Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    26.03.2001 – Część wspólna – B. Vargas & E. Barros

    2 posters
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    26 III 2001

    Obudziła się sama, naga, w nieswoim pokoju i z głową pełną snów w których, leżąc na dachu babcinej hacjendy, razem z Estebanem spoglądała w gwiazdy. Przecierając zaspane oczy, odetchnęła powoli. Dobrze wiedziała, dlaczego jest tu, a nie u siebie. Doskonale pamiętała co - i z kim - robiła jeszcze kilka godzin wcześniej. Kalejdoskop obrazów i wrażeń z minionego wieczora kłębił się w jej głowie, podsuwając bardzo żywe sceny - i wbrew jej woli na powrót wzbudzając bardzo żywe reakcje. Wracały też wszystkie wypowiedziane słowa - i te, których wypowiedzenia Blanca nie była pewna. Oczywiście, że jestem sprytna, inaczej byśmy tu nie byli, słyszała własne stwierdzenie. Taka śliczna i cała moja, rozbrzmiało głosem Barrosa. Przytul mnie i nigdy nie puszczaj, znów jej własne słowa. Do tego jeszcze pragnienia wypowiadane na kilka różnych sposobów i tęsknota, która, choć nie ubrana w słowa, przez cały wieczór wylewała się z niej aż nazbyt wyraźnie.
    Wygrzebując się spod kołdry - była okryta nią po same uszy, ale to Blanca się nią przykryła - przetarła twarz dłońmi i zagarnęła rozczochrane włosy do tyłu. Ze zdumieniem dostrzegła, że jej własne ciuchy leżały na szafce starannie złożone. Tego też nie zrobiła sama. Przeniosła wzrok na własne ciało. Choć wiedziała, że to niemożliwe, niemal dostrzegała ścieżki, jakimi jeszcze niedawno błądziły dłonie Estebana. Gdy jej wzrok padł na ciemny ślad na udzie, w podbrzuszu zagościł lekki skurcz. Muskając siniak opuszkami palców, za wszelką cenę starała się powstrzymywać rozbiegane myśli.
    Ubrała się w swój sweter, ten sam co poprzedniego dnia - zbyt krótki, by zakrył jej kolana, dość długi jednak, by nie paradowała po mieszkaniu z gołym tyłkiem. Spięła go w talii paskiem od spodni, by w miarę możliwości utrzymać luźny ciuch na miejscu, a potem ostrożnie uchyliła drzwi, nasłuchując.
    Ostatnim, czego potrzebowała, to napatoczyć się na kogokolwiek z zespołu.
    Do łazienki na dole przemknęła się jak złodziej. Wrzuciła ubrania do kosza na pranie, przemyła twarz zimną wodą. Na gwałt potrzebowała prysznica, ale jeszcze bardziej pragnęła uniknąć spotkania z innymi - a to oznaczało, że wyższym priorytetem była teraz wyprawa do kuchni i śniadanie. Ostatnim, co zrobiła było więc rozczochranie i spięcie włosów w niedbały kucyk - i znów czaiła się przy drzwiach.
    W kuchni nie była wcale pierwsza.
    Jeszcze przed dotarciem na miejsce słyszała dochodzące z pomieszczenia dźwięki - było jednak za późno, by się wycofać. Ktokolwiek tam był, musiał już usłyszeć ciche plaśnięcia bosych stóp na podłodze. Westchnęła cicho i ruszyła dalej.
    Esteban.
    Zatrzymała się z wahaniem na progu. Spoglądała na Barrosa przez chwilę, mimowolnie ciasno splatając ramiona na piersi. Choć dzień mężczyzny zaczął się już wyraźnie jakiś czas temu, wciąż widziała po nim ślady poranka. Wilgotne jeszcze po prysznicu włosy zwijały się w łatwiej dostrzegalne loki i fale, na skórze pozostały ślady niedospania... I inne - te, które zostawiła sama, a Es wyraźnie nie starał się nawet ich zakryć. Przygryzając wargę lekko, odetchnęła powoli. Nie mogła tak na niego patrzeć.
    - Hej, Es - rzuciła wreszcie cicho, wchodząc do środka. Być może wypadałoby dodać coś więcej, nie wiedziała jednak co, więc po prostu uśmiechnęła się lekko.
    Minęła go z pewnym skrępowaniem, idąc prosto do lodówki. Jakkolwiek zabawne mogłoby się to wydawać, Blanca miała bardzo proste potrzeby - po nocy pełen aktywności najwyższym priorytetem był zaciskający żołądek głód. Gmerając przez chwilę w zawartości ich lodówki i pobliskich szafek, zdecydowała się wreszcie na jogurt i czekoladowe płatki. Szykując śniadanie o wyraźnie zaburzonych proporcjach - znacznie więcej płatków niż przypadałoby na taką ilość nabiału - obejrzała się przez ramię.
    - Jadłeś już? - spytała i wydawało jej się to zupełnie naturalne. Mogła czuć się odrobinę niezręcznie - może nawet bardziej niż odrobinę, biorąc pod uwagę, że zwykle tak się nie zachowywała - ale nie zmieniało to faktu, że wciąż się troszczyła. O wszystkich. O Estebana... Cóż, teraz może trochę bardziej. Pewne granice przekracza się tylko raz, skoro więc zrobili to wczoraj, siłą rzeczy Barros był jej teraz bliższy.
    Nie wiedziała tylko do końca, jak bardzo bliski się stał.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Esteban zawsze budził się wcześniej niż reszta zespołu – wynikało to z głównie z przyzwyczajenia i wewnętrznych napięć, które zwykle nie pozwalały przesypiać mu kilku godzin bez pobudki. Pobudki na moment, by chwilę ponasłuchiwać i upewnić się, że w domu nic złego się nie działo, czasem też pokrążyć w szlafroku po piętrach, przystawać, przyglądać się, czy nikt i nic nie naruszyło zaklęć ochronnych, którymi obłożył okna, drzwi i właz na dach. Tej nocy nic nie zakłóciło mu snu, nic nie wymagało by nasłuchiwał – z przyjemnym zmęczeniem, które pochwyciło mięśnie i wyciszyło głowę, Es spał bez snów aż do wczesnego poranka. Czy też popołudnia dla osób funkcjonujących zgodnie z zegarkiem osób nie chorujących na iskrzycę.
    Powoli chwytając strzępki świadomości, obrócił się na bok, wtulając twarz we włosy Blanki i luźno przerzucając rękę przez jej talię, dopiero po kilku głębszych oddechach orientując się, że coś było nie tak. Es już dawno nie budził się w łóżku z kobietą i choć przyjemna, sytuacja ta spowodowała, że spiął się, panicznie i jeszcze niezbyt przytomnie próbując sobie przypomnieć, co właściwie robił poprzedniego wieczora. Nocy. Szczegóły.
    Pamiętał zimno ogrodu i bezkres ciemnego nieba rozwijającego się nad głową jak miękki kobierzec, do którego czyjaś niewidzialna ręka przypięła tysiące malutkich punktów mrugających z daleka. Pamiętał słodycz doprawianej miodem herbaty. Pamiętał też, że rozmawiali i normalność tego wszystkiego, ten brak nacisku i oferta, by po prostu być obok bez oczekiwań, popchnęła go do spróbowania Pochłaniacza. Pocałunek, którym go później obdarowała był jak wytrych do drzwi, za którymi nie było już rozumu, bo pochłonęła go tęsknota.
    Próbując nie myśleć o tym, co robił i mówił, pozbawiony przez narkotyk filtra, od którego odbijała się większość jego myśli na trasie do gardła, przysunął się jeszcze na moment, przyciskając usta do szyi kobiety i czując się przy tym jak złodziej. Ostrożnie wstając z łóżka, otulił ją częściowo zrzuconą przez sen kołdrą i zebrał ubrania, które porozrzucali byle gdzie, byle szybciej, układając je w zgrabną kostkę na komodzie.
    Nie bał się, że natrafi na kogokolwiek z zespołu, bo nikt nie wstawał tak wcześnie jak on – ubrany w naprędce wybrane, czyste ubrania zrobił swój zwyczajowy obchód, by potem zabrać z kuchni pozostawioną tam przez Yamileth listę zakupów. Pieczywo, brunost, jajka, mleko... Rutyna wyciszała niepokój, który dopadł go wraz z przebudzeniem. Miał do odhaczenia proste punkty na liście, panikować mógł potem – o dziwo, ta myśl pomagała i nadawała mu kierunek.
    Moment zwątpienia dopadł go gdzieś między wrzucaniem bułek do papierowych torebek, a wyborem rozmiaru kostki karmelowego sera – przecież żadne z nich nie zażyło ani użyło niczego, co zapobiegałoby potencjalnej ciąży, a przynajmniej nic takiego nie pamiętał. Pamiętał za to bardzo ochocze aktywności mogące do takowej prowadzić. Wzdychając ostentacyjnie, co wywołało parę zaniepokojonych spojrzeń osób dookoła, Es doszedł do wniosku, że czekała go jeszcze wyprawa do alchemika – był przecież dorosły, a dorośli ludzie brali odpowiedzialność za swoje czyny. Zdecydowanie nie należał też do tej grupy mężczyzn, którzy skakali z kwiatka na kwiatek rozsiewając swoje geny, by potem w podskokach zasuwać dalej.
    Do mieszkania wrócił godzinę później z siatą zakupów i nerwami nadszarpniętymi rozmową z wyjątkowo nadąsaną alchemiczką, z jakiegoś powodu nie potrafiącą zrozumieć, że nie, nie miał na myśli nielegalnego eliksiru poronnego, bo trudno było na tym etapie mówić o jakiejkolwiek ciąży i nie, eliksir miesięczny też się nie nadawał, bo już zdążyli się ze sobą radośnie zabawić. Nie był pewien czy to bariera językowa, czy kobieta uważała w cichości ducha, że jak już się stało, to było w rękach sił wyższych i ludziom nic do tego, a co dopiero jakaś ingerencja! Bliski był pierdolnięcia tym wszystkim i chyba jego mina najlepiej o tym świadczyła, bo wreszcie wyciągnął od niej buteleczkę z ciemnego szkła na dzień po. Starannie ukrytą najpierw w wewnętrznej kieszeni kurtki, a potem spodni rzecz jasna.
    Wizja prysznica nawiedziła go jakiś czas później, między porannymi, niemogentnymi rozmowami z Salem i podsuwaniem mu świeżych bułek, a pierwszym kubkiem kawy, o który szczerze powiedziawszy powinien zatroszczyć się przed wyjściem, ale nie potrafił przewidzieć, że u alchemika zejdzie mu tak dużo czasu. Popijając ciepły, czarny jak smoła napój, nierozpraszany niczym innym, doskonale czuł szramy na plecach podrażniane swetrem a szybkie spojrzenie w łazienkowe lustro, gdy opuścił powoli zapełniającą się zespołem kuchnię potwierdziło, że oto kilka chwil wcześniej paradował przed nimi z pięknymi, śliwkowymi śladami na szyi i obojczyku. Pozostałych nie mieli jak zobaczyć, nie oglądając go bez ubrań – czego sobie w ogóle nie życzył. Czy nie życzył sobie tego również wobec Blanki, autorki tych małych dzieł sztuki w nurcie brutalizmu łóżkowego? Chyba nie.
    Chyba nie przerodziło się w zdecydowane zaprzeczenie, gdy stojąc pod ciepłą wodą i myśląc o tym, że ich wspólna noc mogłaby się powtórzyć, musiał uspokoić swoje wyraźnie zainteresowane ciało znajomymi ruchami dłoni. Czy czuł się potem trochę winny, spłukując z czoła świeży pot? Może. Może tak.
    Do własnej sypialni bał się wracać, zamiast tego czekając na Blankę w kuchni, gdy ta się opróżniła – spotkanie na neutralnym gruncie i tak dalej. Wydawało mu się to ważne, bo w końcu nie miał pojęcia, jak wyglądać będą teraz ich relacje. Nie znał się na jednorazowych wyskokach.
    Palił przy uchylonym oknie, jednym uchem słuchając bulgotu grzejącej się po raz trzeci wody na herbatę przygotowaną do zaparzenia, kiedy ot tak, bez żadnych zapowiedzi czy fanfar, Vargas pojawiła się w kuchni, a on nieco zdębiał, gdy przywitała się z nim ot tak, wydawałoby się że bez żadnego problemu.
    Hej, Es.
    Czy to miało być takie proste?
    - Hej – odparł, naśladując jej słowa i nieelegancko gasząc papierosa na parapecie, zanim zamknął okno, odcinając dopływ zimnego jak sto pierunów powietrza. Na pytanie o jedzenie jego brzuch zaburczał tak donośnie, jakby od lat nie widział nawet okruszyny chleba, boleśnie uświadamiając Estebanowi, że w całym tym porannym zamieszeniu gdzieś zapomniał o rzeczy tak podstawowej jak śniadanie – szczególnie, gdy wcześniej uprawiało się tak ochoczą łóżkową gimnastykę. Westchnął, przecierając dłonią twarz, jakby mógł zedrzeć z niej rumieniec zażenowania.
    - Właściwie to nie – wymamrotał, napotykając wzrok kobiety i przyglądając się, jak zaraz potem sięgnęła po patelnię i kilka innych składników, które nijak nie pasowały do przygotowanej przez niej wcześniej miski pełnej jogurtu i płatków pełnych cukru. - Czy ty... – zaczął, nie będąc pewnym, co właściwie powiedzieć. Czy ona mu właśnie zaczęła robić śniadanie? - Ale to... Jakby co ja mam ręce – no tak, idioto skończony, jakby nie miała się okazji o tym przekonać. Westchnął wreszcie, nieco zbyt energicznie zalewając herbatę, którą wrzucił do kubka z myślą o niej i dolewając malinowego syropu.
    - Jak się czujesz? – spytał po kilku chwilach ciszy. Pytanie to nawet nie zaczynało obejmować ogromu tego, co chciał wiedzieć, ale było dobrym punktem, by zacząć – czy nie zrobiłem ci krzywdy, nie pogryzłem za mocno, czy nie żałujesz?
    Wsparty biodrem o szafkę, po prostu przyglądał się jak przerzucała kromki chleba na patelni.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Nie sądziła, że na proste pytanie o śniadanie dostanie tak jednoznaczną odpowiedź. Charakterystycznego burczenia nie sposób było z niczym pomylić, wiedziała więc co robić jeszcze zanim Es świadomie potwierdził sygnały wysyłane przez jego żołądek. Uśmiechając się szeroko, bez wahania wzięła się do pracy.
    - Wiem - rzuciła z rozbawieniem na... Co właściwie? Protesty? Jakieś niepewne deklaracje, że poradziłby sobie sam? - Wiem, że masz. Zdążyłam wczoraj zauważyć. - Uniosła brwi znacząco, zerkając na Barrosa z błyskiem w oku. Cóż, rzeczywiście zdążyła zauważyć - poczuć jego ręce na wiele różnych sposobów.
    Decydując się na zrobienie Estebanowi śniadania, mimowolnie wybrała coś bardziej wymyślnego niż po prostu płatki z jogurtem. Wrzucając tylko w locie łyżkę chrupek do ust, już w kolejnej chwili krzątała się jak rasowa gospodyni, którą… Kiedyś była. I mogłaby być. Była domatorką, lubiła to przysłowiowe domowe ognisko i wszystko, co się z nim wiązało. Także tego powodu nie sięgnęła po czary - choć całe śniadanie mogłaby przygotować pewnie w mniej niż minutę, rzucając kilka starannie wybranych zaklęć, nie sprawiłoby jej to tyle radości, co przygotowanie posiłku samodzielnie, własnymi rękami. Poza tym zdążyła też przejąć przekonanie od mamy, że dania ugotowane za pomocą magii nie mają tyle smaku co te, które robi się bardziej tradycyjnie. Magia jest wygodna i szybka, mówiła jej rodzicielka, ale przez to nie ma w niej czasu, by włożyć w coś swoje serce. Chcesz coś zrobić dobrze? Zrób to sama, bez drogi na skróty. I Blanca dokładnie tak robiła. Za każdym razem, gdy zależało jej na efektach, zdawała się zapominać, że jest czarownicą.
    Teraz, choć chodziło tylko o szybkie tosty z serem, zależało jej.
    Przygotowanie śniadania było przy tym decyzją podjętą tyleż samo ze zwykłego przyzwyczajenia, by dbać o swoich ludzi, co też z bardziej egoistycznych pobudek. Skupiając się na tak prostych czynnościach jak smażenie chleba czy krojenie żółtego sera w nieduże, łatwiejsze do ułożenia kawałki mogła unikać wzroku Estebana i przynajmniej udawać, że nie są tak blisko. Że wcale nie czuje obok siebie jego ciepła, że po skórze nie przechodzą jej delikatne ciarki - jakieś trudne do opisania iskrzenie pojawiające się zawsze, gdy była zbyt blisko kogoś, kto ją pociągał. Mogła się oszukiwać, że bardziej interesuje ją przygotowywanie tostów niż wszystko inne, co mogliby robić tu, w opustoszałej teraz kuchni. Że jest nieświadoma, jak krótki jest w zasadzie jej sweter, i jak łatwo byłoby Esowi... Czując pieczenie policzków, z jeszcze większą determinacją unikała spoglądania na Barrosa.
    Zabawne, jak wiele mogło się zmienić, gdy już raz pozwoliło się sobie na przekroczenie pewnych granic.
    Zastanawiała się właśnie, czy nie dorzucić do tostów jeszcze czosnku, gdy padło to pytanie.
    Jak się czujesz?
    Odetchnęła bardzo powoli. Była przekonana, że istnieje na nie jakaś wyśmienita odpowiedź - nie była tylko pewna, jakie słowa byłyby rzeczywiście dobre. Dlatego nie odpowiedziała od razu. Mimowolnie zacisnęła dłoń nieco silniej na uchwycie patelni i najpierw dokończyła kanapki. Dopiero gdy zsunęła je, parujące, na wyjęty z szafki talerz i podsunęła posiłek Barrosowi z przelotnym uśmiechem - dopiero wtedy wsparła się biodrami o jedną z szafek i, sięgając po własne, rozmoknięte już trochę płatki, spojrzała prosto na Estebana.
    - To chyba zależy, o co konkretnie pytasz - stwierdziła powoli. - Ja... - Przez chwilę szukała odpowiednich słów, wreszcie roześmiała się i pokręciła lekko głowę. - Jest mi dobrze, Es. Lepiej, niż było mi w ciągu ostatnich tygodni. Może miesięcy. - Przygryzła wnętrze policzka nerwowo. Dawno nie prowadziła takich rozmów. Dawno nie musiała. Od dłuższego czasu mogła trzymać swoje uczucia w szafce, niemal pod kluczem. Nie musiała zastanawiać się, kim jest dla niej ktoś drugi - nie musiała ubierać tego w słowa. A skoro nie musiała - to chyba częściowo zapomniała, jak się to robi. Zapomniała, po czym rozpoznać swoje uczucia i jak dokładnie je nazwać.
    Wzięła kolejne dwie łyżki płatków, chrupała je bez pośpiechu. Takie chwile przestoju wcale jej nie pomagały i podejrzewała, że nie służyły też Estebanowi. Nie robiła ich jednak specjalnie, po prostu... Była zagubiona. Cholernie niepewna.
    Z westchnieniem odepchnęła się od szafki i przeszła do stolika. Siadając na jednym z krzeseł, mimowolnie obciągnęła sweter bardziej na uda, na tyle, na ile pozwalał jej mięciutki materiał.
    - Jest mi dobrze - powtórzyła z namysłem - ale jednocześnie wcale nie jest. Jestem... - Parsknęła cicho i pogmerała w płatkach przez chwilę, znów unikając spojrzenia Estebana. - Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym cię teraz przytulić. Pocałować. Znów mieć cię tak cholernie blisko - wyrzuciła boleśnie szczerze. - I może nawet mogłabym to wszystko zrobić, może tak właśnie byłoby dobrze. Tylko, że tam na górze jest Yami, która prawdopodobnie w tej chwili chce tego samego ode mnie. I to już nie jest dobre. To już nie jest w porządku. Ja nie jestem w porządku.
    Dając wreszcie spokój udawaniu, że faktycznie ma ochotę zjeść dopiero co przygotowane płatki - z jednej strony miała, z drugiej jednak były teraz równie smaczne jak namoczony karton - odłożyła łyżkę i przetarła twarz dłońmi.
    - Nie wiem, jak się czuję - stwierdziła wreszcie po prostu. - Nie wiem, czego chcę od ciebie i czego chcę od siebie. Nie wiem bardzo wielu rzeczy.
    Rozparła się wygodniej na krześle i objęła się ramionami, nieświadomie wracając do lekko obronnej pozycji.
    - Nie żałuję, jeśli o to pytasz - rzuciła prosto, przekonana, że była to jedna z kwestii, która kryła się pod bardzo ogólnym pytaniem Barrosa. Zdziwiłaby się, gdyby było inaczej. Dla niej samej było to jedno z pierwszych pytań, na które musiała sobie odpowiedzieć po przebudzeniu. Odpowiedź przyszła jej zaskakująco łatwo. - Ale nie wiem, czy chcę… Czy mogę to powtórzyć.
    Znów podniosła się z krzesła, podeszła do okna i wsparła się o framugę, wyglądając na panoramę Midgardu. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Z jednej strony chętnie by teraz uciekła, ale z drugiej - zupełnie tego nie chciała. Nie zamierzała unikać Estebana. Jeszcze wczoraj nie zwracała uwagi na to, jak ceniła sobie jego towarzystwo. Teraz już wiedziała. Teraz już czuła to na bardzo różne sposoby - i wiedziała, jak bardzo bolałoby ją, gdyby musiała przestać czuć.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Pomyślałby kto, że zdrada ze strony własnego pustego brzucha będzie tak żenująca i że jednocześnie chociaż na chwilę otworzy drzwi do całkiem normalnej rozmowy. A przynajmniej na tyle normalnej, na ile mogła być w okolicznościach, w jakich się znaleźli – w dodatku na własne życzenie i obopólną, entuzjastyczną zgodą. Es westchnął tylko w odpowiedzi na rozbawione komentarze Blanki, że tak, wiedziała, że posiadał całkiem sprawną parę rąk i mógłby zrobić sobie śniadanie sam, ale z jakiegoś powodu nie odsunęła się od kuchenki. Stała tak po prostu obok, na wyciągnięcie ręki, całkiem nieświadoma w jakim chaosie zaczęły plątać się myśli i pragnienia Esa – te mówiące, że należy dać jej przestrzeń i te, które chciały, by stanął za nią i objął rękoma jej talię, szturchnął nosem jeden z siniaków wykwitłych na szyi.
    Zamiast tego zalał herbatę z malinowym syropem, odczekał przepisowe trzy minuty zanim wyciągnął z niej torebkę, by nie zrobiła się za gorzka i podsunął ją Blance.
    Zadane przez siebie pytanie o samopoczucie wydawało mu się absolutnie, kolosalnie durne, gdy dało mu się kilka chwil, by podążyła za nim cisza – problem polegał na tym, że nie potrafił wymyślić innego. Takiego, które nie brzmiałoby w jego uszach jak pytanie niepewnego nastolatka, zmagającego się z pierwszym zauroczeniem. Mimo wcześniejszych, złudnie normalnych słów, czuł się, jakby stał na środku zmarzniętego jeziora, nie wiedząc, jaka ścieżka nie pozwoli mu wpaść w pułapkę i dotrzeć bezpiecznie do brzegu.
    - Dzięki – rzucił, kiedy Blanca podsunęła mu talerz z tostami i choć nerwy łaskotały mu wnętrzności, wziął pierwszy kęs, a potem następny, udając, że nie słyszy pomrukiwań własnego zadowolonego żołądka. Przerwał, przeżuwając powoli, gdy kobieta zaczęła mówić – w pokręcony sposób odpowiadać na jego nieskładnie zadane pytanie. Nawet nie próbował powstrzymywać fali miękkiej, ciepłej radości, która otuliła mu głowę i serce na wyznania, że mógł być przyczyną jej zadowolenia. Że chciała go blisko. Wszystko byłoby całkiem proste i nieskomplikowane, gdyby w równaniu Esa, Blanki i ich uczuć z jakiegoś powodu nie pojawiła się nagle też Yamileth, podkreślając je grubą krechą i każąc dzielić przez oczekiwania oraz potencjalne smutki. Barros zamarł zdezorientowany, mając jedynie tyle rozumu, by odstawić talerz na kuchenny blat, zanim go wypuścił i wpatrywać się w bok głowy kobiety, która siedziała aktualnie przy stole, wyrzucając z siebie zdania chyba bardziej dla siebie, niż dla niego.
    Zdumiewające, ile emocji mógł czuć człowiek w tak krótkim czasie – niepewność, zażenowanie, nadzieję, radość. Pustkę. A potem pierwsze, gorące liźnięcia złości.
    Zaplótł ręce na piersi, przyglądając się Blance, oddając jej swoją niepodzielną uwagę. Słuchał, a gdy przystanęła obok, wyglądając przez okno najpierw wziął powolny, długi wdech, a potem po cichu wypuścił go przez rozchylone usta.
    Zamiast od razu odpowiadać na wszystko, co mu właśnie powiedziała, Es sięgnął do kieszeni spodni, wyciągając z niej niewielką buteleczkę z ciemnego szkła i podając ją kobiecie, wcale nie uciekając przed jej dotykiem, gdy jej palce musnęły jego dłoń.
    - To na dzień po – zaczął, krzywiąc się na własny ton. Chropawy, pozbawiony wcześniejszej niepewności, z podźwiękiem stali – ton wartownika. - O niczym wczoraj nie myśleliśmy, więc kupiłem ci dzisiaj u alchemika, żebyś nie miała kłopotów.
    Urwał, wbijając wzrok w niczemu winną ścianę, jakby miały się na niej nagle pojawić odpowiedzi na wszystkie jego bolączki. Ręce świerzbiły go, by przyciągnąć Blankę bliżej, zagarnąć ją dla siebie, nie licząc się z niczyimi uczuciami poza własnymi. Oswoiła go, w całym jego najeżonym i burkliwym jestestwie, pokazała, że szczerość nie musi od razu prowadzić do czucia się słabszym, przygarnęła go do siebie, a teraz co? Raz było miło, ale na tym miało się skończyć? Bo nie wspomniała mu wcześniej o jednym, bardzo istotnym detalu?
    - Najpierw chciałem cię przepraszać, że tak bezczelnie wszedłem między was, ale prawda jest taka, że nie miałem pojęcia. Nie zauważam takich rzeczy, jeśli nikt się przy mnie dosłownie nie całuje i nie oświadcza niczego otwartym tekstem – skrzywił się, odrywając roziskrzone spojrzenie od biednej ściany i przenosząc je na Blankę, przyszpilając ją nim w miejscu. - To nie jest w porządku, ani w stosunku do mnie ani do Yamileth. Chociaż prawdę mówiąc, zastanawiam się, czy nie wyrzucić jej przez okno i nie rozwiązać tego problemu od ręki – choć słowa można by zinterpretować jako żart, ton głosu Esa wcale nie skłaniał ku takim wnioskom. - Powiedz mi, Blanca – zaczął, obracając się w jej stronę i opierając dłoń o blat, pochylił się nieco do przodu. - Czy gdybym cię teraz pocałował, myślałabyś o Yamileth?
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Rzeczywiście mówiła bardziej dla siebie, wylewała potoki słów nie po to, by faktycznie się usprawiedliwić, co raczej by poukładać własne myśli w jakieś konsekwentne, spójne ciągi. By nadać zaistniałej sytuacji jakieś ramy, z którymi wiedziałaby, co zrobić. Czy jej się to udawało? Nieszczególnie, bo choć Es pociągał ją już wcześniej, dopiero teraz, gdy faktycznie pozwoliła sobie na to uczucie, przebywanie w jednym pomieszczeniu stało się szalenie trudne, zupełnie nie do zniesienia.
    Herbatę przyjęła odruchowo, dopiero po chwili w pełni uświadamiając sobie zaistnienie tego gestu - i tego, że przygotowane kubki widziała już wcześniej, już wchodząc do kuchni, a szum wody w czajniku słyszała jeszcze zanim dotarła do pomieszczenia. Barros na nią czekał, już wcześniej mając plan zafundować jej ciepły napój na dzień dobry. Gdy sobie to uzmysłowiła, rozczuliło ją to bardziej, niż sądziła, że może.
    A potem, jak to ona, wszystko zepsuła. To nie był pierwszy raz i była przekonana, że nie był też ostatni.
    Widziała, w którym momencie jej słowa trafiły we wrażliwe miejsca. Narastająca złość Estebana była niemal namacalna - mogła ją niemal dotknąć, ostrą, zjeżoną, sączącą się z Barrosa wartkimi strugami. Spodziewała się… Czego właściwie? Wybuchu? Pretensji? Całkiem zasłużonych, ostrych słów?
    Na pewno nie tego, że będzie rozsądniejszy od niej.
    Wzięta z zaskoczenia, odruchowo wzięła od niego buteleczkę. Gdy opuszkami palców zahaczyła dłoń mężczyzny, poczuła drażniące iskry. Mimowolnie cofnęła dłoń - już z eliksirem.
    - Dzięki - rzuciła cicho, obracając buteleczkę w dłoni. Sama nie tylko nie zdążyła o tym pomyśleć, ale prawdopodobnie pomyślałaby dopiero za dzień czy dwa, gdy byłoby już za późno.
    Chwilę później zadrżała pod ostrym spojrzeniem Estebana, jednocześnie jednak - ku swojemu rozczarowaniu własną postawą - czując znajome łomotanie serca w klatce i lekki skurcz w podbrzuszu. Jego słowa trącały odpowiednie nuty, a ton budził jakąś… satysfakcję? Że mu zależało. Że walczył.
    Jesteś tak kurewsko durna i żałosna, podsumowała się w myślach.
    - To nie... - zaczęła w którymś momencie, znajdując dla siebie miejsce pomiędzy słowami Barrosa. - Es, to nie tak. Nie jesteśmy razem - zaprotestowała, mrużąc oczy. - My tylko... - Skrzywiła się, orientując się, co właśnie chciała powiedzieć. Tylko ze sobą sypiamy. Tak jak z tobą. - Ona nie jest moją dziewczyną. Nic mi nie obiecywała, ja jej zresztą też nie - dodała ciszej. W głowie pojawił się ciąg dalszy. Ona po prostu przy mnie była. Kilka lat temu wzięła mnie za rękę i zapewniła, że wszystko będzie dobrze. Dała mi bliskość, której potrzebowałam, na pytania o to, co dalej, wzruszając tylko ramionami ze śmiechem. Tylko że ostatnio coraz częściej mam wrażenie, że by chciała. Chciałaby mi coś obiecać i żebym ja jej coś obiecała. Im rzadziej śpię w jej łóżku, tym bardziej to w niej widzę. Jakieś uczucia, których nigdy między nami nie chciałam. Kocham ją, Es, ale nie tak, jak ona - chyba - by chciała. Żadnego z tych słów nie wypowiedziała na głos. Nie mogła się tłumaczyć. Nie tak. Bo niezależnie, co dokładnie było między nimi, zachowanie Blanki wciąż było nie w porządku. Tak jak powiedział Es, nie w porządku wobec nich obojga.
    I Yamileth z pewnością nie była problemem. Blanca zacisnęła zęby, a w jej na powrót brązowych tęczówkach - złoty kolor w większości zszedł wraz z ustaniem działania Pochłaniacza - błysnęły ostrzegawcze iskry.
    - Uważaj na słowa - warknęła krótko, obejmując się ciasno ramionami. To, że jej uczucia były teraz jakie były - głównie chaotyczne, w jakimś sensie agresywne, zdominowane przez tęsknotę, której jeszcze do wczoraj nie dopuszczała do głosu - nie sprawiało, że mogła zignorować to, co mówił i jakim tonem mówił. Nie o Yami. Serrano była dla niej ważna, z bardzo wielu powodów. Po prostu nie z tego, który nasuwał się jako pierwszy, gdy wiedziało się o ich wspólnych nocach.
    Gdy Esteban pochylił się ku niej, naruszając jej, powiedzmy, bezpieczną w tej chwili przestrzeń, nie cofnęła się, bo... Cóż, nie potrafiła. Nie chciała. Bo nie potrafiła kontrolować własnych emocji - lub przeciwnie, bo kontrolowała je nazbyt długo. Teraz, gdy był bliżej, znów stała się nieznośnie świadoma, że poza luźnym, dłuższym swetrem i spinającym go pasem nie ma na sobie w zasadzie nic innego.
    Odetchnęła powoli, czując w klatce bolesny ucisk.
    - Nie - powiedziała powoli. - Wiesz, że nie. - Zacisnęła zęby i równie mocno zacisnęła też dłonie, wbijając paznokcie w delikatną skórę ich wnętrza. - Czy ja ci wczoraj wyglądałam na myślącą o Yami? - spytała retorycznie, krzywiąc się w gorzkim grymasie. Wychodziła na sukę, którą nigdy nie chciała być. Na zdzirę, którą, jak sądziła, dotąd nie była.
    Zmusiła się, by na niego patrzeć. By nie umknąć wzrokiem, jak robiła to poprzednio.
    - Co ty mi właściwie chcesz udowodnić? - spytała ostro. Niezależnie, co by to było, nie sądziła, by mógł ją zaskoczyć. Że jest arogancką, egoistyczną suką? Zdążyła to już sobie - ze zdziwieniem - uświadomić. Że jest łatwa? To też nie byłoby nic nowego. Że on sam, gdyby chciał, może mieć ją od tak, tu i teraz?
    Na to ostatnie skrzywiła spięła się wyraźnie, boleśnie świadoma, że dokładnie tak było. Że mógł. Że, choćby nie wiadomo, jak się starała, nie mogła znaleźć w sobie ani krzty rozsądku, który kazałby jej zaprotestować. Że nie chciała się opierać. Że, gdyby tylko po nią sięgnął, odpowiedziałaby ochoczo, dokładając sobie tylko kolejne wyrzuty sumienia na już i tak pokaźnym stosie.
    Jak się okazuje, nie potrzebowała Pochłaniacza, by czuć tak silnie. Teraz, gdy raz uwolnione, tęsknota, pragnienie, jakieś bliżej niesprecyzowane chęci - nie tylko te najprostsze, fizyczne - nie zamierzały nigdzie zniknąć tylko dlatego, że prochy przestały działać.
    Ostatecznie odwróciła jednak wzrok, znów przenosząc go za okno. Gryzła dolną wargę boleśnie, jakby w ten sposób mogła oprzytomnieć. Jakby ból ust i oranych paznokciami dłoni mógł stłumić dudnienie serca, szum krwi i bolesne skurcze podbrzusza. Jakby robiąc sobie krzywdę mogła odzyskać kontrolę nad... Cóż, nad wszystkim.
    Najrozsądniej byłoby, gdyby po prostu wyszła, ale tego akurat nie potrafiła zrobić - i, szczerze mówiąc, nie była pewna czy Esteban by jej w ogóle na to pozwolił.
    Były pewnie jakieś słowa, które mogłaby teraz powiedzieć, by opanować sytuację. Zagasić pożar zanim ten rozszaleje się na dobre. Pewnie były. Problem w tym, że - podobnie jak poprzednio - Blanca nie wiedziała, jakie zdania mogłyby to być.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Kiedy Camila oświadczyła, że chce rozwodu, Es był spokojny – jego myśli otoczył miękki, szary kokon, który nie przepuszczał niczego. Ani bólu, ani złości, ani poczucia bycia zdradzonym czy też rozczarowania. Jej słowa wydawały się wtedy ostatnim gwoździem do trumny, ostatnim kopnięciem człowieka z trudem wstającego każdego ranka z łóżka. Nie walczył o nią. Nie czuł, by miał powód.
    Kiedy Blanca przyznała, że wcześniej sypiała z Yamileth i nigdy oficjalnie nie zakończyła tego układu, że ich szefowa wciąż w domyśle może oczekiwać od niej czegoś więcej niż tylko seksu, świat Esa zalała czerwień. Zgorzkniała część jego mózgu zaczęła szeptać, jak łatwo można znaleźć się między nogami Vargas i wcale nie był specjalny, może po prostu potrzebowała jakiejś odmiany po kobiecie? Niczego nie obiecywała, ani Serrano, ani jemu. Wodziła ich za nosy pod przykrywką wiecznie gotowego do słuchania, gdy miało się problem, ciepłego człowieka. Obie te strony Blanki nie chciały się złożyć w jego głowie, miał trudność zrozumieć, że to mogła być jedna i ta sama osoba – chyba jak dotąd wypierał, że Vargas może mieć jakieś istotne wady, gdy tak często pokazywała przed nim pełen zrozumienia front.
    Podobało mu się, że ścierało się z niej pozłotko idealności.
    Prychnął tylko, gdy kobieta kazała mu uważać na słowa po komentarzu o tym, że mógł wyrzucić Yamileth przez okno i rozwiązać wszystkie ich problemy, przez moment nie dbając o to, czy jego słowa brzmią okrutnie. Co tak naprawdę mogła mu zrobić, jeśli by jej nie posłuchał? Zakopane na tak długo, utopione w żalu uczucia wybijały się na powierzchnię.
    Co ty mi właściwie chcesz udowodnić?
    Bolała go klatka piersiowa, oddech miał trudność dostawać się do płuc.
    - Że musisz wybrać. I że mam serdecznie dosyć, kiedy ktoś kradnie mi coś dobrego, a ja o to nie walczę – powiedział, spoglądając na Blankę ze zdumieniem wywołanym własnymi słowami. Nie to planował mówić. Gardło miał wciąż pełne zdań najeżonych kolcami, stworzonych by krzywdzić tak, jak jemu zrobiono krzywdę. - Mam w nosie, ile sypiałaś z Serrano. Chcę cię. Dawno nie czułem się z nikim tak dobrze i nie mówię tylko o seksie – urwał, widząc, jak wzrok kobiety uciekł w bok, a na powierzchnię wypłynęły znajome reakcje na stres. Gryzienie wargi, zaciskanie pięści, sztywno zaplecione ręce. Poczuł wstyd, że był ich przyczyną.
    - Przestań, zrobisz sobie krzywdę – wymamrotał, wyciągając dłoń ku twarzy kobiety i obejmując ją lekko, nacisnął kciukiem na dolną wargę, by wypuściła ją spomiędzy zębów. W delikatnej skórze wyraźnie widać było podbiegłe krwią pręgi. - Jestem na ciebie wściekły, ale nie rób sobie tego – dodał, marszcząc brwi, jednocześnie w kompletnym kontraście miękko muskając opuszkami palców policzek Blanki. Jakby mimo wszystko nie mógł się powstrzymać przed dotykaniem jej. Może faktycznie tak było – jego dłoń zsunęła się z policzka na ramię, z ramienia ku zaciśniętej pięści, rozplatając palce, które wbijały paznokcie w miękką skórę, a potem na talię, w żadnym momencie nie napotykając oporu.
    - Ja nie jestem... Nie jestem facetem, który zgodzi się na bycie trzecim kołem u wozu, czy zabawką kiedy zachce ci się czegoś innego. Nie potrafię – parsknął śmiechem, w którym nie przebrzmiała nawet nuta wesołości, ani który nie sięgnął jego oczu. - Cholera, nie potrafię. Muszę mieć kobietę tylko dla siebie. Na samą myśl, że ktoś inny miałby cię dotykać, naprawdę chcę go wyrzucić przez okno. Ją. Musisz wybrać, bo oszaleję i sam odejdę. Nie musisz teraz, już, zaraz, ale niedługo – słowa plątały mu się na języku, goniły jedno drugie, może nie tworząc rozwlekłego monologu, ale zbliżając Estebana do jedynej jego wersji, do jakiej mógł aspirować. Dłoń, którą trzymał na biodrze Blanki mimowolnie zsunęła się w dół, gładząc miękki materiał przykrótkiego swetra.
    - Czy ty... – zaczął po chwili ze zdumieniem w głosie tak gęstym, że niemal namacalnym, gdy zdał sobie sprawę z jednego faktu, zaciskając lekko palce na materiale. - Czy ty paradujesz po mieszkaniu bez majtek? – zniżył głos, jakby sam nie mógł uwierzyć w to, co mówił.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Była zdumiona słowami Estebana nie mniej niż on sam. Nie dlatego, że nie wierzyła, że potrafi sklecić więcej niż trzy sensowne słowa naraz – wiedziała już, że zwyczajowa małomówność Barrosa to po prostu unikanie tych interakcji, na które nie miał ochoty – ale dlatego, że to wyeskalowało. Że jeszcze dzień, dwa temu mogli być przede wszystkim znajomymi z roboty – dogadującymi się całkiem nieźle, z tym nie dało się dyskutować – a teraz stali tu i rozmawiali o uczuciach.
    Kiedy tak wiele zdążyło się zmienić?
    Poświęciła temu pytaniu chwili ale nie znalazła satysfakcjonującej odpowiedzi. To znaczy, mogła w miarę bezproblemowo wskazać, kiedy stała się świadoma atrakcyjności Esa (dosyć szybko, na pewno nie później niż na pierwszej wspólnej wyprawie) i kiedy przestał być tylko nowym w ich kółku wzajemnej adoracji (to zajęło trochę dłużej, ale gdy wrócili do Instytutu z pierwszego wspólnego terenu, Barros był już ich). Nie wiedziała natomiast, kiedy zdążyła wyhodować to wszystko, co teraz szarpało ją od środka. Uczucia narastały w niej miesiącami a ona, o dziwo, nie była ich specjalnie świadoma. Wszystko, co czuła, umiała stłumić. Tak sobie radziła z lękami – i, jak się okazuje, także ze wszystkim innym. Z bardzo wieloma rzeczami, z którymi nie chciała się mierzyć.
    Teraz słowa Estebana trafiały w już naruszone mury. Jedno za drugim wdzierały się w szpary w zasiekach, jakimi otoczyła się Blanca, systematycznie rozrywając je na coraz mniejsze kawałki. Gdy doszła do tego troska i łagodny dotyk na policzku i wardze, z Vargas uszło nie tylko całe rozdrażnienie, ale także powietrze wypełniające jej płuca.
    Mięśnie rozluźniły się powoli, a gdy to zrobiły, Blanca ze zdumieniem spostrzegła, że drżą. Że ona drży. Pozwalając rozwinąć zaciśniętą pięść spoglądała, jak dłoń Estebana zsuwa się na jej talię.
    - Es, ja... – zaczęła cicho, ale mężczyzna jeszcze nie skończył. Kolejne słowa otoczyły ją zaskakująco miękkim kokonem, biorąc pod uwagę, jak bolesny był ich sens. Z drugiej strony, sama konieczność wyboru nie była dla niej czymś nowym. Tak naprawdę to, że musi wybrać – podjąć jakąś decyzję w kontekście Yamileth – wiedziała już od dawna, tyle że... Chyba po prostu się bała.
    I jak dotąd wygodnie było jej tak, jak było.
    - Wiem – powiedziała wreszcie. Dłonie drgnęły, gdy znów odruchowo chciała zacisnąć je w pięści – powstrzymała się, zamiast tego, po chwili wahania, zaciskając je na swetrze Estebana. Miękki materiał przynajmniej jej nie zrani.
    - Wiem, że muszę. Powinnam to zrobić już… jakiś czas temu – kontynuowała cicho. Nie chciała sięgać po konkrety, bo mogłoby okazać się, że przez własny egoizm już przez zbyt długi czas pozwala Yami liczyć na coś, czego nigdy nie planowała jej dać.
    Już teraz doskonale wiedziała, co – kogo – wybierze. Świadomość ta jednak w niczym nie pomagała, a myśl o rozmowie, którą będzie musiała przeprowadzić – którą powinna przeprowadzić już dawno temu – sprawiała, że serce Blanki kurczyło się z bólu.
    Nie była pewna, w którym momencie jej oczy zaszkliły się od łez – raczej nerwowych niż faktycznej rozpaczy – ale czując wilgoć spływającą po policzku, otarła je szybko rękawem własnego swetra, zażenowana.
    Wahała się jeszcze przez chwilę. To, że wreszcie wsparła ostrożnie czoło o ramię Barrosa, zawdzięczała wyczerpaniu, które, zupełnie nieproszone, w jednej chwili zastąpiło wcześniejsze napięcie i złość. Nie tylko nie cofnęła się przed dotykiem Estebana, ale wręcz skupiła się na nim, odnajdując jego bliskość zupełnie inną niż przedtem – teraz była przede wszystkim kojąca, łagodząca zszargane nerwy.
    Kolejne pytanie pojawiło się znienacka i tak bardzo nie pasowało do sytuacji, że Blanca najpierw parsknęła cicho, a w kolejnej chwili chichotała już niekontrolowanie.
    - Tak jakby – przyznała, czując, że się czerwieni. Zaskoczenie Estebana było rozczulające, ale sam fakt – samo nazwanie sytuacji – sprawiło, że Vargas się najzwyczajniej w świecie zawstydziła. - Miałam tu wpaść tylko na szybkie śniadanie, Es, a potem iść pod prysznic. Nie planowałam... – Westchnęła cicho i lekko uniosła głowę, by zerknąć na mężczyznę. - Nie tak wyobrażałam sobie ten poranek. – Uśmiechnęła się blado.
    Nie wierzyła, że to robi – że właśnie tłumaczy się z braku bielizny, z całego tego porannego nieogarnięcia.
    Oparła tył głowy o ścianę, po chwili puściła też sweter Estebana, odruchowo wygładzając zagniecenia. Czuła lekkie podpuchnięcie na pogryzionej wardze i kłujący ból wszędzie tam, gdzie paznokcie przebiły delikatną skórę wnętrza dłoni. Dawno już tak nie robiła. Pochłaniacz radził sobie z większością podobnych nawyków. Westchnęła cicho spoglądając na kilka podbiegłych krwią kresek wyciśniętych w prawej dłoni i znów zacisnęła ją w pięść – tym razem tylko po to, by ukryć ślady, nie dodawać nowe.
    - Masz tragiczny gust – wymamrotała cicho i zaśmiała się krótko z wyraźnym zażenowaniem.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Układanie słów w zdania mające jasno przekazać to, co myślał i czuł, nigdy nie przychodziło Esowi łatwo – szarpał się z nimi, jakby nie był stworzony do tego, by ich w ogóle używać. Szarpał się, wił, składał je jedno po drugim z gracją dziecka pierwszy raz bawiącego się w błotnistej kałuży, a gdy powiedział już wszystko to, co leżało mu na sercu – postawił swój krzywy zamek z błota i patyków - był zmęczony, jakby właśnie przebiegł maraton. Dużo łatwiej walczyć było, kiedy przeciwnik miał twarz i imię, był cielesny i zdolny krwawić, jeśli trafiło się go zaklęciem czy ciosem zaciśniętej pięści. Z uczuciami oraz decyzjami Blanki nie mógł postąpić w ten sposób, nieważne jak bardzo było mu z tym niewygodnie, jak bardzo nie uwierało we wszystkie miejsca, w które uwierać mogło. Mógł tylko powiedzieć swoje, starając się, by jak najlepiej zrozumiała i czekać na wyrok.
    Nie był pewien, czy potrafiłby z nimi zostać, gdyby Blanca zdecydowała w swoim bilansie zysków i strat, że jednak wybiera Serrano, ale nie zamierzał mówić o tym na głos – cała paląca potrzeba przygarnięcia kobiety do siebie nie naruszała stalowego rdzenia, nie pozwalającego mu zniżyć się do tak podłego szantażu. Chyba.
    Z gorzką ulgą słuchał zapewnień o świadomości wyboru, który musiała podjąć, powstrzymując się przed podniesieniem rąk, by pogłaskać ją po głowie, kiedy zacisnęła palce na jego swetrze. Okazało się, że całkiem słusznie, bo kilka nerwowych łez mogło szybko stać się powodzią. Znał to wszystko, znał mechanizmy wymuszane przez lęk, a teraz, widząc je jak na dłoni w zachowaniu Blanki, potrafił odpowiedzieć – nie było to coś, z czego byłby dumny.
    Pytanie o brak majtek – które sam zadał! - wybiło go nagle z rytmu, z tej gęstej, kolczastej zadumy, w której każdy oddech stanowił walkę o przetrwanie, obracając całą sytuację w absurd. Absurd przez jaki najpierw pojawił się chichot Blanki, a potem dołączył do niego wielki, durny uśmiech na twarzy Esa i kiwanie głową. Dużo kiwania.
    - Mhm – mruknął tylko, próbując utrzymać choć pozory fasonu, kiedy Vargas uniosła na niego wzrok. -Wyszło trochę… Chujowo? – podsunął, obserwując, jak wygładzała prawie nieistniejące zagniecenia w miękkim materiale swetra i wsparła się ciężko o ścianę. Zerknął w kierunku zaciskającej się pięści, ale odpuścił, widząc zupełnie inny kąt palców niż wcześniej.
    Masz tragiczny gust.
    Parsknął, opierając ręce na biodrach i z ciężarem przeniesionym na jedną z nóg, obrzucił szybkim spojrzeniem sylwetkę Blanki, dochodząc do bardzo prostego wniosku – wyglądała jak siedem nieszczęść.
    - Ty chyba masz gorszy – odparł lekko, mając to na myśli jako żart. - Zrobimy tak – zaczął po chwili, gładko odrzucając trudny, ciężki nastrój emocjonalnych rozmów i przechodząc w tryb centrum zarządzania kryzysowego. - Najpierw wypij eliksir, żeby nie trzeba było już o tym pamiętać. Te twoje płatki... – zerknął w kierunku porzuconej miski, nawet z pewnej odległości widząc, że nasiąkły jogurtem i zmieniły się w obrzydliwą masę smakującą zapewne jak mokry karton. -Są już niejadalne. Weź chociaż gryza czy dwa tosta – podsunął jej talerz z nadgryzioną kanapką, którą sama mu zrobiła jeszcze kilka chwil wcześniej. - Minimum, żebyś miała w żołądku coś więcej niż sam cukier. Ja napuszczę ci kąpiel i zdobędę ciuchy, które nie sugerują… – urwał na moment, wyraźnie szukając słów, które nie spowodują podwyższenia poziomu zażenowania we krwi -Różnych rzeczy. – dokończył, lądując na końcu tego zdania z gracją godną zwichrzonej, ślepej na jedno oko kaczki. - Ogarniemy cię, żebyś się czuła lepiej, a potem przygotuję ci coś porządniejszego niż płatki. W porządku? – spytał, czekając na jakiekolwiek potwierdzenie, że Blanca zgadza się z naprędce skleconym planem, a gdy je dostał, rzucił:
    - Eliksir i dwa gryzy tosta. Wracam za chwilę.
    Tym, czego Es nie przewidział w swoim planie, była jedna, niezwykle istotna rzecz – o ile przejście do łazienki znajdującej się na tym samym poziomie stanowiło problem iście zerowy, o tyle przekradnięcie do pokoju Blanki... Cóż. W pędzie poranka naukowcy krążyli w tę i we wtę, a istniał jakiś limit stania przy schodach czy udawania sprawdzania stabilności drabinki na dach, który Barros mógł wykorzystać, względnie nie wzburzając podejrzeń. Nie mogąc się nawet zbliżyć do klamki, Es podjął wreszcie decyzję, że trudno, znajdzie coś Vargas we własnej garderobie. Dresy można było ściągnąć troczkami w pasie, a przyduży sweter nie stanowił żadnej nowości w sposobie ubierania się w chłodnej Skandynawii - byli też wystarczająco podobnego wzrostu, by Blanca nie wyglądała jak krasnal ubrany w namiot. Nawet majtki i parę skarpetek mógł jej zmniejszyć szybkim zaklęciem. Ujdzie.
    Z pakunkiem odzieży przemyconym do łazienki i ciepłą wodą napuszczoną do wanny, Barros zajrzał do kuchni, upewniając się, że obie jego sugestie – czy też polecenia, wszystko zależało od interpretacji – zostały wykonane, zachęcająco wypraszając Blankę ruchem głowy w kierunku kąpieli.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Wydawało się, że najgorsze - przynajmniej na ten moment - mają za sobą. Wbrew obawom Estebana, Blanca nie zamierzała się całkiem rozkleić - ocierając kilka gorących łez, nie przewidywała kolejnych. Nie teraz. Było to o tyle łatwiejsze, że Barros sobie radził. Z rozładowaniem sytuacji. Z opanowaniem tego, czego nie mogła opanować Vargas. Dziewczyna nie łudziła się, że od tak schował wcześniejsze rozmowy do szuflady, że znów zamknął emocje pod kluczem, gdzie zamierzał trzymać je przez kolejne dziesięć lat - ale nawet tylko chwilowe odsunięcie ich na bok już pomagało. Na powrót opanowany, swoim opanowaniem pomagał też jej.
    - Trochę - przytaknęła z bladym uśmiechem na krótkie, dosadne podsumowanie. Rzeczywiście wyszło chujowo. Wciąż jednak - wbrew wszystkiemu - sądziła, że było warto. Że wczoraj było warte zapłaty w postaci dziś.
    Podczas, gdy Esteban lustrował ją spojrzeniem od góry do dołu, odetchnęła głęboko, powoli odzyskując kontrolę nad przynajmniej podstawowymi funkcjami swojego ciała. Nie groził jej już płacz, podobnie jak kaleczenie własnych dłoni czy ust. Teraz była na to zwyczajnie zbyt zmęczona - przy czym zmęczenie to wynikało z nocnych aktywności jedynie pośrednio. Teraz to głowie brakowało energii, nie ciału. Głowie i sercu.
    Słysząc plan rodzący się w głowie Esa, początkowo chciała zaprotestować. Z uporem twierdzić, że już jest dobrze - że poradzi sobie sama. Że nie musi się nią aż tak przejmować. Że już się nie rozpadnie, nie pęknie na setki kawałków jak porcelanowa lalka. Im więcej słów przychodziło jej jednak do głowy tym bardziej dochodziła do wniosku, że wcale nie chce ich wypowiadać. Rzeczywiście poradziłaby sobie sama. Tylko czy faktycznie tego właśnie chciała?
    Ostatecznie skinęła więc głową powoli - i znów roześmiała się, znacznie lżej niż poprzednio, na różne rzeczy.
    - Ja tam nie wiem co masz do tego swetra... - rzuciła z rozbawieniem, mocno kontrastującym z pobladłymi policzkami i dosychającymi śladami łez. - ...i jakie rzeczy przychodzą ci do głowy, zbereźniku. - Pokręciła lekko głową. Doskonale wiedziała, o czym myślał, bo po ustaniu najgorszej emocjonalnej burzy, znów była w stanie wyobrażać sobie - z dużą dozą prawdopodobieństwa - dokładnie to samo.
    Finalnie westchnęła cicho i pokiwała głową na znak, że się zgadza.
    - W porządku. Brzmi dobrze - przytaknęła, po chwili dodając jednak z wahaniem: - Ale naprawdę nie musisz.
    Es zdawał się zupełnie ignorować jej ostatnie słowa, bo w jednej chwili powtórzył jeszcze zalecenia, by w kolejnej zniknąć w głębi domu. Blanca odetchnęła powoli. Uśmiech znów spełzł jej z twarzy, ale bolesny ucisk w klatce zdawał się powoli odpuszczać.
    Sięgając po buteleczkę eliksiru, jednym ruchem wlała go do zimnej już herbaty i tak przyjęła medykament - nie lubiła smaku większości alchemicznych tworów, niemal zawsze musiała je czymś osładzać. W kilku łykach opróżniając kubek do dna, z westchnieniem opadła na krzesło, by zająć się tostem. Podobnie jak ona, Esteban nie zjadł wiele. Co więcej, Vargas nie powiedziałaby, że zimne grzanki są teraz wiele lepsze niż namoknięte płatki. Skoro jednak powiedziała, że weźmie te dwa gryzy, to dokładnie to zrobiła - chrupiąc zimne pieczywo z serem, przeżuwała je powoli. Raz podrażniony posiłkiem żołądek zaburczał cicho. Potem zdecydowanie będzie potrzebowała porządnych kanapek i, być może, jeszcze jednej gorącej herbaty.
    I Es też. Jeśli myślał, że tylko on uraczy ją śniadaniem, grubo się mylił. Za pierwszym razem zadbanie o niego jej nie wyszło, ale za drugim musi się już udać.
    Gdy ponownie zajrzał do kuchni, Blanca uniosła pustą buteleczkę po eliksirze i wskazała talerz z już tylko połową tosta na znak wykonanego zadania. Jeszcze przez chwilę wahając się, potarła nadgarstek nerwowo by w końcu pójść za Estebanem do łazienki.
    Dzięki gorącej wodzie lejącej się do wanny w środku już teraz było ciepło. Czując na stopach przyjemne grzanie podłogówki, westchnęła cicho.
    - Zostajesz? - Dłońmi sięgała już brzegów swetra, zawahała się jednak i obejrzała na Barrosa przez ramię. W kolejnej chwili potrząsnęła lekko głową. To pytanie źle zabrzmiało. - Zostań, jeśli chcesz - poprawiła się i uśmiechnęła nieznacznie. Nie miała nic, czego już by nie widział.
    Wyślizgnęła się z miękkiego materiału, a jej skóra natychmiast - pomimo ciepła - pokryła się gęsią skórką. Odkładając sweter na najbliższą szafkę, podeszła do wanny i po sprawdzeniu dłonią temperatury wody, z westchnieniem przyjemności zanurzyła się w kąpieli. Do wypełnienia wanny po brzegi wciąż jeszcze trochę brakowało, ale już teraz było dobrze.
    Polewają się wodą niespiesznie, zamyślona przyglądała się coraz bardziej imponującym konstrukcjom z pachnącej piany, jakie wznosiły się coraz wyżej na wodzie. W pewnej chwili uniosła wzrok.
    - Dlaczego to robisz? - zapytała cicho. - Dlaczego się przejmujesz?
    Sama nie była pewna, jakiej odpowiedzi w zasadzie się spodziewa - czego oczekuje. Raczej nie wyznania miłości - chcąc być szczerą sama ze sobą, musiała przyznać, że nie jest pewna, co dokładnie czuje do Estebana i sądziła, że z nim pewnie było podobnie. Pożądanie? Oczywiście. Bliskość? Jakąś z pewnością tak, szczególnie teraz. Co poza tym jednak? Blanca nie była pewna. Mając za sobą mniej lub bardziej udane - z byłym mężem na czele - Vargas nie była przy tym skłonna zbyt szybko sięgać po tak duże słowa, jak miłość. Ta mogła mieć wiele odcieni, Blanca nie miała jednak pewności, czy którykolwiek z nich pasuje jej teraz do Barrosa. Tak naprawdę przecież wcale się nad tym nie zastanawiała. Nie sądziła, że powinna.
    Teraz być może rzeczywiście zastanowić by się należało.
    Nie wiedziała więc, co chce usłyszeć, ale zapytała, bo chciała wiedzieć. Przecież Es musiał mieć jakieś powody. Jak dotąd nie byli ze sobą jakoś specjalnie blisko, a jednak teraz dbał o nią. Troszczył się. Robił dla niej znacznie więcej niż musiał - i, co jasne, znacznie więcej niż dla pozostałych. Wcześniej powiedział, że jest mu z nią dobrze. Czy to naprawdę mogło być aż tak proste? Czy rzeczywiście potrzebowali tej jednej, zupełnie nieprzemyślanej nocy, by zrozumieć, że mogą znów być z kimś blisko, znów czuć?
    Bala się, że z czasem to się zmieni, rozmyje, straci kolory. Że teraz mówiła przez nich tęsknota i głód - ogólna, nie zwrócona konkretnie przeciwko nim samym. Że za chwilę okaże się, że Esteban wcale nie potrzebował konkretnie jej, a po prostu jakiejkolwiek kobiety - i że Blanca wcale nie potrzebowała akurat jego, tylko kogokolwiek, kto da jej odrobinę uwagi i pokaże, że wciąż jest atrakcyjna nie tylko dla Yami. Tak mogło przecież być - i, szczerze mówiąc, nie byłoby to aż tak zaskakujące.
    Bardzo nie chciała, by właśnie tak się stało. Nie chciała, by nagle uzmysłowili sobie, że byli sami na tyle długo, że teraz wystarczyłby ktokolwiek.
    W którejś chwili zakręciła wodę i zanurzyła się aż po szyję. Ciepło rozluźniało jej mięśnie, a mokre ślady na policzkach przestały aż tak rzucać się w oczy, gdy dołączyły do nich kolejne, tym razem pachnące, kąpielowe. Milcząc przez chwilę, potem znów spojrzała na Estebana.
    - Dziękuję - powiedziała cicho i uśmiechnęła się miękko. - Nieważne, czemu się troszczysz. Tak czy inaczej bardzo to doceniam.
    Nie chciała dodawać, że od lat nikt - nawet Yami - nie opiekował się nią w ten sposób.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Es zawsze najlepiej funkcjonował w sytuacjach kryzysowych. Pościg za przestępcą? Załatwione, typ dostarczony do celi z minimalnymi szkodami dla miasta i cywilów. Łuk brwiowy rozcięty kredką? Nie ma problemu, biały dywan pozostał w czystości, kiedy szukał apteczki. Przysłali informację ze szpitala, że bratu urwało nogę? Porozstawiał rodzinę po kątach, każdemu dając jakieś proste zadanie dla zmniejszenia paniki. Jedna zmęczona życiem kobieta z kryzysem egzystencjalnym, którą rżnął poprzedniego wieczora i wobec której żywił uczucia żarliwsze niż do zwykłej koleżanki z pracy? Ogarnie. Musiał to tylko podzielić na mniejsze, łatwe do wykonania kroki.
    Jak na przykład pierwszy z nich, rozbawiony uśmieszek w obliczu bycia nazwanym zbereźnikiem.
    - Mówisz, jakby to było coś złego – rzucił, wzruszając nieco ramionami. - W innych okolicznościach wykorzystałbym okazję. Trzeba by było potem tylko zetrzeć odcisk twojego tyłka z blatu.
    Mówienie wprost było zaskakująco wyzwalające – szczególnie gdy mówić mógł o swoich pragnieniach w każdej postaci, a jak się właśnie dowiadywał, było ich zaskakująco wiele pod z reguły chłodną fasadą. Szkoda tylko, że będąc na misji zinfiltrowania pokoju Blanki nie mógł powiedzieć reszcie zespołu, by przestali łazić w tę i z powrotem, sprawiając, że stała się zwyczajnie niewykonalna, jeśli chcieli uniknąć późniejszego wypytywania. I ona i on, a Es szczerze wątpił, by zmagając się z własnymi rozterkami, Blanca chciała tłumaczyć reszcie, jaką gimnastykę uprawiali zeszłej nocy i dlaczego nie spała we własnym pokoju. Idealny moment, zważywszy, że nie wiedział, które z nich finalnie wybierze. Czy w ogóle będzie w stanie.
    Ukręcając tej myśli łeb, zanim zaczęła rosnąć i rozpychać się w śliskich wnętrznościach, mężczyzna wrócił do trybu centrum kryzysowego, modyfikując własny plan tak, by wciąż pasował – nie wiedział, co kobieta powie, gdy dowie się, w jakie ubrania zamierzał ją później ubrać, ale chyba wszystko było lepsze niż przykrótki sweter i brak bielizny? Tak mu się przynajmniej wydawało. Wolałby się nigdy nie znaleźć w sytuacji, w której na własnej skórze musiałby sprawdzić to przekonanie.
    Zabierając Vargas z kuchni, z zadowoleniem kiwnął głową, gdy pokazała mu pustą buteleczkę i dodatkowe ślady zębów w zimnym toście, zerkając na korytarz, zanim przeszli do łazienki. Było słychać z daleka, że reszta urzęduje raczej na górze, ale strzeżonego...
    Przekręcił zamek od wewnątrz, nawet przez chwilę nie myśląc o tym, że Blanca mogła go nie chcieć przy kąpieli i zdając sobie sprawę z tego dopiero, gdy zadała mu o to bezpośrednie pytanie. Od początku zakładał, że zaopiekuje się nią na każdym kroku, ale...
    - Chcę – mruknął tylko, spychając na bok lekkie poczucie winy i odwracając wzrok, kiedy wczorajszy sweter powędrował na kupkę brudnych ubrań. Może i był zachłanny – najwyraźniej w każdym znaczeniu tego słowa - ale miał też przekonanie, że Blance należała się chociaż odrobina przyzwoitości. Jakkolwiek zabawnie by ona nie wyglądała po tym, co robił jej jeszcze niedawno. Jego ciało doskonale to pamiętało – poczuł lekki dreszcz spływający wzdłuż kręgosłupa.
    Podwijając rękawy swetra do łokci, Es sięgnął po stołek zbierający dotąd grzecznie kurz pod ścianą i przystawił go sobie obok wanny, gdzieś od strony głowy kobiety. Zanim na nim przysiadł, zaczął przeglądać szuflady w poszukiwaniu grzebienia. Wiedział, że gdzieś tam był, a dawno go nie potrzebował…
    Dlaczego się przejmujesz?
    Zmarszczył brwi, wzdychając cicho.
    - Za dużo ode mnie wymagasz, jeśli myślisz, że ci składnie odpowiem. I nie masz za co dziękować – znajdując wreszcie to, czego szukał, usadził się na stołku, sięgając do niedbałej fryzury na głowie kobiety, trzymającej się tylko dzięki wysiłkom jednej, rozciągniętej gumki. Uwalniając przydługie pasma, zaczął je ostrożnie rozczesywać, od dołu ku górze, pozbywając się supłów i węzełków, które częściowo były dziełem jego własnych rąk, gdy szarpał i ciągnął.
    - Pochyl się do tyłu – poinstruował, kiedy grzebień gładko sunął już po wilgotnych od pary, ciemnych włosach, obejmując dłonią potylicę kobiety i przytrzymując, by woda nie nalała się jej do oczu. Pociągnął ją z powrotem do siadu, kiedy zmoczyła włosy. Był skupiony na tym, co robił, ale gdzieś po cichu próbował złożyć odpowiedź na jej pytanie – bo właśnie, dlaczego akurat ona?
    Wcierając i spieniając szampon na głowie Blanki, w którymś momencie zaczął mówić, czując jak wilgoć osiada mu na policzkach i rzęsach.
    - Jesteśmy do siebie podobni – zaczął cicho, pochylając się do przodu. - Patrzymy na świat, bierzemy to do siebie, a potem próbujemy sobie jakoś z tym radzić. Ja palę fajki i drapię do krwi, ty bierzesz prochy – zmarszczył brwi, wolno artykułując to, nad czym spędził kilka ostatnich chwil składając do kupy. Był zdumiony, że potrafił to jakoś opisać, ale chyba zastanawiał się po cichu nad odpowiedzią już od dawna, gdy tylko zaczął zauważać, że towarzystwo Blanki było mu milsze niż reszty. - Nie czuję, że muszę się chować za maską, kiedy z tobą rozmawiam. Mogę gadać durnoty i nie czuć się, jak ostatni idiota – zmoczył dłonie, zbierając pianę tak, by nie popłynęła kobiecie do oczu, a potem wyciągnął się nad wanną, sięgając po prysznic i zdecydowanie zbyt sprawnie wypłukując resztę szamponu. Działał na wpół mechanicznie, znów rozczesując mokre kosmyki, wydzielając trzy równe kosmyki przy czole i splatając dobierany warkocz z łatwością, jakiej pozazdrościłby mu cały tabun ojców z córkami.
    - Carmelita uparła się, że wujek musi się nauczyć pleść warkocze, jeśli chce się opiekować nią i Antoniem, kiedy mamusi i tatusia nie ma w domu – rzucił, tłumacząc się z umiejętności, która wydawała się w jego kontekście nieco bez sensu. - Umiem też inne, jeśli wolisz. Rybi ogon wychodzi mi całkiem nieźle.
    Chociaż wciąż czuł podskórnie niepokój wywołany niepewnością wyboru Blanki, mógł cieszyć się z tych ukradzionych chwil. Trzymać je blisko.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Gdy Es nie odpowiedział od razu – czy raczej, odpowiedział sugerując, że nie odpowie – uznała, że jej ciekawość nie zostanie zaspokojona. Co byłoby w gruncie rzeczy zupełnie zrozumiałe, pytanie należało do tych, na które trudno odpowiedzieć nawet w normalnych okolicznościach – a co dopiero takich. Nie mieli za sobą miesięcy podchodów, by mieć już przygotowane jakieś tam wyjaśnienia, jakieś uczucia, jakieś założenia. To, co mieli, to jedna noc na prochach i garść żali o poranku. Trudno to uznać za solidne podstawy do... Cóż, w zasadzie czegokolwiek. I trudno też oczekiwać, że da się z tego wywnioskować cokolwiek sensownego.
    Uznając unik Barrosa za zupełnie usprawiedliwiony, nie naciskała, zamiast tego zerkając tylko, jak zgarnia stołek, szykując sobie miejsce za jej plecami, i jak szpera po szufladach w poszukiwaniu... czegoś. Nie bardzo wiedziała, co planował, ale postanowiła w te plany się nie wcinać. Wodziła za nim oczami bez słowa, wzdychając bezgłośnie, gdy podciągnął rękawy swetra. Widok skrawka nagiej skóry Estebana ruszał ją co najmniej tak, jakby w latach wiktoriańskich po raz pierwszy zobaczyła odsłoniętą kostkę. Nie dogryzała sobie w myślach od żałosnych tylko dlatego, że nie miała na to siły. Normę bycia dla siebie nieprzyjemną – wręcz agresywną – miała już raczej na dzisiaj wyrobioną.
    Gdy Barros wreszcie usiadł i zsunął z jej włosów gumkę, zrozumiała – i tym bardziej nie zamierzała protestować. Lubiła, gdy robiło jej się coś przy włosach. Lubiła dotyk palców na skórze głowy i delikatne pociągnięcia grzebienia. I choć nie spodziewała się podobnej atencji ze strony Estebana – nie zamierzała się opierać, gdy już ją nią obdarzył.
    Posłusznie spełniając jego polecenia – pochylając się by zmoczyć włosy i prostując, gdy jej to zasugerował – uśmiechnęła się przelotnie, gdy zaczął wcierać we włosy szampon. Przymykając oczy, dopiero po chwili zdała sobie sprawę, nie tylko, że coś powiedział – ale że odpowiadał na jej wcześniejsze pytanie. Uniosła powieki, słuchając z uwagą, a gdy skończył, skinęła głową, nic nie mówiąc. Nie sądziła, by musiała mówić cokolwiek.
    To była dobra odpowiedź. To znaczy – taka, którą rozumiała i którą czuła całym sercem.
    Drgnęła lekko, gdy, po spłukaniu szamponu, mężczyzna zaczął rozczesywać jej włosy i...
    - Warkocz? – spytała zaskoczona, a potem roześmiała się lekko, gdy wyjaśnił, skąd u niego taka umiejętność. - To całkiem słodkie – podsumowała nie prześmiewczo, lecz z faktycznym uznaniem i rozczuleniem. - I było warto, serio. Takie zdolności podnoszą ci notowania. – Nie uściśliła, czy chodziło o notowania u niej, czy w ogóle u kobiecego całokształtu.
    - Rób jaki chcesz – rzuciła lekko na wzmiankę, że mogłaby nawet wybierać co chce mieć na głowie. - Sama w zasadzie nigdy nie związuję ich inaczej jak w kucyk – bo tak jest najszybciej – więc cokolwiek zrobisz, i tak będzie to znaczący postęp – przyznała z rozbawieniem.
    Gdy skończył, a jej włosy znów zostały okiełznane rozciągniętą gumką, pozwijaną teraz kilkukrotnie, z przyjemnością zanurzyła się znów bardziej w wodzie, uważając tylko, by świeżo zapleciony warkocz pozostał poza pachnącą kąpielą. Wspierając głowę na brzegu wanny, uśmiechnęła się niepewnie. Sarnimi oczami spoglądając na Estebana z dołu, studiowała go przez chwilę bez słowa, wreszcie wyciągając ku górze rękę i chwytając lekko sweter mężczyzny. Nie przejmowała się tym, że go moczy – bardziej interesowało ją, czy, ciągnąc lekko Barrosa ku sobie, nie przegina. W przeciwieństwie do poprzedniego wieczoru na dachu, tym razem dała mu znacznie więcej czasu, by mógł wybrać. By mógł się wycofać, gdyby jednak... Gdyby wolał nie.
    Mogła chcieć ucałować go powoli, leniwie skubiąc jego wargi i muskając jego język swoim, ale nie zrobiłaby tego, gdyby dał jej najlżejszy choćby znak, że przesadza. Że, po wszystkich słowach jakie padły zaledwie kilka chwil temu, pozwala sobie na zbyt wiele.
    Sama Blanca nie czuła się ze sobą dobrze. Nie było jej dobrze z myślą, że balansuje gdzieś między skrzywdzeniem Yami, Estebana – lub wreszcie samej siebie. Nie czuła się w porządku już przez samo bycie tu z Esem. Tylko, że... Chciała.
    I może jednak przez te lata zdążyła zostać znacznie większą egoistką niż była jeszcze w czasie pierwszych randek ze swoim conejito. Nie zastanawiała się nad tym przedtem i wolała nie zastanawiać się teraz.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Było coś niemal terapeutycznego w konkretnym zadaniu i powtarzalnych, wyćwiczonych ruchach, które nie wymagały myślenia. Głowa Esa wyciszała się przy nich niemal tak samo skutecznie jak wtedy, gdy przyjmował swoją zwierzęcą postać – być może minął się z powołaniem? Może, żeby funkcjonować jako człowiek szczęśliwy i względnie wolny od nadmiaru trosk, powinien był pracować w przedszkolu, cały dzień zaplatając małym dziewczynkom warkoczyki? Albo w domu opieki, wspierając seniorów przy najprostszych, codziennych czynnościach?
    Może Esteban w którejś z nieskończenie wielu alternatywnych rzeczywistości rozczesywał czupryny na małych głowach i pomagał wybierać, które gumki z plastikowymi kaboszonami lub błyszczącymi koralikami najlepiej do siebie pasowały. Może.
    Uśmiechnął się pod nosem, gdy jego umiejętności zyskały miano słodkich.
    - Paulo i Lucas wykręcali się, że to niemęskie, ale tak na moje to zachowali się jak ostatnie ciule. Kiedy bratanica cię o coś prosi, to to robisz – umilkł na moment, sprawnie przesuwając w palcach mokre kosmyki i przytrzymując je, by to co zdążył zapleść, nie rozpadło się. - Chociaż moja granica leży przy ozdabianiu kajmana kokardkami. Wyłgałem się, że szkoda ich, bo zniszczą się w stawie, ale na swoją ludzką głowę już nie miałem wymówki.
    Cichy głosik z tyłu głowy podpowiadał, że powinien przestać jej ot tak opowiadać o rzeczach i ludziach dla niego ważnych, dopóki nie dowie się, czy kobieta nie postanowi jednak zrezygnować z perspektywy czegoś więcej z nim w jednej z głównych ról. Karcił się, że to egoistyczne, szczeniackie podejście, bo przecież ta jedna noc nie miała bezpośredniego wpływu na ich wcześniejsze rozmowy, była raczej ich wynikiem. Miał oczy, wiedział, że Blanca jest atrakcyjną kobietą, która gdyby tylko chciała, mogłaby przebierać w całym naręczu potencjalnych zainteresowanych, ale nie to go do niej przyciągnęło.
    I naprawdę miał szczerą nadzieję, że nie odpadnie w przedbiegach. Że nie był tylko chwilowym zabiciem nudy.
    Jak mało trzeba mieć godności, by dać się uwikłać w taki układ?
    - Dobierany ci pasuje, zostanie – stwierdził, zabezpieczając koniec warkocza gumką. Miał na końcu języka, że gdyby poćwiczyła, zamiast kucyków mogłaby sama zaplatać sobie włosy w mniej niż pięć minut, ale... Wtedy nie mógłby proponować, że zrobi to dla niej. Może jego młodsi bracia posarkiwali pod nosem, kiedy Carmelita usadzała się przed nim na podłodze, wręczając naręcze kolorowych, brzęczących od ozdób gumek, ale nie wiedzieli, jaka to przyjemność i duma być adresatem szerokiego uśmiechu małej księżniczki. A teraz też i dużej, choć był mniejszy, jakby niepewny, ale tak samo cenny.
    Es wsparł przedramiona o wannę, dzielnie znosząc uważne spojrzenie, od którego czuł mrowienie na karku i plecach, kiedy najchętniej uciekłby z zasięgu wzroku Blanki, schował się w najczarniejszej dziurze i nie wychodził aż do momentu, gdy serce nie przestałoby mu tak walić. Rozpędziło się nagle, bez żadnego ostrzeżenia – zdradliwy organ.
    Gwałtownie wciągnął powietrze przez zęby, kiedy ręka Vargas podniosła się z zamglonej pianą oraz bąbelkami kąpieli, chwytając go za sweter i ciągnąc w dół, w dół. Poddał się, w pierwszej chwili całkowicie bezwolny, usztywniając się dopiero, gdy z bliska – chociaż w dziwnej, odwróconej do góry nogami pozycji – mógł spojrzeć w jej ciemne oczy.
    - To - zaczął, mimowolnie zwilżając wargi językiem - bardzo nierozsądne. A ty – podjął na nowo, wiercąc się na stołku, który wydał cichy pisk, sunąc po kafelkach – jesteś bardzo niegrzeczną dziewczynką.
    Potrzeba było dłuższej chwili, by mózg Estebana stworzył połączenia pomiędzy tym, co właśnie powiedział, a tym w jakich okolicznościach ostatnio padły z jego ust te słowa – westchnął, próbując zamaskować sfrustrowane jęknięcie narastające w głębi gardła i odsunąć niestosowne obrazy rozpychające się na froncie, tuż przed rozumem.
    - To nie miało tak zabrzmieć – wymamrotał, próbując się jakoś wytłumaczyć, ale mleko już się rozlało wraz ze znajomym, wyjątkowo natrętnym napięciem w ciele. Z westchnieniem podniósł jedną z rąk, lekko obejmując dłonią odsłonięte gardło kobiety, kciukiem odnajdując zagłębienie, w którym trzepotał jej puls i naciskając.
    - Widzisz, co mi robisz? – spytał, marszcząc brwi. - To jakieś wariactwo, ja już nie mam piętnastu lat, żeby tak... – urwał, nie wiedząc, w jaki sposób chciał zakończyć to zdanie.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Oboje byli ludźmi po przejściach, wydawałoby się więc, że powinni być rozsądni. Blanca miała za sobą znacznie więcej niż garść popełnionych błędów, Esteban pewnie podobnie – zasadnym było więc sądzić, że czegoś się na ich podstawie nauczą. I może rzeczywiście się nauczyli. Przykład Vargas pokazywał jednak, że nauka ta mogła obrać zupełnie inny kierunek niż ten najprostszy i najbardziej logiczny.
    Słuchając o ozdabianiu kajmana kokardkami – a jeśli nie kajmana, to przynajmniej loczków Esa – uśmiechała się coraz szerzej, jakby zupełnie zapominając, w jakiej sytuacji znajdowali się jeszcze przed chwilą. Tak, jak ciepła woda rozluźniała jej mięśnie, tak opowieści Barrosa o rodzinie koiły jej serce.
    Koiły aż za bardzo, biorąc pod uwagę, jak łatwo spychała w cień to, co naprawdę ważne.
    Może już wcześniej miała gdzieś z tyłu głowy rodzącą się świadomość, że zrobiła się egoistką. O egoizm na co dzień może i trudno było ją podejrzewać, ale, czym innym można było wytłumaczyć jej obecne priorytety? Celibatem, nasuwało się jako pierwsze – ale Blanca przecież celibatu nie praktykowała. Rozwód z conejito niczego dla niej w tej mierze nie zakończył – po prostu zmienił. Przez następne lata nie brakowało jej bliskości innych ludzi ani idących za tym przyjemności. Żal Blanki po zakończonym związku nie zamknął jej w pokoju, wręcz przeciwnie – jej życie towarzyskie jakby tym bardziej nabierało kolorytu, im mniej miała zobowiązań. Z tej perspektywy była niczym stereotypowy facet, który w związku zdaje się być na jakiejś uwięzi, a dopiero poza nim na powrót w pełni rozsmakowuje się w wolności. Nie była z tego dumna, ale, z drugiej strony, nie kajała się też za to specjalnie. Nie sądziła, by miała za co.
    Teraz jednak – to było coś nowego. Stojąc – metaforycznie – pomiędzy Yami i Estebanem znalazła się w miejscu, którego nie dość, że nie przewidziała, to w którym też nie potrafiła się odnaleźć. Jej uczucia, niezależnie o jakich mówimy, zawsze były silne. Gwałtowne. Miłość, złość, tęsknota, pożądanie – każda pojedyncza emocja przetaczała się przez nią z mocą szalejącego huraganu. Część wypalała się szybko, inne pozostawały, słabnąc z czasem zaledwie o ułamek swej siły. Jak dotąd nie było to problemem – czy raczej, nie prowadziło do większej ilości problemów niż Blanca byłaby w stanie znieść. Aż do teraz. Bo teraz uczucia żywione do Serrano i Barrosa były równie silne, równie łakome – tylko po prostu inne. Co innego trzymało ją przy Yami, czego innego pragnęła od Estebana.
    Przez ułamek chwili pomyślała, że tak naprawdę chciałaby mieć ich oboje. Że tym, czego pragnęłaby najbardziej, to nie rezygnować z nikogo. Ani z Esa, ani z Yami – ani z nikogo innego, kto mógł się kiedyś pojawić i wzbudzić w niej podobnie agresywne emocje. Bo że ktoś taki kiedyś się pojawi – tego była pewna. Mogła się oszukiwać tylko na początku. Teraz? Teraz musiała przyznać, że jest pod tym względem zupełnie stracona.
    Pragnęła w życiu dużo i intensywnie.
    Uświadomienie sobie tego prowadziło z kolei do myśli, że jest... zepsuta. Toksyczna, podpowiedział usłużnie wewnętrzny głosik, którego bez knebla w postaci Pochłaniacza Blanca nie mogła tak całkiem ignorować. Gdy pojęcie to pojawiło się w jej głowie, obracała je przez chwilę, oglądając ze wszystkich stron. Toksyczna. Chciała wierzyć, że taka nie jest. Przy wszystkich swoich wadach to jedno wciąż było prawdą – naprawdę troszczyła się o ludzi. Naprawdę nie chciała nikogo skrzywdzić. Problem pojawiał się wtedy, gdy jej własne szczęście prowadziło w zupełnie innym kierunku niż szczęście drugiej osoby.
    Zastanawiała się przez chwilę, czy kiedyś będzie musiała z Estebanem o tym rozmawiać. Czy, gdy będą już – hipotetycznie – swoi, ona jego a on jej, czy powinna mu wtedy... Opowiedzieć? Wyjaśnić? Pokazać, jak wygląda świat widziany jej oczami? Jak wyglądają inni ludzie, co – i jak często – sobie na ich temat wyobraża? Ile miejsca w jej sercu zajmują ci, których nierzadko wcale nie zna?
    Wróciła do Estebana bez udzielania odpowiedzi na te pytania. Znów była tu i teraz, znów spoglądała w oczy Barrosa i znów – nierozsądnie – szukała ścieżek, by być z nim, a nie tylko obok niego.
    Jesteś bardzo niegrzeczną dziewczynką.
    Roześmiała się. Zakłopotanie mężczyzny rozczulało ją – i podniecało - nie mniej jak to, co widziała w jego tęczówkach, gdy na nią patrzył.
    - Piętnastolatkowie mnie nie kręcą – stwierdziła po chwili bezceremonialnie i uśmiechnęła się szerzej. - A ty tak.
    Pierwszy pocałunek ukradła mu szybko. Uniosła się trochę w wannie, przygryzła jego wargę na chwilę, cmoknęła miejsce przygryzienia. To nie mogło jej jednak wystarczyć, po pierwszym przyszły więc kolejne, głodniejsze, bardziej zaborcze. W którejś chwili przyciągnęła go do siebie za kark, pachnącą wodą mocząc mu włosy.
    Gdy chwilę czy dwie później zmieniła pozycję, unosząc się na kolana i zwracając przodem do Estebana, miała już za sobą jakieś decyzje. Była zdecydowana – i zupełnie głucha na podszepty rozsądku. Nie słuchała go dotąd i wyszło na to, że nie miała zamiaru tego zmieniać. Już i tak zrobiłam źle, tłumaczyła sobie. Nie będzie lepiej tylko dlatego, że teraz zachowamy się lepiej.
    To, że nie podzieliła się tymi przemyśleniami, było chyba ostatnimi pozostałościami instynktu samozachowawczego. W duchu Blanca nie sądziła, by Esteban się z nią zgodził. Była wręcz zupełnie przekonana, że miał pod tym względem znacznie zdrowsze podejście. Miał, prawda?
    Objęła go za szyję i wycisnęła mu na wargach kolejny pocałunek, nie zwracając uwagi na to, że woda spływająca jej z ramion moczy mu sweter i spodnie.
    - Jeśli nie chcesz, to powiedz – stwierdziła krótko. - Ale nie próbuj się tłumaczyć. I nie mów mi, że robimy źle. – Odetchnęła powoli. - Tego jednego po prostu nie mów. Proszę.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    To, co robili, nie było rozsądne, niezależnie z której strony na to spojrzeć – byli jak para dzieci biegających z otwartymi nożyczkami, zdawająca się kompletnie nie brać pod uwagę, że wystarczy jedno potknięcie, by polała się krew, a ktoś stracił oko. W tym równaniu krwią i oczami były ludzkie emocje. Delikatne twory, które potrafiły ogrzewać serce w najgorszą zimę, albo zmienić przyjaciela we wroga. Es nie chciał nikogo krzywdzić, wszedł do tego układu nieświadom, że nie znajdowali się w nim we dwójkę, a we trójkę, każde z naręczem oczekiwań, które niekoniecznie musiały się pokrywać.
    Nawet nie próbował psioczyć na swoje szczęście, że jedyna kobieta poza Camilą, jaka go zainteresowała i tak sprawnie rozpaliła pożądanie, była w pakiecie z bagażem – mógł tylko wzdychać i sobie z tym radzić. Jakoś.
    Nieświadom rozważań przetaczających się huraganem w głowie Blanki, patrzył w jej ciemne oczy, nie spodziewając się wypadu, który przeprowadziła tak sprawnie, zębami lekko chwytając jego wargę, zapraszając do tańca w kręgu głupców i nożyczek.
    Es wiedział jak walczyć – umiał stawiać bariery i alarmy, ochronić człowieka przed szalejącym żywiołem. Wiedział, kiedy najlepiej ukryć się, a kiedy atakować. Kiedy lepiej polegać było na magii, a kiedy na gadzich zębach. W obliczu ataku pocałunkami i palcami wsuwającymi się we włosy był jednak niemal całkiem bezsilny.
    Blanca musiała to zauważyć i chociaż podświadomie rozumieć, tę potrzebę czułości i dotyku, którego długo był pozbawiony – często z własnej inicjatywy, bo bezpieczniej chować się było za ścianą obojętności, niż narazić się na ból.
    Odruchowo oddawał jej pocałunki, zupełnie ignorując wodę rozchlapującą się na jego włosy i ubrania, zdeterminowany by mimo dziwnej pozycji i bólu w karku, gdy pociągnęła go w dół, pochwycać jej usta, gryźć i koić językiem. Cały jego rozum wyparował gdzieś z piskiem, by zwalić się z całą mocą z powrotem pod czaszkę Barrosa, gdy kobieta uniosła się na kolanach, rękoma obejmując go za szyję, oblepiona tylko fragmentami pachnącej piany.
    Jeśli nie chcesz, to powiedz.
    To było nie fair. Cholera, szantażowała, odwołując się do pragnień, których istnienie widziała i doświadczyła na własnej skórze. Dobrze wiedziała, że chciał – mówiły o tym jego półprzymknięte oczy, ciężki oddech i wyraźny kształt odcinający się w spodniach.
    I właśnie dlatego nie mógł.
    Es odetchnął, na moment przyciskając czoło do czoła Blanki, dzieląc się z nią oddechem i nie mówiąc absolutnie nic. Dopiero po chwili lekko musnął ustami kącik warg Vargas, zaraz stanowczo nakrywając je dłonią.
    - Nie – powiedział tak spokojnie, na ile pozwalała mu jego buzująca potrzebą cielesność, pozwalając rozumowi grać pierwsze skrzypce. - Nie – powtórzył, widząc niedowierzanie w oczach Blanki i jej zmarszczone brwi. - Nie zrozum mnie źle – cofnął rękę, licząc na to, że spotykając się z odmową, nie będzie próbowała zmienić jego zdania kolejnymi pocałunkami - Chętnie bym cię pieprzył tak, żeby wszyscy usłyszeli, a ta łazienka ma chyba całkiem niezłą akustykę – przygryzł lekko wnętrze policzka - ale to nie ten czas i miejsce. I ty to też chyba wiesz – umilkł na moment, przekrzywiając głowę z tą samą manierą, z jaką zaciekawione ptaki przyglądają się nowej zabawce, po czym nagle, tak po prostu się uśmiechnął. - Tyłek do wanny, śliczna.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Wiele można było o Blance powiedzieć – wskazać cały zestaw zalet i wytknąć jeszcze więcej wad. Można było więc mówić o jej dobroci i trosce o drugiego człowieka, z drugiej strony wspominając jej upór, nierzadko nachalność. Opowiadając o jej dziecięcym wręcz entuzjazmie i radości z prostych rzeczy, należało skontrować to niemal nigdy nieznikającymi lękami – mniejszymi i większymi, wahającymi się od drobnych obaw po przerażenie graniczące z paniką – i uporczywymi ruminacjami. Blanca kryła w sobie bardzo wiele – z pewnością jednak nie chowała nigdzie cierpliwości.
    Jeśli niecierpliwość Blanki nie była źródłem wszystkich problemów, to z pewnością należała do wiodących czynników wpływających na powstawanie kolejnych kłopotów. W parze z zachłannością – rozumianą szerzej niż tylko jako seksualna, bo Vargas była głodna kontaktów z ludźmi i bliskości w ogóle, nie tylko w łóżku – brak cierpliwości stanowił zresztą problem sam w sobie. Coś, co warto byłoby naprawić – gdyby tylko wiadomo było, jak to zrobić. Blanca nie wiedziała, ale – trzeba to przyznać – nigdy też nie próbowała tego przepracować.
    Teraz niecierpliwość wylewała się z niej gwałtownymi falami. Podobnie jak minionej nocy – czy też dnia, jeśli mierzyć miarą ludzi nieuzależniających swego cyklu dnia od iskrzycy – tak i teraz w każdym geście krył się… Nie, w zasadzie wcale się nie krył, lecz zupełnie jawnie puszył się głód. Chęć posiadania tak gwałtowna, jakby od zaspokojenia jej miało zależeć… Cóż, coś więcej niż tylko szczęście samej Vargas.
    Nie spodziewała się, że jej odmówi. Gdzieś w duchu była chyba zbyt arogancka, zbyt pewna swojej atrakcyjności, zbyt przyzwyczajona do tego, że kogokolwiek by chciała – zwykle dostaje. Czy to na południowoamerykańskich mniejszych i większych potańcówkach czy imprezach, czy to gdziekolwiek indziej – jeśli polowała, to zwykle z sukcesami. A rzeczywiście polowała. Odkąd rozeszła się z mężem jej wieczory były zazwyczaj bardzo kolorowe, bardzo głośne, pełne tańca, śpiewów, picia – i nierzadko także seksu z mniej lub bardziej przypadkowymi ludźmi. Yamileth śmiała się czasem, że Blanca była wampirzycą, która zamiast krwi potrzebuje jednak ludzkich ciał – całych. Vargas to bawiło, z czasem jednak była coraz mniej pewna, czy to rzeczywiście był tylko żart.
    A więc – nie spodziewała się. Zresztą, pierwsze reakcje Estebana nie dawały podstaw do jakichkolwiek podejrzeń. Dopiero potem, gdy zakrył jej usta dłonią, zrozumiała, co dokładnie kryło się za krótkim, spokojnym zaprzeczeniem.
    Dyzonans poznawczy. Nie sądziła, że określenie to przyjdzie jej kiedykolwiek do głowy właśnie w takiej sytuacji, ale niespodzianka – przyszło. Spoglądając na Barrosa i słuchając, co mówił, doświadczała właśnie tego.
    Nie odezwała się ani zaraz po tym, gdy cofnął rękę, ani też w następnej chwili i kolejnej. Wbrew jego obawom, nie próbowała go też przekonać. Pewnie by mogła – sądziła, że mogłaby. Tylko, że sama dała mu wybór, a skoro tak – wypadałoby to uszanować. Musiała uszanować jego decyzję, jeśli szanowała go jako człowieka. A szanowała. Oczywiście, że tak.
    Odetchnęła bardzo powoli, pragnąc teraz jedynie tego, by galopujące serce zwolniło wreszcie, a krew szumiąca w uszach ucichła na tyle, by mogła słyszeć własne myśli. Spoglądając na mężczyznę jeszcze przez chwilę, wreszcie uśmiechnęła się blado.
    - W porządku – powiedziała po prostu, nie odnosząc się w żaden sposób do tego, czego rzeczywiście by chciał i do okoliczności, które miałyby być niesprzyjające. Twierdził, że ona też to wiedziała... Wiedziała. W końcu nie była głupia, tylko co najwyżej pozbawiona jakiegoś podstawowego poczucia przyzwoitości.
    Nie była urażona. Zawiedziona – pewnie tak, też nie na tyle jednak, by strzelać fochy. To, że jej ciało wyło o więcej, to co innego. Coś, z czym będzie musiała sobie poradzić… Później, na to wychodzi.
    Na kolejne polecenie uniosła brwi w teatralnym zdumieniu, klapnęła jednak z powrotem we wciąż ciepłą wodę. Tym razem nie obracała się już do mężczyzny plecami. Bawiąc się przez chwilę pianą, w pewnej chwili uniosła jej garść na ręku i zdmuchnęła pachnący obłok w kierunku Esa.
    - Mam u siebie maść na siniaki – rzuciła w pewnej chwili, gdy jej wzrok na dłuższą chwilę zatrzymał się na malinowych śladach na szyi mężczyzny. - Przypomnij mi później, to cię posmaruję.
    Nie było mowy, by zdążyli pozbyć się śladów zanim ktokolwiek zauważy, ale... Kilka godzin temu Blanca nie pytała – Esteban zresztą też nie. Znaczyli swoje ciała z godną pozazdroszczenia determinacją. Teraz Vargas nie była jednak pewna, czy powinni zatrzymać te ślady na dłużej, czy jednak pozbyć się ich najprędzej jak to możliwe. Nie była pewna, czego sama by chciała.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Jeśli był nieco zdziwiony brakiem większej reakcji, może jakiegoś naburmuszenia, to nie dał tego po sobie poznać. Przyglądał się tylko w napięciu, co zrobi – czy wyrwie się do przodu, przyciągnie go znowu do siebie, próbując udowodnić, że nie miał racji i Blanca wcale nie wiedziała (czy też udawała), o co mu chodziło? To, że się cofnęła, przytakując przekuło w jego piersi balon systematyczne napełniający się emocją, której nie potrafił nazwać, zamiast powietrzem. Lekkość, jaka przyszła potem, zaległa mu pod czaszką jak chmurka waty cukrowej.
    Odruchowo zamknął oczy, gdy Blanca dmuchnęła w niego pianą zebraną w rękach – pachnące bąbelki osiadły mu na swetrze i policzku, łaskocząc, zanim nie otarł twarzy dłonią, tylko częściowo rejestrując, jak bardzo zamoczone miał ubrania.
    - Dzięki – rzucił na propozycję użyczenia maści mającej szybciej zetrzeć z ich ciał siniaki. - Chociaż nie wiem, czy to potrzebne – nabrał ręką obłok piany, układając go delikatnie na czubku głowy kobiety - zanim przyszłaś do kuchni, przemaszerował przez nią cały zespół. Już się nie wykręcę od pytań, ale mogę po prostu kłamać, że poszedłem na dziwki. Vincente i tak ma mnie za wcielenie wszystkiego co najgorsze. Ty za to lepiej się smaruj, nie powinni się domyślić.
    Zmarszczył się lekko, bo chociaż rozum podpowiadał mu, że to najrozsądniejsze rozwiązanie, najmniej okrutne dla Yami, jego i Blanki, to jednak gdzieś w środku nie leżało mu zacieranie śladów, jakie z taką pieczołowitością wymalowywał ustami na skórze Vargas. Jakby go tam nigdy nie było.
    W ciszy która zapadła, pochylił się do przodu, wspierając przedramiona na ochlapanym brzegu wanny, częściowo zanurzając dłonie w ciepłej wodzie – nie odwrócił wzroku, niezmiennie przyglądając się Blance, choć jego spojrzenie pozbawione było błyszczącej stalowo intensywności zeszłej nocy. Gdzieś w plątaninie wnętrzności kolczaste łby unosił tresowany latami potwór dezaprobaty i zawodu, wciskając pod czaszkę zimną obawę oraz usztywniając znienacka kręgosłup Estebana, zmuszając go, by na powrót usiadł wyprostowany. Na stosowny dystans, z rękoma wspartymi na kolanach, nie bacząc na fakt, że zostawiał mokre odciski palców na już i tak wilgotnych dresach. Po miękkiej wacie cukrowej nie pozostał nawet ślad, gwałtownie wyparty przez narastającą panikę i wspomnienie smutnych, zielonych oczu. Poczuł pieczenie w tyle gardła.
    Przykro mi, że tak myślisz, Es. To okropne, że zrobiłeś to bez konsultacji ze mną. Powinieneś wziąć pod uwagę moje uczucia.
    Przełknął ślinę, samą siłą woli próbując wepchnąć z powrotem mieszaninę żółci i kwasu na dno żołądka. Znowu to zrobił – nie wziął pod uwagę cudzych uczuć, własnym nadając priorytet, a teraz Blanca była smutna. Zawiedziona. Zła. Musiał to naprawić, musiał… Niewidzialna ręka zacisnęła mu się na gardle, pozwalając, by przeszły przez nie tylko znajome, wypracowane frazy.
    - Przepraszam. Zrobiłem ci przykrość. Jak mogę to naprawić? – głos miał cichy, ale mówił bez zawahania, jakby był do tych słów przyzwyczajony i przychodziły mu one tak łatwo jak oddech. Bezwiednie zacisnął palce, przez materiał wbijając paznokcie w uda.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Na zestawienie Estebana i dziwek w jednym zdaniu coś poruszyło jej się niespokojnie w środku, szczerząc zęby. Odetchnęła bardzo powoli, jakby w ten sposób mogła uspokoić zazdrosne zwierzę. Nie chciała sobie tego wyobrażać – i niespecjalnie podobała jej się myśl, by ślady pozostawione przez nią miały być tłumaczone jakimiś… Przygryzła wargę lekko. Takie tłumaczenie byłoby rozsądne i łatwe. Zespół pewnie by uwierzył – bo czemu miałby nie? Z pewnością lepiej, by wierzyli właśnie w to niż domyślali się, czyje usta odbijały się na szyi Estebana. By Yami w to wierzyła.
    Chrząknęła cicho, zmuszając się, do nieznacznego uśmiechu.
    - Pochodzę parę dni w golfach. – Wzruszyła lekko ramionami. Mogła to zrobić. Wprawdzie nie miała pewności, że Serrano i tak czegoś się nie domyśli – biorąc pod uwagę, że Blance zawsze było gorąco i że zazwyczaj paradowała po mieszkaniu... No, może nie z gołym tyłkiem, ale na pewno poodkrywana bardziej niż pozostali – biorąc to pod uwagę nagły powrót swetrów do łask też mógł budzić pytania. Mimo tego lepiej raczej tłumaczyć się właśnie z golfów niż…
    Nie chciała tłumaczyć się z niczego.
    Zezując lekko w górę, gdy układał jej na włosach chmurkę piany, parsknęła cicho. Nie pozbyła się jednak czapeczki od razu, przez kilka długich chwil pozostawiając ją dokładnie tam, gdzie ułożył ją Es.
    Spoglądając potem w oczy Barrosa, doskonale wiedziała, w którym momencie coś się zmieniło. Jeszcze zanim się odezwał niemal czuła zmianę kolorów jego myśli – wcześniej przyjemnie barwne, teraz jakby nagle zblakły, zszarzały. Szybko sam wyjaśnił, skąd ta zmiana, a z każdym wypowiadanym przez niego słowem brwi Blanki unosiły się w niedowierzaniu coraz wyżej.
    - Hej, hej, Es, nie. Nie mów tak. To zupełnie nie... – zaprotestowała gwałtownie, może trochę zbyt oschle. Przerywając w połowie, westchnęła cicho i pokręciła głową. – To nie tak, Es – zaczęła od nowa, łagodniej. – Nie musisz mnie za nic przepraszać.
    Patrząc na Estebana, wiedziała, że to nie wystarczy. Nie miała pojęcia, jak wyglądały jego relacje z byłą żoną i co dokładnie jego była wkładała mu do głowy, ale teraz, patrząc na to, jak mówił to, co mówił – nie mogło to być nic dobrego. Barros był wyraźnie przyzwyczajony do używania takich zwrotów, jakby gdzieś z tyłu głowy miał zawczasu przygotowany zestaw odpowiednich zdań. Nie podobało jej się to ani trochę. Nikt nie powinien iść przez życie przekonany, że za połowę tego, co robi i myśli – że będzie musiał za to przepraszać.
    Potrzebowała ledwie chwili, by poukładać sobie w głowie to, co – i jak – chce powiedzieć. Nie chciała go atakować, nie zasługiwał na to. Bardzo chciała jednak, by zrozumiał, że... Cóż, że ona najwyraźniej miała zupełnie inne oczekiwania niż jego była. Że zupełnie inaczej wyobrażała sobie życie z drugim człowiekiem.
    - Jestem dużą dziewczynką, radzę sobie z tym, że nie każdy tańczy jak mu zagram – rzuciła więc nieporadnym żartem i uśmiechnęła się przelotnie. – Masz prawo chcieć innych rzeczy niż ja, Es. Twoje pragnienia mogą czasem sprawiać, że będę zła. Rozczarowana. Zirytowana. – Wzruszyła lekko ramionami. – I pewnie jakaś jeszcze. Co więcej, ja mogę robić dokładnie to samo. Złościć cię. Drażnić. Zawodzić cię. Pewnie będę robić to nawet częściej, niż ty – zaśmiała się krótko, trochę gorzko. Nie miała złudzeń – oboje mogli być w jakiś sposób trudni, ale to z nią mogło być więcej problemów. To ona była jeszcze... Nieułożona? Niezdecydowana? Idąca przez życie czasem zbyt agresywnie, zbyt zachłannie? Nie umiała tego dokładnie nazwać.
    - To jest zupełnie normalne – powiedziała powoli i uśmiechnęła się blado. – Jesteśmy dorosłymi ludźmi, mamy... Mamy swoje przyzwyczajenia, potrzeby, zachcianki – bardzo wiele własnych rzeczy. To nie jest coś, za co należałoby przepraszać – zawahała się. – Nie zawsze, w każdym razie. I nie wszystko trzeba od razu naprawiać.
    Spoglądała na niego przez chwilę, niepewna, czy powinna zmniejszać narzucony dystans. Chyba jednak chciała – tym razem z zupełnie innych powodów niż przedtem. Zbliżyła się więc do Esa zanim zdążyła to dobrze przemyśleć i złapała go lekko za rękę, rozprostowując ostrożnie wbite w uda palce.
    - Jestem na ciebie trochę zła i trochę rozczarowana, ale nie rób sobie krzywdy – powiedziała cicho z łagodnym uśmiechem, świadomie parafrazując słowa, których on sam użył jakiś czas temu wobec niej.
    - Nie przepraszaj za to, że czegoś chcesz. Że podejmujesz jakieś decyzje. Rozmawiaj ze mną, ale... – Potrząsnęła lekko głową. Mimowolnie gładziła kciukiem dłoń Estebana. – Nie zaczynaj od przepraszania. Nie musisz.
    Od powyższego stwierdzenia z pewnością były wyjątki – czasem przeprosiny z pewnością były czymś, od czego warto byłoby zacząć – Blanca sądziła jednak, że to oboje podświadomie wiedzą. Że w głębi czują, czym różnią się jedne sytuacje od drugich. Miała nadzieję, że tak jest. Że, mimo jakichś wcześniej nabytych przyzwyczajeń, Esteban widzi różnice – i że ona sama potrafi odróżnić różne sytuacje.
    Wreszcie, po chwili danej Barrosowi na przetrawienie, uśmiechnęła się szerzej.
    - Umyjesz mi plecy? – spytała lekko, z ociąganiem puszczając jego dłoń. Nie próbowała go uwodzić – choć, oczywiście, chciałaby. Szanowała jednak jego decyzję – decyzję, swoją drogą, jak najbardziej rozsądną. Nic się w tej mierze nie zmieniło.
    Sięgając po gąbkę leżącą na brzegu wanny, rzuciła nią w Estebana z rozbawionym uśmiechem.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Barros nie zachowywał się tak w każdej sytuacji, z każdą osobą – potrafił odpyskować z tą samą łatwością, z jaką przychodziło mu wzięcie oddechu, wytknąć, że czyjś plan działania jest durny i jak można go potencjalnie poprawić, albo wzruszyć rękoma, gdy otrzymywał rady, które nijak nie składały się z jego światopoglądem. Był dorosły i od dawna wiedział, czego chciał.
    Wszystko to szło się radośnie jebać, gdy w grę wchodziły potrzeby jego kobiety – w tym momencie stawał się ślepy na fakt, że najzwyczajniej nie potrafił czytać w myślach i wymagał od siebie domyślenia się. Czego? Absolutnie wszystkiego. Uparcie parł naprzód, z rosnącym pod skórą niepokojem przyglądając się każdej opcji, rozważając jej konsekwencje, tańcząc do nieswojej melodii. Nie zawsze taki był - wychowanie pod skrzydłami rodziców ukształtowało go w jedną wersję mężczyzny, praca w służbach zaostrzyła niektóre z jego brzegów, a później to żona chwyciła za dłuto, żłobiąc po swojemu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby w którymś momencie odłożyła narzędzie, lub przekazała je w jego ręce, ugięła się tam, gdzie niektóre z krawędzi Esa trudno było stępić tak, jak on uginał się dla niej. Zamiast tego szlifowała, żłobiła ścieżki tam, gdzie wcześniej ich nie było, kontrując protesty pytaniami o to, czy pragnął jej szczęścia? Bo jeśli tak, powinien stać się innym rodzajem mężczyzny. Takim, który załatwi każdą rzecz, zawsze będzie gotowy, utrzyma na swoich barkach całą rodzinę, przyjmie winę za każde potknięcie  i odgadnie jej zachcianki, jeszcze zanim je wypowie.
    Szybko przestał protestować – w końcu tylko jej pozwalał mieć na siebie taki wpływ, ona była wyjątkowa, a resztę traktował tak, jak zwykle. Tak więc było w porządku, prawda?
    Mimo jej odejścia, wpływ Camili pozostał w jego mózgu żywy – jak zwierzę porzucone w środku lasu, wypatrujące powrotu właściciela, nie rozumiejące dlaczego jego dotychczasowa rutyna została zachwiana i dlaczego działa mu się krzywda. Es nie przebierał w kobietach jak w rękawiczkach i prawdopodobnie dlatego, zanim zdążył to zrozumieć i przetrawić, schemat Camili przykleił się do osoby Blanki, chociaż ta w żaden sposób nie zasugerowała mu niedostatków. Przeprosiny spłynęły mu gładko z języka, pozostawiając w tyle gardła znajomy posmak kwasu i czegoś gorzkiego.
    Protesty Blanki odbiły się od niego jak garść grochu ciśnięta o ścianę – słyszał, co mówiła, ale nie przyjmował do siebie żadnego z zaprzeczeń, że wcale nie musiał przepraszać. Musiał i właśnie to zrobił, co z nią było nie tak, że nie potrafiła po prostu powiedzieć mu, co ma zrobić, by wszystko wróciło z powrotem na prawidłowe tory? Jego z początku pozbawiona większego wyrazu twarz przecinała się liniami irytacji, marszczyła tam, gdzie w odpowiednich okolicznościach pojawiały się oznaki uśmiechu. Oczekiwała, że w końcu jej przerwie, będzie się kajał i błagał o odpowiedź?
    Wiedział, że miał prawo do swojego zdania i nie zawsze musiał spełniać zachcianki innych ludzi – wiedział o tym w kontekście rodziny, znajomych, osób kompletnie obcych, ale związek rządził się przecież kompletnie innymi prawami. Czy Vargas chciała mu w ten sposób zasugerować, że powinni tylko zostać przyjaciółmi? Że wcale nie chciała być traktowana specjalnie, a on wyskoczył przed szereg z tą interpretacją? Nie byłoby to wcale dziwne po tym, co usłyszał o niej i o Serrano. Myśli przyspieszały mu pod czaszką, jedne goniły drugie, próbując na siłę upchnąć całą tę sytuację w choć namiastkę czegoś znajomego.
    Drgnął wyraźnie, kiedy Blanca wyciągnęła się nad brzegiem wanny, łapiąc go za rękę i rozluźniając chwyt wbijający palce w uda. Wagonik schematu wykoleił się z torów, rozsypując za sobą ciąg niedokończonych myśli.
    … nie rób sobie krzywdy. Nie przepraszaj za to, że czegoś chcesz.
    Es mimowolnie wstrzymał oddech, wypuszczając go świadomie, powoli, ze wzrokiem podążającym za kciukiem sunącym po wierzchu jego dłoni. Wszystko mu się mieszało i nie był pewien, co należało zrobić.
    Nie zaczynaj od przepraszania. Nie musisz.
    Jak to nie musiał? Wszystko, co Blanca powiedziała w odpowiedzi na wyćwiczone, znajome słowa stało w opozycji do tego, czego został nauczony – nie wiedział, że w tym wieku, świadomy swoich potrzeb i priorytetów mógł się jeszcze czuć tak zagubionym.
    Z automatycznym kiwnięciem głową chwycił rzuconą mu gąbkę, tylko na wpół przytomnie przysuwając się z powrotem bliżej wanny i czekając, aż astronomka obróci się do niego plecami. Milczał, obracając w myślach jej słowa jak jedną z logicznych zagadek z lśniącego, wygiętego metalu, do której nie wiedział, jak podejść i jaki był jej cel. Ostrożnie odsuwając na bok warkocz, który sam jej zaplótł, namydlił gąbkę w kształcie kolorowej rybki, sunąc nią po plecach Blanki bez opracowanej wcześniej optymalnej ścieżki.
    Zagubienie powoli ustępowało miejsca rozdrażnieniu – na siebie, na schemat, który go zawiódł. Na Blankę, że zamiast za nim podążyć, uparcie poszła w innym kierunku. I wreszcie na jej słowa, takie które chyba dawno chciał usłyszeć, a gdy wreszcie to nastąpiło, stwierdzał, że nie należały mu się.
    - Jakie są twoim zdaniem obowiązki mężczyzny w związku? – zapytał, czując nagłą, palącą potrzebę, żeby zrozumieć, skąd ta różnica w poglądach i dlaczego ich schematy się ze sobą nie nakładały. Co mu znowu umknęło, gdzie powinien wprowadzić poprawkę swojego zachowania?
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Gdyby wiedziała, jakie przemyślenia kryje teraz głowa Estebana, Blanca byłaby najzwyczajniej w świecie przerażona. Krzywda to może duże słowo, ale dla Vargas to właśnie ono najlepiej opisywało, co zrobiła Barrosowi była żona – z bogowie wiedzą jakiego powodu. Własnych zachcianek? Jakiegoś błędnego przekonania, że tak trzeba – lub po prostu można? Że zmienianie drugiego człowieka pod własne wymagania to sprawa zupełnie normalna, nic specjalnego? Niezależnie, jaki był powód – skrzywdziła Esa bardziej, niż sam Barros pewnie by to przyznał.
    Odwracając się do mężczyzny plecami, myślała, że w ten sposób zamykają temat. Nie na stałe – ale na dziś. Z drugiej strony, Esteban milczał, a jego gestom brakowało miękkości – co wyraźnie wskazywało, że jeszcze nie skończyli. Wartownik wyraźnie się z czymś zmagał, a Blanca nie drążyła tylko dlatego, że nawet jej nachalność miała pewne granice. Jej pewność siebie również nie była bezgraniczna. Mogła więc z jednej strony dosyć swobodnie siedzieć przy Barrosie naga, pozwalając mu… Cóż, na tyle, ile tylko by chciał – z drugiej strony wahając się, czy wolno jej pytać.
    Finalnie nie pytała, czekając. Gdy sunął gąbką po jej plecach, z siły nacisku starała się wywnioskować, co dzieje się w jego głowie. Wbrew staraniom zupełnie nie przewidziała jednak, jakiego typu będzie następne pytanie Estebana.
    - Obowiązki? – spytała ostrożnie, z wyraźnym niedowierzaniem. – To nie… – Łapiąc się na chęci powtórzenia poprzednich słów, ugryzła się w język. Nie mogła podważać wszystkiego, co mówił i pytał prostym stwierdzeniem to nie tak, to tak nie działa.
    Nabrała powoli powietrza i równie niespiesznie je wypuściła.
    - Byłoby miło, gdyby czasem posprzątał mieszkanie i wyniósł śmieci. I może ugotował obiad – rzuciła cicho, siląc się na niemrawy żart. Potem pokręciła głową lekko. Wiedziała, że nie o to pytał.
    - Ja chyba nie myślę o tym w ten sposób – powiedziała powoli. To, że nie patrzyła teraz na Estebana, trochę ułatwiało sprawę, bo – nagle – uzmysłowiła sobie, w jak dziwnej, niestandardowej sytuacji się znajdują.
    Siedzi przed nim naga ciałem, jednocześnie przygotowując się do obnażenia także duży. Jeśli coś mogło Blankę zawstydzić, to chyba właśnie to – ze zdumieniem uświadomiła sobie, że na jej policzki wypełzły delikatne rumieńce.
    - Nie myślę o tym w ten sposób – powtórzyła wreszcie. – Nie jako o obowiązkach. Ja bardziej… – Gryząc lekko wnętrze policzka, przez chwilę szukała odpowiednich słów. – Chciałabym czuć się w związku bezpiecznie. Chciałabym czuć się na tyle dobrze, by pozbyć się chociaż połowy swoich niepewności i obaw. Mieć pewność, że mój partner mnie wspiera i że będzie przy mnie, w te złe dni też. Partner lub partnerka. Nie rozróżniam. Nie mam innych oczekiwań wobec mężczyzn i innych wobec kobiet. – Chrząknęła cicho. Czuła się trochę niezręcznie, ale, jednocześnie, z każdym słowem jakby lepiej. Dawno nie odkrywała się przed nikim tak bardzo i teraz, gdy to robiła, było to w pewien sposób wyzwalające.
    - Żyjąc z kimś, muszę się czuć dla tej osoby atrakcyjna – fizycznie, ale też po prostu jako człowiek. Pewna tego, że jestem ważna. I… Uwaga, wchodzimy na grząski teren – zaśmiała się krótko. – Muszę mieć swoją przestrzeń, oczekiwałabym więc, że mój partner to uszanuje. Że da mi… – zawahała się. – Nie wiem, trochę wolności. Miejsca na to, bym mogła wyjść i nie wrócić na noc, jeśli zasiedzę się u przyjaciół. Przestrzeni na to, bym mogła spontanicznie wyjechać na weekend dając tylko znać, że to robię, a nie tłumacząc się z podjętej decyzji.
    Znów zamilkła na chwilę, w zamyśleniu przyglądając się bąblom pachnącej piany.
    - Ale ty nie to chciałeś usłyszeć, prawda? Pytałeś o obowiązki, jakieś konkretne rzeczy, które… – Wzruszyła ramionami lekko. – Nie mam twardego zestawu odpowiedzialności, jaka musi koniecznie spoczywać na barkach mężczyzny, Es. Ja nie… Nie oczekuję, że to mężczyzna musi być tym, który utrzyma całą rodzinę i tym, który będzie zawsze silny. Związek nie jest dla mnie umową na konkretną działalność, na jakieś konkretne zlecenie. – Wzruszyła lekko ramionami. – W tym chodzi raczej o coś więcej niż tylko kto jest przypisany do robienia obiadów, a kto do zarabiania pieniędzy – zawahała się. – Ale z tym sprzątaniem i gotowaniem to prawda – dodała oglądając się przez ramię i uśmiechając z rozbawieniem. – Wierzę w równouprawnienie jako podstawę zdrowej relacji.
    Znów uciekła spojrzeniem.
    - Czy chociaż w połowie odpowiedziałam na twoje pytanie? – spytała cicho.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Es nigdy nie sądził, by był szczególnie trudną do odczytania księgą – jeśli akurat się nie odzywał, jego mimika była wystarczająco bogata, by wiedzieć, w jakie rejony zawędrowały myśli mężczyzny, a jeśli i to stanowiło niewystarczającą sugestię, zwykle nie powstrzymywał gestów, które same zaplatały mu ręce na szerokiej piersi, pukały palcami w najbliższą płaską powierzchnię, czy przenosiły ciężar ciała na te kolano, które Blanca z jakiegoś powodu nazwała wyuzdanym. Powstrzymywał tylko słowa, ciała już nie, choć musiał to oddać kobiecie – nie sądził, by ktokolwiek potrafił wywnioskować ciąg jego skojarzeń i myśli tylko i wyłącznie z nacisku gąbki, którą mydlił jej plecy. To zakrawało już o jakąś wybitną umiejętność, czy jedną z dziwacznych konkurencji w programach dla śniących, jakie zdarzyło mu się przelotnie zobaczyć na wystawie sklepu z telepudłami.
    Swoje pytanie o obowiązki zadał bez rozważania czy należało i czy było ono na miejscu – potrzebował zrozumieć dysonans, który zauważył w ich doświadczeniach, pewien, że jeśli tego nie zrobi, będzie się to za nim ciągnęło i powracało w najmniej odpowiednich momentach. Słysząc powątpiewanie w głosie Blanki, zmarszczył brwi, przygotowując się na nadchodzącą niechybnie potrzebę wyjaśnienia po co była mu odpowiedź i że nie, nie próbował żartować, pytał całkiem serio... Vargas, chociaż wciąż odwrócona do niego plecami i niezdolna wyczytać niczego z jego mimiki, zdała się w lot pojąć, że nie chciał usłyszeć podważania zasadności swojego pytania, a jedynie odpowiedź na nie. Jakąkolwiek była mu w stanie dać.
    Zamarł na moment, słuchając najpierw próby obrócenia wszystkiego w żart, w który Blanca chyba sama nie wierzyła, a potem opuszczając powoli rękę, która trzymała gąbkę, z powrotem do wody, gdy jej słowa nabrały powagi – siedząc tak blisko, Es zauważył, że jej ramiona ściągnęły się nieco ku sobie, a płatek ucha i szyja zaczerwieniły rumieńcem. Słuchał, powstrzymując odruch wyciągnięcia dłoni, by ukoić zakłopotanie muśnięciem nagiej skóry – słuchał i zestawiał ze sobą słowa wyryte w nim jak prawdy objawione ze słowami Blanki. Nowymi, w pewien sposób dziwnymi, ale rezonującymi z czymś głęboko, co wzdychało z ulgą. Zagryzł wnętrze policzka, przełykając z trudnością ślinę, kiedy kobieta obróciła się, na moment chwytając jego spojrzenie – poczuł ciepło rozlewające się po karku, policzkach, wierzchu nosa.
    Minęła dłuższa chwila, zanim odpowiedział, zmieszany wszystkim, co wprawił w ruch.
    - Tak. Chyba nie tylko w połowie – przyznał, dziwiąc się, że mimo uważania tych słów najpierw za kłamstwo mające sprawić, by Blanca nie poczuła się gorzej, gdy wybrzmiały, pojął, że właściwie naprawdę tak myślał. Otrzymał kompletnie inną odpowiedź, niż zakładał – odpowiedź pozornie traktującą na inny temat, ale biegnącą gdzieś bardzo blisko, nieśmiało pokazując, że może istniały inne ścieżki, niż ta którą szedł.
    Przysunął się bliżej, z pewną dozą niepewności powoli obejmując rękoma mokre ramiona kobiety, dając jej wybór, by zdążyła zaprotestować, gdyby tego nie chciała. Przytulił drapiący zarostem policzek do boku jej głowy, przez chwilę po prostu oddychając w tej samej przestrzeni.
    - Mogę cię pocałować? – spytał, jakby jeszcze poprzedniej nocy nie brał od niej o wiele więcej, ani razu nie pytając o pozwolenie.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Gdyby to był teleturniej, śmiało można by powiedzieć, że właśnie wygrała nagrodę. Nie była pewna, czy główną, ale jakąś – na pewno. Nie od razu było to oczywiste – początkowa cisza ze strony Estebana mogła zapowiadać bardzo wiele rzeczy. Rozczarowanie, że Blanca nie odpowiedziała tak, jakby sobie tego życzył. Może podejrzenie, że zrobiła to specjalnie – że świadomie uniknęła wchodzenia w temat, na który wcale nie chciała rozmawiać. W tej początkowej ciszy Barros mógł myśleć bardzo wiele rzeczy – rzeczy, których tym razem Vargas nie była już w stanie wywnioskować czy choćby zgadnąć.
    Wyszło jednak na to, że był… Usatysfakcjonowany? Na pewno nie rozczarowany, a to już sukces.  Blanca nie była pewna co sama by pomyślała, gdyby, stawiając takie pytanie, otrzymała taką odpowiedź – ale nie sądziła, by była tak... Spokojna. Znała się wystarczająco, by wiedzieć, jak krótki ma lont. Drażniły ją głupoty, wybuchała znacznie częściej niż szybciej niż było potrzeba. Nie byłaby zdziwiona, gdyby – będąc na miejscu Estebana – skrzywiła się tylko z rozdrażnieniem.
    On tego nie zrobił. Zamiast tego poczuła jego dłonie na ramionach, a chwilę potem była już zamknięta w klatce jego ramion. Chociaż klatka to złe słowo – Blanca nie chciała z niej przecież uciekać. Nie protestowała, gdy Barros pozostawił jej na to przestrzeń i potem też wcale nie wypatrywała chwili, w której znów będą musieli się odsunąć.
    Westchnęła cicho, mimowolnie przytulając się do jego policzka. Pojedyncze kosmyki schnących niespiesznie włosów – te kilka pasemek które wymknęły się z warkocza – być może połaskotały wtedy Estebana w nos, kilka kropel stygnącej wody mogło zachlapać jego i tak już częściowo przemoczone ciuchy, gdy Vargas przysunęła się lekko w jego stronę, tak blisko, jak mogła. Przymykając oczy, wsparła głowę na jego ramieniu, wtulając nos w zagłębienie szyi mężczyzny.
    Mogę cię pocałować?
    Ponownie uniosła powieki, wyraźne zdziwienie na krótką chwilę rozlało jej się na twarzy. Mogła spodziewać się wielu pytań, ale na pewno nie tego. Po minionej nocy nie oczekiwała, że Esteban będzie ją pytał. Że po tym, jak wiele mu oddała, wciąż nie będzie pewien przyzwolenia. Jasne, teoretycznie mogła przecież zmienić zdanie – szczególnie teraz wydawało się być logicznym, że jej bliskość nie powinna być dla Barrosa oczywistością – ale... Aż do tej pory Blanca nie patrzyła na to z tej perspektywy.
    Aż do tej pory nie wiedziała, jak dużo przyjemności sprawi jej podobne pytanie. Jak bardzo ją rozczuli.
    Nie pamiętała, by kiedykolwiek ktoś ją pytał. Sama też nie pytała. Spragniona bliskości innych ludzi, zwykle po prostu brała, pokazywała raczej gestami niż słowem – a przez to poniekąd sama wpychała im w ręce argument, że przecież ona zawsze chce. Argument nie tak całkiem nieprawdziwy, bo Blanca, zapytana, rzeczywiście przyznałaby, że od kilku lat jest pod tym względem dosyć prosta. Że jej instrukcja obsługi jest nie tylko nieskomplikowana, co wręcz żałośnie pozbawiona głębi, jakichś niuansów. Takie stwierdzenie byłoby z kolei przesadą, ale Vargas trochę tak na siebie patrzyła.
    Jakby przez te kilka lat się zepsuła, straciła jakąś część swojej wcześniejszej wrażliwości, delikatności – swojej niepewności rozumianej, dla odmiany, jako coś słodkiego, uroczego.
    Teraz Esteban pytał i Blanca musiała dać sobie chwilę, nim mogła udzielić mu odpowiedzi. Nie dlatego, że nie wiedziała, co powiedzieć. Po prostu delektowała się słodyczą, której nie tylko się nie spodziewała, ale która była dla niej czymś skrajnie nowym. Czymś, czego dotąd nie znała.
    - Tak – odpowiedziała wreszcie, jedno krótkie słowo spłynęło jej z języka cicho – za cicho i zbyt niepewnie. Nie chciała, by tak to brzmiało. Nie chciała, by Esteban musiał się zastanawiać, skąd brała się ta niepewność, bo niemal na pewno wyciągnąłby błędne wnioski.
    Uniosła głowę i, zwracając się do mężczyzny, musnęła jego policzek opuszkami palców. Uśmiechnęła się miękko.
    - Tak, Es – powtórzyła pewniej. - Chcę, żebyś mnie pocałował.
    Zupełnie nie swoim zwyczajem nie wyrywała się przed szereg. Czekała. Dopiero gdy wargi Barrosa musnęły jej własne – dopiero wtedy pozwoliła sobie objąć go za szyję, wsunąć palce w jego włosy i oddać miękką pieszczotę.
    Jakkolwiek to brzmiało w obecnej sytuacji, czuła się znów nastolatką zbierającą pierwsze całusy. Nie pocałunki, te brzmiały zbyt poważnie, ale właśnie buziaki – pierwsze słodkie wyrazy czułości, troski, całej masy cieplejszych uczuć, których nawet nie próbowała jeszcze nazywać.
    Gdy wreszcie zdecydowała się odsunąć, nie zrobiła tego zbyt daleko – od, tylko trochę, by nabrać oddechu, spojrzeć mu w oczy, uśmiechnąć się lekko. Wsparła czoło o jego czoło i odetchnęła powoli.
    - Chyba najwyższy czas kończyć, co? – spytała i, łapiąc się, jak mogło to zabrzmieć, roześmiała się lekko. - Kąpiel. Tylko kąpiel. Z tobą… – zawahała się. Z tobą chyba nie chciałabym kończyć wcale, cisnęło jej się na usta. Nie powiedziała tego, decydując się na inne słowa. Mniej zobowiązujące.
    Nie była pewna, do czego powinna się teraz zobowiązywać. Czy w ogóle do czegokolwiek.
    - Z tobą chętnie będę jeszcze przez chwilę. Może trochę dłuższą – powiedziała więc zamiast tego, uśmiechając się z rozbawieniem i cmoknęła Estebana w czubek nosa. - Podaj mi ręcznik, kocie.  – Nie zorientowała się, w którym momencie wkradło jej się nadprogramowe określenie. Nawet po wypowiedzeniu go, nie była świadoma, jak właśnie Barrosa nazwała. - Myślę, że to już doskonała pora na śniadanie. Jestem już strasznie głodna.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Nie rozważał zasadności pytania, które zadał Blance – gdyby to zrobił, Es zacząłby powątpiewać w każdy krok, jaki podejmował w jej obecności. W każdy miękki dotyk, westchnięcie odsłaniające słabość trzymaną na co dzień pod kluczem czy w to, że mógłby czegokolwiek oczekiwać. Już raz uświadomiła mu, że nie, nie miał czego u niej szukać, dopóki sama nie podejmie odpowiednich decyzji, tylko... Chyba jakoś nie potrafiło to do niego w pełni dotrzeć. A wtulając się w jego objęcia, Blanca nie ułatwiała choćby myślenia o jakimkolwiek dystansie.
    Przedłużająca się cisza sprawiała, że gdyby nie przytulona w niego kobieta, Barros zacząłby najprawdopodobniej wiercić się na swoim stołku i szukać zajęcia dla rąk, które rozładowałoby gromadzącą mu się pod skórą nerwową energię. W aktualnej sytuacji, nie chcąc wzbudzać podejrzeń czy zaniepokojenia, mógł tylko głaskać palcami nagą skórę na ramionach astronomki, powstrzymując dłonie próbujące zsunąć się niżej. Nie po to świadomie i dojrzale stawiał weto ich apetytom na siebie, by teraz wyłamywać się tylko dlatego, że nie potrafił uspokoić rąk przy odrobinie stresu.
    Niemal odetchnął z ulgą, kiedy Blanca wybawiła go z niepewności, dając klarowną odpowiedź, chociaż nerwy ulokowane wcześniej gdzieś w ramionach, zdały się spłynąć do brzucha i uformować w kłującą kulę, przywodząc na myśl odległe wspomnienia pierwszego zauroczenia. Jakkolwiek dziwnie mogłoby to nie brzmieć, seks z nią nie wywołał w nim aż tylu – czasem sprzecznych – emocji, jak to. Czymkolwiek było, jednocześnie miękkie i pełne wręcz elektrycznej energii w przestrzeni między nimi, zanim ostrożnie musnął wargami jej, jakby robili to pierwszy raz. W tyle gardła wibrowały mu ciche pomruki wywołane dotykiem na szyi i we włosach – miał cichą nadzieję, że Vargas nie zauważyła, jak bardzo miękł, gdy jej palce przeczesywały krótkie kosmyki. Gdyby spróbowała świadomie skorzystać z tej przewagi, mogłoby się to dla Barrosa okazać dramatyczne w skutkach.
    Nie był pewien, w którym momencie zamknął oczy – wiedział tylko, że czując oddech kobiety na wilgotnych po pocałunku ustach, wcale nie miał ochoty ich otwierać. Parsknął cichym śmiechem, gdy Blanca zaczęła się szybko tłumaczyć, że mówiąc o kończeniu, miała na myśli tylko kąpiel i chociaż miło byłoby usłyszeć jakieś deklaracje, zapewnienia, że z nim kończyć nie zamierzała, doceniał jej szczerość. Brak obietnic potencjalnie bez pokrycia, które mogłyby potem cholernie zranić.
    - Jasne – rzucił, rozplątując uścisk dookoła jej ramion, pozwalając sobie na mały, usatysfakcjonowany uśmiech i szybkie cmoknięcie odsłoniętego karku w odpowiedzi na bycie nazwanym nie po imieniu, a w sposób sugerujący większą zażyłość. - Widzisz, mogłaś zamówić śniadanie do łóżka – powiedział, ściągając z haczyka puszysty, błękitny ręcznik i narzucając go na ramiona kobiety, gdy podniosła się w wannie. Musiał świadomie pociągnąć wzrok wyżej, nie podążać za strużkami wody z pianą spływającą po krzywiznach opalonego ciała. - Jest tylko jeden mały problem – zaczął, przypominając sobie o ubraniach, które leżały w równej kostce na łazienkowym blacie tuż pod ręką. - Przy twoim pokoju ciągle ktoś się kręcił, więc wziąłem ci coś z mojej szafy. Dresy możesz spokojnie ściągnąć gumką w pasie, a sweter... Powiedzieć, że to taki oversize? – podsunął, potykając się na angielskim słowie. Nie zastanawiał się wcześniej nad implikacjami oglądania Blanki chodzącej w jego ubraniach, ale teraz, mając ten obraz już niemal na wyciągnięcie ręki, był przekonany, że przeżycie tego dnia do końca i niedotknięcie jej będzie istną torturą.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Zauważyła. Była wystarczająco spostrzegawcza, by dostrzec delikatne rozluźnienie wszystkich tych mięśni, które delikatnie muskała opuszkami palców. Może nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo delikatne gładzenie szyi i włosów działa na Estebana – ale wiedziała, że jakoś działa.
    Nie planowała tego wykorzystywać w żaden sposób, którego oboje mogliby potem żałować.
    Potem, z wargami wciąż ciepłymi po niespiesznych pocałunkach – i wciąż pragnącymi więcej – wcale nie chciała się odsuwać. Gdyby tylko mogła zarządzić cały dzień w takiej właśnie pozycji – lub przynajmniej podobnej, podobnie blisko Barrosa – zrobiłaby to bez wahania. Choć świadoma skomplikowania relacji, z którym musiała sobie jakoś poradzić, z nich dwojga to nie ona była tą rozsądną – tą, która powstrzymałaby się w odpowiednim momencie. Nie zrobiła tego. Od kilku lat już nie walczyła ze sobą niemal wcale.
    Jakkolwiek zabawne by to było, głównym argumentem który przemawiał za przerwaniem wreszcie tej słodkiej chwili, był dla Blanki głód. Nie rozsądek, nie jakieś poczucie odpowiedzialności, a proste burczenie w brzuchu. Naprawdę była głodna.
    Wyszła z wanny, z przyjemnością otulając się miękkim ręcznikiem. Starała się nie myśleć o tym, że stoi przed Estebanem naga, że chowa się tylko za niespecjalnie solidną zasłoną miękkiego materiału. Nie wstydziła się swojego ciała i tego, że tylko ona jest teraz rozebrana. Głodne spojrzenie Barrosa cieszyło ją, nie peszyło. Ale właśnie dlatego nie mogła o tym myśleć. Nie powinna.
    Zbyt łatwo było ją uwieść. Zbyt łatwo traciła głowę. Nie chciała, by Esteban po raz kolejny musiał myśleć za nic dwoje.
    Wycierając się niespiesznie, roześmiała się lekko.
    - Może i bym zamówiła, gdybyś ze mną został – wytknęła mu z rozbawieniem, chociaż jeszcze nie tak dawno temu wcale nie było jej do śmiechu. Nie przywykła do budzenia się po seksie samej. To znaczy, budziła się tak często, ale zawsze była to jej decyzja. To ona zaraz po wychodziła z czyjegoś mieszkania, wracając do siebie. To ona odprawiała kochanka – lub kochankę – gdy tylko znów pragnęła zostać sama. No i była jeszcze Yami – z nią o samotnych pobudkach nie mogło być mowy. To, że tym razem było inaczej – że to Esteban zostawił ją nad ranem, nie ona jego – było dla niej doświadczeniem zupełnie nowym. Doświadczeniem, które wcale jej się nie podobało – powody, dla których Barros wstał tak rano, nie miały najmniejszego znaczenia.
    Nie zamierzała jednak ciosać mu o to kołków na głowie. Teraz już ją to bawiło. Nie była na tyle ślepa, by nie widzieć własnych wad – a przewrażliwienie z pewnością nią było, podobnie jak okazjonalna arogancja i egoizm.
    Słysząc tłumaczenia odnośnie dostępnych ciuchów uniosła brwi lekko.
    - I teraz już na pewno nikt się nie domyśli – skwitowała, po chwili jednak parsknęła śmiechem. - Dawaj – zakomenderowała, biorąc ciuchy od Barrosa z nieco zbyt widocznym entuzjazmem.
    Jak już można było zauważyć, z nich dwojga to nie ona była tą specjalnie myślącą o konwenansach – i o innych. A przynajmniej nie myślała o innych bardziej, niż o sobie.
    Myśl, że może zatonąć w ciuchach Estebana, skryć ciało w materiale wciąż – mimo prania – pachnącym mężczyzną sprawiała jej przyjemność. I znów prowadziła myśli nie tam, gdzie trzeba.
    Teraz, już poza kąpielą, doprowadziła się do porządku szybko. Odwiesiła ręcznik na haczyk i bez wahania wślizgnęła się w bokserki – odpowiednio zmniejszone szybkim zaklęciem – dresy i sweter Barrosa. Przejrzała się w łazienkowym lustrze, jakby szykowała się na rewię mody i, usatysfakcjonowana tym, co widzi, ponownie zwróciła się do mężczyzny. Uśmiechając się szeroko, w dwóch krokach znów była tuż obok – i znów szukała dotyku. Pocałowała go lekko, może nieco zbyt pospiesznie i chwyciła go za rękę, splatając swoje palce z jego.
    - Śniadanie – wymruczała, nawet nie próbując udawać, że nie jest to teraz dla niej najwyższy priorytet.
    Puściła dłoń Estebana dopiero wtedy, gdy drzwi od łazienki zamknęły się za ich plecami, a z góry dobiegły ich głosy dyskutujących przy schodach Nity i Sala.

    [Es i Blanca z tematu]


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.