:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
01.12.2000 – Moderne Restaurant – D. Tordenskiold & Bezimienny: O. Wahlberg
2 posters
Dahlia Tordenskiold
01.12.2000 – Moderne Restaurant – D. Tordenskiold & Bezimienny: O. Wahlberg Czw 30 Lis - 14:24
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
01.12.2000
W posiadłości Tordenskioldów, mieszczącej się w dzielnicy Forsteder, już wczesnym rankiem pozostała jedynie Dahlia, Lovise, jej niania i gosposia, która krzątała się w kuchni. Halvard zniknął w magicznym portalu, by przenieść się do Oslo i pełnię swojej uwagi poświęcić pracy w rodzinnej kopalni, Vigdis wyszła na zajęcia - zaskakująco wcześnie, Dahlia jednak nie dopytywała; Ragnvalda zaś opiekunka odprowadziła do szkoły, gdzie nie tak dawno zaczął naukę pierwszego stopnia wtajemniczenia w wiedzę magiczną. Miała więc do wyboru - dołączyć do czteroletniej córki i jej niani, by wspólnie przez następne godziny podziwiać kolekcję lalek, bądź korzystając z chwili nieuwagi córki i jej zaangażowania w zabawę z nianią, po prostu zniknąć. Wyjątkowo wybrała opcję numer dwa. Zaraz po śniadaniu naskrobała krótki list do jednej ze swoich przyjaciółek i nakazała Ljuv, czyszczącej wówczas namiętnie swoje jasne futerko, by dostarczyła go jak najszybciej. Odpowiedź otrzymała w ciągu godziny, przyniosła ją jej własna wiewiórka i przywołała uśmiech na ustach Dahlii; nie spodziewała się innej, niż twierdzącej, zaczęła się więc przygotowywać do wyjścia. Włosy upięła nisko nad karkiem złotą spinką, z szafy wyciągnęła jedną ze swoich ulubionych plisowanych spódnic o ciemnogranatowej barwie i wpuściła w nią elegancki sweter z kremowego kaszmiru. Jeszcze przed jedenastą pojawiła się w dzielnicy Ostatniej Walkirii, by w jednej z przytulnych kawiarni raczyć się filiżanką gorącej kawy i kawałkiem ciastka, nadstawiając jednocześnie ucha w stronę przyjaciółki zdradzającej pani Tordenskiold najnowsze plotki o wspólnych znajomych. Spotkanie nie trwało jednak długo, Eir musiała wracać, tymczasem Dahlia nie miała na to najmniejszej ochoty; oddała się więc temu, co lubiła najbardziej - zakupom. Zbliżające się Jul sprawiło, że kolejne sklepy i drogie butiki pękały w szwach od nowości i wszystkie je musiała dokładnie sprawdzić. Najwięcej czasu spędziła, rzecz jasna, w ulubionym butiku, nie mogąc sobie odmówić jeszcze jednej sukienki - w barwie ognistej czerwieni, dopasowanej w talii, z dekoltem w kształcie serca. Miała już co najmniej takie dwie, w niczym to jej jednak nie przeszkadzało, miały przecież inne odcienie. Do papierowej torby, przewieszonej przez ramię, zaraz dołączyła następna, tym razem z lalką dla Lovise, której zamierzała wynagrodzić w ten sposób dzisiejszą nieobecność. Nie zauważyła nawet, kiedy minęło południe, przez noc polarną dni i noce niekiedy zlewały się w jedno; pani Tordenskiold musiała zerknąć na zegarek i upewnić się, że ma jeszcze czas.
Z dalszego spaceru po ulicy Handlowej oderwało ją jednak przypadkowe spotkanie; zauważywszy Wahlberga nie mogła go przecież tak po prostu wyminąć, nie widziała go od urodzinowego przyjęcia Halvarda, które odbyło się niespełna dwa tygodnie wcześniej, a to już przecież zdecydowanie za długo. Krótka pogawędka zmieniła jej plany - Dahlia nie mogła mu wszak odmówić zaproszenia na obiad do Moderne Restaurant. Słyszała o tym miejscu, nie miała jeszcze okazji, aby go odwiedzić.
- Jeśli nie widziałeś jeszcze Tajemnej historii, to powinieneś jak najszybciej naprawić ten błąd - mówiła Dahlia entuzjastycznym tonem, krocząc energicznie u boku Olafa brukowaną uliczką. Pierwszy dzień grudnia nie rozpieszczał ich pogodą. Po ostatnich deszczach przywitał ich siarczystym mrozem i Dahlia kilka razy zachwiała się na oblodzonym chodniku w wysokich obcasach, które miała na nogach. - Przepiękny film, naprawdę, jestem przekonana, że przypadnie ci do gu... - ciągnęła dalej, obracając głowę ku przyjacielowi, gdy słupek obcasa trafił na jakąś nierówność.
Dahlia zachwiała się wyraźnie, próbując złapać równowagę, lecz na próżno. Chodnik był zbyt śliski, jej obcasy za wysokie, grawitacja zaś za silna. Nie chciała wylądować na ziemi, lecz żałosne manewry utrzymania pozycji stojącej skończyły się jeszcze gorzej - przewróciła się prosto na Olafa, powalając ich oboje na ziemię. W sposób, który nie przystawał zamężnej kobiecie. Upadła prosto na niego, lądując w raczej... dwuznacznej pozycji dla postronnego obserwatora, zwłaszcza, kiedy ich twarze znalazły się zdecydowanie za blisko. Chyba nigdy nie miała okazji patrzeć Olafowi w oczy z aż tak bliska.
FAMILY, DUTY, HONOR
Bezimienny
Umówione na wieczór spotkanie i tajemniczy list, który przyszedł rankiem, rozpoczynały grudzień w prawdziwym przytupem, bowiem skonfundowane myśli Olafa uciekały do podpisu na papeterii, niepewne kogo tak naprawdę może spodziewać się na wieczornej kolacji. Sprawdzone na szybko dane sugerowały, że nie była dziennikarką łaknącą szybkiej plotki, ale nie miał czasu rozejrzeć się bardziej, a polecenie tego komukolwiek innemu było niemożliwe w jego opinii, bowiem Wahlberg nie ufał nikomu. Być może z tego grona wybijali się jedynie Tordenskiold lub Vidgren, ale i oni nie mogli wiedzieć o każdym sekrecie. Wracał właśnie z kawy z małej redakcji jednego z bardziej poczytnych kwartalników piszących o sztuce Midgardu, gdzie zdołał udzielić obszernego wywiadu na temat własnego spojrzenia na malarstwo w nadchodzącym tysiącleciu. Oczywiście temat pozostawał gdybaniem, ale nazwisko dobrze wyglądało w gazecie, toteż nie zamierzał odpuszczać owego zaszczytu, przy okazji adorując kilkanaście lat starszą od niego dziennikarkę, która wciąż pozostawała klasyczną skandynawską blond pięknością, łasą na komplementy z ust młodszego mężczyzny. Rzecz jasna była to niska cena za przychylność opiniotwórczego w artystycznym półświatku pisma.
Widok Dahlii radował serce. Podążająca właśnie ulicą Handlową przyjaciółka zdawała się doskonale bawić w swoim towarzystwie, choć oczywiście i tego Olaf nie zamierzał jej darować, pospiesznie podchodząc i witając się ciepło, choć mroźny dzień, w którego trakcie ośnieżone parapety midgardzkich kamienic i nowoczesnych budynków olśniewały swoim spokojem, rozgrzać mogła jedynie gorąca kawa albo glögg doprawiony skórką pomarańczy. Dlatego też zdecydował się na zaproszenie ją na obiad do jednej z pobliskich restauracji, która w krótkim czasie zyskała wyśmienite opinie nowoczesnej i wykwintnej kuchni. Podając kobiecie ramię w nonszalanckim geście, aby ta mogła chwycić się za nie i zapraszając ją na lunch, słuchał opowieści o filmie, który przyszło jej zobaczyć. — Muszę w końcu odwiedzić kino i nadrobić zaległości w kinematografii. Och, mam wrażenie, że przez natłok pracy jedyne co ostatnio oglądam to martwa natura — skomentował żartem, choć w istocie oprócz jabłek na obrazach widywał jeszcze ubrane we frywolne szlafroczki kurtyzany, od których jednak odwracał wzrok, nie łaknąc tego widoku. Chwila nieuwagi, krótki zryw i choć próbował panią Tordenskiold złapać, aby uchronić przed utraceniem równowagi, tak nie udało się, przez co już sekundę później Olaf znalazł się na ziemi, na całe szczęście chroniąc drobną kobietę przed upadkiem i pogruchotaniem sobie żeber. Co prawda sam odczuwał teraz ból pleców spowodowany upadkiem, lecz nie zamierzał okazywać go, na moment zastygając w niesamowitej i dwuznacznej wręcz bliskości z piękną, która była przecież żoną jego, bądź co bądź przyjaciela. Pozwalając jej zaczerpnąć oddech, nie poruszył się jeszcze.
— Nic ci nie jest, Dahlio? — zatroskany głos zdawał się wertować ją spojrzeniem, choć ich pasy znalazły się niemal w nierozerwalnej pozycji. Krótki moment później, gdy tylko doszło do nich, w jakiej sytuacji się znaleźli, spróbował podnieść kobietę, nie bacząc na stan własnego płaszcza, teraz w całości pokrytego śniegiem. Gdy ta ponownie złapała równowagę, szybko ocenił stan jej ubrania, na szczęście uchronionego przed pobrudzeniem z pomocą znacznie większego mężczyzny, który służył za ochronę przed brukiem. Olaf uklęknął na jedno kolano tuż przed nią, z kieszeni marynarki wyciągając poszetkę, którą następnie z najwyższą starannością o szczegóły wytarł skórzane kozaki pani Tordenskiold, pobrudzone brudnym śniegiem. Następnie z dołu pognał spojrzeniem do jej płaszcza, gotów służyć własnymi dłońmi, aby tylko oczyścić go ze wszelkich zanieczyszczeń. Podnosząc się, aby znów górować nad pięknością, wyciągnął przed siebie rękę, pozwalając, aby ta oparła na niej własne, aby mógł ocenić ich stan, jeśli miały kontakt z ziemią, czy aby kropla krwi nie spłynęła po gładkim palcu, albo kamyk nie wczepił się w miękką skórę.
— Wybacz mi, proszę, powinienem uchronić cię przed tym upadkiem — głowę skłonił nieco niżej, jak zwykle ułożony i kulturalny.
Widok Dahlii radował serce. Podążająca właśnie ulicą Handlową przyjaciółka zdawała się doskonale bawić w swoim towarzystwie, choć oczywiście i tego Olaf nie zamierzał jej darować, pospiesznie podchodząc i witając się ciepło, choć mroźny dzień, w którego trakcie ośnieżone parapety midgardzkich kamienic i nowoczesnych budynków olśniewały swoim spokojem, rozgrzać mogła jedynie gorąca kawa albo glögg doprawiony skórką pomarańczy. Dlatego też zdecydował się na zaproszenie ją na obiad do jednej z pobliskich restauracji, która w krótkim czasie zyskała wyśmienite opinie nowoczesnej i wykwintnej kuchni. Podając kobiecie ramię w nonszalanckim geście, aby ta mogła chwycić się za nie i zapraszając ją na lunch, słuchał opowieści o filmie, który przyszło jej zobaczyć. — Muszę w końcu odwiedzić kino i nadrobić zaległości w kinematografii. Och, mam wrażenie, że przez natłok pracy jedyne co ostatnio oglądam to martwa natura — skomentował żartem, choć w istocie oprócz jabłek na obrazach widywał jeszcze ubrane we frywolne szlafroczki kurtyzany, od których jednak odwracał wzrok, nie łaknąc tego widoku. Chwila nieuwagi, krótki zryw i choć próbował panią Tordenskiold złapać, aby uchronić przed utraceniem równowagi, tak nie udało się, przez co już sekundę później Olaf znalazł się na ziemi, na całe szczęście chroniąc drobną kobietę przed upadkiem i pogruchotaniem sobie żeber. Co prawda sam odczuwał teraz ból pleców spowodowany upadkiem, lecz nie zamierzał okazywać go, na moment zastygając w niesamowitej i dwuznacznej wręcz bliskości z piękną, która była przecież żoną jego, bądź co bądź przyjaciela. Pozwalając jej zaczerpnąć oddech, nie poruszył się jeszcze.
— Nic ci nie jest, Dahlio? — zatroskany głos zdawał się wertować ją spojrzeniem, choć ich pasy znalazły się niemal w nierozerwalnej pozycji. Krótki moment później, gdy tylko doszło do nich, w jakiej sytuacji się znaleźli, spróbował podnieść kobietę, nie bacząc na stan własnego płaszcza, teraz w całości pokrytego śniegiem. Gdy ta ponownie złapała równowagę, szybko ocenił stan jej ubrania, na szczęście uchronionego przed pobrudzeniem z pomocą znacznie większego mężczyzny, który służył za ochronę przed brukiem. Olaf uklęknął na jedno kolano tuż przed nią, z kieszeni marynarki wyciągając poszetkę, którą następnie z najwyższą starannością o szczegóły wytarł skórzane kozaki pani Tordenskiold, pobrudzone brudnym śniegiem. Następnie z dołu pognał spojrzeniem do jej płaszcza, gotów służyć własnymi dłońmi, aby tylko oczyścić go ze wszelkich zanieczyszczeń. Podnosząc się, aby znów górować nad pięknością, wyciągnął przed siebie rękę, pozwalając, aby ta oparła na niej własne, aby mógł ocenić ich stan, jeśli miały kontakt z ziemią, czy aby kropla krwi nie spłynęła po gładkim palcu, albo kamyk nie wczepił się w miękką skórę.
— Wybacz mi, proszę, powinienem uchronić cię przed tym upadkiem — głowę skłonił nieco niżej, jak zwykle ułożony i kulturalny.
Dahlia Tordenskiold
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
W rzeczywistości Midgard wcale nie zaliczał się do dużych miast, przypadkowe spotkania przyjaciół i znajomych bywały jednak raczej rzadkie, jakby Norny umyślnie decydowały o tym, by ich ścieżki nie splatały się zbyt często. Stare Miasto i dzielnica Ostatniej Walkirii należały zaś do tych najchętniej i najczęściej odwiedzanych przez panią Tordenskiold za sprawą licznych centrów kultury, galerii sztuki i sklepów; sama prowadziła tu własną perfumerię, choć o jej codziennej obecności tam nie było mowy. Twierdziła, że ma zbyt wiele obowiązków w domu rodzinnym, mimo że zatrudniali więcej służby niż by wypadało - gotować jednak nie potrafiła, sprzątać i pielęgnować ogrodu tym bardziej nie zamierzała, powierzając to w ręce ludzi, którzy znali się na tym lepiej. Pochłaniała ją jednak opieka nad Lovise (mającą opiekunkę, to w niczym jednak nie przeszkadzało, lubiła spędzać czas ze swą najmłodszą latoroślą) i przygotowania do kolejnych przyjęć i rodzinnych uroczystości. Prowadzenie perfumerii traktowała jako jedno ze swoich hobby, może nieco bardziej poważnie, wciąż jednak nie poświęcała jej każdego dnia tyle uwagi i pracy, co Olaf Wahlberg własnej galerii sztuki, nie mówiąc już o Halvardzie, zajmującym stanowisko dyrektora handlowego w kopalni Tordenskioldów. Podczas gdy Besettelse było jego rodzinnym dziedzictwem, to perfumerię Dahlii ukochany mąż sprezentował w ramach spełnienia jednej z zachcianek kapryśnej żony. Może spodziewał się, że nie potrwa to za długo i prędko poczuje chęć zajęcia się jeszcze czymś innym, jednakże od niemalże trzech lat trwała przy swoim postanowieniu i powoli snuła plany na przyszłość związane ze swym atelier, pozwalającym jej łączyć zamiłowanie do sztuki, perfum i alchemii jednocześnie.
- Koniecznie, Olafie, koniecznie. Kino to całkiem interesująca sztuka, muszę przyznać, choć niewątpliwie nie dorówna nigdy klasyce, z tym zgodzimy się oboje - zaśmiała się Dahlia. Wydawało jej się, że preferencje ich obojga były raczej staromodne, nie zamykali się jednak na nowości. Pani Tordenskiold czuła się ich ciekawa, dlatego z wyjątkową chęcią odwiedzała kino; zdecydowanie bardziej jednak wolała, kiedy towarzyszył jej mąż, a ponieważ, ze względu na zawodowe obowiązki, nie miał na to zbyt wiele czasu, to proponowała wówczas coś bardziej wyjątkowego i milszego sercu - operę, balet, teatr. - Cóż to za natłok pracy, Olafie? Czyżbyś przygotowywał coś specjalnego? Nie każ mi się nad tym zastanawiać - dopytała z ciekawością, skupiając na przyjacielu badawcze spojrzenie. Czyżby zbyt długo nie odwiedzała jego galerii i nie była z nowościami na bieżąco? Tego by sobie nie wybaczyła.
Zamiast na twarz przyjaciela Dahlia powinna była patrzeć pod nogi, zwłaszcza w chwili, kiedy zdecydowała się maszerować po mieście w tak wysokich obcasach w podobną niepogodę. Wszystko zadziało się tak szybko, że nie zdążyła zareagować odpowiednio, Olaf także nie, silny podmuch wiatru jaki uderzył w nich oboje także nie okazał się pomocny. Kobieta wylądowała na właścicielu galerii, w pozycji raczej dwuznacznej, przez co natychmiast poczuła się mocno zmieszana. Zarówno przez to, że to on zapewnił jej miękkie lądowanie, a sam niewątpliwie musiał przy tym porządnie się poobijać lądując na bruku tak gwałtownie i to z balastem, a dwa - w miejscu publicznym ktoś mógłby ich zauważyć i natychmiast pomyślała o tym, że dziwne plotki dotarłyby do Halvarda, który nie zwykł ukrywać swojego niezadowolenia (i to wyjątkowy eufemizm), gdy ktokolwiek płci męskiej spoza kręgu bliskiej rodziny znajdował się zbyt blisko żony.
- Och, najmocniej cię przepraszam, Olafie - powiedziała natychmiast, spoglądając mu w oczy; uniosła się, by zwiększyć pomiędzy nimi niezręczny dystans i prędko spróbowała się z ziemi zebrać. Konieczne okazało się jednak przyjęcie pomocnej dłoni przyjaciela, bo wysokie obcasy i oblodzony chodnik po raz wtóry okazały się nieprzyjaciółmi. - Nic mi nie jest, dzięki tobie, dlatego to ja pytam - mocno się obiłeś? Przepraszam cię raz jeszcze za swoją niezdarność - wyrzekła Dahlia, zmieszana i przejęta tym, że coś mogło mu się stać - poza tym, że oboje się ubrudzili. - Co ro... - urwała w pól słowa, kiedy Wahlberg uklęknął przed nią, by chusteczką wytrzeć skórzany materiał butów. Uśmiechnęła się wówczas z rozczuleniem, wzruszona tym dżentelmeńskim gestem, tak właściwego dla Olafa i w jego wykonaniu absolutnie naturalnego. Nic dziwnego, że kobiety go uwielbiały. - Dziękuję ci, mój drogi, nie musiałeś - wyrzekła, podając mu dłonie, ale tylko na chwilę. Skórzane rękawiczki ochroniły skórę przed obtarciami, zsunęła je jednak, aby przysunąć je do twarzy Olafa i wyszeptać inkantację prostego zaklęcia, które wysuszyło jego włosy i płaszcz, wilgotne od upadku. - Nie masz mnie za co przepraszać, Olafie. To nowe buty, nie zdążyłam ich jeszcze dobrze rozchodzić… - wytłumaczyła się, kręcąc przy tym głową z dezaprobatą, jakby to nie jej nieuwaga była tu winowajcą, a sam zaklęty obcas. - Powinniśmy dziś założyć łyżwy, byłoby zdecydowanie bezpieczniej, skoro miasto nie zadbało o sól i piach... - rzuciła żartobliwym tonem, choć w rzeczywistości czuła irytację - oczekiwała, że służby porządkowe zadbają o podobne szczegóły w taka niepogodę.
A gdyby to Lovise się przewróciła?
- Koniecznie, Olafie, koniecznie. Kino to całkiem interesująca sztuka, muszę przyznać, choć niewątpliwie nie dorówna nigdy klasyce, z tym zgodzimy się oboje - zaśmiała się Dahlia. Wydawało jej się, że preferencje ich obojga były raczej staromodne, nie zamykali się jednak na nowości. Pani Tordenskiold czuła się ich ciekawa, dlatego z wyjątkową chęcią odwiedzała kino; zdecydowanie bardziej jednak wolała, kiedy towarzyszył jej mąż, a ponieważ, ze względu na zawodowe obowiązki, nie miał na to zbyt wiele czasu, to proponowała wówczas coś bardziej wyjątkowego i milszego sercu - operę, balet, teatr. - Cóż to za natłok pracy, Olafie? Czyżbyś przygotowywał coś specjalnego? Nie każ mi się nad tym zastanawiać - dopytała z ciekawością, skupiając na przyjacielu badawcze spojrzenie. Czyżby zbyt długo nie odwiedzała jego galerii i nie była z nowościami na bieżąco? Tego by sobie nie wybaczyła.
Zamiast na twarz przyjaciela Dahlia powinna była patrzeć pod nogi, zwłaszcza w chwili, kiedy zdecydowała się maszerować po mieście w tak wysokich obcasach w podobną niepogodę. Wszystko zadziało się tak szybko, że nie zdążyła zareagować odpowiednio, Olaf także nie, silny podmuch wiatru jaki uderzył w nich oboje także nie okazał się pomocny. Kobieta wylądowała na właścicielu galerii, w pozycji raczej dwuznacznej, przez co natychmiast poczuła się mocno zmieszana. Zarówno przez to, że to on zapewnił jej miękkie lądowanie, a sam niewątpliwie musiał przy tym porządnie się poobijać lądując na bruku tak gwałtownie i to z balastem, a dwa - w miejscu publicznym ktoś mógłby ich zauważyć i natychmiast pomyślała o tym, że dziwne plotki dotarłyby do Halvarda, który nie zwykł ukrywać swojego niezadowolenia (i to wyjątkowy eufemizm), gdy ktokolwiek płci męskiej spoza kręgu bliskiej rodziny znajdował się zbyt blisko żony.
- Och, najmocniej cię przepraszam, Olafie - powiedziała natychmiast, spoglądając mu w oczy; uniosła się, by zwiększyć pomiędzy nimi niezręczny dystans i prędko spróbowała się z ziemi zebrać. Konieczne okazało się jednak przyjęcie pomocnej dłoni przyjaciela, bo wysokie obcasy i oblodzony chodnik po raz wtóry okazały się nieprzyjaciółmi. - Nic mi nie jest, dzięki tobie, dlatego to ja pytam - mocno się obiłeś? Przepraszam cię raz jeszcze za swoją niezdarność - wyrzekła Dahlia, zmieszana i przejęta tym, że coś mogło mu się stać - poza tym, że oboje się ubrudzili. - Co ro... - urwała w pól słowa, kiedy Wahlberg uklęknął przed nią, by chusteczką wytrzeć skórzany materiał butów. Uśmiechnęła się wówczas z rozczuleniem, wzruszona tym dżentelmeńskim gestem, tak właściwego dla Olafa i w jego wykonaniu absolutnie naturalnego. Nic dziwnego, że kobiety go uwielbiały. - Dziękuję ci, mój drogi, nie musiałeś - wyrzekła, podając mu dłonie, ale tylko na chwilę. Skórzane rękawiczki ochroniły skórę przed obtarciami, zsunęła je jednak, aby przysunąć je do twarzy Olafa i wyszeptać inkantację prostego zaklęcia, które wysuszyło jego włosy i płaszcz, wilgotne od upadku. - Nie masz mnie za co przepraszać, Olafie. To nowe buty, nie zdążyłam ich jeszcze dobrze rozchodzić… - wytłumaczyła się, kręcąc przy tym głową z dezaprobatą, jakby to nie jej nieuwaga była tu winowajcą, a sam zaklęty obcas. - Powinniśmy dziś założyć łyżwy, byłoby zdecydowanie bezpieczniej, skoro miasto nie zadbało o sól i piach... - rzuciła żartobliwym tonem, choć w rzeczywistości czuła irytację - oczekiwała, że służby porządkowe zadbają o podobne szczegóły w taka niepogodę.
A gdyby to Lovise się przewróciła?
FAMILY, DUTY, HONOR
Bezimienny
Wychowany na starym midgardzkim mieście, gdzie zresztą do tej pory mieściła się galeria sztuki, którą prowadził Wahlberg, zdecydowanie bardziej wolał mniejsze kamieniczki, bardziej wiekowe brukowane ulice i w końcu woń wrzosów, które latem porastały łąki ogrodów Baldura. Gdy śnieg mieszał się w zimnym deszczem, a historyczne fasady misternie zdobionych balkonów zapewniały jakikolwiek dach nad głową przechodniów, wtedy też obserwował wszystko z okien swojego gabinetu umiejscowionego na pierwszym piętrze Besettelse. Dzielnica Ostatniej Walkirii, znacznie bardziej zróżnicowana, słynęła przede wszystkim z ulicy Handlowej, na której oczywiście sam Olaf bywał często, sprawiając prezenty sobie, lub kobiecie, którą aktualnie adorował, lecz także nawiązując odpowiednie kontakty, dopinając transakcji na alkohol, na kwiaty, nawet na butelkowaną źródlaną wodę, która w jego murach musiała być najlepszej jakości i pochodzić od najlepszych dostawców (oczywiście w możliwie najniższej cenie). Atelier prowadzony przez panią Tordernskiold, choć nie był przesadnie często odwiedzany przez mężczyznę, tak i on znajdował tam swoje ulubione zapachy, od kiedy tylko szanowana małżonka przyjaciela postanowiła w ten sposób rozwijać swoją pasję, nie wyobrażał sobie zaopatrywać się gdziekolwiek indziej. Prosząc kobietę o osobistą pomoc w doborze eleganckiej, czystej i wyrafinowanej woni, jaką miał się otaczać, często polegał na jej zdaniu, wierząc, że jako kobieta elegancka, którą zresztą mógłby otwarcie pożądać gdyby nie obrączka na jej palcu należąca do Halvarda, doskonale doradzi w kwestii tego, co podoba się istotom tak boskim jak ona. Nie myliła się, gdy przygotowywała specjalnie i tylko dla niego bogate, ciemne akordy na myśl przywodzące importowane cygaro, piżmo i czarną śliwkę, w których Wahlberg natychmiast zaczął się lubować, uznając je za formę wybitnej sztuki spod kobiecych rąk. Równie chętnie kupował tam też damskie perfumy, z czego Dahlia na pewno zdawała sobie sprawę, widując go nie raz z nowymi damami, równie eleganckimi i pięknymi, co pustymi w środku. Widać dusza romantyka właśnie takich pragnęła.
— Chciałbym wierzyć, że kino nigdy nie zastąpi nam sztuki malarstwa czy rzeźbiarstwa, lecz rozsądek każe twierdzić, że to dopiero początek jego drogi — sam doceniał każdą formę artyzmu, znacznie bardziej preferując te klasyczne i ponadczasowe. Być może, czego Olaf obawiał się w głębi serca, kiedyś owo mogło zastąpić wszystko to, co doceniał, jednak nie miał zamiaru sabotować kinematografii. Galdrowie nie byli na to gotowi, wiele warstw społecznych, klanów i mniej znamienitych rodzin także, pozostawało w znacznej opozycji do jakiegokolwiek wiązania się ze sztuką i kulturą śniących. Sam Wahlberg kierował się tam, gdzie akurat wiał wiatr, preferując usuwać się ze sceny politycznej, goszcząc w swoich murach zarówno konserwatywnych członków Przymierza Pierwszych, jak i wyjątkowo liberalnych przedstawicieli Odrodzenia, którzy nie raz oskarżani byli plotkach o spowinowacenie ze ślepcami. Oczywiście ci nie mieli wstępu w mury galerii, a przynajmniej nie, gdy wiedział o nich świat. Reszta nie obchodziła jej właściciela, liczyła się tylko renoma tego miejsca.
— Moja droga, wiesz, że w Besettelse zawsze możesz liczyć na nowe doznania i daruj mi, lecz jeszcze nie mogę wyjawić ci tych sekretów — dłoń oparł w teatralnym wręcz geście na piersi, aby przeprosić ją za ten haniebny czyn. — Będziesz jedną z pierwszych, która się dowie, przysięgam ci — gładki w słówkach tym razem nie kłamał, doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że jej plotki budowały reputację tego miejsca. Odpowiednich ludzi należało trzymać blisko, zwłaszcza gdy głębia ich oczu i krzywizny talii tak przyjemnie było mierzyć wzrokiem. Choć lubował się w sztuce, również takiej jak ona, tak czasu nie miewał zbyt wiele, nie zatrudniając w galerii pomocników, którym nie mógłby zaufać. A nie ufał nikomu. Z tego też powodu wszystkie księgi rachunkowe rozliczał sam, klientów sprawdzał sam, kierował i podziemiami i parterem sam. Nie bez powodu miejsce należało do jednych z najbardziej rozpoznawalnych na mapie Midgardu, co należało również do zasług jego ojca, lecz aby kino nie przejęło pałeczki na skandynawskiej scenie, pracować musiał nader dużo.
Choć od upadku bolały stłuczone żebra, tak ten nie był przesadnie silny. Przyzwyczajony do ataków bolączki Olaf, zdawał się traktować podobne bodźce jako coś jedynie nęcącego ciało, niekarcącego je. — Niemocno, Dahlio, nie obawiaj się o mnie. Najważniejsze, że tobie nic nie jest — mówił szczerze, gotów ryzykować własnym zdrowiem, aby uchronić damę przed jakimikolwiek opałami. Nie robił tego z przyzwyczajenia do przyjaźni małżeństwa, które wspierało go, również zakupując znamienite obrazy, lub, w przypadku Halvarda, korzystając z ciał najpiękniejszych debiutantek na podziemnych scenach, a z samego faktu, że kobieta była piękną, poetycko wręcz zaklętą w swej urodzie. — Absurd. To tylko moja wina — powtórzył, nie zgadzając się, aby ta spadła na nią, bowiem tak nie wypadało. Wszelkie zasady dobrego wychowania, szarmancji i kultury Olaf propagował każdego dnia i w wobec każdej kobiety na swojej drodze, również tych, które udami korciły jego klientów do zatopienia się w pożądaniu. Doskonale wszak wiedział, co robi i korzystał z tego w każdym aspekcie, w którym owe zachowania były przydatne, lecz daleko mu było do lizusa. Adorator, wielbiciel sztuki i mężczyzna niepokorny, jedynie w słowach byłej żony – skończony cham. Głowę skłonił niżej w podzięce za wysuszenie płaszcza i upewniając się, że dama nie została pokrzywdzona w tym upadku, odetchnął w końcu nieco głębiej, spokojniejszy o jej los, zwłaszcza gdy wykazała się humorem.
— Przy tobie nie miałbym najmniejszych szans, choć i w tej sytuacji chętnie służyłbym ci jako poduszka bezpieczeństwa — zaśmiał się krótko. On i Halvard preferowali narciarstwo, Dahlia zaś niegdyś rozwijająca się w łyżwiarstwie figurowym, potrafiła na lodzie poruszać się z gracją, która nie umknęła żadnemu mężczyźnie, również Olafowi. — Rzeczywiście, nie jest odpowiednio zabezpieczony. Podpowiem mojemu przyjacielowi z urzędu, aby zwrócili na to szczególną uwagę, zwłaszcza w tej okolicy — odpowiedział, rozglądając się po okolicy, aby upewnić co do soli, której oczywiście nie było na chodniku. Niebezpieczny poślizg mógł skutkować tragicznym upadkiem dla kobiety, której teraz oferował swoje ramię. — Mógłbym nieść cię, lub rozkładać przed tobą płaszcz, abyś szła po nim, ale myślę, że zgodzisz się ze mną, że tak będzie szybciej? — oczekiwał, aż oprze się, aby kolejne kroki w stronę restauracji mogła przemierzać z asekuracją męskiego ramienia. Rzecz jasna zazdrość Halvarda była mu znana, jednak sytuacja była oczywista, bezpieczeństwo jest małżonki zaś najważniejsze, zwłaszcza gdy gest nie był romantyczny, a klasycznie dżentelmeński. — Do obiadu chyba uraczę się drinkiem, jeśli mi pozwolisz. Muszę zmyć z siebie wstyd, gdy nie zdołałem cię ochronić — wspomniał jeszcze, uśmiechając się ciepło, zanim ruszyli dalej.
— Chciałbym wierzyć, że kino nigdy nie zastąpi nam sztuki malarstwa czy rzeźbiarstwa, lecz rozsądek każe twierdzić, że to dopiero początek jego drogi — sam doceniał każdą formę artyzmu, znacznie bardziej preferując te klasyczne i ponadczasowe. Być może, czego Olaf obawiał się w głębi serca, kiedyś owo mogło zastąpić wszystko to, co doceniał, jednak nie miał zamiaru sabotować kinematografii. Galdrowie nie byli na to gotowi, wiele warstw społecznych, klanów i mniej znamienitych rodzin także, pozostawało w znacznej opozycji do jakiegokolwiek wiązania się ze sztuką i kulturą śniących. Sam Wahlberg kierował się tam, gdzie akurat wiał wiatr, preferując usuwać się ze sceny politycznej, goszcząc w swoich murach zarówno konserwatywnych członków Przymierza Pierwszych, jak i wyjątkowo liberalnych przedstawicieli Odrodzenia, którzy nie raz oskarżani byli plotkach o spowinowacenie ze ślepcami. Oczywiście ci nie mieli wstępu w mury galerii, a przynajmniej nie, gdy wiedział o nich świat. Reszta nie obchodziła jej właściciela, liczyła się tylko renoma tego miejsca.
— Moja droga, wiesz, że w Besettelse zawsze możesz liczyć na nowe doznania i daruj mi, lecz jeszcze nie mogę wyjawić ci tych sekretów — dłoń oparł w teatralnym wręcz geście na piersi, aby przeprosić ją za ten haniebny czyn. — Będziesz jedną z pierwszych, która się dowie, przysięgam ci — gładki w słówkach tym razem nie kłamał, doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że jej plotki budowały reputację tego miejsca. Odpowiednich ludzi należało trzymać blisko, zwłaszcza gdy głębia ich oczu i krzywizny talii tak przyjemnie było mierzyć wzrokiem. Choć lubował się w sztuce, również takiej jak ona, tak czasu nie miewał zbyt wiele, nie zatrudniając w galerii pomocników, którym nie mógłby zaufać. A nie ufał nikomu. Z tego też powodu wszystkie księgi rachunkowe rozliczał sam, klientów sprawdzał sam, kierował i podziemiami i parterem sam. Nie bez powodu miejsce należało do jednych z najbardziej rozpoznawalnych na mapie Midgardu, co należało również do zasług jego ojca, lecz aby kino nie przejęło pałeczki na skandynawskiej scenie, pracować musiał nader dużo.
Choć od upadku bolały stłuczone żebra, tak ten nie był przesadnie silny. Przyzwyczajony do ataków bolączki Olaf, zdawał się traktować podobne bodźce jako coś jedynie nęcącego ciało, niekarcącego je. — Niemocno, Dahlio, nie obawiaj się o mnie. Najważniejsze, że tobie nic nie jest — mówił szczerze, gotów ryzykować własnym zdrowiem, aby uchronić damę przed jakimikolwiek opałami. Nie robił tego z przyzwyczajenia do przyjaźni małżeństwa, które wspierało go, również zakupując znamienite obrazy, lub, w przypadku Halvarda, korzystając z ciał najpiękniejszych debiutantek na podziemnych scenach, a z samego faktu, że kobieta była piękną, poetycko wręcz zaklętą w swej urodzie. — Absurd. To tylko moja wina — powtórzył, nie zgadzając się, aby ta spadła na nią, bowiem tak nie wypadało. Wszelkie zasady dobrego wychowania, szarmancji i kultury Olaf propagował każdego dnia i w wobec każdej kobiety na swojej drodze, również tych, które udami korciły jego klientów do zatopienia się w pożądaniu. Doskonale wszak wiedział, co robi i korzystał z tego w każdym aspekcie, w którym owe zachowania były przydatne, lecz daleko mu było do lizusa. Adorator, wielbiciel sztuki i mężczyzna niepokorny, jedynie w słowach byłej żony – skończony cham. Głowę skłonił niżej w podzięce za wysuszenie płaszcza i upewniając się, że dama nie została pokrzywdzona w tym upadku, odetchnął w końcu nieco głębiej, spokojniejszy o jej los, zwłaszcza gdy wykazała się humorem.
— Przy tobie nie miałbym najmniejszych szans, choć i w tej sytuacji chętnie służyłbym ci jako poduszka bezpieczeństwa — zaśmiał się krótko. On i Halvard preferowali narciarstwo, Dahlia zaś niegdyś rozwijająca się w łyżwiarstwie figurowym, potrafiła na lodzie poruszać się z gracją, która nie umknęła żadnemu mężczyźnie, również Olafowi. — Rzeczywiście, nie jest odpowiednio zabezpieczony. Podpowiem mojemu przyjacielowi z urzędu, aby zwrócili na to szczególną uwagę, zwłaszcza w tej okolicy — odpowiedział, rozglądając się po okolicy, aby upewnić co do soli, której oczywiście nie było na chodniku. Niebezpieczny poślizg mógł skutkować tragicznym upadkiem dla kobiety, której teraz oferował swoje ramię. — Mógłbym nieść cię, lub rozkładać przed tobą płaszcz, abyś szła po nim, ale myślę, że zgodzisz się ze mną, że tak będzie szybciej? — oczekiwał, aż oprze się, aby kolejne kroki w stronę restauracji mogła przemierzać z asekuracją męskiego ramienia. Rzecz jasna zazdrość Halvarda była mu znana, jednak sytuacja była oczywista, bezpieczeństwo jest małżonki zaś najważniejsze, zwłaszcza gdy gest nie był romantyczny, a klasycznie dżentelmeński. — Do obiadu chyba uraczę się drinkiem, jeśli mi pozwolisz. Muszę zmyć z siebie wstyd, gdy nie zdołałem cię ochronić — wspomniał jeszcze, uśmiechając się ciepło, zanim ruszyli dalej.
Dahlia Tordenskiold
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
- Zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Klasyka zawsze będzie ponadczasowa, lecz kinematografia wydaje się obiecująca. Mam jedynie nadzieję, że nie wkroczy na zbyt liberalną ścieżkę zepsucia i paskudnych trendów - westchnęła pani Tordenskiold. Czułaby się głęboko zawiedziona, gdyby na ekranie miały pojawiać się rzeczy tandetne, mało ambitne, próżne i puste. Unikała takich obrazów jak ognia, więc i wiele twarzy, które zdobiły strony gazet wciąż pozostawały dla Dahlii obce. Wciąż znacznie większe podekscytowanie budziła w ciemnowłosej sztuka na starą modłę, dlatego czuła się tak głęboko podekscytowana zbliżającym się wernisażem. - Oczywiście, że to wiem, jestem pewna, że będzie cudownie... Po prostu nie mogę się już doczekać. Bywam niecierpliwa - odparła, wydymając przy tym pełne usta w obrażoną podkówkę, jakby naprawdę miała przyjacielowi za złe, że nie zdradził jej szczegółów już teraz - podczas gdy sama wszystkie swe niespodzianki trzymała w absolutnej tajemnicy do samego końca przed wszystkimi gośćmi.
Dla Olafa Midgard był domem od zawsze. Tu się urodził i wychował, tu jego rodzina od dziesiątek lat prowadziła galerię sztuki, którą odziedziczył w spadku i pielęgnował, niczym najdelikatniejszy kwiat - w przeciwieństwie do samej Dahlii, rodowitej Szwedki. Niekiedy tęskniła za Sztokholmem, za Sanktuarium, rodzinną posiadłością Hallströmów, imponującą przez swą bogatą architekturę i położenie na mglistej wyspie blisko wybrzeża stolicy. Za powietrzem przesyconym solą, morską bryzą, za kanałami głęboko wdzierającymi się w środek miasta, starymi, szwedzkimi kamienicami w najstarszych dzielnicach. Tamtą przestrzeń zmuszeni byli jednak dzielić ze śniącymi, za którymi nie przepadała, od zawsze stroniła od ich towarzystwa; czuła się więc mimo wszystko zachwycona Midgardem, gdy pojawiła się w nim, by podjąć studia alchemiczne na Instytucie Kenaz. W rzeczywistości pod względem powierzchni miasto to było o wiele mniejsze od Sztokholmu, lecz przez tę otwartość, brak niemagicznych, wydawało się pannie Hallström dużo większe i bardziej światowe. Z ochotą więc przeprowadziła się do rezydencji Halvarda na przedmieściach stolicy magicznej Skandynawii, prędko poczuła się tu jak w domu; polubiła stare miasto, pełne klimatycznych kamienic, z urokliwymi ogrodami Baldura, licznymi muzeami i galeriami sztuki, teatrami i operą; pokochała wręcz dzielnicę Handlową, gdzie liczne sklepy, butiki, jubilerzy i restauracje oferowały niemalże wszystko czego pragnęła i potrzebowała (to, czego nie potrzebowała także). Dom Halvarda w Forsteder stał się dla niej ich domem i pokochała go jeszcze mocniej niż Sanktuarium, bo to w nim przeżyła najszczęśliwsze chwile - te w ramionach męża i tuląc nowonarodzone dzieci we własnych. Gdzieś majaczyła jej myśl, że za parę lat, może kilkanaście będą zmuszeni opuścić Midgard, Halvard zaś zdecyduje o powrocie do rodzinnych stron, by być bliżej jarla Tordenskioldów; to była jednak wciąż bardzo odległa wizja. W tamtej chwili tu był jej dom i uwielbiała to miasto, choć dziś wyjątkowo działało Dahlii na nerwy - przez tłumy, które nie potrafiły odnaleźć się podczas tak paskudnej pogody i poruszali się po ulicach niczym dzieci we mgle, bądź słonie w składzie porcelany, przez oblodzone chodniki, śnieżne zaspy i opieszałość władz miasta w usuwaniu skutków śnieżycy. Pani Tordenskiold patrzyła na innych galdrów z dezaprobatą, kiedy tak ostrożnie sunęli butami po lodzie, dopóki sama nie wywinęła zjawiskowego fikołka, lądując na Wahlbergu w dwuznacznej pozycji. Ściągnęła tym samym na nich uwagę innych przechodniów, co zmartwiłoby ją bardziej, gdyby nie fakt, że nawet jeśli ktoś miał to wszystko przeinaczyć, zmieniona i paskudna pogłoska zaś dotrze do uszu Halvarda, to nic niemądrego nie przyjdzie mu do głowy - towarzystwo Olafa nie wzbudzało w nim zazdrości. Chyba. Sama Dahlia była święcie przekonana, że nie ma pomiędzy nią, a właścicielem Besettelse nic ponad serdeczną, szczerą przyjaźń. Krótki epizod jego zalotów względem niej był już dawno zamkniętym rozdziałem, do którego żadne z nich nie wracało.
- Wiesz, że i tak będę - wyrzekła zatroskanym tonem, wciąż zakłopotana i zawstydzona własną niezdarnością; skłamałaby jednak mówiąc, że nie oczekiwała po mężczyźnie podobnego gestu i słów. Wywodząca się z konserwatywnego klanu, wychowana w poszanowaniu dla tradycji Dahlia została przyzwyczajona do traktowanie jej jak damy, księżniczki niemalże, zarówno przez Hallströmów, swego męża i galdrów, którymi się otaczała. Wahlberg, niczym rycerz, wziął na siebie całą winę, choć oboje wiedzieli, że to nieprawda. Nie sprzeczała się z nim jednak dłużej, nie wykłócała, skinęła jedynie potulnie głową z lekkim uśmiechem; w dalsza dyskusja i tak zaprowadziłaby ich donikąd, mecenas sztuki upierałby się po dżentelmeńsku, że wina leży po jego stronie i za ujmę na honorze uznałby jej wyrzuty sumienia - właściwie wcale to Dahlii nie przeszkadzało.
Szarmanckie zachowanie Olafa postrzegała już jedynie jako dobre wychowanie, sympatię i starą kindersztubę, nic ponad to. Podobnie doskonałe maniery miał przecież wobec innych kobiet, co obserwowała od lat; Halvard miał rację, mówiąc, że zmienia towarzyszki częściej niż skarpetki, Dahlii zaś pozostawało jedynie pobożnie sobie życzyć, by któraś z nich okazała się wreszcie tą jedyną i dała Olafowi szczęście ustatkowania. Dla wszystkich nich była uprzejma - poza jego żoną, która w swym szaleństwie posunęła się do fizycznego ataku, co wciąż głęboko przeżywała - i starała się jak mogła, kiedy Olaf przyprowadzał je do Vanadis, by sprezentować butelkę drogich perfum, których nuty zapachowe Dahlia komponowała indywidualnie. Najbardziej lubiła jednak robić to dla swych najbliższych, ich znała najlepiej, zapachy więc dobierała z większą rozwagą. W chwili, kiedy znalazła się tak blisko Olafa przez nieszczęsny upadek, wrażliwy nos alchemiczki wyczuł, że niezmiennie używa skomponowanych dla niego specjalnie perfum - i uśmiechnęła się pod nosem, głęboko tym uradowana.
- Och, po tylu latach nie wiem, czy nie miałbyś ze mną szans... - zawtórowała mu śmiechem Dahlia. Minęła dekada od chwili, gdy za sprawą rodziców porzuciła plany i marzenia o profesjonalnej karierze łyżwiarki figurowej, choć miała do tego talent i czuła się na lodzie lepiej, niż na zwykłym gruncie. Przez podjęte studia, obowiązki żony i matki, dwie ciąże nie miała już tyle czasu i energii, by wirować na lodzie niczym profesjonalistka. Łyżwiarstwo traktowała już bardziej jako hobby, przez co na umiejętnościach tańca na lodzie osiadło nieco kurzu. - Lepiej nie powtarzaj tego Halvardowi - rzuciła żartobliwym tonem, puszczając Olafowi perskie oczko; oboje znali zaborczy charakter Tordenskiolda aż zbyt dobrze. - Jeśli tylko możesz, to dobrze by było. Przecież to niemożliwe, żeby tak się ociągali z dbaniem o miasto, za co my płacimy podatki... - wyrzekła gderliwie Dahlia takim tonem, jakby to naprawdę ona odprowadzała ogromne sumy do urzędów, a nie jej mąż. - Olafie, jesteś dla mnie zdecydowanie zbyt dobry. Twoja przyszła żona będzie miała jak u bogów za piecem. - Znów się nie sprzeciwiała, a jedynie z rozbawieniem pokręciła głową. Nie musiała prowokować Olafa, aby się przekonać, że naprawdę byłby do tego zdolny, by teraz nieść ją w ramionach do Moderne Restaurant, byleby w nowych obcasach nie zaliczyła kolejnego upadku. Pokiwała jedynie głową i wsunęła wolną rękę pod jego ramię, dzięki czemu rzeczywiście poczuła się stabilniej. Teraz kroki i tak stawiała o wiele drobniejsze i ostrożniejsze.
- Śmiało, mój drogi, już po dwunastej. Ja sobie także nie odmówię lampki wina. Jednej. - Właściwie zdziwiłaby się, gdyby tego nie zrobili. - Później odbieram Ragnvalda ze szkoły. Wiesz, że ostatnio jego nauczyciel przysłał nam list z gratulacjami wyników w nauce? - nie mogła się powstrzymać, aby się tym nie pochwalić. Dzieci były jej największą dumą.
Dla Olafa Midgard był domem od zawsze. Tu się urodził i wychował, tu jego rodzina od dziesiątek lat prowadziła galerię sztuki, którą odziedziczył w spadku i pielęgnował, niczym najdelikatniejszy kwiat - w przeciwieństwie do samej Dahlii, rodowitej Szwedki. Niekiedy tęskniła za Sztokholmem, za Sanktuarium, rodzinną posiadłością Hallströmów, imponującą przez swą bogatą architekturę i położenie na mglistej wyspie blisko wybrzeża stolicy. Za powietrzem przesyconym solą, morską bryzą, za kanałami głęboko wdzierającymi się w środek miasta, starymi, szwedzkimi kamienicami w najstarszych dzielnicach. Tamtą przestrzeń zmuszeni byli jednak dzielić ze śniącymi, za którymi nie przepadała, od zawsze stroniła od ich towarzystwa; czuła się więc mimo wszystko zachwycona Midgardem, gdy pojawiła się w nim, by podjąć studia alchemiczne na Instytucie Kenaz. W rzeczywistości pod względem powierzchni miasto to było o wiele mniejsze od Sztokholmu, lecz przez tę otwartość, brak niemagicznych, wydawało się pannie Hallström dużo większe i bardziej światowe. Z ochotą więc przeprowadziła się do rezydencji Halvarda na przedmieściach stolicy magicznej Skandynawii, prędko poczuła się tu jak w domu; polubiła stare miasto, pełne klimatycznych kamienic, z urokliwymi ogrodami Baldura, licznymi muzeami i galeriami sztuki, teatrami i operą; pokochała wręcz dzielnicę Handlową, gdzie liczne sklepy, butiki, jubilerzy i restauracje oferowały niemalże wszystko czego pragnęła i potrzebowała (to, czego nie potrzebowała także). Dom Halvarda w Forsteder stał się dla niej ich domem i pokochała go jeszcze mocniej niż Sanktuarium, bo to w nim przeżyła najszczęśliwsze chwile - te w ramionach męża i tuląc nowonarodzone dzieci we własnych. Gdzieś majaczyła jej myśl, że za parę lat, może kilkanaście będą zmuszeni opuścić Midgard, Halvard zaś zdecyduje o powrocie do rodzinnych stron, by być bliżej jarla Tordenskioldów; to była jednak wciąż bardzo odległa wizja. W tamtej chwili tu był jej dom i uwielbiała to miasto, choć dziś wyjątkowo działało Dahlii na nerwy - przez tłumy, które nie potrafiły odnaleźć się podczas tak paskudnej pogody i poruszali się po ulicach niczym dzieci we mgle, bądź słonie w składzie porcelany, przez oblodzone chodniki, śnieżne zaspy i opieszałość władz miasta w usuwaniu skutków śnieżycy. Pani Tordenskiold patrzyła na innych galdrów z dezaprobatą, kiedy tak ostrożnie sunęli butami po lodzie, dopóki sama nie wywinęła zjawiskowego fikołka, lądując na Wahlbergu w dwuznacznej pozycji. Ściągnęła tym samym na nich uwagę innych przechodniów, co zmartwiłoby ją bardziej, gdyby nie fakt, że nawet jeśli ktoś miał to wszystko przeinaczyć, zmieniona i paskudna pogłoska zaś dotrze do uszu Halvarda, to nic niemądrego nie przyjdzie mu do głowy - towarzystwo Olafa nie wzbudzało w nim zazdrości. Chyba. Sama Dahlia była święcie przekonana, że nie ma pomiędzy nią, a właścicielem Besettelse nic ponad serdeczną, szczerą przyjaźń. Krótki epizod jego zalotów względem niej był już dawno zamkniętym rozdziałem, do którego żadne z nich nie wracało.
- Wiesz, że i tak będę - wyrzekła zatroskanym tonem, wciąż zakłopotana i zawstydzona własną niezdarnością; skłamałaby jednak mówiąc, że nie oczekiwała po mężczyźnie podobnego gestu i słów. Wywodząca się z konserwatywnego klanu, wychowana w poszanowaniu dla tradycji Dahlia została przyzwyczajona do traktowanie jej jak damy, księżniczki niemalże, zarówno przez Hallströmów, swego męża i galdrów, którymi się otaczała. Wahlberg, niczym rycerz, wziął na siebie całą winę, choć oboje wiedzieli, że to nieprawda. Nie sprzeczała się z nim jednak dłużej, nie wykłócała, skinęła jedynie potulnie głową z lekkim uśmiechem; w dalsza dyskusja i tak zaprowadziłaby ich donikąd, mecenas sztuki upierałby się po dżentelmeńsku, że wina leży po jego stronie i za ujmę na honorze uznałby jej wyrzuty sumienia - właściwie wcale to Dahlii nie przeszkadzało.
Szarmanckie zachowanie Olafa postrzegała już jedynie jako dobre wychowanie, sympatię i starą kindersztubę, nic ponad to. Podobnie doskonałe maniery miał przecież wobec innych kobiet, co obserwowała od lat; Halvard miał rację, mówiąc, że zmienia towarzyszki częściej niż skarpetki, Dahlii zaś pozostawało jedynie pobożnie sobie życzyć, by któraś z nich okazała się wreszcie tą jedyną i dała Olafowi szczęście ustatkowania. Dla wszystkich nich była uprzejma - poza jego żoną, która w swym szaleństwie posunęła się do fizycznego ataku, co wciąż głęboko przeżywała - i starała się jak mogła, kiedy Olaf przyprowadzał je do Vanadis, by sprezentować butelkę drogich perfum, których nuty zapachowe Dahlia komponowała indywidualnie. Najbardziej lubiła jednak robić to dla swych najbliższych, ich znała najlepiej, zapachy więc dobierała z większą rozwagą. W chwili, kiedy znalazła się tak blisko Olafa przez nieszczęsny upadek, wrażliwy nos alchemiczki wyczuł, że niezmiennie używa skomponowanych dla niego specjalnie perfum - i uśmiechnęła się pod nosem, głęboko tym uradowana.
- Och, po tylu latach nie wiem, czy nie miałbyś ze mną szans... - zawtórowała mu śmiechem Dahlia. Minęła dekada od chwili, gdy za sprawą rodziców porzuciła plany i marzenia o profesjonalnej karierze łyżwiarki figurowej, choć miała do tego talent i czuła się na lodzie lepiej, niż na zwykłym gruncie. Przez podjęte studia, obowiązki żony i matki, dwie ciąże nie miała już tyle czasu i energii, by wirować na lodzie niczym profesjonalistka. Łyżwiarstwo traktowała już bardziej jako hobby, przez co na umiejętnościach tańca na lodzie osiadło nieco kurzu. - Lepiej nie powtarzaj tego Halvardowi - rzuciła żartobliwym tonem, puszczając Olafowi perskie oczko; oboje znali zaborczy charakter Tordenskiolda aż zbyt dobrze. - Jeśli tylko możesz, to dobrze by było. Przecież to niemożliwe, żeby tak się ociągali z dbaniem o miasto, za co my płacimy podatki... - wyrzekła gderliwie Dahlia takim tonem, jakby to naprawdę ona odprowadzała ogromne sumy do urzędów, a nie jej mąż. - Olafie, jesteś dla mnie zdecydowanie zbyt dobry. Twoja przyszła żona będzie miała jak u bogów za piecem. - Znów się nie sprzeciwiała, a jedynie z rozbawieniem pokręciła głową. Nie musiała prowokować Olafa, aby się przekonać, że naprawdę byłby do tego zdolny, by teraz nieść ją w ramionach do Moderne Restaurant, byleby w nowych obcasach nie zaliczyła kolejnego upadku. Pokiwała jedynie głową i wsunęła wolną rękę pod jego ramię, dzięki czemu rzeczywiście poczuła się stabilniej. Teraz kroki i tak stawiała o wiele drobniejsze i ostrożniejsze.
- Śmiało, mój drogi, już po dwunastej. Ja sobie także nie odmówię lampki wina. Jednej. - Właściwie zdziwiłaby się, gdyby tego nie zrobili. - Później odbieram Ragnvalda ze szkoły. Wiesz, że ostatnio jego nauczyciel przysłał nam list z gratulacjami wyników w nauce? - nie mogła się powstrzymać, aby się tym nie pochwalić. Dzieci były jej największą dumą.
FAMILY, DUTY, HONOR
Bezimienny
Wychowany na starym midgardzkim mieście, gdzie zresztą do tej pory mieściła się galeria sztuki, którą prowadził Wahlberg, zdecydowanie bardziej wolał mniejsze kamieniczki, bardziej wiekowe brukowane ulice i w końcu woń wrzosów, które latem porastały łąki ogrodów Baldura. Gdy śnieg mieszał się w zimnym deszczem, a historyczne fasady misternie zdobionych balkonów zapewniały jakikolwiek dach nad głową przechodniów, wtedy też obserwował wszystko z okien swojego gabinetu umiejscowionego na pierwszym piętrze Besettelse. Dzielnica Ostatniej Walkirii, znacznie bardziej zróżnicowana, słynęła przede wszystkim z ulicy Handlowej, na której oczywiście sam Olaf bywał często, sprawiając prezenty sobie, lub kobiecie, którą aktualnie adorował, lecz także nawiązując odpowiednie kontakty, dopinając transakcji na alkohol, na kwiaty, nawet na butelkowaną źródlaną wodę, która w jego murach musiała być najlepszej jakości i pochodzić od najlepszych dostawców (oczywiście w możliwie najniższej cenie). Atelier prowadzony przez panią Tordernskiold, choć nie był przesadnie często odwiedzany przez mężczyznę, tak i on znajdował tam swoje ulubione zapachy, od kiedy tylko szanowana małżonka przyjaciela postanowiła w ten sposób rozwijać swoją pasję, nie wyobrażał sobie zaopatrywać się gdziekolwiek indziej. Prosząc kobietę o osobistą pomoc w doborze eleganckiej, czystej i wyrafinowanej woni, jaką miał się otaczać, często polegał na jej zdaniu, wierząc, że jako kobieta elegancka, którą zresztą mógłby otwarcie pożądać gdyby nie obrączka na jej palcu należąca do Halvarda, doskonale doradzi w kwestii tego, co podoba się istotom tak boskim jak ona. Nie myliła się, gdy przygotowywała specjalnie i tylko dla niego bogate, ciemne akordy na myśl przywodzące importowane cygaro, piżmo i czarną śliwkę, w których Wahlberg natychmiast zaczął się lubować, uznając je za formę wybitnej sztuki spod kobiecych rąk. Równie chętnie kupował tam też damskie perfumy, z czego Dahlia na pewno zdawała sobie sprawę, widując go nie raz z nowymi damami, równie eleganckimi i pięknymi, co pustymi w środku. Widać dusza romantyka właśnie takich pragnęła.
— Chciałbym wierzyć, że kino nigdy nie zastąpi nam sztuki malarstwa czy rzeźbiarstwa, lecz rozsądek każe twierdzić, że to dopiero początek jego drogi — sam doceniał każdą formę artyzmu, znacznie bardziej preferując te klasyczne i ponadczasowe. Być może, czego Olaf obawiał się w głębi serca, kiedyś owo mogło zastąpić wszystko to, co doceniał, jednak nie miał zamiaru sabotować kinematografii. Galdrowie nie byli na to gotowi, wiele warstw społecznych, klanów i mniej znamienitych rodzin także, pozostawało w znacznej opozycji do jakiegokolwiek wiązania się ze sztuką i kulturą śniących. Sam Wahlberg kierował się tam, gdzie akurat wiał wiatr, preferując usuwać się ze sceny politycznej, goszcząc w swoich murach zarówno konserwatywnych członków Przymierza Pierwszych, jak i wyjątkowo liberalnych przedstawicieli Odrodzenia, którzy nie raz oskarżani byli plotkach o spowinowacenie ze ślepcami. Oczywiście ci nie mieli wstępu w mury galerii, a przynajmniej nie, gdy wiedział o nich świat. Reszta nie obchodziła jej właściciela, liczyła się tylko renoma tego miejsca.
— Moja droga, wiesz, że w Besettelse zawsze możesz liczyć na nowe doznania i daruj mi, lecz jeszcze nie mogę wyjawić ci tych sekretów — dłoń oparł w teatralnym wręcz geście na piersi, aby przeprosić ją za ten haniebny czyn. — Będziesz jedną z pierwszych, która się dowie, przysięgam ci — gładki w słówkach tym razem nie kłamał, doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że jej plotki budowały reputację tego miejsca. Odpowiednich ludzi należało trzymać blisko, zwłaszcza gdy głębia ich oczu i krzywizny talii tak przyjemnie było mierzyć wzrokiem. Choć lubował się w sztuce, również takiej jak ona, tak czasu nie miewał zbyt wiele, nie zatrudniając w galerii pomocników, którym nie mógłby zaufać. A nie ufał nikomu. Z tego też powodu wszystkie księgi rachunkowe rozliczał sam, klientów sprawdzał sam, kierował i podziemiami i parterem sam. Nie bez powodu miejsce należało do jednych z najbardziej rozpoznawalnych na mapie Midgardu, co należało również do zasług jego ojca, lecz aby kino nie przejęło pałeczki na skandynawskiej scenie, pracować musiał nader dużo.
Choć od upadku bolały stłuczone żebra, tak ten nie był przesadnie silny. Przyzwyczajony do ataków bolączki Olaf, zdawał się traktować podobne bodźce jako coś jedynie nęcącego ciało, niekarcącego je. — Niemocno, Dahlio, nie obawiaj się o mnie. Najważniejsze, że tobie nic nie jest — mówił szczerze, gotów ryzykować własnym zdrowiem, aby uchronić damę przed jakimikolwiek opałami. Nie robił tego z przyzwyczajenia do przyjaźni małżeństwa, które wspierało go, również zakupując znamienite obrazy, lub, w przypadku Halvarda, korzystając z ciał najpiękniejszych debiutantek na podziemnych scenach, a z samego faktu, że kobieta była piękną, poetycko wręcz zaklętą w swej urodzie. — Absurd. To tylko moja wina — powtórzył, nie zgadzając się, aby ta spadła na nią, bowiem tak nie wypadało. Wszelkie zasady dobrego wychowania, szarmancji i kultury Olaf propagował każdego dnia i w wobec każdej kobiety na swojej drodze, również tych, które udami korciły jego klientów do zatopienia się w pożądaniu. Doskonale wszak wiedział, co robi i korzystał z tego w każdym aspekcie, w którym owe zachowania były przydatne, lecz daleko mu było do lizusa. Adorator, wielbiciel sztuki i mężczyzna niepokorny, jedynie w słowach byłej żony – skończony cham. Głowę skłonił niżej w podzięce za wysuszenie płaszcza i upewniając się, że dama nie została pokrzywdzona w tym upadku, odetchnął w końcu nieco głębiej, spokojniejszy o jej los, zwłaszcza gdy wykazała się humorem.
— Przy tobie nie miałbym najmniejszych szans, choć i w tej sytuacji chętnie służyłbym ci jako poduszka bezpieczeństwa — zaśmiał się krótko. On i Halvard preferowali narciarstwo, Dahlia zaś niegdyś rozwijająca się w łyżwiarstwie figurowym, potrafiła na lodzie poruszać się z gracją, która nie umknęła żadnemu mężczyźnie, również Olafowi. — Rzeczywiście, nie jest odpowiednio zabezpieczony. Podpowiem mojemu przyjacielowi z urzędu, aby zwrócili na to szczególną uwagę, zwłaszcza w tej okolicy — odpowiedział, rozglądając się po okolicy, aby upewnić co do soli, której oczywiście nie było na chodniku. Niebezpieczny poślizg mógł skutkować tragicznym upadkiem dla kobiety, której teraz oferował swoje ramię. — Mógłbym nieść cię, lub rozkładać przed tobą płaszcz, abyś szła po nim, ale myślę, że zgodzisz się ze mną, że tak będzie szybciej? — oczekiwał, aż oprze się, aby kolejne kroki w stronę restauracji mogła przemierzać z asekuracją męskiego ramienia. Rzecz jasna zazdrość Halvarda była mu znana, jednak sytuacja była oczywista, bezpieczeństwo jest małżonki zaś najważniejsze, zwłaszcza gdy gest nie był romantyczny, a klasycznie dżentelmeński. — Do obiadu chyba uraczę się drinkiem, jeśli mi pozwolisz. Muszę zmyć z siebie wstyd, gdy nie zdołałem cię ochronić — wspomniał jeszcze, uśmiechając się ciepło, zanim ruszyli dalej.
— Chciałbym wierzyć, że kino nigdy nie zastąpi nam sztuki malarstwa czy rzeźbiarstwa, lecz rozsądek każe twierdzić, że to dopiero początek jego drogi — sam doceniał każdą formę artyzmu, znacznie bardziej preferując te klasyczne i ponadczasowe. Być może, czego Olaf obawiał się w głębi serca, kiedyś owo mogło zastąpić wszystko to, co doceniał, jednak nie miał zamiaru sabotować kinematografii. Galdrowie nie byli na to gotowi, wiele warstw społecznych, klanów i mniej znamienitych rodzin także, pozostawało w znacznej opozycji do jakiegokolwiek wiązania się ze sztuką i kulturą śniących. Sam Wahlberg kierował się tam, gdzie akurat wiał wiatr, preferując usuwać się ze sceny politycznej, goszcząc w swoich murach zarówno konserwatywnych członków Przymierza Pierwszych, jak i wyjątkowo liberalnych przedstawicieli Odrodzenia, którzy nie raz oskarżani byli plotkach o spowinowacenie ze ślepcami. Oczywiście ci nie mieli wstępu w mury galerii, a przynajmniej nie, gdy wiedział o nich świat. Reszta nie obchodziła jej właściciela, liczyła się tylko renoma tego miejsca.
— Moja droga, wiesz, że w Besettelse zawsze możesz liczyć na nowe doznania i daruj mi, lecz jeszcze nie mogę wyjawić ci tych sekretów — dłoń oparł w teatralnym wręcz geście na piersi, aby przeprosić ją za ten haniebny czyn. — Będziesz jedną z pierwszych, która się dowie, przysięgam ci — gładki w słówkach tym razem nie kłamał, doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że jej plotki budowały reputację tego miejsca. Odpowiednich ludzi należało trzymać blisko, zwłaszcza gdy głębia ich oczu i krzywizny talii tak przyjemnie było mierzyć wzrokiem. Choć lubował się w sztuce, również takiej jak ona, tak czasu nie miewał zbyt wiele, nie zatrudniając w galerii pomocników, którym nie mógłby zaufać. A nie ufał nikomu. Z tego też powodu wszystkie księgi rachunkowe rozliczał sam, klientów sprawdzał sam, kierował i podziemiami i parterem sam. Nie bez powodu miejsce należało do jednych z najbardziej rozpoznawalnych na mapie Midgardu, co należało również do zasług jego ojca, lecz aby kino nie przejęło pałeczki na skandynawskiej scenie, pracować musiał nader dużo.
Choć od upadku bolały stłuczone żebra, tak ten nie był przesadnie silny. Przyzwyczajony do ataków bolączki Olaf, zdawał się traktować podobne bodźce jako coś jedynie nęcącego ciało, niekarcącego je. — Niemocno, Dahlio, nie obawiaj się o mnie. Najważniejsze, że tobie nic nie jest — mówił szczerze, gotów ryzykować własnym zdrowiem, aby uchronić damę przed jakimikolwiek opałami. Nie robił tego z przyzwyczajenia do przyjaźni małżeństwa, które wspierało go, również zakupując znamienite obrazy, lub, w przypadku Halvarda, korzystając z ciał najpiękniejszych debiutantek na podziemnych scenach, a z samego faktu, że kobieta była piękną, poetycko wręcz zaklętą w swej urodzie. — Absurd. To tylko moja wina — powtórzył, nie zgadzając się, aby ta spadła na nią, bowiem tak nie wypadało. Wszelkie zasady dobrego wychowania, szarmancji i kultury Olaf propagował każdego dnia i w wobec każdej kobiety na swojej drodze, również tych, które udami korciły jego klientów do zatopienia się w pożądaniu. Doskonale wszak wiedział, co robi i korzystał z tego w każdym aspekcie, w którym owe zachowania były przydatne, lecz daleko mu było do lizusa. Adorator, wielbiciel sztuki i mężczyzna niepokorny, jedynie w słowach byłej żony – skończony cham. Głowę skłonił niżej w podzięce za wysuszenie płaszcza i upewniając się, że dama nie została pokrzywdzona w tym upadku, odetchnął w końcu nieco głębiej, spokojniejszy o jej los, zwłaszcza gdy wykazała się humorem.
— Przy tobie nie miałbym najmniejszych szans, choć i w tej sytuacji chętnie służyłbym ci jako poduszka bezpieczeństwa — zaśmiał się krótko. On i Halvard preferowali narciarstwo, Dahlia zaś niegdyś rozwijająca się w łyżwiarstwie figurowym, potrafiła na lodzie poruszać się z gracją, która nie umknęła żadnemu mężczyźnie, również Olafowi. — Rzeczywiście, nie jest odpowiednio zabezpieczony. Podpowiem mojemu przyjacielowi z urzędu, aby zwrócili na to szczególną uwagę, zwłaszcza w tej okolicy — odpowiedział, rozglądając się po okolicy, aby upewnić co do soli, której oczywiście nie było na chodniku. Niebezpieczny poślizg mógł skutkować tragicznym upadkiem dla kobiety, której teraz oferował swoje ramię. — Mógłbym nieść cię, lub rozkładać przed tobą płaszcz, abyś szła po nim, ale myślę, że zgodzisz się ze mną, że tak będzie szybciej? — oczekiwał, aż oprze się, aby kolejne kroki w stronę restauracji mogła przemierzać z asekuracją męskiego ramienia. Rzecz jasna zazdrość Halvarda była mu znana, jednak sytuacja była oczywista, bezpieczeństwo jest małżonki zaś najważniejsze, zwłaszcza gdy gest nie był romantyczny, a klasycznie dżentelmeński. — Do obiadu chyba uraczę się drinkiem, jeśli mi pozwolisz. Muszę zmyć z siebie wstyd, gdy nie zdołałem cię ochronić — wspomniał jeszcze, uśmiechając się ciepło, zanim ruszyli dalej.
Dahlia Tordenskiold
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
Nie musiała się długo zastanawiać nad tym jak potoczyłyby się ich losy, gdyby przed laty, na kilka tygodni przed rozpoczęciem sezonu zimowego, odpowiedzi na zaloty Olafa była inna. Eleganckie, przyjemne dla ucha i oka, wyrafinowane, tak jak on sam od zawsze, na ich drodze stanęły jednak plotki i przeczucia samej Dahlii, która wtedy nad wyraz ostrożnie przyjmowała zaproszenia. Jeśli by się zgodziła, uległa jego uroki osobistemu, najprawdopodobniej skończyłaby tak jak wiele innych kobiet w jego życiu, a podsumować mogłaby to trzema słowami - krótka i intensywna przygoda. Zdawała sobie sprawę, że jej uroda, usposobienie i zainteresowania doskonale wpisują się w jego typ, to jednocześnie miała świadomość, że niestałość w uczuciach, skłonność do hulaszczego trybu życia i kochliwość - niewątpliwie wielkiego, to była przyczyna, po prostu miał w nim wiele miejsca - serca nie zatrzymałyby go przy niej na dłużej. Pozostałaby sama z poczuciem wykorzystania i najpewniej nie przedstawiłby jej Halvardowi Tordenskiold. Uwielbiała towarzystwo Olafa, nie żałowała jednak wcale, że ich losy ułożyły się właśnie tak. Cieszyła się, że stał się poniekąd ojcem chrzestnym jej małżeństwa, a dziś miała w nim serdecznego przyjaciela - i tak powinno pozostać. To co było, w przeszłości powinno pozostać; naiwnie ufała w czystość intencji Wahlberga, może bardziej przez ich przyjaźń z Halvardem, niż jego szacunek do samej instytucji małżeństwa. Wolała myśleć, że i on w dniu dzisiejszym widzi w niej wyłącznie przyjaciółkę i kogoś, na kim może polegać, zarówno w sprawach osobistych, jak i zawodowych. Za każdym razem, kiedy zwracał się do niej o pomoc, pytał o opinię, recenzję, sugerował się jej zdaniem, to mile pieścił Dahlii ego; nie podjęła studiów kulturoznawczych, zawodowo także nie miała doświadczenia w prowadzeniu galerii sztuki, czy podobnego miejsca, cała jej wiedza bazowała jedynie na zamiłowaniu do historii sztuki i jej samej wszelkiego rodzaju. Była samoukiem i pasjonatką, a mimo to Wahlberg ufał osądom pani Tordenskiold - ona zaś ufała w jego.
- Tego, że się nie zawiodę, jestem więcej niż pewna - zaśmiała się. Nie wątpiła w to, że szykował dla nich wieczór niezwykły i ekscytujący, właśnie dlatego nie mogła się doczekać. Miała naprawdę wiele cierpliwości, lecz niekiedy wychodziła z niej mała dziewczynka pragnąca dostać swoją niespodziankę już teraz, natychmiast. - Na pewno. A czy na liście zaproszonych gości znalazła się Sylvei? - spytała niewinnym tonem Dahlia, zerkając na Olafa znacząco. Chyba tak szybko o niej nie zapomniał, skoro przedstawiła mu ją niespełna dwa tygodnie wcześniej, gdy wśród szczytów norweskich gór świętowali czterdzieste urodziny Halvarda. Nie ukrywała, że pomysł męża, aby pchnąć uch ku sobie rozbudził w niej po raz kolejny swatkę. Byłaby zachwycona widząc tę dwójkę razem. Sylvei niczego wszak nie brakowało i to niewiele powiedziane; urodziwa, elegancka i dobrze wychowana powinna wpasowywać się w gusta Wahlberga, ze wzajemnością. Nie miało znaczenia, że nie wywodził się z jednego z magicznych klanów. Jego nazwisko, majątek i reputacja znaczyły już tyle, że jarl prawdopodobnie nie wyraziłby sprzeciwu. Dahlia wciąż mu powtarzała, że to najwyższa pora, aby się ustatkować, a i Sylvei życzyłaby takiego męża. Skoro ją, swoją przyjaciółkę zaledwie, traktował niemalże jak członka rodziny królewskiej i gotów był rozkładać przed nią płaszcz, by jej butów nie skaziła plama brudu, to co dopiero jego żona... Pani Tordenskiold westchnęła lekko, z rozmarzeniem, bo kiedy Olaf prostował się do pozycji stojącej, to ona miała przed oczyma jego i Sylvei przy ślubnym kobiercu.
- Jak zawsze jesteś czarujący, Olafia. Chciałabym, żeby tak było - odpowiedziała Dahlia z promiennym uśmiechem, który odsłonił prawie wszystkie zęby. Od dawna łyżwiarstwo pozostawało już jedynie pasją, hobby, na jakie nie zawsze miała czas i sposobność; niektórzy mogli twierdzić, że jedyne co robi to leży i pachnie, ale ona sama uważała siebie za kobietę niezwykle zapracowaną - wychowywanie czwórki dzieci, prowadzenie domu i perfumerii to nie byle co. To, że miała cały zastęp pracowników do pomocy taktownie przemilczała. - Może niedługo będzie ku temu sposobność - zasugerowała enigmatycznie, po czym przycisnęła palec do ust na znak, że nie powie o tym, póki co, nic więcej. Skłamałaby mówiąc, że sama tego nie pragnęła - chwilowego powrotu do przeszłości, dawnej, szczytowej formy i chwil, kiedy zachwycone spojrzenia wszystkich koncentrowały się właśnie na niej. Miała do nich szczególny sentyment, może przez to, że Halvard nadal powtarzał, że to właśnie w takiej chwili ją dostrzegł i jej zapragnął. Nie chodziło już o wzbudzanie pragnienia w innych. Ani w Olafie, ani w innych mężczyznach. Wciąż jednak lubiła błyszczeć, kwitła wręcz w blasku cudzej uwagi; obawiała się jedynie, że już jej nie wypadało. W przyszłym roku miała skończyć lat trzydzieści, urodziła trójkę dzieci, a pomimo braku zmarszczek i młodzieńczego wyglądu była uważana za stateczną kobietę. Powinna była znów skakać na lodzie? Co do tego miała wątpliwości.
Na obietnicę Olafa skinęła jedynie głową z zadowoleniem, że nie będzie musiała zajmować się tym sama. Skoro powiedział, że to uczyni, to z pewnością tak będzie. Ufała mu, zarówno w kwestiach estetycznych, jak i w jego słowność. Wierzyła także, że jest wobec niej lojalny. Słodka naiwności. Rodzice uczyli ją, że zaufanie jest zbyt cenne, aby obdarzyć nim każdego, że należy szafować nim bardzo ostrożnie. Tak też starała się postępować, lecz kiedy już się przywiązywała, zaufała, to może wręcz za bardzo - albo podświadomie wiedziała, że niewiedza bywała błogosławieństwem.
- Przekażę - obiecała z wyraźną dumą jaką napawały nią wszystkie pociechy. - Oczywiście, że cię pamięta, Olafie, byłoby jednak cudownie, gdybyś gratulacje przekazał mu osobiście. Dawno cię u nas nie było, to się nie godzi. - Teatralnemu, udawanemu oburzeniu towarzyszyło pokręcenie głową i trwający chwilę uścisk lewej dłoni na jego przedramieniu. - Lovise czuje się dobrze, jak zawsze, energia ją rozpiera. Coraz ładniej mówi. Nabrała maniery wydawania poleceń wszystkim naokoło. Mówi dokładnie co i kiedy mam powiedzieć i zrobić. Chyba szykuje się do przejęcia dyrektorskiego fotela po Halvardzie - zaśmiała się Dahlia, a gdy mówiła o córce oczy rozbłysły jej jeszcze bardziej. Opowiadać o Ragnvaldzie, Ingvarze, Lovise i nawet Vigdis mogłaby godzinami, właściwie bez końca; miała jednak świadomość, że temat ten, mimo uprzejmie wyrażonego zainteresowania, nie wzbudza w Olafie podobnej ekscytacji i ciekawości, dlatego pozostawiała go głównie dla swoich przyjaciółek. - Ma też nadzieję, że ulubiony wujek Olaf pewnego dnia przedstawi jej małą kuzynkę albo kuzyna - niewinnym tonem po raz wtóry wplotła sugestię, że liczy na jego zdecydowane kroki w kierunku założenia rodziny. Nie chciała znów mu przypominać, że w jego wieku Halvard miał czwarte dziecko w drodze.
Z wdzięcznością skinęła głową, kiedy otworzył przed nią drzwi Moderne Restaurant i z ulgą przekroczyła jej próg, bo zdążyła zmarznąć podczas tego spaceru; zsunęła z ramion futro i zawiesiła je na najbliższym wieszaku, zanim kelner wskazał im wolny stolik. Wszystkie eleganckie gesty Olafa przyjmowała z uśmiechem, skłamałaby jednak mówiąc, że ich nie oczekiwała - wszyscy mężczyźni, którzy Dahlię otaczali zdążyli ją do takiego zachowania przyzwyczaić.
- Olafie, śmiesz żartować - odparła znów z udawanym oburzeniem, odrywając spojrzenie od podanej przez kelnera karty i ogniskując je na twarzy Olafa; nie minęła jednak chwila, a uśmiechnęła się znów ciepło. - Oczywiście, że tak. Jesteś na szczycie listy gości, zawsze. - Niemalże przewróciła oczyma, zawiedziona tym, że mógłby sądzić inaczej. Był mile widzianym gościem podczas każdego organizowanego przez Tordenskioldów przyjęcia, wydarzenia i poza nimi, tak po prostu, prywatnie - także. Zanim powróciła do tematu złożyła swoje zamówienie - poprosiła o lampkę białego wina i pieczonego łososia z sałatką z owoców południowych i rukoli oraz sosem miodowo-sojowym. - Mogę ci nawet zdradzić, że już zaczęłam przygotowania. W tym roku wyślę zaproszenia nieco wcześniej, byście zdążyli zadbać o... odpowiednie stroje.
Tak bardzo ekscytowała ją myśl o tym, co zaplanowała, że nie mogła się powstrzymać, by ponad stolikiem nie puścić Olafowi perskiego, porozumiewawczego oczka.
- Tego, że się nie zawiodę, jestem więcej niż pewna - zaśmiała się. Nie wątpiła w to, że szykował dla nich wieczór niezwykły i ekscytujący, właśnie dlatego nie mogła się doczekać. Miała naprawdę wiele cierpliwości, lecz niekiedy wychodziła z niej mała dziewczynka pragnąca dostać swoją niespodziankę już teraz, natychmiast. - Na pewno. A czy na liście zaproszonych gości znalazła się Sylvei? - spytała niewinnym tonem Dahlia, zerkając na Olafa znacząco. Chyba tak szybko o niej nie zapomniał, skoro przedstawiła mu ją niespełna dwa tygodnie wcześniej, gdy wśród szczytów norweskich gór świętowali czterdzieste urodziny Halvarda. Nie ukrywała, że pomysł męża, aby pchnąć uch ku sobie rozbudził w niej po raz kolejny swatkę. Byłaby zachwycona widząc tę dwójkę razem. Sylvei niczego wszak nie brakowało i to niewiele powiedziane; urodziwa, elegancka i dobrze wychowana powinna wpasowywać się w gusta Wahlberga, ze wzajemnością. Nie miało znaczenia, że nie wywodził się z jednego z magicznych klanów. Jego nazwisko, majątek i reputacja znaczyły już tyle, że jarl prawdopodobnie nie wyraziłby sprzeciwu. Dahlia wciąż mu powtarzała, że to najwyższa pora, aby się ustatkować, a i Sylvei życzyłaby takiego męża. Skoro ją, swoją przyjaciółkę zaledwie, traktował niemalże jak członka rodziny królewskiej i gotów był rozkładać przed nią płaszcz, by jej butów nie skaziła plama brudu, to co dopiero jego żona... Pani Tordenskiold westchnęła lekko, z rozmarzeniem, bo kiedy Olaf prostował się do pozycji stojącej, to ona miała przed oczyma jego i Sylvei przy ślubnym kobiercu.
- Jak zawsze jesteś czarujący, Olafia. Chciałabym, żeby tak było - odpowiedziała Dahlia z promiennym uśmiechem, który odsłonił prawie wszystkie zęby. Od dawna łyżwiarstwo pozostawało już jedynie pasją, hobby, na jakie nie zawsze miała czas i sposobność; niektórzy mogli twierdzić, że jedyne co robi to leży i pachnie, ale ona sama uważała siebie za kobietę niezwykle zapracowaną - wychowywanie czwórki dzieci, prowadzenie domu i perfumerii to nie byle co. To, że miała cały zastęp pracowników do pomocy taktownie przemilczała. - Może niedługo będzie ku temu sposobność - zasugerowała enigmatycznie, po czym przycisnęła palec do ust na znak, że nie powie o tym, póki co, nic więcej. Skłamałaby mówiąc, że sama tego nie pragnęła - chwilowego powrotu do przeszłości, dawnej, szczytowej formy i chwil, kiedy zachwycone spojrzenia wszystkich koncentrowały się właśnie na niej. Miała do nich szczególny sentyment, może przez to, że Halvard nadal powtarzał, że to właśnie w takiej chwili ją dostrzegł i jej zapragnął. Nie chodziło już o wzbudzanie pragnienia w innych. Ani w Olafie, ani w innych mężczyznach. Wciąż jednak lubiła błyszczeć, kwitła wręcz w blasku cudzej uwagi; obawiała się jedynie, że już jej nie wypadało. W przyszłym roku miała skończyć lat trzydzieści, urodziła trójkę dzieci, a pomimo braku zmarszczek i młodzieńczego wyglądu była uważana za stateczną kobietę. Powinna była znów skakać na lodzie? Co do tego miała wątpliwości.
Na obietnicę Olafa skinęła jedynie głową z zadowoleniem, że nie będzie musiała zajmować się tym sama. Skoro powiedział, że to uczyni, to z pewnością tak będzie. Ufała mu, zarówno w kwestiach estetycznych, jak i w jego słowność. Wierzyła także, że jest wobec niej lojalny. Słodka naiwności. Rodzice uczyli ją, że zaufanie jest zbyt cenne, aby obdarzyć nim każdego, że należy szafować nim bardzo ostrożnie. Tak też starała się postępować, lecz kiedy już się przywiązywała, zaufała, to może wręcz za bardzo - albo podświadomie wiedziała, że niewiedza bywała błogosławieństwem.
- Przekażę - obiecała z wyraźną dumą jaką napawały nią wszystkie pociechy. - Oczywiście, że cię pamięta, Olafie, byłoby jednak cudownie, gdybyś gratulacje przekazał mu osobiście. Dawno cię u nas nie było, to się nie godzi. - Teatralnemu, udawanemu oburzeniu towarzyszyło pokręcenie głową i trwający chwilę uścisk lewej dłoni na jego przedramieniu. - Lovise czuje się dobrze, jak zawsze, energia ją rozpiera. Coraz ładniej mówi. Nabrała maniery wydawania poleceń wszystkim naokoło. Mówi dokładnie co i kiedy mam powiedzieć i zrobić. Chyba szykuje się do przejęcia dyrektorskiego fotela po Halvardzie - zaśmiała się Dahlia, a gdy mówiła o córce oczy rozbłysły jej jeszcze bardziej. Opowiadać o Ragnvaldzie, Ingvarze, Lovise i nawet Vigdis mogłaby godzinami, właściwie bez końca; miała jednak świadomość, że temat ten, mimo uprzejmie wyrażonego zainteresowania, nie wzbudza w Olafie podobnej ekscytacji i ciekawości, dlatego pozostawiała go głównie dla swoich przyjaciółek. - Ma też nadzieję, że ulubiony wujek Olaf pewnego dnia przedstawi jej małą kuzynkę albo kuzyna - niewinnym tonem po raz wtóry wplotła sugestię, że liczy na jego zdecydowane kroki w kierunku założenia rodziny. Nie chciała znów mu przypominać, że w jego wieku Halvard miał czwarte dziecko w drodze.
Z wdzięcznością skinęła głową, kiedy otworzył przed nią drzwi Moderne Restaurant i z ulgą przekroczyła jej próg, bo zdążyła zmarznąć podczas tego spaceru; zsunęła z ramion futro i zawiesiła je na najbliższym wieszaku, zanim kelner wskazał im wolny stolik. Wszystkie eleganckie gesty Olafa przyjmowała z uśmiechem, skłamałaby jednak mówiąc, że ich nie oczekiwała - wszyscy mężczyźni, którzy Dahlię otaczali zdążyli ją do takiego zachowania przyzwyczaić.
- Olafie, śmiesz żartować - odparła znów z udawanym oburzeniem, odrywając spojrzenie od podanej przez kelnera karty i ogniskując je na twarzy Olafa; nie minęła jednak chwila, a uśmiechnęła się znów ciepło. - Oczywiście, że tak. Jesteś na szczycie listy gości, zawsze. - Niemalże przewróciła oczyma, zawiedziona tym, że mógłby sądzić inaczej. Był mile widzianym gościem podczas każdego organizowanego przez Tordenskioldów przyjęcia, wydarzenia i poza nimi, tak po prostu, prywatnie - także. Zanim powróciła do tematu złożyła swoje zamówienie - poprosiła o lampkę białego wina i pieczonego łososia z sałatką z owoców południowych i rukoli oraz sosem miodowo-sojowym. - Mogę ci nawet zdradzić, że już zaczęłam przygotowania. W tym roku wyślę zaproszenia nieco wcześniej, byście zdążyli zadbać o... odpowiednie stroje.
Tak bardzo ekscytowała ją myśl o tym, co zaplanowała, że nie mogła się powstrzymać, by ponad stolikiem nie puścić Olafowi perskiego, porozumiewawczego oczka.
FAMILY, DUTY, HONOR
Bezimienny
Soczysty śmiech współgrający z filigranową sylwetką Dahlii brzmiał jak skrzypcowa sonata numer 5 w f dur opus 24, ta wiosenna, ta allegro. Bliżej jej było do marcowego przebiśniegu, niżeli płatka śniegu. To ją zwać mógł kroplą deszczu, mlecznym kwiatem, przebijającym się przez warstwy białego puchu, odrastając od ziemi i tafli zjeżdżonego lodu w stronę gwiazd, lecz to nie jej klasyczna uroda, którą wysoce cenił, niedługie rzęsy, na których zawisło rozbawienie, nie miękkość głosu podobnego do sulla tastiera, a słowa, które padały z jej ust, tak pieściły ego Olafa. Skinął posłusznie głową, wdzięczny za komplement, świadom, że jest on dostatecznie szczery, aby brać go za pewnik, lecz kolejne pytanie nieco wybijało z rytmu, wpychając ich w imbroglio.
— Sylvei Forsberg? Zaproszenie z ramienia galerii z pewnością od nas wyjdzie, nie wyobrażam sobie inaczej, lecz nie mogę obiecać, że je potwierdzi. Liczę w ciszy, że szepniesz jej przynajmniej jedno słowo na temat Besettelse, zachęcając do odwiedzin — odpowiedział ze stoickim spokojem, unosząc brew na niewinnie wymowny wzrok pani Tordenskiold, ktorym pragnęła zainsynuować, że jej kuzynka mogłaby w życiu Wahlberga odgrywać rolę bardziej istotną niż tymczasowego podlotka, nawet jeśli o doskonale rozpoznawalnym nazwisku. Nie kwestią była jakakolwiek jej ułomność w roli kobiety pasującej do jego boku, natomiast pragnień Olafa, które w tej konkretnej chwili nie zakładały szukania sobie żony. Burzliwe małżeństwo z Lykke, którego efekty odczuła nawet Dahlia, za co przepraszał ją setki razy, nie omieszkując odpowiednio ukarać byłej żony, skutecznie zniechęcało do kolejnych powiązań, przysięgania sobie uczuć, które warte były mniej niż zerwane suche źdźbło trawy, równie kruche i łatwopalne co tamte słowa szeptane na ślubnym kobiercu w baśniowej scenerii. Powietrze wypuścił z płuc głośniej, lecz nie w irytacji, na takową nie pozwoliłby sobie w stronę najdroższej przyjaciółki, a w emocji mającej sugerować ulgę, że damie nie stało się nic w związku z tym przypadkowym upadkiem (rzecz jasna, jak obydwoje przyjęli, z winy mężczyzny). Dziesiątki godzin mógłby spędzać na komplementowaniu jej i rozanielenie w oczach oraz powabny uśmiech wystarczyłyby w nagrodę, choć lędźwie gnały do działania, tak potrafił przecież świadomie kontrolować własne ochoty. Nie był wszak skończonym głupcem, aby żonę Halvarda wcisnąć w ścianę, całując smukły kark, tak jak jej kuzynkę, pannę Forsberg, z którą nie połączy go nic więcej poza tamtą nocą.
— Nie zostawiaj mnie spragnionego. Zdradź więcej, błagam — oczy otworzył szerzej w niesztucznym zdumieniu, gdy wspominała, że być może będzie jeszcze mieć szansę spoglądać na nią, gdy na lodzie wykona rittberger, upadając miękko i z gracją, a fale jej bioder i napięte mięśnie nóg rozkołyszą się w zachwytach publiczności. Pamiętał przecież tamte piruety Biellmanna, tamte Cantilevery. — Ile już lat minęło? Jak mam uwierzyć, że niemal dekada, jeśli nie zmienił się nawet jeden włos na twojej głowie, ani zuchwały błysk w oku? — nie kłamał, Dahlia w istocie zachowała młodzieńczą świeżość, choć już od dawna była matką i kobietą samodzielnego sukcesu. Olaf, choć nie równał własnego dorobku z perfumerią prowadzoną i sygnowaną nazwiskiem jego towarzyszki, tak był jej zdecydowanym fanem, traktując jako doskonale prosperującą damską zachciankę. Nie wiedział, czy lepiej odnalazłaby się w świecie, startując w zimowych olimpiadach, czy tworząc zapachy dla samego Odyna, lecz to nie miało znaczenia, gdy liczyło się tylko to, aby zapisała się w ich towarzyskiej śmietance, tonącej w smolistej kawie. Ręka myła rękę, palce pieściły palce, a każda podobna tej znajomość, jak ta którą utrzymywał z państwem Tordenskiold, dawała wymierny, choć niemal nieprzeliczalny zysk. Ona lubowała się w pięknie sztuki wieszanej w galerii, on zaś w pięknie kurtyzan goszcząc w podziemiach Besettelse, a ojciec chrzestny tego małżeństwa, nie śmiał wyjawić sekretu, zdając sobie sprawę, kto tak naprawdę jest karkiem ich relacji, a kto pięknym licem. Perfekcyjny obrazek dopełniony dziećmi nie był jednak marzeniem Wahlberga, znacznie chętniej spoglądał w bankowe skrytki Halvarda niżeli z utęsknieniem ku dziecięcym pokojom.
— Wybacz mi. Faktem jest, że zaniedbałem was, oddając się pracy. Rozwód z Lykke odebrał mi część sił, nie będę kłamać… Poza tym znasz ten model. Obydwoje wiemy, że dzielę z twoim mężem niechlubną cechę pracoholika — odrzekł skruszony, wcale nie czując się tak, jak to przedstawiał, ale o tym przecież nie powinna wiedzieć. — Z największą ochotą odwiedzę was, jednak już po wernisażu, jeśli pozwolisz. Chciałbym w pełni skupić się na celebracji wspólnego wieczora, nie rozmyślać o zadaniach, które czekają na mnie w Besettelse — mieli przecież czas, a on z największą chęcią oddałby się delektowaniu wytrawnym alkoholem i importowanym cygarem wraz z przyjacielem. Uśmiechał się szerzej i szczerze na wspomnienie o małej Lovise, powoli nabierającej maniery ojca. — Drzemie w niej przyszły jarl rodu — odparł rozbawiony, zdając sobie sprawę, że kobiety nie piastują takiej roli ani wśród Tordenskioldów, ani Hallströmów, których panieńskie nazwisko nosiła Dahlia. Sam nie miałby nic przeciwko prowadzaniu interesów z takową, pozostając człowiekiem o znacznie bardziej liberalnych poglądach niżeli rodzice dziewczynki.
— Jestem pewien, że nim zdecyduję się na dzieci, Lovise już dawno będzie panną na wydaniu, równie piękną co jej matka i równie ambitną co jej ojciec — być może dla niej wygodniejsze byłoby, aby każda postać krążąca wokół niej wpisywała się w tradycyjny rodzinny model, a może zwyczajnie dbała o to by miał kto po nim dziedziczyć, jednak wizja posiadania potomka zdawała się tak odległa i abstrakcyjna, że sam nie chciał jej rozważać. Oddmund Wahlberg zmarł duszony topielczymi płucami, Lissbeth zabiło własne szaleństwo, a bólączka rozszarpująca zmysły i ciało Olafa skutecznie insynuowała, by tego koszmaru nie sprowadzać na niewinną i nienarodzoną jeszcze istotę. Zamyślił się na krótki moment nad własnym losem, co mogła dostrzec towarzyszka krótkiego spaceru, gdy zmierzali do Moderne Restaurant.
Ciepło eleganckiej przestrzeni uderzając w twarz, rozpuściło na niej niewidzialną warstwę grudniowego skandynawskiego mrozu, a zapach słodkich alkoholów miał doskonale wpasować się w lunchową porę, nim obydwoje powrócą do swoich obowiązków, rozpieszczeni przypadkowym spotkaniem w Dzielnicy Ostatniej Walkirii. Oczekując aż Dahlia złoży swoje zamówienie, wyprostował plecy, czując spoczywający na nich niewidzialny ciężar nieprzewidzianego ataku genetycznej choroby, którego obawiał się w takich miejscach jak to, świadom, że jest zbyt słaby, aby powstrzymać masochistyczne odruchy, tnące jego skórę jak płaty rybiego mięsa. Zamówił jednak stek z miecznika, do którego pasować miał czysty gin o słodkawym posmaku.
— Zostawiasz mi tak tajemnicze wskazówki, aby mnie gnębić? — odpowiedział teatralnym szeptem, nachylając się w stronę kobiety nad stołem, zaraz polem rozciągając usta w szerokim szelmowskim uśmiechu. — Bez wahania się przyznam, że poddam się wszystkim torturom, aby zobaczyć Halvarda w pióropuszu. Nie jestem pewien, jakie przebrania zaproponujesz, ale rozważ tę propozycję — roześmiał się szczerze, świadom, że nie przygotuje ona nic godzącego w męską dumę i nic nazbyt erotycznego. — Pamiętaj, proszę, moja droga, że jeśli będzie ci potrzebna najmniejsza pomoc, zawsze możesz na mnie liczyć. Choćbym miał własnymi rękoma nosić beczki whisky, tak zrobię to, byleby upewnić się, że jesteś zadowolona z efektu — gdy kelner przyniósł drinki, stawiając je przed gośćmi i zapewniając, że za moment poda jedzenie, wtedy też, czekając aż kieliszek chwyci pani Tordenskiold, zadał pytanie wywołane ciekawską naturą. Sam upił też alkohol, racząc się ostrością smaku, pobudzającej jedynie zmysły przed obiadem w jej towarzystwie.
— Wybacz mi chciwość w zdobyciu tej informacji, lecz zastanawiam się, czy miałaś do czynienia ze sztuką śniących, Dahlio? — jej gustowi ufał przecież jak mało któremu, a ta rozpościerała przed widzącymi nowe możliwości, gdy ze względu na ograniczoną społeczność, czuł, jak powoli zaczyna dobijać do granic swojej wiedzy.
— Sylvei Forsberg? Zaproszenie z ramienia galerii z pewnością od nas wyjdzie, nie wyobrażam sobie inaczej, lecz nie mogę obiecać, że je potwierdzi. Liczę w ciszy, że szepniesz jej przynajmniej jedno słowo na temat Besettelse, zachęcając do odwiedzin — odpowiedział ze stoickim spokojem, unosząc brew na niewinnie wymowny wzrok pani Tordenskiold, ktorym pragnęła zainsynuować, że jej kuzynka mogłaby w życiu Wahlberga odgrywać rolę bardziej istotną niż tymczasowego podlotka, nawet jeśli o doskonale rozpoznawalnym nazwisku. Nie kwestią była jakakolwiek jej ułomność w roli kobiety pasującej do jego boku, natomiast pragnień Olafa, które w tej konkretnej chwili nie zakładały szukania sobie żony. Burzliwe małżeństwo z Lykke, którego efekty odczuła nawet Dahlia, za co przepraszał ją setki razy, nie omieszkując odpowiednio ukarać byłej żony, skutecznie zniechęcało do kolejnych powiązań, przysięgania sobie uczuć, które warte były mniej niż zerwane suche źdźbło trawy, równie kruche i łatwopalne co tamte słowa szeptane na ślubnym kobiercu w baśniowej scenerii. Powietrze wypuścił z płuc głośniej, lecz nie w irytacji, na takową nie pozwoliłby sobie w stronę najdroższej przyjaciółki, a w emocji mającej sugerować ulgę, że damie nie stało się nic w związku z tym przypadkowym upadkiem (rzecz jasna, jak obydwoje przyjęli, z winy mężczyzny). Dziesiątki godzin mógłby spędzać na komplementowaniu jej i rozanielenie w oczach oraz powabny uśmiech wystarczyłyby w nagrodę, choć lędźwie gnały do działania, tak potrafił przecież świadomie kontrolować własne ochoty. Nie był wszak skończonym głupcem, aby żonę Halvarda wcisnąć w ścianę, całując smukły kark, tak jak jej kuzynkę, pannę Forsberg, z którą nie połączy go nic więcej poza tamtą nocą.
— Nie zostawiaj mnie spragnionego. Zdradź więcej, błagam — oczy otworzył szerzej w niesztucznym zdumieniu, gdy wspominała, że być może będzie jeszcze mieć szansę spoglądać na nią, gdy na lodzie wykona rittberger, upadając miękko i z gracją, a fale jej bioder i napięte mięśnie nóg rozkołyszą się w zachwytach publiczności. Pamiętał przecież tamte piruety Biellmanna, tamte Cantilevery. — Ile już lat minęło? Jak mam uwierzyć, że niemal dekada, jeśli nie zmienił się nawet jeden włos na twojej głowie, ani zuchwały błysk w oku? — nie kłamał, Dahlia w istocie zachowała młodzieńczą świeżość, choć już od dawna była matką i kobietą samodzielnego sukcesu. Olaf, choć nie równał własnego dorobku z perfumerią prowadzoną i sygnowaną nazwiskiem jego towarzyszki, tak był jej zdecydowanym fanem, traktując jako doskonale prosperującą damską zachciankę. Nie wiedział, czy lepiej odnalazłaby się w świecie, startując w zimowych olimpiadach, czy tworząc zapachy dla samego Odyna, lecz to nie miało znaczenia, gdy liczyło się tylko to, aby zapisała się w ich towarzyskiej śmietance, tonącej w smolistej kawie. Ręka myła rękę, palce pieściły palce, a każda podobna tej znajomość, jak ta którą utrzymywał z państwem Tordenskiold, dawała wymierny, choć niemal nieprzeliczalny zysk. Ona lubowała się w pięknie sztuki wieszanej w galerii, on zaś w pięknie kurtyzan goszcząc w podziemiach Besettelse, a ojciec chrzestny tego małżeństwa, nie śmiał wyjawić sekretu, zdając sobie sprawę, kto tak naprawdę jest karkiem ich relacji, a kto pięknym licem. Perfekcyjny obrazek dopełniony dziećmi nie był jednak marzeniem Wahlberga, znacznie chętniej spoglądał w bankowe skrytki Halvarda niżeli z utęsknieniem ku dziecięcym pokojom.
— Wybacz mi. Faktem jest, że zaniedbałem was, oddając się pracy. Rozwód z Lykke odebrał mi część sił, nie będę kłamać… Poza tym znasz ten model. Obydwoje wiemy, że dzielę z twoim mężem niechlubną cechę pracoholika — odrzekł skruszony, wcale nie czując się tak, jak to przedstawiał, ale o tym przecież nie powinna wiedzieć. — Z największą ochotą odwiedzę was, jednak już po wernisażu, jeśli pozwolisz. Chciałbym w pełni skupić się na celebracji wspólnego wieczora, nie rozmyślać o zadaniach, które czekają na mnie w Besettelse — mieli przecież czas, a on z największą chęcią oddałby się delektowaniu wytrawnym alkoholem i importowanym cygarem wraz z przyjacielem. Uśmiechał się szerzej i szczerze na wspomnienie o małej Lovise, powoli nabierającej maniery ojca. — Drzemie w niej przyszły jarl rodu — odparł rozbawiony, zdając sobie sprawę, że kobiety nie piastują takiej roli ani wśród Tordenskioldów, ani Hallströmów, których panieńskie nazwisko nosiła Dahlia. Sam nie miałby nic przeciwko prowadzaniu interesów z takową, pozostając człowiekiem o znacznie bardziej liberalnych poglądach niżeli rodzice dziewczynki.
— Jestem pewien, że nim zdecyduję się na dzieci, Lovise już dawno będzie panną na wydaniu, równie piękną co jej matka i równie ambitną co jej ojciec — być może dla niej wygodniejsze byłoby, aby każda postać krążąca wokół niej wpisywała się w tradycyjny rodzinny model, a może zwyczajnie dbała o to by miał kto po nim dziedziczyć, jednak wizja posiadania potomka zdawała się tak odległa i abstrakcyjna, że sam nie chciał jej rozważać. Oddmund Wahlberg zmarł duszony topielczymi płucami, Lissbeth zabiło własne szaleństwo, a bólączka rozszarpująca zmysły i ciało Olafa skutecznie insynuowała, by tego koszmaru nie sprowadzać na niewinną i nienarodzoną jeszcze istotę. Zamyślił się na krótki moment nad własnym losem, co mogła dostrzec towarzyszka krótkiego spaceru, gdy zmierzali do Moderne Restaurant.
Ciepło eleganckiej przestrzeni uderzając w twarz, rozpuściło na niej niewidzialną warstwę grudniowego skandynawskiego mrozu, a zapach słodkich alkoholów miał doskonale wpasować się w lunchową porę, nim obydwoje powrócą do swoich obowiązków, rozpieszczeni przypadkowym spotkaniem w Dzielnicy Ostatniej Walkirii. Oczekując aż Dahlia złoży swoje zamówienie, wyprostował plecy, czując spoczywający na nich niewidzialny ciężar nieprzewidzianego ataku genetycznej choroby, którego obawiał się w takich miejscach jak to, świadom, że jest zbyt słaby, aby powstrzymać masochistyczne odruchy, tnące jego skórę jak płaty rybiego mięsa. Zamówił jednak stek z miecznika, do którego pasować miał czysty gin o słodkawym posmaku.
— Zostawiasz mi tak tajemnicze wskazówki, aby mnie gnębić? — odpowiedział teatralnym szeptem, nachylając się w stronę kobiety nad stołem, zaraz polem rozciągając usta w szerokim szelmowskim uśmiechu. — Bez wahania się przyznam, że poddam się wszystkim torturom, aby zobaczyć Halvarda w pióropuszu. Nie jestem pewien, jakie przebrania zaproponujesz, ale rozważ tę propozycję — roześmiał się szczerze, świadom, że nie przygotuje ona nic godzącego w męską dumę i nic nazbyt erotycznego. — Pamiętaj, proszę, moja droga, że jeśli będzie ci potrzebna najmniejsza pomoc, zawsze możesz na mnie liczyć. Choćbym miał własnymi rękoma nosić beczki whisky, tak zrobię to, byleby upewnić się, że jesteś zadowolona z efektu — gdy kelner przyniósł drinki, stawiając je przed gośćmi i zapewniając, że za moment poda jedzenie, wtedy też, czekając aż kieliszek chwyci pani Tordenskiold, zadał pytanie wywołane ciekawską naturą. Sam upił też alkohol, racząc się ostrością smaku, pobudzającej jedynie zmysły przed obiadem w jej towarzystwie.
— Wybacz mi chciwość w zdobyciu tej informacji, lecz zastanawiam się, czy miałaś do czynienia ze sztuką śniących, Dahlio? — jej gustowi ufał przecież jak mało któremu, a ta rozpościerała przed widzącymi nowe możliwości, gdy ze względu na ograniczoną społeczność, czuł, jak powoli zaczyna dobijać do granic swojej wiedzy.
Dahlia Tordenskiold
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
Słodkie kłamstewka spływały z pełnych ust pani Tordenskiold nie rzadziej, niż z warg Wahlberga, niczym miód ugładzając innych, pieszcząc ego, by zaskarbić ich zaufanie, zdobyć sympatię; odpowiednio dawkowane, umiejętnie serwowane malowały obraz Dahlii w cudzych oczach jako kobiety czarującej, uprzejmej i ciepłej. Kłamała gładko i bez wahania, od wielu lat, okręcając sobie innych wokół palca, sprawiając, że tańczyli tak jak ona im zagra, a niekiedy po prostu potrzebowała ich zaufania, by szeptali jej do ucha plotki cenne i te mniej wartościowe, które bez wahania powtarzała Halvardowi, jeśli mogły mieć dla niego znaczenie lub po prostu go rozbawić - informacja była wszak cenną walutą. Wytrawny kłamca pozna kłamcę, zwłaszcza nieco gorszego od siebie, czego Dahlia wciąż pozostawała słodko nieświadoma; Halvarda i Olafa poznała mniej więcej w tym samym okresie swojego życia, przyszłego męża niedługo później i od tamtej pory pozostawała niezmiennie pod czarem ich słodkich słów. Miewała przeczucia, głosik z tyłu głowy nieraz szeptał, że jest ślepa, uparcie jednak odpychała od siebie te myśli, dając im pełną wiarę i pozostając w błogiej nieświadomości. Sama słodkie kłamstwa pozostawiała dla innych, nie bliskich. Wahlberg w przeciągu tych wszystkich lat znalazł się zaś w tym kręgu, przyjaciel męża stał się i jej przyjacielem, nie śmiałaby więc karmić go fałszywymi komplementami i pochwałami. Jego wiedza o historii sztuki, znajomość dzieł z różnych dziedzin zawsze jej imponowała, a dyskusje nad wyższością jednego nurtu w sztuce nad innymi, o subtelnych różnicach pomiędzy dziełami kolejnych impresjonistów mogłyby nie mieć końca i toczyć się do bladego świtu.
- Tak, Olafie, Sylvei Forsberg - przytaknęła Dahlia, czując lekki zawód, że samo imię nie było wystarczające, że musiał się upewnić. Liczyła, że zaprosi ją osobiście, najwyraźniej jednak znów musiała pogodzić się z porażką w swoich staraniach w wyswataniu Olafa z odpowiednią kandydatką. - Naturalnie. Na pewno będzie nie mniej zachwycona. - Uśmiechnęła się jednak ciepło, bo klęska ta niczego wciąż między nimi nie zmieniała, a Dahlia wciąż miała pozostać oddaną fanką Besettelse i zachęcać innych, zwłaszcza członków magicznych klanów, do odwiedzin i zwrócenia na tę galerię sztuki swojej uwagi - chociaż i bez tych starań radziłaby sobie dobrze. Może ze względu na urok osobisty Olafa, który przywodził jej niekiedy na myśl młodzieńca jakiemu od nadmiaru kobiet wokół kręciło się w głowie, może przez świadomość porażki pierwszego małżeństwa wciąż miała wiele cierpliwości do podobnych klęsk. Nierzadko przedstawiała mu kobiety z dobrych rodzin, sądziła, że wpisujące się w jego gusta, nic z tego jednak wciąż nie wychodziło. Winiła przeklętą Lykke za pogłębienie niechęci do ustatkowania się, które - jak święcie wierzyła - przyniosłoby mu szczęście. Oczyma wyobraźni widziała siebie i Halvarda w towarzystwie Olafa, jego uroczej małżonki i kilku pociech podczas wspólnych wieczór w ogrodzie, może nawet wakacyjnych wyjazdach; miewała wciąż słodkie i bardzo naiwne marzenia jakby miała lat dziewiętnaście, nie dwadzieścia dziewięć.
- Pamiętasz jak podczas urodzin Halvarda wspominałam wam o szkole łyżwiarskiej? - przypomniała mu z łagodnym uśmiechem, nie mając ani trochę za złe, ze umknęło to Olafowi z pamięci; gdy przedstawiali mu Sylvei, Halvard zaś pierwszy wspomniał o planach żony, było już wyjątkowo późno i wszyscy sporo wypili. Wiele rozmów, twarzy i obrazów rozmyło się w pamięci, choć tamta szampańska noc miała jeszcze na długo pozostać w pamięci gości. - Dziewięć, to już dziewięć lat - zaśmiała się lekko, wdzięcznie, znów mile połechtana jego komplementami, tym bardziej cennymi, bo przez ostatnie miesiące coraz mocniej martwiła się upływającym czasem. Spoglądając w lustro doszukiwała się mikroskopijnych zmarszczek wokół oczu, przeczesywała ciemne pukle z trwogą szukając pierwszych siwych włosów, aby zaraz potem z maniakalnym uporem wsmarowywać w skórę drogie kremy i w wolnych chwilach wsuwać na stopy znów łyżwy, by sunąć po lodowisku aż do zmęczenia, marząc o tym, żeby obwód bioder był nie mniejszy niż w chwilach wspominanych przez Olafa. Zamykała wtedy oczy i wyobrażała sobie, że znów ma dwadzieścia lat i bez najmniejszego trudu unosi się w powietrzu w kolejnym axelu, że znów zachwyca baletowym skokiem i obrotem. Te czasy minęły jednak bezpowrotnie, musiała się z tym pogodzić, mimo że zewsząd płynęły wciąż pochwały pieszczące jej ego. Nie dyskutowała z nimi, lubiła przyjmować komplementy, kwitła pod nimi niczym dalie w wiosennym słońcu, lecz z każdym rokiem uświadamiała sobie, że coraz więcej w nich było uprzejmości, niż prawdy. - Rzeczywiście ciężko w to uwierzyć, bo i dla ciebie czas jakby się zatrzymał. Musisz mi zdradzić Olafie, czy nie zawarłeś czasami paktu z demonami, by mieć wciąż tyle energii i uroku - odpowiedziała niemalże konspiracyjnym szeptem, znów pochylając się ku galdrowi, jakby słowa te miały pozostać ich wspólną tajemnicą. Dla mężczyzn czas wydawał się o wiele łaskawszy; niektórzy z nich, tak jak Olaf, byli niczym wino - im starsi, tym lepsi. Dodawał im elegancji i powagi, męska dojrzałość wydawała się dużo bardziej atrakcyjna. Czyż sama nie była dobrym przykładem tego jak oddziaływała na kobiety? Olaf liczył sobie niewiele więcej lat od Halvarda z chwili, kiedy ich sobie przedstawił i Tordenskiold zdecydował się ją uwieść, zagarnąć tylko dla siebie. Zazdrościła im tego, świadoma, że dla nich to młodzieńczy urok bywał najbardziej pociągający i lękała się momentu, w którym stanie się dla swego męża za stara.
Niecelowo Olaf wprawił ciemnowłosą w wyrzuty sumienia, że wypomniała mu brak wizyt. Zbyt często myślała wyłącznie o swojej rodzinie jako centrum wszechświata, wokół którego kręciło się wszystko inne, zapominając, że inni żyli swoim życiem. Uśmiechnęła się więc przepraszająco, uznawszy skruchę Olafa za uroczą, lecz wymuszoną przez nią samą.
- Nie mam czego wybaczać - wyrzekła łagodnie, czując się winną tym bardziej, że dopiero teraz uświadomiła sobie, że ich małżeńskie szczęście i rodzinna sielanka mogła mu przypominać o klęsce małżeństwa z Lykke. Cóż za nietakt z jej strony. - Wiem, wiem. Byłoby dla was obu zdrowiej, gdybyście poświęcili czas samym sobie, nie pracy - westchnęła z żalem. Miewała wrażenie, że pewnego dnia zawodowe obowiązki, których coraz więcej ciążyło na ich szerokich barkach, odbiorą im zdrowie. - Zawsze jesteś u nas mile widziany. Przyjdź, kiedy tylko będziesz miał wolną chwilę i ochotę, Olafie - zapewniła go. Po tylu latach znajomości i serdecznej przyjaźni sądziła, że niekonieczne jest wystosowanie listownego zaproszenia. Mógł wpadać do ich rezydencji na przedmieściach Midgardu kiedy tylko zechciał. - Jul to rodzinne święta, a dla nas jesteś niczym rodzina - przypomniała mu, choć z ich dwójki jedynie ona tak myślała, przed dziewięcioma laty już przekreślając raz na zawsze możliwość zaistnienia pomiędzy nimi uczuć romantycznych. - Aż tak daleko bym nie wybiegała i z pewnością nie powtarzała tego Halvardowi... - Kolejne prychnięcie śmiechu dowodziło, że podzielała prawdziwe zdanie Olafa o kobiecie w roli jarla. Została wychowana na konserwatystkę, była przywiązana do tradycji, nie wyobrażała sobie córki w roli jarla nigdy - tę przeznaczono Ragnvaldowi i cieszyła się z tego. Jarl powinien być siłą całego klanu, jego filarem, a to nie było rolą kobiety. - Ja zaś jestem pewna, że Lovise będzie cieszyć się pewnego dnia rolą starszej siostry, więc nic straconego - zasugerowała niewinnie, lecz nie drążyła tematu, nie chcąc już dręczyć Olafa nieustannymi sugestiami, że powinien jak najszybciej się ożenić i spłodzić potomka - co za dużo, to niezdrowo. Dahlia działała dość ostrożnie, wierząc, że mniej znaczy więcej. Sugestią, że rodzina Tordenskioldów się powiększy nie powinien być zaś zdziwiony; nigdy nie ukrywała tego, że chce mieć ją dużą, że kocha dzieci i uwielbia być matką. Halvard podzielał jej pragnienie licznej rodziny (a może raczej gromadki synów), miała więc nadzieję, że bogowie wkrótce pobłogosławią ich kolejnym potomkiem, który poniesie schedę Tordenskioldów dalej. Czy Olaf nie zastanawiał się nad tym? Kto przejmie rodzinne dziedzictwo Wahlbergów, galerię sztuki, jeśli nie jego potomek? Czy wolał, aby trafiła ona w obce ręce? Martwiła się o to chyba bardziej niż on sam, pozostając znów nieświadoma prawdziwych obaw jakie miał.
Już w restauracji pochyliła się nad stołem, kiedy uczynił to Olaf, na karminowych ustach pojawił się zaś nieprzewrotny, pełen tajemnicy uśmiech.
- Dokładnie tak, Olafie. Prawda jest taka, że uwielbiam się nad tobą znęcać i pozostawiać cię w niepewności nienasyconego. Jeszcze tego nie zauważyłeś? - wyszeptała, a pytaniu towarzyszyło perskie oczko puszczone mu ponad stołem jeszcze zanim kelner podszedł do nich z drinkami. Wyprostowała się, dziękując pracownikowi restauracji i zaśmiała się znów, wyobrażając sobie Halvarda w przebraniu indianina. Prędzej umarłby, niż się na to zgodził. - Wierz mi, że ja także, lecz obawiam się, że prędzej pozwoli, byśmy oboje skonali w agonii, niż go ubierze. Muszę jednak przyznać, że dziki zachód to interesujący temat... ale nie. To nic tak banalnego - wyjawiła, zaciskając palce na nóżce kieliszka, unosząc go do ust, by posmakować wina. - Pamiętam, Olafie, pamiętam, wierz mi. Twoja pomoc zawsze jest nieoceniona, ale sam wiesz, że i ja bywam... uparta próbując być samodzielna i wszystkim zrobić niespodziankę - stwierdziła pogodnie. Noszenie beczek whisky byłoby niegodne jego rąk, doskonale o tym wiedział, oni zaś mieli od tego pracowników. W jej ustach samodzielność mogła zabrzmieć dla niektórych zabawnie, lecz uważała, że nie ma nic złego w tym, że korzysta z możliwości jakie miała dzięki majątkowi Halvarda - to prawda, że płacił za jej fanaberie i kaprysy, to prawda, że prawnie on był właścicielem perfumerii, ale za ich całokształt odpowiadała sama i pracowała nad tym, wkładając w to dużo serca i starań.
Rozbawienie starło z twarzy Dahlii pytanie Olafa, którego zupełnie się nie spodziewała.
- Raczej rzadko, mój drogi. Właściwie nie pamiętam kiedy ostatnio miałam ze śniącymi do czynienia. Bywałam w ich... dzielnicach w czasach, kiedy mieszkałam w Sztokholmie. Prawdę powiedziawszy - nigdy szczególnie mnie to nie interesowało. Poza kinem, jak ci wspominałam. Dlaczego pytasz?
Została wychowana w przekonaniu, że śniący są czymś gorszym, niegodnym współdzielenia przestrzeni i sekretów z widzącymi, jakże więc mogli tworzyć sztukę piękniejszą od sztuki galdrów? Olaf doskonale znał stosunek Tordenskioldów i klanu z jakiego się wywodziła do śniących - byłoby dziwne, gdyby była z nimi zaznajomiona.
- Tak, Olafie, Sylvei Forsberg - przytaknęła Dahlia, czując lekki zawód, że samo imię nie było wystarczające, że musiał się upewnić. Liczyła, że zaprosi ją osobiście, najwyraźniej jednak znów musiała pogodzić się z porażką w swoich staraniach w wyswataniu Olafa z odpowiednią kandydatką. - Naturalnie. Na pewno będzie nie mniej zachwycona. - Uśmiechnęła się jednak ciepło, bo klęska ta niczego wciąż między nimi nie zmieniała, a Dahlia wciąż miała pozostać oddaną fanką Besettelse i zachęcać innych, zwłaszcza członków magicznych klanów, do odwiedzin i zwrócenia na tę galerię sztuki swojej uwagi - chociaż i bez tych starań radziłaby sobie dobrze. Może ze względu na urok osobisty Olafa, który przywodził jej niekiedy na myśl młodzieńca jakiemu od nadmiaru kobiet wokół kręciło się w głowie, może przez świadomość porażki pierwszego małżeństwa wciąż miała wiele cierpliwości do podobnych klęsk. Nierzadko przedstawiała mu kobiety z dobrych rodzin, sądziła, że wpisujące się w jego gusta, nic z tego jednak wciąż nie wychodziło. Winiła przeklętą Lykke za pogłębienie niechęci do ustatkowania się, które - jak święcie wierzyła - przyniosłoby mu szczęście. Oczyma wyobraźni widziała siebie i Halvarda w towarzystwie Olafa, jego uroczej małżonki i kilku pociech podczas wspólnych wieczór w ogrodzie, może nawet wakacyjnych wyjazdach; miewała wciąż słodkie i bardzo naiwne marzenia jakby miała lat dziewiętnaście, nie dwadzieścia dziewięć.
- Pamiętasz jak podczas urodzin Halvarda wspominałam wam o szkole łyżwiarskiej? - przypomniała mu z łagodnym uśmiechem, nie mając ani trochę za złe, ze umknęło to Olafowi z pamięci; gdy przedstawiali mu Sylvei, Halvard zaś pierwszy wspomniał o planach żony, było już wyjątkowo późno i wszyscy sporo wypili. Wiele rozmów, twarzy i obrazów rozmyło się w pamięci, choć tamta szampańska noc miała jeszcze na długo pozostać w pamięci gości. - Dziewięć, to już dziewięć lat - zaśmiała się lekko, wdzięcznie, znów mile połechtana jego komplementami, tym bardziej cennymi, bo przez ostatnie miesiące coraz mocniej martwiła się upływającym czasem. Spoglądając w lustro doszukiwała się mikroskopijnych zmarszczek wokół oczu, przeczesywała ciemne pukle z trwogą szukając pierwszych siwych włosów, aby zaraz potem z maniakalnym uporem wsmarowywać w skórę drogie kremy i w wolnych chwilach wsuwać na stopy znów łyżwy, by sunąć po lodowisku aż do zmęczenia, marząc o tym, żeby obwód bioder był nie mniejszy niż w chwilach wspominanych przez Olafa. Zamykała wtedy oczy i wyobrażała sobie, że znów ma dwadzieścia lat i bez najmniejszego trudu unosi się w powietrzu w kolejnym axelu, że znów zachwyca baletowym skokiem i obrotem. Te czasy minęły jednak bezpowrotnie, musiała się z tym pogodzić, mimo że zewsząd płynęły wciąż pochwały pieszczące jej ego. Nie dyskutowała z nimi, lubiła przyjmować komplementy, kwitła pod nimi niczym dalie w wiosennym słońcu, lecz z każdym rokiem uświadamiała sobie, że coraz więcej w nich było uprzejmości, niż prawdy. - Rzeczywiście ciężko w to uwierzyć, bo i dla ciebie czas jakby się zatrzymał. Musisz mi zdradzić Olafie, czy nie zawarłeś czasami paktu z demonami, by mieć wciąż tyle energii i uroku - odpowiedziała niemalże konspiracyjnym szeptem, znów pochylając się ku galdrowi, jakby słowa te miały pozostać ich wspólną tajemnicą. Dla mężczyzn czas wydawał się o wiele łaskawszy; niektórzy z nich, tak jak Olaf, byli niczym wino - im starsi, tym lepsi. Dodawał im elegancji i powagi, męska dojrzałość wydawała się dużo bardziej atrakcyjna. Czyż sama nie była dobrym przykładem tego jak oddziaływała na kobiety? Olaf liczył sobie niewiele więcej lat od Halvarda z chwili, kiedy ich sobie przedstawił i Tordenskiold zdecydował się ją uwieść, zagarnąć tylko dla siebie. Zazdrościła im tego, świadoma, że dla nich to młodzieńczy urok bywał najbardziej pociągający i lękała się momentu, w którym stanie się dla swego męża za stara.
Niecelowo Olaf wprawił ciemnowłosą w wyrzuty sumienia, że wypomniała mu brak wizyt. Zbyt często myślała wyłącznie o swojej rodzinie jako centrum wszechświata, wokół którego kręciło się wszystko inne, zapominając, że inni żyli swoim życiem. Uśmiechnęła się więc przepraszająco, uznawszy skruchę Olafa za uroczą, lecz wymuszoną przez nią samą.
- Nie mam czego wybaczać - wyrzekła łagodnie, czując się winną tym bardziej, że dopiero teraz uświadomiła sobie, że ich małżeńskie szczęście i rodzinna sielanka mogła mu przypominać o klęsce małżeństwa z Lykke. Cóż za nietakt z jej strony. - Wiem, wiem. Byłoby dla was obu zdrowiej, gdybyście poświęcili czas samym sobie, nie pracy - westchnęła z żalem. Miewała wrażenie, że pewnego dnia zawodowe obowiązki, których coraz więcej ciążyło na ich szerokich barkach, odbiorą im zdrowie. - Zawsze jesteś u nas mile widziany. Przyjdź, kiedy tylko będziesz miał wolną chwilę i ochotę, Olafie - zapewniła go. Po tylu latach znajomości i serdecznej przyjaźni sądziła, że niekonieczne jest wystosowanie listownego zaproszenia. Mógł wpadać do ich rezydencji na przedmieściach Midgardu kiedy tylko zechciał. - Jul to rodzinne święta, a dla nas jesteś niczym rodzina - przypomniała mu, choć z ich dwójki jedynie ona tak myślała, przed dziewięcioma laty już przekreślając raz na zawsze możliwość zaistnienia pomiędzy nimi uczuć romantycznych. - Aż tak daleko bym nie wybiegała i z pewnością nie powtarzała tego Halvardowi... - Kolejne prychnięcie śmiechu dowodziło, że podzielała prawdziwe zdanie Olafa o kobiecie w roli jarla. Została wychowana na konserwatystkę, była przywiązana do tradycji, nie wyobrażała sobie córki w roli jarla nigdy - tę przeznaczono Ragnvaldowi i cieszyła się z tego. Jarl powinien być siłą całego klanu, jego filarem, a to nie było rolą kobiety. - Ja zaś jestem pewna, że Lovise będzie cieszyć się pewnego dnia rolą starszej siostry, więc nic straconego - zasugerowała niewinnie, lecz nie drążyła tematu, nie chcąc już dręczyć Olafa nieustannymi sugestiami, że powinien jak najszybciej się ożenić i spłodzić potomka - co za dużo, to niezdrowo. Dahlia działała dość ostrożnie, wierząc, że mniej znaczy więcej. Sugestią, że rodzina Tordenskioldów się powiększy nie powinien być zaś zdziwiony; nigdy nie ukrywała tego, że chce mieć ją dużą, że kocha dzieci i uwielbia być matką. Halvard podzielał jej pragnienie licznej rodziny (a może raczej gromadki synów), miała więc nadzieję, że bogowie wkrótce pobłogosławią ich kolejnym potomkiem, który poniesie schedę Tordenskioldów dalej. Czy Olaf nie zastanawiał się nad tym? Kto przejmie rodzinne dziedzictwo Wahlbergów, galerię sztuki, jeśli nie jego potomek? Czy wolał, aby trafiła ona w obce ręce? Martwiła się o to chyba bardziej niż on sam, pozostając znów nieświadoma prawdziwych obaw jakie miał.
Już w restauracji pochyliła się nad stołem, kiedy uczynił to Olaf, na karminowych ustach pojawił się zaś nieprzewrotny, pełen tajemnicy uśmiech.
- Dokładnie tak, Olafie. Prawda jest taka, że uwielbiam się nad tobą znęcać i pozostawiać cię w niepewności nienasyconego. Jeszcze tego nie zauważyłeś? - wyszeptała, a pytaniu towarzyszyło perskie oczko puszczone mu ponad stołem jeszcze zanim kelner podszedł do nich z drinkami. Wyprostowała się, dziękując pracownikowi restauracji i zaśmiała się znów, wyobrażając sobie Halvarda w przebraniu indianina. Prędzej umarłby, niż się na to zgodził. - Wierz mi, że ja także, lecz obawiam się, że prędzej pozwoli, byśmy oboje skonali w agonii, niż go ubierze. Muszę jednak przyznać, że dziki zachód to interesujący temat... ale nie. To nic tak banalnego - wyjawiła, zaciskając palce na nóżce kieliszka, unosząc go do ust, by posmakować wina. - Pamiętam, Olafie, pamiętam, wierz mi. Twoja pomoc zawsze jest nieoceniona, ale sam wiesz, że i ja bywam... uparta próbując być samodzielna i wszystkim zrobić niespodziankę - stwierdziła pogodnie. Noszenie beczek whisky byłoby niegodne jego rąk, doskonale o tym wiedział, oni zaś mieli od tego pracowników. W jej ustach samodzielność mogła zabrzmieć dla niektórych zabawnie, lecz uważała, że nie ma nic złego w tym, że korzysta z możliwości jakie miała dzięki majątkowi Halvarda - to prawda, że płacił za jej fanaberie i kaprysy, to prawda, że prawnie on był właścicielem perfumerii, ale za ich całokształt odpowiadała sama i pracowała nad tym, wkładając w to dużo serca i starań.
Rozbawienie starło z twarzy Dahlii pytanie Olafa, którego zupełnie się nie spodziewała.
- Raczej rzadko, mój drogi. Właściwie nie pamiętam kiedy ostatnio miałam ze śniącymi do czynienia. Bywałam w ich... dzielnicach w czasach, kiedy mieszkałam w Sztokholmie. Prawdę powiedziawszy - nigdy szczególnie mnie to nie interesowało. Poza kinem, jak ci wspominałam. Dlaczego pytasz?
Została wychowana w przekonaniu, że śniący są czymś gorszym, niegodnym współdzielenia przestrzeni i sekretów z widzącymi, jakże więc mogli tworzyć sztukę piękniejszą od sztuki galdrów? Olaf doskonale znał stosunek Tordenskioldów i klanu z jakiego się wywodziła do śniących - byłoby dziwne, gdyby była z nimi zaznajomiona.
FAMILY, DUTY, HONOR
Bezimienny
Wierność przyjacielowi z pewnością nie była terminem, który najlepiej określałby działania Wahlberga, podparte przede wszystkim własnym zyskiem. Oczywiście, bliska znajomość z pierwszym synem pierwszego syna jarla Tordenskioldów była opłacalna sama w sobie, warto też było dodać, że obydwoje mieli zbliżone spojrzenia na świat w kontekście własnego hedonizmu, lecz i urocza Dahlia stanowiła postać, której nie sposób było w tym kontakcie pominąć. Małżeństwo było doskonałe, przynajmniej na zewnątrz gdzie spoglądały na nich wścibskie oczy, albowiem w podziemiach Besettelse głęboko pod zaspami śniegu, Halvard odnajdywał swą przyjemność, o której Olaf nie śmiał powiedzieć głośno, nie przy jego żonie. To pieniądze mężczyzny nie raz zapewniały ogromny zarobek dla galerii i to temu złotu jej właściciel był wierny, nawet jeśli wiązało się to z kłamstwami prosto w jasne oczy drogiej przyjaciółki, które wypowiadał bez mrugnięcia. Głos sumienia nie dręczył ludzkiego umysłu. Był przyzwyczajony.
— Jesteś ogromnym wsparciem, dziękuję — wspomniał, na twarz puszczając rozanielony uśmiech na wieść, że kobieta wspomni o renomie galerii swojej kuzynce. Mógł być pewien, że już w trakcie wernisażu jej zachwalania wnętrz i obrazów skłonią nie jedną i nie dwie osoby do wyciągnięcia sakwy pełnej runicznych talarów. Nie do końca zdawał sobie sprawę czy jest świadoma faktu, jak wiele znaczy dla legalności tego biznesu, rzecz jasna o nielegalności nie mając wciąż pojęcia. Podziękowania zaś były szczere, musiałby oślepnąć, by nie widzieć jej starań o piękną przyszłość Besettelse. Idealne uśmiechy i wymuskane komplementy nie były fałszem, opiekowały się nią w czasie gdy jej małżonek przysięgający na ślubnym kobiercu wierność bawił się gdzieś indziej i z kimś innym. Słodka Dahlia nie musiała o tym wiedzieć, tak długo, jak jej oczy pieściły barwy wiosny oprawione w złote ramy sal galerii sztuki. W tej również roli widział siebie sam Wahlberg, swoistego opiekuna dla jej czasu, aby przypadkiem Halvard nie został nakryty, a podejrzenia nie spadły na doskonałego męża i ojca jej dzieci. Status quo zostało utrzymane. Utrzymywane będzie tak długo, jak długo weksle przepływać będą przez bankowe skrytki Olafa.
Ten wiele z tych pieniędzy mógłby oddać, aby jedynie przez jedną noc, bo nie więcej i nie częściej, móc ustami odnaleźć szlak prowadzący od kości policzkowych kobiety aż w dół do jej ud, by kwiatowym smakiem rozpętać we własnej duszy piekło. Typ kobiety eleganckiej, nad wyraz ułożonej i zachowującej wszelkie zasady dobrego wychowania, a także ambitnej, o czym świadczyła choćby perfumeria prowadzona przez nią, wpasowywał się idealnie w męskie gusta, spragnione tamtej młódki, która na twardym lodzie podobnym tafli szkła roztaczała wokół siebie kokieteryjny czar. Niespełnione pragnienie młodzieńczych lat zostało z Olafem na dłużej w irytacji, że choć dostawał wszystko, co chciał, tak nie miał jeszcze jej. Jeszcze. Na krótki moment rozproszył się, lecz zaraz potem wrócił do jej osoby, odchodząc od wizji rozpinania ukrytego zamka jej sukienki.
— Naturalnie, że pamiętam — odparł tuż po kiwnięciu głową, choć faktem było, że w momencie, w którym Halvard zdradzał plany małżonki, zaoferowany był odsłoniętym karkiem kuzynki swojej dzisiejszej przypadkowej towarzyszki. — Czyżby plany miały się ziścić już niedługo? — zapytał wyraźnie podekscytowany, wyżej unosząc brwi, aby nasłuchiwać, co takiego kobieta mogłaby mu zdradzić. Wiedza na temat jej poczynaniach była oczywiście opłacalna w każdym calu. Szkółce łyżwiarskiej mógłby podarować boskość obrazów czy choćby rzeźb lodowych, aby rodzice posyłanych tam dziewczynek wiedzieli, kto wspiera to miejsce, ale faktem było, że znacznie chętniej zwyczajnie zobaczyłby Dahlie na lodzie tak jak przed dziesięcioma laty. Tańczyła wtedy na łyżwach tak, jakby malarz tańczył pędzlem po białym twardym płótnie. Gdyby świeża tafla oddać mogła każdy ruch przejeżdżającego po niej ostrza, a ten przenieść by można było na len, jakie piękno bogowie odnaleźliby w każdym calu lazuru farby rozlewającej się po płaszczyźnie.
Roześmiał się czule.
— Moja droga, zawsze wiesz, co powiedzieć, aby mężczyzna poczuł się przy tobie wspaniale — szelmowski uśmiech nie zdradzał, jak wiele kryje się pod tymi słowami. — Lecz to nie pakt z demonami, a pasja mną targa, bogowie z jej pomocą dają mi sił. Dziękuję, jesteś zbyt miła w swoich słowach — nie spodziewał się innych, nawet jeśli mimiczne zmarszczki pod oczami zdradzały przemijanie. Mężczyzna był jak wino, a kobieta jak kwiat, lecz Dahlii daleko byłoby przekwitnąć i uschnąć. Mamiła świeżością i sprężystością płatków, wcięciem w talii, które nie zmieniło się niemal pomimo urodzenia trójki dzieci. Była żoną-trofeum, podobną tej, którą Wahlberg chciał mieć w swoich dłoniach, gdyż Lykke, choć zapowiadała się doskonale, tego miana nie mogła nosić, zbyt natarczywie i uparcie grzmiąc własnymi przesadzonymi emocjami. Na szczęście zniknęła. — Dziękuję za zaproszenie, wiele to dla mnie znaczy — ledwie formalność, było to oczywiste, że w każdej sekundzie dnia mógł zapukać kołatką do posiadłości Tordenskioldów, a zostałby ugoszczony niczym najbardziej wyczekiwany gość, co wcale nie znaczyło, że zamierzałby to robić. Kultura wymagała umówić się na spotkanie, co też czynił, gdy tylko zjawiał się na podwieczorek, podziwiając zdobione wnętrza salonów i proponując im wciąż nową sztukę, ku prawdopodobnie zmartwieniu Halvarda, bo on za nią płacił.
— Świat idzie do przodu, moja miła. Ledwie miesiąc i wkroczymy w nowy dwudziesty pierwszy wiek. Mógłbym postawić tysiąc talarów, że niedługo niektóre z naszych tradycji odejdą. Aczkolwiek to tak jak z kinematografią, prawda? Potrzebny jest ktoś, kto zaopiekuje się konsekwencją wartości — uśmiechnął się szerzej, lecz nie komentował już dalej kwestii zostania jarlem przez Lovise, doskonale zdając sobie sprawę z konserwatywnych wartości, jakie targały ich rodziną. Nie miał zamiaru zresztą wtrącać się w owe, byłoby wybitnym nietaktem. Było coś pociągającego w kobietach u władzy, zwłaszcza tych, które można było skruszyć czułymi komplementami, bo wciąż miały w sobie pierwiastek niewinnych panien, zafascynowanych czułymi słówkami.
Olaf głowę przewrócił nieco w bok, zaintrygowany sformułowaniem jakby córka Dahlii i Halvarda miała przyjąć rolę starszej siostry, lecz nie dopytywał o możliwości noszenia przez kobietę dziecka. Jeśli byłaby ciężarna, tak z pewnością ogłosiłaby to w swoim czasie, spod płaszcza nie wystawał kształtny brzuch, natomiast wkrótce zamówiony przez nią alkohol jasno dał do zrozumienia, że jeszcze nie czas na kolejne potomstwo. Sam nie myślał o własnym, uznając, że ma jeszcze czas, nawet jeśli ten bezpowrotnie się kurczył. Choroba targająca kruchy organizm dziecka mogłaby wykończyć je do reszty, a pomimo wątpliwej moralności Wahlberg nie miał zamiaru skazywać swojego dziecka na cierpienie. Medycyna nie była jeszcze dostatecznie rozwinięta, aby na bólączkę stworzyć lek. W pewnym stopniu, gdy najgorsze ataki nadchodziły, modlił się do bogów o śmierć, aby wraz z nim odszedł ten potworny i wykręcający wnętrzności ból. Tego nie było w okolicy od dawna, co mogło zwiastować tylko jedno i wizja ta nie podobała się Olafowi, teraz rozproszonemu przez nachylającą się nad stolikiem w jego stronę kobietę.
Zapach drogich perfum wlatujący przez nozdrza wprost do głowy, która nie pragnęła już innej woni, tylko tej, którą mu oferowała. Przez krótką chwilę oparta na kolanie pod stołem lewa dłoń zacisnęła się w pięść, zgniatając eleganckie spodnie, bo natarczywy głos w męskim rozumie podpowiadał mu, by rzucić się na nią, rozedrzeć ubrania i posmakować w końcu młodzieńczej ambicji, nigdy niespełnionej. Jeszcze niespełnionej. Wprawny kłamca nie dał tego po sobie poznać, uśmiechając się rozkosznie, gdy mówiła o ranieniu go i gnębieniu. Niech ostry obcas naciśnie mu na grdykę, a potem dłoń i tak zaplącze się wokół ciemnych fal, wpychając ją w materac i...
— Wiem doskonale, że robisz najlepsze niespodzianki, nie mogę się już doczekać. Cały rok wyczekuję tej jednej nocy i nigdy się nie zawiodłem — upił łyk alkoholu, odchylając się na krześle. Był na to za stary, zbyt poważny, ceniony i dojrzały, aby własnym myślom pozwalać kierować swoimi fantazjami. Nie był skończonym głupcem, aby prowadzić do zatargów ze swoim najlepszym klientem. Dahlii nie ciągnął już za język, godząc się, że podobnie do niego, woli swe tajemnice trzymać do ostatnich chwil, aby gościom przedstawić najpiękniejszy bal.
— Widzisz, chciałbym bliżej poznać ich sztukę. Mam wrażenie, że Midgard jest dla mnie za mały i znam już wszystko. Potrzebuję czegoś… Czegoś… Czegoś nietypowego i wyjątkowego. Uznałem, że być może znajdę to w malarstwie śniących. Zastanawiam się, czy byłabyś tak miła i wybrała się ze mną na takie poszukiwania? — potrzebował znacznie więcej i mocniej, to miasto było zbyt przewidywalne, nie działo się w nim nic nowego, a wszystkie schematy zdawały się utarte i takie typowe. Choć pani Tordenskiold pochodziła z rodziny niespecjalnie lubującej się w technologiach śniących, tak jednak Olaf szukał w niej teraz duszy odkrywcy, wszak przy jego ramieniu byłaby bezpieczna nawet w odległym mieście, a kto inny mógłby doradzić mu w kwestiach gustów najwyższych sfer, jeśli nie ich najpiękniejsza przedstawicielka?
— Jesteś ogromnym wsparciem, dziękuję — wspomniał, na twarz puszczając rozanielony uśmiech na wieść, że kobieta wspomni o renomie galerii swojej kuzynce. Mógł być pewien, że już w trakcie wernisażu jej zachwalania wnętrz i obrazów skłonią nie jedną i nie dwie osoby do wyciągnięcia sakwy pełnej runicznych talarów. Nie do końca zdawał sobie sprawę czy jest świadoma faktu, jak wiele znaczy dla legalności tego biznesu, rzecz jasna o nielegalności nie mając wciąż pojęcia. Podziękowania zaś były szczere, musiałby oślepnąć, by nie widzieć jej starań o piękną przyszłość Besettelse. Idealne uśmiechy i wymuskane komplementy nie były fałszem, opiekowały się nią w czasie gdy jej małżonek przysięgający na ślubnym kobiercu wierność bawił się gdzieś indziej i z kimś innym. Słodka Dahlia nie musiała o tym wiedzieć, tak długo, jak jej oczy pieściły barwy wiosny oprawione w złote ramy sal galerii sztuki. W tej również roli widział siebie sam Wahlberg, swoistego opiekuna dla jej czasu, aby przypadkiem Halvard nie został nakryty, a podejrzenia nie spadły na doskonałego męża i ojca jej dzieci. Status quo zostało utrzymane. Utrzymywane będzie tak długo, jak długo weksle przepływać będą przez bankowe skrytki Olafa.
Ten wiele z tych pieniędzy mógłby oddać, aby jedynie przez jedną noc, bo nie więcej i nie częściej, móc ustami odnaleźć szlak prowadzący od kości policzkowych kobiety aż w dół do jej ud, by kwiatowym smakiem rozpętać we własnej duszy piekło. Typ kobiety eleganckiej, nad wyraz ułożonej i zachowującej wszelkie zasady dobrego wychowania, a także ambitnej, o czym świadczyła choćby perfumeria prowadzona przez nią, wpasowywał się idealnie w męskie gusta, spragnione tamtej młódki, która na twardym lodzie podobnym tafli szkła roztaczała wokół siebie kokieteryjny czar. Niespełnione pragnienie młodzieńczych lat zostało z Olafem na dłużej w irytacji, że choć dostawał wszystko, co chciał, tak nie miał jeszcze jej. Jeszcze. Na krótki moment rozproszył się, lecz zaraz potem wrócił do jej osoby, odchodząc od wizji rozpinania ukrytego zamka jej sukienki.
— Naturalnie, że pamiętam — odparł tuż po kiwnięciu głową, choć faktem było, że w momencie, w którym Halvard zdradzał plany małżonki, zaoferowany był odsłoniętym karkiem kuzynki swojej dzisiejszej przypadkowej towarzyszki. — Czyżby plany miały się ziścić już niedługo? — zapytał wyraźnie podekscytowany, wyżej unosząc brwi, aby nasłuchiwać, co takiego kobieta mogłaby mu zdradzić. Wiedza na temat jej poczynaniach była oczywiście opłacalna w każdym calu. Szkółce łyżwiarskiej mógłby podarować boskość obrazów czy choćby rzeźb lodowych, aby rodzice posyłanych tam dziewczynek wiedzieli, kto wspiera to miejsce, ale faktem było, że znacznie chętniej zwyczajnie zobaczyłby Dahlie na lodzie tak jak przed dziesięcioma laty. Tańczyła wtedy na łyżwach tak, jakby malarz tańczył pędzlem po białym twardym płótnie. Gdyby świeża tafla oddać mogła każdy ruch przejeżdżającego po niej ostrza, a ten przenieść by można było na len, jakie piękno bogowie odnaleźliby w każdym calu lazuru farby rozlewającej się po płaszczyźnie.
Roześmiał się czule.
— Moja droga, zawsze wiesz, co powiedzieć, aby mężczyzna poczuł się przy tobie wspaniale — szelmowski uśmiech nie zdradzał, jak wiele kryje się pod tymi słowami. — Lecz to nie pakt z demonami, a pasja mną targa, bogowie z jej pomocą dają mi sił. Dziękuję, jesteś zbyt miła w swoich słowach — nie spodziewał się innych, nawet jeśli mimiczne zmarszczki pod oczami zdradzały przemijanie. Mężczyzna był jak wino, a kobieta jak kwiat, lecz Dahlii daleko byłoby przekwitnąć i uschnąć. Mamiła świeżością i sprężystością płatków, wcięciem w talii, które nie zmieniło się niemal pomimo urodzenia trójki dzieci. Była żoną-trofeum, podobną tej, którą Wahlberg chciał mieć w swoich dłoniach, gdyż Lykke, choć zapowiadała się doskonale, tego miana nie mogła nosić, zbyt natarczywie i uparcie grzmiąc własnymi przesadzonymi emocjami. Na szczęście zniknęła. — Dziękuję za zaproszenie, wiele to dla mnie znaczy — ledwie formalność, było to oczywiste, że w każdej sekundzie dnia mógł zapukać kołatką do posiadłości Tordenskioldów, a zostałby ugoszczony niczym najbardziej wyczekiwany gość, co wcale nie znaczyło, że zamierzałby to robić. Kultura wymagała umówić się na spotkanie, co też czynił, gdy tylko zjawiał się na podwieczorek, podziwiając zdobione wnętrza salonów i proponując im wciąż nową sztukę, ku prawdopodobnie zmartwieniu Halvarda, bo on za nią płacił.
— Świat idzie do przodu, moja miła. Ledwie miesiąc i wkroczymy w nowy dwudziesty pierwszy wiek. Mógłbym postawić tysiąc talarów, że niedługo niektóre z naszych tradycji odejdą. Aczkolwiek to tak jak z kinematografią, prawda? Potrzebny jest ktoś, kto zaopiekuje się konsekwencją wartości — uśmiechnął się szerzej, lecz nie komentował już dalej kwestii zostania jarlem przez Lovise, doskonale zdając sobie sprawę z konserwatywnych wartości, jakie targały ich rodziną. Nie miał zamiaru zresztą wtrącać się w owe, byłoby wybitnym nietaktem. Było coś pociągającego w kobietach u władzy, zwłaszcza tych, które można było skruszyć czułymi komplementami, bo wciąż miały w sobie pierwiastek niewinnych panien, zafascynowanych czułymi słówkami.
Olaf głowę przewrócił nieco w bok, zaintrygowany sformułowaniem jakby córka Dahlii i Halvarda miała przyjąć rolę starszej siostry, lecz nie dopytywał o możliwości noszenia przez kobietę dziecka. Jeśli byłaby ciężarna, tak z pewnością ogłosiłaby to w swoim czasie, spod płaszcza nie wystawał kształtny brzuch, natomiast wkrótce zamówiony przez nią alkohol jasno dał do zrozumienia, że jeszcze nie czas na kolejne potomstwo. Sam nie myślał o własnym, uznając, że ma jeszcze czas, nawet jeśli ten bezpowrotnie się kurczył. Choroba targająca kruchy organizm dziecka mogłaby wykończyć je do reszty, a pomimo wątpliwej moralności Wahlberg nie miał zamiaru skazywać swojego dziecka na cierpienie. Medycyna nie była jeszcze dostatecznie rozwinięta, aby na bólączkę stworzyć lek. W pewnym stopniu, gdy najgorsze ataki nadchodziły, modlił się do bogów o śmierć, aby wraz z nim odszedł ten potworny i wykręcający wnętrzności ból. Tego nie było w okolicy od dawna, co mogło zwiastować tylko jedno i wizja ta nie podobała się Olafowi, teraz rozproszonemu przez nachylającą się nad stolikiem w jego stronę kobietę.
Zapach drogich perfum wlatujący przez nozdrza wprost do głowy, która nie pragnęła już innej woni, tylko tej, którą mu oferowała. Przez krótką chwilę oparta na kolanie pod stołem lewa dłoń zacisnęła się w pięść, zgniatając eleganckie spodnie, bo natarczywy głos w męskim rozumie podpowiadał mu, by rzucić się na nią, rozedrzeć ubrania i posmakować w końcu młodzieńczej ambicji, nigdy niespełnionej. Jeszcze niespełnionej. Wprawny kłamca nie dał tego po sobie poznać, uśmiechając się rozkosznie, gdy mówiła o ranieniu go i gnębieniu. Niech ostry obcas naciśnie mu na grdykę, a potem dłoń i tak zaplącze się wokół ciemnych fal, wpychając ją w materac i...
— Wiem doskonale, że robisz najlepsze niespodzianki, nie mogę się już doczekać. Cały rok wyczekuję tej jednej nocy i nigdy się nie zawiodłem — upił łyk alkoholu, odchylając się na krześle. Był na to za stary, zbyt poważny, ceniony i dojrzały, aby własnym myślom pozwalać kierować swoimi fantazjami. Nie był skończonym głupcem, aby prowadzić do zatargów ze swoim najlepszym klientem. Dahlii nie ciągnął już za język, godząc się, że podobnie do niego, woli swe tajemnice trzymać do ostatnich chwil, aby gościom przedstawić najpiękniejszy bal.
— Widzisz, chciałbym bliżej poznać ich sztukę. Mam wrażenie, że Midgard jest dla mnie za mały i znam już wszystko. Potrzebuję czegoś… Czegoś… Czegoś nietypowego i wyjątkowego. Uznałem, że być może znajdę to w malarstwie śniących. Zastanawiam się, czy byłabyś tak miła i wybrała się ze mną na takie poszukiwania? — potrzebował znacznie więcej i mocniej, to miasto było zbyt przewidywalne, nie działo się w nim nic nowego, a wszystkie schematy zdawały się utarte i takie typowe. Choć pani Tordenskiold pochodziła z rodziny niespecjalnie lubującej się w technologiach śniących, tak jednak Olaf szukał w niej teraz duszy odkrywcy, wszak przy jego ramieniu byłaby bezpieczna nawet w odległym mieście, a kto inny mógłby doradzić mu w kwestiach gustów najwyższych sfer, jeśli nie ich najpiękniejsza przedstawicielka?
Dahlia Tordenskiold
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
Spojrzenie jasnych oczu Dahlii znów spotkało się z ciemnymi tęczówkami Olafa - minęła odrobinę zbyt długa chwila, nim je odwróciła, znów mając wrażenie, że patrzy na nią inaczej, niż powinien; niekiedy wmawiała sobie, że tylko jej się wydaje, chciała wierzyć w lojalność Wahlberga wobec nich obojga, nie mogła jednak pozbyć się tego wrażenia, że przed laty jedynie ona wygasiła tę iskrę pomiędzy nimi, która nigdy nie miała szansy wzniecić płomienia i wszystko zakończyła nim w ogóle się zaczęło. Czuła się zarówno mile połechtana, bo lubiła przecież czuć na sobie cudze zachwycone spojrzenia, błyszczeć w centrum uwagi, lecz zarazem i nieswojo - pomiędzy przyjaciółmi nie powinno wszak być nawet najmniejszych wątpliwości co do czystości cudzych intencji. Odganiała od siebie te myśli jak natrętne owady upalnym latem, skupiając się wyłącznie na tym, co pasowało do jej wizji rzeczywistości - do tego miała prawdziwy talent. Wybiórczego dobierania faktów do swoich wersji wydarzeń, kreując swój świat tak jak chciała, inne w wygodny dla siebie sposób po prostu ignorując. Może Wahlberg naprawdę jej pożądał, może nie; nigdy nie miała o to zapytać, zawsze już zamierzała udawać, że tego nie dostrzega. To nie mogło odnaleźć spełnienia - nigdy, choć uważała Olafa za mężczyznę czarującego, przystojnego i pociągającego.
Nosiła w sobie jedynie silną wiarę, że została przeznaczona innemu mężczyźnie - i naprawdę wierzyła, że nici ich losów z Halvardem zostały splecione przez Norny z pełną premedytacją.
Na zapewnienie, że pamięta tamtą rozmowę odpowiedziała znów ciepłym uśmiechem. Nie miałaby nikomu za złe, gdyby ten wątek kompletnie umknął z ich myśli, bo kiedy go poruszyli stan całej czwórki daleki był od trzeźwości; cieszyła się jednak, że pozostał po nim drobny ślad. Nie pogniewałaby się również za większe zainteresowanie Sylvei niż tymi odległymi planami, lecz musiała się chyba pogodzić z faktem, że choć wydawało się silne - to znów wypaliło się bardzo szybko, grzebiąc nadzieje Dahlii na sukces w roli swatki. - Mam taką nadzieję, ale czy tak niedługo... Do tego jeszcze daleka droga. Musimy porozmawiać z jarlem, załatwić wiele formalności. - Głębokie westchnienie kobiety przywołało ich oboje do porządku, temperując entuzjazm. Plany to jedno, ich realizacja zaś - to rzecz odrębna, Wahlberg z pewnością zdawał sobie z tego sprawę, skoro sam prowadził interesy. Może jedynie nie do końca z tego, że jej przypadek miał jeszcze więcej ograniczeń - zgoda Halvarda na następną fanaberię, zachciankę żony, jakkolwiek by tego nie nazwać, była dla niej najważniejsza, lecz dopóki to jego dziadek obejmował funkcję jarla klanu, musieli liczyć się z jego zdaniem. W przyszłość Dahlia spoglądała jednak optymistycznie; mąż nie godziłby się na projekt, który nie miał szansy powodzenia i mógłby przynieść szkodę ich nazwisku, nie widziała więc powodu, dla którego jarl miałby zaprotestować. W razie potrzeby była gotowa osobiście tłumaczyć jak dobrze mogłoby to wpłynąć na reputację całej rodziny, nieustannie nadgryzaną przez plotki zazdrośników o kopalniach.
- Chyba muszę podziękować bogom za ten wrodzony talent - zaśmiała się Dahlia, nie zaprzeczając komplementowi Olafa, uśmiechając się przy tym nieprzewrotnie. Niewątpliwie - oboje mieli ten dar, czarowania słowem, wodzenia innych za nos. Dobrze wiedzieli co, jak i kiedy powiedzieć, by wprawić drugiego człowieka w odpowiedni nastrój - taki, który w obecnej chwili byłby im na rękę. Teraz nie miała żadnego powodu, by komplementami mamić przyjaciela; tym, których lubiła i ceniła lubiła je prawić jedynie ociupinkę mniej, niż uwielbiała otrzymywać. - Powinieneś im więc za nią podziękować. To cudowne mogąc zajmować się wyłącznie tym, co prawdziwie kochasz, czyż nie? - westchnęła znów z zachwytem i zadowoloną miną, tak bardzo odległa od rzeczywistości, realiów innych galdrów. Oni mieli to szczęście - mogli poświęcać czas wyłącznie temu, co było ich pasją. Wahlberg dzięki swojemu nazwisku i rodzinnemu dziedzictwu, ona zaś - pracy Halvarda i jego dobrej woli, pozwalającej żonie na wiedzenie beztroskie życie. Prowadziła swoją perfumerię dokładnie tak jak chciała, nie przejmując się kosztami, nie martwiąc zyskami lub ich brakiem - nawet gdyby miała przynosić straty, to nic by się nie zmieniło. Pozornie ta beztroska mogłaby Dahlię rozleniwić, doprowadzić do zaniedbania - ona miała jednak naturę perfekcjonistki i pilnowała każdego szczegółu, dbała o najmniejszy detal. Nie inaczej miało być ze szkołą łyżwiarską.
- Świat idzie do przodu, lecz nie powinien zapominać o korzeniach - zauważyła Dahlia, ściągając lekko brwi przez sugestię, że niebawem niektóre z ich tradycji odejdą w zapomnienie. Olaf wydawał się dużo bardziej liberalny i otwarty na nowe nurty w sztuce i kulturze. Pani Tordenskiold podchodziła do tego wszystkiego bardziej sceptycznie. - Wybacz, Olafie, mam nadzieję, że w tym przypadku się mylisz. Tradycja jest bardzo ważna dla naszej tożsamości - wyrzekła łagodnym tonem, pozwalając sobie z nim nie zgodzić; święcie wierzyła, że dawne obyczaje przetrwają, jeśli społeczeństwo nie zapomni odpowiednio ich pielęgnować. Sama przykładała do tego swoją rękę z dużą starannością. - Man nadzieję, że wszystkie nasze dzieci zaopiekują się tymi wartościami - dodała, kończąc ten temat, bo poważna wizja Lovise w roli jarla wydawała się jej matce niedorzeczna. Dahlia była pewna, że ich córka wyrośnie na mądrą i czarującą kobietę, lecz jednocześnie życzyła jej życia przyjemnego i lekkiego, pełnego szczęścia - a porywanie się do obejmowania pozycji przeznaczonych mężczyznom wykluczało taką przyszłość. Ciężar zadbania o przyszłość klanu powinna pozostawić swoim braciom - zarówno bliźniakom, jak i tym, dla których ona będzie starszą siostrą. Pomimo drobnej aluzji i uśmiechu Dahlia nie sugerowała Olafowi nic więcej. W tamtej chwili nie miała podobnie radosnej wieści do przekazania, a nawet jeśli, to nie była tego świadoma; wiedziała jedynie, że pragnie mieć kolejne dziecko, oboje pragną, a jego pojawienie się to jedynie kwestia czasu. Wierzyła, że bogowie znów im pobłogłosławią - może jedynie z niewielkim wsparciem odpowiednich naparów ziołowych. W marzeniach, jakie zwykła snuć przyglądając się bawiącym się wspólnie pociechom, przy lampce wina widziała i potomka Olafa - prędzej, czy później. Nie wierzyła w to, że pozostawiłby rodzinne dziedzictwo na pastwę losu.
- Przesadzasz, ale skłamałabym mówiąc, że nie lubię kiedy to robisz - odpowiedziała Dahlia, znów śmiejąc się dźwięcznie, kiedy na stoliku stanęły zamówione alkohole. Zacisnęła palce na nóżce kieliszka z winem, unosząc go do ust - nie nosiła pod sercem następnego Tordenskiolda, mogła więc sobie na to wciąż pozwolić. Lekki, świeży smak białego wina rozpłynął się rozkosznie po języku. - Tej nocy, wkraczając w nowe millenium, będziemy bawić się jeszcze lepiej. To ci mogę obiecać - zapewniła Olafa ciemnowłosa, w kącikach ust błąkała się zaś jakaś tajemnica, kiedy wzniosła toast - od sylwestra dzielił ich jeszcze miesiąc, lecz oboje wiedzieli, że to niewiele biorąc pod uwagę rozmach z jakimi planowała przyjęcia.
- Poznać ich sztukę? - powtórzyła za nim jak echo, ostrożnie wbijając łososia w kawałek owocu, przyglądając się Olafowi ze zmarszczonymi brwiami. Nie sądziła, że jest zainteresowany kulturą śniących, choć może powinna - skoro sama namawiała go, aby poświęcił więcej uwagi kinu. - Właściwie... dlaczego nie? Moglibyśmy to sprawdzić. Przekonać się, czy wiedzą… jak trzymać pędzel - zdecydowała po kilku chwilach, między kolejnymi kęsami łososia, ostatecznie wyrażając zgodę, choć nie czuła podobnej ekscytacji na myśl o obrazach stworzonych przez śniących. Dahlia była przywiązana do tradycji - w wielu wymiarach. Na poziomie społecznym i kulturowym. Czuła się dobrze w roli żony i matki, opiekunki domowego ogniska, najmocniej ceniła klasyczne utwory i dzieła sztuki wszelakiej i w nich odnajdywała doskonałość; nowości niekiedy wydawały się jej wręcz pretensjonalne i sztuczne, lecz nie uschnie, jeśli po prostu to sprawdzi. a nuż okażą się przyjemne dla oka.
Zgodziła się towarzyszyć Olafowi i parę dni później właściwie o tym zapomniała - jego pochłonęły przygotowania do wernisażu, panią Tordenskiold zaś nadchodzące Jul.
Dahlia i Olaf z tematu
Nosiła w sobie jedynie silną wiarę, że została przeznaczona innemu mężczyźnie - i naprawdę wierzyła, że nici ich losów z Halvardem zostały splecione przez Norny z pełną premedytacją.
Na zapewnienie, że pamięta tamtą rozmowę odpowiedziała znów ciepłym uśmiechem. Nie miałaby nikomu za złe, gdyby ten wątek kompletnie umknął z ich myśli, bo kiedy go poruszyli stan całej czwórki daleki był od trzeźwości; cieszyła się jednak, że pozostał po nim drobny ślad. Nie pogniewałaby się również za większe zainteresowanie Sylvei niż tymi odległymi planami, lecz musiała się chyba pogodzić z faktem, że choć wydawało się silne - to znów wypaliło się bardzo szybko, grzebiąc nadzieje Dahlii na sukces w roli swatki. - Mam taką nadzieję, ale czy tak niedługo... Do tego jeszcze daleka droga. Musimy porozmawiać z jarlem, załatwić wiele formalności. - Głębokie westchnienie kobiety przywołało ich oboje do porządku, temperując entuzjazm. Plany to jedno, ich realizacja zaś - to rzecz odrębna, Wahlberg z pewnością zdawał sobie z tego sprawę, skoro sam prowadził interesy. Może jedynie nie do końca z tego, że jej przypadek miał jeszcze więcej ograniczeń - zgoda Halvarda na następną fanaberię, zachciankę żony, jakkolwiek by tego nie nazwać, była dla niej najważniejsza, lecz dopóki to jego dziadek obejmował funkcję jarla klanu, musieli liczyć się z jego zdaniem. W przyszłość Dahlia spoglądała jednak optymistycznie; mąż nie godziłby się na projekt, który nie miał szansy powodzenia i mógłby przynieść szkodę ich nazwisku, nie widziała więc powodu, dla którego jarl miałby zaprotestować. W razie potrzeby była gotowa osobiście tłumaczyć jak dobrze mogłoby to wpłynąć na reputację całej rodziny, nieustannie nadgryzaną przez plotki zazdrośników o kopalniach.
- Chyba muszę podziękować bogom za ten wrodzony talent - zaśmiała się Dahlia, nie zaprzeczając komplementowi Olafa, uśmiechając się przy tym nieprzewrotnie. Niewątpliwie - oboje mieli ten dar, czarowania słowem, wodzenia innych za nos. Dobrze wiedzieli co, jak i kiedy powiedzieć, by wprawić drugiego człowieka w odpowiedni nastrój - taki, który w obecnej chwili byłby im na rękę. Teraz nie miała żadnego powodu, by komplementami mamić przyjaciela; tym, których lubiła i ceniła lubiła je prawić jedynie ociupinkę mniej, niż uwielbiała otrzymywać. - Powinieneś im więc za nią podziękować. To cudowne mogąc zajmować się wyłącznie tym, co prawdziwie kochasz, czyż nie? - westchnęła znów z zachwytem i zadowoloną miną, tak bardzo odległa od rzeczywistości, realiów innych galdrów. Oni mieli to szczęście - mogli poświęcać czas wyłącznie temu, co było ich pasją. Wahlberg dzięki swojemu nazwisku i rodzinnemu dziedzictwu, ona zaś - pracy Halvarda i jego dobrej woli, pozwalającej żonie na wiedzenie beztroskie życie. Prowadziła swoją perfumerię dokładnie tak jak chciała, nie przejmując się kosztami, nie martwiąc zyskami lub ich brakiem - nawet gdyby miała przynosić straty, to nic by się nie zmieniło. Pozornie ta beztroska mogłaby Dahlię rozleniwić, doprowadzić do zaniedbania - ona miała jednak naturę perfekcjonistki i pilnowała każdego szczegółu, dbała o najmniejszy detal. Nie inaczej miało być ze szkołą łyżwiarską.
- Świat idzie do przodu, lecz nie powinien zapominać o korzeniach - zauważyła Dahlia, ściągając lekko brwi przez sugestię, że niebawem niektóre z ich tradycji odejdą w zapomnienie. Olaf wydawał się dużo bardziej liberalny i otwarty na nowe nurty w sztuce i kulturze. Pani Tordenskiold podchodziła do tego wszystkiego bardziej sceptycznie. - Wybacz, Olafie, mam nadzieję, że w tym przypadku się mylisz. Tradycja jest bardzo ważna dla naszej tożsamości - wyrzekła łagodnym tonem, pozwalając sobie z nim nie zgodzić; święcie wierzyła, że dawne obyczaje przetrwają, jeśli społeczeństwo nie zapomni odpowiednio ich pielęgnować. Sama przykładała do tego swoją rękę z dużą starannością. - Man nadzieję, że wszystkie nasze dzieci zaopiekują się tymi wartościami - dodała, kończąc ten temat, bo poważna wizja Lovise w roli jarla wydawała się jej matce niedorzeczna. Dahlia była pewna, że ich córka wyrośnie na mądrą i czarującą kobietę, lecz jednocześnie życzyła jej życia przyjemnego i lekkiego, pełnego szczęścia - a porywanie się do obejmowania pozycji przeznaczonych mężczyznom wykluczało taką przyszłość. Ciężar zadbania o przyszłość klanu powinna pozostawić swoim braciom - zarówno bliźniakom, jak i tym, dla których ona będzie starszą siostrą. Pomimo drobnej aluzji i uśmiechu Dahlia nie sugerowała Olafowi nic więcej. W tamtej chwili nie miała podobnie radosnej wieści do przekazania, a nawet jeśli, to nie była tego świadoma; wiedziała jedynie, że pragnie mieć kolejne dziecko, oboje pragną, a jego pojawienie się to jedynie kwestia czasu. Wierzyła, że bogowie znów im pobłogłosławią - może jedynie z niewielkim wsparciem odpowiednich naparów ziołowych. W marzeniach, jakie zwykła snuć przyglądając się bawiącym się wspólnie pociechom, przy lampce wina widziała i potomka Olafa - prędzej, czy później. Nie wierzyła w to, że pozostawiłby rodzinne dziedzictwo na pastwę losu.
- Przesadzasz, ale skłamałabym mówiąc, że nie lubię kiedy to robisz - odpowiedziała Dahlia, znów śmiejąc się dźwięcznie, kiedy na stoliku stanęły zamówione alkohole. Zacisnęła palce na nóżce kieliszka z winem, unosząc go do ust - nie nosiła pod sercem następnego Tordenskiolda, mogła więc sobie na to wciąż pozwolić. Lekki, świeży smak białego wina rozpłynął się rozkosznie po języku. - Tej nocy, wkraczając w nowe millenium, będziemy bawić się jeszcze lepiej. To ci mogę obiecać - zapewniła Olafa ciemnowłosa, w kącikach ust błąkała się zaś jakaś tajemnica, kiedy wzniosła toast - od sylwestra dzielił ich jeszcze miesiąc, lecz oboje wiedzieli, że to niewiele biorąc pod uwagę rozmach z jakimi planowała przyjęcia.
- Poznać ich sztukę? - powtórzyła za nim jak echo, ostrożnie wbijając łososia w kawałek owocu, przyglądając się Olafowi ze zmarszczonymi brwiami. Nie sądziła, że jest zainteresowany kulturą śniących, choć może powinna - skoro sama namawiała go, aby poświęcił więcej uwagi kinu. - Właściwie... dlaczego nie? Moglibyśmy to sprawdzić. Przekonać się, czy wiedzą… jak trzymać pędzel - zdecydowała po kilku chwilach, między kolejnymi kęsami łososia, ostatecznie wyrażając zgodę, choć nie czuła podobnej ekscytacji na myśl o obrazach stworzonych przez śniących. Dahlia była przywiązana do tradycji - w wielu wymiarach. Na poziomie społecznym i kulturowym. Czuła się dobrze w roli żony i matki, opiekunki domowego ogniska, najmocniej ceniła klasyczne utwory i dzieła sztuki wszelakiej i w nich odnajdywała doskonałość; nowości niekiedy wydawały się jej wręcz pretensjonalne i sztuczne, lecz nie uschnie, jeśli po prostu to sprawdzi. a nuż okażą się przyjemne dla oka.
Zgodziła się towarzyszyć Olafowi i parę dni później właściwie o tym zapomniała - jego pochłonęły przygotowania do wernisażu, panią Tordenskiold zaś nadchodzące Jul.
Dahlia i Olaf z tematu
FAMILY, DUTY, HONOR