:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Marzec-kwiecień 2001
19.03.2001 – Pokój Blanki – B. Vargas & E. Barros
2 posters
Esteban Barros
Re: 19.03.2001 – Pokój Blanki – B. Vargas & E. Barros Nie 23 Kwi - 17:45
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
19 III 2001
Esteban umierał. Od dwóch dni Śmierć regularnie zaglądała do jego komórki pod schodami, szturchała go kościstym palcem i rechotała, kiedy coraz słabiej kazał jej się pierdolić. Marniał w fortecy z poduszek i koców, którymi z czułością otoczyła go pani Giovana, płonął w gorączce i z trudnością przełykał kolejne dawki obrzydliwie słodkiego syropu.
- Mój drogi, przestań dramatyzować, to tylko przeziębienie – powtarzała starsza pani, kręcąc głową, gdy Es nie przestawał marudzić, kompletnie nieprzyzwyczajony do tego, że jednocześnie czuł się rozbity i napuchnięty całym tym katarem, który wycierał spod nosa od czasu kąpieli w jeziorze.
To nie było tylko przeziębienie a bardziej próba życia i śmierci. Gorzej czułby się tylko, gdyby urwało mu nogę jak Francisco.
Wciąż uważał, że rozsądniejszym było, by to on korzystając ze swoich umiejętności nurkował w jeziorze zamiast Blanki, ale nie znaczyło to, że zamierzał przestać przypominać Yamileth przy każdej okazji, że to jej wina. W którymś momencie powiedział też chyba, że żąda premii za nieludzkie warunki pracy, ale nie miał pewności – ciągły katar i kichanie solidnie wstrząsnęły mózgiem, zmieniając go bardziej w lepki koktajl mięsa i gili niż organ, z którego można by z powodzeniem skorzystać.
Nie przeszkadzało to jednak Estebanowi kłócić się z naukowcami, którzy dawno już odchorowali kaca i postanowili, że wyjdą pracować bez niego. I Blanki, która już zdążyła zrobić sobie krzywdę prezentem od nich, ale nie to było najważniejsze. Bez. Niego. Bez faceta, którego jedynym zadaniem było pilnować im dup w niekorzystnej sytuacji Midgardu – no przecież kompletnie na głowy upadli. No weź Es. Nic się nie stanie. Skoro nic się nie stanie, to po co w ogóle był przez Yamileth zatrudniony? Żeby Nita mogła się gapić na jego tyłek, kiedy myślała, że nie widzi?
Prawie się pożarli, kiedy w całej swojej rozczochranej, czerwonej od smarkania glorii blokował im drzwi – odstąpił dopiero, gdy Serrano zgodziła się, by napisał do jednego ze starych znajomych w Kruczej Straży z prośbą o przysługę. Uspokojony świadomością, że w ma kogoś w zastępstwie, Es zanurzył się z powrotem w swoim kokonie i zanim się zorientował, zaczął drzemać.
Obudziły go dopiero drobne łapki Pedra na policzku i końcówka puchatego ogona łaskocząca nos – na poduszce leżała gruba brązowa koperta. Półprzytomny pogłaskał delikatnie wiewiórkę, która zaraz czmychnęła ku szufladzie, w której Es trzymał dla niej orzechy – oczywistym było przecież, że za dobrze wykonaną pracę należy się nagroda. Choć wcale nie miał ochoty opuszczać miękkiego i ciepłego fortu, mężczyzna podniósł się z westchnieniem, odsuwając dla Pedra szufladę. Wiewiór, jak już się nauczył, miał krótki lont – każde odsunięcie momentu otrzymania orzecha zwiększało prawdopodobieństwo, że wskoczy ci na ramię i nasika z pełną premedytacją. Dopiero, gdy obłaskawił już posłańca, Barros przysiadł z powrotem na brzegu łóżka, rozrywając kopertę. Na kolana wysypało mu się naręcze zdjęć oraz gruba karta pergaminu złożonego na czworo. Wystarczyło, by przeczytał kilka pierwszych zdań, żeby zrozumieć, co otrzymał. Przeziębienie zeszło na dalszy plan, kiedy Esteban poczuł, jak wypełnia go absolutna, oślepiająca furia.
- Skurwysynu – wyrzucił do nikogo konkretnego, przez moment patrząc na załączone zdjęcia. Przedstawiały roześmianą kobietę z brzuchem wyraźnie zaokrąglonym ciążą, małą dziewczynkę która szczerząc się pokazywała brak przedniego zęba i wyraźnie zadowolonego z siebie i życia Lucasa Barrosa. Z całym szacunkiem, jaki miał do swojej matki, Es po stokroć powtórzyłby, że większego sukinsyna jeszcze nie widział.
- Pierdolony gnoju – mamrotał, wstając gwałtownie i wychodząc z sypialni. Zdjęcia rozsypały się po podłodze, ale nie poświęcił im więcej niż przelotnego spojrzenia. Z trzaskiem drzwi wparował do pracowni, wciskając list od brata do kieszeni długiego swetra, który narzucił na siebie i zaczął po kolei sprawdzać zawartość biurek oraz pulpitów. Wszystko zapisane, wszędzie jakieś notateczki, czy ci cholerni pierdoleni naukowcy nie zostawili nawet jednego kawałka czystego papieru?!
- Blanca! – wrzasnął, podnosząc głowę znad pliku kartek zapisanych tylko w połowie i zabrudzonych kawą. - Blanca! – powtórzył, gdy ciszy prawie pustego mieszkania nie przerwała żadna odpowiedź. Mamrocząc pod nosem, Barros cisnął plik notatek z powrotem tam, gdzie go znalazł i ruszył na piętro. Jeszcze czego, żeby musiał wspinać się po schodach po durną kartkę papieru! Zasmarkany i umierający!
Tylko złość napędzała go, pozwalając ignorować gluty bulgoczące pod czaszką.
Z rozpędem godnym małej chmury burzowej, rozczochrany i wściekły Es załomotał w drzwi sypialni Blanki i nie doczekawszy się odpowiedzi, otworzył.
Nie, nie zastanawiał się, czy powinien. Był facetem na misji zaorania własnego brata jak burej suki.
- Ej! – zawołał, machając ręką, by zaraz spleść ją z drugą na piersi. - Darłem się z dołu. – dodał z wyrzutem, kiedy Blanca zsunęła z głowy słuchawki. - Gdzie macie papier? I jakiś kawałek czegoś do pisania?
Blanca Vargas
Re: 19.03.2001 – Pokój Blanki – B. Vargas & E. Barros Nie 23 Kwi - 17:46
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
To było zupełnie w jej stylu - dostać na urodziny rolki i już niespełna dwa dni później wyrżnąć się na nich prosto w chodnik. To, że poza garścią otarć na twarzy i prawej ręce przetrąciła sobie tylko jeden staw skokowy - a nie, na przykład, skręciła kark wykonując jeden z szaleńczych, zupełnie nierozsądnych piruetów przy pełnej prędkości - było naprawdę szczęściem głupiego.
Dokładnie tak samo określiła to zresztą pani Giovana, zaraz potem… więżąc nogę w Blanki w zupełnie niemagicznych szynach i kategorycznie odmawiając uzdrowienia jej raz-dwa zaklęciem. Uleczę cię i niczego się nie nauczysz, stwierdziła niewzruszona marudzeniem Vargas i uśmiechnęła się szeroko. A tak przynajmniej zapamiętasz.
No i faktycznie, chyba rzeczywiście miała to zapamiętać, chociaż być może nie do końca tak, jak pani Giovana by sobie życzyła.
Oczywiście, noga bolała. Blanca faszerowała się końskimi dawkami leków przeciwbólowych, za każdym pokracznym krokiem - czy raczej chwiejnym susem - krzywiąc się najpierw skrycie, potem zaś już zupełnie jawnie. Wyprawa do łazienki graniczyła z cudem, nie mówiąc o wędrówce na dół do kuchni. To właśnie z tego powodu zamiast kulturalnego kubka herbaty Blanca miała teraz przy łóżku… garnek. Stale podgrzewany sprytnym zaklęciem, zapewniał jej zapas naparu na cały dzień bez konieczności uskuteczniania nadmiarowych wypraw. Vargas mogła siedzieć w łóżku, z nogą wywaloną wysoko na stosie poduszek - by zapobiec puchnięciu, jak poinstruowała ją emerytowana uzdrowicielka - i… w zasadzie nic nie robić.
I tu właśnie dochodzimy do punktu, w którym okazuje się, że Blanca wcale nie odczuwała tego przymusowego unieruchomienia jako kary i nauczki. Nie do końca.
Na początku, gdy wszyscy poza nią i Estebanem opuścili mieszkanie, by zająć się pracą, było jej dziwnie. Potem jednak, z każdą kolejną minutą błogosławionej ciszy, zaczęła to doceniać. I… w zasadzie się cieszyć. Nic nie musiała, coś tam mogła, a przede wszystkim - inni nad nią skakali. Idealnie, nie?
Teraz siedziała rozparta w łóżku, w ciepłej piżamie w rysunkowe aguti, z plecami wspartymi o kilka poduch, nogą ułożonych na kilku pozostałych. Z garnka z herbatą nabierała kolejne kubki herbaty - jeden za drugim, z przerwami tylko na wizyty w toalecie - i odpoczywała. Tak po prostu. Choć w teorii mogłaby nad czymś pracować - garść różnych opracowań czekających na przestudiowanie miała na wyciągnięcie ręki - nie czuła się w takim obowiązku. Była chora, kropka. Poszkodowana. Należały jej się wagary.
No więc wagarowała. Ze słuchawkami nasadzonymi głęboko na uszy słuchała smętnych piosenek i rysowała… nieprzyzwoitości, właściwie. Mało kto miał okazję przejrzeć wszystkie szkicowniki Vargas, ale gdyby kiedyś komuś się to udało, ze zdziwieniem mógłby odkryć, że obok dosyć zgrabnych szkiców krajobrazów czy zwierzątek równą, jeśli nie większą objętość zeszytów obejmują kobiece akty w ołówku. Te ostatnie były przy tym bardzo różne, od delikatnych, cudownie romantycznych po te zdecydowanie bardziej odważne. Blanca bywała wstydliwa, wychodziło jednak na to, że nie dotyczyło to sztuki.
Drzwi otworzyły się gwałtownie, na co zaskoczona Blanca zachłysnęła się popijaną herbatą i, kaszląc gwałtownie, zapluła tworzony właśnie szkic. Instynktownie zatrzaskując szkicownik - i z rezygnacją godząc się z faktem, że najnowszy rysunek nie wyschnie odpowiednio - zdjęła słuchawki z uszu i spojrzała na Estebana z wyrzutem.
- Zdurniałeś do reszty? A jakbym ja tu robiła… Nie wiem, coś innego niż tylko… - Machnęła ręką, obejmując gestem łóżko, piżamę, stos poduch, całą tę niewinną aranżację. - Coś, czego byś nie odzobaczył? - sapnęła wreszcie i pokręciła głową. Nie miała pojęcia, że Barros pukał - i że ona po prostu nie słyszała.
A potem zauważyła coś, co na pierwszy rzut jej umknęło.
- Jak nie ma w biblioteczce to pewnie Yami zabrała. Weź coś z moich zapasów. - Ruchem głowy wskazała arkusze czystego papieru i kubek wypełniony długopisami, jedno i drugie zalegające na komodzie nieopodal.
Nim Es zdążył podążyć za jej instrukcjami i wyjść, uniosła brew znacząco. Wyraźnie było widać, że jeszcze nie skończyła.
- Co się stało? - spytała bezpośrednio i, spodziewając się protestów, potrząsnęła głową. - Tylko nie kręć. Widzę to wyuzdane kolanko. - Znacząco spojrzała na ugiętą nogę mężczyzny. Nie wiedziała, czy był tego świadom, ale stawał tak tylko, gdy był czymś wzburzony. Bardzo wzburzony. Albo po prostu zwyczajnie wściekły.
Spoglądając na mężczyznę przez chwilę, wreszcie podciągnęła się trochę na łóżku, z sapnięciem przesunęła stos poduszek i uwięzioną nogę trochę dalej, by zrobić więcej miejsca - i poklepała materac obok siebie.
- Niby możesz się pomiotać w kółko, jak potrzebujesz, ale że sama nie wstanę, to wolałabym, żebyś jednak usiadł. Jak mi jeszcze kark przekręci od oglądania się za tobą to nawet pani Giovanie słów zabraknie żeby mnie opisać. - Jeszcze raz poklepała materac i zaklęciem przywołała jeden z czystych kubków stojących nieopodal na parapecie. W kolejnej chwili, już napełnione herbatą, wyciągnęła naczynie w kierunku Estebana.
- Pij, weź ze trzy oddechy i mów, o co chodzi. Nie możesz tu dostać zawału - stwierdziła rozsądnie - bo to by było co najmniej niezręczne.
Dokładnie tak samo określiła to zresztą pani Giovana, zaraz potem… więżąc nogę w Blanki w zupełnie niemagicznych szynach i kategorycznie odmawiając uzdrowienia jej raz-dwa zaklęciem. Uleczę cię i niczego się nie nauczysz, stwierdziła niewzruszona marudzeniem Vargas i uśmiechnęła się szeroko. A tak przynajmniej zapamiętasz.
No i faktycznie, chyba rzeczywiście miała to zapamiętać, chociaż być może nie do końca tak, jak pani Giovana by sobie życzyła.
Oczywiście, noga bolała. Blanca faszerowała się końskimi dawkami leków przeciwbólowych, za każdym pokracznym krokiem - czy raczej chwiejnym susem - krzywiąc się najpierw skrycie, potem zaś już zupełnie jawnie. Wyprawa do łazienki graniczyła z cudem, nie mówiąc o wędrówce na dół do kuchni. To właśnie z tego powodu zamiast kulturalnego kubka herbaty Blanca miała teraz przy łóżku… garnek. Stale podgrzewany sprytnym zaklęciem, zapewniał jej zapas naparu na cały dzień bez konieczności uskuteczniania nadmiarowych wypraw. Vargas mogła siedzieć w łóżku, z nogą wywaloną wysoko na stosie poduszek - by zapobiec puchnięciu, jak poinstruowała ją emerytowana uzdrowicielka - i… w zasadzie nic nie robić.
I tu właśnie dochodzimy do punktu, w którym okazuje się, że Blanca wcale nie odczuwała tego przymusowego unieruchomienia jako kary i nauczki. Nie do końca.
Na początku, gdy wszyscy poza nią i Estebanem opuścili mieszkanie, by zająć się pracą, było jej dziwnie. Potem jednak, z każdą kolejną minutą błogosławionej ciszy, zaczęła to doceniać. I… w zasadzie się cieszyć. Nic nie musiała, coś tam mogła, a przede wszystkim - inni nad nią skakali. Idealnie, nie?
Teraz siedziała rozparta w łóżku, w ciepłej piżamie w rysunkowe aguti, z plecami wspartymi o kilka poduch, nogą ułożonych na kilku pozostałych. Z garnka z herbatą nabierała kolejne kubki herbaty - jeden za drugim, z przerwami tylko na wizyty w toalecie - i odpoczywała. Tak po prostu. Choć w teorii mogłaby nad czymś pracować - garść różnych opracowań czekających na przestudiowanie miała na wyciągnięcie ręki - nie czuła się w takim obowiązku. Była chora, kropka. Poszkodowana. Należały jej się wagary.
No więc wagarowała. Ze słuchawkami nasadzonymi głęboko na uszy słuchała smętnych piosenek i rysowała… nieprzyzwoitości, właściwie. Mało kto miał okazję przejrzeć wszystkie szkicowniki Vargas, ale gdyby kiedyś komuś się to udało, ze zdziwieniem mógłby odkryć, że obok dosyć zgrabnych szkiców krajobrazów czy zwierzątek równą, jeśli nie większą objętość zeszytów obejmują kobiece akty w ołówku. Te ostatnie były przy tym bardzo różne, od delikatnych, cudownie romantycznych po te zdecydowanie bardziej odważne. Blanca bywała wstydliwa, wychodziło jednak na to, że nie dotyczyło to sztuki.
Drzwi otworzyły się gwałtownie, na co zaskoczona Blanca zachłysnęła się popijaną herbatą i, kaszląc gwałtownie, zapluła tworzony właśnie szkic. Instynktownie zatrzaskując szkicownik - i z rezygnacją godząc się z faktem, że najnowszy rysunek nie wyschnie odpowiednio - zdjęła słuchawki z uszu i spojrzała na Estebana z wyrzutem.
- Zdurniałeś do reszty? A jakbym ja tu robiła… Nie wiem, coś innego niż tylko… - Machnęła ręką, obejmując gestem łóżko, piżamę, stos poduch, całą tę niewinną aranżację. - Coś, czego byś nie odzobaczył? - sapnęła wreszcie i pokręciła głową. Nie miała pojęcia, że Barros pukał - i że ona po prostu nie słyszała.
A potem zauważyła coś, co na pierwszy rzut jej umknęło.
- Jak nie ma w biblioteczce to pewnie Yami zabrała. Weź coś z moich zapasów. - Ruchem głowy wskazała arkusze czystego papieru i kubek wypełniony długopisami, jedno i drugie zalegające na komodzie nieopodal.
Nim Es zdążył podążyć za jej instrukcjami i wyjść, uniosła brew znacząco. Wyraźnie było widać, że jeszcze nie skończyła.
- Co się stało? - spytała bezpośrednio i, spodziewając się protestów, potrząsnęła głową. - Tylko nie kręć. Widzę to wyuzdane kolanko. - Znacząco spojrzała na ugiętą nogę mężczyzny. Nie wiedziała, czy był tego świadom, ale stawał tak tylko, gdy był czymś wzburzony. Bardzo wzburzony. Albo po prostu zwyczajnie wściekły.
Spoglądając na mężczyznę przez chwilę, wreszcie podciągnęła się trochę na łóżku, z sapnięciem przesunęła stos poduszek i uwięzioną nogę trochę dalej, by zrobić więcej miejsca - i poklepała materac obok siebie.
- Niby możesz się pomiotać w kółko, jak potrzebujesz, ale że sama nie wstanę, to wolałabym, żebyś jednak usiadł. Jak mi jeszcze kark przekręci od oglądania się za tobą to nawet pani Giovanie słów zabraknie żeby mnie opisać. - Jeszcze raz poklepała materac i zaklęciem przywołała jeden z czystych kubków stojących nieopodal na parapecie. W kolejnej chwili, już napełnione herbatą, wyciągnęła naczynie w kierunku Estebana.
- Pij, weź ze trzy oddechy i mów, o co chodzi. Nie możesz tu dostać zawału - stwierdziła rozsądnie - bo to by było co najmniej niezręczne.
Esteban Barros
Re: 19.03.2001 – Pokój Blanki – B. Vargas & E. Barros Nie 23 Kwi - 18:25
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Dobre wychowanie nakazywało, by czekać na pozwolenie, kiedy pukało się do jakichkolwiek drzwi – nikt jednak nigdy nie powiedział Estebanowi, że schodziło ono na tak daleki plan, gdy w grę wchodziła głowa pełna kataru doprawiona wkurwieniem.
Powinien się na upomnienie Blanki zawstydzić, zacząć przepraszać, tłumaczyć się – miał jednak misję, a misja ta wymagała absolutnej priorytetyzacji.
- Z tą nogą? – stwierdził sceptycznie, podążając za ruchem głowy kobiety, kiedy wskazała równy stosik czystych arkuszy upchniętych na regale z książkami i kubek pełen zdecydowanie niemagicznych przyborów piśmienniczych. Na szczęście wiedział, że należało zdjąć kolorową zatyczkę, by zacząć pisać. Zanim zdążył upakować bliżej niedookreśloną ilość arkuszy pod pachę i wrócić do swojego ciepłego fortu, Blanca postanowiła, że tak łatwo go nie wypuści. To znaczy, fizycznie nie miała jak go powstrzymać, jeśli do tego by doszło, ale w wypadku na rolkach jej język zdecydowanie nie ucierpiał.
- Jakie kolanko? – spytał z niedowierzaniem w głosie, najpierw patrząc na nią, a potem w dół na własną nogę, którą natychmiast wyprostował. Żadnych takich. Żadnych wyuzdanych kolanek. Skąd jej w ogóle przyszło na myśl takie określenie?
- Nie, nie będziemy tu sobie robić domowych sesji terapeutycznych – odmówił bardzo wyraźnemu zaproszeniu, by przysiąść na łóżku kobiety i zwierzyć jej się ze swoich problemów. Prędzej go pokroją i wrzucą w gorący olej, zanim... Zasłonił rękawem swetra twarz, gdy potężne kichnięcie zakradło się, sprawiając, że Esteban poczuł się, jakby grzechotały mu w środku wszystkie wnętrzności. Czy to w ogóle było biologicznie możliwe? I pytanie brzmiało – co wykończy go szybciej? Nowa ciąża Camili, katar czy własne zesram się, a nie dam się, gdy przychodziło do tematu mówienia, co leży mu na wątrobie?
By dać sobie moment, Es podszedł do regału, zgarniając z niego potrzebne mu przyrządy – zamierzał napisać Lucasowi pełen ozdobników elaborat zaczynający się najpewniej od słów: ”Głupi chuju...”. Nie. Właściwie nie mógł tak napisać, prawda? Przecież jeśli przesadzi Lucas podetknie list Camili, udowadniając, że miała rację wymieniając Barrosów.
Mężczyzna zmarszczył brwi, nerwowym gestem przeczesując rozczochrane włosy palcami, niemal automatycznie przyjmując od Blanki kubek z herbatą. Zmarszczony i cichy, stojąc na środku pokoju upił powoli, ważąc swoje opcje. Wiedział jedno – na pewno nie ugnie się tak łatwo i nie usiądzie w tym forcie pełnym poduszek. To nie było jedno z piżama party. Jeśli już chciała brać w tym udział, Blanca musiała zrozumieć, że to narada wojenna.
- Nie jestem aż taki stary – burknął na wspomnienie możliwości zawału własnego i rychłego. - Hipotetycznie – zaczął, zerkając na Blankę znad parującego kubka i przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą, nieświadomie znów uginając kolano - Ale tylko hipotetycznie. Jak byś komuś napisała, żeby się pierdolił, nie mówiąc, żeby się pierdolił? Albo zasugerowała, że jest zakałą i kanalią rodziny, nie obrażając przy tym matki i ojca, bo ich dzielicie?
Powinien się na upomnienie Blanki zawstydzić, zacząć przepraszać, tłumaczyć się – miał jednak misję, a misja ta wymagała absolutnej priorytetyzacji.
- Z tą nogą? – stwierdził sceptycznie, podążając za ruchem głowy kobiety, kiedy wskazała równy stosik czystych arkuszy upchniętych na regale z książkami i kubek pełen zdecydowanie niemagicznych przyborów piśmienniczych. Na szczęście wiedział, że należało zdjąć kolorową zatyczkę, by zacząć pisać. Zanim zdążył upakować bliżej niedookreśloną ilość arkuszy pod pachę i wrócić do swojego ciepłego fortu, Blanca postanowiła, że tak łatwo go nie wypuści. To znaczy, fizycznie nie miała jak go powstrzymać, jeśli do tego by doszło, ale w wypadku na rolkach jej język zdecydowanie nie ucierpiał.
- Jakie kolanko? – spytał z niedowierzaniem w głosie, najpierw patrząc na nią, a potem w dół na własną nogę, którą natychmiast wyprostował. Żadnych takich. Żadnych wyuzdanych kolanek. Skąd jej w ogóle przyszło na myśl takie określenie?
- Nie, nie będziemy tu sobie robić domowych sesji terapeutycznych – odmówił bardzo wyraźnemu zaproszeniu, by przysiąść na łóżku kobiety i zwierzyć jej się ze swoich problemów. Prędzej go pokroją i wrzucą w gorący olej, zanim... Zasłonił rękawem swetra twarz, gdy potężne kichnięcie zakradło się, sprawiając, że Esteban poczuł się, jakby grzechotały mu w środku wszystkie wnętrzności. Czy to w ogóle było biologicznie możliwe? I pytanie brzmiało – co wykończy go szybciej? Nowa ciąża Camili, katar czy własne zesram się, a nie dam się, gdy przychodziło do tematu mówienia, co leży mu na wątrobie?
By dać sobie moment, Es podszedł do regału, zgarniając z niego potrzebne mu przyrządy – zamierzał napisać Lucasowi pełen ozdobników elaborat zaczynający się najpewniej od słów: ”Głupi chuju...”. Nie. Właściwie nie mógł tak napisać, prawda? Przecież jeśli przesadzi Lucas podetknie list Camili, udowadniając, że miała rację wymieniając Barrosów.
Mężczyzna zmarszczył brwi, nerwowym gestem przeczesując rozczochrane włosy palcami, niemal automatycznie przyjmując od Blanki kubek z herbatą. Zmarszczony i cichy, stojąc na środku pokoju upił powoli, ważąc swoje opcje. Wiedział jedno – na pewno nie ugnie się tak łatwo i nie usiądzie w tym forcie pełnym poduszek. To nie było jedno z piżama party. Jeśli już chciała brać w tym udział, Blanca musiała zrozumieć, że to narada wojenna.
- Nie jestem aż taki stary – burknął na wspomnienie możliwości zawału własnego i rychłego. - Hipotetycznie – zaczął, zerkając na Blankę znad parującego kubka i przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą, nieświadomie znów uginając kolano - Ale tylko hipotetycznie. Jak byś komuś napisała, żeby się pierdolił, nie mówiąc, żeby się pierdolił? Albo zasugerowała, że jest zakałą i kanalią rodziny, nie obrażając przy tym matki i ojca, bo ich dzielicie?
Blanca Vargas
Re: 19.03.2001 – Pokój Blanki – B. Vargas & E. Barros Nie 23 Kwi - 20:52
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
- Noga nie do wszystkiego jest potrzebna – odparowała bez zastanowienia. Nie wiedziała, co wyobraził sobie Es, ale w jej wyobrażeniach jej noga nadal mogłaby leżeć jak leżała. Raczej.
Spoglądała na mężczyznę przez chwilę, intensywnie rozważając, na ile jego obecne zachowanie to już skutek zbyt długiego przebywania w towarzystwie Yami i reszty, a na ile jego własne demony, które właśnie wyrwały się na wolność. Gdyby przyznała, że wolałaby tę drugą opcję, zabrzmiałoby to bardzo źle, ale... Chyba naprawdę by wolała. Bo jeśli to demony Estebana, to, wiecie, oznaczałoby to, że jakieś w ogóle ma – co z kolei czyniłoby z niego trochę bardziej człowieka takiego jak oni, jak Blanca, Yami i reszta. Człowieka bardziej pojebanego, a mniej praworządnego. Czy jakkolwiek inaczej by to ująć.
Nie będziemy tu sobie robić domowych sesji terapeutycznych.
Parsknęła cicho.
- No to nie. Ale jak tak się pieklisz to stresujesz mi roślinki – wypaliła, ruchem głowy wskazując kilka niewielkich sukulentów. Połowa z nich była sztuczna, ale dla Blanki nie robiło to żadnej różnicy.
Było już raczej zupełnie jasne, że w ich małej, pozlepianej na ślinę rodzinie to jej było najbliżej do roli dworskiego klauna. Przynajmniej dopóki była w towarzystwie.
Z cichym westchnieniem wyłączyła wreszcie muzykę, która aż dotąd plumkała jeszcze cicho w zawieszonych na szyi słuchawkach. Odłożyła szkicownik, założyła ręce na piersi i patrzyła. To, że Es wziął kubek z herbatą, pozwalało mieć jakąś nadzieję, że jednak... No, sesji może nie zrobią, ale że nie ucieknie, zacietrzewiony jak jakiś niedorobiony samiec alfa. Znaczy, Blanca nie ujmowała mu potencjału do bycia największym macho ich zespołu – bo serio, kto niby miał z nim konkurować? - ale jednak...
Przerwała ten bezsensowny bieg myśli zanim rozważania zaprowadziły ją w rejony, których sobie w tej chwili nie życzyła.
Dając Estebanowi dokładnie tyle czasu, ile potrzebował, by a) pozbierać własncze myśli i b) zdecydować, czy będzie uciekał, czy jednak zostanie, sięgnęła po pluszową ośmiornicę, przytuliła ją do siebie i wspierając brodę na idealnie okrągłym ciałku pluszaka, po prostu patrzyła.
Wreszcie, gdy Barros podjął decyzję, uśmiechnęła się szeroko.
- Hipotetycznie – podkreśliła, nie próbując nawet ukrywać, że rzeczywiście wierzy w te hipotetyczne rozważania – byłabym miła – odparła bez wahania.
Jej słowa mogły brzmieć jak żart, ale nim nie były. Wystarczyło spojrzeć na Vargas. Uśmiechała się, ale nie tak, by zbagatelizować własne słowa. Nie, ona naprawdę uważała, że bycie miłym jest idealnym rozwiązaniem tej hipotetycznej sytuacji.
- Poważnie, Es – dodała, widząc, że bez dodatkowej argumentacji raczej się nie obędzie. - Chuje zazwyczaj oczekują, że też będziesz chujem. Wygrywają w ten sposób. Więc... – Wzruszyła ramionami. - Po prostu nie bądź chujem. Bycie miłym to też sposób na pokazanie faka – wyłożyła elokwentnie.
Spoglądała na Barrosa uważnie. Uśmiech w którymś momencie spełzł jej z twarzy, pozostawiając teraz tylko zainteresowanie i... troskę? Chyba troskę. Blanca troszczyła się – i martwiła – w zasadzie o każdego, kto był jej zdaniem tego wart. Esteban najwyraźniej już był.
- Napisz, że cieszysz się z sukcesu tego chuja. Pogratuluj mu. Nie wiem, życz mu udanego wyjazdu albo... – Wzruszyła ramionami. Bez konkretów niewiele mogła doradzić – i oczywiście nie miała pojęcia, jak blisko była z tymi swoimi radami. Potrząsnęła lekko głową. - Bądź miły – powtórzyła poważnie. - Tylko tak będziesz ponad cały syf, który chcą wrzucić ci w życie. – Uśmiechnęła się przelotnie. Pozostawało pytanie, skąd w niej tyle przekonania, że ma rację.
Spoglądała na mężczyznę przez chwilę, intensywnie rozważając, na ile jego obecne zachowanie to już skutek zbyt długiego przebywania w towarzystwie Yami i reszty, a na ile jego własne demony, które właśnie wyrwały się na wolność. Gdyby przyznała, że wolałaby tę drugą opcję, zabrzmiałoby to bardzo źle, ale... Chyba naprawdę by wolała. Bo jeśli to demony Estebana, to, wiecie, oznaczałoby to, że jakieś w ogóle ma – co z kolei czyniłoby z niego trochę bardziej człowieka takiego jak oni, jak Blanca, Yami i reszta. Człowieka bardziej pojebanego, a mniej praworządnego. Czy jakkolwiek inaczej by to ująć.
Nie będziemy tu sobie robić domowych sesji terapeutycznych.
Parsknęła cicho.
- No to nie. Ale jak tak się pieklisz to stresujesz mi roślinki – wypaliła, ruchem głowy wskazując kilka niewielkich sukulentów. Połowa z nich była sztuczna, ale dla Blanki nie robiło to żadnej różnicy.
Było już raczej zupełnie jasne, że w ich małej, pozlepianej na ślinę rodzinie to jej było najbliżej do roli dworskiego klauna. Przynajmniej dopóki była w towarzystwie.
Z cichym westchnieniem wyłączyła wreszcie muzykę, która aż dotąd plumkała jeszcze cicho w zawieszonych na szyi słuchawkach. Odłożyła szkicownik, założyła ręce na piersi i patrzyła. To, że Es wziął kubek z herbatą, pozwalało mieć jakąś nadzieję, że jednak... No, sesji może nie zrobią, ale że nie ucieknie, zacietrzewiony jak jakiś niedorobiony samiec alfa. Znaczy, Blanca nie ujmowała mu potencjału do bycia największym macho ich zespołu – bo serio, kto niby miał z nim konkurować? - ale jednak...
Przerwała ten bezsensowny bieg myśli zanim rozważania zaprowadziły ją w rejony, których sobie w tej chwili nie życzyła.
Dając Estebanowi dokładnie tyle czasu, ile potrzebował, by a) pozbierać własncze myśli i b) zdecydować, czy będzie uciekał, czy jednak zostanie, sięgnęła po pluszową ośmiornicę, przytuliła ją do siebie i wspierając brodę na idealnie okrągłym ciałku pluszaka, po prostu patrzyła.
Wreszcie, gdy Barros podjął decyzję, uśmiechnęła się szeroko.
- Hipotetycznie – podkreśliła, nie próbując nawet ukrywać, że rzeczywiście wierzy w te hipotetyczne rozważania – byłabym miła – odparła bez wahania.
Jej słowa mogły brzmieć jak żart, ale nim nie były. Wystarczyło spojrzeć na Vargas. Uśmiechała się, ale nie tak, by zbagatelizować własne słowa. Nie, ona naprawdę uważała, że bycie miłym jest idealnym rozwiązaniem tej hipotetycznej sytuacji.
- Poważnie, Es – dodała, widząc, że bez dodatkowej argumentacji raczej się nie obędzie. - Chuje zazwyczaj oczekują, że też będziesz chujem. Wygrywają w ten sposób. Więc... – Wzruszyła ramionami. - Po prostu nie bądź chujem. Bycie miłym to też sposób na pokazanie faka – wyłożyła elokwentnie.
Spoglądała na Barrosa uważnie. Uśmiech w którymś momencie spełzł jej z twarzy, pozostawiając teraz tylko zainteresowanie i... troskę? Chyba troskę. Blanca troszczyła się – i martwiła – w zasadzie o każdego, kto był jej zdaniem tego wart. Esteban najwyraźniej już był.
- Napisz, że cieszysz się z sukcesu tego chuja. Pogratuluj mu. Nie wiem, życz mu udanego wyjazdu albo... – Wzruszyła ramionami. Bez konkretów niewiele mogła doradzić – i oczywiście nie miała pojęcia, jak blisko była z tymi swoimi radami. Potrząsnęła lekko głową. - Bądź miły – powtórzyła poważnie. - Tylko tak będziesz ponad cały syf, który chcą wrzucić ci w życie. – Uśmiechnęła się przelotnie. Pozostawało pytanie, skąd w niej tyle przekonania, że ma rację.
Esteban Barros
Re: 19.03.2001 – Pokój Blanki – B. Vargas & E. Barros Pon 24 Kwi - 12:28
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Esteban nie był przyzwyczajony do dyskusji, kiedy sytuacja wymagała jak najszybszej reakcji – racjonalnie nie miało to przecież żadnego sensu. Napastnik nie poczeka z rzucaniem zaklęcia, kiedy ty dywagujesz czy nałożyć tarczę najpierw na siebie czy na cywila. Trucizna nie przestanie się rozprzestrzeniać w ciele kolegi z oddziału, bo panikujesz. Jasny wybór. Akcja, reakcja, akcja, reakcja, akcja...
Ale przecież nie był już na służbie. Nikt nie zginie, jeśli nie odpowie na list wysłany najprawdopodobniej tylko po to, by wetrzeć garść soli w ranę, która nie chciała się do końca zabliźnić. Es zrozumiał to gdzieś między powolnym łykiem herbaty a komentarzem Blanki, że stresuje jej roślinki. Stresuje. Roślinki. Kto tak reagował na cudze wzburzenie?
Mężczyzna zamarł na moment, wpatrując się w przypadkowy punkt na ścianie i czując jak świadomość ucieka mu gdzieś w bok.
Nikt nie umrze. Przystań. Zwolnij.
Wziął oddech. Jeden, a potem kolejny. I zadał swoje czysto hipotetyczne pytanie.
- Byłabyś miła – powtórzył radę, którą dała mu kobieta, marszcząc przy tym brwi. Nie skomentował, choć nietrudno było się domyślić, co mógł sądzić na jej temat. Czekał, aż Blanca się zaśmieje i oświadczy, że tylko żartowała, ale nic takiego się nie stało – co więcej, nie wycofała się ze swoich słów, podsuwając argumenty za stosownością tego rozwiązania. Bycia miłym i gratulacji. I chyba naprawdę w nie wierzyła, jeśli sądzić tylko po powadze, po którą raczej rzadko sięgała Vargas, a która układała jej rysy w wyraz niebezpiecznie kojarzący się Estebanowi z litością, zostawiając mu z tyłu gardła kwaśny posmak.
- Jest w tym jakiś sens – przyznał po dłuższej chwili zastanowienia - ale tylko jeśli zakładasz, że w ten sposób postawisz granicę, której nie przekroczą.
W swoim przypadku wątpił, by ta strategia się sprawdziła – ostatni raz, gdy próbował być miły i nie komplikować dodatkowo życia sobie i innym, został sam, choć przede wszystkim potrzebował wsparcia. Dopił herbatę, która stygła mu w dłoni.
- Dzięki za papier. Odniosę ci potem resztę – rzucił, podejmując strategiczną decyzję, by opuścić pokój kobiety, zanim ta zdąży o coś jeszcze zapytać. Oczywiście miała do tego pełne prawo – w końcu to on wpadł do jej pokoju nieproszony, niemal domagając się porad – ale nie chciał odpowiadać ani opowiadać. Nie, kiedy przyglądała mu się, jakby miał nie dać sobie sam rady. Nie powinien był w ogóle zaczynać tematu.
Jakoś jej to potem wynagrodzi.
- Odpoczywaj – rzucił, jakby sam moment wcześniej nie zakłócił jej tego stanu i poprawiając kupkę czystego papieru, którą już zdążył częściowo wymiąć, ewakuował się z pokoju, z powrotem na parter do wspólnej pracowni.
Ale przecież nie był już na służbie. Nikt nie zginie, jeśli nie odpowie na list wysłany najprawdopodobniej tylko po to, by wetrzeć garść soli w ranę, która nie chciała się do końca zabliźnić. Es zrozumiał to gdzieś między powolnym łykiem herbaty a komentarzem Blanki, że stresuje jej roślinki. Stresuje. Roślinki. Kto tak reagował na cudze wzburzenie?
Mężczyzna zamarł na moment, wpatrując się w przypadkowy punkt na ścianie i czując jak świadomość ucieka mu gdzieś w bok.
Nikt nie umrze. Przystań. Zwolnij.
Wziął oddech. Jeden, a potem kolejny. I zadał swoje czysto hipotetyczne pytanie.
- Byłabyś miła – powtórzył radę, którą dała mu kobieta, marszcząc przy tym brwi. Nie skomentował, choć nietrudno było się domyślić, co mógł sądzić na jej temat. Czekał, aż Blanca się zaśmieje i oświadczy, że tylko żartowała, ale nic takiego się nie stało – co więcej, nie wycofała się ze swoich słów, podsuwając argumenty za stosownością tego rozwiązania. Bycia miłym i gratulacji. I chyba naprawdę w nie wierzyła, jeśli sądzić tylko po powadze, po którą raczej rzadko sięgała Vargas, a która układała jej rysy w wyraz niebezpiecznie kojarzący się Estebanowi z litością, zostawiając mu z tyłu gardła kwaśny posmak.
- Jest w tym jakiś sens – przyznał po dłuższej chwili zastanowienia - ale tylko jeśli zakładasz, że w ten sposób postawisz granicę, której nie przekroczą.
W swoim przypadku wątpił, by ta strategia się sprawdziła – ostatni raz, gdy próbował być miły i nie komplikować dodatkowo życia sobie i innym, został sam, choć przede wszystkim potrzebował wsparcia. Dopił herbatę, która stygła mu w dłoni.
- Dzięki za papier. Odniosę ci potem resztę – rzucił, podejmując strategiczną decyzję, by opuścić pokój kobiety, zanim ta zdąży o coś jeszcze zapytać. Oczywiście miała do tego pełne prawo – w końcu to on wpadł do jej pokoju nieproszony, niemal domagając się porad – ale nie chciał odpowiadać ani opowiadać. Nie, kiedy przyglądała mu się, jakby miał nie dać sobie sam rady. Nie powinien był w ogóle zaczynać tematu.
Jakoś jej to potem wynagrodzi.
- Odpoczywaj – rzucił, jakby sam moment wcześniej nie zakłócił jej tego stanu i poprawiając kupkę czystego papieru, którą już zdążył częściowo wymiąć, ewakuował się z pokoju, z powrotem na parter do wspólnej pracowni.
Blanca Vargas
Re: 19.03.2001 – Pokój Blanki – B. Vargas & E. Barros Pon 24 Kwi - 18:05
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Najpierw myślała, że może jednak przyjmie jej propozycję. Że usiądzie obok, powie o co chodzi i... Nie wiedziała, co dalej. Ale tak, wydawało jej się, że jakoś do niego trafiła.
Nie trafiła.
Była tak zdziwiona, że nawet mu nie odpowiedziała. Przez dobrą chwilę spoglądała w zamknięte drzwi, słuchając oddalających się kroków, nim wreszcie uzmysłowiła sobie, co się stało. Wyszedł. Tak po prostu. No serio?!
Z sapnięciem wygrzebała się spod kołdry i, rzucając ośmiornicę w kąt, zaczęła kuśtykać do drzwi. Szyna nie ułatwiała sprawy, podobnie jak to, że noga zwyczajnie bolała. Łykane przeciwbólówki nie tyle likwidowały dolegliwości, co trzymały je w ryzach - ale tylko wtedy, kiedy się pilnowała i nie przeciążała obolałego stawu. A teraz właśnie to robiła. Za wszelką cenę próbując nadążyć, chwiała się tyleż samo komicznie co tragicznie, a gdy dotarła do schodów, uczepiła się barierki jak tej ostatniej deski ratunku.
- Ej! - zawołała, wychylając się i patrząc w dół. Plecy Estebana znikały jej właśnie z pola widzenia. - Ej, no czekaj!
Przez chwilę stała niezdecydowana, wreszcie podejmując męską i zupełnie durną decyzję. Wczepiając się w barierkę, zrobiła krok, drugi, trzeci.
- Jak się stąd spierdolę… - zaczęła i syknęła cicho, gdy stanęła na uszkodzonej noce trochę za mocno. - JAK SIĘ STĄD SPIERDOLĘ - powtórzyła głośniej, napędzana bolesną determinacją - to będzie twoja wina. Będziesz się tłumaczył pani Giovanie, dlaczego mnie nie dopilnowałeś i gwarantuję ci, że nie przyjmie katarku za wystarczający argument - perorowała, pokonując jednocześnie kolejne dwa stopnie. Kłykcie uczepionej barierki dłoni zbielały jej z wysiłku, a na czoło wystąpił pot.
- Wróć tu. Esteban, ja nie żartuję, wróć na górę. Jeśli ci się wydaje, że...
Nie dokończyła, bo Barros - zwabiony zapewne brzękiem szarpniętej za mocno barierki, kwiknięciem Blanki, która w pewnym momencie trochę się poślizgnęła, albo może tknięty resztkami jakiejś cudem ocalałej dobrej woli - jednak wrócił.
- No - sapnęła cicho, spoglądając na naburmuszonego Estebana. Ta pożal-się-Boże wyprawa wymęczyła ją znacznie bardziej, niż Vargas by sobie życzyła. I już, już gotowa była gderać coś dalej, tylko, że...
To nie tak. Połowy tego, co zamierzała palnąć bez zastanowienia, wcale nie myślała. Była jednak czasem po prostu durna.
Z westchnieniem oparła się o barierkę i otarła przedramieniem czoło.
- Widzę, że coś cię gryzie - powiedziała wreszcie powoli, już bez głupich chichów i zgrywania bardziej infantylnej, niż faktycznie była. - Nie musisz mówić, o co chodzi, nie muszę ci w niczym pomagać, tylko po prostu... Nie siedź teraz sam. - Umknęła wzrokiem na bok i nagle, w jednej chwili, jasnym stało się, że to już nie są żadne wygłupy. Blanca mówiła z doświadczenia. Opierała się na czymś, co doskonale znała.
Przygryzając nerwowo wnętrze policzka, ostatecznie okręciła się ostrożnie i znów, uwieszając się barierki, zaczęła się tułać w górę, z powrotem do pokoju. Nie oglądała się na Estebana, tym razem skupiona tylko na tym, by znaleźć się z powrotem w łóżku.
Bolało jak cholera, a ona była po prostu głupia.
Doczłapała się do sypialni, znów padła w miękkie poduchy - i dopiero wtedy ponownie zerknęła na Barrosa.
- Może jednak usiądziesz? - zaproponowała z bladym uśmiechem. Nie było w tym podstępu. Nie zamierzała wypytywać na siłę, rzucać z rękawa dobrymi radami. Jak dla niej, mogli posiedzieć w ciszy. Albo mogła mu dać jedną słuchawkę, posłuchaliby muzyki.
Z jakiegoś powodu zależało jej po prostu, by nie był sam. Bo może ona była sama aż za często?
Nie trafiła.
Była tak zdziwiona, że nawet mu nie odpowiedziała. Przez dobrą chwilę spoglądała w zamknięte drzwi, słuchając oddalających się kroków, nim wreszcie uzmysłowiła sobie, co się stało. Wyszedł. Tak po prostu. No serio?!
Z sapnięciem wygrzebała się spod kołdry i, rzucając ośmiornicę w kąt, zaczęła kuśtykać do drzwi. Szyna nie ułatwiała sprawy, podobnie jak to, że noga zwyczajnie bolała. Łykane przeciwbólówki nie tyle likwidowały dolegliwości, co trzymały je w ryzach - ale tylko wtedy, kiedy się pilnowała i nie przeciążała obolałego stawu. A teraz właśnie to robiła. Za wszelką cenę próbując nadążyć, chwiała się tyleż samo komicznie co tragicznie, a gdy dotarła do schodów, uczepiła się barierki jak tej ostatniej deski ratunku.
- Ej! - zawołała, wychylając się i patrząc w dół. Plecy Estebana znikały jej właśnie z pola widzenia. - Ej, no czekaj!
Przez chwilę stała niezdecydowana, wreszcie podejmując męską i zupełnie durną decyzję. Wczepiając się w barierkę, zrobiła krok, drugi, trzeci.
- Jak się stąd spierdolę… - zaczęła i syknęła cicho, gdy stanęła na uszkodzonej noce trochę za mocno. - JAK SIĘ STĄD SPIERDOLĘ - powtórzyła głośniej, napędzana bolesną determinacją - to będzie twoja wina. Będziesz się tłumaczył pani Giovanie, dlaczego mnie nie dopilnowałeś i gwarantuję ci, że nie przyjmie katarku za wystarczający argument - perorowała, pokonując jednocześnie kolejne dwa stopnie. Kłykcie uczepionej barierki dłoni zbielały jej z wysiłku, a na czoło wystąpił pot.
- Wróć tu. Esteban, ja nie żartuję, wróć na górę. Jeśli ci się wydaje, że...
Nie dokończyła, bo Barros - zwabiony zapewne brzękiem szarpniętej za mocno barierki, kwiknięciem Blanki, która w pewnym momencie trochę się poślizgnęła, albo może tknięty resztkami jakiejś cudem ocalałej dobrej woli - jednak wrócił.
- No - sapnęła cicho, spoglądając na naburmuszonego Estebana. Ta pożal-się-Boże wyprawa wymęczyła ją znacznie bardziej, niż Vargas by sobie życzyła. I już, już gotowa była gderać coś dalej, tylko, że...
To nie tak. Połowy tego, co zamierzała palnąć bez zastanowienia, wcale nie myślała. Była jednak czasem po prostu durna.
Z westchnieniem oparła się o barierkę i otarła przedramieniem czoło.
- Widzę, że coś cię gryzie - powiedziała wreszcie powoli, już bez głupich chichów i zgrywania bardziej infantylnej, niż faktycznie była. - Nie musisz mówić, o co chodzi, nie muszę ci w niczym pomagać, tylko po prostu... Nie siedź teraz sam. - Umknęła wzrokiem na bok i nagle, w jednej chwili, jasnym stało się, że to już nie są żadne wygłupy. Blanca mówiła z doświadczenia. Opierała się na czymś, co doskonale znała.
Przygryzając nerwowo wnętrze policzka, ostatecznie okręciła się ostrożnie i znów, uwieszając się barierki, zaczęła się tułać w górę, z powrotem do pokoju. Nie oglądała się na Estebana, tym razem skupiona tylko na tym, by znaleźć się z powrotem w łóżku.
Bolało jak cholera, a ona była po prostu głupia.
Doczłapała się do sypialni, znów padła w miękkie poduchy - i dopiero wtedy ponownie zerknęła na Barrosa.
- Może jednak usiądziesz? - zaproponowała z bladym uśmiechem. Nie było w tym podstępu. Nie zamierzała wypytywać na siłę, rzucać z rękawa dobrymi radami. Jak dla niej, mogli posiedzieć w ciszy. Albo mogła mu dać jedną słuchawkę, posłuchaliby muzyki.
Z jakiegoś powodu zależało jej po prostu, by nie był sam. Bo może ona była sama aż za często?
Esteban Barros
Re: 19.03.2001 – Pokój Blanki – B. Vargas & E. Barros Pon 24 Kwi - 19:02
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Ucieczka – bo tak właśnie należało nazwać wyjście Esa – nie należała do specjalnie dojrzałych sposobów rozwiązywania problemów. Zwykle mu na nią pozwalano, bo przyzwyczaił już ludzi do tego, że potrzebował czasu w odosobnieniu. Tylko Blanca jakoś nie chciała się do tego teraz stosować.
Nie zdążył nawet porządnie usiąść przy jednym z pulpitów po szybkiej wyprawie po fajki, które zostały w sypialni, a kobietę już było słychać na klatce schodowej. Czy ona przypadkiem nie powinna być przykuta do łóżka? Wywrócił oczami, pocierając gwałtownie szorstką szczękę i czekając, aż Vargas postawiona przed przeszkodą, jaką były schody, będzie się chwilę boczyć, ale wróci do siebie. Nic z tego. Wszechświat najwyraźniej uznał, że ma ochotę dowalić Estebanowi.
- Ani się waż znikąd spierdalać! – warknął, podnosząc głos, ale najwyraźniej zbyt cicho, by kobieta go dosłyszała. Tym, co natomiast dosłyszał on, był ostrzegawczy dźwięk metalowej poręczy. Wystarczyło, by poderwać go z siedziska, podsuwając wizję, w której Blanca wylatuje przez barierkę, rozbijając sobie głowę. Przez kilka sekund, które zajęło mu dotarcie na próg pracowni, serce zdążyło rozpędzić się i zacząć walić jak młotem. Zabolało.
Poczuł się niemal zdradzony, gdy zobaczył kobietę całą i zdrową – zdrętwiały język nie chciał z nim współpracować, gdy cisnęły się na niego groźby przemiany w rybę i wrzucenia jej do wanny, by już nigdzie nie poszła. Zrozumiałby, gdyby chciała mu tylko nawrzucać, ale ten nagły miękki ton całkowicie zbił go z pantałyku – jak odpowiedzieć na coś takiego i nie zrobić z siebie durnia?
Zdecydował się więc nie mówić nic. Kiwnął powoli głową, wyraźnie czując zmianę atmosfery w kierunku czegoś, czego nie odważyłby się nazwać – nazwanie ich sprawiłoby, że przyzwoliłby na istnienie.
Jego bezgłośna odpowiedź wystarczyła, by Blanca obrała z powrotem kurs na górę, chociaż Barros był niemal pewien, że jeśli nie poszedłby za nią odpowiednio szybko, mogłaby znowu próbować chodzenia, kiedy nie powinna. Właściwie rzecz biorąc, powinien czuć się winny, że wyrwał ją z łóżka i przerwał odpoczynek – i może faktycznie trochę tak było. Sprawnie zebrał porzucone papiery z długopisem oraz papierosy, upewnił się, że list od Lucasa nie wyfrunął mu z kieszeni i dopiero wtedy podążył z powrotem na górę. Zważywszy na jej tempo, prawie zrównał się z Blanką.
- Mówił ci już ktoś, że jesteś strasznie upierdliwą kobietą? – wymamrotał na propozycję usiąścia, ale w jego głosie na próżno byłoby doszukiwać się oznak wzburzenia i złości, które trzymały go w garści jeszcze kilka chwil temu. Wciąż odmawiając zaproszeniu, by zająć miejsce na łóżku, usadził się na podłodze tak by za plecami mieć ścianę, Blankę przed sobą, a drzwi i okno na widoku. Kupkę papierów położył obok, krótkim zaklęciem przywołując kubek, z którego jeszcze niedawno pił herbatę – teraz, wsuwając do ust papierosa, zamierzał użyć go jak popielniczki. Może i nie zapytał, czy może zapalić, ale nie planował strząsać popiołu na podłogę, miał choć tyle kultury. W niemym pytaniu wyciągnął też paczkę w kierunku Vargas.
Nie wiedział, co powiedzieć, żeby nie pogorszyć sytuacji. Nie powinnaś chodzić z tą nogą? Reszta będzie gadać jak nad jeziorem? Milczał więc, opierając ręce na ugiętych kolanach i przyglądając się kobiecie parą ciemnych oczu – przerywał tylko, kiedy musiał strącić popiół do kubka. Myślał i w myślach tych wracał do jednego podstawowego pytania.
- Dlaczego ci tak zależy?
Nie zdążył nawet porządnie usiąść przy jednym z pulpitów po szybkiej wyprawie po fajki, które zostały w sypialni, a kobietę już było słychać na klatce schodowej. Czy ona przypadkiem nie powinna być przykuta do łóżka? Wywrócił oczami, pocierając gwałtownie szorstką szczękę i czekając, aż Vargas postawiona przed przeszkodą, jaką były schody, będzie się chwilę boczyć, ale wróci do siebie. Nic z tego. Wszechświat najwyraźniej uznał, że ma ochotę dowalić Estebanowi.
- Ani się waż znikąd spierdalać! – warknął, podnosząc głos, ale najwyraźniej zbyt cicho, by kobieta go dosłyszała. Tym, co natomiast dosłyszał on, był ostrzegawczy dźwięk metalowej poręczy. Wystarczyło, by poderwać go z siedziska, podsuwając wizję, w której Blanca wylatuje przez barierkę, rozbijając sobie głowę. Przez kilka sekund, które zajęło mu dotarcie na próg pracowni, serce zdążyło rozpędzić się i zacząć walić jak młotem. Zabolało.
Poczuł się niemal zdradzony, gdy zobaczył kobietę całą i zdrową – zdrętwiały język nie chciał z nim współpracować, gdy cisnęły się na niego groźby przemiany w rybę i wrzucenia jej do wanny, by już nigdzie nie poszła. Zrozumiałby, gdyby chciała mu tylko nawrzucać, ale ten nagły miękki ton całkowicie zbił go z pantałyku – jak odpowiedzieć na coś takiego i nie zrobić z siebie durnia?
Zdecydował się więc nie mówić nic. Kiwnął powoli głową, wyraźnie czując zmianę atmosfery w kierunku czegoś, czego nie odważyłby się nazwać – nazwanie ich sprawiłoby, że przyzwoliłby na istnienie.
Jego bezgłośna odpowiedź wystarczyła, by Blanca obrała z powrotem kurs na górę, chociaż Barros był niemal pewien, że jeśli nie poszedłby za nią odpowiednio szybko, mogłaby znowu próbować chodzenia, kiedy nie powinna. Właściwie rzecz biorąc, powinien czuć się winny, że wyrwał ją z łóżka i przerwał odpoczynek – i może faktycznie trochę tak było. Sprawnie zebrał porzucone papiery z długopisem oraz papierosy, upewnił się, że list od Lucasa nie wyfrunął mu z kieszeni i dopiero wtedy podążył z powrotem na górę. Zważywszy na jej tempo, prawie zrównał się z Blanką.
- Mówił ci już ktoś, że jesteś strasznie upierdliwą kobietą? – wymamrotał na propozycję usiąścia, ale w jego głosie na próżno byłoby doszukiwać się oznak wzburzenia i złości, które trzymały go w garści jeszcze kilka chwil temu. Wciąż odmawiając zaproszeniu, by zająć miejsce na łóżku, usadził się na podłodze tak by za plecami mieć ścianę, Blankę przed sobą, a drzwi i okno na widoku. Kupkę papierów położył obok, krótkim zaklęciem przywołując kubek, z którego jeszcze niedawno pił herbatę – teraz, wsuwając do ust papierosa, zamierzał użyć go jak popielniczki. Może i nie zapytał, czy może zapalić, ale nie planował strząsać popiołu na podłogę, miał choć tyle kultury. W niemym pytaniu wyciągnął też paczkę w kierunku Vargas.
Nie wiedział, co powiedzieć, żeby nie pogorszyć sytuacji. Nie powinnaś chodzić z tą nogą? Reszta będzie gadać jak nad jeziorem? Milczał więc, opierając ręce na ugiętych kolanach i przyglądając się kobiecie parą ciemnych oczu – przerywał tylko, kiedy musiał strącić popiół do kubka. Myślał i w myślach tych wracał do jednego podstawowego pytania.
- Dlaczego ci tak zależy?
Blanca Vargas
Re: 19.03.2001 – Pokój Blanki – B. Vargas & E. Barros Sro 26 Kwi - 21:09
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
No więc wróciła do sypialni, do łóżka, do nogi na stosie poduch i do przytulania pluszowej ośmiornicy. Zmieniło się tylko to, że Es jednak został – tym razem chyba jednak na dłużej, skoro zdecydował się jednak rozsiąść. To, że wybrał miejsce pod ścianą, nie robiło Blance żadnej różnicy, nie miało absolutnie żadnego znaczenia.
- Czterdzieści sześć osób w przeciągu ostatnich pięciu lat – wypaliła bez wahania na pytanie o upierdliwość i uśmiechnęła się blado, maskując tym samym, że... No, bolało. Noga. Bolała bardziej niż się Blance wydawało, gdy tak siedziała w miękkich pieleszach. Kozakowania jej się zachciało, cholera.
Gdy umościła się z powrotem i opatuliła ciepłą kołdrą, ulga na twarzy dziewczyny była widoczna aż nadto. Zagarnęła niedbale kilka niesfornych kosmyków z czoła z powrotem za uszy i odetchnęła cicho. I... Cóż, na tym jej plan w dużym stopniu się kończył.
Przez chwilę spoglądała tylko na Esa, nagle niezbyt pewna, co zrobić. Bo jasne, mogła zaproponować herbatę, muzykę, mogli, nie wiem, zagrać w kółko i krzyżyk – wszystko to wydawało się jednak nie na miejscu. No więc patrzyła. Zza puchatej ośmiornicy – Oktawiana, jak zdążyła nazwać pluszaka – zerkała jak Barros odpalał papierosa i odruchowo uchyliła zaklęciem okno. W tym geście nie było żadnych podtekstów, żadnej pasywnej agresji. Papierosy eks-wartownika jej nie przeszkadzały, a odruch wpuszczenia do środka świeżego powietrza był dokładnie tym, tylko i wyłącznie odruchem. Żadnego skrytego No serio, będziesz mi tu zasmradzał teraz?, żadnych wyrzutów w stylu mogłam cię jednak zostawić w tej twojej komórce na dole.
I tak sobie milczeli, patrząc tylko jedno na drugie – aż do chwili, gdy Es przerwał impas pytaniem, którego Blanca się nie spodziewała.
- Na czym? Na tobie czy tak w ogóle? – palnęła bez zastanowienia po czym zaśmiała się krótko i potrząsnęła głową. Nie na nim. Byli dla siebie... Kim w zasadzie? Znajomymi z pracy. Może trochę bliższymi, bo jeździli razem w teren, a to zbliżało. Tylko tyle, aż tyle. Nie byli przyjaciółmi, nawet Blanca by tego tak nie ujęła. Ot, po prostu byli. No więc – nie na nim.
Dlaczego więc jej zależało?
Milczała przez moment. Pokręciła głową, niemo odmawiając papierosa – nie paliła, nigdy nawet nie próbowała. Wreszcie westchnęła cicho.
- Chyba dlatego, że komuś musi – powiedziała z wahaniem, miętosząc nerwowo dwie fikuśnie zwinięte na końcach macki pluszaka. Nie patrzyła już na Esa, umknęła wzrokiem na bok, na stertę książek, skrzynię ze skarbami, na plamę niewiadomego pochodzenia na ścianie.
Przez chwilę szukała słów.
- Czasem za dużo myślę – powiedziała pozornie bez związku. - I prawie wszystkim się martwię. Na przykład tym, że kiedyś mi nie zależało. Kiedyś byłam... – Zawahała się, wzruszyła ramionami. - Kiedyś było mi po prostu dobrze i nie starałam się wystarczająco, by tak zostało. Nie brałam pod uwagę, że coś się popsuje tylko dlatego, że powiem o trzy słowa za mało, albo wykonam o dwa gesty mniej niż powinnam. Było dobrze – i tak miało zostać. Nie wiedziałam, że na niektóre rzeczy trzeba pracować. Nie myślałam w ten sposób. – Uśmiechnęła się krzywo.
Znów milczała przez chwilę.
- Kiedy rozstaliśmy się z mężem, wiele osób mnie pocieszało. Mówiło, że będzie dobrze, że to nie koniec świata – i podziwiało, że rozeszliśmy się tak... Dobrze. Kulturalnie. Sympatycznie. Że wciąż się przyjaźnimy. – Znów zmieniła punkt, znów mówiła o czymś, co zdawało się nijak nie kleić z pytaniem Estebana. A jednak kleiło się. W swojej głowie Blanca nawet na chwilę nie zgubiła wątku.
- Wszyscy się starali – kontynuowała, w pewnej chwili trochę ciszej niż przedtem. - Ale nikt nie powiedział jedynego, co chciałam usłyszeć – że mam prawo być smutna. I nikt nie zapytał, jak się w tym wszystkim czuję. Każdy za najważniejsze uważał, że potem, zaraz, że znów będzie dobrze. Ale wtedy, przez moment, nie było – i miało prawo tak być. – Przygryzła wargę, starannie dobierając kolejne słowa. - Wtedy, w te pierwsze dni, bardzo potrzebowałam powiedzieć, że rozumiem, że to moja wina. Że już wiem, że zależało mi za mało – że już rozumiem. Chciałam, by ktoś to usłyszał. Nikt o to wtedy nie zapytał, a ja nie mówiłam, pewna, że wcale nie chcą o tym słyszeć. Bo może faktycznie nie chcieli. – Wzruszyła ramionami.
- No więc, teraz mi zależy. To nie tylko przez to, nie tylko przez niego, nie tylko przez rozwód. Ale wtedy chyba wreszcie w pełni zrozumiałam, o co w tym chodzi. Że nie mogę tak po prostu stać z boku i liczyć, że będzie dobrze. – Zaśmiała się krótko. - To też egoizm. Potrzebuję stada, Es, i bardzo nie chcę, by to, które mam teraz, się rozpadło. Więc się staram. Więc wreszcie mi zależy, I chyba... – Chrząknęła cicho. - Chyba nie chcę być kolejną z tych osób, które przegapią pytania i gesty, których potrzebuje ktoś inny. Wiem, jak to jest czekać. Nie ma w tym nic fajnego, więc... – Pokręciła głową z zażenowaniem, nie kończąc.
Majtając przez chwilę mackami Oktawiana, wreszcie spojrzała na Esa i uśmiechnęła się szerzej.
- No i proszę, emocjonalny wyrzyg – zaśmiała się, znów kryjąc się za maską wypisz wymaluj wioskowego głupka. Ot, mechanizm obronny. Robiła to już tak często, że chyba nie bardzo umiała inaczej. - Ale teraz przynajmniej już wiesz. Za moją upierdliwością stoją ideały. – Uniosła brwi znacząco.
Upijając parę łyków herbaty z ponownie napełnionego po drodze kubka, przekrzywiła głowę lekko.
- Dlaczego ktoś ma się pierdolić? – zapytała prosto z mostu. Po takim monologu i odkryciu zbyt wielu kart chyba jej się coś należało, nie? Miała nie pytać, ale teraz, skoro kisili się w tej nagle smętnej atmosferze, uznała, że jednak zapyta. Że – chyba – jednak może.
- Czterdzieści sześć osób w przeciągu ostatnich pięciu lat – wypaliła bez wahania na pytanie o upierdliwość i uśmiechnęła się blado, maskując tym samym, że... No, bolało. Noga. Bolała bardziej niż się Blance wydawało, gdy tak siedziała w miękkich pieleszach. Kozakowania jej się zachciało, cholera.
Gdy umościła się z powrotem i opatuliła ciepłą kołdrą, ulga na twarzy dziewczyny była widoczna aż nadto. Zagarnęła niedbale kilka niesfornych kosmyków z czoła z powrotem za uszy i odetchnęła cicho. I... Cóż, na tym jej plan w dużym stopniu się kończył.
Przez chwilę spoglądała tylko na Esa, nagle niezbyt pewna, co zrobić. Bo jasne, mogła zaproponować herbatę, muzykę, mogli, nie wiem, zagrać w kółko i krzyżyk – wszystko to wydawało się jednak nie na miejscu. No więc patrzyła. Zza puchatej ośmiornicy – Oktawiana, jak zdążyła nazwać pluszaka – zerkała jak Barros odpalał papierosa i odruchowo uchyliła zaklęciem okno. W tym geście nie było żadnych podtekstów, żadnej pasywnej agresji. Papierosy eks-wartownika jej nie przeszkadzały, a odruch wpuszczenia do środka świeżego powietrza był dokładnie tym, tylko i wyłącznie odruchem. Żadnego skrytego No serio, będziesz mi tu zasmradzał teraz?, żadnych wyrzutów w stylu mogłam cię jednak zostawić w tej twojej komórce na dole.
I tak sobie milczeli, patrząc tylko jedno na drugie – aż do chwili, gdy Es przerwał impas pytaniem, którego Blanca się nie spodziewała.
- Na czym? Na tobie czy tak w ogóle? – palnęła bez zastanowienia po czym zaśmiała się krótko i potrząsnęła głową. Nie na nim. Byli dla siebie... Kim w zasadzie? Znajomymi z pracy. Może trochę bliższymi, bo jeździli razem w teren, a to zbliżało. Tylko tyle, aż tyle. Nie byli przyjaciółmi, nawet Blanca by tego tak nie ujęła. Ot, po prostu byli. No więc – nie na nim.
Dlaczego więc jej zależało?
Milczała przez moment. Pokręciła głową, niemo odmawiając papierosa – nie paliła, nigdy nawet nie próbowała. Wreszcie westchnęła cicho.
- Chyba dlatego, że komuś musi – powiedziała z wahaniem, miętosząc nerwowo dwie fikuśnie zwinięte na końcach macki pluszaka. Nie patrzyła już na Esa, umknęła wzrokiem na bok, na stertę książek, skrzynię ze skarbami, na plamę niewiadomego pochodzenia na ścianie.
Przez chwilę szukała słów.
- Czasem za dużo myślę – powiedziała pozornie bez związku. - I prawie wszystkim się martwię. Na przykład tym, że kiedyś mi nie zależało. Kiedyś byłam... – Zawahała się, wzruszyła ramionami. - Kiedyś było mi po prostu dobrze i nie starałam się wystarczająco, by tak zostało. Nie brałam pod uwagę, że coś się popsuje tylko dlatego, że powiem o trzy słowa za mało, albo wykonam o dwa gesty mniej niż powinnam. Było dobrze – i tak miało zostać. Nie wiedziałam, że na niektóre rzeczy trzeba pracować. Nie myślałam w ten sposób. – Uśmiechnęła się krzywo.
Znów milczała przez chwilę.
- Kiedy rozstaliśmy się z mężem, wiele osób mnie pocieszało. Mówiło, że będzie dobrze, że to nie koniec świata – i podziwiało, że rozeszliśmy się tak... Dobrze. Kulturalnie. Sympatycznie. Że wciąż się przyjaźnimy. – Znów zmieniła punkt, znów mówiła o czymś, co zdawało się nijak nie kleić z pytaniem Estebana. A jednak kleiło się. W swojej głowie Blanca nawet na chwilę nie zgubiła wątku.
- Wszyscy się starali – kontynuowała, w pewnej chwili trochę ciszej niż przedtem. - Ale nikt nie powiedział jedynego, co chciałam usłyszeć – że mam prawo być smutna. I nikt nie zapytał, jak się w tym wszystkim czuję. Każdy za najważniejsze uważał, że potem, zaraz, że znów będzie dobrze. Ale wtedy, przez moment, nie było – i miało prawo tak być. – Przygryzła wargę, starannie dobierając kolejne słowa. - Wtedy, w te pierwsze dni, bardzo potrzebowałam powiedzieć, że rozumiem, że to moja wina. Że już wiem, że zależało mi za mało – że już rozumiem. Chciałam, by ktoś to usłyszał. Nikt o to wtedy nie zapytał, a ja nie mówiłam, pewna, że wcale nie chcą o tym słyszeć. Bo może faktycznie nie chcieli. – Wzruszyła ramionami.
- No więc, teraz mi zależy. To nie tylko przez to, nie tylko przez niego, nie tylko przez rozwód. Ale wtedy chyba wreszcie w pełni zrozumiałam, o co w tym chodzi. Że nie mogę tak po prostu stać z boku i liczyć, że będzie dobrze. – Zaśmiała się krótko. - To też egoizm. Potrzebuję stada, Es, i bardzo nie chcę, by to, które mam teraz, się rozpadło. Więc się staram. Więc wreszcie mi zależy, I chyba... – Chrząknęła cicho. - Chyba nie chcę być kolejną z tych osób, które przegapią pytania i gesty, których potrzebuje ktoś inny. Wiem, jak to jest czekać. Nie ma w tym nic fajnego, więc... – Pokręciła głową z zażenowaniem, nie kończąc.
Majtając przez chwilę mackami Oktawiana, wreszcie spojrzała na Esa i uśmiechnęła się szerzej.
- No i proszę, emocjonalny wyrzyg – zaśmiała się, znów kryjąc się za maską wypisz wymaluj wioskowego głupka. Ot, mechanizm obronny. Robiła to już tak często, że chyba nie bardzo umiała inaczej. - Ale teraz przynajmniej już wiesz. Za moją upierdliwością stoją ideały. – Uniosła brwi znacząco.
Upijając parę łyków herbaty z ponownie napełnionego po drodze kubka, przekrzywiła głowę lekko.
- Dlaczego ktoś ma się pierdolić? – zapytała prosto z mostu. Po takim monologu i odkryciu zbyt wielu kart chyba jej się coś należało, nie? Miała nie pytać, ale teraz, skoro kisili się w tej nagle smętnej atmosferze, uznała, że jednak zapyta. Że – chyba – jednak może.
Esteban Barros
Re: 19.03.2001 – Pokój Blanki – B. Vargas & E. Barros Czw 27 Kwi - 15:17
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Esteban nie spodziewał się szczerej odpowiedzi na pytanie, które zadał, zdawałoby się, znikąd. Wiedział, że należało do gatunku tych zbywanych raczej jakimś żartem, unikiem, albo najzwyklejszym prychnięciem, jeśli nie zauważył wcześniej jak jego stopa zaczęła naciskać rozmówcy na odcisk. Może dlatego nawykł unikać ludzi, zgromadzeń, wydających mu się bardziej spektaklem, do którego nikt nigdy nie wręczył mu scenariusza, a oczekiwał, że będzie wiedział, co powiedzieć, jak zaakcentować, w których scenach milczeć, a w jakich się pojawiać.
Czasem z czystej złośliwości zachowywał się tak, by zachwiać tymi przyzwyczajonymi do pewnego porządku. Wcześniej rozdrażniony, a potem wzięty pod włos tym, że został przywołany szantażem, część tej złośliwości i chęci odwetu zawarł w zadanym pytaniu. Chciał rozzlościć kobietę i sprawić, by sama posłała go do stu diabłów – zamiast tego dostał w twarz obuchem owiniętym w szczerość.
Nie prosił o historię jej życia, ale ją dostał – Blanca ułożyła się jak na stole sekcyjnym, złapała za skalpel, którym bez zawahania rozcięła wierzchnią warstwę miękkiej tkanki w charakterystycznym Y, nacięła piłą żebra oraz mostek, a potem przywołała Estebana bliżej, jedno po drugim pokazując połączenia pomiędzy poszczególnymi organami. Nie dbała o to, że krew spływała jej po nadgarstkach i wchodziła pod paznokcie. Cierpliwie, cicho odpowiadała, pokazując, gdzie boli.
Dając Esowi kredyt zaufania, że nie roześmieje jej się w twarz i nie powie, że jest idiotką w swoich ideałach.
Mężczyzna palił dalej, potrzebując zająć czymś dłonie – już dawno stwierdził, że lepiej było powoli się zabijać, niż ryć w skórze krwawe bruzdy za każdym razem, gdy fala niepokoju wzbierała mu w żołądku i straszyć osoby, z którymi przebywał.
Stałaś się tym, czego sama potrzebowałaś, pomyślał, powstrzymując dreszcz, który zakradł się, wbijając mu w kark cienkie igiełki kłów. Wiedział, że on nie potrafiłby zrobić tego samego, że musiało to wymagać siły, jakiej nie był w stanie ocenić. Puzzle jej zachowania składały się w całość nagle mającą sens. Ona sama nabierała sensu, jakby wreszcie mógł zobaczyć ją w pełnym słońcu, zamiast tylko próbując na ślepo określić konkretny kształt.
Nie odpowiedział śmiechem na jej śmiech, nie widząc nic zabawnego w tym, że odsłonięcie swoich miękkich połączeń nazwała emocjonalnym wyrzygiem. Skinął jedynie głową. Już wiem.
I chociaż spodziewał się, że padnie prośba, by sam również chwycił za skalpel, odsłaniając miękkie, Es westchnął, wcale się z tym nie kryjąc.
- Mam trzech braci – zaczął, po dłuższej chwili rozważania, jak najlepiej odpowiedzieć na pytanie. Doszedł do wniosku, że musi zacząć od początku. - Francisco jest starszy, a Paulo i Lucas to młodsze bliźniaki. Zawsze trzymaliśmy się blisko.
Zgasił niedopałek, który dołączył do dwóch pozostałych na dnie kubka i wysunął z paczki ostatniego papierosa.
- Uwierz albo nie, ale nie potrafię rozmawiać z ludźmi. A szczególnie z tymi, których nie znam – ciągnął z odrobiną rozbawienia w głosie, która zaraz zgasła. - Coś się we mnie blokuje – nie był to precyzyjny opis, ale musiał wystarczyć. Es miał wątpliwości, czy nawet gdyby się bardzo postarał, potrafiłby wyjaśnić mechanizm, który rządził lwią częścią jego życia. - Nie było mi łatwo w szkole, ani gdziekolwiek poza domem. Camilę poznałem właściwie przypadkiem – mimowolnie skrzywił się, nie próbując zamaskować wyrazu twarzy, ani przywołać go do porządku w coś neutralnego. - Kajman na nią polował. Mój jebany totem – pokręcił głową, jakby nawet po latach nie mógł uwierzyć w ten zbieg okoliczności. - Oszczędzę ci szczegółów, jak do tego doszło, ale to ona była potem moją żoną. Dziewięć… czy dziesięć lat?.
Zamyślił się na moment, próbując policzyć daty, które miały już takie samo znaczenie jak zerwane kartki z kalendarza.
- Francisco, Lucas i ja byliśmy wartownikami. A potem któregoś dnia Francisco miał wypadek. Tak po prostu. Spodziewasz się tego, nie boisz się siniaków czy złamań, ale... – wrzucił niedopalonego papierosa do kubka, kiedy nadmiar nadpalonego popiołu spadł mu na kolano wypalając dziurkę. W głos mężczyzny wdarło się coś szorstkiego – być może efekt gardła podrażnionego kaszlem i dymem. - Jemu urwało nogę i nikogo nie poznawał – schował dłonie w rękawach swetra, mało dyskretnie próbując ukryć ich drżenie. Francisco doszedł już do siebie, ale wspominanie tych wydarzeń wciąż wywoływało w nim dużo emocji. - Nikt nie chciał powiedzieć nam, co robił. Nie mieliśmy uprawnień – prychnął, odchylając głowę do tyłu i zamykając oczy. - Odszedłem z warty. Miałem kryzys... Powiedzmy, że tożsamości. Moje małżeństwo nie znosiło go za dobrze. Szczerze mówiąc, nie winię Camili, że nie wytrzymała. Jak to wcześniej ujęłaś? Rozstaliśmy się kulturalnie?
Nie widząc reakcji Blanki, łatwiej było wypychać kolejne zdania zza zębów, zrzucać je z języka. Pieczenie paznokci wbitych płytko w przedramiona pozwalało utrzymać trzeźwość umysłu.
- Nie była rozwódką zbyt długo, w tym samym roku wyszła za Lucasa i została matką. Zawsze mówiła, że czas nie jest dobry, albo że powinniśmy się zastanowić, kiedy mówiłem o dzieciach.
Ugryzł lekko wnętrze policzka.
- To Lucas ma się pierdolić. Przysłał mi dzisiaj list ze zdjęciami ich rodziny i chwalił się, że Camila znowu jest w ciąży. Spytał, czy nie będę ojcem chrzestnym. – zgrzytnął zębami, czując ból aż w skroniach. - On wie, jak bardzo chciałem być ojcem. Potraktowałem to dosyć osobiście.
Umilkł, przez moment rozkoszując się ciszą, która zapadła – niepokój nie pozwolił mu jednak zostać zbyt długo w stanie błogiej nieważkości.
- Wiem, że nie trzeba tego od razu uznawać za... Za chęć zrobienia mi na złość – skrzywił się, niezadowolony z własnego doboru słów - ale ja znam swojego brata. Zawsze chciał tego, co akurat zwróciło naszą uwagę i potem przechwalał się, jeśli to on to dostał pierwszy. Ten list to nie jest miła propozycja, czy chwalenie w stylu Sala. On chce dramatu. Wybuchu.
Odetchnął, pochylając się do przodu i opierając na moment czoło na splecionych rękach, by potem gwałtownie potargać włosy i z powrotem przeczesać je palcami. Kiedy otworzył oczy, jego wzrok padł na pluszowego Oktawiana zamkniętego w objęciach Blanki. Ośmiornica wpatrywała się w niego pustymi, plastikowymi oczkami i z jakiegoś powodu uświadomiło to mężczyźnie wariactwo całej sytuacji. Wypluwał z siebie historię życia jak płaczliwa nastolatka, zamiast wziąć się w garść, odetchnąć i podjąć męską decyzję ze wszystkimi jej konsekwencjami. Zbroja, której płaty na moment rozluźnił, zaczęła wracać na swoje miejsce.
Czasem z czystej złośliwości zachowywał się tak, by zachwiać tymi przyzwyczajonymi do pewnego porządku. Wcześniej rozdrażniony, a potem wzięty pod włos tym, że został przywołany szantażem, część tej złośliwości i chęci odwetu zawarł w zadanym pytaniu. Chciał rozzlościć kobietę i sprawić, by sama posłała go do stu diabłów – zamiast tego dostał w twarz obuchem owiniętym w szczerość.
Nie prosił o historię jej życia, ale ją dostał – Blanca ułożyła się jak na stole sekcyjnym, złapała za skalpel, którym bez zawahania rozcięła wierzchnią warstwę miękkiej tkanki w charakterystycznym Y, nacięła piłą żebra oraz mostek, a potem przywołała Estebana bliżej, jedno po drugim pokazując połączenia pomiędzy poszczególnymi organami. Nie dbała o to, że krew spływała jej po nadgarstkach i wchodziła pod paznokcie. Cierpliwie, cicho odpowiadała, pokazując, gdzie boli.
Dając Esowi kredyt zaufania, że nie roześmieje jej się w twarz i nie powie, że jest idiotką w swoich ideałach.
Mężczyzna palił dalej, potrzebując zająć czymś dłonie – już dawno stwierdził, że lepiej było powoli się zabijać, niż ryć w skórze krwawe bruzdy za każdym razem, gdy fala niepokoju wzbierała mu w żołądku i straszyć osoby, z którymi przebywał.
Stałaś się tym, czego sama potrzebowałaś, pomyślał, powstrzymując dreszcz, który zakradł się, wbijając mu w kark cienkie igiełki kłów. Wiedział, że on nie potrafiłby zrobić tego samego, że musiało to wymagać siły, jakiej nie był w stanie ocenić. Puzzle jej zachowania składały się w całość nagle mającą sens. Ona sama nabierała sensu, jakby wreszcie mógł zobaczyć ją w pełnym słońcu, zamiast tylko próbując na ślepo określić konkretny kształt.
Nie odpowiedział śmiechem na jej śmiech, nie widząc nic zabawnego w tym, że odsłonięcie swoich miękkich połączeń nazwała emocjonalnym wyrzygiem. Skinął jedynie głową. Już wiem.
I chociaż spodziewał się, że padnie prośba, by sam również chwycił za skalpel, odsłaniając miękkie, Es westchnął, wcale się z tym nie kryjąc.
- Mam trzech braci – zaczął, po dłuższej chwili rozważania, jak najlepiej odpowiedzieć na pytanie. Doszedł do wniosku, że musi zacząć od początku. - Francisco jest starszy, a Paulo i Lucas to młodsze bliźniaki. Zawsze trzymaliśmy się blisko.
Zgasił niedopałek, który dołączył do dwóch pozostałych na dnie kubka i wysunął z paczki ostatniego papierosa.
- Uwierz albo nie, ale nie potrafię rozmawiać z ludźmi. A szczególnie z tymi, których nie znam – ciągnął z odrobiną rozbawienia w głosie, która zaraz zgasła. - Coś się we mnie blokuje – nie był to precyzyjny opis, ale musiał wystarczyć. Es miał wątpliwości, czy nawet gdyby się bardzo postarał, potrafiłby wyjaśnić mechanizm, który rządził lwią częścią jego życia. - Nie było mi łatwo w szkole, ani gdziekolwiek poza domem. Camilę poznałem właściwie przypadkiem – mimowolnie skrzywił się, nie próbując zamaskować wyrazu twarzy, ani przywołać go do porządku w coś neutralnego. - Kajman na nią polował. Mój jebany totem – pokręcił głową, jakby nawet po latach nie mógł uwierzyć w ten zbieg okoliczności. - Oszczędzę ci szczegółów, jak do tego doszło, ale to ona była potem moją żoną. Dziewięć… czy dziesięć lat?.
Zamyślił się na moment, próbując policzyć daty, które miały już takie samo znaczenie jak zerwane kartki z kalendarza.
- Francisco, Lucas i ja byliśmy wartownikami. A potem któregoś dnia Francisco miał wypadek. Tak po prostu. Spodziewasz się tego, nie boisz się siniaków czy złamań, ale... – wrzucił niedopalonego papierosa do kubka, kiedy nadmiar nadpalonego popiołu spadł mu na kolano wypalając dziurkę. W głos mężczyzny wdarło się coś szorstkiego – być może efekt gardła podrażnionego kaszlem i dymem. - Jemu urwało nogę i nikogo nie poznawał – schował dłonie w rękawach swetra, mało dyskretnie próbując ukryć ich drżenie. Francisco doszedł już do siebie, ale wspominanie tych wydarzeń wciąż wywoływało w nim dużo emocji. - Nikt nie chciał powiedzieć nam, co robił. Nie mieliśmy uprawnień – prychnął, odchylając głowę do tyłu i zamykając oczy. - Odszedłem z warty. Miałem kryzys... Powiedzmy, że tożsamości. Moje małżeństwo nie znosiło go za dobrze. Szczerze mówiąc, nie winię Camili, że nie wytrzymała. Jak to wcześniej ujęłaś? Rozstaliśmy się kulturalnie?
Nie widząc reakcji Blanki, łatwiej było wypychać kolejne zdania zza zębów, zrzucać je z języka. Pieczenie paznokci wbitych płytko w przedramiona pozwalało utrzymać trzeźwość umysłu.
- Nie była rozwódką zbyt długo, w tym samym roku wyszła za Lucasa i została matką. Zawsze mówiła, że czas nie jest dobry, albo że powinniśmy się zastanowić, kiedy mówiłem o dzieciach.
Ugryzł lekko wnętrze policzka.
- To Lucas ma się pierdolić. Przysłał mi dzisiaj list ze zdjęciami ich rodziny i chwalił się, że Camila znowu jest w ciąży. Spytał, czy nie będę ojcem chrzestnym. – zgrzytnął zębami, czując ból aż w skroniach. - On wie, jak bardzo chciałem być ojcem. Potraktowałem to dosyć osobiście.
Umilkł, przez moment rozkoszując się ciszą, która zapadła – niepokój nie pozwolił mu jednak zostać zbyt długo w stanie błogiej nieważkości.
- Wiem, że nie trzeba tego od razu uznawać za... Za chęć zrobienia mi na złość – skrzywił się, niezadowolony z własnego doboru słów - ale ja znam swojego brata. Zawsze chciał tego, co akurat zwróciło naszą uwagę i potem przechwalał się, jeśli to on to dostał pierwszy. Ten list to nie jest miła propozycja, czy chwalenie w stylu Sala. On chce dramatu. Wybuchu.
Odetchnął, pochylając się do przodu i opierając na moment czoło na splecionych rękach, by potem gwałtownie potargać włosy i z powrotem przeczesać je palcami. Kiedy otworzył oczy, jego wzrok padł na pluszowego Oktawiana zamkniętego w objęciach Blanki. Ośmiornica wpatrywała się w niego pustymi, plastikowymi oczkami i z jakiegoś powodu uświadomiło to mężczyźnie wariactwo całej sytuacji. Wypluwał z siebie historię życia jak płaczliwa nastolatka, zamiast wziąć się w garść, odetchnąć i podjąć męską decyzję ze wszystkimi jej konsekwencjami. Zbroja, której płaty na moment rozluźnił, zaczęła wracać na swoje miejsce.
Blanca Vargas
Re: 19.03.2001 – Pokój Blanki – B. Vargas & E. Barros Czw 27 Kwi - 19:38
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
A więc dostała, co chciała. Czy była z tego powodu zadowolona? Raczej nie. Ciężko cieszyć się z czyjejś historii, jeśli jest... taka. Bardzo, bardzo przykra.
Francisco, Paulo i Lucas. Trzy nowopoznane imiona wpadły w odpowiednie szufladki - nieoklejone jeszcze żadną metką inną niż tylko bracia Esa. Na ten moment może i byłaby skłonna oczekiwać jakieś odpowiednio przyjemnej historii rodzinnej, ale, biorąc pod uwagę, w jakich okolicznościach teraz rozmawiali, jasnym było, że coś musiało się spierdolić. Że trzymanie się razem nie trwało wiecznie.
I rzeczywiście - nie trwało. Słuchając o kolejnych etapach z życia Barrosa - o tym, jak kiedyś było dobrze; o kobiecie, z którą żył przez lata; o wypadku Francisco, odejściu z warty, wreszcie też o rozwodzie - niemal fizycznie czuła, w którym momencie cała historia się załamie. Czuła zbliżanie się przełomu opowieści tak, jak mogłaby poczuć wzmagający się wiatr czy zapach ozonu przed nadchodzącą burzą.
Jeszcze nim skończył mówić, dopowiedziała sobie, co będzie dalej. Tylko, że... Dopowiedziała sobie źle, bo w rzeczywistości było gorzej. Nie zaskoczyło jej, że Camila wymieniła jednego brata na drugiego - jakkolwiek przykre to było, takie historie nie były wcale rzadkie, Blanca słyszała podobne opowieści od przynajmniej dwójki swoich znajomych. Tego więc mogła się w pewnym stopniu domyślić.
Ale tego, że egoizm Camili wykraczał poza zmianę partnera, że ocierał się jeszcze o kwestie rodzicielstwa i zwyczajne kłamstwo w tematach, zdawałoby się, prędzej czy później dosyć podstawowych w niemal każdym związku - tego nie przewidziała. Wiedziała, że ludzie potrafią być szujami, tylko wciąż nie potrafiła tego rozpoznać. I wciąż też łudziła się, że więcej jednak jest tych... Cóż, dobrych. Tych, przez których serca nie rozpadają się na miliony drobnych okruchów.
W krótkiej chwili ciszy między zakończeniem historii a zamknięciem tematu źródła dzisiejszych nerwów Barrosa, Blanca przyglądała się mężczyźnie tylko, targana bardzo różnymi pragnieniami. Podejść i przytulić było jednym z nich i, jednocześnie, tym najbardziej naturalnym dla Vargas. Nie zrobiła tego - nie tylko przez nogę.
Przy całej swojej nachalności - upierdliwości - rozumiała, czym były granice. Granice, do których z Estebanem jeszcze się nie zbliżyła - chociaż, chyba, dzisiaj zrobiła w ich stronę kilka niepewnych kroków.
On chce dramatu.
Chyba wyrwał jej się krótki, urywany śmiech, prychnięcie pełne goryczy. Nie znała Lucasa, ale teraz nagle... Trochę łatwiej było jej uwierzyć, że właśnie tak było. Że próbowała dodawać dobre intencje komuś, kto zwyczajnie ich nie miał.
Pozwoliła przebrzmieć wszystkim słowom, dała Estebanowi tyle czasu, ile potrzebował, nie wchodząc z butami dalej. Gdy mężczyzna na powrót otworzył oczy, gdy zapatrzył się na Oktawiana i - Vargas niemal widziała ten moment - pojął, jak musi cała ta sytuacja wyglądać z zewnątrz - dopiero wtedy dziewczyna uśmiechnęła się powoli.
- Łap - rzuciła najpierw słowem, a potem pluszową ośmiornicą. - Nie musisz być silny. W sensie, nie musisz zawsze być silny. Świat nie przestanie istnieć, jeśli od czasu do czasu nie będziesz. A ludzie, którzy twierdzą inaczej i odmawiają komukolwiek prawa do słabości - bo jest mężczyzną, bo jest żołnierzem, bo jest czymkolwiek więcej niż średnio rozgarniętym szympansem - cóż, tacy niech się faktycznie pierdolą. - Wzruszyła ramionami.
Milczała przez chwilę, starannie dobierając słowa. Bo mogłaby teraz mówić - przynajmniej spróbować. Było wiele punktów, których mogłaby się chwycić, cała masa zasłyszanych dobrych rad, które mogłaby teraz powtórzyć.
- Nie daj mu tego - powiedziała za to tylko, wreszcie podejmując decyzję. Nie będzie mówić. Nie będzie wałkować tych samych dobrych rad, które sama uważała za durne i płytkie jak kałuża po wiosennym deszczu. W dupie z takimi radami. Nic nie zmienią. Niczego nie poprawią. W tym momencie mogła powiedzieć tylko jedno - tylko jedno miało w tym wszystkim sens. Coś, co Esteban też pewnie w głębi serca rozumiał, a co tylko trudno było mu dostrzec przez warstwy bólu i żalu.
- Nie daj mu tego, Es - powtórzyła i uśmiechnęła się miękko. - Dramatu. Wybuchu. Nie dawaj mu tego. Niech się pierdoli - powtórzyła z premedytacją. - I... - Zawahała się. - Nie musisz być tym ojcem chrzestnym. Więc nim nie bądź, jeśli nie chcesz. Nie każdy ból trzeba brać klinem. Czasem po prostu można pozwolić mu być. Więc odmów, jeśli chcesz. Moja babcia zawsze powtarzała, że dzieciom się nie odmawia - ale ty nie odmawiasz dziecku. Ty chronisz siebie. Każdy ma do tego prawo. - Odetchnęła powoli. - Napisz im, że dziękujesz za wzięcie cię pod uwagę, ale że nie skorzystasz. Że nie chcesz. Albo, nie wiem, że sypiasz ze mną, a kontaktów z takim diablęciem to ci najbardziej miłosierny nawet ksiądz nie wybaczy. - Uśmiechnęła się szeroko. Tym razem żart nawet nie był wymuszony.
Nie było jej lżej, ale, jednocześnie, było jej lepiej. Nawet nie próbowała tego zrozumieć.
Milczała jeszcze przez chwilę.
- Chcesz loda? - wypaliła wreszcie, by już w kolejnej chwili plasnąć się w czoło. - Nie TAKIEGO - podkreśliła zdecydowanie. - Ciocia Amelia, mama Yami zresztą, nauczyła mnie, że na smutki najlepsze są lody na patyku. Koniecznie takie z wiśniami. I tak się składa, że co jak co, ale tak poważne rady biorę sobie zawsze głęboko do serca. - Uniosła brwi znacząco, dzielnie ignorując gorąco na policzkach. - No więc? Nawet nie musimy iść na dół. Mam kilka w skrzyni, żeby Yami mi nie wyżarła. - Ruchem głowy wskazała swoje pudło skarbów, które poza byciem składzikiem na wszystko, od aparatu fotograficznego, przez szkicowniki, aż po kolekcję przeróżnych zdjęć - mieściło też niewielką, magiczną lodówko-zamrażarkę. Blanca była wszak zapobiegliwa.
Francisco, Paulo i Lucas. Trzy nowopoznane imiona wpadły w odpowiednie szufladki - nieoklejone jeszcze żadną metką inną niż tylko bracia Esa. Na ten moment może i byłaby skłonna oczekiwać jakieś odpowiednio przyjemnej historii rodzinnej, ale, biorąc pod uwagę, w jakich okolicznościach teraz rozmawiali, jasnym było, że coś musiało się spierdolić. Że trzymanie się razem nie trwało wiecznie.
I rzeczywiście - nie trwało. Słuchając o kolejnych etapach z życia Barrosa - o tym, jak kiedyś było dobrze; o kobiecie, z którą żył przez lata; o wypadku Francisco, odejściu z warty, wreszcie też o rozwodzie - niemal fizycznie czuła, w którym momencie cała historia się załamie. Czuła zbliżanie się przełomu opowieści tak, jak mogłaby poczuć wzmagający się wiatr czy zapach ozonu przed nadchodzącą burzą.
Jeszcze nim skończył mówić, dopowiedziała sobie, co będzie dalej. Tylko, że... Dopowiedziała sobie źle, bo w rzeczywistości było gorzej. Nie zaskoczyło jej, że Camila wymieniła jednego brata na drugiego - jakkolwiek przykre to było, takie historie nie były wcale rzadkie, Blanca słyszała podobne opowieści od przynajmniej dwójki swoich znajomych. Tego więc mogła się w pewnym stopniu domyślić.
Ale tego, że egoizm Camili wykraczał poza zmianę partnera, że ocierał się jeszcze o kwestie rodzicielstwa i zwyczajne kłamstwo w tematach, zdawałoby się, prędzej czy później dosyć podstawowych w niemal każdym związku - tego nie przewidziała. Wiedziała, że ludzie potrafią być szujami, tylko wciąż nie potrafiła tego rozpoznać. I wciąż też łudziła się, że więcej jednak jest tych... Cóż, dobrych. Tych, przez których serca nie rozpadają się na miliony drobnych okruchów.
W krótkiej chwili ciszy między zakończeniem historii a zamknięciem tematu źródła dzisiejszych nerwów Barrosa, Blanca przyglądała się mężczyźnie tylko, targana bardzo różnymi pragnieniami. Podejść i przytulić było jednym z nich i, jednocześnie, tym najbardziej naturalnym dla Vargas. Nie zrobiła tego - nie tylko przez nogę.
Przy całej swojej nachalności - upierdliwości - rozumiała, czym były granice. Granice, do których z Estebanem jeszcze się nie zbliżyła - chociaż, chyba, dzisiaj zrobiła w ich stronę kilka niepewnych kroków.
On chce dramatu.
Chyba wyrwał jej się krótki, urywany śmiech, prychnięcie pełne goryczy. Nie znała Lucasa, ale teraz nagle... Trochę łatwiej było jej uwierzyć, że właśnie tak było. Że próbowała dodawać dobre intencje komuś, kto zwyczajnie ich nie miał.
Pozwoliła przebrzmieć wszystkim słowom, dała Estebanowi tyle czasu, ile potrzebował, nie wchodząc z butami dalej. Gdy mężczyzna na powrót otworzył oczy, gdy zapatrzył się na Oktawiana i - Vargas niemal widziała ten moment - pojął, jak musi cała ta sytuacja wyglądać z zewnątrz - dopiero wtedy dziewczyna uśmiechnęła się powoli.
- Łap - rzuciła najpierw słowem, a potem pluszową ośmiornicą. - Nie musisz być silny. W sensie, nie musisz zawsze być silny. Świat nie przestanie istnieć, jeśli od czasu do czasu nie będziesz. A ludzie, którzy twierdzą inaczej i odmawiają komukolwiek prawa do słabości - bo jest mężczyzną, bo jest żołnierzem, bo jest czymkolwiek więcej niż średnio rozgarniętym szympansem - cóż, tacy niech się faktycznie pierdolą. - Wzruszyła ramionami.
Milczała przez chwilę, starannie dobierając słowa. Bo mogłaby teraz mówić - przynajmniej spróbować. Było wiele punktów, których mogłaby się chwycić, cała masa zasłyszanych dobrych rad, które mogłaby teraz powtórzyć.
- Nie daj mu tego - powiedziała za to tylko, wreszcie podejmując decyzję. Nie będzie mówić. Nie będzie wałkować tych samych dobrych rad, które sama uważała za durne i płytkie jak kałuża po wiosennym deszczu. W dupie z takimi radami. Nic nie zmienią. Niczego nie poprawią. W tym momencie mogła powiedzieć tylko jedno - tylko jedno miało w tym wszystkim sens. Coś, co Esteban też pewnie w głębi serca rozumiał, a co tylko trudno było mu dostrzec przez warstwy bólu i żalu.
- Nie daj mu tego, Es - powtórzyła i uśmiechnęła się miękko. - Dramatu. Wybuchu. Nie dawaj mu tego. Niech się pierdoli - powtórzyła z premedytacją. - I... - Zawahała się. - Nie musisz być tym ojcem chrzestnym. Więc nim nie bądź, jeśli nie chcesz. Nie każdy ból trzeba brać klinem. Czasem po prostu można pozwolić mu być. Więc odmów, jeśli chcesz. Moja babcia zawsze powtarzała, że dzieciom się nie odmawia - ale ty nie odmawiasz dziecku. Ty chronisz siebie. Każdy ma do tego prawo. - Odetchnęła powoli. - Napisz im, że dziękujesz za wzięcie cię pod uwagę, ale że nie skorzystasz. Że nie chcesz. Albo, nie wiem, że sypiasz ze mną, a kontaktów z takim diablęciem to ci najbardziej miłosierny nawet ksiądz nie wybaczy. - Uśmiechnęła się szeroko. Tym razem żart nawet nie był wymuszony.
Nie było jej lżej, ale, jednocześnie, było jej lepiej. Nawet nie próbowała tego zrozumieć.
Milczała jeszcze przez chwilę.
- Chcesz loda? - wypaliła wreszcie, by już w kolejnej chwili plasnąć się w czoło. - Nie TAKIEGO - podkreśliła zdecydowanie. - Ciocia Amelia, mama Yami zresztą, nauczyła mnie, że na smutki najlepsze są lody na patyku. Koniecznie takie z wiśniami. I tak się składa, że co jak co, ale tak poważne rady biorę sobie zawsze głęboko do serca. - Uniosła brwi znacząco, dzielnie ignorując gorąco na policzkach. - No więc? Nawet nie musimy iść na dół. Mam kilka w skrzyni, żeby Yami mi nie wyżarła. - Ruchem głowy wskazała swoje pudło skarbów, które poza byciem składzikiem na wszystko, od aparatu fotograficznego, przez szkicowniki, aż po kolekcję przeróżnych zdjęć - mieściło też niewielką, magiczną lodówko-zamrażarkę. Blanca była wszak zapobiegliwa.
Esteban Barros
Re: 19.03.2001 – Pokój Blanki – B. Vargas & E. Barros Pią 28 Kwi - 13:13
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Był w pełni gotowy na to, żeby znowu uciec, wymuszając wcześniej na Blance obietnicę, że nie powtórzy nikomu nic z tego, co jej powiedział – a już w szczególności nikomu z ekipy, w której podróżowali. Nie zniósłby ich współczujących spojrzeń. Litości, której wcale nie potrzebował.
Odruchowo wyciągnął rękę, łapiąc pluszaka, którym rzuciła Vargas - z bliska plastikowe oczka ośmiornicy były tak samo puste, ale nie odrywał od nich wzroku, gdy Blanca mówiła. Bał się tego, co zobaczy na jej twarzy, jeśli podniesie wzrok – jej głos nabrał dźwięczności stali, kiedy z przekonaniem powtarzała, że nie musiał być silny. Że nikt całe życie nie musiał tylko dlatego, że świat mógł mieć takie oczekiwania.
W pokrętny sposób przypominała mu Francisco – on też miał serce, które rozmiarem nie pasowało do ludzkiej powłoki.
Fikuśnie zwinięte na końcach macki Oktawiana zatańczyły, kiedy Es poruszył dłonią, sadzając pluszaka na kolanie – w tyle gardła czuł narastający ucisk, który mógł być tylko objawem kataru. Albo emocji. Wolałby to pierwsze, chociaż ciężko było oszukać ciało spięte jak wąż gotowy do ataku. Wolna dłoń mimowolnie powędrowała do przedramienia, ryjąc w skórze czerwieniące się coraz bardziej pręgi.
Chciał odpowiedzieć Blance, gdy ta podsuwała mu jak na tacy rozwiązanie mające za zadanie przede wszystkim ochronić jego – chciał powiedzieć, że może miała rację, że spróbuje, chociaż nawykł raczej do rozwiązań mających nie skrzywdzić niczyich uczuć, że... Sam nie wiedział, co jeszcze. Wszystkie te słowa utkwiły mu w przełyku jak twarda gruda i za nic nie chciały powędrować do gardła, choć naciskał, zwymyślał sam siebie, że dlaczego właściwie nie potrafi zrobić czegoś tak prostego, jak się odezwać.
A potem Blanca potknęła się w swoich żartach, dwuznacznym pytaniem zalewając im obojgu twarze gorącem i nieświadomie rozwiązując supeł, w który zawiązały się wnętrzności Estebana. Z jego ust najpierw wyrwało się parsknięcie, potem krótki śmiech. Nieco mokry śmiech, za którym podążyła cała fala przyduszonych chichotów, niegodnych dorosłego faceta w kwiecie wieku, wykręcających jego ciało jak pacynkę na zbyt luźnych sznurkach.
- Ty... – wydusił wreszcie, ocierając oczy wierzchem dłoni. - Jesteś niemożliwa.
Nie usłyszał nawet połowy tego, co mówiła na temat cioci Amelii i lodów na patyku – wszystkie słowa, które wcześniej zalegały mu w gardle wystrzeliły w górę, wypełniając głowę miękką, musującą jak szampan chmurką.
- Giovana by mnie opierdoliła – stwierdził z zadziwiającą jasnością umysłu, dopiero zauważając, że gdzieś w trakcie swojego wybuchu histerii zrzucił Oktawiana na podłogę. Bez zawahania podniósł pluszaka, sadzając go sobie na ramieniu – już bardziej nie mógł się zbłaźnić. Sięgnął dna i równie dobrze mógł skorzystać ze swojego czasu pośród mułu i bąbelków w pełni.
- Jak się podzielisz, obiecuję dochować twoich sekretów. Słowo wartownika – przyłożył dłoń do czoła, salutując kobiecie. Nie miał pojęcia, co się z nim działo, ale była w tym jakaś słodka swoboda – w tym wygłupianiu się, zapominaniu na moment, że było się dorosłym, z dorosłymi problemami, a za ścianami znajdował się dorosły świat.
Pod paznokciami dłoni, którą wysunął z rękawa swetra były brunatne półksiężyce.
- A, cholera. Nie masz w tych lodach plastrów? – spytał, podwijając rękaw, żeby sprawdzić, jak długie były pręgi, które wydrapał we własnej skórze. Nic nowego, choć za każdym razem wywoływało to lekkie ukłucie wstydu. - Najlepiej taki cięty? – dodał, wreszcie podnosząc wzrok na Blancę.
Odruchowo wyciągnął rękę, łapiąc pluszaka, którym rzuciła Vargas - z bliska plastikowe oczka ośmiornicy były tak samo puste, ale nie odrywał od nich wzroku, gdy Blanca mówiła. Bał się tego, co zobaczy na jej twarzy, jeśli podniesie wzrok – jej głos nabrał dźwięczności stali, kiedy z przekonaniem powtarzała, że nie musiał być silny. Że nikt całe życie nie musiał tylko dlatego, że świat mógł mieć takie oczekiwania.
W pokrętny sposób przypominała mu Francisco – on też miał serce, które rozmiarem nie pasowało do ludzkiej powłoki.
Fikuśnie zwinięte na końcach macki Oktawiana zatańczyły, kiedy Es poruszył dłonią, sadzając pluszaka na kolanie – w tyle gardła czuł narastający ucisk, który mógł być tylko objawem kataru. Albo emocji. Wolałby to pierwsze, chociaż ciężko było oszukać ciało spięte jak wąż gotowy do ataku. Wolna dłoń mimowolnie powędrowała do przedramienia, ryjąc w skórze czerwieniące się coraz bardziej pręgi.
Chciał odpowiedzieć Blance, gdy ta podsuwała mu jak na tacy rozwiązanie mające za zadanie przede wszystkim ochronić jego – chciał powiedzieć, że może miała rację, że spróbuje, chociaż nawykł raczej do rozwiązań mających nie skrzywdzić niczyich uczuć, że... Sam nie wiedział, co jeszcze. Wszystkie te słowa utkwiły mu w przełyku jak twarda gruda i za nic nie chciały powędrować do gardła, choć naciskał, zwymyślał sam siebie, że dlaczego właściwie nie potrafi zrobić czegoś tak prostego, jak się odezwać.
A potem Blanca potknęła się w swoich żartach, dwuznacznym pytaniem zalewając im obojgu twarze gorącem i nieświadomie rozwiązując supeł, w który zawiązały się wnętrzności Estebana. Z jego ust najpierw wyrwało się parsknięcie, potem krótki śmiech. Nieco mokry śmiech, za którym podążyła cała fala przyduszonych chichotów, niegodnych dorosłego faceta w kwiecie wieku, wykręcających jego ciało jak pacynkę na zbyt luźnych sznurkach.
- Ty... – wydusił wreszcie, ocierając oczy wierzchem dłoni. - Jesteś niemożliwa.
Nie usłyszał nawet połowy tego, co mówiła na temat cioci Amelii i lodów na patyku – wszystkie słowa, które wcześniej zalegały mu w gardle wystrzeliły w górę, wypełniając głowę miękką, musującą jak szampan chmurką.
- Giovana by mnie opierdoliła – stwierdził z zadziwiającą jasnością umysłu, dopiero zauważając, że gdzieś w trakcie swojego wybuchu histerii zrzucił Oktawiana na podłogę. Bez zawahania podniósł pluszaka, sadzając go sobie na ramieniu – już bardziej nie mógł się zbłaźnić. Sięgnął dna i równie dobrze mógł skorzystać ze swojego czasu pośród mułu i bąbelków w pełni.
- Jak się podzielisz, obiecuję dochować twoich sekretów. Słowo wartownika – przyłożył dłoń do czoła, salutując kobiecie. Nie miał pojęcia, co się z nim działo, ale była w tym jakaś słodka swoboda – w tym wygłupianiu się, zapominaniu na moment, że było się dorosłym, z dorosłymi problemami, a za ścianami znajdował się dorosły świat.
Pod paznokciami dłoni, którą wysunął z rękawa swetra były brunatne półksiężyce.
- A, cholera. Nie masz w tych lodach plastrów? – spytał, podwijając rękaw, żeby sprawdzić, jak długie były pręgi, które wydrapał we własnej skórze. Nic nowego, choć za każdym razem wywoływało to lekkie ukłucie wstydu. - Najlepiej taki cięty? – dodał, wreszcie podnosząc wzrok na Blancę.
Blanca Vargas
Re: 19.03.2001 – Pokój Blanki – B. Vargas & E. Barros Nie 30 Kwi - 18:50
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Jakkolwiek głupio i - powiedzmy sobie szczerze - żenująco wyszło, cel został osiągnięty. Rozładowała smętną atmosferę? Rozładowała. Co więcej, zdaje się, że Es nie uznał jej przy tym za kompletną wariatkę - no, przynajmniej nie większą niż za którą miał ją na co dzień. Nie uciekł, a jesteś niemożliwa nawet, jeśli nie było komplementem, to na pewno nie było też krytyką.
Z rozbawieniem obserwując, jak Barros sadza sobie pluszową ośmiornicę na ramieniu, wyszczerzyła zęby na jego kolejny komentarz.
- Obawiam się, że połowa moich sekretów już dawno nie jest sekretami. Ale i tak nic nikomu nie mów. Tak będzie lepiej dla wszystkich - podsumowała z przekonaniem, w kolejnej chwili podejmując się heroicznych wysiłków, by zdobyć lody i - jak się okazuje - plastry.
Zdążyła z lekka pokracznie przewalić się na brzuch, dopełznąć do brzegu materaca i, wychylając się poza ramę łóżka, unieść wieko skrzyni, gdy Es zgłosił to niecodzienne zapotrzebowanie.
- Jasne, ale mam tylko takie w zwierzątka - wypaliła bez zastanowienia i już, już uśmiechała się szeroko, od ucha do ucha, gdy jej wzrok padł na przedramiona Barrosa. I przestało jej być do śmiechu.
- Żartuję, mam też zwykły - poprawiła naprędce swój durny żart i, zwisając z łóżka nad skrzynią, szybko wyjęła zarówno słodkości, jak i saszetkę z podręczną apteczką.
Wydawałoby się, że władając zaklęciami podobne akcesoria nie są już tak niezbędne, ale Blanca nie znała się na uzdrawianiu i nawet zaleczenie drobnych zranień byłoby dla niej wyzwaniem. A te tutaj... Cóż, może nie były śmiertelne, ale na pewno nie były aż tak drobne.
Z sapnięciem podniosła się na czworaka, by po kolejnej średnio zgrabnej akrobacji - szyna naprawdę nie ułatwiała życia - znów opaść na tyłek. Nie rozwalała się już jednak jak ta ostatnia leniwa buła, tylko została przy brzegu materaca, gotowa do działania.
- Pomogę ci - rzuciła krótko, w kolejnej chwili unosząc wzrok na Esa. - Tylko obawiam się, że tym razem już musisz usiąść bliżej. Ja wiem, że łóżko to niebezpieczny teren, ale nie będę się do ciebie dobierać, słowo harcerza. - Nigdy nie była harcerzem. - Także nie wygłupiaj się i chodź. Tak będzie szybciej.
Znów pochyliła się nad apteczką, wyciągając z niej nie tylko plaster - rolkę zwykłego przylepca z opatrunkiem - ale też niedużą fiolkę eliksiru odkażającego. Tak, żeby - dla odmiany - pani Giovana mogła być z niej dumna.
W kolejnej chwili, mając Barrosa obok siebie, wetknęła mu w jedną rękę wiśniowego loda, potem wprawnie zajmując się zadrapaniami na drugim przedramieniu. Bez słowa przetarła rysy eliksirem, potem pocięła plaster na odpowiednie kawałki, wreszcie - ostrożnie zalepiła każde nowe zadrapanie na ręce mężczyzny. Nowe - bo były też inne, odznaczające się już jaśniejszymi pasmami na skórze eks-wartownika. Wygładzając dopiero co naklejone plastry, mimowolnie musnęła opuszkami palców kilka z tych jaśniejszych kresek. Gdy wreszcie cofnęła rękę, spojrzała na Estebana z troską. Nie litowała się nad mężczyzną - wiedziała, że ten nie tylko tego nie pragnie, ale wręcz po prostu sobie nie życzy - ale nie potrafiła też zupełnie zignorować jego problemów. Nie umiała i już.
- Jeszcze jeden - rzuciła w przypływie nagłej inwencji i nim Barros się obejrzał, wyciągnęła z apteczki okrągły, kolorowy plasterek z krokodylem - bo kajmana w zestawie nie było. Uprzedzając potencjalne protesty, w jednej chwili przylepiła dziecięcą łatkę na samym środku czoła wartownika i uśmiechnęła się szeroko.
- Tu chyba też, co? - zapytała cicho i, tym razem zanim ona sama się obejrzała, przeczesała lekko włosy Esa palcami.
A potem cofnęła rękę, usilnie starając się udawać, że nic się nie stało. Bo naprawdę tego nie przemyślała. To był odruch, jeden z wielu, który kiedyś przysparzał jej kłopotów.
Zwijając apteczkę z powrotem i dobierając się do własnego loda - lekko tylko nadtopionego - myślała przez chwilę.
- Mogłabym... - zaczęła z wahaniem. - Mam cukierki, które pomagają na lęki. Na nerwy. Na spanie. Na bardzo wiele rzeczy. - Wzruszyła lekko ramionami. - Pochłaniacz pozwala... Może nie zapomnieć, ale chociaż na chwilę się ogarnąć. Uspokoić. Ja wiem, że jako były wartownik możesz mieć do tego ambiwalentne uczucia... - Uśmiechnęła się przelotnie. - Ale chętnie podzielę się zapasami, jeśli chciałbyś spróbować. Byłoby ci po tym dobrze. Lepiej niż teraz - dodała cicho, ponownie usadzając się wygodniej na łóżku i, dla odmiany, wspierając się plecami o ścianę zamiast o stos puchatych poduch.
Nie pytała o te zadrapanie. Drążenie, dlaczego Es to sobie robił, byłoby głupie. Przecież wiedziała. Tak jej się przynajmniej wydawało - że rozumie. A jeśli nawet nie - i tak nie zamierzała pytać. Nie tym razem. Jeszcze nie?
Z rozbawieniem obserwując, jak Barros sadza sobie pluszową ośmiornicę na ramieniu, wyszczerzyła zęby na jego kolejny komentarz.
- Obawiam się, że połowa moich sekretów już dawno nie jest sekretami. Ale i tak nic nikomu nie mów. Tak będzie lepiej dla wszystkich - podsumowała z przekonaniem, w kolejnej chwili podejmując się heroicznych wysiłków, by zdobyć lody i - jak się okazuje - plastry.
Zdążyła z lekka pokracznie przewalić się na brzuch, dopełznąć do brzegu materaca i, wychylając się poza ramę łóżka, unieść wieko skrzyni, gdy Es zgłosił to niecodzienne zapotrzebowanie.
- Jasne, ale mam tylko takie w zwierzątka - wypaliła bez zastanowienia i już, już uśmiechała się szeroko, od ucha do ucha, gdy jej wzrok padł na przedramiona Barrosa. I przestało jej być do śmiechu.
- Żartuję, mam też zwykły - poprawiła naprędce swój durny żart i, zwisając z łóżka nad skrzynią, szybko wyjęła zarówno słodkości, jak i saszetkę z podręczną apteczką.
Wydawałoby się, że władając zaklęciami podobne akcesoria nie są już tak niezbędne, ale Blanca nie znała się na uzdrawianiu i nawet zaleczenie drobnych zranień byłoby dla niej wyzwaniem. A te tutaj... Cóż, może nie były śmiertelne, ale na pewno nie były aż tak drobne.
Z sapnięciem podniosła się na czworaka, by po kolejnej średnio zgrabnej akrobacji - szyna naprawdę nie ułatwiała życia - znów opaść na tyłek. Nie rozwalała się już jednak jak ta ostatnia leniwa buła, tylko została przy brzegu materaca, gotowa do działania.
- Pomogę ci - rzuciła krótko, w kolejnej chwili unosząc wzrok na Esa. - Tylko obawiam się, że tym razem już musisz usiąść bliżej. Ja wiem, że łóżko to niebezpieczny teren, ale nie będę się do ciebie dobierać, słowo harcerza. - Nigdy nie była harcerzem. - Także nie wygłupiaj się i chodź. Tak będzie szybciej.
Znów pochyliła się nad apteczką, wyciągając z niej nie tylko plaster - rolkę zwykłego przylepca z opatrunkiem - ale też niedużą fiolkę eliksiru odkażającego. Tak, żeby - dla odmiany - pani Giovana mogła być z niej dumna.
W kolejnej chwili, mając Barrosa obok siebie, wetknęła mu w jedną rękę wiśniowego loda, potem wprawnie zajmując się zadrapaniami na drugim przedramieniu. Bez słowa przetarła rysy eliksirem, potem pocięła plaster na odpowiednie kawałki, wreszcie - ostrożnie zalepiła każde nowe zadrapanie na ręce mężczyzny. Nowe - bo były też inne, odznaczające się już jaśniejszymi pasmami na skórze eks-wartownika. Wygładzając dopiero co naklejone plastry, mimowolnie musnęła opuszkami palców kilka z tych jaśniejszych kresek. Gdy wreszcie cofnęła rękę, spojrzała na Estebana z troską. Nie litowała się nad mężczyzną - wiedziała, że ten nie tylko tego nie pragnie, ale wręcz po prostu sobie nie życzy - ale nie potrafiła też zupełnie zignorować jego problemów. Nie umiała i już.
- Jeszcze jeden - rzuciła w przypływie nagłej inwencji i nim Barros się obejrzał, wyciągnęła z apteczki okrągły, kolorowy plasterek z krokodylem - bo kajmana w zestawie nie było. Uprzedzając potencjalne protesty, w jednej chwili przylepiła dziecięcą łatkę na samym środku czoła wartownika i uśmiechnęła się szeroko.
- Tu chyba też, co? - zapytała cicho i, tym razem zanim ona sama się obejrzała, przeczesała lekko włosy Esa palcami.
A potem cofnęła rękę, usilnie starając się udawać, że nic się nie stało. Bo naprawdę tego nie przemyślała. To był odruch, jeden z wielu, który kiedyś przysparzał jej kłopotów.
Zwijając apteczkę z powrotem i dobierając się do własnego loda - lekko tylko nadtopionego - myślała przez chwilę.
- Mogłabym... - zaczęła z wahaniem. - Mam cukierki, które pomagają na lęki. Na nerwy. Na spanie. Na bardzo wiele rzeczy. - Wzruszyła lekko ramionami. - Pochłaniacz pozwala... Może nie zapomnieć, ale chociaż na chwilę się ogarnąć. Uspokoić. Ja wiem, że jako były wartownik możesz mieć do tego ambiwalentne uczucia... - Uśmiechnęła się przelotnie. - Ale chętnie podzielę się zapasami, jeśli chciałbyś spróbować. Byłoby ci po tym dobrze. Lepiej niż teraz - dodała cicho, ponownie usadzając się wygodniej na łóżku i, dla odmiany, wspierając się plecami o ścianę zamiast o stos puchatych poduch.
Nie pytała o te zadrapanie. Drążenie, dlaczego Es to sobie robił, byłoby głupie. Przecież wiedziała. Tak jej się przynajmniej wydawało - że rozumie. A jeśli nawet nie - i tak nie zamierzała pytać. Nie tym razem. Jeszcze nie?
Esteban Barros
Re: 19.03.2001 – Pokój Blanki – B. Vargas & E. Barros Pon 1 Maj - 13:56
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Metodycznie podwijając rękaw, by nie zsunął się na zadrapania i rozsmarował drobnych strużek krwi, Esteban kątem oka zerkał na akrobacje, które wyczyniała Blanca, by sięgnąć do swojej skrzyni. Mógł zaproponować jej pomoc, ale szczerze powiedziawszy, dopóki kobieta nie narzekała na ból nogi usztywnionej szyną, nie wyrywał się, w ciszy pozwalając sobie na obserwację tego zabawnego spektaklu – powstrzymał się jednak od komentarza, że jeśli kariera astronomki jej nie wyjdzie, będzie mogła zgłosić się do cyrku.
- Nie wiem, co to jest harcerz – westchnął, dźwigając się na nogi z chłodnej podłogi. Przez miesiące, które spędzili na wspólnych podróżach, Es zdążył zauważyć i przyzwyczaić się do faktu, że Blanca często używała słów dotyczących pojęć ze świata śniących, które mówiły niewiele lub nic zarówno dla niego jak i reszty grupy. Nie znaczyło to jednak, że zamierzał przestać czasem podkreślać te momenty, by kobieta mogła wyjaśnić, o co jej chodziło – skoro używała tych słów, były ważne. Tak mu się przynajmniej wydawało.
Podstawienie kilku kroków dzielących go od łóżka Blanki było proste, usiąście na nim już nie do końca – mimowolnie starał się zachowywać bezpieczny dystans, a w jakiś pokrętny sposób zajęcie miejsca nie dość, że obok, a w bezpiecznej przestrzeni drugiej osoby wydawało się być jego pogwałceniem. Skrócenie dystansu sprawiało, że pojawiało się zbyt wiele niewiadomych, a niewiadome oznaczały niebezpieczeństwo.
Ona chce tylko pomóc, zbeształ się w myślach, przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Przecież nie odgryzie ci tej ręki.
Przysiadł z westchnieniem na samym brzegu materaca, gdzie mógł swobodnie wstać, w zasięgu rąk kobiety, ale nie tuż obok. Odpychając natrętne skojarzenie z gabinetem szkolnej pielęgniarki, który poznał w czasach nauki tak dobrze, że czasem mu się jeszcze śnił, wyciągnął skaleczone przedramię, samemu skupiając się na wetkniętym mu w drugą rękę lodzie. Tam gdzie spodziewał się słodyczy tak dużej, że robiłaby się gorzka, czekoladowa otoczka przyjemnie chrupała w zębach, a od słodyczy wiśniowego sosu nie bolały zęby. Zajęty lodem nie zwracał aż tak wielkiej uwagi na dotyk, który normalnie wywoływał nieprzyjemne dreszcze i odruch cofania kończyny.
- Hm? – mruknął, gdy kobieta zadeklarowała, że potrzebuje jeszcze jednego plastra, choć dokładnie zalepiła już świeżo wydrapane przez niego ścieżki. Nie dała mu chwili na protest, tylko wyciągnęła się, przyklejając plasterek z zębatym zwierzęciem na jego czole, co w połączeniu z komentarzem o bolączce również i w głowie oraz dotykiem, którego nijak się nie spodziewał, zmroziło Barrosa. Przez chwilę był w stanie jedynie siedzieć i patrzeć na Blankę szeroko otwartymi oczami, czując jak ścieżki które jej palce zostawiły na jego skórze, pieką żywym ogniem.
Z impasu wyrwało go plaśnięcie nadtopionego kawałka loda, który spadł mu prosto na kolano.
- Szlag – syknął, odzyskując władzę nad własnym ciałem, zabierając się do ratunku tego, co jeszcze zostało mu na patyku.
Ze wszystkich tematów, które w jego wyobrażeniach mogła jeszcze poruszyć Vargas, narkotyki znajdowały się na dole listy. Mimowolnie skrzywił się lekko na ich potencjalną pomoc, bo tak jak słusznie oceniła, ambiwalentna uczucia były delikatnym określeniem tego, co o nich myślał. Świadomie przełknął komentarz o tym, że nad jeziorem nie widział, by narkotyki pozwalały jej się ogarnąć, a raczej zostawiły ją na łaskę lub niełaskę innych ludzi, że każdy zaczynał od czegoś teoretycznie łagodnego, a wystarczyła odrobina nieuwagi, by stoczyć się na dno. Że mówiąc Byłoby ci po tym dobrze, brzmiała dokładnie jak dilerka, która na początku jego kariery nie wiedząc kim był, próbowała mu coś sprzedać.
- Jest inne rozwiązanie – zaczął zamiast prób umoralniania, które bulgotały mu tuż pod skórą, wdrukowywane latami i własnym poczuciem sprawiedliwości. - Nie mówię o legalnych eliksirach, bo pewnie ich próbowałaś. Większość i tak obniża refleks i koncentrację, reszta to po prostu gorzki syf. Kiedy się zmieniam, emocje się wyciszają. To tak jakby ktoś wrzeszczał ci nad głową i nagle zaczął mówić normalnie. Żadnych lekarstw, nie zawsze możesz skorzystać, ale nie ugotuje ci mózgu, jak... – ugryzł się w język, nie dokańczając zdania. - Mogę cię nauczyć – dodał po chwili. Nie przemyślał tego i nie wiedział, czy faktycznie byłby w stanie wytłumaczyć coś, co przychodziło mu już tak naturalnie jak oddychanie, ale spróbowałby. Jeśli miałoby to odwrócić uwagę kobiety od narkotyków, jakkolwiek łagodne by one nie były.
- Nie wiem, co to jest harcerz – westchnął, dźwigając się na nogi z chłodnej podłogi. Przez miesiące, które spędzili na wspólnych podróżach, Es zdążył zauważyć i przyzwyczaić się do faktu, że Blanca często używała słów dotyczących pojęć ze świata śniących, które mówiły niewiele lub nic zarówno dla niego jak i reszty grupy. Nie znaczyło to jednak, że zamierzał przestać czasem podkreślać te momenty, by kobieta mogła wyjaśnić, o co jej chodziło – skoro używała tych słów, były ważne. Tak mu się przynajmniej wydawało.
Podstawienie kilku kroków dzielących go od łóżka Blanki było proste, usiąście na nim już nie do końca – mimowolnie starał się zachowywać bezpieczny dystans, a w jakiś pokrętny sposób zajęcie miejsca nie dość, że obok, a w bezpiecznej przestrzeni drugiej osoby wydawało się być jego pogwałceniem. Skrócenie dystansu sprawiało, że pojawiało się zbyt wiele niewiadomych, a niewiadome oznaczały niebezpieczeństwo.
Ona chce tylko pomóc, zbeształ się w myślach, przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Przecież nie odgryzie ci tej ręki.
Przysiadł z westchnieniem na samym brzegu materaca, gdzie mógł swobodnie wstać, w zasięgu rąk kobiety, ale nie tuż obok. Odpychając natrętne skojarzenie z gabinetem szkolnej pielęgniarki, który poznał w czasach nauki tak dobrze, że czasem mu się jeszcze śnił, wyciągnął skaleczone przedramię, samemu skupiając się na wetkniętym mu w drugą rękę lodzie. Tam gdzie spodziewał się słodyczy tak dużej, że robiłaby się gorzka, czekoladowa otoczka przyjemnie chrupała w zębach, a od słodyczy wiśniowego sosu nie bolały zęby. Zajęty lodem nie zwracał aż tak wielkiej uwagi na dotyk, który normalnie wywoływał nieprzyjemne dreszcze i odruch cofania kończyny.
- Hm? – mruknął, gdy kobieta zadeklarowała, że potrzebuje jeszcze jednego plastra, choć dokładnie zalepiła już świeżo wydrapane przez niego ścieżki. Nie dała mu chwili na protest, tylko wyciągnęła się, przyklejając plasterek z zębatym zwierzęciem na jego czole, co w połączeniu z komentarzem o bolączce również i w głowie oraz dotykiem, którego nijak się nie spodziewał, zmroziło Barrosa. Przez chwilę był w stanie jedynie siedzieć i patrzeć na Blankę szeroko otwartymi oczami, czując jak ścieżki które jej palce zostawiły na jego skórze, pieką żywym ogniem.
Z impasu wyrwało go plaśnięcie nadtopionego kawałka loda, który spadł mu prosto na kolano.
- Szlag – syknął, odzyskując władzę nad własnym ciałem, zabierając się do ratunku tego, co jeszcze zostało mu na patyku.
Ze wszystkich tematów, które w jego wyobrażeniach mogła jeszcze poruszyć Vargas, narkotyki znajdowały się na dole listy. Mimowolnie skrzywił się lekko na ich potencjalną pomoc, bo tak jak słusznie oceniła, ambiwalentna uczucia były delikatnym określeniem tego, co o nich myślał. Świadomie przełknął komentarz o tym, że nad jeziorem nie widział, by narkotyki pozwalały jej się ogarnąć, a raczej zostawiły ją na łaskę lub niełaskę innych ludzi, że każdy zaczynał od czegoś teoretycznie łagodnego, a wystarczyła odrobina nieuwagi, by stoczyć się na dno. Że mówiąc Byłoby ci po tym dobrze, brzmiała dokładnie jak dilerka, która na początku jego kariery nie wiedząc kim był, próbowała mu coś sprzedać.
- Jest inne rozwiązanie – zaczął zamiast prób umoralniania, które bulgotały mu tuż pod skórą, wdrukowywane latami i własnym poczuciem sprawiedliwości. - Nie mówię o legalnych eliksirach, bo pewnie ich próbowałaś. Większość i tak obniża refleks i koncentrację, reszta to po prostu gorzki syf. Kiedy się zmieniam, emocje się wyciszają. To tak jakby ktoś wrzeszczał ci nad głową i nagle zaczął mówić normalnie. Żadnych lekarstw, nie zawsze możesz skorzystać, ale nie ugotuje ci mózgu, jak... – ugryzł się w język, nie dokańczając zdania. - Mogę cię nauczyć – dodał po chwili. Nie przemyślał tego i nie wiedział, czy faktycznie byłby w stanie wytłumaczyć coś, co przychodziło mu już tak naturalnie jak oddychanie, ale spróbowałby. Jeśli miałoby to odwrócić uwagę kobiety od narkotyków, jakkolwiek łagodne by one nie były.
Blanca Vargas
Re: 19.03.2001 – Pokój Blanki – B. Vargas & E. Barros Pon 1 Maj - 18:28
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Była gotowa przeprosić - znowu. Znów tłumaczyć się z impulsu, który kazał jej nie tylko nakleić kolorowy plaster, ale też dotknąć. Wyjaśniać poryw, który, niekontrolowany, skłonił ją do przekroczenia granicy, której pilnowanie - jak sądziła - było dla Esa ważne. Była gotowa pokajać się i obiecać, że to się więcej nie powtórzy - chociaż sama była świadoma, że tego ostatniego akurat nie mogła zagwarantować. Miała chwile słabości. Momenty, gdy zapominała, że musi się pilnować, bo nie każdy zaakceptuje ją taką, jaka jest.
Blanca w ogóle bardzo dużo w swoim życiu przepraszała, ostatnio zaś chyba przede wszystkim Barrosa.
Tym razem jednak nie zdążyła. Nim znów wpadła w żałosny monolog tłumaczeń i żali, na spodniach wartownika wykwitła mokra plama z roztopionych lodów, a Blanca zamiast słów wydała z siebie najpierw krótkie parsknięcie, a zaraz potem zupełnie jawny chichot.
- Rozmażesz tak tylko - rzuciła, gdy Es próbował uratować spodnie, wyjątkowo nie rwała się jednak do pomocy. Rozpierając się w swoim poduchowym królestwie bawiła się zdecydowanie zbyt dobrze.
Spoważniała, gdy zeszli na temat znacznie bardziej drażliwy - ale i to tylko na chwilę, bo słysząc propozycję Esa najpierw uniosła brwi, zaskoczona, a potem, uświadamiając sobie, że mężczyzna mówi poważnie, pokręciła głową z nieskrywanym rozbawieniem.
- Przepraszam, Es, ale to przecież nie ma najmniejszego sensu - stwierdziła. - Po pierwsze, sam mówiłeś, ile to wymaga pracy, determinacji i cierpliwości. A ja nie jestem... - parsknęła cicho. - Pracowita może i jestem, ale nie sądzę, by pozostałe dwie cechy były moimi mocnymi stronami. Zresztą, w mojej rodzinie nikt się nie zmieniał, nie wiedziałabym nawet od czego zacząć i...
Mogę cię nauczyć.
Zmarszczyła brwi. Propozycja mężczyzny wyraźnie wybiła ją z równowagi. Chrząknęła cicho, odgarniając jeden z niesfornych kosmyków za ucho.
- Ja... Nigdy o tym nie myślałam - przyznała powoli. - To znaczy, to po prostu... - Pokręciła głową. - Ja nawet nie jestem specjalnie zdolna jeśli chodzi o przemienianie czegokolwiek, a co dopiero siebie. - Zaśmiała się krótko. - Poza tym... - zawahała się. - Nie mogłabym być zwierzęciem ciągle - dodała wreszcie cicho, z ociąganiem. I choć było bardziej niż jasne, że pod wpływem Pochłaniacza również nie była ciągle, to sens jej wypowiedzi był raczej jasny.
Małe dawki narkotyku - niemieszane z alkoholem - zazwyczaj nie przeszkadzały jej w pracy. To, że na imprezie urodzinowej skończyła jak skończyła było niefortunne, ale nie działo się tak ciągle. Blanca chciała wierzyć, że jest rozsądna - i poniekąd chyba była, bo przecież nie znajdywali jej w takim stanie za każdym razem, gdy brała. A brała często - częściej, niż chciałaby się przed kimkolwiek przyznać.
- Pomyślę nad tym, ok? - zapytała wreszcie. - Doceniam twoją propozycję, Es, naprawdę - zapewniła. - Ale to... Muszę się zastanowić, po prostu. Nie brałam tego pod uwagę i nie... Nie wiem, czy bym potrafiła. Ja może i jestem hop do przodu, ale mnie też rzeczy przerastają - rzuciła na koniec ratunkowym żartem, choć teraz lekka trącącym goryczą.
Milczała przez chwilę, drapiąc wierzch dłoni bardziej w odruchu niż z faktycznej potrzeby.
- Czy ty też pomyślisz? - zapytała wreszcie ostrożnie.
Nie wiedząc, co więcej mogłaby dodać, zajęła się lodem ze znacznie większym zaangażowaniem niż słodkość wymagała. Ciamkając nieuchronnie topniejący smakołyk, spoglądała na Barrosa z czymś, co stało niebezpiecznie blisko... Nadziei? Lęku? Na pewno - niepewności. Nie chciała, by Esteban brał ją za narkomankę, by patrzył na nią krzywo tylko dlatego, że tak po prostu przyznawała się do swojej słabości - że nie robiła z niej problemu, a wręcz chciała... Cóż, pomóc. Jak zawsze. Miała dobre intencje, tylko z wykonaniem różnie wychodziło.
Naprawdę jednak chciała dobrze.
Blanca w ogóle bardzo dużo w swoim życiu przepraszała, ostatnio zaś chyba przede wszystkim Barrosa.
Tym razem jednak nie zdążyła. Nim znów wpadła w żałosny monolog tłumaczeń i żali, na spodniach wartownika wykwitła mokra plama z roztopionych lodów, a Blanca zamiast słów wydała z siebie najpierw krótkie parsknięcie, a zaraz potem zupełnie jawny chichot.
- Rozmażesz tak tylko - rzuciła, gdy Es próbował uratować spodnie, wyjątkowo nie rwała się jednak do pomocy. Rozpierając się w swoim poduchowym królestwie bawiła się zdecydowanie zbyt dobrze.
Spoważniała, gdy zeszli na temat znacznie bardziej drażliwy - ale i to tylko na chwilę, bo słysząc propozycję Esa najpierw uniosła brwi, zaskoczona, a potem, uświadamiając sobie, że mężczyzna mówi poważnie, pokręciła głową z nieskrywanym rozbawieniem.
- Przepraszam, Es, ale to przecież nie ma najmniejszego sensu - stwierdziła. - Po pierwsze, sam mówiłeś, ile to wymaga pracy, determinacji i cierpliwości. A ja nie jestem... - parsknęła cicho. - Pracowita może i jestem, ale nie sądzę, by pozostałe dwie cechy były moimi mocnymi stronami. Zresztą, w mojej rodzinie nikt się nie zmieniał, nie wiedziałabym nawet od czego zacząć i...
Mogę cię nauczyć.
Zmarszczyła brwi. Propozycja mężczyzny wyraźnie wybiła ją z równowagi. Chrząknęła cicho, odgarniając jeden z niesfornych kosmyków za ucho.
- Ja... Nigdy o tym nie myślałam - przyznała powoli. - To znaczy, to po prostu... - Pokręciła głową. - Ja nawet nie jestem specjalnie zdolna jeśli chodzi o przemienianie czegokolwiek, a co dopiero siebie. - Zaśmiała się krótko. - Poza tym... - zawahała się. - Nie mogłabym być zwierzęciem ciągle - dodała wreszcie cicho, z ociąganiem. I choć było bardziej niż jasne, że pod wpływem Pochłaniacza również nie była ciągle, to sens jej wypowiedzi był raczej jasny.
Małe dawki narkotyku - niemieszane z alkoholem - zazwyczaj nie przeszkadzały jej w pracy. To, że na imprezie urodzinowej skończyła jak skończyła było niefortunne, ale nie działo się tak ciągle. Blanca chciała wierzyć, że jest rozsądna - i poniekąd chyba była, bo przecież nie znajdywali jej w takim stanie za każdym razem, gdy brała. A brała często - częściej, niż chciałaby się przed kimkolwiek przyznać.
- Pomyślę nad tym, ok? - zapytała wreszcie. - Doceniam twoją propozycję, Es, naprawdę - zapewniła. - Ale to... Muszę się zastanowić, po prostu. Nie brałam tego pod uwagę i nie... Nie wiem, czy bym potrafiła. Ja może i jestem hop do przodu, ale mnie też rzeczy przerastają - rzuciła na koniec ratunkowym żartem, choć teraz lekka trącącym goryczą.
Milczała przez chwilę, drapiąc wierzch dłoni bardziej w odruchu niż z faktycznej potrzeby.
- Czy ty też pomyślisz? - zapytała wreszcie ostrożnie.
Nie wiedząc, co więcej mogłaby dodać, zajęła się lodem ze znacznie większym zaangażowaniem niż słodkość wymagała. Ciamkając nieuchronnie topniejący smakołyk, spoglądała na Barrosa z czymś, co stało niebezpiecznie blisko... Nadziei? Lęku? Na pewno - niepewności. Nie chciała, by Esteban brał ją za narkomankę, by patrzył na nią krzywo tylko dlatego, że tak po prostu przyznawała się do swojej słabości - że nie robiła z niej problemu, a wręcz chciała... Cóż, pomóc. Jak zawsze. Miała dobre intencje, tylko z wykonaniem różnie wychodziło.
Naprawdę jednak chciała dobrze.
Esteban Barros
19.03.2001 – Pokój Blanki – B. Vargas & E. Barros Wto 2 Maj - 13:27
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Podskórnie spodziewał się, że jego propozycja zderzy się ze ścianą i tak właśnie się stało. No cóż, trudno było dyskutować z faktami – kupno i przyjmowanie gotowych specyfików zajmowało tylko ułamek dnia, a nauka umiejętności którą magiczne społeczeństwo kwalifikowało jako rzadką, mogła zająć lata i niekoniecznie przynieść wyniki, na jakie się liczyło. Myślenie Blanki było jak najbardziej logiczne, jej argumenty trudne do zbicia, jeśli nie brało się pod uwagę samej szkodliwości długotrwałego przyjmowania używek – a kim był, by gderać na ten temat ze swoim tytoniowym nałogiem. Mimo tego, Esteban poczuł ukłucie rozczarowania, gdy kobieta coraz bardziej okopywała się za logiką i argumentami, dlaczego nawet nie powinna próbować.
Kiwnął tylko głową, gdy Blanca obiecała, że się zastanowi, ale uznał to bardziej za kurtuazję z jej strony, próbę podkreślenia, że nie odrzucała od razu jego propozycji – po co właściwie? Żeby nie urazić jego uczuć? Wolałby chyba usłyszeć od razu, że to zbyt dużo pracy, by próbować uzyskać niepewny wynik.
- Jasne. Do niczego nie zmuszam – stwierdził na koniec, wzruszając lekko ramionami. Przecież nie zamierzał chodzić za kobietą i udowadniać jej na każdym kroku, że powinna zmienić zdanie, że się myliła w swojej pierwotnej ocenie. Była dorosła. Akceptował jej decyzję, choć mogła go rozczarowywać.
Zagryzł oczyszczony z resztek loda patyk, żując i niespiesznie przesuwając go w ustach.
- Hm – mruknął, gdy padło pytanie, czy zrobi Blance tę samą uprzejmość i chociaż zastanowi się nad spróbowaniem Pochłaniacza. W pierwszym odruchu chciał powiedzieć, że nie – nie uważał przecież, by akurat narkotyki stanowiły odpowiedź na jego problemy, nieważne jak ładnie i elokwentnie prezentowano ich potencjalne korzyści, ale skoro Vargas stosowała chwyty używane powszechnie w kulturalnym społeczeństwie, najwyraźniej ich potrzebowała.
- Pomyślę – rzucił, choć spodziewał się, że poświęci tej myśli mniej więcej minutę, zanim dojdzie do wniosku, że jego wcześniejsze zdanie i przekonania się nie zmieniły.
Później, w zaciszu własnego pokoju, z głową pełną kataru i po kolejnym liście Lucasa miał jednak poświęcić tej kwestii nieco więcej czasu.
Póki co jednak podniósł się powoli z łóżka, podchodząc do kupki papieru, którą pozostawił wcześniej na podłodze i umieścił ją bezpiecznie pod pachą.
- Dzięki. I za loda – rzucił, uśmiechając się przelotnie. - I w ogóle.
Nigdy nie był wirtuozem słów, ale miał nadzieję, że Blanca zrozumiała, co chciał powiedzieć.
[Blanca i Es z tematu]
Kiwnął tylko głową, gdy Blanca obiecała, że się zastanowi, ale uznał to bardziej za kurtuazję z jej strony, próbę podkreślenia, że nie odrzucała od razu jego propozycji – po co właściwie? Żeby nie urazić jego uczuć? Wolałby chyba usłyszeć od razu, że to zbyt dużo pracy, by próbować uzyskać niepewny wynik.
- Jasne. Do niczego nie zmuszam – stwierdził na koniec, wzruszając lekko ramionami. Przecież nie zamierzał chodzić za kobietą i udowadniać jej na każdym kroku, że powinna zmienić zdanie, że się myliła w swojej pierwotnej ocenie. Była dorosła. Akceptował jej decyzję, choć mogła go rozczarowywać.
Zagryzł oczyszczony z resztek loda patyk, żując i niespiesznie przesuwając go w ustach.
- Hm – mruknął, gdy padło pytanie, czy zrobi Blance tę samą uprzejmość i chociaż zastanowi się nad spróbowaniem Pochłaniacza. W pierwszym odruchu chciał powiedzieć, że nie – nie uważał przecież, by akurat narkotyki stanowiły odpowiedź na jego problemy, nieważne jak ładnie i elokwentnie prezentowano ich potencjalne korzyści, ale skoro Vargas stosowała chwyty używane powszechnie w kulturalnym społeczeństwie, najwyraźniej ich potrzebowała.
- Pomyślę – rzucił, choć spodziewał się, że poświęci tej myśli mniej więcej minutę, zanim dojdzie do wniosku, że jego wcześniejsze zdanie i przekonania się nie zmieniły.
Później, w zaciszu własnego pokoju, z głową pełną kataru i po kolejnym liście Lucasa miał jednak poświęcić tej kwestii nieco więcej czasu.
Póki co jednak podniósł się powoli z łóżka, podchodząc do kupki papieru, którą pozostawił wcześniej na podłodze i umieścił ją bezpiecznie pod pachą.
- Dzięki. I za loda – rzucił, uśmiechając się przelotnie. - I w ogóle.
Nigdy nie był wirtuozem słów, ale miał nadzieję, że Blanca zrozumiała, co chciał powiedzieć.
[Blanca i Es z tematu]