:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
12.01.2000 – Sypialnia Vivian – V. Sørensen & Z. Damgaard
2 posters
Zacharias Damgaard
Re: 12.01.2000 – Sypialnia Vivian – V. Sørensen & Z. Damgaard Pią 7 Paź - 14:57
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
12.01.2001
Przy progu nie czeka na mnie, o dziwo, żadna zasadzka, ale z jakichś niewyjaśnionych przyczyn, zaraz po przybyciu ląduję właśnie tu – w jej pokoju. Rozumiem, mieszkanie z rodzeństwem nie jest łatwe i często polega na serii zręcznych lawiracji i uników, by przypadkiem z rana nie wpaść na siebie, ze skrępowaniem tłumacząc się z prywatnego życia. W domu była nas trójka, potem niby nasze drogi rozeszły się nieco, a ja i tak wylądowałem z siostrą za ścianą. W takim przypadku sytuacja zdawała się być bardziej dogodna, jednak równie nie pozostawała pozbawiona wad. Cóż, mogłem się tylko domyślać, że z jednej strony dzielenie przestrzeni z bliską osobą było na plus, tylko w pewnych sytuacjach sprawiało to, iż w powietrzu wisiały trudne pytania. Chyba dlatego powstrzymuję się przed drążeniem, niekoniecznie mam ochotę z miejsca wbijać się na jej brata, nawet jeśli wydaje mi się, że to w gruncie rzeczy bardzo miły człowiek (przynajmniej tak pamiętam, tyle wiem, opieram się na mglistych odczuciach). Sytuacja obecnie zmieniła się na tyle, że z każdej nawet najprzyjemniejszej relacji mogło wyrosnąć coś nieoczekiwanie niezręcznego. Myślę przez chwilę, czy testuje moją wytrzymałość w ten pokrętny sposób i próbuje wywołać bezskutecznie zmieszanie? Czasami naprawdę lubię podkręcać dramatyzm. Śmieję się tylko pod nosem i cierpliwie czekam. Jestem o wyznaczonej godzinie, pilnuję takich rzeczy na pierwszych spotkaniach, dopiero potem nabierając luzu i pozwalając sobie na większe odstępstwa od normy. Z jakichś jednak przyczyn nie chcę, by widziała moje wady, maskuję je bardzo porządnie, pedantycznie wręcz, uchylając tylko tyle, ile wydaje mi się, że byłaby w stanie zaakceptować. To dziwne i zabawne, nie rozumiem do końca własnych odczuć i motywacji, rzadko bywam w takim stanie.
Nie jestem wścibski, lubię jednak obserwować i poznawać ludzi, a jest tak, że przestrzeń im najbliższa, ta w której spędzają najwięcej czasu, jest nośnikiem wielu informacji. Chyba to właśnie ekscytuje mnie najbardziej – tak w filmach, jak i w życiu – lubię niespodzianki i nieoczekiwane zwroty akcji. Lubię odkrywać stopniowo niuanse czyjegoś charakteru. I tu odzywa się we mnie dusza naukowca, pragnącego opisać każdy, nawet najmniejszy aspekt rzeczywistości. Czekam więc dalej, przesuwając spojrzeniem po poszczególnych elementach otaczających mnie w niewielkim, dość prosto urządzonym pomieszczeniu. Nie wytrzymuję jednak długo w jednym miejscu i dźwigam się z rogu łóżka na którym siedzę. Nie mogę powiedzieć, że robię dwa kroki, bo jest tu naprawdę niewiele miejsca, jednak przesuwam się w kierunku biurka. Instynktownie sprawdzam, czy na ścianach nie pysznią się jakieś fotografie. W rodzinnym domu było ich naprawdę sporo – moje dzieciństwo wymalowane na prostokątnych kawałkach błyszczącego papieru przeplatało się ze wspomnieniami Chaahyi i Suryi. Sam mam sentyment do podobnych pamiątek, przez co kominek w jadalni upstrzony jest kilkoma rodzinnymi portretami w przeróżnych sceneriach. To coś, co działa na mnie naprawdę mocno i wywołuje szybsze bicie serca. Jakkolwiek niepoukładane jest moje życie, chyba mogę nazwać się rodzinnym typem człowieka i dość… sentymentalnym. Może dlatego właśnie próbuję znaleźć cokolwiek, co pozwoliłoby mi spojrzeć na Vivian od tej strony. W poszukiwaniu ramek, moje spojrzenie pada jednak ostatecznie na blat biurka. Ułożone na nim przybory zdradzają, że pracuje tu nad swoimi projektami – tak myślę. Nie mam pewności, nie mieliśmy jeszcze okazji, by porozmawiać szerzej o jej fachu i mam poczucie, że jest to coś, co może budzić swoisty niepokój. Moja siostra, najprościej rzecz ujmując, jest jej konkurentką. Nie myślałem o tym w podobny sposób, a jednak teraz refleksja przychodzi do mojej głowy, gdy schylam się, by zebrać z podłogi najwyraźniej zmieciony podmuchem powietrza i zapomniany skrawek papieru. Opieram się biodrem o mebel i dźwigam kartkę ku oczom, by dokładniej zbadać obrazek. Czuję pod palcami mrowienie, bo mam wrażenie, że natrafiam na coś niezwykle intymnego, nie przeznaczonego dla oczu postronnych, póki nie rozkwitnie w pełni jubilerskiego wyrobu. W zawierusze jednak zerkam na nakreślone kształty i plamy kolorów. Zastanawiam się, czy to coś o czym zapomniała, czy może odrzuciła w toku dalszej pracy. Lubię rozważać różne warianty historii. Znów dociskam opuszkę do papieru, uśmiechając się do siebie samego, ukradkiem unosząc oczy i poszukując znaków świadczących o tym, że zaraz wróci. Myślę, że robi naprawdę wiele, by podźwignąć rodzinę i jej renomę. Jestem pewien, że z takim zamysłem tworzy każdy rysunek i zdaje mi się to przyjemnie znajome i swoje. Wreszcie niechętnie rozstaję się ze skrawkiem kartki i układam ją pieczołowicie na blacie, wygładzając dłonią z troską. Zatopiony w rozmyślaniu zupełnie tracę czujność, choć przecież… nie robię nic złego.
Vivian Sørensen
Re: 12.01.2000 – Sypialnia Vivian – V. Sørensen & Z. Damgaard Wto 11 Paź - 14:03
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Mieszkanie z bratem nie przeszkadzało jej w najmniejszym nawet stopniu, bo od dziecka byli przyzwyczajeni do swojego towarzystwa, a z całego rodzeństwa dogadywali się najlepiej. Jako jedyna dziewczynka w stadzie musiała nauczyć się funkcjonować wśród chłopców, starszych acz niekoniecznie mądrzejszych, przynajmniej w okresie dorastania. Teraz nie musiała znosić wścibstwa i bałaganiarstwa starszych braci, bo Karl był uporządkowany i nadzwyczaj wyrozumiały, więc były okresy, kiedy spędzali razem dużo czasu, ale też momenty, gdy siedzieli osobno w swoich pokojach, pochłonięci swoimi zajęciami lub potrzebą samotności. Teraz Karl miał gorszy okres, co w jakimś stopniu odbijało się i na niej, bo poza pracą starała się też bardziej dbać o mieszkanie, pilnować, żeby brat jadł i wyrwać go z sideł depresji, przez którą nie wychodził ze swojej sypialni albo spędzał wieczory w barach, tonąc w morzu alkoholu.
Może nie była najbardziej odpowiednią osobą, by dawać mu rady, skoro sama nie potrafiła uporządkować swoich spraw i nie popisała się ostatnio zbyt zdrową relacją z alkoholem, ale starała się w jakimś stopniu odsunąć od siebie własne problemy, skupiając się na Karlu. Co nie znaczy, że pozostaje bierna w działaniu.
Na dzisiejsze spotkanie z Zach'iem cieszy się bardziej, niż jest w stanie przed sobą przyznać. Nie spodziewała się, że przypadkowe spotkanie w klubie wywoła lawinę, której na tym etapie już chyba nie potrafiła zatrzymać. Z każdą kolejną rozmową uświadamiała sobie, jak wiele mają wspólnego, jak dobrze się wzajemnie rozumieją i zwyczajnie lubiła spędzać z nim czas, więc propozycja drugiej randki wyszła od niej całkiem spontanicznie. I tak postanowiła już, że przestanie przesadnie analizować sytuację, w której się znalazła i pozwoli jej się rozwinąć.
Mężczyzna przyszedł po nią na czas, co dobrze o nim świadczyło, choć sama nie była jeszcze gotowa, więc o niej może niekoniecznie. Poprosiła, by na nią zaczekał, a sama zniknęła w czeluściach łazienki, gdzie dokończyła makijaż i ubrała granatową, obcisłą sukienkę z golfem. Włosy zebrała w wysokiego kucyka, co w jej opinii dodawało jej klasy i przyozdobiła się jeszcze długimi kolczykami. W całości prezentowała się nienagannie i dopiero tak mogła wyjść z łazienki.
Zach był u niej pierwszy raz, więc zaciekawione spojrzenie, gdy rozglądał się po wnętrzu, było naturalne, a podczas jej nieobecności miał czas dokładniej obejrzeć nie tylko jej pokój, ale też resztę mieszkania, choć chyba nie skorzystał z tej możliwości.
- Przepraszam, że tyle to trwało - odezwała się w drzwiach i dopiero teraz zdała sobie sprawę, że mężczyzna nie siedzi tam, gdzie go zostawiła, tylko stoi przy jej biurku, wpatrując się w kartkę z projektem biżuterii. Zmarszczyła brwi, a szczęka automatycznie jej się zacisnęła w przypływie nerwowego impulsu. Nie lubiła, gdy ktoś oglądał jej projekty, czy nawet nieistotne bazgroły, nawet Karlowi ich nie pokazywała, o ile nie chciał, by coś dla niego wykonała.
- Co robisz? - czujne spojrzenie wbite w mężczyznę i niski ton głosu mógł zaalarmować jej podejrzliwość, może nawet niezadowolenie. Podeszła do biurka, nie patrząc nawet na kartę, na której doskonale wiedziała, co się znajduje, włożyła ją do szuflady i obróciła się twarzą do mężczyzny.
- Nie przyszedłeś chyba na przeszpiegi? - delikatny uśmiech wymalowany na twarzy miał złagodzić podejrzliwy wydźwięk pytania. Czy mógł się dziwić, skoro był bratem jej bezpośredniej konkurencji? Nie podejrzewała go o niecne zamiary, ale pozostawała ostrożna. To byłoby niedorzeczne i niedojrzałe, gdyby spotykał się z nią tylko po to, by wybadać teren dla interesu siostry. A może ta chciała zniszczyć ich od środka? Taka teoria spiskowa była jeszcze mniej prawdopodobna, chociaż przecież nie znała jej i nie wiedziała, na co ją stać.
Nie chciała go peszyć ani psuć tego spotkania już na samym początku, ale jej reakcja była szczera, wynikała nie tylko z jej charakteru, ale też doświadczenia. Czasami osoba, która wydaje się najlepszym przyjacielem, potrafi wbić nóż w plecy, a co dopiero mężczyzna, z którym widziała się zaledwie trzy razy... nie licząc zajęć, bo wtedy ich relacja była czysto „służbowa", choć faktycznie przez te kilka lat zdołała poznać niektóre z jego cech, dzięki czemu wiedziała, że jest porządnym facetem. I im dłużej patrzyła mu w oczy, tym większe wyrzuty sumienia miała, że robi mu wyrzut o błahostkę, nawet jeśli dla niej to istotna kwestia.
Może nie była najbardziej odpowiednią osobą, by dawać mu rady, skoro sama nie potrafiła uporządkować swoich spraw i nie popisała się ostatnio zbyt zdrową relacją z alkoholem, ale starała się w jakimś stopniu odsunąć od siebie własne problemy, skupiając się na Karlu. Co nie znaczy, że pozostaje bierna w działaniu.
Na dzisiejsze spotkanie z Zach'iem cieszy się bardziej, niż jest w stanie przed sobą przyznać. Nie spodziewała się, że przypadkowe spotkanie w klubie wywoła lawinę, której na tym etapie już chyba nie potrafiła zatrzymać. Z każdą kolejną rozmową uświadamiała sobie, jak wiele mają wspólnego, jak dobrze się wzajemnie rozumieją i zwyczajnie lubiła spędzać z nim czas, więc propozycja drugiej randki wyszła od niej całkiem spontanicznie. I tak postanowiła już, że przestanie przesadnie analizować sytuację, w której się znalazła i pozwoli jej się rozwinąć.
Mężczyzna przyszedł po nią na czas, co dobrze o nim świadczyło, choć sama nie była jeszcze gotowa, więc o niej może niekoniecznie. Poprosiła, by na nią zaczekał, a sama zniknęła w czeluściach łazienki, gdzie dokończyła makijaż i ubrała granatową, obcisłą sukienkę z golfem. Włosy zebrała w wysokiego kucyka, co w jej opinii dodawało jej klasy i przyozdobiła się jeszcze długimi kolczykami. W całości prezentowała się nienagannie i dopiero tak mogła wyjść z łazienki.
Zach był u niej pierwszy raz, więc zaciekawione spojrzenie, gdy rozglądał się po wnętrzu, było naturalne, a podczas jej nieobecności miał czas dokładniej obejrzeć nie tylko jej pokój, ale też resztę mieszkania, choć chyba nie skorzystał z tej możliwości.
- Przepraszam, że tyle to trwało - odezwała się w drzwiach i dopiero teraz zdała sobie sprawę, że mężczyzna nie siedzi tam, gdzie go zostawiła, tylko stoi przy jej biurku, wpatrując się w kartkę z projektem biżuterii. Zmarszczyła brwi, a szczęka automatycznie jej się zacisnęła w przypływie nerwowego impulsu. Nie lubiła, gdy ktoś oglądał jej projekty, czy nawet nieistotne bazgroły, nawet Karlowi ich nie pokazywała, o ile nie chciał, by coś dla niego wykonała.
- Co robisz? - czujne spojrzenie wbite w mężczyznę i niski ton głosu mógł zaalarmować jej podejrzliwość, może nawet niezadowolenie. Podeszła do biurka, nie patrząc nawet na kartę, na której doskonale wiedziała, co się znajduje, włożyła ją do szuflady i obróciła się twarzą do mężczyzny.
- Nie przyszedłeś chyba na przeszpiegi? - delikatny uśmiech wymalowany na twarzy miał złagodzić podejrzliwy wydźwięk pytania. Czy mógł się dziwić, skoro był bratem jej bezpośredniej konkurencji? Nie podejrzewała go o niecne zamiary, ale pozostawała ostrożna. To byłoby niedorzeczne i niedojrzałe, gdyby spotykał się z nią tylko po to, by wybadać teren dla interesu siostry. A może ta chciała zniszczyć ich od środka? Taka teoria spiskowa była jeszcze mniej prawdopodobna, chociaż przecież nie znała jej i nie wiedziała, na co ją stać.
Nie chciała go peszyć ani psuć tego spotkania już na samym początku, ale jej reakcja była szczera, wynikała nie tylko z jej charakteru, ale też doświadczenia. Czasami osoba, która wydaje się najlepszym przyjacielem, potrafi wbić nóż w plecy, a co dopiero mężczyzna, z którym widziała się zaledwie trzy razy... nie licząc zajęć, bo wtedy ich relacja była czysto „służbowa", choć faktycznie przez te kilka lat zdołała poznać niektóre z jego cech, dzięki czemu wiedziała, że jest porządnym facetem. I im dłużej patrzyła mu w oczy, tym większe wyrzuty sumienia miała, że robi mu wyrzut o błahostkę, nawet jeśli dla niej to istotna kwestia.
Zacharias Damgaard
Re: 12.01.2000 – Sypialnia Vivian – V. Sørensen & Z. Damgaard Pią 14 Paź - 14:56
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Wiem, że czasami nawet najdrobniejsze, najbardziej niepozorne rzeczy są w stanie wyprowadzić daną osobę z równowagi. Nie mamy na to wpływu, zwłaszcza, kiedy badamy dopiero grunt i poznajemy drugą stronę, doszukując się subtelnych oznak, na ile można sobie pozwolić. Ja też mam przecież kilka obsesji i reaguję na nieumiejętne zachowanie ludzi nie zawsze dość łagodnie. Oczywiście, że staram się pilnować, tylko nie zawsze jest to sytuacja prosta. W oczekiwaniu trochę przestaję się pilnować, dlatego tracę czujność i pozwalam jej, by dostrzegła, że chwilę temu z ożywionym zaciekawieniem studiowałem znaleziony szkic. Odwracam twarz ku drzwiom w momencie, kiedy przeprasza za czas, w którym musiała skończyć przygotowania. Uśmiecham się, bo wcale nie mam jej tego za złe i jeszcze nie do końca zdaję sobie sprawę z tego, że niepotrzebnie podnosiłem kartkę z ziemi. Nie chwieje jednak moją pewnością siebie, bo kierują mną przecież czyste zamiary, tylko, że jej podejrzliwość kusi mnie do pociągnięcia tematu nieco dalej, by całą sytuację obrócić w żart. Świst powietrza muska moje policzki, Vivian wykonuje gwałtowny ruch i chowa projekt do szafki. Nie zastanawia się nad tym zbytnio i zaczyna świdrować mnie spojrzeniem. Beztroska na moim obliczu powoli się transformuje, pomimo wciąż tkwiącego na ustach grymasu zadowolenia. Konfrontuję się z nią i nie kulę ogona, chyba dostrzegam coś na wzór zawahania? Nie chcę wydawać fałszywych osądów, jednak atmosfera gęstnieje na chwilę. Nie chcę, by drobne uchybienie i moja zupełna beztroska w temacie zaglądania, nawet nieintencjonalnie, w czyjeś prywatne sprawy, wpłynęły na dzisiejsze wyjście. Odrywam biodro od biurka i nieco oddalam się od niego, wciąż jednak stoimy niemal naprzeciwko siebie. Schylam nieco głowę, by nadal na nią spoglądać.
— To by było całkiem filmowe, nie sądzisz? — pytam i powstrzymuję kąciki ust przed swobodnym drganiem. Zawieszam na głos i zbieram resztę myśli w całkiem zgrabny ciąg. Splatam palce za sobą. — Dwie konkurujące rodziny. Pragnienie wybicia się kosztem rywala. Misterny plan, by zakraść się w jego łaski, mamiąc i zabiegając o sympatię jednego z członków wrogiej familii, aby dostać się do najpilniej strzeżonych sekretów. Wysłanie jednego z synów w celu omamienia córki wrogiego klanu. Wszystko idzie jak trzeba, po pierwszych chwilach niepewności zaczynają pojawiać się drobne nici sympatii. Z czasem coś więcej, co tylko otwiera drogę do realizacji celu — ciągnę dalej i podchodzę pod okno, zawieszam spojrzenie na zimowej scenerii, odwracam się następnie do niej. — Ale powiem ci coś — to mówię już nieco bardziej konspiracyjnym tonem i nachylam się do jej ucha. — Zwykle później okazuje się, że oglądamy rozwijające się prawdziwie uczucie, bo nasz delikwent odkrywa, iż wcale nie chce w ten sposób postępować, bo chyba faktycznie porozumiał się z wrogiem i nie w głowie mu zdrady, potem mamy jeszcze kilka zawirowań, ale… — odsuwam się niespiesznie i uśmiecham promiennie. — Ja poległem za wcześnie, marny ze mnie szpieg, niecierpliwy jak widać. Plan się sypnął daleko przed zwrotem akcji — teraz zaczynam się śmiać, oczy zamykają się lekko, rozciągnięte pod wpływem wesołości. Nigdy nie sądziłem, że moje zachowanie mogło być w ten sposób odebrane, ale nie powinienem być wyjątkowo zaskoczony. Szczerze, cenię bardzo pracę mojej siostry i wspieram ją jak tylko mogę, lecz nie lubię się mieszać w jej sprawy, których zresztą zazdrośnie pilnuje. To jej domena, mnie nic do jej wyrobów jubilerskich. Powracam do biurka i opieram się o nie, ponownie, biodrem, pogodny i nieszczególnie zrażony. — Nie chciałem cię urazić czy zakłopotać, wybacz. Znalazłem rysunek na podłodze i zupełnie bezrefleksyjnie podniosłem — dodaję jeszcze. Dopiero teraz mam okazję, by dokładnie przyjrzeć się Vivian. Sytuację łagodzę jeszcze mocniej, gdy przechodzę do kolejnej kwestii czując, że nie chcę jej dalej kłopotać własną nierozwagą.
— Myślałem, że jakiś element twojego ubioru nakieruje mnie na to, co dzisiaj przygotowałaś — skupiam się na jej oczach i mrużę lekko własne, poszukuję odpowiedzi na ich dnie, lecz to nie przynosi żadnego rezultatu. Chyba się poddaję, bo w gruncie rzeczy, chcę, aby mnie zaskoczyła. — Pięknie wyglądasz — banalne, ale jakże prawdziwie stwierdzenie; decyduję się na nie, bo mam wrażenie, że w całym tym zamieszaniu, rzucanych uszczypliwościach i podjętej grze, mało we mnie właściwej bezpośredniości. Niektóre kwestie nie potrzebują udziwnień. Podoba mi się przecież, czasami z trudem odrywam wzrok od jej twarzy i o ile gesty wskazują na zainteresowanie, o tyle spomiędzy warg niechętnie wyłuskuję komplementy. Powinna słyszeć ich więcej. Pluję sobie w brodę, że czasami bywam okropnie narwany, przeskakuję myślami z tematu do tematu, a zapominam o podstawowej uprzejmości.
Sam chyba dość dobrze trafiłem z dzisiejszym ubiorem, nawet jeśli nie wyjawiła mi tajemnicy spotkania. Mogłem liczyć się z tym, że będę zupełnie niedopasowany, może nieco komiczny, ale los okazał się o wiele bardziej łaskawy. Fakt, że wybrałem garderobę dość zachowawczo, stawiając na sprawdzoną formę, jak zwykle nieco mocniej podbitą trendami śniących. Już tak mam, że nawet w bezpiecznej klasyce lubię stawiać na akcenty nieco bardziej ekstrawaganckie (choć pożegnałem się w ostatniej chwili z jedwabną, jaskrawą koszulą i zastąpiłem ją bardziej stonowaną, w drobny, granatowo-zielony wzorek). To nie było takie trudne, w przeciwieństwie do przedzierania się przez gąszcz buteleczek z perfumami. Tu nie potrafię odmówić sobie odrobiny luksusu – co zwykle spędza sen z powiek mojej siostrze, jednak nie umiem żyć z czymś, co na skórze nie leży mi idealnie. Dziś wybór pada na pieprz, imbir, cedr i heban – kompozycja szyprowa, jedna z darzonych większym sentymentem. O ile moje życie przypomina chaos, o tyle w pewnych kwestiach potrzebuję zachować harmonię, dlatego i włosy są dzisiaj zaskakująco okiełznane.
— To by było całkiem filmowe, nie sądzisz? — pytam i powstrzymuję kąciki ust przed swobodnym drganiem. Zawieszam na głos i zbieram resztę myśli w całkiem zgrabny ciąg. Splatam palce za sobą. — Dwie konkurujące rodziny. Pragnienie wybicia się kosztem rywala. Misterny plan, by zakraść się w jego łaski, mamiąc i zabiegając o sympatię jednego z członków wrogiej familii, aby dostać się do najpilniej strzeżonych sekretów. Wysłanie jednego z synów w celu omamienia córki wrogiego klanu. Wszystko idzie jak trzeba, po pierwszych chwilach niepewności zaczynają pojawiać się drobne nici sympatii. Z czasem coś więcej, co tylko otwiera drogę do realizacji celu — ciągnę dalej i podchodzę pod okno, zawieszam spojrzenie na zimowej scenerii, odwracam się następnie do niej. — Ale powiem ci coś — to mówię już nieco bardziej konspiracyjnym tonem i nachylam się do jej ucha. — Zwykle później okazuje się, że oglądamy rozwijające się prawdziwie uczucie, bo nasz delikwent odkrywa, iż wcale nie chce w ten sposób postępować, bo chyba faktycznie porozumiał się z wrogiem i nie w głowie mu zdrady, potem mamy jeszcze kilka zawirowań, ale… — odsuwam się niespiesznie i uśmiecham promiennie. — Ja poległem za wcześnie, marny ze mnie szpieg, niecierpliwy jak widać. Plan się sypnął daleko przed zwrotem akcji — teraz zaczynam się śmiać, oczy zamykają się lekko, rozciągnięte pod wpływem wesołości. Nigdy nie sądziłem, że moje zachowanie mogło być w ten sposób odebrane, ale nie powinienem być wyjątkowo zaskoczony. Szczerze, cenię bardzo pracę mojej siostry i wspieram ją jak tylko mogę, lecz nie lubię się mieszać w jej sprawy, których zresztą zazdrośnie pilnuje. To jej domena, mnie nic do jej wyrobów jubilerskich. Powracam do biurka i opieram się o nie, ponownie, biodrem, pogodny i nieszczególnie zrażony. — Nie chciałem cię urazić czy zakłopotać, wybacz. Znalazłem rysunek na podłodze i zupełnie bezrefleksyjnie podniosłem — dodaję jeszcze. Dopiero teraz mam okazję, by dokładnie przyjrzeć się Vivian. Sytuację łagodzę jeszcze mocniej, gdy przechodzę do kolejnej kwestii czując, że nie chcę jej dalej kłopotać własną nierozwagą.
— Myślałem, że jakiś element twojego ubioru nakieruje mnie na to, co dzisiaj przygotowałaś — skupiam się na jej oczach i mrużę lekko własne, poszukuję odpowiedzi na ich dnie, lecz to nie przynosi żadnego rezultatu. Chyba się poddaję, bo w gruncie rzeczy, chcę, aby mnie zaskoczyła. — Pięknie wyglądasz — banalne, ale jakże prawdziwie stwierdzenie; decyduję się na nie, bo mam wrażenie, że w całym tym zamieszaniu, rzucanych uszczypliwościach i podjętej grze, mało we mnie właściwej bezpośredniości. Niektóre kwestie nie potrzebują udziwnień. Podoba mi się przecież, czasami z trudem odrywam wzrok od jej twarzy i o ile gesty wskazują na zainteresowanie, o tyle spomiędzy warg niechętnie wyłuskuję komplementy. Powinna słyszeć ich więcej. Pluję sobie w brodę, że czasami bywam okropnie narwany, przeskakuję myślami z tematu do tematu, a zapominam o podstawowej uprzejmości.
Sam chyba dość dobrze trafiłem z dzisiejszym ubiorem, nawet jeśli nie wyjawiła mi tajemnicy spotkania. Mogłem liczyć się z tym, że będę zupełnie niedopasowany, może nieco komiczny, ale los okazał się o wiele bardziej łaskawy. Fakt, że wybrałem garderobę dość zachowawczo, stawiając na sprawdzoną formę, jak zwykle nieco mocniej podbitą trendami śniących. Już tak mam, że nawet w bezpiecznej klasyce lubię stawiać na akcenty nieco bardziej ekstrawaganckie (choć pożegnałem się w ostatniej chwili z jedwabną, jaskrawą koszulą i zastąpiłem ją bardziej stonowaną, w drobny, granatowo-zielony wzorek). To nie było takie trudne, w przeciwieństwie do przedzierania się przez gąszcz buteleczek z perfumami. Tu nie potrafię odmówić sobie odrobiny luksusu – co zwykle spędza sen z powiek mojej siostrze, jednak nie umiem żyć z czymś, co na skórze nie leży mi idealnie. Dziś wybór pada na pieprz, imbir, cedr i heban – kompozycja szyprowa, jedna z darzonych większym sentymentem. O ile moje życie przypomina chaos, o tyle w pewnych kwestiach potrzebuję zachować harmonię, dlatego i włosy są dzisiaj zaskakująco okiełznane.
Vivian Sørensen
Re: 12.01.2000 – Sypialnia Vivian – V. Sørensen & Z. Damgaard Pon 24 Paź - 1:29
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Patrzy na niego z powagą i podejrzliwością, jakby naprawdę podejrzewała, że mógłby wykorzystywać ich znajomość do własnych celów, ale w głębi serca dobrze zdaje sobie sprawę, że takie przypuszczenia są absurdalne, bo nawet jeśli jego siostra wyszła z inicjatywą i planem do wdrożenia, mężczyzna prawdopodobnie by odmówił z czystej przyzwoitości, a jeśli jednak postawiłby na lojalność wobec rodziny, to na nic by mu się to zdało, bo kluczowe decyzje i tak podejmował jarl, a ona była tylko zwykłym pracownikiem, który owszem, dokonywał wszelkich starań, żeby ich sklep jubilerski przeniósł się na poziom wyżej i odzyskał utracone zaufanie klientów, ale jedyne co można było jej ukraść, to projekty — owszem, zdenerwowałaby się, gdyby widziała takie same produkty u konkurencji, ale z drugiej strony miała określony styl tworzenia, więc pytanie, czy ktoś naprawdę chciałby to kopiować? W żadnym stopniu nie byłoby to opłacalne i z pewnością salon straciłby na wartości, gdyby ich dzieła powielały się w innych sklepach, a w takim wypadku oba biznesy byłyby na straconej pozycji.
Zanim jednak zdążyła przemyśleć wszystkie za i przeciw ruszyła jak lwica, by bronić swojej pracy, nie bacząc na logiczne wyjaśnienie tej sytuacji. Na szczęście Zachary pozostał spokojny, wręcz nonszalancki, co nie eskalowało sytuacji, nie prowokowało większej złości czy podejrzeń. Im więcej mówi, tym dziewczyna ma większy problem, żeby powstrzymać uśmiech, ale hardo patrzy mu w oczy, żeby nie pomyślał sobie przypadkiem, że tak łatwo wycofuje się ze swoich słów. Wolała pokazać swoją konsekwencję, choć w tym wypadku zwyczajnie nie miała racji, to i tak nie zamierzała tak po prostu przyznać się do błędu. Nie przerywa mu monologu, a choć rzadko ma okazję oglądać filmy i takie scenariusze nie są dla niej normą, to tak właściwie chętnie obejrzałaby taką produkcję — szczególnie jeśli dotyczyłaby branży jubilerskiej.
- To jakiś konkretny tytuł? - podnosi lekko brwi i odwraca nieznacznie głowę w jego stronę, bo choć normalnie pewnie by się zdenerwowała, że podszedł zbyt lekko do tematu i zlekceważył jej obawy, robiąc sobie z tego festiwal żartu, w którym to ona była klaunem. A jednak nie potrafi powstrzymać uśmiechu, gdy mężczyzna zaczyna się śmiać ze swojego filmowego scenariusza.
- Musi być miło żyć z tak bujną wyobraźnią, myślę, że to ubarwia życie, co? - mruknęła jakby jeszcze naburmuszona, ale widać, że jej ciało przestało być spięte, a w kącikach ust majaczy uśmiech.
- W porządku, nic się nie stało - jego prawdziwe wytłumaczenie wydaje się rozsądne i logiczne, więc nie sposób je kwestionować. W ostatecznym rozrachunku najważniejsze, że to mężczyzna przeprosił, a ona nie musiała przyznawać się do zbyt gwałtownej reakcji i absurdalnych podejrzeń. Dzięki temu mogła się rozluźnić i przejść do przyjemniejszych tematów, czyli właściwego spotkania.
- Tak? A masz jakieś podejrzenia? - czy spodziewał się, jaki ma plan? Czy jest coś, co chciałby robić, a jej pomysł okaże się klapą? Trochę się tego obawiała, ale za późno na zmianę zdania, a wieczór zawsze można uratować lampką wina i zwykłą rozmową. Nie stresowała się, ale jednocześnie nie chciała sprawić zawodu, bo jeśli coś robiła, to dawała z siebie 110%.
- Och, to jest nas dwoje - komplement zawsze cieszy, szczególnie jeśli jest szczery, a w jego gestach i głosie nie zauważa nutki fałszu. Mężczyzna prezentuje się nienagannie, jego ubiór od razu przypadł jej do gustu, bo dostrzega wszystkie szczegóły, nawet fakt, że jego włosy były dziś staranniej ułożone. Męskie perfumy to dla niej ważny czynnik, potrafiący zmiękczyć odbiór, w zależności od wybranej nuty — mały pokój Vivian szybko zapełnił się mieszanką zapachów Zach'a oraz kobiety, która postawiła na kwiatową, umiarkowanie słodką nutę.
Nie chciała wyjawiać mu planu od razu, miała go zaprowadzić w odpowiednie miejsce i poddać wrażeniom niespodzianki, ale skoro od początku wzięło go na żarty i barwne scenariusze, tak sama nie potrafiła powstrzymać się przed odrobiną gry.
- A co jeśli TO jest mój plan? - tu wskazała na swój niewielki pokój i robiąc krok w jego stronę, dotykając klatki piersiowej, popchnęła go delikatnie w stronę łóżka, nie zostawiając mu zbyt wiele przestrzeni, tak, by musiał na nim wylądować, o ile jej się poddał oczywiście. Jej mina nie zdradzała wiele, choć chochliki czające się w oczach mogły nakierować na żartobliwy ton tej scenki.
Może nie powinna z nim igrać, ale z drugiej strony nie był przecież napalonym młodzikiem, niepotrafiącym panować nad swoimi żądzami, a fakt, że znał ją od lat, nawet jeśli z innej strony, to pewnie słyszał dość plotek na kampusie, żeby wiedzieć, że nie rzuca się facetom do łóżek ani nie zwabia ich podstępem, by uwieść i wykorzystać.
Zanim jednak zdążyła przemyśleć wszystkie za i przeciw ruszyła jak lwica, by bronić swojej pracy, nie bacząc na logiczne wyjaśnienie tej sytuacji. Na szczęście Zachary pozostał spokojny, wręcz nonszalancki, co nie eskalowało sytuacji, nie prowokowało większej złości czy podejrzeń. Im więcej mówi, tym dziewczyna ma większy problem, żeby powstrzymać uśmiech, ale hardo patrzy mu w oczy, żeby nie pomyślał sobie przypadkiem, że tak łatwo wycofuje się ze swoich słów. Wolała pokazać swoją konsekwencję, choć w tym wypadku zwyczajnie nie miała racji, to i tak nie zamierzała tak po prostu przyznać się do błędu. Nie przerywa mu monologu, a choć rzadko ma okazję oglądać filmy i takie scenariusze nie są dla niej normą, to tak właściwie chętnie obejrzałaby taką produkcję — szczególnie jeśli dotyczyłaby branży jubilerskiej.
- To jakiś konkretny tytuł? - podnosi lekko brwi i odwraca nieznacznie głowę w jego stronę, bo choć normalnie pewnie by się zdenerwowała, że podszedł zbyt lekko do tematu i zlekceważył jej obawy, robiąc sobie z tego festiwal żartu, w którym to ona była klaunem. A jednak nie potrafi powstrzymać uśmiechu, gdy mężczyzna zaczyna się śmiać ze swojego filmowego scenariusza.
- Musi być miło żyć z tak bujną wyobraźnią, myślę, że to ubarwia życie, co? - mruknęła jakby jeszcze naburmuszona, ale widać, że jej ciało przestało być spięte, a w kącikach ust majaczy uśmiech.
- W porządku, nic się nie stało - jego prawdziwe wytłumaczenie wydaje się rozsądne i logiczne, więc nie sposób je kwestionować. W ostatecznym rozrachunku najważniejsze, że to mężczyzna przeprosił, a ona nie musiała przyznawać się do zbyt gwałtownej reakcji i absurdalnych podejrzeń. Dzięki temu mogła się rozluźnić i przejść do przyjemniejszych tematów, czyli właściwego spotkania.
- Tak? A masz jakieś podejrzenia? - czy spodziewał się, jaki ma plan? Czy jest coś, co chciałby robić, a jej pomysł okaże się klapą? Trochę się tego obawiała, ale za późno na zmianę zdania, a wieczór zawsze można uratować lampką wina i zwykłą rozmową. Nie stresowała się, ale jednocześnie nie chciała sprawić zawodu, bo jeśli coś robiła, to dawała z siebie 110%.
- Och, to jest nas dwoje - komplement zawsze cieszy, szczególnie jeśli jest szczery, a w jego gestach i głosie nie zauważa nutki fałszu. Mężczyzna prezentuje się nienagannie, jego ubiór od razu przypadł jej do gustu, bo dostrzega wszystkie szczegóły, nawet fakt, że jego włosy były dziś staranniej ułożone. Męskie perfumy to dla niej ważny czynnik, potrafiący zmiękczyć odbiór, w zależności od wybranej nuty — mały pokój Vivian szybko zapełnił się mieszanką zapachów Zach'a oraz kobiety, która postawiła na kwiatową, umiarkowanie słodką nutę.
Nie chciała wyjawiać mu planu od razu, miała go zaprowadzić w odpowiednie miejsce i poddać wrażeniom niespodzianki, ale skoro od początku wzięło go na żarty i barwne scenariusze, tak sama nie potrafiła powstrzymać się przed odrobiną gry.
- A co jeśli TO jest mój plan? - tu wskazała na swój niewielki pokój i robiąc krok w jego stronę, dotykając klatki piersiowej, popchnęła go delikatnie w stronę łóżka, nie zostawiając mu zbyt wiele przestrzeni, tak, by musiał na nim wylądować, o ile jej się poddał oczywiście. Jej mina nie zdradzała wiele, choć chochliki czające się w oczach mogły nakierować na żartobliwy ton tej scenki.
Może nie powinna z nim igrać, ale z drugiej strony nie był przecież napalonym młodzikiem, niepotrafiącym panować nad swoimi żądzami, a fakt, że znał ją od lat, nawet jeśli z innej strony, to pewnie słyszał dość plotek na kampusie, żeby wiedzieć, że nie rzuca się facetom do łóżek ani nie zwabia ich podstępem, by uwieść i wykorzystać.
Zacharias Damgaard
Re: 12.01.2000 – Sypialnia Vivian – V. Sørensen & Z. Damgaard Wto 8 Lis - 20:09
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Mówiąc podobne rzeczy bardzo rzadko zastanawiam się nad ich odbiorem, a następnie konsekwencjami. Jestem bardzo pewny siebie i tego, co ślina przynosi mi na język, dlatego z niezwykłą gładkością i bez zająknięcia snuję historie, nawet te najbardziej nieprawdopodobne, fantastyczne i zdawać by się mogło zupełnie dziecinne. Lubię tę część siebie, lubię to, że pomimo upływu lat i wbicia się w sztywny schemat pracy naukowej nie wyzbyłem się spontaniczności i wyobraźni. Niektórzy sądzą, że wraz z czwartym stopniem edukacji delikwent wyzbywa się ludzkich odruchów i pozostaje jedynie naburmuszonym mędrcem, którego należy wynieść na piedestał. Gdzieś po drodze gubi się pokora i dziecięca ciekawość, bowiem osiągnięcie pewnego statusu zobowiązuje do podejmowania coraz to nowych zadań i powinności, w których nie przystoi szczerzyć zębów. Owszem, jest jakieś pragnienie ciągłego odkrywania i poznawania świata, tyle że przyjmuje ono zupełnie odmienną formę, dyktowaną często niechlubnymi motywacjami – bieg po kolejne nagrody bywa zajmujący. Na dziwaków patrzy się zaś krzywo, tak jak to wielokrotnie czyniono z moim ojcem, czy wreszcie ze mną, a także z profesorami, których owszem, uważano za utalentowanych, ale przedstawianych na pewnym kontinuum: od lekko zwichrowanych do doszczętnie pomylonych.
Doby nastrój nie opuszcza mnie pomimo jej podejrzeń, bo jestem czysty jak łza w tym jednym aspekcie – nie szpieguję i nigdy nic podobnego nie przyszłoby mi do głowy. Mam nadzieję, że pochwyci wątek, popłynie wraz z moją opowieścią, by ostatecznie wyjść na suchy ląd załagodzonej w ten sposób sprawy. Znów mam naprawdę dużo szczęścia, czepię głębszy oddech i zerkam na nią z zaciekawieniem. Nie zamierzam jednak zdradzać nic konkretnego, poszukując kolejnego pretekstu, by zaznaczyć, że wcale nie chcę tak łatwo dać jej odpocząć od mojej osoby. Sprawia mi to niezwykłą przyjemność.
— Nie powiem — mówię przekornie. — Znam jeszcze przynajmniej kilka przyjemnych kin śniących wartych odwiedzenia — sugeruję, o co tak naprawdę mi chodzi. Jeśli nie kino, zawsze pozostaje moja ogromna kolekcja kaset z filmami. Widzę, że na jej ustach zaczyna drżeć uśmiech i chwyta, że w istocie nie mógłbym jej tak oszukać, a jestem tu z mojej nieprzymuszonej niczyimi zachciankami woli.
— Hm — zastanawiam się wyraźnie i marszczę czoło. Owszem, bujna wyobraźnia często pomaga znosić szarość życia, jednak korzystam z niej wyjątkowo rozsądnie, o co raczej nikt mnie nie posądza. Stąpamy przecież po tej samej ziemi i widzę rzeczy dość podobnie, nie fantazjuję w sposób zniekształcający doszczętnie rzeczywistość – to faktycznie zakrawałoby już o jakąś chorobę. Lubię po prostu wychodzić z różnych opresji w dość niekonwencjonalny sposób, zamiast ze znużeniem udzielać nudnych, przewidywalnych odpowiedzi — Pewnie tak. Choć chyba nie zawsze można na niej się opierać, aczkolwiek jestem zdania, że człowiek za szybko porzuca wyobraźnię na rzecz surowego realizmu. Nie mówię, że nie jest on potrzebny, byłoby to nieodpowiedzialne, ale czasami są chwile w których nie warto się nim katować — wzruszam ramionami. Mógłbym jej rzec na samym początku: “nie, skądże, nie jestem żadnym szpiegiem” po czym dodać z naburmuszoną miną, że jestem rozczarowany jej podejrzliwością, ale czy to poprawiłoby atmosferę? Szczerze wątpię.
— Staram się być otwarty na wszelakie możliwości. — Nie mam w głowie żadnego konkretnego planu dzisiejszego dnia. Nie snuję też wybujałych wizji – i tu moja głowa pozostaje zaskakująco wyważona. Pozostaję w roli człowieka wyjątkowo zaciekawionego jej osobą i chcącego poznawać to, co jest dla niej istotne: a miejsce spotkania, wybór atrakcji potrafi wiele powiedzieć o drugim człowieku. Znam ją od bardzo formalnej strony; Vivian z domowego zacisza, Vivian z prywatnej, poza uczelnianej części życia jest dla mnie wciąż zagadką, którą próbuję odkrywać. — Nie chcę zgadywać, lubię efekt zaskoczenia — kwituję. Czuję już teraz dość wyraźnie, że do nut moich perfum dołącza melodia kobiecej woni. Jej nienatarczywość i ulotna natura otula nozdrza przyjemną, pudrową mgiełką i wchłaniam ją bez namysłu z każdym wdechem, zupełnie naturalnie. Mojej uwadze nie uchodzą kolejne słowa wskazujące na aprobatę tyczącą się również mojego wyglądu. To miłe. Rozciągam kąciki ust w uśmiechu i posyłam jej przepełnione zadowoleniem spojrzenie.
Kolejne chwile zaczynają przypominać smugę czerwonej farby rozrzuconej na wyważonym, pastelowym obrazku – nie pasują, lecz nie pozostawiają widza obojętnym, bowiem zaczyna się zastanawiać, czy aby na pewno nie taki był faktyczny plan. Że to nie przypadek. Unoszę prawą brew i wykrzywiam lekko wargi, kiedy wskazuje na pokój, a jej palce lądują na mojej koszuli. Nie jest to nic nieprzyjemnego, a jednak przez moment towarzyszy mi zawahanie – w głowie powstaje myśl, że przecież tym razem wszystko ma wyglądać inaczej. Nie jest to jednak coś, co zbyt długo mnie zastanawia. Jestem na tyle zdezorientowany, że faktycznie poddaję się jej gestom i opadam miękko na łóżko, które było moim miejscem oczekiwania, nim jeszcze stwierdziłem, że najlepszym pod słońcem pomysłem będzie rekonesans pokoju. Wkrótce dłonie zapadają mi się w przyjemnym materiale narzuty, bo opieram się na nich przezornie. W jej oczach znów zaczynają mienić się iskierki jawnego rozbawienia i zadziorności – już po pierwszym spotkaniu doszedłem do wniosku, że działają na mnie najbardziej intensywnie pchając do podejmowania kolejnych kroków. Mówiłem i pisałem jej zresztą, że lubię w niej niepokorność. Zagryzam wargę, pociągają mnie jej żarty, nawet jeśli nie niosą ani krztyny potencjalnego odzwierciedlenia w rzeczywistości. To nie ta sytuacja i nie ten moment.
— Mówiłem, że prędzej czy później czeka mnie tu zguba — mówię to trochę rozżalony, na pewno nieco powstrzymując się od śmiechu. — Karl już stoi za drzwiami, żeby mnie zdzielić przez głowę? — pytam dla zasady, zerkając wymownie za jej plecy, jakby zupełnie ignorując jej obecność. Problem jest jednak taki, że przecież nie jest mi obojętna i choć nie zamierzam przecież się na nią rzucać, zupełne zaniechanie zdaje mi się równie niekorzystne, dlatego chwytam ją za dłoń, splatam nasze palce i niewinnie spoglądam spod rzęs. — Cokolwiek bym nie zrobił, wygląda to już dość niekorzystnie, prawda? — Pociągam ją lekko, grając w coś, co sam rozpocząłem, a ona popchnęła w niekoniecznie oczekiwanym kierunku. Nie robię jednak tego natarczywie, nie zmuszam do niczego. Może się oprzeć i układając dłoń na moim ramieniu zatrzymać kurczący się dystans. Dociskam jedynie śródręcza splecionych dłoni i spoglądam teraz już całkiem odważnie w błękitne oczy. Powinienem czuć się skrępowany i osaczony, bo nie jestem na swoim terytorium. Czuję, że ciepło rozlewa mi się po plecach. Nie robię jednak więcej nic, wieszam wciąż onyksy źrenic w owalu jej twarzy i pytam wymownie, co dalej zamierza, skoro już zaczęła niewinnie mnie katować. Wiem, że żartuje, wiem. Wiem to przecież, dlatego nie blednie ani na moment uśmiech ułożony na ustach, sztubacki, lekko ukazujący zęby.
Doby nastrój nie opuszcza mnie pomimo jej podejrzeń, bo jestem czysty jak łza w tym jednym aspekcie – nie szpieguję i nigdy nic podobnego nie przyszłoby mi do głowy. Mam nadzieję, że pochwyci wątek, popłynie wraz z moją opowieścią, by ostatecznie wyjść na suchy ląd załagodzonej w ten sposób sprawy. Znów mam naprawdę dużo szczęścia, czepię głębszy oddech i zerkam na nią z zaciekawieniem. Nie zamierzam jednak zdradzać nic konkretnego, poszukując kolejnego pretekstu, by zaznaczyć, że wcale nie chcę tak łatwo dać jej odpocząć od mojej osoby. Sprawia mi to niezwykłą przyjemność.
— Nie powiem — mówię przekornie. — Znam jeszcze przynajmniej kilka przyjemnych kin śniących wartych odwiedzenia — sugeruję, o co tak naprawdę mi chodzi. Jeśli nie kino, zawsze pozostaje moja ogromna kolekcja kaset z filmami. Widzę, że na jej ustach zaczyna drżeć uśmiech i chwyta, że w istocie nie mógłbym jej tak oszukać, a jestem tu z mojej nieprzymuszonej niczyimi zachciankami woli.
— Hm — zastanawiam się wyraźnie i marszczę czoło. Owszem, bujna wyobraźnia często pomaga znosić szarość życia, jednak korzystam z niej wyjątkowo rozsądnie, o co raczej nikt mnie nie posądza. Stąpamy przecież po tej samej ziemi i widzę rzeczy dość podobnie, nie fantazjuję w sposób zniekształcający doszczętnie rzeczywistość – to faktycznie zakrawałoby już o jakąś chorobę. Lubię po prostu wychodzić z różnych opresji w dość niekonwencjonalny sposób, zamiast ze znużeniem udzielać nudnych, przewidywalnych odpowiedzi — Pewnie tak. Choć chyba nie zawsze można na niej się opierać, aczkolwiek jestem zdania, że człowiek za szybko porzuca wyobraźnię na rzecz surowego realizmu. Nie mówię, że nie jest on potrzebny, byłoby to nieodpowiedzialne, ale czasami są chwile w których nie warto się nim katować — wzruszam ramionami. Mógłbym jej rzec na samym początku: “nie, skądże, nie jestem żadnym szpiegiem” po czym dodać z naburmuszoną miną, że jestem rozczarowany jej podejrzliwością, ale czy to poprawiłoby atmosferę? Szczerze wątpię.
— Staram się być otwarty na wszelakie możliwości. — Nie mam w głowie żadnego konkretnego planu dzisiejszego dnia. Nie snuję też wybujałych wizji – i tu moja głowa pozostaje zaskakująco wyważona. Pozostaję w roli człowieka wyjątkowo zaciekawionego jej osobą i chcącego poznawać to, co jest dla niej istotne: a miejsce spotkania, wybór atrakcji potrafi wiele powiedzieć o drugim człowieku. Znam ją od bardzo formalnej strony; Vivian z domowego zacisza, Vivian z prywatnej, poza uczelnianej części życia jest dla mnie wciąż zagadką, którą próbuję odkrywać. — Nie chcę zgadywać, lubię efekt zaskoczenia — kwituję. Czuję już teraz dość wyraźnie, że do nut moich perfum dołącza melodia kobiecej woni. Jej nienatarczywość i ulotna natura otula nozdrza przyjemną, pudrową mgiełką i wchłaniam ją bez namysłu z każdym wdechem, zupełnie naturalnie. Mojej uwadze nie uchodzą kolejne słowa wskazujące na aprobatę tyczącą się również mojego wyglądu. To miłe. Rozciągam kąciki ust w uśmiechu i posyłam jej przepełnione zadowoleniem spojrzenie.
Kolejne chwile zaczynają przypominać smugę czerwonej farby rozrzuconej na wyważonym, pastelowym obrazku – nie pasują, lecz nie pozostawiają widza obojętnym, bowiem zaczyna się zastanawiać, czy aby na pewno nie taki był faktyczny plan. Że to nie przypadek. Unoszę prawą brew i wykrzywiam lekko wargi, kiedy wskazuje na pokój, a jej palce lądują na mojej koszuli. Nie jest to nic nieprzyjemnego, a jednak przez moment towarzyszy mi zawahanie – w głowie powstaje myśl, że przecież tym razem wszystko ma wyglądać inaczej. Nie jest to jednak coś, co zbyt długo mnie zastanawia. Jestem na tyle zdezorientowany, że faktycznie poddaję się jej gestom i opadam miękko na łóżko, które było moim miejscem oczekiwania, nim jeszcze stwierdziłem, że najlepszym pod słońcem pomysłem będzie rekonesans pokoju. Wkrótce dłonie zapadają mi się w przyjemnym materiale narzuty, bo opieram się na nich przezornie. W jej oczach znów zaczynają mienić się iskierki jawnego rozbawienia i zadziorności – już po pierwszym spotkaniu doszedłem do wniosku, że działają na mnie najbardziej intensywnie pchając do podejmowania kolejnych kroków. Mówiłem i pisałem jej zresztą, że lubię w niej niepokorność. Zagryzam wargę, pociągają mnie jej żarty, nawet jeśli nie niosą ani krztyny potencjalnego odzwierciedlenia w rzeczywistości. To nie ta sytuacja i nie ten moment.
— Mówiłem, że prędzej czy później czeka mnie tu zguba — mówię to trochę rozżalony, na pewno nieco powstrzymując się od śmiechu. — Karl już stoi za drzwiami, żeby mnie zdzielić przez głowę? — pytam dla zasady, zerkając wymownie za jej plecy, jakby zupełnie ignorując jej obecność. Problem jest jednak taki, że przecież nie jest mi obojętna i choć nie zamierzam przecież się na nią rzucać, zupełne zaniechanie zdaje mi się równie niekorzystne, dlatego chwytam ją za dłoń, splatam nasze palce i niewinnie spoglądam spod rzęs. — Cokolwiek bym nie zrobił, wygląda to już dość niekorzystnie, prawda? — Pociągam ją lekko, grając w coś, co sam rozpocząłem, a ona popchnęła w niekoniecznie oczekiwanym kierunku. Nie robię jednak tego natarczywie, nie zmuszam do niczego. Może się oprzeć i układając dłoń na moim ramieniu zatrzymać kurczący się dystans. Dociskam jedynie śródręcza splecionych dłoni i spoglądam teraz już całkiem odważnie w błękitne oczy. Powinienem czuć się skrępowany i osaczony, bo nie jestem na swoim terytorium. Czuję, że ciepło rozlewa mi się po plecach. Nie robię jednak więcej nic, wieszam wciąż onyksy źrenic w owalu jej twarzy i pytam wymownie, co dalej zamierza, skoro już zaczęła niewinnie mnie katować. Wiem, że żartuje, wiem. Wiem to przecież, dlatego nie blednie ani na moment uśmiech ułożony na ustach, sztubacki, lekko ukazujący zęby.
Vivian Sørensen
Re: 12.01.2000 – Sypialnia Vivian – V. Sørensen & Z. Damgaard Pią 18 Lis - 22:24
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Podobało jej się, że mężczyzna potrafi odwrócić sytuację i wyjść z delikatnej opresji z twarzą, a jego naturalny luz zdawał się mu to ułatwiać. Potrafił spojrzeć na dany temat nieszablonowo, zaskoczyć ją, a jednocześnie nadal sprawiał, że czuła się przy nim swobodnie. Chwilowe spięcie szybko minęło, gdy okazało się, że jej wyobraźnia zbyt mocno popuściła wodze fantazji w tym niekoniecznie dobrym aspekcie. Zaskoczył ją, a jednocześnie kolejny raz dał popis swojego poczucia humoru, które tak jej odpowiadało — całkowicie różniło się od sztywnego towarzystwa na wydarzeniach klanów, wśród których musiała pilnować manier i być tą nieskalaną damą, by nie daj Odynie przynieść hańbę rodzinie. Grała w tę grę świadoma, że mogła być traktowana znacznie gorzej, a swoboda, którą otrzymała, w każdej chwili może zostać ucięta. Nie chciała do tego dopuścić, więc z jednej strony starała się nie rzucać w oczy, nie robić kłopotów i pozostając w dystansie do Odense i rodziców, lawirować na bezpiecznym gruncie, a z drugiej strony nie pozostawała całkiem ugłaskana. Preferowała spędzanie czasu z osobami wybranymi przez siebie ze względu na charakter, sympatię i naturalną chemię, nie biorąc pod uwagę koneksji i korzyści, by przypodobać się któremuś z klanów. I nie, nie spodziewała się, że ze wszystkich osób w Midgardzie, spotka swojego byłego nauczyciela, a to doprowadzi do randki... a potem drugiej. Miał w sobie coś, czego nie potrafiła nazwać, a co budowało napięcie i chęć do rozwijania relacji i kolejnych spotkań. Wychodziło teraz na jaw, że mężczyzna jest na tyle pogodny oraz swobodny, że z łatwością zażegnał preludium kłótni.
- Zabierzesz mnie? - przymknęła uwodzicielsko powieki, gdy kryzys został zażegnany i mogli skupić się na przyjemniejszych kwestiach, a kino śniących było dla niej niesamowitym odkryciem i była mu szczerze wdzięczna za inicjatywę; tej mu nie brakowało, na szczęście nie był przy tym natarczywy, posiadając odpowiednią dawkę pewności siebie, którą przekładał na zdecydowanie w deklaracjach i propozycjach, co w ogólnym rozrachunku działało na jego korzyść.
Jego odpowiedź satysfakcjonuje ją, bo faktycznie sama starała się być realistką i rzeczowo oceniać elementy życia, a nie zawsze dobrze na tym wychodziła. Czasem warto odejść od utartych norm i pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa, na kreatywność, która drzemie uśpiona w dorosłym ciele sceptyka. Nie jest to łatwe, gdy ktoś przyzwyczajony jest do określonego działania, które na co dzień się przecież sprawdza. Nie ma nic złego w monotonii dnia codziennego, ale to drobne odstępstwa i zaskoczenia nadają życiu smaczek, powodując przyjemne dreszcze. Dopiero ostatnio zaczynała przyswajać pewną lekcję, że nie samą pracą człowiek żyje, choć zachowanie odpowiedniego balansu między życiem służbowym a prywatnym wcale nie jest proste. Ostatni rok była pochłonięta sklepem jubilerskim i nic nie mogło oderwać ją od obowiązków, ale w tym roku zaczęła przejawiać odwrotną tendencję, a jej czas zdominowały sercowe rozterki i rodzinne dramaty. Podobno jaki początek roku, taki cały rok, ale będzie walczyć z tym stwierdzeniem do ostatniej kropli krwi.
- To dobrze. Nie chciałabym, żebyś poczuł zawód, że nie spełniłam oczekiwań - kiwnęła głową, z ulgą przyjmując do wiadomości jego stanowisko. Wiedziała po sobie, że czasami przedwcześnie zacznie snuć plany i wyobrazi sobie konkretny scenariusz, a kiedy nie pójdzie dokładnie po jej myśli, to nie jest do końca zadowolona i psuje to cały efekt. Miała nadzieję, że mówił szczerze i naprawdę pozostawił otwarty umysł na wszelki rodzaj niespodzianek, choć nie decydowała się na nic szalonego, jako że nie poznała go ze strony prywatnej aż tak dobrze, by z przekonaniem graniczącym z pewnością wiedzieć, co mu się spodoba. - Chociaż może właśnie przerosłabym twoje najśmielsze oczekiwania.
Podświadomie wyczuwają chyba wzajemne przyciąganie, bo flirt wychodzi naturalnie, a przekomarzanki pobudzają do dalszych kroków i zdawała sobie sprawę, że lubi jej zadziorność; nie była zresztą osobą, która zmieniłaby choćby ułamek swojej osobowości dla faceta, bo jeśli ją chciał, musiał zaakceptować cały pakiet wad i zalet. W drugą stronę działało to na tej samej zasadzie, nie próbowała zmieniać, nawracać, choć do tej pory nie zauważyła w Zachu nawet najmniejszej nieprawidłowości i coś w głębi ducha podpowiadało jej, że jest zbyt idealny, by był prawdziwy, ale patrząc obiektywnie to dopiero ich druga randka i dopiero odkrywają swoje nowe oblicza.
Vivian czerpie z tej sytuacji niemałą przyjemność, jego reakcje napędzają ją, choć już z natury lubi prowokować. Począwszy od jego zawahania, przez zdezorientowanie, w końcu po uległość, w wyniku której jednak ląduje na łóżku — jego twarz daje obraz zadowolenia, co tylko zachęca ją do przekraczania granic.
- Tak, to nieuniknione. Ale jeszcze możesz uciec - odparła z uśmiechem, a jej twarz na moment zastygła w przyjemnym, acz okrutnym wyrazie, zupełnie jakby świadomie prowadziła go na rzeź niewiniątek i dobrodusznie pozwalała mu na strategiczny odwrót.
- Karl ma swoje problemy, nie musisz się nim martwić - tak samo ona nie chciała myśleć teraz o bracie, który w normalnych okolicznościach możliwe, że odrobinę bardziej zainteresowałby się poczynaniami siostry, ale teraz albo był zamknięty w swojej sypialni, albo nawet nie było go w domu. Przestała sprawdzać parę dni temu, odkąd nie odzywał się do niej słowem, dając mu czas i przestrzeń, której potrzebował do odzyskania normalności.
Zach skutecznie zajmował jej myśli, dzięki czemu problemy schodziły na dalszy plan. Gdyby pozostał bierny, byłaby po równo zaskoczona, jak i zawiedziona, ale szczęśliwie nie musiała się tym martwić, więc jednak działała na niego w pożądany sposób.
- Ależ skąd - krótki chichot wydobywa się z jej gardła, gdy zaciska palce na jego dłoni i pozwala przyciągnąć się bliżej, zupełnie jakby tego oczekiwała. Widząc jego wyzywające spojrzenie i szeroki uśmiech, dziewczyna ma wrażenie, że nie docenia jej geniuszu, co w jakimś stopniu tylko ją podjudza. - Myślisz, że blefuję, co?
Może i tak jest, ale dlaczego miałaby mu to ułatwiać? Postanawia pociągnąć ich grę o wiele dalej, niż pierwotnie zamierzała. Robi krok w jego stronę, cały czas patrząc mu w oczy, bo planuje być dużo bardziej nieprzyzwoita, niż mógłby się spodziewać. Podciąga do góry sukienkę, na tyle, by nie krępowała jej ruchów, ale by też za dużo nie odsłoniła, kiedy wdrapuje się na jego kolana, siadając na nim okrakiem. Dotyka palcami zarostu Zachariasa, a sekundę później nachyla twarz, by połączyć ich usta w słodkim, zmysłowym pocałunku i z przyjemnością się w nim zatraca.
- Zabierzesz mnie? - przymknęła uwodzicielsko powieki, gdy kryzys został zażegnany i mogli skupić się na przyjemniejszych kwestiach, a kino śniących było dla niej niesamowitym odkryciem i była mu szczerze wdzięczna za inicjatywę; tej mu nie brakowało, na szczęście nie był przy tym natarczywy, posiadając odpowiednią dawkę pewności siebie, którą przekładał na zdecydowanie w deklaracjach i propozycjach, co w ogólnym rozrachunku działało na jego korzyść.
Jego odpowiedź satysfakcjonuje ją, bo faktycznie sama starała się być realistką i rzeczowo oceniać elementy życia, a nie zawsze dobrze na tym wychodziła. Czasem warto odejść od utartych norm i pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa, na kreatywność, która drzemie uśpiona w dorosłym ciele sceptyka. Nie jest to łatwe, gdy ktoś przyzwyczajony jest do określonego działania, które na co dzień się przecież sprawdza. Nie ma nic złego w monotonii dnia codziennego, ale to drobne odstępstwa i zaskoczenia nadają życiu smaczek, powodując przyjemne dreszcze. Dopiero ostatnio zaczynała przyswajać pewną lekcję, że nie samą pracą człowiek żyje, choć zachowanie odpowiedniego balansu między życiem służbowym a prywatnym wcale nie jest proste. Ostatni rok była pochłonięta sklepem jubilerskim i nic nie mogło oderwać ją od obowiązków, ale w tym roku zaczęła przejawiać odwrotną tendencję, a jej czas zdominowały sercowe rozterki i rodzinne dramaty. Podobno jaki początek roku, taki cały rok, ale będzie walczyć z tym stwierdzeniem do ostatniej kropli krwi.
- To dobrze. Nie chciałabym, żebyś poczuł zawód, że nie spełniłam oczekiwań - kiwnęła głową, z ulgą przyjmując do wiadomości jego stanowisko. Wiedziała po sobie, że czasami przedwcześnie zacznie snuć plany i wyobrazi sobie konkretny scenariusz, a kiedy nie pójdzie dokładnie po jej myśli, to nie jest do końca zadowolona i psuje to cały efekt. Miała nadzieję, że mówił szczerze i naprawdę pozostawił otwarty umysł na wszelki rodzaj niespodzianek, choć nie decydowała się na nic szalonego, jako że nie poznała go ze strony prywatnej aż tak dobrze, by z przekonaniem graniczącym z pewnością wiedzieć, co mu się spodoba. - Chociaż może właśnie przerosłabym twoje najśmielsze oczekiwania.
Podświadomie wyczuwają chyba wzajemne przyciąganie, bo flirt wychodzi naturalnie, a przekomarzanki pobudzają do dalszych kroków i zdawała sobie sprawę, że lubi jej zadziorność; nie była zresztą osobą, która zmieniłaby choćby ułamek swojej osobowości dla faceta, bo jeśli ją chciał, musiał zaakceptować cały pakiet wad i zalet. W drugą stronę działało to na tej samej zasadzie, nie próbowała zmieniać, nawracać, choć do tej pory nie zauważyła w Zachu nawet najmniejszej nieprawidłowości i coś w głębi ducha podpowiadało jej, że jest zbyt idealny, by był prawdziwy, ale patrząc obiektywnie to dopiero ich druga randka i dopiero odkrywają swoje nowe oblicza.
Vivian czerpie z tej sytuacji niemałą przyjemność, jego reakcje napędzają ją, choć już z natury lubi prowokować. Począwszy od jego zawahania, przez zdezorientowanie, w końcu po uległość, w wyniku której jednak ląduje na łóżku — jego twarz daje obraz zadowolenia, co tylko zachęca ją do przekraczania granic.
- Tak, to nieuniknione. Ale jeszcze możesz uciec - odparła z uśmiechem, a jej twarz na moment zastygła w przyjemnym, acz okrutnym wyrazie, zupełnie jakby świadomie prowadziła go na rzeź niewiniątek i dobrodusznie pozwalała mu na strategiczny odwrót.
- Karl ma swoje problemy, nie musisz się nim martwić - tak samo ona nie chciała myśleć teraz o bracie, który w normalnych okolicznościach możliwe, że odrobinę bardziej zainteresowałby się poczynaniami siostry, ale teraz albo był zamknięty w swojej sypialni, albo nawet nie było go w domu. Przestała sprawdzać parę dni temu, odkąd nie odzywał się do niej słowem, dając mu czas i przestrzeń, której potrzebował do odzyskania normalności.
Zach skutecznie zajmował jej myśli, dzięki czemu problemy schodziły na dalszy plan. Gdyby pozostał bierny, byłaby po równo zaskoczona, jak i zawiedziona, ale szczęśliwie nie musiała się tym martwić, więc jednak działała na niego w pożądany sposób.
- Ależ skąd - krótki chichot wydobywa się z jej gardła, gdy zaciska palce na jego dłoni i pozwala przyciągnąć się bliżej, zupełnie jakby tego oczekiwała. Widząc jego wyzywające spojrzenie i szeroki uśmiech, dziewczyna ma wrażenie, że nie docenia jej geniuszu, co w jakimś stopniu tylko ją podjudza. - Myślisz, że blefuję, co?
Może i tak jest, ale dlaczego miałaby mu to ułatwiać? Postanawia pociągnąć ich grę o wiele dalej, niż pierwotnie zamierzała. Robi krok w jego stronę, cały czas patrząc mu w oczy, bo planuje być dużo bardziej nieprzyzwoita, niż mógłby się spodziewać. Podciąga do góry sukienkę, na tyle, by nie krępowała jej ruchów, ale by też za dużo nie odsłoniła, kiedy wdrapuje się na jego kolana, siadając na nim okrakiem. Dotyka palcami zarostu Zachariasa, a sekundę później nachyla twarz, by połączyć ich usta w słodkim, zmysłowym pocałunku i z przyjemnością się w nim zatraca.
Zacharias Damgaard
Re: 12.01.2000 – Sypialnia Vivian – V. Sørensen & Z. Damgaard Nie 20 Lis - 21:10
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Nie musi mnie nawet pytać, z największą przyjemnością zabiorę ją do kina, zwłaszcza, że wykazuje wyraźne zainteresowanie i chyba świat śniących przypadł jej do gustu. Cecha odkrywcy jest kolejną z tych, które cenię w ludziach najbardziej. A Vivian staje się dzięki niej jeszcze bardziej atrakcyjna i warta poświęcenia czasu. Nie zdzierżyłbym kogoś, kto z obojętnością podchodziłby do moich pasji. Sama cielesność, wbrew pozorom, bardzo rzadko mnie zadowala, choć zdaję się podchodzić do niej nad wyraz lekko, bez większego zastanowienia.
— Z ogromną przyjemnością — potwierdzam swoje zamiary i dostrzegam kokieteryjne spojrzenie. Odwdzięczam się odpowiednią dozą uwagi okraszoną wyraźnym zadowoleniem; czymś na kształt triumfu, że choć minimalnie zbliżyłem ją do mojego świata. Mam w zanadrzu nie tylko kina i z łatwością wyobrażam sobie jeszcze kilka miejsc, w które moglibyśmy się razem udać, jeśli tylko wyrazi taką chęć.
Może myśleć sobie, że ciężko mnie zadowolić, że moja inwencja niesie w konsekwencji surowość osądu, jakim mogę obdarzyć wybrane na randkę miejsce. W rzeczywistości, każda poczyniona przez nią decyzja będzie przyjęta z taką samą dozą entuzjazmu. W obecnym stanie, największą przyjemnością jest dla mnie wszak dzielenie wspólnie owego czasu. Dlatego zamierzam spokojnie poczekać do wyjścia, by niespodzianka była efektowna. Sądzę, że drugie stwierdzenie będzie bliższe prawdzie. Nie przyjmuję możliwości bycia rozczarowanym, zwłaszcza, że już teraz nasza rozmowa obiera niezwykle ciekawy kierunek.
Mina nosząca znamiona okrutnego rozbawienia rozbudza potrzebę postawienia spraw jasno.
— Pisałem ci, że niewiele rzeczy jest mnie w stanie zniechęcić — przypominam jej treść jednego z listów. W istocie – nie tak łatwo uciekam w podobnych sytuacjach, chyba, że ktoś dobitnie wskazuje, że nie chce mojej obecności. Wtedy sytuacja wygląda inaczej. Mówiłem zresztą, że istnieją o wiele łatwiejsze metody pozbycia się mnie raz na zawsze: jasny komunikat, to wszystko. Kiedy zaś czuję intencjonalne testowanie moich granic i wytrzymałości, nabieram większej ochoty do trwania przy swoim. Potrzebuję bodźców, które poruszają mną i nie pozwalają na to, by w codzienność wdzierała się przesadna nuda. Czasami to coś okropnie uciążliwego, zwłaszcza z perspektywy osób oczekujących pełnej stabilizacji. Nie wiem, czy potrafiłbym w taki sposób żyć; istnieje jednak duże prawdopodobieństwo, że paradoksalnie zaskoczyłbym samego siebie, jeśli taka okazja przytrafiłaby mi się dziwnym zrządzeniem losu. — Powiedzmy, że skończę beznadziejnie na własne życzenie, hmm? — Inaczej już nie potrafię. To całkiem fair: zdejmuję z niej resztki odpowiedzialności. Bywam skłonny do poświęceń, zwłaszcza jeśli chcę czegoś bardzo mocno, a w tym momencie pragnę jej uwagi.
Propozycja wydaje się w porządku. Vivian ma rację, Karl z pewnością posiada własne życie, nie zawsze zazębiające się z tym siostrzanym. Są odrębnymi bytami, jakkolwiek jako brat mógłby czuć się w obowiązku, by roztaczać nad nią skrzydła opieki. Ostatecznie, jest jednak dorosła i robi wszystko z własnej, nieprzymuszonej woli. Nie trzymam jej tu wreszcie siłą i sami, zupełnie naturalnie wchodzimy na kolejny poziom relacji, decydując się na następne spotkania oraz bardziej odważną grę. Ja sam już dawno porzuciłem zapędy, by kontrolować rodzeństwo (a może nigdy nie przejawiałem podobnych chęci?). Chaaya miała swoje sprawy, nie protestowałem, gdy wyjeżdżała i kiedy w pewnym sensie uniezależniła się od rodziny, stawiając na własny biznes. Nie twierdzę, że gdyby działo się coś złego, powstrzymałbym się przed wyrażeniem dezaprobaty, chcę tylko wypunktować, że zachowywanie pewnego dystansu i nie wciskanie nosa na siłę jest najlepszym rozwiązaniem. Nie wspominam więc nic więcej o jej bracie; intuicja podpowiada mi, że Vivian tego nie chce. To nie moja sprawa.
Przyjemne ciepło rozpływa się pod skórą mojej dłoni, drży delikatnie i sunie przez pasma nerwów, wzbierając gęsią skórką skupioną na przedramionach. Nie wiem jeszcze, co postanowi, dlatego obserwuję ją uważnie, by uchylić się w razie rozpoznania niechęci. Nic takiego jednak się nie dzieje. Pozwalam się zaskoczyć, nie lubię zakładać z góry, że moje działania przyniosą pożądany efekt, nawet jeśli doświadczenie nauczyło mnie odnoszenia sukcesów. Odkrywam znów, że bardzo lubię jej śmiech i usta wykrzywione w wyrazie radości, rozbawienia, aprobaty – wszystkich tych emocji, których chcę w niej poszukiwać i które chcę w niej rozbudzać. Sam ulegam chwili i odbijam jej mimikę. Z ust ulatuje ciche westchnienie. Konieczność odpowiedzi na zadane pytanie rozpływa się w następstwie tego, co dzieje się później. Tak czy inaczej, nie mam na to zbyt wiele przestrzeni. Przysuwa się bliżej, patrzy na mnie. Szmer serca staje się wyraźniejszy, kiedy sięga palcami do fałdek sukienki i unosi ją powoli. Ulegam pokusie i spojrzeniem przesuwam po sylwetce Vivian, szybko jednak koncentruję się na twarzy, wyczekując dalszych kroków. Opada wreszcie na moje uda i przyjmuję ten ruch z pewną dozą niecierpliwości, palce lewej dłoni przesuwam po gładkiej powierzchni rajstop, przez sukienkę do wysokości zagłębienia talii. Mój oddech spłyca się znacznie w wyrazie aprobaty dla podjętej przez nią inicjatywy. Czuję zmianę w jej zachowaniu. Nie, nie do końca zmianę, może to bardziej kwestia nabrania większej swobody i ujawniania pierwotnej odwagi, którą w sobie przecież nosi. Odwzajemniam pocałunek i przypominam sobie jak słodkie są jej usta oraz jak bardzo podoba mi się ta bliskość; że w pewnym sensie pozostawiła mnie nienasyconym po ostatnim spotkaniu i wreszcie, że myślałem o niej częściej, niż wypadałoby się do tego przyznać. Czysta przyjemność spływa kaskadą przez moje ciało, a ja czuję, że chcę pójść jeszcze o krok dalej. Jest świadkiem mojej słabości, odkrywam ją dość wcześnie, nie potrafię wytrzymać. Przywłaszczam sobie jeszcze jeden pocałunek, chcąc jak najlepiej zapamiętać miękki kształt ust. Studiuję ich strukturę przesuwając linią zębów przez dolną wargę, lekko, nienatarczywie, choć z pewną dozą intensywności. Dalej dotykam skóry poza ich obrysem, rozchylam powieki i pozwalam, by ostrość zarostu podrażniła jej policzek. Przysuwam się bliżej ucha Vivian, konstatując, że pytanie wciąż nie uzyskało odpowiedzi.
— Jeszcze nie jestem pewien — stwierdzam szeptem otulającym ciepłem oddechu, jakby jej działanie nie było wystarczająco przekonujące i wciąż pozostawiało ryzyko, że jedynie się bawi i udaje. Znów robię to intencjonalnie, popychając rozwój sytuacji. Naprzemiennie czynimy kolejne, coraz bardziej odważne korki. Pociągam płatek ucha wargami, następnie trącam czubkiem nosa. Chłonę zapach Vi i dociskam palce, które wciąż spoczywają na szczupłej talii. Tam, gdzie woń perfum zdaje się najmocniejsza układam kolejny pocałunek, znacząc skórę szyi wilgotnym śladem namiętności. Mogę tak trwać, skrawek po skrawku poznając jej istotę z rosnącą zachłannością.
— Z ogromną przyjemnością — potwierdzam swoje zamiary i dostrzegam kokieteryjne spojrzenie. Odwdzięczam się odpowiednią dozą uwagi okraszoną wyraźnym zadowoleniem; czymś na kształt triumfu, że choć minimalnie zbliżyłem ją do mojego świata. Mam w zanadrzu nie tylko kina i z łatwością wyobrażam sobie jeszcze kilka miejsc, w które moglibyśmy się razem udać, jeśli tylko wyrazi taką chęć.
Może myśleć sobie, że ciężko mnie zadowolić, że moja inwencja niesie w konsekwencji surowość osądu, jakim mogę obdarzyć wybrane na randkę miejsce. W rzeczywistości, każda poczyniona przez nią decyzja będzie przyjęta z taką samą dozą entuzjazmu. W obecnym stanie, największą przyjemnością jest dla mnie wszak dzielenie wspólnie owego czasu. Dlatego zamierzam spokojnie poczekać do wyjścia, by niespodzianka była efektowna. Sądzę, że drugie stwierdzenie będzie bliższe prawdzie. Nie przyjmuję możliwości bycia rozczarowanym, zwłaszcza, że już teraz nasza rozmowa obiera niezwykle ciekawy kierunek.
Mina nosząca znamiona okrutnego rozbawienia rozbudza potrzebę postawienia spraw jasno.
— Pisałem ci, że niewiele rzeczy jest mnie w stanie zniechęcić — przypominam jej treść jednego z listów. W istocie – nie tak łatwo uciekam w podobnych sytuacjach, chyba, że ktoś dobitnie wskazuje, że nie chce mojej obecności. Wtedy sytuacja wygląda inaczej. Mówiłem zresztą, że istnieją o wiele łatwiejsze metody pozbycia się mnie raz na zawsze: jasny komunikat, to wszystko. Kiedy zaś czuję intencjonalne testowanie moich granic i wytrzymałości, nabieram większej ochoty do trwania przy swoim. Potrzebuję bodźców, które poruszają mną i nie pozwalają na to, by w codzienność wdzierała się przesadna nuda. Czasami to coś okropnie uciążliwego, zwłaszcza z perspektywy osób oczekujących pełnej stabilizacji. Nie wiem, czy potrafiłbym w taki sposób żyć; istnieje jednak duże prawdopodobieństwo, że paradoksalnie zaskoczyłbym samego siebie, jeśli taka okazja przytrafiłaby mi się dziwnym zrządzeniem losu. — Powiedzmy, że skończę beznadziejnie na własne życzenie, hmm? — Inaczej już nie potrafię. To całkiem fair: zdejmuję z niej resztki odpowiedzialności. Bywam skłonny do poświęceń, zwłaszcza jeśli chcę czegoś bardzo mocno, a w tym momencie pragnę jej uwagi.
Propozycja wydaje się w porządku. Vivian ma rację, Karl z pewnością posiada własne życie, nie zawsze zazębiające się z tym siostrzanym. Są odrębnymi bytami, jakkolwiek jako brat mógłby czuć się w obowiązku, by roztaczać nad nią skrzydła opieki. Ostatecznie, jest jednak dorosła i robi wszystko z własnej, nieprzymuszonej woli. Nie trzymam jej tu wreszcie siłą i sami, zupełnie naturalnie wchodzimy na kolejny poziom relacji, decydując się na następne spotkania oraz bardziej odważną grę. Ja sam już dawno porzuciłem zapędy, by kontrolować rodzeństwo (a może nigdy nie przejawiałem podobnych chęci?). Chaaya miała swoje sprawy, nie protestowałem, gdy wyjeżdżała i kiedy w pewnym sensie uniezależniła się od rodziny, stawiając na własny biznes. Nie twierdzę, że gdyby działo się coś złego, powstrzymałbym się przed wyrażeniem dezaprobaty, chcę tylko wypunktować, że zachowywanie pewnego dystansu i nie wciskanie nosa na siłę jest najlepszym rozwiązaniem. Nie wspominam więc nic więcej o jej bracie; intuicja podpowiada mi, że Vivian tego nie chce. To nie moja sprawa.
Przyjemne ciepło rozpływa się pod skórą mojej dłoni, drży delikatnie i sunie przez pasma nerwów, wzbierając gęsią skórką skupioną na przedramionach. Nie wiem jeszcze, co postanowi, dlatego obserwuję ją uważnie, by uchylić się w razie rozpoznania niechęci. Nic takiego jednak się nie dzieje. Pozwalam się zaskoczyć, nie lubię zakładać z góry, że moje działania przyniosą pożądany efekt, nawet jeśli doświadczenie nauczyło mnie odnoszenia sukcesów. Odkrywam znów, że bardzo lubię jej śmiech i usta wykrzywione w wyrazie radości, rozbawienia, aprobaty – wszystkich tych emocji, których chcę w niej poszukiwać i które chcę w niej rozbudzać. Sam ulegam chwili i odbijam jej mimikę. Z ust ulatuje ciche westchnienie. Konieczność odpowiedzi na zadane pytanie rozpływa się w następstwie tego, co dzieje się później. Tak czy inaczej, nie mam na to zbyt wiele przestrzeni. Przysuwa się bliżej, patrzy na mnie. Szmer serca staje się wyraźniejszy, kiedy sięga palcami do fałdek sukienki i unosi ją powoli. Ulegam pokusie i spojrzeniem przesuwam po sylwetce Vivian, szybko jednak koncentruję się na twarzy, wyczekując dalszych kroków. Opada wreszcie na moje uda i przyjmuję ten ruch z pewną dozą niecierpliwości, palce lewej dłoni przesuwam po gładkiej powierzchni rajstop, przez sukienkę do wysokości zagłębienia talii. Mój oddech spłyca się znacznie w wyrazie aprobaty dla podjętej przez nią inicjatywy. Czuję zmianę w jej zachowaniu. Nie, nie do końca zmianę, może to bardziej kwestia nabrania większej swobody i ujawniania pierwotnej odwagi, którą w sobie przecież nosi. Odwzajemniam pocałunek i przypominam sobie jak słodkie są jej usta oraz jak bardzo podoba mi się ta bliskość; że w pewnym sensie pozostawiła mnie nienasyconym po ostatnim spotkaniu i wreszcie, że myślałem o niej częściej, niż wypadałoby się do tego przyznać. Czysta przyjemność spływa kaskadą przez moje ciało, a ja czuję, że chcę pójść jeszcze o krok dalej. Jest świadkiem mojej słabości, odkrywam ją dość wcześnie, nie potrafię wytrzymać. Przywłaszczam sobie jeszcze jeden pocałunek, chcąc jak najlepiej zapamiętać miękki kształt ust. Studiuję ich strukturę przesuwając linią zębów przez dolną wargę, lekko, nienatarczywie, choć z pewną dozą intensywności. Dalej dotykam skóry poza ich obrysem, rozchylam powieki i pozwalam, by ostrość zarostu podrażniła jej policzek. Przysuwam się bliżej ucha Vivian, konstatując, że pytanie wciąż nie uzyskało odpowiedzi.
— Jeszcze nie jestem pewien — stwierdzam szeptem otulającym ciepłem oddechu, jakby jej działanie nie było wystarczająco przekonujące i wciąż pozostawiało ryzyko, że jedynie się bawi i udaje. Znów robię to intencjonalnie, popychając rozwój sytuacji. Naprzemiennie czynimy kolejne, coraz bardziej odważne korki. Pociągam płatek ucha wargami, następnie trącam czubkiem nosa. Chłonę zapach Vi i dociskam palce, które wciąż spoczywają na szczupłej talii. Tam, gdzie woń perfum zdaje się najmocniejsza układam kolejny pocałunek, znacząc skórę szyi wilgotnym śladem namiętności. Mogę tak trwać, skrawek po skrawku poznając jej istotę z rosnącą zachłannością.
Vivian Sørensen
Re: 12.01.2000 – Sypialnia Vivian – V. Sørensen & Z. Damgaard Wto 29 Lis - 23:43
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Triumfalny uśmiech wypłynął na jej twarz, gdy mężczyzna wyraził chęć, zabrania jej po raz kolejny do kina. Owszem, pierwszy seans bardzo jej się spodobał, a zwiedzanie kolejnych placówek, oglądanie kolejnych filmów interesowało ją w równym stopniu, co spędzanie czasu z Zachariasem. Z zadowoleniem odnotowała, że jego odczucia są bardzo podobne, o ile nie większe — miała nieodparte wrażenie, że próbuje trzymać pewien poziom i nie pozwalał sobie na wypłynięcie pełnego zaangażowania, jakby obawiał się sparzenia. A może to ona tak czuła i podświadomie odbijała na nim swoje obawy?
Wiedziała, że Zach skrywa w sobie dużo więcej, niż do tej pory pokazał, wiedziała, że będzie potrafił ją zaskoczyć w przyszłych spotkaniach, wiedziała, że ma dużo do zaoferowania i wiele jej może pokazać. Ona również mogła otworzyć przed nim swój świat, ale na razie wciąż dryfowali na bezpiecznej powierzchni pierwszych randek, gdzie intencje nie są ściśle określone, a poznawanie drugiej osoby miesza się z zabawą i intensywnością emocji.
- To się okaże - odparła, bo choć pamiętała treść listów, to nie do końca ufała w prawdziwość tych słów. Doskonale wiedziała, jak go zniechęcić w jednym zdaniu, ale wcale nie chciała tego robić. Chciała się z nim widywać, bo jego towarzystwo dobrze na nią oddziaływało i z niecierpliwością wyczekiwała kolejnych spotkań. Dlatego zamierzała go testować po swojemu, przedstawiać po kolei wszystkie wersje siebie i jeśli po pełnej prezentacji nie ucieknie z krzykiem, to ta znajomość ma szansę rozwinięcia. Nie będzie ukrywała swoich wad, nie będzie delikatna i ostrożna, bo czuła, że mogła się przed nim otworzyć i faktycznie będzie w stanie wiele zaakceptować. Już na tym etapie przetrwał wybuch, radził sobie z zadziornością i pobudzał jej spokojną stronę.
- Przypomnę ci to kiedyś - zachichotała cicho, jakby faktycznie planowała go zranić i może w głębi ducha wiedziała, że to nieuniknione, że prędzej czy później i ona będzie cierpieć przez uczucia, nad którymi już teraz nie potrafiła zapanować; lepiej nie myśleć, co będzie, kiedy w pełni się rozwiną. Pomimo tego ostrzeżenia, sama nie jest w stanie tego przerwać i nic dookoła się nie liczy, żadne wątpliwości nie są na tyle duże, by odesłać go do domu i zakończyć relację. W perspektywie czasu może tak byłoby łatwiej, ale teraz egoistycznie pragnęła zatrzymać go jak najdłużej, więc ostatecznie wychodziło na to, że to nie jego życzenie, a ich wspólne.
Kolejnym próżnym życzeniem dziewczyny jest zbliżenie i dotyk, który zainicjowała pod pretekstem zabawnego kaprysu, jakby próbowała go tylko podpuścić, ale każde zetknięcie ich ciał, powodowało u Vivian przyjemne mrowienie. Coś, co miało być tylko niewinnym psikusem, zaczęło eskalować wbrew pierwotnym intencjom, nadając czułości realny ton. Podekscytowanie przejmuje nad nią panowanie, gdy mężczyzna nie pozostaje bierny na jej działania i z równą jej mocy odwzajemnia pocałunek, a potem przejmuje częściowo panowanie nad sytuacją.
- Zaraz się przekonasz - odparła, jakby sama właśnie nabrała pewności, choć przecież doskonale wiedziała, co robi. Nie powinna, ale chciała zagarnąć coraz więcej.
Przyjemny dreszcz spowija jej ciało, gdy jego usta przesuwają się bliżej ucha, by w końcu zacisnąć się delikatnie na płatku. Każdy jego dotyk nakręca ją do podjęcia kolejnych kroków, do posunięcia się jeszcze dalej i idąc tym impulsem, kobiece dłonie wyznaczają tor do guzików jego koszuli, by rozpoczynając od góry, po kolei odpinać po jednym, doprowadzając do uwolnienia go przed jarzmem przyzwoitości.
Cichy jęk wyrywa się z jej gardła, gdy Zach ewidentnie próbuje doprowadzić ją do szaleństwa, obsypując pocałunkami szyję, częściowo uwięzioną przez krój sukienki. Odrobinę drżącymi palcami dotyka nagiej skóry jego klatki piersiowej, wodząc na niej nieokreślonym rytmem, jakby próbowała zbadać fakturę skóry. Dołącza do tego drugą dłoń i powoli sunie nimi w górę, docierając do ramion, z których intencjonalnie zsuwa koszulę i pomaga mu pozbyć się najpierw jednego rękawa, a potem drugiego. Nie poprzestaje na tym, bo po chwili wsuwa palce na głowę, przeczesując jego miękkie włosy, zaciska pięść, by stanowczo i dominująco nakierować jego twarz z powrotem do rozchylonych ust, wyczekujących ponownego złączenia w namiętności.
Wiedziała, że Zach skrywa w sobie dużo więcej, niż do tej pory pokazał, wiedziała, że będzie potrafił ją zaskoczyć w przyszłych spotkaniach, wiedziała, że ma dużo do zaoferowania i wiele jej może pokazać. Ona również mogła otworzyć przed nim swój świat, ale na razie wciąż dryfowali na bezpiecznej powierzchni pierwszych randek, gdzie intencje nie są ściśle określone, a poznawanie drugiej osoby miesza się z zabawą i intensywnością emocji.
- To się okaże - odparła, bo choć pamiętała treść listów, to nie do końca ufała w prawdziwość tych słów. Doskonale wiedziała, jak go zniechęcić w jednym zdaniu, ale wcale nie chciała tego robić. Chciała się z nim widywać, bo jego towarzystwo dobrze na nią oddziaływało i z niecierpliwością wyczekiwała kolejnych spotkań. Dlatego zamierzała go testować po swojemu, przedstawiać po kolei wszystkie wersje siebie i jeśli po pełnej prezentacji nie ucieknie z krzykiem, to ta znajomość ma szansę rozwinięcia. Nie będzie ukrywała swoich wad, nie będzie delikatna i ostrożna, bo czuła, że mogła się przed nim otworzyć i faktycznie będzie w stanie wiele zaakceptować. Już na tym etapie przetrwał wybuch, radził sobie z zadziornością i pobudzał jej spokojną stronę.
- Przypomnę ci to kiedyś - zachichotała cicho, jakby faktycznie planowała go zranić i może w głębi ducha wiedziała, że to nieuniknione, że prędzej czy później i ona będzie cierpieć przez uczucia, nad którymi już teraz nie potrafiła zapanować; lepiej nie myśleć, co będzie, kiedy w pełni się rozwiną. Pomimo tego ostrzeżenia, sama nie jest w stanie tego przerwać i nic dookoła się nie liczy, żadne wątpliwości nie są na tyle duże, by odesłać go do domu i zakończyć relację. W perspektywie czasu może tak byłoby łatwiej, ale teraz egoistycznie pragnęła zatrzymać go jak najdłużej, więc ostatecznie wychodziło na to, że to nie jego życzenie, a ich wspólne.
Kolejnym próżnym życzeniem dziewczyny jest zbliżenie i dotyk, który zainicjowała pod pretekstem zabawnego kaprysu, jakby próbowała go tylko podpuścić, ale każde zetknięcie ich ciał, powodowało u Vivian przyjemne mrowienie. Coś, co miało być tylko niewinnym psikusem, zaczęło eskalować wbrew pierwotnym intencjom, nadając czułości realny ton. Podekscytowanie przejmuje nad nią panowanie, gdy mężczyzna nie pozostaje bierny na jej działania i z równą jej mocy odwzajemnia pocałunek, a potem przejmuje częściowo panowanie nad sytuacją.
- Zaraz się przekonasz - odparła, jakby sama właśnie nabrała pewności, choć przecież doskonale wiedziała, co robi. Nie powinna, ale chciała zagarnąć coraz więcej.
Przyjemny dreszcz spowija jej ciało, gdy jego usta przesuwają się bliżej ucha, by w końcu zacisnąć się delikatnie na płatku. Każdy jego dotyk nakręca ją do podjęcia kolejnych kroków, do posunięcia się jeszcze dalej i idąc tym impulsem, kobiece dłonie wyznaczają tor do guzików jego koszuli, by rozpoczynając od góry, po kolei odpinać po jednym, doprowadzając do uwolnienia go przed jarzmem przyzwoitości.
Cichy jęk wyrywa się z jej gardła, gdy Zach ewidentnie próbuje doprowadzić ją do szaleństwa, obsypując pocałunkami szyję, częściowo uwięzioną przez krój sukienki. Odrobinę drżącymi palcami dotyka nagiej skóry jego klatki piersiowej, wodząc na niej nieokreślonym rytmem, jakby próbowała zbadać fakturę skóry. Dołącza do tego drugą dłoń i powoli sunie nimi w górę, docierając do ramion, z których intencjonalnie zsuwa koszulę i pomaga mu pozbyć się najpierw jednego rękawa, a potem drugiego. Nie poprzestaje na tym, bo po chwili wsuwa palce na głowę, przeczesując jego miękkie włosy, zaciska pięść, by stanowczo i dominująco nakierować jego twarz z powrotem do rozchylonych ust, wyczekujących ponownego złączenia w namiętności.
Zacharias Damgaard
Re: 12.01.2000 – Sypialnia Vivian – V. Sørensen & Z. Damgaard Sro 30 Lis - 20:26
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Noszę w sobie wiele emocji. Niektórych boję się panicznie i unikam przy każdej okazji, w której nieśmiało zaczynają wypuszczać swoje pnącza łapczywie zagarniające stan, który nazywam pełnią świadomości. Lękam się utraty przytomności w osądach, lękam się tego, że w pewnym momencie afekt zawładnie mną na tyle, że nie będę mógł już więcej żyć normalnie. Nauczyłem się więc uciekać i pielęgnować to, co łatwiejsze i przyjemniejsze. Takie, które nie wymaga wielu poświęceń i konieczności podążania wyboistą drogą. Paradoksalnie jest to jednak stan, który potrafi męczyć. Uniki stają się wymagające, z roku na rok chyba tracę szybkość odruchów wypływających z ciała. Robię rozrachunek, listuję błędy, które popełniałem i niechętnie próbuje wziąć za nie odpowiedzialność. Zwykle obarczam nią finalnie nie siebie, a ludzi dookoła. Są jednak momenty, kiedy stoję nagi wobec tego, co mi się wciąż nie udaje i nie mam siły. Korzę się i próbuję pokutować. Przysięgam na wszelkie świętości, że poprawię się; zaklinam, że tym razem będę żył inaczej. Muszę przecież coś uczynić z tym całym bałaganem tworzącym się, gdziekolwiek nie sięgnę wzrokiem.
Nigdy nie krzywdzę ludzi intencjonalnie. Nigdy nie kieruje mną wyrachowana potrzeba zaspokojenia przyjemności bez poszanowania drugiej osoby. Tego jestem pewien, nawet jeśli z boku moje zachowanie nie zawsze zdaje się być krystalicznie czyste. Zwykle łudzę się, że za kolejnym razem podejmę dobre wybory wyłamując się ze schematu wiecznej porażki. Kiedyś, jeszcze w czasach akademickich, usłyszałem, że muszę być naprawdę samotnym i nieszczęśliwym człowiekiem, skoro tak bardzo nie potrafię szanować własnego życia, topiąc je w relacjach powierzchownych, przyozdobionych jedynie gdzieniegdzie przebłyskami emocji z krwi i kości. Że ktoś kiedyś musiał mnie naprawdę mocno skrzywdzić, skoro powoduje ten cały bajzel i nie potrafię go uprzątnąć na tyle, by zażyć normalności. Ktoś inny powiedział jeszcze, że zależy mi głównie na cudzej uwadze i czymś na kształt uwielbienia, że lubię, kiedy z taką łatwością ludzie przylepiają się do mnie, a ja później mogę pełen satysfakcji pozostawiać ich skołowanych i zranionych. Że w istocie jest we mnie sporo z osobowości narcystycznej. Z ostatnią rzeczą nie potrafię się zgodzić, cudze cierpienie nie sprawia, że czuję się lepiej, rzadko też przeceniam własne możliwości. A jeśli chodzi o to pierwsze… Milczę i nie potrafię odbić argumentu. Samotność jest moim problemem i motorem, który napędza większość podejmowanych działań. Nie potrafię w tej kwestii wypośrodkować i zwykle przechodzę z ogromnego łaknienia drugiej osoby, do lęku, że jesteśmy już zbyt blisko, o krok od mojego zaangażowania i przeświadczenia, że wypłynie z tego jedynie ból. Potem cierpię tygodniami, udając, że nic się nie stało i że całkiem dobrze sobie radzę.
Nasze spotkanie przypada na czas, w którym czuję się paskudnie, choć przecież uśmiecham się w najlepsze i planuję kolejne kroki, zacieśniające naszą relację. Potrzebuję jej i wcale nie udaję. Nie potrafiłbym przecież. Nie chciałbym jej również skrzywdzić, mając w pamięci lata spędzone na uczelni, których nie jestem w stanie zupełnie wyprzeć. Inaczej bywa w przypadku kobiet zupełnie obcych. Jest w jakiś sposób łatwiej… i zwykle tę ścieżkę wybieram. Teraz przełamuję schemat i łudzę się, że poukładam na tyle roztrzaskane kawałki, aby powstała z nich zupełnie nowa forma.
Czy potrafię kochać? Zaciskam mocniej powieki. Potrafię adorować, potrafię pożądać, potrafię uwielbiać, potrafię dawać to, czego zapragnie w danym momencie, potrafię wreszcie przejawiać szacunek porównywalny do tego, który ma się dla bogów. Potrafię wiele. Czy potrafię jednak kochać? Czasami zdaje mi się, że coś porusza się w moim sercu, choć to przecież jeszcze za wcześnie. Choć to takie ulotne. Kobiety zawsze zajmowały szczególne miejsce w moim życiu. Wciąż szukam więc prawdy o nich i o sobie. Szukam tego, co zaspokoi rozbuchane poczucie osamotnienia. Łudzę się, że tym razem poukładam wszystko tak, jak powinienem. Posmak perfum na języku przywraca mi trzeźwość myślenia. Kobiece imię pulsuje płytko w naczyniach krwionośnych. Nie mogę zupełnie oderwać jej obrazu od doznań płynących z ciała. Ale to przecież ważne. Nie potrafiłbym być z kimś, kogo obecność nie wywołuje we mnie narastającej burzy i zmieszania. Nie potrafiłbym być z kimś miałkim i pozbawionym zdolności przykuwania mojej uwagi na tyle, bym powoli tracił zmysły i miał jedynie to jedno przeświadczenie przed oczami, że zrobiłbym wszystko, aby dała mi kolejne chwile uwagi.
Zapewnienie powoduje, że zastygam. Lekkość, z którą rozpina guziki mojej koszuli upewnia mnie faktycznie, choć przecież zdawałem sobie sprawę, że nie odpuści tak łatwo raz rozpoczętego działania drażniącego zmysły do punktu, w którym ciężko byłoby je poskromić. Oddycham jeszcze głębiej, kiedy do uszu dociera jej westchnienie. Przesuwam usta na kolejny skrawek szyi, tuż przy brzegu materiału. Pozwalam na dotyk na nagiej skórze, koszula upada gdzieś na narzutę, a ja szarpnięty rozkoszą, spełniam jej potrzebę pocałunku przepełnionego żarliwym zaangażowaniem. Władczość gestu skutkuje myślą, że niewiele potrzeba, abyśmy spalili się gwałtownie we własnych objęciach, bowiem trafia w czułe punkty i szarpie resztkami mojego opanowania. Niejednokrotnie padałem ofiarą nadmiernej zachłanności, sięgam więc tym razem po coś na kształt opanowania i pragnienia, by było inaczej. Odsuwam się, oddycham wciąż dość nierówno. Patrzę w jej oczy. Jest wyjątkowa i chcę poznać ją również w tym wszystkim, co teraz się między nami dzieje.
— Powoli. Pokaż mi, czego pragniesz — zachęcam, wskazując, że może kontynuować, a ja w jakiś sposób jestem poddany jej zachciankom, nawet jeśli kolejne działanie niewiele ma wspólnego z uległością. Palce wsuwam pod materiał sukienki na udzie, następnie podnoszę się i zdecydowanym, choć delikatnym ruchem, zmieniam pozycję, w której do tej pory trwamy. Układam ją na łóżku, nie przerywając intensywnego kontaktu wzrokowego. Jedynie odrobina opanowania oraz trzeźwości, by przeciągnąć przyjemność. Nachylam się nad nią, muskając subtelnie zaróżowione wargi, a palce płyną dalej, ku miękkiej powierzchni brzucha, pokrytej aksamitnym meszkiem.
Nigdy nie krzywdzę ludzi intencjonalnie. Nigdy nie kieruje mną wyrachowana potrzeba zaspokojenia przyjemności bez poszanowania drugiej osoby. Tego jestem pewien, nawet jeśli z boku moje zachowanie nie zawsze zdaje się być krystalicznie czyste. Zwykle łudzę się, że za kolejnym razem podejmę dobre wybory wyłamując się ze schematu wiecznej porażki. Kiedyś, jeszcze w czasach akademickich, usłyszałem, że muszę być naprawdę samotnym i nieszczęśliwym człowiekiem, skoro tak bardzo nie potrafię szanować własnego życia, topiąc je w relacjach powierzchownych, przyozdobionych jedynie gdzieniegdzie przebłyskami emocji z krwi i kości. Że ktoś kiedyś musiał mnie naprawdę mocno skrzywdzić, skoro powoduje ten cały bajzel i nie potrafię go uprzątnąć na tyle, by zażyć normalności. Ktoś inny powiedział jeszcze, że zależy mi głównie na cudzej uwadze i czymś na kształt uwielbienia, że lubię, kiedy z taką łatwością ludzie przylepiają się do mnie, a ja później mogę pełen satysfakcji pozostawiać ich skołowanych i zranionych. Że w istocie jest we mnie sporo z osobowości narcystycznej. Z ostatnią rzeczą nie potrafię się zgodzić, cudze cierpienie nie sprawia, że czuję się lepiej, rzadko też przeceniam własne możliwości. A jeśli chodzi o to pierwsze… Milczę i nie potrafię odbić argumentu. Samotność jest moim problemem i motorem, który napędza większość podejmowanych działań. Nie potrafię w tej kwestii wypośrodkować i zwykle przechodzę z ogromnego łaknienia drugiej osoby, do lęku, że jesteśmy już zbyt blisko, o krok od mojego zaangażowania i przeświadczenia, że wypłynie z tego jedynie ból. Potem cierpię tygodniami, udając, że nic się nie stało i że całkiem dobrze sobie radzę.
Nasze spotkanie przypada na czas, w którym czuję się paskudnie, choć przecież uśmiecham się w najlepsze i planuję kolejne kroki, zacieśniające naszą relację. Potrzebuję jej i wcale nie udaję. Nie potrafiłbym przecież. Nie chciałbym jej również skrzywdzić, mając w pamięci lata spędzone na uczelni, których nie jestem w stanie zupełnie wyprzeć. Inaczej bywa w przypadku kobiet zupełnie obcych. Jest w jakiś sposób łatwiej… i zwykle tę ścieżkę wybieram. Teraz przełamuję schemat i łudzę się, że poukładam na tyle roztrzaskane kawałki, aby powstała z nich zupełnie nowa forma.
Czy potrafię kochać? Zaciskam mocniej powieki. Potrafię adorować, potrafię pożądać, potrafię uwielbiać, potrafię dawać to, czego zapragnie w danym momencie, potrafię wreszcie przejawiać szacunek porównywalny do tego, który ma się dla bogów. Potrafię wiele. Czy potrafię jednak kochać? Czasami zdaje mi się, że coś porusza się w moim sercu, choć to przecież jeszcze za wcześnie. Choć to takie ulotne. Kobiety zawsze zajmowały szczególne miejsce w moim życiu. Wciąż szukam więc prawdy o nich i o sobie. Szukam tego, co zaspokoi rozbuchane poczucie osamotnienia. Łudzę się, że tym razem poukładam wszystko tak, jak powinienem. Posmak perfum na języku przywraca mi trzeźwość myślenia. Kobiece imię pulsuje płytko w naczyniach krwionośnych. Nie mogę zupełnie oderwać jej obrazu od doznań płynących z ciała. Ale to przecież ważne. Nie potrafiłbym być z kimś, kogo obecność nie wywołuje we mnie narastającej burzy i zmieszania. Nie potrafiłbym być z kimś miałkim i pozbawionym zdolności przykuwania mojej uwagi na tyle, bym powoli tracił zmysły i miał jedynie to jedno przeświadczenie przed oczami, że zrobiłbym wszystko, aby dała mi kolejne chwile uwagi.
Zapewnienie powoduje, że zastygam. Lekkość, z którą rozpina guziki mojej koszuli upewnia mnie faktycznie, choć przecież zdawałem sobie sprawę, że nie odpuści tak łatwo raz rozpoczętego działania drażniącego zmysły do punktu, w którym ciężko byłoby je poskromić. Oddycham jeszcze głębiej, kiedy do uszu dociera jej westchnienie. Przesuwam usta na kolejny skrawek szyi, tuż przy brzegu materiału. Pozwalam na dotyk na nagiej skórze, koszula upada gdzieś na narzutę, a ja szarpnięty rozkoszą, spełniam jej potrzebę pocałunku przepełnionego żarliwym zaangażowaniem. Władczość gestu skutkuje myślą, że niewiele potrzeba, abyśmy spalili się gwałtownie we własnych objęciach, bowiem trafia w czułe punkty i szarpie resztkami mojego opanowania. Niejednokrotnie padałem ofiarą nadmiernej zachłanności, sięgam więc tym razem po coś na kształt opanowania i pragnienia, by było inaczej. Odsuwam się, oddycham wciąż dość nierówno. Patrzę w jej oczy. Jest wyjątkowa i chcę poznać ją również w tym wszystkim, co teraz się między nami dzieje.
— Powoli. Pokaż mi, czego pragniesz — zachęcam, wskazując, że może kontynuować, a ja w jakiś sposób jestem poddany jej zachciankom, nawet jeśli kolejne działanie niewiele ma wspólnego z uległością. Palce wsuwam pod materiał sukienki na udzie, następnie podnoszę się i zdecydowanym, choć delikatnym ruchem, zmieniam pozycję, w której do tej pory trwamy. Układam ją na łóżku, nie przerywając intensywnego kontaktu wzrokowego. Jedynie odrobina opanowania oraz trzeźwości, by przeciągnąć przyjemność. Nachylam się nad nią, muskając subtelnie zaróżowione wargi, a palce płyną dalej, ku miękkiej powierzchni brzucha, pokrytej aksamitnym meszkiem.
Vivian Sørensen
Re: 12.01.2000 – Sypialnia Vivian – V. Sørensen & Z. Damgaard Sro 7 Gru - 1:09
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Ciągle miała w sobie wiele wątpliwości, czy jej działania są słuszne, czy w ferworze emocji nie zapędza się przypadkiem w kozi róg, ale ostatecznie nie potrafiła już postąpić inaczej. Próbowała zawrócić z tej drogi, próbowała napisać dwa listy, w których urwą kontakt, ale zostały spopielone, bo nie była w stanie ich wysłać, ani nawet dokończyć. Nie miała pojęcia, jak to możliwe, że w tak krótkim odstępie czasu zdołała tak mocno polubić dwóch facetów, ale w przypadku Zacha dochodził oczywisty czynnik, że znają się od wielu lat, więc automatycznie nie startowali z pozycji startowej, a poziom relacji przeniósł się wyżej, kiedy zaczynała poznawać go od prywatnej strony, kiedy zaczęła zauważać wszystkie podobieństwa w ich wzajemnej historii, ale też w charakterze. Przemawiało do niej jego poczucie humoru, jego zadziorność, ale też umiejętność odwrócenia sytuacji na własną korzyść.
Nadal jest za wcześnie, żeby mówić o jakichś wzniosłych uczuciach, ale zależało jej na tyle, by kontynuować spotkania, by w dalszym ciągu go poznawać, odkrywać kolejne cechy, których była ciekawa, ale też pozwalać jemu na poznanie strony Vivian, której nie mógłby dostrzec jako jej profesor. To przekraczanie granic, odcinanie się od przeszłości, ale jednak dalej posiadanie jej w pamięci było ekscytujące, bo choć początkowo miała problem, by oddzielić jego prywatną stronę od wcielenia dawnego profesora, tak teraz w najmniejszym stopniu jej to nie przeszkadzało, a może nawet pomagało się przełamać. Nie miała wrażenia, że jest obcy i może ją zaskoczyć nagłym zwodem, bo przecież znała go od dawna i była przekonana o jego szczerych intencjach.
Oczywiście nie znała pełni jego charakteru, a w szczególności wad, których jeszcze nie dostrzegła, a była przekonana, że kryją się za fasadą ideału. Nie wierzyła w ideały, ale cierpliwie czekała, świadoma, że na początkowym etapie spotykania się nikt otwarcie nie przekazuje wad, bo chce się pokazać z jak najlepszej strony. Nie mogła go winić, szczególnie że sama również stosowała tę taktykę, mniej lub bardziej świadomie. Ale w jednym na pewno się zgadzali, bo żadne nie chciało skrzywdzić tej drugiej strony, choć Vivian nie podejrzewała nawet, że miałaby taką moc. Starała się nie wyobrażać sobie zbyt wiele, czerpać z chwili i przyjmować do wiadomości tylko to, co otrzymywała bezpośrednio ze słów lub czynów. Teraz nie miała wątpliwości, że tli się w nim pożądanie, nie miała wątpliwości, że uważa ją za atrakcyjną, dlatego tak odważnie zainicjowała kontakt fizyczny, choć pierwotnie wcale tego nie planowała. Nie wiedziała, czego mężczyzna oczekuje, czy dla niego to jedna wielka niewiadoma, czy oczekiwał od niej czegoś, czy zwyczajnie cieszył się chwilą. Chciała na spokojnie poznawać się na kolejnych spotkaniach, a ślimacze tempo rozwoju miało dać jakiś zalążek gwarantowanej, wartościowej relacji, ale teraz, w małym pomieszczeniu, gdy oboje byli wystrojeni, a do nozdrzy uderzał jego pociągający zapach, nie potrafiła sobie odmówić małej prowokacji, która była taką tylko z nazwy, bo szybko przekształciła się w prawdziwy żar, trudny do ugaszenia. Powinna być bardziej ostrożna, bardziej dbać o pozory dobrego wychowania.
Ale z drugiej strony po co? Dlaczego miała powstrzymywać się w pełni, skoro nie robiła nic nieodpowiedniego? Nie wierzyła, że po tym zbliżeniu Zach pomyśli o niej coś złego, bo przecież to tylko świadczyło o jej rosnącym pragnieniu.
Ekscytacja rosła z każdą kolejną chwilą, a ona całkowicie już się zatraciła, nie będąc w stanie spowolnić ani przerwać tej chwili. Nagi tors mężczyzny działał jeszcze bardziej zachęcająco, tym chętniej wodziła rozgrzanymi dłońmi po jego skórze, badając każdy centymetr, jakby chciała zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Namiętny pocałunek pobudza ich jeszcze bardziej, że dziewczyna przestaje tracić kontakt z rzeczywistością, zatracając się w przyjemności zachłannej walki ust, jakby jedno próbowało zdominować drugie. Wtedy Zach odrywa się, a ona z lekkim zdezorientowaniem patrzy mu w oczy, oddychając ciężko, z obawą, że mogła przesadzić i nie spodobało mu się, choć reakcja ciała wskazywała tego przeciwieństwo. Jego słowa spływają na nią ujmującą falą pożądania i choć sama chciała obsypać pocałunkami jego obojczyk oraz ramiona, on nagle zmienia pozycję. Vivian nie zamierza protestować, zamiast tego nie odrywa od niego żarliwego spojrzenia, gdy kładzie ją na łóżko, ale delikatny pocałunek i palce muskające jej brzuch to zdecydowanie za mało.
- Zdejmij ją - prosi zachrypniętym głosem, jakby nie mogła dłużej znieść dzielących ich warstw materiału. Odwraca się na moment, by dać mu możliwość rozpięcia zamka i pozwala mu zająć się sukienką, która po kilku chwilach ląduje na podłodze, pozostawiając ją w bieliźnie. Nie odrywa od niego wzroku, badając każdą z reakcji, ale nie może pozostać bierną, dlatego wyciąga dłoń i chwyta za jego pasek od spodni, by przyciągnąć go bliżej. Chciała żeby obsypywał ją pocałunkami, chciała żeby ją dotykał i właśnie do tego dążyła, bez krztyny wstydu.
Po kilku namiętnych minutach jęk rozrywa ciszę i niestety nie jest wywołany rozkoszą, a niespodziewanym, ostrym bólem. Jej ciało niekontrolowanie wygina się w łuk, kiedy mocne ukłucie w żebrach sprawia, że na moment traci dech.
Zaczęło się.
Kilka miesięcy spokoju miała przepłacić zepsutym nastrojem rozwijającej się namiętności, a przede wszystkim odkryciem przed nim karty choroby, którą rzadko się dzieliła w obawie przed spojrzeniem pełnym litości lub współczucia.
- Szlag - wzdycha po kilkunastu sekundach, gdy ból na chwilę odpuszcza. Cała namiętność ulatuje w niebyt, bo może teraz myśleć tylko o tym, ile ten atak potrwa i jak mocno będzie jeszcze bolało. Teraz miała wrażenie jakby ktoś łamał jej żebro, a fakt, że będzie to przeżywała raz za razem przez najbliższych kilka godzin, wywoływał mini atak paniki. Dopóki trzymała się w ryzach, próbowała przekazać Zachowi, co się dzieje.
- Przepraszam, musimy to przełożyć - wysiliła się na uśmiech, ale zaraz kolejna fala bólu zalała jej ciało i z trudem powstrzymywała się, by nie wydać żadnego żałosnego dźwięku, nawet jeśli twarz wykręcała się w grymasie. - T-to bólączka. Nie wiem, ile potrwa. Możesz iść do domu, nie chcę, żebyś mnie oglądał w tym stanie.
Możliwe, że po którymś razie zacznie krzyczeć albo płakać albo wpadnie w histerię, a żadna z tych scen nie była pożądana w początkowym etapie randkowania, więc wolała, żeby ją zostawił samą sobie, bo przecież sobie poradzi.
- Podaj mi tylko proszę koszulkę i spodenki - wskazała komodę, gdzie w pierwszej szufladzie znajdowało się wymienione ubranie. Musiała zdjąć te rajstopy i założyć coś wygodnego, chociaż w ten sposób ułatwiając sobie tę przeprawę.
Nadal jest za wcześnie, żeby mówić o jakichś wzniosłych uczuciach, ale zależało jej na tyle, by kontynuować spotkania, by w dalszym ciągu go poznawać, odkrywać kolejne cechy, których była ciekawa, ale też pozwalać jemu na poznanie strony Vivian, której nie mógłby dostrzec jako jej profesor. To przekraczanie granic, odcinanie się od przeszłości, ale jednak dalej posiadanie jej w pamięci było ekscytujące, bo choć początkowo miała problem, by oddzielić jego prywatną stronę od wcielenia dawnego profesora, tak teraz w najmniejszym stopniu jej to nie przeszkadzało, a może nawet pomagało się przełamać. Nie miała wrażenia, że jest obcy i może ją zaskoczyć nagłym zwodem, bo przecież znała go od dawna i była przekonana o jego szczerych intencjach.
Oczywiście nie znała pełni jego charakteru, a w szczególności wad, których jeszcze nie dostrzegła, a była przekonana, że kryją się za fasadą ideału. Nie wierzyła w ideały, ale cierpliwie czekała, świadoma, że na początkowym etapie spotykania się nikt otwarcie nie przekazuje wad, bo chce się pokazać z jak najlepszej strony. Nie mogła go winić, szczególnie że sama również stosowała tę taktykę, mniej lub bardziej świadomie. Ale w jednym na pewno się zgadzali, bo żadne nie chciało skrzywdzić tej drugiej strony, choć Vivian nie podejrzewała nawet, że miałaby taką moc. Starała się nie wyobrażać sobie zbyt wiele, czerpać z chwili i przyjmować do wiadomości tylko to, co otrzymywała bezpośrednio ze słów lub czynów. Teraz nie miała wątpliwości, że tli się w nim pożądanie, nie miała wątpliwości, że uważa ją za atrakcyjną, dlatego tak odważnie zainicjowała kontakt fizyczny, choć pierwotnie wcale tego nie planowała. Nie wiedziała, czego mężczyzna oczekuje, czy dla niego to jedna wielka niewiadoma, czy oczekiwał od niej czegoś, czy zwyczajnie cieszył się chwilą. Chciała na spokojnie poznawać się na kolejnych spotkaniach, a ślimacze tempo rozwoju miało dać jakiś zalążek gwarantowanej, wartościowej relacji, ale teraz, w małym pomieszczeniu, gdy oboje byli wystrojeni, a do nozdrzy uderzał jego pociągający zapach, nie potrafiła sobie odmówić małej prowokacji, która była taką tylko z nazwy, bo szybko przekształciła się w prawdziwy żar, trudny do ugaszenia. Powinna być bardziej ostrożna, bardziej dbać o pozory dobrego wychowania.
Ale z drugiej strony po co? Dlaczego miała powstrzymywać się w pełni, skoro nie robiła nic nieodpowiedniego? Nie wierzyła, że po tym zbliżeniu Zach pomyśli o niej coś złego, bo przecież to tylko świadczyło o jej rosnącym pragnieniu.
Ekscytacja rosła z każdą kolejną chwilą, a ona całkowicie już się zatraciła, nie będąc w stanie spowolnić ani przerwać tej chwili. Nagi tors mężczyzny działał jeszcze bardziej zachęcająco, tym chętniej wodziła rozgrzanymi dłońmi po jego skórze, badając każdy centymetr, jakby chciała zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Namiętny pocałunek pobudza ich jeszcze bardziej, że dziewczyna przestaje tracić kontakt z rzeczywistością, zatracając się w przyjemności zachłannej walki ust, jakby jedno próbowało zdominować drugie. Wtedy Zach odrywa się, a ona z lekkim zdezorientowaniem patrzy mu w oczy, oddychając ciężko, z obawą, że mogła przesadzić i nie spodobało mu się, choć reakcja ciała wskazywała tego przeciwieństwo. Jego słowa spływają na nią ujmującą falą pożądania i choć sama chciała obsypać pocałunkami jego obojczyk oraz ramiona, on nagle zmienia pozycję. Vivian nie zamierza protestować, zamiast tego nie odrywa od niego żarliwego spojrzenia, gdy kładzie ją na łóżko, ale delikatny pocałunek i palce muskające jej brzuch to zdecydowanie za mało.
- Zdejmij ją - prosi zachrypniętym głosem, jakby nie mogła dłużej znieść dzielących ich warstw materiału. Odwraca się na moment, by dać mu możliwość rozpięcia zamka i pozwala mu zająć się sukienką, która po kilku chwilach ląduje na podłodze, pozostawiając ją w bieliźnie. Nie odrywa od niego wzroku, badając każdą z reakcji, ale nie może pozostać bierną, dlatego wyciąga dłoń i chwyta za jego pasek od spodni, by przyciągnąć go bliżej. Chciała żeby obsypywał ją pocałunkami, chciała żeby ją dotykał i właśnie do tego dążyła, bez krztyny wstydu.
Po kilku namiętnych minutach jęk rozrywa ciszę i niestety nie jest wywołany rozkoszą, a niespodziewanym, ostrym bólem. Jej ciało niekontrolowanie wygina się w łuk, kiedy mocne ukłucie w żebrach sprawia, że na moment traci dech.
Zaczęło się.
Kilka miesięcy spokoju miała przepłacić zepsutym nastrojem rozwijającej się namiętności, a przede wszystkim odkryciem przed nim karty choroby, którą rzadko się dzieliła w obawie przed spojrzeniem pełnym litości lub współczucia.
- Szlag - wzdycha po kilkunastu sekundach, gdy ból na chwilę odpuszcza. Cała namiętność ulatuje w niebyt, bo może teraz myśleć tylko o tym, ile ten atak potrwa i jak mocno będzie jeszcze bolało. Teraz miała wrażenie jakby ktoś łamał jej żebro, a fakt, że będzie to przeżywała raz za razem przez najbliższych kilka godzin, wywoływał mini atak paniki. Dopóki trzymała się w ryzach, próbowała przekazać Zachowi, co się dzieje.
- Przepraszam, musimy to przełożyć - wysiliła się na uśmiech, ale zaraz kolejna fala bólu zalała jej ciało i z trudem powstrzymywała się, by nie wydać żadnego żałosnego dźwięku, nawet jeśli twarz wykręcała się w grymasie. - T-to bólączka. Nie wiem, ile potrwa. Możesz iść do domu, nie chcę, żebyś mnie oglądał w tym stanie.
Możliwe, że po którymś razie zacznie krzyczeć albo płakać albo wpadnie w histerię, a żadna z tych scen nie była pożądana w początkowym etapie randkowania, więc wolała, żeby ją zostawił samą sobie, bo przecież sobie poradzi.
- Podaj mi tylko proszę koszulkę i spodenki - wskazała komodę, gdzie w pierwszej szufladzie znajdowało się wymienione ubranie. Musiała zdjąć te rajstopy i założyć coś wygodnego, chociaż w ten sposób ułatwiając sobie tę przeprawę.
Zacharias Damgaard
Re: 12.01.2000 – Sypialnia Vivian – V. Sørensen & Z. Damgaard Czw 8 Gru - 14:28
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Próbuję na wszystkie sposoby zachować odpowiednie tempo rozwoju naszej znajomości. Myślę o tym praktycznie od pierwszego spotkania i podjęcia decyzji, że chciałbym ją bliżej poznać. Znam jednak swoje możliwości i wiem, że naprawdę niewiele potrzeba, abym przepadł, zapomniał o postanowieniu na rzecz rozbuchanego pragnienia zatopionego w głębi ciała. Zwykle mówię dużo, potrafię zmęczyć rozległymi wywodami, nie mam problemu z nawiązywaniem kontaktu, ale to dotyk jest mi najbliższy; potrzebuję fizyczności, bez niej mam poczucie, że nie potrafię odnaleźć się w świecie. Dlatego tak trudno odmówić mi, kiedy widzę jasne zaproszenie. Dlatego tak chętnie pociągam za sznurki, by skłonić się ku scenariuszowi, którego próbowałem zawzięcie unikać. Nie jestem tak wytrwały. Mam wrażenie, że tylko tak mogę w tym momencie wyrazić najszczersze intencje bycia bliżej, pełniej, z całością zainteresowania oraz swego rodzaju oddania. Nie mówię stop, nie używam takich wyrażeń. Nie potrafię myśleć trzeźwo, dlatego sięgam po przyjemność, dotykam ciepłej skóry i brnę palcami wyżej. Nie protestuje, widzę poruszenie, które wywołała moja prośba. Kiedy pada ta, będąca urzeczywistnieniem jej pragnień, nie ociągam się i sięgam dłonią do zamka sukienki. Zsuwam ją z pomocą, by objąć wzrokiem ciało obleczone w subtelną bieliznę. Delikatne drażnienie pocałunkiem i dotykiem wyraźnie jej nie wystarcza. Nie może, zwłaszcza, kiedy kolejna fala namiętności przetacza się przez mięśnie drgające w oczekiwaniu na przekraczanie ostatnich granic. Początkowo nie chciałem osadzać jej osoby w podobnej sytuacji, zdawała się być dość powściągliwa i chyba nie do końca potrafiła oderwać umysł od czasów studenckich, z każdą chwilą jednak pokazywała coraz więcej, przechodząc transformację z lekko niepewnej, młodej kobiety w taką, której świadomość własnych potrzeb jest jasna i pozbawiona otoczki fałszywej skromności. Lubię ją, coraz więcej we mnie ochoty, by iść dalej za podszeptem, niekoniecznie kończąc na tym tylko spotkaniu. Nie wiem, czy to się wydarzy, nie znam jej spojrzenia na naszą znajomość, ale nawet jeśli stwierdzi, że na tym koniec – ostatecznie mamy od losu więcej, niż oczekiwaliśmy. Najważniejsza jest obecna chwila, to co zaistniało pomiędzy nami, by trwać w dotyku stopniującym nacisk, w splocie ramion oraz bliskości warg, kiedy czuję słodki oddech na twarzy. Kiedy dłonie błądzą po mojej klatce piersiowej.
Wciąż staram się niespiesznie podążać wytyczoną drogą; przyciąga mnie odważnie, opadam nisko, przywierając skóra do skóry. Krew dudni w skroniach, miesza się z przyspieszonym oddechem. Mam wrażenie, że pomieszczenie kurczy się i nieuchronnie wywiera presję, by być jeszcze bliżej, znów z pewną zachłannością pomimo zapowiedzianego, niespiesznego tempa. Zsuwam jedno z ramiączek stanika, całuję okrągłość ramienia, tuż przy obojczyku i dzieje się coś, czego nie potrafię zrozumieć. Jęk wydostający się z kobiecego gardła niebezpieczną wibracją zdradzającą ból, wprawi mnie w skostnienie. Najpierw wciąż pozostaję jednak w amoku kotłujących się emocji, nim podrywam głowę, by spojrzeć na twarz Vivian. Zaczynam roztrząsać, czy zrobiłem coś, co wywołało tak gwałtowną reakcję. Nie potrafi złapać oddechu, a w moich oczach musi odbijać się blady strach. Nie mam zdolności skontrolować naturalnej reakcji zaskoczenia. Przełykam ślinę i dochodzę do wniosku, że powinienem oddać jej przestrzeń w obawie, że stanie się coś jeszcze gorszego.
— Vivian… co… — chcę zapytać, lecz nie zdążam, bowiem ujawnia przede mną prawdę: powód niekontrolowanego krzyku i spazmów bólu, w których zaczyna się zwijać. Chyba wpada w panikę, choć musiała doświadczać już nieznośnych objawów wielokrotnie w życiu. Nie rozumiem jeszcze jej przekazu w pełni, tego, że chce, abym wyszedł i zostawił ją, bowiem bólączka jest związana ze stanem, w którym nie chce być widziana. Zsuwam się na brzeg łóżka, nie mówię nic. Chcę odzyskać jak najszybciej tyle przytomności, by udzielić jej pomocy. Zaciskam zęby, bo nieintencjonalnie wydarzenie przypomina mi o przeszłości, której nie chcę rozdrabniać. Mierzyłem się w swym życiu z nieuleczalną chorobą. Obserwowałem jak powoli się rozwija i trawi ciało najbliższej mi osoby. Na próżno szukać pierwotnego pożądania, kiedy uświadamiam sobie beznadziejność pierdolonego świata. Nie sądziłem wreszcie, że poczuję ścisk w klatce piersiowej i mdłość na samą myśl o tym, co Vivian przechodzi. Nie komentuję rewelacji, którą mnie obdarowuje.
Obserwowanie cudzej słabości jest trudne, jeszcze trudniejsze jest życie ze świadomością własnej słabości. Jej cień pada bladym strachem, ilekroć zaczyna się dziać źle. Spędziłem wiele lat opiekując się niedomagającą Mamą. Pomimo codzienności, poświęcałem jej wiele z wolnego czasu, ucząc się obchodzenia z osobami pogrążonymi w chorobie. Dzisiaj wspomnienie stało się żywe i piekło doskwierająco. Zachowuję strach dla siebie, lecz łamie mi kości niczym próżnia wyrastająca z samego serca pokoju. Odbieram to z całą pewnością zbyt personalnie, cóż zrobić mam, gdy nieprzepracowane traumy wyją wściekle i zmuszają do podjęcia kolejnych kroków w panice, że znów będę równie słaby oraz bezradny. Przecież, ostatecznie, nigdy nie pomogłem Rashmi, nie znalazłem remedium, którego pragnąłem szukać w młodzieńczym zapale. Nonsens. Nie mam czasu, by rozdrabniać się nad własnym bólem, kiedy to Vivian cierpi prawdziwie. Wstaję i podchodzę do komody. Wyciągam z niej ciuchy i zaraz zatrzymuję kroki przy łóżku. Jestem zmartwiony, ale teraz działam zadaniowo.
— Pomogę ci — stwierdzam i siadając na powrót tuż obok, próbuję zsunąć z nóg rajstopy, by delikatnie nałożyć miękkie spodenki, o wiele wygodniejsze. Potem nachylam się i bez słowa, ostrożnie asekurując ramiona wraz z tułowiem, próbuję przełożyć przez głowę koszulkę. Ile razy czyniłem podobnie, kiedy Rashmi nie była w stanie wstać z łóżka? Znów zaciskam boleśnie wargi i trwam w ciszy. — Vi, powiedz mi, co mam jeszcze przynieść, czego potrzebujesz? Nie zostawię cię tak — próbuję nawiązać z nią kontakt. Potrafię opiekować się przewlekle chorym, lecz medyk ze mnie żaden. Nie znam się na lekach. Nie wiem też, co poprawi jej komfort, nawet jeśli jest tak kiepsko. Ostatkiem przytomności odnajduję własną koszulę i zarzucam ją na plecy. Rozglądam się instynktownie po pokoju, myślę, czy przeszukać kuchnię i łazienkę w celu odnalezienia mikstur łagodzących ból. Ciąg przyczynowo skutkowy. Kalkulacja. Po czasie reflektuję się jednak, że być może powinienem być bardziej ostrożny. — Przepraszam — zabiegam o jej uwagę, przysuwam się nieco bliżej. — Rozumiem, rozumiem… nie będę nalegał, ale jeśli wyjdę w tym momencie — nie kończę, ale wie dobrze, co chcę powiedzieć. Jeśli zostawię ją w takim stanie, jeśli zwyczajnie ucieknę, to nie będzie to coś chwalebnego. Nie chcę tego. To nie tak, że się nad nią lituję, wiem, że zapewne ma nadmiar podobnych reakcji, że wywoływać mogą jedynie złość. Przemawia przeze mnie jednak zdrowy rozsądek i rzeczowe spojrzenie na problem. Chwytam jej dłoń, byle nie straciła kontaktu z rzeczywistością, zatracając się w bólu.
Wciąż staram się niespiesznie podążać wytyczoną drogą; przyciąga mnie odważnie, opadam nisko, przywierając skóra do skóry. Krew dudni w skroniach, miesza się z przyspieszonym oddechem. Mam wrażenie, że pomieszczenie kurczy się i nieuchronnie wywiera presję, by być jeszcze bliżej, znów z pewną zachłannością pomimo zapowiedzianego, niespiesznego tempa. Zsuwam jedno z ramiączek stanika, całuję okrągłość ramienia, tuż przy obojczyku i dzieje się coś, czego nie potrafię zrozumieć. Jęk wydostający się z kobiecego gardła niebezpieczną wibracją zdradzającą ból, wprawi mnie w skostnienie. Najpierw wciąż pozostaję jednak w amoku kotłujących się emocji, nim podrywam głowę, by spojrzeć na twarz Vivian. Zaczynam roztrząsać, czy zrobiłem coś, co wywołało tak gwałtowną reakcję. Nie potrafi złapać oddechu, a w moich oczach musi odbijać się blady strach. Nie mam zdolności skontrolować naturalnej reakcji zaskoczenia. Przełykam ślinę i dochodzę do wniosku, że powinienem oddać jej przestrzeń w obawie, że stanie się coś jeszcze gorszego.
— Vivian… co… — chcę zapytać, lecz nie zdążam, bowiem ujawnia przede mną prawdę: powód niekontrolowanego krzyku i spazmów bólu, w których zaczyna się zwijać. Chyba wpada w panikę, choć musiała doświadczać już nieznośnych objawów wielokrotnie w życiu. Nie rozumiem jeszcze jej przekazu w pełni, tego, że chce, abym wyszedł i zostawił ją, bowiem bólączka jest związana ze stanem, w którym nie chce być widziana. Zsuwam się na brzeg łóżka, nie mówię nic. Chcę odzyskać jak najszybciej tyle przytomności, by udzielić jej pomocy. Zaciskam zęby, bo nieintencjonalnie wydarzenie przypomina mi o przeszłości, której nie chcę rozdrabniać. Mierzyłem się w swym życiu z nieuleczalną chorobą. Obserwowałem jak powoli się rozwija i trawi ciało najbliższej mi osoby. Na próżno szukać pierwotnego pożądania, kiedy uświadamiam sobie beznadziejność pierdolonego świata. Nie sądziłem wreszcie, że poczuję ścisk w klatce piersiowej i mdłość na samą myśl o tym, co Vivian przechodzi. Nie komentuję rewelacji, którą mnie obdarowuje.
Obserwowanie cudzej słabości jest trudne, jeszcze trudniejsze jest życie ze świadomością własnej słabości. Jej cień pada bladym strachem, ilekroć zaczyna się dziać źle. Spędziłem wiele lat opiekując się niedomagającą Mamą. Pomimo codzienności, poświęcałem jej wiele z wolnego czasu, ucząc się obchodzenia z osobami pogrążonymi w chorobie. Dzisiaj wspomnienie stało się żywe i piekło doskwierająco. Zachowuję strach dla siebie, lecz łamie mi kości niczym próżnia wyrastająca z samego serca pokoju. Odbieram to z całą pewnością zbyt personalnie, cóż zrobić mam, gdy nieprzepracowane traumy wyją wściekle i zmuszają do podjęcia kolejnych kroków w panice, że znów będę równie słaby oraz bezradny. Przecież, ostatecznie, nigdy nie pomogłem Rashmi, nie znalazłem remedium, którego pragnąłem szukać w młodzieńczym zapale. Nonsens. Nie mam czasu, by rozdrabniać się nad własnym bólem, kiedy to Vivian cierpi prawdziwie. Wstaję i podchodzę do komody. Wyciągam z niej ciuchy i zaraz zatrzymuję kroki przy łóżku. Jestem zmartwiony, ale teraz działam zadaniowo.
— Pomogę ci — stwierdzam i siadając na powrót tuż obok, próbuję zsunąć z nóg rajstopy, by delikatnie nałożyć miękkie spodenki, o wiele wygodniejsze. Potem nachylam się i bez słowa, ostrożnie asekurując ramiona wraz z tułowiem, próbuję przełożyć przez głowę koszulkę. Ile razy czyniłem podobnie, kiedy Rashmi nie była w stanie wstać z łóżka? Znów zaciskam boleśnie wargi i trwam w ciszy. — Vi, powiedz mi, co mam jeszcze przynieść, czego potrzebujesz? Nie zostawię cię tak — próbuję nawiązać z nią kontakt. Potrafię opiekować się przewlekle chorym, lecz medyk ze mnie żaden. Nie znam się na lekach. Nie wiem też, co poprawi jej komfort, nawet jeśli jest tak kiepsko. Ostatkiem przytomności odnajduję własną koszulę i zarzucam ją na plecy. Rozglądam się instynktownie po pokoju, myślę, czy przeszukać kuchnię i łazienkę w celu odnalezienia mikstur łagodzących ból. Ciąg przyczynowo skutkowy. Kalkulacja. Po czasie reflektuję się jednak, że być może powinienem być bardziej ostrożny. — Przepraszam — zabiegam o jej uwagę, przysuwam się nieco bliżej. — Rozumiem, rozumiem… nie będę nalegał, ale jeśli wyjdę w tym momencie — nie kończę, ale wie dobrze, co chcę powiedzieć. Jeśli zostawię ją w takim stanie, jeśli zwyczajnie ucieknę, to nie będzie to coś chwalebnego. Nie chcę tego. To nie tak, że się nad nią lituję, wiem, że zapewne ma nadmiar podobnych reakcji, że wywoływać mogą jedynie złość. Przemawia przeze mnie jednak zdrowy rozsądek i rzeczowe spojrzenie na problem. Chwytam jej dłoń, byle nie straciła kontaktu z rzeczywistością, zatracając się w bólu.
Vivian Sørensen
Re: 12.01.2000 – Sypialnia Vivian – V. Sørensen & Z. Damgaard Pią 9 Gru - 22:29
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
To spotkanie miało wyglądać zupełnie inaczej, a jej plany, całkowicie niewinne, miały zapewnić im dobrą zabawę i lepsze poznanie swoich charakterów. Nie przypuszczała, że kiedy znajdą się w ciasnym, przytulnym pomieszczeniu, emocje i pragnienia zaczną eskalować, by w końcu ujrzeć światło dzienne. To prawda, że do tej pory była ostrożna, powściągliwa czasami, jakby nie była pewna, czego do końca chce, ale w rzeczywistości trawiły ją obawy i gdzieś z tyłu głowy zawsze pojawiały się wątpliwości, czy powinna, czego on oczekuje, a przede wszystkim czego sama oczekuje. Na tym etapie odrzuciła niepotrzebne wątpliwości, żyła chwilą i nie zamykała się na doznania, dając szansę relacji, by mogła się rozwinąć. Dopóki nie padły żadne poważne deklaracje i żadne z nich nie ustalało, co tak naprawdę chce osiągnąć, nie zamierzała sobie robić żadnych wyrzutów.
Nie wstydziła się więc, że to ona zainicjowała zbliżenie, bo widziała po reakcji Zacha, że nie ma z tym problemu, a nawet przeciwnie, że chce tego równie mocno, co ona. Nie ma nic złego w pożądaniu, jeśli dwoje dorosłych ludzi dobrowolnie ulega pokusie. Pierwotne droczenie się przekształciło się w realny żar, trudny do opanowania, trawiący od środka, ale też znajdujący ujście we wzajemnych pocałunkach i dotyku. Zabrnęli za daleko, a ona pragnęła jeszcze więcej.
Podobało jej się, że ulegał jej zachciankom, że był w stanie spełnić jej prośby bez pytań i wątpliwości, ale chyba bardziej podobało jej się, ze nie bał się przejąć inicjatywy i zdominować chwilę. Nie lubiła bierności, zdecydowanie bardziej wolała naprzemiennie wymieniać się władzą, bo wtedy każda strona dostawała to, czego pragnie. Wzajemna komunikacja była tu kluczem do sukcesu, ale nie musiała mu o tym mówić, do tej pory bez problemu odczytywał jej znaki. Namiętne pocałunki, zetknięcie ich ciał, a nawet fakt, że oglądał ją w samej bieliźnie, działało na nią eletryzująco. Przeniosła dłonie na jego plecy, przesuwając po nich pazurami, na tyle mocno, by pozostał chwilowy ślad, a na tyle lekko, by nie upuścić krwi.
Gdy całował jej ramię, chciała już nakierować go niżej, ale Norny miały inne plany na ten wieczór, a ten prezentowałby się całkiem inaczej gdyby tylko mogli kontynuować bez przeszkód.
Choroba nie zamierzała jej oszczędzać.
Obawiała się, że go wystraszy swoim stanem, ale chyba bardziej bała się nadchodzącego bólu, który tym razem silnie oddziaływał na jej ciało, bez możliwości przewidzenia, kiedy ten horror się skończy. To irytujące, że magia była bezsilna, że nie było na to lekarstwa, a sama przypadłość nie była nawet dobrze poznana. Medycy powinni zajmować się przydatniejszymi kwestiami, by poprawić komfort życia osób takich, jak ona.
Nie wiedziała za dużo o jego doświadczeniach, nie byli na tyle blisko, by rozmawiać o traumach, a ona nie chciała poruszać bolesnych strun, bo ze swojej strony także pozostawała tajemnicza, nie zdradzając zbyt wiele szczegółów. Ciężko więc oczekiwać tego po drugiej osobie, ale widząc jego minę przestraszyła się, że taki obraz to dla niego za dużo. Nie musiał tego oglądać, nie chciała odsłaniać się w tej bezbronnej formie, ale wiedziała, że jest dobrym człowiekiem, więc nie zdziwiła jej deklaracja, którą wypowiedział, jak tylko doszedł do siebie po pierwszych chwilach szoku.
Domyślała się, że nie codziennie choroba genetyczna przerywa randkę, a nawet więcej - zbliżenie. Czuła się odrobinę winna temu stanu rzeczy, ale szczęście w nieszczęściu, że nie potrafiła się teraz skupić na przesadnym analizowaniu sytuacji, bo ból odbierał jej zdolność racjonalnego myślenia.
Z drugiej strony naprawdę czuje ulgę, że nie przejawia skłonności, by zostawić ją w tej ciężkiej sytuacji, nawet jeśli niewiele może zrobić. Zgodnie z jej prośbą wyciąga wygodniejsze ubrania i pomaga jej się ubrać, co przychodzi jej z trudem, bo kolejny raz nachodzi ją fala bólu rozsadzającego od środka. Wstrzymuje oddech, by nie wydać żadnego dźwięku, ale oczy mimowolnie zachodzą łzami.
- Dziękuję - szepcze z bladym uśmiechem, układając się wygodniej w łóżku, teraz już ubrana luźne ubrania, nie krępujące ruchów. Nie, żeby zamierzała teraz tańczyć twista, ale przynajmniej nic nie będzie jej dodatkowo denerwować, a po paru takich falach bólu staje się zwykle nerwowa. Bezsilność przeplatana z cierpieniem to fatalne połączenie nie tylko dla osoby chorej, ale też dla wszystkich z jej otoczenia. Wiedziała, że podczas epizodów była nieznośna i wolała być sama.
- Zach... nic nie potrzebuję. Nie ma na to lekarstwa, muszę to przeczekać - westchnęła, drżącym głosem, bo choć była tego świadoma, to za każdym razem czuła głupią nadzieję, że może jednak coś jej ulży w cierpieniu. Od dwóch lat nie znalazła żadnego złotego środka, a medycy nie byli w stanie jej pomóc.
Waha się na moment, bo z jednej strony wolałaby, gdyby poszedł do domu i pozwolił jej znieść ból w samotności, ale z drugiej strony jego przejęcie było urocze, aż chciała przyjąć jego propozycję, poczuć oparcie. Ostatnio była nieswoja i może było to spowodowane jej decyzjami i mętlikiem w głowie, ale może też jej ciało próbowało się przygotować na kolejny epizod choroby? Nie wiedziała tego, bo nie było żadnych konkretnych znaków, które mogłyby ją zawiastować. Intuicja również była zwodna, także w tej całej sytuacji jedynym plusem było to, że bólączka nie zaskoczyła ją w pracy albo w miejscu publicznym, z którego ciężej byłoby jej wrócić do domu, co już się zresztą zdarzało.
Ścisnęła jego dłoń, skupiając na nim spojrzenie. Widziała, że się martwi i głęboko to doceniała, ale wciąż nie chciała być dla niego utrapieniem, nie chciała, żeby się litował i żeby czuł się w jakimkolwiek obowiązku.
- Nie będę miała pretensji, jeśli pójdziesz - zapewniła, bo jak mogłaby się gniewać na kogoś, z kim była drugi raz na randce? Tutaj co prawda sytuacja była inna o tyle, że znali się od kilku lat, więc jego zaangażowanie pewnie wynikało też z tego, że troszczył się o nią jak o znajomą, nie tylko obiekt romansu. - Ale jeśli chcesz zostać, to chodź.
Przesunęła się na łóżku, by mógł ułożyć się obok niej. Nie mógł nic zrobić poza tym, że będzie obok albo że poda jej szklankę wody po paru cięższych falach.
- Możesz mnie przytulić, tylko nie ściskaj - pokazała mu dokładniej, jak powinien się ułożyć i oparła głowę na jego ramieniu, czekając na nieuniknione. Mężczyzna pewnie niewiele wiedział o tej chorobie i nie miałaby nic przeciwko, gdyby w przerwach od bólu, zajął jej myśli rozmową i pytaniami. Inaczej będzie leżała i myślała non stop, co czeka ją za kilka lub kilkanaście minut. - Ostrzegam, że po kilku fazach bólu staję się nerwowa.
Nie wstydziła się więc, że to ona zainicjowała zbliżenie, bo widziała po reakcji Zacha, że nie ma z tym problemu, a nawet przeciwnie, że chce tego równie mocno, co ona. Nie ma nic złego w pożądaniu, jeśli dwoje dorosłych ludzi dobrowolnie ulega pokusie. Pierwotne droczenie się przekształciło się w realny żar, trudny do opanowania, trawiący od środka, ale też znajdujący ujście we wzajemnych pocałunkach i dotyku. Zabrnęli za daleko, a ona pragnęła jeszcze więcej.
Podobało jej się, że ulegał jej zachciankom, że był w stanie spełnić jej prośby bez pytań i wątpliwości, ale chyba bardziej podobało jej się, ze nie bał się przejąć inicjatywy i zdominować chwilę. Nie lubiła bierności, zdecydowanie bardziej wolała naprzemiennie wymieniać się władzą, bo wtedy każda strona dostawała to, czego pragnie. Wzajemna komunikacja była tu kluczem do sukcesu, ale nie musiała mu o tym mówić, do tej pory bez problemu odczytywał jej znaki. Namiętne pocałunki, zetknięcie ich ciał, a nawet fakt, że oglądał ją w samej bieliźnie, działało na nią eletryzująco. Przeniosła dłonie na jego plecy, przesuwając po nich pazurami, na tyle mocno, by pozostał chwilowy ślad, a na tyle lekko, by nie upuścić krwi.
Gdy całował jej ramię, chciała już nakierować go niżej, ale Norny miały inne plany na ten wieczór, a ten prezentowałby się całkiem inaczej gdyby tylko mogli kontynuować bez przeszkód.
Choroba nie zamierzała jej oszczędzać.
Obawiała się, że go wystraszy swoim stanem, ale chyba bardziej bała się nadchodzącego bólu, który tym razem silnie oddziaływał na jej ciało, bez możliwości przewidzenia, kiedy ten horror się skończy. To irytujące, że magia była bezsilna, że nie było na to lekarstwa, a sama przypadłość nie była nawet dobrze poznana. Medycy powinni zajmować się przydatniejszymi kwestiami, by poprawić komfort życia osób takich, jak ona.
Nie wiedziała za dużo o jego doświadczeniach, nie byli na tyle blisko, by rozmawiać o traumach, a ona nie chciała poruszać bolesnych strun, bo ze swojej strony także pozostawała tajemnicza, nie zdradzając zbyt wiele szczegółów. Ciężko więc oczekiwać tego po drugiej osobie, ale widząc jego minę przestraszyła się, że taki obraz to dla niego za dużo. Nie musiał tego oglądać, nie chciała odsłaniać się w tej bezbronnej formie, ale wiedziała, że jest dobrym człowiekiem, więc nie zdziwiła jej deklaracja, którą wypowiedział, jak tylko doszedł do siebie po pierwszych chwilach szoku.
Domyślała się, że nie codziennie choroba genetyczna przerywa randkę, a nawet więcej - zbliżenie. Czuła się odrobinę winna temu stanu rzeczy, ale szczęście w nieszczęściu, że nie potrafiła się teraz skupić na przesadnym analizowaniu sytuacji, bo ból odbierał jej zdolność racjonalnego myślenia.
Z drugiej strony naprawdę czuje ulgę, że nie przejawia skłonności, by zostawić ją w tej ciężkiej sytuacji, nawet jeśli niewiele może zrobić. Zgodnie z jej prośbą wyciąga wygodniejsze ubrania i pomaga jej się ubrać, co przychodzi jej z trudem, bo kolejny raz nachodzi ją fala bólu rozsadzającego od środka. Wstrzymuje oddech, by nie wydać żadnego dźwięku, ale oczy mimowolnie zachodzą łzami.
- Dziękuję - szepcze z bladym uśmiechem, układając się wygodniej w łóżku, teraz już ubrana luźne ubrania, nie krępujące ruchów. Nie, żeby zamierzała teraz tańczyć twista, ale przynajmniej nic nie będzie jej dodatkowo denerwować, a po paru takich falach bólu staje się zwykle nerwowa. Bezsilność przeplatana z cierpieniem to fatalne połączenie nie tylko dla osoby chorej, ale też dla wszystkich z jej otoczenia. Wiedziała, że podczas epizodów była nieznośna i wolała być sama.
- Zach... nic nie potrzebuję. Nie ma na to lekarstwa, muszę to przeczekać - westchnęła, drżącym głosem, bo choć była tego świadoma, to za każdym razem czuła głupią nadzieję, że może jednak coś jej ulży w cierpieniu. Od dwóch lat nie znalazła żadnego złotego środka, a medycy nie byli w stanie jej pomóc.
Waha się na moment, bo z jednej strony wolałaby, gdyby poszedł do domu i pozwolił jej znieść ból w samotności, ale z drugiej strony jego przejęcie było urocze, aż chciała przyjąć jego propozycję, poczuć oparcie. Ostatnio była nieswoja i może było to spowodowane jej decyzjami i mętlikiem w głowie, ale może też jej ciało próbowało się przygotować na kolejny epizod choroby? Nie wiedziała tego, bo nie było żadnych konkretnych znaków, które mogłyby ją zawiastować. Intuicja również była zwodna, także w tej całej sytuacji jedynym plusem było to, że bólączka nie zaskoczyła ją w pracy albo w miejscu publicznym, z którego ciężej byłoby jej wrócić do domu, co już się zresztą zdarzało.
Ścisnęła jego dłoń, skupiając na nim spojrzenie. Widziała, że się martwi i głęboko to doceniała, ale wciąż nie chciała być dla niego utrapieniem, nie chciała, żeby się litował i żeby czuł się w jakimkolwiek obowiązku.
- Nie będę miała pretensji, jeśli pójdziesz - zapewniła, bo jak mogłaby się gniewać na kogoś, z kim była drugi raz na randce? Tutaj co prawda sytuacja była inna o tyle, że znali się od kilku lat, więc jego zaangażowanie pewnie wynikało też z tego, że troszczył się o nią jak o znajomą, nie tylko obiekt romansu. - Ale jeśli chcesz zostać, to chodź.
Przesunęła się na łóżku, by mógł ułożyć się obok niej. Nie mógł nic zrobić poza tym, że będzie obok albo że poda jej szklankę wody po paru cięższych falach.
- Możesz mnie przytulić, tylko nie ściskaj - pokazała mu dokładniej, jak powinien się ułożyć i oparła głowę na jego ramieniu, czekając na nieuniknione. Mężczyzna pewnie niewiele wiedział o tej chorobie i nie miałaby nic przeciwko, gdyby w przerwach od bólu, zajął jej myśli rozmową i pytaniami. Inaczej będzie leżała i myślała non stop, co czeka ją za kilka lub kilkanaście minut. - Ostrzegam, że po kilku fazach bólu staję się nerwowa.
Zacharias Damgaard
Re: 12.01.2000 – Sypialnia Vivian – V. Sørensen & Z. Damgaard Sob 10 Gru - 23:43
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Nie ma chyba na świecie człowieka, który nie bałby się poczucia bezsilności. Przerażenie związane ze świadomością, że nic nie można poradzić na zaistniały stan prowadzi często do irracjonalnych zachowań; miesza w głowie na tyle, że świat staje się jednym, wielkim surrealistycznym obrazem. Każda, najdrobniejsza w nim rzecz jest zaś zagrożeniem, bo ze świadomością własnej niemocy przychodzi tendencja do pielęgnowania w sobie przeświadczenia, że jest się istotą, której tak naprawdę pożałowano jakiejkolwiek mocy sprawczej, więc należy się poddać nurtom nieznanej przyszłości. To wprawdzie daleko idący, najbardziej czarny ze scenariuszy, lecz tak… właśnie tym jest w człowieku bezsilność. Odbiera nadzieję i wprawia w paraliż woli. Nie chcę wprawdzie rozdrapywać starych ran, zawsze się przed tym wzbraniam i zaciągam zasłonę milczenia na ów okres w życiu, gdy czułem się tak, jakbym opadał na samo dno Niflheimu pogrążonego w wiecznej mgle, lecz czasami wspomnienia przychodzą wbrew woli. Nie mam na nie wpływu, zwłaszcza kiedy wyzwalacz jest zupełnie niespodziewany, przez co odbierający możliwość przygotowania się i postawienia odpowiedniego muru. Choćby z infantylnych żartów czy bagatelizowania.
Nie mam jej za złe tej sytuacji. Jak mógłbym mieć? To właśnie coś, nad czym człowiek nie ma kontroli. Nie chcę więc gdybać, jak wyglądałby wieczór, jeśli choroba nie sięgnęłaby po jej ciało. To teraz bez znaczenia. Być może nie zasnę dzisiaj w pełni spokojnie, to już jest jednak moja sprawa. Coś z czym muszę się uporać samodzielnie.
Z perspektywy czasu zaczynam rozumieć, dlaczego mój ojciec tak bardzo umiłował badania nad ludzką psychiką i możliwościami, jakie dawało wykorzystanie zaklęć transmutujących w medycynie. Sztywny podział oddzielał je wprawdzie od dziedziny, którą zajmowałem się przez pół życia, a jednak uległem, samodzielnie poszukując odpowiedzi, czy jeszcze w jakiś sposób możemy pomóc ludziom zmagającym się na co dzień z przeróżnymi trudnościami będącymi konsekwencjami choroby ciała. Oddzielić bowiem psychiki od fizyczności nie da się w żaden sposób (ja wprawdzie uparcie próbuję uskuteczniać to we własnym życiu, zupełnie ślepy na prawidła, które często odczytuję ze stronic podręczników). Nie jestem wielkim medykiem, wprawdzie żadnym, pamiętam jednak dzisiaj ciąg przyczynowo skutkowy, błędne koło myśli zazębiających się z odzwierciedleniem ich w ciele. Jak mawiają: czujesz stres – widzisz stres – czujesz jeszcze więcej stresu. Odnieść można to do każdej emocji rozrastającej się w odpowiedzi na pielęgnowane obrazy. Pamiętam znów moją Mamę – często, gdy ból zdawał się dla niej nie do zniesienia, robiła rzeczy przedziwne: wpatrywała się w naszego kota, uśmiechając się słabo pod nosem, gładziła ciepłe kosmyki Suryi, choć zaciskała mocno zęby. Wreszcie prosiła mnie, bym recytował jej z pamięci Ramcharitmanas. Przyłączała się czasami do mnie i łamiącym głosem opowiadała o porwaniu Sity na wyspę Cejlon przez Rawanę. Nie rozumiałem wtedy, dlaczego zaprzątała sobie głowę takimi błahostkami, a jednak upatrywała w nich szansy dla siebie i dla momentów wytchnienia niosących znamię normalności. Dopiero z czasem zacząłem składać wszystko w większą, sensowną całość.
Zapinając kolejne guziki koszuli, wsłuchuję się w słowa Vivian z niegasnącą uwagą. Jedynie w ten sposób mogę uczynić to, co najwłaściwsze. Nie chcę przecież być dodatkowym kłopotem i zaprzątać jej głowy obecnością niosącą tylko i włącznie więcej niepewności. Kiedy wreszcie zaciska palce na mojej dłoni i odpowiada, że nie będzie mi mieć za złe odejścia, zatrzymuję się przy takiej ewentualności wciąż niezbyt przekonany – to w jakiś sposób zdejmie ze mnie ciężar i kłopotliwość nadmiernego angażowania się już na samym starcie. Widząc jednak cierpienie na jej twarzy, nie mogę się odwrócić. Uśmiecham się nieznacznie, podejmuję decyzję dość szybko, bez większego tłumaczenia. Wsuwam się na łóżko; dokładnie w miejsce, które dla mnie przygotowała. Początkowo czuję się dziwnie, wrażenie bycia nie na miejscu ulatuje w momencie, kiedy opiera głowę na moim ramieniu, a następnie tłumaczy, co może dalej się wydarzyć.
— Powiedzmy, że przyjmuję ryzyko — próbuję wydusić cichy śmiech. Obejmując ją ramieniem, delikatnie gładzę skórę, robię to najbardziej subtelnie, jak tylko potrafię, aby przelać choć odrobinę ukojenia w rozdygotane ciało. Drugą z rąk zarzucam za siebie, gdzieś na poduszkę. Wdziera się pomiędzy nas cisza, nie wiem, kiedy nastąpi kolejny atak. Za oknami od dawna panuje mrok rozrzedzany jedynie światłami latarni. Kiedy wyczuwam ostre piórko wystające z poszewki poduszki, wysmykuję je ze zdziwieniem i do mojej głowy przedostaje się myśl – być może zupełnie głupia, lecz chcę z niej skorzystać. Choć cały ten dzień nie kończy się tak, jak ja czy ona pragnęlibyśmy, to w pokrętny sposób uznać można, że przecież randka wciąż trwa. Wiem, to głupie. Chodzi mi jednak o to, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby zrobić dla niej coś jeszcze. Coś, co może w pewien sposób pomoże jej przetrwać trudny moment.
Spoglądam w kierunku oświetlenia pokoju.
— Myrkr — Lampy przygasają, a pomieszczenie rozświetla łuna z zewnątrz. — Lubisz oglądać bezchmurne niebo? — pytam, kiedy panuje względny spokój przed kolejnym z ataków. — Kiedy byłem dzieckiem, kochałem w letnie noce leżeć na trawie i odnajdywać kształty, które tworzyłem przez łączenie ze sobą poszczególnych punktów gwiazd. Swoją drogą, zupełnie nie miałem pojęcia o gwiazdozbiorach. Wydawało mi się wtedy, że odkrywam coś, o czym nikt wcześniej nie miał pojęcia — mówię swobodnie, spokojnie, tak jakbym opowiadał jej baśń. Obracam w palcach piórko z poduszki i układając je przed oczami Vivian, skupiam się na przemianie, której chcę dokonać. — Dýr skipan — Po puchu nie ma śladu, a w jego miejscu migotać zaczyna drobne ciałko świetlika ulatującego ku barierze sufitu. Sięgam dłonią do miejsca, z którego wyrwałem pierze, poszukuję kolejnego, wolnego, by również przemienić w migotliwego robaczka świętojańskiego. — Dzisiaj to twoje niebo. — Wyszarpując kolejne piórka posyłam je na nieboskłon, jest w tym coś magicznego. — Możesz nadać im dowolne nazwy, kiedy przyjdzie ból, będę to robił za ciebie, hmm? I nadal będę tworzył więcej gwiazd. Przejdziemy przez to razem. Dýr skipan — Pokój wypełnia się nowym źródłem światła, a ja trwam, patrząc na tworzącą się mozaikę. Wciąż układam palce na jej ramieniu i wspieram na tyle, na ile potrafię.
Nie mam jej za złe tej sytuacji. Jak mógłbym mieć? To właśnie coś, nad czym człowiek nie ma kontroli. Nie chcę więc gdybać, jak wyglądałby wieczór, jeśli choroba nie sięgnęłaby po jej ciało. To teraz bez znaczenia. Być może nie zasnę dzisiaj w pełni spokojnie, to już jest jednak moja sprawa. Coś z czym muszę się uporać samodzielnie.
Z perspektywy czasu zaczynam rozumieć, dlaczego mój ojciec tak bardzo umiłował badania nad ludzką psychiką i możliwościami, jakie dawało wykorzystanie zaklęć transmutujących w medycynie. Sztywny podział oddzielał je wprawdzie od dziedziny, którą zajmowałem się przez pół życia, a jednak uległem, samodzielnie poszukując odpowiedzi, czy jeszcze w jakiś sposób możemy pomóc ludziom zmagającym się na co dzień z przeróżnymi trudnościami będącymi konsekwencjami choroby ciała. Oddzielić bowiem psychiki od fizyczności nie da się w żaden sposób (ja wprawdzie uparcie próbuję uskuteczniać to we własnym życiu, zupełnie ślepy na prawidła, które często odczytuję ze stronic podręczników). Nie jestem wielkim medykiem, wprawdzie żadnym, pamiętam jednak dzisiaj ciąg przyczynowo skutkowy, błędne koło myśli zazębiających się z odzwierciedleniem ich w ciele. Jak mawiają: czujesz stres – widzisz stres – czujesz jeszcze więcej stresu. Odnieść można to do każdej emocji rozrastającej się w odpowiedzi na pielęgnowane obrazy. Pamiętam znów moją Mamę – często, gdy ból zdawał się dla niej nie do zniesienia, robiła rzeczy przedziwne: wpatrywała się w naszego kota, uśmiechając się słabo pod nosem, gładziła ciepłe kosmyki Suryi, choć zaciskała mocno zęby. Wreszcie prosiła mnie, bym recytował jej z pamięci Ramcharitmanas. Przyłączała się czasami do mnie i łamiącym głosem opowiadała o porwaniu Sity na wyspę Cejlon przez Rawanę. Nie rozumiałem wtedy, dlaczego zaprzątała sobie głowę takimi błahostkami, a jednak upatrywała w nich szansy dla siebie i dla momentów wytchnienia niosących znamię normalności. Dopiero z czasem zacząłem składać wszystko w większą, sensowną całość.
Zapinając kolejne guziki koszuli, wsłuchuję się w słowa Vivian z niegasnącą uwagą. Jedynie w ten sposób mogę uczynić to, co najwłaściwsze. Nie chcę przecież być dodatkowym kłopotem i zaprzątać jej głowy obecnością niosącą tylko i włącznie więcej niepewności. Kiedy wreszcie zaciska palce na mojej dłoni i odpowiada, że nie będzie mi mieć za złe odejścia, zatrzymuję się przy takiej ewentualności wciąż niezbyt przekonany – to w jakiś sposób zdejmie ze mnie ciężar i kłopotliwość nadmiernego angażowania się już na samym starcie. Widząc jednak cierpienie na jej twarzy, nie mogę się odwrócić. Uśmiecham się nieznacznie, podejmuję decyzję dość szybko, bez większego tłumaczenia. Wsuwam się na łóżko; dokładnie w miejsce, które dla mnie przygotowała. Początkowo czuję się dziwnie, wrażenie bycia nie na miejscu ulatuje w momencie, kiedy opiera głowę na moim ramieniu, a następnie tłumaczy, co może dalej się wydarzyć.
— Powiedzmy, że przyjmuję ryzyko — próbuję wydusić cichy śmiech. Obejmując ją ramieniem, delikatnie gładzę skórę, robię to najbardziej subtelnie, jak tylko potrafię, aby przelać choć odrobinę ukojenia w rozdygotane ciało. Drugą z rąk zarzucam za siebie, gdzieś na poduszkę. Wdziera się pomiędzy nas cisza, nie wiem, kiedy nastąpi kolejny atak. Za oknami od dawna panuje mrok rozrzedzany jedynie światłami latarni. Kiedy wyczuwam ostre piórko wystające z poszewki poduszki, wysmykuję je ze zdziwieniem i do mojej głowy przedostaje się myśl – być może zupełnie głupia, lecz chcę z niej skorzystać. Choć cały ten dzień nie kończy się tak, jak ja czy ona pragnęlibyśmy, to w pokrętny sposób uznać można, że przecież randka wciąż trwa. Wiem, to głupie. Chodzi mi jednak o to, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby zrobić dla niej coś jeszcze. Coś, co może w pewien sposób pomoże jej przetrwać trudny moment.
Spoglądam w kierunku oświetlenia pokoju.
— Myrkr — Lampy przygasają, a pomieszczenie rozświetla łuna z zewnątrz. — Lubisz oglądać bezchmurne niebo? — pytam, kiedy panuje względny spokój przed kolejnym z ataków. — Kiedy byłem dzieckiem, kochałem w letnie noce leżeć na trawie i odnajdywać kształty, które tworzyłem przez łączenie ze sobą poszczególnych punktów gwiazd. Swoją drogą, zupełnie nie miałem pojęcia o gwiazdozbiorach. Wydawało mi się wtedy, że odkrywam coś, o czym nikt wcześniej nie miał pojęcia — mówię swobodnie, spokojnie, tak jakbym opowiadał jej baśń. Obracam w palcach piórko z poduszki i układając je przed oczami Vivian, skupiam się na przemianie, której chcę dokonać. — Dýr skipan — Po puchu nie ma śladu, a w jego miejscu migotać zaczyna drobne ciałko świetlika ulatującego ku barierze sufitu. Sięgam dłonią do miejsca, z którego wyrwałem pierze, poszukuję kolejnego, wolnego, by również przemienić w migotliwego robaczka świętojańskiego. — Dzisiaj to twoje niebo. — Wyszarpując kolejne piórka posyłam je na nieboskłon, jest w tym coś magicznego. — Możesz nadać im dowolne nazwy, kiedy przyjdzie ból, będę to robił za ciebie, hmm? I nadal będę tworzył więcej gwiazd. Przejdziemy przez to razem. Dýr skipan — Pokój wypełnia się nowym źródłem światła, a ja trwam, patrząc na tworzącą się mozaikę. Wciąż układam palce na jej ramieniu i wspieram na tyle, na ile potrafię.
Vivian Sørensen
12.01.2000 – Sypialnia Vivian – V. Sørensen & Z. Damgaard Sro 14 Gru - 1:25
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie chciała wzbudzać litości i bała się, że właśnie to zobaczy w oczach Zach'a. Wiedziała, że w odwrotnej sytuacji, gdyby była świadkiem czyjegoś bólu, mimowolnie czułaby współczucie i litość, to byłoby niezależne od niej, ale widzieć to spojrzenie podczas napadu choroby to jedno z gorszych doświadczeń, tak w powiązaniu z bólem.
Od dwóch lat mierzyła się z tym problemem i przez pierwszy rok diagnozowała i poznawała chorobę, próbowała znaleźć lekarstwo, złoty środek, który jej pomoże. Łudziła się, że medycy źle zinterpretowali symptomy, że popełnili błąd, a ona cierpi na zupełnie inny wariant bólączki — taki, który da się wyleczyć. W drugim roku przestała się oszukiwać i pogodziła się z tym, że raz na jakiś czas, w niekontrolowany sposób zaskoczy ją ból — w nieznanym miejscu, z nieznanym natężeniem. Gdyby te ataki były bardziej regularne, pewnie mogłaby sobie to rozplanować, zastosować jakieś środki wspomagające, żeby nie złapało jej na środku ulicy albo w trakcie intymnego zbliżenia. Teraz czuła się, jakby ktoś przejął kontrolę nad jej ciałem, jakby jakaś złośliwe Norny karały ją za grzechy całego klanu Sørensen. Ironicznie, tak bardzo zależało jej na dobru rodziny, że gdyby miała gwarancję, że dzięki jej cierpieniu reputacja klanu i ich majątek zostanie odnowiony, to przyjęłaby każdą dawkę bólu z uśmiechem i nawet by nie narzekała.
Karl zdążył się chyba przyzwyczaić do jej choroby, przynajmniej na tyle, by nie panikować, gdy się zacznie. Jeśli tylko był w domu, pomagał jej znaleźć się bezpiecznie w łóżku i przynosił zimne okłady i wodę. W zależności od tego, ile teraz potrwa jej męka, pewnie też będzie potrzebowała wody, zimnego okładu i ręcznika, bo aktualny ból nie należał do najlżejszych, więc po kilku falach z pewnością zacznie się pocić ze zmęczenia, bardziej niż jakby przebiegła maraton. Tym razem pewnie nawet nie wołałaby brata, bo nie dość, że był zajęty swoimi sprawami, to jeszcze nie miała pewności, czy jest w domu. Nie chciała dokładać mu zmartwień, kiedy sam zadręczał się życiem uczuciowym, tak ważnym dla wrażliwego pisarza.
Nie mogła też oczekiwać, że Zach zostanie dłużej i pomoże jej to przetrwać, nie mogła o to prosić i nie zamierzała, a jednak nie zobaczyła w jego oczach żadnego wyrzutu spowodowanego przerwaniem namiętności, nie widziała żadnej fałszywej nuty i mogłaby go za to uściskać, gdyby nie bała się poruszyć, by nie wywołać bólu. Wiedziała, że to tak nie działa, bo niezależnie od jej działań, kolejna dawka przyjdzie wtedy, kiedy będzie miała ochotę.
Mężczyzna kolejny raz zaskakuje ją, kiedy postanawia zostać i pomóc jej w tych ciężkich chwilach. Nie próbuje teraz nawet zrozumieć jego motywów, ale odczuwa ulgę, kiedy kładzie się obok i pozwala oprzeć się na ramieniu. Jeszcze kilka fal bólu i będzie tu płakać ze wzruszenia (w dużej mierze z cierpienia, ale też ze wzruszenia).
- Nie wiesz, co czynisz - stwierdza fakt, ale sili się na cichy śmiech, jakby podjudzała go do ucieczki. - Gdy zrobi się brutalnie, możesz mnie zostawić.
Z bezsilności może płakać, krzyczeć, wyzywać, bić i rzucać przedmiotami, które akurat jej się nawiną pod rękę. Nie będzie nad sobą panowała w żadnym stopniu, co z pewnością wywoła jej agresję. Nie chciała, żeby tego doświadczył, a nie była pewna, czy będzie w stanie się kontrolować do końca. Ból tępił zmysły i zakrywał mgłą zdrowy rozsądek, a nie chciałaby obrazić Zacha, bo w swojej dobroci nie zasłużył na żadne przykrości.
Ułożyła się wygodniej na jego ramieniu, gdy ją objął i czekała na kolejny wstrząs, ale zanim ten nadchodzi, mężczyzna robi coś nieoczekiwanego.
- Tak - odpowiada krótko, nie przerywając w dalszej części, jakby zastanawiała się, do czego zmierza i dlaczego przygasił światła, skoro na dworze też było już ciemno. Może myślał, że jeśli jasność nie będzie drażniła jej oczu, to lepiej zniesie ból? Sprawdzała tę teorię podczas pierwszego roku z chorobą i doszła do wniosku, że nie wpływa to w żaden sposób na natężenie bólu.
- Jestem w stanie to sobie wyobrazić - uśmiechnęła się, bo jego historia z dzieciństwa była urocza i jak sobie teraz o tym pomyślała, to w dzieciństwie faktycznie często kładła się na ziemi i szukała gwiazd. Te jasne punkty na ciemnym niebie wzbudzały w niej pokłady nadziei, więc aktualnie Zach szedł w dobrym kierunku i skutecznie odrywał jej myśli od nadchodzącego bólu, przekierowywał je na zdecydowanie przyjemniejsze doznania.
- Och, Zach. Dziękuję - wyszeptała przez zaciśnięte gardło, patrząc na dzieło sztuki, które tworzył na jej suficie. Sama nawet by o czymś takim nie pomyślała, a on był na tyle kreatywny, że stworzył coś z niczego.
- Ten będzie się nazywał Håp - powiedziała, gdy wypuszczał pierwszego świetlika, w tym samym momencie sama objęła go w pasie, przyciskając się do niego, jakby był jedyną deską ratunku. Nie mógł nią być, bo nic nie potrafiło ją uchronić przed kolejną dawką bólu, która nadeszła wkrótce po tym. Jej ciało momentalnie zesztywniało i szarpnęło się w niekontrolowanym podrygu, jakby chciało się uwolnić, ale nie potrafiło. Zacisnęła usta, ale jęk bólu tak czy inaczej wydostał się z jej gardła; oczy zaszkliły się łzami i pod koniec sama nie wiedziała, jak się nazywa. Nie wiedziała, kiedy złapała przedramię Zacha i wbiła w nie palce, a długie pazury z pewnością naruszyły skórę, pozostawiając krwawy ślad.
- P-przepraszam - wydusiła z siebie, gdy w końcu była w stanie złapać oddech. Po kilku sekundach zeszło z niej ciśnienie, a łzy zaczęły spływać po jej policzkach. Jeszcze długie godziny przed nią, a ona już miała dość. Nie zdziwiłaby się, gdy teraz postanowił ją zostawić, ale egoistycznie chciała, żeby został do końca i zgodnie z obietnicą pomógł jej przez to przejść. Spojrzała jeszcze na swoje osobiste niebo, szukając w nim ratunku i pocieszenia, a jak to mówią, nadzieja umiera ostatnia.
Po kilku godzinach męki, Zach dalej trwał przy jej boku, podawał niezbędne przedmioty i starał się odwracać jej uwagę, zagadując rozmową. Pod koniec jej cierpliwość wisiała na włosku, więc miał doskonały obraz tego, jak nieprzyjemna potrafi być, nawet jeśli kilka minut później sięgały ją wyrzuty sumienia i przepraszała go do następnego ataku. Ciężko znosiła ten epizod, ale była wdzięczna Zach'owi, że został z nią i pomagał, jak tylko potrafił.
Po tylu godzinach katuszy nawet podczas odpoczynku jej ciało było obolałe, więc nawet nie odprowadziła mężczyzny do drzwi, ale podziękowała mu za wszystko i pocałowała na do widzenia.
Zacharias i Vivian z tematu
Od dwóch lat mierzyła się z tym problemem i przez pierwszy rok diagnozowała i poznawała chorobę, próbowała znaleźć lekarstwo, złoty środek, który jej pomoże. Łudziła się, że medycy źle zinterpretowali symptomy, że popełnili błąd, a ona cierpi na zupełnie inny wariant bólączki — taki, który da się wyleczyć. W drugim roku przestała się oszukiwać i pogodziła się z tym, że raz na jakiś czas, w niekontrolowany sposób zaskoczy ją ból — w nieznanym miejscu, z nieznanym natężeniem. Gdyby te ataki były bardziej regularne, pewnie mogłaby sobie to rozplanować, zastosować jakieś środki wspomagające, żeby nie złapało jej na środku ulicy albo w trakcie intymnego zbliżenia. Teraz czuła się, jakby ktoś przejął kontrolę nad jej ciałem, jakby jakaś złośliwe Norny karały ją za grzechy całego klanu Sørensen. Ironicznie, tak bardzo zależało jej na dobru rodziny, że gdyby miała gwarancję, że dzięki jej cierpieniu reputacja klanu i ich majątek zostanie odnowiony, to przyjęłaby każdą dawkę bólu z uśmiechem i nawet by nie narzekała.
Karl zdążył się chyba przyzwyczaić do jej choroby, przynajmniej na tyle, by nie panikować, gdy się zacznie. Jeśli tylko był w domu, pomagał jej znaleźć się bezpiecznie w łóżku i przynosił zimne okłady i wodę. W zależności od tego, ile teraz potrwa jej męka, pewnie też będzie potrzebowała wody, zimnego okładu i ręcznika, bo aktualny ból nie należał do najlżejszych, więc po kilku falach z pewnością zacznie się pocić ze zmęczenia, bardziej niż jakby przebiegła maraton. Tym razem pewnie nawet nie wołałaby brata, bo nie dość, że był zajęty swoimi sprawami, to jeszcze nie miała pewności, czy jest w domu. Nie chciała dokładać mu zmartwień, kiedy sam zadręczał się życiem uczuciowym, tak ważnym dla wrażliwego pisarza.
Nie mogła też oczekiwać, że Zach zostanie dłużej i pomoże jej to przetrwać, nie mogła o to prosić i nie zamierzała, a jednak nie zobaczyła w jego oczach żadnego wyrzutu spowodowanego przerwaniem namiętności, nie widziała żadnej fałszywej nuty i mogłaby go za to uściskać, gdyby nie bała się poruszyć, by nie wywołać bólu. Wiedziała, że to tak nie działa, bo niezależnie od jej działań, kolejna dawka przyjdzie wtedy, kiedy będzie miała ochotę.
Mężczyzna kolejny raz zaskakuje ją, kiedy postanawia zostać i pomóc jej w tych ciężkich chwilach. Nie próbuje teraz nawet zrozumieć jego motywów, ale odczuwa ulgę, kiedy kładzie się obok i pozwala oprzeć się na ramieniu. Jeszcze kilka fal bólu i będzie tu płakać ze wzruszenia (w dużej mierze z cierpienia, ale też ze wzruszenia).
- Nie wiesz, co czynisz - stwierdza fakt, ale sili się na cichy śmiech, jakby podjudzała go do ucieczki. - Gdy zrobi się brutalnie, możesz mnie zostawić.
Z bezsilności może płakać, krzyczeć, wyzywać, bić i rzucać przedmiotami, które akurat jej się nawiną pod rękę. Nie będzie nad sobą panowała w żadnym stopniu, co z pewnością wywoła jej agresję. Nie chciała, żeby tego doświadczył, a nie była pewna, czy będzie w stanie się kontrolować do końca. Ból tępił zmysły i zakrywał mgłą zdrowy rozsądek, a nie chciałaby obrazić Zacha, bo w swojej dobroci nie zasłużył na żadne przykrości.
Ułożyła się wygodniej na jego ramieniu, gdy ją objął i czekała na kolejny wstrząs, ale zanim ten nadchodzi, mężczyzna robi coś nieoczekiwanego.
- Tak - odpowiada krótko, nie przerywając w dalszej części, jakby zastanawiała się, do czego zmierza i dlaczego przygasił światła, skoro na dworze też było już ciemno. Może myślał, że jeśli jasność nie będzie drażniła jej oczu, to lepiej zniesie ból? Sprawdzała tę teorię podczas pierwszego roku z chorobą i doszła do wniosku, że nie wpływa to w żaden sposób na natężenie bólu.
- Jestem w stanie to sobie wyobrazić - uśmiechnęła się, bo jego historia z dzieciństwa była urocza i jak sobie teraz o tym pomyślała, to w dzieciństwie faktycznie często kładła się na ziemi i szukała gwiazd. Te jasne punkty na ciemnym niebie wzbudzały w niej pokłady nadziei, więc aktualnie Zach szedł w dobrym kierunku i skutecznie odrywał jej myśli od nadchodzącego bólu, przekierowywał je na zdecydowanie przyjemniejsze doznania.
- Och, Zach. Dziękuję - wyszeptała przez zaciśnięte gardło, patrząc na dzieło sztuki, które tworzył na jej suficie. Sama nawet by o czymś takim nie pomyślała, a on był na tyle kreatywny, że stworzył coś z niczego.
- Ten będzie się nazywał Håp - powiedziała, gdy wypuszczał pierwszego świetlika, w tym samym momencie sama objęła go w pasie, przyciskając się do niego, jakby był jedyną deską ratunku. Nie mógł nią być, bo nic nie potrafiło ją uchronić przed kolejną dawką bólu, która nadeszła wkrótce po tym. Jej ciało momentalnie zesztywniało i szarpnęło się w niekontrolowanym podrygu, jakby chciało się uwolnić, ale nie potrafiło. Zacisnęła usta, ale jęk bólu tak czy inaczej wydostał się z jej gardła; oczy zaszkliły się łzami i pod koniec sama nie wiedziała, jak się nazywa. Nie wiedziała, kiedy złapała przedramię Zacha i wbiła w nie palce, a długie pazury z pewnością naruszyły skórę, pozostawiając krwawy ślad.
- P-przepraszam - wydusiła z siebie, gdy w końcu była w stanie złapać oddech. Po kilku sekundach zeszło z niej ciśnienie, a łzy zaczęły spływać po jej policzkach. Jeszcze długie godziny przed nią, a ona już miała dość. Nie zdziwiłaby się, gdy teraz postanowił ją zostawić, ale egoistycznie chciała, żeby został do końca i zgodnie z obietnicą pomógł jej przez to przejść. Spojrzała jeszcze na swoje osobiste niebo, szukając w nim ratunku i pocieszenia, a jak to mówią, nadzieja umiera ostatnia.
Po kilku godzinach męki, Zach dalej trwał przy jej boku, podawał niezbędne przedmioty i starał się odwracać jej uwagę, zagadując rozmową. Pod koniec jej cierpliwość wisiała na włosku, więc miał doskonały obraz tego, jak nieprzyjemna potrafi być, nawet jeśli kilka minut później sięgały ją wyrzuty sumienia i przepraszała go do następnego ataku. Ciężko znosiła ten epizod, ale była wdzięczna Zach'owi, że został z nią i pomagał, jak tylko potrafił.
Po tylu godzinach katuszy nawet podczas odpoczynku jej ciało było obolałe, więc nawet nie odprowadziła mężczyzny do drzwi, ale podziękowała mu za wszystko i pocałowała na do widzenia.
Zacharias i Vivian z tematu