedzieć na pytania trudniejsze i mniej, nie szczędząc rozmowie przekornej zabawności, dziewczynie zaś wylewnej, ciepłej serdeczności; zachęcała ją zresztą do dalszych sumiennych indagacji nadal, kiedy skończyły już posiłek i wychynęły z powrotem na wrześniowy chłód Sztokholmu i kiedy mijały kolejne witryny sklepów, włócząc się jeszcze po mieście dla prostej przyjemności spaceru, póki miały czas.
Przeprowadziła ją wzdłuż szpaleru luźno stojących stoisk z ręcznie robioną biżuterią i słodkimi do bólu zębów przekąskami, zachęcając ją do wybrania sobie jakiejś pamiątki spośród rozłożonych na prowizorycznych ladach barwności i błyskotek, magnesów, bransoletek, wisiorków, drobnych niepraktycznych przedmiotów przeznaczonych jedynie do tego, by być nośnikiem miłego wspomnienia. Zatrzymawszy się w pewnym momencie, tknięta nagłym rozbłyskiem rozrzutnej intencji, przejawu jej zepsutego zamiłowania do rozpieszczania innych, przewertowała palcami rozłożone przed nią apaszki podobne do tej, którą sama owinęła sobie szyję przed chłodem; wybrawszy jedną z bardziej eleganckich, z wesołym uśmieszkiem zarzuciła ją na kark Ursuli, zawiązując ją luźno u nasady jej szyi z triumfalną ekspresją i tą samą nieznoszącą sprzeciwu manierą, z jaką upierała się za wszystko płacić.
Kiedy wsiadły do samochodu, zaczynało już zmierzchać; Sohvi, zerkając z pocieszonym grymasem na Ursulę, podkręciła radio chevroleta, kiedy sunęły spokojnie sekwencją ulic oddalających je od serca miasta ku jego urokliwym obrzeżom, póki nie pozostawiły ich wreszcie za sobą, odnajdując w bezpiecznym oddaleniu boczną, opustoszałą szosę, na której Vanhanen przystanęła.
– Nie pozwolę ci prowadzić po nocy, ale możesz spróbować, póki nie ściemniało zupełnie – mruknęła, podnosząc znów swoją poprzednią propozycję. Spuszczając dłonie z kierownicy, zachęciła zaraz z entuzjastycznym błyskiem w oku: – Pomogę ci. Nie podejrzewam, żeby miało się coś wydarzyć, nie będziemy zbyt szaleć za tym pierwszym razem, a jeśli jednak zdołasz rozbić mi samochód, pomyśl sobie, że będę miała przynajmniej wymówkę sprawić sobie nowszy model. Nikolaia zresztą z pewnością ucieszyłaby okazja do zrobienia mi podobnego prezentu, nie ma więc, jak widzisz, powodów do zbędnych skrupułów – mając nadzieję przełamać ewentualne obawy żartem, przechyliła delikatnie głowę, cierpliwie wyczekując decyzji.
Pozwoliła uprzejmym wyjaśnieniom dziewczyny ułagodzić kiełkujące w niej pochopnie poczucie odniesionej porażki, choć nie potrafiła się go wyzbyć zupełnie nawet za żywą zachętą Ursuli – potrafiła być wprawdzie dla siebie nieraz nadmiernie surowa tak samo, jak dla innych, choć pozostawała przy tym wygodnie wybiórcza w powodach, przymrużając oko na gorsze występki, podczas gdy udręczała się za pomniejsze, jakby dla fałszywego pozoru równowagi. Uśmiechnęła się wdzięcznie, przyjmując jednak jej słowa bez oporności, dając się pocieszyć jeśli nie samym słowom, to pochlebnej ich skwapliwości.
– Stanowczo nalegam – odpowiedziała, tonem łagodnym, zarazem zdradzającym jednak, że istotnie nie było celu się z nią w tej kwestii targować. Stanowczość ta nie była powodowana jakąś szczególną potrzebą wspaniałomyślnego gestu, a zwyczajną przyjemnością, jaką czerpała z faktu swojej dzisiejszej roli poufałego cicerone, satysfakcją, której nie miała sobie zamiaru szczędzić, mając tę nieczęstą okazję gościć kogoś w progach może nie swoich, ale z jakimi była lepiej obeznana. Zgodnie więc z tak nieprzebłaganie ustanowioną decyzją wyciągnęła portfel zawczasu, by zapłacić za ich zamówienie, sama nie odmawiając sobie przy tym jednego ze specjałów.
Obserwowała czujnie Ursulę poddającą ten wykwintny obiad dokładnej ocenie organoleptycznej, nie spodziewając się w żadnym wypadku rozczarowania – okazało się zresztą, że zupełnie słusznie; wydany wyrok skwitowała zadowolonym uśmiechem, jakby co najmniej sama odpowiedzialna była za znakomitość hamburgera. Dopiero tak pocieszona zabrała się za własny posiłek, wtórując Ursuli z pełnym uznania mruknięciem już po pierwszym kęsie.
– Odyn jeden wie, jaką magią je doprawiają – zażartowała jeszcze, nachylając się delikatnie nad stołem w udawanej konspiracji, kiedy sięgała po słowo tak w tym miejscu nieprzystojne. Sięgnęła zaraz potem do zestawu Ursuli, upewniając się, że dostała swój keczup, gotowa w razie potrzeby wywalczyć go od obsługi. Zagłębiły się wkrótce w swobodną pogawędkę, o wszystkim i o niczym, w której mogła odpowiedzieć na pytania trudniejsze i mniej, nie szczędząc rozmowie przekornej zabawności, dziewczynie zaś wylewnej, ciepłej serdeczności; zachęcała ją zresztą do dalszych sumiennych indagacji nadal, kiedy skończyły już posiłek i wychynęły z powrotem na wrześniowy chłód Sztokholmu i kiedy mijały kolejne witryny sklepów, włócząc się jeszcze po mieście dla prostej przyjemności spaceru, póki miały czas.
Przeprowadziła ją wzdłuż szpaleru luźno stojących stoisk z ręcznie robioną biżuterią i słodkimi do bólu zębów przekąskami, zachęcając ją do wybrania sobie jakiejś pamiątki spośród rozłożonych na prowizorycznych ladach barwności i błyskotek, magnesów, bransoletek, wisiorków, drobnych niepraktycznych przedmiotów przeznaczonych jedynie do tego, by być nośnikiem miłego wspomnienia. Zatrzymawszy się w pewnym momencie, tknięta nagłym rozbłyskiem rozrzutnej intencji, przejawu jej zepsutego zamiłowania do rozpieszczania innych, przewertowała palcami rozłożone przed nią apaszki podobne do tej, którą sama owinęła sobie szyję przed chłodem; wybrawszy jedną z bardziej eleganckich, z wesołym uśmieszkiem zarzuciła ją na kark Ursuli, zawiązując ją luźno u nasady jej szyi z triumfalną ekspresją i tą samą nieznoszącą sprzeciwu manierą, z jaką upierała się za wszystko płacić.
Kiedy wsiadły do samochodu, zaczynało już zmierzchać; Sohvi, zerkając z pocieszonym grymasem na Ursulę, podkręciła radio chevroleta, kiedy sunęły spokojnie sekwencją ulic oddalających je od serca miasta ku jego urokliwym obrzeżom, póki nie pozostawiły ich wreszcie za sobą, odnajdując w bezpiecznym oddaleniu boczną, opustoszałą szosę, na której Vanhanen przystanęła.
– Nie pozwolę ci prowadzić po nocy, ale możesz spróbować, póki nie ściemniało zupełnie – mruknęła, podnosząc znów swoją poprzednią propozycję. Spuszczając dłonie z kierownicy, zachęciła zaraz z entuzjastycznym błyskiem w oku: – Pomogę ci. Nie podejrzewam, żeby miało się coś wydarzyć, nie będziemy zbyt szaleć za tym pierwszym razem, a jeśli jednak zdołasz rozbić mi samochód, pomyśl sobie, że będę miała przynajmniej wymówkę sprawić sobie nowszy model. Nikolaia zresztą z pewnością ucieszyłaby okazja do zrobienia mi podobnego prezentu, nie ma więc, jak widzisz, powodów do zbędnych skrupułów – mając nadzieję przełamać ewentualne obawy żartem, przechyliła delikatnie głowę, cierpliwie wyczekując decyzji.
Ursula Frisk
21.09.2000 – Stare Miasto, Sztokholm – S. Vänskä & U. Frisk Sob 29 Maj - 2:00
Ursula FriskWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 20 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : studentka Instytutu Eihwaz (magia rytualna, I rok)
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : mistrz rytuałów (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 14 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 15 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 6 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Dzisiejszy dzień nieubłaganie zbliżał się ku końcowi. Był on niewątpliwie bardzo ciekawy, szczególnie że nie miałam nigdy jakiejś większej okazji na poznanie zwyczajów śniących. Wywnioskowałam, że zachowują się często przeciwnie, niż nakazuje ich wiara oraz że żyją w ciągłym pośpiechu. Oprócz tego prawdopodobnie nie różnią się charakterami od widzących, czy ślepców. Zastanowię się, czy dalej będę chciała zgłębiać ich kulturę, życie. Nie wiadomo czy nie przyda mi się to kiedyś w przyszłości, a plany Norn są nam niestety nieznane.
Westchnęłam tylko, kiedy kobieta oświadczyła, że za obiad również zapłaci. Nie czułam się z tym dobrze, że tyle dla mnie bezinteresownie zrobiła, przez co mój umysł zaczął mimowolnie myśleć, jak mogę się jej odwdzięczyć. Jest wiele sposobów, tym bardziej że kobieta nie posiada żadnych magicznych zdolności. Może moja umiejętność odprawiania rytuałów dałaby radę?
Jedzenie w fast-foodzie okazało się być nadzwyczaj sycące, jakby po zjedzeniu posiłek jeszcze bardziej zwiększył swoją objętość w moim żołądku. Popiłam wszystko, czarnym jak smoła, gazowanym napojem i skierowałyśmy się z panią Vanhanen ku wyjściu.
Znalazłyśmy się teraz na małym targowisku, gdzie Szwedzi uporczywie próbowali sprzedać swoje towary. Masa pamiątek, od których bił sam przepych i kicz. Szukałam raczej czegoś bardziej stonowanego, co mogłabym wkomponować w wystrój swojego salonu. Po jakimś czasie spacerowania między innymi turystami, w oko wpadła mi śnieżna kula z miniaturową katedrą, którą dzisiaj udało mi się odwiedzić. Bez większego zastanowienia się zdecydowałam się na tę pamiątkę. Znowu poczułam się źle, wykorzystując serdeczność starszej kobiety.
- Chciałam podziękować Pani za dzisiejszy dzień... - Zaczęłam temat, gdy kierowałyśmy się już do samochodu. Był to pierwszy raz od dłuższego czasu, kiedy udało mi się w pełni zrelaksować i zapomnieć o troskach życia codziennego przynajmniej na krótką chwilę. - Jak pewnie Pani wie, specjalizuje się w magii rytualnej, jeżeli potrzebowałaby Pani kiedyś mojej pomocy w jakimś rytuale, proszę śmiało napisać do mnie list. W większości jestem zaopatrzona w różnorakie składniki i księgi, więc mogę spróbować wykonać dosłownie wszystko - Mówiąc wszystko, miałam na myśli nawet jakiś zakazany rytuał, których może wcześniej nie wykonywałam, ale nie wydaję mi się, że jakoś bardziej się różnią od tych pospolitych. - Więc jeżeli marzyłaby się Pani księżycowa kąpiel, łut szczęścia, choć to jest bardziej ryzykowne, niech śmiało się Pani ze mną kontaktuje, postaram się wszystkiemu sprostać - Dodałam jeszcze, gdy zbliżałyśmy się do magicznego pojazdu.
Dopiero gdy kobieta zatrzymała się, żeby wspomnieć o wcześniejszej rozmowie, przypomniałam sobie o możliwości poprowadzenia auta. Na początku byłam zmieszana - nie wiedziałam, czy aby na pewno był to dobry pomysł. Byłam już lekko zmęczona, a fakt, że nie miałam zielonego pojęcia, z czym to się je lekko mnie przerażał. Jednak w końcu zgodziłam się, bo w przyszłości mogę nie mieć takiej okazji.
Niepewnie wsiadłam na fotel kierowcy i uważnie słuchałam poleceń kobiety. Nie było to tak skomplikowane jak myślałam, ale nie szło mi za najlepiej. Nie potrafiłam wyczuć kierownicy, jak i hamulca, przez co samochód jechał lekkim slalomem, często nagle hamując. Szybko powróciłam z powrotem na miejsce pasażera i wróciłyśmy do Midgardu bez większych problemów. Przed wyjściem z auta jeszcze raz podziękowałam kobiecie i skierowałam się do swojego mieszkania.
Sohvi i Ursula z tematu
Westchnęłam tylko, kiedy kobieta oświadczyła, że za obiad również zapłaci. Nie czułam się z tym dobrze, że tyle dla mnie bezinteresownie zrobiła, przez co mój umysł zaczął mimowolnie myśleć, jak mogę się jej odwdzięczyć. Jest wiele sposobów, tym bardziej że kobieta nie posiada żadnych magicznych zdolności. Może moja umiejętność odprawiania rytuałów dałaby radę?
Jedzenie w fast-foodzie okazało się być nadzwyczaj sycące, jakby po zjedzeniu posiłek jeszcze bardziej zwiększył swoją objętość w moim żołądku. Popiłam wszystko, czarnym jak smoła, gazowanym napojem i skierowałyśmy się z panią Vanhanen ku wyjściu.
Znalazłyśmy się teraz na małym targowisku, gdzie Szwedzi uporczywie próbowali sprzedać swoje towary. Masa pamiątek, od których bił sam przepych i kicz. Szukałam raczej czegoś bardziej stonowanego, co mogłabym wkomponować w wystrój swojego salonu. Po jakimś czasie spacerowania między innymi turystami, w oko wpadła mi śnieżna kula z miniaturową katedrą, którą dzisiaj udało mi się odwiedzić. Bez większego zastanowienia się zdecydowałam się na tę pamiątkę. Znowu poczułam się źle, wykorzystując serdeczność starszej kobiety.
- Chciałam podziękować Pani za dzisiejszy dzień... - Zaczęłam temat, gdy kierowałyśmy się już do samochodu. Był to pierwszy raz od dłuższego czasu, kiedy udało mi się w pełni zrelaksować i zapomnieć o troskach życia codziennego przynajmniej na krótką chwilę. - Jak pewnie Pani wie, specjalizuje się w magii rytualnej, jeżeli potrzebowałaby Pani kiedyś mojej pomocy w jakimś rytuale, proszę śmiało napisać do mnie list. W większości jestem zaopatrzona w różnorakie składniki i księgi, więc mogę spróbować wykonać dosłownie wszystko - Mówiąc wszystko, miałam na myśli nawet jakiś zakazany rytuał, których może wcześniej nie wykonywałam, ale nie wydaję mi się, że jakoś bardziej się różnią od tych pospolitych. - Więc jeżeli marzyłaby się Pani księżycowa kąpiel, łut szczęścia, choć to jest bardziej ryzykowne, niech śmiało się Pani ze mną kontaktuje, postaram się wszystkiemu sprostać - Dodałam jeszcze, gdy zbliżałyśmy się do magicznego pojazdu.
Dopiero gdy kobieta zatrzymała się, żeby wspomnieć o wcześniejszej rozmowie, przypomniałam sobie o możliwości poprowadzenia auta. Na początku byłam zmieszana - nie wiedziałam, czy aby na pewno był to dobry pomysł. Byłam już lekko zmęczona, a fakt, że nie miałam zielonego pojęcia, z czym to się je lekko mnie przerażał. Jednak w końcu zgodziłam się, bo w przyszłości mogę nie mieć takiej okazji.
Niepewnie wsiadłam na fotel kierowcy i uważnie słuchałam poleceń kobiety. Nie było to tak skomplikowane jak myślałam, ale nie szło mi za najlepiej. Nie potrafiłam wyczuć kierownicy, jak i hamulca, przez co samochód jechał lekkim slalomem, często nagle hamując. Szybko powróciłam z powrotem na miejsce pasażera i wróciłyśmy do Midgardu bez większych problemów. Przed wyjściem z auta jeszcze raz podziękowałam kobiecie i skierowałam się do swojego mieszkania.
Sohvi i Ursula z tematu