Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    25.03.2001 – Część wspólna – B. Vargas & E. Barros

    2 posters
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    25 III 2001

    Jak dotąd z ogrodu nie korzystał nikt poza Blancą. Było za zimno, zbyt wilgotno, czy w jakikolwiek inny sposób za. Ale było też - co wiedziała tylko Blanca - cicho, spokojnie i z fantastycznym widokiem na miasto.
    Krótka notka od Esa w jakiś sposób ją ucieszyła - choć chyba nie tak, jak zakładała. Teoretycznie właśnie wygrała, nie? Barros, mimo oporów, zdecydował się skorzystać z propozycji. Powinna być usatysfakcjonowana. Tylko, że nie była. Nie chodziło przecież o wygraną. To, że Es postanowił spróbować, musiało wynikać tylko z tego, że głowa nie dawała mu spokoju - a to już powód do radości był taki, że żaden. Blanca była więc zadowolona jedynie z tego, że może pomóc - i że Barros postanowił tej pomocy nie odrzucać, niezależnie, co myślał o jej formie.
    Zaraz po kolacji wróciła do siebie tylko po to, by ubrać się ciepło i zabrać woreczek z pastylkami Pochłaniacza. Rozpuszczalne tabletki były tą postacią narkotyku, który Blanca preferowała - eliksir, który też miała w zapasach, wchłaniał się szybciej i działał mocniej, ale nie przepadała za nim. Mieszała go z herbatą (często) lub alkoholem (czasem), ale wciąż traktowała go jako raczej ostatnią deskę ratunku niż środek do codziennego stosowania. Z pastylkami było inaczej. Je potrafiła jeść jak cukierki - o czym, całe szczęście, nikt nie wiedział. Raczej.
    Teraz, tonąc w dwa rozmiary za dużym, grubym swetrze - kupionym już tutaj, w jednym z lokalnych sklepów z odzieżą - z szyją owiniętą szalikiem i dłońmi skrytymi głęboko w rękawach, usadziła się wygodnie na niewysokiej kanapie ogrodowej i odetchnęła głęboko rześkim powietrzem. Jeszcze przed przyjściem Esa zdążyła rozpalić w niewielkim piecyku, tak że mimo zimna w samym ogrodzie wcale nie było źle. Jeśli dodać do tego zapas herbaty w termosie, dwa dodatkowe koce i stos poduszek w zasięgu ręki, łatwo było wyobrazić sobie, że mogło być tu całkiem przyjemnie.
    Blanca podwinęła nogi pod siebie, przykryła się kocem i przeciągnęła się leniwie. Z niedużego odtwarzacza, który zabrała z pokoju, sączyła się kolejna spokojna - smętna? - melodia, w rytm której Vargas machała stopą leniwie. Jeszcze kilka dni temu nie mogłaby sobie na to pozwolić, ale teraz, gdy pani Giovana zwolniła ją z kary w postaci szyny rehabilitacyjnej, było znacznie lepiej. Wciąż wprawdzie kulała lekko, a zbyt długie chodzenie czy stanie odbijało się uporczywym bólem kostki, Blanca jednak nie narzekała. Mogła wspiąć się po drabince na dach, a to już był wyraźny postęp w kuracji, nie?
    Upijając kilka łyków herbaty, rozkoszowała się ciszą. Na dole, w mieszkaniu, cicho było rzadko kiedy. Przy ośmiu osobach zgromadzonych w jednej przestrzeni prawie zawsze ktoś gadał, gdzieś grała muzyka lub telewizor, ktoś krzątał się w kuchni lub sprzątał. Vargas nie powiedziałaby, że w apartamencie zawsze panował zamęt - ale jednak rzadko kiedy było naprawdę spokojnie.
    Z przyniesionego woreczka wyciągnęła dwie pastylki i wsunęła je pod język. Opierając głowę na oparciu kanapy, delektowała się znajomym musowaniem tabletek, jednocześnie błądząc wzrokiem po rozgwieżdżonym niebie. Z każdym dniem spędzonym w Midgardzie tutejsze gwiazdy były jej coraz bardziej znajome.
    Słysząc cichy brzęk drabiny, odetchnęła głęboko. Gdy Es pojawił się na górze, uśmiechnęła się lekko.
    - No cześć - rzuciła w ramach powitania, choć przecież widzieli się zaledwie parę chwil temu na dole, przy kolacji.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Źle sypiał i bezpośrednią przyczyną tego stanu był Lucas. Nigdy nie znosił dobrze odmowy lub gdy ktoś rzucał kłody pod nogi planom, które sobie powziął, ale Esteban nie sądził, że jego młodszy brat potrafi być tak zawzięty i złośliwy – no bo jak inaczej nazwać fakt, że najpierw sam napisał do niego list pełen rozżalenia, a później najprawdopodobniej namówił do tego również żonę, jej matkę i jedną z babć? Widząc kolejne brązowe koperty dostarczane przez wiewiórkę, Es pobieżnie przeglądał ich zawartość, a następnie wrzucał do wiecznie rozpalonej kozy, by zmieniły się w popiół.
    Nie był do końca przekonany do metody Blanki – zabij go uprzejmością – ale po lawinie odpowiedzi wyrażających żal jego decyzją niepodjęcia się stanowiska przyszłego ojca chrzestnego i namowy, by jeszcze się zastanowił, odnalazł w sobie pokłady cierpliwości ostatnio wykorzystywane w pełni, gdy uczył się przemiany.
    Dziękuję za troskę, ale jestem pewien swojej decyzji.
    Nawet, gdyby się ugiął – po raz kolejny – i zmienił zdanie, by zachować status quo rodzinnych relacji, co by to dało? Byłby tylko jeszcze bardziej nieszczęśliwy. Wrodzona, przekazywana z pokolenia na pokolenie upartość stała się w ostatnich dniach jego najlepszą przyjaciółką – nie zamierzał po raz kolejny iść ze swoimi problemami do Blanki i zwierzać się. Już i tak mu pomogła, z konsekwencjami swoich czynów musiał zmierzyć się sam.
    Szło mu to... różnie.
    W większości tak, że w trakcie pracy był jeszcze bardziej milczący niż zwykle, a gdy cienie pod oczami zrobiły się zbyt wyraźne, wolne chwile i sen zaczął spędzać pod postacią zwierzęcia. Kajman nie mieścił się w całości na łóżku i koniec ogona zwisał mu na podłogę, ale Es nie przejmował się ani tym, ani tym bardziej faktem, że najprawdopodobniej zarywa sobie materac dodatkową łuskowatą masą. Nie wyolbrzymiał, kiedy powiedział Blance, że przebywanie w przemienionej postaci wyciszało emocje i pozwalało mu się skupić. Problem pojawiał się, kiedy nie mógł oddalić się na moment w ustronne miejsce, w momentach w których głosy reszty członków wyprawy stawały się zbyt głośne, a ich dźwięk wywoływał ból zębów i potrzebę wydłubania sobie z czaszki wszystkich struktur odpowiedzialnych za odbieranie bodźców.
    Właśnie dlatego zdecydował się spróbować sposobu Blanki, choć wciąż uważał, że w szerszej perspektywie narkotyki nie mogły prowadzić do niczego dobrego. Spróbuje raz, a potem poszuka innego sposobu. Tak przynajmniej sobie powtarzał, doskonale wiedząc, że legalne, powszechnie dostępne eliksiry uspokajające odbierały mu refleks i jasność myślenia. Pudrowały problem, zamiast go rozwiązywać.
    Kiedy napisał Blance, by znalazła jakieś spokojne miejsce, miał raczej na myśli któreś z pomieszczeń, a nie ogród umiejscowiony na dachu. Dachu, w nocy. Dachu, na którym jak sama podkreśliła, będzie zimno. Za co?
    Mógł przynajmniej przetestować swój najnowszy nabytek w postaci odzieży termoaktywnej, czymkolwiek ona właściwie była – uwierzył na słowo miłej sprzedawczyni w sklepie dla turystów, że tylko ta jedna dodatkowa warstwa pod swetrem i spodniami pozwoli mu lepiej znosić skandynawskie zimno. Był gotów spróbować czegokolwiek, byle zniwelować gęsią skórkę i dygotanie, które nieprzerwanie towarzyszyło mu, gdy przekroczyli granicę. Bezpiecznie owinięty w swoje wszystkie warstwy – gruby sweter, kurtkę, ulubiony żółty szalik, czapkę i parę rękawiczek które nie krępowały ruchów dłoni – wspiął się po drabinie prowadzącej na dach. Sal rzucił mu pytające spojrzenie, gdy go zauważył, ale tylko machnął ręką, sygnalizując, by naukowiec zajął się czymś innym. Westchnął w zwoje szalika, przeczuwając podskórnie, że jak tylko ktoś doda dwa do dwóch, pojawią się komentarze, co takiego robił z Blanką na dachu. Uroki życia w większej grupie – z rodziną jakoś mniej mu to przeszkadzało.
    - Nie obijałaś się – odparł na powitanie, zauważając, że kobieta zdążyła rozpalić piecyk. Nawet nie wiedział, że jakiś tam był – musiał omijać go wzrokiem za każdym razem, gdy wchodził na dach odnawiać ich zaklęcia obronne - ale teraz ostrożnie przysunął go bliżej ratanowej kanapy, nie zamierzając odmówić nawet odrobinie dodatkowego ciepła. Jeszcze przecież nie wiedział, czy ten niemagiczny wynalazek, w który się wcisnął, był czegoś wart. Bezpańskim kocem odizolował się od kanapy, która w tych warunkach przypominała jego zdaniem blok lodu i dopiero luźnymi końcami otoczył ramiona oraz tułów, zamieniając się w jednoosobowy kokon. Stopy w ciężkich butach wyciągnął w kierunku piecyka, dopiero po chwili rejestrując, że poza trzaskaniem polan słyszy coś jeszcze.
    - Muzyka? – rzucił, nieco zdezorientowany. To jakaś część etykiety brania?
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    W porównaniu do Estebana wydawałoby się, że Blanca ubrała się w zasadzie na lato - bo czymże jest jeden sweter i jedna podkoszulka pod nim w porównaniu to tylu solidnych warstw, jakie miał na sobie Barros? Vargas pogardziła także rękawiczkami i czapką, a i szalik wydawał się być zawinięty jakoś tak nonszalancko, zupełnie od niechcenia. Tylko po tych różnicach łatwo dało się wywnioskować, kto z nich dwojga jest rozsądniejszy - i na pewno nie była to astronomka.
    Spoglądając, jak Es mości się w wybranym fotelu, uśmiechnęła się nieznacznie. Wyglądał teraz jak góra rzuconego w kącie prania. Albo jak Eskimos. Oczywiście, żadnym z tych porównań nie zamierzała się dzielić - w zamian usłyszałaby jeszcze, że ona z oklei zbiera sobie kolejne punkty u pani Giovany i co wtedy? Nie, dzisiaj miało być miło, więc żadnych przytyków i uszczypliwości. W miarę możliwości żadnych.
    Mimowolnie przesuwając własne buty bliżej kanapy, by nie przeszkadzały, okryła się trochę wyżej kocem i uśmiechnęła się szerzej na pytanie mężczyzny.
    - To żaden specjalny rytuał, jeśli o to pytasz - odparła, nieświadomie adresując niemal jeden do jednego drugą, niezadaną część pytania. - Po prostu tak lubię. - Wzruszyła ramionami. - Możemy wyłączyć, jeśli chcesz.
    Muzyka rzeczywiście nie była Blance niezbędna - dziewczyna po prostu przyzwyczaiła się już, że, będąc samą, łatwiej jej uwolnić myśli gdy w tle lecą cicho ulubione kawałki. No właśnie - będąc samą. Bo zawsze była tu sama. Wyjście na dach za każdym razem równało się samotności - siedzeniu w spokoju, z dala od wszelkich dyskusji, pytań, jakichkolwiek niepożądanych dźwięków. Tu, w ogrodzie, była Blanca, jej emocje, jej myśli. Rozgwieżdżone niebo, no i muzyka, zazwyczaj.
    A teraz był jeszcze Es i jakkolwiek Vargas sama mu to zaproponowała, teraz wcale nie czuła się aż tak swobodnie, jak pokazywała. Dzielenie przestrzeni, która dotąd była tylko jej, było trochę dziwne. I, szczerze mówiąc, także onieśmielające.
    Łykiem herbaty zmywając resztki rozpuszczonych pastylek, ruchem głowy wskazała woreczek z tabletkami.
    - Weź jedną, jeśli masz ochotę. Pod język i czekaj, aż się rozpuści. One są trochę jak te słodkie musujące cukierki - poinstruowała krótko, bez nacisku jednak. Liczyła się z tym, że Es może się jeszcze rozmyślić - miał do tego pełne prawo. Wtedy... Cóż, wtedy jedyną, której będzie aż tak dobrze będzie ona sama. Wcześniejsze musowanie pod językiem ustąpiło nieśmiałemu jeszcze musowaniu w głowie.
    Rozpierając się wygodniej na kanapie, znów spojrzała ku gwiazdom.
    - Wiesz, że jest ich około dwustu tryliardów? - zapytała znienacka, nie patrząc na mężczyznę. - Gwiazd. Gołym okiem widzimy zazwyczaj najwyżej kilka tysięcy, może ze cztery, więc cała zabawa zaczyna się tam, gdzie oczy nas zawodzą. I każda gwiazda... - Zawahała się. - Każda gwiazda to jakiś świat. No, prawie każda. Mniej lub bardziej gościnny świat, każdy z własnymi tajemnicami i własnym zestawem reguł.
    Przygryzając dolną wargę, błądziła wzrokiem od jednego świetlistego punktu do drugiego.
    - Moja babcia wciąż lubi powtarzać, że każdy taki punkcik to ślad po ludzkich duszach, ich echo. - Roześmiała się cicho. - Oczywiście, wychowana przez moich rodziców, wiem, że tak nie jest. Że to czysta chemia, fizyka i... - Łapiąc się na sięganiu po niemagiczne słowa, pokręciła głową lekko. - Że to nauka, po prostu. Bardzo namacalna, wielokrotnie opisana nauka. Ale jednak... Czasem chcę wierzyć, że to babcia ma rację. Czasem chciałabym być taką gwiazdą. - Uśmiechnęła się pod nosem.
    Podnosząc głowę z oparcia kanapy pokręciła głową przepraszająco.
    - Gadam głupoty - podsumowała. Ruchem głowy wskazała termos. - Częstuj się, jeśli chcesz. Herbata plus maliny, cytryna i miód. Bez alkoholu - podkreśliła, z jakiegoś powodu przekonana, że Es może ją podejrzewać o najgorsze. W końcu gdy widział ją pod wpływem ostatnio, była wzorem tego, jak nie powinno się brać - ani Pochłaniacza, ani niczego innego.
    Zamyśliła się na chwilę.
    - Jakby co, potem i tak pewnie będą gadać - powiedziała, zupełnie zmieniając temat. - W sensie, ci na dole. Nasz kochany zespół. - Uśmiechnęła się z rozbawieniem. - Nita pewnie już tworzy plotki o tym, jak kradnę jej faceta. Nawet, jeśli nie widzieli, jak tu wchodzisz, to... - Wzruszyła ramionami. - Czasem mam wrażenie, że i tak wiedzą wszystko.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Blanca okazywała się być tego wieczora wybitną szczęściarą – gdyby zamiast upierać się na naukę przemiany, Es poszedłby w kierunku umiejętności odczytywania cudzych myśli, miałaby przechlapane ze swoimi niewypowiedzianymi komentarzami o górze rzuconego w kąt prania. W pakiecie pojawiłby się zapewne również mały foch z gatunku tych, które zwykle wyrastały na gruncie urażonego męskiego ego – twierdzący, że nic się nie stało, a po cichu szczerzący zęby, że jego poważne przygotowania zostały wyśmiane.
    - Niech sobie gra, nie przeszkadza mi – rzucił spokojnie Barros, błogo nieświadom wszystkich porównań i komentarzy. Muzyka, choć nigdy nie była jego pierwszym wyborem, gdy przychodziło do spędzania wolnego czasu, nie wywoływała w nim żadnych skrajnych reakcji, dopóki była częścią tła i nie przeszkadzała w rozmowie.
    Kątem oka zerknął na materiałową torebkę leżącą niewinnie pomiędzy nimi, nie sięgając po nią od razu. Chociaż postanowił już, że spróbuje, wciąż czuł lekki opór – jak wtedy, gdy ojciec przyłapał go na paleniu papierosów, zmuszając by wypalił przy nim całą paczkę. Żeby wybić mu z głowy nałogi. Nie podziałało, za to Bruno coraz częściej sam sięgał po fajkę.
    Wiesz, że jest ich około dwustu tryliardów?
    Obrócił głowę w kierunku kobiety, przyglądając się jej przez moment, zanim sam również podniósł wzrok w górę, gdzie setki – tryliardy – jasnych punktów umościły się na ciemnej tkaninie nieba. Ciężko było sobie wyobrazić, że każdy z nich miał potencjał być takim samym pełnoprawnym światem jak ich – że byli tylko jednym z ziarenek piasku na pustyni.
    - Z góry miałabyś dobry widok na wszystkie głupoty, które robią ludzie – rzucił, nie bardzo wiedząc, co innego mógłby powiedzieć. Zwykle zachowywał w takich momentach ciszę, ale nie chciał dać Blance odczuć, że jej słowa mogły go nudzić, kiedy tak nie było. Pokręcił lekko głową, sięgając po termos, za którym najpewniej chciała ukryć cień zażenowania – skądś to znał – i transformując jeden metalowy kubek w dwa mniejsza, nalał im obojgu herbaty.
    - To nie głupoty – zaprzeczył, ostrożnie dmuchając na powierzchnię naparu. W parze unoszącej się znad kubka nie czuł znajomego zapachu alkoholu. - Lubię na nie patrzeć, ale prawie nic o nich nie wiem. Jeśli tylko masz ochotę, mów. Tylko z jak najmniejszą ilością niemagicznych słów, chyba że chcesz, żebym ci przerywał – powiedział, uśmiechając się półgębkiem, co zapewne zasłoniły zwoje szalika. - Twoja babcia brzmi jak miła osoba. Ciepła – dodał pospiesznie po chwili, jakby bał się, że nie zdąży wypowiedzieć słów, zanim coś je pożre lub stłamsi.
    Z nieeleganckim siorbnięciem upił łyk zdecydowanie zbyt gorącej wciąż herbaty i wreszcie zdecydował się sięgnąć po woreczek – podłużne tabletki wcale nie wyglądały groźnie, ale czego właściwie się spodziewał? Oznaczeń z trupią czaszką i skrzyżowanymi piszczelami? Wziął jedną, obracając ją ostrożnie w palcach, kiedy Blanca napomknęła jeszcze o reszcie zespołu i ich skłonnościach do plotek. Esteban jęknął w samym tyle gardła.
    - Sal widział – przyznał niechętnie. - Ale czasem faktycznie ma się wrażenie, że wiedzą o wszystkim, nie żeby powinni w tym czasie pracować. A Nita... Nita to Nita. Nie widzi, że tyłek na który się gapi, jest już za stary – podsumował, mając cichą nadzieje, że zakończy w ten sposób temat. W większości starał się nie zwracać na to uwagi, ale plotkowanie naukowców czasami zachodziło mu za skórę i wydawało się zwyczajnie głupie.
    Upił jeszcze jeden łyk herbaty, zostawiającej na języku przyjemny posmak miodu i ostrożnie położył pastylkę pod językiem tak, jak poinstruowała wcześniej Blanca. Faktycznie musowała jak cukierek.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Roześmiała się lekko.
    - Pewnie faktycznie bym miała. Błyskałabym sobie gdzieś tam wysoko i chichrała na każde nieudane próby podrywu czy kolejne rodzące się teorie spiskowe. – Pokręciła lekko głową. - Nie jestem tylko pewna, jak długo by mnie to bawiło – i kiedy zaczęłabym być od tego chora.
    W kilku starannie dozowanych słowac]h Esa dosłuchała się o dziwo zainteresowania – co z kolei sprawiło, że uśmiechnęła się przelotnie i trochę mniej już potrzebowała chować się za kubkiem. Jednym z dwóch kubków.
    - Ciągle się od siebie oddalają – powiedziała więc powoli, znów patrząc w niebo. Układała myśli i słowa. - Co pięć sekund oddalają się od siebie o jakieś… – Zmarszczyła brwi lekko, próbując przypomnieć sobie wartość. - Siedemdziesiąt pięć kilometrów, powiedzmy. Mniej więcej tyle. Wszechświat wciąż rośnie, coraz bardziej się rozszerza – a gwiazdy razem z nim. A gdy akurat nie rozpierzchają się na wszystkie strony, to umierają. – Przygryzła wargę lekko. Na tle nocnego nieba pojawił się pulsujący rytmicznie błysk – przelatujący samolot – a myśli Blanki natychmiast uciekły ku Przylądkowi Canaveral i wszystkich technikaliach, których nauczył ją tata. O nich jednak nie zamierzała mówić. Jak najmniej niemagicznych słów, tak?
    Na wzmiankę o babci uśmiechnęła się ciepło, w jednej chwili czując, jak bardzo tęskni za domem. W Europie nie byli długo, ale wcześniej była przecież Brazylia, Andy – cały kalejdoskop krajów i regionów mniej lub bardziej odległych od Meksyku, do którego, mimo magii i możliwości szybkiej podróży wcale nie wracała tak często.
    - Jest taka. Dobra i ciepła. To taka... – Zaśmiała się. - Stereotypowa babcia, w zasadzie. Ugości cię trzema obiadami naraz i zawsze będzie twierdziła, że słabiutko wyglądasz. – Pozwoliła sobie na chwilę umknąć myślami do babcinej hacjendy, jednego z tych miejsc, z którego miała w zasadzie tylko dobre wspomnienia. - I dużo wie – dodała po chwili. - Nie tak, jak rodzice, jej wiedza jest inna. Babcia jest widzącą, ale to też nie do końca o to chodzi. Ona... – zawahała się i przygryzła wargę w zamyśleniu. - Czasem odnoszę wrażenie, że żyła znacznie dłużej niż wskazywałaby na to jej metryka i widziała znacznie więcej niż można zobaczyć w czasie jednego ludzkiego życia. Jak taki niedorobiony wampir – parsknęła cicho. - Bo kto to widział, żeby wampiry były stare i pomarszczone? I żeby traktowały włosy różową płukanką?
    Znów milczała przez chwilę, nieświadomie machając stopą pod kocem do smętnego rytmu kolejnej z grających cicho ballad.
    ...tyłek, na który się gapi, jest już za stary.
    Złapała się na tym, że część słów zaczęło jej umykać – traciła koncentrację, ale, o dziwo, odzyskiwała ją jakby wciąż w odpowiednich momentach.
    - Dosyć skrajna ocena – skwitowała, unosząc brwi znacząco. - Ile masz w zasadzie? Ze czterdziestkę? Wedle wujka Eduardo... I w zasadzie także według połowy moich ciotek zabawa się dopiero zaczyna w tym wieku. – Wyszczerzyła zęby szeroko. - Zabawa każdego rodzaju. Wujek Eduardo, przez całą młodość zatwardziały kawaler, pierwszą żonę poznał tuż przed pięćdziesiątką. O dwie dekady młodszą. I dorobił się jeszcze trojaczków! – Rozbawienie Blanki nie ułatwiało wydedukowania, czy to, co mówi, było tylko historią wydumaną na rzecz tego wieczoru, czy jednak trudną do przyswojenia prawdą. Z drugiej strony, po co miałaby wymyślać? Jej rodzina była wystarczająco kolorowa, by dostarczać anegdotek na każdą okazję. Tak jak tę właśnie – w stu procentach prawdziwą.
    - Poza tym wy, faceci, starzejecie się jak wino – rzuciła bez skrępowania, grzejąc dłonie o kubek. Przez moment korciło ją, by dokonać także profesjonalnych oględzin omawianego sektora Esa – powstrzymało ją przede wszystkim to, że Barros siedział, no i był zakopany w kilku warstwach ciuchów, co uczyniłoby oględziny dosyć komicznymi i raczej nieefektywnymi. - To tylko my się musimy spieszyć póki nie wyglądamy jak przesuszone śliwki, co to się nadają tylko na kompot.
    Nie komentując w żaden sposób decyzji podjętej ostatecznie przez Esa – tabletki znikającej pod językiem mężczyzny – wierciła się przez chwilę, by finalnie rozwalić się już niemal na całej długości kanapy. Wspierając głowę o boczne oparcie mebla, przekręciła ją na bok, zerkając na Barrosa.
    - Opowiedz mi coś o swojej rodzinie – poprosiła z delikatnym uśmiechem. Zdążyła już zauważyć, że temat najbliższych był komfortowy dla nich obojga – i w jakiś sposób ich otwierał. Zapytanie właśnie o to było więc z jednej strony swego rodzaju wytrychem – potencjalnie najprostszą drogą, by Estebana trochę rozprężyć – ale wynikało też jednak z faktycznej ciekawości Blanki.
    Lubiła słuchać rodzinnych anegdotek, wszystkich tych głupiutkich – lub rozczulających – historii o ciotkach, wujkach, kuzynostwie, rodzeństwie. O kimkolwiek. I sama też lubiła o tym mówić. Serce rosło jej za każdym razem, gdy pozwalała mu wrócić do Meksyku.
    Nie czekając na odpowiedź, przymknęła oczy. Podciągając koc lekko, by okryć się ciaśniej, odetchnęła głęboko. Była świadoma. Przytomna. Jedyna różnica między Blancą teraz a Blancą przed godziną była taka, że teraz zaczynało jej być dobrze. Spokojnie.
    I tak rozkosznie cicho we własnej głowie.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Było coś uspokajającego w cieple koca i ognia w zimną noc i słuchaniu głosu kogoś, kto opowiadał o rzeczach, które kochał. Częściowo przyzwyczajony już do nieco chaotycznego usposobienia Blanki, Es zauważał jej inną stronę, kiedy mogła mówić o swojej pracy i gwiazdach – tą skupioną, dojrzalszą. Pewniejszą siebie? Ciekaw był, jak wyglądałoby intelektualne starcie pomiędzy nią a innym specjalistą z jej dziedziny. Pewnie niewiele by z niego zrozumiał po ledwie kilku zdaniach, ale... Ale. Byłaby opanowana i logicznie wytykała błędy w rozumowaniu oponenta, czy z gniewem na ustach metaforycznie chwytała przeciwnika za gardło, póki nie zachłysnąłby się własnymi słowami?
    Och.
    Starannie upychając tę myśl w jedną z maleńkich szufladek, mężczyzna wsunął ją w jedno z tych miejsc we własnej głowie, które przypominało przestrzeń pod łóżkiem – ciemną i zakurzoną. Tam, gdzie ukrywało się swoje wstydliwe sekrety.
    Paradoksalnie, nieobecna babcia i opowieść o jej różowej płukance rozluźniła węzełek paniki, zanim ten zdążył się na dobre zadomowić.
    - Moja używała fioletowej – rzucił konspiracyjnym szeptem, śmiejąc się cicho w warstwy szalika, zanim temat plotek i Nity nie zamienił go w dźwięk bliższy udręczonemu jękowi.
    - W przyszłym miesiącu czterdzieści cztery – odpowiedział na pytanie o wiek, z uniesioną brwią słuchając opowieści o wujku Eduardo. - To musi być jakiś wyjątek potwierdzający regułę. Albo facet ma kręgosłup i stawy ze stali. I serce, żeby nie dostać zawału przy robieniu dzieciaków – parsknął, tylko w połowie mówiąc serio. - Z kolei wy, kobiety – zaczął, czując się w obowiązku odpowiedzieć na argumenty o winach i śliwkach, nieświadom, że Blanca chciała dokonywać własnej oceny jego tyłka - macie lepsze zdrowie. Możecie złapać starego, zajeździć i zgarnąć spadek. Jesteśmy na tyle głupi, że na to pójdziemy.
    Tabletka narkotyku, po którą w końcu sięgnął, musowała mu pod językiem w sposób, którego nie potrafił zakwalifikować jako specjalnie przyjemny i gdy w ustach została mu tylko resztka powstałej przez niego piany, spłukał ją ostatnim łykiem herbaty.
    Opowiedz mi coś o swojej rodzinie.
    Skulony dotąd w swoim kokonie Esteban wyprostował się, opierając o tył mebla i poprawiając ułożenie koca, by wciąż chronił go od wiatru.
    - Moja mama jest sędziną. Wszystko, co związane z jej pracą, musi być od linijki i w ściśle określonym porządku. W sądzie prawie nigdy się nie uśmiecha i patrzy na ciebie tak, że zastanawiasz się, co przeskrobałeś, nawet jeśli tylko zeznajesz w jakiejś sprawie – uśmiechnął się lekko, podnosząc wzrok w górę, na błyszczące w oddali punkciki. - Ale to tylko maska, którą zrzuca w domu. Lubi sobie żartować i robi najlepsze brigadeiro. Jak byliśmy mali, musiała je chować w różnych miejscach, żebyśmy nie wyjadali całego zapasu przez rodzinnymi spotkaniami. Właściwie to my i dziadek, skurczybyk zawsze był w stanie złamać jej zaklęcia, jeśli zostawiła je w kuchni. Nie żebym wtedy narzekał – urwał, śmiejąc się krótko. - Nasz dom jest ogromny, mieszka w nim kilka pokoleń naraz. To taki zlepek pokoi, wielkiego salonu i jeszcze większej kuchni. I ogrodu.
    Umilkł, kiedy wyobraźnia usłużnie podsunęła mu obrazy miejsc, o których mówił, doklejając w nich sylwetki osób, przypominając jak brzmiały ich głosy.
    Oś świata przesunęła się o kilka stopni. Mięśnie Estebana rozluźniały się bez udziału jego świadomej woli, sprawiając, że zaczynał zauważać ciężar własnego ciała.
    - W ogrodzie jest taka... Zagroda otoczona płotem – kontynuował, mrugając, gdy gwiazdy na ciemnym niebie zaczęły zlewać się w smugi. - Ale nie na zwierzaki. Każdy kto chce, może tam ćwiczyć zaklęcia. Albo wyzywać do pojedynku na zakrapianych imprezach. Ciocia Juliana jest mistrzynią zagrody, jak spróbujesz ją wyzwać, kończysz jako jakaś wyjątkowo oślizgła żaba, albo z dodatkowymi nogami zamiast rąk. Francisco poprosił ją kiedyś, żeby specjalnie podmieniła mu ręce, bo chciał zobaczyć, czy z czterema nogami prześcignie nas na dwóch. Wyrąbał się na pierwszej przeszkodzie – śmiech wyrwał mu się z ust z łatwością, wstrząsając całym ciałem, wibrując przyjemnie w przestrzeni klatki piersiowej. Tylko w połowie przytomnie zdał sobie sprawę, że to musiał być efekt Pochłaniacza.
    - Nigdy tego nie próbuj, z boku wygląda to strasznie durnie.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Wspomnienie babci było niczym odkręcenie kurka w zbiorniku z całą masą wspomnień – zwykle dobrych. Blanca daleka była od twierdzenia, że jej familia była idealna i nie miała żadnych problemów – wszyscy jakieś mieli, każdy miał własne dramaty i czarne historie – ale gotowa była z ręką na sercu zapewniać każdego, że w jej domu było naprawdę dobrze. Że jej bliscy – ci bardzo bliscy i ci trochę dalsi – byli kochanymi, dobrymi ludźmi, i że zrobiłaby dla nich... Cóż, chyba wszystko. A na pewno bardzo wiele.
    Z nieskrywanym rozbawieniem i teatralnym oburzeniem przysłuchiwała się, jak Es próbował obalić jej przekonanie, że wujek Eduardo był wzorem tego, że wiek to tylko liczba – nic, czym należałoby się przejmować.
    - Nie chcę sobie wyobrażać wujka akurat w takich sytuacjach, ale zapewniam cię, że chłop ma końskie zdrowie – i, niespodzianka, nie jest jedyny. On ma cały swój... – Zacięła się. Słowa już od jakiegoś czasu łatwiej jej uciekały, ale dopiero teraz musiała zupełnie świadomie postarać się, by uchwycić chociaż jedno pasujące. - Gang, o, to ma właśnie. Wujaszek ma teraz siedemdziesiąt cztery lata – i grupkę starych sępów, z którymi się prowadza. Mama tak na nich mówi – sępy. Wujek jest wśród nich najmłodszy, ale... – Parsknęła cicho. - Są straszni, serio. Plotkują bez przerwy, a jak wyjeżdżają na wakacje, to zwykle wracając z całym zestawem mandatów – kar - do opłacenia. I zazwyczaj z dożywotnim zakazem wstępu do kolejnego pubu czy restauracji. – Pokręciła głową z rozbawieniem. - Także się tu głupio nie tłumacz, kolego. Starość to termin-wytrych dla tych, którym się w życiu już nie chce – podsumowała, wyjątkowo z tego podsumowania zadowolona.
    Przeciągnęła się leniwie, prostując ręce nad głową. Potem z cichym westchnieniem przyjemności opadła ponownie na oparcie kanapy. Gdy Es przedstawił fantastyczny wachlarz możliwości jakie były w zasięgu kobiecych rąk, roześmiała się.
    - Cholera, wiedziałam, że coś przegapiłam ze swoim mężem – rzuciła, kręcąc głową. - Człowiek był młody, głupi i nie wiedział, że rozwód to wcale nie najlepsza opcja rozwiązania przeterminowanego związku. – Pokręciła głową z udawanym rozczarowaniem.
    Potem, gdy Barros zaczął opowiadać o swojej rodzinie, słuchała z zamkniętymi oczami, wyciągnięta na kanapie wygodnie. Gdy mówiła, słowa uciekały jej łatwo, ale opowieść Esa chwytała bez trudu, wyobrażając sobie kolejne sceny z życia mężczyzny. Wyobrażała je sobie oczywiście po swojemu, niemal na pewno niezbyt zgodnie z tym, jak faktycznie wszystko wyglądało. Główny sens uchwycić było jednak bardzo łatwo – chodziło o to, że było dobrze. Uczucia, jakie Es żywił wobec swoich bliskich, wylewały się z niego aż nadto wyraźnym strumieniem.
    W którymś momencie złapała się nad tym, że przyjemność sprawiała jej nie tylko opowieść, ale też samo słuchanie Estebana – tembr jego głosu, kryjące się w nim ciepło. I śmiech.
    Otwierając jedno oko, spojrzała na mężczyznę i mimowolnie uśmiechnęła się szerzej. O to chodziło, nie? Właśnie o to. Żeby czuł się dobrze. Spokojnie. Żeby się śmiał. Nie robił tego zbyt często, więc żeby chociaż teraz, przez chwilę…
    Zgubiła kilka ostatnich słów. Widziała, że mężczyzna mówił, ale skupiła się raczej na obserwowaniu go – a nie była w stanie już patrzeć i słuchać jednocześnie, nie do końca. Myśli plątały się w miękkie supły – jak kolorowa włóczka – gdy Pochłaniacz robił swoje. Narkotyk działał na nią znacznie słabiej niż na początku – stąd jej dawką były już dwie tabletki, nie jedna – wciąż jednak wystarczał, by rozluźnić spięte mięśnie. Wciąż pozwalał jej poczuć, jak to jest nie denerwować się absolutnie niczym. Nie przejmować się – nie myśleć.
    Jak to jest być zupełnie szczęśliwą.
    Nie próbowała domyślić się, o czym dokładnie Es mówił na końcu. To nie tak, że jego słowa nie były dla niej ważne, że jego opowieść ją znudziła – zupełnie nie o to chodziło. Po prostu teraz, gdy jej zmysły przytępiły się lekko, a świat zawęził do tego małego ogrodu i nieba nad nimi – teraz nie umiała się już starać. Nie potrzebowała się starać. Esteban wciąż miał całą uwagę Blanki, dziewczyna nie próbowała już jednak w żaden sposób tego udowadniać.
    - Jak się czujesz? – zapytała po chwili z łagodnym uśmiechem. W całym tym rozmiękczeniu nie zapomniała, że dla Barrosa ten wieczór był pierwszą przygodą z Pochłaniaczem – z narkotykami w ogóle. Pamiętając, jak wyglądała jej własna pierwsza próba – jak na początku się bała i jak dziwnie się czuła później, gdy prochy przestały już działać – chciała mieć pewność, że Es będzie wspominał to lepiej.
    W którymś momencie podniosła się znów do siadu, upiła kilka kolejnych słodkiej herbaty, odruchowo poprawiła niesforne, rozczochrane po wylegiwaniu się włosy. Ponownie spojrzała na Barrosa, uśmiechnęła się ciepło.
    Trudniej było jej zebrać myśli i słowa, za to dużo łatwiej było jej po prostu być.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Starość to termin-wytrych dla tych, którym się w życiu już nie chce.
    Jednym zręcznym, powiedzianym z rozbawieniem zdaniem Blanca przypadkiem uchwyciła esencję tego, jak Es czuł się już od dawna, mniej lub bardziej świadomie zdając sobie z tego sprawę. Nie chciało mu się – wolał stać z boku, wspierać tych, na których mu zależało i nie chcąc niczego dla siebie. Tak było łatwiej. Życie bolało mniej.
    Tak jak teraz, kiedy mógł mówić o wygłupach Francisco, talencie ciotki i słodyczach mamy, a słowa płynęły bez zawahania i normalnego dla niego wycofania. Był z nich dumny i chciał, żeby cały świat o tym wiedział – nawet jeśli w tym momencie do kategorii całego świata zaliczała się tylko Blanca i ciche gwiazdy mrugające na nieboskłonie.
    Pochłaniacz izolował jego myśli miękką pianką, wypychając na granicę świadomości te, które miały kolce, wyciągał z kończyn sztywność, zagnieżdżoną głęboko jak wygięte, pordzewiałe druty.
    Przechylił głowę wspartą na oparciu siedziska, przenosząc spojrzenie z pulsujących coraz częściej punktów i smug, w jakie zlewały się w jego oczach, na ukrytą pod kocem kobietę. Poczuł łaskotanie na karku, zauważając, że patrzyła na niego w ogóle się z tym nie kryjąc – nie uciekł jednak wzrokiem, jak najpewniej zrobiłby to będąc w pełni przytomnym.
    Jak się czujesz?
    Poświata płomieni tlących się w piecyku odbijała się w złocie, które zajmowało tęczówki Blanki coraz śmielej, przypominając Estebanowi zwierzęta ukryte w cieniach tropikalnej dżungli.
    Zmarszczył nieco brwi, szukając odpowiednich słów.
    - Jak... W za miękkim łóżku – zdecydował się w końcu powiedzieć pierwsze, co przyszło mu do głowy. - Dobrze, ale mam wrażenie, że nie dam rady z niego wstać – dodał po chwili, parskając cichym śmiechem. - Materac mnie połknie i będziecie musieli znaleźć kogoś innego do pomocy. Tylko wymyślcie coś lepszego na epitafium niż „pożarł go materac”, bo będę was nawiedzał i poza ochroniarzem przyda się wam też medium na pełen etat. Ciekawe, czy mógłbym sobie wybrać, żeby nawiedzać jako zwierzę, byłoby całkiem zabawnie – nie zauważył momentu, w którym język zaczął mu się znowu rozwiązywać. - Spuszczasz wodę, a tam łeb pełen zębów. Albo jak podnosisz kołdrę. Mógłbym się odgryźć Nicie za te gadanie. Albo Vicentemu, nie wiem, co ten dziad do mnie ma. Chociaż to chyba nie taki dobry pomysł, jeszcze dostałby zawału i mielibyście dwa duchy, a ja byłbym nawiedzającym i nawiedzanym. Myślisz, że to w ogóle możliwe? Żeby duch nawiedzał ducha? – spytał, choć chyba nie spodziewał się odpowiedzi na to pytanie, bo ledwie moment później ten tok myślenia całkowicie umknął jego rozumowaniu, gdy przez mgłę osiadającą na myślach przebiło się kilka smętnych dźwięków z odtwarzacza Blanki, który wciąż usłużnie grał gdzieś w tle.
    - Blanca – zaczął, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu, jakby w ogrodzie poza nimi był ktoś jeszcze. - Twoja noga działa już na tyle, żeby tańczyć?
    Nie miał pojęcia, skąd wzięła się ta myśl, ale miał przeczucie graniczące z pewnością, że właśnie o to powinien pytać kobietę. W końcu jakoś musiał uciec z objęć metaforycznego materaca, zanim ten udusi go na dobre – a Esowi może już wielu rzeczy się w życiu nie chciało, ale nie był jeszcze gotów pożegnać się z tym światem.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Jak w za miękkim łóżku. Uśmiechnęła się szeroko, od ucha do ucha. Nie ujęłaby tego lepiej. Po Pochłaniaczu czuła się podobnie jak w deszczowe, zimne poranki, gdy tak trudno było wygrzebać się spod ciepłej kołdry. Jak wtedy gdy, wylegując się przez nieprzyzwoicie długie minuty, wsłuchiwała się w szum wiatru za oknem i w ciche trele zaskoczonego ulewą ptactwa. Było miękko. Ciepło. Dobrze. I rzeczywiście trochę trudniej było wstać.
    Es mówił, słowa płynęły jedno za drugim, nabierając tempa. Nie wiedziała, że Barros potrafił być tak gadatliwy. To znaczy, nie była pewna, czy umiał tak też na zupełnie trzeźwo, ale liczyła, że tak. Wierzyła, że tak - jej zdaniem Pochłaniacz nie powodował nic, czego nie już by się nie miało - po prostu wyciągał to na wierzch, ułatwiał pochwycenie odpowiednich cech czy emocji. Z niej samej wyciągał szczęście, dziecięcą niemal beztroskę - tę samą, która na co dzień kryła się pod warstwami lęków. Estebana najwyraźniej ośmielał, zwalniał blokady na co dzień powstrzymujące tak swobodny przepływ myśli, opinii i spostrzeżeń.
    Wyobrażając sobie kajmaniego ducha wyglądającego z sedesu parsknęła cicho. Śmiała się jeszcze głośniej na myśl, że Barros i Vicente mieliby po wsze czasy smęcić się w życiu pozagrobowym, rywalizując o to, kto lepiej nawiedza i gderając jeden drugiemu za plecami.
    Jej śmiech musiał Esowi wystarczyć za odpowiedź, bo Blanca nawet nie starała się teraz znaleźć odpowiedniego komentarza, chichrając teraz nieskrępowanie - jeszcze nie histerycznie, za to bardzo, bardzo swobodnie. Jak dziecko. Opanowała się dopiero wtedy, gdy mężczyzna zaskoczył ją pytaniem o... taniec?
    - Ja... - zaczęła. To był ten moment, kiedy przestała być pewna - nie dlatego, że nie chciała, że sam pomysł wydawał jej się zupełnie wariacki. Chodziło raczej o to, że nie była zupełnie pewna, że pytanie faktycznie padło - że sobie go nie wymyśliła. To już się zdarzało. Czasem, w niektóre wieczory, Pochłaniacz podsuwał jej obrazy, których wcale nie było. Nic dziwnego, że się wahało.
    Teraz jednak to nie było złudzenie. Nie mogło. Es był tutaj, tak samo rzeczywisty jak jeszcze przed godziną - i pytał.
    Blanca przekrzywiła lekko głowę i uśmiechnęła się.
    - To zależy, jak mocno będziesz mnie trzymał - odparła bez wahania - i równie bez wahania zrzuciła z siebie koc, wstając z kanapy. Tylko delikatne przeniesienie ciężaru ciała na zdrową nogę wskazywało, że dziewczyna nie wróciła jeszcze w pełni do siebie.
    Wyminęła niski stolik, na wyjątkowo miękkich nogach przechodząc dalej, na kawałek nieco bardziej otwartej przestrzeni. Szła jednak pewnie, prosto, bez chwiania się typowego dla upojenia alkoholowego. Pochłaniacz tak nie działał. Nie pozbawiał godności - zazwyczaj.
    Muskając opuszkami palców szerokie liście kilku z rozstawionych tu i tam roślin, przez moment to właśnie im poświęcała całą swą uwagę. Delikatnie gładząc skórzastą zieleń, uśmiechała się łagodnie, niemal... z czułością?
    Blancę rozczulało bardzo wiele prostych rzeczy. Drobne przyjemności potrafiły rozjaśnić dla niej najbardziej pochmurny dzień, a w wielkim sercu dziewczyny było miejsce dla... Cóż, wszystkich. Dla każdego, kto był wystarczająco rozsądny, by jej nie zranić.
    Dając wreszcie spokój roślinom, obróciła się do Esa. Założyła za ucho kilka wciąż uciekających kosmyków, a gdy mężczyzna był już tuż obok, z cichym westchnieniem - i tylko chwilowym wahaniem - przytuliła się do niego, obejmując go w pasie i wtulając policzek w jego kurtkę. Lubiła tańczyć - zwykle zupełnie wariacko i nie całkiem skoordynowanie. Teraz nie nadawała się jeszcze do podobnych szaleństw, ale... Chyba też nie o to chodziło. Nie o takie tańce.
    Poniekąd wczepiła się w Barrosa, jej mięśnie spinały się lekko za każdym razem, gdy, kołysząc się lekko, przenosiła ciężar ciała na zdrowiejącą nogę. Nie chciałaby teraz jednak wrócić na kanapę, pod koc. Nie chciałaby tego zrobić, bo tam znów byłaby sama.
    A tu mogła być z Esem.
    Przygryzła wargę lekko, mimowolnie gładząc plecy mężczyzny opuszkami palców - tak samo delikatnie i czule, jak jeszcze kilka chwil temu dotykała liście ogrodowych krzewów. Nie była pewna, czy Barros w ogóle czuje to przez warstwy ciuchów - i nie bardzo wiedziała, czy faktycznie chciałaby, żeby czuł.
    - To był całkiem dobry pomysł - wymruczała cicho, zadzierając lekko głowę i uśmiechając się łagodnie. - Nie pamiętam kiedy ostatnio... - Potrząsnęła lekko głową, nie kończąc, za to znów wtulając się w mężczyznę.
    Było dobrze. Nie potrzebowała niczego więcej.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Później, gdy efekt Pochłaniacza miał zniknąć, pozostawiając po sobie tylko mgliste wspomnienia tego, jak się czuł i zachowywał oraz posmak goryczy na języku, Esteban miał zastanawiać się, czy czy taką wersję niego woleliby jego bliscy. Uśmiechającego się z tą samą łatwością z jaką przychodziło mu oddychanie, proponującego rzeczy na pierwszy rzut oka szalone, nie cedzącego każdego zdania przez gęste sito, mające odłowić każde pokraczne, nieprzemyślane słowo. Człowieka, którego gorące serce widać było z daleka, kogoś, przed kim łatwo było otworzyć własne. Czy przymknęliby oko na narkotyki, gdyby zobaczyli, jaki się po nich stawał?
    Czy Camila nie zostawiłaby go, gdyby opowiadał jej wszystkie swoje szalone teorie i proponował tańce pod rozgwieżdżonym niebem?
    - Ja tak właściwie w ogóle nie umiem tańczyć – ostrzegł już po tym, jak Blanca zgodziła się na jego propozycję. - To znaczy mam zerowe wyczucie rytmu, ale próbuję nadrabiać entuzjazmem – mówił, z cichym niezadowoleniem odpakowując się z koca, który musiał opuścić, żeby mogli robić coś innego niż tylko rozmawiać. Śmiertelne niedopatrzenie z jego strony. - Chociaż co ja ci będę kadził, dobrze widziałaś, że ciężko go ze mnie wykrzesać – mamrotał dalej, w pewnym momencie bardziej do siebie niż do kobiety, jakby sam przed sobą musiał się usprawiedliwić.
    Potarł ramiona pozbawione dodatkowej warstwy koca, przez chwilę wodząc wzrokiem za sylwetką Blanki, zanim zrozumiał, że prowadziła ich do miejsca, które nie było zagracone stolikiem i siedziskami. No tak. Podrzucił pomysł, ale organizacja jakoś mu umykała.
    Odchrząknął cicho, podchodząc bliżej, całkowicie gotowy do tego, by wyciągnąć rękę w ten elegancki sposób pozwalający na bycie obok, w tej samej orbicie, ale wciąż ze stosownym dystansem pomiędzy ciałami – cóż, zanim zdążył choć zasugerować taki układ, Vargas zrobiła krok w przód, wyrzucając całą przyzwoitość do śmieci.
    Mimo Pochłaniacza krążącego mu w żyłach, Esteban napiął się jak struna, gdy ramiona kobiety zamknęły się dookoła niego, a serce zatrzymało się na moment, by zaraz ruszyć szalonym pędem niepomne na to, że od obijania się o wnętrze klatki piersiowej siniaki pomalują je na fiolety, żółcie i zielenie. Tylko dzięki odruchowi utrwalanemu przez lata nie wydał z siebie żadnego dźwięku, przełykając westchnienie i coś mokrego, coś kruchego.
    Powoli uniósł ręce, opierając je – ostrożnie, jakby miała się potłuc przy nieuważnym ruchu – na ramionach Blanki, poruszając resztę ciała do powolnego rytmu narzucanego przez utwór, którego nigdy wcześniej nie słyszał i o który nie dbał aż do teraz.
    To był całkiem dobry pomysł.
    Es parsknął cicho, ni to z niedowierzaniem ni ze zgodą, ponownie poddając się uspokajającemu działaniu Pochłaniacza, który po jego krótkim wyskoku usłużnie rozwiązywał wszystkie nowe supły niepokoju.
    Włosy Blanki załaskotały go w brodę, kiedy potrząsnęła głową.
    - Ja też nie – wymamrotał, w chwili wyjątkowej jasności umysłu łapiąc w lot, co chciała powiedzieć. To co robili, było niebezpieczne – uzależniające, z zasady ulotne, ale choć czuł to gdzieś na granicy świadomości, mężczyzna wcale nie zamierzał przestawać.
    Zbierze te wspomnienia do jednej ze swoich małych szufladek, schowa je w przestrzeni pod łóżkiem, w której prędzej czy później znajduje się wszystko, co sprawia nam wstydliwą przyjemność.
    Powoli przesunął dłoń wzdłuż ramienia i karku Blanki, aż opuszki palców natrafiły na miękkość włosów – ostrożnie objął tył jej głowy, kciukiem gładząc ciemne fale.
    Wspomnienie innego miejsca i innej osoby uderzyło go jak wściekły pięściarz, zmuszając by zacisnął na moment powieki, siłą woli upychając z powrotem całą słabość w ciemny kąt. Odetchnął, w egoistycznym odruchu opierając lekko brodę o czubek głowy kobiety.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Przez chwilę miała dziwne wrażenie, że jest dokładnie tu, gdzie powinna, dokładnie z tym, z kim powinna. Było to uczucie o tyle irracjonalne, że Pochłaniacz wcale jej teraz nie oszukiwał – nie podpowiadał jej, że ma w ramionach swojego conejito, nie próbował jej wmówić, że to ktoś, z kim łączyło ją bardzo wiele. Blanca była doskonale świadoma, że przytula się nie do niego i nie do żadnego przypadkowego mężczyzny, ale – do Estebana. W całym zamęcie, jaki opanował teraz jej myśli, to jedno było dla niej zupełnie oczywiste, doskonale jasne.
    I nadal uważała, że tak powinno być.
    Nie umknęło jej początkowe wahanie Barrosa. Choć propozycja tańca wyszła od niego, wyraźnie oczekiwał czegoś innego. Jego niepewność udzieliła się Vargas – tylko na chwilę jednak, bardzo krótką i bardzo ulotną. Po niej, gdy poczuła dłonie eks-wartownika na swoich ramionach, znów było dobrze.
    Przytulając się do szerokiej klatki mężczyzny, zauważała bardzo dziwne rzeczy – szczegóły, na które wcześniej nie zwracała uwagi tyleż samo dlatego, że po prostu nie wydawały się ważne, co też przez prosty fakt, że dotąd nie była z Esem tak blisko. Nie w ten sposób.
    Wciskając nos w kurtkę Barrosa czuła więc, że pachniał zupełnie inaczej niż jej conejito. Nie lepiej i nie gorzej – po prostu inaczej, jakby ostrzej. Bardziej obco, ale jednocześnie w jakiś sposób... Uspokajająco? Paradoks, którego następnego dnia nie potrafiła już wyjaśnić.
    I dotyk – zaskakująco miękki, delikatny, zupełnie nie taki, jakiego się spodziewała. Nie wiedziała wprawdzie, czego dokładnie oczekiwała – czy w ogóle czegokolwiek? - ale teraz była zaskoczona. Westchnęła cicho, gdy musnął jej włosy i wtedy, gdy wsparł się o nią brodą. Mimowolnie zacisnęła dłonie na jego kurtce i, kurczowo zaciskając, starała się nie porównywać.
    Nie tęskniła za mężem w ten sposób – niemal za nim nie tęskniła – a obrazy, które teraz wpychały jej się do głowy nieproszone, nie wynikały z jakiegoś nieprzepracowanego żalu. Blanca nie chciała, by było tak jak kiedyś, ale chciała...
    Kolorowy kalejdoskop przeróżnych postaci, miejsc, zdarzeń nie pozwalał zatrzymać się na niczym konkretnym. Na zamkniętych powiekach, niczym na szerokim ekranie kina plenerowego, widziała kolejne obrazy. Były w większości miłe. Słodkie – i przez to w jakiś sposób bolesne. Ból jednak uciekał szybko, tonął w lepkich falach Pochłaniacza.
    Nie potrafiła złożyć tych obrazów w nic konkretnego, nie umiała stworzyć żadnej spójnej historii. Zbyt wiele nie pasowało.
    Uniosła powieki, przerywając ten chaotyczny maraton w połowie, nie dając mu szansy na dojście do kulminacji zdarzeń, jakiejkolwiek puenty.
    - Es, ja... – zaczęła cicho, odsuwając się delikatnie.
    Palce zaciśnięte na kurtce mężczyzny zaczęły szczypać z zimna. Gdy przesunęła je z pleców Barrosa na przód, chwytając materiał nieco poniżej kołnierza, skóra jej dłoni była zaczerwieniona i sucha.
    - Ja... – Spróbowała znowu, jednak i tym razem słowa nie chciały się poukładać.
    W tle Coldplay ustąpił Backstreet Boysom, doskonale znane Blance słowa spłynęły z głośników odtwarzacza, pieszcząc jej uszy melodią, którą nierzadko nuciła pod nosem lub, w najgorsze dni, jeszcze w Brazylii  – wyła do utraty tchu w czterech ścianach własnego mieszkania uczelnianego.
    Varga zaśmiała się krótko i potrząsnęła głową. Nie mogła nic powiedzieć. W zasadzie nie wiedziała co.
    Gdy patrzyła na Esa, w jej złotych oczach odbijały się gwiazdy. Pytała o to kiedyś lekarza. O to, dlaczego po niektórych środkach jej tęczówki tak wyraźnie zmieniają kolor, dlaczego tak ochoczo ustępują złotu iskrzycy. Zrobiono jej jakieś badania, sprawdzano bardzo wiele rzeczy, z których tłumaczono jej może połowę. Finalnie uzdrowiciel uśmiechnął się tylko przepraszająco. Trudno powiedzieć, mówił, a gdy zapewniała, że zmiana koloru jest zawsze tymczasowa i że wcale nie widzi przez to gorzej, kiwał tylko głową, gotów już za kwadrans zapomnieć o tym ewenemencie.
    Teraz pod miodowymi błyskami kryło się bardzo wiele słów, których nie umiała wypowiedzieć, uczuć, których nie potrafiła nazwać i pytań, których nie chciała zadać.
    Muskając wargi Estebana swoimi po raz pierwszy, nie myślała nad konsekwencjami. Składając na jego ustach niepewny – za to bardzo słodki – pocałunek, nie zastanawiała się nad tym, czemu tak i co dalej. Zaciskając dłonie silniej na kurtce mężczyzny, nie próbowała zrozumieć, co właściwie czuje. Czy w ogóle cokolwiek – cokolwiek poza tym, że tu i teraz, bardzo tego potrzebowała. Chciała.
    Nie chciała odpowiadać sobie na pytanie, czy chodziło jej konkretnie o Esa, czy ktoś inny na jego miejscu też dałby jej to poczucie komfortu i bezpieczeństwa, którego tak łaknęła.
    Nie myślała.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Było w tym leniwym kołysaniu coś łagodnego – coś co przypominało mu beztroskę wczesnych lat, gdy słońce świeciło jasno a każda nowa rzecz stawała się kolejnym cudem do odkrycia. Nic go wtedy nie mogło dosięgnąć.
    W ich dwuosobowej bańce pachnącej zielenią z ciemnym kobiercem nieba nad głowami, Es czuł się podobnie. Nie tak samo – raz utraconej dziecięcej niewinności nie można już było odzyskać – ale odnajdywał odbicia podobnych emocji w każdym swobodnym ruchu, w jaki wprawiał swoje ciało, w uspokajającym nacisku dłoni na plecach i cieple, którym emanowała Blanca.
    Ostrożnie odsunął myśl, że wszystkie te warstwy materiału mające chronić przed skandynawskim chłodem nie pozwalały mu dotknąć – nie zrobił tego jednak dostatecznie stanowczo. Gęsia skórka pomalowała wierzch jego ramion ukrytych pod swetrem, zakradła się na kark, który zaczęła drażnić wełna szalika. Muśnięcie włosów na szczęce, gdy oparł lekko brodę o czubek głowy kobiety okazało się tylko pogorszyć sprawę – gdzieś głęboko w tkankach obudził się niepokój z gatunku tych, które nie szczerzyły na Estebana zębów. Ten przyglądał mu się wielkimi, wilgotnymi oczami, nie reagując na obecność Pochłaniacza we krwi. Przysiadł na granicy świadomości, oczekując, że mężczyzna odgadnie jego powód.
    Kołysanie będące namiastką tańca zaczęło wygasać, gdy Blanca zaczęła mówić, potykać się o słowa, próbować składać zdania, których celu chyba nie znała. Tym razem Es nie był w stanie odgadnąć, co miała na myśli – przyglądał się jej tylko, przekrzywiając lekko głowę, odruchowo bawiąc się końcem pasma ciemnych włosów, po których zsunęła się jego ukryta w rękawiczce dłoń.
    Pocałunek nie był uderzeniem błyskawicy, jasnością rozlewającą się pod powiekami ani szokiem wstrząsającym fundamentami. Jego słodycz miękko otuliła świadome myśli i rozterki – wszystkie kiedy, jak i dlaczego – a sam instynkt popchnął mężczyznę w przód, by pochwycić usta Blanki w krótkiej odpowiedzi. A potem jeszcze jednej i kolejnej.
    Chciał.
    Serce biło mu boleśnie w klatce piersiowej, gdy zęby zatapiały się wilgotnej wardze, a ciepły oddech łaskotał policzek. Esteban nakrył dłonie Blanki zaciśnięte na jego kurtce własnymi, ostrożnie prostując jej palce i prowadząc je wyżej, na rozgrzany kark, we włosy, wzdychając w pocałunek, gdy skóra dotknęła skóry. Ten jeden raz zimno mu nie przeszkadzało.
    Objął ją w pasie, przyciągając bliżej aż całym ciężarem nie wsparła się o jego klatkę piersiową, zacisnął dłonie w splotach swetra, pod warstwami czując miękkie ciało. Wciąż za mało, za daleko.
    Zdarł z dłoni rękawiczki, ciskając je na ziemię i w jednym pewnym ruchu wyszarpnął ze spodni brzeg podkoszulki, którą Blanca nosiła pod swetrem, odnajdując palcami nagą skórę. Zachłannie zacisnął na niej dłonie, odnalazł dolinę kręgosłupa.
    Nie zastanawiał się. Brał.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Od czasu rozwodu z conejito, nie była z żadnym innym mężczyzną. Z żadnym nie wychodziła na randki, żadnego nie trzymała za rękę. Z żadnym nie umawiała się na meksykańskie czy brazylijskie potańcówki, z żadnym nie rozpijała słodkiego wina, z żadnym nie liczyła gwiazd na południowoamerykańskim niebie. Żadnego nie dotykała inaczej jak przelotnie, po przyjacielsku, z żadnym nie przytulała się tak, by faktycznie całkiem się w tym zatracić. Nie całowała i nie pozwalała się całować. Od czasu ostatniego, w jakimś sensie pożegnalnego seksu z mężem – z żadnym innym się też nie kochała. Było tak, jakby wszystko to wciąż rezerwowała dla niego. Jakby wciąż liczyła, że wróci.
    Nie liczyła i nie rezerwowała. To nie było tak proste i tak jednoznaczne.
    Nie potrafiłaby zliczyć dni, gdy tęskniła. Nie konkretnie za conejito, a raczej za wszystkim tym, co się z nim wiązało. Za bliskością. Intymnością. Pożądaniem wynikającym nie tylko z tego, jak wyglądała, ale przede wszystkim z tego, kim była – jak mówiła, jak myślała, w jaki sposób śmiała się i jak uciekała spojrzeniem, gdy palnęła jakąś głupotę. Brakowało jej dotyku wynikającego z zachwytu nad nią jako człowiekiem, a nie tylko atrakcyjnym ciałem, i pocałunków niosących ze sobą setki znaczeń.
    Poniekąd z tego powodu miała Yami. Nie kochała jej – nie tak, jak kochałaby swojego partnera czy partnerkę. Serrano była jej szalenie bliska, ale inaczej. I seks z nią też był czymś zupełnie innym. Blanca uwielbiała jej ciało i nie żałowała absolutnie żadnej chwili spędzonej z kuzynką – jednocześnie jednak nie potrafiła się okłamywać. Mogła być o Yami zazdrosna, ale nie tak, jak była wcześniej o męża. Wspólne wieczory mogły przypominać te spędzane z conejito, ale, na dłuższą metę, były tylko imitacją czegoś, co Vargas miała wcześniej. Blanca nie potrafiła dać Serrano tego, co kiedyś tak łatwo dawała jemu.
    Za to Yamileth oddawała jej bardzo wiele – i przez dłuższy czas to wystarczało. Jej uśmiech rozjaśniał dni Blanki, a jej ciało w pewnym sensie zapełniało lukę po ciele męża.
    A jednak teraz była tu, w ramionach Esa, i nagle czuła się tak, jakby odzyskała coś dawno utraconego. Jakby, pozwalając sobie na tę bliskość, zaspokajała jakieś potrzeby, których dotąd zupełnie nie była świadoma.
    Dawno nie czuła się tak głodna. Yamileth była znana, oswojona, jej bliskość było niczym powrót do domu. Esteban był w pewnym stopniu obcy, wciąż pełen sekretów – był nową, ekscytującą przygodą.
    Jeśli łatwość, z jaką Barros odpowiedział na jej pieszczoty zaskoczyła ją – a całkiem możliwe, że mimo wszystko tak właśnie było – Blanca w żaden sposób tego nie okazała. Chyba zwyczajnie nie miała kiedy. Esteban jakby potrzebował zachęty, jakiegoś impulsu – a gdy już go dostał, bez wahania przejmował inicjatywę. I Vargas chciała za nim nadążyć. Potrzebowała za nim nadążyć.
    Wiedząc, że może – całowała go nie mniej zachłannie niż on ją. Gdy rozprostował jej dłonie, wskazując im drogę, uśmiechnęła się przelotnie i dała się prowadzić. Rozplotła szalik mężczyzny, musnęła kark, wreszcie - wsunęła palce we włosy, kreśląc delikatne wzory.
    Westchnęła cicho, gdy przyciągnął ją do siebie. Nie opierała się, przeciwnie – z rozkoszą wsparła się na wartowniku, jakby szukając punktów, w których jeszcze bardziej mogłaby zmniejszyć dzielący ich dystans.
    - To nie fair – mruknęła cicho, między jednym pocałunkiem a drugim, gdy dłonie Barrosa po raz pierwszy przesunęły się po jej nagiej skórze. Es już nie pytał. Był jak szalejący żywioł, przed którym być może należałoby uciec, póki był czas.
    Nie zamierzała uciekać.
    - Nie fair – powtórzyła, chwilę potem kąsając płatek ucha mężczyzny.
    Wyplątując dłonie z czupryny eks-wartownika, z rozmysłem sięgnęła do suwaka jego kurtki i, rozpięła ją szarpnięciem. Wsunęła dłonie pod nią, a chwilę potem – także pod sweter. Zaczepnie przesunęła palcami wzdłuż klatki piersiowej mężczyzny, a gdy zrozumiała, co czuje pod opszukami palców, zaczęła chichotać – i nie mogła się opanować.
    - Musisz to zdjąć – wyszeptała z rozbawieniem, drapiąc przylegający materiał. - Poważnie, Es, nie potrzebujesz tego.
    Nie potrzebował, skoro tu była, prawda?
    Policzki poczerwieniały je tyleż samo z chłodu co podekscytowania. Mroźne powiewy muskały nagą skórą tam, gdzie Es zadarł jej koszulkę.
    Chciała go dotknąć.
    Szarpała się chwilę z ostatnim bastionem ciuchów Barrosa, a gdy ten wreszcie ustąpił, z cichym sapnięciem satysfakcji musnęła rozgrzane ciało. I była bliżej, jeszcze bliżej, choć wydawało się, że bardziej się nie da. Błądziła wargami od ust, przez policzek i żuchwę, wreszcie – wzdłuż szyi mężczyzny, składając na jego skórze wygłodniałe, zachłanne pocałunki.
    - Chcę cię – rzuciła w którejś chwili krótko, gardłowo – i zupełnie bez zastanowienia.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    W życiu Estebana nie brakowało bliskości – duża, żyjąca obok siebie rodzina, w której nadepnięcie na odcisk jednemu jej członkowi ściągało na głowę gniew całej reszty nie pozwalała mu czuć się zapomnianym. Słowa wsparcia, listy, zdjęcia, wszystko to co lądowało na jego biurku przyniesione przez wiewiórkę przypominało, że chociaż daleko, wciąż ma ludzi, dla których jest ważny. Że są tacy, którzy bez wahania wyciągną ręce, jeśli się potknie i postawią go z powrotem na nogi – albo pozwolą wesprzeć się, zanim nabierze sił. Doceniał to wszystko, serce mu rosło na każde wspomnienie potwierdzające istnienie tych więzi, a jednak czuł, że to nie wystarczało. Że była jakaś pustka w jego wnętrzu, której nie mogła zapełnić miłość rodziny.
    Pustka, której szept pierwszy raz usłyszał, gdy podskórnie zaczął zdawać sobie sprawę, że traci Camilę. Słodką, oszczędną w słowach, wychowaną w przekonaniu, że kobieta była księżniczką dla swojego mężczyzny. Nie mówiącej mu złego słowa, gdy coś zrobił nie tak, tylko patrzącej smutno gdzieś w przestrzeń. Próbował, starał się do utraty tchu, bo uważał, że była tego warta. Przecież ją kochał, a miłość powinna przetrwać każdy sztorm – to jak bardzo był naiwny zrozumiał, gdy wszystko się już skończyło. Bez fanfar i krzyku, pewnego szarego popołudnia. Nie spali ze sobą już od miesięcy, rzadko rozmawiali. Prawdę powiedziawszy, była to z jej strony już tylko formalność.
    Starzy znajomi z warty zabrali go po rozwodzie do burdelu – nie podejrzewał ich o złośliwość, pewnie chcieli tylko wesprzeć kolegę i pokierować jego myśli na znacznie przyjemniejsze tory. Sam nie przewidział, jak bardzo niedobrze zrobi mu się, gdy poczuje dotyk kompletnie obcej kobiety, nieważne jak śliczna by nie była. Coś w jego wnętrzu zbuntowało się, zacisnęło w ciasny węzeł i nie pozwoliło się uspokoić, dopóki nie wyszedł z powrotem na zewnątrz, a parne powietrze i ostre brazylijskie słońce nie ucałowały znów jego karku i policzków.
    Blanca nie była obca, a Pochłaniacz nie pozwolił mu się denerwować, a jeśli to się powtórzy?.
    Pustka wyła, gdy Vargas dała mu przyzwolenie na bycie blisko, nie oczekując, że się go domyśli.
    Brał więc wszystko, czego mogły sięgnąć jego dłonie, z chwili na chwilę coraz śmielej, gdy nie napotkał oporu lub zawahania, upijając się skradzionymi pocałunkami, jak człowiek który po latach wędrówki po pustyni wreszcie odnalazł oazę. Dotyk wydzierał westchnienia i pomruki z jego przyzwyczajonego do ciszy gardła, budził nerwy rozbłyskujące pod skórą jak siatka supernowych.
    Musisz to zdjąć.
    Nagły, cichy chichot, który nie ustał po kilku pierwszych dźwiękach, skutecznie odwrócił uwagę Estebana od miękkich płaszczyzn po jakich błądziły jego dłonie.
    - Co? - wydusił w pierwszej chwili, mrugając w uniwersalnym odruchu mającym pozwolić mózgowi nadążyć za przekazywaną informacją. Gdy moment później pojął, o czym mówiła Blanca i jak ciasno przylegała mu do ciała ta cudowna, izolująca od zimna warstwa, która jeszcze niedawno wydawała się genialnym pomysłem, wywrócił oczami, pomagając kobiecie zadrzeć jej brzeg w górę. Materiał zrolował się nieelegancko, gdzieniegdzie wżynając, ale Es zaraz o tym zapomniał, kiedy drobne dłonie dotknęły jego brzucha, rozlewając po ciele falę jasnego gorąca. Mógł tylko trzymać się Blanki drżącymi lekko rękoma, gdy obsypywała go coraz zachłanniejszymi pocałunkami, nie przełykać westchnień chcących skapywać mu z ust.
    Chcę cię.
    Poruszył się bez udziału świadomej woli, zaciskając palce w ciemnych pasmach i stanowczo szarpiąc, zmuszając astronomkę, by odchyliła głowę do tyłu, spojrzała na niego spod wpół przymkniętych powiek i zastygła. Chwytając oddech pochylił się powoli, nosem delikatnie sunąc po miękkim policzku, aż napotkał jej usta, które pochwycił na moment własnymi, by zaraz odsunąć się, nie pozwalając na nic więcej.
    Klatka piersiowa unosiła mu się w ciężkim oddechu.
    - Nie tutaj.

    [Blanca i Es z tematu]


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.