:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
11.12.2000 – Jezioro Bondhusvatnet – L. Vidgren & Bezimienny: F. Guldbrandsen
3 posters
Laudith Vidgren
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
11.12.2000
W liście, skreślonym kilka dni wcześniej, jaki Hel zaniosła Fridzie zapraszała widzącą w swe midgardzkie progi, uznawszy, że zdecydowanie łatwiej będzie udać się we wspólną podróż nad jezioro, niż tłumaczyć położenie chaty. Dom został kupiony przez jej ojca przed laty i wciąż miała klucze; pan Simonsen spędzał tam czas głównie w ciepłych miesiącach, lecz by mieć pewność, że nikt im nie przeszkodzi udała się tam jeszcze rano. Nie było w nim nikogo od wielu tygodni, dlatego więc ze spokojną pewnością i enigmatycznym uśmiechem powstrzymała Fridę od zdjęcia płaszcza, oznajmiając, że czeka ich dalsza droga. Sama także była gotowa do podróży – czekała na młodszą runistkę w długim, czarnym płaszczu podszytym futrem z norek, a proste jak nitki kukurydzy włosy wystawały spod futrzanej czapy opadając lśniącą kaskadą na plecy. Wyjątkowo nie użyła ani odrobiny mazideł, czy to do ust, czy na powiekach – jej twarz wydawała się zatem jeszcze bledsza niż zazwyczaj.
- Będzie warto, zobaczysz – zapewniła Guldbrandsen, unosząc rękę, aby przelotnie musnąć opuszkami palców jej policzka; lubiła dotykać tej twarzy, miała tak piękne, wysokie kości policzkowe, zanim nasunęła na dłonie skórzane rękawiczki. Pozostawiły za sobą puste i ciemne mieszkanie państwa Vidgren, gdzie od wielu miesięcy odwiedzić można było wyłącznie Laudith.
Dzięki sieci magicznych portali podróż do najbliższego jezioru Bondhusvatnet miasta, Odda, zajęła im niewiele; dotarcie do chatki na nieopodal brzegu jeziora, do której nie prowadziła żadna droga, w grudniu, była już nieco bardziej skomplikowana i trudna, dotarły do jej progu późnym wieczorem; Laudith wtrącała w ich rozmowę obietnicę, że to już blisko, co jakiś czas. Nie chciała jednak zdradzić Fridzie celu i powodu tej podróży, zapewniała jedynie, że nie będzie żałować i sugerowała, że powinna pokładać w nią nieco więcej wiary, w to, że nie poczuje się zawiedziona.
- To tutaj – oznajmiła z zadowoleniem Laudith, kiedy spośród świerków i jodeł wyłoniła się drewniana chata; wcale nie tak niewielka, miała piętro i kilka sypialni oraz niewielki taras. W oknach nie paliło się jednak żadne światło, wyglądała na opuszczoną od miesięcy. Starsza z kobiet ruszyła energicznym krokiem pierwsza. Policzki miała już zaczerwienione od mrozu. Obie potrzebowały się ogrzać po tej podróży. Otworzyła drzwi i nonszalanckim gestem zaprosiła Fridę pierwszą do środka. – Śmialo – zachęciła ją.
Weszła zaraz za runistą, zamknąwszy za sobą drzwi. Krótkie machnięcie dłonią rozpaliło wszystkie światła, które rozproszyły ciemność wieczoru i odkryły przed nimi wnętrze salonu – całkiem sporego, dość eleganckiego. Dominowały tu jasne, kremowe barwy i drewno. Ojciec Laudith przepadał za polowaniami, nad kominkiem z rzeźbionym gzymsem wisiało jelenie poroże, przed nim zaś leżało niedźwiedzie futro. Spirytystka rozpięła swój płaszcz, lecz zanim go zdjęła podeszła do kominka, aby włożyć doń trochę drwa leżącego obok, wyciągnąć ku nim dłoń i wyszeptać: - Villi-eldr – a drewno zajęło się ogniem, wypełniając pomieszczenie trzaskiem płomieni.
- Masz ochotę na wino? – spytała lekkim, pogodnym tonem, zsuwając z ramion płaszcz i odsłaniając ciemnozieloną suknię. Wyciągnęła butelkę z torby, którą przyniosła ze sobą, krótkim gestem przywołała dwa kieliszki z kuchni otwartej na salon. – Nie włamałyśmy się, jeśli to cię zastanawia – zaśmiała się Laudith, rozlewając wino do dwóch lampek. – Należy do mojego ojca – wyjaśniła, rozglądając się wokół leniwie, jakby sama była tu po raz pierwszy i z ciekawością badała otoczenie. W wyrazie jej twarzy, w ciemnych oczach próżno było szukać choć odrobiny sentymentu. – Nie ciągnęłam cię tu jednak dla samego wina i uroku tego miejsca – wyrzekła w końcu, aby rozwiać wątpliwości młodej volvy. Odłożyła na stolik lampkę wina i zbliżyła się do Fridy, unosząc dłonie, kładąc je delikatnie na policzkach kobiety. - Ufasz mi? Odrobinę? – spytała ją, a kącik ust uniósł się w lisim uśmiechu; zganiłaby kobietę, gdyby przyznała, że ufa w pełni – to, czego nauczyła się Laudith przy Noah przez ostatnie lata to to, że nikomu nie wolno było ufać bezgranicznie. Nawet samemu sobie.
A może szczególnie sobie.
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Bezimienny
Re: 11.12.2000 – Jezioro Bondhusvatnet – L. Vidgren & Bezimienny: F. Guldbrandsen Czw 30 Lis - 13:35
Widok dobrze znanej wiewiórki na parapecie rozciągnął usta Fridy w pełnym zadowolenia uśmiechu, który tylko się pogłębił, gdy zatopiła się w kolejnych linijkach zgrabnie kreślonych liter niosących w sobie dość tajemnicze zaproszenie. Nie zamierzała odmawiać - cieszyła się na spotkanie, nie mając za bardzo czym wypełnić ciągnących się w nieskończoność dni, w trakcie których jedynym, co mogła robić, było czekanie. Data graniczna już minęła, Wahlberg, do którego skierowały ją wizje zsyłane przez Norny, zdawał się dostać już od losu swój dowód na to, że nie była oszustką, wciąż jednak nie ufał jej, nie w pełni, a zatem wciąż czasu dla siebie miała więcej niż potrzebowała. Nie znała miejsca, do którego zabrać ją planowała Laudith, z ciekawością więc ruszyła wraz z nią podróż, nie zdejmując ani na chwilę futra z arktycznych lisów ani pasującej do kompletu czapki kontrastującej żywo z kruczą czernią jej włosów.
- Jeśli tak twierdzisz, tak właśnie będzie - uśmiechnęła się miękko do Vidgren, nie dziwiąc się na widok braku makijażu na jej twarzy o idealnie wyrzeźbionych, niemalże antycznych rysach - wiele razy wcześniej widziała ją już w takim wydaniu, urody mogłaby jej pozazdrościć niejedna. W ciemnych oczach i alabastrowej skórze nawet ślepy dostrzegłby najprawdziwsze piękno. Krótki gest, ledwie zauważalne muśnięcie policzka, lecz nic więcej i już ruszały dalej, w kierunku znanym tylko przez Vidgren, która plan na wieczór wciąż trzymała w tajemnicy. Konieczność przejścia krótkiego dystansu nie zrażała jej pomimo zalegającego wszędzie śniegu, do którego przyzwyczajona była od dziecka. Biały puch chrzęścił i chrupał pod ich butami, gdy mijały kolejne drzewa, spomiędzy których wyłonił się ostatecznie drewniany budynek; był zaskakująco duży, tylko nieprzenikniona ciemność nocy polarnej i brak jakichkolwiek świateł zapalonych w domu chronił go przed wzrokiem innych. - Czyli jednak nie zawsze jesteś dziewczyną z miasta - stwierdziła pogodnie, z wdzięcznością przestępując próg chaty, mającej ochronić je przed mrozem kąsającym w odsłonięte policzki, teraz naznaczone rumieńcami.
Rozejrzała się z ciekawością po ledwo co rozświetlonym wnętrzu przywodzącym na myśl dom myśliwski, w którym elegancja zastąpiła jednak rustykalny charakter. Poroża, futra i szczapki drewna; w niczym nie przypominało to wnętrz, do których przywykła w Midgardzie czy w trakcie swoich podróży, był w tym jednak niezaprzeczalny urok, który chłonęła całą sobą, gdy płomienie roztańczyły się w kominku, oferując kuszące ciepło.
- Wiesz, że nie mam w zwyczaju odmawiać wina - krótki uśmiech wyciągnął kąciki jej ust ku górze, gdy idąc śladem Laudith, zdjęła z ramion swoje futro i odłożyła na pobliskie krzesło, pozostając w bordowej sukni, śmiesznie niepasującej do tej wyprawy. - Rzekłabym, że gdybyś mnie ostrzegła, ubrałabym się bardziej terenowo, jednak widzę, że nie jestem jedyna - stwierdziła, z rozbawieniem lustrując spojrzeniem ciemną zieleń jej stroju. - Nie podejrzewałabym cię o naturę włamywacza - zaśmiała się pogodnie, przyjmując do wiadomości tytuł własnościowy ojca ciemnowłosej; ten tak naprawdę jej nie obchodził, nawet gdyby faktycznie się włamały, szczerze wątpiła w to, by ktokolwiek dotarł do opuszczonej chaty akurat tego dnia. Przysłuchiwała się jej słowom, nie dopytując jednak o nic więcej, nie nalegając na to, by wyjawiała jej swe tajemnice wcześniej niż sama zamierzała to uczynić, pozwalając przy tym, by miękkość jej dłoni nieznających pracy fizycznej raz jeszcze zagościła na jej policzkach. - Odrobinę - odpowiedziała uśmiechem, nie porywając się na rozwijanie tej myśli i dopowiadanie szczegółów granic owego zaufania. - Mam tylko nadzieję, że nie sprowadziłaś mnie tu w trakcie pełni tylko po to, bym służyła za przynętę dla wargów - zażartowała niepoważnie, chwytając w palce nóżkę jednego z kieliszków, by upić kilka łyków wina i pozwolić delikatnej cierpkości rubinowego trunku rozlać się na jej podniebieniu.
- Jeśli tak twierdzisz, tak właśnie będzie - uśmiechnęła się miękko do Vidgren, nie dziwiąc się na widok braku makijażu na jej twarzy o idealnie wyrzeźbionych, niemalże antycznych rysach - wiele razy wcześniej widziała ją już w takim wydaniu, urody mogłaby jej pozazdrościć niejedna. W ciemnych oczach i alabastrowej skórze nawet ślepy dostrzegłby najprawdziwsze piękno. Krótki gest, ledwie zauważalne muśnięcie policzka, lecz nic więcej i już ruszały dalej, w kierunku znanym tylko przez Vidgren, która plan na wieczór wciąż trzymała w tajemnicy. Konieczność przejścia krótkiego dystansu nie zrażała jej pomimo zalegającego wszędzie śniegu, do którego przyzwyczajona była od dziecka. Biały puch chrzęścił i chrupał pod ich butami, gdy mijały kolejne drzewa, spomiędzy których wyłonił się ostatecznie drewniany budynek; był zaskakująco duży, tylko nieprzenikniona ciemność nocy polarnej i brak jakichkolwiek świateł zapalonych w domu chronił go przed wzrokiem innych. - Czyli jednak nie zawsze jesteś dziewczyną z miasta - stwierdziła pogodnie, z wdzięcznością przestępując próg chaty, mającej ochronić je przed mrozem kąsającym w odsłonięte policzki, teraz naznaczone rumieńcami.
Rozejrzała się z ciekawością po ledwo co rozświetlonym wnętrzu przywodzącym na myśl dom myśliwski, w którym elegancja zastąpiła jednak rustykalny charakter. Poroża, futra i szczapki drewna; w niczym nie przypominało to wnętrz, do których przywykła w Midgardzie czy w trakcie swoich podróży, był w tym jednak niezaprzeczalny urok, który chłonęła całą sobą, gdy płomienie roztańczyły się w kominku, oferując kuszące ciepło.
- Wiesz, że nie mam w zwyczaju odmawiać wina - krótki uśmiech wyciągnął kąciki jej ust ku górze, gdy idąc śladem Laudith, zdjęła z ramion swoje futro i odłożyła na pobliskie krzesło, pozostając w bordowej sukni, śmiesznie niepasującej do tej wyprawy. - Rzekłabym, że gdybyś mnie ostrzegła, ubrałabym się bardziej terenowo, jednak widzę, że nie jestem jedyna - stwierdziła, z rozbawieniem lustrując spojrzeniem ciemną zieleń jej stroju. - Nie podejrzewałabym cię o naturę włamywacza - zaśmiała się pogodnie, przyjmując do wiadomości tytuł własnościowy ojca ciemnowłosej; ten tak naprawdę jej nie obchodził, nawet gdyby faktycznie się włamały, szczerze wątpiła w to, by ktokolwiek dotarł do opuszczonej chaty akurat tego dnia. Przysłuchiwała się jej słowom, nie dopytując jednak o nic więcej, nie nalegając na to, by wyjawiała jej swe tajemnice wcześniej niż sama zamierzała to uczynić, pozwalając przy tym, by miękkość jej dłoni nieznających pracy fizycznej raz jeszcze zagościła na jej policzkach. - Odrobinę - odpowiedziała uśmiechem, nie porywając się na rozwijanie tej myśli i dopowiadanie szczegółów granic owego zaufania. - Mam tylko nadzieję, że nie sprowadziłaś mnie tu w trakcie pełni tylko po to, bym służyła za przynętę dla wargów - zażartowała niepoważnie, chwytając w palce nóżkę jednego z kieliszków, by upić kilka łyków wina i pozwolić delikatnej cierpkości rubinowego trunku rozlać się na jej podniebieniu.
Laudith Vidgren
Re: 11.12.2000 – Jezioro Bondhusvatnet – L. Vidgren & Bezimienny: F. Guldbrandsen Czw 30 Lis - 13:36
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Frida podążyla za nią niemal tak ufnie jak ona sama niegdyś za Homerem, lecz Laudith nie widziała w niej samej siebie i cieszyło ją to może bardziej, niż powinno. Miała silniejszy charakter, niż ona w jej wieku, była bardziej niezależna - w glębi ducha nieco jej tego zazdrościła. Cieszyło ją jednak zaufanie, jakim ją obdarzyła, idąc śladem Vidgren i nie zadając pytań. Laudith była więcej niż pewna, że nie będzie tego żalować. Daleka podróż, choć obfitująca w pewne niedogodności i dyskomfort, miała przynieść im obu wiele korzyści.
- Nie zawsze nią jestem, lecz zdecydowanie wolę nią być - odpowiedziała rozbawiona Laudith, spoglądając na Fridę przez ramię. - Niegdyś wizja zamieszkania w środku lasu, z dala od wszystkich, najlepiej w pobliżu tchnącego pradawną magią miejsca wydawała mi się niezwykle kusząca, tęskniłabym jednak za miastem. Za mocno przywiązałam się do Midgardu - zdradziła jej nieco bardziej poważnym tonem. Teraz nie wyobrażała sobie siebie w roli leśnej wiedźmy, pochłoniętej przez pragnienie zgłębiania wyłącznie magii runicznej i magii natury. Jeszcze przed poznaniem Homera poczuła, że jej miejsce jest w Midgardzie, stolicy magicznego świata galdrów, gdzie mogła łatwo sięgnąć po to, czego pragnęła. - Czasami jednak trudno tam o prywatność, a my dziś potrzebujemy dyskrecji - wyrzekła pani Vidgren, a na bladych od zimna ustach znów zatańczył enigmatyczny uśmiech.
Właściwie wystarczyłoby im tylko jezioro i bezchmurne niebo, zioła i blask księżyca, ich własna moc, lecz w mniemaniu Laudith to za mało, rytuał nie miałby odpowiedniej oprawy i mocy zarazem. Niekiedy czuła się tradycjonalistką, byla też wrażliwa na detale i szczegóły; kiedy poczyniła odpowiednie przygotowania do rytuału, czuła się pewniej przystępując do niego. Znała już trochę Fridę i przypuszczała, że mlodsza widząca podziela jej zdanie w tej kwestii i doceni wybór tego miejsca - jezioro Bondhusvatnet wzbudzało zachwyt o każdej porze roku. Teraz, na tej wysokości, nie mialy jednak szans, by napotkać niechciane towarzystwo. Laudith w duchu dziękowała ojcu, że przed laty zdecydował się na inwestycję w ten domek; usłyszawszy o nim po raz pierwszy wyobrażała sobie leśną lepiankę, gdzie pachnie mchem i wilgocią, lecz nie doceniiła wówczas gustu Ingolfa.
- Bardzo mnie to cieszy. Najlepiej, gdybyś miała zwyczaj w ogóle mi nie odmawiać - odparła z figlarnym uśmiechem, czemu towarzyszyło rzucenie pannie Guldbranden perskiego oczka. Nie mówiła tego całkiem poważnie, każdy wszak powinien umieć wyznaczać swoje granice - choć ona zrozumiala to dopiero niedawno, przez długie lata nie potrafiła sama tego uczynić i odmówić Homerowi. Wstrętne podszepty w głowie podpowiadały, że tylko jej się wydaje, że teraz mogłaby to zrobić. Upila sporo wina ze swojej lampki, by odtrącić te myśli, zepchnąć je na skraj świadomości i skupiła spojrzenie na Fridzie, wodząc nim po jej szczupłej sylwetce, kusząco rysującej się pod bordowym materiałem sukni. - Do twarzy ci w tym kolorze - stwierdziła ostatecznie. Ciemna czerwień przywodziła na myśl krew - bezpieczniej byloby jednak głośno porównać ją do pitego wina. - Noś ją częściej - dodała. Uśmiechem odpowiedziała na rozbawienie wyroczni. Najwyraźniej sądziła, że Laudith zaplanowała dla nich wędrówkę po górskich szlakach - Spodnie i ciężkie buty nie będą ci potrzebne. Właściwie żadne ubranie nie będzie ci potrzebne, a wręcz zbędne. - Słowa Laudith zabrzmiały nader śmiało, nie zamierzala jednak dłużej ukrywać przed kobietą swoich planów, trzymała je w tajemnicy dość długo. Nim opuszczą ciepłe wnętrza górskiego domu musiały jeszcze poczynić odpowiednie przygotowania, na zewnątrz bylo na nie zaś zdecydowanie za zimno.
- Skąd. Nie pozwoliłaby wargom odebrać nam ulubionej studentki - zaśmiała się Laudith, po czym ugryzła się w język. Znów, nieświadomie użyla liczby mnogiej, jakby Homer był tu z nimi. Czasami wciąż nazywałą Fridę z czułością ich studentką, choć zdążyła ukończyć już Instytut Eihwaz. Lubiła jednak we własnej wyobraźni kreślić sobie jej sylwetkę jako ich podopiecznej, mimo że ksztalt jaki przybrały ich relacje byl zdecydowanie nieodpowiedni dla studenta i nauczyciela. Laudith w niczym to jednak nie przeszkadzało. Wypuściła piękną twarz Fridy z dłoni z żalem, sama napiła się jeszcze wina, by alkohol przyjemną falą ciepła rozlał się po ciele, po czym sięgnęła do torby, którą ze sobą przyniosła. - Jak znosisz zimno, Frido? Z tego, co pamiętam, pochodzisz z Tromsø, czyż nie? To za kołem podbiegunowym? Odrobina prawdziwie lodowatego chłodu nie będzie ci straszna, jeśli obiecam, że później wszyscy padną do twoich stóp jakbyś wlaśnie opuściła sam Asgard? - spytała, wyciągając z torby spory słój, kryjący w sobie zieloną maść. Odkręciła go - z lekkim trudem, ręce miała raczej słabe i wątłe - powietrze w pokoju wypełnil zaś intensywny zapach mieszanki różnych ziół. Dla pani Vidgren niezwykle przyjemny, kojarzył się jej więcej niż dorze. - Słyszałaś o rytuale księżycowej kąpieli? - pytała dalej, sięgając dlońmi do guzików na plecach własnej sukienki, by zacząć je rozpinać bez cienia zawstydzenia. Sama miała zamiar go odprawić, nawet jeśli Frida ją zaskoczy i odmówi. Przypuszczala, że Guldbrandsen teraz już sama domyśli się jej planów, była mądrą i bystrą dziewczyną, rozmilowaną w magii runicznej; to, że o nim słyszała, czy czytała było prawdopodobne. - Musimy nasmarować tą maścią skórę, by przyniósł oczekiwany efekt - wyjaśnila, zsuwając z ramion sukienkę, która opadła na drewnianą podłogę, a w ślad za nią podążyła czarna bielizna, odslaniając bladą, niemalże za mocno wychudzoną sylwetkę Laudith; po wyjeździe Homera zdążyla zmarnieć, kości bioder odznaczaly się pod skórą już zbyt wyraźnie. Wyprostowała się i spojrzała Fridzie prosto w oczy z poważną miną. - Dołączysz do mnie? Nie pożałujesz - spytala; niezależnie od tego jaka miała być odpowiedź, to miała zamiar odprawić rytuał. Nabrała na palce mieszanki odpowiednich ziól i rozsmarowała ją po nagich ramionach.
- Nie zawsze nią jestem, lecz zdecydowanie wolę nią być - odpowiedziała rozbawiona Laudith, spoglądając na Fridę przez ramię. - Niegdyś wizja zamieszkania w środku lasu, z dala od wszystkich, najlepiej w pobliżu tchnącego pradawną magią miejsca wydawała mi się niezwykle kusząca, tęskniłabym jednak za miastem. Za mocno przywiązałam się do Midgardu - zdradziła jej nieco bardziej poważnym tonem. Teraz nie wyobrażała sobie siebie w roli leśnej wiedźmy, pochłoniętej przez pragnienie zgłębiania wyłącznie magii runicznej i magii natury. Jeszcze przed poznaniem Homera poczuła, że jej miejsce jest w Midgardzie, stolicy magicznego świata galdrów, gdzie mogła łatwo sięgnąć po to, czego pragnęła. - Czasami jednak trudno tam o prywatność, a my dziś potrzebujemy dyskrecji - wyrzekła pani Vidgren, a na bladych od zimna ustach znów zatańczył enigmatyczny uśmiech.
Właściwie wystarczyłoby im tylko jezioro i bezchmurne niebo, zioła i blask księżyca, ich własna moc, lecz w mniemaniu Laudith to za mało, rytuał nie miałby odpowiedniej oprawy i mocy zarazem. Niekiedy czuła się tradycjonalistką, byla też wrażliwa na detale i szczegóły; kiedy poczyniła odpowiednie przygotowania do rytuału, czuła się pewniej przystępując do niego. Znała już trochę Fridę i przypuszczała, że mlodsza widząca podziela jej zdanie w tej kwestii i doceni wybór tego miejsca - jezioro Bondhusvatnet wzbudzało zachwyt o każdej porze roku. Teraz, na tej wysokości, nie mialy jednak szans, by napotkać niechciane towarzystwo. Laudith w duchu dziękowała ojcu, że przed laty zdecydował się na inwestycję w ten domek; usłyszawszy o nim po raz pierwszy wyobrażała sobie leśną lepiankę, gdzie pachnie mchem i wilgocią, lecz nie doceniiła wówczas gustu Ingolfa.
- Bardzo mnie to cieszy. Najlepiej, gdybyś miała zwyczaj w ogóle mi nie odmawiać - odparła z figlarnym uśmiechem, czemu towarzyszyło rzucenie pannie Guldbranden perskiego oczka. Nie mówiła tego całkiem poważnie, każdy wszak powinien umieć wyznaczać swoje granice - choć ona zrozumiala to dopiero niedawno, przez długie lata nie potrafiła sama tego uczynić i odmówić Homerowi. Wstrętne podszepty w głowie podpowiadały, że tylko jej się wydaje, że teraz mogłaby to zrobić. Upila sporo wina ze swojej lampki, by odtrącić te myśli, zepchnąć je na skraj świadomości i skupiła spojrzenie na Fridzie, wodząc nim po jej szczupłej sylwetce, kusząco rysującej się pod bordowym materiałem sukni. - Do twarzy ci w tym kolorze - stwierdziła ostatecznie. Ciemna czerwień przywodziła na myśl krew - bezpieczniej byloby jednak głośno porównać ją do pitego wina. - Noś ją częściej - dodała. Uśmiechem odpowiedziała na rozbawienie wyroczni. Najwyraźniej sądziła, że Laudith zaplanowała dla nich wędrówkę po górskich szlakach - Spodnie i ciężkie buty nie będą ci potrzebne. Właściwie żadne ubranie nie będzie ci potrzebne, a wręcz zbędne. - Słowa Laudith zabrzmiały nader śmiało, nie zamierzala jednak dłużej ukrywać przed kobietą swoich planów, trzymała je w tajemnicy dość długo. Nim opuszczą ciepłe wnętrza górskiego domu musiały jeszcze poczynić odpowiednie przygotowania, na zewnątrz bylo na nie zaś zdecydowanie za zimno.
- Skąd. Nie pozwoliłaby wargom odebrać nam ulubionej studentki - zaśmiała się Laudith, po czym ugryzła się w język. Znów, nieświadomie użyla liczby mnogiej, jakby Homer był tu z nimi. Czasami wciąż nazywałą Fridę z czułością ich studentką, choć zdążyła ukończyć już Instytut Eihwaz. Lubiła jednak we własnej wyobraźni kreślić sobie jej sylwetkę jako ich podopiecznej, mimo że ksztalt jaki przybrały ich relacje byl zdecydowanie nieodpowiedni dla studenta i nauczyciela. Laudith w niczym to jednak nie przeszkadzało. Wypuściła piękną twarz Fridy z dłoni z żalem, sama napiła się jeszcze wina, by alkohol przyjemną falą ciepła rozlał się po ciele, po czym sięgnęła do torby, którą ze sobą przyniosła. - Jak znosisz zimno, Frido? Z tego, co pamiętam, pochodzisz z Tromsø, czyż nie? To za kołem podbiegunowym? Odrobina prawdziwie lodowatego chłodu nie będzie ci straszna, jeśli obiecam, że później wszyscy padną do twoich stóp jakbyś wlaśnie opuściła sam Asgard? - spytała, wyciągając z torby spory słój, kryjący w sobie zieloną maść. Odkręciła go - z lekkim trudem, ręce miała raczej słabe i wątłe - powietrze w pokoju wypełnil zaś intensywny zapach mieszanki różnych ziół. Dla pani Vidgren niezwykle przyjemny, kojarzył się jej więcej niż dorze. - Słyszałaś o rytuale księżycowej kąpieli? - pytała dalej, sięgając dlońmi do guzików na plecach własnej sukienki, by zacząć je rozpinać bez cienia zawstydzenia. Sama miała zamiar go odprawić, nawet jeśli Frida ją zaskoczy i odmówi. Przypuszczala, że Guldbrandsen teraz już sama domyśli się jej planów, była mądrą i bystrą dziewczyną, rozmilowaną w magii runicznej; to, że o nim słyszała, czy czytała było prawdopodobne. - Musimy nasmarować tą maścią skórę, by przyniósł oczekiwany efekt - wyjaśnila, zsuwając z ramion sukienkę, która opadła na drewnianą podłogę, a w ślad za nią podążyła czarna bielizna, odslaniając bladą, niemalże za mocno wychudzoną sylwetkę Laudith; po wyjeździe Homera zdążyla zmarnieć, kości bioder odznaczaly się pod skórą już zbyt wyraźnie. Wyprostowała się i spojrzała Fridzie prosto w oczy z poważną miną. - Dołączysz do mnie? Nie pożałujesz - spytala; niezależnie od tego jaka miała być odpowiedź, to miała zamiar odprawić rytuał. Nabrała na palce mieszanki odpowiednich ziól i rozsmarowała ją po nagich ramionach.
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Bezimienny
Re: 11.12.2000 – Jezioro Bondhusvatnet – L. Vidgren & Bezimienny: F. Guldbrandsen Czw 30 Lis - 13:36
Jeśli miała ufać któremukolwiek z Vidgrenów, ufałaby właśnie jej - prosty rachunek prowadził ją do miejsca, w którym właśnie była, wszak to nie Laudith pragnęła żerować na jej darze i nie Laudith nakłaniała ją do przekraczania kolejnych granic w wieku, w którym wciąż jeszcze szukała własnej drogi w dorosłym świecie i była najbardziej podatna na cudze wpływy. Ale to już był zamknięty rozdział, odległa przeszłość, do której nie pragnęła wracać, nie przekreślając jednocześnie grubą linią tych dobrych wspomnień, których przecież nie brakowało. Ciemnowłosa, której tropem podążała, ignorując protesty obolałego ciała, była jednym z takich wspomnień.
- Midgard ma w sobie niezaprzeczalny urok, który sprawia, że przyjemnie się do niego wraca - przyznała zgodnie z własnymi przekonaniami, choć nie od razu doszła do podobnych wniosków; w tej opinii utwierdziła się ostatecznie dopiero przed dwoma tygodniami, gdy zakończyła najdłuższą ze swoich dotychczasowych podróży. - Przyznać muszę, tęskniłam za tym miejscem - westchnęła cicho, bardziej do samej siebie niż do towarzyszki. - Szczęśliwi ci, co nie muszą wybierać pomiędzy życiem w mieście, a okazjonalnymi pobytami w domach skrytych w lesie - uśmiechnęła się krótko, dostrzegając wyraźnie zalety takiego stanu rzeczy. Ona sama na weekend w głuszy mogłaby ruszyć na północ, tam jednak czekała rodzina, ciężar wypełnionych goryczą dni minionych i niespełnione oczekiwania - nie chciała do tego wracać. Zerknęła rozbawiona ku Laudith, gdy ta powoływała się na potrzebę prywatności, nie wyjawiając jednak żadnych szczegółów, a sama Guldbrandsen skinęła głową cierpliwie, pewna tego, że już wkrótce zagadka rozwikła się sama.
- Wolę nie myśleć czym by się to skończyło - zaśmiała się pogodnie, nie obawiając się jednak tak nieprawdopodobnego scenariusza, po czym ponownie uniosła kieliszek i zatopiła usta w winie na chwilę, dłuższą niż zwyczajowo, by pozwolić alkoholowi spływać w dół gardła i rozgrzewać ją od środka. - Dziękuję - powiodła spojrzeniem w dół, na własną suknię tak idealnie pasującą do cieczy tańczącej w dzierżonych przez nie kieliszkach i uśmiechnęła się raz jeszcze z zadowoleniem. - Przekonałam się jakiś czas temu do tego koloru, chyba zostanie ze mną na dłużej - oznajmiła, nie cofając się jednak myślami do czasów, gdy zamiast jedwabiu jej ciało spowijał len, a zamiast bordo młodzieńcza biel. Ciemne brwi raz jeszcze poruszyły się w rozbawionym zdziwieniu i chociaż prawdopodobny scenariusz łączący w całość pełnię i jezioro zaczynał się już klarować w głowie Fridy, tak nim zdążyła to jakkolwiek skomentować, Laudith wypowiedziała kolejne słowa, przywołujące liczbę mnogą, w domyśle opatrzoną sylwetką jej byłego profesora, a samo to zatrzymało unoszącą kieliszek dłoń w połowie ruchu na dosłownie ułamek sekundy. Czy jej towarzyszka w ogóle miała prawo to dostrzec? Ciepło dłoni zniknęło, Guldbrandsen zbyła już ten temat, skupiając się na kolejnej kwestii. - Zgadza się, za kołem podbiegunowym - przytaknęła zgodnie. - Jeśli pytasz mnie czy dla urody zdecyduję się na kąpiel w lodowatej wodzie, zapytam tylko czy masz tu saunę? - zawadiacki uśmiech dźwignął kącik jej ust ku górze, a po chwili jej nozdrzy doleciał charakterystyczny zapach ziół nieodłącznie kojarzących się z rytuałami, ze wszystkim tym, czemu oddała całe swoje serce. - Oczywiście, że tak, wykonywałam go też kilkakrotnie - uśmiech poszerzył się nieznacznie, Vidgren doprawdy nie mogła mieć lepszego wyczucia czasu na ten rytuał niż teraz. Frida upiła ostatni łyk wina i odstawiła kieliszek na pobliski stolik. Sama chwyciła brzegi bordowego materiału, by pociągnąć go ku górze i płynnym gestem ściągnąć własną suknię przez głowę. Ciemna tkanina odsłoniła smukłe ciało, zsunięta w dół podrażnionych ud bieliźniana koronka ukazała biodra naznaczone blednącymi z wolna zasinieniami, których nie zamierzała jednak w żaden sposób zakrywać, dawno już wyzbywszy się ostatnich strzępów wstydu. Ostro zarysowane kości Laudith rzuciły jej się w oczy, lecz nie przyglądała im się nachalnie - i nie komentowała. - Nie musisz mnie namawiać - bosą stopą sunęła po drewnianych deskach podłogi, by dobyć słoja z maścią i zanurzyć w nim dłoń. Zapach ziół otoczył ją ściślej, gdy rozsmarowywała palcami rytualną mieszankę, gestem powolnym i przemyślanym, począwszy od kostek obu nóg i w górę, przez biodra, talię, brzuch i żebra - i wyżej, po splocie słonecznym, piersiach, barkach i szyi. I dopiero wtedy w dół, wzdłuż ramion, przedramion, nadgarstków i dłoni, pragnąc nie zostawić ani skrawka skóry, który pozostając nienaznaczonym przez zioła, mógłby zostać obojętnym na działanie rytuału okupionego mroźną kąpielą w świetle księżyca.
I etap rytuału księżycowej kąpieli - próg: 30
54 (rzut) + 25 (statystyka) + 5 (atut) = 84
- Midgard ma w sobie niezaprzeczalny urok, który sprawia, że przyjemnie się do niego wraca - przyznała zgodnie z własnymi przekonaniami, choć nie od razu doszła do podobnych wniosków; w tej opinii utwierdziła się ostatecznie dopiero przed dwoma tygodniami, gdy zakończyła najdłuższą ze swoich dotychczasowych podróży. - Przyznać muszę, tęskniłam za tym miejscem - westchnęła cicho, bardziej do samej siebie niż do towarzyszki. - Szczęśliwi ci, co nie muszą wybierać pomiędzy życiem w mieście, a okazjonalnymi pobytami w domach skrytych w lesie - uśmiechnęła się krótko, dostrzegając wyraźnie zalety takiego stanu rzeczy. Ona sama na weekend w głuszy mogłaby ruszyć na północ, tam jednak czekała rodzina, ciężar wypełnionych goryczą dni minionych i niespełnione oczekiwania - nie chciała do tego wracać. Zerknęła rozbawiona ku Laudith, gdy ta powoływała się na potrzebę prywatności, nie wyjawiając jednak żadnych szczegółów, a sama Guldbrandsen skinęła głową cierpliwie, pewna tego, że już wkrótce zagadka rozwikła się sama.
- Wolę nie myśleć czym by się to skończyło - zaśmiała się pogodnie, nie obawiając się jednak tak nieprawdopodobnego scenariusza, po czym ponownie uniosła kieliszek i zatopiła usta w winie na chwilę, dłuższą niż zwyczajowo, by pozwolić alkoholowi spływać w dół gardła i rozgrzewać ją od środka. - Dziękuję - powiodła spojrzeniem w dół, na własną suknię tak idealnie pasującą do cieczy tańczącej w dzierżonych przez nie kieliszkach i uśmiechnęła się raz jeszcze z zadowoleniem. - Przekonałam się jakiś czas temu do tego koloru, chyba zostanie ze mną na dłużej - oznajmiła, nie cofając się jednak myślami do czasów, gdy zamiast jedwabiu jej ciało spowijał len, a zamiast bordo młodzieńcza biel. Ciemne brwi raz jeszcze poruszyły się w rozbawionym zdziwieniu i chociaż prawdopodobny scenariusz łączący w całość pełnię i jezioro zaczynał się już klarować w głowie Fridy, tak nim zdążyła to jakkolwiek skomentować, Laudith wypowiedziała kolejne słowa, przywołujące liczbę mnogą, w domyśle opatrzoną sylwetką jej byłego profesora, a samo to zatrzymało unoszącą kieliszek dłoń w połowie ruchu na dosłownie ułamek sekundy. Czy jej towarzyszka w ogóle miała prawo to dostrzec? Ciepło dłoni zniknęło, Guldbrandsen zbyła już ten temat, skupiając się na kolejnej kwestii. - Zgadza się, za kołem podbiegunowym - przytaknęła zgodnie. - Jeśli pytasz mnie czy dla urody zdecyduję się na kąpiel w lodowatej wodzie, zapytam tylko czy masz tu saunę? - zawadiacki uśmiech dźwignął kącik jej ust ku górze, a po chwili jej nozdrzy doleciał charakterystyczny zapach ziół nieodłącznie kojarzących się z rytuałami, ze wszystkim tym, czemu oddała całe swoje serce. - Oczywiście, że tak, wykonywałam go też kilkakrotnie - uśmiech poszerzył się nieznacznie, Vidgren doprawdy nie mogła mieć lepszego wyczucia czasu na ten rytuał niż teraz. Frida upiła ostatni łyk wina i odstawiła kieliszek na pobliski stolik. Sama chwyciła brzegi bordowego materiału, by pociągnąć go ku górze i płynnym gestem ściągnąć własną suknię przez głowę. Ciemna tkanina odsłoniła smukłe ciało, zsunięta w dół podrażnionych ud bieliźniana koronka ukazała biodra naznaczone blednącymi z wolna zasinieniami, których nie zamierzała jednak w żaden sposób zakrywać, dawno już wyzbywszy się ostatnich strzępów wstydu. Ostro zarysowane kości Laudith rzuciły jej się w oczy, lecz nie przyglądała im się nachalnie - i nie komentowała. - Nie musisz mnie namawiać - bosą stopą sunęła po drewnianych deskach podłogi, by dobyć słoja z maścią i zanurzyć w nim dłoń. Zapach ziół otoczył ją ściślej, gdy rozsmarowywała palcami rytualną mieszankę, gestem powolnym i przemyślanym, począwszy od kostek obu nóg i w górę, przez biodra, talię, brzuch i żebra - i wyżej, po splocie słonecznym, piersiach, barkach i szyi. I dopiero wtedy w dół, wzdłuż ramion, przedramion, nadgarstków i dłoni, pragnąc nie zostawić ani skrawka skóry, który pozostając nienaznaczonym przez zioła, mógłby zostać obojętnym na działanie rytuału okupionego mroźną kąpielą w świetle księżyca.
I etap rytuału księżycowej kąpieli - próg: 30
54 (rzut) + 25 (statystyka) + 5 (atut) = 84
Mistrz Gry
Re: 11.12.2000 – Jezioro Bondhusvatnet – L. Vidgren & Bezimienny: F. Guldbrandsen Czw 30 Lis - 13:36
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 54
'k100' : 54
Laudith Vidgren
Re: 11.12.2000 – Jezioro Bondhusvatnet – L. Vidgren & Bezimienny: F. Guldbrandsen Czw 30 Lis - 13:37
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Nigdy nie zadawała pytań kolejnym obiektom zainteresowania Homera o niego samego, przynajmniej nie bezpośrednio, nie otwarcie. Zwykła stać z boku i jedynie obserwować jak wabił w swoją sieć kolejnego szczęśliwca - bądź nieszczęśnika - obdarzonego darem krwi przodków. Nie czuła wyrzutów sumienia, kiedy obkręcał sobie kolejną osobę wokół palca, choć nie reagując w żaden sposób brała w tym wszystkim współudział. Poniekąd i ona na tym korzystała - czyż to nie dzięki Vidgrenowi poznała Fridę? Była jednym z nielicznych przypadków, które uniezależniły się od profesora i poniekąd bardzo ją to cieszyło. Ona sama nie potrafiła tego zrobić.
- Nic dziwnego. Midgard zachwycił mnie od pierwszej chwili, gdy tam przybyłam. Nie przepadam za towarzystwem śniących - wyrzekła marudnie Laudith. Nie chodziło wyłącznie o miasto, lecz i jego mieszkańcow. W Trondheim, gdzie się wychowała, współdzielili przestrzeń z tymi, którzy magii nie znali i zawsze wydawało jej się to niekomfortowe. - Prawda, lecz jak widać warto mieć takie miejsce na wyjątkowe okazje - zaśmiała się dźwięcznie spirytystka; inaczej musiałaby naprawdę się gdzieś włamać, szukanie hoteli, bądź miejsc na wynajem nie wchodziło w grę - bardzo ceniła sobie prywatność.
- Dlaczego nie? - droczyła się z Fridą dalej. - Myślisz, że mogłoby się to dla ciebie skończyć źle? - spytała, wyzywająco spoglądając w jej ciemne oczy i uśmiechnęła się przy tym kącikiem ust, lekko uniosła brew. Nie zdradziła jednak nic więcej, nie wyjaśniła jakie miałaby plany, gdyby Frida rzeczywiście nie potrafiła powiedzieć jej nie. Rozkoszna była to wizja, gdy chwilę kreśliła ją w swojej wyobraźni, lecz czy ceniłaby ją wówczas tak jak teraz - pozbawioną siły charakteru? - Dodaj do tego czerwień ust, a nikt ci się nie oprze - zaproponowała Laudith, wciąż przyglądając jej się z lekko przechyloną głową. Nie miała już przed sobą dziewczyny, a kobietę; do zmysłowej urody Fridy pasowała ognista czerwień. Ona sama najlepiej czuła się w czerni - od zawsze, niezależnie od wieku. Mówiono, że ją postarza, sprawia w niej wrażenie bledszej niż w rzeczywistości i chorej, lecz nie dbała o to. Dziś wyjątkowo oblekła się w ciemną zieleń, może przez wspomnienie toni jeziora Bondhusvatnet.
Udała, że nie zauważyła reakcji Fridy na użycie liczby mnogiej, właściwie przywołanie sylwetki Homera, który ich połączył - teraz nie był im już do niczego potrzebny, pomyślała śmiało. Kąciki ust Laudith opadły na jedno uderzenie serca, pojawiło się coś chłodnego w czarnych oczach na myśl o nim. Niepotrzebnie to powiedziała, bo myśleć o nim dziś nie chciała wcale.
- Mróz nie jest ci więc straszny, doskonale - stwierdziła z zadowoleniem. - Obiecuję, że do rana będzie ci aż za gorąco - wyrzekła mrukliwie, przysuwając się bliżej, przywołując na usta znów nieprzewrotny uśmiech, kryjący w sobie obieticę. Nie musiała zdradzać wiele, była pewna, że Guldbrandsen odgadła już we własnej głowie, co miała na myśli - nie potrzebowała nawet prawdziwej wizji zesłanej przez Norny, by wiedzieć co przygotowały dlań w najbliższej przyszłości. - Naturalnie. Z chęcią zaprezentuję ci wszystkie jej wygody - obiecała Laudith. Dom, którego właścicielem był pan Simonsen, miał wszelkie udogodnienia, do jakich przywykły widzące o ich statusie. Nie zabrałaby jej byle gdzie.
Odpowiedź Fridy była dokładnie taka jakiej się spodziewała. Rytuał, który zamierzała - a właściwie to teraz już zamierzały - odprawić nie należał do szczególnie trudnych i skomplikowanych, był wręcz popularny wśród widzących zainteresowanych magią runiczną i nie tylko; one zaś żywiły wobec tego rodzaju magii coś więcej, niż jedynie zainteresowanie. W starożytnych runach tkwiła potęga, a niewielu potrafiło ją właściwie docenić. Wyjątkiem okazała się panna Guldbrandsen, nie tylko bystra, lecz i utalentowana w tej dziedzinie. Pani Vidgren nie dziwiła się więc, że rytuał ten miała już za sobą - i to nie jeden. Przypuszczała, że nie musi jej zatem ostrzegać przed zbyt częstym korzystaniem z tego błogosławieństwa. Księżycowa pokrzywka nie była tego warta. - Z czystej ciekawości spytam - gdzie? W rodzinnych okolicach? - W mniemaniu Laudith każdy szczegół miał znaczenie, wybór odpowiedniego miejsca mógł mieć wpływ na powodzenie i późniejszy efekt rytuału. Dlatego też zdecydowała się wyciągnąć runistkę aż tutaj, na brzeg jeziora Bondhusvatnet, którego toń mieniła się barwą szmaragdów, kiedy tylko odpuszczał mróz. Nie przerwała przygotowań, namaszczając bladą skórę rąk, klatki piersiowej i brzucha, kiedy dłonie młodszej kobiety chwyciły za bordowy materiał sukni, by wylądowała na drewnianej podlodze. Laudith przyglądała się Guldbrandsen bez śladu skrępowania, czy zawstydzenia, lecz z równą fascynacją jakby miało to miejsce po raz pierwszy. Zauważywszy blednące zasinienia na jej zgrabnym ciele ściągnęła lekko brwi w zastanowieniu. - Mam nadzieje, że przyczyna była ich warta - wyrzekła spirytystka, nie sugerując właściwie nic; nie zwykła wtrącać nosa w cudze sprawy, zwłaszcza takie. Czy sama nie miewała podobnych? Przypomniawszy sobie o nich uśmiechnęła się pod nosem i zawzięcie wodziłą dłońmi po własnym ciele dalej, rozsmarowując po skórze zioła. - Pomogę ci - zaproponowała cicho, nabrawszy na palce więcej specyfiku, by stanąć za plecami Fridy i dotknąć jej barków. Rozprowadziła go po nich nieśpiesznym gestem, sunąc dlońmi w dół, po łopatkach i między nimi, a później jeszcze niżej; w międzyczasie, sięgając do słoja po zioła, przysunęła usta do jej ucha, by musnąć je ciepłym szeptem: - Prawda jest jednak taka, że nie potrzebujesz żadnego rytuału dla urody. - Nie było w tych słowach falszywych komplementów, pochlebstw, by zaskarbić sobie jej przychylność; dawna studentka Vidgrena wyróżniała się urodą na tle typowych porcelanowych lalek, ostrość zarysowanych kości policzkowych i glęboko osadzone, ciemne oczy jedynie dodawały charakteru. Przelotnym muśnięciem ust obdarzyła miejsce tuż za uchem Fridy i przesunęła jeszcze dłońmi po lędźwiach, pokrywając każdy cal skóry Fridy ziołami, zanim sama odwróciła się do niej plecami, oczekując, że odwdzięczy się podobną pomocą. Mogła sięgnąć między łopatki ręką sama - ale po co? - Nie ma co czekać aż chmury skradną nam księżycowe światło, chodźmy - zaproponowała, odsunąwszy się od dziewczyny - nie bez żalu - i dopiła swoje wino. Wsunęła na stopy buty i szczelnie okryła się futrem, nie dbając o to, że pobrudzi podszewkę ziołami, zajmie się tym później - Do brzegu jeziora jest naprawdę blisko - obiecała. Najgorszą trasę, zwaną lodowcowym traktem, miały już za sobą. Opuściwszy ciepłe wnętrze chaty nie zadała sobie nawet trudu, by zamknąć za sobą drzwi, calkowicie pewna, że w najbliższej okolicy sa całkiem same i towarzyszą im jedynie duchy przeszłości. Miały szczęście, że noc okazała się bezwietrzna i mroźne tchnienie wiatru nie wdzierało się pod futro, by ranić nagą skórę.
- Wiosną będzie lśniło niczym szmaragdy - wyrzekła Laudith, kiedy stanęły na brzegu jeziora, teraz zamarzniętego; wiedziała gdzie jest, bo znała to miejsce dobrze. - Rozkruszymy lód tylko przy brzegu, jest głębokie, więc uważaj - przestrzegła Fridę. Wystarczyło, że zanurzą się w lodowatej wodzie na kilka chwil.
- Nic dziwnego. Midgard zachwycił mnie od pierwszej chwili, gdy tam przybyłam. Nie przepadam za towarzystwem śniących - wyrzekła marudnie Laudith. Nie chodziło wyłącznie o miasto, lecz i jego mieszkańcow. W Trondheim, gdzie się wychowała, współdzielili przestrzeń z tymi, którzy magii nie znali i zawsze wydawało jej się to niekomfortowe. - Prawda, lecz jak widać warto mieć takie miejsce na wyjątkowe okazje - zaśmiała się dźwięcznie spirytystka; inaczej musiałaby naprawdę się gdzieś włamać, szukanie hoteli, bądź miejsc na wynajem nie wchodziło w grę - bardzo ceniła sobie prywatność.
- Dlaczego nie? - droczyła się z Fridą dalej. - Myślisz, że mogłoby się to dla ciebie skończyć źle? - spytała, wyzywająco spoglądając w jej ciemne oczy i uśmiechnęła się przy tym kącikiem ust, lekko uniosła brew. Nie zdradziła jednak nic więcej, nie wyjaśniła jakie miałaby plany, gdyby Frida rzeczywiście nie potrafiła powiedzieć jej nie. Rozkoszna była to wizja, gdy chwilę kreśliła ją w swojej wyobraźni, lecz czy ceniłaby ją wówczas tak jak teraz - pozbawioną siły charakteru? - Dodaj do tego czerwień ust, a nikt ci się nie oprze - zaproponowała Laudith, wciąż przyglądając jej się z lekko przechyloną głową. Nie miała już przed sobą dziewczyny, a kobietę; do zmysłowej urody Fridy pasowała ognista czerwień. Ona sama najlepiej czuła się w czerni - od zawsze, niezależnie od wieku. Mówiono, że ją postarza, sprawia w niej wrażenie bledszej niż w rzeczywistości i chorej, lecz nie dbała o to. Dziś wyjątkowo oblekła się w ciemną zieleń, może przez wspomnienie toni jeziora Bondhusvatnet.
Udała, że nie zauważyła reakcji Fridy na użycie liczby mnogiej, właściwie przywołanie sylwetki Homera, który ich połączył - teraz nie był im już do niczego potrzebny, pomyślała śmiało. Kąciki ust Laudith opadły na jedno uderzenie serca, pojawiło się coś chłodnego w czarnych oczach na myśl o nim. Niepotrzebnie to powiedziała, bo myśleć o nim dziś nie chciała wcale.
- Mróz nie jest ci więc straszny, doskonale - stwierdziła z zadowoleniem. - Obiecuję, że do rana będzie ci aż za gorąco - wyrzekła mrukliwie, przysuwając się bliżej, przywołując na usta znów nieprzewrotny uśmiech, kryjący w sobie obieticę. Nie musiała zdradzać wiele, była pewna, że Guldbrandsen odgadła już we własnej głowie, co miała na myśli - nie potrzebowała nawet prawdziwej wizji zesłanej przez Norny, by wiedzieć co przygotowały dlań w najbliższej przyszłości. - Naturalnie. Z chęcią zaprezentuję ci wszystkie jej wygody - obiecała Laudith. Dom, którego właścicielem był pan Simonsen, miał wszelkie udogodnienia, do jakich przywykły widzące o ich statusie. Nie zabrałaby jej byle gdzie.
Odpowiedź Fridy była dokładnie taka jakiej się spodziewała. Rytuał, który zamierzała - a właściwie to teraz już zamierzały - odprawić nie należał do szczególnie trudnych i skomplikowanych, był wręcz popularny wśród widzących zainteresowanych magią runiczną i nie tylko; one zaś żywiły wobec tego rodzaju magii coś więcej, niż jedynie zainteresowanie. W starożytnych runach tkwiła potęga, a niewielu potrafiło ją właściwie docenić. Wyjątkiem okazała się panna Guldbrandsen, nie tylko bystra, lecz i utalentowana w tej dziedzinie. Pani Vidgren nie dziwiła się więc, że rytuał ten miała już za sobą - i to nie jeden. Przypuszczała, że nie musi jej zatem ostrzegać przed zbyt częstym korzystaniem z tego błogosławieństwa. Księżycowa pokrzywka nie była tego warta. - Z czystej ciekawości spytam - gdzie? W rodzinnych okolicach? - W mniemaniu Laudith każdy szczegół miał znaczenie, wybór odpowiedniego miejsca mógł mieć wpływ na powodzenie i późniejszy efekt rytuału. Dlatego też zdecydowała się wyciągnąć runistkę aż tutaj, na brzeg jeziora Bondhusvatnet, którego toń mieniła się barwą szmaragdów, kiedy tylko odpuszczał mróz. Nie przerwała przygotowań, namaszczając bladą skórę rąk, klatki piersiowej i brzucha, kiedy dłonie młodszej kobiety chwyciły za bordowy materiał sukni, by wylądowała na drewnianej podlodze. Laudith przyglądała się Guldbrandsen bez śladu skrępowania, czy zawstydzenia, lecz z równą fascynacją jakby miało to miejsce po raz pierwszy. Zauważywszy blednące zasinienia na jej zgrabnym ciele ściągnęła lekko brwi w zastanowieniu. - Mam nadzieje, że przyczyna była ich warta - wyrzekła spirytystka, nie sugerując właściwie nic; nie zwykła wtrącać nosa w cudze sprawy, zwłaszcza takie. Czy sama nie miewała podobnych? Przypomniawszy sobie o nich uśmiechnęła się pod nosem i zawzięcie wodziłą dłońmi po własnym ciele dalej, rozsmarowując po skórze zioła. - Pomogę ci - zaproponowała cicho, nabrawszy na palce więcej specyfiku, by stanąć za plecami Fridy i dotknąć jej barków. Rozprowadziła go po nich nieśpiesznym gestem, sunąc dlońmi w dół, po łopatkach i między nimi, a później jeszcze niżej; w międzyczasie, sięgając do słoja po zioła, przysunęła usta do jej ucha, by musnąć je ciepłym szeptem: - Prawda jest jednak taka, że nie potrzebujesz żadnego rytuału dla urody. - Nie było w tych słowach falszywych komplementów, pochlebstw, by zaskarbić sobie jej przychylność; dawna studentka Vidgrena wyróżniała się urodą na tle typowych porcelanowych lalek, ostrość zarysowanych kości policzkowych i glęboko osadzone, ciemne oczy jedynie dodawały charakteru. Przelotnym muśnięciem ust obdarzyła miejsce tuż za uchem Fridy i przesunęła jeszcze dłońmi po lędźwiach, pokrywając każdy cal skóry Fridy ziołami, zanim sama odwróciła się do niej plecami, oczekując, że odwdzięczy się podobną pomocą. Mogła sięgnąć między łopatki ręką sama - ale po co? - Nie ma co czekać aż chmury skradną nam księżycowe światło, chodźmy - zaproponowała, odsunąwszy się od dziewczyny - nie bez żalu - i dopiła swoje wino. Wsunęła na stopy buty i szczelnie okryła się futrem, nie dbając o to, że pobrudzi podszewkę ziołami, zajmie się tym później - Do brzegu jeziora jest naprawdę blisko - obiecała. Najgorszą trasę, zwaną lodowcowym traktem, miały już za sobą. Opuściwszy ciepłe wnętrze chaty nie zadała sobie nawet trudu, by zamknąć za sobą drzwi, calkowicie pewna, że w najbliższej okolicy sa całkiem same i towarzyszą im jedynie duchy przeszłości. Miały szczęście, że noc okazała się bezwietrzna i mroźne tchnienie wiatru nie wdzierało się pod futro, by ranić nagą skórę.
- Wiosną będzie lśniło niczym szmaragdy - wyrzekła Laudith, kiedy stanęły na brzegu jeziora, teraz zamarzniętego; wiedziała gdzie jest, bo znała to miejsce dobrze. - Rozkruszymy lód tylko przy brzegu, jest głębokie, więc uważaj - przestrzegła Fridę. Wystarczyło, że zanurzą się w lodowatej wodzie na kilka chwil.
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Mistrz Gry
Re: 11.12.2000 – Jezioro Bondhusvatnet – L. Vidgren & Bezimienny: F. Guldbrandsen Czw 30 Lis - 13:37
The member 'Laudith Vidgren' has done the following action : kości
'k100' : 26
'k100' : 26
Bezimienny
Re: 11.12.2000 – Jezioro Bondhusvatnet – L. Vidgren & Bezimienny: F. Guldbrandsen Czw 30 Lis - 13:37
Miała wielkie szczęście, że spotkała na swojej drodze Homera i równie wielkie szczęście, że zdołała zostawić go za sobą i ruszyć dalej, nie oglądając się za siebie - tylko tyle i aż tyle byłaby w stanie powiedzieć w temacie człowieka, który pomógł jej wydobyć z siebie pełnię potencjału, jakim obdarzyli ją bogowie i choć jego osoba, jak i to, czego dokonali do spółki, zasługiwało zapewne na więcej słów, tak te Frida chowała głęboko w sobie, nie uzewnętrzniając ich przed nikim. Nawet przed Laudith, która przecież musiała wiedzieć.
Uśmiechem skwitowała marudzenie o śniących, bez których jej samej również żyło się przyjemniej, łatwiej. Nie komentowała również oczywistej wygody posiadania więcej niż jednej nieruchomości, chociaż sama nigdy nie rozważała nawet podobnej inwestycji, pragnąc podróżować z miejsca na miejsce, nigdy nie osiadając w jednym punkcie na tyle długo, by podobny wydatek miał jakikolwiek sens.
- Za bardzo przywykłam do swojej niezależności, by wyzbywać jej się teraz na własne życzenie - odparła z uśmiechem, nie werbalizując już snutych w myślach możliwych scenariuszy co do tego jak taka sytuacja mogłaby się potoczyć. Ten etap jej życia był już zakończony i za żadne skarby świata nie chciałaby do niego wrócić. Przez parę chwil kontemplowała kolorystyczną paletę czerwieni, poszukując tam odcienia najbardziej do niej pasującego, lecz wciąż wracała do bordo, które wpadało w jej gust zdecydowanie bardziej niż krzykliwe tony wpadające niemalże w pomarańcz. - Czasem wolałabym, by nie opierali się moim słowom, a nie aparycji - uśmiech wciąż rozciągał usta, lecz te odbiegały już od kuszących wizji tkanych przez Laudith, ustępując miejsca realnej trosce, która zaprzątała jej głowę od paru dni. Nie ufał jej, wciąż nie na tyle, by nie rozkładać jej wypowiedzi na czynniki pierwsze, wciąż nie na tyle, by nie doszukiwać się ukrytych motywów w jej działaniach, wciąż nie na tyle, by poczucie komfortu zagościło w ich relacjach. Nie ufał jej - i żadna ilość pożądliwych spojrzeń przesuwających się po krzywiznach jej ciała czy współdzielonych ekstatycznych oddechów nie była w stanie tego zmienić. Tylko upływ czasu mógł przynieść zwrot, którego wypatrywała, wrodzona niecierpliwość jednak cisnęła się pod jej powiekami i zatruwała myśli goryczą.
- Taką obietnicę chętnie przyjmę - oznajmiła w odpowiedzi, unosząc dłoń, by z wolna zaczesać pasmo kruczoczarnych włosów za jej ramię. Nie obawiała się chwilowego mrozu, wyglądając już nawet do tego charakterystycznego doładowania adrenaliną organizmu, który przez parę minut wystawiony był na naprawdę spartańskie warunki - tego szumu krwi w uszach, serca uderzającego z pełnią mocy o ściany żeber, tej ekscytacji kłębiącej się gdzieś pod skórą. - Doskonale - jej głos wibrował zadowoleniem, które układało jej usta w uśmiech. Chwała panu Simonsenowi za to, że cenił sobie wygody i zbytki na tyle, by stworzyć w domu nad jeziorem prywatną saunę. Dziś to właśnie mężna decyzja pana Simonsena miała szybko zwrócić ich ciałom odpowiednią temperaturę po zakończonym rytuale. A ten wcale nie miał należeć do przesadnie skomplikowanych - wśród dziewcząt stojących u progu dorosłości cieszył się on doskonałą opinią i jeszcze większym zainteresowaniem. Frida pamiętała wciąż noc pod znakiem pełnego księżyca, gdy po raz pierwszy odprawiła go wraz z Solveig, choć wtedy w sierpniową noc woda przynosiła ulgę od upału osiadającego na skórze lepką warstwą. Wtedy niewiele jeszcze wiedziała o magii zaklętej w runicznych znakach ani o pełni potencjału poszczególnych rytuałów, jednak już czuła to, że była to dziedzina, w której pragnęła szukać własnej drogi. - Zgadza się, w jeziorze Prestvannet i fiordzie okalającym wyspę Tromsøya. Raz w Midgardzie, lecz z pewnością jesteś sobie w stanie wyobrazić niedogodności z tym związane... - wszak ekshibicjonizm w sercu miasta niósł ze sobą wyjątkowo wysokie i wyjątkowo realne ryzyko niepowodzeń, nieporównywalnie lepszymi lokalizacjami były te zapewniające choć minimum prywatności. Wzrok czekoladowych tęczówek odruchowo pobiegł w dół do obleczonych napiętą skórą kości biodrowych, a na usta wpełzł bezwstydny uśmiech. - Wciąż jest warta - oznajmiła z zadowoleniem godnym kota, który wychłeptał cały spodeczek śmietanki. - To nowa znajomość - dodała po chwili, również i sine wykwity pokrywając warstwą ziołowej maści, jednocześnie odcinając w myślach od tej znajomości wspomnienie czerwcowego wieczoru sprzed wielu lat, zupełnie jakby faktycznie pierwszy raz spotkali się przed niecałymi dwoma tygodniami. Tamto nie miało przecież znaczenia. - Mówisz tak, jakbyś sama go potrzebowała... - zaśmiała się, uśmiechem podziękowawszy za pomoc w odpowiednim rozprowadzeniu ziół. Ciepły oddech owiał jej ucho, znajomy zapach otaczający zwyczajowo sylwetkę Vidgren przebił się przez woń rytualnego specyfiku. Pozwoliła smukłej dłoni sunąć w dół kręgosłupa, napawając się niemalże czułym dotykiem, tak innym, nim przejęła słój z mieszanką i odgarnęła włosy z karku Laudith, by swobodnym ruchem naznaczyć jej łopatki i podążyć niżej, na wysokość żeber, gdzie kilkoma liniami nakreśliła dwa znaki runiczne. - Algiz będzie cię chronić, Perdo zaprowadzi cię ku przeznaczeniu - szepnęła wyjaśniająco, choć tych znaczeń z pewnością nie musiała tłumaczyć czarnowłosej. Przytaknęła ponownie, obie wszak były już gotowe do ciągu dalszego i po chwili obie otulone futrami podążały już w stronę zmrożonej tafli, a mróz raz jeszcze szczypał ich policzki nieustępliwie.
- Mam zatem nadzieję, że nie jest to ostatni raz, gdy zapraszasz mnie w te progi - oznajmiła, wyciągając dłoń przed siebie, ku jezioru, które spowijał lód. - Villi-eldr - wyrzekła inkantację, by ciepłem bijącym ze strumienia ognia wytopić przerębel ulokowany idealnie w ścieżce księżycowego światła, a potem powtórzyła,trawiąc lód jeszcze kawałek dalej i dalej. Gdy odpowiednie przejście było już gotowe, niedbałym gestem zrzuciła z siebie futro i ruszyła bosą stopą w kierunku wody, niemalże gęstej od niskiej temperatury. Ostre szpilki mrozu wbijały się między jej żebra, ściskały klatkę piersiową żelazną obręczą i odruchowo napinały każdy mięsień ciała zanurzającego się coraz głębiej i głębiej w lodowatej cieczy, która szybko wytracała temperaturę chwilowo podniesioną zaklęciem. Guldbrandsen zatrzymała się w miejscu, ignorując chłód przejmujący do szpiku kości, po czym upewniwszy się, że również i Laudith jest gotowa, uniosła dłonie ponad lustro wody i przymknęła oczy, by przywołując do siebie magię runiczną, chłonąć księżycową poświatę oświetlającą ich sylwetki.
II etap rytuału księżycowej kąpieli - próg: 50
62 (rzut) + 25 (statystyka) + 5 (atut) = 92
Uśmiechem skwitowała marudzenie o śniących, bez których jej samej również żyło się przyjemniej, łatwiej. Nie komentowała również oczywistej wygody posiadania więcej niż jednej nieruchomości, chociaż sama nigdy nie rozważała nawet podobnej inwestycji, pragnąc podróżować z miejsca na miejsce, nigdy nie osiadając w jednym punkcie na tyle długo, by podobny wydatek miał jakikolwiek sens.
- Za bardzo przywykłam do swojej niezależności, by wyzbywać jej się teraz na własne życzenie - odparła z uśmiechem, nie werbalizując już snutych w myślach możliwych scenariuszy co do tego jak taka sytuacja mogłaby się potoczyć. Ten etap jej życia był już zakończony i za żadne skarby świata nie chciałaby do niego wrócić. Przez parę chwil kontemplowała kolorystyczną paletę czerwieni, poszukując tam odcienia najbardziej do niej pasującego, lecz wciąż wracała do bordo, które wpadało w jej gust zdecydowanie bardziej niż krzykliwe tony wpadające niemalże w pomarańcz. - Czasem wolałabym, by nie opierali się moim słowom, a nie aparycji - uśmiech wciąż rozciągał usta, lecz te odbiegały już od kuszących wizji tkanych przez Laudith, ustępując miejsca realnej trosce, która zaprzątała jej głowę od paru dni. Nie ufał jej, wciąż nie na tyle, by nie rozkładać jej wypowiedzi na czynniki pierwsze, wciąż nie na tyle, by nie doszukiwać się ukrytych motywów w jej działaniach, wciąż nie na tyle, by poczucie komfortu zagościło w ich relacjach. Nie ufał jej - i żadna ilość pożądliwych spojrzeń przesuwających się po krzywiznach jej ciała czy współdzielonych ekstatycznych oddechów nie była w stanie tego zmienić. Tylko upływ czasu mógł przynieść zwrot, którego wypatrywała, wrodzona niecierpliwość jednak cisnęła się pod jej powiekami i zatruwała myśli goryczą.
- Taką obietnicę chętnie przyjmę - oznajmiła w odpowiedzi, unosząc dłoń, by z wolna zaczesać pasmo kruczoczarnych włosów za jej ramię. Nie obawiała się chwilowego mrozu, wyglądając już nawet do tego charakterystycznego doładowania adrenaliną organizmu, który przez parę minut wystawiony był na naprawdę spartańskie warunki - tego szumu krwi w uszach, serca uderzającego z pełnią mocy o ściany żeber, tej ekscytacji kłębiącej się gdzieś pod skórą. - Doskonale - jej głos wibrował zadowoleniem, które układało jej usta w uśmiech. Chwała panu Simonsenowi za to, że cenił sobie wygody i zbytki na tyle, by stworzyć w domu nad jeziorem prywatną saunę. Dziś to właśnie mężna decyzja pana Simonsena miała szybko zwrócić ich ciałom odpowiednią temperaturę po zakończonym rytuale. A ten wcale nie miał należeć do przesadnie skomplikowanych - wśród dziewcząt stojących u progu dorosłości cieszył się on doskonałą opinią i jeszcze większym zainteresowaniem. Frida pamiętała wciąż noc pod znakiem pełnego księżyca, gdy po raz pierwszy odprawiła go wraz z Solveig, choć wtedy w sierpniową noc woda przynosiła ulgę od upału osiadającego na skórze lepką warstwą. Wtedy niewiele jeszcze wiedziała o magii zaklętej w runicznych znakach ani o pełni potencjału poszczególnych rytuałów, jednak już czuła to, że była to dziedzina, w której pragnęła szukać własnej drogi. - Zgadza się, w jeziorze Prestvannet i fiordzie okalającym wyspę Tromsøya. Raz w Midgardzie, lecz z pewnością jesteś sobie w stanie wyobrazić niedogodności z tym związane... - wszak ekshibicjonizm w sercu miasta niósł ze sobą wyjątkowo wysokie i wyjątkowo realne ryzyko niepowodzeń, nieporównywalnie lepszymi lokalizacjami były te zapewniające choć minimum prywatności. Wzrok czekoladowych tęczówek odruchowo pobiegł w dół do obleczonych napiętą skórą kości biodrowych, a na usta wpełzł bezwstydny uśmiech. - Wciąż jest warta - oznajmiła z zadowoleniem godnym kota, który wychłeptał cały spodeczek śmietanki. - To nowa znajomość - dodała po chwili, również i sine wykwity pokrywając warstwą ziołowej maści, jednocześnie odcinając w myślach od tej znajomości wspomnienie czerwcowego wieczoru sprzed wielu lat, zupełnie jakby faktycznie pierwszy raz spotkali się przed niecałymi dwoma tygodniami. Tamto nie miało przecież znaczenia. - Mówisz tak, jakbyś sama go potrzebowała... - zaśmiała się, uśmiechem podziękowawszy za pomoc w odpowiednim rozprowadzeniu ziół. Ciepły oddech owiał jej ucho, znajomy zapach otaczający zwyczajowo sylwetkę Vidgren przebił się przez woń rytualnego specyfiku. Pozwoliła smukłej dłoni sunąć w dół kręgosłupa, napawając się niemalże czułym dotykiem, tak innym, nim przejęła słój z mieszanką i odgarnęła włosy z karku Laudith, by swobodnym ruchem naznaczyć jej łopatki i podążyć niżej, na wysokość żeber, gdzie kilkoma liniami nakreśliła dwa znaki runiczne. - Algiz będzie cię chronić, Perdo zaprowadzi cię ku przeznaczeniu - szepnęła wyjaśniająco, choć tych znaczeń z pewnością nie musiała tłumaczyć czarnowłosej. Przytaknęła ponownie, obie wszak były już gotowe do ciągu dalszego i po chwili obie otulone futrami podążały już w stronę zmrożonej tafli, a mróz raz jeszcze szczypał ich policzki nieustępliwie.
- Mam zatem nadzieję, że nie jest to ostatni raz, gdy zapraszasz mnie w te progi - oznajmiła, wyciągając dłoń przed siebie, ku jezioru, które spowijał lód. - Villi-eldr - wyrzekła inkantację, by ciepłem bijącym ze strumienia ognia wytopić przerębel ulokowany idealnie w ścieżce księżycowego światła, a potem powtórzyła,trawiąc lód jeszcze kawałek dalej i dalej. Gdy odpowiednie przejście było już gotowe, niedbałym gestem zrzuciła z siebie futro i ruszyła bosą stopą w kierunku wody, niemalże gęstej od niskiej temperatury. Ostre szpilki mrozu wbijały się między jej żebra, ściskały klatkę piersiową żelazną obręczą i odruchowo napinały każdy mięsień ciała zanurzającego się coraz głębiej i głębiej w lodowatej cieczy, która szybko wytracała temperaturę chwilowo podniesioną zaklęciem. Guldbrandsen zatrzymała się w miejscu, ignorując chłód przejmujący do szpiku kości, po czym upewniwszy się, że również i Laudith jest gotowa, uniosła dłonie ponad lustro wody i przymknęła oczy, by przywołując do siebie magię runiczną, chłonąć księżycową poświatę oświetlającą ich sylwetki.
II etap rytuału księżycowej kąpieli - próg: 50
62 (rzut) + 25 (statystyka) + 5 (atut) = 92
Mistrz Gry
Re: 11.12.2000 – Jezioro Bondhusvatnet – L. Vidgren & Bezimienny: F. Guldbrandsen Czw 30 Lis - 13:37
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 73
'k100' : 73
Laudith Vidgren
Re: 11.12.2000 – Jezioro Bondhusvatnet – L. Vidgren & Bezimienny: F. Guldbrandsen Czw 30 Lis - 13:38
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
W domu rodzinnym nigdy niczego Laudith nie brakowało, Simonsenom wiodło się lepiej niż dobrze, rodzice zwykli dawać jej to, o co prosiła, wyniosła zatem z niego pewien materializm i potrzebę posiadania; lubiła otaczać się miłymi dla oka rzeczami, dziełami sztuki, czuć dotyk jedwabiu na skórze, zaznać kąpieli w wannie z widokiem na górskie szczyty, jeśli akurat miała taką ochotę. Wizja posiadania na własność miejsca takie jak to była więc dla niej niezwykle kusząca. Laudith, w przeciwieństwie do Fridy, nie miała natury wagabundy, nie czuła potrzeby wędrówki po świecie, z miejsca na miejsce, by poznawać świat. Znała inne sposoby. Namiastką niezależności zaś wydawała się teraz taka chata, należąca wyłącznie do niej, na której Homer nie mógłby położyć swych lepkich dłoni.
- Nie mogę mieć ci tego za złe, w tym także tkwi twój urok - wyrzekła, odwzajemniając uśmiech; po cichu zazdrościła Fridzie tej asertywności, umiejętności postawienia na swoim i ucieczki, wyznaczenia granicy. Nawet zasinienia na skórze, które ujrzała później, nie przekonałyby jej, że powstały wbrew woli Guldbrandsen, nie takie. - Obawiam się, że większość woli jedynie patrzeć, niż słuchać, szczególnie mężczyźni. Wina nie tkwi w twoich słowach, a ich naturze wzrokowców. Słowa trzeba przemyśleć, to bywa dla nich za trudne - stwierdziła Laudith po chwili zastanowienia, pozwalając, by kpiąca, szydercza wręcz nuta wkradła się do jej głosu. Czasami była przekonana, że inni po prostu słuchać nie chcą. Ileż to razy próbowała przeforsować własny pomysł, przekonać Homera, by jej zaufał, a on i tak robił po swojemu? Laudith odnosiła wrażenie, że wypowiadanie przez nią słowa wpadają mu jednym uchem, drugim zaś uciekają, tylko i wyłącznie dlatego, że padają z innych ust. Przywykła do tego, za każdym razem jednak, kiedy inni czekali na jego decyzję, jego opinię, jego zdanie, na jej własne odpowiadając jedynie uprzejmym kiwnięciem głową, czuła się coraz bardziej sfrustrowana. Wolała o tym jednak nie myśleć. Nie teraz, gdy czuła łagodny dotyk Fridy za swoim uchem i wdychała zapach jej perfum. Towarzystwo młodszej runistki przynosiło jej dziwny spokój.
Niekiedy składała obietnice bez pokrycia, kłamała bez mrugnięcia okiem i zawahania, nie czuła się później winna rzucając słowa na wiatr, liczyły się wszak jej - ich - plany i cele. Tej nocy obietnic złożonych Fridzie dotrzymać zamierzała, niewątpliwie, chciała odrobiny jej zaufania, nie po to, by je zawieść, raczej wręcz wzmocnić. Wizja wspólnego zaznania przyjemności jakie oferowała sauna, którą mogły znaleźć na końcu korytarza na parterze, rozgrzewała Laudith bardziej niż bliskość trzaskającego w kominku ognia. Kąpiel w lodowatym jeziorze nie przerażała spirytystki szczególnie, nie martwiły ją też ewentualne konsekwencje, których nauczyła się unikać; nie będzie to pierwszy rytuał księżycowej kąpieli jaki odprawi w szmaragdowych wodach Bondhusvatnet - właśnie tu uczyniła to po raz pierwszy. Samotnie, bo przed wyjazdem do Midgardu nie miała właściwie nikogo poza Einarem, komu mogłaby zaufać. Z zainteresowaniem przysłuchiwała się historii tego rytuału w wykonaniu Fridy i wykrzywiła usta w grymasie na wieść, że jeden z nich miał miejsce na obrzeżach Midgardu. Nie chodziło nawet o czystość wód uwielbianego przez mieszkańców stolicy jeziora, lecz nieproszone towarzystwo - Laudith nie czułaby się komfortowo niepewna, czy zaraz z zarośli nie wynurzy się przypadkowy spacerowicz i nie miało to nic wspólnego z nagością. - Musi być tam pięknie. Zabierz mnie tam kiedyś. Może następnym razem. - Łagodnej sugestii, niemającej w sobie jednak śladu prośby, towarzyszył znów uśmiech szelmy. Nie podróżowała często, może to był błąd. Grudzień nie był chyba odpowiednią porą na kąpiele akurat za kołem podbiegunowym, lecz ze względu na zagrożenie księżycową pokrzywką, nie mogły powtórzyć rytuału zbyt szybko. Miało minąć kilka tygodni, może więcej, zdąży przeminąć noc polarna i stopnieć śnieg.
- Rozumiem więc, że bardzo obiecująca? - dopytała z ciekawością, zaintrygowana reakcją Fridy, która na samo wspomnienie przyczyny zasinień uśmiechnęła się jak kotka; Laudith nie widziała w tym nic oburzającego, nic dziwnego. Nie wszyscy rozumieli, że ból wcale nie musiał być nieprzyjemny - ona tak. - Musisz mi o niej opowiedzieć więcej - zaśmiała się, patrząc na Fridę tak, jakby oczekiwała przyjacielskich ploteczek przy filiżance kawy. Nie miałaby jej za złe, jeśli odmówi, niektóre znajomości człowiek wolał zachować dla siebie, była jednak zwyczajnie ciekawa. Mimo tego jaki kształt przybrały ich własne relacje to zazdrość była Laudith obca. Sama miała w sobie podobną zachłanność i pragnienie. Homer posiadł na wyłączność jej ducha, lecz ciała nie mógł zamknąć w klatce. Nie chciałaby rezygnować z podobnego dotyku, który teraz czuła na własnych plecach, czułego i ciepłego. Żałowała, że sama nie pomyślała o nakreśleniu starożytnych run na skórze Fridy, znów okazała się od niej mądrzejsza, ale to jedynie sprawiło, że Laudith uśmiechnęła się szerzej. Miała ochotę odwrócić głowę, czując ciepły szept przy uchu, ale jednocześnie wiedziała, że jeśli to zrobi, to księżyc zdąży zniknąć, zanim opuszczą ciepłe wnętrza górskiego domku. Przymknęła powieki, myśląc o saunie na końcu korytarza, co było jeszcze większą motywacją, kiedy znów znalazły się na zewnątrz, pośród mroźnych ciemności, rozpraszanych przez blask księżyca w pełni. Tylko - dosłowny - ślepiec nie doceniłby piękna tego surowego krajobrazu jaki malował się przed ich oczyma.
- Jeśli tylko wyrazisz chęć, możemy ukryć się tu nawet i na kilka dni - obiecała, wzruszając przy tym nonszalancko ramieniem, nim jeszcze zsunęła z siebie futro. - Villi-eldr - powtórzyła zaraz po Fridzie, by przyłączyć się doń własnym strumieniem ognia i przyśpieszyć proces skruszenia lodu, może wręcz ogrzać wody tuż pod nim, co uczyni mroźną kąpiel mniej nieprzyjemną. W jeziorze powstał przerębel na tyle duży, aby swobodnie zmieściły się tam obie; Laudith nie zwlekała więc, zsunęła z siebie futro, odsłaniając nagie ciało i zanim jeszcze zaczęła drżeć, wkroczyła do jeziora zaraz za Fridą, pewnie i śmiało, uznawszy to za najlepszy sposób, by szybko przywyknąć do niskiej temperatury. Pomimo użycia ognia wody wciąż były lodowate i igiełki bólu wbiły się w ciało spirytystki; czuła, że za kilka chwil odrętwieje, zmrużyła więc oczy, skupiwszy się na runicznej magii. Zanurzyła się w jeziorze aż po szyję, by dokładnie obmyły ją wody Bondhusvatnet i szepcząc kolejne inkantacje rozchyliła powieki, zawiesiła spojrzenie na okrągłej tarczy księżyca. Wtedy zaś oczy Laudith stały się jakby puste - pozbawione tęczówek i źrenic; gdyby Frida się wówczas nań obejrzała, ujrzałaby jedynie dwie, przerażające swą bielą otchłanie oraz wszystkie żyły na chorobliwie chudym ciele, czerniejące pod wpływem użycia magii. Vidgren przestała to przed nią ukrywać już dawno temu; nie mogła tego trzymać w tajemnicy, jeśli pragnęła jej towarzystwa w czasie odprawiania rytuałów, zgłębiania sekretów magii, tego zaś nie chciała i jej, i sobie odmawiać.
Rytuał księżycowej kąpieli się powiódł, miała tego pewność, czuła moc pełni przenikającą przez jej skórę i tkanki, aż do szpiku kości; kolejnym tego znakiem był srebrzysty blask jakim przez kilka chwil zaczęły mienić się ich nagie ciała, niczym diament na który pada światło. Trwały w lodowatych wodach jeziora jeszcze chwilę, dopóki magia rytuału nie przeniknęła w nie w pełni. - Możemy wracać - wyszeptała Laudith, czując, że już drży, a palce ma skostniałe. Wynurzyła się z jeziora, wyszła na jego brzeg i owinęła futrem; złapała Fridę za dłoń, jakby to miało im pomóc w rozgrzaniu się i pociągnęła ją w stronę chaty. Droga, choć w rzeczywistości bardzo krótka, wydawała się teraz ciągnąć w nieskończoność. Laudith pod futrem drżała z zimna, wargi miała zsiniałe, nie żałowała jednak wcale - chwilowy dyskomfort i ból miał być tego warty. Do środka chaty wpadła niemal jak burza i kiedy tylko Frida znalazła się obok, tym razem zamknęła drzwi zaklęciem, tak na wszelki wypadek. Futra nie zsunęła z siebie do chwili, gdy nie przeszły korytarzem do łaźni i dalej, do sauny, o której wspominała. - Zapraszam w me skromne progi - zachęciła Fridę do wejścia do środka, uprzednio machnąwszy krótko dłonią, aby rozpalić światło, jedno, niewielkie, pozwalając na półmrok; sauna w domku Simonsenów nie była wielka, wciąż jednak na tyle komfortowa, by zmieścić parę osób. Kolejny czar rozgrzał ciemne kamienie, powietrze zaś zgęstniało od gorąca. Laudith zsunęła z siebie płaszcz, rzuciła go niedbale w kąt łaźni, zzuła buty i sama wkroczyła do środka, czując wyraźną ulgę, znalazłszy się w takim cieple. Przez kilka chwil po prostu stała ze zmrużonymi powiekami czekając, aż zmarznięte kończyny przestaną być tak odrętwiałe, po czym przeciągnęła się jak kotka i zajęła miejsce na wyższej z drewnianych ław, gestem zapraszając Fridę, by usiadła na niższej, przed nią, między jej kolanami. - Chodź, wyglądasz na obolałą - wyrzekła z uśmiechem, znów nawiązując do zasinień na jej skórze, choć widziała je na udach.
rzut na II etap rytuału księżycowej kąpieli, próg 50
- Nie mogę mieć ci tego za złe, w tym także tkwi twój urok - wyrzekła, odwzajemniając uśmiech; po cichu zazdrościła Fridzie tej asertywności, umiejętności postawienia na swoim i ucieczki, wyznaczenia granicy. Nawet zasinienia na skórze, które ujrzała później, nie przekonałyby jej, że powstały wbrew woli Guldbrandsen, nie takie. - Obawiam się, że większość woli jedynie patrzeć, niż słuchać, szczególnie mężczyźni. Wina nie tkwi w twoich słowach, a ich naturze wzrokowców. Słowa trzeba przemyśleć, to bywa dla nich za trudne - stwierdziła Laudith po chwili zastanowienia, pozwalając, by kpiąca, szydercza wręcz nuta wkradła się do jej głosu. Czasami była przekonana, że inni po prostu słuchać nie chcą. Ileż to razy próbowała przeforsować własny pomysł, przekonać Homera, by jej zaufał, a on i tak robił po swojemu? Laudith odnosiła wrażenie, że wypowiadanie przez nią słowa wpadają mu jednym uchem, drugim zaś uciekają, tylko i wyłącznie dlatego, że padają z innych ust. Przywykła do tego, za każdym razem jednak, kiedy inni czekali na jego decyzję, jego opinię, jego zdanie, na jej własne odpowiadając jedynie uprzejmym kiwnięciem głową, czuła się coraz bardziej sfrustrowana. Wolała o tym jednak nie myśleć. Nie teraz, gdy czuła łagodny dotyk Fridy za swoim uchem i wdychała zapach jej perfum. Towarzystwo młodszej runistki przynosiło jej dziwny spokój.
Niekiedy składała obietnice bez pokrycia, kłamała bez mrugnięcia okiem i zawahania, nie czuła się później winna rzucając słowa na wiatr, liczyły się wszak jej - ich - plany i cele. Tej nocy obietnic złożonych Fridzie dotrzymać zamierzała, niewątpliwie, chciała odrobiny jej zaufania, nie po to, by je zawieść, raczej wręcz wzmocnić. Wizja wspólnego zaznania przyjemności jakie oferowała sauna, którą mogły znaleźć na końcu korytarza na parterze, rozgrzewała Laudith bardziej niż bliskość trzaskającego w kominku ognia. Kąpiel w lodowatym jeziorze nie przerażała spirytystki szczególnie, nie martwiły ją też ewentualne konsekwencje, których nauczyła się unikać; nie będzie to pierwszy rytuał księżycowej kąpieli jaki odprawi w szmaragdowych wodach Bondhusvatnet - właśnie tu uczyniła to po raz pierwszy. Samotnie, bo przed wyjazdem do Midgardu nie miała właściwie nikogo poza Einarem, komu mogłaby zaufać. Z zainteresowaniem przysłuchiwała się historii tego rytuału w wykonaniu Fridy i wykrzywiła usta w grymasie na wieść, że jeden z nich miał miejsce na obrzeżach Midgardu. Nie chodziło nawet o czystość wód uwielbianego przez mieszkańców stolicy jeziora, lecz nieproszone towarzystwo - Laudith nie czułaby się komfortowo niepewna, czy zaraz z zarośli nie wynurzy się przypadkowy spacerowicz i nie miało to nic wspólnego z nagością. - Musi być tam pięknie. Zabierz mnie tam kiedyś. Może następnym razem. - Łagodnej sugestii, niemającej w sobie jednak śladu prośby, towarzyszył znów uśmiech szelmy. Nie podróżowała często, może to był błąd. Grudzień nie był chyba odpowiednią porą na kąpiele akurat za kołem podbiegunowym, lecz ze względu na zagrożenie księżycową pokrzywką, nie mogły powtórzyć rytuału zbyt szybko. Miało minąć kilka tygodni, może więcej, zdąży przeminąć noc polarna i stopnieć śnieg.
- Rozumiem więc, że bardzo obiecująca? - dopytała z ciekawością, zaintrygowana reakcją Fridy, która na samo wspomnienie przyczyny zasinień uśmiechnęła się jak kotka; Laudith nie widziała w tym nic oburzającego, nic dziwnego. Nie wszyscy rozumieli, że ból wcale nie musiał być nieprzyjemny - ona tak. - Musisz mi o niej opowiedzieć więcej - zaśmiała się, patrząc na Fridę tak, jakby oczekiwała przyjacielskich ploteczek przy filiżance kawy. Nie miałaby jej za złe, jeśli odmówi, niektóre znajomości człowiek wolał zachować dla siebie, była jednak zwyczajnie ciekawa. Mimo tego jaki kształt przybrały ich własne relacje to zazdrość była Laudith obca. Sama miała w sobie podobną zachłanność i pragnienie. Homer posiadł na wyłączność jej ducha, lecz ciała nie mógł zamknąć w klatce. Nie chciałaby rezygnować z podobnego dotyku, który teraz czuła na własnych plecach, czułego i ciepłego. Żałowała, że sama nie pomyślała o nakreśleniu starożytnych run na skórze Fridy, znów okazała się od niej mądrzejsza, ale to jedynie sprawiło, że Laudith uśmiechnęła się szerzej. Miała ochotę odwrócić głowę, czując ciepły szept przy uchu, ale jednocześnie wiedziała, że jeśli to zrobi, to księżyc zdąży zniknąć, zanim opuszczą ciepłe wnętrza górskiego domku. Przymknęła powieki, myśląc o saunie na końcu korytarza, co było jeszcze większą motywacją, kiedy znów znalazły się na zewnątrz, pośród mroźnych ciemności, rozpraszanych przez blask księżyca w pełni. Tylko - dosłowny - ślepiec nie doceniłby piękna tego surowego krajobrazu jaki malował się przed ich oczyma.
- Jeśli tylko wyrazisz chęć, możemy ukryć się tu nawet i na kilka dni - obiecała, wzruszając przy tym nonszalancko ramieniem, nim jeszcze zsunęła z siebie futro. - Villi-eldr - powtórzyła zaraz po Fridzie, by przyłączyć się doń własnym strumieniem ognia i przyśpieszyć proces skruszenia lodu, może wręcz ogrzać wody tuż pod nim, co uczyni mroźną kąpiel mniej nieprzyjemną. W jeziorze powstał przerębel na tyle duży, aby swobodnie zmieściły się tam obie; Laudith nie zwlekała więc, zsunęła z siebie futro, odsłaniając nagie ciało i zanim jeszcze zaczęła drżeć, wkroczyła do jeziora zaraz za Fridą, pewnie i śmiało, uznawszy to za najlepszy sposób, by szybko przywyknąć do niskiej temperatury. Pomimo użycia ognia wody wciąż były lodowate i igiełki bólu wbiły się w ciało spirytystki; czuła, że za kilka chwil odrętwieje, zmrużyła więc oczy, skupiwszy się na runicznej magii. Zanurzyła się w jeziorze aż po szyję, by dokładnie obmyły ją wody Bondhusvatnet i szepcząc kolejne inkantacje rozchyliła powieki, zawiesiła spojrzenie na okrągłej tarczy księżyca. Wtedy zaś oczy Laudith stały się jakby puste - pozbawione tęczówek i źrenic; gdyby Frida się wówczas nań obejrzała, ujrzałaby jedynie dwie, przerażające swą bielą otchłanie oraz wszystkie żyły na chorobliwie chudym ciele, czerniejące pod wpływem użycia magii. Vidgren przestała to przed nią ukrywać już dawno temu; nie mogła tego trzymać w tajemnicy, jeśli pragnęła jej towarzystwa w czasie odprawiania rytuałów, zgłębiania sekretów magii, tego zaś nie chciała i jej, i sobie odmawiać.
Rytuał księżycowej kąpieli się powiódł, miała tego pewność, czuła moc pełni przenikającą przez jej skórę i tkanki, aż do szpiku kości; kolejnym tego znakiem był srebrzysty blask jakim przez kilka chwil zaczęły mienić się ich nagie ciała, niczym diament na który pada światło. Trwały w lodowatych wodach jeziora jeszcze chwilę, dopóki magia rytuału nie przeniknęła w nie w pełni. - Możemy wracać - wyszeptała Laudith, czując, że już drży, a palce ma skostniałe. Wynurzyła się z jeziora, wyszła na jego brzeg i owinęła futrem; złapała Fridę za dłoń, jakby to miało im pomóc w rozgrzaniu się i pociągnęła ją w stronę chaty. Droga, choć w rzeczywistości bardzo krótka, wydawała się teraz ciągnąć w nieskończoność. Laudith pod futrem drżała z zimna, wargi miała zsiniałe, nie żałowała jednak wcale - chwilowy dyskomfort i ból miał być tego warty. Do środka chaty wpadła niemal jak burza i kiedy tylko Frida znalazła się obok, tym razem zamknęła drzwi zaklęciem, tak na wszelki wypadek. Futra nie zsunęła z siebie do chwili, gdy nie przeszły korytarzem do łaźni i dalej, do sauny, o której wspominała. - Zapraszam w me skromne progi - zachęciła Fridę do wejścia do środka, uprzednio machnąwszy krótko dłonią, aby rozpalić światło, jedno, niewielkie, pozwalając na półmrok; sauna w domku Simonsenów nie była wielka, wciąż jednak na tyle komfortowa, by zmieścić parę osób. Kolejny czar rozgrzał ciemne kamienie, powietrze zaś zgęstniało od gorąca. Laudith zsunęła z siebie płaszcz, rzuciła go niedbale w kąt łaźni, zzuła buty i sama wkroczyła do środka, czując wyraźną ulgę, znalazłszy się w takim cieple. Przez kilka chwil po prostu stała ze zmrużonymi powiekami czekając, aż zmarznięte kończyny przestaną być tak odrętwiałe, po czym przeciągnęła się jak kotka i zajęła miejsce na wyższej z drewnianych ław, gestem zapraszając Fridę, by usiadła na niższej, przed nią, między jej kolanami. - Chodź, wyglądasz na obolałą - wyrzekła z uśmiechem, znów nawiązując do zasinień na jej skórze, choć widziała je na udach.
rzut na II etap rytuału księżycowej kąpieli, próg 50
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Mistrz Gry
Re: 11.12.2000 – Jezioro Bondhusvatnet – L. Vidgren & Bezimienny: F. Guldbrandsen Czw 30 Lis - 13:38
The member 'Laudith Vidgren' has done the following action : kości
'k100' : 32
'k100' : 32
Bezimienny
Re: 11.12.2000 – Jezioro Bondhusvatnet – L. Vidgren & Bezimienny: F. Guldbrandsen Czw 30 Lis - 13:39
W przypadku Guldbrandsen umiejętność postawienia na swoim i wyznaczenia granicy w żadnym razie nie była wrodzona; przyszła z czasem, po wielu latach, być może późno, lecz mimo wszystko nie za późno, bo oto wciąż cieszyła się słodkim smakiem młodości, jednocześnie wytrwale pracując na własną niezależność. Zatrzymała się w miejscu raz, chciała się zatrzymać raz, lecz nigdy więcej, gdy nie musiała się już liczyć praktycznie z nikim i z niczym.
- Na co dzień ich natura nie przeszkadza mi zbytecznie, będąc mi właściwie obojętną. Niestety gdy od słuchania zależy moja praca, gotująca się w moim wnętrzu irytacja bierze górę - wyznała szczerze i bez oporów, gdy minęły objawy wesołości wywołane szyderstwem Laudith z całokształtu zachowań męskich i choć westchnęła teatralnie na zwieńczenie swych słów, tak po chwili machnęła dłonią niedbale, nie pragnąc zagłębiać się w temacie, który nijak nie był powiązany z przyjemnościami, jakie czekały je tego wieczoru.
Rozmarzony uśmiech rozjaśnił jej twarz, sięgając również ciemnobrązowych oczu, w których zdawały się odbijać odległe wspomnienia sprzed wielu lat, gdy zaśmiewając się z jasnowłosą przyjaciółką, sama nie dowierzała jeszcze do końca w to, że garść ziół i światło księżycowe mogą cokolwiek zdziałać. Piękne to były czasy beztroski, choć Guldbrandsen skłamałaby mówiąc, że za wszelką cenę pragnęła do nich wrócić - w dorosłym życiu wylądowała więcej niż dobrze, miała tego pełną świadomość i tym samym nie pozwalała sobie na narzekanie na drobnostki. - Jeśli zasłużysz - przyklasnęła z zadowoleniem pomysłowi Vidgren z figlarnym uśmiechem na ustach, myślami ruszając już w kierunku rodzinnych stron, które w swej surowości kryły prawdziwe piękno, zupełnie inne od tego otaczającego miejską dżunglę Midgardu. - Wielka szkoda, że nie zdążymy powtórzyć rytuału przed wiosną. Spodobałaby ci się zorza polarna, nigdzie nie jest tak intensywna jak tam - dodała po chwili, wspominając z utęsknieniem zjawisko, które nigdzie indziej jak dotąd nie zachwyciło jej aż do takiego stopnia. Nie mogła tylko jednoznacznie stwierdzić czy była to faktycznie magia koła podbiegunowego - czy mimo wszystko rodzinnej okolicy?
- Owszem, bardzo obiecująca, jak i każda inna wskazana przez Norny - potwierdziła nieco enigmatycznie, wciąż unosząc kąciki ust ku górze, lecz jednocześnie w paru słowach nakreślając kolejną warstwę znaczenia, bo oto wyjawiała, że w nowo nawiązanej znajomości nie ma ani grama przypadku. Choć czy kiedykolwiek cokolwiek było przypadkowe? Wierzyła święcie w to, że każde zdarzenie ma swój doskonale skalkulowany przez bogów cel, którego sensu czasem po prostu śmiertelnicy nie potrafią dostrzec - tym razem jednak Norny nie pozwoliły jej nieświadomie wpaść na Wahlberga po latach, a same z rozmysłem skierowały jej kroki właśnie do niego? Jaki miały w tym zamysł? Wciąż zachodziła w głowę i wciąż nie znajdowała stosownej odpowiedzi, lecz w międzyczasie nie zabraniało jej to czerpać z relacji z właścicielem Besettelse dokładnie tyle, ile pragnęła, łącznie z układającymi się w mozaiki zasinieniami, które przecież nie pojawiły się na alabastrze skóry wbrew jej woli. Wiedziała, czuła, że Laudith to zrozumie, stąd też śmiało odnalazła jej spojrzenie, obdarzając ją jednocześnie swym rozbawionym bezwstydem iskrzącym w źrenicach. - Opowiem ci w swoim czasie, by nie zapeszać przedwcześnie. Teraz nie traćmy wieczoru na rozmowy o innych - linia jej ust ułożyła się w łagodny uśmiech, lecz skoro już na kilka (kilkanaście?) godzin zostawiła za sobą mieszkanie na Starym Mieście, tak nie chciała wracać myślami do scen zamkniętych w jego czterech ścianach, bo te, choć niewątpliwie przyjemne, nie miały mieć żadnego wpływu na spotkanie z Vidgren, która od dawna stanowiła dla Fridy historię zupełnie osobną, w jakiś sposób niełączącą się z niczym innym i oderwaną od wypływającej z odmętów pamięci sylwetki Homera. Nie chciała tego psuć.
- Kusisz, Laudith, a wiesz, że nie słynę ze zbyt dużej odporności na pokusy - zaśmiała się melodyjnie, choć i w tych słowach kryła się prawda; chętnie zaszyłaby się w głuszy na parę dni, by bez oporów korzystać z uroków odosobnienia i zapierającego dech w piersiach jeziora. Widziała jego zamarzniętą taflę w świetle księżyca i mogła sobie tylko wyobrażać jak piękny jest to widok za dnia, latem, gdy wokół wszystko pachnie kwitnącą roślinnością i igliwiem otaczającego wszystko lasu. Drugi strumień ognia dołączył do tego, który wydobywał się z jej własnej dłoni i chociaż wiedziała, że nie zdołają na długo ogrzać choć w niewielkim stopniu tak znaczącej ilości wody w tak nieprzyjaznym otoczeniu, tak pozwoliła magii działać jeszcze przez parę chwil dłużej, dbając bardziej o efekt placebo niż faktycznie odczuwalne skutki tych zabiegów. Naga skóra cierpła od mrozu wdzierającego się bezlitośnie w każdą tkankę ciała, lecz po kilku przyspieszonych uderzeniach serca wszystko powoli zdawało się uspokajać - oddech zwolnił, stał się głębszy i bardziej wydajny, mięśnie odrętwiały, jednocześnie stając się niezdolnymi do odczuwania przejmującego do szpiku kości zimna, przez co zanurzenie się aż po szyję w jeziorze stało się czymś ożywczym i energizującym, wręcz przyjemnym. Wiatr grudniowej nocy niósł szepty kolejnych inkantacji wypowiadanych w stronę księżyca. Frida czuła, jak mlecznobiała poświata wnika w jej ciało, dostrzegła, jak charakterystyczny blask osiada na jej ciele - i ciele Laudith, którą teraz widziała kątem oka, nie mogąc jednocześnie spojrzeć w inną stronę, gdy sylwetka jej towarzyszki ukazywała jej zamiłowanie do zakazanej magii w tak widowiskowy sposób. Ile razy jeszcze miała to dostrzec, nim przestanie to robić na niej wrażenie? Wciąż nie wiedziała.
- Wracajmy więc - szepnęła w odpowiedzi, gdy na miejsce odrętwienia z mrozu zaczynały nadchodzić pierwsze fale bólu i tylko głupiec tkwiłby dalej nieruchomo w wodzie, skazując samego siebie na nieszczęście. Ociężałe nogi zaprowadziły ją ponownie na brzeg jeziora, gdzie szybko pochwyciła swoje futro w dłonie i owinęła się nim szczelnie, po czym zaciskając pale wokół smukłej dłoni spirytystki, czym prędzej ruszyła do nagrzanego przez rozpalony kominek wnętrza chaty. Drewniane drzwi trzasnęły, lecz po chwili otworzyły się kolejne, te prowadzące do sauny, przed którą zrzuciła ciepłe odzienie raz jeszcze, by tym razem zanurzyć się w gorącu. - Nie musisz mi powtarzać drugi raz - zaśmiała się, wiedząc, że jej własne usta są równie sine co usta Laudith, że jej własne ciało równie rozpaczliwie pragnie odzyskania komfortu termicznego. Płomienie pod paleniskami buchnęły, szybko podnosząc temperaturę w niewielkim pomieszczeniu, a gdy pierwsze fale ciepła przyjemnie rozlały się po jej skórze, Frida skierowała swe kroki w stronę drewnianych ław wskazanych przez czarnowłosą.
- Zdaje się, że musiałam zadowolić bogów, wypełniając ich wolę, skoro zesłali mi ciebie i tę saunę - zażartowała, zasiadając na niższej z ław, by łokcie wygodnie oprzeć na kolanach Vidgren niczym na podłokietnikach fotela i odchylając nieco głowę w tył, chłonąć gorąc otaczającego je powietrza całą sobą. - Czy to nie śmieszne, że w takich momentach czuję się bardziej żywa niż kiedykolwiek? - mruknęła być może właściwie bardziej do siebie niż do swojej towarzyszki, rozważając tę przewrotną myśl w głowie, nawiązując jednocześnie i do momentów, które znaczyły bladą skórę nowymi barwami, jak i do momentów, w których mróz nocnej kąpieli w jeziorze wyciskał z płuc resztki powietrza - do momentów, w których krew szumiała głośno w uszach i uderzała do wszystkich, nawet najdrobniejszych tkanek, przypominając o ich istnieniu właśnie w momencie, w którym zdawała się je najmniej szanować. Czy to nie śmieszne?
- Na co dzień ich natura nie przeszkadza mi zbytecznie, będąc mi właściwie obojętną. Niestety gdy od słuchania zależy moja praca, gotująca się w moim wnętrzu irytacja bierze górę - wyznała szczerze i bez oporów, gdy minęły objawy wesołości wywołane szyderstwem Laudith z całokształtu zachowań męskich i choć westchnęła teatralnie na zwieńczenie swych słów, tak po chwili machnęła dłonią niedbale, nie pragnąc zagłębiać się w temacie, który nijak nie był powiązany z przyjemnościami, jakie czekały je tego wieczoru.
Rozmarzony uśmiech rozjaśnił jej twarz, sięgając również ciemnobrązowych oczu, w których zdawały się odbijać odległe wspomnienia sprzed wielu lat, gdy zaśmiewając się z jasnowłosą przyjaciółką, sama nie dowierzała jeszcze do końca w to, że garść ziół i światło księżycowe mogą cokolwiek zdziałać. Piękne to były czasy beztroski, choć Guldbrandsen skłamałaby mówiąc, że za wszelką cenę pragnęła do nich wrócić - w dorosłym życiu wylądowała więcej niż dobrze, miała tego pełną świadomość i tym samym nie pozwalała sobie na narzekanie na drobnostki. - Jeśli zasłużysz - przyklasnęła z zadowoleniem pomysłowi Vidgren z figlarnym uśmiechem na ustach, myślami ruszając już w kierunku rodzinnych stron, które w swej surowości kryły prawdziwe piękno, zupełnie inne od tego otaczającego miejską dżunglę Midgardu. - Wielka szkoda, że nie zdążymy powtórzyć rytuału przed wiosną. Spodobałaby ci się zorza polarna, nigdzie nie jest tak intensywna jak tam - dodała po chwili, wspominając z utęsknieniem zjawisko, które nigdzie indziej jak dotąd nie zachwyciło jej aż do takiego stopnia. Nie mogła tylko jednoznacznie stwierdzić czy była to faktycznie magia koła podbiegunowego - czy mimo wszystko rodzinnej okolicy?
- Owszem, bardzo obiecująca, jak i każda inna wskazana przez Norny - potwierdziła nieco enigmatycznie, wciąż unosząc kąciki ust ku górze, lecz jednocześnie w paru słowach nakreślając kolejną warstwę znaczenia, bo oto wyjawiała, że w nowo nawiązanej znajomości nie ma ani grama przypadku. Choć czy kiedykolwiek cokolwiek było przypadkowe? Wierzyła święcie w to, że każde zdarzenie ma swój doskonale skalkulowany przez bogów cel, którego sensu czasem po prostu śmiertelnicy nie potrafią dostrzec - tym razem jednak Norny nie pozwoliły jej nieświadomie wpaść na Wahlberga po latach, a same z rozmysłem skierowały jej kroki właśnie do niego? Jaki miały w tym zamysł? Wciąż zachodziła w głowę i wciąż nie znajdowała stosownej odpowiedzi, lecz w międzyczasie nie zabraniało jej to czerpać z relacji z właścicielem Besettelse dokładnie tyle, ile pragnęła, łącznie z układającymi się w mozaiki zasinieniami, które przecież nie pojawiły się na alabastrze skóry wbrew jej woli. Wiedziała, czuła, że Laudith to zrozumie, stąd też śmiało odnalazła jej spojrzenie, obdarzając ją jednocześnie swym rozbawionym bezwstydem iskrzącym w źrenicach. - Opowiem ci w swoim czasie, by nie zapeszać przedwcześnie. Teraz nie traćmy wieczoru na rozmowy o innych - linia jej ust ułożyła się w łagodny uśmiech, lecz skoro już na kilka (kilkanaście?) godzin zostawiła za sobą mieszkanie na Starym Mieście, tak nie chciała wracać myślami do scen zamkniętych w jego czterech ścianach, bo te, choć niewątpliwie przyjemne, nie miały mieć żadnego wpływu na spotkanie z Vidgren, która od dawna stanowiła dla Fridy historię zupełnie osobną, w jakiś sposób niełączącą się z niczym innym i oderwaną od wypływającej z odmętów pamięci sylwetki Homera. Nie chciała tego psuć.
- Kusisz, Laudith, a wiesz, że nie słynę ze zbyt dużej odporności na pokusy - zaśmiała się melodyjnie, choć i w tych słowach kryła się prawda; chętnie zaszyłaby się w głuszy na parę dni, by bez oporów korzystać z uroków odosobnienia i zapierającego dech w piersiach jeziora. Widziała jego zamarzniętą taflę w świetle księżyca i mogła sobie tylko wyobrażać jak piękny jest to widok za dnia, latem, gdy wokół wszystko pachnie kwitnącą roślinnością i igliwiem otaczającego wszystko lasu. Drugi strumień ognia dołączył do tego, który wydobywał się z jej własnej dłoni i chociaż wiedziała, że nie zdołają na długo ogrzać choć w niewielkim stopniu tak znaczącej ilości wody w tak nieprzyjaznym otoczeniu, tak pozwoliła magii działać jeszcze przez parę chwil dłużej, dbając bardziej o efekt placebo niż faktycznie odczuwalne skutki tych zabiegów. Naga skóra cierpła od mrozu wdzierającego się bezlitośnie w każdą tkankę ciała, lecz po kilku przyspieszonych uderzeniach serca wszystko powoli zdawało się uspokajać - oddech zwolnił, stał się głębszy i bardziej wydajny, mięśnie odrętwiały, jednocześnie stając się niezdolnymi do odczuwania przejmującego do szpiku kości zimna, przez co zanurzenie się aż po szyję w jeziorze stało się czymś ożywczym i energizującym, wręcz przyjemnym. Wiatr grudniowej nocy niósł szepty kolejnych inkantacji wypowiadanych w stronę księżyca. Frida czuła, jak mlecznobiała poświata wnika w jej ciało, dostrzegła, jak charakterystyczny blask osiada na jej ciele - i ciele Laudith, którą teraz widziała kątem oka, nie mogąc jednocześnie spojrzeć w inną stronę, gdy sylwetka jej towarzyszki ukazywała jej zamiłowanie do zakazanej magii w tak widowiskowy sposób. Ile razy jeszcze miała to dostrzec, nim przestanie to robić na niej wrażenie? Wciąż nie wiedziała.
- Wracajmy więc - szepnęła w odpowiedzi, gdy na miejsce odrętwienia z mrozu zaczynały nadchodzić pierwsze fale bólu i tylko głupiec tkwiłby dalej nieruchomo w wodzie, skazując samego siebie na nieszczęście. Ociężałe nogi zaprowadziły ją ponownie na brzeg jeziora, gdzie szybko pochwyciła swoje futro w dłonie i owinęła się nim szczelnie, po czym zaciskając pale wokół smukłej dłoni spirytystki, czym prędzej ruszyła do nagrzanego przez rozpalony kominek wnętrza chaty. Drewniane drzwi trzasnęły, lecz po chwili otworzyły się kolejne, te prowadzące do sauny, przed którą zrzuciła ciepłe odzienie raz jeszcze, by tym razem zanurzyć się w gorącu. - Nie musisz mi powtarzać drugi raz - zaśmiała się, wiedząc, że jej własne usta są równie sine co usta Laudith, że jej własne ciało równie rozpaczliwie pragnie odzyskania komfortu termicznego. Płomienie pod paleniskami buchnęły, szybko podnosząc temperaturę w niewielkim pomieszczeniu, a gdy pierwsze fale ciepła przyjemnie rozlały się po jej skórze, Frida skierowała swe kroki w stronę drewnianych ław wskazanych przez czarnowłosą.
- Zdaje się, że musiałam zadowolić bogów, wypełniając ich wolę, skoro zesłali mi ciebie i tę saunę - zażartowała, zasiadając na niższej z ław, by łokcie wygodnie oprzeć na kolanach Vidgren niczym na podłokietnikach fotela i odchylając nieco głowę w tył, chłonąć gorąc otaczającego je powietrza całą sobą. - Czy to nie śmieszne, że w takich momentach czuję się bardziej żywa niż kiedykolwiek? - mruknęła być może właściwie bardziej do siebie niż do swojej towarzyszki, rozważając tę przewrotną myśl w głowie, nawiązując jednocześnie i do momentów, które znaczyły bladą skórę nowymi barwami, jak i do momentów, w których mróz nocnej kąpieli w jeziorze wyciskał z płuc resztki powietrza - do momentów, w których krew szumiała głośno w uszach i uderzała do wszystkich, nawet najdrobniejszych tkanek, przypominając o ich istnieniu właśnie w momencie, w którym zdawała się je najmniej szanować. Czy to nie śmieszne?
Laudith Vidgren
Re: 11.12.2000 – Jezioro Bondhusvatnet – L. Vidgren & Bezimienny: F. Guldbrandsen Czw 30 Lis - 13:39
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Bezimienny
Re: 11.12.2000 – Jezioro Bondhusvatnet – L. Vidgren & Bezimienny: F. Guldbrandsen Czw 30 Lis - 13:39
- Dobrze się zatem składa, że nie musisz z tym niższym gatunkiem obcować bezustannie i że w morzu bezdennej rozpaczy za męską zdolnością słuchania i rozumienia, czekają na ciebie wieczory takie jak ten - oznajmiła pogodnym tonem w odpowiedzi. Rozbawienie wygięło usta Fridy w przyjemną dla oka linię, bo choć słowa Laudith wydawały jej się być boleśnie wręcz prawdziwe, tak sama nie miała wciąż większych podstaw ku temu, by osobiście wyrażać podobne osądy. Małżeństwo nie znajdowało się nigdy na liście jej nadrzędnych celów, całą swoją wiarę z ufnością składała w rękach Norn, pewna tego, że w odpowiednim momencie ześlą jej wszystko, co było jej pisane - lecz wciąż nie była pewna, czy stabilne, rodzinne życie miało być właśnie jej drogą. Czy naprawdę miałaby porzucić ekscytujące podróże, ten dreszczyk emocji związany z doradzaniem coraz to ważniejszym osobom, gotowym zawierzyć pełnym przekonania słowom wyroczni naznaczonej przez samych bogów? Czy miałaby odrzucić lekką ręką to, co uznawała całymi latami za swoje przeznaczenie, by przejść gwałtowną transformację w panią domu, w żonę i później również w matkę? Nie była w stanie wyobrazić sobie siebie samej w podobnej roli, choć może była to po prostu kwestia braku godnego naśladownictwa wzorca wyniesionego z rodzinnego gniazda, a nie zatwardziałe przekonania co do wyższości jednej drogi nad drugą. Uśmiechem skwitowała wspomnienie zorzy na niebie obejmującym jej rodzinne strony na północy kraju - i zapewnienie, że nie wszystko stracone, bo choć ponowny rytuał nie mógł zostać odprawiony w zbyt krótkim czasie z uwagi na możliwe skutki uboczne, tak przecież nic nie stało na przeszkodzie, by ruszyć we wspomnianym kierunku z pobudek czysto rekreacyjnych, oderwanych od runicznych inskrypcji i pradawnej magii rytualnej, której obie oddały swoje serca.
- Nie uważam, żeby uszlachetniało nas to w jakikolwiek sposób, chociaż nie zaprzeczę, że odpychanie od siebie przynajmniej części pokus znacząco potrafi zwiększyć efektywność moich działań - stwierdziła w odpowiedzi, przechodząc to tego, co jej zdaniem było sednem sprawy, czyli do kwestii wygłuszania rozpraszających bodźców, które odciągały od obowiązków i wyznaczonych celów. Guldbrandsen mało czego w swoim życiu nienawidziła tak mocno jak bezsensownego trwonienia czasu, niezależnie od tego, czy mowa była o kilkunastu minutach czy kilkunastu godzinach - każda chwila zdawała się być w jej oczach na wagę złota i chociaż ceniła sobie w życiu rozpustne rozrywki, tak znając swoje wrodzone tendencje do zatracania się w nich, starała się mieć je w jakimś stopniu pod kontrolą, nie ulegając im ślepo i bez namysłu, pod wpływem impulsu i przemijającej pokusy.
Melodyjny śmiech rozbrzmiał w niewielkim wnętrzu sauny, gdy Laudith chwaliła jej zachowanie tonem wyjątkowo dalekim od nauczycielskiego, choć ton ten nigdy nie był zarezerwowany dla pani Vidgren, a dla jej męża, wielkiego nieobecnego każdej odbywanej przez tę dwójkę rozmowy od czasu, gdy okres studiów Fridy i jej ślepej pogoni za zsyłanymi przez Norny wizjami dobiegł końca, a pełnia odkrytego potencjału wyroczni pozwoliła jej na ostateczne odsunięcie się od Homera, który dla własnych korzyści wolałby ją mieć we własnej garści. Nie on jeden.
- Nie wiem czy ktokolwiek jest w stanie docenić pełnię słodyczy, nie zestawiając jej przy tym z perfekcyjnie wyważoną nutą goryczy - stwierdziła niemalże filozoficznie, porównując skrajnie przeciwstawne doznania do wrażeń smakowych najprawdziwszych dzieł kulinarnych. Poruszyła delikatnie napiętymi barkami, unosząc je i opuszczając, gdy dłonie Laudith zaciskały się na obolałych mięśniach, kojąc i przynosząc upragnioną ulgę. Rozumiała ją, wtedy i dziś, w tej kwestii nic się nie zmieniło, a kolejne słowa wypowiadane w pachnącym nagrzanym drewnem wnętrzu tylko to udowadniały. Ludzie instynktownie uciekali od bólu, nie potrafiąc odnaleźć pokrętnej przyjemności w gwałtowności elektryzujących bodźców - lecz nie ona, przywodząca po części na myśl ćmę lecącą ku własnej zgubie w stronę ognia, choć płomienie wciąż zdawały się być niezdolne jej sięgnąć. Jak długo ten stan rzeczy miał się jeszcze utrzymać? Jak długo można było igrać z ogniem i się nie sparzyć ani razu? Rozmasowywane ramiona ciągnęły ciężkie powieki w dół, relaksując zmęczone ciało nie tylko po całym dniu, ale i tygodniu, który swoją intensywnością zbierał teraz żniwo. Dłonie Vidgren zsunęły się niżej i jeszcze niżej, z barków na obojczyki i z obojczyków na miękkość piersi, a plecy Fridy naprężyły się odruchowo, gdy uwalniając spomiędzy rozchylonych ust przyduszony jęk, wiedziona odruchem pragnęła czuć więcej i dostać więcej. - Nie - szepnęła w odpowiedzi prostolinijnie, wyciągniętą dłonią sięgając szyi pochylonej nad nią kobiety i gładząc ją niespiesznie, gdy ta obsypywała jej twarz drobnymi pocałunkami, będącymi zaledwie preludium do reszty wieczoru. Wieczoru, który miał wyglądać inaczej.
- Nie - szepnęła ponownie, mocniej i z większym przekonaniem, gdy rzeczywistość wróciła do niej niczym bumerang, otrzeźwiając z niewytłumaczalnego uniesienia, jakiemu dawała się porwać po każdym odprawionym rytuale, zupełnie jakby te miały w sobie również działanie pobudzające zmysły i wyobraźnię. - Wiesz, że jestem monogamistką, Laudith, nawet jeśli beznadziejnie seryjną - wyrzekła po chwili niejako wyjaśniająco, bez oskarżycielskiej nuty, gdy nie było żadnego celu w rzucaniu oskarżeń. Vidgren musiała doskonale wiedzieć, że przelotność znajomości Fridy nie miała tu nic do rzeczy, gdy niezmiennym czynnikiem pozostawało to, że jednocześnie angażowała się tylko i wyłącznie w jedną z nich. Tym razem całkowitą jej uwagę pochłaniał Olaf Wahlberg, który po zakończeniu swoich obowiązków w Besettelse miał zawitać w niewielkim mieszkaniu na Starym Mieście. Jak wiele czasu jeszcze miała na wylegiwanie się w saunie i niespieszne raczenie się winem w towarzystwie spirytystki? - Wygrzejmy się jeszcze nim przyjdzie nam wracać - zaproponowała po chwili, wdzięczna za to, że Laudith nie przyjęła jej odmowy jako karygodnego afrontu, kładącego się cieniem nie tylko na całość tego spotkania, ale i na ciąg dalszy znajomości.
Frida i Laudith z tematu
- Nie uważam, żeby uszlachetniało nas to w jakikolwiek sposób, chociaż nie zaprzeczę, że odpychanie od siebie przynajmniej części pokus znacząco potrafi zwiększyć efektywność moich działań - stwierdziła w odpowiedzi, przechodząc to tego, co jej zdaniem było sednem sprawy, czyli do kwestii wygłuszania rozpraszających bodźców, które odciągały od obowiązków i wyznaczonych celów. Guldbrandsen mało czego w swoim życiu nienawidziła tak mocno jak bezsensownego trwonienia czasu, niezależnie od tego, czy mowa była o kilkunastu minutach czy kilkunastu godzinach - każda chwila zdawała się być w jej oczach na wagę złota i chociaż ceniła sobie w życiu rozpustne rozrywki, tak znając swoje wrodzone tendencje do zatracania się w nich, starała się mieć je w jakimś stopniu pod kontrolą, nie ulegając im ślepo i bez namysłu, pod wpływem impulsu i przemijającej pokusy.
Melodyjny śmiech rozbrzmiał w niewielkim wnętrzu sauny, gdy Laudith chwaliła jej zachowanie tonem wyjątkowo dalekim od nauczycielskiego, choć ton ten nigdy nie był zarezerwowany dla pani Vidgren, a dla jej męża, wielkiego nieobecnego każdej odbywanej przez tę dwójkę rozmowy od czasu, gdy okres studiów Fridy i jej ślepej pogoni za zsyłanymi przez Norny wizjami dobiegł końca, a pełnia odkrytego potencjału wyroczni pozwoliła jej na ostateczne odsunięcie się od Homera, który dla własnych korzyści wolałby ją mieć we własnej garści. Nie on jeden.
- Nie wiem czy ktokolwiek jest w stanie docenić pełnię słodyczy, nie zestawiając jej przy tym z perfekcyjnie wyważoną nutą goryczy - stwierdziła niemalże filozoficznie, porównując skrajnie przeciwstawne doznania do wrażeń smakowych najprawdziwszych dzieł kulinarnych. Poruszyła delikatnie napiętymi barkami, unosząc je i opuszczając, gdy dłonie Laudith zaciskały się na obolałych mięśniach, kojąc i przynosząc upragnioną ulgę. Rozumiała ją, wtedy i dziś, w tej kwestii nic się nie zmieniło, a kolejne słowa wypowiadane w pachnącym nagrzanym drewnem wnętrzu tylko to udowadniały. Ludzie instynktownie uciekali od bólu, nie potrafiąc odnaleźć pokrętnej przyjemności w gwałtowności elektryzujących bodźców - lecz nie ona, przywodząca po części na myśl ćmę lecącą ku własnej zgubie w stronę ognia, choć płomienie wciąż zdawały się być niezdolne jej sięgnąć. Jak długo ten stan rzeczy miał się jeszcze utrzymać? Jak długo można było igrać z ogniem i się nie sparzyć ani razu? Rozmasowywane ramiona ciągnęły ciężkie powieki w dół, relaksując zmęczone ciało nie tylko po całym dniu, ale i tygodniu, który swoją intensywnością zbierał teraz żniwo. Dłonie Vidgren zsunęły się niżej i jeszcze niżej, z barków na obojczyki i z obojczyków na miękkość piersi, a plecy Fridy naprężyły się odruchowo, gdy uwalniając spomiędzy rozchylonych ust przyduszony jęk, wiedziona odruchem pragnęła czuć więcej i dostać więcej. - Nie - szepnęła w odpowiedzi prostolinijnie, wyciągniętą dłonią sięgając szyi pochylonej nad nią kobiety i gładząc ją niespiesznie, gdy ta obsypywała jej twarz drobnymi pocałunkami, będącymi zaledwie preludium do reszty wieczoru. Wieczoru, który miał wyglądać inaczej.
- Nie - szepnęła ponownie, mocniej i z większym przekonaniem, gdy rzeczywistość wróciła do niej niczym bumerang, otrzeźwiając z niewytłumaczalnego uniesienia, jakiemu dawała się porwać po każdym odprawionym rytuale, zupełnie jakby te miały w sobie również działanie pobudzające zmysły i wyobraźnię. - Wiesz, że jestem monogamistką, Laudith, nawet jeśli beznadziejnie seryjną - wyrzekła po chwili niejako wyjaśniająco, bez oskarżycielskiej nuty, gdy nie było żadnego celu w rzucaniu oskarżeń. Vidgren musiała doskonale wiedzieć, że przelotność znajomości Fridy nie miała tu nic do rzeczy, gdy niezmiennym czynnikiem pozostawało to, że jednocześnie angażowała się tylko i wyłącznie w jedną z nich. Tym razem całkowitą jej uwagę pochłaniał Olaf Wahlberg, który po zakończeniu swoich obowiązków w Besettelse miał zawitać w niewielkim mieszkaniu na Starym Mieście. Jak wiele czasu jeszcze miała na wylegiwanie się w saunie i niespieszne raczenie się winem w towarzystwie spirytystki? - Wygrzejmy się jeszcze nim przyjdzie nam wracać - zaproponowała po chwili, wdzięczna za to, że Laudith nie przyjęła jej odmowy jako karygodnego afrontu, kładącego się cieniem nie tylko na całość tego spotkania, ale i na ciąg dalszy znajomości.
Frida i Laudith z tematu