Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Camembert z jeżyną (L.Vidgren & O.Wahlberg, 29.03.1988)

    2 posters
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Lissbeth Wahlberg odeszła śmiercią stosunkowo naturalną, o ile takową można było nazwać skoczenie z okna w czasie kompletnego upojenia ginem. Bogowie jedynie wiedzieli, czy zrobiła to z rozpaczy za niekochanym mężem, który zmarł kilka lat wcześniej, czy przerosło ją życie? Olaf nigdy się nad tym nie zastanawiał, rozmyślanie o kobiecie, która traktowała go pretensjonalnie, było na tyle nieprzyjemne, że robił to jedynie wtedy, gdy mieszkanie opuszczali wszyscy spragnieni zabawy goście, przechodzące przez jego sypialnie kobiety, lub dostawcy pożądanych wywarów.
    Dziś mieszkanie, które zajmowało dwa ostatnie piętra jednej z wiekowych i szczególnie drogich kamienic na starym mieście Midgardu, pełne było obcych lub bliskich właścicielowi osób, które wraz z nim zamierzały świętować kolejny rok jego życia. Uginające się pod przekąskami blaty i stoły, kusiły najlepszymi serami, owocami, mięsami i deserami, zaś wynajęty na tę okazję barman niemal nie zdążał z przygotowywaniem odpowiednich drinków, zamawianych przez gości. Sam Olaf płynął, tak jak płynął przez ostatnie lata, krew mając wzmocnioną specyfikami nielubianymi w porządniejszych towarzystwach. Czy to już noc, czy jeszcze wieczór? Bez znaczenia, był jeszcze młody, ledwo skończone dwadzieścia trzy lata, były niczym w porównaniu ze wszystkim tym, co dopiero widniało przed nim. Atak bolączki nie przychodził, a być może nawet by go nie zauważył, zbyt zaoferowany spoglądaniem pod spódniczkę jednej z młodych dziewcząt, która zdawała się być zachwycona towarzystwem, w jakim przyszło jej obracać się tego konkretnego dnia. Odrzucił jednak zaloty, wstając i chwiejnym krokiem podchodząc do baru, aby sięgnąć po stojącą  tam butelkę whisky i samodzielnie uzupełnić nią sobie szklankę, następnie niemal duszkiem upijając kilka łyków.
    Laudith — pijany ton wypatrzył jakiegokolwiek członka rodziny, który jeszcze żył, choć ta najczęściej obcowała z tymi, którzy umarli. Nie odstawiając butelki na bok, podążył do dziewczęcia, opierając się w końcu o fotel i nieco pijanym spojrzeniem spoglądając w jej oczy. — Dobrze, że przyszłaś. Jak się bawisz? Mam nadzieję, że nie szczędzisz sobie alkoholu — mrugnął do kobiety, bo przecież, przynajmniej z tego co pamiętał, ta była już pełnoletnia, albo zaraz tę pełnoletniość miała osiągnąć. Mogła tańczyć, śmiać się, pieścić własne gardło w rytm grającej w mieszkaniu muzyki, lecz rad był chwili poświęconej mu na rozmowę, nie oczekując wiele, bo spragniony dalszej zabawy umysł potrzebował krótkiego, choć kluczowego w tym momencie odpoczynku. — Musisz spróbować tego — dłonią sięgnął po miękki ser pleśniowy, a na nim ułożył czarną jeżynę, a następnie bez oporów podsunął umieszczoną między długimi palcami przekąskę, wprost pod usta Laudith. Wysokiej jakości camembert powinien doskonale pasować do wina. Tylko gdzie ono się podziało? Upojony alkoholem uśmiech posłał dziewczynie, wyczekując jej zdania na temat delikatnej przystawki.
    Ślepcy
    Laudith Vidgren
    Laudith Vidgren
    https://midgard.forumpolish.com/t1289-laudith-vidgrenhttps://midgard.forumpolish.com/t1322-laudith-vidgrenhttps://midgard.forumpolish.com/t1321-hel#10847https://midgard.forumpolish.com/f130-laudith-vidgren


    Dobrze pamiętała pełne urazy spojrzenie matki, kiedy odmówiła wspólnej podróży do Norwegii, aby wziąć udział w pogrzebie matki Olafa, Lisbeth Wahlberg. Nie chodziło o to, że nie łączyły ich z nią nawet więzy krwi, ani nawet o to, że ledwo ją znały - ani Svanhild, ani ona nie utrzymywały z jej rodziną bliskich kontaktów. Laudith po prostu nie znosiła pogrzebów. Nienawidziła cmentarzy. Nie było dla kogoś takiego jak ona miejsca gorszego niż ono. Rodzice nigdy nie potrafili zrozumieć, że odwiedzając je miała w głowie mętlik. Czuła się zbombardowana cudzymi głosami, szeptami, wrzaskami. Hałas rozsadzał jej czaszkę. Szczerze współczuła kuzynowi straty matki, był zbyt młody, aby tak się stało. Szczególnie w taki sposób. Laudith nie była jednak w stanie się przemóc. Nienawidziła tego hałasu.
    Ten, który rozbrzmiewał w mieszkaniu Wahlbergów w kamienicy na Starym Mieście Midgardu był właściwie niczym. Wciąż czuła się nieswojo w takim tłumie, szczególnie, że nikogo nie znała, lecz nikt nie szeptał jej do ucha, nikt nie próbował zwrócić na siebie uwagi medium - przynajmniej nikt żywy. Trzymała się z boku, jak zawsze, czując niewidzialna i było jej z tym właściwie komfortowo. Obserwowała dziewczęta, które wyraźnie zabiegały o atencję Wahlberga i jego zamożnych znajomych. Patrzyła na młodzieńców i mężczyzn bezwstydnie spoglądających w głębokość ich dekoltów. Czuła się przy nich pokraczna i brzydka. Wysoka, wychudzona, z cieniami pod oczyma i niezdrowo bladą cerą. W szkole złośliwcy porównywali ją do jednego z pająków, które tak sobie upodobała. Żałowała, że nie zabrała ze sobą do Midgardu jednego z ulubieńców. Przynajmniej miałaby jakieś zajęcie.
    Przyjęła zaproszenie od Olafa, choć wcale się go nie spodziewała. Ojciec zaś kręcił nosem i niechętnie zgodził się na jej wyjazd na urodzinowe przyjęcie dorosłego studenta; nie miał jednak powodów, aby Laudith nie ufać. W przeciwieństwie do innych dziewcząt w jej wieku nie miała w sobie buntu. A może ten etap po prostu wciąż był przed nią?
    Zaschło jej w gardle i chciała złapać jakąś szklankę, z czymkolwiek, by zwilżyć usta, kiedy odezwał się do niej Olaf. Po raz drugi tego wieczoru. Za pierwszym podziękował jedynie za prezent, który mu przyniosła - książkę, bo cóż było cenniejszego niż wiedza zawarta na jej stronach?
    - Dziękuję za zaproszenie. Nie spodziewałam się - przyznała szczerze, odwracając ku niemu; dobrze, że był od niej o kilka lat starszy, zdążył urosnąć i to bardzo, nie czuła się przy nim więc tak pokracznie jak przy swoich rówieśnikach ze szkoły w Trondheim. - Bawię się doskonale. Wspaniałe przyjęcie - skłamała gładko. Wcale się nie bawiła. Jeszcze. Po prostu stała z boku i obserwowała innych. Wolała jednak to, niż znalezienie się w centrum zainteresowania innych. Przywykła do tego, że kiedy tak się działo, to wcale nie było dla niej przyjemne. - Wiesz, że nie powinnam pić… - wyrzekła niepewnie i rozejrzała się wkoło. Czy był tu ktoś, kto doniósłby jej rodzicom, że piła alkohol? Miała wrócić do Trondheim dopiero nazajutrz, nawet by się nie zorientowali. Przygryzła wargę, pełna niepewności. Pełnoletność osiągnie za pół roku. Czym jest sześć miesięcy? Właściwie niczym. Minie w mgnieniu oka. - Ale nie wypić za twoje zdrowie w dniu urodzin byłoby grzechem, prawda? - zaśmiała się nerwowo, oczekując od Wahlberga jakby potwierdzenia, że może i powinna. Spojrzała zdziwiona na podsunięty jej pod nos, jak dziecku, kawałek miękkiego sera pleśniowego z jeżyną. Muszę? pytały jej oczy, ale nie zaprotestowała. Pochyliła lekko głowę i ujęła kawałek sera wargami, po chwili wspomagając się palcami. - Ciekawe połączenie smaków, nie przeczę - przyznała, po czym wyciągnęła dłoń, aby złapać kolejny kawałek sera - ale nie zjadła go sama, tylko odwdzięczyła się tym samym, podsunęła go Olafowi pod usta. - Teraz ty.





    Monsters don't sleep under your bed,
    they sleep inside your head
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Kim byli ci wszyscy ludzie? Nie miało to najmniejszego znaczenia w obliczu zabawy, która czekała na nich, gdy zabawa była jeszcze młoda. Zresztą, nawet zbliżający się ranek nie mógłby zatruć atmosfery rozpusty niosącej się pośród bogatych studentów i słodkich licealistek szukających sobie okazji. Do obrazka nie pasował każdy, jednak wybitnie wyróżniała się na jego tle Laudith, która tego wieczora miała pozostać niewidzialną. Daleko jej było do wypielęgnowanych trzpiotek, uroczych blondynek, które zgodnie z wolą matki spędzały ponad przeciętnie wiele czasu na dbaniu o własną urodę, choć ta zdawała się mieszać z tłumem. Uśmiech dziewczęcia nie odkrywał jej dekoltu, zaś rzęsy nie skrywały rozpusty.
    Czemu? Przecież nie jesteś już dzieckiem — odpowiedział nieco rozbawiony, a potargane w zabawy włosy barwione były czernią, podobną zresztą barwą do tej, która zdobiła czubek jej głowy. Pamiętał ją jako mało urokliwego brzdąca, co plątał się pod nogami, lub przesiadywał w ciszy w kącie pokoju w czasie, w jakim rodzice obydwojga próbowali nawiązywać dojrzałe kontakty. W niczym już go nie przypominała, tak samo jak nie przypominała swojej własnej matki. Zaproszenie dziewczyny zdawało się więc być naturalnym, zwłaszcza w obliczu faktu, że Wahlberg nie miał bladego pojęcia, kto właściwie znajduje się w jego mieszkaniu. Tłum spraszany był przez tłum, a niekończący się alkohol przelewał się przez gardła ludzi, których nawet nie kojarzył. Wkraczając w świat dorosłości Laudith miała więc wstęp do tej krainy, choć wysłany pospiesznie przed dobrymi dwoma tygodniami list nie wyróżniał się na tle innych. Godzina i miejsce, brak daty zakończenia, bowiem tej nie mógł przewidzieć nikt. Sam nie był pewien, ile dokładnie młoda panna Simonsen ma lat, lecz to było bez znaczenia, była dorosła. — Nie widziałem, żebyś tańczyła — skomentował krótko, pociągając z butelki porządny łyk whisky, zaraz potem wykrzywiający usta w swojej pikanterii. — To nie trucizna, wolno ci się bawić — podsunął trunek w jej ręce, mrugając jeszcze i nachylając się nieco nad twarzą i tak wyjątkowo wysokiej dziewczyny. — Nikomu nie powiem, oni też nie — dłonie wskazał na tłum, który teraz zdawał się ich ignorować, zbyt zajęty własnymi doznaniami. Ręka zaś szybko sięgnęła po przekąskę, a choć jej oczy nie zdawały się być jej złaknione, tak Olaf w rosnącym ego, dziś pieszczonym przez ciepłe słówka i podszepty, nie odjął spojrzenia, wypowiadając nim niemo "musisz". To nie z przekory i złości, a pragnienia jej doznań obserwował, jak miękkie usta stopniowo wyjmują spomiędzy jego palców przekąskę, choć nie wydawała się być tak zafascynowana jak on połączeniem wybornych smaków. Dusza artysty, zamiłowanie sztuką, przekazane mu zresztą w genach obojga rodziców, tak samo jak z obrazami radziło sobie z wykwintnym jedzeniem, muzyką, rzeźbą lub kobietami. Chłonął każdą emocję, rozłupując własne zahamowania i przedzierając się przez granice.
    Wdzięcznie nachylił się do palców Laudith, a potem muskając je lekko ustami, chwycił pomiędzy kawałek wybornego sera. — Obraz jest niepełny — wyszeptał, zaraz potem odnajdując wzrokiem napoczętą już butelkę białego wytrawnego wina. — Chodź — chwiejnym krokiem ruszył przed siebie, łapiąc dziewczynę za dłoń, aby pognać po alkohol i dwa pękate kieliszki, czyszczone przed momentem przez barmana. Wszechobecny hałas i tłok zachęcał do rzucenia się w nieznane, lecz odpychał intymność, której teraz wyraźnie potrzebowali, jeśli raczyć mieli się gamą smaków i aromatów. Prowadził więc do kuchni oddalonej jedynie trochę od salonu, w którym trwała główna część zabawy, a gdy już tam się znaleźli, odetchnął głęboko, jakby pierwszy raz w płuca brał świeży tlen. — Zostań ze mną, Laudith. Jestem głodny — rozpieszczony i rozkochany w młodym sobie sięgnął po tacę przekąsek, która wciąż czekała, aby zjawić się przed gośćmi. Nie zjawi się już, teraz będzie ich deserem. — Nakarm mnie, a ja cię napoję — oparty o szafki opadł na ziemię, upity fantazją i drinkami. Dłoń dziewczyny ściągnął w dół, by usiadła obok, a tuż po wyciągnięciu zębami korka, rozlał wino do kieliszków, następnie podsuwając jeden z nich pod usta Simonsen, lecz nie pozwalając przejąć od siebie szkła.
    Ślepcy
    Laudith Vidgren
    Laudith Vidgren
    https://midgard.forumpolish.com/t1289-laudith-vidgrenhttps://midgard.forumpolish.com/t1322-laudith-vidgrenhttps://midgard.forumpolish.com/t1321-hel#10847https://midgard.forumpolish.com/f130-laudith-vidgren


    Nikogo tu poza Olafem nie znała, choć gości było całe mnóstwo. Może tak naprawdę po mieszkaniu, które dostał w spadku, tak jak i galerię sztuki, kręciło się więcej dalszych krewnych ze strony matki, żadnej znajomej twarzy poza nim nie wychwyciło jednak spojrzenie Laudith. Z nikim zresztą, poza nim, właściwie nie utrzymywała kontaktu - to prawie tak jakby byli jej równie obcy, co inni. Zastanawiała się: Olaf naprawdę znał ich wszystkich? Miał aż tylu znajomych i przyjaciół? Zawsze wydawał jej się osobą zdecydowanie bardziej towarzyską i otwartą. Może po prostu miał w sobie coś, co przyciągało innych. Niektórzy rodzili się z genem zwycięzców. Czymś, co sprawiało, że spojrzenia innych kierowały się właśnie w jego stronę, gdy tańczył na parkiecie. Wtedy, podczas tamtego urodzinowego przyjęcia, Laudith była przekonana, że ona sama miała w sobie coś zupełnie odwrotnego.
    - Wiek nie ma nic do rzeczy. Po prostu... - rzadko kiedy moje nazwisko pojawia się na liście gości, pomyślała z goryczą panna Simonsen, ugryzła się jednak w język. - … właściwie nie wiem. Po prostu - wzruszyła przy tym wątłymi ramionami, jakby chciała zbyć temat. Wylewność także jej nie wyróżniała, wprost przeciwnie. Tego wieczoru tym bardziej nie zamierzała się Olafowi zwierzać z podobnych problemów, nie chciała psuć mu nastroju, w końcu to jego urodziny. Powinien był się szampańsko bawić do samego rana. Śmiać, tańczyć, cieszyć, flirtować z tymi wszystkimi dziewczętami, czekającymi tylko na chwilę, by uchwycić jego spojrzenie. Po cóż miała mu zdradzać, że choć nie była już tym dziwnym, pokracznym dzieckiem, które wolało siedzieć w kącie, mówiło jakby do siebie i niekiedy wybuchało płaczem z nikomu nieznanego powodu, to była nie mniej samotna i opuszczona, co wtedy? Olaf nigdy chyba nie zdawał sobie z tego sprawy, nie mógł, nie byli tak blisko. Państwo Simsonen zaś, mówiąc o swojej jedynej córce, skupiali się na zaletach daru jaki zesłali jej bogowie. Córka medium wydawała się powodem do dumy. Kiedyś Laudith sadziła, że wiele się zmieni, gdy dorośnie i nauczy się ignorować głosy zmarłych, tak się jednak nie stało. Nie była już dzieckiem, lecz kobietą także jeszcze nie - zawieszona gdzieś pomiędzy dzieciństwem, a dorosłością wciąż dojrzewała. Miała w sobie jednocześnie młodzieńczą świeżość, dostrzegalną w gładkiej, bladej skórze, jeszcze nie tak wyostrzonych rysach twarzy i pewną dojrzałość w spojrzeniu - jakby spoglądała na ten świat od wielu, wielu lat i stąpała po nim od dawna.
    - Bo nie lubię tańczyć - skłamała gładko, nie patrząc Olafowi w oczy; chwilę błądziła wzrokiem po tańczących na parkiecie, zastanawiając się, czy naprawdę tak jest. To nie tak, że nie lubiła. Raczej nie potrafiła i była wtedy zbyt zawstydzona, przez poczucie, że jest na to zbyt pokraczna i brakuje jej wdzięku właściwego innym dziewczętom, które teraz kręciły biodrami, zmysłowo ocierając się o swoich partnerów. - Mój ojciec powiedziałby co innego - odparła żartobliwym tonem. Co do pana Simonsena nie dotrze, to go nie zaboli, to oczywiste. Odebrała od niego butelkę z whisky i wahała się wyraźnie przez kilka chwil. Zastanowiła się jednak - cóż jej szkodzi? Za pół roku (no, z kawałkiem) skończy osiemnaście lat i będzie pełnoletnia. Przytknęła więc butelkę do ust i pociągnęła z niej zdrowo, żeby zaraz po tym skrzywić się bardzo wyraźnie. Dymny posmak whisky nie wpisywał się w gusta Laudith. - Okropne - stwierdziła szczerze, zaśmiawszy się przy tym jednak i odkładając butelkę na stół. - Dobrze ich znasz? To wszyscy twoi przyjaciele? - Nie mogła się powstrzymać przed zadaniem tego pytania. Ciekawość okazała się zbyt silna. Tak jak ciekawość połączenia smaków, które jej zaoferował. W istocie interesujące, lecz Laudith nie miała chyba tak wykwintnego podniebienia jak on. Jadła niewiele, co dostrzegał każdy, bo nawet luźne ubrania nie były w stanie zamaskować wychudzonej sylwetki. Matka nie raz załamywała nad nią ręce, wzdychając, że wygląda na chorą, jakby ją w domu rodzinnym głodzili, a przecież wiodło im się tak dobrze.
    Zaśmiała się znów, niemalże niewinnie, kiedy i Olaf jadł z jej ręki, kosztując zaproponowanego przez siebie przysmaku. Uznała to za nic nieznaczącą jeszcze zabawę, zwykły kaprys kogoś, kto wypił już tego wieczoru za dużo. Nie miała jednak najmniejszego zamiaru go pouczać, że to się źle skończy - nawet nie wiedziała, że tak będzie, nigdy tego nie doświadczyła na własnej skórze.
    - Jakiż znów obraz? - spytała zdziwiona i zaintrygowana jednocześnie. Rozejrzała się wokół, szukając jakiegoś dzieła sztuki, o którym mógłby mówić, lecz dalej nie wiedziała. Z czystej ciekawości i zaintrygowania tajemniczym zachowaniem Olafa podążyła za nim bez słowa sprzeciwu; wtedy jeszcze i przez kilka następnych lat nie była zbyt asertywna. Z ulgą jednak pożegnała, przynajmniej chwilowo, tłumy obcych ludzi, hałas i muzykę, przechodząc do kuchni, która okazała się pusta. - Mam ci coś ugotować? - zapytała rozbawiona, nie rozumiejąc co naprawdę miał na myśli; na kolejną propozycję zaś zareagowała uniesieniem brwi. Wokół było przecież pełno jedzenia. Wciąż mieli deskę serów i wino. Usiadł na podłodze, chciał, aby usiadła obok, nie wiedziała po co i dlaczego, wydawało jej się to wręcz dziwne w swej intymności i chwilę trwała w miejscu, mimo że ciągnął ją za rękę.
    Niepotrzebnie uniosła wtedy spojrzenie. Zupełnie niepotrzebnie.
    W progu kuchni dostrzegła sylwetkę, którą ujrzeć mogła tylko ona. Nie pytała więc o nią Olafa. Nie chciałby jej widzieć. Jego matka stała w progu kuchni, z wykrzywionymi kończynami i krwią spływającą po twarzy, wpatrując się w nich intensywnie. Laudith zamarła w bezruchu, przerażona i skonfundowana, zacisnęła jednak usta w wąską kreskę. Nie powinna była o tym Olafowi mówić. Nie dzisiaj, nie teraz. Na pewno nie. Zmusiła się do bladego uśmiechu i opadła na podłogę tuż obok, pozwalając, aby napoił ją winem prosto z kieliszka. Chciała ująć jego nóżkę w palce, Olaf jednak odtrącił jej palce. Teraz czuła, że musi się napić.
    - Nie bawisz się dobrze? - spytała z troską. Wydawało jej się, że coś jest nie tak. Ujęła w palce kolejny kawałek serca i uniosła go do twarzy Wahlberga, karmiąc go zgodnie z życzeniem.





    Monsters don't sleep under your bed,
    they sleep inside your head
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Zacmokał cicho gdy policzki wyginały się w wyraźnym rozbawieniu podjudzonym wypitym dziś alkoholem i narkotykiem płynącym w jego krwiobiegu. — Skoro nie wiesz, to mi zaufaj — skomentował na oświadczenie dziewczyny, że nie wie. Egoistycznie pragnął, aby każdy wspominał ten wieczór doskonale, nie dla własnych wspomnień, a upewnienia się, że w opinii jego znajomych i nieznajomych zyska sobie miano człowieka potrafiącego stworzyć zabawę od zera, choć dziś mieli ku temu odpowiednią okazję. Olaf nie pamiętał już, jaka jest data, czy przyjęcie trwało kilka godzin, czy kilka dni, to bez znaczenia. Dłoń złożył na krótki moment na jej ramieniu w prawdziwie przyjacielskim geście, chociaż palce nie zacisnęły się weń za mocno, a ledwie musnęły kościstą rękę.
    Dostrzegał odwrócony wzrok gdy mówiła, że nie lubi tańczyć, a gdzieś pod ciemną rzęsą wyraźnie w Laudith jawiła się niepewność. Była zbyt młoda, aby jeszcze wiedzieć, co lubi, a przynajmniej tak mogliby tłumaczyć to sobie osoby z pokolenia ich rodziców. Sam Wahlberg, chociaż nie wypowiedział tego głośno, obiecał sobie gdzieś pod sercem, że zatańczy z nią, gdy tylko muzyka będzie odpowiednia, a jego oddech uspokoi się, wcześniej mamiony dziesiątkami nut i słodkich ust obecnych tu młodych kobiet. — Twojego ojca tu nie ma, Lau — własnego, choć całkowicie niespokrewnionego z nim wuja, pamiętał jak przez mgłę. Wahlbergowie nie byli przesadnie rodzinni, co najwyżej na zdjęciach, tak samo jak wiele podobnych im bogaczy. Mrugnął do dziewczęcia, wzrok zawieszając na długi moment na jej smukłej i bladej szyi, gdy to przechylała butelkę alkoholu prosto w usta, a ten spływał po jej ciasnym gardle, wykrzywiając się na ostry i cierpki smak wytrawnej whisky. — Nie możesz wypluć, połknij wszystko, a wkrótce poczujesz efekt — mówi cicho, ostatnie sylaby przeciągając nieznacznie, rozbawiony faktem, że być może jeden z pierwszych razów młodej Simonsen dział się przed jego rozmarzonymi i pijanymi oczami, doceniającymi zbawienny wpływ podobnych trunków na rozanielony organizm.
    Nie mam bladego pojęcia, kim są ci wszyscy ludzie — mówiąc te słowa, nachylił się do ucha czarnowłosej, odsuwając nieco kilka kosmyków, aby jego głos był lepiej słyszalny, niepsuty kruczymi pasmami. W tym czasie, gdy obecna niedaleko blondynka, której dekolt wyraźnie odsłaniał każdą krągłość, posyłała mu wyraźny sygnał zainteresowania, Olaf odwrócił wzrok, spoglądając ponownie w oczy Laudith, za punkt honoru biorąc sobie dzisiaj, że przynajmniej przez jakiś czas zapewni jej rozrywkę. Miał ochotę stać się przewodnikiem, zabawiać ją, adorować nawet, ale pijany krok i rozbawione myśli nie zezwalały na skupienie. — Ale jakie ma znaczenie, kto to jest, skoro gra muzyka, a szampan się nie kończy? — roześmiał się głośniej, zachwycony smakiem serów i owoców, które mieszając się, tworzyły gamy niemożliwe do opisania prostymi ludzkimi słowami. — Obraz, Laudith... Sztuka, poezja smaków, miękkość tekstury, aromaty i wonie niepowtarzalnych kompozycji. Oh... Jak ty mało jeszcze wiesz o życiu... — odpowiedział na niepewność kuzynki, uznając, że przecież kultura, jaka ich otacza, artyzm i efekty pracy muzyków, malarzy, czy też rzeźbiarzy, stanowią podstawę funkcjonowania. Bagatelizował czynniki takie jak praca, jak rodzina, jak bogowie, liczyła się zabawa i rozkosz odnajdywana w głębi barw.
    Potrzeba odpoczynku została spełniona gdy tylko opuścili rozległy salon, kierując się w stronę pustej teraz kuchni, do której w każdym momencie wejść mogła obsługa, niosąc puste tace, aby wymienić je na pełne przysmaków i trunków. — Wszystko ci pokaże — szepcze, nie odpowiadając na pytanie w kwestii gotowania, jakby uznawał, że kuchnia wcale do tego nie służy. Matka nigdy nie spędzała przy niej czasu, co najwyżej przygotowywała sobie gin z gorzkim tonikiem, lub raczyła się grejpfrutami, zawsze korzystając z kucharza, lub przebywając w restauracjach. Rodzinne śniadania były wymysłem kinematografii i literatury, przynajmniej bazując na doświadczeniach Wahlberga. — Nie chcę jeść, chcę smakować — odpowiedział, siadając ciężko na ziemi, gdy świat wokół wirował, a spożyty wcześniej alkohol kompletnie niweczył poczucie stabilności. Nie przewracał się jednak, utrzymując odpowiednią pozycję, oparty o zimną szafkę kuchenną. Nie zwracał już uwagi, czego chce jego towarzyszka, choć wciąż zamierzał ją adorować, uznając, że jej rozrywka to teraz jego cel, lecz przestraszony kobiecy wzrok, wpatrujący się w jakiś bliżej nieokreślony punkt w przejściu sugerował, że nie byli tu sami. Olaf podniósł spojrzenie, a nie dostrzegając tam nic, rozpoczął batalie sam ze sobą w uznaniu czy spotkali właśnie zjawę, dla człowieka takiego jak on niewidoczną, czy może jeden łyk whisky wpłynął na Simonsen wystarczająco, aby i jej kręciło się w głowie. Nie starczyło sił, aby spytać.
    Bawię się wyśmienicie — roześmiał się, a w ostatnich głoskach brak było radości, jedynie ból łamiący serce, gdy niepogodzony z własnym sierocym losem, wiecznie poszukujący ciepła w kobiecych dłoniach, jakiego nie zapewniły matczyne, w głos wtórował własnemu potwierdzeniu. — To mój wieczór, jestem teraz właścicielem galerii — wspomina, nieświadom, że ta wkrótce stanie się i jego obsesją, tak samo jak leżało to w naturze ojca. Wolną dłoń skierował do twarzy kobiety, bez baczenia na jej ruchy głaszcząc jeden z bladych policzków w geście, który można było stawić gdzieś pomiędzy przyjacielskim a intymnym. — A ty jak się bawisz, moja droga? Smakuje ci wino? — nie czekając na odpowiedź, kieliszek, który trzymał w dłoni, agresywnie rzucił w kierunku drzwi, w które wcześniej wpatrywała się Laudith, a ten rozbił się tuż obok na ścianie, pozwalając, aby trunek spłynął po niej, barwiąc farbę. Szkło rozbiło się, a jego kawałki, chociaż znajdywały się niedaleko, tak nie dosięgnęły siedzących na podłodze młodych. Dziwaczny w swych ruchach, bywał agresywny, lecz nie do niej, gniew omijał ludzi, a skupiał się na przedmiotach, była to cecha dziedziczona po matce. — Wybacz mi, uznałem, że kieliszek jest nam zbędny — powiedział, jakby właśnie potwierdził, że niebo jest błękitne, a taksówka przyjedzie za piętnaście minut.
    Ślepcy
    Laudith Vidgren
    Laudith Vidgren
    https://midgard.forumpolish.com/t1289-laudith-vidgrenhttps://midgard.forumpolish.com/t1322-laudith-vidgrenhttps://midgard.forumpolish.com/t1321-hel#10847https://midgard.forumpolish.com/f130-laudith-vidgren


    To nawet nie egoizm mógł być źródłem pragnienia, by każdy bawił się dziś doskonale i zapamiętał ten wieczór na długo, a dobre wychowanie, nakazujące gospodarzowi zadbanie o swoich gości. Panna Simonsen w ten sposób to wciąż odbierała, postrzegała swego kuzyna jako młodzieńca o nader dobrych manierach, nie miała wciąż świadomości do czego był zdolny i jak naprawdę lubił się bawić. Nie chciała mu zatem sprawiać przykrości własnym zachowaniem, nie chciała by sądził, że bawi się źle, sądziła zaś, że tak właśnie mogło by być. Siliła się zatem na uśmiech i skinęła głową, zgadzając Olafowi zaufać.
    Teoretycznie stała na progu dorosłości, za nieco ponad pół roku miała skończyć osiemnaście lat i osiągnąć pełnoletność, jedynie jednak na papierze. W czarnych oczach było coś zdecydowanie dojrzalszego niż u innych dziewcząt, jakby była na tym świecie już o wiele wcześniej, patrzyła na niego oczyma tych wszystkich dusz, które mogła dostrzec i usłyszeć; prawda jednak różniła się od wywieranego przez dojrzałą urodę wrażenia. Była młoda i zielona, naprawdę wciąż nie wiedziała co lubi, co ją pociąga i czego tak naprawdę pragnie. Tak jak każdy młody człowiek dopiero poznawała samą siebie. W przypadku Laudith proces ten okazywał się znacznie trudniejszy. Aby poznać siebie, należy doświadczać, świat poznawać empirycznie, za pomocą wszystkich swoich zmysłów. Nieważne ile książek pochłonie, obejrzy filmów i wysłucha piosenek, w ten sposób znała go jedynie w teorii, która bez praktyki mówiła wyjątkowo niewiele. To nie obecność ojca, czy nawet świadomość tego, że mógłby się dowiedzieć powstrzymywała Laudith przed eksperymentowaniem; miała wciąż wewnętrzne opory, jakby bała się opuścić swoją bezpieczną strefę i spróbować nowego.
    Whisky nie wypluła, to byłoby niegrzeczne, przełknęła więc wszystko, chociaż wcale jej nie smakowało. Zapowiedzianego przez Olafa efektu mogła spodziewać się szybciej, niż inni. Niewiele wypiła w życiu alkoholu, szczególnie mocnego, więc i głowę miała słabą.
    - To dlaczego tutaj są? - spytała zdziwiona Laudith, nie odsuwając się od kuzyna, choć jego usta znalazły się nieprzyzwoicie blisko jej ucha, a ciepły oddech musnął skórę. - Nie ma to dla ciebie znaczenia? Z kim się bawisz?
    Dziwiło ją to podejście. Jakby w ogóle go nie obchodziło co dzieje się wokół, po prostu miało się dziać: muzyka grać, szampan lać, a ci obcy ludzie tańczyć i obściskiwać się na parkiecie, stwarzając iluzję doskonałej zabawy. A może to właśnie dla innych była wspaniała zabawa? Pijaństwo, odurzenie alkoholem i narkotykami, ciepło drugiego ciała i nachalny dotyk? - Nie znam się na sztuce, Olaf... Chcę studiować magię rytualną - burknęła Laudith. powstrzymując przewrócenie oczyma na słowa, że niewiele wie o życiu. Oczywiście, że niewiele o nim wiedziała. Nie wyfrunęła wciąż z rodzinnego gniazda i bała się eksperymentów. - Wiem jednak za to za dużo o nieżyciu - mruknęła cicho, bardziej do siebie, niż do niego. Zmarli, którzy ją nawiedzali nie wiedzieli już nic o poezji smaków, tekstur, aromatów i woni. Tęsknili za tym, jednak jedyne, co im pozostało to uczucia. W głównej mierze negatywne. To dominowało w egzystencji Laudith. Dużo mniejszą uwagę zwracała na to, co działo się wokół. Na liczne obrazy zdobiące ściany mieszkania Wahlbergów, na rzeźby stojące w kątach, na zachwycające ornamenty. Nawet teraz, kiedy objawiła jej się zmarła pani Wahlberg nie potrafiła się tym zachwycić. - Pokaż - odszepnęła prosząco.
    Chciała zapomnieć o tym widoku. Chciała zapomnieć o wszystkich duszach. Chciała skupić się na tym, co prawdziwe i realne, namacalne i rzeczywiste. Może nadszedł moment, kiedy powinna zacząć naprawdę żyć? Dotąd przed życiem się ukrywała. Uznawała jeszcze swój dar za brzemię, a paradoksalnie nie starała się uciec ze świata zmarłych, który ją wciągał.
    - Tylko jedzenia? - spytała cicho. Zrozumiała akurat tę metaforę. Nie był głodny, ona także nie. Przynajmniej nie dosłownie. Nie sera, nie wina, żadnej z doskonałych przekąsek, przygotowanych z pewnością przez wybitnych kucharzy, bo przecież nie przez Wahlberga. - Nie okłamuj mnie, Olafie - poprosiła Laudith. Może i niewiele wiedziała o życiu, może niewiele wiedziała o innych, potrafiła jednak dobrze wyczuć emocje innych, potrafiła słuchać. Młodzieniec nie brzmiał jak ktoś, kto się cieszy i wyśmienicie bawi. Nie musiał kłamać, nie tutaj i nie teraz, nie musiał jej oszukiwać. - I cieszysz się z tego? Z galerii? - pytała dalej. Sądziła, że rozmiłował się w sztuce, że miał duszę artysty, choć sam nie tworzył. Czy nie powinien był się cieszyć - z rodowego dziedzictwa? Pomyślała o tym, że to śmierć matki wciąż go bolała, nieświadoma jak bardzo się myli. Nie odsunęła się od Olafa, nie odtrąciła dłoni, choć spoczęła na jej policzku w zbyt czułym jak na kuzyna geście i poczuła się wręcz z tym nieswojo, dreszcz przebiegł Laudith wzdłuż kręgosłupa. - Chyba musisz mnie nauczyć jak się bawić, bo nie wiem co odpowiedzieć - przyznała z rozbrajającą szczerością. Skoro poprosiła go, by jej nie okłamywał, czy sama nie była mu szczerości winna? - jest znacznie lepsze niż whi... - urwała w pół słowa, zaskoczona agresywnym gestem Olafa, zupełnie niezrozumiałym. - Pijmy więc prosto z butelki - zaproponowała jednak po chwili, starając się mówić spokojnie, jakby nie wzruszył ją ten nagły wybuch. Na dowód tych słów Laudith złapała za butelkę i pociągnęła z niej zdrowo, przełykając wino i podając je Olafowi. - Spokojnie, jestem tu - wyszeptała i przysunęła się bliżej, obejmując Olafa ramionami, wiedziona dziwnym przeczuciem, że może właśnie to jest mu potrzebne, ze może też, tak jak ona, czuje się dziś samotny, mimo że wokół było tylu ludzi, których - jak przyznał sam - wcale nie znał. Czyż nie zdarzało się właśnie tak, że człowiek najbardziej sam czuł się wśród tłumu? Laudith nie chciała by tak było. Nie w jego urodziny i nie tylko dlatego. Okazał jej zainteresowanie, nie odrzucał jak inni, zależało jej więc na tym, by poczuł się dobrze, nawet za cenę jej własnego dyskomfortu.





    Monsters don't sleep under your bed,
    they sleep inside your head
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Tamta dziewczyna o jasnych jak morska piana włosach, splątanych w warkocz, w który wplotła kryształy odbijające nienachalne światło; tamten młody mężczyzna o bujnym wąsie, którego muszka przekrzywiła się pod wpływem wieczoru, a nos zaczerwieniał od wypitego akvevitu; tamta para, która poznała się piętnaście minut temu, a przed dziesięciu przyrzekła miłość aż po grób, co teraz w rogu kanapy pożerali zachłannymi ustami własną niewinność; tamten chłopiec, który ledwo co skończył akademię, a teraz pod wpływem przyjaciela dyskutował o postimpresjonizmie tak, jakby mówił o swym pożądaniu. Nikogo z nich Olaf nie znał i poznawać nie zamierzał, bo na ten moment nie mieli oni znaczenia. Jedynym zadaniem ludzi, którzy się tu znaleźli z zaproszenia, lub nawet przypadku, było mówienie potem o tym wieczorze dobrze, roztaczając wokół niego aurę tajemnicy i niezastąpionej rozrywki.
    Są tu, bo gdzieś przecież musieli się podziać. Czyż nie nakazano nam przyjmować gościa z pełnym szacunkiem? Spójrz, Laudith, napoiłem i nakarmiłem ich — wysokoprocentowym alkoholem i miniaturowymi przekąskami na wykałaczkach, ale wciąż był to pewien sposób gościnności. Odpowiadał, owijając w bawełnę, bo nie miał żadnego pomysłu, dlaczego faktycznie ci wszyscy ludzie przebywali teraz w jego mieszkaniu odziedziczonym po rodzicach, tworząc w nim tłok. Zabawa trwała, muzyka zabarwiała wieczór, a kolejne krople whisky ściekające po gardle dziewczęcia rozkosznie bawiły Olafa.
    Tak! — niemal wykrzyczał podekscytowany, gdy ta odpowiedziała o nieżyciu, jakby właśnie przedstawiała mu długo wyczekiwaną wiadomość. Oczywiście medium, szanowane w społeczeństwie galdrów, stanowiły swoistą tajemnicę, sekretną siłę gotową sprowadzić na ten świat niepokorne dusze zamknięte w jej ustach. — Ale tak! Przecież właśnie o to chodzi. Śmierć Paganiniego pędzla Gudmund Haraldsen choćby. Wiesz, że w Rzymie wierzą, że Niccolò Paganini zaprzedał duszę demonom za swój talent? — opowiadał pełen fascynacji tym światem, gestykulując żywo rozentuzjazmowany. — Il trillo del diavolo… Myślisz, że skomponował to przed czy po własnej śmierci? — Olaf spytał zupełnie poważnie, nawet nie zwracając uwagi, że młodsza kobieta może nie mieć pojęcia, o czym mówi. Śmierć i życie, sztuka i Sztuka, to wszystko mieszało się w całość, dopełnione kroplami whisky o posmaku suszonej moreli. Na chwilę zamknął oczy, jakby odciął się i umysłem poleciał do Włoch, słuchać sonaty.
    Czy to alkohol, czy narkotyk, czy długość marcowej nocy sprawiała, że nie potrzebował do zabawy nikogo, równocześnie potrzebując ich wszystkich? Przede wszystkim dziś pragnął emocji, przelewającej się przez cięty kryształ na chudej nóżce i jędrne tropikalne owoce wystawione na paterach. Młoda Simonsen nosiła ich w sobie aż zbyt dużo, w ciemnym spojrzeniu ujawniając jedynie czasem, choć jej twarz czy dłonie pozostawały zimne, jak Hel, która przy niej tkwiła. Ale nie potrafiła zrozumieć popsutej artystycznej duszy, która oprócz talentu do zjednywania sobie ludzi, na płótno nie potrafiła przelać nic.
    Zimno kuchennej posadzki nie było odczuwalne, gdy coraz mocniej zmroczone spojrzenie rozplątywało się, podążając przez jej szyję aż do ciemnych oczu. Jak mogła?Cśśśś — palec przyłożył do jej ust, zaraz jednak odsuwając go do tylu w jakby przepraszającym, przyspieszonym geście. — Nie kłamię, spójrz mi oczy. Patrz w nie — choć w jego głosie nie czaiły się rozkazy, ten nie widniała tam uległość, sam nie oderwał wzroku. — Mam plan, Laudith... — wyszeptał, jakby chciał upewnić się, że nikt więcej ich nie usłyszy, chociaż byli tam sami. — Rozkosz przeplotę z akrylami, a pożądanie z gipsowymi posągami. Cała noc będzie należeć do mnie, to ja... To ja Laudith sprowadzę na ten świat ekstazę — rozbujane ego rosło gdy w głowie rodził się pomysł, choć ten pozostawał jeszcze bliżej nieokreślony, sam Wahlberg nie miał pojęcia jako zrealizować. Na razie po prostu go chciał. Nieostrożny w swoich ruchach, gniewny. Obecna w nim była wybijająca się rozpacz mieszana z bogactwem trzymanym w bankowych skrytkach. Gdy nikt nie uczył jak żyć, tylko co myśleć, pozostawało wyciągać własne wnioski.
    Może jestem nieśmiertelny?
    W jednej sekundzie, gdy szkło rozprysło się po kuchennej, podłodze chciał wstać i rozciąć nim sobie ciało, przelać na kafelki krew, aby odsłonić najpiękniejsze dzieło jego matki. Lissbeth Wahlberg, która pozostawiła na policzku drobną bliznę po ostrym wbijającym się w nim kamieniu, gdy otwartą dłonią wymierzała synowi karę, byłaby dumna. Od dziewczyny odebrał butelkę wina. — Zostań tu. Nakarm mnie... — wymruczał, przymykając oczy, gdy alkohol uderzał coraz mocniej do głowy. Sam zaś z butelki upił kolejny łyk wina, pozwalając winogronom rozlać się po podniebieniu. — Nakarm mnie snami i wspomnieniami, daj mi sztukę nieżycia — szeptał, przechylając się w jej stronę, gdy czubek głowy opierał na ramieniu kobiety, zaraz potem śmiejąc się do siebie, lecz nie podnosząc jej, kompletnie pijany. — Jeśli odwiedzi cię kiedyś moja matka,…to powiedz jej, że zamienię Besettelse w jej najgorszy koszmar, to powiedz jej, że stworzę tam własny sen, a potem znajdę ją w Helheim i......to nic jej nie mów — dopiero wtedy podniósł głowę w górę, przyglądając się ponownie oczom dziewczyny, a ta, jeśli tylko spojrzała, pod powiekami Olafa dostrzec mogła drżenia, które lada moment gotowe były przerodzić się we łzę.
    Nie mógł. Przecież nie mógł.
    Ślepcy
    Laudith Vidgren
    Laudith Vidgren
    https://midgard.forumpolish.com/t1289-laudith-vidgrenhttps://midgard.forumpolish.com/t1322-laudith-vidgrenhttps://midgard.forumpolish.com/t1321-hel#10847https://midgard.forumpolish.com/f130-laudith-vidgren


    Tak duży tłum na niewielkiej (jak na mieszkanie to dużej) przestrzeni budził w pannie Simonsen wręcz niepokój. Nie przywykła do niego. Olaf zaś sprawiał wrażenie, jakby czuł się w nim jak ryba w wodzie, jakby to właśnie było jego naturalne środowisko, a mimo to Laudith podskórnie wyczuwała, że coś jest mimo wszystko nie tak jak powinno.
    - Gość w dom, to bogowie w dom, tak mówią - mruknęła Laudith, nieszczególnie przekonana, czy Olaf naprawdę darzył tych wszystkich gości pełnym szacunkiem, skoro nie znał nawet ich imion i poznawać ich nie zamierzał. Nie śmiałaby jednak poddawać w wątpliwość dobrych intencji gospodarza, szczególnie, że ją naprawdę potraktował z szacunkiem, poświęcał Laudith więcej uwagi, niż na to zasługiwała.
    Na jego nagłą ekscytację, fascynację tym co powiedziała o nieżyciu, ciemnowłosa zareagowała uniesieniem brwi. Dar, który otrzymała wraz z krwią, wzbudzał zainteresowanie, szacunek, inni galdrowie postrzegali go pozytywnie, nie mając pojęcia o tym czemu tak naprawdę się równał.
    - Myślisz, że nawet Il trillo del diavolo było tego warte? - spytała poważnie Laudith, zupełnie nie podzielając entuzjazmu i podniecenia tą wizją, jakie przejawiał kuzyn, nagle rozentuzjazmowany i bardziej żywy, kiedy mówił o kolejnym dziele sztuki. - Jeśli to prawda, Paganini zaś zawarł z demonami pakt, został zmorą… To ten utwór nie wzbudzałby w tobie takich emocji, a strach i ból - odpowiedziała ze śmiertelną powagą dziewczyna, podchodząc do tego w sposób właściwy sobie - pomijając zachwyt nad pięknem, skupiając się na faktach i logice. Zaczęła rozważać, czy to naprawdę było prawdopodobne. - Żaden talent nie jest wart paktu z demonami - stwierdziła do tego, niemalże ostrzegawczo, jakby obawiała się, że Olaf sam rozważał podobny kontrakt. Pomyślała wówczas, że nigdy w życiu by mu w tym nie pomogła, chociaż potrafiła.
    Może go zawiodła. Nie potrafiła myśleć tak jak on. Nie potrafiła bawić się tak jak on. Wahlberg sprawiał wrażenie jakby miał w sobie całą gamę emocji i uczuć, najprawdziwszą paletę ich kolorów, których właściwie było nieskończenie wiele tak jak gwiazd na niebie. Przy nim sama sobie wydawała się jeszcze bardziej pusta w środku, zimna jak posąg z marmuru. Czasami myślała, że nawet one, rzeźby z kamienia, mają w sobie więcej życia od niej. Te, których wykuło dłuto mistrza naprawdę były po stokroć bardziej ekspresywne i dynamiczne - to nimi nie mogła się zachwycić, napatrzeć na nie. Jak to możliwe, że ludzka ręka potrafiła stworzyć coś tak boskiego?
    Przez pite wino Laudith nie czuła zimna kuchennej podłogi. Krew zaczęła szybko krążyć, przyprawiając nastolatkę o szum w uszach i rumieńce, które Olaf łatwo mógł pomylić z zawstydzeniem wywołanym przez fizyczną bliskość, śmiałe gesty, jego palec na jej ustach. Patrzyła mu w oczy, jak prosił, niewiele jednak wciąż rozumiała z jego słów - był już chyba pijany i sam plątał się we własnych myślach. Nie miała mu tego za złe.
    - Wierzę ci - wyrzekła pokojowo Laudith, nie zamierzając podejmować z nim kłótni o prawdziwość słów; wierzyła w nie jedynie po części. - Jaki? - wtrąciła ze szczerą ciekawością. Co zamierzał uczynić z odziedziczoną galerią sztuki? Prowadzić ją zgodnie z wolą rodziców, wedle ich tradycji, wedle wprowadzonych przez nich porządków, tak by byli z niego dumni? Jego słowa sugerowały coś zupełnie innego. Laudith była jednak jeszcze zbyt młoda, za mało doświadczona, aby w pełni pojąć co ma na myśli. Myśląc o przywołanej ekstazie miała przed oczyma obrazy, których bohaterami byli święty Franciszek i Maria Magdalena; myśląc o ekstazie myślała o tych wszystkich, którzy rzekomo doznawali prawdziwego, realnego kontaktu z bogami. Może zbyt wiele z niej samej było przykute do wiary w Dziewięć Światów. Patrząc wciąż jednak w oczy Olafa zaczęła wątpić w swoje przypuszczenia. Myliła się, to więcej niż pewne. Policzki jej pokraśniały jeszcze bardziej, lecz nie od alkoholu. - To brzmi jakbyś pragnął tchnąć w te obrazy, rzeźby i wszystko inne, co możemy nazwać sztuką, prawdziwe życie - powiedziała ostrożnie; nie wiedziała, czy to co mówi ma w ogóle sens. Chciała zabrzmieć mądrze, pragnęła podjąć z nim tę dyskusję o sztuce, wiedziała i czuła jednak zbyt niewiele - wciąż.
    Z wolna zawstydzenie i niepewność ustępowały rozluźnieniu, zarówno za sprawą pitego wina, jak i swobody jaką prezentował całym sobą Olaf. Nie wstydził się przed nią własnego gniewu, rozpaczy, podniecenia i entuzjazmu. Z niczym się nie krył. Zazdrościła mu tego - tej otwartości.
    Zazdrościła i współczła jednocześnie, że można czuć tak intensywnie i boleśnie.
    - Zostanę. Nigdzie się nie wybieram. - Obietnica została złożona szeptem, bała się, że gdyby wypowiedziała te słowa głośniej, to zdradziłaby się drżeniem własnego głosu. Zdradziłaby jak wielki miała w sobie teraz niepokój i troskę o niego, o to, co się z nim działo. Przybywając do Midgardu Laudith miała w głowie zupełnie inną wizję tego wieczoru; spodziewała się, że pokręci się po mieszkaniu Olafa kilka godzin, potrzyma z boku, podeprze ścianę, złoży mu życzenia i może wróci do domu rodzinnego jeszcze przed północą. Przypuszczała, że kuzyn może nawet jej nie zauważyć i to nie przez brak sympatii, zainteresowania jej osobą, a nadmiar gości, znacznie bardziej ciekawych od niej, mających w sobie więcej siły przebicia i charyzmy, do tego zdeterminowanych, aby wyłuskać dla siebie więcej uwagi solenizanta. Obrót sytuacji okazał się jednak tak zaskakujący, że pannie Simonsen wciąż brakowało słów. A może po prostu nie umiała w myślach odnaleźć odpowiednich, aby go pocieszyć - bo wydawało jej się, że tego właśnie potrzebował. Nie nieszczerych, powtarzalnych życzeń, nie kolejnych prezentów, jakie mógłby sprawić sobie sam, nie tańców i bezwstydnego flirtu z dziewczętami o pustych oczach nieskalanych żadną myślą. Chciała mu powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, tak po prostu, lecz nie chciała kłamać. Nie miała takiej pewności. Sama zrozumiała zdecydowanie zbyt wcześnie, że to tylko pusta obiecanka, słowa rzucone na wiatr. Bardziej irytowały, niż pocieszały - a mimo to gorąco pragnęła Olafa o tym zapewnić, może jeszcze bardziej sama chciała w to uwierzyć.
    Oparła się wygodniej, pewniej o kuchenne szafki, aby posłużyć mu ramieniem, gdy wsparł o nie głowę. Zazwyczaj stroniła od takiej bliskości, cudzego dotyku, nawet ze strony bliskich krewnych, nie pamiętała kiedy ostatni raz przytuliła ojca, czy matkę, teraz jednak nie czuła dyskomfortu. Tak powinno być.
    - Uwierz mi, że nie chcesz tego. Nic wspólnego to nie ma z ekstazą i pożądaniem... Jest tylko rozpacz, ból i bezsilność - szeptała dalej, czując, że sama za chwilę może zacząć drżeć. Gdyby tylko wiedział co szeptali do niej zmarli, nie prosiłby o to. Gdyby był świadom czego pragnęły od niej mroczne, nadprzyrodzone byty - nigdy by o tym nie wspomniał. Ciemnowłosa nie miała mu tego za złe, nie zwykła się zwierzać, nie zrzucała z siebie ciężaru własnego daru na innych; pozwalała wciąż wszystkim wierzyć, że to zaszczyt i boskie błogosławieństwo. Zamarła jednak, kiedy sam przywołał postać swojej matki w kontekście tego daru. Zauważył coś? Z jakiegoś powodu... wiedział co przed chwilą zobaczyła? Zdradziła się miną? Z niepokojem spojrzała mu w oczy, kiedy podniósł głowę.
    - Nic jej nie powiem - obiecała znów, czując jednako tak przejmujący żal, że o mało co jej samej nie zaszkliły się oczy. Uniosła drugą rękę, by pogładzić policzek Olafa, szorstki od zarostu, opuszkami palców. - Obiecuję, że nic jej nie powiem. - Wtedy jeszcze, kiedy nieobca była Laudith empatia, gdy nie wyszarpano z niej umiejętności współodczuwania, zaczęła dzielić go z Olafem, mimo że nie znała jego źródła - zaczynała mieć jednak pewne przypuszczenia. Nie zamierzała więc wyjawiać Wahlbergowi prawdy: o tym, że jego matka i tak wszystko teraz widział. W tamtej chwili też obiecała sobie, że jeżeli kiedykolwiek Lisbeth Wahlberg ją odwiedzi i poprosi, aby przekazała coś synowi - to nie zrobi tego. Tajemnicę zabierze ze sobą do własnego grobu, tak jak wiele innych.
    Objęła go ramieniem, przytulając do wątłej piersi, w opiekuńczym wręcz geście, palce zaś wplotła w ciemne włosy, nieśpiesznie nakręcając na nie cienkie pasma.
    - Wiesz co ostatnio mi się śniło? - zagaiła łagodnym tonem, spełniając prośbę, aby nakarmić go snami - ale tylko po części. - To, co wydaje się życiem. Taniec, śpiew, słońce, wino, ludzie wokół… Wszystko to, o czym mówiłeś. Czasami wydaje mi się, że tego właśnie pragnę - żyć jak inni, żyć normalnie. Tylko czy to naprawdę jest definicja życia, kiedy najbardziej żywy człowiek czuje się, gdy cierpi? Śniła mi się więc pustka - mówiła dalej, pociągając w międzyczasie z butelki, która prawie zdążyli już opróżnić, plącząc się coraz bardziej we własnych myślach i tym, co chciała powiedzieć. Alkohol szybko uderzał młodej, niedoświadczonej nastolatce do głowy. - O czym myśleć, aby mi się przyśnił taki świat, gdzie życie jest więcej warte?
    Świat dziwny jest jak sen, a sen jak świat.





    Monsters don't sleep under your bed,
    they sleep inside your head
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Niech więc piją i jedzą, a ja pokornie oddawać im będę cześć — wyrzekł, choć czci nie oddawał nikomu, jedynie sobie. Bogowie odbierali ją wtedy, gdy musiał prosić o ich przychylność, lub wypadało mu. Nauka płynąca od rodziców była jasna, publika musiała zostać wypełniona, a dopiero wtedy zaczynał przedstawienie. Jedyną intencją w tej zabawie było to, aby mówili dobrze, aby wieść o tym, że to w jego progach trwa bal, niosła się przez całą magiczną i pokrytą resztkami śniegu Skandynawię. Nie miał talentu równego własnej matce, nie rzeźbił, nie malował, potrafił jednak emocje przelać w fortepian, tak jak cztery pokolenia temu zrobił to jego prapradziadek, wykupujący za ostatnie oszczędności parter kamienicy, aby otworzyć tam prawdziwy salon fortepianów. Gdy jednak mówił o sztuce, wtedy też emocje płynęły po języku w dół, łagodząc wszelkie neuralgiczne niesnaski.
    Czyż nie w tym jest piękno tego utworu? W strachu i bólu, w rozpaczy? Radość jest krótkotrwała, za to smutek może trwać wiecznie. Tylko artysta posiądzie talent do ukazywania go spragnionym — deklamował jak poezję, uświadamiając sobie, że być może młodsza dziewczyna ma o wiele więcej racji, niż na początku mógłby zakładać, egoistycznie sam siebie stawiając na piedestale. Uczył się, jednak to z ludzkiej dłoni kierowanej boskim instynktem płynęły najpiękniejsze dzieła, czemu więc słowa Laudith miałyby być mniej warte? — Nie widzisz tego tak jak on... Co jeśli talent stanowił o największym pragnieniu? — niemal wyszeptał na jej opinię o pakcie z demonami na rzecz zyskania talentu. Sam nie miał dokładnej opinii na ten temat, świadom, że dla sukcesu zrobiłby pewnie wiele więcej, lecz nikt nigdy nie kazał mu podejmować  podobnej decyzji. — Jak wiele ty oddałabyś za spełnienie takowego? — choć pytał, tak świadom był, że na szczerą odpowiedź nie mógł liczyć. Nie przez fakt, że pytał o to pannę Simonsen, a przez fakt, że nikt o zdrowych zmysłach nie powiedziałby prawdy, znając konsekwencje, choć problemem nie musiało być ujawnienie takowej, a zwyczajnie wypowiedzenie własnej niemoralności głośno. Nikt o zdrowych zmysłach
    I być może właśnie dlatego tak bardzo kochał się w sztuce, bowiem ta nie potrzebowała zdrowych zmysłów, a ferii emocjonalnych bolączek wyciekających z przerażonego ciała. Jak wielkim przeciwieństwem byli, gdy kamienna twarz dziewczęcia o kruczoczarnych włosach odbijała światło niczym marmur, a wyważone ruchy jej dłoni nie obcowały z życiem, tylko ze śmiercią. Czy galdr przechodząc w tamten lepszy świat, pozbawiał się serca, a wraz z nim plątanin myśli i emocji? Po cóż więc było umierać? Ból też był cenny.
    Sprytny — odpowiedział na pytania o własny plan, rozchylając przy tym usta w tajemniczym tak samo jak kolejne słowa uśmiechu. — Makiaweliczny. Chytry tak bardzo, że bogowie go nie odkryją, a ja złożę im ofiarę, na srebrnej tacy ofiaruję uniesienie w przestworza Masz rację, Laudith. W obrazy i rzeźby tchnę życie, pobudzę je, aby dawały rozkosz — głos ściszył tak, aby nie usłyszał go już nikt inny, bo to ona miała pierwsza dowiedzieć się o namiętności, jaką Olaf zamierzał wpuścić w święte artystyczne mury. — Rozpalę emocję i rozkruszę najtwardsze skały, w podziemiach Besettelse otworzę mekkę rozpustników — teatralnie własny palec przyłożył do jej ust, sygnalizując tym, że oto poznała właśnie tajemnicę, jaką skrywał przed całym światem, powoli prowadząc do momentu, w którym spełni własne żądania. To wymagało jeszcze czasu, lecz nieustępliwość i zdecydowanie jakie od dziecka wykazywał, miały sprowadzić na niego sukces, kto wie jak wielki. — Dochowaj sekretu, nawet przed zmarłymi — szeptał, pozwalając własnej głowie wirować, gdy nadmiar alkoholu wzbudzał rozchwianie.
    Sam minuty później już nie pamiętał, jak wiele przekazał młodej dziewczynie, choć był to pierwszy raz gdy podzielił się tą obietnicą z kimś innym niż własne lustrzane odbicie, bowiem nawet dziennikom nie ufał na tyle. Czyżby miał żałować decyzji? Byli rodziną, nawet jeśli na tyle daleką, by palce pragnące zacisnąć się na jej podbródku, niebezpiecznie zadrgały, to jednak więzy były zbyt silne, a i ona chowała w sobie tajemnice. Czyż wszyscy ich nie mieli? Czyż nie na nich Midgard stał?
    Wyraźnie potrzebował tego powiernika, ucha gotowego wysłuchać największe bóle, ramion gotowych dać ciepło i dłoni głaszczącej półdługie ciemne włosy zaczesane w tył, choć teraz rozburzone w wyniku sięgania po ekstazę zawartą w alkoholach, nie zwracał już uwagi, jak wiele ich zmieszało się ze sobą, gdy czubek głowy opierał o jej ramię, czując, jak gorąc ich krwi miesza się ze sobą, zaś mięśnie kurczą, nie prowadząc do odpustu, a ledwie co kolejnego zmartwienia. W płuca wciągał jej woń, zmieszaną z ulatniającym się z niedaleka zapachem tłuczonego szkła i wina. Nie było w niej słodyczy, skóra, której nie musnął wargą, w wyobrażeniach Olafa smakowała lukrecją, grejpfrutem i świeżą miętą, oczyszczającą umysł. I dopiero dłoń na skórze, do której przycisnął się mocniej, wpatrzone w jej ciemne jak smoła oczy, dała ciało takie, że zapomnieć mógłby o bogach i niebogach dookoła, byleby tylko ta chwila trwała. Policzek, w który przyjmował matczyne uderzenia, pełne złości i litości, teraz piekł pod jej palcami, lecz nie bólem i smutkiem, a bezbarwnym wspomnieniem, o której chwili nie poznał, o ufności. — Najpiękniejsza muzyka powstaje z rozpaczy, największa opera z bólu, zaś bezsilność rodzi poezję głośniejszą niż końskie kopyta w galopie po twardym gruncie. Daj mi lód i utrapienie, chcę czuć więcej, mieć wszystko — pojedyncza łza popłynęła z jego oka, wcześniej tkwiąc pod powieką, lecz nie otarł jej palcem, nie zabrał z policzka, nie odwrócił spojrzenia, bowiem ten wieczór też był sztuką, jej dłoń była posągiem i tkwić by tak mogli w słodkim jestestwie, gdyby nie wino, krzyczące z butelki, aby się uwolnić. Sam chwycił takową, czekając, aż dziewczyna skończy mówić. Słuchał jej całym sobą, rozmyślając nad odpowiedzią.
    Pij, moja droga, pij, póki twój umysł sam nie znajdzie odpowiedzi — orzekł, kierując wino wprost do jej ust, aby przechylić szklane naczynie i wlać weń słodki napój. — Pij, nim nie nadejdzie olśnienie. Pij nim nie stanie się prawda —  wypowiedział jeszcze szybko, podnosząc się z podłogi, aby pociągnąć ją za rękę w górę, by stała tuż przed. Tłumiona przez ściany muzyka z pokoju obok i tak docierała do kuchni, w której wciąż tkwili sami. Ten objął jej kark jedną dłonią, nie szarpiąc, lecz nachalnie zmuszając, by spojrzała w górę, wprost w jego oczy, w których teraz pod szklaną powłoką, utkwił wstrzymany czas. — Noc jest piękna jak sen a Śmierć… Śmierć jest jeszcze piękniejsza — zaraz potem na policzku dziewczyny złożył pocałunek, zbyt krótki, aby mówić w nim o namiętności, zbyt długi, aby traktować jak przelotne pożegnanie. Dopiero wtedy puścił jej kark. — Tańcz ze mną, a nasz taniec będzie piękniejszy niż Śmierć — nie pytał, oznajmiał, chwytając ją w talii i w rytm klasycznej fortepianowej kompozycji przestępując z nogi na nogę, aż w końcu pod butem kruszyły się resztki rozbitego wcześniej szkła.
    Ślepcy
    Laudith Vidgren
    Laudith Vidgren
    https://midgard.forumpolish.com/t1289-laudith-vidgrenhttps://midgard.forumpolish.com/t1322-laudith-vidgrenhttps://midgard.forumpolish.com/t1321-hel#10847https://midgard.forumpolish.com/f130-laudith-vidgren


    Zaśmiała się lekko, spojrzała na Olafa z pobłażaniem, doskonale wiedząc, że nie należał do galdrów szczególnie pobożnych i pielęgnujących wiarę w Dziewięć Światów. Byłby jedną z ostatnich osób, które posądziłaby o pokorne oddawanie im czci. Szczególnie po dzisiejszym wieczorze. Nie miała jednak prawa go pouczać, bo sama nie składała rąk do modlitwy szczególnie często. Laudith wierzyła w ich istnienie, to oczywiste, nie mogło być inaczej, kiedy człek rodzi się z darem rozmowy ze zmarłymi i innymi bytami nadprzyrodzonymi, lecz... Miała do nich wiele żalu i pretensji. Dali jej coś o co nie prosiła i wcale nie uznawała za błogosławieństwo. Było wręcz przeciwnie.
    - Naprawdę myślisz, że w strachu i bólu tkwi piękno? - spytała Laudith z wyraźnym powątpiewaniem. - Wiem o tym więcej, niż bym chciała. Dostrzegam więcej, niż bym sobie życzyła - i nie ma w tym żadnego piękna - przyznała gorzko. Wśród zmarłych, z którymi miała do czynienia, to właśnie podobne uczucia dominowały, towarzyszyły im najczęściej. Ból, rozpacz i gniew. Przelewali je na nią, choć sobie tego nie życzyła, a musiała przeżywać to wraz z nimi - wciąż i wciąż. Nie rozumiała więc jak można tak bardzo się tym ekscytować i uznawać za piękne. Jej samej dokładało to jedynie cierpienia. - Nie ma takiej rzeczy, nie ma takiej osoby za którą oddałabym własną duszę. Nic nie jest warte wiecznego uwięzienia i męki. Nawet największy talent i zapisanie się na kartach historii - odpowiedziała Laudith, wbrew obawom Olafa zupełnie szczerze, zgodnie z tym co właśnie wtedy myślała. Nie kochała, nie darzyła nikogo i niczego uczuciami na tyle intensywnymi, aby móc się tak poświęcić. Nie goniła za sławą i złotymi talarami. Miała wręcz wrażenie, że jest przez to pusta, że nie ma celu i kierunku, że jej egzystencja jest pusta - ale tak właśnie było i nie zamierzała kłamać. Czy to było zdrowe podejście? Miała - jeszcze - zdrowe zmysły? Nie zastanawiała się nad tym. Nie posądzała też Olafa o szaleństwo. Miała jedynie wrażenie, że ocenia te emocje przez pryzmat tworzonej dzięki nim sztuki. Może dla niego warte były przeżywania, jeśli powstawało to piękno; Laudith wydawała się jednak bardziej przyziemna, była zdania, że cierpienie to nie jest konieczne, nie potrzebują nawet najpiękniejszych melodii, obrazów i rzeźb. Ile dałaby za ciszę i spokój ducha? Myśl o udręczonych zmarłych powstrzymała ją jednak od dodania, że zastanowiłaby się nad sprzedaniem duszy demonom w zamian za odebranie jej daru bycia medium.
    - Niewątpliwie, Olafie, o żaden inny bym cię nie podejrzewała. Lis nie jest twoim totemem? - spytała rozbawiona, ale i zaintrygowana jego tajemniczym uśmiechem. Wciąż niewinna nie spodziewała się tego, co Wahlberg planuje naprawdę, dopóki nie wyraził się zdecydowanie bardziej jasno i otwarcie. Nie miała też siedmiu lat, nie była dzieckiem i nie była głupia, aby po określeniu mekka rozpustników nie zacząć mieć przypuszczeń. - Wiesz, że to za to bogowie mogą cię ukarać? - wyszeptała z trwogą. Rozpusta, ekstaza, rozkosz. To nie było im miłe. Bogowie skąpili galdrom na ziemi tych przyjemności. Nakazywali wieść pokorniejsze życie. Pomimo braku wiary Wahlberg igrał z ogniem. - Oczywiście, że dochowam. Przecież obiecałam. Nie wierzysz mi?
    Ona nic nie powie. Nie piśnie nawet słówka. Nie musiała przecież, skoro jego matka błąkała się wciąż i obserwowała to, co robi. Laudith nie musiała nic mówić - sama to dostrzeże. Zaczęła się więc zastanawiać, czy nie powinna jednak o obecności pani Wahlberg Olafowi powiedzieć. Zasugerować, że powinno odprawić się tu rytuał poświęcenia domu, aby pozbyć się jej raz, na zawsze.
    Uznała jednak, że dzisiaj to nie jest dobry moment. Powie mu to, pozwoli zachować ten plan w prawdziwej tajemnicy, ale nie tego wieczoru. Nadejdzie jeszcze odpowiednia chwila. O ile sama o tym nie zapomni, bo i jej alkohol coraz mocniej plątał myśli i słowa.
    Laudith nie miała jeszcze pojęcia jakiego bólu zaznał policzek, który gładziła z siostrzaną niemalże czułością. Dotychczas podobnymi gestami darzyła jedynie Einara, swego jedynego przyjaciela, będącego jej jak brat od już niemal dziesięciu lat. Przyszło to Laudith jednak naturalnie, bez poczucia, że powinna, że tak wypada; chciała go dotknąć, chciała w jakiś sposób dać mu ukojenie, pocieszyć. Nie wiedziała tylko jak, nie była w tym dobra, miała... zbyt niewielkie doświadczenie w relacjach z innymi ludźmi. Więzi między nimi wciąż pozostawały dla niej tak wielką zagadką. Niekiedy czuła, że jej zachowanie jest sztuczne, nienaturalne, wymuszone, gdy starała się zachować uprzejmość, nawiązać dobry kontakt, lecz nie teraz. Znała Olafa od lat, lubiła go od zawsze, dopiero jednak dzisiaj miała wrażenie, że nawiązali nić porozumienia - prawdziwego zrozumienia. Spoglądała na jego twarz, na jakiej tak wyraźnie odbijał się ból i jak rzadko kiedy zapragnęła zdjąć z niego ten ciężar, wziąć na go na siebie choć na chwilę. Bolało ją, że tak cierpiał. Nieważne, tak naprawdę, dlaczego. Zaczynała się tego domyślać, kiedy prosił ją, by nic nie mówiła matce, aby dochowała sekretów przed zmarłymi. Może pani Wahlberg nie miała na tyle siły i magii w sobie, może nie mogła zadać fizycznego bólu na tyle silnego, żeby powalić mężczyznę na kolana, ale czy urażona duma i zranione uczucia, zwłaszcza dziecka, nie bolały po stokroć bardziej, dłużej, intensywniej? Każdy siniak na skórze w końcu zniknie, każde rozcięcie w końcu się wygoił; rany ducha nie zagoją się jednak nigdy, nie zabliźnią, krwawić będą zawsze. - Może dlatego, że rozpacz, ból i bezsilność to najintensywniejsze, najsilniejsze uczucia jakich możemy doświadczyć? - zasugerowała cicho. Ona sama doświadczyła dotąd jedynie ich. Nie wiedziała jeszcze jak słodko może smakować miłość i pożądanie, by móc je porównać. Wydawało jej się jednak, że sztuka dyktowana miłością jest równie piękna co ta, którą tworzono przez rozpacz. Może więc chodziło o intensywność uczuć? Miłość i nienawiść były pośród nich najgorętsze, tak mawiano. Opuszkiem palca starła łzę Olafa, wciąż patrząc mu w oczy; nie myślała o nim źle, nie oceniała go w żaden sposób. W ich kręgach mawiano wciąż, że mężczyzna nie płacze, uczono ich zachowania suchości pod powiekami, spokojnego oddechu i milczenia, wmawiano, że prawdziwy mężczyzna musi to zdusić w sobie - i czy nie było większej bzdury? W tamtej chwili doceniała szczerość Wahlberga po stokroć mocniej, niż chłód i spokój swojego ojca, chociażby. Mógł płakać, jeśli tylko tego potrzebował. Ona zaś zaczęła płakać razem z nim i nie wstydziła się tego chociaż przez chwilę. Czarne oczy zeszkliły się lekko, bo tak bardzo czuła się bezsilna przez to, że nie może ukoić tego bólu w żaden sposób.
    - Wtedy chyba... - nic mi się nie przyśni. Urwała to zdanie w pół i nie dokończyła, przyjmując za to wino, którym znów Olaf zaczął ją poić. Piła więc, zgodnie z jego sugestiami, świadoma jednak, że alkohol nie da jej oświecenia, a umysł jedynie zamroczy, zmąci myśli, poplącze je całkiem. Może tak być jednak powinno? Zamiast śnić o lepszy świecie, po prostu pogrążyć się we śnie bez żadnych mar? W ciemności, słodkiej nieświadomości, po prostu odpocząć, zniknąć na chwilę, zniknąć całkiem i niczego już nie czuć. Ani bólu, ani radości. Kolejne łyczki paliły ją w gardło, nie przestała jednak pić, choć w pewnej chwili przymknęła oczy, nieprzyzwyczajona do tego smaku. Laudith mu wspominała, że nie pijała alkoholu, to jeden z pierwszych razów; miała jeszcze słabą głowę, organizm nieprzyzwyczajony do tej substancji, kiedy więc pociągnął ją w górę, wstając, ona wyraźnie się zachwiała. Gdyby nie przytrzymał jej za kark, później nie objął w talii, najprawdopodobniej zatoczyłaby się chwiejnie. Patrząc w górę czuła jak krew szumi jej już w uszach, było to jednak uczucie dziwnie przyjemnie.
    Poddawała się gestom Olafa, patrzyła mu w oczy, pozwoliła pocałować się w policzek, który pokraśniał wyraźnie pod jego wpływem. Nawet teraz, już wyraźnie pijana, wiedziała, że nie należał on do rodzaju całusów jakimi darzy się rodzinę w przelotnym powitaniu, pożegnaniu. Zarumieniła się, bo nigdy podobnego nie otrzymała - od nikogo. A może tylko jej się tak wydawało? Może alkohol zmącił jej osąd? Za mocno zawstydziła się przez ten gest, by zapytać o prawdziwe intencje. Podała mu prawie drżącą dłoń, zaczynając się lekko kołysać w rytm klasycznej melodii; tańczyć też nie potrafiła, cieszyła się więc, że nawet tak pijany potrafił ją poprowadzić. - Obiecaj mi tylko, że nie zbliżysz się do Śmierci, dobrze? - wybełkotała. Wciąż deklamował słowa wiersza, może piosenki, której tytułu Laudith nie potrafiłaby sobie przypomnieć, jeśli jednak nazywał Śmierć piękną, a do piękna miał wyraźnie słabość - to poczuła niepokój. Przelękła się, że podejdzie zbyt blisko i przekroczy granicę, której należało się wystrzegać. Zwłaszcza teraz, kiedy zrozumiała jak wiele nosi w sobie bólu.





    Monsters don't sleep under your bed,
    they sleep inside your head
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Pokorne hołdy oddawać mógł jedynie sobie, swojej intuicji, bojaźni i bólączce, która nienawistnie rozrywała resztki zdrowego rozsądku i wyrywając je z umysłu, pchała ten w otchłań. Pokłony wobec rozpusty, piękna i sztuki, składał dzień w dzień, radując się własnymi czynami, jakby rozpacz nie istniała, a radość była jedynym, co napawa męskie serce, choć to skąpane było w otchłaniach smutku, przypominającego czarną kleistą maź, powoli topiącą i miażdżącą organy. Bogowie ofiarowali galdrom maestrię sztukmistrzów, estetykę niebieskawych płócien, na których pejzażysta zaznaczał horyzont, grację Nanny wykutą w płonącym marmurze, wiekowe dzieła Klausa Reitena, które ubogi muzyk wygrywał na Stradivariusie swojego ojca, czy też cierpienie zaklęte w poezji deklamowanej w noc Mabon. Jedynie za to należały im się podarki i choćby krwawe ofiary, lecz nie od niego. Olaf kłaniał się odbiciu w lustrze, rozbujane ego pragnęło uznania, nie poddania, to przed nim winni byli klękać.
    Po prostu go nie rozpoznajesz — odparł pewien swoich racji. Piękno tkwiło nie tylko w strachu i bólu, ale i w cierpieniu, męce, chorobie, żałości. — Skupiasz się na błahostkach, na miałkich sprawach, a czar sztuki tkwi tam, gdzie jej nie widać. Oczywiste malunki albo proste rzeźby są dobre dla młokosów, a my... My jesteśmy wielbicielami — szeptał. Nieistotne było, czy Laudith w ogóle chce słuchać, moment, w którym rozpoczynał swoje modły do artystów, był bliski stanowi, w którym znarkotyzowany umysł omijał bariery. Myślała zbyt prosto, co mogłoby być nawet irytujące, lecz na szczęście zabawa, której się dopuszczał, przyćmiła wszystko inne, co mogłoby nieprzychylnie wpływać na koncentrację. Sam oddałby nie tylko swoją duszę, ale i wszystkich sztucznych i prawdziwych przyjaciół, matek, ojców, kochanek i choćby biedaków, albo obcych, dosłownie wszystkich, aby tylko posiąść najsłodsze rozwiązania problemów, aby z własnych barków zrzucić bólączkę i osiągnąć sukces większy niż bogowie dla niego zapisali. Konsekwencje oddania własnej jaźni były jednak zbyt wielkie, a on pozornie tylko odważny. Wahlberg nie zamierzał wspominać o tym kobiecie, obdarzając ją jedynie pełnym ciepła i zrozumienia uśmiechem, równie sztucznym, co tłum gości w salonie.
    Ryś — odparł na zadane pytanie. — Byłaś wystarczająco blisko, pewnie z odległości nie odróżniłbym jednego od drugiego — bo bliskość ze swoim totemem nie stanowi jednej z cech Olafa, który znacznie bardziej ceni sobie materialne projekcje niż podszepty leśnego zwierzęcia. — Bogowie nie skażą mnie, jeśli zapewnię im miejsce w najwyższej loży — kary się nie boi, głęboko wierząc, że ta nie spotyka ludzi, którzy już dawno zostali ukarani chorobą.
    Co takiego mógł wiedzieć taki podlotek? Wahlberg dłonią przesunął po głowie dziewczęcia z wdzięczności za potwierdzenie, że to jej może wierzyć, lecz tak naprawdę nie wierzył nikomu, choć oczywiście nie zamierzał tej informacji zdradzać. Była młoda, jeszcze naiwna, choć czuła zbyt wiele. W jej oczach jawiła się nie złość, nie smutek, a dojrzałość, rzadko widoczna u tych wszystkich panien goniących za ostatnim dziedzicem Oddmunda Wahlberga. A jednak im nie wyznałby swojej tajemnicy, którą w przypływie chwili powierzył Laudith Simonsen, jakby jej ucho miało wchłonąć ową i nigdy nie wypuścić przez słodkie usta. Między palcami mierzwiąc pasma kruczoczarnych włosów, nie myślał już niemal nic, zbyt pijany swoją zabawą, w której to ona stała się nie postronnym widzem, a główną aktorką, kulminującą w swoich dialogach ostatni akt. Lecz gdzie są brawa? Nie ma braw.
    I w nich jest piękno — poezja przelewała się z jego ust, gdy rozmyślając nad własnym bólem, szukał w nim piękna, bo innego pozostało? — Złość. Chroniczna, nawykowa, mówią, że szkodzi piękności. Ile znasz kobiet, którym w złości wyżłabiają się zmarszczki? Jest tak wiele oper, które przez trzy godziny emanują tylko gniewem, szałem, nerwacją. To podniecające — szeptał, na myśl o mezzosopranach i barytonach, wbijających sobie iluzoryczne noże pod żebra, a gdy z nieistniejących ran lała się krew, zanurzających się pocałunkach. — Smutek. Cała emocja skupiona tylko na „ja”. Koncentrujesz się na własnym cierpieniu i co niby daje zabawianie? Ale łączy to wszystkich, czyż nie? Każdego galdra, śniącego, nawet durnego psa. To w tym uczuciu rodzą się pejzaże pokryte olejnymi farbami, piany fal, wyglądające niczym wata doklejona do brudnego odległego oceanu, gdy samotny żeglarz topi się pod ich siłą. Za takowym zapłacze kochanka. Podobno mają je w każdym porcie, złączone w rozpaczy za tym jedynym — przecież sam był smutny, ona była smutna, cały Midgard był smutny. — A nuda? Czy to w ogóle emocja? Tak myślę — prowadził już monolog, a zadawane pytania rzucane były zbyt szybko, aby znaleźć pomiędzy nimi czas na odpowiedź. — Wiesz, że Pouline Lund swoje 1000-stronnicowe dzieło Heks på stubben pisała pomiędzy robieniem mężowi prania? Niezwykłe ile człowiek jest w stanie wyciągnąć z danego mu czasu, jeśli tylko nim zagospodaruje. Albo też… Strach? — pozwolił, aby głoski wybrzmiały. — Makabra, horror, przerażenie, śmierć. Chcesz powiedzieć mi Laudith, że nie widzisz w tym piękna przemijania? Gdy tybetańskie gongi obwieszczają porę medytacji, wtedy w piwnicach japońskich domów ktoś krzyczy. Krzyk okrąża świat, przez Ocean Spokojny, ziemie Inków, a nawet domostwa afrykańskich szamanów i w końcu pasma himalajów. Jest wszędzie tam, aby wbić się w ucho i powrócić do mis, niosących go echem przez wyżyny. To piękne, bo niespotykane — przymykał oczy, delektując się wizją rozdzierającą niezmącone powietrze. Opowiadał tak, jakby mówił o poezji.
    Gdy tańczyli bez muzyki, gdy pod nogami kruczyło się szkło, a cisza była zbawienna, wtedy też, znacznie wyższy, wirował dziewczęciem w tańcu, jakby trwali w walcu na wiedeńskim parkiecie. Wtem, gdy oczekiwała obietnicy, której przecież nie mógł złożyć, zatrzymał się na krótki moment, przyglądając się ciemnym jak węgliki oczom, jakby odkryć chciał w nich opowieść o Śmierci, lecz nim zdążył odnaleźć w sobie odpowiedź odpowiednią, aby wypowiedzieć ją głośno, ponownie wiązał mowę w mniej przyziemne słowa.
    Hej nonny no! haj nonny ho! Śmierć była jeszcze piękniejsza.

    Laudith i Olaf z tematu



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.