:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
06.12.2000 – Szklana sala – L. Vidgren & Bezimienny: O. Wahlberg
2 posters
Laudith Vidgren
06.12.2000 – Szklana sala – L. Vidgren & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 16:31
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
06.12.2000
Laudith czuła ból w okolicach skroni jakby żelazna obręcz zaciskała się wokół głowy. Zaczęło być jej też duszno, musiała złapać głębszy oddech. Powietrze wokół stało się gęste od dymu kadzideł i świec, które miały ją wyciszać i uspokajać, pomóc w kontakcie z duszami z zaświatów, lecz dzisiejszego dnia jedynie to Laudith osłabiło. Otworzyła oczy, starając się odciąć od szeptów kobiety, którą do siebie przywołała dla siedzącego naprzeciw niej klienta, po czym oznajmiła: - Odeszła. Nic więcej nie powiedziała.
Skłamała gładko, bez mrugnięcia okiem, bez zająknięcia. Dusza mówiła i mówiła, prosiła, aby mężczyznę zatrzymać na jeszcze kilka chwil, lecz Laudith pozostała nieugięta. Miała dość, musiała dojść do siebie przed kolejnym spotkaniem. Dzisiejszym seansem czuła się wręcz wyczerpana, choć sama nie do końca rozumiała dlaczego. Przyjęła od drugiego ślepca ustaloną wcześniej opłatę i odprowadziła go do drzwi. Mimo mrozu na zewnątrz pootwierała drzwi na oścież, oddychając głęboko i spokojnie, dopóki poczucie duchoty i ból głowy nie przeminęły. Skostniały jej palce, lecz zdawała się nie zwracać na to uwagi. Gorąca kąpiel pomogła zmyć z siebie zmęczenie, filiżanka czarnej, mocnej kawy dodała energii. Przynajmniej chwilowo. Przywołana podczas seansu spirytystycznego dusza widzącej towarzyszyła Laudith jeszcze przez jakiś czas, oburzona, że nie zwraca na nią uwagi; odeszła ostatecznie, uznawszy, że nic więcej nie wskóra. Sztukę ignorowania drugiej obecności, czy to żywej, czy martwej pani Vidgren opanowała właściwie do perfekcji. Dochodziła piętnasta, kiedy kończyła się przygotowywać. Skropliła nadgarstki i szyję ciężkimi, mocnymi perfumami i spojrzała w lustro, oceniając, że w minimalistycznej, czarnej sukience do kolan z kwadratowym dekoltem prezentuje się dość elegancko na wizytę w galerii sztuki. W ramach odświeżania zaniedbanych znajomości, wzbogacenia życia towarzyskiego, które bez małżonka stało się dziwnie puste i wybrakowane, skreśliła także list do dalekiego kuzyna ze strony matki i w odpowiedzi otrzymała zaproszenie na wernisaż. Nigdy nie odwiedziła galerii Olafa, choć obiecywała, że się pojawi; Vidgren bardzo długo jednak dbał, aby mieć pełną kontrolę nad tym z kim się spotyka.
Podróż do Besettelse nie była daleka; galeria mieściła się w dzielnicy starego miasta, tak jak mieszkanie w kamienicy, które kupili przed laty Vidgrenowie. Chłód nocy polarnej i grudniowej aury północnej Skandynawii zdołał jednak sprawić, że w środku Laudith pojawiła się z zaczerwienionymi od mrozu policzkami i skostniałymi palcami, pomimo skórzanych rękawiczek. Pracownicy galerii podała swoje nazwisko, poinformowała, że była umówiona na spotkanie z panem Wahlberg. Odebrano od niej wierzchnie odzienie i zaprowadzono do jednej z sal galerii, gdzie miała na niego zaczekać. W pierwszej chwili Besettelse wydawało się dziwnie puste. Echem po korytarzu odbijał się stukot kobiecych obcasów, w szklanej sali zaś na tamten moment nie było ani jednego gościa, choć liczne obrazy zdobiły już ściany. Laudith pomyślała, że może oficjalna część zaczyna się później, Olaf zaś chciał zapewnić im kilka chwil prywatnej rozmowy bez tłumów wokół. Czekała więc na niego cierpliwie, nieśpiesznie przechadzając się wzdłuż ściany, lecz żadnemu z obrazów nie poświęciła wiele uwagi. Nie chciała odbierać sobie przyjemności późniejszego wernisażu. Z zamyślenia wyrwał ją dawno niesłyszany głos. Obróciła się, najpierw przez ramię i uniosła jeden kącik ust w uśmiechu, gdy spojrzenie jej czarnych oczu spotkało się z wzrokiem Olafa. Odwróciła się ku niemu, podchodząc bliżej.
- Olafie, tyle czasu minęło, mam nadzieję, że mi to wybaczysz – wyrzekła Laudith, uśmiechając się szerzej; nie zamierzała przepraszać, żałowała jednak szczerze, że zaniedbała tyle znajomości. – Dziękuję za zaproszenie. Rozumiem jednak, że wernisaż ma odbyć się później? – spytała z czystej ciekawości.
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Bezimienny
Re: 06.12.2000 – Szklana sala – L. Vidgren & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 16:32
Nie był oddanie rodzinnym człowiekiem. Familia kojarzyła się jedynie z narzuconymi prawami i obowiązkami, jakie na zawsze pozostawiły coś na rodzaj piętna. Dłoń matki stanowczo uderzająca w policzek rozcinała skórę ostrym diamentem, zaś ojciec nie widział, bo i na co miał patrzeć? Choć perfekcyjny obrazek nie mógł zostać popsuty dziecięcym wybrykiem, tak zbyt wiele razy jako młody chłopak rozmyślał, czy ktokolwiek dopuściłby go do decydowania na temat nazwiska. Tak stało się kilka lat później, gdy spuścizna ojca i dziada w końcu trafiła w zadbane dłonie młodzieńca, zbyt niedoświadczonego i niepewnego swoich ruchów, aby mogła czuć się tam bezpiecznie. Początkowe decyzje zbierały krwawe żniwo w postaci strat, blisko było końca Besettelse, lecz Olaf od dna odbijał się jak nikt inny. Dziś najstarsza galeria sztuki w mieście, była również jedną z najbardziej renomowanych i podziwianych, o czym świadczyły przychylne komentarze jej gości. Oczywiście, jak każde piękno, i ta skrywała swój sekret, doszczętnie schowany przed światłem, dostępny zaledwie dla garstki odpowiednich osób. Tajemnice piętrzyły się wymiernie do tego, jak rosła kupka złotych monet schowana w sejfie umieszczonego na pierwszym piętrze kamienicy sejfie.
Na wieść, że zjawiła się pani Laudith Vidgren, właściciel tego miejsca leniwie wstał od biurka, zapinając jeszcze dobrze skrojoną marynarkę, aby powolnym krokiem udać się w dół. Zapewniony, że ta jest sama, zdawał się nie dziwić, lecz cichy głos podpowiadał, że nie było to naturalnym. Jej mąż zbyt uwielbiał własną kontrolę, również nad tą kobietą. — Kiedyś słyszałem, że czasami szkło skrzy się mocniej od brylantów, bo bardziej musi się wykazać — powiedział z odległości, obserwując jej sylwetkę, która niemożliwą była do nierozpoznania. Niezwykle wysoka i szczupła, a ciemnych jak noc włosach z pewnością zachowała urodę swej matki, a przynajmniej tak widział i zapamiętał ją Olaf. — Miło mi cię widzieć, dziękuję, że zgodziłaś się odwiedzić Besettelse — odpowiedział w końcu, paroma klikami zbliżając się ku kobiecie, którą zwyczajowo pocałował w policzek. Choć łączyły ich więzy krwi, tak i te dzieliły. Nie obawiał się jednak tego gestu, wszak się znali, a jej męża tu nie było. Oczywiście pan Vidgren mógł się zjawić, lecz zapewne swoje kroki skierowałby korytarzem do schodów, a schodami w dół, aby napawać się jędrnym ciałem jednej z tutejszych kurtyzan. Sam Wahlberg nie miał zwyczaju zastanawiać się, czy ich żony wiedzą. Sekrety trzymał pod kluczem, nikt nie mógł mieć do nich dostępu.
— Już trwa — odpowiedział z uśmiechem w oczach, zaraz potem wskazując dłonią stronę, w którą mieli przejść. Kelnerka, która pozostawiła tuż przy nich dwa kieliszki szampana, szybko wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Zawieszone w oddali lustra, mieniące się dziesiątką barw, padających nie tylko ze zdobionego żyrandola, ale i innych witraży, czy też obrazów, tworzyły kompozycję właściwie nie do podrobienia. Na niemal niewidocznych nitkach wisiały kawały szkła, a ich tafla, która odbijała przestrzeń, zdawała się ją zakrzywiać. W szklanej sali wciąż pozostawali sami, lecz w tej sztuce zgubić się było nader łatwo. Ostre krawędzie mogły ciąć skórę, a przy długim spoglądaniu w nie, nikt nie mógł być pewien, czy wciąż jest poza ich obrębem. Olaf pozwolił kobiecie spojrzeć w tę stronę, nim wyjawił czemu zaproszenie, choć dotyczyło oficjalnego spotkania, było w istocie niewinnym kłamstwem. — Wybacz mi, jeśli zawiodłem twoje oczekiwania, ale nie mogłem powstrzymać tej pokusy. Jesteś pierwszą osobą spoza moich pracowników i artystów, która widzi tę rzeźbę i będziesz jedyną, jak sądzę — chociaż wciąż nie podjął decyzji. — Mamy jednak szampana, tak więc spotkanie można nazwać miarą wernisażu. Chciałem ci ją pokazać, bo wierzę, że będzie ci bliska. Przyjrzyj się, proszę i powiedz, co widzisz — ciekaw był osądu kobiety, a upijając łyk szampana, przyglądał się jej intensywnie. Pomiędzy drobinami szkła odnaleźć można było szaleństwo, ból i szczęście. Choć niezbyt przesądny, tak wierzył, że ta sztuka była zbyt inwazyjną, aby móc cieszyć oko przeciętnego klienta. Z drugiej jednak strony, powinna wzbudzać emocje, a misterna i wyjątkowa rzeźba, właśnie to czyniła. Sam nie lubił patrzyć w jej środek, mając wrażenie, jakby każdy element miał pomknąć w jego stronę z niezwykłą prędkością, rozcinając najpierw koszulę, a potem ramiona i twarz. Mógł jednak zaufać Laudith, wierząc w przekazane jej w matczynych genach poczucie estetyki godne Wahlberga, zaś znając jej umiejętności i wyjątkowy dar, spodziewał się, że nawet najpotworniejsza sztuka, nie byłaby jej przerażającą.
Na wieść, że zjawiła się pani Laudith Vidgren, właściciel tego miejsca leniwie wstał od biurka, zapinając jeszcze dobrze skrojoną marynarkę, aby powolnym krokiem udać się w dół. Zapewniony, że ta jest sama, zdawał się nie dziwić, lecz cichy głos podpowiadał, że nie było to naturalnym. Jej mąż zbyt uwielbiał własną kontrolę, również nad tą kobietą. — Kiedyś słyszałem, że czasami szkło skrzy się mocniej od brylantów, bo bardziej musi się wykazać — powiedział z odległości, obserwując jej sylwetkę, która niemożliwą była do nierozpoznania. Niezwykle wysoka i szczupła, a ciemnych jak noc włosach z pewnością zachowała urodę swej matki, a przynajmniej tak widział i zapamiętał ją Olaf. — Miło mi cię widzieć, dziękuję, że zgodziłaś się odwiedzić Besettelse — odpowiedział w końcu, paroma klikami zbliżając się ku kobiecie, którą zwyczajowo pocałował w policzek. Choć łączyły ich więzy krwi, tak i te dzieliły. Nie obawiał się jednak tego gestu, wszak się znali, a jej męża tu nie było. Oczywiście pan Vidgren mógł się zjawić, lecz zapewne swoje kroki skierowałby korytarzem do schodów, a schodami w dół, aby napawać się jędrnym ciałem jednej z tutejszych kurtyzan. Sam Wahlberg nie miał zwyczaju zastanawiać się, czy ich żony wiedzą. Sekrety trzymał pod kluczem, nikt nie mógł mieć do nich dostępu.
— Już trwa — odpowiedział z uśmiechem w oczach, zaraz potem wskazując dłonią stronę, w którą mieli przejść. Kelnerka, która pozostawiła tuż przy nich dwa kieliszki szampana, szybko wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Zawieszone w oddali lustra, mieniące się dziesiątką barw, padających nie tylko ze zdobionego żyrandola, ale i innych witraży, czy też obrazów, tworzyły kompozycję właściwie nie do podrobienia. Na niemal niewidocznych nitkach wisiały kawały szkła, a ich tafla, która odbijała przestrzeń, zdawała się ją zakrzywiać. W szklanej sali wciąż pozostawali sami, lecz w tej sztuce zgubić się było nader łatwo. Ostre krawędzie mogły ciąć skórę, a przy długim spoglądaniu w nie, nikt nie mógł być pewien, czy wciąż jest poza ich obrębem. Olaf pozwolił kobiecie spojrzeć w tę stronę, nim wyjawił czemu zaproszenie, choć dotyczyło oficjalnego spotkania, było w istocie niewinnym kłamstwem. — Wybacz mi, jeśli zawiodłem twoje oczekiwania, ale nie mogłem powstrzymać tej pokusy. Jesteś pierwszą osobą spoza moich pracowników i artystów, która widzi tę rzeźbę i będziesz jedyną, jak sądzę — chociaż wciąż nie podjął decyzji. — Mamy jednak szampana, tak więc spotkanie można nazwać miarą wernisażu. Chciałem ci ją pokazać, bo wierzę, że będzie ci bliska. Przyjrzyj się, proszę i powiedz, co widzisz — ciekaw był osądu kobiety, a upijając łyk szampana, przyglądał się jej intensywnie. Pomiędzy drobinami szkła odnaleźć można było szaleństwo, ból i szczęście. Choć niezbyt przesądny, tak wierzył, że ta sztuka była zbyt inwazyjną, aby móc cieszyć oko przeciętnego klienta. Z drugiej jednak strony, powinna wzbudzać emocje, a misterna i wyjątkowa rzeźba, właśnie to czyniła. Sam nie lubił patrzyć w jej środek, mając wrażenie, jakby każdy element miał pomknąć w jego stronę z niezwykłą prędkością, rozcinając najpierw koszulę, a potem ramiona i twarz. Mógł jednak zaufać Laudith, wierząc w przekazane jej w matczynych genach poczucie estetyki godne Wahlberga, zaś znając jej umiejętności i wyjątkowy dar, spodziewał się, że nawet najpotworniejsza sztuka, nie byłaby jej przerażającą.
Laudith Vidgren
Re: 06.12.2000 – Szklana sala – L. Vidgren & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 16:32
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Niegdyś temat rodziny wzbudzał w Laudith więcej emocji, teraz reagowała nań chłodną obojętnością. Nie mogła powiedzieć, by bliscy wyrządzili jej dużą krzywdę, nic z tych rzeczy, nie wychowała się w domu patologicznym, czy pełnym nienawiści. Brakowało w nim jednak milości i ciepła. Z domu rodzinnego nie wyniosła wspomnień pelnych cudownych, wspólnych chwil. Zapamiętała raczej dochodzące zza ściany kłótnie rodziców, dzielący ich dystans, z każdym rokiem coraz większy, ich chlodną obojętność wobec siebie - niej. Nie traktowali Laudith źle, miala to, czego potrzebowała i pragnęła, poza ciszą i spokojem. Głosy zmarłych i istot nadprzyrodzonych nie dawały jej spokoju, rodzice zaś cieszyli się i chwalili darem córki, nie rozumiejąc, że dla dziecka to nie dar, lecz przekleństwo. Państwo Simonsen nie należeli do osób rodzinnych i wylewnych, na spędach rodzinnych, czy to ze strony Ingolfa, czy też Svanhild pojawiali się nader rzadko, tylko wtedy, kiedy było to absolutnie konieczne. Nie mieli szczególnie silnych więzi z krewnymi. Ojciec Laudith byl zbyt zajęty prawniczą karierą, zaś matka pielęgnowaniem urazy do męża. Laudith nie czuła więc żalu, kiedy Homer jął wdrażać w życie swój plan odcięcia jej od rodziny i przyjaciół. Nie miał z tym trudności, uczynił to z dziecinną wręcz łatwością, bo nie tęskniła. Pierwsze, gorące uczucia zaczęła żywić do niego, chyba wtedy zaczęła rozumiec co znaczy czuć.
Nic dziwnego, że jej widok przez Vidgrena wzbudzał wątpliwości i podejrzenia. Przez długie lata byli nierozłączni - a raczej to ona rzadko pojawiala się gdzieś bez niego. W drugą stronę dzialalo to inaczej. Homer miał przed nią swoje tajemnice, ona przed nim nie mogła. Szóstego grudnia naprawdę była jednak sama; dosłownie i w przenośni, mąż nie towarzyszyl jej ani fizycznie, ani duchowo. Przynajmniej tak chciała sobie wmówić.
- Czyż nie większy podziw zawsze wzbudza ten, który pokonuje wyboistą drogę sam, bez niczyjej pomocy, niż ten, któremu wszystko spada z nieba? - odpowiedziała pytaniem retorycznym Laudith, pozwalając, by w tonie jej niskiego jak na kobietę głosu rozbrzmiala ironiczna nuta. Tak byloby w świecie idealnym, utopijnym. W tym pradziwym, brutalnym i ponurym, liczył się ten, który odnosil zwycięstwo i sukces - nieistotne jak. - To ja dziękuję, mój drogi, zdaję sobie sprawę z tego, że przez dlugie milczenie moglam na nie nie zasłużyć - wyrzekła, nie odsuwając się, gdy Olaf znalazl się blisko; wzięla głębszy oddech, napawając się zapachem drogiej wody kolońskiej i również ucalowala go lekko, przelotnie w policzek w ramach przywitania. Niewiele się zmienil od ich ostatniego spotkania, czas byl dlań łaskawy. Poczuła się lekko zaskoczona informacją, że wernisaż już trwa. Sądziła, że przybyła odpowiednio wcześnie, by mieli czas na prywatną rozmowę. Uznała jednak, że dzień jest jeszcze młody, ona zaś na późniejsze popoludnie i wieczór nie miała żadnych planów. Podążyła więc we wskazanym przez Olafa kierunku, po drodze odbierając od kelnerki lampkę szampana, nie zaszczyciła jej jednak nawet spojrzeniem.
Laudith spodziewała sie, że Wahlberg poprowadzi ją do innej sali, gdzie znajdują pozostali goście wernisażu, który już trwał; nie słyszała ni żadnych głosów, ni muzyki, tlumaczyła to sobie jednak skromnością wydarzenia, tak przecież napisał w liście. Obdarzyła kuzyna zaskoczonym spojrzeniem, gdy zagadka została rozwiązana - wernisaż miał być rzeczywiście bardzo skromny, bo tylko dla niej. Roześmiała się wówczas perliście, na bladej twarzy próżno było szukać złości.
- Wybaczam, Olafie, czuję się wręcz zaszczycona takim zaproszeniem - wyrzekła konspiracyjnym szeptem, nachylając się ku niemu, jakby ich zbyt głośna rozmowa mogła przerwać cudze przemówienie lub zakłócić wspólną kontemplację sztuki. - Nie zdawałam sobie sprawy, że tak wysoko cenisz moją opinię o dziełach sztuki. - Laudith nie była wszak znana z jej umiłowania. Doceniała ją, oczywiście, z przyjemnością spoglądała na obrazy i rzeźby jakie zdobily ich mieszkanie z Homerem w starym mieście, sama jednak nie miała talentów artytycznych i nie interesowała się nią więcej niż przeciętnie.
Nie mogła jednak zaprzeczyć, że w sali tej nie było czegoś wyjątkowego. Od pierwszej chwili, kiedy znalazła się w szklanej sali poczuła się jak w innym świecie. Wszystko wokół skrzyło się, lśniło, blyszczało; odpowiednio ustawione światlo, padając pod właściwym kątem, rozdzielało się na wszystkie barwy tęczy i choć jaskrawość kolorów zwykle drażniła wzrok pani Vidgren, to doceniała dziś urok tego zabiegu. Wzrok czarnych oczu uciekał wciąż jednak do twarzy Olafa, zatrzymał się na niej, gdy zdradził kuzynce swoje przemyslenia. - Twoje towarzystwo i szampan wystarczy, bym nie pożalowala odwiedzin - powiedziała laskawym tonem. Laudith poczuła się wręcz zaintrygowana - dlaczego miałaby być jej bliska? Spełnila prośbę właciciela galerii, podeszła do wskazanej rzeźby, by spojrzeć w lustro. Zamarła w bezruchu, niczym posąg, z kieliszkiem szampana w ręce.
W szkle niewątpliwie zaklęta była magia. Laudith była na nią wyczulona bardziej, niż inni galdrowie, może przez swój dar, może wrażliwość, niegdyś większą, a z każdym rokiem za sprawą Homera ulegającej stępieniu. Nie miała pewności jaka, uległa jej jednak chętnie od pierwszej chwili, zbliżyła się nawet o krok, by jeszcze intensywwniej poczuć emocje jakimi emanowała. Vidgren nie odrywala wzroku od misternej rzeźby, wodziła nim po każdym jej milimetrze, a klatka piersiowa zafalowała lekko pod wpływem głębszego oddechu. W szkle mignęlo jej kilka twarzy i wtedy obejrzała się przez ramię. Poza oddechem Olafa nie słyszała jednak nic.
- Zbrodnią byłoby trzymać ją w ukryciu przed światem, lecz jednocześnie - nie jestem pewna, czy świat umiałby docenić ją tak jak na to zasługuje. To zależy kto mógłby na nią patrzeć. Moim zdaniem jest... wyjątkowa - zawyrokowala Laudith po długich chwilach milczenia, z trudem odrywając spojrzenie od rzeźby i przenosząc je na Olafa.
Nic dziwnego, że jej widok przez Vidgrena wzbudzał wątpliwości i podejrzenia. Przez długie lata byli nierozłączni - a raczej to ona rzadko pojawiala się gdzieś bez niego. W drugą stronę dzialalo to inaczej. Homer miał przed nią swoje tajemnice, ona przed nim nie mogła. Szóstego grudnia naprawdę była jednak sama; dosłownie i w przenośni, mąż nie towarzyszyl jej ani fizycznie, ani duchowo. Przynajmniej tak chciała sobie wmówić.
- Czyż nie większy podziw zawsze wzbudza ten, który pokonuje wyboistą drogę sam, bez niczyjej pomocy, niż ten, któremu wszystko spada z nieba? - odpowiedziała pytaniem retorycznym Laudith, pozwalając, by w tonie jej niskiego jak na kobietę głosu rozbrzmiala ironiczna nuta. Tak byloby w świecie idealnym, utopijnym. W tym pradziwym, brutalnym i ponurym, liczył się ten, który odnosil zwycięstwo i sukces - nieistotne jak. - To ja dziękuję, mój drogi, zdaję sobie sprawę z tego, że przez dlugie milczenie moglam na nie nie zasłużyć - wyrzekła, nie odsuwając się, gdy Olaf znalazl się blisko; wzięla głębszy oddech, napawając się zapachem drogiej wody kolońskiej i również ucalowala go lekko, przelotnie w policzek w ramach przywitania. Niewiele się zmienil od ich ostatniego spotkania, czas byl dlań łaskawy. Poczuła się lekko zaskoczona informacją, że wernisaż już trwa. Sądziła, że przybyła odpowiednio wcześnie, by mieli czas na prywatną rozmowę. Uznała jednak, że dzień jest jeszcze młody, ona zaś na późniejsze popoludnie i wieczór nie miała żadnych planów. Podążyła więc we wskazanym przez Olafa kierunku, po drodze odbierając od kelnerki lampkę szampana, nie zaszczyciła jej jednak nawet spojrzeniem.
Laudith spodziewała sie, że Wahlberg poprowadzi ją do innej sali, gdzie znajdują pozostali goście wernisażu, który już trwał; nie słyszała ni żadnych głosów, ni muzyki, tlumaczyła to sobie jednak skromnością wydarzenia, tak przecież napisał w liście. Obdarzyła kuzyna zaskoczonym spojrzeniem, gdy zagadka została rozwiązana - wernisaż miał być rzeczywiście bardzo skromny, bo tylko dla niej. Roześmiała się wówczas perliście, na bladej twarzy próżno było szukać złości.
- Wybaczam, Olafie, czuję się wręcz zaszczycona takim zaproszeniem - wyrzekła konspiracyjnym szeptem, nachylając się ku niemu, jakby ich zbyt głośna rozmowa mogła przerwać cudze przemówienie lub zakłócić wspólną kontemplację sztuki. - Nie zdawałam sobie sprawy, że tak wysoko cenisz moją opinię o dziełach sztuki. - Laudith nie była wszak znana z jej umiłowania. Doceniała ją, oczywiście, z przyjemnością spoglądała na obrazy i rzeźby jakie zdobily ich mieszkanie z Homerem w starym mieście, sama jednak nie miała talentów artytycznych i nie interesowała się nią więcej niż przeciętnie.
Nie mogła jednak zaprzeczyć, że w sali tej nie było czegoś wyjątkowego. Od pierwszej chwili, kiedy znalazła się w szklanej sali poczuła się jak w innym świecie. Wszystko wokół skrzyło się, lśniło, blyszczało; odpowiednio ustawione światlo, padając pod właściwym kątem, rozdzielało się na wszystkie barwy tęczy i choć jaskrawość kolorów zwykle drażniła wzrok pani Vidgren, to doceniała dziś urok tego zabiegu. Wzrok czarnych oczu uciekał wciąż jednak do twarzy Olafa, zatrzymał się na niej, gdy zdradził kuzynce swoje przemyslenia. - Twoje towarzystwo i szampan wystarczy, bym nie pożalowala odwiedzin - powiedziała laskawym tonem. Laudith poczuła się wręcz zaintrygowana - dlaczego miałaby być jej bliska? Spełnila prośbę właciciela galerii, podeszła do wskazanej rzeźby, by spojrzeć w lustro. Zamarła w bezruchu, niczym posąg, z kieliszkiem szampana w ręce.
W szkle niewątpliwie zaklęta była magia. Laudith była na nią wyczulona bardziej, niż inni galdrowie, może przez swój dar, może wrażliwość, niegdyś większą, a z każdym rokiem za sprawą Homera ulegającej stępieniu. Nie miała pewności jaka, uległa jej jednak chętnie od pierwszej chwili, zbliżyła się nawet o krok, by jeszcze intensywwniej poczuć emocje jakimi emanowała. Vidgren nie odrywala wzroku od misternej rzeźby, wodziła nim po każdym jej milimetrze, a klatka piersiowa zafalowała lekko pod wpływem głębszego oddechu. W szkle mignęlo jej kilka twarzy i wtedy obejrzała się przez ramię. Poza oddechem Olafa nie słyszała jednak nic.
- Zbrodnią byłoby trzymać ją w ukryciu przed światem, lecz jednocześnie - nie jestem pewna, czy świat umiałby docenić ją tak jak na to zasługuje. To zależy kto mógłby na nią patrzeć. Moim zdaniem jest... wyjątkowa - zawyrokowala Laudith po długich chwilach milczenia, z trudem odrywając spojrzenie od rzeźby i przenosząc je na Olafa.
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Bezimienny
Re: 06.12.2000 – Szklana sala – L. Vidgren & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 16:32
Choć galerię dziedziczył po ojcu, który z kolei dziedziczył po dziadku, tak wszystko, co w niej stworzył, było dziełem jego rąk. Sekrety podziemi Besettelse były mekką na końcu wyboistej drogi, o której zresztą wspominała Laudith. Nic nie spadło z nieba. Na każdym talarze ciążył czyjś ból, jedna łza, krótki wyzysk, choć przecież jego pracownicy i pracownice godzili się na to czego im dostarczał.
Na pytanie retoryczne nie odpowiedział już, uśmiechając się i kiwając głową w potwierdzeniu jej słów, w założeniu, że przecież dotyczą też jego samego. To on chciał wzbudzać podziw, swymi czynami prowadząc do najwyżej renomy tego miejsca.
— Absurd, moja droga. To tylko i wyłącznie moja wina — niezbyt teatralnie, a wręcz naturalnie, jedną dłoń położył na swojej piersi, jakby przysięgał, że to prawda. — Przez rozwód nieco odsunąłem się od życia towarzyskiego i skupiłem na pracy... Nie jestem z tego powodu dumny — skruszył minę, choć przecież rozstanie z Lykke nie było dla niego ciosem w serce, a jedynie dodatkowymi nerwami, jakoby ta miała wbić mu nóż w plecy, zniszczyć Besettelse, które przecież tak chętnie odwiedzane było przez męża kuzynki. Czuł się jednak w obowiązku, aby przeprosić za brak kontaktu, naprawdę sądził, że powinien odnowić go wcześniej, choć być może jakaś cząstka z tylu gardła podpowiadała, że jego reputacja podupadła, nawet w oczach pani Vidgren. Przełknięta głośniej ślina zgłuszona została łykiem szampana, teraz przyjemnie przenikającym w dół gardła. — Ten szampan smakuje o wiele lepiej niż tamta obrzydliwa brandy, którą upiliśmy z barku mojego ojca, pamiętasz jeszcze? — Olaf był może nastolatkiem, Laudith dzieckiem, a drogi alkohol wtedy smakował niczym kurz wymieszany ze spirytusem. Dziś zapewne obydwoje raczyliby się nim, niczym największym przysmakiem.
— Oczywiście, że cenię — odpowiedział krótko, bo nie chodziło już tylko o samą kwestię rzeźby. Tą mogli oceniać krytycy, lub artyści, ale o tym kobieta miała przekonać się za chwilę. Przede wszystkim znała się na tym, czego świat garldrów nie widział. Uroda, czy koncepcja lustrzanej rzeźby, była stosunkowo prosta do ocenienia, ale jej wpływ na człowieka już nie. To wymagało znacznie szerszego spojrzenia, zawieszonego pomiędzy światami. — Nie mniej, dziękuję, że doceniasz moje towarzystwo. To największy komplement z twoich ust — nie dzieliły ich bliskie więzy krwi. Młodzieńcze nastroje, stare wspominki, zdawały się przemijać, wszak Laudith była nie młódką, która krzątała się pod nogami, a piękną kobietą, zamężną zresztą z jego serdecznym przyjacielem. Olaf obserwował reakcje na rzeźbę, jak nie odrywała od niej wzroku, jak wodziła spojrzeniem po sztuce. Jej piersi falowały w rytm oddechu, lecz zdawała się być spokojna, do czasu aż gwałtownie odwróciła się w jego stronę, a jednak Wahlberg nie dojrzał tam strachu
— Też tak uważam — powoli obchodził rzeźbę dookoła, choć słowo "wyjątkowa" było zbyt małe, aby móc ją opisać. Potrzebował więcej, choć nie raz już nauczył się grzebać, dociekać, obdzierać z niemówności, tak jak zamierzał podstępem robić dalej, również przy jej osobie. — Nawet jeśli postronny mógłby rzec, że to banalna analogia, tak według mnie dość ciekawa... Nie raz przecież zdarza się, że wyjątkową sztukę zamykamy tylko dla siebie. Czy zawsze chodzi o to, że świat na nią nie zasługuje? — choć spoglądał prosto w oczy Laudith, tak jakby odnosił te słowa do niej samej, tak spojrzenie zdawało się być nieco odległe, jakby wpatrzone w tył jej głowy. — Czy może to zaborczość właściciela...? W każdym razie. Obawiam się nieprzewidzianych reakcji — palec wysunął w stronę pokruszonego kawałka lustra, które niczym zawieszone w powietrzu nie ugięło się pod jego ciężarem, nie poruszając ani na milimetr. Kropla świeżej spłynęła więc po jego krawędzi, a następna kapnęła prosto na posadzkę. Olaf wziął głęboki wdech, bo choć doświadczenie nie było bolesne, czy piekące, ranka zbyt mała, aby móc mówić o własnej krzywdzie, tak nie w smaku mu było brudzenie koszuli krwi. Z butonierki wyciągnął więc poszetkę i zacisnął ją w knykciach. Niebezpieczna i zachwycająca, ostra, niepowtarzalna, absurdalnie pochłaniająca całą uwagę. Wystarczyłoby wepchnąć w jej środek Lykke, aby piękna twarz już zawsze pokryła się skazą, a zszyte żyły otworzyły na nowo. Odeszłaby i zabrała za sobą problemy, jakie ze sobą przywiozła.
— Pamiętasz moją byłą żonę, prawda? Wróciła do Midgardu — powiedział nagle, tuż po wypiciu ostatniego łyka szampana. Laudith musiała obserwować rozwód, obserwowało go pół miasta, a przecież z panią Vidgren znali się lepiej niż postronnym czytelnikiem Ratatoskru. Oficjalnym powodem było oczywiście niedopasowanie charakterów, Olaf zresztą nigdy nie pozwoliłby sobie na publiczne okazanie nienawiści do byłej, lecz nie dało się ukryć, jak wielką ulgę przyniósł mu rozwód. Czemu więc teraz wspominał o tym kobiecie? Przecież nie szukał tam rady? Może co najwyżej próbował uprzedzić media. Lecz zanim te nie odkryją, że powrót do miasta oznaczał też powrót z oddziałów psychiatrycznych, nie wypowie tego głośno.
Na pytanie retoryczne nie odpowiedział już, uśmiechając się i kiwając głową w potwierdzeniu jej słów, w założeniu, że przecież dotyczą też jego samego. To on chciał wzbudzać podziw, swymi czynami prowadząc do najwyżej renomy tego miejsca.
— Absurd, moja droga. To tylko i wyłącznie moja wina — niezbyt teatralnie, a wręcz naturalnie, jedną dłoń położył na swojej piersi, jakby przysięgał, że to prawda. — Przez rozwód nieco odsunąłem się od życia towarzyskiego i skupiłem na pracy... Nie jestem z tego powodu dumny — skruszył minę, choć przecież rozstanie z Lykke nie było dla niego ciosem w serce, a jedynie dodatkowymi nerwami, jakoby ta miała wbić mu nóż w plecy, zniszczyć Besettelse, które przecież tak chętnie odwiedzane było przez męża kuzynki. Czuł się jednak w obowiązku, aby przeprosić za brak kontaktu, naprawdę sądził, że powinien odnowić go wcześniej, choć być może jakaś cząstka z tylu gardła podpowiadała, że jego reputacja podupadła, nawet w oczach pani Vidgren. Przełknięta głośniej ślina zgłuszona została łykiem szampana, teraz przyjemnie przenikającym w dół gardła. — Ten szampan smakuje o wiele lepiej niż tamta obrzydliwa brandy, którą upiliśmy z barku mojego ojca, pamiętasz jeszcze? — Olaf był może nastolatkiem, Laudith dzieckiem, a drogi alkohol wtedy smakował niczym kurz wymieszany ze spirytusem. Dziś zapewne obydwoje raczyliby się nim, niczym największym przysmakiem.
— Oczywiście, że cenię — odpowiedział krótko, bo nie chodziło już tylko o samą kwestię rzeźby. Tą mogli oceniać krytycy, lub artyści, ale o tym kobieta miała przekonać się za chwilę. Przede wszystkim znała się na tym, czego świat garldrów nie widział. Uroda, czy koncepcja lustrzanej rzeźby, była stosunkowo prosta do ocenienia, ale jej wpływ na człowieka już nie. To wymagało znacznie szerszego spojrzenia, zawieszonego pomiędzy światami. — Nie mniej, dziękuję, że doceniasz moje towarzystwo. To największy komplement z twoich ust — nie dzieliły ich bliskie więzy krwi. Młodzieńcze nastroje, stare wspominki, zdawały się przemijać, wszak Laudith była nie młódką, która krzątała się pod nogami, a piękną kobietą, zamężną zresztą z jego serdecznym przyjacielem. Olaf obserwował reakcje na rzeźbę, jak nie odrywała od niej wzroku, jak wodziła spojrzeniem po sztuce. Jej piersi falowały w rytm oddechu, lecz zdawała się być spokojna, do czasu aż gwałtownie odwróciła się w jego stronę, a jednak Wahlberg nie dojrzał tam strachu
— Też tak uważam — powoli obchodził rzeźbę dookoła, choć słowo "wyjątkowa" było zbyt małe, aby móc ją opisać. Potrzebował więcej, choć nie raz już nauczył się grzebać, dociekać, obdzierać z niemówności, tak jak zamierzał podstępem robić dalej, również przy jej osobie. — Nawet jeśli postronny mógłby rzec, że to banalna analogia, tak według mnie dość ciekawa... Nie raz przecież zdarza się, że wyjątkową sztukę zamykamy tylko dla siebie. Czy zawsze chodzi o to, że świat na nią nie zasługuje? — choć spoglądał prosto w oczy Laudith, tak jakby odnosił te słowa do niej samej, tak spojrzenie zdawało się być nieco odległe, jakby wpatrzone w tył jej głowy. — Czy może to zaborczość właściciela...? W każdym razie. Obawiam się nieprzewidzianych reakcji — palec wysunął w stronę pokruszonego kawałka lustra, które niczym zawieszone w powietrzu nie ugięło się pod jego ciężarem, nie poruszając ani na milimetr. Kropla świeżej spłynęła więc po jego krawędzi, a następna kapnęła prosto na posadzkę. Olaf wziął głęboki wdech, bo choć doświadczenie nie było bolesne, czy piekące, ranka zbyt mała, aby móc mówić o własnej krzywdzie, tak nie w smaku mu było brudzenie koszuli krwi. Z butonierki wyciągnął więc poszetkę i zacisnął ją w knykciach. Niebezpieczna i zachwycająca, ostra, niepowtarzalna, absurdalnie pochłaniająca całą uwagę. Wystarczyłoby wepchnąć w jej środek Lykke, aby piękna twarz już zawsze pokryła się skazą, a zszyte żyły otworzyły na nowo. Odeszłaby i zabrała za sobą problemy, jakie ze sobą przywiozła.
— Pamiętasz moją byłą żonę, prawda? Wróciła do Midgardu — powiedział nagle, tuż po wypiciu ostatniego łyka szampana. Laudith musiała obserwować rozwód, obserwowało go pół miasta, a przecież z panią Vidgren znali się lepiej niż postronnym czytelnikiem Ratatoskru. Oficjalnym powodem było oczywiście niedopasowanie charakterów, Olaf zresztą nigdy nie pozwoliłby sobie na publiczne okazanie nienawiści do byłej, lecz nie dało się ukryć, jak wielką ulgę przyniósł mu rozwód. Czemu więc teraz wspominał o tym kobiecie? Przecież nie szukał tam rady? Może co najwyżej próbował uprzedzić media. Lecz zanim te nie odkryją, że powrót do miasta oznaczał też powrót z oddziałów psychiatrycznych, nie wypowie tego głośno.
Laudith Vidgren
Re: 06.12.2000 – Szklana sala – L. Vidgren & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 16:32
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Olaf miał wiele szczęścia, że urodził się w rodzinie o majątku tak pokaźnym, że mógłby pozwolić sobie na błogie lenistwo do końca swych dni. Zdecydował się jednak przejąć rodzinną schedę, poprowadzić galerię sztuki i to należało pochwalić, lecz jeszcze bardziej to, że zdołał tu dołożyć coś od siebie. Minęły już czasy, kiedy Laudith gorszyła świadomość, że w podziemiach galerii funkcjonuje nic innego jak burdel. Przestała ją też kłuć świadomość, że kuzyn może czerpać zyski na cudzym niefarcie, nieszczęściu, nieporadności. Stało się to jej całkowicie obojętne. Czy ktokolwiek przejął się jej losem, kiedy potrzebowała pomocy? Jedynie Einar. Einar, którego także porzuciła i odzyskała - zaledwie wczoraj.
- Gwoli sprawiedliwości uznajmy zatem, że wina, jak zazwyczaj, leży gdzieś pośrodku, dalsze przeprosiny zaś nie mają sensu - wyrzekła rozbawiona jego gestem, dłonią na sercu jak przy przysiędze; zawsze wydawało jej się, że kuzyn ma w sobie coś z aktora, komedianta, jego gesty bywały wręcz egzaltacją. A może to ona nie potrafiła ich właściwie ocenić przez własną powściągliwość. Laudith często przypominała posąg - nieruchoma, oszczędna w gestach, z beznamiętną miną i chłodnym spojrzeniem czarnych oczu. - Nic dziwnego. Niekiedy nic nie jest lepszym lekarstwem niż czas i samotność - powiedziała wyrozumiałym tonem, choć skłamałaby mówiąc, że rozumie. Musiałaby wiedzieć co dokładnie się stało, że Wahlberg odsunął się od życia towarzyskiego i poświęcał cały swój czas oraz uwagę Besettelse. Wiedziała, że rozwiódł się z Lykke, wiedziała, że nie rozstali się w zgodzie, niewiele jednak więcej. Nigdy nie spotykali się na herbatkę i pogaduszki, nie zwykli sobie zwierzać. On nie mówił sam z siebie, ona nie zadawała pytań. Laudith nie zwykła wściubiać nosa w cudze sprawy. Nie tylko dlatego, że była zbyt zajęta sobą, Homerem i wspólnymi projektami jak zwykła to nazywać. - Wolałabym tej whisky nie pamiętać - zaśmiała się Laudith. Pamiętała to aż za dobrze. Tak jak każde dziecko ciekawiło ją dlaczego nie wolno pić im alkoholu i tak skrzętnie jest przed nimi ukrywany. Zakazany owoc kusił najbardziej, kuzyn nie musiał więc długo jej zachęcać do tego niecnego uczynku. Wtedy (i długo później) przez własną niepewność była podatna na wpływy. - Wciąż nie przepadam za brandy, pochwalę więc twój gust co do szampana, jest znakomity. - W dowód tych słów uniosła lekko lampkę z musującym trunkiem, by po chwili poczuć jego słodki smak na języku, Nie piła łapczywie, wolała się nim delektować. - Homer mógłby powiedzieć o sztuce więcej, sam wiesz - powiedziała, nie patrząc na Olafa, znów dziwnie beznamiętnym tonem. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej złościła się, że niebawem w ich mieszkaniu zabraknie miejsca na ścianach, aby pomieścić wszystkie obrazy jakie Vidgren nabywał w nie mniejszych ilościach niż artefakty i książki. - Nie będę fałszywie skromna i nie zaprzeczę, Olafie. Człowiek, który nigdy nie jest sam nade wszystko przekłada ciszę - przyznała szczerze. Ceniła i lubiła towarzystwo kuzyna, choć przeczyło temu jej długie milczenie i dystans jaki tworzyła przez ostatnie lata pomiędzy sobą, a bliskimi. Ich pokrewieństwo można właściwie było określić jako piątą wodę po kisielu, Laudith nie miała jednak rodzeństwa, za to wrażenie, że rodzice nie znają jej wcale.
- Nie. Nie zawsze - odparła, patrząc wciąż na rzeźbę. - Czasami chcesz mieć coś pięknego wyłącznie dla siebie i sycić tym oczy. Czysty egoizm, którego nie sposób się wyzbyć. Świadomość, że ktoś inny mógłby na to spojrzeć, dotknąć i poczuć to samo wywołuje wręcz ból. - Przeniosła spojrzenie na Olafa, jego własne wydawało się jakby nieobecne. Czy wciąż rozmawiali o rzeźbie? - Może tak być. Odrobina egoizmu nikomu jednak jeszcze nie zaszkodziła, to wręcz zdrowe. Jeśli zaś świat się nie dowie, to nie będzie żałował, czyż nie? - Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Ona widziała wiele. Widziała doskonale i wiedziała dobrze co Homer robił i mówił, lecz dawno już przestała odczuwać zazdrość. Człowiek nie był rzeźbą, by posiadać go na własność. Ani on, ani ona. - Naprawdę obawiasz się nieprzewidzianych reakcji, Olafie? - zaśmiała się, pozwalając, aby w jej niskim jak na kobietę głosie zabrzmiała kpiąca nuta. - Ty? Nic nie jest lepszą reklamą niż kontrowersja, mój drogi. Ona skłania do dyskusji i refleksji. Besettelse mogłoby na tym skorzystać, pomyśl o tym. - Nieważne co mówią, byleby mówili. Podobno tak było, sama Laudith stroniła jednak od rozgłosu. Cudza uwaga nie była jej potrzebna. Wystarczyło, że Homer piastował funkcję niejako publiczną, co wiele w ich wspólnych zainteresowaniach i projektach utrudniało. Laudith wolała trzymać się w cieniu.
Obserwowała jak Olaf wyciąga dłoń ku rzeźbie, jak wodzi opuszkiem palca po ostrej krawędzi, a na nim pojawia się karminowa kropla. Ciemne brwi uniosły się lekko w zdziwionym wyrazie, nie zadawała jednak żadnych pytań. Zamiast tego wyciągnęła własną dłoń, chwyciła jego i uniosła do ust, by przytknąć wargi do zranionego palca.
- Teraz nie będzie już boleć. Do następnego wesela się zagoi - wyrzekła żartobliwym tonem, a kącik ust uniósł się w ironicznym uśmiechu. Najwyraźniej to stare ludowe porzekadło skłoniło Olafa do zwierzeń, których się nie spodziewała. Jeszcze mniej powrotu Lykke do Midgardu - z drugiej jednak strony to ledwie tę kobietę znała. - Owszem, pamiętam. Kontaktowała się z tobą? Naprzykrzała? - spytała, z premedytacją sącząc w swą wypowiedź nutę troskliwej czułości. - Ona wróciła, inni zaś wyjechali - dodała zaraz, zanim ugryzła się w język, z goryczą i by ją zabić napiła się szampana. Zawiesiła znów na Olafie spojrzenie - jakby pytające. Z Homerem łączyła go wszak serdeczna przyjaźń. Nie powiedział mu, gdzie wyjeżdża?
Czy Wahlberg bardziej był lojalny jemu, niż jej?
- Gwoli sprawiedliwości uznajmy zatem, że wina, jak zazwyczaj, leży gdzieś pośrodku, dalsze przeprosiny zaś nie mają sensu - wyrzekła rozbawiona jego gestem, dłonią na sercu jak przy przysiędze; zawsze wydawało jej się, że kuzyn ma w sobie coś z aktora, komedianta, jego gesty bywały wręcz egzaltacją. A może to ona nie potrafiła ich właściwie ocenić przez własną powściągliwość. Laudith często przypominała posąg - nieruchoma, oszczędna w gestach, z beznamiętną miną i chłodnym spojrzeniem czarnych oczu. - Nic dziwnego. Niekiedy nic nie jest lepszym lekarstwem niż czas i samotność - powiedziała wyrozumiałym tonem, choć skłamałaby mówiąc, że rozumie. Musiałaby wiedzieć co dokładnie się stało, że Wahlberg odsunął się od życia towarzyskiego i poświęcał cały swój czas oraz uwagę Besettelse. Wiedziała, że rozwiódł się z Lykke, wiedziała, że nie rozstali się w zgodzie, niewiele jednak więcej. Nigdy nie spotykali się na herbatkę i pogaduszki, nie zwykli sobie zwierzać. On nie mówił sam z siebie, ona nie zadawała pytań. Laudith nie zwykła wściubiać nosa w cudze sprawy. Nie tylko dlatego, że była zbyt zajęta sobą, Homerem i wspólnymi projektami jak zwykła to nazywać. - Wolałabym tej whisky nie pamiętać - zaśmiała się Laudith. Pamiętała to aż za dobrze. Tak jak każde dziecko ciekawiło ją dlaczego nie wolno pić im alkoholu i tak skrzętnie jest przed nimi ukrywany. Zakazany owoc kusił najbardziej, kuzyn nie musiał więc długo jej zachęcać do tego niecnego uczynku. Wtedy (i długo później) przez własną niepewność była podatna na wpływy. - Wciąż nie przepadam za brandy, pochwalę więc twój gust co do szampana, jest znakomity. - W dowód tych słów uniosła lekko lampkę z musującym trunkiem, by po chwili poczuć jego słodki smak na języku, Nie piła łapczywie, wolała się nim delektować. - Homer mógłby powiedzieć o sztuce więcej, sam wiesz - powiedziała, nie patrząc na Olafa, znów dziwnie beznamiętnym tonem. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej złościła się, że niebawem w ich mieszkaniu zabraknie miejsca na ścianach, aby pomieścić wszystkie obrazy jakie Vidgren nabywał w nie mniejszych ilościach niż artefakty i książki. - Nie będę fałszywie skromna i nie zaprzeczę, Olafie. Człowiek, który nigdy nie jest sam nade wszystko przekłada ciszę - przyznała szczerze. Ceniła i lubiła towarzystwo kuzyna, choć przeczyło temu jej długie milczenie i dystans jaki tworzyła przez ostatnie lata pomiędzy sobą, a bliskimi. Ich pokrewieństwo można właściwie było określić jako piątą wodę po kisielu, Laudith nie miała jednak rodzeństwa, za to wrażenie, że rodzice nie znają jej wcale.
- Nie. Nie zawsze - odparła, patrząc wciąż na rzeźbę. - Czasami chcesz mieć coś pięknego wyłącznie dla siebie i sycić tym oczy. Czysty egoizm, którego nie sposób się wyzbyć. Świadomość, że ktoś inny mógłby na to spojrzeć, dotknąć i poczuć to samo wywołuje wręcz ból. - Przeniosła spojrzenie na Olafa, jego własne wydawało się jakby nieobecne. Czy wciąż rozmawiali o rzeźbie? - Może tak być. Odrobina egoizmu nikomu jednak jeszcze nie zaszkodziła, to wręcz zdrowe. Jeśli zaś świat się nie dowie, to nie będzie żałował, czyż nie? - Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Ona widziała wiele. Widziała doskonale i wiedziała dobrze co Homer robił i mówił, lecz dawno już przestała odczuwać zazdrość. Człowiek nie był rzeźbą, by posiadać go na własność. Ani on, ani ona. - Naprawdę obawiasz się nieprzewidzianych reakcji, Olafie? - zaśmiała się, pozwalając, aby w jej niskim jak na kobietę głosie zabrzmiała kpiąca nuta. - Ty? Nic nie jest lepszą reklamą niż kontrowersja, mój drogi. Ona skłania do dyskusji i refleksji. Besettelse mogłoby na tym skorzystać, pomyśl o tym. - Nieważne co mówią, byleby mówili. Podobno tak było, sama Laudith stroniła jednak od rozgłosu. Cudza uwaga nie była jej potrzebna. Wystarczyło, że Homer piastował funkcję niejako publiczną, co wiele w ich wspólnych zainteresowaniach i projektach utrudniało. Laudith wolała trzymać się w cieniu.
Obserwowała jak Olaf wyciąga dłoń ku rzeźbie, jak wodzi opuszkiem palca po ostrej krawędzi, a na nim pojawia się karminowa kropla. Ciemne brwi uniosły się lekko w zdziwionym wyrazie, nie zadawała jednak żadnych pytań. Zamiast tego wyciągnęła własną dłoń, chwyciła jego i uniosła do ust, by przytknąć wargi do zranionego palca.
- Teraz nie będzie już boleć. Do następnego wesela się zagoi - wyrzekła żartobliwym tonem, a kącik ust uniósł się w ironicznym uśmiechu. Najwyraźniej to stare ludowe porzekadło skłoniło Olafa do zwierzeń, których się nie spodziewała. Jeszcze mniej powrotu Lykke do Midgardu - z drugiej jednak strony to ledwie tę kobietę znała. - Owszem, pamiętam. Kontaktowała się z tobą? Naprzykrzała? - spytała, z premedytacją sącząc w swą wypowiedź nutę troskliwej czułości. - Ona wróciła, inni zaś wyjechali - dodała zaraz, zanim ugryzła się w język, z goryczą i by ją zabić napiła się szampana. Zawiesiła znów na Olafie spojrzenie - jakby pytające. Z Homerem łączyła go wszak serdeczna przyjaźń. Nie powiedział mu, gdzie wyjeżdża?
Czy Wahlberg bardziej był lojalny jemu, niż jej?
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Bezimienny
Re: 06.12.2000 – Szklana sala – L. Vidgren & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 16:32
Gdy możni ludzie mogli chwalić się swoimi dokonaniami na scenie politycznej, ekonomicznej, lub nawet w kwestii zebranych na własne fundacje funduszy, tak Wahlberg szczycił się dokonaniami galerii sztuki, która na midgardzkiej scenie gościła od lat, zbierając śmietankę towarzyską tego miasta na swoich wernisażach. Pasmo sukcesów zarówno parteru, jak i dla lepiej zaznajomionych z właścicielem, podziemi nie kończyło się, choć istniała obawa, że wkrótce tak się stanie, bowiem czy wszystko, co piękne jest nieskończone? Dzisiejsze show dedykowane było tylko Laudith, choć i w tym Olaf miał swoją ukrytą intencję.
Kiwnął głową na przedstawioną opinię jakoby wina za brak odzewu leżała po obydwu stronach. Kulturalne rozmowy i zwyczajowe grzecznościowe formy bez problemu wyciekały z jego ust, to też, gdy zgodnie ze scenariuszem doszli do konsensusu w tej sprawie, mógł odetchnąć, przechodząc do kolejnych tematów. — Czas i owszem, ale samotność raczej mi nie służy — wypowiedział nieco ciszej, kącik ust wykrzywiając w górę. — Jak pamiętasz, zawsze lubiłem obracać się wśród odpowiednich ludzi, czerpać z nich wiedzę i doświadczenia — pieniądze i własne pragnienia, bowiem mężczyzna nie miał problemu z wykorzystywaniem przyjaciół do prywatnych celów. W towarzystwie przebywał na własnych warunkach, czujny i niedzielący się uczuciami, lecz gotowy do najwyższych form rozrywek, roztapianych w kieliszku szampana, lub droższych i znacznie mniej popularnych wywarach. Nie raz ciężko było uwierzyć, że gdzieś tam w kilku żyłach płynie w nich ta sama krew, choć pokrewieństwo było zbyt dalekie, prawdopodobnie istniejąc jedynie z nazwy. Kuzynka odcinała się, była inna niż przeciętna kobieta w jej wieku, choć śmiało, można było uznać, że na przestrzeni lat jej uroda goniła za symbolem piękna, w końcu, być może pod wpływem apodyktycznego męża, zmieniając się w czarującą i elegancką kobietę, nie zaś nastoletnią dziwną istotkę. — To chyba nasza największa różnica, moja droga. Ja skupiam się na upływie czasu, Ty na samotności. Być może powinniśmy zacząć się uzupełniać — błogi uśmiech spłynął na twarz mężczyzny.
— Twój mąż oczywiście zna się na estetyce — zmierzył ją spojrzeniem, głową kiwając nieco w niemym uznaniu dla jej urody — lecz nie łaknę opinii kogoś, kto zjadł zęby na sztuce. Zaufaj, takich ludzi w swoim otoczeniu mam aż nadto, sam mam przynajmniej podstawy wiedzy — krótkie rozbawienie miało symbolizować rzecz jasna, ironię w tych słowach, bowiem Olaf kończył studia dedykowanie kulturze, w malarstwie lubował się od dzieciństwa za sprawą rodziców, a chociaż sam był beztalenciem, tak potrafił je rozpoznać już na pierwszy rzut oka. — Chcę poznać zdanie kogoś, kto zna się na mroku i tym, co potrafi się w nim schować — ściszony głos współgrał ze spojrzeniem, którym bacznie obserwował kobietę. — Wierzę, że jesteś do tego najlepszą osobą — jej talenty i przekleństwa, z którymi musiała mierzyć się od najmłodszych lat, jasno dawały znać, że jeśli cokolwiek miało kryć się w tej jednej rzeźbie, tak to właśnie pani Vidgren miała to odkryć. Chociaż jej mąż wydawał krocie w galerii, lubując się nie tylko w obrazach, ale i doświadczeniach, jakie mógł tu nabyć, tak pomimo profesury brak mu było praktycznego obycia z tamtym światem.
Miała rację w swoich słowach, bowiem egoizm, jakim kierował się człowiek w pozyskiwaniu piękna był widoczny nie tylko w gestach Wahlberga, ale i każdego przeciętnego galdra, który nie obawiał się sięgać po swoje pragnienia.
— Nie mógłbym się z tobą nie zgodzić, choć usilnie staram się własny egocentryzm traktować z przymrużeniem oka, przede wszystkim dbając o otaczających mnie ludzi, nie o siebie — perfidne kłamstwo było ewidentne, musiała zdawać sobie z tego sprawę, że nawet sam Olaf nie wierzy, że mogłaby połknąć taką bzdurę. — Jednak... Jestem tylko człowiekiem i nieraz to, co ludzkie nie jest mi obce, a pragnienie posiadania w swoich dłoniach tego co najpiękniejsze, zdaje się przyćmiewać wszystko inne... Chcesz mi radzić w tej sprawie, ukochana Laudith? Może błądzę i sam tego nie dostrzegam... Pewien jednak jestem, że niezależnie od tego gdzie trafi rzeźba, tak bogowie będą mieli do niej dostęp, jeśli zechcą skryć się w jej obliczu — nieobecny rozmyślał teraz o posiadaniu nie tylko tej części sztuki, ale i zamkniętej pod kluczem byłej żony, tajemniczej kobiety, którą spotkał ledwie kilka dni temu, a która pragnęła ofiarować mu przyszłość, czy też znajomej pani prosekutor, z której kontaktów zamierzał czerpać garściami.
— Przyłapałaś mnie — zaśmiał się krótko i stosunkowo sztucznie. — Zdaję sobie sprawę z kontrowersji, jakie mogłaby wywołać przyciągając kolejnych znamienitych gości do Besettelse, jednak... Nie przepadam za skandalami i kontrowersjami, a przynajmniej nie tymi, których nie jestem w stanie do końca kontrolować — zmarszczona brew znaczyć mogła, że i takie były już niegdyś częścią jego życia, jak chociażby rozwód, który z trudem udało mu się przeprowadzić bez szwanku na samym sobie i swojej reputacji. — Dlatego też cię tu zaprosiłem. Wybacz, że nie przedstawiłem ukrytej intencji w liście, lecz chciałem poznać twą pierwszą reakcję na to dzieło sztuki. Czy mogłabyś dla mnie upewnić się, że jest bezpieczna dla odwiedzających? — wspomniał, nim palec kierowany w stronę szkła oblała kropla krwi, choć widocznie Olaf nie potrzebował pożałowania. Znosił gorsze bóle, ataki choroby genetycznej potrafiły wyniszczać jego organizm. Obserwował jednak, jak kobieta chwyta jego dłoń, a następnie całuje pokryty karmazynem palec. Sam nie odebrał go, rozkoszując się niemal romantyczną miękkością warg na skórze, zaś przymknięte nieznacznie oczy wyraźnie musiały dać kobiecie znać, że jej bliskość i zapach perfumy wyczuwalny z tak małej odległości, czarował. Wspomnienie byłej żony było więc czymś nie tylko powstrzymującym jego myśli przed rozwinięciem się w nieoczekiwanym kierunku, ale i czymś na pozór głosu skrytego w tyle w gardle, wołającego o zrozumienie u osoby, która dzierżyła już zbyt wiele sekretów, aby się nimi dzielić.
Rozumiała, wyjazd Homera z pewnością wpływał nieprzychylnie na ich małżeństwo, choć i to należało do nieksiążkowych, przynajmniej w opinii Olafa, który rzecz jasna pozostawał bardziej lojalny przyjacielowi, niż dalekiej kuzynce, choć i jego potrafiłby łatwo zdradzić, jeśli tylko widziałby w tym korzyść. Długie i smukłe nogi jego żony były jednym z powodów, przy których by się nie wahał. — Powiedzmy, że muszę włożyć dużo energii w to, aby powstrzymać możliwe konsekwencje jej czynów. Zostawmy jednak jej temat, wybacz mi, ale wywołuje on we mnie niepohamowane plątaniny myśli, a teraz pragnę skupić się na twoim towarzystwie — odwrócił się nader szybko, ze stolika pod ścianą biorąc butelkę szampana, którą następnie przyniósł i szarmanckim ruchem napełniał kieliszki złocistym trunkiem. — Doskwiera ci samotność, czy może lubujesz się w niej? — czy Laudith kiedykolwiek była tak naprawdę samotna? Zgodnie z tym co wspomniała wcześniej, człowiek, który nigdy nie jest sam, nade wszystko przekłada ciszę.
Kiwnął głową na przedstawioną opinię jakoby wina za brak odzewu leżała po obydwu stronach. Kulturalne rozmowy i zwyczajowe grzecznościowe formy bez problemu wyciekały z jego ust, to też, gdy zgodnie ze scenariuszem doszli do konsensusu w tej sprawie, mógł odetchnąć, przechodząc do kolejnych tematów. — Czas i owszem, ale samotność raczej mi nie służy — wypowiedział nieco ciszej, kącik ust wykrzywiając w górę. — Jak pamiętasz, zawsze lubiłem obracać się wśród odpowiednich ludzi, czerpać z nich wiedzę i doświadczenia — pieniądze i własne pragnienia, bowiem mężczyzna nie miał problemu z wykorzystywaniem przyjaciół do prywatnych celów. W towarzystwie przebywał na własnych warunkach, czujny i niedzielący się uczuciami, lecz gotowy do najwyższych form rozrywek, roztapianych w kieliszku szampana, lub droższych i znacznie mniej popularnych wywarach. Nie raz ciężko było uwierzyć, że gdzieś tam w kilku żyłach płynie w nich ta sama krew, choć pokrewieństwo było zbyt dalekie, prawdopodobnie istniejąc jedynie z nazwy. Kuzynka odcinała się, była inna niż przeciętna kobieta w jej wieku, choć śmiało, można było uznać, że na przestrzeni lat jej uroda goniła za symbolem piękna, w końcu, być może pod wpływem apodyktycznego męża, zmieniając się w czarującą i elegancką kobietę, nie zaś nastoletnią dziwną istotkę. — To chyba nasza największa różnica, moja droga. Ja skupiam się na upływie czasu, Ty na samotności. Być może powinniśmy zacząć się uzupełniać — błogi uśmiech spłynął na twarz mężczyzny.
— Twój mąż oczywiście zna się na estetyce — zmierzył ją spojrzeniem, głową kiwając nieco w niemym uznaniu dla jej urody — lecz nie łaknę opinii kogoś, kto zjadł zęby na sztuce. Zaufaj, takich ludzi w swoim otoczeniu mam aż nadto, sam mam przynajmniej podstawy wiedzy — krótkie rozbawienie miało symbolizować rzecz jasna, ironię w tych słowach, bowiem Olaf kończył studia dedykowanie kulturze, w malarstwie lubował się od dzieciństwa za sprawą rodziców, a chociaż sam był beztalenciem, tak potrafił je rozpoznać już na pierwszy rzut oka. — Chcę poznać zdanie kogoś, kto zna się na mroku i tym, co potrafi się w nim schować — ściszony głos współgrał ze spojrzeniem, którym bacznie obserwował kobietę. — Wierzę, że jesteś do tego najlepszą osobą — jej talenty i przekleństwa, z którymi musiała mierzyć się od najmłodszych lat, jasno dawały znać, że jeśli cokolwiek miało kryć się w tej jednej rzeźbie, tak to właśnie pani Vidgren miała to odkryć. Chociaż jej mąż wydawał krocie w galerii, lubując się nie tylko w obrazach, ale i doświadczeniach, jakie mógł tu nabyć, tak pomimo profesury brak mu było praktycznego obycia z tamtym światem.
Miała rację w swoich słowach, bowiem egoizm, jakim kierował się człowiek w pozyskiwaniu piękna był widoczny nie tylko w gestach Wahlberga, ale i każdego przeciętnego galdra, który nie obawiał się sięgać po swoje pragnienia.
— Nie mógłbym się z tobą nie zgodzić, choć usilnie staram się własny egocentryzm traktować z przymrużeniem oka, przede wszystkim dbając o otaczających mnie ludzi, nie o siebie — perfidne kłamstwo było ewidentne, musiała zdawać sobie z tego sprawę, że nawet sam Olaf nie wierzy, że mogłaby połknąć taką bzdurę. — Jednak... Jestem tylko człowiekiem i nieraz to, co ludzkie nie jest mi obce, a pragnienie posiadania w swoich dłoniach tego co najpiękniejsze, zdaje się przyćmiewać wszystko inne... Chcesz mi radzić w tej sprawie, ukochana Laudith? Może błądzę i sam tego nie dostrzegam... Pewien jednak jestem, że niezależnie od tego gdzie trafi rzeźba, tak bogowie będą mieli do niej dostęp, jeśli zechcą skryć się w jej obliczu — nieobecny rozmyślał teraz o posiadaniu nie tylko tej części sztuki, ale i zamkniętej pod kluczem byłej żony, tajemniczej kobiety, którą spotkał ledwie kilka dni temu, a która pragnęła ofiarować mu przyszłość, czy też znajomej pani prosekutor, z której kontaktów zamierzał czerpać garściami.
— Przyłapałaś mnie — zaśmiał się krótko i stosunkowo sztucznie. — Zdaję sobie sprawę z kontrowersji, jakie mogłaby wywołać przyciągając kolejnych znamienitych gości do Besettelse, jednak... Nie przepadam za skandalami i kontrowersjami, a przynajmniej nie tymi, których nie jestem w stanie do końca kontrolować — zmarszczona brew znaczyć mogła, że i takie były już niegdyś częścią jego życia, jak chociażby rozwód, który z trudem udało mu się przeprowadzić bez szwanku na samym sobie i swojej reputacji. — Dlatego też cię tu zaprosiłem. Wybacz, że nie przedstawiłem ukrytej intencji w liście, lecz chciałem poznać twą pierwszą reakcję na to dzieło sztuki. Czy mogłabyś dla mnie upewnić się, że jest bezpieczna dla odwiedzających? — wspomniał, nim palec kierowany w stronę szkła oblała kropla krwi, choć widocznie Olaf nie potrzebował pożałowania. Znosił gorsze bóle, ataki choroby genetycznej potrafiły wyniszczać jego organizm. Obserwował jednak, jak kobieta chwyta jego dłoń, a następnie całuje pokryty karmazynem palec. Sam nie odebrał go, rozkoszując się niemal romantyczną miękkością warg na skórze, zaś przymknięte nieznacznie oczy wyraźnie musiały dać kobiecie znać, że jej bliskość i zapach perfumy wyczuwalny z tak małej odległości, czarował. Wspomnienie byłej żony było więc czymś nie tylko powstrzymującym jego myśli przed rozwinięciem się w nieoczekiwanym kierunku, ale i czymś na pozór głosu skrytego w tyle w gardle, wołającego o zrozumienie u osoby, która dzierżyła już zbyt wiele sekretów, aby się nimi dzielić.
Rozumiała, wyjazd Homera z pewnością wpływał nieprzychylnie na ich małżeństwo, choć i to należało do nieksiążkowych, przynajmniej w opinii Olafa, który rzecz jasna pozostawał bardziej lojalny przyjacielowi, niż dalekiej kuzynce, choć i jego potrafiłby łatwo zdradzić, jeśli tylko widziałby w tym korzyść. Długie i smukłe nogi jego żony były jednym z powodów, przy których by się nie wahał. — Powiedzmy, że muszę włożyć dużo energii w to, aby powstrzymać możliwe konsekwencje jej czynów. Zostawmy jednak jej temat, wybacz mi, ale wywołuje on we mnie niepohamowane plątaniny myśli, a teraz pragnę skupić się na twoim towarzystwie — odwrócił się nader szybko, ze stolika pod ścianą biorąc butelkę szampana, którą następnie przyniósł i szarmanckim ruchem napełniał kieliszki złocistym trunkiem. — Doskwiera ci samotność, czy może lubujesz się w niej? — czy Laudith kiedykolwiek była tak naprawdę samotna? Zgodnie z tym co wspomniała wcześniej, człowiek, który nigdy nie jest sam, nade wszystko przekłada ciszę.
Laudith Vidgren
Re: 06.12.2000 – Szklana sala – L. Vidgren & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 16:32
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Godnymi podziwu dokonaniami należało się chwalić, rozkwit Besettelse pod rządami Olafa zaś niewątpliwie do nich należał; mawiano, że skromność to cnota i zaleta, lecz ta fałszywa wzbudzała jedynie irytację. Chciała słuchać z ust jego samego i innych o tych sukcesach, czytać o nich w gazetach; Laudith była przekonana, że imię i nazwisko Olafa zapisze się na kartach historii tej galerii sztuki. Nie czuła zazdrości, raczej dumę i podziw, że ma wśród swych krewnych i przyjaciół kogoś takiego; zastanawiała się jedynie czasem - co ona po sobie pozostawi?
Simonsenowie nie zgromadzili tak pokaźnego majątku jak rodzina Olafa. nie brakowało im jednak złotych talarów; ich status majątkowy i społeczny pozwalał, by zapewnić Laudith wysoki poziom edukacji, łatwiejszy start w przyszłość. Po ukończeniu studiów rodzice przekazali jej pokaźne środki na to, aby otworzyła w Midgardzie własny salon spirytystyczny; przynajmniej tak im wmówiła, przy wsparciu Homera, wtedy będącego już jej mężem. Nic z tego jednak nie wyszło. Przez lata praktycznie nie istniała dla innych. Zarabiała nielegalnie, prowadząc seanse wyłącznie dla tych, którym mogli zaufać. Właściwie to źle powiedziane: dla tych, którym musieli zaufać, bo łączyły ich wspólne tajemnice. Jako pani Vidgren nie cieszyła się zatem ani dobrą reputacją wśród innych galdrów, ani dokonaniami jakimi mogłaby się pochwalić szerszej publiczności. Wszystko, co potrafiła, musiała trzymać w tajemnicy. Nawet przed Olafem. Czasami źle wpływało to na jej ego.
- Każdy jest inny - podsumowała krótko Laudith. Dla niej samotność bywała zarówno przekleństwem, jak i lekarstwem. Dawniej bardziej lgnęła do ludzi, pragnęła ich towarzystwa, może dlatego, że oni stronili od niej; nigdy jednak nie była tak towarzyska jak kuzyn. Wciąż miała w pamięci jedno z przyjęć celebrujących jego urodziny. mieszkanie pełne ludzi, ludzi, których nie znał, a jednak potrzebował wokół, by poczuć się lepiej. - Odpowiednie koneksje i znajomości pomagają, nie ukrywajmy i nie oszukujmy się, że chodzi wyłącznie o wiedzę i doświadczenie - zaśmiała się Laudith, spoglądając na Olafa z ukosa, jakby przyłapała go właśnie na gorącym uczynku, na kłamstwie. Oczywiście, że warto było otaczać się ludźmi, od których można było się uczyć. Inaczej nie przylgnęłaby tak mocno do Homera. On nauczył ją tego, czym mogłaby, lecz nie powinna się chwalić. Doceniała towarzystwo uczonych, utalentowanych, bądź po prostu sprytnych, umiejących radzić w życiu. Nie należało jednak się oszukiwać - niekiedy inni ludzie byli potrzebni wyłącznie po to, by ich wykorzystać. Ich pieniądze, umiejętności, możliwości, kolejne znajomości. Vidgren była więcej niż pewna, ze Olaf czynił to bez skrupułów, dla dobra własnego, jak i swojej galerii sztuki. Przed nią nie musiał tego ukrywać, zasłaniać się kolejnymi gładkimi, pięknymi słówkami jakich wymagały konwenanse i zasady uprzejmości.
- Być może. Powinnam więcej uwagi poświęcić swojej przyszłości, zamiast nieustannie słuchać przeszłości - wyrzekła Laudith niemalże beznamiętnie, nie patrząc na kuzyna, który nie mógł mieć pewności, czy słowa te były skierowane wciąż do niego, czy może powiedziała to do siebie, mając przy tym zamyślony wyraz twarzy. Na wspomnienie poczucia estetyki Homera uśmiechnęła się jednak niemalże jadowicie. - Och, niewątpliwie zna się na estetyce, szczególnie docenia kobiece piękno, cóż za wrażliwy esteta - stwierdziła kąśliwie. Mogła sprawiać wrażenie zazdrosnej, złej przez świadomość tego jak małżonek często bywał gościem podziemi Besettelse, było to jednak złudne wrażenie. Łączyła ich skomplikowana, trudna relacja, pozbawiona jednak zazdrości i złości o fizyczną bliskość z innymi ludźmi; ona znaczyła naprawdę niewiele w obliczu porozumienia dusz.
Zrozumienie wreszcie pojawiło się w ciemnych oczach. Uwierzyła mu. Do dyskusji o sztuce na profesjonalnym poziomie w istocie miał od groma innych osób, znajomych z lat studiów, mecenasów sztuki, swoich artystów. Obracał się od lat w świecie artystycznym, otaczał się ludźmi znającymi się na rzeczy; galerii jednak nie odwiedzali wyłącznie koneserzy, a zwykli goście. I nieco bardziej niezwykli - jak ona.
- Lepiej byś nie wiedział, co naprawdę kryje się w najgłębszym mroku - stwierdziła łagodnym tonem Laudith.
Miała Olafa za człowieka silnego i wrażliwego jednocześnie. Niewielu potrafiłoby poradzić sobie z ciężarem trudnych relacji rodzinnych, przedwczesną śmiercią ojca, samobójstwem matki i ciężarem rodzinnego dziedzictwa na barkach. Sam nie był artystą, miał w sobie jednak tę wrażliwość, ten czuły punkt, przez który wątpiła, czy byłby w stanie zrozumieć to, co fascynowało kuzynkę i jej męża. Tę najgłębszą ciemność, pełną bólu i okrucieństwa. Spojrzała zatem w głąb szklanego dzieła, to zaś, co zdołała dostrzec zrobiło na niej wrażenie, dotknęło czułych punktów duszy, nie przeraziło jednak, nie wzbudziło ni lęku, ni trwogi, może jedynie niepokój. Może Olaf się mylił wybierając właśnie Laudith, bo wrażliwości miała w sobie coraz mniej.
- Naturalnie, Olafie - odpowiedziała rozbawiona jego perfidnym kłamstwem. Nie miała jednak zamiaru mu go wytykać. Wszyscy lubili myśleć o sobie samych, że czynią słusznie. Wtedy łatwiej było spojrzeć sobie w oczy w lustrze i zmrużyć je, kiedy nadchodziła noc. - Teraz z niezachwianą pewnością jedyne co mogę doradzić, to sięgać po to, czego pragniesz bez względu na zdanie innych. Życie jest zbyt krótkie, by sobie odmawiać. Za krótkie, aby żyć z wyrzeczeniami. Cóż one nam dają? Ponoć ubóstwo, w różnych jego wymiarach i znaczeniach, uszlachetnia, uważam to jednak za bzdurę. W cierpieniu nie ma nic wzniosłego i uszlachetniającego. - Czy ją samą cierpienie uczyniło lepszą? Nie. Czy ból uszlachetnił w jakikolwiek sposób jej matkę, ojca, kogokolwiek kogo znała? Otóż nie. Miała wrażenie, że podobnymi frazesami posługują się jedynie kapłani, aby wzbudzić w galdrach lęk, bo zlęknionymi łatwiej jest sterować. Ludzie mający odwagę spełniać własne pragnienia byli silniejsi, odporniejsi na manipulacje. Można było zatem dojść do wniosku, że w hedonizmie tkwił sekret pewności siebie. - Jesteś pewien, że to bogowie? - zastanowiła się Laudith zadziwiająco łagodnym tonem. Istoty insze niż bogowie znacznie bardziej lubowały się w mroku. Czy to je pragnął zakląć w tej rzeźbie? - Jest na sprzedaż? - spytała zdawkowo. - Ile jest warta? - Spodziewała się odpowiedzi "bezcenna" wypowiedzianej znów tonem żartobliwym i nieszczerym, bo wszystko miało swoją cenę. Ludzie także. - Może potrzebujesz zatem kogoś, kto zadbałby o to, aby mówili wyłącznie tyle, ile sobie życzysz? Współczesne problemy wymagają współczesnych rozwiązań. - Świat gnał do przodu coraz szybciej. Galdrowie wydawali się wciąż tkwić o dekadę wstecz w porównaniu ze śniącymi, lecz i ich rozwój nabierał tempa, dokonywały się kolejne rewolucje, stwarzające nowe zawody, funkcje, role. W galerii sztuki często odnajdywało się relikty przeszłości, lecz przyszłość mogła pomóc w zachwycie nad nią. - Ważne, aby mówili o rzeźbie i tobie w związku z nią, a nie prywatnym kontekście. - Rozumiała obawy Olafa. Vidgren nie zwykła namiętnie czytywać pisemek z plotkami, pamiętała jednak artykuły w prasie o rozwodzie jego i Lykke. Nic dziwnego, że stronił teraz od skandali.
Potrząsnęła głową w zaprzeczeniu, kiedy przeprosił za ukrycie swych intencji. Właściwie to do tego przywykła. Podobnie drobne kłamstewko nie robiło na niej już wrażenia. Musiała się mierzyć z dużo gorszymi.
- Nie sądzę, aby była w stanie uczynić komukolwiek realną krzywdę. Cokolwiek w niej tkwi, jest za szkłem, nie przedostanie się do realnego świata. Nie gwarantuję, że to boska istota... Powiedziałabym, że wręcz przeciwnie. Będąca na uwięzi nie będzie groźna. Można tez odprawić rytuał zabezpieczający - oceniła Laudith, tonem profesjonalnym i rzeczowym, jakby rozmawiali o interesach. W słowach ciemnowłosej tkwiła tez niewypowiedziana sugestia, że mogłaby się tego podjąć, jeśli potrzebna mu była runistka.
Samotność, o niej jeszcze kilka minut wcześniej rozmawiali, jego reakcja na złożony na skaleczonym opuszku palca pocałunek sugerowała, że miał jej aż zbyt wiele, w to jednak Laudith nie wierzyła wcale. Zawsze otaczały go kobiety, liczne kobiety, piękne i ciekawe; na pewno nie brakowało mu wrażeń i fizycznej bliskości, lecz czy zrozumienia? Mogła mu je dać, tak jak przed laty, gdy smakowali camembertu w zaciszu kuchni, gdy za ścianą trwało przyjęcie urodzinowe bez solenizanta. Niezależnie od obecności Homera, bądź jej braku.
- Rozumiem. Przykre, że czyny te wciąż mają na ciebie wpływ. Rozstanie powinno być definitywne. - Nie zamierzała naciskać. Ani kiedyś, ani teraz. Jeśli nie chciał się zwierzać - nie musiał. Jeśli pragnął wyrzucić to z siebie - mogła go wysłuchać. Czyniła to rzadko, bo nie lubiła wtykać nosa w cudze sprawy, miała dość żali zmarłych, jednak Olaf mógł liczyć na specjalne względy. Tak jak najwyraźniej i ona, bo znów nie szczędził Vidgren komplementów, ani werbalnych, ani niewerbalnych.
Z ochotą podsunęła swoją, pustą już lampkę, kiedy wrócił do niej z butelką. Sączyła go w milczeniu, zajmując usta, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Lubię być sama, nie lubię być samotna - odrzekła ostatecznie.
Poczucie osamotnienia, a bycie samemu, bez cudzego towarzystwa to dwie różne rzeczy. Wierzyła, że ktoś o takiej wrażliwości jak Olaf z pewnością to zrozumie.
- Prawie nigdy nie jestem sama, czuję się teraz za to samotna - wyznała w przypływie nagłej, rozbrajającej szczerości, której sama się po sobie nie spodziewała.
Simonsenowie nie zgromadzili tak pokaźnego majątku jak rodzina Olafa. nie brakowało im jednak złotych talarów; ich status majątkowy i społeczny pozwalał, by zapewnić Laudith wysoki poziom edukacji, łatwiejszy start w przyszłość. Po ukończeniu studiów rodzice przekazali jej pokaźne środki na to, aby otworzyła w Midgardzie własny salon spirytystyczny; przynajmniej tak im wmówiła, przy wsparciu Homera, wtedy będącego już jej mężem. Nic z tego jednak nie wyszło. Przez lata praktycznie nie istniała dla innych. Zarabiała nielegalnie, prowadząc seanse wyłącznie dla tych, którym mogli zaufać. Właściwie to źle powiedziane: dla tych, którym musieli zaufać, bo łączyły ich wspólne tajemnice. Jako pani Vidgren nie cieszyła się zatem ani dobrą reputacją wśród innych galdrów, ani dokonaniami jakimi mogłaby się pochwalić szerszej publiczności. Wszystko, co potrafiła, musiała trzymać w tajemnicy. Nawet przed Olafem. Czasami źle wpływało to na jej ego.
- Każdy jest inny - podsumowała krótko Laudith. Dla niej samotność bywała zarówno przekleństwem, jak i lekarstwem. Dawniej bardziej lgnęła do ludzi, pragnęła ich towarzystwa, może dlatego, że oni stronili od niej; nigdy jednak nie była tak towarzyska jak kuzyn. Wciąż miała w pamięci jedno z przyjęć celebrujących jego urodziny. mieszkanie pełne ludzi, ludzi, których nie znał, a jednak potrzebował wokół, by poczuć się lepiej. - Odpowiednie koneksje i znajomości pomagają, nie ukrywajmy i nie oszukujmy się, że chodzi wyłącznie o wiedzę i doświadczenie - zaśmiała się Laudith, spoglądając na Olafa z ukosa, jakby przyłapała go właśnie na gorącym uczynku, na kłamstwie. Oczywiście, że warto było otaczać się ludźmi, od których można było się uczyć. Inaczej nie przylgnęłaby tak mocno do Homera. On nauczył ją tego, czym mogłaby, lecz nie powinna się chwalić. Doceniała towarzystwo uczonych, utalentowanych, bądź po prostu sprytnych, umiejących radzić w życiu. Nie należało jednak się oszukiwać - niekiedy inni ludzie byli potrzebni wyłącznie po to, by ich wykorzystać. Ich pieniądze, umiejętności, możliwości, kolejne znajomości. Vidgren była więcej niż pewna, ze Olaf czynił to bez skrupułów, dla dobra własnego, jak i swojej galerii sztuki. Przed nią nie musiał tego ukrywać, zasłaniać się kolejnymi gładkimi, pięknymi słówkami jakich wymagały konwenanse i zasady uprzejmości.
- Być może. Powinnam więcej uwagi poświęcić swojej przyszłości, zamiast nieustannie słuchać przeszłości - wyrzekła Laudith niemalże beznamiętnie, nie patrząc na kuzyna, który nie mógł mieć pewności, czy słowa te były skierowane wciąż do niego, czy może powiedziała to do siebie, mając przy tym zamyślony wyraz twarzy. Na wspomnienie poczucia estetyki Homera uśmiechnęła się jednak niemalże jadowicie. - Och, niewątpliwie zna się na estetyce, szczególnie docenia kobiece piękno, cóż za wrażliwy esteta - stwierdziła kąśliwie. Mogła sprawiać wrażenie zazdrosnej, złej przez świadomość tego jak małżonek często bywał gościem podziemi Besettelse, było to jednak złudne wrażenie. Łączyła ich skomplikowana, trudna relacja, pozbawiona jednak zazdrości i złości o fizyczną bliskość z innymi ludźmi; ona znaczyła naprawdę niewiele w obliczu porozumienia dusz.
Zrozumienie wreszcie pojawiło się w ciemnych oczach. Uwierzyła mu. Do dyskusji o sztuce na profesjonalnym poziomie w istocie miał od groma innych osób, znajomych z lat studiów, mecenasów sztuki, swoich artystów. Obracał się od lat w świecie artystycznym, otaczał się ludźmi znającymi się na rzeczy; galerii jednak nie odwiedzali wyłącznie koneserzy, a zwykli goście. I nieco bardziej niezwykli - jak ona.
- Lepiej byś nie wiedział, co naprawdę kryje się w najgłębszym mroku - stwierdziła łagodnym tonem Laudith.
Miała Olafa za człowieka silnego i wrażliwego jednocześnie. Niewielu potrafiłoby poradzić sobie z ciężarem trudnych relacji rodzinnych, przedwczesną śmiercią ojca, samobójstwem matki i ciężarem rodzinnego dziedzictwa na barkach. Sam nie był artystą, miał w sobie jednak tę wrażliwość, ten czuły punkt, przez który wątpiła, czy byłby w stanie zrozumieć to, co fascynowało kuzynkę i jej męża. Tę najgłębszą ciemność, pełną bólu i okrucieństwa. Spojrzała zatem w głąb szklanego dzieła, to zaś, co zdołała dostrzec zrobiło na niej wrażenie, dotknęło czułych punktów duszy, nie przeraziło jednak, nie wzbudziło ni lęku, ni trwogi, może jedynie niepokój. Może Olaf się mylił wybierając właśnie Laudith, bo wrażliwości miała w sobie coraz mniej.
- Naturalnie, Olafie - odpowiedziała rozbawiona jego perfidnym kłamstwem. Nie miała jednak zamiaru mu go wytykać. Wszyscy lubili myśleć o sobie samych, że czynią słusznie. Wtedy łatwiej było spojrzeć sobie w oczy w lustrze i zmrużyć je, kiedy nadchodziła noc. - Teraz z niezachwianą pewnością jedyne co mogę doradzić, to sięgać po to, czego pragniesz bez względu na zdanie innych. Życie jest zbyt krótkie, by sobie odmawiać. Za krótkie, aby żyć z wyrzeczeniami. Cóż one nam dają? Ponoć ubóstwo, w różnych jego wymiarach i znaczeniach, uszlachetnia, uważam to jednak za bzdurę. W cierpieniu nie ma nic wzniosłego i uszlachetniającego. - Czy ją samą cierpienie uczyniło lepszą? Nie. Czy ból uszlachetnił w jakikolwiek sposób jej matkę, ojca, kogokolwiek kogo znała? Otóż nie. Miała wrażenie, że podobnymi frazesami posługują się jedynie kapłani, aby wzbudzić w galdrach lęk, bo zlęknionymi łatwiej jest sterować. Ludzie mający odwagę spełniać własne pragnienia byli silniejsi, odporniejsi na manipulacje. Można było zatem dojść do wniosku, że w hedonizmie tkwił sekret pewności siebie. - Jesteś pewien, że to bogowie? - zastanowiła się Laudith zadziwiająco łagodnym tonem. Istoty insze niż bogowie znacznie bardziej lubowały się w mroku. Czy to je pragnął zakląć w tej rzeźbie? - Jest na sprzedaż? - spytała zdawkowo. - Ile jest warta? - Spodziewała się odpowiedzi "bezcenna" wypowiedzianej znów tonem żartobliwym i nieszczerym, bo wszystko miało swoją cenę. Ludzie także. - Może potrzebujesz zatem kogoś, kto zadbałby o to, aby mówili wyłącznie tyle, ile sobie życzysz? Współczesne problemy wymagają współczesnych rozwiązań. - Świat gnał do przodu coraz szybciej. Galdrowie wydawali się wciąż tkwić o dekadę wstecz w porównaniu ze śniącymi, lecz i ich rozwój nabierał tempa, dokonywały się kolejne rewolucje, stwarzające nowe zawody, funkcje, role. W galerii sztuki często odnajdywało się relikty przeszłości, lecz przyszłość mogła pomóc w zachwycie nad nią. - Ważne, aby mówili o rzeźbie i tobie w związku z nią, a nie prywatnym kontekście. - Rozumiała obawy Olafa. Vidgren nie zwykła namiętnie czytywać pisemek z plotkami, pamiętała jednak artykuły w prasie o rozwodzie jego i Lykke. Nic dziwnego, że stronił teraz od skandali.
Potrząsnęła głową w zaprzeczeniu, kiedy przeprosił za ukrycie swych intencji. Właściwie to do tego przywykła. Podobnie drobne kłamstewko nie robiło na niej już wrażenia. Musiała się mierzyć z dużo gorszymi.
- Nie sądzę, aby była w stanie uczynić komukolwiek realną krzywdę. Cokolwiek w niej tkwi, jest za szkłem, nie przedostanie się do realnego świata. Nie gwarantuję, że to boska istota... Powiedziałabym, że wręcz przeciwnie. Będąca na uwięzi nie będzie groźna. Można tez odprawić rytuał zabezpieczający - oceniła Laudith, tonem profesjonalnym i rzeczowym, jakby rozmawiali o interesach. W słowach ciemnowłosej tkwiła tez niewypowiedziana sugestia, że mogłaby się tego podjąć, jeśli potrzebna mu była runistka.
Samotność, o niej jeszcze kilka minut wcześniej rozmawiali, jego reakcja na złożony na skaleczonym opuszku palca pocałunek sugerowała, że miał jej aż zbyt wiele, w to jednak Laudith nie wierzyła wcale. Zawsze otaczały go kobiety, liczne kobiety, piękne i ciekawe; na pewno nie brakowało mu wrażeń i fizycznej bliskości, lecz czy zrozumienia? Mogła mu je dać, tak jak przed laty, gdy smakowali camembertu w zaciszu kuchni, gdy za ścianą trwało przyjęcie urodzinowe bez solenizanta. Niezależnie od obecności Homera, bądź jej braku.
- Rozumiem. Przykre, że czyny te wciąż mają na ciebie wpływ. Rozstanie powinno być definitywne. - Nie zamierzała naciskać. Ani kiedyś, ani teraz. Jeśli nie chciał się zwierzać - nie musiał. Jeśli pragnął wyrzucić to z siebie - mogła go wysłuchać. Czyniła to rzadko, bo nie lubiła wtykać nosa w cudze sprawy, miała dość żali zmarłych, jednak Olaf mógł liczyć na specjalne względy. Tak jak najwyraźniej i ona, bo znów nie szczędził Vidgren komplementów, ani werbalnych, ani niewerbalnych.
Z ochotą podsunęła swoją, pustą już lampkę, kiedy wrócił do niej z butelką. Sączyła go w milczeniu, zajmując usta, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Lubię być sama, nie lubię być samotna - odrzekła ostatecznie.
Poczucie osamotnienia, a bycie samemu, bez cudzego towarzystwa to dwie różne rzeczy. Wierzyła, że ktoś o takiej wrażliwości jak Olaf z pewnością to zrozumie.
- Prawie nigdy nie jestem sama, czuję się teraz za to samotna - wyznała w przypływie nagłej, rozbrajającej szczerości, której sama się po sobie nie spodziewała.
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Bezimienny
Re: 06.12.2000 – Szklana sala – L. Vidgren & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 16:32
Przez lata zmienił się, tak samo jak zmieniła się ona. Z brzydkiego kaczątka kucającego przy nim na kuchennych kaflach nie zostało wiele, choć może dalej w środku pod skorupą zimnej pani dumnej ze swego przeznaczenia, kryła się tamta przestraszona dziewczynka, niechętnie przechylająca do ust butelki mocnego alkoholu, oderwana od rzeczywistości i rozpusty krążącej wokół. Olaf zaś w tamtym czasie swoje emocje ledwo trzymał na cienkich niciach, pozwalając im pękać w nieodpowiednich momentach, gdy szkło kruszyło się pod butami, a łza ściekała po policzku. Dziś wszystkie je krył we własnym mieszkaniu, do którego nie wpuszczał już niemal nikogo, blada maska wytwornego kłamcy czyniła z niego zadowolonego z własnego ego człowieka. Ale znali się. Pytaniem pozostawało, czy to jedynie powłoka tak szklana jak otaczające ich witraże, czy w każdym z nich doszło do rzeczywistej zmiany, prawdziwego katharsis?
— Cenię je bardziej niż przysługi, jeśli to masz na myśli — odpowiedział w pewnym sensie zgodnie z prawdą, choć nie krył się z ewentualnym fałszem w głosie. — Jeszcze szampana? — lecz choć pytał, tak już zmierzał po butelkę, aby dolać swojej towarzyszce tego popołudnia choćby kilka skromnych łyków złocistego trunku. Sam sobie również go nie poskąpił. — Wierzę, że doświadczenia, jakimi jesteśmy w stanie się dzielić, są najwyższą formą sztuki. Zgodzisz się ze mną? Jak pięknym jest widok ciebie w dziesiątkach kawałków lustra? Doświadczamy tego razem, choć ta rzeźba zostanie tu dłużej i nie zniknie gdy ty zamkniesz powieki, tak odczuwać będziemy tę chwilę jedynie teraz. To piękne i smutne... — skomentował, upijając łyk z kieliszka, jakby opłakiwał ten stan rzeczy, w czasie gdy ciemne spojrzenie podążało po krzywiznach szkła i widniejących w nich kształtów ciała Laudith. Tak bardzo zmieniła się przez lata. Jej śmiech nie był tak radosny jak trzpiotek kręcących się wokół właściciela galerii, gdy tylko nadąży się okazja, lecz i tym samym stał się ciekawszy, odległy i nierzeczywisty. Piękny i smutny.
Ile nieszczęścia chroniły ciemne rzęsy na jej gładkich powiekach? Mowy o mężu pani Vidgren Wahlberg wysłuchał ze spokojem, kiwając głową w zrozumieniu, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że i on przykłada się do kąśliwości nieukrywanej w jej słowach. Homer dość lekko podchodził do kwestii wierności małżeńskiej, lecz Olaf był ostatnim, który mógłby to oceniać, samemu nie szczędząc sobie rozpusty, gdy Lykke czekała na niego pod długim dniu samotności. Rzecz jasna, Laudith nie stanowiła wzorowej pani domu, która każdego dnia mężowi gotowała zupę, a następnie ocierała mu pot z czoła, wysyłając dzieci do odrabiania pracy domowej. Obydwoje jednak pasowali do siebie tak samo, jak złota rama do dzieła sztuki. Nie skomentował więc tej kwestii, z szacunku do nich samych. Nie to było przedmiotem spotkania.
— Dlaczego lepiej? Obawiasz się, że nie podołałbym takiemu wyzwaniu? — bacznie przyglądał się kobiecie, nie zdradzając jednak pewnej formy urażenia, jaką odczuł. Nie zamierzał wsiąkać w głębiny mroku, znacznie bardziej ceniąc sobie błysk reflektorów, lecz był zdobywcą, odkrywał to co zakazane, na świat sprowadzał rozpustę, z dziewic tworzył luksusowe kurtyzany, a z dziwek prawdziwe damy. Własna psychika raniła go bardziej niż odłamki szkła wbijające się w płaty skóry, które rozcinał z rozpaczy nad własnym losem, gdy bólączka pogrążała go w tej nienawiści i nie pomagało już nic. Coś czaiło się w cieniu, to musiało mieć powód, chociaż przez trzydzieści ponad lat nie udało się go odkryć. Czemu więc nie powinien wiedzieć, skoro tam może być rozwiązanie?
Słuchał jej z uwagą, spajając kolejne słowa z ust, którym przyglądał się, jakby pragnął dostrzec tam więcej, ukryte znaczenie, albo jej emocje przejmujące wątłe ciało. Z owego nie biło ciepło, choć płomień czaił się w ciemnych kobiecych oczach.
— To cenna rada, moja droga, pozwól, że z niej skorzystam — czyż hedonizm nie stanowił części jego osoby? — Zgodzę się z tobą w każdym słowie, lecz... Co złego jest w cierpieniu? Porzućmy bzdury o szlachetności owego, czy sztucznej chwale, w której miałby skąpać się męczennik. Jestem zdania, że nie ma uczuć złych, są te niedocenione. Ja w swoim bólu odnajduje przestrogę, a nawet i ukojenie. Pragnę odepchnąć go od siebie, a jednak... Jednak dziwnie tęskno mi do niego. Nie podzielasz tego, Laudith? Jaki ból czujesz? — pytał wyraźnie zaciekawiony, zatrzymując w pamięci słowa o chwytaniu tego czego pragnie. Równie mocno jak bólu i zrozumienia, pragnął teraz jej, lecz sam nie potrafił określić w jakiej formie. Czy mądrych słów, nienachalnych gestów, wspomnienia, że kiedyś w istocie miał rodzinę, czy może wąskiej talii? Odrzucał od siebie rozpustę, godząc się z faktem, że jego głowę zaprzątała kobieta, z którą korespondencja prowadziła w jednym kierunku, a mimo to... Mimo to nie obawiał się spojrzeć na krągłość bioder pani Vidgren, przez krótki moment uśmiechając się do siebie, jakby podziwiał ją. — Ty bierzesz to czego pragniesz, czy pozwalasz, aby samo cię znalazło? — pytał, nie wątpiąc, że usłyszy prawdę.
Dziesiątki znaków zapytania, które wypływały z jej warg, odbierał w ciszy, kiwając lub kręcąc głową.
— Nie jestem pewien, co dokłądnie się w niej kryje, lecz jestem pewien, że bogowie ją odnajdą, gdy tylko będą czuli taką potrzebę. Sądzisz, że zechcą ją zobaczyć? Magnetyzm tej figury nie pozwala oderwać wzroku — nigdy nie był bogobojny i przesadnie wierny, za swoje bóstwo uznając złotą monetę, nie pieśni ku najwyższym. — Tak sądziłem, że sprzedam ją z zyskiem, ale jest warta więcej, niż mógłbym policzyć — wszystko miało swoją cenę. — Masz rację, moja droga, ale miej na uwadze, że nawet najcięższe sakwy złota nie uciszą konkurencji, gotowej wbić mi sztylet między łopatki, albo rozebrać tę rzeźbę i posłużyć się lustrem, o ironio... Nie jestem strachliwy, a jednak daleko mi do niepoliczalnej butności. Wygrywam, bo wiem jak wygrywać, nie dlatego, że mam szczęście. Cenniejszy jest dla mnie jej widok, niż kwota, którą jest warta — gorliwe wyliczenia, brak zaufania do jakiegokolwiek inwestora, czy nawet asystenta zmuszał Olafa do ciągłej pracy nad księgami rachunkowymi, nad rozmowami z dostawcami i skrupulatnym planowaniu. Opcja przekupienia prasy czy plotkarzy nie wchodziła w grę, bo zawsze znajdzie się ktoś, kogo nie uda się przekupić, a kto zakrzyczy głośniej. Zamiatanie pod dywan miało swoje konsekwencje, przysługa goniła przysługę, tak więc, gdy tylko była ta możliwość, Wahlberg wolał unikać ryzyka, świadom, że w podziemiach znajduje się klejnot znacznie cenniejszy niż ta rzeźba, nieważne jak piękna i pociągająca. Cenił porady Vidgren, równocześnie nieco bagatelizując jej słowa, choć rzecz jasna, tego nie dał po sobie poznać, przysłuchując się im, jakby mówiła iście eksperckim tonem.
Oczekiwał na werdykt, a gdy ten w końcu nadszedł, nieco głośniej wypuścił powietrze, jakby zadowolony był ze słów, które słyszał, spodziewając się, że są one prawdziwe. — Doskonale. Dziękuję ci, jesteś niezastąpiona — szeroki uśmiech jakby dopiął właśnie interesu godnego toastu, spłynął na jego twarz. — Jeśli tak radzisz i byłabyś tak miła, to z przyjemnością udostępnię ci to miejsce na wyłączność i, rzecz jasna, odpowiednio wynagrodzę. Przyznaję, że choć nie bagatelizuję magii runicznej, znam jej możliwości, tak być może zaniedbałem nieco te wnętrza — komentował, rozglądając się po okolicy, jakby oceniał stan czystego jak łza i pachnącego wyniosłością budynku. Zaczął zastanawiać się, czy nie powinien zabezpieczyć tych miejsc bardziej, a skorzystanie do tego z usług osoby, której być może nie ufał do końca, dokładnie tak jak nie ufał nikomu, lecz na pewno traktował z mniejszą podejrzliwością, również przez wzgląd na jej znajomość sekretu Besettelse, zdawało się być pomysłem doskonałym, o ile tego chciałaby się podjąć.
Rozmowa schodząca na tory byłej żony i samotności nie poprawiała samopoczucia, a jednak zdawała się być konieczna, wszak sam ją zaczął, być może nieopatrznie. Najgorszy sekret wkręcający się w jego serce nie przestawał kłuć go, gdy Laudith opowiadała o swojej samotności, kiwał w tym głową w zrozumieniu, słuchając uważnie.
— Rozumiem cię — i w tym jednym momencie, co poznać mogła tylko dlatego, że znali się całe swoje życia, był prawdziwie szczery, tak jak wtedy gdy na kuchennej posadzce po jego policzku spływała łza. — Duszące jest to uczucie, a jednak konieczne, abyśmy mogli pragnąć od niego uciec. Pragniesz tego? — westchnął nieco głębiej, ostatecznie rozglądając się po pomieszczeniu, aby upewnić się, że są tam sami, choć przecież drzwi były zamknięte, a nikt nie miał prawa im przeszkadzać. Intencje Olafa wobec tego spotkania w końcu miały dotrzeć do uszu kobiety.
— Chcę, żeby cierpiała — wyszeptał, nachylając się blisko jej szyi, tak, że spojrzenia nie mogły się już krzyżować, a wargi niemal muskały płatek ucha. — Chcę, żeby była nieszczęśliwa i samotna — mówił dalej, nie odsuwając się nawet na milimetr. — Chcę, żeby moja była żona stała się cieniem samej siebie. Chcę, żeby pogrążyła się w koszmarach i nie miała z nich odpoczynku. Nie więcej, nie mocniej, tylko i aż tyle — cedząc ostatnie słowa, odgarnął pasmo włosów z karku kobiety, zaciągając się jej wonią, co musiała słyszeć. Dopiero wtedy odsunął się nieznacznie, spoglądając w jej oczy, jakby wyczekiwał w nich zrozumienia.
— Pomożesz mi? — przecież nie różnili się aż tak bardzo.
— Cenię je bardziej niż przysługi, jeśli to masz na myśli — odpowiedział w pewnym sensie zgodnie z prawdą, choć nie krył się z ewentualnym fałszem w głosie. — Jeszcze szampana? — lecz choć pytał, tak już zmierzał po butelkę, aby dolać swojej towarzyszce tego popołudnia choćby kilka skromnych łyków złocistego trunku. Sam sobie również go nie poskąpił. — Wierzę, że doświadczenia, jakimi jesteśmy w stanie się dzielić, są najwyższą formą sztuki. Zgodzisz się ze mną? Jak pięknym jest widok ciebie w dziesiątkach kawałków lustra? Doświadczamy tego razem, choć ta rzeźba zostanie tu dłużej i nie zniknie gdy ty zamkniesz powieki, tak odczuwać będziemy tę chwilę jedynie teraz. To piękne i smutne... — skomentował, upijając łyk z kieliszka, jakby opłakiwał ten stan rzeczy, w czasie gdy ciemne spojrzenie podążało po krzywiznach szkła i widniejących w nich kształtów ciała Laudith. Tak bardzo zmieniła się przez lata. Jej śmiech nie był tak radosny jak trzpiotek kręcących się wokół właściciela galerii, gdy tylko nadąży się okazja, lecz i tym samym stał się ciekawszy, odległy i nierzeczywisty. Piękny i smutny.
Ile nieszczęścia chroniły ciemne rzęsy na jej gładkich powiekach? Mowy o mężu pani Vidgren Wahlberg wysłuchał ze spokojem, kiwając głową w zrozumieniu, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że i on przykłada się do kąśliwości nieukrywanej w jej słowach. Homer dość lekko podchodził do kwestii wierności małżeńskiej, lecz Olaf był ostatnim, który mógłby to oceniać, samemu nie szczędząc sobie rozpusty, gdy Lykke czekała na niego pod długim dniu samotności. Rzecz jasna, Laudith nie stanowiła wzorowej pani domu, która każdego dnia mężowi gotowała zupę, a następnie ocierała mu pot z czoła, wysyłając dzieci do odrabiania pracy domowej. Obydwoje jednak pasowali do siebie tak samo, jak złota rama do dzieła sztuki. Nie skomentował więc tej kwestii, z szacunku do nich samych. Nie to było przedmiotem spotkania.
— Dlaczego lepiej? Obawiasz się, że nie podołałbym takiemu wyzwaniu? — bacznie przyglądał się kobiecie, nie zdradzając jednak pewnej formy urażenia, jaką odczuł. Nie zamierzał wsiąkać w głębiny mroku, znacznie bardziej ceniąc sobie błysk reflektorów, lecz był zdobywcą, odkrywał to co zakazane, na świat sprowadzał rozpustę, z dziewic tworzył luksusowe kurtyzany, a z dziwek prawdziwe damy. Własna psychika raniła go bardziej niż odłamki szkła wbijające się w płaty skóry, które rozcinał z rozpaczy nad własnym losem, gdy bólączka pogrążała go w tej nienawiści i nie pomagało już nic. Coś czaiło się w cieniu, to musiało mieć powód, chociaż przez trzydzieści ponad lat nie udało się go odkryć. Czemu więc nie powinien wiedzieć, skoro tam może być rozwiązanie?
Słuchał jej z uwagą, spajając kolejne słowa z ust, którym przyglądał się, jakby pragnął dostrzec tam więcej, ukryte znaczenie, albo jej emocje przejmujące wątłe ciało. Z owego nie biło ciepło, choć płomień czaił się w ciemnych kobiecych oczach.
— To cenna rada, moja droga, pozwól, że z niej skorzystam — czyż hedonizm nie stanowił części jego osoby? — Zgodzę się z tobą w każdym słowie, lecz... Co złego jest w cierpieniu? Porzućmy bzdury o szlachetności owego, czy sztucznej chwale, w której miałby skąpać się męczennik. Jestem zdania, że nie ma uczuć złych, są te niedocenione. Ja w swoim bólu odnajduje przestrogę, a nawet i ukojenie. Pragnę odepchnąć go od siebie, a jednak... Jednak dziwnie tęskno mi do niego. Nie podzielasz tego, Laudith? Jaki ból czujesz? — pytał wyraźnie zaciekawiony, zatrzymując w pamięci słowa o chwytaniu tego czego pragnie. Równie mocno jak bólu i zrozumienia, pragnął teraz jej, lecz sam nie potrafił określić w jakiej formie. Czy mądrych słów, nienachalnych gestów, wspomnienia, że kiedyś w istocie miał rodzinę, czy może wąskiej talii? Odrzucał od siebie rozpustę, godząc się z faktem, że jego głowę zaprzątała kobieta, z którą korespondencja prowadziła w jednym kierunku, a mimo to... Mimo to nie obawiał się spojrzeć na krągłość bioder pani Vidgren, przez krótki moment uśmiechając się do siebie, jakby podziwiał ją. — Ty bierzesz to czego pragniesz, czy pozwalasz, aby samo cię znalazło? — pytał, nie wątpiąc, że usłyszy prawdę.
Dziesiątki znaków zapytania, które wypływały z jej warg, odbierał w ciszy, kiwając lub kręcąc głową.
— Nie jestem pewien, co dokłądnie się w niej kryje, lecz jestem pewien, że bogowie ją odnajdą, gdy tylko będą czuli taką potrzebę. Sądzisz, że zechcą ją zobaczyć? Magnetyzm tej figury nie pozwala oderwać wzroku — nigdy nie był bogobojny i przesadnie wierny, za swoje bóstwo uznając złotą monetę, nie pieśni ku najwyższym. — Tak sądziłem, że sprzedam ją z zyskiem, ale jest warta więcej, niż mógłbym policzyć — wszystko miało swoją cenę. — Masz rację, moja droga, ale miej na uwadze, że nawet najcięższe sakwy złota nie uciszą konkurencji, gotowej wbić mi sztylet między łopatki, albo rozebrać tę rzeźbę i posłużyć się lustrem, o ironio... Nie jestem strachliwy, a jednak daleko mi do niepoliczalnej butności. Wygrywam, bo wiem jak wygrywać, nie dlatego, że mam szczęście. Cenniejszy jest dla mnie jej widok, niż kwota, którą jest warta — gorliwe wyliczenia, brak zaufania do jakiegokolwiek inwestora, czy nawet asystenta zmuszał Olafa do ciągłej pracy nad księgami rachunkowymi, nad rozmowami z dostawcami i skrupulatnym planowaniu. Opcja przekupienia prasy czy plotkarzy nie wchodziła w grę, bo zawsze znajdzie się ktoś, kogo nie uda się przekupić, a kto zakrzyczy głośniej. Zamiatanie pod dywan miało swoje konsekwencje, przysługa goniła przysługę, tak więc, gdy tylko była ta możliwość, Wahlberg wolał unikać ryzyka, świadom, że w podziemiach znajduje się klejnot znacznie cenniejszy niż ta rzeźba, nieważne jak piękna i pociągająca. Cenił porady Vidgren, równocześnie nieco bagatelizując jej słowa, choć rzecz jasna, tego nie dał po sobie poznać, przysłuchując się im, jakby mówiła iście eksperckim tonem.
Oczekiwał na werdykt, a gdy ten w końcu nadszedł, nieco głośniej wypuścił powietrze, jakby zadowolony był ze słów, które słyszał, spodziewając się, że są one prawdziwe. — Doskonale. Dziękuję ci, jesteś niezastąpiona — szeroki uśmiech jakby dopiął właśnie interesu godnego toastu, spłynął na jego twarz. — Jeśli tak radzisz i byłabyś tak miła, to z przyjemnością udostępnię ci to miejsce na wyłączność i, rzecz jasna, odpowiednio wynagrodzę. Przyznaję, że choć nie bagatelizuję magii runicznej, znam jej możliwości, tak być może zaniedbałem nieco te wnętrza — komentował, rozglądając się po okolicy, jakby oceniał stan czystego jak łza i pachnącego wyniosłością budynku. Zaczął zastanawiać się, czy nie powinien zabezpieczyć tych miejsc bardziej, a skorzystanie do tego z usług osoby, której być może nie ufał do końca, dokładnie tak jak nie ufał nikomu, lecz na pewno traktował z mniejszą podejrzliwością, również przez wzgląd na jej znajomość sekretu Besettelse, zdawało się być pomysłem doskonałym, o ile tego chciałaby się podjąć.
Rozmowa schodząca na tory byłej żony i samotności nie poprawiała samopoczucia, a jednak zdawała się być konieczna, wszak sam ją zaczął, być może nieopatrznie. Najgorszy sekret wkręcający się w jego serce nie przestawał kłuć go, gdy Laudith opowiadała o swojej samotności, kiwał w tym głową w zrozumieniu, słuchając uważnie.
— Rozumiem cię — i w tym jednym momencie, co poznać mogła tylko dlatego, że znali się całe swoje życia, był prawdziwie szczery, tak jak wtedy gdy na kuchennej posadzce po jego policzku spływała łza. — Duszące jest to uczucie, a jednak konieczne, abyśmy mogli pragnąć od niego uciec. Pragniesz tego? — westchnął nieco głębiej, ostatecznie rozglądając się po pomieszczeniu, aby upewnić się, że są tam sami, choć przecież drzwi były zamknięte, a nikt nie miał prawa im przeszkadzać. Intencje Olafa wobec tego spotkania w końcu miały dotrzeć do uszu kobiety.
— Chcę, żeby cierpiała — wyszeptał, nachylając się blisko jej szyi, tak, że spojrzenia nie mogły się już krzyżować, a wargi niemal muskały płatek ucha. — Chcę, żeby była nieszczęśliwa i samotna — mówił dalej, nie odsuwając się nawet na milimetr. — Chcę, żeby moja była żona stała się cieniem samej siebie. Chcę, żeby pogrążyła się w koszmarach i nie miała z nich odpoczynku. Nie więcej, nie mocniej, tylko i aż tyle — cedząc ostatnie słowa, odgarnął pasmo włosów z karku kobiety, zaciągając się jej wonią, co musiała słyszeć. Dopiero wtedy odsunął się nieznacznie, spoglądając w jej oczy, jakby wyczekiwał w nich zrozumienia.
— Pomożesz mi? — przecież nie różnili się aż tak bardzo.
Laudith Vidgren
Re: 06.12.2000 – Szklana sala – L. Vidgren & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 16:33
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Nikt chyba nie przypuszczał jak naprawdę potoczy się życie Laudith, w jaki sposób ukształtuje ją doświadczenie i w którym kierunku podąży. Spodziewano się po niej czego innego. Przez całe swoje dzieciństwo i nastoletnie lata była wycofaną, lękającą się prawdziwego życia i niepewna siebie dziewczyną, dziwadłem, które wzbudzało w innych niepokój i niechęć. Była jednak bystra, inteligentna i pracowita, wróżono jej więc sukces naukowy - i tylko tyle. Chyba nawet państwo Simonsen nie wierzyli w nic więcej, wspierali więc tylko ten plan, sponsorując córce studia i utrzymanie. Miała zgłębiać arkana magii runicznej na trzecim, później zaś czwartym stopniu, tak zamierzała. Poznanie Homera obróciło jednak wszystko o sto osiemdziesiąt stopni, ją samą także. Zmiany zachodziły przez minioną dekadę powoli, lecz były coraz wyraźniejsze. A teraz? Teraz po raz wtóry całe jej życie zostało obrócone do góry nogami, a ona uczyła się funkcjonować w nowej rzeczywistości od nowa. Pewne było tylko jedno - nie wracała do swego zastraszonego, niepewnego ja, a wręcz przeciwnie. Zamiast się bać uczyła się tego jak wzbudzać strach i ból, takich samych, jakich doświadczyła sama, a nawet większych.
- Oczywiście - odparła Laudith, nie ukrywając jednak rozbawienia, tak jak on fałszu; nie wierzyła mu, a on nie zamierzał jej przekonywać. Oboje doskonale wiedzieli, że to bzdura, lecz życie było grą pozorów i o nie należało dbać. Skinęła jedynie głową, z wdzięcznością przyjmując kolejną lampkę szampana, nie zamierzała sobie odmawiać bez względu na godzinę. Czy w ich przypadku, tu i teraz, to miało jakiekolwiek znaczenie? - Tak, to prawda. Widok jest, nieskromnie przyznam, piękny i cieszę się, że zapisze się w twojej pamięci, że gdy zerkniesz na tę rzeźbę, znów nas ujrzysz. Ale to nie jest najwyższa forma sztuki. Nie dla mnie. Możesz dotknąć tego, co tam widzisz? Prawdziwie to poczuć? Powiedziałabym, że doświadczenie jakiego możesz zaznać jedynie empirycznie, wszystkimi zmysłami, to jej najwyższa forma. Wszystko inne, co próbuje je utrwalić, obraz, melodia, rzeźba, dramat... To jedynie cień.
Pamiętała doskonale jak zwierzyła mu się, że boi się życia, że boi się sięgnąć po to, co prawdziwe, doświadczyć tego wszystkiego własnymi zmysłami. Dzięki Homerowi nabrała odwagi, aby to zrobić i za to była mu niezaprzeczalnie wdzięczna. Można rzec, że właściwie wyuczył ją hedonizmu, czego nie udało się wcześniej nikomu innemu. Zaczęła z tego wszystkiego czerpać, pragnęła coraz intensywniejszych doznań, niespodziewanie - nawet dla samej siebie - wkraczając na ścieżkę prawdziwego zepsucia i rozpusty. Wreszcie przekonała się co Wahlberg naprawdę miał na myśli mówiąc, że sprowadzi do Besettelse ekstazę. Dosłownie i na własnej skórze. Nie dbała już o to co myślą i mówią inni. Ani o niej, ani o tym jakie tworzyli z Homerem małżeństwo. Z całą pewnością nietypowe, wzbudzające kontrowersje, lecz dopóki im było z tym dobrze, póki oboje się na to zgadzali, przyjmując swe poczynania z całym dobrodziejstwem inwentarza, pełną gamą emocji.
- Nie, nie o to chodzi, wiesz doskonale, że nie mam się za człowieka słabego. - Potrząsnęła głową w zaprzeczeniu. Nie chodziło przecież o to, że nie wierzyła, że by podołał. Doskonale dawał sobie radę przezwyciężając słabość i defekty ciała i umysły, podniósł się mimo całego bólu jaki zadali bliscy i głębokich ran jakie zadawał świat. - Jesteś… za dobry na to - stwierdziła z rozczuleniem. Mimo wszystko, mimo że sprowadzał na świat rozpustę, pomagał w zdradzie, kłamał, oszukiwał, prowadził nielegalne interesy, spychał na ścieżkę nieprawości - mimo to uważała go za dobrego człowieka. W jakiejś części przynajmniej. Znała jego wrażliwsze, pełne uczuć ja, to, które potrafiło współodczuwać i troszczyć się. Nie chciała, aby to zniknęło, by zakazana magia doprowadziła do tego, że struny człowieczeństwa przegniją nieodwracalnie.
Cierpiałby jeszcze bardziej niż teraz. I po co?
- Ależ naturalnie, nie krępuj się - mruknęła, znów z rozbawieniem. Hedonizm od zawsze był jego częścią, lecz dopiero z czasem przekonała się jak wiele miał słuszności w tym, że nigdy z nim nie walczył. - To zależy o jakim rodzaju bólu mówisz - wyrzekła mrukliwie, spoglądając na Olafa z ukosa, niemalże znacząco, uśmiechając się kącikiem ust. - Ból ciała rzeczywiście potrafi być… Powiedzmy, że intensywnym przeżyciem, sprawić, że dopiero wtedy poczujesz, że naprawdę żyjesz. Co komu jednak po bólu duszy? Wtedy pragnę jedynie przestać istnieć, bo w żaden sposób nie da się go ukoić i jest po stokroć bardziej nieznośny. Wtedy czuję się wręcz martwa. - Znów nie była pewna, czy ujęła swoje myśli w odpowiednie słowa; miała jednak nadzieję, że Olaf zrozumie co naprawdę chciała powiedzieć. To, że doceniała intensywność tego uczucia, jeśli miał on wymiar fizyczny; po części dlatego, że potrafił zagłuszyć wewnętrzny krzyk, doprowadzający do tego, że człek w nocy gryzł własne palce i czuł, że umiera.
- Teraz zamierzam brać to, czego pragnę - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Skłamałaby mówiąc, że już to robi, skoro dotychczas zdarzało się to rzadko. Przed laty się bała. Później brała to, co podsuwał i na co pozwalał jej Homer. Teraz zapragnęła niezależności, wreszcie zamierzała żyć w sposób jaki zażyczy sobie ona sama.
- Może. Ciężko powiedzieć czego zapragną bogowie. Są nieobliczalni, nie sądzisz? Szczególnie Norny miewają ironiczne poczucie humoru... - Trudno było się Laudith wypowiadać o tym, czego chcą bogowie, skoro z każdym dniem oddalała się od nich coraz bardziej. - Lubuję się jednak... nie tylko w świetle, powiedzmy więc, że mogą poczuć się zainteresowani - dodała z rozbawieniem. Podania o Dziewięciu Światach bywały różne. W nich Bogowie byli zarówno dobrzy, jak i okrutni. - Świat artystów i sztuki jest aż tak brutalny, Olafie? - spytała, trochę kpiąco, unosząc przy tym brew. Nie spodziewała się, że naprawdę mogło tak być. Artystów uważała raczej za... ludzi wrażliwych i nieszczególnie okrutnych. Naprawdę walczył z aż tak podłą konkurencją, jakby rywalizował z kartelem substancji nielegalnych? Ślepcami? Szczerze wątpiła i uznawała słowa Wahlberga za nieco wyolbrzymione. - Jeśli mnie pytasz o zdanie, to ja taki skarb zachowałabym dla siebie. - Po co zarabiał, jeśli nie właśnie po to, aby móc pozwolić sobie na podobne skarby? Laudith pragnęła złotych talarów głównie po to, żeby mieć za co nabywać kolejne artefakty, traktaty, księgi, wszystko, co pozwoliłoby jej odsłonić kolejne arkana magii, zaznać następnych tajemnic. Zwłaszcza, jeśli mogła je później wykorzystać. Lustrzana rzeźba wydawała się właśnie jednym z takich skarbów. Żałowała wręcz, że nie dysponowała środkami na tyle dużymi, aby móc wysunąć ofertę na jaką by przystał. Po samych jego słowach wywnioskowała, że cena jakiej by zażądał… Cóż, z perspektywy pani Vidgren byłaby wręcz astronomiczna.
- Uznajmy to za przyjacielską przysługę, Olafie. Nie musisz mi płacić inaczej, niż obietnicą podobnej, gdy będę jej potrzebować. Co o tym sądzisz? - Uśmiechnęła się do nieggo niewinnie, łagodnie; nie miała - jeszcze - nic złego na myśli, zgody na pomoc nie determinowały podstępne intencje i miała nadzieję, że ufał jej na tyle, by nie wierzyć w to, że mogłaby go oszukać. Nie, nie dlatego nie chciała pieniędzy. Wiedziała jedynie, że długi wdzięczności i przysługi bywały o wiele cenniejszą walutą, wolała się niekiedy zabezpieczać i w ten sposób. Nie powiedziała nic więcej, bo i szczegóły rytuału poświęcenia niewiele by Olafowi powiedziały, skoro nie zgłębiał tajników magii runicznej.
Nie poprawy samopoczucia, nie pocieszenia oczekiwała. Właściwie nie oczekiwała niczego. Otwierając się znów, jak przed laty, przed Olafem, miała jedynie nadzieję na odrobinę zrozumienia. Już wtedy, podczas tamtego wieczoru jego dwudziestych trzecich urodzin, jaki im obojgu wrył się w pamięć na zawsze, wiedziała, że on wie, zna to uczucie - samotności pośród tłumu. Tyle, że Laudith nigdy nie otaczał krąg żywych znajomych, a udręczonych dusz. Ale czy to miało znaczenie kto był wokół, jeśli nie można było na nim polegać?
- Wiem - odrzekła cicho. Wiedziała to, dlatego nagle, niemalże mimo woli, zdecydowała się na szczerość; na palcach jednej ręki mogłaby wyliczyć ludzi, którym zdecydowałaby się wyjawić podobnie prawdziwe uczucia. - Konieczne? - zdumiała się. Czy naprawdę potrzebowali bodźca bólowego, a podobne emocje wywoływały niemal ból fizyczny, aby zapragnąć ucieczki? - Tak. Nikt nie chce być prawdziwie samotny. Ja także nie - wyznała Laudith. Zupełnie czym innym było spędzanie czasu w pojedynkę, trwanie w ciszy i milczeniu, odpoczynek od zgiełku, hałasu i chaosu jaki wprowadzali inni. Nigdy nie chciała być jednak prawdziwie sama. Właśnie dlatego tak bardzo cierpiała jako dziecko, gdy odtrącali ją przez inni rówieśnicy i z tej przyczyny tak mocno przylgnęła do Einara, który potrafił zrozumieć to jak nikt inny. Później straciła ich wszystkich; poddała się toksycznej miłości, stając się niewolnikiem własnego serca, które Homer w pełni sobie zawłaszczył - a niedawno je złamał zostawiając ją dosłownie samą i samotną. Nie chciała w tym trwać. Mogła wydawać się zdystansowana, aspołeczna i wycofana, lecz potrzebowała obok siebie drugiego człowieka - kogoś, kto zrozumie.
Tak jak ona zrozumiała pragnienie Olafa. Pragnienie, żeby zadać byłej żonie ból równy temu, jaki wniosła w jego życie jej osoba. Vidgren trwała w bezruchu, nie odsunęła się ani o centymetr, pozwalając, aby ciepły oddech kuzyna pieścił ucho, podobnie jak słowa. Zemsta. Kąciki ust Laudith uniosły się lekko na myśl o tym wszystkim. Czując jego palce na swych włosach odchyliła głowę, jakby miał ją znów, jak dawniej, uraczyć przelotnym pocałunkiem w szyję. Nic takiego jednak się nie stalo, lecz w oczy wejrzała mu bez cienia zawodu.
- Oczywiście, Olafie. Możesz na mnie liczyć - wyszeptała, unosząc dłoń i dotykając jego twarzy opuszkami palców; przez chwilę badała krzywiznę nosa, musnęła zarysowane kości policzkowe. - Jeszcze nie wiesz jak bardzo. Wolałabym o tym tu jednak nie rozmawiać. To nie jest bezpieczne ani dla ciebie, ani dla mnie, ani dla tej galerii. Odwiedź mnie, gdy będziesz mógł. Omówimy szczegóły, dobrze? - zasugerowała wciąż cichym tonem. Nie rozglądała się, była pewna, że są tu sami i Wahlberg zadbał o to, aby nikt im nie przeszkadzał, wolała mieć jednak sto procent pewności, że nim poruszy niewłaściwy temat, to nie dotrze on do niepożądanych uszu.
Musiał się już tego domyślać. Przypuszczać dlaczego ani ona, ani Homer nie używali przy nim czarów i tak długo stronili od cudzego towarzystwa, swych sekretów zaś strzegli z zaciekłością trójgłowego psa, chyba nawet większą niż on sam pilnował sekretów podziemia Besettelse.
- Oczywiście - odparła Laudith, nie ukrywając jednak rozbawienia, tak jak on fałszu; nie wierzyła mu, a on nie zamierzał jej przekonywać. Oboje doskonale wiedzieli, że to bzdura, lecz życie było grą pozorów i o nie należało dbać. Skinęła jedynie głową, z wdzięcznością przyjmując kolejną lampkę szampana, nie zamierzała sobie odmawiać bez względu na godzinę. Czy w ich przypadku, tu i teraz, to miało jakiekolwiek znaczenie? - Tak, to prawda. Widok jest, nieskromnie przyznam, piękny i cieszę się, że zapisze się w twojej pamięci, że gdy zerkniesz na tę rzeźbę, znów nas ujrzysz. Ale to nie jest najwyższa forma sztuki. Nie dla mnie. Możesz dotknąć tego, co tam widzisz? Prawdziwie to poczuć? Powiedziałabym, że doświadczenie jakiego możesz zaznać jedynie empirycznie, wszystkimi zmysłami, to jej najwyższa forma. Wszystko inne, co próbuje je utrwalić, obraz, melodia, rzeźba, dramat... To jedynie cień.
Pamiętała doskonale jak zwierzyła mu się, że boi się życia, że boi się sięgnąć po to, co prawdziwe, doświadczyć tego wszystkiego własnymi zmysłami. Dzięki Homerowi nabrała odwagi, aby to zrobić i za to była mu niezaprzeczalnie wdzięczna. Można rzec, że właściwie wyuczył ją hedonizmu, czego nie udało się wcześniej nikomu innemu. Zaczęła z tego wszystkiego czerpać, pragnęła coraz intensywniejszych doznań, niespodziewanie - nawet dla samej siebie - wkraczając na ścieżkę prawdziwego zepsucia i rozpusty. Wreszcie przekonała się co Wahlberg naprawdę miał na myśli mówiąc, że sprowadzi do Besettelse ekstazę. Dosłownie i na własnej skórze. Nie dbała już o to co myślą i mówią inni. Ani o niej, ani o tym jakie tworzyli z Homerem małżeństwo. Z całą pewnością nietypowe, wzbudzające kontrowersje, lecz dopóki im było z tym dobrze, póki oboje się na to zgadzali, przyjmując swe poczynania z całym dobrodziejstwem inwentarza, pełną gamą emocji.
- Nie, nie o to chodzi, wiesz doskonale, że nie mam się za człowieka słabego. - Potrząsnęła głową w zaprzeczeniu. Nie chodziło przecież o to, że nie wierzyła, że by podołał. Doskonale dawał sobie radę przezwyciężając słabość i defekty ciała i umysły, podniósł się mimo całego bólu jaki zadali bliscy i głębokich ran jakie zadawał świat. - Jesteś… za dobry na to - stwierdziła z rozczuleniem. Mimo wszystko, mimo że sprowadzał na świat rozpustę, pomagał w zdradzie, kłamał, oszukiwał, prowadził nielegalne interesy, spychał na ścieżkę nieprawości - mimo to uważała go za dobrego człowieka. W jakiejś części przynajmniej. Znała jego wrażliwsze, pełne uczuć ja, to, które potrafiło współodczuwać i troszczyć się. Nie chciała, aby to zniknęło, by zakazana magia doprowadziła do tego, że struny człowieczeństwa przegniją nieodwracalnie.
Cierpiałby jeszcze bardziej niż teraz. I po co?
- Ależ naturalnie, nie krępuj się - mruknęła, znów z rozbawieniem. Hedonizm od zawsze był jego częścią, lecz dopiero z czasem przekonała się jak wiele miał słuszności w tym, że nigdy z nim nie walczył. - To zależy o jakim rodzaju bólu mówisz - wyrzekła mrukliwie, spoglądając na Olafa z ukosa, niemalże znacząco, uśmiechając się kącikiem ust. - Ból ciała rzeczywiście potrafi być… Powiedzmy, że intensywnym przeżyciem, sprawić, że dopiero wtedy poczujesz, że naprawdę żyjesz. Co komu jednak po bólu duszy? Wtedy pragnę jedynie przestać istnieć, bo w żaden sposób nie da się go ukoić i jest po stokroć bardziej nieznośny. Wtedy czuję się wręcz martwa. - Znów nie była pewna, czy ujęła swoje myśli w odpowiednie słowa; miała jednak nadzieję, że Olaf zrozumie co naprawdę chciała powiedzieć. To, że doceniała intensywność tego uczucia, jeśli miał on wymiar fizyczny; po części dlatego, że potrafił zagłuszyć wewnętrzny krzyk, doprowadzający do tego, że człek w nocy gryzł własne palce i czuł, że umiera.
- Teraz zamierzam brać to, czego pragnę - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Skłamałaby mówiąc, że już to robi, skoro dotychczas zdarzało się to rzadko. Przed laty się bała. Później brała to, co podsuwał i na co pozwalał jej Homer. Teraz zapragnęła niezależności, wreszcie zamierzała żyć w sposób jaki zażyczy sobie ona sama.
- Może. Ciężko powiedzieć czego zapragną bogowie. Są nieobliczalni, nie sądzisz? Szczególnie Norny miewają ironiczne poczucie humoru... - Trudno było się Laudith wypowiadać o tym, czego chcą bogowie, skoro z każdym dniem oddalała się od nich coraz bardziej. - Lubuję się jednak... nie tylko w świetle, powiedzmy więc, że mogą poczuć się zainteresowani - dodała z rozbawieniem. Podania o Dziewięciu Światach bywały różne. W nich Bogowie byli zarówno dobrzy, jak i okrutni. - Świat artystów i sztuki jest aż tak brutalny, Olafie? - spytała, trochę kpiąco, unosząc przy tym brew. Nie spodziewała się, że naprawdę mogło tak być. Artystów uważała raczej za... ludzi wrażliwych i nieszczególnie okrutnych. Naprawdę walczył z aż tak podłą konkurencją, jakby rywalizował z kartelem substancji nielegalnych? Ślepcami? Szczerze wątpiła i uznawała słowa Wahlberga za nieco wyolbrzymione. - Jeśli mnie pytasz o zdanie, to ja taki skarb zachowałabym dla siebie. - Po co zarabiał, jeśli nie właśnie po to, aby móc pozwolić sobie na podobne skarby? Laudith pragnęła złotych talarów głównie po to, żeby mieć za co nabywać kolejne artefakty, traktaty, księgi, wszystko, co pozwoliłoby jej odsłonić kolejne arkana magii, zaznać następnych tajemnic. Zwłaszcza, jeśli mogła je później wykorzystać. Lustrzana rzeźba wydawała się właśnie jednym z takich skarbów. Żałowała wręcz, że nie dysponowała środkami na tyle dużymi, aby móc wysunąć ofertę na jaką by przystał. Po samych jego słowach wywnioskowała, że cena jakiej by zażądał… Cóż, z perspektywy pani Vidgren byłaby wręcz astronomiczna.
- Uznajmy to za przyjacielską przysługę, Olafie. Nie musisz mi płacić inaczej, niż obietnicą podobnej, gdy będę jej potrzebować. Co o tym sądzisz? - Uśmiechnęła się do nieggo niewinnie, łagodnie; nie miała - jeszcze - nic złego na myśli, zgody na pomoc nie determinowały podstępne intencje i miała nadzieję, że ufał jej na tyle, by nie wierzyć w to, że mogłaby go oszukać. Nie, nie dlatego nie chciała pieniędzy. Wiedziała jedynie, że długi wdzięczności i przysługi bywały o wiele cenniejszą walutą, wolała się niekiedy zabezpieczać i w ten sposób. Nie powiedziała nic więcej, bo i szczegóły rytuału poświęcenia niewiele by Olafowi powiedziały, skoro nie zgłębiał tajników magii runicznej.
Nie poprawy samopoczucia, nie pocieszenia oczekiwała. Właściwie nie oczekiwała niczego. Otwierając się znów, jak przed laty, przed Olafem, miała jedynie nadzieję na odrobinę zrozumienia. Już wtedy, podczas tamtego wieczoru jego dwudziestych trzecich urodzin, jaki im obojgu wrył się w pamięć na zawsze, wiedziała, że on wie, zna to uczucie - samotności pośród tłumu. Tyle, że Laudith nigdy nie otaczał krąg żywych znajomych, a udręczonych dusz. Ale czy to miało znaczenie kto był wokół, jeśli nie można było na nim polegać?
- Wiem - odrzekła cicho. Wiedziała to, dlatego nagle, niemalże mimo woli, zdecydowała się na szczerość; na palcach jednej ręki mogłaby wyliczyć ludzi, którym zdecydowałaby się wyjawić podobnie prawdziwe uczucia. - Konieczne? - zdumiała się. Czy naprawdę potrzebowali bodźca bólowego, a podobne emocje wywoływały niemal ból fizyczny, aby zapragnąć ucieczki? - Tak. Nikt nie chce być prawdziwie samotny. Ja także nie - wyznała Laudith. Zupełnie czym innym było spędzanie czasu w pojedynkę, trwanie w ciszy i milczeniu, odpoczynek od zgiełku, hałasu i chaosu jaki wprowadzali inni. Nigdy nie chciała być jednak prawdziwie sama. Właśnie dlatego tak bardzo cierpiała jako dziecko, gdy odtrącali ją przez inni rówieśnicy i z tej przyczyny tak mocno przylgnęła do Einara, który potrafił zrozumieć to jak nikt inny. Później straciła ich wszystkich; poddała się toksycznej miłości, stając się niewolnikiem własnego serca, które Homer w pełni sobie zawłaszczył - a niedawno je złamał zostawiając ją dosłownie samą i samotną. Nie chciała w tym trwać. Mogła wydawać się zdystansowana, aspołeczna i wycofana, lecz potrzebowała obok siebie drugiego człowieka - kogoś, kto zrozumie.
Tak jak ona zrozumiała pragnienie Olafa. Pragnienie, żeby zadać byłej żonie ból równy temu, jaki wniosła w jego życie jej osoba. Vidgren trwała w bezruchu, nie odsunęła się ani o centymetr, pozwalając, aby ciepły oddech kuzyna pieścił ucho, podobnie jak słowa. Zemsta. Kąciki ust Laudith uniosły się lekko na myśl o tym wszystkim. Czując jego palce na swych włosach odchyliła głowę, jakby miał ją znów, jak dawniej, uraczyć przelotnym pocałunkiem w szyję. Nic takiego jednak się nie stalo, lecz w oczy wejrzała mu bez cienia zawodu.
- Oczywiście, Olafie. Możesz na mnie liczyć - wyszeptała, unosząc dłoń i dotykając jego twarzy opuszkami palców; przez chwilę badała krzywiznę nosa, musnęła zarysowane kości policzkowe. - Jeszcze nie wiesz jak bardzo. Wolałabym o tym tu jednak nie rozmawiać. To nie jest bezpieczne ani dla ciebie, ani dla mnie, ani dla tej galerii. Odwiedź mnie, gdy będziesz mógł. Omówimy szczegóły, dobrze? - zasugerowała wciąż cichym tonem. Nie rozglądała się, była pewna, że są tu sami i Wahlberg zadbał o to, aby nikt im nie przeszkadzał, wolała mieć jednak sto procent pewności, że nim poruszy niewłaściwy temat, to nie dotrze on do niepożądanych uszu.
Musiał się już tego domyślać. Przypuszczać dlaczego ani ona, ani Homer nie używali przy nim czarów i tak długo stronili od cudzego towarzystwa, swych sekretów zaś strzegli z zaciekłością trójgłowego psa, chyba nawet większą niż on sam pilnował sekretów podziemia Besettelse.
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Bezimienny
Re: 06.12.2000 – Szklana sala – L. Vidgren & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 16:33
Jak wielu ludzi nie rozumiało sztuki, chociaż raczyli się jej pięknem, jakby głaskali niebo? Obłoki roztropnej artystycznej weny pochłaniające powłokę kamiennego gustu tych, którzy nie cenili subtelnych muśnięć pędzlem, twardych żłobień kamienia uginanego pod dłutem i uderzeń w struny fortepianu, rozganiał wiatr w każdej sekundzie istnienia, gdyż byli przecież i tacy, którzy w namacalnym widzieli prawdziwość. Olaf milczał ani na milimetr nie poruszając choćby lewą brwią, gdy kobieta wspominała, że obraz, melodia, rzeźba, dramat to tylko cień. Zamiast tego odczekując odpowiednio długą sekundę, w której trakcie pozwalał, by jej słowa wybrzmiały, odwrócił w końcu głowę, nie ruszając jednak ramionami.
— Mogę zanurzyć się w tym, co widzę, poczuć ostrze na skórze, wkroczyć pomiędzy metaliczne zimne szkło i wirować w nim, jakbym był kroplą deszczu opadającą miękko na pachnącą listopadem brukową kostkę — czary, jakimi obdarzył ich los, czyniąc tymi, którzy otwierali oczy, widząc, zezwalały na więcej, choć i tego Wahlberg nie potrzebował, polegając na własnej interpretacji, wystarczająco doświadczonej i szerokiej, aby móc bez hamulców wkroczyć w świat spektaklu i maestrii. — Nie bagatelizuj jej Laudith — upomniał towarzyszkę, choć z jego głosie niesłyszalny był ton obelżywy, gdy odwracał głowę znów w stronę rzeźby, obserwując tańczące w niej światło. — Doskonale wiesz, co kryje się w cieniu i jak namacalne jest to, czego nie można poczuć — mógłby dziwić się, że kobieta o jej talencie mówi w ten sposób, lecz był zbyt przyzwyczajony do wszystkich tych, którzy nie odnajdywali w podobnych dziełach namiętności.
To nie łamało serca, tak samo zresztą, jak to, że pomyśleć by mogła, że jest zbyt słaby, choć zaprzeczyła temu stwierdzeniu. Czy prawdziwie? Któż mógł wiedzieć jaka była rzeczywistość? Podejrzliwym piwnym spojrzeniem lustrował kobietę, natomiast wyraz oczu tak różny był od przyjemnej spokojnej i cierpliwej mimiki niewzruszonej twarzy. Zbyt dobry? Tak więc reputacja działała, z czego rad był i czego nie zamierzał gubić, dla egocentrycznej potrzeby udowodnienia, że podołałby. W zamian za to uśmiechnął się błogo.
— Być może. Preferuję odkrywać to, co zaklęte pomiędzy liryką a arią operową — wyszukanym szelmowskich półuśmieszkiem skwitował temat, dla siebie samego zostawiając fakt, że mógłby stąpać po tłuczonym szkle, po rozpalonym węglu przez najgłębszą noc, aby dostać to, czego pragnął. Zbyt dobry przyjemnie mamiło uszy, wszak manipulacje czy wszelkie nieodzowne drobne podszepty odbywające się w podziemiach, gdy komfort dziewcząt zaczynał grać drugą rolę przy możnym kliencie, nie były bliskie śmierci lub złu. Świadczyć mogły jedynie o moralności, chwiejnej i niebotycznie wątpliwej. To jednak udowadniało, jak podobni byli do siebie, równocześnie różniąc się diametralnie w podstawowych, przynajmniej dla Olafa, sprawach.
— Bez duszy przesiąkniętej bólem nie powstałyby najwybitniejsze teatralne monologi, nie byłoby obrazów uczciwych, ni impresjonizmu. Każdy ponury artysta-dekadent, który snuje pesymistyczne wizje związane z fin de siècle, ostatecznie swój początek miał w cierpieniu i w nim samym swój kunszt zakończy. Bez bólu duszy nie ma sztuki, a bez sztuki nie ma radości. Prostota wręcz chłopska nie jest intrygująca, a przyziemna i... nudna — tłumaczył swój pogląd, wrażliwy na naturę smutku. Wszak bez niego nie byłoby nawet plebejskiego bluesa (zawsze wolał jazz). — Tylko portrecista, który zna ból, potrafi oddać go w obrazie księżnej. Tylko muzyk poddany torturom, zagra melodię triste. Tego nie sfałszujesz, Laudith. To musisz znać — mógłby zrezygnować z wykładu, świadom, że zapewne mówi do siebie, jak zwykle niezrozumiany w romantyzmie do najsłodszej swojej kochanki, jednak ego wygrywało nierówną walkę, ale przemówić do jej osoby. — Jak z tego korzystasz, miła? Z tego, że umierasz? — brew podniósł wyżej. — Subtelność, nastrojowość, enigmatyczność, wieloznaczność. Gdzie w tym wszystkim jesteś ty? Nie rozumiesz... — wyszeptał już bardziej do siebie, poetycko zatracając się we własnej wizji świata, częściej pokrytej akrylową farbą, niżeli prawdziwymi zmartwieniami. Te szarpały ciałem Olafa, lecz bliskie jego duszy pozostawały nienazwane. Na długoterminową niekorzyść, rzecz jasna.
Miała inne pasje, inne światy, nawet jeśli było ich więcej niż dziewięć. Coś w kobiecie zdawało się intrygować, być odmienne od reszty Midgardu, gdy przymykając ciężkie powieki, pytała o świat artystów, wtedy też się roześmiał. — Tylko czekają, aby wbić mi nóż w żebra — słowa te wypowiedział z nienagannym uśmiechem, a choć miały formę żartu, tak były brutalnie i bestialsko wręcz prawdziwe, przynajmniej według ściśle nakreślonej opinii Wahlberga na temat artystycznego środowiska i konkurujących z nim mecenasów. Musiał być najlepszy, przecież taka była jego ścieżka. Posiadanie tego wszystkiego, co ich otacza, na własność, było zaś celem. — Zapewne tak uczynię — mógłby wmawiać sobie, że jeszcze nie podjął decyzji co do przyszłości intrygującej lustrzanej rzeźby, jednak wewnątrz doskonale znał jej los. Ukryta dla cudzych oczu stanie się pożywką na krótką chwilę, gdy Olaf będzie mógł cieszyć się misternością tego dzieła, zatracając powoli we własnych wyobrażeniach o owym.
Dominacja nad otaczającym go światem i znajomość przyszłości, która zresztą w niedługim czasie podobno miała objawić się przed nim w postaci tajemniczej kobiety, gryzła się zaś z przysługą, której pani Vigren oczekiwała. Znacznie bardziej wolał płacić, mieć relację, w której jest coś winny z głowy, choć w odwróconych rolach czułby się wręcz doskonale.
— Ależ oczywiście, Laudith. Nie musisz wiązać mnie ową, abyś zawsze mogła na mnie liczyć — o ile akurat ta konkretna przysługa będzie pasować do jego interesów. — Pozwól mi jednak chociaż skromnie wynagrodzić cię za to. To nawet nie kwestia chęci sprezentowania ci jakichkolwiek monet, a pewna obowiązkowość, której rytualnie wręcz pragnę się trzymać — nie pytał, nie chciał słyszeć tu sprzeciwu, wszak ten byłby wręcz dziwny i niecodzienny. Rzecz jasna, zobowiązał się do przysługi, lecz w razie potrzeby wycofania się, zamierzał mieć wszystkie asy na ręce. Choć kobieta była mu rodziną, czymś na rodzaj starej przyjaciółki, wiernej powierniczki, której o dziwo, powiedzieć był w stanie więcej niż tym, którzy wyglądali i śmiali się tak jak on w towarzyskiej śmietance Midgardu, tak nie mógł przecież ufać jej do końca, nie ufał nikomu, nawet zmarłym, których ta doskonale znała. Oni widzieli grzechy Besettelse i złe uczynki Olafa, nie mogli trwać w przekonaniu, że można powierzyć im swoje życie, wszak byli martwi. Wahlberg unikał ich jak ognia, świadom, że przodkowie, jeśli tylko chcą, będą w stanie namieszać, krocząc niczym armia za złą duszą Lissbeth Wahlberg, na której wspomnienie poczuł w żołądku nieprzyjemne ukłucie upokorzenia, towarzyszące mu przez całe nienagannie perfekcyjne dzieciństwo.
— Nie raz chciałbym mieć owej samotności dla siebie więcej — zaczyna temat nieco bardziej do siebie, zaraz jednak odrzucając ów. — Galeria jest bezpieczna od nieprzyjaznych oczu i uszu, przecież wiesz — natomiast podziemia doskonale ukryte przed światem. — Nie mniej, zgadzam się, że to wypełnione emocją miejsce nie musi słuchać o przyszłości — Norny jedne wiedziały co czeka Lykke Rønneberg, Olaf miał dla niej przyszykowane jedynie męczarnie, wszak zasłużyła, czyż nie? — Z przyjemnością cię odwiedzę, jednak po wernisażu, jeśli jesteś tak łaskawa. Muszę jeszcze coś sprawdzić — lub kogoś, choć była żona zawsze bliżej miała w jego mniemaniu do lalki, niżeli prawdziwie wolnej osoby. Najpierw władał nią mąż, teraz chory umysł.
Każdy przecież skrywał tajemnice. To czy jego była z uporem i manią szykowała odwet, zdawało się Olafowi właściwie banalnie oczywiste, lecz to, co miało ją spotkać, nawet jemu nie było znane. Nie był przecież katem, żadnym wykonawcą wyroku, który juchą mógłby splamić sobie dłonie. W tym społeczeństwie istnieli ludzie lubujący się w braku zasad, świadomość o ich bycie zaś nie wpychała w serce właściciela galerii strachu, a ciekawość. Ze zrozumieniem kiwnął więc głową na słowa pani Vidgren, jakby zgadzał się ze stwierdzeniem, które nigdy nie zostało wypowiedziane. Nie musiało.
Laudith i Bezimienny z tematu
— Mogę zanurzyć się w tym, co widzę, poczuć ostrze na skórze, wkroczyć pomiędzy metaliczne zimne szkło i wirować w nim, jakbym był kroplą deszczu opadającą miękko na pachnącą listopadem brukową kostkę — czary, jakimi obdarzył ich los, czyniąc tymi, którzy otwierali oczy, widząc, zezwalały na więcej, choć i tego Wahlberg nie potrzebował, polegając na własnej interpretacji, wystarczająco doświadczonej i szerokiej, aby móc bez hamulców wkroczyć w świat spektaklu i maestrii. — Nie bagatelizuj jej Laudith — upomniał towarzyszkę, choć z jego głosie niesłyszalny był ton obelżywy, gdy odwracał głowę znów w stronę rzeźby, obserwując tańczące w niej światło. — Doskonale wiesz, co kryje się w cieniu i jak namacalne jest to, czego nie można poczuć — mógłby dziwić się, że kobieta o jej talencie mówi w ten sposób, lecz był zbyt przyzwyczajony do wszystkich tych, którzy nie odnajdywali w podobnych dziełach namiętności.
To nie łamało serca, tak samo zresztą, jak to, że pomyśleć by mogła, że jest zbyt słaby, choć zaprzeczyła temu stwierdzeniu. Czy prawdziwie? Któż mógł wiedzieć jaka była rzeczywistość? Podejrzliwym piwnym spojrzeniem lustrował kobietę, natomiast wyraz oczu tak różny był od przyjemnej spokojnej i cierpliwej mimiki niewzruszonej twarzy. Zbyt dobry? Tak więc reputacja działała, z czego rad był i czego nie zamierzał gubić, dla egocentrycznej potrzeby udowodnienia, że podołałby. W zamian za to uśmiechnął się błogo.
— Być może. Preferuję odkrywać to, co zaklęte pomiędzy liryką a arią operową — wyszukanym szelmowskich półuśmieszkiem skwitował temat, dla siebie samego zostawiając fakt, że mógłby stąpać po tłuczonym szkle, po rozpalonym węglu przez najgłębszą noc, aby dostać to, czego pragnął. Zbyt dobry przyjemnie mamiło uszy, wszak manipulacje czy wszelkie nieodzowne drobne podszepty odbywające się w podziemiach, gdy komfort dziewcząt zaczynał grać drugą rolę przy możnym kliencie, nie były bliskie śmierci lub złu. Świadczyć mogły jedynie o moralności, chwiejnej i niebotycznie wątpliwej. To jednak udowadniało, jak podobni byli do siebie, równocześnie różniąc się diametralnie w podstawowych, przynajmniej dla Olafa, sprawach.
— Bez duszy przesiąkniętej bólem nie powstałyby najwybitniejsze teatralne monologi, nie byłoby obrazów uczciwych, ni impresjonizmu. Każdy ponury artysta-dekadent, który snuje pesymistyczne wizje związane z fin de siècle, ostatecznie swój początek miał w cierpieniu i w nim samym swój kunszt zakończy. Bez bólu duszy nie ma sztuki, a bez sztuki nie ma radości. Prostota wręcz chłopska nie jest intrygująca, a przyziemna i... nudna — tłumaczył swój pogląd, wrażliwy na naturę smutku. Wszak bez niego nie byłoby nawet plebejskiego bluesa (zawsze wolał jazz). — Tylko portrecista, który zna ból, potrafi oddać go w obrazie księżnej. Tylko muzyk poddany torturom, zagra melodię triste. Tego nie sfałszujesz, Laudith. To musisz znać — mógłby zrezygnować z wykładu, świadom, że zapewne mówi do siebie, jak zwykle niezrozumiany w romantyzmie do najsłodszej swojej kochanki, jednak ego wygrywało nierówną walkę, ale przemówić do jej osoby. — Jak z tego korzystasz, miła? Z tego, że umierasz? — brew podniósł wyżej. — Subtelność, nastrojowość, enigmatyczność, wieloznaczność. Gdzie w tym wszystkim jesteś ty? Nie rozumiesz... — wyszeptał już bardziej do siebie, poetycko zatracając się we własnej wizji świata, częściej pokrytej akrylową farbą, niżeli prawdziwymi zmartwieniami. Te szarpały ciałem Olafa, lecz bliskie jego duszy pozostawały nienazwane. Na długoterminową niekorzyść, rzecz jasna.
Miała inne pasje, inne światy, nawet jeśli było ich więcej niż dziewięć. Coś w kobiecie zdawało się intrygować, być odmienne od reszty Midgardu, gdy przymykając ciężkie powieki, pytała o świat artystów, wtedy też się roześmiał. — Tylko czekają, aby wbić mi nóż w żebra — słowa te wypowiedział z nienagannym uśmiechem, a choć miały formę żartu, tak były brutalnie i bestialsko wręcz prawdziwe, przynajmniej według ściśle nakreślonej opinii Wahlberga na temat artystycznego środowiska i konkurujących z nim mecenasów. Musiał być najlepszy, przecież taka była jego ścieżka. Posiadanie tego wszystkiego, co ich otacza, na własność, było zaś celem. — Zapewne tak uczynię — mógłby wmawiać sobie, że jeszcze nie podjął decyzji co do przyszłości intrygującej lustrzanej rzeźby, jednak wewnątrz doskonale znał jej los. Ukryta dla cudzych oczu stanie się pożywką na krótką chwilę, gdy Olaf będzie mógł cieszyć się misternością tego dzieła, zatracając powoli we własnych wyobrażeniach o owym.
Dominacja nad otaczającym go światem i znajomość przyszłości, która zresztą w niedługim czasie podobno miała objawić się przed nim w postaci tajemniczej kobiety, gryzła się zaś z przysługą, której pani Vigren oczekiwała. Znacznie bardziej wolał płacić, mieć relację, w której jest coś winny z głowy, choć w odwróconych rolach czułby się wręcz doskonale.
— Ależ oczywiście, Laudith. Nie musisz wiązać mnie ową, abyś zawsze mogła na mnie liczyć — o ile akurat ta konkretna przysługa będzie pasować do jego interesów. — Pozwól mi jednak chociaż skromnie wynagrodzić cię za to. To nawet nie kwestia chęci sprezentowania ci jakichkolwiek monet, a pewna obowiązkowość, której rytualnie wręcz pragnę się trzymać — nie pytał, nie chciał słyszeć tu sprzeciwu, wszak ten byłby wręcz dziwny i niecodzienny. Rzecz jasna, zobowiązał się do przysługi, lecz w razie potrzeby wycofania się, zamierzał mieć wszystkie asy na ręce. Choć kobieta była mu rodziną, czymś na rodzaj starej przyjaciółki, wiernej powierniczki, której o dziwo, powiedzieć był w stanie więcej niż tym, którzy wyglądali i śmiali się tak jak on w towarzyskiej śmietance Midgardu, tak nie mógł przecież ufać jej do końca, nie ufał nikomu, nawet zmarłym, których ta doskonale znała. Oni widzieli grzechy Besettelse i złe uczynki Olafa, nie mogli trwać w przekonaniu, że można powierzyć im swoje życie, wszak byli martwi. Wahlberg unikał ich jak ognia, świadom, że przodkowie, jeśli tylko chcą, będą w stanie namieszać, krocząc niczym armia za złą duszą Lissbeth Wahlberg, na której wspomnienie poczuł w żołądku nieprzyjemne ukłucie upokorzenia, towarzyszące mu przez całe nienagannie perfekcyjne dzieciństwo.
— Nie raz chciałbym mieć owej samotności dla siebie więcej — zaczyna temat nieco bardziej do siebie, zaraz jednak odrzucając ów. — Galeria jest bezpieczna od nieprzyjaznych oczu i uszu, przecież wiesz — natomiast podziemia doskonale ukryte przed światem. — Nie mniej, zgadzam się, że to wypełnione emocją miejsce nie musi słuchać o przyszłości — Norny jedne wiedziały co czeka Lykke Rønneberg, Olaf miał dla niej przyszykowane jedynie męczarnie, wszak zasłużyła, czyż nie? — Z przyjemnością cię odwiedzę, jednak po wernisażu, jeśli jesteś tak łaskawa. Muszę jeszcze coś sprawdzić — lub kogoś, choć była żona zawsze bliżej miała w jego mniemaniu do lalki, niżeli prawdziwie wolnej osoby. Najpierw władał nią mąż, teraz chory umysł.
Każdy przecież skrywał tajemnice. To czy jego była z uporem i manią szykowała odwet, zdawało się Olafowi właściwie banalnie oczywiste, lecz to, co miało ją spotkać, nawet jemu nie było znane. Nie był przecież katem, żadnym wykonawcą wyroku, który juchą mógłby splamić sobie dłonie. W tym społeczeństwie istnieli ludzie lubujący się w braku zasad, świadomość o ich bycie zaś nie wpychała w serce właściciela galerii strachu, a ciekawość. Ze zrozumieniem kiwnął więc głową na słowa pani Vidgren, jakby zgadzał się ze stwierdzeniem, które nigdy nie zostało wypowiedziane. Nie musiało.
Laudith i Bezimienny z tematu