:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
27.12.2000 - Drewniane molo - L. Vidgren & Bezimienny: O. Wahlberg
2 posters
Bezimienny
27.12.2000 - Drewniane molo - L. Vidgren & Bezimienny: O. Wahlberg Czw 30 Lis - 13:31
27.12.2000
Z powietrzem walczył powiekami, zaciskającymi się pod wpływem burzącego spokój zmarzniętego na kość jeziora. Wystający w jego głąb pomost pokryty był szronem i śliskim lodem, na którym Olaf nie chciał się znaleźć, w obawie przed nieostrożnym upadkiem, wszak nie był wędrowcom, a spacerowiczem, znacznie chętniej korzystającym z teleportacji, czy portali, niżeli własnych nóg. Co prawda te dawały mu wiele wolności, gdy w ściskające się płuca łapał tytoniowy dym ze zdobionej papierośnicy, oczekując na kobietę, która rozumiała go najlepiej z nich wszystkich. Choć płynęła w nich jedna krew, tak więź, jaka nawiązała się między tym dwojgiem, daleka była od rodzinnej i ochoczo nazywanej słodką. Aczkolwiek to przed nią najmniej miał tajemnic, nawet jeśli wierny pozostawał jej mężowi, świadom, że to jego pieniądze tak często zasilają konto galerii sztuki. Oczekiwał w spokoju, cel ich podróży był wszak niedaleki, a sam Wahlberg nie spodziewał się, że po drodze spotkają tłumy. Świat spowity był pod grubym puchem, a ciemność otaczająca te okolice rozświetlała się jedynie podążającą za nim i wcześniej wyczarowaną kulą światła.
— Myślisz, że żyła i umarła na marne? — spytał w ramach niesubtelnego przywitania panią Vidgren, nim odwrócił do niej twarz, pozostającą kamienną. Dziwne przeczucie, że i tak wie, być może z pomocą dusz, które przemawiały przez jej usta, co siedzi w jego głowie, nakazywało pozbyć się przytulnych i sztucznych uśmieszków, jakimi obdarzał swoich przyjaciół. Mieli udać się na groby rodzinne, złożyć wieniec i upamiętnić ich żywot. To Lissbeth, pozostająca cierniem w sercu mężczyzny, wywoływała poczucie strachu, że zjawienie się tam zakończy się bólem. Być może to ona sprowadzała na świat kolejne ataki bólączki, nawet po śmierci niszcząc jakiekolwiek poczucie sprawiedliwości własnego syna, przypominając o cierpkim dotyku na policzku, który kuł tysiącem igieł, gdy tylko diamentowy pierścień symbolizujący miłość jego rodziców, rozcinał skórę w uderzeniu. Nikt nie mógł wiedzieć. Jak słaby byłby, gdyby ktokolwiek poznał smak rozterek targających nastoletnim sercem, które nie zaznało matczynego ciepła? Narkotycznoneurotyczne uniesienia, jakich dopuszczał się również w jej towarzystwie, skutecznie zabijały poczucie niesprawiedliwości. Nigdy nie pytał Laudith, czy wie, zawsze zakładał, że nawet jeśli by wiedziała, to nie będzie go oceniać.
— Jul spędziłaś samotnie, czy był przy tobie ktoś, kogo towarzystwa pragnęłaś? — nie spodziewał się obecności Homera, znacznie bardziej jakiegoś kochanka, lub kochanki, w przypadku pani Vidgren, ale dziwne przeczucie nakazywało wierzyć, że towarzyszyły jej także duchy, wciąż karcące tamtą nastoletnią pokraczną nieco dziewczynę, za sam fakt istnienia na tym świecie.
Swoje kroki skierował w stronę małego bogatego cmentarza znajdującego się nieopodal jeziora.
— To ładne miejsce na odpoczynek. Mógłbym tu umrzeć — wspomniał, choć nie była to prawda, co doszło do Olafa dopiero po krótkiej chwili. Znacznie chętniej pozwoliłby sobie skonać, gdy spoglądałby na dzieło sztuki namalowane akwarelami, nie na rzeczywisty krajobraz zachodzący śniegiem i mroźnym wietrzyskiem.
Laudith Vidgren
Re: 27.12.2000 - Drewniane molo - L. Vidgren & Bezimienny: O. Wahlberg Czw 30 Lis - 13:31
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Szczerze nienawidziła cmentarzy i omijała je szerokim łukiem. Miała wystarczająco wiele zmarłych wokół siebie każdego dnia, nie potrzebowała ich więcej, lecz nie potrafiła odmówić Olafowi towarzystwa w odwiedzinach miejsca, gdzie pochowano jego matkę, nawet jeśli robił to jedynie z przyzwoitości (choć ile prawdziwej przyzwoitości miał w sobie? chyba jeszcze mniej niż ona sama). Dostrzegła jego wysoką sylwetkę z daleka i zbliżyła się, otwierając już usta, aby się z nim przywitać, lecz zdołał ją uprzedzić.
- Myślę, że niektórym rzeczywiście Norny nie wyznaczają żadnego celu. Pojawiają się na tym świecie, aby przeżyć życie nie mające znaczenia, a ich imion nie pamiętają nawet bliscy. Inni są jak chwasty w ogrodzie, istnieją po to, aby niszczyć - odpowiedziała Vidgren tonem beznamiętnym, ani chłodnym, ani ciepłym. Olaf mógł domyślić się do której kategorii zaliczała zatem jego matkę, odległą kuzynkę własnej matki. - Na pewno nie żyła na marne, skoro powiła ciebie - zaśmiała się lekko, rozbawiona tym jak pretensjonalnie zabrzmiały jej własne słowa, lecz czy tak właśnie nie było? Gdyby nie łono Lisbeth, nigdy by się nie narodził. - Nie zaznałeś spokoju po jej śmierci? Odrobiny, chociaż, przyznaj sam - spytała cichym tonem, zawieszając spojrzenie czarnych oczu na twarzy Olafa, o wyjątkowo kamiennym wyrazie twarzy, tak rzadko widzianym. Na co dzień grał, uśmiechając się, sypał komplementami jak z rękawa, czarował słowem i gestem, teraz przypominał posąd - i wydawał się przez to Laudith znacznie bardziej prawdziwy niż zazwyczaj. - Jeśli tak było, to jej śmierć nie poszła na marne - stwierdziła czarnowłosa. Szczerość może wydawała się brutalna, lecz nie zamierzała go okłamywać. Ani przedtem, ani teraz. Przed sobą nie musieli udawać i przestrzegać sztywnych konwenansów, lękać się zadry na reputacji, bo cóż ludzie pomyślą, jeśli przyznasz się, że nie żałujesz własnej matki? Nazwą niewdzięcznikiem, zaczną współczuć matce takiego dziecka, pozostając obojętnym jakie krzywdy wyrządzała za swego życia. O zmarłych należało ponoć mówić dobrze lub wcale - i Laudith uznawała to za wierutną bzdurę. Lisbeth Wahlberg w jej oczach pozostawała osobą godną pogardy i dziwiła się, że Olaf wciąż odwiedzał grób tej kobiety; przypuszczała, że chodzi jedynie o pozory, o odpowiedni obraz własnego ja, malowany przed innymi na wzór dzieł zdobiących ściany należącej do niego galerii.
- Niezupełnie - odparła Laudith. - Homer nie dał znaku życia, jeśli o to pytasz, ale nie byłam sama. Odwiedził mnie dawny przyjaciel. Einar Halvorsen. Pewnie kojarzysz to nazwisko. Jest malarzem. Był obecny na wernisażu. - Ciekawa była, czy Wahlberg pamięta tę znajomość sprzed lat. Zanim poznała Homera, łączyła ich naprawdę bliska więź; później nigdy o nim nie wspominała, nie wtedy, kiedy stał się już uznanym artystą, a Midgard poznał jego nazwisko. Państwo Simonsen żyli i mieli się dobrze, podejrzewała jednak, że gdyby zjawiłaby się u ich progu, to ten świąteczny cud przyprawiłby oboje o atak serca i musiałaby ich pochować. To dziwne jak niewiele uczuć wzbudzała w niej myśl o śmierci własnych rodziców. Podejrzewała, że nie uroniłaby ani jednej łzy, jakby byli jej zupełnie obcy.
- Miejsce śmierci, a miejsce spoczynku to dwie różne rzeczy, Olafie - sprostowała Laudith. Nie podejrzewała, że naprawdę chciałby skonać u brzegu jeziora Golddajávri, choć niewątpliwie zachwycało swoją urodą. - Prawdę mówiąc nie chciałabym, aby pochowano mnie w trumnie. Miej to na uwadze, jeśli odejdę jako pierwsza. Brzydzi mnie myśl o rozkładzie i robakach pożerających ciało. Jeśli z prochu powstałam, w proch chcę się obrócić - oświadczyła teatralnie dramatycznym tonem, a kącik ust uniósł się w ironicznym uśmiechu - nie żartowała jednak. Wolałaby zostać skremowana.
- Myślę, że niektórym rzeczywiście Norny nie wyznaczają żadnego celu. Pojawiają się na tym świecie, aby przeżyć życie nie mające znaczenia, a ich imion nie pamiętają nawet bliscy. Inni są jak chwasty w ogrodzie, istnieją po to, aby niszczyć - odpowiedziała Vidgren tonem beznamiętnym, ani chłodnym, ani ciepłym. Olaf mógł domyślić się do której kategorii zaliczała zatem jego matkę, odległą kuzynkę własnej matki. - Na pewno nie żyła na marne, skoro powiła ciebie - zaśmiała się lekko, rozbawiona tym jak pretensjonalnie zabrzmiały jej własne słowa, lecz czy tak właśnie nie było? Gdyby nie łono Lisbeth, nigdy by się nie narodził. - Nie zaznałeś spokoju po jej śmierci? Odrobiny, chociaż, przyznaj sam - spytała cichym tonem, zawieszając spojrzenie czarnych oczu na twarzy Olafa, o wyjątkowo kamiennym wyrazie twarzy, tak rzadko widzianym. Na co dzień grał, uśmiechając się, sypał komplementami jak z rękawa, czarował słowem i gestem, teraz przypominał posąd - i wydawał się przez to Laudith znacznie bardziej prawdziwy niż zazwyczaj. - Jeśli tak było, to jej śmierć nie poszła na marne - stwierdziła czarnowłosa. Szczerość może wydawała się brutalna, lecz nie zamierzała go okłamywać. Ani przedtem, ani teraz. Przed sobą nie musieli udawać i przestrzegać sztywnych konwenansów, lękać się zadry na reputacji, bo cóż ludzie pomyślą, jeśli przyznasz się, że nie żałujesz własnej matki? Nazwą niewdzięcznikiem, zaczną współczuć matce takiego dziecka, pozostając obojętnym jakie krzywdy wyrządzała za swego życia. O zmarłych należało ponoć mówić dobrze lub wcale - i Laudith uznawała to za wierutną bzdurę. Lisbeth Wahlberg w jej oczach pozostawała osobą godną pogardy i dziwiła się, że Olaf wciąż odwiedzał grób tej kobiety; przypuszczała, że chodzi jedynie o pozory, o odpowiedni obraz własnego ja, malowany przed innymi na wzór dzieł zdobiących ściany należącej do niego galerii.
- Niezupełnie - odparła Laudith. - Homer nie dał znaku życia, jeśli o to pytasz, ale nie byłam sama. Odwiedził mnie dawny przyjaciel. Einar Halvorsen. Pewnie kojarzysz to nazwisko. Jest malarzem. Był obecny na wernisażu. - Ciekawa była, czy Wahlberg pamięta tę znajomość sprzed lat. Zanim poznała Homera, łączyła ich naprawdę bliska więź; później nigdy o nim nie wspominała, nie wtedy, kiedy stał się już uznanym artystą, a Midgard poznał jego nazwisko. Państwo Simonsen żyli i mieli się dobrze, podejrzewała jednak, że gdyby zjawiłaby się u ich progu, to ten świąteczny cud przyprawiłby oboje o atak serca i musiałaby ich pochować. To dziwne jak niewiele uczuć wzbudzała w niej myśl o śmierci własnych rodziców. Podejrzewała, że nie uroniłaby ani jednej łzy, jakby byli jej zupełnie obcy.
- Miejsce śmierci, a miejsce spoczynku to dwie różne rzeczy, Olafie - sprostowała Laudith. Nie podejrzewała, że naprawdę chciałby skonać u brzegu jeziora Golddajávri, choć niewątpliwie zachwycało swoją urodą. - Prawdę mówiąc nie chciałabym, aby pochowano mnie w trumnie. Miej to na uwadze, jeśli odejdę jako pierwsza. Brzydzi mnie myśl o rozkładzie i robakach pożerających ciało. Jeśli z prochu powstałam, w proch chcę się obrócić - oświadczyła teatralnie dramatycznym tonem, a kącik ust uniósł się w ironicznym uśmiechu - nie żartowała jednak. Wolałaby zostać skremowana.
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Bezimienny
Re: 27.12.2000 - Drewniane molo - L. Vidgren & Bezimienny: O. Wahlberg Czw 30 Lis - 13:31
Lissbeth Wahlberg można by było pochować na zapomnianym terenie pośród grzybów i maków, a nic by to nie zmieniło. Czy po śmierci trafiła do Nilfheim, czy utknęła pomiędzy światami, tak jej bytu nie doceniłby żaden z bogów. Powinna zostać zapomniana, a przynajmniej tego pragnął Olaf, równocześnie nie potrafiąc nawet ściągnąć jednego z jej obrazów z salonowych ścian, wpatrując się w nie niczym w arcydzieło, które przez wieki pozostanie zapamiętane. Sam pielęgnował wiedzę o niej, utrzymując aulę jej imienia w Besettelse, ironicznie pragnąc, aby spłonęła.
Laudith miała rację, niektórzy byli miałcy i nijacy. Ale nie on.
— Zapamiętają mnie — wypowiedział spokojnie, pełnym powagi i pewności siebie głosem, świadom wartości, jaką wprowadza w centrum ich świata. — Nie jestem tacy jak oni, Laudith. Jestem lepszy od każdego z nich — choć w zdaniu nie wymieniał podmiotu lirycznego, tak zdawało się jasne, że chodzi mu niemal o każdego galdra żyjącego w tym mieście. Perfidny wręcz narcyzm, jakim się odznaczał zdawał się przez Walhberga niezauważalny, gdy pewien własnej wartości spoglądał na otaczające go towarzystwo z góry, równocześnie traktując z pobłażliwą wręcz uczynnością. Gładził ciepłymi słówkami jarlów, prezentował obrazy ich żonom, polityków mamił własnym jestestwem, a na końcu zapraszał w skromne progi galerii sztuki oferującej znacznie więcej niż jedynie wybitne obrazy.
Uśmiechnął się nienagannie na sprezentowany mu komplement, nie rozpaczając nad śmiercią własnej matki.
— Czuję, że nigdy mnie nie opuściła. Wciąż tu jest i prześladuje mnie. Spogląda ze swoich portretów na to, co robię, a jej wzrok jest nienawistny i brutalny. Ocenia każde moje poczynanie, wyśmiewa moje czyny, ale nie chcę by odeszła — pozwolił sobie na pauzę, gdy pierwszy raz od dawna mógł pozwolić sobie na szczerość na temat rodzicielki. Jedynie Laudith zdawała sobie sprawę z jej przewin, z nieprzyjemnych ciosów, jakie wymierzała jedynemu synowi, z nienawiści, jaką opluwała go każdego dnia. Widziała to, była tego świadkiem i doświadczyła bytu Lissbeth, która bardziej niż otaczającego ją świata nienawidziła tylko siebie samej. — Niech patrzy, co uczyniłem z galerią mojego ojca, jak staje się ona wszystkim, czego moja matka nienawidziła. Niech patrzy, jak udało mi się to, czego ona nigdy nie dokonała — w zazdrości niech każdy z portretów odnajdzie swoje cierpienie. Udowodnienie zmarłej już kobiecie swoich racji zdawało się nieraz przyświecać inne cele Olafowi.
Od wiatru skrzypiały martwe świerki i wierzby, gdy powoli zmierzali w stronę ukrytego przed intruzami cmentarza. Bogactwo pomników, kurhanów i monumentów, złote zdobienia płotu, świątynia o nienagannie czystych białych ścianach, jakby nigdy nie spadła na nią choćby kropla deszczu, utrzymane były tylko ze względu na potężne fundusze wkładane w to miejsce, dostępne jedynie dla najmożniejszych galdrów. Mimo wszystko była tu cisza i wyjątkowy spokój, jakiego próżno było szukać w centrum dużego miasta.
— Odwiedza cię czasem? — dopytał jeszcze, naprawdę ciekaw, czy ta wspomina coś na temat swojego syna, którego byt traktowała niczym najpotworniejsze przekleństwo, a jednak nauczyła go wszystkiego tego o hipokryzji i kłamstwie, co musiał wiedzieć.
Niezwykły dar płynący w żyłach pani Vidgren sprowadzał na nią ból, co, choć nie widoczne na pierwszy rzut oka, Olafowi wydawało się zgoła ewidentne. On sam nie potrafiłby wyobrazić sobie życia z trupem dychającym śmiercią w kark, lecz czy po tylu latach nie można było zwyczajnie się do tego przyzwyczaić? Kobieta była nieco odległa i, choć zionęła z niej elegancja, którą Wahlberg wręcz ubóstwiał, tak zdawała się podążać jedynie swoimi ścieżkami, które znane mogłyby być co najwyżej Hel. Z tamtego podlotka o pokracznych umiejętnościach towarzyskich zostało niewiele, wpływ jej męża widocznie zmienił jej postać. Parała się magią ciemną i nieprzyjemną, o której właściciel Besettelse nie pisnąłby słowa, gotów chronić ją tak, jak chroniłby siebie samego, a jednak tłusta hipokryzja, którą przejawiał nader często, nakazywała nie wspominać ni słowem o poczynaniach jej męża, których być może nie była do końca świadoma. Pozostawał mu lojalny, to on zostawiał tysiące runicznych talarów w galerii sztuki. Wprowadzanie Laudith na stałe do swojego życia, zapoznanie z resztą zamożnych znajomych nie wchodziło jednak w grę, zbyt mocno bał się konsekwencji.
— Niestety i ja nie miałem z nim ostatnimi czasy kontaktu — odpowiedział wyraźnie zmartwionym głosem na temat Homera Vidgrena. O ile Lissbeth mogła sobie spokojnie leżeć w grobie pożerana przez robactwo, o tyle los przyjaciela nie był mu obojętny, a dziwne poczucie, że mogło się coś stać, gnębiło. Jednak nie był to przecież pierwszy raz, gdy ten badania i naukę stawiał nad wszystko inne.
— Oczhywiście, że znam — uśmiechnął się nieco szerzej na nazwisko Einara Halvorsena, wspominając przyjaźń łączącą i ich. Ogromny talent tego mężczyzny nie raz sprowadzał na niego kataklizm, jednak niebywała i niewyjaśniona aura przyciągała, zachęcając do ciągłego wręcz obcowania. To wszystko teraz kryło się pewnymi ambiwalentnymi wręcz odczuciami, za sprawą byłej żony Olafa, która wspomniała o zdradach, jakich dopuściła się z tym człowiekiem. Powieka mu zadrżała. Dziwka. — To bliski przyjaciel? Nie wiedziałem, że w ogóle się znacie — dopytał jeszcze, wyraźnie zaciekawiony, choć i w tym miał swoją ukrytą intencję.
— Wiem, moja miła — odpowiedział cierpliwie, obdarzając kobietę przyjemnym, choć wyraźnie pobłażliwym uśmiechem. — Mógłbym tu umrzeć, lecz nie chowaj mnie tu. Chcę, by moje truchło rozdziobały kruki i rozniosły moje talenty po świecie. A pomnik postaw mi w centrum miasta, aby wszyscy widzieli moje nazwisko — obrządek prowadzony głównie dla wybitnych polityków i uczonych był formą pośmiertnego celu Olafa, który swoją mądrość w zakresie sztuki i biznesu traktował niczym największy atut. Spodziewał się wręcz, że przyjdzie mu doświadczyć tego, wszak nie mogło być inaczej. — Zapamiętam twoje życzenie. Czy twoje prochy powinienem rozsypać w górach Bardal? — pytał szczerze, choć uśmiechał się nonszalancko, jakby rozmawiali na temat kolejnego wernisażu, nie śmierci. Jul to dziwny czas.
Dotarli też w końcu spacerem na grób Lissbeth Wahlberg, szczególnie zadbany. Kamień był suchy i odśnieżony za sprawą magii, o którą dbali specjalnie najęci do tego ludzie. Wokół paliły się niegasnące świece, a jej nazwisko wyryte złotą czcionką lśniło w nieistniejącym słońcu. Byli sami.
Laudith miała rację, niektórzy byli miałcy i nijacy. Ale nie on.
— Zapamiętają mnie — wypowiedział spokojnie, pełnym powagi i pewności siebie głosem, świadom wartości, jaką wprowadza w centrum ich świata. — Nie jestem tacy jak oni, Laudith. Jestem lepszy od każdego z nich — choć w zdaniu nie wymieniał podmiotu lirycznego, tak zdawało się jasne, że chodzi mu niemal o każdego galdra żyjącego w tym mieście. Perfidny wręcz narcyzm, jakim się odznaczał zdawał się przez Walhberga niezauważalny, gdy pewien własnej wartości spoglądał na otaczające go towarzystwo z góry, równocześnie traktując z pobłażliwą wręcz uczynnością. Gładził ciepłymi słówkami jarlów, prezentował obrazy ich żonom, polityków mamił własnym jestestwem, a na końcu zapraszał w skromne progi galerii sztuki oferującej znacznie więcej niż jedynie wybitne obrazy.
Uśmiechnął się nienagannie na sprezentowany mu komplement, nie rozpaczając nad śmiercią własnej matki.
— Czuję, że nigdy mnie nie opuściła. Wciąż tu jest i prześladuje mnie. Spogląda ze swoich portretów na to, co robię, a jej wzrok jest nienawistny i brutalny. Ocenia każde moje poczynanie, wyśmiewa moje czyny, ale nie chcę by odeszła — pozwolił sobie na pauzę, gdy pierwszy raz od dawna mógł pozwolić sobie na szczerość na temat rodzicielki. Jedynie Laudith zdawała sobie sprawę z jej przewin, z nieprzyjemnych ciosów, jakie wymierzała jedynemu synowi, z nienawiści, jaką opluwała go każdego dnia. Widziała to, była tego świadkiem i doświadczyła bytu Lissbeth, która bardziej niż otaczającego ją świata nienawidziła tylko siebie samej. — Niech patrzy, co uczyniłem z galerią mojego ojca, jak staje się ona wszystkim, czego moja matka nienawidziła. Niech patrzy, jak udało mi się to, czego ona nigdy nie dokonała — w zazdrości niech każdy z portretów odnajdzie swoje cierpienie. Udowodnienie zmarłej już kobiecie swoich racji zdawało się nieraz przyświecać inne cele Olafowi.
Od wiatru skrzypiały martwe świerki i wierzby, gdy powoli zmierzali w stronę ukrytego przed intruzami cmentarza. Bogactwo pomników, kurhanów i monumentów, złote zdobienia płotu, świątynia o nienagannie czystych białych ścianach, jakby nigdy nie spadła na nią choćby kropla deszczu, utrzymane były tylko ze względu na potężne fundusze wkładane w to miejsce, dostępne jedynie dla najmożniejszych galdrów. Mimo wszystko była tu cisza i wyjątkowy spokój, jakiego próżno było szukać w centrum dużego miasta.
— Odwiedza cię czasem? — dopytał jeszcze, naprawdę ciekaw, czy ta wspomina coś na temat swojego syna, którego byt traktowała niczym najpotworniejsze przekleństwo, a jednak nauczyła go wszystkiego tego o hipokryzji i kłamstwie, co musiał wiedzieć.
Niezwykły dar płynący w żyłach pani Vidgren sprowadzał na nią ból, co, choć nie widoczne na pierwszy rzut oka, Olafowi wydawało się zgoła ewidentne. On sam nie potrafiłby wyobrazić sobie życia z trupem dychającym śmiercią w kark, lecz czy po tylu latach nie można było zwyczajnie się do tego przyzwyczaić? Kobieta była nieco odległa i, choć zionęła z niej elegancja, którą Wahlberg wręcz ubóstwiał, tak zdawała się podążać jedynie swoimi ścieżkami, które znane mogłyby być co najwyżej Hel. Z tamtego podlotka o pokracznych umiejętnościach towarzyskich zostało niewiele, wpływ jej męża widocznie zmienił jej postać. Parała się magią ciemną i nieprzyjemną, o której właściciel Besettelse nie pisnąłby słowa, gotów chronić ją tak, jak chroniłby siebie samego, a jednak tłusta hipokryzja, którą przejawiał nader często, nakazywała nie wspominać ni słowem o poczynaniach jej męża, których być może nie była do końca świadoma. Pozostawał mu lojalny, to on zostawiał tysiące runicznych talarów w galerii sztuki. Wprowadzanie Laudith na stałe do swojego życia, zapoznanie z resztą zamożnych znajomych nie wchodziło jednak w grę, zbyt mocno bał się konsekwencji.
— Niestety i ja nie miałem z nim ostatnimi czasy kontaktu — odpowiedział wyraźnie zmartwionym głosem na temat Homera Vidgrena. O ile Lissbeth mogła sobie spokojnie leżeć w grobie pożerana przez robactwo, o tyle los przyjaciela nie był mu obojętny, a dziwne poczucie, że mogło się coś stać, gnębiło. Jednak nie był to przecież pierwszy raz, gdy ten badania i naukę stawiał nad wszystko inne.
— Oczhywiście, że znam — uśmiechnął się nieco szerzej na nazwisko Einara Halvorsena, wspominając przyjaźń łączącą i ich. Ogromny talent tego mężczyzny nie raz sprowadzał na niego kataklizm, jednak niebywała i niewyjaśniona aura przyciągała, zachęcając do ciągłego wręcz obcowania. To wszystko teraz kryło się pewnymi ambiwalentnymi wręcz odczuciami, za sprawą byłej żony Olafa, która wspomniała o zdradach, jakich dopuściła się z tym człowiekiem. Powieka mu zadrżała. Dziwka. — To bliski przyjaciel? Nie wiedziałem, że w ogóle się znacie — dopytał jeszcze, wyraźnie zaciekawiony, choć i w tym miał swoją ukrytą intencję.
— Wiem, moja miła — odpowiedział cierpliwie, obdarzając kobietę przyjemnym, choć wyraźnie pobłażliwym uśmiechem. — Mógłbym tu umrzeć, lecz nie chowaj mnie tu. Chcę, by moje truchło rozdziobały kruki i rozniosły moje talenty po świecie. A pomnik postaw mi w centrum miasta, aby wszyscy widzieli moje nazwisko — obrządek prowadzony głównie dla wybitnych polityków i uczonych był formą pośmiertnego celu Olafa, który swoją mądrość w zakresie sztuki i biznesu traktował niczym największy atut. Spodziewał się wręcz, że przyjdzie mu doświadczyć tego, wszak nie mogło być inaczej. — Zapamiętam twoje życzenie. Czy twoje prochy powinienem rozsypać w górach Bardal? — pytał szczerze, choć uśmiechał się nonszalancko, jakby rozmawiali na temat kolejnego wernisażu, nie śmierci. Jul to dziwny czas.
Dotarli też w końcu spacerem na grób Lissbeth Wahlberg, szczególnie zadbany. Kamień był suchy i odśnieżony za sprawą magii, o którą dbali specjalnie najęci do tego ludzie. Wokół paliły się niegasnące świece, a jej nazwisko wyryte złotą czcionką lśniło w nieistniejącym słońcu. Byli sami.
Laudith Vidgren
Re: 27.12.2000 - Drewniane molo - L. Vidgren & Bezimienny: O. Wahlberg Czw 30 Lis - 13:31
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Niektórzy ludzie nigdy nie powinni mieć dzieci. Jedynie nieliczni naprawdę nadawali się na rodzica, pasowali do tej roli, właściwie najważniejszej jaką można było przyjąć. To ojcu i matce leżał ciężar kształtowania nowego człowieka, ich decyzje i zachowanie determinowało jego charakter i przyszłe czyny. Czasami myślała, że gdyby tylko nieliczni mogli sprowadzić na świat potomstwo, nigdy nie odkryto by tajemnic magii zakazanej. Największe rany zadawali przecież właśni rodzice, najbliższa rodzina. Dzieciństwo kładło się cieniem na całym przyszłym życiu; jeśli wtedy coś w człowieku ulegało skrzywieniu, nigdy nie miało już szansy, aby wrócić do pierwotnego, właściwego kształtu. Własnych rodziców zaliczała do tej kategorii, powinni pozostać bezdzietni, lecz jej chłodna w obyciu matka i szorstki, wiecznie nieobecny ojciec wydawali się aniołami w porównaniu z Lisbeth Wahlberg, noszacą w sobie tyle gniewu i nienawiści, że odreagowywała to na własnym synu. Uczyniła swojemu dziecku, krwi z własnej krwi, istocie noszonej pod sercem dziewięć miesięcy niezliczoną ilość krzywd. Krzywd, których nie można było wybaczyć, krzywd przekreślających jej osiągnięcia w dziedzinie sztuki. W mniemaniu Laudith zasłużyła na to, aby zostać zapomniana. Nikt nie powinien oglądać jej obrazów, wspominać imienia Lisbeth Wahlberg. Byłoby to dla niej największą karą na jaką w pełni zasłużyła.
- Nie wątpię, Olafie. Myślę, że już zapisałeś się na kartach historii tego miasta - odparła bez zawahania, tonem wciąż spokojnym i pewnym; doskonale wiedział, że w przeciwieństwie do niego nie karmiła ludzi słodkimi kłamstwami i pochlebstwami, była wręcz oszczędna w pochwałach nawet wtedy, kiedy okazywały się zasłużone. Wierzyła jednak w talent swojego kuzyna, do poczucia estetyki i żyłki do interesów; miał poza intelektem i bystrym umysłem coś, czego wielu brakowało, co przekreślało szansę na wybicie się - spryt i pewność siebie. Pewność siebie tańczącą na granicy arogancji, która mimo wszystko cieszyła Laudith. Radowało ją, że mimo krzywd jakie wyrządziła mu matka nosił w sobie tę siłę i pewność, że osiągnie wszystko, czego zechce. Podziwiała go już przed laty, kiedy wyjawił jej tajemnicę ekstazy jaką zamierzał wprowadzić do Besettelse. Zazdrościła mu jej wtedy i od niego pragnęła się tego uczyć, lecz dopiero Homer dał swojej żonie fundament takiej pewności, odkrywając przed nią arkana magii zakazanej. Dopiero wtedy z zahukanej, pokracznej dziewczyny stała się spokojną, żadną mocy i wiedzy kobietą, pewną magii jaka pulsowała w kruchych palcach.
Słuchała Olafa nie patrząc na niego, z miną kamienną i beznamiętną, w pewnym momencie zacisnęła jednak wargi tak mocno, że aż pobielały. Doskonale wiedziała, że wszystko o czym mówił, nie było jedynie przeczuciem, nic mu się nie wydawało; wiedziała, że to wszystko było prawdą. Nie raz i nie dwa widziała sylwetkę Lisbeth snującą się pośród kolejnych sal galerii. Pamiętała doskonale jedną z wizyt w podziemiach Besettelse, kiedy razem z Homerem oddawali się perwersyjnym uciechom, korzystając z pięknych ciał pracujących tam dziewcząt, pamiętała jak Lisbeth wrzeszczała i płakała na przemian, nie mogąc znieść widoku tej rozpusty; ten krzyk odbijał się wciąż echem w czaszce Laudith, która musiała wypić wtedy więcej, piła i piła, dopóki nie zrobiło jej się ciemno przed oczyma. Nigdy nie mówiła o tym Olafowi. Ani wtedy, podczas jego dwudziestych trzecich urodzin, kiedy dostrzegła Lisbeth w mieszkaniu na starym mieście, ani później.
- Już osiągnąłeś swój cel - wyznała cicho, przenosząc wreszcie wzrok ciemnych oczu na Olafa; czy musiała mówić więcej? - Tak. Odwiedza. Chyba oczekuje ode mnie pomocy, kiedyś pragnęła, abym odwiodła cię od twoich planów, lecz wyśmiałam ją - wyjawiła wreszcie, wzdychając przy tym przeciągle. Często miała ochotę pójść o krok dalej. Odprawić rytuał, który odegnałby Lisbeth z tego padołu łez, wtrącić w nicość na wieczność, miała jednak zbyt wiele szacunku do Olafa i łączącej ich więzi, aby podjąć podobną decyzję samodzielnie. Wiedział, że mogła zabezpieczyć zarówno galerię sztuki, jak i jego mieszkanie przed obecnością ducha matki, najwyraźniej jednak tego sobie nie życzył. Najwyraźniej cieszyło go jej cierpienie, kiedy patrzyła na to, co zrobił z umiłowaną galerią. Nie zwykła wtrącać nosa w nieswoje sprawy.
Zmartwienie o Homera pozornie nie wywarło na Laudith żadnego wrażenia. Wzruszyła ramionami obojętnie, machnęła lekko ręką, jakby żałowała czasu i energii na rozmowę o nim, jakby niewiele ją tu już obchodziło; w rzeczywistości jednak martwiła się coraz bardziej. Każdy kolejny tydzień pogłębiał niepokój.
- Doprawdy? Nigdy o tym nie mówiłeś - zdziwiła się, a ciemne brwi niemal złączyły w wyrazie zaskoczenia. - Wychowywała go nasza dawna gosposia. Był częstym gościem w moim rodzinnym domu w Trondheim. Razem chodziliśmy do szkoły na pierwszym stopniu. Byliśmy... bliskimi przyjaciółmi. Powiedzmy - wyjaśniła, czując ukłucie w sercu, gdy używała formy przeszłej. - Obawiam się, że o śmierci myślisz wciąż zbyt romantycznie. Zbyt przystojny jesteś, abyś gnił jako padlina i obiad dla kruków - zaprzeczyła żartobliwym tonem, unosząc dłoń i muskając szorstki policzek opuszkami palców, w pozornie czułym geście. - To chyba domena artystów - zaśmiała się; wszyscy oni widzieli w śmierci coś niezwykle wzniosłego. - Myślę, że nie będę pierwszą, która pomyśli o twoim pomniku. - On miał na to realną szansę. Mógł zdobyć sławę i szacunek całej społeczności galdrów; ona zaprzepaściła szansę na to, aby historia zapamiętała jej imię. Nie chciano pamiętać ślepców. - Byłoby miło. Może na biegunie północnym, jeśli zdołasz tam dotrzeć. Nie chcę o tym jeszcze myśleć. Nie śpieszy mi się na tamten świat - odpowiedziała lekkim, pogodnym tonem, niemal do niej niepodobnym, jakby rozprawiali o minionym Jul i podarkach, jakie otrzymali od bliskich.
Nad grobem Lisbeth Wahlberg przystanęła niemal nieruchomo i kilka chwil trwała w ciszy, wpatrzona w złote litery, ułożone w jej imię i nazwisko.
- Dlaczego wciąż tu przychodzisz?
Dlaczego, skoro nikogo innego nie nienawidzisz równie mocno?
- Nie wątpię, Olafie. Myślę, że już zapisałeś się na kartach historii tego miasta - odparła bez zawahania, tonem wciąż spokojnym i pewnym; doskonale wiedział, że w przeciwieństwie do niego nie karmiła ludzi słodkimi kłamstwami i pochlebstwami, była wręcz oszczędna w pochwałach nawet wtedy, kiedy okazywały się zasłużone. Wierzyła jednak w talent swojego kuzyna, do poczucia estetyki i żyłki do interesów; miał poza intelektem i bystrym umysłem coś, czego wielu brakowało, co przekreślało szansę na wybicie się - spryt i pewność siebie. Pewność siebie tańczącą na granicy arogancji, która mimo wszystko cieszyła Laudith. Radowało ją, że mimo krzywd jakie wyrządziła mu matka nosił w sobie tę siłę i pewność, że osiągnie wszystko, czego zechce. Podziwiała go już przed laty, kiedy wyjawił jej tajemnicę ekstazy jaką zamierzał wprowadzić do Besettelse. Zazdrościła mu jej wtedy i od niego pragnęła się tego uczyć, lecz dopiero Homer dał swojej żonie fundament takiej pewności, odkrywając przed nią arkana magii zakazanej. Dopiero wtedy z zahukanej, pokracznej dziewczyny stała się spokojną, żadną mocy i wiedzy kobietą, pewną magii jaka pulsowała w kruchych palcach.
Słuchała Olafa nie patrząc na niego, z miną kamienną i beznamiętną, w pewnym momencie zacisnęła jednak wargi tak mocno, że aż pobielały. Doskonale wiedziała, że wszystko o czym mówił, nie było jedynie przeczuciem, nic mu się nie wydawało; wiedziała, że to wszystko było prawdą. Nie raz i nie dwa widziała sylwetkę Lisbeth snującą się pośród kolejnych sal galerii. Pamiętała doskonale jedną z wizyt w podziemiach Besettelse, kiedy razem z Homerem oddawali się perwersyjnym uciechom, korzystając z pięknych ciał pracujących tam dziewcząt, pamiętała jak Lisbeth wrzeszczała i płakała na przemian, nie mogąc znieść widoku tej rozpusty; ten krzyk odbijał się wciąż echem w czaszce Laudith, która musiała wypić wtedy więcej, piła i piła, dopóki nie zrobiło jej się ciemno przed oczyma. Nigdy nie mówiła o tym Olafowi. Ani wtedy, podczas jego dwudziestych trzecich urodzin, kiedy dostrzegła Lisbeth w mieszkaniu na starym mieście, ani później.
- Już osiągnąłeś swój cel - wyznała cicho, przenosząc wreszcie wzrok ciemnych oczu na Olafa; czy musiała mówić więcej? - Tak. Odwiedza. Chyba oczekuje ode mnie pomocy, kiedyś pragnęła, abym odwiodła cię od twoich planów, lecz wyśmiałam ją - wyjawiła wreszcie, wzdychając przy tym przeciągle. Często miała ochotę pójść o krok dalej. Odprawić rytuał, który odegnałby Lisbeth z tego padołu łez, wtrącić w nicość na wieczność, miała jednak zbyt wiele szacunku do Olafa i łączącej ich więzi, aby podjąć podobną decyzję samodzielnie. Wiedział, że mogła zabezpieczyć zarówno galerię sztuki, jak i jego mieszkanie przed obecnością ducha matki, najwyraźniej jednak tego sobie nie życzył. Najwyraźniej cieszyło go jej cierpienie, kiedy patrzyła na to, co zrobił z umiłowaną galerią. Nie zwykła wtrącać nosa w nieswoje sprawy.
Zmartwienie o Homera pozornie nie wywarło na Laudith żadnego wrażenia. Wzruszyła ramionami obojętnie, machnęła lekko ręką, jakby żałowała czasu i energii na rozmowę o nim, jakby niewiele ją tu już obchodziło; w rzeczywistości jednak martwiła się coraz bardziej. Każdy kolejny tydzień pogłębiał niepokój.
- Doprawdy? Nigdy o tym nie mówiłeś - zdziwiła się, a ciemne brwi niemal złączyły w wyrazie zaskoczenia. - Wychowywała go nasza dawna gosposia. Był częstym gościem w moim rodzinnym domu w Trondheim. Razem chodziliśmy do szkoły na pierwszym stopniu. Byliśmy... bliskimi przyjaciółmi. Powiedzmy - wyjaśniła, czując ukłucie w sercu, gdy używała formy przeszłej. - Obawiam się, że o śmierci myślisz wciąż zbyt romantycznie. Zbyt przystojny jesteś, abyś gnił jako padlina i obiad dla kruków - zaprzeczyła żartobliwym tonem, unosząc dłoń i muskając szorstki policzek opuszkami palców, w pozornie czułym geście. - To chyba domena artystów - zaśmiała się; wszyscy oni widzieli w śmierci coś niezwykle wzniosłego. - Myślę, że nie będę pierwszą, która pomyśli o twoim pomniku. - On miał na to realną szansę. Mógł zdobyć sławę i szacunek całej społeczności galdrów; ona zaprzepaściła szansę na to, aby historia zapamiętała jej imię. Nie chciano pamiętać ślepców. - Byłoby miło. Może na biegunie północnym, jeśli zdołasz tam dotrzeć. Nie chcę o tym jeszcze myśleć. Nie śpieszy mi się na tamten świat - odpowiedziała lekkim, pogodnym tonem, niemal do niej niepodobnym, jakby rozprawiali o minionym Jul i podarkach, jakie otrzymali od bliskich.
Nad grobem Lisbeth Wahlberg przystanęła niemal nieruchomo i kilka chwil trwała w ciszy, wpatrzona w złote litery, ułożone w jej imię i nazwisko.
- Dlaczego wciąż tu przychodzisz?
Dlaczego, skoro nikogo innego nie nienawidzisz równie mocno?
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Bezimienny
Re: 27.12.2000 - Drewniane molo - L. Vidgren & Bezimienny: O. Wahlberg Czw 30 Lis - 13:32
Pierwszy policzek bolał najbardziej, każdy kolejny był już jedynie gorzkim akcentem wpisanym w życie młodego chłopaka równie mocno co zadane przez nauczycieli nordyckiego eseje, co lekcje łyżwiarstwa, czy sztuki klasycznej. Te ostatnie zresztą były jednym czasem, gdy widywał ojca niestrudzonego codziennością pracy okraszonej szafranem, dymem cygar i złocistą whisky, a zachwyconego poruszanym tematem. Olaf nie raz zastanawiał się, po co było im dziecko, skoro czas nie był sprzymierzeńcem w kontaktach z nim, jednak szybko zorientował się, że nigdy nie chodziło o niego, zawsze chodziło o nich. Wtedy też postanowił obrócić tę kwestię na swoją korzyść, w myślach Wahlberga już zawsze chodziło jedynie o niego samego. Obcy nie wiedzieli, ale Laudith była przecież rodziną, kimś, kto nieprzerwanie powinien trwać przy nim ze względu na dzielącą ich krew. Nie był już pewien czy kuzynka widziała kiedyś siłę uderzenia w chłopięcy policzek, ale z pewnością widziała łzę w ciemnym oku i draśnięcie na skórze, nienawiść, która wylewała się z niego w stronę Lissbeth i ból, jaki stworzyła ona w jego sercu.
Kiedyś obydwoje byli inni, dziewczę o zbyt chudych nogach i nikłej pewności siebie kontrastowało z młodzieńczym zapałem i przesadną wiarą we własne możliwości. Obydwoje mieli dar od losu w postaci możności rodziców, obydwoje skorzystali z niego inaczej, pani Vidgren zostawiła to za sobą, skupiła na nauce, poznała w końcu człowieka, który wyniósł ją na wyżyny własnych możliwości. Z brzydkiego kaczątka narodził się czarny kruk, gotów rozdziobać na swojej drodze wroga, który nastąpi na jej skrzydło.
Kopny śnieg pozalepiał fragmenty pejzażu uciążliwą bielą, gdy w tle jezioro wegetowało bezbarwnie jak tło. Wahlberg uśmiechnął się, prostując nieco plecy na sprezentowany mu komplement, którego przecież i tak był świadom. Rzadko wątpił we własne istnienie, to świat się mylił — nie on sam.
— Jesteś zbyt szczodra, ale tak, wierzę, że historia już mnie nie pominie — odparł dumnie i z uporczywą ignorancją w głosie wobec własnego losu. Ciepłe słówka głaskały jego uszy, a gdy te były przychylne, tak nie miał powodu im nie ufać. Lissbeth nie widziała tego potencjału, chciała zamknąć go w zarodku, zbyt przerażona faktem, że kiedykolwiek może mu się powieźć, że w przyszłości nikt nie będzie pamiętał imienia artystki, wszyscy zapamiętają tylko jej syna.
Dziś, gdy duchota podziemi Besettelse wypełniona rozpustą i niezrównaną niczemu rozkoszą kuła ją w oczy, gdy musiała spoglądać ze swoich autoportretów na wygraną swojego pierworodnego syna, ten radował się jej nieszczęściem. Pragnął, by obserwowała każdy jego ruch, żałował jej śmierci tylko dlatego, że nie mógł splunąć jej w twarz własnym zwycięstwem, ale Laudith mogła.
— Na nic by się to zdało — wspomniał, sadystycznie niemal uśmiechając się nad grobem własnej matki, na wspomnienie o tym, jak bardzo nienawidziła faktu istnienia domu uciech. Z oczy Olafa wylewała się szczodra wręcz chęć, by wyciągnąć truchło Lissbeth z grobu i własnoręcznie zrzucić ją ponownie ze skarpy, by i po śmierci nie zaznała już spokoju. Niechaj cierpi, niech nie opuszcza piwnic, niech martwym spojrzeniem mierzy całą tę rozpustę i płacze rzewnymi łzami, niech jej wrzask rozrywa martwe światy, gdy wokół trwa bal.
— Moja droga, znam wszystkich malarzy w tym mieście — spojrzał na najdroższą kuzynkę z lekką konsternacją i rozbawieniem. Czuł się zresztą dumny z tego faktu, wspiął się na tę wyżynę śmietanki towarzyskiej, w której on znał wszystkich, a wszyscy znali jego. — Powiedzmy? Nie zdawałem sobie z tego sprawy. Być może to znów wina mojej matki, nie lubiła opuszczać domu, temu wizyty u rodziny były tak sporadyczne. Aż żal tamtych lat — rzecz jasna, przy Laudith nie wspomniał nawet o narkotycznych wyskokach przy okazji zabaw z ich wspólnym przyjacielem, o poetyckich uniesieniach zakropionych alkoholem, gdy jeszcze ich lic nie przyozdabiały pojedyncze mimiczne zmarszczki, choć Einar zdawał się nie zauważać upływu czasu. Gdyby kobieta nie była pogrążona w nauce, tak zapewne zapraszałby ją na kolejne wyskoki, mamiąc słodki jej umysł swoimi deklamacjami i przedstawiając sprzymierzeńcom, niejako rzucając w wilcze sidła rozpusty. Dziś z tamtej dziewczyny niewiele zostało, zmieniła się pod wpływem męża, a jej przyszłość jawiła się w jasnych barwach, nawet gdy ją samą pokrywał mrok. Była mu bliska, choć, podobnie jak innym, i jej nie potrafił bez reszty zaufać.
Chłodną dłoń na własnym policzku przyjął delikatnym zmrużeniem oczu i wpatrzeniem się w te czarne należące do pani Vidgren, jakby cały kosmos się w nich zgubił na raz i jeszcze nie odnalazł drogi do domu. Przez krótki moment wspomniał tamto dziewczę o zbyt chudych nogach, porównując je do stojącej naprzeciw eleganckiej kobiety, schowanej pod zimowym płaszczem. Uśmiechnął się jeszcze ciepło, zaraz potem nachylając się, aby na jej kości jarzmowej złożyć krótki pocałunek wdzięczności, ot tak, bez okazji, bo i jej nie potrzebował.
— Jesteś rozkoszna, ale nic mi po moim uroku, gdy zostanie ze mnie nie więcej niż truchło. Zasługuję na zaszczyty, w końcu, gdzie podzieją się jarlowie i ministrowie, gdy mnie zabraknie? Wrócą do żon? — roześmiał się rzewnie tylko i wyłącznie dlatego, że byli tu całkowicie sami. Laudith poznała go, od strony której nie okazywał publicznie, wszak znali się od dzieciństwa. — Wiesz, mówi się, że sztuka nie umiera dlatego, że jej już nie ma, umiera dlatego, że jest jej aż nazbyt wiele. To nadwyżka rzeczywistości doprowadza do rozpaczy i nadwyżka sztuki, gdy ta narzuca się nam jako rzeczywistość. Z drugiej strony, czym jest śmierć, jeśli nie tylko kolejnym sztucznym dziełem? — westchnął głęboko, ostatnio podobne rozważania zbyt często nawiedzały jego osobę. Nie z powodu własnych pragnień o pożegnaniu się z Midgardem, widział sobie na złotym tronie tego świata za wiele długich lat, a z powodu gorączkowych pragnień, by podobny akt ujrzeć na własne oczy. Otrząsał z siebie te myśli i w momencie, w którym poprosił Einara o obraz i w momencie, w którym do gardła Lykke przystawiał tłuczone szkło, grożąc przecięciem krtani za wszelkie jej przewiny. — À propos, nie obawiasz się zaostrzenia klimatu panującego w tym mieście ze względu na ostatnie wydarzenia? Ludzie znikali bez powodu, wciąż znikają, Wyzwoleni krzyczą coraz głośniej, choćby ta sytuacja na placu kupieckim — to na jego renowacje zbierał datki w trakcie ostatniego wernisażu, na którym pojawiła się też Laudith. Kobieta, nie dość, że władała magiami, które powszechnie nie były uznane, tak jeszcze posiadała dar, który, choć był szanowany, mógł przysporzyć jej zbyt wielu wrogów. — Pamiętaj, że zawsze ci pomogę, pragnę twojego bezpieczeństwa — ale nigdy swoim własnym kosztem, najdroższa kuzynko.
Nie zastanawiał się jak reagowałaby Lissbeth na te wydarzenia ani czy w ogóle by ją to obeszło. Trzymałaby się jedynie swojej poprawnej reputacji, tak zresztą, jak teraz trzymał się jej Wahlberg. Kamień runiczny na jej grobie pokryty był życzeniami spokoju, gdyż tego zabrakło jej za życia, lecz to dzięki działaniom jej syna, nie zaznała go także po śmierci. Przez chwilę rozejrzał się na boki, jakby sam próbował dostrzec jej dusze w tym miejscu, jakby stał tam tłum gapiów, lecz w oczach Olafa, byli tam sami. Zapewne Laudith wiedziała znacznie więcej, wszak takie miejsca musiały działać na nią mocniej niż na przeciętnego galdra. Czerwone runy i florystyczne motywy zdobiące nagrobek przetarł dłonią odzianą w rękawiczkę, spod warstwy śniegu osłaniając zapisane w staronordyckim alfabecie jej imię. Nie znała go, ale tego wymagała konserwatywna tradycja, której Wahlbergowie trzymali się tylko i wyłącznie ze względu na grono, w którym się obracali.
Nie znał odpowiedzi na zadanie pytanie, właściwie, jeśli zastanowić by się nad tym głębiej, nigdy nie próbował jej sobie udzielić.
— Lubię o niej myśleć… — wciąż przyglądał się złotym runom. W myślach tych był dźwięk jej czaszki rozbijanej o twardy chodnik, gdy skakała z okna, był krzyk nienawiści i brzdęk tłuczonego o posadzkę w kuchni szkła. Był tam za każdym razem, ranił sobie stopy, próbując zebrać kawałki kieliszka, a potem ranił siebie samego.
Kiedyś obydwoje byli inni, dziewczę o zbyt chudych nogach i nikłej pewności siebie kontrastowało z młodzieńczym zapałem i przesadną wiarą we własne możliwości. Obydwoje mieli dar od losu w postaci możności rodziców, obydwoje skorzystali z niego inaczej, pani Vidgren zostawiła to za sobą, skupiła na nauce, poznała w końcu człowieka, który wyniósł ją na wyżyny własnych możliwości. Z brzydkiego kaczątka narodził się czarny kruk, gotów rozdziobać na swojej drodze wroga, który nastąpi na jej skrzydło.
Kopny śnieg pozalepiał fragmenty pejzażu uciążliwą bielą, gdy w tle jezioro wegetowało bezbarwnie jak tło. Wahlberg uśmiechnął się, prostując nieco plecy na sprezentowany mu komplement, którego przecież i tak był świadom. Rzadko wątpił we własne istnienie, to świat się mylił — nie on sam.
— Jesteś zbyt szczodra, ale tak, wierzę, że historia już mnie nie pominie — odparł dumnie i z uporczywą ignorancją w głosie wobec własnego losu. Ciepłe słówka głaskały jego uszy, a gdy te były przychylne, tak nie miał powodu im nie ufać. Lissbeth nie widziała tego potencjału, chciała zamknąć go w zarodku, zbyt przerażona faktem, że kiedykolwiek może mu się powieźć, że w przyszłości nikt nie będzie pamiętał imienia artystki, wszyscy zapamiętają tylko jej syna.
Dziś, gdy duchota podziemi Besettelse wypełniona rozpustą i niezrównaną niczemu rozkoszą kuła ją w oczy, gdy musiała spoglądać ze swoich autoportretów na wygraną swojego pierworodnego syna, ten radował się jej nieszczęściem. Pragnął, by obserwowała każdy jego ruch, żałował jej śmierci tylko dlatego, że nie mógł splunąć jej w twarz własnym zwycięstwem, ale Laudith mogła.
— Na nic by się to zdało — wspomniał, sadystycznie niemal uśmiechając się nad grobem własnej matki, na wspomnienie o tym, jak bardzo nienawidziła faktu istnienia domu uciech. Z oczy Olafa wylewała się szczodra wręcz chęć, by wyciągnąć truchło Lissbeth z grobu i własnoręcznie zrzucić ją ponownie ze skarpy, by i po śmierci nie zaznała już spokoju. Niechaj cierpi, niech nie opuszcza piwnic, niech martwym spojrzeniem mierzy całą tę rozpustę i płacze rzewnymi łzami, niech jej wrzask rozrywa martwe światy, gdy wokół trwa bal.
— Moja droga, znam wszystkich malarzy w tym mieście — spojrzał na najdroższą kuzynkę z lekką konsternacją i rozbawieniem. Czuł się zresztą dumny z tego faktu, wspiął się na tę wyżynę śmietanki towarzyskiej, w której on znał wszystkich, a wszyscy znali jego. — Powiedzmy? Nie zdawałem sobie z tego sprawy. Być może to znów wina mojej matki, nie lubiła opuszczać domu, temu wizyty u rodziny były tak sporadyczne. Aż żal tamtych lat — rzecz jasna, przy Laudith nie wspomniał nawet o narkotycznych wyskokach przy okazji zabaw z ich wspólnym przyjacielem, o poetyckich uniesieniach zakropionych alkoholem, gdy jeszcze ich lic nie przyozdabiały pojedyncze mimiczne zmarszczki, choć Einar zdawał się nie zauważać upływu czasu. Gdyby kobieta nie była pogrążona w nauce, tak zapewne zapraszałby ją na kolejne wyskoki, mamiąc słodki jej umysł swoimi deklamacjami i przedstawiając sprzymierzeńcom, niejako rzucając w wilcze sidła rozpusty. Dziś z tamtej dziewczyny niewiele zostało, zmieniła się pod wpływem męża, a jej przyszłość jawiła się w jasnych barwach, nawet gdy ją samą pokrywał mrok. Była mu bliska, choć, podobnie jak innym, i jej nie potrafił bez reszty zaufać.
Chłodną dłoń na własnym policzku przyjął delikatnym zmrużeniem oczu i wpatrzeniem się w te czarne należące do pani Vidgren, jakby cały kosmos się w nich zgubił na raz i jeszcze nie odnalazł drogi do domu. Przez krótki moment wspomniał tamto dziewczę o zbyt chudych nogach, porównując je do stojącej naprzeciw eleganckiej kobiety, schowanej pod zimowym płaszczem. Uśmiechnął się jeszcze ciepło, zaraz potem nachylając się, aby na jej kości jarzmowej złożyć krótki pocałunek wdzięczności, ot tak, bez okazji, bo i jej nie potrzebował.
— Jesteś rozkoszna, ale nic mi po moim uroku, gdy zostanie ze mnie nie więcej niż truchło. Zasługuję na zaszczyty, w końcu, gdzie podzieją się jarlowie i ministrowie, gdy mnie zabraknie? Wrócą do żon? — roześmiał się rzewnie tylko i wyłącznie dlatego, że byli tu całkowicie sami. Laudith poznała go, od strony której nie okazywał publicznie, wszak znali się od dzieciństwa. — Wiesz, mówi się, że sztuka nie umiera dlatego, że jej już nie ma, umiera dlatego, że jest jej aż nazbyt wiele. To nadwyżka rzeczywistości doprowadza do rozpaczy i nadwyżka sztuki, gdy ta narzuca się nam jako rzeczywistość. Z drugiej strony, czym jest śmierć, jeśli nie tylko kolejnym sztucznym dziełem? — westchnął głęboko, ostatnio podobne rozważania zbyt często nawiedzały jego osobę. Nie z powodu własnych pragnień o pożegnaniu się z Midgardem, widział sobie na złotym tronie tego świata za wiele długich lat, a z powodu gorączkowych pragnień, by podobny akt ujrzeć na własne oczy. Otrząsał z siebie te myśli i w momencie, w którym poprosił Einara o obraz i w momencie, w którym do gardła Lykke przystawiał tłuczone szkło, grożąc przecięciem krtani za wszelkie jej przewiny. — À propos, nie obawiasz się zaostrzenia klimatu panującego w tym mieście ze względu na ostatnie wydarzenia? Ludzie znikali bez powodu, wciąż znikają, Wyzwoleni krzyczą coraz głośniej, choćby ta sytuacja na placu kupieckim — to na jego renowacje zbierał datki w trakcie ostatniego wernisażu, na którym pojawiła się też Laudith. Kobieta, nie dość, że władała magiami, które powszechnie nie były uznane, tak jeszcze posiadała dar, który, choć był szanowany, mógł przysporzyć jej zbyt wielu wrogów. — Pamiętaj, że zawsze ci pomogę, pragnę twojego bezpieczeństwa — ale nigdy swoim własnym kosztem, najdroższa kuzynko.
Nie zastanawiał się jak reagowałaby Lissbeth na te wydarzenia ani czy w ogóle by ją to obeszło. Trzymałaby się jedynie swojej poprawnej reputacji, tak zresztą, jak teraz trzymał się jej Wahlberg. Kamień runiczny na jej grobie pokryty był życzeniami spokoju, gdyż tego zabrakło jej za życia, lecz to dzięki działaniom jej syna, nie zaznała go także po śmierci. Przez chwilę rozejrzał się na boki, jakby sam próbował dostrzec jej dusze w tym miejscu, jakby stał tam tłum gapiów, lecz w oczach Olafa, byli tam sami. Zapewne Laudith wiedziała znacznie więcej, wszak takie miejsca musiały działać na nią mocniej niż na przeciętnego galdra. Czerwone runy i florystyczne motywy zdobiące nagrobek przetarł dłonią odzianą w rękawiczkę, spod warstwy śniegu osłaniając zapisane w staronordyckim alfabecie jej imię. Nie znała go, ale tego wymagała konserwatywna tradycja, której Wahlbergowie trzymali się tylko i wyłącznie ze względu na grono, w którym się obracali.
Nie znał odpowiedzi na zadanie pytanie, właściwie, jeśli zastanowić by się nad tym głębiej, nigdy nie próbował jej sobie udzielić.
— Lubię o niej myśleć… — wciąż przyglądał się złotym runom. W myślach tych był dźwięk jej czaszki rozbijanej o twardy chodnik, gdy skakała z okna, był krzyk nienawiści i brzdęk tłuczonego o posadzkę w kuchni szkła. Był tam za każdym razem, ranił sobie stopy, próbując zebrać kawałki kieliszka, a potem ranił siebie samego.
Laudith Vidgren
Re: 27.12.2000 - Drewniane molo - L. Vidgren & Bezimienny: O. Wahlberg Czw 30 Lis - 13:32
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Niektórzy ludzie nigdy nie powinni mieć dzieci. Nie nadawali się na rodziców. Skupieni wyłącznie na sobie nie mieli lub nie chcieli mieć czasu dla potomstwa, sprowadzonego na ten świat wyłącznie pod wpływem presji społecznej albo przypadku, z pewnością nie owoców miłości i wymodlonych u bogów latorośli. W czasach, gdy rodziło się ich pokolenie wciąż panowało przekonanie, że małżeństwo zawierane jest głównie w jednym celu, prokreacyjnym, rolą kobiety zaś jest bycie matką. Tymczasem tak wiele z nich po prostu się do tego nie nadawało. Tak Lisbeth Wahlberg, jak i Svanhild Simonsen, choć Laudith była skłonna przyznać, że jej matka nie wyrządziła tylu krzywd i szkód, co kobieta, która nosiła pod sercem Olafa - trudno nazwać ją przecież matką. Nigdy na własne oczy nie widziała wymierzonych policzków i bolesnych uderzeń, nie słyszała krzyków i wyzwisk szarpiących duszę nie mniej niż pas skórę pleców, lecz dostrzegała ślady - na ciele i psychice, których niekiedy nie sposób ukryć, choćby nie wiadomo jak mocno człowiek się starał. Pannie Simonsen brakowało pewności siebie, z pewnością jednak nie umiejętności uważnej obserwacji. Dostrzegała więcej niż inni i nie ograniczało się to wyłącznie do duchów, niewidocznych dla oka śmiertelnika niebędącego medium. Rzadko kiedy w naturze matka krzywdziła własne młode. Zwierzęta i magiczne stworzenia wydawały się być znacznie bardziej ludzkie w tym względzie od ludzi. Lisbeth Wahlberg może i nie sięgała po magię zakazaną, mogli jednak śmiało nazywać ją potworem. Krzywd jakie wyrządziła własnemu synowi nie można wybaczyć. Poniekąd nie dziwiła więc Laudith postawa Olafa, pragnącego odpłacić się Lisbeth cierpieniem za cierpienie, uderzać w najbardziej czułe punkty nawet po jej śmierci. Kapłani zwykli mówić o wybaczeniu i spokoju jaki ono przynosi. Wierutne bzdury. Niekiedy nic nie leczyło tak dobrze jak zemsta wymierzona z zimną precyzją, tak aby uderzyła w najbardziej bolesne miejsce. Rozumiała to. Sama jej zapragnęła. Odpłacenie się bólem za ból przynosiło ulgę.
- Niewątpliwie - przytaknęła jedynie, unosząc kącik ust w uśmiechu, świadoma jak kuzyn po kądzieli łasy jest na pochlebstwa i komplementy, którymi sam szafował w mistrzowski sposób. Midgard z pewnością go zapamięta jako człowieka oddanego sztuce i rozsławiającego ją w najlepszy możliwy sposób, mecenasa z darem do wyławiania talentów. Vidgren tego nie oczekiwała. Pomników, pamiątkowych tablic, poświęconych życiorysowi książek. To nie było możliwe, aby wiedza o jej możliwościach trafiła do szerszego grona. W takim wypadku nie postawiono by pomnika, a naznaczono ją pieczęcią Lokiego. Nie przyniosłoby to spirytystce żadnej chwały i uznania, a wzgardę i odrzucenie. Większość galdrów to strachliwi głupcy. Nie potrafiliby zrozumieć. Kryła się więc w cieniu i tam miała pozostać.
- Cóż, jeśli tyle znaczą dla ciebie moje rady... - westchnęła przeciągle, udając, że poczuła się urażona sugestią, że na nic by się zdały jej próby odwiedzenia go od pomysłu stworzenia domu uciech w podziemiach galerii sztuki. Nigdy nie miała takiego zamiaru i nie uczyniłaby tego z prostej przyczyny - nie zwykła wtykać nos w nieswoje sprawy. Zdecydowanie bardziej poczuła się jednak zaintrygowana i przejęta znajomością Einara oraz Olafa. Nie powinna być zdziwiona. Łączyła ich sztuka, obracali się w artystycznym półświatku, przez dekadę z pewnością mieli wiele okazji do spotkań. Może raczej odsuwała od siebie tę myśl, udawała, że się tego nie domyśla, podążając wiernie za dobrymi radami swojego męża. - Jego dzieła zawisną w twojej galerii? Jest bardzo utalentowany - spytała ze szczerym zainteresowaniem, które błysnęło w czarnych źrenicach jak rzadko kiedy. Widziała się z przyjacielem zaledwie kilka dni wcześniej. Opowiadał, że pieczę nad jego karierą artystyczną sprawuje pani Ahlström, lecz nie sądziła, że to może wykluczać wernisaż w Besettelse. Myśl o tym, że nie mniejszą furorę jego sztuka sprawiłaby w podziemiach zachowała dla siebie; uśmiechnęła się do niej jedynie pod nosem.
- Śmierć nie jest sztucznym dziełem, a raczej zjawiskiem fizjologicznym. Coś, co jest martwe, nie może umrzeć - odpowiedziała Laudith, może niezgodnie z jego myślą, niezgodnie z romantycznym postrzeganiem świata, o które nie mogła go winić. Ona podchodziła do życia zdecydowanie bardziej pragmatycznie. Tam, gdzie Olaf widział wzniosłość odejścia na tamten świat, Laudith zauważała ustanie oznak życia i duszę opuszczającą swoją powłokę. Zjawisko fizyczne, nic więcej. Nie było w niej nic pięknego, lecz można było czerpać zeń wiele satysfakcji. Może raczej z procesu doprowadzania do niej. Fascynujące wydawało się szczególnie pragnienie pozostania przy życiu. Człowiek w sytuacji zagrożenia, tak jak i zwierzę, walczył o przeżycie z żarliwością godną tytanów. - Naturalnie, że się obawiam - skłamała gładko, przywołując odpowiednio zmartwiony wyraz twarzy, dotychczas beznamiętnej. Kłamała, nie bała się, przestała się bać w chwili, gdy opuszczała kamienicę Kärkkäinenów. Ona nie miała powodów do obaw, nie stanie się celem ataków - wprost przeciwnie. Stanie się drapieżcą. - Wyzwolonych uważam za skończonych idiotów. Niezbyt rozsądnych, więc niebezpiecznych, lecz uważam na siebie. Nie musisz się o mnie martwić. - Dar, który otrzymała od bogów uchodził za błogosławieństwo w oczach większości magicznego społeczeństwa, lecz nie wszystkich. Grupa fanatycznych agresorów dążyła do pozbycia się z magicznej Skandynawii wszystkich, którzy nie byli jedynie zwykłymi śmiertelnikami, ona także mogła znaleźć się na ich celowniku. Nie lekceważyła ich, nie do końca, ale i nie uważała, że powinna się martwić. Potrafiła zadbać o własne bezpieczeństwo. Teraz potrafiła o siebie zadbać lepiej niż ktokolwiek inny mógł to uczynić - nawet Olaf. Był wpływowym i możnym galdrem, lecz jego siła tkwiła w pięknych słowach i smykałce do biznesu; ona czuła się pewniej z potężną magią pulsującą w palcach i pod skórą. - Ty się obawiasz? Paść ofiarą tych ataków? Dotychczas ofiary uchodziły za wybitne jednostki. Utalentowane i wpływowe. Morderca nie wybiera przypadkowych galdrów - wyrzekła cicho, zawieszając na nim pytające spojrzenie; zastanowiła się jednocześnie co byłoby, gdyby Lauge Nørgaard wyznaczył Wahlberga jako jedną z ofiar, które należało ponieść w imię wspólnego celu. Nie chciała nawet o tym myśleć. Wciąż nie wiedziała kto znajdzie się na jej liście, czyją krew zmuszeni będą przelać. Nie mogła jednak Olafa ostrzec, mimo przywiązania i zaufania jakie żywiła względem niego. Trzymał się z daleka od ciemności, która ją zafascynowała - więc nie zamierzała jej mu przybliżać w żaden sposób.
- Wiesz, że mógłbyś z nią porozmawiać, jeśli naprawdę pragniesz się zemścić - przypomniała mu. Wystarczył prosty rytuał, który Laudith mogłaby odprawić z zamkniętymi oczyma, wybudzona z głębokiego snu w środku nocy. Przywoływała dusze martwych setki razy. Nawet tych zmarłych przed setkami lat. Przemawiali jej ustami, gdy zastygała w bezruchu z oczyma wykręconymi tak, że raziły bielą. Nigdy dotąd mu tego nie proponowała, przypuszczając, że pragnie się od niej odciąć - teraz jednak widziała, że Wahlberg pragnął zadać Lisbeth jak najwięcej bólu. Mogła i pragnęła mu w tym pomóc.
Tylko zemsta zasklepi rany.
- Niewątpliwie - przytaknęła jedynie, unosząc kącik ust w uśmiechu, świadoma jak kuzyn po kądzieli łasy jest na pochlebstwa i komplementy, którymi sam szafował w mistrzowski sposób. Midgard z pewnością go zapamięta jako człowieka oddanego sztuce i rozsławiającego ją w najlepszy możliwy sposób, mecenasa z darem do wyławiania talentów. Vidgren tego nie oczekiwała. Pomników, pamiątkowych tablic, poświęconych życiorysowi książek. To nie było możliwe, aby wiedza o jej możliwościach trafiła do szerszego grona. W takim wypadku nie postawiono by pomnika, a naznaczono ją pieczęcią Lokiego. Nie przyniosłoby to spirytystce żadnej chwały i uznania, a wzgardę i odrzucenie. Większość galdrów to strachliwi głupcy. Nie potrafiliby zrozumieć. Kryła się więc w cieniu i tam miała pozostać.
- Cóż, jeśli tyle znaczą dla ciebie moje rady... - westchnęła przeciągle, udając, że poczuła się urażona sugestią, że na nic by się zdały jej próby odwiedzenia go od pomysłu stworzenia domu uciech w podziemiach galerii sztuki. Nigdy nie miała takiego zamiaru i nie uczyniłaby tego z prostej przyczyny - nie zwykła wtykać nos w nieswoje sprawy. Zdecydowanie bardziej poczuła się jednak zaintrygowana i przejęta znajomością Einara oraz Olafa. Nie powinna być zdziwiona. Łączyła ich sztuka, obracali się w artystycznym półświatku, przez dekadę z pewnością mieli wiele okazji do spotkań. Może raczej odsuwała od siebie tę myśl, udawała, że się tego nie domyśla, podążając wiernie za dobrymi radami swojego męża. - Jego dzieła zawisną w twojej galerii? Jest bardzo utalentowany - spytała ze szczerym zainteresowaniem, które błysnęło w czarnych źrenicach jak rzadko kiedy. Widziała się z przyjacielem zaledwie kilka dni wcześniej. Opowiadał, że pieczę nad jego karierą artystyczną sprawuje pani Ahlström, lecz nie sądziła, że to może wykluczać wernisaż w Besettelse. Myśl o tym, że nie mniejszą furorę jego sztuka sprawiłaby w podziemiach zachowała dla siebie; uśmiechnęła się do niej jedynie pod nosem.
- Śmierć nie jest sztucznym dziełem, a raczej zjawiskiem fizjologicznym. Coś, co jest martwe, nie może umrzeć - odpowiedziała Laudith, może niezgodnie z jego myślą, niezgodnie z romantycznym postrzeganiem świata, o które nie mogła go winić. Ona podchodziła do życia zdecydowanie bardziej pragmatycznie. Tam, gdzie Olaf widział wzniosłość odejścia na tamten świat, Laudith zauważała ustanie oznak życia i duszę opuszczającą swoją powłokę. Zjawisko fizyczne, nic więcej. Nie było w niej nic pięknego, lecz można było czerpać zeń wiele satysfakcji. Może raczej z procesu doprowadzania do niej. Fascynujące wydawało się szczególnie pragnienie pozostania przy życiu. Człowiek w sytuacji zagrożenia, tak jak i zwierzę, walczył o przeżycie z żarliwością godną tytanów. - Naturalnie, że się obawiam - skłamała gładko, przywołując odpowiednio zmartwiony wyraz twarzy, dotychczas beznamiętnej. Kłamała, nie bała się, przestała się bać w chwili, gdy opuszczała kamienicę Kärkkäinenów. Ona nie miała powodów do obaw, nie stanie się celem ataków - wprost przeciwnie. Stanie się drapieżcą. - Wyzwolonych uważam za skończonych idiotów. Niezbyt rozsądnych, więc niebezpiecznych, lecz uważam na siebie. Nie musisz się o mnie martwić. - Dar, który otrzymała od bogów uchodził za błogosławieństwo w oczach większości magicznego społeczeństwa, lecz nie wszystkich. Grupa fanatycznych agresorów dążyła do pozbycia się z magicznej Skandynawii wszystkich, którzy nie byli jedynie zwykłymi śmiertelnikami, ona także mogła znaleźć się na ich celowniku. Nie lekceważyła ich, nie do końca, ale i nie uważała, że powinna się martwić. Potrafiła zadbać o własne bezpieczeństwo. Teraz potrafiła o siebie zadbać lepiej niż ktokolwiek inny mógł to uczynić - nawet Olaf. Był wpływowym i możnym galdrem, lecz jego siła tkwiła w pięknych słowach i smykałce do biznesu; ona czuła się pewniej z potężną magią pulsującą w palcach i pod skórą. - Ty się obawiasz? Paść ofiarą tych ataków? Dotychczas ofiary uchodziły za wybitne jednostki. Utalentowane i wpływowe. Morderca nie wybiera przypadkowych galdrów - wyrzekła cicho, zawieszając na nim pytające spojrzenie; zastanowiła się jednocześnie co byłoby, gdyby Lauge Nørgaard wyznaczył Wahlberga jako jedną z ofiar, które należało ponieść w imię wspólnego celu. Nie chciała nawet o tym myśleć. Wciąż nie wiedziała kto znajdzie się na jej liście, czyją krew zmuszeni będą przelać. Nie mogła jednak Olafa ostrzec, mimo przywiązania i zaufania jakie żywiła względem niego. Trzymał się z daleka od ciemności, która ją zafascynowała - więc nie zamierzała jej mu przybliżać w żaden sposób.
- Wiesz, że mógłbyś z nią porozmawiać, jeśli naprawdę pragniesz się zemścić - przypomniała mu. Wystarczył prosty rytuał, który Laudith mogłaby odprawić z zamkniętymi oczyma, wybudzona z głębokiego snu w środku nocy. Przywoływała dusze martwych setki razy. Nawet tych zmarłych przed setkami lat. Przemawiali jej ustami, gdy zastygała w bezruchu z oczyma wykręconymi tak, że raziły bielą. Nigdy dotąd mu tego nie proponowała, przypuszczając, że pragnie się od niej odciąć - teraz jednak widziała, że Wahlberg pragnął zadać Lisbeth jak najwięcej bólu. Mogła i pragnęła mu w tym pomóc.
Tylko zemsta zasklepi rany.
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Bezimienny
Re: 27.12.2000 - Drewniane molo - L. Vidgren & Bezimienny: O. Wahlberg Czw 30 Lis - 13:32
Zagłuszał własne myśli skręcającym wnętrzności milczeniem, gdy nagroda za cierpienie nie przychodziła. Kołnierzyk zapięty po szyje dusił. Ręce wciskał pod materac łóżka, trzymając się kurczowo jego ramy — jakby ta była jedyną stabilną częścią mieszkania na ostatnich piętrach staromiejskiej kamienicy. I krzyczał. Zagłuszał własny wrzask poduszką, na której zagryzał zęby i którą moczył cieplejszymi od swojej skóry łzami. Policzek piekł nie bardziej niż przegryziona do krwi warga, ale na pewno mocniej godził chłopięcą dumę.
Dom zawsze był pusty. Ojciec zjawiał się w nim rzadko, a jeśli już — przemykał między drzwiami wejściowymi, gabinetem, a sypialnią. W gabinecie miał swój świat — nie raz młody Olaf tracił zmysły, aby Oddmund pozwolił mu spędzić tam więcej czasu pod przysięgą milczenia. Czasem, gdy godził się, najbardziej fascynującą rzeczą w owym pomieszczeniu nie była obecność dziesiątek książek i tomów poezji, ciężkie dębowe biurko ozdobione roślinnymi rzeźbionymi ornamentami, czy mnogość dokumentów spoczywającą na nim, a cisza i brak postaci, której nienawidzili obydwoje. Być może dlatego Oddmund nigdy nie zdecydował się na kolejne dziecko z Lissbeth i szukał miłości gdzieś indziej. Wszystko to nabierało nieprzyjemnego sensu, który ja karku Wahlberga wywoływał nieprzyjemne poczucie braku uzależniającej kontroli.
Dziś obydwoje spoczywali w smutnych i zadbanych grobach, wyglądających tak, jakby naprawdę ich kochał. Bzdura. Rządził nim strach — ten sam, który jako dziecko pokazywał na opuchniętej buzi — nim nauczył się chować go sześć stóp pod ziemią.
Lissbeth Wahlberg nie stroniła od ginu, samotności i krzyku, lecz na pewno nienawidziła ludzi. Olaf od zawsze czuł, że obecność na świecie jej szwagierki jest niewygodna. Nie było w tym żadnego głębokiego sensu, zwyczajna niechęć wynikająca z niemoralności. Znacznie inaczej sprawa miała się w przypadku jej syna i siostrzenicy. Laudith jako młoda dziewczyna była niemalże nieinteresująca do tego stopnia, że spoglądając na nią, można było mieć wrażenie, że niepisany jej los pięknego białego łabędzia. Szpakowata figura, o zbyt chudych nogach i wycofany przesadnie wzrok — panna Simonsen na zawsze miała zostać tłem i tak też widział ją młody Olaf. Coś zmieniło się, gdy w dziewczęciu dostrzegł samego siebie. To był bolesny widok, nie dlatego, że Laudith nie miała przyszłości, ale dlatego, że miała ją nieokreśloną, a on zapragnął mieć widok na przyszłe lata na własność przy sobie.
I tak się tez stało. Minęło piętnaście długich lat, by mógł stanąć na grobie własnej matki i splunąć jej w twarz, a obraz perspektyw wart całą jej biżuterię, z którą została pochowana — miał przy sobie.
— Moja droga — zaczął spokojnie, skupiając całe spojrzenie na swojej towarzyszce, mieniącej się czernią na tle pokrytego białym puchem cmentarza. — Jesteś jedyną osobą na całym świecie, której rady nigdy nie odrzucę — nie kłamał. Mógł mieć dziesiątki przyjaciół, z którymi grywał w karty i pijał whisky, setki tych, którzy odwiedzali do w Szkarłatnych Salach, z Homerem mógł rozprawiać o filozofii i miłości, z Bogami mógł kłócić się o ego, jednak to Laudith była tą, której ufał najbardziej ze wszystkich. — Ale te pochodzące od mojej matki — pokręcił jeszcze głową, spoglądając na nagrobek poniżej — możesz z powrotem wypchnąć w martwy świat.
Lissbeth decydowała o jego życiu przez wszystkie młodzieńcze lata i więcej nie miała ku temu dostępu. Och, jakże podniecającym był fakt, że jej obecność wciąż patrzyła, jakim potworem stał się jej jedyny syn.
Fakt, że Wahlberg obracał się z artystycznym półświatku, był oczywisty, gdzie indziej odnaleźć mecenasa sztuki? To znajomość Einara z Laudith pozostawała niemalże zagadkowa. Stary przyjaciel, z którym łączyło go upojenie i dusza okazał się wisieć jak zimny oddech na karku. Nie ten przeszywający, ten orzeźwiający w upale lato.
— Chciałbym, być może w niedalekiej przyszłości — odparł szczerze w zamyśleniu, nie zdradzając jednak swoich planów. — Starałem się nawet o przyjęcie go pod mecenat, byłby moim klejnotem, jest wybitny — i marnuje się pod ręką Freji Ahlström. Nie chodziło o nią, Olaf tak samo pomyślałby o każdym innym, kto nie był nim. — Musi być ci wyjątkowo bliski, że bez mojego dopytywania wspominasz o jego talencie, zwykle to Homer dzieli się ze mną podobnymi spostrzeżeniami — uśmiechnął się jeszcze ciepło, niemalże zadziornie. — Ale to dobrze. To bardzo dobrze. Co jeszcze o nim myślisz? Co czujesz? — prowizorycznie mówił o jego sztuce. Ciekawość to pierwszy stopień, aby spalić się doszczętnie. Niech więc świat płonie. Niechaj zwęgli się, niech nie zostanie kamień na kamieniu, tylko popiół po nich wszystkich.
Słuchał z cierpliwością, zastanawiając się nieco dłużej nad odpowiedzią, która wbrew pozorom — przynajmniej dla Olafa — była nader prosta. Rozkoszą widział świat.
— Perspektywa. To tylko perspektywa — odparł twardo. — Kwestia definicji. Jeśli przyjmiesz śmierć, jako ustanie życiowych funkcji i nic poza tym — wtedy zgodzę się z Tobą. Ale spójrz na postępujące po niej konsekwencje. Śmierć nie kończy się w kostnicy, ani nawet w grobie — spojrzenie zawiesił na nagrobku własnej rodzicielki. Mogli mieć dziesiątki różnych zdań na ten temat i każde miałoby rację.
— Nie podoba mi się ich działalność — pierwszy raz powiedział te słowa do kogoś, wyraźnie poirytowany. Zrobił to zresztą jedynie dlatego, że byli sami i jedynie dlatego, że to była Ona. — W Szkarłatnych Salach mam huldry, niksy, zmiennoksztaltnych… Co mam z nimi zrobić? Wyrzucić na bruk w obawie? To nie tak, że teraz galeria stanie się przytułkiem dla bezdomnych demonów, ale jest to co najmniej niewygodne — westchnął ciężej, zmarzniętymi dłońmi sięgając po papierośnicę, aby najpierw poczęstować kuzynkę, a następnie samodzielnie uraczyć się tytoniem w tej jakże pięknie ironicznej scenerii. — Ja? — gorączkowo roześmiał się, instynktownie niemalże, jakby wcześniej zupełnie nie pomyślał, że mógłby w rzeczywistości stać się ofiarą. Gorzka ślina spływająca w dół gardła ocucała go ze snu, z własnego wyobrażenia nieśmiertelności. Tak naturalnie, jak tylko był w stanie, uśmiechał się wiec dalej, każdą komórką swojego ciała wtapiając krople potu pod skronie. — Nie obawiam się — skłamał, gdy w środku obliczał właśnie wydatki na potencjalną ochronę. Tylko komu miałby zaufać? — Uważasz, że powinienem? — uniesiona wyżej lewa brew i oczekiwanie postępowało nader wolno.
Nie był przecież uczonym ni politykiem albo oficerem, ale każdy, kto choć trochę interesował się tym światem, wiedział, że wpływy Wahlberga sięgają dalej, niż sztuka, którą się rozsławił. Był człowiekiem, który wiele mógł, a to czyniło z niego cel.
— Wiem, najdroższa, ale nie ma takiej potrzeby — odparł spokojnie, nie dlatego, że uważał to za zły pomysł — dlatego, że jak niczego innego w tym świecie — przerażony był na myśl o spotkaniu ze swoim oprawcą. Z własną matką. Lubił jej cierpienie, ale nie swoim kosztem. Nie w ten sposób, nie teraz, nie tu, nie wkrótce. — Wtedy też będzie mieć szansę, powiedzieć mi co czuje, a ja chcę, by udusiła to w sobie, żeby przeżarło ją to — nie obracał się w mroku, ale i nie potrafił uciec z niego, sadystycznymi zapędami, ewidentnie dziedzicznymi, ratując siebie przed zgubieniem.
Olaf i Laudith z tematu
Dom zawsze był pusty. Ojciec zjawiał się w nim rzadko, a jeśli już — przemykał między drzwiami wejściowymi, gabinetem, a sypialnią. W gabinecie miał swój świat — nie raz młody Olaf tracił zmysły, aby Oddmund pozwolił mu spędzić tam więcej czasu pod przysięgą milczenia. Czasem, gdy godził się, najbardziej fascynującą rzeczą w owym pomieszczeniu nie była obecność dziesiątek książek i tomów poezji, ciężkie dębowe biurko ozdobione roślinnymi rzeźbionymi ornamentami, czy mnogość dokumentów spoczywającą na nim, a cisza i brak postaci, której nienawidzili obydwoje. Być może dlatego Oddmund nigdy nie zdecydował się na kolejne dziecko z Lissbeth i szukał miłości gdzieś indziej. Wszystko to nabierało nieprzyjemnego sensu, który ja karku Wahlberga wywoływał nieprzyjemne poczucie braku uzależniającej kontroli.
Dziś obydwoje spoczywali w smutnych i zadbanych grobach, wyglądających tak, jakby naprawdę ich kochał. Bzdura. Rządził nim strach — ten sam, który jako dziecko pokazywał na opuchniętej buzi — nim nauczył się chować go sześć stóp pod ziemią.
Lissbeth Wahlberg nie stroniła od ginu, samotności i krzyku, lecz na pewno nienawidziła ludzi. Olaf od zawsze czuł, że obecność na świecie jej szwagierki jest niewygodna. Nie było w tym żadnego głębokiego sensu, zwyczajna niechęć wynikająca z niemoralności. Znacznie inaczej sprawa miała się w przypadku jej syna i siostrzenicy. Laudith jako młoda dziewczyna była niemalże nieinteresująca do tego stopnia, że spoglądając na nią, można było mieć wrażenie, że niepisany jej los pięknego białego łabędzia. Szpakowata figura, o zbyt chudych nogach i wycofany przesadnie wzrok — panna Simonsen na zawsze miała zostać tłem i tak też widział ją młody Olaf. Coś zmieniło się, gdy w dziewczęciu dostrzegł samego siebie. To był bolesny widok, nie dlatego, że Laudith nie miała przyszłości, ale dlatego, że miała ją nieokreśloną, a on zapragnął mieć widok na przyszłe lata na własność przy sobie.
I tak się tez stało. Minęło piętnaście długich lat, by mógł stanąć na grobie własnej matki i splunąć jej w twarz, a obraz perspektyw wart całą jej biżuterię, z którą została pochowana — miał przy sobie.
— Moja droga — zaczął spokojnie, skupiając całe spojrzenie na swojej towarzyszce, mieniącej się czernią na tle pokrytego białym puchem cmentarza. — Jesteś jedyną osobą na całym świecie, której rady nigdy nie odrzucę — nie kłamał. Mógł mieć dziesiątki przyjaciół, z którymi grywał w karty i pijał whisky, setki tych, którzy odwiedzali do w Szkarłatnych Salach, z Homerem mógł rozprawiać o filozofii i miłości, z Bogami mógł kłócić się o ego, jednak to Laudith była tą, której ufał najbardziej ze wszystkich. — Ale te pochodzące od mojej matki — pokręcił jeszcze głową, spoglądając na nagrobek poniżej — możesz z powrotem wypchnąć w martwy świat.
Lissbeth decydowała o jego życiu przez wszystkie młodzieńcze lata i więcej nie miała ku temu dostępu. Och, jakże podniecającym był fakt, że jej obecność wciąż patrzyła, jakim potworem stał się jej jedyny syn.
Fakt, że Wahlberg obracał się z artystycznym półświatku, był oczywisty, gdzie indziej odnaleźć mecenasa sztuki? To znajomość Einara z Laudith pozostawała niemalże zagadkowa. Stary przyjaciel, z którym łączyło go upojenie i dusza okazał się wisieć jak zimny oddech na karku. Nie ten przeszywający, ten orzeźwiający w upale lato.
— Chciałbym, być może w niedalekiej przyszłości — odparł szczerze w zamyśleniu, nie zdradzając jednak swoich planów. — Starałem się nawet o przyjęcie go pod mecenat, byłby moim klejnotem, jest wybitny — i marnuje się pod ręką Freji Ahlström. Nie chodziło o nią, Olaf tak samo pomyślałby o każdym innym, kto nie był nim. — Musi być ci wyjątkowo bliski, że bez mojego dopytywania wspominasz o jego talencie, zwykle to Homer dzieli się ze mną podobnymi spostrzeżeniami — uśmiechnął się jeszcze ciepło, niemalże zadziornie. — Ale to dobrze. To bardzo dobrze. Co jeszcze o nim myślisz? Co czujesz? — prowizorycznie mówił o jego sztuce. Ciekawość to pierwszy stopień, aby spalić się doszczętnie. Niech więc świat płonie. Niechaj zwęgli się, niech nie zostanie kamień na kamieniu, tylko popiół po nich wszystkich.
Słuchał z cierpliwością, zastanawiając się nieco dłużej nad odpowiedzią, która wbrew pozorom — przynajmniej dla Olafa — była nader prosta. Rozkoszą widział świat.
— Perspektywa. To tylko perspektywa — odparł twardo. — Kwestia definicji. Jeśli przyjmiesz śmierć, jako ustanie życiowych funkcji i nic poza tym — wtedy zgodzę się z Tobą. Ale spójrz na postępujące po niej konsekwencje. Śmierć nie kończy się w kostnicy, ani nawet w grobie — spojrzenie zawiesił na nagrobku własnej rodzicielki. Mogli mieć dziesiątki różnych zdań na ten temat i każde miałoby rację.
— Nie podoba mi się ich działalność — pierwszy raz powiedział te słowa do kogoś, wyraźnie poirytowany. Zrobił to zresztą jedynie dlatego, że byli sami i jedynie dlatego, że to była Ona. — W Szkarłatnych Salach mam huldry, niksy, zmiennoksztaltnych… Co mam z nimi zrobić? Wyrzucić na bruk w obawie? To nie tak, że teraz galeria stanie się przytułkiem dla bezdomnych demonów, ale jest to co najmniej niewygodne — westchnął ciężej, zmarzniętymi dłońmi sięgając po papierośnicę, aby najpierw poczęstować kuzynkę, a następnie samodzielnie uraczyć się tytoniem w tej jakże pięknie ironicznej scenerii. — Ja? — gorączkowo roześmiał się, instynktownie niemalże, jakby wcześniej zupełnie nie pomyślał, że mógłby w rzeczywistości stać się ofiarą. Gorzka ślina spływająca w dół gardła ocucała go ze snu, z własnego wyobrażenia nieśmiertelności. Tak naturalnie, jak tylko był w stanie, uśmiechał się wiec dalej, każdą komórką swojego ciała wtapiając krople potu pod skronie. — Nie obawiam się — skłamał, gdy w środku obliczał właśnie wydatki na potencjalną ochronę. Tylko komu miałby zaufać? — Uważasz, że powinienem? — uniesiona wyżej lewa brew i oczekiwanie postępowało nader wolno.
Nie był przecież uczonym ni politykiem albo oficerem, ale każdy, kto choć trochę interesował się tym światem, wiedział, że wpływy Wahlberga sięgają dalej, niż sztuka, którą się rozsławił. Był człowiekiem, który wiele mógł, a to czyniło z niego cel.
— Wiem, najdroższa, ale nie ma takiej potrzeby — odparł spokojnie, nie dlatego, że uważał to za zły pomysł — dlatego, że jak niczego innego w tym świecie — przerażony był na myśl o spotkaniu ze swoim oprawcą. Z własną matką. Lubił jej cierpienie, ale nie swoim kosztem. Nie w ten sposób, nie teraz, nie tu, nie wkrótce. — Wtedy też będzie mieć szansę, powiedzieć mi co czuje, a ja chcę, by udusiła to w sobie, żeby przeżarło ją to — nie obracał się w mroku, ale i nie potrafił uciec z niego, sadystycznymi zapędami, ewidentnie dziedzicznymi, ratując siebie przed zgubieniem.
Olaf i Laudith z tematu