:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
09.12.2000 – Drewniane molo – D. Tordenskiold & Bezimienny: N. Lundqvist
2 posters
Bezimienny
09.12.2000 – Drewniane molo – D. Tordenskiold & Bezimienny: N. Lundqvist Nie 26 Lis - 10:10
09.12.2000
Mroźne powietrze poranka wypełniało płuca iskrami chłodu i zamieniało każdy oddech w obłoczek pary. O tej porze okolica zdawała się być szczególnie żywa; zewsząd słychać było pokrzykiwania żeglarzy, piskliwe, wtórujące im wołanie mew i szum morza, którego łagodne fale raz za razem muskały brzeg. Widok budził spokój, a znajome dźwięki przypominały o bezpiecznej rutynie życia. Niklaus obserwował odpływający drakkar w zupełnym bezruchu, zamyślony i nieobecny. Za każdym razem, gdy zaufani ludzie odbijali od brzegu, zadawał sobie to samo pytanie – czy wrócą? I co ważniejsze, czy bezproblemowo przewiozą to, co przewieźć mieli?
Życie Lundqvista nigdy nie było łatwe; życie przemytnika bywało o wiele, wiele gorsze.
Wsunął dłonie do kieszeni zimowego płaszcza w poszukiwaniu papierosów. Tytoń okazywał się dobrą metodą na ukojenie skołatanych nerwów, a przynajmniej tak Niklaus słyszał; zważywszy na cechującą go nerwowość i paskudne konsekwencje gniewu, chwytał się każdej ułudy opanowania, jakiej mógł. Odpalił papierosa powoli, niespiesznie delektując się posmakiem gryzącego dymu. Gdy drakkar powoli niknął z pola widzenia – mała plamka na tle potężnego morza – powoli odwrócił się i ruszył dalej dzielnicą Ragnhildy Potężnej, znaną od dawna drogą. Nie zwracał najmniejszej uwagi na przechodniów i ich sprawunki, chociaż ci obcy ludzie i tak schodzili mu z drogi; najwyraźniej rozsądek podpowiadał, by nie drażnić ponad dwumetrowego chłopa, którego wyraz twarzy bynajmniej nie świadczył o przejawach dobroci. Pewien rodzaj reputacji bywał szczególnie przydatny w takich chwilach, gdy myśli pozostawały daleko i pragnęły nie być niepokojone sprawami, które Lundqvist uważał za co najmniej nieistotne.
Pierwsza i najważniejsza zasada – nie wtrącaj się w cudze problemy.
Dawniej problemy trzymały się go mocno i stabilnie, przypominając objęcia czułej kochanki; dziś z cieniem ponurej satysfakcji mógł przyznać, że zaskakująco długo udało mu się utrzymać lodowatą neutralność wobec spraw innych galdrów. Liczyły się tylko pieniądze, nic poza tym – jedyna stała w niepewnym życiu, jedyny cel i motywacja. Czasem jednak cholerny los bywał bardziej niż przewrotny; nie mógł przewidzieć, że niekoniecznie miła niespodzianka przytrafi mu się właśnie dziś, w tak kurewsko nudny i przewidywalny dzień.
Gdy mijał sławetne molo, zwykle pozwalał sobie na zerknięcie w kierunku osamotnionego pomostu, by chociaż na moment dojrzeć cudowny widok, który zwykle był dostępny jedynie dla śmiałków, którzy postanowili na niego wkroczyć. Zatrzymał się nagle jak wryty, niemal wpadając na jakiegoś mężczyznę, który – dostrzegłszy posturę Niklausa i ponurą twarz – po prostu wycofał się, bąkając przeprosiny. Sam Lundqvist nie zarejestrował tego momentu, skupiając spojrzenie brązowych tęczówek na drobnej postaci powoli wkraczającej na drewniane molo.
Dzieciak mógł mieć nie więcej niż siedem lat; i chociaż Nik nie widział jego twarzy, mógłby przysiąc, że ciekawość zwyciężyła ponad wszelkie ostrzeżenia, które ten mógłby otrzymać od rodziców. Pomost nie cieszył się dobrą sławą i wszyscy wiedzieli dlaczego – mimo to dzieci nadal były tylko dziećmi, i każde sądziło, że bezpiecznie dotrze na drugi koniec, by podziwiać oszałamiające widoki dane tylko najodważniejszym. Mógłby zignorować sytuację i iść dalej; mógłby po prostu patrzeć do momentu tragedii bądź być świadkiem gniewu rodzicieli chłopca, którzy z pewnością kręcili się w pobliżu i szukali syna. Westchnął głośno, zaciągnął się papierosem po raz ostatni i cisnął niedopałek na ziemię, w kilku potężnych krokach wkraczając na pomost. Mógłby przysiąc, że deski skrzypnęły cierpiętniczo pod jego ciężarem, ale zdążył położyć potężną dłoń na drobnym ramieniu dziecka – tym samym zatrzymując go przed pójściem dalej.
- Ej, młody – zachrypnięty głos czynił taki sam efekt, jak cały Niklaus; lekko mówiąc, nieprzyjemny. – Nie słyszałeś, że tu się nie wchodzi? Na brzeg, ale już.
Nieprzywykły do kontaktów z dziećmi wydał po prostu rozkaz; lekkie pchnięcie dłonią nakazało chłopcu zawrócić. Na całe szczęście mieli do przejścia ledwie kilka desek, dopiero sam początek. I chociaż młody urwis w jego oczach wyglądał jak każde inne dziecko i nie wyróżniał się niczym, to z pewnością rozpoznał jego matkę, którą dojrzał tuż przy samiutkim wejściu na zdradliwe molo.
Kurwa mać, pomyślał, idąc za dzieciakiem w stronę Dahlii Tordenskiold, niegdyś Hallström.
Trzeba było się nie wtrącać.
Dahlia Tordenskiold
Re: 09.12.2000 – Drewniane molo – D. Tordenskiold & Bezimienny: N. Lundqvist Nie 26 Lis - 10:11
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
Wyjątkowo lubiła tę okolicę. Przywodziła jej na myśl Sztokholm i zamgloną wyspę, na której wzniesiono przed wiekami Sanktuarium, rodową posiadłość klanu Hallström, gdzie przyszła na świat i się wychowała. Brakowało tu przesyconego morską solą powietrza i szumu fal Bałtyku, krzyku mew i wiatru ciągnącego z południa, potrafiła jednak docenić uroki brzegów jeziora Golddajávri, które przed wiekami w snach ujrzała volva doradzająca legendarnej królowej Ragnhildy i doradziła jej, by osiedliła się właśnie tu. Najpiękniej było tu wiosną i latem, gdy jego wody mieniły się w blasku słońca, lecz i teraz potrafiła się nim zachwycić, nieśpiesznie spacerując nieco zapomnianą promenadą, o tej porze dnia i tygodnia raczej pustą. Zamarznięta tafla jeziora okryła gruba warstwa śniegu, prószącego od kilku dni niezmiennie gęsto, tak jak i dzisiaj; zdołała jednak dostrzec ślady stóp i linie naznaczone niewątpliwie przez łyżwy. Dahlia uśmiechnęła się pod nosem, bo wyjątkowo chętnie sama założyłaby własne i znów zawirowała na lodzie w takt melodii słyszanej jedynie we własnej wyobraźni. Żałowała niekiedy, że tak niewiele ma czasu na dawną pasję, obiecała sobie jednak w duchu, że jeszcze obróci się w powietrzu co najmniej dwukrotnie jak za dawnych lat i na lodzie wyląduje znów lekko i pewnie. Wystarczy, że trochę poćwiczy i wróci do dawnej wprawy - trudno było jej jednak znaleźć na to czas, kiedy nastał jeden z najpiękniejszych okresów w roku, czas magiczny i rodzinny, do którego musiała poczynić staranne przygotowania. Jul należało do ulubionych świąt Dahlii Tordenskiold; z domu rodzinnego wyniosła wiarę w Dziewięć Światów (co nieco kłóciło się z hedonistyczną naturą, której demoralizację pogłębiał wciąż Halvard) i zamiłowanie do hucznego celebrowania wszelkich świąt z nią związanych. Za kilka dni, wraz z procesją ku czci świętej Łucji, rozpocząć się miały oficjalne przygotowania całej społeczności galdrów. Tłumy pojawią się na placu centralnym, aby wspólnie przystroić miasto licznymi ozdobami, na ulicy Gammel znów staną zaś świąteczne stragany. Pani Tordenskiold, naturalnie, planowała pojawić się tam wraz z całą rodziną.
Dziś jednak ceniła ciszę i spokój podczas nieśpiesznego spaceru, na które zabrała dzieci. Ragnvald lekcje skończył wcześniej, odebrała go więc ze szkoły osobiście, u jej boku podskakiwała zaś radośnie czteroletnia Lovise, ekscytując się na obiecane niespodzianki; póki pora była wciąż wczesna chciała nacieszyć się spokojem nad jeziorem, później zaś miała zamiar zabrać je do centrum miasta, by wszyscy rozgrzali się przy kubku gorącej czekolady i udali się na świąteczne zakupy (przestała liczyć które już z kolei i gorąco liczyła, że Halvard nie będzie o to pytał). Wystrojona - jak zwykle - w elegancki płaszcz obszyty futrem z polarnych lisów i skórzane buty na niskim obcasie kroczyła nieśpiesznie promenadą, trzymając Lovise za jej drobną rączkę i gawędziła z nią o żyjących w pobliżu zwierzętach. Ragnvald zaś, znużony rozmową o gatunkach ryb, ptaków i leśnych zwierząt magicznej Skandynawii, wybiegł do przodu, w sobie jedynie znanym kierunku i celu. Póki miała go na oku, nie martwiła się za nadto. Zaczęła dopiero wówczas, kiedy znalazł się aż za daleko i dostrzegła jak siedmiolatek wbiega na stare, drewniane molo. Natychmiast poczuła niepokój, martwiąc się, że stare, spróchniałe drewno załamie się pod ciężarem jego i drugiej męskiej sylwetki, majaczącej w oddali. Upadek mógł rozkruszyć lód. Lovise nie dotrzymałaby jej kroku, wzięła ją więc na ręce i zaczęła niemal biec, wykrzykując imię syna.
- Och, dziękuję panu, że go pan stamtąd za... - zaczęła na wydechu, gdy stanęła przy brzegu, stawiając Lovise na ziemi. Nie od razu rozpoznała tę twarz, choć wydała się znajoma. Potrzebowała chwili, aby zorientować się kim jest ten barczysty mężczyzna, trzymający dłoń na ramieniu jej syna. Niklaus Lundqvist, pomyślała z niechęcią, zaciskając usta i mrużąc oczy. Cóż za ironia losu. - Proszę puścić mojego syna, panie Lundqvist - wyrzekła rozkazującym, nieznoszącym sprzeciwu tonem, który prędko stał się zimny, lecz niezmiennie uprzejmy. - Ragnvaldzie, wracaj do nas - zwróciła się do syna, nie patrząc na niego jednak. Tymczasem Lovise ciągnęła ją za rękę, domagając się uwagi i odpowiedzi, kiedy pytała: - Co to za pan?
- Cóż za spotkanie, panie Lundqvist. Szuka pan nowych łowisk? - spytała Dahlia, pozornie chcąc zagaić uprzejma rozmowę - nic jednak bardziej mylnego.
Dziś jednak ceniła ciszę i spokój podczas nieśpiesznego spaceru, na które zabrała dzieci. Ragnvald lekcje skończył wcześniej, odebrała go więc ze szkoły osobiście, u jej boku podskakiwała zaś radośnie czteroletnia Lovise, ekscytując się na obiecane niespodzianki; póki pora była wciąż wczesna chciała nacieszyć się spokojem nad jeziorem, później zaś miała zamiar zabrać je do centrum miasta, by wszyscy rozgrzali się przy kubku gorącej czekolady i udali się na świąteczne zakupy (przestała liczyć które już z kolei i gorąco liczyła, że Halvard nie będzie o to pytał). Wystrojona - jak zwykle - w elegancki płaszcz obszyty futrem z polarnych lisów i skórzane buty na niskim obcasie kroczyła nieśpiesznie promenadą, trzymając Lovise za jej drobną rączkę i gawędziła z nią o żyjących w pobliżu zwierzętach. Ragnvald zaś, znużony rozmową o gatunkach ryb, ptaków i leśnych zwierząt magicznej Skandynawii, wybiegł do przodu, w sobie jedynie znanym kierunku i celu. Póki miała go na oku, nie martwiła się za nadto. Zaczęła dopiero wówczas, kiedy znalazł się aż za daleko i dostrzegła jak siedmiolatek wbiega na stare, drewniane molo. Natychmiast poczuła niepokój, martwiąc się, że stare, spróchniałe drewno załamie się pod ciężarem jego i drugiej męskiej sylwetki, majaczącej w oddali. Upadek mógł rozkruszyć lód. Lovise nie dotrzymałaby jej kroku, wzięła ją więc na ręce i zaczęła niemal biec, wykrzykując imię syna.
- Och, dziękuję panu, że go pan stamtąd za... - zaczęła na wydechu, gdy stanęła przy brzegu, stawiając Lovise na ziemi. Nie od razu rozpoznała tę twarz, choć wydała się znajoma. Potrzebowała chwili, aby zorientować się kim jest ten barczysty mężczyzna, trzymający dłoń na ramieniu jej syna. Niklaus Lundqvist, pomyślała z niechęcią, zaciskając usta i mrużąc oczy. Cóż za ironia losu. - Proszę puścić mojego syna, panie Lundqvist - wyrzekła rozkazującym, nieznoszącym sprzeciwu tonem, który prędko stał się zimny, lecz niezmiennie uprzejmy. - Ragnvaldzie, wracaj do nas - zwróciła się do syna, nie patrząc na niego jednak. Tymczasem Lovise ciągnęła ją za rękę, domagając się uwagi i odpowiedzi, kiedy pytała: - Co to za pan?
- Cóż za spotkanie, panie Lundqvist. Szuka pan nowych łowisk? - spytała Dahlia, pozornie chcąc zagaić uprzejma rozmowę - nic jednak bardziej mylnego.
FAMILY, DUTY, HONOR
Bezimienny
Re: 09.12.2000 – Drewniane molo – D. Tordenskiold & Bezimienny: N. Lundqvist Nie 26 Lis - 10:11
Mróz nieprzyjemnie kąsał pozbawione rękawiczek dłonie; stare deski skrzypiały niebezpiecznie i Niklaus mógłby przysiąc, że ta umiejscowiona ledwie dwa kroki dalej nagle zniknęła. Stare molo słynęło z nieprzyjemnych niespodzianek, szczególnie ukierunkowanych w stronę dzieci – gdyby chłopiec ruszył dalej, być może spotkałby go bolesny upadek wprost na zamarzniętą powierzchnię jeziora.
Albo coś nawet gorszego; o tym Lundqvist zdecydowanie wolał nie myśleć.
Znajomy głos i rozkazująca w nim nuta sprawiły, że cofnął rękę z ramienia dzieciaka, a młodzik – jakby nagle uświadomiwszy sobie skalę własnego błędu – pognał w stronę matki tak, jakby to sama Hel go goniła. Mężczyzna odetchnął, wpatrując się w znajomą twarz Dahlii; kąciki ust drgnęły w parodii uśmiechu, gdy usłyszał jej komentarz. Zaskakujące, jak szybko zmieniła śpiewkę – swobodnie i władczo, jakby całe życie nie czyniła nic innego (a gotów był postawić całkiem niezłą sumkę na to, iż rzeczywiście tak właśnie było).
- Ależ nie ma problemu – rzucił oschle, w przeciwieństwie do kobiety nie siląc się na ułudę uprzejmości; szorstki, wyprany z emocji głos przeszył chwilową ciszę, która między nimi zapadła. Sam z ociąganiem ruszył w kierunku powrotnym, chociaż mając wybór – stanąć twarzą w twarz z Dahlią Tordenskiold a zaryzykować doświadczenie złośliwości zaczarowanego pomostu – wybrałby drugą opcję. Niestety, robienie z siebie kretyna na oczach bądź co bądź wpływowej kobiety nie należało do ulubionych zajęć Lundqvista, więc postanowił stawić czoła niegdysiejszej pannie Hallström. W trakcie krótkiej wędrówki w stronę brzegu zerknął przelotnie na dziewczynkę uczepioną matczynej ręki; jej powtarzające się raz po raz pytanie wzbudzało szczątkową irytację. Był jednak całkiem ciekaw odpowiedzi pani Tordenskiold – bo jak wyjaśnić tak małej istotce lata wzajemnej niechęci i wrogości, trwające co najmniej od kilkunastu pokoleń?
Ostatnia z desek jęknęła złowieszczo pod ciężarem mężczyzny, a ten ze zaskakującą jak na swoje rozmiary zwinnością stanął w końcu na stabilnym gruncie. Od Dahlii i jej rodziny musiało dzielić go kilka kroków – za sprawą wiadomego dystansu, który sam wprowadził. Uniósł brwi w wyrazie zaskoczenia na dźwięk pytania kobiety; odpowiedź cisnąca się na usta zdecydowanie nie była odpowiednia dla uszu dzieciaków.
- Ano, zgadza się. Na zamarzniętym jeziorze w środku zimy. Trudno o lepsze warunki do połowu – skwitował ironicznie, chociaż ton głosu nadal świadczył jedynie o uprzejmym znudzeniu. Nie miał zamiaru być niemiły, ale jednocześnie nie chciał nadskakiwać; na pewno nie jej. Nie byli przyjaciółmi, ba – na dobrą sprawę nie byli nawet znajomymi.
Zziębnięte dłonie chronił w kieszeniach płaszcza, na krótką chwilę przenosząc wzrok na mijających ich ludzi; tak zajętych i zupełnie nieświadomych niemałej potyczki, która rozgrywała się przed ich oczyma.
- Nie za zimno na spacer? – rzucił jakby od niechcenia, chcąc wypełnić stresującą nagle ciszę. W przeciwieństwie do Dahlii on nie znał słów; tych pięknych, grzecznych i ciepłych, które zamieniały niezręczną rozmowę w prawdziwie towarzyską pogawędkę. Powściągnął języka przez wzgląd na dzieciaki, jednocześnie licząc, że pani Tordenskiold szybko wymówi się domowymi obowiązkami czy jakimś balem do zaplanowania.
- Swoją drogą, lód w tym miejscu bywa bardzo zdradliwy. Radzę trzymać młodych z daleka.
Nie, żeby nie wiedziała tego sama, ale cisza naprawdę mu ciążyła; poza tym może warto było podkreślić, że w gruncie rzeczy nie miał złych intencji.
Nawet, jeśli Dahlia chciałaby wierzyć w co innego.
Albo coś nawet gorszego; o tym Lundqvist zdecydowanie wolał nie myśleć.
Znajomy głos i rozkazująca w nim nuta sprawiły, że cofnął rękę z ramienia dzieciaka, a młodzik – jakby nagle uświadomiwszy sobie skalę własnego błędu – pognał w stronę matki tak, jakby to sama Hel go goniła. Mężczyzna odetchnął, wpatrując się w znajomą twarz Dahlii; kąciki ust drgnęły w parodii uśmiechu, gdy usłyszał jej komentarz. Zaskakujące, jak szybko zmieniła śpiewkę – swobodnie i władczo, jakby całe życie nie czyniła nic innego (a gotów był postawić całkiem niezłą sumkę na to, iż rzeczywiście tak właśnie było).
- Ależ nie ma problemu – rzucił oschle, w przeciwieństwie do kobiety nie siląc się na ułudę uprzejmości; szorstki, wyprany z emocji głos przeszył chwilową ciszę, która między nimi zapadła. Sam z ociąganiem ruszył w kierunku powrotnym, chociaż mając wybór – stanąć twarzą w twarz z Dahlią Tordenskiold a zaryzykować doświadczenie złośliwości zaczarowanego pomostu – wybrałby drugą opcję. Niestety, robienie z siebie kretyna na oczach bądź co bądź wpływowej kobiety nie należało do ulubionych zajęć Lundqvista, więc postanowił stawić czoła niegdysiejszej pannie Hallström. W trakcie krótkiej wędrówki w stronę brzegu zerknął przelotnie na dziewczynkę uczepioną matczynej ręki; jej powtarzające się raz po raz pytanie wzbudzało szczątkową irytację. Był jednak całkiem ciekaw odpowiedzi pani Tordenskiold – bo jak wyjaśnić tak małej istotce lata wzajemnej niechęci i wrogości, trwające co najmniej od kilkunastu pokoleń?
Ostatnia z desek jęknęła złowieszczo pod ciężarem mężczyzny, a ten ze zaskakującą jak na swoje rozmiary zwinnością stanął w końcu na stabilnym gruncie. Od Dahlii i jej rodziny musiało dzielić go kilka kroków – za sprawą wiadomego dystansu, który sam wprowadził. Uniósł brwi w wyrazie zaskoczenia na dźwięk pytania kobiety; odpowiedź cisnąca się na usta zdecydowanie nie była odpowiednia dla uszu dzieciaków.
- Ano, zgadza się. Na zamarzniętym jeziorze w środku zimy. Trudno o lepsze warunki do połowu – skwitował ironicznie, chociaż ton głosu nadal świadczył jedynie o uprzejmym znudzeniu. Nie miał zamiaru być niemiły, ale jednocześnie nie chciał nadskakiwać; na pewno nie jej. Nie byli przyjaciółmi, ba – na dobrą sprawę nie byli nawet znajomymi.
Zziębnięte dłonie chronił w kieszeniach płaszcza, na krótką chwilę przenosząc wzrok na mijających ich ludzi; tak zajętych i zupełnie nieświadomych niemałej potyczki, która rozgrywała się przed ich oczyma.
- Nie za zimno na spacer? – rzucił jakby od niechcenia, chcąc wypełnić stresującą nagle ciszę. W przeciwieństwie do Dahlii on nie znał słów; tych pięknych, grzecznych i ciepłych, które zamieniały niezręczną rozmowę w prawdziwie towarzyską pogawędkę. Powściągnął języka przez wzgląd na dzieciaki, jednocześnie licząc, że pani Tordenskiold szybko wymówi się domowymi obowiązkami czy jakimś balem do zaplanowania.
- Swoją drogą, lód w tym miejscu bywa bardzo zdradliwy. Radzę trzymać młodych z daleka.
Nie, żeby nie wiedziała tego sama, ale cisza naprawdę mu ciążyła; poza tym może warto było podkreślić, że w gruncie rzeczy nie miał złych intencji.
Nawet, jeśli Dahlia chciałaby wierzyć w co innego.
Dahlia Tordenskiold
Re: 09.12.2000 – Drewniane molo – D. Tordenskiold & Bezimienny: N. Lundqvist Nie 26 Lis - 10:11
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
Trudno byłoby Dahlii jednoznacznie wskazać źródło niechęci do tego człowieka, który tak naprawdę nigdy nie uczynił jej krzywdy bezpośrednio, nie zaatakował w żaden sposób osobiście. Narzucona była z góry, wmówiona przez rodziców i dalszych krewnych, stroniących od kontaktu z Lundqvistami; niechęć do tej i kilku inszych klanów magicznych zaszczepiono jej w sercu jeszcze zanim zaczęła mówić, powtarzając, że nie wypada utrzymywać z nimi kontaktów. To co wypada, a co nie determinowało zaś życie i postepowanie Dahlii od samego początku. Dla jej rodziny reputacja miała ogromną wartość. Od wieków zajmowali się prawem i polityką, musiała być wręcz nieskalana, podczas gdy wokół rodziny Niklausa zaczęły krążyć nieprzyjemne plotki, kiedy dopadły ich problemy. Nieistotnym zatem było jakim naprawdę był człowiekiem i co miał w sercu, gdy jemu i Dahlii przyszło spotkać się po raz pierwszy i spojrzeć sobie w oczy. Nie potrafiła sobie nawet przypomnieć kiedy miało to miejsce. Pamiętała jedynie, że ujrzawszy tego postawnego mężczyznę z groźnym spojrzeniem, mimo niewątpliwie przystojnej twarzy, oceniła go z góry; już w pierwszych słowach rozbrzmiewało uprzedzenie, mimo że pozostawała w chłodny sposób uprzejma. Pogłębiało się z każdym kolejnym, choć nie było ich wiele - oboje unikali się wzajemnie. Norny miewały jednak ironiczne poczucie humoru, gdy po raz kolejny splotły ich ścieżki i to w podobny sposób.
Pani Tordenskiold czuła teraz głęboką irytację. Zarówno na syna, na Niklausa, jak i na siebie. Lundqvistowi winna była podziękowania, że zawrócił Ragnvalda ze zdradzieckiego molo. Chłopiec, choć niewątpliwie bystry i inteligentny, nie mógł wiedzieć czym grozi spacer po spróchniałych deskach, z racji braku doświadczenia i młodego wieku. Właściwie to Lundqvist mógł mu uratować życie; gdyby podest załamał się pod nim i wpadłby do lodowatej wody, to zanim by go wyciągnęła na brzeg, pozostawiwszy na nim Lovise, zanim rozgrzała i wysuszyła, mógłby zdążyć nabawić się zapalenia płuc, co w jego wieku byłoby cholernie niebezpieczne. Matczyne serce Dahlii biło szybko i boleśnie na samą myśl o tak czarnym scenariuszu.
- Nie mniej jednak dziękuję - wyrzekła ciemnowłosa nie mniej oschłym tonem, po dłuższej chwili refleksji; słowa te jednak przechodziły pani Tordenskiold z niemałym trudem, jakby kosztowały ją co najmniej tyle co przebiegnięcie całego maratonu - a jak na kobietę, która miała za sobą dwie ciąże, w tym jedną bliźniaczą, była w formie więcej niż dobrej. - To pan Lundqvist, Lovise. Rybak - odpowiedziała córce wreszcie, spoglądając na nią ostrzej niż zwykle, aby zamilkła i zachowywała się grzeczniej. Rybak w jej pełnych ustach zabrzmiało nieszczególnie pochlebnie.
Syn krzywił się, niezadowolony z podobnego obrotu sytuacji, z dotyku na ramieniu obcego mężczyzny i rozkazów matki, podbiegł do niej jednak posłusznie, nienawykły jeszcze do buntu przeciw rodzicom; dopiero kiedy znalazł się przy niej, na stałym gruncie, Dahlia poczuła się spokojniej i zogniskowała spojrzenie przenikliwie jasnych oczu na twarzy Niklausa, którego obdarzyła niepotrzebną złośliwością, nie potrafiąc ugryźć się w język.
- W trudnej sytuacji tonący brzytwy się chwyta, czyż nie? - spytała niewinnie Dahlia, nawiązując w nieoczywisty sposób do trudniejszej sytuacji jego rodziny; w zasadzie powinna im była tego współczuć, lecz nie potrafiła z racji waśni jakie dzieliły ich klany. Nie potrafiła tego wytłumaczyć, zaszczepiona przed laty niechęć okazywała się silniejsza. - To jeszcze nie jest na tyle surowa zima, aby zaszyć się w domu, panie Lundqvist. Trzeba się hartować - odpowiedziała, obejmując drugim ramieniem syna, który wpatrywał się intensywnie w Niklausa.
- Dziękuję za radę, z pewnością będę, trudno jednak upilnować tak żywiołowego chłopca... Słyszycie, Ragnvald, Lovise? Nie wolno wchodzić na lód. Akurat tu pan Lundqvist ma rację - ton Dahlii stał się nieco mniej oschły i nieprzystępny. Nie zamierzała też zaprzeczać jego słowom, sugerować, że słuszności nie miał w imię niewytłumaczalnej nienawiści, jednocześnie ryzykując życiem własnych dzieci. Ich bezpieczeństwo było dla niej najważniejsze - cała trójka była dla niej najważniejsza.
- Pływa pan po morzu? - spytał Ragnvald zaintrygowany. W końcu matka wspomniała, że jest rybakiem. - Opowie pan o tym? - ciągnął dalej, zanim Dahlia zdążyła ścisnąć mocniej jego ramię, co zwykle czyniła w chwili, gdy chciała by zamilkł. Teraz nie pozostało jej jednak nic innego jak...
- To może przejdzie się pan z nami i opowie o tym? - spytała uprzejmie.
Na Odyna...
Pani Tordenskiold czuła teraz głęboką irytację. Zarówno na syna, na Niklausa, jak i na siebie. Lundqvistowi winna była podziękowania, że zawrócił Ragnvalda ze zdradzieckiego molo. Chłopiec, choć niewątpliwie bystry i inteligentny, nie mógł wiedzieć czym grozi spacer po spróchniałych deskach, z racji braku doświadczenia i młodego wieku. Właściwie to Lundqvist mógł mu uratować życie; gdyby podest załamał się pod nim i wpadłby do lodowatej wody, to zanim by go wyciągnęła na brzeg, pozostawiwszy na nim Lovise, zanim rozgrzała i wysuszyła, mógłby zdążyć nabawić się zapalenia płuc, co w jego wieku byłoby cholernie niebezpieczne. Matczyne serce Dahlii biło szybko i boleśnie na samą myśl o tak czarnym scenariuszu.
- Nie mniej jednak dziękuję - wyrzekła ciemnowłosa nie mniej oschłym tonem, po dłuższej chwili refleksji; słowa te jednak przechodziły pani Tordenskiold z niemałym trudem, jakby kosztowały ją co najmniej tyle co przebiegnięcie całego maratonu - a jak na kobietę, która miała za sobą dwie ciąże, w tym jedną bliźniaczą, była w formie więcej niż dobrej. - To pan Lundqvist, Lovise. Rybak - odpowiedziała córce wreszcie, spoglądając na nią ostrzej niż zwykle, aby zamilkła i zachowywała się grzeczniej. Rybak w jej pełnych ustach zabrzmiało nieszczególnie pochlebnie.
Syn krzywił się, niezadowolony z podobnego obrotu sytuacji, z dotyku na ramieniu obcego mężczyzny i rozkazów matki, podbiegł do niej jednak posłusznie, nienawykły jeszcze do buntu przeciw rodzicom; dopiero kiedy znalazł się przy niej, na stałym gruncie, Dahlia poczuła się spokojniej i zogniskowała spojrzenie przenikliwie jasnych oczu na twarzy Niklausa, którego obdarzyła niepotrzebną złośliwością, nie potrafiąc ugryźć się w język.
- W trudnej sytuacji tonący brzytwy się chwyta, czyż nie? - spytała niewinnie Dahlia, nawiązując w nieoczywisty sposób do trudniejszej sytuacji jego rodziny; w zasadzie powinna im była tego współczuć, lecz nie potrafiła z racji waśni jakie dzieliły ich klany. Nie potrafiła tego wytłumaczyć, zaszczepiona przed laty niechęć okazywała się silniejsza. - To jeszcze nie jest na tyle surowa zima, aby zaszyć się w domu, panie Lundqvist. Trzeba się hartować - odpowiedziała, obejmując drugim ramieniem syna, który wpatrywał się intensywnie w Niklausa.
- Dziękuję za radę, z pewnością będę, trudno jednak upilnować tak żywiołowego chłopca... Słyszycie, Ragnvald, Lovise? Nie wolno wchodzić na lód. Akurat tu pan Lundqvist ma rację - ton Dahlii stał się nieco mniej oschły i nieprzystępny. Nie zamierzała też zaprzeczać jego słowom, sugerować, że słuszności nie miał w imię niewytłumaczalnej nienawiści, jednocześnie ryzykując życiem własnych dzieci. Ich bezpieczeństwo było dla niej najważniejsze - cała trójka była dla niej najważniejsza.
- Pływa pan po morzu? - spytał Ragnvald zaintrygowany. W końcu matka wspomniała, że jest rybakiem. - Opowie pan o tym? - ciągnął dalej, zanim Dahlia zdążyła ścisnąć mocniej jego ramię, co zwykle czyniła w chwili, gdy chciała by zamilkł. Teraz nie pozostało jej jednak nic innego jak...
- To może przejdzie się pan z nami i opowie o tym? - spytała uprzejmie.
Na Odyna...
FAMILY, DUTY, HONOR
Bezimienny
Re: 09.12.2000 – Drewniane molo – D. Tordenskiold & Bezimienny: N. Lundqvist Nie 26 Lis - 10:11
Jakże dziwny widok musieli stanowić dla postronnego obserwatora – dumna pani Tordenskiold, dwójka dzieci i górujący nad nimi Lundqvist, pogrążeni w pozornie przyjacielskiej pogawędce. Początkowo nawet minusowa temperatura i mróz uparcie atakujący płuca z każdym oddechem wydawały się cieplejsze od słów, które padały między dwójką dorosłych. Mimo uśmiechów ozdabiających usta – w jej przypadku subtelnych i wymuszonych, w jego będących parodią uprzejmości – każde zdanie zdawało się z trudem przechodzić przez gardło. Niklaus dałby wiele, żeby cofnąć czas o kilka cennych minut i pozwolić matce podążyć za synem i zażegnać możliwe niebezpieczeństwo na własną modłę; wtedy obydwoje mogliby uniknąć niekomfortowej sytuacji w której się znaleźli.
Zaskakujące, ale nie potrafił przypomnieć sobie, dlaczego tak właściwie nie cierpiał Dahlii. Pamięć podsuwała, że musieli poznać się wcześniej, pewnie podczas jakiejś uroczystości, której szczegóły zatarł czas. Kobieta stojąca przed nim nie wyrządziła mu przecież żadnej krzywdy – nie uczyniła nic, by zasłużyć na lodowate traktowanie i pogardę wyzierającą ze spojrzenia brązowych tęczówek. Fakty pozostawały jednak niezmienne – była krwią z krwi Hallströmów, matką kolejnych Tordenskioldów i to musiało wystarczyć. Obydwoje musieli zostać wychowani w ten sam sposób, darząc niechęcią każdego, kogo wskazali im rodzice; nienawiść klanów sięgała głębiej, cięła mocniej i nie pozwalała na szczerość. Tkwili więc tutaj razem, skazani na grę pozorów i wymienianych, wyuczonych uprzejmości, które w gruncie rzeczy nie do końca były miłe.
Irytacja narastała z każdą mijającą sekundą; na nią, na jej ciekawskiego dzieciaka i ludzi wokół, którzy coraz to śmielej zerkali w kierunku nietypowej pary rzekomych znajomych. Jak na złość nie dojrzał żadnej znajomej twarzy, a więc stracił możliwą wymówkę do wycofania się. Każde inne słowo wydawało się mało przekonujące i odpowiednie nawet w jego własnych myślach. Nigdy nie potrafił wykazać się cudowną znajomością manier i tych wszystkich zasad, o których tak rozwodzili się członkowie potężnych rodzin; gdyby to zależało od niego, zapewne nie wypowiedziałby nawet słowa. Problem zaczął się w momencie, gdy Dahlia szybko zmieniła proste podziękowanie w suchy rozkaz – a tego przecież nie mógł zostawić bez komentarza.
- Nie ma za co – wyrzekł ponownie, czując nieprzyjemne drapanie w gardle, jakby zlepek głosek faktycznie ranił podczas wypowiadania. Najwyraźniej nie tylko kobieta miała problem z okazaniem czegoś, co równe było prawdzie. Zanim zdążył powiedzieć coś więcej – pospiesznie się pożegnać? – pani Tordenskiold przedstawiła go córce. Wzrok Lundqvista powędrował do ciekawskiej dziewczynki, a potem na powrót spoczął na jej matce. Wypowiedziała słowo rybak z taką pogardą, jakby mówiła o zawodzie ohydnym i upodlającym – a to tylko pogłębiło wcześniej skrywaną niechęć. Ludzie zawsze reagowali tak samo, i przez lata nasłuchał się podobnej wzgardy więcej razy, niż byłby w stanie zliczyć; być może dlatego łatwo stłamsił iskrę gniewu, która musnęła obojętne do tej pory myśli. Nieco uniósł brwi, gdy Dahlia nie skończyła na wcześniejszych słowach; kąciki ust Niklausa drgnęły w nieco mniej wymuszonym uśmiechu na dźwięk komentarza.
- Ciężko się kłócić z tak życiowym stwierdzeniem – po raz pierwszy na dłużej zatrzymał spojrzenie na jej oczach, nagle całkiem zaskoczony niezwykłą, jasną barwą tęczówek Dahlii. Wcześniej nie zwrócił uwagi na ten detal. – Na całe szczęście wiemy, jak utrzymać się na powierzchni, i przy okazji nie zranić.
Gdyby tylko wiedziała ile prawdy tkwiło w rozsiewanych wokół plotkach na temat jego rodziny; Niklaus z chęcią potwierdziłby je wszystkie tylko po to, by dojrzeć zszokowanie w tych niezwykłych oczach. Oczywiście nie dodał nic więcej w temacie, z góry uznając go za zakończony.
- Brzmi całkiem rozsądnie, pani Tordenskiold, ale wypada tak spacerować bez towarzystwa męża? – głos brzmiał spokojnie, ale tym razem nie zabrakło nutki złośliwości; ostatecznie wiedział przecież według jakich zasad żyła rodzina Dahlii. Nigdy nie interesowały go szczegóły, ale wyobrażał sobie, że mąż zapewne decydował nawet o tym, jak jego żona ułoży dziś włosy – albo o innych, codziennych drobiazgach, do których Lundqvist nigdy nie przywiązywałby wagi. Czasem – teraz? – myślał, że to w gruncie rzeczy wyjątkowo paskudne życie; na całe szczęście jego opinia nie miała żadnego znaczenia.
Skinął krótko głową na znak, że najzupełniej w świecie popiera jej słowa – nawet, jeśli na moment przez jego twarz przemknął wyraz zaskoczenia. Nie chodziło o to, że w jakiś sposób byli zgodni; bardziej o drobną przemianę, która w niej zastąpiła, gdy zwróciła się do dzieci. Widać było gołym okiem, że bardzo je kochała i musiała być dobrą matką dla Rangvalda i małej Lovise; poczuł się nagle bardzo głupio będąc tego świadkiem.
- Większość czasu spędzam na morzu – odpowiedział chłopcu zgodnie z prawdą, i gdy już miał wygłosić słowa pożegnania – tym razem zupełnie na to zdecydowany – po raz kolejny Norny wykręciły mu żart roku. Spojrzał na syna Dahlii, na Lovise a potem na samą Dahlię, wyraźnie spięty nagłą propozycją. – Ja… – zaczął niepewnie, gotów się wykręcić…
wolałbym dać się pożreć żywcem krakenowi
… Ale wyraz ciekawości i cichej nadziei na obliczu Rangvalda wypędził z niego resztki zakorzenionej głęboko niechęci.
- Właściwie mogę poświęcić chwilę, czemu nie. Co dokładnie chciałbyś wiedzieć?
Prosty gest potężnej dłoni wskazał możliwy kierunek przechadzki, zdecydowanie z dala od przeklętego molo. Towarzyszyło mu nieme pytanie skierowane do matki dzieci, niepisany, hojnie oferowany sojusz.
Tylko teraz – i tylko dla pokolenia, które jeszcze nie zdążyło nasiąknąć nienawiścią.
Zaskakujące, ale nie potrafił przypomnieć sobie, dlaczego tak właściwie nie cierpiał Dahlii. Pamięć podsuwała, że musieli poznać się wcześniej, pewnie podczas jakiejś uroczystości, której szczegóły zatarł czas. Kobieta stojąca przed nim nie wyrządziła mu przecież żadnej krzywdy – nie uczyniła nic, by zasłużyć na lodowate traktowanie i pogardę wyzierającą ze spojrzenia brązowych tęczówek. Fakty pozostawały jednak niezmienne – była krwią z krwi Hallströmów, matką kolejnych Tordenskioldów i to musiało wystarczyć. Obydwoje musieli zostać wychowani w ten sam sposób, darząc niechęcią każdego, kogo wskazali im rodzice; nienawiść klanów sięgała głębiej, cięła mocniej i nie pozwalała na szczerość. Tkwili więc tutaj razem, skazani na grę pozorów i wymienianych, wyuczonych uprzejmości, które w gruncie rzeczy nie do końca były miłe.
Irytacja narastała z każdą mijającą sekundą; na nią, na jej ciekawskiego dzieciaka i ludzi wokół, którzy coraz to śmielej zerkali w kierunku nietypowej pary rzekomych znajomych. Jak na złość nie dojrzał żadnej znajomej twarzy, a więc stracił możliwą wymówkę do wycofania się. Każde inne słowo wydawało się mało przekonujące i odpowiednie nawet w jego własnych myślach. Nigdy nie potrafił wykazać się cudowną znajomością manier i tych wszystkich zasad, o których tak rozwodzili się członkowie potężnych rodzin; gdyby to zależało od niego, zapewne nie wypowiedziałby nawet słowa. Problem zaczął się w momencie, gdy Dahlia szybko zmieniła proste podziękowanie w suchy rozkaz – a tego przecież nie mógł zostawić bez komentarza.
- Nie ma za co – wyrzekł ponownie, czując nieprzyjemne drapanie w gardle, jakby zlepek głosek faktycznie ranił podczas wypowiadania. Najwyraźniej nie tylko kobieta miała problem z okazaniem czegoś, co równe było prawdzie. Zanim zdążył powiedzieć coś więcej – pospiesznie się pożegnać? – pani Tordenskiold przedstawiła go córce. Wzrok Lundqvista powędrował do ciekawskiej dziewczynki, a potem na powrót spoczął na jej matce. Wypowiedziała słowo rybak z taką pogardą, jakby mówiła o zawodzie ohydnym i upodlającym – a to tylko pogłębiło wcześniej skrywaną niechęć. Ludzie zawsze reagowali tak samo, i przez lata nasłuchał się podobnej wzgardy więcej razy, niż byłby w stanie zliczyć; być może dlatego łatwo stłamsił iskrę gniewu, która musnęła obojętne do tej pory myśli. Nieco uniósł brwi, gdy Dahlia nie skończyła na wcześniejszych słowach; kąciki ust Niklausa drgnęły w nieco mniej wymuszonym uśmiechu na dźwięk komentarza.
- Ciężko się kłócić z tak życiowym stwierdzeniem – po raz pierwszy na dłużej zatrzymał spojrzenie na jej oczach, nagle całkiem zaskoczony niezwykłą, jasną barwą tęczówek Dahlii. Wcześniej nie zwrócił uwagi na ten detal. – Na całe szczęście wiemy, jak utrzymać się na powierzchni, i przy okazji nie zranić.
Gdyby tylko wiedziała ile prawdy tkwiło w rozsiewanych wokół plotkach na temat jego rodziny; Niklaus z chęcią potwierdziłby je wszystkie tylko po to, by dojrzeć zszokowanie w tych niezwykłych oczach. Oczywiście nie dodał nic więcej w temacie, z góry uznając go za zakończony.
- Brzmi całkiem rozsądnie, pani Tordenskiold, ale wypada tak spacerować bez towarzystwa męża? – głos brzmiał spokojnie, ale tym razem nie zabrakło nutki złośliwości; ostatecznie wiedział przecież według jakich zasad żyła rodzina Dahlii. Nigdy nie interesowały go szczegóły, ale wyobrażał sobie, że mąż zapewne decydował nawet o tym, jak jego żona ułoży dziś włosy – albo o innych, codziennych drobiazgach, do których Lundqvist nigdy nie przywiązywałby wagi. Czasem – teraz? – myślał, że to w gruncie rzeczy wyjątkowo paskudne życie; na całe szczęście jego opinia nie miała żadnego znaczenia.
Skinął krótko głową na znak, że najzupełniej w świecie popiera jej słowa – nawet, jeśli na moment przez jego twarz przemknął wyraz zaskoczenia. Nie chodziło o to, że w jakiś sposób byli zgodni; bardziej o drobną przemianę, która w niej zastąpiła, gdy zwróciła się do dzieci. Widać było gołym okiem, że bardzo je kochała i musiała być dobrą matką dla Rangvalda i małej Lovise; poczuł się nagle bardzo głupio będąc tego świadkiem.
- Większość czasu spędzam na morzu – odpowiedział chłopcu zgodnie z prawdą, i gdy już miał wygłosić słowa pożegnania – tym razem zupełnie na to zdecydowany – po raz kolejny Norny wykręciły mu żart roku. Spojrzał na syna Dahlii, na Lovise a potem na samą Dahlię, wyraźnie spięty nagłą propozycją. – Ja… – zaczął niepewnie, gotów się wykręcić…
wolałbym dać się pożreć żywcem krakenowi
… Ale wyraz ciekawości i cichej nadziei na obliczu Rangvalda wypędził z niego resztki zakorzenionej głęboko niechęci.
- Właściwie mogę poświęcić chwilę, czemu nie. Co dokładnie chciałbyś wiedzieć?
Prosty gest potężnej dłoni wskazał możliwy kierunek przechadzki, zdecydowanie z dala od przeklętego molo. Towarzyszyło mu nieme pytanie skierowane do matki dzieci, niepisany, hojnie oferowany sojusz.
Tylko teraz – i tylko dla pokolenia, które jeszcze nie zdążyło nasiąknąć nienawiścią.
Dahlia Tordenskiold
Re: 09.12.2000 – Drewniane molo – D. Tordenskiold & Bezimienny: N. Lundqvist Nie 26 Lis - 10:11
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
W tamtej chwili Dahlia dziękowała wszystkim Nornom, że w swej kapryśności nie zdecydowały się spleść ich ścieżek z kolejnym znajomym i nikt, kto znał ich oboje, nie zauważył tego pełnego niezręczności spotkania u brzegu jeziora. Mogłoby się to skończyć dziwnymi plotkami, od nich zaś stroniła jak od ognia, własną reputację uznając za wartość nadrzędną. Za każdym razem, kiedy opuszczała rezydencję Tordenskioldów na przedmieściach Midgardu wkładała maskę. Uśmiechniętą, niezmiennie uprzejmą, szczęśliwą i zadowoloną z życia w każdym jego aspekcie. Grę, wcielanie się w rolę wykreowanego dla publiczności alter ego miała właściwie we krwi. To wyniosła z domu, tego ją nauczono. aby dbać o pozory. Jak cię widzą, tak cię piszą, przestrzegał ojciec, znany i szanowany polityk, dla którego opinia innych, reputacja była jednym z fundamentów kariery. Dahlia więc kłamała, grała, uśmiechała się tak słodko, że ludzie dawali wiarę w szczerość tego uśmiechu. Nawet więc teraz stała naprzeciw Lundqvista uśmiechnięta, wkładała wiele wysiłku w to, aby ton jej wysokiego, wciąż po dziewczęcemu słodkiego głosu nie zabrzmiał zbyt nieuprzejmie i nieprzyjemnie. Postronny obserwator przyglądając się jedynie ciemnowłosej mógłby stwierdzić, że to zwykła pogawędka dwojga znajomych, podczas gdy oni nie nazwaliby się nawet znajomymi. Znali swoje nazwiska, wiedzieli skąd są i mniej więcej kim są, poza tym nie wiedzieli jednak o sobie nic. To nie przeszkadzało jednak żadnemu z nich, aby w drugie wpatrywać się z niechęcią i zacięciem - tyle, że w przypadku Dahlii należało głęboko wejrzeć w jasne oczy by to dostrzec.
Od czego i kiedy to się zaczęło? Na długo przed ich pierwszym spotkaniem, to oczywiste. W chwili, kiedy zaczął docierać do nich sens słów rodziców, powtarzających kto jest im przyjacielem, kto zaś wrogiem. Oni usłyszeli to od własnych, dziadkowie od pradziadków... Czy ktokolwiek jeszcze pamiętał jakie źródło miała ta przepaść pomiędzy ich klanami? Maleńka Dahlia, później nastoletnia nie zadawała takich pytań. Nie poddawała w wątpliwość prawd ojca. Skoro tak mówił, to z pewnością tak było - ona zaś musiała się do tego dostosować, do panujących zasad, aby z dumą nosić nazwisko Hallström. Stanąwszy naprzeciw Niklausa nie potrzebowała więc wiedzieć wiele, wystarczyło, że poznała jego nazwisko, uczucia wobec jego osoby pojawiły się samoistnie - przez wbijane do głowy przez całe lata uprzedzenia, których do dziś nie potrafiła się wyzbyć. Właściwie nawet się nie starała. Klan męża miał do Lundqvistów podobny stosunek i z pewnością nie życzyłby sobie, by w ogóle dziś z nim rozmawiała. Problem tkwił jednak w tym, że gdyby odmaszerowała śmiertelnie obrażona, to dałaby obserwatorom powód do plotek. Musiała to rozegrać mądrzej.
- Jest. Gdyby miał pan dzieci, rozumiałby pan - odrzekła uparcie Dahlia. Może miał, lecz nieślubne, tego nie wiedziała. O takich nawet by nie wspominała. Dla kobiet takich jak ona liczyło się wyłącznie to, co oficjalne. Nie słyszała, by ponownie się ożenił i sprowadził na świat potomka, a rzadko jej uwadze uchodziły podobne wiadomości - informację uznawała za najcenniejszą walutę. Warto było wiedzieć wiele. Zwłaszcza o swych wrogach. Wyjątkowo nie zamierzała mu docinać, wytykając stan wolny i bezdzietność, którą uznawała za gorszącą w przypadku przedstawicieli magicznych klanów; przypuszczała, że naprawdę nie rozumiał jej wdzięczności. Wystarczyło, by wyobraziła sobie co mogłoby się stać, jeśli nie przegnałby Ragnvalda z tego pomostu i trwoga mroziła krew w żyłach pani Tordenskiold bardziej niż najsurowsza zima. Miłość do własnych dzieci była najsilniejszym i najpotężniejszym uczuciem jakiego mógł doznać człowiek, szczególnie matka.
Kochała wszystkie swoje dzieci ponad życie, ponad samą siebie, drżała na myśl, że mogłyby doznać krzywdy i bólu, a jednocześnie powielała błędy własnych rodziców i przodków. W ich serca sączyła tę samą niechęć i uprzedzenia do innych ludzi. Do tych z nieprzyjaznych klanów, do biedniejszych, do innych. Mówiła rybak z taką samą wzgardą jak o bezdomnych galdrach, ludziach, którym w życiu się nie powiodło, mijanych na ulicach Midgardu. Lovise spojrzała na matkę z szeroko otwartymi oczyma i pokiwała główką. Widywała rybaków na obrazkach swoich książeczek.
- Gdzie ma pan sieć? Ma pan sieć? - wypaliła, a Dahlia przygryzła wargę, by się nie roześmiać. Najmłodsza pociecha bywała wyjątkowo ciekawska, a przez swój wiek nie potrafiła jeszcze powściągnąć języka i mówiła to, co akurat przyszło jej na myśl. Taki urok czterolatek.
- Godna podziwu umiejętność - odparła pani Tordeskiold, nie odwracając spojrzenia, gdy przez dłuższą chwilę Niklaus patrzył jej prosto w oczy. Uniosła przy tym dumnie podbródek wyżej, jakby to miało sprawić, że będzie przy tym wyglądać bardziej stanowczo i pewnie. - Oby Njord nie zesłał okrutnego sztormu, jest spokojny, lecz rozzłoszczony... - To życzenie wyrzekła z fałszywą życzliwością, bo upadek Lundqvistów nie byłby dla niej złą wiadomością. Krążące wokół nich plotki jedynie szkodziły klanom magicznym, samej Radzie, takie miała o tym zdanie. W istocie Dahlia nie miała pojęcia ile jest w nich prawdy, nie drążyła tego tematu, uznając, że w każdej plotce jest jej ziarno - i to w zupełności wystarczyło, aby oceniła ich z góry jeszcze surowiej.
W końcu się doigrała. Na złośliwość Niklaus odpowiedział w podobnym tonie, nawiązując do konserwatywnego wychowania, jakie obowiązywało zarówno w domu Hallström. jak i Tordenskioldów. Zareagowała na to głębszym oddechem i ściągnięciem ust, wyraźnie niezadowolona z takiego pytania; nie lubiła podobnych insynuacji, sugestii, że nie ma we własnym domu nic do powiedzenia, bo tak bardzo starała się, aby wszyscy wokoło postrzegali ich inaczej - i w większości przypadków odnosiła sukces. Dla innych byli zgranym małżeństwem, doskonałą parą, mającą rodzinę jak z obrazka, podczas gdy na obrazie tym, prezentowanym tak chętnie podczas licznych przyjęć i publicznych wyjść, w ciągu kilku lat pojawiło się tyle rys. Najgorsze, że Niklaus w złośliwości tej miał jakąś rację. Nie powinna była w pojedynkę spacerować w towarzystwie innego, obcego mężczyzny, bo jej mąż wyraźnie sobie tego nie życzył w swej zaborczej zazdrości. Bywały wyjątki - jak ich wspólny przyjaciel, Olaf, Lasse i Björn, których traktowała jak swoich braci, Halvard zaś nie widział w nich zagrożenia. Lundqvist z pewnością nie byłby jednak jednym z nich. Myśl o tym, że plotka o tym spacerze dotrze do męża przyprawiała Dahlię o ból głowy; zamierzała mu o tym wspomnieć jednak sama, zanim Ragnvald, bądź Lovise przypadkiem o tym wspomną - albo jeszcze gorzej, naprawdę dowie się od kogoś obcego. Było jednak za późno, aby się wycofać; do tego jak miałaby to wytłumaczyć dzieciom?
- A dlaczego nie? - żachnęła się Dahlia, odpowiadając pytaniem na pytanie, znów zmuszając się do uśmiechu. - Mojemu mężowi równie mocno zależy na zdrowiu i dobrej kondycji naszych dzieci, a ponieważ jest człowiekiem na odpowiedzialnym stanowisku, w ciągu dnia roboczego sam nie ma na to czasu - odpowiedziała w końcu, tym razem bardziej zadowolona, że po raz wtóry udało jej się wbić Niklausowi kolejną szpilkę i zasugerować, że w przeciwieństwie do jej męża jest nierobem, skoro dziś, o tej godzinie spaceruje sobie beztrosko i bez celu brzegiem jeziora, zamiast zająć się czymś pożytecznym.
- Ma pan więc statek? - spytał zaintrygowany Ragnvald, nie odwracając spojrzenia od twarzy Niklausa; może zdążyło mu już wypaść z pamięci nazwisko obcego mężczyzny, może zapomniał o lekcjach heraldyki, za które płacili niemałe pieniądze, może jeszcze po prostu o to nie dbał, bo miał zbyt niewiele lat, by pojąć sens politycznych zawiłości. Zarówno on, jak i zaciekawiona Lovise patrzyli na niego bez niechęci, za to szczerze zaintrygowani, niemalże podekscytowani.
- Pora na morskie opowieści - ucieszyła się dziewczynka i klasnęłaby w dłonie, gdyby tylko jedną z nich nie trzymała w uścisku Dahlia. - Widział pan kiedyś krakena? Albo wieloryba? - dołączyła do brata z gradem pytań, kiedy matka pociągnęła ją lekko za rękę, aby rzeczywiście znów zacząć kroczyć nieśpiesznie wydeptaną ścieżką, oddalając się od drewnianego, spróchniałego molo - tym razem już we czwórkę.
- Piraci naprawdę istnieją? - kolejne pytanie młody Tordenskiold zadał ze śmiertelną powagą.
- Dawno już ich nie ma, mówiłam ci. Prawda, panie Lundqvist? - powiedziała lekko znużonym tonem Dahlia, posyłając przy tym Niklausowi ostrzegawcze spojrzenie - lepiej, by nie straszył jej dzieci krwawymi historiami, inaczej gorzko tego pożałuje.
Od czego i kiedy to się zaczęło? Na długo przed ich pierwszym spotkaniem, to oczywiste. W chwili, kiedy zaczął docierać do nich sens słów rodziców, powtarzających kto jest im przyjacielem, kto zaś wrogiem. Oni usłyszeli to od własnych, dziadkowie od pradziadków... Czy ktokolwiek jeszcze pamiętał jakie źródło miała ta przepaść pomiędzy ich klanami? Maleńka Dahlia, później nastoletnia nie zadawała takich pytań. Nie poddawała w wątpliwość prawd ojca. Skoro tak mówił, to z pewnością tak było - ona zaś musiała się do tego dostosować, do panujących zasad, aby z dumą nosić nazwisko Hallström. Stanąwszy naprzeciw Niklausa nie potrzebowała więc wiedzieć wiele, wystarczyło, że poznała jego nazwisko, uczucia wobec jego osoby pojawiły się samoistnie - przez wbijane do głowy przez całe lata uprzedzenia, których do dziś nie potrafiła się wyzbyć. Właściwie nawet się nie starała. Klan męża miał do Lundqvistów podobny stosunek i z pewnością nie życzyłby sobie, by w ogóle dziś z nim rozmawiała. Problem tkwił jednak w tym, że gdyby odmaszerowała śmiertelnie obrażona, to dałaby obserwatorom powód do plotek. Musiała to rozegrać mądrzej.
- Jest. Gdyby miał pan dzieci, rozumiałby pan - odrzekła uparcie Dahlia. Może miał, lecz nieślubne, tego nie wiedziała. O takich nawet by nie wspominała. Dla kobiet takich jak ona liczyło się wyłącznie to, co oficjalne. Nie słyszała, by ponownie się ożenił i sprowadził na świat potomka, a rzadko jej uwadze uchodziły podobne wiadomości - informację uznawała za najcenniejszą walutę. Warto było wiedzieć wiele. Zwłaszcza o swych wrogach. Wyjątkowo nie zamierzała mu docinać, wytykając stan wolny i bezdzietność, którą uznawała za gorszącą w przypadku przedstawicieli magicznych klanów; przypuszczała, że naprawdę nie rozumiał jej wdzięczności. Wystarczyło, by wyobraziła sobie co mogłoby się stać, jeśli nie przegnałby Ragnvalda z tego pomostu i trwoga mroziła krew w żyłach pani Tordenskiold bardziej niż najsurowsza zima. Miłość do własnych dzieci była najsilniejszym i najpotężniejszym uczuciem jakiego mógł doznać człowiek, szczególnie matka.
Kochała wszystkie swoje dzieci ponad życie, ponad samą siebie, drżała na myśl, że mogłyby doznać krzywdy i bólu, a jednocześnie powielała błędy własnych rodziców i przodków. W ich serca sączyła tę samą niechęć i uprzedzenia do innych ludzi. Do tych z nieprzyjaznych klanów, do biedniejszych, do innych. Mówiła rybak z taką samą wzgardą jak o bezdomnych galdrach, ludziach, którym w życiu się nie powiodło, mijanych na ulicach Midgardu. Lovise spojrzała na matkę z szeroko otwartymi oczyma i pokiwała główką. Widywała rybaków na obrazkach swoich książeczek.
- Gdzie ma pan sieć? Ma pan sieć? - wypaliła, a Dahlia przygryzła wargę, by się nie roześmiać. Najmłodsza pociecha bywała wyjątkowo ciekawska, a przez swój wiek nie potrafiła jeszcze powściągnąć języka i mówiła to, co akurat przyszło jej na myśl. Taki urok czterolatek.
- Godna podziwu umiejętność - odparła pani Tordeskiold, nie odwracając spojrzenia, gdy przez dłuższą chwilę Niklaus patrzył jej prosto w oczy. Uniosła przy tym dumnie podbródek wyżej, jakby to miało sprawić, że będzie przy tym wyglądać bardziej stanowczo i pewnie. - Oby Njord nie zesłał okrutnego sztormu, jest spokojny, lecz rozzłoszczony... - To życzenie wyrzekła z fałszywą życzliwością, bo upadek Lundqvistów nie byłby dla niej złą wiadomością. Krążące wokół nich plotki jedynie szkodziły klanom magicznym, samej Radzie, takie miała o tym zdanie. W istocie Dahlia nie miała pojęcia ile jest w nich prawdy, nie drążyła tego tematu, uznając, że w każdej plotce jest jej ziarno - i to w zupełności wystarczyło, aby oceniła ich z góry jeszcze surowiej.
W końcu się doigrała. Na złośliwość Niklaus odpowiedział w podobnym tonie, nawiązując do konserwatywnego wychowania, jakie obowiązywało zarówno w domu Hallström. jak i Tordenskioldów. Zareagowała na to głębszym oddechem i ściągnięciem ust, wyraźnie niezadowolona z takiego pytania; nie lubiła podobnych insynuacji, sugestii, że nie ma we własnym domu nic do powiedzenia, bo tak bardzo starała się, aby wszyscy wokoło postrzegali ich inaczej - i w większości przypadków odnosiła sukces. Dla innych byli zgranym małżeństwem, doskonałą parą, mającą rodzinę jak z obrazka, podczas gdy na obrazie tym, prezentowanym tak chętnie podczas licznych przyjęć i publicznych wyjść, w ciągu kilku lat pojawiło się tyle rys. Najgorsze, że Niklaus w złośliwości tej miał jakąś rację. Nie powinna była w pojedynkę spacerować w towarzystwie innego, obcego mężczyzny, bo jej mąż wyraźnie sobie tego nie życzył w swej zaborczej zazdrości. Bywały wyjątki - jak ich wspólny przyjaciel, Olaf, Lasse i Björn, których traktowała jak swoich braci, Halvard zaś nie widział w nich zagrożenia. Lundqvist z pewnością nie byłby jednak jednym z nich. Myśl o tym, że plotka o tym spacerze dotrze do męża przyprawiała Dahlię o ból głowy; zamierzała mu o tym wspomnieć jednak sama, zanim Ragnvald, bądź Lovise przypadkiem o tym wspomną - albo jeszcze gorzej, naprawdę dowie się od kogoś obcego. Było jednak za późno, aby się wycofać; do tego jak miałaby to wytłumaczyć dzieciom?
- A dlaczego nie? - żachnęła się Dahlia, odpowiadając pytaniem na pytanie, znów zmuszając się do uśmiechu. - Mojemu mężowi równie mocno zależy na zdrowiu i dobrej kondycji naszych dzieci, a ponieważ jest człowiekiem na odpowiedzialnym stanowisku, w ciągu dnia roboczego sam nie ma na to czasu - odpowiedziała w końcu, tym razem bardziej zadowolona, że po raz wtóry udało jej się wbić Niklausowi kolejną szpilkę i zasugerować, że w przeciwieństwie do jej męża jest nierobem, skoro dziś, o tej godzinie spaceruje sobie beztrosko i bez celu brzegiem jeziora, zamiast zająć się czymś pożytecznym.
- Ma pan więc statek? - spytał zaintrygowany Ragnvald, nie odwracając spojrzenia od twarzy Niklausa; może zdążyło mu już wypaść z pamięci nazwisko obcego mężczyzny, może zapomniał o lekcjach heraldyki, za które płacili niemałe pieniądze, może jeszcze po prostu o to nie dbał, bo miał zbyt niewiele lat, by pojąć sens politycznych zawiłości. Zarówno on, jak i zaciekawiona Lovise patrzyli na niego bez niechęci, za to szczerze zaintrygowani, niemalże podekscytowani.
- Pora na morskie opowieści - ucieszyła się dziewczynka i klasnęłaby w dłonie, gdyby tylko jedną z nich nie trzymała w uścisku Dahlia. - Widział pan kiedyś krakena? Albo wieloryba? - dołączyła do brata z gradem pytań, kiedy matka pociągnęła ją lekko za rękę, aby rzeczywiście znów zacząć kroczyć nieśpiesznie wydeptaną ścieżką, oddalając się od drewnianego, spróchniałego molo - tym razem już we czwórkę.
- Piraci naprawdę istnieją? - kolejne pytanie młody Tordenskiold zadał ze śmiertelną powagą.
- Dawno już ich nie ma, mówiłam ci. Prawda, panie Lundqvist? - powiedziała lekko znużonym tonem Dahlia, posyłając przy tym Niklausowi ostrzegawcze spojrzenie - lepiej, by nie straszył jej dzieci krwawymi historiami, inaczej gorzko tego pożałuje.
FAMILY, DUTY, HONOR
Bezimienny
Re: 09.12.2000 – Drewniane molo – D. Tordenskiold & Bezimienny: N. Lundqvist Nie 26 Lis - 10:12
Nie chciał wierzyć w istnienie ideałów – nawet wtedy, gdy jeden stał tuż przed nim.
Wszystko w pani Tordenskiold wydawało się bez skazy. Idealnie ułożone włosy, których nie targał nawet zimowy wiatr; dopasowany, piekielnie drogi strój, dodający jedynie elegancji wyuczonym wcześniej ruchom. Przede wszystkim jednak uśmiech, ciepły jak poranne słońce, do cna uprzejmy i pozornie szczery. Gdyby nie nazywał się Lundqvist, pewnie bezpowrotnie padłby ofiarą wykreowanej z rozmysłem, perfekcyjnej iluzji. Cichy głos z tyłu głowy ostrzegał i wzmagał czujność -
to wszystko kłamstwo
Brzydka prawda ukryta pod płaszczykiem wpojonych od dziecka manier, którymi Dahlia tak bardzo się szczyciła; obłuda zdawała się wyciekać z każdego, nawet najmniejszego gestu i każdego słowa kobiety. Być może to dlatego czuł tak cholerny dyskomfort przebywając w jej pobliżu; być może klanowa nienawiść, której zasady poznali dzięki rodzicom, wcale nie miała tutaj nic do rzeczy.
A teraz stali naprzeciwko siebie, nadal uśmiechnięci grzecznie, nadal w trakcie rozmowy, chociaż głoski z trudem przechodziły przez zaciśnięte z niechęci gardła. Żadne jednak nie wycofało się, nie wymówiło obowiązkami i nie wymyśliło przekonującej wymówki do ucieczki; wszystko po to, by nie dać pożywki dla postronnych obserwatorów i nie wpędzać bogom ducha winnych dzieci w poczucie niepewności. Sam nie mógłby przejmować się tym mniej – ba, przez moment bardzo poważnie rozważał nawet rozpoczęcie jakiejś awantury, by wpędzić lodowatą panią Tordenskiold w potężne zażenowanie – ale ostatecznie odpuścił. Nie z dobrego serca, nie z altruizmu, nie z próby zrozumienia jej własnych motywów; zwyczajnie w świecie uznał, że wyskoki godne nastoletniego szczeniaka miał już dawno za sobą. Nerwy też nie były jego sprzymierzeńcem; gdyby sprawy potoczyły się naprawdę źle… Wolał nawet o tym nie myśleć.
Grymas zniecierpliwienia przemknął przez brodatą twarz, nadając jej wyjątkowo nieprzyjemny wyraz. Oto, co otrzymał, próbując być po ludzku uprzejmym; kolejną szpilkę wbitą prosto i precyzyjnie, zawartą w zdaniu pozornie bez znaczenia. Wzruszył potężnymi ramionami na znak, że być może miała rację, a on bynajmniej nie miał zamiaru dłużej dyskutować. Myśl o dzieciach budziła w nim zawsze mocno skrajne uczucia; miał jednak świadomość, że nigdy nie mógłby pozwolić sobie na zaszczyt ich posiadania. Dahlia była ostatnią osobą, która kiedykolwiek miała poznać tę prostą prawdę. Szczerość wobec niej – i jej wobec niego, to działało przecież w obydwie strony – była niemożliwa.
Rozchwianą uwagę pędzących myśli przerwał dziecięcy głosik; wyraz twarzy Lundqvista złagodniał znacznie, gdy przeniósł spojrzenie brązowych tęczówek na małą Lovise. Chyba nawet jej matka nie mogła powstrzymać rozbawienia; był gotów przysiąc, że usłyszał cichy śmiech kobiety na dźwięk pytania córki.
- Sieć? No pewnie, że mam, ale na pokładzie skeidy – odparł spokojnie, z trudem powstrzymując uśmiech. Jeszcze tego brakowało, żeby paradował z siecią na plecach przez pół miasta! Chociaż byłby gotów to zrobić – tylko po to, by zobaczyć grymas na wykutej z lodu twarzy pani Tordenskiold. – Bardzo duże i naprawdę małe, każda dla innych rybek.
Dziwnie było dobierać słowa tak, by mogło je pojąć czteroletnie dziecko, a brak doświadczenia w tej dziedzinie zdecydowanie nie pomagał. Starał się jednak zaspokoić ciekawość małej Lovise, jednocześnie rezygnując – chociaż na chwilę – z charakterystycznej szorstkości, którą otaczał się na co dzień. Dopiero po chwili przeniósł spojrzenie na jasnooką kobietę, autorkę kolejnego z komentarzy; odetchnął głośno, zbierając w sobie wszelakie pokłady cierpliwości. O ile rozmowa z dzieciakami była całkiem sympatyczna, niestety podobnego wrażenia nie zyskał dzięki pogawędce z ich matką.
I bynajmniej nie miał zamiaru odpuścić.
- W gruncie rzeczy niewielu ją posiada, to fakt. W szczególności ludzie, którzy przywykli do wygód, a nie do ciężkiej pracy – swoboda w głosie mężczyzny była złudna; oczywisty przytyk wybrzmiał w lodowatym powietrzu i mroził o wiele bardziej niż zimowa pogoda. Niklaus uniósł nieco brwi i zaśmiał się nagle, krótko i sucho, bez cienia wesołości, zupełnie wymuszonym śmiechem. – Rozzłoszczony może być jedynie w kierunku galdrów, którzy nie poświęcają mu należytej uwagi, jeśli wierzyć w takie rzeczy. O ile jest w tym prawda, mogę spać spokojnie. – znów spojrzał wprost w te niesamowicie jasne tęczówki; w jego własnych zapłonęła złośliwość. – Morze nigdy mnie nie skrzywdzi, pani Tordenskiold, ale dziękuję za troskę. Twoje życzenia są bardzo wspaniałomyślne.
Zwłaszcza wtedy, gdy chcesz być świadkiem mojego upadku.
Bogowie stanowili niewygodny temat. Już dawno pojął, że nikt w rzeczywistości nie układał jego życia i nie planował go z góry w konkretnym celu. Dawniej być może zawierzał w siły wyższe, gdy był mniej więcej w wieku Ragnvalda, a jego rodzina – już wtedy przecież dziwna i inna w oczach siedmiolatka – nadal stanowiła rdzeń jestestwa. To, co nastąpiło później, zweryfikowało szybko wszystkie mrzonki i obdarło Niklausa ze wszelkich złudzeń. Był przeklęty od dnia, w którym przyszedł na ten świat, i żadne bóstwo i cała magia tego świata nie potrafiły tego zmienić.
Odwzajemnił uśmiech Dahlii, chociaż jego własny nie posiadał nawet odrobiny swobody czy fałszywej szczerości. Odczuł cień ponurej satysfakcji, gdy jego komentarz trafił w sedno; nie sądził, że tak łatwo zdoła sprowokować lodową księżniczkę. Wzruszył ramionami, iście teatralnie rozglądając się na boki; jakby spodziewał się, że jej mąż zaraz wyskoczy zza rogu i zatarga ją za włosy do domu.
- No tak, faktycznie, bardzo celna uwaga. Dobrze, że udaje mu się znaleźć chociażby i godzinę, pewnie w niedzielę? – wieczorem, przy szklance whisky, gdy dzieci kładły się spać; pan Tordenskiold mógł wtedy osobiście, bez niczyjej asysty, utulić pociechy do snu i z czystym sumieniem nalać drugą szklaneczkę szkockiej, w ramach nagrody za kolejny „ciężki” tydzień. Tak to sobie wyobrażał ten, który dzieci nie miał. Nie mógł się jednak powstrzymać od takich założeń, bo przecież wychowano go na wierze, że rodzina Dahlii – ta, z której się wywodziła i ta, do której weszła poprzez małżeństwo – była najgorszą z najgorszych. I tak powściągnął języka, i tak był stosunkowo przyjazny; gotów wyruszyć na spacer w towarzystwie osoby, która była w teorii wrogiem. Dawne uprzedzenia wgryzały się w umysł, który ledwie chwilę wcześniej zdawał się być nastawiony nieco bardziej ugodowo; niestety, do głosu doszła duma, i z tym Niklaus już walczyć nie potrafił.
- Tak, mam skeidę. To średniej wielkości jednostka, ale nadaje się doskonale do żeglugi. Widziałeś kiedyś jakąś z bliska? – zagadnął chłopca, jednocześnie udzielając odpowiedzi i chwilowo zupełnie ignorując jego matkę. Ruszyli wszyscy we wskazanym wcześniej kierunku; Dahlia trzymająca rękę Lovise, obok siostry kroczył Ragnvald i w końcu on, dystansując się odpowiednio. Zerknął na dziewczynkę, gdy i ta dołączyła się do gradobicia pytań. – Krakena… Tak, ale tylko raz. I całe szczęście, bo nie są zbyt przyjazne dla ludzi – dopowiedział szybko ostatnie zdanie, by córka Dahlii nie zdążyła zapytać o szczegóły tego spotkania, które bynajmniej nie przebiegło pomyślne. Uczepił się bezpieczniejszego tematu. – A wieloryby tak, bardzo często. To piękne stworzenia, i to tego naprawdę, naprawdę ogromne. Widziałem takie, które były większe niż dwa statki razem wzięte.
Miał w głowie setki bezsensownych ciekawostek, którymi mógłby się dzielić bez końca; cała wiedza Lundqvistów o morskich stworzeniach okazywała się całkiem wdzięcznym tematem do rozmów w towarzystwie dzieci. Na pytanie o piratach na moment wyraźnie stracił rezon, na moment przenosząc wzrok na drogę przed nimi.
- Eee… – zająknął się, zbity z tropu szybkim komentarzem czujnej Dahlii. On sam był przemytnikiem, i nierzadko zdarzało mu się zabierać coś z pokładów, które nie należały do niego – czy to czyniło z niego współczesną wersję pirata? – Chyba… No, chyba nie istnieją. Nie spotkałem żadnego.
Oddalali się znacznie od przeklętego molo, zostawiając szczegóły spotkania sprzed chwil jedynie w pamięci. Nie do uwierzenia było, że spacerowali teraz razem, jakby nigdy nic; wchodząc odważnie między zerkających w ich kierunku ludzi, lecz schodzących z drogi na widok Lundqvista. Odruchowo sięgnął do kieszeni płaszcza w poszukiwaniu papierosów, by zająć czymś ręce – i zadać własne pytanie, które nasunęło się niespodziewanie.
- Pozwalają ci odwiedzać brata? Słyszałem, że trafił do świątyni – pytanie było skierowane do Ragnvalda, ale wzrok mężczyzny zatrzymał się na jego matce. Wyraz twarzy Niklausa nie zdradzał niczego; słowa tchnęły ponurą powagą. – Wyjątkowo… niesprawiedliwy los. W szczególności dla dziecka.
Ale co mógł wiedzieć ten, który dzieci nie posiadał?
Wszystko w pani Tordenskiold wydawało się bez skazy. Idealnie ułożone włosy, których nie targał nawet zimowy wiatr; dopasowany, piekielnie drogi strój, dodający jedynie elegancji wyuczonym wcześniej ruchom. Przede wszystkim jednak uśmiech, ciepły jak poranne słońce, do cna uprzejmy i pozornie szczery. Gdyby nie nazywał się Lundqvist, pewnie bezpowrotnie padłby ofiarą wykreowanej z rozmysłem, perfekcyjnej iluzji. Cichy głos z tyłu głowy ostrzegał i wzmagał czujność -
to wszystko kłamstwo
Brzydka prawda ukryta pod płaszczykiem wpojonych od dziecka manier, którymi Dahlia tak bardzo się szczyciła; obłuda zdawała się wyciekać z każdego, nawet najmniejszego gestu i każdego słowa kobiety. Być może to dlatego czuł tak cholerny dyskomfort przebywając w jej pobliżu; być może klanowa nienawiść, której zasady poznali dzięki rodzicom, wcale nie miała tutaj nic do rzeczy.
A teraz stali naprzeciwko siebie, nadal uśmiechnięci grzecznie, nadal w trakcie rozmowy, chociaż głoski z trudem przechodziły przez zaciśnięte z niechęci gardła. Żadne jednak nie wycofało się, nie wymówiło obowiązkami i nie wymyśliło przekonującej wymówki do ucieczki; wszystko po to, by nie dać pożywki dla postronnych obserwatorów i nie wpędzać bogom ducha winnych dzieci w poczucie niepewności. Sam nie mógłby przejmować się tym mniej – ba, przez moment bardzo poważnie rozważał nawet rozpoczęcie jakiejś awantury, by wpędzić lodowatą panią Tordenskiold w potężne zażenowanie – ale ostatecznie odpuścił. Nie z dobrego serca, nie z altruizmu, nie z próby zrozumienia jej własnych motywów; zwyczajnie w świecie uznał, że wyskoki godne nastoletniego szczeniaka miał już dawno za sobą. Nerwy też nie były jego sprzymierzeńcem; gdyby sprawy potoczyły się naprawdę źle… Wolał nawet o tym nie myśleć.
Grymas zniecierpliwienia przemknął przez brodatą twarz, nadając jej wyjątkowo nieprzyjemny wyraz. Oto, co otrzymał, próbując być po ludzku uprzejmym; kolejną szpilkę wbitą prosto i precyzyjnie, zawartą w zdaniu pozornie bez znaczenia. Wzruszył potężnymi ramionami na znak, że być może miała rację, a on bynajmniej nie miał zamiaru dłużej dyskutować. Myśl o dzieciach budziła w nim zawsze mocno skrajne uczucia; miał jednak świadomość, że nigdy nie mógłby pozwolić sobie na zaszczyt ich posiadania. Dahlia była ostatnią osobą, która kiedykolwiek miała poznać tę prostą prawdę. Szczerość wobec niej – i jej wobec niego, to działało przecież w obydwie strony – była niemożliwa.
Rozchwianą uwagę pędzących myśli przerwał dziecięcy głosik; wyraz twarzy Lundqvista złagodniał znacznie, gdy przeniósł spojrzenie brązowych tęczówek na małą Lovise. Chyba nawet jej matka nie mogła powstrzymać rozbawienia; był gotów przysiąc, że usłyszał cichy śmiech kobiety na dźwięk pytania córki.
- Sieć? No pewnie, że mam, ale na pokładzie skeidy – odparł spokojnie, z trudem powstrzymując uśmiech. Jeszcze tego brakowało, żeby paradował z siecią na plecach przez pół miasta! Chociaż byłby gotów to zrobić – tylko po to, by zobaczyć grymas na wykutej z lodu twarzy pani Tordenskiold. – Bardzo duże i naprawdę małe, każda dla innych rybek.
Dziwnie było dobierać słowa tak, by mogło je pojąć czteroletnie dziecko, a brak doświadczenia w tej dziedzinie zdecydowanie nie pomagał. Starał się jednak zaspokoić ciekawość małej Lovise, jednocześnie rezygnując – chociaż na chwilę – z charakterystycznej szorstkości, którą otaczał się na co dzień. Dopiero po chwili przeniósł spojrzenie na jasnooką kobietę, autorkę kolejnego z komentarzy; odetchnął głośno, zbierając w sobie wszelakie pokłady cierpliwości. O ile rozmowa z dzieciakami była całkiem sympatyczna, niestety podobnego wrażenia nie zyskał dzięki pogawędce z ich matką.
I bynajmniej nie miał zamiaru odpuścić.
- W gruncie rzeczy niewielu ją posiada, to fakt. W szczególności ludzie, którzy przywykli do wygód, a nie do ciężkiej pracy – swoboda w głosie mężczyzny była złudna; oczywisty przytyk wybrzmiał w lodowatym powietrzu i mroził o wiele bardziej niż zimowa pogoda. Niklaus uniósł nieco brwi i zaśmiał się nagle, krótko i sucho, bez cienia wesołości, zupełnie wymuszonym śmiechem. – Rozzłoszczony może być jedynie w kierunku galdrów, którzy nie poświęcają mu należytej uwagi, jeśli wierzyć w takie rzeczy. O ile jest w tym prawda, mogę spać spokojnie. – znów spojrzał wprost w te niesamowicie jasne tęczówki; w jego własnych zapłonęła złośliwość. – Morze nigdy mnie nie skrzywdzi, pani Tordenskiold, ale dziękuję za troskę. Twoje życzenia są bardzo wspaniałomyślne.
Zwłaszcza wtedy, gdy chcesz być świadkiem mojego upadku.
Bogowie stanowili niewygodny temat. Już dawno pojął, że nikt w rzeczywistości nie układał jego życia i nie planował go z góry w konkretnym celu. Dawniej być może zawierzał w siły wyższe, gdy był mniej więcej w wieku Ragnvalda, a jego rodzina – już wtedy przecież dziwna i inna w oczach siedmiolatka – nadal stanowiła rdzeń jestestwa. To, co nastąpiło później, zweryfikowało szybko wszystkie mrzonki i obdarło Niklausa ze wszelkich złudzeń. Był przeklęty od dnia, w którym przyszedł na ten świat, i żadne bóstwo i cała magia tego świata nie potrafiły tego zmienić.
Odwzajemnił uśmiech Dahlii, chociaż jego własny nie posiadał nawet odrobiny swobody czy fałszywej szczerości. Odczuł cień ponurej satysfakcji, gdy jego komentarz trafił w sedno; nie sądził, że tak łatwo zdoła sprowokować lodową księżniczkę. Wzruszył ramionami, iście teatralnie rozglądając się na boki; jakby spodziewał się, że jej mąż zaraz wyskoczy zza rogu i zatarga ją za włosy do domu.
- No tak, faktycznie, bardzo celna uwaga. Dobrze, że udaje mu się znaleźć chociażby i godzinę, pewnie w niedzielę? – wieczorem, przy szklance whisky, gdy dzieci kładły się spać; pan Tordenskiold mógł wtedy osobiście, bez niczyjej asysty, utulić pociechy do snu i z czystym sumieniem nalać drugą szklaneczkę szkockiej, w ramach nagrody za kolejny „ciężki” tydzień. Tak to sobie wyobrażał ten, który dzieci nie miał. Nie mógł się jednak powstrzymać od takich założeń, bo przecież wychowano go na wierze, że rodzina Dahlii – ta, z której się wywodziła i ta, do której weszła poprzez małżeństwo – była najgorszą z najgorszych. I tak powściągnął języka, i tak był stosunkowo przyjazny; gotów wyruszyć na spacer w towarzystwie osoby, która była w teorii wrogiem. Dawne uprzedzenia wgryzały się w umysł, który ledwie chwilę wcześniej zdawał się być nastawiony nieco bardziej ugodowo; niestety, do głosu doszła duma, i z tym Niklaus już walczyć nie potrafił.
- Tak, mam skeidę. To średniej wielkości jednostka, ale nadaje się doskonale do żeglugi. Widziałeś kiedyś jakąś z bliska? – zagadnął chłopca, jednocześnie udzielając odpowiedzi i chwilowo zupełnie ignorując jego matkę. Ruszyli wszyscy we wskazanym wcześniej kierunku; Dahlia trzymająca rękę Lovise, obok siostry kroczył Ragnvald i w końcu on, dystansując się odpowiednio. Zerknął na dziewczynkę, gdy i ta dołączyła się do gradobicia pytań. – Krakena… Tak, ale tylko raz. I całe szczęście, bo nie są zbyt przyjazne dla ludzi – dopowiedział szybko ostatnie zdanie, by córka Dahlii nie zdążyła zapytać o szczegóły tego spotkania, które bynajmniej nie przebiegło pomyślne. Uczepił się bezpieczniejszego tematu. – A wieloryby tak, bardzo często. To piękne stworzenia, i to tego naprawdę, naprawdę ogromne. Widziałem takie, które były większe niż dwa statki razem wzięte.
Miał w głowie setki bezsensownych ciekawostek, którymi mógłby się dzielić bez końca; cała wiedza Lundqvistów o morskich stworzeniach okazywała się całkiem wdzięcznym tematem do rozmów w towarzystwie dzieci. Na pytanie o piratach na moment wyraźnie stracił rezon, na moment przenosząc wzrok na drogę przed nimi.
- Eee… – zająknął się, zbity z tropu szybkim komentarzem czujnej Dahlii. On sam był przemytnikiem, i nierzadko zdarzało mu się zabierać coś z pokładów, które nie należały do niego – czy to czyniło z niego współczesną wersję pirata? – Chyba… No, chyba nie istnieją. Nie spotkałem żadnego.
Oddalali się znacznie od przeklętego molo, zostawiając szczegóły spotkania sprzed chwil jedynie w pamięci. Nie do uwierzenia było, że spacerowali teraz razem, jakby nigdy nic; wchodząc odważnie między zerkających w ich kierunku ludzi, lecz schodzących z drogi na widok Lundqvista. Odruchowo sięgnął do kieszeni płaszcza w poszukiwaniu papierosów, by zająć czymś ręce – i zadać własne pytanie, które nasunęło się niespodziewanie.
- Pozwalają ci odwiedzać brata? Słyszałem, że trafił do świątyni – pytanie było skierowane do Ragnvalda, ale wzrok mężczyzny zatrzymał się na jego matce. Wyraz twarzy Niklausa nie zdradzał niczego; słowa tchnęły ponurą powagą. – Wyjątkowo… niesprawiedliwy los. W szczególności dla dziecka.
Ale co mógł wiedzieć ten, który dzieci nie posiadał?
Dahlia Tordenskiold
Re: 09.12.2000 – Drewniane molo – D. Tordenskiold & Bezimienny: N. Lundqvist Nie 26 Lis - 10:12
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
W towarzystwie uchodziła za osobę pełną uroku, ciepłą i serdeczną, zawsze uśmiechniętą i szczęśliwą. Ależ ty masz szczęście, powtarzały przyjaciółki, wzdychając nad prezentowanym światu idealnym życiem Dahlii Tordenskiold. Urodziwej i lubianej, poślubionej mężczyźnie utalentowanemu, usytuowanemu i przystojnemu, wiodącej życie jak z marzeń - wiele wysiłku wkładała w to, aby stwarzać przed innymi iluzję perfekcji i jednocześnie sprawiać wrażenie, że wszystko to przychodzi jej z lekkością. Ukrywała przed wszystkimi ile potu wycisnęła na lodowisku, aby po każdej z ciąż odzyskać figurę, ile nauki kosztowało ją to wszystko, co wiedziała i potrafiła, przede wszystkim jednak - ile głębokich rys jest na tym obrazie. Wybuchowy, apodyktyczny charakter męża, żal o powierzenie syna bogom, własne zepsucie starannie maskowała, nie dzieliła się tym z nikim, święcie przekonana, że wszystkie problemy powinny zostać za zamkniętymi drzwiami domu rodzinnego. Dla innych były pozory, doskonale przez wszystkich nich odgrywane; większość ich publiki dawała wiarę temu obrazkowi, niektórzy jednak nigdy nie dadzą się przekonać - tak jak Lundqvist, który zapewne sądził, że Dahlia jad i kłamstwo wyssała z mlekiem matki. Może było w tym nieco prawdy, lecz potrzeba wcielanie się w różne role wynikała bardziej z wychowania jakie odbierał każdy Hallström. Od maleńkości wbijano jej do głowy, że reputacja to wartość nadrzędna - jak cię widzą, tak cię piszą. Potrafiła udawać doskonale, tak dobrze, że nie raz przekonywała nawet samą siebie i dlatego tak frustrowało ją spojrzenie Niklausa Lundqvista. Patrzył na nią podejrzliwie, jakby sądził, że ją przejrzał i ją zna.
Może denerwowało to Dahlię tym bardziej, bo przecież sama patrzyła na niego podobnie? Jakby wiedziała co ma w duszy i kim jest przez samo nazwisko, podczas gdy tak naprawdę nie wiedziała nic - tak jak i on o niej.
Na pytanie dlaczego wciąż trwała w miejscu, zamiast rozkazującym, nie znoszącym sprzeciwu tonem nakazać dzieciom, by zamilkły i ruszyły za nią, po prostu odejść, nie potrafiłaby odpowiedzieć. Wyczuwała między nimi jakieś wyzwanie albo po prostu sama to sobie wmawiała, zawsze bowiem miała silną potrzebę bycia górą i potrafiła odpuścić jedynie przy Halvardzie. Tymczasem Lundqvist zamiast jej przytaknąć, uwierzyć w perfekcyjny obrazek matki i żony, podważał to wszystko nawet nie używając słów. Widziała to w jego oczach, słyszała w zniecierpliwionych westchnieniach. Drażniło to panią Tordenskiold bardziej niż powinno. Była bliska tupnięcia wręcz nogą i wykrzyczenia mu, że się myli.
Lovise pokiwała głową, powtarzając, że chodzi jej o sieć, bo przecież w sieci łapie się ryby. Z jej ust padło długie: oooo. kiedy wyobrażała sobie duże i wielkie ryby pływające w morzu, różnokolorowe i znacznie odbiegające od rzeczywistości.
- Pójdziemy łowić ryby? - spytała, spoglądając na matkę, a ciemnowłosa miała ochotę jęknąć z rozpaczy i modliła się w duchu, żeby córce ta rozmowa na zbyt długo nie zapadła w pamięć.
- Nie. Ryby śmierdzą. Chcesz nieładnie pachnieć? - pouczyła ją, ignorując po raz wtóry fakt, że podobnymi sugestiami czyni Niklausowi niejako afront.
Była gotowa, aby odeprzeć jego odpowiedź w podobnym tonie, na szpilki, które w odwecie zapragnie jej wbić, dopóki wciąż trwali w swoim towarzystwie jedynie przez wzgląd na tę dwójkę kilkulatków, wciąż niewinnych, wciąż nieskalanych zepsuciem i nienawiścią jaką niewątpliwie rodzice będą wpajać im do głów, tak jak uczyniono to z nimi samymi przed laty.
- Wygody są zasługą ciężkiej pracy. Ich brak najczęściej jest winą nieudacznictwa i złych decyzji. Ich brak musi mocno frustrować, a to prowadzi do zazdrości, bardzo brzydka cecha - odpowiedziała Dahlia nie mniej swobodnym tonem, jakby dyskutowali jedynie teoretycznie, o kimś innym - nie o nich samych. Jej słowa ociekały hipokryzją, lecz i tak by temu zaprzeczyła, gdyby ktokolwiek zdecydował się to wytknąć. Cóż z tego, że jej własna rodzina od wieków gromadziła góry talarów w skarbcu, cóż z tego, że wyszła za człowieka z rodziny jeszcze bogatszej i naprawdę nigdy nie musiała pracować ciężko; szczyciła się posiadaniem własnej perfumerii, prawda była jednak taka, że nawet ona była jedynie zachcianką i kaprysem, który Halvard zgodził się spełnić, nie znając umiaru w rozpieszczaniu młodej żony w imię zachowania harmonii w ich małżeństwie.
- Święte słowa, panie Lundqvist, oby pozostałym bogom poświęcał pan nie mniej uwagi, Tyr widzi wszystko - wyrzekła z przekąsem, znów sugerując, że doskonale wie co ma za uszami. Na nieszczere podziękowania za równie fałszywe życzenia odpowiedziała kolejnym uśmiechem, który nie sięgnął jasnych oczu. Nie zdawała sobie jeszcze sprawy z tego jak wielki błąd popełniła poruszając temat bogów i wiary, co przywiedzie Niklausowi na myśl i jak to się dla niej skończy. Zaślepiona złością, niechęcią i bogowie-raczą-wiedzieć-jaką rywalizacją na słowa zabrnęła w rejony, których dla własnego dobra powinna była unikać.
- Tak, niedziela to dzień rodzinny, dobrze, że spędza go z nami, nie w brudnym porcie, czy barze - odpowiedziała Dahlia, wyraźnie zaczynając tracić cierpliwość, bo niemalże wycedziła te słowa przez zaciśnięte zęby. Ubolewała nad nieobecnością Halvarda w życiu ich dzieci, nad ilością pracy i obowiązków jakie na siebie brał, czasem spędzanym w Oslo, gdzie zajmował się sprawami rodzinnej kopalni, tęskniła za nim każdego dnia i świadomość, że w słowach Niklausa jest wiele prawdy ubodła ją boleśnie. Gorąco pragnęła, aby obraz jaki prezentowali innym, małżeństwa więcej niż idealnego, był prawdziwszy.
Na twarzy Ragnvalda, tak podobnej do twarzy ojca. malowała się wciąż ciekawość i odrobina żalu, kiedy pokręcił głową w zaprzeczeniu.
- Z bliska chyba nie... Ale w Sztokholmie widzieliśmy dużo statków, może... - odpowiedział, wciąż intensywnie zastanawiając się nad tym, czy skeida z jego wyobraźni odpowiada tej prawdziwej. - Można nią przepłynąć ocean? - pytał dalej, niewzruszony dziwną wymianą zdań i wyczuwalnym napięciem pomiędzy matką, a obcym żeglarzem. Dahlia czułaby wręcz dumę, że jej dzieci są tak ciekawe świata i zadają niegłupie pytania, nawet czteroletnia Lovise, gdyby tylko odpowiedzi na nie miał udzielać ktoś, kto nie nazywa się Lundqvist.
- Nie są? W mojej książce... - zaczęła dziewczynka, w słowo weszła jej jednak matka, przypominając łagodnym tonem, że to tylko bajka. Na całe szczęście Niklaus podjął temat wielorybów, odciągając uwagę dziewczynki od nieszczęsnych krakenów, o które mogłaby wypytywać dalej, co skończyłoby się sennymi marami. -Jak dwa statki?! Słyszałaś, mamo? Jak dwa statki! - powtórzyła za mężczyzną podnieconym tonem, robiąc przy tym wielkie oczy i rozdziawiając buzię ze zdziwienia, próbując to sobie wyobrazić. - I one wszystkie mieszczą się w jednym morzu? - spytała, wychylając zza brata, aby spojrzeć na Niklausa. Ragnvald przewrócił na to oczami. Niekiedy zaczynało mu brakować cierpliwości do młodszej siostry i w tych wszystkich minach, zniecierpliwionych gestach Dahlia dostrzegała coraz więcej podobieństw do ojca.
Wydawał się też zawiedziony tym co usłyszał o piratach. Spojrzał na matkę z ukosa, jakby domyślał się, że jej słowa mogły wpłynąć na prawdziwość odpowiedzi Lundqvista, a piraci rzeczywiście istnieją. Zapewne jak każdy chłopiec chciał wierzyć we wszystkie opowieści o podróżach, abordażach i skarbach, lecz Dahlia uznawała je wciąż za nieodpowiednie dla siedmiolatka.
- Otóż to. Piraci istnieją już tylko w książkach i w filmach - powiedziała zaraz po Niklausie, zadowolona, że nie uczynił jej złośliwości i z przekory nie zaprzeczył, nie zaczął opowiadać krwawych historii. A biorąc pod uwagę plotki jakie krążyły wokół jego rodziny, po wrażeniu jakie stwarzał, to mógłby.
Miała nadzieję, że gdy dotrą do krańca deptaku nad jeziorem, do rozwidlenia dróg dzieciom znudzi się wypytywanie o szczegóły morskich podróży, zajmą się czymś innym; gotowa była odciągnąć ich uwagę obietnicą gorącej czekolady, nawet kolejnej wizyty w sklepie z zabawkami, kiedy pytanie Lundqvista sprawiło, że zatrzymała się w pół kroku i na kilka uderzeń serca zamarła w bezruchu, uchwycając jego spojrzenie.
To już nie była mała złośliwość, uszczypliwy komentarz, wbita z przekory szpilka. Niklaus Lundqvist, świadomie lub mniej, wbił pani Tordenskiold osinowy kołek w samo serce.
Przeszywająco błękitne natychmiast zeszkliły się od łez, zadrżała wyraźnie, a mroźny wiatr nie miał z tym nic wspólnego. Lovise spojrzała na nią, zaskoczona nagłym przystankiem, bo Dahlia wciąż trzymała ją za rękę, a na jej zarumienionej buzi pojawił się zmartwiony wyraz.
- Możemy odwiedzać Ingvara... - odpowiedział zmieszany Ragnvald, tonem ponurym i niechętnym; zacisnął przy tym usta, odwracając od Niklausa spojrzenie.
- Ingvar modli się do Odyna za całą rodzinę - wtrąciła się nagle Lovise, słysząc imię dawno niewidzianego brata; powtórzyła to, co mówiła jej matka, tłumacząc nieobecność drugiego z bliźniaków.
- Jak pan śmie?
Pytanie zawisło pomiędzy nimi bardzo cicho, oburzone i pełne pretensji; gdyby tylko odezwała się głośniej, zdradziłaby się drżeniem głosu, choć i tak po raz pierwszy spadła jej maska pozornej uprzejmości, odsłaniając ból jaki wciąż trawił ją od środka. Pękła iluzja perfekcji, w którą Niklaus i tak nie dawał wiary.
- Nie ma pan pojęcia... To zaszczyt dla całej naszej rodziny. Bogowie sami naznaczyli naszego syna - mówiła szybko, niemal nieskładnie, przekonując i jego, i znów siebie, że postąpili z Halvardem słusznie. - Co może wiedzieć o sprawiedliwości ktoś taki jak pan?
Nie musiał mieć dzieci, by wyobrazić sobie jak wielki ból czuła matka, która straciła dziecko, bo tak właśnie to postrzegała - wierzyła w prawdziwość snów Halvarda, w niebezpieczeństwo jakie zawisłoby nad Ingvarem, gdyby sprzeciwili się woli bogów, była kobietą wierząca, lecz zarazem wciąż miała w sobie tak wiele żalu do tych samych bogów, że odebrali jej dziecko. W dniu, kiedy Ingvar przeniósł się do świątyni Odyna, Dahlia na kilka tygodni zniknęła z przestrzeni publicznej - nie pojawiała się nigdzie, nie wychodziła z domu, oblekała w czerń i zamykała we własnej sypialni, wylewając kolejne rzeki łez. Odwiedzała syna tak często jak mogła, lecz to nie było to samo - powinien być przy nich.
Może denerwowało to Dahlię tym bardziej, bo przecież sama patrzyła na niego podobnie? Jakby wiedziała co ma w duszy i kim jest przez samo nazwisko, podczas gdy tak naprawdę nie wiedziała nic - tak jak i on o niej.
Na pytanie dlaczego wciąż trwała w miejscu, zamiast rozkazującym, nie znoszącym sprzeciwu tonem nakazać dzieciom, by zamilkły i ruszyły za nią, po prostu odejść, nie potrafiłaby odpowiedzieć. Wyczuwała między nimi jakieś wyzwanie albo po prostu sama to sobie wmawiała, zawsze bowiem miała silną potrzebę bycia górą i potrafiła odpuścić jedynie przy Halvardzie. Tymczasem Lundqvist zamiast jej przytaknąć, uwierzyć w perfekcyjny obrazek matki i żony, podważał to wszystko nawet nie używając słów. Widziała to w jego oczach, słyszała w zniecierpliwionych westchnieniach. Drażniło to panią Tordenskiold bardziej niż powinno. Była bliska tupnięcia wręcz nogą i wykrzyczenia mu, że się myli.
Lovise pokiwała głową, powtarzając, że chodzi jej o sieć, bo przecież w sieci łapie się ryby. Z jej ust padło długie: oooo. kiedy wyobrażała sobie duże i wielkie ryby pływające w morzu, różnokolorowe i znacznie odbiegające od rzeczywistości.
- Pójdziemy łowić ryby? - spytała, spoglądając na matkę, a ciemnowłosa miała ochotę jęknąć z rozpaczy i modliła się w duchu, żeby córce ta rozmowa na zbyt długo nie zapadła w pamięć.
- Nie. Ryby śmierdzą. Chcesz nieładnie pachnieć? - pouczyła ją, ignorując po raz wtóry fakt, że podobnymi sugestiami czyni Niklausowi niejako afront.
Była gotowa, aby odeprzeć jego odpowiedź w podobnym tonie, na szpilki, które w odwecie zapragnie jej wbić, dopóki wciąż trwali w swoim towarzystwie jedynie przez wzgląd na tę dwójkę kilkulatków, wciąż niewinnych, wciąż nieskalanych zepsuciem i nienawiścią jaką niewątpliwie rodzice będą wpajać im do głów, tak jak uczyniono to z nimi samymi przed laty.
- Wygody są zasługą ciężkiej pracy. Ich brak najczęściej jest winą nieudacznictwa i złych decyzji. Ich brak musi mocno frustrować, a to prowadzi do zazdrości, bardzo brzydka cecha - odpowiedziała Dahlia nie mniej swobodnym tonem, jakby dyskutowali jedynie teoretycznie, o kimś innym - nie o nich samych. Jej słowa ociekały hipokryzją, lecz i tak by temu zaprzeczyła, gdyby ktokolwiek zdecydował się to wytknąć. Cóż z tego, że jej własna rodzina od wieków gromadziła góry talarów w skarbcu, cóż z tego, że wyszła za człowieka z rodziny jeszcze bogatszej i naprawdę nigdy nie musiała pracować ciężko; szczyciła się posiadaniem własnej perfumerii, prawda była jednak taka, że nawet ona była jedynie zachcianką i kaprysem, który Halvard zgodził się spełnić, nie znając umiaru w rozpieszczaniu młodej żony w imię zachowania harmonii w ich małżeństwie.
- Święte słowa, panie Lundqvist, oby pozostałym bogom poświęcał pan nie mniej uwagi, Tyr widzi wszystko - wyrzekła z przekąsem, znów sugerując, że doskonale wie co ma za uszami. Na nieszczere podziękowania za równie fałszywe życzenia odpowiedziała kolejnym uśmiechem, który nie sięgnął jasnych oczu. Nie zdawała sobie jeszcze sprawy z tego jak wielki błąd popełniła poruszając temat bogów i wiary, co przywiedzie Niklausowi na myśl i jak to się dla niej skończy. Zaślepiona złością, niechęcią i bogowie-raczą-wiedzieć-jaką rywalizacją na słowa zabrnęła w rejony, których dla własnego dobra powinna była unikać.
- Tak, niedziela to dzień rodzinny, dobrze, że spędza go z nami, nie w brudnym porcie, czy barze - odpowiedziała Dahlia, wyraźnie zaczynając tracić cierpliwość, bo niemalże wycedziła te słowa przez zaciśnięte zęby. Ubolewała nad nieobecnością Halvarda w życiu ich dzieci, nad ilością pracy i obowiązków jakie na siebie brał, czasem spędzanym w Oslo, gdzie zajmował się sprawami rodzinnej kopalni, tęskniła za nim każdego dnia i świadomość, że w słowach Niklausa jest wiele prawdy ubodła ją boleśnie. Gorąco pragnęła, aby obraz jaki prezentowali innym, małżeństwa więcej niż idealnego, był prawdziwszy.
Na twarzy Ragnvalda, tak podobnej do twarzy ojca. malowała się wciąż ciekawość i odrobina żalu, kiedy pokręcił głową w zaprzeczeniu.
- Z bliska chyba nie... Ale w Sztokholmie widzieliśmy dużo statków, może... - odpowiedział, wciąż intensywnie zastanawiając się nad tym, czy skeida z jego wyobraźni odpowiada tej prawdziwej. - Można nią przepłynąć ocean? - pytał dalej, niewzruszony dziwną wymianą zdań i wyczuwalnym napięciem pomiędzy matką, a obcym żeglarzem. Dahlia czułaby wręcz dumę, że jej dzieci są tak ciekawe świata i zadają niegłupie pytania, nawet czteroletnia Lovise, gdyby tylko odpowiedzi na nie miał udzielać ktoś, kto nie nazywa się Lundqvist.
- Nie są? W mojej książce... - zaczęła dziewczynka, w słowo weszła jej jednak matka, przypominając łagodnym tonem, że to tylko bajka. Na całe szczęście Niklaus podjął temat wielorybów, odciągając uwagę dziewczynki od nieszczęsnych krakenów, o które mogłaby wypytywać dalej, co skończyłoby się sennymi marami. -Jak dwa statki?! Słyszałaś, mamo? Jak dwa statki! - powtórzyła za mężczyzną podnieconym tonem, robiąc przy tym wielkie oczy i rozdziawiając buzię ze zdziwienia, próbując to sobie wyobrazić. - I one wszystkie mieszczą się w jednym morzu? - spytała, wychylając zza brata, aby spojrzeć na Niklausa. Ragnvald przewrócił na to oczami. Niekiedy zaczynało mu brakować cierpliwości do młodszej siostry i w tych wszystkich minach, zniecierpliwionych gestach Dahlia dostrzegała coraz więcej podobieństw do ojca.
Wydawał się też zawiedziony tym co usłyszał o piratach. Spojrzał na matkę z ukosa, jakby domyślał się, że jej słowa mogły wpłynąć na prawdziwość odpowiedzi Lundqvista, a piraci rzeczywiście istnieją. Zapewne jak każdy chłopiec chciał wierzyć we wszystkie opowieści o podróżach, abordażach i skarbach, lecz Dahlia uznawała je wciąż za nieodpowiednie dla siedmiolatka.
- Otóż to. Piraci istnieją już tylko w książkach i w filmach - powiedziała zaraz po Niklausie, zadowolona, że nie uczynił jej złośliwości i z przekory nie zaprzeczył, nie zaczął opowiadać krwawych historii. A biorąc pod uwagę plotki jakie krążyły wokół jego rodziny, po wrażeniu jakie stwarzał, to mógłby.
Miała nadzieję, że gdy dotrą do krańca deptaku nad jeziorem, do rozwidlenia dróg dzieciom znudzi się wypytywanie o szczegóły morskich podróży, zajmą się czymś innym; gotowa była odciągnąć ich uwagę obietnicą gorącej czekolady, nawet kolejnej wizyty w sklepie z zabawkami, kiedy pytanie Lundqvista sprawiło, że zatrzymała się w pół kroku i na kilka uderzeń serca zamarła w bezruchu, uchwycając jego spojrzenie.
To już nie była mała złośliwość, uszczypliwy komentarz, wbita z przekory szpilka. Niklaus Lundqvist, świadomie lub mniej, wbił pani Tordenskiold osinowy kołek w samo serce.
Przeszywająco błękitne natychmiast zeszkliły się od łez, zadrżała wyraźnie, a mroźny wiatr nie miał z tym nic wspólnego. Lovise spojrzała na nią, zaskoczona nagłym przystankiem, bo Dahlia wciąż trzymała ją za rękę, a na jej zarumienionej buzi pojawił się zmartwiony wyraz.
- Możemy odwiedzać Ingvara... - odpowiedział zmieszany Ragnvald, tonem ponurym i niechętnym; zacisnął przy tym usta, odwracając od Niklausa spojrzenie.
- Ingvar modli się do Odyna za całą rodzinę - wtrąciła się nagle Lovise, słysząc imię dawno niewidzianego brata; powtórzyła to, co mówiła jej matka, tłumacząc nieobecność drugiego z bliźniaków.
- Jak pan śmie?
Pytanie zawisło pomiędzy nimi bardzo cicho, oburzone i pełne pretensji; gdyby tylko odezwała się głośniej, zdradziłaby się drżeniem głosu, choć i tak po raz pierwszy spadła jej maska pozornej uprzejmości, odsłaniając ból jaki wciąż trawił ją od środka. Pękła iluzja perfekcji, w którą Niklaus i tak nie dawał wiary.
- Nie ma pan pojęcia... To zaszczyt dla całej naszej rodziny. Bogowie sami naznaczyli naszego syna - mówiła szybko, niemal nieskładnie, przekonując i jego, i znów siebie, że postąpili z Halvardem słusznie. - Co może wiedzieć o sprawiedliwości ktoś taki jak pan?
Nie musiał mieć dzieci, by wyobrazić sobie jak wielki ból czuła matka, która straciła dziecko, bo tak właśnie to postrzegała - wierzyła w prawdziwość snów Halvarda, w niebezpieczeństwo jakie zawisłoby nad Ingvarem, gdyby sprzeciwili się woli bogów, była kobietą wierząca, lecz zarazem wciąż miała w sobie tak wiele żalu do tych samych bogów, że odebrali jej dziecko. W dniu, kiedy Ingvar przeniósł się do świątyni Odyna, Dahlia na kilka tygodni zniknęła z przestrzeni publicznej - nie pojawiała się nigdzie, nie wychodziła z domu, oblekała w czerń i zamykała we własnej sypialni, wylewając kolejne rzeki łez. Odwiedzała syna tak często jak mogła, lecz to nie było to samo - powinien być przy nich.
FAMILY, DUTY, HONOR
Bezimienny
Re: 09.12.2000 – Drewniane molo – D. Tordenskiold & Bezimienny: N. Lundqvist Nie 26 Lis - 10:12
W normalnych okolicznościach nigdy by do tego nie doszło.
Zapewne minęliby się na ulicy jak musieli to robić setki razy wcześniej; obojętni i celowo nieświadomi własnej obecności w tym samym miejscu i czasie, odlegli i wyobcowani. Dwa różne światy, w których nie było miejsca na koegzystencję, rozumienie i szacunek. Niklaus znał siebie dobrze i wiedział, że nawet nie podjąłby próby porozumienia się z tą kobietą, wykreowaną pod dyktando klanowych wymagań – stworzoną początkowo przez ojca na potrzeby nazwiska, by później trafić w mężowskie ręce i utrwalać utarty schemat życia. Nigdy nie umiał pojąć, dlaczego ktokolwiek miałby się na to godzić; wolność stanowiła walutę po stokroć cenniejszą od złota zalegającego w rodowych skarbcach. Może było mu łatwiej tak myśleć, bo w gruncie rzeczy nikt nigdy nie zwracał mu uwagi, nie wymagał i nie ponaglał; on po prostu istniał, niedopasowana nitka na rodowym arrasie.
Czerwona i czerwienią gniewu przeklęta.
Łudził się, że nagle doznał iście boskiego olśnienia i rozgryzł rdzeń tej kobiety, którą była Dahlia Tordenskiold; ale w rzeczywistości, co tak naprawdę o niej wiedział? Jedynie to, co sama prezentowała światu; zawsze z dumą, zawsze z uśmiechem, zawsze z gracją. Elegancja zdawała się płynąć swobodnie przez jej żyły, rozjaśniając każdy uśmiech i budując trwalsze fundamenty pod głoszoną przez nią prawdę. To, że z miejsca uznał wszystko za ułudę, zawdzięczał jedynie setkom historii, które usłyszał od krewnych na przestrzeni lat – a jeśli dodać do tego wszelakie plotki i głośno wygłaszane poglądy Tordenskioldów, resztę mógł dopisać sobie sam. Nie czuł się jednak przez to ani lepszy, ani w żaden sposób usatysfakcjonowany; nie uważał Dahlii za wroga czy zagrożenie, więc naturalnie kwestię jej życiowych decyzji były mu w zupełności obojętne. Gdyby tylko mógł cofnąć czas, nigdy nie dopuściłby do tej sytuacji i rozmowy z kobietą – pozornie o niczym, a w gruncie rzeczy przepełnionej niechęcią i złośliwością. Wobec pewnych przytyków mógł pozostać zdystansowany; niektórych zignorować już nie potrafił, pchany w wojnę słów przez własną upartość i dumę.
Widoczna radość i entuzjazm małej Lovise rozjaśniły też ponure oblicze Lundqvista. Oczywista słodycz prostych, dziecięcych stwierdzeń kruszyła ze skutecznością wzniesione wcześniej mury obojętności. Wizja dziewczynki dotycząca połowu z pewnością musiała różnić się od prawdy, ale nie zamierzał obdzierać jej z wyobrażeń na ten temat. Zanim zdążył się odezwać, oczywiście pierwsza uczyniła to Dahlia; zaciśnięte zęby Niklausa zgrzytnęły nieprzyjemnie, a chwilowa swobodą, którą czuł, ulotniła się zaskakująco szybko.
- Są za to bardzo zdrowe, i w dawnych czasach stanowiły podstawę pożywienia. Na pewno często goszczą na waszym stole – skomentował sucho w odpowiedzi, na tym jednak nie kończąc. – Na całe szczęście diamenty nie śmierdzą, ale nie można ich zjeść. W razie kryzysu to może być dość problematyczne. – nie, żeby kiedykolwiek doczekali takiej chwili, ale samo wyobrażenie było kurewsko miłe; tym jednak, rozsądnie postanowił się już nie dzielić. Nie był w stanie zliczyć, ile razy słyszał podobne komentarze – najzabawniejsze, że najgłośniej szczekali właśnie ci, którzy później te śmierdzące ryby zajadali na wystawnych kolacjach. Oczywisty fakt po raz kolejny został przemilczany, a sam Niklaus wyglądał już na znudzonego podejmowaniem kolejnej próby obrony czegoś, co dla niego było przecież oczywiste.
Na całe szczęście Dahlia podjęła inny temat, a jej odpowiedź nie rozczarowała go w żaden sposób. Miał wrażenie, że krążyli wokół siebie nieustannie, a każde słowo zbliżało ich w stronę prawdziwej kłótni. Bardzo się starał, by nie okazywać zdenerwowania, by głos nie drżał od narastających, negatywnych emocji; odetchnął głębiej, starając się zachować rezon.
- Z tym niestety muszę się nie zgodzić, pani Tordenskiold. Niektórzy nie mogą poszczycić się chociażby jednym dniem prawdziwej pracy, a co dopiero latami. Zdarzają się i tacy, którzy wybili się dzięki decyzjom przodków, niczym więcej. – wzrok ponownie spoczął na tych niezwykłych, jasnych oczach; w tym spojrzeniu można było utonąć i nawet nie błagać o ratunek. Dzisiaj (nigdy?) nie zamierzał jednak popełnić takiego błędu. W zdaniu Dahlii doszukał się jednak bolesnej prawdy; frustracja i zazdrość były w istocie jednymi z najgorszych cech, a on sam zdawał się nimi przesiąknąć aż do cna. Oczywiście, że im zazdrościł – wystawnego życia, dobrej reputacji, złota wylewającego się z rodzinnych skarbców – ale chyba nawet na torturach nie przyznałby się do tego. Każdy miał jakąś słabość; od wielu lat największą dla Lundqvista stanowiły pieniądze.
- W żadnym razie – suche stwierdzenie okraszone zostało kwaśnym uśmiechem; jawna prowokacja nie mogła obejść się bez echa. – Bogów zostawiam dla tych, którzy nie mają nic innego do roboty, niż wznosić modły na pokaz.
Nie pamiętał, kiedy ostatni raz to czynił, i czy pobożne życzenia zostały wysłuchane. Odmawiał zawierzania w coś, co tylko pozornie wywierało jakikolwiek efekt; był człowiekiem czynu, nawet, jeśli te pozostawały brudne i przepełnione grzechem. Gdy doczekał się komentarza na temat jej cudownego męża, po prostu się uśmiechnął; grymasem wymuszonym, kpiącym i paskudnym, bo przecież sama potwierdziła jego przewidywania. Nie musiał odpowiadać i używać słów; tym razem prawdę wygłosiły proste gesty i widoczne, kobiece rozdrażnienie. Skinął lekko głową, jakby mówił „to cudownie”, ale uśmieszek nadal nie znikał z jego oblicza.
Wyraz jego twarzy zmienił się dopiero, gdy głos zabrał Ragnvald; skierował spojrzenie na chłopca, odruchowo łagodniejąc, chociaż nie do końca zdawał sobie sprawy z opuszczenia gardy.
- Oczywiście, że można – odparł z czymś na kształt entuzjazmu, bo tematy związane z żeglugą mógłby omawiać godzinami. – Są odpowiednio przystosowane do długich podróży i ciężkich warunków. Na pierwszy rejs wyruszyłem, będąc mniej więcej w twoim wieku – dodał, przypominając sobie stare, niekoniecznie dobre czasy. Dla jego rodziny morze stanowiło drugi dom, chociaż nawet w gruncie rzeczy bliższy niż ten na suchym lądzie. – Nie umiałem nic, ale w ten sposób najłatwiej było się nauczyć wszystkiego, co dzisiaj pozwoliło mi zostać kapitanem własnej skeidy. – nie wspomniał o tym, jak ciężkie i przerażające były to lekcje dla małego chłopca, i jak ciche było morze, gdy pierwszy raz niemal utonął pod jego tonią; coś w jego głosie, jakieś nagłe zacięcie, zasugerowało jednak odejście od tematu. Na całe szczęście Lovise bardzo mocno przeżyła ciekawostkę o wielorybach; zerknął na podekscytowaną dziewczynkę, która z zapałem ciągnęła matczyną rękę, domagając się pełnej uwagi.
- Wszystkie w jednym – poparł jej pytanie, tym razem uśmiechając się zupełnie szczerze i bez wcześniejszej niechęci. Dziwne, że nie zwrócił na to uwagi; pewne działania przychodziły samoistnie. – Zawsze pływają razem. Jak jedna, wielka rodzina – dorzucił jeszcze, by mała Lovise mogła wyobrazić sobie nieco dokładniejszy obrazek.
Na widok jawnego rozczarowania na twarzy Ragnvalda bezradnie rozłożył ręce, jakby mówił doskonale cię rozumiem, kolego, ale wolał nie narażać się na gniew mamy chłopca. Nawet, jeśli dawne opowieści miały w sobie ziarno prawdy, chłopiec był wciąż za młody, by je poznać. Przynajmniej w mniemaniu matki, a z tym Niklaus nie miał najmniejszego zamiaru dyskutować. Cicha odpowiedź małego Tordenskiolda w temacie brata została skwitowana jedynie krótkim skinieniem głowy; dopiero po chwili zorientował się, że nagle znalazł się o dwa kroki przed towarzyszącą mu rodziną. Przystanął, zbity z tropu i obejrzał się, utkwiwszy spojrzenie w Dahlii w momencie, w którym przemówiła.
I, na wszystkich bogów, nigdy nie przewidział tego, co nastąpiło później.
Widok łez połyskujących w niezwykle jasnych tęczówkach kobiety wstrząsnął nim do głębi. Wpatrywał się w Dahlię Tordenskiold zupełnie oniemiały; sparaliżowany oczywistym żalem wypisanym na jej twarzy. Patrzył tak, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu, i trochę tak się czuł. Pozbawiona otoczki władzy, noszonego nazwiska i poczucia wyższości, była tylko kobietą; smutną i pogrążoną w rozpaczy tak wielkiej, że sam przez moment nie mógł złapać oddechu, przytłoczony zupełnie niespodziewaną i nieoczekiwaną szczerością jej odczuć.
Nie stała przed nim wielka dama z dobrego klanu, wzorowa małżonka i cudowna matka; iluzja rozkruszyła się, rozbijając na setki kawałeczków tuż przed Lundqvistem.
- Przepraszam – słowo padło same; ciche, nieco ochrypłe, zawierające nutę wstrząsu, który nadal odczuwał. – To… to było bardzo, hm… Nieodpowiednie z mojej strony. Proszę o wybaczenie.
Lekko skłonił głowę na znak nagłego ukorzenia, kompletnie ignorując złość i przytyk w słowach Dahlii. Nie miał prawa komentować czegoś, co nie było częścią jego własnego życia. Nie mógł powstrzymać myśli, tej złośliwej i pełnej goryczy; młodszy z bliźniąt odchodzi, by starszy nigdy nie miał konkurencji na drodze dziedziczenia. Gdyby sam miał dziecko, za żadne skarby świata nie oddałby go na kapłańską posługę, z dala od domu i rodziny.
Nie powiedział tego na głos tylko dlatego, że Dahlia mogłaby odnaleźć prawdę w odbiciu jego własnych słów.
Zapewne minęliby się na ulicy jak musieli to robić setki razy wcześniej; obojętni i celowo nieświadomi własnej obecności w tym samym miejscu i czasie, odlegli i wyobcowani. Dwa różne światy, w których nie było miejsca na koegzystencję, rozumienie i szacunek. Niklaus znał siebie dobrze i wiedział, że nawet nie podjąłby próby porozumienia się z tą kobietą, wykreowaną pod dyktando klanowych wymagań – stworzoną początkowo przez ojca na potrzeby nazwiska, by później trafić w mężowskie ręce i utrwalać utarty schemat życia. Nigdy nie umiał pojąć, dlaczego ktokolwiek miałby się na to godzić; wolność stanowiła walutę po stokroć cenniejszą od złota zalegającego w rodowych skarbcach. Może było mu łatwiej tak myśleć, bo w gruncie rzeczy nikt nigdy nie zwracał mu uwagi, nie wymagał i nie ponaglał; on po prostu istniał, niedopasowana nitka na rodowym arrasie.
Czerwona i czerwienią gniewu przeklęta.
Łudził się, że nagle doznał iście boskiego olśnienia i rozgryzł rdzeń tej kobiety, którą była Dahlia Tordenskiold; ale w rzeczywistości, co tak naprawdę o niej wiedział? Jedynie to, co sama prezentowała światu; zawsze z dumą, zawsze z uśmiechem, zawsze z gracją. Elegancja zdawała się płynąć swobodnie przez jej żyły, rozjaśniając każdy uśmiech i budując trwalsze fundamenty pod głoszoną przez nią prawdę. To, że z miejsca uznał wszystko za ułudę, zawdzięczał jedynie setkom historii, które usłyszał od krewnych na przestrzeni lat – a jeśli dodać do tego wszelakie plotki i głośno wygłaszane poglądy Tordenskioldów, resztę mógł dopisać sobie sam. Nie czuł się jednak przez to ani lepszy, ani w żaden sposób usatysfakcjonowany; nie uważał Dahlii za wroga czy zagrożenie, więc naturalnie kwestię jej życiowych decyzji były mu w zupełności obojętne. Gdyby tylko mógł cofnąć czas, nigdy nie dopuściłby do tej sytuacji i rozmowy z kobietą – pozornie o niczym, a w gruncie rzeczy przepełnionej niechęcią i złośliwością. Wobec pewnych przytyków mógł pozostać zdystansowany; niektórych zignorować już nie potrafił, pchany w wojnę słów przez własną upartość i dumę.
Widoczna radość i entuzjazm małej Lovise rozjaśniły też ponure oblicze Lundqvista. Oczywista słodycz prostych, dziecięcych stwierdzeń kruszyła ze skutecznością wzniesione wcześniej mury obojętności. Wizja dziewczynki dotycząca połowu z pewnością musiała różnić się od prawdy, ale nie zamierzał obdzierać jej z wyobrażeń na ten temat. Zanim zdążył się odezwać, oczywiście pierwsza uczyniła to Dahlia; zaciśnięte zęby Niklausa zgrzytnęły nieprzyjemnie, a chwilowa swobodą, którą czuł, ulotniła się zaskakująco szybko.
- Są za to bardzo zdrowe, i w dawnych czasach stanowiły podstawę pożywienia. Na pewno często goszczą na waszym stole – skomentował sucho w odpowiedzi, na tym jednak nie kończąc. – Na całe szczęście diamenty nie śmierdzą, ale nie można ich zjeść. W razie kryzysu to może być dość problematyczne. – nie, żeby kiedykolwiek doczekali takiej chwili, ale samo wyobrażenie było kurewsko miłe; tym jednak, rozsądnie postanowił się już nie dzielić. Nie był w stanie zliczyć, ile razy słyszał podobne komentarze – najzabawniejsze, że najgłośniej szczekali właśnie ci, którzy później te śmierdzące ryby zajadali na wystawnych kolacjach. Oczywisty fakt po raz kolejny został przemilczany, a sam Niklaus wyglądał już na znudzonego podejmowaniem kolejnej próby obrony czegoś, co dla niego było przecież oczywiste.
Na całe szczęście Dahlia podjęła inny temat, a jej odpowiedź nie rozczarowała go w żaden sposób. Miał wrażenie, że krążyli wokół siebie nieustannie, a każde słowo zbliżało ich w stronę prawdziwej kłótni. Bardzo się starał, by nie okazywać zdenerwowania, by głos nie drżał od narastających, negatywnych emocji; odetchnął głębiej, starając się zachować rezon.
- Z tym niestety muszę się nie zgodzić, pani Tordenskiold. Niektórzy nie mogą poszczycić się chociażby jednym dniem prawdziwej pracy, a co dopiero latami. Zdarzają się i tacy, którzy wybili się dzięki decyzjom przodków, niczym więcej. – wzrok ponownie spoczął na tych niezwykłych, jasnych oczach; w tym spojrzeniu można było utonąć i nawet nie błagać o ratunek. Dzisiaj (nigdy?) nie zamierzał jednak popełnić takiego błędu. W zdaniu Dahlii doszukał się jednak bolesnej prawdy; frustracja i zazdrość były w istocie jednymi z najgorszych cech, a on sam zdawał się nimi przesiąknąć aż do cna. Oczywiście, że im zazdrościł – wystawnego życia, dobrej reputacji, złota wylewającego się z rodzinnych skarbców – ale chyba nawet na torturach nie przyznałby się do tego. Każdy miał jakąś słabość; od wielu lat największą dla Lundqvista stanowiły pieniądze.
- W żadnym razie – suche stwierdzenie okraszone zostało kwaśnym uśmiechem; jawna prowokacja nie mogła obejść się bez echa. – Bogów zostawiam dla tych, którzy nie mają nic innego do roboty, niż wznosić modły na pokaz.
Nie pamiętał, kiedy ostatni raz to czynił, i czy pobożne życzenia zostały wysłuchane. Odmawiał zawierzania w coś, co tylko pozornie wywierało jakikolwiek efekt; był człowiekiem czynu, nawet, jeśli te pozostawały brudne i przepełnione grzechem. Gdy doczekał się komentarza na temat jej cudownego męża, po prostu się uśmiechnął; grymasem wymuszonym, kpiącym i paskudnym, bo przecież sama potwierdziła jego przewidywania. Nie musiał odpowiadać i używać słów; tym razem prawdę wygłosiły proste gesty i widoczne, kobiece rozdrażnienie. Skinął lekko głową, jakby mówił „to cudownie”, ale uśmieszek nadal nie znikał z jego oblicza.
Wyraz jego twarzy zmienił się dopiero, gdy głos zabrał Ragnvald; skierował spojrzenie na chłopca, odruchowo łagodniejąc, chociaż nie do końca zdawał sobie sprawy z opuszczenia gardy.
- Oczywiście, że można – odparł z czymś na kształt entuzjazmu, bo tematy związane z żeglugą mógłby omawiać godzinami. – Są odpowiednio przystosowane do długich podróży i ciężkich warunków. Na pierwszy rejs wyruszyłem, będąc mniej więcej w twoim wieku – dodał, przypominając sobie stare, niekoniecznie dobre czasy. Dla jego rodziny morze stanowiło drugi dom, chociaż nawet w gruncie rzeczy bliższy niż ten na suchym lądzie. – Nie umiałem nic, ale w ten sposób najłatwiej było się nauczyć wszystkiego, co dzisiaj pozwoliło mi zostać kapitanem własnej skeidy. – nie wspomniał o tym, jak ciężkie i przerażające były to lekcje dla małego chłopca, i jak ciche było morze, gdy pierwszy raz niemal utonął pod jego tonią; coś w jego głosie, jakieś nagłe zacięcie, zasugerowało jednak odejście od tematu. Na całe szczęście Lovise bardzo mocno przeżyła ciekawostkę o wielorybach; zerknął na podekscytowaną dziewczynkę, która z zapałem ciągnęła matczyną rękę, domagając się pełnej uwagi.
- Wszystkie w jednym – poparł jej pytanie, tym razem uśmiechając się zupełnie szczerze i bez wcześniejszej niechęci. Dziwne, że nie zwrócił na to uwagi; pewne działania przychodziły samoistnie. – Zawsze pływają razem. Jak jedna, wielka rodzina – dorzucił jeszcze, by mała Lovise mogła wyobrazić sobie nieco dokładniejszy obrazek.
Na widok jawnego rozczarowania na twarzy Ragnvalda bezradnie rozłożył ręce, jakby mówił doskonale cię rozumiem, kolego, ale wolał nie narażać się na gniew mamy chłopca. Nawet, jeśli dawne opowieści miały w sobie ziarno prawdy, chłopiec był wciąż za młody, by je poznać. Przynajmniej w mniemaniu matki, a z tym Niklaus nie miał najmniejszego zamiaru dyskutować. Cicha odpowiedź małego Tordenskiolda w temacie brata została skwitowana jedynie krótkim skinieniem głowy; dopiero po chwili zorientował się, że nagle znalazł się o dwa kroki przed towarzyszącą mu rodziną. Przystanął, zbity z tropu i obejrzał się, utkwiwszy spojrzenie w Dahlii w momencie, w którym przemówiła.
I, na wszystkich bogów, nigdy nie przewidział tego, co nastąpiło później.
Widok łez połyskujących w niezwykle jasnych tęczówkach kobiety wstrząsnął nim do głębi. Wpatrywał się w Dahlię Tordenskiold zupełnie oniemiały; sparaliżowany oczywistym żalem wypisanym na jej twarzy. Patrzył tak, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu, i trochę tak się czuł. Pozbawiona otoczki władzy, noszonego nazwiska i poczucia wyższości, była tylko kobietą; smutną i pogrążoną w rozpaczy tak wielkiej, że sam przez moment nie mógł złapać oddechu, przytłoczony zupełnie niespodziewaną i nieoczekiwaną szczerością jej odczuć.
Nie stała przed nim wielka dama z dobrego klanu, wzorowa małżonka i cudowna matka; iluzja rozkruszyła się, rozbijając na setki kawałeczków tuż przed Lundqvistem.
- Przepraszam – słowo padło same; ciche, nieco ochrypłe, zawierające nutę wstrząsu, który nadal odczuwał. – To… to było bardzo, hm… Nieodpowiednie z mojej strony. Proszę o wybaczenie.
Lekko skłonił głowę na znak nagłego ukorzenia, kompletnie ignorując złość i przytyk w słowach Dahlii. Nie miał prawa komentować czegoś, co nie było częścią jego własnego życia. Nie mógł powstrzymać myśli, tej złośliwej i pełnej goryczy; młodszy z bliźniąt odchodzi, by starszy nigdy nie miał konkurencji na drodze dziedziczenia. Gdyby sam miał dziecko, za żadne skarby świata nie oddałby go na kapłańską posługę, z dala od domu i rodziny.
Nie powiedział tego na głos tylko dlatego, że Dahlia mogłaby odnaleźć prawdę w odbiciu jego własnych słów.
Dahlia Tordenskiold
Re: 09.12.2000 – Drewniane molo – D. Tordenskiold & Bezimienny: N. Lundqvist Nie 26 Lis - 10:12
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
Wina niezrozumienia, jakie dzieliło ich od chwili, gdy wzajemne tożsamości przestały być tajemnicą, nie leżała tak po prawdzie ani po stronie Niklausa, ani Dahlii. Nie mieli wpływu na to w jakiej rodzinie przyszli na świat i cóż ta rodzina tłukła im do głowy od najmłodszych lat. Zbyt głęboko zakorzeniona niechęć i uprzedzenia nie pozwalały na chociażby próbę spojrzenia na świat z innej perspektywy. Może oboje mieli zbyt wąskie horyzonty, choć każde chciało myśleć, że przecież jego to nie dotyczy. Dahlia nie potrafiła pojąć jak można być tak obojętnym na to, co mówili o Lundqvistach inni, jak można pozwalać na podobną swobodę zachowania i nie dążyć do tego, aby odbudować potęgę swojej rodziny, zamiast tego na własne życzenie pogrążać się w kryzysie - i jeszcze być z tego dumnym. Niklaus kpił z niej, że poddała się starym, utartym schematom patriarchalnej tradycji, że brakowało jej wolności nawet podczas zwykłego spaceru, podczas gdy sam podążył utartą ścieżką jak każdy inny Lundqvist i na pierwszy rzut oka wcale nie odstawał od innych krewnych. Może po prostu tego nie chciał, może to mu odpowiadało - i zdziwiłby się, że to mogło ich łączyć, bo Dahlia Tordenskiold wcale nie czuła, że brakuje jej wolności. Była wolna od ciężaru decyzji trudnych, wolna od trosk większych niż własne dzieci, wyboru sukienki i tego co zjedzą na kolację, wolna od trudu ciężkiej pracy i zmartwień o dobrobyt, bezpieczeństwo i status swojej rodziny. Wcale jej tego nie brakowało. Miała to czego chciała, dostawała to, czego pragnęła, Halvard nie znał umiaru i ograniczeń w rozpieszczaniu żony, mimo upływu niemal dekady od ślubu; wszystko miało swoją cenę, lecz Dahlia chętnie ją płaciła. To jej usposobienie sprawiało, że z tym wszystkim było jej po prostu dobrze - niektórzy nigdy tego nie zrozumieją. Tego, że dla każdego wolność i szczęście miały zupełnie inną definicję. Zarówno ona, jak i mąż byli doskonałymi aktorami i w przekonaniu większości swych widzów uchodzili za idealne, szczęśliwe małżeństwo; ukrywali jedynie rysy na szkle, problemy jakie poróżniały wszystkie związki, lecz Dahlia naprawdę uważała, że byli stworzeni dla siebie, doskonale wręcz dopasowani i złościła się, gdy ktoś sugerował, że jest nieszczęśliwa przez staromodny model rodziny jaki reprezentowali - nic o niej najwyraźniej nie wiedział. Czuła się szczerze szczęśliwa, wbrew temu, co myśleli o jej wolności inni, szczególnie dzięki dzieciom, które przyszły na świat dzięki temu małżeństwu.
Trudno było się nie uśmiechnąć przez istotę tak entuzjastyczną i radosną jak Lovise. Na urok dziewczynki nie pozostał obojętny nawet Lundqvist, choć płynęła w niej ta zła, znienawidzona krew matki. Trzeba było być naprawdę podłym człowiekiem bez uczuć, aby w takiej sytuacji odpowiedzieć oschle, zignorować dziewczynkę - z takiego właśnie miała Niklausa, on zaś zaskoczył ją swoją reakcją; wdał się w pogawędkę z młodym pokoleniem Tordenskioldów jak gdyby nigdy nic, jakby ich matki wcale tu nie było i nie wbijali sobie wzajemnie szpilek w czułe punkty.
- Taaak, lubię ryby. Mama woli śledzie, tata łososie, ja jem obie, bo nie mają zielonego. Nie lubię zielonego - opowiadała z dumą, nie patrząc na matkę i nie dostrzegając jej kwaśnej miny. Jeszcze tego brakowało, aby zaczęła mówić o sprzeczkach o różnice w kuchni szwedzkiej i norweskiej. Dahlia sama nie wiedziała skąd jej się to wzięło, skoro na ich stole owszem, gościły ryby, ale nieco inne... droższe przede wszystkim.
- Na całe szczęście za diamenty można wiele kupić, a przy dobrym zarządzaniu i planowaniu, to kryzys nie będzie naszym zmartwieniem - wyrzekła pani Tordenskiold z przekąsem, mrużąc przy tym oczy; nie wierzyła, aby rodzina męża podzieliła los Lundqvistów. Za bardzo im wszystkim zależało na pieniądzach, by ktokolwiek do tego dopuścił. - Nie wątpię jednak, że widok niektórych łamiących sobie zęby na kamieniu przyniosłoby innym sporo złośliwej satysfakcji. Na szczęście do tego nigdy nie dojdzie - zapewniła Niklausa, dumnie unosząc przy tym podbródek. Lovise zupełnie nie rozumiała kontekstu ich rozmowy, więc zaśmiała się na wspomnienie o jedzeniu diamentów.
- Diamentów się nie je, mamusiu, proszę pana, są twarde - powiedziała dziewczynka, patrząc to na matkę, to na Niklausa i brakowało tylko, aby nazwała ich do tego głuptasami.
Może nawet i by się zaśmiała, gdyby nie uwaga żeglarza, sugerująca jej znów nieróbstwo, lenistwo i brak żadnych zasług. Mogłaby mu wyliczyć, że się mylił - niewiele brakowało, by podjęła profesjonalną karierę sportową łyżwiarki figurowej, mimo ślubu w młodym wieku i powicia bliźniąt już na drugim roku studiów ukończyła alchemię, tworzyła perfumy i prowadziła swój sklep - chociaż trudno było to nazwać pracą, perfumeria to jej kolejna zachcianka. Denerwowała ją jednak sugestia, że była nikim.
- Ciężko pracować można zarówno nad sobą, by przynieść przodkom dumę, jak i przy połowie ryb, panie Lundqvist. Rozumiem jednak, że pozostaje to poza pojęciem niektórych - odgryzła się z przekąsem. Nikt nigdy od niej nie wymagał. aby podjęła się ciężkiej pracy - ani ojciec, ani Halvard. Co wcale nie oznaczało, że całe życie leżała na miękkich poduszkach i wyłącznie pachniała. Lundqvist nie miał pojęcia ile od Dahlii wymagano od najmłodszych lat i jak surowo była przez nich wszystkich oceniana. Czy sam mógł powiedzieć o sobie to samo? Czy sam musiał sprostać wysokim oczekiwaniom rodziców, by zasłużyć na ich miłość i ciepło? Może akceptowali go takim, jakim był i właśnie dlatego Lundqvistowie byli tacy nieokrzesani. Aż dziwne, że powierzchowność tego nie oddawała. Znacznie bardziej pasowałoby do takich słów i nastawienie fizys górskiego trolla, a nie przystojne oblicze.
- Bogowie nie zapominają tym, którzy ich pozostawiają - odparła Dahlia wyniosłym tonem. Jej rodzina słynęła z wyjątkowej pielęgnacji tradycji i obrzędów związanych z wiarą w Dziewięć Światów. Nawet ich siedziba została wzniesiona tak wysoko, że wydawała się trwać pośród chmur u morskiego brzegu, aby Sanktuarium znalazło się bliżej bogów. Wiara pani Tordenskiold nie była fałszywa, nieprawdziwa, była szczera i często jej modlitwy były rozmową, w której mówiła jedynie ona - ale rzeczywiście nie raz i nie dwa robiła wiele na pokaz, by pokazać innym jak bardzo jest pobożna i porządna, podczas gdy grzeszyła jak wszyscy. Czasami mniej, czasami bardziej. Myślą i uczynkiem. Teraz szczególnie myślą, kiedy stała naprzeciw Niklausa i modliła się, żeby przypadkiem potknął się i wpadł do jeziora. Z jego posturą mógłby nawet skruszyć lód i zapaść się w mroźną toń. Chociaż wizja pożarcia go przez krakena wydawała się równie kusząca.
Szkoda, że tam nie zostałeś, pomyślała kwaśno, kiedy Niklaus rozmawiał z Ragnvaldem o skeidach i swojej pierwszej podróży. Nie wyobrażała sobie, żeby podobny los spotkał Ragnvalda, czy Ingvara. Mieli zaledwie siedem lat, to stanowczo za wcześnie na taką podróż. Najwyraźniej jednak Lundqvistowie niespecjalnie dbali o bezpieczeństwo swoich pociech, tę uwagę Dahlia zachowała jednak dla siebie, skoro żeglarz przed chwilą dopilnował, by młody Tordenskiold nie zaliczył lodowatej kąpieli w jeziorze i zapalenia płuc.
- Czego wtedy pana uczyli? Wiązania węzłów? - dopytywał dalej chłopiec. Węzły to pierwsze co przyszło mu do głowy, co zapamiętał z książek z opowieściami o morskich podróżach. Dahlia pomyślała za to, że byłoby znacznie lepiej, gdyby zainteresował się mocniej jazdą konną, polowaniami i diamentami jak jego ojciec.
- Wszyyyystkie?! - zdziwiła się Lovise, niemalże to wykrzykując i robiąc oczy wielkie jak talerze; oczy bliźniacze do tych jakie posiadała jej matka, równie przenikliwie jasne.- I nie biją się? A złota rybka? Widział pan złota rybkę? Czy ona spełnia życzenia? Ja mam dużo życzeń. Chciałabym złotą rybkę, żeby spełniła je wszystkie, a nie tylko trzy - paplała entuzjastycznie dziewczynka. Oczywiście, że miała mnóstwo życzeń. Więcej, niż jej rodzice byli skłonni spełnić, aby mimo wszystko nie wyrosła na nieposłuszną, rozpuszczoną dziewuchę. Na zbyt wiele pozwolili już Vigdis.
Dahlia pomyślała zaś, że złota rybka jest jej właśnie teraz potrzeba, by spełnić jedno życzenie - cofnąć czas i ominąć Niklausa Lundqvista szerokim łukiem.
Wzbudzał w niej niechęć, prowokował samym swym istnieniem do złośliwości, irytował tym, że winna mu była wdzięczność, nie przypuszczała jednak, że ten człowiek będzie w stanie wycisnąć szczere łzy z jej oczu - tę sztukę posiadł mało kto. Miała w sobie wiele cierpliwości, potrafiła wytrzymać wiele, bardzo dużo ostrych słów wymierzonych przez najbliższych, werbalnych i niewerbalnych ciosów. Potrafiła to znieść z dumnie uniesioną brodą i beznamiętną miną, ale nie to. Niklaus Lundqvist wymierzył cios w najczulszy punkt - może świadomie, może nie, fakt pozostawał jednak faktem. Niemalże się zgięła na myśl, że Ingvar może myśleć podobnie, że spotkał go niesprawiedliwy los i nienawidził teraz swoich rodziców za to gdzie był i kim miał się stać.
Dahlia nie potrafiła powstrzymać płynących łez i szlochu, który zakłócał jej oddech, nie pozwalał na wykrztuszenie słowa przez pierwszych kilka chwil. Rozpłakała się niczym mała dziewczynka, przytłoczona znów bólem i żalem do siebie samej, nieukojoną tęsknotą i złością. Czy to, co uczynili z Halvardem było sprawiedliwe? Chciała wierzyć, że tak. Nigdy nie wątpiła w to, że naprawdę bogowie zesłali mu te sny. Nie okłamałby jej w takiej kwestii. Na niczym nie zależało mu tak bardzo jak na męskich potomkach, by przedłużyć linię rodu, mieć komu przekazać swoje dziedzictwo - tego była pewna bardziej niż czegokolwiek innego. To bogowie nie byli sprawiedliwi - po prostu. Oni zaś musieli być im posłuszni. Dla dobra Ingvara przede wszystkim. Niklaus nie mógł tego zrozumieć, skoro jak sam przyznał, pozostawiał bogów. Nie wierzyła więc w szczerość jego przeprosin. Pani Tordenskiold była przekonana, że uczynił to specjalnie, z premedytacją, by ją zranić jak najboleśniej.
- Nie, proszę pana. To nie było nieodpowiednie - zaprzeczyła cicho, wciąż szlochliwie, unosząc dłoń, aby jej wierzchem otrzeć łzy. Później objęła ramieniem Lovise, która zmartwiona reakcją i tonem głosu matki przylgnęła do jej nogi. - To było podłe. Niczego innego jednak nie mogłabym się po panu spodziewać - powiedziała z głęboką urazą. Nie miała najmniejszego zamiaru przyjmować jego przeprosin i mu wybaczać. Podobnych słów, takiego ciosu nie mogła wybaczyć. Zapewne cieszył się w duchu widząc ją w takim stanie, a ona dała mu satysfakcję pozwalając, by spadła jej maska.
- Myślę, że to najwyższa pora się pożegnać, panie Lundqvist. Musimy już wracać - oświadczyła, łapiąc Lovise za rękę, drugą zaś wyciągając władczo w kierunku Ragnvalda, który widząc powagę malującą się na twarzy matki nawet nie zaprotestował.
- Ingvar mówi, że bogowie zawsze wybaczają - wypaliła jeszcze dziewczynka, dość nierozumnie powtarzając słowa brata, którego odwiedzała razem z matką; spojrzała na Niklausa ze smutkiem w oczach, lecz nie wiadomo czy przez przerwaną opowieść o rybach, czy napiętą atmosferę.
- Lovise, milcz już - warknęła Dahlia, zwracając się do niej ostrym tonem, co czyniła bardzo rzadko; Lovise była oczkiem w jej głowie. Nie czekała na odpowiedź Lundqvista, chciała jedynie odejść i zapomnieć o tej rozmowie jak najszybciej, dlatego wyrwała się do przodu, wyprzedzając mężczyznę i ciągnąc za sobą dzieci.
Trudno było się nie uśmiechnąć przez istotę tak entuzjastyczną i radosną jak Lovise. Na urok dziewczynki nie pozostał obojętny nawet Lundqvist, choć płynęła w niej ta zła, znienawidzona krew matki. Trzeba było być naprawdę podłym człowiekiem bez uczuć, aby w takiej sytuacji odpowiedzieć oschle, zignorować dziewczynkę - z takiego właśnie miała Niklausa, on zaś zaskoczył ją swoją reakcją; wdał się w pogawędkę z młodym pokoleniem Tordenskioldów jak gdyby nigdy nic, jakby ich matki wcale tu nie było i nie wbijali sobie wzajemnie szpilek w czułe punkty.
- Taaak, lubię ryby. Mama woli śledzie, tata łososie, ja jem obie, bo nie mają zielonego. Nie lubię zielonego - opowiadała z dumą, nie patrząc na matkę i nie dostrzegając jej kwaśnej miny. Jeszcze tego brakowało, aby zaczęła mówić o sprzeczkach o różnice w kuchni szwedzkiej i norweskiej. Dahlia sama nie wiedziała skąd jej się to wzięło, skoro na ich stole owszem, gościły ryby, ale nieco inne... droższe przede wszystkim.
- Na całe szczęście za diamenty można wiele kupić, a przy dobrym zarządzaniu i planowaniu, to kryzys nie będzie naszym zmartwieniem - wyrzekła pani Tordenskiold z przekąsem, mrużąc przy tym oczy; nie wierzyła, aby rodzina męża podzieliła los Lundqvistów. Za bardzo im wszystkim zależało na pieniądzach, by ktokolwiek do tego dopuścił. - Nie wątpię jednak, że widok niektórych łamiących sobie zęby na kamieniu przyniosłoby innym sporo złośliwej satysfakcji. Na szczęście do tego nigdy nie dojdzie - zapewniła Niklausa, dumnie unosząc przy tym podbródek. Lovise zupełnie nie rozumiała kontekstu ich rozmowy, więc zaśmiała się na wspomnienie o jedzeniu diamentów.
- Diamentów się nie je, mamusiu, proszę pana, są twarde - powiedziała dziewczynka, patrząc to na matkę, to na Niklausa i brakowało tylko, aby nazwała ich do tego głuptasami.
Może nawet i by się zaśmiała, gdyby nie uwaga żeglarza, sugerująca jej znów nieróbstwo, lenistwo i brak żadnych zasług. Mogłaby mu wyliczyć, że się mylił - niewiele brakowało, by podjęła profesjonalną karierę sportową łyżwiarki figurowej, mimo ślubu w młodym wieku i powicia bliźniąt już na drugim roku studiów ukończyła alchemię, tworzyła perfumy i prowadziła swój sklep - chociaż trudno było to nazwać pracą, perfumeria to jej kolejna zachcianka. Denerwowała ją jednak sugestia, że była nikim.
- Ciężko pracować można zarówno nad sobą, by przynieść przodkom dumę, jak i przy połowie ryb, panie Lundqvist. Rozumiem jednak, że pozostaje to poza pojęciem niektórych - odgryzła się z przekąsem. Nikt nigdy od niej nie wymagał. aby podjęła się ciężkiej pracy - ani ojciec, ani Halvard. Co wcale nie oznaczało, że całe życie leżała na miękkich poduszkach i wyłącznie pachniała. Lundqvist nie miał pojęcia ile od Dahlii wymagano od najmłodszych lat i jak surowo była przez nich wszystkich oceniana. Czy sam mógł powiedzieć o sobie to samo? Czy sam musiał sprostać wysokim oczekiwaniom rodziców, by zasłużyć na ich miłość i ciepło? Może akceptowali go takim, jakim był i właśnie dlatego Lundqvistowie byli tacy nieokrzesani. Aż dziwne, że powierzchowność tego nie oddawała. Znacznie bardziej pasowałoby do takich słów i nastawienie fizys górskiego trolla, a nie przystojne oblicze.
- Bogowie nie zapominają tym, którzy ich pozostawiają - odparła Dahlia wyniosłym tonem. Jej rodzina słynęła z wyjątkowej pielęgnacji tradycji i obrzędów związanych z wiarą w Dziewięć Światów. Nawet ich siedziba została wzniesiona tak wysoko, że wydawała się trwać pośród chmur u morskiego brzegu, aby Sanktuarium znalazło się bliżej bogów. Wiara pani Tordenskiold nie była fałszywa, nieprawdziwa, była szczera i często jej modlitwy były rozmową, w której mówiła jedynie ona - ale rzeczywiście nie raz i nie dwa robiła wiele na pokaz, by pokazać innym jak bardzo jest pobożna i porządna, podczas gdy grzeszyła jak wszyscy. Czasami mniej, czasami bardziej. Myślą i uczynkiem. Teraz szczególnie myślą, kiedy stała naprzeciw Niklausa i modliła się, żeby przypadkiem potknął się i wpadł do jeziora. Z jego posturą mógłby nawet skruszyć lód i zapaść się w mroźną toń. Chociaż wizja pożarcia go przez krakena wydawała się równie kusząca.
Szkoda, że tam nie zostałeś, pomyślała kwaśno, kiedy Niklaus rozmawiał z Ragnvaldem o skeidach i swojej pierwszej podróży. Nie wyobrażała sobie, żeby podobny los spotkał Ragnvalda, czy Ingvara. Mieli zaledwie siedem lat, to stanowczo za wcześnie na taką podróż. Najwyraźniej jednak Lundqvistowie niespecjalnie dbali o bezpieczeństwo swoich pociech, tę uwagę Dahlia zachowała jednak dla siebie, skoro żeglarz przed chwilą dopilnował, by młody Tordenskiold nie zaliczył lodowatej kąpieli w jeziorze i zapalenia płuc.
- Czego wtedy pana uczyli? Wiązania węzłów? - dopytywał dalej chłopiec. Węzły to pierwsze co przyszło mu do głowy, co zapamiętał z książek z opowieściami o morskich podróżach. Dahlia pomyślała za to, że byłoby znacznie lepiej, gdyby zainteresował się mocniej jazdą konną, polowaniami i diamentami jak jego ojciec.
- Wszyyyystkie?! - zdziwiła się Lovise, niemalże to wykrzykując i robiąc oczy wielkie jak talerze; oczy bliźniacze do tych jakie posiadała jej matka, równie przenikliwie jasne.- I nie biją się? A złota rybka? Widział pan złota rybkę? Czy ona spełnia życzenia? Ja mam dużo życzeń. Chciałabym złotą rybkę, żeby spełniła je wszystkie, a nie tylko trzy - paplała entuzjastycznie dziewczynka. Oczywiście, że miała mnóstwo życzeń. Więcej, niż jej rodzice byli skłonni spełnić, aby mimo wszystko nie wyrosła na nieposłuszną, rozpuszczoną dziewuchę. Na zbyt wiele pozwolili już Vigdis.
Dahlia pomyślała zaś, że złota rybka jest jej właśnie teraz potrzeba, by spełnić jedno życzenie - cofnąć czas i ominąć Niklausa Lundqvista szerokim łukiem.
Wzbudzał w niej niechęć, prowokował samym swym istnieniem do złośliwości, irytował tym, że winna mu była wdzięczność, nie przypuszczała jednak, że ten człowiek będzie w stanie wycisnąć szczere łzy z jej oczu - tę sztukę posiadł mało kto. Miała w sobie wiele cierpliwości, potrafiła wytrzymać wiele, bardzo dużo ostrych słów wymierzonych przez najbliższych, werbalnych i niewerbalnych ciosów. Potrafiła to znieść z dumnie uniesioną brodą i beznamiętną miną, ale nie to. Niklaus Lundqvist wymierzył cios w najczulszy punkt - może świadomie, może nie, fakt pozostawał jednak faktem. Niemalże się zgięła na myśl, że Ingvar może myśleć podobnie, że spotkał go niesprawiedliwy los i nienawidził teraz swoich rodziców za to gdzie był i kim miał się stać.
Dahlia nie potrafiła powstrzymać płynących łez i szlochu, który zakłócał jej oddech, nie pozwalał na wykrztuszenie słowa przez pierwszych kilka chwil. Rozpłakała się niczym mała dziewczynka, przytłoczona znów bólem i żalem do siebie samej, nieukojoną tęsknotą i złością. Czy to, co uczynili z Halvardem było sprawiedliwe? Chciała wierzyć, że tak. Nigdy nie wątpiła w to, że naprawdę bogowie zesłali mu te sny. Nie okłamałby jej w takiej kwestii. Na niczym nie zależało mu tak bardzo jak na męskich potomkach, by przedłużyć linię rodu, mieć komu przekazać swoje dziedzictwo - tego była pewna bardziej niż czegokolwiek innego. To bogowie nie byli sprawiedliwi - po prostu. Oni zaś musieli być im posłuszni. Dla dobra Ingvara przede wszystkim. Niklaus nie mógł tego zrozumieć, skoro jak sam przyznał, pozostawiał bogów. Nie wierzyła więc w szczerość jego przeprosin. Pani Tordenskiold była przekonana, że uczynił to specjalnie, z premedytacją, by ją zranić jak najboleśniej.
- Nie, proszę pana. To nie było nieodpowiednie - zaprzeczyła cicho, wciąż szlochliwie, unosząc dłoń, aby jej wierzchem otrzeć łzy. Później objęła ramieniem Lovise, która zmartwiona reakcją i tonem głosu matki przylgnęła do jej nogi. - To było podłe. Niczego innego jednak nie mogłabym się po panu spodziewać - powiedziała z głęboką urazą. Nie miała najmniejszego zamiaru przyjmować jego przeprosin i mu wybaczać. Podobnych słów, takiego ciosu nie mogła wybaczyć. Zapewne cieszył się w duchu widząc ją w takim stanie, a ona dała mu satysfakcję pozwalając, by spadła jej maska.
- Myślę, że to najwyższa pora się pożegnać, panie Lundqvist. Musimy już wracać - oświadczyła, łapiąc Lovise za rękę, drugą zaś wyciągając władczo w kierunku Ragnvalda, który widząc powagę malującą się na twarzy matki nawet nie zaprotestował.
- Ingvar mówi, że bogowie zawsze wybaczają - wypaliła jeszcze dziewczynka, dość nierozumnie powtarzając słowa brata, którego odwiedzała razem z matką; spojrzała na Niklausa ze smutkiem w oczach, lecz nie wiadomo czy przez przerwaną opowieść o rybach, czy napiętą atmosferę.
- Lovise, milcz już - warknęła Dahlia, zwracając się do niej ostrym tonem, co czyniła bardzo rzadko; Lovise była oczkiem w jej głowie. Nie czekała na odpowiedź Lundqvista, chciała jedynie odejść i zapomnieć o tej rozmowie jak najszybciej, dlatego wyrwała się do przodu, wyprzedzając mężczyznę i ciągnąc za sobą dzieci.
FAMILY, DUTY, HONOR
Bezimienny
Re: 09.12.2000 – Drewniane molo – D. Tordenskiold & Bezimienny: N. Lundqvist Nie 26 Lis - 10:12
Gdyby okoliczności były inne, być może mogliby się porozumieć.
Gdyby ich nazwiska nie zobowiązywały, być może nie patrzyliby na siebie ze wzgardą.
Gdyby tylko potrafili przyznać, że obydwoje byli więźniami zakorzenionej przed laty nienawiści, być może mogliby poczuć się prawdziwie wolni.
Całokształt spotkania nie przebiegał tak, jak powinien. Niklaus zdawał sobie sprawę, że powinien mieć dość tupetu, by od początku odmówić propozycji spaceru, a sama Dahlia – wystarczająco dużo samozaparcia, by nawet tego nie proponować. To, że obydwoje zgodzili się pociągnąć teoretycznie grzeczną i obojętną rozmowę, było spowodowane tylko i wyłącznie towarzystwem kobiety; niepisany układ, by nie wciągać nowego pokolenia w coś, czego jeszcze pojąć nie było w stanie. Dla dzieci pani Tordenskiold był tylko jednym z przechodniów, kolejnym z licznych „znajomych” mamusi. Na razie nazwisko Lundqvist nie budziło w nich nic; był anonimowym, ponad dwumetrowym chłopem, który postanowił wymienić parę uwag z Dahlią. Nie był nawet pewien, czy wydarzenie było na tyle istotne, by Ragnvald bądź Lovise je zapamiętali. Jeśli jednak tak się stanie, co dokładnie pozostanie w ich wspomnieniach, i jak do tego wrócą na przestrzeni lat? Ocenią go sympatycznie, mimo podłej aparycji, czy w końcu wydźwięk jego rodowego miana wywoła niesmak? Nigdy w życiu nie sądził, że będzie się głowił nad takimi pierdołami; świadomość tego faktu wywołała ohydny posmak goryczy, za który już teraz zaczął obwiniać Dahlię.
Zanim jednak rzucił kobiecie lodowate spojrzenie, które potrafiło wyrazić więcej niż wszelkie słowa, jego uwagę znów przykuła mała Lovise. Szokujące, jak uroczym była dzieckiem, i jak wygadanym w tak młodym wieku; nawet on nie potrafił przejść obojętnie wobec entuzjazmu dziewczynki. Zwykle nie poświęcał dzieciakom nawet cienia skąpej uwagi, ale dziś było inaczej – i sam już nie wiedział, czy była to zasługa niecodziennego towarzystwa, czy to bogowie poddawali go jakiejś szaleńczej próbie, której celu nie potrafił się dopatrzyć.
- Zielone też jest zdrowe – odparł na szczegółową relację, mimowolnie zerkając na panią Tordenskiold; czasem zapominał, że ona również pochodziła ze Szwecji. Świat był kurewsko małym miejscem. – Ale wiesz co? Ja też nie przepadam. – dopowiedział swobodnie, zgodziwszy się z ogólnym twierdzeniem, że zielone to zło, a ryby to niebo w gębie; nawet, jeśli Dahlia (z pewnością) miała zupełnie inny pogląd na tą banalną sprawę. Oczywiście sama również nie pozostała dłużna i musiała się odgryźć; Lundqvist zaśmiał się sucho, lekko pokręciwszy głową. – Oby tak właśnie było. Nigdy nie wiadomo, kiedy szczęście przestanie się uśmiechać – oby dla ciebie jak najszybciej, mówiły jego oczy. – Zgadzam się zupełnie. Za taki widok niektórzy nawet chętnie by dopłacili.
Ach, gdyby tylko mógł to ujrzeć, nie żałowałby ani grosza; na całe szczęście znów głos zabrała Lovise i dzięki temu Niklaus powstrzymał się od kolejnej złośliwości, która cisnęła się mu na usta. Zaśmiał się ponownie, lecz tym razem zupełnie szczerze; zapewne w oczach dziecka obydwoje, on i Dahlia, wychodzili na niezłych głupków. – Dzięki za dobrą radę, spróbuję zapamiętać – obiecał dziewczynce z powagą, jakby faktycznie nie miał o tym pojęcia.
Dalsze słowa kobiety postanowił wygodnie zignorować. Rozmowa z nią zaczynała go męczyć i nadużywać pokładów skąpej i tak cierpliwości. Każde jej słowo, przesiąknięte jadem, było w gruncie rzeczy celnym ciosem – ale tego nie przyznałby nawet z nożem przyciśniętym do gardła. Jedno prześcigało drugie w nieustannym dążeniu do wzajemnej uszczypliwości, lecz na polu słów Niklaus zawsze przegrywał, prędzej czy później. Nigdy nie uczono go, jak zmyślnie ubierać obelgi w słodkie półsłówka i ukrywać przykrą prawdę pod płaszczykiem nienagannych manier. Przecież takowych nawet nie posiadał; był prostym człowiekiem, oddalonym od znamienitych salonów tak daleko, jak to tylko możliwe. Dahlia musiała zdawać sobie z tego sprawę, w większym bądź mniejszym stopniu – nie był w stanie przegadać tej kobiety, i powoli tracił chęci, by nawet próbować.
- Taa, i widzą wszystko, a nawet pewnie słyszą. W myślach też chyba czytają? – odgryzł się złośliwie, bo wiedział, że była bogobojna. Sam nie wierzył już raczej w nic; życie wyjątkowo brutalnie pokazało, że pokładanie wiary w cokolwiek mogło okazać się jednym z największych rozczarowań. Zamiast dodać coś więcej, zignorował kobietę i skupił uwagę na Ragnvaldzie; zmarszczył brwi, zbierając myśli.
- Tak, tego też, ale nieco wcześniej. Przede wszystkim próbowałem kierować skeidą, bo używamy do tego magii, a panowanie nad dużą jednostką to dość ciężka sprawa. Szczególnie dla chłopca – głos brzmiał spokojnie, chociaż tego spokoju wcale nie czuł; to nie były dobre wspomnienia. Jak większość z resztą. – Nauka była długa i żmudna, ale opłacało się nieco nad tym posiedzieć – dodał jeszcze, doceniając ciężką pracę i tą informację przekazując chętnie. Pozostałe detale – zdarte nieraz do krwi ręce od trzymania ciężkich lin, wieczna wilgoć powodująca kaszel, potworność pierwszego sztormu – nie były przeznaczone dla dziecięcych uszu. Na całe szczęście Lovise ponownie odwróciła uwagę, a jej szczery entuzjazm prędko odegnał wszystko, co negatywne. Niklaus uśmiechnął się – trochę niepewnie, lecz wyjątkowo jak na niego ciepło – kiwnąwszy głową.
- Ano, wszystkie bardzo ładnie się dzielą i w ogóle nie biją. A jeśli chodzi o złote rybki, to widziałem, ale nie udało mi się żadnej złapać – nieco uniósł brwi, tłumiąc napad śmiechu, który – w obliczu Dahlii, o której zapomnieć się niestety nie dało – wydawał się bynajmniej nieodpowiedni. – Bardzo sprytnie! Jak jakąś złapiesz, poproś o spełnienie stu życzeń zamiast trzech. Powinno zadziałać – poradził tonem eksperta, bo co jak co, ale na rybach znał się jak nikt – i na pewno nawet na tych zaczarowanych, w co mała Lovise właśnie dziś miała uwierzyć.
I kiedy wydawało się, że rozmowa toczyła się całkiem gładko i niemal miło do pewnego momentu, nagle wszystko uległo zmianie.
Nie spodziewał się, że jego słowa – te nieprzemyślane, ot, zwykła uwaga rzucona w eter, nawet przecież pozbawiona większej złośliwości – wywrze takie wrażenie. Teraz o dziwo nawet nie chciał Dahlii sprowokować ani zranić, ale to stało się samo; i nagle okazało się, że on, Niklaus Lundqvist, kompletny nie-znawca salonowych zagrywek, nieświadomie zastosował jedną z nich. Uderzył w najczulszy punkt, za późno zdając sobie z tego sprawę; widok płaczącej Dahlii Tordenskiold był wizją tak szokującą, że zanim przeprosił, minęła dobra chwila. Kolejna – nim znalazł odpowiednie głoski do złożenia odpowiedzi.
- Po kobiecie o pani statusie społecznym wypadałoby oczekiwać większego opanowania w sprawie rzeczy, która powinna budzić dumę, jak sama to pani podkreśliła – nie mógł powstrzymać lodowatego tonu, chociaż wcale nie czuł satysfakcji; widok emocjonalnie obnażonej, niegdysiejszej panny Hallström miał jeszcze długo go prześladować. – Do widzenia.
Nie było nic więcej do dodania. Uniósł lekko dłoń, machając krótko do Lovise i Ragnvalda, nim samemu ruszył w przeciwnym kierunku; nadal nieco zszokowany i zniesmaczony jednocześnie. Żywił nadzieję, że w najbliższym czasie norny oszczędzą mu podobnych niespodzianek; szczególnie w eleganckim, diamentowo-politycznym wydaniu.
Dahlia i Bezimienny z tematu
Gdyby ich nazwiska nie zobowiązywały, być może nie patrzyliby na siebie ze wzgardą.
Gdyby tylko potrafili przyznać, że obydwoje byli więźniami zakorzenionej przed laty nienawiści, być może mogliby poczuć się prawdziwie wolni.
Całokształt spotkania nie przebiegał tak, jak powinien. Niklaus zdawał sobie sprawę, że powinien mieć dość tupetu, by od początku odmówić propozycji spaceru, a sama Dahlia – wystarczająco dużo samozaparcia, by nawet tego nie proponować. To, że obydwoje zgodzili się pociągnąć teoretycznie grzeczną i obojętną rozmowę, było spowodowane tylko i wyłącznie towarzystwem kobiety; niepisany układ, by nie wciągać nowego pokolenia w coś, czego jeszcze pojąć nie było w stanie. Dla dzieci pani Tordenskiold był tylko jednym z przechodniów, kolejnym z licznych „znajomych” mamusi. Na razie nazwisko Lundqvist nie budziło w nich nic; był anonimowym, ponad dwumetrowym chłopem, który postanowił wymienić parę uwag z Dahlią. Nie był nawet pewien, czy wydarzenie było na tyle istotne, by Ragnvald bądź Lovise je zapamiętali. Jeśli jednak tak się stanie, co dokładnie pozostanie w ich wspomnieniach, i jak do tego wrócą na przestrzeni lat? Ocenią go sympatycznie, mimo podłej aparycji, czy w końcu wydźwięk jego rodowego miana wywoła niesmak? Nigdy w życiu nie sądził, że będzie się głowił nad takimi pierdołami; świadomość tego faktu wywołała ohydny posmak goryczy, za który już teraz zaczął obwiniać Dahlię.
Zanim jednak rzucił kobiecie lodowate spojrzenie, które potrafiło wyrazić więcej niż wszelkie słowa, jego uwagę znów przykuła mała Lovise. Szokujące, jak uroczym była dzieckiem, i jak wygadanym w tak młodym wieku; nawet on nie potrafił przejść obojętnie wobec entuzjazmu dziewczynki. Zwykle nie poświęcał dzieciakom nawet cienia skąpej uwagi, ale dziś było inaczej – i sam już nie wiedział, czy była to zasługa niecodziennego towarzystwa, czy to bogowie poddawali go jakiejś szaleńczej próbie, której celu nie potrafił się dopatrzyć.
- Zielone też jest zdrowe – odparł na szczegółową relację, mimowolnie zerkając na panią Tordenskiold; czasem zapominał, że ona również pochodziła ze Szwecji. Świat był kurewsko małym miejscem. – Ale wiesz co? Ja też nie przepadam. – dopowiedział swobodnie, zgodziwszy się z ogólnym twierdzeniem, że zielone to zło, a ryby to niebo w gębie; nawet, jeśli Dahlia (z pewnością) miała zupełnie inny pogląd na tą banalną sprawę. Oczywiście sama również nie pozostała dłużna i musiała się odgryźć; Lundqvist zaśmiał się sucho, lekko pokręciwszy głową. – Oby tak właśnie było. Nigdy nie wiadomo, kiedy szczęście przestanie się uśmiechać – oby dla ciebie jak najszybciej, mówiły jego oczy. – Zgadzam się zupełnie. Za taki widok niektórzy nawet chętnie by dopłacili.
Ach, gdyby tylko mógł to ujrzeć, nie żałowałby ani grosza; na całe szczęście znów głos zabrała Lovise i dzięki temu Niklaus powstrzymał się od kolejnej złośliwości, która cisnęła się mu na usta. Zaśmiał się ponownie, lecz tym razem zupełnie szczerze; zapewne w oczach dziecka obydwoje, on i Dahlia, wychodzili na niezłych głupków. – Dzięki za dobrą radę, spróbuję zapamiętać – obiecał dziewczynce z powagą, jakby faktycznie nie miał o tym pojęcia.
Dalsze słowa kobiety postanowił wygodnie zignorować. Rozmowa z nią zaczynała go męczyć i nadużywać pokładów skąpej i tak cierpliwości. Każde jej słowo, przesiąknięte jadem, było w gruncie rzeczy celnym ciosem – ale tego nie przyznałby nawet z nożem przyciśniętym do gardła. Jedno prześcigało drugie w nieustannym dążeniu do wzajemnej uszczypliwości, lecz na polu słów Niklaus zawsze przegrywał, prędzej czy później. Nigdy nie uczono go, jak zmyślnie ubierać obelgi w słodkie półsłówka i ukrywać przykrą prawdę pod płaszczykiem nienagannych manier. Przecież takowych nawet nie posiadał; był prostym człowiekiem, oddalonym od znamienitych salonów tak daleko, jak to tylko możliwe. Dahlia musiała zdawać sobie z tego sprawę, w większym bądź mniejszym stopniu – nie był w stanie przegadać tej kobiety, i powoli tracił chęci, by nawet próbować.
- Taa, i widzą wszystko, a nawet pewnie słyszą. W myślach też chyba czytają? – odgryzł się złośliwie, bo wiedział, że była bogobojna. Sam nie wierzył już raczej w nic; życie wyjątkowo brutalnie pokazało, że pokładanie wiary w cokolwiek mogło okazać się jednym z największych rozczarowań. Zamiast dodać coś więcej, zignorował kobietę i skupił uwagę na Ragnvaldzie; zmarszczył brwi, zbierając myśli.
- Tak, tego też, ale nieco wcześniej. Przede wszystkim próbowałem kierować skeidą, bo używamy do tego magii, a panowanie nad dużą jednostką to dość ciężka sprawa. Szczególnie dla chłopca – głos brzmiał spokojnie, chociaż tego spokoju wcale nie czuł; to nie były dobre wspomnienia. Jak większość z resztą. – Nauka była długa i żmudna, ale opłacało się nieco nad tym posiedzieć – dodał jeszcze, doceniając ciężką pracę i tą informację przekazując chętnie. Pozostałe detale – zdarte nieraz do krwi ręce od trzymania ciężkich lin, wieczna wilgoć powodująca kaszel, potworność pierwszego sztormu – nie były przeznaczone dla dziecięcych uszu. Na całe szczęście Lovise ponownie odwróciła uwagę, a jej szczery entuzjazm prędko odegnał wszystko, co negatywne. Niklaus uśmiechnął się – trochę niepewnie, lecz wyjątkowo jak na niego ciepło – kiwnąwszy głową.
- Ano, wszystkie bardzo ładnie się dzielą i w ogóle nie biją. A jeśli chodzi o złote rybki, to widziałem, ale nie udało mi się żadnej złapać – nieco uniósł brwi, tłumiąc napad śmiechu, który – w obliczu Dahlii, o której zapomnieć się niestety nie dało – wydawał się bynajmniej nieodpowiedni. – Bardzo sprytnie! Jak jakąś złapiesz, poproś o spełnienie stu życzeń zamiast trzech. Powinno zadziałać – poradził tonem eksperta, bo co jak co, ale na rybach znał się jak nikt – i na pewno nawet na tych zaczarowanych, w co mała Lovise właśnie dziś miała uwierzyć.
I kiedy wydawało się, że rozmowa toczyła się całkiem gładko i niemal miło do pewnego momentu, nagle wszystko uległo zmianie.
Nie spodziewał się, że jego słowa – te nieprzemyślane, ot, zwykła uwaga rzucona w eter, nawet przecież pozbawiona większej złośliwości – wywrze takie wrażenie. Teraz o dziwo nawet nie chciał Dahlii sprowokować ani zranić, ale to stało się samo; i nagle okazało się, że on, Niklaus Lundqvist, kompletny nie-znawca salonowych zagrywek, nieświadomie zastosował jedną z nich. Uderzył w najczulszy punkt, za późno zdając sobie z tego sprawę; widok płaczącej Dahlii Tordenskiold był wizją tak szokującą, że zanim przeprosił, minęła dobra chwila. Kolejna – nim znalazł odpowiednie głoski do złożenia odpowiedzi.
- Po kobiecie o pani statusie społecznym wypadałoby oczekiwać większego opanowania w sprawie rzeczy, która powinna budzić dumę, jak sama to pani podkreśliła – nie mógł powstrzymać lodowatego tonu, chociaż wcale nie czuł satysfakcji; widok emocjonalnie obnażonej, niegdysiejszej panny Hallström miał jeszcze długo go prześladować. – Do widzenia.
Nie było nic więcej do dodania. Uniósł lekko dłoń, machając krótko do Lovise i Ragnvalda, nim samemu ruszył w przeciwnym kierunku; nadal nieco zszokowany i zniesmaczony jednocześnie. Żywił nadzieję, że w najbliższym czasie norny oszczędzą mu podobnych niespodzianek; szczególnie w eleganckim, diamentowo-politycznym wydaniu.
Dahlia i Bezimienny z tematu