:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Marzec-kwiecień 2001
04.04.2001 – Część wspólna – B. Vargas & E. Barros
2 posters
Esteban Barros
Re: 04.04.2001 – Część wspólna – B. Vargas & E. Barros Nie 13 Sie - 13:15
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
4 IV 2001
Z drzemki, którą uciął sobie nieświadomy na kanapie, przebudził go łomot garnków i podniesione głosy. W pierwszej chwili tylko drgnął, powoli uchylając powieki oraz marszcząc brwi i nasłuchiwał, szybko zapominając o miękkich objęciach snu – czy ktoś wrzeszczał? Albo brzmiał, jakby obdzierano go ze skóry? Zdążył już na tyle poznać swoje kaczuszki, by wiedzieć, że żadna z nich nie miała w sobie prawdziwych, morderczych tendencji, ale gdy po mieszkaniu poniósł się łomot, jakby gdzieś wyburzano młotem ścianę, a zaraz potem padał ciąg przekleństw na dwa damskie głosy, Esteban bez zawahania podniósł się z mebla, na którym przysnął po porannym maratonie zakupów czy innych sprawunków. To nie tak, że nie ufał naukowcom, z którymi mieszkał, tylko… Kontrola była najwyższą formą zaufania. A co jeśli kogoś należało ratować, a on wylegiwałby się?
Schody na piętro, gdzie znajdowała się kuchnia, pokonał po dwa stopnie naraz, bez trudu lokalizując źródło całego rabanu – kiedy otworzył drzwi, poczuł się jak w istnym oku cyklonu. Na kuchence stały trzy wielkie garnki, z których unosiły się smakowite zapachy, przy stole na jakim zwykle jedli posiłki, Sal pracowicie zagniatał drugą formę drożdżowego ciasta z maślaną kruszonką, a w obłokach mąki i przepasane fartuchami na domowych dresach Blanca i Nita uwijały się przy deskach do krojenia i porcelanie.
- Coś świętujemy? – spytał, zanim instynkt zdążył podpowiedzieć, że dobrze byłoby się wycofać z tego chaosu, zanim ktokolwiek go zauważy. Może i był nieco senny po przerwanej drzemce – w nocy jak zwykle budził się po kilka razy i krążył – ale nawet jak na jego oko ilość przygotowywanego jedzenia wydawała się jakaś… Zdecydowanie zbyt obfita na czwórkę, która pozostała w Midgardzie. Nie żeby narzekał…
Na jego pytanie krojąca właśnie cebulę Blanca spojrzała przez ramię, marszcząc groźnie brwi i zaraz wróciła do swojego zajęcia, mamrocząc coś gniewnie pod nosem – Nita postąpiła podobnie, choć na dłuższą chwilę zawiesiła jeszcze wzrok na jego ramionach odsłoniętych przez podkoszulek. Nie od tej kobiety oczekiwał reakcji na swój chytry plan szczucia, ale żeby Vargas aż tak okrutnie go zignorowała? Przez ostatnie dwa dni nie mieli dla siebie nawet chwili i zaczynało to Barrosa uwierać, a teraz najwyraźniej wdepnął w sam środek czegoś… Czegoś. Nie miał pojęcia czego.
- Świętujemy, że czasem dobrze zjeść coś, co nie jest kupione jako gotowe danie – Sal zlitował się nad nim, nie odrywając spojrzenia ani rąk od lepkiego ciasta, które powoli zmieniało się w jedną kulę. Wydawało się to Estebanowi nieco dziwnym tłumaczeniem. Czy jeszcze nie tak dawno nie rozmawiali o tym, że brak potrzeby gotowania daje im więcej czasu na pracę i przyjemności?
Mężczyzna odetchnął krótko, splatając ręce na klatce piersiowej i przez moment uważnie przyglądając się pracującej trójce – szukał w ich postawie czegoś, co podpowiedziałoby mu, o co tak naprawdę chodziło, ale ze sprawnych ruchów dłoni i milczenia, które wraz z jego wejściem zapadło w kuchni jak ciężki całun, nie dało się niczego wyczytać. Skoro uparcie nic do niego nie mówili, równie dobrze mógł wcisnąć się między Blankę i Nitę tam, gdzie stała kawiarka i przygotować sobie kolejny kubek czarnego jak smoła napoju.
- Obudziliście mnie tym rzucaniem garami, to teraz cierp – burknął do Rabago, gdy sięgnął ponad jej ramieniem, by wsunąć kubek do urządzenia i wcisnąć przycisk. Czekając, odruchowo uchylił pokrywkę, która zaczęła podskakiwać na jednym z garnków – miło pachnąca para połaskotała go w nos, natychmiast przywodząc na myśl wyraźne skojarzenia z domem.
- Czy wy… – zmarszczył lekko brwi, zerkając to na Nitę, to na Blankę. - Gotujecie feijoadę? – spytał z cichym niedowierzaniem. Co tu się do kurwy nędzy działo? Czy coś go ominęło? Bo tak właśnie się czuł – jakby ominął jakąś ważną lekcję i teraz dostawał po dupie za brak zadania domowego.
Blanca Vargas
Re: 04.04.2001 – Część wspólna – B. Vargas & E. Barros Nie 13 Sie - 13:15
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Podczas, gdy Es nadrabiał niedobory snu, rozciągnięty wygodnie na kanapie w salonie, Blanca już od ponad godziny powoli odchodziła od zmysłów.
Babcia Guadalupe mogła twierdzić, że jej wnuczka jest wcieleniem wrażliwości i dobra, kto by w to jednak uwierzył, widząc Vargas w tej chwili? Włosy już dawno wymknęły jej się ze spinającej je gumki, policzki poczerwieniały od panującego w kuchni gorąca, a ogień pałający w połyskujących złoto tęczówkach nie miał zupełnie nic wspólnego z niewinną, słodką radością. Jeśli już chcieć ją do kogoś porównać, Blance bliżej byłoby teraz to jednej z mitologicznych furii, albo może jakiejś wygłodniałej wampirzycy. Była w tej chwili poniekąd jedną i drugą.
To nie tak, że nie podobało jej się to, co robiła. Gotowanie zawsze było jej strefą komfortu i tego dnia nadal uważała, że wyjście z propozycją przygotowania wystawnego obiadu było bardzo dobrą decyzją. Przyjeżdżała rodzina Barrosa, więc choć inni mogli nie zdawać sobie z tego do końca sprawy – i choć Blanca mogła nie przyznawać się do tego tak całkiem także przed samą sobą – wydarzenie to było dla Vargas wystarczająco istotne, by się postarać. Zresztą, chodziło też przecież o samą gościnność, którą wyniosła jeszcze z domu. Miałaby powitać przyjezdnych czymś mniej niż obiadem z czterech dań, deserem i odpowiednim zapasem alkoholu? No nie. Na pewno nie.
Ani przez chwilę nie żałowała więc swojej decyzji, a jednak... Napięte nerwy było po niej widać aż nazbyt wyraźnie. Niewiele mówiła, rozglądając się tylko spod kocio, drapieżnie zmrużonych powiek, za wszelką cenę starając się mieć wszystko pod kontrolą. Mogła mieć pomoc w postaci Nity i towarzystwo Sala, który zawzięcie wyrabiał teraz ciasto, ale nie byłaby sobą, gdyby nie czuła się odpowiedzialna za wszystko.
A to, wespół ze znacznie prostszymi frustracjami, sprawiało, że była nie do życia. Przynajmniej na razie.
Coś świętujemy?
Sapiąc pod nosem, nie raczyła udzielić na to naiwne pytanie odpowiedzi. Raz, że nie mogła – to przecież miała być niespodzianka, a dwa, że mając skłamać, chyba nie zrobiłaby tego za dobrze. To znaczy, wymyśliłaby pewnie świetną wymówkę, naprawdę doskonałą. Jej głos zgrzytałby jednak, raniąc ostrymi brzegami. A tego przecież nie chciała. Miało być miło.
I wciąż mogło być, choć tyłek skryty w za ciepłych dresach lepił jej się teraz od potu, plecy wcale nie były lepsze, a palce miała już brudne i pomarszczone od ilości pokrojonych warzyw i mięsa.
Wciąż mogło być dobrze. Musiała tylko albo się poddać i dokończyć wszystko magią – co absolutnie nie wchodziło w grę – albo zacisnąć zęby, dobrnąć do końca, a potem skoczyć pod zasłużony prysznic.
Obudziliście mnie tym rzucaniem garami.
Parsknęła cicho, kątem oka spoglądając na Barrosa. To, że nie robiła tego bardziej ostentacyjne, miało solidne podstawy. Naprawdę nie chciała dokładać sobie więcej tylko dlatego, że Es postanowił ją drażnić. Bo przecież dokładnie to robił – niewątpliwie zupełnie świadomie. Odsłonięte ramiona? Serio? Przecież jemu było zawsze zimno, do cholery.
No więc, nie patrzyła, zamiast tego w pełni koncentrując się na gotowaniu. Gdy nastawiony wcześniej magiczny minutnik obwieścił koniec pieczenia serowych bułeczek, Blanca przepchnęła się do piekarnika i wsuwając rękawice na dłonie, wyciągnęła blachę wspaniale pachnących wypieków. Dając sobie moment na nacieszenie się efektem końcowym, uśmiechnęła się przelotnie i, odstawiając blachę na bok – na jedno z niewielu pustych jeszcze miejsc na blacie – machnęła w kierunku wolnego teraz piekarnika.
- Jeszcze tylko szaszłyki i będziesz mógł się wrzucać – rzuciła do Sala, jednocześnie ocierając przedramieniem czoło i odgarniając parę kosmyków na boki.
Zermeno uśmiechnął się szeroko, salutując teatralnie ubrudzoną mąką dłonią.
- Taest, szefowo – odpowiedział radośnie i z większym entuzjazmem wrócił do ugniatania ciasta. Odkąd Blanca zaraziła go przekonaniem, że jedzenie przygotowane bez zaklęć smakuje lepiej, podobnie jak ona przestał sięgać w kuchni po czary – chyba, że planował przygotować coś naprawdę magicznego.
Vargas odetchnęła cicho, zdjęła rękawice, rzuciła je na bok i wróciła do przygotowywanej moqueci.
Gotujecie feijoadę?
Bezbrzeżne zdumienie w głosie Esa trochę ją rozbroiło. Nie całkiem – wciąż gotowa była pokłuć – wystarczająco jednak, by roześmiała się, sięgnęła po łyżkę i bez wahania nabrała małą porcję z garnka, podsuwając ją Barrosowi.
- Spróbuj – rzuciła. Gulasz był już w zasadzie gotowy, trzymała go na małym ogniu już chyba tylko dla zasady.
Mimowolnie rozejrzała się po kuchni, a im dłużej patrzyła, tym bardziej uzmysławiała sobie, jak bardzo wszystko krzyczało, że gotują po brazylijsku. Na blacie stygły przygotowane z samego rana pastele – mieli je odgrzać później. W przeróżnych miskach czekały na swoją kolej składniki na zmodyfikowane wedle uznania Vargas picanha – Nita wprawnie wybierała kawałki mięsa i pokrojonych warzyw, nadziewając je na długie wykałaczki. Wreszcie w lodówce od minionego dnia chłodziła się canjica – danie wprawdzie zwykle świąteczne, ale Blanca z premedytacją zrobiła je teraz, w marcu. Bo kto by nie chciał świąt wcześniej? Co miesiąc, na przykład? Ona by chciała.
To nie był pierwszy raz, gdy gotowała po brazylijsku – znała więcej niż parę potraw tego regionu, ostatecznie spędziła w Brazylii ponad dekadę – ale pierwszy raz w aż takiej skali. Wszystko, co miała dziś w planach, mogłoby z powodzeniem służyć za menu małej knajpki brazylijskiej.
- Dobre? – Uniosła brwi znacząco, spoglądając na Estebana, gdy ten, wciąż ewidentnie skonfundowany, spróbował wreszcie gulaszu z podsuniętej mu łyżki. Blanca uśmiechnęła się przekornie.
Wiedziała, że dobre. Nie miał podstaw, by zaprzeczać. Absolutnie żadnych podstaw.
Otarła potem ręce o fartuch, raz jeszcze oceniając pole bitwy i, gdy wreszcie poczuła, że rzeczywiście wszystko jest pod kontrolą – włączyła magiczny odpowiednik wieży stereo, wypełniając kuchnię i salon przyjemnym, południowoamerykańskim plumkaniem.
- No w końcu! – Nita obejrzała się przez ramię i uśmiechnęła się szeroko. – Już myślałam, że nigdy nie włączysz!
- A nie mogłaś sama? – Blanca uniosła brwi, zdziwiona. Z tego co pamiętała, radio było wspólne, więc...
Rabago parsknęła cicho.
- Żebyś mi ręce przy samej dupie urwała? Mam jeszcze resztki instynktu samozachowawczego. Jak jesteś taka to trzeba być głupim, żeby ryzykować. – Wyszczerzyła zęby, zarabiając sobie tym samym karcące strzelenie w tyłek kuchenną ścierką.
Kręcąc głową z politowaniem, Blanca poczuła, że wreszcie się odpręża. Kołysząc się leniwie w rytm muzyki, wyłączyła kuchenkę pod gulaszem i wreszcie spojrzała na Esa trochę dłużej niż tylko przelotnie.
- Jak chcesz się na coś przydać, to trzeba przygotować stół – rzuciła jak gdyby nigdy nic. Wsparła się biodrami o szafkę naprzeciwko Barrosa i przekrzywiła głowę lekko, uśmiechając się coraz bardziej cwaniacko. – Na dziewięć osób.
Babcia Guadalupe mogła twierdzić, że jej wnuczka jest wcieleniem wrażliwości i dobra, kto by w to jednak uwierzył, widząc Vargas w tej chwili? Włosy już dawno wymknęły jej się ze spinającej je gumki, policzki poczerwieniały od panującego w kuchni gorąca, a ogień pałający w połyskujących złoto tęczówkach nie miał zupełnie nic wspólnego z niewinną, słodką radością. Jeśli już chcieć ją do kogoś porównać, Blance bliżej byłoby teraz to jednej z mitologicznych furii, albo może jakiejś wygłodniałej wampirzycy. Była w tej chwili poniekąd jedną i drugą.
To nie tak, że nie podobało jej się to, co robiła. Gotowanie zawsze było jej strefą komfortu i tego dnia nadal uważała, że wyjście z propozycją przygotowania wystawnego obiadu było bardzo dobrą decyzją. Przyjeżdżała rodzina Barrosa, więc choć inni mogli nie zdawać sobie z tego do końca sprawy – i choć Blanca mogła nie przyznawać się do tego tak całkiem także przed samą sobą – wydarzenie to było dla Vargas wystarczająco istotne, by się postarać. Zresztą, chodziło też przecież o samą gościnność, którą wyniosła jeszcze z domu. Miałaby powitać przyjezdnych czymś mniej niż obiadem z czterech dań, deserem i odpowiednim zapasem alkoholu? No nie. Na pewno nie.
Ani przez chwilę nie żałowała więc swojej decyzji, a jednak... Napięte nerwy było po niej widać aż nazbyt wyraźnie. Niewiele mówiła, rozglądając się tylko spod kocio, drapieżnie zmrużonych powiek, za wszelką cenę starając się mieć wszystko pod kontrolą. Mogła mieć pomoc w postaci Nity i towarzystwo Sala, który zawzięcie wyrabiał teraz ciasto, ale nie byłaby sobą, gdyby nie czuła się odpowiedzialna za wszystko.
A to, wespół ze znacznie prostszymi frustracjami, sprawiało, że była nie do życia. Przynajmniej na razie.
Coś świętujemy?
Sapiąc pod nosem, nie raczyła udzielić na to naiwne pytanie odpowiedzi. Raz, że nie mogła – to przecież miała być niespodzianka, a dwa, że mając skłamać, chyba nie zrobiłaby tego za dobrze. To znaczy, wymyśliłaby pewnie świetną wymówkę, naprawdę doskonałą. Jej głos zgrzytałby jednak, raniąc ostrymi brzegami. A tego przecież nie chciała. Miało być miło.
I wciąż mogło być, choć tyłek skryty w za ciepłych dresach lepił jej się teraz od potu, plecy wcale nie były lepsze, a palce miała już brudne i pomarszczone od ilości pokrojonych warzyw i mięsa.
Wciąż mogło być dobrze. Musiała tylko albo się poddać i dokończyć wszystko magią – co absolutnie nie wchodziło w grę – albo zacisnąć zęby, dobrnąć do końca, a potem skoczyć pod zasłużony prysznic.
Obudziliście mnie tym rzucaniem garami.
Parsknęła cicho, kątem oka spoglądając na Barrosa. To, że nie robiła tego bardziej ostentacyjne, miało solidne podstawy. Naprawdę nie chciała dokładać sobie więcej tylko dlatego, że Es postanowił ją drażnić. Bo przecież dokładnie to robił – niewątpliwie zupełnie świadomie. Odsłonięte ramiona? Serio? Przecież jemu było zawsze zimno, do cholery.
No więc, nie patrzyła, zamiast tego w pełni koncentrując się na gotowaniu. Gdy nastawiony wcześniej magiczny minutnik obwieścił koniec pieczenia serowych bułeczek, Blanca przepchnęła się do piekarnika i wsuwając rękawice na dłonie, wyciągnęła blachę wspaniale pachnących wypieków. Dając sobie moment na nacieszenie się efektem końcowym, uśmiechnęła się przelotnie i, odstawiając blachę na bok – na jedno z niewielu pustych jeszcze miejsc na blacie – machnęła w kierunku wolnego teraz piekarnika.
- Jeszcze tylko szaszłyki i będziesz mógł się wrzucać – rzuciła do Sala, jednocześnie ocierając przedramieniem czoło i odgarniając parę kosmyków na boki.
Zermeno uśmiechnął się szeroko, salutując teatralnie ubrudzoną mąką dłonią.
- Taest, szefowo – odpowiedział radośnie i z większym entuzjazmem wrócił do ugniatania ciasta. Odkąd Blanca zaraziła go przekonaniem, że jedzenie przygotowane bez zaklęć smakuje lepiej, podobnie jak ona przestał sięgać w kuchni po czary – chyba, że planował przygotować coś naprawdę magicznego.
Vargas odetchnęła cicho, zdjęła rękawice, rzuciła je na bok i wróciła do przygotowywanej moqueci.
Gotujecie feijoadę?
Bezbrzeżne zdumienie w głosie Esa trochę ją rozbroiło. Nie całkiem – wciąż gotowa była pokłuć – wystarczająco jednak, by roześmiała się, sięgnęła po łyżkę i bez wahania nabrała małą porcję z garnka, podsuwając ją Barrosowi.
- Spróbuj – rzuciła. Gulasz był już w zasadzie gotowy, trzymała go na małym ogniu już chyba tylko dla zasady.
Mimowolnie rozejrzała się po kuchni, a im dłużej patrzyła, tym bardziej uzmysławiała sobie, jak bardzo wszystko krzyczało, że gotują po brazylijsku. Na blacie stygły przygotowane z samego rana pastele – mieli je odgrzać później. W przeróżnych miskach czekały na swoją kolej składniki na zmodyfikowane wedle uznania Vargas picanha – Nita wprawnie wybierała kawałki mięsa i pokrojonych warzyw, nadziewając je na długie wykałaczki. Wreszcie w lodówce od minionego dnia chłodziła się canjica – danie wprawdzie zwykle świąteczne, ale Blanca z premedytacją zrobiła je teraz, w marcu. Bo kto by nie chciał świąt wcześniej? Co miesiąc, na przykład? Ona by chciała.
To nie był pierwszy raz, gdy gotowała po brazylijsku – znała więcej niż parę potraw tego regionu, ostatecznie spędziła w Brazylii ponad dekadę – ale pierwszy raz w aż takiej skali. Wszystko, co miała dziś w planach, mogłoby z powodzeniem służyć za menu małej knajpki brazylijskiej.
- Dobre? – Uniosła brwi znacząco, spoglądając na Estebana, gdy ten, wciąż ewidentnie skonfundowany, spróbował wreszcie gulaszu z podsuniętej mu łyżki. Blanca uśmiechnęła się przekornie.
Wiedziała, że dobre. Nie miał podstaw, by zaprzeczać. Absolutnie żadnych podstaw.
Otarła potem ręce o fartuch, raz jeszcze oceniając pole bitwy i, gdy wreszcie poczuła, że rzeczywiście wszystko jest pod kontrolą – włączyła magiczny odpowiednik wieży stereo, wypełniając kuchnię i salon przyjemnym, południowoamerykańskim plumkaniem.
- No w końcu! – Nita obejrzała się przez ramię i uśmiechnęła się szeroko. – Już myślałam, że nigdy nie włączysz!
- A nie mogłaś sama? – Blanca uniosła brwi, zdziwiona. Z tego co pamiętała, radio było wspólne, więc...
Rabago parsknęła cicho.
- Żebyś mi ręce przy samej dupie urwała? Mam jeszcze resztki instynktu samozachowawczego. Jak jesteś taka to trzeba być głupim, żeby ryzykować. – Wyszczerzyła zęby, zarabiając sobie tym samym karcące strzelenie w tyłek kuchenną ścierką.
Kręcąc głową z politowaniem, Blanca poczuła, że wreszcie się odpręża. Kołysząc się leniwie w rytm muzyki, wyłączyła kuchenkę pod gulaszem i wreszcie spojrzała na Esa trochę dłużej niż tylko przelotnie.
- Jak chcesz się na coś przydać, to trzeba przygotować stół – rzuciła jak gdyby nigdy nic. Wsparła się biodrami o szafkę naprzeciwko Barrosa i przekrzywiła głowę lekko, uśmiechając się coraz bardziej cwaniacko. – Na dziewięć osób.
Esteban Barros
Re: 04.04.2001 – Część wspólna – B. Vargas & E. Barros Nie 13 Sie - 13:16
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Chaos nie był stanem nienaturalnym dla mieszkania zajmowanego w najlepszych momentach przez siedem osób – przeciwnie, chętnie wypełzał z kątów, gdy zagęszczenie ludzi i ich głosów w jednym pomieszczeniu się zwiększało. Chociaż Esteban mógł mieć do tego pewne zastrzeżenia, odkąd zaczął podróżować z resztą, chaos stał się jego codziennością i jakoś musiał się do tego stanu przyzwyczaić, co nie znaczyło, że przestanie marudzić. To dlatego wchodząc do kuchni zaczął narzekać na pobudkę, mimo że z garnków pachniało naprawdę smakowicie, wywołując – jeszcze – lekkie ściskanie w żołądku. Ile czasu minęło od śniadania...?
Lawirując między Nitą a najeżoną jak jeżozwierz Blanką przygotowywał sobie kawę, czując dyskomfort objawiający się mrówkami pełzającymi po karku – często starał sobie przypominać słowa, które powiedziała dzień po tym, jak się ze sobą przespali. Że nie musiał od razu szukać rozwiązań na jej zły humor. I chociaż sytuacja nie przystawała jeden do jednego do tego, w jakich okolicznościach padły zapewnienia Vargas, powtarzał je w myślach jak mantrę, gdy wychwytywał w jej postawie najmniejszy objaw złego nastroju. Chciał ułatwiać jej życie, przygładzać kolce, które przywoływała tak łatwo jak oddychała, ale najpierw musiał chociaż spróbować oduczyć się wdrukowanego mu wcześniej polecenia, by rzucać wszystko, bo jego kobieta się zmarszczyła.
Czekając na zaparzenie kawy, rozglądał się z zaciekawieniem po wszystkich miskach, miseczkach i innych naczyniach, w których coś leżało i z łatwością rozpoznając zawartość każdego z nich. Nawet nie próbując ukryć tego, co robił, Es wychylił się nieco w bok, by spojrzeć, co leżało na blasze wyciąganej przez Blankę z piekarnika – od zapachu świeżych, serowych bułek ślina napłynęła mu do ust jak głodzonemu od miesięcy zwierzęciu.
Odetchnął, przełykając uprzednio, by nie zrobić z siebie ostatniego pośmiewiska.
Gdy na jego pytanie o zawartość garnka, do którego bezczelnie zajrzał, została mu podsunięta przez Vargas łyżka, musiał stanowczo powtórzyć sobie, że jeśli od razu rzuci się na próbny kęs to nie dość, że poparzy sobie język jak ostatni idiota, to jeszcze pozostała trójka najpewniej nie da mu tego zapomnieć. Z godnością, której nie czuł, przejął od Blanki łyżkę, ostrożnie dmuchając na jej zawartość. Popędzony pytaniem czy dobre, przewrócił nieco oczami, wsuwając sobie kęs do ust.
- Mhm – zdołał po chwili wymruczeć gardłowo, wcale nie mając ochoty oddawać łyżki, jakby sam fakt, że przesuwał ją językiem z lewa na prawo między wargami miał sprawić, że magicznie pojawi mu się w ustach więcej jedzenia. Było nie tylko dobre. Było kurewsko dobre. Leżało zadziwiająco blisko kuchni jego matki, chociaż w życiu by się jej do tego nie przyznał.
Cholera, smakowało mu na tyle, że widząc, jak Blanca z Nitą wdają się w dyskusję, cicho podebrał z garnka jeszcze kęs czy dwa. Dopiero, gdy kawiarka wydała z siebie pisk obwieszczający zaparzenie świeżej, gorącej pitnej smoły, Barros wrzucił łyżkę do zlewu, następnie grzejąc dłonie o kubek. Jego plan szczucia odrobiną golizny był niezły, ale zaczynało mu zwyczajnie przeszkadzać, że nie ma na sobie jednego ze swetrów, które uchroniłyby go przed coraz wyraźniejszą gęsią skórką. Ciepłolubność zdecydowanie przejął po swoim totemicznym zwierzęciu.
Wsparty biodrami o szafkę, podniósł wzrok na Vargas, gdy ta wreszcie poświęciła mu więcej niż tylko przelotne spojrzenie – rosnący na jej ładnie wykrojonych ustach uśmieszek zwiastował kłopoty.
- Dziewięć osób – powtórzył po niej, unosząc brew. - Pojebało was. Znowu zaprosiliście kogoś z uczelni? – spytał, chociaż niespecjalnie spodziewał się odpowiedzi. Nie był to nowy proceder – naukowcom już wcześniej zdarzało się zapraszać do wynajmowanych mieszkań znajomych po fachu, nie mówiąc o tym wcześniej Esowi. Na początku strasznie go to irytowało, potem chyba się trochę przyzwyczaił. Kręcąc głową, nieco zbyt energicznie dmuchnął na powierzchnię swojej kawy, wychlapując parę kropel poza brzeg kubka. Siorbnął nieelegancko, ignorując chichot Sala. - Osiem. Rozstawię na osiem i bawcie się. Do mądrych rozmów nie potrzebujecie mięśniaka.
Nie chcąc wdawać się w dyskusję – i być wciąż kuszonym pyszną zawartością jednego z garnków, który najchętniej by samodzielnie wylizał do czysta – Barros opuścił kuchnię przy akompaniamencie krzyków, że „ma nie pierdolić i rozstawiać na dziewięć, bo nie dostanie nic do jedzenia”. No właśnie. No właśnie dlatego nie chciał dyskutować!
Zawsze pozostawała opcja usiąść z nimi do stołu, najeść się, wziąć pod pachę jeszcze parę rzeczy i zniknąć w czeluściach swojej komórki pod schodami – to był dobry plan. Całkiem niezły. Wykonalny i nieuwzględniony w ciskanych groźbach.
W salonie natknął się na nieobecną wcześniej Yamileth i po krótkim uzgodnieniu planu działania, wspólnie zaczęli rozkładać stół, który już na pierwszy rzut oka był za mały. Podobnie sprawa miała się z krzesłami, mieli ich tylko siedem. Zaklęcie tu, zaklęcie tam, trochę kombinowania i przesuwania reszty mebli w salonie, a wszystko się zmieściło. No prawie, drzwi do salonu się teraz nie zamykały, bo musieli jeden z rogów stołu odsunąć od rozpalonego kominka. Z paleniskiem tuż za plecami nawet Estebanowi mogłoby być za gorąco.
Barros zaklął cicho, gdy podniósł porzucony na czas zmiany dekoracji kubek z kawą, odkrywając, że zawartość zdążyła wystygnąć. Wzdrygnął się, gdy na stole z hukiem wylądowała drewniana kasetka, a zaraz po niej szmatka.
- Weź jeszcze wypoleruj sztućce – poinstruowała Yamileth, samej biorąc pod pachę kolorowy, chyba folkowy obrus, którego Barros wcześniej nie widział. - Tylko dokładnie. Żeby się lśniły jak psu jajca – dodała, szczerząc zęby. Czy oni się wszyscy na niego uwzięli?
- A nie możesz rzucić jakiegoś zaklęcia? – rzucił, wiedząc, czując już każdym centymetrem swojego ciała, jaka będzie odpowiedź.
- Nie. Ale jeśli znasz zaklęcie, to śmiało. Tylko żebyśmy nie musieli potem wyciągać noży ze ścian, jak eksplodują.
Es sapnął cicho, zabierając wszystkie przybory na kanapę, na której jeszcze nie tak dawno miło sobie drzemał, nikomu nie wadząc – koc przewieszony przez oparcie mu świadkiem – i jedna po drugiej ze zmarszczonymi brwiami zabrał się za polerowaniem łyżeczek.
Myśl o dobrym jedzeniu, Es. Najesz się i spierdolisz.
Lawirując między Nitą a najeżoną jak jeżozwierz Blanką przygotowywał sobie kawę, czując dyskomfort objawiający się mrówkami pełzającymi po karku – często starał sobie przypominać słowa, które powiedziała dzień po tym, jak się ze sobą przespali. Że nie musiał od razu szukać rozwiązań na jej zły humor. I chociaż sytuacja nie przystawała jeden do jednego do tego, w jakich okolicznościach padły zapewnienia Vargas, powtarzał je w myślach jak mantrę, gdy wychwytywał w jej postawie najmniejszy objaw złego nastroju. Chciał ułatwiać jej życie, przygładzać kolce, które przywoływała tak łatwo jak oddychała, ale najpierw musiał chociaż spróbować oduczyć się wdrukowanego mu wcześniej polecenia, by rzucać wszystko, bo jego kobieta się zmarszczyła.
Czekając na zaparzenie kawy, rozglądał się z zaciekawieniem po wszystkich miskach, miseczkach i innych naczyniach, w których coś leżało i z łatwością rozpoznając zawartość każdego z nich. Nawet nie próbując ukryć tego, co robił, Es wychylił się nieco w bok, by spojrzeć, co leżało na blasze wyciąganej przez Blankę z piekarnika – od zapachu świeżych, serowych bułek ślina napłynęła mu do ust jak głodzonemu od miesięcy zwierzęciu.
Odetchnął, przełykając uprzednio, by nie zrobić z siebie ostatniego pośmiewiska.
Gdy na jego pytanie o zawartość garnka, do którego bezczelnie zajrzał, została mu podsunięta przez Vargas łyżka, musiał stanowczo powtórzyć sobie, że jeśli od razu rzuci się na próbny kęs to nie dość, że poparzy sobie język jak ostatni idiota, to jeszcze pozostała trójka najpewniej nie da mu tego zapomnieć. Z godnością, której nie czuł, przejął od Blanki łyżkę, ostrożnie dmuchając na jej zawartość. Popędzony pytaniem czy dobre, przewrócił nieco oczami, wsuwając sobie kęs do ust.
- Mhm – zdołał po chwili wymruczeć gardłowo, wcale nie mając ochoty oddawać łyżki, jakby sam fakt, że przesuwał ją językiem z lewa na prawo między wargami miał sprawić, że magicznie pojawi mu się w ustach więcej jedzenia. Było nie tylko dobre. Było kurewsko dobre. Leżało zadziwiająco blisko kuchni jego matki, chociaż w życiu by się jej do tego nie przyznał.
Cholera, smakowało mu na tyle, że widząc, jak Blanca z Nitą wdają się w dyskusję, cicho podebrał z garnka jeszcze kęs czy dwa. Dopiero, gdy kawiarka wydała z siebie pisk obwieszczający zaparzenie świeżej, gorącej pitnej smoły, Barros wrzucił łyżkę do zlewu, następnie grzejąc dłonie o kubek. Jego plan szczucia odrobiną golizny był niezły, ale zaczynało mu zwyczajnie przeszkadzać, że nie ma na sobie jednego ze swetrów, które uchroniłyby go przed coraz wyraźniejszą gęsią skórką. Ciepłolubność zdecydowanie przejął po swoim totemicznym zwierzęciu.
Wsparty biodrami o szafkę, podniósł wzrok na Vargas, gdy ta wreszcie poświęciła mu więcej niż tylko przelotne spojrzenie – rosnący na jej ładnie wykrojonych ustach uśmieszek zwiastował kłopoty.
- Dziewięć osób – powtórzył po niej, unosząc brew. - Pojebało was. Znowu zaprosiliście kogoś z uczelni? – spytał, chociaż niespecjalnie spodziewał się odpowiedzi. Nie był to nowy proceder – naukowcom już wcześniej zdarzało się zapraszać do wynajmowanych mieszkań znajomych po fachu, nie mówiąc o tym wcześniej Esowi. Na początku strasznie go to irytowało, potem chyba się trochę przyzwyczaił. Kręcąc głową, nieco zbyt energicznie dmuchnął na powierzchnię swojej kawy, wychlapując parę kropel poza brzeg kubka. Siorbnął nieelegancko, ignorując chichot Sala. - Osiem. Rozstawię na osiem i bawcie się. Do mądrych rozmów nie potrzebujecie mięśniaka.
Nie chcąc wdawać się w dyskusję – i być wciąż kuszonym pyszną zawartością jednego z garnków, który najchętniej by samodzielnie wylizał do czysta – Barros opuścił kuchnię przy akompaniamencie krzyków, że „ma nie pierdolić i rozstawiać na dziewięć, bo nie dostanie nic do jedzenia”. No właśnie. No właśnie dlatego nie chciał dyskutować!
Zawsze pozostawała opcja usiąść z nimi do stołu, najeść się, wziąć pod pachę jeszcze parę rzeczy i zniknąć w czeluściach swojej komórki pod schodami – to był dobry plan. Całkiem niezły. Wykonalny i nieuwzględniony w ciskanych groźbach.
W salonie natknął się na nieobecną wcześniej Yamileth i po krótkim uzgodnieniu planu działania, wspólnie zaczęli rozkładać stół, który już na pierwszy rzut oka był za mały. Podobnie sprawa miała się z krzesłami, mieli ich tylko siedem. Zaklęcie tu, zaklęcie tam, trochę kombinowania i przesuwania reszty mebli w salonie, a wszystko się zmieściło. No prawie, drzwi do salonu się teraz nie zamykały, bo musieli jeden z rogów stołu odsunąć od rozpalonego kominka. Z paleniskiem tuż za plecami nawet Estebanowi mogłoby być za gorąco.
Barros zaklął cicho, gdy podniósł porzucony na czas zmiany dekoracji kubek z kawą, odkrywając, że zawartość zdążyła wystygnąć. Wzdrygnął się, gdy na stole z hukiem wylądowała drewniana kasetka, a zaraz po niej szmatka.
- Weź jeszcze wypoleruj sztućce – poinstruowała Yamileth, samej biorąc pod pachę kolorowy, chyba folkowy obrus, którego Barros wcześniej nie widział. - Tylko dokładnie. Żeby się lśniły jak psu jajca – dodała, szczerząc zęby. Czy oni się wszyscy na niego uwzięli?
- A nie możesz rzucić jakiegoś zaklęcia? – rzucił, wiedząc, czując już każdym centymetrem swojego ciała, jaka będzie odpowiedź.
- Nie. Ale jeśli znasz zaklęcie, to śmiało. Tylko żebyśmy nie musieli potem wyciągać noży ze ścian, jak eksplodują.
Es sapnął cicho, zabierając wszystkie przybory na kanapę, na której jeszcze nie tak dawno miło sobie drzemał, nikomu nie wadząc – koc przewieszony przez oparcie mu świadkiem – i jedna po drugiej ze zmarszczonymi brwiami zabrał się za polerowaniem łyżeczek.
Myśl o dobrym jedzeniu, Es. Najesz się i spierdolisz.
Blanca Vargas
Re: 04.04.2001 – Część wspólna – B. Vargas & E. Barros Nie 13 Sie - 13:16
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Oczywiście. Oczywiście, że będzie się zapierał. Nawet, jeśli ostatnio miała dosyć okazji, by zapomnieć, że Es w gruncie rzeczy nie lubił ludzi – przynajmniej tych, których nie znał; pojęcie kredytu zaufania wydawało się mu zupełnie obcym – nie była teraz specjalnie zaskoczona. Nie zapomniała tak całkiem. Ukrywając przed nim fakt, kogo będą gościć, w zasadzie wszyscy spodziewali się oporu – i dlatego też wszyscy, zaskakująco jednogłośnie, dobitnie wyperswadowali mu pomysł zamknięcia się w pokoju i niewychodzenia tak długo, jak długo będą siedzieć u nich goście.
Z błędnej myśli, że szykuje się najazd znajomych badaczy, nikt go nie wyprowadzał. Jeszcze przez nieco ponad dwie godziny miał tkwić w przekonaniu, że to właśnie o to chodziło.
Wracając do ostentacyjnego ignorowania Barrosa – tym łatwiejszego, że mężczyzna wreszcie zniknął jej z oczu, pomagając Yami w przygotowaniu stołu – Blanca skupiła się na tym, by dokończyć wszystkie dania. Dokończyła z Nitą szaszłyki, a gdy te się piekły – zaczęły wykładać gotowe potrawy na wybrane już zawczasu talerze, patery i misy. Beztrosko tańcząc między kuchennymi szafkami – najgorsze zjeżenie miała już wyraźnie za sobą – Vargas uprzątnęła, co mogła, wyjątkowo podpierając się kilkoma sprytnymi zaklęciami by umyć cały zestaw brudnych naczyń i utensyliów. Gdzieś w międzyczasie szaszłyki zostały podmienione w piekarniku na bosko pachnące, bogato obsypane importowanymi truskawkami drożdżowe, Nita dołączyła do ekipy ogarniającej salon, i wreszcie – gdy absolutnie wszystko było już gotowe – przyszedł czas na rzeczy przyjemniejsze.
Czyli, na przykład, doprowadzenie się do porządku, by znów być śliczną i pachnącą, a nie spoconą jak dziki prosiak.
Zdejmując kuchenny fartuch i rzucając go niedbale na jedną z szafek, Blanca wyszła z kuchni i westchnęła z ulgą, gdy owiało ją wyraźnie chłodniejsze powietrze z salonu.
- Ale poleruj je ładnie, a nie tak trzesz agresywnie – rzuciła z perfidnym rozbawieniem do nachmurzonego Estebana, wspierając się o ścianę przy uchylonym oknie. Przyjemnie chłodne powietrze z zewnątrz owiało jej zaczerwienione policzki.
Dała sobie chwilę na złapanie oddechu, spoglądając, jak Nita z Yami próbują co do milimetra wyrównać składane serwetki i jak najefektywniej rozstawić butelki z piciem, szklanki, talerze ze wszystkimi potrawami, przeróżnego rodzaju kieliszki, talerze i mniejsze talerzyki na ciasto... słowem, wszystko, co tylko mogło być potrzebne. Spoglądając na nie, Blanca z rozbawieniem złapała się na myśli, że i jedna, i druga, z pewnością splata teraz w głowie przeróżne matematyczne wzory, by jak najlepiej zagospodarować ograniczoną przestrzeń stołu.
Wiedziała to, bo sama robiłaby przecież dokładnie to samo. Skrzywienie doktora takich bądź innych nauk ścisłych.
Wreszcie, gdy wszystko było już na swoim miejscu, gdy Nita z Yami trajkocząc ruszyły na górę, by się przygotować, i gdy zaraz w ślad za nimi ruszył Sal, Blanca zmrużyła lekko oczy. Od dwóch dni nie było chwili, by została z Esem sam na sam – co może było i dobre, biorąc pod uwagę jej frustracje. Teraz jednak, gdy nadarzyła się okazja, Vargas ruszyła do ataku jak przyczajone zwierzę. Może nie tak błyskawicznie jak polujący lampart, ale na pewno z taką samą determinacją.
- Ogarnij się, Barros. - W jednej chwili stała jeszcze przy ścianie, w kolejnej mruczała mu już do ucha, obejmując go w pasie. - Przede wszystkim się ubierz. – Uniosła brwi lekko, na dobrą chwilę pozostawiając w domyśle, o co dokładnie jej chodziło. Czyżby o to, że odsłaniał za dużo? Że był cholernym cwaniakiem, który sądził, że coś ugra, jeśli odpowiednio długo będzie drażnił?
Jeśli tak myślał, zupełnie się nie mylił. Ugrałby. Minął mniej niż tydzień, a Blanca była coraz mniej przekonana, że wytrwa w swojej decyzji – i coraz bardziej pełna wątpliwości, czy jej postanowienie w ogóle miało sens.
Finalnie uwolniła Esa, cofnęła się dwa kroki – z premedytacją nie decydując się wcześniej na żadnego, przelotnego nawet całusa – i ruchem głowy wskazała w kierunku jego pokoju.
- No idź – popędziła go z rozbawieniem. - Zrób coś ze sobą, żebyś wyglądał jak człowiek.
Sama zresztą musiała zrobić dokładnie to samo.
Miała dość czasu, by wziąć szybki prysznic – którego bardzo potrzebowała – i zastanowić się, co w zasadzie chce na siebie włożyć. W przeciwieństwie do Nity i Yamileth, które z pewnością już wcześniej zdecydowały, jak chcą wyglądać, Blanca... Cóż, powiedzmy, że miała inne priorytety. Zazwyczaj miała inne priorytety. Poranek wolała spędzić przyjemniej niż na nurkowaniu w szafie, a potem zwyczajnie nie miała czasu. W efekcie przeprawa przez potencjalne opcje ciuchowe czekała ją teraz, na ostatnią chwilę.
Tyle dobrego, że jej główne oczekiwania co do stroju zawsze były takie same. Miało być przede wszystkim wygodnie, a to już znacznie zawężało opcje. Jeśli dodać do tego fakt, że zostawali w domu – a więc musiała zadbać o to, by w przepełnionym pokoju nie zrobiło jej się za gorąco – wybór zrobił się już zupełnie prosty. Wślizgnęła się w kolorową, sięgającą przed kolana sukienkę. Góra przylegała do ciała dokładnie w sam raz, by wyglądać dobrze, jednocześnie nie drapiąc jej czy nie ściskając za bardzo – dół za to był zwiewny tak, jak był w niemal każdej letniej sukience. Gdy zakręciła się przed lustrem na próbę, materiał zafurkotał satysfakcjonująco, odsłaniając nogi – i tym samym zdobywając ostateczne uznanie Blanki. W tym wyglądała dobrze. W tym mogła się pokazać.
Kończąc przygotowania szybkim makijażem – podkreślenie oczu tuszem i nałożenie delikatnych cieni to w zasadzie największe, co ze sobą zrobiła – i upięciem włosów w nowego, prostego kucyka, zeszła na dół akurat w chwili, gdy rozległ się dzwonek do drzwi.
Podekscytowanie pozostałych sięgało zenitu. Yami była gotowa ruszyć już, by otworzyć, Blanca jednak uprzedziła ją, delikatnie popychając Esa w kierunku drzwi.
- Otwórz – rzuciła. Wiedziała, że balansuje na granicy. Że wystawia Barrosa na coś, na co zwyczajnie nie miał ochoty. Tak to widział teraz i wiedziała, że funduje mu doświadczenie, którego wolałby uniknąć. Robiła to jednak z premedytacją. Wiedziała, kto czeka za drzwiami i sądziła – naprawdę wierzyła – że Esteban się ucieszy.
- Śmiało – wymruczała ciszej, na tyle cicho, by nie słyszeli jej pozostali. Zerknęła na Barrosa i uśmiechnęła się przelotnie. - Zaufaj mi – powiedziała już niemal zupełnie bezgłośnie.
Z błędnej myśli, że szykuje się najazd znajomych badaczy, nikt go nie wyprowadzał. Jeszcze przez nieco ponad dwie godziny miał tkwić w przekonaniu, że to właśnie o to chodziło.
Wracając do ostentacyjnego ignorowania Barrosa – tym łatwiejszego, że mężczyzna wreszcie zniknął jej z oczu, pomagając Yami w przygotowaniu stołu – Blanca skupiła się na tym, by dokończyć wszystkie dania. Dokończyła z Nitą szaszłyki, a gdy te się piekły – zaczęły wykładać gotowe potrawy na wybrane już zawczasu talerze, patery i misy. Beztrosko tańcząc między kuchennymi szafkami – najgorsze zjeżenie miała już wyraźnie za sobą – Vargas uprzątnęła, co mogła, wyjątkowo podpierając się kilkoma sprytnymi zaklęciami by umyć cały zestaw brudnych naczyń i utensyliów. Gdzieś w międzyczasie szaszłyki zostały podmienione w piekarniku na bosko pachnące, bogato obsypane importowanymi truskawkami drożdżowe, Nita dołączyła do ekipy ogarniającej salon, i wreszcie – gdy absolutnie wszystko było już gotowe – przyszedł czas na rzeczy przyjemniejsze.
Czyli, na przykład, doprowadzenie się do porządku, by znów być śliczną i pachnącą, a nie spoconą jak dziki prosiak.
Zdejmując kuchenny fartuch i rzucając go niedbale na jedną z szafek, Blanca wyszła z kuchni i westchnęła z ulgą, gdy owiało ją wyraźnie chłodniejsze powietrze z salonu.
- Ale poleruj je ładnie, a nie tak trzesz agresywnie – rzuciła z perfidnym rozbawieniem do nachmurzonego Estebana, wspierając się o ścianę przy uchylonym oknie. Przyjemnie chłodne powietrze z zewnątrz owiało jej zaczerwienione policzki.
Dała sobie chwilę na złapanie oddechu, spoglądając, jak Nita z Yami próbują co do milimetra wyrównać składane serwetki i jak najefektywniej rozstawić butelki z piciem, szklanki, talerze ze wszystkimi potrawami, przeróżnego rodzaju kieliszki, talerze i mniejsze talerzyki na ciasto... słowem, wszystko, co tylko mogło być potrzebne. Spoglądając na nie, Blanca z rozbawieniem złapała się na myśli, że i jedna, i druga, z pewnością splata teraz w głowie przeróżne matematyczne wzory, by jak najlepiej zagospodarować ograniczoną przestrzeń stołu.
Wiedziała to, bo sama robiłaby przecież dokładnie to samo. Skrzywienie doktora takich bądź innych nauk ścisłych.
Wreszcie, gdy wszystko było już na swoim miejscu, gdy Nita z Yami trajkocząc ruszyły na górę, by się przygotować, i gdy zaraz w ślad za nimi ruszył Sal, Blanca zmrużyła lekko oczy. Od dwóch dni nie było chwili, by została z Esem sam na sam – co może było i dobre, biorąc pod uwagę jej frustracje. Teraz jednak, gdy nadarzyła się okazja, Vargas ruszyła do ataku jak przyczajone zwierzę. Może nie tak błyskawicznie jak polujący lampart, ale na pewno z taką samą determinacją.
- Ogarnij się, Barros. - W jednej chwili stała jeszcze przy ścianie, w kolejnej mruczała mu już do ucha, obejmując go w pasie. - Przede wszystkim się ubierz. – Uniosła brwi lekko, na dobrą chwilę pozostawiając w domyśle, o co dokładnie jej chodziło. Czyżby o to, że odsłaniał za dużo? Że był cholernym cwaniakiem, który sądził, że coś ugra, jeśli odpowiednio długo będzie drażnił?
Jeśli tak myślał, zupełnie się nie mylił. Ugrałby. Minął mniej niż tydzień, a Blanca była coraz mniej przekonana, że wytrwa w swojej decyzji – i coraz bardziej pełna wątpliwości, czy jej postanowienie w ogóle miało sens.
Finalnie uwolniła Esa, cofnęła się dwa kroki – z premedytacją nie decydując się wcześniej na żadnego, przelotnego nawet całusa – i ruchem głowy wskazała w kierunku jego pokoju.
- No idź – popędziła go z rozbawieniem. - Zrób coś ze sobą, żebyś wyglądał jak człowiek.
Sama zresztą musiała zrobić dokładnie to samo.
Miała dość czasu, by wziąć szybki prysznic – którego bardzo potrzebowała – i zastanowić się, co w zasadzie chce na siebie włożyć. W przeciwieństwie do Nity i Yamileth, które z pewnością już wcześniej zdecydowały, jak chcą wyglądać, Blanca... Cóż, powiedzmy, że miała inne priorytety. Zazwyczaj miała inne priorytety. Poranek wolała spędzić przyjemniej niż na nurkowaniu w szafie, a potem zwyczajnie nie miała czasu. W efekcie przeprawa przez potencjalne opcje ciuchowe czekała ją teraz, na ostatnią chwilę.
Tyle dobrego, że jej główne oczekiwania co do stroju zawsze były takie same. Miało być przede wszystkim wygodnie, a to już znacznie zawężało opcje. Jeśli dodać do tego fakt, że zostawali w domu – a więc musiała zadbać o to, by w przepełnionym pokoju nie zrobiło jej się za gorąco – wybór zrobił się już zupełnie prosty. Wślizgnęła się w kolorową, sięgającą przed kolana sukienkę. Góra przylegała do ciała dokładnie w sam raz, by wyglądać dobrze, jednocześnie nie drapiąc jej czy nie ściskając za bardzo – dół za to był zwiewny tak, jak był w niemal każdej letniej sukience. Gdy zakręciła się przed lustrem na próbę, materiał zafurkotał satysfakcjonująco, odsłaniając nogi – i tym samym zdobywając ostateczne uznanie Blanki. W tym wyglądała dobrze. W tym mogła się pokazać.
Kończąc przygotowania szybkim makijażem – podkreślenie oczu tuszem i nałożenie delikatnych cieni to w zasadzie największe, co ze sobą zrobiła – i upięciem włosów w nowego, prostego kucyka, zeszła na dół akurat w chwili, gdy rozległ się dzwonek do drzwi.
Podekscytowanie pozostałych sięgało zenitu. Yami była gotowa ruszyć już, by otworzyć, Blanca jednak uprzedziła ją, delikatnie popychając Esa w kierunku drzwi.
- Otwórz – rzuciła. Wiedziała, że balansuje na granicy. Że wystawia Barrosa na coś, na co zwyczajnie nie miał ochoty. Tak to widział teraz i wiedziała, że funduje mu doświadczenie, którego wolałby uniknąć. Robiła to jednak z premedytacją. Wiedziała, kto czeka za drzwiami i sądziła – naprawdę wierzyła – że Esteban się ucieszy.
- Śmiało – wymruczała ciszej, na tyle cicho, by nie słyszeli jej pozostali. Zerknęła na Barrosa i uśmiechnęła się przelotnie. - Zaufaj mi – powiedziała już niemal zupełnie bezgłośnie.
Esteban Barros
Re: 04.04.2001 – Część wspólna – B. Vargas & E. Barros Nie 13 Sie - 13:16
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Naprawdę nie rozumiał, dlaczego był wciągany w przygotowania do wizyty ludzi, których zapewne nie znał oraz uczestnictwo we wszystkich drętwych rozmowach. Bo to, że będą drętwe, kiedy w jednym pomieszczeniu znajdą się naukowcy, Esteban był przekonany i żadne argumenty nie były w stanie zmienić jego zdania. Miał okazję widzieć dwa takie spędy – za pierwszym, nieświadom nadciągającej fali nudów, dał się usadzić na środku kanapy, między Salem a posiwiałym profesorem, który nie potrafił przyswoić, że Barros funkcjonował w tej grupie jako ochroniarz, a nie doktorant. Za drugim, zamknął się w przydzielonym mu pokoju jeszcze zanim pojawili się goście i jak naburmuszony nastolatek nie wyszedł, dopóki nie zniknęli. Może dlatego tak się stawiali, wiedząc już, jak bardzo potrafił być uparty? Tylko co im z tego, że będzie siedział i zatruwał atmosferę jak chmura gradowa?
Upomniany co do swojej techniki polerowania sztućców, burknął tylko pod nosem, że już trochę za późno, bo zaraz kończył. Jak dla niego nie było żadnej różnicy między „ładnym polerowaniem” a „agresywnym tarciem” - jedno i drugim ścierało z powierzchni zacieki po wodzie, a czy robił to z mordem na twarzy czy nie, nie powinno nikogo interesować. Zresztą, Yamileth i Nita zajęte ustawianiem wszystkiego na stole nie narzekały, przejmując od niego gotowe utensylia. Tylko Blanca się opierdzielała, chłodząc się przy oknie, od którego zawiewało paskudnym, skandynawskim chłodem. Niby oficjalnie nadchodziła wiosna, ale Estebanowi jakoś ciężko było w to uwierzyć, dopóki wciąż musiał ubierać się w warstwy wychodząc do miasta. To nie było normalne. Cała ta Skandynawia była jakaś na opak.
Wcale nie spieszyło mu się dokończyć przygotowań, które tak ekscytowały pozostałych – słuchał ich zadowolonych głosów, obietnic pożyczenia szminki czy innej maskary, a właściwie... Właściwie to nie miał ochoty wstawać z kanapy, na której wypolerował wszystkie srebra – czy tychże imitację. Mógłby się znowu położyć, ściągnąć koc na ramiona i udawać, że o niczym nie wiedział. Wyglądać jak rozczochrane widmo, gdy pojawią się goście, żeby wszystkim odechciało się jego towarzystwa. Mógłby. Gdyby Blance tak bardzo nie zależało na podniesieniu go i wysłaniu, by się przebrał, nie był pewien, co w końcu by zrobił. Pośród wszystkich poleceń, którymi zalała go, uprzednio rozmiękczając nagłym przytuleniem, pochylił się w pewnym momencie, gotowy zamknąć jej usta pocałunkiem, ale ta psotna, wredna chochliczka akurat wtedy zrobiła dwa kroki w tył, jakby doskonale przewidując jego reakcję. Es sapnął z niezadowoleniem, wywracając oczami, gdy powtórzyła polecenie przebrania się w coś, co nie było rozciągniętym, domowym dresem.
- Ja naprawdę nie rozumiem, po co się tak upieracie – rzucił, pocierając skronie pulsujące lekko od niedospania.
Skoro zostali sami, nie odmówił sobie na wyjściu klepnąć Blanki w tyłek. Niech coś chociaż z tego miał – poza dobrym jedzeniem, które czekało już na stole. Koniec końców Vargas osiągnęła swój cel – doczłapał się przecież do swojego pokoju, stanął przed szafą i przez chwilę patrzył. Nie przywiązywał do kwestii swojego wyglądu nawet połowy wysiłku, jaki musiały w to wkładać na różne okazje Blanca, Yamileth, Nita czy nawet pani Giovana, więc koniec końców przebrał się w spodnie i jedną z koszul kupionych przy okazji rozdawania nagród w galerii. Bordo ładnie odcinało się od śniadej skóry, o czym kilkukrotnie zapewniała go wtedy sprzedawczyni. Dla wygody podwinął tylko rękawy i nie zapinał guzików pod samą szyję.
Przez uchylone nieco drzwi do swojego niewielkiego pokoju, Esteban doskonale słyszał głosy badaczy schodzących z piętra, ich kroki wydeptujące ścieżki na przedpokoju – ich oczekiwanie rozbudzało w nim nerwowość, którą próbował ukryć, wyłaniając się wreszcie z pokoju i zaplatając ręce na piersi. Podniecali się, jakby miał odwiedzić ich dyrektor którejś z akademii czy inny jarl.
Na polecenie by to on otworzył drzwi, kiedy rozbrzmiał dzwonek, Barros rzucił Blance niezawoalowane, mówiące wprost o jego zdumieniu i wzburzeniu spojrzenie pt. „czy ciebie kurwa pogięło?”, tym bardziej unosząc brwi, gdy poruszyła po prostu ustami, prosząc o zaufanie.
Co do najjaśniejszej kurwy nędzy się z tymi ludźmi działo?
Kręcąc głową, Esteban podszedł do drzwi, za którymi sądząc po reakcji pozostałych miał pięćdziesiąt procent szans na to, że zamiast stojących za nimi gości coś wybuchnie mu w twarz.
- Może jeszcze mam pierdolnąć czerwony dywan i kwiatków nasypać? – spytał złośliwie, zerkając przez ramię na badaczy i naciskając klamkę.
- A macie?
Na dźwięk znajomego, zabarwionego rozbawieniem głosu, Es obrócił się gwałtownie, twarzą w twarz stając z uśmiechniętym zawadiacko mimo kuli, na której się wspierał, starszym bratem, jego żoną i wujostwem pozawijanymi w metry szalika. Tutaj. W Midgardzie, który był setki kilometrów od domu.
Nawet nie próbował powstrzymywać uśmiechu i iskier radości, które rozjaśniły jego ciemne oczy.
- Sukinsynu, nic nie pisałeś! – rzucił, odsuwając się w drzwiach, by wpuścić całą czwórkę do mieszkania. Cudem powstrzymał się, żeby nie wciągnąć ich do środka, jak małe dziecko zaaferowane odwiedzinami ulubionej cioci.
- Pisałem, tylko nie do ciebie – oznajmił z rozbawieniem Francisco, bez wahania uściskując brata, podduszając go ramieniem i zaskakująco łatwo zmuszając do powtórnego łapania równowagi, chociaż to on miał dwie w pełni zdrowe nogi.
- Ty nic nie pisałeś, tylko ja – wtrąciła się starsza kobieta o dziwnie ptasiej twarzy, która odbierała od przybyłych kolejne części ich wierzchniej garderoby, rozwieszając się, jakby była u siebie. - Z panią Serrano? - rzuciła, spoglądając na badaczy, którzy z rozbawieniem przyglądali się czułemu targaniu ich ochroniarza.
- To ja, ale Yami wystarczy – rzuciła Yamileth, występując przed szereg i ściskając rękę kobiety. - Miło panią poznać, pani Juliano.
- Panią jest moja matka, wystarczy Juliana. To Thiago, mój mąż – przedstawiła krągłego mężczyznę o przyjacielskim, nieco rozmarzonym uśmiechu. - Paula, żona tego tam nicponia – wskazała klasycznie ładną, szczupłą kobietę w żółtej sukience i zaraz machnęła ręką w kierunku szarpiących się braci. - I Francisco, najstarszy z nie takich najmłodszych. Chłopcy, może byście chociaż udawali, że macie więcej niż osiem lat razem wzięci?
Podduszany i rozwichrzony jak nieboskie stworzenie Esteban wreszcie wbił łokieć w żebra brata na tyle skutecznie, by ten go puścił – odruchowo wyciągnął jednak rękę, chwytając go za ramię, by pomóc mu z powrotem zachować równowagę, kiedy łapał oddech. Gdy stali tak obok siebie, dla odmiany nie wariując, wyraźne stawały się między nimi podobieństwa – lekko przygarbiona postawa, ostry kształt twarzy, ten sam rosnący nierówno zarost i poskręcane kosmyki. Czoło Francisco nie było jednak aż tak poznaczone liniami po częstym marszczeniu brwi.
- To on zaczął – rzucił beztrosko Es, doskonale zdając sobie sprawę, jak to brzmiało i wiedząc też, że Paula westchnie głęboko, a ciotka tylko z uśmiechem pokręci głową. Zawsze był jej ulubieńcem i korzystał z tego. - Od lewej – zaczął, zdając sobie sprawę, że to on powinien wszystkich sobie przedstawiać, ze względu na bycie jedynym ogniwem łączącym obie grupy, a już częściowo w tej kwestii zawiódł. - Nita, Sal, Yamileth i Blanca – wymienił, na Blance zatrzymując spojrzenie na moment dłużej. Miał ochotę kręcić głową, wytykać im, że mogli powiedzieć mu o wszystkim wcześniej, zamiast znosić narzekania, ale tego nie zrobił. Szczęście buzowało w nim jak świeżo otwarta butelka szampana, wypychając wszystkie troski i marudzenie na dalszy plan. W trakcie, gdy wszyscy się ze sobą witali, sam też wyściskał Paulę, ciotkę oraz wuja, ze swobodą, której nie czuł od dawna, zostawiając dłonie na ich ramionach tak długo, jak miał na to ochotę, przyjmując i rozdając buziaki w policzki. Nie bojąc się, że ktoś go ocenia, albo wyciąga mylne wnioski.
- Ja mam tu taki... Poczęstunek powiedzmy – zaczął nagle Thiago, wyciągając przed siebie podróżną torbę, z której po otwarciu wydobył się delikatny dźwięk obijającego się o siebie szkła. - Pędzony w przydomowej spiżarce, z różnych owoców, wedle rodzinnych przepisów. Na czyje ręce?
Sal i Nita podjęli się dokładniejszego obejrzenia zawartości alkoholowej torby wuja, a Yamileth zagoniła wreszcie wszystkich do salonu, twierdząc, że „tak ściany podpierać to będą mogli, kiedy się już napiją”.
Nikt nie miał zaplanowanego wcześniej rozkładu miejsc, ale krzesła zostały pozajmowane bez większego problemu i rozdzielania się grup. Zanim się zorientował, Esteban zajął miejsce między bratem a ciotką, a żona Francisco jak gdyby nigdy nic usiadła między Blancą i Nitą, szepcząc coś do tej pierwszej na ucho z uśmiechem. Nie miał pojęcia, o czym rozmawiały, ale Barros pokiwał tylko głową, obserwując je.
- Zostawiliście dzieciaki z rodzicami? – spytał po chwili brata, dopatrując się wreszcie braku Antonia i Carmelity, który umknął mu w całym zgiełku na wejściu.
- Właściwie to z waszym Isakiem, ponoć sam się zaoferował – rzucił Francisco, sięgając po jedną z bułek upieczonych przez Blankę. - Wyobrażasz sobie dzieciaki przy nas, jak wujek odpala swoje dzieła? Straszny przykład.
- Chyba ty – parsknął w odpowiedzi Es, ciesząc się w duchu na myśl, że będzie miał później szansę zobaczyć bratanka i bratanicę. Pokazywanie im, jak zachowywali się rodzice po alkoholu może faktycznie nie było najlepszym pomysłem.
Upomniany co do swojej techniki polerowania sztućców, burknął tylko pod nosem, że już trochę za późno, bo zaraz kończył. Jak dla niego nie było żadnej różnicy między „ładnym polerowaniem” a „agresywnym tarciem” - jedno i drugim ścierało z powierzchni zacieki po wodzie, a czy robił to z mordem na twarzy czy nie, nie powinno nikogo interesować. Zresztą, Yamileth i Nita zajęte ustawianiem wszystkiego na stole nie narzekały, przejmując od niego gotowe utensylia. Tylko Blanca się opierdzielała, chłodząc się przy oknie, od którego zawiewało paskudnym, skandynawskim chłodem. Niby oficjalnie nadchodziła wiosna, ale Estebanowi jakoś ciężko było w to uwierzyć, dopóki wciąż musiał ubierać się w warstwy wychodząc do miasta. To nie było normalne. Cała ta Skandynawia była jakaś na opak.
Wcale nie spieszyło mu się dokończyć przygotowań, które tak ekscytowały pozostałych – słuchał ich zadowolonych głosów, obietnic pożyczenia szminki czy innej maskary, a właściwie... Właściwie to nie miał ochoty wstawać z kanapy, na której wypolerował wszystkie srebra – czy tychże imitację. Mógłby się znowu położyć, ściągnąć koc na ramiona i udawać, że o niczym nie wiedział. Wyglądać jak rozczochrane widmo, gdy pojawią się goście, żeby wszystkim odechciało się jego towarzystwa. Mógłby. Gdyby Blance tak bardzo nie zależało na podniesieniu go i wysłaniu, by się przebrał, nie był pewien, co w końcu by zrobił. Pośród wszystkich poleceń, którymi zalała go, uprzednio rozmiękczając nagłym przytuleniem, pochylił się w pewnym momencie, gotowy zamknąć jej usta pocałunkiem, ale ta psotna, wredna chochliczka akurat wtedy zrobiła dwa kroki w tył, jakby doskonale przewidując jego reakcję. Es sapnął z niezadowoleniem, wywracając oczami, gdy powtórzyła polecenie przebrania się w coś, co nie było rozciągniętym, domowym dresem.
- Ja naprawdę nie rozumiem, po co się tak upieracie – rzucił, pocierając skronie pulsujące lekko od niedospania.
Skoro zostali sami, nie odmówił sobie na wyjściu klepnąć Blanki w tyłek. Niech coś chociaż z tego miał – poza dobrym jedzeniem, które czekało już na stole. Koniec końców Vargas osiągnęła swój cel – doczłapał się przecież do swojego pokoju, stanął przed szafą i przez chwilę patrzył. Nie przywiązywał do kwestii swojego wyglądu nawet połowy wysiłku, jaki musiały w to wkładać na różne okazje Blanca, Yamileth, Nita czy nawet pani Giovana, więc koniec końców przebrał się w spodnie i jedną z koszul kupionych przy okazji rozdawania nagród w galerii. Bordo ładnie odcinało się od śniadej skóry, o czym kilkukrotnie zapewniała go wtedy sprzedawczyni. Dla wygody podwinął tylko rękawy i nie zapinał guzików pod samą szyję.
Przez uchylone nieco drzwi do swojego niewielkiego pokoju, Esteban doskonale słyszał głosy badaczy schodzących z piętra, ich kroki wydeptujące ścieżki na przedpokoju – ich oczekiwanie rozbudzało w nim nerwowość, którą próbował ukryć, wyłaniając się wreszcie z pokoju i zaplatając ręce na piersi. Podniecali się, jakby miał odwiedzić ich dyrektor którejś z akademii czy inny jarl.
Na polecenie by to on otworzył drzwi, kiedy rozbrzmiał dzwonek, Barros rzucił Blance niezawoalowane, mówiące wprost o jego zdumieniu i wzburzeniu spojrzenie pt. „czy ciebie kurwa pogięło?”, tym bardziej unosząc brwi, gdy poruszyła po prostu ustami, prosząc o zaufanie.
Co do najjaśniejszej kurwy nędzy się z tymi ludźmi działo?
Kręcąc głową, Esteban podszedł do drzwi, za którymi sądząc po reakcji pozostałych miał pięćdziesiąt procent szans na to, że zamiast stojących za nimi gości coś wybuchnie mu w twarz.
- Może jeszcze mam pierdolnąć czerwony dywan i kwiatków nasypać? – spytał złośliwie, zerkając przez ramię na badaczy i naciskając klamkę.
- A macie?
Na dźwięk znajomego, zabarwionego rozbawieniem głosu, Es obrócił się gwałtownie, twarzą w twarz stając z uśmiechniętym zawadiacko mimo kuli, na której się wspierał, starszym bratem, jego żoną i wujostwem pozawijanymi w metry szalika. Tutaj. W Midgardzie, który był setki kilometrów od domu.
Nawet nie próbował powstrzymywać uśmiechu i iskier radości, które rozjaśniły jego ciemne oczy.
- Sukinsynu, nic nie pisałeś! – rzucił, odsuwając się w drzwiach, by wpuścić całą czwórkę do mieszkania. Cudem powstrzymał się, żeby nie wciągnąć ich do środka, jak małe dziecko zaaferowane odwiedzinami ulubionej cioci.
- Pisałem, tylko nie do ciebie – oznajmił z rozbawieniem Francisco, bez wahania uściskując brata, podduszając go ramieniem i zaskakująco łatwo zmuszając do powtórnego łapania równowagi, chociaż to on miał dwie w pełni zdrowe nogi.
- Ty nic nie pisałeś, tylko ja – wtrąciła się starsza kobieta o dziwnie ptasiej twarzy, która odbierała od przybyłych kolejne części ich wierzchniej garderoby, rozwieszając się, jakby była u siebie. - Z panią Serrano? - rzuciła, spoglądając na badaczy, którzy z rozbawieniem przyglądali się czułemu targaniu ich ochroniarza.
- To ja, ale Yami wystarczy – rzuciła Yamileth, występując przed szereg i ściskając rękę kobiety. - Miło panią poznać, pani Juliano.
- Panią jest moja matka, wystarczy Juliana. To Thiago, mój mąż – przedstawiła krągłego mężczyznę o przyjacielskim, nieco rozmarzonym uśmiechu. - Paula, żona tego tam nicponia – wskazała klasycznie ładną, szczupłą kobietę w żółtej sukience i zaraz machnęła ręką w kierunku szarpiących się braci. - I Francisco, najstarszy z nie takich najmłodszych. Chłopcy, może byście chociaż udawali, że macie więcej niż osiem lat razem wzięci?
Podduszany i rozwichrzony jak nieboskie stworzenie Esteban wreszcie wbił łokieć w żebra brata na tyle skutecznie, by ten go puścił – odruchowo wyciągnął jednak rękę, chwytając go za ramię, by pomóc mu z powrotem zachować równowagę, kiedy łapał oddech. Gdy stali tak obok siebie, dla odmiany nie wariując, wyraźne stawały się między nimi podobieństwa – lekko przygarbiona postawa, ostry kształt twarzy, ten sam rosnący nierówno zarost i poskręcane kosmyki. Czoło Francisco nie było jednak aż tak poznaczone liniami po częstym marszczeniu brwi.
- To on zaczął – rzucił beztrosko Es, doskonale zdając sobie sprawę, jak to brzmiało i wiedząc też, że Paula westchnie głęboko, a ciotka tylko z uśmiechem pokręci głową. Zawsze był jej ulubieńcem i korzystał z tego. - Od lewej – zaczął, zdając sobie sprawę, że to on powinien wszystkich sobie przedstawiać, ze względu na bycie jedynym ogniwem łączącym obie grupy, a już częściowo w tej kwestii zawiódł. - Nita, Sal, Yamileth i Blanca – wymienił, na Blance zatrzymując spojrzenie na moment dłużej. Miał ochotę kręcić głową, wytykać im, że mogli powiedzieć mu o wszystkim wcześniej, zamiast znosić narzekania, ale tego nie zrobił. Szczęście buzowało w nim jak świeżo otwarta butelka szampana, wypychając wszystkie troski i marudzenie na dalszy plan. W trakcie, gdy wszyscy się ze sobą witali, sam też wyściskał Paulę, ciotkę oraz wuja, ze swobodą, której nie czuł od dawna, zostawiając dłonie na ich ramionach tak długo, jak miał na to ochotę, przyjmując i rozdając buziaki w policzki. Nie bojąc się, że ktoś go ocenia, albo wyciąga mylne wnioski.
- Ja mam tu taki... Poczęstunek powiedzmy – zaczął nagle Thiago, wyciągając przed siebie podróżną torbę, z której po otwarciu wydobył się delikatny dźwięk obijającego się o siebie szkła. - Pędzony w przydomowej spiżarce, z różnych owoców, wedle rodzinnych przepisów. Na czyje ręce?
Sal i Nita podjęli się dokładniejszego obejrzenia zawartości alkoholowej torby wuja, a Yamileth zagoniła wreszcie wszystkich do salonu, twierdząc, że „tak ściany podpierać to będą mogli, kiedy się już napiją”.
Nikt nie miał zaplanowanego wcześniej rozkładu miejsc, ale krzesła zostały pozajmowane bez większego problemu i rozdzielania się grup. Zanim się zorientował, Esteban zajął miejsce między bratem a ciotką, a żona Francisco jak gdyby nigdy nic usiadła między Blancą i Nitą, szepcząc coś do tej pierwszej na ucho z uśmiechem. Nie miał pojęcia, o czym rozmawiały, ale Barros pokiwał tylko głową, obserwując je.
- Zostawiliście dzieciaki z rodzicami? – spytał po chwili brata, dopatrując się wreszcie braku Antonia i Carmelity, który umknął mu w całym zgiełku na wejściu.
- Właściwie to z waszym Isakiem, ponoć sam się zaoferował – rzucił Francisco, sięgając po jedną z bułek upieczonych przez Blankę. - Wyobrażasz sobie dzieciaki przy nas, jak wujek odpala swoje dzieła? Straszny przykład.
- Chyba ty – parsknął w odpowiedzi Es, ciesząc się w duchu na myśl, że będzie miał później szansę zobaczyć bratanka i bratanicę. Pokazywanie im, jak zachowywali się rodzice po alkoholu może faktycznie nie było najlepszym pomysłem.
Blanca Vargas
Re: 04.04.2001 – Część wspólna – B. Vargas & E. Barros Nie 13 Sie - 13:17
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
W którymś momencie zaczęła się niepokoić. Nie tym, czy Es będzie zadowolony – po tylu rozmowach o rodzinach, które mieli za sobą, była pewna, że będzie. Także nie tym, jak wyjdzie cała ta niespodziankowa impreza – była przekonana, że wyśmienicie. Jej obawy rozbijały się o to, jak dla niej wyjdzie ta impreza i jak ona ma się zachowywać.
Przez chwilę zdążyła zapomnieć, że przecież nie zostanie przedstawiona jako partnerka Barrosa – a gdy to sobie uzmysłowiła, świadomość ta zabolała. Bardzo. Znacznie bardziej, niż podejrzewała, że może.
Na bogów, zostali parą zaledwie kilka dni temu, a ona już myślała o przedstawianiu rodzinie? Wariatka.
A może nie. Może właśnie wcale nie.
Tak czy inaczej, zanim Es otworzył drzwi – okraszając to zgoła niecodziennym powitaniem – zdążyła na powrót uśmiechnąć się od ucha do ucha. Nie musiała się do tego zmuszać – radosne błyski pojawiły się w jej spojrzeniu same z siebie, podobnie samowolnie zmiękły jej rysy twarzy. Miała własne problemy, te jednak ginęły teraz w obliczu nieskrępowanego entuzjazmu Estebana i Francisca. Spoglądając, jak ten drugi targa jej mężczyznę, Blanca czuła, że szczerzy się jak durna – i że się rozczula.
Tyle emocji, a przecież dopiero zaczynali!
Z uśmiechem przeskakując wzrokiem między kolejnymi z przybyłych, nie wyrywała się do powitań, ale też nie uciekała, gdy przyszło do tradycyjnej rundy przytuleń, uśmiechów, zapewnień, że bardzo miło was poznać. Ostatecznie była tylko sobą, Blanką – a dla Blanki podobnie ciepłe gesty jak zamknięcie na chwilę w objęciach czy ucałowanie policzka były naturalne tak samo, jak oddychanie. W jednej chwili więc kręciła głową z rozbawieniem na wymieniane przytyki, w kolejnej uśmiechała się ciepło do Juliany, w jeszcze następnej szczerzyła zęby do Thiago, by finalnie przytulić lekko Paulę i Francisca.
Francisca, który był tak wyraźnie podobny do Esa – czy raczej to Es, jako młodszy, był podobny do niego – że Blanca zaczęła się zastanawiać, czy wszyscy Barrosowie wyglądają tak samo, niemal jak odlani z jednej formy.
Bo jeśli tak, to mieli zajebiście dobre geny.
Łapiąc na chwilę spojrzenie Esa, przekrzywiła lekko głowę. Mówiłam, powiedziała bezgłośnie i uśmiechnęła się miękko. Może nie mówiła – nie dosłownie – ale przecież prosiła, by jej zaufał. Wiedziała, że będzie dobrze.
I było. A miało być jeszcze lepiej.
Powstrzymując zapędy by, w tej rodzinnej atmosferze, stanąć obok Barrosa i objąć go w pasie, wychyliła się zza pleców Sala i Nity, z zaciekawieniem zerkając na przyniesione przez Thiago nalewki, potem razem z Yami prowadząc całą procesję do salonu.
Łapała się na zerkaniu na Esa co chwila i nurzaniu się w jego radości. Dawno nie widziała go tak szczęśliwego. A może nigdy? Nie była na tyle bezczelna, by twierdzić, że jest w stanie dać mu to samo. To znaczy – ku swemu zdziwieniu – chyba by chciała, tym niemniej nie poczuwała się do konkurowania z jego rodziną. Jeśli czyniła – albo miała uczynić – Barrosa szczęśliwym, to w zupełnie inny sposób niż robili to jego bracia czy kuzyni. Tak sądziła. Przy całej pewności ciebie, Blanca nie była na tyle odważna, by twierdzić, że potrafi to samo. Budzić dokładnie taki sam entuzjazm, zajmować to samo miejsce w sercu Esa.
Nie sądziła, by to potrafiła – by to w ogóle było możliwe.
Znów odpędziła garść niepotrzebnych rozważań, pozwalając zarazić się uśmiechami pozostałych. Ani się obejrzała, siedziała już pomiędzy Salem a Paulą. Gdy ta druga pochyliła się do jej ucha, rzucając półgłosem przekonanie, że musi uciec od tamtych, jeśli ma pozostać przy zdrowych zmysłach, Blanca roześmiała się, wyszczerzyła szeroko i, spoglądając przekornie ku Barrosowi – niech się zastanawia! – odpowiedziała równie cicho:
- Oni wszyscy są tacy? Zresztą, nieważne. Bardzo dobra decyzja. A ja jestem świetnym wyborem towarzystwa. – Uniosła brwi lekko, w kolejnej chwili parskając śmiechem – tym razem wspólnie z Paulą.
Pomagając wszystkim obdzielić się jedzeniem – przekazując talerze, patery i misy raz w jedną, raz w drugą stronę – pokręciła głową na słowa Esa. Taki był przekonany, że on wstydu nikomu nie przyniesie?
- No no, ten tutaj to przecież wzór prowadzenia się. Nuda – rzuciła, bezczelnie podkreślając ostatnie słowo. Oczy rozbłysły jej zawadiacko. Wyzwanie? Być może.
Podsuwając Thiago kieliszki – swój, Pauli i Sala, które miała najbliżej – by mógł napełnić je jedną z nalewek, spojrzała na mężczyznę z zaciekawieniem.
- Jak w ogóle udało się wam je przewieźć przez granicę? – spytała z zaciekawieniem. – Przy tym co się dzieje w Midgardzie, straż podobno mocno uszczelniła przejścia – zauważyła. Nie była jakoś wybitnie na bieżąco z tutejszymi wydarzeniami – co wiecznie wypominali jej Ivar i Es – ale obiło jej się o uszy, że do miasta nie tak łatwo się teraz dostać. O dziwo, teleportacja nie była rozwiązaniem. Minęły już chyba czasy, gdy można było od tak teleportować się z jednego kontynentu na drugi pozostając zupełnie niezauważonym.
Z przyjemnością upiła łyk nalewki – to, co zapowiadał kolor, potwierdziło się w smaku. Mango. Słodkie i niemal zupełnie nieszczypiące w język alkoholem.
- Zdradliwe – oceniła z uznaniem i uśmiechnęła się szerzej, kołysząc pod stołem stopą w rytm wciąż grającej muzyki. – Ale pyszne! – podsumowała, jeszcze przez chwilę podziwiając głęboką, słoneczną żółć alkoholu. – Z czego jeszcze robicie?
- Cieszę się, że pytasz! – Thiago uśmiechnął się szeroko.
Juliana westchnęła teatralnie.
- I teraz nie skończy gadać przez jakąś godzinę – stwierdziła, kręcąc głową.
- Cherimoya, acai, papaja, ananas, granat – Thiago zaczął wymieniać niezrażony. – Jesteśmy, że tak powiem, patriotami. Skłamałbym jednak, mówiąc, że nie sięgamy po nic importowanego, bo takie pomarańcze czy gruszki doskonale komponują się z...
Blanca uśmiechnęła się szeroko spoglądając porozumiewawczo na Julianę. Już rozumiała.
Spoglądając w międzyczasie po reszcie, Vargas odetchnęła cicho. Minęła ledwie chwila, a dziewczyna już czuła się jak u siebie. Jak w domu. Nita dyskutowała żywo z Paulą o tutejszej kuchni, Sal z entuzjazmem kiwał głową na coś, co Francisco opowiadał właśnie Yamileth i Esowi. Patrząc na nich wszystkich, Blanca była pewna, że jej oczy błyszczą wcale nie mniej niż oczy Barrosa, i że w obu przypadkach powody tej nieskrępowanej radości są zaskakująco zbliżone.
Przez chwilę zdążyła zapomnieć, że przecież nie zostanie przedstawiona jako partnerka Barrosa – a gdy to sobie uzmysłowiła, świadomość ta zabolała. Bardzo. Znacznie bardziej, niż podejrzewała, że może.
Na bogów, zostali parą zaledwie kilka dni temu, a ona już myślała o przedstawianiu rodzinie? Wariatka.
A może nie. Może właśnie wcale nie.
Tak czy inaczej, zanim Es otworzył drzwi – okraszając to zgoła niecodziennym powitaniem – zdążyła na powrót uśmiechnąć się od ucha do ucha. Nie musiała się do tego zmuszać – radosne błyski pojawiły się w jej spojrzeniu same z siebie, podobnie samowolnie zmiękły jej rysy twarzy. Miała własne problemy, te jednak ginęły teraz w obliczu nieskrępowanego entuzjazmu Estebana i Francisca. Spoglądając, jak ten drugi targa jej mężczyznę, Blanca czuła, że szczerzy się jak durna – i że się rozczula.
Tyle emocji, a przecież dopiero zaczynali!
Z uśmiechem przeskakując wzrokiem między kolejnymi z przybyłych, nie wyrywała się do powitań, ale też nie uciekała, gdy przyszło do tradycyjnej rundy przytuleń, uśmiechów, zapewnień, że bardzo miło was poznać. Ostatecznie była tylko sobą, Blanką – a dla Blanki podobnie ciepłe gesty jak zamknięcie na chwilę w objęciach czy ucałowanie policzka były naturalne tak samo, jak oddychanie. W jednej chwili więc kręciła głową z rozbawieniem na wymieniane przytyki, w kolejnej uśmiechała się ciepło do Juliany, w jeszcze następnej szczerzyła zęby do Thiago, by finalnie przytulić lekko Paulę i Francisca.
Francisca, który był tak wyraźnie podobny do Esa – czy raczej to Es, jako młodszy, był podobny do niego – że Blanca zaczęła się zastanawiać, czy wszyscy Barrosowie wyglądają tak samo, niemal jak odlani z jednej formy.
Bo jeśli tak, to mieli zajebiście dobre geny.
Łapiąc na chwilę spojrzenie Esa, przekrzywiła lekko głowę. Mówiłam, powiedziała bezgłośnie i uśmiechnęła się miękko. Może nie mówiła – nie dosłownie – ale przecież prosiła, by jej zaufał. Wiedziała, że będzie dobrze.
I było. A miało być jeszcze lepiej.
Powstrzymując zapędy by, w tej rodzinnej atmosferze, stanąć obok Barrosa i objąć go w pasie, wychyliła się zza pleców Sala i Nity, z zaciekawieniem zerkając na przyniesione przez Thiago nalewki, potem razem z Yami prowadząc całą procesję do salonu.
Łapała się na zerkaniu na Esa co chwila i nurzaniu się w jego radości. Dawno nie widziała go tak szczęśliwego. A może nigdy? Nie była na tyle bezczelna, by twierdzić, że jest w stanie dać mu to samo. To znaczy – ku swemu zdziwieniu – chyba by chciała, tym niemniej nie poczuwała się do konkurowania z jego rodziną. Jeśli czyniła – albo miała uczynić – Barrosa szczęśliwym, to w zupełnie inny sposób niż robili to jego bracia czy kuzyni. Tak sądziła. Przy całej pewności ciebie, Blanca nie była na tyle odważna, by twierdzić, że potrafi to samo. Budzić dokładnie taki sam entuzjazm, zajmować to samo miejsce w sercu Esa.
Nie sądziła, by to potrafiła – by to w ogóle było możliwe.
Znów odpędziła garść niepotrzebnych rozważań, pozwalając zarazić się uśmiechami pozostałych. Ani się obejrzała, siedziała już pomiędzy Salem a Paulą. Gdy ta druga pochyliła się do jej ucha, rzucając półgłosem przekonanie, że musi uciec od tamtych, jeśli ma pozostać przy zdrowych zmysłach, Blanca roześmiała się, wyszczerzyła szeroko i, spoglądając przekornie ku Barrosowi – niech się zastanawia! – odpowiedziała równie cicho:
- Oni wszyscy są tacy? Zresztą, nieważne. Bardzo dobra decyzja. A ja jestem świetnym wyborem towarzystwa. – Uniosła brwi lekko, w kolejnej chwili parskając śmiechem – tym razem wspólnie z Paulą.
Pomagając wszystkim obdzielić się jedzeniem – przekazując talerze, patery i misy raz w jedną, raz w drugą stronę – pokręciła głową na słowa Esa. Taki był przekonany, że on wstydu nikomu nie przyniesie?
- No no, ten tutaj to przecież wzór prowadzenia się. Nuda – rzuciła, bezczelnie podkreślając ostatnie słowo. Oczy rozbłysły jej zawadiacko. Wyzwanie? Być może.
Podsuwając Thiago kieliszki – swój, Pauli i Sala, które miała najbliżej – by mógł napełnić je jedną z nalewek, spojrzała na mężczyznę z zaciekawieniem.
- Jak w ogóle udało się wam je przewieźć przez granicę? – spytała z zaciekawieniem. – Przy tym co się dzieje w Midgardzie, straż podobno mocno uszczelniła przejścia – zauważyła. Nie była jakoś wybitnie na bieżąco z tutejszymi wydarzeniami – co wiecznie wypominali jej Ivar i Es – ale obiło jej się o uszy, że do miasta nie tak łatwo się teraz dostać. O dziwo, teleportacja nie była rozwiązaniem. Minęły już chyba czasy, gdy można było od tak teleportować się z jednego kontynentu na drugi pozostając zupełnie niezauważonym.
Z przyjemnością upiła łyk nalewki – to, co zapowiadał kolor, potwierdziło się w smaku. Mango. Słodkie i niemal zupełnie nieszczypiące w język alkoholem.
- Zdradliwe – oceniła z uznaniem i uśmiechnęła się szerzej, kołysząc pod stołem stopą w rytm wciąż grającej muzyki. – Ale pyszne! – podsumowała, jeszcze przez chwilę podziwiając głęboką, słoneczną żółć alkoholu. – Z czego jeszcze robicie?
- Cieszę się, że pytasz! – Thiago uśmiechnął się szeroko.
Juliana westchnęła teatralnie.
- I teraz nie skończy gadać przez jakąś godzinę – stwierdziła, kręcąc głową.
- Cherimoya, acai, papaja, ananas, granat – Thiago zaczął wymieniać niezrażony. – Jesteśmy, że tak powiem, patriotami. Skłamałbym jednak, mówiąc, że nie sięgamy po nic importowanego, bo takie pomarańcze czy gruszki doskonale komponują się z...
Blanca uśmiechnęła się szeroko spoglądając porozumiewawczo na Julianę. Już rozumiała.
Spoglądając w międzyczasie po reszcie, Vargas odetchnęła cicho. Minęła ledwie chwila, a dziewczyna już czuła się jak u siebie. Jak w domu. Nita dyskutowała żywo z Paulą o tutejszej kuchni, Sal z entuzjazmem kiwał głową na coś, co Francisco opowiadał właśnie Yamileth i Esowi. Patrząc na nich wszystkich, Blanca była pewna, że jej oczy błyszczą wcale nie mniej niż oczy Barrosa, i że w obu przypadkach powody tej nieskrępowanej radości są zaskakująco zbliżone.
Esteban Barros
Re: 04.04.2001 – Część wspólna – B. Vargas & E. Barros Nie 13 Sie - 13:17
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
W jednej chwili przebłysku, Estebanowi nasunęło się, że powinien opierdolić swoje kaczuszki – nawtykać im, powytykać jak niepotrzebne było trzymanie przed nim tajemnicy, że chętnie by im pomógł z przygotowaniami, gdyby tylko wiedział i że była z nich paczka cholernych sukinsynów... Tylko, że cała ta ostrawa na krawędziach złośliwość ulotniła się gdzieś, gdy otoczyli go znajomi, najukochańsi ludzie, narzucając mu na ramiona metaforyczny, miękki koc, a w ręce podtykając ulubione kakao z brazylijskim chilli. Ostatni raz widział ich wszystkich ponad trzy miesiące temu, zanim wyprawa ruszyła do Midgardu i dopiero teraz, spotykając ich znowu, zdawał sobie sprawę z rozmiarów tęsknoty, która rozrosła się w jego klatce piersiowej. Barrosowie nie powinni tak długo zostawać rozdzieleni, bo więdli bez swojej rodziny.
Przypadkiem łowiąc roziskrzone spojrzenie Blanki i kręcąc lekko głową na jej bezgłośną wiadomość, Es zaczął zdawać sobie sprawę, że w całej swojej radości będzie musiał pamiętać o jednym ograniczeniu – o tym, by nie zdradzić istnienia tego, co między nimi było. Być może były to wielkie słowa na coś, co dla postronnego dopiero kwiliło w pieluszkach i stanowiło wątły konstrukt, ale Barros wcale tego tak nie odbierał. Od dawna już rozumiał, że interesował się tym nieznośnym stworzeniem, a później naturalnie doszła do tego troska wychodząca poza granice jego kontraktu. Zanim go pocałowała wtedy na dachu, chciał tego od dłuższego czasu. To, że nie mógł jej przygarnąć i z dumą przedstawić rodzinie, jako kogoś więcej niż tylko koleżankę z pracy, uwierało go jak kamyk, który wpadł do buta i nie chciał dać się wytrząsnąć.
Nie takie trudności znosił w życiu, zniesie i tą. Na wszystko przyjdzie czas.
Na razie mógł cieszyć się towarzystwem wszystkich przy jednym stole, przy jedzeniu przygotowywanym z takim poświęceniem – tym bardziej docenianym, gdy wiedział już z jakiego powodu Blanca z Nitą i Salem tak się starali.
Na wybór miejsca Pauli uniósł lekko brew, kręcąc z rozbawieniem głową, gdy jasnym stało się, że kobiety plotkują w sposób, który miał wzbudzać zaciekawienie postronnych – on już znał te sztuczki, nie zamierzał się dopytywać, bo ani trochę go to nie interesowało! No może trochę. Troszeczkę. Słysząc wyzwanie w głosie Vargas – bo przecież to musiało być wyzwanie, znał ją już trochę zbyt długo, by mieć jakieś wątpliwości, podobnie jak reszta podstawił wujowi najbliższe kieliszki, rzucając gładko:
- O tak, kompletna nuda. Chcesz opowiedzieć, jak wysmarowałem wszystkich różowym glutem? Albo jak sprałem dla was dwóch typów w kasynie?
Czy był zadowolony z siebie? Może. Czy udało mu się tę emocję wyplenić z tonu głosu? Absolutnie nie. Po prawdzie nawet nie próbował.
Zanim podniósł swój kieliszek do ust, tylko po kolorze wiedział już, jakiego smaku się spodziewać. Osobiście uważał, że akurat mango było trochę za słodkie, ale ogólne wyrazy zachwytu pokazywały, że jego gust mógł się w tej kwestii paść.
- Och, nie obyło się bez łapówki – oznajmiła Juliana na pytanie o przewóz alkoholu przez granicę. - Jedna butelka nalewki na słabe głowy Skandynawów wystarczyła. Słabiaki – parsknęła pod nosem. - Nie to co nasze chłopaki.
- Ciociu, nie reklamuj łapówkarstwa! - żachnął się Francisco, choć jego chichot psuł cały efekt.
- Ojciec w końcu zejdzie na zawał, jak będziesz sobie robić jaja ze stróżów prawa. Już całkiem posiwiał, czy ciągle udaje, że się nie farbuje? – dorzucił Es. Temat głowy Barrosa seniora na szczęście został ucięty przez dalsze pytania Blanki i dopiero rozkręcający się wywód wuja na temat jego ukochanych nalewek. Choć ukochanych może stanowiło pewną przesadę, Thiago uwielbiał próbować się w każdej dziedzinie, w której można było stworzyć coś do jedzenia lub picia. Es pamiętał jak jeszcze nie tak dawno wuj próbował zrobić domowy ser oraz postawić w ogrodzie małą wędzarnię do mięs.
Rozmowy przy dobrym jedzeniu i polewanym chętnie alkoholu toczyły się wartko, nie tracąc tempa. Na wysokości trzeciej rozlewanej przez wuja nalewki, Esteban czuł się przyjemnie rozmiękczony i rozluźniony, śmiejąc się głośniej niż zwykle, wtrącając się do rozmów z łatwością, której brakowało mu na trzeźwo. Niespecjalnie zwrócił uwagę, w którym momencie ktoś podkręcił muzykę, a na jedynym pustym fragmencie podłogi zaczęły nieskrępowanie tańczyć zmieniające się co jakiś czas osoby. Es nie wstawał, dotrzymując towarzystwa bratu przykutemu do kuli – już niedługo, zapierał się Francisco, z zadowoleniem tłumacząc, że ich wycieczka do Midgardu była podyktowana odwiedzinami u jednego z wyjątkowo uzdolnionych karłów, który miał stworzyć dla niego protezę. Nie myśl sobie, że jesteś taki specjalny, śmiał się bez złośliwości, szturchając Estebana w ramię.
Odruchowo już wychylając stojący przed nim kieliszek, Barros postawił swoje krzesło bokiem do stołu, wspierając policzek na zwiniętej pięści – miło było patrzeć, jak zdecydowanie już wstawieni ludzie pląsali czasem kompletnie nie do rytmu, nie przejmując się, czy wyglądali przy tym głupio czy nie. Blanca wirowała w swojej sukience od Yamileth do Nity, chwyciła Paulę za ręce i pociągnęła do szybszych obrotów. Wujkiem Thiago zakręciła tak mocno, że aż ze śmiechem osunął się na fotel stojący w kącie, wachlując się dłonią. Była śliczna w swojej nieskrępowanej radości.
Szturchnięcie stopą w piszczel wyrwało go z zamyślenia, zmuszając, by zerknął na szczerzącego się do niego Francisco.
- No idź. A potem bądź facet a nie dupa i zaproś tę koleżankę na jakąś kawę.
Es w pierwszym odruchu pokazał mu środkowy palec, przez chwilę zerkając jeszcze na świetnie bawiące się towarzystwo i ciotkę, która z zaczerwienionymi policzkami opuszczała domowy parkiet.
- No widzisz, ciocia dotrzyma mi towarzystwa, nie masz wymówek. Wypad z tego krzesła, bo sam cię wykopię. Mam tylko jedną stopę, ale nie myśl sobie, że napierdalam nią lżej!
- Ciul – burknął pod nosem Esteban, wywracając oczami, ale posłusznie podniósł się z siedziska. Nie dlatego, że bał się kopniaków Francisca, ale dlatego że chyba podświadomie czekał na przyzwolenie – póki co unikał bliższego towarzystwa Blanki, by nie stworzyć sytuacji, w której ciężko mu będzie udawać. Teraz chyba nie musiał. Podchmielone rozumy zwykle pozwalały na dużo więcej, nie wyciągając z pewnych sytuacji pochopnych wniosków.
Zanim zdążył się rozmyślić lub nadmiernie zastanowić nad cieniem zawstydzenia, który towarzyszył mu zawsze, gdy w grę wchodził taniec lub pochodne mu gibanie się w każdej postaci, Es chwycił dłonie Blanki, gdy puściła z obrotu swoją ostatnią ofiarę, z uśmiechem przyciągając ją bliżej.
Przypadkiem łowiąc roziskrzone spojrzenie Blanki i kręcąc lekko głową na jej bezgłośną wiadomość, Es zaczął zdawać sobie sprawę, że w całej swojej radości będzie musiał pamiętać o jednym ograniczeniu – o tym, by nie zdradzić istnienia tego, co między nimi było. Być może były to wielkie słowa na coś, co dla postronnego dopiero kwiliło w pieluszkach i stanowiło wątły konstrukt, ale Barros wcale tego tak nie odbierał. Od dawna już rozumiał, że interesował się tym nieznośnym stworzeniem, a później naturalnie doszła do tego troska wychodząca poza granice jego kontraktu. Zanim go pocałowała wtedy na dachu, chciał tego od dłuższego czasu. To, że nie mógł jej przygarnąć i z dumą przedstawić rodzinie, jako kogoś więcej niż tylko koleżankę z pracy, uwierało go jak kamyk, który wpadł do buta i nie chciał dać się wytrząsnąć.
Nie takie trudności znosił w życiu, zniesie i tą. Na wszystko przyjdzie czas.
Na razie mógł cieszyć się towarzystwem wszystkich przy jednym stole, przy jedzeniu przygotowywanym z takim poświęceniem – tym bardziej docenianym, gdy wiedział już z jakiego powodu Blanca z Nitą i Salem tak się starali.
Na wybór miejsca Pauli uniósł lekko brew, kręcąc z rozbawieniem głową, gdy jasnym stało się, że kobiety plotkują w sposób, który miał wzbudzać zaciekawienie postronnych – on już znał te sztuczki, nie zamierzał się dopytywać, bo ani trochę go to nie interesowało! No może trochę. Troszeczkę. Słysząc wyzwanie w głosie Vargas – bo przecież to musiało być wyzwanie, znał ją już trochę zbyt długo, by mieć jakieś wątpliwości, podobnie jak reszta podstawił wujowi najbliższe kieliszki, rzucając gładko:
- O tak, kompletna nuda. Chcesz opowiedzieć, jak wysmarowałem wszystkich różowym glutem? Albo jak sprałem dla was dwóch typów w kasynie?
Czy był zadowolony z siebie? Może. Czy udało mu się tę emocję wyplenić z tonu głosu? Absolutnie nie. Po prawdzie nawet nie próbował.
Zanim podniósł swój kieliszek do ust, tylko po kolorze wiedział już, jakiego smaku się spodziewać. Osobiście uważał, że akurat mango było trochę za słodkie, ale ogólne wyrazy zachwytu pokazywały, że jego gust mógł się w tej kwestii paść.
- Och, nie obyło się bez łapówki – oznajmiła Juliana na pytanie o przewóz alkoholu przez granicę. - Jedna butelka nalewki na słabe głowy Skandynawów wystarczyła. Słabiaki – parsknęła pod nosem. - Nie to co nasze chłopaki.
- Ciociu, nie reklamuj łapówkarstwa! - żachnął się Francisco, choć jego chichot psuł cały efekt.
- Ojciec w końcu zejdzie na zawał, jak będziesz sobie robić jaja ze stróżów prawa. Już całkiem posiwiał, czy ciągle udaje, że się nie farbuje? – dorzucił Es. Temat głowy Barrosa seniora na szczęście został ucięty przez dalsze pytania Blanki i dopiero rozkręcający się wywód wuja na temat jego ukochanych nalewek. Choć ukochanych może stanowiło pewną przesadę, Thiago uwielbiał próbować się w każdej dziedzinie, w której można było stworzyć coś do jedzenia lub picia. Es pamiętał jak jeszcze nie tak dawno wuj próbował zrobić domowy ser oraz postawić w ogrodzie małą wędzarnię do mięs.
Rozmowy przy dobrym jedzeniu i polewanym chętnie alkoholu toczyły się wartko, nie tracąc tempa. Na wysokości trzeciej rozlewanej przez wuja nalewki, Esteban czuł się przyjemnie rozmiękczony i rozluźniony, śmiejąc się głośniej niż zwykle, wtrącając się do rozmów z łatwością, której brakowało mu na trzeźwo. Niespecjalnie zwrócił uwagę, w którym momencie ktoś podkręcił muzykę, a na jedynym pustym fragmencie podłogi zaczęły nieskrępowanie tańczyć zmieniające się co jakiś czas osoby. Es nie wstawał, dotrzymując towarzystwa bratu przykutemu do kuli – już niedługo, zapierał się Francisco, z zadowoleniem tłumacząc, że ich wycieczka do Midgardu była podyktowana odwiedzinami u jednego z wyjątkowo uzdolnionych karłów, który miał stworzyć dla niego protezę. Nie myśl sobie, że jesteś taki specjalny, śmiał się bez złośliwości, szturchając Estebana w ramię.
Odruchowo już wychylając stojący przed nim kieliszek, Barros postawił swoje krzesło bokiem do stołu, wspierając policzek na zwiniętej pięści – miło było patrzeć, jak zdecydowanie już wstawieni ludzie pląsali czasem kompletnie nie do rytmu, nie przejmując się, czy wyglądali przy tym głupio czy nie. Blanca wirowała w swojej sukience od Yamileth do Nity, chwyciła Paulę za ręce i pociągnęła do szybszych obrotów. Wujkiem Thiago zakręciła tak mocno, że aż ze śmiechem osunął się na fotel stojący w kącie, wachlując się dłonią. Była śliczna w swojej nieskrępowanej radości.
Szturchnięcie stopą w piszczel wyrwało go z zamyślenia, zmuszając, by zerknął na szczerzącego się do niego Francisco.
- No idź. A potem bądź facet a nie dupa i zaproś tę koleżankę na jakąś kawę.
Es w pierwszym odruchu pokazał mu środkowy palec, przez chwilę zerkając jeszcze na świetnie bawiące się towarzystwo i ciotkę, która z zaczerwienionymi policzkami opuszczała domowy parkiet.
- No widzisz, ciocia dotrzyma mi towarzystwa, nie masz wymówek. Wypad z tego krzesła, bo sam cię wykopię. Mam tylko jedną stopę, ale nie myśl sobie, że napierdalam nią lżej!
- Ciul – burknął pod nosem Esteban, wywracając oczami, ale posłusznie podniósł się z siedziska. Nie dlatego, że bał się kopniaków Francisca, ale dlatego że chyba podświadomie czekał na przyzwolenie – póki co unikał bliższego towarzystwa Blanki, by nie stworzyć sytuacji, w której ciężko mu będzie udawać. Teraz chyba nie musiał. Podchmielone rozumy zwykle pozwalały na dużo więcej, nie wyciągając z pewnych sytuacji pochopnych wniosków.
Zanim zdążył się rozmyślić lub nadmiernie zastanowić nad cieniem zawstydzenia, który towarzyszył mu zawsze, gdy w grę wchodził taniec lub pochodne mu gibanie się w każdej postaci, Es chwycił dłonie Blanki, gdy puściła z obrotu swoją ostatnią ofiarę, z uśmiechem przyciągając ją bliżej.
Blanca Vargas
Re: 04.04.2001 – Część wspólna – B. Vargas & E. Barros Nie 13 Sie - 13:17
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Szybko przestała nadmiernie myśleć. Łatwo było stracić głowę – tyleż samo przez beztroskę i rodzinną atmosferę, co przez alkohol. Blanca potrzebowała zaledwie kilku chwil, by poczuć się wśród Barrosów zupełnie jak u siebie – jak w domu – i kilku kolejnych, by degustację przywiezionych nalewek przypłacić nagłą miękkością ruchów i jeszcze większym nieskrępowaniem. Śmiała się do łez z coraz odważniejszych żartów, wyciągała z rodziny Esa anegdoty na jego temat – i sama opowiedziała kilka, wytykając mu między innymi bycie zespołową przyzwoitką. Rok temu była na niego za to wściekła, teraz... Może nie bawiło jej to tak całkiem, ale potrafiła już o tym mówić. I rozumiała, dlaczego dla innych mogło być to zabawne.
W którymś momencie podniosła się do tańca. Zawsze to robiła – na każdej imprezie, rodzinnej czy nie, dochodziło do chwili, że Vargas nie potrafiła usiedzieć na miejscu. Gdy robiło jej się za dobrze, pokazywała to – i bawiła się aż do utraty tchu. Porwała ze sobą Yami i Nitę, pląsając z nimi do doskonale znanych, południowoamerykańskich rytmów. Nie potrzebowała wiele, by jej policzki zaczerwieniły się, a tęczówki niemal do reszty utonęły w złocie.
Gdy zatrzymała się przed Franciskiem, dopiero po chwili zorientowała się, jaką gafę popełnia. Zaczerwieniła się jeszcze bardziej – i roześmiała, gdy mężczyzna uprzedził jej potencjalnie nieporadne tłumaczenia.
- Obawiam się, że ja jeszcze nie – stwierdził ten z uśmiechem, jednocześnie ruchem głowy wskazując swoją żonę. – Ale ona tak. Na pewno tak. Zaręczam, że jest świetnym zamiennikiem... Zastępstwem, no mówię przecież. Zastępstwem. – Wyszczerzył zęby szeroko, gdy zarobił od Pauli karne trzepnięcie w tył głowy.
Blanca porwała więc Paulę – i, o dziwo, nie musiała się specjalnie starać, by zachęcić ją do wspólnych szaleństw. Kobieta nie tylko dotrzymywała jej kroku, ale wyraźnie czerpała z tańca tyle samo przyjemności, co Vargas. Gdy w którejś chwili – gdzieś między pląsaniem z Nitą a wirowaniem z Thiago – Blance zabrakło równowagi i zatoczyła się lekko, Paula objęła ją bez skrępowania, szepcząc do ucha coś, na co obie roześmiały się w głos, przytulając jeszcze przez chwilę.
Było jej tak dobrze.
Nie zwróciła uwagi, kiedy Es podniósł się ze swojego miejsca. Dopiero gdy ukradł ją Salowi, z którym się właśnie bawiła, i gdy przygarnął ją do siebie bliżej – dopiero wtedy zdała sobie sprawę, jak są blisko, i że mogą. Świadomość, że teraz raczej nikt żadnych rozsądnych wniosków nie sformułuje, była jedną z ostatnich w miarę przytomnych, rozsądnych myśli Blanki. Odurzona alkoholem – tym zdradliwym, który piło się jak sok, a gdy zaczynał szumieć w głowie, było już za późno – przestała zwracać uwagę kto i na co patrzy, kto co sobie pomyśli i na jakie pytania będzie musiała potem odpowiadać. Może na jakieś. A może na żadne. W tej chwili nie miało to najmniejszego znaczenia.
- No hej – rzuciła z szerokim uśmiechem, spoglądając na Esa tymi swoimi wielkimi, złotymi oczami. Przekrzywiła głowę lekko i objęła go w pasie z naturalnością, którą tylko połowicznie zawdzięczała krążącym w żyłach procentom. Druga połowa brała się z całej gamy kotłujących się w niej uczuć – w większości tych, których wciąż bała się nazwać.
Nagle wcale nie chciało jej się tańczyć. Nagle wystarczyło jej po prostu być.
- Patrz, kochanie, robię dobry uczynek – usłyszała głos Francisca. Obejrzała się odruchowo, a gdy ich spojrzenia się spotkały, mężczyzna uniósł ręce w obronnym geście. – Nic nie mówiłem. Nie przeszkadzajcie sobie.
Paula pokręciła głową z uśmiechem – i podniosła w górę kciuki, bezgłośnie rzucając coś, co mogło być albo zachętą, by go sobie wzięła, bo przy tobie może przestanie być takim bucem, albo stwierdzeniem, że ruszył dla ciebie dupę z krzesła, a to nie zdarza się zbyt często. Blanca nie była pewna. Składanie słów nie szło jej teraz zbyt dobrze.
Ostatnim, co zobaczyła przed zwróceniem się ponownie do Esa – i porwaniem go jednak do tańca – był Francisco klepiący żonę w pośladek i szczerzący się wyraźnie z siebie zadowolony.
I znów wszędzie jej było pełno. Znów skakała, wirowała, pląsała, bawiąc się jak dziecko. W którejś chwili zsunęła baleriny, resztę imprezy zamierzając spędzić na boso. Tak, żeby było jej wygodnie. Jeszcze lepiej niż dotąd.
Zatrzymała się dopiero, gdy zabrakło jej sił – nawet wtedy nie wróciła jednak na swoje miejsce, zamiast tego wspierając się tylko o Esa, kładąc dłoń na jego brzuchu, przytulając głowę do jego ramienia.
- Które z was gustuje w takich? – zapytała chwilę później Juliana, kawałkiem konsumowanego właśnie salowego ciasta wskazując złotą statuetkę, która od niespełna dwóch dni zdobiła ich komodę.
- Ale że w dupach? – spytał Sal, maszcząc brwi w skupieniu. Choć udawał, że jeszcze się trzyma, był już wybitnie ululany.
- W jakichś dupach to pewnie wszyscy – zauważyła ciotka rzeczowo. O jej nietrzeźwości świadczyły teraz co najwyżej bardzo intensywne rumieńce na policzkach i może jakaś niepewność ruchów. – Ja bardziej... W ozdobach takich.
- A, to. To Blanca – rzuciła Nita bez wahania, dołączając do Juliany. – Nie, Blania? Ty takie zbierasz.
Pokazanie Rabago środkowego palca przyszło Vargas naturalnie jak oddychanie. W zamian otrzymała posłany w powietrzu całus – i uważne spojrzenie Juliany.
- Zbierasz? – spytała kobieta, lustrując Blancę spojrzeniem, które ta mogła ocenić tylko jako drapieżne.
Meksykanka pokręciła głową – co nie było najlepszym pomysłem, biorąc pod uwagę chwilowe problemy z równowagą – i uśmiechnęła się szeroko.
- To nagroda. Za konkurs. Ja rysuję i to właśnie... – Wzruszyła lekko ramionami. – Może ja po prostu pokażę – rzuciła i już w kolejnej chwili mknęła po schodach na górę.
- Tam będą dupy. I cycki – słyszała jeszcze, jak Yami rzuca uczynnie. – Więc jak wasi mężowie mają jakieś narzucone zakazy pod tym względem, to...
- Absolutnie nie. Żadnych zakazów na dupy i cycki – zaprotestował żywo Francisco, w kolejnej chwili zerkając nieco mniej pewnie. – Prawda, kochanie?
- Stary a durny – podsumowała go Paula z westchnieniem.
- Prawda – zgodziła się Juliana, spoglądając jednocześnie na własnego małżonka, wciąż rozwalonego na fotelu. – Ten też niezbyt bystry. Ale niech sobie popatrzy, co mu będę żałować.
Blanca wróciła na dół, tylko trochę ślizgając się na schodach. Przyniosła dwa szkicowniki, zgarnięte pierwsze z brzegu ze stojącej przy łóżku skrzyni. Nie bardzo pamiętała, jakie dokładnie szkice tam byly – poza tym, że Yami opisała je całkiem trafnie. Jeden podała Pauli, drugi – Julianie. A potem cofnęła się, z sapnięciem opadła na krzesło – i z rozbawieniem patrzyła na tworzenie się dwóch grupek orbitujących wokół tych, które akurat zarządzały jej rysunkami.
Odgarnęła z czoła kilka wilgotnych od potu kosmyków, założyła je za uszy. Odruchowo znów poszukała Esa, znów uśmiechnęła się od ucha do ucha, przygryzła wargę lekko. Jej. Nawet teraz myślała przede wszystkim o tym. Ten mężczyzna był tylko jej. Ciepło rozlewało się przyjemnie po całym jej ciele, i tylko częściowo było to zasługą wyśmienitych nalewek.
W którymś momencie podniosła się do tańca. Zawsze to robiła – na każdej imprezie, rodzinnej czy nie, dochodziło do chwili, że Vargas nie potrafiła usiedzieć na miejscu. Gdy robiło jej się za dobrze, pokazywała to – i bawiła się aż do utraty tchu. Porwała ze sobą Yami i Nitę, pląsając z nimi do doskonale znanych, południowoamerykańskich rytmów. Nie potrzebowała wiele, by jej policzki zaczerwieniły się, a tęczówki niemal do reszty utonęły w złocie.
Gdy zatrzymała się przed Franciskiem, dopiero po chwili zorientowała się, jaką gafę popełnia. Zaczerwieniła się jeszcze bardziej – i roześmiała, gdy mężczyzna uprzedził jej potencjalnie nieporadne tłumaczenia.
- Obawiam się, że ja jeszcze nie – stwierdził ten z uśmiechem, jednocześnie ruchem głowy wskazując swoją żonę. – Ale ona tak. Na pewno tak. Zaręczam, że jest świetnym zamiennikiem... Zastępstwem, no mówię przecież. Zastępstwem. – Wyszczerzył zęby szeroko, gdy zarobił od Pauli karne trzepnięcie w tył głowy.
Blanca porwała więc Paulę – i, o dziwo, nie musiała się specjalnie starać, by zachęcić ją do wspólnych szaleństw. Kobieta nie tylko dotrzymywała jej kroku, ale wyraźnie czerpała z tańca tyle samo przyjemności, co Vargas. Gdy w którejś chwili – gdzieś między pląsaniem z Nitą a wirowaniem z Thiago – Blance zabrakło równowagi i zatoczyła się lekko, Paula objęła ją bez skrępowania, szepcząc do ucha coś, na co obie roześmiały się w głos, przytulając jeszcze przez chwilę.
Było jej tak dobrze.
Nie zwróciła uwagi, kiedy Es podniósł się ze swojego miejsca. Dopiero gdy ukradł ją Salowi, z którym się właśnie bawiła, i gdy przygarnął ją do siebie bliżej – dopiero wtedy zdała sobie sprawę, jak są blisko, i że mogą. Świadomość, że teraz raczej nikt żadnych rozsądnych wniosków nie sformułuje, była jedną z ostatnich w miarę przytomnych, rozsądnych myśli Blanki. Odurzona alkoholem – tym zdradliwym, który piło się jak sok, a gdy zaczynał szumieć w głowie, było już za późno – przestała zwracać uwagę kto i na co patrzy, kto co sobie pomyśli i na jakie pytania będzie musiała potem odpowiadać. Może na jakieś. A może na żadne. W tej chwili nie miało to najmniejszego znaczenia.
- No hej – rzuciła z szerokim uśmiechem, spoglądając na Esa tymi swoimi wielkimi, złotymi oczami. Przekrzywiła głowę lekko i objęła go w pasie z naturalnością, którą tylko połowicznie zawdzięczała krążącym w żyłach procentom. Druga połowa brała się z całej gamy kotłujących się w niej uczuć – w większości tych, których wciąż bała się nazwać.
Nagle wcale nie chciało jej się tańczyć. Nagle wystarczyło jej po prostu być.
- Patrz, kochanie, robię dobry uczynek – usłyszała głos Francisca. Obejrzała się odruchowo, a gdy ich spojrzenia się spotkały, mężczyzna uniósł ręce w obronnym geście. – Nic nie mówiłem. Nie przeszkadzajcie sobie.
Paula pokręciła głową z uśmiechem – i podniosła w górę kciuki, bezgłośnie rzucając coś, co mogło być albo zachętą, by go sobie wzięła, bo przy tobie może przestanie być takim bucem, albo stwierdzeniem, że ruszył dla ciebie dupę z krzesła, a to nie zdarza się zbyt często. Blanca nie była pewna. Składanie słów nie szło jej teraz zbyt dobrze.
Ostatnim, co zobaczyła przed zwróceniem się ponownie do Esa – i porwaniem go jednak do tańca – był Francisco klepiący żonę w pośladek i szczerzący się wyraźnie z siebie zadowolony.
I znów wszędzie jej było pełno. Znów skakała, wirowała, pląsała, bawiąc się jak dziecko. W którejś chwili zsunęła baleriny, resztę imprezy zamierzając spędzić na boso. Tak, żeby było jej wygodnie. Jeszcze lepiej niż dotąd.
Zatrzymała się dopiero, gdy zabrakło jej sił – nawet wtedy nie wróciła jednak na swoje miejsce, zamiast tego wspierając się tylko o Esa, kładąc dłoń na jego brzuchu, przytulając głowę do jego ramienia.
- Które z was gustuje w takich? – zapytała chwilę później Juliana, kawałkiem konsumowanego właśnie salowego ciasta wskazując złotą statuetkę, która od niespełna dwóch dni zdobiła ich komodę.
- Ale że w dupach? – spytał Sal, maszcząc brwi w skupieniu. Choć udawał, że jeszcze się trzyma, był już wybitnie ululany.
- W jakichś dupach to pewnie wszyscy – zauważyła ciotka rzeczowo. O jej nietrzeźwości świadczyły teraz co najwyżej bardzo intensywne rumieńce na policzkach i może jakaś niepewność ruchów. – Ja bardziej... W ozdobach takich.
- A, to. To Blanca – rzuciła Nita bez wahania, dołączając do Juliany. – Nie, Blania? Ty takie zbierasz.
Pokazanie Rabago środkowego palca przyszło Vargas naturalnie jak oddychanie. W zamian otrzymała posłany w powietrzu całus – i uważne spojrzenie Juliany.
- Zbierasz? – spytała kobieta, lustrując Blancę spojrzeniem, które ta mogła ocenić tylko jako drapieżne.
Meksykanka pokręciła głową – co nie było najlepszym pomysłem, biorąc pod uwagę chwilowe problemy z równowagą – i uśmiechnęła się szeroko.
- To nagroda. Za konkurs. Ja rysuję i to właśnie... – Wzruszyła lekko ramionami. – Może ja po prostu pokażę – rzuciła i już w kolejnej chwili mknęła po schodach na górę.
- Tam będą dupy. I cycki – słyszała jeszcze, jak Yami rzuca uczynnie. – Więc jak wasi mężowie mają jakieś narzucone zakazy pod tym względem, to...
- Absolutnie nie. Żadnych zakazów na dupy i cycki – zaprotestował żywo Francisco, w kolejnej chwili zerkając nieco mniej pewnie. – Prawda, kochanie?
- Stary a durny – podsumowała go Paula z westchnieniem.
- Prawda – zgodziła się Juliana, spoglądając jednocześnie na własnego małżonka, wciąż rozwalonego na fotelu. – Ten też niezbyt bystry. Ale niech sobie popatrzy, co mu będę żałować.
Blanca wróciła na dół, tylko trochę ślizgając się na schodach. Przyniosła dwa szkicowniki, zgarnięte pierwsze z brzegu ze stojącej przy łóżku skrzyni. Nie bardzo pamiętała, jakie dokładnie szkice tam byly – poza tym, że Yami opisała je całkiem trafnie. Jeden podała Pauli, drugi – Julianie. A potem cofnęła się, z sapnięciem opadła na krzesło – i z rozbawieniem patrzyła na tworzenie się dwóch grupek orbitujących wokół tych, które akurat zarządzały jej rysunkami.
Odgarnęła z czoła kilka wilgotnych od potu kosmyków, założyła je za uszy. Odruchowo znów poszukała Esa, znów uśmiechnęła się od ucha do ucha, przygryzła wargę lekko. Jej. Nawet teraz myślała przede wszystkim o tym. Ten mężczyzna był tylko jej. Ciepło rozlewało się przyjemnie po całym jej ciele, i tylko częściowo było to zasługą wyśmienitych nalewek.
Esteban Barros
Re: 04.04.2001 – Część wspólna – B. Vargas & E. Barros Nie 13 Sie - 13:18
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nigdy wcześniej nie pozwolił sobie na odsłonięcie tej części siebie przed kaczuszkami – był przecież jak ten zły wilk krążący dookoła, wyznaczający jasną, nieprzekraczalną granicę terytorium i odstraszający inne drapieżniki. Przez większość czasu spędzanego w ich towarzystwie musiał zostawać czujny, nawet kiedy reszta bawiła się, rozprężając przy przekazywanej sobie butelce alkoholu – jego rozluźnienie mogło poskutkować utratą przez nich zdrowia i życia, przekonali się o tym niemal na samym początku wspólnych wyjazdów. Esteban nie rozluźniał się więc nigdy do końca, jednym okiem lustrując ciemne kąty i niedosypiając, gotowy poderwać się z łóżka na najmniejszy szelest.
Pierwszy raz mógł odetchnąć, znajdując się w towarzystwie rodziny, której ufał bezgranicznie, wierząc w to, że ochronią go, jeśli zajdzie taka potrzeba – nawet gdy wszyscy jak jeden mąż narąbali się smakującymi jak soczek nalewkami wujka Thiago. Kaczuszki miały to szczęście być po prostu obok i obserwować.
Po raz pierwszy od czasu, gdy podpisał z Yamileth swój kontrakt, nie musiał absolutnie nic i w pustej przestrzeni falującego łagodnie mózgu pojawiła się odwaga, poszturchiwana zachęcająco przez brata. Cholera, gdyby mógł mu powiedzieć, że wcale nie musi go namawiać do podrywania Blanki i zapraszania jej gdziekolwiek! W sumie mógłby. Nachylić się konspiracyjnie, podzielić sekretem jak robili to wielokrotnie, solidarnie ukrywając je przed resztą świata. Cholera, kochał tego swojego porąbanego brata, z nogą czy bez.
Czując nadchodzącego zmiękczenie i wizję smarkania Francisco w rękaw, zapewniając go o swojej braterskiej miłości, wyrażając żal z powodu urwania nogi – i chyba jaj, ale nigdy nie miał odwagi spytać – i w ogóle dziękowania, że zawsze go jakoś rozumiał w tej całej bucowatości, Es podniósł się z krzesła, zdecydowanym krokiem idąc odbić Salowi Blankę. Bo mógł. Bo wcale nie uciekał przed całą ckliwością, jaką właśnie wyciągał z niego alkohol.
Gładko chwytając kobietę za ręce i przyciągając ją bliżej, uśmiechał się, powoli czując już, jak bolały go nieprzyzwyczajone do tego policzki.
- Hej, śliczna – odparł, nie zastanawiając się nad doborem słów. Będąc tak blisko nie mógł oderwać wzroku od niesamowitych, połyskujących złotem tęczówek Blanki. Fascynowały go za każdym razem tak samo, od czasu gdy pierwszy raz zauważył pojawianie się w nich złotych nitek. Zdawał sobie sprawę, że był to widoczny objaw jej choroby, ale były po prostu ładne. Zjawiskowe. Jakby natura w jakiś sposób chciała jej wynagrodzić chociaż część niedogodności.
- Olej ich – rzucił, mając trudność ze składaniem dłuższych zdań, a w tle słysząc głosy rodziny. - I tańcz ze mną – wymamrotał, pochylając się nieco do jej ucha. Mózg usłużnie podsunął mu wspomnienie jak kartkę pocztową – o innych, przyjemnych okolicznościach, kiedy proponował jej to samo jeszcze nie tak dawno. Rumieniec rozlał mu się po policzkach, ale skutecznie zakryła go wcześniejsza czerwień wywołana emocjami i popijaniem procentów. Małe szczęścia!
Patrząc na Blankę wcześniej, Es chyba powinien się był spodziewać faktu, że będzie miał problem za nią nadążyć, a jednak z jakiegoś powodu wciąż go to zaskoczyło – najpierw sapnął z niezadowoleniem, by wreszcie pokręcić głową i zacząć się śmiać, gdy wirowała zbyt szybko, skakała zbyt energicznie. Mógł tylko wyciągać do niej ręce, wierząc, że za każdym razem wróci. Wracała, aż wulkan energii, który ukrywała gdzieś w drobnym ciele, na moment się uspokoił, uspokajając wirujący bączek przy boku zadowolonego z tego faktu Barrosa. Trzymał dłoń na jej biodrze, odruchowo głaszcząc je kciukiem. Nie był pewien, czy w końcu to zrobił, ale mózg podpowiadał mu, że cmoknął ją też w czubek głowy. Albo tylko chciał to zrobić.
Uniósł nieco głowę na pytanie ciotki, mrużąc nieco oczy, by dojrzeć, na co wskazuje – ach, goła, złota statuetka Vargas doczekała się zainteresowania! Nawet nie musiał wtrącać się do dyskusji, bo Sal i Nita ochoczo zaczęli tłumaczyć, co owa złota dupa robiła nad ich kominkiem. Es podniósł rękę, niby drapiąc się po brodzie, a tak naprawdę zasłaniał częściowo usta, z których wyrywał się niekontrolowany, pijacki chichot, gdy załapał dwuznaczność stwierdzenia, że Blanca kolekcjonowała dupy. Była w tym jakaś zazdrość, ale minął już punkt, w którym zamanifestowałaby się zaborczością i neandertalskim udowadnianiem, kto tutaj naprawdę miał do niej prawa.
- Tylko się nie wyjeb! – zawołał za nią, kiedy wypruła na piętro w poszukiwaniu swoich szkicowników, podczas gdy Yamileth uczynnie tłumaczyła, czego będzie się można spodziewać po pracach kuzynki. Esteban parsknął tylko, gdy akurat jego pozwoleństw czy umiejętności umysłowych nie zakwestionowała żadna z pań Barros i śmiało przysunął się bliżej ciotki, pochylając nad ramieniem, gdy jeden ze szkicowników wylądował w jej rękach.
Nie mógł wiedzieć, co znajdowało się w drugim z nich, ale od zawartości, którą oglądał robiło mu się zwyczajnie gorąco pod kołnierzykiem koszuli. Prace, które wysłała do galerii na konkurs wydawały się ascetycznymi portretami przy tym, co Blanka rysowała sobie w wolnych chwilach – splecione w różnych pozycjach kobiece ciała i dokładniejsze zbliżenia na ich części bezczelnie zajmowały każdą stronę, nakreślone z pewnością oraz ewidentnym brakiem wstydu. Na niektórych ze szkiców pojawiał się ten sam tatuaż – te same azteckie linie, słońce i księżyc, po jakich miał okazję sunąć językiem.
- Masz talent, złotko – skomentowała wreszcie Juliana, podnosząc głowę znad szkicownika i uważnie przyglądając się zadowolonej z siebie Blance. - Kupiłabym coś, jeśli masz duży format? Taki, wiesz... Żeby nie dało się go nie zauważyć – zachichotała, zamykając szkicownik oraz przekazując go stojącemu obok Salowi.
Es odruchowo powiódł za nimi wzrokiem, gdy Juliana i Blanca ramię w ramię opuściły salon, rozmawiając z ożywieniem o tym, co wyglądałoby najlepiej na honorowym miejscu nad kanapą w salonie. Może jakieś soczyste, mokre cycki? Czy lepiej sensualny akt?
- Dobra, za dużo o tych cyckach, robi mi się niekomfortowo – rzuciła nagle Nita, zrzucając buty na obcasie, które założyła chyba tylko dla zasady i właśnie poddawała się, szukając wygody. - Ci, którzy się naoglądali, na parkiet. Na dywan. No, wiecie. Pan brat nie musi, chyba że chcesz – zwróciła się w kierunku Francisca, którego sądząc po minie i rozciągającym się szeroko uśmieszku, coraz bardziej bawiły próby wybrnięcia z potencjalne niestosownych komentarzy. Es nie miał pojęcia, czy na jego miejscu potrafiłby się tak swobodnie uśmiechać i przechodzić nad swoją sytuacją do porządku dziennego – z drugiej strony, czy miał jakieś inne wyjście, niż zaakceptować karty, jakie rozdało mu życie? Miał. Mógł zaszyć się w domu i odciąć od wszystkich.
Dłoń Nity złapała go nagle pod ramię, pociągając.
- Teraz ja chcę. I nie marudź, że nie umiesz, wszystko widzieliśmy!
Z pewnym zdziwieniem zauważył, że było mu całkiem obojętne, czy zatańczy z Nitą czy nie – zasługę za to ponosił zapewne utopiony w substancji bajkowej mózg, zbyt leniwy by wykonywać bardziej skomplikowane kalkulacje, lub podejmować decyzje wymagające więcej niż trzech sekund skupienia. Wzruszył więc tylko ramionami, dając się pociągnąć zadowolonej kobiecie na tę część pustej podłogi, którą szumnie nazywano parkietem.
Pierwszy raz mógł odetchnąć, znajdując się w towarzystwie rodziny, której ufał bezgranicznie, wierząc w to, że ochronią go, jeśli zajdzie taka potrzeba – nawet gdy wszyscy jak jeden mąż narąbali się smakującymi jak soczek nalewkami wujka Thiago. Kaczuszki miały to szczęście być po prostu obok i obserwować.
Po raz pierwszy od czasu, gdy podpisał z Yamileth swój kontrakt, nie musiał absolutnie nic i w pustej przestrzeni falującego łagodnie mózgu pojawiła się odwaga, poszturchiwana zachęcająco przez brata. Cholera, gdyby mógł mu powiedzieć, że wcale nie musi go namawiać do podrywania Blanki i zapraszania jej gdziekolwiek! W sumie mógłby. Nachylić się konspiracyjnie, podzielić sekretem jak robili to wielokrotnie, solidarnie ukrywając je przed resztą świata. Cholera, kochał tego swojego porąbanego brata, z nogą czy bez.
Czując nadchodzącego zmiękczenie i wizję smarkania Francisco w rękaw, zapewniając go o swojej braterskiej miłości, wyrażając żal z powodu urwania nogi – i chyba jaj, ale nigdy nie miał odwagi spytać – i w ogóle dziękowania, że zawsze go jakoś rozumiał w tej całej bucowatości, Es podniósł się z krzesła, zdecydowanym krokiem idąc odbić Salowi Blankę. Bo mógł. Bo wcale nie uciekał przed całą ckliwością, jaką właśnie wyciągał z niego alkohol.
Gładko chwytając kobietę za ręce i przyciągając ją bliżej, uśmiechał się, powoli czując już, jak bolały go nieprzyzwyczajone do tego policzki.
- Hej, śliczna – odparł, nie zastanawiając się nad doborem słów. Będąc tak blisko nie mógł oderwać wzroku od niesamowitych, połyskujących złotem tęczówek Blanki. Fascynowały go za każdym razem tak samo, od czasu gdy pierwszy raz zauważył pojawianie się w nich złotych nitek. Zdawał sobie sprawę, że był to widoczny objaw jej choroby, ale były po prostu ładne. Zjawiskowe. Jakby natura w jakiś sposób chciała jej wynagrodzić chociaż część niedogodności.
- Olej ich – rzucił, mając trudność ze składaniem dłuższych zdań, a w tle słysząc głosy rodziny. - I tańcz ze mną – wymamrotał, pochylając się nieco do jej ucha. Mózg usłużnie podsunął mu wspomnienie jak kartkę pocztową – o innych, przyjemnych okolicznościach, kiedy proponował jej to samo jeszcze nie tak dawno. Rumieniec rozlał mu się po policzkach, ale skutecznie zakryła go wcześniejsza czerwień wywołana emocjami i popijaniem procentów. Małe szczęścia!
Patrząc na Blankę wcześniej, Es chyba powinien się był spodziewać faktu, że będzie miał problem za nią nadążyć, a jednak z jakiegoś powodu wciąż go to zaskoczyło – najpierw sapnął z niezadowoleniem, by wreszcie pokręcić głową i zacząć się śmiać, gdy wirowała zbyt szybko, skakała zbyt energicznie. Mógł tylko wyciągać do niej ręce, wierząc, że za każdym razem wróci. Wracała, aż wulkan energii, który ukrywała gdzieś w drobnym ciele, na moment się uspokoił, uspokajając wirujący bączek przy boku zadowolonego z tego faktu Barrosa. Trzymał dłoń na jej biodrze, odruchowo głaszcząc je kciukiem. Nie był pewien, czy w końcu to zrobił, ale mózg podpowiadał mu, że cmoknął ją też w czubek głowy. Albo tylko chciał to zrobić.
Uniósł nieco głowę na pytanie ciotki, mrużąc nieco oczy, by dojrzeć, na co wskazuje – ach, goła, złota statuetka Vargas doczekała się zainteresowania! Nawet nie musiał wtrącać się do dyskusji, bo Sal i Nita ochoczo zaczęli tłumaczyć, co owa złota dupa robiła nad ich kominkiem. Es podniósł rękę, niby drapiąc się po brodzie, a tak naprawdę zasłaniał częściowo usta, z których wyrywał się niekontrolowany, pijacki chichot, gdy załapał dwuznaczność stwierdzenia, że Blanca kolekcjonowała dupy. Była w tym jakaś zazdrość, ale minął już punkt, w którym zamanifestowałaby się zaborczością i neandertalskim udowadnianiem, kto tutaj naprawdę miał do niej prawa.
- Tylko się nie wyjeb! – zawołał za nią, kiedy wypruła na piętro w poszukiwaniu swoich szkicowników, podczas gdy Yamileth uczynnie tłumaczyła, czego będzie się można spodziewać po pracach kuzynki. Esteban parsknął tylko, gdy akurat jego pozwoleństw czy umiejętności umysłowych nie zakwestionowała żadna z pań Barros i śmiało przysunął się bliżej ciotki, pochylając nad ramieniem, gdy jeden ze szkicowników wylądował w jej rękach.
Nie mógł wiedzieć, co znajdowało się w drugim z nich, ale od zawartości, którą oglądał robiło mu się zwyczajnie gorąco pod kołnierzykiem koszuli. Prace, które wysłała do galerii na konkurs wydawały się ascetycznymi portretami przy tym, co Blanka rysowała sobie w wolnych chwilach – splecione w różnych pozycjach kobiece ciała i dokładniejsze zbliżenia na ich części bezczelnie zajmowały każdą stronę, nakreślone z pewnością oraz ewidentnym brakiem wstydu. Na niektórych ze szkiców pojawiał się ten sam tatuaż – te same azteckie linie, słońce i księżyc, po jakich miał okazję sunąć językiem.
- Masz talent, złotko – skomentowała wreszcie Juliana, podnosząc głowę znad szkicownika i uważnie przyglądając się zadowolonej z siebie Blance. - Kupiłabym coś, jeśli masz duży format? Taki, wiesz... Żeby nie dało się go nie zauważyć – zachichotała, zamykając szkicownik oraz przekazując go stojącemu obok Salowi.
Es odruchowo powiódł za nimi wzrokiem, gdy Juliana i Blanca ramię w ramię opuściły salon, rozmawiając z ożywieniem o tym, co wyglądałoby najlepiej na honorowym miejscu nad kanapą w salonie. Może jakieś soczyste, mokre cycki? Czy lepiej sensualny akt?
- Dobra, za dużo o tych cyckach, robi mi się niekomfortowo – rzuciła nagle Nita, zrzucając buty na obcasie, które założyła chyba tylko dla zasady i właśnie poddawała się, szukając wygody. - Ci, którzy się naoglądali, na parkiet. Na dywan. No, wiecie. Pan brat nie musi, chyba że chcesz – zwróciła się w kierunku Francisca, którego sądząc po minie i rozciągającym się szeroko uśmieszku, coraz bardziej bawiły próby wybrnięcia z potencjalne niestosownych komentarzy. Es nie miał pojęcia, czy na jego miejscu potrafiłby się tak swobodnie uśmiechać i przechodzić nad swoją sytuacją do porządku dziennego – z drugiej strony, czy miał jakieś inne wyjście, niż zaakceptować karty, jakie rozdało mu życie? Miał. Mógł zaszyć się w domu i odciąć od wszystkich.
Dłoń Nity złapała go nagle pod ramię, pociągając.
- Teraz ja chcę. I nie marudź, że nie umiesz, wszystko widzieliśmy!
Z pewnym zdziwieniem zauważył, że było mu całkiem obojętne, czy zatańczy z Nitą czy nie – zasługę za to ponosił zapewne utopiony w substancji bajkowej mózg, zbyt leniwy by wykonywać bardziej skomplikowane kalkulacje, lub podejmować decyzje wymagające więcej niż trzech sekund skupienia. Wzruszył więc tylko ramionami, dając się pociągnąć zadowolonej kobiecie na tę część pustej podłogi, którą szumnie nazywano parkietem.
Blanca Vargas
Re: 04.04.2001 – Część wspólna – B. Vargas & E. Barros Nie 13 Sie - 13:18
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Alkohol wyciągał z ludzi bardzo dziwne rzeczy. Francisco i Pauli rozwiązywał języki, Julianie – wyostrzał. Sala czynił tkliwym i rozkosznie uśmiechniętym, Thiago – rozmiękczał na tyle, że mężczyzna nie był w stanie specjalnie ustać na nogach, za to nabrał zapędów wokalnych i zawodził teraz nagle lekko koślawym portugalskim wspólnie z lecącą z radia wokalistką. W Yamileth budził przyczajonego drapieżnika, lustrującego tylko pozostałych świdrującym wzrokiem, a Nicie – podobnie jak Blance – odejmował resztki przyzwoitości i rozumu.
Esowi natomiast wygładzał na co dzień ostre brzegi. Codzienne zdystansowanie, pomruki zamiast słów i niemal wiecznie naburmuszoną minę zastępował teraz uśmiech i jakaś lekkość ruchów, o którą Vargas by go nie podejrzewałaby.
Nie podejrzewałaby, gdyby nie widziała już, jaki jest z nią. Tylko z nią.
Obserwowanie Esa w tym nietypowym dla niego otoczeniu – a może właśnie najbardziej naturalnym, może właśnie wśród swojej rodziny był dużo bardziej sobą niż na co dzień ze swoimi kaczuszkami? - było dla Blanki nowym, zaskakującym doświadczeniem, które doceniłaby pewnie jeszcze bardziej, gdyby była trzeźwa. Ale nie była.
Tylko się nie wyjeb!
Chichocząc jak durna na ten niespecjalnie elegancki wyraz troski, nie przestała się uśmiechać ani wtedy, gdy wróciła na dół, ani też w chwili przekazania szkicowników w ręce Pauli i Juliany. Szczególnie szeroko uśmiechnęła się zaś w chwili, gdy ciotka wyraziła zainteresowanie nabyciem jakiegoś z jej obrazów, rozciągając przed Blancą wizję własnego dzieła wiszącego na honorowym miejscu w salonie – i gorszącego każdego, kogo tylko by się dało.
Choć więc Vargas nie miała zbyt wiele wielkoformatowych aktów – głównie dlatego, że nie bardzo miała czas je tworzyć – z zapałem przystąpiła do grzebania w odstawionej pod ścianą sypialni kolekcji. Jeszcze po drodze na górę dyskutując z Julianą żywo o tym, co mogła jej zaproponować, teraz jeden za drugim rozkładała obrazy na dywanie. Nie wszystkie pamiętała – część powstała tuż po przyjeździe do Midgardu i od tego czasu zbierała kurz pod ścianą. Inne, tworzone początkowo w celu zgłoszenia ich na konkurs, pamiętała aż za dobrze.
Wybierając swoją przyszłą ozdobę salonu, Juliana była skupiona tak, jakby przebierała w arcydziełach sztuki renesansu. Marszcząc brwi, uważnie oglądała każdy z obrazów, intensywnie przyglądając się odmalowanej na nich nagości.
- Ten – powiedziała wreszcie, wskazując jeden z aktów – I ten – dodała, pokazując kolejny.
Blanca uśmiechnęła się szeroko. Dwa wybrane przez Julianę obrazy były w zasadzie całością. Vargas tak o nich myślała. Ta sama elegancka sceneria luksusowego buduaru, to samo ciało w roli głównej. Nie jej. I nie Yami. Do tych dwóch nie miała modelki. Cała wyciekająca z obrazów nieprzyzwoitość była wytworem jej własnej rozpustnej wyobraźni.
Wróciły na dół zadowolone – Juliana z obrazów, które miała ze sobą zabrać, Blanca z faktu, że została doceniona. Uznanie pani Barros było oliwą dolewaną do ognia rozkosznie rozgrzewającego teraz ciało Vargas.
- Wybrałam – obwieściła Juliana gdy były już na dole i spojrzała krytycznie na swojego małżonka. - Teraz już na pewno musisz iść do medyka, sprawdzić tę swoją pompkę – rzuciła, ręką machając gdzieś w okolicach klatki piersiowej i wskazując, że chodziło jej o serce. - Bo jak zawieszę te obrazy, a ty dostaniesz zawału jak tylko na nie spojrzysz, to wypomnę ci to choćby w grobie.
Thiago uśmiechnął się rozanielony. Nie do końca rozumiał, o co chodzi, ale skoro to jego własna żona coś do niego mówiła, to musiało być miłe, kochane, słodkie. Na pewno.
Blanca tymczasem została przy schodach, zatrzymując się tuż za ostatnim stopniem. Przesunęła wzrokiem po pozostałych – po Salu ciamkającym dodatkową porcję gulaszu, po Franciscu gestykulującym żywo, gdy opowiadał coś Yami, po Pauli, która właśnie dołączyła do Juliany, by zapytać o wybrane obrazy.
I po Esie. Po Esie i Nicie. Bo dłoniach Rabago zsuwających się bezczelnie na pośladki mężczyzny – i po rękach Barrosa, chwytających nadgarstki kobiety i podnoszących je wyżej, przyzwoicie powyżej pasa. Po rozbawionym uśmiechu Nity, za chwilę powtarzającej swój manewr, i po upartym Esie, gdy przynajmniej trzykrotnie cofał jej dłonie z własnego tyłka. Nie odtrącał jej – co samo w sobie było zupełnie nie w jego stylu, bo przecież odpędzał się od Rabago dosłownie od pierwszego dnia – ale świadomość, że nawet będąc tak pijanym jest w stanie stawiać jej granice, sprawiała, że Blanca...
Rozczuliła się. Była zazdrosna, gdzieś w sercu zakuły ją igiełki złości na Nitę – ale miękła też, spoglądając na zacięcie Esa, gdy nie pozwalał Rabago na coś, co Blanca mogła robić bez przeszkód.
Był jej. Cholernie jej, tylko jej.
Finalnie złość pękła jak mydlana bańka jeszcze zanim zdążyła się w pełni rozrosnąć. Zamiast tego coś ciepłego rozlało się pod żebrami Blanki, zmiękczyło jej uśmiech, dodało łagodne, czułe błyski w jej spojrzeniu. W kilku krokach znalazła się obok, tuż obok Nity i Esa.
- Odbijany – rzuciła jak gdyby nigdy nic i, jeszcze zanim Rabago zdążyła ją ofuknąć, chwyciła Barrosa za brodę, zwróciła ku sobie i bez najmniejszego wahania ukradła mu pocałunek. Tylko jeden, choć bardzo – bardzo – chciała więcej.
Nita strzeliła ją w tyłek, spoglądając na nią z niedowierzaniem.
- Serio? Już? - spytała. Cofnęła się o krok, założyła ręce na piersi, wreszcie westchnęła żałośnie. - Yami, ona znowu to robi! Weź ją, nie wiem... Okiełznaj.
Serrano roześmiała się, spoglądając na nich znad stołu. Była zbyt nietrzeźwa, by się przejąć – by zasmucić się lub zezłościć.
- Jakby ktokolwiek mógł to zrobić. Obawiam się, że znów przegrałaś, kochanie – parsknęła cicho.
Widząc zaskoczone, nierozumiejące spojrzenie Francisca, Yami wzruszyła ramionami.
- Blanca tak ma – stwierdziła po prostu. Podobnie jak inni, nie była wystarczająco trzeźwa, by wdawać się w bardziej złożone wyjaśnienia. - Często kończy imprezy gdzieś… - Machnęła ręką w bliżej niesprecyzowanym geście. - Gdzieś. Nie u siebie.
- Chcesz powiedzieć, że się rucha – pospieszyła z odsieczą Paula, unosząc znacząco brwi. Nie wydawała się oburzona, zaskoczona specjalnie też nie.
Nita parsknęła cicho, Yami uniosła ręce w obronnym geście – nie moja wina, że moja kuzynka jest niewyżyta.
- Jemu w sumie przydałoby się dobre rżnięcie... - stwierdził tymczasem Francisco po teatralnym namyśle. Na karcące spojrzenie Pauli sapnął cicho. - No co? Źle mówię?
Juliana przyglądała się Esowi i Blance przez chwilę uważnie, jakby spoglądała na muzealny eksponat. Wreszcie pokiwała głową bez słowa i wróciła do stołu. Opadła na jedno z wolnych krzeseł – chyba nie to, które zajmowała wcześniej, ale kto by się tym teraz przejmował – i sięgnęła po szaszłyka.
- Jak wam żal, to też możecie – podsumowała bez skrępowania, machając nadzianym na kijek mięsem w kierunku Francisco i Pauli. - Panie w sumie też, czemu nie. - Majtnęła szaszłykiem w kierunku Yami i naburmuszonej Nity, która poddała się wreszcie i wróciła do reszty. - I ja też. Chociaż temu to po alkoholu już raczej... - Westchnęła cicho. Zamiast dokończyć, zagryzła kawałkiem szaszłyka, żując mięso leniwie.
- Sayooo..naaa...raaaa – nucił niczego nieświadom Thiago, a Sal, który w międzyczasie zdążył przenieść się na kanapę obok zajmowanego przez wujka fotela, akompaniował mu rytmicznymi pacnięciami w oparcie mebla.
Blanca nie była nawet w połowie świadoma wymiany zdań za ich plecami. Znów jakby zawiesiła się, zostając przy Esie.
- Mój – wymruczała cicho, łapiąc lekko gładki materiał jego koszuli. Uśmiechnęła się promiennie – i ani myślała odejść. Jakby nie potrafiła. Jakby cały jej świat ograniczył się nagle do metra kwadratowego dywanu, a chwilę potem skrawka kanapy, który dzieliła z Barrosem, nie reagując na rzucane zaczepki, za to przyjmując kolejne podtykane im kieliszki alkoholu.
Nie była pewna, ile czasu minęło, gdy Nita, dopingowana przez Paulę, zarządziła koniec imprezy.
- Nieee, kochanie, jeszcze jest... - zaczął protestować Francisco tonem do złudzenia przypominającym niezadowolone dziecko, ucichł jednak, gdy żona po raz kolejny usadziła go spojrzeniem typu jeszcze jedno słowo, a przez najbliższe pół roku o wyjściu z kolegami będziesz mógł sobie co najwyżej pomarzyć.
- Podnosić dupy, towarzystwo – dyrygowała Rabago – i rozkładać materace. Są tam. - Wskazała gestem w kierunku korytarza, gdzie wspomniane materace leżały ułożone na jednym stosie.
Sal z Thiagiem podnieśli się żwawo – zbyt żwawo, jak na ich stan – i zataczając się, potulnie pomaszerowali we wskazanym kierunku. Zaraz za nimi ruszyła Yami, po niej Paula.
Nita jednym zaklęciem uprzątnęła ze stołu – to, że będąc w stanie upojenia była w stanie rzucić czar i nie eksplodować przy tym połowy salonu, było szczerze imponujące – i obejrzała się na Esa.
- A ty co? - spytała, unosząc brwi znacząco. Ruchem głowy wskazała Thiago, który, posapując, wlókł właśnie jeden z materacy do najbliższego wolnego skrawka podłogi.
Esowi natomiast wygładzał na co dzień ostre brzegi. Codzienne zdystansowanie, pomruki zamiast słów i niemal wiecznie naburmuszoną minę zastępował teraz uśmiech i jakaś lekkość ruchów, o którą Vargas by go nie podejrzewałaby.
Nie podejrzewałaby, gdyby nie widziała już, jaki jest z nią. Tylko z nią.
Obserwowanie Esa w tym nietypowym dla niego otoczeniu – a może właśnie najbardziej naturalnym, może właśnie wśród swojej rodziny był dużo bardziej sobą niż na co dzień ze swoimi kaczuszkami? - było dla Blanki nowym, zaskakującym doświadczeniem, które doceniłaby pewnie jeszcze bardziej, gdyby była trzeźwa. Ale nie była.
Tylko się nie wyjeb!
Chichocząc jak durna na ten niespecjalnie elegancki wyraz troski, nie przestała się uśmiechać ani wtedy, gdy wróciła na dół, ani też w chwili przekazania szkicowników w ręce Pauli i Juliany. Szczególnie szeroko uśmiechnęła się zaś w chwili, gdy ciotka wyraziła zainteresowanie nabyciem jakiegoś z jej obrazów, rozciągając przed Blancą wizję własnego dzieła wiszącego na honorowym miejscu w salonie – i gorszącego każdego, kogo tylko by się dało.
Choć więc Vargas nie miała zbyt wiele wielkoformatowych aktów – głównie dlatego, że nie bardzo miała czas je tworzyć – z zapałem przystąpiła do grzebania w odstawionej pod ścianą sypialni kolekcji. Jeszcze po drodze na górę dyskutując z Julianą żywo o tym, co mogła jej zaproponować, teraz jeden za drugim rozkładała obrazy na dywanie. Nie wszystkie pamiętała – część powstała tuż po przyjeździe do Midgardu i od tego czasu zbierała kurz pod ścianą. Inne, tworzone początkowo w celu zgłoszenia ich na konkurs, pamiętała aż za dobrze.
Wybierając swoją przyszłą ozdobę salonu, Juliana była skupiona tak, jakby przebierała w arcydziełach sztuki renesansu. Marszcząc brwi, uważnie oglądała każdy z obrazów, intensywnie przyglądając się odmalowanej na nich nagości.
- Ten – powiedziała wreszcie, wskazując jeden z aktów – I ten – dodała, pokazując kolejny.
Blanca uśmiechnęła się szeroko. Dwa wybrane przez Julianę obrazy były w zasadzie całością. Vargas tak o nich myślała. Ta sama elegancka sceneria luksusowego buduaru, to samo ciało w roli głównej. Nie jej. I nie Yami. Do tych dwóch nie miała modelki. Cała wyciekająca z obrazów nieprzyzwoitość była wytworem jej własnej rozpustnej wyobraźni.
Wróciły na dół zadowolone – Juliana z obrazów, które miała ze sobą zabrać, Blanca z faktu, że została doceniona. Uznanie pani Barros było oliwą dolewaną do ognia rozkosznie rozgrzewającego teraz ciało Vargas.
- Wybrałam – obwieściła Juliana gdy były już na dole i spojrzała krytycznie na swojego małżonka. - Teraz już na pewno musisz iść do medyka, sprawdzić tę swoją pompkę – rzuciła, ręką machając gdzieś w okolicach klatki piersiowej i wskazując, że chodziło jej o serce. - Bo jak zawieszę te obrazy, a ty dostaniesz zawału jak tylko na nie spojrzysz, to wypomnę ci to choćby w grobie.
Thiago uśmiechnął się rozanielony. Nie do końca rozumiał, o co chodzi, ale skoro to jego własna żona coś do niego mówiła, to musiało być miłe, kochane, słodkie. Na pewno.
Blanca tymczasem została przy schodach, zatrzymując się tuż za ostatnim stopniem. Przesunęła wzrokiem po pozostałych – po Salu ciamkającym dodatkową porcję gulaszu, po Franciscu gestykulującym żywo, gdy opowiadał coś Yami, po Pauli, która właśnie dołączyła do Juliany, by zapytać o wybrane obrazy.
I po Esie. Po Esie i Nicie. Bo dłoniach Rabago zsuwających się bezczelnie na pośladki mężczyzny – i po rękach Barrosa, chwytających nadgarstki kobiety i podnoszących je wyżej, przyzwoicie powyżej pasa. Po rozbawionym uśmiechu Nity, za chwilę powtarzającej swój manewr, i po upartym Esie, gdy przynajmniej trzykrotnie cofał jej dłonie z własnego tyłka. Nie odtrącał jej – co samo w sobie było zupełnie nie w jego stylu, bo przecież odpędzał się od Rabago dosłownie od pierwszego dnia – ale świadomość, że nawet będąc tak pijanym jest w stanie stawiać jej granice, sprawiała, że Blanca...
Rozczuliła się. Była zazdrosna, gdzieś w sercu zakuły ją igiełki złości na Nitę – ale miękła też, spoglądając na zacięcie Esa, gdy nie pozwalał Rabago na coś, co Blanca mogła robić bez przeszkód.
Był jej. Cholernie jej, tylko jej.
Finalnie złość pękła jak mydlana bańka jeszcze zanim zdążyła się w pełni rozrosnąć. Zamiast tego coś ciepłego rozlało się pod żebrami Blanki, zmiękczyło jej uśmiech, dodało łagodne, czułe błyski w jej spojrzeniu. W kilku krokach znalazła się obok, tuż obok Nity i Esa.
- Odbijany – rzuciła jak gdyby nigdy nic i, jeszcze zanim Rabago zdążyła ją ofuknąć, chwyciła Barrosa za brodę, zwróciła ku sobie i bez najmniejszego wahania ukradła mu pocałunek. Tylko jeden, choć bardzo – bardzo – chciała więcej.
Nita strzeliła ją w tyłek, spoglądając na nią z niedowierzaniem.
- Serio? Już? - spytała. Cofnęła się o krok, założyła ręce na piersi, wreszcie westchnęła żałośnie. - Yami, ona znowu to robi! Weź ją, nie wiem... Okiełznaj.
Serrano roześmiała się, spoglądając na nich znad stołu. Była zbyt nietrzeźwa, by się przejąć – by zasmucić się lub zezłościć.
- Jakby ktokolwiek mógł to zrobić. Obawiam się, że znów przegrałaś, kochanie – parsknęła cicho.
Widząc zaskoczone, nierozumiejące spojrzenie Francisca, Yami wzruszyła ramionami.
- Blanca tak ma – stwierdziła po prostu. Podobnie jak inni, nie była wystarczająco trzeźwa, by wdawać się w bardziej złożone wyjaśnienia. - Często kończy imprezy gdzieś… - Machnęła ręką w bliżej niesprecyzowanym geście. - Gdzieś. Nie u siebie.
- Chcesz powiedzieć, że się rucha – pospieszyła z odsieczą Paula, unosząc znacząco brwi. Nie wydawała się oburzona, zaskoczona specjalnie też nie.
Nita parsknęła cicho, Yami uniosła ręce w obronnym geście – nie moja wina, że moja kuzynka jest niewyżyta.
- Jemu w sumie przydałoby się dobre rżnięcie... - stwierdził tymczasem Francisco po teatralnym namyśle. Na karcące spojrzenie Pauli sapnął cicho. - No co? Źle mówię?
Juliana przyglądała się Esowi i Blance przez chwilę uważnie, jakby spoglądała na muzealny eksponat. Wreszcie pokiwała głową bez słowa i wróciła do stołu. Opadła na jedno z wolnych krzeseł – chyba nie to, które zajmowała wcześniej, ale kto by się tym teraz przejmował – i sięgnęła po szaszłyka.
- Jak wam żal, to też możecie – podsumowała bez skrępowania, machając nadzianym na kijek mięsem w kierunku Francisco i Pauli. - Panie w sumie też, czemu nie. - Majtnęła szaszłykiem w kierunku Yami i naburmuszonej Nity, która poddała się wreszcie i wróciła do reszty. - I ja też. Chociaż temu to po alkoholu już raczej... - Westchnęła cicho. Zamiast dokończyć, zagryzła kawałkiem szaszłyka, żując mięso leniwie.
- Sayooo..naaa...raaaa – nucił niczego nieświadom Thiago, a Sal, który w międzyczasie zdążył przenieść się na kanapę obok zajmowanego przez wujka fotela, akompaniował mu rytmicznymi pacnięciami w oparcie mebla.
Blanca nie była nawet w połowie świadoma wymiany zdań za ich plecami. Znów jakby zawiesiła się, zostając przy Esie.
- Mój – wymruczała cicho, łapiąc lekko gładki materiał jego koszuli. Uśmiechnęła się promiennie – i ani myślała odejść. Jakby nie potrafiła. Jakby cały jej świat ograniczył się nagle do metra kwadratowego dywanu, a chwilę potem skrawka kanapy, który dzieliła z Barrosem, nie reagując na rzucane zaczepki, za to przyjmując kolejne podtykane im kieliszki alkoholu.
Nie była pewna, ile czasu minęło, gdy Nita, dopingowana przez Paulę, zarządziła koniec imprezy.
- Nieee, kochanie, jeszcze jest... - zaczął protestować Francisco tonem do złudzenia przypominającym niezadowolone dziecko, ucichł jednak, gdy żona po raz kolejny usadziła go spojrzeniem typu jeszcze jedno słowo, a przez najbliższe pół roku o wyjściu z kolegami będziesz mógł sobie co najwyżej pomarzyć.
- Podnosić dupy, towarzystwo – dyrygowała Rabago – i rozkładać materace. Są tam. - Wskazała gestem w kierunku korytarza, gdzie wspomniane materace leżały ułożone na jednym stosie.
Sal z Thiagiem podnieśli się żwawo – zbyt żwawo, jak na ich stan – i zataczając się, potulnie pomaszerowali we wskazanym kierunku. Zaraz za nimi ruszyła Yami, po niej Paula.
Nita jednym zaklęciem uprzątnęła ze stołu – to, że będąc w stanie upojenia była w stanie rzucić czar i nie eksplodować przy tym połowy salonu, było szczerze imponujące – i obejrzała się na Esa.
- A ty co? - spytała, unosząc brwi znacząco. Ruchem głowy wskazała Thiago, który, posapując, wlókł właśnie jeden z materacy do najbliższego wolnego skrawka podłogi.
Esteban Barros
Re: 04.04.2001 – Część wspólna – B. Vargas & E. Barros Nie 13 Sie - 13:18
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Chociaż rozmiękczony na każdym froncie, Esteban przekonywał się, że pozostawał mu mały kawałeczek mózgu, który był aktualnie upośledzony musującym pod czaszką alkoholem, ale jako tako potrafił podejmować słuszne decyzje. Tak mu się przynajmniej wydawało, że były słuszne. Nie, musiały być. Były? No oczywiście, że były! Ślepy i głuchy na pozostałe wydarzenia wieczoru, Es skupiał się na tym, by wszystkie rozbawione próby Nity, by obmacać jego tyłek, nie dochodziły do skutku. No bezczelna. Bezczelna i paskudna, to on do niej tak raz z sercem, a ona tylko o jednym. Wzdychając ciężko, za każdym razem chwytał nadgarstki Rabago, gdy zaczęły zbliżać się do granicy przyzwoitości, przesuwając jej dłonie wyżej, powtarzając to przynajmniej kilka razy, ale wciąż naiwnie licząc, że załapie. Nawet gdyby chciał – a nie chciał - miał przecież Blankę, a obiecując komuś lojalność nie szło się zaraz nadstawiać pośladków do zmacania przez kogoś innego. Nie był żadną zdzirą. Tak ogólnie. Bo może dla Vargas trochę był. Mówił jej o tym? Powinien powiedzieć. Może zmieniłaby zdanie o tych głupich zasadach. No bo przecież były zajebiście głupie? Czemu wcześniej mu się wydawało, że był w nich jakiś sens? Ona była na niego napalona, on na nią też, to na chuj drążyć?
Samo myślenie o Blance wydało się ją przywołać, bo oto nagle – Barros nie miał pojęcia jak i kiedy – pojawiła się tuż obok, kradnąc mu pocałunek, który wygiął usta Esa w głupkowatym uśmiechu. Coś przewróciło mu się przyjemnie w brzuchu, nakazując objąć kobietę w pasie i przyciągnąć bliżej jakby nigdy nic. Nita sama zdecydowała się cofnąć, za co dziękował wszystkim siłom wyższym. Byłoby dziwnie, jakby tak trzymał Vargas, a Nita trzymała jego. Nie miał ochoty na taki trójkąt.
Zawodzenie Rabago otrzeźwiło mężczyznę na tyle, by w większości złapał toczącą się wymianę zdań i by pokazał bratu język na jego komentarz. Niezwykle dojrzale.
- A chuj cię obchodzi, co robił mój kutas i kiedy – odparł wybitnie elokwentnie, zadowolony ze swojej riposty jak nigdy. - A robił! Ale nie powiem co! – uniósł palec, nie zataczając się tylko dlatego, że miał wsparcie w postaci Blanki. Zdążył zapomnieć – lub nie docenić – jak bardzo kopały nalewki wujka i sięgał po kieliszek zdecydowanie zbyt często, niż byłoby to rozsądne. Nie pamiętał, kiedy ostatnio się upił. Chciał się upić. Zdecydowanie był pijany. Był blisko bycia najebanym. Pewnie dlatego nie zauważył uważnego, zbyt przenikliwego jak na warunki wzroku ciotki.
- Twój – przytaknął tylko Vargas, gdy zajęli miejsca na kanapie obok Sala, podobnie jak pozostali porzucając pomysł dalszych tańców na rzecz lekkiego poruszania głową lub stopą do rytmu. Bezmyślnie przyjmowali – czy raczej przyjmował, bo Blanca w którymś momencie zaczęła odmawiać, mamrocząc mu tylko do ucha słodkie głupoty, kolejne kieliszki wypełniane rozlewaną przez Thiago nalewką, kompletnie nie czując już lekkiego pieczenia w tyle gardła. Czym bliżej końca, tym mniej osób zostawało na placu boju.
- Fajkę? – rzucił Es w ciszy pomiędzy piosenkami sączącymi się z radia, chętnie rozdając papierosy ze swojej paczki każdemu, kto poprosił. Jednego wsunął też do ust Vargas, chociaż wcale o to nie poprosiła, niemal natychmiast marszcząc brwi i zabierając go.
- Głupkowato wyglądasz – wytłumaczył się, wygodniej układając na kanapie z jej ciężarem uwieszonym na ramieniu. Czy też próbując, bo w stanie upojenia Vargas podświadomie zmieniała się w koalę, która raz uchwycona swojej gałęzi, nie chciała puszczać.
Kiedy nawet już dym, który wypuszczał przez usta zaczął mu mocno pływać przed oczami, zarządzono koniec imprezy, wydając dyspozycje odbijające się od uszu i rozumu Estebana jak groch ciskany o ścianę. Ludzie zaczęli się krzątać, coś do siebie mówić i ustalać, ale jemu było to absolutnie obojętne. Fizycznie był z nimi, ale mentalnie od dawna fruwał już gdzieś ponad dachami Midgardu.
A ty co?
Dopiero bezpośrednie, odpowiednio głośno wypowiedziane pytanie Nity, zwróciło na jej postać półprzytomne spojrzenie ciemnych oczu.
- Jajco – było jedynym, co wydało się w tym momencie odpowiednią odpowiedzią na pytanie pozbawione w jego stanie szerszego kontekstu. No bo niby czego innego się spodziewała? Skoro inni coś robili, no to chyba dawali sobie radę?
Gdzieś w tle usłyszał głos ciotki, ale nie skupił na nim wystarczająco uwagi, by wyłapać, co chciała przekazać – a skoro nie rozumiał, co do niego mówiono, to nie musiał odpowiadać. Es odchylił więc głowę na oparcie kanapy, przymykając oczy – to, że zaczął odpływać, stało się jasne, gdy Paula nagle szturchnęła go w ramię, to samo zaraz robiąc z Blanką i pokazując im jeden z rozłożonych materacy, na którym czekał koc, dwie poduszki, a obok miska.
- Do spania – zarządziła, szturchając ich dopóki polecenie nie przebiło się przez alkoholową chmurę. - Powoli, nie poprzewracać się. Cholera, ile ty tego wypiłeś?
Es nie odpowiadał już na nic, co mówiła w inny sposób niż tylko pomrukując pod nosem – skupił się na niezwykle trudnej sztuce nawigacji uwzględniającej holowanie Blanki, dwa... Trzy! Razy ratując ich przed spektakularną glebą i wyrąbaniem na twarz.
Światło zgasło mu niemal natychmiast, gdy przyłożył głowę do poduszki – zdążył tylko objąć w pasie Vargas, która mniej lub bardziej świadomie znów się na niego wspięła, jednocześnie obejmując nogą i ramionami.
Spało mu się wyśmienicie.
Ze wstawaniem było dużo, dużo gorzej. Pierwszym, co zarejestrował, było pochrapywanie wujka gdzieś z lewej, wrzynające mu się w skronie z subtelnością kowalskiego młota i rozłupujące czaszkę na drobne, drobniutkie kawałeczki grzechoczące z każdym drobnym ruchem jak paznokcie sunące po tablicy. Esteban zacisnął mocniej powieki, wtulając twarz w nagrzany, pachnący potem i resztkami cytrusowych perfum kark Blanki, samą siłą woli usiłując odepchnąć ból będący konsekwencją jego wczorajszych wyborów. Warcząc cicho pod nosem, poprawił uścisk na piersi, którą bezwiednie złapał przez sen – nie chciał wstawać. Nie chciał wstawać i chuj.
Jego głowa i żołądek miały inne plany. Najpierw pojawiły się zimne poty, zaczęło skręcać go gdzieś w dole brzucha, a wreszcie odbiło mu się wczorajszym jedzeniem i nadtrawionym alkoholem. Znał to palenie w tyle gardła. Chcąc tego czy nie, musiał wstać, jeśli nie miał w planach zarzygać materaca – półprzytomnie i bardzo, bardzo powoli ze względu na ból w skroniach oraz śmiało pływający przed oczami pokój, Es podniósł się na nogi, dotaczając się do łazienki akurat na czas. Po kilku chwilach gwałtownych torsji do kompletu kacowych nieprzyjemności dołączył ból ściskającego się brzucha. Nie był pewien, ile tak czekał, aż żołądek się uspokoi i stwierdzi, że wystarczająco już go skopał – ale w końcu odpuścił, pozwalając na zachowanie ostatniej garsteczki godności przez przepłukanie ust. W lustrze zobaczył swoje odbicie – rozczochrane włosy, ciemne półksiężyce pod oczami i wymięta jak szmata koszula. Obraz nędzy i rozpaczy. Mężczyzna miał przelotną myśl, że umyłby zęby, ale był przekonany, że w tym stanie brakowało mu zdolności manualnych, by znaleźć szczoteczkę, wycisnąć na nią pastę, a potem jeszcze poruszać nią w ustach. Za dużo kroków, za mało marginesu na błędy. Tym, co mógł zrobić, było za to pójście do kuchni i zrobienie sobie kawy – wody i ziaren powinno być w kawiarce tyle, by mógł jedynie podstawić pod nią kubek i nacisnąć przycisk. Tak, kawa brzmiała jak dobry plan.
Powoli i niezbyt majestatycznie przeciął przedpokój, na którym wszyscy – z małymi wyjątkami, jakich nie próbował roztrząsać – wciąż spali, i z gracją skacowanego samca wtoczył się do kuchni. Kuchni, w której o dziwo, znajdowała się już Nita, zbierająca z blatów oraz stołu resztki wczorajszego szału gotowania. Gdy go zobaczyła, zacisnęła usta w wąską linię, z całym impetem wrzucając do zlewu ciężką salaterkę, którą akurat miała w rękach. Dźwięk był okropny, zgrzytający i z pierdolnięciem błyskawicy wbił się Estebanowi w mózg.
- Ja pierdolę – jęknął, łapiąc się za głowę, Rabago jednak jeszcze nie skończyła. Z zacięciem godnym wściekłej, wysiadującej matki dowolnego gatunku, zbierała więcej naczyń, rzucając je jedne na drugie w zlewie, nie dbając o to, czy się potłuką, a jedynie o to, by zrobić jak największy raban. Kiedy skończyły jej się miski, zaczęła otwierać i z rozpędem zamykać szafki, aż wreszcie sięgnęła po patelnię.
- Nita, uspokój się, pojebało cię? – wtrącił słabo Es, zanim kobieta nabrała powietrza w płuca i z czerwoną ze złości twarzą, ryknęła:
- TO CIEBIE POJEBAŁO, BARROS!
Wsparł się o ścianę, w najbardziej podstawowym odruchu zasłaniając uszy dłońmi.
- CO TO ZA OBMACYWANIE CYCKÓW BLANI! JA WSZYSTKO WIDZIAŁAM! POWINNAM CI WYJEBAĆ TĄ PATELNIĄ!
Samo myślenie o Blance wydało się ją przywołać, bo oto nagle – Barros nie miał pojęcia jak i kiedy – pojawiła się tuż obok, kradnąc mu pocałunek, który wygiął usta Esa w głupkowatym uśmiechu. Coś przewróciło mu się przyjemnie w brzuchu, nakazując objąć kobietę w pasie i przyciągnąć bliżej jakby nigdy nic. Nita sama zdecydowała się cofnąć, za co dziękował wszystkim siłom wyższym. Byłoby dziwnie, jakby tak trzymał Vargas, a Nita trzymała jego. Nie miał ochoty na taki trójkąt.
Zawodzenie Rabago otrzeźwiło mężczyznę na tyle, by w większości złapał toczącą się wymianę zdań i by pokazał bratu język na jego komentarz. Niezwykle dojrzale.
- A chuj cię obchodzi, co robił mój kutas i kiedy – odparł wybitnie elokwentnie, zadowolony ze swojej riposty jak nigdy. - A robił! Ale nie powiem co! – uniósł palec, nie zataczając się tylko dlatego, że miał wsparcie w postaci Blanki. Zdążył zapomnieć – lub nie docenić – jak bardzo kopały nalewki wujka i sięgał po kieliszek zdecydowanie zbyt często, niż byłoby to rozsądne. Nie pamiętał, kiedy ostatnio się upił. Chciał się upić. Zdecydowanie był pijany. Był blisko bycia najebanym. Pewnie dlatego nie zauważył uważnego, zbyt przenikliwego jak na warunki wzroku ciotki.
- Twój – przytaknął tylko Vargas, gdy zajęli miejsca na kanapie obok Sala, podobnie jak pozostali porzucając pomysł dalszych tańców na rzecz lekkiego poruszania głową lub stopą do rytmu. Bezmyślnie przyjmowali – czy raczej przyjmował, bo Blanca w którymś momencie zaczęła odmawiać, mamrocząc mu tylko do ucha słodkie głupoty, kolejne kieliszki wypełniane rozlewaną przez Thiago nalewką, kompletnie nie czując już lekkiego pieczenia w tyle gardła. Czym bliżej końca, tym mniej osób zostawało na placu boju.
- Fajkę? – rzucił Es w ciszy pomiędzy piosenkami sączącymi się z radia, chętnie rozdając papierosy ze swojej paczki każdemu, kto poprosił. Jednego wsunął też do ust Vargas, chociaż wcale o to nie poprosiła, niemal natychmiast marszcząc brwi i zabierając go.
- Głupkowato wyglądasz – wytłumaczył się, wygodniej układając na kanapie z jej ciężarem uwieszonym na ramieniu. Czy też próbując, bo w stanie upojenia Vargas podświadomie zmieniała się w koalę, która raz uchwycona swojej gałęzi, nie chciała puszczać.
Kiedy nawet już dym, który wypuszczał przez usta zaczął mu mocno pływać przed oczami, zarządzono koniec imprezy, wydając dyspozycje odbijające się od uszu i rozumu Estebana jak groch ciskany o ścianę. Ludzie zaczęli się krzątać, coś do siebie mówić i ustalać, ale jemu było to absolutnie obojętne. Fizycznie był z nimi, ale mentalnie od dawna fruwał już gdzieś ponad dachami Midgardu.
A ty co?
Dopiero bezpośrednie, odpowiednio głośno wypowiedziane pytanie Nity, zwróciło na jej postać półprzytomne spojrzenie ciemnych oczu.
- Jajco – było jedynym, co wydało się w tym momencie odpowiednią odpowiedzią na pytanie pozbawione w jego stanie szerszego kontekstu. No bo niby czego innego się spodziewała? Skoro inni coś robili, no to chyba dawali sobie radę?
Gdzieś w tle usłyszał głos ciotki, ale nie skupił na nim wystarczająco uwagi, by wyłapać, co chciała przekazać – a skoro nie rozumiał, co do niego mówiono, to nie musiał odpowiadać. Es odchylił więc głowę na oparcie kanapy, przymykając oczy – to, że zaczął odpływać, stało się jasne, gdy Paula nagle szturchnęła go w ramię, to samo zaraz robiąc z Blanką i pokazując im jeden z rozłożonych materacy, na którym czekał koc, dwie poduszki, a obok miska.
- Do spania – zarządziła, szturchając ich dopóki polecenie nie przebiło się przez alkoholową chmurę. - Powoli, nie poprzewracać się. Cholera, ile ty tego wypiłeś?
Es nie odpowiadał już na nic, co mówiła w inny sposób niż tylko pomrukując pod nosem – skupił się na niezwykle trudnej sztuce nawigacji uwzględniającej holowanie Blanki, dwa... Trzy! Razy ratując ich przed spektakularną glebą i wyrąbaniem na twarz.
Światło zgasło mu niemal natychmiast, gdy przyłożył głowę do poduszki – zdążył tylko objąć w pasie Vargas, która mniej lub bardziej świadomie znów się na niego wspięła, jednocześnie obejmując nogą i ramionami.
Spało mu się wyśmienicie.
Ze wstawaniem było dużo, dużo gorzej. Pierwszym, co zarejestrował, było pochrapywanie wujka gdzieś z lewej, wrzynające mu się w skronie z subtelnością kowalskiego młota i rozłupujące czaszkę na drobne, drobniutkie kawałeczki grzechoczące z każdym drobnym ruchem jak paznokcie sunące po tablicy. Esteban zacisnął mocniej powieki, wtulając twarz w nagrzany, pachnący potem i resztkami cytrusowych perfum kark Blanki, samą siłą woli usiłując odepchnąć ból będący konsekwencją jego wczorajszych wyborów. Warcząc cicho pod nosem, poprawił uścisk na piersi, którą bezwiednie złapał przez sen – nie chciał wstawać. Nie chciał wstawać i chuj.
Jego głowa i żołądek miały inne plany. Najpierw pojawiły się zimne poty, zaczęło skręcać go gdzieś w dole brzucha, a wreszcie odbiło mu się wczorajszym jedzeniem i nadtrawionym alkoholem. Znał to palenie w tyle gardła. Chcąc tego czy nie, musiał wstać, jeśli nie miał w planach zarzygać materaca – półprzytomnie i bardzo, bardzo powoli ze względu na ból w skroniach oraz śmiało pływający przed oczami pokój, Es podniósł się na nogi, dotaczając się do łazienki akurat na czas. Po kilku chwilach gwałtownych torsji do kompletu kacowych nieprzyjemności dołączył ból ściskającego się brzucha. Nie był pewien, ile tak czekał, aż żołądek się uspokoi i stwierdzi, że wystarczająco już go skopał – ale w końcu odpuścił, pozwalając na zachowanie ostatniej garsteczki godności przez przepłukanie ust. W lustrze zobaczył swoje odbicie – rozczochrane włosy, ciemne półksiężyce pod oczami i wymięta jak szmata koszula. Obraz nędzy i rozpaczy. Mężczyzna miał przelotną myśl, że umyłby zęby, ale był przekonany, że w tym stanie brakowało mu zdolności manualnych, by znaleźć szczoteczkę, wycisnąć na nią pastę, a potem jeszcze poruszać nią w ustach. Za dużo kroków, za mało marginesu na błędy. Tym, co mógł zrobić, było za to pójście do kuchni i zrobienie sobie kawy – wody i ziaren powinno być w kawiarce tyle, by mógł jedynie podstawić pod nią kubek i nacisnąć przycisk. Tak, kawa brzmiała jak dobry plan.
Powoli i niezbyt majestatycznie przeciął przedpokój, na którym wszyscy – z małymi wyjątkami, jakich nie próbował roztrząsać – wciąż spali, i z gracją skacowanego samca wtoczył się do kuchni. Kuchni, w której o dziwo, znajdowała się już Nita, zbierająca z blatów oraz stołu resztki wczorajszego szału gotowania. Gdy go zobaczyła, zacisnęła usta w wąską linię, z całym impetem wrzucając do zlewu ciężką salaterkę, którą akurat miała w rękach. Dźwięk był okropny, zgrzytający i z pierdolnięciem błyskawicy wbił się Estebanowi w mózg.
- Ja pierdolę – jęknął, łapiąc się za głowę, Rabago jednak jeszcze nie skończyła. Z zacięciem godnym wściekłej, wysiadującej matki dowolnego gatunku, zbierała więcej naczyń, rzucając je jedne na drugie w zlewie, nie dbając o to, czy się potłuką, a jedynie o to, by zrobić jak największy raban. Kiedy skończyły jej się miski, zaczęła otwierać i z rozpędem zamykać szafki, aż wreszcie sięgnęła po patelnię.
- Nita, uspokój się, pojebało cię? – wtrącił słabo Es, zanim kobieta nabrała powietrza w płuca i z czerwoną ze złości twarzą, ryknęła:
- TO CIEBIE POJEBAŁO, BARROS!
Wsparł się o ścianę, w najbardziej podstawowym odruchu zasłaniając uszy dłońmi.
- CO TO ZA OBMACYWANIE CYCKÓW BLANI! JA WSZYSTKO WIDZIAŁAM! POWINNAM CI WYJEBAĆ TĄ PATELNIĄ!
Blanca Vargas
Re: 04.04.2001 – Część wspólna – B. Vargas & E. Barros Nie 13 Sie - 13:19
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Przestała rozumieć swój ojczysty język hiszpański gdzieś między potwierdzeniem Barrosa, że jest jej a jego pytaniem o fajkę. Niemożność rozumienia to jedno, bo mówić wciąż jednak była wstanie. Wsparta nieprzyzwoicie o Estebana – rozłożona na nim niemal całym swoim ciężarem – mamrotała mu do ucha słowa, które zapominała zaraz po wypowiedzeniu ich. Na pewno były miłe, dotyczyły pewnie tego, jak jest jej z nim dobrze, jak bardzo jej miejscem jest to tutaj, u jego boku, i być może palnęła też jakieś jedno nierozsądne kocham cię – nie była jednak w stanie ich zapamiętać. On zresztą pewnie też nie.
Gdy wetknął jej fajkę w usta, zmarszczyła się i z sapnięciem wyjęła ją i wsunęła mu do kieszeni koszuli.
Głupkowato wyglądasz.
Parsknęła cicho. Z jakiegoś powodu wydawało jej się to zabawne, nie na tyle jednak, by znalazła na to jakąś sensowną odpowiedź.
Tuż przed tym, nim zarządzono koniec imprezy, świat stracił dla Blanki swoje ostre granice, stając się jedną wielką, kolorową plamą. Tylko Es został w miarę rzeczywisty, tylko jego była w stanie wyłowic z tego kalejdoskopu drażniących oczy kolorów.
Zaczęła przysypiać wsparta o ramię Barrosa. Nawet, jeśli słyszała zamieszanie związane z rozkładaniem materacy, i nawet jeśli miała jedną przelotną myśl, że też powinna wstać i wziąć jeden dla siebie – nie zrobiła tego. Było jej dobrze. Miękko. Nie chciała wstawać, bo to wiązałoby się z puszczeniem Esa. Mężczyzny, którego uczepiła się teraz jak spragnione czułości zwierzątko.
Szturchnięta przez Paulę, mruknęła tylko niewyraźnie. Dała się odholować do legowiska tylko dlatego, że Barros też tam szedł. Padła na materac bez sił i z powrotem przywarła do Esa gdy tylko ten położył się obok.
Parę razy budziła się, męczona rodzącymi się mdłościami i bólem głowy. Jak przez mgłę pamiętała buziaka, jakiego skradła Barrosowi tuż przed zaśnięciem, zadartą sukienkę i dłoń Esa na jej pośladku. Za kolejną pobudką czuła ciepło torsu Esa na swoich plecach, ciężar obejmującej ją ręki. Przez moment była skłonna uwierzyć, że ta bliskość tylko jej się przyśniła – wybudził ją jednak lekki uścisk na piersi, ewidentnie więc nie był to sen.
Nie rozumiała konsekwencji tych czułości aż do chwili, gdy dobre kilkanaście minut później zwlokła się z materaca, by, podobnie jak wcześniej Es, powlec się najpierw do łazienki, wyrzygać połowę wczorajszej kolacji i wypitego alkoholu, a potem – krzywiąc się na świdrujący uszy głos Nity i trzaskanie naczyniami – dowłóczyć się do kuchni.
Wszystko ją bolało. Głowa. Żołądek. Egzystencja. Rozmazany makijaż, którego nie miała siły zmyć ani minionego wieczoru, ani teraz upodabniał ją do pandy wracającej z jednonocnej przygody, sukienka wyła o zmianę na coś, co nie śmierdziało jak gorzelnia. Potrzebowała prysznica, ale jeszcze bardziej potrzebowała wytrzeźwieć. Chociaż trochę.
- Nita, kurwa, możesz zamknąć mordę? – Przechodząc obok, usłyszała cichy jęk Yami, obudzonej właśnie słowiczym pianiem Rabago i przewracającej się z trudem na bok na przepoconym materacu.
Mijany Thiago chrapał niewzruszenie, a Juliana – zaskakująco rozkosznie zwinięta obok męża – mamrotała coś przez sen.
...powinnam ci wyjebać tą patelnią!
- Nie rób tego – burknęła Blanca, wchodząc do kuchni i prąc prosto do lodówki. Z tego co pamiętała, mieli tam dzbanek zimnej wody, butelkę kwaśnej lemoniady i, chyba, sok z kiszonych ogórków. Była gotowa wypić to wszystko jedno za drugim. – Lubię ten jego krzywy ryj taki, jakim jest.
Czuła na sobie zdumione – i oburzone? – spojrzenie Nity, nie była jednak gotowa odpowiedzieć jej nic więcej dopóki nie pozbędzie się pustyni w buzi i nie uspokoi mdłości. Nie tracąc czasu na nalewanie sobie wody do kubka, piła ją prosto z dzbanka, odruchowo ścierając pojedyncze strużki, którymi nie trafiła do buzi. Po osuszeniu duszkiem niemal całego litra – i jako takim ugaszeniu pragnienia – podeszła do Esa, ucałowała go na dzień dobry i dopiero wtedy, z sapnięciem opadając na krzesło i wspierając tętniącą bólem głowę na rękach, zmusiła się do sformułowaniu jakichkolwiek słów.
- Nie po raz pierwszy i, jeśli będę miała coś do powiedzenia, nie po raz ostatni – rzuciła półgłosem. Nawet mimo nawilżenia gardła chrypiała jak ostatni żul – co w sumie dosyć dobrze pasowało do tego, jak wyglądała.
Nie pamiętała, kiedy ostatnio doprowadziła się do takiego stanu. A Thiago zapewniał, że jego nalewkami tak naprawdę nie można się upić, bo... Coś tam. Nie pamiętała. Zresztą, teraz nie miało to znaczenia, skoro i tak okazał się bezczelnym kłamcą.
Masując skronie, w duchu podziękowała za odrobinę łaski gdy Nita przestała tłuc wszystkim, co wpadło jej w ręce. Spod oka patrzyła, jak do kuchni wtacza się naburmuszona Yami – wyglądała tragicznie, jeszcze gorzej niż Blanca. Zaraz za nią chwiejnie wlókł się Francisco asekurowany przez Paulę – mężczyzna dobrnął do stołu i z sapnięciem opadł na krzesło, głaskany troskliwie przez żonę.
- Co Barros? – zapytał półprzytomnie, wodząc między pozostałymi czerwonymi z przepicia oczyma.
Vargas czuła, że spina się też z zupełnie innego powodu. Zerkając na Esa, westchnęła cicho i przetarła twarz dłonią, jeszcze bardziej rozmazując wczorajszy makijaż.
- Jesteśmy razem – rzuciła po prostu, jakby te dwa słowa wyzuły z niej wszystkie siły. Bo może rzeczywiście to zresztą zrobiły.
Francisco zmarszczył brwi, spoglądając na Blancę nie rozumiejąco.
- Ale... Że wy? Z Esem? – zamyślił się. Słyszał darcie się Nity, więc wiedział, że musiało chodzić o jego brata, wciąż jednak jednej rzeczy nie rozumiał. – To po co ja ci sugerowałem zapraszanie jej na randkę? – zapytał ze szczerym zdumieniem, typowym w sytuacji, gdy zalany alkoholem mózg nie był w stanie połączyć najprostszych faktów.
Nita zacisnęła usta w wąską kreskę, równie mocno ściskając oparcie jednego z krzeseł.
- Od kiedy? – spytała krótko, spoglądając na Vargas uważnie, jakby próbując dostrzec w niej najmniejszy sygnał, że żartowała.
Ale Blanca przecież nie żartowała. Nie miała na to siły – podobnie jak nie miała siły udawać. Wzruszyła ramionami – i syknęła cicho, gdy zbyt gwałtowny ruch zalał ją kolejną falą bólu i mdłości.
- Od jakiegoś czasu – burknęła wymijająco, w kolejnej chwili składając głowę na skrzyżowanych na blacie ramionach.
To, że unikała patrzenia na Yami – choć czuła przecież jej wzrok na sobie, ostry i uważny mimo zamglenia alkoholem – wynikało chyba przede wszystkim z instynktu samozachowawczego, bo na pewno nie ze świadomej decyzji.
- Dobra, bo ja w takim razie chyba czegoś nie... – Nita sapnęła cicho, cokolwiek jednak chciała powiedzieć, musiało to poczekać – bo na pewno nie zamierzał czekać Sal.
- Wiedziałem! – w normalnych okolicznościach pewnie by zakrzyknął, teraz jednak rzucił tylko z takim entuzjazmem, jaki mógł z siebie wykrzesać w obecnym stanie. – Wiedziałem – powtórzył z przekonaniem.
Rabago uniosła brwi.
- Wiedziałeś?
- Wiedziałem – potwierdził po raz trzeci Sal. W międzyczasie dotoczył się do lodówki, wyciągnął kwaśny sok z limonek i nalał sobie do kubka, który z kolei osuszył potem jednym haustem.
Nita spoglądała na niego pytająco tak długo, aż mężczyzna westchnął cicho.
- No a czy ty widziałaś jak on na nią patrzy? – spytał Zermeno. – I to już od... Nie wiem. Nie od wczoraj w każdym razie. – Z sapnięciem opadł na krzesło. – Zresztą, nawet Blanka...
Vargas uniosła brew znacząco. Nawet Blanka?
Sal sapnął cicho.
- Wybacz, kochanie, ale ty na każdego patrzysz jak na... No... – zawahał się, ewidentnie nie mogąc się zdecydować, jakiego określenia powinien użyć. Jak na mięso? Ofiarę? Na materiał do wyruchania? – No, w każdym razie na niego patrzysz inaczej – podsumował. – Też nie od wczoraj – dodał usłużnie.
Gdy wetknął jej fajkę w usta, zmarszczyła się i z sapnięciem wyjęła ją i wsunęła mu do kieszeni koszuli.
Głupkowato wyglądasz.
Parsknęła cicho. Z jakiegoś powodu wydawało jej się to zabawne, nie na tyle jednak, by znalazła na to jakąś sensowną odpowiedź.
Tuż przed tym, nim zarządzono koniec imprezy, świat stracił dla Blanki swoje ostre granice, stając się jedną wielką, kolorową plamą. Tylko Es został w miarę rzeczywisty, tylko jego była w stanie wyłowic z tego kalejdoskopu drażniących oczy kolorów.
Zaczęła przysypiać wsparta o ramię Barrosa. Nawet, jeśli słyszała zamieszanie związane z rozkładaniem materacy, i nawet jeśli miała jedną przelotną myśl, że też powinna wstać i wziąć jeden dla siebie – nie zrobiła tego. Było jej dobrze. Miękko. Nie chciała wstawać, bo to wiązałoby się z puszczeniem Esa. Mężczyzny, którego uczepiła się teraz jak spragnione czułości zwierzątko.
Szturchnięta przez Paulę, mruknęła tylko niewyraźnie. Dała się odholować do legowiska tylko dlatego, że Barros też tam szedł. Padła na materac bez sił i z powrotem przywarła do Esa gdy tylko ten położył się obok.
Parę razy budziła się, męczona rodzącymi się mdłościami i bólem głowy. Jak przez mgłę pamiętała buziaka, jakiego skradła Barrosowi tuż przed zaśnięciem, zadartą sukienkę i dłoń Esa na jej pośladku. Za kolejną pobudką czuła ciepło torsu Esa na swoich plecach, ciężar obejmującej ją ręki. Przez moment była skłonna uwierzyć, że ta bliskość tylko jej się przyśniła – wybudził ją jednak lekki uścisk na piersi, ewidentnie więc nie był to sen.
Nie rozumiała konsekwencji tych czułości aż do chwili, gdy dobre kilkanaście minut później zwlokła się z materaca, by, podobnie jak wcześniej Es, powlec się najpierw do łazienki, wyrzygać połowę wczorajszej kolacji i wypitego alkoholu, a potem – krzywiąc się na świdrujący uszy głos Nity i trzaskanie naczyniami – dowłóczyć się do kuchni.
Wszystko ją bolało. Głowa. Żołądek. Egzystencja. Rozmazany makijaż, którego nie miała siły zmyć ani minionego wieczoru, ani teraz upodabniał ją do pandy wracającej z jednonocnej przygody, sukienka wyła o zmianę na coś, co nie śmierdziało jak gorzelnia. Potrzebowała prysznica, ale jeszcze bardziej potrzebowała wytrzeźwieć. Chociaż trochę.
- Nita, kurwa, możesz zamknąć mordę? – Przechodząc obok, usłyszała cichy jęk Yami, obudzonej właśnie słowiczym pianiem Rabago i przewracającej się z trudem na bok na przepoconym materacu.
Mijany Thiago chrapał niewzruszenie, a Juliana – zaskakująco rozkosznie zwinięta obok męża – mamrotała coś przez sen.
...powinnam ci wyjebać tą patelnią!
- Nie rób tego – burknęła Blanca, wchodząc do kuchni i prąc prosto do lodówki. Z tego co pamiętała, mieli tam dzbanek zimnej wody, butelkę kwaśnej lemoniady i, chyba, sok z kiszonych ogórków. Była gotowa wypić to wszystko jedno za drugim. – Lubię ten jego krzywy ryj taki, jakim jest.
Czuła na sobie zdumione – i oburzone? – spojrzenie Nity, nie była jednak gotowa odpowiedzieć jej nic więcej dopóki nie pozbędzie się pustyni w buzi i nie uspokoi mdłości. Nie tracąc czasu na nalewanie sobie wody do kubka, piła ją prosto z dzbanka, odruchowo ścierając pojedyncze strużki, którymi nie trafiła do buzi. Po osuszeniu duszkiem niemal całego litra – i jako takim ugaszeniu pragnienia – podeszła do Esa, ucałowała go na dzień dobry i dopiero wtedy, z sapnięciem opadając na krzesło i wspierając tętniącą bólem głowę na rękach, zmusiła się do sformułowaniu jakichkolwiek słów.
- Nie po raz pierwszy i, jeśli będę miała coś do powiedzenia, nie po raz ostatni – rzuciła półgłosem. Nawet mimo nawilżenia gardła chrypiała jak ostatni żul – co w sumie dosyć dobrze pasowało do tego, jak wyglądała.
Nie pamiętała, kiedy ostatnio doprowadziła się do takiego stanu. A Thiago zapewniał, że jego nalewkami tak naprawdę nie można się upić, bo... Coś tam. Nie pamiętała. Zresztą, teraz nie miało to znaczenia, skoro i tak okazał się bezczelnym kłamcą.
Masując skronie, w duchu podziękowała za odrobinę łaski gdy Nita przestała tłuc wszystkim, co wpadło jej w ręce. Spod oka patrzyła, jak do kuchni wtacza się naburmuszona Yami – wyglądała tragicznie, jeszcze gorzej niż Blanca. Zaraz za nią chwiejnie wlókł się Francisco asekurowany przez Paulę – mężczyzna dobrnął do stołu i z sapnięciem opadł na krzesło, głaskany troskliwie przez żonę.
- Co Barros? – zapytał półprzytomnie, wodząc między pozostałymi czerwonymi z przepicia oczyma.
Vargas czuła, że spina się też z zupełnie innego powodu. Zerkając na Esa, westchnęła cicho i przetarła twarz dłonią, jeszcze bardziej rozmazując wczorajszy makijaż.
- Jesteśmy razem – rzuciła po prostu, jakby te dwa słowa wyzuły z niej wszystkie siły. Bo może rzeczywiście to zresztą zrobiły.
Francisco zmarszczył brwi, spoglądając na Blancę nie rozumiejąco.
- Ale... Że wy? Z Esem? – zamyślił się. Słyszał darcie się Nity, więc wiedział, że musiało chodzić o jego brata, wciąż jednak jednej rzeczy nie rozumiał. – To po co ja ci sugerowałem zapraszanie jej na randkę? – zapytał ze szczerym zdumieniem, typowym w sytuacji, gdy zalany alkoholem mózg nie był w stanie połączyć najprostszych faktów.
Nita zacisnęła usta w wąską kreskę, równie mocno ściskając oparcie jednego z krzeseł.
- Od kiedy? – spytała krótko, spoglądając na Vargas uważnie, jakby próbując dostrzec w niej najmniejszy sygnał, że żartowała.
Ale Blanca przecież nie żartowała. Nie miała na to siły – podobnie jak nie miała siły udawać. Wzruszyła ramionami – i syknęła cicho, gdy zbyt gwałtowny ruch zalał ją kolejną falą bólu i mdłości.
- Od jakiegoś czasu – burknęła wymijająco, w kolejnej chwili składając głowę na skrzyżowanych na blacie ramionach.
To, że unikała patrzenia na Yami – choć czuła przecież jej wzrok na sobie, ostry i uważny mimo zamglenia alkoholem – wynikało chyba przede wszystkim z instynktu samozachowawczego, bo na pewno nie ze świadomej decyzji.
- Dobra, bo ja w takim razie chyba czegoś nie... – Nita sapnęła cicho, cokolwiek jednak chciała powiedzieć, musiało to poczekać – bo na pewno nie zamierzał czekać Sal.
- Wiedziałem! – w normalnych okolicznościach pewnie by zakrzyknął, teraz jednak rzucił tylko z takim entuzjazmem, jaki mógł z siebie wykrzesać w obecnym stanie. – Wiedziałem – powtórzył z przekonaniem.
Rabago uniosła brwi.
- Wiedziałeś?
- Wiedziałem – potwierdził po raz trzeci Sal. W międzyczasie dotoczył się do lodówki, wyciągnął kwaśny sok z limonek i nalał sobie do kubka, który z kolei osuszył potem jednym haustem.
Nita spoglądała na niego pytająco tak długo, aż mężczyzna westchnął cicho.
- No a czy ty widziałaś jak on na nią patrzy? – spytał Zermeno. – I to już od... Nie wiem. Nie od wczoraj w każdym razie. – Z sapnięciem opadł na krzesło. – Zresztą, nawet Blanka...
Vargas uniosła brew znacząco. Nawet Blanka?
Sal sapnął cicho.
- Wybacz, kochanie, ale ty na każdego patrzysz jak na... No... – zawahał się, ewidentnie nie mogąc się zdecydować, jakiego określenia powinien użyć. Jak na mięso? Ofiarę? Na materiał do wyruchania? – No, w każdym razie na niego patrzysz inaczej – podsumował. – Też nie od wczoraj – dodał usłużnie.
Esteban Barros
Re: 04.04.2001 – Część wspólna – B. Vargas & E. Barros Nie 13 Sie - 13:19
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Z rękoma ciasno przyłożonymi do pulsującej głowy i osłaniającymi uszy, Esteban wiedział już, że nigdy wcześniej nie czuł czegoś podobnego – zdarzało mu się być pijanym, ale po prostu nie tak bardzo. Nie tak, że pojedynczy krzyk zdawał mu się rozłupywać czaszkę na dwoje, a we wnętrznościach wywołując gwałtowny ucisk. Chociaż niedawno rzygał, znów czuł w tyle gardła kwas i ściśnięcie przełyku, a w dłonie wdało się postępujące mrowienie. Był pewien, że gdyby darła się jeszcze przez chwilę, zgiąłby się tak, jak stał i zwrócił to, co mu zostało prosto na futrzane kapcie Nity.
Miał – czy ona miała – szczęście, bo do kuchni wmaszerowała Blanca, ściągając na siebie uwagę Rabago oraz ucinając nadmiar decybeli. Może nie było jeszcze idealnie, ale Esowi zrobiło się nieco lepiej, nie na tyle jednak, by próbował przemieszczać się spod ściany, która w swoich heroicznych wysiłkach utrzymywała go w pionie, nie pozwalając całkiem zsunąć się na podłogę i pożegnać z godnością. Ze zmrużonymi oczami masował skronie, skupiając się przede wszystkim na oddychaniu. Kawa, po którą pierwotnie wstał, przesunęła się na dalszy plan, bo mężczyzna zaczynał boleśnie zdawać sobie sprawę, że jeden kubek jego zwykłej smoły nie będzie wystarczający na rozmiary tragedii, która go dopadła – niestety na jego własne życzenie. Odruchowo oddając Vargas krótkiego buziaka, zaczął przesuwać się w kierunku zlewu i szafki z kubkami. Od tego drugiego oddzielała go wciąż potencjalnie niebezpieczna Nita, Es po prostu się więc pochylił nad zlewem i zaczął pić chłodną wodę prosto z kranu. Czuł, jak spływała mu przełykiem do żołądka, zaspokajając pierwotną potrzebę każdego skacowanego człowieka – pozbyć się z siebie tych procentów w cholerę i ojapierdolęcosobiemyślałem.
Słyszał kroki i słowa, które zaczęło wymawiać coraz więcej osób, ale dopóki nikt nie krzyczał, Es mógł z tym żyć – gdy wreszcie zaspokoił pragnienie, wsadził też głowę pod strumień chłodnej wody, mocząc włosy i obmywając rozgrzaną skórę. Nie był to pełnoprawny prysznic, ale czuł się z tym marginalnie lepiej. Prostował się bardzo powoli, nie chcąc wzbudzić żadnych niepożądanych reakcji organizmu. Mokre kosmyki zagarnął do tyłu tylko dlatego, że spływająca z nich woda lała mu się do oczu – teraz lała się za kołnierzyk koszuli, ale to było dużo łatwiejsze do zniesienia, niż mrużenie się i prychanie. Obrócił się z powrotem do reszty i wsparł biodrem o zlew akurat w momencie, gdy Francisco zadał cokolwiek słuszne pytanie, a Blanca podniosła na niego wzrok – było w nim coś, co mimo kaca trąciło alarmowe dzwonki w głowie Barrosa. Jej wyznanie wyrwało mu z ust ciche, pełne ulgi westchnienie.
- Bo nie wiedziałeś – odparł usłużnie na pytanie brata, powoli porzucając swoje miejsce przy zlewie oraz przemieszczając się w kierunku dogorywającej Blanki. Nie wziął sobie osobnego krzesła, tylko stanął za nią, wspierając przedramiona o mebel. Mimowolnie wykrzywił usta na pytanie Nity, brwi nie marszcząc tylko dlatego, że ruch ten pogłębiał ból świdrujący mu głowę od przebudzenia. Kiedy, kiedy, jakby to kurwa miało znaczenie.
Dla Yamileth mogło mieć, ale to nie ona zadała pytanie.
Opiekuńczo nakrył kark pochylonej Vargas dłonią, kciukiem próbując rozmasować chociaż część napięcia w jej szyi. Sam właściwie też chętnie by się nadstawił na takie głaskanie, tylko może niekoniecznie przy wszystkich – to że taka myśl w ogóle przyszła mu do głowy, było pierwszym krokiem do wytrzeźwienia.
Wiedziałem!
Chyba nie tylko Es, ale również wszyscy pozostali docenili, że zamiast krzyknąć, Sal jedynie nieco podniósł głos, zaznaczając swój triumf – albo całkowity blef.
- Chuja, a nie wiedziałeś – mruknął pod nosem, zarabiając za to karcące pacnięcie w tył głowy od ciotki, która zwabiona dźwiękami dobiegającymi z kuchni opuściła męża na materacu.
- Język – upomniała, a gdy szybki ogląd sytuacji upewnił ją, że Sal nie zamierzał przestać dyskutować z Nitą, a Yamileth zaciskała usta z taką intensywnością, jakby zaraz miała wybuchnąć, sama podeszła do szafki z kubkami, nalewając sobie kranówki. Po chwili zastanowienia nalała również Pauli i Francisco, dochodząc do wniosku, że poranek po imprezie wymagał samoobsługi.
Esteban przyglądał się za to Salowi z rosnącym zaintrygowaniem, nie potrafiąc przyswoić w jaki sposób ten niepozorny człowiek zauważył więcej niż pozostali – to przecież faceci stereotypowo byli tymi niedomyślnymi, tymi którym trzeba było czymś pomachać prosto pod nosem lub wręcz wprost przeliterować, by załapali. Sam był tego doskonałym przykładem. No więc – jak? Ano srak, bo najwyraźniej ich oczy mówiły o wszystkim. Co za pierdolenie. Nabierał już powietrza, by powiedzieć na głos swój błyskotliwy komentarz, kiedy otwarta dłoń Yamileth nagle zderzyła się ze stołem, u wszystkich wywołując bolesne skrzywienie oraz jęk.
- Wiedziałam. Kurwa, wiedziałam – zasyczała, zwracając przekrwione, ostre spojrzenie na Estebana – Powinnam była zatrudnić jebanego geja, ale nie! Miało być tak zabawnie, dziewczynki miały mieć na co sobie popatrzeć! - albo nie zdawała sobie sprawy, że jej głos robił się coraz bardziej piskliwy, albo kompletnie o to nie dbała, wreszcie docierając do punktu, w którym przelała się jej szala goryczy. - Żeby Nita mogła sobie pomacać, kurwa, Barros, nie mogłeś być jak każdy jebany samiec alfa, co to rucha wszystko, co mu się samo w ręce wciska?! Nie mogłeś się Nitą zająć?! Przecież ty nikogo nie lubisz, to co za różnica, dupa jak dupa!
Rabago westchnęła głęboko, najpierw zakładając sobie ręce na piersi, a potem rzucając po prostu:
- No właściwie to nawet nie mogę się kłócić, dałabym, jakby chciał.
Siedzący z boku Francisco powiódł średnio przytomnym spojrzeniem najpierw po bracie, potem po rozgrywającej się scence rodzajowej, aż jego wzrok padł na Sala.
- A tak w skrócie, to co się stało? - spytał, zniżając głos.
- Blanca wcześniej sypiała z Yami, a teraz sypia z Esem – wyjaśnił prosto i przejrzyście, resztę łatwo można było sobie dopowiedzieć po wybuchu Serrano.
Wciągnięty nagle w burzę, której nigdy nie chciał wywołać oraz postawiony na miejscu tego złego, Esteban nie wiedział, co powiedzieć – i tylko częściowo było to winą jego skacowanego mózgu. Nigdy nie radził sobie, gdy stawiono go tak nagle w centrum zainteresowania, zwykle reagując zamieraniem jak zwierzę złapane na drodze w światła reflektorów.
I być może wisienką na torcie przyjemnej, rodzinnej imprezy byłaby awantura o to, kto miał większe prawa do Blanki, gdyby nie spokojny, choć nieco chłodny głos ciotki Juliany:
- Dziewczęta, ale wy chyba trochę nie tak na to patrzycie – popiła ze świeżo napełnionego kubka, zanim kontynuowała. - Krzyczycie mi tu na bratanka, że kogoś zmacał, a jak go wczoraj panna obcałowywała, to się tylko burzyłyście, że zabrała mięso, na które ktoś inny miał ochotę.
Zrobiła taktyczną pauzę, dając swoim słowom wybrzmieć. Była w końcu prawniczką, doskonale znała wagę odpowiednio użytej ciszy.
- I z tego, co słyszę, to od początku tak go traktowałyście i dziwicie się, że może was nie lubić? - uniosła brew, zerkając na Esa, który w nerwowym odruchu pocierał policzek i na Yamileth, siedzącą na krześle z mieszaniną skruchy i złości wciąż widocznej na twarzy. - Franco, ty będziesz lepiej wiedział – zwróciła się zdrobnieniem do starszego z bratanków. - Es podkradał komuś wcześniej kobiety? Albo woli mężatki?
Wspomniany Barros jęknął tylko z zażenowaniem, nieco zbyt prędko opierając czoło na oparciu krzesła Blanki i obijając je sobie. Francisco z kolei to pytanie wyraźnie bawiło, bo Paula musiała go przytrzymać, kiedy najpierw parsknął, a potem zaczął chichotać.
- A w życiu, ciociu. Na początku myśleliśmy, że woli chłopców, no a potem oglądał się tylko za Camilą. Nic nie słyszałem o innych – wzruszył lekko ramionami, bezgłośnie formując ustami „no co?”, gdy Paula wsparła zwiniętą dłoń na biodrze w wyrazie dezaprobaty.
- No właśnie – kontynuowała tymczasem Juliana, niewzruszona na boleść oraz zażenowanie ulubionego bratanka. - Obstawiam, że mógł nie wiedzieć. Uparty i zdolny, ale jak każdy facet ślepy jak kret i w cholerę niedomyślny. Porozmawiajcie sobie, jak wytrzeźwiejecie, bez żadnych narządów i innych ostrych przyrządów na wierzchu, we dwójkę. Przegadajcie, dogadajcie, a jeśli potrzebny będzie prawnik, polecam się – skończyła z miłym, profesjonalnym uśmiechem.
Krótką, odrobinę tylko niezręczną ciszę przerwało ciche, pełne podziwu „Wow”, które wyrwało się Salowi. To Nita okazała się mimo wszystko być tą najrozsądniejszą – i pewnie najbardziej trzeźwą – kiwając do siebie głową, obróciła się w kierunku dzbanka, do którego wsypała wcześniej zioła, ale nigdy nie zalała ich wodą.
- Robię wam ziółka na kaca, kochani, a potem coś zjemy. Ponoć tłuste śniadanie jest najlepszym lekarstwem po chlaniu, ale ja tam nie ufam, zastosujemy podwójne uderzenie. Jak ktoś jest chętny, nasz prysznic stoi otworem, a ja całkiem nieźle umiem w zaklęcie piorąco-prasujące!
Miał – czy ona miała – szczęście, bo do kuchni wmaszerowała Blanca, ściągając na siebie uwagę Rabago oraz ucinając nadmiar decybeli. Może nie było jeszcze idealnie, ale Esowi zrobiło się nieco lepiej, nie na tyle jednak, by próbował przemieszczać się spod ściany, która w swoich heroicznych wysiłkach utrzymywała go w pionie, nie pozwalając całkiem zsunąć się na podłogę i pożegnać z godnością. Ze zmrużonymi oczami masował skronie, skupiając się przede wszystkim na oddychaniu. Kawa, po którą pierwotnie wstał, przesunęła się na dalszy plan, bo mężczyzna zaczynał boleśnie zdawać sobie sprawę, że jeden kubek jego zwykłej smoły nie będzie wystarczający na rozmiary tragedii, która go dopadła – niestety na jego własne życzenie. Odruchowo oddając Vargas krótkiego buziaka, zaczął przesuwać się w kierunku zlewu i szafki z kubkami. Od tego drugiego oddzielała go wciąż potencjalnie niebezpieczna Nita, Es po prostu się więc pochylił nad zlewem i zaczął pić chłodną wodę prosto z kranu. Czuł, jak spływała mu przełykiem do żołądka, zaspokajając pierwotną potrzebę każdego skacowanego człowieka – pozbyć się z siebie tych procentów w cholerę i ojapierdolęcosobiemyślałem.
Słyszał kroki i słowa, które zaczęło wymawiać coraz więcej osób, ale dopóki nikt nie krzyczał, Es mógł z tym żyć – gdy wreszcie zaspokoił pragnienie, wsadził też głowę pod strumień chłodnej wody, mocząc włosy i obmywając rozgrzaną skórę. Nie był to pełnoprawny prysznic, ale czuł się z tym marginalnie lepiej. Prostował się bardzo powoli, nie chcąc wzbudzić żadnych niepożądanych reakcji organizmu. Mokre kosmyki zagarnął do tyłu tylko dlatego, że spływająca z nich woda lała mu się do oczu – teraz lała się za kołnierzyk koszuli, ale to było dużo łatwiejsze do zniesienia, niż mrużenie się i prychanie. Obrócił się z powrotem do reszty i wsparł biodrem o zlew akurat w momencie, gdy Francisco zadał cokolwiek słuszne pytanie, a Blanca podniosła na niego wzrok – było w nim coś, co mimo kaca trąciło alarmowe dzwonki w głowie Barrosa. Jej wyznanie wyrwało mu z ust ciche, pełne ulgi westchnienie.
- Bo nie wiedziałeś – odparł usłużnie na pytanie brata, powoli porzucając swoje miejsce przy zlewie oraz przemieszczając się w kierunku dogorywającej Blanki. Nie wziął sobie osobnego krzesła, tylko stanął za nią, wspierając przedramiona o mebel. Mimowolnie wykrzywił usta na pytanie Nity, brwi nie marszcząc tylko dlatego, że ruch ten pogłębiał ból świdrujący mu głowę od przebudzenia. Kiedy, kiedy, jakby to kurwa miało znaczenie.
Dla Yamileth mogło mieć, ale to nie ona zadała pytanie.
Opiekuńczo nakrył kark pochylonej Vargas dłonią, kciukiem próbując rozmasować chociaż część napięcia w jej szyi. Sam właściwie też chętnie by się nadstawił na takie głaskanie, tylko może niekoniecznie przy wszystkich – to że taka myśl w ogóle przyszła mu do głowy, było pierwszym krokiem do wytrzeźwienia.
Wiedziałem!
Chyba nie tylko Es, ale również wszyscy pozostali docenili, że zamiast krzyknąć, Sal jedynie nieco podniósł głos, zaznaczając swój triumf – albo całkowity blef.
- Chuja, a nie wiedziałeś – mruknął pod nosem, zarabiając za to karcące pacnięcie w tył głowy od ciotki, która zwabiona dźwiękami dobiegającymi z kuchni opuściła męża na materacu.
- Język – upomniała, a gdy szybki ogląd sytuacji upewnił ją, że Sal nie zamierzał przestać dyskutować z Nitą, a Yamileth zaciskała usta z taką intensywnością, jakby zaraz miała wybuchnąć, sama podeszła do szafki z kubkami, nalewając sobie kranówki. Po chwili zastanowienia nalała również Pauli i Francisco, dochodząc do wniosku, że poranek po imprezie wymagał samoobsługi.
Esteban przyglądał się za to Salowi z rosnącym zaintrygowaniem, nie potrafiąc przyswoić w jaki sposób ten niepozorny człowiek zauważył więcej niż pozostali – to przecież faceci stereotypowo byli tymi niedomyślnymi, tymi którym trzeba było czymś pomachać prosto pod nosem lub wręcz wprost przeliterować, by załapali. Sam był tego doskonałym przykładem. No więc – jak? Ano srak, bo najwyraźniej ich oczy mówiły o wszystkim. Co za pierdolenie. Nabierał już powietrza, by powiedzieć na głos swój błyskotliwy komentarz, kiedy otwarta dłoń Yamileth nagle zderzyła się ze stołem, u wszystkich wywołując bolesne skrzywienie oraz jęk.
- Wiedziałam. Kurwa, wiedziałam – zasyczała, zwracając przekrwione, ostre spojrzenie na Estebana – Powinnam była zatrudnić jebanego geja, ale nie! Miało być tak zabawnie, dziewczynki miały mieć na co sobie popatrzeć! - albo nie zdawała sobie sprawy, że jej głos robił się coraz bardziej piskliwy, albo kompletnie o to nie dbała, wreszcie docierając do punktu, w którym przelała się jej szala goryczy. - Żeby Nita mogła sobie pomacać, kurwa, Barros, nie mogłeś być jak każdy jebany samiec alfa, co to rucha wszystko, co mu się samo w ręce wciska?! Nie mogłeś się Nitą zająć?! Przecież ty nikogo nie lubisz, to co za różnica, dupa jak dupa!
Rabago westchnęła głęboko, najpierw zakładając sobie ręce na piersi, a potem rzucając po prostu:
- No właściwie to nawet nie mogę się kłócić, dałabym, jakby chciał.
Siedzący z boku Francisco powiódł średnio przytomnym spojrzeniem najpierw po bracie, potem po rozgrywającej się scence rodzajowej, aż jego wzrok padł na Sala.
- A tak w skrócie, to co się stało? - spytał, zniżając głos.
- Blanca wcześniej sypiała z Yami, a teraz sypia z Esem – wyjaśnił prosto i przejrzyście, resztę łatwo można było sobie dopowiedzieć po wybuchu Serrano.
Wciągnięty nagle w burzę, której nigdy nie chciał wywołać oraz postawiony na miejscu tego złego, Esteban nie wiedział, co powiedzieć – i tylko częściowo było to winą jego skacowanego mózgu. Nigdy nie radził sobie, gdy stawiono go tak nagle w centrum zainteresowania, zwykle reagując zamieraniem jak zwierzę złapane na drodze w światła reflektorów.
I być może wisienką na torcie przyjemnej, rodzinnej imprezy byłaby awantura o to, kto miał większe prawa do Blanki, gdyby nie spokojny, choć nieco chłodny głos ciotki Juliany:
- Dziewczęta, ale wy chyba trochę nie tak na to patrzycie – popiła ze świeżo napełnionego kubka, zanim kontynuowała. - Krzyczycie mi tu na bratanka, że kogoś zmacał, a jak go wczoraj panna obcałowywała, to się tylko burzyłyście, że zabrała mięso, na które ktoś inny miał ochotę.
Zrobiła taktyczną pauzę, dając swoim słowom wybrzmieć. Była w końcu prawniczką, doskonale znała wagę odpowiednio użytej ciszy.
- I z tego, co słyszę, to od początku tak go traktowałyście i dziwicie się, że może was nie lubić? - uniosła brew, zerkając na Esa, który w nerwowym odruchu pocierał policzek i na Yamileth, siedzącą na krześle z mieszaniną skruchy i złości wciąż widocznej na twarzy. - Franco, ty będziesz lepiej wiedział – zwróciła się zdrobnieniem do starszego z bratanków. - Es podkradał komuś wcześniej kobiety? Albo woli mężatki?
Wspomniany Barros jęknął tylko z zażenowaniem, nieco zbyt prędko opierając czoło na oparciu krzesła Blanki i obijając je sobie. Francisco z kolei to pytanie wyraźnie bawiło, bo Paula musiała go przytrzymać, kiedy najpierw parsknął, a potem zaczął chichotać.
- A w życiu, ciociu. Na początku myśleliśmy, że woli chłopców, no a potem oglądał się tylko za Camilą. Nic nie słyszałem o innych – wzruszył lekko ramionami, bezgłośnie formując ustami „no co?”, gdy Paula wsparła zwiniętą dłoń na biodrze w wyrazie dezaprobaty.
- No właśnie – kontynuowała tymczasem Juliana, niewzruszona na boleść oraz zażenowanie ulubionego bratanka. - Obstawiam, że mógł nie wiedzieć. Uparty i zdolny, ale jak każdy facet ślepy jak kret i w cholerę niedomyślny. Porozmawiajcie sobie, jak wytrzeźwiejecie, bez żadnych narządów i innych ostrych przyrządów na wierzchu, we dwójkę. Przegadajcie, dogadajcie, a jeśli potrzebny będzie prawnik, polecam się – skończyła z miłym, profesjonalnym uśmiechem.
Krótką, odrobinę tylko niezręczną ciszę przerwało ciche, pełne podziwu „Wow”, które wyrwało się Salowi. To Nita okazała się mimo wszystko być tą najrozsądniejszą – i pewnie najbardziej trzeźwą – kiwając do siebie głową, obróciła się w kierunku dzbanka, do którego wsypała wcześniej zioła, ale nigdy nie zalała ich wodą.
- Robię wam ziółka na kaca, kochani, a potem coś zjemy. Ponoć tłuste śniadanie jest najlepszym lekarstwem po chlaniu, ale ja tam nie ufam, zastosujemy podwójne uderzenie. Jak ktoś jest chętny, nasz prysznic stoi otworem, a ja całkiem nieźle umiem w zaklęcie piorąco-prasujące!
Blanca Vargas
Re: 04.04.2001 – Część wspólna – B. Vargas & E. Barros Nie 13 Sie - 13:20
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Nie była świadoma połowy tego, co się działo. Słowa wpadały jej jednym uchem i wypadały drugim, pozostawiając po sobie tylko coraz ostrzejsze kłucie w skroniach i pulsowanie u nasady nosa. Atmosfera w kuchni przypominała pogodę przed burzą – iskry napięcia dało się niemal poczuć na skórze, drobne szczypnięcia zapowiadające nadchodzącą nawałnicę.
Huragan o imieniu Yamileth.
Jej słowa do Blanki trafiały, precyzyjnie wżynały się w skacowany umysł, drapiąc i gryząc już i tak zszargane nerwy. Do czysto fizycznego bólu głowy i żołądka dołączył drugi, mniej oczywisty, ale wcale nie mniej dokuczliwy. Coś kuło Blankę w sercu i nie była pewna, czy rzeczywiście tak było, czy po prostu to sobie wyobraziła, ucieleśniając w ten sposób własne szalejące emocje. Wszystko, co sama mogłaby powiedzieć, dusiła głęboko w sobie. Wszystko, co mogłaby próbować tłumaczyć, trzymała na krótkiej smyczy.
Bo tak naprawdę nie było nic do tłumaczenia i – wbrew instynktowi sugerującemu, by zaczęła przepraszać – nie miała za co się kajać. Przynajmniej nie w takim stopniu, w jakim próbował jej to wmówić jej własny, durny mózg.
W efekcie siedziała nic nie mówiąc, czując każdą kolejną kurwę głęboko w piersi, i każde kolejne pytanie niczym nową nić w oplatającej ją sieci. Dotyk Esa – ten, którego nie było już powodu sobie odmawiać – pomagał tylko częściowo. Spięte mięśnie szyi i pleców rozluźniały się nieco pod ciepłem dłoni Barrosa, kojące działanie nie docierało jednak do serca. Blanca czuła, że się dusi, jeszcze zanim do całej tej farsy dołączyła się Juliana.
Nie słuchała wymiany zdań między ciotką a Francisco, nie była w stanie docenić, jak skutecznie – przynajmniej na razie – kobieta rozbroiła awanturę, która dotąd wydawała się nieuchronna. Tępy wzrok wbijała w blat stołu, czując żółć zbierającą jej się w gardle – tylko częściowo będącą skutkiem faktycznych poalkoholowych mdłości.
Odrywała się. Uciekała od wszystkiego, co ją otaczało, bo czuła, że inaczej zwariuje. Zacznie się drzeć albo wyć, albo może jedno i drugie. Po takich ilościach alkoholu niczego nie mogła być pewną.
Nikt jej o nic nie pytał, nikt nie zwracał się bezpośrednio do niej – w zasadzie rozmawiali tak, jakby ani Blanki, ani Esa tu nie było – a Vargas nie wyrywała się z inicjatywą. Nie chciała rozmawiać, a już na pewno nie chciała uczestniczyć w tym zarządzonym w końcu przez Nitę rodzinnym śniadaniu.
Podniosła się z krzesła gwałtownie i prawdopodobnie tylko wspierający się na jego oparciu Es powstrzymał mebel od wylądowania z hukiem na podłodze. Starannie unikając spoglądania na kogokolwiek, wzięła kubek przygotowanych przez Rabago ziółek. Upijając solidny łyk, sparzyła sobie język.
Czuła się brudna – w sposób nie mający nic wspólnego z faktyczną poimprezową nieświeżością.
Zamierzała opuścić kuchnię bez słowa, finalnie jednak zatrzymała się na progu i odetchnęła powoli. Bardzo nie chciała, by w jej głosie pojawiło się drżenie.
- Idę się myć – obwieściła po prostu, wyjątkowo nie w nastroju na ustępowanie gościom miejsca w kolejce do łazienki. Zacisnęła silniej dłoń na gorącym kubku i obejrzała się na Esa. - Idziesz?
Napotykając wciąż buzujące ogniem spojrzenie Yami i powątpiewające spojrzenie Nity skrzywiła się mimowolnie.
- Nie będziemy się ruchać – warknęła, dobrze wiedząc, o co im chodziło.
Myśl, że tak łatwo ją oceniły, bolała tym bardziej, że przecież miały ku temu pełne podstawy. Sama im je dała.
Bolało.
Wyszła z kuchni, nie czekając na Barrosa. Nie miała siły czekać.
- Oczywiście, że nie będą. – usłyszała jeszcze głos Juliany, irytująco rzeczowo podchodzącej do tematu. - Naprawdę sądzicie, że po takiej ilości alkoholu cokolwiek komukolwiek stanie?
Dygocząc z tłumionych emocji, nawet nie zwróciła uwagi na Thiago, który właśnie niemrawo podnosił się z materaca. Jeśli mężczyzna ją zauważył, jeśli próbował się przywitać - prawdopodobnie wyszła na niewychowaną.
Wpadła do łazienki łapiąc powietrze z łapczywością kogoś, komu przez dobrą chwilę go brakowało. Odstawiła kubek z parującymi ziółkami na szafkę i chwyciła się kurczowo brzegu umywalki. Bez zastanowienia wsadziła głowę pod kran – podobnie jak Es kilka chwil wcześniej – pozwalając, by zimna woda spłynęła jej wzdłuż karku i sterczących na wszystkie strony kosmyków. Spluwając gorzką śliną, uniosła pochmurne spojrzenie i przez dobrą chwilę patrzyła w swoje wymizerowane odbicie.
- Kurwa mać – warknęła na przydechu i odetchnęła głęboko, zwieszając głowę.
W którymś momencie do jej odbicia dołączyło odbicie Esa. Nie odwróciła się do niego od razu, zamiast tego szarpiąc się przez chwilę – bez powodzenia – z zamkiem sukienki. Gdy drżące ręce odmówiły posłuszeństwa, sapnęła sfrustrowana i dała sobie z tym spokój, zamiast tego skupiając się na zmyciu twarzy. Nie miała tu swoich kosmetyków, ale odnalazła w szufladzie jakieś pozostawione przez Yami lub Nitę, albo może panią Giovanę. Nieistotne. Odnajdując potrzebne środki, z determinacją przystąpiła do wycierania nieeleganckich zasinień stworzonych z rozmazanych cieni i tuszu.
Przez dłuższą chwilę nic nie mówiła. Nie wiedziała, co miałaby.
Gdy uspokoiła się na tyle, by przestać się nerwowo hiperwentylować, i by myśli zwolniły jej wystarczająco, by złapać przynajmniej niektóre z nich, odetchnęła powoli, rozciągając obolałą z napięcia klatkę piersiową.
- Dasz mi jakieś swoje ciuchy? – spytała cicho, z ociąganiem oglądając się na Esa. - Ja nie... – Parsknęła cicho. - Jeśli spróbuję wejść na górę, prawdopodobnie wyjebię się na ryj – podsumowała bezceremonialnie.
Huragan o imieniu Yamileth.
Jej słowa do Blanki trafiały, precyzyjnie wżynały się w skacowany umysł, drapiąc i gryząc już i tak zszargane nerwy. Do czysto fizycznego bólu głowy i żołądka dołączył drugi, mniej oczywisty, ale wcale nie mniej dokuczliwy. Coś kuło Blankę w sercu i nie była pewna, czy rzeczywiście tak było, czy po prostu to sobie wyobraziła, ucieleśniając w ten sposób własne szalejące emocje. Wszystko, co sama mogłaby powiedzieć, dusiła głęboko w sobie. Wszystko, co mogłaby próbować tłumaczyć, trzymała na krótkiej smyczy.
Bo tak naprawdę nie było nic do tłumaczenia i – wbrew instynktowi sugerującemu, by zaczęła przepraszać – nie miała za co się kajać. Przynajmniej nie w takim stopniu, w jakim próbował jej to wmówić jej własny, durny mózg.
W efekcie siedziała nic nie mówiąc, czując każdą kolejną kurwę głęboko w piersi, i każde kolejne pytanie niczym nową nić w oplatającej ją sieci. Dotyk Esa – ten, którego nie było już powodu sobie odmawiać – pomagał tylko częściowo. Spięte mięśnie szyi i pleców rozluźniały się nieco pod ciepłem dłoni Barrosa, kojące działanie nie docierało jednak do serca. Blanca czuła, że się dusi, jeszcze zanim do całej tej farsy dołączyła się Juliana.
Nie słuchała wymiany zdań między ciotką a Francisco, nie była w stanie docenić, jak skutecznie – przynajmniej na razie – kobieta rozbroiła awanturę, która dotąd wydawała się nieuchronna. Tępy wzrok wbijała w blat stołu, czując żółć zbierającą jej się w gardle – tylko częściowo będącą skutkiem faktycznych poalkoholowych mdłości.
Odrywała się. Uciekała od wszystkiego, co ją otaczało, bo czuła, że inaczej zwariuje. Zacznie się drzeć albo wyć, albo może jedno i drugie. Po takich ilościach alkoholu niczego nie mogła być pewną.
Nikt jej o nic nie pytał, nikt nie zwracał się bezpośrednio do niej – w zasadzie rozmawiali tak, jakby ani Blanki, ani Esa tu nie było – a Vargas nie wyrywała się z inicjatywą. Nie chciała rozmawiać, a już na pewno nie chciała uczestniczyć w tym zarządzonym w końcu przez Nitę rodzinnym śniadaniu.
Podniosła się z krzesła gwałtownie i prawdopodobnie tylko wspierający się na jego oparciu Es powstrzymał mebel od wylądowania z hukiem na podłodze. Starannie unikając spoglądania na kogokolwiek, wzięła kubek przygotowanych przez Rabago ziółek. Upijając solidny łyk, sparzyła sobie język.
Czuła się brudna – w sposób nie mający nic wspólnego z faktyczną poimprezową nieświeżością.
Zamierzała opuścić kuchnię bez słowa, finalnie jednak zatrzymała się na progu i odetchnęła powoli. Bardzo nie chciała, by w jej głosie pojawiło się drżenie.
- Idę się myć – obwieściła po prostu, wyjątkowo nie w nastroju na ustępowanie gościom miejsca w kolejce do łazienki. Zacisnęła silniej dłoń na gorącym kubku i obejrzała się na Esa. - Idziesz?
Napotykając wciąż buzujące ogniem spojrzenie Yami i powątpiewające spojrzenie Nity skrzywiła się mimowolnie.
- Nie będziemy się ruchać – warknęła, dobrze wiedząc, o co im chodziło.
Myśl, że tak łatwo ją oceniły, bolała tym bardziej, że przecież miały ku temu pełne podstawy. Sama im je dała.
Bolało.
Wyszła z kuchni, nie czekając na Barrosa. Nie miała siły czekać.
- Oczywiście, że nie będą. – usłyszała jeszcze głos Juliany, irytująco rzeczowo podchodzącej do tematu. - Naprawdę sądzicie, że po takiej ilości alkoholu cokolwiek komukolwiek stanie?
Dygocząc z tłumionych emocji, nawet nie zwróciła uwagi na Thiago, który właśnie niemrawo podnosił się z materaca. Jeśli mężczyzna ją zauważył, jeśli próbował się przywitać - prawdopodobnie wyszła na niewychowaną.
Wpadła do łazienki łapiąc powietrze z łapczywością kogoś, komu przez dobrą chwilę go brakowało. Odstawiła kubek z parującymi ziółkami na szafkę i chwyciła się kurczowo brzegu umywalki. Bez zastanowienia wsadziła głowę pod kran – podobnie jak Es kilka chwil wcześniej – pozwalając, by zimna woda spłynęła jej wzdłuż karku i sterczących na wszystkie strony kosmyków. Spluwając gorzką śliną, uniosła pochmurne spojrzenie i przez dobrą chwilę patrzyła w swoje wymizerowane odbicie.
- Kurwa mać – warknęła na przydechu i odetchnęła głęboko, zwieszając głowę.
W którymś momencie do jej odbicia dołączyło odbicie Esa. Nie odwróciła się do niego od razu, zamiast tego szarpiąc się przez chwilę – bez powodzenia – z zamkiem sukienki. Gdy drżące ręce odmówiły posłuszeństwa, sapnęła sfrustrowana i dała sobie z tym spokój, zamiast tego skupiając się na zmyciu twarzy. Nie miała tu swoich kosmetyków, ale odnalazła w szufladzie jakieś pozostawione przez Yami lub Nitę, albo może panią Giovanę. Nieistotne. Odnajdując potrzebne środki, z determinacją przystąpiła do wycierania nieeleganckich zasinień stworzonych z rozmazanych cieni i tuszu.
Przez dłuższą chwilę nic nie mówiła. Nie wiedziała, co miałaby.
Gdy uspokoiła się na tyle, by przestać się nerwowo hiperwentylować, i by myśli zwolniły jej wystarczająco, by złapać przynajmniej niektóre z nich, odetchnęła powoli, rozciągając obolałą z napięcia klatkę piersiową.
- Dasz mi jakieś swoje ciuchy? – spytała cicho, z ociąganiem oglądając się na Esa. - Ja nie... – Parsknęła cicho. - Jeśli spróbuję wejść na górę, prawdopodobnie wyjebię się na ryj – podsumowała bezceremonialnie.
Esteban Barros
Re: 04.04.2001 – Część wspólna – B. Vargas & E. Barros Nie 13 Sie - 13:20
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Cała ta dyskusja o tym kto, z kim i dlaczego, w towarzystwie osób, którym nic nie było do ich domowej telenoweli, na dłuższą metę była po prostu żenująca i Es pojmował to nawet na kacu stulecia. Nie wspominając już o wstydzie, który rozkwitł mu we wnętrzu klatki piersiowej, chociaż tak naprawdę nie zrobił niczego złego – w końcu Juliana ze swoją dedukcją jak zwykle podążyła dobrym torem. O komplikacjach dowiedział się zbyt późno, by miało to wpływ na jego decyzje. Tą, która zasługiwała na batożenie, była w tej sytuacji tylko Blanca i jej niewyżyty tyłek, ale gdyby ktoś próbował je zainicjować, Es stanąłby mu na drodze gotowy bronić resztek jej godności i honoru. Nieważne, co zrobiła, albo do czego z jej inicjatywy nie doszło – zbyt długo dojrzewało to, co do niej czuł, żeby odsunąć się na pstryknięcie. Na próbę wymierzenia sprawiedliwości, którą Barrosowie szczególnie sobie ukochali.
Tylko rodzina znaczyła dla nich więcej, a on zachowywał się jak szaleniec, traktując ją jakby już została jej częścią.
Czując, jak spina się coraz bardziej, Esteban nie był zaskoczony, kiedy Blanca nagle podniosła się z krzesła, zrzucając jego dłoń z ramienia – jej wybuch nie objawił się najprostszą eksplozją, a implodował, na zewnątrz zaciskając tylko jej usta w wąską kreskę.
Chociaż wciąż nie dysponował całą swoją uwagą i dobrym samopoczuciem, przebijając się przez ból głowy skupił się na niej, prędko przerzucając w głowie, co mógłby zrobić, by poprawić całą tą sytuację oraz odkręcić miotane w słowach przykrości – do umierania od kaca mógł wrócić za chwilę. Żeby to jeszcze było takie proste! Zdecydowanie przecenił swoje umiejętności, nie wpadając na żaden genialny pomysł do momentu, gdy Vargas oznajmiła, że zajmuje łazienkę i jego też zaprasza. Chyba stracił swoją szansę.
Skinął jej jedynie głową, odsuwając się od krzesła – może faktycznie wycofania się z sytuacji stanowiło w tej chwili najrozsądniejsze rozwiązanie. W pół drogi do wyjścia z kuchni, obrócił się jeszcze, zerkając najpierw na Nitę, a potem Yamileth, do których musiały być skierowane ostatnie słowa Blanki.
- Serio? - spytał krótko i nie czekając na odpowiedź, której wcale nie chciał usłyszeć, wyszedł z kuchni, na trasie do łazienki przystając tylko na chwilę, by powiedzieć budzącemu się wujowi, że zarządzono śniadanie.
Dopiero, kiedy zamknął za nimi drzwi, do Esa zaczął docierać rozmiar wybuchu, który Blanca przełknęła, zamiast wypuścić na zewnątrz – szybki, ciężki oddech i nieskoordynowane ruchy stanowiły tylko część jego objawów. Kiedy podszedł bliżej, skojarzyła mu się z taflą ledwo zamarzniętego jeziora – przy jednym niewłaściwym ruchu gotową połknąć, pełną ostrych brzegów trzymających się razem na słowo honoru. Dlatego właśnie wybrał milczenie – nie był wirtuozem układania słów na trzeźwo, a co dopiero skacowany, z bólem pulsującym mu w czaszce i za oczami. Widząc, że porzuciła próby rozpięcia sukienki, podniósł ręce, bez większego problemu zsuwając w dół wąski zamek sprytnie kryjący się w materiale. Sięgnął też do odsłoniętego zapięcia stanika, przez dłuższy moment próbujący rozpiąć uparte, drobne haftki, zanim dotarło do niego, że może poradzić sobie ze wszystkimi naraz, jeśli odpowiednio zegnie i pociągnie materiał.
Dasz mi jakieś swoje ciuchy?
Uniósł wzrok, ponad ramieniem Blanki napotykając jej niepewne spojrzenie – zdążyła już zmyć resztki wczorajszego makijażu, który wcześniej skutecznie ukrywał zabarwione fioletem kręgi pod oczami.
- Ryj mam ja – odparł z uśmiechem czającym się w samym kącie ust. - Ty twarz. Masz. Masz twarz. Najładniejszą – wymamrotał, czując, jak ucieka mu składnia. Nie zastanawiając się nad tym zbytnio, objął Blankę w pasie, opierając czoło na jej odsłoniętym ramieniu.
- Przyniosę ci. Coś. Daj chwilę.
Czując z jej strony brak oporu, odetchnął, pozwalając im przez moment po prostu być – ktoś złośliwy mógłby zwrócić uwagę, że blokowali w ten sposób dłużej łazienkę, ale mężczyźnie było to tak bardzo obojętne, że bardziej nie mogło. Przytulony do Vargas mógłby znowu zasnąć, gdyby nie to, że stali.
- Idę – zdecydował wreszcie, gdy zachwiał się nagle, mocniej zaciskając ręce na ciele kobiety. - Idę – powtórzył, rozluźniając zaraz chwyt i robiąc krok do tyłu. - Zaraz będę. Rozbierz się – dodał, wyjątkowo nie mając na myśli niczego nieprzyzwoitego lub bezczelnego, ale nawet nie przeszło mu przez myśl, że musiałby to teraz Blance podkreślać grubą, czerwoną linią. Nawet gdyby chcieli, byli na to zbyt zmęczeni i skacowani.
Błogosławiąc pod nosem wybór pokoju, który zajmował – niemal drzwi w drzwi z łazienką – Esteban szybko znalazł się u siebie, otwierając po kolei każdą z szuflad komody. Nie przyglądał się, jak wyglądały rzeczy, które wyciągał, poza tym by stanowiły pełen ubiór. Dwie pary ciepłych skarpetek, dwie pary bokserek, dwie pary wyciągniętych dresowych spodni, dwie bluzy z kapturem... Wróć. Czy Blance nie było przypadkiem wiecznie gorąco? Dorzucił na kupkę jeszcze dwie koszulki z krótkim rękawem i biorąc to wszystko pod pachę, ruszył w drogę powrotną do łazienki. Nie pukał, po prostu wparował do środka, zrzucając pakunek czystych ciuchów na blat obok zlewu.
- Wziąłem więcej. Jakby jednak było ci zimno – rzucił, przystając na moment, wsparty biodrem o szafkę. Przyglądał się Blance, która zdjęła z siebie przepocone ubrania, owijając się ciasno puszystym ręcznikiem w czasie, gdy czekała – ten ręcznik rozbroił go w jakiś bliżej niedookreślony sposób, zmuszający, by zatrzymać się, nie pędzić, zapamiętać ten widok. Chociaż byli niemal identycznego wzrostu, miękki materiał nadawał jej kruchości, która rzadko miała okazję przebić się przez meksykańską bezczelność. Odruchowo uniósł dłoń, przygładzając odstające kosmyki na czubku jej głowy.
Tylko rodzina znaczyła dla nich więcej, a on zachowywał się jak szaleniec, traktując ją jakby już została jej częścią.
Czując, jak spina się coraz bardziej, Esteban nie był zaskoczony, kiedy Blanca nagle podniosła się z krzesła, zrzucając jego dłoń z ramienia – jej wybuch nie objawił się najprostszą eksplozją, a implodował, na zewnątrz zaciskając tylko jej usta w wąską kreskę.
Chociaż wciąż nie dysponował całą swoją uwagą i dobrym samopoczuciem, przebijając się przez ból głowy skupił się na niej, prędko przerzucając w głowie, co mógłby zrobić, by poprawić całą tą sytuację oraz odkręcić miotane w słowach przykrości – do umierania od kaca mógł wrócić za chwilę. Żeby to jeszcze było takie proste! Zdecydowanie przecenił swoje umiejętności, nie wpadając na żaden genialny pomysł do momentu, gdy Vargas oznajmiła, że zajmuje łazienkę i jego też zaprasza. Chyba stracił swoją szansę.
Skinął jej jedynie głową, odsuwając się od krzesła – może faktycznie wycofania się z sytuacji stanowiło w tej chwili najrozsądniejsze rozwiązanie. W pół drogi do wyjścia z kuchni, obrócił się jeszcze, zerkając najpierw na Nitę, a potem Yamileth, do których musiały być skierowane ostatnie słowa Blanki.
- Serio? - spytał krótko i nie czekając na odpowiedź, której wcale nie chciał usłyszeć, wyszedł z kuchni, na trasie do łazienki przystając tylko na chwilę, by powiedzieć budzącemu się wujowi, że zarządzono śniadanie.
Dopiero, kiedy zamknął za nimi drzwi, do Esa zaczął docierać rozmiar wybuchu, który Blanca przełknęła, zamiast wypuścić na zewnątrz – szybki, ciężki oddech i nieskoordynowane ruchy stanowiły tylko część jego objawów. Kiedy podszedł bliżej, skojarzyła mu się z taflą ledwo zamarzniętego jeziora – przy jednym niewłaściwym ruchu gotową połknąć, pełną ostrych brzegów trzymających się razem na słowo honoru. Dlatego właśnie wybrał milczenie – nie był wirtuozem układania słów na trzeźwo, a co dopiero skacowany, z bólem pulsującym mu w czaszce i za oczami. Widząc, że porzuciła próby rozpięcia sukienki, podniósł ręce, bez większego problemu zsuwając w dół wąski zamek sprytnie kryjący się w materiale. Sięgnął też do odsłoniętego zapięcia stanika, przez dłuższy moment próbujący rozpiąć uparte, drobne haftki, zanim dotarło do niego, że może poradzić sobie ze wszystkimi naraz, jeśli odpowiednio zegnie i pociągnie materiał.
Dasz mi jakieś swoje ciuchy?
Uniósł wzrok, ponad ramieniem Blanki napotykając jej niepewne spojrzenie – zdążyła już zmyć resztki wczorajszego makijażu, który wcześniej skutecznie ukrywał zabarwione fioletem kręgi pod oczami.
- Ryj mam ja – odparł z uśmiechem czającym się w samym kącie ust. - Ty twarz. Masz. Masz twarz. Najładniejszą – wymamrotał, czując, jak ucieka mu składnia. Nie zastanawiając się nad tym zbytnio, objął Blankę w pasie, opierając czoło na jej odsłoniętym ramieniu.
- Przyniosę ci. Coś. Daj chwilę.
Czując z jej strony brak oporu, odetchnął, pozwalając im przez moment po prostu być – ktoś złośliwy mógłby zwrócić uwagę, że blokowali w ten sposób dłużej łazienkę, ale mężczyźnie było to tak bardzo obojętne, że bardziej nie mogło. Przytulony do Vargas mógłby znowu zasnąć, gdyby nie to, że stali.
- Idę – zdecydował wreszcie, gdy zachwiał się nagle, mocniej zaciskając ręce na ciele kobiety. - Idę – powtórzył, rozluźniając zaraz chwyt i robiąc krok do tyłu. - Zaraz będę. Rozbierz się – dodał, wyjątkowo nie mając na myśli niczego nieprzyzwoitego lub bezczelnego, ale nawet nie przeszło mu przez myśl, że musiałby to teraz Blance podkreślać grubą, czerwoną linią. Nawet gdyby chcieli, byli na to zbyt zmęczeni i skacowani.
Błogosławiąc pod nosem wybór pokoju, który zajmował – niemal drzwi w drzwi z łazienką – Esteban szybko znalazł się u siebie, otwierając po kolei każdą z szuflad komody. Nie przyglądał się, jak wyglądały rzeczy, które wyciągał, poza tym by stanowiły pełen ubiór. Dwie pary ciepłych skarpetek, dwie pary bokserek, dwie pary wyciągniętych dresowych spodni, dwie bluzy z kapturem... Wróć. Czy Blance nie było przypadkiem wiecznie gorąco? Dorzucił na kupkę jeszcze dwie koszulki z krótkim rękawem i biorąc to wszystko pod pachę, ruszył w drogę powrotną do łazienki. Nie pukał, po prostu wparował do środka, zrzucając pakunek czystych ciuchów na blat obok zlewu.
- Wziąłem więcej. Jakby jednak było ci zimno – rzucił, przystając na moment, wsparty biodrem o szafkę. Przyglądał się Blance, która zdjęła z siebie przepocone ubrania, owijając się ciasno puszystym ręcznikiem w czasie, gdy czekała – ten ręcznik rozbroił go w jakiś bliżej niedookreślony sposób, zmuszający, by zatrzymać się, nie pędzić, zapamiętać ten widok. Chociaż byli niemal identycznego wzrostu, miękki materiał nadawał jej kruchości, która rzadko miała okazję przebić się przez meksykańską bezczelność. Odruchowo uniósł dłoń, przygładzając odstające kosmyki na czubku jej głowy.
Blanca Vargas
Re: 04.04.2001 – Część wspólna – B. Vargas & E. Barros Nie 13 Sie - 13:20
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Jeśli potrzebowała jeszcze potwierdzenia, że Esteban nie miał specjalnego doświadczenia w byciu aż tak schlanym – a przynajmniej nie zdobywał takich doświadczeń regularnie – dostała je w postaci plączących się słów, wyrzucanych przez mężczyznę niekoniecznie w takiej kolejności, w jakiej powinny być wyrzucane. Gdy do tego objął ją jeszcze, wspierając czoło na jej ramieniu i jakby odpoczywając po heroicznym wysiłku mającym na celu uwolnienie jej z sukienki i stanika – odetchnęła bardzo powoli. Sprawdzała, czy się nie rozpadnie. Czy, jeśli powoli uwolni kotłujące się w niej emocje, jeśli pozwoli im się rozlać, rozpełznąć na boki – czy nie pokruszy się przez to jak porcelanowa lalka.
Nie pokruszyła się.
Uśmiechnęła się z rozczuleniem na myśl, że prawi jej komplementy akurat teraz, dzisiaj, gdy wyglądała jak siedem nieszczęść. Cienie niedospania pod oczami i nienaturalna bladość skóry nie zasługiwały na to, by je chwalić, a jednak Barros właśnie to robił – i Blance wydawało się, że robiłby to też zupełnie na trzeźwo. Tak samo, tylko może trochę bardziej składnie.
Odruchowo ułożyła dłonie na obejmujących ją rękach Esa. Nic nie mówiła, z miękkim uśmiechem dając mu chwilę – jedną, drugą, i kolejną – o którą prosił. Nie spieszyło jej się. Tak naprawdę wcale nie miała ochoty zbyt szybko wracać do kuchni. Wolała zostać tutaj – nawet, jeśli wiązało się to z nieprzyzwoicie długim okupowaniem łazienki, na którą czekali też inni.
Puściła go dopiero wtedy, gdy znalazł w sobie siłę by pójść do pokoju i znaleźć im jakieś ciuchy. Z nieznacznym rozbawieniem spoglądała, jak wychodzi – wzdychając ciężko dopiero wtedy, gdy drzwi łazienki zamknęły się za jego plecami.
Też było jej źle, ale z pewnością miała z podobnymi porankami więcej doświadczenia niż Barros. Nadal ich nie lubiła, ale przynajmniej wiedziała, czego się spodziewać.
Zsunęła z siebie sukienkę ze znacznie mniejszą gracją niż zrobiłaby to każdego innego dnia. Pozwoliła, by kolorowy materiał zsunął się na kafelki i tam został – póki co nie fatygowała się, by go podnieść, zamiast tego dorzucając na kupkę jeszcze bieliznę. Spoglądając przez chwilę na swoje odbicie w lustrze, przygryzła wargę lekko i zawahała się. Wreszcie wyciągnęła z szafki czysty, puchaty ręcznik i owinęła się nim ciasno.
Es widział ją już nago, nie chciała jednak, by widział ją tak teraz. To... Może to echo podejrzeń Nity i Yami wciąż ją kuło, sprawiając, że zaczęła się wstydzić. Albo może – że zaczęła sama siebie uważać za brudną i zepsutą.
A może to wcale nie chodziło o to. Może potrzebowała tego ręcznika, by w całym porannym wymizerowaniu poczuć się trochę bardziej jak człowiek jeszcze zanim wejdzie pod prysznic.
Nim Es wrócił, zdążyła przysiąść na jednej z szafek i upić kilka łyków stygnących powoli ziółek od Nity. Kołysząc nogami w powietrzu, nieobecne spojrzenie wbijała w bordowy ręcznik. Materiał kończył się jej przed kolanami, a w miejscu, gdy puścił jeden ze szwów, dyndała pojedyncza nitka.
Wziąłem więcej. Jakby jednak było ci zimno.
Uniosła głowę i uśmiechnęła się ciepło.
- Dzięki. Ja... – Nie była pewna, co właściwie chciała powiedzieć. Ostatecznie pokręciła głową lekko. - Dzięki – powtórzyła po prostu, nagle jakby skrępowana tym, jak jej się przyglądał.
Czuła się teraz słaba z tak wielu różnych powodów, że nie wiedziała, od którego miałaby zacząć, by stanąć na nogi. Nietrzeźwość – przyczyna, wydawałoby się, najbardziej oczywista – nagle jakby nie była tą najbardziej priorytetową i uciążliwą.
Uśmiechnęła się przelotnie, gdy Barros przygładził jej kilka odstających kosmyków.
- Obawiam się, że potrzeba im teraz czegoś więcej – powiedziała cicho, z rozbawieniem, nie cofnęła się jednak, zamiast tego z cichym westchnieniem wspierając na chwilę czoło na ramieniu Esa.
Jedyny plus tego poranka był taki, że wracając do kuchni, będzie już mogła trzymać go za rękę.
- Napij się. Trochę ci pomoże – Podetknęła mu w pewnej chwili własny kubek z ziółkami. Nie czyniły cudów, ale przynajmniej pomagały opanować najgorsze mdłości.
Jednocześnie sama sięgnęła do guzików koszuli Esa. Dłonie trochę jej drżały – ostatnie echo szalejących jeszcze przed chwilą emocji – ale powoli, jeden za drugim, rozpinała kolejne zapięcia. Gdy dobrnęła do ostatniego guzika, wsunęła dłonie pod cienki materiał i zsunęła go z ramion Barrosa. Pozwoliła, by bordowa koszula dołączyła do jej sukienki, powiększając kolorową plamę na kafelkach.
- Chodź pod prysznic, kocie – rzuciła i zsunęła się z szafki. Gdy w przypływie impulsu cmoknęła odsłoniętą pierś mężczyzny, nie było w tym nawet cienia głodu, z którym zmagała się na co dzień.
Esteban wciąż szalenie ją jarał, teraz jednak, nie mając siły na coś tak wyczerpującego jak podniecenie i seks, mogła spojrzeć na niego inaczej. Z troską i całą masą ciepłych uczuć, z których połowy nie potrafiłaby nazwać.
Rozwinęła się z ręcznika tuż przed kabiną i odwiesiła go na pobliski haczyk. Odkręciła wodę, pozwalając, by najpierw zimny, a zaraz potem ciepły – gorący – strumień zmył z niej pierwszą warstwę potu. Westchnęła z przyjemnością i dopiero po chwili zgarnęła z twarzy mokre włosy.
Sięgnęła po butelkę z miętowym żelem pod prysznic i nalała trochę na dłoń. Zawahała się.
- Mogę? – spytała cicho, dopiero po uzyskaniu potwierdzenia – lekkiego skinienia głową – zaczynając namydlać rozgrzane ciało Esa.
Chciała, żeby było mu dobrze – tym razem w zupełnie inny sposób niż zazwyczaj.
Nie spieszyła się, starannie pieniąc żel na piersi, brzuchu, plecach Barrosa. Sobą zainteresowała się dopiero później, nie była też dla siebie tak delikatna i czuła. Gdyby miała trochę więcej sił, być może drapałaby sobie skórę tak mocno i długo, by zostawić na niej karmazynowe pręgi.
W którymś momencie, już po tym, gdy chmurki miętowej piany spłynęły z nich obojga, objęła Esa w pasie i przytuliła się do niego mocno, kurczowo zaciskając oczy – i wciąż uparcie milcząc.
Odsunęła się dopiero, gdy woda znów zaczęła robić się chłodniejsza, a na skórze pojawiła jej się gęsia skórka.
Wytarła się szybko i równie szybko ubrała się, wcześniej pomagając Esowi także doprowadzić się do porządku. Jeszcze na chwilę zatrzymała się przed lustrem, z grubsza rozczesując mokre włosy. Policzki miała zarumienione od ciepłego prysznica, oczy jednak – wciąż przygaszone, choć już i tak znacznie mniej niż jeszcze przed paroma chwilami.
Nie była pewna, czy jest gotowa wrócić do reszty, ale chyba powinna. Oboje powinni.
Splotła dłoń z dłonią Barrosa i nie puściła go ani w drodze przez niezbyt długi korytarz, ani też zatrzymując się na progu kuchni. Przyciszone rozmowy, które słyszała jeszcze w drodze, teraz urwały się – i Blanca czuła gorzką gulę podchodzącą jej do gardła.
- Blanca, ja... - zaczęła Nita, zrywając się od stołu, nie dane jej było jednak dokończyć.
Yamileth w jednej chwili dopadła do Vargas i zamknęła ją w desperacko silnym objęciu. Blanca drgnęła lekko, niepewna, w kolejnej chwili westchnęła cicho, puściła Esa i objęła kuzynkę, wtulając się w nią z równą siłą.
- Jeśli kiedykolwiek cię skrzywdzi, wyrwę mu serce – wymamrotała Yami do ucha Blanki. Z gardła Vargas wyrwało się coś w pół drogi między zduszonym śmiechem a cichym szlochem.
Nie pokruszyła się.
Uśmiechnęła się z rozczuleniem na myśl, że prawi jej komplementy akurat teraz, dzisiaj, gdy wyglądała jak siedem nieszczęść. Cienie niedospania pod oczami i nienaturalna bladość skóry nie zasługiwały na to, by je chwalić, a jednak Barros właśnie to robił – i Blance wydawało się, że robiłby to też zupełnie na trzeźwo. Tak samo, tylko może trochę bardziej składnie.
Odruchowo ułożyła dłonie na obejmujących ją rękach Esa. Nic nie mówiła, z miękkim uśmiechem dając mu chwilę – jedną, drugą, i kolejną – o którą prosił. Nie spieszyło jej się. Tak naprawdę wcale nie miała ochoty zbyt szybko wracać do kuchni. Wolała zostać tutaj – nawet, jeśli wiązało się to z nieprzyzwoicie długim okupowaniem łazienki, na którą czekali też inni.
Puściła go dopiero wtedy, gdy znalazł w sobie siłę by pójść do pokoju i znaleźć im jakieś ciuchy. Z nieznacznym rozbawieniem spoglądała, jak wychodzi – wzdychając ciężko dopiero wtedy, gdy drzwi łazienki zamknęły się za jego plecami.
Też było jej źle, ale z pewnością miała z podobnymi porankami więcej doświadczenia niż Barros. Nadal ich nie lubiła, ale przynajmniej wiedziała, czego się spodziewać.
Zsunęła z siebie sukienkę ze znacznie mniejszą gracją niż zrobiłaby to każdego innego dnia. Pozwoliła, by kolorowy materiał zsunął się na kafelki i tam został – póki co nie fatygowała się, by go podnieść, zamiast tego dorzucając na kupkę jeszcze bieliznę. Spoglądając przez chwilę na swoje odbicie w lustrze, przygryzła wargę lekko i zawahała się. Wreszcie wyciągnęła z szafki czysty, puchaty ręcznik i owinęła się nim ciasno.
Es widział ją już nago, nie chciała jednak, by widział ją tak teraz. To... Może to echo podejrzeń Nity i Yami wciąż ją kuło, sprawiając, że zaczęła się wstydzić. Albo może – że zaczęła sama siebie uważać za brudną i zepsutą.
A może to wcale nie chodziło o to. Może potrzebowała tego ręcznika, by w całym porannym wymizerowaniu poczuć się trochę bardziej jak człowiek jeszcze zanim wejdzie pod prysznic.
Nim Es wrócił, zdążyła przysiąść na jednej z szafek i upić kilka łyków stygnących powoli ziółek od Nity. Kołysząc nogami w powietrzu, nieobecne spojrzenie wbijała w bordowy ręcznik. Materiał kończył się jej przed kolanami, a w miejscu, gdy puścił jeden ze szwów, dyndała pojedyncza nitka.
Wziąłem więcej. Jakby jednak było ci zimno.
Uniosła głowę i uśmiechnęła się ciepło.
- Dzięki. Ja... – Nie była pewna, co właściwie chciała powiedzieć. Ostatecznie pokręciła głową lekko. - Dzięki – powtórzyła po prostu, nagle jakby skrępowana tym, jak jej się przyglądał.
Czuła się teraz słaba z tak wielu różnych powodów, że nie wiedziała, od którego miałaby zacząć, by stanąć na nogi. Nietrzeźwość – przyczyna, wydawałoby się, najbardziej oczywista – nagle jakby nie była tą najbardziej priorytetową i uciążliwą.
Uśmiechnęła się przelotnie, gdy Barros przygładził jej kilka odstających kosmyków.
- Obawiam się, że potrzeba im teraz czegoś więcej – powiedziała cicho, z rozbawieniem, nie cofnęła się jednak, zamiast tego z cichym westchnieniem wspierając na chwilę czoło na ramieniu Esa.
Jedyny plus tego poranka był taki, że wracając do kuchni, będzie już mogła trzymać go za rękę.
- Napij się. Trochę ci pomoże – Podetknęła mu w pewnej chwili własny kubek z ziółkami. Nie czyniły cudów, ale przynajmniej pomagały opanować najgorsze mdłości.
Jednocześnie sama sięgnęła do guzików koszuli Esa. Dłonie trochę jej drżały – ostatnie echo szalejących jeszcze przed chwilą emocji – ale powoli, jeden za drugim, rozpinała kolejne zapięcia. Gdy dobrnęła do ostatniego guzika, wsunęła dłonie pod cienki materiał i zsunęła go z ramion Barrosa. Pozwoliła, by bordowa koszula dołączyła do jej sukienki, powiększając kolorową plamę na kafelkach.
- Chodź pod prysznic, kocie – rzuciła i zsunęła się z szafki. Gdy w przypływie impulsu cmoknęła odsłoniętą pierś mężczyzny, nie było w tym nawet cienia głodu, z którym zmagała się na co dzień.
Esteban wciąż szalenie ją jarał, teraz jednak, nie mając siły na coś tak wyczerpującego jak podniecenie i seks, mogła spojrzeć na niego inaczej. Z troską i całą masą ciepłych uczuć, z których połowy nie potrafiłaby nazwać.
Rozwinęła się z ręcznika tuż przed kabiną i odwiesiła go na pobliski haczyk. Odkręciła wodę, pozwalając, by najpierw zimny, a zaraz potem ciepły – gorący – strumień zmył z niej pierwszą warstwę potu. Westchnęła z przyjemnością i dopiero po chwili zgarnęła z twarzy mokre włosy.
Sięgnęła po butelkę z miętowym żelem pod prysznic i nalała trochę na dłoń. Zawahała się.
- Mogę? – spytała cicho, dopiero po uzyskaniu potwierdzenia – lekkiego skinienia głową – zaczynając namydlać rozgrzane ciało Esa.
Chciała, żeby było mu dobrze – tym razem w zupełnie inny sposób niż zazwyczaj.
Nie spieszyła się, starannie pieniąc żel na piersi, brzuchu, plecach Barrosa. Sobą zainteresowała się dopiero później, nie była też dla siebie tak delikatna i czuła. Gdyby miała trochę więcej sił, być może drapałaby sobie skórę tak mocno i długo, by zostawić na niej karmazynowe pręgi.
W którymś momencie, już po tym, gdy chmurki miętowej piany spłynęły z nich obojga, objęła Esa w pasie i przytuliła się do niego mocno, kurczowo zaciskając oczy – i wciąż uparcie milcząc.
Odsunęła się dopiero, gdy woda znów zaczęła robić się chłodniejsza, a na skórze pojawiła jej się gęsia skórka.
Wytarła się szybko i równie szybko ubrała się, wcześniej pomagając Esowi także doprowadzić się do porządku. Jeszcze na chwilę zatrzymała się przed lustrem, z grubsza rozczesując mokre włosy. Policzki miała zarumienione od ciepłego prysznica, oczy jednak – wciąż przygaszone, choć już i tak znacznie mniej niż jeszcze przed paroma chwilami.
Nie była pewna, czy jest gotowa wrócić do reszty, ale chyba powinna. Oboje powinni.
Splotła dłoń z dłonią Barrosa i nie puściła go ani w drodze przez niezbyt długi korytarz, ani też zatrzymując się na progu kuchni. Przyciszone rozmowy, które słyszała jeszcze w drodze, teraz urwały się – i Blanca czuła gorzką gulę podchodzącą jej do gardła.
- Blanca, ja... - zaczęła Nita, zrywając się od stołu, nie dane jej było jednak dokończyć.
Yamileth w jednej chwili dopadła do Vargas i zamknęła ją w desperacko silnym objęciu. Blanca drgnęła lekko, niepewna, w kolejnej chwili westchnęła cicho, puściła Esa i objęła kuzynkę, wtulając się w nią z równą siłą.
- Jeśli kiedykolwiek cię skrzywdzi, wyrwę mu serce – wymamrotała Yami do ucha Blanki. Z gardła Vargas wyrwało się coś w pół drogi między zduszonym śmiechem a cichym szlochem.
Esteban Barros
04.04.2001 – Część wspólna – B. Vargas & E. Barros Nie 13 Sie - 13:21
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Dopiero popijając zaparzone przez Nitę gorzkie zioła z kubka, który Blanca zabrała dla siebie z kuchni, zdał sobie sprawę, że właściwie też powinien był to zrobić – to znaczy wziąć pełen kubek, grzecznie wypić jego zawartość, by porządnie uspokoić kankana, jakiego postanowił odtańcowywać od czasu do czasu jego żołądek. Nie pomyślał, co właściwie nie powinno nikogo zaskakiwać. Cicho dziękując Blance za podzielenie się, upijał małe łyki, nie protestując, kiedy podniosła ręce, rozpinając guziki jego koszuli – był przekonany, że jemu samemu brakowałoby koordynacji i cierpliwości, by nie rozerwać materiału w próbach uwolnienia się. Szczerze powiedziawszy, gdyby miał coś więcej do powiedzenia, pewnie nawet nie próbowałby wchodzić pod prysznic, tylko zalegnąłby w swoim łóżku jak w barłogu, wciąż w ubraniach i dalej odsypiał kaca. A potem wyłoniłby się z sypialni jak jakiś bagienny demon, brudny i śmierdzący potem oraz przetrawionym alkoholem. Dzięki bogom za Blankę i jej podstawową potrzebę higieny.
Na proste polecenie zakończone powtarzającym się, uroczym określeniem, mruknął tylko potwierdzająco, ostrożnie uwalniając się z reszty odzieży i zaskakująco przytomnie zbierając wszystko, co rzucili na podłogę, by zaraz umieścić to w koszu na pranie. Z jakiegoś powodu w jego głowie pojawiła się bardzo jasna oraz wyraźna myśl, że nie chciał, by ktoś… Nie tylko z rodziny, ale w ogóle, gapił się na zmięte ubrania Vargas. Przynajmniej nie na podłodze. Przy wrzucaniu prania do pralki już było to w porządku. Ot dziwactwo.
Pod prysznic wszedł za kobietą automatycznie, nie wykazując własnej inicjatywy w kierunku... Czegokolwiek. Chociaż byli obok siebie nadzy pierwszy raz od nocy, gdy się ze sobą przespali, jedynym na co miał siłę jego mózg to wyobrażenia, jak miło byłoby się zwinąć razem pod kołdrą i zasnąć. Kusząca wizja snu wracała do niego jak bumerang od momentu nieprzyjemnego, śmierdzącego wymiocinami przebudzenia – miał proste potrzeby, proste marzenia. Przynajmniej teraz, kiedy styrał się jak nieboskie stworzenie.
Nie analizując, o co dokładnie pytała Blanca, zezwolił jej na to krótkim kiwnięciem głowy, wspierając się ramieniem o chłodną ścianę prysznica, kiedy jej dłonie zaczęły sunąć mu po ciele, pieniąc miętowy żel. Westchnął głęboko, z dna jamy leżącej u podstawy jego klatki piersiowej i po prostu zamknął oczy, dłuższą chwilę balansując gdzieś na granicy jawy i snu. Przez szum lejącej się wody słyszał, jak poruszała się obok Blanca i wzdrygnął się dopiero, kiedy pociągnęła go pod ciepły strumień, spłukujący całą pianę, a wraz z nią pot i lepkie wspomnienia poranka.
Nie był pewien, które z nich pierwsze wyciągnęło ręce, by objąć drugie, ale stali tak przez chwilę – wieczność – ciało w ciało, serce przy sercu. Ustami musnął jej skroń, kołysząc się lekko w bezwiednym odruchu wyniesionym z uspokajających uścisków matki. Nie musiała nic mówić.
Suchy i opakowany w czyste, pachnące kwiatowym proszkiem ubrania czuł się bardziej człowiekiem, choć woda nie była w stanie całkowicie wypłukać zmęczenia, ucisku tuż za oczami oraz problemów z równowagą. Troskliwie schował wystającą z tshirta metkę, która pokazała się na karku Blanki, niepotrzebnie wygładzając materiał na jej ramieniu. Tak. Tak było dobrze.
Naciągnął na głowę kaptur bluzy, tylko z częścią zwyczajowego zdegustowania obrzucając spojrzeniem gołe stopy kobiety kląskające na obrzydliwie zimnych kaflach przedpokoju, zanim ręka w rękę wrócili do kuchni. Wyglądało na to, że najgorszy sztorm już minął – nikt nie mówił podniesionym głosem, ani nie rzucał talerzami, ale rozmowy i tak ucichły, kiedy zostali zauważeni. Es zamarł na chwilę, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że sytuacja coś mu przypominała... O. Tak było za każdym razem, gdy pojawiał się w drzwiach szkolnej klasy, a potem częściowo w wartowniczym pokoju socjalnym. Niepomny na ból, który zintensyfikował się w czaszce, Barros zmarszczył brwi, mocniej zaciskając palce na dłoni Blanki i wbijając uważne spojrzenie w Nitę, która zaczęła mówić. Na kaca zrzucił, że zdążył jedynie drgnąć, by zasłonić kobietę, kiedy Yamileth poderwała się z miejsca – na szczęście nie planowała zrobić nic złego, a jedynie uścisnęła kuzynkę. Musiało to być w porządku, bo ta oddała jej uścisk, puszczając dłoń Esa.
Więc było w porządku. Chyba. Na razie wyglądało, że było.
Wzdychając krótko, mężczyzna skierował się ku kawiarce, w pół kroku podejmując rozsądniejszą decyzję nalania sobie więcej ziółek mających wspomóc wypędzanie kaca. Powoli popijając gorzki napar, stał zwrócony plecami do kuchni, walcząc, by utrzymać powieki w górze.
- Es?
Obrócił się dopiero na dźwięk głosu Sala, sapiąc z zaskoczenia, gdy krótkie, pulchne ramiona Zermeno objęły go nagle nieco powyżej pasa. Uścisk nie był na tyle mocny, by Barros nie mógł się z niego uwolnić, ale zdumienie rozwierające szeroko ciemne oczy oraz wygładzające wszelkie zmarszczki przykuło go do miejsca.
- Mam go! - rzucił z zadowoleniem Sal, oglądając się na Nitę oraz Yamileth, które ruszyły w ich kierunku żwawym krokiem.
Chcieli go wybatożyć. Wypatroszyć, wykręcić, wykoleić, wy... Zrobić mu krzywdę. Jakoś ukarać, że śmiał wyjść z odgórnie narzuconej roli, że ukradł kogoś, kogo nie powinien, chociaż nie wiedział, że to robi. Na pewno.
Spiął się cały, wciąż kretyńsko ściskając w dłoni na wpół osuszony kubek, aż obie kobiety po prostu objęły go tak samo jak Sal. Stali tak bez słowa, trójka drobnych badaczy, z wyraźnie zesztywniałym Esem pośrodku tego dziwnego uścisku, o który nie prosił, a który utrudniał mu nabieranie powietrza.
- Nie jesteś mięso – wymamrotała mu nagle w plecy Yamileth.
- Ale tyłek wciąż masz zajebisty – dodała usłużnie Nita, wzdychając lekko pod nosem. Jej dłonie pozostały na miejscu, przy jej wzroście gdzieś na wysokości łokci Estebana.
- Chodzi o to – podjęła dalej Serrano, jakby poprzedni komentarz w ogóle nie został wypowiedziany. - Że widzimy, że wnosisz więcej i nie jesteś tylko obrazkiem dla dziewczyn.
- Gburowatość na przykład. Jeszcze nie widziałem nikogo tak marudnego – wtrącił się Sal, poklepując plecy Esa, który z chwili na chwilę rozumiał coraz mniej. O co im właściwie chodziło?
- Marudzisz, ale się troszczysz. Jak wtedy, co dopadło nas chorowanie po konferencji – kontynuował Zermeno, przestępując z nogi na nogę i pozwalając zapaść dłuższej chwili ciszy.
Barros odetchnął, odchylając głowę do tyłu i patrząc w sufit. Nic nie rozumiał. Kurwa, jak nic nie rozumiał. Do niego trzeba było otwartym tekstem.
- Ale właściwie to o co wam chodzi? – spytał wreszcie, nie mogąc znieść tej atmosfery oczekiwania, jakby miał przyswoić z ich słów jakąś tajemnicę wszechświata.
- Ja jebię – sapnęła Serrano, uderzając czołem o jego plecy. - Ja jebię – powtórzyła elokwentnie.
- Chcieliśmy powiedzieć – rzuciła z westchnieniem Nita. - Że cię lubimy i doceniamy, ty ciulu bagienny. Tylko chyba nie umieliśmy tego pokazać. Teraz już wiesz. Nie spierdol tego.
Jak na komendę cała trójka ścisnęła Estebana tak mocno, że prawie wypuścił trzymany kubek – sapnięcie, które mu się wyrwało, nie było ani eleganckie, ani wybitnie męskie.
- Aha? – podsumował krótko, spoglądając powoli na każde z nich, gdy wreszcie cofnęli się o krok, dwa, a wreszcie trzy, z powrotem szanując jego sferę osobistą.
Nic nie rozumiał, tym razem jednak w kompletnie inny sposób – z niezrozumieniem tym pojawił się słaby zalążek... Czegoś. Wciąż był zbyt skacowany, by próbować to nazywać.
Gdy rozmowy wróciły na swój tor, a w kuchni znów rozbrzmiał cichy szum, Es podniósł wzrok na stojącą niedaleko Blankę, aż wreszcie przysunął się bliżej, biorąc ją za rękę.
Już mógł.
[z/t Blanca i Es]
Na proste polecenie zakończone powtarzającym się, uroczym określeniem, mruknął tylko potwierdzająco, ostrożnie uwalniając się z reszty odzieży i zaskakująco przytomnie zbierając wszystko, co rzucili na podłogę, by zaraz umieścić to w koszu na pranie. Z jakiegoś powodu w jego głowie pojawiła się bardzo jasna oraz wyraźna myśl, że nie chciał, by ktoś… Nie tylko z rodziny, ale w ogóle, gapił się na zmięte ubrania Vargas. Przynajmniej nie na podłodze. Przy wrzucaniu prania do pralki już było to w porządku. Ot dziwactwo.
Pod prysznic wszedł za kobietą automatycznie, nie wykazując własnej inicjatywy w kierunku... Czegokolwiek. Chociaż byli obok siebie nadzy pierwszy raz od nocy, gdy się ze sobą przespali, jedynym na co miał siłę jego mózg to wyobrażenia, jak miło byłoby się zwinąć razem pod kołdrą i zasnąć. Kusząca wizja snu wracała do niego jak bumerang od momentu nieprzyjemnego, śmierdzącego wymiocinami przebudzenia – miał proste potrzeby, proste marzenia. Przynajmniej teraz, kiedy styrał się jak nieboskie stworzenie.
Nie analizując, o co dokładnie pytała Blanca, zezwolił jej na to krótkim kiwnięciem głowy, wspierając się ramieniem o chłodną ścianę prysznica, kiedy jej dłonie zaczęły sunąć mu po ciele, pieniąc miętowy żel. Westchnął głęboko, z dna jamy leżącej u podstawy jego klatki piersiowej i po prostu zamknął oczy, dłuższą chwilę balansując gdzieś na granicy jawy i snu. Przez szum lejącej się wody słyszał, jak poruszała się obok Blanca i wzdrygnął się dopiero, kiedy pociągnęła go pod ciepły strumień, spłukujący całą pianę, a wraz z nią pot i lepkie wspomnienia poranka.
Nie był pewien, które z nich pierwsze wyciągnęło ręce, by objąć drugie, ale stali tak przez chwilę – wieczność – ciało w ciało, serce przy sercu. Ustami musnął jej skroń, kołysząc się lekko w bezwiednym odruchu wyniesionym z uspokajających uścisków matki. Nie musiała nic mówić.
Suchy i opakowany w czyste, pachnące kwiatowym proszkiem ubrania czuł się bardziej człowiekiem, choć woda nie była w stanie całkowicie wypłukać zmęczenia, ucisku tuż za oczami oraz problemów z równowagą. Troskliwie schował wystającą z tshirta metkę, która pokazała się na karku Blanki, niepotrzebnie wygładzając materiał na jej ramieniu. Tak. Tak było dobrze.
Naciągnął na głowę kaptur bluzy, tylko z częścią zwyczajowego zdegustowania obrzucając spojrzeniem gołe stopy kobiety kląskające na obrzydliwie zimnych kaflach przedpokoju, zanim ręka w rękę wrócili do kuchni. Wyglądało na to, że najgorszy sztorm już minął – nikt nie mówił podniesionym głosem, ani nie rzucał talerzami, ale rozmowy i tak ucichły, kiedy zostali zauważeni. Es zamarł na chwilę, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że sytuacja coś mu przypominała... O. Tak było za każdym razem, gdy pojawiał się w drzwiach szkolnej klasy, a potem częściowo w wartowniczym pokoju socjalnym. Niepomny na ból, który zintensyfikował się w czaszce, Barros zmarszczył brwi, mocniej zaciskając palce na dłoni Blanki i wbijając uważne spojrzenie w Nitę, która zaczęła mówić. Na kaca zrzucił, że zdążył jedynie drgnąć, by zasłonić kobietę, kiedy Yamileth poderwała się z miejsca – na szczęście nie planowała zrobić nic złego, a jedynie uścisnęła kuzynkę. Musiało to być w porządku, bo ta oddała jej uścisk, puszczając dłoń Esa.
Więc było w porządku. Chyba. Na razie wyglądało, że było.
Wzdychając krótko, mężczyzna skierował się ku kawiarce, w pół kroku podejmując rozsądniejszą decyzję nalania sobie więcej ziółek mających wspomóc wypędzanie kaca. Powoli popijając gorzki napar, stał zwrócony plecami do kuchni, walcząc, by utrzymać powieki w górze.
- Es?
Obrócił się dopiero na dźwięk głosu Sala, sapiąc z zaskoczenia, gdy krótkie, pulchne ramiona Zermeno objęły go nagle nieco powyżej pasa. Uścisk nie był na tyle mocny, by Barros nie mógł się z niego uwolnić, ale zdumienie rozwierające szeroko ciemne oczy oraz wygładzające wszelkie zmarszczki przykuło go do miejsca.
- Mam go! - rzucił z zadowoleniem Sal, oglądając się na Nitę oraz Yamileth, które ruszyły w ich kierunku żwawym krokiem.
Chcieli go wybatożyć. Wypatroszyć, wykręcić, wykoleić, wy... Zrobić mu krzywdę. Jakoś ukarać, że śmiał wyjść z odgórnie narzuconej roli, że ukradł kogoś, kogo nie powinien, chociaż nie wiedział, że to robi. Na pewno.
Spiął się cały, wciąż kretyńsko ściskając w dłoni na wpół osuszony kubek, aż obie kobiety po prostu objęły go tak samo jak Sal. Stali tak bez słowa, trójka drobnych badaczy, z wyraźnie zesztywniałym Esem pośrodku tego dziwnego uścisku, o który nie prosił, a który utrudniał mu nabieranie powietrza.
- Nie jesteś mięso – wymamrotała mu nagle w plecy Yamileth.
- Ale tyłek wciąż masz zajebisty – dodała usłużnie Nita, wzdychając lekko pod nosem. Jej dłonie pozostały na miejscu, przy jej wzroście gdzieś na wysokości łokci Estebana.
- Chodzi o to – podjęła dalej Serrano, jakby poprzedni komentarz w ogóle nie został wypowiedziany. - Że widzimy, że wnosisz więcej i nie jesteś tylko obrazkiem dla dziewczyn.
- Gburowatość na przykład. Jeszcze nie widziałem nikogo tak marudnego – wtrącił się Sal, poklepując plecy Esa, który z chwili na chwilę rozumiał coraz mniej. O co im właściwie chodziło?
- Marudzisz, ale się troszczysz. Jak wtedy, co dopadło nas chorowanie po konferencji – kontynuował Zermeno, przestępując z nogi na nogę i pozwalając zapaść dłuższej chwili ciszy.
Barros odetchnął, odchylając głowę do tyłu i patrząc w sufit. Nic nie rozumiał. Kurwa, jak nic nie rozumiał. Do niego trzeba było otwartym tekstem.
- Ale właściwie to o co wam chodzi? – spytał wreszcie, nie mogąc znieść tej atmosfery oczekiwania, jakby miał przyswoić z ich słów jakąś tajemnicę wszechświata.
- Ja jebię – sapnęła Serrano, uderzając czołem o jego plecy. - Ja jebię – powtórzyła elokwentnie.
- Chcieliśmy powiedzieć – rzuciła z westchnieniem Nita. - Że cię lubimy i doceniamy, ty ciulu bagienny. Tylko chyba nie umieliśmy tego pokazać. Teraz już wiesz. Nie spierdol tego.
Jak na komendę cała trójka ścisnęła Estebana tak mocno, że prawie wypuścił trzymany kubek – sapnięcie, które mu się wyrwało, nie było ani eleganckie, ani wybitnie męskie.
- Aha? – podsumował krótko, spoglądając powoli na każde z nich, gdy wreszcie cofnęli się o krok, dwa, a wreszcie trzy, z powrotem szanując jego sferę osobistą.
Nic nie rozumiał, tym razem jednak w kompletnie inny sposób – z niezrozumieniem tym pojawił się słaby zalążek... Czegoś. Wciąż był zbyt skacowany, by próbować to nazywać.
Gdy rozmowy wróciły na swój tor, a w kuchni znów rozbrzmiał cichy szum, Es podniósł wzrok na stojącą niedaleko Blankę, aż wreszcie przysunął się bliżej, biorąc ją za rękę.
Już mógł.
[z/t Blanca i Es]