:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
13.12.2000 – Salon – M. Guldbrandsen & Bezimienny
3 posters
Mikkel Guldbrandsen
Re: 13.12.2000 – Salon – M. Guldbrandsen & Bezimienny Nie 6 Mar - 18:16
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
13.12.2000
Nie tak zaplanował ten dzień, nic nie stało jednak na przeszkodzie, by zmienił plany. Właściwie to uczynił to chętnie, odwlekając w czasie nieprzyjemny obowiązek wizyty w urzędzie na kolejne dni, bo czyż trzynasty grudnia nie powinien być dniem rodzinnym? W czasach, kiedy był dzieckiem i nastolatkiem spędzali go we czwórkę, rodzice, on i Frida. W Tromso, gdzie mieszkali, obchodzono dzień świętej Łucji podobnie do Midgarczyków; mieszkańcy wspólnie dekorowali miasto, odbywała się procesja ku czci świętej Łucji, wspólne zapalano złotą gwiazdę na szczycie najwyższej choinki na głównym placu, okoliczne uliczki zaś wypełniały się straganami, gdzie można było kupić świąteczne ozdoby, podarki, lokalne, tradycyjne przysmaki związane z Jul. Guldbrandsen od dawna nie brał udziału w tych tradycjach; jeszcze kiedy Frida mieszkała razem z nim udawali się wspólnie na ulicę Gammel, by uraczyć się gorącą czekoladą i nacieszyć oko świątecznymi dekoracjami, później jednak ich oboje pochłonęła szara rzeczywistość i związane z nią obowiązki.
Mikkelowi udzielił się jednak entuzjazm kilkuletniej pociechy kuzynki, córki stryja, który przejął rodzinną schedę Guldbrandsenów i prowadził w Tromso dobrze prosperującą destylarnię alkoholi; on i Frida wciąż mieli w niej udziały po zmarłym ojcu i czerpali z nich zyski. Nie mógł odmówić krewnym ani wspólnego spaceru na ulicę Gammel, gdzie nie oparł się namowom i pokusie, aby i samemu nabyć kilka nowych ozdób, ani planom na wspólne spędzenie popołudnia. Eir mówiła, że ma w Midgardzie parę spraw do załatwienia i większe zakupy do zrobienia, zaproponował więc sam, że weźmie pod opiekę jej kilkuletnią córkę; w pierwszej chwili zamierzał zabrać małą do pijalni czekolady, lecz entuzjazm na pomysł wspólnego dekorowania choinki przekonał Guldbrandsena jest znacznie lepszą formą wspólnego spędzenia czasu. Zabrał więc dziewczynkę do siebie, po drodze zatrzymując się jeszcze, aby kupić najzwyklejszą, niedużą jodłę, która miała stanąć w salonie jego midgarckiego mieszkania.
Otworzył przed dziewczynką drzwi, samemu otrzepując buty i płaszcz ze śniegu, pierwszą wpuszczając ją do środka.
- Śmiało - zachęcił ją, żeby weszła głębiej do korytarza, gdzie od razu ciepłe światło rozproszyło ciemność zarówno w nim, jak i w salonie. - Na dworze straszny ziąb. Nie zmarzłaś? Wolisz herbatę, czy kakao? - zaproponował, pewien, że po długim spacerze na takim mrozie dziewczynka powinna się rozgrzać. Pozbywszy się wierzchniego odzienia sam przeszedł do salonu, aby postawić w rogu zakupione drzewko przy pomocy czarów.
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Bezimienny
Re: 13.12.2000 – Salon – M. Guldbrandsen & Bezimienny Pon 7 Mar - 10:12
Tata nazwał ją Ovedia, ale strasznie głupie było to imię. Znacznie bardziej preferowała Panna Księżniczka Ovedia Piękna albo Ovi (z przewagą na to pierwsze). Chociaż na co dzień nie nosiła berła i prawdziwej tiary wysadzanej różowymi i białymi diamencikami, to wszyscy doskonale wiedzieli, że jest królewną, zwłaszcza jej wierny sługa, Pan Misiuliński, który teraz ściskany przez dziewczynkę w prawej ręce, swobodnie dyndał nad posadzką, gdy wskakiwała przez próg do środka, rozglądając się z zaciekawieniem po mieszkaniu. Było w nim wyjątkowo mało zabawek, jakby wujek Mikkel wcale nie był przygotowany na wizytę Miłościwie Panującej Ovedii (tak z kolei nazywała ją mama, co też było w porządku, chociaż nie miała pojęcia, co znaczy „miłościwie”). Dla brzdąca nie miało to jednak żadnego znaczenia, bo wizja ubierania choinki, czyli zabawy, której była największą na świecie fanką (!) od dokładnie sześciu i pół lat (potrafiła pokazać na palcach ilu, tylko z połówką był problem, bo ciężko się zginało paluszek w ten sposób), przysłaniała teraz wszelkie inne potrzeby, jak na przykład zdjęcie bucików albo czapki. Nieco nieśmiało podążała w głąb mieszkania, po drodze unosząc pluszaka wyżej, aby też zobaczył nowy plac zabaw.
— Kakałko — odparła szczęśliwa, podskakując jeszcze w górę tuż obok nóg Mikkela, aby w pełen sposób zobrazować, jak dobrym pomysłem był czekoladowy napój. — A mama robi takie z piankami i z bałwankiem na górze, wiesz wujek? Zrobisz mi z bałwankiem? — wielkie niebieskie oczy wpatrujące się w mężczyznę po prostu nie mogłyby pod żadnym pozorem znieść odmowy, jeśli taka padłaby z jego ust. — I panu Misiulińskiemu też, bo ma zimny nosek, patrzaj! — rączki wyciągnęła w górę, aby podać mu swojego towarzysza i najwierniejszego sługę, by mógł sprawdzić i egzaminować jego zły stan zdrowia. Jeszcze tego brakowało, aby się rozchorował, gdy przed nimi było tak wiele obowiązków królewskich do wypełnienia. Wycieczka do obcego królestwa Midigaradu i jakieś łażenie w kółko nie były co prawda spełnieniem dziecięcych marzeń, które o wiele bardziej wolały diabelski młyn, albo karuzelę w wesołym miasteczku, ale bombki i kakałko już tak.
— Wujek, a- a- a- — zapowietrzyła się, próbując znaleźć odpowiednie słowa. — A co to jest domek publiczny? Tam mieszkała Łucja — zapytała zaciekawiona, słysząc na procesji o legendzie patronki tego dnia, chociaż polowy nie rozumiała, co się do niej mówiło, to przecież była w odpowiednim wieku, żeby zadawać nawet najtrudniejsze pytania.
— Kakałko — odparła szczęśliwa, podskakując jeszcze w górę tuż obok nóg Mikkela, aby w pełen sposób zobrazować, jak dobrym pomysłem był czekoladowy napój. — A mama robi takie z piankami i z bałwankiem na górze, wiesz wujek? Zrobisz mi z bałwankiem? — wielkie niebieskie oczy wpatrujące się w mężczyznę po prostu nie mogłyby pod żadnym pozorem znieść odmowy, jeśli taka padłaby z jego ust. — I panu Misiulińskiemu też, bo ma zimny nosek, patrzaj! — rączki wyciągnęła w górę, aby podać mu swojego towarzysza i najwierniejszego sługę, by mógł sprawdzić i egzaminować jego zły stan zdrowia. Jeszcze tego brakowało, aby się rozchorował, gdy przed nimi było tak wiele obowiązków królewskich do wypełnienia. Wycieczka do obcego królestwa Midigaradu i jakieś łażenie w kółko nie były co prawda spełnieniem dziecięcych marzeń, które o wiele bardziej wolały diabelski młyn, albo karuzelę w wesołym miasteczku, ale bombki i kakałko już tak.
— Wujek, a- a- a- — zapowietrzyła się, próbując znaleźć odpowiednie słowa. — A co to jest domek publiczny? Tam mieszkała Łucja — zapytała zaciekawiona, słysząc na procesji o legendzie patronki tego dnia, chociaż polowy nie rozumiała, co się do niej mówiło, to przecież była w odpowiednim wieku, żeby zadawać nawet najtrudniejsze pytania.
Mikkel Guldbrandsen
Re: 13.12.2000 – Salon – M. Guldbrandsen & Bezimienny Wto 8 Mar - 16:26
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Odwzajemnił uśmiech Ovedii, choć jej entuzjazm i skakanie wokół wprawiało mężczyznę w lekkie zakłopotanie, nie wiedział bowiem jak powinien zareagować. Podnieść ją do góry? Przywołać do porządku, żeby przypadkiem nie przewróciła się i nie skręciła kostki? Jeszcze tego brakowało, żeby zrobiła sobie krzywdę pod jego opieką.
- W takim razie kakao. Mam nadzieję, że uczynisz mi ten zaszczyt, księżniczko i pójdziesz ze mną do kuchni, co? - zwrócił się do dziewczynki, pochylając przy tym lekko, jakby rzeczywiście kłaniał się przed członkiem rodziny królewskiej. - Chyba nie mam pianek, ale sprawdzimy. Jaki to bałwanek? - spytał zdezorientowany. Samo zrobienie kakao raczej nie przekraczało jego możliwości jeśli chodziło o gotowanie (był w tym absolutnie beznadziejny, szafki i lodówka świeciły więc pustkami, poza produktami, które wystarczyło zalać albo podgrzać), ale z czego był zrobiony ten bałwanek? Z pianek?
Mikkel odebrał od latorośli kuzynki przytulankę, uniósł ją do twarzy, przyglądając się pyszczkowi zabawki z przymrużonymi oczyma. - Rzeczywiście. Wypadałoby więc rozpalić w kominku, nie sądzisz? Będzie mu cieplej - zasugerował, przechodząc przez salon w stronę aneksu kuchennego, po drodze wyciągając prawą dłoń ku kominkowi. -Afl - wyszeptał, z pomiędzy jego palców zaś wymknął się jasnopomarańczowy promień zaklęcia, dzięki któremu w niewielkim, minimalistycznym kominku zaczął radośnie trzaskać ogień. Sam lubił, kiedy w mieszkaniu temperatura było raczej dość chłodno, lepiej mu się wtedy myślało, nie chciał jednak, żeby Ovedia zmarzła, zwłaszcza, że dopiero wrócili ze spaceru po mrozie.
Ledwie zdążył stanąć przy blacie, gdzie położył przytulankę, pana Milusińskiego, w pozycji siedzącej, jakby miał się przyglądać ich poczynaniom, po czym wyciągnął z szafki niewielki rondel i kakao, z lodówki zaś mleko. Szklana butelka prawie wyślizgnęła mu się z dłoni, kiedy Ovedia dokończyła swoje pytanie - o domek publiczny. Na Odyna, jęknął w duchu, zastanawiając się dlaczego akurat jego o to pyta, czemu musiało paść na niego? Co miał jej powiedzieć? Jak to wytłumaczyć? Dzisiaj odbywała się w Midgardzie procesja, mogła usłyszeć to przypadkiem, albo i wcześniej, kiedy rozmawiano o świętej Łucji.
- To jest... - zaczął Mikkel, mieszając łyżką w rondlu, w którym grzało się mleko na kakao; umyślnie przeciągał samogłoski, dając sobie dodatkowe chwile na zastanowienie. - Taki domek, gdzie mieszka dużo pań, żeby nie czuły się samotne. Mieszkają sobie tak razem, po prostu. Mówi się publiczny, bo każdy może tam zamieszkać - wytłumaczył jej w końcu koślawo, przelewając kakao do trzech kubków. Jeden rzeczywiście postawił przy przytulance, zgodnie z życzeniem Ovedii. - Proszę. księżniczko. Chcesz zobaczyć jakie mamy ozdoby na choinkę? Zawiesisz pierwszą? - spytał, z histeryczną wręcz nadzieją, że dziewczynka porzuci temat domu publicznego i powróci do entuzjazmu związanego z dekorowaniem drzewka, które stanęło już w kącie, gotowe do przystrajania. Zaklęciem przywołał pakunki z nowymi ozdobami, spoczęły na podłodze, wystarczająco daleko od kominka, żeby papierowe torby przypadkiem nie zajęły się ogniem - albo nie wtrąciła ich do niego energiczna Ovedia.
- Spójrz tylko na te - zasugerował, odkładając własny kubek na stolik przy sofie, żeby pokazać dziewczynce komplet zawieszek z runami. - Wiesz co to za symbole?
- W takim razie kakao. Mam nadzieję, że uczynisz mi ten zaszczyt, księżniczko i pójdziesz ze mną do kuchni, co? - zwrócił się do dziewczynki, pochylając przy tym lekko, jakby rzeczywiście kłaniał się przed członkiem rodziny królewskiej. - Chyba nie mam pianek, ale sprawdzimy. Jaki to bałwanek? - spytał zdezorientowany. Samo zrobienie kakao raczej nie przekraczało jego możliwości jeśli chodziło o gotowanie (był w tym absolutnie beznadziejny, szafki i lodówka świeciły więc pustkami, poza produktami, które wystarczyło zalać albo podgrzać), ale z czego był zrobiony ten bałwanek? Z pianek?
Mikkel odebrał od latorośli kuzynki przytulankę, uniósł ją do twarzy, przyglądając się pyszczkowi zabawki z przymrużonymi oczyma. - Rzeczywiście. Wypadałoby więc rozpalić w kominku, nie sądzisz? Będzie mu cieplej - zasugerował, przechodząc przez salon w stronę aneksu kuchennego, po drodze wyciągając prawą dłoń ku kominkowi. -Afl - wyszeptał, z pomiędzy jego palców zaś wymknął się jasnopomarańczowy promień zaklęcia, dzięki któremu w niewielkim, minimalistycznym kominku zaczął radośnie trzaskać ogień. Sam lubił, kiedy w mieszkaniu temperatura było raczej dość chłodno, lepiej mu się wtedy myślało, nie chciał jednak, żeby Ovedia zmarzła, zwłaszcza, że dopiero wrócili ze spaceru po mrozie.
Ledwie zdążył stanąć przy blacie, gdzie położył przytulankę, pana Milusińskiego, w pozycji siedzącej, jakby miał się przyglądać ich poczynaniom, po czym wyciągnął z szafki niewielki rondel i kakao, z lodówki zaś mleko. Szklana butelka prawie wyślizgnęła mu się z dłoni, kiedy Ovedia dokończyła swoje pytanie - o domek publiczny. Na Odyna, jęknął w duchu, zastanawiając się dlaczego akurat jego o to pyta, czemu musiało paść na niego? Co miał jej powiedzieć? Jak to wytłumaczyć? Dzisiaj odbywała się w Midgardzie procesja, mogła usłyszeć to przypadkiem, albo i wcześniej, kiedy rozmawiano o świętej Łucji.
- To jest... - zaczął Mikkel, mieszając łyżką w rondlu, w którym grzało się mleko na kakao; umyślnie przeciągał samogłoski, dając sobie dodatkowe chwile na zastanowienie. - Taki domek, gdzie mieszka dużo pań, żeby nie czuły się samotne. Mieszkają sobie tak razem, po prostu. Mówi się publiczny, bo każdy może tam zamieszkać - wytłumaczył jej w końcu koślawo, przelewając kakao do trzech kubków. Jeden rzeczywiście postawił przy przytulance, zgodnie z życzeniem Ovedii. - Proszę. księżniczko. Chcesz zobaczyć jakie mamy ozdoby na choinkę? Zawiesisz pierwszą? - spytał, z histeryczną wręcz nadzieją, że dziewczynka porzuci temat domu publicznego i powróci do entuzjazmu związanego z dekorowaniem drzewka, które stanęło już w kącie, gotowe do przystrajania. Zaklęciem przywołał pakunki z nowymi ozdobami, spoczęły na podłodze, wystarczająco daleko od kominka, żeby papierowe torby przypadkiem nie zajęły się ogniem - albo nie wtrąciła ich do niego energiczna Ovedia.
- Spójrz tylko na te - zasugerował, odkładając własny kubek na stolik przy sofie, żeby pokazać dziewczynce komplet zawieszek z runami. - Wiesz co to za symbole?
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Bezimienny
Re: 13.12.2000 – Salon – M. Guldbrandsen & Bezimienny Wto 8 Mar - 19:09
Skinęła głową, roześmiana na reakcje wujka, który zdecydowanie widać, że wiedział z kim ma do czynienia. Dygnęła, omal przechylając się w bok, na szczęście dzięki niezwykłej królewskiej gracji zdołała utrzymać równowagę i nie przewrócić, po czym pobiegła za mężczyzną zadowolona.
— No bałwanek — mówiła, jakby to było wręcz tak banalne, że fakt, że ktoś taki dorosły mógł nie wiedzieć, o co chodzi, był żartem. — Taki okrągły w kapeluszu — zaśmiała się, gestykulując i pokazując gabaryty śnieżnej postaci, którą koniecznie chciała widzieć na swoim kakałku. Oczywiście tylko Ovedii i prawdopodobnie jej mama były świadome, o co chodzi, ale to nie miało najmniejszego znaczenia, tak długo, jak dziewczynka dostanie swojego bałwanka. — Piankowy — dodała w końcu widząc powątpiewanie w oczach Mikkela. Najważniejsze, że zajął się zmarzniętym panem Misiulińskim, który bardziej niż ona (chociaż policzki teraz przechodziły rumieńcem na wejście do ciepłego pomieszczenia) potrzebował wysokiej temperatury, aby nie dostać gorączki! Jeszcze tego by brakowało! Na szczęście w kominku buchnął ogień.
Mała królewna chwyciła nóżkę pluszaka, którego Mikkel postawił na wysokim blacie i podbiegła do kominka, nauczona już, że nie wolno podchodzić za blisko i posadziła swojego wiernego pluszowego kompana, aby też mógł się ogrzać, w oczekiwaniu na kakałko.
— Ale fajnie tam musi być! To ja chcę mieszkać w takim domku publicznym i mieć sto koleżanek! Myślisz, że pan Misiuliński też będzie mógł? I bym miała żółty pokój tam i bym się ciągle bawiła — rozmarzyła się na myśl, że nie będzie ograniczana żadnymi godzinami wieczorynek i zawsze w pobliżu będzie ktoś, kto akurat też będzie mieć ochotę na zabawę. Odbierając kubek pełen gorącego kakao, upiła wielki łyk, zaraz potem dysząc ciężko, bo to było gorące. Nie popłakała się, jednak prawdziwe królewny nie płaczą, bo muszą być silne i odważne dla swoich poddanych, a Mikkel przecież nazwał ją księżniczką, to nie mogła teraz zostać w jego oczach tchórzem!
— Tak! — pisnęła na propozycję zawieszenia pierwszej ozdoby i niemal rzucając się w stronę pakunków, które chwile potem wylądowały w jakiejś odległości od nich, zaczęła podskakiwać w miejscu, w oczekiwaniu aż NAJLEPSZY WUJEK ŚWIATA pokaże te wszystkie piękne kolorowe dekoracje. Liczyła na bombki w kształcie słoneczek, niebieskie ogony i różnokolorowe lampki, a w zamian za to okazało się, że ten wyciągnął te symbole, których wciąż jej uczyli, a których dalej nie potrafiła. — To są runy — odpowiedziała pełna dumy, zadzierając nosek w górę. — Robi się nimi takie rzeczy magiczne, ja nie umiem jeszcze, ale się nauczę i... — i nagle kichnęła, odsuwając się na krok do tylu, lecz wyciągając rączki, aby zgodnie z obietnicą mężczyzny (a danego słowa nie wolno łamać!) zawiesić pierwszą runę na drzewku.
— No bałwanek — mówiła, jakby to było wręcz tak banalne, że fakt, że ktoś taki dorosły mógł nie wiedzieć, o co chodzi, był żartem. — Taki okrągły w kapeluszu — zaśmiała się, gestykulując i pokazując gabaryty śnieżnej postaci, którą koniecznie chciała widzieć na swoim kakałku. Oczywiście tylko Ovedii i prawdopodobnie jej mama były świadome, o co chodzi, ale to nie miało najmniejszego znaczenia, tak długo, jak dziewczynka dostanie swojego bałwanka. — Piankowy — dodała w końcu widząc powątpiewanie w oczach Mikkela. Najważniejsze, że zajął się zmarzniętym panem Misiulińskim, który bardziej niż ona (chociaż policzki teraz przechodziły rumieńcem na wejście do ciepłego pomieszczenia) potrzebował wysokiej temperatury, aby nie dostać gorączki! Jeszcze tego by brakowało! Na szczęście w kominku buchnął ogień.
Mała królewna chwyciła nóżkę pluszaka, którego Mikkel postawił na wysokim blacie i podbiegła do kominka, nauczona już, że nie wolno podchodzić za blisko i posadziła swojego wiernego pluszowego kompana, aby też mógł się ogrzać, w oczekiwaniu na kakałko.
— Ale fajnie tam musi być! To ja chcę mieszkać w takim domku publicznym i mieć sto koleżanek! Myślisz, że pan Misiuliński też będzie mógł? I bym miała żółty pokój tam i bym się ciągle bawiła — rozmarzyła się na myśl, że nie będzie ograniczana żadnymi godzinami wieczorynek i zawsze w pobliżu będzie ktoś, kto akurat też będzie mieć ochotę na zabawę. Odbierając kubek pełen gorącego kakao, upiła wielki łyk, zaraz potem dysząc ciężko, bo to było gorące. Nie popłakała się, jednak prawdziwe królewny nie płaczą, bo muszą być silne i odważne dla swoich poddanych, a Mikkel przecież nazwał ją księżniczką, to nie mogła teraz zostać w jego oczach tchórzem!
— Tak! — pisnęła na propozycję zawieszenia pierwszej ozdoby i niemal rzucając się w stronę pakunków, które chwile potem wylądowały w jakiejś odległości od nich, zaczęła podskakiwać w miejscu, w oczekiwaniu aż NAJLEPSZY WUJEK ŚWIATA pokaże te wszystkie piękne kolorowe dekoracje. Liczyła na bombki w kształcie słoneczek, niebieskie ogony i różnokolorowe lampki, a w zamian za to okazało się, że ten wyciągnął te symbole, których wciąż jej uczyli, a których dalej nie potrafiła. — To są runy — odpowiedziała pełna dumy, zadzierając nosek w górę. — Robi się nimi takie rzeczy magiczne, ja nie umiem jeszcze, ale się nauczę i... — i nagle kichnęła, odsuwając się na krok do tylu, lecz wyciągając rączki, aby zgodnie z obietnicą mężczyzny (a danego słowa nie wolno łamać!) zawiesić pierwszą runę na drzewku.
Mikkel Guldbrandsen
Re: 13.12.2000 – Salon – M. Guldbrandsen & Bezimienny Wto 8 Mar - 20:21
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Nie miał doświadczenia z dziećmi, sam wciąż nie sprowadził na świat potomstwa, rzadko spędzał czas w ich towarzystwie, był jednak starszym bratem. Kiedy Frida liczyła sobie tyle lat, co Ovedia, on był już nastolatkiem, niekiedy więc powierzano mu ją pod opiekę i czuł się za siostrę szczególnie odpowiedzialny. Zwłaszcza od chwili, kiedy oboje stracili ojca. Trochę więc pamiętał jak rozmawiać z dziewczynkami w tym wieku, a przynajmniej teraz odświeżał sobie pamięć. Wciąż jednak czuł się tak, jakby stąpał po kruchym lodzie - jak zaledwie kilka dni wcześniej, gdy zaczarowany przez zwodnicze wodniki wkroczył na zamarznięte jezioro i wpadł do lodowatej wody.
- Ach, teraz już rozumiem - odparł takim tonem, jakby dopiero teraz Ovedia go oświeciła w swojej łaskawości; wątpił w swoje umiejętności do prac manualnych i dekorowania, żeby chociaż spróbować zmajstrować podobnego bałwanka na kubku. Zajrzał do szafki, gdzie trzymał drobne przekąski, by przekonać się, że pianek nie miał. - Niestety chyba wrogowie twojego królestwa wykradli mi wszystkie pianki - stwierdził z żalem, kontynuując grę w teatrzyku dziewczynki, tak lubiącej nazywać się królewną i udawać, że wszystko wokół było poddanym jej dworem - mógł w to brnąć dla jej uciechy, nie uderzało to w jego godność, pamiętał o tym z odwiedzin w Tromso i spotkania u stryja, a dziadka dziewczynki. - Możemy za to pocieszyć się ciastkami z masłem orzechowym. Masz ochotę? - zaproponował Mikkel, machając pudełkiem zachęcająco, aby wynagrodzić Ovedii zawód z powodu niepełnego kakao.
Kolejny sposób na odwrócenie uwagi dziewczynki od trudnego tematu domu publicznego, w którym mieszkała Łucja zawiódł. Guldbrandsen niemal zakrztusił się własnym czekoladowym napojem przez oświadczenie, że chciałaby tam zamieszkać. Zaczął się gorączkowo zastanawiać jak z tego wybrnąć i czy jej matka go zabije, kiedy się dowie o tej rozmowie.
- Oj nie, nie chciałabyś, wierz mi. Nie jest tam zbyt przyjemnie. W dodatku każdy może tam przyjść. Nawet ktoś kogo bardzo nie lubisz. Sto osób to bardzo, bardzo dużo, nie uważasz? Lepiej mieć swój własny pokój, taki jak twój. Jaki masz pokój? Chyba mi go nie pokazywałaś - mówił dalej, wciąż starając się przekierować rozmowę z dziewczynką na inne, właściwe tory. - Pochuchaj trochę, o tak - zasugerował Ovedii, samemu dmuchając na kakao, zauważywszy, że pierwszy łyk wzięła za duży, a on go nie przestudził przed podaniem.
Nie sposób było nie uśmiechnąć się przez entuzjazm kilkulatki. Nawet nie żałował, że zmienił plany przez spotkanie z jej matką i spędzał to popołudnie właśnie w taki sposób. Przypominały mu się dawne czasy, kiedy wspólnie z Fridą dekorowali świąteczne drzewko w domu rodzinnym.
- Dokładnie tak. Brawo! Znasz już jakieś? - odparł lekko zdziwiony, ale w przyjemny sposób. Ovedia może i jak typowa dziewczynka uwielbiała kolor różowy i tytułowanie jej księżniczką, wydawała się jednak wyjątkowo bystra i rezolutna. - Pewnie, że się nauczysz. Wszystko pójdzie z czasem. - [b]Na zdrowie - powiedział, kiedy uroczo kichnęła. Sam także dołączył do dekorowanie, a runy-zawieszki znalazły się także na najwyższych gałęziach choinki, gdzie kilkulatka nie mogłaby sama dosięgnąć. Z pudeł, które wydostał z szafy, wyciągnął trochę szklanych bombek. Nie spełniły pewnie jej oczekiwań, okazały się raczej pozbawione dekoracji, jedynie kolorowe, minimalistyczne. Do tego miał jeszcze dwa łańcuchy - jeden czerwony, drugi srebrny. Wyciągnął oba w kierunku Ovedii, by wybrała, który sama chce zawiesić.
- Chciałabyś zawiesić złotą gwiazdę? - zapytał jej, świadom, że na pewno będzie chciała dostać w swoje łapki najważniejszą z ozdób.
- Ach, teraz już rozumiem - odparł takim tonem, jakby dopiero teraz Ovedia go oświeciła w swojej łaskawości; wątpił w swoje umiejętności do prac manualnych i dekorowania, żeby chociaż spróbować zmajstrować podobnego bałwanka na kubku. Zajrzał do szafki, gdzie trzymał drobne przekąski, by przekonać się, że pianek nie miał. - Niestety chyba wrogowie twojego królestwa wykradli mi wszystkie pianki - stwierdził z żalem, kontynuując grę w teatrzyku dziewczynki, tak lubiącej nazywać się królewną i udawać, że wszystko wokół było poddanym jej dworem - mógł w to brnąć dla jej uciechy, nie uderzało to w jego godność, pamiętał o tym z odwiedzin w Tromso i spotkania u stryja, a dziadka dziewczynki. - Możemy za to pocieszyć się ciastkami z masłem orzechowym. Masz ochotę? - zaproponował Mikkel, machając pudełkiem zachęcająco, aby wynagrodzić Ovedii zawód z powodu niepełnego kakao.
Kolejny sposób na odwrócenie uwagi dziewczynki od trudnego tematu domu publicznego, w którym mieszkała Łucja zawiódł. Guldbrandsen niemal zakrztusił się własnym czekoladowym napojem przez oświadczenie, że chciałaby tam zamieszkać. Zaczął się gorączkowo zastanawiać jak z tego wybrnąć i czy jej matka go zabije, kiedy się dowie o tej rozmowie.
- Oj nie, nie chciałabyś, wierz mi. Nie jest tam zbyt przyjemnie. W dodatku każdy może tam przyjść. Nawet ktoś kogo bardzo nie lubisz. Sto osób to bardzo, bardzo dużo, nie uważasz? Lepiej mieć swój własny pokój, taki jak twój. Jaki masz pokój? Chyba mi go nie pokazywałaś - mówił dalej, wciąż starając się przekierować rozmowę z dziewczynką na inne, właściwe tory. - Pochuchaj trochę, o tak - zasugerował Ovedii, samemu dmuchając na kakao, zauważywszy, że pierwszy łyk wzięła za duży, a on go nie przestudził przed podaniem.
Nie sposób było nie uśmiechnąć się przez entuzjazm kilkulatki. Nawet nie żałował, że zmienił plany przez spotkanie z jej matką i spędzał to popołudnie właśnie w taki sposób. Przypominały mu się dawne czasy, kiedy wspólnie z Fridą dekorowali świąteczne drzewko w domu rodzinnym.
- Dokładnie tak. Brawo! Znasz już jakieś? - odparł lekko zdziwiony, ale w przyjemny sposób. Ovedia może i jak typowa dziewczynka uwielbiała kolor różowy i tytułowanie jej księżniczką, wydawała się jednak wyjątkowo bystra i rezolutna. - Pewnie, że się nauczysz. Wszystko pójdzie z czasem. - [b]Na zdrowie - powiedział, kiedy uroczo kichnęła. Sam także dołączył do dekorowanie, a runy-zawieszki znalazły się także na najwyższych gałęziach choinki, gdzie kilkulatka nie mogłaby sama dosięgnąć. Z pudeł, które wydostał z szafy, wyciągnął trochę szklanych bombek. Nie spełniły pewnie jej oczekiwań, okazały się raczej pozbawione dekoracji, jedynie kolorowe, minimalistyczne. Do tego miał jeszcze dwa łańcuchy - jeden czerwony, drugi srebrny. Wyciągnął oba w kierunku Ovedii, by wybrała, który sama chce zawiesić.
- Chciałabyś zawiesić złotą gwiazdę? - zapytał jej, świadom, że na pewno będzie chciała dostać w swoje łapki najważniejszą z ozdób.
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Bezimienny
Re: 13.12.2000 – Salon – M. Guldbrandsen & Bezimienny Wto 8 Mar - 22:33
W pierwszej chwili, gdy Mikkel oznajmił, że w całym królestwie zabrakło pianek, Ovedia chciała usiąść na ziemi i płakać. Oczy już niemal zaszły łzami, a wargi były bliskie trzęsienia się, ale postanowiła, że skoro ma być najpiękniejszą księżniczką w całym regionie, to nie może beczeć. Wrogowie, którzy zabrali pianki, popamiętają! Naśle na nich tysiąc misiów albo milion drewnianych kolejek, którymi zwykła bawić się, przewożąc wszystkie pluszaki po całym pokoju.
— Musisz ich znaleźć wujek i musimy ich pokonać! — odparła bojowym tonem, godząc się, że tym razem nie wypije kakałka z bałwankiem. Dodatkowo zaproponowane ciastka z masłem orzechowym przyjęła z ogromną wdzięcznością, otwierając dziecięce oczy szerzej niż wcześniej. Nigdy chyba nie jadła takich ciastek, a może jadła i nie pamięta? Tutaj było tyle nowości i to takich zupełnie niespotykanych wcześniej, że po prostu nie mogła powstrzymać zachwytu (bałwanek odszedł już dawno w zapomnienie).
Wujek był wyjątkowo mądrym wujkiem, skoro opowiadał jej tyle rzeczy i ostrzegał. Rzecz jasna dziecko, jak to dziecko, wolałoby się samo sparzyć, aby się przekonać, ale ostatecznie Ovedia była naprawdę mądrą księżniczką, dlatego też słuchała swoich wiernych doradców. — Musisz przyjść do sali balowej! Mam tam gwiazdki na suficie i księżyc i słońce, bo ja bardzo lubię słońce i jest wszędzie żółto i kolorowo i mam bardzo dużo misiów! — otworzyła ramionka, aby pokazać, jak wiele się ich zmieści, jakby je wziąć i tak wszystkie przytulić. Nie była przesadnie rozpieszczana. Musiała za to dbać o swoich pluszowych poddanych, wraz z najwierniejszym kompanem, Panem Misiulińskim. Pewnie wszyscy nie zmieściliby się w domku publicznym, dlatego postanowiła porzucić ten temat. Dmuchała jak szalona, aby jak najszybciej upić słodki napój. Smak czekolady, jaki rozchodził się po całej buzi (zostawiając parę kropel na brodzie), skutecznie wynagradzał brak piankowego stworka i możliwości zamieszkania tam, gdzie Łucja, ale dzień tak wypełniony atrakcjami sprawiał, że już nawet kakałko nie było ważne, bo oto nadchodziły kolejne wyzwania.
— Znam tą taką fahu i taką o — w powietrzu narysowała coś, co przypominać mogło raido. — I więcej nie pamiętam teraz... — nie posmutniała, zbyt zajęta była przypatrywaniem się co też takiego dobrego Mikkel wyciąga z tych wszystkich pudeł. Nawet pomimo braku setek ozdób na bombkach, była właśnie najszczęśliwszym dzieckiem świata, mogącym pobawić się w zupełnie obcym królestwie. Bez wahania wskazała na czerwony łańcuch i niemal wyrwała go z rąk Mikkela biegnąc od razu w stronę drzewka, na który ów narzuciła jedynie na swojej wysokości (czyli gdzieś do pasa mężczyzny), ale to wystarczyło, by była ogromnie dumna ze swojej pracy i patrzyła na nią z podziwem.
— Bardzo tak! — chwyciła gwiazdę czym prędzej w małe dłonie i skacząc w górę, próbowała znaleźć się tak wysoko, aby bez problemów zawiesić ją na szczycie. — A to prawda, że gwiazdy jak spadają i się pomyśli życzenie, to się życzenie spełnia? Ja bym chciała mieć wielki zamek taki do chmur i dużo aligatorów — z jakiegoś powodu właśnie tego pragnęła. — A ty wujek? Co byś chciał?
— Musisz ich znaleźć wujek i musimy ich pokonać! — odparła bojowym tonem, godząc się, że tym razem nie wypije kakałka z bałwankiem. Dodatkowo zaproponowane ciastka z masłem orzechowym przyjęła z ogromną wdzięcznością, otwierając dziecięce oczy szerzej niż wcześniej. Nigdy chyba nie jadła takich ciastek, a może jadła i nie pamięta? Tutaj było tyle nowości i to takich zupełnie niespotykanych wcześniej, że po prostu nie mogła powstrzymać zachwytu (bałwanek odszedł już dawno w zapomnienie).
Wujek był wyjątkowo mądrym wujkiem, skoro opowiadał jej tyle rzeczy i ostrzegał. Rzecz jasna dziecko, jak to dziecko, wolałoby się samo sparzyć, aby się przekonać, ale ostatecznie Ovedia była naprawdę mądrą księżniczką, dlatego też słuchała swoich wiernych doradców. — Musisz przyjść do sali balowej! Mam tam gwiazdki na suficie i księżyc i słońce, bo ja bardzo lubię słońce i jest wszędzie żółto i kolorowo i mam bardzo dużo misiów! — otworzyła ramionka, aby pokazać, jak wiele się ich zmieści, jakby je wziąć i tak wszystkie przytulić. Nie była przesadnie rozpieszczana. Musiała za to dbać o swoich pluszowych poddanych, wraz z najwierniejszym kompanem, Panem Misiulińskim. Pewnie wszyscy nie zmieściliby się w domku publicznym, dlatego postanowiła porzucić ten temat. Dmuchała jak szalona, aby jak najszybciej upić słodki napój. Smak czekolady, jaki rozchodził się po całej buzi (zostawiając parę kropel na brodzie), skutecznie wynagradzał brak piankowego stworka i możliwości zamieszkania tam, gdzie Łucja, ale dzień tak wypełniony atrakcjami sprawiał, że już nawet kakałko nie było ważne, bo oto nadchodziły kolejne wyzwania.
— Znam tą taką fahu i taką o — w powietrzu narysowała coś, co przypominać mogło raido. — I więcej nie pamiętam teraz... — nie posmutniała, zbyt zajęta była przypatrywaniem się co też takiego dobrego Mikkel wyciąga z tych wszystkich pudeł. Nawet pomimo braku setek ozdób na bombkach, była właśnie najszczęśliwszym dzieckiem świata, mogącym pobawić się w zupełnie obcym królestwie. Bez wahania wskazała na czerwony łańcuch i niemal wyrwała go z rąk Mikkela biegnąc od razu w stronę drzewka, na który ów narzuciła jedynie na swojej wysokości (czyli gdzieś do pasa mężczyzny), ale to wystarczyło, by była ogromnie dumna ze swojej pracy i patrzyła na nią z podziwem.
— Bardzo tak! — chwyciła gwiazdę czym prędzej w małe dłonie i skacząc w górę, próbowała znaleźć się tak wysoko, aby bez problemów zawiesić ją na szczycie. — A to prawda, że gwiazdy jak spadają i się pomyśli życzenie, to się życzenie spełnia? Ja bym chciała mieć wielki zamek taki do chmur i dużo aligatorów — z jakiegoś powodu właśnie tego pragnęła. — A ty wujek? Co byś chciał?
Mikkel Guldbrandsen
Re: 13.12.2000 – Salon – M. Guldbrandsen & Bezimienny Sro 9 Mar - 20:11
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Smutek jaki namalowała na twarzy Ovedii informacja o braku pianek przypomniał Mikkelowi znów, że niewielkie miał doświadczenie z dziećmi, a postępowanie z nimi przypominało czasami stąpanie po kruchym lodzie. Jeden nieostrożny ruch i człowiek zatopi się w lodowatej toni ich histerii, rozpaczy i gorzkich, rzewnie wylewanych łez. Otwierał już usta, by ją pocieszyć, powiedzieć, że ciastka z masłem orzechowym są naprawdę dobre (nie potrafił ich sobie odmówić i zawsze miał zapas, jedna z nielicznych przyjemności w życiu) , sytuacja nie rozwinęła się jednak tak źle jak się spodziewał.
- Naturalnie, księżniczko, zostaw to mnie. Obiecuję, że się tym zajmę. To nie na twoje delikatne rączki - powiedział pokojowym tonem, niemalże uroczystym. Niemalże odetchnął z ulgą, gdy Ovedia porzuciła temat domu publicznego. Udało mu się. Nie wiedział jak inaczej jej to wytłumaczyć. W sposób, który nie odsłoni przed nią brutalnej prawdy, na nią było stanowczo za wcześnie i to nie on powinien to wyjaśniać dziecku, a rodzice, a jednocześnie nie będzie kłamstwem, czy ucięciem tematu. - Oczywiście, z chęcią, gdy tylko będę w Tromso. Może uda mi się przyjechać przed świętami. Może nawet z ciocią Fridą - wyrzekł Mikkel, zastanawiając się, czy znajdą z siostrą chwilę, by odwiedzić stryja i jego rodzinę. Mieli zaplanowany krótki pobyt na północy - dzień z matką, zanim wyjedzie na Jul do Szwecji i dzień z babką Myrthild, która go nie znosiła. Z pewnością będzie to cudowny, rodzinny czas. Chyba nawet wolałby spędzić go z Ovedią w jej różowym pokoju w Tromso, udając jednego z rycerzy królewskiego dworu, niż znów znosić oceniające spojrzenie babki, patrzącej na niego w taki sposób, jakby znała każdy niecny występek wnuka.
- Bifask - wyrzekł spokojnie inkantację zaklęcia, aby unieść jedną z bombek wysoko i zawiesić na gałęzi z tyłu drzewka. - To i tak sporo. W twoim wieku nie trzeba znać wszystkich. Ważne, ze pamiętasz kilka. Jestem dumny. - Uśmiechnął się do Ovedii, w międzyczasie upijając trochę kakao z własnego kubka, zadowolony, że córka krewnej nie zaniedbywała nauki. - Świetnie ci idzie - pochwalił ją, przyglądając się jak zawiesza jeden z łańcuchów; miał wrażenie, że będzie to musiał później trochę poprawić, był perfekcjonistą i pedantem, lecz najważniejsze, że sprawiało to Ovedii sporo radości. - Tak mi zawsze mówiono i myślę, że to prawda - powiedział po chwili zastanowienia. Było to gładkie kłamstwo jakie znów przeszło mu przez usta przez zająknięcia i mrugnięcia okiem. Nie warto jednak odbierać dzieciom złudzeń i wiary w podobne rzeczy zbyt wcześnie. W tym chyba właśnie tkwił urok dzieciństwa. Właściwie sam tęsknił za czasami, kiedy był na tyle naiwny, aby wierzyć we Wróżkę Zębuszkę. - Dlaczego akurat aligatorów? - zaśmiał się, zdziwiony, że życzyłaby sobie akurat tego. Prędzej postawiłby na wiele kotów albo szczeniaczków, a nie drapieżnych gadów. Dał sobie tym samym chwilę dłużej na zastanowienie. Czego by chciał?
Spokoju sumienia, nocy pozbawionych koszmarów, pozbycia się wspomnień najbardziej brutalnych zbrodni ślepców, pewności, że może zasypiać obok kobiety i będzie przy nim bezpieczna.
Tego nie mógł i nie chciał powiedzieć głośno, nie przy Ovedii, właściwie - chyba przy nikim.
- Ciepły, świąteczny sweter - oznajmił pogodnym tonem, wręczając w drobne ręce dziewczynki złotą gwiazdę, którą kupił dziś na Gammel. Wtedy zacisnął dłonie na jej dziecięcej talii i uniósł wysoko, na tyle, żeby dosięgnęła do czubka świątecznego drzewka, była lekka jak piórko. - Dasz radę? - upewnił się.
- Naturalnie, księżniczko, zostaw to mnie. Obiecuję, że się tym zajmę. To nie na twoje delikatne rączki - powiedział pokojowym tonem, niemalże uroczystym. Niemalże odetchnął z ulgą, gdy Ovedia porzuciła temat domu publicznego. Udało mu się. Nie wiedział jak inaczej jej to wytłumaczyć. W sposób, który nie odsłoni przed nią brutalnej prawdy, na nią było stanowczo za wcześnie i to nie on powinien to wyjaśniać dziecku, a rodzice, a jednocześnie nie będzie kłamstwem, czy ucięciem tematu. - Oczywiście, z chęcią, gdy tylko będę w Tromso. Może uda mi się przyjechać przed świętami. Może nawet z ciocią Fridą - wyrzekł Mikkel, zastanawiając się, czy znajdą z siostrą chwilę, by odwiedzić stryja i jego rodzinę. Mieli zaplanowany krótki pobyt na północy - dzień z matką, zanim wyjedzie na Jul do Szwecji i dzień z babką Myrthild, która go nie znosiła. Z pewnością będzie to cudowny, rodzinny czas. Chyba nawet wolałby spędzić go z Ovedią w jej różowym pokoju w Tromso, udając jednego z rycerzy królewskiego dworu, niż znów znosić oceniające spojrzenie babki, patrzącej na niego w taki sposób, jakby znała każdy niecny występek wnuka.
- Bifask - wyrzekł spokojnie inkantację zaklęcia, aby unieść jedną z bombek wysoko i zawiesić na gałęzi z tyłu drzewka. - To i tak sporo. W twoim wieku nie trzeba znać wszystkich. Ważne, ze pamiętasz kilka. Jestem dumny. - Uśmiechnął się do Ovedii, w międzyczasie upijając trochę kakao z własnego kubka, zadowolony, że córka krewnej nie zaniedbywała nauki. - Świetnie ci idzie - pochwalił ją, przyglądając się jak zawiesza jeden z łańcuchów; miał wrażenie, że będzie to musiał później trochę poprawić, był perfekcjonistą i pedantem, lecz najważniejsze, że sprawiało to Ovedii sporo radości. - Tak mi zawsze mówiono i myślę, że to prawda - powiedział po chwili zastanowienia. Było to gładkie kłamstwo jakie znów przeszło mu przez usta przez zająknięcia i mrugnięcia okiem. Nie warto jednak odbierać dzieciom złudzeń i wiary w podobne rzeczy zbyt wcześnie. W tym chyba właśnie tkwił urok dzieciństwa. Właściwie sam tęsknił za czasami, kiedy był na tyle naiwny, aby wierzyć we Wróżkę Zębuszkę. - Dlaczego akurat aligatorów? - zaśmiał się, zdziwiony, że życzyłaby sobie akurat tego. Prędzej postawiłby na wiele kotów albo szczeniaczków, a nie drapieżnych gadów. Dał sobie tym samym chwilę dłużej na zastanowienie. Czego by chciał?
Spokoju sumienia, nocy pozbawionych koszmarów, pozbycia się wspomnień najbardziej brutalnych zbrodni ślepców, pewności, że może zasypiać obok kobiety i będzie przy nim bezpieczna.
Tego nie mógł i nie chciał powiedzieć głośno, nie przy Ovedii, właściwie - chyba przy nikim.
- Ciepły, świąteczny sweter - oznajmił pogodnym tonem, wręczając w drobne ręce dziewczynki złotą gwiazdę, którą kupił dziś na Gammel. Wtedy zacisnął dłonie na jej dziecięcej talii i uniósł wysoko, na tyle, żeby dosięgnęła do czubka świątecznego drzewka, była lekka jak piórko. - Dasz radę? - upewnił się.
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Mistrz Gry
Re: 13.12.2000 – Salon – M. Guldbrandsen & Bezimienny Sro 9 Mar - 20:11
The member 'Mikkel Guldbrandsen' has done the following action : kości
'k100' : 98
'k100' : 98
Bezimienny
Re: 13.12.2000 – Salon – M. Guldbrandsen & Bezimienny Sro 9 Mar - 22:14
Pokiwała główką, wydając królewski dekret, że kapitan jej straży (znaczy się wujek Mikkel) osobiście dopilnuje, aby złoczyńcy i złodzieje pianek zostali jak najszybciej złapani. Mała nie zdawała sobie sprawy, że w istocie miał doświadczenie w podobnych (chociaż na pewno nie aż tak trudnych i zatrważających) sprawach, ale wystarczał fakt, że bardzo mu ufała, no i był prawie tak silny, jak tata. Roześmiała się, gdy wspomniał o delikatnych rączkach.
— Ja będę wikingiem i ci pomogę! — i zamachnęła się rączką w powietrze, choć ten ruch zdecydowanie bardziej pasował do jakiejś wschodniej sztuki walki. Księżniczki musiały sobie radzić przecież na różnych frontach.
— Mama się ucieszy bardzo!! — odparła podekscytowana na wieść, że być może zaszczyci ją także Księżniczka Ciocia. — Musicie, obiecałeś — wielkie oczy wpatrywały się w Mikkela, próbując mu przekazać, że nie ma szans na to, żeby teraz mógł się wycofać. To skończyłoby się ogromnymi łzami na rumianych policzkach, a który wujek by tego chciał?
Dumna z siebie aż uniosła nos w górę, że została pochwalona za znajomość run. Takie komentarze jedynie dodawały pewności siebie, bo chociaż Odevia była dalej ledwie brzdącem, tak bardzo starała się chłonąć, jak najwięcej wiedzy, aby być najlepszą królową dla swoich pluszowych poddanych. Jeden z nich siedział teraz przy kominku i popijał sobie kakao. Szkoda, że bez piankowego bałwanka.
— Aligatorów, bo są straszne i odstraszą tych złych panów, co zabierają mi pianki — to był jedyny sposób, aby nie dopuścić więcej do takich przewin. — I poza tym można na nich jeździć, tak było w bajkach o Pernille, że miała aligatory i renifera w ogródku. Była bardzo odważna i rozmawiała z nimi o problemach — odparła, ewidentnie widząc podobne obrazki w książeczkach dla dzieci, które czytali jej rodzice.
Uśmiechnęła się, ewidentnie wpadając na najbardziej złowieszczy pomysł, że rodzicom przekaże, że wujek Mikkel pragnął świątecznego swetra, bo chociaż sama nie miała w kieszeni żadnego runicznego talara, tak miała światły i bystry królewski umysł, który potrafił swoim poddanym zapewnić odpowiednie stroje galowe, a sweter do takiego gatunku należał. Znacznie poważniejszym problemem była teraz gwiazda, którą dziewczynka na rękach mężczyzny próbowała wsadzić na najwyższą gałązkę, wyciągając do niej rączki i kiwając się na boki.
— Wyżej wujek! — wydała polecenie dla wiernego rumaka, aby mogła dosięgnąć. Kto to wymyślał takie wysokie drzewka? W jej królestwie wszystkie będą niskie, aby każde dziecko mogło włożyć gwiazdkę na ich czubek. — Musisz wyżej mnie podnieść albo uciąć drzewko — przecież zawsze były dwa rozwiązania problemu. Ale już prawie, już centymetry dzieliły ją od gałązki...
— Ja będę wikingiem i ci pomogę! — i zamachnęła się rączką w powietrze, choć ten ruch zdecydowanie bardziej pasował do jakiejś wschodniej sztuki walki. Księżniczki musiały sobie radzić przecież na różnych frontach.
— Mama się ucieszy bardzo!! — odparła podekscytowana na wieść, że być może zaszczyci ją także Księżniczka Ciocia. — Musicie, obiecałeś — wielkie oczy wpatrywały się w Mikkela, próbując mu przekazać, że nie ma szans na to, żeby teraz mógł się wycofać. To skończyłoby się ogromnymi łzami na rumianych policzkach, a który wujek by tego chciał?
Dumna z siebie aż uniosła nos w górę, że została pochwalona za znajomość run. Takie komentarze jedynie dodawały pewności siebie, bo chociaż Odevia była dalej ledwie brzdącem, tak bardzo starała się chłonąć, jak najwięcej wiedzy, aby być najlepszą królową dla swoich pluszowych poddanych. Jeden z nich siedział teraz przy kominku i popijał sobie kakao. Szkoda, że bez piankowego bałwanka.
— Aligatorów, bo są straszne i odstraszą tych złych panów, co zabierają mi pianki — to był jedyny sposób, aby nie dopuścić więcej do takich przewin. — I poza tym można na nich jeździć, tak było w bajkach o Pernille, że miała aligatory i renifera w ogródku. Była bardzo odważna i rozmawiała z nimi o problemach — odparła, ewidentnie widząc podobne obrazki w książeczkach dla dzieci, które czytali jej rodzice.
Uśmiechnęła się, ewidentnie wpadając na najbardziej złowieszczy pomysł, że rodzicom przekaże, że wujek Mikkel pragnął świątecznego swetra, bo chociaż sama nie miała w kieszeni żadnego runicznego talara, tak miała światły i bystry królewski umysł, który potrafił swoim poddanym zapewnić odpowiednie stroje galowe, a sweter do takiego gatunku należał. Znacznie poważniejszym problemem była teraz gwiazda, którą dziewczynka na rękach mężczyzny próbowała wsadzić na najwyższą gałązkę, wyciągając do niej rączki i kiwając się na boki.
— Wyżej wujek! — wydała polecenie dla wiernego rumaka, aby mogła dosięgnąć. Kto to wymyślał takie wysokie drzewka? W jej królestwie wszystkie będą niskie, aby każde dziecko mogło włożyć gwiazdkę na ich czubek. — Musisz wyżej mnie podnieść albo uciąć drzewko — przecież zawsze były dwa rozwiązania problemu. Ale już prawie, już centymetry dzieliły ją od gałązki...
Mikkel Guldbrandsen
Re: 13.12.2000 – Salon – M. Guldbrandsen & Bezimienny Czw 10 Mar - 13:07
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Byli zatem zgodni, chwilowy kryzys został zaś zażegnany, dzięki obietnicy schwytania i ukarania złodziejów pianek. Nie mógł przyznać przed Ovedią, że ostatnie ich opakowanie zjadł on sam i to najpewniej wiele miesięcy wcześniej, bo akurat słodycze nie należały do jego ulubionych przekąsek - poza ciastkami z masłem orzechowym, którymi poczęstował kilkulatkę i sam je podjadał, niekiedy maczając w kakao.
- Wikingiem? - zaśmiał się Guldbrandsen. - Nie wolałabyś być walczącą boginią - walkirią? - zasugerował łagodnym tonem, rozbawiony gestem godnym mistrza karate, bądź kung-fu - a może czymś z pogranicza. Był ciekaw gdzie to podpatrzyła. Podejrzewał, że może w kinie; filmy zdobywały coraz większą popularność w ich magicznej społeczności.
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby tak się stało - wyrzekł ostrożnie. Nie sądził, że te słowa Ovedia potraktuje jak solenną obietnice. Teraz będzie musiał to naprawdę zasugerować, by wpaść do stryja choć na kilka chwil - z drugiej jednak strony dzieci miały wyjątkowo krótką pamięć. Równie dobrze Ovedia mogła o tym zapomnieć równie szybko, co o domu publicznym.
Z każdą kolejną chwilą ozdób na najzwyklejszej jodle przybywało, zmieniając ją w skromną, acz urokliwą choinkę. Bombki, łańcuchy i kolejne zawieszki umieszczali dość chaotycznie, lecz nie szkodzi - i tak chwalił Ovedię, że doskonale sobie radzi.
- To jest całkiem dobra myśl, Ovedio, nie pomyślałem o tym - przyznał zaskoczony racjonalnością dziewczynki. Aligatory jako strażnicy - całkiem sprytne jak na kogoś, kto liczył sobie tak niewiele lat. - Bardzo dobrze, że myślisz o bezpieczeństwie - pochwalił ją jeszcze. - Obawiam się jednak, że nie można jeździć na aligatorach. To nie są zwierzęta, które można udomowić jak konie, do tego są bardzo drapieżne. Pamiętaj, że bajki, to jedynie bajki. - Rozmowy o problemach ze zwierzętach na stronnicach bajki o Pernille powinny pozostać. Ewentualnie pomiędzy nimi, a zwierzęcoustymi, bo i tacy zdarzali się wśród galdrów, choć wyjątkowo rzadko. Chyba nie znał nikogo takiego.
- Nie ma problemu. Jesteś leciutka jak piórko, księżniczko. Jesz coś poza ciastkami i kakao? - spytał dziewczynkę, unosząc ją jeszcze wyżej, aby mogła zawiesić na czubku złotą gwiazdę, a kiedy już to uczyniła, postawił ją na posadzce, cofając się o kilka kroków. Mikkel wsparł ręce o biodra i przyjrzał się choince z przechyloną głową. - Wygląda bardzo dobrze. Świetnie się spisałaś, naprawdę bardzo mi pomogłaś, nie wiem co bym bez ciebie zrobił - zwrócił się do niej, a gdy dziewczynka znalazła się blisko, to żartobliwym gestem lewej dłoni smyrnął ją po małym nosku. Wtedy kątem oka dostrzegł wystający z ostatniej torby skrawek gałązki świerku. - Zapomniałbym o wieńcu. Zawieszę go na drzwiach - powiedział, kręcąc przy tym głowa jakby nad samym sobą, po czym wyciągnął go z niej i przeszedł kawałek w stronę holu. - Bifask - powtórzył znów tę samą inkantację zaklęcia, aby zaczarować świąteczny wieniec i odpowiednio zawiesić go na drzwiach , by obwieszczały wszystkim, że mieszkańcy tego lokum świętują Jul. Nie chciał tracić Ovedii z oczu, gdy obok płonął ogień w kominku.
- Twojej mamie chyba jeszcze może trochę zejść. Co chciałabyś robić? - spytał, wracając do dziewczynki; nie miał pojęcia co mógłby jej zaproponować, skoro nie miał pod ręką żadnych zabawek i gier - poza talią kart.
- Wikingiem? - zaśmiał się Guldbrandsen. - Nie wolałabyś być walczącą boginią - walkirią? - zasugerował łagodnym tonem, rozbawiony gestem godnym mistrza karate, bądź kung-fu - a może czymś z pogranicza. Był ciekaw gdzie to podpatrzyła. Podejrzewał, że może w kinie; filmy zdobywały coraz większą popularność w ich magicznej społeczności.
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby tak się stało - wyrzekł ostrożnie. Nie sądził, że te słowa Ovedia potraktuje jak solenną obietnice. Teraz będzie musiał to naprawdę zasugerować, by wpaść do stryja choć na kilka chwil - z drugiej jednak strony dzieci miały wyjątkowo krótką pamięć. Równie dobrze Ovedia mogła o tym zapomnieć równie szybko, co o domu publicznym.
Z każdą kolejną chwilą ozdób na najzwyklejszej jodle przybywało, zmieniając ją w skromną, acz urokliwą choinkę. Bombki, łańcuchy i kolejne zawieszki umieszczali dość chaotycznie, lecz nie szkodzi - i tak chwalił Ovedię, że doskonale sobie radzi.
- To jest całkiem dobra myśl, Ovedio, nie pomyślałem o tym - przyznał zaskoczony racjonalnością dziewczynki. Aligatory jako strażnicy - całkiem sprytne jak na kogoś, kto liczył sobie tak niewiele lat. - Bardzo dobrze, że myślisz o bezpieczeństwie - pochwalił ją jeszcze. - Obawiam się jednak, że nie można jeździć na aligatorach. To nie są zwierzęta, które można udomowić jak konie, do tego są bardzo drapieżne. Pamiętaj, że bajki, to jedynie bajki. - Rozmowy o problemach ze zwierzętach na stronnicach bajki o Pernille powinny pozostać. Ewentualnie pomiędzy nimi, a zwierzęcoustymi, bo i tacy zdarzali się wśród galdrów, choć wyjątkowo rzadko. Chyba nie znał nikogo takiego.
- Nie ma problemu. Jesteś leciutka jak piórko, księżniczko. Jesz coś poza ciastkami i kakao? - spytał dziewczynkę, unosząc ją jeszcze wyżej, aby mogła zawiesić na czubku złotą gwiazdę, a kiedy już to uczyniła, postawił ją na posadzce, cofając się o kilka kroków. Mikkel wsparł ręce o biodra i przyjrzał się choince z przechyloną głową. - Wygląda bardzo dobrze. Świetnie się spisałaś, naprawdę bardzo mi pomogłaś, nie wiem co bym bez ciebie zrobił - zwrócił się do niej, a gdy dziewczynka znalazła się blisko, to żartobliwym gestem lewej dłoni smyrnął ją po małym nosku. Wtedy kątem oka dostrzegł wystający z ostatniej torby skrawek gałązki świerku. - Zapomniałbym o wieńcu. Zawieszę go na drzwiach - powiedział, kręcąc przy tym głowa jakby nad samym sobą, po czym wyciągnął go z niej i przeszedł kawałek w stronę holu. - Bifask - powtórzył znów tę samą inkantację zaklęcia, aby zaczarować świąteczny wieniec i odpowiednio zawiesić go na drzwiach , by obwieszczały wszystkim, że mieszkańcy tego lokum świętują Jul. Nie chciał tracić Ovedii z oczu, gdy obok płonął ogień w kominku.
- Twojej mamie chyba jeszcze może trochę zejść. Co chciałabyś robić? - spytał, wracając do dziewczynki; nie miał pojęcia co mógłby jej zaproponować, skoro nie miał pod ręką żadnych zabawek i gier - poza talią kart.
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Mistrz Gry
Re: 13.12.2000 – Salon – M. Guldbrandsen & Bezimienny Czw 10 Mar - 13:07
The member 'Mikkel Guldbrandsen' has done the following action : kości
'k100' : 77
'k100' : 77
Bezimienny
13.12.2000 – Salon – M. Guldbrandsen & Bezimienny Pią 11 Mar - 22:26
Spojrzała na mężczyznę, jakby powiedział właśnie najlepszy pomysł świata, na który sama wcześniej nie wpadła. Buzia otworzyła się w zdumieniu i radości, gdy Ovedia rozpoczęła planowanie zostania Walkirią, zgodnie z tym, co wspomniał wujek. Czytała o nich bajkach... To znaczy, mama jej czytała, a ona miała po prostu wystarczająco dobrą pamięć i na tyle wybujałą wyobraźnię, aby własną twarzyczkę doklejać do obrazków przedstawiających boginie. Musiała rzecz jasna dowiedzieć się o wiele więcej na ich temat, w końcu awans z księżniczki na córkę Odyna na pewno był trudny. Na szczęście wokół siebie miała wiernych poddanych, takich jak wujek Mikkel, który obiecał, że zrobi wszystko, aby złapać piankowych przestępców, nieważne gdzie się teraz znajdywali. Dziewczynka mogłaby mu pomóc osobiście, ale miała jeszcze tak wiele na tej małej głowie...
— Widziałam, że można — powiedziała nawet nieco obrażona, gdy mężczyzna wspomniał, że bajki to tylko bajki. Co za bzdura! Mogłaby teraz rozpłakać się i już prawie by to zrobiła, gdyby nie szykowane dla niej atrakcje w postaci ubierania pięknego drzewka. Wujek niby był taki mądry, a w ogóle nie wiedział, że przecież baśnie mają w sobie wiele prawdy i tylko naiwniacy myśleli, że nie! — Pernille na pewno kiedyś jeździła na aligatorach — obraziła się, zakładając rączki na rączki, nim przystrajanie sosny kompletnie przysłoniło jej resztę świata. W nieładzie rzucane na gałązki łańcuchy i ozdoby miały w sobie jakiś urok, dziwny ład w tym chaosie, który tylko kilkuletnie dziecko byłoby w stanie stworzyć, pozostając zresztą wyjątkowo dumnym z samego siebie. Nałożenie gwiazdki na czubek choinki nie było już takie trudne, gdy silne ręce wysokiego krewnego uniosły ją w górę jak piórko, a ta dwiema łapkami mogła wepchnąć ozdobę na jej szczyt, pewna, że bez tej pomocy Mikkel by sobie nie poradził, co zresztą za chwilę potwierdził.
— To był dla mnie zaszczyt — dygnęła niczym księżniczka z bajki, podziwiając jakie czary wieszały wieniec na drzwiach wejściowych. — Zróbmy zamek z piasku, wujek! — orzekła, szybko uświadamiając mężczyznę, że pytanie o następną rozrywkę miało stać się jego przekleństwem.
Mikkel i Bezimienny z tematu
— Widziałam, że można — powiedziała nawet nieco obrażona, gdy mężczyzna wspomniał, że bajki to tylko bajki. Co za bzdura! Mogłaby teraz rozpłakać się i już prawie by to zrobiła, gdyby nie szykowane dla niej atrakcje w postaci ubierania pięknego drzewka. Wujek niby był taki mądry, a w ogóle nie wiedział, że przecież baśnie mają w sobie wiele prawdy i tylko naiwniacy myśleli, że nie! — Pernille na pewno kiedyś jeździła na aligatorach — obraziła się, zakładając rączki na rączki, nim przystrajanie sosny kompletnie przysłoniło jej resztę świata. W nieładzie rzucane na gałązki łańcuchy i ozdoby miały w sobie jakiś urok, dziwny ład w tym chaosie, który tylko kilkuletnie dziecko byłoby w stanie stworzyć, pozostając zresztą wyjątkowo dumnym z samego siebie. Nałożenie gwiazdki na czubek choinki nie było już takie trudne, gdy silne ręce wysokiego krewnego uniosły ją w górę jak piórko, a ta dwiema łapkami mogła wepchnąć ozdobę na jej szczyt, pewna, że bez tej pomocy Mikkel by sobie nie poradził, co zresztą za chwilę potwierdził.
— To był dla mnie zaszczyt — dygnęła niczym księżniczka z bajki, podziwiając jakie czary wieszały wieniec na drzwiach wejściowych. — Zróbmy zamek z piasku, wujek! — orzekła, szybko uświadamiając mężczyznę, że pytanie o następną rozrywkę miało stać się jego przekleństwem.
Mikkel i Bezimienny z tematu