Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    29.03.2001 – Część wspólna – B. Vargas & E. Barros

    2 posters
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    29 III 2001

    Siedziała na dachu już… Cóż, długo, biorąc pod uwagę że mimo swetra i koca zdążyły zmarznąć jej dłonie. Wiedziała jednak, że tak będzie - w zasadzie sama tak to zaplanowała. Przykleiła notatkę na drzwiach pokoju Estebana zaraz po tym, gdy mężczyzna wyszedł na miasto, była więc pewna, że ma przynajmniej godzinę, może dwie, zanim dołączy do niej w ogrodzie na dachu. Zwykle tyle czasu zajmowało mu załatwienie sprawunków dla pozostałej szóstki szczerze liczyła na to, że tego dnia będzie podobnie.
    Musieli porozmawiać, ale nie była na to gotowa już teraz. Z drugiej strony, nie była wcale pewna, czy za tą godzinę już będzie.
    Podobnie jak poprzednio, gdy tu była, kuliła się na ratanowej kanapie, w prowizorycznym gnieździe uwitym z miękkich poduszek i polarowego koca. Podobnie jak wtedy też, popijała słodką herbatę, tym razem jednak zaprawioną Pochłaniaczem. Nie próbowała już nawet robić sobie o to wyrzutów. Nawet bez ciosania sobie kołków na głowie było jej źle.
    Cholernie źle.
    Yamileth nie dała jej tyle czasu, ile Blanca być może by potrzebowała - Vargas jednak nie była jej w stanie za to winić. Szczerze mówiąc, chyba nawet spodziewała się, że tak będzie. Że, choć sama będzie się czaić, kręcić w kółko szukając odpowiednich słów i czekając na odpowiedni moment, Serrano po prostu wejdzie w pewnej chwili do jej sypialni i zacznie rozmowę, której Vargas chyba w duchu chciała po prostu uniknąć. Odwlekać tak długo, aż przestanie być ona ważna.
    Ta rozmowa nigdy nie przestałaby być ważna, ale Blanca miała w zwyczaju się oszukiwać.
    Było prawie tak, jak Vargas to sobie wyobraziła. Nie spotkały się wprawdzie w jej sypialni, a na korytarzu, ale pytanie, jakie padło z ust Yami było dokładnie tym, którego się bała.
    - Chyba musimy porozmawiać, co? Spodziewam się, że chcesz mi o czymś powiedzieć.
    Nie chciała, ale rzeczywiście - musiała. Poszły do sypialni Yami, by mieć chociaż odrobinę prywatności.
    Nie pamiętała dokładnie, co i jak mówiła, bo wszystko tonęło w bólu. Yamileth była spokojna, jak zwykle. W danej chwili z jej twarzy niewiele dało się wyczytać. Spoglądała na Blankę i słuchała, samej nie mówiąc wiele - w zasadzie nic aż do chwili, gdy Vargas nagle skończyły się słowa. Dopiero wtedy powoli skinęła głową i uśmiechnęła się smutno. Wiedziała. Już wcześniej wiedziała, że tak będzie. Słowa Blanki nie były dla niej niczym nowym.
    Nie sprawiało to jednak, że bolało mniej.
    Wycofała się z sypialni Serrano czując, jak żal szarpie jej wnętrzności jak dzikie zwierzę. Traciła oddech, a gdy wsparła się plecami o ścianę, usłyszała zduszony, krótki szloch Yamileth. Wiedziała, że jej kuzynka się ogarnie. Wiedziała, że gdy wyjdzie ze swojego pokoju, na twarzy Serrano nie będzie śladu po bieżącym załamaniu - może poza nieco głębszymi cieniami pod oczami i nieco zbyt zauważalną bladością. Wiedziała, że Yami będzie walczyć ze swoimi demonami wtedy, gdy nikt nie będzie patrzył.
    Resztę dnia Blanca spędziła u siebie, trawiona poczuciem straty, z którym nie potrafiła sobie poradzić.
    Wszystko, co robiła potem, kolejnego dnia, było oparte o dawno już zakorzenione w jej głowie schematy. Tabletki Pochłaniacza pod język, notatka skreślona naprędce na skrawku papieru. Odruchowe otarcie gorących łez z policzków, wrzucenie ciuchów dość ciepłych, by nie przemarznąć za bardzo. Przemknięcie się pod drzwi sypialni Estebana, gdy tylko ten wyszedł z mieszkania, naklejenie krótkiego listu. Prędkie śniadanie w postaci słodkich bułek Sala, wlany w siebie duszkiem kubek pomarańczowego soku. Zaparzenie herbaty, suto podlanej Pochłaniaczem. I dach. Jej bezpieczne miejsce.
    Teraz, otumaniona narkotykiem, była spokojna, ale wcale nie czuła się dobrze. Bolało ją serce - ze zdumieniem stwierdziła, że tyleż samo metaforycznie co w rzeczywistości. Bolało ją też sumienie. Mogłabyś chociaż zaczekać, wyrzucała sobie.
    Nie mogła. Nie mogła czekać. Es czekał na odpowiedzi, a ona sama - ona sama rozpadłaby się, gdyby zwlekała dłużej. Wcale nie była pewna, czy zrobiła dobrze. Wcale nie była pewna, czy właśnie w ten sposób będzie szczęśliwa.
    W którymś momencie straciła poczucie czasu. Upływające minuty przestały mieć znaczenie. W pewnej chwili udało jej się też zapomnieć, na co - na kogo - właściwie czeka. Wystarczył jednak jeden rzut okiem na pobliskie rośliny, by sobie przypomnieć. Déjà vu. Już tu była. Z Estebanem. Jej ciało boleśnie dobrze pamiętało, co robili wtedy - i, przede wszystkim, co robili potem. Zacisnęła skryte pod kocem dłonie w pięści.
    Nie o to teraz chodziło. Ten jeden raz była absolutnie pewna, że nie o to.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Jak najgorzej zacząć – no prawie – dzień? Wiadomością pt. musimy porozmawiać. Wiadomość przyklejona do drzwi Estebana, gdy wrócił z zakupów dla reszty zespołu może nie była ujęta dokładnie w ten sposób, ale równie dobrze mogła. Wydźwięk był ten sam, wywoływał dokładnie identyczny lodowaty uścisk niewidzialnej łapy na wnętrznościach i utrudniał oddychanie.  Wzdychając głęboko, z poczuciem zrezygnowania osiadającym powoli na głowie i ramionach, skierował się do kuchni, wypakowując sprawunki przyniesione z miasta.
    Oczywistym było, kto podpisał się jako „B”. Nie mieli innej osoby w zespole z imieniem (lub nazwiskiem) zaczynającym się na tę literę. Nie pisałaby w ten sposób, gdyby chciała przekazać mu jakieś dobre wieści – był o tym przekonany i czy właśnie na taki najgorszy możliwy obrót spraw nie przygotowywał się mentalnie od tych kilku dni? Przecież nie miał Blance nic do zaoferowania, absolutnie nic. Sądził tylko, że zajmie jej trochę więcej czasu dojście do takich samych wniosków – że będzie mógł bezkarnie wyobrażać sobie, co by było gdyby chwilę dłużej.
    Nie dała mu nawet możliwości wyboru, odwleczenia tej rozmowy, oświadczając, gdzie będzie czekać – choć tak po prawdzie, co powstrzymywało Estebana przed zabarykadowaniem się w swojej sypialni i udawaniem, że żadnej wiadomości nie znalazł? Czy znaleźliby potem Blankę na dachu zamrożoną jak lodową rzeźbę? Pewnie nie – znając jej temperament, wściekłaby się, że dał jej czekać, a potem waliłaby w drzwi, póki by nie otworzył.
    Wzdychając, Barros poluzował płaszcz zapięty ciasno pod szyją, nie odwieszając go przy drzwiach wejściowych – skoro miał potem udać się na dach, będzie mu potrzebny. Odwlekł moment nieuchronnej konfrontacji oraz dostania kosza, parząc sobie drugi kubek kawy i dopiero z parującym, ciemnym jak smoła napojem skierował się w kierunku klapy prowadzącej na dach.
    Nie widział wyrazu swojej twarzy, ale mijany po drodze Sal aż przystanął, pytając z troską:
    - Coś cię boli, Es?
    Mężczyzna pokręcił tylko głową, pocierając wciąż ukrytą w rękawiczce dłonią policzek, jakby próbował rozmasować krzywe wygięcie ust. To były tylko jego problemy, reszta nie powinna w ogóle ich zauważać. Ostrożnie lewitując sobie pełnym kubkiem, wspiął się na dach, bez trudu odnajdując wzrokiem usadowioną na ratanowej kanapie sylwetkę Blanki. Wziął łyk niewystudzonej wystarczająco kawy, parząc sobie lekko język, zanim znalazł w sobie siłę – bo na pewno nie chęć – żeby podejść bliżej. Nie zajął żadnego miejsca, gotowy na to by uciekać zaraz po usłyszeniu złych wiadomości, przystając obok mebla i rzucając krótkie, miał nadzieję, że wyzute z emocji:
    - Chciałaś ze mną porozmawiać?
    Zaraz będzie po wszystkim – niech tylko zerwie plaster, żeby mógł wrócić do swojej jaskini i w ciszy lizać rany.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Nie była świadoma, jakie wrażenie mogła robić pozostawiona przez nią notatka aż do chwili, gdy przeanalizowała nakreślone zdanie z perspektywy czytającego – dawno po tym, gdy skrawek papieru zawisł już na drzwiach. Wtedy mogła jeszcze zmienić treść wiadomości, napisać ją jakoś lepiej. Nie zrobiła tego, bo gdy już raz wyprawiła się pod drzwi pokoju Estebana, nie chciała tego robić ponownie. Nie teraz. Po prostu nie miała na to siły. Notatka brzmiała więc jak brzmiała, a Blanca gryzła wnętrze policzka nerwowo, wiedząc, do jakich wniosków mogą prowadzić te dwa zdania.
    Do najgorszych, oczywiście. I zupełnie nieprawdziwych.
    W którejś chwili zaczęła się obawiać, że Es nie przyjdzie. Nie miała ku temu podstaw – nie minęło jeszcze tyle czasu, by w niego powątpiewać – ale i tak się bała. Że, zobaczywszy taką wiadomość, stwierdzi, że nie. Nie jest gotów. Albo po prostu nie chce. Miała nadzieję, że tak nie będzie, bo gdyby rzeczywiście nie przyszedł – gdyby stwierdził, że nie ma ochoty teraz rozmawiać – prawdopodobnie zrobiłaby coś głupiego, czego potem by żałowała.
    Jeszcze więcej głupich rzeczy niż zrobiła dotąd.
    Gdy więc wreszcie pojawił się na dachu, była szczęśliwa nie dlatego, że rzeczywiście pragnęła tej rozmowy, co po prostu dlatego, że teraz już nie miała wyjścia. A skoro tak, to przebrnie przez wszystko, co musi – i potem będzie dobrze. Musiało być. Chociaż raz musiała zrobić coś tak, jak trzeba – tak, by potem...
    Nie dokończyła tej myśli. Zamiast tego spoglądała na Barrosa, a gdy stanął obok, odetchnęła głęboko.
    - Nie zrywam z tobą – wypaliła od razu, jakby w ten sposób chcąc odwieść go od potencjalnie najgorszych wniosków, jakie mógł wyciągnąć. Potem zawahała się. - Nie do końca – dodała, gryząc dolną wargę.
    Mając tę pierwszą deklarację za sobą, odetchnęła cicho. Nie mogłaby z nim rozmawiać szczerze jeśli przez cały ten czas Esteban wciąż zastanawiałby się, o co jej tak naprawdę chodzi. A pewnie by się zastanawiał, bo Vargas była niemal pewna, że słowa będą jej się plątać, tworzyć jakieś węzły, które trzeba będzie cierpliwie rozwiązać.
    Swoją drogą, czy jej słowa w ogóle miały sens? Jakie zerwanie? Przecież oni nie byli parą. Z perspektywy Blanki nie mieli – jeszcze? - nic, co pozwalałoby na podobne określenie ich relacji. Ta jedna noc? Jeden poranek i trochę troski okazanej przez Estebana? To było za mało, tego jednego była absolutnie pewna.
    Mimo tego powiedziała, co powiedziała i nie zamierzała tego odkręcać. Niech już będzie w ten sposób.
    Prostując się na kanapie, potarła nerwowo nadgarstek.
    - Mógłbyś usiąść? – spytała wreszcie. - Proszę. Nie mogę tak... Nie stój nade mną, Es – wyrzuciła z rezygnacją. Nie mogła go do niczego zmusić i wcale by zresztą nie chciała, ale naprawdę miała nadzieję, że jednak usiądzie. Było jej trudno i bez tkwienia w pozycji, gdy ktoś patrzył na nią z góry.
    Odetchnęła głęboko, wyraźnie zbierając siły.
    - Rozmawiałam z Yami – przyznała powoli, starannie dobierając słowa. - Wczoraj. Powiedziałam jej... – Zaśmiała się krótko. - To wszystko, co powinnam jej powiedzieć już ze dwa czy trzy miesiące temu. – Zawahała się. - Że ją kocham. Ale nie tak, jakby tego chciała. Nie tak, jak na to zasługuje.
    Może to ona była tą, która odtrąciła Serrano, ale to wcale nie sprawiało, że bolało ją mniej.
    - Yami to... – zaczęła, ale zaraz zacięła się. Co miała powiedzieć? To koniec? To zamknięty rozdział? To już przeszłość? To wszystko było tak definitywne, tak cholernie ostateczne. A ona nie zamierzała przecież… Yamileth nie zniknie z jej życia – nie tylko dlatego, że pracowały razem. Nie zniknie, bo Blanca wcale nie chciała, by znikła. Stwierdzenie, że kocha Serrano nigdy nie było kłamstwem. Po prostu nie było do końca prawdą, nie w tym sensie, na jaki zaczęła liczyć Yami.
    Ostatecznie potrząsnęła tylko głową, urywając stwierdzenie w połowie. Nie chciała go kończyć.
    Milczała przez chwilę, umykając wzrokiem. Wyciągając dłonie na koc, odruchowo zaczęła skubać ciepły, miękki materiał.
    - Nie chcę, żebyś… – zaczęła znowu, powoli. - Żebyś zniknął. Żebym musiała o tobie zapomnieć. Nie chcę, żebyśmy stali się dla siebie... Nie wiem, znowu obcy. – Plątała się. Na pewno były prostsze słowa, których mogłaby użyć – bardziej bezpośrednie, bardziej jednoznaczne. Gdyby się postarała, może by nawet takie znalazła – może już teraz byłaby w stanie wygrzebać kilka zdań, które diametralnie zmieniłyby wydźwięk tej rozmowy. Problem polegał na tym, że podobnie jasne słowa ciągnęłyby za sobą jakieś deklaracje. Zobowiązania. Blanca nie była pewna, czy jest gotowa się do czegokolwiek zobowiązać.
    W zupełnie irracjonalny sposób bała się zaangażowania.
    Łapiąc się na przedłużającym się milczeniu chrząknęła cicho i zmusiła się, by spojrzeć na Estebana. Była mu to winna. Zasługiwał na to, by patrzyła na niego, a nie gdzieś na bok, umykając spojrzeniem jak złodziej.
    - Ja chyba... Chcę cię, Es. Nie chyba. Po prostu chcę. Ale musimy... – Wciągnęła powietrze głęboko, by zaraz wypuścić je z cichym sykiem – a wraz z nim kolejne słowa. - Musimy zacząć od początku. Chcę, żebyśmy zaczęli od początku – powtórzyła ciszej, jakby chcąc utwierdzić samą siebie w tym, że rzeczywiście właśnie tego pragnie.
    - Potrzebuję trochę czasu – brnęła dalej. Wydawałoby się, że im dłużej będzie mówić, tym będzie jej łatwiej. Nie było. - Minęło wiele miesięcy, odkąd... – Znów zacięła się, znów nie wiedziała, jakich słów użyć. Było tak wiele rzeczy, które pewnie powinna mu powiedzieć. Tak wiele spraw, które powinna wyjaśnić. Tak wiele decyzji, które kiedyś podjęła, a które teraz rzutowały na to, co czuła i co myślała.
    Wahała się przez chwilę, wreszcie zaczęła inaczej.
    - Potrzebuję czasu, żeby oswoić się z myślą, że to nie... Że nie jesteś tylko przygodą. Żeby przypomnieć sobie, jak to jest, kiedy... Dawno nie byłam z drugim człowiekiem, Es – przyznała cicho. - Albo może nigdy – dodała po namyśle i, o dziwo, złapała się na tym, że chyba faktycznie tak uważa. Mogła mieć męża, ale czuła, że nawet wtedy nie było tak, jak powinno. Że ona nie była w tym – w tym małżeństwie, w całej tej relacji – tak, jak powinna. Że to on o nich dbał, nie ona. I że, w innych okolicznościach, wszystko mogło rozpaść się dużo szybciej – i dużo boleśniej. - Nie wiem, czy to potrafię.
    Jeszcze przez chwilę zastanawiała się, co dodać. Jakich słów użyć, żeby wyjaśnić to wszystko, co wymagało jeszcze wyjaśnienia. Finalnie jednak nie powiedziała nic, zamiast tego spoglądając na Esa z niepokojem.
    Bała się jego reakcji nie mniej, niż on bał się tego, co go tu czekało. Zacisnęła dłonie na kocu i czekała. Musiała wiedzieć… Musiała mieć pewność, że ją zrozumiał. Że wyłuskał z jej bezładnego słowotoku chociaż trochę tego, co chciała mu przekazać.
    Dawno nie musiała mówić o uczuciach – przez ostatnie lata komunikowała je raczej własnym ciałem. Teraz jednak ciało by ją zdradziło. Było proste i w tej prostocie – w swych żałośnie podstawowych potrzebach i instynktach – ułomne. Teraz, w tej konkretnej chwili, po prostu nie wystarczało.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Bycie samotnikiem, czy to z wyboru czy z przymusu, miało jedną, niezaprzeczalną zaletę – nie trzeba było przeprowadzać rozmów z drugim człowiekiem, w których emocje przelewały się jak spienione fale, które szarpały wnętrzności i pustoszyły konstrukcje poukładane schludnie pod czaszką. Drugi człowiek był chaosem, niewiadomą na jaką godziło się, by w zamian dostawać wiele innych rzeczy. Ciepło, poczucie bezpieczeństwa i przynależności. Możliwość bycia sobą bez konieczności nakładania na twarz żadnej maski. Wrażenie, że swój dom można było wziąć za rękę i zabrać dokądkolwiek.
    Es tęsknił za tym wszystkim, ale zdążył już zapomnieć, jak męczący był wiążący się z tym chaos.
    Nie zrywam z tobą.
    Już pierwsze słowa wypowiedziane przez Blankę sprawiły, że poczuł się jak zdzielony obuchem, a wszystkim rozsądne myśli zostały wypchnięte z wrzaskiem na brzeg świadomości przez jedno proste i pełne niedowierzania pytanie, Nie? Ale czy właśnie nie po to zostawiała mu wiadomość? Bo zdała sobie sprawę, że jedna noc do której doszło przez głupotę, to było zbyt mało? Rozmawiali ze sobą, gdy Blanca przebiła się już przez mury, którymi się obstawiał na początku każdej znajomości, ale czy ona nie potrafiła konwersować z każdym?
    Zdumiony i skonfundowany jak jeszcze nigdy wcześniej, Barros kiwnął sztywno głową, gdy Blanca poprosiła, by usiadł. Przysunął sobie najbliższe krzesło, ustawiając je w stosownej odległości od kanapy tak, w pozycji pozwalającej swobodnie patrzeć na kobietę bez wykręcania się na boki. Odepchnął myśl, że wyglądało to podobnie jak w pokoju przesłuchań.
    Zajęło mu chwilę podnieść wzrok znad kubka kawy, który teraz zaciskał w dłoniach, jak deskę ratunku, zachłannie absorbując ciepło, jakim emanował. Miał obawy podszyte pewnością, że jeśli spróbuje upić z niego kawy, nie trafi do ust, oblewając się nią jak ostatni idiota.
    Wyprostował się odruchowo, gdy Blanca wspomniała imię Yamileth – o tym, że rozmawiały, pojmując implikacje tego stwierdzenia. Więc karty zostały wyłożone na stół i to pewnie o wiele szybciej, niż chciałaby tego Vargas. Takie przynajmniej odniósł wrażenie, choć może kompletnie się w tej kwestii mylił – może mimo tego, co powiedziała mu podczas poranka po, większość swoich problemów załatwiała od ręki, będąc prędką w czynach i słowach? Nie, to chyba... Może to Serrano ją przycisnęła?
    Milczał, chociaż myśli galopowały, napędzane słowami kobiety, odbijając się od ścian w jego głowie mających utrzymać zewnętrzną fasadę opanowania i pozorów, że nieważne czym się w niego cisnęło, Barros był niewzruszony jak skała.
    Nie był – proste stwierdzenie Chcę cię wstrząsnęło nim bardziej niż mógł się tego spodziewać, wywołując drżenie ciała. Próbował sobie wmówić, że drżały mu tylko dłonie, które zamaskował mocniej ściskając trzymany w nich kubek. To on uciekł po chwili spojrzeniem, czując że zbyt wiele zaczyna być widać na jego twarzy. Słuchał, przykuty do ratanowego krzesła, z trudnością przetwarzając wszystko, co mówiła, próbując wyłuskać z nieporadnych słów ich prawdziwe znaczenie. Oddychał, ze zdumieniem dostrzegając w tym całym chaosie zalążek czegoś, co chciało płakać ze szczęścia.
    - Okej – wymamrotał krótko, zdając sobie sprawę, że Blance skończyły się słowa i to był ten moment, w którym on powinien mówić dalej. - Dobrze. To... – parsknął krótkim śmiechem, podnosząc drżącą dłoń i pocierając kark. - Popraw mnie, jeśli źle zrozumiałem – zaczął, odchrząkując, zbierając się w sobie, by jakoś połączyć fakty do kupy i wyłuskać z nich plan działania. Był w tym przecież całkiem niezły. - Rozmawiałaś z Serrano i nie ma już między wami nieporozumień. Doszłaś do wniosku, że chcesz... Spróbować? Ze mną – mówił z cieniem niedowierzania w głosie, jakby czekał na moment, w którym Blanca mu przerwie, wyjaśniając, że źle zinterpretował jej słowa. Nic takiego jednak nie nastąpiło, kontynuował więc, wziąwszy niewielki łyk stygnącej kawy – Tylko od początku. Masz rację, faktycznie zaczęliśmy od dupy strony – parsknął, pojmując groteskowość całej sytuacji. Zanim zdążył się powstrzymać, zgiął się na krześle w przód, wstrząśnięty śmiechem, który zamienił zmarszczki zakłopotania żłobiące nieprzystojne bruzdy na twarzy w cień kurzych łapek w kącikach oczu.
    - Od początku – zaczął wreszcie po chwili, nabierając głębszy wdech. - Czyli z randkami i braniem za rękę zamiast za tyłek?
    Serce biło mu szybciej niż wcześniej, ale nie bolało w sposób sugerujący, że nie będzie potrafił pozbyć się nieznośnego kłucia jeszcze przez wiele dni.
    - Bo jeśli tak, chciałbym... Chciałbym od ciebie dwóch rzeczy – poprawił usadzenie na krześle, które nagle zaczęło być cholernie niewygodne. - Żebyś nie kazała mi się domyślać, tylko mówiła, kiedy coś ci nie pasuje. Albo kiedy czegoś chcesz. Po prostu mów do mnie, nawet jeśli powiemy głupoty, to jakoś dojdziemy do tego, o co nam chodziło.
    Chociaż ciężko było porównywać jego relację z Blancą do wieloletniego małżeństwa z Camilą, Esteban nie chciał, za żadne skarby, znów uwikłać się w związek, w którym oczekiwało się od niego interpretacji każdego uniesienia brwi oraz wygięcia ust nie pod tym kątem co zwykle. Wiedział już, że nie wytrzymałby tego po raz drugi.
    - I... Jeśli próbujemy. – świadomie przeniósł wzrok na twarz siedzącej pod kocem kobiety – Dla mnie będziesz tylko ty. I chciałbym tego samego od ciebie. Nie w taki sposób, że nie możesz spojrzeć na nikogo innego, tylko... Wiesz, o co mi chodzi? – spytał, nagle chyba odrobinę zbyt zawstydzony, by dokończyć tę myśl. Powoli docierała do niego ilość i waga słów, które wypowiedział, wbijając go w siedzisko.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Esteban jej nie zawiódł. W całym jej chaotycznym, emocjonalnym wyrzygu odnalazł nie tylko sens, ale też dokładnie te słowa, których ona znaleźć nie potrafiła. Gdy przekładał jej monolog po swojemu, zrobił to dokładnie tak, jak sama chciałaby umieć. Prosto. Jasno. W zdaniach zrozumiałych dla każdego, a nie tylko - dla niej samej.
    Wciągnęła głęboko powietrze, zmuszając spięte mięśnie do rozciągnięcia się chociaż trochę - chociaż na tyle, by mogła się wyprostować bez bólu. Była pełna obaw i... Zaskakując tym samą siebie, roześmiała się nagle na jego słowa. Zaczęliśmy od dupy strony.
    - Nie ujęłabym tego lepiej - zgodziła się z jakże trafnym określeniem. Bo dokładnie tak zrobili. Tak zaczęli. Dosłownie.
    O tym, że ona zazwyczaj tak zaczynała, że od czasu swego męża nie miała relacji, która zaczęłaby się inaczej - o tym nie chciała mówić, nie tak bezpośrednio. To, że miała wiele jednonocnych przygód, to jedno. To, że poza nimi nie miała zbyt dużo jakichkolwiek normalnych relacji, to już zupełnie co innego.
    Przygryzając wargę boleśnie, powoli skinęła głową.
    - Tak. W zasadzie właśnie o to chodzi - powiedziała powoli. Zawahała się. - Mniej więcej. Jak złapiesz za tyłek to ci tej ręki nie odgryzę, ale... - Uśmiechnęła się przelotnie. - Potrzebuję czasu, by cię poznać, Es. Poznać inaczej niż tylko z perspektywy łóżka. I, właściwie, poznać też siebie z tobą. - Przerwała na chwilę, ostrożnie dobierając kolejne słowa. Chciała ująć to jakoś inaczej, lepiej, ale gdy nie znalazła satysfakcjonujących zwrotów, postanowiła trzymać się tych najprostszych. Może wręcz prostackich. Ale przynajmniej zrozumiałych. - Nie chcę… - zaczęła, po chwili pokręciła głową. - Nie, inaczej. Nie wrócę do twojego łóżka dopóki nie będę pewna - stwierdziła, o dziwo rzeczywiście w to wierząc. - Ja... Nie wiem, jak dużo wiesz. Jak wiele ci mówili i jak wiele sam widziałeś. - Wzruszyła lekko ramionami. Nie miała wątpliwości, że reszta zespołu w którymś momencie o niej plotkowała. Zresztą, ona sama przecież aż tak się nie kryła. - W każdym razie, jestem... byłam... Cholera, bywam kurwą - rzuciła nagle sfrustrowana, a najwyraźniejszym wyznacznikiem jej stresu było sięgnięcie po rynsztokowe słownictwo. Takie, po które bez wahania sięgała w rodzinnym Meksyku, gdzie nikt się nie oburzał - a które tutaj wydawało się być przynależnym przede wszystkim społecznemu marginesowi.
    Nie była społecznym marginesem, ale teraz po prostu nie potrafiła ująć tego inaczej. A musiała mówić. Musiała wyjaśnić. Zależało jej, by Es wiedział - i żeby dowiedział się właśnie teraz, nie potem. Żeby... Nieświadomie westchnęła cicho. Czuła, że gdyby się przed nim nie otworzyła, to byłoby tak jakby go oszukiwała.
    Nie chciała przed nim kłamać.
    - Seks nie jest dla mnie czymś… Nie wiem, rzadkim. Czymś, o czym się nie mówi i czego się unika. Ja... - Pokręciła głową lekko. - Lubię się bawić. Lubię być z ludźmi blisko. I zazwyczaj nie chcę od nich niczego więcej. - Gdy zaciskanie dłoni na kocu nie wystarczyło, zwinęła jedną z nich w pięść, drapiąc delikatną skórę wewnątrz. Zaśmiała się gorzko. - Zwykle daję się zerżnąć i zapominam. - Znów ta wulgarność, ta mowa, której przecież na co dzień starała się unikać. Nie chciała brzmieć… tak. Tak źle. Tak odstręczająco.
    Odetchnęła powoli.
    - Chodzi mi o to, że z tobą zaczęłam tak samo. Tak samo jak zawsze. Tylko, że... Tym razem nie chcę zapomnieć. I nie chcę, żeby chodziło tylko o seks. - Uciekła wzrokiem, nagle zażenowana. Nie wstydziła się swoich potrzeb, zwykle nie miała problemu o nich rozmawiać. Nie uważała, by było w tym coś złego.
    Teraz czuła się jednak onieśmielona.
    - Dlatego nie mogę z tobą sypiać. Jeszcze nie. Bo za bardzo tego chcę i... - Pokręciła głową. - Gdy do ciebie wrócę, chcę, żeby to coś znaczyło. Coś więcej niż tylko, że jestem wyposzczona - parsknęła cicho, krótko ucinając temat.
    To nie tak, że skończyły jej się słowa. Wręcz przeciwnie - teraz mogłaby mówić. O tym, że gdy rozbierze się przed nim po raz kolejny, chciałaby oddać mu wtedy więcej niż tylko swoje ciało. Że chciałaby tę chwilę celebrować, a nie - jak poprzednio - utonąć w trawiącym ją głodzie. Mogłaby tłumaczyć, że przy nim... Że chciałaby zawrzeć w gestach coś więcej niż tylko pożądanie. Że poprzez bliskość chciałaby mówić mu o tym, jak jest dla niej ważny. I że...
    Zatrzymała bieg myśli tuż przed tym wyznaniem. Wyznaniem, którego nie była pewna - i którego się bała.
    Tak czy inaczej, nie powiedziała nawet połowy tego, co czuła. Nie wiedziała, czy powinna - czy raczej, nie wiedziała, czy jest na to gotowa. Na to, by zedrzeć z siebie wierzchnie warstwy i odsłonić to, co wrażliwe, miękkie, tak cholernie podatne na zranienie. To, że chciała z Estebanem spróbować, nie znaczyło jeszcze, że już teraz wystarczająco mu ufa.
    Nie ufała, nie tak do reszty, ale nie było to coś, o czym zamierzała mówić. To był jej problem, nie jego. On nie mógł niczego zmienić, bo i tak robił już wystarczająco. Jeśli ktoś miał to przepracować, to tylko Blanca.
    I właśnie dlatego potrzebowała czasu.
    Świadomość, że Esteban chce tego, co ona, uderzyła ją nagle. W jednej chwili słuchała go tylko, nie do końca pojmując sens jego słów - w drugiej już wiedziała. Mówił o swoich potrzebach i nagle okazało się, że coś ustalają. Razem. Że planują dla siebie... przyszłość? Może niezbyt odległą, ale - przyszłość. Dotarło to do niej wraz z nagłym gorącem w sercu i rumieńcami na policzkach.
    Na pierwszą prośbę bez wahania pokiwała głową.
    - Oczywiście. Oczywiście, że tak - zgodziła się. Może zrobiła to trochę zbyt szybko - nie spieszyła się jednak po to, by pod prędką akceptacją ukryć jakieś wahanie, jakieś niecne plany. To po prostu było dla niej proste. Zupełnie oczywiste. Zresztą - oczekiwała przecież dokładnie tego samego. - Nie musisz czytać mi w myślach - dodała, uśmiechając się przelotnie. - Będę mówić. I ty też mów, zawsze. Cokolwiek, po prostu mów. Chcę z tobą rozmawiać - odetchnęła głęboko. Czuła, że popada w jakiś dziwny stan, tylko w połowie zawdzięczany Pochłaniaczowi.
    Na drugą prośbę Barrosa przygryzła wnętrze policzka. Pokiwała głową nieco później, wolniej, jakby z namysłem - ale nie z mniejszą determinacją niż poprzednio. Nie zamierzała się oszukiwać, że będzie jej łatwo. Nie będzie. Ona... Pragnęła w życiu wielu rzeczy. Wielu ludzi. Łatwo ją było zauroczyć, uwieść, łatwo było pojawić się w głowie Blanki i zajmować ją przez kolejne godziny, dni. Nie dało się tego zmienić od tak. Może zresztą nie dało się tego zmienić w ogóle.
    Na coś miała jednak wpływ. Żadnej decyzji nikt nie podejmował za nią, więc teraz... Teraz po prostu chodziło o to, by pamiętała, jakie decyzje podejmować.
    - Wiem - rzuciła krótko, by nie męczył się dłużej z szukaniem odpowiednich słów. - Wiem - powtórzyła i odetchnęła głęboko. - Na pewno będę się oglądać za innymi, ale nie będę… Nic innego nie będę. - Uśmiechnęła się z rozbawieniem, maskując tym - miała nadzieję, że względnie skutecznie - własną niezręczność.
    Nie dodała, że obiecuje. Nie zapewniła, że na pewno i nigdy. Mogłaby, może wręcz powinna. Gdyby jednak użyła tak kategorycznych zwrotów, czułaby się z tym źle, bo... Nie była pewna, czy w nie wierzy. To, czego jednak była pewna, to że będzie się starać. Że jej zależy - i że naprawdę nie chce nikogo skrzywdzić. Ani Estebana, ani siebie.
    Milczała potem dłuższą chwilę, nerwowo rozcierając lekko zmarznięte dłonie. Teraz, po tylu słowach - tylu wyznaniach i deklaracjach - czuła, jak uchodzi z niej powietrze. Napięte dotąd nerwy rozluźniały się powoli, umykając z jej ciała w postaci delikatnego drżenia mięśni, mrowienia palców i rumieńców na policzkach. Nie była pewna, co w zasadzie teraz czuje. Ulgę. Szczęście. Lęk. Niepewność. Chyba wszystko to po trochu - i niewykluczone, że jeszcze więcej.
    Z pewnością też było jej dziwnie, siedząc tak na przeciw Barrosa i oswajając się z myślą, że teraz jest już w jakimś stopniu jej. Patrząc na niego, widziała cholernie pociągającego mężczyznę, ale nie mogła jeszcze w pełni pojąć, w jakiej znaleźli się sytuacji. Poczynione przed momentem rzeczowe ustalenia może i były pozbawione romantyzmu, ale, na bogów, i ona, i on byli już po przejściach. I czasem po prostu... Czasem chyba lepiej było zacząć od czegoś innego. Od jakichś gwarancji. Jakichś jasno zarysowanych zasad.
    Na romantyzm i porywy serca przyjdzie jeszcze czas. Tak przynajmniej chciała myśleć.
    Gdy już dopuściła do siebie myśl, że od dzisiaj ma do Estebana jakieś prawa, dziwnie poczuła się też z dystansem, jaki wciąż między sobą zachowali. Odległość między kanapą a krzesłem nie była duża, ale teraz wydawała się być dystansem niemal nie do przejścia.
    Blanca odetchnęła bardzo powoli.
    - Czy... - zaczęła niepewnie. W innych okolicznościach wyrzuciłaby z siebie pytanie bez wahania - lub, co bardziej prawdopodobne, po prostu wzięłaby sobie, co chciała. Buziaka? Przytulenie? Cokolwiek. Zwykle nie miała oporów, nie czaiła się i nie szukała dogodnej okazji.
    Teraz nie czuła się tak pewnie. Teraz Esteban ją onieśmielał - cała sytuacja ją onieśmielała - i Vargas nie była w stanie dokładnie wyjaśnić, dlaczego. Nie wstydziła się go, gdy zdejmowała przed nim ciuchy. Nie uciekała wzrokiem, gdy brał ją w ramiona, a jedyne rumieńce, jakie wtedy zalały jej policzki, były rumieńcami podniecenia.
    Teraz było inaczej. Teraz czuła się bezbronną i w jakimś sensie delikatną. Nie było to dla niej coś nowego, ale coś, o czym zdążyła zapomnieć. Nie wiedziała, jak czuje się z faktem, że teraz podobne uczucia do niej wracają.
    - Czy mogłabym się do ciebie przytulić? - wyrzuciła to z siebie wreszcie, czując się przy tym jak nastolatka stawiająca pierwsze kroki w relacjach międzyludzkich. Jak uczennica, której największym lękiem jest to, że jej wymarzony chłopak ją odrzuci. Wyśmieje. Odejdzie nie oglądając się przez ramię.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Es nigdy nie uważał się za wirtuoza słów – zwykle przychodziły mu zbyt ociężale, nie leżały też nawet w pobliżu określeń używanych przez mówców czy poetów, ale zwykle jeśli tylko dano mu moment na zastanowienie, potrafił sprawnie upraszczać skomplikowane koncepty oraz wyłuskiwać z długich, poplątanych ciągów zdań ich sedno. Jak teraz. Wziął w ręce kłębek słów nasiąkniętych emocjami, który wręczyła mu Blanca i powoli, systematycznie uwolnił najpierw jedną, potem drugą i kolejną nitkę, rozkładając przed nimi węzły na coś prostszego. Coś, co mógł odbić w jej kierunku i zapytać, czy właśnie to miała na myśli, z każdym kolejnym trafieniem czując się lżej, objawy tej samej lekkości dostrzegając też w postawie Vargas. Najwyraźniej oboje cenili sobie bezpośredniość.
    Był taki moment, w którym w jego myślach pojawił się cień strachu – strachu, że Blanca nagle zamilknie i już się nie odezwie, zmuszając, by z jej miny odcyfrowywał nastrój oraz potrzeby, ale gdy nic takiego nie nadeszło, pozwolił sobie odetchnąć. Metaforycznie i całkiem dosłownie.
    Słuchał ciągu słów, które wyrzucała z siebie – najwyraźniej bezgłośnie zgodzili się, żeby najpierw jedno mówiło wszystko, co chciało powiedzieć, zanim odzywało się drugie – z pewnym zdziwieniem podszytym ulgą rejestrując, że Blanca traktowała go jako coś więcej niż partnera do łóżka. Nie żeby miał z tym jakiś problem, jak już zdążyli się dowiedzieć, było im dobrze w takiej konfiguracji, ale związków nie budowało się na samym seksie. Bo o tym właśnie mówili, prawda? O związku? Chyba jeszcze nie do końca to do niego docierało.
    Skrzywił się wyraźnie, kiedy kobieta nie przebierając w słowach nazwała się kurwą - choć tłumaczenie, które nastąpiło zaraz potem, wiele wyjaśniało. Chciałby móc powiedzieć, że gdyby usłyszał o jej zwyczajach od kogoś zupełnie obcego, nie użyłby w myślach takiego samego określenia, ale nie był aż tak dobrym człowiekiem. Słuchał więc i próbował nie oceniać. Doceniał szczerość, jaka płynęła z poruszenia tego zwyczaju, choć obrazy podsuwane mu przez głowę wywoływały gorące liźnięcia złości.
    - Uwierzysz, jeśli powiem, że plotek nie słucham jeszcze bardziej, niż kiedy zaczynacie dyskutować o pracy? – podsunął, sugerując, że nawet jeśli reszta zespołu w jakiś sposób komentowała zwyczaje Blanki, on o tym zwyczajnie nie słyszał. Albo i słyszał, a potem natychmiast wypuścił drugim uchem, nie uważając tego za nic specjalnie istotnego.
    - Nie ma co ukrywać, że zaczęliśmy tak samo, ale cieszę się, że nie chcesz, żebyśmy za szybko wrócili do łóżka. Chociaż pewnie zacznę tego żałować, daj mi tylko chwilę – uśmiechnął się kątem ust. - Żartuję sobie. Czas jest... Jest potrzebny.
    Podczas całej rozmowy, w który mięśnie Estebana to napinały się, to rozluźniały, pod wpływem różnych stwierdzeń, mężczyzna jakoś odpychał od siebie ostateczne zrozumienie, do czego to wszystko prowadziło. O tak, planował i ustalał, wytyczał granice, ale cały czas miał wrażenie, że nie dotyczyło to konkretnie jego, a jakiejś osoby trzeciej, kogoś dla kogo był tu tylko negocjatorem i adwokatem. Dopiero gdzieś w okolicach stwierdzenia Chcę z tobą rozmawiać świat Barrosa gwałtownie się zmniejszył, a jego uszy wypełniło niskie buczenie.
    Z nim. Nim. Chciała. Chciała z nim.
    Czy było możliwym, żeby w wieku ponad czterdziestu lat czuć się, jakby serce miało wyskoczyć z piersi i odtańczyć na stole kankana?
    Kiwnął sztywno głową na pytanie o przytulenie, czując jak na twarz wypełza mu szeroki, absolutnie ogłupiały uśmiech. Postawił wciąż w połowie pełen kubek na ziemi, niespecjalnie dbając co się z nim dalej stanie i w dwóch krokach pokonał dzielący ich dystans, siadając obok Blanki na ratanowej kanapie. Zwrócony w jej kierunku, zachęcająco rozłożył ręce, zamykając w nich drobniejszą sylwetkę kobiety, kiedy przysunęła się bliżej, policzek wspierając na czubku jej głowy. Włosy Blanki pachniały tym samym cytrusowym szamponem.
    - Wiesz – zaczął powoli, kciukiem sunąc lekko po szyi astronomki, gdy komfortowa wcześniej cisza zaczęła się za bardzo rozciągać. - Musisz poprawić się w pisaniu listów. Prawie przyprawiłaś mnie o zawał tym swoim „musimy porozmawiać”, a w tym wieku to już nie żarty – parsknął cicho.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Zaśmiała się krótko. Teraz, gdy największy stres uchodził z niej z cichym sykiem powietrza uciekającego z przekłutego balonika - już mogła. Mogła też przestać się kulić i trzeć ręce nerwowo, nie musiała już też żłobić śladów we wnętrzach własnych dłoni. Była w stanie sięgnąć po kubek z resztką herbaty - i Pochłaniacza - i osuszyć go jednym haustem bez ryzyka, że się zadławi.
    Więc - uśmiechała się, bo gdy Esteban mówił o żałowaniu, brzmiało to bardziej niż znajomo. O tym, że będzie niezadowolona ze swej decyzji - tej, by trzymać się od Barrosa na względnie przyzwoity dystans - wiedziała jeszcze zanim faktycznie ubrała tę deklarację w słowa. Mogła jeszcze nie wiedzieć, jak to powiedzieć, jak wyrazić swoje aktualne potrzeby, ale od razu czuła, że to... Nie gra. W jakiś sposób nie pasuje, jak źle dobrany kawałek układanki. Bo rzeczywiście nie pasowało, nie współgrało z tym, co lubiła, czego chciała, po co zwykle sięgała.
    A jednak, mimo tej pewności, że będzie się wściekać i że frustracja stanie się jej drugim imieniem - podskórnie była też pewna, że robi dobrze. Tak, jak trzeba. Że będzie się męczyć - oczywiście, że tak - ale, że w dłuższej perspektywie będzie warto. Miała do wygrania znacznie więcej niż tylko ciało Esa - i, co spostrzegła ze zdumieniem, była to stawka o którą naprawdę chciała teraz zagrać. Przynajmniej spróbować.
    Gdy Barros zamienił krzesło na kanapę, Blanca już za moment była obok. Przysunęła się najpierw niezbyt pewnie, na tyle, by móc czuć bok Estebana przy swoim. Potrzebowała jednej krótkiej, dodatkowej chwili, by uświadomić sobie, co robi - powstrzymuje się, choć nie musi - i przestać. Z cichym westchnieniem wsparła się wygodniej o mężczyznę, pozwalając sobie zatonąć w jego ramionach. Poprawiając koc, by wciąż grzał jej nogi, z rozkoszą wtuliła nos w płaszcz Esa, objęła mężczyznę w pasie i przymknęła oczy. Gdyby nie zaczął znowu mówić, niewykluczone, że zasnęłaby tak przy jego piersi, nagle pozbawiona adrenalinowego kopa, za to otulona ciepłem Barrosa i jego zapachem, zmiękczona delikatnym dotykiem na szyi.
    Słowa mężczyzny utrzymały ją jednak w przytomności - choć może trochę nieostrej, ulotnej jak kłębki waty cukrowej.
    - Faktycznie - przyznała teraz. Otwierając oczy, spojrzała na Barrosa z dołu i uśmiechnęła się szeroko. - Wciąż zapominam, że zadaję się ze starym. Dramat, nie wiem kiedy mi się tak gust spierdolił. - Wyszczerzyła zęby szeroko, po chwili poprawiając się lekko w ramionach Estebana i wspierając policzek nieco wyżej, bliżej ramienia mężczyzny i zagłębienia jego szyi.
    Nieoczekiwanie przyszło jej do głowy, że, wedle niektórych badań, mężczyźni osiągają przecież dojrzałość emocjonalną dopiero po czterdziestce. Więc może po prostu była już na tym etapie, że potrzebowała odpowiednio wyrośniętego samca, a nie po prostu chłopca? Nie podzieliła się tymi przemyśleniami, ale zaśmiała się do własnych myśli.
    Nagle pomyślała o czymś jeszcze. Ta rozmowa... Przecież nie chodziło tylko o nich, o to, jak mają się dalej zachowywać. Nie tylko o tym chciała z Barrosem rozmawiać.
    - Es? - zagaiła, mimowolnie gładząc materiał płaszcza mężczyzny. - Czy nadal chciałbyś nauczyć mnie przemiany? W zwierzę - doprecyzowała, pewnie niepotrzebnie.
    Zerkając na niego z dołu, uśmiechnęła się przelotnie.
    - Myślałam o tym i... Chciałabym spróbować - wydusiła to z siebie wreszcie. - Jeśli twoja propozycja jest nadal aktualna - dodała szybko, tknięta nagłą myślą, że Esteban miał przecież pełne prawo się rozmyślić. Mając chwilę na przemyślenia, mógł dojść do wniosku, że to jednak gra nie warta świeczki. Że będzie trwało zbyt długo, kosztowało zbyt wiele - a Blanca przecież sama przyznała, że magia przemiany nie była jej mocną stroną.
    Zmusiła się, by przestać myśleć w ten sposób, a Pochłaniacz tylko jej to ułatwił, rozmywając niepotrzebne obawy.
    Przesunęła jedną z dłoni wyżej, zatrzymując ją na wysokości klatki piersiowej Estebana i, nie do końca świadomie, bawiąc się pierwszym z guzików płaszcza. Łapiąc się na tym, sapnęła cicho, cofnęła dłoń, znów układając ją bez ruchu na ciepłym materiale, i jeszcze bardziej wtuliła się w mężczyznę.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Wcześniejszy stres nie zniknął z ciała Estebana z prędkością rzuconego sprawnie zaklęcia – przesącza się leniwie, zabarwiony zmianą nastroju mężczyzny, przemieniając się w coś innego. W coś, co jeszcze utrzymywało jego mięśnie w gotowości, ale powoli wyłączyło alarmy mające rozbrzmieć pod czaszką, zwiastując niebezpieczeństwo.
    Całkowicie zaufał słowom Blanki, nie próbując ani w nich, ani w jej postawie szukać jakiegoś podstępu – gdyby chciała go oszukać, nie musiałaby się wcale wysilać. Wreszcie mając ją blisko, z całym wiążącym się z tym pozwoleństwem i obietnicą, mało nie wyskoczył z własnej skóry, gdy przysunęła się bliżej i wsparła na jego piersi. W całym swoim szczęściu i umyśle piszczącym z entuzjazmem małego chłopca, którego nie ograniczały społeczne normy czy oczekiwania, gdzieś podskórnie wyczuwał jej zmęczenie, potwierdzane tylko narastającym ciężarem opierającego się na nim ciała.
    To nic. Nie zamierzał narzekać czy w ogóle zwracać na to uwagi Blance – po co, skoro najwyraźniej tego potrzebowała, a on był obok. Es musiał przeżyć tylko jedną rozmowę, a ona dwie, w tym równaniu to jemu pozostało więcej siły do podzielenia się.
    Z chwili na chwilę przypominał sobie słodycz cudzego uścisku i mimo dzielących ich warstw ubrań oraz chłodu, czuł jak przesączała się powoli, poruszając skostniałe struktury odpowiedzialne za bliskość, wywołując gęsią skórkę.
    Parsknął śmiechem, nie próbując zetrzeć uśmiechu, który usadowił mu się na wargach dobrą chwilę wcześniej, rozjaśniając też ciemne oczy.
    - Jakbyś zapytała, to powiedziałbym ci, że to fatalny wybór. Kolana już mi czasem skrzypią – rzucił, odgarniając kilka niesfornych kosmyków włosów, które zsunęły się na czoło kobiety.  Czując na szyi lekki podmuch jej oddechu, kontemplował właśnie, czy w kontekście ich rozmowy bardzo niewłaściwym będzie pochylić się i ukraść jej pocałunek, gdy Vargas zdjęła mu z barków ciężar tej decyzji, pytająco wypowiadając jego imię. Mruknął tylko, sygnalizując, że słuchał, chociaż dłoń sunąca po materiale płaszcza, sugerując, że gdyby miał na sobie mniej warstw, mógłby wyraźnie poczuć jej nacisk i ciepło gdzieś w okolicach obojczyka, skutecznie próbowała wykoleić jego uwagę.
    Czy nadal chciałbyś nauczyć mnie przemiany?
    Barros drgnął wyraźnie, mocniej zaciskając dłoń na ramieniu Blanki, które obejmował – ze wszystkich rzeczy, które mogła powiedzieć, akurat tego się nie spodziewał. Przyglądał się jej ze zdumieniem podszytym czymś jeszcze, co pobłyskiwało gorąco w tęczówkach.
    - Mówisz serio? – spytał, wsuwając jej dłoń pod brodę i unosząc ją lekko, by lepiej mógł widzieć twarz Blanki. Spojrzeniem szukał w jej rysach jakiejś zmarszczki pełnej kpiny, jakiegoś uśmieszku sugerującego żart, a kiedy ich nie znalazł,wymamrotał z niedowierzaniem - Ty mówisz serio.
    Zanim zdążył się nad tym zastanowić, pochylił się, chwytając usta kobiety w mocnym pocałunku, te same palce, którymi przytrzymywał jej brodę, wplątując w luźne, ciemne kosmyki włosów, przyciągając Blankę bliżej. Nie myślał. Pozwolił ciału pokazać, jak bardzo jej pytanie było dla niego ważne. Kąsał jej wargi, cofając się tylko po to, by zaraz wrócić z nowymi, gorącymi pocałunkami, rękoma przytrzymującymi ramię i szarpiącymi włosy, przyciągając, by usiadła mu na kolanach. Dokładnie o tym rozmawiali, że to nie tak powinno wyglądać, że chcieli zacząć od początku.
    - Kurwa, nie zapytałem czy mogę – wymamrotał Es, oddychając ciężko, śmiejąc się sam do siebie w jakiś dziwny, ulotny sposób. Zwilżył językiem spuchnięte od pocałunków wargi, zsuwając dłonie na biodra kobiety. - Propozycja jest kurewsko aktualna. Chcę cię nauczyć – mówił, przyglądając się jej spod wpół przymkniętych powiek. - Chodź tu.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Gdyby wiedziała, co wywoła swoim pytaniem, być może zastanowiłaby się nad nim jeszcze ze dwa razy. Może stwierdziłaby, że to nie jest dobry moment - że może jeszcze zaczekać. Esteban przecież nie spodziewał się, że Blanca wróci do niego z podobną deklaracją - gdy zaproponował jej naukę po raz pierwszy, była do tego nastawiona co najmniej sceptycznie i raczej nie robiła mu nadziei. Gdyby wiedziała, może zmieniłaby więc swoje zamiary.
    A może nie.
    Sapnęła cicho, zaskoczona, gdy Es ukradł jej pocałunek - nie ostatni, jak się okazało zaraz za chwilę. Nieczęsto zdarzało się, by to ją ktoś zaskakiwał w ten sposób, więc teraz, gdy tak się stało, potrzebowała chwili by zrozumieć co - i dlaczego - się dzieje. Jej pytanie. To przez nie. Choćby nie wiadomo jak się starała, nie potrafiła jednak zrozumieć ciągu, jaki poprowadził ich od prostego pytania o lekcje do... Tego. Do tego głodu, tęsknoty, to potrzeby bycia jak najbliżej, znacznie bliżej niż pozwalały na to ciepłe ciuchy. Potrzebowała chwili, by uzmysłowić sobie, że obudziła w Barrosie coś, czego istnienia wcale nie podejrzewała.
    Ani chwili nie potrzebowało za to jej ciało, po pierwszym zaskoczeniu ochoczo odwdzięczając się pieszczotami. Blanca nie opierała się, gdy usadził ją sobie na kolanach, wręcz przeciwnie - sama dopasowała się wygodnie, siadając okrakiem na jego udach.
    Jeszcze nie.
    Objęła go za szyję, na każdy pocałunek odpowiadała podobnym, równie zachłannym i niecierpliwym.
    Jeszcze.
    Traciła oddech - tyleż samo dosłownie, co w przenośni. Zalana gwałtowną falą gorących uczuć, nie uciekała przed nimi - pozwalała, by przetoczył się przez nią doskonale znajomy ogień, rozpalając policzki głębokim karmazynem i sprawiając, że...
    Nie.
    Wciągnęła powietrze ze świstem. Ciężkiemu oddechowi towarzyszyło delikatne pulsowanie kąsanych jeszcze przed momentem warg. Oczy połyskiwały jej złotem, gdy spoglądała na Barrosa, próbując jednocześnie uporać się z podszeptami nie tych instynktów, co potrzeba.
    Uśmiechnęła się na jego słowa przelotnie.
    - Mogłeś powiedzieć, że tak wygląda ta nauka, zgodziłabym się wcześniej - rzuciła cicho, nie kryjąc rozbawienia - pod nim za to ukrywając całą gamę innych uczuć.
    Chodź tu.
    Odetchnęła powoli - i rzeczywiście przyszła. Wsparła dłonie na ramionach Estebana i pochyliła się nad nim powoli, składając na jego wargach leniwy, miękki całus. Serce łomotało jej w piersi jak durne, a krew szumiała w uszach, gdy za wszelką cenę starała się zachować rozsądek. Choćby jego resztki.
    - Nie odmówię ci pocałunków - powiedziała powoli, opierając się czołem o jego. - Ani łapania za tyłek. - Uśmiechnęła się pod nosem, zaraz jednak poważniejąc. - Ale nie proś… Nie bierz niczego więcej, Es. Nie bierz, bo jeśli to zrobisz, w którymś momencie nie będę mogła ci się już opierać, po prostu nie będę umiała i... Będziemy tego żałować. Ja będę tego żałowała. - Przygryzła wargę lekko.
    Jeszcze przez chwilę spoglądała mu w oczy. Musnęła opuszkami palców lekko zarośnięty policzek, obrysowała usta mężczyzny. Uśmiechnęła się łagodnie.
    - Zaczekaj na mnie. Tylko trochę, niezbyt długo. - Chwyciła kołnierz jego płaszcza i przyciągnęła mężczyznę do siebie, całując go z siłą, o jaką się nie podejrzewała. Czy raczej - z siłą, której źródło było nagle zupełnie inne niż zazwyczaj.
    Jeszcze chwilę siedząc na kolanach mężczyzny, ostatecznie przesiadła się znowu na kanapę. Po prostu nie mogła tak zostać - nie tak jednoznacznie blisko, nie z tak ochoczo rozchylonymi udami.
    Tym razem naprawdę chciała być rozsądna. Za dużo miała do stracenia, jeśli nie będzie.
    Nie potrafiła odmówić sobie absolutnie wszystkiego - nie umiała dać Estebanowi i sobie kategorycznego veta na jakiekolwiek objawy bliskości. Stąd zgoda na pocałunki, na ręce na biodrach czy pośladkach - i na splecione ze sobą ciasno dłonie. Nie uciekała Barrosowi tak całkiem - ani nie chciała, ani nie umiała tego zrobić. Po prostu... Tym razem miało być inaczej.
    Musiała sobie udowodnić, że potrafi inaczej.
    Trzymając Estebana za rękę, znów wtuliła się w niego. Czuła jego ciepło, ale w skali, którą - jeszcze - potrafiła znieść. Przynajmniej dzisiaj. Przynajmniej teraz. Zapytana, co będzie za godzinę, dwie, co będzie wieczorem, gdy będzie już sama we własnym pokoju - stwierdziłaby bez wahania, że wtedy będzie dużo trudniej. Że będzie zwyczajnie źle.
    Teraz jednak nie było. Teraz było dobrze. W dużym stopniu tak, jak powinno być.
    - Opowiedz mi - poprosiła w pewnej chwili, gładząc kciukiem dłoń Esa. - Opowiedz, jak to wygląda. Od czego zaczniemy? - spytała. Była ciekawa, ale też musiała czymś zagłuszyć ciszę, jaka pozostała po minionym przypływie uczuć. Musiała zająć się czymś innym, żeby nie myśleć o tym, co najchętniej robiłaby teraz z Barrosem.
    Sądziła zresztą, że samemu Estebanowi też nie zaszkodzi, jeśli zacznie myśleć o czymś innym. Schlebiało jej, jak wiele miejsca w jego głowie - i zapewne nie tylko tam - zajmowało jej ciało czy ona sama w ogóle, ale teraz naprawdę niczego jej nie ułatwiał.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Es nie pamiętał w swoim życiu czasu, kiedy przemiana nie była dla niego ważna – najpierw jako zachcianka, oczarowanie historiami oraz umiejętnościami ciotki i wuja, potem wyraz upartości, gdy kuzynostwo rezygnowało po nieudanych próbach, a na koniec gorącego buntu wobec rodziców i potrzeby dopięcia swego. W którymś momencie, systematycznie odsuwając się od ludzi, w obecności których emocje młodego Barrosa wariowały, przeciążając neurony oraz prowadząc do samookaleczeń, świat zwierząt stał się dla niego obietnicą czegoś lepszego. Miejsca, gdzie będzie mógł odrzucić społeczne normy, gdzie wszystko będzie jasne i sensowne, gdzie będzie mu dane wreszcie odetchnąć. Gdy wreszcie go dosięgnął, kajman stał się jego nierozerwalną częścią. Dał Esowi pewność, której wcześniej mu odmawiano.
    Wyartykułowana chęć Blanki, by spróbować się nauczyć, odsłonić zasłonę tego, co dla większości było co najwyżej dobrą imprezową sztuczką, uczyć się od niego – rozpaliło w Barrosie potrzebę, której gwałtowność zaskoczyła jego samego, gdy nieco już ochłonął. Póki jednak brał, bezczelnie kradnąc Blance pocałunki, nie myślał o niczym. Ani o konsekwencjach, ani też o tym, co tak dojrzale ustalali jeszcze moment wcześniej, żeby mieć pewność, gdzie leżały ich granice oraz czego od siebie nawzajem oczekiwali. Czując w klatce piersiowej ucisk czegoś wrażliwego i miękkiego, brał coraz gwałtowniej, warcząc w tyle gardła, gdy kobieta nie protestowała, robiąc dokładnie to, czego od niej chciał. Przyciągnął ją bliżej, gdy usadowiła się na jego udach, mimo warstw ubrań potrzebując poczuć ciężar jej ciała na swoim, tak blisko jak się tylko dało.
    Chciał jej powiedzieć, ile znaczyło dla niego te proste pytanie o naukę, która wcale nie musiała się powieść, ale nie potrafił znaleźć słów. Wszystkie, jakie mógł – powinien – użyć, rozpierzchły się, pozostawiając go z garścią prostackich wyrazów potwierdzających, że jego propozycja była wciąż aktualna i cieniem wilgoci w kącikach oczu. Nie mogła uderzyć z większą precyzją chcąc wywołać reakcję w zwykle wycofanym mężczyźnie.
    Ktoś jednak musiał się wykazać rozsądkiem w obliczu tego, na jakie granice się zgodzili i zaskakująco, nie był to Esteban, który nie potrafił oderwać rąk od ciała Blanki, choćby tylko po to, by je gładzić i trzymać przy sobie.
    Bezwiednie jęknął w tyle gardła, gdy z zachłannych i kąsających, pocałunek stał się miękki, leniwy, a ich czoła zetknęły się ze sobą, nie zostawiając miejsca na swobodny oddech. Przygryzł własną wargę, w przebłysku trzeźwości wywołanej powagą w głosie Blanki, by nie wyrwać się znów do kąsania. Mógłby. Mógłby sobie ją wziąć, potwierdzały to jej słowa i właśnie dlatego Es zmusił swoje ciało, by opadło ciężko w siedzisko, wzdychając z przyjemnością, kiedy dotknęła jego twarzy.
    - Dobrze. Ale nie mo... – zaczął mówić, próbując kopnąć swój mózg z powrotem na obroty pozwalające na ludzką komunikację, kiedy Blanca postanowiła zainspirować się jego wcześniejszym zachowaniem, wyciskając mu gwałtownym pocałunkiem dech z piersi, a z głowy ostatnią rozumną myśl. Potrafił tylko objąć ją w pasie i dać się trzymać dopóki nie uznała, że ma dość.
    - Ja pierdolę – wymamrotał, odchylając głowę i wspierając ją na oparciu kanapy, gdy ciepły ciężar cofnął się z jego ud. Nie komentował niczego konkretnego. Po prostu musiał sobie zakląć w podsumowaniu całej sytuacji, którą głupio zainicjował, a teraz – rozsądnie! - pozwalał przerwać. Potrzebował… Potrzebował zapalić. Jak na złość podczas wcześniejszych zakupów dla zespołu, skończyła mu się paczka. Nie wiedział już, co chciał powiedzieć, zanim Vargas mu przerwała.
    Siedział na kanapie, nie rejestrując zimna, które normalnie kąsało mu policzki bez litości, w stanie dziwnego rozedrgania, które czuł aż do kości, nad sobą widząc pogłębiającą się czerń nieba.
    Zacisnął mocniej palce na jej, czując jak przysuwa się bliżej.
    Zadawała mu jakieś pytanie, próbowała nakierować rozmowę na bezpieczniejsze tory – milczał przez chwilę, próbując pozbierać myśli, skleić je w jakiś zrozumiały ciąg.
    - Zmiana nawyków – powiedział wreszcie, gdy słowa umykały mu jak śliskie węże, nie chcąc zostać na miejscu i utworzyć rozsądnego zdania. - Musisz nauczyć się czuć magię w całym ciele, a nie... Nie tylko w ręku. Rozciąganie się przydaje. I takie... Chyba medytacje – nie opisywał tego zapewne tak, jak by należało, ale został wzięty z zaskoczenia i sponiewierany. Można mu chyba było wybaczyć brak elokwencji. - Potem są zaklęcia. Przemiany kogoś i odwracania... Cały czas próbujesz się zbliżyć do totemu. Zawracać mu dupę tak długo, aż powie ci, czego chce i... A ty właściwie wiesz, jaki masz totem? – spytał nagle, marszcząc lekko brwi i przekrzywiając głowę tak, by móc spojrzeć na Blankę. - Ja cholernie długo nie wiedziałem. Czułem go w snach, ale nie chciał pokazać, czym jest.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Skupiała się na słowach. Serce powoli - bardzo powoli - wracało do normalnego rytmu, rumieńce zaczęły blednąć. Wolną ręką znów naciągnęła na siebie zrzucony chwilę temu koc, ponownie układając się przy boku Estebana. Na tyle mogła sobie pozwolić. Chociaż tyle mogła sobie - im - dać.
    Słuchała. Pozwalała, by głos Barrosa ją uspokoił, rozleniwił, niemal uśpił - nie przestawała jednak słuchać. Chłonęła jego słowa jak gąbka. Temat rzucony najpierw głównie po to, by mieli czym się zająć, by zakotwiczyć ich przy tych resztkach rozsądku, jakie im jeszcze zostały, sam w sobie rzeczywiście ją ciekawił. Pytanie nie było pytaniem na odczepnego, a odpowiedzi Estebana nie uciekały jej, lecz wsączały się w plecioną stopniowo sieć oczekiwań i wyobrażeń na temat przemiany.
    Marszcząc brwi lekko, próbowała zrozumieć, jak to wszystko będzie wyglądało. Wizualizowała sobie kolejne wymieniane przez Esa etapy i choć nie wszystko umiała sobie wyobrazić, zaczęła zyskiwać jakieś pojęcie o tym, co ją czeka. Na co się zgodziła. Na razie nie brzmiało to źle, chociaż…
    Na pytanie Barrosa uśmiechnęła się lekko.
    - Przez długi czas sądziłam, że aguti - przyznała. - Jedno takie pocieszne długo kręciło się wokół naszego domu w Meksyku - wokół mnie. Jak przyszło jednego dnia, tak nie chciało odejść, nawet jak go nie karmiliśmy. Moja mama była wtedy przekonana, że mój opiekun właśnie się nam przedstawił.
    Zamilkła na chwilę. Podwinęła nogi, ciaśniej opatulając je kocem i oparła głowę na klatce piersiowej Esa. Ani na chwilę nie puściła jego dłoni.
    - Babcia jednak od początku twierdziła, że to na pewno nie aguti - kontynuowała, wracając myślami w rodzinne strony, do hacjendy babci Guadalupe, jej gabineciku pełnego wonnych ziół i starych ksiąg, i do kreślonych szybko węglem szkiców przeróżnych zwierząt. - Za każdym razem z uporem powtarzała, że moim totemem jest ocelot. Wtedy myślałam, że to pierwszy raz, kiedy babcia nie ma racji, kiedy się po prostu pomyliła, ale... - Zaśmiała się. - Znowu była mądrzejsza od nas wszystkich - stwierdziła, a głos jej zmiękł jak zawsze, gdy wspominała rodzinę i ukochaną babcię.
    Jeśli Esowi przyszłoby kiedyś do głowy zastanawiać się, czyja akceptacja mogłaby mu być potrzebna, by mógł zostać w życiu Blanki na stałe, coraz bardziej jasnym było, że musiałoby chodzić o Guadalupe Serrano, żywotną niemal osiemdziesiątkę.
    - Po raz pierwszy przyśnił mi się… - zawahała się. Aż do tej chwili jakby nie pamiętała, dokąd prowadzi ta historia. Chrząknęła cicho. - Miałam szesnaście lat i po raz pierwszy kochałam się z chłopakiem - ujęła to zwięźle. Pokręciła głową lekko. - To nawet nie był mój chłopak. To znaczy, wtedy sądziłam, że jest, ale... - Wzruszyła lekko ramionami. - On widział to inaczej. - Uśmiechnęła się przelotnie. Wspomnienie nie budziło w niej żalu, co najwyżej rozczulenie własną naiwnością i, być może, lekkie zakłopotanie. Nie na co dzień wspominała swoje nastoletnie lata. - W każdym razie, byliśmy pod namiotem, spałam u boku tego typa - a totem zabrał mnie gdzieś dalej. Łaziliśmy po lesie. Polowaliśmy. Wydawało mi się, że cały las... Że wszystko pachnie inaczej. Bardziej intensywnie, żywo. Nigdy potem nie czułam niczego podobnego. - Zamyśliła się na chwilę, mimowolnie gładząc dłoń Esa - na tyle, na ile mogła bez puszczania go. Wreszcie zaśmiała się krótko. - Ocelot - rzuciła krótko, ostatecznie odpowiadając na pytanie Barrosa. - Babcia miała rację, to my wszyscy się myliliśmy.
    Milczała przez chwilę. Mrużąc oczy, ułożyła wolną dłoń na udzie Esa, drapiąc materiał jego spodni w zamyśleniu. Wreszcie uniosła głowę lekko, by spojrzeć na mężczyznę.
    - Czy to boli? - spytała z wahaniem. To jedna z rzeczy, która nie dawała jej spokoju - i o którą powinna zapewne spytać zanim zadeklarowała chęć nauki. Blanca bała się bólu. Potrafiła go znieść - przynajmniej trochę - ale wytrzymałość fizyczna była czymś zupełnie innym niż odporność psychiczna, emocjonalna. Bała się. Wiele jej lęków brało się właśnie z obaw przed cierpieniem. Wygrywał z nimi tylko strach przed samotnością.
    Tym bardziej dziwiło, że w zasadzie... Nie czuła, by jej zamiary miały się zmienić. Niezależnie, jaka będzie odpowiedź Esa, Blanca była zdecydowana. Powiedziała, że chciałaby spróbować nauczyć się przemiany - i tak właśnie było. To, ile będzie ją to kosztować, było zupełnie inną sprawą - czymś, czym zamierzała przejmować się później.
    Choćby nie wiadomo, jak się starała, nie potrafiła jednak tak całkiem wyzbyć się obaw i nie umiała też ukryć delikatnej, drżącej nuty lęku w swoim głosie, gdy doprecyzowywała zadane pytanie.
    - Przemiana, czy to... Wydaje mi się, że skoro zmuszasz swoje ciało do zmiany kształtów, to przyjęcia formy, która nie jest dla niego naturalna - zawahała się - to raczej musi to boleć - dokończyła niepewnie, nieco silniej ściskając dłoń Esa.
    Chciała, by powiedział jej prawdę. Jeśli miało boleć - chciała o tym wiedzieć. Nie była jeszcze pewna, czy jej to pomoże, czy może raczej zaszkodzi - chciała jednak być świadoma wszystkiego, co na nią czekało. Wszystkiego, z czym będzie musiała się zmierzyć.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Ciężko składać było słowa, gdy pewne rejony ciała domagały się o uwagę, a pod czaszką zadomowiła się słodka cukrowa wata – gdyby Blanca zapytała Esa o cokolwiek innego, o cokolwiek co nie było jego konikiem i największą dumą, prawdopodobnie nie uzyskałaby żadnych odpowiedzi. Nie w tym stanie, nie tak szybko. Po latach ciężko było mu przypomnieć sobie, jak dokładnie wyglądały początki nauki prowadzonej przez ciocię Julianę – gdyby dała mu trochę czasu na przygotowanie, przejrzałby swoje stare dzienniki, zarysował wstępny plan zajęć… A tak mógł się tylko niezgrabnie potykać między jednym zdaniem a drugim, wyłuskując z pamięci przebłyski, chociaż Blance zdawało się to nie przeszkadzać. A jeśli uważała, że jego słowa nie mają wiele sensu, nie powiedziała tego na głos.
    Odezwała się dopiero na pytanie o totem, opowiadając Barrosowi dłuższą, związaną z nim historię – poznawał babcię kobiety z opowieści, w których się pojawiała, ale czuł podskórnie, że mogła być kimś, kto widział więcej, niż przeciętny obdarzony magią człowiek. Zresztą, sam mówiłby, że to jakaś bzdura z tym aguti – mimo zachowania mogącego sugerować ukazanie się opiekuna – ale ciężko mu było sobie wyobrazić, że duchowym przewodnikiem Vargas miałby być jakiś szczuropodobny stwór. A może to już było jego uprzedzenie do czegokolwiek, co kwalifikowało się jako zwierzyna. Tak czy inaczej słuchał, nie przerywając – wydał z siebie tylko krótkie mruknięcie, gdy Blanca zaczęła opisywać sen o polowaniu i wędrówce, o ostrych kolorach i woniach. Kąt ust drgnął mu w krótkim uśmiechu, gdy nałożył drobną sylwetkę ocelota na kobietę, cętkowane futro i nieduże uszy. Choć sporo faktów zatarło mu się już w pamięci, był taki moment, że zawzięcie studiował faunę Ameryki Południowej, wśród wielu gatunków szukając tego, który był przypisany jemu.
    - Pasuje ci- rzucił, gdy po raz kolejny podkreśliła, że to jej babcia miała rację, nie oferując dodatkowych wyjaśnień. Nie były potrzebne, osąd ten wydał tylko na podstawie własnego widzimisię, niczego innego.
    Czy to boli?
    Ach. Kiedyś musiało paść to pytanie, Esteban był tylko zaskoczony, że nie stało się to wcześniej – dużo wcześniej, zanim Blanca powiedziała, że chciałaby spróbować nauczyć się przemiany. Zwykle padało ono po kilku głębszych, gdy poznawał kogoś nowego, kto potem miał szansę zobaczyć, ile zębów mieściło mu się w drugiej szczęce. W pytaniu kobiety nie było jednak zwyczajowego zaintrygowania, jakiejś nerwowej energii, a coś drżącego, bliższego wahaniu. Jakby dopiero zdawała sobie sprawę, w co tak naprawdę mogła się wpakować, nie zbierając wcześniej wszystkich niezbędnych informacji.
    Nie chciał, żeby się bała – szczególnie, że jej wyobrażenia tak bardzo rozmijały się z rzeczywistością, napędzane lękiem przed nieznanym.
    Oderwał plecy od oparcia kanapy, obracając się w stronę astronomki i usadawiając tak, by łatwo móc spoglądać na jej twarz.
    - To nie tak – zaczął łagodnie, odgarniając jej za ucho kosmyk ciemnych włosów. - To zupełnie nie tak. Nie zmuszasz ciała do zmiany w coś, co jest dla niego dziwne, albo... – urwał na moment, szukając odpowiedniego porównania. - Albo nieodpowiednie. Mamy w sobie magię, a ona łączy nas z totemami w bardziej pierwotny sposób. Śmiem twierdzić, że ich kształty są dla nas bardziej naturalne niż te ludzkie. Przynajmniej ja to tak widzę. A co do bólu...
    Wsparł się mocniej ramieniem o oparcie kanapy, podnosząc dłoń, którą wciąż miał w rękawiczce, zsuwając ją zębami, uparcie nie chcąc puszczać ręki Blanki. Dopiero gdy niepotrzebny kawałek materiału upadł mu na kolana, obrócił dłoń, sięgając do swoich umiejętności i pozwalając skórze częściowo pokryć się łuską.
    - Boli tylko jeśli robisz to źle. Mówi ci, żeby spróbować innego podejścia.
    Skóra wygładziła mu się na moment, by zaraz między palcami pojawiła się błona, a po niej znów łuski – bawił się tym, co potrafił, nie krzywiąc się ani odrobinę.
    - Na początku to dosyć dziwne uczucie, bo czujesz, jak twoje kości zmieniają kształt. Brzmi strasznie, ale to naprawdę… Naprawdę nic złego. Trudno mi to jakoś składnie... O. To takie wrażenie, jakbyś była w dużo za ciasnych ubraniach i wreszcie mogła je zdjąć. To trochę tak – kiwnął lekko głową, zadowolony z porównania, które nagle do niego przyszło. - Kiedy ci się udaje, masz wrażenie, że pierwszy raz w życiu naprawdę możesz odetchnąć. Jest ciepło i spokojnie i wszystko ma sens. Widzisz rozwiązania problemów, które miałaś w ludzkiej postaci – przymknął oczy, zaciskając palce dłoni, z której starł łuskę. - Zwierzę jest jednocześnie w tobie i obok ciebie. Jest tobą. Nie ma w tym nic nienaturalnego.
    Na głos mówił o swoich odczuciach związanych z przemianą tylko ciotce Julianie, ale ona doskonale rozumiała – ubranie ich w słowa przed kimś, kto nie mógł od razu sprawdzić na własnej skórze, jak to jest... Czuł się trochę niepewny osądu Blanki.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    To zupełnie nie tak.
    Uśmiechnęła się blado, gdy odgarnął jej włosy i w ślad za Esem poprawiła się nieco na kanapie, by siedzieć przodem do niego, ramieniem wsparta o oparcie mebla. Potrzebowała odpowiedzi, jakakolwiek by ona nie była, ale... Nie sądziła, że Barros zaprzeczy. Że od tego zacznie.
    Nie wtrącała się, gdy opisywał, o co w tym wszystkim chodziło, starając się jak najlepiej ubrać w słowa to, co dla niego było doskonale jasne, zupełnie oczywiste.
    Boli tylko jeśli robisz to źle.
    Mimowolnie przygryzła wargę. To jasne, że nie potrafiła od tak pozbyć się swoich obaw. Że, niezależnie jak wiele Es by mówił, lęk nie opuści jej tak całkiem – przynajmniej do pierwszej, choćby częściowej zmiany kształtu. Że bardzo łatwo chwytała się akurat tego, co współgrało z jej wyobrażeniami. Zakładanie wszystkiego, co najgorsze, było bardzo ludzkie – a przynajmniej bardzo w stylu Blanki. Teraz Vargas nie miała wątpliwości, że będzie bolało. Nie miała złudzeń – jeśli nawet faktycznie miała się nauczyć przemiany, na pewno nie przyjdzie jej to łatwo, jak na zawołanie. I na pewno na początku będzie robiła coś źle, niezależnie czy będzie jej się to podobało czy nie. Wraz z tą pewnością uderzyła ją jednak świadomość czegoś jeszcze.
    Nie będzie przechodziła przez to sama. Niezależnie, ile miało ją kosztować opanowanie nowej umiejętności – jeśli faktycznie będzie w stanie ją opanować – Es będzie trzymał ją za rękę. W przenośni. Ale dosłownie pewnie czasem też.
    Znów skupiła się na słowach, a gdy ściągnął rękawiczkę i zaczął się zmieniać, wciągnęła głębiej powietrze.
    Minęło już sporo czasu odkąd po raz pierwszy uzmysłowiła sobie, że Esteban jest inny – odkąd wzięła go za potwora. Od tego czasu zdążyła już go poznać, a niedawno także zobaczyć jego zwierzęcą formę w pełnej krasie. Powiedzieć, że się z nią oswoiła to duża przesada, ale z pewnością już się go nie bała.
    Wszystko, co mogła czuć do Esa, już od pewnego czasu nabierało zupełnie innych kolorów.
    Widok to pojawiających się, to znikających łusek robił jednak na niej wrażenie, którego nie potrafiła – i chyba nie chciała – w żaden sposób ukryć. W skupieniu przyglądając się fragmentowi gadziej skóry, czy, później, cienkiej błonie między palcami, i jedno, i drugie musnęła odruchowo opuszkami palców. Blanca poznawała świat wszystkimi zmysłami, to jasne, ale to dotyk – i chyba węch – były tymi, na których polegała najbardziej.
    Na porównanie do zrzucania za ciasnych ubrań uśmiechnęła się lekko. To przynajmniej umiała sobie wyobrazić, od razu połączyć z zestawem znajomych wrażeń. Dodając do tego wspomniany spokój i ciepło, o którym mówił Es, tylko utwierdzała się w przekonaniu, że nie zmieni decyzji. Nawet, jeśli miało trochę boleć – i nawet, jeśli na początku miała się bardzo frustrować niepowodzeniami.
    Bardziej, niż potencjalnej niemożności przyswojenia tej nowej umiejętności żałowałaby tylko, gdyby nawet nie spróbowała się nauczyć.
    Gdy skończył, milczała jeszcze przez chwilę, wreszcie uśmiechnęła się łagodnie.
    - Brzmi fantastycznie – przyznała cicho, z pełnym jednak przekonaniem. Naprawdę tak uważała. Obraz, jaki odmalował przed nią Barros, był obrazem o który chciała zawalczyć. Czymś, po co chciała sięgnąć, zobaczyć, czy... Czy na nią zadziała. Czy jej pomoże.
    Sama możliwość przybrania zwierzęcego kształtu nie interesowała jej tak, jak ukojenie, które mogło przyjść razem z nim. Poza tym – był jeszcze sam Es. Jego słowa niosły za sobą potężny ładunek emocji, które wsączały się w Blankę jak słodki syrop. Lęk nie zniknął całkiem, ale nie bała się już aż tak bardzo. Nie potrafiła – nie, gdy ze wszystkich stron zaczęło otaczać ją takie ciepło.
    Nie była pewna, czy Esteban liczył na coś więcej. Powinna zareagować żywiej? Bardziej entuzjastycznie? Być może właśnie go zawiodła, może... Zmusiła się, by przestać myśleć w ten sposób. To nie tak. To nie działało w ten sposób.
    Dwa wypowiedziane przez nią słowa wyrażały znacznie więcej niż wyraziłby jakikolwiek monolog, który mogłaby teraz sklecić.
    - Zaczniemy jutro? – spytała znienacka. Być może zbyt się spieszyła, może powinna zaczekać, ale – nie chciała. W duchu pragnęła, by zaczęli robić coś razem – a nauka przemiany wydawała się być doskonałym punktem, od którego mogli zacząć. Poza tym...
    Poza tym wyobrażała sobie, że na takie lekcje będą raczej wychodzić z domu – nie, na pewno będą wychodzić z domu, Blanca była pewna że tak będzie lepiej dla niej, i że tak pewnie wolałby także Es. A wychodzenie z domu było teraz ważne, bo tu, przy wszystkich, nie mogli... Wciągnęła głęboko powietrze, uzmysławiając sobie, co jeszcze wymaga doprecyzowania.
    - Jeszcze jedna rzecz – powiedziała po chwili, gdy temat przemiany przebrzmiał już i rozgościł się między nimi wygodnie.
    Znów mimowolnie ścisnęła dłoń Esa silniej – było tak, jakby ich ręce niemal się zrosły, a sama myśl o rozluźnieniu uścisku fizycznie bolała. A przecież właśnie to będą musieli zrobić już niedługo - i nie będą mogli wrócić do podobnej bliskości aż do chwili, gdy nie wyjdą z mieszkania.
    - My... – zawahała się. Żadne słowa nie wydawały się dobre. Wreszcie westchnęła ciężko. - Nie chciałabym, żeby inni wiedzieli – rzuciła wreszcie. - Jeszcze nie. To znaczy, czegoś pewnie i tak się domyślą, ale nie chciałabym, żeby to... – Znów się plątała. Znów nie wiedziała, do czego właściwie dąży.
    A może wiedziała, tylko po prostu nie odważyła się mówić wprost. Może po prostu nie potrafiła zgodnie z prawdą stwierdzić, że nie chce krzywdzić Yami – że to w zasadzie tylko o nią chodzi. Że nie chce paradować jej przed nosem szczęśliwa – nie zaraz po tym, gdy złamała jej serce.
    - Dajmy im czas – rzuciła wreszcie, bardzo nieporadnie, zupełnie nieudolnie próbując dobrnąć do brzegu. - To znaczy, dopóki my nie... – Sapnęła cicho. - Po prostu zaczekajmy, okej? Zaczekajmy z paradowaniem im przed nosami jako... – zawahała się, bo to, co zamierzała powiedzieć, wciąż brzmiało dla niej dziwnie. - Jako para.
    Uciekła wzrokiem gdzieś na bok. Mogła dodać jeszcze, by najpierw sprawdzili, czy to w ogóle zadziała. Czy rzeczywiście będą umieli być ze sobą inaczej niż tylko jako współpracownicy – i kochankowie. Czy to, co pojawiło się między nimi, w ogóle miało rację bytu. Nie dodała, wyrywając podobne myśli jak chwasty gdy tylko zaczęły kiełkować.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Ubierając w słowa swoje odczucia na temat przemiany, Esteban nie oczekiwał ze strony Blanki żadnych konkretnych reakcji, poza jedną – chciał, by to co mówił, pozwoliło jej oswoić lęk chociaż trochę. W końcu to co nieznajome, zawsze budziło najwięcej strachu, a ona zgadzając się na naukę, skakała na główkę do wody, której wcześniej nikt dla niej nie sprawdził. Nie wiedziała, jak głęboka była toń, czy nie znajdowały się tam głazy, na których mogła w mgnieniu oka połamać kręgosłup, czy gdzieś nie utworzyły się wiry, na jakie powinna zwracać uwagę. Szła na ślepo. Es nie był pewien czy to bardziej odwaga czy głupota, ale nie zamierzał się nad tym zastanawiać – nie kiedy wybrała jego konika, poniekąd karmiąc jego ego.
    Po pierwszej lekcji być może zmieni zdanie, ale na razie... Na razie było w porządku.
    Kiwnął lekko głową na jej krótki komentarz, spodziewając się większej ilości słów, ale po chwili zrozumiał, że oczekuje od Blanki więcej niż sam by jej dał, gdyby sytuacja była odwrócona. Otwierał już usta, by przerwać przeciągającą się nieco ciszę, skierować rozmowę gdzieś, gdzie słowa pojawiałyby się swobodniej, kiedy pytanie kobiety całkiem wybiło go z rytmu. Spojrzał na nią z uniesionymi brwiami oraz zdumieniem wymalowanym w każdym zagłębieniu na twarzy, zanim parsknął krótkim śmiechem.
    - Może być i jutro, pani niecierpliwa. Napiszę ci wiadomość, gdzie i o której.
    Chociaż w jego słowach przebrzmiewała złośliwa nuta, Barrosowi nie przeszkadzał tak bliski termin ich pierwszych zajęć – oznaczało to tylko, że musiał przysiąść nad dziennikami ciotki oraz swoimi, przygotować się, przemyśleć, w jakim kierunku poprowadzić Blankę. Nie miał wcześniej okazji nikogo uczyć. Młodsze dzieciaki od razu trafiały pod skrzydła Juliany, jako osoby z największym doświadczeniem, ale sama perspektywa wywoływała w nim naraz podekscytowanie i obawę.
    Jeszcze jedna rzecz.
    Es przekrzywił nieco głowę z cichym „Hm?”, gdy kobieta na powrót zaczęła mówić, znów nagle rozedrgana i pospiesznie wyrzucająca z siebie słowa, nawet jeśli sama tego nie zauważała. Potykała się o nie jak o kamienie, zanim wreszcie wyartykuowała to, co chciała powiedzieć. Jej słowa w ogóle się Barrosowi nie podobały i chyba było to widać na jego twarzy – tak mu przynajmniej zawsze powtarzała matka, że jego niezadowolenie natychmiast ukazywało się w zmarszczeniu jego brwi i napięciu rysów. Że nie potrafił go ukrywać.
    Odetchnął, pocierając lekko skroń i szukając powodów, dla których Blanca mogła chcieć się ukrywać – wcale nie musiał rozglądać się daleko, by przypomnieć sobie, że przecież wspominała o niedawnej rozmowie z Yamileth. To o nią musiało chodzić. Tego musiał się trzymać, by nie dopuścić do głosu natrętnych myśli, że to z jakiegoś źle pojętego wstydu.
    - W porządku- zgodził się, próbując powiedzieć te słowa z jak najmniejszą ilością emocji. - Ale dlatego, że ty o to prosisz, a nie dlatego że reszcie może być potrzebny czas. Wiem, że mamy wobec nich... Wobec Serrano inne priorytety. Nie jestem zachwycony, ale rozumiem. Nie pozwól mi tylko siedzieć w szafie zbyt długo, okej? – poprosił, unosząc ich splecione ręce i muskając ustami wierzch dłoni Blanki.
    Musiał wierzyć, że będzie w porządku. Że nie udusi się chowany zbyt długo przed resztą świata.

    [Blanca i Es z tematu]


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.