:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
07.12.2000 – Leśny szałas – M. Guldbrandsen & Bezimienny: S. Moen
2 posters
Mikkel Guldbrandsen
07.12.2000 – Leśny szałas – M. Guldbrandsen & Bezimienny: S. Moen Sro 29 Lis - 10:25
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
07.12.2000
Mikkel Guldbrandsen bardzo rzadko postępował wbrew zdrowemu rozsądkowi. To nie życiowe błędy go tego nauczyły, wydawał się raczej taki już urodzić, wierny rozwadze, którą w genach przekazała mu raczej matka, niż ojciec. Fredrik zawsze bardziej wydawał się skłonny do szaleństwa, bywał bardziej spontaniczny, może niekiedy i lekkomyślny, jeśli jego syn miał oceniać to z perspektywy czasu. Nie przeszkadzało mu to wcale w tym, by w dzieciństwie i młodości być w niego wpatrzonym jak w obrazek, lecz to właśnie po matce przejął wiele cech osobowości - rozsądek, zdystansowane, poczucie obowiązku. Sztywność ich charakterów wydawała się nie do złagodzenia, przynajmniej bez pomocy magii. To właśnie ona Mikkela tego wieczoru zwiodła, wpędzając w niespodziewaną zasadzkę.
Wieczór siódmego grudnia nie był w żaden sposób wyjątkowy. Jeden z niewielu wolnych, na jakie mógł sobie pozwolić; nie zamierzał spędzić go jednak w swoim midgardzim mieszkaniu, pustym, cichym i ponurym, kiedy znów dopadła go tęsknota za rodzinnym Tromsø. Za bardziej dziką okolicą niewielkiej wyspy za kołem podbiegunowym, gdzie za młodu po lasach szalał z niewielkim gronem przyjaciół ścigając się na psich zaprzęgach. Nie było czasu, by wyruszać na północ, matka nie wybaczyłaby mu zresztą, jeśli przy okazji nie złożyłby jej odwiedzin - on potrzebował zaś jedynie oczyścić umysł, wyciszyć natrętne myśli. Z dłońmi włożonymi w kieszenie grubego, zimowego płaszcza wędrował po lasach okalających Midgard bez wyraźnego celu i sensu, próbując odegnać od siebie prowadzone śledztwa, wychodziło mu to jednak dość marnie. Zdecydowanie bardziej przydatna byłaby wódka z rodzinnej destylarni lub kobiece towarzystwo; kiedy był już zdecydowany, by zawrócić i udać się do miasta dostrzegł bladoczerwone światło. Mikkel podążył za nim niemalże bezwiednie, mijając leśny szałas, jakby śpiew niks prowadził go na pokuszenie i nie pozwalał się mu oprzeć. Błędne ogniki wśród zarośli oddalały się, Guldbrandsen zaś czuł ochotę, by dowiedzieć się czym są - szedł więc przed siebie, wpatrzony w nie, niby zahipnotyzowany; nie zauważył momentu w którym jego wypastowane buty zboczyły ze ścieżki, wkroczyły na powierzchnię zamarzniętego jeziora. Tak jak ścieżkę lód przykrywała gruba warstwa śniegu, maskująca prawdę, lecz najwyraźniej ostatnie mrozy nie były na tyle siarczyste, aby zmrozić wystarczająco toń jeziora. Na tyle, by utrzymała ciężar dorosłego, tak wysokiego jak Guldbrandsen mężczyzny. On, wciąż wpatrzony w czerwone, błędne ogniki tańczące na wysokości jego spojrzenia, otrząsnął się dopiero wtedy, kiedy usłyszał trzask pod stopami. Spojrzenie ciemnoczekoladowych tęczówek opadło na dół natychmiast. Spróbował się powoli wycofać, lecz zaszedł za daleko - lód załamał się, stopy zaś zapadły do wody.
- Do cholery jasnej - wyrwało się z jego ust i poniosło echem po najbliższej okolicy.
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Bezimienny
Re: 07.12.2000 – Leśny szałas – M. Guldbrandsen & Bezimienny: S. Moen Sro 29 Lis - 10:26
Nie miała serca wdrapywać się pod trójkątne zadaszenie prowizorycznego szałasu, który pewnego dnia rozkwitł wśród pogrążonej w grudniowej aurze przyrody, niepodpisany autorskim nazwiskiem, niczyj, a jednak zrodzony z pracy ludzkich dłoni. Poszukująca dla siebie miejsca Saga kontemplowała jego azyl przed wieczornym wiatrem, przez dłuższą chwilę taksowała wzrokiem splecione ze sobą gałęzie, schyliła nawet do otworu prowadzącego w głąb nietrwałej konstrukcji, uznając finalnie, że nawet ona, filigranowa, chudziutka, mogła naruszyć wszelką stabilność zaklętą w drewnie. Obok jeziora przykrytego pierzyną świeżego, białego puchu spoczywał jednak dostatecznie płaski głaz, na jakim mogła rozłożyć przyniesiony ze sobą koc, ciemność wokół siebie rozgoniwszy prostym zaklęciem; kyndill, tak brzmiał ledwie dosłyszalny, zagubiony na wietrze szept, jaki niebawem otulił miękką łuną płomienia strony rozłożonego na kolanach podręcznika traktującego o wykorzystaniu ingrediencji roślinnych w miksturach leczniczych. Musiała odświeżać pamięć. Na nowo uczyć się tego, co zatraciła niecałe trzy lata temu, przyswajać porzucone niegdyś tajniki alchemii, ledwie pierwszoroczne, podstawowe, ale dla jej przyszłości - tak bardzo kluczowe. Kaskada miodowych włosów przylegała do materiału wiśniowego płaszcza, gdy na przyjeziornej zimnicy siedziała po turecku, zbyt zaczytana, by od razu zaobserwować specyfikę nadciągającej wielkimi krokami tragedii.
Karminowe światełka wodzące na pokuszenie widoczne były jedynie dla wciąż bezimiennego mężczyzny, którego kroki wybrzmiały nagle wokół wszechobecnej ciszy, zmuszając do kontrolnego poderwania spojrzenia; może to bogowie przybyli wreszcie ukarać ją za bluźnierstwa, może to wilki wysunęły pyski spomiędzy leśnej gęstwiny, zwabione głodem, może to - samotnie lgnący do niebytu wędrowiec inspirowany słodyczą zwodniczej istoty, wkraczający na obszar jeziora spoczywającego pod kruchą warstwą wciąż cienkiego lodu. Nie zdawał sobie sprawy z tego, dokąd szedł? Czy wręcz przeciwnie, z premedytacją wznosił tęskne pieśni do bezkresnych odmętów zdolnych odebrać mu ostatnie tchnienie?
- Uważaj! - zdążyła jedynie zawołać przestraszona widokiem Saga, kiedy w uszach zadźwięczało echo łamiącej się kry. Za późno. Za późno, za późno, przecież utonie, choć ona nawet nie poznała jego imienia, by powiadomić rodzinę; wzbierającej panice głuchym stuknięciem odpowiedziała odrzucona na bok książka, a potem śnieg zazgrzytał pod obcasem zimowych butów, gdy zeskoczyła z kamienia i bezmyślnie pognała naprzód. Powiedz mi chociaż jak masz na imię, zanim zginiemy tu oboje. Nawet w zimowym odzieniu była od niego niepomiernie lżejsza, ślizgając się po powierzchni zdradliwej tafli, która jednak nie złamała się mocniej, nie pod nią, nawet jeśli arterie skruszonego lodu łapczywie sięgały po kolejne centymetry wokół Mikkela, grożąc całemu jezioru. - Poczekaj, zaraz cię wyciągnę. Nie ma sensu tak tego kończyć, bogowie cię nie przyjmą - mówiła z szeroko otwartymi oczyma, przeświadczona o samobójczej próbie mężczyzny, po czym ostrożnie opadła na kolana i prześlizgnęła się w jego kierunku, dłońmi wodząc po coraz mocniej rwącej się gładzi. - Frost - inkantowała z determinacją, wzmocniwszy w ten sposób lód - aż znalazła się na tyle blisko, by zaoferować mu rękę. Naiwnie licząca, że będzie w stanie wyciągnąć go na brzeg siłą własnych mięśni; on, wielki jak skała, ona, byle chuchro z miłością do tańca.
Karminowe światełka wodzące na pokuszenie widoczne były jedynie dla wciąż bezimiennego mężczyzny, którego kroki wybrzmiały nagle wokół wszechobecnej ciszy, zmuszając do kontrolnego poderwania spojrzenia; może to bogowie przybyli wreszcie ukarać ją za bluźnierstwa, może to wilki wysunęły pyski spomiędzy leśnej gęstwiny, zwabione głodem, może to - samotnie lgnący do niebytu wędrowiec inspirowany słodyczą zwodniczej istoty, wkraczający na obszar jeziora spoczywającego pod kruchą warstwą wciąż cienkiego lodu. Nie zdawał sobie sprawy z tego, dokąd szedł? Czy wręcz przeciwnie, z premedytacją wznosił tęskne pieśni do bezkresnych odmętów zdolnych odebrać mu ostatnie tchnienie?
- Uważaj! - zdążyła jedynie zawołać przestraszona widokiem Saga, kiedy w uszach zadźwięczało echo łamiącej się kry. Za późno. Za późno, za późno, przecież utonie, choć ona nawet nie poznała jego imienia, by powiadomić rodzinę; wzbierającej panice głuchym stuknięciem odpowiedziała odrzucona na bok książka, a potem śnieg zazgrzytał pod obcasem zimowych butów, gdy zeskoczyła z kamienia i bezmyślnie pognała naprzód. Powiedz mi chociaż jak masz na imię, zanim zginiemy tu oboje. Nawet w zimowym odzieniu była od niego niepomiernie lżejsza, ślizgając się po powierzchni zdradliwej tafli, która jednak nie złamała się mocniej, nie pod nią, nawet jeśli arterie skruszonego lodu łapczywie sięgały po kolejne centymetry wokół Mikkela, grożąc całemu jezioru. - Poczekaj, zaraz cię wyciągnę. Nie ma sensu tak tego kończyć, bogowie cię nie przyjmą - mówiła z szeroko otwartymi oczyma, przeświadczona o samobójczej próbie mężczyzny, po czym ostrożnie opadła na kolana i prześlizgnęła się w jego kierunku, dłońmi wodząc po coraz mocniej rwącej się gładzi. - Frost - inkantowała z determinacją, wzmocniwszy w ten sposób lód - aż znalazła się na tyle blisko, by zaoferować mu rękę. Naiwnie licząca, że będzie w stanie wyciągnąć go na brzeg siłą własnych mięśni; on, wielki jak skała, ona, byle chuchro z miłością do tańca.
Mikkel Guldbrandsen
Re: 07.12.2000 – Leśny szałas – M. Guldbrandsen & Bezimienny: S. Moen Sro 29 Lis - 10:26
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Któż mógł przewidzieć jak skończy się ten grudniowy wieczór? Frida, zapewne, dar siostry otwierał się niekiedy na jego przyszłość, w wizjach pojawiał się on sam - na całe szczęście nie tak często w roli ofiary - lecz nie tym razem. Winę teraz ponosiło nie przeznaczenie, a jego głupota, inaczej by tego nie nazwał. Jak mógł tak łatwo dać się zwieść zwykłym ognikom, najzwyklejszym chochlikom? Podstęp niemalże infantylny, dziecięcy. Może miał o sobie wysokie mniemanie, nie bez powodu jednak został awansowany na Wysłannika Forsetiego, tymczasem dał się podejść podczas najzwyklejszego spaceru. Pluł sobie w brodę już od momentu, kiedy tylko usłyszał trzask pod ciężkimi butami.
Tysiące ostrych igieł wbiły się w ciało Guldbrandsena, gdy załamał się pod nim lód, a on nie zdążył się wycofać. Ledwie zabiło mu serce jeszcze kilkukrotnie, lecz nie zdążył się otrząsnąć w porę, by nie wpaść do lodowatej wody. Nagła kąpiel okazała się czystym bólem. Natychmiast przemókł do cna, zapadł się w wodzie aż po czubek głowy, woda wdarła mu się do płuc. Zmusił się, by wypłynąć na powierzchnię i złapać pozostałej części lodu, który kruszył się pod jego palcami. Szamotał się w wodzie, nie chcąc dopuścić do tego, by skostniały mu nogi i ręce; wtedy też obcy, kobiecy głos zwrócił jego uwagę, choć ledwo. Czuł się oszołomiony bólem jaki sprawiała lodowata woda.
- Nie! - krzyknął, dostrzegłszy, że dziewczyna podążając jego śladem wkroczyła na taflę jeziora. Nie powinna była tego robić. Może i ważyła tyle, co piórko, lecz lód okazał się więcej niż zdradziecki. - Nie podchodź - starał się wrzasnąć, zabrzmiało to jednak słabiej, niż zamierzał. Kolejny kawałek lodu skruszył się pod jego ramionami, gdy próbował się wydostać - dopiero czar nieznajomej sprawił, że stwardniał. - C-c-co... - wydukał, skołowany tymi słowami; czy naprawdę zasugerowała, że on... chciał, by bogowie go przyjęli? Nie był w stanie jednak się na tym chwilowo zastanawiać. Instynkt samozachowawczy zmuszał go, by w pierwszej kolejności się wydostał; chwycił więc podaną mu dłoń, zaraz jednak ją puścił. Był zbyt ciężki, dużo cięższy od niej, mógłby jedynie na śliskim lodzie wciągnąć ją do wyrwy. - P-puść - rzucił, szczękając zębami. - M-muszę s-sam.
Powoli zaczął się gramolić na twardy lód, wsuwając się nań na brzuchu, choć wcale nie było to łatwe. Gdy wreszcie udało mu się wyjść, uniósł spojrzenie na młodą dziewczynę.
- Wycofaj się, powoli, rzuć to jeszcze raz, jeśli możesz, inaczej oboje wpadniemy - powiedział, wciąż szczękając zębami; czar okazał się skuteczny, mógł im pomóc dostać się bezpiecznie na brzeg. - Bądź ostrożna - dodał, jakby to wcale nie on właśnie prawie utopił się w lodowatej wodzie.
Tysiące ostrych igieł wbiły się w ciało Guldbrandsena, gdy załamał się pod nim lód, a on nie zdążył się wycofać. Ledwie zabiło mu serce jeszcze kilkukrotnie, lecz nie zdążył się otrząsnąć w porę, by nie wpaść do lodowatej wody. Nagła kąpiel okazała się czystym bólem. Natychmiast przemókł do cna, zapadł się w wodzie aż po czubek głowy, woda wdarła mu się do płuc. Zmusił się, by wypłynąć na powierzchnię i złapać pozostałej części lodu, który kruszył się pod jego palcami. Szamotał się w wodzie, nie chcąc dopuścić do tego, by skostniały mu nogi i ręce; wtedy też obcy, kobiecy głos zwrócił jego uwagę, choć ledwo. Czuł się oszołomiony bólem jaki sprawiała lodowata woda.
- Nie! - krzyknął, dostrzegłszy, że dziewczyna podążając jego śladem wkroczyła na taflę jeziora. Nie powinna była tego robić. Może i ważyła tyle, co piórko, lecz lód okazał się więcej niż zdradziecki. - Nie podchodź - starał się wrzasnąć, zabrzmiało to jednak słabiej, niż zamierzał. Kolejny kawałek lodu skruszył się pod jego ramionami, gdy próbował się wydostać - dopiero czar nieznajomej sprawił, że stwardniał. - C-c-co... - wydukał, skołowany tymi słowami; czy naprawdę zasugerowała, że on... chciał, by bogowie go przyjęli? Nie był w stanie jednak się na tym chwilowo zastanawiać. Instynkt samozachowawczy zmuszał go, by w pierwszej kolejności się wydostał; chwycił więc podaną mu dłoń, zaraz jednak ją puścił. Był zbyt ciężki, dużo cięższy od niej, mógłby jedynie na śliskim lodzie wciągnąć ją do wyrwy. - P-puść - rzucił, szczękając zębami. - M-muszę s-sam.
Powoli zaczął się gramolić na twardy lód, wsuwając się nań na brzuchu, choć wcale nie było to łatwe. Gdy wreszcie udało mu się wyjść, uniósł spojrzenie na młodą dziewczynę.
- Wycofaj się, powoli, rzuć to jeszcze raz, jeśli możesz, inaczej oboje wpadniemy - powiedział, wciąż szczękając zębami; czar okazał się skuteczny, mógł im pomóc dostać się bezpiecznie na brzeg. - Bądź ostrożna - dodał, jakby to wcale nie on właśnie prawie utopił się w lodowatej wodzie.
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Bezimienny
Re: 07.12.2000 – Leśny szałas – M. Guldbrandsen & Bezimienny: S. Moen Sro 29 Lis - 10:26
Jeśli sądził, że byłaby w stanie porzucić go na łaskę nornowskich wyroków, jeśli sądził, że byłaby w stanie patrzeć jak tonie, samotna pośród nadbrzeżnego bezpieczeństwa stałego lądu, jeśli sądził, że miała w sobie tyle niewrażliwości, by chociaż nie spróbować zaoferować mu dłoni - nie mógł mylić się bardziej. Zniknął na moment w głębinie lodowatej wody wdzierającej się do płuc rozwartymi w niemym krzyku ustami, tonął, nieporadnie próbując wdrapać się na powierzchnię niszczejącej kry, a mimo to zakazywał jej podejścia bliżej, jednocześnie jeszcze mocniej utwierdzając przestraszoną dziewczynę w przekonaniu o tym, że oto próbował targnąć się na własne życie. Że nie oczekiwał rozproszeń.
Ale czy mogło być to prawdą, skoro niczym oparzony igiełkami niemiłosiernie arktycznej toni usiłował nagle wydostać się na brzeg? Czy może skłoniła go do tego własnym objawieniem, zaszczepiwszy w myślach obawę, że mógł nieopacznie zabrać ją ze sobą?
- Przestań! Przestań, ktoś musi ci pomóc - zmarszczyła nos z determinacją; ktoś, a masz tu tylko mnie, nawet ogniki, szkarłatne i zwodnicze, dawno już zniknęły. Kolana bezradnie ślizgały się naprzód, gdy mknęła w jego kierunku, raz po raz rozpościerając pod dłońmi wzmacniające podłoże zaklęcia, niwelując kolejne pęknięcia sięgające swą łapczywością coraz dalej, czy to pod wpływem dodatkowej obecności na niestabilnym kruszcu, czy przez machinacje samego Mikkela dziko usiłującego wydostać się z lubieżnych objęć jeziornej toni. Gdy puścił jej dłoń, nie odsunęła się - zacisnęła natomiast palce na przemokniętym do cna materiale jego kurtki, własną miałką siłą próbując dodatkowo wciągnąć go na lód: i wspólny wysiłek, choć jej niepomiernie mniej efektywny od determinacji samego Guldbrandsena, okazał się wreszcie procentować. - Nie skalecz się - przestrzegła, oddychająca ciężko; połamany zamróz miejscami był przecież ostry, tylko tego brakowało, by poszarpał mu skórę, barwiąc przezroczysty akwen ciepłą czerwienią wabiącą Odyn raczy wiedzieć jakie gatunki uśpionych potworności. Muszę sam.
Nie kwestionowała jego decyzji, pokorniejąca pomimo podejrzliwości, wycofująca się miękkim odsunięciem, cały czas jednak napięta w gotowości kolejnego ciśnięcia się w surrealistyczne matnie nieproszonej pomocy. - Frost, frost - powtarzała spolegliwie, szeptem nawołujaca tkaninę lodu do zrośnięcia się w miejscach narażonych przez jego wciąż nierównomiernie rozłożony ciężar. Drugą z dłoni sięgnęła do swojego szalika i rozsupłała go spod zimowego płaszcza, by potem jeden z jego krańców profilaktycznie posłać w kierunku mężczyzny. - Binda - zainkantowała, w nieznacznym stopniu mrużąc oczy - a tkanina usłuchała usłużnie, zawiązała się wokół ich nadgarstków, metaforycznie spleciwszy ze sobą także losy nieznajomych; wciąż wierzyła bowiem, że zamierzał ze sobą skończyć, na co nie mogła, nie chciała, mu pozwolić. Choć rozumiała. Dostrzegała przebijającą się przez to słodycz absolutnej katatonii. Nie dzisiaj, Mikkelu. - Dalej lód jest trochę grubszy, chodź - poleciła łagodniej i pociągnęła za szarfę krępującą ich ręce, cały czas samej cofając się na mroźnej płaszczyźnie w stronę brzegu; jeszcze trochę, tylko trochę, tylko kilkanaście metrów i oboje będą bezpieczni. - Na brzegu mam termos z gorącą herbatą, nawet cię wysuszę, tylko więcej czegoś takiego nie rób, rozumiesz? Obiecaj, jakkolwiek masz na imię - nakazała na ledwie dwóch płytkich wydechach, czując rozkwitającą na policzkach czerwień rozjątrzonych emocji, zdenerwowania i lęku, adrenaliny uderzającej do głowy uzależniającym lukrem bezkresnego miodu. - Stoi tam szałas, będziesz mógł nabrać sił - kąpiel w płynnej zmarzlinie musiała doszczętnie wygryźć z niego pokłady energii, nie mógł tak wracać do domu, jeszcze nie; Saga wreszcie wspięła się ponownie na kolana i targnęła za szalik, niemądrze przekonana, że mogła jakkolwiek go za sobą ściągać, czująca, że znaleźli się na dostatecznie grubej powierzchni, by ta nie złamała się pod ich ciężarem. Dopiero wtedy podała mu dotychczas zajętą magią dłoń, oferując pomoc - znowu, niezmiennie. Wstawaj. Dość tego topienia.
Ale czy mogło być to prawdą, skoro niczym oparzony igiełkami niemiłosiernie arktycznej toni usiłował nagle wydostać się na brzeg? Czy może skłoniła go do tego własnym objawieniem, zaszczepiwszy w myślach obawę, że mógł nieopacznie zabrać ją ze sobą?
- Przestań! Przestań, ktoś musi ci pomóc - zmarszczyła nos z determinacją; ktoś, a masz tu tylko mnie, nawet ogniki, szkarłatne i zwodnicze, dawno już zniknęły. Kolana bezradnie ślizgały się naprzód, gdy mknęła w jego kierunku, raz po raz rozpościerając pod dłońmi wzmacniające podłoże zaklęcia, niwelując kolejne pęknięcia sięgające swą łapczywością coraz dalej, czy to pod wpływem dodatkowej obecności na niestabilnym kruszcu, czy przez machinacje samego Mikkela dziko usiłującego wydostać się z lubieżnych objęć jeziornej toni. Gdy puścił jej dłoń, nie odsunęła się - zacisnęła natomiast palce na przemokniętym do cna materiale jego kurtki, własną miałką siłą próbując dodatkowo wciągnąć go na lód: i wspólny wysiłek, choć jej niepomiernie mniej efektywny od determinacji samego Guldbrandsena, okazał się wreszcie procentować. - Nie skalecz się - przestrzegła, oddychająca ciężko; połamany zamróz miejscami był przecież ostry, tylko tego brakowało, by poszarpał mu skórę, barwiąc przezroczysty akwen ciepłą czerwienią wabiącą Odyn raczy wiedzieć jakie gatunki uśpionych potworności. Muszę sam.
Nie kwestionowała jego decyzji, pokorniejąca pomimo podejrzliwości, wycofująca się miękkim odsunięciem, cały czas jednak napięta w gotowości kolejnego ciśnięcia się w surrealistyczne matnie nieproszonej pomocy. - Frost, frost - powtarzała spolegliwie, szeptem nawołujaca tkaninę lodu do zrośnięcia się w miejscach narażonych przez jego wciąż nierównomiernie rozłożony ciężar. Drugą z dłoni sięgnęła do swojego szalika i rozsupłała go spod zimowego płaszcza, by potem jeden z jego krańców profilaktycznie posłać w kierunku mężczyzny. - Binda - zainkantowała, w nieznacznym stopniu mrużąc oczy - a tkanina usłuchała usłużnie, zawiązała się wokół ich nadgarstków, metaforycznie spleciwszy ze sobą także losy nieznajomych; wciąż wierzyła bowiem, że zamierzał ze sobą skończyć, na co nie mogła, nie chciała, mu pozwolić. Choć rozumiała. Dostrzegała przebijającą się przez to słodycz absolutnej katatonii. Nie dzisiaj, Mikkelu. - Dalej lód jest trochę grubszy, chodź - poleciła łagodniej i pociągnęła za szarfę krępującą ich ręce, cały czas samej cofając się na mroźnej płaszczyźnie w stronę brzegu; jeszcze trochę, tylko trochę, tylko kilkanaście metrów i oboje będą bezpieczni. - Na brzegu mam termos z gorącą herbatą, nawet cię wysuszę, tylko więcej czegoś takiego nie rób, rozumiesz? Obiecaj, jakkolwiek masz na imię - nakazała na ledwie dwóch płytkich wydechach, czując rozkwitającą na policzkach czerwień rozjątrzonych emocji, zdenerwowania i lęku, adrenaliny uderzającej do głowy uzależniającym lukrem bezkresnego miodu. - Stoi tam szałas, będziesz mógł nabrać sił - kąpiel w płynnej zmarzlinie musiała doszczętnie wygryźć z niego pokłady energii, nie mógł tak wracać do domu, jeszcze nie; Saga wreszcie wspięła się ponownie na kolana i targnęła za szalik, niemądrze przekonana, że mogła jakkolwiek go za sobą ściągać, czująca, że znaleźli się na dostatecznie grubej powierzchni, by ta nie złamała się pod ich ciężarem. Dopiero wtedy podała mu dotychczas zajętą magią dłoń, oferując pomoc - znowu, niezmiennie. Wstawaj. Dość tego topienia.
Mikkel Guldbrandsen
Re: 07.12.2000 – Leśny szałas – M. Guldbrandsen & Bezimienny: S. Moen Sro 29 Lis - 10:26
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Nic jeszcze nie sądził. Wszystko działo się tak szybko, że przez to zaskoczenie i ból jaki niosła ze sobą niespodziewana kąpiel w lodowatej wodzie Mikkel czuł się całkiem zdezorientowany, to zaś zdarzało mu się bardzo rzadko. Cholerne błękitne ogniki go rozproszyły, namąciły w umyśle i zwiodły na pokuszenie. Zauważywszy obcą dziewczynę wbiegającą na lód, który przed chwilą się pod nim załamał, ostatkiem rozsądku chciał ją od tego odwieść, powstrzymać przed podzieleniem jego losu - taki już był. Nie chciał pozwolić, aby tak młodej dziewczynie stała się krzywda z jego powodu. Byli sobie przecież obcy. Tylko to miał w głowie, nic więcej, nie było czasu by rozmyślać nad jej naturą. Czuwali jednak nadeń bogowie, że postawili na drodze Guldbrandsena istotę tak wrażliwą i empatyczną, rzucającą się bez przemyślenia na pomoc, gdy tylko zauważyła kogoś w potrzebie - prawdziwie bohaterska postawa.
To prawda, w okolicy najpewniej znajdowała się tylko ona, o tej porze mało kto włóczył się w tych okolicach, zwłaszcza po tym co ostatnimi czasy działo się w Midgardzie. Może nawet wspomni o tym później, że nie powinna była być tu sama, spytać co tutaj robi, z czystej troski; teraz czuł się jednak wdzięczny, bo choć zamierzał zapewnić, że poradziłby sobie, to wcale nie był tego taki pewny. Lód kruszył się pod jego ciężarem, gdyby nie czary pięknej młódki to mógłby wcale nie być w stanie wygrzebać się na twardszą powierzchnię. Rękawiczki przemokły mu całkiem, palce miał skostniałe, rzucanie zaklęć mogłoby przysporzyć problemów, a liczyła się przecież każda sekunda. Miała więc rację, ktoś musiał mu pomóc. Mikkel nie oponował dłużej, skinął jedynie głową i wyciągnął ku dziewczynie dłoń, kiedy zdecydowała rzucić kolejne zaklęcie na swój szal, który przywiązał ich do siebie za nadgarstki. Mężczyzna był zbyt ciężki, aby tak drobna dziewczyna była w stanie wyciągnąć go na sam brzeg, nie leżał jednak bezczynnie. Starał się powoli podczołgać na grubszy i twardszy lód, zaczarowany przez nieznajomą. Musiał zaufać jej na ślepo, uwierzyć, że był rzucony poprawnie i nie załamie się pod jego ciężarem ponownie.
Całe szczęście, że magia nieznajomej nie zawiodła. Mikkel zdołał wydostać się z wody i podążał za wycofującą się na brzeg dziewczyną, choć do każdego ruchu musiał po prostu się zmuszać. Ból przekształcił się w odrętwienie. Prawie nie czuł rąk i nóg, gdyby nie silna wola i instynkt samozachowawczy położyłby głowę na lodzie, by odpocząć chwilę. Kobiecy głos odciągał go jednak od tej myśli, otrzeźwiał, przywracał do rzeczywistości. Przypominał sobie, że musi wydostać się z tego potrzasku i ogrzać jak najszybciej.
Mikkel skinął jedynie głową na jej słowa, wypowiedziane niemalże rozkazującym tonem, spolegliwie, bo termos z gorącą herbatą wydawał mu się teraz wybawieniem. Zrozumiał też, że dziewczyna wzięła go za samobójcę, że myśli, że chciał tam wpaść i zginąć. Musiał to wyjaśnić. To jednak za chwilę.
Powoli, ostrożnie w końcu doczołgał się do miejsca, gdzie lód był na tyle gruby, że poczuł się bezpieczniej. Spróbował więc na czworakach dojść do brzegu, a kiedy poczuł grunt pod dłońmi, zaczął powoli wstawać. Cały na ciele drżał, trząsł się jak osika, przemoknięty do suchej nitki. Spróbował rozprostować palce i rzucić zaklęcie. - Heitr - wyrzekł zsiniałymi ustami, lecz dłonie mu drżały za mocno nawet na tak prosty czar. - J-jestem naprawdę wdzięczny za pomoc. Gdybyś mogła pomóc mi się wysuszyć, chociaż dłonie... - odezwał się, wciąż szczękając zębami, słabym tonem. Był niemalże pewien, ze skończy się to zapaleniem płuc. - M-mikkel, a ty? Musisz wiedzieć, że n-nie jestem samobójcą, to był wy-wypadek - wyjaśnił; czuł potrzebę sprostowania tych wątpliwości, by nie była tak przerażona wizją topielca, bo wydawało mu się, że jej przejęcie może mieć źródło także i w tej lękliwej myśli. - W-wskażesz mi ten szałas? - spytał.
To prawda, w okolicy najpewniej znajdowała się tylko ona, o tej porze mało kto włóczył się w tych okolicach, zwłaszcza po tym co ostatnimi czasy działo się w Midgardzie. Może nawet wspomni o tym później, że nie powinna była być tu sama, spytać co tutaj robi, z czystej troski; teraz czuł się jednak wdzięczny, bo choć zamierzał zapewnić, że poradziłby sobie, to wcale nie był tego taki pewny. Lód kruszył się pod jego ciężarem, gdyby nie czary pięknej młódki to mógłby wcale nie być w stanie wygrzebać się na twardszą powierzchnię. Rękawiczki przemokły mu całkiem, palce miał skostniałe, rzucanie zaklęć mogłoby przysporzyć problemów, a liczyła się przecież każda sekunda. Miała więc rację, ktoś musiał mu pomóc. Mikkel nie oponował dłużej, skinął jedynie głową i wyciągnął ku dziewczynie dłoń, kiedy zdecydowała rzucić kolejne zaklęcie na swój szal, który przywiązał ich do siebie za nadgarstki. Mężczyzna był zbyt ciężki, aby tak drobna dziewczyna była w stanie wyciągnąć go na sam brzeg, nie leżał jednak bezczynnie. Starał się powoli podczołgać na grubszy i twardszy lód, zaczarowany przez nieznajomą. Musiał zaufać jej na ślepo, uwierzyć, że był rzucony poprawnie i nie załamie się pod jego ciężarem ponownie.
Całe szczęście, że magia nieznajomej nie zawiodła. Mikkel zdołał wydostać się z wody i podążał za wycofującą się na brzeg dziewczyną, choć do każdego ruchu musiał po prostu się zmuszać. Ból przekształcił się w odrętwienie. Prawie nie czuł rąk i nóg, gdyby nie silna wola i instynkt samozachowawczy położyłby głowę na lodzie, by odpocząć chwilę. Kobiecy głos odciągał go jednak od tej myśli, otrzeźwiał, przywracał do rzeczywistości. Przypominał sobie, że musi wydostać się z tego potrzasku i ogrzać jak najszybciej.
Mikkel skinął jedynie głową na jej słowa, wypowiedziane niemalże rozkazującym tonem, spolegliwie, bo termos z gorącą herbatą wydawał mu się teraz wybawieniem. Zrozumiał też, że dziewczyna wzięła go za samobójcę, że myśli, że chciał tam wpaść i zginąć. Musiał to wyjaśnić. To jednak za chwilę.
Powoli, ostrożnie w końcu doczołgał się do miejsca, gdzie lód był na tyle gruby, że poczuł się bezpieczniej. Spróbował więc na czworakach dojść do brzegu, a kiedy poczuł grunt pod dłońmi, zaczął powoli wstawać. Cały na ciele drżał, trząsł się jak osika, przemoknięty do suchej nitki. Spróbował rozprostować palce i rzucić zaklęcie. - Heitr - wyrzekł zsiniałymi ustami, lecz dłonie mu drżały za mocno nawet na tak prosty czar. - J-jestem naprawdę wdzięczny za pomoc. Gdybyś mogła pomóc mi się wysuszyć, chociaż dłonie... - odezwał się, wciąż szczękając zębami, słabym tonem. Był niemalże pewien, ze skończy się to zapaleniem płuc. - M-mikkel, a ty? Musisz wiedzieć, że n-nie jestem samobójcą, to był wy-wypadek - wyjaśnił; czuł potrzebę sprostowania tych wątpliwości, by nie była tak przerażona wizją topielca, bo wydawało mu się, że jej przejęcie może mieć źródło także i w tej lękliwej myśli. - W-wskażesz mi ten szałas? - spytał.
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Bezimienny
Re: 07.12.2000 – Leśny szałas – M. Guldbrandsen & Bezimienny: S. Moen Sro 29 Lis - 10:26
Oboje mogliby teraz niknąć w zapomnieniu mroźnej głębiny, dusić pośród skąpanej w nocy ostateczności, tężeć, a jednocześnie rozluźniać mięśnie pozbawione sił tętniącej w żyłach krwi; perspektywa przerażająca dla wielu, tymczasem dla niej tak słodko uwodząca, wprawiona w sztuce kokieterii jak doświadczona kochanka zdolna doprowadzić do szaleństwa samym spojrzeniem. Czy nie dlatego rzuciła się na pękający lód, gotowa ratować nieznajomego? W grzesznej, wstydliwej podświadomości nie liczyła na to, że kra załamie się również pod nią, a łapczywe jezioro wyciągnie dłonie po kolejną ofiarę?
Dotarli jednak do brzegu, do bezwzględnej, pokrytej śniegiem ziemi, gdzie zaklęcia wzmacniające nie zdałyby się już na nic, na powrót bezpieczni, wypełnieni lukrem paraliżującej adrenaliny, on - zamarzający po akcydentalnej kąpieli, ona - dysząca cicho nie ze zmęczenia, a z mnogości emocji wypełniających każdy centymetr ciała. Chude kolana drżały delikatnie, podtrzymując korpus, dłoń rozsupłała natomiast scalający ich szal, zarzuciwszy jego materiał wokół szyi Mikkela. - Oprzyj się na mnie - nakazała, wsuwając ramię pod jedną z jego rąk, by pomóc mężczyźnie podnieść się ze skostniałej gleby witającego ich brzegu. W doszczętnie przemoczonym odzieniu wydawał się jeszcze cięższy, niż sugerować mogła to skryta pod tkaninami waga, ale zdeterminowana Saga nie zamierzała uginać się pod brzemieniem powziętej decyzji dalszej pomocy, zagryzła za to zęby i z całą swą wątłą mocą usiłowała poderwać go na równe nogi, by jak najkrócej zmuszony był leżeć w białym całunie trzeszczącym pod podeszwami butów. A gdy to już mieli za sobą, skinęła lekko głową, ujmując jego dłonie w swoje, na nie również przenosząc spojrzenie. - Heitr - zaintonowała cicho, choć z wyraźnie brzmiącą w głosie melodią determinacji, zapraszając magię, by ta swoim tchnieniem osuszyła zziębniętą skórę; potem jej palce przesunęły się na materiał płaszcza pokrywający ciało wciąż nieznajomego mężczyzny. - Heitr - powtórzyła Saga, zanim dłonie odnalazły drogę do jego policzków, palce wplotły się we włosy, na końcu sięgając też do spodni i butów, do których kucnęła bez zawahania, potencjał czarów przelewawszy na niego w równomiernej manierze. Heitr, heitr...
Niewykluczone, że wychłodzony organizm już zdążył przechylić szalę przeznaczenia w kierunku nadchodzącej wielkimi krokami choroby, ale jeśli mogła zrobić cokolwiek, by zapalenie płuc zamieniło się w zwykłe przeziębienie - musiała tego się podjąć. Podobno tonący brzytwy się chwyta. - Lepiej? Pod spodem pewnie masz jakiś sweter, też musiał przemoknąć, ale nie zdejmuj tu płaszcza - odchrząknęła cicho, pozbywając się chłodu z własnego gardła, i poderwała wyżej brodę, po czym wyprostowała się do w pełni stojącej pozycji. Mikkel. Przez myśli przemocą przetoczyła się lapidarna wizja odnalezienia jego rodziny, poinformowania jej o tym, że Mikkel zginął tego wieczora w wodnych objęciach, Mikkel, ich Mikkel - jednak taka konieczność nigdy już nie zajdzie. Za to z płuc ulotnił się oddech, ciepły i dziwnie ciężki, gdy kąciki ust uniosły się wyżej, w uśmiechu smakującym jak miód dolewany do herbaty. - Nie wiedziałeś, że tu jest jezioro? - podjęła łagodniej. W barwie głosu przestała wybrzmiewać dominująca, rozkazująca nuta, zamieniona z powrotem na zwyczajowy aksamit, gdzieniegdzie znaczony zmęczeniem eskapady, do jakiej bezwolnie ją zaprosił. - Saga, jestem Saga. Na szczęście szałas jest niedaleko, pomogę ci - znów zaoferowała mu swoje ramię, powolnym, ostrożnym krokiem na zdradliwie ośnieżonym podłożu prowadząc mężczyznę w kierunku drewnianej konstrukcji, w jakiej mogli schronić się przed wiatrem. Wejście do środka zmuszało do pochylenia się do przodu, tam z kolei dziewczyna przywołała zaklęciem swoje rzeczy, żeby na ziemi móc rozłożyć koc wcześniej umilający jej siedzenie na kamieniu. - Więc co tu robiłeś, Mikkelu? Co kazało ci tam wejść? - spytała miękko i uklękła w jednym z kątów, z torby wydobywszy termos z wciąż gorącą herbatą, cytrusową jak jej perfumy. Co za licho nim kierowało? Czy to naprawdę nieświadomość tutejszej flory, czy coś zatruło jego krew, mącąc myśli? Nawet pośród zimowych krajobrazów wciąż można było natknąć się na żądne ofiar demony budzące się późnym wieczorem, we władanie biorąc sobie słodką noc. Może to mieszkająca pod lodową powłoką niksa zażyczyła sobie towarzystwa postawnego śmiertelnika, wodząc go na wieczne pokuszenie? Toksycznie romantyczna wizja tchnęła w jej rysy raz jeszcze blady, krótkotrwały uśmiech, choć ten uleciał tak szybko, jak własne, zmarznięte dłonie uporały się z nakrętką termosu i przelały do kubeczka trochę przyjemnie parującej herbaty, oferując ją Guldbrandsenowi. Pomarańcze, mandarynki, cytryny, wszystko to tańczyło w otaczającym ich powietrzu, orzeźwiając i przypominając, że oboje, mimo przeciwności losu, wciąż byli żywi. Zatańczył też jej wydech, długi i drżący; adrenalina powoli dopuszczała do głosu lęk, którego istnienia wcześniej nie była nawet świadoma, niepewność uderzającą o ściany czaszki. Co powiedziałby Theo, gdyby nagle to ona zniknęła bez słowa, martwa na dnie zziębniętego akwenu? Tęskniłby? Zapłakał?
Dotarli jednak do brzegu, do bezwzględnej, pokrytej śniegiem ziemi, gdzie zaklęcia wzmacniające nie zdałyby się już na nic, na powrót bezpieczni, wypełnieni lukrem paraliżującej adrenaliny, on - zamarzający po akcydentalnej kąpieli, ona - dysząca cicho nie ze zmęczenia, a z mnogości emocji wypełniających każdy centymetr ciała. Chude kolana drżały delikatnie, podtrzymując korpus, dłoń rozsupłała natomiast scalający ich szal, zarzuciwszy jego materiał wokół szyi Mikkela. - Oprzyj się na mnie - nakazała, wsuwając ramię pod jedną z jego rąk, by pomóc mężczyźnie podnieść się ze skostniałej gleby witającego ich brzegu. W doszczętnie przemoczonym odzieniu wydawał się jeszcze cięższy, niż sugerować mogła to skryta pod tkaninami waga, ale zdeterminowana Saga nie zamierzała uginać się pod brzemieniem powziętej decyzji dalszej pomocy, zagryzła za to zęby i z całą swą wątłą mocą usiłowała poderwać go na równe nogi, by jak najkrócej zmuszony był leżeć w białym całunie trzeszczącym pod podeszwami butów. A gdy to już mieli za sobą, skinęła lekko głową, ujmując jego dłonie w swoje, na nie również przenosząc spojrzenie. - Heitr - zaintonowała cicho, choć z wyraźnie brzmiącą w głosie melodią determinacji, zapraszając magię, by ta swoim tchnieniem osuszyła zziębniętą skórę; potem jej palce przesunęły się na materiał płaszcza pokrywający ciało wciąż nieznajomego mężczyzny. - Heitr - powtórzyła Saga, zanim dłonie odnalazły drogę do jego policzków, palce wplotły się we włosy, na końcu sięgając też do spodni i butów, do których kucnęła bez zawahania, potencjał czarów przelewawszy na niego w równomiernej manierze. Heitr, heitr...
Niewykluczone, że wychłodzony organizm już zdążył przechylić szalę przeznaczenia w kierunku nadchodzącej wielkimi krokami choroby, ale jeśli mogła zrobić cokolwiek, by zapalenie płuc zamieniło się w zwykłe przeziębienie - musiała tego się podjąć. Podobno tonący brzytwy się chwyta. - Lepiej? Pod spodem pewnie masz jakiś sweter, też musiał przemoknąć, ale nie zdejmuj tu płaszcza - odchrząknęła cicho, pozbywając się chłodu z własnego gardła, i poderwała wyżej brodę, po czym wyprostowała się do w pełni stojącej pozycji. Mikkel. Przez myśli przemocą przetoczyła się lapidarna wizja odnalezienia jego rodziny, poinformowania jej o tym, że Mikkel zginął tego wieczora w wodnych objęciach, Mikkel, ich Mikkel - jednak taka konieczność nigdy już nie zajdzie. Za to z płuc ulotnił się oddech, ciepły i dziwnie ciężki, gdy kąciki ust uniosły się wyżej, w uśmiechu smakującym jak miód dolewany do herbaty. - Nie wiedziałeś, że tu jest jezioro? - podjęła łagodniej. W barwie głosu przestała wybrzmiewać dominująca, rozkazująca nuta, zamieniona z powrotem na zwyczajowy aksamit, gdzieniegdzie znaczony zmęczeniem eskapady, do jakiej bezwolnie ją zaprosił. - Saga, jestem Saga. Na szczęście szałas jest niedaleko, pomogę ci - znów zaoferowała mu swoje ramię, powolnym, ostrożnym krokiem na zdradliwie ośnieżonym podłożu prowadząc mężczyznę w kierunku drewnianej konstrukcji, w jakiej mogli schronić się przed wiatrem. Wejście do środka zmuszało do pochylenia się do przodu, tam z kolei dziewczyna przywołała zaklęciem swoje rzeczy, żeby na ziemi móc rozłożyć koc wcześniej umilający jej siedzenie na kamieniu. - Więc co tu robiłeś, Mikkelu? Co kazało ci tam wejść? - spytała miękko i uklękła w jednym z kątów, z torby wydobywszy termos z wciąż gorącą herbatą, cytrusową jak jej perfumy. Co za licho nim kierowało? Czy to naprawdę nieświadomość tutejszej flory, czy coś zatruło jego krew, mącąc myśli? Nawet pośród zimowych krajobrazów wciąż można było natknąć się na żądne ofiar demony budzące się późnym wieczorem, we władanie biorąc sobie słodką noc. Może to mieszkająca pod lodową powłoką niksa zażyczyła sobie towarzystwa postawnego śmiertelnika, wodząc go na wieczne pokuszenie? Toksycznie romantyczna wizja tchnęła w jej rysy raz jeszcze blady, krótkotrwały uśmiech, choć ten uleciał tak szybko, jak własne, zmarznięte dłonie uporały się z nakrętką termosu i przelały do kubeczka trochę przyjemnie parującej herbaty, oferując ją Guldbrandsenowi. Pomarańcze, mandarynki, cytryny, wszystko to tańczyło w otaczającym ich powietrzu, orzeźwiając i przypominając, że oboje, mimo przeciwności losu, wciąż byli żywi. Zatańczył też jej wydech, długi i drżący; adrenalina powoli dopuszczała do głosu lęk, którego istnienia wcześniej nie była nawet świadoma, niepewność uderzającą o ściany czaszki. Co powiedziałby Theo, gdyby nagle to ona zniknęła bez słowa, martwa na dnie zziębniętego akwenu? Tęskniłby? Zapłakał?
Mikkel Guldbrandsen
Re: 07.12.2000 – Leśny szałas – M. Guldbrandsen & Bezimienny: S. Moen Sro 29 Lis - 10:26
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Ponoć śmierć przez utonięcie była jedną z najboleśniejszych śmierci. Mikkel nigdy wcześniej nie miał podobnego nieszczęścia, aby zapaść się pod lodem tak głęboko i przekonać się jakie to potworne, przerażające uczucie, kiedy woda wdziera się do ust i płuc, wokół klatki piersiowej zaś zaciska się żelazna obręcz bólu. Wychowany za kołem podbiegunowym, na wyspie Tromsoya, miał ku temu wiele sposobności; zwykł jednak słuchać przestróg starszych i uważać, kiedy stąpał po lodzie. Kilkukrotnie zdarzyło mu się, że lód skruszał i zapadła mu się noga, lecz zawsze był w stanie sam wykaraskać się z opresji. Ten grudniowy wieczór okazał się znacznie bardziej pechowy za sprawą błękitnych ogników, wyjątkowo podłych i złośliwych; przez krótką chwilę Mikkel miał wrażenie, że wie już, co czuli topielcy przed śmiercią. Ból byl dotkliwy, a woda nawet nie wdarła się do jego płuc.
Teraz nie był pewien co gorsze. Moment pod powierzchnią jeziora, kiedy lodowate igiełki wbijały się boleśnie w każdy centymetr ciala, czy to przerażające uczucie odrętwienia i chłodu. Wystarczyło łagodne tchnienie grudniowego wiatru, by Guldbrandsen zadrżał jak osika. Nabawiłby się ostrego zapalenia płuc, albo i gorzej, gdyby nie obecność obcej dziewczyny, która zdecydowała się mu pomóc wbrew wszelkiemu rozsądkowi. Dlonie miał zbyt skostniałe, by rzucić to proste zaklęcie samodzielnie - był więc wdzięczny, że uczyniła to za niego. Nie od razu poczuł jej delikatny dotyk, kiedy nieznajoma wyciągnęła ku niemu drobne ręce. Dopiero po chwili czary rozlały się falą ciepła po ciele; najpierw po policzkach, głowie i karku.
- Dziękuję - wychrypiał, nie szczekając już zębami. Poruszył się niespokojnie, zaskoczony wręcz jej śmiałością, kiedy bez zawahania sięgała dłońmi do kolejnych części ciała, by swymi czarami wysuszyć ubranie i przekazać mu ciepło. Nie zaprotestował jednak, potrzebował tego, by móc znowu rozprostować palce, a nawet wziąć głębszy oddech. - Jeśli nie pod wodą, to odszedłbym w zaświaty przez zapalenie płuc, gdyby nie ty - przyznał szczerze i z ogromą ulgą. Ubranie, włosy i skórę miał już suche, po ciele rozlała się fala ciepła, wciąż jedak czuł dyskomfort. Jakby lodowate zimno przenikęło pod skórę, przez tkanki aż do szpiku kości. To uczucie miało towarzyszyć Mikkelowi jeszcze przez kilka godzin. - Dużo lepiej. Wiem, wiem, nie zamierzałem - odparł na jej słowa, uśmiechnąwszy się blado; ostatnie co teraz by zrobił to pozbywanie się odzienia na zewnątrz. To, co teraz planował to powrót do domu i zakopanie się pod najgrubszą pierzyną. Na pytanie, wypowiedziane łagodnym, przyjemnym dla ucha głosem westchnął na początku ciężko w odpowiedzi. Wiedział, że jest tu jezioro, lecz to nie było tak jak myślała. Rozumiał jednak, poniekąd, że takie mógł sprawiać wrażenie. Kto późnym wieczorem w pojedynkę, w ciemnościach spaceruje po zamarzniętym jeziorze? Nawet przy grudniowych temperaturach nie można było mieć pewności co do lodu. - Moja wybawicielka ma więc na imię Saga. Dziękuję raz jeszcze, Sago - wyrzekł, skinąwszy w stronę dziewczyny głową w wyrazie wdzięczności. Bez żalu zaczął wraz z nią oddalać się od brzegu przeklętego jeziora, ponoć w stronę szałasu; nie wiedział nawet, że taki można tu znaleźć, lecz kilka chwil spędzonych w środku chaty, w ukryciu przed mrozem i wiatrem, dobrze mu zrobi. - Po prostu byłem w okolicy i zwiodły mnie błękitne ogniki. Wstyd się przyznać, Sago, lecz właśnie tak było. Nie planowałem tego. Nie jestem samobójcą - wyjaśnił Mikkel. Może to lepiej, że byli sobie zupełnie obcy i nie wiedziała jaką ścieżką zawodową kroczył. Wysłannik Forsetiego oszukany i prawie zamordowany przez takie stworzenia? Śmiechu warte. - To był wypadek. Nie byłem świadom, że wchodzę na lód. Otrzeźwiła mnie dopiero woda - ciągnął dalej, przepuszczając ją przodem, gdy dotarli do szałasu. - Geisl Mikill - wyrzekł, teraz, dzięki Sadze, mogąc swobodnie wykonać odpowiedni gest, by przywołać kulę światła, która rozproszyła ciemność wewnątrz szałasu. Przymknął za nimi drzwi, by zatrzymać wiatr, próbujący wedrzeć się do środka i po chwili odwrócił ku niej. Nigdy chyba nie docenił tak bardzo smaku gorącej, cytrusowej herbaty jak wtedy, kiedy prrzyjął kubek z parującym napojem od dziewczyny. Nie był to wrzątek, lecz Mikkel czuł się tak wyziębiony, że niemal poparzyła mu język - a mimo to wziął od razu kilka dużych łyków. - Miałem wiele szczęścia, że Norny postawiły cię na mojej drodze, lecz nie mogę się powstrzymać - co robiłaś tu sama o tej porze? To niebezpieczne dla dziewczyny, by włóczyć się samotnie w takiej okolicy, biorąc pod uwagę to, co dzieje się w Midgardzie - powiedział Guldbrandsen, zawieszając na twarzy swojej wybawicielki badawcze spojrzenie. - Pozwolisz, że się odwdzięczę, choć to i tak za mało, i odprowadzę cię do domu, dobrze?
Teraz nie był pewien co gorsze. Moment pod powierzchnią jeziora, kiedy lodowate igiełki wbijały się boleśnie w każdy centymetr ciala, czy to przerażające uczucie odrętwienia i chłodu. Wystarczyło łagodne tchnienie grudniowego wiatru, by Guldbrandsen zadrżał jak osika. Nabawiłby się ostrego zapalenia płuc, albo i gorzej, gdyby nie obecność obcej dziewczyny, która zdecydowała się mu pomóc wbrew wszelkiemu rozsądkowi. Dlonie miał zbyt skostniałe, by rzucić to proste zaklęcie samodzielnie - był więc wdzięczny, że uczyniła to za niego. Nie od razu poczuł jej delikatny dotyk, kiedy nieznajoma wyciągnęła ku niemu drobne ręce. Dopiero po chwili czary rozlały się falą ciepła po ciele; najpierw po policzkach, głowie i karku.
- Dziękuję - wychrypiał, nie szczekając już zębami. Poruszył się niespokojnie, zaskoczony wręcz jej śmiałością, kiedy bez zawahania sięgała dłońmi do kolejnych części ciała, by swymi czarami wysuszyć ubranie i przekazać mu ciepło. Nie zaprotestował jednak, potrzebował tego, by móc znowu rozprostować palce, a nawet wziąć głębszy oddech. - Jeśli nie pod wodą, to odszedłbym w zaświaty przez zapalenie płuc, gdyby nie ty - przyznał szczerze i z ogromą ulgą. Ubranie, włosy i skórę miał już suche, po ciele rozlała się fala ciepła, wciąż jedak czuł dyskomfort. Jakby lodowate zimno przenikęło pod skórę, przez tkanki aż do szpiku kości. To uczucie miało towarzyszyć Mikkelowi jeszcze przez kilka godzin. - Dużo lepiej. Wiem, wiem, nie zamierzałem - odparł na jej słowa, uśmiechnąwszy się blado; ostatnie co teraz by zrobił to pozbywanie się odzienia na zewnątrz. To, co teraz planował to powrót do domu i zakopanie się pod najgrubszą pierzyną. Na pytanie, wypowiedziane łagodnym, przyjemnym dla ucha głosem westchnął na początku ciężko w odpowiedzi. Wiedział, że jest tu jezioro, lecz to nie było tak jak myślała. Rozumiał jednak, poniekąd, że takie mógł sprawiać wrażenie. Kto późnym wieczorem w pojedynkę, w ciemnościach spaceruje po zamarzniętym jeziorze? Nawet przy grudniowych temperaturach nie można było mieć pewności co do lodu. - Moja wybawicielka ma więc na imię Saga. Dziękuję raz jeszcze, Sago - wyrzekł, skinąwszy w stronę dziewczyny głową w wyrazie wdzięczności. Bez żalu zaczął wraz z nią oddalać się od brzegu przeklętego jeziora, ponoć w stronę szałasu; nie wiedział nawet, że taki można tu znaleźć, lecz kilka chwil spędzonych w środku chaty, w ukryciu przed mrozem i wiatrem, dobrze mu zrobi. - Po prostu byłem w okolicy i zwiodły mnie błękitne ogniki. Wstyd się przyznać, Sago, lecz właśnie tak było. Nie planowałem tego. Nie jestem samobójcą - wyjaśnił Mikkel. Może to lepiej, że byli sobie zupełnie obcy i nie wiedziała jaką ścieżką zawodową kroczył. Wysłannik Forsetiego oszukany i prawie zamordowany przez takie stworzenia? Śmiechu warte. - To był wypadek. Nie byłem świadom, że wchodzę na lód. Otrzeźwiła mnie dopiero woda - ciągnął dalej, przepuszczając ją przodem, gdy dotarli do szałasu. - Geisl Mikill - wyrzekł, teraz, dzięki Sadze, mogąc swobodnie wykonać odpowiedni gest, by przywołać kulę światła, która rozproszyła ciemność wewnątrz szałasu. Przymknął za nimi drzwi, by zatrzymać wiatr, próbujący wedrzeć się do środka i po chwili odwrócił ku niej. Nigdy chyba nie docenił tak bardzo smaku gorącej, cytrusowej herbaty jak wtedy, kiedy prrzyjął kubek z parującym napojem od dziewczyny. Nie był to wrzątek, lecz Mikkel czuł się tak wyziębiony, że niemal poparzyła mu język - a mimo to wziął od razu kilka dużych łyków. - Miałem wiele szczęścia, że Norny postawiły cię na mojej drodze, lecz nie mogę się powstrzymać - co robiłaś tu sama o tej porze? To niebezpieczne dla dziewczyny, by włóczyć się samotnie w takiej okolicy, biorąc pod uwagę to, co dzieje się w Midgardzie - powiedział Guldbrandsen, zawieszając na twarzy swojej wybawicielki badawcze spojrzenie. - Pozwolisz, że się odwdzięczę, choć to i tak za mało, i odprowadzę cię do domu, dobrze?
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Bezimienny
Re: 07.12.2000 – Leśny szałas – M. Guldbrandsen & Bezimienny: S. Moen Sro 29 Lis - 10:26
Przez zapalenie płuc czy w gościnie własnej sypialni, w przedłużających się bez końca katuszach czy w niewiedzy spokojnego snu, zaświaty nie bez powodu od tak dawna smakowały słodyczą zakazanego owocu, po który sama nie miała odwagi sięgnąć, pomimo myśli niejednokrotnie wabionych w ich stronę. Coś przez ułamek sekundy zamigotało w ułożeniu jej ust, coś zaszkliło się tam lapidarną kruchością rąbka odchylonej przed nim tajemnicy, zanim i to finalnie rozbiło się o nicość jak uderzająca w klifową skarpę fala; nigdy niewypowiedziana na głos rozterka. Nie sądzisz, że byłby to łagodniejszy los? - Tylko nie miej mi tego za złe, gdy pewnego dnia życie stanie się zbyt gorzkie - poprosiła; melancholia sięgnęła do jedwabnej melodii głosu, podczas gdy spojrzenie szaro-błękitnej tęczówki nienachalnie taksowało skąpane w późnowieczornej ciemności rysy mężczyzny. Jesteś szczęśliwy, Mikkelu? Kiedy położysz się dziś do łóżka, ciepłego i bezpiecznego, czy zatęsknisz za igłami mrozu wdzierającymi się przez skórę wprost do wnętrzności? Jednak żadne z tych pytań nie wydostało się z krtani - pozwoliła im zniknąć w nieistnieniu, skinąwszy lekko w przyjęciu podziękowania i akceptacji rezonującej w nim logiki zabraniającej pozbywania się osuszonego odzienia. Przecież gdzieś musiała tlić się szansa na to, że wcale nie zachoruje. Że kąpiel w przyprószonym śniegiem akwenie dodatkowo zahartuje organizm, tkając w nim nić nowego zdrowia. Prawda?
- W zasadzie nawet nie zrobiłam wiele. Sam wdrapałeś się z powrotem na lód, poradziłbyś sobie beze mnie, jeśli tylko byłby twardszy - zauważyła miękko, kąciki ust ponownie rozciągnąwszy w łuku ledwo dostrzegalnego uśmiechu, choć jej brwi ściągnęły się w zadumie na wspomnienie ogników wiodących go na rzeź. Słyszała kiedyś o takich istotach, o figlarnych duszkach czerpiących uciechę z cudzej tragedii, znających każdy niebezpieczny zakamarek - dziś na pokuszenie wodząc również Mikkela. Nie zamierzał samodzielnie zakończyć swojego życia. Nie próbował. - Rozumiem. Myślałam, że… Ale to teraz bez znaczenia - nikło pokręciła głową, w myślach ganiąca się za instynktowne podejrzenie.
Nie każdy podążał ścieżką lukrowanej toksyny. Czasem o tym zapominała.
Potem światło usłużnie błysnęło nad osobą Mikkela, rozganiając panujące w szałasie cienie i zmuszając oczy do łagodnego zmrużenia się w nieprzyzwyczajeniu; dopiero tu mogła przyjrzeć mu się uważniej, dostrzec leniwie formujące się plamy wody przedzierające się przez ubranie od wewnętrznych warstw - jednak priorytet otrzymała herbata, płynne, ciepłe cytrusy przyjemnie odpychające w niepamięć wspomnienie mroźnego akwenu, kiedy płyn wędrował w dół przełyku, niechybnie otulając od środka całe jego ciało.
- Jesteś głodny? - pytanie zamarło nagle w otaczającej ich ciszy, przedrzeźniane przez rumor dłoni znów plądrujących wnętrze torby, dłoni pozbawionych oczekiwania na jego odpowiedź. Kryła się tam owinięta w brązowy papier kanapka, zdrowa, z pewnością nieprzeznaczona dla postawnego mężczyzny, a dla filigranowego dziewczęcia pogodzonego z przestrzeganiem konkretnej diety; mimo to bez cienia zawahania Saga zaoferowała mu swój prowiant, wszystko, co przy sobie posiadała. Chuda, spętana wyziębioną czerwienią dłoń wysunęła się w jego kierunku, oddawała dodatkowe wsparcie ufnie i chętnie, w dobroci skruszonego przez świat serca, które nie potrafiło inaczej. Choć mogła przecież żyć w bańce, gdzie nie istniała już empatia. Mogła budować przyszłość z cegieł egoistycznej obojętności, usprawiedliwszy się przeszłością, trudną, trującą, zdradliwą jak dno jeziora, w którym tonął Mikkel. - Czasem mam wrażenie, że poza centrum Midgardu jest bezpieczniej, niż w jego sercu - przyznała ze słodką swobodą, cicho pociągając przy tym nosem, zakładając kosmyk miodowych włosów za ucho. W zażenowaniu? Nie, nie było przecież w tym nic wstydliwego. - Może powinnam opowiedzieć ci o łowach na demony kryjące się w lasach, albo tropieniu szalenie cennych alchemicznych składników, które rosną w Skandynawii tylko tej jednej nocy… Ale prawda jest taka, Mikkelu, że przyszłam tu po prostu poczytać. Pouczyć się. Na świeżym powietrzu łatwiej się skupić, nawet tak zimnym i surowym - wyznała prozaiczność własnych pobudek, by potem lekkim ruchem ręki wskazać na nieśmiało wystający przez zamek torby róg podręcznika traktującego o alchemii. Błękitna okładka tu i ówdzie nosiła ślady śnieżnego dotyku, porzucona wcześniej na kamieniu, z którego zsunęła się w zaspę, kiedy Sagę zbyt pochłonął ratunek topielca, by zastanawiała się nad bezpieczeństwem własnych rzeczy; te i tak mogła osuszyć w domu, uznawszy pomarszczone strony za dodające lekturze leciwego uroku.
Przechylona delikatnie do boku głowa zbiegła się z reflektującym humorystyczną figlarność spojrzeniem na dźwięk propozycji mężczyzny, rwącej jego godność potrzeby spłaty nieistniejącego przecież długu wdzięczności, potrzeby znajomej, bliźniaczo podobnej. - Jeśli przysięgniesz mi na wszystkie świętości, że nie jesteś bandytą - wymruczała. Blady uśmiech trzeźwiał powoli z pętających go okowów adrenaliny, stawał seraficzny, spokojniejszy, tak jak i oddech wypełniający płuca poczuciem życia uporczywie przylegającego do kości. - I obiecasz, że następnym razem pójdziesz na spacer w kierunku gorących źródeł, nie ledwo zamarzniętych jezior. Nawet w grudniu woda tam jest relaksująca, możesz uwierzyć mi na słowo - dodała Saga, po czym przeciągnęła się leniwie jak kocię, na tyle, na ile pozwalał stożkowy kształt szałasu, i rozsiadła na kocu nieco wygodniej. - Ale wystarczy, że opowiesz mi kim jesteś. Dlaczego akurat dzisiaj Norny zdecydowały o naszym spotkaniu. Jaką kryjesz w sobie sagę, Mikkelu? - nie jesteś mi nic winien.
- W zasadzie nawet nie zrobiłam wiele. Sam wdrapałeś się z powrotem na lód, poradziłbyś sobie beze mnie, jeśli tylko byłby twardszy - zauważyła miękko, kąciki ust ponownie rozciągnąwszy w łuku ledwo dostrzegalnego uśmiechu, choć jej brwi ściągnęły się w zadumie na wspomnienie ogników wiodących go na rzeź. Słyszała kiedyś o takich istotach, o figlarnych duszkach czerpiących uciechę z cudzej tragedii, znających każdy niebezpieczny zakamarek - dziś na pokuszenie wodząc również Mikkela. Nie zamierzał samodzielnie zakończyć swojego życia. Nie próbował. - Rozumiem. Myślałam, że… Ale to teraz bez znaczenia - nikło pokręciła głową, w myślach ganiąca się za instynktowne podejrzenie.
Nie każdy podążał ścieżką lukrowanej toksyny. Czasem o tym zapominała.
Potem światło usłużnie błysnęło nad osobą Mikkela, rozganiając panujące w szałasie cienie i zmuszając oczy do łagodnego zmrużenia się w nieprzyzwyczajeniu; dopiero tu mogła przyjrzeć mu się uważniej, dostrzec leniwie formujące się plamy wody przedzierające się przez ubranie od wewnętrznych warstw - jednak priorytet otrzymała herbata, płynne, ciepłe cytrusy przyjemnie odpychające w niepamięć wspomnienie mroźnego akwenu, kiedy płyn wędrował w dół przełyku, niechybnie otulając od środka całe jego ciało.
- Jesteś głodny? - pytanie zamarło nagle w otaczającej ich ciszy, przedrzeźniane przez rumor dłoni znów plądrujących wnętrze torby, dłoni pozbawionych oczekiwania na jego odpowiedź. Kryła się tam owinięta w brązowy papier kanapka, zdrowa, z pewnością nieprzeznaczona dla postawnego mężczyzny, a dla filigranowego dziewczęcia pogodzonego z przestrzeganiem konkretnej diety; mimo to bez cienia zawahania Saga zaoferowała mu swój prowiant, wszystko, co przy sobie posiadała. Chuda, spętana wyziębioną czerwienią dłoń wysunęła się w jego kierunku, oddawała dodatkowe wsparcie ufnie i chętnie, w dobroci skruszonego przez świat serca, które nie potrafiło inaczej. Choć mogła przecież żyć w bańce, gdzie nie istniała już empatia. Mogła budować przyszłość z cegieł egoistycznej obojętności, usprawiedliwszy się przeszłością, trudną, trującą, zdradliwą jak dno jeziora, w którym tonął Mikkel. - Czasem mam wrażenie, że poza centrum Midgardu jest bezpieczniej, niż w jego sercu - przyznała ze słodką swobodą, cicho pociągając przy tym nosem, zakładając kosmyk miodowych włosów za ucho. W zażenowaniu? Nie, nie było przecież w tym nic wstydliwego. - Może powinnam opowiedzieć ci o łowach na demony kryjące się w lasach, albo tropieniu szalenie cennych alchemicznych składników, które rosną w Skandynawii tylko tej jednej nocy… Ale prawda jest taka, Mikkelu, że przyszłam tu po prostu poczytać. Pouczyć się. Na świeżym powietrzu łatwiej się skupić, nawet tak zimnym i surowym - wyznała prozaiczność własnych pobudek, by potem lekkim ruchem ręki wskazać na nieśmiało wystający przez zamek torby róg podręcznika traktującego o alchemii. Błękitna okładka tu i ówdzie nosiła ślady śnieżnego dotyku, porzucona wcześniej na kamieniu, z którego zsunęła się w zaspę, kiedy Sagę zbyt pochłonął ratunek topielca, by zastanawiała się nad bezpieczeństwem własnych rzeczy; te i tak mogła osuszyć w domu, uznawszy pomarszczone strony za dodające lekturze leciwego uroku.
Przechylona delikatnie do boku głowa zbiegła się z reflektującym humorystyczną figlarność spojrzeniem na dźwięk propozycji mężczyzny, rwącej jego godność potrzeby spłaty nieistniejącego przecież długu wdzięczności, potrzeby znajomej, bliźniaczo podobnej. - Jeśli przysięgniesz mi na wszystkie świętości, że nie jesteś bandytą - wymruczała. Blady uśmiech trzeźwiał powoli z pętających go okowów adrenaliny, stawał seraficzny, spokojniejszy, tak jak i oddech wypełniający płuca poczuciem życia uporczywie przylegającego do kości. - I obiecasz, że następnym razem pójdziesz na spacer w kierunku gorących źródeł, nie ledwo zamarzniętych jezior. Nawet w grudniu woda tam jest relaksująca, możesz uwierzyć mi na słowo - dodała Saga, po czym przeciągnęła się leniwie jak kocię, na tyle, na ile pozwalał stożkowy kształt szałasu, i rozsiadła na kocu nieco wygodniej. - Ale wystarczy, że opowiesz mi kim jesteś. Dlaczego akurat dzisiaj Norny zdecydowały o naszym spotkaniu. Jaką kryjesz w sobie sagę, Mikkelu? - nie jesteś mi nic winien.
Mikkel Guldbrandsen
Re: 07.12.2000 – Leśny szałas – M. Guldbrandsen & Bezimienny: S. Moen Sro 29 Lis - 10:27
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Czy zaświaty kusiły Mikkela niczym zakazany owoc? Skądże znowu. Nie śpieszyło mu się na tamten świat. Jako człowiek wierzący, wychowany w duchu poszanowania bogów i tradycji, miał pewność i wiarę, że po śmierci jest coś jeszcze, że istnieją siły wyższe i choć nie zgadzał się ze wszystkimi dogmatami wiary, sprzeczał się o to z młodszą siostrą, to był przekonany o istnieniu zaświatów i o tym, że pewnego dnia ujrzy je na własne oczy. Pytanie brzmiało - czy czekał go tam spokój i cisza, czy może kara za wszystko, czego dopuścił się za życia? Mikkel, wspominając zabójcę swego ojca i kilku innych zwyrodnialców, którym zaszedł za skórę, miał co do tego głębokie wątpliwości. Nie nazwałby się sam dobrym człowiekiem. Nie śpieszyło mu się zatem do poznania oceny bogów wobec własnych uczynków. Odsuwał od siebie te myśli, skupiając się na życiu, które było mu dane - i wbrew podejrzeniom Sagi, wcale nie było ono słodkie. Już teraz smakowało goryczą bólu, wyrzutów sumienia i tęsknoty. - Nie śmiałbym cię obwiniać za rzeczy, na które nie masz wpływu - odparł Guldbrandsen, nieco zaskoczony tak daleko idącymi przypuszczeniami. Co musiałoby się stać, by pożałował tego, że nie utonął w jeziorze na obrzeżach Midgardu w grudniową, ciemną noc, całkiem sam? Jeśli miałby umrzeć, wolałby, aby stało się to inaczej. - Można powiedzieć, że dobrze się stało, że się pomyliłaś i nie zostawiłaś mnie samego, żebym osiągnął cel - dodał żartobliwym tonem, by rozluźnić atmosferę, która przez podejrzenia mojej dziewczyny stała się dziwnie gęsta. Na całe szczęście udało mu się chyba rozwiać te wątpliwości. Nie chciał być brany za samobójcę. - Ale lód nie był twardszy, miałbym więc duży problem. Nie umniejszaj swojej pomocy, Sago, naprawdę mi pomogłaś i jestem za to wdzięczny - powiedział Guldbransen zaraz po niej, stanowczym tonem; może i zdołałby się sam w końcu wyswobodzić z tej parszywej sytuacji, ale tego nie zrobił. Nie było więc co drążyć tematu - Mikkel miał wobec niej dług wdzięczności. Życie pokaże, czy będzie miał okazję spłacenia go. Jak powiedziałaby jego siostra - to wiedziały jedynie Norny.
Mikkel zaś wiedział, że spędzenie w szałasie tym zbyt długiej ilości czasu może okazać się zdradliwe. Prowizoryczne "ściany" szałasu ochroniły ich dwójkę przed mroźnym wiatrem, lecz nie było tu ani kominka, ani paleniska, by móc rozpalić ogień i przy nim się ogrzać. Zdziwił się więc, gdy w blasku przywołanej, magicznej kuli dostrzegł jak dziewczyna o imieniu Saga rozkłada na ziemi koc i rozkłada się na nim jak gdyby nigdy nic.
- Nie zmarzniesz? Nie siedź na zimnej ziemi - zasugerował, lekko ściągając ciemne brwi w wyrazie niepokoju; tego jeszcze brakowało, by po całej tej przygodzie to dziewczyna się rozchorowała, a nie on. Sam powtórzył jeszcze kilkukrotnie to samo zaklęcie pod nosem, aby pozbyć się wilgoci z każdej warstwy ubrania. Spojrzenie ciemnobrązowych oczu zawisło na kanapce owiniętej w brązowy papier. Pokręcił wówczas głową, odmawiając uprzejmie. - Nie jestem głodny, herbata wystarczy, bardzo ci dziękuję, Sago. Bogowie są bardzo łaskawi, że zesłali mi ciebie - zaśmiał się, dopijając gorący napar, zanim zwrócił dziewczynie termos. Fala ciepła znów przyjemnie rozeszła się po ciele. - Dlaczego nie nosisz rękawiczek w taką pogodę? - spytał, zauważywszy dopiero czerwień jej nagich dłoni. Zsunął własne, skórzane, które udało mu się wysuszyć i podał parę dziewczynie. - Załóż je proszę - wyrzekł, w jego tonie zaś jak zwykle zabrzmiała władcza nuta. - Niekiedy tak jest. Najciemniej bywa wszak pod latarnią, czyż nie? Wcale to jednak nie znaczy, że bezpiecznie jest czytać książkę w takiej okolicy w środku nocy - zauważył trzeźwo Guldbrandsen, dostrzegając w jej tłumaczeniach pewne nieścisłości; wyglądała jednak na bardzo młodą, młodszą niż w rzeczywistości, brał ją za dziewczynę, które pewnie ledwie co ukończyła drugi etap magicznej edukacji. - Znasz takie opowieści? Mam nadzieję, że tylko ze stron książek - zdziwił się, wspierając o ścianę i zaplótłszy ręce na szerokiej piersi. Prychnął lekko śmiechem, usłyszawszy warunek, po spełnieniu którego zgodziłaby się odprowadzić do domu. Teraz ją to martwiło, kiedy już wyciągnęła go z jeziora i znalazła się sam na sam w niewielkim szałasie, pozbawiona drogi ucieczki? - Przysięgam, że nie jestem bandytą - powiedział rozbawiony. Właściwie to stał po drugiej stronie barykady, do tego jednak przyznawać się nie zamierzał. - Mógłbym jednak skłamać - przypomniał Sadze zaraz po tym. Mógł skłamać i nawet by się nie zorientowała. - Uważaj w co wierzysz. - I komu wierzysz. - Taką obietnicę chętnie bym złożył, gorące źródła teraz brzmią wyjątkowo kuszące. - Co prawda kąpiel na zewnątrz teraz wzbudzała w Guldbrandsenie raczej niechęć i przyprawiała o zimny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa, to wizja gorących źródeł i zanurzenia się w nich wydawała się przyjemna. - Nikim szczególnym, Sago - wyrzekł łagodnie. Nie zwykł mówić o sobie zbyt wiele, szczególnie obcym, był nieufny; jego zawód wykluczał też opowiastki przypadkowo poznanym osobom o karierze, codziennych zajęciach i zmartwieniach. Zastanowiwszy się nad tym, co mógłby powiedzieć, uświadomił sobie, że poza Kruczą Strażą teraz... Niewiele. Praca zdominowała jego życie. - Najwyraźniej nie na tyle złym, by Norny pozwoliły mi się utopić w tym jeziorze. A teraz wracajmy, to nie jest najlepsze miejsce na pogawędki - zaproponował łagodnym tonem.
Stracił ochotę na podziwianie malowniczych widoków nad jeziorem; z niewysłowioną ulgą powrócił do domu i tym razem zaznał gorącej kąpieli.
Mikkel z tematu
Mikkel zaś wiedział, że spędzenie w szałasie tym zbyt długiej ilości czasu może okazać się zdradliwe. Prowizoryczne "ściany" szałasu ochroniły ich dwójkę przed mroźnym wiatrem, lecz nie było tu ani kominka, ani paleniska, by móc rozpalić ogień i przy nim się ogrzać. Zdziwił się więc, gdy w blasku przywołanej, magicznej kuli dostrzegł jak dziewczyna o imieniu Saga rozkłada na ziemi koc i rozkłada się na nim jak gdyby nigdy nic.
- Nie zmarzniesz? Nie siedź na zimnej ziemi - zasugerował, lekko ściągając ciemne brwi w wyrazie niepokoju; tego jeszcze brakowało, by po całej tej przygodzie to dziewczyna się rozchorowała, a nie on. Sam powtórzył jeszcze kilkukrotnie to samo zaklęcie pod nosem, aby pozbyć się wilgoci z każdej warstwy ubrania. Spojrzenie ciemnobrązowych oczu zawisło na kanapce owiniętej w brązowy papier. Pokręcił wówczas głową, odmawiając uprzejmie. - Nie jestem głodny, herbata wystarczy, bardzo ci dziękuję, Sago. Bogowie są bardzo łaskawi, że zesłali mi ciebie - zaśmiał się, dopijając gorący napar, zanim zwrócił dziewczynie termos. Fala ciepła znów przyjemnie rozeszła się po ciele. - Dlaczego nie nosisz rękawiczek w taką pogodę? - spytał, zauważywszy dopiero czerwień jej nagich dłoni. Zsunął własne, skórzane, które udało mu się wysuszyć i podał parę dziewczynie. - Załóż je proszę - wyrzekł, w jego tonie zaś jak zwykle zabrzmiała władcza nuta. - Niekiedy tak jest. Najciemniej bywa wszak pod latarnią, czyż nie? Wcale to jednak nie znaczy, że bezpiecznie jest czytać książkę w takiej okolicy w środku nocy - zauważył trzeźwo Guldbrandsen, dostrzegając w jej tłumaczeniach pewne nieścisłości; wyglądała jednak na bardzo młodą, młodszą niż w rzeczywistości, brał ją za dziewczynę, które pewnie ledwie co ukończyła drugi etap magicznej edukacji. - Znasz takie opowieści? Mam nadzieję, że tylko ze stron książek - zdziwił się, wspierając o ścianę i zaplótłszy ręce na szerokiej piersi. Prychnął lekko śmiechem, usłyszawszy warunek, po spełnieniu którego zgodziłaby się odprowadzić do domu. Teraz ją to martwiło, kiedy już wyciągnęła go z jeziora i znalazła się sam na sam w niewielkim szałasie, pozbawiona drogi ucieczki? - Przysięgam, że nie jestem bandytą - powiedział rozbawiony. Właściwie to stał po drugiej stronie barykady, do tego jednak przyznawać się nie zamierzał. - Mógłbym jednak skłamać - przypomniał Sadze zaraz po tym. Mógł skłamać i nawet by się nie zorientowała. - Uważaj w co wierzysz. - I komu wierzysz. - Taką obietnicę chętnie bym złożył, gorące źródła teraz brzmią wyjątkowo kuszące. - Co prawda kąpiel na zewnątrz teraz wzbudzała w Guldbrandsenie raczej niechęć i przyprawiała o zimny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa, to wizja gorących źródeł i zanurzenia się w nich wydawała się przyjemna. - Nikim szczególnym, Sago - wyrzekł łagodnie. Nie zwykł mówić o sobie zbyt wiele, szczególnie obcym, był nieufny; jego zawód wykluczał też opowiastki przypadkowo poznanym osobom o karierze, codziennych zajęciach i zmartwieniach. Zastanowiwszy się nad tym, co mógłby powiedzieć, uświadomił sobie, że poza Kruczą Strażą teraz... Niewiele. Praca zdominowała jego życie. - Najwyraźniej nie na tyle złym, by Norny pozwoliły mi się utopić w tym jeziorze. A teraz wracajmy, to nie jest najlepsze miejsce na pogawędki - zaproponował łagodnym tonem.
Stracił ochotę na podziwianie malowniczych widoków nad jeziorem; z niewysłowioną ulgą powrócił do domu i tym razem zaznał gorącej kąpieli.
Mikkel z tematu
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Bezimienny
Re: 07.12.2000 – Leśny szałas – M. Guldbrandsen & Bezimienny: S. Moen Sro 29 Lis - 10:27
Na sugestię odpowiedział mu jedynie wdzięczny uśmiech - dotychczas siedziała przecież na zimnym kamieniu, choć nie mógł tego wiedzieć, zamarzła, przymarzła do miękkiego koca i jedynie widok topielca podążającego do własnej zguby oderwał ją od lodowej rzeźby, zachęcając do ruchu; nie musiał się teraz o nią martwić, nie kiedy to on był ofiarą zdradliwych ogników barwionych czerwienią, które przywiodły go na sam środek jeziora i oczekiwały, że utonie ku ich uciesze. A mimo to odnajdywał w sobie opiekuńczość, żeby zatroszczyć się również i o nią.
W adrenalinie ujawniała się prawda, nie mógł więc być człowiekiem złym, niegodnym zaufania, jak zdawał się sugerować wcześniej w naganie jej ufności, gdy pozwalała odprowadzić się do domu. Saga wzruszyła lekko ramionami, czując, jak powieki dopiero teraz przytłoczył ciężar zmęczenia. Zazwyczaj ratowała w inny sposób. Ściągała z ramion sploty zdenerwowania, muskała palcami mięśnie i nuciła słodkie melodie, które wodziły w kierunku przynajmniej chwilowego wytchnienia. To - było nowe. Wręcz egzotyczne w swojej naturze, ale nie uzależniające, nie na tyle podniecające, żeby odnalazła w tego typu poświęceniu swój nowy narkotyk. Raz wystarczył. Chyba.
- W rękawiczkach trudno byłoby mi czytać, zmieniać kartki - odpowiedziała więc z subtelnym uśmiechem, wyjaśniła prozaiczność decyzji, którą on zapewne uznałby za szczyt głupoty, jednak priorytety po wyprawie na Islandię miała określone tak jasno, jak jasnym było słońce, którego trudno było doświadczyć teraz na midgardzkim niebie. A mimo to przyjęła od Guldbrandsena jego parę i wsunęła ją na dłonie, dziękująca mu przy tym łagodnym szeptem.
Przysięgam, że nie jestem bandytą.
Nie podejrzewała go o to, już nie teraz, może później, gdy o tym wszystkim pomyśli w pełnej trzeźwości niezmąconego już przeżyciem umysłu, w domu, niezdolna zasnąć i przekręcająca się z boku na bok, rozpamiętująca to, do czego doszło nad jeziorem niedaleko leśnego szałasu - lecz teraz wydawało jej się, że Mikkel był jej przyjacielem. Czy nie tak właśnie działało wspólne poczucie zagrożenia? Chemicznie przekłamywało uczucia i zaszczepiało w świadomości fałszywe przekonania, które z czasem mogły, choć nie musiały, ewoluować w coś prawdziwego? Szczęśliwie Saga nie zamierzała teraz pochylać się nad tym faktem, właściwie pochyliła się jedynie nad termosem z herbatą i upiła z niego ostrożny łyk zaraz po tym, jak dolała porcję do kubeczka, który wcześniej mu wręczyła. Gorąc wydawał się wręcz bolesny. Dziwnie niepasujący do otoczenia, zakazany, przesiąknięty owocowym aromatem w słodyczy, która rozlała się po przełyku i doprawiła czerwieni do i tak istniejących już rumieńców; nikim szczególnym, mówił, nie na tyle złym, a jej uśmiech poszerzył się nieznacznie.
- Nie. Nie uwierzyłabym, że jesteś zły - zdecydowała, a kiedy oboje uznali, że czas ruszać w drogę powrotną, pozwoliła Mikkelowi odprowadzić się na ulicę swojej kamienicy, po czym pożegnała go zwróceniem rękawiczek oraz przestrogą, by nigdy więcej nie maszerował za czerwonymi ognikami. Matkowanie za matkowanie.
Bezimienny z tematu
W adrenalinie ujawniała się prawda, nie mógł więc być człowiekiem złym, niegodnym zaufania, jak zdawał się sugerować wcześniej w naganie jej ufności, gdy pozwalała odprowadzić się do domu. Saga wzruszyła lekko ramionami, czując, jak powieki dopiero teraz przytłoczył ciężar zmęczenia. Zazwyczaj ratowała w inny sposób. Ściągała z ramion sploty zdenerwowania, muskała palcami mięśnie i nuciła słodkie melodie, które wodziły w kierunku przynajmniej chwilowego wytchnienia. To - było nowe. Wręcz egzotyczne w swojej naturze, ale nie uzależniające, nie na tyle podniecające, żeby odnalazła w tego typu poświęceniu swój nowy narkotyk. Raz wystarczył. Chyba.
- W rękawiczkach trudno byłoby mi czytać, zmieniać kartki - odpowiedziała więc z subtelnym uśmiechem, wyjaśniła prozaiczność decyzji, którą on zapewne uznałby za szczyt głupoty, jednak priorytety po wyprawie na Islandię miała określone tak jasno, jak jasnym było słońce, którego trudno było doświadczyć teraz na midgardzkim niebie. A mimo to przyjęła od Guldbrandsena jego parę i wsunęła ją na dłonie, dziękująca mu przy tym łagodnym szeptem.
Przysięgam, że nie jestem bandytą.
Nie podejrzewała go o to, już nie teraz, może później, gdy o tym wszystkim pomyśli w pełnej trzeźwości niezmąconego już przeżyciem umysłu, w domu, niezdolna zasnąć i przekręcająca się z boku na bok, rozpamiętująca to, do czego doszło nad jeziorem niedaleko leśnego szałasu - lecz teraz wydawało jej się, że Mikkel był jej przyjacielem. Czy nie tak właśnie działało wspólne poczucie zagrożenia? Chemicznie przekłamywało uczucia i zaszczepiało w świadomości fałszywe przekonania, które z czasem mogły, choć nie musiały, ewoluować w coś prawdziwego? Szczęśliwie Saga nie zamierzała teraz pochylać się nad tym faktem, właściwie pochyliła się jedynie nad termosem z herbatą i upiła z niego ostrożny łyk zaraz po tym, jak dolała porcję do kubeczka, który wcześniej mu wręczyła. Gorąc wydawał się wręcz bolesny. Dziwnie niepasujący do otoczenia, zakazany, przesiąknięty owocowym aromatem w słodyczy, która rozlała się po przełyku i doprawiła czerwieni do i tak istniejących już rumieńców; nikim szczególnym, mówił, nie na tyle złym, a jej uśmiech poszerzył się nieznacznie.
- Nie. Nie uwierzyłabym, że jesteś zły - zdecydowała, a kiedy oboje uznali, że czas ruszać w drogę powrotną, pozwoliła Mikkelowi odprowadzić się na ulicę swojej kamienicy, po czym pożegnała go zwróceniem rękawiczek oraz przestrogą, by nigdy więcej nie maszerował za czerwonymi ognikami. Matkowanie za matkowanie.
Bezimienny z tematu